Bułyczow Kir Wpadka '67 cz 1 (txt)



KIR BUŁYCZOW

Wpadka '67

(Osieczka'67)

przełożyła Ewa Skórska

PROLOG
Do najbardziej znaczących wydarzeń jubileuszowego roku - pięćdziesięciolecia Wielkiego Października - należy decyzja KC Partii i Rządu Radzieckiego o przeprowadzeniu podczas uroczystości w Leningradzie szturmu Pałacu Zimowego.
W tym wielkim jubileuszowym przedsięwzięciu wezmą udział przedstawiciele społeczeństwa oraz wszyscy pracownicy leningradzkich fabryk, urzędów i innych zakładów pracy. Odtworzenie pamiętnych wydarzeń października 1917 roku przykuło uwagę zagranicznej prasy i społeczności całego świata i powinno ostatecznie przekonać świat o wyższości ustroju socjalistycznego.
Przez ostatnie, poprzedzające uroczystości tygodnie, Miasto Rewolucji żyje oczekiwaniem na szturm. Fabryki tekstylne przygotowują dla uczestników wydarzeń komplety ubrań, scenografowie Piotrogrodu przywracają miastu wygląd dni październikowych, pracownicy kina i telewizji montują w kluczowych punktach miasta aparaturę.
Powstanie, poprzedzone legendarnym wystrzałem z "Aurory", ma zostać przeprowadzone w dniu 7.11.1967 roku i zakończyć się otwarciem Zjazdu Delegatów w Pałacu Smolnym.
"Prawda", 16.10.1967 r.

1. Antypienko zwrócił swą lwią twarz w stronę Zosi z działu porcelany i zapytał, kto pojedzie po odbiór płaszczy. Zosia zainteresowała się, jakiego koloru mają być płaszcze. Tego Antypienko nie wiedział.
Pod oknem stał autobus z fińskimi turystami. Na siedzeniach drzemały zmordowane staruszki.
- Pewnie dadzą czarne - rzucił tyczkowaty Boria Kołobek. - Z trupią czaszką i kośćmi.
- Nie opowiadaj głupstw - obraziła się Zosia. - Tobie to dobrze, masz junkrów, a u nas jeszcze nawet nie skończyli barykady.
- Dzwoniłem do nich - powiedział Antypienko. - Mają opóźnienie. Mobilizują studentów.
Obite czarną ceratą drzwi uchyliły się lekko. Szczelinę wypełnił obfity biust Raisy Siemionowej.
- Płaszcze gotowe. Trzeba pojechać do magazynu.
- No, to z Bogiem. - Antypienko uśmiechnął się do Zosi. - Do roboty. - Po chwili krzyknął za nią: - I żebyście mi tam nic nie skracały i nie przerabiały. Odpowiadam za nie głową. Prawda historyczna przede wszystkim.
Zosia, nie odwracając się, skinęła głową i wyszła.
Boria Kołobek zapytał Antypienkę:
- A broń dostaniemy?
- Z bronią są problemy. Już mi mieli wydać w magazynie, nawet miałem asygnatę, a tu nagle dzwoni Sokołow z komitetu obwodowego, on tam teraz zarządza bronią, i mówi: cała ta partia ma iść na Bliski Wschód. Mieli tam jakieś problemy. A armaty przyprowadzą jutro, z Muzeum Artylerii. Trzy sztuki. O, przed chwilą tutaj na stole leżał pocisk. Nie wiesz czasem, gdzie go mogłem podziać?
Gdy zakłopotany Antypienko macał po blacie piegowatymi rękami, Boria oparł o stół górną połowę swojego łamliwego ciała i głośno zaszeptał:
- Milicja będzie na placu?
- A po co?
- A jeśli oni naprawdę?
- Co?
- Jeśli oni naprawdę się tu wedrą? Mamy tu przecież skarby światowej kultury, warte miliony nowych rubli.
- Ty się, Kołobek, uspokój. W każdej kolumnie będą szli członkowie komitetu rejonowego. Więc bez paniki. Jasne?
- Jasne - potwierdził wcale nieprzekonany Kołobek.
- A milicja przyda się gdzie indziej. Świętujący naród potrzebuje nadzoru.
- Może i tak. No, to ja idę.
- Idź. Tylko nie wychodź z Zimowego. Może się jeszcze przydasz. Sam rozumiesz, sytuacja jest napięta. W każdej chwili mogą przyjść nowe rozporządzenia.
- Dobrze.
Kołobek poprawił modne okulary i, szeroko rozstawiając chude nogi, poszedł do swojego działu.
W galerii gobelinów spotkał przystojniaka Izwickiego, który oprowadzał wycieczkę. Kołobek przedarł się do niego przez tłum emerytek.
- Długo jeszcze? - zapytał, nachylając się do ucha przewodnika.
- Zaraz kończę. A co?
- Od razu potem leć do działu. Ważne.
Simeonowa Kołobek zastał w bufecie. Pił kefir. Powiedział mu o spotkaniu i poprosił, żeby powiadomił pracowników z działu antyków.
Po dziesięciu minutach w pokoju działu Dalekiego Wschodu zebrało się dziesięciu pracowników Ermitażu. Kołobek usiadł na porysowanym przez pokolenia kandydatów nauk i doktorów biurku, odsunął pochwę samurajskiego miecza i zaczął mówić:
- Towarzysze! Sami się pewnie domyślacie, po co was tu zebrałem. Przed chwilą byłem u Antypienki i ten stary kozioł dał mi wyraźnie do zrozumienia, że milicji na placu nie będzie. - Błysnął okularami, jego wzrok przybrał suworowowską przenikliwość. Pozostali pracownicy milczeli. - Nie rozumiecie? Wyjaśniam. Za dwa dni szturm Zimowego. O tym wszyscy wiedzą? Do szturmu przydzielono załogę Zakładów Kirowskich, połączoną kolumnę komitetu obwodowego komsomołu, grupę uprzywilejowanych emerytów i inne organizacje. Jeśli nie będzie milicji, szturmujący mogą się zapomnieć i wedrzeć tutaj... - W pokoju działu Dalekiego Wschodu zapanowała martwa cisza.
- Nasze barykady trzymają się na słowo honoru. Właściwie to tylko scenografia. Armaty są z Muzeum Artylerii, nie mają zamków. Nasze karabiny pojechały na Bliski Wschód. Czym powstrzymamy...
- Czekaj no, Borka - przerwał mu Simeonow. - Co ty chcesz przez to powiedzieć? Że mamy nie wpuszczać szturmujących do Zimowego?
- Wpuścić będziemy musieli, ale nie dalej niż do westybulu. Ja wszystko rozumiem, pięćdziesiąt lat temu szturm był prawdziwy i Zimowy padł. Ale czy ktoś obliczył rzeczywiste straty siedemnastego roku? Nikt. A wtedy junkrzy jakoś tam jednak bronili pałacu. A my dzisiaj nie mamy go czym bronić. A kto zagwarantuje nam stuprocentowe bezpieczeństwo zabytków kultury i sztuki? Ty, Simeonow?
- Ale po co od razu tak. Szturmujący sami powinni rozumieć. Przecież wśród nich będą szli przedstawiciele organów partyjnych.
- A o masowej psychozie słyszałeś?
- I gdzie niby mają być te masowe psychozy? - Izwicki błysnął groźnie czarnymi oczami. - Z jakich ty pozycji występujesz? Tam się ludzie zbiorą na świętą sprawę!
Ktoś się roześmiał. Kołobek uderzył dłonią w stół.
- Występuję z naszych pozycji! Z pozycji bezpieczeństwa dorobku narodowego!
- Coś mi się zdaje, chłopaki, że wy się prześcigacie w obłudzie - zauważył Simeonow.
- Występuję z pozycji pracownika i, jeśli sobie życzycie, patrioty Ermitażu - ciągnął nie zmieszany Kołobek. - Jesteśmy zobowiązani nie dopuścić do pomyłki 1917 roku. To nasz obowiązek jako członków partii, komsomołu i związków zawodowych.
- Jeszcze by coś potłukli - zażartował niezręcznie ktoś z działu Starożytnych Greków.
- I mieliby do tego pełne prawo - dodał Simeonow. - Jeśli raz na pół wieku pozwala się ludziom wziąć szturmem Pałac Zimowy, to ich świętym prawem jest trochę narozrabiać.
- Ale do komitetu rejonowego i tak trzeba pójść - stwierdził ze smutkiem Izwicki.
Kołobek zdziwił się. Nie spodziewał się poparcia z tej strony.
- Pójść można - odezwał się ktoś spod drzwi.
- Uzbroić się też nie zaszkodzi. - Kołobek kuł żelazo póki gorące. - Musimy być gotowi na każdą ewentualność. - Zeskoczył ze stołu i szeroko rozłożył ręce. - Przecież to wszystko nasze, ludowe. Jesteśmy dziećmi robotników i urzędników, a dzisiaj, dla niektórych może po raz pierwszy w życiu, nadszedł czas poważnej próby. Nie chcę negować decyzji KC o powtórzeniu szturmu Zimowego. To mądra decyzja. Ale bez milicji może dojść do katastrofy. Sam słyszałem na ulicach takie rozmowy...
- Jakie?
- Nieważne, jakie. Graniczące z anegdotą. Przypadek - to przecież również konieczność.
- I kto pójdzie do komitetu rejonowego? Ty?
- Tak. A ty, Izwicki, porozmawiaj z dziewczętami.
- Z którymi?
- Z naszymi. Z tymi, które mobilizowano do żeńskiego batalionu śmierci. Zosia jest tam u nich dowódcą. Teraz pojechała do magazynu teatru po płaszcze.
Na tym zebranie się skończyło. Tylko Simeonow zatrzymał Kołobka w drzwiach i powiedział poważnie:
- Ty tam w komitecie za bardzo nie szalej. Jeszcze dostaniesz naganę za panikarstwo.
- A co ja, głupi? Wspomnę tylko o milicji - sami powinni rozumieć. W razie czego, to oni będą odpowiadać.

