barwy hetmanow i czern









Krzysztof Kąkolewski - Barwy hetmanów i czerń SS







Krzysztof Kąkolewski

Barwy hetmanów i czerń SS

 
 


4 kwietnia 1963 roku o godzinie ósmej rano
nacisnąłem biały guzik po prawej stronie bramy. Po kilku sekundach ciszy odsłania
się wizjer. Oko. Pismo, które pokazuję, ma tylko sześć wierszy: zawiera datę,
moje nazwisko, nazwisko człowieka, z którym mam mówić na "warunkach do
uzgodnienia z naczelnikiem więzienia". Praca kluczy, uchylenie stalowej
furtki, potem brama z kraty, znów praca kluczy. Po pół godzinie uchyla się
trzecia brama. Zostaję wprowadzony do pokoju widzeń. Okrągły stolik, cztery
krzesła, kolorowe firanki w oknie, lustro, kontakt w ścianie. Więzień zjawia
się w czyściutkim, trochę za obszernym drelichu, pod pachą trzyma teczkę z
dokumentami, paczkę herbaty Yunan i torebkę cukru. Staje w przepisowej odległości.
Dwadzieścia lat temu kosztowałoby mnie to może
życie. Dziś zaś może niektórzy mnie potępią, że okazałem mu, iż
istnieje dla mnie jego obecność, że mówiłem do niego jak do żyjącego
jeszcze człowieka, że nie potraktowałem go zgodnie z jego początkowym
przeznaczeniem: jako umarłego, a sprawy nie odczytałem wyłącznie ze stających
się historią dokumentów.
- Jeśli mamy mówić o mojej sprawie - zaczyna więzień
- musimy cofnąć się o trzysta lat.
- Proszę bardzo - odpowiedziałem.
Nim tu przyjechałem, przeczytałem cztery tomy
akt sądowych sprzed lat dziesięciu. Współpracowali ze mną dwaj sędziowie
warszawscy: Janusz Krzaczek i Przemysław Maćkowiak. Przeczytałem wyciąg z
akt sprzed lat trzystu, trzy tomy dzieł historycznych, jedno dzieło Adama
Mickiewicza i jeden komentarz literacki, i wiedziałem, że trzysta lat temu, w
innym więzieniu, w mieście Memel (Kłajpeda) znalazł się człowiek o tym
samym nazwisku, noszący to samo imię. Choćby dlatego jego życie i śmierć
uważane mogą być za prolog tej sprawy, że były one niejako jej odwrotnością,
jakby negatywem.
 
Krystyan Ludwik Kalkstein należał do rodu od
niepamiętnych czasów osiadłego w Prusach, który od nabytej włości, Stolna,
dodał sobie polski przydomek Stoliński. Ojciec Krystyana Ludwika był jednym z
przywódców oporu Prus wobec Berlina, elektora. Sam Krystyan Ludwik mówił po
polsku od najmłodszych lat, dosłużył się w wojsku polskim, pod Czarnieckim
i Pawłem Sapiehą, stopnia pułkownika. Odebranie Krystyanowi Ludwikowi
starostwa oleckiego na skutek intryg wrogiej mu rodziny Wallenrodtów spowodowało
zaostrzenie konfliktu z elektorem. W roku 1663 Kalkstein namawia Sapiehę na
wyzwolenie Prus spod władzy elektorskiej, chce tam wpaść, palić i
niszczyć. W 1667 roku zostaje oskarżony o knowania przeciw elektorowi, groźby,
obelgi pod jego adresem. Na polecenie elektora jego namiestnik Bogusław Radziwiłł
(ten z "Potopu") każe aresztować Kalksteina w jego rodzinnej posiadłości
Knauten. Skazany na dożywocie, łaską elektorską zostaje ułaskawiony, ale
postawiony przed koniecznością zapłacenia nieosiągalnej dla niego sumy
grzywny. 9 marca 1670 roku przed północą, saniami zaprzężonymi w czwórkę
koni ucieka do Rzeczypospolitej. Rozpoczyna w Warszawie pełną rozmachu działalność
przeciw elektorowi, burząc szlachtę przeciw miękkiej polityce Polski, a
zarazem utrzymując swoje kontakty ze Stanami Pruskimi.
Dopuszczony zostaje do dworu króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego, działa
w obozach wojskowych. Rozrzuca w Warszawie pismo, w którym pisze: ...my,
mieszkańcy Księstwa Pruskiego, o to jedno błagamy, aby przez wierność naszą
dla was, pogwałcone względem nas traktaty i prawa nie pozostawiliście
niepomszczonymi... przypomina, że Polska jest najwyższym opiekunem i panem
Prus. "Zmuszę elektora do hołdu królowi" - oświadcza posłowi
elektorskiemu w Warszawie, Brandtowi. Ten udaje przyjaźń wobec Kalksteina, by
go łatwiej szpiegować. Co kilka dni idą tajne depesze będące drobiazgowym
sprawozdaniem z inwigilacji Krystyana Ludwika Kalksteina. Król Michał odmawia.
Wtedy rodzi się myśl porwania Kalksteina.
Elektor pisze własnoręcznie, że gdyby Kalkstein miał się bronić, to nam
wszystko jedno, czy choć umarły wydany nam będzie. Dyplomata pruski
dobiera sobie kilku awanturników, przeważnie obcego autoramentu, cudzoziemców
w służbie polskiej, ściąga do Warszawy oddziałek dragonów i ukrywa ich w
swoim domu, nie pozwalając wychodzić na ulicę. Przez wiele dni - jak
wskazywałby rachunek za utrzymanie dragonów w Warszawie, wystawiony potem
elektorowi - próbowano zwabić Kalksteina do siedziby Brandta. Wreszcie
elektor pisze fałszywy list żelazny, po którego odbiór zgłasza się
Kalkstein u Brandta wieczorem 30 listopada. Brandt zobaczywszy idącego gościa,
wychodzi mu naprzeciw, zaprasza do gabinetu, gdzie okiennice zawczasu zamknięto.
Jednocześnie szykowano wóz, siadano spiesznie na koń. Gdy Kalkstein rozmawiał
z pruskim dyplomatą, rzucił się na niego od tyłu kozak ze służby, chwytając
za szpadę, a potem w ośmiu chłopa obezwładnili go, zakneblowali mu usta, związali,
owinęli w płaszcz i przykryli perską derą. Wóz otoczony dragonami wyjechał
natychmiast. Jechali przez Bielany i przeprawiwszy się przez Wisłę
na Żeraniu, pognali ku Jabłonnie. Tam przesadzili więźnia na konia, aby można
było szybko uciekać, i prowadząc go pod sztychami i pistoletami pędzili
ku granicy z taką szybkością, że raz po raz padały im konie, zajeżdżone
na śmierć. Na drugi dzień są już w Prusach. W Warszawie wybucha wzburzenie
tak wielkie, że Brandt musi opuścić Polskę. Król Michał Korybut żąda
wydania Kalksteina.
On zaś zostaje odstawiony do Kłajpedy i wtrącony do lochu. Zaczyna się śledztwo.
Kalkstein nie oszczędza siebie w zeznaniach, biorąc na siebie całą winę,
nie wydaje nikogo z pruskiej szlachty, z którą współdziałał. Elektor wysyła
komisji śledczej własnoręcznie pisaną, drobiazgową, w trzydziestu trzech
punktach ujętą instrukcję, w której zaleca użycie tortur. Raport komisji
powoduje powtórny, gniewny nakaz użycia tortur. Torturą
przeciw uwięzionemu Kalksteinowi macie zarządzić niezwłocznie - pisze
elektor. Komisja opiera się nadal, tłumacząc, że brak kata, który by
"podobną robotą mógł się zająć". Specjalnym rozkazem zostaje
odkomenderowany kat pułkowy. Ale komisja raz jeszcze protestuje. Elektor na to:
torturować bez
najmniejszej zwłoki... Wreszcie
11 kwietnia 1671 roku zawezwano Kalksteina przed komisję i wezwano, by wskazał
osoby, z którymi miał w Prusach stosunki. Protokół odnotowuje: był (Kalkstein) przy
śledztwie
bardzo hardym i odpowiedział: "róbcie ze mną, co zechcecie". Po tej
odpowiedzi został akt tortury rozpoczęty. Oddano Kalksteina oprawcy, który go
też pochwycił, związał, na ławę rzucił i ciągnąć zaczął. Kilkanaście
arkuszy ciągnie się protokół tortur. Z drobiazgową
a okrutną sumiennością rejestruje... każdy jęk ofiary, każdą próbę zręczności
pełniącego swój katowski obowiązek oprawcy - pisze
w "Sprawie Kalksteina" Kazimierz Jarochowski, który dokument ten czytał
w Berlinie w drugiej połowie ubiegłego stulecia. Kalkstein podaje tylko jedno
nazwisko, człowieka, który miał już bezpieczny azyl w Rzeczypospolitej. Na
wyraźny rozkaz elektora zapada wyrok śmierci. Z wykonaniem elektor czeka na
wynik wojny polsko-tureckiej. Wobec klęski, nieuchronności poddania Kamieńca, elektor przestaje się
liczyć z opinią króla polskiego. 7 listopada 1672 komisja oznajmia skazańcowi,
że będzie ścięty nazajutrz.


