ROZDZIAA PIERWSZY
Umarli czasu nie liczą, nie znasz dnia ani godziny,
Kiedy po ciebie przyjdą
Hellen
Wracałam właśnie do domu z zamiarem przespania paru najbliższych dni
zakopana w kilku warstwach kocy i pościeli. Chciałam się odciąć od całego świata, a
zwłaszcza od mojego demonicznego Mistrza. To była długa i wyczerpująca noc,
jednak zasuszony czerep w mojej sportowej torbie oraz kilka niezłych tysiaków, jakie
niedługo za niego zainkasuję, wyraznie poprawiały mi humor.
Pewnie zastanawiacie się, z jakiego powodu paraduję po mieście ze
zmumifikowaną głową pod pachą? Otóż owa czaszka należy a przynajmniej
należała do pewnego wampira, który zabawiał się z jedną prostytutką i
przypadkiem ją... uszkodził. Takie wypadki są na porządku dziennym, mimo to
alfons dziewczyny chciał się dobrać do tyłka temu wampirowi, a ponieważ nie mógł
tego zrobić osobiście zwrócił się do Rossa. Mój szef natychmiast przyjął zlecenie i
polecił mi go wykończyć.
Tak więc, po całonocnym pościgu przez połowę Nowego Yorku udało mi się
go wreszcie uśmiercić i odrąbać mu łeb, który taszczyłam ze sobą do mojego domu.
Trochę mi zajęło rozczłonkowanie go i pozbycie się reszty truchła. Zazwyczaj
w takiej sytuacji, jak ta, dzwoniłam po Czyścicieli specjalnego zespołu demonów na
usługach mojego Mistrza, które zacierały wszelkie slady morderstwa i naturalnie
pozbywały sie trupa. Zazwyczaj. Jednak tym razem robota nie była do końca zgodna
z obowiązującym w moim świecie prawem i bezpieczniej było samej po soboe
posprzątać.
1
Dzięki Bogu, że był tak stary i po prawdziwej śmierci się zasuszył. Gdyby był
młodszy, powiedzmy, iż minęło by dziesięć lat od jego przemiany, to wróciłby do
stanu, w jakim powinno się znajdować jego ciało i zamienił w trawiony rozkładem
kawał cuchnącej padliny. Niezbyt przyjemna alternatywa, jednak i na taką
ewentualność byłam przygotowana - przed akcją przezornie zaopatrzyłam się w
kilka foliowych toreb, w które planowałam upchać zwłoki. Na to, że sama
wyglądałabym, a z pewnością cuchnęła, jak nieboszczyk, niestety nie znalazłam
jeszcze ganialnego rozwiązania. Mogłam tylko mieć nadzieję, że z czasem się to
zmieni, bo nie ma nic gorszego, niż wygrzebywanie z pod paznokci kawałków
gnijącego trupa.
Ach te wampiry pomyślałam z mimowolną satysfakcją. - Nigdy się nie
nauczą, zacierać za sobą śladów. Choć z drugiej strony to dobrze - dzięki nim nigdy
nie będę bezrobotna.
Po drodze kupiłam sobie jeszcze cheeseburgera w McDonaldzie niedaleko
klitki, jaką od paru lat wynajmowałam i dwie butelki piwa w całodobowym
monopolu. Prawidłowe odżywianie to cała ja.
Sprzedawca popatrzył na mnie z niechęcią, wręczając mi resztę.
Rzuciłam mu współczujące spojrzenie, którego raczej na pewno nie docenił.
Najwyrazniej nie tylko ja marzyłam o tym, by wskoczyć do łóżka i wreszcie się
wyspać.
Każdy stopień na klatce schodowej, po której mozolnie się wspinałam, by
dostać się wreszcie do mojego mieszkania, był dla mnie istną torturą, w dodatku
jedna z butelek wyślizgnęła mi się z ręki i z hukiem roztrzaskała na środku schodów,
zalewając je rzeką piwa.
Zaklęłam szpetnie.
Za jakie grzechy akurat mnie to musiało spotkać?
Chwilę pózniej usłyszałam łomot i głośny trzask drzwi uderzających o ścianę.
2
Nie czekając, aż właścicielka kamienicy wtoczy się po schodach i zrobi mi
kolejną awanturę, biegiem pokonałam ostatnią kondygnację i zabarykadowałam się
w swoim domu, gdzie mogłam już do woli ignorować tę starą prukwę, Price.
Szlag trafił jedno piwo, ale hej, spójrzmy na pozytywny aspekt życia - zostało
mi jeszcze drugie.
Poszłam do kuchni i odstawiłam kartonowe pudełko z jedzeniem na wynos,
po czym wróciłam się do salonu i położyłam torbę wraz z jego cenną zawartością na
kanapie.
W tej właśnie chwili Price zaczęła walić pięściami w moje drzwi, domagając
się, bym je natychmiast otworzyła i wytłumaczyła się, jakim prawem zakłócam ciszę
nocną.
Pokazałam środkowy palec gdzieś w stronę drzwi, w które tak łomotała i
otworzyłam butelkę z piwem.Zamruczałam z aprobatą. Było nadal zimne - idealne.
Jeszcze jakieś pięć minut musiałam znosić tę starą krowę, zanim kilku
sąsiadów nie wyszło zobaczyć, z jakiegoż powodu Price robi taki piekielny raban o
czwartej nad ranem. Nie, to nie ona tak hałasuje, lecz ja i w dodatku zaśmiecam
klatkę schodową, a ona czuła się w obowiązku udzielić mi reprymendy. Czy nie
mogłaby zaczekać z tym do rana? Ależ oczywiście, że tak! Z rozkoszą dobierze mi się
do tyłka jutro rano, a właściwie jeszcze dzisiaj. Chwila irytującej paplaniny i
nareszcie na klatce schodowej zapanowała cisza.
Już zaczynałam się odprężać, gdy usłyszałam jak coś rytmicznie stuka w moją
podłogę.
Podskoczyłam jak opatrzona, zrzucając na podłogę talerz z nadgryzionym
burgerem i natychmiast przyjmując postawę obronną. Odruchowo zlokalizowałam
znajdującą się najbliżej mnie broń, w postaci wielkiego - nawet wedle moich
standardów tasaka leżącego na desce do krojenia - gotowa by w każdej chwili
rozpłatać nim łeb potencjalnemu nieprzyjacielowi.
Czyżby ktoś mnie śledził aż do mojego mieszkania? Nie, to nie możliwe.
Pilnowałam się...
3
- Jutro się policzymy, Cross! - wrzasnęła z dołu Price, znów dzgając czymś w
sufit i nieomal przyprawiając mnie tym o zawał serca. Cóż za niefart, że akurat pode
mną musiała mieszkać. Ze wszystkich moich wrogów ona najbardziej zasługiwała na
to, by ją wypatroszyć.
Tak naprawdę to nazywam się Hellen Everheart, nie Cross. Ze względów
bezpieczeństwa, a także z sentymentu, posługiwałam się nazwiskiem jakie nosiłam,
zanim moja matka nie wyszła powtórne za mąż, po śmierci ojca. To było ponad
dwieście lat temu, więc szczerze wątpiłam, by ktoś skojarzył to nazwisko z
niesławną Hellen Everheart - jedną z niebezpieczniejszych zabójców Podziemia i
kimś, o czyjej śmierci marzy więcej jak połowa demonicznej społeczności.
Spojrzałam z frustracją na ledwo napoczętą kanapkę na podłodze, po raz
kolejny zastanawiając się, dlaczego właśnie mi wszechświat uparł się tak dosyrać?
Podniosłam resztki i wyrzuciłam je do kosza na śmieci pod zlewem. Odruchowo
opłukałam talerz, po czym odstawiłam go na suszarkę.
Czy naprawdę to największe możliwe mieszkanie, za najniższą płacę w całym
Nowym Yorku było warte ciągłych wojen z Price? Niechętnie to przyznawałam, ale
niestety tak.
Zmęczona powlokłam się do łazienki, chcąc doprowadzić się do porządku
przed pójściem do łóżka, gdy zobaczyłam migające światełko na mojej
automatycznej sekretarce. Zaczęłam się rozbierać, jednocześnie odsłuchując
wiadomość. Była dosyć krótka:
- Moje biuro. Natychmiast. Rzuć wszystko co teraz robisz. To priorytet.
Spojrzałam, kiedy nagrano wiadomość - kilka minut przed moim powrotem
do domu. Na miłość boską, czy mój szef nie znał litości? Odpowiedz była chyba aż
nazbyt oczywista. Ross nie należał do najbardziej ciepłych i ujmujących osób, jakie
miałam szczęście spotkać w swoim życiu. Tak po prawdzie, to znajdowałam się na
samym dole niezbyt długiej listy ludzi, z którymi mogła łączyć go choćby najcieńsza
nić empatii i zrozumienia. Nasze relacje były czysto zawodowe, a granice jasno
wytyczone - ja byłam od czarnej roboty, a on od zgarniania wszelkich należnych mi
4
laurów i lwiej części moich zarobków. Jęknęłam cicho, przeciągając się, gdy moje
kości głośno zaprotestowały przeciw takiemu traktowaniu.
Normalnie olałabym Rossa i złapała kilka godzin snu, ale nie miałam
psychicznie siły na jego wykład i na obcięcie mojej doli za zlecenie. O nie, zbyt dużo
zachodu kosztowało mnie zabicie tego wampira, żebym dobrowolnie skazała się na
połowę stawki, jaką normalnie bym otrzymała za jego głowę, a znając mojego
Mistrza - właśnie w ten sposób postanowiłby mnie ukarać.
Wróciłam do salonu i wygrzebałam z torby amulet, który dostałam od Rossa.
Był to specjalny talizman, dzięki któremu mogłam się w dowolnej chwili
teleportować do miejsca, w którym aktualnie przebywał mój Stwórca. Niestety był to
bilet tylko w jedną stronę i z powrotem Ross musiał mnie odsyłać własnoręcznie.
Och, ile to cudownych razy przeniosłam się do jego sypialni, przerywając mu
w trakcie. Niestety, tym razem istniała zerowa szansa, że mu przeszkodzę, skoro
nagrał mi się zaledwie kilka minut wcześniej. Cóż, nie mozna mieć wszystkiego.
Ten amulet prawie się już rozładował i musiałam go poprosić, żeby dał mi
nowy. Dobrze, że energii zostało chociaż na tę jedną podróż.
Wyszeptałam cicho magiczną formułę - rodzaj hasła, które umożliwiało
teleportację - w jednej ręce ściskając kurczowo amulet, a w drugiej trobę z głową
wampira.
Chwila zawieszenia w próżni i moje stopy dotknęły perskiego dywanu,
wyścielającego podłogę w jaskini, gdzie mieściły się sypialnia i gabinet w jednym
Rossa.
On sam ślęczał nad jakimiś papierami i energicznie stukał palcami w
klawiaturę laptopa.
- Chyba jasno się wyraziłem, że chcę cię widzieć u siebie natychmiast po
powrocie z misji. Czekam na wyjaśnienia powiedział tym działającym mi na
nerwy, wiecznie niezadowolonym tonem, przez co z moejsca nabrałam ochoty, żeby
go ukatrupić.
5
- Nic - burknęłam rozezlona - Teleportowałam się zaraz po odsłuchaniu
wiadomości.
- Rozumiem - mruknął, nawet nie odwracając wzroku od ekranu.
Chyba nigdy nie przestanę się zastanawiać, jakim cudem miał elektryczność i
internet dostępne z innego wymiaru, ale podejrzewam, że również go o to nie
zapytam. Nie wiem, czy zniosłabym psychicznie protekcjonalne potraktowanie przez
niego.
- Czuję na tobie krew Hell. Twoją krew. Mam nadzieję, że nie odniosłaś
poważniejszych obrażeń? - zrobił z tego pytanie, a ja poczułam się w obowiązku mu
odpowiedzieć.
Za kogo on mnie, do cholerny, uważał? Za nowicjuszkę?
- Nie, to tylko powierzchowna rana. Wampir skończył za to o wiele gorzej.
- Co z nim? - zapytał, a ja rzuciłam mu torbę pod nogi. Nawet wtedy nie
odwrócił oczu od komputera.
- Znakomicie, Hell - powiedział obojętnym tonem, po raz kolejny zwracając się
do mnie przezwiskiem, jakie zyskałam po ponad dwustu latach służby. Niezbyt go
lubiłam, ale raz, że wyglądał na zdrobnienie od mojego imienia, a dwa, musiałam
przyznać, iż cholernie pasował do mojej osobowości. Może dlatego był przez niego
tak nadużywany...
- Możesz się zgłosić po swoje honorarium za kilka dni. Skurwiel! Wycofał się!
- wrzasnął nagle, zatrzaskując z furią klapę laptopa i zwracając na mnie wściekłe
spojrzenie lazurowych oczu. Kiedy się złościł, oczy Rossa przybierały coraz
ciemniejszą barwę, w zależności od stopnia wkurzenia. Teraz przypominały
burzowe chmury, a to z kolei nie wróżyło zbyt dobrze mnie.
- Wyglądasz jak gówno - stwierdził po chwili, gdy raczył na mnie wreszcie
spojrzeć, a ja przewróciłam oczami. Naprawdę się musiał wkurwić, skoro gdzieś po
drodze zgubił swoje nienaganne maniery. Chociaż lepsze zwykłe zaczepki, od
niektórych odpałów jakie wcześniej miewał. Je przynajmniej mogłam zignorować, a
wyzwania zawsze przyjmowałam.
6
- Do rzeczy Ross - ucięłam temat, zwracając jego uwagę z powrotem na
właściwe tory. - Co było aż tak ważne, że kazałeś mi się z tobą spotkać przed piątą
rano?
- Znalazłem następnego - powiedział, radykalnie przechodząc od wściekłości,
po niemalże uniesienie.
Nie musiałam pytać, kogo ma na myśli.
Można powiedzieć, że stałam się swego rodzaju obsesją Rossa, bowiem będąc
Przemienioną miałam jednocześnie cechy i demoniczną postać Czystej, taką samą jak
Rossa. Byłam jedyna w swoim rodzaju, jedyna na całym świecie, a mojemu Stwórcy
marzyła się cała armia podobnych mnie demonów. Prześledził więc drzewo
genealogiczne mojej rodziny i w końcu znalazł odpowiedz, której szukał - moja
ponad czterystu set letnia przodkini ze strony ojca zaszła w ciążę z demonem, jak
wykazały jego badania - arystokratycznego rodu. Jednak, z którym - tego już nie
udało mu się ustalić. Tak więc miałam w sobie niewielką domieszkę demonicznej
krwi i Ross sądził, że to była przyczyna, dzięki której byłam, kim byłam. Od tamtej
pory nieustannie szukał potomków demonów i próbował ich przemieniać, jednak
żadne z nich po przemianie nie przyjmowało takiej formy jak ja. Najwyrazniej
dorwał kolejnego nieszczęśnika.
- Więc? - zapytałam, unosząc brew. - Przemień go i zobaczymy co się stanie.
Nie rozumiem, po jaką cholerę mnie tu ściągałeś, żeby mnie o tym powiadomić.
- Bo tym razem to ty go przemienisz, Hell. Próbowałem już wszystkiego.
Jesteś moją ostatnią nadzieją.
Mimo woli cofnęłam się o krok.
Nie tego spodziewałam się usłyszeć.
- Nigdy nikogo nie przemieniłam - powiedziałam cicho.
- Wiem - odparł na to, spoglądając na mnie roziskrzonym wzrokiem. -
Najwyższa pora to zmienić.
7
- Kim on jest? - zapytałam niemal wbrew sobie. Nie chciałam znać jego
tożsamości, nie chciałam całej tej odpowiedzialności jaka wiązała się z przemianą i
opieką nad nowopowstałym demonem.
