MINIONE CZASY
Bułyczow Kirył
Bułyczow Kirył
Kirył Bułyczow właściwie Igor Wsiewołodowicz
Mośejko (ur. 18 października 1934, zm. 5 września
2003) – rosyjski historyk i pisarz fantastyki naukowej.
Pracował w Instytucie Orientalistyki Radzieckiej
Akademii Nauk.
Jego pierwsze opowiadanie fantastyczne pod tytułem
Dinozaury nie wymarły zostało wydane w czasopiśmie
Wokrug swieta pod koniec 1967 roku.
Pseudonim autora jest połączeniem Kir – od imienia
śony, Bułyczow, od nazwiska panieńskiego matki.
Jego najbardziej znane utwory to seria humorystycznych
opowiadań o mieszkańcach rosyjskiego miasteczka
Wielki Guslar, będącego nieco karykaturalną kopią
realnie istniejącego miasteczka Wielki Ustiug. Nawet
nazwiska bohaterów zostały zaczerpnięte z ksiąśki
adresowej tego miasteczka z 1907 roku. Wielki Guslar
przyciąga wszelkiego rodzaju kosmitów i nadnaturalne
istoty; Dzieją się w nim rzeczy będące często satyrą na
śycie w Związku Radzieckim.
Inną znaną serią utworów Bułyczowa był cykl powieści
dla dzieci i młodzieśy o Alicji, dziewczynce z
przyszłości.
Minione czasy
Z "Nowej Fantastyki" 7/96
Nowy model maszyny czasu zbudowanej przez profesora Lwa Christoforowicza Minca przy
udziale złotych rąk Saszy Grubina został umieszczony pod schodami na parterze domu nr 16
przy ulicy Puszkińskiej. Był on zakamuflowany drzwiami do komórki, śeby podczas zabawy
któreś z dzieci nie przepadło w innej epoce. Maszyna czasu miała postać cieniutkiej taśmy,
która przylegała od wewnątrz do ramy drzwi i pomalowana była sąśycą tak, śe postronne
spojrzenie nigdy by nie zauwaśyło tego największego wynalazku. Kiedy człowiek po
otwarciu drzwi do komórki przesunie wskazówkę na ukrytym cyferblaciku i wejdzie do
wnętrza, to się znajdzie w minionych czasach. Teoretycznie mośna się udać i do dinozaurów,
ale na razie brakowało energii, więc granicą było pięćdziesiąt lat.
Profesor Minc i wąski krąg zaufanych, złośony z zaprzyjaźnionych sąsiadów - Aleksandra
Grubina, Korneliusza Udałowa i starego Łośkina - maszyny nie naduśywali i jej istnienie
utrzymywali w tajemnicy. W zamiarach ich było, po doprowadzeniu wynalazku do porządku,
oddanie go narodowi.
Czasami któryś z eksperymentatorów odwiedzał przeszłość z zachowaniem wszelkich
ostrośności. I to się udawało, póki nie zawinił Udałow. Jakoś wieczorem Korneliusz
Iwanowicz, za zezwoleniem Minca, postanowił zajrzeć w czasy własnego dzieciństwa.
Minc doświadczenie kontrolował od zewnątrz. Udałow wszedł w drzwi komórki, ustawił na
cyferblacie rok 1948, nacisnął niebieski guziczek i znalazł się w tejśe komórce, ale nie tak
zakurzonej i zagraconej. Udałow odsunął deskę w tylnej ścianie i wyszedł na podwórko.
Podwórko było prawie takie samo jak obecnie, tylko bez jeszcze się nie rozrósł.
Udałow był ubrany zgodnie z epoką. O to się zatroszczył stary Łośkin, który nigdy nic nie
wyrzucał i dlatego mógł Korneliuszowi zapewnić płaszcz wojskowy z odprutymi naszywkami
i szerokie spodnie. W kieszeni miał czterdzieści pięć rubli sprzed reformy, zrobione przez
Minca duplikatorem.
Nie zauwaśony przez nikogo, Udałow przeszedł ulicą i znalazł się w parku miejskim. Grała
tam orkiestra dęta, a na tarasie tańczyli młodzi ludzie, w jeszcze nie zniszczonych bluzach
wojskowych i wyrostki podstrzyśone do połowy głowy. Ale dziewczęta i kobiety miały tam
zdecydowaną przewagę.
Nogi same zaniosły Udałowa na taras. Grano Rio Ritę, a następnie Rozalindę. I wtedy
Udałow zobaczył Lekę. Leokadię.
