Bulyczow Kir Minione czasy


Autor: Kir Bułyczow
Tytuł: Minione czasy

(Prieszłoje wremia)

Z "NF" 7/96

Nowy model maszyny czasu zbudowanej przez profesora Lwa
Christoforowicza Minca przy udziale złotych rąk Saszy
Grubina został umieszczony pod schodami na parterze domu nr
16 przy ulicy Puszkińskiej. Był on zakamuflowany drzwiami do
komórki, żeby podczas zabawy któreś z dzieci nie przepadło w
innej epoce. Maszyna czasu miała postać cieniutkiej taśmy,
która przylegała od wewnątrz do ramy drzwi i pomalowana była
sążycą tak, że postronne spojrzenie nigdy by nie zauważyło
tego największego wynalazku. Kiedy człowiek po otwarciu
drzwi do komórki przesunie wskazówkę na ukrytym cyferblaciku
i wejdzie do wnętrza, to się znajdzie w minionych czasach.
Teoretycznie można się udać i do dinozaurów, ale na razie
brakowało energii, więc granicą było pięćdziesiąt lat.
Profesor Minc i wąski krąg zaufanych, złożony z
zaprzyjaźnionych sąsiadów - Aleksandra Grubina, Korneliusza
Udałowa i starego Łożkina - maszyny nie nadużywali i jej
istnienie utrzymywali w tajemnicy. W zamiarach ich było, po
doprowadzeniu wynalazku do porządku, oddanie go narodowi.
Czasami któryś z eksperymentatorów odwiedzał przeszłość z
zachowaniem wszelkich ostrożności. I to się udawało, póki
nie zawinił Udałow. Jakoś wieczorem Korneliusz Iwanowicz, za
zezwoleniem Minca, postanowił zajrzeć w czasy własnego
dzieciństwa.
Minc doświadczenie kontrolował od zewnątrz. Udałow wszedł w
drzwi komórki, ustawił na cyferblacie rok 1948, nacisnął
niebieski guziczek i znalazł się w tejże komórce, ale nie
tak zakurzonej i zagraconej. Udałow odsunął deskę w tylnej
ścianie i wyszedł na podwórko. Podwórko było prawie takie
samo jak obecnie, tylko bez jeszcze się nie rozrósł.
Udałow był ubrany zgodnie z epoką. O to się zatroszczył
stary Łożkin, który nigdy nic nie wyrzucał i dlatego mógł
Korneliuszowi zapewnić płaszcz wojskowy z odprutymi
naszywkami i szerokie spodnie. W kieszeni miał czterdzieści
pięć rubli sprzed reformy, zrobione przez Minca
duplikatorem.
Nie zauważony przez nikogo, Udałow przeszedł ulicą i
znalazł się w parku miejskim. Grała tam orkiestra dęta, a na
tarasie tańczyli młodzi ludzie, w jeszcze nie zniszczonych
bluzach wojskowych i wyrostki podstrzyżone do połowy głowy.
Ale dziewczęta i kobiety miały tam zdecydowaną przewagę.
Nogi same zaniosły Udałowa na taras. Grano Rio Ritę, a
następnie Rozalindę. I wtedy Udałow zobaczył Lekę. Leokadię.
I serce Udałowa rozpaliły wspomnienia.
W tamtym roku Udałow skończył dziesięć lat, a Leka była
bliska trzydziestki. Była ona pierwszą, nieosiągalną,
bajeczną miłością Korneliusza. Leka handlowała lodami na
rogu Puszkińskiej i Radzieckiej z wózka podobnego do
błękitnego kuferka. U góry miał on trzy pokrywki: pod jedną
były lody, pod drugą okrągłe wafelki, pod trzecią słoik z
wodą. Leka brała do ręki narzędzie podobne do niewielkiej
pochodni olimpijskiej, wkładała w jego kielich okrągły
wafel, zanurzała w wodzie łyżkę, nabierała nią lody i
kładła na wafel. Następnie przykrywała lody drugim wafelkiem
i gotową porcję wypychała z pochodni. Lód był okrągły,
ściśnięty między wafelkami, najpierw można go było wokół
oblizywać, a później gryźć.
Inne dzieci interesowały same lody, a Udałowa emocjonował
sam proces ich przygotowywania. Sentyment do tego procesu
przeniósł na samą Lekę, wielką, wesołą, zielonooką i dobrą.
Powiadano, że Leka straciła na froncie narzeczonego, ale ona
mimo wszystko na niego czekała.
