Archiwum Gazety Wyborczej; Niepotrzebny prorok
WYSZUKIWANIE:
PROSTE
ZŁOŻONE
ZSZYWKA
?
informacja o czasie
dostępu
MAGAZYN nr
17 dodatek do Gazety Wyborczej nr
96, wydanie waw (Warszawa) z
dnia
1998/04/24-1998/04/25,
str. 38 Fot.
BE&W
Anna Żebrowska
PORTRETY
Niepotrzebny prorok
"Gdybyż tak wrócił do ojczyzny Sołżenicyn, naród potrzebuje ojca. Nie
spóźniaj się, ojcze..." - westchnął w tygodniku "Ogoniok" pisarz i były więzień
polityczny Borys Czernych niedługo przed rozpadem ZSRR.
Sołżenicyn jednak spóźnił się i dopiero 27 maja 1994 roku, po 20 latach
wygnania, stanął na rosyjskiej ziemi. Nieprzypadkowo była to ziemia kołymska i
Magadan - niekoronowana stolica "archipelagu GUŁag". Właśnie za publikację na
Zachodzie książki "Archipelag GUŁag" pisarz został w lutym 1974 roku
aresztowany, pozbawiony obywatelstwa radzieckiego i deportowany za granicę. Był
jedynym emigrantem, który przepowiadał rozpad imperium jeszcze za swego życia i
swój powrót "na białym koniu".
Wzywano go do powrotu od chwili, gdy ZSRR zaczęli legalnie odwiedzać byli
dysydenci. W każde ich słowo kraj wsłuchiwał się z natężoną uwagą. Odwilż
ideologiczna i inne swobody pierestrojki, obecność Sacharowa w parlamencie
zrodziły w ludziach iluzję, że wystarczy powiedzieć prawdę, a świat wokół zmieni
się na lepszy. Sołżenicyn nie zdążył na ów czas wielkich nadziei, bo kończył w
Vermoncie dzieło swego życia, epopeję o rosyjskiej rewolucji "Czerwone koło".
Pracował nad nią 54 lata, z czego w ciągu 20 lat emigracji - po kilkanaście
godzin na dobę. On też wierzył szczerze, że ujawniając błędy przeszłości uratuje
Ros-ję przed ich powtórzeniem. Kiedy wreszcie postawił kropkę i zjechał do
ojczyzny, "imperium zła" nie istniało, a Rosja przypominała kobietę po
przejściach: rozczarowana słowami, zniechęcona do wielkich idei i udręczona
prozą życia od wypłaty do wypłaty. "Inflacja słów była w momencie jego przyjazdu
jeszcze większa niż inflacja pieniędzy" - scharakteryzował ówczesną sytuację
historyk Roj Miedwiediew.
Prasa liberalno-demokratyczna przywitała pisarza, myśliciela i filozofa z
mieszanymi uczuciami.
"Jedynie on jest zdolny zebrać podzielony, rozsiany po kątach nieszczęsny lud
pod sztandarem odrodzenia narodowego, przywrócić mu nadzieję i przekonanie o
swej sile, nadać energii narodu zdrowy, twórczy bieg" - z patosem inteligenta
starej daty przepowiadał prozaik Siergiej Jakowlew. Ale już Jurij Nagibin
uważał, że zetknięcie dzisiejszej Rosji z niedzisiejszym w swych poglądach
Sołżenicynem nadweręży tylko obu stronom system nerwowy, i konkludował: "Teraz
potrzebni są ludzie pokroju Gajdara".
Najbardziej impertynencka filipika ukazała się w skorej do obalania
autorytetów "Niezawisimej Gazecie", gdzie ironiczny opis Sołżenicyna ("z
hollywoodzką brodą i wyczyszczonym do połysku sumieniem"), pisarza rzekomo
"przestarzałego jak święto 1 Maja", kończyło wezwanie: "W naftalinę go, w
naftalinę! I niech odpoczywa w pokoju".
Opozycja postkomunistyczna, przestrojona na nuty wielkoruskiego patriotyzmu,
przyczaiła się w oczekiwaniu reakcji Sołżenicyna na "kosmopolityczny, zbrodniczy
reżim Jelcyna" (terminologia gazet "Prawda", "Sowietskaja Rossija", "Zawtra").
Tylko bolszewik i nacjonalista Eduard Limonow wypomniał pisarzowi poparcie
Jelcyna w jego konfrontacji z parlamentem jesienią roku 1993 i wyśmiał pomysł
podróży z Magadanu do Moskwy - dwoma specjalnymi wagonami w towarzystwie ekipy
telewizyjnej BBC: "Jedzie jak car przez całą Rosję i oczekuje, że na stacjach
będą stać brodaci chłopi, witając go grą na bałałajkach: >>dziedzic
wrócił!<<. Wyobraża sobie, że jest Chomeinim lub Nelsonem Mandelą, lecz
swoje apele kieruje do rosyjskiego mużyka, który już dawno wymarł, nie istnieje
w przyrodzie".
Mimo tych sporadycznych wypadów Rosja przyjęła powrót Sołżenicyna z życzliwą
ciekawością. Część inteligencji uznała, że po śmierci Sacharowa nie ma w kraju
człowieka o porównywalnym autorytecie, i oczyma wyobraźni widziała pisarza na
szczycie politycznego olimpu. Na prezydenta Sołżenicyna swe głosy gotowi byli
oddać: redaktor "Kontynentu" Igor Winogradow, demokratka "pierwszej fali" Galina
Starowojtowa, eks-dysydent Lew Timofiejew oraz grupa literatów, głównie spoza
stolicy, którzy wystosowali do pisarza apel: "Prosimy jeszcze raz pomóc Rosji i
pozwolić się wybrać na prezydenta". Jednak Sołżenicyn już w pierwszych
wypowiedziach postawił sprawę jasno: nie miał zamiaru etatowo zajmować się
polityką, zapowiadał neutralność, wyznaczając sobie rolę obserwatora i
komentatora wydarzeń.
Węzeł pierwszy: 200 pomysłów ratowania ojczyzny
Sołżenicyn wrócił do kraju najpierw pod postacią książek. Ich publikację
długo wstrzymywał Gorbaczow i członkowie KC, ale jesienią 1989 roku miesięcznik
"Nowyj Mir" (gdzie w roku 1962 ukazał się "Jeden dzień Iwana Denisowicza")
zamieścił fragmenty "Archipelagu GUŁag". W roku następnym trzytomowe wydanie
dzieła sprzedawano nawet w metrze i przejściach podziemnych, jako towar
szczególnie chodliwy. Sukcesywnie pojawiały się drukiem opowiadania, powieści
"Krąg pierwszy", "Oddział chorych na raka", memuary "Bodło cielę dąb".
O twórczości Sołżenicyna krytycy pisali chętnie i z atencją. W lipcu 1990
roku "pustelnik z Vermontu" ukończył pracę nad programem "Jak mamy przebudować
Rosję? Rozważania na miarę możliwości" i już we wrześniu posłanie do
współobywateli rozpowszechniono w ZSRR w nakładzie 27 mln egzemplarzy. Tekst
ukazał się jako dodatek do kilku popularnych gazet oraz w formie broszury (mam
egzemplarz z wydawnictwa KC KPZR "Prawda"). Kosztowała tyle, ile bilet
tramwajowy - trzy kopiejki - i była dostępna w kioskach całego kraju. Honorarium
autor przeznaczył na pomoc ofiarom Czarnobyla.