Umęczonego wnoszą na krześle. "Es ist nichts mehr?" - spytał z uśmiechem
były żołnierz Czarnieckiego.


Umarł jak żołnierz. Napisał list do żony, pełen miłości, przestrzegając
żonę z naciskiem, by synów wychowała na dobrych ewangelików (elektor był
kalwinem) i aby ich uczyła polskiego...



Te ostatnie zdania pochodzą z książki "Na tropach Smętka"
Melchiora Wańkowicza, który włączył do niej sprawę Kalksteina jako ogniwo
smętkowych dziejów, znajdując analogię z historią Juranda ze Spychowa.
 

Te słowa z dumą przeczytała zaraz po wydaniu książki w 1936 roku rodzina
Kalksteinów w Warszawie, w swoim pięknym mieszkaniu przy ulicy Kieleckiej.
Rodzina jest jeszcze dość zamożna, choć już tylko kupiecka. Ich córka,
Nina, jest aktorką i żoną krytyka teatralnego, Eugeniusza Świerczewskiego.
Tradycje rodu są bardzo żywe. Kalksteinowie uważali, że testament Krystyana
Ludwika został w ciągu trzech wieków spełniony. Szesnaście lat przedtem, w
1920 roku ochrzcili syna imieniem Ludwik na pamiątkę antenata: polityka, pułkownika
i bohatera.
- Nie wygasła też nienawiść, uraza w naszym rodzie do Prus, prusactwa
- mówi on sam, Ludwik Kalkstein-Stoliński, siedząc naprzeciw mnie w swoim
drelichu. - W tym duchu byłem wychowany: zamiast bajkami, karmiono mnie
mitami rodzinnymi. Z takimi uczuciami, wciągnięty przez kolegę, znalazłem się
w 1940 roku w konspiracji. Miałem dwadzieścia lat, przeszkolenie morskie i
maturę.

Został zaprzysiężony przez ZWZ, trzon późniejszej AK i przydzielony do
pracy w komórce centralnego wywiadu ofensywnego.
W tej pracy - pisze "Oskar", były
szef kontrwywiadu w Komendzie Głównej AK - Kalkstein wykazywał
dużo pomysłowości, energii i odwagi, toteż w połowie roku 1941 postawiono
go na czele malej grupy wywiadowczej... W 1941 roku i w początkach 1942 roku
Kalkstein wyróżniał się dobrymi wynikami pracy i uchodził za jednego ze
zdolniejszych pracowników centralnego wywiadu ofensywnego AK.

