05 (268)
















Ian Watson       
Muchy Pamięci


   Może to snobizm ze strony
Charlesa, ale zawsze nienawidził aparatów fotograficznych, szczególnie w
rękach turystów. Pies siusiający na ścianę pałacu działał świadomie;
zostawiał po sobie pamiątkę. A czy turyści - pstrykacze tak naprawdę na
coś patrzyli? Więc czy fotografia mogła im cokolwiek przypominać?
   Kiedy Charles był jeszcze mały, zaczął wybierać sobie
miejsca do zapamiętania. Miejscowy cmentarz: kasztanowce, polne kwiaty i
marmurowe anioły. Wydmy o zachodzie słońca: długie źdźbła trawy
wyciągające ku morzu tysiące więdnących wskazówek, jakby świat na brzegach
pokrył się siateczką drobniutkich pęknięć. Charles poprzysięgał sobie:
"Zapamiętam ten obraz.- Za dwa lata, za dziesięć, będę dokładnie pamiętał
tę chwilę! Siebie, tu i teraz."
   Oczywiście rzadko kiedy mu się udawało; może dlatego
nie lubił aparatów fotograficznych. A jednak jego życie było łańcuchem
takich czarownych chwil. (Ciekawe kto, właśnie teraz, pamięta Charlesa?)

   Dotrzymując innych zobowiązań przebywał w Szkocji ze
swym owdowiałym ojcem. Wracając z rozmów rozbrojeniowych w Genewie na
uniwersytet stanowy Kolumbii, gdzie pracował, wynajął Volvo, żeby objechać
pogórze Szkocji. Był winien staremu porządne wakacje, tak by Spark senior
mógł znów odwiedzić swoje ulubione miejsca i skosztować szkockiej whisky w
dolinach, z których wywodziła swój rodowód. Ponadto Charles potrzebował
czasu, aby spokojnie pomyśleć; o szaleństwie i o Martine.
   W chwili gdy ojciec i syn wyruszyli w drogę, na
Ziemię przybyły Muchy.
   - Przybyłyśmy na waszą planetę, żeby ją z a p a m i ę
t a ć powiedziały.
   Kulejącą angielszczyzną i równie słabym rosyjskim
śląc w eter wieść o zamiarze zwiedzenia wszystkich większych miast Ziemi,
ich statek o kształcie piramidy opadł łagodnie w toń Morza Śródziemnego w
pobliżu Aleksandrii i nieznacznie zanurzony unosił się na falach, nie
dryfując nawet na centymetr.
   Te rewelacyjne wieści dotarły do Charlesa za
pośrednictwem gazet i odbiorników telewizyjnych w przydrożnych hotelikach.
Ojciec nie pozwalał mu słuchać radia w samochodzie.
   To gorsze niż ta cholerna kampania wyborcza -
zrzędził stary, kiedy podziwiali Loch an Eilein. (Spójrz: samotna czapla
stojąca nieruchomo jak posąg w oczekiwaniu na łup; łopot kawczych skrzydeł
nad ruinami zamku na wyspie.) - Ple-ple. Większość to czyste spekulacje.
Poczekaj kilka tygodni, a dowiemy się, co jest co.
   Pan Spark obawiał się, że Charles skróci wycieczkę.

   Spark senior nigdy nie klął, dopóki jego żona nie
zginęła w wypadku samochodowym - i chociaż nie było w tym jego winy, nie
chciał kupić nowego auta.
   - Dokąd bym sam jeździł? - pytał ze smutkiem po
pogrzebie.
   Rodzice Charlesa namiętnie lubili podróżować po
wzgórzach szkockich oraz po pograniczu Szkocji i Anglii. Teraz pan Spark
zaczął palić fajkę i kląć. Można by sądzić; że w ten sposób dawał upust
przepełniającej go złości, a fajka stanowiła substytut małżonki. Jednak
Charles czuł, że ojciec od wielu lat tłumił w sobie zamiłowanie do tytoniu
i mocnych słów, chociaż pozwalał sobie na łyczek whisky. Kiedy pan Spark
skończył siedemdziesiąt pięć lat, jego maniery zaczęły się strzępić na
brzegach jak zetlała firanka.
   Gdy okrążali Pap of Glencoe, pan Spark wykrzyknął:

   - Cholernie brzydkie, ot co!
   Przez krótką chwilę Charles myślał, że ojciec mówi o
stromych zboczach doliny. Nawet w słoneczny dzień wyglądały ponuro.
Później ojciec dodał:
   - Nie chciałbym spotkać jednej z tych twoich Much po
zmroku. O, nie! Ani nikt, kto jest przy zdrowych zmysłach. Pewnie twoja
Martine chętnie by je sportretowała. Zdaje się, że to coś w jej stylu.

   Pan Spark miał powody do niepokoju. Charles zdążył
już przeprowadzić z hoteli kilk2 rozmów transoceanicznych, informując o
trasie ich podróży. Minął już tydzień i zebrała się sterowana przez
Amerykę i Rosję Rada Koordynacyjna Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Charles chciał uczestniczyć w obradach i miał nadzieję, że jego kontakty i
powiązania umożliwią mu to. Już tysiąc Much wyłoniło się z pływającego
Roju i rozpoczęło Wielkie Tournee po Kairze i Kioto, San Francisco i
Singapurze, Londynie i Leningradzie oraz innych miastach. Któż odmówiłby
czegoś istotom, które latały olbrzymią międzygwiezdną piramidą? Kto nie
chciałby poznać tajemnicy ich sukcesu?
   - Widzisz, synu - rzekł po chwili pan Spark - tłumy
ludzi będą sądzić, że mają specjalne powody, by kumać się z tymi
potworami. Po co tyle zamieszania, skoro to dziadostwo jest wszędzie? To
cholerna i n w a z j a, takie jest moje zdanie. Jeszcze się napatrzysz na
Muchy. Tylko czy zobaczymy kiedyś, jak się stąd wynoszą? O tym myślę.
   Charles bez przekonania pokiwał głową.
   - Patrz! - wskazał na niebo ojciec.
   To nie była Mucha.
   - Orzeł? - zapytał Charles.
   - Nie bądź głupi, to rybołów. Są rzadkie. Niemal
wymarłe. Leci łowić ryby w Loch Leven. Przyjrzyj mu się. Może jeż nigdy
nie zobaczysz drugiego. (Jednak widzę go teraz, tam, w cieniu. Lepiej, niż
on widział. O, tak.)
   Kilka minut później pan Spark z zadowoleniem pykał
fajkę opowiadając synowi o masakrze MacDonaldów. Na swój sposób stary był
dobrym kompanem, chociaż on i Charles należeli już do dwóch różnych
światów.















    Ch arles zdobył sławę swoją
pierwszą książką o mowie gestów zatytułowaną Mowa znaków. Wkrótce potem
został zatrudniony przez ministerstwo obrony i sił powietrznych jako swego
rodzaju chodzący wykrywacz kłamstw. To doprowadziło do jego uczestnictwa w
rozmowach rozbrojeniowych, z ramienia rządu USA. Jego następna książka,
Oznaki namiętności, odniosła natychmiastowy sukces.
   Charles miał wyostrzoną zdolność percepcji mowy
ciała. Nigdy nie zdołał w zadowalającym stopniu zapamiętać wybranego
fragmentu krajobrazu, ale za to instynktownie pojmował znaczenie gestów i
grymasów. Nie żeby nie musiał solidnie nad tym pracować; jednak nie
obciążajmy się niepotrzebną gadaniną o kinezji i proksemii, całym tym
żargonem dotyczącym ,przekazu pozawerbalnego.
   Można by sądzić, że Charles pogrąży się przez to w
życiu innych ludzi niczym w zatłoczonej jacuzzi, gorącej łaźni ludzkości.
Wcale nie. Jak mówi stare eskimoskie przysłowie: "Kiedy pocierasz się z
kimś nosem, nie widzisz jego twarzy. Kiedy patrzysz na czyjąś twarz, nie
pocierasz się z nim nosem".
   Minął kolejny tydzień. Przez Rannoch Moor do Braes of
Balquhidder i sterczących skał Trossach. W trakcie wesołych wieczorów
spędzanych z ojcem przy jednym lub kilku kieliszkach dziesięcioletniej
szkockiej Charles widział w telewizji zdjęcia Obcych w Rzymie, Edynburgu i
usiłował nadać wymowę ich ruchom, postawie, gestom... oraz pozbawionym
wyrazu owadzim twarzom.
   Temat Martine powrócił w Hotelu Trossachs. Martine w
pewnym sensie także była obcą istotą.
   - Przynajmniej nie mieliście dzieci - nadmienił pan
Spark. - I dobrze, moim zdaniem.
   Synowa, która - z tego co wiedział - była trochę
czarna, trochę brązowa i pewnie trochę niebieska! Dlaczego Charles zwlekał
tyle lat, żeby w końcu ożenić się z taką jak Martine?
   - Przecież nawet jej nie widziałeś - powiedział
łagodnie Charles.
   - A czemu to j a miałbym zrobić pierwszy krok, ja,
stary? To prawda, Martine nie opuściłaby swojej bezpiecznej niszy w
Greenwich Village. Charles poznał ją na otwarciu galerii zaledwie trzy
miesiące po śmierci pani Spark. Nim upłynęły trzy miesiące, pobrali się i
Charles wyprowadził się ze swojego mieszkania przy Sto Szesnastej ulicy,
aby przez następne cztery lata mieszkać w Greenwich Village. Kiedy się
rozeszli, Charles wrócił na Górny Manhattan.
   Hotelowy bar rozbrzmiewał gwarem bełkotliwej
szkockiej paplaniny. Wypchany orzeł mierzył gości ponurym spojrzeniem
szklanych oczu.
   - Może powinieneś mieć więcej dzieci, nie tylko mnie
- zasugerował Charles - i wcześniej.
   - Na to trzeba pieniędzy, synu. Powinieneś to
wiedzieć. Na dobre szkoły, Cambridge, i tak dalej. Oto cały problem z
wykształceniem: sprawia, że chcesz mieć cały świat na talerzu. Ach,
wszystko to marność. Wypijmy jeszcze kieliszek.
   Wracając od baru Charles widział; że ojciec spogląda
nań z miłością; jedyny syn, twardokościsty i urodziwy - jak pisał poeta.
Niewysoki, lecz krzepki. Grzywa ciemnoblond włosów, rzednących na czubku
głowy. Szeroka, otwarta twarz o zdrowej cerze z kilkoma kurzymi łapkami
wokół szarych oczu. Wydatna dolna warga i cienka, zacięta górna, która
korzystniej wyglądałaby z wąsami; jednak Charles nie chciał naśladować
ojca, który zawsze je nosił. W kochającym spojrzeniu mógł kryć się
złośliwy błysk, którego nigdy nie znalazłoby się w takim, co było tylko
czułe.
   - Plaga cholernych, kosmicznych Much - westchnął pan
Spark. - Kto by to pomyślał? Na zdrowie, stary!
   Czyżby w oku starego człowieka zakręciła się łza?
Serce Charlesa ścisnęło się boleśnie. Oczy wypchanego orła także
błyszczały. Przynajmniej były to oczy ziemskiego stworzenia. Nikt nie jest
tak ślepy jak ci, którzy pocierają się nosami! Charles w końcu zdał sobie
sprawę z tego, że Martine była szalona. Kręcone, kasztanoworude włosy,
orzechowe oczy, kremowobrązowa skóra, o chłopięcej urodzie, tkliwa i
stanowcza, żylasta i wrażliwa: hermafrodyta! Charles już przy pierwszym
spotkaniu odczytał oznaki jej namiętności. Może sądziła, że miał klucz do
ludzkich zachowań, coś, co ona przedstawiała tylko jako baśniową lub
diaboliczną parodię. Może Charles znał sekret znaczenia wyrazów twarzy,
tajemnicę, której nie było jej dane zgłębić do końca. W ciele jego
ślicznej, ciemnoskórej żony kryło się kilka różnych osobowości, zadających
jeden psychiczny coup d'etar po drugim. Rysowała tuszem ilustracje do
książek i magazynów. Tworzyła mieszkańców eterycznego świata, populacje
goblinów i nimf, które zdawały się w niej zamieszkiwać jako poddani
rządzących nią różnych osobowości. Znaki, jakie mu słały ich palce i oczy
z rysunków, z nieuchronną siłą przyciągały Charlesa pragnącego zrozumieć
tę obcą mowę gestów.
   Jej sztuka zawsze była czarno-biała i płaska,
pozbawiona perspektywy. Niezwykle efektowna - wręcz oszałamiająca - a
jednak sprawiająca wrażenie, że artystce brak zdolności postrzegania
przestrzeni i kolorów, ponieważ... ponieważ poszczególne elementy nie
chciały się stapiać i współgrać. Martine była niczym kilka sylwetek
ustawionych obok siebie, zamarłych w ruchu, widzianych od przodu. Każda z
nich wydawała się pełna, a jednak gdy się je lekko poruszyło, okazywały
się mieć tylko dwa wymiary i okrutnie raniące brzegi. Jednocześnie
objawiała się zupełnie inna Martine.
   Nigdy nie umiała rysować zwykłych ludzkich twarzy -
jak szalała, gdy próbowała naszkicować Charlesa! A jednak kiedy nadawała
rysy trollowi, elfowi czy chochlikowi, o tak, właśnie takie byłyby te
stwory; tak wyrażałyby swoje uczucia. W przypływie uniesienia Charles
napisał przedmowę do albumu z jej rysunkami zatytułowanego Twarze Obcych,
chociaż Martine nigdy nie rysowała Obcych jako takich. Mowa ciała
wymyślonych przez nią istot była zwykłym językiem ludzkich gestów,
zniekształconym w krzywym zwierciadle w wyniku odmiennej ewolucji. Lub też
zniekształconym w krzywym zwierciadle jej osobowości.
   Martine pochodziła z Nowego Orleanu; w jej żyłach
płynęła krew przodków różnej narodowości. Może to tłumaczyło - w jej
oczach! - tak niespójną osobowość. Jej brat Larry, meteorolog pracujący
gdzieś w Luizjanie, był zupełnie normalny. Niepokoiły go tylko zwykłe
sztormy, zwyczajne huragany.
   Ach, Martine. Gdyby Charles zabrał się za pisanie
nowej książki, zatytułowanej Oznaki szaleństwa - opartej na badaniach
klinicznych, ilustrowanej osiemnasto- i dziewiętnastowiecznymi rycinami
ukazującymi mieszkańców Bedlamu - czy wyglądałoby to na oskarżanie
Martine, na zemstę? Czy wykorzystał ją pisząc - kiedy byli ze sobą -
Oznaki namiętności
   Charles miał nadzieję, że poukłada to sobie w głowie
w czasie pobytu w Szkocji; ale właśnie wtedy na Ziemię przybiły Muchy.















    Popłynęli w rejs parowcem po
Loch Katrine. Spoglądając na zwichrzone, piękne lasy pan Spark mówił o sir
Walterze Scotcie i Rob Royu. Wycieczkowiczów z Glasgow męczył kac, tak
więc podróż minęła dość spokojnie. Ojciec i syn znaleźli się o rzut
kamieniem od uskoku dzielącego Wyżyny od Nizin, lecz pozostali na tych
pierwszych i dopiero pod wieczór zjechali swoim Volvo do miasteczka
Inversnaid nad Loch Lomond, do kolejnego wiktoriańskiego hoteliku i
szkockiej whisky. Gdy ostatni prom wyruszył z małego portu ku leżącemu po
drugiej stronie jeziora Inverglas, pan Spark popatrzył na letni zachód
słońca.
   - Spójrz tylko na ten złocisty blask koloru whisky,
padający na Ben Vorlich! - wykrzyknął. - Zapamiętaj go na zawsze, zanim
zniknie!
   - Kiedy byłem mały... - zaczął Charles.
   Nigdy nikomu nie mówił o swoim zapamiętywaniu
czarownych chwil. Czy ojciec również wiedział o fotografowaniu w pamięci?
Czy dostrzegł ten szczególny błysk w oczach syna?
   Przerwał mu głos mówiący ze szkockim akcentem:
   - Czy jest tu w barze Charles Spark? Telefon!















    Następnego dnia helikopterem z
hotelowego trawnika do Glasgow, a stamtąd wynajętym odrzutowcem do Rzymu.
Kurierem Charlesa był Lew Fisher - pyzaty, towarzyski Amerykanin po
trzydziestce, który nawet przywiózł ze sobą do Inversnaid szofera mającego
odtransportować Volvo i ojca Charlesa na drugi koniec Brytanii.
   Dlaczego do Rzymu? Nad Rzymem fruwało nie mniej niż
ośmiu Obcych; żadne inne miasto nie naliczyło więcej niż dwie Muchy. Rada
Koordynacyjna zwróciła szczególną uwagę na Rzym.
   Czemu nagle zaczęto traktować Charlesa jak VIP-a?