2. Już od kilku tygodni w komitecie rejonowym panowała ogłupiająca przedświąteczna atmosfera, trwająca od tak dawna i tak nierealna, że stała się normą, a powrót do powszedniości wydawał się nieprawdopodobny. Nie wiedzieć czemu wyrażało się to u wszystkich pracowników komitetu w identyczny sposób. "Jak tylko się to wszystko skończy - mówili w wąskim kręgu - biorę urlop. Będę siedział dwadzieścia cztery dni w Soczi i grał w preferansa".
Ale na razie o preferansie można było tylko pomarzyć.
Kołobek początkowo nie zauważył milicjanta przy schodach. Całkowicie zasłaniała go sterta metalowych i sklejkowych szyldów i reklam, które, jakby się wydawało, nie powinny się znajdować w komitecie rejonowym.
- Wy do kogo? - rozległ się głos spoza pomarańczowej tablicy KONIAK SZUSTOWA.
- Do Gruszewa - odpowiedział Kołobek i wyjął legitymację partyjną.
- Nie widziałem go dzisiaj. - Sierżant przesunął pod ścianę szyld ZAJAZD. - Nazwozili tego, a wieszać nie ma komu. To - wskazał na ZAJAZD - będzie wisieć nad naszymi drzwiami. Już protestowałem.
- Rzeczywiście, niepoważnie to wygląda - zgodził się Kołobek. - Czyżby nie było innego?
- To główny architekt tak nam dogodził. Sprawdzał na starym planie. Wszystko ma być zgodnie z prawdą historyczną.
Po schodach schodziło dwóch instruktorów działu przemysłowego, uginając się pod ciężarem pozłacanego dwugłowego orła. Instruktorzy zawrócili nim jak fortepianem i zaczęli nieumiejętnie przeciskać się przez drzwi. Sierżant zapomniał o Kołobku i z krzykiem: "Bardziej w lewo, do licha!" rzucił się na pomoc instruktorom.
Kołobek wszedł na pierwsze piętro i instynktownie przywarł do ściany. Z naprzeciwka zbliżał się potężny mężczyzna z epoletami ozdobionymi czarnymi orłami. Na widok odskakującego Kołobka mężczyzna westchnął, odsunął rude bokobrody i Kołobek poznał trzeciego sekretarza.
- Przyzwyczajam się - powiedział sekretarz. - Nie poznałeś?
- Nie. Robi wrażenie. Przekonująco pan wygląda. Czyj to mundur?
- Jeszcze nie dostałem przydziału. Ale generalnie marynarka. Pewnie morski korpus kadetów. Do Gruszewa? Może cię nie przyjąć. Zajęty.
- Spróbuję.
Drzwi do gabinetu pierwszego sekretarza były otwarte na oścież, waliły z nich do poczekalni kłęby papierosowego dymu. Kołobek wszedł do gabinetu i z minutę się rozglądał, próbując się zorientować w niebieskich oparach, gdzie jest towarzysz Gruszew.
W końcu udało mu się wypatrzyć zieleń sekretarskiej serwety. W dymie nad stołem chwiała się krzepka figura sekretarza w marynarskim podkoszulku w paski i marynarskiej czapce ze złotym napisem AURORA. Ma szczęście, pomyślał Kołobek. Będzie w samym centrum wydarzeń. Dwóch starszawych dżentelmenów z nieumiejętnie przyklejonymi bródkami w szpic i w jednakowych czarnych kamizelkach rytmicznie wymachiwało rękami, próbując zmusić marynarza do podpisania jakichś trudnych do rozpoznania w tym dymie papierów.
Marynarz rozmawiał przez dwa telefony, od czasu do czasu zasłaniając słuchawkę ręką i dając jakieś polecenia czerwonoarmiście w budionówce z niebieską gwiazdą.
"Trzeba by im powiedzieć, przecież to nieporozumienie", pomyślał Kołobek. "W siedemnastym jeszcze nie było budionówek. I samego Budionnego też nie było. Zachód się będzie śmiać".
Ostatnie słowa niechcący wydostały się na zewnątrz i zabrzmiały w tym momencie, gdy akurat zapanowała krótkotrwała cisza.
- Co? - zapytał marynarz Gruszew, unosząc się nad stołem i opierając się słuchawkami o zielone sukno. - Kto tam coś mówił o Zachodzie? - W tym momencie rozpoznał Kołobka z Ermitażu. - A, witaj! Co tam mówiłeś o Zachodzie?
Kołobek pomyślał, że Gruszewowi niełatwo wejść w rolę prostego człowieka, wilka morskiego.
- Dzień dobry, towarzyszu Gruszew - przywitał się. - Po co żeście go ubrali w budionówkę? Przecież to wynalazek Pierwszej Konnej, że tak powiem, w ogniu walk wojny ojczyźnianej.
- Głupi. - Gruszew skrzywił się. - Szczur lądowy. Myślisz, że my nie mamy konsultantów? Przecież to Tematian - będzie występował w przedstawieniu teatralnym, po naszym zwycięstwie. Nie czytałeś "Pięćdziesiąt lat w jeden wieczór"? Tam będą i prawicowcy, i budowniczowie Biełomorkanału. Po co przyszedłeś? - Nie czekając na odpowiedź, podniósł do uszu słuchawki, łokciem odpychając dżentelmenów w kamizelkach.
Kołobek podszedł do niego z boku i przysiadł przy stole na wolnym krześle.
- Ja w sprawie milicji - powiedział.
Gruszew nie usłyszał. Kołobek zdecydował, że poczeka.
- Pietropawłowska! - krzyczał sekretarz do słuchawki. - Pietropawłowska! Zaraz tam do was przyprowadzą politycznych! Nie, nie antyradzieckich! Naszych, proletariat! Z zarządu gospodarką rybną i łowiectwem. Umieścisz ich w celach... Czekaj! (- To nie do ciebie! - rzucił do drugiej słuchawki.) Pościeli nie wydawaj. Towarzysze są uprzedzeni. Dwa dni się prześpią bez pościeli. Ich dziadowie cierpieli... Cierpieli, mówię! Z jedzeniem? Jedzenie mają zapewnione. Ze stołówki "Białe noce". Oni wiedzą... Nie, zamykaj, zamykaj, wszystko ma być jak należy. Najważniejsza jest prawda historyczna. Prawda, mówię! Konwój w drodze! A na razie zmobilizuj stróżów z muzeum. Jak to - nie chcą? Obiecaj im nadgodziny! Na razie!
Rzucił na widełki jedną słuchawkę i krzyknął do drugiej:
- Kogan? Kogan, poczekaj!
Zadzwonił pierwszy telefon, Gruszew podniósł słuchawkę, zawołał: "Zaraz!" i odrzucił ją jak żmiję.
Kołobek podniósł osieroconą słuchawkę.
- Komitet rejonowy? - zapytał drżący kobiecy głos.
- Instruktor społeczny Kołobek, słucham.
- Posłuchajcie, towarzyszu społeczny instruktorze - poprosił kobiecy głos. - Niebieski ma być na górze czy na dole?
- Jaki niebieski?
- Na rosyjskiej fladze narodowej. Mówi Smirnicka, z przedszkola numer trzydzieści. Robimy znaczki dla burżuazji.
- Chwileczkę. Może towarzysz Gruszew wam pomoże.
Kołobek podał słuchawkę marynarzowi. "Cholera", pomyślał, "nie mam pojęcia, jaka powinna być flaga; przyzwyczaiłem się, że czerwona".
- Chwileczkę - powiedział Gruszew słuchawce i krzyknął do drugiej: - Ty mi tu, Kogan, nie kombinuj! Twojemu Bundowi1 wystarczy jeden pokój. Co, może mam ci oddać Pałac Taurydzki2? Przecież nie braliście czynnego udziału. Co Marks? Co tu ma do rzeczy Marks? Wiesz co, jak się to wszystko skończy, to cię pociągnę do odpowiedzialności. Tak, za demagogię. Marks nie ma przynależności narodowej. Jest wielkim nauczycielem klasy robotniczej i nie zapominaj o tym. A tak w ogóle, podeślę ci tam kilku towarzyszy z Ukrainy, bo coś mi się wydaje, że ty do tego swojego Bundu masz zamiar włączyć samych Żydów. Nie chcesz Ukraińców? To bierz Ormian. Też bruneci. - Chwycił drugą słuchawkę. - No, co tam u was? Niebieski? Zajrzyj do encyklopedii. Do Wielkiej. Nie ma? To zadzwoń do historyków. Co? Wiesz co, Smirnicka, w sumie to nie ma większego znaczenia. Kto tam będzie sprawdzał, co na górze, a co na dole. W telewizji i tak wszystko będzie szare.
- Jeszcze tutaj jesteś, Kołobek? - zdziwił się Gruszew, odkładając słuchawkę. - Chodźmy na korytarz, muszę trochę odetchnąć.
Wyszli. Dżentelmeni z przyklejonymi bródkami chcieli się rzucić za sekretarzem, ale w kłębach dymu stracili go z oczu.
- Tutaj - wskazał Gruszew. - Bo znowu ktoś nam przeszkodzi.
Weszli do męskiej toalety. Gruszew otworzył lufcik, przez który od razu wleciał mokry jesienny wiatr. Za oknem zamalowanym do połowy białą farbą wisiało szare, smutne niebo.
- Czekam na zawał. - Gruszew westchnął i poprawił marynarską czapkę. - Diabli wezmą to całe przedsięwzięcie, wstydu się najemy. Wiesz, jak na nas patrzą Chiny? Z uwagą... Tylko czekają na wpadkę, żeby rozpocząć przeciwko nam kampanię... A jak pracować z ludźmi? Słyszałeś, co ten Kogan mówił? Marks, mówi, był Żydem, a brał udział w rewolucjach. No, ja mu jeszcze pokażę.
- Nam też łatwo nie jest - powiedział Kołobek. - Sam wiesz.
- Co tam mówić. Zrobili z was junkrów?
- Junkrów. A z naszych dziewcząt kobiecy batalion śmierci.
- No to sobie siedźcie. A na przykład ci z Kirowskiego i z "Elektrosiły" będą musieli w deszczu iść przez całe miasto. A wy co?
- Przyszedłem do ciebie, bo mam problem. Może nie w porę, ale chcę o coś zapytać.
- Wal. - Gruszew patrzył ze smutkiem w okno.
- Powiedz mi, milicja będzie na placu?
- Kiedy?
- W czasie szturmu.
- A czemu o to pytasz?
- Rozumiesz, pogadaliśmy z towarzyszami. Boimy się, że mogą ucierpieć wartości kulturalne. Wezmą Zimowy...
- Daj sobie spokój. Za kogo ty bierzesz nasz piterski proletariat?
- Nie mówię o proletariacie. Nikt nas teraz nie słyszy. Mogą się trafić przypadkowi ludzie. Wypiją po drodze. No i walną kolbą w szybę. Martwię się tylko o dobro państwowe.
- Taak... Zagrożenie istnieje. Ale nieduże.
- To będzie milicja? Może by ją umieścić w Ermitażu?
- Rozumiesz, sprawa wygląda tak. Milicję też zmobilizujemy. Damy im policyjne mundury. Staną się stójkowymi i cyrkulnymi. Komendę ruchu drogowego przerobi się na żandarmów. Ludzi brakuje.
- Wszystkich?
- Co wszystkich?
- Ze wszystkich policjantów zrobicie żandarmów?
Gruszew przysiadł na parapecie.
- Mówię ci to w zaufaniu. Mnie też to niepokoi. - Wyjął plastykową paczkę nabitą tytoniem, kawałeczek gazety i nieumiejętnie zrobił skręta. - Oczywiście, moglibyśmy ubrać w mundury żandarmerii zwykłych ludzi, ale były dwa problemy. Po pierwsze, cywile nie mają potrzebnego doświadczenia, a po drugie, chcieliśmy, żeby nawet w taki świąteczny dzień milicjanci się wyróżniali. Naród ma szacunek do munduru. Jasne?
- A może zmobilizować KGB?
- Wiesz, gdzie mnie posłali?
- Ciebie, Partię Komunistyczną?
- Mają rozkaz obserwowania, kto się będzie niewłaściwie zachowywać. Potem będą wyciągać konsekwencje.
- No to chociaż daj do Ermitażu oddział żandarmów. Na wszelki wypadek.
- To się da zrobić. Może podrzucimy wam jeszcze wóz strażacki. Tylko będziecie musieli ich sprzęt podłączyć do gorącej wody. Żeby się ludzie nie poprzeziębiali, gdy będziecie ich polewać wodą. W przeciwnym razie mogą być poważne nieprzyjemności.
- To już lepiej bez strażaków, bo takiego błota do sal naniosą... Gorzej niż zbuntowany naród.
- Dobra. Jak chcesz. Pogadaj jeszcze z dyrektorem. Czyli wpuszczasz ich za barykadę i ani kroku dalej. W razie jakby co, dzwoń od razu do komitetu obwodowego. Mnie tu nie będzie. Będę na "Aurorze", powierzyli mi oddanie wystrzału.
- No, to idę.
- Idź. I bez paniki. Powtarzam ci, naród mamy uświadomiony. Porządny naród!