Jak obliczył wspomniany już Roj Miedwiediew, 17-stronicowy program zawierał
ponad dwieście szczegółowych propozycji reformy państwa. Na półtora roku przed
rozpadem ZSRR Sołżenicyn prorokował oddzielenie się republik nadbałtyckich,
Zakaukazia i Azji Środkowej. Radził nie przeszkadzać temu procesowi, gdyż Rosja,
jego zdaniem, nie potrafiła zasymilować zbyt wielkich przestrzeni i tylko
oddawała im swoje soki życiowe. "Trzeba wybrać między Imperium, które gubi
przede wszystkim nas samych, a duchowym i fizycznym ratowaniem narodu". Tekst
był namiętnym apelem o jedność, skierowanym do Wielkorusów, Ukraińców,
Białorusinów oraz zamieszkujących Rosję małych nacji. Przy okazji, i wbrew swoim
zamiarom, autor obraził wszystkich, do których się zwracał. Ukraińcom
wytłumaczył, że ich naród oraz język, "naszpikowany niemieckimi i polskimi
słowami", jest sztucznym wytworem zafałszowanej historii. Białorusinom wyznał,
iż jeszcze podczas wojny pokochał ich "żałośnie ubogi i potulny naród". Tatarom
i Baszkirom odmówił prawa do autonomii, republiki Azji nazwał "średnioazjatyckim
podbrzuszem". Od Kazachstanu domagał się zwrotu Południowej Syberii, oderwanej
od Rosji przez komunistyczny woluntaryzm. Wymóg rewizji leninowsko-stalinowskich
granic nie przeszkodził Sołżenicynowi napisać, że włączenie do ZSRR ziem Polski
i Litwy, które zamieszkiwali Ukraińcy i Białorusini (najwyraźniej chodzi o 17
września 1939 r.), "zostało przez wszystkich wówczas przyjęte jako
Zjednoczenie".
W drugiej części broszury zawarł szczegółowy projekt reformy konstytucyjnej
państwa, opracował system wyborów na wszystkich szczeblach władzy, wypowiedział
się o sposobach zarządzania ziemią, formach własności, gospodarce, samorządzie.
Jego diagnoza współczesnej Rosji była katastroficzna: kwitnące przed rewolucją
państwo zostało przy komunistach cofnięte do stanu półdzikiego, zaś przepisana
kuracja - idealistyczna. Uważał, że ważniejsze od ekonomiki rynkowej jest
oczyszczenie "duchowej istoty człowieka".
Węzeł drugi: Zamach na świętość
Wbrew nadziejom autora, jego programu przebudowy Rosji nie rozpatrzyły ani
Rada Najwyższa ZSRR, ani Rada Najwyższa Federacji Rosyjskiej, chociaż akurat
debatowały nad kilkoma projektami reformy konstytucyjnej. Michaił Gorbaczow
oznajmił wręcz, że "propozycje wielkiego pisarza są nie do przyjęcia".
Deputowani do RN ZSRR z ramienia Ukrainy i Kazachstanu zaprotestowali przeciwko
przedstawionej w broszurze wizji państwa, w kilku kazaskich i ukraińskich
miejscowościach ludność zorganizowała antysołżenicynowskie wiece.
Prasa demokratyczna wypowiadała się o broszurze skąpo i eufemistycznie. W
"Litieraturnej Gazecie" pisarz i dysydent Władimir Maksimow określił ją jako
"przykre niepowodzenie Sołżenicyna - publicysty". Młodzi uczeni z uniwersytetu w
Tartu stwierdzili, że "mamy do czynienia z fenomenem "neosłowianofilstwa". A
pierwszą druzgocącą krytyką wpływu koncepcji politycznych Sołżenicy- na na jego
pisarstwo stał się szkic Wiaczesława Wozdwiżenskiego "Sołżenicyn? Który?". Byłam
wte-dy w Moskwie i pamiętam, że artykuł opublikowany w grudniu 1991 roku przez
rozchwytywany tygodnik "Ogoniok" wywołał szok, równy niemal rezultatom spotkania
białowieskiego, które pogrzebało ZSRR.
"Chyba jest już oczywiste, że w roli pasterza, nauczyciela życia i wodza
duchowego Rosji Sołżenicyn, dzięki Bogu, nie sprawdził się - zaczął swą obszerną
analizę Wozdwiżenski. - Właśnie w tej roli widziano go tu, choć kogo jak kogo,
ale nauczycieli życia Rosja nie potrzebuje, wystarczająco się przez nich
nacierpiała".
Odwołując się do krążącej wśród emigrantów anegdoty o istnieniu dwóch
Sołżenicynów, krytyk podkreślił, że pierwszy Sołżenicyn - samotny bojownik z
reżimem, autor "Jednego dnia Iwana Denisowicza" i "Archipelagu GUŁag" - zmienił
świadomość literacką i społeczną w swoim kraju: "Słowo stało się Czynem". Jako
manifest drugiego Sołżenicyna Wozdwiżenski wskazał autobiograficzny tom "Bodło
cielę dąb", w którym ideologia i pasja kaznodziejska zdominowały talent pisarza.
Zauważalny od tamtego czasu spadek potencjału twórczego zakończyła wielotomowa
klęska - epopeja "Czerwone koło". Jej wartości estetyczne plasują się, zdaniem
krytyka, na poziomie socrealistycznych quasi-epopei Fiedina czy Markowa. Ciężka,
przeładowana narracja, nienaturalny język, charaktery - marionetki, komiczne
sceny miłosne, gdzie łóżko służy do wymiany poglądów politycznych. I wszystko
podporządkowane autorskiej historiozofii: bolszewicki Październik, który
przyniósł ze sobą "zły" autorytaryzm komunistyczny, był logicznym ukoronowaniem
zdrady matuszki-Rosji z jej "dobrym" carskim autorytaryzmem . "Krótko mówiąc,
Sołżenicyn zaproponował konserwatywną utopię i tej utopii podporządkował swoje
słowo pisarza, swój artyzm. Po raz tysiąc pierwszy powtórzyła się znana
sytuacja: człowiek i artysta, mocny i przekonujący w negacji, okazał się słaby i
niekonsekwentny w programie pozytywnym" - podsumował Wiaczesław Wozdwiżenski.
W środowiskach o demokratycznej orientacji zawrzało: z jednej strony docent
Uniwersytetu Moskiewskiego napisał to, co myślało już wtedy wielu. Z drugiej -
Sołżenicyn był Najwyższym Autorytetem, Instancją Moralną i z szacunku do
bohaterskiej przeszłości nie wypadało go krytykować. Wozdwiżenski stworzył
precedens, za co zwarte szeregi obrońców proroka odsądziły go od czci i wiary.
Nawet długoletni (jeszcze sprzed deportacji) oponent Sołżenicyna, filozof i
publicysta Grigorij Pomieranc sprzeciwił się bezpardonowemu atakowi na literacką
świętość.