    - Rozkazy.
   - Czyje?
   Zamiast odpowiedzieć, Lew mówił w czasie lotu o
antygrawitacji. Obcy nie tylko potrafili kierować czymś pięciokrotnie
większym od wielkiej piramidy w Gizie, ale ponadto każdy z nich posługiwał
się własnym plecakiem odrzutowym! Te furkoczące skrzydełka nie byłyby w
stanie ich nawet unieść, nie mówiąc o transportowaniu z szybkością
odrzutowca.
   Po upływie około tygodnia ich zwiadowcy wracali do
roju nawet z drugiego końca świata - po czym znów lecieli do miast, by
kontynuować zwiedzanie.
   - Mechanizm odpychający - rzekł Lew. - Tak głosi
teoria. Wykorzystują piątą siłę natury, zwaną... hmm... hiperładunkiem.
Kiedy mierzymy ten hiperładunek, jest on niewielki. Maleńki. Jednak nasi
jajogłowi sądzą, że w rzeczywistości występują tu dwie takie siły; które w
jednostkach... hmm... Yukawy; tak, tak brzmi to nazwisko - są w i e 1 k i
e. Tyle że jedna ma działanie przyciągające, a druga odpychające.
   ("Tak jak same Muchy" - dosłyszał Charles mamrotanie
ojca.)
   - W ten sposób obie niemal się znoszą. No i Muchy
znalazły sposób na ograniczenie siły przyciągającej, co pozwala im
manipulować odpychaniem. To może im też dawać pole siłowe. Aby chronić się
przed międzygwiezdnym śmieciem.
   Lew wyraźnie nie był fizykiem. Dla Charlesa nie
ulegało wątpliwości, że CIA i KGB będą infiltrować Radę, starając się ze
wszystkich sił uchodzić za Centralę Intergalaktycznych Analiz i Komitet
Galaktycznych Badań, czyhając na tajemnice Much.
   Powstał też problem porozumienia. Czy przybysze c e 1
o w o posługiwali się tak kiepską angielszczyzną i rosyjskim? Ich własna
mowa złożona z gwizdów i świergotów była zupełnie niezrozumiała.
   Podsumowując: o co im chodzi?
   - Może Słońce ma eksplodować? Oni o tym wiedzą, a my
nie? - zastanawiał się Lew. - Lub domyślili się, że możemy się sami
zniszczyć? Szkoda byłoby stracić taką piękną cywilizację. Zapamiętajmy ją,
chłopcy! A może "zapamiętać Ziemię" jest eufemistycznym określeniem
odsunięcia nas na boczny tor? Oznacza, że będziemy tylko wspomnieniem?

   - Może to pierwsza grupa międzygwiezdnych turystów?

   - Bez czegoś, co można by nazwać kamerą?
Ograniczających się do o g 1 ą d a n i a wszystkiego?
   - To sposób widzenia świata.
   Lew uniósł brwi i wzruszył ramionami.
   - Witamy w klubie szaradzistów.
   Puścił Charlesowi wideokasetę. Patrz na te smukłe
ciała pokryte chityną, tak granatową, że niemal czarną. Pas z narzędziami
wokół talii, między tułowiem a odwłokiem, z pewnością zawierał silną
radiostację i sygnalizator położenia. Zwróć uwagę na te okrągłe głowy o
owłosionych uszach i drgające czułki, oraz te wielkie, wyłupiaste,
siateczkowate, bursztynowe oczy.
   Mucha miała sześć chudych, włochatych, czarnych
kończyn. Jej odnóża były zakończone szponami. Przednie, służące do
utrzymywania równowagi, były, krótkie, dolne cztery razy dłuższe. Kiedy
Mucha spieszyła się, jej ciało wyciągało się wzdłuż tych długich nóg
niemal horyzontalnie, podczas gdy krótsze służyły jej za stery. W ten
sposób Muchy czasami unosiły się w powietrze; jednak ich skrzydła były bez
wątpienia produktem nauki, nie ewolucji. Może przodkowie Much mieli
niegdyś skrzydła, które zanikły w miarę rozwoju; teraz Muchy, odkrywszy je
na nowo, znów je miały.
   - One nie mogą być prawdziwymi owadami - rzekł Lew.
Każde stworzenie tych rozmiarów potrzebuje wewnętrznego szkieletu. One
oddychają tak jak my. Tak, wdychają nasze powietrze i jedzą nasze
pożywienie - chociaż pod tym względem są dokładnie jak muchy! Wolą
restauracyjne śmietniki od dobrej kuchni w środku. Spokojnie mogłyby
zamieszkać na naszej planecie, Charlie.














    Charles miał się zatrzymać w
ambasadzie amerykańskiej przy Via Veneto; po przybyciu Lew zaprosił go na
spotkanie z miejscowym szefem bezpieczeństwa, którym był łącznik Rady
Koordynacyjnej nazwiskiem Dino Tarini, Amerykanin włoskiego pochodzenia.

   Tarini, czterdziestoparoletni i kościsty, nosił
nieskazitelny kremowy garnitur z jedwabiu i nie mrugał tak jak inni ludzie
nieznacznie i nieregularnie. Patrzył nieruchomym spojrzeniem, a po minucie
lub dwu na moment zamykał oczy, jakby był żywą kamerą w regularnych
odstępach czasu rejestrującą wydarzenia. Nad jego nowoczesnym biurkiem i
obitym skórą fotelem wisiały oprawione fotografie Dawida dłuta Michała
Anioła i Statuy Wolności - dziwnie podobne do siebie.
   - Carlo, połaź dziś trochę z Lwem. Spróbuj zobaczyć
kościół Najświętszej Marii Panny z Minerwy. Zakonnica oprowadza tam po
południu jedną z Much. To interesujący kościół, Carlo. Dominikański.
Dominikanie kierowali Inkwizycją. Jest tam pomnik Wielkiego Inkwizytora. W
sąsiednim klasztorze sądzono Galileusza. Pokazano mu narzędzia tortur.

   Tariniemu wyraźnie nie podobał się sposób, w jaki
pociągnięto za sznurki w sprawie Charlesa. Ponadto nie miał dobrego zdania
o znaczeniu mowy gestów. (Kto pociągnął za sznurki? A właśnie...)
   Następnego dnie rano robocze posiedzenie Rady
Koordynacyjnej miało się odbyć w Pałacu Farnese, w którym mieściła się
ambasada francuska: na neutralnym gruncie mającym podkreślić
międzynarodową współpracę.
   - Francuski wywiad nie wymienia informacji ani z
nami, ani z Sowietami, podczas gdy Włosi wpuszczają nasze rakiety na swoje
terytorium, no nie?
   Tarini wolałby jako miejsce spotkania budynek
włoskiego parlamentu pilnowany przez swoich kuzynów.
   - Jutro wieczorem powitalne przyjęcie w pałacu.
Spróbuj porozmawiać z Muchą, Carlo. Po co wracają do Roju?
   Dowiedz się. Dowiedź, że jesteś coś wart.
   - Może tęsknią za domem - rzekł Charles. Tarini
zamknął oczy, rejestrując dowcip.
   - Tak, a tam pewnie siedzi królowa: czarna, wielka,
papkowata masa pełna jajek. Może wylęgła wszystkie te Muchy, kiedy statek
zbliżał się do Ziemi; i odpowiednio zaprogramowała swoich synów.
   - Wygląda na to, że niezbyt je pan lubi, Don Tarini.
Tak, obdarz go tytułem mafijnego ojca chrzestnego.
   - Pewne cechy naszych gości bardzo mi się podobają.
Niewypowiedziane pytania wisiały w powietrzu. Czy Rój dysponował jakąś
bronią defensywną? W jaki sposób się o tym przekonać nie powodując
katastrofy, wręczając jednocześnie gościom. złotą kartę kredytową ważną od
Kioto do Kopenhagi i rozwijając czerwony dywan od Berlina po Odessę? Droga
do gwiazd stała otworem - ale tłoczyły się na niej Muchy.
   - Czy podzielą się z nami swoją wiedzą, jeśli
będziemy dla nich m i 1 i? - zapytywał nieszczerze Tarini.















    Rzym był przepojony aromatem
kwiatów, kawy, oleju z oliwek, dymem przeróżnych gatunków tytoniu
zmieszanym z kłębami spalin i smrodem rynsztoków. Całe rozprażone i duszne
miasto - ulice, chodniki, mury - mruczało cicho mantrę. Hum-om-hum.
   Zaliczywszy kanapki z mortadelą i piwo w barze opodal
Trevi, Charles i Lew spróbowali przedostać się przez Via del Corso.
Zmierzali na mały placyk, na którym marmurowy słoń podtrzymywał obelisk
pokryty hieroglifami. Zwierzę stało na plincie, marszcząc czoło i
wyciągając trąbę w tył, jakby otrzepując się z kurzu. Jakże wielkie miało
uszy; podobne do kapuścianych liści, stulone. Obszar między tym Jumbo a
liszajowatym urwiskiem ściany kościoła Najświętszej Marii Panny odgradzał
kordon policjantów w granatowych mundurach, uzbrojonych w pistolety
maszynowe. Kilkuset gapiów, wliczając w to dziennikarzy i obwieszonych
kamerami paparazzi oczekiwało na pojawienie się Obcego.
   Po okazaniu swoich legitymacji ONZ Charles i Lew
zostali wpuszczeni pod kopułę kościoła, gdzie biały marmur polerowanej
posadzki zdobił geometryczny wzór z błękitnego marmuru. Wzdłuż nawy
ciągnęły się kolumny z czarnego, różowo nakrapianego granitu. Wygięte,
ozdobione medalionami sklepienie podtrzymywało usianą gwiazdami imitację
nieba. Mnóstwo bocznych kapliczek... Opis tego kościoła przypominał próbę
opowiedzenia filmu rysunkowego. Dziesięć tysięcy zdań nie utrwaliłoby w
pamięci wszystkich szczegółów.
   Dalej, w transepcie, kilka osób z ONZ wpatrywało się
w kapliczkę, z której dochodził czysty, łagodny głos. Kapliczkę zdobiła
rzeźba papieża i fresk przedstawiający anioła o niebieskich, na wpół
złożonych łabędzich skrzydłach. Pilnowany przez odzianych w komże prałatów
gołąb pluł złocistym ogniem na klęczącą Madonnę. Przed tym malowidłem
wysoka młoda kobieta w długim, błękitnym habicie, o blond włosach
wymykających się spod niebieskiego welonu, przemawiała spokojnie do...
stworzenia będącego całkowitym przeciwieństwem anioła; do wysokiej na dwa
metry, czarnej Muchy o mozaikowych oczach przyczepionych do głowy niczym
złote pijawki. Od czasu do czasu kobieta nieznacznie dotykała naszyjnika z
różnej wielkości turkusowych paciorków; niczym łańcuch małych niebieskich
księżyców.
   - Tu, w kaplicy Carafa widzimy "Zwiastowanie" pędzla
Fra Lippo Lippi.
   - Tak - odpowiedziała Mucha suchym, charkoczącym,
urywanym głosem.
   Zdawała się chłonąć każdy detal kaplicy tak
żarłocznie, jak czynił to Charles, kiedy był małym chłopcem. Wciągnął
nosem powietrze, ale nie mógł wyczuć żadnego obcego zapachu - tylko woń
woskowanej posadzki i świec.
   - Zakonnica to Holenderka - szepnął Lew. - Z
organizacji nazywanej Foyer Unitas, specjalizującej się w oprowadzaniu
niewierzących. Siedzą w tym bardzo głęboko. Mogą gadać pół dnia o jednym
kościółku.
   Rzeczywiście, kobieta zdawała się mieć taki zamiar.

   - Mają nadzieję nawrócić wszystkich, Muchy też?
   - Nie, są po prostu najlepszymi przewodnikami. Mają
akurat odpowiednie tempo dla Much, które gapią się na wszystko godzinami.

   Obaj -wzięli udział w zwiedzaniu i w rezultacie
Charles dowiedział się więcej, niż chciał, o Kościele Najświętszej Marii
Panny z Minerwy.
   Patrzcie, oto grobowiec świętej Katarzyny z Sieny. W
tej właśnie komnacie, pokrytej freskami Romana, umarła w roku 1380.
Spójrzcie, oto kaplica świętego Dominika mieszcząca grobowiec papieża
Benedykta XIII, wyrzeźbiony przez Marchioniego w latach 1724-1730. Mówiący
holenderska zakonnica nieznacznie dotykała 'swojego naszyjnika. - '
   - Tak - wtrącała od czasu do czasu Mucha.
   Tego wieczora Lew zabrał Charlesa do trattorii, którą
mu polecił. Wspaniałe frutti di mare z ravioli w maśle cebulowym, a po
nich cudowna kompozycja z jagnięcego móżdżku i lodów domowego wyrobu.
Łagodne chianti, a potem trochę mocnej grappy. Charles wciąż zastanawiał
się, kto go wezwał do Rzymu, ale nie chciał stracić twarzy, pytając o to
wprost.














    Pałac Farnese był zbudowany
jak najpiękniejsze z więzień; jego okna wychodziły na mroczny, okolony
majestatycznymi portykami dziedziniec zlewany tego ranka deszczem. W
zatłoczonej sali konferencyjnej Charles szybko odnalazł Walerego Osipiana.
Podczas rozmów rozbrojeniowych w Genewie psychologowi-pułkownikowi KGB
towarzyszyła z początku gruba, stara kobieta (jego matka wieśniaczka?), a
potem sprytny facet o przerzedzonym owłosieniu, który według Rosjan był
mistrzem szachowym, tyle że nikt nigdy o nim nie słyszał.
   Rosjanie na swój sposób stosowali analizę ludzkiego
zachowania, aby dotrzymać kroku Amerykanom w pozawerbalnej interpretacji
rozmów i intencji negocjatorów. Czy tamtym można naprawdę ufać? To pytanie
stawało się równie istotne jak liczba głowic bojowych - przynajmniej dla
Charlesa; a jako były obywatel brytyjski mógł jeszcze dodać: "I na ile
można ufać naszym?"
   Z twarzy skwaśniałego pułkownika o zaciśniętych
ustach trudno było cokolwiek wyczytać. Na przyjęciu powitalnym w Genewie
Osipian z wyraźnym współczuciem dopytywał się, jak to możliwe, że Charles
nie był w stanie poprawnie zinterpretować mowy gestów swojej żony, z którą
właśnie się rozszedł? Koledzy z Zachodu nadstawiali uszu. Czy powiedział
to, aby podważyć wiarygodność Charlesa? Czy też by udowodnić, jak dobrze
poinformowana jest KGB? Czy może było to delikatne ostrzeżenie przed
ewentualnymi uprzedzeniami mogącymi wywrzeć wpływ na rzetelność jego
analizy zachowania Iriny Kowalewej, nowej radzieckiej negocjatorki, która
przypadkiem przypominała (nie kolorem skóry) drogą, kapryśną, histeryczną,
znienawidzoną Martine?
   - Teraz kiedy zaczynamy poważnie traktować mowę
gestów - odparł Charles - mogę sobie wyobrazić, że negocjujący może być
utrzymywany w niewiedzy przez swoją stronę co do prawdziwych,
rzeczywistych intencji.
   - To zbyt subtelne - odparł Osipian. - My jesteśmy z
natury prostoduszni. Szczerzy i otwarci z zasady.
   - Szczerość może służyć do odwrócenia uwagi.
   - My tu zawsze mówimy prawdę: Wy polujecie na
subtelności, żeby wykręcić się od zawarcia pokoju:
   - Nieostrożne ryby łapią się na haczyk.
   - Kobiety czasem łapią mężczyzn kryjąc haczyk w
ładnej przynęcie, panie Spark.
   - Czy powiedziała to panu pańska babcia? Ta, która
była tu z panem w zeszłym roku?
   Osipian skrzywił zaciśnięte usta w uśmiechu. Nie,
radziecka wieszczka nie była jego matką ani babką.
   Teraz pułkownik był w Rzymie i spoglądał z drugiej
strony okrągłego stołu na Dino Tariniego, podczas gdy około czterdziestu
osób z personelu ONZ szukało swoich. nazwisk na tabliczkach, aby zająć
właściwe miejsca. Inni siadali w porozstawianych pod ścianami fotelach,
notując i sprawdzając swoje akta.
   Godzinę później włoski biolog mówił:
   - Przybysze w y g 1 ą d a j ą jak ogromne muchy.
Podobnie jak owady, cechuje je pracowitość i upór. Czy posiadają prawdziwą
indywidualność? Czy są inteligentnymi istotami?
   - Pamiętać, to być inteligentnym - rzekł Osipian. -
Ponadto rozmawiają z nami.
   - W ograniczonym stopniu! Może mają tylko niezwykle
rozwiniętą świadomość... jak na owady. Może wciąż instynkt kieruje nimi o
wiele silniej niż nami.
   Tarini skinął głową.
   - A co, jeśli one są w rzeczywistości biologicznymi
maszynami? O oczach-obiektywach i mózgu, który jest urządzeniem
rejestrującym? Czemu nie miałyby wykorzystywać śmieci jako źródła energii?
Po co byłby im zmysł s m a k u?
   - Mają wystarczająco dużo smaku - rzekł lingwista z
Uniwersytetu w Rzymie, noszący brodę w stylu van Dyke'a - by podziwiać
arcydzieła naszej kultury.
   - Bezkrytycznie katalogują. Jak licytatorzy - w
głosie Tariniego dała się słyszeć uraza. - Dobrze byłoby wiedzieć, czy one
mogą się reprodukować, czy też. są tylko wyspecjalizowanymi, żywymi
maszynami. Załóżmy, że jednej z nich zdarzyłby się pożałowania godny
wypadek...
   - Nie - rzekł Osipian. - Ta wielka, pływająca
piramida mówi nie.
   - Piramida, do której środka nie możemy zajrzeć.
   - Ich złożone oczy nie mogą widzieć tak wyraźnie jak
nasze - stwierdził włoski biolog.
   - To zależy, jak zaprogramowany jest ich mózg -
powiedział jego francuski kolega. - Z pewnością muszą mieć jeden centralny
mózg, a nie kilka zwojów rozsianych po ciele jak owady. Lepiej zapomnijmy
o analogii do owadów.
   - Sekcja zwłok przyniosłaby odpowiedź na te pytania.
Osipian wydął wargi odpowiadając na tę uwagę Tariniego. - Ludzie mogą
robić sobie nawzajem paskudne kawały, bo wszyscy znają reguły gry.
Próbowanie takich sztuczek z Obcymi to szczyt głupoty.
   - Może szczytem naiwności jest nie robić tego? Wy,
Rosjanie, jesteście tacy naiwni, jeśli chodzi o przybyszów.
   Charles ze zdziwieniem usłyszał swój głos:
   - Muchy oglądają dzieła sztuki spokojnie, lecz
intensywnie. Ich złożone, siateczkowate oczy widzą więcej niż oczy
turystów - ludzi. Maszyna po prostu rejestrowałaby. To nie są tylko
kamery. Jestem tego pewien.
   Osipian zwrócił się do niego.
   - Ach tak, panie Spark. Czy zatem lądowanie piramidy
kilkakrotnie większej od piramid egipskich w pobliżu tychże ma być gestem
solidarności kulturowej - czy ostrzeżeniem, że ich wiedza i technika
przewyższa naszą w takim samym stopniu?
   Charles wzruszył ramionami, nie mając pojęcia. Gdyby
określać go mianem skrzypka grającego na niuansach ludzkich zachowań, to
teraz poproszono go nagle, by zaczął grać na puzonie lub tubie - zupełnie
obcym mu instrumencie.
   Przez gwałtowne zaciśnięcie szczęk i opuszczenie
powiek Osipian dał znać, że Charles przyznał się do swej nieudolności.
Jednak nie on był celem ataku pułkownika, który zerknął z ukosa na
Tariniego.
   - Musimy ustanowić nowe reguły. - rzekł Rosjanin - a
nie te same, stare. Czemu obcy mieliby stosować się do naszych zasad?
Musimy dowiedzieć się prawdy o przybyszach.
   - Nie można powiedzieć, żeby zwierzali nam się ze
swoich motywów - mruknął Tarini. - "Zapamiętać" - co to oznacza?
   Coś, pomyślał Charles, co jest w takim stopniu
częścią ich natury, ich biologicznej egzystencji, że Muchy nie postrzegają
tego jako osobliwości zagadkowej dla innych.














