467 11





B/467: I.Stewart, J.Cohen - Wytwory rzeczywistości. Ewolucja umysłu ciekawego







Wstecz / Spis
Treści / Dalej
ROZDZIAŁ 10
EKSTELIGENCJA
W serii doświadczeń laboratoryjnych badano umiejętności lingwistyczne papugi.1 Pokazywano jej rozmaite przedmioty i uczono odpowiednich stów, a całemu eksperymentowi przyświecała myśl, żeby sprawdzić, czy po przyswojeniu sobie w ten sposób obszernego słownika papuga nadal będzie kojarzyła słowa z odpowiednimi przedmiotami. Na przykład, naukowiec pokazywał papudze herbatnik i sprawdzał, czy ptak odpowie "herbatnik". Ta konkretna papuga radziła sobie całkiem dobrze, doświadczenie trwało już pewien czas, a ptak przebrnął przez długą listę przedmiotów. Wtem, ku zdumieniu naukowca, papuga nagle podniosła wzrok znad swego zadania, zaskrzeczała: "Zmęczona! Idę!" i odmaszerowała do swojej klatki.
W poprzednich rozdziałach często zwracaliśmy uwagę na wspólnicze oddziaływanie umysłu l kultury. Nadeszła pora, by staranniej przeanalizować to pojęcie, wyodrębnić zasadnicze cechy owego współudziału. W tym kontekście podstawową, wewnętrzną cechą ludzkiego mózgu/umysłu jest inteligencja, która pozwala nam na przetwarzanie złożonych oddziaływań kulturowych i następnie na tworzenie z nich czegoś nowego. Kulturowym odpowiednikiem inteligencji jest cecha zewnętrzna, którą z konieczności nazwiemy ekstellgencją. Stanowi ona główny temat tego rozdziału. Eksteligencja jest całością "kapitału kulturowego" dostępnego nam w postaci legend plemiennych, folkloru, opowieści dla dzieci, książek, taśm wideo, płyt kompaktowych itp. Eksteligencja zaś nie jest jedynie sprawą rejestrowania. Inteligencja poszczególnych jednostek pozwala im nie tylko na dostęp do skumulowanego zasobu eksteligencji, ale również na wzbogacanie go lub zmienianie. Mnóstwo osób omawiało ten rodzaj oddziaływania, używając terminów, takich jak "Trzeci Świat" Karla Poppera, "noosfera" Teilharda de Chardin czy "ewolucja ekstrasomatyczna" Medawara. Jak nam się zdaje, nasze pojęcie eksteligencji różni się od pozostałych ujęć, a także od ogólnego określenia "kultura", ponieważ patrzymy na wpływy zewnętrzne z punktu widzenia każdej współdziałającej jednostki.
W chwili gdy siedzimy i piszemy te słowa, jesteśmy otoczeni większą ilością informacji, niż naprawdę możemy wykorzystać
kilka tysięcy książek na półkach, koledzy w sąsiednich pomieszczeniach, którzy chętnie odpowiedzą na każde pytanie, mnóstwo ludzi, do których można dotrzeć w ciągu paru sekund za pomocą telefonu. W odległości półgodzinnego spaceru znajduje się przynajmniej tuzin bibliotek: dwie duże l wiele mniejszych specjalistycznych, mieszczących się na różnych wydziałach uniwersytetu. Komputery, na których piszemy ten tekst, nie są już tylko wygodnymi maszynami do pisania z pamięcią i narzędziami służącymi do wyszukiwania słów i zastępowania ich innymi oraz narzędziami świetnie radzącymi sobie z poprawianiem błędów i redagowaniem tekstu: są również stacjami łączności ze światem. Są połączone z Internetem, który
gdy tylko raz zdasz sobie sprawę, z czym jest powiązany, na przykład z bazami danych NASA i Laboratoriami Bella, Biblioteką Kongresu oraz milionami osób, z których każda ma swój własny, szczególny punkt widzenia lub specjalistyczną wiedzę
jest z pewnością największym zorganizowanym źródłem informacji, jakie kiedykolwiek istniało na tej planecie. Nie wykorzystujemy wszystkich tych możliwości. Jest ich stanowczo zbyt wiele, by jakakolwiek jednostka mogła kiedykolwiek uzyskać dostęp do więcej niż znikomego ułamka tej całości, ale stanowią one wielkie zasoby ukryte w przestrzeni eksteligencji. Mamy możliwość dostępu do każdej części tego ogromnego źródła informacji. Im lepiej rozumiemy geografię przestrzeni eksteligencji, tym lepiej potrafimy wykorzystywać katalogi bibliotek i konstruktywnie surfować po sieci; tym większą moc ten potencjał daje naszym piórom. I naszym umysłom... i naszym kieszeniom.
Informacja zawarta w naszych umysłach jest... może nie powinniśmy mówić "znikoma w porównaniu z rym wszystkim", ponieważ nie wiemy, jak porównywać inteligencję z eksteligencją. Z jednej strony cała eksteligencją świata okazuje się bezużyteczna, jeśli jesteś pozbawiony inteligencji, by z niej skorzystać; z drugiej zaś bez eksteligencji my, ludzie, nadal tkwilibyśmy w jaskiniach, dosłownie wynajdując koło w każdym kolejnym pokoleniu. Jesteśmy tym, czym jesteśmy, za sprawą godnego uwagi współudziału inteligencji i eksteligencji. Inteligencja dokonuje wynalazków, ale nie jest w stanie zapamiętać tego, co wymyśliła, w sposób niezawodny i łatwo dostępny; eksteligencją potrafi zapamiętać, ale (na ogół) nie umie dokonywać wynalazków. Eksteligencją zajmuje się informacją; inteligencja
zrozumieniem.
Eksteligencją jest wynalazkiem, który nie tylko umożliwił ludziom zmianę samych siebie w taki rodzaj zwierząt, jakim są dzisiaj, ale sprawił też, że uniknięcie takiej zmiany byłoby szalenie trudne. Co jest źródłem eksteligencji? Czy to myją wymyśliliśmy, czy też ona wymyśliła nas?
Jedno i drugie.
Nasz gatunek charakteryzują dwie właściwości. Pierwsza to przesadna troska o dzieci. Druga
język. Twierdzimy, że te dwie, pozornie bardzo odmienne cechy są w rzeczywistości związane ze sobą za pośrednictwem przywileju kulturowego i że razem stworzyły możliwość istnienia eksteligencji.
Zacznijmy od języka. Trwa zażarta dyskusja, czy język pojawił się
u ludzi
przed inteligencją, czy też na odwrót. Na przykładzie innych zwierząt widzimy, że inteligencja może zaistnieć bez języka; co więcej, język jest bezużyteczny, jeśli brakuje inteligencji, która umożliwia nauczenie się go i używanie. To jednak nie oznacza, że inteligencja musiała się pojawić jako pierwsza, chociaż jest to bardzo rozsądne przypuszczenie i stanowi jeden z dwóch najbardziej lubianych schematów myślowych. Drugim z nich jest twierdzenie, że to wynalazek szczątkowych form językowych spowodował rozwój inteligencji. Mnóstwo niepotrzebnego hałasu narobiono przy okazji obrony każdego z tych poglądów
przy milczącym założeniu, że niemożliwe jest, by oba były słuszne, i drugim, że stanowią jedyną dostępną możliwość wyboru. W rzeczywistości wydaje się, doprawdy, bardzo prawdopodobne, że obie te teorie są prawdziwe, przy czym każda z nich napędza drugą we wspólniczym procesie oddziałującej współewolucji.
Jedną z uniwersalnych cech współudziału jest emergentne pojawianie się nowych regularności, nowych struktur i nowych procesów, które nie występowały, nawet w szczątkowej formie, w żadnym ze składników nowej całości. Jest to bardzo wyraźne w wypadku języka i inteligencji. Nowa możliwość o największym wpływie, która otwiera się dzięki współudziałowi, polega na tym, że język pozwala na zachowywanie doświadczeń we wspomnieniach ludzi starszych i przekazywanie ich młodszym. Zbiorowe doświadczenia plemienia stają się kulturowym leksykonem, przechowywanym w umysłach i zachowaniach ludzi otaczających każde dziecko. Zatem ten kulturowy kontekst dla każdego dziecka może się rozrastać, w miarę jak kolejne pokolenia gromadzą dalszą wiedzę, a nowe odkrycia mogą być przekazywane bardzo szybko wszystkim jednostkom zdolnym do ich wykorzystania lub wybranym grupom wtajemniczonych, które dzielą się sekretną wiedzą między sobą. Tymczasem adaptacja biologiczna powiększa możliwości kolejnych pokoleń dzieci, ponieważ łatwość przyswajania sobie kultury staje się częścią recepty na sukces.
Poszczególni autorzy mają różne teorie na temat najważniejszych wyróżników wczesnego człowieczeństwa. Sarah Hrdy podkreśla rolę ukrytej owulacji u pradawnych hominidów. (U większości zwierząt aktualna faza żeńskiego cyklu rozrodczego jest zewnętrznie bardzo oczywista dla pozostałych przedstawicieli tego samego gatunku, w szczególności dla samców, które odpowiednio dopasowują do tego swoje zachowania. Bez takich widocznych oznak struktura społeczna staje się subtelniejsza). Desmond Morris w książce Noga małpa wolał traktować seks jako nagrodę: kiedy samiec wracał z udanego polowania, przynosząc mięso, samica stawała się. atrakcyjna płciowo, co było ewolucyjną sztuczką zachęcającą samca do ponownego wyruszenia na łowy i odniesienia jeszcze większego sukcesu. Alister Hardy i Elalne Morgan przyjęli zupełnie inną teorię. Wpadli mianowicie na pomysł, że człowieczeństwo rozwinęło się na brzegu morza, gdzie żywności było w bród, a życie nie niosło tylu stresów co na pełnych drapieżników sawannach, skąd
w opinii większości naukowców
wywodzą się ludzie. Pomysłowi członkowie plemienia
przypuszczalnie płci żeńskiej, pozostawieni w domu z dziećmi w czasie gdy przedstawiciele rodzaju męskiego wyruszali na poszukiwanie pożywienia
stworzyli bodźce kulturowe, które oddzieliły ludzi od innych zwierząt. Michael Crawford i David Marsh dodali tej historii rumieńców, zauważając, że wytworzenie dużego mózgu wymaga łatwego dostępu do niezbędnych kwasów tłuszczowych, a najobfitszym źródłem takich związków chemicznych są owoce morza. Bernard Wood oraz Louis i Mary Leakey najistotniejszą różnicę upatrywali w wytwarzaniu i wykorzystywaniu narzędzi (patyki i kamienie prowadziły do maczug i dzid, kości zwierząt używano do kopania płytkich jam lub rozgniatania pożywienia) oraz ostatecznie
ognia. Film 2001: Odyseja kosmiczna zaczyna się sekwencją, która odtwarza tę teorię; przez ułamek sekundy pokazuje, jak pałka zrobiona z kości zmienia się w statek kosmiczny, a obraz przenosi się z odległej przeszłości w niedaleką przyszłość. Jak stwierdziliśmy w Collapse, obraz ten jest trywialny, ale jego przesłanie głębokie. Tu powiemy, że stanowi on ilustrację nieuchronnej ekspansji eksteligencji.
Nie sądzimy jednak, by którakolwiek ze wspomnianych wyżej teorii w pełni ujmowała wspólniczy rozwój języka, inteligencji i eksteligencji. Raczej będziemy przekonywać, że to bajki dla dzieci i rytuały związane z osiąganiem dojrzałości
kulturowe przekazy tego, "co znaczy być człowiekiem"
zasygnalizowały pojawienie się istot ludzkich na ewolucyjnej scenie. Oczywiście nie ma żadnego powodu, by któraś z powyższych teorii wykluczała wszystkie pozostałe, chociaż niektóre z nich całkiem dobrze do siebie pasują, inne zaś mniej. Istnieje pewna analogia między naszym punktem widzenia a poglądem, że to oddziaływania między matką a dzieckiem w gnieździe doprowadziły do ewolucji uczenia się i rozwoju struktury społecznej, więc gdybyśmy byli zmuszeni do wskazania jakiegoś poprzednika, wówczas patrzylibyśmy w tym kierunku. Podważaliśmy już przekonanie, że wszystko musi mieć jakiś precedens: często tak się dzieje, ale nie może to być regułą, ponieważ doprowadziłoby do nieskończonej regresji. W istocie, współudział jest powszechnym mechanizmem emergentnego pojawiania się zupełnie nowych zjawisk bez żadnych poprzedników.