- Chociaż trzeba podkreślić - mówi dzisiaj Pomieranc - że sam Sołżenicyn nie
ma żadnych obiekcji i polemizując stara się zetrzeć przeciwnika w proch. Te
cechy upodabniają go do Lenina, którego tak nienawidzi, choć podobnie jak Lenin
nie jest człowiekiem dialogu. Nawet jeśli niektóre jego poglądy są mi bliskie,
to mój protest wywołuje przekonanie autora, że są to jedynie słuszne poglądy.
Wolę Sołżenicyna w roli "wroga narodu" niż jako "wodza narodu".
Węzeł trzeci: Powrót taty
Tak wyglądały zaoczne relacje słynnego banity z jego dawno nie widzianą
ojczyzną. Wiosną 1994 roku wzajemne kontakty weszły w nowe stadium - spotkania
twarzą w twarz. Dwumiesięczna podróż pisarza do Moskwy przez Magadan,
Władywostok, Chabarowsk, Irkuck, Nowosybirsk, Omsk, Samarę, Saratów miała
siedemnaście przystanków. W każdym z miast, miasteczek i wsi Sołżenicyn szedł na
cmentarz pokłonić się ofiarom stalinizmu, odwiedzał zakłady pracy, szkoły,
szpitale. Wszędzie przyjmowano go ciepło, na spotkaniach z mieszkańcami i
przedstawicielami władzy lokalnej sale były przepełnione. Pisarz już na wstępie
uprzedzał, że nie przyjechał mówić, lecz słuchać, i ludzie mówili. Skarżyli się,
że nie dostają pensji, na wzrost przestępczości, bezkarność urzędników, kiepski
transport. Sołżenicyn słuchał, notował coś w zeszycie, potem odpowiadał na
pytania i żegnając się rozdawał autografy - wyłącznie na swoich książkach.
Wysłanników prasy centralnej szybko znużyły i spotkania, i poruszane na nich
problemy (identyczne w każdej miejscowości), więc wrócili do swych redakcji.
Pisarz uznał to za ukartowaną akcję przemilczania jego powrotu. Lokalne mass
media poświęcały wizytom laureata Nobla wiele uwagi, co nie oznaczało jednak, że
ton ich sprawozdań był bezkrytyczny. Zwłaszcza że Sołżenicyn traktował sprawy
ogólnie znane jak prywatne odkrycia Ameryki i uparcie rozwijał utopijne pomysły.
"Pisarz mówił o reaktywowaniu instytutu ziemstwa (jak jest konieczne), o
partokratach (jacy niedobrzy), o >>nowych Rosjanach<< (jeszcze
gorsi). Wysłuchał referatu mera miasta o problemach a to prywatyzacji, a to
elektryfikacji linii tramwajowych. Jakby nie był Sołżenicynem, tylko
wicepremierem, który pomoże uporać się z deficytem w budżecie" - relacjonowała
ironicznie gazeta "Wieczorny Woroneż". Dziennikarze podkreślali, że komizm
spotkań z lokalną władzą, która z niewiadomego powodu jak na komendę składała
przed pisarzem oficjalne sprawozdania, był potęgowany przez zachowanie się
Sołżenicyna, surowego niczym prawdziwy gogolowski rewizor.
Węzeł czwarty: Duma Dumy
Moskwa przywitała pisarza lipcowym deszczem i tłumem dziennikarzy na Dworcu
Jarosławskim. Przybyli: mer stolicy Jurij Łużkow, deputowani Władimir Łukin,
Siergiej Kowalow i ojciec Gleb Jakunin z zaproszeniem do Dumy, pisarze Borys
Możajew i Jurij Kariakin... Ludzi było niedużo, ale też daty przyjazdu
Sołżenicyna nie podano do wiadomości publicznej.
- W Rosji nie ma demokracji, tylko rządy oligarchii. W całym kraju słychać
jeden wielki jęk obywateli, w stosunku do których państwo nie dopełnia swych
zobowiązań. Społeczeństwo jest potrzebne władzy tylko podczas kampanii
wyborczych - podzielił się pierwszymi wrażeniami pisarz na zaimprowizowanym
mityngu. "Oni go wyślą z powrotem" - skwitował wystąpienie bezdomny z dworca,
który przypadkowo włączył się do orszaku powitalnego (według relacji
"Niezawisimej Gazety").
Władze miasta przygotowały nie lada prezent: zwróciły pisarzowi duże
mieszkanie w centrum, które zajmował przed deportacją - odnowione i bez
sublokatorów (obecnie mieści się tu biuro fundacji Aleksandra Sołżenicyna).
Ktokolwiek jednak miał nadzieję, że ten gest udobrucha "wielkiego starca" - był
w wielkim błędzie.
- Nasz naród znajduje się w szoku, poniżony i zgnębiony swoją bezsilnością -
zagrzmiał Sołżenicyn 28 października 1994 roku z trybuny rosyjskiego parlamentu.
- Władze wykonawcze i ustawodawcze siedzą za grubymi ścianami i nie dopuszczają
do świadomości faktu, że wychodzimy z komunizmu najbardziej wypaczonym, bolesnym
i niedorzecznym sposobem.
Sołżenicyn mówił długo i ze swadą. Przedstawił swój program polityczny:
państwo jako związek trzech republik słowiańskich i Kazachstanu; wypomniał
władzy obojętność wobec 25 milionów Rosjan, którzy po rozpadzie ZSRR okazali się
"cudzoziemcami", zgromił korupcję, prywatyzację majątku państwowego za bezcen,
przywileje parlamentarzystów... Z premedytacją wsadzał kij w mrowisko, być może
spodziewając się zaciętego odporu. Tymczasem sala świeciła pustkami, część
deputowanych, w tym ze sfer rządowych, zbojkotowała wizytę. Żyrinowski, nazywany
przez Sołżenicyna karykaturą polityka, demonstracyjnie wyszedł na samym wstępie
przemówienia; Jegor Gajdar, którego reformy swego czasu pisarz określił jako
grabieżcze i "bezrozumne", demonstracyjnie się spóźnił. Od czasu do czasu to z
lewej, to z prawej strony sali rozlegały się wątłe brawa albo okrzyki protestu.
Jednak większość deputowanych reagowała na krytykę pod swoim adresem
ostentacyjną obojętnością. Po zakończeniu mówcy nie zadano ani jednego pytania,
nikt nie wdał się z nim w polemikę. Rozgorączkowany przemową Aleksander
Isajewicz w milczeniu opuścił Dumę. Wystąpienie w całości pokazała telewizja i
wydrukowały niektóre gazety, ale, jak napisały "Izwiestia", nie stało się ono
wydarzeniem politycznym.
Węzeł piąty: Bodło cielę rząd
Od sierpnia 1994 roku na zapro- szenie programu pierwszego Ro- syjskiej
Telewizji Publicznej (gdzie państwo ma 51 procent udziałów, reszta należy do
prywatnych akcjo- nariuszy), Sołżenicyn dwa razy w miesiącu występował z
kilkunastominutowymi pogadankami na różne tematy. Przez ponad rok nie-strudzenie
uczył, jak żyć, a głów- nie jak rządzić Rosją. Wyglądało, że zna się na
wszystkim - od tajników duszy rosyjskiej do światowej ekonomii.