Ludwik Kalkstein jeden z pierwszych zostaje
udekorowany Krzyżem Walecznych. W wieku dwudziestu jeden lat mianowany
podporucznikiem. Przybrał sobie pseudonim "Hanka". Od tego imienia jego
grupa wywiadowcza otrzymuje kryptonim "H". Pod jego dowództwo zostają
oddani wyżsi stopniem oficerowie, nawet starzy "dwójkarze", tworząc
sztab grupy liczący około dwunastu osób. Cechą szczególną tego sztabu było,
że Eugeniusz Świerczewski, oficer "dwójki" był jego - podówczas już -
byłym szwagrem, a innym oficerem był stryjeczny brat Kalksteina. Do
pewnych zadań używano drugiego męża Niny, Janusza D., aktora. Jak twierdzi
Ludwik Kalkstein, ogółem grupa "H" liczyła z własnymi sieciami
wywiadowczymi dwieście-trzysta osób, obejmowała Polskę, Białoruś,
Niemcy, Danię, Estonię, Czechosłowację, Łotwę, Litwę, Austrię. Według
relacji Kalksteina, wykorzystując miłość Niemca Patzelta, szefa Kancelarii
II Floty Lotniczej, do pracowniczki siatki "H", Janiny N. pseudo
"Janka", udało się go wciągnąć do pracy dla wywiadu polskiego i przy
pomocy podrobionych kluczy zdobyć tajną mapę z dyslokacją lotnisk i wojsk
niemieckich w Europie. Za największe osiągnięcie Kalkstein uważa pracę "Eriki
Dwa". Oto jego relacja:
- Sława M. była Rosjanką. Jako dziecko uciekła
przed rewolucją, znalazła się w Polsce, gdzie potem wyszła za jednego z wyższych
oficerów polskich. Na zawodach hippicznych poznała zawodnika niemieckiego
rotmistrza Fassbendera, SS-mana, znajdującego się w przededniu błyskotliwej
kariery wojskowej. Porzuca męża, przeprowadza rozwód, wyjeżdża z Niemcem,
wychodzi za niego za mąż. Na początku wojny Fassbender jest już wyższym
oficerem. Rozkaz rzuca go do Warszawy. Sława przyjeżdża razem z nim. Spotyka
jednego ze swoich dawnych wielbicieli, pana L., którego odtrąciła dla wyższego
oficera, a potem dla Niemca. Godzi się na spotkania z nim, ale pod warunkiem,
że kochanek znajdzie dla siebie legalny status, aby mógł bywać w domu jej męża.
Poddaje myśl, że pan L. może wstąpić do organizacji białych emigrantów
rosyjskich, działających pod auspicjami hitlerowskimi w Warszawie. Uwagę
grupy "H" zwraca osoba tego działacza, dotąd znanego jako uczciwy
Polak. W czasie pierwszego sondażu pan L. przyznaje, że popchnęła go do tego
czynu miłość do generałowej, ale że gotów jest do zadośćuczynienia, do
współpracy z polskim ruchem oporu. W czasie następnych spotkań wyznaczono mu
zadanie: wciągnięcie do współpracy kochanki - żony generała SS. Okazuje
się, że Fassbenderowa była już przez Niemców podejrzewana o współpracę z
polskim II Oddziałem i nawet więziona, ale wielkie stosunki Fassbendera
SS-mana i bogacza uratowały ją. Teraz odpowiada więc kochankowi, że zgodzi
się na współpracę, ale tylko bezpośrednio z aliantami i Intelligence
Service. Wybraliśmy ze względu na warunki zewnętrzne, znajomość
angielskiego i talent sceniczny aktora, Janusza D., który poprzednio został
specjalnie przygotowany do odegrania roli szefa siatki I. S. na Europę. Razem z
nim poszedłem na spotkanie. Grałem rolę adiutanta i tłumacza. Na scenerię
spotkania wybraliśmy specjalnie umeblowane mieszkanie. Generałowa zgodziła się
na współpracę. Otrzymała pseudonim "Erika Dwa". Zaczęła przekazywać
wiadomości o sztabach i operacjach SS, dane personalne o wyższych oficerach SS
i o Kwaterze Głównej Hitlera. Potem dostała od grupy "H" zadanie nawiązania
intymnych stosunków z generałem SS Fegeleinem, ożenionym z siostrą Ewy
Braun, będącym więc blisko osoby Hitlera. W ten sposób mielibyśmy dotarcie
do samego Hitlera i mogliśmy myśleć o zamachu na niego.
*
W tym czasie do Warszawy przyjechała z Siedlec
"Sroka" - Blanka K. Jak opowiada Kalkstein - od pierwszej chwili
zrobiła na nim wrażenie jej uroda. Blanka kochała się w niemieckim oficerze
Johannesie Berencie, stacjonowanym w Siedlcach w jednostce, do której Blanka
została skierowana przez wywiad AK jako pracownica fizyczna. Miała osiemnaście
lat, ukończoną pierwszą klasą liceum. Młodziutka Blanka, biednie ubrana, pełniąca
służbę pomocy kuchennej, poczuła się wyróżniona zainteresowaniem
przystojnego oficera. Próbowała znajomość wykorzystać dla celów wywiadu.
Rozmawiali najpierw po francusku. Johannes Berent opowiadał Blance, że
pochodzi ze Szczecina, gdzie ma domek. Jest synem urzędnika pocztowego. Marzyli
razem: widział ją jako swoją żonę w białej sukience, w ogródku, okalającym
domek. Wymienili obrączki. Oddała mu obrączkę pod stołem, gdy gestapo będące
na tropie Blanki wkroczyło do kawiarni, w której siedzieli z Berentem, by ją
aresztować. W kilkanaście dni potem została wypuszczona, "właściwych
przyczyn zwolnienia nie znam... - mówi potem Blanka K. - Berent opowiadał,
że zwolnienie spowodowane zostało przez niego". Organizacja natychmiast
przerzuca ją do Warszawy i zwierzchnik Kalksteina proponuje mu wzięcie tej pięknej
i zdolnej dziewczyny do siebie. Kalkstein przyjmuje ją i postanawia, że ona
musi się zakochać w kimś z jego grupy, która to miłość zneutralizowałaby
więzy łączące ją z Niemcem. Jednak to on sam, Kalkstein, zakochuje się w
Blance K. Zamieszkują razem w konspiracyjnym mieszkaniu przy alei Niepodległości.
 
