12 (136)



















Jean M. Auel     
  Łowcy Mamutów

   
. 12 .    





    - Popatrz, ile lodu przywarło do ich sierści - powiedziała
Ayla, starając się rękami wykruszyć sople z długiej sierści Whinney. Kobyła
parsknęła, wydmuchując z nozdrzy kłąb pary w zimnym, porannym powietrzu. Huragan
uspokoił się nieco, ale ciemne chmury na niebie nadal wyglądały złowieszczo.

    - Ależ konie zawsze są przecież zimą na zewnątrz. Na ogół nie
żyją w jaskiniach - powiedział Jondalar, starając się przemówić jej do rozsądku.

    - I wiele koni ginie w czasie zimy, nawet jeśli chowają się w
osłoniętych miejscach w czasie złej pogody. Whinney i Zawodnik zawsze mieli
ciepłe i suche miejsce, kiedy im było potrzebne. Nie żyją w stadzie i nie są
przyzwyczajone do takiej pogody. To nie jest dobre miejsce dla nich... i to nie
jest dobre miejsce dla mnie. Powiedziałeś, że możemy odejść, kiedy zechcemy. Ja
chcę wrócić do doliny.
    - Aylo, czy nie przyjęto nas tutaj z otwartymi rękami? Czy
większość ludzi nie jest miła i gościnna?
    - Tak, przyjęli nas. Mamutoi starają się być uprzejmi i hojni
wobec swoich gości, ale my jesteśmy tutaj tylko gośćmi i pora odejść.
    Jondalar patrzył w ziemię ze zmarszczonym czołem. Chciał coś
powiedzieć, ale nie bardzo wiedział jak.
    - Aylo... ehm... powiedziałem ci, że coś takiego może się
zdarzyć, jeśli... jeśli będziesz mówić o... ludziach, z którymi żyłaś. Większość
nie myśli o... nich w taki sposób, jak ty. - Podniósł głowę. - Gdybyś tylko o
tym nie mówiła...
    - Umarłabym, gdyby nie klan, Jondalarze! Czy uważasz, że mam
się wstydzić ludzi, którzy się mną zaopiekowali? Czy myślisz, że Iza była mniej
ludzka niż Nezzie? - pytała wzburzona Ayla.
    - Nie, nie. Nie o to mi chodzi, Aylo. Nie mówię, że masz się
ich wstydzić, mówię tylko... mam na myśli... nie musisz mówić o nich do ludzi,
którzy tego nie rozumieją.
    - Nie jestem pewna, czy ja rozumiem. A o kim uważasz mam mówić,
kiedy mnie pytają;kim jestem? Kim są moi ludzie? Skąd pochodzę? Nie jestem już
klanem - Broud mnie przeklął, dla nich jestem martwa - ale chciałabym być! Oni
przynajmniej zaakceptowali mnie jako znachorkę. Pozwoliliby mi pomóc kobiecie,
która potrzebuje pomocy. Wiesz, jakie to okropne patrzeć na jej cierpienie i
mieć zakaz udzielenia pomocy? Jestem znachorką, Jondalarze! wykrzyknęła z
rozpaczą i z gniewem odwróciła się do niego plecami.
    Latie wyszła z ziemianki i zobaczyła Aylę z końmi. Podbiegła i
spytała z uśmiechem, czy może pomóc.
    Ayla przypomniała sobie, że poprzedniego wieczora prosiła ją o
pomoc i próbowała opanować się.
    - Nie myślę, że teraz trzeba pomocy. Nie zostaję, wrócę do
doliny niedługo - odpowiedziała w języku dziewczynki.
    Latie była zdruzgotana.
    - Och... no ... to nie będę przeszkadzać - powiedziała i
zawróciła z powrotem do wejścia.
    Ayla zobaczyła jej gorzkie rozczarowanie.
    - Ale konie potrzebują wyszczotkować sierść. Pełno lodu. Może
dziś pomożesz?
    - Mogę? - dziewczynka uśmiechała się znowu. - Co i mam zrobić?