Leka wyróżniała Udałowa za wierność. Czasami proponowała mu
porcję za darmo, ale Udałow i wówczas był już dumny. Nawet
jeśli zupełnie nie miał pieniędzy, to cierpiał, ale odmawiał
przyjęcia podarunku.
Trzy lata później Leka wyszła za mąż za jednego górnika z
Karagandy, który przyjeżdżał do Wielkiego Gulsaru do cioci
na urlop. I wyjechała. I została zapomniana. I nagle Udałow
zobaczył ją na parkiecie tanecznym. I poznał od razu.
Chociaż ona okazała się całkiem niewielka, jemu do ucha.
Leka tańcowała z nieznaną dziewczyną. Udałow patrzył na
Lekę i delektował się. A Leka zauważyła jego natarczywe
spojrzenie i po tańcu sama podeszła do niego i z uśmiechem
powiedziała:
- Pańska twarz jakby mi była znana, ale nie pamiętam, kim
pan jest. I pan ciągle patrzy na mnie tak natarczywie.
Dlaczego?
- Kiedyś oboje się spotykaliśmy - odpowiedział Udałow.
Akordeonista zagrał "Bryzgi szampana" i poszli zatańczyć.
Początkowo Udałow nie wiedział, o czym rozmawiać, więc
spytał, jak idzie handel. Leka się roześmiała: "Jaki tam
handel. Jedne dzieciaki kupują!"
Kiedy tańce się skończyły, Udałow odprowadził Lekę
do domu. Przysiedli sobie na ławeczce nad rzeką. Tam, na
odległym brzegu, nie było jeszcze osiedla czteropiętrówek, a
za przedmieściem widoczny był las. Wyglądał jak czarna piła,
a nad samymi jej zębami płonął księżyc w pełni.
Udałow trzymał w dłoniach rękę Leki. Było mu dobrze.
Następnie Leka powiedziała, że musi już iść, bo
mieszka u niedobrej kobiety. Udałow prowadził Lekę przez ciemne,
całkiem uśpione miasteczko. Zatrzymali się przy lampie
płonącej na skrzyżowaniu. Leka oświadczyła, że dalej razem
nie pójdą, bo gospodyni podgląda przez okno. Udałow nagle
oznajmił, że umie wróżyć z ręki. Leka nie wytrzymała i
poprosiła o powróżenie. Udałow powiedział, że za trzy lata
wyjdzie ona za mąż za górnika z Karagandy. Leka się
zmieszała. Dla niej trzy lata wydawało się wiecznością.
Albo być może ona jeszcze troszkę czekała na swego poległego
narzeczonego.
Później Leka zrozumiała żart, roześmiała się i spytała, czy
Udałow jutro przyjdzie do parku na tańce.
- Jestem już stary - odpowiedział Udałow.
- Ja też nie jestem pierwszej młodości - uśmiechnęła się
Leka. - Zbliżam się do trzydziestki. I wolę mężczyzn
statecznych.
Pocałowała Udałowa w policzek i uciekła. A Udałow poszedł do
domu i dopiero przy samym domu uświadomił sobie, że jest
pierwsza w nocy, że on przepadł w minionych czasach i Minc
szaleje z niepokoju, a może i zastanawia się nad wyprawą
ratunkową.
Ale szalał nie Minc, lecz żona Udałowa, Ksenia. Czekała ona
u wejścia do komórki. Wydusiła już z Minca całą prawdę o
eksperymencie. W pierwszej chwili mężem to się nawet ucieszyła,
ale następnie wychwyciła zapach perfum "Czerwona Moskwa" i
Korneliusza omalże nie zabiła.
- Teraz jest jasne, co to za maszynę czasu macie! - zaczęła
krzyczeć. - Pójdę z tym do partkomu!
Minc z wysiłkiem nakłonił Ksenię, by z pójściem do partkomu
poczekała do rana.
Ksenia przepłakała całą noc, pakując rzeczy, żeby
wyjechać do siostry do Saratowa, a rano postawiła ultimatum.
Albo puszczą ją do przeszłości, by mogła to sprawdzić, albo
ona zostanie w przekonaniu, że Udałow biega z komórki
podziemnym przejściem do nieznanej kochanki.
Przyszło przyjąć od Kseni przyrzeczenie zachowania
wszystkiego w tajemnicy i wręczyć jej czterdzieści pięć
rubli eksperymentalnych.
Ksenia przebrała się w sukienkę Łożkiny, którą przyniósł
Łożkin, a przejęci eksperymentatorzy pozostali u drzwi do
komórki.