Zamiast odpowiedzieć, Ross podał mi złożoną na pół kartkę.
Ścisnęłam ją mocno w dłoni, niemal zgniatając papier w kulkę i starając się w
ogóle nie patrzeć w jego stronę.
- Nie obchodzi mnie co zrobisz, ma chcieć dołączyć do mojej linii, rozumiesz?
Nie dbam, jakich argumentów użyjesz, rozkochasz go w sobie, czy wypieprzysz tak,
by na kolanach błagał cię o litość - musi należeć do mnie.
Spojrzałam na niego z furią. Ostatni tydzień był dla mnie koszmarny i
znajdowałam się niebezpiecznie blisko granicy cierpliwości, którą Ross zaczynał
powoli przekraczać.
- Nie jestem jedną z twoich dziwek Ross. Nie popełnij największego błędu w
swoim życiu i nie pomyl mnie znów z jedną z nich - syknęłam.
Niemal czułam, jak moja demoniczna połówka domaga się, bym ją uwolniła i
poddała się instynktom, które kazały mi rozerwać go na sztuki, za to, że znów mi
przypominał o błędzie, jaki kiedyś popełniłam. Czułam mrowienie magii pod skórą i
wiedziałam, że Ross również wyczuł nadchodzącą przemianę. Wbrew moim
oczekiwaniom nie skomentował jednak mojej wątłej samokontroli. Uśmiechnął się
chytrze.
Nie spodobał mi się ten uśmiech. Sugerował, że wie coś, co mi się nie spodoba,
a moje obawy potwierdzą się już wkrótce, gdy się tym ze mną podzieli.
- Na tej kartce masz wszystkie jego dane, łącznie z adresem. Pojedz do niego,
obejrzyj go sobie z bliska. Może wtedy zmienisz zdanie.
- Czego mi nie mówisz? - zapytałam. Niepokój był na tyle silny, by
zahamować przemianę.
Uśmiechnął się delikatnie.
- Przekonasz się - powiedział. - Już wkrótce.
I z tymi słowami Ross odesłał mnie do domu.
8
Niech to szlag - zaklęłam w duchu, gdy znalazłam się z powrotem w moim
mieszkaniu. Z tego wszystkiego zapomniałam poprosić go o nowy amulet. Ten był
już zupełnie bezużyteczny.
Wiedziałam, że pomimo najszczerszych chęci nie uda mi się zasnąć, dopóki
nie dowiem się, co też ten szatański uśmieszek Rossa miał dla mnie w najbliższej
przyszłości oznaczać, a istniał tylko jeden sposób, by się o tym przekonać.
Zabrałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy i spakowałam je do plecaka, po czym
opuściłam kamienicę i wyruszyłam na poszukiwanie taksówki. Nadal nie miałam
własnego auta ani legalnego prawka, ponieważ wszyscy moi instruktorzy jazdy
jednomyślnie uznali, że stanowię zbyt duże zagrożenie na ulicy. Nie zrozumcie mnie
zle - z demonicznym refleksem byłabym świetnym kierowcą, tyle że... rajdowym.
Nie nadawałam się na wiecznie zakorkowane ulice Nowego Yorku.
Po paru minutach udało mi się wreszcie jedną złapać. Podałam kierowcy
adres zamieszkania niejakiego Mercury'iego O'Connora i kazałam mu się zatrzymać
przecznicę wcześniej.
Okazało się, że mieszka on w jednej z najbardziej luksusowych dzielnic w
mieście, gdzie pyszniły się olbrzymie rezydencje i wille nowobogackich.
Bez większych problemów odnalazłam właściwą posesję. Była jedną z tych
okazalszych, a jednocześnie znajdujących się na uboczu rezydencji. Jak miło.
Sprawnie pokonałam około dziesięciostopowy mur i przedostałam się na
drugą stronę. Omijając wszystkie zabezpieczenia i kamery, skontrolowałam teren
posesji. W końcu wdrapałam się na drzewo, z którego miałam najlepszy widok na
front domu, a jednocześnie skąd w razie problemów udałoby mi się szybko zsunąć i
uciec niezauważonej.
Spędziłam na tym drzewie, w niewygodnej pozycji, bite sześć godzin, w czasie
których dom opuściło kilka osób, jednak żadna z nich nie pasowała do opisu, jaki
otrzymałam od Rossa.
Wreszcie zobaczyłam go, gdy wyszedł na taras, znajdujący się bezpośrednio nad
głównym wejściem rezydencji.
9
Skierowałam na niego obiektyw aparatu i ustawiłam na maksymalne
przybliżenie.
W tej samej chwili, w której zobaczyłam jego twarz, straciłam na chwilę
równowagę i byłabym spadła z gałęzi, gdyby w ostatniej chwili nie zadziałał
demoniczny refleks.
Serce waliło mi jak młotem, ledwo byłam w stanie utrzymać w spotniałych
nagle dłoniach śliski aparat, więc schowałam go z powrotem do torby.
Znałam tę twarz. Jak mogłabym zapomnieć oblicze dawno zmarłego
ukochanego, którego kochałam jeszcze jako człowiek?
***
O balustradę opierał się leniwie młody chłopak; gdybym miała obstawiać,
dałabym mu nie więcej jak dwadzieścia siedem lat. Powoli sączył kubek parującego
napoju i patrzył gdzieś w dal, utkwiwszy spojrzenie w tylko sobie znanym punkcie.
Minęło wiele lat, dziesięcioleci, ale ja nadal pamiętałam ich piękną, szmaragdową
barwę. Wspomnienia były tak żywe, jakbym te same oczy widziała zaledwie chwilę
wcześniej.
Wtem podmuch wiatru owionął całą jego postać, nawiewając mu na twarz
kosmyki miodowo brązowych loków. Odgarnął je z irytacją, a ja prawie się
uśmiechnęłam na ten widok. Walczył z niesforną czupryną z uporem człowieka
świadomego, że już dawno przegrał walkę, lecz mimo to wciąż zdeterminowanego,
by się nie poddać.
Poczułam jak ogarnia mnie spokój. Było coś kojącego w obserwowaniu
czyichś nawyków, które wykonuje machinalnie i bez zastanowienia, o których
zazwyczaj nie ma pojęcia, dopóki ktoś mu ich istnienia nie uświadomi.
Pożerałam wzrokiem wszystkie krzywizny i krągłości jego niczym
nieosłoniętego torsu, zestawiając je w myślach z tymi z przed dziesięcioleci.
Wyglądali identycznie. Ten sam blady profil, sylwetka - wszystko.
10
Odczułam przemożną chęć opuszczenia mojej kryjówki i dotknięcia go.
Chciałam się ostatecznie upewnić, że on nie jest jednie skrytym pragnieniem mojego
niegdyś złamanego serca, smutnym przypomnieniem tego, co kiedyś straciłam.
Jednocześnie wiedziałam, że nie mogę nic zrobić. Chciałam tego, czy nie, wciąż
byłam Hellen Everheart - jednym z najniebezpieczniejszych zabójców Podziemia.
Odszukałam w głębi siebie tę zimną, kalkulującą część mojego jestestwa i
pozwoliłam, by wzięła górę nad resztą uczuć. Tak było łatwiej, mniej bolało. Za
każdym razem, gdy zabijałam, wycofywałam się tam; to pomagało mi nie oszaleć,
kiedy niemal każdej nocy prześladowały mnie krzyki moich ofiar.
Dobro misji ponad wszystko, pamiętaj Hellen - napomniałam się po raz
kolejny w myślach, czując jak przekonanie o słuszności mojego postępowania
zaczyna powoli kiełkować i zapuszczać korzenie, odwodząc mnie od pochopnej
decyzji, której byłam tak bliska.
Nie mogłam odmówić racji mojemu tokowi rozumowania, a jednak...
Chciałam móc go ochronić bez względu na konsekwencje, ale wiedziałam, że nie
zawsze będę w stanie być przy nim, gdy znajdzie się w niebezpieczeństwie. Czy był
to tylko zwykły sentyment? Nie, nie zaryzykowałabym tyle z powodu zwykłych
wspomnień. Może chciałam się przekonać, czy znał mnie, pamiętał, co kiedyś sobie
obiecaliśmy? Sama nie byłam do końca pewna, ale zamierzałam się przekonać, więc
choćby z tego jednego powodu musiał przeżyć. Cóż za ironia, że to akurat ja jestem
winna wszystkim potencjalnym niebezpieczeństwom, w jakich się znajdzie, gdy
wkroczy do mojego świata, podczas gdy najbardziej ze wszystkich pragnę jego
bezpieczeństwa.
Zdumiewające jak dobrym strategiem jest Ross, pomyślałam z mimowolnym
podziwem. Wiedział, że dla dawnego ukochanego byłabym gotowa zrobić wszystko,
nie ważne, że Mercury nie mógł być Evanem, to było zwyczajnie nie możliwe - moje
serce kierowało się swoimi własnymi pragnieniami.
Nagle wiatr zmienił kierunek, przynosząc mi jego zapach, razem z aromatem
świeżo parzonej kawy. Zaciągnęłam się nim głęboko. Nie mógł być Nieśmiertelnym,
11
pół demon również nie wchodził w grę. Świetliści odpadali - wyczułabym gdyby stał
się jednym z nich, poza tym jestem pewna, że przez ponad dwieście lat w końcu by
mnie odszukał. Poza tym Ross go sprawdził, więc musiał być śmiertelnikiem.
Zasadnicza kwestia pozostawała jednak nadal nierozstrzygnięta - jakim cudem?
Czyżby to był naprawdę on?
Obserwowałam go w napięciu, gdy kończył kawę i przeciągał się,
rozprostowując z trzaskiem kości. Przez chwilę jeszcze stał na balkonie, zanim
obrócił się na pięcie i wszedł z powrotem do domu.
Na wszelki wypadek, odczekałam jeszcze chwilę, po czym zebrałam cały
sprzęt. Spakowałam go do plecaka i zaczęłam pełznąć wśród gałęzi w kierunku
muru. Gdy znalazłam się wystarczająco blisko, rozejrzałam się dookoła - na całe
szczęście ulica była pusta.
Zaparłam się mocno stopami, napinając mięśnie. Potem była chwila
upajającego lotu między niebem a ziemią, zaledwie mgnienie oka, zanim grawitacja
nie pociągnęła mnie w dół i nie znalazłam się po drugiej stronie muru.
Gdy tylko opadłam na chodnik, moją kostkę przeszyła ostra błyskawica bólu.
Najwyrazniej kilka godzin spędzonych nieruchomo w niewygodnej pozycji
dało mi się we znaki i moje lądowanie nie było tak idealne, jak z początku
planowałam.
Jeszcze raz rzuciłam okiem na ulicę, nadal jednak pozostawała pusta. Mimo to
niepokój sprawił, że podniosły mi się włoski na karku, a ramiona i plecy pokryła
gęsia skórka. Zupełnie jakby ktoś mnie obserwował. Zbeształam się w duchu,
przecież wyczułabym niebezpieczeństwo, więc czym ja się do cholery
przejmowałam?
Jeśli nie wisiało nade mną realne widmo zagrożenia, to zazwyczaj odkładałam
tego tpu przeczucia do szuflady z napisem "do załatwienia na pózniej" i zajmowałam
się bieżącymi problemami. Nie zamierzałam odchodzić od tej reguły, nie tym razem.
Byłam na to zbyt wyczerpana.
12
Postąpiłam ostrożnie kilka kroków, wypróbowując kostkę i doszłam do
wniosku, iż to zwykle zwichnięcie oraz że najlepszą terapią rehabilitacyjną będzie
rozchodzenie jej. Tak więc postanowiłam wrócić do domu na piechotę, choć w
myślach już zastanawiałam się, jaki model samochodu powinnam w najbliższej
przyszłości zakupić. Bogu dzięki za fałszywe prawko i kilka okrągłych zer na moim
koncie. Przyszedł mi do głowy jeszcze dzikszy pomysł - kupno motora. Pieprzyć
wszystkich, którzy na czas nie umkną mi z przed kół. Niech sami troszczą się o swoje
własne tyłki.
Gdy wreszcie dotarłam do mojego mieszkania, było już dobrze po południu.
Zatrzasnęłam drzwi i kilkakrotnie przekręciłam klucz w zamku. Zsunęłam z
ramion plecak i rzuciłam go na ziemię, obok moich butów. Od razu swoje kroki
skierowałam do łazienki, chcąc wziąć wreszcie prysznic i zwinąć się w kłębek na
moim łóżku. Ściągałam właśnie koszulkę, gdy usłyszałam kpiący głos dochodzący z
salonu:
- Gdybym wiedział, że tak witasz gości, częściej wpadał bym z wizytą -
parsknął mój nieproszony gość.
- Jak zwykle czarujący - mruknęłam. - Nie wiesz, że to niegrzecznie
włamywać się komuś do domu pod jego nieobecność? I ryzykowne, zwłaszcza, że
ten ktoś przypadkiem mógłby odstrzelić twój arogancki tyłek.
- Nie, jeśli pani domu ma dla gościa specjalne względy. I nie włamałem się -
zaprotestował, błyskając zębami w uśmiechu. - Teleportowałem się, a to spora
różnica.
- Nie dla mnie - burknęłam. - Czego chcesz?
- Jak zwykle bezpośrednia - zauważył, ale posłusznie przeszedł do
właściwego tematu.
- Ojciec życzy sobie wiedzieć, jak duże postępy zrobiłaś w sprawie jego
nowego pupilka.
13
Nie mogłam się nie uśmiechnąć, gdy usłyszałam w jego głosie nutkę tak
jawnej zazdrości, że nawet nie próbował jej ukrywać, za co z resztą zostałam
obdarowana wściekłym spojrzeniem błękitnych oczu demona.
- Zazdrosny? - wyszczerzyłam się do niego.
- O człowieka? Litości - mruknął, zanim nie zorientował się, że go
podpuściłam.
- Świetnie. Właśnie byłam z wizytą w jego domu. Coś jeszcze? Naprawdę
chciałabym już wziąć prysznic i iść do łóżka.
Miło się gawędziło, ale to nadal nie zmieniało faktu, że w ciągu całego
tygodnia przespałam co najwyżej czterdzieści osiem godzin.
- Tak. Ojciec kazał cię poinformować, iż sprawy się trochę skomplikowały i że
przekazuje ci następną sprawę.
- Myślałam, że to sprawa O'Connora miała być priorytetem. Powiedz mu, że
się nie rozdwoję. Niech zaczeka z tą drugą misją albo przydzieli ją komuś innemu.
- Plany się zmieniły - powiedział tylko. - Nie przejmuj się zbytnio
bezpieczeństwem swojego ludzkiego wybranka. Ojciec polecił mi zapewnić mu
ochronę do czasu, aż nie ukończysz zadania.
Tak, więc kto przy nim teraz czuwa, co? - pomyślałam, ale nie powiedziałam
tego na głos. Nie chciałam ranić jego męskiego ego. Zamiast tego powiedziałam
tylko:
- Nie ja go wybrałam. Gdyby to ode mnie zależało, O'Connor nigdy nie
zobaczyłby demonicznego świata.
- Cokolwiek zechcesz, cukiereczku - uśmiechnął się.
- Jak jeszcze raz mnie tak nazwiesz, odgryzę ci jaja i powieszę je sobie nad
łóżkiem oznajmiłam przesłodzonym tonem.
Natychmiast spoważniał. Co jak co, ale jeśli chodziło o grozby, spełniałam
każdą co do joty.
- Wolałbym jednak nie. Mogą mi się jeszcze przydać - mruknął, zerkając na
mnie nieco podejrzliwie.
