Action Mag # Opowiadania
::: Gwizdon :::
Misja specjalna
Cz. 3: ONI
Epizod II
- Ciemność widzę... - Poskarżył się Karol, - Co robimy?
- Poczekaj... - Mruknął czarownik. Mruknął parę słów w
dziwnym języku, a po chwili zrobiło się jasno - Dobre nie?
Wyostrzyłem nam wzrok.
Całe pomieszczenie było pokryte czarną, galaretowatą masą.
Galaretowatość podrygiwała obrzydliwie przy każdym nadepnięciu,
niczym g.... Czarne ściany sprawiały wrażenie, że bez przerwy
coś po nich płynie.
Im byli dalej, tym coraz częściej pojawiały się istoty trudne
do opisania. Zazwyczaj tylko przechodziły obok naszego bohatera(a
właściwie bohaterów), robiąc w myślach uwagi o potrzebie nie
wpuszczania takich moczymordów jak Witold. Inne natomiast, niosły
zazwyczaj jakieś siatki(widocznie z zakupami).
Najnormalniej wyglądał "pająk", różniący się tym od
innych pająków, że był wielkości psa, i miał cztery odnóża
zakończone dłońmi, a zamiast pajęczego łba, posiadał ośmiooką
ludzką głowę. Takie stwory należały do rzadkości.
- Wiesz, dokąd idziemy? - Zapytał podirytowany Karol.
- Wiem tyle, że nie wiem jak tam trafić.
- CO?!!!
- Spokojnie, jeżeli ci zależy, mogę zastosować fortel.
- Jeżeli możesz, zrób to teraz - poprosił błagalnym głosem
Karol.
- Zniewieściałeś...
Przeszli jeszcze parę kroków, aż Witold pokierował ich w
kierunku jakiegoś czarnego stwora bez nóg. Istota trzymała się
ściany za pomocą swoich pazurów, dostatecznie dużych, aby
zrobić z krowy mielone w ciągu minuty.
- Przepraszam - powiedział Witold do stwora. Na dźwięk jego
głosu, istota obróciła swoje czarne oblicze - Jestem
przedstawicielem handlowym firmy Gvizdonia INC. Corporeszyns.
Zajmujemy się dystrybucją przeróżnych usług, dla istot ze
Strefy Cienia. Mamy wielkie dokonania na między-wymiarowym rynku.
Naszym najnowszym osiągnięciem jest przenośny wychodek "Qpex"...
- Garfag? - Zdziwił się stwór - Yj lestrum tero hyx baskym:
"Garfagel restrum"? Warex!
- Przepraszam, ale nie widziałem tabliczki stojącej przed
drzwiami : "Akwizytorom dziękujemy". Już sobie idę, ale
niech pan wskaże mi korytarz do Czerniabinska.
- Hakum? Vor kex, lo Tibetanum vor hex.
- Najpierw w lewo, a potem Tybetańskim w prawo. Dziękuję, i
jeszcze raz przepraszam.
- Colero Garfags... - Mruknął potwór, i odpełzł swoją
drogą.
- Po co mamy iść do Czerniabinska przez Tybet, i dlaczego właśnie
tam?! - Zdziwił się Karol.
- Ech... - Westchnął Witold - Skoro żyjesz tak długo na
tym świecie, mógłbyś chociaż OCIUPINKĘ zainteresować się
sprawami ezoterycznymi. Ale wracając do twojego pytania, nie
idziemy przez Tybet, tylko tunelami Tybetańskich mistrzów.
Mieszkają oni na niedostępnych szczytach Himalajów. Co jakiś
czas posługują się tymi tunelami, aby głosić swoją wiedzę
nielicznym. Ich sieć(tuneli) rozciąga się na cały świat, dzięki
czemu mistrzowie mogą przyspieszyć swoją podróż, i jednocześnie
przybliżyć erę Wodnika. Erę powszechnego oświecenia, i szczęśliwości.
- Taaa... - Mruknął Karol - A świnki latają, i zawijają
je w te sreberka...
- Ty durny ignorancie! - huknął Wiktor - Nie potrafisz nawet
powiedzieć poprawnie ludowych przysłów, a co dopiero zrozumieć
ideę mistrzów Tybetu! Gdyby nie ja...