3. Kiereński stał przed lustrem i próbował założyć krótką, sterczącą perukę w taki sposób, żeby zasłonić rzadkie, kręcące się włosy na skroniach. Włosy były ciemniejsze od peruki i mocno skręconymi lokami okalały wyrób lenfilmowskich fryzjerów. Kiereński ze smutkiem pomyślał, że będzie musiał uważać na zbyt gwałtowne ruchy. Złożył ręce na piersi. Podobieństwo było niewątpliwe.
Korytarzem szło powoli dwóch ministrów. Kiereński nie znał ich z widzenia, ale pomyślał, że sądząc z postury to powinni być Milukow3 i Guczkow4. Pamiętał te nazwiska z podręcznika do historii. Za nimi szedł Rozental - administrator teatru Lensowietu i zarządzający trupą Rady Ministrów.
- Towarzyszu Jamanidze - zwrócił się do Kiereńskiego - poznajcie się. Towarzysze będą z wami pracować.
- Siedow - przedstawił się pierwszy.
- Sulżenicki - mruknął drugi.
- Towarzysze nie otrzymali jeszcze konkretnych ról, czekamy na listę Rady Ministrów - powiedział Rozental. - Jak tylko ją przyślą z Muzeum Rewolucji, rozdzielimy role według wyglądu zewnętrznego.
- A na razie gdzie mamy czekać? - zapytał Kiereński-Jamanidze.
- Posiedźcie sobie w westybulu.
- To już lepiej zejdziemy do bufetu - sprzeciwił się Siedow. - Musimy się poznać. Przecież od jutra będziemy razem rządzić krajem.
- Tylko nie przesadzajcie z piciem - uprzedził Rozental. - Punkt osiemnasta macie być trzeźwi jak świnie. Przeprowadzimy próbę z dekoracjami.
Ministrowie zeszli do bufetu. Bufetowa nie rozpoznała Kiereńskiego. Nie spodobało mu się to. Wyjął z kieszeni tekst swojej roli i usiadł przy stoliku, czekając, aż Sulżenicki i Siedow coś zamówią.
- Obywatele wolnej Rosji! - mamrotał Jamanidze, starając się nadać swojemu głosowi intelektualne brzmienie. - Dzisiaj rozstrzygną się losy wolności i demokracji... - Tekst zaczynał mu się podobać.
Do bufetu wpadł Rozental i przedstawił ministrom carskiego admirała.
- Z komitetu rejonowego. Trzeci sekretarz. Zastępca ministra obrony. Będzie z wami w Ermitażu. Proszę się nim zaopiekować.
- Czemu nie, możemy - powiedział Sulżenicki. - W końcu wszyscy jesteśmy po tej samej stronie barykady.
- Właściwie należy się do mnie zwracać "wasza miłość", ale tymczasem możecie do mnie mówić "Iwanie Sidorowiczu".
- Iwanie Sidorowiczu - Siedow na chwilę odszedł od lady - nie znalazłby pan dwóch rubli w radzieckiej walucie? Wypilibyśmy za zwycięstwo Rewolucji Socjalistycznej.
Admirał odchylił połę płaszcza i wyciągnął z kieszeni plastykowy portfel.
- Rubel reszty, wyzyskiwaczu. - Na jego twarzy pojawił się dobry, zmęczony uśmiech.
Siedow dał mu rubla reszty.
Usiedli. Admirał nalewał koniak i opowiadał, jak to dowodził rotą na Drugim Białoruskim. Czarne orły na jego epoletach poruszały się miarowo. Wydawało się, że machają wspaniałymi skrzydłami.
- Obywatele wolnej Rosji! - krzyczał Kiereński, który miał już trochę w czubie. Przekrzywiła mu się peruka i był coraz mniej podobny do premiera Rządu Tymczasowego. - Ojczyzna w niebezpieczeństwie!
Admirał kręcił z wyrzutem głową i półgłosem powtarzał:
- W razie czego - legitymacja na stół. Rozumiesz - na stół.
- A ja cię zgnoję. I nawet nie spojrzę na pagony! - groził Kiereński. - Za mną stoją moi wierni Kozacy! Mam znajomego w komitecie obwodowym!
Ministrowie byli zmieszani i co i rusz zagryzali rybkami w pomidorach. Nie mieli jeszcze tek i nazwisk. To stawiało ich w trudnym położeniu.
Pojawił się znowu Rozental.
- Aha! - zawołał. - Tak właśnie myślałem. A mam jeszcze na głowie całą Dumę. Wszystkich ubrać i obuć i to w importowane obuwie. - Szybko wychylił kieliszek koniaku i wybiegając jeszcze raz przestrzegł:
- Do osiemnastej macie być trzeźwi jak świnie.
- Jak świnie - powtórzył Kiereński.
Admirał po cichu wstał i wyszedł napisać raport na Kiereńskiego. Pisał go bezpośrednio do komisji kontroli i cytował premiera z pamięci.
Do osiemnastej Kiereński zaprzyjaźnił się ze swoimi ministrami. Obejmowali się i zgodnie śpiewali "Boże, chroń cara". Co prawda nie znali słów, ale i tak ładnie im to wychodziło.
- Zrobię cię Milukowem! - krzyczał Kiereński w przerwach. - Będziesz moją prawą ręką, Siedow! Stanowisko ci dam. Szacunek ci zapewnię. Przejdziesz do historii. - Wymachiwał zerwaną z głowy peruką, i bufetowa, która w końcu go poznała, uśmiechała się po kryjomu. Lubiła Jamanidzego. Był mężczyzną z gestem, a do tego kawalerem.
O osiemnastej przybiegł zgoniony i zaaferowany Rozental. Popychając tłuste burżuazyjne tyłki ministrów, zabrał ich na posiedzenie Dumy ostatniej kadencji.
Jamanidze szedł z tyłu i powtarzał:
- Obywatele wolnej Rosji! Szczęście jest tuż tuż! Moi wierni Kozacy czekają na rozkaz!

