Ptasiński Wydarzenia poznanskie, czerwiec 1956


Wydarzenia poznańskie czerwiec 1956
JAN PTASIŃSKI
Wydarzenia poznańskie czerwiec 1956
KRAJOWA
AGENCJA
WYDAWNICZA
Warszawa, 1986

OD AUTORA
Wydarzenia poznańskie 28 czerwca 1956 r. stały się już dla wielu pokoleń Polaków odległą historią. Zmniejsza się grono tych, którzy jako dojrzali obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej przeżyli dramat tych dni, 'dramat władzy ludowej.
Trudno mi wspominać i pisać o wydarzeniach poznańskich bez emocji. Z tego zdaję sobie sprawę. Nie mam też wątpliwości, że szkic niniejszy może wywołać wiele kontrowersji, zwłaszcza w konfrontacji z publikacjami o "poznańskim czerwcu", jakie ukazały się z okazji 25 rocznicy tych wydarzeń. Na przyczyny i przebieg wydarzeń poznańskich patrzyłem jakosjeden z przedstawicieli władzy ludowej, co w niemałym stopniu określa mój punkt widzenia. Starałem się jednak, zgodnie ze swym sumieniem i przekonaniem, oddać wiernie fakty i wydarzenia z "poznańskim czerwcem" związane. Dlatego ze spokojem oddaję tę relację osądowi publicznemu.
Niech mi będzie wolno serdecznie podziękować, za życzliwe rady, a zarazem krytyczne uwagi gen. bryg. Włodzimierzowi Musiowi, Leonowi Stasiakowi i Wojciechowi Kłosowi z których skorzystałem.
1. ZAMIAST WSTĘPU
Na temat wydarzeń poznańskich z czerwca 1956 r., zwłaszcza z okazji 25 rocznicy, ukazało się wiele publikacji, szkiców i rozpraw. Znakomita większość tych publikacji pisana była "pod naciskiem chwili", bardziej na użytek polityczny niż historyczny, z pozycji wrogich socja-lizmowi^ raczej z myślą o osłabieniu ustroju państwa socjalistycznego niż o naprawie Rzeczypospolitej. Nawet rozprawy naukowe grzeszyły jawną jednostronnością, nie siląc się bynajmniej na pozory obiektywności. Trudno mieć pretensje do wspomnień uczestników tych tragicznych wydarzeń, wszak pamięć ludzka jest zawodna, a poza tym, co jest rzeczą ludzką, normalną, każdy pragnie walczyć o godne miejsce w historii. Słowem sytuacja polityczna jaka rozwijała się w Polsce w połowie 1981 r. musiała wpłynąć na zniekształcenie prawdy historycznej o poznańskim czerwcu. I to jest pierwsza przyczyna, dla której podejmuję ten temat.
Dotychczasowe prace o wydarzeniach poznańskich z czerwca 1956 r. opierały się na stosunkowo skromnej bazie źródłowej, przy tym w dodatku, jednostronnej. Dokumenty milicyjne czy służby bezpieczeństwa, z różnych jak sądzić można przyczyn, nie były wykorzystane. Poza refleksją gen. Włodzimierza Musia ("Polityka" Nr 19/81), w owych czasach dowódcy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, nikt z przedstawicieli ówczesnych władz nie wypowiadał się w tej sprawie. Wypowiedź gen. Musia, zresztą dość ogólnikowa, niewiele wnosi nowych szczegółów do opisu wydarzeń poznańskich. I to jest druga przyczyna, że zdecydowałem się na napisanie poniższego szkicu.
W tym czasie pełniłem funkcję zastępcy przewodniczącego Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa. Z tego też tytułu o świcie 29 czerwca 1956 r. (nazajutrz po "czarnym czwartku", jak dzień ten określił Władysław Gomułka) przybyłem samolotem wojskowym (popularny "Kuku-ryźnik") do Poznania. Przebywałem tam kilka dni nadzorując działalność operacyjną służby bezpieczeństwa. Potem zastąpił mnie Antoni Alster, I zastępca przewodniczącego Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego, który nadzorował działalność śledczą. Dojeżdżał także do Poznania, wprawdzie na krótki czas, przewodniczący Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego Edmund Pszczółkowski. Pod moim kierownic-
twem został opracowany, z datą 14 sierpnia 1956 r., dość szczegółowy raport o przyczynach i przebiegu wypadków w Poznaniu 28 czerwca 1956 r. Raport ten oparty został na materiałach uzyskanych przez służbę bezpieczeństwa do 13 sierpnia 1956 r. Był on przeznaczony dla wąskiego grona zainteresowanych osób, a zatem nie ma w nim pomijania "niewygodnych" spraw czy zbędnych wyjaśnień. Jest to rzetelna relacja o tym wszystkim co było wiadome, a z wydarzeniami 28 czerwca 1956 r. związane. Taka jest moja, zapewne subiektywna ocena tego raportu. Sądzę, że wytrzyma ona próbę krytyki, jakiej się spodziewam nawet ze strony najbardziej zdecydowanych oponentów. Raport ten bowiem będzie przewodnikiem (cytowany miejscami dość obszernie) po moim szkicu.
Informacja o rozwoju sytuacji politycznej w głównych zakładach przemysłowych Poznania, o nastrojach wśród robotników poznańskich była dokładnie znana w Warszawie tak w kołach rządowych, jak i partyjnych. Raporty w tej sprawie spływały wieloma kanałami i w treści swej pokrywały się. Nie było tam ani retuszu, ani uspokajania. O niepokojach wśród robotników mógł się zresztą osobiście przekonać sekretarz KC PZPR Jerzy Morawski (nieco wcześniej długoletni sekretarz propagandy KW w Poznaniu) uczestnicząc 21 kwietnia 1956 r. w zebraniu organizacji partyjnej w Zakładach Cegielskiego (pełna nazwa Zakłady Przemysłu Metalowego Hipolit Cegielski, dalej w tekście często w skrócie HCP; w chwili wydarzeń poznańskich zakłady te nosiły nazwę Zakłady Przemysłu Metalowego im. J. Stalina w Poznaniu, w skrócie ZISPO). Groźba strajku padała zresztą na oficjalnych zebraniach w Zakładach Cegielskiego w obecności przedstawicieli Komitetu Zakładowego PZPR i dyrekcji kombinatu. 20 maja 1956 r. do Centralnej Rady Związków Zawodowych wpłynął anonim, w którym autor w imieniu "Komitetu Wykonawczego" domaga się dwukrotnego wzrostu płac, a w razie odmowy grozi strajkiem. Na zebraniu załogi W-3 (fabryka wagonów) 21 czerwca 1956 r., w obecności dyrektora naczelnego Józefa Trzcionki i przewodniczącego Rady Przedsiębiorstwa Kazimierza Kosmowskiego, padały również głosy, że jeśli postulaty załogi W-3' nie zostaną załatwione, to robotnicy wyjdą na ulicę. 27 czerwca 1956 r. pracownica W-8 Zofia Błotna zainicjowała z 20 robotnikami przerwę w pracy, pociągając za sobą większość robotników na zmianie. Służba bezpieczeństwa przedstawiła informacje o możliwości podjęcia strajku, a nawet wyjściu na ulicę.
Czy informacje te były bagatelizowane? Nie mógłbym odpowiedzieć twierdząco na to pytanie. Z moich kontaktów z Poznaniem wiedziałem, że członkowie Komitetu Wojewódzkiego i jego I sekretarz prawie cały czas w tych niespokojnych dniach przebywali w zakładach pracy, w Zakładach Cegielskiego, Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego (dalej w skrócie ZNTK). Od 27 czerwca 1956 r. przebywali w Poznaniu: Roman Fidelski minister Przemysłu Ciężkiego i Józef Popielas wiceminister Kolei. Prowadzone były rozmowy i konsultacje z robotni-
kami. Liczono, że tą drogą zresztą wielokrotnie sprawdzoną uda się rozładować napiętą atmosferę w głównych zakładach przemysłowych Poznania. Po rozmowach Fidelskiego 27 czerwca z robotnikami W-3, po ma-sówkach w oddziałach HCP wydawało się, że następuje uspokojenie, gdyż zmiana popołudniowa pracowała już zupełnie normalnie. Również w ZNTK, we wczesnych godzinach rannych, 28 czerwca wydawało się, że napięcie ulega złagodzeniu. Taka opinia podzielana była również przez kierownictwo partii w Warszawie.
Opinię swoją opieram na dwóch przesłankach. 28 czerwca wyznaczone zostało spotkanie robocze kierownictw służby bezpieczeństwa Polski i ZSRR. Do Moskwy miała się udać delegacja Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego w składzie: Pszczółkowski, Alster, Ptasiński i Zbigniew Paszkowski. Późnym wieczorem 27 czerwca 1956 r. zastanawialiśmy się, czy wobec sytuacji, jaka rozwijała się w Poznaniu, nie należy odwołać naszego wyjazdu. W tej sprawie Alster rozmawiał z Edwardem Ochabem I sekretarzem KC PZPR, który radził, aby nie zmieniać planu wyjazdu, albowiem nie ma oznak, by w Poznaniu sytuacja się komplikowała. Rano, przed odlotem Pszczółkowski w rozmowie z Ochabem sugerował odłożenie spotkania. I sekretarz nie widział powodu. Po godz. 5.00 rano 28 czerwca, tuż przez wyjazdem na lotnisko, otrzymałem połączenie telefoniczne z Leonem Stasiakiem I sekretarzem KW PZPR w Poznaniu, który znajdował się na terenie ZNTK, dopytując o sytuację w Poznaniu. Stasiak mówił mi o trwającym wciąż napięciu, zwłaszcza w HCP i ZNTK, ale nie spodziewał się ani wybuchu strajku, ani tym bardziej wyjścia na ulicę. O zajściach w Poznaniu dowiedzieliśmy się dopiero w Moskwie, od przewodniczącego Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR gen. Iwana Sierowa. Na lotnisku stał już gotowy do startu radziecki samolot, którym powróciliśmy w godzinach popołudniowych 28 czerwca 1956 r. do Warszawy.
Przy okazji warto tu sprostować informacje gen. Musia, że na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR, które się rozpoczęło 28 czerwca o godzinie 10.00 nie mógł być Alster, a zastępca przewodniczącego Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Witold Sienkiewicz. Po naszym powrocie do Warszawy Sienkiewicz przedstawił informacje o przebiegu wydarzeń w Poznaniu i aktualnej tam sytuacji. Zapadła też decyzja, abym natychmiast udał się do Poznania i na miejscu zorientował się w rozwoju sytuacji i podjął odpowiednie czynności dla wyjaśnienia przyczyn i przebiegu wydarzeń. Późnym wieczorem z lotniska bielańskiego wyleciałem . do Poznania, a o brzasku, już następnego dnia wylądowałem na lotnisku w Ławicy.
Przestoje w pracy i krótkotrwałe strajki wybuchały od czasu do czasu w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych na tle nieporozumień między administracją zakładów a częścią załogi, czy też jako wyraz protestu przeciwko niektórym decyzjom gospodarczym. Likwidowane były wyłącz-
nie drogą negocjacji administracji zakładu, często z udziałem przedstawicieli właściwego resortu gospodarczego. Oczywiście istotną rolę, jeśli nie główną w rozładowaniu napięć społecznych spełniały organizacje i instancje Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Organa porządku publicznego nigdy dotąd nie ingerowały w konflikty o charakterze społeczno--gospodarczym w zakładach pracy. Nie były przygotowywane do tego typu czynności ani nie posiadały odpowiedniego wyposażenia. Zresztą, a to najważniejsze, nie było takiej potrzeby. Warto przypomnieć, że polska milicja, jako jedyna w tym czasie w świecie, nie posiadała w swym wyposażeniu nawet pałek elementarnego wyposażenia każdej policji czy mdlicji. Wszelkie zaś próby wyposażenia milicji w podstawowy dla niej sprzęt trafiały na liczne opory. Nikt bowiem w tym czasie nie dopuszczał myśli, że między władzą ludową a częścią klasy robotniczej, między interesami ogólnymi państwa klasy robotniczej a interesami grup czy środowisk może dojść do ostrego konfliktu. Wydarzenia poznańskie w czerwcu 1956 r. były pierwszym w takiej formie i na taką skalę wydarzeniem w Polsce, a także w krajach demokracji ludowej. Prowokacja berlińska w 1953 r. miała zupełnie inne podłoże społeczno-polityczne, inną formę i inny przebieg. Nie mogła ona służyć wyciągnięciu wniosków organizacyjnych dla służb porządku publicznego w krajach demokracji ludowej. Siły porządku publicznego nie były przygotowane do likwidacji zakłóceń ładu i porządku. Nikt się przeto nie może dziwić, że zostały zaskoczone obrotem spraw w Poznaniu, 28 czerwca 1956 r.
Nie sposób pominąć tu jeszcze jednej okoliczności tyczącej się służby bezpieczeństwa. Od dłuższego już czasu trwała reorganizacja aparatu bezpieczeństwa publicznego połączona ze znacznym jego zmniejszeniem. Z dawnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w grudniu 1954 r. powstały dwa resorty: Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, do których weszła Milicja Obywatelska, Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Wojska Ochrony Pogranicza oraz Komitet do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego, którego działalność została sprowadzona do spraw związanych z bezpieczeństwem państwa. Działalność służby bezpieczeństwa, jej zainteresowania, zwłaszcza gospodarką narodową, zostały znacznie ograniczone, sprowadzono je do minimum, to jest ochrony przed szpiegostwem i dywersją. Poza tym krytyka, jaka zwłaszcza po III Plenum KC (styczeń 1955 r.) rozwinęła się pod adresem organów bezpieczeństwa publicznego, nie tylko zwiększała trudności w ich pracy, ale także stępiła ich aktywność. Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego, który po reorganizacji MBP znalazł się w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, znajdował się faktycznie w stadium likwidacji. W maju 1956 r. zapadła decyzja o zmniejszeniu stanu osobowego KBW o 60 procent. Wielkopolski pułk KBW stacjonujący w Poznaniu likwidował się. Jego stan osobowy w końcu czerwca liczył zaledwie 220 żołnierzy i 60 oficerów. Milicja Obywatelska nie dysponowała w tym czasie żadnymi zwartymi oddziałami. Ko-
mendant Wojewódzki MO mógł mieć do dyspozycji oddział zwarty 120 elewów szkoły milicyjnej. Wszystkie te okoliczności muszą być brane pod uwagę przy ocenie przebiegu wydarzeń poznańskich w czerwcu 1956 r.
O moim przyjeździe do Poznania nikt z kierownictwa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego nie został poinformowany. Toteż nikt na lotnisku poznańskim mnie nie oczekiwał. Nie miałem zatem także żadnego środka lokomocji, aby udać się do miasta. Pierwsze swoje kroki skierowałem do Komendy Wojskowej lotniska (z Ławicy korzystało w tym czasie także lotnictwo wojskowe), gdzie za wielkim stołem operacyjnym siedział pułkownik lotnictwa. Przedstawiłem się kim jestem i poprosiłem o dostarczenie do miasta. W kierunku miasta jechała ciężarówka wojskowa, w której znalazło się dla mnie miejsce w szoferce. 1 Tak oto wczesnym rankiem 29 czerwca, tuż po wschodzie słońca mknąłem wojskowym samochodem ciężarowym do miasta.
Po drodze, tak w samolocie jak i samochodzie ciężarowym, rozmyślałem o przyczynach wydarzeń, które rozegrały się wczorajszego dnia na ulicach Poznania. Nie mogłem zasłaniać się niewiedzą o sytuacji politycznej i gospodarczej w kraju. Była ona w miarę możliwości, dokładnie mi znana. Znana mi była także sytuacja w głównych zakładach przemysłowych Poznania. Dylemat polegał na tym, czy strajk w poznańskich zakładach pracy, a następnie demonstracje na ulicach miasta i atak na gmachy użyteczności publicznej, był zorganizowany i wcześniej przygotowany, czy też rozwijał się w sposób żywiołowy. Z racji wykonywanych czynności musiałem brać pod uwagę obie te możliwości, niczego a priori nie przesądzając. Z doświadczenia bowiem miałem wiele przykładów, że założona z góry teza o dywersyjnym charakterze jakiegoś wydarzenia w toku wyjaśnień nie znajdowała pokrycia. Po krytyce jaka spotkała organa bezpieczeństwa, poczynając od jesieni 1954 r., nikt z odpowiedzialnych ich pracowników nie był skory do przyjmowania bezkrytycznie ocen politycznych.
Wylatując z Warszawy znałem już w ogólnych zarysach przebieg wydarzeń z 28 czerwca. Ich charakter i przebieg musiały natarczywie nasuwać tezę o zorganizowanej akcji. Wiedziałem też, że w kierownictwie partii zdobyła posłuch teza o prowokacyjnej dywersji zorganizowanej przy pomocy ośrodków obcego wywiadu, w czasie trwania Międzynarodowych Targów Poznańskich. Byłem też poinformowany, że w Poznaniu znajduje się prezes Rady Ministrów Józef Cyrankiewicz i sekretarze KC Edward Gierek i Jerzy Morawski. Miałem się z nimi konsultować w razie potrzeby.
Poznań sprawiał wrażenie wymarłego miasta. Zapewne o tej porze zawsze tak wyglądał, ale o tym nie myślałem. Nie było żadnego ruchu, zamarła nawet komunikacja miejska. Od czasu do czasu przemknął tylko wojskowy samochód. Dopiero w śródmieściu można było się natknąć na ślady wydarzeń dnia poprzedniego. Poprzewracane ławki, kosze
na śmieci, ogólny nieład. Gmachy użyteczności publicznej były ochraniane przez żołnierzy. Cisza, żadnych strzałów.
Na ulicy Kochanowskiego, gdzie znajdowała się siedziba atakowanego wczoraj gmachu Wojewódzkiego Urzędu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego (dalej w skrócie WUBP) pełno było wojska. Żołnierze rozłożyli się także na dziedzińcu gmachu. Gmach sprawił dość ponure wrażenie. W powybijanych lub otwartych oknach stali pracownicy, czuwający na straży. Widać było ślady kuł, a na parterze próby podpaleń. Mimo wczesnej pory wszyscy byli na nogach, zmęczeni i przygnębieni. Szef WUBP ppłk Feliks Dwojak przejęty rozwojem sytuacji nerwowo reagował na każdy dzwonek telefonu. Wieść o moim przyjeździe szybko obiegła gmach. Sądzę nawet, że uspokoiła pracowników. Ppłk Dwojak poza zrelacjonowaniem sytuacji w Poznaniu niewiele mógł mi powiedzieć o ludziach, którzy przewodzili zajściu na ulicach miasta. Aparat bezpieczeństwa właściwie nie rozpoczął jeszcze działalności operacyjnej, zaangażowany w ochronę gmachu. Zaleciłem ppłk. Dwojakowi, aby odwołał ludzi z ochrony gmachu wokół było pełno wojska i skierował ich do normalnej działalności. Potrzebna nam była rzetelna informacja o wszystkim, co związane było z przygotowaniem i przebiegiem wczorajszych wydarzeń.
Ze zdziwieniem przeczytałem w kalendarium wydarzeń sporządzonym przez Aleksandra Ziemkowskiego, że z gmachu WUBP, 29 czerwca o godzinie 5.00 rano wyniesiono 15 trupów, a dla okolicznych ulic wydano zakaz wychodzenia ludziom z domów *. To jedno z kłamstw, których pełno we wspomnianym kalendarium: w obronie WUBP 28 czerwca poległo 2 oficerów i l szeregowy, a rany odniosło 11 funkcjonariuszy.
Po zorientowaniu się w sytuacji i krótkim pobycie w WUBP udałem się do sztabu gen. Stanisława Popławskiego na ulicę Kościuszki. Generał pochylony nad mapą Poznania sprawdzał rozmieszczenie jednostek wojskowych w mieście. Akcja wojskowa została zakończona oświadczył mi gen. Popławski dalsza obecność wojska w mieście ma raczej charakter profilaktyczny. W sztabie gen. Popławskiego zastałem I sekretarza KW Stasiaka. Ledwie trzymał się na nogach, był na skraju wyczerpania nerwowego. Rozumiałem go dobrze.
Po przybyciu do WUBP zaskoczyła mnie nagła strzelanina z broni maszynowej, jaka rozległa się w pobliżu gmachu (czołgi nie strzelały jak chce tego Ziemkowski w swojej chronologii). Ppłk Dwojak nerwowo chwycił za telefon i połączył się z Warszawą. Rozmawiał z Alsterem relacjonując mu, że gmach WUBP znalazł się pod ostrzałem. Nie dziwiłem się tej nerwowej reakcji. Przejąłem słuchawkę i spokojnie wyjaśniłem swemu koledze, że istotnie zerwała się jakaś kanonada, ale źródło jej jest jeszcze niewiadome. Gmachowi WUBP nic nie grozi, gdyż pełno tu wojska. Poprosiłem też, aby skierowano do Poznania kilku doświadczonych oficerów pracowników resortu.
Po paru minutach przyjechał do WUBP gen. Józef Kamiński, którego również kanonada wokół gmachu zaniepokoiła. Wydał żołnierzom rozkaz przerwania ognia. Zapanowała cisza. Okazało się, że jakiś osobnik zaeeajony na dachu pobliskiego budynku oddał strzał w kierunku żołnierzy, a ci z miejsca otworzyli ogień. Z dowódcą 10 Wielkopolskiego pułku Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego ppłk. Józefem Lipińskim, który przybył do WUBP na polecenie gen. Kamińskiego, ustalono, że sprawą likwidacji pojedynczych "gniazd" strzeleckich (takich wedle relacji ppłk. Lipińskiego było kilka, a nie 20 jak obliczył Ziemkowski) zajmą się jego ludzie. Według informacji wojskowych od godziny 0.00 do godziny 24.00 dnia 29 czerwca zanotowano 7 przypadków ostrzelania wojska. Gen. Kamiński polecił wojsku, aby nie angażowało się w potyczki ogniowe, przekazując jedynie informacje dla KBW. Istotnie wydzielone grupy żołnierzy KBW szybko, sprawnie i bez rozgłosu zlikwidowały tych kilka "gniazd" strzeleckich. Mija się z prawdą, że walka z "gołębiarzami" trwała cały dzień, jak relacjonuje Ziemkowski.
W godzinach popołudniowych, 29 czerwca przybył do WUBP premier Józef Cyrankiewicz, który podziękował pracownikom za postawę zajętą w czasie wczorajszych zajść. Pobyt premiera w gmachu przyczynił się w dużym stopniu do przełamania nastrojów przygnębienia, który nie mógł ominąć pracowników WUBP wywodzących się głównie z Poznania i okolic.
2. SŁOWO O SYTUACJI POLITYCZNEJ I GOSPODARCZEJ
Sytuacja polityczna i gospodarcza kraju w' 1956 r. kształtowała się pod niepomyślnymi znakami. Ubiegły rok 1955 był ostatnim rokiem realizacji planu 6-letniego, sześciolatki sytości, jak ją początkowo nazywano. Pierwszą pięciolatkę, która biec musiała jeszcze starym torem, otwierał rok 1956. W ciągu 6 lat dokonały się w życiu gospodarczym i społecznym kraju zasadnicze, o przełomowym znaczeniu, przeobrażenia. Globalna produkcja przemysłu w 1955 r. była 2,7 razy wyższa niż w 1949 r. (a przemysłu uspołecznionego 2,85). Powstały nowe gałęzie przemysłu, które dotąd w Polsce nie były znane (przemysł stoczniowy i traktorowy), rozwinęła się produkcja tych gałęzi przemysłu, które przed woj-
na były zaniedbane bądź dopiero rodziły się: (przemysł aluminiowy, obrabiarkowy, elektrotechniczny, farmaceutyczny, łożysk tocznych). Zbudowano w tym czasie wiele nowych potężnych zakładów, zaś w starych aglomeracjach przemysłowych odbudowano i zmodernizowano szereg hut, stoczni, zakładów metalowych. W latach 19501955 została zbudowana, ogromnym wysiłkiem społeczeństwa, potężna baza materialna, sprzyjająca dalszej industrializacji kraju.
Rozwój gospodarki narodowej, a zwłaszcza przemysłu ciężkiego, spowodował ogromny wzrost zatrudnienia w gospodarce uspołecznionej. Liczba zatrudnionych w końcu 1955 r. była wyższa o ponad 2 472. tyś", osób niż w 1949 r. Nastąpiło przemieszczenie się około 2,0 min ludzi ze wsi do miast. W województwie poznańskim prawie 60% przyrostu zatrudnienia w przemyśle pochodziło ze wsi. Liczebność klasy robotniczej w 1955 r. przekroczyła 4,0 min osób. Temu procesowi przeobrażeń strukturalnych nie towarzyszył odpowiedni wzrost produkcji przemysłu konsumpcyjnego (zadania planu nie zostały osiągnięte), budownictwa mieszkaniowego, a przede wszystkim rolnictwa, gdzie założono nierealne zadania (produkcja roślinna w 1955 r. była zaledwie 2,6% wyższa niż w 1949 r.). Wskutek zwichnięcia dysproporcji rozwojowych (wpływ na to wywarła także "zimna wojna") wzrost płac realnych był stosunkowo niski, w niektórych grupach ledwie odczuwalny, a były także, nieliczne wprawdzie, grupy gdzie nastąpił regres. Dotyczyło to zwłaszcza wysokokwalifikowanej kadry robotniczej, która w okresie międzywojennym była wysoko opłacana. Rozbudzone aspiracje społeczeństwa, mimo ogromnego wysiłku z jego strony, nie zostały zaspokojone. Wprawdzie wysiłek ten nie został zmarnowany, owocować mógł w najbliższej już przyszłości, ale ludzie coraz bardziej zwracali uwagę na potrzeby dnia dzisiejszego. Zwrot ten nie został w porę zauważony przez kierownictwo partii, jednostronnie zapatrzone w przyszłość. Na tym tle narastały wyraźne objawy nie-- zadowolenia, zwłaszcza wśród klasy robotniczej w wielkich .aglomeracjach miejsko-przemysłowych,
Działalność Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej poczynając od połowy 1954 r. traciła na swej ofensywności. Partia coraz więcej czasu musiała poświęcać swoim złożonym problemom wewnętrznym, a przede wszystkim przywróceniu leninowskich norm postępowania w codziennym życiu i działalności. Od końca 1954 r. coraz natarczywiej rysował się znak zapytania nad sprawą tzw. odchylenia prawicowo-nacjonalistycz-nego (13 XII 1954 r. Władysław Gomułka został zwolniony z więzienia). Bulwersować to musiało szczególnie centralny aktyw partyjny. Nieomal równolegle toczyła się burzliwa dyskusja nad oceną wyników planu 6-letniego. XX Zjazd KPZR, wkrótce po nim śmierć Bolesława Bieruta, a szczególnie referat Nikity Chruszczowa o następstwach kultu Józefa Stalina szeroko omawiany nawet na otwartych zebraniach partyjnych, a także rehabilitacja niesłusznie rozwiązanej KPP doprowadziło do ist-
nego wrzenia w szeregach Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Ten niewątpliwie orzeźwiający wstrząs, jaki przeżywała PZPR, zmniejszyć chwilowo musiał jej siłę politycznego oddziaływania w społeczeństwie polskim, a zwłaszcza wśród klasy robotniczej, podstawowej bazy działalności partii.
Edward Ochab przejął ster kierownictwa PZPR w wyjątkowo niesprzyjających warunkach. Mocą uchwały VI Plenum KC PZPR z 20 marca 1956 r. sekretarzami KC PZPR zostali wybrani: Jerzy Albrecht i Edward Gierek. Od ponad roku funkcje sekretarzy KC sprawowali: Władysław Matwin i Jerzy Morawski (uchwała III Plenum KC z 241 1955 r.). Jedynie tylko Franciszek Mazur, poza Ochabem, sprawował funkcję sekretarza KC nieomal od zjednoczenia (wybrani na IV Plenum KC w 1950 r.). Wydaje się, że na ten nowy skład Sekretariatu KC PZPR spadły nieoczekiwanie trudne do udźwignięcia obowiązki. Ochab, wbrew pozorom, nie okazał się w tej niewątpliwie złożonej sytuacji politycznej, przywódcą zdecydowanym i konsekwentnym. Odpowiedzialnym za sprawy gospodarcze w Biurze Politycznym pozostawał nadal Hilary Minc, ale jego pozycja została już poważnie nadszarpnięta, a przy tym nie dopisywał mu też stan zdrowia (7 X 1956 r. zwrócił się z prośbą o zwolnienie go z członka Biura Politycznego KC PZPR i z I zastępcy Prezesa Rady Ministrów). Odpowiedzialność za sprawy ekonomiki przemysłu nie była skupiona w jednym ośrodku. W Sekretariacie KC sprawy ekonomiczne leżały w gestii Gierka, który do wyboru go na sekretarza KC był kierownikiem Wydziału Przemysłu Ciężkiego KC. W Prezydium Rady Ministrów sprawami ekonomiki i przemysłu zajmowali się: Stefan Jędrychowski, Franciszek Jóźwiak i Stanisław Łopot. Premier rządu" Cyrankiewicz sprawom gospodarki narodowej niewiele poświęcał czasu. Zbyt wielka liczba ośrodków dyspozycyjnych, a szczególnie brak koordynacji w tych sprawach musiał ujemnie odbijać się na sprawności zarządzania. Dowodem może tu służyć przewlekłe załatwianie nabrzmiałych spraw Zakładów Cegielskiego w Poznaniu.
"Od dłuższego czasu stwierdza raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego z 14 sierpnia 1956 r. dotyczący wypadków w Poznaniu notowano w obiektach przemysłowych wzrastające niezadowolenie i niepokojące nastroje wśród znacznej liczby robotników i pracowników. Główną przyczyną tych nastrojów było to, że wbrew wyraźnie proklamowanej polityce 'Partii, sytuacja materialna i warunki pracy szeregu grup robotniczych nie tylko nie uległy poprawie, ale nawet dość często pogorszyły się. Sytuacja ta dodatkowo zaostrzała atmosferę niezadowolenia i rozgoryczenia, wywołana brakami materialnymi słabiej uposażonych robotników i pracowników (tak w tekście J.P.), którym zapowiadano podwyżkę zarobków i unormowanie warunków pracy, a czego administracja gospodarcza nie zrealizowała w zapowiadanych oficjalnie terminach". W szeregu kluczowych zakła-
ir
dach Poznania nagromadziło się wiele drobnych, a drażliwych spraw, które nie załatwione w porę urastały do rangi poważnych konfliktów.
*" ,,[W Zakładach Przemysłu Gumowego Stomil] od półtora roku czasu stwierdza raport notowano niezadowolenie wśród pracowników z powodu niesłusznego zaszeregowania ich zgodnie z taryfikatorem (tak w tekście J.P.). Realizując plan obniżki kosztów własnych w zakładzie obniżono grupy uposażenia 120 pracownikom, którzy zarabiali więcej niż przewidywał taryfikator. Robotnicy w tej sprawie zwracali się do Centralnego Zarządu, skąd otrzymali odpowiedź, że taryfikator nie będzie rewidowany, ponieważ w niedługim czasie zostanie opracowany nowy. Dotychczas takowego (tzn. do sierpnia 1956 r. J.P.) nie przesłano do zakładu. Ponadto w ubiegłym roku w zakładzie byli delegaci KCPZPR i Centralnej Rady Związków Zawodowych (tak w tekście J.P.), którzy zaproponowali załodze rozwinąć współzawodnictwo pracy metodą radzieckiego wulkanizatora Poźmachowa. Polega ona na tym, że brygada, która osiągnęła 98% produkcji wysokiej jakości, otrzymuje specjalną premię. Pracownicy tę formę współzawodnictwa podjęli i z niego się wywiązali, jednak wspomnianą premię otrzymali tylko dwa razy, pomimo że współzawodnictwo jest nadal kontynuowane".
Napięta atmosfera panowała także w Poznańskich Zakładach Metalurgicznych "Pomet". W styczniu 1956 r. zniesiony został dodatek progresywny od wykonania norm produkcyjnych. 25 czerwca, w dniu wypłaty zaliczek (zaliczka wynosiła 100250 zł) zapanowało wśród robotników silne oburzenie. Cytowany już wyżej raport zauważa, że pojawiły się głosy, iż "nie należy przystąpić do pracy, do chwili wyjaśnienia im sprawy zarobków i norm pracy przez kierownictwo zakładu". "Wprawdzie stwierdza się w raporcie nazajutrz przed rozpoczęciem pracy kierownictwo partyjne zakładu (tzn. Komitet Zakładowy PZPR J.P.) wyjaśniło robotnikom szkodliwość wstrzymania produkcji, mimo to robotnicy niechętnie podejmowali pracę". Sprawa nie została załatwiona, musiała zatem wybuchnąć z większą jeszcze siłą, gdy robotnicy Cegielskiego 28 czerwca wyszli na ulice Poznania.
"Podobne fakty niezadowolenia czytamy dalej w raporcie notowano w innych zakładach pracy. W Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym pracownicy domagali się dodatku mrozowego, którego nie
' otrzymali, mimo że tramwajarze z innych miast go otrzymali; domagali się ekwiwalentu za sorty mundurowe; skarżyli się na niesłuszny podział premii za współzawodnictwo. W przedsiębiorstwach budowlanych wprowadzono nową siatkę płac, w wyniku czego część pracowników administracji otrzymała niższe wynagrodzenia niż według starego zaszeregowania".
Głównym ogniskiem niepokoju, obok Zakładów Cegielskiego, były Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego. Utrzymywało się tam, jak relacjonuje raport "od pewnego czasu niezadowolenie wśród załogi, spowo-
dowane przez nieregularne wydawanie przydziałów mundurowych, obniżenie deputatu węglowego z 600 kg na 400 kg, niewłaściwe ustawienie premii za wykonanie prostych i złożonych prac (tak w oryginale J.P.). Szczególne niezadowolenie wywołało obniżenie płacy roboczej dla pracowników fizycznych, w granicach od 100 (do) 300 zł miesięcznie oraz nie otrzymywanie premii dla pracowników administracji, ponieważ zakład nie wykonał nakreślonego planu". 27 czerwca, a zatem w przeddzień "czarnego czwartku", w ZNTK doszło do strajku. Na wieść o tym udał się da strajkujących robotników I sekretarz KW Stasiak. Rozmowa była bardzo burzliwa. Robotnicy w dość ostrej formie przedstawili mu pretensje do administracji zakładu i kierownictwa resortu, uzasadniali racje swoich postulatów. Po 25 latach wspominając wydarzenia poznańskie Stasiak powiedział: "Robotnicy nie bali się już więcej wypowiadania najostrzejszych nawet i być może nie do końca sprawiedliwych uwag i ocen" ("Polityka" nr 24 z 13 VI1981 r.).
Nazajutrz rano miała się odbyć masówka z udziałem wiceministra Kolei Popielasa, który w tym celu miał przybyć do Poznania.
Główny ton robotniczemu Poznaniowi jak słusznie zauważył w wspomnianym wywiadzie Stasiak nadawały Zakłady Cegielskiego. "Nastroje niezadowolenia w ZISPO można przeczytać w raporcie Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego powstały już w początkach br. na skutek wstrzymania wypłaty progresji robotnikom akordowym. Progresja została wprowadzona przy aktualizacji norm w 1953 r. i miała obowiązywać przez jeden rok. Warunkiem zniesienia progresji miało być ulepszenie metod pracy, wprowadzenie postępu technicznego, wzrost wydajności pracy i związany z tym wzrost zarobków. Ponieważ warunki te nie zostały w ciągu roku spełnione, utrzymano progresje jeszcze na 1955 rok i pod koniec tego roku zaczęto ją stopniowo likwidować. Kierownictwo ZISPO starało się robić to w uzgodnieniu z załogą. Przeprowadzono na ten temat wiele narad i zebrań. Były nawet wypadki, że poszczególni robotnicy zrzekli się progresji i apelowali do innych, aby szli w ich ślady. Apele te nie odniosły jednak skutku. Cała niemal załoga sprzeciwiła się zniesieniu progresji i to zarówno w indywidualnych rozmowach, jak i w oficjalnych wystąpieniach na zebraniach itd. Mimo to progresja została od początku 1956 roku zlikwidowana, co spowodowało u większości robotników akordowych, stanowiących ponad połowę całej załogi ZISPO, obniżkę zarobków od 200 do 400 zło-,tych miesięcznie".
Warto tu zauważyć, że przeciętna płaca miesięczna w przemyśle maszynowym w 1954 r. kształtowała się na poziomie 1264 zł. A zatem spadek zarobków w granicach od 200 zł do 400 zł miesięcznie był dotkliwie odczuwalny w budżecie robotniczym.
Łucja Łukaszewicz, jako jedyna spośród autorów Poznańskiego czerwca 1956 r. (Poznań 1981 r.) książki, którą prof. Antoni Gzubiński
17
określił jako "książkę bardzo tendencyjną" ("Gazeta Poznańska" z 13 lipca 1981 r.) zamieściła w miarę obiektywną inforrmcję o kształtowaniu się zarobków w Zakładach Cegielskiego w 1956 r. Według jej ustaleń, miesięczne zarobki wszystkich kategorii pracowników do 1955 r. wykazały stałą, acz niewielką tendencję wzrostową. Dopiero w pierwszym półroczu 1956 r. nastąpił spadek zarobków. Za pierwsje pięć miesięcy zarobki miesięczne, w stosunku do analogicznego okresu 1955 r. były niższe: w grupie robotników o 4,5%, pracowników inżynieryjno-technicz-nych o 8,9%, pracowników administracyjnych o 3,1%, pracowników obsługi o 1,7% i straży ochrony o 8,4%. Ustalenia te zgodne są z materiałami, jakimi dysponuję, z wyjaśnień wydarzeń poznańskich. Oczywiście, że na spadku wynagrodzeń zaważyła nie tylko rewizja norm, ale także likwidacja godzin nadliczbowych, rozluźnienie dyscypliny pracy. Uporządkowanie norm w HCP było rzeczą konieczną, wszak dotychczasowe normy przekraczane były dwukrotnie. Nie musiało to się wiązać z obniżeniem zarobków. Obniżka zarobków nie leżała ani w interesie, ani w zamyśle władz. W systemie albo w jego realizacji popełniony został błąd, którego niestety w porę nie potrafiono usunąć, mimo że został on przez robotników ujawniony.
Nastroje niezadowolenia z całą ostrością wystąpiły na terenie W-3, gdzie tradycyjnie od lat płace były niższe niż w innych wytwórniach kombinatu. Likwidacja premii progresywnej dotknęła tu ponad 1400 pracowników na ogólną liczbę 2200 zatrudnionych. Stanowiło to 30% ogółu poszkodowanych w HCP (dwukrotnie więcej niż w innych wytwórniach). Nic przeto dziwnego, że od marca 1956 r. poczynając, tu właśnie zogniskowało się główne źródło konfliktu nie tylko w HCP, ale także . w innych zakładach Poznania. Stąd także 28 czerwca 1956 r., wyruszyła demonstracja robotników, która dała początek tragicznym wydarzeniom. Oprócz wstrzymania wypłaty progresji robotnikom akordowym "drugą sprawą, która w znacznym stopniu wpłynęła na wzrost niezadowolenia robotników ZISPO stwierdza się w raporcie było potrącenie zbyt wysokiego podatku od wynagrodzeń robotnikom wyrabiającym ponad 160% normy. Sprawa ta ciągnęła się od 1950 roku. Na ten temat było wiele narzekań i skarg, tyczyło to bowiem poważnej części robotników, a zwłaszcza przodowników pracy". Zgodnie z tabelą o progresji podatkowej dla wyżej zarabiających, przodownicy pracy i robotnicy akordowi uprawnieni byli do 30% ulgi podatkowej. Dyrekcja HCP w obliczeniach zarobków robotniczych nie uwzględniła tego przepisu. Załoga dowiedziała się o tym dopiero w listopadzie 1955 r. Obliczono, że pokrzywdzonych zostało ponad 5 tyś. robotników na kwotę 11 min zł. I znów sprawa ta szczególnie dotknęła robotników W-3.
Na ten temat napisano w raporcie: "Doszło nawet do tego, iż ślusarz W-6 Kazimierz Górny zaskarżył ZISPO do Sądu o niesłuszne i niezgodne z ustawodawstwem potrącenie podatku w latach ubiegłych. Należy
zaznaczyć, że za 1956 rok potrącono podatek we właściwym rozmiarze. Żądania robotników szły w kierunku zwrotu niesłusznie potrąconej w ubiegłych latach części podatku".
Sprawy te, a przy okazji wiele innych postulatów robotniczych, jak: usprawnienie organizacji procesu produkcji, ulepszenie kooperacji i zaopatrzenia materiałowego, likwidacja przestojów obniżających zarobki robotników, były wysuwane na zebraniach partyjnych, związkowych, na masówkach. Nabierały one swojej ostrości zwłaszcza po XX Zjeździe KPZR. W Zakładach Cegielskiego krążyły komentarze na temat niskiego poziomu życia w Polsce w porównaniu z innymi krajami demokracji ludowej. Stwierdzano w rozmowach i na zebraniach, że w Polsce zarobki robotników spadają, że obniża się stopa życiowa. Oceniając głosy krytyczne robotników, raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego stwierdza: "Jak wynika z materiałów operacyjnych i śledczych, duża -część wypowiedzi robotników prowadzona była z pozycji słusznej krytyki błędów i braków, jakie w zakładzie istniały. Był jednak również cały szereg wypowiedzi demagogicznych, prowokacyjnych lub wręcz wrogich".
W końcu kwietnia 1956 r. do żądań robotniczych w sprawie utrzymania progresji premiowej i zwrotu niesłusznie pobranych kwot podatku od wynagrodzeń dołączyli swoje żądania pracownicy umysłowi W-3, domagając się pełnego wypłacenia im premii i uregulowania czasu pracy. Pracownicy kontroli technicznej domagali się wypłacenia im zgodnie z taryfikatorem 60% premii, w miejsce dotychczas otrzymywanej 50%. Wobec tych wszystkich postulatów administracja zakładu nie była w stanie zająć właściwego stanowiska. Kierownictwo partyjne w Zakładach Cegielskiego nie miało żadnych argumentów, tym bardziej iż uznawało zasadność żądań robotniczych. Związki zawodowe w zakładzie zaangażowały się w obronę interesów robotniczych. Dlatego też nikogo dziwić nie może, że z rozwojem sytuacji w HCP władze administracyjne, polityczne i związkowe stopniowo traciły autorytet i panowanie nad sytuacją. Już po wydarzeniach czerwcowych można było słyszeć pretensje, że tak liczna organizacja PZPR Cegielskiego nie potrafiła się przeciwstawić narastaniu tendencji strajkowych, a następnie wyjściu na ulice. Bronić można słusznej sprawy, argumentów do obrony niesłusznej sprawy, które mogłyby trafić do przekonania, niestety trudno jest znaleźć.
Stasiak w swoim wywiadzie, który "Polityka", z braku miejsca, podała w skróconej wersji, nie wspomniał o działaniach podejmowanych przez KW PZPR w Poznaniu, a takie działania przecież były, które załatwiłyby słuszne żądania robotników. Stasiak dużo winy przypisuje różnym działaczom centralnym, którzy przyjeżdżali do Poznania z twardym poleceniem przeprowadzenia ustalonych z góry zmian w systemie norm, płac i obliczania premii; nie potrafili przekonać kogo trzeba o konieczności natychmiastowych rozstrzygnięć. Nie kwestionuję lojalności wyższych
19
urzędników gospodarki narodowej, ale sprawy z tym związane ciągnęły się w Zakładach Cegielskiego od początku 1956 r., a rewizja norm dokonana tam była w 1953 r. Ktoś w Warszawie, w rządzie i w Biurze Politycznym KCPZPR sprawę pretensji poznańskich robotników karygodnie zbagatelizował. I nikt zapewne nie poniósł za to odpowiedzialności. Odpowiedzialność spadła na całą partię, na władzę ludową. Ze Stasia-kiem chcę jednak polemizować w innej sprawie. Zapytany przez dziennikarza Roberta Jareckiego, dlaczego właśnie Poznań stał się widownią najgwałtowniejszych i pierwszych w historii Polski Ludowej tak tragicznych zajść ulicznych? Stasiak odpowiedział, że "w Poznaniu zazębiły się ze sobą sprawy położenia materialnego i socjalnego robotników z największych zakładów przemysłowych i błędy polityki rolnej, które szczególnie deprecjonowały tę politykę w Wielkopolsce". Ta teza Stasiaka pasuje nieomal do każdego województwa, którego stolica była także aglomeracją przemysłową. Często można się spotkać z dość dziwną manierą, że przyczyn wydarzeń szuka się w obiektywnie ukształtowanych warunkach kraju, unikając poszukiwania ich tam gdzie nastąpiła detonacja. Jest to także rozmazywanie odpowiedzialności ludzi za powierzony im odcinek działania.
Z wywodów Stasiaka, a także licznych publikacji poświęconych poznańskim wydarzeniom czerwcowym, można się zorientować, że województwo poznańskie w latach planu 6-letniego w rozdziale środków na jego rozwój zostało upośledzone. Była to swoista maniera wszystkich I sekretarzy KW łącznie ze mną, którzy domagając się większych środków dla swego województwa, wskazywali inne województwa, najczęściej anonimowo, które otrzymywały więcej.
Co się zaś tyczy województwa poznańskiego, to bez wdawania się w szczegóły, można powiedzieć, że pod względem rozdziału środków znajdowało się w czołówce województw. Wystarczy sięgnąć po Rocznik Statystyczny z 1956 r., w którym zawarte są dane liczbowe dla lat 1950 1955, aby się o tym przekonać.
Ponieważ Stasiak do niniejszej pracy zgłosił szereg cennych uwag, z których skorzystałem, utrzymuje swój pogląd co do dyskryminacji województwa poznańskiego w nakładach inwestycyjnych 6-latki, wypadnie odwołać się do stosownych liczb. Województwo poznańskie uczestniczyło 4,2% udziałem w nakładach inwestycyjnych kraju. Pod względem wielkości nakładów było na 6-tym miejscu w kraju, po Warszawie, województwach: katowickim, krakowskim, wrocławskim i rzeszowskim (w Krakowie realizowana była największa inwestycja .6-latki Nowa Huta, w województwie rzeszowskim przemysł obronny). Prawdą jest, że nakłady na inwestycje przemysłowe były nieco niższe, gdyż zapewniały 3,1% udziału w nakładach krajowych na przemysł, ale sumy te były przeznaczone na rozbudowę i modernizację istniejących już zakładów. Oznacza to, że na inwestycje pozaprzemysłowe województwo poznańskie
przeznaczyło stosunkowo większe kwoty. Można się sprzeczać czy jest to zjawisko pozytywne, czy negatywne?
Sytuacja mieszkaniowa była trudna w całym kraju. W zasadzie dopiero w 6-latce poczęto myśleć o nowym budownictwie mieszkaniowym. W 1955 r. w woj. poznańskim zbudowano około 15 tyś. izb mieszkalnych, to jest prawie 6% ogólnej Mczby zbudowanych izb mieszkalnych w kraju. W 1956 r. tylko w Poznaniu wybudowano 3826 izb mieszkalnych (w Łodzi, która posiadała prawie dwukrotnie większą liczbę mieszkańców 4613 izb). Obroty handlowe na głowę mieszkańca według wielkości uplasowały Poznań po miastach portowych, stolicy z województwem, Katowicach i woj. wrocławskim. Zużycie energii elektrycznej na gospodarstwo domowe należało w Wielkopolsce do jednych z najwyższych. Urządzenia komunalne (wodociągi, kanalizacja, sieć gazowa) były stosunkowo szeroko rozwinięte. Zresztą budżet terenowy województwa poznańskiego był największy w kraju, po województwie katowickim i wrocławskim. Nie ma więc, moim zdaniem, najmniejszych podstaw do twierdzenia, że rozdział środków na rozwój społeczno-gospodarczy i kulturalny województwa poznańskiego mógł w jakikolwiek sposób mieć związek z wydarzeniami czerwcowymi z 1956 r.