- Gdyby nie ja - przerwał mu Karol - To nie miałbyś nawet
ciała!
- Tak?
- TAK!
- A-tak! - Zawył czarownik, i zrobił zamach pięścią w nos.
W międzyczasie Karol przygotował lewą stopę. Walka
najprawdopodobniej zabiłby ich obu, gdyby z odmętów korytarza,
nie wyłoniły się cztery łyse, odziane w purpurowe płaszcze
postacie. Na ich widok, obaj bijący zaprzestali agresji.
- O kur...czę - jęknął Wiktor - To oni! To Tybetańscy
mistrzowie!
- Nie pleć głupstw - powiedział rycerz - Oni nie istnieją!
Gdy podszedł do nich, Witold padł na kolana, i przemówił po
tybetańsku:
- O wielcy Mistrzowie! O Arcymistrzu Kilwurtojczyku!!! Nie jestem
godzien oglądać waszych świetlistych oblicz...
- Witku - przerwał mu brutalnie Tybetańczyk z najdłuższą
brodą - Nie produkuj się. I wstań, jeśli możesz.
- Ale Mistrzu Kunejsonie...
- Powiedziałem! - Rzekł z naciskiem Kunejson.
Czarownik wstał zmieszany, i wbił wzrok w łysoli.
- Przewidzieliśmy to - powiedziały niespodziewanie usta na
czole Arcymistrza Kilwurtojczyka - Widzieliśmy twoje
lizusostwo. Widzieliśmy również twoje działania w nieswoim
ciele. Tak - rzekły usta w odpowiedzi na zdziwioną minę
magika - Wiemy o twoim towarzyszu. Wiemy, że jego wiara jest
mała. Jeżeli go nie przekonasz, bezcielesny cień zwycięży.
To wszystko.
- Tylko tyle? - Zdziwił się Witold.
- Z szacunkiem baranie! - zbulwersował się Mistrz Kunejson, i
wykonał na czarowniku chwyt Kung Fu, Wal-Po-Ryju. Polegał na
skupieniu energii Czi w pięści, i uderzeniu nią w sam środek
twarzy przeciwnika. Jeżeli cios był wykonany poprawnie, to
przeciwnik odlatywał na trzydzieści metrów. W tym wypadku, udał
się w stu procentach.
- AAA! - Krzyczeli dwaj Polacy lecąc wzdłuż mrocznego
korytarza.
***
Wesoło pogwizdując, mknąłem przez wszechświat autem mojego
szefa. Trzymając łapę na diamentowej kierownicy, gmerałem w
schowku w poszukiwaniu mapy. Miałem dobru nastrój, ponieważ sądziłem
że oddanie samochodu Temu-Który-Zna-Byt w rekordowo krótkim
czasie, oszczędzi mi męki czyszczenia lochów. Tak
najprawdopodobniej by się stało, gdyby na mojej drodze ni
pojawił się BAR. Zwrócił moją uagę dzięki wielkiemu
neonowi, unoszącemu się nad budynkiem. Jak go zobaczyłem od
razu poczułem PRAGNIENIE, która trzeba było natychmiast
zaspokoić. Jednak chwilę potem ukłuła mnie myśl, o potrzebie
wykonania zadania. Przez chwilę w mojej głowie kotłowały się
sprzeczne myśli. Chlać, czy nie chlać? Oddać samochód właścicielowi,
czy oddać go na złom, i mieć na zaspokojenie PRAGNIENIA. Walka
trwała nadal, aż moja Słaba Silna Wola wytoczyła działo: "A
może kupić na krechę, a potem bajerować szefowi że były
korki?". Przystałem na tą myśl.
Podleciałem do planetoidy, na której znajdował się BAR, i
zakotwiczyłem na okolicznej asteroidzie. W drzwiach BARU powitał
mnie mechaniczny bramkarz, model J-23. Z daleka wyglądał jak pękaty,
obrócony do góry nogami stożek stojący na kuli. Jego największą
zaletą jest wysoka skuteczność w pilnowaniu drzwi, jednak jest
już modelem przestarzałym. Ostatnio stało się modne
montowanie karabinów wyposażonych w odpowiednie czujniki, więc
tylko najgorsze dziury używały J-23.
- Przepustka jest? - Przywitał się grzecznie.