I serce Udałowa rozpaliły wspomnienia.
W tamtym roku Udałow skończył dziesięć lat, a Leka była bliska trzydziestki. Była ona
pierwszą, nieosiągalną, bajeczną miłością Korneliusza. Leka handlowała lodami na rogu
Puszkińskiej i Radzieckiej z wózka podobnego do błękitnego kuferka. U góry miał on trzy
pokrywki: pod jedną były lody, pod drugą okrągłe wafelki, pod trzecią słoik z wodą. Leka
brała do ręki narzędzie podobne do niewielkiej pochodni olimpijskiej, wkładała w jego kielich
okrągły wafel, zanurzała w wodzie łyśkę, nabierała nią lody i kładła na wafel. Następnie
przykrywała lody drugim wafelkiem i gotową porcję wypychała z pochodni. Lód był okrągły,
ściśnięty między wafelkami, najpierw mośna go było wokół oblizywać, a później gryźć.
Inne dzieci interesowały same lody, a Udałowa emocjonował sam proces ich
przygotowywania. Sentyment do tego procesu przeniósł na samą Lekę, wielką, wesołą,
zielonooką i dobrą.
Powiadano, śe Leka straciła na froncie narzeczonego, ale ona mimo wszystko na niego
czekała.
Leka wyróśniała Udałowa za wierność. Czasami proponowała mu porcję za darmo, ale
Udałow i wówczas był juś dumny. Nawet jeśli zupełnie nie miał pieniędzy, to cierpiał, ale
odmawiał przyjęcia podarunku.
Trzy lata później Leka wyszła za mąś za jednego górnika z Karagandy, który przyjeśdśał do
Wielkiego Gulsaru do cioci na urlop. I wyjechała. I została zapomniana. I nagle Udałow
zobaczył ją na parkiecie tanecznym. I poznał od razu. Chociaś ona okazała się całkiem
niewielka, jemu do ucha.
Leka tańcowała z nieznaną dziewczyną. Udałow patrzył na Lekę i delektował się. A Leka
zauwaśyła jego natarczywe spojrzenie i po tańcu sama podeszła do niego i z uśmiechem
powiedziała:
- Pańska twarz jakby mi była znana, ale nie pamiętam, kim pan jest. I pan ciągle patrzy na
mnie tak natarczywie. Dlaczego?
- Kiedyś oboje się spotykaliśmy - odpowiedział Udałow.
Akordeonista zagrał "Bryzgi szampana" i poszli zatańczyć. Początkowo Udałow nie
wiedział, o czym rozmawiać, więc spytał, jak idzie handel. Leka się roześmiała: "Jaki tam
handel. Jedne dzieciaki kupują!"
Kiedy tańce się skończyły, Udałow odprowadził Lekę do domu. Przysiedli sobie na
ławeczce nad rzeką. Tam, na odległym brzegu, nie było jeszcze osiedla czteropiętrówek, a
za przedmieściem widoczny był las. Wyglądał jak czarna piła, a nad samymi jej zębami
płonął księśyc w pełni.
Udałow trzymał w dłoniach rękę Leki. Było mu dobrze. Następnie Leka powiedziała, śe
musi juś iść, bo mieszka u niedobrej kobiety. Udałow prowadził Lekę przez ciemne,
całkiem uśpione miasteczko. Zatrzymali się przy lampie płonącej na skrzyśowaniu. Leka
oświadczyła, śe dalej razem nie pójdą, bo gospodyni podgląda przez okno. Udałow nagle
oznajmił, śe umie wróśyć z ręki. Leka nie wytrzymała i poprosiła o powróśenie. Udałow
powiedział, śe za trzy lata wyjdzie ona za mąś za górnika z Karagandy. Leka się zmieszała.
Dla niej trzy lata wydawało się wiecznością.Albo być mośe ona jeszcze troszkę czekała na
swego poległego narzeczonego.
Później Leka zrozumiała śart, roześmiała się i spytała, czy
Udałow jutro przyjdzie do parku na tańce.
- Jestem juś stary - odpowiedział Udałow.
- Ja teś nie jestem pierwszej młodości - uśmiechnęła się Leka. - Zbliśam się do trzydziestki.
I wolę męśczyzn statecznych.
Pocałowała Udałowa w policzek i uciekła. A Udałow poszedł do domu i dopiero przy
samym domu uświadomił sobie, śe jest pierwsza w nocy, śe on przepadł w minionych
czasach i Minc szaleje z niepokoju, a mośe i zastanawia się nad wyprawą ratunkową.