Nie można również podzielić opinii prof. Władysława Markiewicza ("Polityka" nr 25 z 20 czerwca 1981 r.), któremu,redaktor Jarocki zadał analogiczne jak Stasiakowi pytanie. Prof. Markiewicz powiada, że Poznań stał się dlatego miejscem tak silnej kontestacji robotniczej, że "tutaj robotnicy, bardziej niż gdzie indziej odczuwali swe krzywdy i swe prawa". Jego zdaniem wielkie akcje strajkowe inicjują robotnicy lepiej przygotowani zawodowo i lepiej materialnie sytuowani. Co do tych tez wysuwa się wiele wątpliwości. Sądzić można, że krzywda i bezprawie jednakowo bolą robotnika niezależnie od kwalifikacji zawodowych i sytuacji materialnej. Zwykle jednak tak bywa, że najczęściej ryzykuje ten kto ma najmniej do stracenia. Robotnicy zatrudnieni w W-3 w poważnej części rekrutowali się z okolicznych wiosek i nie byli tak silnie związani ze swym zakładem, jak robotnicy z proletariackim rodowodem. Charakter wytwórni wagonów wymagał niższych kwalifikacji załogi niż w wytwórni silników czy parowozów, dlatego zarobki w tej wytwórni były niższe niż średnia płaca w Zakładach Cegielskiego. Nie ma potrzeby zatem do spraw prostych, oczywistych dorabiać teorii.
r
3. ZANIM ROBOTNICY WYSZLI NA ULICE
9-
Po pierwszym kwartale 1956 r. robotnicy Zakładów Cegielskiego zorientowali się, że ich zarobki w stosunku do pierwszego kwartału 1955 r. obniżyły się o 3,5%. Objęło to głównie robotników akordowych. Od marca 1956 r. przedstawiciele związków zawodowych z HCP podjęli starania tak w Ministerstwie Przemysłu Maszynowego, jak i Zarządzie Głównym Związku Zawodowego Metalowców o załatwienie ich postulatów sprowadzających się do utrzymania premii progresywnej, zwrotu niesłusznie pobranego podatku od wynagrodzeń, a także zapewnienie dostaw kooperacyjnych, aby zlikwidować przestoje z braku materiałów. Wysyłano delegacje do Warszawy, pisano petycje z uzasadnieniem, lecz oprócz obietnic rozpatrzenia ich spraw mimo włączenia się Komitetu Wojewódzkiego PZPR, nie było oczekiwanej odpowiedzi. "Bagatelizowanie postulatów załogi HCP stwierdza w "Trybunie Mazowieckiej" Edmund Taszer, przewodniczący ówczesnej Rady Zakładowej w W-3 wpłynęło na zaostrzenie się nastrojów. Część załogi stała się podatna na hasła jednoznacznie kwestionujące rolę partii w społeczeństwie i zasady ustrojowe państwa". Dostrzegła ten problem i zaniepokoiła się egzekutywa podstawowej organizacji PZPR w W-3. Wespół z Radą Zakładową swej fabryki wystosowała ona 26 maja 1956 r. pismo do KC PZPR, CRZZ i Ministerstwa Przemysłu Maszynowego zawierające żądania załogi, domagając się wyjaśnień i ostatecznej odpowiedzi do 8 czerwca 1956 r. 7 czerwca na zebranie aktywu partyjnego i związkowego w W-3 przybył delegowany przez ministra Przemysłu Maszynowego Stanisław Pietrzak dyrektor Departamentu Płac i Zatrudnienia. Miał on udzielić odpowiedzi na postulaty robotników. Jego odpowiedzi nie zadowoliły robotników. Robotnicy domagali się dodatkowo obniżki cen artykułów pierwszej potrzeby, poprawy zaopatrzenia w węgiel, przydziału mieszkań, a także zniesienia kontroli czasu roboczego. Zebranie było bardzo burzliwe. Zakończyło się przyjęciem przez zebranych zobowiązania Pie-trzaka, że w ciągu tygodnia udzieli zainteresowanym wyczerpującej odpowiedzi. Odpowiedź jednak w przyrzeczonym terminie nie nadeszła. Doceniając powagę sytuacji w Zakładach Cegielskiego Komitet Wojewódzki PZPR od pierwszych dni czerwca 1956 r. wydelegował trzech pracowników, którzy stale przebywali w HCP, pomagając Komitetowi Zakładowemu PZPR i informując systematycznie o rozwoju sytuacji kierownictwo KW.
20 czerwca do przewodniczącego Rady Zakładowej W-3 Taszera zgłosiło się trzech robotników ze Stanisławem Matyją na czele, informując go o niezadowoleniu wśród załogi z powodu niedotrzymania obietnicy przez przedstawiciela Ministerstwa. Ponowione zostało żądanie odpowiedzi na wysuwane przez załogę W-3 postulaty. Taszer. przedstawił jeszcze
tego dnia informacje o sytuacji w W-3 dyrektorowi naczelnemu Józefowi Trzcionce i I sekretarzowi Komitetu Zakładowego PZPR Janowi Maj-chrzyckiemu. Zapadła decyzja o zwołaniu zebrania załogi W-3 jutro, to jest 21 czerwca 1956 r. o godzinie 10.00 rano. Na zebranie to zamierzali się udać Trzcionka i Majchrzycki.
Robotnicy W-3 zebrali się 21 czerwca o godzinie 9.00, wykorzystując przerwę śniadaniową (nie udało sdę niestety wyjaśnić, kto był inicjatorem wcześniejszego zebrania się robotników). Zebranych było około 1500 osób. Dyrektor W-3 Roman Kocik, który zaalarmowany przybył na zebranie, zaapelował do zebranych, aby powrócili do pracy, gdyż zebranie odbędzie się o godzinie 10.00, na które przybędzie dyrektor naczelny. Zebrani nie dali posłuchu wezwaniom zapowiadając, że nie podejmą pracy dopóki nie przybędzie dyrektor naczelny i nie udzieli im należnych wyjaśnień. Zapowiedziane zebranie rozpoczęło się o godzinie 10.00. Przemówienia Trzcionki, dyrektora naczelnego i Kazimierza Kosmowskiego przewodniczącego Rady Przedsiębiorstwa oznajmiające, że do zakładów ma przybyć komisja z Ministerstwa, a zatem powinni udać się do pracy nie uspokoiły robotników. Domagano się przyjazdu przedstawicieli KC PZPR i przedstawicieli rządu. Robotnicy byli zniecierpliwieni, występowali ostro, niemal agresywnie tak członkowie partii (Henryk Kasper-czak), jak i bezpartyjni (Teodor Biały, Maria Kąkol), a nawet sekretarze oddziałowej organizacji partyjnej (Helena Jarocka i Jerzy Jankowski). Padały nowe żądania, jak podwyżki płac o 50% i obniżki cen o 50%. Były również głosy, że jeśli żądania załogi nie zostaną załatwione, robotnicy wyjdą demonstrować na ulice, przed gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR.
Opinie na temat burzliwego zebrania części załogi W-3 21 czerwca 1956 r. są zgodne z sobą. Najbardziej wiarygodne, zgodne z ustalonymi przez wstępne wyjaśnienia faktami, są relacje Taszera, natomiast często sprzeczne z sobą, nie mające pokrycia w wydarzeniach, a zatem w większości nieprawdziwe są relacje Stanisława Matyji *. Na tym burzliwym zebraniu dyrekcja zakładów HCP zaproponowała, aby wybrano wśród załogi delegację, która wyjedzie do Warszawy i w Ministerstwie Przemysłu Metalowego i Zarządzie Głównym Związku Zawodowego Metalowców przedstawi postulaty załogi. Propozycja ta została przyjęta i robotnicy rozeszli się do pracy. W dniach 2123 czerwca załogi poszczególnych oddziałów zakładów HCP wybierały delegatów do Warszawy. Zebrania były burzliwe, odnotowano wiele wystąpień o charakterze demagogicznym, antyrządowym i antyradzieckim *.
Przebieg masówki w W-3 21 czerwca 1956 r. wyraźnie zaniepokoił Komitet Wojewódzki PZPR w Poznaniu. Nazajutrz 22 czerwca w W-3 odbyła się narada aktywu partyjnego i związkowego z udziałem I sekretarza KW Stasiaka i przewodniczącego Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej Józefa Pieprzyka. W naradzie uczestniczyli przedstawiciele
CRZZ (Józef Bień, wiceprzewodniczący Zw. Zaw. Met.) i Ministerstwa Przemysłu Maszynowego (wiceminister Józef Demidowski). Atmosfera tego spotkania była przedłużeniem klimatu, jaki uwidocznił się już na wczorajszej masowce. Ostro występowali członkowie partii Józef Wiel-gosz i Alfons Łuczak; wystąpił również demagogicznie i prowokacyjnie Matyja. Wystąpienie Stasiaka, jeśli wierzyć Taszerowi, nie zostało dobrze przyjęte albowiem dopatrywano się w nim pretensji, że załoga W-3 dała się nakłamać grupie demagogów, którzy zmierzają do wywołania awantury w Poznaniu. 23 czerwca zebrał się na plenarne posiedzenie Komitet Zakładowy PZPR, w którym wziął udział kierownik Wydziału Ekonomicznego Komitetu Wojewódzkiego PZPR Czesław Kończal. W czasie trwania posiedzenia KZ zwołana została w W-3 masówka, na którą udali się uczestnicy plenarnego posiedzenia. Przemówienie I sekretarza KZ Majchrzyckiego było kilkakrotnie przerywane4. Wybrani zostali przedstawiciele załogi W-3 do składu delegacji zakładów HCP, która miała się udać do Warszawy. Byli nimi Taszer i Matyja. Od 23 czerwca 1956 r. przebywali codziennie w Zakładach Cegielskiego: I sekretarz Komitetu Miejskiego PZPR Stanisław Piasecki i kierownik Wydziału Ekonomicznego K W Kończal.
25 czerwca odbyło się spotkanie wybranych przez załogę zakładów HCP delegatów5. Do składu delegacji, oprócz wybranych w wydziałach zostali dołączeni Trzcionka dyrektor naczelny, Franciszek Schmidt dyrektor ekonomiczny, Kosmowski przewodniczący Rady Przedsiębiorstwa i Majchrzycki I sekretarz Komitetu Zakładowego PZPR. Na przewodniczącego delegacji wybrany został Taszer, przewodniczący Rady Zakładowej z W-3. Spotkanie delegatów miało miejsce w lokalu Komitetu Zakładowego PZPR. Matyja, który dość często daje ujście wodzom swojej fantazji stwierdza, że Majchrzycki, Trzcionka i Kosmowski ustawiali ich jak mają się zachować w rozmowach warszawskich. Miano ich przekonywać, że działają szpiedzy i dywersanci, a w czasie podróży do Warszawy towarzyszyli im "nieznani dżentelmeni", którzy także uczestniczyli w warszawskich rozmowach i, aby było ciekawiej, widać było, że mieli "gnaty pod marynarkami" 6. Można tylko wyrazić zdziwienie, że te oczywiste bzdury powtarzali niektórzy publicyści z okazji 25-lecia czerwcowych wydarzeń poznańskich.
Nie ma dokładnego zapisu z przebiegu rozmów delegacji zakładów HCP z władzami w Warszawie w dniu 26 czerwca. Przebieg rozmów znany jest z jednostronnych relacji Taszera i Matyji. W niektórych szczegółach relacje te są z sobą sprzeczne 7.
Delegacja HCP skierowała pierwsze kroki do Urzędu Rady Ministrów. Wicepremier Stanisław Łapot, do którego delegacja została skierowana nie przyjął jej, lecz skierował ją do ministra Przemysłu Maszynowego. Nie znajduje potwierdzenia, że rozmowy z ministrem Przemysłu Maszynowego Romanem Fidelskim poprzedziło spotkanie w Zarzą-
dzie Głównym Związku Zawodowego Metalowców z przewodniczącym Zarządu Głównego Januszem Kasprowiczem. Od godziny 11.00 do 19.00 trwały rozmowy w Ministerstwie, którym przewodniczył minister Fidel-ski. W rozmowach uczestniczyli: wiceminister Przemysłu Maszynowego Demidowski, wiceprzewodniczący Zarządu Głównego Związku Zawodowego Metalowców Bień i przedstawiciel KC (zapewne Marian Czerwiń-ski). Fidelski od pewnego już czasu zabiegał, aby w sprawie postulatów robotników HCP doprowadzić do spotkania z udziałem sekretarza KC Gierka i wicepremiera Łapota, w celu usunięcia wszelkich nieporozumień i ostatecznego ich załatwienia. Nie udało mu się, jak twierdzi, doprowadzić do tego. W wyniku rozmów w Ministerstwie, wedle relacji Taszera, uzgodniono, że w ciągu trzech miesięcy zostaną zwrócone robotnikom niesłusznie potrącone kwoty podatku wyrównawczego, nastąpi też w tym czasie wypłata premii dla robotników dniówkowych i pracowników administracyjnych, a także zmiana systemu obliczania płac dla robotników akordowych. Minister Fidelski potwierdził, że większość postulatów przedstawionych przez delegację HCP załatwił na miejscu. Natomiast w odniesieniu do żądania 50% obniżki cen i 50% podwyżki płac nie czuł się kompetentny, nawet do podejmowania dyskusji. Zgodził się jednak na 20% podwyżkę płac od l lipca z tym, że sprawę jeszcze musi uzgodnić z przełożonymi. A zatem główne postulaty robotników zakładów HCP, będące przedmiotem konfliktów z administracją, zostały pozytywnie załatwione. Po zakończeniu rozmów z delegacją Fidelski zaproponował, aby do Poznania udała się ekipa w składzie sekretarz KC, wicepremier i minister Przemysłu Maszynowego, lecz jego propozycja nie została przyjęta. Wobec tego do Poznania, dla wyjaśnienia spraw miał się udać minister Fidelski, aby nazajutrz, to jest 27 czerwca być w zakładach HCP8.
Delegacja nocą 26 czerwca powróciła do Poznania. Wraz z nią przyjechał do Poznania znany działacz robotniczy i związkowy, przedstawiciel KC Czerwiński. Minister Fidelski przybył do Poznania odrębnie. Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego stwierdza na ten temat: "Większość wysuniętych przez robotników postulatów została kompromisowo załatwiona (mowa o wynikach rozmów z MPM w Warszawie J. P.). W dniu tym załoga ZISPO (chodzi o 26 czerwca J.P.) pracowała normalnie i oczekiwała wyników osiągniętych przez delegację w Warszawie. W dniu 27 czerwca 1956 r. we wszystkich oddziałach ZISPO odbyły się zebrania robotników, na których delegaci oraz przedstawiciele najwyższych władz MPM i Zw. Zaw. Metalowców przed-stawiali osiągnięte w Warszawie wyniki. Mimo uwzględnienia szeregu ważnych postulatów robotniczych zebrania te nie zadowoliły wszystkich robotników. Stało się tak m. in. dlatego, iż referujący nie byli w stanie przedstawić konkretnych korzyści materialnych, jakie robotnicy uzyskali. Szczególnie w W-3 odbyła się burzliwa i hałaśliwa dyskusja. Tu
na zebraniu występował m. in. minister Przemysłu Maszynowego tow. Fidelski, któremu również wielokrotnie przerywano i przeszkadzano okrzykami, gwizdami itd. Należy stwierdzić, że tu robotnicy również nie otrzymali od ministra jasnej i wyraźnej odpowiedzi na wielokrotnie zadawane pytania o konkretne korzyści, jakie uzyskają w wyniku rozmów w Warszawie. Mimo to zebrania w oddziałach zakończyły się w zasadzie spokojnie i następna popołudniowa zmiana w ZISPO pracowała normalnie". Spotkanie załogi W-3 z ministrem Fidelskim rozpoczęło się o godzinie 13.00 (w tym dniu odbyły się spotkania członków delegacji we wszystkich oddziałach zakładów HCP). Wystąpienie Taszera, według jego relacji, zostało dobrze przyjęte, wątpliwości budził jedynie system wynagrodzeń dla pracowników akordowych. Ta grupa robotników rozczarowana była wynikiem rozmów warszawskich. W innej relacji Taszer podaje, że Fidelski wycofał się z wszystkich uzgodnień warszawskich. Matyja wspomina, że Fidelski na zebraniu w W-3 mówił co innego niż uzgodniono w Warszawie. "Fidelski kręcił" wtóruje mu Kaniewski. Nie jest to zgodne z prawdą. Redaktor "Głosu Pracy" Krzysztof Falkie-wicz wkłada w usta Jana Kozaka szlifierza z W-4, który według wszelkiego prawdopodobieństwa nie był obecny na masowce w W-3, a jedynie na zebraniu w swoim zakładzie, stwierdzenie: "Ludzie nie wierzyli, że Fidelski załatwi sprawy uzgodnione w Warszawie (art. Gorzka lekcja historii z 1921 czerwca 1981 r.). Cytowany już wielokrotnie Ziem-kowski stwierdza, że minister Fidelski przedstawił robotnikom mniej korzystne rozwiązania od ustalonych w Warszawę. Fidelski utrzymuje i jest to prawdą, że z żadnych uzgodnień osiągniętych w Warszawie nie wycofał się.
Jak w rzeczywistości przedstawiała się ta sprawa? W referacie Edwarda Ochaba I sekretarza KC wygłoszonym na VII Plenum KC, 18 lipca 1956 r. zostało stwierdzone, że "zwrot nadpłaconych zaległości (chodzi o niesłusznie pobrany podatek od wynagrodzeń J.P.) przeciągnął się i dopiero w przeddzień wypadków sprawę załatwiono i zawiadomiono o tym robotników". A zatem Fidelski nie wycofywał się z uzgodnień dotyczących jednej z głównych spraw. Należy zatem sądzić, że spornymi sprawami pozostały: system wynagrodzeń dla pracowników akordowych (budziła wątpliwość propozycja jego rozwiązania) i progresja premiowa zlikwidowana z początkiem 1956 r. Z przebiegu tego zebrania można wyciągnąć wniosek, że robotnicy nie byli przekonani o tym, że 20% podwyżka płac zrekompensuje im poniesione straty. To burzliwe zebranie w W-3 zakończyło się zapowiedzią dalszego kontynuowania rozmów jeszcze w dniu 27 czerwca 9.
Zgodnie z informacją Fidelskiego, załatwił on pozytywnie wszystkie socjalne postulaty załogi HCP. Miano powołać w każdej fabryce Komisje dla indywidualnego zaszeregowania w ramach podwyższonego o 20% funduszu płac. Natomiast regulacje płac pracowników umysłowych
zaproponował odłożyć na drugi etap. O wiecu w W-3 dowiedział się o godzinie 14.00; natychmiast, z własnej inicjatywy, tam pojechał. Przyznaje, że nastrój był burzliwy. Powtórzono wszystkie żądania, jakie były wysunięte w rozmowach w Warszawie i to w sposób zdecydowanie agresywny. Zabierał tam głos dwa trzy razy. Robotnicy, jak stwierdza Fidelski, rozeszli się niezadowoleni.
Po południu tego dnia miały więc być kontynuowane dalsze rozmowy. Minister Fidelski zamierzał sprawy będące przedmiotem sporu skonsultować z dyrekcją zakładów HCP oraz z władzami Poznania. Relacje na temat popołudniowych rozmów są sprzeczne z sobą, nawet te, które pochodzą od tej samej osoby. Taszer w jednym miejscu powiada (Poznański czerwiec 1956 r., s. 234242): "władze miały powiadomić zainteresowanych o wynikach podjętych decyzji 28 czerwca lub zaprosić do podjęcia rozmów". W innym miejscu zaś twierdzi ("Trybuna Mazowiecka" z 25 czerwca 1981 r.), "że po południu 27 czerwca podjęte zostały dalsze rozmowy. Były one burzliwe. Nie osiągnięto uzgodnień. W późnych godzinach wieczorowych rozmowy zostały przerwane. Przedstawiciele MPM i dyrekcji zakładów HCP zamierzali naradzić się we własnym gronie". Taszer dodaje, że delegacji kazano opuścić pomiesz-czenia, w których odbywały się rozmowy. Matyja, redaktorce "Słowa Powszechnego" (nr 129/81) potwierdził, że na dalsze rozmowy z ministrem Fidelskim umówiono się na 28 czerwca rano. Rozmowy nieoficjalne z częścią delegatów uczestniczących w warszawskich rozmowach były prowadzone po południu i wieczorem 27 czerwca w pomieszczeniu Komitetu Zakładowego PZPR. Zapewne z uwagi na późną porę (godzina 20,00), zostały przełożone na dzień następny. Niewiarygodna jest natomiast wersja, że delegacja robotników została wyproszona czy po prostu wyrzucona z sali konferencyjnej. Nie można wykluczyć, że jeśli istotnie taka plotka została puszczona w obieg, obojętnie od intencji pomysłodawcy, działała ona podburzające.
Rozwój wydarzeń w zakładach HCP musiał wywołać rezonans w innych zakładach przemysłowych w Poznaniu. Po burzliwym dniu 21 czerwca w zakładach HCP, robotnicy ZNTK komentowali między sobą wydarzenia u "Cegielskiego", wyrażając swoją solidarność. 25 czerwca w oddziale kuźni i kotłami ukazały się w kilku miejscach napisy wzywające robotników na masówkę. Robotnicy nie dali posłuchu tym wezwaniom. Jednak z początkiem trzeciej dekady czerwca 1956 r. służba bezpieczeństwa uzyskała wiele informacji świadczących "o poważnych nastrojach niezadowolenia i tendencjach strajkowych w ZNTK". 27 czerwca grupa robotników oddziału wagonowego nie przystąpiła do pracy. Około 9.00 rano robotnik tego oddziału Wojtowicz włączył syrenę fabryczną, w wyniku czego większość robotników zgromadziła się w hali oddziału wagonowego. Na miejsce zgromadzenia przybył dyrektor naczelny ZNTK i sekretarz Komitetu Miejskiego PZPR. Dyrektor naczel-
ny próbował przemawiać, ale nie został dopuszczony do głosu (okrzyki , i gwizdy). Powiadomieni o strajku w ZNTK przybył na miejsce I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego Stasiak i przewodniczący Prezydium WRN Pieprzyk (z zawodu kolejarz, w przeszłości dyrektor DOKP-Po-znań).
Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego w taki oto sposób relacjonuje dalszy przebieg wydarzeń' w ZNTK: "Robotnicy żądali podwyżki płac, obniżki cen, obniżki podatku od wynagrodzeń, załatwienia odzieży ochronnej itp. Propozycje tow. Stasiaka wyboru delegatów załogi celem szczegółowego omówienia żądań robotników odrzucono, mimo zapewnienia tow. Stasiaka, że żaden z delegatów nie zostanie aresztowany. W pewnej chwili robotnik ZNTK Rutkowski w prowokacyjny sposób wezwał z mównicy robotników do odpędzenia przemocą od miejsc pracy tych, którzy dotychczas pracowali, nie biorąc udziału w masowce. Na to wezwanie część robotników, przeważnie młodzież, rzuciła się do-hali oddziału średnich napraw, przemocą wypędzając stamtąd pracujących robotników, wyłączając pracujące maszyny i grożąc pobiciem. Równocześnie Rutkowski wezwał robotników wszystkich trzech zmian do przybycia w następnym dniu na godz. 6-tą rano do zakładu. Po masowce pierwsza zmiana nie przystąpiła do pracy". W ZNTK rozpoczął się strajk. Druga zmiana również nie podjęła pracy, część z solidarności ze strajkującymi, część z obawy przed represjami ze strony strajkujących. Trzecia zmiana też nie przystąpiła do pracy. O godzinie 22.00 druga zmiana wraz % z częścią trzeciej zmiany opuściła zakład. W zakładzie pozostało około 60 robotników, którzy nie pracowali. W związku z informacjami, jakie otrzymała służba bezpieczeństwa, że w ZNTK znajdują się bojówki,, skierowano tam grupę pracowników bezpieczeństwa. Grupa nie stwierdziła obecności w zakładzie żadnych bojówek, robotnicy zaś "w rozmowach z funkcjonariuszami bezpieczeństwa narzekali na administrację, że nie umie im jasno wytłumaczyć dlaczego obecnie zmniejszyły się im zarobki pomimo, że jeszcze więcej przekraczają normy". Zaiste trudno taki paradoks było jasno wytłumaczyć.
W środę po południu, 27 czerwca zebrała się na posiedzenie Egzekutywa Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Prof. Markiewieź, w tym czasie kierownik Wydziału Oświaty i Kultury KW PZPR, przypomina sobie to posiedzenie ("Polityka" nr 25/81). Stasiak, jak zauważa, miał za sobą bardzo burzliwe spotkanie w ZNTK, a wszystko co tam usłyszał i przeżył poruszyło go głęboko. Sądzić można na podstawie rozwoju sytuacji w dniu 27 czerwca, że kierownictwo Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Poznaniu bardziej zaniepokojone było wydarzeniami w ZNTK niż w zakładach HCP. Stasiak ("Polityka" nr 24/81) mówi o napiętej atmosferze, w jakiej obradowała Egzekutywa KW. Wszyscy przedstawiciele zainteresowanych instytucji "poczynając od przedstawicieli Wojewódzkiej Rady Związków Zawodowych, a kończąc na raportach Służby Bezpie-
czeństwa" informowały, że załogi HCP, ZNTK i innych fabryk są wzburzone. "Mówi się jawnie o możliwości wybuchu strajków", zresztą w ZNTK w obecności Stasiaka nawoływał do strajku i usunięcia przemocą od maszyn tych, którzy nie chcą strajkować Rutkowski. Rutkowski, o którym mowa, dojeżdżający do pracy z Szamotuł, został zatrzymany przez służbę bezpieczeństwa. Po przeprowadzonej z nim rozmowie okazało się, że jest to człowiek,psychicznie upośledzony: został więc zwolniony do domu.
Wydarzenia w HCP i ZNTK, spowodowały poruszenie w innych zakładach pracy Poznania. Wyrażało to się przede wszystkim w objawach solidarności. Nie odnotowano jednak nawoływań do strajków ani formułowania własnych postulatów do załatwienia poza Miejskim Przedsiębiorstwem Komunikacyjnym (MPK). Robotnicy głównych zakładów pracy w Poznaniu bacznie obserwowali to wszystko co działo się w zakładach HCP i ZNTK.
W MPK 25 czerwca, w czasie odbioru zaliczki uposażenia, pracownicy okazywali niezadowolenie z otrzymania zbyt niskich kwot, gromadząc się i dyskutując nad przyczynami. W rozmowie z przewodniczącym Rady Zakładowej, który zjawił się na miejscu, aby wytłumaczyć przyczyny niższej wypłaty od spodziewanej (nie wykonanie planu, nie otrzymanie premii, która w tym dniu powinna być wypłacana), robotnicy wysuwali postulaty sprawiedliwego rozdziału premii, wypłaty premii za współzawodnictwo w I kwartale (uzyskanie pierwszego miejsca w kraju), nie podwyższania norm bez konsultacji z załogą.
Z okazji 25-lecia wydarzeń poznańskich z czerwca 1956 r. w prasie d wydawnictwach, dość często powtarzano o strajkach w zakładach HCP. Jest tu pewne nieporozumienie. Załoga HCP w czerwcu 1956 r. aż po dzień 27 czerwca włącznie ani też żaden z zakładów HCP, nie strajkowały. Zrozumiałe, że w czasie kiedy odbywały się wiece i masówki, część załóg nie pracowała. Jedynie w zakładzie W-8 (HCP) Zofia Błotna namówiła 20 robotników do przerwania pracy w dniu 27 czerwca. Za ich przykładem, w wyniku agitacji i terroru większość robotników przerwała prace i nie pracowała już do końca zmiany. W każdym bądź razie, takiego strajku, jaki wybuchł 27 czerwca w ZNTK, w zakładach HCP do 27 czerwca włącznie nie było. Oczywiście groźba wybuchu strajku w każdej chwili była realna.
Służba bezpieczeństwa wnikliwie śledziła rozwój sytuacji, sygnalizując od początku trzeciej dekady czerwca "coraz wyraźniejsze nastroje strajkowe". 22 czerwca 1956 r. z różnych źródeł uzyskano informacje z terenu zakładu W-3, że jeśli sprawy premii progresywnej do 26 czerwca nie zostaną załatwione załoga wyjdzie na ulicę. Była tam także mowa, że do demonstrujących robotników HCP dołączą również tramwajarze i kolejarze. Informacje te pochodziły z takich kręgów, że ich wiarygodność, a zwłaszcza realność nie budziła zaufania. Zresztą w zakładzie W-3
29
tego typu groźby padały w ferworze dyskusji na oficjalnych zebraniach i masówkach (choćby 21 czerwca). Na dwa trzy dni przed "czarnym czwartkiem" uzyskano informacje, że w W-3 przygotowuje się transparenty z hasłami, z którymi załoga ma zamiar wyjść na ulicę. Dane te nie potwierdziły się, nawet potem, w czasie śledztwa. Służba bezpieczeństwa nie dysponowała informacjami ani na temat istnienia jakiegokolwiek Komitetu Strajkowego w zakładach HCP, ani kontaktów tych aktywnych działaczy, domagających się załatwienia postulatów załogi z innymi zakładami pracy Poznania. W toku prowadzonego śledztwa również nie natrafiono na ślad istnienia ani Komitetu Strajkowego, ani kontaktów między zakładami pracy Poznania mających coś wspólnego z wydarzeniami poznańskimiło.
25 lat później Matyja przyznaje się do rzeczy, której daremnie poszukiwały organa bezpieczeństwa, zarówno przed wybuchem zajść czwartkowych w Poznaniu, jak i w czasie żmudnego śledztwa już po wypadkach. Zrozumiałe jednak, że służba bezpieczeństwa musiała wyjaśnić w sposób dość szczegółowy rolę Matyji w wydarzeniach czerwcowych. Nie mogła się dopatrzyć złej woli w jego postępowaniu ani działań o spiskowym charakterze, skoro został on po 16 dniach zwolniony z aresztu. Matyja dopiero w "Polityce" (nr 22/81) przyznaje, że miał kontakt z pięcioma największymi zakładami Poznania, chociaż nie wymienia ich nazw. Nie był to kontakt telefoniczny, zastrzega, ale przez ludzi, łączników. Sygnałem do wyjścia na ulice dla innych zakładów pracy miał być buczek dany przez zakłady HCP. W sposób zgoła nieoczekiwany przyznaje się do organizowania zajść w Poznaniu, ściśle do wyprowadzenia na ulice dziesiątek tysięcy ludzi. Prawdopodobnie na jego rewelacjach oparta jest relacja Jana Kozaka z W-4 sporządzona przez red. Fal-kiewicza ("Głos Pracy" z 1921 czerwca 1981 r.), w której 'jest mowa o tym, że robotnicy z zakładów poznańskich spotykali się w tramwajach uzgadniając szczegóły demonstracji czwartkowej. Matyja tworzy po 25 latach mit o organizacji z łącznikami, która przygotowała wystąpienie robotników poznańskich.
Wydarzenia poznańskie w czerwcu 1956 r. rozgrywały się w warunkach, kiedy w społeczeństwie polskim wciąż żywe były układy klasowe sprzed 1210 lat, kiedy klasy posiadające rmmo pozbawienia ich materialnej bazy oparcia, mogły liczyć na poparcie wśród części społeczeństwa. Nic zatem dziwnego, że służba bezpieczeństwa nie mogła wykluczyć możliwości ich działalności inspiracyjnej dla wykorzystania niezadowolenia klasy robotniczej. W pierwszej połowie 1956 r. nie tylko zresztą w Poznaniu, nastąpiło ożywienie polityczne pewnej części aktywu, wywodzącego się z dawnych partii burżuazyjnych jak też niedawnego kontrrewolucyjnego podziemia. Wyrażało to się przede wszystkim w zwiększeniu częstotliwości ich spotkań towarzyskich, na których wymieniano poglądy o sytuacji w kraju i na arenie międzynarodowej. Nie-
-które informacje wskazywały, że wrogie elementy chcą wykorzystać niezadowolenie wśród robotników dla sprowokowania strajku i demonstracji w okresie trwania Międzynarodowych Targów Poznańskich. Nie stwierdzono jednak z ich strony prób organizacji szerszego oddziaływania na społeczeństwo. Komentowane w tym towarzystwie uchwały XX Zjazdu KPZR czy też krytyka politycznej i ekonomicznej działalności partii i rządu, nie wychodziły poza sferę dyskusji. Omawiając sytuację wśród ludzi, którzy jeszcze wczoraj byli aktywnymi przeciwnikami władzy ludowej, raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego stwierdza: "organa bezpieczeństwa publicznego nie uzyskały materiałów ani sygnałów, które mogłyby świadczyć o istnieniu organizacyjnych lub innych powiązań między nimi a najbardziej agresywnymi grupami i elementami, które podsycały nastroje niezadowolenia i rozgoryczenia wśród-załóg robotniczych, organizowały poszczególne wystąpienia i masówki robotnicze, oraz dążyły do wybuchu strajków i demonstracji ulicznych".
Trudno jest zaprzeczyć, że prawie kilkutygodniowy pobyt około 2000 cudzoziemców z krajów kapitalistycznych na targach nie wywierał wpływu na atmosferę i nastroje wielu środowisk poznańskich. Wiadomo, że przyjeżdżali ludzie interesu, często wielkiego biznesu. Jak to bywa ;na międzynarodowych targach, wystawcy chcą zaprezentować w formie ~* oferty bogactwo asortymentu swych ekspozycji, wysoki ich poziom techniczny, jakość i przydatność. Eksponowanie zaś towarów powszechnego . użytku wywoływać musiało wrażenie wysokiego poziomu życia wszystkich grup społecznych w krajach kapitalistycznych. Mało kto zadawał sobie trud, aby pamiętać o wiekowym zacofaniu naszego kraju, o ogromie zniszczeń wojennych, o kosztach industrializacji. Mało kto również zadawał sobie pytanie, w jakim stopniu dostępny jest dla świata pracy państw kapitalistycznych zestaw eksponowanych towarów.
Większość cudzoziemców z państw kapitalistycznych utrzymywała dość intensywne kontakty z mieszkańcami Poznania, wielu z nich mieszkało w kwaterach prywatnych. Służbie bezpieczeństwa znane były przykłady "politycznej działalności" przedstawicieli zachodniego świata biznesu. Nie obyło się oczywiście bez wyrażania antyradzieckiej obsesji, jaka w tym czasie modna była na Zachodzie. Nie było tajemnicą, że egalitarne stosunki w zakresie polityki płac wywoływały niezadowolenie u znacznej części polskiej inteligencji technicznej. Rozpiętość płac między średnim uposażeniem robotnika a inżyniera była niewielka. Toteż zdarzały się przypadki, że przedstawiciel zachodnioniemieckiej firmy, tłumaczył polskiemu inżynierowi, u którego znajdował się na kwaterze, jaka jest siła nabywcza pieniądza w jego kraju. Nie obywało się także bez pozostawiania książek o antykomunistycznej treści. Aktywną rolę w tego typu rozmowach odgrywali emigranci polscy pracujący w firmach, które wystawiały swoje wyroby na targach.
Zrozumiałe, że obecność tak licznej grupy cudzoziemców z krajów
kapitalistycznych, ludzi o zdecydowanych poglądach społeczno-politycz-nych, mających możliwość szerokich kontaktów z ludnością polską w jakimś sensie wpływała na kształtowanie się nastrojów w części niektórych środowisk poznańskich. Jednak, co trzeba też wyraźnie stwierdzić, organa bezpieczeństwa tak przed wydarzeniami, jak i po wydarzeniach 28 czerwca, "nie uzyskały konkretnych danych mogących świadczyć o bezpośrednim udziale cudzoziemców w organizowaniu i podsycaniu nastrojów strajkowych wśród robotników w Poznaniu".
4. DLACZEGO ROBOTNICY WYSZLI NA ULICE?
W środę wieczorem, 27 czerwca 1956 r. nie było żadnych oznak, że załoga zakładów HCP wyjdzie nazajutrz rano na ulicę ". Rozmowy z przebywającym w Poznaniu ministrem Przemysłu Maszynowego Fidelskim późnym wieczorem 27 czerwca zostały przełożone na dzień następny. Bliższych jednak danych, gdzie i o której godzinie zostaną wznowione, prawdopodobnie nie ustalono12. Po zebraniach 27 czerwca we wszystkich oddziałach zakładów HCP panował spokój, a pierwsza i druga zmiana pracowały normalnie.
Taszer, przewodniczący Rady Zakładowej w W-3 we wszystkich swoich relacjach niezmiennie powtarza: 28 czerwca około godziny 6.00 rano do jego mieszkania przybyła grupa robotników z W-3 nalegając, aby niezwłocznie udał się z nimi do zakładu, gdyż trzecia zmiana chce z nim rozmawiać. Nie ujawnia (a szkoda), kto był w grupie tych robotników, która do niego przybyła. Po przybyciu do zakładu stwierdził, że robotnicy akordowi z działu ogólnego montażu wagonów rozpoczęli strajk na pierwszej zmianie, wzywając pozostałych robotników do niepodejmowania pracy. W czasie, gdy wchodził do zakładu, trwała masówka, a na mównicy przemawiał Maty j a. Z relacji Taszer a można wywnioskować, że przemawiał on gorączkowo i demagogicznie. Skoro tylko dostrzegł obecność Taszera na sali skierował doń kilka prowokacyjnych pytań zmierzając do potwierdzenia, że wczoraj wieczorem przedstawiciele załogi HCP z Taszerem na czele, zostali wyproszeni czy wyrzuceni z sali obrad przez ministra Fidelskiego i dyrekcję zakładów HCP. Widocznie tego typu plotka puszczona z rana w obieg zbulwersowała część załogi. Padały słowa, że przedstawiciele robotników zostali niewłaściwie potraktowani przez
ministra, że prowadzi on grę na zwłokę. Padło też hasło "nie chcą rozmawiać z naszymi delegatami to niech rozmawiają z całą załogą. Wychodzimy". Próba uspokojenia załogi podjęta przez Taszera nie dała wyników.
Warto tu zauważyć, że po przewodniczącego przybyła grupa robotników z trzeciej zmiany, aby dowiedzieć się o wynikach rozmów warszawskich z 26 czerwca, a także dalszych rozmów z 27 czerwca prowadzonych z ministrem na terenie zakładów HCP. Nie miał on możliwości przedstawienia informacji robotnikom trzeciej zmiany, gdyż zastał na terenie W-3 wiec, na którym prym wodził już Matyja z pierwszej zmiany. Z relacji Taszera wiemy, że na pierwszej zmianie pracę przerwali robotnicy akordowi. A zatem głównym powodem ich niezadowolenia był proponowany projekt systemu wynagrodzeń robotników akordowych. Robotnicy ci słuchali informacji ministra Fidelskiego dnia poprzedniego i wyrażali już wtedy swoje niezadowolenie z przedstawianego im projektu systemu wynagrodzeń. Czy iskrą zapalną była owa plotka o niewłaściwym stosunku ministra do przedstawicieli robotników? Nie wykluczone.
Matyja w swych relacjach na ten temat mówi niejasno i wykrętnie. Redaktor Brzezińskiej ze "Słowa Powszechnego" (nr 129/81) daje do zrozumienia, że wiedział o tym już 27 czerwca wieczorem, że wszystkie zmiany umawiają się na rano do pracy, co jego zdaniem mogło tylko oznaczać wyjście na ulicę. A więc tylko mógł przypuszczać. Ba, miał nawet przestrzegać władze (kogo?), jakimi ulicami może przejść pochód. Rano, 28 czerwca, kiedy przyszedł do pracy zastał już ludzi zebranych na przesuwnicy, idących w kierunku bramy, aby połączyć się z W-4, gdzie zgromadzeni ludzie czekali już przy bramie. Stwierdza też wyraźnie, że wiedział, dż spotkanie z innymi zakładami zostało wyznaczone na placu Wolności. Nigdzie oczywiście Matyja nie wspomina o swym aktywnym uczestnictwie, o wygłoszonym podburzającym przemówieniu, na wiecu w W-3 rano 28 czerwca, o godzinie 6.00. Przesłuchiwany w sprawie wyjścia robotników W-3 na ulice w owym tragicznym dniu, Matyja wyjaśnia: "dnia 28 czerwca 1956 r. po przyjściu do pracy o godzinie 5.50, w momencie gdy przebieraliśmy się w szatni wszedł jakiś robotnik (nazwiska nie zna), który w ordynarny sposób nawoływał nas, abyśmy poszli do hali suwnicowej, gdyż tam już wszyscy czekają".
W toku wyjaśniania okoliczności rozpoczęcia strajku w W-3 28 czerwca i wyjścia na ulice stwierdzono (cytuję wg raportu Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego z 14 sierpnia 1956 r.): "W dniu 28 czerwca (19)56 r. załoga W-3 zaczynająca prace o godzinie 6,00 rano nie-/ zdecydowanie podejmowała prace, a pracownicy działu montażu ogólnego wagonów nie podjęli pracy w ogóle i zaczęli się zbierać w głównej hali suwnicowej. W tym czasie krążyła w zakładzie pogłoska, że odbędzie się masówka. Część robotników szła do hali suwnicowej, myśląc, że idzie
na masówkę. Część robotników szła na hale pod wpływem agitacji i nawoływań do strajku i wyjścia na ulice".
Indagowany na ten temat Kosmowski przewodniczący Rady Przedsiębiorstwa wyjaśnia, że strajk 28 czerwca 1956 r. podjęła pierwsza zmiana W-3. Zauważył on, że spośród strajkujących W-3 utworzone zostały grupy, które w wielu wypadkach za pomocą gróźb i przemocy nakłoniły robotników innych oddziałów do porzucenia pracy i wyjścia na ulice. Z ustaleń służby bezpieczeństwa wynikało niezbicie, że "jednym z głównych wyrazicieli nastrojów strajkowych, który najbardziej agresywnie występował i podburzał załogę W-3 był Stanisław Matyja". Ustalono, że z zebranych pracowników W-3 w hali montażu ogólnego, wyłoniła się grupa z Matyja, Wielgoszem i Sulejskim na czele, "która przez boczną bramę W-3 porwała za sobą zebranych robotników i skierowała ich do innych oddziałów ZISPO (W-2, W-4, W-6, Elektrownia), gdzie wzywali robotników do przerwania pracy i wyjścia na ulice. Największą aktywność przejawiały grupy młodzieżowe, które uciekały się do gróźb tam, gdzie agitacja za solidarnością nie przyniosła rezultatów i robotnicy nie chcieli porzucić pracy".
Nie jest zgodne z prawdą, że załoga zakładów HCP, rano o godzinie 6.00 rozpoczęła strajk powszechny13. Prawdą jest, że strajk rozpoczęła tylko załoga W-3, która rozesłała grupy swoich agitatorów do in-\ nych oddziałów. I tak do W-8 "przybyła grupa około 50 robotników z W-3 i W-4, która przy czynnej pomocy inicjatorów strajku z W-8 wyprowadziła załogę na ulice. Z tych inicjatorów ustalono dotychczas: Błotną Zofię oraz Marianowskiego Bogdana (ur. 1928 r.), ślusarza, członka PZPR, korespondenta gazety zakładowej ZISPO, aktywistę związkowego. Marianowski uruchomił syrenę fabryczną,, na której głos pod wpływem nawoływań m. in. Marianowskiego robotnicy przerwali prace i wyszli na ulice" ".
"To było instynktowne zauważa Kazimierz Kaniewski ("Prawo i Życie" nr 25/81) nie mieliśmy żadnej organizacji, a każdy wiedział, że już wychodzimy". Ktoś powiedział kiedyś znamienne słowa, które w praktyce często się sprawdzają. W każdej organizacji potrzeba jest trochę żywiołu, w każdym żywiole jest trochę organizacji. Tłum powie w jednym z procesów poznańskich prof. Józef Chałasiński ma ,,w swoim charakterze wielką siłę psychologicznego oddziaływania na jego uczestników". Dotyczyło to zapewne i tłumu, w który zamieniła się załoga W-3, a następnie cała załoga zakładów HCP. Wypadki potoczyły się siłą impetu. Bogdan Majtas uruchomił syrenę przy małej bramie, a Kazimierz Berencz syrenę przy dużej bramie. Potem zebrani skierowali się do W-8. Syrena włączona przez Marianowsikiego z W-8 przerwała pracę w zakładach HCP.
Znamienne jest to, że nikt nie wraca do spraw będących źródłem nieporozumienia, nikt nie próbuje przypominać postulatów, które dotąd
bulwersowały załogę Cegielskiego. Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego mówi na ten temat: "W Wyniku agitacji poszczególnych prowodyrów i całych grup zebrała się około godziny 6.30 koło elektrowni większość załogi ZISPO, gdzie wśród ogólnego chaosu i zamieszania padały okrzyki w rodzaju żądamy podwyżki płac, obniżki cen, chcemy żyć jak ludzie, precz z normami i inne. Nawoływano również do wyjścia na ulice, ażeby cudzoziemcy będący w Poznaniu, zobaczyli, co się w Poznaniu dzieje (osób, które wznosiły te okrzyki, nie ustalono) 15. Krążyły w tym czasie również pogłoska, że przed KW PZPR ma się odbyć wiec, na którym będzie przemawiał premier Cyrankiewicz". Z ludzi wychodzących na ulice zaczął się formować pochód. Na czele tego pochodu kroczyli jego inicjatorzy z Matyja na przedzie. Do formowania czoła pochodu przyznają się też pracownicy W-3 Steciuk i Bi-litz. Pochód, .śpiewając pieśni religijne ruszył w kierunku Śródmieścia. Na wysokości szpitala zakładowego zajechał mu drogę dyrektor techniczny zakładów HCP Jan Drabik, próbując zawrócić część demonstrujących dla ochrony zakładów. Kilka minut później spotkał się z czołem pochodu I sekretarz KW PZPR Stasiak (ul. Traugutta), który będąc na masowce w ZNTK dowiedział się o wyjściu załogi HCP na ulice. Próbował przemówić do rozsądku. Bez skutku. Kilkutysięczny pochód w, skierował się przez ulice: Dzierżyńskiego, Rynek Wildecki, Przemysłową, Roboczą przez most Dworcowy w kierunku Śródmieścia. Następnie główna część pochodu przeszła ulicami: Rokossowskiego, Zwierzyniecką, Kraszewskiego, Dąbrowskiego, przez most Teatralny, Fredry, 27 Grudnia, Ratajczaka, f Czerwonej Armii przed gmach Prezydium Miejskiej Rady Narodowej (Zamek).
Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego stwierdza: "Mimo gróźb i agresywnej postawy bojówek, wypędzających ludzi na ulice, znaczna część robotników pozostała w zakładzie. Również część robotników widząc formujący się pochód wycofała się z powrotem do zakładu. Jednak do pracy nie przystąpiono, a zajęto się zabezpieczeniem zakładu. W szczególności pozostali prawie wszyscy pracownicy Elektrowni, większość pracowników średniego dozoru technicznego, inżynierów i techników oraz personelu administracyjnego. Pozostała również na posterunkach straż przemysłowa i straż pożarna. Ogółem w ZISPO pozostało około-20% załogi".
Jaki był cel tego demonstracyjnego pochodu? Ci, którzy inspirowali wyjście załogi Cegielskiego na ulice, tłumaczą to chęcią rozmowy z władzami; Matyja skarży się, że dwie godziny stali na placu Zamkowym i nikt do nich nie przyszedł. ("Polityka" nr 22/81). Majtas to uzupełnia: gdyby pod Zamkiem ktoś do nich przemówił, dał obietnice, ludzie wróciliby do zakładów ("Prawo i Życie" nr 25/81). Kaniewski uderza w podobny ton: manifestując ludzie chcieli rozmawiać z kimś z Miejskiej Rady Narodowej, Komitetu Miejskiego, czy Komitetu Wojewódz-
kiego PZPR, ale czekali dwie godziny i nikt się nie zjawił ("Polityka" nr 22/81). Minister Przemysłu Maszynowego Fidelski był na miejscu w ^akładach Cegielskiego. Był to kompetentny partner do rozmowy, aby z nim rozmawiać nie trzeba było przychodzić pod Zamek. I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR Stasiak podjechał sam do czoła pochodu, który dopiero co ruszył. Nie musiano przychodzić pod gmach KW PZPR, aby z nim rozmawiać.
W czasie obchodów 25-lecia wydarzeń poznańskich z czerwca 1956 r. lansowana była teza, nie tylko we wspomnieniach uczestników tych wydarzeń, ale w części tak zwanych opracowań naukowych, o spontanicznym, masowym przystępowaniu do pochodu zorganizowanego przez część załogi Cegielskiego a. Nie ma to jednak pokrycia z rzeczywistością. . Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego mówi na ten temat: "Jednocześnie z formowaniem się pochodu organizowały się grupy robotników, które kierowały się do innych zakładów pracy, celem zaagitowania załóg do przyłączenia się do strajku i demonstracji. Wśród idącego pochodu szły po chodnikach bojówki złożone głównie z młodzieży, które przemocą wciągały do pochodu przechodniów, wyciągały ze sklepów personel, zmuszając go do wzięcia udziału w demonstracji. Tak np. na drodze znalazł się skład paszy, w którym sprzedający został silnie poturbowany, ponieważ odmówił zaprzestania sprzedaży i przyłączenia się do tłumu. Na rogu ul. Dzierżyńskiego i Traugutta (blisko zakładu W-3) bojówki nakłoniły załogę zakładu przemysłowego do strajku i przyłączenia się do pochodu". Matyja nie ukrywa tego typu zajść ("Słowo Powszechne" nr 129/81), choć daje im zgoła inną interpretację. Tramwajarze mieli wrzucić swego dyrektora do kanału naprawczego (tramwajarze, czy ci, którzy przyszli agitować za strajkiem i demonstracją uliczną?), gdyż przeszkadzał w wyjściu na ulicę. W Zakładach im. Komuny Paryskiej (zmieniona nazwa na Modena) wyważono bramy, aby kobiety przyłączyły się do demonstracji, a gdy odmówiły, zamknięto je w halach. Okrutne są prawa działania tłumu. Ale czyż można je, zwłaszcza gdy czas na refleksje, podnosić do godności cnót robotniczych?
Nie stwierdzono, aby wychodząc na ulice załoga zakładów HCP niosła jakieś transparenty. Nie stwierdzono także, aby w czasie pochodu pojawiły się transparenty niesione przez robotników HCP." "Pierwsze transparenty pokazują się dopiero wśród tłumów, znajdujących się na placu Zamkowym (przed MRN). A podobno wykonano je w dekora-torni przy ul. Smarzewskiego. Stwierdzono również, że z zakładów ZISPO nie zabrano żadnej broni i amunicji". Zgromadzenie na placu Zamkowym, jako nowa faza w rozwoju czwartkowych wydarzeń poznańskich wymagać będzie odrębnego potraktowania.
