v 05 36







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
V.36)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga V -
Przygotowanie do Męki




–  
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –








36.
«JUDASZU, CZY DLA CIEBIE
MOJA ŚMIERĆ MA BYĆ DAREMNA?»

Napisane 5 marca
1947. A, 10083-10098

Tersa jest tak
otoczone bujnymi oliwkami,
że trzeba być bardzo blisko nich, aby
zauważyć, że jest tam miasto.
Pas murów otaczających niezwykle urodzajne ogrody warzywne osłania domy
przed
wiatrem. W ogrodach stapiają się ze sobą
i przeplatają różne odcienie zieleni: cykoria,
sałata, jarzyny, młode dynie,
drzewa owocowe, roślinne altany.
Kwiaty obiecują owoce, a małe owoce
zapowiadają smakołyki.
Zza
zasłony trzcin i wierzb,
które wyrosły blisko kanału pozbawionego wody,
lecz we wnętrzu jeszcze wilgotnego, wyłania
się ośmiu apostołów, posłanych do
przodu wcześniej. Usłyszeli odgłos kroków
nadchodzących osób. Są wyraźnie
zaniepokojeni i przygnębieni. Dają znak,
żeby się zatrzymać. Idą szybko do przodu.
Kiedy są dosyć blisko, aby można ich było
usłyszeć bez konieczności krzyczenia, mówią:
«Odejdźcie!
Odejdźcie! Wycofajcie się polami.
Nie można wejść do miasta. Omal nas nie ukamienowali.
Oddalcie się, tam, do tego zagajnika, a powiemy wam...»
Popychają
do tyłu w głąb wysuszonego kanału Jezusa,
trzech apostołów, chłopca,
niewiasty, bardzo pragnąc oddalić się niepostrzeżenie.
Mówią:
«Niech nas tu
nie widzą.
Ruszajmy! Chodźmy!»
Daremnie
Jezus, Juda i dwóch
synów Zebedeusza usiłują się dowiedzieć,
co zaszło. Daremnie pytają:
«A Judasz, syn
Szymona? A Eliza?»
Ośmiu
niczego nie słucha.
Idą przez gąszcz łodyg i roślin wodnych, z nogami podrapanymi przez
sitowie. W twarz uderzają ich wierzby i trzciny.
Ślizgają się po mule dna, chwytają się
krzewów, opierają o brzegi,
pokryci błotem. Oddalają się tak,
pod wpływem nalegania ośmiu, idących z
odwróconymi głowami i patrzących, czy z
Tersa nie wychodzi ktoś, śledząc ich.
Ale na drodze jest tylko słońce, które
zaczyna zachodzić i wychudzony błąkający się pies.
W końcu
są blisko gęstwiny jeżyn,
które stanowią granicę czyjejś własności.
Za gęstwiną – łany lnu zaczynają
wypuszczać kwiaty błękitne jak niebo. Na
wietrze kołyszą się ich wysokie łodygi.
«Tam, tam, do
środka.
Kiedy usiądziemy, nikt nas nie zobaczy i po
zapadnięciu nocy wyruszymy...» – mówi
Piotr ocierając pot.
«Dokąd? – pyta
Juda,
syn Alfeusza. – Mamy niewiasty.»
«Dokądkolwiek.
Zresztą łąki są pełne ściętego siana,
to posłuży za łóżko. Dla niewiast można
rozpiąć namioty z naszych płaszczy i czuwać.»
«Tak.
Wystarczy, że nie będziemy
widziani i że udamy się o świcie w stronę Jordanu. Masz rację,
Nauczycielu, że nie chcesz iść drogą przez
Samarię. Dla nas, ubogich, lepsi są złodzieje
niż Samarytanie!...» – mówi Bartłomiej
jeszcze zadyszany.
Odzywa
się Tadeusz:
«Ale w końcu
co się dzieje?
Czy Judasz wywołał to jakąś...»
Tomasz
przerywa mu:
«Z pewnością
mu się dostało.
Przykro mi z powodu Elizy...»
«Widziałeś
Judasza?»
«Nie, ale
łatwo jest być
prorokiem. Jeśli powiedział,
że jest Twoim apostołem, z pewnością go
pobili. Nauczycielu, oni Cię tu nie chcą.»
[Por.
Łk
9,51n] «Tak, wszyscy zbuntowali się
przeciwko Tobie.»
«To prawdziwi
Samarytanie.»
Wszyscy
mówią razem. Jezus nakazuje wszystkim
milczenie i poleca: «Niech mówi jeden. Szymonie Zeloto,
jesteś najbardziej spokojny.»
«Panie, to
można szybko
opowiedzieć. Weszliśmy do miasta i nikt
nam nie przeszkadzał, dopóki nie wiedzieli,
kim jesteśmy i uważali nas za pielgrzymów.
Potem jednak zapytaliśmy – bo musieliśmy
to uczynić! – czy mężczyzna młody,
wysoki, ciemnowłosy,
ubrany na czerwono i z taletem o brzegach czerwonych i białych, w
towarzystwie starszej niewiasty, szczupłej,
o włosach raczej siwych niż czarnych i w szacie popielatej, bardzo
ciemnej, weszli do miasta i czy szukali galilejskiego Nauczyciela i
Jego
towarzyszy. Wtedy od razu się rozgniewali...
Może nie mieliśmy mówić Tobie. Z pewnością
popełniliśmy błąd... ale w innych
miejscach zostaliśmy przyjęci tak dobrze,
że... nie rozumiem, co się tu zdarzyło!...
Ci, którzy przed trzema dniami byli pełni
szacunku wobec Ciebie, wydali się żmijami!»
