3 Fałszywa niewinność


3.
FAŁSZYWA NIEWINNOŚĆ


BLIND GUARDIAN
Age of False Innocence

What have I done?
Denied the father and the son
()
I cannot, I will not
Deny It's false innocence


Próbowałem zasnąć; na próżno wszakże. W moim umyśle nieustannie przewijały się wspomnienia niedawno okazanej mi czułości, uczucia... na które przecież nie zasłużyłem.

Na wpół świadomie przesuwałem dłońmi po miękkiej fakturze koca, którym jeszcze niedawno troskliwie otulał mnie Draco. Opuszkami palców sięgnąłem do policzka, na którym spoczęły jego miękkie usta, całując mnie w tak zwyczajnym, prostym geście, że obudziło to we mnie promieniujące ciepłem uczucie. Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek będę w stanie CZUĆ... że jestem do tego zdolny.

Potrząsnąłem głową, próbując odegnać natrętne myśli ze swego umysłu. A że nie sądziłem, iż byłbym w stanie teraz zasnąć, wstałem i, na wciąż nieco słabych nogach, powlokłem się pod prysznic. Po tym na pewno poczuję się jak nowo narodzony
przekonywałem sam siebie.
Najwyższy czas wziąć się w garść i przezwyciężyć tę dziwną słabość, która pochwyciła mnie tak niespodziewanie.

W końcu, Malfoyowie nie leżą godzinami w łóżku, wspominając w nieskończoność jeden pocałunek w policzek, prawda?...

* * *

Ziemia uciekała pod chyżymi kopytami mojego wierzchowca, a otoczenie rozmywało się w pędzie, gdy galopowaliśmy, ja i Justin, polnymi drogami w pobliżu Malfoyłs Manor. Był to karogniady morgan, stosunkowo niski, nie sięgający nawet piętnastu dłoni w kłębie, ale o dumnej postawie i wspaniale umięśnionej sylwetce, posiadający gruby, gęsty ogon, sięgający aż do jednej trzeciej nadpęcia.

Zwolniliśmy dopiero, gdy wjechaliśmy w wyłożoną białym żwirem alejkę prowadzącą do posiadłości. Jak zawsze, gdy zbliżałem się do domu, wyprostowałem się, przysunąłem łokcie do tułowia, opuściłem pięty jeszcze bardziej do dołu; mojej postawie nie można było niczego zarzucić. I o to właśnie chodziło; ojciec nie przepuściłby okazji do skrytykowania mnie pod każdym możliwym względem.

Chociaż, ta metoda przynajmniej odnosiła skutek; stałem się perfekcjonistą w każdym calu. A przynajmniej, gdy padał na mnie wzrok Lucjusza...
aż stało się to nawykiem.

Spokojnym stępem wjechałem w obręb posiadłości.

Chociaż byłem pewien, że ojciec odpoczywa w swoim pokoju, on stał już u wrót stajni, wyczekując mojego powrotu. Nie wiem, jak, ale zawsze udawało mu się wyczuć, kiedy moje przejażdżki dobiegają końca; może śledził mnie swym magicznym wzrokiem?... Nie wiem, nigdy go o to nie pytałem. I prawdopodobnie nie powinienem tego robić. Jego nade mną władza zawsze stanowiła w naszych rozmowach temat tabu, a zarazem aksjomat, którego nie sposób kwestionować.

Jednakże teraz powinien spać... Wyglądał naprawdę okropnie, gdy go znalazłem w jego komnatach! Mimo to byłem niemal pewien, że teraz w żaden sposób nie da po sobie poznać, że coś takiego w ogóle miało miejsce...

Podjechałem powoli do jego dumnie wyprostowanej sylwetki i zatrzymałem się niecałe pół metra przed nim. Jego szczupła, wypielęgnowana dłoń sięgnęła i pogładziła nieco rozdęte niedawnym wysiłkiem chrapy Justina, po czym musnęła śliczną gwiazdkę na jego czole. Nie wiem, dlaczego, ale ojciec zawsze dzielił mój sentyment do tego małego, dzielnego wierzchowca, który od pierwszego spojrzenia stał się moim ulubionym.

Jak tam przejażdżka?... zapytał cicho Lucjusz, odbierając ode mnie lejce.

Miałem ochotę uśmiechnąć się do siebie z gorzką satysfakcją; ojciec słowem nie dał po sobie poznać, że to ja powinienem pytać o JEGO samopoczucie. A skoro tak... nie zamierzałem czynić nic, co by mogłoby go zdenerwować.

Przyjemna. Gdyby nie brak czasu, mógłbym tak jeździć jeszcze przez kolejną godzinę... ale obowiązki wzywają.