W Komitecie Wojewódzkim PZPR, ja& już wspomniano, 27 czerwca po południu zebrała się Egzekutywa KW. Zapewne oceniano sytuację w Poznaniu jako bardzo poważną skoro zdecydowano, aby 28 czerwca
z rana, czołowi działacze partyjni znaleźli się w zakładach pracy. Prawdopodobnie wskutek rozmowy Stasiaka z Ochabem 27 czerwca wieczorem, następnego dnia rano Gierek wyjechał samochodem do Poznania. I sekretarz KW, wczesnym rankiem 28 czerwca udał się do ZNTK, oceniając widocznie, że właśnie tam jest najbardziej groźna sytuacja. Rzeczywiście dzień wcześniej w VIII/O rozpoczął się strajk. Na wiecu Stasiak został wygwizdany. Robotnicy domagali się przyjazdu ministra Kolei, podniesienia zarobków i obniżki cen. Toteż w ZNTK 28 czerwca/ o go-dznie 5.00 miała się odbyć narada aktywu partyjnego i związkowego, z udziałem wiceministra Kolei Popielasa. Na naradzie tej zapadła decyzja, aby zwołać zebrania we wszystkich oddziałach ZNTK. W międzyczasie większość robotników, m. in. wskutek agitacji strajkowych zebrała się w hali VIII, wyczekując na dalszy bieg wypadków. Należy tu zaznaczyć, że tego dnia na wiadomość, iż do ZNTK przybędzie wiceminister Kolei przybyła do zakładów, oprócz pierwszej zmiany także część robotników z drugiej zmiany. Około godziny 7.00 na halę VIII przybyli Stasiak i Po-pielas. Na liczne pytania robotników odpowiadał wiceminister. W czasie trwania masówki uwidoczniło się "wyraźne odprężenie i tendencje przystąpienia do pracy". Florian Deckert I sekretarz oddziałowej organizacji PZPR na oddziale V wspomina ("Polityka" nr 22/81), że w ZNTK rano 28 czerwca, ludzie powoli zabierali się do pracy, ale wówczas brama została wyważona przez "Cegielszczaków" od zewnątrz. Do poprowadzenia pochodu robotników Cegielskiego do ZNTK przyznaje się teraz Bilitz, którego ojciec pracował w ZNTK. Ale nie ma na to żadnych dowodów. Przypomnijmy raz jeszcze, w ZNTK od godziny 7.00 trwała ma-sówka w hali VIII. "W tym czasie (przed godz. 8.00) czytamy w raporcie Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego" przybyła przed ZNTK duża grupa robotników ZISPO. Nie wpuszczani początkowo na teren ZNTK wyważyli przemocą bramę Nr l i weszli na teren zakładów. Pomimo gwałtownej agitacji przybyłych oraz podżegaczy z ZNTK, załoga nie była zdecydowana do wyjścia na ulicę. Dopiero pod wpływem demagogicznych okrzyków i gróźb znaczna część załogi z ZNTK udała się na pochód. Na hali pozostało jeszcze około 300 robotników, zebranie było dalej prowadzone, jednak, szybko się zakończyło z powodu zakłócenia atmosfery, część robotników wyszła na ulice, a część pozostała w zakładzie".
Dołączenie robotników ZNTK do pochodu zainicjowanego przez załogę Cegielskiego w sposób zasadniczy zmieniło charakter wydarzeń.-Na ulice Poznania wyszli robotnicy dwóch największych zakładów przemysłowych. Ci, którzy wyprowadzili robotników na ulice, nie byli jeszcze świadomi tego, że kierownictwo nad demonstrującym tłumem wymknęło się już im z rąk, że panowanie nad rozgorączkowanymi umysłami zdobywa demagogia i anarchia. W ówczesnych warunkach nie było już żadnej siły, która mogłaby zatrzymać tragiczny bieg wydarzeń. Powiedzmy wy-
raźnie, ci którzy doprowadzili do demonstracji ulicznych, niezależnie od ich intencji, stali się moralnie odpowiedzialni za tragedie dalszych wydarzeń. I jeśli po 25 latach zastanawiamy się nad refleksjami z poznańskich wydarzeń czerwcowych płynących, nie wolno nam przejść do porządku nad tym aspektem tragedii poznańskiej.
5. W DRODZE NA PLAC ZAMKOWY
Pochód początkowo formowany w sposób żywiołowy i niezorgani-zowany, skierował się ulicą Dzierżyńskiego do Śródmieścia. Z każdą chwilą uczestnicy pochodu stawali się agresywniejsi, wznosili okrzyki i hasła z żądaniem podwyżki płac, obniżki cen, zniesienia norm, przeplatające się z śpiewem "Boże coś Polskę", "Jeszcze Polska nie zginęła", "Nie rzucim ziemi". Padały też okrzyki na cześć Bieruta i Stalina, a zarazem "precz z komunistami", "precz z bolszewikami". Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego tak oto relacjonuje trasę pochodu: "Analiza trasy głównej części pochodu wykazuje, że po przejściu manifestantów ul. Roboczą, w pobliżu ZNTK, a następnie Przemysłową do Dworca Głównego, czołowe grupy pochodu nie kierują się bezpośrednio najbliższą drogą na plac Zamkowy, lecz przechodzą ul. Rokossowskiego i Roosevelta obok terenów Międzynarodowych Targów Poznańskich, a następnie zamiast skręcić w prawo i mostem Uniwersyteckim dojść wprost na plac Zamkowy, skręcają w lewo i ul. Zwierzyniecką, Kraszewskiego i Dąbrowskiego, a następnie mostem Teatralnym, ul. Fredry, 27 Grudnia (plac Wolności), Ratajczaka i Czerwonej Armii, podchodzą drogą okrężną na plac Zamkowy. W ten sposób pochód przechodzi manifestacyjnie przez główne ulice Śródmieścia, obok wielu zakładów pracy i urzędów, rozprzestrzeniając szeroko prowokacje (tak w oryginale J.P.). Pozwala to przypuszczać, że na czele pochodu szły grupy ludzi, którzy w sposób dość przemyślany kierowali nim. Nikogo z tych grup dotychczas nie ustalono".
W tym miejscu można przerwać relacje i zadać już pytanie: czy ci, którzy wyprowadzili robotników Cegielskiego i ZNTK na ulice nadawali jeszcze ton i kierunek demonstracji? Trudno na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Matyja w swojej relacji utrzymuje, że tak. Twierdzi nawet, że kiedy znalazł się z pochodem na placu Wolności (to znaczy "na umówionym" miejscu) był bardzo zdziwiony, że tak zakonspirowana
łączność z zakładami sprawnie zadziałała 20. W tym miejscu, jak się wydaje Matyja już nie wiele znaczył. Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego stwierdza dalej: "Do idących robotników zaczęły przyłączać się elementy chuligańskie oraz wielu ludzi, których wygląd zewnętrzny, wyrażanie się i zachowanie wyraźnie świadczyły o tym, że nie mają nic wspólnego z robotnikami. Ludzie ci poczęli rzucać hasła i okrzyki o treści prowokacyjnej i antypaństwowej np. precz z bolszewikami^ żądamy wolnych wyborów pod kontrolą ONZ, precz z ruska-mi. Tego rodzaju hasła były początkowo słabiej przez tłum podchwyty-wane, jednak ludzie, którzy je rzucali byli bardzo ruchliwi. Wokół nich zbierały się grupka ludzi (przeważnie młodzież i podrostki), towarzyszyły im i podchwytywały rzucone przez nich hasła. Grupki te z chwili na chwilę, powiększały się, łączyły się z innymi grupkami, tworząc dość dużą gromadę, na którą żywiołowo parli ludzie bądź to ciekawi, bądź to chcący być bliżej prowodyrów".
W tej części raportu Komitetu pokazany został mechanizm przekształcania się raczej spokojnego pochodu robotniczego w demonstrację polityczną skierowaną przeciwko władzy ludowej. W miejsce haseł ekonomicznych pojawiły się hasła polityczne. Do pochodu włączyli się ludzie przypadkowi, obcy klasie robotniczej, awanturnicy, często wrogowie władzy ludowej, którym prof. Jarosław Maciejewski nadaje nazwę "grupy gniewnych ludzi" ("Polityka" nr 23/81). To oni już, a nie robotnicy poczynają nadawać kierunek demonstracji. To jest już inny pochód niż ten, który wyruszył od Cegielskiego i ZNTK. Ci, którzy doń dołączyli, szybko przejmowali inicjatywę w swoje ręce, chociaż robotnicy ich nie znali. Dlatego tak trudno było zidentyfikować tych, którzy demonstracji starali się nadać zorgnizowany, antypaństwowy charakter. Raport też o tym mówi: "Prowodyrzy, widząc, że mają dość dużo zwolenników, zaczęli nimi bardziej zorganizowanie kierować. Poszczególne zorganizowane grupy wyruszyły do różnych zakładów pracy dla zaagitowania robotników do strajku i wyjścia na ulice. Zatrzymywano tramwaje, autobusy, trąlej-busy i samochody zmuszając obsługę i pasażerów do przyłączenia się do demonstracji. Po godz. 8.00 rano cała w zasadzie komunikacja miejska, a zwłaszcza tramwajowa, została zatrzymana, a znaczna część tramwajarzy włączyła się do pochodu, stanowiąc następnie jeden z aktywniejszych elementów bojówek i zbrojnej prowokacji".
Wspomniano już, w jaki sposób zmuszona została do wyjścia na ulice załoga ZNTK, a także załoga Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego. Cytowany raport Komitetu mówi na ten temat dość szczegółowo: "Około godz. 8.00 na terenie MPK (ul. Gajowa i Zwierzyniecka) wtargnęła grupa bojówkarzy, składająca się przeważnie z robotników ZISPO, ZNTK i tramwajarzy, która okrzykami i przemocą usuwała pracowników z pracy. Ówczesny dyrektor MPK ob. Rasz, który przeciwstawił się bojówkarzom, został przez nich dotkliwie pobity, wepęhnięty do
3
kanału montażowego i oblany oliwą". W podobny sposób zachowali się "agitatorzy" Poznańskich Zakładów Przemysłu Odzieżowego im. Komuny Paryskiej. Jeżeli wierzyć Matyji, to sekretarzowi Komitetu Zakładowego PZPR założono kosz na głowę. W grupie bojówkarzy, która przybyła do Zakładów Graficznych im. Kasprzaka (ul. Wawrzyniecka) rozpoznano kolejarza Tadeusza Dudkiewicza. Grupy "agitatorów" były w Wytwórni Sprzętu Mechanicznego (ul. Mylna), w Browarze (ul. Dąbrowskiego). Silna bojówka, licząca około 100 osób wtargnęła około godziny 8.30 do Wielkopolskiej Fabryki Urządzeń Mechanicznych "Wiepofama". Z "Wiepo-famy" już dwie wzmocnione bojówki ruszyły do Zakładów Przetwórczych Mięsa (ul. Dąbrowskiego) i do bazy transportowej Państwowej Wytwórni Papierosów (ul. Polna). W tej ostatniej grupie aktywną rolę odegrał Bogdan Kajdasz pracownik "Wiepofamy", były pracownik Państwo-wej Wytwórni Papierosów. Grupa ta, powiększona o pracowników bazy transportowej PWP, przeszła ulicami Wyspiańskiego i Berwińskiego obok rozgłośni Polskiego Radia, nawołując pracowników do strajku i zamknięcia radiostacji. Po drodze na ulicy Rokossowskiego bojówka ta rozbiła i obrabowała drogerię.
Najbardziej aktywna była bojówka kierowana przez Stanisława Dytkowskiego pracownika Zakładów Napraw Samochodowych, która poruszała się po mieście samochodem ciężarowym. Dytkowski porwał "Star 20" stojący na placu Wildeckim i z grupą "ochotników" utworzoną z przechodniów udał się do Starołęki dla zorganizowania tam strajku i wyprowadzenia ludzi na ulice. Po drodze wstąpili do Gazowni Miejskiej, uruchomili syrenę, ale zostali przez pracowników. Gazowni przepędzeni. W W-5 zakładów HCP znajdujących się na Starołęce, w chwili gdy bojówka Dytkowskiego zjawiła się, odbywała się masówka, na której dyrektor informował załogę o rezultatach rozmów delegacji w Warszawie, 26 czerwca. Udało się im przerwać wiec i wyprowadzić ludzi na ulicę. Grupa Dytkowskiego nakłoniła do strajku załogę Poznańskiej Fabryki Maszyn Żniwnych, Zakładów "Stomil", Zakładów Zbożowych i Jajczarni'.
Tak wyglądało owe zorganizowane wychodzenie zakładów pracy Poznania na pochód robotniczy, te na znak otwierane bramy, ta sprawna zakonspirowana łączność z zakładami, czy te umówione miejsca, o czym tak jawnie i głośno, mówią niektórzy uczestnicy wydarzeń poznańskich z czerwca 1956 r. Oczywiście to co się działo w ostatnich dniach czerwca 1956 r. w zakładach HCP nie mogło być hermetycznie izolowane. Wieści o tym rozchodziły się po wszystkich zakładach pracy Poznania. Inaczej być nie mogło. Zapewne działania robotników Cegielskiego w obronie swoich interesów spotykały się z objawami solidarności. Tu i ówdzie ta solidarność objawiała się w napisach. Ujawniony został w czasie prowadzenia śledztwa taki oto fakt: Feliks Tamikiewicz, brygadzista zajezdni MPK, zauważył 28 czerwca 1956 r. około godziny 3.00 rano na tramwaju, który pierwszy miał wyjechać na miasto naklejoną kartkę papieru
z napisem "Dziś ogólny strajk". Kartkę tę zerwał i wręczył kierownikowi zajezdni Dobroczyńskiemu. Dobroczyński potwierdził to, dodając że napis brzmiał: "Ogólny strajk tramwajarzy. Dziś nie wyjeżdżamy". Napis był wykonany zwykłym ołówkiem z błędem ortograficznym. Kartka powędrowała do dyrektora Troszczyńskiego, który pokazał ją dyrektorowi naczelnemu Raszowi, po czym na jego polecenie zniszczył ją. Intensywne wyjaśnianie tego, jak się wydawało, interesującego sygnału nie doprowadziło do ujawnienia autora napisu. Czy można to traktować jako dowód powiązania z tymi, którzy w Zakładach Cegielskiego organizowali protest robotniczy? Nie ma ku temu najmniejszych podstaw, co najwyżej można to potraktować jako indywidualny przejaw solidarności z robotnikami od Cegielskiego. Był to zresztą jedyny pozornie frapujący sygnał, sugerujący o wcześniejszym zamyśle zorganizowania strajku. Przeciw niemu świadczyła rzeczywistość, mechanizm przekształcania się protestu robotniczego w awanturę polityczną.
Na tym tle refleksja, która jest także zawarta w raporcie Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego: "Ogólnie rzecz biorąc należy stwierdzić, że nawoływania do strajku i demonstracji ulicznej nie napotykały u większości załóg na jakiś bardziej zdecydowany lub stanow-i czy odpór ze strony robotników. Znaczna część klasy robotniczej Poznania, a zwłaszcza młodzieży, wykazała brak zrozumienia i uodpornienia na wrogi charakter agitacji strajkowej. Stąd też wypływała stosunkowa łatwość, z jaką w większości wypadków nieliczne bojówki operujące demagogicznymi hasłami i często pogróżkami potrafiły wyprowadzić na ulice znaczne oddziały klasy robotniczej Poznania. Wprawdzie w wielu zakładach pracy nie udało się bojówkarzom wyprowadzić całej załogi na ulice i w prawie-wszystkich zakładach pracy pozostawała administracja i pewna 'część załogi, celem zabezpieczenia zakładu pracy przed grabieżą i poważniejszymi stratami w produkcji, jednakże nawet i ci ludzie, którzy przeciwstawiali się bojówkarzom i pozostali na posterunku, w większości byli dalecy od zrozumienia obiektywnie wrogiego, antypaństwowego charakteru tego rodzaju strajku i demonstracji".
W Poznańskim czerwcu 1956 r. przyjęta została teza, że cała demonstracja w Poznaniu 28 czerwca 1956 r., aż do momentu ataku tłumu na więzienie przy ulicy Młyńskiej, była zaplanowana i przygotowana. Bogdan Marianowski włącza "buczek" umówiony sygnał; załogi prawobrzeżnego Poznania idą w kierunku placu Wolności zgodnie z uprzednim porozumieniem; przy ulicy Ratajczaka na główny pochód oczekują już załogi z lewobrzeżnego Poznania; w "Wiepofamie" po masowce zapada decyzja wymarszu przed Zamek 21.
Podobne sugestie zawarte są w rozprawie Jana Sandorskiego (Procesy poznańskie z 1956 r. Wątpliwości, polemiki, klimaty) w formie zawieszonych pytań w rodzaju: do jakiego stopnia spontaniczny, a do jakiego stopnia przygotowany był strajk w zakładach pracy? Do jakiego
41
stopnia zorganizowany był atak na gmach Urzędu Bezpieczeństwa? Jaką rolę odegrała grupa ludzi ż radiowozu na placu Zamkowym? Podobne zresztą pytania stawia w swym studium otwierającym Poznański czerwiec 1956 r. prof. Maciejewski. Postawienie tego rodzaju pytań bez próby odpowiedzi jest wyraźną sugestią o zorganizowanym charakterze wydarzeń poznańskich. Teza o zaplanowanym przygotowanym strajku i pochodzie robotniczym oparta jest jedynie na relacjach Matyji, albowiem relacje innych uczestników wydarzeń wyraźnie jej przeczą. Głosi się ekskatedra to, czego nie zdołało, nie potrafiło ustalić, choć w tym kierunku usilnie zdążało, długotrwałe i drobiazgowe śledztwo. Przed sądami w Poznaniu nie postawiono nikogo pod zarzutem odpowiedzialności za przygotowanie i organizacje rozruchów, lecz jedynie 22 osoby (wśród nich nie było żadnego pracownika Zakładów Cegielskiego) pod zarzutem udziału w gwałtownych zamachach już po opuszczeniu przez demonstrantów placu Zamkowego.
Raz jeszcze trzeba powrócić do pytania: kiedy, w którym momencie ci, którzy wyprowadzili robotników Cegielskiego na ulice, stracili panowanie nad pochodem? Kaniewski wspomina, że kiedy pochód udał się na Młyńską i na Kochanowskiego, po usłyszeniu strzałów i zobaczeniu przed Zamkiem ludzi w pasiakach miał powiedzieć do Matyji: "Wszystko poszło nie po naszej drodze, nikt przecież nie miał założenia walczyć, myśmy chcieli tylko zamanifestować" 22. Abstrahując od wiarygodności tych słów, jak i dalszych jego zwierzeń, wypada zauważyć, że znacznie wcześniej ich rola jako przywódców skończyła się. Skończyła się już wtedy, kiedy do pochodu przyłączyli się przechodnie, ludzie z zatrzymanych tramwajów, nieliczne, choć aktywne grupy z innych zakładów pracy, kiedy od pochodu odrywały się bojówki, aby udać się i zmusić do strajku inne zakłady pracy. Ci, co sprawili iż robotnicy Cegielskiego wyszli na ulice nic już wtedy nie mieli do powiedzenia. Taka jest prawda. Kto zatem nadawał ton i kierunek wydarzeniom na ulicach Poznania? Odpowiedź, zwłaszcza jeśli idzie o identyfikację prowodyrów, jest bardzo trudna. Nie jest rzeczą przypadku, że po 25 latach nawet we wspomnieniach uczestników, którzy chcą się pochwalić swoją rolą w wydarzeniach poznańskich, nie ma ani słowa o tym, kto w danym momencie przewodził demonstracji, a przecież nie ciąży dziś nad nikim groźba odpowiedzialności. Dlatego i organa dochodzeniowo-śledcze nie były w stanie, choć konsekwentnie do tego zmierzały, ustalić personalia wszystkich tych, co najgłośniej krzyczeli, co rwali do przodu, co wzywali do rozboju i grabieży.
Prof. Markiewicz, aż dziw bierze, mówi o strajku generalnym w Poznaniu ("Polityka" nr 25/81). Podobne zresztą określenie można spotkać nieomal we wszystkich publikacjach wydanych z okazji 25-lecia wydarzeń poznańskich. Nie jest to prawda. Nie strajkowały Zakłady Metalowe "Pomet", Zakłady Chemiczne "Lechia", Huta Szkła "Antoninek", Zakłady Napraw Samochodowych, Zakłady Przemysłu Fosforowego, Za-
kłady Przemysłu Ziemniaczanego. Pracowali normalnie bez przerwy robotnicy elektrowni, gazowni i wodociągów. Kolejarze węzła poznańskiego, mimo że nachodziły ich grupy bojówkarzy nie przerwali pracy. Część rewidentów wagonów przebrała się w cywilne ubrania, aby uniknąć szykan ze strony bojówkarzy i wyprawić jak najwięcej pociągów. Wiadomo, że przez Dworzec Główny przewinęła się fala bojówkarzy, która na pewien czas sparaliżowała ruch. Ale po przejściu tej fali kolejarze pracowali nadal organizując ruch pociągów, które w niezwykle trudnych warunkach wychodziły i były przyjmowane. Wiele mniejszych zakładów pracy nie poddało się presji, gróźb i szantażu ze strony bojówek czynnie organizujących strajki i pochód. W wielu wypadkach po wtargnięciu bojówek pracownicy chwilowo opuszczali zakład pracy i po ich odejściu wracali. O tym trzeba też pamiętać, przy ocenie sytuacji w Poznaniu, w tragicznym dniu 28 czerwca 1956 r.
6. WYDARZENIA NA PLACU ZAMKOWYM
Dlaczego pochód ciągnął na plac Zamkowy? to chyba retoryczne pytanie. Leon Stasiak słusznie zauważa, że tradycyjnie już przed wojną wszystkie demonstracje robotnicze ciągnęły pod magistrat. Na placu Zamkowym w Poznaniu lub w najbliższym jego sąsiedztwie rozmieszczone były kierownicze instytucje miasta Poznania i województwa poznańskiego. Poza tym wszystkie manifestacje odbywały się zawsze w centrum miasta. Tam też instynktownie spływał, żywiołowo formowany pochód rozpoczęty przez robotników Cegielskiego. Nie wydaje się słuszne dowodzenie, że demonstrujący chcieli rozmawiać z władzami (nie chcieli rozmawiać z Fidelskim znajdującym się w Zakładach Cegielskiego, Po-pielasem będącym na masowce w ZNTK ani ze Stasiakiem, który wyszedł na spotkanie pochodu) lub też spodziewali się przyjazdu premiera Cyran-kiewicza (przyjazd premiera został zadecydowany, gdy rozpoczęły się już rozruchy na ulicach Poznania).
"Przed gmach Miejski Rady Narodowej na tzw. plac Zamkowy czytamy w raporcie Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego zaczęli napływać pierwsi demonstranci około godz. 8.30. Równocześnie przybyły tłumy ludzi z różnych stroń miasta. W czołówce pochodu szła grupa 2030 dzieci w wieku 813 lat. Podobnych czołówek do godz.
9.00 nadeszło kilka. Gdy przechodzono przed Komitetem Wojewódzkim PZPR tłum śpiewał Hymn Polski oraz różne pieśni religijne. Obok okrzyków o charakterze ekonomicznym, słychać było coraz częściej okrzyki w rodzaju precz z komunistami*, precz z bolszewizmem, precz z czerwoną burżuazją, wolności i inne. W początkowym okresie wzniesiono kilka okrzyków na cześć Stalina i Bieruta.
Przed gmachem MRN pierwsi demonstranci zaczęli nawoływać pracowników MRN do przyłączenia się do nich. Później z tłumu rozległy się okrzyki: żądamy Cyrankiewicza, żądamy Frąckowiaka i inne. Przewodniczący Prezydium MR Franciszek Frąckowiak, który w tym czasie był na ulicy spotkał się z manifestującymi przed wejściem do MRN. Żądano od niego rozmowy z ludźmi, którzy przybyli przed gmach MRN i odpowiedzi na ich pytania. Przewodniczący zażądał wyłonienia delegacji, z którą będzie mógł rozmawiać. Wśród otaczających przewodniczącego robotników wyróżniało się szczególnie dwóch aktywnych, którzy nie chcieli dopuścić do utworzenia delegacji żądając rozmowy z wszystkimi ludźmi. Osobnicy ci (dotychczas nieustaleni) dążyli do sprowokowania awantury".
Do rozmów z przewodniczącym Prezydium MRN Frąckowia-kiem została wyłoniona delegacja. Weszło do niej kilkunastu najbliżej stojących robotników. Frąckowiak zaprosił delegację do Zamku, gdzie przyjął ją w swoim gabinecie. W składzie delegacji znalazł się 21-le-tni student Politechniki Poznańskiej Tadeusz Bieniek, który, jak sam twierdzi, znalazł się przypadkowo w grupie osób otaczających przewodniczącego u wejścia do Zamku. Ponieważ aktywnie i agresywnie żądał od Frąckowiaka udzielenia odpowiedzi na żądania demonstrantów został włączony w skład delegacji. W czasie rozmów Bieniek na życzenie pozostałych członków delegacji przedstawił żądania robotników: przybycia do Poznania delegacji rządowej, obniżki cen, obniżki norm, wyjaśnienia, dlaczego jeszcze robotnikom żyje się ciężko. Wobec stwierdzenia Frąckowiaka, że nie jest kompetentny do udzielenia odpowiedzi na wysuwane żądania członkowie owej delegacji, krzycząc zażądali telefonicznej rozmowy z premierem Cyrankiewiczem lub I sekretarzem KC PZPR Ochabem. Frąckowiak w obecności delegacji pragnął się w tych sprawach porozumieć z sekretarzem KW Wincentym Krasko. Wówczas Bieniek wyrwał słuchawkę i powiedział do KraśM: "Za godzinę musi być ktoś z Warszawy, inaczej odpowiecie własną głową". W czasie tej rozmowy niektórzy członkowie delegacji przez okno dawali znaki zgromadzonym przed Zamkiem, aby wdarli się do jego gmachu. Kilka grup tych "gniewnych ludzi" wdarło się do gmachu, wyganiając z biur pracowników, demolując urządzenia. W takiej to sytuacji rozmowy z przewodniczącym Prezydium
MRN zostały przerwane.
Trudno w tym miejscu nie zwrócić uwagi na insynuację, jakiej T swmni nublikacli wobec Frąckowiaka dopuścił się prof. Maciejewski.
Przewodniczący Frąckowiak, stwierdza się tam, "ucieka bocznym lub podziemnym wejściem" 2S. Jak niewiele trudu wymagało sprawdzenie: co robił w tym dramatycznym dniu 28 czerwca 1956 r. przewodniczący Prezydium MRN. Ale prof. Maciejewski nie lubi ani sprawdzać, ani liczyć się z potrzebą weryfikacji informacji. W tej samej rozprawie Maciejewski dopuszcza się znieważenia godności Stasiaka, wówczas I sekretarza KW PZPR. Stwierdza się autorytatywnie, że ucieka on z Poznania w kierunku Gniezna i wraca po kilku godzinach na lotnisko Ławica. W tejże samej książce, która wszakże wyszła pod jego naukowym kierownictwem, w studium Ziemkowskiego mógł się dowiedzieć, że: 1) Stasiak już o godzinie 5.00 rano, 28 czerwca 1956 r. był w ZNTK i uczestniczył w masowce z robotnikami (s. 68); 2) o godzinie 6.40 Stasiak wyszedł na spotkanie pochodu, który wyruszył z Zakładów Cegielskiego i próbował w rozmowach powstrzymać go na wysokości ulicy Traugutta. Czyżby prof. Maciejewski wybierał z lektury o tragicznych wydarzeniach czerwcowych tylko mu odpowiadające fragmenty?
Wracając do tematu* Pierwsza kilkunastoosobowa bojówka wtargnęła do gmachu MRN około godziny 9.10. Pracownicy zostali wypędzeni z biur. Do gmachu przez okna i drzwi, wdzierali się różni osobnicy. Ktoś zdarł biało-czerwoną chorągiew, oderwał od niej czerwone płótno i zawiesił na maszcie białą chorągiew. Chwilę potem chłopcy w wieku szkolnym zawiesili biało-czerwoną flagę na drucie przeciwgromowym, umocowanym na wieży zegarowej, w której jednocześnie wybito kilka szyb w oknach. Wewnątrz gmachu bojówkarze, owi "gniewni ludzie", zaczęli tłuc okna, lampy, posągi, niszczyć urządzenia biurowe. Straty były duże.
Kto wchodził w skład tej grupy uczestników zgromadzenia, którą zaprosił przewodniczący Prezydium na rozmowy? W toku prowadzonych dochodzeń, oprócz wspomnianego Bieńka, składu delegacji nie udało się ustalić. Można założyć, że ludzie ci wzajemnie mogli się nie znać, a dobrowolnie nikt nie miał zamiaru ujawniać tam swojej obecności, gdyż groziło to pociągnięciem do odpowiedzialności karnej. Ale obecnie, kiedy zostały podjęte tak szczegółowe badania nad biegiem wydarzeń 28 czerwca 1956 r. w Poznaniu, można byłoby i tę sprawę wyjaśnić. Z całą pewnością można stwierdzić, że nikt z tych, którzy wyprowadzili załogę Cegielskiego na ulice nie brał udziału w rozmowach z Frąckowiakiem. Podobno czoło pochodu z Matyją nie dotarło jeszcze na plac Zamkowy, choć z niektórych jego relacji wynika, że był wszędzie. A zatem na placu Zamkowym już ktoś inny "dyrygował" zbierającym się tłumem.
Około godziny 9.00 grupa złożona z kilku osobników usiłowała wtargnąć do budynku Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Pracownicy KW stojący przed wejściem nie dopuścili do tego. Jednemu z nich udało się wedrzeć do budynku, ale wobec prowokacyjnego zachowania się został wyprowadzony. Wtedy począł krzyczeć, że pobito go w KW. Po opuszczeniu Prezydium MRN dwóch najbardziej agresywnych osobników z grupy
osób rozmawiających z Frąckowiakiem rzuciło hasło pójścia do KW. Zbiegło to się z krzykiem owego prowokatora, który wołał, że pobito go w 1K.W. Siłą wyważone zostały drzwi i kilka bojówek wtargnęło do budynku. W pierwszej grupie, która weszła do KW (około 10 osób), znajdował się dotąd niezidentyfikowany osobnik, niezwykle agresywny, który przedstawił się, że jest z Komitetu Strajkowego (jeden jedyny raz i to w takich właśnie okolicznościach padło to określenie) i zażądał, aby go skontaktować z kimś z kierownictwa partii. Osobnik ten polecił towarzyszącym mu bojówkarzom przeszukać cały gmach i wylegitymować pracowników KW. Sam usadowił się w gabinecie I sekretarza KW, skąd łączył się telefonicznie z miastem. Po jakimś czasie dał hasło pójścia do . Wojewódzkiej Komendy Milicji, dokąd udał się ze swoją grupą. Inna grupa "gniewnych ludzi" zaczęła wypędzać pracowników KW na ulicę rzucając obelgi, wyzwiska i pogróżki. Kilku ludzi wdarło się na ostatnie piętro, gdzie zerwano szturmówki, wyrzucając je na ulice. Wymalowano też pospiesznie hasło "śmierć zdrajcom" i wywieszono je. Nie było to zresztą jedyne hasło. Część tych, którzy wtargnęli do KW udało się do stołówki pracowniczej znajdującej się w budynku, gdzie rozgrabiono produkty.
W tym miejscu mała dygresja. Wszystko wiedzący i wszędzie obecny Matyja przekazuje informację, że ludzie, którzy weszli do budynku zaczęli krzyczeć z okien "zobaczcie jak oni żyją" pokazując szynki, pęta kiełbasy i baterie wódek. I jako najbardziej wtajemniczony złośliwie dodaje: widocznie było to przyjęcie przygotowane dla Fidelskiego. Otóż nie wiadomo czy w tym czasie, kiedy grupy bojówkarzy plądrowały KW Matyja był już obecny na placu Zamkowym? Działo to się bowiem około godziny 9.00 rano, a Matyja przybył na plac Zamkowy, jak sam podaje red. Brzezińskiej ze "Słowa Powszechnego" (nr 129/81), około godziny 10.00. Czy mógł z oddali słyszeć okrzyki padające z okien opanowanego przez rozwydrzonych "gniewnych ludzi" budynku KW lub widzieć jak z okien pokazywano zwoje kiełbas, stosy szynek, zestawy wyszukanych potraw, czy butelek wódek? Było to fizycznie niemożliwe. Pracownicy KW żyli bardziej niż skromnie, ich płace nie były wysokie. Byli to ludzie ideowi, którym niiikt nie mógł zarzucać prywaty. W tamtych czasach nie było zwyczaju, aby podejmować kogokolwiek w KW obiadem czy poczęstunkiem. Obiad stołówkowy oczywiście odpłatny, był dostępny dla każdego, korzystał z niego pracownik KW, instruktor przyjezdny z Komitetu Powiatowego czy sekretarz KC. Informacja ta nie jest zgodna z prawdą, nikt poza Matyja jej nie przekazuje.
Grupę tramwajarzy wprowadziła do KW Stefania Goćwińska pielęgniarka, która wznosząc wrogie okrzyki ustawiła na balkonie KW tablice z hasłami, które wkrótce obiegły cały świat: "Wolności", "Boga" i "Chleba". Goćwińska prowadziła ze sobą 14-letniego chłopca (czyżby w charakterze ochrony?). Inna grupa bojówkarzy usiłowała zniszczyć w holu budynku KW popiersie Lenina, czemu część robotników przeciw-
stawiła się d popiersia nie zniszczono. Domagali się także wydania sztandaru KW, celem spalenia go na placu, a gdy nie znaleziono, zdemolowano świetlicę. Wśród bojówkarzy, którzy wtargnęli do KW, były także kobiety, spośród których trzy zasiadły do pisania na maszynie haseł, które rozrzucane były potem na ulicy.
Około godziny 10.00, gdy większość bojówkarzy opuściła budynek, pracownicy KW zdjęli wrogie hasła umieszczone na gmachu. W odpowiedzi spośród zgromadzonego przed budynkiem KW tłumu podniesiony został krzyk i do środka wdarła się bardzo liczna grupa napastników. Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego stwierdza na temat ponownego wdarcia się grup bojówkarzy do KW: "Zaczęto z wściekłością demolować wszystkie urządzenia. Niszczono portrety przywódców, niektóre zrzucano oknami, wynoszono książki i niszczono je przed gmachem. Ponownie porozwieszano wrogie hasła. Wznoszono okrzyki w rodzaju Precz z partią, Nie chcemy partii itp. Na ścianie zewnętrznej gmachu KW zrobiono napis Mieszkania do wynajęcia". Prawie do godziny 12.00, czyli przez dalsze dwie godziny wchodziły do budynku KW tłumy ludzi. Być może ciekawe obrazu dewastacji. Na temat zajść wokół budynku KW mediolańska "Corriere delia Sera" 30 czerwca 1956 r. napisała: "Po zaatakowaniu budynku partyjnego najemnicy partyjni strzelali bezlitośnie w tłum"24. Ciekawe, że nikt tego kłamstwa w publikacjach z okazji obchodów 25-lecia nie próbował sprostować.
Na placu Zamkowym, przed gmachem MRN i KW PZPR zebrały się wielotysięczne tłumy. Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa na podstawie oceny świadków stwierdza, że było tam około 30 tysięcy ludzi. W relacjach niektórych uczestników zajść na placu Zamkowym, po 25 latach, liczba ta urosła do około 200 tysięcy ludzi K. Liczbę 100 tysięcy bezkrytycznie przyjmują niektórzy historycy26. W związku z narastaniem agresywności zgromadzonego tłumu, wdarciem się bojówek do gmachu MRN i KW, w kilka minut po godzinie 9.00 sekretarz KW Krasko zażądał od komendanta Wojewódzkiego Milicji mjr. Tadeusza Pietrzaka przysłania funkcjonariuszy dla ochrony gmachu KW. Raport Komitetu pisze o tym: "Z pobliskiej siedziby KWMO wyruszyły trzy ciężarowe samochody z funkcjonariuszami MO pod dowództwem Zastępców Komendanta Wojewódzkiego MO. Po wjechaniu w tłum na samochody zaczęła wchodzić młodzież i zmuszać milicjantów do zejścia z wozów. Opanowane przez tłum samochody MO zostały unieruchomione. Poprzebijano opony, zniszczono maski, uczkodzono przyrządy sterownicze itp. Funkcjonariusze MO bez większego oporu zeszli z samochodów, częściowo zmieszali się z tłumem, a częściowo zaczęli wycofywać się w kierunku KWMO. Było to około godziny 9.30". Wspomniana włoska "Corriere delia Sera" napisała o tym: "Policja zachowała bierną postawę, a kiedy padł rozkaz strze-lać oddawała strzały w powietrze".
Szczególnie agresywną rolę na placu Zamkowym odegrał Bieniek,
o którym była już mowa jako jednym z rozmówców z przewodniczącym Prezydium MRN. Po wtargnięciu bojówek do Zamku i przerwaniu rozmów, Bieniek z grupą ludzi udał się do gmachu KW. Tu sekretarzowi KW Krasce przedstawił się jako ten, który celowo wszedł do najbardziej agresywnej grupy, by rozpoznać sytuację. Domagał się, aby koniecznie ktoś przyjechał z Warszawy w celu rozmowy ze wzburzonymi ludźmi. Po pewnym czasie ponownie zjawił się u Kraski nalegając, by ten przemówił do tłumów zgromadzonych na placu Zamkowym. Około godziny 9.30, Krasko w towarzystwie Bieńka udał się na plac Zamkowy, gdzie weszli na jeden z samochodów pozostawionych przez milicję. Pierwszy przemawiał Bieniek, który oświadczył: (cytowane wg raportu Komitetu) "że był w KW, gdzie postawił warunki robotników: natychmiastowej obniżki cen na artykuły żywnościowe o 50%, polepszenia warunków pracy robotników, likwidacji urządzeń zagłuszających zagraniczne audycje radiowe -i inne. Równocześnie zapowiedział przemówienie tow. Krasko". Sekretarz KW w swoim wystąpieniu poinformował zebranych, że przedstawił w Warszawie sytuację jaka wytworzyła się w Poznaniu i jeszcze raz będzie się z nią łączył. Ktoś z tłumu zażądał wypuszczenia z więzienia aresztowanego członka delegacji robotniczej z W-8. Krasko zażądał nazwiska aresztowanego, wyjaśniając jednocześnie, że nikt z delegacji robotniczej nie został aresztowany. W odpowiedzi rozległy się gwizdy i krzyki. Kontynuowanie przemówienia było już niemożliwe. Wtedy ponownie zabrał głos Bieniek apelując, aby zgłosili się specjaliści radiowcy dla zainstalowania głośników lub sprowadzono na plac Zamkowy wóz transmisyjny Polskiego Radia.
W tym czasie nieznany mężczyzna zaczął nawoływać do pójścia na ulicę Dąbrowskiego do budynku celem zniszczenia zainstalowanych tam urządzeń zagłuszających. Równocześnie Bieniek wysunął propozycję, aby wybrać delegację? która razem z sekretarzem Kraską uda się do KW, aby skontrolować jego rozmowę z Warszawą. Tłum zgromadzony na placu Zamkowym wezwał do pozostania na miejscu tak długo, dopóki wysuwane żądania nie zostaną całkowicie spełnione. Krasko zaś z Bień-kiem i kilkoma ludźmi udali się do KW. Grupy ludzi już z transparentami zaczęły chodzić po placu zapoznając ludzi z wysuwanymi hasłami. Obnoszono hasła: "Żądamy obniżki cen", "Chcemy chleba dla naszych dzieci", "Żądamy podwyżki płac", "Chcemy wyborów wolnych". Na unieruchomionych tramwajach wypisano hasła: "Precz z dyktaturą", "Obniżka cen". Poczęły się też organizować grupy podrostków i młodzieży, które z hasłami i transparentami obchodziły plac, wzywając ludzi do dalszego pochodu. Niewielkie, ale hałaśliwe grupy zwłaszcza młodych ludzi poczęły siią rozchodzić z placu w kierunku: na MPT, pod ZUS, na Dworzec Kolejowy.
Około godziny 9.50, prawie tuż po wezwaniu Bieńka, grupa młodych ludzi doprowadziła na plac Zamkowy ze znajdującego się w pobliżu
Wojewódzkiego Zarządu Łączności samochód transmisyjny Polskiego Radia. Po uruchomieniu radiowóz został opanowany przez różnych osobników, którzy wygłaszali zeń wrogie hasła i przemówienia. Bardziej aktywni wyrywali sobie nawzajem mikrofon rzucając okrzyki coraz bardziej agresywne, podburzające. W czasie, kiedy radiowóz był już wykorzystywany powrócił na plac Zamkowy sekretarz KW Krasko. Z inicjatywy Bieńka weszli razem do radiowozu, po czym Krasko zaczął przemawiać. Jednakże już po kilku słowach został z wozu wyrzucony i pobity. Część robotników obroniła go przed dalszym pobiciem. Nie był to Matyja, jak sam to twierdzi. Biehiek również został wyrzucony z radiowozu, prawdopodobnie jako osoba towarzysząca. Z radiowozu przemawiał także Marianowski z W-8 Zakładów Cegielskiego, żądając "obniżki cen", "powrotu religii w szkołach", "budowy mieszkań". Z kolei "do mikrofonu dorwał się stwierdza raport Komitetu osobnik w wieku powyżej 40 lat (dotąd niezidentyfikowany), który oświadczył, że przemawia w imieniu nauczycielstwa polskiego. Przemówienie jego było szczególnie jadowite i wrogie. Wysunął żądania obalenia ustroju i rządu. Między innymi podburzał do rozbicia więzienia i uwolnienia więźniów. Inny osobnik korzystając z mikrofonu oznajmił, że do podobnych zamieszek doszło w Szczecinie, Gdańsku i Krakowie".
Bieniek, co nie ulega wątpliwości, niezależnie od jego intencji odegrał inspirującą, jeśli nie prowokującą rolę na placu Zamkowym. W raporcie Komitetu na temat Bieńka czytamy: "Wystąpienie Bieńka było bardzo ostre i agresywne. Żądania przez niego wysuwane były przyjmowane oklaskami i aprobatą. Wielu świadków uważało go za przedstawiciela KW i współpracownika tow. Kraski, niektórych tylko dziwiła nierealność wielu jego żądań. Część świadków natomiast uznała jego wystąpienie za podburzające do dalszych gwałtów i ekscesów. Pod wpływem tej opinii został on z początkiem lipca aresztowany przez Wojewódzki Urząd do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego, jednakże na skutek zdecydowanie pozytywnej opinii, jaką wydał o jego zachowaniu się tow. Krasko, został po kilku dniach zwolniony. Na Politechnice uchodził do zajść jako aktywista ZMP, niedawno został przyjęty do Partii. Sprawa Bieńka jest w dalszym ciągu badana przez Wojewódzki Urząd, jednakże można już teraz stwierdzić, że niezależnie od subiektywnych intencji, z jakimi Bieniek przystąpił w warunkach ogólnego chaosu i dezorientacji do organizowania jakiejś partyjnej reakcji na rozgrywające się na placu Zamkowym wydarzenia, jego wystąpienia wywarły bardzo szkodliwy wpływ na dalszy przebieg wydarzeń". Trudno i dziś inaczej spojrzeć na rolę Bieńka w wydarzeniach na placu Zamkowym, tym bardziej że dotychczas on sam nie wypowiadał się na ten temat.
Po opuszczeniu przez milicjantów samochodów część funkcjonariuszy zaczęła się wycofywać w kierunku Komendy Wojewódzkiej. Za nimi, w ślad podążała grupa demonstrantów nawołując funkcjonariuszy do
przyłączenia się do manifestacji. Po dojściu do gmachu Komendy Wojewódzkiej Milicji grupa demonstrujących, nie napotykając na żaden opór, weszła do gmachu. Stojący przy głównym wejściu funkcjonariusze milicji nie reagowali. Do budynku weszło wielu młodych ludzi, którzy przeszli przez korytarz i pokoje na wszystkich piętrach, otwierali okna i nawoływali stojący na ulicy tłum do wejścia do gmachu. Jedna z grup, która wdarła się do Komendy Wojewódzkiej, wyniosła na rękach oficera milicji (był to mjr Popęda zastępca Komendanta Wojewódzkiego Milicji) wołając "Milicja z nami".
W raporcie Komitetu stwierdza się, na temat wtargnięcia do Komendy: "nie posiadamy żadnych materiałów świadczących o rozbrajaniu MO w czasie przebywania napastników w gmachu KW MO ani również o demolowaniu sprzętu i urządzeń w gmachu. Jedynie niektórzy świadkowie zeznają o faktach rozbrajania funkcjonariuszy MO w czasie ich wypędzania z samochodów na placu Zamkowym". W tym miejscu niezbędne jest pewne wyjaśnienie. Służba bezpieczeństwa nie prowadziła postępowania wyjaśniającego w sprawie okoliczności i przebiegu wtargnięcia demonstrantów do gmachu Komendy Wojewódzkiej Milicji ani zachowania się funkcjonariuszy milicji podczas wydarzeń poznańskich. Sprawą tą zajmowała się grupa delegowana przez ministra Spraw Wewnętrznych, Władysława Wichę na czele z płk. Teodorem Dudą zastępcą Komendanta Głównego Milicji.
Generał Mus w swojej relacji daje surową ocenę zachowania się milicji w czasie wydarzeń poznańskich, w tym także w czasie opanowywania gmachu Komendy Wojewódzkiej: "Drzwi tego ostatniego gmachu były otwarte stwierdza gen. Mus jedynie wewnątrz wejścia do pokoi były zastawione szafami, co nie przeszkadzało w plądrowaniu pomieszczeń. Rozbrojono oficera dyżurnego, a broń jaką znaleziono zabrano. W ogóle tego dnia milicja wykazała daleko posuniętą indolencję. Obowiązana była z racji swej funkcji zabezpieczyć porządek wokół wiecu, demonstrować swoją obecność w mieście wzmocnionymi patrolami, reagować na rabunki, co zapewne byłoby dobrze przyjęte przez przyzwyczajone do porządku społeczeństwo poznańskie. Ale milicja usunęła się w cień, faktycznie wydając miasto na ekscesy grup przestępczych, potęgując stan chaosu i bezprawia, wobec którego wkroczenie wojska stało się nieuchronne" ".
Wydaje się, że ocena gen. Musia postępowania milicji w dniu tragicznych wydarzeń poznańskich jest nie tylko surowa, ale także niesprawiedliwa. W innym miejscu niniejszej rozprawy zwracano już uwa->gę, że w 1956 r. milicja nie była ani psychicznie, ani materialnie przygotowana do rozpraszania demonstracji ulicznych. Nie dysponowała ona żadnymi oddziałami zwartymi, nie miała dostosowanych do użycia w tego typu wydarzeniach środków transportu, łącznie z armatkami wodnymi ani wyposażenia choćby w pałki i środki łzawiące, nie była także w tym
kierunku szkolona. Słowem milicja nie była przygotowana, nie ze swojej bynajmniej winy. Trzeba wszakże pamiętać, że wydarzenia poznańskie były pierwszą demonstracją uliczną skierowaną przeciwko poczynaniom władz, demonstracją, której nikt w ówczesnych warunkach nie dopuszczał i nie przewidywał. Trudno też podzielić pogląd, że milicja faktycznie wydała miasto na łup grup przestępczych. Jest to także odpowiedź na pytanie prof. Maciejewskiego: "Dlaczego miejscowa administracja i milicja bagatelizowała w dniach poprzedzających 28 czerwca groźbę publicznej manifestacji w Poznaniu? Dlaczego były całkowicie nie przygotowane do jakiegoś skutecznego, a w miarę łagodnego interweniowania w przypadku takiej ewentualności?" 28
Mimo względnie poprawnego zachowania się napastników po wtargnięciu do gmachu Komendy Wojewódzkiej Milicji, fakt jej opanowania musiał mieć poważny wpływ na dalszy przebieg wypadków. Brak wszelkiej reakcji, wobec napastników, nie reagowanie na jawnie antypaństwowe wystąpienia musiały rozzuchwalić wrogie, przestępcze i antypaństwowe elementy, a także "grupy gniewnych ludzi" do dalszych ekscesów i wystąpień antypaństwowych. Wśród tłumów coraz częściej słychać było okrzyki "idziemy na Młyńską", "idziemy na UB".
Ci, którzy wyprowadzili robotników Cegielskiego na ulice, na placu Zamkowym nie odegrali już żadnej roli. Stali się zwykłymi biernymi obserwatorami wydarzeń. Inicjatywa panowania nad zgromadzonym tłumem przeszła w ręce innych, bardziej awanturniczych i agresywnych elementów, poza Bieńkiem na ogół niezidentyfikowanych. Od chwili wyprowadzenia radiowozu z dziedzińca Wojewódzkiego Urzędu Łączności (ul. Kościuszki 77) kierunek wydarzeniom na placu Zamkowym nadawali ludzie, którzy mieli dostęp do mikrofonu. A wymieniali się oni dość często. Dostępu do mikrofonu nie mieli przedstawiciele Zakładów Cegielskiego (oprócz wspomnianego już wystąpienia Marianowskiego).