Pozostaje sprawą wielkiej wagi, jak wszystkim przypomniał Jared Diamond w książce Trzeci szympans, wyjaśnienie, nie tylko dlaczego my staliśmy się rozumni, ale i dlaczego z innymi małpami nie stało się podobnie. Istnieje jedna bardzo prawdopodobna odpowiedź: kiedy już zaczyna się ewolucja danego rozumnego gatunku, to następuje długi okres jego etycznego i moralnego rozwoju, podczas którego gatunek ten tłucze i tępi większość pozostałych gatunków
w szczególności, jak podejrzewamy, wszelkie inne gatunki, które mogłyby stać się rozumne. Zatem bardzo możliwe, że fakt, iż tylko my staliśmy się istotami rozumnymi, był kwestią tego, która konkretna małpa jako pierwsza uruchomiła eksteligencję. Dlatego nie udajemy, że potrafimy poznać naszą własną historię od jej zaczątków gdzieś wśród wczesnych naczelnych; nie, pierwsza matka z dzieckiem na kolanach, z noworodkiem u piersi, dzieląca się prymitywnymi słowami ze swymi starszymi dziećmi, była prawdziwą Ewą. Używamy tego określenia metaforycznie: rozważania o mitochondrialnej Ewie w rozdziale 4 powinny wyjaśnić, że termin "Ewa" należy uważać za wygodny skrót oznaczający "jedna z wielu przedludzkich istot rodzaju żeńskiego, które istniały w okresie, gdy ludzie po raz pierwszy zaczęli się różnić od małp tak, że nabrało to znaczenia". W tym sensie Ewa odegrała zasadniczą rolę. Wszystkie ludzkie kultury mają specjalny język służący do przemawiania do dzieci, piosenki pełne powtarzających się dźwięków i czynności oraz specjalne opowieści, które się dzieciom opowiada, w miarę jak rozszerza się ich zasób leksykalny
ich słownik, lista słów, które rozumieją. Steven Pinker w książce The Language Insttnct (Instynkt językowy) przekonuje, że ludzie mają wrodzoną predylekcję do języka, umiejętność posługiwania się składnią i semantyką, głęboki lingwistyczny metaszablon, niczym "głęboka gramatyka" propagowana przez Noama Chomsky'ego (patrz niżej). My uważamy, że takie umiejętności pojawiły się, ale z całą pewnością musiały powstać ewolucyjnie z czegoś prostszego; zatem początkowo ten zestaw sztuczek i reakcji matki-i-dziecka musiał się stać charakterystyczną cechą jakiejś grupy protoludzi. Jednym z powodów, by tak sądzić, są skamieniałości. Wskazują one, jak się wydaje, że Homo erectus rozwijał się w H. sapiens, mniej czy bardziej niezależnie, w wielu odrębnych miejscach. Chociaż teoria ta nie jest już tak popularna jak kiedyś, nadal ma wpływowych wyznawców. Społeczne sztuczki, przekazywane dziecku przez matkę, mogły się rozprzestrzeniać wśród różnych grup, zanim zaczął się rozwijać instynkt językowy; w ten sposób popychałyby ewolucję rozumności tak samo w ramach każdej rozmnażającej się grupy protoludzi. Jest to znów zasada rezonansu Murphy'ego: jeśli może się to zdarzyć, na pewno się zdarzy. Natomiast matka musi odgrywać podstawową rolę, ponieważ umysł podlega kształtowaniu głównie u małych dzieci, a zdecydowanie największy wpływ na dziecko ma jego matka, tak dziś, jak i wiele milionów lat temu.
Zanim rozpatrzymy naszą własną teorię ewolucji języka
stanowiącego pierwszy, podstawowy etap w rozwoju eksteligencji, sztuczki, dzięki której wszystkie sztuczki stają się możliwe
powinniśmy dać Warn przynajmniej posmak głównych teorii konkurencyjnych: nie tyle ich treści (ani pobieżnie, ani dokładnie), co stylu oraz ogólnego punktu widzenia. Istnieje kilka sposobów badania języka. Jeden z nich jest redukcjonistyczny: wkopywać się coraz Dębiej w język i odnajdywać reguły jego działania oraz metareguły, które sprawiają, że te reguły działają, łtd. Świetnym l brzemiennym w skutki przykładem podejścia redukcjonlstycznego jest pojęcie gramatyki transformacyjnej, które wprowadził Noam Chomsky w 1957 roku w swojej pracy Syntactic Structwes (Struktury syntaktyczne). Chomsky zauważył, że nawet w ustalonym języku Istnieje wiele różnych sposobów na powiedzenie tego samego oraz jest wiele różnych konstrukcji zdania, za pomocą których można to powiedzieć. "Pies zakopał kość", "Kość została zakopana przez psa" itd. Chomsky skupił się na sposobach zmiany takiego prostego zdania w bardziej złożone, na przykład: "Ten głupi pudel, którego pani Barnes zawsze zabiera ze sobą na wakacje, właśnie zakopał kość, którą wyciągnął z sąsiedniego pojemnika na śmieci, na samym środku mojego klombu nagietków". Tutaj rzeczownik "pies" został zamieniony w zwrot rzeczownikowy "ten głupi pudel, którego pani Barnes zawsze zabiera ze sobą na wakacje", podobnie potraktowano kość, natomiast miejsce zakopania zostało przyklejone na końcu zdania, gdzie przedtem nie było nic. Sam zwrot rzeczownikowy dotyczący głupiego pudla ma własną strukturę gramatyczną i może zostać zbudowany z prostszych form w wyniku podobnych transformacji. Chomsky zestawia dozwolone transformacje, takie jak [w części tekstu dotyczącej gramatyki Chomsky'ego przyjęto oryginalne symbole angielskie (przyp. red.)]:
1 zdanie (S)
> zwrot rzeczownikowy (NP) + zwrot czasownikowy (VP)
2 czasownik (V)
> zwrot czasownikowy + zwrot rzeczownikowy
3 rzeczownik N)
> wyznacznik zwrotu (D) + rzeczownik
4 czasownik
> czasownik posiłkowy (A) + czasownik
5 wyznacznik
>ten, jakiś...
6 rzeczownik
> pies, pudel, nagietek...
7 posiłkowy
> będzie, może, musi...
8 czasownik
> kopie, zakopał, bierze, zabrała...
Teraz możemy, posługując się abstrakcyjnymi symbolami, powtarzać stosowanie tych reguł transformacyjnych w następujący sposób:
(zacząć tutaj) S
(reguła 1) NP + VP
(reguła 2) NP + V + NP.
(reguła 3) D + N + V + NP.
(reguła 3) D+N+Y+D+N
(reguła 4) D+N+A+Y+D+N
(reguły 5-8) Ten + pies + musiał + zakopać + tę + kość
Lingwiści ze szkoły Chomsky'ego robią sporo szumu wokół faktu, że tę konstrukcję można otrzymać na wiele różnych sposobów (na przykład zamiana kolejności stosowania reguł 5-8 prowadzi do 60 różnych wyprowadzeń), ale wynik zawsze można streścić w postaci prostego, uniwersalnego "diagramu drzewa", jak ten:

Natomiast każdy matematyk zauważy, że operacja oznaczona symbolem "+" ma właściwość łączności: (X+Y)+Z = X+(Y+Z), co prowadzi do tego samego wniosku. We wprowadzonej wyżej notacji ta reguła algebraiczna (łączność) została po prostu założona; trzecia linia analizy, w której wykorzystujemy regułę 2, powinna naprawdę mieć postać: NP+(V+NP), a do pozbycia się nawiasów potrzebujemy reguły łączności.
Te same reguły transformacyjne znajdują się w tle wielu różnych zdań. Na przykład identyczna struktura drzewa pasuje również do zdania: "Ta papuga musiała zakończyć ten eksperyment".

Z tego punktu widzenia składnia języka
jego gramatycznie dozwolone konstrukcje
redukuje się do zestawienia reguł transformacyjnych. Doprowadziło to do Interesującego pomysłu, że mimo iż każdy z ludzkich języków ma swoją własną, szczególną składnię, to może istnieć jedna, uniwersalna głęboka gramatyka leżąca u podstaw wszystkich języków
co z konieczności odzwierciedlałoby fizyczną organizację tej części mózgu, która obsługuje język. W analogii komputerowej, reguły transformacyjne mogłyby być wewnętrznym kodem maszyny dla języka.
W przedstawionym wyżej pomyśle musi być ziarno prawdy. Kiedy bowiem czytamy nonsensowne wierszyki, takie jak Dżabber-smok Lewisa Carrolla
na przykład ten fragment, który się zaczyna "Było smaszno, a jaszmlje smukwijne..." [zacytowano fragment tekstu w przekładzie Macieja Slomczyńskiego (przyp. dum.)]
to mamy bardzo silne wrażenie, że są one gramatycznie poprawne, a nawet że miałyby sens, gdybyśmy tylko wiedzieli, co oznaczają poszczególne słowa. Ale istnieje też wiele trudności. Język mówiony wydaje się zbyt elastyczny, by dało się go wtłoczyć w jakikolwiek układ sztywnych reguł: "Ee, Mabel, ten cholerny pudel znów bel w nagietkach
i ta cholerna kość, zakład, że to beł sąsiadów". W 1965 roku Chomsky był zmuszony do zmodyfikowania czysto składniowej natury reguł transformacyjnych i wprowadzenia elementów semantycznych; tzn. wbudowania znaczenia zdania do reguł gramatycznych. Wcześniej gramatyka miała być niezależnym systemem opartym na regułach, a znaczenie odrębnym działaniem interpretacyjnym (każde z tych działań jest wykonywane przez odrębne struktury w mózgu, w prostej, liniowej sekwencji); teraz każdy z tych procesów zależał od drugiego
to bardzo wyraźny przypadek współudziału, zwłaszcza jeśli pamiętać o tym, że oba procesy są rekurencyjne. Kiedy usiłujecie rozszyfrować jakieś złożone zdanie, może tak zawiłe jak to
ha, mówimy "zawiłe", ale może w rzeczywistości nie jest to odpowiednie słowo, może lepsze byłoby "niekończące się", lecz ono przecież naprawdę ma koniec, jak się sami przekonacie, gdy wreszcie do niego dotrzecie
no cóż, w każdym razie, chcieliśmy powiedzieć tyle, że wtedy dokonujecie rozbioru tego zdania, to takie staroświeckie określenie, niosące takie samo znaczenie jak ultranowoczesne słowo "de-konstrukcja", przynajmniej według semiologów czy semiotyków, czy jak tam się teraz oni sami nazywają, a więc rozbieracie zdanie, dochodząc do tego, co znaczy jakaś jego część, a potem, dopiero potem, możecie stwierdzić, czy to jest rzeczownik, czy czasownik, czy cokolwiek innego, i włączacie to do gramatyki transformacyjnej, żeby przejść przez następny etap, i w tym momencie wracacie znów do punktu wyjścia, więc rekurencyjnie dokonujecie rozbioru zdania, ustalając, co znaczy jego część, a potem
dopiero potem
możecie stwierdzić... no cóż, teraz się orientujecie, o co chodzi, a co zdumiewające, chwytacie sens tego idiotycznie nadmiernie zawiłego przykładu. Chociaż prawdopodobnie w tej chwili już nie pamiętacie, na co to miał być przykład. Wyjaśnia on między innymi, dlaczego nie mieliście żadnej trudności z dwoma różnymi znaczeniami słowa "beł" w skierowanym do Mabel zdaniu znajdującym się powyżej (daleko, daleko wyżej)
jedno z nich to zniekształcone słowo "był", a drugie: skrótowa forma słowa "kubeł".
Rozszerzeniem redukcjonistycznego podejścia Chomsky'ego i wariacją na jego temat jest teoria instynktu językowego propagowana przez Pinkera. Można ją uznać za kolejny etap w pomysłach Chomsky'ego dotyczących wrodzonej, ludzkiej gramatyki, do której pasują wszystkie ludzkie języki ojczyste, ponieważ mózg dziecka jest już tak "okablowany". To tak, jakby istniała tylko jedna marka komputerowa, jedna pozycja podstawowego sprzętu, ale zdolna do odtwarzania wielu alternatywnych programów
Word, WriteNow, Word Perfect, Wordstar, MacWrite... [są to znane starsze i nowsze programy do przygotowywania i edycji tekstów (przyp. tłum.)]. Wiele programów, które jednak mogą być skutecznie wykorzystane, tylko pod warunkiem że respektują głęboką strukturę samego komputera
maszyny.
