Jerzy Górzański
Wszystkim steruje
błyskawica
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
Grażynie
Błyskawica kieruje sterem wszystkiego
(z Heraklita)
Przejście nie strzeżone
Radamantes usnął za stołem
Niech mu wieczność lekką będzie.
W kubku szkarłat wina
Zaprawiony łza niebieską.
Przechodził niedawno tędy
"Anioł Śmierci"
doktor Mengele
Oświęcimski kolorysta, który
Wstrzykiwał w gałki oczne farbę,
Aby uzyskać kolor oczu
Właściwy rasie nordyckiej.
Tu się odbyło zaoczne flagellum demonium,
Lecz kat nigdy nie pozbywa się swej ofiary
Rozsiane krople w przedsionku, w winie,
Na suknie przykrywającym stół.
Męczeństwo drobin utrwala
Nadzwyczajny pośpiech inferalnych wyroków.
Trzygłowy Cerber to
Pamiątka z porcelany.
Wyłupione oko
świadectwo wandalizmu.
Przeszła przez bramę wycieczka neurotyków.
Obrót ostrza ze zgrzytem odsłonił nicość.
Kalectwo strażnika
wyrób seryjny.
Przepłynąć rzekę z uczuciem zemsty
Na martwym symbolu.
Lśniący chłód oczodołu
To pozostanie po wielkich pochodach.
I wreszcie Acheront
Brzeg opada łagodnie.
Drobny żwir, sucha trawa,
Trochę "galanterii"
(Tak nazywano zwłoki
Małych dzieci w Treblince,
Dzieci sekty religijnej z Gujany i
Dzieci banglijskich z Asamu.)
"Gdzie jest łódź?" -
Pyta piękna terrorystka
Z Komanda Rewolucji.
Chce się przeprawić na drugą stronę
Zachowując makijaż jak ranę
Na pamiątkę ślepej nienawiści.
Lecz nie wie, że mądry przewoźnik,
Ukryty w heraklitejskim cieniu,
Nie odpowiada nigdy na pytania,
Tylko wskazuje na nurt leniwy i czysty,
Gdzie "wszystkim steruje błyskawica".
Z rozkazu Robespierre'a
Tylko jedno zwycięstwo
(A nie bezustanne antyszambrowanie
W stylu
z pokojowca na ideowca
Lub odbijanie się od ściany do ściany,
Bo niby tylko krowa nie zmienia poglądów)
A potem umiar,
Dar wstrzemięźliwości,
Który dźwiga się na starość,
Nienasycona potrzeba ciała, a tu
Zawroty głowy i bolące dziąsła,
Sztuczne zęby stworzone do miażdżenia,
Wzdęty brzuch powołany do męczeństwa.
l ten bohaterski niegdyś,
Wystawiony na plagi,
Sterczący na zawołanie Olbrzym,
Przebijający się przez turniury
"Ukłon damy"
to była pozycja
Do zdobycia, od tyłu,
Bezwstydny zwiastun
Dyskretnej choroby,
Dziś wzbudzający chichot u karła,
Który robi lewatywę
Nucąc "Carmagnolę"
"Tylko jedno zwycięstwo"
Mawiał, bo przecież obżarstwo,
Wyuzdanie, cynizm, wszechwładna intryga,
To zawsze jakaś całość
Nazwana wytwornie: erą polityczną, a teraz
Robactwo w peruce,
Częste wymioty, biegunka.
A także obstrukcja, o której
Flaubert powiadał, że
"Wywiera wpływ na poglądy polityczne".
W nikłym blasku świec
Zacieki na lustrze.
Nie odbija zwierciadło pogromów ducha,
Kłamstw uroczystych i zdrad efektownych,
Tylko nędzę fizjologii
Wystające kolana z porcelanowego kubła.
I łoskot otwieranych drzwi,
I rontu głos wiecznie młody:
"Z rozkazu Robespierre'a!"
Mowa, to więcej niż krew
zdanie Frama Roscnwciga,
którym opatrzył mój notatnik
filologa "LTI" (o języku Trzeciej Rzeszy)
Victor KIcmpcrcr
Powiedzmy
(Słynne: nie bójmy się powiedzieć):
Dźwięki dochodzą zza wysokiego ogrodzenia.
Słyszymy, jeszcze słyszymy nagonkę
Grzechotki, kołatki, klaskanie
(Język klaszcze pod borem!
Filon w wojskowym mundurze
I pełno patroli na drodze)
I dzwonki u szyi krów, gdy
Powracają ze słynnych polskich pastwisk,
W słynnym polskim zmierzchu,
Gdy krew podchodzi do gardła
I język stwardniały od mowy
trawy
Gada śpiewnym akcentem
Internatów i chłopskich obór.
Słowa nie znają przeszkód,
Dlatego jesteśmy nieszczęśliwi,
Zamknięci w czterech ścianach elementarza
"Tata Ali służy w ZOMO.
A to jest pies Ali
(Wiadomo: pies skrzyżowany z WRON-ą)"
Słowa jednak wyrażają, definiują,
Kaleczą, a nawet
bywa
Zapadają głębiej
Szczęśliwi nie liczą grobów.
*
Tu także, właśnie tu.
Na tym skrawku niewielkich zasług
I wielkiego krzyku.
W gęstym powietrzu pór roku,
Gdzie łagodne zimy odbierają radość dzieciom,
Które chciałyby się ślizgać
Po zamarzniętym stawie.
Zabawy uśpione, karnawały omdlenia.
Wiatr zwiewa cienki śnieg z wież kościelnych.
Słychać kwilenie niemowląt i śpiew pijaków.
Każde zachłanne mięso ma w sobie opór,
Głuche na religijną przemoc czasu.
(1982
1990)
Słowa także twierdzą na przekór
Bezlitosnym nakazom total
hierarchii,
Że istnieje "Fałszywy Parnas"
Albo "Mentalność Subkulturalna".
Z tego dałoby się wyprowadzić
Trudną do podważenia konstatację
"Intelektualiści elitami
O mentalności subkulturalnej
Tworzą fałszywy Parnas"1
1 Bodajże z Gustawa Herlinga-Grudzińskicgo.
Prawdziwa makabra
Ta ich przesadna uprzejmość
Doprowadza do szału.
Ta ich wymuskana zgroza galanterii.
Umizgi i szczebioty noży
Pracujących bez wytchnienia.
Plecy całe w ranach
Od nieustających przejawów miłości.
Żywe mięso obracane na ostrzach
Dla naszego dobra.
Płatni mordercy kulturalnych zdarzeń
Na każdym rogu.
Atmosfera pikniku w rzeźni
Będą nam w zgodzie
Z obowiązującym obyczajem
Wycinać łopatki, wypruwać żyły.
Patroszyć. Patroszyć. Patroszyć.
Do końca, do samego końca, bez złudzeń,
Odtwarzać w nas,
W naszych niepojętych zakamarkach,
W naszej chronicznej biedzie,
Narastającej na kościach
W niezliczonych odmianach.
Będą odtwarzać z uśmiechem, z wdziękiem,
Historię naszych narodzin,
Kiedyśmy się wynurzali z brzuchów ogarnięci paniką,
Oślepieni światłem, wleczeni za włosy
I pozbawieni głosu.
Historię pierwszych porodów,
Nigdy do końca nie sprawdzonych,
Bolesnych i długich wędrówek
Przez napierające zewsząd dzikie materie.
Ostre, najeżone i bezwzględne zasieki
Wymuszonych, kolejnych wcieleń
I porządków rzeczy.
A przecież żądają od nas,
Abyśmy się jedynie
Jakoś zachowywali.
Jakoś kontrolowali.
Jakoś trzymali fason.
Podnosili się z klęczek
Jak się podnosi umęczone ciało,
Ostatni oddech i stłuczone okulary.
Nienawidząc dla przyzwoitości.
Każdy najmniejszy ruch w imię postępu
I postępującego nieuchronnie skarlenia.
Żaden zmarły nie przechowa mądrości
Poza wymiarem uprzedzeń
Nie tylko rasa, światopogląd, numer buta.
Nie tylko to, co oddala i niweczy,
A więc poza dotykalną różnicą,
Która dzieli, antagonizuje i zagraża
Tylko umysł genialny tworzy wzory technologiczne
Doskonalszych pojednań.
Wiemy aż nadto
Wszechobecna zagłada
Jest utajonym życiem natury.
Atom jest cząstką elementarną
I zmierza od rozproszeń do połączeń
W procesie długich i daremnych wyrzeczeń
Jedynie błysk kulisty obiecuje wiarę i zniszczenie.
Mózg Oppenheimera właśnie
Byłby tą Pascalowską nie kończącą się kulą,
Której środek jest wszędzie,
Obwód zaś nigdzie
To co raz odkryte nigdy już nie zazna grobu.
Żaden zmarły nie przechowa mądrości.
Przybywa nam świata
W 25 rocznicę pierwszego wydania
"Rzeczy wyobraźni" Kazimierza Wyki
Przybywa nam świata
I wierszy nam przybywa.
Nie może być inaczej.
Wyobraźnia i wiara
To są nasze podróże
Po najbliższych i najdalszych pejzażach,
One nam zsyłają nieskończoność słów.
Z wysoka sprowadzają
W orszaku zamętu, krzyku, pospolitej wrzawy,
Parę podobną do siebie,
Lecz cichszą i trudniejszą do naśladowania
Fantazję i przebaczenie.
"Przybywa nam świata"
I wiersze nasze respektują to prawo.
Ale wyobraźnia z wiarą
Już się czule żegnają.
Wyobraźnia wybiera się na Apokalipsę.
Wiara w domu pozostaje,
Jak u Pope'a zabawka starców
Z szylkretu różaniec.
(1984)
Wyspy greckie
Darkowi Skarupińskiemu
Są takie szczęśliwe wyspy
Jeżeli ktoś im pogrozi palcem,
Obracają to w żart.
Gdzie wody czyste
Wypływają z jaskiń
I nikt nie tonie.
Są takie szczęśliwe wyspy
Ziemia spalona i rdzawa
Wydaje z siebie
Nasłoneczniony owoc.
A ludzie chodzą
Wkoło, na palcach.