- Eeeaaayyy - odpowiedziałem, demonstrując mój wrodzony i
wybitny intelekt - Przepustka?
Oczywiście wiedziałem, o co chodzi. Robot pytał o
Intergalaktyczną Przepustkę Rozrywkową dającą dostęp do
wszystkich atrakcji dostępnych w kosmosie. Kiedyś nawet posiadałem
takową, ale odebrano mi ją kiedy po pijaku podpaliłem ajenta w
jakiejś spelunie.
- Nie udawaj głupszego niż jesteś! - huknął bramkarz wyciągają
zza pleców elektroniczną pałkę - Nie masz, to spadaj! -
robot wypiął swoją klatkę piersiową tak bardzo, że mogłem
bez trudu odczytać jego numer seryjny.
Zdecydowałem, że już dość permanentnej inwigilacji z jego
strony, więc postanowiłem użyć argumentu. Argument miał długą
lufę, i używał 20mm pocisków plazmowych.
Pierwszy strzał był trochę pechowy, bo zdarł tylko wierzchnią
warstwę pancerza, co znacznie rozjuszyło robota.
Najprawdopodobniej rozwaliłby mi tą swoją pałką resztki głowy,
tym samym posyłając mnie do krainy wiecznych łowów, gdybym
nie miał dobrego refleksu. Drugi strzał był celniejszy, i
rozerwał głowę J-23. Teraz miałem wstęp wolny, więc mogłem
zaspokoić PRAGNIENIE(za darmo, bo ajent za ladą uległ przed
moim "argumentem").
***
Przed gminnym ośrodkiem kultury miasta Czerniabinsk, zaparkowała
czarna Czajka, podobna do kilkunastu innych stojących pod tym
samym budynkiem. Do samochodu podszedł młody i ambitny działacz
"Rosyjskiej Partii Nacjonalistycznej", próbujący się
wypromować jako parkingowy.
- Witam panie Andrzeju - zwrócił się do pasażera -
Czekaliśmy na was.
Z wnętrza wyszedł niemłody, opalony mężczyzna o topornej, chłopskiej
twarzy, przyozdobiony w biało-czerwony krawat. Przeszedł parę
kroków na rozruszanie kości, i ruszył dziarskim krokiem w
stronę budynku "Zjazd partii nacjonalistycznych, ludowych,
robotniczych, chłopskich, zielonych i homogejów 2005! Wstęp
tylko dla wybranych!".
Wewnątrz panowała ożywiona atmosfera. Pośród gwaru rozmów,
można było usłyszeć odgłosy nalewania wódki. Wszyscy
zgromadzeni siedzieli w różowych szlafrokach, dyskutując o ważnych
sprawach. Gdy gdzieniegdzie wybuchały awantury z użyciem "tulipanów",
broni palnej, klapków bądź zębów, znienacka wpadała banda
łysych masonów pałując awanturników oraz osoby postronne.
Nad wszystkimi górowała wielka płachta z prawdziwą nazwą
zjazdu: "Wielki zjazd przywódców organizacji "Stringi"
oraz pozostałych członków. Czerniabinsk 2005".
Niespodziewanie wszystko ucichło, gdy na mównicę wkroczył
Andrzej Lepper, potrzepując swoim krawatem.
- Towarzysze! - Zagrzmiał z mównicy - Witam Was na naszym
nadzwyczajnym zebraniu! Zapewne powiadomiono was o celu naszego
zebrania, więc nie będę przedłużać. Więc... - Zrobił
uroczystą pauzę - Towarzysze! Wreszcie nadszedł nasz czas!
Naszej organizacji udało się po tysiącach lat zgromadzić środki
i możliwości, aby przywołać naszego czarnego PANA! - na
widowni posypały się brawa - Musicie również wiedzieć, że
naszym przygotowaniom będzie się przyglądać RADA - po tych
słowach nacisnął guzik na pulpicie, odsłaniając kawałek ściany
auli, za którą znajdowało się kilka ludzkich sylwetek, których
twarze pokrywał mrok.
- Zaczynajmy! - Krzyknał Andrzej.
Na środku sali zapłonęło ognisko z połamanych krzeseł.
Wszyscy zrzucili szlafroki, ukazując pod nimi różowe stringi.