Tadeusz
przerywa mu: «Robota Judejczyków...»
«Nie sądzę.
Nie wierzę w to z powodu wyrzutów, jakie nam robili,
i ich gróźb. Uważam... jestem
pewien, jesteśmy pewni,
że przyczyną gniewu Samarytan jest to, że
Jezus odrzucił ich propozycję ochrony. Krzyczeli: „Wynoście
się! Odejdźcie! Wy i wasz
Nauczyciel! On chce iść adorować [Boga]
na górze Moria. Niech tam idzie i niech umrze On i wszyscy Jego.
Nie ma miejsca pośród nas dla tych, którzy
nie uznają nas za przyjaciół, tylko za sługi.
Nie chcemy innych przykrości, z których
nie mamy żadnej korzyści. Dla Galilejczyka –
kamienie zamiast chleba i atakujące psy,
zamiast gościnnych domów”. Tak mówili i
mówili jeszcze więcej. A ponieważ
nalegaliśmy, aby dowiedzieć się
przynajmniej, co się stało z Judaszem,
oni wzięli kamienie, aby nas uderzyć i
rzeczywiście wypuścili psy. I krzyczeli do siebie: „Stańmy
przy wszystkich wejściach. Jeśli przyjdzie,
zemścimy się”. Uciekliśmy. Jedna
niewiasta – zawsze jest ktoś dobry,
nawet pomiędzy złymi – wepchnęła nas
do swego ogrodu. Przeprowadziła nas inną
ścieżką między ogrodami aż do kanału, w którym nie ma wody,
bo wykorzystano ją do nawadniania przed szabatem.
Ukryła nas tam. Potem obiecała nam przynieść
wiadomości o Judaszu. Ale jeszcze nie
przyszła. Poczekajmy na nią tutaj,
bo powiedziała, że jeśli nas nie
znajdzie w kanale, przyjdzie tutaj.»

liczne komentarze.
Niektórzy nadal oskarżają Judejczyków.
Inni czynią Jezusowi lekką wymówkę, wymówkę
ukrytą pod słowami:
«Mówiłeś zbyt
jasno w Sychem
i potem odszedłeś. W czasie tych trzech dni postanowili,
że jest zbyteczne łudzić się i szkodzić sobie z powodu Kogoś,
kto ich nie zadowolił... i wypędzają Cię...»
Jezus
odpowiada:
«Nie żałuję,
że powiedziałem prawdę i że spełniam Mój obowiązek.
Teraz nie rozumieją. W niedługim czasie
zrozumieją Moją sprawiedliwość i uwielbią Mnie bardziej niż gdybym jej
nie
przestrzegał, i [zrozumieją]
wielką miłość, jaką ich darzę.»
«O, oto
niewiasta na drodze! Ośmieliła
się pokazać...» – mówi Andrzej.
«Czy nie
przychodzi nas zdradzić,
co?» – mówi Bartłomiej podejrzliwy.
«Jest sama!»
«Za nią mogą
iść ludzie
ukryci w kanale...»
Ale niewiasta,
idąca z koszem
na głowie, podąża dalej, mija pola
lnu, gdzie czekają Jezus i apostołowie,
następnie wchodzi na ścieżkę i znika...
aby ukazać się ponownie nagle za plecami czekających na nią.
Odwracają się niemal przerażeni, słysząc
szelest traw.
Niewiasta
mówi do ośmiu, których zna:
«Jestem.
Wybaczcie mi, że kazałam
wam długo czekać... Nie chciałam,
żeby ktoś szedł za mną. Powiedziałam,
że idę do mojej matki... Wiem... Przyniosłam
tu coś, żebyście się posilili.
Nauczyciel... Który to jest? Chcę Mu oddać cześć.»
«To jest
Nauczyciel.»
Niewiasta,
która postawiła
kosz, upada na twarz, mówiąc:
«Wybacz grzech
moim współmieszkańcom.
Gdyby nie było ludzi, którzy ich do tego pobudzili...
Wielu jednak starało się o to, abyś został
tu odrzucony...»
«Nie żywię
urazy,
niewiasto. Wstań i mów.
Wiesz coś o Moim apostole i kobiecie, która
była z nim?»
«Tak.
Wypędzono ich jak psy za
miasto, z drugiej strony. Oczekują tam nocy.
Chcieli wrócić w stronę Enon, szukając
Ciebie. Chcieli przyjść tu,
wiedząc, że ich towarzysze tu są.
Poleciłam im nie robić tego. Zostaną tam
cicho, a ja was do nich zaprowadzę.
Zrobię to, gdy tylko zapadnie zmrok. Szczęśliwym
trafem nie ma mojego małżonka i mogę swobodnie opuszczać dom.
Zaprowadzę was do jednej z moich sióstr,
zamężnej, na równinie. Prześpicie się
tam, nie mówiąc,
kim jesteście, nie z powodu Merod, ale z
powodu mężczyzn, którzy są z nią. To nie są Samarytanie:
są z Dekapolu, osiedleni tu. Ale tak będzie
lepiej...» [– stwierdza niewiasta.]
«Niech Bóg ci
to wynagrodzi. Czy tych dwoje uczniów jest
rannych?»
«Mężczyzna
trochę.
Niewiasta wcale. I zapewne Najwyższy ochronił ją,
bo ona, dumnie, chroniła swego syna własnym ciałem,
kiedy mieszkańcy chwycili za kamienie. Och!
Jaka odważna niewiasta! Wołała głośno:
„To tak uderzacie kogoś,
kto was nie obraził? I nie szanujecie mnie,
która go broni i jest matką? Czy nie macie matek wy wszyscy, którzy
nie szanujecie kobiety, która rodziła?
