Stowarzyszenie Upadłych Anielic roz VII


Autorstwa : Cornelie
Beta : Suhak
Rozdział VII
Rezydencja Cullena:
Jej krzyk poniósł się echem po pokoju. Nie wiedziała, co robić ani co myśleć, stała więc dalej, jakby
jakaś siła trzymał ją kurczowo za nogi, nie pozwalając na żaden ruch. Oddychała ciężko, trzymając
dłonie blisko klatki piersiowej, zupełnie jakby chciała bronić się przed tym, co miała przed oczami.
Strach ją sparaliżował. Nigdy w życiu nie widziała zwłok. Teraz została porażona i przez krótką chwilę
zastanawiała się, czy to nie umysł płata jej figle. Niestety dobrze wiedziała, że to prawda. W końcu
dotykała go, masowała martwą skórę, myśląc, że to Edward.
Nie mogła powstrzymać się przed krótką sekundą radości, że to nie on. Odwróciła się tyłem do zwłok,
nie mogąc nadal na nie patrzeć. Bliskość śmierci za bardzo przypominała jej coś, o czym na zawsze
chciała zapomnieć, schować gdzieś w zakamarkach świadomości na tyle głęboko, by nie musiała
nigdy więcej mieć tych obrazów przed oczami.
Oddychała głęboko, próbując się uspokoić.
- Gdzie jesteś?  szeptała do siebie, wyglądając przez okno. Na zewnątrz panował mrok, lecz mimo
tego jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności na tyle, że widziała chodzących po podwórzu strażników
Edwarda. Uspokoiło ją to trochę.
Wzdrygnęła się i zaczęła ponownie krzyczeć, gdy czyjaś dłoń złapała ją za ramiona i pociągnęła w
stronę drzwi. Dopiero szybkie spojrzenie na twarz sprawiło, że poczuła ogromną ulgę i wtuliła się w
mężczyznę.
- Gdzie, do cholery, byłeś?  rzuciła wściekle, jednak w jej oczach widać było spokój.
Nic nie powiedział, tylko przyciągnął ją do siebie i pocałował brutalnie w usta.
- Chodz, nie chcę, byś dłużej przebywała w tym pokoju.
Poszła za nim, ciesząc się, że ją odnalazł i był cały i zdrowy. Opuszczając pomieszczenie zastanawiała
się, kim jest zamordowany mężczyzna. I przez krótką chwilę poczuła, jak w oczach pojawiają się łzy,
których nie było tam od bardzo dawna. Szybko ocknęła się z nostalgii i ścisnęła mocniej dłoń
mężczyzny. Teraz liczyło się tylko to, że jest bezpieczna, tak samo jak on. Nie wątpiła w to, że Edward
zrobi wszystko, by dowiedzieć się, kim jest morderca. To ją uspokoiło.
- Kim on był?
Nie odpowiedział, dopóki nie znalezli się w jej pokoju. Czekała.
- Kim on był, Edwardzie?  spytała ponownie, gdy zamknął drzwi i wskazał jej miejsce na łóżku.
- Pracownikiem. Bliskim.
Widziała, że zmaga się sam ze sobą. To musiał być ktoś więcej.
- Kto cię tak bardzo nienawidzi? Hm? Oprócz mnie, oczywiście.
Na jego ustach pojawił się blady uśmiech, gdy wymawiała słowa. Bella też nie mogła powstrzymać się
przed uniesieniem kącików ust.
- Przynajmniej tyle. Już myślałam, że nie masz uczuć i jesteś cyborgiem.
- Dość. Masz zostać w pokoju, przyślę ludzi, którzy będą cię pilnować.
Stanął przy drzwiach. Oddychał ciężko. Chciała do niego podejść, coś zrobić, powiedzieć, ale nie miała
pojęcia co. Nigdy nie znajdowała się w takiej sytuacji. Podświadomie jednak czuła, że Edward
potrzebuje teraz wsparcia i mimo że dalej była na niego wściekła, nie mogła oprzeć się pokusie.