W kwietniu 1942 roku w nie wyjaśnionych dotąd w
pełni okolicznościach następuje aresztowanie Patzelta, który sypie swoją
przyjaciółkę "Jankę", Janinę N., po tropie której - jak można
mniemać - gestapo wpadło na trop szefa "H", Ludwika Kalksteina. Oto
wersja aresztowania podawana przez Kalksteina:
Jego kuzyn, a zarazem członek sztabu "H"
rozrzutnie wydatkował fundusze przeznaczone na cele wywiadu. Kalkstein - jak
twierdzi - ograniczał je. Na brydżu u rodziców Kalksteina na Kieleckiej
kuzyn powiedział siostrze szefa, Ninie Świerczewskiej, że pewien gestapowiec,
któremu winien jest pieniądze za współpracę, szantażuje go. Nazajutrz rano
do mieszkania na Niepodległości rozległo się stukanie. To ojciec Kalksteina
i Nina Świerczewska wkroczyli do konspiracyjnej kwatery szefa "H" z
rodzinną biżuterią i sporą sumą pieniędzy, aby ratować jego i kuzyna
przed szantażem. Zastali Kalksteina z Blanką w łóżku. Kalkstein - jak
twierdzi, zdenerwowany sytuacją włożył ubranie, w którym nie było zaszytej
trucizny. Zapomniał też wziąć pistoletu, gdy pobiegł do kuzyna, aby go
zrugać. A w mieszkaniu kuzyna było już gestapo, lokal był bowiem znany
Patzeltowi. Kalkstein miał przy sobie biżuterię i pieniądze, które, jak
twierdzi, chciał pokazać kuzynowi - podwładnemu jako wymowny dowód jego
intryg. Niemcy podobno zatrzymali go z węzełkiem pełnym biżuterii.
Zapomnienie trucizny, broni, pójście do spalonego lokalu (bo Kalkstein wiedział
już o wsypie "Janki" i Patzelta), zagadkowa biżuteria, splot niewytłumaczalnych
przypadków i niewyjaśniona mechanika powiązań rodzinnych, które tu działały
- powodują, że okoliczności aresztowania Ludwika Kalksteina do dziś nie
mogą być uznane za wyjaśnione w pełni. Kalkstein zostaje osadzony na Szucha.
"Oskar" pisze:

Trudno jest ustalić dokładnie, kiedy Kalkstein,
przed aresztowaniem dzielny i oddany pracownik konspiracji, załamał się w więzieniu
i jakie były tego przyczyny. Mechanika wpływania na aresztowanego oraz sposoby
presji gestapo na osobę zatrzymanego były bowiem bardzo różne ("Stolica").
Irena Ch., sekretarka gestapo, renegatka, zeznała
przed władzami polskimi: W początkowym
śledztwie Kalkstein nie przyznawał się do żadnej działalności
organizacyjnej. Po upływie jakiegoś czasu bez jakichkolwiek tortur
zaczął zeznawać... Ale
w tym samym zeznaniu mówi ona: Gestapo z aresztowanymi wywiadowcami...
obchodziło się bardzo delikatnie, nie stosując w stosunku do nich żadnych
tortur. Gloryfikacja gestapo przez Irenę Ch. odbiera wiarogodność jej
zeznaniom. Kalkstein mówi:
- W alei Szucha poddano mnie straszliwym
torturom.
Opisuje dokładnie tortury, ich fazy. Nie zachowały
się żadne dokumenty - jak z tamtego procesu Krystyana Ludwika Kalksteina
sprzed trzystu lat, żaden protokół. Jest prawdą, że matka, ojciec i siostra
Kalksteina byli aresztowani. Zmienił decyzję - jak twierdzi - pod wpływem
tortur, jakie w jego obecności stosowano wobec ojca i gdy zapowiedziano je
wobec matki i siostry.
- Wtedy bowiem powiedziałem prowadzącemu śledztwo
po niemiecku: nim pan wyda decyzję sprowadzenia tu matki, chciałem coś
powiedzieć bez tłumacza. Ja wychowałem się na terenie Polski, chodziłem do
polskiej szkoły, uważałem, że mam wobec mojej nowej ojczyzny obowiązek
bronić jej. Teraz, po głębszym zastanowieniu, uważam, że mnie jako Niemcowi
wolno już poczuć się zwolnionym z przysięgi. Czuję się Niemcem. Jestem człowiekiem
młodym, proszę o uwzględnienie pomyłki, danie mi możności rehabilitacji
siebie i rodu wobec III Rzeszy.
Jak twierdzi Kalkstein, już w czasie początkowych
przesłuchań gestapowcy wytykali mu, że pochodzi ze starej niemieckiej
szlachty i pokazywali broszurę propagandową NSDAP o wschodniopruskiej
szlachcie, gdzie na pierwszym miejscu był wymieniony ród Kalksteinów. Jednak
oświadczenie jednego z asów podziemnego wywiadu AK, że czuje się Niemcem,
wywołało sensację na Szucha. Natychmiast zawiadomiono Berlin. Sprawę uznano
za tak wielkiej wagi, że zjechała specjalna komisja z Głównego Urzędu
Bezpieczeństwa Rzeszy z Berlina w składzie pięciu urzędników i trzech
stenotypistek. Kalksteina nie zwolniono, zaczęto go jednak inaczej traktować.
Stenotypistki zaczęły swoją pracę: protokół zupełnego oczyszczenia się
Kalksteina wobec Niemiec: wszystko, co zawierała jego pamięć jako Kalksteina-Polaka, wyrzuca z
siebie. Wydaje swój sztab, swoich agentów wszystkich narodowości z
zaznaczeniem na mapie Europy ich punktów kontaktowania, pseudonimów w dziesięciu
krajach - i wreszcie zwierzchników - wyższych oficerów wywiadu AK, z którymi
Kalkstein miał kontakty. Liczbę osób w tej wsypie niektórzy obliczają na
dwieście do trzystu. Jednakże główna nadzieja, jaką wiąże z Kalksteinem
Erich Merten, oficer gestapo, który przesłuchuje Kalksteina - to nadzieja,
że teraz uda mu się aresztować Komendanta Głównego AK, generała Grota.
Aby wprowadzić w błąd organizację, zostaje
rozpuszczona pogłoska o rozstrzelaniu Kalksteina. Wydano fałszywy akt jego
zgonu. Metamorfoza Kalksteina była rzeczywiście jakby przejściem
granicy śmierci - przejściem do innego życia. Kalkstein wyzbywa się
nazwiska, traci jakby osobowość. Najpierw otrzymuje tylko numer "97" - tajnego agenta.
Potem jest człowiekiem bez nazwiska: otrzymuje
legitymację gestapo tylko z fotografią. Rubryka z imieniem i nazwiskiem jest
pusta. Legitymację podpisuje szef SS i Sicherheistpolizei. "Wszystkie władze
i urzędy - napisane jest tam - mają obowiązek udzielenia właścicielowi
legitymacji wszelkiej pomocy, jakiej zażąda". Sprawa Kalksteina
prawdopodobnie ma być dla Niemców potwierdzeniem teorii rasy, zaspokojeniem
ich pasji historycznej, umiłowaniem puent historycznych (czymś w rodzaju
wschodniopruskiego wagonu z Compiegne). Kalkstein zostaje poddany badaniom
antropologicznym. Mierzą rozmiary jego czaszki, proporcje ciała, mikromierzami
określa się grubość jego włosów. Dostaje do wypełnienia specjalny
formularz, w którym ma cofnąć się - aż do praprzodków. Dowiaduje się,
że będą poczynione starania o zwrot majątków, które należały kiedyś do
jego przodka - imiennika w Prusach Wschodnich. Koło historii ma się zamknąć.
Knauten ma powrócić do Kalksteinów, wątki wydarzeń zadzierzgnięte między
elektorem, królem Michałem Korybutem Wiśniowieckim, Sapiehami - mają być
zakończone przez spadkobierców elektora i prusactwa: Hitlera i Himmlera.
Jak twierdzi Kalkstein - w sprawie jego powrotu na łono Rzeszy i służby w
SS przyszedł dalekopis od samego Himmlera i miał mu być Kalkstein
przedstawiony. Projektowano skierowanie go do szkoły oficerskiej SS w głębi
Niemiec.
- Sądziłem - mówi Kalkstein - że będąc
arystokratą, dostanę się do przybocznej gwardii Hitlera...
 