Współcześni biolodzy zajmujący się rozwojem strasznie się irytują, słysząc wyjaśnienia tego typu
a jeśli nie, to powinni, ponieważ pachną one sposobem myślenia odrzuconym przez nich już bardzo dawno temu, który zwano preformacjonizmem. W swej pierwotnej postaci było to przekonanie, że wewnątrz komórek jajowych (według "owistów", jak Harvey) lub w plemnikach (według "animalkulistów", jak Dalenpatius) istnieje maleńki homunkulusik, miniaturowa wersja przyszłej osoby, która tylko czeka na możliwość rozwinięcia się w makroprzestrzeni. Wewnątrz homunkulusa, jedno w drugim, jak rosyjskie matrioszki, znajdowało się potomstwo, subhomunkulusy, subsubhomunkulusy... Jedna z odmian tej teorii posuwała się tylko o kilka pokoleń w głąb, do atomów; kiedy dorosną te puste homunkulusy, to oczywiście będą bezpłodne i nadejdzie koniec świata. W pewnym sensie w tym sposobie myślenia kryje się próba "rozwinięcia" procesu rekurencyjnego w pojedynczy, liniowy łańcuch, a biolodzy słusznie uznali to za bezzasadne, jeśli nie wprowadzające w błąd, zagmatwanie stosunkowo prostego pomysłu. Wprowadza ono w błąd po części dlatego, iż zakłada, że każde zjawisko musi istnieć już wcześniej w szczątkowej, lecz potencjalnie kompletnej postaci w jakimś poprzedniku. Nic nigdy nie może się rozpocząć, wszystko sięga wstecz, w nieskończoność, do rzeczy tego samego rodzaju, nawet jeśli przybiera inną formę: to znowu "żółw na żółwiu i tak do samego końca".
Niestety, mimo że biologom świtała pewna myśl, to jednak nie dostrzegli metaprzesłania, według którego tak samo można się bawić z każdym procesem rekurencyjnym i na ogół jest to równie bezzasadne i wprowadzające w błąd. Ostatnia inkarnacja urojenia preformacjonistycznego to milutkie wyjaśnianie złożoności dojrzałego organizmu w kategoriach złożoności jego DNA. W tym poglądzie
powszechnym wśród biologów
złożoność dojrzałego osobnika była tam od zawsze, zakodowana w DNA jego jaja, a więc w rzeczywistości nie następuje żaden prawdziwy rozwój, nie dochodzi do żadnego stawania się złożoności. A przecież nie jest możliwe, by cala złożoność jakiegoś organizmu była zakodowana w jego DNA. Na przykład informacja zawarta w całym genomie człowieka nie jest wystarczająca do zakodowania wzajemnych połączeń w ludzkim mózgu; a jedno rosnące pióro jest bardziej złożone, przy stosowaniu dowolnej skali złożoności, niż grupka komórek na żółtku kurzym, z których rozwija się cały kurczak.
Ale co to wyjaśnienie preformacjonistyczne ma wspólnego z opanowywaniem języka przez dziecko? Żeby na to odpowiedzieć, musimy najpierw powiększyć naszą przestrzeń fazową, uwzględniając inne skłonności dziecka. Jak to się dzieje, że dziecko się uśmiecha, rozpoznając twarz matki? Zwykle przypuszcza się, że w układzie mózg-oko niemowlęcia istnieje prosty obwód niskiego rzędu, który rozpoznaje parę oczu i kształt ust. Możemy w to łatwo uwierzyć, ponieważ wszyscy się tym posługujemy: w Intemecie ":-)" oznacza szczęśliwy, a ":-("
smutny. (Popatrzcie z boku). Już po krótkim zastanowieniu dochodzimy jednak do wniosku, że nie może istnieć żaden prosty obwód o takiej funkcji: musi to być obwód wysokiego rzędu. Jest tak, ponieważ twarz jest rozpoznawana niezależnie od tego, na które miejsce siatkówki dziecka pada jej obraz. Dziecko ma wbudowaną niezawodną metodę rozwijania komórek nerwowych zgodnie z pewnym szczególnym wzorcem. Jedna z cech tego wzorca polega na tym, że konkretny zbiór sygnałów z siatkówki
kojarzonych z dowolną twarzą, nie tylko twarzą matki
wywołuje złożony ciąg zachowań, którego elementem jest uśmiechnięta twarz. Ten "uśmiech" istnieje głównie w umyśle patrzącego: dziecko po prostu kurczy pewne mięśnie twarzy. Uznawanie tego za pewien rodzaj uprzednio uformowanego "obwodu do rozpoznawania twarzy matki" nie jest specjalnie pomocne. Jego część może być bardzo ogólnym okablowaniem służącym do obsługi przekazów optycznych, część może być ulotnymi połączeniami w obszarze mózgu znanym pod nazwą wzgórze (ośrodka stwierdzającego między innymi przyjemność i wpływającego na stan mięśni twarzy), które w ciągu tygodnia zostaną zastąpione innymi lub wzmocnione, część może być obwodem, który przed chwilą regulował ruch oka lub tempo oddechu, i w istocie nadal wykonuje to zadanie równolegle z "uśmiechaniem się"
itd. W każdym razie, nie ma powodu do przypuszczeń, że w mózgu istnieje specjalny "narząd" do rozpoznawania matki, podobnie jak w samochodzie nie istnieje konkretna część do wjeżdżania nim w bramę. Tak samo jest z narządem rozpoznającym mowę, i tu pojawia się związek z językiem. )
W mózgu znajduje się ogólny "wykrywacz cech". W samej rzeczy, zdolność wykrywania cech jest ogólną właściwością wielu rodzajów sieci neuronowych, włącznie
a może w szczególności
z sieciami wirtualnymi w komputerach. Pod warunkiem że umieścicie taką sieć neuronową w odpowiednim kontekście. Tym kontekstem jest "szkolenie". Narządy zmysłów generują dane
zmienne sygnały wejściowe. Odzwierciedlają one albo okazjonalne uporządkowanie przestrzenne, jak to jest w wypadku siatkówki, albo okazjonalne uporządkowanie czasowe, występujące w ślimaku błędnika w uchu. Takie uporządkowanie wskazuje na jakąś zewnętrzną cechę, która może się okazać niebezpieczna lub użyteczna; jednak w surowej formie to wszystko jest niemal zagłuszone czymś, co wygląda jak bałagan
wrażenie takie tworzą wszystkie znajdujące się wokół śmieci. Byłoby świetnie mieć do dyspozycji obwody zdolne do wyłuskania porządku z tego chaosu
no i proszę, właśnie w wykonywaniu zadań tego typu specjalizują się sieci neuronowe. Jak już wspomnieliśmy, sieci neuronowe wykonują te zadania, tylko pod warunkiem że zostały "przeszkolone". W symulacjach komputerowych "szkolenie" przeprowadza się, podając dane wejściowe i dłubiąc w połączeniach sieci: zmiany prowadzące do wzmocnienia reakcji pożądanych są zachowywane, pozostałe zaś
odwracane. W organizmie szkolenie może przebiegać zgodnie z dwiema zupełnie, innymi skalami czasu. Jedną z nich jest "szkolenie genetyczne" za pośrednictwem ewolucji, która zmienia to, co jest "okablowaniem" w organizmie. Druga skala, często pomijana, ale według nas mająca zasadnicze znaczenie, wiąże się z tym, że narządy zmysłów i obwody neuronowe służące do wydobywania cech z docierających do nich sygnałów mogą być rekurencyjnie dostrajane podczas rozwoju pojedynczego organizmu. (Ewolucja również może powoli zmieniać procesy modyfikujące okablowanie w czasie rozwoju i warto pamiętać, że w żywym organizmie nic nie jest okablowane całkiem na stałe).
Te komórki nerwowe w mózgu niemowlęcia, które są połączone z uchem wewnętrznym (nawiasem mówiąc, przesyłają one sygnały w obie strony: tak z mózgu do ucha, jaka z ucha do mózgu), otrzymują sygnały dotyczące równowagi, przyspieszenia i przyspieszenia kątowego na długo przed przyjściem dziecka na świat. W miarę rozwoju organizacja komórkowa dziecka staje się zdolna do reagowania na te bodźce, więc nie ma w tym nic dziwnego, Jeśli na odpowiednie obwody neuronowe zarodka zostanie nałożona pewna organizacja funkcjonalna. Trochę dziwniejsze, lecz nadal prawdopodobne, jest to, że jeszcze przed narodzinami obwody neuronowe zostają tak świetnie dostrojone, że z otaczającego szumu niemal bezbłędnie wychwytują słowa. Umiejętność ta musi wynikać z ogólnych właściwości takich sieci neuronowych
ale również z określonych możliwości tych właśnie sieci, ponieważ porównywalny obwód u szympansa tego nie potrafi. Proces ten trwa po narodzeniu: z fizycznego punktu widzenia wydaje się, że polega on na tym, iż mózg niemowlęcia traci wiele połączeń neuronowych, zupełnie jakby zaczynał od potencjalnej zdolności nauczenia się wszystkich możliwych wzorców, ale ograniczał się tylko do tych, które występują w jego własnej kulturze. To znów Ponury Siewca, ale tym razem już nie tak bardzo ponury, chyba że jesteście połączeniem komórek nerwowych. Całkiem sporo koniecznych połączeń, wrażliwości i specjalizacji pojawia się dzięki zwyczajowym oddziaływaniom z matką, zabawkami, widzeniem własnych palców i "słyszeniem" tych dziwnych, wysokich dźwięków, jakie dorośli wydają, zwracając się do małych dzieci (jak czułe gruchanie). Istnieją takie okresy
rozwojowe "okna"
podczas których pewne umiejętności muszą powstać: jeśli nie powstaną, to później nie będą mogły być rozwijane; Taką umiejętnością jest język i wydaje się, że dziecko nie mające kontaktu z ludzkim językiem do wieku dziesięciu czy dwunastu lat nigdy nie będzie nim władało
może będzie się nim posługiwało w postaci szczątkowej z zasobem słów, którego wstydziłby się trzylatek.
A zatem kiedy się rodzimy, nie mamy określonego "narządu językowego": musimy go sobie budować podczas rozwoju, nieustannie go wykorzystując. Ponownie Moties Nivena i Pournelle'a zrozumieliby ten proces lepiej niż ludzie inżynierowie. Ten rodzaj wyposażenia "zrób to sam" sprawia, że punkt widzenia preformacjonistów
nawet preformacjonistów DNA-jest niewłaściwy. Nasz DNA nie określa obwodu do rozpoznawania matki czy specjalnego narządu rozpoznawania mowy. Raczej jesteśmy takim typem zwierzęcia, u którego
gdy jego mózg jest stymulowany w zwykły kulturowy sposób i kiedy wykorzystuje właściwości komórek nerwowych prowadzące do wykrywania cech
buduje Się własny sposób widzenia matki i uczenia się języka. Ostateczne połączenia i obwody neuronowe będą w szczegółach różne, odmienne u każdego z nas.
Umiejętności językowe Zaratustran rozwijały się, rzecz jasna, inaczej od naszych.
Okłamujący dzieci: Ze zdumieniem stwierdzam, że u tych ludzkich stworzeń mowa pojawiła się przed pismem.
Kłamiący dorosłym: Choć raz się z tobą zgadzam, Okłamujący kijanki. To naprawdę wyjątkowo nieoktymalne.
Od: Właściwie nie niepokoi mnie to na gruncie religijnym. Tylko wydaje mi się dziwaczne, żeby przyjmować odwrotną kolejność.
Niszczyciel faktów: Wyobrażam sobie, że to musiało mieć coś wspólnego z ich jednoumysłowoścłą, w połączeniu z brakiem Regulacji.
Kd: Znowu trzepoczesz do hipotez, Niszczycielu. Bardzo bym chciał, żebyś przestał to robić. A ponadto podkreślasz szczególne znaczenie Regulacji, choć ich rola w naszym społeczeństwie ogranicza się do rejestrowania konsensu, który Mistrz...
Nf [Ignorując go]: Nasz własny rozwój języka podążał oczywistym szlakiem, od związków chemicznych do pisma i do słowa skrzeczanego. Okłamujący dzieci, jak zwykle, zagmatwał i nadmiernie uprościł tę historię, ale w ogólnym zarysie miał rację.
Od: Jak zwykle.
Nf: Pierwotnie byliśmy podmądrymi protozaratustranami, ledwo zdolnymi do graffitowania jakiegoś przesłania, bądź dwóch, na naszych szczątkowych Regulacjach. Ale czystym zbiegiem okoliczności...
Kd: Który niewątpliwie stanowił przejaw działania oktymizmu na jego niewyrażalny sposób...