Nikt nie wie, na czym to polega,
Że jeszcze wdzięczą się do siebie.
Och, dla nich jest za mało
Tych wszystkich czułości i pokłonów
Nad winoroślą.
Są takie szczęśliwe wyspy
Gdzie ludzie mają krótki sen,
Bo po co spać,
Gdy nic się nie śni
Wulkan niosą w procesji, wysoko,
Jak obraz, który pokornie
Grozę swą skłania
Ku zawodzącym pieśniom.
Ale dopada ich nagle na jawie
Najważniejsza z klęsk rzeczywistych
Mała dziewczynka z zaprószonym okiem
Uosabia Chandrę i Marsyliankę.
Ogień pod powieką to niewinność
Obwożona na osiołku
Zdejmują czapki, świecą twarde czaszki.
Chcą rewolucji, lecz najpierw
Niech dziecko pojedzie do lekarza,
Do Aten.
Mandelsztam
W mistycyzm łatwiej wejść
Niż w pożar.
Nie parzy płomień,
Gdy on "słyszy śpiew
ptaszęcy tkliwy,
Wieść każdą życiem przepojoną".
Od Boga daną i przez Boga
W ciszy pustelni woroneskiej
Wypowiedzianą
ale czy szczęśliwą?
Wiecznie w połowie żywota swojego...
To się tylko podziwia,
Tego nie ma w nas.
Tego koniecznego wejścia w konfidencję
Z naturą ciemnych podpowiedzeń.
Z istotą próżną i bałwochwalczą.
A przecież obłok powieki
Zabierający światło głębokiego wejrzenia
To klasyczny mit podniosłych ograniczeń.
Jakże często zmarli udają śpiących,
A śpiący symulują śmierć.
Jeden Gogol wiedział,
Że tworzenie, jako surowy nakaz Boga,
Tylko powtarza urywane zdania
Upadłych aniołów.
Dlatego spał na siedząco w fotelu,
Z otwartymi oczami.
Bał się położyć do łóżka,
Gdyż było to dla niego
Równoznaczne ze śmiercią.
Nie pomogło dwukrotne spalenie "Martwych dusz",
Ani pielgrzymka do Jerozolimy,
Ani "Spowiedź autora",
Ani wyniszczający post,
Ani narastający obłęd
"Czyż to nie błyskawica rzucona z nieba?"
Pozostała wielkość skazana na torturę
Powtarzających się sferycznych transmisji:
Wiecznie senny...
Wiecznie obudzony...
Wiecznie w połowie żywota swojego...
Dzień odwiedzin
Poczekalnie oddziałów psychiatrycznych
Dla nieletnich.
Właściwie przedsionki, bezosobowe,
Gdzie na tablicach pory roku
Zmieniają się szybciej niż te za oknem
Zima wycięta z kartonu ma złote oczy,
W których odbija się błękit pogodnego lata.
Długie czekanie na widzenie z dzieckiem
Jest jak walka bokserska
Na ringu w Las Vegas:
Ray "Sugar" Leonard
kontra
Marvin Hagler "Marvelous"
Zabójca Hagler ma czerwone rękawice,
Ale w końcu przegrywa
Z instynktem przetrwania Leonarda.
Inteligencja zwycięża siłę.
Albo
Niech zabrzmi bardziej swojsko
Cierpliwość zwycięża nudę.
Rodzice jedzą czereśnie i czekają.
Drzwi oddziałowe otwierają się cicho
I widać w głębi pusty korytarz.
Pośrodku leży but dziecięcy.
To znak, że dzieci poszły na sanki.
Chińskie latawce
Grażynie Koptas
Chińskie latawce,
Gdy z wolna się unoszą
Pośród dymów przedmieścia,
Aby wzlecieć ku górnym granicom.
Nigdy nie wiadomo,
Które to piętro zdobywcy
I jaki demon ściga
Pragnienie dziecka: wyżej i wyżej.
Choć jest ono tylko
Ziemską połową papierowej konstrukcji.
I ciągnie do siebie, przyciąga
Szybujące widmo, żeby je pokonać!
W grach i zabawach dzieciństwa,
W jego sposobach i kształtach.
W zaciśniętych zębach, w bólu.
W odległościach, co zawsze mylą,
Bo nie są na miarę.
(Kto widział
Chłopów w siedmiomilowych butach
Przeskakujących wzgórza i pagórki
Na trasie Praga
Mokotów?)
Wszystko jest większe
Podwórze to plac defilad,
A śpiew piekarza w otwartym oknie
Wyzwala rzęsistą ulewę
Złoconych kurtyn La Scali.
W piramidach dzieciństwa
Wznoszonych przez małych niewolników,
Którym śnią się epolety nadzorców.
W drapaczach chmur dzieciństwa
Ledwo odrosłych od ziemi,
Gdzie słychać szmer
Wysokopiennych wind.
Tam właśnie rodzi się postać
Lękliwa i słaba wieku dorosłego.
Jeszcze dziecko za nią biega
I zwycięża za nią
Lub choćby znieważa.
Ale już smok z chińskiego latawca
Prószy ogień na zdeptana ziemię.
Przed obrazem Velzqueza
chodzi o "Panny dworskie"/"Las Meninas"/
Obraz jest przed nami; my parzymy na obraz
i
jak to zauważył eseista i filozof
Ortega y Gasset w swojej rozprawie poświęconej
Velzquezowi
w ten sposób powstaje
zjawisko podwójnej dynamiki: obraz zaprasza
nas do środka, a my równocześnie zapraszamy
go na zewnątrz, do siebie.
(Carlos Fuentes)
Mają zmienione i posępne twarze. Choć patrzą na
coś, co być może poza obrazem jest tylko komedią klęsk
urojonych i rzeczywistych, zwycięskich dramatów. Czyli
patrzą na nas rozproszonych, nieokreślonych i względnych
(wszystko dziś bywa względne, dlatego rodzi taką
bezwzględność).
Zajęci wiecznością i upozowani. Nic przekraczają jednak
formy, która odbija ich pragnienia i nastroje. Raczej
zapraszają nas do siebie. Ten pies nostalgiczny nic gryzie.
Okno można zamknąć, gdyż przeciągi bywają groźne dla
przybyszów z innej epoki. Owoce rozsypane na stole
mają tę świeżość, co zachęca do udziału. Nic licząc
jakichś drobiazgów, które da się ułożyć lub odsunąć na
plan dalszy. Zrobią trochę miejsca, abyśmy się pomieścili
w ich nieskończoności. Infantkę i karlicę trzeba przesunąć
bliżej światła, a troskliwą duennę ku drzwiom wiodącym
na ogród. Dziecko zaś
biedne dziecko
żeby
nie tęskniło za piastunką, oświetlić nagłym błyskiem burzy,
co gdzieś przetacza się za horyzontem.
Velzquez
w głębi, maluje ten obraz, który nas
zaprasza
pośrednik życzliwy, choć złoszczą go zakusy
dekompozycji. "Nie ruszać moich figur"
zdaje się
mówić. Lecz jakże wejść w obraz na palcach, przemknąć
zatuliwszy uszy, nie słysząc westchnień infantki, chichotu
karlicy, płaczliwego głosu dziecka i modlitwy duenny
o deszcz, gdy patrzy na ogród.
Na śmierć Henri Michaux
No cóż, rocznik 1899.
podobnie jak Borgcs.
Wtedy wychodziło się z brzucha chłopca,
Aby wejść do brzucha dziewczynki.
Najkrótsza droga od Pudełka Żołnierzyków
Do Domu Lalek.
"Urodziłem się z dwojga dzieci"
Troje dzieci,
Bawiąc się w dorosłe życie,
Któregoś poranka
Znalazło się w XX wieku.
Nikt tego nie odnotował,
Ale pierwszy poranek naszego stulecia
Był mroźny i cienka warstwa śniegu
Przykrywała trawnik przed domem.
Ukryty pod tą zimną skórą,
Najmłodszy w rodzinie, Henri,
Nieprzejednany Belg z Namur,
M u s i spełnić swoją powinność
Wobec wyobraźni.
To znaczy
wyrzec się
Idei, pokrewieństwa, zaszczytów.
Ale chłopiec okrętowy na statku "Boskoop"
Musi zniszczyć w sobie realność podróży.
Wyprawa do Ameryki Południowej
Nie jest jeszcze urojeniem.
To wyprawa przeciwko sobie.
Matka
dziewczynka boi się o jego zdrowie.
Ojciec
chłopiec, z dziecinną łatwością,
Bierze go w nawias:
(Myszka już musi
Sama dać sobie radę).
Musi przeżyć 57 lat
W sierocińcu poezji,
Zęby stwierdzić w "Nędznym cudzie",
Że meskalina to oszustwo.
Tylko trzeźwość umysłu daje wyniki.
To znaczy
Pisanie musi zawierać w sobie
Utajoną, fantastyczną potrzebę
Nieustannego zwiedzania
"Przestrzeni wnętrza".
A na zewnątrz
Podobno gubił wszystko:
Notes z adresami, wstążki, pióro.
Mawiał: "Szczury opuszczają okręt".
I tajemniczo dodawał:
"Przedmiotom odpowiada tylko jedna idea".
A nawet radził:
"Zwiewać i to co sił w nogach".
Ale dopiero w 85 roku życia
Udało mu się zwiać z sierocińca poezji.
No cóż, śmierci nie da się wymyślić,
Nie jest podróżą do krajów Magii,
Wielkiej Garabanii czy Poddemy.
Nie w opisie rzecz,
Nie w tym, co przekracza granice.
Tysiąc potworów odwraca naszą uwagę
Zapamiętajcie
Nigdy nie można przewidzieć,
Z której strony pojawi się płetwa.
I jak głęboko uderzy w nas
Westchnienie Wielkiej Ryby
Ulga zabójcy
przeciwko naszemu zdziwieniu:
"Coś zmusza kogoś?"
Bóg dał mu ciemność
po równi z księgami
(z J.L.B.)
Panu Rajmundowi Kalickiemu,
za jego "Świat według Borgesa"
("Sen we Śnie")
Poeta, w którym zmierzcha
Powolny proces zamierania barw i kształtów,
Gdzie krzyków tyle, co westchnień,
I nadziei, że jest się wciąż po tej stronie
Czynu i zwątpienia
To jest właśnie Mistycyzm.