Czy zrodziliście się z wilczycy albo zostaliście uczynieni z błota i
gnoju?”.
I patrzyła na napastników trzymając rozchylony płaszcz,
aby bronić mężczyzny i równocześnie wycofywała się,
popychając go poza miasto... I umacnia go jeszcze teraz,
mówiąc: „Niechaj Najwyższy sprawi,
o mój Judaszu, że ta krew wylana za Nauczyciela
stanie się balsamem dla twego serca”. On
jest tylko trochę ranny. Mężczyzna
bardziej się chyba boi niż cierpi. Ale teraz bierzcie i jedzcie. Dla
niewiast jest mleko, dopiero co udojone, i chleb z serem i owocami.
Nie mogłam upiec mięsa, zbytnio bym się
spóźniła. Tu jest wino dla mężczyzn.
Jedzcie. Zapada zmrok. Potem, bezpiecznymi drogami,
pójdziemy do tych dwojga i następnie do Merod.»
«Niech Bóg ci
jeszcze raz wynagrodzi» – mówi Jezus.
Ofiarowuje
i rozdziela pożywienie.
Odkłada na bok dwie części dla tych, którzy
są daleko.
«Nie. Nie.
Pomyślałam o nich
i zaniosłam im pod moimi szatami jajka i chleb,
z odrobiną wina i oliwy na rany. To jest dla was. Jedzcie,
a ja w tym czasie będę pilnować drogi...»
Jedzą,
ale gniew pożera
mężczyzn, a przygnębienie odebrało
apetyt niewiastom. Wszystkim, z wyjątkiem
Marii z Magdali. To, co przeraża i upokarza
innych, na nią działa jak napój pobudzający
nerwy i odwagę. Oczy rzucają błyski w
stronę wrogiego miasta. Jedynie obecność
Jezusa, który powiedział wcześniej,
że nie należy żywić urazy, powstrzymuje
gwałtowne słowa. Nie mogąc więc ani mówić,
ani działać, wyładowuje gniew na
niewinnym chlebie, który gryzie w sposób tak
znaczący, że Zelota nie potrafi się
powstrzymać od powiedzenia jej z uśmiechem:
«Na szczęście
ludzie z Tersa
nie mogą wpaść w Twoje ręce!
Przypominasz uwięzione dzikie zwierzę, Mario!»
«Tak. Dobrze
widzisz. I w
oczach Bożych mam więcej zasługi z powstrzymywania się,
by wejść tam tak, jak na to zasługują,
niż za wszystko to, co uczyniłam do tej
pory, aby wynagrodzić.»
«Nie bądź
surowa,
Mario! Bóg ci przebaczył grzechy większe niż
ich wina.»
«To prawda.
Oni Cię obrazili,
Ciebie, mojego Boga, jeden raz, pod wpływem innych.
A ja... wiele razy... z mojej własnej woli...
i nie mogę być nieprzejednana ani pyszna...»
Spuszcza oczy
na chleb, na który
spływają dwie łzy.
Marta
kładzie jej rękę na kolanach i mówi do niej
cicho:
«Bóg ci
przebaczył.
Nie upadaj na duchu... Przypomnij sobie, co otrzymałaś:
naszego Łazarza...»
«To nie
udręczenie.
To wdzięczność. To wzruszenie... I stwierdzenie,
że nie mam jeszcze tego miłosierdzia, które tak obficie otrzymałam...
Wybacz mi, Rabbuni!» – mówi podnosząc piękne
oczy, którym pokora przywróciła ich słodycz.
«Nigdy nie
odmawia się
przebaczenia temu, kto jest pokorny sercem, Mario» [– mówi Jezus.]
Zapada
wieczór, barwiąc niebo
odcieniem delikatnego fioletu. Rzeczy trochę
oddalone rozmywają się. Łodygi lnu,
których wdzięk był tak widoczny, stapiają
się teraz w jedną ciemną masę. Ptaki
milkną w listowiu. Zapala się pierwsza
gwiazda. W powietrzu słychać pierwszą
cykadę. Jest wieczór.
«Możemy iść.
Tu, na
polach, nie zobaczą nas.
Chodźcie pewnie. Nie zdradzę was.
Nie robię tego dla korzyści. Proszę tylko
Niebo o litość, bo litości potrzebujemy
wszyscy» – mówi niewiasta wzdychając.
Wstają i
idą za nią.
Przechodzą wzdłuż Tersy, pośród pól i
ogrodów już ciemnych, ale są wystarczająco
blisko, by dojrzeć ludzi wokół ognisk u
wylotu dróg...
«Czatują na
nas...»
– mówi Mateusz.
«Przeklęci!» –
syczy Filip przez zęby.
[Por.
Łk
9,54] Piotr nie odzywa się,
ale unosi ręce ku niebu, w niemej prośbie
lub proteście. Jakub i Jan, synowie Zebedeusza, którzy rozmawiali bez
przerwy, nieco na przedzie, przed innymi, wracają,
aby powiedzieć:
«Nauczycielu,
skoro Ty, z
powodu Twej doskonałej miłości, nie chciałeś
się odwołać do kary, czy chcesz, abyśmy
to uczynili? Chcesz, abyśmy powiedzieli
ogniowi z nieba, żeby zstąpił i spalił
tych grzeszników? Powiedziałeś,
że wszystko możemy, o co poprosimy z wiarą
i...»
Jezus
szedł trochę pochylony,
jakby zmęczony. Prostuje się nagle i
przeszywa ich dwoma spojrzeniami, iskrzącymi
się w blasku księżyca. Cofają się w
milczeniu, przerażeni tym spojrzeniem.