Przytuliła się do jego pleców, masując dłońmi napięte ramiona.
- Wszystko będzie dobrze  szepnęła cicho, kładąc głowę na umięśnionych plecach.
Odwrócił się do niej i wziął twarz Belli w swoje dłonie.
- Przy tobie?  spytał.  Nie, nic nie będzie dobrze.
Po czym pocałował ją mocno i brutalnie, jakby chciał zabrać jej wszystko, nie zostawiając nic.
Naciskał, drażnił, a gdy już myślała, że nie będzie mogła się powstrzymać oderwał od niej usta.
- Pamiętasz wydarzenie z przed kilku lat? Park, mężczyzna i ty?
Zbladła. Nikt o tym nie wiedział. Nikt, nawet Alice i Rose nie znały wszystkiego. A ona nie chciała o
tym pamiętać.
- Skąd& ?
Spojrzał na nią z czułością.
- Wiem, bo to ja wtedy cię uratowałem. Zrujnowałem mu życie, a on się teraz mści. Dlatego proszę,
zostań tutaj.
- ku***! Nie wierzę.
- Bello, zostań tutaj, wrócę.
- Wrócisz?  prychnęła.  Zawsze tak mówicie. Idz, Edwardzie, spierdalaj, jak najdalej. Jeśli myślałeś,
że ci teraz podziękuję za to, że przypominasz mi o najgorszej randce w moim życiu, to się przeliczyłeś.
Idz. I nie wracaj.
Po tych słowach odwróciła się, i nie czekając na jakąkolwiek reakcje z jego strony, uderzyła dłonią o
ścianę, a z jej policzków płynęły łzy.
Alice:
- Clemence? Żartujesz sobie?  powiedziała, chodząc po gabinecie i wpatrując się w swoją sekretarkę.
 Przecież nie był naszym klientem, tylko Royal Enterprise. Dziwne.
- Nie wiem, dlaczego zmienił zdanie, ale zażyczył sobie, by to pani poprowadziła jego kampanię.
Alice uśmiechnęła się pod nosem. Od dawna marzyła, by stał się ich klientem. Jego osoba
zapewniłaby wysoką pozycję firmie. Ze względu na swoje koneksje i rozległe znajomości sprawiłby, że
nigdy nie zabrakłoby im klientów.
- Dziękuję. Możesz odejść  odparła i usiadła na fotelu, odwracając się plecami do wejścia. Spoglądała
na panoramę miasta oświetlonego słońcem i zaczęła się śmiać. Już widziała minę Jaspera, gdy się o
tym dowie, jego złość w oczach i niemoc, że to nie jemu przypadło w udziale prowadzenie kampanii
najważniejszej osobie.
- Cóż, opatrzność  szepnęła do siebie.
Mimo że czuła się w tym momencie szczęśliwa, gdzieś w głębi zastanawiała się, czy nie zaprzestać
karania Jaspera za to, co jej zrobił. Nie chciała już udawać, ani ranić samej siebie. Nie chciała też być z
kimś, kto chce nie jej, a kogoś, kogo stworzyła dzięki pomocy Belli. Nie zastanawiając się zbyt długo
poprawiła fryzurę i wyszła z gabinetu, kierując się w stronę pokoju Jaspera. Im bliżej była, tym mniej
pewnie się czuła.
W końcu otworzyła drzwi. Siedział przy biurku, przeglądając jakieś papiery, a jego twarz wyrażała
całkowite skupienie. Wydawało się, że nie usłyszał, że ktoś wszedł do środka.
- Jazz  powiedziała cicho.
Uniósł wzrok.
- Tak?
Przełknęła głośno ślinę, myśląc, co ma powiedzieć.
- Kocham cię jak jasna cholera i Bóg mi świadkiem, chciałam się odkochać. Chciałam tego tak mocno,
że aż mnie wypalało od środka. Ale nie mogę. Po prostu, ku***, nie mogę. Zrobisz z tym, co chcesz.