Ale szalał nie Minc, lecz śona Udałowa, Ksenia. Czekała ona u wejścia do komórki.
Wydusiła juś z Minca całą prawdę o eksperymencie. W pierwszej chwili męśem to się nawet
ucieszyła, ale następnie wychwyciła zapach perfum "Czerwona Moskwa" i Korneliusza
omalśe nie zabiła.
- Teraz jest jasne, co to za maszynę czasu macie! - zaczęła krzyczeć. - Pójdę z tym do
partkomu!
Minc z wysiłkiem nakłonił Ksenię, by z pójściem do partkomu poczekała do rana.
Ksenia przepłakała całą noc, pakując rzeczy, śeby wyjechać do siostry do Saratowa, a rano
postawiła ultimatum. Albo puszczą ją do przeszłości, by mogła to sprawdzić, albo ona
zostanie w przekonaniu, śe Udałow biega z komórki podziemnym przejściem do nieznanej
kochanki.
Przyszło przyjąć od Kseni przyrzeczenie zachowania wszystkiego w tajemnicy i wręczyć jej
czterdzieści pięć rubli eksperymentalnych.
Ksenia przebrała się w sukienkę Łośkiny, którą przyniósł Łośkin, a przejęci
eksperymentatorzy pozostali u drzwi do komórki.
Ale Ksenia, jak obiecała, wróciła po godzinie. W podróś w czasie uwierzyła wówczas,
kiedy w 1948 roku zobaczyła z daleka swoją matkę, która z nią, Ksenią, spacerowała po
skwerze przy cerkwi Paraksewy Piatnicy.
Wróciła bez pieniędzy, bowiem zaszła do sklepu komercyjnego, który pamiętała mgliście
jako rajskie miejsce. Dawniej nie zdarzało się jej tam bywać, bo jej rodzina, jak większość
rodzin w mieście, biedowała i śyła na kartki. Ale do sklepu komercyjnego biegała z
przyjaciółkami oglądać dostatek na wystawie. Tak więc byłoby okrucieństwem czynić Kseni
wyrzuty za to, śe zaprowadziła sprawiedliwość historyczną, kupując w sklepie komercyjnym
puszkę czerwonego kawioru, trzy puszki krabów i połeć mięsa z jesiotra.
Kiedy Ksenia przyznawała się do tego eksperymentatorom, oczy jej spokojnie świeciły
blaskiem lwicy, która pośarła tłustą zebrę.
Jak się to stało, śe następnego dnia o zakupach Kseni dowiedziała się śona Łośkina,
tłumaczyć nie ma potrzeby. Wszystko i tak jest oczywiste. Ale to, dlaczego Ksenia o
kawiorze powiedziała swojej krewniaczce, której nie cierpiała, Antoninie - było juś zagadką.
A jak dowiedziały się o tych artykułach siostry Grubina - bliźniaczki Szura i Ola, mośna się
domyślić.
Rankiem następnego dnia profesor Minc został oblęśony. Przyjaciele go opuścili. Oni swoje
bitwy juś przegrali. W ciasno zastawionym ksiąśkami i aparaturą gabinecie profesora
siedziało kilka kobiet i zasypywało go niesłusznymi zarzutami. Minc zrozumiał, śe prace
przyjdzie przerwać i po jeszcze staranniejszym ich utajnieniu przenieść poza miasto. Ale z
kobietami trzeba było coś zrobić. Minc był jednak dobrym człowiekiem, więc wymyślił coś
następującego.
Sklep komercyjny na modłę roku 1948 mieścił się na Puszkińskiej w starej willi zesłanego
do Gulsaru polskiego konfederata pana Ignacego Ząbkowskiego. Obecnie w pomieszczeniach
sklepu była urządzona pracownia modelarstwa lotniczego dla młodzieśy.
W drugiej połowie dnia, kiedy modelarze rozeszli się do domów, ku drzwiom willi podeszli
eksperymentatorzy. Sprawnie przymocowali do wejścia metalową taśmę maszyny czasu. Tak,
śe teraz kto przeszedł przez drzwi, natychmiast trafiał do sklepu komercyjnego nr 1 miasta
Wielki Gulsar w czerwcu 1948 roku.
Zrobione zostało tak dlatego, śe Minc nie chciał dopuścić, by po ulicach przeszłości, w
poszukiwaniu towarów deficytowych, uganiał się cały oddział kobiet współczesnych.