4. W magazynie była kolejka i Zosia sterczała tam do czwartej. Denerwowała się, że nie zdąży pojechać po córeczkę do przedszkola.
Młodziutki porucznik milicji przed nią odbierał mundur żandarma. Był trochę zmieszany i nawet zagadnął do Zosi:
- Pamięta pani, jak to jest u Lermontowa:
I wy, błękitne mundury,
I ty, posłuszny im narodzie...
- Tak - odpowiedziała Zosia. - To jak wyjeżdżał na Kaukaz.
- Żandarmeria była organizacją nienawistną narodowi. A ja studiuję zaocznie prawo. Jestem na czwartym roku. Pani wystąpi jako kto?
- Szkoda nawet mówić. Jestem w batalionie szturmowym. Ochrona Zimowego.
- Majakowski o was pisał. Tylko nie pamiętam dokładnie słów. Coś obraźliwego.
- Pojęcia nie mam, jak przekonam moje dziewczęta - zafrasowała się Zosia. - Mówią, że na rękawach będziemy miały trupią czaszkę i kości. Co za hańba!
- Nie ma w tym nic hańbiącego - wmieszał się do rozmowy staruszek w binoklach. - Doskonale pamiętam, że w tym batalionie były bardzo porządne kobiety, które dały się złapać na haczyk carskiej agitacji. Na przykład, moja ciocia, Głafira Siemionowna, później wybitny pracownik na niwie edukacji rolniczej, bezprawnie represjonowana w trzydziestym piątym roku.
- A pan kim będzie? - zapytał ostro porucznik.
- Czarna sotnia5 - odpowiedział staruszek nie bez dumy. - Z chorągwiami i obrazami świętych.
- To po co pan tu stoi?
- Jak to po co? A kapoty, czapki, buty? Mamy bardzo szeroki inwentarz. Mówią, że wszystko ma być importowane.
- Taak... - Porucznik patrzył wrogo na staruszka. Zosia miała wrażenie, że ma ochotę zapytać: a czy ty nie byłeś przypadkiem, gołąbeczku, w tej czarnej sotni i przed siedemnastym rokiem?
Ale staruszek, jakby odgadując myśli porucznika, uśmiechnął się chytrze i powiedział:
- Tylko wy, młodzi, nie ulegajcie fałszywemu wrażeniu, że ja sprzyjam prawicy. Do czarnej sotni wybrano ludzi różnych narodowości. W tym Ormian, Żydów, Gruzinów, nawet jednego towarzysza z Korei. Naszym internacjonalistycznym obowiązkiem jest pokazanie wrogów w całej ich ohydzie.
Porucznik poszedł dopilnować załadunku mundurów, a staruszek zdrzemnął się na drewnianej ławce.
- Wasza asygnata - warknęła kobieta w okienku.
Zosia podała jej dokument.
- Będziecie musieli sami pójść do magazynu. Płaszczy nie starczy. Mogą być kurtki ze sztucznej skóry. Jeśli zgłaszacie pretensje - kierownik magazynu drugie drzwi na lewo.
- Nie zgłaszam żadnych pretensji. - Zosi bardzo się spieszyło. - Mogą być kurtki.
- Głupia! - Czarnoseciniec się obudził. - Te z prawdziwej skóry wzięli dla siebie. Zaskarż ich do komitetu rejonowego.
Magazynierka jeszcze wymyślała staruszkowi, gdy Zosia, która dostała kurtki, czarne płaszcze i paczkę naszywek do samodzielnego przyszycia, wsiadała do samochodu obok kierowcy.
Ciężarówka długo jechała po Prospekcie Moskiewskim, potem skręciła na Ligowkę. Na ulicach panował ożywiony ruch. Z murów ogniochronnych zdejmowano wywieszki kas oszczędnościowych i reklamy Aerofłotu. Przed bramą jakiegoś przedsiębiorstwa na mokrym asfalcie leżał długi transparent z hasłem: POWITAJMY ROCZNICĘ PIĘĆDZIESIĘCIOLECIA NOWYMI OSIĄGNIĘCIAMI NA NIWIE PRACY! Po transparencie, który nie był już do niczego potrzebny, deptali surowi ładowacze, przygotowując do zawieszenia tablicę z reklamą gilz KATYK. Na rogu, w malutkim kiosku, sprzedawano czerwone kokardy i trójkolorowe znaczki. Ze szkoły wychodzili uczniowie starszych klas, dumni z herbów gimnazjum na swoich czapkach.
Przed dworcem Moskiewskim jak zwykle było pełno ludzi. Przedstawiciel "Inturistu" rozpaczliwie wykłócał się z bagażowymi. Spora grupa turystów zagranicznych stała przed hotelem "Oktiabrskaja" i gapiła się, jak zdejmują z dachu dwumetrowe litery nazwy hotelu.
Ciężarówki nie wpuszczono na Newski. Trzeba było jechać naokoło. Zosia, mimo że bardzo się spieszyła, poprosiła kierowcę, żeby przejechał obok Smolnego. Kierowca zgodził się. Też miał ochotę popatrzeć na sztab Października na dwa dni przed powstaniem.
Zdecydowano, że nie będzie się demontować pomnika Lenina, przykryto go tylko brezentem, żeby nie naruszać prawdy historycznej. Przed wjazdem stał samochód pancerny z napisem ŚMIERĆ CARATOWI! i wymalowaną na boku nazwą ILJA MUROMIEC. Wokół samochodu krzątali się pracownicy telewizji. W samochodzie pancernym miała się mieścić jedna z ruchomych stacji telewizyjnych.
Zosia niespodziewanie pomyślała, że porucznik dostał niewłaściwy mundur. Jacy mogli być żandarmi w październiku siedemnastego roku? Ale od razu odpędziła od siebie tę myśl. W komitecie obwodowym wiedzą, co robią.
Antypienko czekał na Zosię na dole.
- Co cię tak długo nie było? - naskoczył na nią. - Tak jakbyś nie mogła kogoś wysłać! Szybciutko zdaj płaszcze i od razu do towarzysza Rozentala.
- Nie mogę, muszę jechać do przedszkola po Galę. Mojego Kolę, mobilizowali do Wikżela6. Ma zrywać łączność między Moskwą i Petersburgiem.
- W takim razie szybciutko poznaj się z towarzyszem Rozentalem. On odpowiada za Rząd Tymczasowy. Obdarzono go dużym zaufaniem.
- Dobrze. Tylko szybko. A wy załatwcie wyładunek.
- A to co?
- Weźcie. To czaszki i kości. Nasze naszywki.
Zosia weszła na drugie piętro, gdzie czekał na nią towarzysz Rozental i dwóch ministrów z Rządu Tymczasowego.
- Dzień dobry - przywitał się Rozental. - Chcielibyśmy zająć nasz pokój. Ten, w którym nam powiedzą; "Kto tu tymczasowy, wyłazić".
- Przerabiają go teraz - powiedziała Zosia. - Pewnie wam już towarzysz Antypienko mówił.
- Czego on nam nie mówił! - zdenerwował się aktor Sulżenicki. - Ale niech pani sama powie, jak mamy sami, bez wsparcia społeczeństwa, robić próby z dekoracjami?
I w tym momencie do pokoju wszedł Kiereński. Już wytrzeźwiał i peruka trzymała się całkiem nieźle. Całkowicie zasłaniała czarne włosy na skroniach.
- Nodar Jamanidze - przedstawił się Zosi i wpił się w jej oczy długim spojrzeniem.
Zosia spróbowała oderwać się od ognistego spojrzenia Nodara. Nie udało się. Dowódca batalionu kobiecego zrozumiała, że być może premier Rządu Tymczasowego czekał na spotkanie z nią kilka lat. Jak niewidoma, zrobiła kilka kroków w kierunku Kiereńskiego. Zatrzymał ją dopiero ostry głos Rozentala:
- W takim razie, bardzo proszę, zaprowadźcie nas do sali obrad.
Zosia odwróciła się gwałtownie, żeby już nie patrzeć w czarne ogniste oczy Kiereńskiego. Ale nawet nie patrząc, czuła jego spojrzenie na plecach i rozumiała, że sprawie rewolucji zadano pierwszy cios. Dowódca szturmowego batalionu kobiecego, społecznik, komsomołka, żona i matka, Zosia Pietrowa z działu porcelany zrozumiała, że ona i jej podwładne zrobią wszystko, żeby chronić premiera i jego rząd przed sprawiedliwym gniewem zbuntowanych mas.
I gdy czekający w korytarzu na Zosię Boria Kołobek zobaczył jej oczy, płonące wewnętrznym stałym ogniem kobiecego oddania, zrozumiał, że być może Ermitaż uda się utrzymać.
Kołobek po wizycie w komitecie rejonowym zdał sobie sprawę, że nie ma co liczyć na pomoc partii i milicji. Ta świadomość, nakładająca na niego nową odpowiedzialność, dodała mu sił.