Zwolniony, przez pewien czas ukrywa się w
budynku gestapo, po czym wychodzi na ulicę Szucha jako Niemiec. Jak twierdzi
Kalkstein, adres swojego byłego szwagra Świerczewskiego otrzymał od... Mertena.
On jeden, Świerczewski, w całej rodzinie i Blanka ocaleli od wsypy. Kalkstein
mówił potem, że Merten nie aresztował Świerczewskiego, bo uważał, że będzie
on cennym agentem. Kalkstein odwiedza Świerczewskiego i on, człowiek liczący
podówczas dwa razy tyle lat, co Kalkstein, doświadczony oficer, znany w środowisku
warszawskim, bez aresztowania, bicia, nie poddany presji, dobrowolnie, w czasie
jednej rozmowy z byłym szwagrem godzi się na pracę w gestapo i wydanie
Grota-Roweckiego. Dlaczego nie on, lecz Kalkstein wysunął się na czoło grupy
"H", mimo młodego wieku i braku doświadczenia, a szwagier podporządkował
się rozkazom młokosa? Jaka tajemnica kryje się w aresztowaniu Kalksteina - przyjmując nawet, że podana przez niego wersja jest prawdziwa? Przecież z
klejnotami przybiegła rzekomo Nina Świerczewska wyzwalając łańcuch zbiegających
się dziwnie nieszczęśliwie przypadków. Według jednej z wersji, Świerczewski
sam zgłosił się do gestapo wyrażając gotowość współpracy za uwolnienie
Niny Świerczewskiej, która już nie była jego żoną. Inna wersja (Wojciech
Sulewski, "Itd") głosi, że do współpracy z gestapo jako "wtyczkę"
skierował Świerczewskiego Stefan Korboński, a Świerczewski stał się wtyczką
w przeciwnym kierunku. Aresztowany natomiast w czasie wsypy
grupy "11" był drugi mąż Niny, Janusz D., ten sam, który odegrał
przed niemiecką generałową rolę rezydenta Intelligence Service. Jaka była
rola Świerczewskiego, powiązań wewnątrz rodziny Kalksteinów-Świerczewskich,
które tak ważne okazały się dla grupy "H", wreszcie zaważyły na
losie Grota-Roweckiego i w końcu Armii Krajowej? Kalkstein zeznał w roku 1953:
Świerczewski znał się z Roweckim od 1920 roku,
to jest od czasu, gdy służyli w armii generała Szeptyckiego na wschodzie. Świerczewski w tej armii
był oficerem kulturalno-oświatowym, a Rowecki był
oficerem Oddziału II. Do 1939 roku
obaj przebywali w Warszawie, z tym że Świerczewski wyszedł z wojska i pracował
jako dziennikarz oraz był generalnym sekretarzem TKKT, a Rowecki służył...
ostatnio jako dowódca KOP-u... W końcu czerwca 1943 roku Świerczewski po wyjściu
z domu z rana spotkał Roweckiego na Solcu i zaczął go śledzić. Tramwajami
dojechał za Roweckim do placu Narutowicza i tam Rowecki skręcił w jedną z
ulic, o ile pamiętam w ulicę
Spiską, i zatrzymał się w jednym z domów. Świerczewski wówczas
telefonicznie z placu Narutowicza powiadomił, gestapo, które w kilka minut później
obstawiło dom i przy udziale Świerczewskiego rozpoczęto rewizję. Grot w tym
domu miał swój lokal konspiracyjny w mieszkaniu, gdzie był zameldowany na
swoje fałszywe nazwisko lub na kogoś innego i tam go gestapo zastało. Po
stwierdzeniu przez Świerczewskiego, że to jest faktycznie Grot, został zabrany
na aleję Szucha, a po kilku dniach przewieziono go samolotem do Berlina.
Największe zadanie było więc spełnione.
Jeszcze przedtem Kalkstein zawiera ślub z Blanką. Kalksteinowie otrzymują
mieszkanie w niemieckiej dzielnicy przy ulicy Cecylii Śniegockiej. Na kolacji
weselnej obecny jest Merten. Kalkstein staje się etatowym pracownikiem gestapo.
Po okresie, gdy był człowiekiem bez nazwiska, otrzymuje pierwsze niemieckie
nazwisko, Paul Heuchel. Dostaje pensję z gestapo, niemieckie karty żywnościowe.
Ma do dyspozycji samochód służbowy, jeździ z osobistą eskortą, nie
rozstaje się z dwoma pistoletami. Nosi teraz okulary. Myjąc głowę rozjaśnia
włosy wodą utlenioną, z bruneta staje się blondynem. Proponuje Niemcom swoje
imię i nazwisko: Konrad Roth, ale im nie podoba się brzmienie. Na wiosnę 1944
otrzymuje nowe nazwisko: Stark i imię Konrad. W ten sposób staje się niejako
"bratem przyrodnim" innego Starka, Hansa, kata Oświęcimia. Jako Stark
dostaje legitymację pracownika Sicherheitspolizei. Obaj gestapowcy: Kalkstein i
jego szef utrzymują przyjacielskie stosunki. Merten dostaje na pamiątkę
srebrną papierośnicę opatrzoną trzema znakami: "97", "100" i
znakiem ptaka. "97" to numer Kalksteina, "100" - Świerczewskiego,
ptak - to Sroka, pseudonim Blanki.
Blanka Kalkstein wydaje znanych sobie członków
AK, przez pewien czas, nawet już jako żona gestapowca pracuje w organizacji,
aby móc dokładniej rozpracować niektóre jej ogniwa. Następują
aresztowania. Wielka miłość Blanki, Johannes Berent, zostaje wysłany na
front wschodni. Większość aresztowanych ginie rozstrzelana i w obozach.
W roku 1943 w lutym umiera wypuszczony z gestapo
ojciec Kalksteina, w lecie tegoż roku Nina Świerczewska - podobno na
zapalenie płuc. W czerwcu 1944 Świerczewski myśląc, że dalej nic nie
wiadomo o jego zdradzie, zgłasza się z powrotem do organizacji. Zostaje
ustalone fikcyjne spotkanie z jednym z dygnitarzy podziemnych AK w suterenie
domu przy ulicy Krochmalnej 74.