Jezus, patrząc ciągle na nich w ten sam sposób,
mówi im:
«Nie
wiecie, jakiego jesteście
ducha. Syn Człowieczy nie przyszedł,
aby gubić dusze, lecz aby je zbawić.
Czy nie pamiętacie, co wam mówiłem?
Powiedziałem w przypowieści o dobrym ziarnie i chwaście: „Na
razie pozwólcie wzrastać razem ziarnu dobremu i życicy,
bo gdybyście je chcieli teraz rozdzielić,
moglibyście wyrwać dobre ziarno wraz z życicą.
Pozostawcie je więc, aż do żniwa.
W czasie żniwa powiem żniwiarzom:
zbierzcie teraz życicę i powiążcie ją w snopki,
aby ją spalić, a dobre ziarno złóżcie w
moim spichlerzu”.» [Por. Mt 13,24nn]
Jezus
już zapanował nad wzburzeniem wobec dwóch, którzy
domagali się ukarania ludzi z Tersy, gdyż
ogarnął ich gniew, rozpalony przez miłość
do Niego. Teraz zaś stoją przed Nim ze
spuszczonymi głowami. Jezus chwyta ich za
łokcie, jednego z prawej, a drugiego z
lewej strony i rusza ponownie w drogę. Prowadzi ich,
mówiąc do wszystkich, którzy się
zgromadzili wokół Niego, kiedy się
zatrzymał:
«Zaprawdę,
mówię wam, że bliski jest czas żniwa,
Mojego pierwszego żniwa. Dla wielu nie będzie
drugiego. Ale – wychwalajmy za to Najwyższego – część tych ludzi,
którzy w Moim czasie nie potrafili się stać kłosem dobrego ziarna,
po oczyszczeniu Ofiarą paschalną narodzi się ponownie z duszą nową.
Do tego dnia nie będę na nikogo wylewał gniewu...
Potem będzie sprawiedliwość...»
«Po święcie
Paschy?»
– pyta Piotr.
«Nie. Po
czasie. Nie mówię o
ludziach, żyjących teraz.
Patrzę na przyszłe wieki. Ludzie nie
przestają się odnawiać, jak plony na polach.
Zbiory następują jedne po drugich. A Ja
zostawię to, co będzie potrzebne,
aby ci, którzy przyjdą w przyszłości,
mogli się stać dobrym ziarnem. Jeśli nie
będą tego chcieli uczynić, na końcu świata
Moi aniołowie oddzielą życicę od dobrego ziarna.
Wtedy to będzie wieczny Dzień Boga samego.
Obecnie na świecie jest dzień Boga i szatana. Pierwszy zasiewa Dobro,
drugi
rzuca między ziarno Boże swe przeklęte chwasty, swe zgorszenia,
niegodziwości, swe ziarno, wzbudzające
nieprawości i zgorszenia. Zawsze bowiem będą
ludzie buntujący przeciwko Bogu, jak ci, którzy podburzyli [mieszkańców
tego miasta]. Oni naprawdę są mniej winni
niż ci, którzy ich skłaniają do zła.»
«Nauczycielu,
każdego roku
oczyszczamy się na Paschę i Przaśniki,
ale wciąż jesteśmy tacy sami, jacy byliśmy.
Czy może będzie inaczej w tym roku?» – pyta Mateusz.
«Całkiem
inaczej» [–
odpowiada Jezus.]
«Dlaczego?
Wyjaśnij nam.»
«Jutro...
Jutro lub kiedy będziemy
w drodze i kiedy Judasz, syn Szymona, będzie
z nami, powiem wam o tym.»
«O, tak!
Powiesz nam i staniemy
się lepsi... Tymczasem, wybacz nam, Jezu» – prosi Jan.
[Por.
Mk
3,17] «Nadałem wam właściwe imię.
Ale grzmot nie wyrządza zła. Błyskawica
tak, może zabić.
Jednak często grom zapowiada błyskawicę.
Tak się dzieje z tym, kto nie usuwa ze
swego ducha całego nieporządku przeciwnego miłości. Dzisiaj pyta,
czy mógłby ukarać, jutro ukarze bez pytania. Pojutrze ukarze nawet bez
przyczyny. Łatwo się zstępuje w dół...
Dlatego też mówię wam, że macie się
wyzbyć wszelkiej zatwardziałości serca względem waszego bliźniego.
Czyńcie, jak Ja czynię, a
będziecie pewni, że nie popełniacie błędu.
Czy może widzieliście kiedyś, że się mściłem
na kimś, kto Mnie boleśnie rani?»
«Nie,
Nauczycielu. Ty...»
«Nauczycielu!
Nauczycielu! Tu
jesteśmy. Ja i Eliza. O, Nauczycielu, jakie to zmartwienie dla Ciebie!
I jaki strach z powodu śmierci...» – mówi
Judasz z Kariotu wydostający się zza rzędów winorośli i biegnący ku
Jezusowi. Ma głowę obwiązaną opaską.
Eliza, spokojniejsza, idzie za nim.
«Cierpiałeś?
Bałeś się, że umrzesz?
Życie jest dla ciebie tak drogie?» –
pyta Jezus wyzwalając się z objęć płaczącego Judasza.
«Nie życie.
Bałem się Boga. Umrzeć bez Twojego
przebaczenia... Wciąż Cię obrażam.
Wszystkich znieważam. Nawet ją...
A ona mi odpowiedziała jak matka. Poczułem
się winny i boję się śmierci...»
«O! Oby ten
zbawienny lęk
doprowadził cię do świętości! Ja ci przebaczam, zawsze, wiesz o tym.
Obyś tylko miał chęć nawrócenia się. A ty, Elizo?
Przebaczyłaś?»
«To wielkie
nieokiełznane
dziecko. Umiem współczuć.»