5. - W odróżnieniu od Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej nasze obchody będą trwały nieco krócej - powiedział sekretarz komitetu obwodowego do spraw propagandy i agitacji. - Nie mamy prawa zamykać największych obiektów przemysłowych naszego miasta na dwa dni. Towarzysze z Moskwy mogą potwierdzić, że tam, w naszej stolicy, na szturm Kremla przeznaczono trzy godziny.
- Trzy i pół - poprawił przewodniczący KC.
- Trzy i pół. Ze względu na ruch uliczny i interesy telewidzów. Oczywiście, nie możemy w ciągu trzech godzin rozgromić sił kontrrewolucji. To by było nie w porządku.
Sala poparła sekretarza aprobującym szumkiem. Gruszew nawinął na palec tasiemkę od czapki marynarskiej i zwrócił się do siedzącego obok Burundukowa z "Elektrosiły":
- Zachód na nas patrzy.
- Chińczycy też by się ucieszyli, gdyby się nam noga powinęła.
Sekretarz, jakby słysząc słowa Burundukowa, ciągnął:
- Wszyscy, towarzysze, rozumiecie złożoność międzynarodowej sytuacji. Dogmatycy z Pekinu nawet podczas snu nie przestają zastanawiać się, jakby tu zniesławić uroczystość pięćdziesięciolecia. Między nami mówiąc, wczoraj na Newskim widziano korespondenta Sinhua, który słowo w słowo przepisywał nasze obwieszczenia i odezwy z 1917 roku. (Szum na sali). W związku z tym, towarzysze, musimy pamiętać, że wszyscy jak tu jesteśmy osobiście odpowiadamy za każdy przecinek, każdą literkę, każde słowo. Wyobraźcie sobie, jaki harmider podniosłaby wroga nam prasa, gdyby przyłapano nas na błędzie historycznym. Przejdźmy teraz do spraw bieżących...
- Miałeś szczęście, Grisza - powiedział z zazdrością Burundukow. - Ja w ogóle nie wezmę udziału w wydarzeniach. Zostaję w zarządzie fabryki, mam pilnować łączności.
- Towarzysze! - Po krótkiej przerwie wystąpił członek KC z Moskwy. - Towarzysze, wszyscy doskonale rozumiemy podwójną, a nawet potrójną odpowiedzialność, jaką nakłada na każdego z nas decyzja Komitetu Centralnego o rekonstrukcji w dniu pięćdziesiątej rocznicy Wielkiego Października wydarzeń siedemnastego roku. W całej ich złożoności, a czasem sprzeczności... Cały świat powinien zobaczyć na własne oczy, że jesteśmy gotowi nawet co roku szturmować i zdobywać Pałace Zimowe, aby zademonstrować triumf marksizmu-leninizmu! Niech wszyscy zobaczą, że nasze zgrubiałe palce mogą jeszcze utrzymać karabin! Punktem kulminacyjnym obchodów będzie, jak wiecie, szturm cytadeli reakcji - Pałacu Zimowego. Tenże szturm stanie się sygnałem dla rewolucyjnych wydarzeń w Moskwie - stolicy naszego kraju. - Członek KC zrobił pauzę i niespiesznie nalał sobie wody ze stojącej na niewielkiej mównicy karafki. Woda lała się do szklanki cienkim strumyczkiem i jej plusk wzmocniony mikrofonem był doskonale słyszalny w całej sali. - Poprzedni mówca skupił się przede wszystkim na międzynarodowym aspekcie jutrzejszych wydarzeń. To bez wątpienia ważne, ale nasz główny cel to naród radziecki. I dlatego my, pamiętając wypowiedź jednego z marksistów-leninistów "Kadry decydują o wszystkim", powinniśmy postawić na szczególnie ważnych odcinkach wiernych partii, uświadomionych i najlepiej niepijących towarzyszy. Towarzysze, powstanie to sztuka. Tak uczył nas Lenin! Potraktujmy to pokazowe powstanie jak sztukę!
Burza oklasków wstrząsnęła niewielką salą komitetu obwodowego.
Przywódca Bundu Kogan odwrócił się do Gruszewa i krzyknął nie przestając bić brawa:
- Już my im pokażemy!
Kozacki czub Kogana rozsypał się i zasłonił prawe oko.
- Wszyscy na Zimowy! - wykrzyknął ktoś.
Znowu zagrzmiały oklaski.
- Zajdź do mnie, dostaniesz instrukcje. - Gruszewa dogonił w korytarzu instruktor komitetu obwodowego.
Weszli do gabinetu.
- Już dzisiaj w nocy zaczną przeciągać "Aurorę" z Kronsztadu - powiedział instruktor. - Na razie zdjęli z niej wszystkie nadbudówki i wysłali w dół rzeki na barkach. Twoje zadanie... wiem, że je znasz, ale nie zaszkodzi powtórzyć. Twoje zadanie polega na byciu tym marynarzem, który nie uwierzy kapitanowi, że farwater jest płytki. Zejdziesz do szalupy i sam sprawdzisz jego głębokość sondą. Potem przejmiesz dowodzenie statkiem i doprowadzisz go na pozycję do obstrzału Zimowego. Jasne?
- Jasne już od dwóch tygodni.
- A to, co ci teraz powiem, jeszcze jasne nie jest. Tylko do twojej wiadomości. Jak myślisz, dlaczego zdjęto nadbudówki z krążownika? Nie wiesz. Wyjaśniam. Dzisiaj w nocy przywiozą inną armatę. Taką, która może strzelać prawdziwymi pociskami. I dadzą nam dwa prawdziwe pociski. Wystrzelicie w Zimowy. Teraz jasne?
- Jakoś nie...
- Gazety trzeba czytać. Słuchaj. Wśród naszych inteligentów jest tendencja do traktowania salwy z "Aurory" tak, jakby jej nie było. Że niby był tam jakiś sygnalizacyjny wystrzał, w dodatku ślepy. I uradziliśmy tu z towarzyszami, że damy im popalić. Zrobimy tak, żeby w sześćdziesiątym siódmym salwa była prawdziwa!
- Ale przecież tam, w Ermitażu, są obrazy i tak dalej...
- O to się nie martw. Elektronicy wszystko wyliczyli. Pocisk trafi w salę sztuki zachodniej. W tych, jak im tam... impresjonistów. Żadna strata. Teraz jasne? No, to idź, działaj. I ani mru, mru.
Gruszew pomyślał, że Kołobek miał sporo racji.
- I pamiętaj, to osobiste tajne rozporządzenie towarzysza Breżniewa!