"Jak zwykle..."
pomyślałem, zrezygnowany, ale nie powiedziałem tego głośno. Nie chciałem się skarżyć; nie powinienem, skoro wszystko to jest dla mojego dobra. A jednak, chciałbym czasami mieć trochę czasu dla siebie... Wolnego czasu, który mógłbym spędzić, jak podyktuje mi kaprys chwili, zamiast trzymać się grafiku, wyznaczonego zresztą z góry. Ale postanowiłem, że nie, nie będę się skarżyć; Malfoy nigdy się nie skarży.

Szczególnie, że ojciec bierze na siebie kilka razy więcej obowiązków, w dodatku znajdując jeszcze czas, by zająć się mną i moimi treningami... Dopiero w tym momencie przyszło mi na myśl, że to może jest jego
co prawda surowy i powściągliwy, ale jednak
sposób na okazanie uczucia? I że poświęca się, zarazem biorąc na siebie za dużo obowiązków? Bo jaki inny mógł być powód jego złego stanu sprzed kilku godzin?...

Ale najwidoczniej już jest mu lepiej, pocieszyłem się w duchu.

Przytrzymując się łęku, zsiadłem z konia, żałując, że nie mam wrodzonej gracji i wdzięku Lucjusza. Cóż, widocznie nie dane mi było odziedziczyć wszystkich jego cech...

Ojciec poprowadził Justina do stajni, dając mi kilka chwil na przeciągnięcie się i rozprostowanie zesztywniałych mięśni. W chwilę potem podążyłem za nim; do oporządzania konia nie wykorzystywałem służby, jeśli tylko miałem czas uczynić to samemu. Umiejętność pielęgnacji własnego wierzchowca była jedną z wielu, jakie według mojego ojca powinienem posiadać, i akurat z tym nigdy się nie kłóciłem.

Dlatego też, gdy chwyciłem szczotkę i zgrzebło, zdziwiły mnie jego słowa:

Zostaw, niech służba się tym zajmie. Dziedzic Malfoyów nie będzie zajmować się tak prozaicznymi sprawami, jak oporządzanie konia...

Spojrzałem na niego bez zrozumienia; moja twarz musiała wyrażać kompletne skołowanie, bo kąciki ust Lucjusza wygięły się lekko ku górze.

Przestań wyglądać jak jeden wielki znak zapytania. Od dawna potrafisz zająć się Justinem, tak, że stało się to niemal odruchowe, więc lepiej ten czas wykorzystać na poznawanie nowych umiejętności. Mam już nawet pomysł, jakich...

Ze wszystkich sił próbowałem zmusić się, by odczuwać entuzjazm, choćby zaciekawienie; nie udało się. Byłem zmęczony... czym? Nauką? Obowiązkami? Chyba wszystkim po trochu. To zniechęcenie musiało odbić się na mej twarzy, bo ojciec nachmurzył się, a ja zacząłem bąkać nieskładne przeprosiny, opuszczając pokornie wzrok.

Dlatego zdziwił mnie lekki uścisk dłoni na moim ramieniu.

Pomyślałem sobie, że może podzielę się z tobą moimi pomysłami i razem ułożymy dla ciebie nowy plan dnia. Wspólnie. Zapewniam, że jestem otwarty na twoje własne propozycje... Co ty na to? rzucił Lucjusz, patrząc na mnie ciepło.

Moje oczy chyba zaczęły przypominać talerze, gdy je wybałuszyłem na te słowa.

Ta sama dłoń, która spoczywała dotąd spokojnie na moim ramieniu, teraz zmierzwiła mi włosy czułym gestem.

Nie patrz tak na mnie... Jesteś już niemal dorosły, Draco, najwyższy czas, byś powoli zaczął kształtować swoje własne życie, nie sądzisz? Przed wyjazdem twojej matki, oboje stwierdziliśmy, że powinniśmy dać ci odrobinę wolności. W końcu, nie jesteś już dzieckiem, które trzeba pilnować na każdym kroku...

Miałem ochotę skakać z radości. Zamiast tego pod wpływem niespodziewanego impulsu zrobiłem coś całkiem innego: zarzuciłem ojcu ręce na ramiona, wtulając się w niego gwałtownie i szepcząc nieskładnie:

Dziękuję... ja... to najwspanialsze... dziękuję.

W pierwszym momencie ojciec zesztywniał z zaskoczenia, by po chwili odprężyć się w moich ramionach i odwzajemnić uścisk. Staliśmy tak przez chwilę, a gdy początkowa euforia minęła, zacząłem zwyczajnie czerpać przyjemność z naszej bliskości. Ze spokojnego bicia serca tuż przy moim, z ciepłego oddechu na karku, z dotyku dłoni przesuwających się w delikatnej pieszczocie po moich plecach.