Ale Ksenia, jak obiecała, wróciła po godzinie. W podróż w
czasie uwierzyła wówczas, kiedy w 1948 roku zobaczyła z
daleka swoją matkę, która z nią, Ksenią, spacerowała po
skwerze przy cerkwi Paraksewy Piatnicy.
Wróciła bez pieniędzy, bowiem zaszła do sklepu komercyjnego,
który pamiętała mgliście jako rajskie miejsce. Dawniej nie
zdarzało się jej tam bywać, bo jej rodzina, jak większość
rodzin w mieście, biedowała i żyła na kartki. Ale do sklepu
komercyjnego biegała z przyjaciółkami oglądać dostatek na
wystawie. Tak więc byłoby okrucieństwem czynić Kseni wyrzuty
za to, że zaprowadziła sprawiedliwość historyczną, kupując w
sklepie komercyjnym puszkę czerwonego kawioru, trzy puszki
krabów i połeć mięsa z jesiotra.
Kiedy Ksenia przyznawała się do tego eksperymentatorom,
oczy jej spokojnie świeciły blaskiem lwicy, która pożarła
tłustą zebrę.
Jak się to stało, że następnego dnia o zakupach Kseni
dowiedziała się żona Łożkina, tłumaczyć nie ma potrzeby.
Wszystko i tak jest oczywiste. Ale to, dlaczego Ksenia o
kawiorze powiedziała swojej krewniaczce, której nie
cierpiała, Antoninie - było już zagadką. A jak dowiedziały
się o tych artykułach siostry Grubina - bliźniaczki Szura i
Ola, można się domyślić.
Rankiem następnego dnia profesor Minc został oblężony.
Przyjaciele go opuścili. Oni swoje bitwy już przegrali. W
ciasno zastawionym książkami i aparaturą gabinecie profesora
siedziało kilka kobiet i zasypywało go niesłusznymi
zarzutami. Minc zrozumiał, że prace przyjdzie przerwać i po
jeszcze staranniejszym ich utajnieniu przenieść poza
miasto. Ale z kobietami trzeba było coś zrobić. Minc był
jednak dobrym człowiekiem, więc wymyślił coś następującego.
Sklep komercyjny na modłę roku 1948 mieścił się na
Puszkińskiej w starej willi zesłanego do Gulsaru polskiego
konfederata pana Ignacego Ząbkowskiego. Obecnie w
pomieszczeniach sklepu była urządzona pracownia modelarstwa
lotniczego dla młodzieży.
W drugiej połowie dnia, kiedy modelarze rozeszli się do
domów, ku drzwiom willi podeszli eksperymentatorzy. Sprawnie
przymocowali do wejścia metalową taśmę maszyny czasu. Tak,
że teraz kto przeszedł przez drzwi, natychmiast trafiał do
sklepu komercyjnego nr 1 miasta Wielki Gulsar w czerwcu 1948
roku.
Zrobione zostało tak dlatego, że Minc nie chciał
dopuścić, by po ulicach przeszłości, w poszukiwaniu towarów
deficytowych, uganiał się cały oddział kobiet współczesnych.
Nieuchronnie wywołałoby to podejrzenia i skandal. Teraz
jednak Minc wpuszczał damy do sklepu z pominięciem ulicy. I
można było mieć nadzieję, że taki wypad doprowadzić do
skandalu nie zdoła. Wszystko zapięto na ostatni guzik.
Kobiety, w liczbie ośmiu, oczekiwały z torbami w rękach.
Denerwowały się i szeptały między sobą. Minc rozdał im po
sto rubli i powiedział:
- Zachowujcie się przyzwoicie, nie poniżajcie godności
człowieka radzieckiego. Kupisz, to wyjdź, ustąp kolejki
następnej.
Pierwsza, na znak Minca, weszła do sklepu Antonina. Na ulicy
było spokojnie. Z sąsiedniego domu wyszła zaciekawiona
staruszka. Łożkin został odesłany, by ją odciągnąć i
wyprowadzić ze strefy.
Czas płynął. Według obliczeń Minca zakupy powinny były
zająć pięć minut. Ale Antonina się nie pojawiła i po
dziesięciu minutach. Minc i Grubin się nie niepokoili, bo
rozumieli, że Antonina ze sklepu tak po prostu nie wyjdzie.
Ale zdenerwowanie kobiet z każdą chwilą rosło przez
obawę, że Antonina kupi zbyt wiele i dla pozostałych nie
starczy.