14
- Więc? - uniosłam brew i skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Wedle życzenia. W mieście pojawiła się grupa niezarejestrowanych
wampirów.
- Dowody? - zapytałam.
- Jedenaście opróżnionych z krwi ciał, w dodatku sprawcy nawet nie zadali
sobie trudu, by ukryć to, co z nich zostało. Wręcz przeciwnie - jakby chcieli żebyśmy
je znalezli.
Zaklęłam pod nosem.
- Rzucają nam wyzwanie? - postarałam się, by zabrzmiało to jak pytanie,
chodz w głębi duszy znałam już odpowiedz.
- Może. To twoje zadanie, by się tego dowiedzieć.
- Muszą być tu nowi, skoro nie znają zasad - zaczęłam spekulować. - Nowy
York to oficjalne miasto Rossa. Są mu winni podatek krwi, jeśli upatrzyli tu sobie
nowe tereny łowieckie, ale grupowe pożywianie się... - urwałam, a gdy Shelzog
uniósł pytająco brew, podjęłam wątek. - Chyba, że są tylko przejazdem, takich nie
obowiązują żadne reguły. Ile czasu minęło od znalezienia pierwszej ofiary?
- Nie spodoba ci się to - zaczął, ale przerwałam mu.
- Przestań chrzanić Shell. Albo mi powiesz to, co masz mi do powiedzenia
albo wypieprzaj z mojego domu. I przestań do cholery kluczyć. Jesteśmy sobie
równi, pamiętaj o tym następnym razem, jak znów zachce ci się testować na mnie te
twoje psychologiczne gierki.
Zmrużył lekko oczy.
Czasem zapominałam jak niebezpiecznym Shelzog był przeciwnikiem. Gdyby
przyszło nam kiedyś walczyć ze sobą, nie wiem, czy potrafiłabym przewidzieć
wynik starcia. Prawdopodobnie pozabijalibyśmy się nawzajem, bo nie istniały takie
sztuczki, których nie wykorzystałabym przeciwko niemu, ani takie posunięcia,
których on by nie przewidział. To Shell nauczył mnie wszystkiego, co umiem. Jak
mało kto potrafił przejrzeć mnie na wylot, podobnie ja jego - właśnie to sprawiało, że
byliśmy sobie równi.
15
- Jakieś cztery dni temu.
I moją genialną teorię szlag trafił.
- Cholera. Przeciętnemu wampirowi jeden człowiek wystarcza na około
tydzień, chyba że byłby na granicy śmierci głodowej. Czyli możemy założyć, iż
mamy do czynienia z grupą około dwudziestu wampirów?
Skinął głową.
Boże dopomóż.
- Możliwe, a do tego czasu powinni już umówić się na spotkanie z Rossem i
poprosić o pozwolenie na pobyt dorzucił, jakby to nie była najoczywistsza rzecz
pod słońcem.
- A skoro tego nie zrobiły, to oznacza, że wypowiadają nam otwartą wojnę -
dokończyłam ponuro. - Ross nikomu nie puści płazem nadszarpnięcia jego reputacji
wszechmocnego Mistrza demonów Nowego Yorku.
Kolejne skinięcie.
- Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz? Gdybyście powiedzieli mi
wcześniej, może udałoby się nam uniknąć aż tylu ofiar - powiedziałam miękko.
Nie dał się na to nabrać. Wiedział, że byłam niebezpiecznie blisko wybuchu i
szukałam pretekstu, żeby się wyżyć. Nie zamierzał robić za mój worek treningowy.
- Nie zabijaj posłańca Hell - ostrzegł mnie, a ja machnęłam tylko ręką
sfrustrowana.
- Masz rację, wybacz.
- Jest coś jeszcze.
- Mów - ponagliłam go, choć wcale nie byłam pewna, czy chcę usłyszeć
odpowiedz. Miałam wystarczająco dużo rewelacji jak na jeden dzień.
- Znamy tożsamość jednego z nowoprzybyłych. Do tej pory tylko go
obserwowaliśmy, żeby sprawdzić, czy nie doprowadziłby nas do gniazda, ale to
trwa już zbyt długo. Jeśli dalej będą uszczuplać populację Nowego Yorku w takim
tempie, ulice spłyną krwią. Dosłownie.
16
- Tak wielu ludzi nie może zaginąć bez śladu, żeby prasa nie zaczęła czegoś
podejrzewać. Jutro dorwę tego kolesia i przycisnę go trochę. Jak dobrze pójdzie, to
może popełni jakiś błąd i zaprowadzi nas do reszty.
Wreszcie spojrzałam na niego, czując jak w mojej głowie powoli zaczyna
formuować się jakiś plan. Ale zaraz, czy ja dobrze widzę? Shelzog unikał mojego
wzroku?
- Co jeszcze powinnam wiedzieć? - powiedziałam, siląc się na spokojny i w
miarę zrównoważony ton.
- To ci się naprawdę nie spodoba - mruknął.
- Sprawdz mnie. No dalej, pokaż co tam chowasz. Ten dzień już i tak nie może
być gorszy.
Spojrzenie jakie mi rzucił, wystarczyło za tysiąc słów.
- No dalej, miejmy to już za sobą westchnęłam.
- Ciała nie należały do ludzi, tylko do demonów - wykrztusił wreszcie.
Kurwa - to jedyne określenie jakie przyszło mi do głowy, chociaż nawet ono
nie było w stanie oddać istoty tego bajzlu. Jeżeli wcześniej mieliśmy problem, to to
była katastrofa. Nawet bomba podłożona w centrum miasta, nie spowodowałaby
takich problemów. A jednak ten dzień mógł być jeszcze bardziej do dupy.
- Cholera Shell, dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś?!
Wzruszył ramionami.
- Przecież wiesz, że to nie była moja decyzja Hell. Ja tylko przekazuję złe
wieści.
Pomasowałam sobie czoło, czując już przedsmak nadchodzącej migreny.
- Rozumiem, zatem chcecie mnie wcielić w rolę przynęty?
Potwierdził.
- Kiedy? - zapytałam niewyraznym głosem.
- Wkrótce. Dowiesz się kiedy.
17
- Nie podoba mi się to wszystko Shell - powiedziałam zmęczona. Bywały dni,
a czasami nawet tygodnie, gdy mój telefon milczał. To był dobry czas. Kiedyś. Zbyt
dawno temu.
Usiadłam w fotelu i zamknęłam oczy, próbując to wszystko jakoś przetrawić.
- Kiedy ostatni raz spałaś? - zapytał po chwili. - Wyglądasz jak gówno.
Zaśmiałam się krótko; więcej w tym śmiechu było goryczy, jak wesołości, a
może raczej histerii.
- Ostatnio często mi to mówią, wiesz?
Usłyszałam jego miękkie kroki, gdy podszedł do mnie i pocałował mnie w
czoło.
- Dasz radę - wymruczał w moje włosy. - Jak zwykle.
- Nie bardzo widzę jakiekolwiek inne wyjście Shell. Zbyt wielu ludzi pragnie
mojej śmierci, żebym kiedyś mogła rzucić to wszystko w diabły i się wycofać.
Uniósł do góry mój podbródek.
- Masz również wielu sojuszników Hell. Nie zapominaj o tym.
Palce Shelzoga ześlizgnęły się na moją szyję i niżej, a chwilę pózniej poczułam,
jak jego usta przykrywają moje wargi. Nie zaprotestowałam. Naparł na mnie
delikatnie językiem, nakłaniając, bym szerzej otworzyła usta. Zrobiłam to chętnie i
pozwoliłam mu wniknąć we mnie. Smakowaliśmy się nawzajem, czując jak coraz
bardziej wypełnia nas ta najbardziej pierwotna żądza.
W końcu oderwałam się od niego i odsunęłam o kilka kroków.
- Muszę wziąć prysznic - mruknęłam, rozpinając stanik i wchodząc do
łazienki. W drzwiach odwróciłam się jeszcze.
Stał dalej w miejscu, w którym go zostawiłam i patrzył na mnie płonącymi
oczyma.
Pod wpływem silnych emocji, czar pozwalający mu przybrać ludzką postać
zupełnie się rozwiał i oto stał przede mną w swojej prawdziwej formie. Której
kobiecie nie sprawiłby przyjemności taki komplement?
Uśmiechnęłam się niewinnie.
18
- Nie idziesz ze mną? - zapytałam z udawanym zdziwieniem i rzuciłam w jego
stronę moim biustonoszem.
Shelzog złapał go w locie i przyciągnął sobie do twarzy. Przymknął na chwilę
oczy, głęboko zaciągając się moim zapachem.
- Spróbowałabyś mnie powstrzymać - warknął, idąc w moją stronę.
Uśmiechnęłam się, nie spodziewając się usłyszeć innej odpowiedzi.
Może i ten dzień miał jedenaście punktów, w dziesięciopunktowej skali bycia
najbardziej zrytym dniem całej mojej demonicznej egzystencji, ale hej - spójrzmy na
pozytywny aspekt życia - upojny seks pod prysznicem nie brzmiał na najgorszą
alternatywę, jak na koniec takiego dnia, nieprawdaż?
19
ROZDZIAA DRUGI
Żywy lepszy jest, jak martwy,
bo trup niemal zawsze oznacza podwójne kłopoty
Hellen
Irytujące pikanie budzika wtrąciło mnie ze sfery marzeń sennych.
Zamruczałam cicho w proteście i spróbowałam zagrzebać się głębiej w stosie
pościeli. Chciałam stłumić ten przerazliwy jazgot poduszką, jednak gdzieś na
obrzeżach umysłu nadal rejestrowałam terkotanie budzika. Zazwyczaj, gdy usilnie
staramy się coś ignorować, tym bardziej zwraca to naszą uwagę. Tak było i tym
razem, więc gdy dzwięk budzika wyparł wszystko inne, jęknęłam głucho:
- Shell, rusz tyłek i wyłącz ten cholerny budzik.
Nic. Zero reakcji.
W końcu zrezygnowana podniosłam się na łokciach i otworzyłam zaspane
oczy, na tyle szeroko, na ile było konieczne, żeby stwierdzić, iż jestem jedyną osobą
w sypialni. Wyczuliłam zmysły i okazało się, że cały dom był pusty.
A budzik wciąż nie przestawał terkotać na moim stoliku nocnym. Sięgnęłam
po niego i wkładając w zamach całą swoją frustrację, nagromadzoną przez ostatnie
dni, cisnęłam nim o ścianę, rozbijając urządzenie na części pierwsze.
Wiem, to było irracjonalne i głupie, ale kiedy budzik wydał z siebie ostatnie
satysfakcjonujące tchnienie, od razu poprawił mi się humor. Odnotowałam w
pamięci, żeby przy najbliższej okazji sprawić sobie nowy.
Zeiwnęłam i wyjrzałam przez okno. Nowy York rozświetlały dziesiątki
neonów i porozwieszanych wszędzie, kolorowych billboardów, jak również miękkie
światła ulicznych latarni i te z okien kamienic, wznoszących się cicho ponad
hałaśliwymi ulicami miasta. Złota tarcza słoneczna niknęła powoli za widnokręgiem,
20
ustępując pola chłodnemu dotykowi nocy. Pierwsze gwiazdy już odnalazły swoje
właściwe miejsce na nieboskłonie.
Uwielbiałam obserwować śpieszących donikąd ludzi, wszystkie te błahe
problemy, które w ich oczach urastały do rangi niemożliwych do pokonania
trudności. Gdyby tylko wiedzieli, z czym ja na co dzień musiałam się borykać...
Nie tylko demony kręciły głowami z politowaniem i przewracały oczami,
widząc zakochane pary trzymające się za ręce; marzycieli, którzy szukali odpowiedzi
na dręczące ich pytania w gwiazdach. Świetliści wcale nie byli od nas lepsi, sami
podchodzili do większości przyziemnych spraw z lekceważeniem, zbyt zajęci byciem
wrzodem na dupie demonicznej społeczności i uprzykrzaniem nam życia. Tak
naprawdę wszyscy byliśmy zbyt zajęci wzajemnym wyżynaniem się i odhaczaniem
na paskach kolejnych trupów nieprzyjaciół. Przez milenia Ziemia była jednym,
wielkim polem bitwy między siłami dobra i zła. Chociaż, gdzie zaczynało się jedno, a
kończyło drugie, naprawdę ciężko ocenić.
Zobaczyłam na ulicy roześmianą dziewczynę, która wskazywała swojemu
towarzyszowi spadającą gwiazdę na niebie. Chłopak nie raczył nawet unieść
wzroku, zbyt zajęty kontemplowaniem jej dekoltu na przemian z wcięciem krótkiej,
jeansowej spódniczki, ale dziewczynie to chyba nie przeszkadzało.
Parsknęłam cicho pod nosem.
W tym momencie mój żołądek postanowił dać o sobie znać i zaburczał głośno,
przypominając mi, że od dobrych parunastu godzin nie miałam nic w ustach, kładąc
definitywnie kres moim filozoficzno-moralnym dywagacjom.
Zaciągnęłam się głęboko zapachem Shelzoga, starając się wyczuć, jak wiele
czasu minęło, odkąd mnie opuścił. Stawiałam, że zostawił mnie mniej więcej cztery
godziny temu.
Jakaś część mnie żywiła nadzieję, że obudzę się dzisiaj przy jego boku, ale
druga, ta mniej samolubna, była zadowolona, że Mercury miał zapewnioną ochronę.
Przeciągnęłam się jak kotka i odgarnęłam wszystkie koce, pod którymi
leżałam zwinięta w kłębek. Skąd one się tu wzięły? Za cholerę nie mogłam sobie
21
przypomnieć, bym wyciągała je z szafy. Zazwyczaj kładłam się spać jedynie pod
cienką, satynową pościelą - uwielbiałam sposób, w jaki ocierała się o moją niczym
nieosłoniętą skórę. Koce wyciągałam tylko w chłodniejsze dni.
Nie kłopotałam się niepotrzebnie ubraniem, tylko od razu skierowałam się do
kuchni. Jedyna rzecz od jakiej śmiało mogę powiedzieć, że jestem uzależniona, to
kawa. Mała czarna z rana i czułam się jak nowo narodzona.
Właśnie wyciągałam z szafki mój ulubiony biały kubek, z wielkim czerwonym
napisem na środku: "JESZCZE RAZ TAK NA MNIE SPOJRZYSZ, TO
PRZEMODELUJ CI BUyK!", gdy zauważyłam kartkę leżącą na stole. Czułam, że
na usta bezwiednie wypływa mi uśmiech, gdy przeskakiwałam oczami po kolejnych
linijkach tekstu.
Zamierzałem zostać z tobą do rana, jednakże Twoja agresywna postawa odnośnie
dzielenia z kimś łóżka zmusiła mnie do zmiany moich planów. Nawiasem mówiąc, jesteś
cholernym złodziejem kołder Hell. Podejrzewam, że Twój ludzki wybranek okaże się
wdzięczniejszym towarzyszem i to do niego skieruję teraz swoje kroki. S.
PS. Nasypałem świeżej kawy do ekspresu. Mam nadzieję, że należycie docenisz ten
gest przy naszym następnym spotkaniu.
Po raz kolejny zdumiała mnie drastyczna różnica pomiędzy stylem pisania
Shelzoga i jego pismem. To drugie poznałabym nawet na końcu świata; litery
wyglądały raczej, jakby zostały naskrobane na papierze szybkimi, mało
precyzyjnymi pociągnięciami pazura umaczanego w tuszu, aniżeli piórem.
Dolałam wody do zbiornika ekspresu, z irytacją zerkając na brudny kubek w
zlewie.
Miałby na tyle przyzwoitości, żeby go umyć - pomyślałam, ustawiając ekspres
na opcję dużej kawy.