6. O godzinie siedemnastej syreny wszystkich fabryk Leningradu przeciągle, bezładnie i alarmująco zawyły. Wyła syrena Zakładów Kirowskich, które teraz nazywały się Putiłowskie, wyła syrena "Elektrosiły" i syreny tajnych przedsiębiorstw, ozdobionych różnorakimi obwieszczeniami, wył Zakład Przetwórstwa Zbożowego, i sądy wojenne w Kronsztadzie, gwizdały pociągi na dworcu Moskiewskim, Witebskim, Warszawskim i Finlandzkim, dzwoniły tramwaje rzeczne, trąbiły taksówki, a zamontowane wszędzie głośniki zagłuszały cały ten zgiełk pierwszymi dźwiękami hymnu.
W miarę jak cichły syreny, Palmir Północy przeżywał czarodziejską metamorfozę. Milicjanci porzucali swoje posterunki, wsiadali do niebieskich samochodów milicyjnych i wychodzili jako policjanci i stójkowi w niskich papachach. Zza rogu Litiejnego zaułka wyszła kiepsko zorganizowana grupa mężczyzn w kapotach i wypastowanych margaryną butach ze zwijającymi się w harmonijkę cholewami. Mężczyźni nieśli ikony i sztandary i śpiewali z kartek "Boże, chroń cara". Z ulic zniknęły taksówki i zamiast nich po Newskim, dziwnie cichym i pustym mknęli rikszarze. Spychając gapiów na chodniki przejechali kozacy. Na pikach trzepotały niebiesko-biało-czerwone chorągiewki - francuskie, zaproponowane przez eksperta z Muzeum Lenina. Stary ford z jakimiś ludźmi w mundurach bez znaków rozpoznawczych wyskoczył na most Aniczkowski, wypuścił kłąb niebieskawego dymu i utknął przy koniu Clodta7. Na furmance, przebrani za wieśniaków, jechali operatorzy filmowi. Oczy obiektywów złowieszczo wyglądały spod porozpinanych sukman.
Ściemniało się. Ta część ludności Leningradu, która nie brała bezpośredniego udziału w przedsięwzięciu, snuła się po chodnikach, nerwowo wsłuchując się w głosy megafonów. Rozmach i realność przedsięwzięcia wywoływały w obywatelach niepokój i niezrozumiałe pragnienie schowania jak najgłębiej, do kufra o podwójnym dnie, legitymacji związkowych i członkowskich DOSAAF. Bezładnie, jakby odzwyczajone po długiej przerwie, rozdzwoniły się dzwony Soboru Kazańskiego. Dłonie przechodniów sięgały ku czołom - przeżegnać się albo po prostu otrzeć pot.
Czarnosecińcy w umówionym miejscu złapali Kirgiza, zamaskowanego na rabina i otwarcie znęcali się nad nim, nie czyniąc mu jednak, zgodnie z ustaleniami, krzywdy cielesnej.
Zapaliły się światła w dawnych kasach dworca kolejowego, teraz pełniących rolę Dumy. W oknach majaczyły postacie należących do różnych frakcji deputowanych. Deputowani wymachiwali rękami, a głośniki, włączone na kilka minut w sali Dumy, transmitowały hałas i okrzyki kontrrewolucjonistów.
Słychać było wystrzały z ciężkich dział. Oddziały generała Krosnowa rwały się ku Piotrogradowi, ale na dany przez sierżanta milicji znak zatrzymały się, bezsilne, przed Pułkowskimi wzgórzami.
W Pałacu Zimowym również czuło się niepokój. O piątej wyjechały ostatnie ładowarki i wywrotki, oddzielając Ermitaż od placu barykadą zmontowaną byle jak z pustej tary, kontenerów, złomu, bierwion i długich prętów, które nadawały jej wygląd długiego jeżozwierza.
Na barykadach umieszczono cekaemy i trzy armaty bez zamków, przywiezione z Muzeum Artylerii. Pomiędzy ścianą pałacu i barykadą było na razie pusto.
Dziewczęta - sekretarki, historycy sztuki, sprzątaczki i przewodniczki Ermitażu, przymierzały mundury. W kącie sali egipskiej Raisa Siemionowna ustawiła maszynę do szycia i przerabiała, pomimo surowego zakazu Antypienki, kurtki i płaszcze kobietom z batalionu śmierci. W bufecie stała kolejka po kefir i czarną kawę. Wiele osób miało nocować w Ermitażu, a jutro czekał je ciężki dzień.
Antypienko nadzorował rozkładanie polówek w głównym westybulu. Polówek brakowało - potrzebowano ich nie tylko w gnieździe kontrrewolucji.
Zosia, już przebrana w czarną lśniącą kurtkę z czaszką na rękawie - musiała przyznać, że bardzo jej w tym stroju do twarzy - siedziała na parapecie z premierem Rządu Tymczasowego. Pili czarną kawę i rozmawiali półgłosem.
- Cieszę się, że pani mnie rozumie. Kobiety rzadko mnie rozumieją.
Powiedziawszy to Kiereński opuścił oczy i jego spojrzenie przypadkiem padło na zgrabne kolano Zosi. Kiereński westchnął. Zosia poczuła instynktownie, że coś jest nie w porządku z jej ubraniem, spróbowała naciągnąć swoją minispódniczkę na kolano, ale nic z tego nie wyszło.
- Jestem żonaty od ośmiu lat. - Kiereński znowu westchnął i poprawił perukę. - Moja żona Rita okazała się bardzo ograniczoną kobietą.
- Niech pan tak nie mówi - zaprotestowała Zosia. - Jestem pewna, że pańska żona to miła i dobra kobieta. Jest jej tak samo źle z panem, jak panu z nią.
- Znowu ma pani rację, absolutną rację! - zapalił się Kiereński. - Wszystkiemu winien jestem wyłącznie ja.
Korytarzem przeszedł Kołobek. Uginał się pod ciężarem skrzynki. Drugą taką skrzynkę dźwigał za nim Simeonow.
- Co tam macie, chłopaki? - zapytała Zosia.
- Nic takiego.
- Boria jest naszym wodzem. To znaczy dzisiaj dowodzi junkrami. Czy pana aresztują?
- Nie - zaprzeczył Kiereński. - W ostatniej chwili uda mi się uciec. W przebraniu pielęgniarki. Ucieknę do Ameryki.
- To bardzo ciekawe - powiedziała Zosia. - Oglądał pan "Kobietę i mężczyznę"?
- Nie. Co to takiego?
- Film o prawdziwej, czystej miłości. Francuski.