Poeta niczym średniowieczne miasto nocą
Ciemność tak doskonała,
Że światełko, które zabłyśnie w nim:
To jest właśnie Objawienie.
Poeta, który traci wzrok
(Tego nie da się przełożyć na żaden obraz;
Cielesny wątek najpewniej uczestniczy
w grze pojęć)
Nosi w sobie pedanterię, okrucieństwo
I karę:
Pedanterię, bo stan taktyczny dla niego
To prawdziwa rozkosz prawdomówności
I groza nieodwracalnych wyroków.
Okrucieństwo, bo trzeba tak kłamać,
Żeby czuć się naprawdę oszukanym.
Karę, bo w końcu mógł powiedzieć matce:
,,Tak, widzę trochę lepiej.
I pomyślałem: popełniłem najgorszy z grzechów,
Nie byłem szczęśliwy."
To jest właśnie Borges.
Urodził się w Buenos Aires
(1899
cen sam rocznik, co Michaux)
Zmarł w Genewie.
Bliżej Europy, a może stosowniej będzie:
W upadku Europy próbował odnaleźć
"Dźwięczną samotność",
Soledad Sonora hiszpańskich mistyków,
Zbliżającą do tajemnicy..."
Lub też, kto wie, układał anagramy
Zajęcie w sam raz przed zaśnięciem
Szczególnie angielska przestawnia
Ma tę lekkość ostatniej pociechy:
Funeral
(pogrzeb)
real fun
(prawdziwa zabawa).
A potem już tylko imaginacja,
Co dwóm odległym krańcom mitu
Przydaje powagi Urzeczywistnienia.
Ocean powoli wlewa się do muszli.
Czułość słonej wody,
jeszcze słyszalna czułość pojednania
Przed decydującym uderzeniem rzek
Tracących nazwy, imiona, dorzecza,
Impet przewodnictwa
W mętnym i grzmiącym bezmiarze oceanu.
I zimny, zbyt gwałtowny podmuch pampero
(Niosący spóźnioną woń ogrodów Santa Rosa)
Otwiera okno
Atlantyk za rogiem genewskiej ulicy
Wstrzymuje na chwilę oddech.
Sprawiedliwy w nieszczęściu,
Jak śpiew tanga.
Dom nad Narwią
Na poddaszu żywiczny zapach.
Nigdy nie wywietrzeje.
Przenika skórę i budzi pożądanie.
Całe stulecia wiatrów
Uderzających nocami o kalenice dachu.
Epoki deszczów dudniących o eternit.
Nie zmyją go, nie rozpuszczą w wilgotnych
I natarczywych objawieniach.
Bo dom drewniany jest objawieniem,
Wolnością i smutkiem.
A nade wszystko widokiem objawionym.
Stąd widać zakole rzeki
Z połyskliwą drogą, po której
Nadejdzie czerwcowa noc
Niosąc wianki puszczane z ciemnym nurtem.
Ktoś musi zwrócić przyrzeczenia.
Nie niknie, nie ginie na zawsze
Pogański patos obrzędu nadziei.
W progach płytko rozlanej rzeki
Lin przemyka pośród zatopionych gałęzi.
Ciągnie za sobą nitkę śluzu,
Jak gdyby wyznaczał rytm powolnego wzrastania.
Kiedy woda spłynie do głównego koryta rzeki,
Na tym miejscu zakwitnie pole kaczeńców.
Ptaki śpiewają w nagich jeszcze krzewach.
Nawołują się do zmartwychwstania
Dawno umarli kochankowie.
I w ciszy kwietniowej nocy
Pisk kuny wspinającej się
Po zewnętrznej ścianie domu
Jest jak obietnica czułości.
Obłaskawiony łowca, obłaskawiona zdobycz.
Ciężarna krew zasypia w geście pojednania.
Wiersz okolicznościowy
z okazji pięćdziesięciolecia narodzin
Napisałem sporo lichych wierszy.
No cóż, wara też musi żyć.
Poeta jest jak kobieta
Musi się zawsze podobać
(Znam kilku poetyckich transwestytów
Zmieniają podpaski jak rękawiczki).
Ogólnie rzecz biorąc
Fatalna kanalizacja
Na najniższym
piętrze.
Zlew kusi.
Ale to tylko zlew.
Przecież w młodości
Przysięgałem na konstrukcję,
Która była dla mnie wszystkim,
Czyli zbliżeniem do świata,
Bo wtedy konstruować znaczyło:
W c a ł o ś c i szukać ocalenia.
W teraz te kubły
Jak wiara pochłaniająca biologię.
Jakieś fragmenty poszarpanych tkanek.
Drgające jeszcze oko
Za zasłoną gazy.
Skrzepy, kolonie węzłów chłonnych.
To co miało niegdyś
Obiecane królestwo Formy Trwałej
Paruje pod pokrywą.
Chemiczna wegetacja resztek, cząstek,
Odrzutów, którym przepowiadano
Piękną przyszłość monolitu.
To wszystko przetrwa w naturze
Przyzwyczajeń jak moje
Niekończące się postanowienia czystości.
Regaty
Byłem dzieckiem.
Choć to duże słowo
dziecko.
Brzmi prawie tak
Jak: wierzę, że byłem dzieckiem.
Chociaż: "myśl przeciwstawia się wierzeniom".
Tak przynajmniej twierdzi Philippe Sollers.
Dlatego myślę, że byłem dzieckiem.
Bo "myśl to jedynie
Bezpośredni skutek doznawania".
Lepiej zatem powiedzieć
Byłem przerażony.
Któregoś lipcowego dnia
Ujrzałem topielicę,
Gdy zaplątana w wiklinę
U brzegu Wisły
Błyszczała w słońcu
Wypukły przedmiot
Odbijający światło.
A środkiem rzeki
W pochylonym rytmie
Silnych ramion
Osada szóstki ze sternikiem
Wzbudzał falę,
Która leniwie
Podmywała wiklinę
I kołysała ciałem topielicy.
Połyskliwy przedmiot ożywał.
Uroda twarzy zanurzonej w wodzie
Przeświecała ku powierzchni.
Oczy otwarte patrzyły na mnie
Jak gdyby mówiąc:
"Pomóż mi, dziecko."
By raptem się zapaść
Jak gumowa lalka,
Z której wypuszczono powietrze
To spod wikliny,
Z głośnym trzepotem,
Rzuciło się w pogoń
Za wioślarzami
Stado węgorzy.
Syte i pełne wigoru
Płynęło na tarło.
Pochód
We śnie płaskim i bezkresnym
Widziałem oddział żołnierzy
Na czele którego szedł mój ojciec.
Niósł na rękach matkę
Ubraną w ślubną suknię
Welon wlókł się po ziemi.
Wujek gdzieś na końcu ze sztandarem
Łopotał w zgodnym rytmie.
Głód wyniósł z obozu.
Żołnierze śpiewali: "O mój rozmarynie..."
Spieszyli na bój pod Kutnem.
Siostra jechała na czeskiej "damce"
Jej czerwona kokarda jak rana
Sztywno wyrastała z włosów.
Pies obszczekiwał rower,
Ale to nie był mój ulubiony pies.
Szedłem za wujkiem i niosłem harmonię
I ona jeszcze kiedyś mi się w rękach rozśpiewa.
Żołnierze zawodzili: "A sapery grób budują..."
Matka spała w ramionach ojca,
Któremu szorstka trawa raniła bose stopy.
"Za pijaństwo do Canossy"
To miał zapisane w księgach parafialnych
I w kartotekach urzędów wojewódzkich.
Wujek gryzł drzewce sztandaru
Niczym smakowitą kość.
Siostra puchła od wiatru
Wiejącego ze wschodu.
Psa porwał wilk,
Co się zakradł w niedzielę.
Rosło ziele na mijanych grobach.
Padał deszcz zmarłych i pomordowanych.
Zimny deszcz, po którym
,,Rozkwitały pąki białych róż..."
Śpiewali żołnierze to samo,
Lecz czulej.
Śnił mi się wiersz o rzezi
Tuż przed spotkaniem autorskim
Jakiś poeta, łysawy, napuchnięty,
Który został starcem
W wieku 25 lat,
Gorączkowo, będąc
Nieprzytomnym na umyśle,
Kończył wiersz o rzezi.
Organizatorzy ponaglali go,
Gdyż wypełniona po brzegi sala
Dyszała mordem
Pół godziny opóźnienia.
Dokoła tyle rzezi
Pisał poeta.
l nie mógł skończyć.
Przyjdź do mnie, rzezi
pisał.
I tracił wątek.
"Rzeź niewiniątek" Giotta
Zderzyła mu się
Z "Rzezią niewiniątek" Tintoretta
Ucięta dłoń chłopięca
Wypadła z ram (których?);
Na najmniejszym palcu
Błyszczał szmaragdowym oczkiem
Złoty pierścionek.
Pijany Szela na czele
Rzezi galicyjskiej,
Z siwą głową ziemianina
Przytroczoną do siodła,
Pędził na spotkanie
Z Maksymem Żeleźniakiem
Pod Humań
Choć ta rzeź przecież nie po drodze.
Szybciej, szybciej
(Schnell bodajże
Czy schnella chyba)
Niecierpliwili się organizatorzy.
Sala jak ul ogromny
Huczała pomrukiem armat.
Sami mężczyźni w garniturach
I pod krawatami.
Dawajcie tego psa
Odzywały się głosy
I rechot uderzał o wysoki sufit.
Co spokojniejsi
Słuchali płyt z patefonów,
Grali w karty albo
Odchyleni w krzesłach
spali
Z otwartymi ustami.
I wreszcie poeta wstąpił na podest
W spranej koszuli w kratę,
Jeszcze bardziej łysawy i spuchnięty
Niż było zaplanowane i
Coraz młodszy i
Bardziej przerażony i głodny
(Na szczęście w ostatniej chwili
Pozbył się damskiej torebki
To pamiątka po matce, która
Mu guziki przyszywała do rozporka,
Na klęczkach, odgryzając nitkę;
Dreszcz rozkoszy i bólu
właściwie
Puste miejsce, co daje
Złudzenie rozkoszy i bólu)
I wszyscy wiedzieli, że jest głodny;
Ktoś rzucił mu bułkę z szynką,
Którą poeta zjadł i
Przestał już być taki śmieszny,
A potem ukłonił się i zaczął czytać:
Przyjdź do mnie, rzezi.