    - Patrz, tu na ziemi, koło ziemianki, suche łodygi?
    - Chodzi ci o oset? - spytała Latie i zerwała sztywną łodygę z
okrągłym, kolczastym, wyschniętym czubkiem.
    - Tak, ja biorę z brzegu rzeki. To dobre szczotki. Złam, jak
to. Na rękę weź mały kawałek skóry. Łatwiej trzymać - wyjaśniała Ayla. Potem
podprowadziła ją do Zawodnika i pokazała jak trzymać oset i czesać włochatą,
zimową sierść młodego konia. Ayla wróciła do wyczesywania lodu z sierści
Whinney, a Jondalar stał koło źrebaka, dopóki ten nie przyzwyczaił się do obcej
dziewczynki.
    Obecność Latie chwilowo zakończyła ich rozmowę o odjeździe i
Jondalar był z tego zadowolony. Czuł, że powiedział więcej niż powinien i że
zrobił to w niewłaściwy sposób. Teraz brakowało mu l słów. Nie chciał, żeby Ayla
odeszła z Obozu Lwa w takich okolicznościach. Może już nigdy więcej nie opuścić
doliny, jeśli teraz tam wróci. Mimo całej swojej miłości do niej, nie był pewien
czy wytrzyma bez innych ludzi. Nie uważał zresztą, że ona powinna żyć tylko z
nim. Tak już dobrze dawała sobie radę i dogadywała się z ludźmi. Nie miałaby
większych kłopotów z przystosowaniem się do życia gdziekolwiek, także z jego
ludźmi, Zelandonii. Gdyby tylko chciała przestać mówić o... ale ona ma rację. Co
ma powiedzieć, kiedy ktoś pyta o jej pochodzenie? Wiedział, że jeśli ją zabierze
ze sobą do domu, wszyscy będą pytać.
    - Czy ty zawsze wyczesujesz im lód z sierści, Aylo? - spytała
Latie.
    - Nie, nie zawsze. W dolinie, konie idą do jaskini kiedy zła
pogoda. Tutaj, nie ma miejsca dla koni - powiedziała Ayla. Ja pójdę niedługo. Z
powrotem do doliny. Kiedy pogoda pozwoli.
    Nezzie szła ku wyjściu z ziemianki. Kiedy zbliżyła się do
zewnętrznej zasłony, usłyszała głosy i zaczęła słuchać rozmowy. Bała się, że
Ayla zechce odejść po tym, co zdarzyło się poprzedniego wieczoru, a to
oznaczało, że nie będzie więcej lekcji znaków rękami dla Rydaga i obozu. Nezzie
już zauważyła, że ludzie inaczej traktowali Rydaga teraz, kiedy mogli do niego
mówić. Poza Frebecem, oczywiście. Żałuję, że namówiłam Taluta, żeby ich
zaprosił... tylko, co by się stało z Fralie? Nie czuje się dobrze; to bardzo
trudna ciąża.
    - Dlaczego musisz odejść, Aylo? - spytała Latie. - Moglibyśmy
zrobić miejsce dla koni tutaj.
    - Ona ma rację. Nie będzie trudno zbudować namiot czy coś
takiego koło wejścia, żeby miały osłonę przed najgorszymi śniegami i wiatrami -
dodał Jondalar.
    - Myślę, Frebec nie lubi zwierząt tak blisko - odparła Ayla.

    - Frebec jest tylko jeden, Aylo - powiedział Jondalar.
    - Ale Frebec jest Mamutoi. Ja nie.
    Nie można było temu zaprzeczyć, ale Latie zaczerwieniła się ze
wstydu.
    Wewnątrz ziemianki Nezzie zawróciła i podeszła do Ogniska Lwa.
Talut się właśnie budził, odrzucił futra, spuścił nogi z krawędzi platformy i
usiadł. Podrapał się w brodę, przeciągnął i ziewnął potężnie, po czym skrzywił
się z bólu i złapał rękami za głowę. Dojrzał Nezzie i uśmiechnął się niepewnie.

    - Wypiłem wczoraj za dużo ognistej wody - oznajmił. Wstał,
sięgnął po swoją tunikę i naciągnął na siebie.
    - Talucie, Ayla chce odejść jak tylko pogoda się poprawi
powiedziała Nezzie.
    Wielki przywódca zmarszczył brwi.
    - Bałem się tego. To niedobrze. Miałem nadzieję, że przezimują
u nas.
    - Nie mógłbyś czegoś zrobić? Dlaczego złość Frebeca miałaby ich
wygnać, kiedy wszyscy inni chcą, żeby zostali?
    - Nie wiem, co moglibyśmy zrobić. Rozmawiałaś z nią, Nezzie?