    Lew odkomenderował jednego
komandosa z ochrony ambasady, aby działał jako tajniak. Po kilku piwkach i
sandwiczach w kafejce po zakończeniu obrad, skonsultowawszy się uprzednio
przez krótkofalówkę Lew ruszył wraz z Charlesem do odległego o kilometr
kościoła świętego Ignacego.
   Ukryci pod jednym dużym parasolem maszerowali, aż
doszli do kordonu karabinierów towarzyszących zawsze spacerującej Musze.
Nigdzie na świecie żaden Obcy nie został jeszcze napadnięty - może żaden
fanatyk nie był w stanie wymyślić powodu - jednak opieka policji
zapewniała im przynajmniej nieco wolnej przestrzeni przy zwiedzaniu.
   Deszcz zaczynał już ustawać, jednak komandos, który
spędził kilka godzin na ulicach, był już zupełnie przemoczony mimo
parasola. Tak samo jak zakonnica, powiedział; jednak kiedy ona i Mucha
dotarły do kościoła świętego Ignacego, pojawił się jakiś ksiądz, który
przyniósł jej suchą odzież i buty. Mówiący po włosku komandos słyszał, jak
człowiek w sutannie wyjaśniał policjantom, że przyniósł tę odzież z
kwatery zakonnicy w pałacu Pamphili przy Piazza Navona. Po Musze deszcz po
prostu spływał.
   Ta runda zwiedzania objęła Pantheon i Piazza delta
Rotunda. W przerwie zakonnica zaprowadziła Muchę na Via Monteroni, aby
skosztowała resztek francuskich potraw ze śmietników "L'Eau Vive", a
następnie zaprowadziła ją do samej restauracji - mieszczącej się w
szesnastowiecznym pałacu - żeby i siostra mogła zjeść coś dobrego.
   - Dobrze się spisałeś. Teraz my ją przejmiemy.
   Komandos oddalił się z ulgą.
   - Niech szlag trafi tę głupią konferencję - mruknął
Lew. - Nie mogli wybrać gorszej pory.
   - Dlaczego? - spytał Charles.
   - Bardzo prawdopodobne, że właśnie umówiono wizytę w
Watykanie.
   - Ten ksiądz, który przyniósł ubranie? On był
łącznikiem?
   - Nie. Słuchaj, Charlie, w tej restauracji "L'Eau
Vive" stołują się wszystkie watykańskie szychy. Gości obsługują
oszałamiająco przystojne, młode zakonnice mające specjalną dyspensę
pozwalającą nosić seksowne cichy.
   - To brzmi podejrzanie. Co tam dają?
   - Tylko wspaniałe, drogie jedzenie. Wszystkie
kelnerki noszą złote krzyżyki przypominające dostojnej klienteli o ślubach
czystości. Kardynałowie mogliby stracić apetyt na potrawy i wino, gdyby
podano je na smutno.
   - Ma im to przypominać o ślubach ubóstwa?
   - Coś w tym stylu. Mimo wszystko chcą, aby
obsługiwały ich cnotliwe panie.
   Tam właśnie spotyka się najwyższych dostojników
Kościoła i właśnie tam zakonnica zabrała Muchę. Założę się, że takie
otrzymała polecenie. Watykan musi być nielicho poruszony pojawieniem się
obcego gatunku. Jeszcze nie zajął stanowiska. Żadna z Much jeszcze tam nie
była, żeby zobaczyć najpiękniejsze zabytki.
   Lew zastanawiał się przez chwilę.
   - Musimy się rozdzielić. Mam zamiar porozmawiać z
Dinem. Zobaczymy, czy uda nam się zdobyć listę gości w "L'Eau Vive".
Obserwując Muchę, miej też na oku siostrę, dobrze? Nazywa się Kathinka.

   Lew zaproponował Charlesowi swoją eskortę i parasol w
drodze przez pierścień uzbrojonych karabinierów w pelerynach, aż do drzwi
kościoła świętego Ignacego..
   - Sowieci mogą udawać niezaangażowanych, ale o co
chodzi Watykanowi? Mają tam co najmniej sześciu Machiawellich.
   Odszedł spiesznie.














    Mucha spoglądała na sklepienie
z czymś więcej niż tylko "niedbałym skupieniem". Obcy wydawał się
poruszony, spięty, jakby z trudem opanowywał chęć rozwinięcia skrzydeł i
wystrzelenia pod malowane niebo kopuły, by towarzyszyć świętemu Ignacemu
Loyoli w drodze do raju. Jeśliby to zrobił, uderzyłby się w głowę. Charles
pomyślał o tym wtedy, gdy usłyszał, jak siostra Kathinka (jasno i
wyraźnie) zwraca uwagę Muchy na to, jak przemyślnie prawdziwa przestrzeń
zmienia się tu w malowaną.
   Kopuła była trompe 1'oeil, iluzją, artystycznym
złudzeniem. Dzieło jezuity, ojca Andrei Pozzo, powstałe krótko po roku
1685. Kapelusze z głów przed ojcem Pozzot Nikt nie zadbał o to, by
wybudować zaplanowane sklepienie kopułowe, więc on po prostu je namalował.
Złudzenie było niezwykle przekonujące; obcy przyglądał mu się niemal przez
godzinę. Nawet siostra Kathinka wyczerpała swój repertuar i stała w
milczeniu. Tymczasem do Charlesa dołączyli inni obserwatorzy ONZ, a wśród
nich włoski lingwista z brodą, marszczący brwi na przedłużającą się ciszę.

   Po długiej chwili Mucha nasyciła się widokiem i
powiedziała do zakonnicy:
   - Tak, tak, jak nasze zbiorniki.
   Przez moment Obcy zdawał się unosić w powietrzu.
   Profesor Barba gryzmolił w notesie.
   - Podoba mu się - mruczał. - Dziękuje siostrze.
   Charles usłyszał coś całkiem innego.
   Mucha ponownie zwróciła się do siostry, która
najwyraźniej zgubiła wątek.
   - Pamięć znikła? Bo niebo fałszywe?
   Zakonnica dotknęła naszyjnika, jakby dodawał jej
pewności siebie.
   - To malowane niebo nie jest prawdziwym niebem -
odparła. - Powiedziałam ci o tym sklepieniu wszystko, co wiem.
   - Nic więcej nie wiadomo o świętym Ignacym?
   - Och, wiadomo! No, napisano o nim całe tomy. Półki
Biblioteki Watykańskiej uginają się pod nimi.
   - Toma to miara wagi?
   - Nie, chodziło mi o księgi!,
   Siostra Kathinka zaprowadziła Muchę do pulpitu, na
którym leżała olbrzymia otwarta Biblia oprawna w mosiądz.
   - Oto najważniejsza z ksiąg. Zawiera Słowo Boże.
   Mucha opukała tom włochatym odnóżem. Jej wąsy
zadrgały.
   - Ta Biblia jest po łacinie - wyjaśniła zakonnica. -
To dawny język tego kraju. Ten język jest martwy, ale wciąż żyje w
Kościele, tak jak Chrystus jest martwy, lecz wciąż żywy.
   W tym momencie Charles intuicyjnie pojął dwa fakty.
Zakonnicę zachęcono, by zbadała możliwość nawrócenia Obcych na wiarę
chrześcijańską. Po drugie, Obcy nie miał pojęcia, czym jest książka!
Przybysze nie znali słowa pisanego.
   Czyż nie było to możliwe w przypadku odpowiednio
zaawansowanej cywilizacji? Nawet na Ziemi zalew elektroniki wypierał słowo
pisane. Przedstawiciele supercywilizacji jutra mogli być analfabetami. A
jednak, a jednak...














    Jadalnia francuskiej ambasady
była przyjemnym antidotum na surowość Pałacu Farnese, fontanną radości
udekorowaną z wyczuciem przez braci Caracci "Triumfem miłości". Na
przyjęciu były obecne cztery przebywające w Rzymie Muchy.
   - Charles Spark? Jestem Olivia Mendelssohn. Szef
służby bezpieczeństwa Białego Domu. Reprezentuję prezydenta. Będziemy
razem pracować, pan i ja.
   - Ach, tak?
   Olivia była niska. Czubek jej głowy sięgał mu
zaledwie do piersi, a Charles nie był olbrzymem. Była po trzydziestce,
może blisko czterdziestu. Charles przypomniał sobie, że widział jej twarz
w sali konferencyjnej, chociaż tamtego ranka wydawało się, że nie chce
rzucać się w oczy. Uprzednio swe czarne włosy ściągnęła w koński ogon,
prawda? Teraz, rozpuszczone, spływały gęstą falą na jej nagie,
jasnokremowe ramiona. Olivia miała na sobie błyszczącą, granatową suknię
zamiast... co też miała na sobie przedtem? Zamiast szarego żakietu,
spódnicy i białej koronkowej bluzki.
   Skinąwszy lekko głową Lew wtopił się w tłum.
   Przedtem Olivia Mendelssohn nosiła ciemne okulary.
Teraz jej oczy były niczym nie osłonięte. I olbrzymie. Same były duże,
brązowe i wilgotne, ale ona jeszcze je powiększyła stosując odpowiedni
makijaż. Jej. gładka, owalna twarz stanowiła odpowiednią oprawę do takich
oczu. Czyżby próbowała zwrócić uwagę Obcych tą suknią naśladującą kolor
ich ciał i tymi ogromnymi oczami?
   Nogi miała krótsze, niż zapowiadały proporcje twarzy,
tułowia i bioder. Wieczorowa suknia stapiała ją ze sobą, zmieniając w
krótki, błyszczący łuskami syreni ogon. Buty - kosztowne, z krokodylej
skóry - miały czubki wywinięte na zewnątrz, coś jak rozwidlenie rybiego
ogona. Charles został wezwany do Rzymu przez Syrenkę z baśni Hansa
Andersena!
   - Musimy być ze sobą zupełnie szczerzy, Charles,
jeśli chcemy połączyć twój i mój talent.
   - Twój talent to dar zapewniania bezpieczeństwa?
   - Nie tylko! Jednak to nie czas i nie miejsce...
Będziemy musieli wejrzeć głębiej w twój nieudany związek z Martine, niż
zrobił to pułkownik Osipian.
   Charles zamrugał oczami.
   - Wygląda na to, że znasz mnie na wylot.
   Wziął kieliszek szampana od przechodzącego obok
wyfraczonego kelnera. Olivia ledwie umoczyła wargi w pomarańczowym soku.
Wśród tłumu pracowników francuskiej ambasady i dyplomatów z innych krajów,
ministrów włoskiego rządu, personelu ONZ, księży w czarnych sutannach i
białych koloratkach, jednej zakonnicy w czarnym habicie i, oczywiście,
czterech Obcych, wyróżniał się kardynał; przysadzisty, rajski ptak w
purpurowej sutannie, płaszczu i birecie. Jednak w tym momencie Charles o
wiele więcej uwagi poświęcał Olivii.
   - Twoja Martine - powiedziała - była jeziorem emocji,
w którym mogłeś łapać ryby, ale nie mogłeś pływać ani żeglować ze względu
na gwałtowne sztormy. Prądy, wiry. Była taka ulotna, tak zmienna, prawda?
To dlatego nie potrafiłeś jej zrozumieć.
   Przechyliwszy głowę Olivia zerknęła na malowany sufit
i Charles pomyślał: "Klęska miłości". Mojej. Nie "Triumf ". - W końcu -
ciągnęła Olivia - Martine wyrwała się spod kontroli; i ty też. Wystąpiła z
brzegów, jeśli idzie o ciebie. Miałeś nadzieję, że będziesz tymi brzegami
ograniczającymi jezioro, otaczającymi je niczym oprawa szlachetnego
kamienia. Jednak ona nie była klejnotem. Była... rozpadem, osobowością z
gorzkiej, choć lśniącej wody zamieszkanej przez wspaniałe, smaczne ryby,
ale też i przez żaby.
   Ta szczególna rozmowa - a właściwie monolog Olivii -
zaabsorbowała Charlesa bardziej niż obecność Obcych w pokoju. - Zawodowo
zajmuję się zatykaniem przecieków - powiedziała. - Jednak teraz potrzebny
nam jest jeden potężny przeciek - od Obcych. Odkryłeś już jakiś ślad
wilgoci?
   Charles z trudem wrócił myślami do Much.
   - Tak. Jestem przekonany, że one są analfabetami. -
O?
   - Sądzę, że nie wiedzą, czym jest p i s m o - litery,
cyfry, klinowe czy hieroglify.
   Obcy napawali się wystrojem pokoju, podczas gdy
liczni eksperci i dygnitarze ONZ rozstępowali się przed nimi, trzymając
się poza ich bezpośrednim polem widzenia niczym satelity na orbitach
stacjonarnych wokół planet. Każdy przybysz trzymał szklankę białego płynu.
Kiedy szklanka któregoś z gości była pusta, kelner zręcznie zamieniał ją
na pełną. Gdy jeden z kelnerów majestatycznie przepływał obok, Charles
zatrzymał go:
   - Co piją Obcy?
   - Kwaśne mleko, signore - skrzywił się zapytany. -
Siedmiodniowe.
   - Masz w sobie egipską krew - powiedział nagle
Charles do Olivii.
   To te jej oczy, tak powiększone przez zręczny
makijaż. A może naśladując jakąś renesansową księżniczkę zakropiła je
sobie wyciągiem z belladonny, żeby były większe?
   - Moja matka była na wpół Egipcjanką - przyznała. A
mój ojciec półkrwi Żydem. Czy nie powinniśmy spróbować porozmawiać z
Muchą?
   Podeszli do najbliższego przybysza, jednak Charles
tyle samo uwagi poświęcał gestom Muchy, co mowie ciała Olivii. Ogólnie
rzecz biorąc poruszała się płynnie i swobodnie. Raz czy dwa zesztywniała
na moment: Charles zastanawiał się, czy miała kiedyś wybity staw biodrowy,
czy też jako dziecko poddała się jakiejś eksperymentalnej kuracji
wydłużającej kości w celu zwiększenia wzrostu. Czy pod tą suknią blizny na
łydkach i udach zdradzały, gdzie wprowadzono do kończyn metalowe gwoździe?
Nie, to absurd. Po prostu szukał pretekstu, by ją rozebrać. Zdawała się
oferować siebie Obcemu, posługując się jakąś mową ciała własnego pomysłu,
a jednocześnie opierając się i wzdragając.
   - Dobry wieczór! - Spojrzała wybranej Musze prosto w
oczy. - Czy podoba ci się to miasto?
   - Tak.
   Ten grzechoczący głos.
   - Pamiętam je.
   Odgłos pustej skorupy; trących o siebie patyków lub
włosów, a nie melodyjny dźwięk strun głosowych. Patrząc na otwór gębowy
przybysza - rodzaj czarnego dzioba nad miękką wypukłością - Charles
wyobraził sobie, jak ten wysysa go do sucha i odrzucą jak pustą skorupę.
Czuł kwaśny zapach zsiadłego mleka w szklance Obcego.
   "Pamiętam je". Jeśli Muchy nie posiadały sztuki
niewidzialności, to nigdy przedtem nie były w Rzymie, ani w epoce
Renesansu, ani w starożytności, ani pomiędzy nimi.
   - Co teraj zrobisz? - spytała Olivia.
   - Polecę z powrotem do statek, wypróżnić.
   Najpierw krótsze, a później dłuższe odnóża Obcego
skurczyły się. Charles wyobraził sobie pszczoły wracające do barci z
nogami żółtymi od pyłku. W barci pył wielu kwiatów zmieniał się w miód
będący pożywieniem dla... czego?
   - Wypróżniacie do zbiornika? - spytał.
   - Tak.
   Japończycy byli znani z tego, że mówili "tak", chcąc
tylko okazać, że uprzejmie słuchają.
   - Co to za zbiorniki?
   - Zbiorniki pamięci.
   Dzięki za pamięć... - zanucił pod nosem Charles.
Mucha zjeżyła wąsy. Czyżby Tarini miał rację, że Obcy byli biologicznymi
maszynami rejestrującymi, wracającymi na statek, by się rozładować,
opróżnić, przekazać informacje jakiejś innej istocie o odrażającym
wyglądzie?
   Mucha jednak wydawała się dość rozmowna. Wobec
nadstawiających uszu świadków Charles spytał:
   - Czy wasze oczy widzą wiele obrazów tego samego
obiektu? My widzimy jeden.
   Stwór spojrzał mu w oczy.
   - Tak, wiele obiektów, po kolei, zapamiętać.
   - Co jest w tych zbiornikach?
   - My. My pływamy.
   Tak samo jak w kościele, Mucha przez chwilę zdawała
się unosić w powietrzu.
   - Ile jest tych zbiorników? ,
   - Tysiąc.
   Piramida pełna zbiorników... i pływających w nich
much, opróżniających się z... co to oznaczało?
   Dołączył się do nich krępy Rosjanin w asyście
Osipiana, pocący się w marynarce, która wyglądała na uszytą z materiału o
grubości centymetra.
   - Towarzyszu gwiezdny przybyszu! Czy wasz statek
przyleciał tu dzięki sile odpychania?
   Mucha wpatrywała się w błyszczące i lśniące ozdoby
kryształowego żyrandola. Nie odpowiedziała.
   - Czy wasz naród odwiedził inne zamieszkane planety w
Kosmosie? - nalegał Rosjanin.
   - Wy pierwsi sygnalizowali nam obecność. Więc
przybyliśmy.
   Zadowolony Rosjanin wyraźnie obliczał w myślach lata
świetlne na podstawie chronologii sygnałów radiowych i telewizyjnych
wysyłanych z Ziemi.
   - W samą porę - dodała Mucha, wyprowadzając z
równowagi Osipiana.
   - A właściwie dlaczego przylecieliście? - dopytywał
się pułkownik.
   - Nasz świat jest pełny - padła odpowiedź.
   - Pełny Much?
   - Nasze miejsca są w pełni zapamiętane. Tu są nowe
miejsca. Czy wy pamiętacie wszystkie wasze miejsca? Czy jakieś zniknęły?