Byłem zaś na tyle mocno przyciśnięty do szczupłego ciała Lucjusza, że mogłem wyczuć... brak jego podniecenia. Podniecenia, którego się obawiałem i które popsułoby całą radość z tego momentu. Nie chciałem być obiektem jego pożądania; chciałem być obiektem jego miłości, ojcowskiej miłości. A przynajmniej tak mi się wydawało...

Wreszcie odsunąłem się lekko, po czym wspiąłem się na palcach i, rumieniąc się, musnąłem delikatnie wargami policzek Lucjusza, który okazał się być tak... jedwabiście miękki w dotyku, że przeszło to moje wszystkie oczekiwania.

Dziękuję powtórzyłem, patrząc mu prosto w oczy.

Proszę wyszeptał niemal ledwo słyszalnie i pochylił się nade mną.

Odsunąłem twarz, nie pozwalając, by pocałował mnie w usta. Nie zraził się tym wcale, lecz złożył zamierzony pocałunek na moim czole.

Idź wziąć prysznic, Draco, a potem wszystko omówimy...

Z tymi słowami odwrócił się i odszedł, pozostawiając po sobie umykające ciepło i niemal nieuchwytny zapach swego ciała, połączony z cudowną wonią wanilii, ambry i białego piżma. Mmm... uwielbiałem to! Ten zapach uosabiał sobą całą elegancję i wdzięk, był uosobieniem zarówno wyrafinowanego gustu, jak i pierwotnej zmysłowości, która otaczała Lucjusza niczym druga szata, noszona zresztą bardziej naturalnie niż ubranie.

Dopiero idąc w stronę domu uświadomiłem sobie, O CZYM właściwie wtedy myślałem, i dałem sobie solidnego kopniaka w myślach. "NIE myślisz o Lucjuszu w TYCH kategoriach! Rozumiesz? NIE myślisz!..."
powtarzałem uparcie. I kogo ja chciałem oszukać?... Oczywiście, że myślałem! Jedyny problem tkwił w tym, że jednocześnie bałem się okropnie. Zbyt wiele razy zostałem skrzywdzony. Wykorzystany... I to właśnie przez niego.

Drżąc od powracających uparcie wspomnień, powlokłem się pod prysznic.

* * *

Siedziałem w moim ulubionym fotelu w salonie i kręciłem się niemiłosiernie, nie mogąc znaleźć sobie żadnej wygodnej pozycji. Wreszcie, po kwadransie wiercenia się i wysiłków, które zakończyły się kompletnym fiaskiem, wstałem zniechęcony i zacząłem chodzić nerwowo z jednego końca pomieszczenia na drugi.

To było... nieznośne. Wiedzieć, że on stoi w tym momencie pod prysznicem, nagi, ze strumieniami wody spływającymi po jego miękkiej, jedwabistej skórze... Młody, cudowny chłopak, po prostu na wyciągnięcie ręki... Dlaczego by nie sięgnąć tą ręką, co przecież robiłem już wielokrotnie? Dlaczego by... nie wziąć tego, co jest tak bliskie, a co mi się prawnie należy?...

Jest moim synem. Moją własnością... Jest mój. Tylko mój!...

Z tą myślą, płonącą w moim umyśle niczym żagiew, podążyłem do łazienki Dracona. Uchyliłem ostrożnie drzwi, wchodząc cicho do środka. Widziałem zarys jego sylwetki, niewyraźny i zamglony, bowiem przezroczysta kabina prysznicowa, za którą stał, była teraz pokryta kłębami pary wodnej, unoszącej się nad strumieniami gorącej wody.

Uśmiechnąłem się do siebie paskudnie i zacząłem ściągać ubranie. Koszula szybko wylądowała na szafce łazienkowej; gdy sięgnąłem do paska, metalowa sprzączka uderzyła o szlufkę. Dźwięk uderzenia metalu o metal rozniósł się nienaturalnie głośno po wykafelkowanym pomieszczeniu.

Zesztywniałem, gdy odgłos płynącej wody ucichł, po czym podniosłem wzrok na kabinę prysznicową, która powoli, jak gdyby z wahaniem, otworzyła się, popchnięta dłonią Dracona.

Chłopak był dokładnie taki, jak go sobie wymarzyłem: mokry, zarumieniony, otoczony kłębami pary. Idealny...

Na mój widok jednak jego twarz zbladła nienaturalnie, a oczy rozszerzyły się ze zdumienia i... strachu, tak, widziałem to wyraźnie w jego wielkich źrenicach, które pochłonęły niemal całą tęczówkę. Draco zadygotał wyraźnie, gdy jego wzrok zsunął się w dół... i zatrzymał na moich dłoniach, spoczywających wciąż na na wpół rozpiętych spodniach.