18 września 1995 roku po raz kolejny poruszył problem narzuconych przez
Lenina, Stalina, Chruszczowa etnicznie niewłaściwych granic państwa. Optował za
rezygnacją z Zakaukazia, lecz domagał się, by Rosja wywiozła stamtąd swoich
obywateli. Natomiast odłączenie Ukrainy i Kazachstanu od Rosji porównał do
powojennego podziału Niemiec.
"W obwodzie kokczetawskim Kazachowie stanowią jedną trzecią ludności, ale na
uczelniach wyższych studiuje 70 procent Kazachów. Rosjanie nie mogą pokonać
bariery językowej, bo na egzaminie trzeba zdawać język kazaski - mówił z ekranu.
- Pietropawłowsk, gdzie 90 procent stanowią nie-Kazachowie, przemianowano
obecnie na Kyzyłżan. Nie-Kazachowie nie mogą otrzymać przydziałów ziemi. Nie
wolno pozostawić naszych samym sobie w sytuacji, gdy są lekceważeni i poniżani,
trzeba jakoś wesprzeć ich moralnie" - tymi słowami zakończył pogadankę.
Nie było to najostrzejsze wystąpienie pisarza, który zawsze rąbał swoją
prawdę nietaktownie, bez owijania w bawełnę. Tym razem jednak szef studia
publicystyki zakomunikował telefonicznie Natalii Sołżenicyn, że Rosyjska
Telewizja Publiczna rezygnuje z następnych pogadanek. "Samego Sołżenicyna
właściciele kanału nie uznali nawet za stosowne zawiadomić" - oznajmiła
przedstawicielom mass mediów żona pisarza. Parę dni później RTP poinformowała,
że program zszedł z anteny, ponieważ "nie satysfakcjonował widzów". Sołżenicyna
przeproszono, że dowiedział się o tym z gazet, i obiecano gościć w studiu przy
innych okazjach. Od tamtej pory żadna okazja się nie nadarzyła.
- W swoim czasie Aleksander Sołżenicyn w liście do VII Zjazdu Pisarzy ZSRR
jako pierwszy otwarcie zażądał likwidacji cenzury. Teraz, gdy mówimy o wolnej
Rosji, Sołżenicyna pozbawiono głosu w RTP. Pozbawiono na modłę radziecką:
cichcem, nie uprzedziwszy ani widzów, ani jego samego - skomentowała ten fakt
"Wieczorna Moskwa".
Listy protestacyjne, nadesłane przez kilkudziesięciu literatów, uczonych,
redaktorów pism, ministra kultury Sidorowa, inteligencję z całej Rosji, nie
odegrały żadnej roli. Podobnie jak i artykuły w obronie pisarza.
"W porównaniu z Sołżenicynem struktury władzy, które
>>oczyściły<< RTP od obecności wielkiego pisarza, wyglądają nie
tylko obrzydliwie, ale i żałośnie" - napisał Andriej Nemzer w gazecie
"Siegodnia". Władze państwowe i kierownictwo RTP przełknęły zarzuty w milczeniu.
Dopiero półtora roku później, wiosną 1997 roku, kulisy sprawy odsłonił
eks-dyrektor generalny RTP Siergiej Błagowolin. Zwolniony ze stanowiska według
zasady "Murzyn zrobił swoje...", Błagowolin w wywiadzie dla "Nowoj Gazety"
wyznał, że wstydzi się tego, jak "po chamsku w październiku 1995 był zdjęty z
ekranu program Sołżenicyna". Decyzję wyjaśnił naciskami z góry, związanymi z
początkiem kampanii wyborczej: "Nie można było udostępniać trybuny telewizyjnej
człowiekowi, który występuje z tak krytycznych pozycji, nawet jeśli tym
człowiekiem jest Sołżenicyn".
Węzeł szósty: Prorok i car
Skądinąd stosunki pisarza z prezydentem Rosji na początku układały się
zupełnie poprawnie. W roku 1992, podczas oficjalnej wizyty w USA, Borys Jelcyn
zadzwonił do Vermontu i powiedział Sołżenicynowi, że "bramy ojczyzny są dla
niego szeroko otwarte". Rok później, gdy w Rosji strzelano z czołgów do
parlamentu, pisarz uznał to za mniejsze zło od zwycięstwa komunistów. Jednym z
podstawowych kryteriów Sołżenicynowskiej koncepcji państwa jest instytucja
silnej władzy i w tej roli Jelcyn wydawał mu się właściwym kandydatem.
Osobistą znajomość car i prorok zawarli na Kremlu 16 listopada 1994 roku.
Rozmawiali ponad godzinę, mimo to prezydencka służba prasowa ani słowem nie
skwitowała spotkania.
Od Natalii Sołżenicyn opinia publiczna dowiedziała się tylko, że prezydent z
uwagą wysłuchał rozważań Aleksandra Isajewicza. Czy pisarz, zgodnie ze swym
zwyczajem, pouczał Jelcyna, jak należy sterować krajem - nie wiadomo. Pewne
jest, że ich rozczarowanie okazało się wzajemne i trwałe.
W trakcie wyborów prezydenckich wiosną 1996 roku Sołżenicyn nie opowiedział
się po stronie Jelcyna, jak to entuzjastycznie zrobił jego przyjaciel Mścisław
Rostropowicz. Przed drugą turą wyborów przypomniał wręcz wyborcom o możliwości
głosowania przeciwko obu kandydatom. Toteż w sierpniu 1996 roku niektóre mass
media dostrzegły, że na inaugurację drugiej kadencji Jelcyna nie zaproszono do
Kremla obu rosyjskich laureatów Nagrody Nobla: Michai-ła Gorbaczowa i Aleksandra
Sołżenicyna.
Fakt, że Sołżenicyn będzie dla Jelcyna niewygodny, przepowiadano zresztą tuż
po powrocie banity: "Prezydent nie może wtórować pisarzowi i utyskiwać, jak to
narodowi jest źle. Musi albo udowadniać coś przeciwnego, albo zmienić politykę.
Jednak jak ją zmienić, skoro państwo nie ma pieniędzy, żeby "żyć według
Sołżenicyna"? Od Sołżenicyna zaś, w odróżnieniu od rządu, nikt się pieniędzy nie
domaga" - pisały "Argumenty i Fakty".
Węzeł siódmy: Iwan Denisowicz przebudowuje Rosję
Mimo sprzeciwu, z jakim w różnych środowiskach spotykały się poglądy
Sołżenicyna, autor ani myślał korygować swoich koncepcji politycznych. W roku
1996 na łamach "Komsomolskiej Prawdy" po raz kolejny publicznie opowiedział się
za wspólnotą państwową Rosji, Białorusi, Ukrainy i Kazachstanu. Wyrażając przy
tym współczucie uciskanej w Kazachstanie ludności rosyjskiej, pisarz poradził
jej walczyć o swoje prawa. "Nazarbajew w głębi duszy rozumie, że nie
>>połknie<< 60 procent Rosjan" - stwierdził bez ogródek.
Nazajutrz po publikacji prokuratura generalna Kazachstanu zdecydowała, że
"Komsomolska Prawda" nie będzie w Kazachstanie drukowana ani sprzedawana.