Następnie udałam się do łazienki. Apetyczny aromat świeżo parzonej kawy
ścigał mnie aż po same drzwi pomieszczenia.
22
Odkręciłam wodę na tak gorącą, jak tylko byłam w stanie wytrzymać.
Oparłam dłonie o chłodne kafelki ściany i opuściłam głowę w dół, pozwalając, by
strugi wody swobodnie obmywały moje ciało.
Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się pod nosem, wracając wspomnieniami z
powrotem do tego, co wydarzyło się tu kilka godzin wcześniej.
Znajdowałam się dokładnie w takiej samej pozycji co teraz. Shelzog stał za
mną, okrężnymi ruchami namydlając całe moje ciało. Pózniej odwzajemniłam się mu
tym samym, szczególną uwagę poświęcając dolnym partiom jego ciała.
W pewnym momencie Shelzog jęknął gardłowo i pchnął mnie na kolana. Zaplątał
palce w moje pozlepiane wodą włosy, bezwolnie poruszając biodrami do mojego
rytmu. Gdy poczułam, że jest już blisko, pociągnął mnie do góry. Owinęłam ramiona
w okół jego szyi i ścisnęłam go udami w pasie. Wbił się we mnie gwałtownie,
wyciskając mi powietrze z płuc. Ustawił się tak, żeby to na niego lał się główny
strumień wody. Nasze usta, zęby i języki splotły się w agresywnym pocałunku.
Doszedł chwilę pózniej, z ostatnim ostrym pchnięciem, ale to mu nie wystarczyło.
Demony - w przeciwieństwie do Aniołów, których domeną jest raczej sfera
duchowa - są z natury cielesnymi stworzeniami. Większa siła, szybkość - to jedne z
kilku bonusów bycia demonem. Jednym z najwyżej cenionych jest jednak
błyskawiczny metabolizm i nienasycony popęd seksualny, co w praktyce oznaczało,
że demony mogą się pieprzyć niemal bez przerwy dwadzieścia cztery godziny na
dobę.
Kiedy nasycił już ten najbardziej pierwotny głód, Shelzog stał się nieco
delikatniejszy. Teraz całą uwagę skupił na mnie i na moich potrzebach. Wsunął się
we mnie częściowo i niemal zupełnie ze mnie wyszedł, a potem jeszcze raz i kolejny,
doprowadzając mnie niemal do krzyku.
- Cholera, Shell - jęknęłam sfrustrowana, gdy się zatrzymał - nie przestawaj.
Uśmiechnął się w moje usta.
- Poproś mnie Hell - musnął delikatnie nosem mój nos.
23
- Nie grasz czysto, demonie - mruknęłam, szukając ustami jego warg, ale się
odsunął.
- Gra się po to, żeby wygrać. Zapomniałaś już czego cię uczyłem?
Uśmiechnęłam się delikatnie, zaledwie samymi kącikami ust.
- Skoro tak - powiedziałam, zsuwając się z niego. Pozwoliłam, by moc
wypełniła moje ciało. Nie musiałam patrzeć, aby wiedzieć jak moje loki koloru
ciemnego burgunda zmieniają swój pigment na kruczoczarny, jak szkarłat zastępuje
blady koloryt mojej skóry. Moje mięśnie i kości wydłużyły się, paznokcie zamieniły
w ostre jak brzytwa pazury, zęby stały się bardziej spiczaste, a kły większe. To było
niesamowite, gdy z pod skóry wyłaniały się misterne tatuaże, pokrywając moje ręce,
uda, plecy, częściowo szyję i oba policzki. Zdawało by się, iż upłynęły całe wieki,
lecz w rzeczywistości minęły tylko ułamki sekund, zaledwie dwa uderzenia serca i
na Shelzoga spoglądały już nie czarne, lecz złote ślepia demona, a potem...
Od wspomnień oderwał mnie gwałtownie wybuch magicznej energii w
pokoju obok.
Z westchnieniem zakręciłam wodę i owinąwszy się ciasno ręcznikiem
kąpielowym, pozwoliłam rozkosznym wspomnieniom odpłynąć i ruszyłam stawić
czoło kolejnym złym wieściom. Po wyjściu z łazienki natrafiłam jednak tylko na
niewyrazny ślad demonicznej energii Shelzoga oraz na leżącą na kanapie, tekturową
teczkę.
Prawie się uśmiechnęłam, gdy uprzytomniłam sobie, że w czasie, kiedy o nim
rozmyślałam pod prysznicem, znajdował się tuż obok, oddzielony ode mnie jedynie
niedomkniętymi drzwiami do łazienki.
Podniosłam teczkę i rzuciłam ją na kanapę. Jakieś dwadzieścia minut pózniej
usiadłam po turecku na tejże samej kanapie i popijając kawę, zajęłam się
przeglądaniem sterty papierzysk i zdjęć piętrzących się przede mną. Wszystkie
dotyczyły niejakiego Blake'a Moona, jednego z nowo przybyłych wampirów, którego
- jak nadmienił wcześniej Shelzog - udało się niedawno zlokalizować siatce
24
szpiegowskiej Rossa. Aż trudno było uwierzyć, iż w tak krótkim czasie udało im się
zebrać tak wiele informacji na jego temat.
Miałam farta - bez wyjątku wszystkie kobiety, jakimi się do tej pory
interesował, były rude - nie musiałam zatem zmieniać koloru włosów na małą
obławę, jaką planowałam na dzisiejszy wieczór.
Spojrzałam na zegarek - było dopiero po dwudziestej, miałam jeszcze trochę
czasu, żeby sprawdzić, co u Evana - błąd - Mercury'iego.
Złapałam taksówkę przecznicę od mojego mieszkania i tak, jak poprzednio
kazałam się zawiezć w pobliże posiadłości O'Connora, ale tym razem przezornie
przekonałam taksówkarza obietnicą szczodrego napiwku, żeby na mnie zaczekał.
Przeskoczyłam na drugą stronę muru i zlustrowałam teren wzrokiem. Nikt
się nie kręcił w pobliżu, kiedy przemykałam od drzewa do drzewa. W końcu
przycupnęłam w cieniu jednego nich, wlepiając wzrok w taras, na którym widziałam
go ostatnim razem. Spędziłam tak dobre pół godziny, choć wiedziałam, że
najprawdopodobniej tylko marnuję czas.
Nagle poczułam moc prześlizgującą mi się po skórze. Rozpoznałam j - to
Shelzog wysyłał mi w ten sposób subtelny sygnał o swojej obecności i jednocześnie
napominał, że to jego zadaniem było sprawowanie pieczy nad O'Connorem, a moim
zrobienie porządku z całym tym bajzlem, jakiego narobiły w mieście wampiry.
Westchnęłam cicho, wycofując się z powrotem w kierunku muru.
Nie powinnam była tutaj przychodzić. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że
tylko niepotrzebnie zwracam uwagę na dom, jednak pokusa była zbyt silna. Tak
bardzo chciałam go zobaczyć, chociaż przez chwilę...
Cholera, nie byłam już taka pewna, czy to właśnie ja powinnam się
podejmować tego zadania. A co, jeśli w pewnym momencie uczucia staną mi na
przeszkodzie w wykonaniu misji? Miałam szczerą nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Wolałam nie przewidywać konsekwencji.
Pokonałam resztę drogi dzielącej mnie od taksówki niemal biegiem i kazałam
się zawieść z powrotem na ulicę, z której taksówkarz mnie wcześniej zgarnął.
25
Mężczyzna z uśmiechem przyjął całkiem pokaznych rozmiarów bonus ode
mnie i życzył mi miłego wieczoru.
Znów sprawdziłam godzinę. W pół do dziesiątej.
Nieubłaganie zbliżała się godzina zero, więc zabrałam się za przygotowania
do mojej małej, sekretnej eskapady. Przywdziałam pełen rynsztunek, na który
składał się komplet zdzirowatych, mocno wyciętych ciuszków, plus ostry, wyrazisty
makijaż. Na co dzień preferowałam delikatny, stonowany makijaż albo w ogóle jego
brak. Byłam doskonale świadoma swojej urody i wiedziałam, że nie potrzebuję tych
wszystkich zabiegów kosmetycznych, jakim poddają się inne kobiety, pragnąc
wydobyć z głębi siebie to "coś", co rzucało mężczyzn na kolana. Przywykłam
traktować ciało, jako broń wymierzoną w moich wrogów i byłam skłonna
wykorzystać każdy atut, który doprowadziłby mnie do zamierzonego celu.
Gra się po to, żeby wygrać.
O tak, Shelzog głęboko wpoił mi tę lekcję.
Przyjrzałam się swemu odbiciu w lustrze, szukając ewentualnych
niedociągnięć. Po chwili skinęłam głową z aprobatą, kiedy niczego takiego nie udało
mi się znalezć.
Mój strój miał tylko jedną wadę - tak ściśle przylegał do ciała, iż nie było
sposobu, żeby ukryć pod nim broń. I na to jednak miałam opracowany niezawodny
sposób.
Wsunęłam we włosy dwa polakierowane, drewniane patyczki, o srebrnym
rdzeniu. Miały kilka zastosowań. Po pierwsze, podtrzymywały moją fryzurę. Po
drugie, nikomu nie przyszłoby do głowy, szukać broni w takim miejscu, bo właśnie
tym były. No bo w końcu, czy rozmiar kołka ma jakieś znaczenie? I srebrna włócznia
i moje cienkie kołki zabiją z jednakowym efektem, prawda?
Demony są stworzeniami natury, to z ziemi i wszystkich jej owoców
czerpiemy siłę - Czystokrwiści w o wiele większym stopniu od Przemienionych.
Nasza magia - wszystkich bez wyjątku - pochodzi od żywiołów. Tak więc, kiedy
demoniczny rodzaj obecność wszelkich metali, a zwłaszcza tych szlachetnych,
26
wzmacnia, na wampiry działa dokładnie odwrotnie i tylko przy ich pomocy można
je unicestwić.
Poza tym, przez całą moją służbę u Rossa, tylko jeden krwiopijca odgadł
rzeczywisty cel wpiętych w moje włosy patyczków. Na szczęście był - i jest nadal -
jednym z niewielu moich sprzymierzeńców. Miałam nadzieję, że nasze stosunki nie
ulegną pogorszeniu w najbliższej przyszłości. Nie chciałam być wrogiem, nie jego.
Jeden przypadek na tysiąc wystarczył jednak, bym zaczęła myśleć o
dodatkowej broni. Wpadłam na to podczas jednego ze starć z wampirem, kiedy w
trakcie walki wyprowadziłam kopnięcie w twarz przeciwnika i trafiłam go obcasem
w oko. Mogłabym mu nawet skakać po twarzy, jednak drewnianym obcasem -
wbrew temu, co sugerowały te wszystkie durne, amerykańskie filmy klasy B - można
co najwyżej wkurzyć wampira, o czym niejednokrotnie przekonałam się na własnej
skórze. Tak więc przerobiłam wszystkie moje buty: szpilki wyposażyłam w
posrebrzane obcasy, koturny - w wysuwający się od spodu szpikulec, a pozostałe
buty na płaskiej podeszwie w paskudne sztyleciki. Potrzeba matką wynalazków,
czyż nie?
Jeszcze raz spojrzałam na swoje odbicie. Wyglądałam jak rasowa prostytutka.
Idealnie.
Przed wyjściem ponownie przejrzałam plany klubu nocnego, do którego
miałam zamiar się udać, upewniając się, że wszystko dobrze zapamiętałam.
Złapałam taksówkę niemal pod samym domem i powiedziałam kierowcy,
gdzie ma się zatrzymać. Jakiś czas pózniej wręczyłam taksówkarzowi pieniądze, z
ulgą wysiadając z samochodu. Mężczyzna odprowadzał mój biust tęsknym
spojrzeniem we wstecznym lusterku, dopóki nie zatrzasnęłam drzwiczek. Odjechał
z piskiem opon, zostawiając mnie na skrzyżowaniu 45 Street i 11 Avenue obok
Penthouse Executive Club, gdzie mój cel przesiadywał od trzech nocy.
Musiałam się zachowywać tak, jak zachowywałaby się każda dziwka na moim
miejscu, więc rozchyliłam szerzej poły mojej czarnej, skórzanej kurtki i kręcąc
27
prowokująco tyłkiem, ominęłam długą kolejkę czekających na wejście osób, od razu
kierując się do wejścia.
Na moich ustach zamajaczył cień uśmiechu, gdy w moją stronę odwróciło się
kilka napalonych spojrzeń przeładowanych testosteronem samców. Każda kobieta,
choćby nie wiem, jak nieśmiała, lubi być podziwiana. Nie ma wyjątku od tej reguły.
Przez moją twarz przemknął cień niezadowolenia, gdy przypomniałam sobie,
że nie patrzą na mnie dla samego widoku, ale oceniając w myślach moją wartość i
cenę za usługi. Jakby nie było, grałam rolę dziwki.
Podeszłam do barierki i uśmiechnęłam się zalotnie do wielkiej góry sadła i
mięsa blokującej wejście.
Bramkarz otaksował mnie od stóp aż po głowę. Jego kaprawe, świńskie oczka
niemalże wypalały dziury w niczym nieosłoniętych miejscach na moim ciele. W
skupieniu kontemplował dół mojej mikro-mini, kończącej się niemalże u zbiegu ud,
gdy wreszcie straciłam cierpliwość i tchnęłam w niego falą nieziemskiej energii. Był
demonem, więc bez problemu mnie wyczuł.
Nie mógł wiedzieć kim jestem, ani jak wielka przepaść zionie między nami w
demonicznej hierarchii, to tak nie działa. Przebywając w ludzkiej postaci, mogę
ujawnić swoją podwójną tożsamość, jednak żaden demon, z wyjątkiem kogoś tak
potężnego, jak Mistrz, nie mógłby określić mojej klasy i poziomu mocy.
Niejednokrotnie ratowało mi to tyłek w przeszłości, kiedy inni brali mnie za
słabego Przemienieńca.
Natychmiast odsunął się na bok. Co prawda nie patrzył na mnie już jak na
towar, jednak coś w jego spojrzeniu nadal nie dawało mi spokoju.
Kiedy go mijałam w przejściu, rozległo się głuche plaśnięcie, gdy jego ręka
zderzyła się z moim tyłkiem, ku uciesze czekających na wejście, zniecierpliwionych
osób.
Czułam jak zdzirowata maska, jaką przywdziałam na dzisiejszą okazję, topi
się niczym wosk, odsłaniając prawdziwe oblicze. Byłam przerażona. Nie dlatego, że
28
ktoś mógłby mnie przejrzeć, lecz właśnie dlatego, że w porywie gniewu sama
mogłabym się ujawnić.
Sztywno przekroczyłam próg i weszłam do środka. Nie oglądałam się za
siebie, ani nie zatrzymywałam, bo wiedziałam, że gdybym zrobiła jedną z tych
rzeczy, niechybnie wróciłabym się i oderwała mu te tłuste łapska z grubego cielska.
Przeszłam przez podłużny, niebotycznie długi korytarz. Skinieniem głowy
pozdrowiłam rosłego, czarnoskórego demona, który pilnował następnych drzwi.
Ściany klubu były dzwiękoszczelne i dobrze spełniały swoją funkcję, nie
przepuszczając żadnego dzwięku z wnętrza budynku, jednak dwuskrzydłowe
drzwi, w stronę których zmierzałam, wibrowały od ciężkiego dudnienia basów. Był
to dopiero przedsmak tego, co działo się w środku, bo gdy ochroniarz otworzył
przede mną drzwi, laserowe światła i muzyka zaatakowały skumulowaną falą moje
zmysły.