«Byłaś
odważna,
Elizo. Wiem o tym» [– mówi Jezus.]
«Gdyby jej tam
nie było!
Nie wiem, czy jeszcze bym Cię ujrzał,
Nauczycielu!» [– mówi Judasz.]
«Widzisz więc,
została przy tobie z miłości, a nie – z
nienawiści... Czy jesteś ranna,
Elizo?»
«Nie,
Nauczycielu. Kamienie
spadały wokół mnie, nie zadając mi ran,
ale moje serce było bardzo zatrwożone, bo
myślałam o Tobie...»
«Teraz
wszystko się skończyło.
Chodźmy za niewiastą, która chce nas
zaprowadzić do bezpiecznego domu.»
Ruszają
w dalszą drogę, idąc dróżką oświetloną przez
księżyc, który przesuwa się ku wschodowi.
Jezus
chwycił Iskariotę za ramię i idzie z nim na przedzie.
Przemawia do niego łagodnie. Usiłuje
pracować nad jego sercem wstrząśniętym przez miniony strach przed sądem
Bożym:
«Widzisz,
Judaszu, jak jest łatwo
umrzeć. Śmierć ciągle czatuje wokół
nas. Widzisz, jak to, co nam wydaje się
czymś małej wagi, kiedy jesteśmy pełni
życia, staje się czymś wielkim,
przerażająco wielkim, kiedy śmierć nas
już dotyka? Ale po co chcieć mieć te
obawy, po co sobie je tworzyć,
aby je znaleźć przed sobą w chwili umierania,
skoro dzięki świętemu życiu można nie znać przerażenia z powodu
bliskiego
sądu Bożego? Czy nie wydaje ci się,
że warto żyć sprawiedliwie, aby umierać
spokojnie?
Judaszu, Mój
przyjacielu, boskie,
ojcowskie miłosierdzie dopuściło to wydarzenie,
aby się stało wezwaniem dla twego serca. Masz jeszcze czas, Judaszu...
Dlaczego nie chcesz dać twemu Nauczycielowi, który wkrótce umrze,
wielkiej, bardzo wielkiej radości wiedzy,
że powróciłeś do Dobra?»
«Ale czy
możesz mi jeszcze
przebaczyć, Jezu?»
«Czy mówiłbym
do ciebie w ten
sposób, gdybym tego nie potrafił?
Jak ty Mnie jeszcze mało znasz! Ja znam cię.
Wiem, że jesteś jak ktoś,
kto jest usidlony przez ogromną dziesięciornicę.
Ale gdybyś chciał, mógłbyś się jeszcze
wyzwolić. O, cierpiałbyś z pewnością.
Wyzwalanie się z tych łańcuchów, które
ciebie dręczą, byłoby bolesne. Ale
potem – jaka radość, Judaszu!
Obawiasz
się, że nie będziesz
miał siły przeciwstawiania się tym, którzy
wpływają na ciebie? Ja mogę ci wybaczyć
z góry grzech przekroczenia rytu paschalnego...
Jesteś chory. Dla chorych Pascha nie jest
obowiązkowa. Nikt nie jest bardziej chory
niż ty. Jesteś jak trędowaty.
Trędowaci nie wchodzą do Jerozolimy, dopóki
są chorzy. Wierz, Judaszu, że ukazywać się
przed Panem z duchem tak nieczystym jak twój nie jest czczeniem Go,
lecz obrażaniem. Trzeba najpierw...»
«Dlaczego więc
mnie nie oczyścisz
i nie uzdrowisz?» – pyta Judasz, już
twardy, zacięty.
«Ja cię nie
uzdrawiam!
Kiedy ktoś jest chory, sam usiłuje
wyzdrowieć, chyba że jest całkiem mały
lub niemądry i nie potrafi tego chcieć...» [– mówi Jezus.]
«Traktuj mnie
jak takie osoby.
Traktuj mnie jak głuptasa i troszcz się Ty sam, bez mojej wiedzy.»
«To nie byłoby
sprawiedliwe,
gdyż ty umiesz chcieć. Ty wiesz, co jest dobre,
a co złe dla ciebie. I na nic by się nie
zdało, gdybym cię uzdrowił, a ty nie
pragnąłbyś pozostać zdrowym.»
«To także mi
daj» [–
mówi Judasz.]
«Dać ci je?
Narzucić ci zatem dobrą wolę? A twoja wolna wola?
Czym by się wtedy stała? Czym byłoby
twoje „ja” człowieka, wolnego stworzenia?
Czymś całkowicie uległym?»
«Skoro jestem
całkowicie uległy
szatanowi, mógłbym także być uległy
Bogu!»
«Jak Ty mnie
ranisz, Judaszu!
Jakże przeszywasz Moje serce! Ale wybaczam ci to, co Mi robisz...
Powiedziałeś: całkowicie uległy
szatanowi. Ja nie powiedziałem tej okropności...»
«Ale o tym
myślałeś,
bo taka jest prawda i Ty o tym wiesz, jeśli jest
prawdą, że czytasz w sercach ludzkich.
Jeśli tak jest, to wiesz, że nie jestem już
wolny... On mnie wziął w posiadanie
i...»
«Nie. On się
zbliżył do
ciebie, kusząc cię,
próbując cię, a ty go przyjąłeś.
Nie ma opętania, jeśli nie ma na początku
przylgnięcia do jakiegoś szatańskiego kuszenia.
Wąż wsuwa głowę między liczne sztaby, ustawione dla bronienia serc,
ale nie wszedłby,
gdyby człowiek nie poszerzył przejścia,
aby podziwiać jego zwodniczy wygląd, aby
go słuchać, aby iść za nim...