    - Nie. Usłyszałam, jak rozmawiali na dworze. Powiedziała Latie,
że tutaj nie ma osłony dla koni, które zwykle wchodziły do jej jaskini, jak była
zła pogoda. Latie powiedziała, że moglibyśmy zrobić osłonę. Jondalar
zaproponował namiot lub coś podobnego obok wejścia. Wtedy Ayla powiedziała, że
nie sądzi, żeby Frebec chciał mieć zwierzęta tak blisko ale wiem, że nie
chodziło jej o konie.
    Talut ruszył do wyjścia razem z Nezzie.
    - Moglibyśmy zrobić coś dla koni - powiedział - ale jeśli chce
odejść nie możemy jej zmusić, żeby została. Nawet nie jest Mamutoi, a Jondalar
jest Zel.. Zella... czy jak to się nazywa.
    Nezzie go zatrzymała.
    - Czy nie moglibyśmy jej zrobić Mamutoi? Ona mówi, że nie ma
żadnych ludzi. Moglibyśmy ją zaadoptować, a potem ty i Tulie urządzilibyście
ceremonię wprowadzenia jej do Obozu Lwa.
    Talut zatrzymał się.
    - Nie jestem pewien, Nezzie. Nie bierzemy przecież każdego i
nie robimy z niego Mamutoi. Wszyscy musieliby się zgodzić i potrzebny nam by był
jakiś powód, żeby to wytłumaczyć Radom na Letnim Spotkaniu. Poza tym,
powiedziałaś przecież, że chce odejść - Talut odsunął zasłonę i pospieszył w
kierunku wąwozu.
    Nezzie zatrzymała się tuż przy wyjściu i spoglądała na niego,
potem spojrzała na wysoką kobietę o jasnych włosach, która czesała sierść
kobyły. Nezzie patrzyła na nią badawczo i zastanawiała się, kim właściwie jest
Ayla. Jeśli straciła rodzinę na półwyspie na południe od nich, mogli to być
Mamutoi. Wiele obozów spędzało letni czas koło Morza Czarnego i półwysep nie
leżał dużo dalej, ale Nezzie miała wątpliwości. Mamutoi wiedzieli, że jest to
terytorium płaskogłowych i z reguły trzymali się z daleka, poza tym było coś w
Ayli, co nie przypominało Mamutoi. Może jej rodzina była Sharamudoi, ci ludzie
znad rzeki na zachód, u których mieszkał Jondalar, albo może Sungaea, którzy
żyli na północny wschód, ale nigdy nie słyszała, żeby wędrowali tak daleko na
południe. Może byli całkiem obcy i podróżowali z jakiegoś innego miejsca. Trudno
powiedzieć, ale jedna rzecz jest pewna. Ayla nie jest płaskogłowa... a oni się
nią zaopiekowali.
    Z ziemianki wyszli Barzec i Tornec, a za nimi Danug i Druwez.
Zrobili do Nezzie gest na dzień dobry w sposób, który im pokazała Ayla; stało
się to niemal obyczajem w obozie i Nezzie wszystkich do tego zachęcała. Potem
wyszedł Rydag i też go wykonał. Odpowiedziała mu gestem i uśmiechnęła się do
niego, ale kiedy go objęła, jej uśmiech zbladł. Rydag nie wyglądał dobrze. Był
opuchnięty, blady i wyglądał na bardziej zmęczonego niż zwykle. Może zbliżała
się choroba.
    - Jondalarze! Tu jesteś - powiedział BarLec. - Zrobiłem taki
miotacz. Idziemy go wypróbować na stepie. Powiedziałem Tornecowi, że trochę
wysiłku pomoże mu zapomnieć o bólu głowy po wczorajszym piciu. Chcesz pójść z
nami?
    Jondalar zerknął na Aylę. Prawdopodobnie niczego teraz nie
rozwiążą, a Zawodnik wydawał się zupełnie zadowolony z obecności Latie.
    - Dobrze. Wezmę tylko mój miotacz - odparł Jondalar. Kiedy
czekali na niego, Ayla zauważyła, że zarówno Danug jak i Druwez zupełnie nie
zwracali uwagi na Latie, chociaż czerwonowłosy chłopak uśmiechnął się do niej
nieśmiało, ale natychmiast poszedł za mężczyznami. Latie z nieszczęśliwą miną
patrzyła za odchodzącym bratem i kuzynem.
    - Mogli mnie też spytać - mruknęła i wróciła do czesania
Zawodnika.
    - Chcesz się uczyć miotacza? - spytała Ayla, pamiętając czasy,
kiedy sama patrzyła z zazdrością za odchodzącymi myśliwymi.
    - Mogli mnie spytać. Zawsze wygrywam z Druwezem w obręcze i
oszczepy, ale nawet nie chcieli na mnie spojrzeć - powiedziała Latie.
    - Pokażę, jeśli chcesz, Latie. Jak konie wyczesane.
    Latie spojrzała na Aylę. Pamiętała, że po zdumiewającym pokazie
Ayli z miotaczem i procą, Danug patrzył na nią z zachwytem. Nagle uświadomiła
sobie, że Ayla nie próbowała zwracać na siebie uwagi, po prostu robiła to, co
chciała, ale czyniła wszystko tak dobrze, że ludzie musieli ją podziwiać.
    - Chciałabym, żebyś mi pokazała... - Umilkła i po chwili
spytała: - Jak się tego nauczyłaś? Z miotaczem i procą?
    Ayla zastanawiała się nad odpowiedzią. - Chciałam bardzo i
ćwiczyłam... bardzo.
    Od rzeki nadszedł Talut z mokrą głową i ociekającą brodą. Oczy
miał jak dwie małe szparki.
    - Oooo, moja głowa - zajęczał przeciągle.
    - Talucie, czemu zamoczyłeś głowę? Przy tej pogodzie!
Rozchorujesz się - łajała Nezzie.
    - Ja już jestem chory. Wpakowałem głowę do zimnej wody, żeby
się pozbyć bólu. Oooh.
    - Nikt ci nie kazał tyle pić. Wejdź do środka i wytrzyj się.
Ayla patrzyła na niego zaniepokojona i trochę zdziwiona, że Nezzie nie okazywała
żadnego współczucia. Ją samą bolała głowa i zaraz po wstaniu miała trochę
mdłości. Czy to z powodu tego napoju? Wody ognistej, którą wszyscy tak lubili?