Schnell, schnella
Z ostatniego rzędu
Podniosła się dziewczynka
Z czerwoną kokardą we włosach,
Jakby wrośniętą w skórę.
Poczęła iść w kierunku poety.
Wszyscy wstali; rozległy się oklaski;
Szpaler zwężał się, zacieśniał, aż
W końcu połączyły się szeregi
I pisk stratowanej dziewczynki
Utonął w dudnieniu kroków
Szli w miejscu, ale przeciwko sobie,
I poeta też maszerował w miejscu,
Ale przeciwko sobie, w zgodnym rytmie;
A organizatorzy maszerowali w miejscu
krzyczeli przeciwko sobie:
Proszę państwa, poeta jest z nami!
Proszę państwa, triumf wizji nad faktami;
chociaż fakt faktem w szatni woźna
skubała martwego koguta i mówiła do
szatniarki pani gabrysiu to jescze nic
kiedyś na wieczorze pani szymborskiej
pojawił się pewien goethe
żywy?
jak najbardziej i z wąsikiem
(śniłem na Batuty,
pisałem na Prostej
we wrześniu 1991 roku)
Krwawe gody
To jakaś drwiąca i ponura niełaskawość
Wypędzony z tego świata
Kiedyś powrócę.
By spłonąć w płomieniu,
Co go zapalił Odys pośród nocy.
Ku wybrzeżom idąc i myląc kierunki,
Śpiew ptaka słysząc
I głuchy dźwięk topora.
(1991)
Ze spóźnionej szuflady
Lekcja polskiego
Kiedyś napisałem książkę.
130 rozdziałów, a każdy rozdział
Mieścił, co najmniej,
Dwa razy tyle podrozdziałów.
A każdy podrozdział składał się
Z 300 ustępów, a każdy
Ustęp zawierał 1000 akapitów.
Och, te akapity
rozwijające się
W tyralierę Jedynej Prawdy,
Dzięki której nasze poczucie wyższości
Nigdy się nie starzeje.
To była Historia Polski.
Napisana białym wierszem.
Oprawna w czerwone okładki.
A na okładce szkolna naklejka
Informowała ze sztubackim uporem:
"Język polski".
Patos, Realne Myślenie i Coś,
Od czego umiera się najchętniej
"Słuchajcie, Przymiotniki, już czas,
Aby wykopać groby Czasownikom".
Kiedyś napisałem książkę.
Etapami szła po dziesięciu szufladach.
Wstążka na grzbiecie blakła amarantowa
Pękały wysuszone upałami okładki.
Od migotania lamp nocnych
Oślepła dziecięca naklejka:
,,Język polski".
(1982)
Epitafium dla zabitych górników
Że już ta łza nad oceanem krzywd
Świeci od setek lat i nie przemija.
Tak jak zawodzenie kobiet
Ponad zmierzchem pól bitewnych
Jezus Maryja,
Jezus Maryja.
Za głupotę, odwagę, prawdę i nadzieję.
Za desperację i pragnienie zniesienia przemocy.
Za poryw serca i straszliwe zwątpienie.
Teraz ta łza nad oceanem krzywd
Porusza się żywa i pragnie się stoczyć,
Upaść i rozpłynąć w żałobnym milczeniu.
Ale tam, na wysokościach, coś ją krótko trzyma,
Jakieś przeświadczenie,
Że tu w dole to nie łzy jedynie,
Ale i kamienie.
Przeciw twardym zastępom przypisanych braci,
Skrytych za tarczami z pleksiglasu.
I ta łza nad oceanem krzywd
Będzie świecić wiecznie.
Aż wszyscy, odliczając młodość i gniew po kolei,
Wejdą w swe groby bezpiecznie.
(1982)
Faux
pas azjatyckiego myśliciela
Pewien azjatycki myśliciel
(Nie tam żaden opozycjonista)
Myśliciel,
Przemyśliwał nocami
Na tematy dotyczące najogólniej
Trzech zasad powinności:
Kształcenia umysłu,
Kształcenie woli,
Kształcenie charakteru.
Słowem: okropna nuda,
Choć jeszcze nudniejsi wydają się
Prorocy, którzy wieszczą bezustannie
Nadejście barbarzyńców.
"Barbarzyńcy bowiem są zawsze.
Na murach miasta
Płoną ich ogniska.
Pieśni barbarzyńców słychać
W najdalszych zakątkach domów.
Dzieci barbarzyńców
Przebiegają z krzykiem uśpionymi ulicami.
Skłonni jesteśmy przypisywać to
Zabawom pijaków.
Bo niezbyt czułe są
Nasze instrumenty
I gubimy się w domysłach
Krew opływa wystudzone mózgi,
Zmywając z nich widma przyszłości,
I tracą moc wszelkie przyrzeczenia."
Gdy kończył pisać te słowa
Azjatycki myśliciel,
Kilka tysięcy jego współplemieńców
Wyciągnięto z łóżek i internowano.
(Mógłby być jednym z nich,
Gdyby nie łaskawość nowej władzy)
I odtąd azjatycki myśliciel
Nie mógł się pokazać w żadnym towarzystwie.
Jakoś tak głupio pić herbatę,
Gdy inni marzną w namiotach.
Bo wolnym bywa się w świecie myśli,
Ale w świecie ludzi liczą się cierpienia.
A on przecież w nudzie długiej nocy
Tworzył powinności,
Gdzie cierpieć, oznacza rozumować,
Gdzie cierpieć za innych,
Znaczy przewidywać.
(1982)
Polowanie z sokołem
Chciałem się ze Słowackim zmierzyć
(Miara to stateczna, choć proporcje mylą).
Głowę do fotografii wystawiam z uchem lewym
Jakby do paszportu Wielkiej Emigracji.
Ale nie wychynę poza opłotki gęsto ustawione
Lęk i melancholia zwalczają się krwawo.
Duch mój jak embrion waleczny,
Co idzie do tajnych wodopojów,
Mąci chroniczny grymas Narcyza.
Taka moja z Ojczyzną zmienna intercyza
Dla pamięci supeł wiążę, a wychodzi blizna.
I nie biegnę przez Paryż płaszczem zamiatając,
I nie kraczą nade mną żałobne gawrony Elizjum.
Tylko Polak mężny na papierze
Może przeżyć powiew demokracji,
Co ledwie dwa grudnie miną, a już utracona,
Jak lalki tracą dziewczynki
Chwila to potomna, oczko trzeba zmrużyć,
By się raz ośmielić i odejść na zawsze
W świat pudru, szminki, rozkosznych nadużyć.
Lecz myśleć wolno, nawet z wiarą owdowiałą,
Że ojczyzna żadna nie jest wędrowaniem,
A tylko czuwaniem bezsennym
W miejscu ściśle znaczonym
Dzwonki prowadzące,
To idą po ostatnie westchnienie mądrości.
Zgubione obrączki,
To na kolanach szukają zaślubin z honorem.
Piachy i mgławice.
Jazda po ukosie.
Krzywo po rozumie.
Pod górę najstromiej.
Sosen słupy graniczne
Za każdym zaułkiem tak mi oddalają
Pomruki Big Benów, Manhattanów seraje,
Wersalów spuszczone do polowy przyłbice,
Że zawracam do nyży, tej mojej kostnicy,
Skąd mi wystają skrzydła aniele,
Tuszem farbowane.
Chciałem się ze Słowackim zmierzyć
(Miara to zuchwała
ze dwie piąstki żalu),
Choć pora żyć z powtórzeń
I je przeistaczać w dysonansów chóry,
W arytmie wierne konkubiny,
Co mnie wieść będą do pierwszych znieczuleń.
Tak na mej ręce sokół w kapturku skonanym,
Gdy nie widzi celu łagodnieje w sobie.
Lecz kiedy go popuszczę na najdłuższej wodzy,
Pofrunie na rozkaz po kolejną zdobycz.
Moje nocne łowy na niczyim polu.
(1982)
List nie wysłany
Napisałem do Stunts Unlimited.
To amerykański związek zawodowy kaskaderów.
Potrzebuję kogoś, kto by za mnie
Wykonał skok z czwartego piętra.
Moim bohaterem jest Artur J. Bakunas,
27
letni były student fizyki, który
Skoczył z 22
piętrowego wieżowca w Lexington.
107 metrów spadania
Z sercem uwolnionym od nienawiści.
Jego ciało przebiło "poduszkę bezpieczeństwa"
(Coś w rodzaju gumowego materaca)
I roztrzaskało się o bruk.
150 km na godzinę, to szybkość
Przekraczająca marzenie o wolności,
Mógłby być właśnie ktoś taki, komu
Nieobce są wyobraźnia, obrazy,
Skala neurotyczna małego narodu
Pojedyncze czyny heroiczne
Zawsze czuć literaturą.
Jak choćby ten:
Miał zamiar się przebrać przed pójściem na przyjęcie.
Wszedł do sąsiedniego pokoju. Otworzył szafę. Popatrzył
na rząd wiszących ubrań. O czym w tym momencie
myślał? Odwrócił się i spojrzał w okno. Która mogła być
godzina? Raczej późne popołudnie. Z pokoju obok dochodziły
odgłosy. Począł nasłuchiwać. Śpiewny głos kobiecy
mówiący o mało istotnych sprawach do słuchawki
telefonu. "Bez tych pozornych działań nie ma ciągłości"
prawdopodobnie pomyślał i zamknął szafę. Przeszedł
przez pokój, otworzył okno i skoczył w dół.
Polskie samobójstwa
Najczęściej z dużej wysokości.
Ileś tam metrów spadania
Z sercem pełnym nienawiści.
Na "poduszkę bezpieczeństwa",
Która zawsze jest i będzie
Gwarantem naszych granic na Odrze i Nysie.
Cienka powłoka pęka.
Miękkie części łączą się z twardymi.
Równanie masy.