Chłonęłam przez chwilę obezwładniający napływ doznań. Przymknęłam
oczy, zaciągając się głęboko powietrzem i delektując się upajającym zapachem
pożądania wiszącym w ciężkim od emocji powietrzu. Krew zaczęła żywiej krążyć w
moich żyłach. Wiedziałam, że na moje usta bezwiednie wypływa uśmiech
myśliwego - drapieżnika, którym w istocie byłam - czułam jak bestia we mnie unosi
swój łeb i budzi się do życia. Podniecała mnie perspektywa polowania na
nieświadomego niczego wampira; chciałam wymierzyć mu sprawiedliwość,
zobaczyć jak bezczelny, okrutny uśmieszek znika z jego ust na chwilę przed tym, jak
wydrę mu serce w piersi. Lata ćwiczeń, pełne bolesnych lekcji i potknięć nauczyły
mnie jednego - że nie ważne co by się nie działo, zawsze należy kierować się
instynktem samozachowawczym i nie ulegać pochopnie zrywom serca, czy nagłym
impulsom. Między innymi dlatego przetrwałam do tej pory, kiedy inni już dawno
wąchali stokrotki od spodu.
Zamknęłam oczy i policzyłam w myślach do dziesięciu. Przy ośmiu wyrównał
mi się oddech i rozluzniły się napięte mięśnie barków. Spokojniejsza obrzuciłam
spojrzeniem wnętrze klubu. Przeskanowałam je, w poszukiwaniu potencjalnego
29
niebezpieczeństwa, niczego jednak nie udało mi się wyczuć. W klubie nie było
żadnych nieumarłych istot, tylko skotłowane morze falujących ciał.
Wydęłam lekko usta, nie mogąc się powstrzymać od tego drobnego grymasu,
jedynego, co mogło zdradzić moje rozczarowanie.
Wszędzie dookoła przestronnego parkietu ustawione były skórzane oraz obite
pluszem fotele. Nie dochodziła jeszcze nawet północ, jednak większość miejsc była
już zajęta przez klientelę. Dalej znajdowała się scena, na której striptizerki
pozbywały się kolejno swoich ubrań. Naprzeciwko miejsc siedzących, po drugiej
stronie parkietu, ciągnął się przez ponad połowę ściany bar. Na pierwszym piętrze
mieściła się loża dla VIP-ów, a na drugim były już tylko pokoje dla par. Na wyższe
kondygnacje prowadziły spiralne schody, umieszczone w strategicznych punktach,
po obu stronach lokalu.
Powoli zanurzyłam się w skłębionej masie tańczących śmiertelników,
przedzierając się mozolnie w stronę baru, gdzie planowałam zaczekać na mojego
wampira. Parę razy musiałam dać po łapach kilku napalonym facetom, którzy nie
chcieli przyjąć mojej odmowy dołączenia do nich na parkiecie; spławiłam też jakąś
nawaloną laskę, która proponowała mi bliższe zapoznanie się w toalecie.
Byłam już niemalże u celu, gdy poczułam, jak czyjaś ręka chwyta mnie za
nadgarstek.
- To ty - powiedział głos za moimi plecami.
Odwróciłam się rozezlona, z zamiarem zmieszania kolejnego natręta z błotem,
lecz kiedy tylko zobaczyłam, kto kurczowo ściskał moją dłoń, na krótką chwilę
odjęło mi mowę że zdumienia. I przerażenia. Zmroziło mnie od środka, nie byłam
jeszcze psychicznie gotowa na konfrontację z nim.
Cholera, cholera, cholera.
- Znam cię - powtórzył pewniej. - Nie byłem pewien, czy to na pewno ty,
dopóki się nie odwróciłaś.
Moje serce zgubiło gdzieś jedno uderzenie. Czy to w ogóle możliwe?
Naprawdę mnie pamiętał, pamiętał nas?
30
- Evan? - zapytałam nieśmiało.
Zmarszczył brwi i tym jednym drobnym gestem pozbawił mnie wszelkich
złudzeń. Patrzyły na mnie szmaragdowe oczy Mercury'iego O'Connora, nie Evana;
w ciele należącym niegdyś do mojego ukochanego, nie kryła się druga jazń. Evan
naprawdę odszedł.
Odetchnęłam z ulgą. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie
wstrzymałam oddech, czekając w napięciu na jego następny ruch. Żałowałam, lecz
jednocześnie byłam szczęśliwa, że sprawy wreszcie się wyjaśniły. Niepewność była
gorsza od jakiejkolwiek innej rzeczy.
- Możemy porozmawiać? - zapytał, zwracając z powrotem na siebie moją
uwagę.
Chciałam posłać mu uwodzicielski i seksowny uśmiech w odpowiedzi, ale w
stanie, w jakim się obecnie znajdowałam, moja twarz nie była w stanie wykrzesać z
siebie ni krztyny entuzjazmu i ułożyła się w pusty, zagniewany grymas.
Dopasowałam do niej ton wypowiedzi:
- Z miłą chęcią przeszłabym się z tobą w jakieś bardziej ustronne miejsce,
żeby... porozmawiać - ścisnęło mnie w dołku, gdy zobaczyłam pełne nadziei
spojrzenie, jakie mi posłał - ale obawiam się, że kogoś takiego jak ty - tu obrzuciłam
go oceniającym, kalkulującym spojrzeniem - nie stać na opłacenie czasu tej rozmowy.
A teraz proszę zabrać rękę - warknęłam.
Mdliło mnie, kiedy wypowiadałam te słowa, jednak wolałam, żeby miał mnie
za dziwkę, niż żeby nasuwały mu się jakiekolwiek inne skojarzenia.
Zacisnął wargi w wąską kreskę. Najwyrazniej jego myśli biegły tym samym
torem, co moje. Nadal też trzymał mnie za rękę, więc wyszarpnęłam ją z jego
uścisku. Nie oponował.
Odwróciłam się z ulgą, jednak jego następne słowa, osadziły mnie na miejscu.
- W takim razie będę musiał przekazać kopie nagrań z kamer przemysłowych
glinom i to oni ustalą, czego ty i twój rogaty kolega szukaliście na terenie mojej
posiadłości.
31
Historia lubi się powtarzać, lecz teraz to on odwracał się, żeby odejść, a ja
złapałam go za łokieć, chcąc go od tego powstrzymać.
- Zaczekaj! - powiedziałam szybko.
Przypatrywaliśmy się sobie w napięciu przez kilka sekund.
W myślach analizowałam wszystkie możliwe strategie, jakie mogłam obrać.
Jeśli rzeczywiście miał mnie na nagraną na taśmie, kiedy włamywałam się na teren
jego posesji, to pół biedy. Nawet gdyby kamery przyłapały mnie na robieniu jakiejś
nadnaturalnej rzeczy, typu pokonywanie kilkumetrowego muru zaledwie jednym
skokiem, to podstawione urzędasy Rossa, czy też wtyczki w policji, zatuszowaliby
sprawę. Jednak "rogaty kolega" to już zupełnie inna kategoria. Shelzog musiał
nawiedzić jego dom bez amuletu, który maskowałby jego prawdziwą tożsamość. W
takiej sytuacji dalsze odgrywanie szopki z "nie wiem o co ci chodzi" mijało się z
celem. Musiałam wybadać, jak wiele wiedział, zwłaszcza, że na pierwszy rzut oka
rozpoznał mnie w zatłoczonym klubie. I gdzie jest, do cholery, Shell?
Jakby czytając w moich myślach, Mercury zapytał:
- Czy teraz byłabyś już skłonna odbyć ze mną tę cholerną rozmowę? - zapytał
z nutą ironii w głosie. - A z resztą, co mi tam. W razie czego, wiesz gdzie mnie
szukać. Jestem pewien, że mur i tym razem nie stanąłby ci na przeszkodzie we
włamaniu, jednak miałbym olbrzymią prośbę, żebyś zaczęła korzystać z głównej
bramy. Nie ma potrzeby popisywać się i przyprawiać o zawał moich ochroniarzy.
Auć.
- Ja... - zaczęłam, lecz urwałam w połowie słowa, gdy w klubie rozeszła się
fala nieludzkiej energii. Spojrzałam na wejście ponad ramieniem O'Connora, jednak
nie udało mi się dojrzeć wampira. Krążył już gdzieś w tłumie.
Niech to szlag, musiałam go stąd wyprowadzić.
- Posłuchaj mnie bardzo uważnie. Musisz natychmiast opuścić ten klub. Jedz
prosto do swojego domu i nie zatrzymuj się nigdzie po drodze. Idz!
Wyglądał jakby chciał się ze mną spierać, jednak coś w moich oczach musiało
go odwieść od tego pomysłu. Spróbował się rozejrzeć dookoła, w poszukiwaniu
32
tego, co mnie tak zaaferowało, jednak objęłam go i przyciągnęłam do siebie. Wampir
zataczał kręgi wokół nas, więc nie mogłam jednoznacznie określić jego położenia.
Nieopierzone demony mogłyby dać się nabrać na ten wybieg i pomyśleć, że w
budynku znajduje się kilku krwiopijców. Nie ja.
Musiałam odciągnąć uwagę mojego podopiecznego i jednocześnie nie rzucać
się tak bardzo w oczy, co niewątpliwie robiłabym, gdybym nadal stała pośród
roztańczonego tłumu niczym słup soli, jak czyniłam przed chwilą. Zaczęłam się z
nim lekko kołysać, do rytmu muzyki. Instynktownie dopasował się do mojego
rytmu.
Jego serce odpowiedziało na moją bliskość, przyspieszając biegu, ciało oblała
fala gorąca i mogłam to wyczuć nawet przez materiał koszulki. Również mnie objął,
zsuwając ręce niebezpiecznie blisko granicy, gdzie kończyła się moja bluzka, a
zaczynała mikro-mini.
Co dziwniejsze, nie przeszkadzało mi to. Dobrze się czułam w jego ramionach,
miałam wrażenie, jakbym wreszcie znalazła się we właściwym miejscu.
Wtulił twarz w moją szyję, stawiając mi dęba włoski na karku swoim ciepłym
oddechem. Musnął nosem płatek mojego ucha, następnie w to samo miejsce
zawędrowały jego usta. Potem przesunął wargi na linię mojej szczęki i policzek.
Objął mnie ciaśniej ramionami.
Westchnęłam cicho. Jego delikatne pieszczoty zdecydowanie nie powinny
były sprawiać mi takiej przyjemności, jaką odczuwałam. Gdy był już niebezpiecznie
blisko kącika moich ust, ostudziłam jego zapał:
- Nie podniecaj się tak. Jesteśmy obserwowani - mruknęłam cicho, tak by nikt
poza nim tego nie usłyszał, chociaż wampir musiałby naprawdę blisko podejść, żeby
cokolwiek zrozumieć, a ja nadal wyczuwałam go na obrzeżach parkietu; śmiertelnicy
i tak byli zbyt zajęci sobą, żeby nadstawiać uszu.
- Och - powiedział. W jego głosie wyraznie można było dosłyszeć nutki
gniewu. I dobrze, tak było lepiej, bezpieczniej.
33
Znów spróbował się rozejrzeć, a ja warknęłam na niego rozezlona, żeby się tak
nie kręcił, bo nas zdemaskuje. Dzisiejszego wieczoru nic nie przebiegało tak, jak
zaplanowałam.
Czekałam, na moment, kiedy wampir się od nas oddali, żeby spokojnie móc
wypuścić Mercury'iego, ten cały czas przemykał jednak wśród ludzi, pozostając
niewidzialny dla moich oczu, lecz nie dla zmysłów. Krwiopijca stopniowo zacieśniał
krąg w okół nas. Poczekałam na moment, kiedy znajdował się z drugiej strony, nie
blokując wyjścia i odepchnęłam od siebie lekko O'Connora.
- Teraz - syknęłam. - I pamiętaj - jedz prosto do domu, nigdzie się nie
zatrzymuj. Znajdę cię.
Postąpił kilka kroków, w stronę drzwi i odwrócił się przez ramię.
- Zaczekaj, nie powiedziałaś mi, jak... - zaczął, ale przerwałam mu.
- Przecież wiesz - powiedziałam miękko. - Postaram się skorzystać z bramy -
uniosłam lekko kącik ust.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę baru. Mercury wyczerpał
wszystkie, przeznaczone dla niego, jak na tę noc, zasoby cierpliwości. Dziś nie było
już między nami nic więcej do powiedzenia. Z ulgą skonstatowałam, że wampir
podążył za mną w kierunku baru.
Usiadłam na stołku przy kontuarze, czekając aż barman podejdzie po moje
zamówienie. Po chwili przysiadł się do mnie lekko podchmielony facet, bez żenady
proponując mi szybki numerek. Palant.
Nie mogłam tak od razu go spławić, żeby nie zdradzić się przed wampirem,
więc wydęłam lekko usta i obrzuciłam kolesia krytycznym spojrzeniem. Po chwili
pokręciłam smutno głową, gdy już zakończyłam te oględziny.
- Ile masz? - zapytałam znudzonym tonem. - Wysoko sobie liczę za usługi.
Facet wymienił jakąś żałośnie niską sumkę, a ja roześmiałam się pogardliwie.
- Wybacz koleś, ale obawiam się, że nie stać cię, by mnie mieć - parsknęłam. -
Nie stać cię nawet, żeby zapłacić za mojego drinka, nie mówiąc już o seksie. Nie
34
masz nic, co mogłoby mnie zainteresować. Żegnam - odprawiłam go machnięciem
ręki.
Przez chwilę przypatrywał mi się swoimi nienaturalnie wytrzeszczonymi od
nadmiaru alkoholu, przekrwionymi oczyma, kołysząc się lekko na piętach, aż nagle
bez ostrzeżenia wystartował do mnie z rękami i zaczął się do mnie dobierać.
Byłam tak zaskoczona, że nawet nie zdążyłam kiwnąć palcem, gdy czyjeś silne
ręce odciągnęły go ode mnie.
Ledwo zarejestrowałam kątem oka kilka osób, które z nadzieją na jakąś
awanturę odwróciły się w moją stronę, a teraz zawiedzione wracały z powrotem do
swoich zajęć, intensywnie wpatrując się w plecy mojego wybawiciela.
- Ta dama wyraznie dała ci do zrozumienia, że nie jest tobą zainteresowana.
Spadaj - powiedział mój nieoczekiwany obrońca, a gdy tamten obrzucił go paroma
wyzwiskami, poprawił dodatkowo swoją uprzejmą prośbę mentalną sugestią, której
tamten nie mógł zignorować i zataczając się lekko, zniknął w tłumie.
Ciemnowłosy wampir odwrócił się powoli i obdarzył mnie czarującym
uśmiechem. Na ułamek sekundy zawiesił spojrzenie na moim biuście, zanim nie
odwrócił go z powrotem na moją twarz.
Również się uśmiechnęłam, najniewinniej, jak tylko potrafiłam, od niechcenia
bawiąc się rąbkiem materiału na piersiach. W myślach przewróciłam oczami. Na jaja
Lucyfera, dlaczego wszyscy faceci muszą się tak trząść nad byle dekoltem?
- Czy to nie nazbyt ryzykowne, używać mocy w publicznym miejscu? Przez
coś takiego, mógłbyś się znalezć na czyjejś liście do odstrzelenia wymruczałam i
uraczyłam go drapieżnym uśmiechem.
- Wszystko zależy od tego, jaki Aowca wpisałby mnie na swoją listę& do
zaliczenia.
Rzeczowe podejście, jak na wampira pomyślałam, chichocząc kokieteryjnie.
Zaczyna z grubej rury. Dobrze zatem. Zagrajmy w otwarte karty.
- A gdybym powiedziała, że to na mojej liście jesteś? uniosłam brew,
prowokując.