I kiedy upłynęło piętnaście minut, podniósł się
nieoczekiwany bunt.
Z krzykiem "Nie możemy już dłużej czekać!" żony, siostry i
matki zmiotły strzegącego wejścia Minca i, zderzając się ze
sobą, przebiły się do drzwi. Znalazłszy się w otworze
drzwiowym, znikały. I kiedy zniknęła ostatnia, stara Łożkina,
nastąpiła tragiczna cisza.
- Co robić? - spytał Udałow.
- Ano nic - odpowiedział lekkomyślny Grubin. - Wrócą, kiedy
zrobią zakupy. Dał im pan, Lwie Christoforowiczu, dużo
pieniędzy. Wcześniej niż za pół godziny oczekiwać ich nie
należy.
Okazywało się, że Grubin miał rację. Nic się nie
działo. Trwało tak ponad dwadzieścia minut.
Po upływie tego czasu w otworze drzwiowym pojawił się krzepki
młody człowiek w wojskowym mundurze ze szlifami lejtnanta i
w czapce z wiśniowym otokiem.
Obrzucił obecnych srogim spojrzeniem i spytał:
- Czy jest tu obecny Lew Christoforowicz Minc?
- To ja - przyznał się profesor.
- Pozostańcie na miejscu - polecił lejtnant i zaraz też
zniknął.
Po chwili w otworze drzwiowym pojawiło się biurko. Na nim
stało krzesło. Lejtnant popychał je od tyłu. Następnie
lejtnant ulokował obok drzwi krzesło, usiadł na nim i
powiedział:
- Obywatelu Minc, wasza sytuacja wygląda źle.
- O co chodzi? - zakrzyknął Minc. - Nic z tego nie
rozumiem.
- Czy przyznajecie się do zorganizowania spisku
antyradzieckiego? - spytał lejtnant. - Wasze wspólniczki już
się przyznały.
Udałow jęknął. Domyślił się, że Ksenia wpadła w kłopoty.
- O co jestem oskarżony? - zapytał Minc drżącym głosem.
Lejtnant wyciągnął skądś teczkę z napisem "Sprawa nr 2451" i
otworzył ją.
- We wniosku powiedziane jest - przeczytał.
- Po odprawieniu do miasta Wielki Gulsar grupy dywersyjnej
liczącej osiem osób obywatel Minc L. Ch. polecił
dywersantkom pozorującym przyjezdne nabywczynie kawioru
otruć kierownictwo miasta, a także wysadzić most przez rzekę
Guś.
- To bzdury! - powiedział Minc.
- One się przyznały - krótko i nawet ze smutkiem odezwał się
lejtnant. - Tutaj są wszystkie ich zeznania.
- Wypuśćcie je zaraz! - zakrzyknął Minc. - One w niczym nie
zawiniły.
- To znaczy, że się przyznajecie? - usta lejtnanta drgnęły w
uśmiechu.
- Przyznaję się do wszystkiego, co tylko chcecie -
powiedział Minc. - Tak czy owak, nic nie zrozumiecie.
- Chodźcie za mną! - polecił lejtnant. - Za jednym zachodem
zabierzcie biurko.
- Nie idź! - zakrzyknął Udałow. - Oni cię nie wypuszczą.
- Problem leży nie we mnie - wyjaśnił Minc. - To ja wysłałem
nasze kobiety w przeszłość i ja ponoszę za to
odpowiedzialność.
- Ale on przecież ich też nie wypuści - powiedział Grubin. -
Przecież jesteście razem w jednej sprawie.
- Oczywiście - powiedział lejtnant. - O tym się wypowie
trójka specjalna. Jeśli dywersantki nie są winne, to one do
was wrócą. Ale jeśli... - I lejtnant z uśmiechem przyłożył do
czoła palec i pstryknął językiem.
Udałow z przerażenia zachwiał się.
- Żegnajcie, towarzysze - powiedział Minc do Udałowa i
Grubina i zrobił krok ku drzwiom.
I wtedy usłyszeli głos Łożkina, który powrócił pod drzwi.
- Co się tutaj dzieje? - zapytał.
- Wy, obywatelu, przechodźcie, nie zatrzymujcie się -
polecił lejtnant. - Bo też zostaniecie zatrzymani.
- Chwileczkę, chwileczkę! - odezwał się Łożkin.
- Oni aresztowali nasze kobiety - oznajmił Udałow. - I Minc
teraz idzie poświęcić siebie.
