v 05 06







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
V.6)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga V -
Przygotowanie do Męki




–  
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA  –








6. POGRZEB
ŁAZARZA

Napisane 23
grudnia 1946. A, 9763-9773

Nowina o
śmierci Łazarza musiała wywołać taki skutek jak
kij, którym się porusza w środku ula. Cała Jerozolima mówi o tym.
Możni,
kupcy, drobny lud, ubodzy, ludzie z miasta, z sąsiednich osad,
cudzoziemcy
przechodzący tylko tędy, lecz znający nieco to miejsce, cudzoziemcy,
którzy
znajdują się tu po raz pierwszy i pytają, kim jest ten, którego śmierć
powoduje takie poruszenie, Rzymianie, legioniści, urzędnicy Świątyni,
lewici
i kapłani. Ci ostatni to się zbierają, to rozchodzą, biegając tu i
tam...
Grupy ludzi w różny sposób i różnymi słowami opowiadają o wydarzeniu.
Niektórzy się cieszą, inni płaczą, inni czują się większymi żebrakami
niż zwykle, teraz, gdy umarł ich dobroczyńca.
Ktoś
jęczy: «Nie będę miał już nigdy takiego pana jak
on.»
Ten
wymienia jego zasługi, tamten mówi o bogactwie i
rodzinie, o służbie i stanowiskach ojca, o pięknie i bogactwie matki i
„królewskim”
pochodzeniu. Inni, niestety, przywołują też wspomnienia rodzinne, na
które
lepiej byłoby zarzucić zasłonę, szczególnie dlatego, że zmarły z tego
powodu cierpiał...
Najróżniejsze
nowiny dotyczące śmierci, umiejscowienia
grobu, nieobecności Chrystusa w domu Jego wielkiego przyjaciela i
obrońcy, właśnie
w tych okolicznościach, sprawiają, że mówi się o tym w małych grupkach.
Dwie
opinie przeważają. Jedna jest taka, że do tego doszło,
czy też zostało to wywołane przez wrogą, w stosunku do Nauczyciela,
postawę
Judejczyków, członków Sanhedrynu, faryzeuszów i ludzi im podobnych.
Druga
– że to Nauczyciel, znajdując się w obliczu prawdziwej śmiertelnej
choroby, wymknął się po cichu, gdyż w takich przypadkach nie udałoby
się
Mu nikogo oszukać. Nie jest potrzebna zbytnia bystrość, aby pojąć z
jakiego
źródła pochodzi ta ostatnia opinia, która wywołuje rozgoryczenie wielu
ludzi, odpowiadających:
«Ty też
jesteś faryzeuszem? Jeśli tak, to uważaj, bo
przy nas nie ubliża się Świętemu! Przeklęte żmije, zrodzone przez
hieny,
które się związały z Lewiatanem! Kto was opłaca, żebyście bluźnili
Mesjaszowi?»
W
ulicach niosą się odgłosy sprzeczek, zniewag, kilku
uderzeń pięściami także i słonych obelg w kierunku faryzeuszów okrytych
bogatymi płaszczami oraz uczonych w Piśmie. Przechodzą sprawiając
wrażenie
bogów, nie racząc nawet spojrzeć na lud, który krzyczy za nimi i
przeciw
nim, za Nauczycielem i przeciw Niemu. I ileż oskarżeń!
«Ten
mówi, że Jezus jest fałszywym nauczycielem! To z
pewnością jeden z tych, którzy zostali kupieni za denary tych węży,
którzy
właśnie przeszli obok nas.»

«Za ich denary? Za nasze, tak masz
powiedzieć! To dlatego
nas obdzierają ze skóry! Gdzież jest jeden z tych, którzy wczoraj
przyszli
ze mną rozmawiać...»
«Uciekł, ale niech żyje Bóg! Tu
trzeba się połączyć i
działać. Oni są bezczelni.»

Inna rozmowa:

«Słyszałem to. Znam cię. Powiem, komu
trzeba, jak mówisz
o najwyższym trybunale!»

«Należę do
Chrystusa i ślina demona mi nie szkodzi.
Powiedz to nawet Annaszowi i Kajfaszowi, jeśli chcesz, i niechaj im to
posłuży
do tego, by byli bardziej sprawiedliwi.»
I dalej:
«To mnie,
mnie, traktujesz jako krzywoprzysięzcę i bluźniercę,
bo idę za Bogiem żywym? To ty jesteś krzywoprzysięzcą i bluźniercą,
który
Go znieważa i prześladuje. Znam cię, wiesz? Widziałem cię i słyszałem.
Szpieg! Sprzedawczyk! Łapcie go...»