    Whinney podniosła łeb i zarżała, a potem ją trąciła. Lód
przyczepiony do sierści nie przeszkadzał jej specjalnie, chociaż czasami był
ciężki. Lubiła, kiedy Ayla poświęcała jej czas i czesała, teraz zaś zauważyła,
że zamyślona Ayla przestała pracować ostowym zgrzebłem.
    - Whinney, przestań. Po prostu chcesz, żebym się tobą bez
przerwy zajmowała, prawda? - mówiła, używając tego swojego języka, którym zawsze
przemawiała do koni.
    Latie, chociaż słyszała to już kilka razy, ciągle jeszcze była
trochę zaskoczona dźwiękiem końskiego rżenia, który Ayla potrafiła naśladować.
Zauważyła również język znaków, do którego już się trochę przyzwyczaiła, chociaż
nie była pewna, czy dobrze zrozumiała gesty.
    - Umiesz mówić do koni? - zapytała.
    - Whinney jest przyjaciel - Ayla wymówiła imię konia na sposób
Jondalara, ponieważ wydawało jej się, że ludzie z obozu wolą to niż rżenie. -
Przez długi czas, jedyny przyjaciel. - Poklepała kobyłę, obejrzała sierść
Zawodnika i też go poklepała. Myślę, dosyć czesania. Teraz weźmiemy miotacz i
ćwiczymy.
    Weszły do ziemianki, przeszły koło nieszczęśliwie wyglądającego
Taluta i poszły do czwartego ogniska. Ayla wzięła swój miotacz i kilka oszczepów
i nagle zauważyła resztki herbaty z krwawnika, którą sobie zrobiła rano na ból
głowy. Wysuszone płatki kwiatów i kruche, pierzaste liście trzymały się jeszcze
łodygi, która rosła niedaleko ostu. Pikantny i aromatyczny świeży krwawnik był
teraz pozbawiony swojej mocy przez wiatr i deszcze, ale Ayla miała trochę
specjalnie wysuszonego i spreparowanego w swojej torbie znachorskiej. Ponieważ
czuła również mdłości i ból brzucha dodała go do herbaty razem z korą wierzbową.