35
Podjął grę.
- Stwierdziłbym, że musiałabyś znać moje imię, żeby inny demon omyłkowo
nie zajął mojego miejsca na twojej czarnej liście.
- A gdybym zapytała, jak masz na imię, odpowiedziałbyś?
- Sprawdz mnie błysnął kłami w uśmiechu.
- Masz jakieś imię? zapytałam.
- Blake - powiedział do moich cycków, wyciągając rękę. Dziwne, że podał mi
swoje prawdziwe imię. Zazwyczaj jest ono objęte ścisłą tajemnicą, dostępne tylko dla
wąskiego kręgu wtajemniczonych. Widać mojemu wampirowi nazbyt podobały się
te wzajemne podchody. Nie pilnował się. Jego błąd o jedno morderstwo na moim
koncie więcej. Trudno powiedzieć, żebym była stratna.
Nie, jesteś już trupem - miałam ochotę mu powiedzieć. - Tylko jeszcze o tym
nie wiesz.
- A ja Riley - wymyśliłam na poczekaniu, ujmując jego dłoń. Przeskoczyła
między nami iskierka mocy, przyjemnie łaskocząc mnie w skórę. - Miło mi.
- Ależ nie - zawołał. - To mnie jest miło. Postawić ci drinka Riley?
- Jasne.
Trzy giny z tonikiem pózniej, spojrzałam na niego z nad krawędzi kieliszka,
obracając czwartą kolejkę na języku. Starałam się wyglądać, jakbym była
wystarczająco nawalona, żeby wcielić wcześniejsze grozby w życie. Śmiałam się
przesadnie, celowo przyprawiając moje gesty o odrobinę niezdarności, której, jako
Czysta, nie mogłam się nabawić po paru głębszych. Prawdę mówiąc, w ogóle nie
można mnie było upić - nie pozwalał na to mój błyskawiczny metabolizm, w
przeciwieństwie do Przemienieńców, którzy mieli niemal tak słabą głowę, jak
śmiertelnicy, którymi kiedyś byli.
W myślach opracowywałam wszystkie możliwe scenariusze i sposoby, w jakie
mogę zabić siedzącego naprzeciwko mnie krwiopijcę. Pozwolić mu zobaczyć przed
śmiercią, kim tak naprawdę jestem, czy nie pozwolić? Wbić mu kołek prosto w serce,
czy przypadkiem chybić, ledwo muskając organ? Zabić go szybko, czy powoli? Co
36
do tego ostatniego byłam całkowicie pewna wykorzystam jego nieśmiertelność
najlepiej jak to możliwe, zadając mu tyle cierpienia przed śmiercią, ile tylko będzie
możliwe.
- Riley? Riley, słuchasz mnie?
Zamrugałam nieprzytomnie.
- Hmm? Mówiłeś coś? Potarłam oczy dłonią i uśmiechnęłam się słabo.
Wybacz, musiałam chyba na chwilę odpłynąć.
- Chyba nie zmieniłaś zdania? zapytał. W jego głosie dały o sobie znać
pierwsze oznaki zniecierpliwienia. Dobrze, widać nie tylko mnie znudziła już ta gra.
Parsknęłam.
- Możesz mi wierzyć Blake, im bardziej nawalona jestem, tym lepsza jest ze
mną pózniej zabawa. Jak postawisz mi jeszcze drinka, może będę wystarczająco
pijana, by dać się związać - puściłam do niego oczko.
W jego oczach zabłysnął szkarłatny ogień, gdy zamawiał dla mnie kolejny gin
z tonikiem. Jednak kiedy barman przyniósł mi szklankę, potarł brodę przyglądając
mi się z zastanowieniem.
- Po namyśle, poprosimy całą butelkę rzucił jakby od niechcenia.
Parsknęłam śmiechem.
Naprawdę musiał sobie wziąć moje słowa do serca. Cóż, dzisiejszej nocy z
pewnością nie będę stratna.
Jednym haustem wychyliłam drinka dziesięciolecia praktyki i huknęłam
szklanką o blat baru. Oblizałam usta, a wampir nieświadomie powtórzył ten gest,
naśladując mnie. Widać podniecała go perspektywa zbliżającego się posiłku.
Wziął butelkę i rzucił na kontuar kilka setek.
Jezu, czy wampirów przez stulecia ich nieumarłej egzystencji naprawdę nikt
nie nauczył wartości pieniądza? Za tę kwotę mógł spokojnie kupić przynajmniej
jeszcze jedną butelkę! Cóż za marnotrawstwo.
37
Wyciągnęłam rękę w jego stronę, jakbym chciała mu zabrać butelkę, ale Blake
odsunął się poza zasięg moich dłoni ze śmiechem i sam przechylił butelkę, biorąc
potężnego łyka z gwinta.
Udałam oburzenie.
- A ja? zapytałam z nadąsaną miną.
Wyciągnął do mnie rękę i powiedział:
- Chodz tu i sobie wez.
Przyjęłam jego dłoń i pozwoliłam się przyciągnąć do muskularnego torsu.
Wykonałam gest, jakbym chciała zabrać mu butelkę, jednak zamiast z butelki,
pozwolił mi zakosztować trunku ze swoich własnych ust.
Smakował ginem, jednak spod bogatego bukietu alkoholu przebijał się jeszcze
inny, trudniejszy do rozszyfrowania posmak. Dopiero po chwili udało mi się
zidentyfikować go jako krew.
Siłą zdusiłam w sobie gniew, skupiając się na przyjemności płynącej ze
wspólnej bliskości i pocałunków wampira.
Przez dziesięciolecia ćwiczyłam się w sztuce uwodzenia, nie wyłączając
francuskich pocałunków i tam, gdzie każdej innej kobiecie pokaleczyłyby język,
wystające kły wampira nie stanowiły dla mnie problemu.
Przebiegłam palcami po klatce piersiowej krwiopijcy, stopniowo zsuwając
dłoń coraz niżej i niżej, dopóki nie dotarła do pulsującego miejsca pożądania.
Zatrzymałam się tam na chwilę, zanim powoli, jakby z ociąganiem nie objęłam go w
pasie, wsuwając mu ręce pod koszulkę.
Zadrżał niekontrolowanie, gdy moja rozpalona skóra zetknęła się z jego
chłodnym, alabastrowo gładkim ciałem. Nie pozostał mi dłużny. Powoli zsunął dłoń
z biodra na moje udo, musnął długimi, białymi palcami brzeg mojej mikro-mini,
zanim jego dłoń nie znalazła się pod nią, pieszcząc mnie.
Niemal wbrew woli, wydałam z siebie ciche westchnienie. Cholera, facet
naprawdę znał się na rzeczy. Idealnie wyczuwał wszystkie moje wrażliwe miejsca,
pocierając je i naciskając, tak, że miałam ochotę krzyczeć.
38
Oparłam głowę na ramieniu wampira i rozsunęłam szerzej nogi, ułatwiając
mu dostęp. Chłonęłam napływ doznań i jednocześnie starałam się go zablokować,
jednak wiedziałam, że walczę z uporem człowieka już pokonanego, co w praktyce
przekładało się na to, iż nie stawiałam żadnego oporu.
Jęknął głucho, a ja poczułam jak po palcach zcieka mi coś ciepłego. Nawet nie
zdawałam sobie sprawy, w którym momencie wysunęłam pazury i wbiłam je w jego
ciało.
- Jesteś demonem szybkości? zapytał nico zdyszanym głosem, muskając
językiem płatek mojego ucha. Demony szybkości Szybkie były znane ze swoich
niesamowicie długich i ostrych - nawet wedle demonicznych standardów - pazurów.
Uniosłam głowę i uśmiechnęłam się do niego. Pozwoliłam, by moje spojrzenie
zalał złoty ogień, odpowiadający mrocznej czerwieni jego oczu.
- Pozwól mi pokazać, jak szybka w rzeczywistości mogę być wyszeptałam
mu w usta.
Przykrył moje usta swoimi i niemal zmiażdżył mi je w agresywnym
pocałunku. Długą chwilę pózniej odsunął się i chwycił mnie za rękę.
- Chodzmy powiedział, ciągnąc mnie za sobą i przedzierając się przez tłum
na parkiecie.
Z niepokojem zdałam sobie sprawę, że zmierzaliśmy w kierunku spiralnych
schodów, wiodących do Vip-owskiej części klubu i pokoi dla par. Nie dobrze. Nie
planowałam wizyty na piętrze, w klubie pękającym w szwach od naprutych
śmiertelników. Musiałam wywabić go na zewnątrz, gdzie ryzyko potencjalnych ofiar
zminimalizowałabym praktycznie do zera.
Zaparłam się nogami, co, tak nawiasem mówiąc, wcale nie należało do
najłatwiejszych zadań, zważywszy, że miałam na sobie dziesięciocentymetrowe
szpilki.
- Co jest? warknął rozezlony.
- Chcesz mnie zabrać na górę? zapytałam, choć doskonale orientowałam się
w naszym położeniu i w celu tej małej wycieczki.
39
- Taki mam zamiar mruknął, szarpiąc mnie za rękę i niemalże wyrywając mi
bark ze stawów.
Znów go zatrzymałam.
- Czekaj, nie możemy tego zrobić udało mi się nawet wyrwać z jego uścisku,
ale zaraz złapał mnie za ramiona i przyciągnął z powrotem do siebie.
- Chcesz się pieprzyć na oczach tych wszystkich ludzi? jego ręce zaciskały się
na moich ramionach z siłą imadła. Jeszcze chwila i połamałby mi kości. Wbrew
instynktowi, który kazał mi się od razu wyswobodzić, przycisnęłam się do niego
jeszcze mocniej, niemalże podtykając mu pod nos mój głęboki dekolt.
- Oczywiście, że nie starałam się nie roześmiać histerycznie, jednak wyszło
mi to tylko połowicznie.
- Więc, dlaczego nie chcesz iść na górę?
- Ja& - urwałam na chwilę, po czym uśmiechnęłam się przekornie. Krzyczę.
Roześmiał się. Widać rozwiałam jego wcześniejsze wątpliwości.
- Miałem taką nadzieję powiedział, całując mnie zaborczo w usta.
- Chcę, żeby moje krzyki były zarezerwowane tylko dla ciebie, a nie, żeby
jakaś parka za ścianą się nimi podniecała. Chodzmy gdzieś indziej, w jakieś bardziej
ustronne miejsce& gdzie nikt mnie nie usłyszy.
Niemal widziałam, jak obracają się trybiki w jego głowie, kiedy zrozumiał, że
sama dostarczam mu idealnej okazji ku temu, żeby mógł mnie zerżnąć, osuszyć do
cna z krwi, a w dodatku nie musiałby nawet kombinować, co zrobić, żeby nie
powiązano go z moim ciałem, skoro całe zajście miałoby miejsce poza klubem.
Wreszcie skinął głową i poprowadził mnie w stronę wyjścia ewakuacyjnego.
Wyszliśmy na ciemną, zupełnie pustą, nie licząc walających się wszędzie
śmieci, uliczkę. Jak okiem sięgnąć, nie było żywej duszy; hałas z wnętrza budynku
praktycznie tu nie docierał.
To było idealne miejsce na tego typu akcję pomyślałam, zanim nie
poleciałam na drugą stronę uliczki i z całej siły przywaliłam w ceglany mur.
Uderzenie wycisnęło mi powietrze z płuc, ale nie osunęłam się na ziemię
40
bezwładnie, jak szmaciana lalka, tylko od razu wyprowadziłam cios pięścią w
nacierającego na mnie wampira.
Ten był jednak diabelnie szybki i moja pięść zaledwie musnęła jego policzek,
zamiast rozbić mu usta. Znów pchnął mnie na ścianę, starając się unieruchomić mi
ręce. Przyparł mnie do muru, wysuwając kły i rozdziawił szeroko usta, usiłując
dobrać się do mojej szyi.
Starałam się go trzymać z dala, na odległość wyciągniętych ramion, jednak
wiedziałam, że nie wytrzymam już tak długo - nie miałam zbyt korzystnej pozycji -
zrobiłam więc ostatnią rzecz, jakiej tamten by się spodziewał i puściłam jego ręce.
Chciał mnie chwycić za kark i przyciągnąć do siebie, jednak odepchnęłam go i
idąc za impetem, z całej siły rąbnęłam go z byka w czoło.
Zatoczył się do tyłu, obficie brocząc krwią, z rany na czole i usiłując zachować
równowagę, a ja kopnięciem z obrotu posłałam go na ziemię. Ułamek sekundy
pózniej jego dłoń zacisnęła się kurczowo na mojej kostce i szarpnęła mocno.
Dołączyłam do niego na ziemi, a wampir wczołgał się na mnie. Znów
próbował dobrać się do mojej szyi, jednak ja prędzej bym umarła, niż dała zgwałcić
sobie żyłę. Wiedziałam, że jeśli jego kły choćby drasną moją skórę, gra będzie
skończona.
Ukąszenie każdego wampira jest orgazmiczne, w każdym znaczeniu tego
słowa, a im starszy krwiopijca, tym mocniejszy jest efekt. Czysto krwiste demony są
na to odporne, jednak ja nie miałam tyle szczęścia, by od mojego przodka zaczerpnąć
akurat tę właściwość.
W przeszłości pozwalałam na sobie żerować pewnemu wampirowi i nigdy nie
zapomnę rozkoszy, jaką czułam, gdy zatopił we mnie swoje kły. Nawet teraz, kiedy
o tym myślałam, czułam przyjemny dreszcz pod skórą.
Miałam szczęście, że krwiopijca nie walczył o samo ugryzienie, lecz uniesiony
bitewnym zapałem stracił kontrolę i chciał po prostu jak najszybciej mnie wyssać,
żebym nie stawiała oporu, kiedy będzie zaspokajał inne pragnienia.
Wampir zacisnął ręce na moim gardle, usiłując mnie poddusić.
41
Walczyłam jeszcze parę chwil, a potem... poddałam się. Pozwoliłam, żeby ręce
rozjechały mi się na boki, oczy wywróciły w głąb czaszki, a kiedy wampir cofnął
dłonie i sięgnął ustami do mojej szyi, chwyciłam go za szczękę i mocno pociągnęłam.
Usłyszałam głuchy trzask, gdy wyskoczyła z zawiasów. Wampir wrzasnął i
spróbował mnie ugryzć w palce, ale jego żuchwa była przytwierdzona do czaszki już
tylko za pomocą kilku płatów skóry i mięśni.
Jednocześnie zobaczyłam na jego języku maleńki tatuaż, godło. Zmroziło mnie
od środka. Znałam ten wzór. Cholera, sama kiedyś otrzymałam propozycję
otrzymania takiego, ale ją odrzuciłam.
Za plecami wampira zarejestrowałam nagłe poruszenie.
- Nie! - krzyknęłam i przetoczyłam się z nim w ostatniej sekundzie przed tym,
jak kołek Shelzoga opadł dokładnie w to miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się
klatka piersiowa Blake'a. Zsunęłam się z wampira i wrzasnęłam ile sił w płucach:
- Uciekaj!
Nie trzeba było mu tego dwa razy powtarzać. W ułamku sekundy podzwignął
się do pozycji pionowej i zniknął w mroku. Gdyby miał walczyć sam na sam ze mną,
myślę, że nie wycofałby się, ale dwa demony naraz były ponad jego siły. Zwiał.
Osunęłam się ciężko na ziemię, dysząc ciężko i spojrzałam na swoje nogi. Były
całe poharatane, a miałam świadomość, że reszta mojego ciała nie wygląda lepiej.