Nie jestem taką osobą, jaką byłam przez ostatni czas. Jeśli liczyłeś, że taka zostanę, to możesz już
teraz powiedzieć mi, żebym odeszła.
Wzięła głęboki oddech.
- Nie mam zamiaru odejść, dopóki nie odpowiesz. Chcesz mnie czy nie?
Patrzyła na niego z nadzieją i strachem. Gdy dłuższą chwilę milczał, stwierdziła, że nic z tego nie
będzie. Czuła się pokonana i bezsilna, jednak rozumiała, że to jest właśnie moment, w którym
powinna się wycofać.
- ku***, ku***, ku***, jak zwykle  szeptała do siebie.  Jak zwykle nic.
Gdy złapała klamkę, poczuła na ramieniu jego dłoń.
- Chcę cię.
Pocałował ją mocno i namiętnie, jak nigdy wcześniej, a w tym pocałunku zawarły się wszystkie
emocje, jakie i ona czuła. W końcu zrozumiała, że znajduje się w odpowiednim miejscu, z
odpowiednim facetem.
Od zawsze chciała tylko tego.
- Dziękuję  powiedziała jedynie i położyła głowę w zgłębieniu jego szyi.
Miłość to nie gówno, Bell. W końcu to zrozumiesz  pomyślała, wdychając zapach mężczyzny, którego
kochała ponad wszystko.
Kilka lat wcześniej:
- Powiesz to w końcu czy nie?
Bella siedziała z podkulonymi nogami, kołysząc się to w przód, to w tył, ze wzrokiem utkwionym
gdzieś ponad przyjaciółkami. Nie chciała rozmawiać o tym, co się przydarzyło. Całkowicie zamknęła
się w sobie, nie dopuszczając nikogo do swoich sekretów.
Bała się myśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdyby nie ten chłopak. W myślach dziękowała mu za
ratunek przed czymś strasznym. Gdyby nie on, możliwe, że teraz byłaby w gorszym położeniu.
- Bell, nie możesz się nie odzywać. Porozmawiaj z nami. Jesteśmy tu dla ciebie.
Słyszała, że Alice jest zaniepokojona, tak samo jak Rose. Ale co mogła im powiedzieć? Co mogła
powiedzieć samej sobie?
- Nic mi nie jest.
Dziewczyny spojrzały po sobie, nie wierząc w ani jedno jej słowo. Usiadły po bokach i położyły dłonie
na ramieniu.
- Nie potrzebuję litości, naprawdę.
- To nie jest litość, a miłość. Wielka różnica.
Bella oderwała wzrok od ściany i spojrzała najpierw na jedną, a pózniej na drugą, po czym rozpłakała
się. Nie mogła przestać. Płakała tak długo, aż zabrakło sił.
A gdy to nastąpiło, postanowiła coś.
- Od tej pory nie dam sobą pomiatać żadnemu facetowi. Żadnemu. Jesteście ze mną?
Alice i Rose skinęły głową.
- Pamiętacie to opowiadanie o trzech przyjaciółkach?
- Tak, tak, świetne było  odparła Rose, uśmiechając się.
- Stowarzyszenie Upadłych Anielic.
- Jezu, mamy nawet swój kryptonim  zaśmiała się Alice.
- Mamy. Na zawsze.
Bella wyciągnęła rękę, którą przyjaciółki ścisnęły.
Rosalie:
Była szczęśliwa. Cholernie szczęśliwa, co zaczęło ją przerażać. Nie wiedziała dlaczego, albo wiedziała i
nie chciała tej myśli do siebie dopuszczać. Jake sprawiał, że czuła się kochana i atrakcyjna, jednak
brakowało jej czegoś. Czegoś, co mógł jej dać Emmett. Miłości.
Przyrządzała sobie kawę, gdy zadzwonił telefon.
- Tak?
- Rose, musimy się spotkać.