    Może i Talutowi pomoże, pomyślała, chociaż sądząc po jego
narzekaniu, potrzebne tu byłoby coś mocniejszego, jak na przykład napój ze
sporysza, którego używała przy szczególnie silnych bólach głowy. Ale to bardzo
mocne lekarstwo.
    - Weź to, Talucie. Na ból głowy. - Podała mu kubek w drodze do
wyjścia. Uśmiechnął się słabo, wziął kubek i wypił, bez nadziei, że cokolwiek mu
pomoże, ale wdzięczny za współczucie, którego mu nikt inny nie chciał okazać.

    Kobieta i dziewczynka razem wspięły się na zbocze, kierując się
w stronę udeptanego toru, na którym wczoraj rozgrywano zawody. Kiedy dotarły do
płaskiej równiny zobaczyły na jednym końcu toru czterech mężczyzn, którzy
przyszli tu wcześniej. Poszły na drugi koniec, a za nimi powędrowała Whinney z
Zawodnikiem. Latie uśmiechała się do gniadego konia, który parskał, rżał, i
podrzucał w jej kierunku łbem. Konie zaczęły się paść, a Ayla pokazywała Latie,
jak rzucać oszczepem.
    - Trzymaj tak - zaczęła i pokazała wąski drewniany przyrząd,
który trzymała horyzontalnie. Włożyła dwa palce prawej ręki w skórzane pętle.

    - Teraz włóż oszczep - ciągnęła dalej, opierając drzewce
oszczepu długości ponad półtora metra o rowek wycięty wzdłuż miotacza. Wpasowała
koniec drzewca, uważając, żeby nie zgnieść piór. Potem, przytrzymując oszczep,
zamachnęła się i rzuciła. Długi, swobodny koniec miotacza uniósł się i oszczep
wyleciał z siłą i dużą prędkością. Podała przyrząd Latie.
    - Tak? - spytała dziewczynka, trzymając miotacz w sposób, jaki
jej Ayla pokazała. - Oszczep leży w rowku i wkładam palce w pętle, żeby go
trzymać, i opieram koniec o tylną część.
    - Dobrze. Teraz rzuć.
    Latie wysokim łukiem rzuciła oszczep na sporą odległość.
    - To nie jest takie trudne - powiedziała zadowolona z siebie.

    - Nie. Nie trudne rzucić oszczep - zgodziła się Ayla. Trudno
zrobić tak, że oszczep idzie gdzie ty chcesz.
    - Masz na myśli celność. Jak wrzucenie oszczepu do obręczy.
Ayla uśmiechnęła się.
    - Tak. Trzeba ćwiczyć, żeby oszczep wszedł w obręczy... do
obręczy. - Zauważyła Frebeca podchodzącego do mężczyzn i nagle uświadomiła sobie
swoje błędy językowe. Nadal nie mówiła poprawnie. Też potrzebne jej były
ćwiczenia. Ale po co właściwie? Nie miała zamiaru tu zostać.
    Latie ćwiczyła pod nadzorem Ayli i obie tak się w to wciągnęły,
że nie zauważyły mężczyzn, którzy przerwali własne ćwiczenia i zbliżyli się do
nich.
    - To był dobry rzut, Latie! - wykrzyknął Jondalar, kiedy
traciła w ustawiony cel. - Niedługo się okaże, że będziesz najlepsza! Chłopcy
zmęczyli się ćwiczeniami i chcieli zamiast tego popatrzeć na ciebie.
    Druwez i Danug patrzyli zażenowani. W przekomarzaniach się
Jondalara było trochę prawdy i Latie promiennie się uśmiechnęła. - Będę lepsza
niż ktokolwiek inny. Tak długo będę ćwiczyła, aż się nauczę.
    Uznali, że na dziś wystarczy już ćwiczeń i poszli z powrotem do
ziemianki. Byli tuż przed wejściem, kiedy ze środka wybiegł Talut.
    - Aylo! Tu jesteś. Co było w tym napoju, który mi dałaś?!
zagrzmiał.
    Cofnęła się o krok.
    - Krwawnik, trochę lucerny, kilka liści malin i...
    - Nezzie! Słyszysz? Dowiedz się od niej, jak ona to robi. Mój
ból głowy zniknął! Czuję się jak nowo narodzony! - Rozejrzał się wokół. -
Nezzie!?
    - Poszła z Rydagiem nad rzekę - powiedziała mu Tulie. Wyglądał
na bardzo zmęczonego i Nezzie nie chciała go zabierać tak daleko. Ale
powiedział, że chce iść z nią albo, że może chce być z nią... Nie jestem pewna
znaku. Powiedziałam, że po nią pójdę, żeby pomóc nieść z powrotem Rydaga albo
wodę. Właśnie tam idę.
    Ayla przysłuchiwała się uważnie słowom Tulie i to z kilku
przyczyn. Niepokoiła się o dziecko, ale odkryła również zdecydowaną różnicę w
postawie Tulie wobec niego. Był teraz Rydagiem, nie po prostu chłopcem i
powtarzała, co on powiedział. Stał się dla niej człowiekiem.
    - Ha... - Talut zawahał się, przez moment zdziwiony, że Nezzie
nie ma tuż koło niego, a potem spytał. - Nauczysz mnie, jak się to robi, Aylo?