Relacje Matyji o wydarzeniach na placu są ogólne, często sprzeczne z sobą. W zasadzie mówi on to, co każdy uczestnik zgromadzenia mógł zaobserwować. Musiało to go rozczarować. Jak wspomina: "uświadomiłem sobie, że z zamierzonych i oczekiwanych rozwiązań nic już nie będzie. Uczestnicy manifestacji stali się żywiołem na dziko. Krzyczano. Śpiewano. Ludzie byli bardzo podnieceni. Uznałem, że moja rola jako delegata i w pewnym sensie przywódcy tego tłumu skończyła się". I nieco dalej. "Położyłem się na trawie z kilku kolegami (koło auli Uniwersytetu J.P.) w poczuciu bezradności i po prostu z głodu i zmęczenia (...). Z grupą kolegów wróciliśmy do HCP. Była to godz. 13.00"29. Jest to przyznanie się do porażki. W tym czasie polała się już krew na ulicach Poznania.
Nad relacją Matyji warto się zastanowić, uwzględniając inne jej aspekty. Jakie były zamierzone i oczekiwane rozwiązania? Tych rozwiązań można było dochodzić tylko w zakładach HCP. Tam był do dyspozy-
cji minister Przemysłu Maszynowego, przedstawiciele CRZZ i Zarządu Głównego Związku Zawodowego Metalowców, przedstawiciele władz politycznych, administracyjnych Poznania i województwa poznańskiego. Faktycznie przecież Matyja wyprowadził robotników Cegielskiego na uli->ce Poznania. Temu dziś nikt nie przeczy. Jakiego tam rozwiązania szukał? Na to pytanie nie próbuje nawet odpowiedzieć. Był jednym z delegatów wybranych na rozmowy w Warszawie. Ta rola skończyła się po jego powrocie i złożeniu sprawozdania ze spotkania. Mogła być ona utrzymana, gdyby rozmowy na miejscu w zakładach HCP były kontynuowane z ministrem Fidelskim. Ale po wyprowadzeniu załogi na ulice stracił funkcje delegata. Rola zaś "przywódcy tego tłumu" już dawno się skończyła. Matyja znacznie później zauważył to sam. Powrócił o 13.00 do pustego zakładu.
Raz po raz w relacjach uczestników wydarzeń poznańskich powraca refleksja, że byli rozczarowani długim oczekiwaniem na placu Zamkowym, że nikt nie chciał tam z nimi rozmawiać, że wszyscy ze strachu pouciekali, wreszcie, że gdyby tam na placu ktoś do nich przemówił, dał obietnice, wróciliby do swoich zakładów. Próbował rozmawiać przewodniczący Prezydium MRN Frąckowiak. Nic z tej rozmowy nie wyszło. Próbował przemawiać na placu sekretarz KW Krasko. Nie pozwolono mu mówić. "Po dwugodzinnym bezskutecznym oczekiwaniu pisze jeden z publicystów upokorzeniu, śpiewach religijnych dano posłuch nieodpowiedzialnym okrzykom"30. Jakże łatwo niektórym formułować tezy nie mające nic wspólnego z rzeczywistością. Krasko nie zjawił się po dwóch godzinach, a po raz pierwszy próbował przemawiać już około godziny 9.00, a ponownie w kilkanaście minut później, gdy sprowadzony został radiowóz. Wielu z tych, co słyszeli przemówienia Kraski, stwierdzają, że przemawiał odważnie. Poturbowano go za to. Przed pobiciem obronili go robotnicy Antoni Konieczny i Bogdan Majtas z W-3 Zakładów Cegielskiego oraz Jerzy Janicz dziennikarz. Nie wiadomo więc, na jakiej podstawie prof. Maciejewski opiera swoją opinię o postawie działaczy partyjnych w wydarzeniach czerwcowych, którzy jego zdaniem "zachowywali się na ogół tchórzliwie, a gesty odwagi u niektórych połączone były z rozbrajającą nieporadnością, a nawet naiwnością polityczną. Dał tego dowód ówczesny sekretarz propagandy KW Wincenty Krasko, który nie umiał we właściwy sposób przemawiać do gniewnych robotników, używając wyświechtanych argumentów i języka partyjnych agitatorów" ". Racje ma prof. Antoni Czubiński, który w pełnej kultury polemice zauważa, że przedstawiona przez Maciejewskiego "charakterystyka Kraski absolutnie nie pasuje do obrazu jaki zachował się w moich wspomnieniach o tym człowieku" 82. Nie tylko zresztą w jego wspomnieniach. Można wyznawać inne poglądy polityczne niż działacze PZPR, można ich z tego tytułu nie lubić, ale pracownika naukowego obowią-
zuje: szanować swych przeciwników politycznych, dążyć do poznania prawdy, umieć odróżnić fakty od plotek.
7. NAPAD NA WIĘZIENIE, PROKURATURĘ I SĄD
W czasie demonstracji na placu Zamkowym, ktoś z tłumu zażądał wypuszczenia z więzienia aresztowanego członka delegacji robotniczej z W-8. Wiadomo, że nikt z członków delegacji robotniczej z zakładów HCP, która była 26 czerwca na rozmowach w Warszawie, w Ministerstwie Przemysłu Maszynowego nie został aresztowany. Ziemkowski doszedł do kontrowersyjnej tezy, że rzecz szła o Rutkowskiego robotnika z ZNTK zatrzymanego przez Powiatowy Urząd do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego w Szamotułach 33. Krasko, do którego w tej sprawie zwracano się na placu Zamkowym, miał zaprzeczyć aresztowaniu Rutkowskiego. Teza ta jest wątpliwa z wielu względów. Otóż nazwisko Rutkowskiego w ogóle nie padło. Krasko dopytywał się o nazwisko aresztowanego delegata, nikt jednak nie był w stanie go wymienić. Zgodnie więc z prawdą zaprzeczył aresztowaniu kogokolwiek mając na myśli delegatów z Zakładów Cegielskiego, a Rutkowski nie był żadnym delegatem. Rutkowski zpstał zatrzymany za nawoływanie w dniu 27 czerwca w ZNTK, gdzie pracował, do przepędzania przemocą robotników od maszyn, zatrzymywania maszyn i urządzeń, w czym aktywnie uczestniczył. Po rozmowie został zwolniony z uwagi na niepoczytalność umysłową. Zważywszy to wszystko wątpliwym wydaje się, aby sprawa Rutkowskiego była pretekstem do ataku na więzienie.
Uczestnicy zgromadzenia na placu Zamkowym, którzy z okazji 25-lecia wydarzeń poznańskich dzielili się swymi refleksjami stwierdzają, że przez zgromadzony tłum poszła wieść, że aresztowana została delegacja zakładów -HCP (były także głosy, że delegacja Zakładów Cegielskiego nie powróciła z Warszawy). Matyja ponoć przekonywał jakąś nauczycielkę, że to nieprawda. Jest jednak niepodważalnym faktem^ że żaden z obecnych na zgromadzeniu delegatów Cegielskiego nie zdementował tego przez radiowóz.
W raporcie Komitetu czytamy: "Już w godzinach porannych część tłumów idących w kierunku placu Zamkowego, przechodząc obok więzienia rzucała hasła uwolnienia więźniów. W związku z tym oraz w zwiąż-
zku z informacjami z przebiegu wydarzeń w mieście zarządzono w więzieniu ostre pogotowie. W więzieniu znajdowało się o>gółem 257 więźniów karnych i śledczych osadzonych za przestępstwa pospolite. Na służbie znajdowało się 48 funkcjonariuszy Straży Więziennej,, niezależnie od personelu kobiecego, służby\zdrowia i administracji. Wszyscy funkcjonariusze pełniący służbę na posterunkach zewnętrznych (wieżyczki) oraz w odwodzie byli uzbrojeni. Naczelnik Więzienia po porozumieniu się z odpowiednimi władzami, wydał zakaz użycia broni palnej bez jego polecenia".
Przerywając w tym miejscu cytowanie raportu sięgnijmy do relacji służby więziennej. Otóż około godziny 8.00, 218 czerwca naczelnik Centralnego Więzienia w Poznaniu starszy inspektor Lewandowski, z własnej inicjatywy zarządził ostre pogotowie straży więziennej. Jednocześnie wysłał kilku ludzi do miasta dla rozpoznania przyczyn i charakteru gromadzenia się tłumów. Około godziny 9.00 otrzymał pierwsze informacje od inspektora Karwickiego, któremu z kolei polecił, aby z gmachu Komendy Wojewódzkiej Milicji skorzystał z łączności rządowej, i zameldował dyrektorowi Centralnego Zarządu Więziennictwa o sytuacji w Poznaniu oraz zażądał odpowiednich wskazówek w razie zagrożenia więzienia. Żadnych jednak wskazówek CZW, oprócz ogólnych uwag o czynności i obserwacji zachowania się więźniów, nie przekazał. Około godziny 9.00 dość liczne i zwarte grupy demonstrujących z ulicy Solnej przeszły obok więzienia udając się w kierunku placu Wolności (było około 5 tyś. ludzi). Oprócz okrzyków "puścić niewinnych ludzi", śpiewów, gwizdów i kilku uderzeń rękoma lub nogami w bramę główną, tłum nie zachowywał się agresywnie.
Wobec rozwoju sytuacji na ulicach Poznania naczelnik konsultował się dwukrotnie w sprawie reakcji na wypadek zaatakowania więzienia z Komendantem Wojewódzkim Milicji mjr. Pietrzakiem, z dowódcą pułku KBW ppłk. Lipińskim, a także dyżurnym WUBP kpt. Bertrandem. Od wszystkich swoich rozmówców otrzymał jednoznaczną odpowiedź: zakaz użycia broni. Potwierdza to także gen. Mus, że dyrektor Departamentu Więziennictwa MSW płk Hipolit Duliasz, biorąc pod uwagę, że na ulicy Młyńskiej, w więzieniu poznańskim, nie ma poważnych przestępców, zdecydował się nie bronić więzienia. Taki rozkaz płk. Dulia-sza przez łączność KBW został przekazany naczelnikowi więzienia84.
Powróćmy do raportu Komitetu. "Początku inspiracji napadu na więzienie należy dopatrywać się w okrzykach wśród zebranych na placu Zamkowym tłumów, domagających się uwolnienia rzekomo aresztowanych delegatów ZISPO. Decydujący wpływ na formowanie się pochodu, który z placu Zamkowego ruszył w kierunku Młyńskiej, miały hasła i przemówienia wygłoszone przez osobników na radiowozie, a w szczególności wezwanie rzekomego przedstawiciela Związku Nauczycielstwa Polskiego (dotychczas nieustalony). Radiowóz ten prowadził na ul. Młyńską Aleksander Tylski kierowca samochodowy". Nieco wcześniej, przy
omawianiu okoliczności wtargnięcia rozwydrzonych bojówek do Komendy Wojewódzkiej Milicji; cytowany raport zwraca uwagę, że splądrowanie bez sprzeciwu Komendy "rozzuchwaliło wrogie, przestępcze i chuligańskie elementy do dalszych ekscesów i antypaństwowych wystąpień" Coraz częściej rozlegały się głosy "idziemy na więzienie", "idziemy na UB". Zapewne wtargnięcie do Komendy bez gestu sprzeciwu ze strony milicji musiało być zachętą do ataku na instytucje państwowe, zwłaszcza o paramilitarnym charakterze.
"W pochodzie udającym się do więzienia stwierdza cytowany raport obok robotników ubranych w kombinezony, znaczną część stanowiły elementy przestępcze i chuligańskie oraz młodzież i podrostki. Wokół murów więziennych zebrały się duże tłumy, przybywające z placu Zamkowego, spod ZUS i ściągające z innych dzielnic miasta. Rozlegają się okrzyki żądające otwarcia bram więziennych i uwolnienia więźniów. Tłumy intonują hymn państwowy oraz pieśni kościelne. Tłum usiłuje wyważyć bramę więzienną, która była zabarykadowana. Wobec doraźnego zakazu strzelania, strażnicy usiłują za pomocą wody z hydrantów odpędzić bojówkarzy. Nie odniosło to jednak skutku. Jakiś starszy osobnik, ubrany w kombinezon roboczy, zwrócił się do młodych chłopców stojącyck w pobliżu murów więziennych, aby po drabinach przedostali się przez mury, a przekonają się, że strażnicy nie będą strzelać. Zaraz kilku wyrostków usłuchało go. W tym czasie jakiś młody osobnik uderzył młotkiem kilka razy w wizjer w bramie więziennej i wybił go. Następnie z tłumu podano drewnianą deskę. Deską zasłonięte otwór wizjera, przez który lano wodę, a belką rozbito bramę, przez którą ludzie zaczęli przedostawać się do więzienia (ok. godz. 11.00). Znajdujący się w tłumie byli kryminaliści, którzy znają rozkład więzienia, organizują rozbicie innych bram i cel, i wypuszczają więźniów. Równocześnie zostały rozbrojone posterunki obsadzone przez funkcjonariuszy Straży Więziennej, którzy zdezorientowani zakazem użycia broni i brakiem innych możliwości obrony nie stawiają żadnego oporu. Następnie na krótko przed godziną 11.30 napastnicy, wśród których znajdowało się wielu więźniów, wyłamali drzwi do magazynu broni, rozbroili i pobili znajdującego się tam zbrojmdstrza, a następnie zdobytą broń i amunicję dzielili między ludzi znajdujących się na dziedzińcu".
Z .więzienia zabrano: l rkm, 37 karabinów, 21 pistoletów maszynowych, 16 pistoletów, 29 granatów E-l i 84 zapalniki UZRG oraz ponad 20 tysięcy sztuk różnej amunicji. Natomiast w sprawozdaniu z przebiegu wypadków w Centralnym Więzieniu w Poznaniu z dnia 6 lipca 1956 r. jest mowa o zabraniu nie 29 granatów F-l, a 160 granatów F-l i F-2. Sądzić można, że bardziej dokładna liczba zabranych granatów jest w sprawozdaniu naczelnika CW w Poznaniu. "Nieustalony dotychczas osobnik w wieku 2628 lat stwierdza dalej raport ubrany w uniform tramwajarza zorganizował grupę młodych chłopców, którym rozdał
zrabowaną broń i amunicję, oraz instruował jak ładować i obchodzie się z bronią, zabraniając strzelania w górę na terenie więzienia tym podrost-k&m którzy chcieli trochę postrzelać sobie. Po zaopatrzeniu około 12 chłopców w broń i amunicją ów tramwajarz wydał polecenie udania się
na ul. Kochanowskiego". ...... Młvńqkiei
Około godziny 11.30 padło na terenie więzienia i ulicy Młyńskiej
kilka pojedynczych strzałów. Strzelano bezmyślnie, aby.W^*-bowaną broń. "W tym czasie - odnotowano w raporcie - młody chłopiec w wieku około 15 lat uzbrojony w karabin postrzelił przy więzieniu siebie i przypadkowego przechodnia".
Na terenie więzienia "gniewni ludzie" z inspiracji i przy wypuszczonych więźniów zniszczyli, a następnie podpalili fta rozbili i zrabowali depozyty, pobili strażników, zdemolowali traktor, pod palili samochód-więźniarkę, obrabowali kantynę więzienną.
Około godziny 11.00, w czasie kiedy napastnicy przedostali się na teren wSel przyda na polecenie dowódcy 10 pułku Pańskiego srupa 40 żołnierzy KBW z szefem sztabu pułku mjr. Pocięglem na czele, frta ta przybyła na Młyńską bocznymi ulicami a następnie przez^mur więzienny przedostała się na teren więzienia. Żołnierze, mają'-użycia broni, nie reagowali na działalność napastników a ich ob w czasie demolowania więzienia i rabunku broni w niczym me^wp y-nęła na przebieg wydarzeń. "Około godz. 11.15 wśród t umów^plądru iacych więzienie - stwierdza dalej raport - rozległy się okrzyki wzy w" łące do udania się z bronią w ręku na ul. Kochanowskiego pod gmach Wojewódzkiego Urzędu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego . Raport ^odnotował żadnego głosu tak w tłumie oblegającympienie ]ak i wśród plądrujących, o rzekomych aresztowaniach delegatów z Zakła dów Cegielskiego. To bardzo istotny fakt wobec Lansowanej ieorn ze ponieważ nie znafezdono wśród więźniów delegatów z Cegielskiego tłum porwany przez prowodyrów skierował się na ulicę; Kochanowskiego.
Z 257 osób przebywających w więzieniu nai ulicy Młyńskiej w dniu 28 czerwca 1956 r", którym napastnicy otworzylii bramy 5 więźniów nie' skorzystało z możliwości opuszczenia więzienia. Pomagali orn funkcjonariuszom Straży Więziennej gasić pożary i zaprowadzać porządek. Poczynając od następnego dnia zaczęli się zgłaszać dołbrowolme ci co opuścili więzienie W cL*u dwóch dni zgłosiło się 50 więźniów oraz 19 więźniów jętych zostało doprowadzonych. W końcu lipcca 1956. r. poszukiwano jeszcze 55 więźniów, którzy uchylali się od odbyciia kary.
Analizując przebieg wydarzeń 28 czerwca t 1956 r. w Poznaniu, raport Komitetu stwierdza, że "rozbicie więzieniaa, wypuszczenie na wolność uwięzionych kryminalistów, rozbrojenie ^trazy w^ nne] i rozbi cię magazynu broni miały decydujący wpływ ma ^ P^J ^f rżeń". Dotychczas bowiem w posiadaniu t*^* ^ mogła niewielka liczba broni, zabrana poszczególnym milicjantom lub
pochodząca z innych źródeł. Uzbrojenie się najbardziej awanturniczej grupy demonstrantów w sposób zdecydowany zmieniło charakter wydarzeń poznańskich. Od rozejścia się zgromadzonych tłumów z placu Zamkowego wydarzenia z każdą minutą nabierały charakteru zbrojnej prowokacji. "Sam fakt, że Służba Więzienna i żołnierze KBW stwierdza się w raporcie bez większego oporu pozwolili na rozbicie więzienia, rozzuchwalił wrogie elementy do dalszych ekscesów i prowokacji". Do działań włączyli się teraz więźniowie, osobnicy częstokroć wyspecjalizowani w gwałtach i rozbojach, często wchodzący w konflikt z prawem, nie uznający autorytetu żadnej władzy. W dalszym rozwoju wydarzeń na ulicach Poznania stwierdzono ich czynny udział w zbrojnych napadach, rozboju i grabieżach.
Z więzieniem na Młyńskiej sąsiadowały gmachy prokuratury i sądu. Po wtargnięciu do więzienia, uwolnieniu więźniów, kolejnym obiektem spustoszenia był sąd i prokuratura. Oprócz bojówek przekształconych z "grup gniewnych ludzi" główną rolę w ataku na budynki prokuratury i sądu odgrywali więźniowie. W kierunku okien posypał się grad kamieni. W ciągu kilku minut po rozbiciu więzienia zostały wybite szyby parterowego korytarza w gmachu sądu od strony więzienia. Pierwszymi, jak to zostało ustalone, którzy wpadli do gmachu sądu byli uwolnieni niedawno więźniowie. Za nimi wtargnęło do sądu około 150 osób, które rozbiegły się po wszystkich piętrach niszcząc sprzęt i urządzenia, wyrzucając akta sądowe na ulice. Poszukiwano prokuratorów i sędziów, prowadzących w Poznaniu głośne sprawy o chuligaństwo. Sędziowie i prokuratorzy na polecenie swoich przełożonych, opuścili pomieszczenia biurowe zamykając je na klucz. W gmachu znajdował się tylko personel pomocniczy. Z zawziętością niszczono wszystko co popadło pod rękę. Rozbito pomieszczenie, w którym znajdowały się depozyty, rozkradziono znajdujące się w nim przedmioty. Zabrano także 4 pistolety i l karabin.
Na ulicy z akt wyrzuconych z gmachu sądu i prokuratury rozpalono ognisko. Około godziny 12.15 przybyła straż pożarna do wznieconego pożaru, lecz tłum zgromadzony na Młyńskiej nie pozwolił na ugaszenie ognia. Straż pożarna zajęła się tylko zabezpieczeniem przed ogniem pobliskiej stacji benzynowej. Równocześnie na terenie więziennym podpalone zostały magazyny odzieżowe i składy opałowe. Milicjanci z pobliskiego komisariatu, którzy nie byli w stanie interweniować w czasie napadu na więzienie, sąd i prokuraturę ani podpalania i demolowania pomieszczeń, pośpieszyli teraz z pomocą pracownikom sądu nie dopuszczając do rozprzestrzeniania się ognia.
Straty materialne spowodowane demolowaniem, grabieżą i podpalaniem w rejonie ulicy Młyńskiej były wysokie. Zniszczono lub spalono 95% akt sądowych z postępowania niespornego, 90% akt sądowych do spraw cywilnych spornych, 30% sądowych akt karnych, kompletnie zniszczona została dokumentacja komorników. Zniszczeniu uległy dzieła nau-
57
kowe z dziedziny prawa zgromadzone w bibliotece sądowej, w tym wiele książek unikalnych.
*. Szczególną rolę w organizacji ataku na więzienie, gmachy sądu i prokuratury odegrał radiowóz, który po rzuceniu wezwania do marszu na więzienie, prowadził kolumnę demonstrantów z placu Zamkowego na ulicę Młyńską. Było to około godziny 11.00. W samochodzie na jego stopniach i na dachu jechało wielu młodych ludzi. Na ulicy Marcinkowskie-go, przed hotelem "Orbis", w którym mieszkali cudzoziemcy bawiący na targach międzynarodowych, radiowóz się zatrzymał. Odbyła się tu swego rodzaju manifestacja solidarnościowa. Cudzoziemcy przed hotelem i z okien hotelu pozdrawiali okrzykami, oklaskami i różnymi gestami demonstrantów, a tłum wznosił antyrządowe okrzyki, przeplatane śpiewem Roty Konopnickiej. Potem powoli radiowóz skierował się w stronę ulicy Młyńskiej, gdzie stał się ośrodkiem kierowania zgromadzonym tłumem. Przez mikrofony wzywano więźniów do wygłaszania przemówień. Rzewnie i sentymentalnie przemawiała jakaś defraudantka skarżąc się, że była bita w więzieniu. Z radiowozu intonowano pieśni patriotyczne i pieśni religijne. Z radiowozu padło też wezwanie udania się na ulicę Kochanowskiego, na którą udano się około godziny 12.00.
Dirk Christinsen, duński handlowiec po powrocie do domu takiego oto udzielił wywiadu: "Wielkie ilości papierów, prawdopodobnie więzienne archiwa, zostały spalone na placu przed więzieniem. Wtedy przybyła policja i oddziały wojska, które otworzyły ogień do tłumu z karabinów maszynowych. Gdy tłum się rozbiegł, na placu pozostało pięciu zabitych. Ja również musiałem uciec i skryć się w bramie, by uniknąć kuł. Później, gdy ludzie uformowali się w pochód,, wprowadzono czołgi" S5. Komentarz zbyteczny.
Po rozbiciu więzienia i uwolnieniu więźniów elementy kryminalne przystąpiły do grabieży sklepów. Rozbito wiele szyb wystawowych, roz-grabiono wystawy PDT. Rozzuchwalone i uzbrojone już grupy rzucając prowokacyjne hasła skierowały się na ulicę Kochanowskiego pod gmach Wojewódzkiego Urzędu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego. Wśród tłumu coraz większą rolę odgrywali pijani osobnicy, często uwolnieni więźniowie. Zaczęły padać hasła wzywające do rozgromienia całej władzy w Poznaniu, do "wyrżnięcia UB-owców". Gdy jedna z bojówek skierowała się na ulicą Kochanowskiego inne rozeszły się po mieście.
Jedna z bojówek udała się na dworzec kolejowy. Kolejarze, po porannym przejściu bojówkarzy, doprowadzili tereny dworcowe do porządku, utrzymując ruch pociągów. Rozpoczęło się ponowne plądrowanie dworca, demolowano urządzenia bufetów i kiosków, zrywano flagi i dekoracje. Do demolowania włączyła się także część pasażerów. Uzbrojone grupy rozbiegły się po całym terenie dworcowym, docierając do parowozowni i posterunków kolejowych. Terroryzując załogę wstrzymali na pewien czas ruch pociągów. Załoga jednak uchroniła urządzenia kole-
jowe przed zniszczeniem i zdołała, mimo terroru, wyprowadzić kilka pociągów osobowych. Patrole Służby Ochrony Kolei (SOK), jak również milicjanci z Komisariatu Kolejowego nie byli w stanie reagować i interweniować w incydentach. Byli zresztą bez broni. W czasie tych zajść zabity został konduktor Jan Niemczyk, było też kilka osób rannych.
Inne grupy udały się na teren targów międzynarodowych. Maszerując przez tereny targowe rzucano hasła i okrzyki antyrządowe. Rozwinięto także transparenty z napisami "My chcemy chleba" wykonane po-.noć w dekoratorni przy ulicy Samarzewskiego. Niesiono też flagę państwową z czerwoną plamą. Kto wie czy nie wykonaną w, tejże dekoratorni? W świat poszła wiadomość, że sztandar był we krwi 16-letniego chłopca-robotnika, który padł pod kulami "bezpieki" na ulicy Kochanowskiego. Warto tu zauważyć, że grupa Janusza Kulasa (bo o niej tu mowa) dopiero z terenów targów przez plac Zamkowy dotarła na ulicę Kochanowskiego (podobno między godziną 12.00 a 13.00 druga grupa ze sztandarem umoczonym we krwi weszła na teren targów). Demonstracja nie zakłóciła przebiegu targów, nie spowodowała też tam żadnych strat. Szereg jednak cudzoziemców nie ukrywało swych sympatii, wobec demonstrujących. Po przejściu przez tereny targowe bojówki skierowały się w stronę ulicy Kochanowskiego.
Na placu Zamkowym pozostawała znaczna część robotników, tych którzy dali się namówić na demonstrację, w przekonaniu, że służy ona robotniczej sprawie. Około południa większość ze zgromadzonych na placu poczęła się orientować, że dzieje się coś niedobrego, że nieznani im ludzie zdobyli wpływ na przebieg wydarzeń, że sytuacja rozwija się w kierunku nieprzewidzianym i niepożądanym. Toteż stopniowo poczęli się wycofywać i wracać do swoich zakładów, a potem do domu. W czasie, gdy na ulicy Kochanowskiego rozległy się pierwsze strzały, zgromadzeni na placu zaczęli się rozchodzić. Około godziny 12.30 plac Zamkowy w zasadzie opustoszał.
8. OBRONA GMACHU WOJEWÓDZKIEGO URZĘDU DO SPRAW BEZPIECZEŃSTWA PUBLICZNEGO
Gmach ZUS położony jest na rogu ulic Dąbrowskiego i Mickiewicza, w kwartale między ulicą Mickiewicza a Kochanowskiego. Po prze-
kątnej odległość od gmachu ZUS do gmachu Wojewódzkiego Urzędu da Spraw Bezpieczeństwa Publicznego jest niewielka (ten ostatni położony na rogu ulicy Kochanowskiego i Krasińskiego). W gflaachu ZUS w tym, czasie mieściło się 10 instytucji państwowych i społecznych. Na VI piętrze znajdował się zespół radiostacji, której urządzenia zamontowane były wewnątrz gmachu i na dachu. Trudno przypuszczać, ;*by przeciętny obywatel Poznania zdawał sobie sprawę jakiemu przeinaczeniu służą zamontowane tam urządzenia. Z rana, 28 czerwca okołc" godziny 8.00 przechodzące ulicą Dąbrowskiego grupy demonstrantów wzywały pracowników instytucji mieszczących się w gmachu, aby przyłączyli się do demonstracji. Między godziną 9.00 a 11.00 w gmachu panowała względna cisza. Zapewne jednak wiele osób spośród zatrudnionych, choćby ze zwykłej ciekawości udało się na plac Zamkowy. Po godzinie 9.30, po zdemo- ^ lowaniu pomieszczeń MRN, gmachu KW PZPR, po wtargnięciu do Komendy Wojewódzkiej Milicji oraz po agresywnym przemówieniu Bieńka, na placu Zamkowym pojawiły się wezwania do zniszczenia urządzeń zagłuszających zainstalowanych w gmachu ZUS. Godzi się tu przypomnieć, że po przemówieniu Bieńka nieznany mężczyzna nswoływał do pójścia na ZUS, aby zniszczyć urządzenia radiowe. Zapewn^ człowiek ten wiedział jakiemu celowi te urządzenia służą (nie wykhLzneJ że mógł pfa-cować w tym gmachu).
Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa publicznego tak opisuje to wydarzenie: "Pierwsze grupy z placu Zamkawego wtargnęły do gmachu ZUS między 10.00 a 10.10 i po wyłamaniu krat wdarły się do pomieszczeń radiostacji, przystępując z miejsca do niszczenia urządzeń i sprzętu, i wyrzucania ich oknami na ulicę. Demolowania i niszczenia urządzeń dokonywano z wyjątkową zaciekłością i barbarzyństwem, niszcząc absolutnie wszystko, co się znajdowało pod r<^3- Zniszczono również anteny i maszty. Wśród bojówkarzy było wielu chuliganów, złodziei, często pijanych oraz podrostków. Podnieceni aprobjtą tłumu przyglądającego się z ulicy temu dziełu zniszczenia bojówka'ze przenieśli się na niższe piętra, między innymi do Wydziału Zdrowia, Wydziału Rent i Pomocy Społecznej i innych, skąd zaczęto wyrzucać urządzenia biurowe, jak stoły, biurka, krzesła, telefony, portrety, a n;wet akta rencistów. Wówczas dopiero część tłumu zaczęła skandować 3osyć, Nie wyrzu-cać itp. Niszczenie urządzeń radiostacji odbyło te wśród okrzyków: My chcemy wolności, Nareszcie przestaną bucze itp." Splądrowany też został lokal Komitetu Miejskiego PZPR mieszczący się w budynku obok ZUS.
Działalność niszczycielska w gmachu ZUS twała jeszcze po godzinie 11.00. Straty sięgały około l min zł.
Po zdewastowaniu gmachu ZUS niektóre iPJówki udały się na ulicę Młyńską, inne zaś na ulicę Kochanowskiego,część zaś buszowała, dalej w pomieszczeniach ZUS. Około godziny 12.0 zaczęli tu spływać
uczestnicy wydarzeń, już uzbrojeni, z ulicy Młyńskiej. Gmach ZUS odegrał zresztą niepoślednią rolę w ataku na Wojewódzki Urząd do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego.
W nocy z 27 na 28 czerwca 1956 r., w związku z rozwojem sytuacji w Poznaniu, Wojewódzki Urząd został postawiony w stan gotowości. Nocą odbyła się narada aktywu kierowniczego, na której zostały przekazane zadania na dzień 28 czerwca. Zgodnie z tym z rana udała się znaczna grupa funkcjonariuszy do ochrony ważnych obiektów jak: zakłady HCP, ZNTK, Elektrownia, Fabryka Maszyn Żniwnych i inne. Meldowali oni o rozwoju sytuacji, dzięki czemu kierownictwo Urzędu zorientowane było w przebiegu wydarzeń, tak w zakładach pracy, jak również na mieście. Około godziny 8.00 wysłana została na miasto liczna grupa pracowników dla obserwacji przebiegu wydarzeń, ustalenia prowodyrów zajść, dokonywanie zdjęć. Do tego trzeba jeszcze dodać, że tego dnia (zresztą jak co dzień) wielu pracowników Wojewódzkiego Urzędu do Spraw Bezpieczeństwa wykonywało na mieście normalne zadania służbowe. W gmachu Wojewódzkiego Urzędu pozostało niewielu pracowników, może 2030 osób, nie licząc kobiet.
Na placu Zamkowym, przed więzieniem i gmachem ZUS, w czasie przemarszu bojówek ulicami miasta powtarzały się nawoływania do ataku na Urząd Bezpieczeństwa. Splądrowanie Komendy Wojewódzkiej Milicji, rozbicie więzienia, zachęcały awanturników do splądrowania także Urzędu Bezpieczeństwa. Licząc się z możliwością zaatakowania gmachu, ppłk Dwojak o godzinie 10.15 wydał rozkaz zamknięcia i zabarykadowania drzwi wejściowych. Jednocześnie poprosił dowódcę 10 pułku KBW o przysłanie żołnierzy dla ochrony budynku. Ppłk Lipiński mógł przysłać jedynie 17 żołnierzy z plutonu gospodarczego, którzy tylnym wejściem dostali się do gmachu, obsadzili parter, przygotowując się wspólnie z pracownikami Urzędu do obrony w razie ataku. Kierownictwo Urzędu dysponowało stałą łącznością z urzędami i instytucjami w Poznaniu, a. także łącznością bezpośrednią z Warszawą. Do obrony gmachu przygotowane zostały węże przeciwpożarowe, które podłączono do hydrantów. Szef Urzędu wydał rozkaz zakazujący użycia broni bez specjalnego zezwolenia.
Początek zajść przed gmachem Wojewódzkiego Urzędu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego został przedstawiony w wielokrotnie już cytowanym raporcie w sposób następujący: "Około godziny 11.00, po rozbiciu więzienia i rozbrojeniu Straży Więziennej, bojówki kierują się ulicami Dąbrowskiego d Kochanowskiego pod Urząd wznosząc okrzyki Pra-cy, chleba, obniżki cen, Precz z Komuną*, Precz z ruskami itd. W czołówce pochodu niesiono transparenty z napisami Żądamy chleba, obniżki cen i inne. Zasadnicza grupa demonstrantów zatrzymała się w pobliżu Wojskowej Prokuratury Rejonowej, mieszczącej się przy ulicy Kochanowskiego, kilkadziesiąt metrów od gmachu Wojewódzkiego Urzę-
du. Na czoło pochodu zostały wysunięte dzieci w wieku 1014 lat ze sztandarami biało-czerwonymi. Dzieci te formował osobnik, liczący-około 20 lat, ubrany w czerwoną sportową koszulę. Ostrzyżone włosy wskazywały, że był on prawdopodobnie zwolnionym więźniem. Osobnik ten kazał dzieciom śpiewać hymn państwowy i poprowadził je ul. Kochanowskiego pod drzwi wejściowe Urzędu. Przed gmachem Urzędu grupa ta zatrzymała się i zaczęła wznosić okrzyki Precz z pachołkami ko-munistycznymi, Precz z katami narodu, wy gnoje itd. W pewnej chwili wspomniany osobnik krzyknął: Niech żyje wolna młodzież polska*, Naprzód na sk..., po czym z bagnetem w ręku rzucił się wraz z młodzieżą do drzwi wejściowych, celem ich wyważenia".
Rozbieżne są relacje tych, którzy będąc w tłumie otaczającym budynek Urzędu Bezpieczeństwa obserwowali przebieg wydarzeń. Raz, że od tego momentu upłynęło już 30 lat, dwa, że zawsze ograniczony jest horyzont obserwacji; z reguły obserwuje się fragment wydarzeń, choć" -wydaje się, że człowiek tkwi w ich centrum. Wreszcie doświadczenie-uczy, że relacje osób obserwujących to samo wydarzenie, złożone po kilku dniach, często niezgodne są ze sobą. A dokładnej chronologii wydarzeń w 1956 r. nikt dotąd nie sporządził. Jedyny dokument z tamtych lat oparty na materiałach śledztwa, to cytowany tu raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego z 14 sierpnia 1956 r. W wielu relacjach jest mowa o pochodzie przez ulicę Kochanowskiego w kierunku gmachu Urzędu Bezpieczeństwa, na czele którego kroczyły trzy kobiety w mundurach tramwajarskich. Niezgodne to jest z początkiem wydarzeń przedstawionych w cytowanym raporcie. Ziemkowski w swojej próbie rekonstrukcji chronologii wydarzeń umiejscawia pierwsze strzały jakie padły na ulicy Kochanowskiego o godzinie 10.40, inni podają godzinę 11.00, a jeszcze inni pierwsze strzały z tego kierunku usłyszeli o godzinie 11.30. Stoi to też w sprzeczności z raportem służby bezpieczeństwa, który stwierdza, że bojówki około godziny 11.00 skierowały się ulicą Dąbrowskiego i Kochanowskiego pod Urząd Bezpieczeństwa.
W wielu relacjach jest mowa o nauczycielu, który głośno rzucał obelgi pod adresem władzy ludowej, prowadząc gromadę dzieci z placu Zamkowego na ulicę Kochanowskiego. Czy doszedł on z powierzonymi jego opiece dziećmi na ulicę Kochanowskiego? Nie ma pewności. Rysopis osobnika prowadzącego dzieci ulicą Kochanowskiego, w raporcie służby bezpieczeństwa jest zaprzeczeniem nauczyciela z placu Zamkowego. Zresztą w raporcie przypuszcza się, że mógł to być zwolniony więzień. Dziwić musi, że niektórzy autorzy rozpraw o wydarzeniach poznańskich ani słowem czy gestem nie oburzyli się na podstawianie dzieci, tam gdzie dorośli wyraźnie stchórzyli.
W odpowiedzi na krzyki i obelżywe wyzwiska z okien Urzędu Bezpieczeństwa wzywano demonstrujących do rozejścia się, do spokój*-
nego przechodzenia ulicą. Nic to jednak nie pomogło. Gwałtowne dobijanie się do drzwi budynku dowodziło w jakim celu tu przybyli. Popłynęły strumienie wody z hydrantów na zgromadzonych wokół wejścia do gmachu. Poskutkowało to, "ochotnicy przygód" cofnęli się do tłumu stojącego na skrzyżowaniu ulic, ale tylko na chwilę. Bojówkarze łamali transparenty, wyrywali sztachety z parkanów i kamienie z chodników. Poszły w ruch kamienie, kije, ciężkie przedmioty, którymi obrzucano gmach Urzędu Bezpieczeństwa. Poleciały szyby w oknach. Na szczęście dzieci już przy tym nie było.
Raport Komitetu relacjonuje dalszy przebieg wydarzeń: "W tym czasie coraz większe tłumy zaczynają zbierać się na ul. Kochanowskiego, na odcinku od ul. Dąbrowskiego do gmachu Wojskowej Prokuratury Rejonowej. Zdecydowana postawa pracowników Urzędu, nawołujących ludzi do^rozejścia się oraz zlewających wodą napastników, wpływa w pewnym stopniu hamująco na dalsze próby zdobycia Urzędu. Bojówki złożone przeważnie z młodych ludzi i podrostków rozchodzą się po okolicznych domach i wdzierają się do mieszkań pracowników Urzędu, demolując urządzenia i rozgrabiając sprzęt. Zajęty zostaje garaż Woj. Urzędu ze stacją benzynową. Równocześnie elementy prowokatorskie usiłują sklecić z podrostków i młodzieży ponowny przemarsz przed Urzędem. Padają hasła podpalenia Urzędu za pomocą butelek z benzyną".
Istotnie w tym czasie z placu Zamkowego tłum coraz większym strumieniem kierował się na ulicę Kochanowskiego. Znaleźli się tam także, jak to wynika z ich relacji, niektórzy robotnicy z Zakładów Cegielskiego, wśród nich także Taszer. Sytuacja pod gmachem Urzędu Bezpieczeństwa z każdą chwilą stawała się coraz bardziej napięta. Raz po raz wyrywał się z tłumu młody osobnik, który rejtanowskim gestem rozrywając koszulę krzyczał "strzelajcie" lub "dziś skończymy z wami". Ponawiane próby wdarcia się do Urzędu likwidowane były jeszcze ostrzeżeniami i strumieniami wody. Ze strony garaży i biura przepustek rzucane butelki z benzyną wywoływały już na parterze pożary.
"Ulicą Kochanowskiego od ul. Dąbrowskiego w kierunku Poznańskiej stwierdza dalej raport przeszła większa, bardziej zwarta grupa bojówkarzy, wznosząc wrogie okrzyki, obrzucając Urząd kamieniami. W tym czasie padły z tłumu, stojącego na rogu ul. Poznańskiej i Kochanowskiego, pierwsze pojedyncze strzały w kierunku Urzędu. Od strzałów zginął trafiony w głowę por. Grają Kazimierz, który na drugim piętrze z okna narożnika gmachu Wojewódzkiego Urzędu od strony ul. Poznańskiej oblewał demonstrantów wodą z hydrantów (około godz. 11.20)".
Uporczywie lansuje się pogląd, że pierwsze strzały padły z okien gmachu Urzędu Wojewódzkiego do Spraw Bezpieczeństwa nie przedstawiając przy tym żadnego dowodu. "Wolna Europa" upowszechniała ten pogląd, który widocznie głęboko zapadł w pamięć niektórych: "Na ulicy Kochanowskiego znaj dawało się wtedy kilku cudzoziemców. Wszyscy oni
stwierdzają zgodnie, że pierwsze strzały padły z okien gmachu UB. Je-der*- z nich, kupiec pakistański widział jak funkcjonariusz UB strzelał do robotników i do ludzi znajdujących się w oknach pobliskich domów" S8. W tym czasie kiedy ostrzeliwano już gmach Urzędu Bezpieczeństwa (broń z więzienia zabrana była nie dla -zabawy) "z Urzędu widać było bojówkarzy wytaczających beczki z benzyną z garażu obok Urzędu oraz napełniających nią butelki celem podpalenia gmachu. Akcja przybierała stwierdza raport służby bezpieczeństwa coraz bardziej zorganizowany i niebezpieczny charakter. Do tego czasu, zgodnie z poleceniem Komitetu Wojewódzkiego i Kierownictwa Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego, nie oddano ani jednego strzału z Urzędu". Salwa ostrzegawcza padła na rozkaz ppłk. Dwojaka, wtedy kiedy wytaczano beczki z benzyną dla podpalenia gmachu. Po tej salwie tłum się nieco cofnął, ale wieść o strzałach pod Urzędem Bezpieczeństwa, plotka o rannych i zabitych, jak wynika z przebiegu śledztwa, obiegła całe miasto. I po dzień
dzisiejszy krąży.
We wszystkich wspomnieniach i rozprawach na temat wydarzeń czerwcowych w Poznaniu, w opisach zajść na ulicy Kochanowskiego przytacza się teatralną nieomal scenę o dwóch kobietach, konduktorkach tramwajowych, które z flagą narodową zbliżyły się do gmachu Urzędu. W ich kierunku posypały się sitrzały raniąc je obie, a wówczas upadający sztandar podniósł 13~letni chłopiec Roman Strzałkowsfci, stając naprzeciw głównego wejścia do gmachu Urzędu Bezpieczeństwa. Ponieważ wokół tej sceny powstało wiele mitów, legend warto przytoczyć tu zeznanie jakie złożyła 6 lipca 1956 r. Stanisława Sobańska, jedna z tych konduktorek: "Gdzieś w godzinach obiadowych z tłumu zebranych ludzi padł okrzyk, że Na Kochanowskiego do dzieci strzelają, a wy tu stoicie. Kto strzela do dzieci nie było mowy, ale odnosiło się do pracowników organów bezpieczeństwa. Na okrzyk ten powstał wśród zebranych osób bunt i silne oburzenie, chodziły bowiem pogłoski, że leży tam, to jest na Kochanowskiego dużo trupów. Zaczął się organizować pochód, czołówka którego skierowała się w stronę ul. Kochanowskiego, do której to ja wraz z koleżanką Przy by łęk dołączyłam. Czołówka ta składała się z 11 osób i miała flagę biało-czerwoną. Dołączywszy do tej czołówki obydwie z koleżanką chwyciłyśmy się tej flagi. W czołówce tej od Zamku szłam cały czas ulicami przez miasto, aż na ul. Kochanowskiego. Szliśmy ulicami: Fredry, przez Most Teatralny, ul. Dąbrowskiego i do Kochanowskiego... flagę nieśliśmy w poprzek ulicy... wychodząc od Zamku, przed czołówką, w której ja szłam, szła grupa dzieci w wieku 810 lat. Ilu tych chłopaków szło, nie pamiętani, ale mogło ich być około 10-ciu. Całą drogę ta dzieci szły przed nami. Słyszałam jak z tyłu za nami ktoś nawoływał dzieci naprzód, z flagą naprzód.
Na ulicy Kochanowskiego, gdyśmy przyszły nie było nikogo. Ulica była zupełnie pusta. Zaskoczyło mnie to, że nie widziałam rannych dzieci
ani zabitych. Przechodzimy ul. Kochanowskiego, z gmachu Wojewódzkiego (Urzędu) do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego w Poznaniu przez okno wyglądali pracownicy i był zupełny spokój. Przed gmachem Urzędu., gdyśmy przechodzili, nie słyszałam żadnych krzyków ani nawoływań ze strony przechodniów.
Doszliśmy z tą flagą w czołówce do ulicy poprzecznej Poznańskiej, na której było już zgrupowanych masę ludzi. Przed gmachem Urzędu ulicą Kochanowskiego przeszła tylko grupa wyżej wymienionych dzieci oraz czołówka z flagą, w której ja szłam między innymi. Od ulicy Poznańskiej z flagą ta czołówka, w której ja brałam udział, wróciła z powrotem do ludzi, którzy za nami szli, a przed Urzędem Bezpieczeństwa, to jest na ul. róg Dąbrowskiego a Kochanowskiego zatrzymali się. Gdy doszliśmy do ul. Dąbrowskiego, jeden mężczyzna, lat około 60, wzrost średni, budowa tułowia tęga, włosy ciemnoblond zmieszane z siwymi, czesane do tyłu, twarz kościste, okrągła, ubrany był w kombinezon roboczy, na nogach drewniaki robocze, zawołał do stojących: No czego stoimy, przecież do nas nie strzelają, chodźmy tam domagać się swego. Po tych okrzykach z flagą tą przeszliśmy przed gmachem Urzędu już po raz trzeci w kierunku ulicy Poznańskiej. Za nami tym razem też nikt nie poszedł. Po dojściu do ul. Poznańskiej wyżej wymieniony mężczyzna zwinął tę flagę i poszedł wraz z pozostałymi mężczyznami ul. Poznańską na dół.
Ja natomiast z koi. Przybyłek Heleną udałam sdę naprzeciwko-Urzędu Bezpieczeństwa i zatrzymałam się z nią na chodniku. Stojąc przed Urzędem koleżanka zawołała na stojących w oknach żołnierzy: no to strzelaj do mnie. Żołnierz ten przez okno szlauchem polał ją wodą. Wówczas to usunęłyśmy się obydwie do samego ogrodzenia ogródka przed domem naprzeciwko Urzędu i tam stałyśmy zupełnie same obydwie. Pozostali cywile stali bez zmian, jak wyżej.
Gdzieś z narożnika ul. Kochanowskiego a Dąbrowskiego padły strzały z broni palnej. W tym momencie jak padły wyżej wymienione strzały zebrany tłum zbliżył się do budynku Urzędu. Widziałam jak młodzi mężczyźni w wieku 1819 lat wyrywali kamienie z bruku i też zaczęli rzucać do okien gmachu Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Inni znowu rzucali butelki z płynem na gmach i zapalali. Pracownicy z okien Urzędu Bezpieczeństwa lali wodę w tłum ludzi, oraz strzelali z broni palnej do góry. W czasie tym koleżanka moja została ranna w nogę i upadła na ziemię. Nie wiem skąd od ul. Kościelnej podjechała karetka pogotowia i zabrała koleżankę do szpitala, zaś ja wówczas udałam się do domu...".
Relacja zawarta w zeznaniach Sobańskiej zgodna jest z zeznaniami Heleny Przybyłek, innych świadków, a także relacjami funkcjonariuszy bezpieczeństwa publicznego i zdjęciami fotograficznymi. Przybyłek postrzelona w obie nogi zeznała, że strzały, które ją zraniły oddała kobieta
KB..
z okna Urzędu Bezpieczeństwa. W toku wyjaśnień zostało z całą pewnością stwierdzone, że żadna z kobiet znajdujących się w Urzędzie nie brała udziału w strzelaniu. Można więc skonstatować: dwie konduktorki w mundurach tramwajarskich trzykrotnie przedefilowały z flagą narodową ulicą Kochanowskiego od Dąbrowskiego do Poznańskiej i z powrotem. Pierwszy raz przeszły w otoczeniu grupki dzieci w wieku 810 lat. Nikt ich nie zaczepiał ani nawet nie przeszkadzał. Zgromadzony tłum stał na rogu Poznańskiej i Kochanowiskiego oraz na rogu Dąbrowskiego i Kochanowskiego. Pod gmach Urzędu Bezpieczeństwa powróciły już bez flagi. Strzały z broni palnej padły w kierunku Urzędu Bezpieczeństwa z narożnika Dąbrowskiego i Kochanowskiego. Z Urzędu odpowiedziano salwą w górę. W tym czasie Przybyłek została ranna. Żadnego 13-letniego chłopca przy konduktorkach nie było. Stojąc przed Urzędem Bezpieczeństwa nie miały także z sobą flagi.
Co głosi na ten temat legenda? Krzysztof Falkiewicz w usta Jana Kozaka, szlifierza z zakładów HCP wkłada takie stwierdzenie: "Naprzeciwko (Urzędu Bezpieczeństwa J. P.) stoją trzy tramwajarki, jedna trzyma sztandar, dwie szarfy. Seria z broni maszynowej. Dwie kobiety ranne, pada sztandar... wtedy zobaczyłem Romka Strzałkowskiego. Chwy- .,. cił sztandar i trzymał go wysoko"87. Nie wiadomo, czy Kozak znał w ogóle Romka? Można z całą pewnością stwierdzić, że nie znał. Wiesław Luka zapisał słowa Taszera, który miał widzieć kobietę ze sztandarem. Padł strzał, upadł sztandar. Kobieta leżała z przestrzeloną nogą. Flagę chwycił chłopiec. Znów strzał. Chłopiec pada. Później dowiedział się, że był to Romek88. Inny wariant tej samej legendy. Legenda w całości z tramwajarkami i chłopcem weszły do studium naukowego prof. Ma-ciejewskiego89.