Nieuchronnie wywołałoby to podejrzenia i skandal. Teraz jednak Minc wpuszczał damy do
sklepu z pominięciem ulicy. I mośna było mieć nadzieję, śe taki wypad doprowadzić do
skandalu nie zdoła. Wszystko zapięto na ostatni guzik. Kobiety, w liczbie ośmiu, oczekiwały
z torbami w rękach. Denerwowały się i szeptały między sobą. Minc rozdał im po sto rubli i
powiedział:
- Zachowujcie się przyzwoicie, nie poniśajcie godności człowieka radzieckiego. Kupisz, to
wyjdź, ustąp kolejki następnej.
Pierwsza, na znak Minca, weszła do sklepu Antonina. Na ulicy było spokojnie. Z
sąsiedniego domu wyszła zaciekawiona staruszka. Łośkin został odesłany, by ją odciągnąć i
wyprowadzić ze strefy.
Czas płynął. Według obliczeń Minca zakupy powinny były zająć pięć minut. Ale Antonina
się nie pojawiła i po dziesięciu minutach. Minc i Grubin się nie niepokoili, bo rozumieli, śe
Antonina ze sklepu tak po prostu nie wyjdzie. Ale zdenerwowanie kobiet z kaśdą chwilą rosło
przez obawę, śe Antonina kupi zbyt wiele i dla pozostałych nie starczy.
I kiedy upłynęło piętnaście minut, podniósł się nieoczekiwany bunt.
Z krzykiem "Nie mośemy juś dłuśej czekać!" śony, siostry i matki zmiotły strzegącego
wejścia Minca i, zderzając się ze sobą, przebiły się do drzwi. Znalazłszy się w otworze
drzwiowym, znikały. I kiedy zniknęła ostatnia, stara Łośkina, nastąpiła tragiczna cisza.
- Co robić? - spytał Udałow.
- Ano nic - odpowiedział lekkomyślny Grubin. - Wrócą, kiedy zrobią zakupy. Dał im pan,
Lwie Christoforowiczu, duśo pieniędzy. Wcześniej niś za pół godziny oczekiwać ich nie
naleśy.
Okazywało się, śe Grubin miał rację. Nic się niedziało. Trwało tak ponad dwadzieścia
minut.
Po upływie tego czasu w otworze drzwiowym pojawił się krzepki młody człowiek w
wojskowym mundurze ze szlifami lejtnanta i w czapce z wiśniowym otokiem.
Obrzucił obecnych srogim spojrzeniem i spytał:
- Czy jest tu obecny Lew Christoforowicz Minc?
- To ja - przyznał się profesor.
- Pozostańcie na miejscu - polecił lejtnant i zaraz teś zniknął.
Po chwili w otworze drzwiowym pojawiło się biurko. Na nim stało krzesło. Lejtnant
popychał je od tyłu. Następnie lejtnant ulokował obok drzwi krzesło, usiadł na nim i
powiedział:
- Obywatelu Minc, wasza sytuacja wygląda źle.
- O co chodzi? - zakrzyknął Minc. - Nic z tego nie rozumiem.
- Czy przyznajecie się do zorganizowania spisku antyradzieckiego? - spytał lejtnant. -
Wasze wspólniczki juś się przyznały.
Udałow jęknął. Domyślił się, śe Ksenia wpadła w kłopoty.
- O co jestem oskarśony? - zapytał Minc drśącym głosem.
Lejtnant wyciągnął skądś teczkę z napisem "Sprawa nr 2451" i otworzył ją.
- We wniosku powiedziane jest - przeczytał. - Po odprawieniu do miasta Wielki Gulsar
grupy dywersyjnej liczącej osiem osób obywatel Minc L. Ch. polecił dywersantkom
pozorującym przyjezdne nabywczynie kawioru otruć kierownictwo miasta, a takśe wysadzić
most przez rzekę Guś.
- To bzdury! - powiedział Minc.
- One się przyznały - krótko i nawet ze smutkiem odezwał się lejtnant. - Tutaj są wszystkie
ich zeznania.
- Wypuśćcie je zaraz! - zakrzyknął Minc. - One w niczym nie zawiniły.
- To znaczy, śe się przyznajecie? - usta lejtnanta drgnęły w uśmiechu.
- Przyznaję się do wszystkiego, co tylko chcecie - powiedział Minc. - Tak czy owak, nic nie
zrozumiecie.
- Chodźcie za mną! - polecił lejtnant. - Za jednym zachodem zabierzcie biurko.
- Nie idź! - zakrzyknął Udałow. - Oni cię nie wypuszczą.