7. Włodzimierz Iljicz Lenin wyminął towarzysza Jarcho i pierwszy podszedł do drzwi od klatki schodowej. Dawno niemyta szyba była szara, z zaciekami po listopadowych deszczach.
- Kozaków nie widać - powiedział Lenin.
- Junkrów też nie.
Lenin poprawił zakrywający połowę twarzy bandaż i naciągnął na rudą perukę czapkę z daszkiem. Na górze trzasnęły drzwi. Kamera telewizyjna na półpiętrze terkotała cicho. W półmroku postacie operatorów wyglądały jak zjawy.
- Chodźmy, towarzyszu Iljicz. - Jarcho starał się mówić z estońskim akcentem. - Czekają na nas w Smolnym.
- Tak, już czas.
Włodzimierz Iljicz ostrożnie otworzył drzwi i ten historyczny gest momentalnie został pokazany przez miliony telewizorów całego Związku Radzieckiego i postępowych krajów Europy, włączonych do systemu Interwizji.
Zimna, deszczowa noc schwyciła wędrowców i poniosła ich w stronę mostu, ku Newie, niebezpieczeństwu i sławie. Jarcho szedł pierwszy. Jego szerokie kroki były pewne, ale ostrożne. Lenin szedł z tyłu. Opaska przeszkadzała mu patrzeć i szybko namiękła - wydawało się, że ma przyczepioną do twarzy mokrą ciężką poduszkę.
Spóźnieni widzowie tłoczyli się na chodnikach i szept: "Idzie!" toczył się naprzód, wyprzedzając idących o kilka kwartałów.
Znana z książek i filmów postać wodza w długim wąskim palcie z czarnym aksamitnym kołnierzem, w robotniczej czapce z daszkiem i z obwiązanym policzkiem - wodza, który szedł wziąć w swoje ręce dowodzenie powstaniem - sprawiała, że wszystko wracało na swoje miejsce.
Łamiąc wszystkie zasady przedsięwzięcia idących wyminął samochód telewizji z kręcącym się na dachu radarem. Był jako tako zamaskowany na katafalk. Cylindry operatorów i reżysera złowieszczo chwiały się nad ciemną ulicą.
Długi ryj kamery, który wysunął się z tyłu katafalku ostatni raz dał na ekrany duży plan twarzy Lenina. Wiedząc, że go filmują, Lenin starał się opanować drżenie ramion. Dreszcz przeszywał go do szpiku kości, wydawało mu się, że lodowate krople ściekają po wątrobie. Rozbolał go ząb. Już przedwczoraj żona prosiła, żeby poszedł do dentysty, ale w przychodni WTO8 trzeba się było zapisywać z trzydniowym wyprzedzeniem.
Jarcho otrząsnął się i zapalił, osłaniając płomień szerokimi dłońmi.
- Niech pan schowa paczkę - polecił Lenin. - Kto pięćdziesiąt lat temu palił "Biełomory"?
- Już nas nie filmują. - Jarcho mówił teraz bez estońskiego akcentu. - Pojechali na dworzec. Tam się zaraz będzie sporo działo.
- Pospieszmy się. Bo nam rozsuną mosty.
- Nie. Tej nocy trzymają je putiłowcy. Czerwona Gwardia.
- O której mamy być w Smolnym?
- Jeszcze czas. Dobrze by było wstąpić gdzieś, rozgrzać się.
- Zwariował pan. Przecież tego nie było.
- Kto wie... tamtej nocy ich nie obserwowaliśmy.
Jarcho wyrzucił niedopałek, który zasyczał w czarnej kałuży.
Z daleka zastukały kopyta.
- Wejdźmy, Włodzimierzu Iljiczu, do tej bramy. Zdaje się, że to kozacy. Boję się, czy ci trockiści nie odkryli waszego lokalu konspiracyjnego.
- Niech się pan trzyma tekstu - powiedział surowo Włodzimierz Iljicz, dając nura w ciemną bramę. - Jacy trockiści? Lowa powinien siedzieć w Smolnym i dowodzić, póki mnie tam nie ma.
- Niemożliwe!
- Rzeczywiście, niemożliwe. Zdecydowali, że się obejdą bez tej politycznej prostytutki! W Smolnym jest Podwojski9 i Swierdłow10. Pewni ludzie. Z komisji rewizyjnej.
Kozacki podjazd przejechał szybko i tylko błoto bryzgające spod końskich kopyt chlusnęło w bramę.
- Idziemy?
- Idziemy. Tylko ostrożnie. Żarty żartami, ale jeśli teraz wpadniemy w oczy kozackiemu patrolowi, może dojść do skandalu.
Na rogu płonęło ognisko. Wokół niego stali czerwonoarmiści. Karabiny ustawiono przy stojaku.
- Swoi - stwierdził Jarcho. - Jeszcze dwie przecznice i będzie most. A stamtąd do Smolnego już niedaleko.
- Żebyśmy już wreszcie tam byli - mruknął Lenin.
Jeden z czerwonoarmistów słysząc kroki odwrócił się.
- Kto idzie? - zapytał.
- Do Smolnego - odpowiedział Jarcho. - Hasło - zwycięstwo. Z telewizji nie przejeżdżali?
- Nie macie w Smolnym nic do roboty.
- Tak to nie mów. - Jarcho starał się być uprzejmy. - Nie wiesz, z kim rozmawiasz.
- I nie chcę wiedzieć.
- A powinieneś się domyślić. Mieli was uprzedzić.
- Wiesz ty co - czerwonoarmista nagle się rozzłościł - zamiast mi tu prawić kazania, pokaż lepiej dokumenty.
Pozostali czerwonoarmiści również odwrócili się do zatrzymanych i uważnie przysłuchiwali się rozmowie.
- Jakie dokumenty? - zapytał groźnie Jarcho. - Nie możemy mieć dokumentów. Przecież podaliśmy hasło. Odsuńcie się, nie zatrzymujcie nas. Żebyście potem nie mieli pretensji, jak was w komitecie obwodowym na dywanik wezwą.
- Waśka, on cię straszy - powiedział jeden z czerwonoarmistów.
Czerwonoarmiści nie obawiając się kozackich patroli, roześmiali się głośno.
Niewykluczone, że cała ta historia skończyłaby się dobrze, gdyby nie wtrącił się Włodzimierz Iljicz.
- Towarzysze! - odezwał się nagle. - Zwhacam wam uwagę na zbyt małą hewolucyjną czujność. W momencie, gdy whóg może zwyciężyć, wasza bhoń stoi nie naładowana.
- A to co za przebranie? - zainteresował się czerwonoarmista. - Zęby bolą czy oberwałeś?
- Towarzysze! - jeszcze głośniej krzyknął Lenin. - W imieniu hewolucji hozkazuję wam...
Nie dokończył. Czerwonoarmista podszedł do niego bardzo blisko i powiedział:
- Chyba oni.
- My, my - potwierdził Jarcho, który myślał, że w końcu go rozpoznano.
- Dokładnie - powiedział drugi czerwonoarmista. - Jeden wysoki, to ten co zdejmował zamek. Drugi, mały, okrągły, załatwił ciocię Zoję.
- I dokumentów nie mają - poparł go inny.
- Przecież jesteście putiłowcami! - zdążył krzyknąć Jarcho, zanim wykręcili mu ręce.
- Nie, jesteśmy z OBCHSS11. - Czerwonoarmista wskazał opaskę z napisem "drużynnik", ale bez litery "jat'" na końcu. - Postawili nas tu zamiast milicji. Nie wszyscy mogą bawić się w aktorów. Ktoś musi pracować. Inaczej tacy jak wy, korzystając z zamieszania, narobiliby tu niezłego bigosu... Dobra, chodźcie na komisariat, tam się zobaczy.
Tymczasem drugi czerwonoarmista zaczął wpatrywać się w twarz Lenina i nie mogąc nic zobaczyć, powiedział do kolegi:
- Włącz no latarkę. Coś mi się jego twarz wydaje znajoma.
- Jestem Leninem - przedstawił się Włodzimierz Iljicz. Nie miał już nic do stracenia. Czas płynął i w każdej chwili mogło zacząć się powstanie. "Wczoraj było za wcześnie, jutro będzie za późno" - powtarzał w myślach.
Czerwonoarmista wbił mu w twarz promień latarki. Lenin zmrużył oczy. Jednym ruchem zerwał z Iljicza mokrą perukę, opaskę i, jak na nieszczęście, również drugą perukę z łysiną i bródkę.
Stojący przed czerwonoarmistą człowiek już niczym nie przypominał wodza rewolucji.
- Wydawało mi się - powiedział czerwonoarmista. - Myślałem, że skądś go znam.
- Jestem Leninem - powtórzył wódz rewolucji.
- Idziemy. Za Lenina wlepią ci dodatkowo. Z tego nazwiska się nie żartuje - pouczył czerwonoarmista, poganiając zatrzymanych.