Wtedy dopiero człowiek staje się uległym bez reszty,
opętanym, ale dlatego że tego chce.
Bóg również posyła z niebios najłagodniejsze światła Swej ojcowskiej
miłości
i Jego światła wnikają w nas. Albo raczej Bóg,
dla którego wszystko jest możliwe, zstępuje
w serca ludzi. To Jego prawo. Dlaczego więc
człowiek, który wie, że staje się
niewolnikiem, uległym bez reszty wobec Obrzydliwego,
nie umie się stać sługą Boga, a raczej dzieckiem Boga,
i dlaczego wypędza swego Najświętszego Ojca? Nie odpowiadasz Mi? Nie
mówisz
Mi, dlaczego wolałeś,
chciałeś szatana bardziej od Boga? Ale masz jeszcze czas,
aby osiągnąć zbawienie!
Ty wiesz, że
idę na śmierć.
Nikt nie wie tego tak jak ty... Nie odrzucam śmierci....
Idę. Idę na śmierć,
gdyż Moja śmierć będzie Życiem dla tak wielu ludzi.
Dlaczego nie chcesz do nich należeć? Czy tylko dla ciebie, Mój
przyjacielu, Mój biedny, chory przyjacielu, Moja
śmierć ma być daremna?»
«Będzie
daremna dla tak wielu
ludzi, nie łudź się.
Zrobiłbyś lepiej, gdybyś uciekł i żył
daleko stąd, cieszył się życiem,
przekazywał Twoją naukę, gdyż ona jest
dobra, ale gdybyś nie składał Siebie w
ofierze.»
«Gdybym
przekazywał Moją naukę!
Ale czy Moje nauczanie byłoby prawdziwe,
gdybym postąpiłbym wbrew temu, czego nauczam?
Jakim byłbym Nauczycielem, gdybym głosił
posłuszeństwo woli Bożej, a jej sam nie
wypełniał? Miłość do ludzi –
a nie kochał ich? Wyrzeczenie się ciała i
świata – a kochałbym Swe ciało i
zaszczyty świata? [Gdybym zakazywał]
gorszenia – a sam gorszyłbym nie tylko ludzi,
ale i aniołów?
To szatan mówi
przez ciebie w tej chwili,
jak mówił w Efraim, jak tyle razy mówił
i działał za twoim pośrednictwem, aby
Mnie niepokoić. Rozpoznawałem wszystkie te
działania szatana, dokonywane poprzez ciebie,
ale nie miałem cię w nienawiści, nie nużyłem
się tobą, lecz jedynie cierpiałem,
nieskończenie cierpiałem. Jak matka, która
śledzi postęp zła, które prowadzi jej
syna do śmierci, obserwowałem pogłębianie
się zła w tobie. Jak ojciec, który
niczego nie żałuje, byle tylko znaleźć
środki dla swego chorego syna, Ja niczego
nie szczędziłem, aby cię ocalić.
Pokonałem wiele razy odrazę, wzburzenie, gorycz,
zniechęcenie... Jak ojciec i jak matka zrozpaczeni,
rozczarowani wszelkimi możliwościami ziemskimi zwracają się ku Niebu,
aby otrzymać życie dla syna, tak Ja jęczałem
i jęczę, aby wybłagać cud,
który ocaliłby ciebie, ocalił ciebie,
ocalił ciebie na skraju przepaści, do której
już obsuwają się twe stopy. Judaszu, popatrz na Mnie! Wkrótce Moja
Krew zostanie przelana za grzechy ludzi. Nie pozostanie Mi ani jedna
jej kropla.
Wypije ją ziemia, kamienie, trawy, szaty
Moich prześladowców i Moje... drewno, żelazo,
powrozy, ciernie... i będą ją piły duchy
oczekujące zbawienia... Czy tylko ty sam
nie chcesz jej pić?
Ja, dla ciebie
samego, dałbym
całą Krew, którą mam.
Jesteś Moim przyjacielem. Jakże chętnie
umiera się za przyjaciela! Aby go zbawić!
Mówi się: „Umieram, ale będę żył w
przyjacielu, któremu dałem życie”.
Jak matka, jak ojciec, którzy nadal żyją w swoim
potomstwie, nawet wtedy, kiedy już umarli.
Judaszu, błagam cię o to!
Nie proszę o nic innego w przeddzień Mojej śmierci.
Skazańcom – nawet sędziowie,
nawet nieprzyjaciele – przyznają ostatnią łaskę,
spełniają ostatnie ich życzenie. Ja proszę
cię, żebyś się nie potępiał.
Proszę o to nie tyle Niebo, co twoją wolę...
Pomyśl o
twojej matce, Judaszu.
Co stanie się potem z twoją matką? Co będzie
z imieniem twojej rodziny? Odwołuję się
do twojej dumy, która jest większa niż
kiedykolwiek, abyś się bronił przed zniesławieniem
siebie. Nie okrywaj siebie hańbą,
Judaszu. Zastanów się.
Lata miną i wieki, królestwa i cesarstwa
upadną, osłabnie blask gwiazd,
zmieni się ukształtowanie ziemi, a ty będziesz
zawsze Judaszem, jak Kain zawsze jest Kainem,
jeśli będziesz trwał w twoim grzechu. Skończą
się wieki. Pozostanie tylko Raj i Piekło.