I zaczyna policzkować Judejczyka, z
powodu czego jego koścista
i zielonkawa twarz zaczerwienia się.

Ktoś inny,
nieco dalej, zwracając się do grupy członków
Sanhedrynu, woła: «Korneliuszu! Symeonie, spójrzcie, jak źle się ze mną
obchodzą!»

«Znoś to dla wiary i nie kalaj sobie
warg i rąk w
przeddzień szabatu!» – odpowiada mu jeden z wzywanych nawet nie
odwracając
się, by spojrzeć na nieszczęśnika, na którym grupa wieśniaków dokonuje
szybkiego wyroku sprawiedliwości...

Niewiasty
krzyczą, wzywając mężów,
błagając ich, aby się nie narażali.

Patrol legionistów przywraca porządek
na ulicach
uderzeniami włóczni i groźbami zatrzymań oraz wyciągnięcia konsekwencji.
Śmierć Łazarza, główne wydarzenie,
daje okazję do zajęcia
się także sprawami drugorzędnymi, aby dać upust napięciu serc...
Członkowie Sanhedrynu, starszyzna,
uczeni w Piśmie,
saduceusze, możni Judejczycy, przechodzą obojętnie, zamknięci w sobie,
jakby
wszystkie te wybuchy gniewu, osobistych zemst, nerwowości nie miały
korzeni w
nich. Im więcej czasu mija, tym gwałtowniej burzą się uczucia, tym
bardziej
rozpalają się serca.
«Oni mówią, słuchajcie no, że
Chrystus nie może
uzdrawiać chorych. Ja byłem trędowaty, a teraz jestem w dobrym zdrowiu.
Znacie ich? Ja nie jestem z Jerozolimy, ale w ciągu dwóch lat nigdy ich
nie
widziałem pośród uczniów Chrystusa.»
«Oni? Czekaj, przyjrzę się temu w
środku! Ach! To łajdak
i złodziej! To on w ubiegłym miesiącu przyszedł mi ofiarować pieniądze
w
imieniu Chrystusa, mówiąc, że On najmuje ludzi, aby zapanować nad
Palestyną.
A teraz mówi... ale dlaczego pozwoliłeś mu uciec?»
«Pojęliście, co? Zbójcy! A niewiele
brakowało i dałbym
się oszukać! Miał rację mój teść! Oto Józef Starszy z Janem i Jozuem.
Chodźmy ich zapytać, czy to prawda, że Nauczyciel chce zgromadzić
wojsko.
Oni są sprawiedliwi i wiedzą.»
Biegną licznie ku trzem członkom
Sanhedrynu i stawiają im
pytania. Odpowiada Józef z Arymatei, który musi się cieszyć miłością i
posłuchem u ludu, znającego go jako sprawiedliwego:

«Wracajcie do
domów, mężowie.
Na ulicach się grzeszy i szkodzi sobie. Nie kłóćcie się. Nie
niepokójcie
się. Zajmijcie się waszymi sprawami i waszymi rodzinami. Nie słuchajcie
tych,
którzy podburzają marzycieli. Nauczyciel jest Nauczycielem, a nie –
wojownikiem. Znacie Go. On mówi, co myśli. Gdyby chciał, żebyście się
stali wojownikami, nie posyłałby wam innych, aby wam o tym powiedzieć.
Nie
wyrządzajcie szkody Jemu, wam, Ojczyźnie. Wracajcie do domów, mężowie!
Wracajcie do siebie! Nie dopuszczajcie, aby to, co już jest
nieszczęściem –
śmierć sprawiedliwego – wywołało kolejne nieszczęścia. Wracajcie do
domów
i módlcie się za Łazarza, który dobrze czynił wszystkim.»
Jan także
(ten, który był zazdrosny), mówi:

«On jest człowiekiem pokoju, nie –
wojny. Nie słuchajcie
fałszywych uczniów. Przypomnijcie sobie, jak inni byli ci, którzy
nazywali
siebie mesjaszami. Przypomnijcie sobie, porównajcie, a wasza
sprawiedliwość
powie wam, że to podburzanie do przemocy nie może pochodzić od Niego!
Do
waszych domów! [Idźcie] do domów! Do małżonek, które płaczą, i do
wystraszonych dzieci. Mówi się: „Biada gwałtownym i skorym do bójek”.»
Jakaś grupa zapłakanych niewiast
podchodzi do trzech członków
Sanhedrynu i jedna z nich mówi:
«Uczeni w Piśmie grozili mojemu
mężowi. Boję się! Józefie,
porozmawiaj z nimi.»
«Zrobię to, ale niech twój mąż nauczy
się milczeć. Czy
sądzicie, że przez te niepokoje oddajecie przysługę Nauczycielowi i
cześć
zmarłemu? Mylicie się. Szkodzicie jednemu i drugiemu» – odpowiada Józef
i
zostawia ich, żeby wyjść na spotkanie Nikodemowi, który idzie ulicą, w
towarzystwie swoich sług:
«Nie miałem nadziei cię ujrzeć,
Nikodemie. Ja sam nie
wiem, jak mogłem zdążyć. Sługa Łazarza przyszedł po pianiu koguta
powiedzieć mi o nieszczęściu.»
«A mnie później. Od razu udałem się w
drogę. Wiesz może,
czy Nauczyciel jest w Betanii?»
«Nie. Nie ma Go. Mój zarządca z
Bezety był tam o trzeciej
godzinie i powiedział mi, że Go nie ma.»

«Nie rozumiem,
jak... dlaczego tyle cudów, a nie dla niego!»
– wykrzykuje Jan. Józef mu odpowiada:

«Być może dlatego, że temu domowi dał
już więcej niż
uzdrowienie: ocalił Marię, przywracając im pokój i cześć...»
«Pokój i cześć! [W oczach] dobrych,
bo wielu... nie okazało
ani nie okazuje mu czci nawet teraz, gdy Maria... wy nie wiecie...
przed trzema
dniami Elchiasz był tam z wieloma innymi... i nie okazali mu szacunku.
Maria
ich przegoniła. Byli wściekli, opowiadając mi o tym, a ja im pozwoliłem
mówić,
żeby nie ujawniać moich uczuć...» – mówi Jozue.

«A teraz
przyjdą na pogrzeb?»
– pyta Nikodem.

«Zawiadomiono
ich, więc się zgromadzili w Świątyni, aby
to przedyskutować. O! Słudzy musieli się dziś bardzo nabiegać o świcie!»
«Dlaczego
tak przyśpieszają pogrzeb? Zaraz po sekście!...»
«Bo
Łazarz rozkładał się już, kiedy umierał. Mój zarządca
powiedział, że pomimo żywic, jakie palą w pomieszczeniach i wonności
rozlanych na zmarłym, smród ciała czuć już w krużgankach domu. Poza tym
o
zmierzchu zaczyna się szabat. Nie można było zrobić inaczej.»
«I
mówisz, że się zebrali w Świątyni? Po co?»
«Po
to... właściwie to spotkanie już było przewidywane,
aby rozpatrzyć sprawę Łazarza. Chcieli ogłosić, że był trędowaty...»
– mówi Jozue.
«Nie! On
jako pierwszy wyizolowałby się z posłuszeństwa
Prawu – mówi Józef, broniąc go i dodaje: – Rozmawiałem z lekarzem.
Całkowicie
wykluczył trąd. Miał wyniszczającą go chorobę gnilną.»

«Nad czym więc radzą, skoro Łazarz
już nie żyje?» –
pyta Nikodem.

«Nad tym czy
iść, czy nie iść
na pogrzeb po tym, jak Maria ich wygoniła. Jedni chcieliby iść, inni –
nie.
Ale tych, którzy by chcieli iść jest więcej, a to z trzech powodów.
Zobaczyć,
czy jest tam Nauczyciel – to pierwszy powód, wspólny wszystkim.
Zobaczyć,
czy dokona cudu – drugi powód. Trzeci – pamiętają o niedawnych słowach
Nauczyciela powiedzianych do uczonych w Piśmie, nad Jordanem, w pobliżu
Jerycha» – wyjaśnia jeszcze Jozue.