Redakcja natychmiast zgięła się w ukłonach przed prezydentem Nazarbajewem i
zawile tłumaczyła, że Sołżenicyn nie uważa tego, co uważa. Podczas oficjalnej
wizyty Borysa Jelcyna w Ałma Acie padło pytanie o jego stosunek do poglądów
pisarza. Prezydent odparł, że każdy obywatel Rosji ma prawo się wypowiadać, co
nie znaczy, że te wypowiedzi wpływają na politykę państwa. Skandal został
zażegnany, choć wątpliwe, by porady Sołżenicyna ułatwiły życie jego
współziomkom, zamieszkałym poza granicami Rosji. W artykule "Reformator
Sołżenicyn i problem muzułmański" dyrektor Instytutu Polityki i Biznesu Państw
Azji Środkowej Radżab Safarow przestrzegał wręcz, że "aktywne mieszanie się
pisarza do polityki może wywołać konflikt". Tym bardziej że zatroskany losem
ojczyzny Sołżenicyn snuł plany sanacji wielonarodowego państwa wyłącznie pod
kątem interesu Wielkiej Rosji i na wszystkie problemy patrzył oczyma Rosjanina.
Gwoli prawdy, wobec Rosjan pisarz także wyrażał liczne pretensje.
Prawdziwego, niezepsutego Rosjanina wieczny prowincjusz Sołżenicyn widział
głównie jako nauczyciela wiejskiego, lekarza rejonowego szpitala, kochającego
ziemię chłopa. Nastroje dużych miast, z ich kulturą rozrywkową, kultem
konsumpcji i areligijnością, są pisarzowi obce, żeby nie powiedzieć wrogie.
Wyznawany przez Sołżenicyna system wartości odwołuje się do chrześcijaństwa w
jego iście średniowiecznym wydaniu. Życie ludzkie nie ma tu wartości samoistnej,
a poszukiwanie ziemskiego szczęścia winno się realizować poprzez ofiary i
wyrzeczenia. Już w debiutanckim "Jednym dniu Iwana Denisowicza" autor głosił, że
"duszę karczują ciężkie próby". Kilkadziesiąt lat później, podczas pobytu na
Zachodzie, oznajmił, że swobody demokracji i zdobycze humanizmu są dla jednostki
bardziej zgubne niż totalitaryzm. Również dzisiaj alternatywą komunizmu nie jest
dla niego Rosja włączona do rodziny państw wysoko rozwiniętych. Sołżenicyn
czerpie wzorce z przeszłości: reformy Stołypina, wspólnota ziemska, samorządy
terytorialne na wzór istniejących w XIX wieku ziemstw, silna, lecz dobrotliwa
władza, rozumnie ograniczająca obywatelom swobody oraz miłujące ją posłuszne
społeczeństwo.
Jawne niekonsekwencje w postawie i wywodach Mistrza budzą zakłopotanie nawet
wśród jego zwolenników. Człowiek, który pokonał imperium, odmawia
współobywatelom prawa do wolności, uważając, że nie są jeszcze do niej
przygotowani i wolność tylko ich demoralizuje. Właściciel wielohektarowego
majątku w Vermoncie i przyzwoitej działki w Trojce-Łykowie występuje przeciwko
prywatnej własności ziemi w Rosji. Zdeklarowany antykomunista wkrótce po
powrocie nawiązuje kontakty z opozycją o postkomunistycznych korzeniach i
nacjonalistycznych owocach. To nie przypadek, że dla wysłanników prasy
liberalnej Sołżenicyn zamknął się jak sezam, do którego zgubiono hasło
(wyjątkiem jest publicystka "Argumentów i Faktów", zaprzyjaźniona z żoną
pisarza). Zgodę na druk jego publicystyki otrzymuje natomiast sztandarowy organ
"patriotów", tygodnik "Zawtra".
- Po powrocie do Rosji Aleksander Isajewicz zadzwonił do mnie, pogratulował
artykułów, które czytał w Ameryce, i zaprosił na spotkanie - powiedział mi
zastępca redaktora naczelnego "Zawtra" Władimir Bondarienko. - To zresztą
naturalne, że ideały "Zawtra" czy "Naszego Sowremiennika" są mu bliższe niż
modny wśród rosyjskich demokratów postmodernizm. Uważamy Sołżenicyna za
wielkiego pisarza narodowego i podkreślamy to w analizach jego twórczości.
Węzeł ósmy: W próżni
Gdy pod koniec lipca 1994 roku Sołżenicyn przybył do stolicy, "Niezawisimaja
Gazeta" umieściła go na dwunastym miejscu w rankingu najbardziej wpływowych
polityków Rosji. W grudniu tegoż roku spadł już na miejsce 52. (tuż za ówczesnym
gubernatorem Niżnego Nowgorodu Borysem Niemcowem). W następnym roku jego
nazwisko zniknęło z rankingów - jak dotąd bezpowrotnie. Nie mając
sprzymierzeńców w żadnym z obozów politycznych, pisarz znalazł się w próżni.
Liberałów ostro krytykował, komunistów wzywał, by odżegnali się od przeszłości i
Lenina, nacjonaliści mieli mu za złe akceptację rozpadu ZSRR - oni najchętniej
widzieliby Rosję w granicach z roku 1913 (Żyrinowski chciał je rozszerzyć do
Oceanu Indyjskiego).
Rezultat: w czwartym roku pobytu w Rosji Sołżenicyn prawie się nie udziela
publicznie, nie chadza nawet na zebrania literatów, którzy przed paru laty
anulowali decyzję o skreśleniu go z listy członków związku pisarzy. W grudniu
1997 roku nie przyjął zaproszenia na Zjazd Kongresu Inteligencji Federacji
Rosyjskiej, chociaż kuszono go obietnicą pierwszeństwa w wygłoszeniu referatu.
Obecne zachowanie pisarza jest niemal dosłowną kopią jego stylu życia na
Zachodzie. Tam po kilku latach przestał się wypowiadać publicznie i podróżować
(wcześniej jeździł po Europie, Stanach, był w Japonii i na Tajwanie), nie
podchodził do telefonu. Tutaj także odwiedził 26 obwodów, poza Dumą wystąpił na
Kremlu, na Ziemskim Zjeździe Nauczycieli, w siedzibie Patriarchy Rosji (z
wnioskami o problemach Cerkwi słuchacze niezupełnie się zgodzili), w Radzie
Federacji miał wykład "O rosyjskiej tradycji państwowej i federalizmie". Po czym
uznał, że jego słowa są niewłaściwie komentowane, niedostatecznie naświetlane i
usunął się do twierdzy w Trojce-Łykowie.
Jeśli obserwuje stamtąd los swoich utworów, widzi, że nie jest on
najszczęśliwszy. Po ukazaniu się w Rosji ośmiotomowego wydania dzieł zebranych
Sołżenicyna, wydawnictwo Wojenizdat ogłosiło prenumeratę na wydanie 24-tomowe,
które byłoby najpełniejszym z istniejących. Jednak zanim jeszcze wyszedł
pierwszy tom, przedsięwzięcie uznano za nierentowne. Pierwsze części "Czerwonego
koła" wychodziły w Rosji w nakładzie 30 tys. egzemplarzy, ostatnie w 10
tysiącach. W podzielonej na "węzły" epopei sam "Marzec Siedemnastego"
(rekonstrukcja zaledwie trzech dni!) zajmuje cztery tomy, całość w wydaniu
Wojenizdatu - dziesięć. Od tej ściany odbili się nawet najbardziej zahartowani
recenzenci:
">>Koło<< ugrzęzło w glinie materiału historycznego...