- On nigdzie nie pójdzie - zaoponował Łożkin.
- Z drogi! - wrzasnął na starego lejtnant.
A ten oświadczył:
- Poznaję ciebie, Kola.
- Co takiego? My się nie znamy.
- My się znamy i to jak jeszcze - powiedział Łożkin. -
Miałem w młodości pewien epizod. Po demobilizacji jakiś
czas przesłużyłem w organach. Poznajcie się!
I wtedy wszyscy się zorientowali, że lejtnant jest właśnie
Mikołajem Łożkinem, tylko mocno odmłodniałym.
- Nie wierzę - powiedział lejtnant.
- Trzeba będzie uwierzyć. - Łożkin wyciągnął dowód osobisty
i podał go samemu sobie.
Lejtnant dowód otworzył, długo studiował fotografię,
popatrzył na Łożkina starego. Zamknął dowód.
- Diabli to wiedzą - powiedział w końcu i coś ludzkiego
błysnęło mu w oczach.
- Tak więc, Kola - podsumował Łożkin stary - ja jestem
twoją przyszłością. Emerytem na skalę rejonową. Uczciwym,
szanowanym człowiekiem.
- Ty też jesteś spiskowcem! - powiedział lejtnant bez
przekonania. - Ciebie też trzeba postawić pod ścianę.
- A Wierkę to już rzuciłeś, czy jeszcze z nią żyjesz? -
spytał Łożkin stary.
- Ja tam nic nie wiem.
- Pytam się, czy rzuciłeś Wierkę Rabinowicz, swoją tajną
miłość, córkę represjonowanego wroga narodu? Ja tego nie
mogę sobie wybaczyć do tej pory. Nie mogę sobie wybaczyć
własnego tchórzostwa.
Przyjaciele na Łożkina starego patrzyli ze zdumieniem.
Znali go już wiele lat, przepracował on całe życie jako
buchalter. I, się okazuje, miał epizod!
- Rzuciłem - powiedział lejtnant spuszczając oczy.
- A na grób matki to jeździłeś, jak sobie przysiągłeś? Czy
tylko ciągle sprawy, procesy, spiski?
- Pojadę na pewno - przyrzekł lejtnant, i Udałow pomyślał,
że on jeszcze nie jest człowiekiem straconym, tylko
obowiązkowym i ograniczonym. Ofiarą epoki.
- Tak więc posłuchaj mnie uważnie - powiedział Łożkin do
samego siebie. - Kobiet, poza tobą, nikt więcej nie widział
i nikt nie wie o tym lipnym spisku. Żadnej kariery na tym
nie zrobisz. Wypuścisz je zaraz wszystkie, a wśród nich,
muszę ci powiedzieć, i własną żonę, z którą się ożenisz pod
koniec pięćdziesiątego pierwszego, ale nie tutaj, lecz w
Tiumeniu. A wiesz, dlaczego w Tiumeniu?
- Dlaczego? - oznajmił zgnębionym głosem lejtnant Łożkin.
- Dlatego, że ty złożysz dzisiaj dymisję z powodu rany,
która ci dokucza od czterdziestego drugiego roku. Pojedziesz
do Tiumenia i zaczniesz pracować jako buchalter. Czy
wszystko jasne? Wykonać, chłopcze!
- Rozkaz.
Lejtnant odsunął biurko i krzesło i zniknął w otworze
drzwiowym.
- Co za szubrawiec! - powiedział Łożkin starszy. -
Czyżbym ja taki był?
- Zdarza się wszystko - powiedział ze znużeniem Minc.
Patrzył na drzwi, oczekując, kiedy pojawią się w nich
kobiety.
Ale kobiety się nie pojawiały.
Udałowowi wydawało się, że w uszach mu stuka krew,
wystukując sekundy.
- Tak - oznajmił w końcu Łożkin - tego też i się obawiałem.
W młodości to we mnie siedział łajdak. Bywa tak z ludźmi.
Póki powodów nie ma, łajdak śpi, a kiedy się pojawia możność
zrobienia kariery, zaczyna podszeptywać do ucha
niebezpieczne słowa. Idę tam!
- Nie - powiedział Minc. - To niebezpieczne.
- Jeśli go nie zatrzymam, on dostanie awans i wzniesie
się na drabinie służbowej. Przecież się nie zatrzyma. No to
co ja mam ze sobą zrobić?
I Łożkin uczynił krok ku drzwiom.
- Eureka! - zakrzyknął Minc. - Zrobimy wszystko inaczej!