8. O trzeciej w nocy Kiereńskiego wezwano na zebranie gabinetu ministrów. Powiedział Zosi, że postara się wrócić jak najszybciej. Zosia, żeby jutro, w dniu wydarzeń, nie przysypiać, zdrzemnęła się na kanapce przed garderobą. Tam znalazł ją Boria Kołobek, gdy zbierał dowódców oddziałów.
Noc była zła i ciemna. Z dachu Sztabu Generalnego wyrywały się oślepiające promienie jupiterów, obmacywały fasadę Pałacu Zimowego, puste barykady, ślizgały się po placu Pałacowym, rzucając owale światła na pomarszczone deszczem kałuże. Kilku milicjantów przebranych za stójkowych, ale z czerwonymi opaskami na rękawach zamykało bramę Sztabu Generalnego. Brama miała zostać otwarta w dniu szturmu.
Z okna w pokoju Kołobka było widać jak pierwsze szeregi robotników i czerwonoarmistów podchodzą od strony Soboru Isakijewskiego i chowają się przed deszczem pod mokrymi drzewami, na których wisiały jeszcze ostatnie liście.
- Mówcie, jak wygląda sytuacja - odezwał się do zebranych Kołobek. Wyglądał surowo i bardzo różnił się od tego Kołobka, którego znali i do którego byli przyzwyczajeni.
- Moi junkrzy już zebrali się na dole - zameldował Simeonow. - Niemal wszyscy. Nie ma pięciu ludzi, przeważnie z bardzo ważnych powodów. Zagrebin od jutra idzie na urlop, ma skierowanie, zwolniłem go. Jednemu zachorowała matka. Bugajew ma zapalenie korzonków.
- Jak z bronią?
- Wszystko w porządku. Dwadzieścia karabinów i jeden cekaem. Czternaście strzelb myśliwskich. I wystawa pistoletów z galerii na parterze.
- A u ciebie, Dudnik?
- Ołów zdobyliśmy. Odlewamy kule. Do jutra zrobimy ze sto kilo. Tylko z rozmiarem jest ciężko. Część broni jest z siedemnastego bądź szesnastego wieku.
- Chłopaki - włączyła się Zosia - chyba powariowaliście. A jak się Antypienko dowie?
- Nie dowie się - uspokoił ją Izwicki. - Już o to zadbałem. Wypiłem z nim osiem setek koniaku za zwycięstwo rewolucji. Właśnie, poszedłbym się przespać. I tak moje armaty nie mają zamków.
- Idź - zgodził się Kołobek. - Dzięki. Jak twoje dziewczęta, Zosiu?
- Według listy mam osiemdziesiąt osób. Obecnych czterdzieści trzy. Sam pan rozumie, jedne mają dzieci, inne jeszcze co innego. Może jutro przyjdzie jeszcze ze dwadzieścia. Według mnie, trochę pan przesadza. Co to ma być - wojna, czy co? A jeśli ktoś zostanie ranny?
- Aaa, zdaje się, że jesteś słabo poinformowana. Będziemy musieli cię oświecić. Simeonow, bądź tak dobry, przyprowadź jeńca.
Nagle ta scena wydała się Zosi absolutnie nierealna. Oto stoi przed nią jej przyjaciel, młodszy pracownik naukowy Ermitażu Boria Kołobek, ma na sobie oficerski - a może junkierski? - mundur. I mówi o amunicji, karabinach i jeńcach. Może z nim nie wszystko w porządku? Może trzeba gdzieś zadzwonić? Ale Simeonow to przecież poważny człowiek, przewodniczący rady zakładowej...
Simeonow wepchnął do pokoju jakiegoś młodzieńca ze związanymi rękami. Chłopak jak chłopak. Spodnie dzwony z suwakami na dole, włosy do uszu i kurtka bez kołnierza. W sumie nawet sympatyczny.
- Posadź go - polecił Kołobek.
Chłopak bez pośpiechu siadł na podsuniętym krześle. Junkrzy usiedli tak, żeby lepiej widzieć jeńca.
- Skończcie te wygłupy - powiedział chłopak wysokim głosem. - Dalibyście lepiej zapalić.
- Nazwisko? - zapytał Kołobek. - Imię?
- Już mówiłem. A teraz proszę was jak człowiek: dajcie zapalić.
- Rozwiąż mu ręce.
Chłopak potarł obolałe nadgarstki i wziął papierosa od Simeonowa.
- Teraz będziesz mówił?
- A o czym tu mówić? I tak wszystko wiecie.
- Zacznijmy od początku. Tutaj niektórzy towarzysze jeszcze nie wszystko słyszeli. Jak się nazywasz? Gadaj!
- O Zoi Kosmodemiańskiej12 słyszeliście, białe gnidy? - zapytał jeniec.
- Tak, tak, o Pawliku Morozowie13 i o generale Karbyszewie14 też. A ty nazywasz się Władysław Jefimow, urodzony w 1948, mieszkasz na Drugiej linii wyspy Wasiliewskiej. A jak dalej nie będziesz mówił, to ci mordę obijemy.
Kołobek mówił poważnie i chłopakowi się to nie spodobało.
- Nie macie prawa - zaprotestował. - Nie ma wojny, a wy nie jesteście z milicji.
- Co robiłeś w Ermitażu?
- Nic.
- Dobra, Simeonow, pokaż mu.
Simeonow sięgnął do kieszeni bryczesów i wyciągnął nieprzyjemnie wyglądający pistolet z czasów hiszpańskiej wojny sukcesyjnej.
- Nie mamy zamiaru żartować. I nie oddamy cię na milicję. Nie ma na to czasu. Odpowiadaj: po co przyszedłeś do Ermitażu?
Chłopak zerknął na pistolet, zaciągnął się papierosem i powiedział:
- Byłem na zwiadzie.
- Już lepiej. Kto cię przysłał?
- Chłopaki.
- Co za chłopaki?
- Po co wam to? I tak ich nie znacie. No, Zezowaty Kola.
- I czego się miałeś dowiedzieć?
- Tak, ja wam powiem, a moi mnie zabiją.
- Nie zabiją. A jak nie powiesz, to my cię zabijemy. Działają tu teraz prawa wojenne. Nie zwracaj uwagi, że mamy mundury junkrów. Jesteśmy takimi samymi radzieckimi ludźmi jak i ty, tylko bardziej świadomymi. Odpowiadaj, draniu, bo pożałujesz.
W głosie Kołobka zadźwięczało tak głębokie przekonanie, iż jeniec pożałuje, że chłopak spuścił oczy i zapytał:
- Będziecie mnie torturować?
- Na razie nie. Ale jeśli dalej będziesz się upierał...
- No dobra, powiem! Tylko żeby się nasi nie dowiedzieli. Wysłali mnie, żebym się zorientował, jakie są jeszcze nie pilnowane wejścia.
- Po co?
- Powiedzieli nam, że jak weźmiemy Zimowy, to będziemy mogli go splądrować. Tak jak Suworow. Trzy dni na grabież, młode sokoły. No to postanowiliśmy się dowiedzieć, jak można się szybciej od innych dostać do Pałacu. Żebyśmy byli pierwsi. Powiedzieli, że kobitki też będą.
Przy ostatnich słowach jeńca Zosia drgnęła. Przez cały czas wydawało się jej, że to jakaś pomyłka, nieporozumienie. Wszystko się wyjaśni i tego miłego chłopca odeślą do mamy...
- Jakie kobitki?! - Zosia nie poznała własnego głosu.
- No, takie, żeby się można zabawić. Przecież to szturm.
- To skandal! Natychmiast trzeba zadzwonić!
- Potem o tym pogadamy. Siadaj, Zosiu, nie przeszkadzaj w przesłuchaniu.
Zosia obejrzała się. Twarze junkrów były poważne. Nikt tutaj nie żartował.
"Jak to tak?" - pomyślała. "Jak to możliwe po pięćdziesięciu latach władzy radzieckiej, kiedy nasz naród jest już uświadomiony i wychowany?"
- Dawaj dalej, gadaj.
- A o czym tu gadać? Jak się tu dostałem, złapali mnie wasi. Poznali. Jakaś wredna kobita, sprzątaczka, pyta, co ja tu robię? Zacząłem biec po korytarzu, schowałem się do kamiennej skrzyni, a tam trup. Wrzasnąłem i wtedy mnie złapali.
- Jasne. I wielu myśli tak jak ty?
- Wielu. A tak to po co bym tu przyłaził?
Wyprowadzili go.
- Teraz chcę wam coś pokazać - powiedział Kołobek. - Za mną!
Przed niewielkim oknem wychodzącym na skwer przed szczytem budynku Kołobek zatrzymał się. W pokoju nie paliło się światło i blask jupiterów pozwalał zobaczyć, co dzieje się na ulicy. Ciemne postacie biegły, kryjąc się za drzewami, urządzając zasadzki jak najbliżej bocznej fasady.
- Podejdźcie tutaj. Widzicie?
Część szyby była starannie wycięta i tylko cudem trzymała się jeszcze w ramie.



1 BUND - żydowska socjalistyczna partia robotnicza o tendencjach oportunistycznych i nacjonalistycznych, założona w 1897 r.
2 Pałac Taurydzki - w 1917 r. siedziba Dumy Państwowej.
3 Milukow (1859-1943) - rosyjski polityk prawicowy, współzałożyciel i przewodniczący partii kadetów, w Rządzie Tymczasowym minister spraw zagranicznych, od 1920 r. na emigracji.
4 Guczkow (1862-1936) - polityk rosyjski, organizator i przywódca partii październikowców, w Rządzie Tymczasowym minister wojny, po rewolucji na emigracji.
5 Czarna sotnia - nazwa nadawana skrajnie reakcyjnym monarchistycznym organizacjom i kierunkom w Rosji w latach 1905-1917.
6 Wikżel (wsierosijskij ispołnitiel'nyj komitiet żeleznodorożnogo profsojuza) - Wszechrosyjski Komitet Wykonawczy Związku Zawodowego Kolejarzy.
7 Koń Clodta - rzeźba autorstwa Piotra Clodta von Jurgensburga (1805-1867), rzeźbiarza rosyjskiego, twórcy rzeźb pomnikowych, animalistycznych i dekoracyjnych.
8 WTO (wsierosijskoje teatralnoje obszczestwo) - Wszechrosyjskie Stowarzyszenie Pracowników Teatru.
9 Podwojski (1880-1948) - w 1917 r. przewodniczący Komitetu Wojskowo-Rewolucyjnego w Piotrogrodzie, kierującego powstaniem zbrojnym.
10 Swierdłow (1889-1919) - działacz rosyjskiego ruchu robotniczego, od 1917 r. sekretarz KC partii bolszewików, jeden z głównych przywódców i organizatorów rewolucji.
11 OBCHSS (otdieł po bor'bie s chiszczeniem sowietskoj sobstwiennosti i spekulacji) - Wydział do Walki z Zaborem Mienia i Spekulacją.
12 Zoja Kosmodemianska (1923-1941) - bohaterka Związku Radzieckiego, po najeździe wojsk hitlerowskich jako ochotniczka Armii Czerwonej brała udział w akcji dywersyjnej na tyłach wroga, stracona przez hitlerowców.
13 Pawlik Morozow (1920 ?-1932) - według wersji oficjalnej - pionier-bohater, który doniósł na swojego ojca, w wyniku czego ojciec trafił do łagru; za donoszenie zabity przez najbliższych krewnych; uczyniono z niego postać kultową, bohatera, wzór do naśladowania dla dzieci, poświęcono mu wiele wierszy, książek, piosenek.
14 Karbyszew (1880-1945) - generał, bohater Związku Radzieckiego, w czasie II wojny światowej trafił do niewoli niemieckiej, w obozie koncentracyjnym prowadził antyfaszystowską agitację, zginął zamęczony przez hitlerowców.



1




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bułyczow Kir Wpadka 67 cz 2 (txt)
Bulyczow Kir Wpadka 67
Bułyczow Kirył Wpadka 67
bulyczow kir swiatynia czarownic
Bulyczow Kir Zhanbione miasto
Bulyczow Kir Listy z laboratorium
Bulyczow Kir Sublokatorzy
Dziewczyna dla blondyna CZ Cz txt
Bulyczow Kir Napój zapomnienia
Bulyczow Kir Antybohater
Bulyczow Kir Są wolne miejsca
cz 4 txt
cz 1 txt
Bulyczow Kir Wybor
Bulyczow Kir Niegodny bohater
Bulyczow Kir Skarbonka
Bulyczow Kir Wybor pdf

więcej podobnych podstron