«Cud! Jaki cud, skoro on nie żyje?» –
pyta Jan, wzruszając
ramionami i na koniec mówi: – «Jak zwykle!... Szukają tego, co nie jest
możliwe!»
«Nauczyciel wskrzesił innych
umarłych» – zauważa Józef.
«To prawda. Ale gdyby go chciał
zachować przy życiu, nie
pozwoliłby mu umrzeć. Powód, o jakim mówiłeś wcześniej, jest słuszny.
Już
mieli cud.»
«Tak. Jednak Uzzjel przypomniał
sobie, a z nim Sadok, o
wyzwaniu wyrażonym przed wieloma miesiącami. Chrystus powiedział, że da
dowód,
iż potrafi przywrócić do życia rozkładające się ciało. A takim jest
Łazarz.
I Sadok, uczony w Piśmie, mówi jeszcze, że w pobliżu Jordanu, Rabbi
powiedział mu Sam, że w nowym miesiącu ujrzy wypełnienie się połowy
tego
wyzwania. Właśnie tego: rozkładające się ciało ożyje bez śladów
rozkładu
i choroby. To ich przekonało. Jeśli to się zdarzy, będzie pewne, że to
dzieło
Nauczyciela. I jeśli się to stanie, nie będzie już wątpliwości w
odniesieniu do Niego.»
«Oby nie wyniknęło z tego jakieś
zło...» – szepcze Józef.
«Zło? Dlaczego? Uczeni w Piśmie i
faryzeusze przekonają
się...»
«O, Janie! Jesteś cudzoziemcem, że
tak mówisz? Nie znasz
swoich ziomków? Kiedyż to prawda sprawiła, że się uświęcili? Czy to ci
nic nie mówi, że ja nie zostałem zaproszony na to spotkanie?»
«Ja też nie. Wątpią o nas i często
zostawiają nas na
zewnątrz – mówi Nikodem i pyta: – Czy był tam Gamaliel?»
«Był jego syn. Przyjdzie na pogrzeb
zamiast swego ojca, który
przebywa chory w Gamali Judzkiej.»
«A co powiedział Symeon?»
«Nic, zupełnie nic. Posłuchał i
odszedł. Przed chwilą
przechodził tędy, idąc z uczniami swego ojca do Betanii.»
Są niemal przy bramie, która wychodzi
na drogę do Betanii.

Jan wykrzykuje:


«Zobacz!
Strzegą jej. Dlaczego? Zatrzymują wychodzących.»
«W
mieście panuje wzburzenie...»
«O!
Bywały silniejsze...»
Dochodzą
do bramy i zostają zatrzymani jak wszyscy.
«Z
jakiego powodu, żołnierzu? Zna mnie cała Antonia i nie
możecie o mnie nic złego powiedzieć. Szanuję was i szanuję wasze prawa»
– mówi Józef z Arymatei.
«Nakaz
centuriona. Przywódca przybędzie do miasta i chcemy
wiedzieć, kto wychodzi przez bramy, szczególnie przez tę, która
prowadzi na
drogę do Jerycha. Znamy cię, ale znamy też wasze uczucia do nas. Ty i
twoi
towarzysze – przejdźcie, a jeśli macie wpływ na lud, powiedzcie im, że
dobrze będzie, jeśli będą spokojni. Poncjusz nie lubi zmieniać swych
zwyczajów wobec poddanych, którzy wzbudzają w nim nieufność... i mógłby
być zbyt surowy. To lojalna rada dla ciebie, bo jesteś lojalny.»
Przechodzą...
«Słyszałeś?
Zapowiadają się ciężkie dni... trzeba
udzielić rady raczej innym, a nie – ludowi...» – mówi Józef.

Droga do Betanii jest pełna ludzi.
Wszyscy udają się w tym
samym kierunku – do Betanii. Wszyscy idą na pogrzeb. Widać członków
Sanhedrynu i faryzeuszy wraz z saduceuszami i uczonymi w Piśmie.
Pomieszani są
z wieśniakami, sługami, zarządcami licznych domów i posiadłości, jakie
Łazarz
miał w mieście i w osadach. A im bardziej się zbliżają do Betanii, tym
więcej
jest ludzi, którzy ścieżkami i drogami napływają na drogę główną.
Oto Betania. Betania w żałobie po
największym mieszkańcu.
W najlepszych szatach wszyscy wyszli już z domów, które są pozamykane,
jakby
nikt nie zostawał w środku. Jednak nie są jeszcze w domu zmarłego.
Ciekawość
zatrzymuje ich w pobliżu ogrodzenia, ciągnącego się wzdłuż drogi.
Obserwują
przechodzących zaproszonych. Wymieniają imiona i dzielą się wrażeniami.