Przygnębiające, ubogie, nudne. Sztuczne, papierowe postaci... Powieści
historyczne nie są gatunkiem dla Sołżenicyna. Już w latach sześćdziesiątych było
jasne, że najbardziej przekonujący jest w opisach tego, co sam widział i
przeżył" - wyrokowali. Z kilkudziesięciu filologów, literatów, uczonych, których
obdzwoniłam z pytaniem, czy doczytali "Czerwone koło" do końca, twierdząco
odpowiedział tylko szwajcarski rusycysta Georges Nivat. Ale Nivat pisał książkę
o Sołżenicynie, więc płonął zainteresowaniem zawodowym.
Mimo to pisarz nie rezygnuje z oświeceniowej misji. Dziesięć lat temu za
pośrednictwem "Głosu Ameryki" wyemitował cykl 65 audycji, które były skrótem i
kompozycją autorską tekstu epopei. Pod koniec ubiegłego roku emisję tego cyklu
powtórzyło radio Rossija. Czytał sam autor - interesująco, emocjonalnie (w
młodości pisarz myślał nawet o studiach aktorskich). Jednak nawet uproszczony
wariant "Czerwonego koła" miał nikły rezonans społeczny - najwidoczniej próżno
dziś marzyć, by jakikolwiek utwór wstrząsnął świadomością mas. A niepoprawny
Sołżenicyn marzy. - Może ktoś po wysłu-chaniu serii audycji zastanowi się i
spróbuje wpłynąć na bieg zdarzeń. Kto wie... - powiedział "Moskiewskim
Nowostiom".
Węzeł dziewiąty: Za żelazną bramą
Biuro laureata Nagrody Nobla mieści się przy Rosyjskiej Fundacji Społecznej
Aleksandra Sołżenicyna w samym centrum Moskwy, parę kroków od placu Puszkina.
Niełatwo je jednak znaleźć wśród plątaniny podwórek, zwłaszcza że nie ma szyldu.
Żelazna brama kamienicy z domofonem. Młoda, energiczna Tatarka, Munira Urazowa,
asystentka Sołżenicyna, znakomicie radzi sobie z nieproszonymi gośćmi, głównie
grafomanami.
- Idę rano do pracy i już wiem: ten "egzemplarz" czeka na mnie, roz-różniam
ich z daleka - wzdycha. - Przynoszą utwory, więc uprzedzam, że Aleksander
Isajewicz nie zajmu- je się recenzowaniem, nie ma na to czasu. "Niech
przynajmniej u was ten zeszyt leży" - proszą. Potem znów przychodzą i oburzają
się, że zeszyt leży, a że Sołżenicyn nie przeczytał, więc zabierają rękopi- sy
ze sobą.
Sołżenicyn założył Fundację w roku 1975 w Szwajcarii i przeznaczył na jej
cele honoraria ze światowych wydań "Archipelagu GUŁag". Pieniądze, tajnie
przekazywane do ZSRR, szły na pomoc radzieckim więźniom sumienia i ich rodzinom
- na zasiłki, paczki do obozów, opłatę adwokatów itp. Obecnie Fundacja wysyła co
kwartał po 40 dolarów prawie dwustu osobom zamieszkałym w Rosji, na Ukrainie,
Białorusi, w Kazachstanie, Estonii i sporadycznie wspomaga ponad tysiąc byłych
więźniów. Pod opieką ma także kilka cerkwi i klasztorów (np. zakonnikom
klasztoru sołowieckiego za dziesięć tysięcy dolarów kupiono kuter).
W swym moskiewskim biurze Aleksander Sołżenicyn spotyka się "ze
społeczeństwem". Wśród jego przedstawicieli prawie nie ma polityków (choć
Żyrinowski i Barkaszow wręcz się wpraszali), ale bywają robotnicy, farmerzy z
obwodu saratowskiego, zaprzyjaźnieni literaci. Często wpada tu Natalia
Sołżenicyn, która jest i redaktorem prac męża, i prezesem Fundacji, i
sympatyczną kobietą. Szkoda, że to jej nie poprosiłam o udostępnienie mi grubych
teczek z wycinkami prasowymi o Sołżenicynie, bo Munira wydzieliła stamtąd tylko
kilka pochwalnych recenzji. - Pracuję dla Aleksandra Isajewicza i nie będę
popularyzować makulatury - uprzedziła lojalnie.
Przy Fundacji istnieje Rosyjska Biblioteka Memuarystyki, która przechowuje
ponad tysiąc rękopisów emigrantów, byłych więźniów, świadków historii ostatnich
dziesięcioleci (większość zebrano w Vermoncie). Część z nich wydała na Zachodzie
YMCA-Press, kolejne wspomnienia drukowane są w Rosji. Druga seria wydawnicza
obejmuje prace z zakresu najnowszej historii. A ostatnią inicjatywą Fundacji
stała się nagroda literacka w wysokości 25 tysięcy dolarów. Ku ogólnemu
zaskoczeniu laureatem został nie pisarz sensu stricte, ale filolog i
kulturoznawca Władimir Toporow. Jury szczególnie podkreśliło jego badania nad
chrześcijańskimi korzeniami rosyjskiej tożsamości narodowej.
Węzeł dziesiąty: Moskwa, Kreml, Sołżenicynowi
Jeśli chcecie napisać do Sołżenicyna, nie warto się kłopotać o ulicę i numer
domu. Można zaadresować jakkolwiek, np.: Moskwa, Kreml, dla Sołżenicyna...
Moskwa, Dom Pisarzy, dla Laureata Nobla... Moskwa, Duma Państwowa, Deputowany
Sołżenicyn... Lub najprościej: Moskwa, A.I. Sołżenicyn - list na pewno dojdzie.
Jest też duża szansa, że adresat wystuka odpowiedź na starej maszynie do pisania
i na końcu złoży swój autograf jednym z kilkudziesięciu długopisów lub piór, do
których kolekcjonowania ma niejaką słabość. Komputer, jak i prowadzenie
samochodu, to domena Natalii Sołżenicyn.
Poczta pisarza z jednego dnia wyglądała następująco: wiersz z Nowokubańska;
widokówka z różą i pozdrowieniami; dywagacje o nierówności w przyrodzie na
siedmiu stronach drobnym maczkiem; projekt reformy oświaty w Rosji; książka z
Pe-tersburga "Notatki łagrowego lekarza" Wadima Aleksandrowskiego; prośba o
pomoc finansową z Czelabińska; prośba o lekarstwa z Pawłowa; opowiadanie
religijne Wasilija Drogajcewa (z dopiskiem: "Przeczytaj i przekaż następnemu");
zaproszenia na dwie konferencje; list ze wsi Listopadowka obwodu woroneskiego:
"Odegrał Pan ważną rolę w moim jakościowym odrodzeniu. Dziękuję Panu"... Munira
zapewnia, że na sto, nawet dwieście listów tylko jeden jest lżący bądź napisany
w tonie agresywnym.