Salwa ostrzegawcza, choć tłum się nieco cofnął, nie wpłynęła na otrzeźwienie. Raport Komitetu stwierdza: "Prowokatorzy nadal strzelali do Urzędu i rzucali kamienie, wyrywane z bruku oraz zapalone butelki z benzyną. Spod więzienia przybywają grupy uzbrojone w broń ręczną i maszynową. Na ul. Kochanowskiego niedaleko od skrzyżowania z ul. Dąbrowskiego stał od rana ciągnik z dwiema przyczepami, załadowany workami z cementem. Grupy bojówkarzy odpięły przyczepy, pchały je w kierunku Urzędu i zaczęły z nich budować barykadę. Za przyczepami szli uzbrojeni ludzie i strzelali zza nich do gmachu Urzędu. W tym czasie ginie od kuli żołnierz KBW Jakub Czekaj, który brał udział w obronie Urzędu. .W gmachu jest kilku rannych od strzałów i kamieni draż poparzonych". Z uwagi na zagrożenie, broniący się w obleganym gmachu trzymali zgodę na użycie broni wobec tych, którzy z bronią w ręku atakują Urząd lub usiłują go podpalić. Pierwsze strzały zostały skierowa-' ne w stronę osobników wytaczających beczki z benzyną z zajętych przez bojówkarzy garaży. Celowano pod nogi. Pociski rykoszetem ugodziły dwie lub trzy osoby spośród napastników. Było to około godziny 12.00.
W obliczu groźnej sytuacji oblężenia gmachu Urzędu Bezpieczeństwa, sparaliżowania działalności milicji, szczupłości sił KBW, władze wojewódzkie zwróciły się do Komendanta Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych z prośbą o pomoc w przywróceniu porządku w mieście. Komendant Szkoły nie mógł się zdecydować na udział podległych mu sił do przywrócenia porządku, lecz wysłał grupę żołnierzy wspartych trzema czołgami dla odblokowania atakowanego gmachu. Z prośbą o przerwanie blokady WUBP zwracał się ppłk Dwojak do dowódcy 10 pułku KBW. Około godziny 12.00 dwa plutony spieszonych podchorążych szkoły pancernej w sile 40 ludzi na dwóch samochodach, wspartych trzema czołgami zbliżały się ulicą Dąbrowskiego do ulicy Kochanowskiego. Czołgi były bez amunicji, żołnierzom zakazano strzelać. "Na ulicy Dąbrowskiego stwierdza się w raporcie żołnierze jadący samochodami zostali zatrzymani przez tłum, który ściągnął ich z aut i usiłował rozbroić. Żołnierze zwartym szykiem, nie dając się rozbroić, wycofali się z tłumu i powrócili do swojej jednostki. Jadące za autami z wojskiem trzy czołgi zostały również przez zgromadzonych na ul. Dąbrowskiego ludzi zatrzymane, dwa z nich opanowali cywile i rozbroili załogę,. a załoga trzeciego, mimo częściowego rozbrojenia i opanowania czołgu przez ludność zdołała odebrać go i powrócić do bazy. Cywile atakujący wojsko, namawiali żołnierzy by przeszli na stronę rebeliantów, skierowali ogień przeciwko broniącym się pracownikom Urzędu i dopomogli w rozbiciu UB. Załogi czołgów, które stawiały opór przy rozbrajaniu były bite i lżone. Szczególną aktywnością w opanowywaniu i rozbrajaniu załóg czołgów wykazał się między innymi Kulas Janusz".
Podsumujmy fakty. Około godziny 12.00 dwa plutony podchorążych na dwóch samochodach, wsparte trzema czołgami zbliżały się ulicą Dąbrowskiego do ulicy Kochanowskiego. Otrzymali rozkaz, aby przerwać blokadę Urzędu Bezpieczeństwa. Żołnierze otrzymali zakaz użycia broni, czołgi nie były uzbrojone. Kolumna została zatrzymana. Żołnierze nie pozwolili się rozbroić, wycofali się do swojej jednostki. Czołgi zostały opanowane, dwie załogi rozbrojone, trzecia częściowo, ale zdołała powrócić czołgiem do bazy.
Robert Daviex, członek delegacji angielskich ekonomistów bawiących na targach, tak relacjonował dla rozgłośni "Wolna Europa": "Czołgi otworzyły ogień karabinów maszynowych na budynek policji. Podwiezie- , ni samochodem ciężarowym żołnierze również włączyli się do. walki po-stronie strajkujących. I to właśnie żołnierz zastrzelił funkcjonariusza tajnej policji usiłującego wydostać się z budynku" 40. A co na ten temat podają inni naoczni świadkowie (można mieć wątpliwości, czy wszyscy byli świadkami naocznymi, ale tak przynajmniej twierdzą). Aleksandra Banasiak, pielęgniarka zauważyła, że około godziny 12.30 ulicą Mickiewicza od ulicy Dąbrowskiego szedł gęsiego oddział.wojskowy, około 40 żołnierzy, sporadycznie vstrzelający do demonstrantów, oficer z bronią
gotową do strzału rozpędzał gromadki 812 letnich dzieci, krzycząc ..rozejść się bo będę strzelał" (dzieci było pięcioro, dodaje). Podbiegła do niego, gdy już szczękał karabin, a na zwróconą mu uwagę ów oficer miał odpowiedzieć "takie są rozkazy, strzelać do każdej grupy". I kończy opis tej sceny "był to człowiek ubrany w mundur oficera Ludowego Wojska Polskiego". A oto inna rewelacja pielęgniarki. Trzy czołgi otoczyły tłum. Do żołnierza wychodzącego z włazu padł strzał z gmachu Urzędu. Ranny. Jeden z czołgów skierował lufę w stronę gmachu i otworzył ogień, a strzelał w to samo miejsce około pół metra nad otworem drzwi wejściowych ".
Egon NaganowsM pisarz, puszczając wodze swej pisarskiej fantazji też miał widzieć jak żołnierz stojący w czołgu ze sztandarem narodowym w ręku, został ranny strzałem z gmachu WUBP, zaś dwa czołgi podjechały pod gmach z lufami wycelowanymi w niego. Niestety, nie miały amunicji42. Eugeniusz Goliński też widział "bohaterskich żołnierzy" strzelających w kierunku gmachu. Wprawdzie pojawienie się trzech czołgów na ulicy Dąbrowskiego przesunął o dwie godziny później, ale za to widział inny obrazek. Oto oficer kieruje automat do tłumu, ale czołg zostaje opanowany, podobnie jak dwa pozostałe. Do jednego z czołgów wsiada student Politechniki Poznańskiej (skąd wiedział, że student i to Politechniki, a nie Uniwersytetu czy WSE?) i czołg z lufą skierowaną w stronę Urzędu, podjeżdża pod gmach. Ale tłum się rozczarował, bo czołgi nie miały amunicji 4S. I aby obraz był bardziej różnobarwny posłuchajmy co widział Matyja, leżąc na murawie koło auli Uniwersytetu Poznańskiego. Szereg samolotów krążyło nad miastem, a jeden z nich prowadził obstrzał tłumu zgromadzonego na ulicy Kochanowskiego. Pęd z samolotów zmiatał tych co zainstalowali się na dachach u.
Jaka była sytuacja w rejonie ulicy Kochanowskiego, w południe, 28 czerwca 1956 r. Od strony ulicy Dąbrowskiego posuwała się ruchoma barykada złożona z ciągnika i dwóch przyczep naładowanych cementem oraz dwóch samochodów ciężarowych ("Lublin" i "Star 20") popychanych ku gmachowi Urzędu przez około 30 mężczyzn, za którymi posuwali się, prowadząc ogień w kierunku gmachu, uzbrojeni osobnicy. W ich stronę padały strzały z okien WUBP. Gmach ZUS na ulicy Dąbrowskiego opanowany był przez awanturników, gdzie na najwyższych piętrach rozmieszczony został punkt ogniowy, z którego ostrzeliwano Urząd. Ulica Poznańska została zablokowana przez zwarty tłum i liczne grupy uzbrojonych osobników. Garaże Urzędu znajdujące się po przekątnej obu rogów ulic Kochanowskiego i Krasińskiego, zajęte zostały przez grupy uzbrojonych ludzi, którzy wytoczyli beczki z benzyną do podpalenia gmachu, rozlewano benzynę do butelek. Okoliczne domy i dachy budynków były bądź zajęte przez żądnych ciekawości ludzi, bądź obsadzone przez uzbrojonych osobników. Gmach Urzędu Bezpieczeństwa był skutecznie zablokowany, pozostała tylko łączność telefoniczna z miastem. Próba odblokowania gmachu podjęta przez podchorążych Oficerskiej
Szkoły Wojsk Pancernych skończyła się niepowodzeniem. Wśród uzbrojonych ludzi widać było osobników w więziennych strojach, którzy odznaczali się szczególną agresywnością. Budynek był ostrzeliwany ze wszystkich stron, a także obrzucany butelkami z benzyną.
Równolegle z atakiem prowadzonym na gmach Urzędu, rozprzestrzeniano po mieście plotkę o zabójstwach przez pracowników Urzędu kobiet i dzieci; o rudej kobiecie strzelającej z okien do dzieci i kobiet. Z samochodów, którymi dowoiżono broń i amunicję z rozbitego więzienia i z innych zrabowanych magazynów i z samochodów, którymi wożono rannych do szpitali, rzucano okrzyki "ubowcy mordują naszych braci robotników" lub "ubowcy mordują wasze dzieci i żony". Ta prymitywna agitacja podniecała już i tak wzburzoną atmosferę w mieście. Rozpowszechniano wiadomości, że powstania wybuchły w Lodzi i Katowicach, w Gdańsku i Szczecinie, w Warszawie i Bydgoszczy, słowem powstanie takie jak w Poznaniu ogarnęło cały kraj, co spowodowało już upadek rządu.
Naganowski, który został rzekomo ranny na balkonie jakiegoś domu, być może pod wpływem tych plotek, tak był przejęty, że kiedy zjawiły się dwie dziewczyny uwierzył im, że są one z "powstańczej służby sanitarnej" przypominając sobie analogię z Powstania Warszawskiego45. Antoni Klimecki w zapale krasomówczym wykrzykiwał wśród zebranego na ulicy Poznańskiej tłumu, że porucznik Wojska Polskiego zastrzelił mu 8-letniego brata, a przecież w ogóle nie posiadał rodzeństwa. Około godziny 13.00 w pobliżu mostu Teatralnego widziana była grupa niosąca flagę narodową umaczaną we krwi, głosząca, że UB zabija dzieci i kobiety, nawołując każdego kto czuje się Polakiem do pomszczenia krwi robotników zabitych przez UB i wzywając do udzielenia pomocy walczącym na ulicy Kochanowskiego. Wzywano ludność do wymordowania pracowników bezpieczeństwa, spalenia ich żywcem.
Samochód straży pożarnej wezwany do ugaszenia pożarów wybuchających w gmachu Urzędu Bezpieczeństwa został zatrzymany przez zgromadzone tłumy przy kinie "Bałtyk". Około godziny 13.30 samochód ten został siłą porwany przez ponad 10-osobową grupę. Zajechali nim pod stację benzynową na ulicy Gajowej celem zatankowania cysterny benzyną, za pomocą której zamierzali spalić gmach Urzędu z broniącymi się tam pracownikami. Kierownik stacji benzynowej podejrzewając zamiary, unieruchomił pompę. Na kolejnej stacji, przy ulicy Towarowej krzycząc "dajcie benzyny bo bezpieka nasze dzieci morduje, a my ich spalimy" nie otrzymali także benzyny. W Starołęce gdzie się skierowali, na widok milicji porzucili samochód i rozbiegli się.
Od godziny 13.00 sytuacja wokół obleganego budynku WUBP uległa dalszemu pogorszeniu. Między godziną 13.00 a 14.00 opanowane zostały przez awanturników pomieszczenia Biura Przepustek przy ulicy Kochanowskiego 3. Usadowiła się tam znaczna grupa bojówkarzy, która obrzucała gmach Urzędu butelkami z benzyną. Przy tym jedni donosili
kanistry z benzyną, drudzy nalewali do butelek, inni zakładali knoty, a jeszcze inni podpalali i rzucali. Stojący nieopodal ludzie przyglądali się tym" wyczynom z wyraźną aprobatą. Inna grupa ostrzeliwała stąd gmach. Dopiero pierwsze ofiary, jakie padły wśród napastników, spowodowały opuszczenie tych pomieszczeń. W tym też czasie inna grupa opanowała lokal Komitetu Zakładowego PZPR i budynek mieszkalny pracowników Urzędu (Kochanowskiego 16). Stamtąd też był prowadzony ogień w kierunku gmachu. Przy okazji splądrowano i okradziono mieszkania pracowników Urzędu. Z mieszkań wyprowadzono kobiety i dzieci, próbując pod ich osłoną wtargnąć do Urzędu. Tylko dzięki interwencji rozsądnych ludzi z tłumu przyglądającego sdę tym poczynaniom, którzy stanęli w obronie kobiet, napastnicy zrezygnowali ze swych zamierzeń. Jak stwierdzono, inicjatorem i organizatorem tego pomysłu był Staśkiewicz. Nieco później (około godziny 14.00) została opanowana willa przy ulicy Poznańskiej 49, z której prowadzony był systematyczny ogień w kierunku gmachu WUBP. Podobnie przez dłuższy czas prowadzony był ogień z budynku nr 43 przy ulicy Poznańskiej.
Oddzielna grupa napastników usadowiła się w garażach Urzędu, skąd ostrzeliwała gmach z broni ręcznej i maszynowej. Ogniem z garaży, około 15.15 rażony został 57-letni mistrz malarski Marian Tempłowicz, który pośpieszył na ratunek dwóm rannym żołnierzom, leżącym między garażami a gmachem Urzędu. W trakcie znoszenia Tempłowicza przez ekipę ratowniczą szpitala miejskiego, strzałem z garaży ranny został student Akademii Medycznej Eugeniusz Mumot. Obstrzał był także prowadzany z gmachu ZUS. Około godziny 16.00 grupa napastników uzbrojona w karabiny i automaty prowadziła systematyczny obstrzał gmachu
Urzędu.
Między godziną 13.00 a 14.00 uruchomione zostały dwa czołgi zagarnięte około godziny 12.00 podchorążym Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych. Wyjechały one z ulicy Dąbrowskiego na ulicą Kochanowskiego rozbijając po drodze barykady z samochodów ciężarowych i przyczep wyładowanych cementem. Jeden z czołgów zatrzymał się naprzeciwko drzwi wejściowych do Urzędu, drugi stanął na rogu ulic Kochanowskiego i Poznańskiej. Oba skierowały działa w stronę Urzędu, jednak z braku amunicji strzału nie oddały. Z czołgu stojącego przed wejściem do gmachu, prawdopodobnie wskutek nieumiejętności obchodzenia się z bronią, oddano serię strzałów z karabinu maszynowego w kierunku ulicy Dąbrowskiego (ze zrabowanej w między czasie amunicji). Kilka osób zostało zabitych i rannych. Wkrótce czołgi zostały wyprowadzone. Jednak około godziny 14.00 czołg, który skierował się ulicą Poznańską do ulicy Mickiewicza, zaopatrzył się w amunicję (przywiezioną prawdopodobnie z więzienia przez Stanisława Jaworka) i powrócił na róg ulic Poznańskiej i Kochanowskiego. Oddał serię strzałów w kierunku Urzędu, w wyniku których wiele osób znajdujących się między gmachem a ulicą Poznańską
zostało zabitych i rannych. W tym czasie i w tym miejscu został zabity Tadeusz Dutkiewicz. Wkrótce potem na skrzyżowaniu ulic Dąbrowskiego i Kochanowskiego z wozów tramwajowych zbudowana została barykada, zza której bez przerwy strzelano w stronę Urzędu. Ponieważ spoza tej barykady pole obstrzału gmachu było minimalne, przypuszcza się, że wiele rannych na ulicy Kochanowskiego pochodziło od strzałów napastników zza tej barykady.
Wskutek nieumiejętności obchodzenia się z czołgami, licznych ofiar jakie padły wśród zgromadzonych ludzi od salw ich karabinów maszynowych, ulica Kochanowskiego na odcinku między Dąbrowskiego i Poznańską wyludniła się. Między innymi dzięki temu po godzinie 14.00 przebił się do obleganego gmachu transporter pancerny 10 pułku KBW, dostarczając amunicję. W godzinach popołudniowych Oficerska Szkoła Wojsk Pancernych podjęła próbę odblokowania gmachu. "Około godziny 16.00 broniącym się pracownikom Urzędu przyszła pomoc czytamy w raporcie Komitetu czołgi skierowane do akcji gazami łzawiącymi rozpędziły ludzi, zgromadzonych w rejonie ul. Kochanowskiego, a bojów-karze na widok wojska wycofali się z terenu garaży, ul. Kochanowskiego i innych stanowisk zajmowanych w pobliżu Urzędu przy ul. Poznańskiej i Kochanowskiego, przenosząc się na ul. Dąbrowskiego do ZUS, na teren browaru i inne dalej położone miejsca. Od tego czasu przestrzeń od ul. Poznańskiej była w zasadzie wolna, a tłumy gromadziły się na ul. Mickiewicza, Dąbrowskiego, Mylnej i pobliskich". A zatem około godziny 16.00 gmach Urzędu Bezpieczeństwa został odblokowany. Nadal jednak ostrzeliwany był z dalszej odległości.
Przedarcie się zwartej kolumny czołgów od ulicy Mickiewicza i ulicy Libelta spowodowało, że na ich widok napastnicy strzelający z opanowanego poprzednio czołgu, wyskoczyli i pierzchli, pozostawiając czołg. W tym czasie zbliżała się do gmachu idąca spod Mną "Bałtyk" 35-osobowa grupa dobrze uzbrojonych napastników pod komendą osobnika "wyglądającege na więźnia". Na widok wojska grupa ta rozpoczęła bezładną strzelaninę i reabiegła się.
Sytuacja po .godzinie 16.00 wokół gmachu Urzędu Bezpieczeństwa zmieniła się na korzyść ebrońców. Napastnicy w dalszym ciągu jednak z różnych punktów, z dalszej odległości prowadzili nękający ogień. Próbowano niejednokrotnie przedrzeć się bocznymi przejściami, podwórkami pod budynek, głównie do garaży i biura przepustek. Jedna z grup napastników (56 osób) przedostała się, prawdopodobnie podwórkami, do biura przepustek i przez 10 minut prowadziła obstrzał gmachu i zgrupowanych wiokół żołnierzy. Między godziną 16.00 a 17.00 wielu bojówkarzy podeszło do rogu ulic Dąbrowskiego i Kochanowskiego skąd wypadami pod gmach próbowali butelkami z benzyną obrzucać czołgi, a nawet ostrzeliwać z broni maszynowej. Obstrzał gmachu (a raczej ul. Kochanowskiego) prowadzony był z broni maszynowej zza barykady na ulicy Dą-
IŁt
browskdego. Barykada ta wykorzystywana była przez wiele grup napastników, którzy podążali tu po rozbrojeniu kilku komisariatów milicji. Do-pierb około godziny 21.00 strzelanina prowadzona pod jej osłoną ucichła. Około godziny 16.00 przybyła na ulicę Kochanowskiego dość liczna grupa uzbrojonych ludzi, wśród której znajdowało się szereg pracowników MPK. Po stwierdzeniu obecności wojska grupa ta podzieliła się na kilkuosobowe grupki, które przez jakiś czas prowadziły ogień w kierunku gmachu Urzędu Bezpieczeństwa. Strzelanina wokół gmachu ucichła około godziny 21.00, kiedy większe oddziały wojska dotarły na ulicę Kochanowskiego.
Gmach Urzędu Bezpieczeństwa nie był przygotowany do obrony. Nikt bowiem nie przypuszczał, że sytuacja w Poznaniu rozwinie się do takiego stanu, iż będą zbrojnie atakowane instytucje państwowe. Improwizowane przygotowania do obrany podjęto w ostatniej chwili, po otrzymaniu wiadomości o zamiarach izaatakowania Urzędu. Uwzględniając czas, siły i środki, jakie były w rozporządzeniu kierownictwa, można uznać, że zorganizowana została skuteczna obrona tak przed ostrzeliwaniem gmachu, jak i próbami podpalenia. Taka też opinia została wyrażana w cytowanym raporcie Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego z 14 sierpnia 1956 r. Przez cały czas oblegania gmachu nie oddano żadnego strzału bezpośrednio do tłumu. Strzały były kierowane bezpośrednio do tych napastników, którzy strzelali bądź do tych, którzy usiłowali podpalić budynek WUBP. Granaty miały zostać użyte tylko w ostateczności, w momencie gdyby napastnikom udało się wedrzeć do gmachu. Kobiety nie brały udziału w obronie. Spełniały tylko funkcje pomocnicze, przede wszystkim opiekując się rannymi. Lekarze i pielęgniarki dostali się do gmachu dopiero około godziny 18.00. Wielokrotnie alarmowane pogotowie ratunkowe nie dopuszczone zostało do gmachu przez napastników i sprzyjającą im część zgromadzonego tłumu. Oblężony gmach utrzymywał stałe łączność tak iż Warszawą, jak również z siecią miejską i powiatami.
Od kuł napastników poległo trzech obrońców gmachu WUBP: por. Kazimierz Grają, chór. Bogdan Erankowski i szer. Jakub Czekaj. , Rany odniosło 11 funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa. Od pocisków zapalających, butelek z benzyną, płonących szmat wybuchły pożary w 8 pomieszczeniach. Pożary zostały izlokalizowane, choć kilka pomieszczeń zostało spalonych od wewnątrz. Straty materialne w gmachu WUBP oszacowano na ponad 600 tyś. zł. Natomiast wartość zrabowanych lub uszkodzonych przedmiotów w splądrowanych mieszkaniach pracowników Urzędu Bezpieczeństwa sięgała około l min zł. Jak na tamte czasy były to sumy wcale niemałe.
Wydaje się koniecznym, w tym miejscu, poruszyć okoliczności śmierci 13-letniego Romana Strzałkowskiego. Wokół jego tragicznej śmierci urosło wiele legend i mitów. Każda niepotrzebna śmierć,
a zwłaszcza tragiczna śmierć dziecka napawa bólem. Roman Strzałkow-ski nie był jedynym dzieckiem, którego dotknęła zbłąkana kula, na szczęście dla nich nie śmiertelna (w tragicznych wydarzeniach czwartkowych zostało rannych 7 dzieci w wieku od 9 do 15 lat). Można się dziwić i oburzać na tych wszystkich, którzy wykorzystują dzieci w charakterze tarczy obronnej dla swych celów. W wydarzeniach poznańskich w czerwcu 1956 r. tych wypadków było niestety wiele. Nie doczekały się one jednak słów potępienia przy okazji tak szerokiej fali publikacji poświęconych 25-leciu czerwca 1956 r. Każdy rozumie i podziela ból rodziców Romka Strzałkowskiego wyrażony w zażaleniu skierowanym do Prokuratury Generalnej z dnia 30 września 1957 r. Ale trudno jest zrozumieć tych, którzy w Poznańskim czerwcu... zażalenie to, po upływie 25 lat przytoczyli46, traktując go niczym akt oskarżenia wobec władzy ludowej. To niestety zmusza już do irepliki. Chodzi przy tym o to, na ile dzisiaj można w miarę obiektywnie naświetlić wszystkie okoliczności tragicznej śmierci chłopca. Jan Strzałkowski pisze: "Ale syn nasz nie poległ w walce ani nie padł od zbłąkanej kuli. Dziecko nasze zostało zamordowane samotne i bezbronne w budynku WUBP. Bezlitośni siepacze wzięli ina inim odwet za to, że na oczach zgromadzonych tłumów rozwinął polską chorągiew narodową, ten symbol wolności".
W raporcie Komitetu dwukrotnie zostało wymienione nazwisko Romka Strzałkowskiego. Po raz pierwszy przy relacji wydarzeń związanych z atakiem na gmach Urzędu Bezpieczeństwa. "Od strzału z gmachu ZUS-u zginął między innymi 13-letni chłopak Strzałkowski, znajdujący się w tym czasie w garażu Wojewódzkiego Urzędu". Po raz drugi, w tym samym kontekście, przy omawianiu ofiar wydarzeń poznańskich: "Pod względem wieku zginęło 12 osób do 20 roku życia, w tym l trzynastoletni chłopak Strzałkowski, zginął od kuli napastników, znajdujących się w gmachu Zakładu Ubezpieczeń Społecznych". Warto tu przypomnieć, że raport sporządzony był do celów wewnętrznych, oparty na zweryfikowanych faktach i wydarzeniach w toku śledztwa prowadzonego pod nadzorem prokuratorów, w jego intencji mię leżało ukrywanie lub przeinaczenie ówcześnie znanych faktów.
Według opinii wielu, przynajmniej wedle ich twierdzeń, naocznych świadków, Romek Strzałkowski miał zginąć na ulicy Kochanowskiego, naprzeciw gmachu Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Tak twierdzi Kozak, który zobaczył jak chłopiec chwyta od rannej tramwa-jarki i w górę wznosi sztandar narodowy4?. Taszer powtarzając to dodaje: słychać strzały i chłopiec padaK. Zdemkowski zaś nieco inaczej przedstawia zachowanie się Romka. Według niego między godziną 10.30 a 11.00 Romek Strzałkowski z kolegami zabierają z kiosku przy ulicy Dąbrowskiego chorągiewka (co to znaczy zabierają? autor nie wyjaśnia) i idą na czele pochodu. Romek miał nieść transparent "żądamy
religii w szkole". (Skąd się wzliął zamiast chorągiewek transparent autor również nie wyjaśnia). Do rannych tramwajarek (w liczbie mnogiej, a wiadomo, że ranna była jedna) podbiega Romek, podejmuje sztandar i staje naprzeciw wejścia głównego do Urzędu. O godzinie 14.00 znów wedle Ziemkowskiego, Romek przechadza się naprzeciw gmachu Urzędu ee sztandarem. Podchodzą do niego dwaj cywile i jeden mundurowy, odbierają mu sztandar i wypędzają go sprzed gmachu. Romek Strzałkowski wspólnie z kolegą Lechosławem Stasiakiem usiłują wyjść przez garaże Urzędu. Tu izostają zatrzymani i zaprowadzeni do
dyspozytorni49.
Powołując się na zeznania jednej z konduktorek można wykazać w tych relacjach wiele nieścisłości. Oprócz rozbieżnych informacji, znajduje się tu wiele nieścisłości. Konduktorki (tramwajowe: Stanisława So-bańska i Helena Przybyłek zgodnie w zeznaniach swoich stwierdziły, że istotnie szły w czołówce demonstracji i niosły biało-czerwoną flagą, a przed nimi postępowała grupa 910 letnich dzieci (miało ich być około 10-ciu). Dzieci szły z nimi całą drogę to jest od placu Zamkowego do ulicy Kochanowskiego. Ulica Kochanowskiego, przed gmachem WUBP była pusta. Nigdzie jednak nie odnotowano, że chłopiec staje z rozwiniętym sztandarem w ręku naprzeciw głównego wejścia do Urzędu Bezpieczeństwa. O 11.40 wedle czasu podawanego przez Ziemfcowskiego, wokół gmachu rozgorzała walka. Od strony Biura Przepustek i garaży posypały się zapalone butelki .z benzyną, kamienie i strzały. Wtedy właśnie o 11.20 został trafiony kulą w głowę (od strony ul. Poznańskiej) por. Grają, a w niektórych pomieszczeniach gmachu wybuchły pożary. Czy w tym czasie mógł samotnie defilować naprzeciw gmachu ze sztandarem w ręku chłopiec? Czy możliwe było, aby 'ktoś wydostał się z Urzędu Bezpieczeństwa (dwaj cywile i mundurowy) i odebrał chłopcu flagę? (od godziny 10.15 do odblokowania Urzędu przez oddziały wojskowe wszystkie wejścia były zabarykadowane). Czy w ogóle możliwa była (taka interwencja na oczach podnieconej* tłumu? I wreszcie przez kogo Romek z kolegą mógł być zatrzymany przy próbie przejścia przez garaże, skoro wokół niah działali napastaicy?
Romek Strzałkowski, jak wszystko na to wskazuje, zginął na terenie garaży Urzędu Bezpieczeństwa, choć wersja jego śmierci została zagmatwana, między innymi przez podjęcie "śledztwa" na własną rękę przez Annę Strzałkowską, matkę Romana. Jedyny świadek śmierci chłopca Teresa Szmyt zeznała przed sądem 2 października 1956 r., że chłopiec stał w drzwiach dyspozytorni garażu, gdzie dosięgła go śmiertelna kula, innym razem, nieco wcześniej ma początku procesu "dziewięciu" (Urbanek i inni), że chłopiec zginął na placu garażowym. Matka chłopca, która przysłuchiwała się procesowi Zenona Urbamka zgłosiła uwagę oskarżycielowi publicznemu prokuratorowi E. Kłimczakowi, że występująca w charakterze świadka. Szmyt składa sprzeczne zeznania. Na podstawie notatki
Klimczaka zostało wszczęte przez Prokuraturę Wojewódzką śledztwo rzeciwko Szmyt. Po sformułowaniu zarzutów o fałszywe zeznania, przedstawiła ona szczegółowy opis okoliczności śmierci chłopca. Zgodnie z jej wyjaśnieniami stał on początkowo przy przejściu w murze oddzielającym garaże od podwórka posesji nr 16 na ulicy Kochanowskiego, wrzucając bandaże do płonącego ogniska. Zwróciła mu uwagę na przydatność bandaży. Miał odpowiedzieć, że przyniesie świeże i pobiegł w stronę garaży, dokąd udała się.tam również. Stanęli przy biurku w dyspozytorni przekładając zawartość znalezionej apteczki do torby. Romek stał bliżej drzwi, ona w głębi pokoju. W pewnym momencie rozległ się szum, chłopiec upadł na ziemię. Podniosła go i przeniosła na krzesło, zauważając na plecach krwawy ślad. Pobiegła po pomoc do domu nr 16, gdzie zaalarmowała Walerię Górecką (Górecka to potwierdza. Było to około godziny 16.00), a gdy powróciła nadeszła już pomoc ze strony wojska. Śledztwo przeciwko Szmyt zostało umorzone 17 września 1957 r., gdyż prokurator uznał za przekonywujące wyjaśnienia podejrzanej, gdyż "w jej subiektywnym przekonaniu mówiła ona prawdę, nie mając na celu składania fałszywych zeznań" 60.
Ze szkicu Jana Sandorskiego wynika, że referendarz śledczy Wojciech Kłos prowadzący przesłuchanie Aleksandry Kozłowskiej odnotował, że 28 czerwca 1956 ir. została ona przywołana przez żołnierzy do dyspozytorni w garażach Urzędu Bezpieczeństwa, gdzie na krześle zobaczyła martwego chłopca. Po kilku dniach Strzałkowska z Kozłowską udały się do garaży Urzędu (nie wspomniano jak obie panie się poznały), gdzie przeprowadziły rozmowy z pracownikami garaży. Miano im tam powiedzieć, że chłopiec zabity został bez przyczyny; ktoś miał się wyrazić, że zabiło go wojsko, a jeszcze ktoś, że zginął w mieszkaniu na górze. "Ten ktoś" jest tak nieuchwytny, w ogóle bezimienny, że nie sposób twierdzeń tych poważnie traktować. Ekspertyza wykonana przez dcc. dr Edmunda Chrościlewskiego z Zakładu Medycyny Sądowej (prawdopodobnie na prośbę rodziców) jest nam iznana tylko we fragmentach, jak się wydaje, nie brała pod uwagę ani zbłąkanej kuli, ani tym -bardziej rykoszetu".
Na tej podstawie ojciec chłopca Strzałkowski zrekonstruował własną wersję okoliczności śmierci syna. W powołaniu się na relacje żony stwierdza w zażaleniu do Prokuratury Generalnej5a, "że pracownicy UB z całą brutalnością (bezimienna pracownicy J. P.) oświadczyli jej, że w dniu 28 czerwca 1956 r. o godzinie 12.15 nasz Romek został przez nich zastrzelony. Potem ciało naszego dziecka leżało na pierwszym piętrze, w mieszkaniu któregoś z funkcjonariuszy" {znów bezimiennie J. P.). Nie jest to zgodne z tym, co odnotował Sandorski z relacji Kowalskiej ani nie zgadza się z godziną tragicznej śmierci chłopca (około 16.00). Strzałkowski, targany żalem i zemstą, tak sobie wyobraża okoliczności śmierci syna: " musiał być zamordowany w drodze ma pierwsze piętro, idąc tam z podniesionymi rękami. Żona funkcjonariusza (znów niewiado-
mo kto? J. P.) miała powiedzieć, że złożony został w jej mieszkaniu na sprężynach łóżka (nie wiadomo przez kogo J. P.), nakryty pościelą, a krew ściekała na ziemię. Gdy zwłoki przestały krwawić, zniesiono je na parter i umieszczono w fotelu". Trudno to komentować. Legendy i mity nie poddają się rzeczowej krytyce. Ojciec chce wierzyć w to co napisał: "Mój syn odegrał w wypadkach poznańskich rolę symboliczną. W ogniu walki, wśród gradu kuł, pochwycił on leżący na ziemi skrwawiony sztandar narodowy i rozwinął go przed ziejącymi ogniem oknami gmachu WUBP. Wtedy tysiące ludzi patrzących na tę scenę porwało wzruszenie i entuzjazm". Może iż tym przekonaniem łatwiej mu żyć. Okoliczności śmierci Romka Strzałkowskiego, podobnie jak okoliczności śmierci wielu ofiar wydarzeń poznańskich w czerwcu 1956 r. rozpłynęły się w zgiełku i rozgardiaszu, w nastrojach tłumu i jednostek i nikt już prawdopodobnie nie będzie w stanie ich zrekonstruować. Można tylko wykazać nieścisłości w wielu relacjach.
9. WYDARZENIA NA ULICACH MIASTA
Główne wydarzenia w czerwcu 1956 r. jakie miały miejsce na ulicach Poznania rozegrały się w trzech punktach miasta: na placu Zamkowym (splądrowanie gmachu MRN, gmachu KW PZPR i pobliskiego gmachu Komendy Wojewódzkiej Milicji), przy ulicy Młyńskiej (rozbicie więzienia, zdemolowanie gmachów sądu i prokuratury) waz na ulicy Kochanowskiego (próba opanowania gmachu WUBP). Przez cały prawie dzień, aż do wkroczenia jednostek wojskowych do Poznania, na ulicach centralnych miasta przeciągały w różne strony grupy ludzi ciekawych widoku wydarzeń czy demonstrujących za poparciem rozruchów do jakich niestety doszło, czy też grupy "gniewnych ludzi" napastników. Jedna z tych grup około godziny 13.00 z pokrwawioną flagą narodową weszła od strony ulicy Grunwaldzkiej na teren targów międzynarodowych. Po "przedefilowaniu" po terenach targowych wyszła z powrotem na miasto głównym wyjściem przy moście dworcowym. Kursowały także samochody, przerzucając grupy napastników najczęściej na ulicę Kochanowskiego, dowożące broń i amunicję z rozbitych komisariatów i posterunków milicji.
Wspomniano już o dwukrotnym wtargnięciu napastników na dwo-
rzec kolejowy w Poznaniu i ofierze zajść konduktorze Niemczyku. Po raz trzeci dworzec był widownią krwawych zajść między godzinami 13.00 a 13.30. Na rogu ulic Kochanowskiego i Dąbrowskiego został rozpoznany kpr. Zygmunt Izdebny (26 lat) funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa w Poznaniu i pobity. Wyrywając się napastnikom biegł w stronę dworca kolejowego. Dosięgnięto go jednak w tramwaju i znów poczęto bić. Zdołał się wyrwać swym oprawcom, wpadł na peron dworca kolejowego, dochodząc do odjeżdżającego pociągu. Zerwano go ze stopnia i po raz trzeci w straszliwy sposób zmasakrowano. Trzykrotnie napastnicy nie dopuszczali do nieprzytomnego kaprala karetki pogotowia. W czasie maltretowania Izdebny został ograbiony. Oprawcy poczęli potem rabować kioski na dworcu. Głównymi oprawcami okazali się młodzi chłopcy w wieku od 18 do 20 lat.
Nieco wcześniej, na tymże samym narożniku (ulic Kochanowskiego i Dąbrowskiego) został rozpoznany funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa 32-letni Stanisław Porodzyński. Z okrzykiem "zabić ubowca" pobito go do nieprzytomności. Napastnicy wdarli isię do Domu Zdrowia przy ulicy Słowackiego, dokąd został przeniesiony Porodzyńsfci, gdzie w obecności lekarza i pielęgniarek znów pobito go do utraty przytomności. Do-piero dzięki stanowczej interwencji lekarza i osób postronnych napastnicy opuścili salę. Na ulicy Kochanowskiego napastnicy wdzierali się do domów pracowników Urzędu Bezpieczeństwa, demolując i niszcząc wszystko co im popadło pod rękę.
Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego stwierdza na ten temat: "Bili szkła i szyby, wyłamywali drzwi i okna, rozbijali żyrandole, łóżka, radia, rżnęli tapczany i poduszki, niszczyli książki i odznaczenia państwowe itd. W iwielu mieszkaniach pozostały ślady usiłowań bojówkarzy spalenia mieszkań za pomocą benzyny, co potwierdzają liczni świadkowie i podejrzani. W jednym z mieszkań bojówkarze zniszczyli dyplom inżynierski, rozbijali jajka o podłogę i ściany, w pokojach załatwiono potrzeby fizjologiczne, chociaż czynny był ustęp. Udział w rabowaniu tego mieszkania brała m.in. 14-letnia dziewczyna. Do wielu mieszkań wchodzono kilkakrotnie, grabiąc i rabując, co się dało. Do jednego z mieszkań weszła bojówka, która na okrzyk tu mieszkają ubow-skie świnie* zaczęła krzyczeć; pomordować ich, podpalić żywcem, wziąć ich do przodu, aby ich mężowie do nich strzelali, a my pójdziemy za nimi. Niech giną ubowskie świnie*. W tym czasie któryś z nich odezwał się: tu przecież jest dziecko, na co inni zaczęli krzyczeć: to ubowskie nasienie, niech ginie. Nasze dzieci też giną. W jednym z mieszkań w skład bojówki wchodziły dwie młode dziewczyny, które między sobą mówiły: to są bolszewiki, one paskudy się nie poddadzą, raczej się zabiją, ale na wieczór i tak ich spalą. Mówiły one również, że pracownicy UB strzelają do bezbronnych ludzi i zabijają kobiety i dzieci. Tego rodzaju
faktów można podać cały szereg. Zdemolowano w ten sposób 24 mieszkania".
W jednym z mieszkań napastnicy zastali śpiącego po służbie funkcjonariusza Urzędu Bezpieczeństwa Henryka Hołubowskiego. Został pobity do nieprzytomności. Na skutek interwencji sąsiadów pozostał przy życiu. Następnie wyrwany z rąk pogotowia ratunkowego przy krzyku: "ubowiec, komunista, trzeba go zabić, bo zamordował matkę i czworo dzieci", "bity i wleczony po bruku, kilka razy tracił przytomność. Zmasakrowany, po odejściu oprawców, został zaniesiony przez nieznanych mężczyzn do szpitala.
Raport wspomina również o brutalnym zachowaniu się napastników w żłobku przy ulicy Kochanowskiego 16. "W żłobku w tym dniu znajdowało się 50 dzieci w wieku od 3 miesięcy do 3 lat. Po godzinie 10-tej wtargnęło do żłobka kilka osób, w tym jeden z bronią, powybijał szyby w oknach kolbą od karabinu, celem zajęcia stanowska ogniowego. Na interwencje personelu opuścili teren żłobka. Potem jeszcze kilkakrotnie- bojówki przychodziły i odchodziły. W czasie strzelaniny schroniono dzieci do korytarzy i suteren. Następnie pewna część dzieci została zabrana przez rodziców, a pozostałe około 14-tej pielęgniarki wyprowadziły pod obstrzałem do szpitala MSW. Podczas wynoszenia dzieci bojów-karze krzyczeli wyprowadzają ubowskie dzieci. Następnie bojówki zajęły żłobek, demolując urządzenia i rabując mienie. Zdemolowane zostało i zrabowane również kasyno na rogu ulicy Dąbrowskiego i Kochanowskiego".
Około godzimy 16.30 w pobliżu PDT rozegrała się dość dramatyczna scena, w której o mało nie przepłacili życiem dwaj funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa z Zielonej Góry Władysław Stachurski i Józef Michalski, powracający służbowo z Łodzi przez Poznań do Zielonej Góry. Przejeżdżając samochodem koło PDT usłyszeli strzały, a następnie zobaczyli uciekającego mężczyznę w więziennym ubraniu, ściganego przez grupę ludzi, która wykrzykiwała: "Morderca, ma broń, strzela do ludzi". Wyskoczyli więc wspólnie z kierowcą i zatrzymali uciekającego. Skoro okazało isię, że są to funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa zaczęto ich bić i dusić krzycząc "Bić gestapowca, który morduje nasze dzieci". Pobici i rozbrojeni, zdołali się wyrwać i schronić w pobliskim komisariacie milicji.
Około godziny 14.30 grupa osobników, wśród której znajdowali się Ryszard Klupiec i Janusz Kulas oraz kilku uwolnionych więźniów z ulicy Młyńskiej, na porwanym samochodzie "Star 20" podjechała pod Studium Wojskowe Wyższej Szkoły Rolniczej (ulica Dąbrowskiego 157). Rozbity został magazyn broni, z którego zrabowano ogółem 12 sztuk broni. Napastników skierować miał tam nieustalony ofdcer rezerwy wykładowca w tymże Studium. Część grupyt wysiadła w pobliżu Urzędu Bezpieczeństwa, bv wziąć udział w jego ostrzeliwaniu. Pozostała część grupy zatrzy-
mała się przed MPK, nawołując stojących tam ludzi, pracowników komunikacji miejskiej do udziału w rozruchach. Kilkunastu z nich wsiadło do samochodu, który pojechał na ulicę Grunwaldzką i zatrzymał się przed VIII Komisariatem Milicji. Grupa tłumnie wpadła do pomieszczeń Komisariatu i sterroryzowała 12 znajdujących się tam milicjantów. Zrabowano 17 jednostek broni w tym 8 pistoletów maszynowych, pewną liczbę amunicji i zdemolowano pomieszczenia komisariatu. W czasie rozbrajania milicjantów nadjechała samochodem ciężarowym (też "Star 20") druga, częściowo uzbrojona grupa napastników. Na ulicy Grunwaldzkiej napastnicy zatrzymali przejeżdżający samochód wojskowy ("Lublin") z kilku żołnierzami.. Żołnierze, widząc osobników rozbiegli się. Na zdobyty samochód przesiadła się część napastników, a wśród nich wspomniany Klupiec. Dwa samochody ("Lublin" i "Star") udały się w kierunku VI Komisariatu Milicji na Dębcu przy ulicy Dzierżyńskiego, zaś jeden samochód (drugi "Star") skierował się na ulicę Krzyżową, aby rozbroić V Komisariat Milicji. Około 16.45 zaatakowany został ogniem z karabinów budynek Komisariatu na ulicy Dzierżyńskiego. Wobec zdecydowanej postawy funkcjonariuszy milicji napastnicy zrezygnowali z rozbrojenia Komisariatu i odjechali w kierunku Rynku Wildeckiego. W tym samym czasie druga grupa napastników znalazła się przed pomieszczeniem V Komisariatu Milicji Poznań-Wilda na ulicy Krzyżowej 1. Po oddaniu kilku strzałów, napastnicy wtargnęli do pomieszczeń Komisariatu, sterroryzowali i rozbroili milicjantów. Zrabowali 28 sztuk broni, w tym 7 pistoletów maszynowych i większą liczbę amunicji. Następnie napastnicy ruszyli do śródmieścia, zapewne z zamiarem udania się pod gmach Urzędu Bezpieczeństwa. Na rogu ulic Swierczewskiego i Zeylanda napastnicy natknęli się na wojsko. W wyniku wymiany strzałów jeden z napastników został zabity, pozostali rozbiegli się. Część z nich udała się na ulicę Kochanowskiego.
Po nieudanym zamachu na Komisariat Milicji na Dębcu część napastników włączyła się do walki na ulicy Kochanowskiego, pozostali zaś udali się do Swarzędza, gdzie dokonali napadu na posterunek milicji. Grupie, która udała się na ulicę Kochanowskiego i 'włączyła się do ostrzeliwania Urzędu Bezpieczeństwa przewodził Klupiee. Zajmowała ona przsz pewien czas pomieszczenia Biura Przepustek. Po wyczerpaniu się amunicji grupa udała się pod Komendę Dzielnicową Milicji Poznań-Jeżyce mieszczącą się przy ulicy Nad Wierzbakiem celem rozbicia tej jednostki i zdobycia amunicji. Było to około godziny 17.00. Napadu nie dokonano z uwagi na znajdujące się w pobliżu grupy żołnierzy. W izwiązku e tym napastnicy wycofali się udając się w kierunku ulicy Towarowej. Natomiast druga grupa -około godziny 17.00 podjechała pod budynek posterunku Milicji w Swarzędzu, gdzie po oddaniu kilku strzałów wtargnęła do wewnątrz. Rozbroiła znajdujących się tam milicjantów rabując 6 sztuk broni, w tym 3 pistolety maszynowe. Około godziny 18.30 napastnicy
powrócili do Poznania. Na ulicy Towarowej grupa się rozdzieliła, część uda^ się na ulicę Kochanowskiego, a część zasilona przez nowych ludzi, ruszyła samochodem w kierunku Puszczykowa.
Po drodze do Puszczykowa rozbrojono przypadkowo spotkanego milicjanta. Po przybyciu do Puszczykowa napastnicy wtargnęli do pomieszczeń posterunku milicji, skąd zrabowali tylko pistolet, komendant posterunku bowiem na wieść o napadach ukrył broń. W odwet za to posterunek został zdemolowany. Z kolei napastnicy udali się w kierunku MoiSiny, gdzie około 19.30 podjechali pod posterunek milicji. Po oddaniu kilku strzałów napastnicy wdarli się do pomieszczeń. Zrabowali 7 sztuk broni, w tym 3 pistolety maszynowe i pewną liczbę amunicji. Kolejnym etapem napadu tej grupy napastników był posterunek milicji w Czempi-niu. Około godziny 20.10 z samochodu, którym podjechali napastnicy pod posterunek, otwarty został ogień. Załoga posterunku również odpowiedziała ogniem. Skoro tylko jeden z napastników został ranny, grupa pośpiesznie się wycofała i odjechała w kierunku Poznania. W Poznaniu część napastników rozeszła się do domu naznaczając sobie spotkanie nazajutrz, czyli 29 czerwca o godzinie 5.00 rano, pozostała część (13 osób) po umieszczeniu rannego w szpitalu, około godziny 23.00 przyjechała do PGR Babki, gdzie zostali gościnnie przyjęci przez kierownictwo tego gospodarstwa. 29 czerwca, z rana, .napastnicy wyjechali w kierunku Kórnika, lecz na widok wojska zawrócili na Śrem następnie na Kościan, skąd zamierzali udać się do Wrocławia. Po wyjeździe z Kościana zostali zatrzymani przez grupę operacyjną milicji i służby bezpieczeństwa. Tak zakończyła się działalność najbardziej aktywnej grupy .napastników, która rozbiła magazyn Studium Wojskowego WSK, napadła na 3 komisariaty milicji w Poznaniu i 4 posterunki milicji w okolicach Poznania, dostarczyła broń i amunicję, a także napastników na ulicę Kochanowskiego.
Inna grupa napastników, licząca około 10 osób (wśród nich znajdował się Jan Farbotnik) dokonała około godziny 15.30 napadu na magazyn broni Studium Wojskowego Akademii Medycznej przy ulicy Fredry 10. Zrabowano tam 28 jednostek broni, wśród nich 11 pistoletów maszynowych oraz pewną liczbę granatów. Oddzielna grupa napastników (około 10 osób), około godziny 19.00 dokonała włamania i rabunku broni z magazynu Studium Wojskowego Politechniki Poznańskiej przy placu Marii Curie Skłodowskiej 2. Grupie tej przewodził Zygfryd Pilarczyk. Zrabowano 12 jednostek broni oraz nieco amunicji.
Niewielka 7-osobowa grupa napastników, którą zorganizował Go-rzelańczyk, około godziny 17.00 dokonała napadu na posterunek milicji w Rokietnicy. Gorzelańczyk pod groźbą użycia broni zmusił dyrektora fabryki "Goplana" do wydania mu samochodu ciężarowego "Star 20", którym napastnicy udali się do Robietnicy. Po sterroryzowaniu komendanta posterunku zrabowali mu pistolet z magazynkami amunicji. Około godziny 18.30 napastnicy wtargnęli na terein obozu więźniów w Mrowi-
nowie nie natrafiając na opór. Zrabowano 5 jednostek broni i znaczną liczbę amunicji. Więźniowie w tym czasie znajdowali się poza obozem. Po ich powrocie z pracy naczelnik obozu rozpuścił wszystkich więźniów (było ich 20). Również funkcjonariusze straży więziennej i administracji przebrali się w cywilne ubrania i opuścili obóz. Napastnicy po zrabowaniu broni udali się w kierunku Baku, lecz po drodze zabrakło im benzyny. Pozostawili samochód na drodze udając się w dwóch grupach do Poznania. Napastnicy ci jeszcze wieczorem 29 czerwca 1956 r. ostrzeliwali znajdujących się na Dworcu Głównym żołnierzy i funkcjonariuszy milicji.