W mózgu biało
czerwony goździk.
Hymniczna postać zmywana
Silnym strumieniem wody z węża.
Płyn dalej, piano!
Nieś rozmyte szczątki
Reprezentacyjnym rynsztokiem!
Ale nie dotrze do morza
Ten sensoryczny ładunek
Jakieś strzępy, płatki, galaretowate kawałki.
Za rogiem ulicy wpadnie do kanału,
Wprost na ucztę szczurów.
(1982)
Wysiłek nie może pójść na marne
"Wysiłek nie może pójść na marne."
Ilu już to powiedziało?
Długie listy nazwisk zamknięto w sejfach.
Zostaną opublikowane we właściwym czasie.
To ci, co po śmierci ofiarowali swoje mózgi
Instytutom badającym zjawisko geniuszu.
(Po co mózg zmarłemu tam?
Tu się robi
lub nie robi
Z niego użytek.
T a m mózg pełni jedynie
Funkcje reprezentacyjne).
Ilu już ich było?
Cały duchowy i materialny zasób
Wiedzy i działania.
Wyobraźni i tzw. czynności posiłkowych.
Żeby dorównać czasowi,
Żeby się z nim przeciw niemu wyzwolić.
Sformułować myśli, czyli
Zbudować konstrukcje ze słów i marzeń.
"Wysiłek nie może pójść na marne".
Boże od głodu poszukiwań,
Pragnień, nadziei i wiary.
Od klęsk, rozczarowań i racji.
Cztery piętra cmentarzy w dół.
Wieżowiec grobów zakopany po dach.
Światła pogaszone.
Biurka jak stoliki w ciemnej restauracji
Jedne na drugich.
Na blatach wyryte przyrzeczenia,
Że będzie lepiej, jaśniej, czulej,
Że będzie ciekawiej, mądrzej, bezpieczniej.
Krety już drążą głębsze korytarze,
Bo następcy zmarłych muszą znać kierunek
"Wysiłek nie może pójść na marne".
(1982)
Ostatnia barykada
Tylko raz w roku
Od czterdziestu lat
Broni się jeszcze
Ostatnia barykada na Mokotowie.
Chłopcy każdego sierpnia
Budzą się na chwilę.
Wkładają hełmy,
Czyszczą mundury i buty.
Barykada zaczyna żyć.
Postrzelać by warto.
Ale ślepakami, panowie.
Wiadomo
rocznica.
A jeden między nimi
W kajecie zapisuje wiersz.
Ten sam, co zawsze, rym i rytm,
I melodia.
Zanim zapadnie w sen
śmierć
Ten powstańczy poeta,
By zmartwychwstać za rok,
Zanim pocisk ugodzi go w szyję,
Chciałby Polskę przepisać
Na czysto.
Och, trwa to długo
I nigdy się nie udaje.
Bo nagłe szarpnięcie
Niemego wystrzału
Wytrąca mu kajet z rąk.
I nigdy nie wiadomo,
Czy więcej trzeba miłości
W nie dokończonych wierszach,
Czy więcej czynu
W szybkich przerzutach serc.
I jak to na ostatniej
Odświętnej barykadzie
Ktoś przeklnie,
A ktoś powie sennie:
"Aby do wieczora, panowie".
Krótkie westchnienie pokoleń
Odpocząć, tylko odpocząć,
Przed długim marszem
Do kresu nocy.
(1985)
Szkoła wczuć
Wczucie socrealistyczne
To był piękny maj (1949).
Apollinaire'owski, jak na zawołanie
"Maj piękny maj zielony przystroił ruiny".
Słońce sennie mrużyło powieki
I zimny wiatr we włosach.
Oczy
leniwe zwierciadło duszy
Zachodziło mgłą wzruszeń.
Polityczna sprawa, koledzy,
Z tą słabością wobec praw natury.
Tu coś śpi w nas,
A tam czuby sztandarów
Targane podmuchem
Czuwają ku chwale najprostszych prawd.
I ten balon płynący nad dachami,
Co deszcz ulotek zsyłał na uliczny bruk
Chłopcy podawali mężczyznom
Małe kartki z nadrukiem:
"Zrób coś dla kraju".
Wczucie rocznicowe
l września 1939 roku
Posąg Komandora
Zmiażdżył dłoń Don Juana.
Sześć lat później
Martwe ciało zatopionego U
Boota
Wyrzucone na nabrzeże
Poruszało się
To załoga szykowała się do wyjścia
Na ląd.
A gdy otwarto luk,
Wypełzły z niego
Tłuste morskie węgorze.
Wczucie archetypowe
Taki nasz archetypowy obrządek:
Za stołem się siedzi.
Za stołem się śpiewa.
Je się przy stole
I przy stole gada.
A takoż pije.
A co rozumniejsi piszą.
A co głupsi drapią blat.
A jeszcze inni z łbem ciężkim czytają.
Uczeni, nauczeni, magistry i bubki.
Wszystkie stany bądź przy stole ucztują,
Bądź na nim tańcują.
Plany rozkładają, strategicznie kombinują,
Żeby wykazać, nie skąpiwszy żółci,
Że geograficzna nasza mać
Nie da się Karpat przesunąć,
Przenieść Pojezierza, poruszyć Wawelem,
Aby dalej od Ruskich.
Aż kończy się blat, granica widmowa.
A stół ma tylko cztery nogi.
Na stole
bawole szatan ostrzy rogi.
Stół do kart.
Stół do liczenia mamony.
Do dupczenia panien.
Stół do spania.
Do walenia pięścią.
Stół do nożyc.
Ą jak się odezwą, to znak, to przestroga,
Że Polska zawsze była narażona
Na kaprysy europejskiej real
politik.
A zwalić się pod stół z upicia.
A schować się ze wstydu.
A trzymać się kurczowo stołu.
To inna mańka.
Inna nasza mowa.
No i na koniec
Zapłakać przy stole,
Co jednoczy i dzieli.
Nie, że taki wywrotny,
Ale że plemienny.
(1985)
Wczucie gazetowe
O godzinie 7 rano
Wyprowadzono trzech mężczyzn,
Żeby ich zabić.
Ameryka Południowa
prawdopodobnie
Członkowie partyzantki miejskiej,
Jak to się mówi:
Schwytani na gorącym uczynku.
Pierwszy spojrzał w słońce i ziewnął.
Drugi, szczeniakowaty, kręcił głową,
Jak gdyby chciał powiedzieć:
"To niemożliwe".
Trzeci, z brodą, profesor uniwersytetu,
Poprosił o gazetę.
Po co ci gazeta
Zapytał dowódca plutonu egzekucyjnego.
Zawsze przed zaśnięciem
Czytam gazetę
odparł profesor.
Umarł ostatni, dobity strzałem z pistoletu.
Jego życzenie nie zostało spełnione,
Choć, jak twierdzą znawcy przedmiotu,
Życie da się przedłużyć w każdej sytuacji
Trzeba tylko, o ironio sprawiedliwa,
Brać z życia jak najwięcej.
Wczucie przez uczucie
Jest coraz mniej okazji
Do napisania wiersza.
Coraz rzadziej człowiek się myli.
Taka specyfika terenowa.
Można powiedzieć:
Takie ogólne nastawienie polityczne.
Słuszne w zasadzie,
Aczkolwiek gniewa przy kolacji.
Sąsiad ci się przygląda i bije po łapach.
Dozorca kiwa głową ze zrozumieniem
"Ciekawe, ale po co to komu."
Żona z dużym brzuchem
Chodzi po małym pokoju
I kocha, kocha wszystkich i wszystko,
Choć nie wie, bo młoda i głupia,
Że zabłąkana jeszcze z lata mucha
Dlatego nie bzyczy, gdyż zapomina,
Szukając dla siebie przytulnego
Wiejskiego cmentarza.
A ja w tym ścisku,
Pod napuchniętą powieką telewizora,
Próbuję w sidła panegiryku zapędzić amora.
Czytam w gazecie trzecim okiem prawie:
"Co jest najważniejsze w życiu?
Miłość naturalnie".
I nasłuchuję
płoną sztuczne raje.
Łuna znad książek powstaje.
Znad kieliszków bije światło pożaru.
Żagle okrętów pęcznieją owiewane żarem.
Palą się składy, redakcje, drukarnie, biura podróży.
A potem jest rano
Pasemka spalenizny pod sufitem:
Proroctwa obłoków.
W bielmie kineskopu odbija się świat nieruchomy.
Tuż nad podłogą krąży
W locie omdlałym mucha marzycielka
I wpada wprost do buta
Martwa już i sucha.
To jest właśnie monotonia cudu.
Europejskie "mirakle"
Szybko powszednieją.
Z tego się narodzi topól wysoka obroża,
Co powietrze dusi nieprzytomnie.
Nie bójcie się, poeci,
Kiedyś wreszcie wyschnie snu kałuża.
(1975)
Wczucie dziecinne
Minęła
Godzina 24.
Dawniej mówiono: już dobrze po północy.
Nachodzi człowieka ochota
Na epikę i identyfikację.
To są dwie potrzeby
Bez których poeta
Bywa wieprzem
Lub lirycznym ramolem.
A teraz mamy koniec czerwca.
Z czym ci się to kojarzy?
Z malinami,
Z zapachem malin,
Co napływał falami
Przez otwarte okna domu,
W którym się urodziłem.
Ten zapach szedł od maliniaka,
Co rozłożył się
Pod urwaną ściana lasu
Żółtawy piach osypywał się
Cienkimi strumykami.
Chodziłem na palcach,
Żeby nie poruszyć góry
Uśpionej w ciemnej gęstwinie lasu.
A po nocach
Słychać było suche wystrzały
Pękających korzeni,
Które wystawały z urwiska
Jak splątane liany.
Och, wszystko tam było:
I złoto Klondike,
I blada odbitka amazońskiej dżungli,
I stąpanie tygrysa,
Który nie zostawia śladów,
Bo jest z celofanu,
Z przezroczystych powtórzeń.
I ten wyobrażalny ruch ofiary
Nie idzie ona
W stronę naszego dzieciństwa,
Ale się oddala.
Jesteśmy po stronie tygrysa,
Co szeleści w snach.