Nie wierzyła, że to on.
- Po co?
- Po prostu& - Zawiesił głos.  Muszę wyjaśnić ci kilka spraw.
Przełknęła ślinę.
- Dobrze.
- Będę u ciebie za pół godziny.
I rozłączył się. Rose stała przez chwilę nieruchomo, nie wiedząc, czy dobrze postąpiła. W końcu
czekała na to już zbyt długo. Czekała, by porozmawiać ze skurwysynem, który złamał jej serce, a jego
kawałki wrzucił do śmietnika. Nie wiedziała tylko, czy da radę przez to przebrnąć bez szwanku.
Usiadła na fotelu, wpatrując się w drzwi i odliczając minuty, które dzieliły ją od klęski albo sukcesu.
Nie zorientowała się, kiedy zawibrował jej telefon.
Dziękuję za cudowny wieczór i jeszcze cudowniejszą noc. Gotowa na powtórkę orgazmu życia? Jake
- Cholera!  krzyknęła do siebie i rzuciła telefonem o ścianę, dokładnie w momencie, gdy ktoś
zapukał.
- Wejdz.
Emmett prezentował się wspaniale. Miał na sobie jeansy i obcisłą czarną koszulkę, która uwydatniała
wypracowane przez lata mięśnie.
Kiedyś mogła patrzeć na niego godzinami, podziwiać sylwetkę i wzdychać. Teraz miała w głowie obraz
Jake a.
- Rose, nie będę owijał w bawełnę.
Spojrzała na niego.
- Dobrze.
- Zrozumiałem, że chcę z tobą być. Niech to, co było, zostanie przeszłością. Przecież możemy zacząć
od nowa.
Od nowa. Tego chciała. Chciała zacząć od nowa. Patrzyła na niego i myślała o tym, jak cudowne
dłonie ma Jake, jak dobrze całuje, jak miło spędza z nim czas.
Myślała o tym, że chciała by znowu utonąć w jego ramionach i obudzić się rano, by ujrzeć jego twarz.
W marzeniach nie widziała Emmetta, już nie.
- Rozjebałeś mi serce, Emm. Na tyle części, że nie wiem, czy je poskładam. Kochałam cię, owszem. Tak
mocno, że dałabym sobą pomiatać na wszystkie strony świata, byleby z tobą być.
Podszedł bliżej, a Rose poczuła wodę kolońską, która zawsze wprawiała jej ciało w drżenie.
- Kocham cię, chcesz to zaprzepaścić?
Jego głos był czuły, pieścił jej skórę, jak nigdy wcześniej. Uniósł ją i przytknął wargi do jej ust, całując
zaborczo i namiętnie, z pasją.
Wplotła palce w jego włosy i przyciągnęła bliżej, chłonąc to ciepło, po czym odsunęła go. Na krótką
chwilę zapomniała o tym, że wcale go nie chcę. Spróbowała przywołać w sobie uczucia, które niegdyś
w niej wzbudzał, jednak bezowocnie. Już go nie chciała. Zaaferowana swoimi myślami stała nadal w
jego objęciach, póki jej wzrok nie przyciągnął ruch po prawej stronie.
- Jake?
- Cóż, nie wiedziałem  powiedział ironicznie.  Róbcie te swoje umizgi dalej.
Rzucił kwiaty na ziemię i wyszedł.
- Widzisz, co zrobiłeś?! Wynoś się!
Wypchnęła Emmetta za drzwi i kucnęła przy bukiecie, którego wzięła w dłonie i przytuliła do piersi.
Chciało jej się płakać, ale żadna łza nie spływała po policzku.
Została sama, w pustym domu, z pustym sercem, które znowu zostało roztrzaskane. Sama nie
wiedziała, co było lepsze.
Wiedza, że Emmett dalej ją kocha, czy to, że ona jego już nie.
Oparła się o ścianę i zamknęła oczy, a przed nimi widziała Jake a.