W Raju i w Piekle, dla ludzi wskrzeszonych z
martwych i przyjętych z duszami i ciałami na wieczność tam, gdzie
jest sprawiedliwe, aby byli, ty zawsze będziesz
Judaszem, przeklętym,
największym grzesznikiem, jeśli się nie
nawrócisz. Ja zstąpię wybawić duchy z
Otchłani, uwolnię je tłumnie z Czyśćca,
a ty... ciebie nie będę mógł poprowadzić tam,
gdzie Ja będę... Judaszu, idę umrzeć,
idę szczęśliwy, gdyż nadeszła godzina,
której oczekiwałem od tysiącleci: godzina ponownego zjednoczenia ludzi
z ich Ojcem. Wielu nie zjednoczę. Jednak
liczba zbawionych, których ujrzę umierając,
pocieszy Mnie w udręce umierania bezużytecznie dla tak wielu.
Ale mówię ci: straszne będzie widzieć cię
pośród tych ostatnich – ciebie, Mojego
apostoła, Mojego przyjaciela. Nie zadawaj Mi tego nieludzkiego bólu!...
Chcę cię zbawić, Judaszu. Zbawić.
Spójrz.
Schodzimy w stronę
rzeki. Jutro, o świcie,
kiedy wszyscy będą jeszcze spać, my dwaj
przejdziemy przez nią. Ty pójdziesz do Bozry, do Arbeli, do Aery,
dokąd będziesz chciał. Znasz domy uczniów.
W Bozrze odszukasz Joachima i Marię, trędowatą,
którą uzdrowiłem. Dam ci list dla nich. Powiem,
że dla twego zdrowia trzeba ci spokojnego wypoczynku w innym powietrzu.
I to jest prawda, niestety, gdyż masz chorego
ducha, a powietrze Jerozolimy byłoby dla
ciebie śmiertelne. Oni będą sądzić,
że chodzi o twoje ciało. Pozostaniesz tam,
aż przyjdę cię stamtąd wyprowadzić. O
twoich towarzyszach Ja pomyślę... Ale nie
idź do Jerozolimy. Widzisz? Chciałem z
niewiast tylko te najodważniejsze i te, które
ze względu na swoje prawo matki powinny być przy swoich dzieciach.»
«Moja także?»
«Nie. Marii
nie będzie w
Jerozolimie...»

«Ona też jest
matką apostoła i zawsze otaczała Cię
szacunkiem.»

«Tak, miałaby
prawo jak inne
być przy Mnie [– mówi Jezus,] gdyż
kocha Mnie doskonale. Ale to właśnie
dlatego jej tam nie będzie. Powiedziałem
jej, że nie powinna tam być,
i ona potrafi okazać posłuszeństwo.»
«Dlaczego nie
powinna tam być?
Cóż ją różni od matki Twoich braci i matki synów Zebedeusza?»
«Ty. I ty
wiesz, dlaczego ci to
mówię. Ale jeśli Mnie posłuchasz i jeśli
pójdziesz do Bozry, poślę po twoją matkę,
aby ci towarzyszyła, bo ona, tak dobra,
pomoże ci wyzdrowieć. Wierz w to: tylko my
kochamy cię tak bardzo, bezmiernie. W
Niebie Trzech kocha cię: Ojciec, Syn, Duch
Święty. Przyjrzeli ci się i oczekują na
twoją decyzję, aby uczynić z ciebie
klejnot Odkupienia, największą zdobycz
wyrwaną Czeluści. Troje [kocha cię]
na ziemi: twoja matka, Moja Matka i Ja. Uczyń nas
szczęśliwymi, Judaszu! Nas z Nieba, nas z ziemi, tych,
którzy kochają cię miłością prawdziwą.»
«Mówisz, że
troje mnie kocha.
Inni... nie.»
«Nie tak jak
my, ale wielu cię
kocha. Eliza cię broniła.
Inni niepokoili się o ciebie. Kiedy się
oddalasz, wszyscy noszą cię w sercach i mają
twoje imię na swoich wargach. Nie znasz całej
miłości, która cię otacza.
Zakrywa ją przed tobą twój ciemięzca.
Wierz jednak Mojemu słowu.»
«Wierzę Ci i
będę próbował
Cię zadowolić. Ale chcę to zrobić sam.
Sam pobłądziłem i muszę własną mocą umieć uzdrowić się ze zła.»
«Tylko Bóg
potrafi działać własną
mocą. Ta myśl pochodzi z pychy.
W pysze trwa ciągle szatan. Bądź pokorny,
Judaszu. Chwyć tę rękę,
która ci się ofiarowuje przyjacielsko.
Schroń się w tym sercu, które się przed
tobą otwiera, aby cię obronić. Tu,
ze Mną, szatan nie będzie mógł ci
zaszkodzić.»
«Próbowałem
zostać przy
Tobie... Coraz bardziej się staczałem...
To daremne!» [– mówi Judasz.]
«Nie mów tak!
Nie mów tak!
Odrzuć zniechęcenie. Bóg potrafi wszystko. Przylgnij do Boga, Judaszu!
Judaszu!»
«Zamilknij,
żeby inni nie usłyszeli...»
«Troszczysz
się o innych,
a nie o twego ducha? Biedny Judaszu!...»
Jezus
już się nie odzywa,
ale ciągle pozostaje obok apostoła. Kobieta,
która szła o kilka kroków przed nimi, wchodzi do domu,
wyłaniającego się z oliwnego zagajnika. Wtedy Jezus mówi do Swego
ucznia:
«Nie będę spać
tej nocy.
Będę się modlił za ciebie i będę czekał na ciebie... Bóg przemówi
do twego serca. Posłuchaj Go... Pozostanę
tutaj, w tym miejscu, aby się modlić...
do świtu... Pamiętaj o tym.»
Judasz nie
odpowiada. Dołączyli
do nich inni apostołowie i niewiasty.
Wszyscy zostają razem, czekając na powrót
Samarytanki. Ta niebawem wraca. Ma ze sobą
inną niewiastę, podobną do niej.