Wódz również zrzucił szlafrok, pokazując zebranym biało-czerwony
garnitur. Z głośników popłynęła dzika muzyka(hip-hop). "Stringowcy"
stłoczyli się tłumnie wokół ogniska tańcząc kankana ew.
Break Dance. Lepper skoczył z mównicy w sam środek ogniska.
Jednak jego ciało nie płonęło, tylko zaczęło emitować światło.
Wciągu dwudziestu czterech godzin PAN miał stać się częścią
ich świata.
***
Po dziesiątej butelce zacząłem odczuwać zawroty głowy.
- Baaarman! - Krzyknąłem do ajenta skulone w kącie z resztą
gości - Daaawaj jeeeszcze!
Roztrzęsiony ajent pobiegł na zaplecze, i migiem przyniósł
butelkę 120% alkoholu. Nim jednak odkorkowałem, pod moją
czaszką poczułem znajome mrowienie. "Mój pan" - pomyślałem
- "Wzywa mnie!". Pochwyciłem flaszkę, i pobiegłem przez
zamknięte drzwi. Szybko zastrzeliłem dwóch złodziejaszków
dobierających się do fury mego pana, i ruszyłem do domu. Po
trzydziestu sekundach jazdy przekroczyłem dopuszczalną prędkość
trzydziestu parseków na minutę, więc automatycznie miałem
towarzyszy w postaci dwóch radiowozów. Użyłem dopalaczy,
jednak na nic się nie zdały, bo gliny też je miały. Nagle,
przed maską pojawił się różowy słoń goniony przez białe
myszki. Prawdopodobnie zderzyłbym się z nimi, gdyby nie
potrzeba rozpędzenia stada zielonych pudli biegających wokoło
hamulca. Tak się jednak złożyło, że zamiast kopnąć pudla,
pchnąłem pedał zatrzymania. Efektem tego było mój nagły
postój, i turbulencja czasoprzestrzenna radiowozów spowodowana
zahaczeniem o białe myszki. Gdy korowód się skończył, ruszyłem
z kopyta. Moja dalsza droga upłynęła bez przeszkód.
Gdy zaparkowałem samochód szefa, w mojej czaszce rozległ się
głos: "Gdy odzyskałeś mój pojazd, idź posprzątać w
piwnicy!". Piwnicy, łatwo powiedzieć! To są lochy!
"Trudno" - pomyślałem - "I tak za długo żyłem. Idę
się pożegnać z Walusiem i do roboty". Miałem nadzieję, że
podest teleportacyjny przeniesie mnie do mojego pokoju. Zawiodłem
się jednak, bo znalazłem się w przedsionku pie.. Tfu! Znaczy
się lochów. Gdy wyrzuciłem z siebie wiązkę niezbyt pięknych
słów, spostrzegłem leżącą na ziemi miotłę. Na kiju miała
wypisane "Miotłex S.A Model "Czychcioch 9000" Niezwykle
sprawny do czyszczenia piwnic oraz stabilnych lotów!". "A
czy ja k*** wyglądam na pie**** Harego Pottera!" - Pomyślałem.
Nie dość, że musiałem wykonać brudną robotę, to jeszcze
nie pożegnałem się z Walusiem! Skandal! Po chwili wzburzenia,
chwyciłem miotłę, i ruszyłem w stronę wejścia do piwnic.
Przed otworzeniem potężnych, stalowych drzwi, spodziewałem się
mrocznych korytarzy, ton kurzu i potworów, a zastałem sterylnie
czysty korytarz oświetlony lampami halogenowymi. Przeszedłem się
nim trochę, aż na końcu zobaczyłem wysoką postać w utkanym
z ciemności płaszczu, siedzącą na wielkim fotelu.
- Witaj - powiedziała postać dziarskim głosem - Czekałem
tu na ciebie.
- Kim jesteś? - Wykrztusiłem z siebie po chwili kłopotliwego
milczenia.
- Jestem twoim poprzednikiem - powiedział spokojnie -
Poprzednim Łowcą Bytów.
- Co tu robisz?
- Podobnie jak Ty, zostałem skierowany do oczyszczenia lochów.
Nie będę ci przybliżać szczegółów, ale wiedz, że zajęło
mi sporo czasu nim oczyściłem to miejsce.
- Jak przeżyłeś?
- To proste, jestem jednym z wcieleń stwórców twojego pana.