Nf: Nasze prymitywne Regulacje reagowały na chemiczne przesłania naszych odchodów, pokazując wizualne wzory. [Na stronie, do Okłamującego dzieci]: To dlatego, że ich skóra przypomina wyświetlacz ciekłokrystaliczny i jest wysoce wrażliwa na wibracyjne widma cząsteczek organicznych. [Kontynuuje.] Nic dziwnego, że w związku z istniejącymi zależnościami chemicznymi objawy na skórze całkowicie się zmieniały zależnie od osadzanych związków chemicznych. Na przykład gdy Regulacje cierpiały z braku trupiego-soku, ich skóra robiła się różowa. Kiedy miały nadmiar wyciągu-z-pyłków-kwiatowych, ukazywała się na niej oktagonalna quasi-sieć lawendowych plamek, i tak dalej. Jedynie za pomocą superkomputerowego modelowania biochemii Regulacji zdołaliśmy uchwycić odpowiedniość między stanem chemicznym i wizualnym wzorem; ale to, oczywiście, nie stanowiło żadnej trudności dla ewolucji, która po prostu wykorzystywała istnienie takiej odpowiedniości. Protozaratustranie z zenetyczną tendencją do dostarczania dodatkowych porcji trupiego-soku, kiedy ich Regulacje robiły się różowe, stworzyli prosperującą symbiozę, a pozostali nie.
Kd [Ze znużeniem]: Oczywiście.
Nf: A zatem doszło do wspólniczej współewolucji, w której proto-zaratustranie nauczyli się reagowania na wizualne wzory pojawiające się na skórze Regulacji, a na skutek tego wzory te nabrały "znaczenia". A propos, to fascynujące, jak komunikacja i znaczenie współdziałały w wyniku... Oczywiście Regulacje również współewoluowały, zwiększając wyrazistość i różnorodność swoich wzorów.
Od: I tak w naszej kulturowej przestrzeni fazowej powstało pismo!
Nf: Cóż, tak/nie (któreś skreślić). Jak zwykle nadmiernie upraszczasz. W tajemny sposób powstał potencjał dla pisma, ale samo pismo się nie pojawiło, ponieważ protozaratustranie nie rozumieli jawnie tego, co robili.
Od: Och. A wiec jak sprawili, że symbolizm wizualny stał się jawny?
Nf: Przypomnij sobie, że nasza planeta cierpiała z powodu bezprecedensowej serii katastrof klimatycznych
to dzięki temu nasi przodkowie zastąpili mniej adaptowalne protosymbłonty. Czasy były ciężkie, bardzo ciężkie. Ale z rzadka pojawiała się obfitość.
Gonlący choroby: Taka jak obfitość trupów?
Nf: Właśnie. Nadmiar trupiego-soku na tyle duży, że nasi czcigodni przodkowie pociągali trąbami z jadoici. Żywotnie ważne zasoby, zbyt cenne, by je zmarnować. Wyobraźcie to sobie. Na całej planecie Regulacje robiły się różowe z powodu niedostatku trupiego-soku, podczas gdy tam, na wietrznych równinach, leżało mnóstwo trupów. A proces uczenia się zaczął się umacniać, więc tu i tam kilku protozaratustran wyruszało na zewnątrz, na poszukiwanie trupów.
Mistrz: Co w owym czasie nie było wcale trudnym zadaniem.
Nf: No właśnie, Mistrzu. Grupy obejmujące czterech lub pięciu członków, którzy nauczyli się ze sobą współpracować, radziły sobie znacznie lepiej niż grupy liczące dwóch czy trzech, a w końcu wszystkie zbiegły się do liczby oktymalnej, którą początkowo była siódemka, przygotowująca drogę do ostatecznej, doskonałej ósemki, jak już widzieliśmy. Ale to była dygresja. Istotne, by sobie uświadomić, że właśnie w tym czasie jedynym środkiem komunikowania" się były Regulacje.
Od: Och! To musiało być niewygodne.
Nf: Bezwzględnie. Była sobie, na przykład, grupa trzech protozaratustran oddalona o, powiedzmy, wiele furloków od swych własnych Regulacji, która trafiała na ślicznego soczystego trupa; nagle każdy z członków musiał wydać instrukcje pozostałym. Więc pędem wracali do Regulacji i graffitowali na nich swoje przesłania...
Kd: A zanim znów pojawili się na miejscu, jakaś inna grupa już zwinęła im trupa.
Nf: Właśnie. A dlaczego? Bo ta inna grupa wymyśliła technikę grafostopy.
Od: Co takiego?
Nf: Rozwinęli w sobie, zupełnie przypadkowo, zdolność tworzenia wzorów odcisków stóp w błocie
wzorów, które po okresie ewolucyjnej konwergencji odpowiadały w pewien arbitralny, lecz powszechnie akceptowany sposób, wzorom pojawiającym się na ich Regulacjach. Na przykład odcisk v^v różowemu.
Od: Jejku! To dlatego piszemy to w ten sposób!
Kd [Odsuwając go na bok]: Ale dlaczego używali błota?
Rębacz drewna: Bo za pomocą ryjka potrafili odcinać najwyższą warstwę błota i zostawiać ją do wysuszenia, w ten sposób powstawał zapis, który mogli zanieść do Regulacji, do przechowywania na stałe.
Nf: Tak. I jeszcze ponieważ stworzenia z płaskimi stopami, które się wszędzie kręcą, muszą zostawiać jakieś ślady. W takim razie, jako że dla naszych przodków komunikowanie się ze sobą bez konieczności wracania do Regulacji było ewolucyjnie korzystne, rozwinęli w sobie metodę, która pozwalała im tak właśnie robić. To była najwcześniejsza forma pisma
grafostopa. W rezultacie zaczęli od zewnętrznej pętli sprzężenia zwrotnego, w której pośredniczyły Regulacje, i dokonali jej uwewnętrznienia. Wkrótce kod grafostopy stał się niesłychanie wyrafinowany.
Kd: Zatem tak rozwinęliśmy język pisany. A co z mówionym?
Nf: Ten, naturalnie, pojawił się później, jak należało oczekiwać: systemy wyrafinowane są zawszę prostsze i rozwijają się później. Najwyraźniej
i tu muszę przyznać, że jest to czyste przypuszczenie...
Wykonawca rozrywek: W przeciwieństwie do wszystkiego, co nam opowiadałeś do tej pory?
Nf: Jak powiedziałem, najwyraźniej nasi przodkowie, człapiąc po błocie, wydawali z siebie nic nieznaczące piski. Nieszkodliwy wyraz radości. Ale wtedy część grup przeszła na nocny tryb życia, żeby skuteczniej konkurować o trupy, które pojawiały się, gdy było ciemno. Ich członkowie, nic nie widząc, nie mogli używać grafostopy. Zatem świadomie i celowo wymyślili kod werbalny
dźwiękową reprezentację grafostopy.
Od: Wynaleźli układ pisków, który reprezentował pismo!
Nf: Właśnie.
Od: A potem słowo piszczane przyjęło się także w innych grupach, ponieważ, po ciemku czy nie, to działało nawet wtedy, kiedy nie było błota!
Wr: Tak. Był to system samobłotny.
My twierdzimy, że mózg rozwinął wyższe umiejętności, takie jak świadomość, by sobie poradzić z zagadnieniem wykrywania cech, a przy okazji powstały wzajemnie powiązane procesy o swoistej strukturze, które nazywamy umysłami. Wśród najbardziej interesujących i najważniejszych cech środowiska wczesnego protoczłowieka
a właściwie środowiska każdego odpowiednio złożonego zwierzęcia
są inne zwierzęta. Zatem nasze mózgi powinny wykazywać ślady skłonności do uprzywilejowanego postrzegania zwierząt-jako-cech. Paul Shepard w książce Thinking Animals (Zwierzęta myślące) podaje trafne argumenty na rzecz takiego sądu. Zwraca uwagę, że wszystkie ludzkie kultury wykorzystują zwierzęta w bajeczkach dla najmłodszych. Kultury miejskie zastępują prawdziwe zwierzęta, których dzieci może nigdy nie widziały, pluszowymi misiami (Stany Zjednoczone), podobiznami psów (Meksyk), posążkami kotów (Egipt) czy torbaczami (brytyjska telewizja). Nasze kultury są przeniknięte symbolami zwierzęcymi, ponieważ symbole te służą nam do reprezentowania cech charakteru. Dla ludzi z Zachodu lis oznacza chytrość lub przebiegłość, sowa jest mądra, kurczak nieśmiały, wilk gwałtowny i chciwy, a prosięta... małe i prosiaczkowate. Z kolei dziecko Inuitów [społeczność łowiecko-zbieracka żyjąca w strefie polarnej, lepiej znana pod nazwą Eskimosi (przyp. tłum.)] postrzega lisa jako odważnego i szybkiego. W naszych bajeczkach lis jest czarnym charakterem, ale w bajkach Inuitów lis to bohater pozytywny. W żadnym z tych przypadków nie chodzi, oczywiście, o prawdziwego lisa. Lis w bajce jest wykorzystywany do przedstawienia cech charakteru, cech ludzkiego zachowania. To nie lis jest przebiegły: ty uczysz się rozpoznawać przebiegłość jako sposób postępowania bajkowego lisa. Tak oto owa wczesna forma kulturowego symbolizmu wpoiła wszystkim ludziom Zachodu przekonanie, że nie można ufać istotom "o lisim wyglądzie".
Sowa, papuga, lew, mysz, każde z tych zwierząt obdarzyliśmy uświęconą przez czas cechą charakteru
do tego stopnia, że mimo naszego wyrafinowania trudno nam uwierzyć, że sowy są głupie, papugi dysponują szerokim repertuarem bardzo elastycznych zachowań, a lwy są leniwe, raczej ostrożne niż odważne i pozostawiają trudne oraz niebezpieczne zajęcia lwicom, natomiast myszy są odważne do granic absurdu. Zatem istnieje dysonans między zwierzęcymi symbolami a prawdziwymi zwierzętami. Jednak wykorzystywanie tych symboli w kulturze, od heraldyki po polowania, od pluszowych misiów po zabawki-dinozaury, wskazuje, w jak dużym stopniu nasze umysły są wypełnione zwierzęcymi skojarzeniami. Shepard sugeruje, że my budujemy nasze umysły za pomocą tych zwierzęcych symboli, przy czym maszyny budowlane przybierają postać bajek dla dzieci, a rolę operatora maszyn gra matka. W tym kontekście zapewne ma znaczenie to, że na prawie wszystkich malowidłach jaskiniowych są przedstawione zwierzęta, i bardzo kuszące jest uznanie ich za symbole ewolucji ludzkiego umysłu, współistniejące z wczesnymi etapami rozwoju protojęzyka; za oznakę stopniowo coraz szybszego wzrostu eksteligencji, współdziałającej z rosnącą zdolnością wprowadzania do naszych umysłów takich zmian, które dopasowałyby je do preferencji naszej kultury.
Sztuczka, jak zwykle, polega na stworzeniu rusztowania umożliwiającego rozpoczęcie procesu rekurencyjnego. Już po pierwszym cyklu pętli rekurencyjnej proces ten będzie się samorzutnie komplikował, ilekroć jest to możliwe i prowadzi do korzyści ewolucyjnych. Zatem gdy sztuczka z językiem już wystarczająco osadzi się w genach i kulturze, zacznie się rozwijać i rozrastać. Język "wkablowany" nie mógłby dostatecznie szybko dostosowywać się do wymogów zmiennej kultury; w istocie spowodowałby stagnację kultury. "Kultura" po prostu nie zdołałaby ruszyć z miejsca, gdyby język był wbudowany w formie okablowania. Toteż ludzkie dzieci muszą się nauczyć języka od ludzi, którzy je otaczają.2 Tym, co może być wkablowane, jest wyposażenie konieczne do uczenia się i skłonność do jego wykorzystywania. Współczesne ludzkie dzieci doprawdy świetnie sobie radzą z budowaniem własnych umysłów na podstawie takich kulturowych wskazówek i stały się zdumiewająco biegłe w uczeniu się języków "od podstaw", w tempie mniej więcej jednego nowego słowa na godzinę, dzień w dzień, aż do osiągnięcia wieku około dwunastu lat.