Dlaczego nie stajemy
Po stronie słabszego
Dlaczego płoszysz ofiarę,
A nie tygrysa?
Dlatego byłem tygrysem,
Skaczącym z wysokiego urwiska.
Wczucie spacerowe
Idą dwa cienie po słonecznej stronie ulicy.
Mój cień jest dłuższy
To mój syn.
Wczucie językowe
Trzeba dokładnie opowiadać:
Tu wierzba,
Tam krowa,
A gdzie indziej staw.
Rechotu żab nie słychać.
To cisza.
I w ciszy język nasłuchuje,
Czy mu się inny język nic rymuje.
To trawa.
Z trawy, pod wiatr, pionowo
Skowronek, postać bez cienia.
Nieruchoma.
Podskoczyć i złapać.
No właśnie, w Polsce tyle zjawisk,
Ile chęci.
Bo to nasze, na własność.
To Kopernik się kręci,
A ziemia zawsze sprawiedliwa,
Jak język, co nazywa, dopowiada.
Jest akurat na miejscu.
I płakać się chce,
I z radości zmyślać kraj, ludzi,
Bo choć już wszystko wymyślone,
To jednak nie sprawdzone.
(1984)
Wczucia barowe
Pijesz po knajpach.
Dowiadujesz się o śmierci przyjaciela
Zakatowanego pałkami
W nielegalnym barze.
Jeszcze jedna ofiara prohibicji.
Ten upór anglosaski
Nieodpowiednie lokale
(A czy są odpowiednie?).
Teraz ciebie masakrują gliny.
Chcesz powiedzieć, że Ameryka
Wydała wielu wspaniałych alkoholików,
Którzy w zasadzie
Zajmowali się zupełnie czymś innym.
Ale tylko powtarzasz z uporem:
"Po to się tworzy, żeby zniszczyć."2
2 Chodzi o Scotta Filzgeralda
Wczucie w istotę
Widuje się to malarstwo
Z przezroczystym brzuchem
Tam, gdzie wszystko doskonale
Jest nie na miejscu.
U Bruegla na przykład:
Chłopi, co w tańcu
Zapędzają się pod szubienicę.
Wczucie na błysk
Ach, cóż to za luksus spontaniczny
Leżeć pod krzywą lampa
I czytać wiersze Hardy'ego.
Szczególnie jego "1967"
(Napisany 122 lata temu).
Poeta tym samym dowodzi,
Że można być Orwellem
Własnych namiętności
"Jak bardzo? Tego się nie staram
Przewidzieć. Tylko o to stoję,
Miła, by robak twój był moim."3
3 Tłum. Zygnuunt Kubiak
Wczucie europejskie
Szczęśliwe narody,
Które za stołem siedzą i pieśni śpiewają.
Schludne, pracowite,
Rozśpiewane narody,
Co w śpiewie rodzą się i sieją,
Zbierają plony i odprawiają modły,
Żenią się i nudzą,
I umierają
a kto głośniej zaśpiewa,
Tego Bóg wysłucha.
Takoż ich żołnierze w śpiewie
Zabijają i gwałcą.
Ale są narody,
Które cieniej śpiewają w demokracji,
A w tyranii pełną piersią zawodzą.
Dla autokratów chóry!
A dla rządzącego,
Ubranego w zgrzebne pluralis modesliae,
Dziecięcy głosik, co słyszalny ledwo bywa
O niedzielnej porze, przy wtórze pianina.
Szczęśliwe narody,
Które w upadku i w wolności
Śpiew podnoszą i śpiew ten rozumieją.
A ja z narodu niezbyt wyśpiewanego,
Co najwyżej, gdy w rozpaczy,
To zanuci, że krew tężeje w żyłach.
Albo gdy w pijackim triumfie
Zafałszuje na wieki i amen.
Po różnych Paryżach różni mnie pytali:
"Czy ten naród kiedyś wejdzie do La Scali?"
Groteski ą la hate bozzetto
Podbój kobiety
(groteska erotyczna)
Rozkręca się lekko.
Peruka osobno.
Rzęsy
henna z leukoplastu
Trzeba zdjąć delikatnie
Niczym skórkę z brzoskwini.
Usta zerwać jednym pociągnięciem
Scotch o barwie ciemnej wiśni.
I gdy już sterczą sutki odjęte,
Odprowadzone, wydrylowane:
Dwie pestki położone obok,
Jeszcze drżące rozkoszą preperatu.
I wtedy ona tors zdemontowany
Nagle wyjawia ostatni sekret:
Od połowy,
Od pasa
(Tam gdzie plątanina gum do pończoch,
Peiperowskie okrucieństwo i cukru),
Tego mechanizmu
Nie można rozkręcić, kochanie.
Bo jest tak nastawiony,
Tak wyśrubowany,
Że tylko się włączyć i połączyć,
Wtargnąć i zagarnąć.
Odłóż więc łaskawie śrubokręt
Swego sadystycznego morale.
I tors zarządza retorsje
Od jutra spać będziesz na haku
W hawajskim hamaku.
Dla mnie to cios
W męską ciekawość,
Bo jak już coś rozbieram,
To do końca, do ostatniego wihajstra.
Nie znoszę egzotycznego bujania
I cenie lekkość mechaniczną
W zdemontowanych paniach.
Europa in Russian's style
(rok 2000)4
Już mi się marzy:
Pictia z Grisz;) na Polach Elizejskich
Zamiast kasztanów sprzedają bliny.
A Lafayetty zamienione na Univermagi.
Madryckie Prado przybudówką Tretiakowskicj.
Artek
obóz pionierów im. Pawki Morozowa
Przeniesiony w Góry Szwarzwaldu.
Na wiedeńskim Praterze
Popisy cyrku moskiewskiego pod gołym niebem:
Niedźwiedzie grają w futbol z buldogami.
A w ruinach Colosseum buńczuczne stiliagi
Rozpijają Cinzano, przegryzając kilkami.
Na Piccadilly Street rzędem zaparkowane Wołgi
Lena i Konstanty biorą dziś ślub
I z wdzięczności składają kwiaty
U stóp pobliskiego pomnika Kon
Armii.
W Hayde
Parku agituje czarnobrewy Kola,
Temat: "Rola KPZR w życiu narodu".
Na prikusku ogólna darmocha:
Ogórki kiszone i woda sodowa.
W starym Amsterdamie huczą mioty pneumatyczne,
To ekipa komsomolców przebija się przez centrum
Pobiegnie tędy jasna i szeroka Aleja Lenina.
A w Kopenhadze architekci z Czelabińska
Zmieniają wystrój porno
shopów
Na każdym kroku teraz będzie muzeum macierzyństwa.
Tylko w Szwajcarii nic się nie dzieje.
Emeryci, jak zwykle, donoszą policji,
Ze jacyś, panie, kręcą się tu Kozacy.
"Wiemy, wiemy
mówią senni policjanci
To ci od nahajki i bałałajki.
Liryczne zuchy od dumki i urawniłowki.
Przerabiają kantony na republiki.
Dekorują sierpami banki, młotami fabryki.
Nawet ładne stawiają pomniki.
Podobno w Genewie
szwagier mi pisał
Odsłonięte popiersie z węgla Stieńki Razina,
W darze od bohaterskich górników Donbasu".
Już mi się marzy:
U nas jak zwykle wszystko po staremu.
Co najwyżej małe retusze, drobne makijaże.
Choćby taka niewielka plamka na honorze
4 fałszywka futurologiczna
W warszawskich Łazienkach zmiana na cokole,
Zamiast siedzącego Chopina w przykucu Czajkowski.
Gdy sobie pomyślę, że oni tam podbijani z wdziękiem
Przez wszechzwiązkowe zespoły pieśni i tańca.
"Stolicznaja", kwarcowe kukułki, machorka
W bufetach Brukseli, bez talonów, po sztuce na głowę,
Ta nam jakby lżej po tej stronie przedmurza.
My cierpliwie wystajemy w długiej kolejce
Po wczasy fundowane w Tworkach.
Czasem ten i ów wyskoczy na chwilę,
Żeby popatrzeć na tradycyjny Festyn Burłaków
Odbywający się na nadwiślańskim bulwarze,
Pod hasłem: "Wołga śle pozdrowienia Wiśle".
W bogatym programie
Przeciąganie liny przyjaźni i wyścigi w workach.
(1982)
Graffiti swojsko
amerykańskie
God is dead.
Time.
Time is dead.
God.
God is not dead.
Lutek Stefańczyk.
Who is Lutek Stefańczyk.
Good alcoholic.
Koledzy pokoleniowi
Na specjalne życzenie
Janusza Głowackiego
Deszcz nowojorski
Pada na Krakowskim Przedmieściu.
Statua Wolności
Dźwiga miecz Zygmunta,
Co cięższy bywa od płomienia.
Ursynów zasnuwa
Mgła Manhattanu.
Kantory wymian
Pracują bez wytchnienia.
Włosy siwieją lub wypadają.
Rosną brzuchy
Polskie pierogi w brookliriskich knajpach
Smakują jak hot
dogi na Starówce.
Miłości powszednieją
Seks dzisiaj uprawiają jedynie Bułgarzy.
Powieści, scenariusze, wiersze i eseje,
Mają wdzięk felietonowych racji.
Arty Buchwaldy rodzą się w niedzielę,
A w poniedziałek piją za cudze pieniądze.
Sława, powodzenie i kariera
W długim locie zaoceanicznym,
A tam, na ziemi obiecanej,
Czekają dwujęzyczni agenci literaccy.
Jeden mówi: "Sorry".
Drugi: "Nie ma lekko, chłopaki".
nie ma jak się z tego wytłumaczyć.
(1991)
W wolnym (nareszcie) przekładzie
Oryginał (za komuny):
Świergot plemników
W telewizyjnym filmie.
Przekład (dziś):
Chór dziecięcy
Szykuje się do bisów.
(1991)
Zamki w Hiszpanii
Filipowi Bajonowi
l.
Pod koniec września 1991 roku byłem bliski szaleństwa.
Stan ducha zerowy i te rzeczy. Uratować mnie
mogło tylko to, co Alfred Jarry zawarł w "Królu Ubu":
"zrobię szybko majątek, wszystkich pozabijam i wyjadę".