- Jeśli sądzić po reakcjach prasy i oficjeli, można pomyśleć, że Sołżenicyn
nikogo nie interesuje - mówi jego żona Natalia Dmitrijewna. - Tysiące listów z
całej Rosji dowodzą czegoś odwrotnego. Wystarczy też, że wyjdziemy z domu, do
przychodni czy na koncert - natychmiast podchodzą ludzie, dziękują za to, co
zrobił, zwierzają się ze swoich problemów. Mąż stale otoczony jest dowodami
sympatii.
Życie rodzinne Aleksandra Isajewicza upływa bez wstrząsów. Wbrew początkowym
pogłoskom, że Sołżenicynowie otrzymają w prezencie dawną willę marszałka
Tuchaczewskiego, zamieszkali z żoną w domu zbudowanym za własne pieniądze.
Pisarz rzadko opuszcza otoczoną wysokim ogrodzeniem podmoskiewską posesję, ale
miałam szczęście spotkać go w grudniu na koncercie syna. Szczęście nie trwało
długo: - Wywiadów nie udzielam - uprzedził moje pytanie.
Z trzech Sołżenicynów-juniorów najstarszy Jermołaj, sinolog, objechał cały
świat, mieszkał w Chinach, na Tajwanie, w Londynie, rok w Moskwie, a obecnie
kończy studia doktoranckie w Princeton. 25-letni Ignat jest pianistą i
dyrygentem orkiestry kameralnej w Filadelfii. Najmłodszy Stiepan ukończył na
Harvardzie studia urbanistyczne, zrobił doktorat i pracuje w Bostonie. Wszyscy
są ka-walerami. Bywają w Rosji, ale zawodowo i emocjonalnie wrośli w Zachód i
rodzice nie zmuszają ich do przenosin.
- Dla mnie i braci powrót do Rosji nie może być sprawą automatyczną -
tłumaczył mi Ignat Sołżenicyn. - Rodzice wyjeżdżali, gdy byliśmy już dorosłymi,
ukształtowanymi ludźmi. Trudno wymagać, żebyśmy rzucili pracę i z dnia na dzień
zmienili całe nasze życie w imię ideologicznej pokazówki.
Węzeł jedenasty: Karawana idzie dalej
Niedawno "Argumenty i Fakty" opublikowały wyniki badań Instytutu Socjologii
Parlamentaryzmu, podczas których sześć tysięcy Rosjan w całej Federacji
odpowiadało na pytanie: "Pod czyim znakiem przeżyliśmy wiek XX, kto wywarł
największy wpływ na myśli i uczucia swoich współczesnych?". Respondenci
umieścili Sołżenicyna na piątym miejscu po Leninie, Sacharowie, Stalinie,
Żukowie - i przed Gorbaczowem, Gagarinem i Jelcynem.
Nie wiem, jak Sołżenicyn polityk, z jego temperamentem trybuna i proroka,
zareagował na tę ankietę. Może miał poczucie krzywdy, że zepchnięto go na
ubocze? Jeśli nawet tak jest, pisarz nie wygląda na załamanego. "Odmłodniał,
złagodniał i na złość wrogom trzyma się znakomicie. I to w Rosji, gdzie wszyscy
się zestarzeli i chodzą rozwścieczeni" - takimi wrażeniami podzielił się po
powrocie z Moskwy dziennikarz nowojorskiego periodyku "Nowoje Russkoje Słowo".
Podobną diagnozę postawił poeta Jurij Kubłanowski w gazecie "Trud":
"Prawdopodobnie Sołżenicyn jest ostatnim z wielkich Rosjan. Od dawna nie ma już
gleby, na której wyrastali tacy ludzie".
Dramat niezrozumienia pisarz przeżywa jak zawsze z godnością. "Pustelnik z
Trojce-Łykowa" robi to samo, co robił "pustelnik z Vermontu" - pisze większe i
mniejsze opowiadania ("Okruchy"), szkice literackie o Borysie Pilniaku, Andrieju
Biełym, Juriju Tynianowie. W styczniowym numerze "Nowego Miru" ukazał się jego
esej "Chwyty epopei", w kwietniowym Sołżenicyn po raz pierwszy w życiu napisał o
poezji współczesnej (reprezentują ją seniorzy: Inna Lisnianska, Siemion Lipkin,
Naum Korżawin).
Z większych form, po opracowaniu i publikacji Rosyjskiego Słownika Językowego
Rozszerzenia, przygotował do druku memuary o latach wygnania, zatytułowane
"Trafiło ziarnko między żarna". Równolegle powstają "Szkice z lat po powrocie".
Nagrał trzy kasety, na których czyta swoje opowiadania "Zagroda Matriony",
"Zdarzenie na stacji Koczetowka", "Ego". Wydawnictwo Wierchniaja Wołga z
Jarosławla roze- słało do księgarń trzeci tom jego "Publicystyki" i zapowiada
książ- kowe wydanie starych i nowych opowiadań.
Twórczość Sołżenicyna nie budzi dziś u czytelników większych emocji, co
częściowo jest wynikiem ogólnego spadku roli literatury. Również krytyka na nowe
jego utwory reaguje wątło. Z trzech szanowanych literaturoznawców, których
poprosiłam o opinię, redaktor naczelny "Woprosów Literatury" Łazarz Łazariew
uznał ostatnie opowiadania pisarza za słabe, ganił natrętną archaizację języka
(symbol powrotu do korzeni rosyjskości). Lew Anninskij był mniej kategoryczny,
podkreślając, że nawet niepowodzenia Sołżenicyna są niepowodzeniami wielkiego
pisarza. Natomiast Władimir Nowikow stwierdził, że Sołżenicyn jako jedyny z
"żywych klasyków" robi to, co do niego należy: pracuje, poszukuje nowych form
wypowiedzi, eksperymentuje z językiem. "Reszta uznanych autorów - od Rybakowa do
Bitowa - zajmuje się autoreklamą i stawianiem sobie pomników".
Wiosną ubiegłego roku pisarz miał lekki zawał serca, ale szczęśliwie się
wykaraskał. W Rosyjskiej Akademii Nauk, która wybrała go na członka
rzeczywistego Wydziału Literatury i Języka, wygłosił wykład o przyczynach
kryzysu kultury. W grudniu 1998 roku, jak Bóg da, będzie obchodził 80-lecie
urodzin. Z tej okazji inny 80-latek, Jurij Lubimow, chce wystawić w teatrze na
Tagance spektakl według powieści "Krąg pierwszy".
Kiedy opuszczałam czytelnię w fundacji Sołżenicyna, Munira wręczyła mi
sprawozdanie z ostatnich lat działalności swego chlebodawcy. Dokument kończy
zapewnienie: "Mimo ciężkiego okresu, w jakim znajduje się kraj i jego obywatele,
A.I. Sołżenicyn nawet przez minutę nie żałował, że powrócił do Rosji". N
Aleksander Sołżenicyn (1918) - prozaik, dramaturg, namiętny publicysta.