Struktura języka ewoluuje we współudziale z kulturą, a jego forma gramatyczna ulega zarówno wpływom tradycji kulturowych i sposobów mówienia, jak i struktury mózgu. Składnia (forma) i semantyka (znaczenie) w sposób nieunikniony są wspólnikami; wszelka próba kompletnego oddzielenia ich od siebie musi zakończyć się porażką. Język ludzki działa tylko wtedy, kiedy ułatwia porozumiewanie się umysłów. Gdy badamy język, a zwłaszcza "najważniejsze", czyli znaczenie języka, zakładamy, że możliwy jest tylko jeden prawdziwy przekład
rekurencyjna sekwencja zdarzeń rozgrywających się w jednym umyśle. Jest to założenie wprowadzające w błąd, jak to pokazuje George Steiner w eseju Extra-Territoriol (Ekstraterytorialny): głosi on chwałę Vladimira Nabokova (znanego przede wszystkim jako autor Lolity) za to, że był zdolny do spojrzenia na niemiecką ideę z rosyjskiej perspektywy i przetworzenia jej na zupełnie nową ideę w amerykańskiej odmianie angielszczyzny. Wszyscy amerykańscy czytelnicy mieli jednak skojarzenia i sposoby rozumienia zupełnie odmienne od tych, które Nabokov wykorzystał, konstruując swoje dzieło
chociaż jesteśmy gotowi uwierzyć, że jego piękne frazy we wszystkich umysłach spotykały się z podobnymi myślami. Jesteśmy gotowi do zastanowienia się nad zdarzeniami w umyśle Nabokova
cóż za zdumiewająca seria impulsów elektronicznych musiała się w nim pojawić, cóż to za niezwykły poziom organizacji! Ale nie jesteśmy gotowi uwierzyć, że amerykańskie idiomy są właściwym sposobem wywoływania rosyjskich myśli. Język niesie ładunek kulturowy, co widać nie tylko w kwestiach oczywistych, jak w sytuacji, gdy słowo pavement w Wielkiej Brytanii oznacza to coś z boku, wykorzystywane przez pieszych, a w Stanach Zjednoczonych
jezdnię, jego zaś "poprawne" tłumaczenie brzmi: sidewalk. Wybierając przykład w dość losowy sposób, z półek zawierających tysiące tomów zdejmujemy, a następnie otwieramy na stronie 63 książkę Jamesa Gleicka Genius: Richard Feynman and Modern Physics (Geniusz: Richard Feynman i fizyka współczesna) i znajdujemy taki fragment: "Wchodząc na poziomie salonu do stojącego przy Bay State Road domu, stanowiącego siedzibę oddziału Phi Beta Delta, student mógł zatrzymać się w pokoju frontowym, którego wielkie, wykuszowe okna wychodziły na ulicę, lub przejść wprost do jadalni, gdzie przez cztery lata Feynman jadał większość swych posiłków*. To tekst wyraźnie amerykański: nie tylko z powodu pisowni słowa "salon" [w oryginale: parlor, w wersji brytyjskiej: parlour (przyp. tłum.)]. Wszystko zdradza "Phi Beta Delta", najwyraźniej stowarzyszenie studenckie. Obrazy i skojarzenia, jakie ten fragment budzi u Amerykanina, zwłaszcza Amerykanina z wykształceniem uniwersyteckim, będą nieporównanie bardziej wyraziste niż reakcje jakiegokolwiek Europejczyka (którego wyobrażenia o życiu stowarzyszeń studenckich, jeśli w ogóle je ma, zostały ukształtowane na podstawie hollywoodzkich filmów). Porównajcie z tym: "Czarownicy nerwowo zaszurali stopami spowitymi w błękitny zamsz.
Cóż
oświadczył Wrangler Senior
to fakt, że zeszłego wieczoru, ee, ja, to znaczy kilku z nas, przypadkiem mijało Załatany Bęben...". Co to jest Załatany Bęben? Z pewnością jakiś pub. "Wrangler Senior" to akademicki żargon Cambridge, co lokuje całą scenę na uniwersytecie w stylu brytyjskim, ze wszystkimi tradycjami, jakie panują w takich miejscach; napisaliśmy o "błękitnym zamszu" po to, żeby wprowadzić Was w błąd, ale i tak przejrzeliście nasz podstęp, nawet tego nie zauważając. Ów uniwersytet to naprawdę Niewidzialny Uniwersytet w mieście Ankh-Morpork, a fragment ten pochodzi z Soul Musie (Muzyka duszy) Terry'ego Pratchetta, brytyjskiego autora zabawnych książek fantastycznonaukowych. Co oczywiście wyjaśnia sprawę "czarowników". Teraz już wszystko wiecie.
Umysł każdego z nas, leksykon każdego z nas powstał w inny sposób; powstał w mózgu o innych połączeniach neuronowych
pamiętajcie o tej dziesięcioprocentowej różnicy w allelach, która sprawia, że każdy z nas jest genetycznie odrębną jednostką, toteż nie możemy "kopiować" naszych myśli, nawet w ramach "tego samego" języka. "Wiem, co mówię, ale nie wiem, co słyszysz". Mimo że jest to rozwiązanie niezadowalające, stanowi podstawę naszego społeczeństwa i naszej cywilizacji. Paradoksalnie, nieprecyzyjna natura ludzkiego symbolizmu lingwistycznego może w rzeczywistości wzmacniać naszą zdolność tworzenia nowej eksteligencji: podobnie jak to się dzieje z losowymi mutacjami
"błędami" kopiowania
dzięki którym fenotypy są płynne i otwierają nowe możliwości ewolucyjne, zatem myślowe "błędy transkrypcji" mogą podsuwać nowe idee. Eksteligencja nie jest jedynie stałym, plemiennym archiwum. Jej główna cecha, która sprawia, że warto wymyślić opisujące ją słowo, polega na tym, że eksteligencja funkcjonuje w dwie strony. Nie jest to zaledwie bierny odbiornik ludzkiej wiedzy. To siła napędowa, która może wpływać na nasze zachowania. Jeśli potrzebujecie przykładu, to pomyślcie o Kapitale Karola Marksa lub o Biblii.
Związek między informacją, złożonością i znaczeniem jest bardzo delikatny. Dzieje się tak dlatego, że język sprasowuje złożone idee w proste jednostki
koduje cechy w przestrzeni idei. Każdy język dokonuje własnego wyboru cech; jak ponoć protestował pewien amerykański generał: "Tym Rosjanom nie można ufać
oni nie mają słowa na określenie detente". l istnieją niesłychane różnice dotyczące tego, w jak dużym stopniu cechy wybrane w danym języku pasują do cech prawdziwego świata. Nawet gdy dwie osoby mówią "tym samym językiem", przekazywane komunikaty mogą być niewłaściwie rozumiane: ile razy wpędziliście się w kłopoty z powodu nieodpowiedniego zrozumienia Waszych słów przez kogoś innego? Języki komputerowe są inne: mają taki poziom matematycznej precyzji, który umożliwia doskonałe "tłumaczenie" jednego na drugi. W tym wypadku mamy na myśli przenoszenie informacji z maszyny na maszynę; zdecydowanie nie mówimy o komputerowym tłumaczeniu jakiegoś ludzkiego języka. (To na wszelki wypadek, gdybyście niewłaściwie nas zrozumieli. Widzicie, jak łatwo może to nastąpić. Jak łatvp można się uchwycić słowa, nie zastanawiając się, jakie może ono mieć znaczenie. Politycy ciągle wykorzystują tę technikę, by oskarżać swych oponentów o wypowiadanie czegoś, czego tamci w ogóle nie mieli na myśli).
W jaki sposób cechy przedostają się do języka? Jest to kolejny piękny przykład współudziału, cieszący się tytułem "ontyczne hałdy". Przypuśćmy, że przybywa do was kupiec z nowym rodzajem topora, który przywiązuje się do kija, zamiast trzymać go w dłoni. Żeby rozróżnić stary i nowy topór, kilka osób zaczyna mówić, że jeden to "topór--ręka", a drugi: "topór-kij". Potem potrzeba Im nowego słowa na ów specjalny kij. No cóż, używa się go zamiast ręki, nieprawdaż? Nazwijmy go więc rękojeścią. Po dwóch czy trzech rozmowach słowa "topór--ręka" i "rękojeść" wchodzą do słownika. Inni ludzie podchwytują je, bo tak jest łatwiej mówić o nowych przedmiotach. Ontologia to nauka o wiedzy, a słowa tego rodzaju mogą być uznawane za "hałdy wiedzy"
stąd termin "ontyczne hałdy", który, tak się składa, sam w sobie jest przykładem ontycznej hałdy. Język rozbudowuje się w wyniku tworzenia ontycznych hałd, w procesie, w którym każde słowo zostaje obficie okraszone rozmaitymi dziwnymi skojarzeniami. Słowa nie są biernymi, abstrakcyjnymi symbolami: kapią z nich znaczenia, a eksteligencja dobrze to sobie uświadamia, nawet jeśli poszczególne jednostki o tym zapominają.
W rezultacie struktura języka ma bardzo subtelny charakter, jednak pomysł, że to jego formalna struktura jest naprawdę Istotna, wprowadza, być może, w błąd. Myślimy tu o rozważaniach, jakie zamieścił Gregory Bateson w Mind and The Unwerse (Umyśl i Wszechświat). Początkowo opisuje on język jako coś w rodzaju chemii
rzeczowniki, czasowniki, przymiotniki i przysłówki są atomami języka; gramatyka dostarcza reguł "wiązaniom chemicznym", które rządzą ich łączeniem; istnieją tam różne poziomy i metapoziomy, reguły dla zdań, przypominające związki chemiczne, a reprezentujące lub zamykające w sobie różne idee. Akapity są cząsteczkami materii, rozdziały to kawałki przeznaczone do transmisji całych hufców idei, na wielką skalę... aż po to, co Bateson uważał za poziom najwyższy ze wszystkich: zderzenie faktu i fikcji. Jak zauważył, gdy ktoś zostaje postrzelony w przedstawieniu teatralnym, to nikt z widzów nie usiłuje dzwonić po policję. Na wyższym poziomie istnieją metametametajęzykowe wskazówki, że całe zdarzenie jest nierzeczywistym przedstawieniem teatralnym, a Bateson lirycznie opiewa tę najwyższą funkcję języka. A potem, naprawdę zadowolony z tego, co napisał, opowiada, jak to się sam nagrodził wyprawą do zoo. Zaraz za bramą natknął się na klatkę, w której dwie małpy bawiły się w walkę... Nagle cały jego schemat został odwrócony. Małpy nie miały żadnych czasowników, żadnych rzeczowników, żadnych przymiotników l żadnych przysłówków
ale doskonale rozumiały, co to znaczy "udawać". Dla Batesona rozróżnienie fikcji i faktu stało się w ten sposób podstawą języka, jego najgłębszym źródłem, a nie jego najwyższym osiągnięciem. Podobnie "głęboki" poziom rzeczowników i czasowników stał się w istocie najwyższym poziomem abstrakcji.
Zatem małpy rozpoznają fikcję; jednak z językiem nie radzą sobie już tak dobrze. Naszym krewniakom, szympansom, dość łatwo przychodzi przyswajanie sobie zwyczajów obowiązujących jednostki, wspólnych obyczajów i zasad uprzejmości swej własnej lokalnej grupy, a historia młodego szympansa bonobo o imieniu Kanzi pokazuje, że do pewnego stopnia mogą się one nauczyć także zestawu zupełnie innego, takiego jak nasz. Szympansy mają jednak zdumiewająco ograniczone umiejętności lingwistyczne, co stwierdzamy nawet wtedy, gdy próbujemy uczyć te naprawdę bystre. Szympans, który w nagrodę podał swej nauczycielce kawałek selera, właśnie dlatego tak poruszył jej sercem, że taki poziom uogólnienia
ona mnie wynagradza, kiedy wykonam jakieś zadanie, więc ja powinienem ją wynagrodzić, gdy jej się coś uda
jest u szympansów nieoczekiwany. Jeśli natomiast ludzkie dziecko po kilku latach nie doszło do wykształcenia tej umiejętności, raczej powinniśmy zacząć się martwić, chociaż dumnych rodziców mogą równie silnie wzruszyć pierwsze oznaki jej rozkwitania. W dzisiejszych czasach prawie wszystkie dzieci łatwo uczą się języka i szybko chwytają kulturowe wskazówki (chociaż nie zawsze te, które zdaniem swych rodziców powinny chwytać). Pewne patologie umysłowe, takie jak autyzm, wydają się związane z niedostatkami tej umiejętności lub błędami w kierowaniu nią.