Nie czułam jednak bólu - adrenalina wciąż jeszcze buzowała w moich żyłach,
ale wiedziałam, że kiedy tylko przestanie, ból prawdopodobnie zwali mnie z nóg.
Shelzog chwycił mnie za szyję; głowa odskoczyła mi do tyłu, uderzając w
ścianę, centralnie w bolące miejsce, gdzie zaczynał się już formować całkiem spory
guz.
Syknęłam cicho, ale nijak nie zaprotestowałam. Miał do tego pełne prawo.
Przysunął się tak, że nasze twarze dzieliły jedynie milimetry, jednak nie było
w tym żadnego romantycznego podtekstu. Jego twarz zamieniła się w zimną,
nieprzystępną maskę, z której poza wrogością niewiele więcej dawało się wyczytać.
42
Jego oczy ciskały za to piorunami. Rzadko komu udawało się go doprowadzić
do takiego stanu.
- Masz pojęcie, co właśnie zrobiłaś? - wyszeptał cicho, wprost do mojego ucha.
Zadrżałam. - Co zaprzepaściłaś?
Zmusiłam się, żeby spojrzeć mu w oczy. Zdecydowanie lepszą alternatywą
byłoby podkulenie ogona i zrobienie skruszonej miny, jednak swoją dawkę
przemocy już dzisiaj wycierpiałam i nie potrzebowałam powtórki z rozrywki, z
przed paru minut.
- Puść mnie Shell - powiedziałam. - Chyba już wystarczająco dostałam dzisiaj
po dupie, nie sądzisz? - strąciłam jego rękę z mojej szyi, bo zaczynał mnie powoli
przyduszać.
- Uważasz, że zasłużyłaś na cokolwiek lepszego? - warknął, prostując się i
łypiąc na mnie groznie z góry.
Z trudem powstrzymałam się, żeby nie przewrócić oczami.
- Nie Shell, nie zasłużyłam - westchnęłam. - Ale nie mogłam ci pozwolić go
zabić. Nie za taką cenę.
Zmrużył oczy.
- Wyjaśnij.
- Miał wytatuowane godło, Shell - pozwoliłam, żeby zobaczył frustrację
przemieszaną ze strachem w moich oczach. I ulgę, że jednak go nie zabiłam. - Jego
godło.
Na jego twarzy odmalowało się zrozumienie, gdy zdał sobie wreszcie sprawę,
jak wielkiej tragedii ledwo udało się nam uniknąć. Zacisnął pięści.
- Angel - wysyczał.
Skinęłam tylko krótko głową, zbyt zmęczona, by wydusić z siebie cokolwiek
więcej.
Usiadł koło mnie na ziemi, starając się uspokoić.
Nagle coś przykuło moją uwagę. Kilka metrów od nas leżała butelka ginu.
43
Zdumiałam się, jakim cudem nie roztrzaskaliśmy jej w trakcie walki. Ale co mi
tam, to akurat było najmniejsze z moich zmartwień. Sięgnęłam po nią i
odkorkowałam. Pociągnęłam kilka łyków z gwinta. Paliły mnie żywym ogniem w
gardle. I dobrze, najlepiej zalać robaka, dopóki było jeszcze czym.
Szturchnęłam Shelzoga łokciem w ramię i bez słowa podałam mu butelkę.
Wychylił całą zawartość duszkiem, a ja skrzywiłam się lekko, zła, że nic więcej
mi nie zostawił. Nie skomentowałam tego jednak. Mieliśmy o wiele poważniejsze
problemy na głowie, niż bezsensowne kłótnie o alkohol, na przykład to, że przez
swoją lekkomyślność omal nie postawiłam nas w obliczu wojny.
44
ROZDZIAA TRZECI
Cisza przed burzą nie trwa wiecznie,
a i tak dopadną cię konsekwencje
Hellen
Shelzog spojrzał na trzymaną w dłoni butelkę, jakby widział ją pierwszy raz w
życiu. Czyżby dopiero teraz zauważył, że przed chwilą wychlał duszkiem całą jej
zawartość? Po raz kolejny zastanowiło mnie, czy Shell mógłby się upić.
W moim przypadku zakrawałoby niemalże na cud, gdybym była lekko
wstawiona, bowiem mając postać Czystej, niemal całkowicie uodporniłam się na
wszelkiego rodzaju używki. Chyba tylko kilka butelek bimbru wychylonych na raz,
byłoby w stanie rzucić mnie na kolana.
Z Shelzogiem sprawa miała się zgoła inaczej - był pół demonem, owocem
związku Czystokrwistego demona i śmiertelniczki.
Minęło wiele lat, mimo to nadal nie uporałam się do końca ze świadomością,
że tak, jak kiedyś łączyło mnie coś z Rossem, tak teraz przeniosłam swoje uczucia na
jego syna. Ross wiedział, że okazjonalnie ze sobą sypiamy, jednak nigdy nie
próbował separować nas od siebie, w ogóle nie dał nam, a przynajmniej mi, do
zrozumienia, że występuje konflikt interesów, czy inna bzdura, którą mógłby uznać
za dostatecznie wiarygodną wymówkę. Znając mojego Mistrza - a przez ponad
dwieście lat służby poznałam go całkiem niezle - pewnie już od dawna planował, jak
wykorzystać do własnych celów więz łączącą mnie z Shelzogiem.
Po raz pierwszy spotkałam Shelzoga jeszcze przed przemianą w demona,
jednak nawet po tylu latach, jakie minęły od tamtej pory, nie potrafiłam do końca
zdefiniować naszej relacji. Nie byliśmy w stałym związku, miewaliśmy innych
partnerów, jednak nie uważaliśmy za konieczne, żeby wzajemnie się o nich
informować. Z tego co wiedziałam, taki stan rzeczy jak najbardziej mu odpowiadał, a
45
jeśli chodziło o mnie... Cóż, miło by było, mieć go na wyłączność, ale potrafiłam bez
większych przeszkód zaakceptować to, że muszę się nim dzielić z innymi kobietami.
Oczywiście mogłam mu postawić ultimatum - albo ja i tylko ja albo może zapomnieć
o jakimkolwiek bzykaniu w przyszłości. Mogłam zgadywać, co wybierze, ryzykując,
że go stracę, ale nie chciałam. Tęskniłabym za jego ciałem, gdyby zdecydował się
mnie porzucić. Poza tym, przez dziesięciolecia demonicznej egzystencji wybiłam
niemalże połowę Podziemia w licznych akcjach zainicjowanych przez Rossa i
zaskarbiłam sobie dozgonną nienawiść tej drugiej połówki. Z tego wszystkiego tak
naprawdę nie wiedziałam już, czy dzisiejszy sprzymierzeniec nie okaże się jutro
moim zagorzałym przeciwnikiem, nikomu nie ufałam. Poruszałam się po omacku w
tym labiryncie manipulacji i żądzy, a Shelzog, jako jeden z niewielu, był stałym -
pewnym - elementem mojego życia, na którym zawsze mogłam się oprzeć w razie
kryzysu. Dlatego tak bardzo mi zależało, żeby go przy sobie zatrzymać. Nie chciałam
też, żeby jakieś niesnaski w życiu prywatnym przekładały się na naszą współpracę
zawodową.
A on? Jak wiele byłby w stanie dla mnie poświęcić, gdyby musiał? - wiele
razy kusiło mnie, żeby go o to zapytać, wolałam jednak zachować swoje myśli dla
siebie. Jakby nie było, to ja powiedziałam mu kiedyś nie, wytyczając między nami
jasno określone granice. Niech szlag trafi wszystkie inne powody - byłam zbyt
dumna, by zmienić reguły tej gry.
Zapatrzyłam się na blady profil siedzącego obok mnie demona, kiedy tak
wbijał wzrok w pustą butelkę po ginie, którą trzymał w dłoni.
Jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego, myśli Shella pozostawały dla
mnie również niedostępne. Tylko pionowa zmarszczka między brwiami sugerowała,
że intensywnie się nad czymś zastanawiał. Wiele bym wtedy dała, żeby poznać jego
myśli. Shelzog potrafił we mnie czytać o wiele lepiej, niż ja w nim.
Podskoczyłam, jak oparzona, gdy niespodziewanie butelka, którą jeszcze
chwilę wcześniej obracał w rękach, roztrzaskała się z hukiem na tysiące maleńkich,
szklanych okruchów o naprzeciwległą, ceglaną ścianę. Szkło rozsypało się po całym
46
brudnym, zapuszczonym zaułku, mieniąc się wszystkimi kolorami tęczy w świetle
ulicznej latarni.
Nie zarejestrowałam samego ruchu, a jedynie rozmazaną smugę, kiedy się
poruszył. Shelzog może i był pół krwi demonem, jednak szybkością dorównywał -
jeśli nie przewyższał pod tym względem - Czystym.
O, o - pomyślałam. - Shelzog Mistrz samokontroli wyżywał się na
przedmiotach martwych - nie dobrze, choć, z drugiej strony, może i lepiej, niż gdyby
miał wyładować swój gniew na mnie.
- Cholera - mruknął, zrywając się na równe nogi i otrzepując spodnie. O
czymkolwiek tak intensywnie rozmyślał, najwyrazniej doszedł w końcu do jakiejś
konkluzji i to takiej, która niezbyt przypadła mu do gustu.
Również się podniosłam, ale, w przeciwieństwie do Shelzoga, nawet nie
próbowałam doprowadzać się do porządku, świadoma, że tylko długi prysznic i
galony mydła będą w stanie zmyć cały ten syf, jaki do mnie przywarł, kiedy tarzałam
się z Blake'iem po całej uliczce; ubrania mogła czekać już tylko zsyłka na śmietnik -
żadna pralnia chemiczna nie nie dałaby rady usunąć tylu plam krwi i brudu. Poza
tym, kto wie, co mogłaby sobie pomyśleć praczka? Znając moje szczęście, pewnie
zadzwoniłaby po gliny, a w obecnej sytuacji nie mogłam sobie pozwolić jeszcze na
zatargi z ludzkim wymiarem sprawiedliwości.
Nagle zachwiałam się niebezpiecznie i byłabym upadła, gdybym w ostatniej
chwili nie przytrzymała się kontenera na śmieci.
Ohyda. Wolałam się nie zastanawiać, jakie paskudstwo na mnie przeskoczyło,
kiedy go dotknęłam.
Spojrzałam w dół, szukając winowajcy i cmoknęłam z irytacją na widok
złamanego obcasa.
No pięknie - pomyślałam. - Nie dość, że ten cholerny wampir zmasakrował mi
ciuchy, to jeszcze - jakby tego było mało - skasował mi buty! I w dodatku zostawił z
niczym - nie miałam ani jego trupa, ani żadnych odpowiedzi... Tak jakby w ogóle
była sposobność, żeby o cokolwiek zapytać.
47
Nie żałowałabym może tak bardzo moich szpilek, gdybym miała okazję
zatopić ten nieszczęsny obcas w sercu krwiopijcy.
Shelzog rzucił mi zdziwione spojrzenie, którym niemo pytał, o powód mojej
złości. Dopiero, kiedy jego spojrzenie padło na moje nogi, na twarzy Shella pojawiło
się zrozumienie. I kpiarski uśmiech, za który miałam ochotę go zdzielić przez łeb.
Shelzog zawsze przedkładał komfort i praktyczność, nad modny ubiór.
Jedynie dwie rzeczy stawiał ponad tymi zasadami - skórzaną kurtkę i długie włosy,
które zawsze splatał w misterny warkocz na karku sięgający mu niemalże do pasa.
Były to jedyne przejawy próżności ze strony demona, ale nie zamierzam ukrywać, że
często przywoływałam je w trakcie naszych sporów, kiedy wypominał mi
nieadekwatny - jego zdaniem - do sytuacji strój. Wtedy najczęściej odburkiwał, że to
nie mój interes i żebym zajęła się sobą, a to kładło kres dalszej dyskusji.
Shelzog pospiesznie przybrał zatroskaną minę, ale ile w niej było tak
naprawdę współczucia, a ile złośliwej satysfakcji, mogłam się tylko domyślać.
Podszedł do mnie i przyklęknął na jedno kolano. Ujął delikatnie moją stopę i
wyłuskał ją z ocalałej szpilki, po czym silnym pociągnięciem oderwał obcas i wsunął
z powrotem moją nogę w but.
Mogłam już sama stanąć we w miarę stabilnej pozycji, bez ryzyka, że się
przewrócę, mimo to Shell nadal mnie nie puszczał. Podniósł na mnie roziskrzony
wzrok i gdy nasze spojrzenia się spotkały, poczułam, jak fala gorąca przetoczyła się
przez moje ciało.
Nagle jego zapach się zintensyfikował, na krótką chwilę całkowicie
przyćmiewając cuchnące opary wydobywające się z kanalizacji, które nieustannie
drażniły moje powonienie. Po chwili mogłam już czuć całą sobą tylko jego.
Zmarszczyłam brwi.
Nawet biorąc pod uwagę silny pociąg fizyczny do jego osoby, nie powinnam
tak gwałtownie na niego reagować. Stanowczo zbyt szybko traciłam kontrolę nad
moją demoniczną połówką. Coś było nie tak, lecz zanim zdołałam się skupić na tym
48
przeświadczeniu, Shelzog podzwignął się z kolan do góry, ponownie nade mną
górując, i postąpił krok w moją stronę.
Instynktownie cofnęłam się przed intensywnością złotego blasku bijącego z
jego spojrzenia.
Ułamek sekundy pózniej całkowicie zniwelował odległość między nami i
przycisnął mnie plecami do muru. Zacisnął palce na moich ramionach, niemalże
siniacząc mi skórę. Powoli zsuwał dłonie coraz niżej i niżej, aż wreszcie szarpnięciem
przyciągnął moje biodra do stwardniałej wypukłości u zbiegu ud.
Jednak nie tylko oczy Shella lśniły moje również zaczęły błyszczeć,
obejmując poświatą obie nasze twarze.
Czułam, że moja kontrola topniała z każdym posuwistym ruchem jego dłoni i
muśnięciem warg na skórze. Miałam wrażenie, że Shelzog celowo przedłużał tę grę
w nieskończoność, droczył się ze mną, drapał zębami wrażliwą skórę na szyi,
stawiając na granicy bólu i rozkoszy. Musnął językiem moje wargi i zęby, chcąc
spenetrować również wnętrze ust.
Chętnie mu na to pozwoliłam, czując jak powoli ogarniał mnie żar. Moja
wewnętrzna bestia wyrywała się do niego; chciała się z nim całkowicie zespolić. Ja
również.
Nie przestając mnie całować, Shelzog wsunął ręce pod moją mikro-mini i objął
dłońmi pośladki opięte jedynie koronkowym materiałem ciemnoczerwonych
stringów. Wsunął kolano między moje uda, rozsuwając je.
Na krótką chwilę przerwałam nasz pocałunek i spojrzałam w dół, chcąc
rozpiąć mu pasek od jeansów. Wtedy Shelzog złapał mnie za gardło,
unieruchamiając mi głowę i przy okazji uderzając moją poobijaną potylicą w ceglaną
ścianę.
Promieniujący ból, jaki przeszył moją czaszkę, pozwolił mi nieco ostudzić
zapał. Otrzezwiałam.
- Nie ruszaj się powiedział, lecz to, co wydobyło się z pomiędzy jego warg
bardziej przypominało warkot, aniżeli ludzką mowę. Dopiero to pozwoliło mi się
49
całkowicie ocknąć ze swoistego letargu, w jakim się znajdowałam i gdy Shell
spróbował mnie znów pocałować, ugryzłam go mocno w dolną wargę.