...Świerczewski zawahał się na chwilę przed
zejściem do sutereny i usiłował w nieznaczny sposób włożyć ręką do
kieszeni od spodni. Wtedy Poprawa po prostu siłą wrzucił go do wnętrza, a
dwaj żołnierze natychmiast obezwładnili go i związali... W
relacji ze śledztwa interesujące jest jedno zdanie: "Ja
nakłoniłem Kalksteina, aby ratować jego siostrę, a moją żonę i jego
ojca".
Trudno było przedłużać denerwujące przesłuchanie
w biały dzień w lokalu położonym w sercu
okupowanego miasta... Świerczewski zginął powieszony zabierając ze
sobą do grobu z pewnością niejedną jeszcze tajemnicę - pisze w
"Stolicy" "Oskar". Nie przesłuchiwano go w ogóle na okoliczność
wydania Grota-Roweckiego. Czy nie potrafiono skojarzyć sobie tych spraw?
W lecie 1944 roku otrzymuje Konrad Stark prawo
noszenia munduru SS. W magazynie otrzymuje sort mundurowy. Gestapowski krawiec z
alei Szucha dokonuje poprawek. Sam Merten rozkazał dokładnie dopasować
mundur.
- Co zrobił pan z cywilnym ubraniem, które
dotąd panu służyło? - pytam Kalksteina w czasie naszej rozmowy, kiedy ma
na sobie strój więźnia, według sort, jakie wydaje się w Centralnym Więzieniu
Strzelce Opolskie. Kalkstein nie pamięta, nie pamięta też dokładnie, jak
przebierał się w pracowni krawca gestapowskiego w czarny mundur. Było mu do
twarzy w czerni.
 
Od wielu godzin siedzimy naprzeciw siebie. Więźniowie
naparzyli herbaty, używając do tego grzałki, przynieśli nam posiłek: biały
chleb z masłem i bekonem, posypanym papryką.
- Byłem ostatni z rodu, jeśli zginę, przepadłoby
jego przeznaczenie - mówi Kalkstein - nienawiść. Biorąc sobie to drugie
nazwisko niemieckie, wybrałem imię Konrad. To imię Wallenroda. Umyśliłem
grać jego rolę. Kiedy wydawałem nazwiska, pseudonimy, adresy, punkty
kontaktowe, myślałem, że są zmienione jako spalone po moim aresztowaniu. Dałem
dość czasu, aby je zlikwidowano. Dlaczego nie zrobiono tego? Chciałem się
wkraść w zaufanie hitlerowców, korzystając ze swojego niemieckiego
arystokratycznego pochodzenia, robić karierę. Przewidywałem dwa warianty.
Gdyby Niemcy przegrywały: dostać się do służby w osobistej ochronie
Hitlera i zabić go, sam ginąc. W wypadku, jeśli Niemcy wojnę wygraliby: zrobić
wielką karierę. Im większą karierę zrobiłbym,
tym większe szkody, jak Wallenrod, mógłbym zadać Niemcom. Zaszedłbym wysoko
i zniszczył Niemcy. Blanka wiedziała o tym, wspominałem jej o Konradzie
Wallenrodzie. Nikomu innemu nie mówiłem, walczyłem tylko sam, bo ktoś mógłby
zawiadomić Niemców. Dlatego nikt o tym nie wie.
A więc zdrada w zdradzie, jednoosobowe
podziemie? Wcielenie się w romantyczną, osjanowską postać poematu: wojna,
zamki, zdrady, zemsta? Sąd Najwyższy Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej poddał
literaturoznawczej analizie twierdzenie Kalksteina, który przyrównywał się
do bohatera poematu Mickiewicza: powoływanie się oskarżonego na arcydzieło
polskiej i światowej literatury jako na "wzór" swego postępowania świadczy,
jeśli nie o "moral insanity" oskarżonego, to o jego bezwstydnym
zuchwalstwie, wystarczy bowiem pouczyć oskarżonego, który uważa się za
literata (aluzja do późniejszego okresu życia Kalksteina - przyp. K.
K.), że autentyczny Wallenrod działał
nie na szkodę Litwinów, ale na szkodę Niemców... Zaiste, ani oskarżony w
niczym nie jest podobny do Wallenroda, ani jego żona Blanka K. pomagająca mu
w zbrodniczej robocie nie przypomina pustelnicy Aldony...