Eksteligencja to coś znacznie więcej niż język, ale język jest tym wielkim wynalazkiem, który zapoczątkował eksteligencję. Kolejnym składnikiem" są rytuały kulturowe. John W. Campbell, autor książek fantastycznonaukowych i wydawca, wysunął hipotezę
którą zaczerpnął od antropologa Lloyda Morgana3
że kontrolujemy swoją własną ewolucję, kontrolując ewolucję naszych kultur, oraz że współczesnych, antropologicznych dowodów na to, że tak właśnie jest, dostarczają nowoczesne praktyki związane z rytuałem osiągania dojrzałości, które istnieją zarówno w społeczeństwach pretechnlcznych, jak l technicznych. Według Campbella podstawowa struktura takiego rytuału polega na tym, że doprowadza on do konkurencji między symbolicznym, kulturowo określonym zagrożeniem a reakcją Instynktowną, taką jak lęk przed ogniem lub zranieniem czy trucizną. W dzisiejszych czasach znacznie częściej jest to lęk przed niepowodzeniem, przed utratą twarzy we własnym środowisku: wymyśliliśmy lub przyswoiliśmy sobie emocję upokorzenia, która służy jako worek do przechowywania tych wszystkich symbolicznych niepowodzeń. Rytuał osiągania dojrzałości wymaga znalezienia równowagi między bólem rzeczywistym a duchowym: testem na prawdziwe 'człowieczeństwo jest upewnienie się, iż lęk przed cierpieniem duchowym jest tak silny, że jak przyjdzie co do czego, to wybierze się ból realny. Chłopiec, który ucieka przed rytualnym upokorzeniem, gdy zbliża się do niego nóż służący do obrzezania, nie może zostać przyjęty do plemienia w roli prawdziwego dorosłego, dojrzałego do posiadania potomstwa; w bardzo realnym, kulturowym sensie jest on "nie (w pełni) ludzki". Cl, którzy odmawiają wypicia okropnego środka wymiotnego lub sprzeciwiają się seksualnym atakom ze strony starszych mężczyzn, są odsuwani do następnej ceremonii odbywającej się za rok, skazywani na wygnanie, a nawet zabijani: tak czy inaczej, się nie rozmnażają. Nawet współczesne praktyki, takie jak całkowicie zrytualizowana żydowska uroczystość bar miewa, nadal służą temu samemu celowi, chociaż dziś żaden z chłopców nie "oblewa". W gettach, a także w bardziej tradycjonalistycznych społecznościach, w których rodzice wybierają żony swym synom, a mężów
córkom, ten rodzaj rytuału stanowi główną metodę oceny "jakości" dziecka przez osoby spoza najbliższej rodziny. Samica pawia ocenia jakość pawiego samca na podstawie długości i wspaniałości jego ogona, a żydowska matka ocenia przyszłego zięcia na podstawie tego, jak czyta i się wysławia. Wszystkie antropologiczne programy telewizyjne, w których nieustraszona uczona antropolog zdobywa zaufanie jakiegoś plemienia i otrzymuje pozwolenie na sfilmowanie najświętszej świętości, nabierają nowego znaczenia. Chłopcy, a czasami i dziewczynki, są pętani więzami z traw, które mogą zerwać w mgnieniu oka, ale mówi się im, że są to nierozerwalne więzy duchów ich przodków. I leżą, spętani duchowo, czekając, aż rozpalone żelazo dotknie ich policzków lub jeszcze wrażliwszych części ciała. Oblewa ich pot, są najwyraźniej przerażeni
choć być może bardziej kamerami i reflektorami niż tymi rozpalonymi do czerwoności narzędziami
i demonstrują swą odwagę w ten sposób, że mimo wszystko przez to przechodzą. A my wszyscy, wraz z nimi, odczuwamy silne emocje będące, być może, echem uczuć wpojonych nam przez łych wszystkich naszych przodków, którym
podobnie zawieszonym w stanie równowagi
dane było zostać naszymi przodkami.
Niektóre z tych rytuałów spełniają, być może, jeszcze inną funkcję, która służy zademonstrowaniu własnej wyższości wszelkim innym zwierzętom z tej samej grupy, co prowadzi do korzyści związanych z rozmnażaniem. Tak demonstrowana wyższość polega na zdolności funkcjonowania mimo bardzo oczywistych dodatkowych utrudnień, które powodują wycofanie się z gry innych zawodników.4 Paw, ze swym dumnym i szalenie nieporęcznym ogonem, demonstruje taki właśnie rodzaj wyższości. "Patrzcie na mnie, jestem taki świetny, że potrafię funkcjonować, nawet mimo iż wszędzie muszę ciągnąć ze sobą to coś idiotycznego!". Samice pawia zauważają to
nie z wyboru, ale z powodu selekcji płciowej; zdolność ciągnięcia za sobą ogromnego, zupełnie zbytecznego ogona stanowi dobry sprawdzian jakości w doborze partnera, jest kolejnym przykładem Internalizacji zewnętrznej pętli sprzężenia zwrotnego. W społeczności ludzkiej mężczyźni uprawiają sporty kontaktowe, nadmiernie piją lub jeżdżą bardzo drogimi samochodami, żeby zademonstrować podobną niewrażliwość na dodatkowe obciążenia. Jared Diamond w Trzecim szympansie opowiada o koledze, który wypijał parafinę
zrób to samo, jeśli chcesz pokazać, że nie jesteś gorszy ode mnie. Aztekowie wykorzystywali rytuały, podczas których przyjmowano niebezpieczne Ilości narkotyków. I tak dalej. Gdy już uświadomimy sobie ten mechanizm społeczny, to codziennie możemy zauważyć tuziny przykładów.
Spieszymy dodać, że wiele z tych rytuałów nie ma już żadnego użytecznego znaczenia, a z pewnością nie ma go na przykład rytualne obrzezanie małych dzieci, ponieważ nie służy żadnym poważnym celom związanym z doborem czy nauczaniem z tego prostego powodu, że niemowlę nie ma żadnego wyboru, a zatem nie jest sprawdzane ani dobierane do jakichkolwiek zadań. Wiele z takich rytuałów stanowi niemodne zabytki, które
w oczach nowoczesnego człowieka
czasem wydają się barbarzyńskie, jedynym zaś celem selekcyjnym, jakiemu mogą służyć, jest dobór rodziców pod kątem ich gotowości do poddania swych dzieci praktykom wzmacniającym autorytet duchownych. Taki rodzaj doboru często jest selekcją samopodtrzymującą się: starsi mężczyźni są pewni, że dobrze na tym wyszli, a jeśli nawet nie, to za żadne skarby nie dopuszczą, by młodsze pokolenie uniknęło tego, co oni sami musieli znosić w bólu i lęku; często to właśnie starsze kobiety z największą ochotą i dumą wykonują rytualne obrzezania u dziewcząt. Ponadto starsi ludzie są bardziej skostniali, zastygli w kulturze
trudno im sobie wyobrazić rezygnację z rytualnych obrzędów. To może być powodem, dla którego takie rytuały nadal trwają w społeczeństwach technicznych, na przykład w formie naszych wieczorów kawalerskich, egzaminów akademickich, "znęcania się" nad dorastającymi chłopcami, otrzęsin w szkołach i na uczelniach, ceremonii inicjacyjnych młodzieżowych band ulicznych, żołnierzy l policjantów, czy nawet harcerzy
wszystko to pobrzmiewa echem tradycyjnych ceremonii osiągania dojrzałości.
Bajki dla dzieci i rytuały dojrzewania: te dwa główne sposoby kształtowania przez otaczającą nas kulturę
eksteligencję
rozwijającej się istoty ludzkiej, są wbudowane w całą masę innych wpływów kulturowych. Współudział przenikniętej daną kulturą matki i jej uczącego się kultury dziecka zaczyna się już od chwili pierwszego skrzyżowania ich spojrzeń, które wywołują pierwszy, słaby uśmiech. W istocie może on sięgać jeszcze wcześniejszego okresu, ponieważ dzieci znajdujące się w macicy prawdopodobnie słyszą dźwięki, a po bulgoczących odgłosach przewodu "pokarmowego własnej matki oraz po uderzeniach jej serca i świszczących odgłosach jej płuc następnym najczęściej słyszanym przez dziecko dźwiękiem jest głos matki. Ten szczególny związek trwa, podtrzymywany przez przytulanie, karmienie, szczególny sposób mówienia do niemowląt oraz specjalne ubiory, jak powijaki czy taśmy do krepowania stóp (w dawnych Chinach). Są też pieluszki l rytuały medyczne, takie jak szczepienia l regularne ważenie w przychodni.
Wszystkie te szczególne wpływy wywierane na rozwijające się dziecko tworzą matrycę eksteligencji, która kształtuje dziecko tak, by na każdym etapie rozwoju było sprawnym członkiem społeczeństwa. Podobnie jak istnieje właściwa kolejność zmian strojów noszonych przez rozwijające się dziecko, tak istnieje też ciąg kulturowych matryc, przez który trzeba przejść. Jeśli trzylatki Idą do przedszkola, to ten też pójdzie; jeśli siedmiolatki są wyrzucane z domu, żeby żebrać na ulicy, niech tak będzie; a jeśli umiejętność czytania i pisania jest uznawana za konieczność dla sprawnych ekonomicznie dorosłych, to powstanie specjalny zestaw upokorzeń dla tych, którzy w młodości nie będą sobie z tymi umiejętnościami radzili. Oczywiście nic z tego nie działa dokładnie tak, jak miało działać w planach, a ponadto nie jest wcale jednorodne w swych zastosowaniach czy skutkach
mimo to ten ogólny obraz jest prawdziwy we wszystkich ludzkich kulturach, jeśli przyjąć, że cała reszta jest taka sama.
Tę regularność o uniwersalnych podobieństwach we wszystkich kulturach, ale przy ogromnych różnicach parafialnych, nazwiemy
wykazując brak uszanowania
"zestawem-zrób-człowieka". To rekurencyjna okazja w snookerze, w której celem każdego pokolenia jest nie tylko wychowanie następnego pokolenia, ale i wychowanie tego następnego pokolenia tak, jak byli wychowani jego rodzice, żeby potem to pokolenie mogło wychować następne pokolenie, które z kolei... Z jednej strony proces ten, jak każdy proces rekurencyjny, zmienia się w miarę swego postępowania, ponieważ zbyt sztywny zestaw-zrób--człowieka "wyczerpałby pozycje" l okazja by się skończyła
nie w sensie niepowodzenia w wyprodukowaniu następnego pokolenia, ale z powodu niepowodzenia w przedłużeniu istnienia w nim kultury. Z drugiej strony zbyt elastyczny zestaw-zrób-człowieka nie wytworzy ludzi na tyle sprawnych, by byli zdolni do przekazania swego własnego zestawu-zrób-człowieka, l tak kultura się załamie. Jest to niełatwe zadanie balansowania na linie, dodatkowo utrudniane przez zmiany zachodzące w świecie zewnętrznym, które zakłócają tradycyjny sposób życia
wystarczy przypomnieć sobie libretto Skrzypka na dachu. Najtrwalszymi zestawaml-zrób-człowleka, wydają się te, które
przynajmniej w części
działają na metapoziomle, wpajają sposoby myślenia nadające się do stosowania w szerokim zakresie okoliczności; na przykład raczej: "tak właśnie spostrzega się okazję", niż "jesteś szewcem l w taki sposób robi się but" albo: "powinieneś pomyśleć o potrzebach innych ludzi", zamiast: "to nieprzyzwoite, by kobieta odsłaniała kostki, skoro to roznieca żądze u mężczyzn". W szczególności sztywne kultury przeniesione w to, co jest dla nich obcym l wrogim środowiskiem, przeżywają ciężkie chwile, usiłując przetrwać dłużej niż przez jedno pokolenie. Paradoksalnie, właśnie tym częściom kultury, które mają najmniejsze znaczenie praktyczne, łatwiej przetrwać niż tym, które straciły pierwotne odniesienie do codziennego życia. Wiele osób uważających się za dobrych katolików będzie więc trzymać figurkę Madonny w salonie, ale w sypialni będzie praktykować antykoncepcję, wielu zaś z tych, którzy sądzą, Iż są dobrymi chrześcijanami, w niedzielę pobożnie położy banknot na tacy w kościele, a od poniedziałku do soboty będzie bezwzględnie okradać swych bliźnich.
To nas prowadzi do religii: w szczególności do wszechogarniającego pojęcia Boga. Religia wywołuje silne emocje nawet u niewierzących: tworzy spójność w ramach jednej grupy kulturowej, ale często odpowiada za głębokie podziały między różnymi grupami kulturowymi. Wiara w bogów sięga wstecz równie daleko jak utrwalona historia, jednak w ogólności nowoczesne religie przybrały podobną postać układów przekonań zbudowanych wokół pojedynczego "niewidzialnego" bytu, któremu przypisuje się nadnaturalne moce. Uważamy, że stało się tak dlatego, iż obdarzeni kulturą ludzie odnoszą się do świata w Inny, nowy sposób, dzięki eksteligencji. Ponieważ my i większość naszych czytelników należy do tradycji judeochrześcijańskiej, to naszą dyskusję utrzymamy w zgodzie z tą formą, biorąc za przykład staro-testamentowego Boga Abrahama. To, co teraz opowiemy, jest najczystszym domniemaniem, w najlepszym razie
mitem lub przypowieścią; niemal na pewno jest to opowieść w wielu szczegółach błędna. Na przykład mogliśmy jej dać niewłaściwego protagonistę. Podejrzewamy jednak, że jest ona przynajmniej "metaprawdziwa", że opisuje ogólny proces, który istotnie się odbył.