Nie myślałem jednak o samobójstwie. Zaliczam siebie,
co prawda samozwańczo, do dziwacznego grona agnostycznych
sceptyków obciążonych religijnym poczuciem winy
czy może wyrzutami sumienia wobec praw boskiego
dekalogu. To wystarczający powód, żeby żyć w socjalnej
b klasie długo i szczęśliwie.
Uwikłany w sprzeczności nie do rozwiązania
będąc
w konflikcie nie tylko z otoczeniem, lecz także z samym
sobą
postanowiłem wyjechać do Hiszpanii.
2.
No i dupa.
Szkice z wielu epok
Szkic azjatycki
Januszowi Zaorskiemu
Łagodna zima azjatycka 1969 roku,
Sucha, właściwie bezśnieżna, choć
Podmuchy wiatru, zdawało się,
Rozwiewały kudłate
Albo lepiej: skołtunione
Przerysowane do tego stopnia,
Że zatraciły swe ludzkie wymiary
Włosy i brodę Marksa na portrecie
Tak ogromnym, iż zakrywał
Cały fronton jakiegoś urzędu państwowego.
Moja pierwsza podróż za granicę
(Wielkie przeżycie dla 31-letniego obieżyświata)
Z literatem K. w dwuosobowej
Delegacji oficjalnej ZLP
I ten hotel
tylko dla obcokrajowców
To najlepiej strzeżona twierdza
Otoczona złoconymi pomnikami Ojca Narodu,
Wysokimi na kilkadziesiąt metrów.
Wyjść można
mówią gościnni gospodarze
Ale lepiej nie ryzykować,
Nie przepadają tu za białymi.
Literat K. zwołuje naradę
W pokoju przypominającym parówkę.
Musimy wybrać przewodniczącego delegacji,
Powiada z całą powagą.
No to powiadam z całą powagą:
Już pan jest przewodniczącym,
A ja, co najwyżej, vice.
On dalej z całą powagą, żeby uważać,
Bo może być podsłuch akustyczny,
Czyli każde słowo rzucone nic a propos
Niesie się po rurach w górę lub w dół.
Chwalmy zatem głośno miejscowy ustrój,
A gdyby jakieś zastrzeżenia wynikły,
Uwagi pod adresem, ewentualnie zgrzyty,
To raczej podawajmy sobie na migi,
Bo wtedy nic wychwycą.
I poszedł, mnie zostawiwszy
Z tymi rurami grubymi,
Wsłuchanymi w bicie mojego serca.
W pokoju przypominającym parówkę
Okna zabite gwoździami, a
Parzący kaloryfer pykał parą, jak
Lokomotywka na wąskotorowej trasie
Do Jabłonny
W czasach mojego praskiego dzieciństwa;
Można było wyskoczyć w biegu, odlać się
l wskoczyć do ostatniego wagonu
Leżałem w łóżku,
Półnagi, spocony, odrętwiały,
Przeniknięty martwotą wieczornych godzin.
Nad moją głową, u samego sufitu,
Widział portret Ojca Narodu,
Pod pewnym kątem pochylony
Nade mną groźnie, jak gdyby
Stawiający znak równania
Pomiędzy Snem i Lękiem.
Nie było w tym żadnej przesady.
Budziłem się z lękiem i zapadałem
W płytki sen niczym
Dziecko w gorączce.
Nic wierzyłem w fizyczną trwałość przedmiotu
Stanowiącego obiekt kultu szerokich mas.
Do tych portretów zawieszonych
W każdym domu, co wieczór,
Mali pionierzy zanoszą modły:
"Dziękujemy Ci, Ojcze, za to, że
Przeżyłem szczęśliwie jeszcze jeden dzień".
Nie wierzyłem w fizyczną trwałość przedmiotu
Promieniującego duchem podniosłej adoracji.
Przecież ten portret w solidnych ramach,
Spadając mógłby mnie zabić.
Mnie, patentowanego proleta rustykalnego
W kolebce azjatyckiego monumentalizmu.
W tym właśnie hotelu,
Gdzie na każdym piętrze
W donicach kwitły drzewka cytrynowe
I tajniacy za płachtami gazet
Udawali, że bardzo ich interesują wyniki
Ostatnich wyborów do Zgromadzenia Narodowego,
W pokoju tropikalnym i dusznym
Słuchałem radia,
Którego program składał się
Z wiadomości i muzyki, a czasami
Z wywiadów o kształcie fonicznym
Tak zrozumiałym
Że po raz drugi straciłem wiarę, tym razem
W odwieczny kanon zadufanych myślicieli:
"Jeśli zadajemy trafne pytania,
Musimy znaleźć trafne odpowiedzi."
Na szczęście wspomógł mnie z oddali
Ten powab europejskiego snobizmu,
Jakże skuteczny w chwili osamotnienia
Sir Isaiah Berlin, historyk idei z Oksfordu:
"Głosi to już Platon w swoich pseudodialogach,
W których rozmówca zawsze tylko przytakuje".
I tak o wczesnym poranku
Słuchałem Platona w azjatyckim radiu.
Nic rozumiejąc słów, rozpoznawałem dźwięki idei
Śpiewną, gardłową zgodę na rację ogółu.
Za oknem począł prószyć drobny śnieg
Blade zawirowane płatki osiadały
Na marmurze, brązie, złocie, krwistej materii,
Co powiela wizerunki Ojca Narodu
Od gór aż do morza.
Śnieg jak delikatny dar niebios
Opadał na ciemne przymknięte powieki Bóstwa.
Jawne przyzwolenie, aby
Mój problem był waszym problemem,
A moja walka była waszą walką.
Literat K. kaszlał na migi
W sąsiednim pokoju,
Żeby nie urazić gościnnych gospodarzy.
Szkic megalomański
(próba rekonstrukcji tego, co było powiedziane)
Pamięci stalinowca
Bóg jest prozaiczny
Jego echo to poetycki patos.
To mogłem ja powiedzieć w 1961 roku
Byłem już po debiucie gazetowym
We "Współczesności"
(I pewnie powiedziałem).
To mógł on powiedzieć
Prawdopodobnie pod koniec lat siedemdziesiątych
W wersji z początku lat osiemdziesiątych,
Podpierając się wątpliwymi słowami
Legata papieskiego Arnauda:
"Zabijajcie ich wszystkich. Bóg rozpozna swoich"
(I pewnie nie powiedział).
Echo Boga jako wyraz ostateczny.
Bardzo mu na tym zależało,
Żeby to powiedzieć na początku 1950 roku,
W wersji z IX w.p.n.e.(?)
z Księgi Samuela:
"Zgrzeszyłem Panu!"
(I nie powiedział)
(A mnie to już przeszło
Po debiucie książkowym w 1963 roku
W wydawnictwie "PAX")
My tu gadu, gadu,
A tam...
Blask nowej wiary jak pochodnię
Poniosę, która nie zgaśnie raptownie
W zetknięciu z forpocztą
Awangardy Światowego Mroku,
Jeżeli...
To o n powiedział z a m i a s t
W ciemnej i zimnej świetlicy,
Na spotkaniu autorskim w 1951 roku,
We wsi zabitej deskami,
Gdzie ludzie nic piją dla przyjemności,
Ale dlatego, że się Boga boją.
Z lęku przed Bogiem, który
Poczuje zapach bimbru z każdej odległości.
Bardzo mu na tym "jeżeli" zależało
Złudzenie niewątpliwie cyniczne,
Ze w mroku i zaduchu świetlicowym
Ludzie podadzą sobie ręce
I tym sposobem imperializm amerykański,
Ci wszyscy "łolstritowcy"
Potopią się w kanale La Manche.
Ale z a m i a s t
Tego "jeżeli" i tak dalej
Ktoś głośno pierdnął
I cała sala ryknęła śmiechem.
A potem zamilkła,
Bo przy poecie nie wypada
Psuć powietrza, co i tak zepsute
Od onuc i parujących baranic.
Wtedy pomyślałem:
Wiara jest kwestią faktów,
A nie pragnień.
To o n powiedział
Pod koniec lat osiemdziesiątych,
Chociaż zapomniał dodać,
Posługując się Budgellem, że
"Fakty są uparte".
Bo ja na ten temat
Nie miałem nic do powiedzenia,
Typ raczej z Gałczyńskiego (1947):
"Przeziębiony. Apolityczny.
Nabolały. Nostalgiczny.
Drepce w kółko. Zagłada".
To ona
Przyszła na nas obu (1990)
I wychrypiała:
"Zwycięzcę zawsze poznasz na starcie".
Jakby z jakiegoś sowieckiego
(Przepraszam!)
Amerykańskiego filmu.
I wskazała na mnie.
A on? Co z nim?
(1960
1990)
Szkic filozofujący
"Kim jesteśmy?
Skąd przychodzimy?
Dokąd zmierzamy?
Czego oczekujemy?
Co nas czeka? "
Te słowa napisał Ernst Bloch,
Filozof
(Przeczytajcie koniecznie jego
"Das Prinzip Hoffung",
To dowiecie się, że
"Myślenie jest przekraczaniem").
Zresztą te słowa mógłby napisać ktokolwiek.
Lecz prawda naszych odkryć i dokonań.
Nasza sekretna wiedza Kolumbów in spe,
Jak miraż rozpływa się w mglistych intuicjach.
Czas przyzwyczaić do tej niedogodności
Wiedzieć, to nie to samo co sformułować.
My wiemy, ale inni za nas formułują.
Zmarli filozofowie, tak, tak, oni
Rzucają nas na pastwę naszej nieudolności.
Ale obiecujemy sobie,
Że kiedy się narodzi nowy filozof,
I zapyta: "Kim jesteśmy?" I tak dalej.
To wtedy, być może, będziemy już wiedzieć.
Będziemy mieli to na papierze,
Białym i przeraźliwym jak pierwszy śnieg
Skrzypiący pod butem kolejnego żandarma świata.
Szkic do portretu
Nie mówi:
Jesteśmy najbujniejszą trawą Środkowej Europy.
Przeszli po nas czciciele Goethego:
"Jak gwiazdy, bez pośpiechu i odpoczynku
Niech każdy krąży wokoło własnego obowiązku".