Wallenrod jako dziecko był porwany przez Niemców,
nadano mu niemieckie imię, chowano na Niemca, ale
 
...Imię było niemieckie, dusza litewska została, 

Został żal po rodzinie, ku cudzoziemcom nienawiść
.........................................................................................
Nóż ostrzyłem tajemnie, z jaką zemsty rozkoszą 

Rżnąłem kobierce Winricha, kaleczyłem zwierciadła...

 

Przez sto
lat Zakon swych ran nie wygoi - mówi pod koniec życia Wallenrod do
Aldony-Pustelnicy -
 
Trafiłem w serce stugłowej poczwary 
Strawione
skarby, źródła ich potęgi 
Zgorzały miasta, morze krwi wyciekło... 
Jam to
uczynił, dopełnił przysięgi! 
Straszliwszej zemsty nie wymyśli piekło.
 
Kalkstein daje do zrozumienia, że w dokonaniu
tego, co Wallenrod - w zniszczeniu Niemiec - przeszkodziło mu zwycięstwo
Mocarstw Sprzymierzonych nad Niemcami. Mój reportaż nie jest więc pieśnią
Wajdeloty, opiewającą czyny i myśli Wallenroda. Inne to historie: Kalksteina
i Wallenroda, choć Kalksteinowie trzysta lat temu wadzili się z jakimiś
Wallenrodtami, a miejsce wszystkich tych wydarzeń było wspólne: Prusy, Litwa,
Kłajpeda. Nie, nie jestem Wajdelotą, moja pieśń wystukiwana teraz na
maszynie "Continental" powróci do tego miejsca, gdzie więzień karny
Kalkstein mówi reporterowi o tym, że był ostatnim z rodu.
 
Nie było to prawdą. Blanka skazana na śmierć
wraz z Kalksteinem przez sąd AK - była w ciąży. Stwierdzają to ludzie
kontrwywiadu, którzy otrzymują zadanie sprzątnięcia pary gestapowców i
zawieszają wykonanie wyroku. Ciąża, urodzenie syna ratuje życie Blance
Kalkstein. Przeznaczeniem tego dziecka jest zostać dobrym Niemcem. Kiedy
wybucha powstanie, jego ojciec początkowo broni gmachu gestapo przed atakami
powstańców, potem wstępuje jako ochotnik do specjalnego oddziału SS pod dowództwem
Mertena, który bierze udział w zdobywaniu Mokotowa. Po przeciwnej stronie w
jednym z polskich powstańczych oddziałów walczy jego stryj; żołnierz AK,
pseudonim "Janek", 6 sierpnia ginie w walce. Po przeciwnej stronie
rozdartego rodu Kalksteinów pozostaje ich dwóch, Ludwik i jego zaczynający
pierwszy rok życia syn.
Kiedy w 1945 roku zbliża się ofensywa
radziecka, Kalkstein, który początkowo snuł plany ucieczki do Argentyny, nie
przyjmuje propozycji wycofania się z armią niemiecką w głąb Rzeszy. Występuje
z koncepcją, aby pozostawiono go na tyłach wroga. Gestapo godzi się, dają mu
radiostację i siedemset dolarów. Następuje rozstanie. Zaraz po wyzwoleniu
Kalkstein jedzie do Krakowa, tam spotyka grupę Żydów ocalałych z rąk
hitlerowców. Podaje jedno ze swoich nazwisk niemiecko brzmiących,
twierdząc, że jest Żydem i zaczyna starania o wyjazd do Izraela. Jakaś
okoliczność przerywa te starania, Kalkstein udaje się na Ziemie Zachodnie,
jadąc przez odzyskane Mazury, odwiedza okolice, gdzie kiedyś były majątki
jego przodków prześladowanych przez elektora, obiecane mu trzysta lat potem
przez gestapowców. Odwiedza stare cmentarze, szuka swojego nazwiska na płytach
grobów. Potem jedzie do leżących w pobliżu ruin Kwatery Hitlera, miejsca, które
- jak marzył - będzie terenem jego działania.
Przyjeżdża w Szczecińskie. Dowiaduje się, które
parafie na wschodzie zostały zniszczone, podaje te miejscowości jako miejsca
swoich kolejnych urodzeń. Występuje pod fikcyjnymi nazwiskami: Świecki,
Marcin Świek, Marcin Świerk - wreszcie przybiera sobie podobne do nazwiska
zgładzonego za zdradę byłego szwagra - nazwisko Wojciech Świerkiewicz. To - łącznie z konspiracyjnymi i niemieckimi
- jego dwunaste nazwisko.
Sprowadza się do Szczecina, zaczyna współpracować z miejscową prasą jako
autor odcinkowych powieści. Jedną z nich wydaje w książce pod tytułem
"Kapitan Sydney". Ktoś kto ją czyta, może domyślić się, że mowa o
życiu autora, Wojciecha Świerkiewicza, że fakty wzięte są bezpośrednio z
jego bogatych przeżyć. Pływał z wielkimi konwojami jako korespondent
wojenny. Oceany, wielkie przestrzenie, morze, niebezpieczeństwa, niezwykłe
przygody, bohaterstwo - oto jak wynikałoby z książki Świerkiewicza - jego
historia wojny. W trakcie tej pracy zostaje aresztowany przez polskie władze
bezpieczeństwa. Wśród dokumentów znalezionych w czasie rewizji znajdują się
umowy na scenariusze filmowe o walce Polaków z obcymi wywiadami.
 