   - Miejsca znikają, jeśli ich nie pamiętacie? -
wtrącił się Charles.
   Mucha energicznie kiwnęła głową.
   - Musimy iść - powiedziała. Wysączywszy zgęstniałą
maź oddała swoją szklankę rosyjskiemu uczonemu, który przyjął ją, jakby
była dziełem sztuki.
   - Dzięki za gość. Inność.
   Olivia uśmiechnęła się wdzięcznie.
   - Musisz lecieć. A kiedy się opróżnisz, co wtedy?

   - Zacznę zapamiętywać Watykan. Do widzenia.















    Do tej pory Charles uświadomił
sobie, że obecna w sali zakonnica to siostra Kathinka. Biały kornet
zupełnie skrywał jej płowe włosy, a zamiast błękitnej szaty miała na sobie
długą, czarną, plisowaną suknię, ściągniętą w talii różańcem. A więc
powróciła do habitu. Charles w towarzystwie Olivii ruszył, by przedstawić
się kobiecie, którą miał mieć na oku.
   - Nie wiem, skąd siostra bierze siły. Chodząca
encyklopedia! To musi być trudne, mówić przez tyle. godzin.
   (Proszę, tylko nie mów, że czerpiesz siły od Jezusa
lub Marii!) Kathinka uśmiechnęła się ukazując doskonałe, białe zęby, które
z pewnością często myła.
   - Najtrudniejsze jest w tym to, że trzeba stać. - Jej
oddech pachniał miętą. - Trzeba nauczyć się utrzymywać równowagę. Ja nawet
ćwiczę figury baletowe. W Holandii, kiedy byłam mała, chciałam zostać
tancerką albo zakonnicą: To podobne powołania, wie pan? Poświęcenie, rygor
ciała, skupienie. Jednak...
   Zerknąwszy na Olivię, umilkła.
   - Trochę siostra za mało urosła - dokończyła Olivia.
- I w ten sposób wybór został dokonany.
   - Przez Boga.
   - Czy musi siostra wyglądać oficjalnie dziś wieczór?
Charles ruchem głowy wskazał na jej czarny strój.
   - Nie, po prostu zrozumiałam, że jeśli chcę, aby moi
Obcy czuli się swobodnie, to źle wybrałam strój. Teraz jestem do nich
trochę podobna.
   Rozmawiali o jej pracy.
   - Ułożenie... choreografii każdej wycieczki wymaga
wiele uwagi, tak żeby o niczym nie zapomnieć, nie pominąć żadnego faktu.

   Czy Mucha chciała powiedzieć, że ludzie mogą
zapomnieć części swojej historii i w ten sposób zatracić prawdziwe
znaczenie rzeczy, które zniknie z ich świadomości?
   - Czy przybysze uważają siostrę za niezwykłą osobę? -
spytał Charles. - Ze względu na to, że może siostra przekazywać tyle
informacji, wszystkie we właściwej kolejności?
   Wiele obiektów. Po kolei. Zapamiętać.
   - To nic niezwykłego, panie Spark. Wszystkie te
obiekty są tu. Informacje są z nimi związane, tak jak z tym.
   Pokazała różaniec.
   - Paciorek za paciorkiem. Tak odmawiamy różaniec.
Podobnie robię, kiedy oprowadzam.
   - Ten naszyjnik! - wykrzyknął Charles. - Naszyjnik z
turkusów.
   - Zauważył pan? Tak, to mój doczesny różaniec.
Nieczęsto mylę kolejność faktów.
   Olivia bacznie przyglądała się zakonnicy.
   - Każdy fakt jest małą modlitwą - stwierdziła. - Cały
pani dzień jest ciągiem modlitw; za turystów-heretyków i niewierzących,
którzy nawet nie wiedzą, że zostali skrycie pobłogosławieni. Olivia
szybkim ruchem spojrzała na sufit.
   - Ktoś namalował te sceny erotyczne w roku którymś
tam. Raz, i odmówiona kolejna modlitwa.
   Na wargach Holenderki pojawił się figlarny uśmiech.

   - Annibale i Agostino Caracci, w latach 1597-1604.
Oto zostaliście obdarzeni błogosławieństwem informacji! Mamy wiek
informacji, prawda?
   - Posługuje się siostra tymi paciorkami jak abakusem,
starożytnym instrumentem do nawracania.
   Zakonnica zmarszczyła brwi, zamierzając odwrócić się
i odejść. Charles pospiesznie interweniował.
   - Mucha powiedziała nam, że zamierza zwiedzić
Watykan. Będzie ją siostra oprowadzać?
   - Tę. Lub inną.
   - Jest siostra rozchwytywana.
   - Jeśli mnie proszą, spełniam życzenia.
   - Czy ta wizyta Muchy w Watykanie jest powodem tego,
że kardynał zjawił się tu dzisiaj? .
   - Kardynał Fantonelli? To oczywiste, że tu jest. Jest
generalnym wikariuszem Rzymu.
   Nie, ten kardynał nie ma nic wspólnego z wizytą Muchy
w Watykanie, który jest innym miastem, innym krajem.
   - Czy siostra zna wszystkich kardynałów?
   - Skąd mam znać arcybiskupa Kalkuty, Gwatemali albo
Mórz Południowych?
   Wiedziała więcej, o wiele więcej, niż mówiła; lub niż
pozwolono jej powiedzieć.
   - Czy Muchy też siostra błogosławi? - naciskała
Olivia.
   - Tak jak mówił pan Spark - to ciężka próba. Muszę
wrócić do klasztoru, by pomodlić się i przespać.
   Charles przypomniał sobie adres.
   - Wiem, że Piazza Navona znajduje się niedaleko, ale
może pozwoli się siostra odwieźć?
   Zdziwienie, że wiedział dokąd.
   - Dziękuję, wolę się przejść. Samotnie, z uwagi na
porę. W tym stroju jestem zupełnie bezpieczna. Zakonnica nie posiada nic,
co warto byłoby ukraść.
   - Nic prócz wiedzy - głos Olivii stał się niewyraźny.
Wiedzy, która błogosławi ulice, tak by nie zostały zapomniane i nie
zniknęły.
   Oczy miała szkliste, jakby była pijana, mocno pijana.

   Watykańskie Biuro Prasowe oznajmiło, że za trzy dni,
kiedy Obcy przybędą na plac Świętego Piotra, zostaną powitani przez trio
kardynałów: Borrominiego, Storchiego i Tedesciego.
   - Według listy gości, w "L'Eau Vive" jadł obiad
zarówno Tedesci, jak i Storchi.
   Lew wyjaśnił, że ten pierwszy jest sekretarzem stanu
w Watykanie, ministrem spraw zagranicznych; to miało sens. Drugi kierował
sekretariatem do spraw wiary; jak na razie nieźle. Jednak Borromini, tu
jakby nie na swoim miejscu, stał na czele Penitencjarium Apostolskiego.

   - To się kojarzy z więziennictwem - powiedziała
Olivia niedbale, jakby była właścicielką biura Tariniego.
   - Zajmuje się kwestiami sumienia.
   - Inkwizycja?
   Tarini potrząsnął głową.
   - Nie, to Święta Kongregacja' Doktryny Wiary zajmuje
się herezją. Najpierw trzeba być chrześcijaninem, żeby zostać heretykiem.
Penitencjariusze zajmują się czarami, czarną magią, demonami, siłami
ciemności. Ich szef nie zapraszał Much, ale będzie na miejscu, kiedy się
zjawią.
   Olivia uśmiechnęła się niepewnie.
   - Aby zadecydować, czy są dziełem Boga, czy też
pomiotem szatana?
   Tarini w zadumie zatarł dłonie.
   - Kościół nie jest taki ograniczony. Watykan
prawdopodobnie stoi w obliczu kryzysu. Czy przybysze mają dusze? Czy
Kościół jest rzeczywiście czymś uniwersalnym? Dlaczego Muchy gromadzą się
w Rzymie?
   - Czy uzyskają audiencję u papieża? - przerwał mu
Charles.
   Tarini coś kalkulował.
   - Papież przebywa w Castel Gandolfo - rzekł Lew. - To
jego letnia rezydencja. Normalne. Ma tam obserwatorium. Może konsultuje
się ze swoimi astronomami.
   Tarini próbował zepchnąć rozmowę na boczny tor.
   - To jezuici. Jezuici nie są zbyt popularni wśród
teokracji. Przez nadmierne popieranie czerwonych w Ameryce Łacińskiej.
Charles nachylił się do niego.
   - Czy ci Penitencjariusze mogą uznać Muchy za hordę
demonów?
   - Kto jest ekspertem od demonów, widzi je wszędzie -
odparł wykrętnie Tarini.
   - Jest jeszcze to straszliwe trzecie proroctwo Fatimy
- podsunął Lew, czym rozzłościł Tariniego.
   - A kim ona jest?
   - To nie ona, lecz miejsce w Portugalii. W I916 roku
Dziewica ukazała się kilkorgu dzieciom i przepowiedziała dwie wojny
światowe...
   - Pierwsza z nich w 1916 roku właśnie się toczyła!

   - No tak, nie miejcie do mnie pretensji. Trzecie
proroctwo spoczywało zamknięte w tajnym archiwum aż do lat
sześćdziesiątych. Tylko papież miał do niego dostęp. Pierwszy, który je
przeczytał, prawie zemdlał ze strachu, jak niesie wieść. Może
przepowiednia mówi o Obcych. O Szatanie zstępującym z gwiazd.
   Lew uśmiechnął się szeroko; taka myśl wydawała mu się
dobrym żartem.
   - Czy wierzy pan w istnienie diabła? - spytał
Tariniego Charles.
    - Jestem dobrym katolikiem, Carlo. Nie mówimy tu o
mnie.
   - A może powinniśmy?
   Olivia zmarszczyła brwi, ale Tarini odpowiedział jej
pozbawionym wyrazu spojrzeniem.
   Jeśli Olivia zamierzała wyjaśnić Charlesowi, w czym
jeszcze jest utalentowana, to najwidoczniej uważała, że nie nadszedł na to
właściwy czas. Kilka następnych dni spędzili na obserwowaniu Much
oglądających Rzym, podczas gdy rzymianie obserwowali Muchy. Dwa z
przebywających w mieście owadów po powitalnym przyjęciu odleciały do swego
roju, aby się opróżnić przed zobaczeniem Watykanu.














    Plac Świętego Piotra, wielka
dziurka od klucza Watykanu, został zamknięty dla ruchu, ale jak można było
nie wpuścić pieszych do serca Kościoła? Pozostawiwszy samochód ambasady na
Via della Conziliazione Charles, Olivia i Lew dołączyli do wlewającego się
na plac strumienia gapiów.
   Był kolejny skwarny, bezchmurny dzień, mimo że lekkie
podmuchy wiatru leniwie wentylowały miasto. Przybycie Obcych na plac
Świętego Piotra mogło być epokowym wydarzeniem; mogło się zdarzyć coś
nieprzewidzianego.
   - O mój Boże! - jęknął Lew, gdy przecisnęli się za
białą linię graniczną, by napotkać... może nie chaos, ale sytuację
przypominającą kocioł z gotującą się wodą.
   Na placu było już z osiemdziesiąt, a może sto tysięcy
ludzi? Rzymianie, mieszkańcy podmiejskich wiosek, turyści, księża i
zakonnice, przekupki, kieszonkowcy, co za ścisk! Dwóch szwajcarów w
operetkowych kostiumach kontrolowało wchodzących. Olivia przyglądała się
szwajcarom zza swych ciemnych okularów,. podziwiając ich technikolorowe
tuniki, bufiaste spodenki, buty w niebiesko-żółte pasy z czerwonymi
wypustkami, śliczne białe koronkowe kołnierze oraz wielkie, miękkie berety
opuszczone na jedno oko i zasłaniające jedno ucho. Strażnicy byli
uzbrojeni w piki, doskonałą broń na średniowiecze.
   - Czy to oni pilnują tu porządku? - spytała z
niedowierzaniem.
   Lew wyciągał szyję, żeby dojrzeć coś nad tłumem,
obeliskiem i tryskającymi w górę fontannami. Spomiędzy barokowych posągów
świętych wieńczących kolumnadę Berniniego zerkały kamery telewizyjne.
   - Nie. Są tu setki rzymskich policjantów i
karabinierów. Stoją kordonami na przedzie. Aha, dostrzegam też służbę
papieską. Ten kulturysta w brudnozielonym stroju. Domyślam się, że w
tłumie są policjanci w cywilu.
   - Co cię niepokoi? - zapytał Charles przedzierając
się dalej, torując drogę Olivii.
   - Hmm. - powiedział Lew wciąż wyciągając szyję.
   - Co ci się nie podoba, mądralo? - dopytywała się
Olivia.
   - Po prostu: setki policjantów nie na wiele się tu
zdadzą. Kiedy pojawia się papież, na tym placu rozstawia się dziesięć
tysięcy policjantów. W co oni grają? Unikają rozgłosu? Czego się
spodziewali? Wieści rozchodziły się już od kilku dni. Jeśli uda nam się
przedrzeć, to wyjdziemy na wolną przestrzeń - Lew starał się mówić z
przekonaniem.
   - Kto za to odpowiada? - pytała Olivia. - Magistrat
Rzymu? Burmistrz komunista? Czy też służba papieska przymknęła oko?
   - Nie wiem, panno Mendelssohn. Wydaje się, że
wszystko w porządku, ale tak nie jest.
   W tym momencie tłum rozstąpił się, robiąc przejście,
przez które nawet Olivia mogła dojrzeć wielką fasadę kościoła ze wznoszącą
się nad nim kopułą Michała Anioła. Olivia z cichym okrzykiem zatoczyła się
na Charlesa, który złapał ją za ramię. Nie, nie wpadła w panikę, czując
się jak dziecko w rozgorączkowanym tłumie; nie to było powodem.
   - Za dużo tego dobrego! Gdzie jest Kapitol?
   - W Waszyngtonie, nie tutaj - rzekł Lew. - Czy
wszystko w porządku, panno Mendelssohn? W takim tłumie każdemu może zrobić
się słabo.
   Co Olivia miała na myśli? Charles objął ją ramieniem,
ale wyprostowała się i ruszyła dalej, poprawiając szyfonową chustkę, którą
związała włosy, na wypadek gdyby musieli wejść do bazyliki.
   Za stalowymi barierkami, wśród skromnej świty
złożonej z księży i nielicznych zakonnic, trzej kardynałowie w pełnej gali
oczekiwali na Obcych stojąc jednak w pewnej odległości od siebie; może ze
względów bezpieczeństwa, a może z przyczyn politycznych. Mikrofony
sterczały wokół niczym biskupie pastorały.
   Ten energiczny, siwowłosy i niemłody to Storchi,
zajmujący się niekatolikami i ateistami. Tedesci wyglądał jak jowialny bon
viveur, któremu okulary w złotych oprawkach nadawały wygląd naukowca:
rumiany badacz jadłospisów, ludzi i monarchów tego świata. Najmłodszy z
kardynałów, krzepki i śniady, z ciemnogranatowymi cieniami na policzkach w
miejscach, gdzie skrupulatnie wygolona skóra zdradzała obfity zarost, to
Borromini, koneser ciemności. Obok niego stała siostra Kathinka.
   Kiedy przedostali się przez kordon, Lew natychmiast
odszedł wzywany jakimiś ważnymi sprawami ONZ. Charles i Olivia dołączyli
do holenderskiej zakonnicy.
   - Czy kardynałowie pobłogosławią Obcych? - spytał
Charles.
   Olivia łakomie wpatrywała się w Borrominiego zza
swych ciemnych okularów, jakby chciała rozebrać go wzrokiem. Patrząc w
bezchmurne niebo i marszcząc brwi, kardynał nie zwracał na nią uwagi.
   Siostra Kathinka przyłożyła palec do warg gestem
nakazującym milczenie, dziwnym pośród gwaru i zgiełku czekających tłumów.
Ludzie zaczęli mocniej napierać na barierki, w miarę jak zapełniał się
plac za ich plecami; przeciskali się przez nie i obok nich niczym ludzka
przepuklina, bo barierki wcale nie ciągnęły się przez plac ciągłą linią.
Zaniepokojony szwajcar wysunął się naprzód wymachując piką ruchem
przypominającym mieszanie puddingu. Policjant groźnie nastawił karabin.