Ojcze?... zapytał niepewnie, drżącym, przerażonym głosem.

Z jakąś dziwną determinacją, kontynuowałem rozbieranie się pod jego zszokowanym wzrokiem. Rozpiąłem do końca pasek, potem sięgnąłem do rozporka. Chłopak wydał zduszony jęk i cofnął się o krok. Nie zważając na to, obserwując jego reakcje płomiennym wzrokiem, zsunąłem powoli spodnie po całej długości nóg i przestąpiłem nad nimi, zostawiając je leżące bezładnie na podłodze.

W sekundę później dołączyła do nich bielizna i stałem już, obnażony i cholernie podniecony, przed swoim synem. Ten na mój widok cofnął się jeszcze o krok i wyraźnie skulił się w sobie, gdy jego plecy napotkały nieprzebytą barierę ściany. Podszedłem do niego, gdy stał tak, struchlały, nie próbując się bronić ani uciekać, patrząc tylko na mnie swoimi wielkimi, nic nie rozumiejącymi oczami.

A właściwie, oczami, które rozumiały wszystko, a które chciałyby pozostać nieświadome.

Ale przecież było już za późno... Za późno, już od dawna, od kiedy pierwszy raz wszedłem nocą do jego sypialni i wziąłem go brutalnie, w wieku czternastu lat pozbawiając go dziewictwa, a wraz z nim
dzięcięctwa i słodkiej niewinności.

Teraz jego niewinność... była fałszywa, myląca. Stracił ją już dawno temu i jedyne, co po niej zostało, to niewyraźne, zamglone wspomnienie.

Podszedłem blisko, tak, iż czułem jego przyspieszony oddech na swojej twarzy. Wyciągnąłem rękę i przesunąłem nią po jego wilgotnej, gorącej skórze, pieszcząc niespiesznie klatkę piersiową i mięśnie brzucha, drgające spazmatycznie od mojego dotyku.

Podniosłem wzrok, wpatrując się w skrzywioną bezgłośnym szlochem twarz Dracona, łzy spływające strumieniem po jego policzkach, zbielałe wargi i zaciśnięte kurczowo powieki. Wyglądał... nieskończenie delikatnie i pięknie zarazem, gdy stał tak przede mną, nagi i bezbronny, zdany na moją łaskę i niełaskę.

A przecież nigdy tej łaski mu nie okazałem... Nigdy. Krzywdziłem go raz za razem, z godną podziwu skrupulatnością, z jakimś sadystycznym pedantyzmem i przewrotną regularnością, przez całe te długie dwa lata.

Tak, jak teraz...

Nie zważając na jego zduszony szloch, obróciłem go do ściany i rozsunąłem brutalnie nogi, przyciskając jego twarz do kafelków. Przysunąłem się bliżej, wsuwając swoją męskość pomiędzy jego pośladki. W odpowiedzi usłyszałem ciche, niewyraźnie wykrztuszone przez łzy:

Proszę, nie... Błagam...

Popatrzyłem na jego kuszące, lecz zesztywniałe z przerażenia ciało, i nie mogłem przestać wyobrażać sobie, jak by to było: widzieć jego twarz rozpłomienioną pragnieniem, a potem
zaspokojeniem, radością, cichym spokojem. Chciałbym obserwować jego rodzący się z głębi duszy uśmiech, iskierki w tych pociemniałych teraz źrenicach, łzy szczęścia w miejsce łez bólu i rozpaczy.

Po raz pierwszy w życiu pomyślałem, że nic nie było warte zniszczenia w nim tej jego ufności, zbrukania niewinności, której już nigdy nie odzyska. A już na pewno nie była warta tego chwilowa przyjemność, jaką zyskałem w zamian...

Przepraszam cię, Draco powiedziałem cicho, czując, jak moje pożądanie odpływa, fala za falą, z każdym uderzeniem serca. Nigdy nie powinienem był przekroczyć tej granicy między nami. Nigdy...

Z tymi słowami cofnąłem się i wyszedłem z kabiny, po czym zacząłem zbierać ubrania z podłogi. Po chwili usłyszałem coś, co wstrząsnęło mną do głębi:

Mogłeś przekroczyć tę granicę... Ale nie tak wcześnie i nigdy, przenigdy
wbrew mojej woli... A potem doszedł do moich uszu cichy szept: Nie odchodź... Zostań. Proszę...

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
CECHY FAŁSZYWYCH OBJAWIEŃ
Budziło Historia Dmitra Fałszywego
Impuls Zagrozona Niewinnosc
kustosz polski niewinnej
Falszywe kapary
Fałszywe złoto i zatruta ekonomia efektem talmudycznej moralności
8 Niewinne szaleństwo
falszywy mag swiatyni teatru

więcej podobnych podstron