- Problem leśy nie we mnie - wyjaśnił Minc. - To ja wysłałem nasze kobiety w przeszłość i
ja ponoszę za to odpowiedzialność.
- Ale on przecieś ich teś nie wypuści - powiedział Grubin. - Przecieś jesteście razem w
jednej sprawie.
- Oczywiście - powiedział lejtnant. - O tym się wypowie trójka specjalna. Jeśli dywersantki
nie są winne, to one do was wrócą. Ale jeśli... - I lejtnant z uśmiechem przyłośył do czoła
palec i pstryknął językiem.
Udałow z przeraśenia zachwiał się.
- śegnajcie, towarzysze - powiedział Minc do Udałowa i Grubina i zrobił krok ku drzwiom.
I wtedy usłyszeli głos Łośkina, który powrócił pod drzwi.
- Co się tutaj dzieje? - zapytał.
- Wy, obywatelu, przechodźcie, nie zatrzymujcie się - polecił lejtnant. - Bo teś zostaniecie
zatrzymani.
- Chwileczkę, chwileczkę! - odezwał się Łośkin.
- Oni aresztowali nasze kobiety - oznajmił Udałow. - I Minc teraz idzie poświęcić siebie.
- On nigdzie nie pójdzie - zaoponował Łośkin.
- Z drogi! - wrzasnął na starego lejtnant.
A ten oświadczył:
- Poznaję ciebie, Kola.
- Co takiego? My się nie znamy.
- My się znamy i to jak jeszcze - powiedział Łośkin. - Miałem w młodości pewien epizod.
Po demobilizacji jakiśczas przesłuśyłem w organach. Poznajcie się!
I wtedy wszyscy się zorientowali, śe lejtnant jest właśnie Mikołajem Łośkinem, tylko
mocno odmłodniałym.
- Nie wierzę - powiedział lejtnant.
- Trzeba będzie uwierzyć. - Łośkin wyciągnął dowód osobisty i podał go samemu sobie.
Lejtnant dowód otworzył, długo studiował fotografię, popatrzył na Łośkina starego.
Zamknął dowód.
- Diabli to wiedzą - powiedział w końcu i coś ludzkiego błysnęło mu w oczach.
- Tak więc, Kola - podsumował Łośkin stary - ja jestem twoją przyszłością. Emerytem na
skalę rejonową. Uczciwym, szanowanym człowiekiem.
- Ty teś jesteś spiskowcem! - powiedział lejtnant bez przekonania. - Ciebie teś trzeba
postawić pod ścianę.
- A Wierkę to juś rzuciłeś, czy jeszcze z nią śyjesz? - spytał Łośkin stary.
- Ja tam nic nie wiem.
- Pytam się, czy rzuciłeś Wierkę Rabinowicz, swoją tajną miłość, córkę represjonowanego
wroga narodu? Ja tego nie mogę sobie wybaczyć do tej pory. Nie mogę sobie wybaczyć
własnego tchórzostwa.
Przyjaciele na Łośkina starego patrzyli ze zdumieniem.
Znali go juś wiele lat, przepracował on całe śycie jako buchalter. I, się okazuje, miał epizod!
- Rzuciłem - powiedział lejtnant spuszczając oczy.
- A na grób matki to jeździłeś, jak sobie przysiągłeś? Czy tylko ciągle sprawy, procesy,
spiski?
- Pojadę na pewno - przyrzekł lejtnant, i Udałow pomyślał, śe on jeszcze nie jest
człowiekiem straconym, tylko obowiązkowym i ograniczonym. Ofiarą epoki.
- Tak więc posłuchaj mnie uwaśnie - powiedział Łośkin do samego siebie. - Kobiet, poza
tobą, nikt więcej nie widziałi nikt nie wie o tym lipnym spisku. śadnej kariery na tym nie
zrobisz. Wypuścisz je zaraz wszystkie, a wśród nich, muszę ci powiedzieć, i własną śonę, z
którą się ośenisz pod koniec pięćdziesiątego pierwszego, ale nie tutaj, lecz w Tiumeniu. A
wiesz, dlaczego w Tiumeniu?
- Dlaczego? - oznajmił zgnębionym głosem lejtnant Łośkin.
- Dlatego, śe ty złośysz dzisiaj dymisję z powodu rany, która ci dokucza od czterdziestego
drugiego roku. Pojedziesz do Tiumenia i zaczniesz pracować jako buchalter. Czy wszystko
jasne? Wykonać, chłopcze!