   - Borromini nie myśli o błogosławieństwie -
wymamrotała ,Olivia. Wiła się, jakby w tym palącym słońcu zimny robak
pełzał jej po krzyżu. - Tak jak powiedział Dino: czy Mucha ma osobowość,
inteligencję i moralność? Czy Mucha jest w stanie pojąć Ukrzyżowanie lub
Niepokalane Poczęcie? Czy Mucha może zostać kapłanem? Czy może zostać
męczennikiem lub świętym? Jeżeli nie, to czy Kościół naprawdę przyjmuje na
swe łono wszystkich? Czy Mucha może być sprytnie zamaskowaną pokusą? Może
diabeł władający lodowatą, pustą otchłanią, która jest tak podobna do
piekła, w końcu stworzył imitację życia... te Muchy, pierwsze demony nie
obawiające się światła. On jest ambitny, ten Borromini...
   Tak, pomyślał Charles. Olivia po prostu
improwizowała, rozwijając myśl Tariniego, prawda?
   Nie, to coś więcej.
   - Potężny - mruczała. - I bezlitosny. Od tysiąca lat
żaden . Sycylijczyk nie został obrany papieżem. On naprawdę wierzy w
demony. Jednak ma czyste sumienie. Noc modlitwy; zdejmij ten ciężar z
moich ramion...
   O wiele więcej!
   - Zbliża się Apokalipsa. Diabliki wydostały się z
piekieł. To oczywiste, że twarze Much są pozbawione wyrazu; inaczej
moglibyśmy rozpoznać złowrogi grymas. A co, jeśli te w ą t p 1 i w o ś c i
są pokusą - aby odrzucić błogosławieństwo duchowego zbratania z Obcymi,
odciąć się i utracić tak wielu? Błędna decyzja grozi katastrofą. Zdejm ze
mnie ten ciężar, nocy modłów, obdarz mnie swą mądrością...
   Holenderska zakonnica przeżegnała się wytrzeszczając
oczy na Olivię, która rozluźniła się, jakby uspokojona tym gestem. Dały
się słyszeć głośne okrzyki. Tłum zafalował. Wysoko na niebie pojawiły się
dwie czarne kropki nadlatujących Much, którym w bezpiecznej odległości
towarzyszyły policyjne helikoptery.
   Z trzepotem sztucznych skrzydeł - sterów? - obie
Muchy wylądowały na wolnej przestrzeni, kilkakrotnie odbiwszy się od ziemi
dłuższymi nogami, zanim postawiły na niej krótsze, tylne odnóża i zwinęły
czarne, błoniaste skrzydła. Jakże były podobne do pary diabłów ze
średniowiecznego malowidła przedstawiającego piekło. Borromini trzymał
lewą rękę wyciągniętą wzdłuż ciała, kciukiem ściskając środkowy i
serdeczny, a wystawiając mały i wskazujący. Charles rozpoznał Manu
Cornuta, "rogatą dłoń", rozpowszechniony wśród wieśniaków znak chroniący
przed urokiem.
   W czasie gdy Tedesci, jako minister spraw
zagranicznych, witał Muchy przemawiając po angielsku, a mikrofony i
głośniki wzmacniały jego głos, przybysze rozglądali się po monumentalnej
kolumnadzie.
   - Musi się im podobać - wyznała siostra Kathinka. -
Dobrze uporządkowane kolumny; każda opatrzona własnym posągiem. To czyni
je łatwymi do zapamiętania, nieprawdaż? Są jak Teatr Pamięci Giulia
Camilla w wielkiej sali.
   - Teatr pamięci? - powtórzył Charles.
   - Ach, to szesnastowieczny pomysł. Camillo zbudował
drewniany amfiteatr przedstawiający Wszechświat takim, jakim go widział,
pełen astrologicznych figur i szkatułek wypchanych pismami o wszystkich
sprawach pod słońcem, i nie tylko. Mówca wchodził na scenę i na przykład
posąg Apolla rozpoczynał przemowę o Słońcu. Na tym polegał pomysł Camilla.

   Jej prawa ręka drgnęła, jakby znów zamierzała się
przeżegnać.
   - To był okultyzm. Camillo sądził, że uda mu się
czarami zgłębić istotę Wszechświata. Jednak królowi Francji znudziło się
finansowanie jego prac.
   Jedna z Much zaczęła podskakiwać; ludzie zasłaniali
jej widok. Na końcu placu tłum zaczął się przelewać przez barierę.
Operetkowy szwajcar ruszył truchtem, by zagrodzić im drogę swoją piką.

   Druga Mucha dostrzegła wreszcie Tedesciego.
   - Tu -_zachrypiała - ogniskuje się wasz Bóg, tak?

   Grzechoczący głos Obcego rozbrzmiewał ze wszystkich
głośników.
   - To wielkie. Ale ograniczone. Wasz Bóg zapomina was,
tak? Wasz Bóg chory. Zapamiętajcie świat!
   Rozległ się zbiorowy okrzyk zgrozy, a po nim coś
pomiędzy jękiem a chrapliwym pomrukiem. Kiedy Tedesci otworzył usta, by
wyrazić swoje oburzenie lub dyplomatycznie załagodzić sytuację, załopotały
czarne skrzydła. Mucha wzbiła się pięć metrów w górę i zawisła w powietrzu
oglądając bazylikę: portyk z kolumnadą, loggie okien, balkon, z którego
papieże błogosławili miasto i świat; na kamiennych olbrzymów patrzących na
plac - Chrystusa, Jana Chrzciciela i Apostołów. Później Mucha uniosła się
jeszcze wyżej, aby obejrzeć podstawę i sklepienie zwieńczonej złotą kulą i
krzyżem kopuły.
   Cóż za parodia Wniebowstąpienia czy wszechobecności
Ducha Świętego. Ludzie pospiesznie żegnali się znakiem krzyża. Głuchy
pomruk przybrał na sile. Wprawdzie widziano, jak Obcy spłynęli z nieba
niczym żywe helikoptery, jednak teras lewitowanie Muchy wydawało się czymś
nadprzyrodzonym. To co miało miejsce na placu Świętego Piotra, było czarną
magią, ucieleśnieniem Apokalipsy. Mucha wolno uniosła się nad kościół.

   - Basta! - krzyknął Borromini.
   Kiedy obrócił się śledząc lot Muchy, jego wyciągnięta
ręka drgnęła nerwowo.
   Czy był to sygnał?
   Unosząc się w powietrzu Mucha zdawała się spoglądać w
oczy brodatemu, dźwigającemu krzyż Chrystusowi na parapecie świątyni.
Później obniżyła lot, by opaść na stopnie wiodące do kościoła.
   - Bestemnia! - rozległ się krzyk w tłumie. Setki
głosów podchwyciło ten okrzyk. - Bestemnia! Bestemnia! Bluźnierstwo.
Tysiące głosów; gwałtowny wybuch wściekłości. Tłum Rzymian runął naprzód.
Przeskoczono, przeciśnięto się przez bariery, ominięto je. Mężczyźni
skoczyli, by pochwycić Muchę, powstrzymać ją od wejścia do bazyliki:
Wrzaski, krzyki, grzechot broni palnej - gdy otoczeni policjanci
opróżniali magazynki w powietrze. Inni policjanci razem ze strażą papieską
cofnęli się, żeby sformować ciaśniejszy kordon wpkół komitetu powitalnego
i drugiego Obcego, jednak nikt nie miał zamiaru ich atakować. Mucha na
schodach zniknęła w kłębowisku napastników.
   Po długich jak wieki trzydziestu sekundach od chwili,
gdy atakujący dopadli ofiary, ze środka kłębowiska na stopniach
wystrzeliła oślepiająca błyskawica eksplozji. Ciała i kawałki ciał
rozleciały się na wszystkie strony. Stojąca opodal Charlesa Mucha wydała
świergotliwy gwizd. Zawyły syreny karetek i wozów policyjnych.
   Minęła dłuższa chwila, zanim ktokolwiek ze stojących
blisko bazyliki zauważył, .że stało się coś jeszcze straszniejszego.
Ludzie zebrani dalej, za fontannami i obeliskiem już pokazywali to sobie
palcami, jęcząc ze zgrozy.
   Delegat ONZ słuchał sprawozdania Radia Watykan w
języku angielskim. Nagle wyciągnął wtyczkę słuchawek z gniazdka i ustawił
głośnik na pełną moc.
   - ...kopuła bazyliki Świętego Piotra zniknęła.
Odcięta jak nożem, rozwiała się w powietrzu. Po prostu nie ma jej.
Świątynia Rzymu stoi otworem dla niebios!
   Słysząc to kardynał Borromini osunął się na kolana i
zaczął się modlić - o wybaczenie?














    Olivia i Charles spędzili
popołudnie razem, w łóżku, w jego pokoju w ambasadzie. Dobre miejsce, by
popracować nad mową ciała? Z początku próbowali zapomnieć o wydarzeniach
tego ranka; później, wśród zmiętej pościeli, próbowali je sobie
przypomnieć. Charles zaciągnął zasłony na niezwykle wysokich oknach, ale
światło rzymskiego dnia i tak się przez nie sączyło.
   - Jestem medium, Charles - powiedziała mu. -
Najczęściej wyczuwam cienie przeszłości naznaczając daną osobę - rzadziej
cień przyszłości. Kiedy ujrzałam Borrominiego, zobaczyłam jego cienie.
Kiedy rozmawialiśmy z tą Muchą na przyjęciu... ona była taka zwyczajna, ta
Mucha; to było moje wrażenie. Pospolita. - Zwykła mucha.
   Charles pomyślał o bracie Martine; i o Martine. Czy
Olivia też była szalona? Myśl, że ktoś jest tak blisko prezydenta USA i
posługuje się szóstym zmysłem w sprawach bezpieczeństwa, wydała mu się
dziwna i niepokojąca, chociaż nie całkiem nieprawdopodobna. Czy Olivia
miała jakiś wpływ na prowadzoną politykę?
   - Jeśli wizje są wystarczająco silne...
   (Parapsychiczna skala Richtera!)
   ...wtedy się nimi kieruję. Jeszcze nigdy się nie
pomyliłam. Miałam rację co do ciebie i Martine, prawda?
   - Mhm - mruknął. - Czy rząd wie o twoich
zdolnościach?
   - Pierwsza Dama wie. To ona załatwiła mi tę posadę.
Kilka lat temu odczytałam cień jej sukcesu. Przyszły sukces jej męża.
   - Odwiedziła wesołe miasteczko? Posłużyłaś się
kryształową kulą?
   - Nie, kochanie, zajmowałam się prognozami
politycznymi. Byłam w tym naprawdę dobra; i wcale nie tylko ze względu na
moje wizje przyszłości! Te są sporadyczne i ulotne. Wtedy ujrzałam jej
cień obok mojego, więc powiedziałam jej to. Teraz uzgadnia ze mną, z kim
ma się spotykać. Ja dostrzegam cienie możliwych skandali, mrocznych
sekretów. Widziałam mój cień w Rzymie obok twojego, więc podjęłam
odpowiednie kroki.
   A więc został wezwany do Rzymu, ponieważ widziało go
tu to medium.
   - Zabrało mi sporo czasu, zanim. odkryłam, kim
jesteś, Charles. Nie ukazałeś mi się z tabliczką identyfikacyjną na
piersi. Przełożyła nogę przez jego nagie udo, obracając się do niego
twarzą. Jej noga była krótka, lecz zgrabna, bez śladów chirurgicznych
operacji. Gęste, czarne włosy łonowe łaskotały go podniecająco,
przypominając o Martine. Czyżby Olivia masowała go erotycznie, chcąc, aby
zaufanie do jej ciała pozwoliło mu zaakceptować również jej ukryte
zdolności parapsychiczne?
   - Widzisz, Charles, świetnie się uzupełniamy.
   Jej ręka przesunęła się po jego brzuchu.
   - Mowa ciała i szósty zmysł. Razem jesteśmy nie do
pokonania.
   Przytrzymał tę rękę, nie pozwalając na razie
powędrować dalej. Żeby nie urazić Olivii, delikatnie powiódł palcami po
wnętrzu jej dłoni. Badał mapę linii, z których niczego nie potrafił
odczytać.
   - Czy Obcy użyli broni? - zapytał. - W odwecie za
śmierć Muchy? Precyzyjny dezintegrator dalekiego zasięgu wycelowany w
bazylikę z piramidy koło Aleksandrii? Co na to twój zmysł?
   Spojrzała na niego ogromnymi oczami i potrząsnęła
głową. - To coś innego. Coś kosmicznego, groźnego. Widziałam to w cieniu
Muchy, która ocalała. Ona wiedziała. Oczywiście, eksplozję na schodach
spowodował wybuch zasobnika energii, kiedy... - urwała.
   - Kiedy Borromitu dał znak swoim pobożnym gangsterom,
żeby szybko i skutecznie wyegzorcyzmowali czarnego diabła ze świątyni
arcykapłana.
   Charles pokazał jej gest, który podpatrzył, i
wyjaśnił jego znaczenie.
   - Ach. No tak. Ambitny arcybiskup Palermo, ojczyzny
mafii. Olivia przeciągnęła się jak kot, ocierając się o Charlesa, i
niedbale zasłoniła podbrzusze rogiem prześcieradła niczym wskaźnikiem,
który jednocześnie zakrywał i wskazywał drogę.
   Zerknął spod oka.
   - Zakrywasz się. Grasz na zwłokę. Myślałem, że mamy
nie mieć przed sobą tajemnic.
   - Nie jestem pewna, kto jest odpowiedzialny zaśmierć
Muchy.
   - To nie Borromini, prawda? Raczej mafijne powiązania
Tariniego. Zupełnie tak samo jak po wojnie, kiedy Amerykanie włoskiego
pochodzenia wyzwolili Sycylię i obsadzili wszystkie stanowiska swoimi
kuzynami gangsterami! Oni wciąż tu są, ci kuzyni. Próbowali pozbawić Muchę
skrzydeł, ukraść je. Może jednocześnie rozpruć jej brzuch i sfotografować
wnętrzności miniaturowymi kamerami. Zakatrupić świadka i rozkawałkować
zwłoki. Czysto i dokładnie. Czy to oni rozpoczęli zamieszki, czy tylko
wykorzystali okazję?
   Oparła policzek na dłoni.
   - Nie mogę przysiąc, że to Tarini był za to
odpowiedzialny. Jeszcze nie. Jego cień jest niezwykle skomplikowany. Z
pewnością jest pozbawionym skrupułów draniem mającym podejrzane
konszachty. Tylko jak wiele skrupułów powinien mieć przy tym charakterze
pracy? Może chciał zgarnąć terrorystów? Może nie chciał, żeby Musze coś
się stało? Może eksplozja była niezamierzona. Może atak był spontaniczny.
Histeria wywołana przesądami. To dla mnie zbyt zagmatwane, abym mogła to
rozstrzygnąć.
   - A więc pozostaje nam Borromini?
   - Jakikolwiek kontakt z Mafią miałby fatalny wpływ na
jego kościelną karierę. Jednak... on b y ł b y w stanie zmobilizować
wiernych przeciwko demonowi, gdyby uznał to za słuszne.
   - Zatem to Tarini.
   Westchnęła.
   - Tak, tak sądzę.
   - Nieważne kto. Chyba nie uważasz, że Muchy użyły
dezintegratora?
   - Obiekt trafiony laserem nie znika, jakby nigdy nie
istniał. Zostaje dym i gruzy.
   - A więc to były promienie kosmiczne? Tak czujesz?