Rasy, która posiadała moc tworzenia Bytów. Jednak Byty po
swoim stworzeniu stawały się zbyt kłopotliwe, więc stworzono
takie istoty jak Ten-Który-Zna-Byt. Przez niezliczone lata
segregował i nadzorował efekty pracy swoich twórców, aż
doszedł do wniosku, że tylko jemu podobni mogą władać Bytami.
Nie znalazł jednak posłuchania wśród swoich pobratymców.
Tylko jego przyjaciel myślał podobnie. Wraz z nim opracowali
plan uciaczki, przewidujący zabrania podległych im istnień.
Jednak, gdy uciekli, ?okłócili się o władzę i wpływy.
Efektem tej kłótni, była ucieczka każdego z nich w inny zakątek
wszechświata. Niestety, ich ucieczka nie pozostała bez echa.
Uciekając złamali pierścień nadzorców, wyniku, czego ich
ziomkowie oraz stwórcy odeszli w nicość. Dotychczas byli
istotami niematerialnymi, utrzymującymi z istotami rozumnymi
kontakt czysto religijny. Jednak jeden z nich, Napuchniętyozor,
znalazł sposób, aby stać się materialny. Jedynie Ty możesz
temu zapobiec! Szybko! Leć do Czerniabinska! Niech MOCz będzie
z tobą!
Miałem ochotę zapytać: "Skąd mam wiedzieć, że mówisz
prawdę?", jednak mój rozmówca zdążył zniknąć. Wierząc
mu na słowo, wsiadłem na miotłę, i ruszyłem w drogę.
***
Pierwszą rzeczą, którą zobaczyli po przebudzeniu, to oślepiające
światło. Po krótkiej analizie, Karol doszedł do wniosku, że
to duże i świecące, to słońce. Wstał, i rozejrzał się
wokoło. Był wczesny ranek, najprawdopodobniej środek lata, a
on siedział na rynku jakiegoś miasta lub miasteczka. Za bardzo
nie pamiętał jak tam trafił, ale zawczasu zbadał rękoma swoją
twarz. Ciało znowu należało do niego.
- Auć! - Rozległ się głos w jego głowie. Widocznie Witold
też żył.
- Gdzie jesteśmy? - Zapytał Karol.
- Jak na moje oko, to Czerniabinsk - odparł Witold.
- Co my tu robimy?
- Musimy przerwać rytuał przyzwania "Stringowców"!
- Kogo?
- Nie ważne! Biegnij tą ulicą!
Karol niewiele się namyślając, biegł środkiem ulicy. Gdy
gdzieniegdzie prawie zderzył się z samochodem, ich kierowcy
ograniczali się wyłącznie do napaści słownej widząc jego
wielkie, czerwone oczy. Po jakimś czasie, dobiegli do budynku
"ICH", czyli "Stringowców". Jednak wejście do budynku
było pilnowane przez dwóch masonów.
- Co robimy? - Spytał Karol.
- Patrz i ucz się - odpowiedział czarownik.
Karol poczuł, że Witold się skupia. Po chwili poczuł dziwne
mrowienie między brwiami. Powietrze wokół jego głowy zaczęło
falować. Niespodziewanie, błysło, świsło, a dwaj masoni obrócili
się w proch.
- Idziemy - rozkazał Witold.
Ruszyli w kieruku drzwi. Były otwarte, ale Karol i tak wywarzył
je "z kopa". Na korytarzu dali w pysk młodzikowi w różowych
stringach, krzyczącego coś po rosyjsku. Po chwili znaleźli się
w wielkiej, jasno oświetlonej sali z ogniskiem na środku. Już
mieli krzyknąć: "Niet!", aby przerwać materializacje JEGO,
Czarnego Pana, Napuchniętegoozora. Było jednak za późno...
Ognisko wygasało. Na jego środku stał Andrzej. A raczej ktoś
w jego garniturze, ponieważ nosił go osobnik o bardzo
spieczonej twarzy, wręcz spalonej. Popatrzył się na zebranych.
Nabrał powietrza, i wykrzyknął wymarzone słowa:
- Powróciłem!!!
Wszyscy wyznawcy zaczęli krzyczeć z radości. Część płakała,
a część próbowała rozładować emocje na meblach. Jedynie
RADA przyjęła fakt powrotu swojego PANA, oklaskami na stojąco.