W czasie tych napadów na komisariaty i posterunki milicyjne, Studia Wojskowe wyższych uczelni i inne obiekty w ręce napastników dostało się 121 jednostek broni w tym 33 pistolety maszynowe, 35 karabinów, 50 pistoletów. Część tej broni była wykorzystana w ataku na Urząd Bezpieczeństwa. Wśród napastników przeważali młodzi ludzie w wieku 1820 lat, w znacznym stopniu uprzednio już karani za napady (na 40 aresztowanych za udział w napadach na posterunki, komisariaty, studia wojskowe 11 osób było już karanych za przestępstwa kryminalne). Z przebiegu opisywanych napadów wynika, że jeśli napastnicy natrafili na zdecydowaną postawę załogi komisariatu i posterunku, natychmiast wycofywali się z akcji. Powodzenie napastnicy zawdzięczają przede wszystkim ogólnej dezorientacji i demobilizacji funkcjonariuszy tych jednostek i ogólną sytuacją jaka zaistniała w tym dniu na ulicach Poznania. Milicja w Poznaniu, po wtargnięciu demonstrantów do Komendy Wojewódzkiej, nie mogła się "pozbierać". Milicja poznańska 28 czerwca 1956 r. dysponowała ponad 870 funkcjonariuszami. W ciągu tego dnia przybyło do miasta 800 milicjantów z obozu letniego w Obornikach. Dopiero w godzinach wieczornych milicja została włączona do przywracania porządku w mieście.
10. WEJŚCIE DO POZNANIA WOJSKA
Około godziny 13.00 Komedant Szkoły Oficerskiej otrzymał rozkaz podjęcia próby odblokowania Urzędu Bezpieczeństwa (pierwsza próba odblokowania Urzędu miała miejsce między godz. 12.00 a 12.30). Około godziny 14.00 Oficerska Szkoła Wojsk Pancernych weszła ponownie
do akcji58. Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego tak relacjonuje działania podchorążych: "W początkowym okresie wojsko miało zakaz otwierania ognia i zadaniem oddziałów wojskowych i czołgów Oficerskiej Szkoły Wojsk PanceHlych była fizyczna osłona zagrożonych obiektów i niedopuszczenie do wtargnięcia napastników. Wykorzystując zakaz używania broni napastnicy siłą zatrzymali samochody z podchorążymi na ul. Kochanowskiego i zablokowali ulicę Dąbrowskiego dla czołgów. Podchorążowie wykazali zdecydowaną postawę i stawili fizyczny opór wszystkim tym, którzy chcieli odebrać im broń. Usiłowano sterroryzować załogi czołgowe przez wyważenie łomami, rzucanie butelek z płynem zapalającym nawet do wnętrza czołgów. Podpalono 9 czołgów oraz spalono i .zniszczono 3 samochody ciężarowe przy Wojewódzkim Urzędzie. Czołgi i działa pancerne rozbiły barykady, rozpędzając grupy prowokatorów. Jeden lub nawet dwa czołgi zostały chwilowo opanowane przez napastników, jednak następnie odebrane przez załogę. Podpalone czołgi wróciły do koszar dla wzmocnienia siły i uzyskania zezwolenia na otwarcie ognia (tak w oryginale J. P.). Załogi czołgowe, składające się z elewów kompanii podoficerskiej, którzy częściowo wyskoczyli z palących się czołgów, straciły 4 KBK i l PM. 4 PW zostały odebrane oficerom, którzy zostali ranni i pobici. Ogółem w czasie akcji raniono i pobito 7 oficerów i 8 podchorążych i podoficerów służby czynnej".
Jak już zostało to stwierdzone, ponowna akcja Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych doprowadziła do odblokowania Urzędu Bezpieczeństwa. Akcja rozpoczęła się około 14.00, a zakończyła się około 16.00, co wskazuje na rozważne działania. Pododdziały miały zakaz użycia broni. Ich pojazdy zostały znów zatrzymane na ulicy Kochanowskiego, a droga na ulicę Dąbrowskiego została zagrodzona. W stronę czołgów i samochodów posypały się butelki z benzyną, zaś na unieruchomionych czołgach próbowano wyważać włazy łomami, niszczono zewnętrzne części wyposażenia pojazdów. Pod adresem żołnierzy i oficerów padały obelżywe okrzyki, szydzono z nich i lżono ich. W wielu wypadkach trzeba było stawiać opór w obranie własnej. Tłum zlinczował dowódcę kompanii czołgów por. W. Klimczaka, którego już nieprzytomnego wydarli elswi Z. Prętek i W. Pajorek i odwieźli do szpitala (godz. 15.15). Por. Kupia-iowi odczytano wyrok śmierci w imieniu "rządu rewolucyjnego", zdarto z niego mundur, postawiono pod mur celem rozstrzelania. Egzekutorem okazał się .znajomy porucznika niejaki Szymański, którego żona zatrud-Hiona była w Oficerskiej Szkole Wojsk Pancernych. Dzięki ingerencji starego robotnika egzekucja nie doszła do skutku. Tego olbrzymiego terroru psychicznego i fizycznego nie wytrzymało dwóch podchorążych (Prokopczyk i Niekłoń), których widziano potem strzelających do gmachu WUBP. Są to jedyne potwierdzone przypadki załamania się żołnierzy.
Jak opisana akcja wygląda we wspomnieniach obserwatorów i uczestników tych wydarzeń po 25 latach? Ile wyrosło legend i mitów?
Czy świadkowie ci dziś potrafią odróżnić fakty od przyswojonych sobie legend i mitów? Naganowski, o którego bujnej wyobraźni była już mowa, widział na własne oczy jak około godziny 15.00 żołnierze jadący w samochodach pancernych strzelali do ludności na rogu ulic Bossevelta i Dąbrowskiego ". Aleksandra Banasiak przypomina sobie, że około godziny 14.00 10 człogów otworzyło ogień do demonstrującej ludności55. Czy ktoś sobie wyobraża, co może oznaczać ogień maszynowy z czołgów do tłumu? Zaiste trudno jest polemizować z .takimi stwierdzeniami. Są w relacjach krańcowo odmienne stwierdzenia. Oto inny świadek dowodzi, że widział jak żołnierze opuścili cztery czołgi nie chcąc strzelać do ludzi. Jeden z tych czołgów oddali cywilom, którzy skierowali ogień na gmach Urzędu Bezpieczeństwa. A dziać isię to miało 28 czerwca 1956 r. o godzinie 14.0056. Majtas zaś widział czołg przed Dworcem Głównym, na którym siedzieli żołnierze i uwolnieni więźniowie w pasiakach ".
Ziemkowski nie wiadomo, na jakiej podstawie napisał, że podpułkownik, wykładowca w Szkole Pielęgniarek na skrzyżowaniu ulicy Dąbrowskiego i Kochanowskiego zastrzelił podchorążego rozdającego broń cywilom5S. Zapewne w Szkole Pielęgniarek wielu podpułkowników nie wykładało. Gdyby była to prawda, niechybnie Ziemkowski znalazłby nazwisko owego podpułkownika. Naganowski opowiada, że był świadkiem jak wychodzącego z włazu czołgowego robotnika żołnierz przeszył bagnetem. Powtarza to Ziemkowski podając numer czołgu strzelającego do gmachu Urzędu Bezpieczeństwa (945) i nazwisko ofiary Marian Kubiak. Dla wyjaśnienia należy dodać, że mowa tu o czołgu, który został opanowany przez napastników podczas pierwszej akcji Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych między godziną 12.00 a 12.30. Sprawa porzucenia tego czołgu przez napastników została już przedstawiona. Można tylko przypomnieć, że czołg ten (po dostarczeniu mu przez napastników amunicji) strzelając po osi ulicy Kochanowskiego spowodował duże ofiary wśród tłumów. Por. Zenon Rogala, który dowodził pododdziałem posuwającym się ulicą. Dąbrowskiego w kierunku obleganego gmachu Urzędu Bezpieczeństwa potwierdza, że pododdział jego posuwał się powoli, ostrożnie. Ostrzeliwany był na rogu ulic Mickiewicza i Poznańskiej z "willi nr 49", gdzie zastano grupę 1520 osób, częściowo z bronią. Strzelano także do żołnierzy z barykady przy zbiegu ulic Dąbrowskiego i Kochanowskiego oraz z gmachu ZUS. Koło Konsumu Urzędu Bezpieczeństwa padł od kuli napastnika żołnierz jego pododdziału.
W pracach poświęconych wydarzeniom czerwcowym w Poznaniu, wydanych z okazji 25-lecia, widać wyraźną próbę przeciwstawienia wojska organom władzy państwowej. Falkiewioz ustami Kozaka mówi o niewygasłych emocjach związanych z rzekomym rozstrzelaniem 19 żołnierzy za wsparcie okazane robotnikom59. Prof. Maciejewski zapytuje, oo stało się z tymi żołnierzami, którzy pozwolili się rozbroić, a także mimochodem wspomina o pogłoskach w sprawie 19 żołnierzy dotkniętych wyrokami
sądu wojennego60. Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego^ podkreśla godne zachowanie się żołnierzy. Wymienia się tam dwa przypadki załamania się żołnierzy, o czym była już mowa. Wszystkie inne relacje, jak to, że po godzinie 18.00 zza barykady przy ulicy Dąbrowskiego miał strzelać w kierunku gmachu Urzędu Bezpieczeństwa niezidentyfikowany kapitan i chorąży, po prostu nie odpowiadają prawdzie. Nie znajdują też potwierdzenia w cytowanym raporcie dane przytoczone przez gen. Musia (nie ustalony kapitan lotnictwa i marynarz będący na urlopie przeszli na stronę atakujących WUBP). Gdyby nawet takie fakty się potwierdziły nie byłaby to żadna sensacja, wszak służba wojskowa jest w Polsce obowiązkiem każdego obywatela, niezależnie od jego przekonań politycznych. Co się zaś tyczy plotki o rozstrzelaniu 19 żołnierzy to konieczne jest powołanie się na oświadczenie płk. Adama Suskiego, byłego prokuratora wojskowego garnizonu poznańskiego z tamtych lat: "ani jeden żołnierz nie został skazany nie tylko na karę śmierci, ale w ogóle na jakąkolwiek karę sądową za udział w wydarzeniach czerwcowych 1956 r. w Poznaniu". Płk Suski dodaje: "8 żołnierzy zostało tymczasowo zatrzymanych, ale dochodzenie przeciwko nim zostało umorzone" 6I. W lipcu 1981 r. Prokuratura Wojewódzka w Poznaniu wszczęła śledztwo w sprawie rozpowszechniania tych wiadomości. Wyniki tego śledztwa w pełni potwierdziły oświadczenie płk. Suskiego.
Decyzja o wprowadzeniu sil wojskowych do Poznania została podjęta przez władze polityczne i administracyjne kraju po stwierdzeniu, że demonstracja robotnicza została wykorzystana przez awanturników w celach antyrządowych. Było to już po zdemolowaniu MRN, Komitetu Wojewódzkiego PZPR, Komendy Wojewódzkiej Milicji, rozbiciu więzienia na Młyńskiej, oblężeniu i ataku na gmach WUBP, rabunku i plądrowaniu sklepów. Było już wówczas wiadome, że siły porządku publicznego znajdujące się w Poznaniu nie są w stanie opanować rozruchów. Do Poznania udał się wiceminister Obrony gen. armii Stanisław Popławski w towarzystwie zastępcy dowódcy KBW płk. Mieczysława Putecznego i zastępcy komendanta głównego milicji płk. Teodora Dudy. Według relacji gen. Musia dowódcy KBW, marszałek Konstanty Rokossowski uprzedził gen. .Popławskiego: Generale ostrożnie z użyciem broni62. Relację tę potwierdza obecny przy tym płk Puteczny. Gen. Popławski przybył do Poznania około godziny 14.00. W tym mniej więcej czasie przybył do Poznania przewodniczący Rady Ministrów Cyrankiewicz i sekretarz KC Morawski. Sekretarz KC Gierek przyjechał do Poznania samochodem, we wczesnych godzinach rannych, nic nie wiedząc o demonstracjach ulicznych. Gen. Popławski wydał stosowne rozkazy dowódcom jednostek wojskowych przebywających w tym czasie na pobliskich poligonach.
Między godziną 16.00 a 21.00 weszły do miasta nowe pododdziały, z których pierwsze około godziny 16.30 dotarły przed gmach WUBP. Według raportu Komitetu: "Poszczególne oddziały zajęły posterunki przy
elektrowni miejskiej, stacji kolejowej Poznań-Górczyn, Dworca Głównego, Dworca Zachodniego, Radiostacji, lotniska w rejonie ZISPO i innych. 7 czołgów przydzielono do dyspozycji KBW dla ochrony gmachu Wojewódzkiego Urzędu. Czołgi te w godzinach popołudniowych i wieczornych zamknęły dostęp do rejonu gmachu Wojewódzkiego Urzędu". Kompania czołgów została wydzielona do rozpraszania uzbrojonych grup napastników, likwidacji ich stanowisk ogniowych. W czasie tej akcji jeden z czołgów został opanowany przez uzbrojonych napastników, lecz za chwilę został odbity, choć zrabowano z niego 3 RKM. Podpalone zostały za pomocą butelek z benzyną 3 czołgi. Ogień został jednak szybko ugaszony. Zastosowanie gazów łzawiących zapobiegło próbom podpalania następnych czołgów. W czasie tej akcji w rejonie dworca zabity został przez napastników dowódca plutonu artylerii pułkowej ppor. Marian Sepkowski. Rany odniosło 11 żołnierzy.
"Po godz. 20.00 jak stwierdza cytowany raport służby bezpieczeństwa (do miasta) weszły pododdziały wojskowe z zadaniem ochrony rejonu ul. Poznańskiej, róg Kochanowskiego, rejonu Poczty Głównej i telegrafu oraz rejonu placu Zamkowego. W czasie przejazdu czołgów zostały one obrzucone butelkami z płynem zapalającym oraz ostrzelane z broni maszynowej. Po otwarciu ognia z broni maszynowej w kierunku punktów ogniowych prowodyrów, zaprzestali oni ognia. Po wejściu pododdziałów w rejon obiektów przy placu Zamkowym około godz. 21.00, zostały one jak podaje meldunek ostrzelane przez prowokatorów znajdujących się w wieżach Zamku, Auli Uniwersytetu i w Domu Akademickim (naprzeciw KW PZPR). W odpowiedzi pododdziały otworzyły ogień i po upływie około godziny ognia zaprzestano. Według meldunku, wymiana strzałów seryjnych i pojedynczych trwała do godz. 3.00 29 czerwca 1956 r., a około godziny 6.14 pododdziały ponownie ostrzelano z broni ręcznej z wieży auli uniwersyteckiej i gmachu Opery Poznańskiej. Gmachy te zastały otoczone specjalnie wydzielonymi grupami i dokładnie przeszukane. Żadnego prowokatora nie ujęto, lecz znaleziono l KBK w rejonie Zamku i łuski z PM i KBK w miejscach prowadzenia ognia".
Oprócz wspomnianych pododdziałów, które weszły do Poznania między godziną 19.00 a 20.00 w przywracaniu spokoju i bezpieczeństwa uczestniczyła, wielokrotnie już wymieniana; Oficerska Szkoła Wojsk Pancernych i pododdziały Centrum Wyszkolenia Służby Tyłów. Te ostatnie wprowadzone zostały do ochrony ważnych obiektów na terenie Poznania w nocy 28 czerwca około godziny 22.00. Wojsko, które na rozkaz gen. Popławskiego maszerowało w kierunku Poznania, zatrzymało się pod Poznaniem już późnym wieczorem 28 czerwca. Wobec przywrócenia spokoju i porządku wojsko nie weszło już do miasta. Jedynie wydzielone z nich pododdziały skierowano do ochrony niektórych zakładów przemysłowych. Do czasu wprowadzenia wojsk do miasta dowództwo nad pod-
oddziałami przywracającymi spokój i porządek w mieście, sprawował dowódca 10 Wielkopolskiego pułku KB W ppłk Lipiński. Po wejściu wojsk zwierzchnictwo powierzono gen. armii Popławskiemu.
Można się sprzeczać, jak to czyni gen. Mus, czy do miasta powinny wchodzić wyłącznie pododdziały piechoty z osobistą bronią żołnierza. A co zrobić jeśli nie ma w pobliżu pododdziałów piechoty a czas naglił? Pod Poznaniem, na poligonach przebywały jednostki pancerne. Aby wojskiem obsadzić ważniejsze gmachy urzędów i instytucji komunalnych jak tego chce gen. Mus, wojsko najpierw musiało do tych obiektów dotrzeć. Aby jednak do-trzeć do wyznaczonego celu niezbędne było oczyszczenie ulic od demonstrantów, awanturników, wszelkiego rodzaju napastników, którzy bynajmniej nie kwiatami witali wkraczające pododdziały wojskowe. Dopiero po tym można było reagować wzmocnionymi patrolami i odwodami. Przywitane strzałami wojsko odpowiadało strzałami. Relacja Ziemkowskiego, o rozkazie gen. Popławskiego, wydanym 28 czerwca 1956 r. o użyciu całej broni piechoty i broni pancernej, a w razie potrzeby i artylerii" nie jest zgodna z prawdą.
W czasie wkraczania wojska do miasta zdarzyły się trzy wypadki użycia armaty czołgowej. Podczas przesuwania się jednego z pododdziałów w rejon Poczty Głównej przy przejeździe przez ulicę Dąbrowskiego został on zasypany ogniem z broni maszynowej i obrzucony butelkami z płynem zapalającym. Do miejsca skąd prowadzono obstrzał oddano jeden strzał z armaty czołgowej. Oprócz tego wypadku jeszcze dwa razy użyto armaty czołgowej do zburzenia zapór postawionych na drodze posuwania się kolumn wojskowych.
Do gmachu Urzędu Bezpieczeństwa strzelano z ukrycia, podobnie z ukrycia strzelano do wkraczającego wojska. Niektórzy kronikarze poznańskich wydarzeń nazywają je "stanowiskami ogniowymi". W raporcie Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego nazywa się je "punktami ogniowymi". Wydaje się, że bardziej adekwatne jest określenie "punkt ogniowy". Strzelano więc zza węgła, ze strychów i dachów budynków, z okien mieszkań (których właścicieli zniewolono) czy zajętych przemocą biur urzędów1 i instytucji. Padały strzały z dachu kawiarni "Teatralna". z wieży zamkowej i auli uniwersyteckiej, z gmachu Opery Poznańskiej. Ogień prowadzono do oblężonego gmachu WUBP z budynku ZUS, z willi na ulicy Poznańskiej 49, z zajętego przez napastników Biura Przepustek i pomieszczeń garażowych. Miejsce, z którego padł strzał lub padały strzały, zaliczano do punktu ogniowego. Rzecz jasna, że miejsca skąd strzelano były zmienne. Trudno je dziś dokładnie ustalić, nie ma to zresztą istotnego znaczenia dla oceny wydarzeń" poznańskich. Jedni doliczyli się ich ponad 20, w raporcie Komitetu jest mowa o "41 punktach ogniowych wokół Urzędu", prof. Maciejewski doliczył się 26 i pyta: ile ich faktycznie było? Zaś u Ziemkowskiego jest mowa o przynajmniej 48 punktach ogniowych znajdujących się w rękach ludności. Nie ma
sensu ani wdawać się w polemikę co do liczby punktów ogniowych, ani bawić się w rachmistrza, choć trzeba zdecydowanie zaprotestować przeciw określeniu "w rękach ludności". Nie ludność Poznania strzelała do pracowników Urzędu Bezpieczeństwa i żołnierzy wojska polskiego, a awanturnicy i prowokatorzy.
W nocy z 28 na 29 czerwca 1956 r. nie odnotowano godnych uwagi wydarzeń. Było kilka pojedynczych strzałów, skierowanych do żołnierzy i kilka salw w odpowiedzi. Nie 'jest prawdą, jak to podaje Ziemkowski, że między godziną 24.00 a 4.00 toczyły się cięższe końcowe walki w piwnicach, w zaułkach, na strychach i dachachM. W ciągu nocy pododdziały wojskowe wspólnie z funkcjonariuszami milicji i służby bezpieczeństwa zatrzymały kilkadziesiąt osób podejrzanych, które bsz dokumentów naruszały godzinę milicyjną, a także pewną liczbę osób z bronią i amunicją. W piątek 29 czerwca było kilka wypadków ostrzeliwania wojska z ukrycia. Sprawozdanie Komendy Wojewódzkiej Milicji podaje, że w ciągu tego dnia wspólnie z wojskiem i KBW zostało zlikwidowane 27 punktów ogniowych. Raport Komitetu podaje w wątpliwość te dane. Stwierdza się tam: "w wyniku dochodzenia ustalono, że w nocy i nad ranem 29 czerwca nie było w Gmachu Prezydium MRN (Zamek) żadnych stanowisk ogniowych, ostrzeliwujących wojsko. Mimo kilkakrotnego skontrolowania przez wojsko w godzinach wieczornych i nocnych całego gmachu Zamku i stwierdzenia, że nie ma tam żadnych uzbrojonych ludzi, żołnierze wielokrotnie w ciągu nocy i nad ranem ostrzeliwali wszystkie wieżyczki gmachu". Tłumaczono to potem, że żołnierze nie mając obowiązku rozliczać się z amunicji, chcieli sobie postrzelać. Raport stwierdza dalej: "W wyniku dotychczasowego śledztwa ustalono dotychczas i aresztowano tylko 2-ch bandytów, o których wiedziano, że strzelali w dniu 29 czerwca 1956 r." (Gorzelańczyk i Łochyński). W dniu 30 czerwca po ustabilizowaniu się sytuacji, około godziny 15.00 zaczęły się wycofywać pododdziały wojskowe. Późnym wieczorem żołnierze powrócili już na poligony i da koszar. W przywracaniu porządku na ulicach Poznania poległo 3 żołnierzy, a rany odniosło 23 żołnierzy. Podpalono 14 czołgów, zniszczono w inny sposób 15 czołgów i 8 samochodów, zagubiono 4 PM, 5 KBK i 3 pistolety TT.
Wydarzenia czwartkowe doprowadziły do zakłócenia normalnego rytmu wielkiego organizmu przemysłowo-miejskiego Poznania. 29 czerwca na pierwszą zmianę znaczna część robotników nie przybyła, przede wszystkim z uwagi na trudności komunikacyjne tak kolejowe, jak tramwajowe i autobusowe. W większości zakładów pracy nie podjęto. Wielu robotników zajęło pozycję wyczekującą. W niektórych zakładach pracy toczyły się burzliwe dyskusje, były także wypadki terroru w stosunku do podejmujących pracę. Atmosfera wyczekiwania panowała w większości zakładów kombinatu Cegielskiego. Stwierdzono agitację za nie przystępowaniem do pracy, a nawet groźby w wypadku jej podjęcia. W W-3
zakładzie, od którego zaczęły się wydarzenia poznańskie z rana podjęły pracę tylko dwa wydziały. Przerwana ona została, gdy stwierdzono, że pozostałe wydziały-W-3 pracy nie podjęły. Po masowce, około godziny 12.00 załoga W-3 przystąpiła do pracy. Agitacja ze strony pracowników innych Zakładów Cegielskiego, nawołujących do niepodejmowania pracy i grożących pobiciem pozostała bez rezultatu. ZNTK nie podjęły pracy 29 czerwca 1956 r. Inne zakłady "Pomet", "Wiepofama", "Stomil", Fabryka Maszyn Żniwnych, Zakłady Przemysłu Odzieżowego im. Komuny Paryskiej, Zakłady Graficzne im. Kasprzaka ł szereg innych również nie podjęły pracy, przede wszystkim z uwagi na małą frekwencję. W dniu tym bowiem ruch tramwajowy w Poiznaniu był całkowicie wstrzymany, a część pracowników MPK, która podjęła pracę zatrudniona była przy ściąganiu do zajezdni zniszczonych wozów tramwajowych i naprawie sieci. 30 czerwca 1956 r. był już normalnym dniem pracy dla wszystkich zakładów przemysłowych i usługowych Poznania.
11. CO ZOSTAŁO USTALONE W ŚLEDZTWIE?
Załoga Zakładów Cegielskiego wyszła na ulice w przekonaniu, że w ten właśnie sposób domagać się może załatwienia jej słusznych postulatów. To nie ulegało wątpliwości od początku prowadzonego śledztwa. "Posiadane materiały agenturalne i śledcze stwierdza cytowany już wielokrotnie raport służby bezpieczeństwa nie wspominają o żadnych najmniejszych nawet tendencjach do zdobycia broni przez demonstrantów". To niezwykle ważki element przy ocenie wydarzeń poznańskich, zwłaszcza tej części, która nosiła charakter robotniczego protestu. Niezależnie od tego, czy ktokolwiek z robotników Cegielskiego uczestniczył w zajściach na Młyńskiej czy na Kochanowskiego, załoga Cegielskiego wyraźnie odcięła się od awanturniczego, obiektywnie antypaństwowego charakteru wydarzeń. Nie zauważa tego niestety większość spośród tych, którzy podjęli się likwidacji "białych plam" w naszej najnowszej historii. Powtórzyć w tym miejscu wypada jeszcze raz, że ci którzy wyprowadzili robotników Cegielskiego na ulice miasta, już poza bramą stracili panowanie nad żywiołem, który rozpętali.
Pierwsze sygnały o zdobyciu broni przez "gniewnych ludzi" prof. Maciejewskiego, pochodzą z opisu zatrzymania trzech samochodów
milicyjnych na placu Zamkowym. Było to na samym początku zajść poznańskich tuż po dotarciu demonstrantów na plac Zamkowy, jeszcze zanim padło hasło: na Młyńską, na Kochanowskiego. Wiele osób potwierdziło, że przy zagarnięciu samochodów milicyjnych były wypadki rozbrajania funkcjonariuszy. Sprawozdanie Komendy Wojewódzkiej Milicji stwierdza, że w tym czasie zostało rozbrojonych 2 milicjantów, którym zabrano pistolety. Z zakwestionowanej w czasie zajść broni wynika, że w użyciu była znaczna liczba broni, której pochodzenie nie zostało zidentyfikowane. Była to broń nielegalnie posiadana. Podstawowym źródłem uzbrojenia było rozbrojenie straży więziennej, a następnie zagarnięcie magazynu broni. "Należy przypuszczać stwierdza raport Komitetu że już po 11.00 w tłumach znajdujących się koło Wojewódzkiego Urzędii do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego byli osobnicy uzbrojeni w broń odebraną strażnikom więziennym". Szereg takich osób zostało zidentyfikowanych. Jedna z uzbrojonych grup odjechała z więzienia samochodem prosto na ulicę Kochanowskiego, pod gmach Urzędu Bezpieczeństwa. W czasie oblegania gmachu grupy napastników powracały jeszcze na ulicę Młyńską w poszukiwaniu broni. Broń pochodząca z napadu na Studia Wojskowe AM i WSR w przeważającej części była bronią ćwiczebną i nie nadawała się do użytku. Natomiast broń zrabowana milicjantom z rozbitych komisariatów i posterunków była pełnosprawna.
Z zestawienia raportów jednostek wynika, że 28 czerwca 1956 r. utracono 228 jednostek broni, ni. in.: RKM l, KBK 67, PM 59, pistolety 10, KBKS 10, rakietnice 8 oraz pewną liczbę granatów, zapalników do granatów, petard i amunicji. W rękach napastników znajdowało się 188 jednostek broni nadającej się do użytku bojowego. Przy tym pistolety nietypowe nie odegrały w strzelaninie większej roli, z uwagi na szybkie wyczerpanie się amunicji. Zatem w użyciu znajdowała się głównie broń typowa.
Z analizy przebiegu wydarzeń poznańskich wynika niezbicie, że strzelanina ze strony napastników miała nieskoordynowany charakter. Strzelano tak, jak każdy chciał, a podczas oblegania Urzędu Bezpieczeństwa żywiołowo oddawano strzały w kierunku gmachu. Liczba osób, i to rzecz znamienna, strzelających z broni była znacznie większa od liczby broni będącej w ich rękach. Wiele sztuk broni podczas strzelaniny przechodziło z rąk do rąk, przekazywano je nieznajomym, porzucano na miejscu po wyczerpaniu się amunicji lub z innych powodów.
Z zestawienia raportów jednostek wojskowych i milicji wynika, że utracono około 18 tyś. sztuk amunicji do pistoletu i ponad 8 tyś. sztuk do karabinów, z tego z więzienia pochodziło 7,5 tyś. sztuk amunicji do karabinów i około 16 tyś. sztuk amunicji do pistoletów, w tym maszynowych. Nie są to liczby pełne, należy przyjąć, że w rękach napastników znajdowała się znacznie większa liczba amunicji, choćby z zagarnięcia jej od czołgistów z Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych. Z czołgu, w kto-
rym znajdował się pchor. Popik, zrabowano 5 skrzynek amunicji, po tysiąc sztuk każda. Z innego czołgu w ręce napastników dostała się skrzynka amunicji świetlnej. Większość amunicji została przez napastników zużytkowana. Podczas likwidacji zajść odebrano lub znaleziono porzucone około 2 tyś. różnej amunicji.
Po wygaśnięciu zajść odzyskano 126 jednostek broni, w tym 15 jednostek broni nieznanego pochodzenia, czyli nie figurujących w raportach o utracie broni. Składało się na tę liczbę: l RKM, 53 KBK, 36 PM, 28 PW i 9 pistoletów innych typów, 4 KBKS, 5 rakietnic i 5 granatów. Wśród 15 jednostek broni nieznanego pochodzenia były 2 pistolety maszynowe, 7 karabinów i 6 pistoletów. Broń ta była w pełni sprawna. Nie zdołano odzyskać 98 jednostek broni, w tej liczbie znajdowała się broń ćwiczebna nie nadająca się do użytku (17 sztuk). W rękach napastników pozostało 81 sztuk broni, z czego ponad połowę (52 sztuki) stanowiły łatwe do ukrycia pistolety, a także 25 sztuk pistoletów maszynowych oraz 48 granatów (odzyskano tylko 5 sztuk; niewiadomo ile było aużytych 28 czerwca odnotowano w tym dniu wybuchy granatów).
Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego stwierdza: "Liczba zabitych oraz zmarłych w wyniku odniesionych ran w czasie zajść wynosi 53 osoby, w tym 3 funkcjonariuszy bezpieczeństwa i 3 żołnierzy WP". Raport oznaczony jako "ściśle tajny", przeznaczony dla niewielkiego grona odbiorców, nie miał potrzeby ani pomniejszać, ani powiększać liczby ofiar wydarzeń poznańskich. Być może, że po 14 sierpnia 195$ r. ktoś z rannych w czasie wydarzeń zmarł, ale to mógł być jedynie wyjątek. Sporządzona i ogłoszona w Poznańskim czerwcu... liczba ofiar zawiera 74 pozycji, w tym 3 nieznanych oraz 6 prawdopodobnie ofiar, gdyż nie stwierdzono faktycznych przyczyn zgonu65. "Lista ta jak twierdzi prof. Maciejewski została zrekonstruowana na podstawie poszukiwań w archiwach szpitalnych i cmentarnych" 66. Można mieć zastrzeżenie do tej zrekonstruowanej listy, której autorzy uważają, że jest nadal niepełna. Okazało się rychło, że podawani w tym wykazie Józef Binik (pozycja 5), Jan Konieczny (pozycja 34) żyją po dzień dzisiejszy, a Kazimierz Sobkowiak (pozycja 60), popełnił samobójstwo w, kilka lat po wypadkach poznańskich. Być może, że liczą na to, iż sprawdzi się pogłoska o zwłokach 19 osób w Zakładzie Medycyny Sądowej (tam powinna być dokumentacja), która wiąże się z plotką o rozstrzelaniu 19 żołnierzy i oficerów za odmowę wykonania rozkazu. Ciągle też odżywa plotka o 15 zwłokach wynoszonych rankiem 29 czerwca 1956 r. z gmachu WUBP (w gmachu WUBP padło 2 funkcjonariuszy i l żołnież KB W).
Dane zawarte w raporcie służby bezpieczeństwa z 14 sierpnia 1956 r. zgodne są z liczbą ofiar, jaką podawał Prokurator Generalny Marian Rybicki 17 lipca 1956 r. Nie ma ani powodu, ani potrzeby ukrywać faktycznej liczby ofiar tragicznych wydarzeń poznańskich. Według ewidencji sporządzonej przez szpitale poznańskie liczba ofiar osiągnęła 55
osób. Trudno tu sprzeczać się, która ewidencja jest dokładniejsza. Różnica jest zaiste mała.
Z przebiegu śledztwa wynika, że znaczna większość zabitych 28 czerwca postrzelonych została w godzinach popołudniowych strzałami napastników lub ostrzeliwujących się jednostek wojskowych. Według danych ze śledztwa można wyciągnąć liczne wnioski jak to, że wśród zabitych ponad 80% stanowili ludzie biernie przyglądający się lub biorący tylko udział w demonstracjach. Zginąć więc mogli od zbłąkanych kuł, od rykoszetów, od strzałów ludzi nie umiejących władać bronią. Stosunkowo więc niewielka była liczba ofiar, wśród tych którzy bezpośrednio atakowali urzędy i obiekty użyteczności publicznej, wojsko, czy organa porządku publicznego. Jest to potwierdzeniem tezy, że ci co się bronili, używali broni tylko w obronie swego życia. Największa liczba ofiar przypada na rejon ulicy Kochanowskiego i ulicy Dąbrowskiego, tam gdzie toczyła się walka, tam gdzie z czołgu opanowanego i uruchomionego przez napastników, a nie obeznanych z bronią^ skierowano ogień w tłum. Wśród ofiar stosunkowo dużo było młodych ludzi do 17 lat, tych którzy bardziej z ciekawości i chęci przygody niż z przekonań szli tam, gdzie było niebezpiecznie. Wreszcie z Zakładów Cegielskiego wśród poległych znajdowały się 3 osoby, z czego można wywnioskować, że udział robotników Cegielskiego w zajściach ulicznych był nikły.
Godzi się tu odnotować ważką uwagę. Działacze poznańscy, którzy chyba najbardziej boleśnie przeżywali tragedie "czarnego czwartku", podjęli słuszną decyzję pochowania wszystkich, którzy tego nieszczęśliwego dnia ponieśli śmierć w jednym miejscu. Nie można bowiem, uznali, dzielić przelanej krwi na "lepszą" i "gorszą". Uczyniono to w imię pojednania.
Raport służby bezpieczeństwa wymienia, że liczba rannych, którym udzielono pomocy w czasie zajść w szpitalach wynosiła 573 osoby, z których 275 osób po opatrunku opuściło szpital. Prof. Maciejewski potrafił zrekonstruować imienną listę przebywających w szpitalach, obejmującą 176 nazwisk, a szacunkowo ogólna liczba rannych (którzy, jak dodaje, leczyli się prywatnie) dochodziła do 900 osób ". Według raportu, w "szpitalach na leczeniu pozostawało 298 osób. Oczywiście można robić dowolne szacunki, któż je może sprawdzić? Liczba poszkodowanych w czasie zajść może być rzeczywiście wyższa, gdyż nie jest pewne czy wszystkie osoby, którym udzielono pierwszej pomocy, były rejestrowane przez służbę zdrowia, a wiele mogło odnieść obrażenia nie wymagające pomocy lekarskiej. Wspomniany raport zauważa, że "znaczna większość rannych powstała w wyniku bezładnej strzelaniny na ulicach miasta". Na początku lipca 1956 r. udało się zebrać dane ( w miarę możliwości dokładne) dotyczące 291 osób, które podczas zajść ulicznych doznały obrażeń (w tym 52 osoby z obrażeniami powstałymi nie na skutek strzałów z broni pal-jiej). Analiza tych danych, jak się wydaje dość reprezentatywnych, przed-
stawia dość interesujący obraz (dotyczy ona tylko 239 osób, które odniosły rany postrzałowe). Między godziną 10.00 a 12.00 było 11 rannych. Od godzjny 12.00 do godziny 16.00, kiedy wokół obleganego gmachu Urzędu Bezpieczeństwa trwała strzelanina, rany odniosły 82 osoby. Ogromna więc większość rannych doznała obrażeń w późnych godzinach popołudniowych i wieczorem 28 czerwca. Koresponduje to z analizą miejsca odniesienia obrażeń. Otóż w rejonie gmachu Urzędu Bezpieczeństwa (ulica Kochanowskiego, róg Kochanowskiego i Poznańskiej oraz róg ulic Kochanowskiego i Dąbrowskiego) rany odniosło 46 osób czyli 19% ogółu rannych. Większość więc odniosła rany w różnych częściach miasta. Co do okoliczności zranienia to prawie 64% nie było w stanie lub nie chciało ich ujawnić, a ponad 21% wskazywało, że rany odnieśli od kuł napastników strzelających w tłumie. Analiza ta potwierdza wszystkie przytoczone, tak w raporcie Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego, jak i niniejszym szkicu tezy.
W czasie nocy z 28 na 29 czerwca 1956 r. patrole wojskowe, milicyjne i służby bezpieczeństwa zatrzymały kilkadziesiąt osób bez dokumentów po godzinie milicyjnej oraz posiadaczy broni. Przewiezieni oni zostali na lotnisko Ławica, gdze urządzono "punkt filtracyjny". Pierwszych zatrzymanych przywieziono tu 29 czerwca o godzinie 3.00. Przez wspomniany "punkt filtracyjny", który funkcjonował przez 5 dni (3 lipca został zlikwidowany) przeszło 459 zatrzymanych, z czego 196 osób zostało zwolnionych, zaś reszta przewieziona została do więzienia w Poznaniu i Rawiczu. Do dnia 8 sierpnia 1956 r. zostało zatrzymanych 746 osób, z tego 88 osób przez organa milicji za przestępstwa kryminalnego charakteru. Jest to zgodne ze stwierdzeniem Prokuratura Generalnego Rybickiego z 17 lipca 1956 r., który oświadczył, że organa bezpieczeństwa zatrzymały w związku z zajściami 658 osób.
Spośród osób zatrzymanych przez służbę bezpieczeństwa do 8 sierpnia przekazano do dyspozycji prokuratur 98 osób, podejrzanych o dokonanie przestępstw kryminalnych, zaś do Sądu dla Nieletnich przekazano 11 osób. Zwolniono celem odpowiadania z wolnej stopy 48 osób oraz z braku dowodów winy zwolniono 316 osób. W areszcie w ramach śledztw prowadzonych przez służbę bezpieczeństwa pozostawało 8 sierpnia 185 osób. Spośród nich 47 osób było już uprzednio karanych, niektórzy nawet kilkakrotnie. Poza tym śledztwo objęło 13 więźniów wypuszczonych w czasie rozbicia więzienia, podejrzanych o udział w zbrojnych napaściach.
To co szczególnie niepokoiło, to znaczny udział młodzieży w zajściach poznańskich. Można to było skonstatować na podstawie zdjęć fotograficznych przebiegu zajść ofiar (polegli i ranni), przesłuchań świadków i podejrzanych, a także liczbie aresztowanych. Młodzi ludzie zachowywali Nsię prowokacyjnie, w czasie masówek w zakładach pracy aktywnie działali na rzecz wyjścia na ulice. Na czele pochodu, jaki wyruszył z Zakła-
dów Cegielskiego uformowały się bojówki złożone z młodych ludzi, którzy wdzierali się po drodze do innych zakładów zmuszając załogi do wyjścia na ulice. Młodzi ludzie demolowali pomieszczenia Prezydium MRN, KW, PZPR, uczestniczyli w ataku na Młyńskiej i Kochanowskiego. Większość zatrzymanych z bronią w ręku stanowiła młodzież, w tym znaczny odsetek do 20 lat. Wśród 27 osób zatrzymanych za napad na więzienie, 13 osób było w wieku młodzieżowym, a wśród 50 osób zatrzymanych za udział w napadzie na WUBP 33 osoby. Za udział w napadach na komisariaty i posterunki milicji aresztowano 36 osób, z tego w wieku młodzieżowym 31 osób. Raport Komitetu stwierdza: "Wielu młodych ludzi posługujących się bronią nde posiadało dostatecznej znajomości broni i strzelało na wiwat", raniąc i zabijając. 8 sierpnia 1956 r. spośród 185 osób przebywających w areszcie, 107 osób było w przedziale wieku 17 21 lat, a 28 osób w przedziale wieku 2225 lat.
W toku śledztwa zostało stwierdzone, że w wielu wypadkach młodzież była podżegana i inspirowana ze strony osób starszych. Szereg osób zostało zresztą zatrzymanych za nawoływanie młodych ludzi do zbrojnej napaści. Znaczny procent młodzieży biorącej udział w zbrojnych ekscesach było pijanej. Ustalono wypadki celowego upijania młodzieży oraz nakłaniania jej do awantur i napadów. Wśród aresztowanych byli także uczestnicy różnych byłych nielegalnych organizacji młodzieżowych. Bogdan Gruszczyński w latach 19481950 należał do "Polskiej Armii Skautów" gromadzącej broń i zajmującej się kolportażem nielegalnych ulotek. Skazany na 10 lat więzienia wyszedł przedterminowo na wolność. Gdy doszła go wiadomość o wypadkach w Poznaniu, przyjechał motocyklem z Gniezna do Poznania. Posiadał broń, rzucał butelki z benzyną na czołgi, agitował żołnierzy do nieposłuszeństwa swoim dowódcom. Romuald Ra-tajczak, aresztowany w 1952 r. z kilkoma wspólnikami za usiłowanie wysadzenia pomnika żołnierzy radzieckich na cytadeli, ostrzeliwał z pistoletu maszynowego gmach WUBP wraz ze swoim kolegą Adamem Kwaśniew-skim. Mikołaj Pac-Pomarnacki uczestniczył w rabowaniu broni w Studium WSR, gdzie sam studiował oraz w rozbrajaniu funkcjonariuszy milicji. Szczególną aktywność w czasie zajść wykazywały żywioły przestępcze i chuligańskie z osławionym Januszem Kulasem zwanym "Eddie-Pol-lo", znanym awanturnikiem, trzykrotnie karanym sądownie za kradzież i chuligaństwo, a także Ryszardem Klupieciem, dwukrotnie karanym przez Sąd dla Nieletnich za chuligaństwo.
Wnikliwe rozpoznawanie grup i środowiska niegdyś aktywnych w walce przeciwko władzy ludowej nie wykazało ani ich inspiracji, ani ich udziału w wydarzeniach poznańskich. Ich komentarze były ostrożne, a postawa wyczekująca. Można się było spotkać z objawami sympatii wobec tych co zbrojnie wystąpili i także z krytyką, iż nie było to dobrze przemyślane i zorganizowane. Nie stwierdzono również żadnego faktu bezpośredniego udziału czy inspiracji w rozruchach poznańskich cudzo-
ziemców przebywających w tym czasie na MTP. Wielu cudzoziemców na wieść o wydarzeniach udało się do śródmieścia, gdzie byjl z entuzjazmem witani przez demonstrujących. Obserwowali oni rozwój wypadków, robili zdjęcia i filmowali sceny zamieszek. Ich samochody swobodnie krążyły po mieście. Były sygnały, których nie zdołano zweryfikować, że niektórzy udostępniali swoje samochody napastnikom, przewozili beki z benzyną w pobliżu ulicy Dąbrowskiego. Większość jednak kupców zagranicznych zajmowała się normalnie rozmowami handlowymi i nie przejawiała większego zainteresowania wypadkami.
Podstawowym problemem, na który służba bezpieczeństwa powinna dać w miarę możliwości kategoryczną odpowiedź była sprawa: czy zajścia poznańskie były zorganizowane, przygotowane i kierowane przez ośrodek spiskowo-dywersyjny, czy też wskutek niezadowolenia mas robotniczych z racji niskiego wzrostu stopy życiowej, żywiołową reakcją? Nie można było z góry odrzucić żadnej alternatywy. Fakty przemawiały za tym, że zbrojna prowokacja nie leżała w zamiarach robotników, którzy przerwali pracą i wyszli na ulice. Wiele też faktów świadczyło, że ci wszyscy demagodzy, którzy podburzali robotników i faktycznie spowodowali ich wyjście na ulice, nie zdawali sobie sprawy jaki obrót może przybrać wyprowadzenie załóg. Z drugiej strony nie można było odrzucić, bez dokładnego zbadania, wielu sygnałów o wzajemnych kontaktach najbardziej agresywnych osób z W-3 zakładów HCP z ZNTK. Jeszcze przed zajściami służba bezpieczeństwa otrzymała informacje o istnieniu w Zakładach Cegielskiego grupy organizującej strajk i utrzymującej kontakty z innymi zakładami pracy w Poznaniu. W toku prowadzonego wyjaśnienia, już po wydarzeniach 28 czerwca, uzyskano sygnały o kilku osobnikach, którzy przedstawiali się jako delegaci "Komitetu Strajkowego". Były to bardzo żmudne, pracochłonne i czasochłonne czynności, wymagające konfrontacji hie tylko napływających informacji, ale także konfrontacji ludzi. Ostatecznie z braku dowodów trzeba było wykluczyć istnienie jakiegokolwiek "Komitetu Strajkowego" tak w zakładach HCP, jak i innych zakładach poznańskich, trzeba było też wykluczyć utrzymywanie kontaktów o charakterze organizacyjnym, a nawet informacyjnym między poznańskimi zakładami pracy. Sprawa ta została dokładnie zbadana. Jeśli dziś, po 25 latach, ktokolwiek utrzymuje, że demonstracja robotników na ulicach Poznania, była wcześniej zaplanowana, skonsultowana z innymi zakładami pracy, jest po prostu w błędzie.
Poddany został drobiazgowej analizie "mechanizm" organizowania strajku w Zakładach Cegielskiego i ZNTK. W raporcie Komitetu do-Spraw Bezpieczeństwa Publicznego znalazło się na ten temat następujące zdanie: "Analiza rozprzestrzeniania się strajku na inne zakłady pracy w Poznaniu nie daje podstaw do stwierdzenia jego z góry przemyślanego* i zorganizowanego charakteru. Wydaje się, że źródła szybkiego rozpow-
szechniania się strajku i masowego wyjścia na ulice należy szukać w sytuacji politycznej".
Analiza pochodu robotniczego, jego trasy, charakteru jakiego począł nabierać, bojówek, czy ładnie potem nazwanych grup "gniewnych ludzi" prowadziła nieuchronnie do wniosku, że ci, którzy wyprowadzili robotników na ulice odsunięci zostali w cień, stali się tylko jednymi z uczestników zajść, z czego zresztą szybko się wycofali. Dręczące było jednak pytanie: kto nadawał ton, charakter polityczny temu co działo się na ulicach Poznania w czasie przemarszu na plac Zamkowy oraz na samym placu Zamkowym? Robotnicy z Zakładów Cegielskiego i ZNTK nie wyszli z transparentami i hasłami. Pojawiły się dopiero w czasie zajść. Kto rozprzestrzeniał plotki o rychłym przyjeździe do Poznania premiera Cyrankiewicza? W śledztwie ustalono nazwiska tych osób, które na różnych etapach tworzyły czoło pochodów, słowem, które kierowały jego ' przebiegiem. Bardzo szczegółowa analiza ich przeszłości, kontaktów i powiązań, postawy politycznej nie dawała najmniejszych nawet podstaw do podejrzewania ich o działalność polityczną. Świadczy o tym też zestaw oskarżonych w trzech procesach poznańskich. Polityczny charakter tym procesom starała się nadać obrona, a nie oskarżyciel publiczny. Dziwić musi dziś, że niektórzy "dziejopisarze poznańscy" starają się nadać procesom poznańskim charakter procesów politycznych. Śledztwo jednak nie potrafiło odpowiedzieć na pytanie: skąd wzięły się hasła d plotki obiegające całe miasto. Do źródeł plotki, niezależnie od jej charakteru, zawsze trudno jest dociec.
Przebieg demonstracji na placu Zamkowym stawiał przed prowadzącymi śledztwo wiele trudnych pytań. Kto rzucił hasło ataku na więzienie poznańskie na ulicy Młyńskiej? Kto namówił ludzi do zdemolowania radiostacji zagłuszającej umieszczonej w gmachu ZUS? Kto wreszcie dał hasło pochodu pod gmach Urzędu Bezpieczeństwa na ulicę Kochanowskiego? Odpowiedzi konkretnej na te pytania śledztwo nie dostarczyło. Prawdopodobnie nie mogło jej dostarczyć. Wiadomo było, że na placu Zamkowym, ci z Cegielskiego i ZNTK, którzy byli sprawcami wyprowadzenia robotników na ulice, stali się tylko statystami. Nie można było zatem odrzucić hipotezy, że kierownictwo zajściami poznańskimi, przeszło w ręce zakonspirowanego ośrodka kontrrewolucyjnego. Ba, nie można było całkowicie wykluczyć, że ośrodek ten mógł inspirować niezadowolenie robotników w zakładach HCP i ZNTK. Nie można się było zadowolić, że wszechwładna plotka o aresztowaniu delegacja Zakładów Cegielskiego była tego sprawczynią. Ciągle błąkało się pytanie, dlaczego delegaci z Zakładów Cegielskiego, którzy w większości obecni byli na zgromadzeniu pod Zamkiem, tego nie zdementowali? Nie pokazali się publicznie, że są tu na placu Zamkowym obecni? Dostarczony na plac Zamkowy radiowóz odegrał rolę ośrodka dyspozycyjnego. Dopuszczano do radiowozu tylko tych, którzy wzywali do awantur, wyrzucano tych, którzy
nawoływali do rozsądku i spokoju. Nie wszystkie osoby, które miały dostęp do radiowozu zostały ustalone. Z ustalonego wykazu osób, ich prze-szłośei, powiązań, nic interesującego odczytać nie można było. Ci, którzy wygłaszali podburzające przemówienia nie byli znani tym, co stanowili bardziej stałą załogę radiowozu. Było to oczywiście intrygujące dla prowadzących śledztwo.