    - Tak, nauczę.
    Miał bardzo zadowoloną minę.
    - Jeśli mam pić wodę ognistą, to powinienem znać lekarstwo na
następny poranek.
    Ayla uśmiechnęła się. Przy całych potężnych rozmiarach był w
tym olbrzymim, czerwonowłosym przywódcy jakiś urok. Nie wątpiła, że w gniewie
potrafił być groźny. Był równie zwinny i szybki, jak i silny. Z pewnością nie
brakowało mu inteligencji, ale było w nim coś łagodnego. Nie poddawał się
złości. Chociaż lubił żartować z innych, często śmiał się z własnych słabostek.
Z prawdziwym zaangażowaniem zajmował się problemami swoich ludzi i jego
współczucie obejmowało również ludzi spoza jego własnego obozu.
    Nagle wysoki, przenikliwy krzyk ściągnął uwagę wszystkich ku
rzece. Ayli wystarczyło jedno spojrzenie i popędziła w dół zbocza; wielu ludzi
pobiegło za nią. Nezzie klęczała nad małą, jęczącą z bólu postacią. Obok stała
Tulie, przerażona i bezradna. Kiedy Ayla dobiegła do nich, Rydag stracił już
przytomność.
    - Nezzie? - Ayla spojrzała pytająco na Nezzie.
    - Wchodziliśmy na zbocze - wyjaśniała Nezzie. - Było mu trudno
oddychać. Postanowiłam, że go wniosę i właśnie odkładałam worek z wodą, kiedy
zaczął krzyczeć z bólu. Potem upadł na ziemię.
    Ayla pochyliła się i ostrożnie zbadała Rydaga, przykładając
najpierw rękę, a potem ucho do jego piersi. Pomacała również szyję. Spojrzała na
Nezzie oczyma pełnymi niepokoju i zwróciła się do przywódczyni.
    - Tulie! Zanieś Rydaga do domu, do Ogniska Mamuta. Szybko! Sama
pobiegła naprzód i wpadła do ziemianki. Rzuciła się w kierunku platformy w
głowach jej posłania i gorączkowo przerzucała swoje rzeczy, aż znalazła
niezwykle wyglądającą torbę, zrobioną ze skóry wydry. Wysypała zawartość na
posłanie i przeszukiwała kupkę małych woreczków, patrząc na kształt, kolor i typ
sznurka, jakim były zawiązane oraz na ilość i rozmieszczenie węzełków na
sznurkach. Jej umysł pracował pospiesznie. To jego serce. Wiem, że problem jest
z sercem. Nie brzmiało jak trzeba. Co mam zrobić? Nie wiem zbyt dużo o sercu.
Nikt w klanie Bruna nie miał kłopotów z sercem. Muszę sobie przypomnieć
wszystko, co mówiła Iza. I ta druga znachorka na Zgromadzeniu Klanu. Ona miała
dwoje ludzi chorych na serce. Iza zawsze mówiła, żeby najpierw pomyśleć, co
właściwie jest źle. Jest blady i spuchnięty. Trudno mu oddychać i ma bóle. Jego
serce musi pracować mocniej, bić silniej. Co najlepiej użyć? Może bielunia?
Chyba nie. A co z ciemiernikiem czarnym? Belladona? Lulek czarny? Naparstnica?
Naparstnica... liście naparstnicy. To jest silne lekarstwo. Może go zabić. Ale
umrze, jeśli nie dostanie czegoś mocnego, co znowu pozwoli jego sercu pracować.
Ile wziąć? Gotować czy zaparzyć? Och, chciałabym pamiętać, co mówiła Iza. Gdzie
jest moja naparstnica? Czy w ogóle ją mam?
    - Aylo, co się stało? - podniosła głowę i zobaczyła Mamuta. -
To Rydag... jego serce. Zaraz przyniosą. Szukam... rośliny. Wysoka łodyga...
kwiaty wiszą... purpurowe, czerwone kropki w środku. Duże liście, jak futro od
dołu. Robi serce... bić. Znasz? - Ayli brakowało słów, ale wyrażała się jaśniej
niż jej się zdawało.
    - Oczywiście, digitalis. Inaczej nazywa się naparstnica. To
bardzo mocne... - Mamut patrzył jak Ayla zamyka oczy i bierze głęboki oddech.