«Oto Natanael
ben Fabi.
O!
Stary Matatiasz, krewny Jakuba! Syn Annasza! Spójrzcie na niego, jest z
Dorasem, Kolaszeboną i Archelausem. O! Jak oni to zrobili, aby przybyć
z
Galilei? Wszyscy tu są. Spójrz: Eliasz, Giokana, Izmael, Uriasz,
Joachim, Józef...
Stary Kananiasz z Sadokiem, Zachariasz i Giokana – saduceusze. Jest też
Symeon, syn Gamaliela, sam. Nie ma z nim rabbiego. Oto Elchiasz z
Nahumem,
Feliks, Annasz – pisarz, Zachariasz, Jonatan, syn Uzzjela! Szaweł z
Eleazarem, Tryfon i Joazar. Coś takiego! Drugi syn Annasza, najmłodszy.
Rozmawia z Szymonem z Kamit. Filip z Janem Antypatrydesem. Aleksander,
Izaak i
Jonasz z Babaonu. Sadok. Juda, potomek Assydejczyków, myślę, że to
ostatni z
tego rodu. Oto zarządcy różnych pałaców. Nie widzę wiernych przyjaciół.
Iluż ludzi!»

To prawda: iluż ludzi. Wszyscy
znaczni, jedna część z
wyrazem twarzy stosownym do okoliczności, inna – z oznakami prawdziwego
bólu.
Szeroko otwarta brama pochłania wszystkich i widzę, jak przechodzą ci,
których
w innych okolicznościach widywało się wokół Nauczyciela jako życzliwych
lub wrogich. Są wszyscy, z wyjątkiem Gamaliela i członka Sanhedrynu –
Szymona. I widzę jeszcze innych, których nigdy nie widziałam lub
których
widziałam, nie znając ich imion, jak brali udział w dyskusjach wokół
Jezusa... Przechodzą nauczyciele z uczniami i uczeni w Piśmie w
zwartych
grupach. Przechodzą żydzi. Słyszę, jak mówi się o ich bogactwach...
Ogród
pełen jest ludzi. Idą wyrazić ubolewanie siostrom, które – bez
wątpienia
według zwyczaju – siedzą pod portykiem, a zatem na zewnątrz domu.
Następnie
rozpraszają się po ogrodzie. W nieustannych ukłonach mieszają się barwy
ich
szat.
Marta i Maria są u kresu. Trzymają
się za ręce jak dwie
dziewczynki przerażone pustką, jaka powstała w ich domu, oraz z powodu
nagłej
bezczynności wypełniającej im teraz dzień, kiedy nie są zajęte opieką
nad
Łazarzem. Słuchają słów przybywających, płaczą z prawdziwymi
przyjaciółmi,
ich wiernymi pracownikami, pochylają się przed członkami Sanhedrynu
mającymi
wygląd lodowaty, wyniosły, sztywny, przybyłymi raczej po to, aby
popatrzeć,
niż po to, aby uczcić zmarłego. Odpowiadają, zmęczone powtarzaniem tych
samych słów setki razy tym, którzy pytają o ostatnie chwile Łazarza.
Józef i Nikodem, najpewniejsi
przyjaciele, stają u ich
boku. Nie wypowiadają wielu słów, lecz okazują przyjaźń bardziej
pocieszającą
niż długie przemowy.

Elchiasz
powraca z najbardziej nieprzejednanymi,
z którymi długo rozmawiał, i pyta: «Czy moglibyśmy ujrzeć zmarłego?»

Marta ze smutkiem dotyka dłonią swego
czoła i pyta:
«A odkąd jest taki zwyczaj w Izraelu?
Jest już
przygotowany...» – i łzy powoli płyną z jej oczu.

«Nie ma
takiego zwyczaju, to prawda,
ale pragniemy tego. Najwierniejsi przyjaciele mają prawo ujrzeć po raz
ostatni
przyjaciela.»