W czasie demonstracji na placu Zamkowym grupy prowokatorów na oczach licznie zgromadzonego tłumu zdemolowały pomieszczenia Prezydium MRN, gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR, wtargnęły do Komendy Wojewódzkiej Milicji, zagarnęły 3 milicyjne samochody ciężarowe, rozbroiły kilku milicjantów. Na ile brak jakiegokolwiek oporu był czynnikiem zachęcającym do dalszego działania? Tej zachęty nie wolno odrzucić przy analizie wydarzeń poznańskich. Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego stwierdza: "Elementów przekształcenia się demonstracji strajkowej o wrogim obliczu politycznym w zbrojną prowokację należy szukać w analizie przebiegu wydarzeń na placu Zamkowym".
Sprawa zakonspirowanego ośrodka kierowniczego, punktu dowodzenia kierującego akcją napadu na WUBP, była przedmiotem dociekliwych wyjaśnień. Napady na komisariaty i posterunki milicyjne dla zdobycia broni, sugerowały możliwość planowego działania. Były sygnały, niesprecyzowane, z wątpliwych źródeł o istnieniu jakiegoś "sztabu" kierującego ogniem na WUBP w restauracji "Podhalanka" oraz przy ulicy Dąbrowskiego 28. To wszystko nie potwierdziło się.
W tym miejscu dygresja osobista. W związku z sygnałem, że na ulicy Dąbrowskiego znajdował się "sztab" kierujący napadem na Urząd Bezpieczeństwa, zorganizowana została w tym mieszkaniu zasadzka. "Wpadła" w nią młoda dziewczyna, studentka jednej z poznańskich wyższych uczelni. Byłem w tym czasie w gmachu WUBP razem z płk. Janem Góreckim dyrektorem jednego z departamentów Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego, gdy zameldowano o tym. Poprosiłem ją na rozmowę. W czasie rozmowy płk Górecki wytrząsnął na biurko zawartość jej torebki. Zwróciła jego uwagą kartka z dziwnym harmonogramem, w którym wiele dni oznaczonych było inicjałami z podaniem godziny. Pobieżnie wyglądało to na harmonogram spotkań. Na pytanie, co to jest? odpowiedziała nam, że jest to kalendarzyk jej zajęć na uczelni, spotkań towarzyskich z chłopcami i dziewczętami, których nazwiska określiła inicjałami. Byliśmy przekonani, że kłamie. Została zatrzymana. Rozszyfrowała inicjały. Sprawdzono wszystko dokładnie. Nie kłamała.
Powracając do tematu. Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego stwierdza: "Dotychczasowe śledztwo nie dostarczyło dowodów istnienia jakiegoś zorganizowanego kierownictwa zbrojną prowokacją". Wiele natomiast okoliczności jak niewykorzystanie przez prowokatorów rozgłośni radiowej, przypadkowy i niezorgandzowany rozdział broni,
która w przeważającej mierze trafiła w ręce młodych ludzi, nie umiejących się nią posługiwać, nieskoordynowane ruchy na mieście, przypadkowe i zmieniające się przywództwo nad grupami tłumu, analiza napadów i rozbrojenie komisariatów i posterunków milicji, wszystko to przemawiało za tym, że nie było żadnego zorganizowanego ośrodka kierowniczego. Do podobnego wniosku doszli oficerowie KBW, którzy przeprowadzili dokładną analizę wydarzeń na ulicach miasta. Nie było w tym ręki organizatora sytuacja rozwinęła się żywiołowo. Opinię tę podzieliło kolegium Ministerstwa Spraw Wewnętrznych 13 sierpnia 1956 r. Stwierdzając to wspomniany raport służby bezpieczeństwa podkreśla: "Równocześnie jednak analiza przebiegu zajść wykazuje, że w poszczególnych sytuacjach i na poszczególnych odcinkach znajdowali się inicjatorzy i organizatorzy napadów, podpaleń, budowy barykad, zajmowania stanowisk ogniowych, rzucania szczególnie jadowitych i podburzających wiadomości i haseł itd. Szereg z nich zostało ustalonych i aresztowanych. Odnośnie wielu uzyskano elementy, pozwalające na ich ustalenie i ujęcie. Dotychczas jednak nie natrafiono na ślady jakiegoś organizacyjnego powiązania tych różnych prowodyrów między sobą, względnie inspiracji zewnętrznej". Odbiciem tego stanu rzeczy były procesy poznańskie we wrześniu i październiku 1956 r.
12. WOKÓŁ OCENY WYDARZEŃ CZERWCOWYCH 1956 R.
Wydarzenia poznańskie należy rozpatrywać w świetle ówczesnej sytuacji politycznej kraju. W tej sprawie nikt nie ma żadnych wątpliwości. Wątpliwości natomiast zaczynają się z chwilą gdy konstatujemy: kto, jaką treść wkłada w ocenę sytuacji w kraju w 1956 r. To, że kraj, że Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, przeżywały kryzys polityczny jest rzeczą bezsporną. Ale na tle późniejszych wydarzeń w naszym kraju, wielu politologów i historyków stwierdza, że w 1956 r. kraj nasz przeżywał kryzys gospodarczy. Przeciwko takiemu wypaczaniu przeszłości trzeba zdecydowanie zaprotestować. Nie ma żadnych danych, nie ma żadnych podstaw, aby stan polskiej gospodarki narodowej w 1956 r. nar zwać kryzysem gospodarczym. Nie mieliśmy ani spadku dochodu narodowego, ani regresu w produkcji przemysłowej i rolnej, ani też spadku płac
realnych i stopy życiowej. Równowaga rynkowa nie została zachwiana, nie było także odczuwalnego postępu inflacja. Natomiast można mówdć o dysproporcjach w rozwoju gospodarki narodowej, między przemysłem a rolnictwem, między przemysłem produkującym środki produkcji (grupa A) a przemysłem przetwórczym, konsumpcyjnym (grupa B), można mówić o dysproporcjach w rozwoju poszczególnych gałęzi przemysłu (tak w grupie A jak i grupie B). Można również dowodzić, że płace realne bardzo wolno wzrastały, w niektórych grupach pracowniczych można dopatrywać się spadku. To wszystko prawda. Tylko, że to nie nazywa się kryzysem gospodarczym. Sprawy te zresztą przedstawione zostały w sposób zwięzły w referacie I sekretarza KC PZPR Edwarda Ochaba na VII Plenum KC w lipcu 1956 r. Jednakże wydarzenia poznańskie wybuchły na tle bardzo konkretnego sporu (o czym się często zapomina), między robotnikami Zakładów Cegielskiego a administracją gospodarczą, w którym słuszność była po stronie robotników. Racje trzeba przyznać stwierdzeniu Ochaba, że niemałą w tym rolę "odegrała bezduszność i biurokratyzm władz zarówno centralnych jak i miejscowych", choć akcent należałoby położyć na władzach centralnych.
. Wypadki poznańskie, jak to już zostało stwierdzone, były zaskoczeniem dla wszystkich. Nikt się takiego obrotu sprawy nie spodziewał. Liczono się najwyżej z wybuchem strajku. Takie sytuacje w pieswszej połowie lat pięćdziesiątych zdarzały się od czasu do czasu także w zakładach HCP. Nikt przeto nie był przygotowany ani partia, ani związki zawodowe, ani władze państwowe, ani siły porządkowe do zapobieżenia rozprzestrzenianiu się konfliktu. To trzeba mieć na uwadze podchodząc do oceny tragedii, jaka wydarzyła się w Poznaniu 28 czerwca 1956 r. Pod tym tylko warunkiem można zrozumieć, że do prawidłowej oceny wydarzeń poznańskich musiała być długa droga. Przewartościowanie pojęć, które dotąd stanowiły nienaruszalny dogmat, wymagało czasu.
W gorących dniach wydarzeń poznańskich, gdy nawet skrajne hipotezy były możliwe, trudno się dziwić wystąpieniu Jerzego Morawskiego sekretarza KC, który 28 czerwca wygłosił tezę o spiskowo-dywersyj-nym charakterze wydarzeń poznańskich. Podobnie komunikat PAP z 29 czerwca wychodził z założenia, że "od dłuższego już czasu agentura im-perialistyczna i reakcyjne podziemie starały się wykorzystać trudności ekonomiczne i bolączki w niektórych zakładach Poznania do sprowokowania wystąpień przeciwko władzy ludowej". I dalej: "W dniu 28 czerwca br. agentom wroga udało się sprowokować zamieszki uliczne. Doszło do napadów na niektóre gmachy publiczne, co pociągnęło za sobą ofiary w ludziach". Podobnie premier Józef Cyrankiewicz występując przed mikrofonami Polskiego Radia, 29 czerwca, nie ukrywając podłoża społeczno--politycznego wydarzeń oświadczył: "wcale nie trzeba ukrywać faktu, że zbrodniczy prowokatorzy wykorzystali bezsprzecznie bolączki i niezadowolenie w niektórych zakładach pracy z powodu trudności ekonomicz-
nych i rozmaitych dokuczliwych nieraz bolączek". Premier nie ukrywaj że w zakładach poznańskich dopuszczono się nieprawidłowości w stosowaniu obowiązujących przepisów. Uznał jednak, że kiedy słuszne postulaty robotników zostały załatwione "stanęła sprawa przygotowanego-przez prowokatorów zbrojnego porwania się na władzę ludową" c8.
Nie można się także dziwić, że w tym duchu przemawiał Edward Gierek i Józef Kwiatek na pogrzebie ofiar tragicznych zajść. W tym bowiem czasie teza o wykorzystaniu trudności gospodarczych, popełnionych, błędów przez "agenturę imperialistyczną i reakcyjne podziemie" wcale-nie była do odrzucenia. Warto przypomnieć, że w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych odbywały się zrzuty na terytorium Polski uzbrojonych grup dywersyjnych, że V Komenda WIN-u, po ujawnieniu się, przedłożyła władzom bezpieczeństwa plan dywersji na ziemiach polskich opracowany przez wywiad amerykański, a określony kryptonimem "Wulkan".. W tym też czasie został zdemaskowany ośrodek szpiegowsko-dywersyjny założony przez działaczy endeckich w Bergu (RFN), a kierowany przez-wywiad amerykański, który w kraju podjął próbę utworzenia baz dla mobilizacji przeciwników władzy ludowej, w razie rychło spodziewanego* konfliktu. Nie próbuję tu nikogo tłumaczyć, chcę tylko zarysować realiai tamtych lat, od tej właśnie strony.
Dopiero wstępne wyniki śledztwa poczęły budzić wątpliwość, albowiem "główne figury" występujące na scenie wydarzeń poznańskich nie pasowały ani na liderów podziemia reakcyjnego, ani na ludzi, do których mógłby mieć zaufanie obcy wywiad. Sprawy te były często omawiane^ na posiedzeniach Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego. Piszący te słowa wypowiadał swe wątpliwości. Czynił to także Antoni Alster,. który sprawował pieczę nad aparatem śledczym. Przwodniczący Komitetu Edmund Pszczółkowski, po wysłuchaniu tych opinii wybrał się do Poznania na rekonesans. Przeniósł te wątpliwości na posiedzenie Rady Ministrów. Rzecz to zrozumiała, że trudno było opierać ocenę li tylko na wynikach śledztwa w Poznaniu. Podejmowane przedsięwzięcia przez wszystkie siły bezpieczeństwa zakończyły się wynikiem negatywnym. Oceny służby bezpieczeństwa nie były zgodne z raportem Komisji Gierka. "Wydarzenia poznańskie stwierdzała ta ocena miały charakter wrogiej antyludowej dywersji i prowokacji politycznej zorganizowanej i kierowanej przez wrogi ośrodek" i dalej: "wróg od dłuższego czasu przygotowywał dywersję poiznańską". Alster, z którym konsultowała się Komisja, zgadzając się iż wydarzenia na ulicach Poznania miały obiektywnie charakter dywersji i prowokacji politycznej, zgłaszał sprzeciw wobec z góry założonej tezie o zorganizowanym charakterze wydarzeń, kierowanych przez "wrogi ośrodek", jak również przeciw stwierdzeniu o przygotowywaniu od dłuższego czasu dywersji poznańskiej. Na takie stwierdzenia nie ma żadnych dowodów. Przyjęto to z podejrzeniami i zastrzeżeniami.
W referacie Ochaba na VII Plenum KC znalazła się krytyczna oce-
na działalności służb bezpieczeństwa. "W organach powołanych do czuwania nad bezpieczeństwem państwa ludowego stwierdzał Ochab nastąpił, osłabienie czujności rewolucyjnej i polityczna demobilizacja". Poznańskie organa bezpieczeństwa, kontynuował I sekretarz KC, "nie miały dobrego rozeznania sytuacji, nie umdały przewidzieć wypadków... dały się zaskoczyć przez akcje wroga". Krytyka Ochaba działalności organów bezpieczeństwa ma również swoje źródło w ocenie przedłożonej przez Gierka. Ocena ta wstępnie była dyskutowana na posiedzeniu Biura Politycz-nego KC PZPR 3 lipca 1956 r., a zaakceptowana została przez Biuro Polityczne KC PZPR 9 lipca. Z kolei tezy swej oceny przedstawił Gierek na posiedzeniu plenarnym Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Poznaniu 11 lipca. Tu jednak była już przyjęta krytycznie. W interesującej nas sprawie Gierek napisał: "Władze bezpieczeństwa nie miały większego rozeznania wrogich przygotowań, nie prowadziły żadnej działalności profilaktycznej wobec organizatorów i politycznych inspiratorów zajść". Na tym stwierdzeniu oparty był fragment referatu Ochaba, dotyczący krytyki pod adresem organów bezpieczeństwa. Gorzej, bo ponad 25 lat później, tu i ówdzie, u ludzi, którzy ongiś piastowali wysokie stanowiska, można się jeszcze dziś z takim poglądem spotkać. Komitet do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego przyjął tę krytykę, gdyż w tej służbie, gdy sprawy nie są ostatecznie zakończone, wszystko jest możliwe, wszystko może się zdarzyć. Zarzutów jednak pod adresem organów bezpieczeństwa w Poznaniu kierownictwo Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa nie wysuwało. Rozpoznanie sytuacji przed wypadkami "czwartkowymi" było na ogół dobre. Informacji było dużo, płynęły systematycznie, a co najważniejsze były prawdziwe, a to że organa bezpieczeństwa publicznego nie "umiały przewidzieć wypadków" nie tylko do nich się odnosi. Nikt bowiem w Polsce, raz jeszcze wypada powtórzyć, nikt w Polsce nie był w stanie przewidzieć wypadków czerwcowych.
Wydarzenia poznańskie zmuszały do zadumy, do głębokiej refleksji. W kręgach działaczy partyjnych toczyły się namiętne dyskusje, często ostre spory na temat źródeł tragedii poznańskiej. Odbiciem tych dysput był artykuł sekretarza KC PZPR, redaktora naczelnego "Trybuny Ludu" Jerzego Morawskiego (6 lipca), który źródła wydarzeń poznańskich dopatrywał się w niemałej mierze w biurokratycznych wypaczeniach państwa ludowego. Morawski dostrzegał dwa nurty w wydarzeniach poznańskich: nurt robotniczego niezadowolenia i rozgoryczenia, i nurt wrogich wystąpień przeciwko władzy ludowej. Wiktor Woiroszylski, który 13 lipca 1956 r. przebywał w Poznaniu (rozmawiał też z aresztowanymi), pisze o swojej rozmowie z pracownikami prokuratury i bezpieczeństwa, którzy przestrzegali go, że należy rozróżniać termin "spisek" od terminu "prowokacja" wyrażając pogląd, że prawdopodobnie w Poznaniu spisku nie było, ale elementy prowokacji antypaństwowej miały miejsce, narastały na żywiołowej fali manifestacji robotniczej. Woroszylski dodaje, że
w trakcie zajść występowały również elementy organizacji, jednostki łączyły się w grupy, grupy nawiązywały ze ,sobą kontakty 69.
Zasadnicza jednak debata odbyła się na VII Plenum KC, które obradowało w dniach 1828 lipca 1956 r.
Referat I sekretarza KC Ochaba, jak już wspomniano, zawierał analizę sytuacji polityczno-gospodarczej kraju, która sprzyjała powstawaniu i narastaniu niezadowolenia klasy robotniczej, a z drugiej strony panoszenia się bezduszności i biurokracji. Ochab przyznał, że "nieprzemyślane posunięcia w ostatnich miesiącach pogorszyły warunki płacy niektórych grup robotników ZISPO, przy czym stwierdzić należy, że stało się to wbrew intencjom partii i rządu". Przyznał, że w zakładach HCP przy wzroście wydajności pracy prawie o 25!%, obniżyły się zarobki, głównie wskutek zniesienia progresji w płacach akordowych, dla około 75% robotników oraz pobrano niezgodny z obowiązującymi przepisami podatek od wynagrodzeń dla przodowników pracy. I sekretarz KC oświadczył, że "Komitet Centralny naszej partii i rząd Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej były jak najbardziej zainteresowane w pozytywnym załatwieniu tych spraw. Ale na skutek biurokratycznego stosunku resortów do tych spraw, przewlekano ich załatwienie w sposób niedopuszczalny".
Zwracając uwagę na główne przyczyny społeczno-ekonomiczne, które legły u podstaw wydarzeń poznańskich, Ochab stwierdził: "udało się warchołom i demagogom spowodować strajk i manifestacje w Poznaniu", domagając się, aby rozpatrzyć "w jaki sposób kontrrewolucyjnemu podziemiu udało się doprowadzić do krwawej prowokacji i zamieszek na ulicach miasta". Oprócz uwag, krytycznych dotyczących działalności służb bezpieczeństwa, Ochab krytycznie ustosunkował się do działalności PZPR na terenie Poznania. "Również Komitety Wojewódzki i Miejski dały się zaskoczyć przez wypadki. Organizacja partyjna miasta Poznania mówił I sekretarz KC nie potrafiła przeciwstawić się w sposób zorganizowany warchołom i demagogom, nie umiała przekonać robotników, że strajk w państwie ludowym i w warunkach budownictwa socjalistycznego nie może być środkiem walki klasy robotniczej, że jest szkodliwy dla interesów proletariatu, że może wyjść na korzyść jedynie jego wrogom". To wszystko prawda, tylko jak się przeciwstawić skoro racja, ewidentna racja była po stronie robotników? Obrona straconych pozycji jest z góry przegrana. Partia nigdy nie powinna przykrywać swym autorytetem bezdusznego działania administracji na żadnym szczeblu.
VII Plenum KC, choć na porządku jego obrad stało szereg ważkich spraw, stosunkowo dużo miejsca poświęciło wydarzeniom poznańskim na tle szerokiej panoramy stosunków społeczno-politycznych w kraju. Większość mówców (a wystąpień było ponad sto) jeśli nie bezpośrednio, to pośrednio dotykało bolesnej sprawy poznańskiej. Na ogół głosy w dyskusji korespondowały z oceną Biura Politycznego przedłożoną przez I sekretarza KC, lecz akcenty były różnie rozkładane. Dotyczyło to także wystą-
pień członków Biura Politycznego. W zasadzie nikt nie podważał, że głównym podłożem, na którym narastało niezadowolenie klasy robotniczej, była Sytuacja ekonomiczna. Plan 6-letni nie zaspokoił rozbudzonych nadziei klasy robotniczej na wzrost stopy życiowej. Nieomal powszechnie, dziś można powiedzieć nie zawsze słusznie, krytykowano plan 6-letni, sposób jego realizacji, osiągnięte wyniki. Krytyce poddany został główny autor planu 6-letniego, odpowiedzialny za sprawy ekonomiczne kraju, Hilary Minc, zresztą z powodu choroby nieobecny na plenarnym posiedzeniu.
Za niezałatwienie postulatów robotników zakładów HCP krytykowano Stanisława Łapota (wicepremiera), Wiktora Kłosiewicza (przewodniczącego CRZZ), Romana Fidelskiego (ministra Przemysłu Maszynowego). Skoro mowa o rozłożeniu akcentów, to niektórzy zwracali przede wszystkim uwagę na rozgoryczenie klasy robotniczej jako głównej przyczyny jej wystąpień (Franciszek Blinowski) lub, że "kryzys nie powstał W Poznaniu, lecz tam został obnażony" (Oskar Lange), albo "Poznań obnażył nasze słabości" (Aleksander Zawadzki). W najbardziej rozwinie-, tej formie przyczyny narastającego niezadowolenia robotniczego zostały przedstawione w wystąpieniu Kłosiewicza. Inni natomiast przyjmując, że podłożem wystąpień robotników poznańskich była sytuacja ekonomiczna dodawali, że można mówić o "agenturze wroga" (Zenon Nowak), albo, że "maczały tam swoje palce siły imperialistyczne" (Franciszek Jóźwiak), czy też "szczeliny zostały przez wroga wykorzystane" (Józef Cyrankie-wicz). Gierek, który stał na czele komisji partyjno-rządowej badającej przyczyny wydarzeń poznańskich, powtórzył, że prowokacja ta była solidnie przygotowana. Niektórzy uważali wprost, że zamieszki poznańskie były dziełem kontrrewolucji (Kazimierz Mijał).
Leon Stasiak, I sekretarz KW PZPR w Poznaniu w wywiadzie jakiego 25 lat później udzielił "Polityce" powiedział, że "ujawnił się w ocenie najgłębszych przyczyn strajku poznańskiego głęboki rozdźwięk między naszym stanowiskiem a poglądem poważnej części kierownictwa partii" 70. Niestety nie precyzuje na czym ten głęboki rozdźwięk polegał i czego dotyczył. Prof. Władysław Markiewicz, tydzień później, również w wywiadzie dla "Polityki" wyjaśnił, że w Poznaniu: "Wszyscy bez względu na stopień bystrości politycznej, byli głęboko przekonani, że powody protestu robotniczego tkwiły w sytuacji ekonomicznej kraju i błędach popełnionych przez centralną władzę w Warszawie" n. Można znaleźć potwierdzenie tej tezy w przemówieniu Stasiaka na VII Plenum KC. Wprawdzie mówił tam obszernie o warunkach, które spowodowały niezadowolenie robotników zakładów HCP (trudności kooperacyjne, braki materiałowe, likwidacja tradycyjnych przywilejów, rewizja norm i innych przywilejów, które doprowadziły do spadku zarobków), lecz przyznał, że nie wierzono ani w wybuch strajku, ani w wyjście na ulice.
Zwracano już uwagę, że główni autorzy Poznańskiego czerwca 1956 r. w sposób tendencyjny i bałamutny formułują oceny o wydarze-
niach sprzed 25 lat. Sandorski, komentując uchwały VII Plenum KC twierdzi, że teza o imperialistycznej agenturze zastąpiona została koncepcją dwóch "nurtów" 72. Mija to się z prawdą, gdyż zawsze, poczynając od przemówienia Cyrankiewicza w Poznaniu, była mowa o wykorzystaniu niezadowolenia robotniczego. Obawiano się ponoć (nie wiadomo kto?), że władza rozprawiając się z nurtem prowokacji i awanturnictwa weźmie odwet na tych, którzy w demonstracjach wyrażali swój protest przeciwko dotychczasowym metodom rządzenia. Bogata argumentacja adwokatów występujących w procesach poznańskich ma udowodnić, że wydarzenia poznańskie od początku do końca były jednolite, robotnicze i ludowe, Prof. Czubiński zwraca uwagę, że "była to słuszna droga obrony oskarżonych. Ale czy tak było naprawdę?" zapytuje 7S. Adwokat w procesie jest tylko stroną. Ma on bronić swoich klientów środkami prawem dozwolonymi. I o tym każdy, kto w opracowaniach historycznych posługuje się tekstem jednej ze stron w procesie, musi pamiętać. Prof. Maciejewski wydarzenia czerwcowe w Poznaniu traktuje jako ciąg dalszy walk na-rodowo-wyzwoleńczych, szukając w tradycjach powstania wielkopolskiego wzoru działania dla młodzieży, która wyruszyła 28 czerwca do różnych miejscowości pod Poznaniem, rozbijając komisariaty i posterunki milicyjne, by dostarczyć walczącym broń. Najlepiej byłoby w tym miejscu powstrzymać się od komentarza. Ale czy można?
Gdyby słowa powyższe pisał publicysta porwany wirem wydarzeń,, można by mu wybaczyć. Gdyby do takich argumentów sięgał polityk w ferworze starć politycznych mogłoby to być jeszcze zrozumiałe. Ale czy takie analogie można wybaczyć pracownikom nauki? "Historyk powtarzał Tadeusz Manteuffel, wychowawca wielu pokoleń historyków polskich powinien posiadać głębokie poczucie odpowiedzialności i kierować się dwiema zasadami. Jedną, że przedstawia prawdę i tylko prawdę, tak jak ją widzi na podstawie źródeł. Drugą, że nie jest upoważniony i nie może szkodzić interesom publicznym ani też interesom osób prywatnych". Tych tak oczywistych zasad prof. Maciejewski nie uznaje. Czy Kulas, ów konik kinowy zwany "Eddi Poiło", trzykrotnie karany za przestępstwa kryminalne, ma być idolem dla młodzieży poznańskiej, ba całej młodzieży polskiej? Czy Klupiec, dwukrotnie karany za wyczyny chuligańskie, za to tylko, że napadał na komisariaty i posterunki milicyjne może być kreowany jako kontynuator bohaterskich tradycji powstania wielkopolskiego? Prawodopodobnie w tym czasie w ogóle nie wiedział ani nie słyszał o powstaniu wielkopolskim. Czy Pac-Pomarnacki, syn obszarnika, ma być wzorem dla młodzieży robotniczej i chłopskiej, za to tylko, że uczestniczył w rozbiciu magazynu z bronią ćwiczebną z Studium Wojskowego swojej macierzystej uczelni? Przecież Kulas i inni, których nazwisk dziś nie ma sensu wymieniać, równocześnie rabowali towar z rozbitych kiosków. Czy tych młodych ludzi nie dobiegających jeszcze 20 lat, którzy kamieniami i cegłami obrzucali bezbronnego funkcjonariusza służb
103
bezpieczeństwa kpr. Izdebnego, bili go i kopali po utracie przytomności, wciskali zapaloną stroną papieros do ust, polewali nieprzytomnego wodą z ubikacji i trzykrotnie nie dopuszczali lekarza pogotowia, którzy w bestialski, sadystyczny sposób zamordowali człowieka, prof. Maciejewski uznaje za bohaterów?
Prof. Maciejewski ma skłonność, a może tak dziwną manierę nie tylko do zaskakujących analogii, ma też poetycką fantazję. Ludzie, powiada profesor, którzy w tych dniach byli na Międzynarodowych Targach "zawieźli do rodzinnych miast i wiosek sensacyjną legendę o poznańskim czerwcu. Legenda ta szła przez Polskę" 74. Sensacyjną legendę robi dopiero profesor i inni autorzy w Poznańskim czerwcu..., teraz po 25 latach, a ludzie w tamtych latach mogli tylko zawieźć do swego domu ból i troskę.
Kto pierwszy zaczął strzelać? Kto w obleganym gmachu Urzędu Bezpieczeństwa dał rozkaz strzelania? Kto imiennie strzelał z okien obleganego WUBP? To tylko niektóre z pytań, jakie w swoim eseju zadaje prof. Maciejewski. Nie próbuje nawet odpowiedzieć na podstawie posiadanego materiału badawczego. Szkoda, że pytania profesora są tylko jednostronne. Nie pyta też od czyjej kuli zginął por. Grają. Nie zastanawia się, dlaczego zaatakowane zostały urzędy państwowe? Nie pyta, w jaki sposób zamordowany został konduktor Niemczyk na Dworcu Głównym. Nie interesuje się, kto brał udział w masakrze kpr. Izdebnego. Nie zastanawia się, kiedy i w jakich warunkach każdy człowiek ma prawo do obrony własnego życia? Czyżby go te sprawy nie interesowały? Język jakim się posługuje prof. Maciejewski jest dość znamienny. Powiada o "bezpańskim już sądzde", mając na myśli gmachy sądowe na Młyńskiej opanowane przez awanturników i prowokatorów. Gromi sekretarzy, przewodniczących i prezesów, dyrektorów, którzy opuścili wygodne i bezpieczne dotąd gabinety. Skąd tyle żółci i nienawiści?
Kto dał rozkaz otwarcia ognia? Tego typu instytucja w każdym państwie posiada wyraźne instrukcje, kiedy i w jaki sposób ma się bronić. Oblegani pracownicy WUBP wykazali wiele cierpliwości i zrozumienia sytuacji. O godzinie 10.15 z gmachu WUBP wychodzi prokurator wojewódzki, który konferował z szefem WUBP ppłk. Dwojakiem na temat rozwoju sytuacji w mieście. Po jego wyjściu, drzwi do Urzędu Bezpieczeństwa zostały zamknięte i zablokowane. Podłączone zostały węże do hydrantów. To była główna broń oblężonych pracowników WUBP. O godzinie 11.20 kierujący z okna na drugim piętrze strumienie wody na napastników, por. Grają zostaje trafiony w czoło z wystrzału jednego z napastników. Prof. Maciejewski nie pyta, kto oddał ten pierwszy strzał? Nie pyta dlaczego, gdyż jest przekonany, że pierwsze strzały padły z WUBP o godzinie 10.40 pod nogi dwóch tramwajarek z flagą narodową, którą potem podniósł kilkunastoletni chłopak. Profesor wierzy w to, co pisze Sandorski, że na mieście nikt nie miał wątpliwości, że pierwsze strzelało UB ".
Przyjmuje się takie rozumowanie: magazyn z bronią w więzieniu na Młyńskiej zostaje rozbity o godzinie 12.00, zaś strzały na ulicy Kochanowskiego padły wcześniej. A zatem Stanisław Hejmowski ma rację wykrzykując "legenda prysła". Nikt nie bierze pod uwagę, że godzinę wcześniej zostali rozbrojeni strażnicy więzienni, a dwie i pół godziny wcześniej zostało rozbrojonych kilku milicjantów na placu Zamkowym. Nikt też nie bierze pod uwagę, że w użyciu była broń niewiadomego pochodzenia. Pierwsza salwa ostrzegawcza' w gmachu Urzędu Bezpieczeństwa padła po zastrzeleniu por. Grają, po zagarnięciu przez napastników garaży, skąd wytoczono beczki z benzyną dla podpalenia gmachu. Było to po godzinie 11.20. Do tego zaś czasu nie oddano ani jednego strzału z budynku Urzędu Bezpieczeństwa. Dopiero około godziny 12.00, gdy w pobliżu została zbudowana barykada, gdy w kierunku pomieszczeń Urzędu Bezpieczeństwa sypały się kamienie, zapalone butelki z benzyną, salwy z broni ręcznej i maszynowej, gdy poległ szereg. Czekaj z KBW, a w gmachu było kilku rannych, ppłk Dwojak otrzymał zgodę Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego na użycie broni w celu samoobrony. Tego uparcie nie przyjmuje do wiadomości prof. Maciejewski. Nie pyta, mimo że wiadomo, kto prowadził ogień z zagarniętego czołgu w kierunku ulicy Kochanowskiego, ogień, który spowodował wiele ofiar wśród tłumu. Nie padło też pytanie, ile ofiar w swoim otoczeniu spowodowali ci "gniewni ludzie", którzy pierwszy raz wzięli broń do ręki.
W wyniku rozwoju wydarzeń na ulicach Poznania, zbiera się o godzinie 10.00 28 czerwca Biuro Polityczne, omawiana jest sytuacja w Poznaniu. W czasie posiedzenia I sekretarz KC Ochab rozmawia kilkakrotnie z Poznaniem, z I sekretarzem KW, z szefem Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa i komendantem wojewódzkim Milicji. Są już pierwsze ofiary, a z Warszawy przekazywane jest do wszystkich zainteresowanych stanowisko nie używać broni. Na ulicy są nie tylko napastnicy, są także robotnicy. Na posiedzeniu Biura Politycznego zapada decyzja wysłania do Poznania prezesa Rady Ministrów i wiceministra Obrony Narodowej gen. armii Popławskiego. Kiedy gmach Urzędu Bezpieczeństwa zostaje osaczany, kiedy są w gmachu pierwsze ofiary, kiedy płoną pomieszczenia na parterze, szef Urzędu otrzymuje zezwolenie na salwę ostrzegawczą, ale kiedy nie robi ona wrażenia, otrzymuje zezwolenie na użycie broni w celu samoobrony. Oddziały wojskowe działające w mieście dopiero o godzinie 13.30 otrzymują zezwolenie na możliwość użycia broni. Ten kto wie, jaka to jest władza, rozumie dylemat użycia broni.
W Poznańskim czerwcu 1956 r. pada pytanie: czy ten rozgniewany tłum (chodzi jak można się domyślać o "gniewnych ludzi") zrobił komuś krzywdę demolując pomieszczenia Prezydium MRN, Komitetu Wojewódzkiego PZPR, zajmując przez pewien czas pomieszczenia Komendy Wojewódzkiej Milicji? Na jakiej zatem podstawie Urząd Bezpieczeństwa spodziewał się, że z nim będzie inaczej ?70. Osobliwa to filozofia. Gdyby
dalej pójść tą drogą rozumowania można by powiedzie: czemuż po zdemolowaniu gmachu Urzędu Bezpieczeństwa, nie należy rozbroić garnizonu poznańskiego? Przecież już próbowano strzelać do koszar KB W. Czy pracownicy Urzędu Bezpieczeństwa w Poznaniu bronili tylko swego życia? Nie. Premier Cyrankiewicz, odwiedzając 29 czerwca gmach Urzędu powiedział do pracowników zgromadzonych na dziedzińcu, dziękując za zajętą postawę, że bronili honoru władzy ludowej. W tym powiedzeniu zawarta została istota rzeczy. Albowiem obowiązkiem służby bezpieczeństwa była i jest obrona władzy ludowej, gdy zostanie ona zagrożona.
Trudno nie wyrazić zdziwienia w związku z niektórymi stwierdzeniami prof. Markiewicza, w czasie wydarzeń poznańskich odpowiedzialnego pracownika Komitetu Wojewódzkiego PZPR (kierownik Wydziału). Zastanawiając się nad zaciekłością atakujących gmach Urzędu Bezpieczeństwa dochodzi do przekonania, że podłożem tym było szczególne usytuowanie organów bezpieczeństwa w systemie władzy, że urzędy bezpieczeństwa były symbolem potęgi stojącej ponad prawem. I dlatego jego zdaniem, skupiło na sobie cały gniew ludu ". Na czym polegało to szczególne usytuowanie organów bezpieczeństwa? Czy na tym, że stali na pierwszej linii obrony władzy ludowej, gdy została ona zbrojnie zaatakowana? Ze ginęli w jej obronie? Prawda, ta służba była znienawidzona przez reakcyjne podziemie. Nienawidzili jej także ci, którzy tęsknili do powrotu stosunków kapitalistycznych. Na tym złożonym froncie walki wcale nie trudno też o pomyłki. Były też i pomyłki. Ale czyż one określały charakter działalności organów bezpieczeństwa? Czy naprawdę funkcjonariusze służby bezpieczeństwa stali ponad prawem? Czy poziom ich życia odbiegał od poziomu życia obywateli kraju? Nietrudno byłoby prof. Markiewiczowi uzyskać dane, ilu pracowników tej służby, za naruszanie praw stanęło przed sądem w pierwszym dziesięcioleciu Polski Ludowej. Nie trudno też sprawdzić jakie otrzymywali pobory za swoją służbę. Czyżby "gniew ludu" skupił się na służbie bezpieczeństwa? jak wyrwało się prof. Markiewiczowi. Zanim został zaatakowany gmach Urzędu Bezpieczeństwa, napastnicy splądrowali Prezydium MRN, Komitet Wojewódzki PZPR, Komendę Wojewódzką Milicji, rozbili więzienie, splądrowali gmachy sądu i prokuratury. Można być przekonanym, że gdyby Komenda Wojewódzka Milicji stawiła opór, podobna "bitwa" jaka miała miejsce na ulicy Kochanowskiego rozegrałaby się pod gmachem Komendy. Można też być przekonanym, że gdyby funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa nie stawili oporu, na splądrowaniu gmachu zajścia by się nie skończyły. Można zrozumieć, w jakim to okresie prof. Markiewicz udzielił wywiadu "Polityce". Ale czyż działacz partyjny musi dostosowywać swoje poglądy do chwilowych nastrojów?
Wyjaśnienia także wymaga sprawa mitów w związku z przyjazdem premiera Cyrankiewicz. Wiele pytań zawartych w eseju prof. Maciejew-skiego na ten temat jest wprost naiwnych. Dlaczego Cyrankiewicz przy-
był do Poznania tak późno, wszakże Krasko zapowiadał jego przybycie około godz. 10.00. Dlaczego nie przybył Cyrankiewicz na zgromadzenie pod Zamkiem? Dlaczego w ogóle do godziny 18.00 nie było żadnej instrukcji poza czekaniem? Kto wreszcie w Biurze Politycznym przez 4 godziny paraliżował wszelkie działania, aż nastąpiła radykalizacja nastrojów? Kto wreszcie był rzecznikiem zastosowania tak drastycznych środków militarnych? 7S To tylko kolejna porcja pytań prof. Maciejewskiego. Można byłoby to pominąć milczeniem. Nie ma jednak takiej potrzeby. Zresztą, na niektóre z nich już była odpowiedź.
Z dostępnych materiałów wynika, że decyzja o wyjeździe premiera Cyrankiewicza do Poznania zapadła na posiedzeniu Biura Politycznego już po godzinie 10.00, gdzieś około południa. Nie mógł więc Krasko zapowiadać przybycia premiera do Poiznania około godziny 10.00. Cyrankiewicz wylądował na lotnisku poznańskim około godziny 14.00, a zatem wyleciał z Warszawy natychmiast po zakończeniu Biura Politycznego. Czy to późno? Zależy czego oczekiwano po przyjeździe premiera. Bardzo wątpliwej wartości jest informacja zawarta w Próbie chronologicznej rekonstrukcji... Ziemkowskiego ", jakoby około 10.00 Władysław Markiewicz zorganizował zebranie aktywu PZPR w Izbie Rzemieślniczej, na którym padł wniosek, aby Cyrankiewicz przemówił na wiecu przed Zamkiem. W tym celu upoważniono do rozmowy telefonicznej Franciszka Szćzerbala ówczesnego wiceprzewodniczącego Prezydium WRN. Między godziną 11.00 a 11.30 Cyrankiewicz miał zakomunikować Szczerbalowi: "Przed godziną tak, teraz już nie; teraz głos ma wojsko". Wątpliwości zasadzone są na tym, że Markiewicz w cytowanym już wywiadzie ("Polityka" nr 25/8 *) wspomina o próbie zebrania aktywu partyjnego, ale w Domu Żołnierza (chyba już w południe, jak stwierdza), na którym go poproszono, aby przemawiał. .Zatem nie Markiewicz był organizatorem tego zebrania. Zebranie to odbyło się, ale podobno dopiero o godzinie 15.00. Poza tym Markiewicz w swoim wywiadzie o żadnym wniosku związanym z przyjazdem premiera Cyrankiewicza nie wspomina. Jest to prawdziwe stwierdzenie, gdyż mówiąc słowami Markiewicza "wiadomo (już) było, że przed Urzędem Bezpieczeństwa toczą się po prostu walki, słychać było strzały" 80. Cytowana zaś wypowiedź Cyrankiewicza nie znajduje potwierdzenia w faktach. Skoro już mowa o wywiadzie prof. Markiewicza to trzeba zauważyć, że u każdego człowieka pamięć zawodzi,, zwłaszcza jeśli od wydarzeń upłynęło 25 lat; Markiewicz w ciągu dnia nie mógł rozmawiać z przewodniczącym Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego, dlatego że Pszczółkowsfciego w tym dniu nie było w Warszawie (wrócił dopiero pod wieczór).
Pytanie prof. Maciejewskiego: dlaczego do godziny 13.00 nie było żadnej instrukcji oprócz zaleceń czekania jest czysto retoryczne. Jaka. mogła być instrukcja skoro od godziny 11.00 z minutami prowadzony był ogień w kierunku gmachu Urzędu Bezpieczeństwa? Pertraktować? Z kim?
Z grupami "gniewnych ludzi", którzy niekiedy osobiście się nie znali? Podstawową sprawą było przywrócenie porządku i spokoju w mieście. Bezpodstawne są też obawy prof. Maciejewskiego jakoby w Biurze Politycznym działał jakiś agent, który przez 4 godziny paraliżował wszelkie jego działania, aby doprowadzić do radykalizacji nastrojów w Poznaniu. Radykalizacja nastrojów zaczęła się na ulicach Poznania dość wcześnie. Już po godzinie 10.00, kiedy zastosowana została wobec władz i instytucji przemoc. Czy ktoś mógł być rzecznikiem zastosowania drastycznych środków militarnych? Wydaje się, że w Poznaniu rzecz się miała zupełnie odwrotnie. W Poznaniu wojsko do akcji zabezpieczenia porządku wchodziło początkowo w bardzo nielicznej liczbie, około godziny 12.00 40 żołnierzy i 3 czołgi, z zakazem strzelania, a na bardziej liczny i bardziej zdecydowany udział wojska trzeba było czekać przez kilka godzin (od około 10.00 do około 16.00). Dopiero w późnych godzinach popołudniowych wkroczyły do miasta regularne jednostki wojskowe. Mija się zatem z prawdą mówienie o zastosowaniu drastycznych środków militarnych.
W kronice Ziemkowskiego przedstawiona została "akcja represji" jaką służba bezpieczeństwa i milicja podjęła już w nocy 28 czerwca i przez następne dwa dni, którą nazwał "łapanką". Z oburzeniem trzeba odnieść się do terminów używanych przez Ziemkowskiego, które świadczą o braku odpowiedzialności za słowo pisane, nie mówiąc już, że to wszystko nie odpowiada prawdzie. Według Ziemkowskiego, samochody ciężarowe przez całą noc z 28 na 29 czerwca i cały następny dzień (29 czerwca) sunęły w kierunku Ławicy z aresztowanymi leżącymi na podłogach i strzeżonymi81. Przez punkt filtracyjny na lotnisku Ławica w ciągu 5 dni (zlikwidowany 3 lipca) przeszło 450 zatrzymanych. W ciągu nocy z 28 na 29 czerwca zatrzymano niewiele osób, tylko tych, których schwytano z bronią. Podobnie było w ciągu następnego dnia. Prawie połowa z zatrzymanych była po wstępnych rozmowach zwalniana. Jakże więc można mówić o "akcji represyjnej" czy "łapankach", o kolumnach samochodów załadowanych ludźmi sunących na Ławicę. W komisariatach milicji, twierdzi Ziemkowski, zatrzymani byli bici pałkami M. Jest to po prostu zwykłe, świadome kłamstwo. W tym czasie bowiem polska milicja, jedyna chyba w świecie' siła porządku publicznego, nie posiadała w ogóle pałek. To po pierwsze. Milicja, jak wiadomo nie prowadziła śledztwa w sprawie wypadków poznańskich. Śledztwa w tej generalnej sprawie prokuratorzy zlecali organom śledczym służby bezpieczeństwa. To po drugie. Milicja zajmowała się wyjaśnianiem spraw kryminalnych, /jakich prawdopodobnie było wiele w czasie wydarzeń na ulicach Poznania. To po trzecie. Mówimy przez cały czas i rozważamy sprawy o politycznym charakterze. Nie włączajmy więc doń spraw o kryminalnym charakterze. Nie przeczę, że w tym czy innym komisariacie milicji kogoś pobito (stwierdziła to Komisja Komendy Głównej z ppłk. Romanem KolczyńskLm
na czele), ale jaki to ma związek z wyjaśnianiem przyczyn i przebiegu zajść w Poznaniu trudno to zrozumieć. Nie znam natomiast wypadku pobicia kogokolwiek zatrzymanego czy aresztowanego przez funkcjonariuszy urzędu bezpieczeństwa.
Oczywiście, gdy mowa o akcji represyjnej, rozumują niektórzy, musi być także naruszanie zasad praworządności w śledztwie, co oznacza wymuszanie zeznań groźbą lub pobiciem. Stanisław Matyja, którego przesłuchiwali aż oficerowie X Departamentu (Departament X został zlikwidowany w 1954 r.) opowiada dziś jak to grożono mu w śledztwie pistoletem, jak rzucił stołkiem w oficera śledczego, za co był pobity do nieprzytomności. Na procesach poznańskich dwóch oskarżonych odwołując zeznania oświadczyło, że w czasie przesłuchania byli pobici (Janusz Biegański i Zbigniew Błaszczyk). Oskarżony ma prawo bronić się jak chce, jak jest mu wygodniej. To rzecz oczywista. Czy mógł być wypadek uderzenia podejrzanego w toku śledztwa. Nie można tego 'wykluczyć, zwłaszcza jeśli towarzyszy temu atmosfera napięcia, jeśli prowadzący przesłuchanie nie potrafił 'zapanować nad sobą po takich nerwowych i fizycznych przeżyciach, po obelgach i zniewagach, po groźbie zamordowania jego i rodziny. Mógł być to tylko przypadek i to bardzo rzadki przypadek. Ale nawet taki przypadek nie był znany płk. Ryszardowi Matejewskiemu, który kierował pracą aparatu śledczego wyjaśniającego wydarzenia poznańskie. Sandorski mija się z prawdą twierdząc, że płk Matejewski nie przeciwstawiał się skutecznie metodom stosowanym w śledztwie przez niektórych funkcjonariuszy88. Matejewski był rozważnym człowiekiem, wymagającym wobec pracowników, nie tolerującym nadużyć wobec podejrzanych.
Prof. Maciejewski dość powierzchownie studiował wypowiedzi Władysława Gomułki na temat "czarnego czwartku" poznańskiego, skoro dopatrzył się w nich sprzecznych ocen wydarzeń poznańskich. W przemówieniu na VIII Plenum KC PZPR w październiku 1956 r. Gomułka mówił o "nauczce" jaką klasa robotnicza Poznania dała kierownictwu partii i rządu. Gomułka uznał, że naiwnością polityczną była próba przedstawienia bolesnej tragedii poznańskiej "jako dzieła agentów imperiali-stycznych i prowokatorów". Przyczyn tragedii poznańskiej dopatrywał się w polityce kierownictwa partii i rządu, dodając iż "materiał palny zbierał się całe lata". Ale jednocześnie Gomułka w tymże przemówieniu zauważył, że "agenci i prowokatorzy zawsze i wszędzie mogą być i działać. Ale nigdy i nigdzie nie mogą decydować o postawie klasy robotniczej" 84. Po raz drugi Gomułka powrócił do tragedii poznańskiej 5 czerwca 1957 r. na spotkaniu z robotnikami poznańskimi. Zapytany o sposób uczczenia pamięci ofiar tragicznych wydarzeń sprzed roku, Gomułka
dość szczegółowo uzasadnił swój pogląd na tę sprawę. Do niej przyjdzie jeszcze powrócić.
Prof. Maciejewski z następującego Cytatu: "dla usunięcia wszystkiego, co w związku z tragedią czerwcową w Poznaniu mogłoby oddalać klasę robotniczą od władzy ludowej, zwolniono od odpowiedzialności tych, którzy podnieśli przeciwko niej uzbrojoną dłoń. Sam byłem zwolennikiem podkreśla Gomułka darowania im ciężkiego przewinienia, gdyż w tym co się stało w Poznaniu, widziałem tylko tragedię rodzinną, zaszłą między braćmi, a nie walkę przeciwstawnych sobie sił", jak również z nieco wcześniejszego fragmentu przemówienia Gomułki: "Nas powinna jednoczyć świadomość i wola, aby z naszej rodzinnej tragedii, która się rozegrała w Poznaniu, nie pozwolić wyciągnąć zysków rzeczywistym wrogom Polski Ludowej" M wyciąga zupełnie opaczne i fałszywe wnioski. Manipulując słowami wyjętymi z przemówienia Gomułki prof. Maciejewski dopatruje się sprzeczności między tym, co powiedział on w Warszawie 20 października 1956 r. a tym, co powiedział w Poznaniu 5 czerwca 1957 r. Zarzuca Gomułce, że poprzednio nie wierzył w możliwość wpływu agitacji obcych agentów na postawę klasy robotniczej, zaś pół roku później mówi o rzeczywistych wrogach Polski Ludowej, o czarnej reakcji, o tych co podnieśli zbrojną dłoń na władzę ludową, dopatrując się jednocześnie sugestii rehabilitującej pracowników organów bezpieczeństwa86. Bardzo tendencyjny to komentarz.