Nagle do pomieszczenia wleciał na miotle osobnik w utkanym z
ciemności płaszczu,(czyli ja). Okrążyłem parę razy salę, aż
wylądowałem przed Napuchniętymozorem.
- Nie pozwolę abyście zawładnęli ziemią! - Zawołałem
- Nie chcę zawładnąć ziemią - powiedział spokojnie Czarny
Pan - Chcę rządzić całym wszechświatem! A TY mi w tym nie
przeszkodzisz!
W dłoni Napuchniętegoozora pojawiła się kula ognia. W
odpowiedzi zmaterializowałem piorun kulisty. Miało dojść do
starcia, gdy pojawił się czarny dym. Dymu przybywało, aż
uformował się w rycerza z kapturem i skrzydłami demona.
- Nie pozwolę go skrzywdzić! - Zagrzmiał rycerz.
- Szefie! - Odezwałem się - Ale ja bym sobie poradził!
- Nie do ciebie mówię baranie! - Krzyknął Ten-Który-Zna-Byt.
- A to, czemu? - Zapytał Napuchniętyozor.
- Bo mówię do ciebie.
- Nie, pytałem czemu nie mam go krzywdzić.
- Bo nie pozwolę, aby mój najlepszy przyjaciel babrał się w
zabijanie kogoś, dla kogo samo istnienie jest męką.
- Przyjaciel... - w oczach Czarnego Pana - Dawno nie słyszałem
tego słowa...
- Nabuś! - Krzyknął rozczulony Ten-Który-Zna-Byt.
- Tenek! - Krzyknął "Nabuś", i rzucił się w ramiona
"Tenka".
- Obleśnie słodko... - Mruknąłem.
- Łowco - rzucił Ten-Który-Zna-Byt - Zajmij się tymi
dwoma - tu wskazał na Witolda i Karola - i wracaj do domciu.
Mam jeszcze parę spraw do omówienia z Nabusiem.
- Właśnie. Dzieci - Czarny Pan zwrócił się do "Stringowców"
- Wróćcie do domów, już jesteście mi zbędni.
"Stringowcy" popatrzyli na siebie przerażeni. Dotąd ich życie
było podporządkowane jednemu celowi, przywołać swojego PANA.
Teraz musieli się nauczyć żyć samodzielnie, bez swoje
Andrzeja, bez RADY...
***
Winda sunęła z maksymalną prędkością. RADA chciała się
jak najszybciej dostać do ukrytego na dachu helikoptera.
Ich plan wspomożenia tych błaznów, "Stringowców", w
przywołania ich PANA oraz przejęcia nad nim władzy, spalił na
panewce. ONI pozbawieni wsparcia finansowego ze strony ich różowych
sprzymierzeńców, musieli znowu przenieść się w cień. Jednak
to nie koniec. Mieli jeszcze plan B...
***
"Stringowcy" ubrali się, i wyszli z budynku. W międzyczasie
podleciałem do tych dwóch niedojd.
- Nie jesteście warci funta kłaków! - Powiedziałem do
Karola i Witolda - Nie potraficie wykonać najprostszego
zadania!
- Panie... - Zaczął się tłumaczyć Karol - My...Myśleliśmy...znaczy
się...było ciemno i...
- Dosyć! - Przerwałem brutalnie - Zjeżdżajcie mi z pola
widzenia!
- Naprawdę?! - Ucieszył się Karol. W jego głosie słychać
było nadzieję - Puszczasz nas wolno?
- Nie - zaprzeczyłem - żartowałem - to takie moje
poczucie humoru.
Puściłem w stronę tych dwóch idiotów ścianę ognia.
Przynajmniej miałem się, na kim wyładowywać. Wskoczyłem na
miotłę.
***
Leciałem przez wszechświat z uczuciem porzucenia. To był
najgorszy dzień w mojej karierze! Obiecałem sobie, że strzelę
sobie setkę wódki jak wrócę do pałacu Tego-Który-Zna-Byt.
[CDN]
Gwizdon
odyniecandpuzon@tlen.pl
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
C12 6fr c12c12C12 4C12 0highwaycode pol c12 parkowanie (s 80 84, r 238 252)C12 1C12C12 3C12 5C12 2więcej podobnych podstron