Nie mówi:
Kacapy (choć lubi to słowo, a przy jego
Wymawianiu od 45 lat zamyka okno,
Bo niesie się po sąsiadach), znaczy się,
Wiesz, mówią, że Stalin zabrał nam ziemie
W 1939 roku, żal mi najbardziej Zaścianocza,
Bo stamtąd pochodzi twój ojciec albo z Trembowli,
Nie pamiętam już, zabij mnie.
Ale powiada:
Wiesz, przeżyłam wojnę (nie wspomina o mężu
I dzieciach, którzy też przeżyli). To był mój obowiązek.
Ta bezrolna chłopka i robotnica fabryczna,
Partyjna katoliczka i wielbicielka Piłsudskiego,
Jest zadowolona, po epikurejsku
Nie chodzi jej o wielkie bogactwa,
Raczej o małe pragnienia i przyjemności.
Powiada:
Wiesz mogę przynajmniej najeść się szynki.
Wystaje godzinami w kolejce do sklepu mięsnego.
To także jej obowiązek
Obowiązek szczęścia i zawziętości.
I choć lokalni czciciele urawniłowki
Nie przysyłają kartkowych darów,
Nie narzeka:
Za kilka lat nie będzie jej stać na szynkę.
Nie mówi:
Czas już najwyższy
I jak jest zapisane u Kochanowskiego (Piotra)
"Niech każdy bieży do swych abisów".
Otchłań to dla niej nie dół piekielny,
Lecz przestrzeń materialna,
Wąska kładka codzienności,
Po której porusza się ostrożnie i z namysłem.
Pod okiem telewizyjnego Anioła Stróża,
Przemawiającego do niej ochrypłym głosem:
"Nie wolno spaść niżej".
Ale powiada:
Synu, czy można się najeść na zapas?
(1980
1990)
Szkic pamięciowy
Tak.
Pamiętam jeszcze wczorajsze
Pierwsze słowa powieści,
Która chciałbym kiedyś napisać:
"Adolf Hitler tego dnia
był zaspany."
Nic poza tym.
Może jakieś podwórka
Dziś zbyt ciasne, ale wtedy...
Przestrzeń
Jak z komiksu
(Wrażenie przestrzeni
W przelocie Gordon Flasha).
Oczywiście.
Dziś mój syn Ludwik
Najlepiej czuje się w małym
(Ograniczonym, bo lepiej
Widać jego tęsknotę
Za coca
colą).
Wchodząc do klitki kolegi A. woła:
"Tu jest wspaniale!"
A na stadionie piłkarskim Polonii
Czuje się źle
I z lęku siada mi na kolanach.
A młodszy syn Michał
Bawiąc się ze mną
W dwa zajączki
Śpiące w zacisznej norce
Jednak w zamknięciu, ograniczeniu...
Nagle się budzi i woła:
"Sierocińca pogodny poranek!"
Nic na to nie poradzę.
Każdy mierzy świat własną miarą.
Każdy, nawet ślepiec, nawet
Oślepiony wirusem HIV nawet
Czubek, co już odjechał, odpłynął
Ku swoim przezroczystym parawanom,
Ku swoim parasolkom z jedwabiu,
Ku swoim bialoróżowym flamingom
Z poderżniętymi gardłami, nawet
Ci wszyscy,
Nikczemni i odrażający i
Dzieci zwabione zapachem
Kopcącej kliszy i
Elżbieta, która umierała w Paryżu
Na raka mózgu i umarła
(Nie potrafię o niej napisać wiersza),
Bo to niesprawiedliwe
Umierać w Paryżu, nawet
Ci wszyscy, o których
Nikt się nie upomni
Drżą im ręce i usta,
Wylewają alkohol, rozmazują szminkę
I słysząc o Ludlumie, pytają:
"Czy to środek na porost włosów?"
Ci wszyscy i ci inni
L e d w i e t o l e r o w a n i,
Biedni i opuszczeni,
Ofiary epokowej zmiany ustrojowej,
Nie rozumiejący okropnego języka
Finansjery ani przemówień politycznych
Ani kazań ani co to jest joint venture
Ani, ani, a także
Telewizyjnego bełkotu oraz
Dlaczego oni wszyscy
Pochylają się nad księga Yi
Fu Tuana
("Przestrzeń i miejsce"), aby
Odczytać ostatnie mityczne zdanie:
"Czy Raj mieści się w Etiopii?"
Postscriptum
Grand mal
Wieś jak pies na łańcuchu
Chce się zerwać i ulecieć.
Miejscowi mówią: burza porusza ziemię.
Jednak wszystkim steruje błyskawica.
Korzenie osłabia
krajobraz rujnuje.
Bocian, przykład wierności, powrotu,
Przecież najpierw odlatuje.
Nic się niczego nie trzyma.
Nasiona ostów gotowe do startu.
Dach, co położony świeżo,
Za nagłym podmuchem wichury
Dostaje skrzydeł z eternitu.
Wódka w kieliszkach
Siedzi na walizkach
Gardłom się spieszy do USA.
Nawet Boruta czeka na okazję,
Żeby się zabrać na Krym
Lub na skrót do Rzymu,
Bo ludzie go tu przesypiają.
"Jak się diabła nie widzi,
To się przed Bogiem
Nie ma czym pochwalić"
Mawiają ci, którzy pilnują
Zacisznych wiejskich cmentarzy.
Ojców i dziadów też z grobów wywiewa.
Trzeba pętać krzyże.
Trzeba na trumny kłaść kamienie.
Ziemia tu nadzwyczaj okrągleje.
Tylko ją potoczyć
W ciemność innych planet,
Ale żeby nasze było zawsze na wierzchu.
Jak siekiera wbita we wrota stodoły.
(lato 1992)
Zabawki markiza
O nikim nie mówiono
Z równa odraza:
"Ewangelista zła",
"Seksualny potwór",
"Profesor zbrodni",
"Krwawe plwociny kultury europejskiej",
Tylko o nim.
Siedząc w Bastylii
Nie zaprzeczał, ani nie potwierdzał.
Gubił się w domysłach
I wysypiał do woli
(Choć Bastylia nie była
Wymarzona sypialnią).
Gromadził kolekcję fallusów,
Z hebanu i drzewa różanecznika,
Które nazywał eulemistycznie:
"Etui" lub "flacon".
Po prostu tęsknił za mężczyznami.
To niewinne mamrotanie po kątach:
"Prestige avec le sterc"
(Właściwie trudno było go zrozumieć),
Wzbudzało wściekłość i abominację
Przyszłych mieszczańskich pokoleń.
Te zabawki sprawiały mu przyjemność,
Dawały samozaspokojenie
podobno
Miewały 16 cm długości i
Były pękate w żołędziu.
Przeszło trzydziestu zaganiaczy
A każdy na inny dzień tygodnia.
Nikt bardziej nie zasłużył na piekło.
Czy można jednak w jakiś sposób
Połączyć zabawki markiza
Z zabawkami norymberskimi;
To są małe zdjęcia do portfela.
100 najbardziej poszukiwanych
Na świecie gwiazd Reichu!
Wydobyli krzyk entuzjazmu z milionów!
Adolf!
Heinrich!
"Żelazny" Hermann!
Kup jedną, kup sześć, kup wszystkie!
Ernsta i Rudolfa.
Baldura i Hansa.
Alfreda i Alberta.
Josepha i Reinharda.
Marcina i Erwina.
I Evę.
Ogłasza to "National Lampoon".
Zamówienia wysyłać do Buenos Aires.
BOX 3337.
Czy można łączyć zabawki
(Nie zapominajcie o kołymskich),
Jak się łączy odmienne stany natury?
To są inne sfery intymności,
Inne potrzeby
I inne zachwyty.
Przez rozkosz deprawacji jednostki,
Przez pustoszący ogień najeźdźców,
Przez mroźne przestrzenie ofiar,
Przebija się ten dźwięk i bolesny
Płacz lalki
Nad trupem bośniackiej dziewczynki.
(1992)
Spis treści
I. Błyskawica kieruje sterem wszystkiego
Przejście nie strzeżone
Z rozkazu Robespierre'a
Mowa, to więcej niż krew
Prawdziwa makabra
Żaden zmarły nie przechowa mądrości
Przybywa nam świata
Wyspy greckie
Mandelsztam
Wiecznie w połowie żywota swojego
Dzień odwiedzin
Chińskie latawce
Przed obrazem Velazqueza
Na śmierć Henri Michaux
Bóg dał mu ciemność po równi z księgami
Dom nad Narwią
Wiersz okolicznościowy z okazji
pięćdziesięciolecia narodzin
Regaty
Pochód
Śnił mi się wiersz o rzezi
Krwawe gody
II Ze spóźnionej szuflady
Lekcja polskiego
Epitafium dla zabitych górników
Faux-pas azjatyckiego myśliciela
Polowanie z sokołem
List nie wysłany
Wysiłek nie może pójść na mamę
Ostatnia barykada
III Szkoła wczuć
Wczucie socrealistyczne.
Wczucie socrealistyczne
Wczucie rocznicowe
Wczucie archetypowe
Wczucie gazetowe
Wczucie przez uczucie
Wczucie dziecinne
Wczucie spacerowe
Wczucie językowe
Wczucie barowe
Wczucie w istotę
Wczucie na btysk
Wczucie europejskie
IV Goteski a la hate bozzetto
Podbój kobiety
Europa in Russian's style
Graffiti swojsko-amerykańskie
Koledzy pokoleniowi
W wolnym (nareszcie) przekładzie
Zamki w Hiszpanii
V Szkice z wielu epok
Szkic azjatycki
Szkic megalomański
Szkic filozofujący
Szkic do portretu
Szkic pamięciowy
VI Postscriptum
Grand mal
Zabawki markiza
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Górzański Wszystkim steruje błyskawicaLinkin Park Wszystko jest hybrydą Whitaker BradLo27 Mogę WszystkoWszystkie chwile Magma txtWszystko to co Ja ONAO szukaniu diabła we wszystkich rzeczachWszystkie Saaby napędzane biopaliwemRak wszystkie naturalne rozwiazaniawięcej podobnych podstron