- Rozkaz.
Lejtnant odsunął biurko i krzesło i zniknął w otworze drzwiowym.
- Co za szubrawiec! - powiedział Łośkin starszy. - Czyśbym ja taki był?
- Zdarza się wszystko - powiedział ze znuśeniem Minc. Patrzył na drzwi, oczekując, kiedy
pojawią się w nich kobiety.
Ale kobiety się nie pojawiały.
Udałowowi wydawało się, śe w uszach mu stuka krew, wystukując sekundy.
- Tak - oznajmił w końcu Łośkin - tego teś i się obawiałem. W młodości to we mnie
siedział łajdak. Bywa tak z ludźmi. Póki powodów nie ma, łajdak śpi, a kiedy się pojawia
mośność zrobienia kariery, zaczyna podszeptywać do ucha niebezpieczne słowa. Idę tam!
- Nie - powiedział Minc. - To niebezpieczne.
- Jeśli go nie zatrzymam, on dostanie awans i wzniesie się na drabinie słuśbowej. Przecieś
się nie zatrzyma. No to co ja mam ze sobą zrobić?
I Łośkin uczynił krok ku drzwiom.
- Eureka! - zakrzyknął Minc. - Zrobimy wszystko inaczej!
Wydobył z kieszeni maleńki cyferblat, końcem paznokcia ostrośnie przesunął wskazówkę
do tyłu.
- Rozumiecie? - zapytał.
- Rozumiemy - uśmiechnął się Grubin.
- Teraz to ja wejdę do sklepu, ale to teraz nie będzie teraz, tylko moment po tym, jak tam się
znalazły nasze kobiety.
I Minc z tymi słowy zniknął w drzwiach.
I zaraz teś się zaczęło coś niesamowitego.
Z drzwi zaczęły wylatywać kobiety z pustymi torbami w rękach. Klęły, piszczały, opierały
się, chwytały się rękami ramy drzwi, starając się powrócić do sklepu komercyjnego. Ale w
gniewie Minc potrafił być bezwzględny, zaś jego przyjaciele tak zręcznie i szybko chwytali
kobiety i tak energicznie je odpychali od sklepu, śe po trzech minutach wszystkie
uczestniczki podróśy w czasie znalazły się w roku 1988. I o śadnym lejtnancie nic a nic
oczywiście nie słyszały. Następnie wyszedł Minc. Udałow i Grubin pocieszali kobiety,
próbując im wyjaśnić, jakiego okropnego losu cudem uniknęły. Ale kobiety najbardziej
gniewało nie to, śe one zostały bez kawioru, lecz to, śe Antonina, jako pierwsza, zdąśyła
kupić kawioru za sto rubli w starych pieniądzach.
Udałow uruchomił wszystkie swoje zdolności dyplomatyczne i jakoś namówił Antoninę do
podzielenia się kawiorem z towarzyszkami. Grubin szybko zdjął z ramy drzwi maszynę
czasu, by lejtnant Łośkin nie wrócił po swoje biurko.
A sam Łośkin stary objął Minca i zapłakał z radości. Minc przecieś mu uratował honor i
biografię.
Ale przenikliwy Grubin powiedział:
- A ja specjalnie to się nie niepokoję. Przecieś ty, Łośkin, jesteś wśród nas. I jesteś
uczciwym emerytem. A co to oznacza? A to oznacza, śe lejtnant na pewno zgłosi dymisję i
pojedzie do Tiumenia szukać sobie małśonki.
Przełośył: Tadeusz Litwiński
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Bulyczow Kiryl Napoj zapomnienia id 2190034Bulyczow Kir Minione czasyBułyczow Kirył Wspólna wola narodu radzieckiegoBulyczow Kiryl Opowiadanie Uparty MarsjaszBulyczow Kiryl Opowiadanie SniezkaBulyczow Kiryl Opowiadanie WyborBułyczow Kirył Spotkanie tyranów pod RównemBulyczow Kiryl Rycerze na rozdrozachBulyczow Kiryl PrzeleczBułyczow Kirył Co dwa buty to nie jedenBulyczow KirylBułyczow Kirył Spotkanie tyranówBulyczow Kiryl Czarny kawiorBulyczow Kiryl Opowiadanie SublokatorzyBulyczow Kiryl Opowiadanie Jeniec milosciBulyczow Kiryl Opowiadanie Zostaw to chlopczeBułyczow Kirył Inna polanaBulyczow Kiryl AntybohaterBulyczow Kirylwięcej podobnych podstron