Wydobył z kieszeni maleńki cyferblat, końcem paznokcia
ostrożnie przesunął wskazówkę do tyłu.
- Rozumiecie? - zapytał.
- Rozumiemy - uśmiechnął się Grubin.
- Teraz to ja wejdę do sklepu, ale to teraz nie będzie
teraz, tylko moment po tym, jak tam się znalazły nasze
kobiety.
I Minc z tymi słowy zniknął w drzwiach.
I zaraz też się zaczęło coś niesamowitego.
Z drzwi zaczęły wylatywać kobiety z pustymi torbami w
rękach. Klęły, piszczały, opierały się, chwytały się rękami
ramy drzwi, starając się powrócić do sklepu komercyjnego.
Ale w gniewie Minc potrafił być bezwzględny, zaś jego
przyjaciele tak zręcznie i szybko chwytali kobiety i
tak energicznie je odpychali od sklepu, że po trzech
minutach wszystkie uczestniczki podróży w czasie znalazły
się w roku 1988. I o żadnym lejtnancie nic a nic oczywiście
nie słyszały. Następnie wyszedł Minc. Udałow i Grubin
pocieszali kobiety, próbując im wyjaśnić, jakiego okropnego
losu cudem uniknęły. Ale kobiety najbardziej gniewało
nie to, że one zostały bez kawioru, lecz to, że Antonina,
jako pierwsza, zdążyła kupić kawioru za sto rubli w
starych pieniądzach.
Udałow uruchomił wszystkie swoje zdolności dyplomatyczne i
jakoś namówił Antoninę do podzielenia się kawiorem z
towarzyszkami. Grubin szybko zdjął z ramy drzwi maszynę
czasu, by lejtnant Łożkin nie wrócił po swoje biurko.
A sam Łożkin stary objął Minca i zapłakał z radości. Minc
przecież mu uratował honor i biografię.
Ale przenikliwy Grubin powiedział:
- A ja specjalnie to się nie niepokoję. Przecież ty,
Łożkin, jesteś wśród nas. I jesteś uczciwym emerytem. A co
to oznacza? A to oznacza, że lejtnant na pewno zgłosi
dymisję i pojedzie do Tiumenia szukać sobie małżonki.
Przełożył Tadeusz Litwiński

KIRYŁ BUŁYCZOW
Pseudonim rosyjskiego historyka i pisarza Iwana Możejki.
Zawodowo specjalizuje się on w historii Dalekiego Wschodu, z
zamiłowania jest pisarzem fantastą.
Urodzony w 1934 r., pierwsze opowiadania zaczął drukować
w 1965 r. Wkrótce zdobył popularność dzięki humorystycznemu,
a zarazem inteligentnemu cyklowi Guslarskiemu (do którego
należy przestawiony przez nas utwór). Akcja opowiadań
rozgrywa się w starożytnym mieście Guslar, gdzie cuda
zdarzają się wręcz rutynowo, na przykład lądują obcy albo w
miejscowym sklepie zoologicznym trafia się, spełniająca
życzenia, złota rybka.
Cztery z kilkunastu książek napisanych przez Bułyczowa
ukazały się w Polsce. Były to "Ludzie jak ludzie", "Podróże
Alicji", "Żuraw w garści" i "Rycerze na rozdrożu". W naszym
miesięczniku drukowaliśmy jego mikropowieść "Przełęcz" ("F"
4/83) oraz opowiadania: "Uparty Marsjasz" ("F" 11/84),
"Czarny kawior" ("F" 11/84), "Dwie metody teleportacji" ("F"
11/84), "Timeo Danaos" ("F" 11/84).
D.M.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bulyczow kiryl Minione czasy id 2190031
Bułyczow Kir Wpadka 67 cz 1 (txt)
bulyczow kir swiatynia czarownic
Bułyczow Kir Wpadka 67 cz 2 (txt)
Bulyczow Kir Zhanbione miasto
Bulyczow Kir Listy z laboratorium
Bulyczow Kir Sublokatorzy
Bulyczow Kir Napój zapomnienia
Bulyczow Kir Antybohater
Bulyczow Kir Wpadka 67
Bulyczow Kir Są wolne miejsca
Bulyczow Kir Wybor
Bulyczow Kir Niegodny bohater
Bulyczow Kir Skarbonka
Bulyczow Kir Wybor pdf
Bulyczow Kir Guslar Neapol
Bulyczow Kir Uparty Marsjasz
Bulyczow Kir Kociol

więcej podobnych podstron