Jak nam się mówi, Abraham był pasterzem. Jego kultura
przypuszczalnie kultura regionu Ur w Chaldei
otaczała go całym zestawem reguł, zaleceń i zakazów. Wokół niego istniały i inne kultury, które Abraham poznawał po imionach ich bogów: Marduk i Baal, Anat l El, przedstawianych za pośrednictwem "wyrytych obrazów"
masek, ołtarzy, świątyń... tajemniczych akcesoriów wielu dzisiejszych ludów plemiennych. Takie tandetne wizerunki nie robiły wrażenia na Abrahamie. Jego cześć i podziw budziło raczej to, że "coś poza nim" wiedziało znacznie więcej niż on sam. To coś było wczesnym rozkwitem eksteligencji. To coś wiedziało, kiedy zasadzić rośliny uprawne i kiedy zbierać plony, co jeść, jak wieść własne "życie, by zapewnić sobie zamożność, a nawet jak sprawić, by to wszystko przejęły dzieci. Abraham dostrzegał, że jego własna inteligencja jest znikoma w porównaniu z tym zewnętrznym autorytetem wpływającym na jego własne życie, niewidzialnym, lecz niesłychanie życzliwym, uczonym i odnoszącym sukcesy, a co więcej nie reprezentowanym przez jakikolwiek wyryty obraz. Najlepiej było to opisać słowami "Jestem, który jest tam" (co znaczy: Jahwe)
Bóg bez imienia i bez wizerunku.
Krok od stwierdzenia: "Coś tam jest" do: "Tam jest jakaś Istota" jest bardzo niewielki. Również niewielki krok dzieli: "Ta Istota troszczy się o moje sprawy i zapewnia, iż dobrze się mają moje owce, żony i dzieci" oraz: "Ta Istota rządzi życiem owiec i dzikich zwierząt, i wszystkimi regularnościami, które widzę w przyrodzie... jejku, to przypuszczalnie Ona sprawia, że słońce wstaje rano, i Ona umieściła na niebie te zdumiewające gwiazdy! Tak, to jest Istota godna oddawania czci; zadbam, by Izaak się o tym przekonał...".
Jeśli mamy rację, to monoteizm pojawił się z pewnego rodzaju ontycznej hałdy, w której eksteligencja została zmieniona w rzecz. Nie sugerujemy, że współcześni Żydzi i chrześcijanie zachowali ten prosty pogląd, a jedynie
że być może od tego wszystko się zaczęło. Pojęcie jednego, wszechmocnego, wszystkowiedzącego, wszystkowidzącego Boga zostało następnie wbudowane w każdą eksteligencję, która to pojęcie stworzyła. Zaratustranie odwiedzający Ziemię miliardy lat temu nie dostrzegliby natychmiast wszystkich potomków
amonitów, ośmiornic, kałamarnic
zawartych implicite w konkretnym, malutkim mięczaku ze skorupką; podobnie wcale nie było oczywiste, że pojęcie stworzone przez Abrahama doprowadzi do chwały Salomona, arcybiskupa Canterbury czy Mekki.
Z tej nowej eksteligencji zapoczątkowanej przez Abrahama rozwinęła się również alternatywna droga dla ludzkich związków z przyrodą, ale rozwijała się ona wzdłuż innej gałęzi: nauki. Religia podtrzymuje trwanie swojej snookerowej okazji dlatego, że przekazuje wierzenia następnym pokoleniom i wzmacnia je tymi samymi uczuciami podziwu i czci, które doprowadziły Abrahama do jego idei. Nauka robi więcej: przekazuje nie tylko wiarę w to, że orbity planet mają kształt elips, ale i potrzebę oraz techniki ciągłego sprawdzania tej wiary w zderzeniu z prawdziwym światem, testowania jej przez poszukiwanie dowodów na to, że wiara ta jest błędna, a nie tylko przez selektywne gromadzenie dowodów świadczących na jej korzyść. W rezultacie nauka odniosła znacznie więcej sukcesów w dziedzinie rozumienia przyrody. Zatem nauka i religia mogą mieć bardzo podobne pochodzenie. Jedna i druga stanowi próbę usystematyzowania związków łączących ludzkość z jej eksteligencja.
Do tej pory kładliśmy nacisk na kontekstualny element ludzkiego rozwoju, ale nie musimy wspominać, że rozwój człowieka, od zarodka, przez płód, niemowlę, dziecko, podrostka po dorosłego, pozostaje również pod wpływem biologicznej maszynerii embriologicznej, endokrynologicznej, fizjologicznej, neurologicznej i sensorycznej. Nie da się zrobić człowieka z samego zestawu-zrób-człowieka: musicie mieć potencjalnego człowieka, do którego można zastosować ten zestaw. W ten program rozwoju głęboko wbudowane są sekwencje DNA, które, jak napisaliśmy, pod względem niesionych alleli różnią się przeciętnie do dziesięciu procent między poszczególnymi osobami. Genetyka nie ma jednak
wbrew opinii wielu osób
bardzo silnego wpływu na powstający typ człowieka. Rośnie niepokojąca tendencja do traktowania DNA jako determinującego czynnika w rozwoju i przyswajaniu kultury przez istotę ludzką: naukowcy już ogłosili światu, że odkryli "gen homoseksualizmu" czy "gen otyłości". Powiedzmy sobie tak: istnieją geny, które wpływają na sposób Waszego zachowania, a przynajmniej na to, jak najłatwiej jest Warn się zachowywać; z badań prowadzonych na bliźniętach jednojajowych rozdzielonych zaraz po narodzeniu wynika, że pod wieloma względami wykazują one zaskakująco podobne preferencje. Część tego, czym jesteście i czym możecie być, jest zapisana w Waszych genach. Ale mnóstwo innych rzeczy, włączając w to niemal wszystko, co jest istotne kulturowo i społecznie, zapisane w nich nie jest. Dziecko należące genetycznie do Inuitów, Japończyków czy do ludów kaukaskich może otrzymać, a następnie sobie przyswoić zestaw--zrób-człowieka odpowiedni dla Inuita, Żyda lub osoby z prywatnej angielskiej szkoły. To dlatego dzieciom drugiego pokolenia imigrantów zwykle trudno poradzić sobie ze sprzecznymi wymaganiami kultury swych rodziców i kultury, w którą zostały przeszczepione, natomiast trzecie pokolenie imigrantów ma na ogół niemal idealny miejscowy akcent oraz takież poglądy kulturowe i polityczne, niezależnie od koloru skóry i układu kości twarzowych. Większość szczególnych cech, dzięki którym stajemy się odrębnymi jednostkami, nie jest wynikiem działania wyznaczników biologicznych, takich jak geny, ani też matrycy kulturowej, w którą jesteśmy wbudowani, ale skutkiem ich współdziałania. Współdziałanie na ogół oznacza nowe, nieoczekiwane zjawiska, i to dlatego
wybierając przykłady losowo
w Wielkiej Brytanii wielu kierowców autobusowych ma niedalekich przodków pochodzących z subkontynentu indyjskiego, a sklepy, w których sprzedaje się smażoną rybę z frytkami, prowadzą w zdecydowanej większości Cypryjczycy. Żeby umieścić ten proces w odpowiednim kontekście, możemy albo patrzeć na rozwój inteligencji wśród naszych bliskich kuzynów, takich jak szympansy, albo też spekulować na temat rozwoju inteligencji na innej planecie oraz tego, co mogłoby się wydarzyć na tej planecie, gdyby sprawy ułożyły się odrobinę inaczej. My, oczywiście, planujemy zrobić jedno i drugie.
Najpierw szympansy. Jack Cohen i Ian Stewart spędzili kiedyś kilka godzin całkowicie pochłonięci obserwowaniem małej kolonii szympansów bonobo. Bonobo są smukłe, o podobnej Jak my budowle, podczas gdy szympansy pospolite są krzepkie jak neandertalczycy, mają cięższe kości i bardziej rozwiniętą muskulaturę. Niewiele wiemy o życiu bonobo na swobodzie, ale to, co wiemy
z informacji ludzi mieszkających w pobliżu i z filmów
pokazuje, że życie to bardzo przypomina życie szympansów, które obserwowała Jane Goodall. Są inteligentne, ale mają bardzo skromną kulturę, a więc pod względem tej najważniejszej charakterystyki behawłorystycznej nie są do nas podobne
chociaż prowadzą wojny. Bonobo dopiero od niedawna są trzymane w ogrodach zoologicznych
między innymi dlatego, że dopiero niedawno je odkryto
ale do środowiska zoo przystosowały się znakomicie. Na przykład ich młode wydają się świetnie czuć w niewoli. Kiedy je obserwowaliśmy, początkowo odczuwaliśmy lekki niepokój związany z uwięzieniem tego "ludu". Potem zaczęliśmy dostrzegać, że jest to raczej lud "ukulturowiony"
taki, który wyrósł wewnątrz pewnej kultury, oswoił się z nią, i nie byłby zachwycony powrotem do dzikości.
Przypomnijcie sobie, że w utworach Edgara Rice Burroughsa Tarzan
którego ojcem był angielski arystokrata lord Greystoke
został wychowany w dżungli przez małpy, ale mimo to nadal miał te wszystkie "rycerskie" instynkty, które (rzekomo) cechują najlepszych przedstawicieli angielskiej arystokracji. Ludzie wychowani wśród szympansów, czy w ogóle wśród obcych, zupełnie jednak nie przypominaliby Tarzana. Te instynkty wcale nie mają źródła w genetyce, pojawiają się emergentnie, jako wynik współdziałania z zestawem-zrób-człowłeka. Dzieci wychowywane przez zwierzęta nie są prawdziwymi ludźmi. Jeśli wydaje się Warn to okrutne bądź niewłaściwe, przypomnijcie sobie, że takie dzieci nie mogły nauczyć się języka, nie są w stanie wiarygodnie reagować na imię, a czasami mają trudności z chodzeniem lub jedzeniem. Takie dzieci są naprawdę czegoś pozbawione; są pozbawione kulturowych ram zestawu-zrób-człowieka. Miały nieszczęście należeć do gatunku, dla którego ten zestaw jest równie niezbędny jak mleko; gatunku, który wymaga stałego dostarczania wejściowych sygnałów kulturowych, by rekonstruować swój bieżący poziom inteligencji przejawiany w każdym z jego członków. Odcięci od zestawu-zrób-człowieka nie mogą stać się ludźmi. To z naszej strony nie wyklucza uczucia litości i starań, by traktować takie dzieci najlepiej, jak potrafimy, jednak litość jest pojęciem dalece wykraczającym poza ich zdolność zrozumienia.
Istnieje kilka poglądów na proces przekazywania kultury z pokolenia na pokolenie w mniejszym lub większym stopniu przypominających teorię eksteligencji. Jeden z najciekawszych należy do Anatolija Wygodzkiego, Rosjanina, który publikował w latach trzydziestych.
Obecnie pogląd ten odrodził się dzięki Helen Haste. Spopularyzowała ona wizję dorastającego, uczącego się dziecka. W podejściu tym dziecko znajduje się w centrum dwóch kręgów wpływów: osób najbliższych (zwykle rodziców i rodzeństwa), które zapewniają, że dziecko przejdzie przez wszystkie rytualne etapy odpowiadające jego wiekowi, oraz szerszej społeczności, której zasady są dziecku tłumaczone i udostępniane przez najbliższych, a potem przez nauczycieli itd. Ostatecznie dziecko jest poddane wzajemnemu oddziaływaniu ram społecznych
przede wszystkim religijnych lub o religijnym zabarwieniu
z kolejno zdobywanymi przez nie umiejętnościami. Jest to oddziaływanie, w którym pośredniczą jego najbliżsi.
Bardzo wiele przekonań stanowiących ramy społeczne jest przenoszonych między pokoleniami przez specjalną kadrę "edukatorów". Początkowo mogli to być młodsi duchowni, asystujący w rytuałach dojrzałości. Późniejsza specjalizacja, a także załamanie się sposobów przekazywania eksteligencji młodym przy użyciu schematów "terminowania", wszystko to razem doprowadziło do powstania szkół. Szkoły, początkowo religijne, objęły najpierw dzieci władców, a potem sięgnęły do niższych warstw społecznych. Zestaw-zrób-człowieka, istotnie odmieniony w porównaniu ze swą plemienną formą, teraz znajduje się głównie w rękach administratorów edukacji. Pomimo to pewna część dzieci otrzymuje dobrą edukację, ponieważ zestaw-zrób-człowieka jest na tyle elastyczny, że dzieci mogą przetrwać proces złego nauczania.