Bella:
Przechadzała się po pokoju, nie wiedząc czemu stosując się do poleceń Cullena, jak gdyby była
marionetką w jego dłoniach. Pięknych dłoniach, trzeba dodać. Co nie zmieniało faktu, że nie mogła
oprzeć się wrażeniu, że ta cała szopka była od początku przereklamowana. Nie powinna się na to
godzić, a co gorsza nie powinna zacząć darzyć go jakimkolwiek uczuciem.
Gdy zobaczyła nieżyjącego mężczyznę w pokoju Edwarda, przeraziła się nie na żarty, zastanawiając
się, co by było, gdyby to on siedział na tym fotelu. Gdyby to jego zabito.
Jego piękna twarz na zawsze pozbawiona wyrazu, usta zimne i puste oczy, utkwione gdzieś w
przestrzeni.
Nie mogła nad tym rozmyślać. Wiedziała, że żyje i tylko to się teraz liczyło.
Przed jej oczami migotały przebłyski z tamtego wieczoru, gdy ją uratował. Jak mogła się nie domyślić?
Jak mogła być tak ślepa?
- ku***! Zawsze pod górkę, zawsze coś, zawsze, ku***, jakieś gówno, w którym toniesz.
Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, odkąd ją zostawił, ale chciała, by w końcu pojawił się w drzwiach.
Chciała go zobaczyć, chciała wiedzieć, że wszystko w porządku, że nic mu nie jest. Mimo tego że w
następnej sekundzie z miłą chęcią uderzyłaby go po tej cudownej twarzy bez skazy.
Położyła się na łóżku, czekając na jego powrót. Zamknęła oczy.
A gdy je otworzyła poczuła dotyk na swoim ramieniu i ciepły oddech na szyi. Nie ruszała się, choć
serce krzyczało i chciało jego pocałunków.
Silne dłonie błądziły po jej plecach, naciskając i pieszcząc. Uśmiechnęła się lekko.
- Mówiłam ci, żebyś spierdalał. Nie chcę cię.
W odpowiedzi jego usta zatrzymały się na szyi, liżąc słoną skórę.
- Mówiłam poważnie.
Jego język drażniący ucho.
- Naprawdę.
Jego dłonie pocierające piersi.
- Ale ja nie jestem nim  usłyszała.
Poczuła to. Strach. Taki sam jak wtedy, tak samo obezwładniający i paraliżujący.
- Och, od dawna chciałem to zrobić.
- Odpieprz się.
Skoczyła na równe nogi, próbując przedrzeć się do drzwi, jednak był szybszy. Zatrzymał ją w pół drogi
i rzucił na łóżko.
- Przysięgam ci, że odetnę ci przyjaciela, jeśli mnie tkniesz.
Zaśmiał się cicho.
- Widzę, że nabrałaś pewności siebie. Podoba mi się to.
Widziała jego zbliżającą się sylwetkę i marzyła tylko o tym, by Edward wszedł przez drzwi i ją
uratował. Znowu czuła się jak ta dziewczyna kilka lat wcześniej  przyparta do muru, obezwładniona i
bezbronna.
Mimo wszystko pragnęła miłości.
- Edwardzie!  krzyknęła, gdy napastnik rzucił się w jej stronę, przygniatając swoim ciałem.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Stowarzyszenie Upadłych Anielic roz IX epilog
Stowarzyszenie Upadłych Anielic roz VI
Fundacje i Stowarzyszenia zasady funkcjonowania i opodatkowania ebook
23 ROZ warunki i tryb postępowania w spr rozbiórek obiek
CZ1 roz 1 12
Roz
porazenie osrodkowe nerwu twarzowego VII
matematyka roz odp
Test II etap VII OWoUE
Piła 3D Saw VII 2010 BRRip XviD Noir
7 ROZ warunki techniczne baz i stacji paliw [M G ][21 11
96 ROZ warunki przy wprowadzaniu ścieków do wód lub do zi
roz V

więcej podobnych podstron