   - Czuję ciebie - zamruczała i dosiadła go, w niczym
już nie przypominając syreny.














    Później Charles poszedł na
samotny spacer po Via Veneto i do ogrodów Villa Borghese. Na tych
cienistych alejkach pod parasolami sosen, przez jeden z takich przypadków,
w których nie ma nic przypadkowego, wpadł na niego Walery Osipian.
   - Wstrząsająca i barbarzyńska zbrodnia, co, panie
Spark? Musiał pan słyszeć, że sprzeciwiałem się takim niebezpiecznym
idiotyzmom. I co term będzie? No, Watykan złożył przez radio swoje wyrazy
ubolewania, Włosi też. Phi! To zabawne mieć w środku stolicy enklawę
obcego państwa rządzonego przez bandę księży:
   - Ma pan wielu szpiegów w Watykanie, pułkowniku? Nie
wyszkolił pan czasem jakiegoś młodego komunisty, żeby udawał katolika,
został księdzem i awansował?
   - O, to świetny pomysł; czerwony papież! Tyle że
trzeba było to zaplanować jeszcze w czasach Lenina. Ilu niby-księży
potrzebowalibyśmy, żeby się zabezpieczyć? Wsparlibyśmy w ten sposób cały
Kościół wschodnioeuropejski!
   Osipian prezentował się ze swojej dowcipnej strony,
usiłując nawiązać przyjacielski kontakt z Charlesem.
   - Watykan pytał co się stałej z wierzchołkiem
bazyliki Świętego Piotra. "Czy moglibyśmy dostać go z powrotem?"
   Rosjanin zaśmiał się piskliwie.
   - No, może w nieco innych słowach. Rój odparł: "Może
szczęśliwie więcej pięknego miasta nie zniknie, ponieważ dwie z nas
pamięta." Zastanawiam się, czy Obcy użyli jakiejś broni?
   - Nie wyobrażam sobie jakiej.
   - Ach, zatem ktoś panu powiedział, że to nie była
broń. Ciekawe kto? Może Olivia Mendelssohn? Ona jest dziwna. Tak przy
okazji: jak dziwna?
   - Kardynał Borromini pochodzi z Mafialandu. Kiedy
Mucha oznajmiła, że Bóg jest chory, kardynał zrobił taki gest - Charles
pokazał mu Manu Cornuta. - To znak, by potępić złe moce. Zaraz potem
doszło do morderstwa.
   - Chce mnie pan zbić z tropu...
   Jakby dla zilustrowania swoich słów, pułkownik
chwycił Charlesa pod rękę i zmusił go do zejścia ze ścieżki. Fakt, że
właśnie szybko i cicho nadjeżdżali dwaj rowerzyści. Kiedy przejechali,
Charles i pułkownik w milczącym porozumieniu pomaszerowali dalej razem.

   - Siostra Kathinka, holenderska zakonnica
oprowadzająca Muchy, była ich łączniczką. Charles wspomniał o "L'Eau
Vive". Czy to zadowoli Osipiana?
   Chciał, by tak się stało. Do diabła, przecież wszyscy
mieli współpracować. Zbierać informacje dla wspólnego dobra.. A Osipian
przynajmniej nie zachowywał się tak jak Tarini.
   Przed nimi zalśniła tafla wody. Po jeziorze pływały
łódki kryte zielonymi, brezentowymi półdaszkami, a na drugim brzegu, wśród
drzew i krzewów, mała świątynia wznosiła się nad falującą, roziskrzoną
wodą. Ze swoim czterokolumnowym portykiem i kilkoma posągami na dachu
wyglądała jak miniaturowa wersja bazyliki Świętego Piotra, zmniejszona dla
kaprysu jakiegoś księcia.
   - Obcy, który "zapamiętuje", ginie gwałtowną śmiercią
rozważał Rosjanin - i kawałek miasta znika. Co "powiedziała panu o tym
pańska kochanka, panie Spark? I skąd o tym wie?
   - Czy umieściliście pluskwy pod łóżkami naszej
ambasady?
   - Nie powie mi pan, choćby przez wzgląd na dobro
ludzkości?
   Osipian uśmiechał się, jakby byli starymi
przyjaciółmi na przechadzce. Dziwne, ale wydawał się być szczery. W tym
momencie, w ogrodach Borghese, Charles i Walery byli rzeczywiście dobrymi
znajomymi zadowolonymi ze swojego towarzystwa.
   - Postąpiłby pan szlachetnie, wyjawiając mi to. W
razie potrzeby mógłbym zaproponować azyl. Chociaż żyć w azylu to
szaleństwo, prawda?
   Czy Olivia odczytałaby z cienia Charlesa, że ją
zdradził?
   - Nie ośmieli się pan powiedzieć, panie Spark,
ponieważ przed panną Mendelssohn niewiele można ukryć?
   Charles w duchu przyznał Osipianowi kilka punktów za
intuicję.
   - To mi daje do myślenia, o tak. W moim kraju też
mamy kilka takich osób. Są obiecujący, chociaż nie można na nich polegać.
Czy pamięta pan tę grubą, starą kobietę, która towarzyszyła mi podczas
rozmów rozbrojeniowych? Lub tak zwanego mistrza szachowego?
   Ale zaufanie!
   - Jakie to niepokojące, że ktoś taki jest w Białym
Domu. I co panna Mendelssohn wyczuwa w kwestii znikającego kawałka
kościoła?
   - Kosmiczne niebezpieczeństwo - wyznał Charles.
   - Aha - Osipian skrzywił wąskie wargi w uśmiechu. -
Medium jest w stanie je wyczuć. To właśnie czyni ich tak niebezpiecznymi,
kiedy są u władzy. Mieliśmy Rasputina, który trzymał w garści carycę, ona
zaś z kolei miała w ręku cara.
   Charles z trudem mógł sobie wyobrazić Olivię jako
Rasputina w spódnicy kierującego Pierwszą Damą. Może Osipian, miał lepsze
wyczucie historii niż on.
   - W dzisiejszych czasach my w Rosji próbujemy
podchodzić naukowo do takich zjawisk parapsychicznych. Ja wierzę w rzeczy
z tego świata, a pan?
   Charles kiwnął głową. W ten świat i to ciało.
   - Państwo rządzone przez mistyków mogłoby zesłać
Armageddon na obcy gwiazdolot, gdyby uznali oni, że statek skrywa
Antychrysta. Kilka głowic wodorowych powinno przełamać każde pole siłowe,
prawda? Przykro nam, że radioaktywny przypływ skazi deltę Nilu.
   - Jestem pewny, że nikt tak nie myśli.
   - A ja jestem pewien, że jakiś zespół rozpatruje
wszystkie możliwe warianty! Niestety, atak nuklearny zniszczyłby całą tę
wspaniałą technologię Obcych, prawda, Charles?
   Poufałość; i to ze strony Walerego.
   - Muchy nie mogą po prostu wrócić sobie do domu i
pozbawić nas swojej wiedzy, no nie? Zespół będzie snuł pajęcze sieci.
Tarini mógł mieć zezwolenie na ten oportunistyczny akt przemocy.
   Osipian uderzył pięścią w otwartą dłoń.
   - Dlaczego ta Mucha musiała wspomnieć o Bogu? Czyżby
one nie były mądrzejsze od nas?
   Rosjanin wydawał się naprawdę zły.
   - Może zbyt wiele nasłuchały się od przewodników o
męczennikach, ukrzyżowaniu, inkwizycji i Bóg wie czym jeszcze. Ćierpienie
i krew. Piekło i szatan. Gorsze od waszych gułagów. Może chrześcijaństwo
wydaje im się czymś chorym.
   Osipian ciągnął ponure rozważania:
   - Co słowo "Bóg" oznacza dla Muchy? Może władzę... a
może jakąś siłę. Tak, siłę. Pewien rodzaj siły w przyrodzie lub poza nią,
stojący za wszystkim. Nasi fizycy twierdzą, że atomy mogą "pamiętać" i
"wyczuwać" odległe wydarzenia. Może istnieje, jakieś uniwersalne pole
informacyjne - zawierające pamięć o wszystkich wydarzeniach, które miały
miejsce we Wszechświecie~. Mnie; oczywiście, interesują wszelkie zasoby
informacji. Wyobraź sobie, że mógłbyś czerpać informacje na odległość! Czy
Osipian żartował?
   - Robimy to cały czas - rzekł Charles. - Nazywa się
to patrzeniem.
   - Wyobraź sobie, że potrafisz uzyskać informacje o
faktach, które miały miejsce w przeszłości. (Tak jak Olivia ze swoich
cieni? Aha.) Pomyśl, że Kosmos jako taki posiada pamięć, do której mamy
dostęp. Jestem pewien, że współpraca ze mną byłaby bardziej racjonalna niż
z tą twoją... czarownicą.
   Jednak nie tak rozkoszna, pomyślał Charles. Chociaż
na dłuższą metę mógł się co do tego mylić. I Olivia tylko od czasu do
czasu była czarownicą.
   Pułkownik odszedł pospiesznie. w kierunku Piazza del
Popolo, a Charles wrócił drogą, którą przyszedł - z zamętem w głowie.















    - Carlo! Właśnie się
dowiedzieliśmy. Muchy zamierzają przenieść statek.
   - Do Rzymu - powiedziała Olivia.
   - Na jezioro Albano - poprawił ją Tarini. - To
dwadzieścia pięć kilometrów od Rzymu. Potrzebują wody, żeby wylądować.
Może wsysają ją jako paliwo?
   - Nad jeziorem Albano znajduje się Castel Gandolfo,
prawda? Czy to z ich strony taktownie cumować piramidę naprzeciw letniej
rezydencji papieża?
   - Watykan nie ma nic do powiedzenia - wyjaśnił
Tarini. Do nich należy tylko pałac papieski i park. Rząd włoski wyraził
zgodę. To sprawa prestiżowa!
   Prestiżowa także i dla Tariniego.
   Charles wciąż był pod wrażeniem spotkania z
Osipianem. - To przynajmniej powinno wykluczyć ewentualny atak nuklearny.

   Tarini obrzucił go wściekłym spojrzeniem.
   - Nie mów tego nawet żartem. Kto chciałby spuścić
atom na pierwszych Obcych, jacy nas odwiedzili?
   - Sądzę, że nie pozostałoby wtedy zbyt wiele do
zbierania. Tyle że tak samo nie wyobrażałem sobie, że ktoś chciałby wyrwać
Musze skrzydła.
   - To była histeria. Mucha zmierzająca do bazyliki
świętego Piotra wyglądała jak sam Belzebub. No, a to, co powiedziała o
Bogu!
   - Właśnie. Czy Muchy przenoszą się tu, bo myślą, że
papież jest naszym Bogiem na ziemi?
   - Albano to jezioro wulkaniczne - rzekł Lew. - Castel
Gandolfo stoi na wysokim brzegu. Trudno będzie przegapić Jego
Świątobliwość!
   Olivia zasłoniła oczy dłonią, jakby próbowała
dostrzec cienie, przebłyski przyszłości.
   - To z powodu kopuły i śmierci - powiedziała cicho. -
To że nad tym jeziorem mieszka papież, to zwykły zbieg okoliczności. Nie
ma bliżej innego jeziora, prawda?
   - Jasne - rzekł Lew. - Bracciano jest o wiele
większe, ale leży piętnaście kilometrów dalej. O ile to jakiś kłopot dla
stworzeń, które latają sobie do Kioto i z powrotem!
   - A co z bezpieczeństwem? - spytała Olivia. - Wokół
jeziora zgromadzą się całe tłumy.
   - Zajmie się tym włoska armia - uśmiechnął się
Tarini. ONZ może zainstalować wokół krateru wszelkie rodzaje urządzeń
szpiegowskich.














    Oglądany na gigantycznym
monitorze w pałacu Farnese widok lecącego statku-piramidy był zupełnie
surrealistyczny, niczym latająca góra Magritte'a. Szary ogrom żeglował
majestatycznie w powietrzu, otoczony tęczą błyszczącą jak plama oleju na
oświetlonej słońcem kałuży. Zwolnił, zawisł w powietrzu, opadł. Rozległy
się skąpe oklaski. Większość ludzi z ONZ spoglądała na to w milczeniu.
Teraz niewątpliwie tworzyli już z e s p ó ł.
   - Góra przyszła do papieża - rzekł kwaśno Osipian -
ponieważ Mahomet był nieosiągalny.
   Charles popatrzył na Rosjanina i potrząsnął głową.
Nie do papieża.
   Wybuchła gwałtowna dyskusja nad tym, w jaki sposób
kontrolować poziom wody.
   - Użyjemy laserów - obiecał Tarini.
   - A jeśli będzie padać?
   - Program komputera uwzględni deszcz, odpływ,
parowanie...
   - A jeśli Muchy wyłączą maszyny, którymi się
posługują... - Słuchajcie, starożytni Rzymianie wybudowali ogromny tunel
długi na kilometr, żeby regulować poziom wody w Albano. Jeśli oni go
zniszczą...!
   Pół Rzymu i okolic próbowało dotrzeć do Castel
Gandolfo, tarasując wszystkie drogi. Kiedy włoska armia zakończyła
rozstawianie posterunków kontrolnych, policja zaczęła przywracać ruch.
Wprowadzono system przepustek, którego funkcjonowanie w praktyce Charles
łatwo mógł sobie wyobrazić. " O c z y w i ś c i e, że teściowa mojego
kuzyna mieszka w zamku Gandolfo! To stora i chora kobieta. Muszę ją
odwiedzić, żeby jej zrobić ostatnie zdjęcie!" Watykan oznajmił, że także
ma prawo wystawiania przepustek na swój eksterytorialny obszar.
   Przez liczne otwory w ścianach piramidy kilka Much
odleciało już pełną szybkością w kierunku Wenecji, Wiednia czy Bangkoku.
Inne powracały do bazy. Tarini zaprezentował wykres ilustrujący
przypuszczalną liczbę Much pozostałych na pokładzie po pierwszym exodusie.
Zakładając, że na początku załoga statku liczyła dokładnie tysiąc Obcych,
ich obecna liczba mogła wahać się między setką a dziesięcioma.















    Kiedy lecieli helikopterem do
pałacu Gandolfo, Tarini nadmienił, że lotnisko Ciampino musiało ograniczyć
ruch powietrzny ze względu na konieczność kontrolowania obszaru nad
Wzgórzami Albańskimi. Olivia ostrzegła go:
   - Niech panu tylko nie przyjdzie do głowy
inscenizowanie jakiejś katastrofy powietrznej, żeby wypróbować ekrany
ochronne Obcych.
   - Gdybyśmy tylko wiedzieli! - entuzjazmował się. W
ciągu paru lat opanowalibyśmy Układ Słoneczny. Skolonizowalibyśmy Marsa.
Nowe Odrodzenie; pomyślcie o tym.
   Widział się niedocenianym bohaterem, Prometeuszem,
Klausem Fuchsem, Oliverem Northem.
   - Racja - powiedziała Olivia. - Mógłby pan zostać
szefem bezpieczeństwa. Na Plutonie.
   Groźby nie były w stanie go powstrzymać. Historia go
pomści.
   Oglądany z powietrza Castel Gandolfo wraz z
otaczającym go paskiem był jednym wielkim zbiorowiskiem rodzaju ludzkiego,
tak jakby papież zaprosił osiemset tysięcy gości wraz z ich rodzinami;
głupstwo - blokady na drogach. Według Lewa sala w parku na tyłach
papieskiego pałacu, przeznaczona do zbiorowych audiencji, mogła pomieścić
dokładnie osiem tysięcy osób. Park był prawie pusty; musiał być zamknięty.
Pośród drzew wznosiła się kopuła Obserwatorium Watykańskiego.
   Pałac stojący frontem do głównego placu ślicznego
miasteczka i otaczający swoimi czterema skrzydłami rozległy dziedziniec
był surowy i skromny w porównaniu z barokowym kościołem wznoszącym się na
wschodnim końcu placu, rojącego się od ludzi i pojazdów. Lew pokazał im
odległą siedzibę papieża - Villa Barberini. Zatłoczona droga widokowa
okrążała krater, opadała do jeziora i znów pięła się do większego
miasteczka. Przyczepy i wozy karawaningowe, wysuwające kiełki i półmiski
anten, stacjonowały w strategicznie wybranych punktach. Kiedy warczący
helikopter wolno obrócił się w powietrzu, ujrzeli unoszącą się na jeziorze
piramidę Obcych.
   Ten widok wydawał się sceną wziętą z filmu o Ameryce
Środkowej lub Meksyku. Charles wyobraził sobie nie jezuitów, lecz
azteckich kapłanów podpływających łodziami do piramidy, aby wspiąć się na
jej szczyt i składać w ofierze ludzkie serca. Ci kapłani potrzebowaliby
długich lin zakończonych kotwiczkami, które mogliby zaczepić o. luki. Bo
nawet alpiniści nie utrzymaliby się na tej jedwabiście lśniącej, tęczowej
tafli.
   - Pole siłowe nie powstrzymuje Much wracających na
statek - powiedział Tarini patrząc przez lornetkę. - Zastanawiam się, czy
ten blask zmieniłby się w błysk, gdyby jakiś intruz próbował dostać się na
statek.
   - Przebrany za Muchę? - spytała Olivia.
   - Tak, ktoś niewielkiego wzrostu - odparł
nieporuszony. Podejrzewam jednak, że kończyny Much są zbyt cienkie, by je
podrobić.
   - Nie wspominając już o dodatkowej parze. Karzeł
akrobata w stroju Muchy? Chyba pan żartuje.
   - Może trzeba podać jakiś sygnał rozpoznawczy. Nie
podasz, to zostaniesz ogłuszony lub usmażony. A może i nie. Helikopter
wylądował tuż za miastem. Dwie Lancie czekały już na pasażerów z ONZ.
Olivia wolała powędrować pieszo w towarzystwie, Charlesa.
   - Miałam wizję - szepnęła. - Widziałam nas oboje na
placu. Dostrzegam teraz więcej przyszłości niż kiedykolwiek przedtem.