Gomułka w październiku 1956 r. powiedział: "Agenci i prowokatorzy zawsze i wszędzie mogą być i działać. Ale nigdy i nigdzie nie mogą decydować o postawie klasy robotniczej". Z tych dwóch zdań Maciejewski zrobił jedno zdanie stwierdzające, że Gomułka nie wierzył w możliwość wpływu agitacji obcych "agentów" na postawę "klasy robotniczej". Widocznie nie pasowało do koncepcji Maciejewskiego zdanie mówiące, że "agenci i prowokatorzy zawsze i wszędzie mogą być i działać". Istota twierdzenia Gomułki sprowadza się do tego, że agenci i prowokatorzy mogli działać w Poznaniu, lecz nie mogli decydować o postawie klasy robotniczej. Maciejewski zniekształca również kolejne myśli Gomułki wypowiedziane w Poznaniu w czerwcu 1957 r., dokonując karkołomnych manipulacji słów z tego przemówienia. Stwierdza on, że Gomułka mówił o "rzeczywistych wrogach Polski Ludowej", o "czarnej reakcji". Prawda, owe sześć słów znalazło sdę w przemówieniu Gomułki, ale zupełnie w innym kontekście i posiadających zupełnie inną treść: "Na pobojowisku żerują nieraz szakale. Na czarnym poznańskim czwartku usiłuje żerować czarna reakcja". Słowa te odnosiły się do tych, którzy rocznicę tragedii poznańskiej chcieli wykorzystać dla swoich politycznych celów. Nie miały one żadnego odniesienia do oceny wydarzeń z czerwca 1956 r. Podobnie rzecz ma się z "rzeczywistymi wrogami Polski Ludowej", Gomułka nie chciał, przestrzegał przed tym, aby z obchodów rocznicy wydarzeń poznańskich nie pozwolić wyciągnąć zysków "rzeczywistym wrogom
Polski Ludowej". Czy tych wrogów nie było w 1957 r.? Raz jeszcze warto powtórzyć: chodzi o wrogów Polski Ludowej, wrogów władzy ludowej. Prof. Maciejewski oburza się, na stwierdzenie Gomułki, że w czerwcu 1956 r. byli tacy, którzy podnieśli przeciwko władzy ludowej uzbrojoną dłoń. A może z miłości do władzy ludowej zmasakrowano kpr. Izdebnego, rozbito więzienie, ostrzeliwano Urząd Bezpieczeństwa?
W odpowiedzi na zapytanie robotników poznańskich, jak uczcić pamięć ofiar wydarzeń czerwcowych, Gomułka zasugerował: "Wybierzcie delegację i złóżcie na grobach wieńce żałobne. Na wszystkich grobach. I na tych gdzie spoczywają wasi współtowarzysze pracy i na tych żołnierskich grobach, gdzie spoczywają pracownicy organów bezpieczeństwa i żołnierze Wojska Polskiego. Tamtych poległych zjednoczyła śmierć" "./ W ten sposób Gomułka nawiązał do decyzji po tragicznym czwartku 28 czerwca 1956 r., o pochowaniu poległych w jednym miejscu, razem na jednym cmentarzu. Nieprzejednany Maciejewski zauważył, że "znalazła się w przemówieniu Gomułki sugestia rehabilitująca pracowników organów bezpieczeństwa" 8S. Gomułka nie miał najmniejszej potrzeby rehabilitować organów bezpieczeństwa, albowiem aby kogoś rehabilitować, trzeba go wprzódy potępić. Prawodopodobnie profesor w swoim sumieniu potępił tych, którzy stanęli nie tylko we własnej, ale przede wszystkim władzy ludowej obronie. Sposób uczczenia pamięci ofiar tragedii poznańskiej jaki 'zaproponował Gomułka może dziś niektórym nie odpowiadać. Nie biciem werbli, nie demonstracją polityczną, nie obeliskami, a "w spokoju i powadze, tak jak się czci pamięć zmarłych w rodzinie".
Władza robotniczo-chłopska, choć zawsze pamiętała o ofiarze krwi, nigdy nie dopuszczała, aby była ona przetargiem w grze politycznej. Nad skromnymi pomnikami, najczęściej na mogiłach poległych nie skłaniały się głowvy w infułach. Wielu nie mogło darować Gomułce, że nie pragnął, nie dążył do rozbudzania namiętności, do rozpamiętywania nad tragediami, że pragnął w spokoju i powadze uczcić pamięć zmarłych, których zjednoczyła śmierć. Historia naszego narodu jest dość szczególną historią. Na jej drodze były zwycięstwa i sukcesy, ale nie omijały go klęski i niepowodzenia. Raz po raz życie wysuwa dylemat: gdzie, ku czci jakich wydarzeń stawiać pomniki? Właśnie w imię wychowania przyszłych pokoleń Polaków problem wciąż jest aktualny.
Warszawa, 1983 r.
KRONIKA WYDARZEŃ POZNAŃSKICH
listopad 1955 r.
styczeń 1956 r.
kwiecień 1956 r.
20 maja 1956 r.
26 maja 1956 r.
7 czerwca 1956 r.
Robotnicy zakładów HCP skonstatowali, że od kilku lat administracja zakładów pobierała i odprowadzała do Skarbu Państwa nieprawnie podatek od wynagrodzeń osób wyrabiających powyżej 160% normy (głównie przodownicy pracy). Roszczenia robotników opiewały na kwotę ponad 11 min zł.
Po przeprowadzonej w 1953 r. aktualizacji norm dla utrzymania dotychczasowego poziomu zarobku robotników akordowych została wprowadzona premia progresywna mająca obowiązywać przez rok 1954. Premia ta, ponieważ szereg warunków zapewniających poziom zarobków nie zostało zapewnionych, została utrzymana jeszcze przez 1955 r. Z początkiem roku 1956 progresja uległa stopniowej likwidacji. Oznaczało to obniżkę zarobków dla większości załogi zakładów HCP od 200 do 400 zł.
W końcu kwietnia do żądań robotników dołączyli swoje żądania pracownicy umysłowi z W-3 domagając się pełnego wypłacenia premii i uregulowania ich dnia pracy. Równocześnie pracownicy kontroli technicznej domagali się wypłacenia im, zgodnie z taryfikatorem, 60% premii w miejsce dotychczasowych 50%.
Do CRZZ w Warszawie wpłynął anonim podpisany "Komitet Wykonawczy", domagający się podwyżki płac o ponad 100%, a w razie odmowy grożący strajkiem.
Egzekutywa Komitetu Zakładowego PZPR W-3 i Rada Zakładowa tego wydziału wystosowała do KC PZPR i CRZZ pismo przypominające żądania załogi i domagające się wyjaśnienia i konkretnej odpowiedzi do 8 czerwca.
Minister Przemysłu Maszynowego deleguje do zakładów HCP dyrektora Departamentu Płac i Zatrudnienia Stanisława Pietrzaka w celu udzielenia odpowiedzi załodze W-3. Niestety Pietrzak nie jest w stanie udzielić wyczerpujących odpowiedzi. Prowadzi to do wzburzenia robotników. Pietrzak zobowiązuje się do udzie-
, lenia wyczerpujących odpowiedzi w ciągu tygodnia.
20 czerwca 1956 r. : Robotnicy W-3 (wśród nich Stanisław Matyja)
informują przewodniczącego Rady Zakładowej Edmunda Taszera o niezadowoleniu załogi z powodu braku obiecanej przez dyr. Departamentu Pietrzaka odpowiedzi. Taszer tegoż dnia informuje o tym Jana Majchrzyckiego I sekretarza Komitetu PZPR zakładów HCP i dyrektora naczelnego Józefa Trzcionkę. Postanawiają wspólnie zwołać na 21 czerwca o godzinie 10.00 zebranie załogi W-3.
21 czerwca 1956 r. Zamiast o godzinie 10.00 załoga W-3 zbiera się
o godzinie 9.00 (inspiratorów wcześniejszego zebrania się załogi nie ustalono). Żądano kategorycznie przybycia dyrektora naczelnego. Dyrektor W-3 Roman Kocik apeluje, aby robotnicy powrócili do pracy, gdyż spotkanie z dyrektorem naczelnym przewidziane jest na godzinę 10.00. Robotnicy nie usłuchali jednak wezwania. O godzinie 10.00 rozpoczyna się zebranie. Dyr. naczelny Trzoionka i przewodniczący Rady Przedsiębiorstwa Kazimierz Kosmowski apeluje o powrót do pracy informując, że dziś ma przybyć do zakładów Komisja MPM. Robotnicy domagają się przyjazdu przedstawicieli KC PZPR i rządu. W burzliwej dyskusji padają nowe żądania podwyżki płac o 50% i obniżki cen o 50%. Są pogróżki, że jeśli to nie będzie spełnione robotnicy wyjdą na ulice przed KW PZPR. Kierownictwo przedsiębiorstwa wysuwa sugestie, aby załogi poszczególnych zakładów wybrały delegacje, które przedstawią w War-\ szawie, w MPM i Zarządzie Głównym Związku Zawodowego Metalowców postulaty załogi zakładów HCP.
2123 czerwca 1956 r. W poszczególnych zakładach przedsiębiorstwa
HCP odbywają się zebrania, aby wybrać delegatów na rozmowy w Warszawie. Odnotowano na tych zebraniach wiele wystąpień demagogicznych, podżegających.
25 czerwca 1956 r. W ZNTK na oddziale kuźni i kotlarni ukazały
się napisy kredą zwołujące masówkę na hali oddziału wagonownego VIII/O.
26 czerwca 1956 r. r- Rozmowy delegacja zakładów HCP, której
przewodniczył Taszer z ministrem Przemysłu *- Maszynowego Romanem Fidelskim. Poprzedzała te rozmowy wizyta delegacji w Zarządzie Głównym Związku Zawodowego Metalowców.
27 czerwca 1956 r. We wszystkich oddziałach zakładów HCP ma-
sówki poświęcone sprawozdaniu delegacji z rozmów nie zadowoliły wszystkich robotników. W W-3 obecny był minister Przemysłu Maszynowego Fidelski. Zmiana popołudniowa podjęła normalnie pracę.
W W-8 grupa 20 robotników przerwała pracę i rozpoczęła agitacje za strajkiem. W wyniku agitacji i terroru większość załogi przerwała pracę i nie pracowała do końca zmiany.
Grupa robotników oddziału VIII/O ZNTK o godzinie 6.00 nie podjęła pracy. Około godziny 9.00 załoga tego oddziału zebrała się na ma-sówkę. Zaalarmowany niepokojami w ZNTK przybył na zebranie I sekretarz KW PZPR Leon Stasiak d przewodniczący Prezydium WRN Józef Pieprzyk. Na tym burzliwym zebraniu padały prowokacyjne nawoływania do strajku. Część wiecujących robotników udała się do hali oddziału średnich napraw, przemocą wypędzając robotników i wyłączając maszyny. Były również wezwania do strajku w dniu następnym. W ZNTK tego dnia faktycznie strajkowały oba oddziały.
W ZNTK odbyła się narada aktywu partyjnego i związkowego z udziałem wiceministra Kolei Józefa Popielasa. Postanowiono zwołać zebrania w oddziałach zakładu.
W hali YIII/O ZNTK zebrała się większość robotników w oczekiwaniu na zapowiedziany wiec. Przybyła także część drugiej zmiany.
W hali suwnicowej W-3 zakładów HCP zebrała się załoga oddziału. Po burzliwym wiecu (prowokacyjnym przemówieniu St. Matyji) grupa robotników z Matyją na czele wyszła boczną bramą porywając za sobą zebranych robotników. Skierowała się ona do innych oddziałów zakładów HCP (W-2, W-4, W-6, W-7,
28 czerwca 19556 r, godz. 5.00
godz. 6.00
godz. 6.40
godz. 7.00
ok. godz. 8.00
ok. godz. 8.30
Elektrownia). Inna grupa główną bramą W-3 wyszła na ulice.
Do W-8 zakładów HCP przybyła grupa około 50 pracowników z W-3 i W-4, która przy przemocy inicjatorów strajku z W-8 wyprowadza załogę na ulice. Ślusarz Bogdan Marianowski uruchamia syrenę fabryczną. Koło elektrowni zebrała się większość załogi HCP. Nawoływano do wyjścia na ulice. Padały hasła d okrzyki żądające podwyżki płac, obniżki cen. Uformowali się w pochód, który wyruszył na miasto.
Odbywa się z udziałem Stasiaka i Popielasa wiec w hali VIII/O. Po wyjaśnieniach Popielasa uwidoczniło się wyraźnie odprężenie i tendencje podjęcia pracy.
Przed ZNTK przybywa liczna grupa robotników z zakładów HCP. Wyważają bramę Nr l i wchodzą do zakładu, nawołując robotników ZNTK do wyjścia na ulice. Początkowo niezdecydowana załoga wychodzi na ulice. Na teren Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego (ul. Gajowa i Zwierzyniecka) wtargnęła grupa bojówkarzy z zakładów HCP, ZNTK przemocą usuwając pracowników z miejsc pracy. Dyrektor MPK Rasz zostaje dotkliwie pobity, oblany oliwą i wepchnięty do kanału montażowego.
Do Poznańskich Zakładów Przemysłu Odzieżowego im. Komuny Paryskiej wtargnęła grupa bojówkarzy z MPK zmuszając załogę do przerwania pracy.
Po wyjściu pochodu cała w zasadzie komunikacja miejska, a zwłaszcza tramwajowa została zatrzymana. Znaczna część tramwajarzy włącza się do pochodu.
Na stację osobową Poznań-Główny napływają grupy prowokatorów celem nakłonienia kolejarzy do strajku i wzięcia udziału w pochodzie. G>upa około 100 osób wtargnęła do Wielkopolskiej Fabryki Urządzeń Mechanicznych "Wiepofama" wpływając na przerwanie pracy i wyjście na ulice. W podobny sposób zmuszona została do straj-
115
'dk. godz. 9.D0
dk. godz. 9.10
ok. godz. .9.30
,ok. godz. 9.50
^między godz. 10.00 a 10.10
ok. godz. 10,30
ku i wzięcia udziału w pochodzie załoga Zakładów Przetwórczych Mięsa i Państwowej Wytwórni Papierosów.
Grupa bojówkarzy kierowana przez Stanisława Dytkowskiego udała się samochodem do W-5 zakładów HCP, Poznańskiej Fabryki Maszyn Żniwnych "Stomilu", Stoczni Rzecznej, Zakładów Zbożowych i Jajczarni w celu nakłonienia załóg do strajku i demonstracji ulicznych.
Przybywa kilka czołówek pochodów na plac Zamkowy. Plac stopniowo zaludnia się tłumem.
Kilku osobników usiłuje wtargnąć do gmachu KW PZPR. Pracownicy KW nie dopuszczają.
Kilkunastoosobowa bojówka wtargnęła do gmachu Prezydium MRN (podczas rozmowy prowadzonej przez przewodniczącego Frąckowia-ka) wypędzając pracowników z biur, demolując pomieszczenia.
Wtargnięcie bojówek do gmachu Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Prawie do godziny 10.00 buszowali po pomieszczeniach KW, dewastując niektóre urządzenia.
Na plac Zamkowy wjeżdżają trzy samochody ciężarowe z milicją wezwane dla ochrony gmachu KWPZPR. Opanowane i unieruchomione przez zgromadzony tłum. Niektórzy milicjanci zostają rozbrojeni. Za wycofującymi się milicjantami w kierunku Komendy Wojewódzkiej Milicji, ruszyły grupy agresywnych demonstrantów. Wdarły się do gmachu Komendy. Nie dokonano tam jednak żadnych zniszczeń.
Do obsługi wiecujących na placu Zamkowym został sprowadzony z pobliskiego Wojewódzkiego Zarządu Łączności wóz transmisyjny Polskiego Radia. Stał się on natychmiast ośrodkiem sterowania zgromadzonym tłumem.
Grupa bojówkarzy po wyłamaniu krat wdziera się do pomieszczeń radiostacji, przystępując do niszczenia sprzętu i urządzeń. Demolowanie trwa do godziny 10.30.
Grupy demonstrantów napływają pod więzienie na ulicę Młyńską. Straż więzienna broni
ok. godz. 11.00
ok. godz. 11.10 ok. godz. 11.20
ok. godz. 11.30
ok. godz. 12.00
dostępu za pomocą strumieni wody z hydrantów.
Grupy demonstrantów gromadzą się wokół gmachu Wojewódzkiego Urzędu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego na ulicy Kochanowskiego.
Po rozbiciu bramy więziennej napastnicy przedostają się na teren więzienia. Straż więzienna zostaje rozbrojona. Więźniowie wypuszczeni. Po rozbiciu więzienia i rozbrojeniu Straży Więziennej napastnicy kierują się grupami ulicą Dąbrowskiego na Kochanowskiego pod gmach Urzędu Bezpieczeństwa.
Początek demolowania gmachów sądu i prokuratury, wyrzucanie akt sądowych na ulicę. Ze strzału jaki padł ze strony napastników oblegających gmach ginie ppor. Kazimierz Grają. Wobec groźnej sytuacji wokół oblężenia gmachu (zajęcie garaży, wytaczanie beczek z benzyną dla podpalenia gmachu) i pierwszych ofiar, pada pierwsza salwa ostrzegawcza. Napastnicy rozbijają magazyn z bronią na ulicy Młyńskiej (w więzieniu), rabują broń i amunicję.
Z przypadkowego strzału 15-letniego chłopca manipulującego karabinem na ulicy Młyńskiej został postrzelony przechodzień, również chłopiec sam się postrzelił.
Spiesząc dla odblokowania gmachu Urzędu Bezpieczeństwa dwa plutony podchorążych Szkoły Oficerskiej Wojsk Pancernych zostają na ulicy zatrzymani. Po zejściu z samochodów podchorążowie nie pozwolili się rozbroić wycofując się do koszar. Posuwające się za samochodami trzy czołgi zostają zatrzymane. Dwa zostają opanowane przez napastników, zaś jeden, częściowo rozbrojony powraca do koszar. Wobec pogarszającej się sytuacji obleganego gmachu Urzędu Bezpieczeństwa, poniesionych ofiar (zastrzelenie szereg. KBW Jakuba Czekają, kilku rannych), strzałów kierowanych w stronę gmachu, prób podpalenia, oblężeni otrzymują zgodę na użycie broni w obronie własnej. Pierwsze strzały skierowane przeciwko napast-
ok. godz. 12.15
między godz. 13.00 a 14.00
ok. godz. 14.00 po godz. 14.00
ok. godz. 14.30
ok. godz. 15.00
ok. godz, 15.30
godz. 16.00
nikom, którzy zajęli garaże i wykorzystują beczki z benzyną dla podpalenia gmachu.
Wezwana do zgaszenia pożaru z płonących akt . sądowych na ulicy/ Młyńskiej straż pożarna nie zostaje dopuszczona do ognia.
Z wszystkich dogodnych miejsc wokół gmachu Urzędu Bezpieczeństwa prowadzony jest ogień z karabinów i pistoletów maszynowych w kierunku gmachu. Oprócz garaży, zajęte zostaje przez napastników Biuro Przepustek, pomieszczenie Komitetu Zakładowego PZPR. W kierunku gmachu rzucane są butelki z benzyną, zapalone lonty, kamienie, cegły.
Uruchomione zostały przez napastników zagarnięte dwa czołgi, które podjechały pod gmach. Jeden z czołgów skierował ogień na ulicę Dąbrowskiego zabijając i raniąc wiele osób.
Na peronach Dworca Głównego zostaje zaka-towany na śmierć funkcjonariusz służby bezpieczeństwa kpr. Zygmunt Izdebny.
Do obleganego gmachu Urzędu Bezpieczeństwa dociera transporter pancerny 10 pułku KB W z amunicją.
Opanowana przez napastników "willa" przy ulicy Poznańskiej 49 staje się jednym z głównych punktów ogniowych przeciwko gmachowi Urzędu Bezpieczeństwa.
Napad na magazyn z bronią Studium Wojskowego Wyższej Szkoły Rolniczej.
Napad na Komisariat Milicji na ulicy Grunwaldzkiej 34, gdzie zrabowano broń i amunicję.
Napad zbrojny na Studium Wojskowe Akademii Medycznej gdzie zrabowano broń i amunicję.
W gmachu ZUS, na wyższych piętrach i na dachu uruchomione zostają punkty ogniowe skąd ostrzeliwany jest Urząd Bezpieczeństwa. Od ognia prowadzonego z tego kierunku ginie w drzwiach garażu WUBP 13-letni Romek Strzał-kowski.
Czołgi Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych docierają do obleganego gmachu Urzędu Bezpieczeństwa. Napastnicy wycofują się do bardziej odległych miejsc, za barykadę na ulicy
godz. 16.45
ok. godz. 17.00
ok. godz. 18.00 ok. godz. 18.30
x
ok. godz. 19.30
ok. godz. 20.10
między godz. 19.00 a godz. 20.00
Dąbrowskiego i teren browaru, skąd z oddali prowadzą jeszcze prawie do godziny 21.00 sporadyczny obstrzał gmachu WUBP. Zbrojny napad na Komisariat Milicji przy ulicy Dzierżyńskiego. Wobec postawy funkcjonariuszy napastnicy zrezygnowali ze zdobycia pomieszczeń Komisariatu.
Zbrojny napad na Komisariat Milicji przy ulicy Krzyżowej 2, zrabowano broń i amunicję. Rozbrojenie przez uzbrojonych napastników posterunku milicji w Swarzędzu. Zrabowano broń i amunicję.
Uzbrojona grupa napastników dokonała napadu na posterunek milicji w Rokietnicy. Rozbroiła komendanta posterunku.
Uzbrojeni napastnicy wtargnęli na posterunek milicji w Puszczykowie. Zabrano tylko pistolet, demolując przy tym urządzenia posterunku. Napad uzbrojonych osobników na obóz więźniów w Mrowinie. Zrabowano broń i amunicję. Uzbrojona grupa napastników, po uprzednim ostrzeliwaniu posterunku, wdarła się na posterunek milicji w Mosinie rabując broń i amunicję.
Ta sama grupa napadła na posterunek milicji w Czempinie. Milicjanci odpowiedzieli na ogień napastników, którzy się wycofali. Wkraczają do Poznania dalsze pododdziały wojska.
PRZYPISY
* A. Ziemkowski, Próba chronologicznej rekonstrukcji wydarzeń, oraz lista zabitych, w: Poznański czerwiec 1956 r., pod red. J. Maciejewskiego i R. Trojanowiczo-wej, Poznań 1961 r.
* Stanisław Matyja, stolarz, pracownik W-3 od 1950 r. Z okazji 25-lecia wydarzeń poznańskich udzielił wielu wywiadów i relacji dla różnych czasopism. Jego relacje są często z sobą sprzeczne, nie znajdują pokrycia w faktach"kłócą się z jego relacjami z 1956 r. Odnosi się wrażenie, że składane w burzliwym okresie 1981 r. wykorzystane zostały na użytek tych sił, które prowadziły demontaż socjalizmu i państwowości polskiej. Z relacji dla "Słowa Powszechnego" (nr 129/81) red. Romana Brzezińska odnotowała zwierzenia Matyji lub może włożyła to w jego usta, że sytuacja kryzysowa w zakładach HCP rozpoczęła się w 1953 r. od konferencji partyjno-ekonomicznej, jaka w tym czasie odbyła się w ZISPO. Decyzje tej konferencji miały spowodować, że jego zarobki zmniejszyły się aż o 60%. Wzywany do Komitetu Zakładowego PZPR Matyja rzucił na stół swoją kartę roboczą i wyszedł. Do swojej relacji w "Polityce" (nr 22/81) Matyja dodaje, że po dwóch godzinach wezwali go i zmienili mu (ale tylko jemu) kartę. W Poznańskim czerwcu... w swojej relacji (s. 215233) powiada, że był wezwany do Majcfarzyckiego I sekretarza PZPR po dwóch dniach. W "Polityce" podaje, że ze złości chciał wdrapać się na słup i przeciąć przewody od głośnika, aby nie słuchać postanowień konferencji partyjno-ekono-' inicznej, ale doniesiono o jego zamiarze wobec czego nie mógł tego zrobić. W Poznańskim czerwcu... jest natomiast mowa o tym, że ze złości rozbił gablotę z fotografiami przodowników pracy. Po 25 latach wiele wydarzeń może się zatrzeć w ludzkiej pamięci. To rzecz naturalna. Równolegle z tym występuje inne zjawisko, z którym niezmiernie trudno walczyć. Chodzi o zastosowanie do oceny zjawisk sprzed 25 laty tych doświadczeń i nauk, które dziś posiadamy. Ale obok tych dwóch zjawisk, występuje trzecie, a mianowicie naginanie wydarzeń historycznych dla obecnych potrzeb określonych sił politycznych, połączone także z walką o "miejsce historyczne" czy miejsce w wydarzeniach historycznych. Wszystkie te zjawiska można przypisać relacjom Matyji.
W Poznańskim czerwcu... w książce tendencyjnej, wszystko przeczy wywodom Matyji. Łucja Łukaszewicz w szkicu Podioże strajku w Zakładach Przemyślu Metalowego H. Cegielskiego w Poznaniu w 1956 r. (s. 51) wyraźnie stwierdza przytaczając liczby, że średnie płace wszystkich kategorii pracowników HCP wykazują w latach 19531955 stałą acz niewielką tendencję wzrostową. Skąd zatem wzięła się u stolarza Matyji groźba zmniejszenia jego zarobków, aż o 60/o. Konferencje partyjno-ekonomiczne istotnie w tym czasie były jedną z form mobilizacji partii do zabezpieczenia wykonania przez załogi zadań planowych, polepszenia organizacji pracy, obniżenia kosztów produkcji. Konferencje partyjno-ekonomiczne nie podejmowały uchwał w sprawach płac i norm, gdyż sprawy te znajdowały się w wyłącznej kompetencji centralnej administracji gospodarczej (Państwowa Komisja Planowania Gospodarczego, ministerstwa). Nie miał zatem potrzeby Matyja wchodzić na słup, aby przeciąć przewody od głośników. I prawdopodobnie nie wchodził. Nigdzie nie został odnotowany fakt zniszczenia gabloty ze zdjęciami przodowników pracy. W dochodzeniach, które w lipcu 1956 r. objęły także Matyję nic o takim wydarzeniu nie było wiadomo. Aktualizacja norm, jak to stwierdzono w toku śledztwa, została w zakładach HCP przeprowadzona w 1953 r. (średnie wykonanie norm w zakładach sięgało około 200%). Aby nie dopuścić do obniżenia zarobków robotniczych
wprowadzono na okres przejściowy (tj. na 1955 r.) progresję premiową. Do-f piero odejście od tej progresji w 1956 r. doprowadziło do obniżenia zarobków. A zatem konflikt w zakładach HCP na tle norm i płac wyłonił się w 1956 r. a nie w 1953 r. W listopadzie 1955 r. załoga zakładów HCP dowiedziała się o niesłusznym poborze od ponad 5 tyś. pracowników podatku wyrównawczego na łączną kwotę około 11 min zł. Dyrekcja anulowała swój okólnik, ale pozostała sprawa rewindykacji od skarbu państwa tej kwoty. Było to jedno z żądań pracowników zakładów HCP w 1956 r.
Próba chronologicznej rekonstrukcji wydarzeń, przedstawiona przez Ziemkowskiego w Poznańskim czerwcu... (s. 6167) nie jest zgodna z ustaleniami przedstawionymi w raporcie Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego z 14 sierpnia 1956 r. Można mieć obawę, że autor oparł się na zwodniczych relacjach Matyji nie szukając potwierdzenia w dokumentach. We wspomnianym raporcie scenariusz wydarzeń poznańskich w czerwcu 1956 r. rozpoczyna się od listu Egzekutywy Komitetu PZPR w W-3 i Rady Zakładowej do KC PZPR i CRZZ.
* O zebraniu 21 czerwca 1956 r. w W-3 Matyja podaje wiele sprzecznych z sobą wersji. Wersje te bez ich weryfikacji przyjął Ziemkowski. Red. Brzezińskiej ("Słowo Powszechne" nr 129/81) Matyja powiada: "Przyszedł dyrektor W-3 (R. Ko-cik), portkami trząsł, zjawił się potem dyrektor naczelny (Trzcionka). Wygarnąłem mu, że jest pajacem, a nie dyrektorem". W Poznańskim czerwcu... (s. 215233) Matyja mówi o rozmowie z dyrekcją, której zagroził, że jeśli załoga nie dostanie odpowiedzi na swoje postulaty do jutra, to wyjdą na ulice korzystając z trwania Międzynarodowych Targów Poznańskich (MTP). Nikt w relacjach nie potwierdza takiej "aktywności i odwagi" Matyji. Taszer wymienia jako najbardziej krytycznie występujących Kasperczaka i Jarocką ("Trybuna Mazowiecka" z 25 czerwca 1981 r.), zaś raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego Kasperczaka, Białego i Kąkol. Zapewne, gdyby takie przemówienie Matyja wygłosił nie uszło to by uwadze świadków.
Trudno jest dociec na podstawie jakich materiałów Ziemkowski zestawił scenariusz wydarzeń od 8 czerwca do 21 czerwca. Z miejsca sprostowa-
, nie małej nieścisłości: zebranie w W-3 z udziałem dyrektora Departamentu Płac MPM Pietrzaka odbyło się 7 czerwca a nie jak podaje Ziemkowski 8 czerwca. W piśmie Prokuratora Wojewódzkiego w Poznaniu z 29 sierpnia 1956 r. do Prokuratora Generalnego PRL jest podana data wspomnianego zebrania w dniu 8 czerwca. W raporcie Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego jest mowa o 7 czerwca. Datę tą przyjmuję jako ustaloną w toku śledztwa. Nie odnotowano w W-3 żadnych przerw pracy w dniu 16 czerwca. Masówka w W-3 odbyła się nie 20 czerwca a 21 czerwca, a zwołana ona została na polecenie dyrektora naczelnego, na której zapowiedział swoją obecność. Dlaczegóż więc miano by ściągać dyrektora naczelnego skoro zapowiedziana była jego obecność. 20 czerwca w W-3 nie było żadnej masówkł. Jedynie trzech robotników z Matyja na czele przedstawiło Taszerowi informacje o nastrojach wśród załogi. Rozmowa Taszera z dyrektorem naczelnym Trzcionka i I sekretarzem KZ PZPR Majchrzyckim zainicjowała myśl o zwołaniu 21 czerwca o godzinie 10.00 masówki w W-3. Skład delegacji zakładów HCP wyłoniony został na zebraniach załóg robotniczych w poszczególnych oddziałach zakładów w dniach 2123 czerwca, a nie jak podaje Ziemkowski na odprawie grupowych PZPR 21 czerwca.
* W relacjach Taszera ("Trybuna Mazowiecka" z 25 czerwca 1981 r. i Poznański czerwiec..., s. 234242), a także u Ziemkowskiego (Poznański czerwiec..., s. 65) mylnie podaje się o decyzji podjętej na masowce w W-3 przez Majchrzyckiego
121
o wysłaniu delegacji do Warszawy. Propozycja taka wysunięta została przez * dyrektora naczelnego Trzcionkę na masowce 21 czerwca. Natomiast 23 czerwca załoga W-3 wybierała swoich przedstawicieli do składu delegacji, która mia-łg. udać się do Warszawy. Wybory przedstawicieli załóg do składu delegacji odbywały się w dniach 2123 czerwca, a nie 2325 czerwca, jak podaje Ziemkowski. O wyborze delegacji jest wiele sprzecznych z sobą relacji. W zasadzie-w każdej z nich sprawa ta jest odmiennie przedstawiona. Kazimierz Kaniew-ski ("Polityka" nr 21/81) podaje enigmatycznie "ktoś rzucił hasło wyboru delegacji", Taszer i Matyja mówią o tym ogólnie bezosobowo. Ziemkowski podaje sprzeczne z sobą informacje raz, że wybrano delegatów na naradzie grupowych partyjnych 21 czerwca, innym razem, że decyzja o wysłaniu delegacji zapadła 23 czerwca, a wybory odbywały się 2325 czerwca. Raport Komitetu stwierdza: "W dniach 2123 czerwca 1956 r. załogi poszczególnych oddziałów ZlSPO wybrały delegatów do Warszawy". A nieco wcześniej, omawiając przebieg masówki w W-3 21 czerwca, raport stwierdza: "Kierownictwo' ZISPO zaproponowało, aby wybrać spośród załogi delegację, która wyjedzie do Warszawy i tam w MPM i Zarządzie Głównym Zw. Zaw. Metalowców przedstawi i załatwi postulaty załogi. Propozycja została przyjęta".
5 Według relacji Taszera ("Trybuna Mazowiecka" z 25 czerwca 1981 r. i Poznański czerwiec..., s. 234242) na masówkach wydziałowych wybrano 27 delegatów. Matyja twierdzi, że łącznie z przedstawicielami kierownictwa zakładów delegatów było 17. ("Słowo Powszechne" nr "129/81), zaś Kaniewski podaje, że do-Warszawy wyjechało 18 delegatów ("Polityka" nr 22/81), a w wypowiedzi Ka-niewskiego podanej przez Wiesława Lukę ("Prawo i Życie" nr 25/81, w artykule Czwartek), że do Warszawy pojechało 27 delegatów. Ziemkowski nie będąc w stanie zweryfikować tych liczb zauważył jedynie, że delegacja urosła do 28 osób. Raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa podaje, że w rozmowach warszawskich uczestniczyła 27-osobowa delegacja zakładów HCP.
Nawet w ówczesnych czasach służba bezpieczeństwa (bo ich ma na myśli Matyja)* tak prymitywnie nie działała. Co się zaś tyczy meritum sprawy to delegacja zakładów HCP jadąca do Warszawy nie wymagała ochrony ani towarzystwa oficerów służby bezpieczeństwa. Ponadto nigdy nie było w zwyczaju tej służby, aby jej przedstawiciele uczestniczyli w rozmowach prowadzonych przez ministrów. "Otoczka" jaka została stworzona przez Matyję i powtórzona przez innych, miała chyba na .celu, oprócz ataku na służbę bezpieczeństwa, dodawać nimbu bohaterstwa i odwagi (Matyja, Działaliśmy jawnie i głośno, w: Poznański czerwiec..., s. 215233; Luka, Czwartek, w: "Prawo i 2ycie" nr 25/81).
7 Taszer, w niektórych swoich relacjach podaje, że delegacja zakładów HCP udała się także do Kłosiewicza ("Trybuna Mazowiecka" z dnia 25 czerwca 1981 r.). Czy był to tylko zamiar, czy doszło do rozmowy z tekstu wypowiedzi trudno się zorientować. Kaniewski (Czwartek,, w: "Prawo i Życie" nr 25/81) stwierdza, że delegacja była w CRZZ, ale tam nikt nie miał im nic do powiedzenia. Bliższych szczegółów bytności w CRZZ Kaniewski nie podaje. Taszer w innych swoich relacjach nie wspomina ani o pobycie delegacji w CRZZ, ani o rozmowie z Kłosiewiczem. Z przebiegu pobytu delegacji w Warszawie (początek rozmów w Ministerstwie o godz. 11.00, a wcześniej rozmowy w R.G. Związku Zawodowego Metalowców) wynika, że rozmów w CRZZ delegacja nie prowadziła. Z przewodniczącym CRZZ Kłosiewiczem delegacja się nie spotkała.
8 Wszystkie relacje są zgodne, że rozmowy z ministrem Fidelskim zakończyły się pomyślnie. Jedynie Kaniewski w reportażu red. Łuki twierdzi, że Fidelski szedł na rękę delegacji, ale wystąpienie członka delegacji Zygmunta Nowaka z W-7 spowodowało, że minister się wycofał. Nikt zresztą tego nis potwierdza. W takiej sytuacji delegacja miała zażądać przyjazdu Fidelskiego do zakładów HCP!
Taszer ani Matyja, nie wspominają o takim incydencie. Nikt także nie wspomina, że przyjazd Fidelskiego był przez delegację wymuszony. Fidelski z własnej inicjatywy zdecydował się na przyjazd do HCP, co zakomunikował delegacji. Stanowisko zajęte przez Fidelskiego oparte jest na jego relacji z 18 października 1983 r. nadesłanej do Archiwum KCPZPR.
* Wokół przebiegu zebrania w W-3 narosło sporo legend. To że było burzliwie, hałaśliwe, przerywane okrzykami ł gwizdami, potwierdza także raport Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego. Z okazji 25-lecia wydarzeń poznańskich prasa przyczyniła się do rozpowszechniania wielu nieprawdopodobnych relacji jak: Fidelskiego chciano wieszać na haku; Fidelskiemu pokazano sznur z pętlą na powieszenie; Matyja chciał się rzucić na Fidelskiego, aby go rozszarpać, ale mistrz Przynoga złapał go za kołnierz, uniemożliwiając ten zamiar itp. ("Polityka" nr 22/81). Tego typu sensacje mogły znaleźć posłuch w klimacie politycznym lata 1981 r.
W toku śledztwa uzyskano informacje, że 26 czerwca 1956 r. dwaj robotnicy z zakładów HCP Pertyk i Piotrowski przychodzili pod bramy ZNTK, podburzając do strajku i wzywając do solidarności. Rzecz jednak w tym, że wymienieni robotnicy nie odgrywali żadnej roli w wydarzeniach, jakie rozwijały się na terenie zakładów HCP.
* Ziemkowski dowodzi, że wieczorem 27 czerwca robotnicy Cegielskiego wzburzeni przebiegiem rozmów z ministrem Fidelskim postanawiają proklamować strajk 28 czerwca rano, jeśli nie zostaną wezwani do zapowiedzianego uczestnictwa nad obliczaniem zarobków według nowej taryfy (Poznański czerwiec..., s. 67). To stwierdzenie oprócz nielogiczności (nikt nie czekał na wezwanie, gdyż przed godziną 6.00 zastrajkowała trzecia i pierwsza zmiana W-3) nie ma żadnego potwierdzenia ani w dokumentach, ani w relacjach. Stasiak zapytany na temat informacji o przygotowywanym strajku odpowiada: "Żadnych szczegółów sygnalizujących podjęcie decyzji o strajku nie mieliśmy ani KW PZPR, ani żadna inna legalna instancja" ("Polityka" nr 24/81).
"Matyja ("Polityka" nr 22/81) sugeruje, że prosił Fidelskiego, aby przybył do W-3 o godzinie 5.00 rano. Nie sądzę, by była to wiarygodna informacja choćby dlatego, że pracował on na pierwszej zmianie, a 28 czerwca zjawił się do pracy przed godziną 6.00. Nie ma żadnych podstaw, aby twierdzić, że Matyja widział się z ministrem wieczorem 27 czerwca. Sądzić można, że szczegóły spotkania miały być omówione nazajutrz, po przybyciu Matyji do zakładu.
11 Takie stwierdzenia znajdują się w Próbie chronologicznej rekonstrukcji wydarzeń... dokonanej przez Ziemkowskiego, z której wynika, że o godzinie 5.50 pierwsza zmiana w Zakładach Cegielskiego nie podjęła pracy, a cała załoga W-3 (to jest wszystkie trzy zmiany) zaczęła gromadzić się w hali przesuwnicy na masowce.
*4 Nie był to jednak, jak niektórzy twierdzą, umówiony sygnał dla załogi Cegielskiego i innych zakładów do wyjścia na ulicę. Na jej odgłos robotnicy HCP poczęli się gromadzić na dziedzińcu koło elektrowni.
115 W czasie prowadzenia czynności śledczych wyjaśniających okoliczności wyjścia załogi Cegielskiego na ulice spotkano się z charakterystycznym zjawiskiem, że prawie wszyscy przesłuchiwani na tę okoliczność pracownicy zakładów unikali podawania nazwisk. Raport Komitetu tak wyjaśnia to zjawisko: "Podają oni., i to często bardzo dokładnie przebieg całości lub fragmentów poszczególnych zajść i wypadków nie podając jednak przy tym żadnych, lub prawie żadnych nazwisk. Jest to niewątpliwie wyraz nastrojów i opinii panujących wśród robotników ZISPO, którzy potępiając zbrodniczą prowokację, bynajmniej nie są przekonani o niesłuszności i antypaństwowym charakterze straj-:ku i demonstracji przez nich zainicjowanych".
16 Nie jest prawdą, że w pochodzie znajdowało się 80% załogi Cegielskiego. Większość oddziałów Cegielskiego pracowała na trzy zmiany. Trzecia zmiana z wielu oddziałów, poza W-3 poszła do domów. Druga, popołudniowa zmiana przebywała jeszcze w domu. Mowa więc może być o udziale 80% pierwszej zmiany HCP.
17 Ziemkowski stwierdza, jakoby ZNTK, Poznańska Fabryka Maszyn Żniwnych, N Rzeźnia Miejska, "Wiepofama", Gazownia, MPK wiedziały o przewidywanym wyjściu na ulicę robotników Cegielskiego oczekując tylko "na buczek". Hasło znali tylko wtajemniczeni, dodaje tajemniczo. Sprawa jest bardziej złożona, a rzecz polega na tym, że nawet ci co przyczynili się do wyjścia robotników Cegielskiego sami nie przewidywali wyjścia na ulicę i nie znali hasła '" "buczek".
18 Koniecznym wydaje się także sprostowanie kolejnego twierdzenia Ziemkowskiego, jakoby już -w czasie pochodu jeszcze przed godziną 7.00 rano pojawiły się transparenty. Nawet uczestnicy wydarzeń nie wspominają o transparentach, mówią jedynie o rzucaniu haseł, okrzyków. Bilitz przyznaje, że krzyczał "Wolności", a potem "Chleba". Steciuk zaś wkłada jeszcze w usta Bilitza okrzyk "Precz z kłamstwem". Bilitz przyznaje się, że idąc na czele pochodu był głównym "zapiewajło".
19 Chronologia wydarzeń ustalona przez Ziemkowskiego w Poznańskim czerwcu... nie pokrywa się z ustaleniami dokonanymi w czasie śledztwa prowadzonego przez organa śledcze w lipcu i sierpniu 1956 r.
20 S. Matyja, Działaliśmy jawnie i glośno, w: Poznański czerwiec..., s. 215233.
21 Z tych autorytatywnych stwierdzeń Ziemkowskiego (Poznański czerwiec..., s. 67 81) niepopartych żadnym dowodem, wynika niezbicie, że wydarzenia poznańskie w czerwcu 1956 r. były misternie przygotowane. Nie ma tam tylko nazwisk przywódców i organizatorów. Czyżby dziś, po upływie ćwierć wieku autor bał się ujawniać ich nazwiska?
22 W. Luka, Czwartek, "Prawo i Życie" nr 25/81.
28 J. Maciejewski, Po dwudziestu pięciu latach, w: Poznański czerwiec..., s. 26.
"Biuletyn Informacyjny RWĘ Nr 7, wrzesień 1956 r., "Prasa światowa o Poznaniu".
25 K. Kaniewski, Żadnego ejektu, żadnej odpowiedzialności, "Polityka" nr 22/81.
26 A. Ziemkowski, Poznański czerwiec..., s. 71.
27 W. Mus, Z drugiej strony barykady, "Polityka" nr 19/82.
28 J. Maciejewski, Fakty i znaki zapytania, "Polityka" nr 22/81.
29 S. Matyja. Działaliśmy jawnie i głośno..., op. cit.
80 S. Mac, Kazano zapomnieć, "Prawo i Życie" nr 27/81.
81 J. Maciejewski, Po dwudziestu pięciu latach..., s. 26.
82 A. Czubiński, W poszukiwaniu prawdy o poznańskim czerwcu 1956 r., "Gazeta
Poznańska" z 13 lipca 1981. 88 A. Ziemkowski, Próba chronologicznej rekonstrukcji..., s. 7475.
84 W. Mus, Z drugiej strony barykady..., op. cit. ,_
85 Biuletyn Informacyjny RWĘ Nr 7, wrzesień 1956 r. w Tamże.
87 K. Falkiewicz, Gorzka lekcja historii, "Głos Pracy" z 1921 czerwca 1981 r.
88 W. Luka. Czwartek..., op. cit. "Poznański czerwiec..., s. 27, 76 i7 9.
40 Biuletyn Informacyjny RWĘ Nr 7, wrzesień 1956.
41 A. Banasiak, Byłam wtedy pielęgniarką, "Kierunki" nr 25/71; Poznański czerwiec..., s. 279284.
42 E. Naganowski, To co widziałem, w: Poznański czerwiec..., s. 243248.
48 E. Goliński, Ogarnął mnie przeraźliwy strach, w: Poznański czerwiec... s. 256258;
E. Goliński, Czarny czwartek, "Słowo Powszechne" nr 124/81. 44 S. Matyja, Czy warto było? Tak!, "Słowo Powszechne" nr 129/81.
** E. Naganowski, To co widziałem..., op. cit.
46 Pismo Jana Strzałkowskiego do Prokuratury Generalnej z 30 września 1957 r., w: Poznański czerwiec..., s. 338342.
47 K. Falkiewicz, Gorzka lekcja historii..., op. cit.
48 W. Luka, Czwartek..., op. cit.
49 A. Ziemkowski, Próba chronologicznej rekonstrukcji..., s. 76 ł 79.
SB J. Sandorski, Poznańskie procesy w 1956 r., w: Poznański czerwiec..., s. 153163.
Tamże, s. 162.
52 Tamże, s. 338342.
58 W. Mus, Z drugiej strony barykady..., op. cit.
54 E. Naganowski, To co widziałem..., op. cit.
55 A. Banasiak. Byłam wtedy pielęgniarką..., op. cit. /
56 "Słowo Powszechne" nr 124/81.
87 W. Luka, Czwartek..., op. cit.
48 A. Ziemkowski, Próba chronologicznej rekonstrukcji..., s. 83.
69 K. Falkiewicz, Gorzka lekcja historii..., op. cit.
60 J. Maciejewski, Po dwudziestu pięciu latach..., s. 29.
81 K. Falkiewicz, Gorzka lekcja historii..., op. cit.
62 W. Mus, Z drugiej strony barykady..., op. cit.
88 A. Ziemkowski, Próba chronologicznej rekonstrukcji..., s. 88.
64 Tamże, s. 8889.
65 Poznański czerwiec..., s. 9698.
66 J. Maciejewski, Po dwudziestu pięciu latach..., s. 12.
67 Tamże, s. 12.
68 "Głos Wielkopolski" z 30 czerwca 1956 r.
"Nowa Kultura" z 29 lipca 1956 r. ~ , . .
70 Poznań czerwiec 1956 r., "Polityka" nr 24/81.
71 Gdzie Pan wtedy był?, "Polityka" nr 25/81.
78 J. Sandorski, Procesy poznańskie..., s. 167.
78 A. Czubiński, W poszukiwaniu prawdy..., op. cit.
74 J. Maciejewski, Po dwudziestu pięciu latach..., s. 7.
75 J. Sandorski, Procesy poznańskie..., s. 192196.
76 Wystąpienie mecenasa S. Hajmowskiego, w: Poznański czerwiec..., s. 322332.
77 Gdzie pan wtedy był?..., op. cit.
78 J. Maciejewski, Po dwudziestu pięciu latach..., s. 2627.
79 A. Ziemkowski, Próba chronologicznej rekonstrukcji..., s. 1576, 78.
80 Gdzie Pan wtedy był?..., op. cit.
81 A. Ziomkowski, Próba chronologicznej rekonstrukcji..., s. 8889. _.;
82 Tamże.
88 J. Sandorski, Procesy poznańskie..., s. 180.
84 W. Gomułka, Przemówienia, Warszawa 1957 r., s. 1719. -"-''<
85 Tamże, s. 398.
86 J. Maciejewski, Po dwudziestu pięciu latach..., s. 1718.
87 W. Gomułka, Przemówienia, s. 17.
88 J. Maciejewski, Po dwudziestu pięciu latach..., s. 18.
SPIS TREŚCI
OD AUTORA
1. ZAMIAST WSTĘPU ............. 7
2. SŁOWO O SYTUACJI POLITYCZNEJ I GOSPODARCZEJ 13
3. ZANIM ROBOTNICY WYSZLI NA ULICE ...... 22
4. DLACZEGO ROBOTNICY WYSZLI NA ULICE? .... 32
5. W DRODZE NA PLAC ZAMKOWY ........ 38
6. WYDARZENIA NA PLACU ZAMKOWYM ...... 43
7. NAPAD NA WIĘZIENIE, PROKURATURĘ I SĄD .... 53
8. OBRONA GMACHU WOJEWÓDZKIEGO URZĘDU DO
SPRAW BEZPIECZEŃSTWA PUBLICZNEGO ..... 59
9. WYDARZENIA NA ULICACH MIASTA ........ 76
10. WEJŚCIE DO POZNANIA WOJSKA ........ 81
11. CO ZOSTAŁO USTALONE W ŚLEDZTWIE? ...... 88
12. WOKÓŁ OCENY WYDARZEŃ CZERWCOWYCH 1956 R. 97
KRONIKA WYDARZEŃ POZNAŃSKICH ......... 112
PRZYPISY .................. 120
UiłU,
Grafik
Jarosław Jasiński
Redaktor Aleksandra Belerska
Redaktor techniczny Ludwik Suski
Korekta
Małgorzata Stankiewicz
Copyright by Krajowa Agencja Wydawnicza Warszawa 1986
KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA RSW "PRASA-KSIĄŻKA-RUCH" WARSZAWA 1986
Wydanie I. Nakład 20.000 + 350 egz.
Nr prod. XII-5/1084/84
Obj. ark. wyd. 9,26, ark. druk. 10,81
Skład, druk i oprawa:
Prasowe Zakłady Graficzne
Kraków, Aleja Pokoju 3
Zam. druk. 1226
ISBN 83-03-01467-6 P-44

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Poznański Czerwiec 56 „Niezależna Gazeta Polska”, 2 czerwca 2006
t15 Egzamin praktyczny 2016 CZERWIEC
Egzamin Czerwiec E12
Dlaczego Amerykanie strzelali do satelity Wydarzenia dnia
Karta pracy egzaminacyjnej czerwiec 2007
Trasa 6 Zielony Poznan
2012 czerwiec (2)
49 26 Czerwiec 1995 Kogo boją się Rosjanie

więcej podobnych podstron