Odsunął się ode mnie jak oparzony, wyraznie nie spodziewając się takiego
obrotu spraw. Odruchowo przycisnął dłoń do krwawiących ust. Spojrzał na
czerwoną krew plamiącą mu palce i przeniósł swój jarzący wzrok na mnie. Widok
krwi tylko go rozjuszył powinnam była przewidzieć, że tak będzie i zakończyć to
szybciej - bo zaraz znów na mnie natarł. Obrócił mnie twarzą do ściany i przycisnął
do niej własnym ciałem.
Kiedy pochylił się, by zadrzeć mi spódnicę do góry, zdzieliłam go łokciem w
szczękę.
Zatoczył się do tyłu zamroczony, a wtedy poprawiłam swój cios wykopem z
obrotu, który posłał go na naprzeciwległą ścianę zaułka.
Nie zważałam na to, że jeden but poszybował za nim, z głuchym odgłosem
uderzając w mur, na lewo od głowy Shella.
Pospiesznie zrzuciłam również drugą szpilkę, przyjmując postawę obronną i
czekając na jego następny ruch.
Nie trwało to długo natychmiast poderwał się z ziemi i postąpił krok w moją
stronę. Coś w mojej postawie musiało sprawić, że się zatrzymał; z widocznym
trudem oparł się z powrotem o ścianę. Mimo to nadal, kiedy na mnie patrzył, jego
wzrok niemalże wypalał dziury w niczym nieosłoniętych miejscach na moim ciele. A
było ich wiele, zwłaszcza po szarpaninie, jaka niedawno miała tutaj miejsce.
Przez dłuższą chwilę testowaliśmy jedno na drugim siłę naszych spojrzeń,
starając się wzajemnie zmusić do odwrócenia wzroku. Między nami zaległa grobowa
cisza, którą przerywały jedynie dyszenie i przyspieszone bicie naszych serc.
Ku mojemu zdumieniu, to Shell pierwszy uciekł spojrzeniem. Tak, jak
wcześniej nie mógł oderwać ode mnie wzroku, tak teraz patrzył wszędzie tylko nie
na mnie, co jedynie spotegowałao mętlik w mojej głowie.
Na jaja Lucyfera nawet, kiedy zupełnie mu odbijało, tak jak teraz, wciąż
mnie podniecał. Chrzanić fakt, że nie można tego było nawet złożyć na karb głupoty,
50
ponieważ swoją rangą zakrawało niemalże na masochizm. Zależało mi tylko na
jednym: by zrozumieć, dlaczego usiłował się do mnie dobierać siłą, skoro z chęcią
oddałabym się mu dobrowlonie?
- Co to, do kurwy nędzy, było?! - wybuchnęłam w końcu. Adrenalina ciągle
jeszcze buzowała w moich żyłach, podsycając gniew.
- Nic mruknął, nadal unikając ze mną wszelkiego kontaktu wzrokowego.
Poniosło mnie. To się już więcej nie powtórzy powiedział wypranym z emocji
głosem.
- To było, według ciebie, nic? napadłam na niego. Przecież ty prawie...
- Nieistotne przerwał mi gwałtownie. Wreszcie spojrzał mi w oczy.
Zadrżałam, kiedy zobaczyłam, jak na mnie patrzył jak na zwierzynę łowną,
na którą się właśnie zasadzał. Osaczał mnie, nawet nie ruszając się ze swojego
miejsca.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc ten jeden raz postanowiłam
wyświadczyć sobie przysługę i przełknąć złośliwy komentarz, który miałam na
końcu języka. Zamiast tego powiedziałam tylko:
- Powinniśmy się stąd lepiej zbierać. Wampir może w każdej chwili wrócić tu
z posiłkami.
- Przecznicę dalej zaparkowałałem samochód. Podwiozę cię powiedział
automatycznie. Szczerze wątpiłam, czy rzeczywiście miał ochotę wozić mnie po
mieście i że po tym, co między nami zaszło, byłam ostatnią osobą, którą chciałby
widzieć w swoim pobliżu. Shelzog był tym typem faceta, który nie porzuciłby
samotnej kobiety, nie ważne, jak nie miłe byłoby mu jej towarzystwo. Po prostu nie
potrafiłby się na to zdobyć.
Nie chciałam prowokować jeszcze większej awantury, więc po prostu
skinęłam głową i ruszyłam za nim. Skrycie liczyłam, że był to jedynie pretekst, by
mnie przeprosić. Postanowiłam grać chłodną i niedostepną, dopóki rzeczywiście nie
otrzymam tych przeprosin.
51
Shelzog jezdził czerwonym fordem mustangiem. Jakkolwiek uważałam to
auto za małe dzieło sztuki na czterech kółkach, zbytnio rzucało się w oczy, jak na
potrzebę tej chwili. W normalnej sytuacji nie obeszłoby się bez dosadnego
komentarza z mojej strony, jednak tym razem postanowiłam uszanować narzucone
przez niego milczenie i nie odezwałam się słowem, kiedy szarmanckim gestem
otworzył przede mną drzwiczki cadilaca i zatrzasnął je z powrotem. Ostentacyjnie
obróciłam się tyłem do niego, udając, że podziwiam widoki za szybą, choć tak
naprawdę obserwowałam uważnie właśnie jego odbicie.
Jechaliśmy już od kilku minut w absolutnej ciszy.
Kilka razy przyłapywałam go na ukradkowych spojrzeniach, jakie co pewien
czas rzucał w moją stronę, mimo to nadal go ignorowałam, czekając aż pierwszy
wykona jakiś ruch.
- Jak głowa? zapytał w końcu. Chyba dosyć mocno w nią oberwałaś.
Nawet na niego nie spojrzałam, czując, jak znów zaczyna we mnie wzbierać
irytacja.
Jeszcze się pytał?! Zabawne, zwłaszcza, że to właśnie on bezpośrednio
przyczynił się do powstania wielkiego guza z tyłu mojej głowy!
- Przeżyję warknęłam zza zaciśniętych zębów.
- To dobrze mruknął, zarzucając temat.
W samochodzie na powrót zapadła cisza. Shelzog bębnił nerwowo palcami o
kierownicę, a ja założyłam nogę na nogę, starając się to ignorować.
W końcu uznałam, że wszystko będzie lepsze od tej krępującej ciszy i
zdecydowałam się włączyć radio. Przeskakiwałam ze stacji na stację, w
poszukiwaniu jakiegoś fajnego, rockowego kawałka, a gdy w końcu taki znalazłam,
Shell natychmiast przełączył kanały i z głośników popłynął jazz.
Teraz naprawdę wkurzyłam się na niego. Skoro nie podobała mu się piosenka,
mógł chociaż wrzucić jakiś neutralny kawałek, a nie tak ostentacyjnie obchodzić się
ze swoją niechęcią do barbarzyńskiego rocka i włączać te ckliwe pierdoły, których
szczerze nienawidziłam.
52
W drodze kompromisu na powrót wyłączyłam radio, jednak jeśli liczył, na to,
że dam mu spokój, grubo się przeliczył. Wciąż miałam do niego kilka pytań, które
nie mogły dłużej pozostawać bez odpowiedzi.
- Więc, co zamierzasz teraz zrobić? zapytałam.
- Nie rozumiem, o czym mówisz odpowiedział od razu. Zbyt szybko, by
mogło to być spontaniczne.
- Przecież wiesz odpowiedziałam, patrząc na niego intensywnie. Unikał
jednoznacznej odpowiedzi to nie był dobry znak. O tym, co zamierzasz przekazać
Rossowi z dzisiejszego wieczoru... a co zataić powiedziałam, postanawiając odkryć
wszytskie karty.
Shelzog zacisnął dłonie na kierownicy z taką siłą, że aż pobielały mu knykcie.
Pulsująca żyłka na skroni wyraznie rysowała się pod skórą.
- Nie mogę niczego przed nim zataić powiedział cicho. Przecież wiesz, że
nie mogę, więc dlaczego, do cholery, prosisz mnie, żebym tak dla ciebie ryzykował?
- Czymże jest życie bez ryzyka? spróbowałam zażartować, ale czując na
sobie jego miażdżące spojrzenie, natychmiast umilkłam.
- Ukarze mnie powiedziałam miękko. Tak naprawdę wiedziałam, że Shelzog
już zdecydował, po czyjej stanąć stronie i że wszelkie moje próby przekonywania go,
spełzną na niczym. Mimo to, nadal drążyłam i szukałam odpowiedzi na
niewypowiedziane pytania, na które już znałam jego odpowiedz. Nikt nie musi się
o niczym dowiedzieć. To zostanie tylko między nami. Znajdziemy Moon a i zabijemy
go, a wtedy nasz sekret będzie bezpieczny. Jeden wampir w tą, czy tamtą stronę -
nikomu nie przyjdzie do głowy powiązanie tego morderstwa z nami...
- Masz na myśli: z tobą poprawił mnie.
- Więc nie zamierzasz mi pomóc? zapytałam neutralnym tonem. Starałam
się, by w moim głosie nie zabrzmiała żadna fałszywa nuta, jakby nie miało dla mnie
większego znaczenia, co odpowie. Spójrz mi w oczy i powiedz, po czyjej staniesz
stronie powiedziałam łagodnie.
53
Znałam już jego odpowiedz, na długo przed tym, nim w ogóle otworzył usta,
mimo to musiałam ją usłyszeć.
- Hell... westchnął, kręcąc głową.
- Proszę.
W końcu odwrócił wzrok od drogi przed nami i spojrzał mi gęłęboko w oczy.
- Nie każ mi wybierać między tobą, a nim, bo zawsze wybiorę jego mówił
powoli, ważąc każde słowo. Przecież wiesz. Zawsze tak było.
- Tak powiedziałam miękko. Po porstu... Sama nie wiem. Chyba tak
naprawdę nigdy w to nie wierzyłam; miałam nadzieję, że kiedy będziesz musiał
wybierać, wybierzesz mnie.
- Hellen... zaczął i musnął mój policzek wierzchem dłoni.
Odsunęłam się.
Delikatny dotyk jego ciepłej ręki był ostanią rzeczą, na jaką miałam ochotę.
- Chciałbym stanąć po twojej stronie, ale nie potrafię. Potrafisz to zrozumieć?
Rozumiałam i Bóg mi świadkiem - byłam o krok od tego, żeby mu wybaczyć,
ale...
- To dlatego wcześniej byłeś taki... spojrzałam na niego z niedowierzaniem i
rosnącą furią, która rozjarzyła moje oczy złotym blaskiem. Ty skurwielu,
zaplanowałeś to! krzyknęłam, uderzając pięścia w jego ramię. Chciałeś przeżyć
ostatni orgazm ze mną? Przelecieć mnie, bo wiedziałeś, że więcej ci się nie oddam,
jeśli znów wezmiesz jego stronę!
Boże... ukryłam twarz w dłoniach.
Nie mogłam uwierzyć w swoją naiwność, w to, że ciągle łudziłam się, iż
pewnego dnia mogłabym z nim zbudować swoją przyszłość.
- Nic nie powiesz? wrzasnęłam na niego, choć wiedziałam, że nie musiał
widziałam prawdę wypisaną na jego twarzy.
- Robi mi się niedobrze, jak na ciebie patrzę. Zatrzymaj samochód.
` - Jesteśmy tylko kilka przecznic od twojego domu...
54
- Zatrzymaj ten pieprzony samochód! krzyknęłam, a on jak na komendę z
całej siły wdepnął hamulec, tak, że zarzuciło nami obojgiem do przodu.
Błyskawicznie wyswobodziłam się z pasów bezpieczeństwa, otworzyłam
drzwiczki i wypadłam na jezdnię. Słyszałam, jak krzyczał coś za mną, ale się nie
odwróciłam. Chyba nadepnęłam na coś ostrego, bo poczułam ciepłą wilgoć
rozlewającą się na spodzie stopy. Nie zwracałam na to wszystko uwagi, ogłuszona
trąbiącymi zewsząd klaksonami i oślepiona błyskiem świateł. Wszystko trwało
ułamki sekund.
Nagle przez ten cały jazgot przebił się krzyk Shelzoga:
- Hellen!
Odwróciłam się - ten ostatni raz - i serce zamarło mi na moment w piersi.
Jego samochód stał na środku jezdni oświetlony światłami zbliżającego się
coraz szybciej tira. Ale ja mogłam widzieć tylko jego oczy wpatrzone w moje z tak
przejmującym smutkiem...
Nie.
To się nie mogło tak sończyć. Nie tego chciałam.
Jak przez mgłę pamiętam krzyk, jaki wydobył się z pomiędzy moich warg.
Chyba krzyczałam jego imię, ale wszystko działo się tak szybko, że niczego już nie
byłam pewna. Wiedziałam tylko jedno: że nie mogę pozwolić mu zginąć. Nie tak, nie
w ten sposób nie z mojego powodu.
Biegłam z powrotem w jego stronę, nie zważając na ból w nodze. Biegłam tak
szybko, że przejeżdżającym autom musiałam się wydawać tylko rozmazaną smugą.
Czułam falowanie mocy w moim ciele, gdy wbiegałam na naprzeciwległy pas
ruchu tuż przed maską przerazonego kierowcy ciężarówki. Zmieniłam się całkowicie
na chwilę przed tym jak uderzyłam w bok mustanga Shelzoga i... odepchnęłam go, z
taką siłą, że przy okazji wytrąciłam inny pojazd z właściwego kierunku. Spojrzałam
w reflektory pędzącego na mnie tira, spinając się w oczekiwaniu na uderzenie, ale
nastapiło ono z zupełnie innej strony. Coś z impetem wpadło na mnie z boku,
55
spychając z przed opon ciężarówki w ostatniej chwili. Potem coś twardego
przygniotło mnie do jezdni i usłyszłam szept Shelzoga tuż przy swoim uchu:
- Mam cię, Hellen. Mam cię.
To było ostatnie, co pamiętam zanim huk eksplozji i fala gorącego powietrza
przetoczyły się nad nami.
Gdy najgorsze minęło, obruciłam się pod nim i spojrzałam mu w oczy, chcąc
na własne oczy przekonać, że nic mu nie jest. Poza kilkoma zadrapaniami i
nadpalonymi włosami chyba nie doznał poważniejszych obrażeń.
Przymknęłam na chwilę oczy i odetchnęłam z ulgą. Dopiero teraz w pełni
zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo się o niego bałam.
- Nigdy więcej mnie nie dotykaj wychrypiałam, gdy znów na niego
spojrzałam. Zepchnęłam go z siebie.
Uratowalismy sobie na wzajem życia, ale to i tak niczego nie zmieniało.
Kiedyś, wiele lat temu, Shelzog wyznał mi coś najbardziej zblizonego do
kocham cię , na co potrafił się zdobyć. Odrzuciłam go, wytyczając między nami
jasnookreślone granice. Miałam swiadomość tego, że nie ważne, jak bardzo by mnie
nie kochał, Ross będzie dla niego zawsze ważniejszy, a ja nigdy nie będę mogła mieć
w nim pełnego oparcia. Wiele razy zastanawiałam się, czy słusznie wtedy
postąpiłam do dzisiaj. Wiedziałam, że po raz kolejny łamię mu serce, więc dlaczego
czułam, jakbym łamała swoje?
56
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Romowa mistrza Polkarpa ze śmiercią(1)Kain Dawid Spotkanie ze śmierciąMikołaj Rybaczuk Materiały do ćwiczeń i wykładów ze statystyki Politechnika BIałostocka! Średniowiecze marnosc zycia i nieuchronnosc od smeirci w rozmowie mistrza polikarpa ze smierciaKrag milosci Dalajlamy Droga do osiagniecia jednosci ze swiatemWywiad ze smiercia e6qRozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmierciąkanapka ze smierciaWybranki Śmierci 2 rozdziałRozmowa mistrza Polikarpa ze śmierciąwięcej podobnych podstron