Laureat Literackiej Nagrody Nobla 1970. Ukończył Wydział Matematyczno-Fizyczny
Uniwersytetu w Rostowie nad Donem, podczas II wojny walczył m. in. na Łuku
Kurskim. W lutym 1945 aresztowany, zdegradowany i skazany na osiem lat obozu za
"agitację antyradziecką" - w korespondencji prywatnej krytykował Stalina. Lata
1953-1956 spędził na zesłaniu. Po udanej kuracji (zaawansowany nowotwór) uznał,
że życie zostało mu darowane, by mógł wypełnić misję pisarską. Zrehabilitowany
po roku 1956, osiedlił się w Riazaniu, wykładał w szkole matematykę i pisał. Na
fali destalinizacji Nikita Chruszczow zezwolił na druk opowiadania "Jeden dzień
Iwana Denisowicza" i 11 numer miesięcznika "Nowyj Mir" z roku 1962 uczynił
debiutanta sławnym pisarzem. W ZSRR opublikował jeszcze kilka opowiadań,
ostatnie w roku 1966. Zakazy cenzury sprawiły, że "Krąg pierwszy", "Oddział
chorych na raka", "Archipelag GUŁag", "Bodło cielę dąb" ukazały się za granicą.
Po deportacji w roku 1974 osiadł w Szwajcarii, w 1976 kupił posiadłość w USA. Na
emigracji ukończył epopeję "Czerwone koło". W 1994 r. powrócił do Rosji.
W poglądach filozoficzno-społecznych pisarz odwołuje się do koncepcji
słowianofilskich, optuje za powrotem do przedrewolucyjnej struktury samorządowej
Rosji, wierzy, iż religijnie i duchowo odrodzona Rosja będzie miała zbawienny
wpływ na świecki, konsumpcyjnie nastawiony Zachód.
O demokratach
Mało że nie potrafili się zjednoczyć, to w ciągu pięciu lat nie byli w stanie
zapewnić ludziom znośnego życia. Zaczęli rwać dla siebie kęsy i kęski, nie
myśląc o tym, że istnieje jeszcze jakiś naród. Kiedy władze zaczęły mówić o
konieczności społecznych gwarancji reform? Na trzy miesiące przed wyborami!
Dopiero wtedy, po pięciu latach trwania tychże "reform"! Zresztą obecne władze
to ci sami komuniści, tylko sprytnie przemalowali się na demokratów i
handlowców.
O Czeczenii
Jeszcze cztery lata temu proponowałem
prezydentowi, by pozwolił Czeczenii przeprowadzić
eksperyment z niezawisłością. Należało wywieźć stamtąd wszystkich nie-Czeczenów,
a Czeczenów zamieszkałych w Rosji wysłać do ojczyzny i odgrodzić się
granicą. Oczywiście żyzne kozackie ziemie z lewego brzegu Tereku, które
podarował Czeczenii pijany Chruszczow, musiałyby z
powrotem wrócić do Rosji. I niech potem Czeczenia udowodni swoją niezależność - bez naszej pomocy i bez
dotacji. Przez trzy lata utrzymywaliśmy tam gniazdo rozbójników i ktoś na tym
nieźle finansowo skorzystał. Potem nagle wysłaliśmy wojska i zhańbiliśmy się na
oczach całego świata. Zaślepiają nas pojęcia geopolityczne: rzekomo utrata
Czeczenii grozi rozpadem Rosji. Na odwrót:
pozbywając się Czeczenii tylko wzmocnimy Rosję.
O samorządzie
Nasz naród, nawet najbardziej wykształcona jego część, ma jedną wadę -
potrzebuje wodza. A trzeba, by ludzie uwierzyli w siebie. Dlatego apeluję o
powoływanie ziemstw, czyli samorządów obywateli zamieszkujących daną miejscowość
- organów ponadnarodowosciowych, ponadpartyjnych, apolitycznych i finansowo
niezależnych od urzędników państwowych. Obecnie znajdujemy się w tak głębokiej
zapaści ekonomicznej, ekologicznej, socjalnej, kulturalnej i moralnej, że
wydostawać się z niej będziemy bardzo, bardzo długo. I dużo zależy od tego, czy
nasze wciąż jeszcze wielkie, ale rozproszone siły uda się skupić w samorządach.
I czy działalność samorządów będzie miała oparcie prawne.
O obłudzie politycznej
W wieku komputerów nadal żyjemy według praw epoki kamienia łupanego: racja
jest po stronie tego, kto ma większy kij. Przykładem podwójnych standardów są
Naddniestrze i Abchazja jako republiki "samoproklamowane", co znaczy -
nielegalne. A które z państw WNP nie jest "samoproklamowanym"? Kazachstan?
Ukraina? Mimo to bez zastrzeżeń uznano je za zgodne z prawem i demokratyczne i
niech tam sobie maszerują z pochodniami bojownicy UNSO (Ukraińskiej Narodowej
Samoobrony).
O republikach autonomicznych
Narodowo-terytorialne podmioty to wymysł złego geniuszu Lenina. Rosja nigdy
nie była federacją, nie powstawała jako unia samodzielnych państw. Prawie we
wszystkich obecnych republikach autonomicznych narodowości, od których te
republiki wzięły nazwy, są mniejszościami. A największy naród rosyjski okazał
się rozrzucony i podporządkowany mniejszościom. Nasze demokratyczne jakoby
kierownictwo na wszelkie sposoby popiera autonomie, przyznaje im nieuzasadnione
ulgi. Autonomie żyją zatem na rachunek obwodów rosyjskich, a jednocześnie
dyskryminują u siebie Rosjan z tej racji, że ci nie znają języka i kultury
mniejszości narodowej. W artykyle 5. konstytucji napisano: "Wszystkie podmioty
Federacji są równoprawne". To kłamstwo. Wszystkie autonomie mają przywileje.
Dlaczego Tatarstan ma przywileje w Rosji i prawa międzynarodowe? Dlaczego
Baszkiria może w ogóle nie płacić podatków? Oznacza to, że żyją na koszt
rosyjskich obwodów. Grabimy rosyjskie "karmiące" ziemie na korzyść autonomii.
O kapitalizmie
Nie ma u nas żadnego "rynku", została tylko z Zachodu przesadzona ideologia
rynkowa. I to jest straszne, bo oznacza, że najważniejsze są pieniądze. Dla
pięniędzy można zadeptać sąsiadów, zamęczyć na śmierć rodziców, zaprzedać dzieci
- taki przyszedł do nas kapitalizm.
Zachodnie państwa już dawno nauczyły się go poskramiać i regulować. A u nas
zduszono przemysł i gospodarkę rolną, niczego nie produkujemy, wszystkie siły
zostały rzucone na handel i oszustwo. Wątpię, by można to było nazwać
kapitalizmem.
[podpisy pod foto.]
Od lewej: 1974 r.: Sołżenicyn w swoim domu w Vermont.
1994 r.: Dwumiesięczna podróż pisarza do Moskwy miała siedemnaście
przystanków. W każdym z miast, miasteczek i wsi przyjmowano go ciepło.
Jeden z przystanków w podróży - Charków. W środku: Aleksander Sołżenicyn z
żoną Natalią.
[Hasła: Rosja; Sołżenicyn Aleksander, notka
biogr.]
(szukano: Czeczenia)
© Archiwum GW, wersja 1998 (1) Uwagi
dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
3,10,17,24,29dictionary 17 2410 24 Kwiecień 1996 Dudajew zginął17 (24)24 kijekKwiecista dekoracja990502 24więcej podobnych podstron