«Nawet my, jego siostry, nie miałyśmy
takiego prawa. Było
konieczne zabalsamowanie go od razu... Kiedy powróciłyśmy do pokoju
Łazarza,
ujrzałyśmy już tylko ciało owinięte opaskami...»
«Powinnyście były wydać jasne
polecenia. Czy nie mogłyście,
czy nie możecie odwinąć całunu z jego twarzy?»
«O! On się już rozkłada... I godzina
pogrzebu nadeszła.»
Józef odzywa się:
«Elchiaszu wydaje mi się, że my... z
powodu nadmiaru miłości
wywołujemy ich ból. Zostawmy siostry w spokoju...»
Symeon, syn Gamaliela, podchodzi,
przeszkadzając Elchiaszowi
w daniu odpowiedzi:
«Mój ojciec przyjdzie, kiedy tylko
będzie mógł. Ja go
reprezentuję. Cenił Łazarza tak samo jak i ja.»

Marta kłania
się i odpowiada:

«Niech cześć rabbiego dla naszego
brata Bóg mu
wynagrodzi.»
Elchiasz odsuwa się, z powodu syna
Gamaliela, nie nalegając
dłużej i dyskutuje z innymi, którzy zauważają:
«Czy ty nie czujesz tego smrodu?
Wątpisz? Zresztą
zobaczymy, czy zamurują grób. Nie można żyć bez powietrza.»
Inna grupa faryzeuszów podchodzi do
sióstr. To niemal ci
wszyscy, którzy przybyli z Galilei. Marta po przyjęciu ich hołdu nie
może się
powstrzymać od wyrażenia zaskoczenia z powodu ich obecności.

«Niewiasto,
Sanhedryn obraduje
nad sprawami najwyższej wagi i to dlatego jesteśmy w mieście» –
wyjaśnia
Szymon z Kafarnaum i spogląda na Marię, której nawrócenie z pewnością
pamięta,
lecz ogranicza się do popatrzenia na nią.

Oto podchodzi Giokana, Doras, syn
Dorasa, i Izmael z
Kananiaszem i Sadokiem oraz innymi, których nie znam. Mówią, ale zanim
wypowiedzą jakiejś słowo, przemawiają ich żmijowe twarze. Chcąc je
zranić
czekają, aż oddali się Józef i Nikodem, żeby porozmawiać z trzema
żydami.
To stary Kananiasz, swoim ostrym głosem starca podeszłego w latach,
zaczyna
atakować:
«Cóż powiesz, Mario? Wasz Nauczyciel
jest jedynym
nieobecnym pośród licznych przyjaciół twego brata. Szczególna to
przyjaźń!
Tak wiele miłości, kiedy Łazarz był zdrowy! A taka obojętność, gdy
przyszła
chwila, [aby mu okazać] miłość! Wszyscy od Niego otrzymali cuda, ale
tutaj
nie ma cudu. Cóż powiesz, niewiasto, o czymś takim? Bardzo, bardzo cię
zwiódł,
piękny galilejski Rabbi. Cha! Cha! Czyż nie mówiłaś, że ci kazał mieć
nadzieję przewyższającą możliwości? Nie miałaś więc nadziei czy też na
nic się nie przydała pokładana w Nim ufność? Miałaś nadzieję w Życiu,
tak mówiłaś. To prawda! On mówi o Sobie, że jest „Życiem”. Cha! Cha!
Tam jednak jest twój zmarły brat, a tam już jest otwarty grób. I nie ma
Rabbiego! Cha! Cha!»
«On potrafi zabijać, a nie – dawać
życie» – mówi
Doras z uśmiechem.
Marta pochyla głowę i zakrywając
twarz dłońmi płacze.
Taka jest rzeczywistość. Zawiodła się w swej nadziei. Nie ma Rabbiego.
Nie
przyszedł ich nawet pocieszyć. A przecież mógł tu być teraz. Marta
płacze.
Potrafi już tylko płakać.
Maria także płacze. Ona też stoi w
obliczu rzeczywistości.
Uwierzyła, ufała ponad możliwości... ale nic się nie stało i już słudzy
odsuwają kamień wejścia do grobu, gdyż słońce zaczyna zachodzić, a w
zimie słońce zachodzi szybko. Poza tym jest piątek. Wszystko trzeba
wykonać
na czas tak, aby goście nie musieli przekraczać prawa szabatu, który
się wkrótce
zacznie. Ona miała tak wielką nadzieję, zawsze, zbyt wielką. Ta
nadzieja
pochłonęła jej siły. Jest zawiedziona.