Wita ich i mówi:
«Nie mam wiele
pokoi, bo mam już
żniwiarzy, którzy na razie pracują przy
oliwkach. Ale mam wielki strych z dużą ilością
słomy. Dla niewiast mam miejsce. Chodźcie.»
«Idźcie!
Ja zostaję tu, aby się modlić. Pokój
wam wszystkim» – mówi Jezus.


Kiedy wszyscy odchodzą, zatrzymuje Swą Matkę,
mówiąc
Jej:
«Zostaję,
aby się modlić za Judasza, Moja Matko. Pomóż
Mi i Ty...»
«Pomogę Ci,
Mój Synu.
Może odradza się w nim wola?»
«Nie, Mamo.
Ale musimy czynić
tak, jakby... Niebo może wszystko,
Mamo!»
«Tak. Ja mogę
jeszcze mieć złudzenia.
Ty nie, Mój Synu. Ty wiesz, Mój Święty Synu!
Ale będę Cię zawsze naśladować. Idź
spokojnie, Moja miłości!
Kiedy nie będziesz już mógł z nim rozmawiać, bo ucieknie od Ciebie,
będę próbować go doprowadzić do Ciebie.
Byle tylko Ojciec Najświętszy wysłuchał Mojego cierpienia...
Pozwolisz Mi zostać przy Tobie, Jezu? Będziemy
się razem modlić i przez tak wiele godzin będę Cię mieć dla Mnie
samej...»
«Zostań, Mamo.
Czekam
tu na Ciebie.»
Maryja
odchodzi szybko i szybko wraca.
Siadają na Swoich torbach, u stóp drzew oliwnych.
W wielkiej ciszy słychać szmer niezbyt odległej rzeki,
a śpiew cykad wydaje się potężny w ogromnej ciszy nocy.
Potem śpiewają słowiki. Jakaś sowa się
śmieje, a syczek płacze. Gwiazdy
przesuwają się powoli po firmamencie. Są jak królowe teraz,
kiedy księżyc zaszedł i już ich nie przyćmiewa.
Potem jakiś kogut rozdziera spokojne powietrze drżącą skargą.
Z oddali odpowiada mu ledwie słyszalnie inny kogut. Potem zapada
ponownie cisza, przerywana akordem kropli, które
spadają z dachówek pobliskiego domu na otaczający go bruk. A potem
nowy szmer w listowiu, jakby strącało wilgoć
nocy, i samotny krzyk jakiegoś
przebudzonego ptaka. Zmienia się też niebo,
powraca światło. To świt. A
Judasz nie przyszedł...
Jezus
patrzy na Matkę. Jest blada jak lilia na tle
ciemnego drzewa oliwnego. Mówi do Niej:
«Modliliśmy
się,
Matko. Naszą modlitwą Bóg się posłuży...»
«Tak, Mój
Synu. Jesteś śmiertelnie
blady. Naprawdę wszystkie siły opuściły
Cię w tę noc, aby napierać na bramy
Niebios i na Boże wyroki!»
«Ty też jesteś
blada,
Matko. Wielkie jest Twoje zmęczenie.»
«Wielki jest
Mój ból z powodu
Twojej boleści.»
Drzwi
domu otwierają się ostrożnie...
Jezus drży. Ale to tylko niewiasta, która ich odprowadziła,
wychodzi bez hałasu.
Jezus wzdycha:
«Miałem nadzieję,
że mogłem się pomylić.»
Niewiasta
idzie z pustym koszem. Widzi Jezusa.
Pozdrawia Go i już ma iść dalej, ale On ją
woła i mówi:
«Niech Pan ci
wynagrodzi za wszystko.
Chciałbym to uczynić, ale nic nie mam.»
«Nic bym nie
przyjęła,
Rabbi. Żadnej zapłaty.
Ale chociaż nie chcę pieniędzy, czegoś
jednak chcę. A to możesz mi dać!»
«Co,
niewiasto?»
«Żeby się
zmieniło serce
mojego małżonka. A Ty możesz to uczynić,
bo Ty naprawdę jesteś Świętym Boga.»
«Idź w pokoju.
Stanie ci się tak, jak poprosiłaś.
Żegnaj.»
Niewiasta
odchodzi pośpiesznie w stronę swego domu,
który musi być bardzo smutny. Maryja komentuje:
«Jeszcze jedna
nieszczęśliwa.
To dlatego jest dobra!...»
Ze
strychu wychyla się rozczochrana głowa Piotra,
a za nią – jaśniejące oblicze Jana,
a potem poważna twarz Tadeusza, brunatna
Zeloty i szczupłe oblicze młodego Beniamina...
Wszyscy się obudzili. Z domu wychodzi jako pierwsza Maria z Magdali,
za nią Nike, a potem inne niewiasty. Kiedy wszyscy
się już zebrali i kiedy niewiasta, która
udzieliła im gościny, przynosi drewniane
wiadro z mlekiem jeszcze parującym, wtedy
ukazuje się Iskariota. Nie ma już opaski,
a siniak po zadanym mu ciosie, zabarwia połowę
czoła. Oko jest jeszcze ciemniejsze w fioletowawej otoczce. Jezus
patrzy
na niego. Judasz patrzy na Jezusa, a potem odwraca
głowę w inną stronę. Jezus mówi mu:
«Kup u
niewiasty to, co może
nam sprzedać. My idziemy. Dołącz do nas.»
I
rzeczywiście Jezus oddala się,
pożegnawszy się wcześniej z niewiastą.
Wszyscy idą za Nim.


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
2002 05 36
36 05 W
scan 36
Wykład 05 Opadanie i fluidyzacja
Prezentacja MG 05 2012

więcej podobnych podstron