    Piazza del Plebiscito był
zapchany. Przed kafejkami stały kolejki. Przekupnie obnosili się z
pamiątkami. Automaty do lodów wypluwały wafle. Byli tu wszyscy, każdy ze
swoją żoną, żyjącym w celibacie bratem i siostrą zakonnicą oraz kuzynem -
wojskowym. Dwóch szwajcarów stało na straży przed letnim pałacem.
   Z jego wrót wyszedł kardynał Borromini ubrany w
zwykłą czarną sutannę i szkarłatną myckę. U jego boku siostra Kathinka.
Olivia i Charles, skryci w tłumie, podążyli za nimi do kościoła. Odczekali
chwilę, po czym weszli do środka.
   Po rozgardiaszu i oślepiającym słońcu placu jakiż
kontrast stanowiła ta mroczna, cicha, chłodna grota. Kasetonowy sufit
pokrywały stiukowe płaskorzeźby. Na górze i na dole ołtarzy płonęły
świece. Kilka ubranych na czarno wiejskich kobiet modliło się w milczeniu.
Olivia wskazała palcem wielkie czarne pudło konfesjonału z zaciągniętymi
zasłonami. Spod bocznej kotary wystawały czubki czarnych butów. Olivia i
Charles usiedli opodal.
   Po dłuższej chwili holenderska zakonnica wyszła i
poczęła modlić się przed ołtarzem. Kiedy wstała, skupiona, kardynał
Borromini czekał już na nią w nawie.
   Olivia spoglądała na nich; oczy miała szkliste.
   - Widzę jej cień wewnątrz piramidy - szepnęła i
skoczyła, by przeciąć im drogę.
   Charles pospieszył za nią.
   - Zaczekajcie, musimy porozmawiać! Borromini
spiorunował ją spojrzeniem.
   - Nie zakłócaj spokoju Domu Bożego ani naszego -
powiedział po angielsku z silnym włoskim akcentem.
   Będzie musiał trochę poprawić swoją znajomość obcych
języków, jeśli chce zostać papieżem; papieżem, który nawrócił - lub wyklął
- Obcych z gwiazd.
   - Zostałaś zaproszona na statek. (Kathinka szeroko
otworzyła oczy.) Nie powiadomiłaś o tym ONZ!
   - Siostra nie należy do waszego ONZ. Czy ukryliście
mikrofon w konfesjonale? Basta! To haniebne! .
   - Wiem o tym, ponieważ widzę prawdę; tak jak święty,
który ma widzenie.
   - Ośmielasz się porównywać swoje szpiegowanie z
wizjami świętych?
   Borromini był jednak wstrząśnięty. Jeszcze bardziej
poruszyło go, gdy Charles pokazał mu Manu Cornuta.
   Po krótkim namyśle kardynał rzekł:
   - Jakże znamienne, że Obcy zapraszają osobę duchowną,
aby weszła do ich gniazda, zamiast dyplomaty czy naukowca. Osobę duchowną
niskiego stanu, która może być narażona na atak. Siostra Kathinka
chrząknęła.
   - Tak! Mów!
   - Sądzę, że to zaproszenie otrzymałam tylko ze
względu na mój sposób zapamiętywania.
   Borromini rozejrzał się wokół.
   - Ten kościół... nosi imię świętego, o którym wy
dwoje zapewne nigdy nie słyszeliście; Tomasza z Villanova. Tomasz zawsze
wspierał biednych, zanim ich potrzeby stały się palące, tak by nie
odczuwać dumy ze swej dobroczynności.
   - A więc dyskutowaliście w konfesjonale o grzechu
pychy powiedziała Olivia.
   - Śluby nie pozwalają mi o tym mówić! Z pewnością
zdajesz sobie z tego sprawę?
   - Kardynale... Eminencjo, my naprawdę nie możemy
pozwolić, aby jedyny reprezentant ludzkiej rasy, który wejdzie na pokład
obcego gwiazdolotu, był związany ślubami milczenia i posłuszeństwa. Chyba
i Eminencja zdaje sobie z tego sprawę?
   - Nie jestem związana - zaprotestowała Kathinka. - A
jeśli nawet, to moje więzy są moją wolnością.
   - Jako arcybiskup Walencji - ciągnął Borromini -
święty Tomasz był odpowiedzialny za opiekę nad licznymi Maurami, których
nawrócenie na chrześcijaństwo nie było całkiem dobrowolne. Ich stan ducha
niepokoił go. To. był stan ducha o b c y c h istot.
   - Czy Tomasz jest też przypadkiem patronem pamięci?
spytał Charles.
   - Jeśli o to chodzi, to był znany z zapominalstwa! -
wyrwało się Kathince.
   Dotknęła różańca.
   - Celowe zapominanie to bluźnierstwo - rzekł Charles
w moim dekalogu.
   - Po wizycie - szepnęła Olivia - wrócisz na
terytorium Watykanu, do pałacu papieskiego - gdzie być może będziesz
musiała pozostać w odosobnieniu do końca swoich dni, jeśli okaże się, że
Muchy mają zły wpływ.
   Kathinka drgnęła; Charles wiedział, że Olivia
dostrzegła unoszący się nad nią cień. Przyparł zakonnicę do muru:
   - Sądzisz, że posłusznie złożysz tę ofiarę, nawet
jeśli spustoszy ci to serce:
   - Gorsi od szpiegów! - syknął Borromini.
   - Musiałabyś porzucić wszystkie swoje ulubione
miejsca, siostro.
   - Mogłabym zachować je w pamięci - głos Kathinki
zadrżał. - Naprawdę tak uważasz? Wszystkie te kościoły, ulice i pałace;
czy rzeczywiście mogłabyś dokładnie zachować je w pamięci? Każdy kolor,
każdy szczegół? Każdy widok, dźwięk i zapach? Na resztę życia - spędzonego
w odosobnieniu? Dziś, moja droga celo, będziemy udawać, że spacerujemy
wokół fontanny Trevi... Po co nawet miałabyś zachowywać te miejsca w
wyobraźni, siostro, skoro nie byłoby nikogo, kogo mogłabyś oprowadzać i
błogosławić?
   Zakonnica skuliła się, jakby uderzył ją w brzuch.
Charles poczuł w sobie pustkę i żal, że to powiedział. Jednak mówił dalej.
- Chcę pójść z tobą na statek. Ja też wiem coś o pamiętaniu, Jeśli
poprosisz, Muchy mogą się zgodzić.
   - Obrzydliwość - rzekł Borromini, jednak bez
przekonania. Trudno powiedzieć czy miał na myśli Charlesa i Olivię, czy
Obcych.
   - Jeśli odmówisz - powiedziała Olivia do kardynała-
to kto wie, czy siostra dotrze do piramidy, czy tylko ktoś do niej podobny
i ubrany w habit? Znam kogoś, kto aż się pali, by przechwycić helikopter
lub łódź, a nawet Muchę niosącą zakonnicę w ramionach. Stracilibyście
szansę; Kościół straciłby szansę.
   Borromini przygryzł wargę nie spiesząc się z
podjęciem decyzji.
   - Może powinniście oboje towarzyszyć siostrze, choćby
w roli advocati diaboli.
   - O nie. Kiedy znaleźlibyśmy się na terytorium
Watykanu, mógłby ksiądz wydać rozkaz paru krzepkim braciszkom. Moglibyśmy
zniknąć bez śladu. Charles pójdzie. Ja zostanę przy ONZ, dla
bezpieczeństwa.
   - Przykro mi, jeśli siostrę wystraszyłem - rzekł
Charles do Kathinki.
   - Wystraszyć ją, pan? - powtórzył Borromini. - Ona ma
wejść między rój obcych stworzeń, które nie wiadomo, co zamierzają!
   - Ale nie sama - powiedział Charles. Kathinka
patrzyła nań z politowaniem.
   - Ja mam wsparcie, którego mógłbyś mi pozazdrościć...
gdybyś to rozumiał. Mam na myśli. Boga. Ponadto spędziłam kilka dni z
Obcymi.
   - Ale nie byłaś w ich g n i e ź d z i e - przypomniał
jej kardynał. (Nie grzesz pychą:)"
   - W domu pływają w tysiącu zbiorników - przypomniał
Charles. - Ich rój może wyglądać jak gigantyczne akwarium. - Czy to twoja
kolejna wizja, człowieku?
   - Ja nie miewam wizji, używam tylko moich oczu. O
tych zbiornikach powiedział mi jeden z Obcych.
   - Ach, tak? Możesz więc okazać się pomocny siostrze
Kathince. Może tak będzie lepiej. Zgadzam się, ustępuję. Chodź z nami...
mój synu.
   I tak opuścili świątynię dobroczyńcy sklerotyka.
Olivia szybko wmieszała się w tłum.














    Teraz wreszcie Charles
wiedział, pływając w zeroczuciowym zbiorniku Obcych, oglądając pamiętne
miejsce: Paryż.
   Oto cmentarz na Montmartre ze swymi mauzoleami
stłoczonymi jedno przy drugim, każde ekstrawaganckie; jedyne w swoim
rodzaju, spatynowane: wysokie, wąskie, jednopokojowe domy ku czci Monsieur
i Madame Burgeois, tak wiele dziewiętnastowiecznych budek telefonicznych
zaopatrzonych w klęczniki do rozmów z Bogiem i w zakurzone porcelanowe
kwiaty zą żelaznymi kratami lub taflami witraży.
   Gdy Charles uniósł się w górę, cmentarz zmienił się w
reliefową mapę siebie, pokrytą wypukłościami grobowców. Dalej, nad
dachami, biała kopuła Sacre Coeur wznosiła się na samotnym pagórku.
Wszędzie wokół ucięte jak nożem ulice wiodły do ściany nicości. Większość
Paryża nie została jeszcze zapamiętana i opróżniona.
   Zamknął oczy. A może miał je nadal otwarte? Tak czy
nie, nie robiło to żadnej różnicy zbiornikom pamięci, trójwymiarowej
płycie, jeszcze nie zawierającej, danych - żadne z tych miejsc nie zostało
na razie skatalogowane.
   Kiedy Muchy wrócą na ojczystą planetę z plonem
tysiąca lub dziesięciu tysięcy miejsc, Obcy unoszący się w innych
zbiornikach zeroczuciowych będą wędrować bulwarami Paryża i katalogować
wszystko, kawałek po kawałku, cegła po cegle. Les mouches będą łowić
bateau-mouche w Sekwanie, toczącej swe zmierzwione, impresjonistyczne
wody. Woda była nazbyt ruchliwa, by ją dokładnie zapamiętać czy łączyć z
nią jakieś idee. Podobnie listowie cmentarnych drzew było tu tylko
szczątkowym zarysem, chociaż wszystkie detale grobowców były oddane
wiernie, a każda dachówka odległych domów była dokładnie taka...
   Papież nie życzył im-bon voyage, czego w duchu
spodziewał się Charles. Borrominł szybko przekazał jego i Kathinkę pod
opiekę dwóch strażników, którzy zaprowadzili ich dalej, na kraniec
papieskich włości. Charles nigdy nie dowiedział się, jak umówili się z
Obcymi, ale po nadaniu krótkiego sygnału przez radio pojawiła się Mucha
niosąca zapasowy plecak odrzutowy. Zgodziła się polecieć po drugi.
Tymczasem Charlesowi pożyczono czarną sutannę, żeby upodobnić go trochę do
przybysza.
   Tak wyposażeni, razem z Kathinką zostali
odtransportowani przez Obcego w pobliże piramidy: jak dwa ubrane na czarno
anioły. Wątpliwe, by zwiodło to ONZ, jednak taktyka ta miała w sobie coś
przemawiającego do wyobraźni. Nowy święty Józef z Copertino, lewitujący w
towarzystwie Latającej Zakonnicy. Czy Tarini, gdyby go ostrzeżono, mógłby
naprawdę przechwyćić Kathinkę wysyłając grupę sił specjalnych lub
śmigłowiec zaopatrzony w sieć? Możliwe.
   Wreszcie na pokładzie: tyle zbiorników, połączonych
szarymi rozporami, rurami i rurkami, ceramicznymi drabinkami i pomostami,
stojących blisko siebie niczym wielkie czarne paciorki. Pochyłe ściany
piramidy wysyłały opalizujący, fosforyzujący blask. Gdzieś w głębi cicho
mruczały obce maszyny...
   Zanurzony w zeroczuciowym zbiorniku Charles wzdrygnął
się wspominając, jak pół tuzina Much pochwyciło jego i Kathinkę w swoje
stalowe ramiona i zdarło z nich odzież. Wrzucono go w błotniście śliski
płyn zbiornika, przetykany kleistymi włókienkami... żeby utonął? Na pewno
żeby pozbawić go bodźców, zamknąć w czarnej, wypełnionej niemal po brzegi
trumnie.
   Jednak okazało się, że pływa w zbiorniku niczym w
Morzu Martwym. Kiedy pokrywa odcięła dostęp światła - przy czym Charles
spazmatycznie łapiąc powietrze wydawał chrapliwe rzężenia, które ucichły,
gdy przestał słyszeć - pojawiło się zapamiętane miejsce, oczarowując go.