Kananiasz
naciska:
«Nie
odpowiadasz mi? Czy wreszcie
się przekonałaś, że On jest oszustem, który was wykorzystał i wami
wzgardził? Biedne niewiasty!» – i potrząsa głową wraz z towarzyszami,
którzy
go naśladują, mówiąc jak on: «Biedne niewiasty!»
Maksymin
podchodzi:

«Już czas. Dajcie nakaz. Wy macie to
zrobić.»
Marta upada. Podtrzymują ją i
prowadzą pod ramię pośród
krzyków sług, którzy – pojmując, że nadeszła godzina złożenia w grobie
– rozpoczynają swe lamentacje.
Maria zaciska konwulsyjnie dłonie.
Błaga:

«Jeszcze
chwila! Jeszcze chwila!
Wyślijcie
sługi na drogę ku Enszemesz i w stronę źródła, na wszystkie drogi.
Sługi
na koniach. Niech patrzą, czy nadchodzi...»

«Jeszcze masz nadzieję, o
nieszczęsna? Czegóż ci trzeba,
aby cię przekonać, że On was zdradził i zwiódł? On was znienawidził i
pogardził wami...»
Tego już za wiele! Maria z zalaną
łzami twarzą, udręczona,
a jednak wierna, w kręgu wszystkich tych gości zgromadzonych po to, aby
ujrzeć
wyprowadzanie zwłok, oświadcza:
«Jeśli Jezus z Nazaretu tak postąpił
to znaczy, że zrobił
dobrze i to wielka miłość wobec nas wszystkich, mieszkańców Betanii.
Wszystko dla chwały Boga i Jego! Powiedział, że z tego wyniknie chwała
dla
Pana, gdyż moc Jego Słowa całkowicie rozbłyśnie. Zaczynaj, Maksyminie.
Grób
nie jest przeszkodą dla mocy Bożej...»

Odsuwa się,
podtrzymywana przez
Noemi, która przybiegła i daje znak... Wynoszą z domu zwłoki w
bandażach,
przechodzą z nimi przez ogród pomiędzy dwoma rzędami ludzi, pośród
żałobnych
okrzyków. Maria chciałaby iść za nimi, ale chwieje się. Dołącza, kiedy
już
wszyscy są przy grobie. Dochodzi akurat w chwili, gdy widzi nieruchomy
kształt
znikający w mroku grobu, gdzie płoną pochodnie trzymane w górze przez
sługi,
żeby oświetlić schody schodzącym ze zmarłym. Rzeczywiście grób Łazarza
jest raczej w ziemi, być może w podziemnych warstwach skał.

Maria krzyczy.... jest zrozpaczona...
Krzyczy... A z imieniem
jej brata splata się imię Jezusa. Wygląda jakby jej wyrywano serce.
Wypowiada
jednak tylko te dwa imiona i powtarza je aż do chwili, kiedy ciężki
odgłos
kamienia zamykającego wejście do grobu mówi jej, że nawet ciała Łazarza
nie ma już na ziemi. Wtedy poddaje się i całkowicie traci świadomość.
Upada na tę, która ją podtrzymywała i wzdycha jeszcze, wpadając w
pustkę
swego omdlenia: «Jezu! Jezu!»
Odprowadzają ją do domu. Maksymin
pozostaje, aby pożegnać
gości i podziękować im w imieniu wszystkich krewnych. Słyszy, jak
wszyscy
zapowiadają, że będą co dnia powracać na znak żałoby...
Tłum rozchodzi się powoli. Jako
ostatni odchodzi Józef,
Nikodem, Eleazar, Jan Joachim, Jozue. W bramie spotykają się z Sadokiem
i
Uzzjelem, którzy śmieją się złośliwie, mówiąc:
«Jego wyzwanie! I myśmy się tego
obawiali!»
«O! Z pewnością jest martwy. Jakże
cuchnął pomimo wonności!
Nie ma wątpliwości, nie! Nie trzeba było zdejmować całunu. Sądzę, że
jest już zarobaczony.»
Są szczęśliwi. Józef patrzy na nich.
To spojrzenie tak
surowe, że ucina ich słowa i śmiech. Wszyscy spieszą się, aby dojść do
miasta, nim zapadnie noc.



 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
05 06 e I
arkusz diagnostyczny 05 06
egzamin 05 06 14
zasady rejestracji 05 06
Modraszek arion Sielezniew 05 06
05 06 fizyka
pytania optoelektronika 05 06
BO 05 06 Dobre rady
oplaty 05 06
plan zajęć administracja semestr letni 16 02 09 05 06 09
terminarz roku 05 06 lato

więcej podobnych podstron