Nasze szkoły są w dużej mierze znacznie gorsze niż stan "dzikości", jeśli oceniać je pod względem zdolności wpojenia swoim uczniom skutecznego zestawu-zrób-człowieka. W społeczeństwach zamożnych wiele dzieci pochodzących z biednych rodzin powtarza cykl ubóstwa. W pewnych kręgach pojawiają się niesmaczne opinie, iż sytuacja taka jest wynikiem działania Ponurego Siewcy i nie należy w nią ingerować. Tworzenie złożonych ludzkich społeczności musi być jednak czymś głębszym od samej replikacji: musi trwać okazja snookera, a istnienie okazji snookera przy każdej rekurencji wymaga uprzedniego planowania. Biednych lub prymitywnych społeczności nie stać na Ponurego Siewcę, a zatem nie mogą sobie pozwolić na nadmierne odstępstwa od norm kulturowych. Większość przedstawicieli następnego pokolenia musi, podobnie jak młode żyrafy, podążać tymi samymi ścieżkami, którymi szli ich rodzice
nawet jeśli drzew akacji jest coraz mniej w porównaniu z drzewami innego gatunku. Społeczeństwa zamożniejsze mogą sobie pozwolić na różnorodność, dzięki czemu Ponury Siewca staje się mniej ponury. Jeden ze skutków tej różnorodności polega na tym, że w społeczeństwach "zachodnich"
włączamy tu również Rosję i Japonię
spada odsetek osób aktywnie zajmujących się eksteligencją. Na przykład, mimo że mnóstwo ludzi potrafi korzystać z komputera
w znaczeniu włączenia go do gniazdka, włożenia dyskietki i wykonania rutynowych zadań
to jedynie bardzo niewielu wie, jak komputer zbudować. Duża część tych, którzy są zaangażowani w eksteligencję, pochodzi z gett istniejących w wielokulturowych miastach. Z tych i innych powodów uważamy, że umysły ludzkie na tej planecie już niedługo staną się zupełnie inne.
A co z umysłami obcymi? Inteligencja jest uniwersalną strategią ewolucyjną, a więc
podobnie jak ucieczka, fotosynteza i płeć
pojawi się na tych planetach, które rozwiną wystarczająco złożone formy życia. To samo odnosi się do eksperymentu myślowego związanego z ponownym zaistnieniem i rozwojem życia na tej planecie. Takie uniwersalia ewolucyjne doprowadzą jednak do powstania inteligencji takiego samego rodzaju jak inteligencja rawki wieszcza, ośmiornicy, a może i delfina. Tak, są inteligentne, ale czy mają umysły? No cóż, jeśli poszerzymy trochę nasze pojęcie kultury i dobrze się rozejrzymy, to być może znajdziemy ssaki wykazujące oznaki odrębnej ewolucji zestawów-zrób-zwierzę. Jest to istotne, ponieważ wskazuje, że zestawy-zrób-zwierzę są elementami uniwersalnymi, a nie parafialnymi, wobec tego kultura jest czymś uniwersalnym, możemy się więc również spodziewać istnienia obcych eksteligentnych form życia.
Zaskakujące, że tę cechę zwierząt odkryto, dopiero gdy zaczęto je trzymać w ogrodach zoologicznych. Zdecydowanie nie jest to ogólna cecha wszystkich ssaków, kiedyś wymyślona, a potem zagubiona przez niektóre gatunki potomne. (Takie zjawisko nazywamy w żargonie ewolucyjnym symplezjomorfią; dla nas oznacza ono wetknięcie kija w szprychy, jako że wówczas to, co parafialne, zaczyna wyglądać jak uniwersalne). Tylko nieliczne grupy ssaków przejawiają odpowiednie zachowania społeczne. Istnieje wiele form stadnych, a prawie wszystkie przypominają stada gnu, zebr, antylop i owiec: wydają na świat dobrze rozwinięte potomstwo, które niewiele się uczy, niewiele też potrzebuje się nauczyć, by zostać funkcjonalnym elementem stada. Istnieje jeden nadzwyczaj społeczny ssak
kretoszczur golec: jest równie społeczny jak mrówki i żyje w systemie matriarchalnym, przypominającym systemy owadów społecznych. Większość zachowań tych zwierząt wydaje się wbudowana, wrodzona i nie zdziwiłoby nas, gdyby kretoszczury golce wychowane poza rodzinną norą nie były zdolne do funkcjonowania
byłby to raczej przypadek eksgłupoty niż eksteligencji! Wiele naczelnych, od langurów po pawiany, makaki i szympansy, wykazuje zdolność kulturowego przekazywania idei. Powinno się to jednak uznać za pojedynczy wynalazek, być może dokonany przez wspólnego przodka wszystkich wyższych naczelnych, a zatem może być cechą parafialną, zwłaszcza że ma jedynie marginalny wpływ na te organizmy.
Nie znajdując tutaj odpowiedniego przykładu, będziemy jednak twierdzić, że istniały przynajmniej dwie, a być może trzy oddzielne ewolucje "zestawów kulturowych": jedna u drapieżnych (wilki, psy, szakale, ale nie lisy), druga u meerkatek [południowoafrykańska nazwa dwóch niewielkich ssaków: mangusty lisiej (Cynicns penicillata), spokrewnionej z ichneumonem (Herpestes griseus), oraz surykatki (Suricota tetradactyla); wg Oxford English Dictionary (przyp. tłum.)], które są dalekimi krewniakami pierwszej grupy) oraz ewentualna trzecia wśród pewnych wielorybów i delfinów. Cokolwiek zostało wynalezione trzy lub cztery razy, z pewnością należy do uniwersaliów.
Wspomnieliśmy już o kulturowych systemach wśród psów, gdzie każda sfora ma własne odgłosy identyfikacyjne, których młode uczą się od starszyzny. Inny uderzający przypadek zwierzęcej kultury znajdujemy wśród meerkatek, u społecznych ichneumonów. Fakt posiadania przez nie kultury zaobserwowano w społecznościach żyjących w ogrodach zoologicznych. Potwierdza go sposób, w jaki zwierzęta w zoo wyznaczały konkretnym osobnikom nowe zadania, zupełnie inne od tych, które wykonywały w swym zwykłym środowisku. To wtedy
opierając się na starannie prowadzonych obserwacjach, stwierdzono, że ichneumony żyjące na wolności mają bardzo podobny system społeczny: na przykład jeden konkretny osobnik obsadza strażnicę na drzewie, podczas gdy reszta wokół poszukuje pożywienia. Różne osobniki po koletpełnłą obowiązki strażnika, chociaż dominujący w grupie samiec może brać ten ciężar na siebie częściej niż reszta. W ogrodach zoologicznych zwierzęta te żebrzą o pożywienie u odwiedzających, a potem rozdzielają je w norze. W następnym pokoleniu ich dzieci zdają się podejmować takie nowe role bardzo szybko, przez naśladownictwo. Nie przypomina to celowej hodowli pewnych ras psów ze względu na ich charakterystyczne zachowania, na przykład po to, żeby aportowały zestrzelone w locie ptactwo. Meerkatki uczą się nowej roli, która nie jest obserwowana wśród ich krewnych żyjących na wolności, w ciągu jednego pokolenia. Następne pokolenie przejmuje ją natychmiast. Trzeci
poddawany pod dyskusję
przykład pojawia się u orek i delfinów butlonosych. Zwierzęta te mają wszystkie charakterystyczne cechy behawioralne wskazujące na "udomowiony" rodzaj wychowania na wolności, co przypuszczalnie stanowi najlepszy wyróżnik dla systemu, w którym organizm dojrzały musi się nauczyć swej roli w społeczności za młodu, w wyniku oddziaływania ze starszymi członkami tej społeczności i w ten sposób
ryzykujemy taki domysł
tworzy sobie umysł. W latach sześćdziesiątych John Lillie pracował z delfinami i pisał swoją sławną książkę Man and Dolphin (Człowiek i delfin). Jack Cohen spędził kilka tygodni na uczeniu jednego z delfinów Lilliego
samicy
różnych sztuczek; pływał z nią i przedstawiał jej swoje dzieci; jest przekonany, że miała umysł.
A zatem niezależna ewolucja kultury wśród psów, meerkatek i delfinów wskazuje, że kultura jest w pewnym stopniu uniwersalna
jednak wyłącznie wśród ssaków. A co by było, gdyby ponowne puszczenie ewolucji w ruch, na Ziemi lub poza nią, nie doprowadziło do powstania stworzeń przypominających ssaki w tym, co najważniejsze dla rozwoju umysłów? Czy istnieją zupełnie inne wzorce życia, które mogłyby wywołać ten sam skutek? No cóż, ci ludzie, którzy mieli kontakt ze zmęczoną papugą z opowiastki otwierającej ten rozdział, odnieśli bardzo silne wrażenie, że znaleźli się w obecności jakiegoś umysłu, co z pewnością jest najbardziej dosłownym sposobem odczytania naszej anegdotki. Co więcej
a to naprawdę jest spekulacja
nasze własne (Jacka Cohena) oddziaływania z rawką wieszcza, ośmiornicami i delfinami wywołały w nas najdelikatniejsze z możliwych i najsubtelniejsze poczucie, że oddziaływanie z istotami ludzkimi zmieniało takie zwierzę, "udomawiało" je, aż zaczynało ono postrzegać siebie jako uczestnika gry, a nie po prostu postępowało zgodnie ze starymi, wbudowanymi w nie regułami, które wywołują wrażenie, jakby gracz nawet sobie nie zdawał sprawy z tego, że w jakiejś grze uczestniczy. Nawet więc jeśli na obcej planecie nie będzie umysłów w chwili gdy po raz pierwszy tam przybędziemy, to nasza skłonność do robienia domowych ulubieńców z innych stworzeń
zwłaszcza inteligentnych
może doprowadzić do ich powstania. W opowieściach o "podniesieniu" Davida Brina, pisarza fantastycznonaukowego, w Galaktyce jest mnóstwo rozumnych gatunków, a przeważa przekonanie, że wszystkie one (poza niewiarygodnie pradawnymi Progenitorami, którzy zniknęli) musiały zostać "podniesione" przez wcześniejszą, rozumną kulturę. To znaczy, umysł w jakimś gatunku może się rozwinąć tylko dzięki pomocy innego gatunku, który już coś takiego posiada. Napięcie w tych opowieściach wynika z faktu, że wydaje się, iż żaden z gatunków nie wyniósł w ten sposób ludzi, a przez to ci parweniusze zostali postawieni na równi z wielkimi przodkami wszystkich umysłów.
Te dwa sposoby badania przestrzeni fazowej wokół ludzkiej ewolucji eksteligentnej kultury i inteligentnych umysłów
które uznajemy za nierozłączne
prowadzą nas do wniosku, że współudział inteligencji i eksteligencji jest sprawą uniwersalną, choć być może taką, która wymaga dość szczególnego splotu okoliczności, by zostać zapoczątkowana. Zatem nic dziwnego, że
będąc czymś uniwersalnym
współudział ten pojawił się na Ziemi, gdy takie okoliczności powstały. Eksteligencja nie może zostać uruchomiona, jeśli nie istnieją inteligentne jednostki, które ją tworzą i na nią reagują. Kiedy jednak raz zostanie uruchomiona, to powstająca pętla sprzężenia zwrotnego współudziału napędza zarówno inteligencję, jak i eksteligencję, coraz szybciej, coraz dalej. Niemal wszystko, co czyni z nas ludzi, pojawiło się dlatego, że dawno, dawno temu zostaliśmy schwytani w tę pętlę sprzężenia zwrotnego. Tak jak snop światła słonecznego na podłodze tylko czeka, by złapać w sidła każdego przechodzącego kota, tak eksteligencja czekała w przestrzeni fazowej, aż w końcu, przypadkiem, w nią wdepnęliśmy. Zaczęła się od milutkich króliczków i języka, a rozwinęła, za pośrednictwem świętych tekstów i iluminowanych rękopisów, w globalną sieć telekomunikacyjną i Internet. A dalej rozciąga się... Musimy tylko poczekać i zobaczyć.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
11 (311)
ZADANIE (11)
Psychologia 27 11 2012
359 11 (2)
11
PJU zagadnienia III WLS 10 11
Wybrane przepisy IAAF 10 11
06 11 09 (28)
info Gios PDF Splitter And Merger 1 11

więcej podobnych podstron