   To była. Cytadela w Kairze. Właśnie zauważył Muchę
dotykającą bogato zdobionej ściany meczetu, fragment arabeski,
ekstatycznie poruszającą przy tym wąsami. Kiedy Charles dotarł w to samo
miejsce, przyszło olśnienie; pokrętne, senne, częściowe zrozumienie i n t
e n c j i Obcych i zasady budowy statku; sieć zbiorników na górze i na
dole, i najgłębszy ze wszystkich wielki zbiornik zawierający Gruczoł,
czarną, rozdętą masę o licznych oczach, ptasim dziobie i kilku otworach
wydzielniczych, pozbawioną kończyn.
   Gruczoł.
   Przebłysk zrozumienia: przyczyn i niebezpieczeństwa.
Później podryfował - popłynął - przez ścianę nicości wokół Kairu, najpierw
do San Francisco, a teraz na Montmartre. Oto naprawdę pamiętne miejsca;
nie tylko zachowane w pamięci, lecz rzeczywiste.
   Jak długo unosił się w zbiorniku? Stracił poczucie
czasu. W końcu uświadomił sobie, co powinien zrobić, i kazał swojej
niewidocznej, pozbawionej czucia ręce podnieść się; nie ręce jego
widmowego ciała, które unosiło się nad cmentarzem, lecz ręce z krwi i
kości, z którą stracił kontakt.
   Pokrywa nad jego głową uniosła się lekko i światło
piramidy starło obraz Paryża.
   Ostrożnie podciągnął się w górę. Wrażenia powróciły
gwałtownie, gdy śliski płyn zsunął się z niego jak futerał. Jeśli przedtem
jedna z Much siedziała na pokrywie zbiornika, to teraz jedyna, która
znajdowała się w zasięgu wzroku, przysiadła opierając się oń,
podkurczywszy długie nogi jak pasikonik.
   Charles wyszedł na pomost, gdzie leżała pożyczona
sutanna i jego bielizna. Czuł się odświeżony jak po masażu; kiedy się
ubierał, wzbierała w nim wesołość.
   Czekał nie przejmując się upływem czasu - nad którym
zdawał się mieć pełną kontrolę, mogąc go przyspieszać lub zwalniać - aż
opodal otworzył się inny zbiornik i wynurzyła się siostra Kathinka.
   Zakonnica, naga. Zerknął i odwrócił oczy, po czym
spojrzał jeszcze raz. Oprócz dość opalonej twarzy była tak biała jak ciała
malowane przez Lucasa Cranacha, średniowiecznego piewcy bladości. Charles
ujrzał te same wąskie biodra co na płótnach Cranacha, i te same strome,
białe piersi - okrągłe, białe owoce, półkule małych jabłek. Była jednak
wyższa i chudsza niż piękności Cranacha, a nogi miała bardziej muskularne
dzięki długim godzinom baletowych ćwiczeń.
   Była piękna, chociaż spełniała wymogi współczesnych
kryteriów piękności w nie większym stopniu niż krótkonoga zmysłowość
Olivii. Charles był pierwszym mężczyzną, który ją z o b a c z y ł.
Wcześniej, kiedy rozebrano go przemocą, wpadł w panikę. Teraz ciało
Kathinki przemówiło do niego jednym słowem: nieosiągalna! Jeśli ciało
drugiej osoby zawsze tworzyło w jego umyśle wizerunek, który aż za dobrze
rozumiał, jeżeli zawsze widział w nim to, co już wiedział, to jak mógł być
naprawdę podekscytowany? Dotykanie takiej osoby było tylko autopieszczotą;
nie mogło nim wstrząsnąć, wytrącić z równowagi, doprowadzić do ekstazy, A
jednak Kathince udało się to; tak jak Oliwii, jak Martine. Charles zamknął
oczy; nie po to, by nie krępować Kathinki, ale by sprawdzić, czy jej
marmurowy posąg utrwalił się w jego pamięci. Jednak oczy jego duszy
zdradziły go; zapewne tak musiało być. Ujrzał tylko wysoki, biały,
rozmazany kształt. Kiedy otworzył oczy, w pośpiechu nakładała habit.
   Oczy jej błyszczały. Oblizała wargi.
   - One pamiętają tak wiele, tak dokładnie! Nie
zapamiętują miejsc tylko dla nich samych. Całe miasta są ich różańcami, na
które nizają wspomnienia. Cóż za boska pamięć! Wykraczająca poza zwykłe
znaczenie tego słowa. Pamięć, jaką Bóg zachował o Stworzeniu; a one
wykorzystują ten... ten boski dar do katalogowania!
   Jej oczy lśniły po doznanym wstrząsie.
   - One są... urzędnikami, właśnie tak. Razem z tym
Gruczołem mają władzę, prawda? Moc czynienia cudów. Mogą też być jak
szarańcza, te Muchy. Mogą pochłaniać miejsca, jeśli stracą kontrolę nad tą
siłą. mW pewnym sensie miała rację. Muchy ze swym Gruczołem nie tyle miały
dostęp do "Boga", co do uniwersalnej siły informacji, do metapamięci
Wszechświata; do pewnego wymiaru będącego fundamentem rzeczywistości.
Wykorzystywały siłę utrzymującą rzeczywistość, zachowującą jej ciągłość.
Pamięć była źródłem tożsamości wszystkiego, jedynym ogniwem łączącym
wrażenia i zdarzenia - nie tylko żywych istot, lecz całego fizycznego
Wszechświata. Pamięć Much była tak doskonała...
   - One są chore - rzekł szorstko. - Ogarnięte obsesją.
Zbyt jednostronnie rozwinięte. Szalone.
   Czyż te słowa nie dotyczyły i jego? O nie! Świadomie
uniknął zimnego prysznica, jaki mogły nań ściągnąć jego zdolności, burząc
wszelkie bariery między nim a innymi, niszcząc jego osobowość. Dlatego
usiłował zapamiętać różne miejsca i sceny swojego życia, żeby znaleźć w
nich oparcie. Muchy zapamiętywały rzeczywistość tak dobrze, że mogła ona
stać się ofiarą ich myśli; tyle, że były jedynie - właśnie tak! -
urzędnikami, zwykłymi referentami katalogującymi obce fakty,
przypisującymi je do zapamiętanych obiektów, kolekcjonującymi nowe miejsca
jak puste karty kartoteki. Jednak kiedy tamta Mucha została zabita,
zniknęła kopuła bazyliki Świętego Piotra. Ich moc wydostawała się na
zewnątrz; oddziaływała na Olivię. To tej sile zawdzięczała swoje
nadzwyczajne przebłyski intuicji, zdolność przepowiadania przyszłości...

   - Cuda bez wiary! - wykrzyknęła Kathinka. - Niebiosa,
miasta Boga, wybudowanie przez urzędników z Piekła. Gorzej; urzędników
znikąd.
   - Im wcześniej odlecą do domu, tym lepiej, co?
Pozostawiając nam nasz świat i nasze rozmowy rozbrojeniowe, nasze zwykłe
przekonania i niebezpieczeństwa. To co o nich mówimy, to głównie... s ł o
w a. Pamięć, superpamięć; co o tym wiemy? Muchy zakładają, że jesteśmy do
nich podobni, że budujemy kościoły, aby zapamiętać fakty! One nie są
podobne do nas bardziej niż wieloryby.
   - Jeśli nie możemy się z nimi dzielić... połączyć
się, jeśli one nie są ani Bogiem, ani diabłem... - zaczęła Kathinka.
   Cichy pomruk piramidy utonął w nagłym ryku silnika,
szumie śmigieł helikoptera, brzęku metalu. Przez luk wsunęła się
aluminiowa drabinka, tworząc pomost. Sądząc po odgłosach, przez inne luki
także. Ludzkie głosy krzyczące: naprzód, naprzód! Zamaskowany komandos
uzbrojony w karabin maszynowy wdrapał się zwinnie jak małpa po drabince i
zeskoczył na pokład. Blask nie obrócił go w popiół. Następny komandos
poszedł w jego ślady. Przybyli wspólnicy.
   - Całkowicie pokojowa akcja.
   Głupawo uśmiechnięty Tarini równie dobrze mógłby
zachwalać jakiś towar.
   - Chciałeś powiedzieć: inwazja! - odparł Charles.

   Tarini wszedł do piramidy zaraz po tym, jak otrzymał
raport, że została zajęta, a nieliczne Muchy obecne w środku
unieruchomione. Prowizoryczne furtki z drucianej siatki zakrywały teraz
wszystkie luki, ponieważ nikt nie wiedział, jak można by je zamknąć. Już
kilka Much, wracających, by się opróżnić, krążyło lub unosiło się nad
piramidą, nie mogąc dostać się do środka. Ponieważ nie podjęły żadnych
wrogich działań, nikt im nie przeszkadzał.
   - Żadnych ofiar, Carlo. Zdobyliśmy gwiazdolot.
   "My" - to znaczy kto? ONZ? NATO? CIA? ABCDE?
   - Statek napędzany przez paranormalny Gruczoł - rzekł
Charles.
   - Napędzany przez co?
   Dyskusja rozpoczęta przy najbliższym luku wlotowym
trwała krótko; po chwili dołączyła do nich Olivia. Ignorując Tariniego
spojrzała na Charlesa. Popatrzyła na cień czasu, który spędził w
zbiorniku, a później na zakonnicę. Nagle zaniosła się szaleńczym
chichotem.
   - Lubieżniku - powiedziała do Charlesa. - Ty nie
chcesz mnie; chcesz zakonnicy, jak pragnę pieprzyć! Potrzebujesz swojej
Martine, która wyciągnie cię z tego bagna, ponieważ jest stuknięta. Och,
kurwa; to kwestia gruczołów, prawda? Zawsze chodzi o gruczoły.
   Dotknęła rękami skroni.
   - Tak, tutaj, blisko Gruczołu, wizje są wyraźniejsze.
Chodźmy go zobaczyć. Chcę popatrzeć na jego cienie! Może wtedy dowiemy
się, w jakie gówno wdepnęliśmy dzięki tobie, Dino Fuchsie Prometeuszu!

   Wybaczcie ten wybuch. Wibracje roju wytrąciły Olivię
z równowagi.
   Tarini wytrzeszczył oczy.
   - Dino fuksem Prometeusza?
   - Tak, jesteś pieprzniętym Prometeuszem! Chciałbyś
wykraść ogień! Lecieć na Jowisza! Na grzbiecie sępa, który wyrwie nasze
flaki!
   Odezwała się jedna z unieruchomionych Much:
   - Weźmiemy pasażera, jeśli chcecie... w podróż we
śnie pamięci z Gruczołem... jeżeli powstrzymacie wasz zły atak, zły dla
waszych miast.
   - Grozicie nam? - spytał Tarini. - Czym? Wasz statek
został zdobyty, Mucho! Opanowaliśmy go.
   - To Gruczoł nad nim panuje - powiedziała Kathinka. -
Co jest z tym gruczołem? Czy to ich żywe źródło energii? Królowa roju? No,
wszystko co żyje, chce żyć. Gdzie to jest?
   - Tam, na dole, w tym dużym zbiorniku - rzekł
Charles. - Jeśli się nie opróżnimy...
   - Zamknij się!














    Czarne. Miękkie. Ogromne
niczym diugoń lub mors. Oczy, które widziały... co mogły widzieć w tych
ciemnościach? Może to nie prawdziwe oczy, lecz narządy pełniące inną
funkcję?
   Unoszące się we własnych wydzielinach, które
przepływały rurami do innych zbiorników. Westchnienia oddechu. Cienie
pełzające we wnętrzu zbiornika...
   Jak opisać cienie tym, którzy ich nie widzieli? Może
jako negatyw fotografii istniejący równocześnie z innym, później wykonanym
zdjęciem. Podwójne, czarno-białe naświetlenie. Obraz duchów.
   Tu było wiele cieni Obcych. A właściwie wyraźniej się
je dostrzegało.
   Od kiedy krzykiem utorowałam sobie drogę na pokład
statku - przejście dla osobistego przedstawiciela Prezydenta! - byłam
jeszcze bardziej odmieniona wiedzą o przeszłości, o Kathince, Tarinim, a
szczególnie o Charlesie; całe jego życie zobrazowane w biograficznej aurze
cieni, jakby był jakimś miejscem.
   Istota ludzka musi unikać tego tygla, stopienia się,
inaczej zatraca poczucie kierunku. Tak zostaliśmy stworzeni; oddaleni od
siebie, szukający dróg do zrozumienia innych, lecz nie wtapiający się w
nich - nie tak jak Muchy.
   Ludzie potrzebują jednego punktu widzenia, a nie
obrazu z mozaikowatej siatkówki. Ja na ten punkt wybrałam Charlesa,
ponieważ widziałam go najpełniej ze wszystkich. Aby opowiedzieć tę
historię, wybrałam jego oczy, jego głos, jego pragnienia.
   Cienie pełzały we wnętrzu zbiornika...
















    Dawno temu przodkowie Much
zaznaczali otoczenie sygnałami zapachowymi Nowe doświadczenia były
kodowane w molekułach i dopóki nie zostały wydalone, Mucha nie mogła
niczego zapomnieć; jej wiedza nie malała. Wszystko, czego doznała,
pozostawało w pełni rzeczywiste; w rozbudowanej, ciągłej, natychmiastowej
rzeczywistości, która pęczniała wiedzą, chyba że rozładowano ją na
skałach, ścieżkach lub łodygach roślin, by w końcu się rozwiała.
   Napotykając wszystkie te sygnały, Muchy żyły życiem
wszystkich członków społeczności niemal tak intensywnie jak swoim własnym.
Każda uczestniczyła w życiu innych. Prawie udało im się stworzyć zbiorową
inteligencję. Większe, rzadsze, nieruchawe samice pływały w sadzawkach
swoich własnych wydzielin, które były w stanie przejąć - utrwalić -
wydzielane molekuły pamięci dostarczane przez odwiedzające je, wędrujące
po świecie samce. W tych sadzawkach chowały się młode, ucząc się, co to
znaczy być Muchą.
   W miarę jak zespół ich zbiorowych doznań stawał się
bardziej złożony, rozwijał się konflikt zmysłów. To co Mucha zwęszyła i
czego skosztowała, to widziała i słyszała. Zatem tego, co widziała,
powinna była i kosztować. Muchę przytłaczał ogrom doznań, których
osobiście nie doznała.
   Samice, Gruczoły, odkryły zasady procesu sortowania.
Wprowadziły sposób porządkowania świata tak, aby nie był już chaotycznym
zbiorem wspomnień. I tak Muchy zaczęły tworzyć porządne mury, budowle,
miasta - a każde z sadzawką na środku, w której zawierała się pamięć o
danym mieście, uporządkowana wiedza zakodowana w zapamiętany wzór. Miasto
było myślą, myśl była miastem. Wytworzyła się cywilizacja.
   Gruczoły, centra zbiorowej świadomości, uległy
przemianie do metapamięci, stały się polami informacji leżącymi u podstaw
rzeczywistości. Miasteczka, miasta i wyobrażenia tych miast wraz z
informacjami zakodowanymi w każdej ich cząsteczce stały się całkowicie
zgodne w superprzestrzeni...
   Oto cienie, które widziałam wokół unoszącego się w
zbiorniku Gruczołu; na tyle byłam w stanie je zrozumieć. I ta wizja
skazała mnie na wieczne wygnanie.
   Niewiele więcej pozostało do opowiedzenia. Och, tak.

   - Melduję, że centrum Pragi zniknęło!
   - Co takiego?
   - Generał Doyle mówi, że zniknęło. Niczego tam nie
ma; tylko pusta, płaska przestrzeń. Zniknęło jak ta kopuła!
   Mucha, nie dopuszczona do swojego roju, spadła do
Lake Albano. A może rzuciła się w nie. Obładowana wspomnieniami,
przeciążyła swój plecak odrzutowy. To co pamiętała, przemienione w
superprzestrzeni, zostało wymazane, stracone.
   Trzeba było utraty kilku innych miejsc - starej
Mombasy, Gandawy, środka Nowego Orleanu - żeby Tariniemu rozkazano wycofać
się z piramidy i wpuścić powracające Muchy, by się opróżniły.
   Po tym wszystkim Obcy dalej robili swoje, latając tu
i tam, zapamiętując wielkie miasta świata. Ci zwariowani, niby potężni
przybysze byli teraz jeszcze skrupulatniej pilnowani przez siły
bezpieczeństwa. Pozostali na Ziemi przez jeszcze jeden rok - dla mnie
niezwykle wyczerpujący, ponieważ przez tak długi czas musiałam się trzymać
z dala od innych ludzi na tyle, na ile pozwalała na to moja praca. Byłam w
tym teraz aż za dobra; to by mnie zniszczyło. Mimo że od roju oddzielał
mnie cały ocean, mogłam się wtopić - w innych ludzi.














    Co do ich techniki, która
zarówno pozwoliła im stwierdzić nasze istnienie, jak i pokonać dzielące
ich od nas lata świetlne, to zapewne tego też dokonali dzięki swej sztuce
zapamiętywania przez dostęp do superprzestrzeni, w której zapisywane są
wszystkie wydarzenia, rozproszone równomiernie niczym hologram, i dzięki
umiejętności świadomego "zapominania" o odległości między ich ojczystą
planetą a naszą, a nie za pomocą manipulowania jakąś hipersiłą (chociaż
może dysponują i tym).
   A jednak biorą pasażera do gwiazd, do swojej
ojczyzny, żeby sam się przekonał! Gdyby człowiek mógł odbierać
rzeczywistość tak jak one! Podtrzymali tę propozycję, chociaż z góry
wiadomo było, że będzie mogła z niej skorzystać tylko któraś z osób, które
brały bezpośredni udział w wydarzeniach.
   Najwidoczniej istota ludzka musi polecieć do gwiazd,
nawet z biletem w jedną stronę i bez możliwości przysłania kartki 'z
pozdrowieniami - choćby tylko po to, żeby wiedziano, że taką podróż
podjęto.
   Kto będzie tą osobą?
   Charles? Och, nie. Nowy Orlean zniknął i Charles
musiał znów spotkać Martine. Teraz kiedy poznał zwariowanych przybyszów,
może zaczął lepiej rozumieć tajniki jej serca. Może wejdzie do domu
wariatów, świadomy wszystkich wypisanych na nim znaków, i może zdoła
wskazać jej wyjście, sposób, w jaki Martine może stać się jedną, kompletną
osobowością.
   A więc Kathinka? - która za tysiąc lat mogłaby zostać
kanonizowana za swoje poświęcenie? Nie, to by ją zgubiło, zniszczyło jej
wiarę. Wiara to przekonanie o istnieniu nadistoty. Muchy nie potrzebowały
takiej wiary, skoro już były częścią nadistoty, z nadpamięcią
umiejscowioną w innym wymiarze czasoprzestrzeni. Lata świetlne od Rzymu,
Kathinka mogłaby zwiedzać pozbawiony kopuły bazyliki Watykan, kiedy tylko
by chciała, jednak widok ten ukazałby jej tylko - i to nieuchronnie -
wpisane w mury życie niewiernych Much, które uwalniały się od ciśnienia
pamięci w świeżych, pustych miejscach Ziemi.
   Tarini? Ha! Ten upadły Prometeusz szpiegostwa wygnany
na obcą gwiazdę, z dala od kłopotów? Lepiej miał się w Hondurasie, dokąd
go karnie przeniesiono.
   Nie, to ja. Olivia.
   Ponieważ utraciłam swój życiowy kompas. Na Ziemi
wtopiłabym się, co oznacza, że stałabym się szalona jak Martine, tylko
bardziej - byłabym kilkoma osobami naraz. Moja igła wskazywała teraz tylko
w dal, w dal, gdzie sąsiedzi będą choć trochę do mnie podobni. I
jednocześnie tak krańcowo odmienni, że będę mogła pozostać sobą.
   Ja, Olivia, śniąca teraz tę opowieść w zbiorniku
Gruczołu, z którym łączą się wszystkie pozostałe statki zbiorniki,
prowadząca narrację tak, jak nauczono mnie mówić o ruinach Koloseum,
kamień po kamieniu, część po części, tak by mogła być odgrywana w tym
teatrze pamięci, niezapomniana.
   Tylko jak ją zrozumieją jej przyszli czytelnicy,
Obcy?

przekład : Zbigniew A. Królicki     powrót







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wykład 05 Opadanie i fluidyzacja
Prezentacja MG 05 2012
2011 05 P
05 2
ei 05 08 s029
ei 05 s052
05 RU 486 pigulka aborcyjna
473 05

więcej podobnych podstron