Tymczasem i Blanka Kalkstein podąża po
wyzwoleniu do Szczecina. Pamięta jeszcze adres, który podał jej pierwszy
narzeczony, niemiecki oficer Johannes Berent: "Stettin, Thornstrasse 14". Wie, że z powodu jej
zeznań dostał się w piekło wschodniego frontu. Kiedy wczesną wiosną znalazła
się w wyzwolonym Szczecinie, odnalazła tę ulicę. Dom był zburzony, ale na
murze napisano kredą: Rodzina Herentów mieszka na ulicy... Siostra
Johannesa Berenta przyjęła ją serdecznie. Słyszała o jego pierwszej miłości,
widziała jej fotografię, wiedziała, że śmierć Johannesa Berenta łączy się
z Polką. Pokazała urzędowe zawiadomienie o śmierci brata. Obie płakały.
Druga siostra i matka Berenta były oschłe. Blanka przywiozła w prezencie słoninę.
Spędziła noc u Niemek.
Wyjechała ze Szczecina. Zaczęła studia, chowała
syna, nie wspominając mu o okolicznościach jego narodzin i początkowym
przeznaczeniu. Potem ją aresztowano. Procesy Kalksteina i Blanki
Kalkstein odbyły się, kiedy ich syn miał dziewięć lat.
Ludwik Kalkstein został skazany na dożywotnie
więzienie oraz na 3+12+7+2 i pół roku więzienia, których odsiadywanie musiałby
zacząć po śmierci, gdyby nie wymierzono mu łącznie kary dożywotniego więzienia,
zamienionego potem na lat dwanaście. Blanka Kalkstein została zwolniona
przedterminowo. Odnalazłem ją przy pomocy książki telefonicznej: "pani
Blanka ma wolne" - odpowiedziano. Potem odwiedziłem ją tam. Nie
przypomina to biuro wieży pokutnej Aldony. Pani Blanka urzęduje W oszklonym
okienku. Kiedy zapraszam ją na spotkanie, pyta:
- Czy to konieczne?
Nie chce wracać do tamtych spraw. Kiedy później
spotykamy się jak inni bywalcy kawiarni "Mazovia", pytam, czy myśli
czasem o swoich towarzyszkach i przyjaciółkach: o Marii, Jadwidze, Halinie i
innych, które wydała w ręce gestapo i które nie żyją od dwudziestu lat?
Czy widuje ich dzieci, które straciły wtedy matki? - dziś już dorosłe.
Czy wie, jak one wyglądają?
- A sny? - pytam ją - jak pani sypia?

- Czasem budzę się nagle pod silnym wrażeniem,
ale nie wiem nigdy, co mnie zbudziło.
Blanka mówi mi o miłości do Berenta, jedynej,
o podziwie dla Kalksteina i próbie pokochania go, aby w ten sposób zatrzeć
pamięć o Niemcu, o posłuszeństwie i bierności wobec Kalksteina. Skutki
wydarzeń sprzed dwudziestu lat są dla niej ciągle aktualne. Co kogoś pozna,
nawiązują się stosunki towarzyskie, ten, dowiedziawszy się, kim jest Blanka,
zrywa z nią. Przestaje się kłaniać, na jej widok przechodzi na drugą stronę
ulicę. Jest samotna. Mężczyzna, z którym się związała, dowiedziawszy się
o jej przeszłości, porzucił ją. Blanka nie widzi przed sobą przyszłości.
Ma trudności z synem. Nosi jej panieńskie nazwisko. Początkowo próbowała
ukryć przed nim jego pochodzenie, ale ktoś mu powiedział. Bojkot i potępienie
otaczające Blankę uderza w niego. Przestał się uczyć. W okresie, gdy Blanka
była uwięziona, znalazł się w zakładzie poprawczym. Ojciec jeszcze nigdy do
niego nie napisał. Dziewiętnastoletni już chłopak liczy, że ojciec coś mu
wyjaśni, niepojęte jest dla niego, czemu ojciec nie nawiązuje z nim kontaktu.
Już wie dobrze, że jest napiętnowany jakby grzechem pierworodnym.
Syn? Kalkstein spotka się z nim, ale potem, nie
w więzieniu. To nie jest miejsce na ich pierwsze w życiu spotkanie. To
dziedzic nazwiska i tradycji rodu Kalksteinów, mimo iż urodził się jako syn
Konrada Starka, a teraz nazywa się jeszcze inaczej...
Setki ludzi uważają, że Kalkstein powinien nie
żyć. Wymknął się wyrokowi śmierci, ale krewni ofiar: dzieci, które już są
dorosłe, którym zabrano matki, wdowcy, którzy dawno mają już inne żony,
niezmiennie interesują się losem Kalksteina. Są ze sobą w kontakcie.
- Czyż nie jest najbezpieczniejszy tam, za
tymi żelaznymi bramami i furtkami? - spytał mnie jeden z nich.
Inny, mieszkający na prowincji, śle listy do sądu
z zapytaniem: "Co z Kalksteinem? Czy żyje? Czy jest na wolności, kiedy
wychodzi?" Sąd pozostawia te listy bez odpowiedzi.
Ktoś inny z kręgu owych trzystu osób, kto stracił narzeczoną, co pewien
czas pyta o Kalksteina. Jest inżynierem, dobrym fachowcem, prowadzi
ustabilizowany tryb życia. Od dwudziestu lat myśli o wymierzeniu sprawiedliwości.
 

Jest godzina 18.40. Dobiega dziesiąta godzina
naszej rozmowy. Wypiliśmy osiem szklanek herbaty "Yunan". Jesteśmy obaj
skrajnie wyczerpani. Dwudziesta siódma kartka notatek. Za kilkanaście minut więzienie
zamyka się na noc i wszystkie osoby z zewnątrz muszą je opuścić. Naciskam
więc kolejno dzwonki od środka więziennych podwórzy i korytarzy, znów świecące
od nieustannego używania klucze hałaśliwie pracują w zamkach.

 
 



Krzysztof Kąkolewski "3 złote za słowo"
1973


ADAM ZADWORNY - Kalkstein

WALDEMAR GRABOWSKI - KALKSTEIN I KACZOROWSKA W ŚWIETLE AKT UB








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
hetmanka
Barwy smaku czerwony
Analiza zmian barwy surowców, półproduktów i produktów spożywczych
barwy czerwieni
Dumie o hetmanie
Barwy milosci i zdrady
hetmany
Wymagania przepisów dot maszyn i urządzeń technicznych barwy i znakiu bezpieczeństwa
hetmanka cz II lepanto mysli rozancowe
HetmanyApplet
Barwy i oznaczenia
qKolczyki gustowna czerń
Barwy ze soca s± (etap I, edycja 2009 2010)

więcej podobnych podstron