    - Tak, ale konieczne. Muszę myśleć, ile... Tutaj jest woreczek!
Iza mówi, zawsze mieć ze sobą.
    W tym momencie weszła Tulie z chłopcem na rękach. Ayla chwyciła
futro ze swojego posłania, rozłożyła je na ziemi obok ogniska i na tym kazała
położyć dziecko. Nezzie stała tuż obok niego i wszyscy inni tłoczyli się wkoło.

    - Nezzie, zdejmij kurtę. Otwórz ubranie. Talucie, za dużo
ludzi. Trzeba miejsca - Ayla nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że wydaje
rozkazy. Rozwiązała mały, skórzany woreczek, który trzymała w ręku i powąchała
zawartość. Z namysłem spojrzała na starego szamana. Potem zerknęła na
nieprzytomne dziecko i jej twarz przybrała wyraz zdecydowania. - Mamucie,
potrzeba gorący ogień. Latie, weź kamienie do gotowania, miska wody i kubek do
picia.
    Podczas gdy Nezzie rozluźniała ubranie Rydaga, Ayla podłożyła
mu więcej futer i podniosła jego głowę. Talut odsuwał ludzi, żeby dać Rydagowi
więcej powietrza i Ayli przestrzeń do pracy. Latie gorączkowo wkładała kamienie
do ognia rozpalonego przez Mamuta, próbując zmusić je, by się szybciej zagrzały.

    Ayla sprawdziła puls Rydaga; trudno go było wysłuchać.
Przyłożyła mu ucho do piersi. Oddychał płytko i chrapliwie. Potrzebował pomocy.
Odchyliła mu do tyłu głowę, żeby udrożnić drogi oddechowe i zakryła mu usta
własnymi, żeby wdmuchać mu do płuc powietrze, tak jak to zrobiła z Nuvie.
    Mamut obserwował ją przez chwilę. Wydawała się zbyt młoda, żeby
dużo wiedzieć o uzdrawianiu, i z pewnością przez krótką chwilę była
niezdecydowana, ale ten moment już minął. Teraz była spokojna, koncentrowała się
na dziecku i wydawała rozkazy z cichą pewnością siebie. Skinął głową, usiadł za
bębnem z mamuciej czaszki i zaczął wybijać miarowy rytm, który w jakiś dziwny
sposób łagodził napięcie Ayli. Reszta ludzi obozu podchwyciła ciche mruczando;
łagodziło także ich napięcie i dawało poczucie, że się przyczyniają do wysiłku
ratowania dziecka. Również Tornec i Deegie włączyli się ze swoimi instrumentami,
a potem podszedł Ranec z bransoletami z kości mamuciej, którymi stukał w takt.
Muzyka bębnów, mruczando i grzechotanie bransolet nie było głośne, lecz
delikatnie pulsujące i łagodzące.
    Wreszcie woda się zagotowała. Ayla odmierzyła na dłoni trochę
wysuszonych liści naparstnicy i wrzuciła je na gotującą się wodę. Odstawiła
miskę i pozwoliła liściom naciągnąć, aż kolor płynu i intuicja podpowiedziały
jej, że lekarstwo jest gotowe. Nalała trochę płynu z miski do kubka. Położyła
głowę Rydaga na swoich kolanach i na moment zamknęła oczy. To nie było
lekarstwo, które można podawać lekką ręką. Niewłaściwa dawka mogła go zabić.

    Otworzyła oczy i dojrzała dwoje niebieskich oczu, pełnych
niepokoju i miłości, które się w nią wpatrywały. Z wdzięcznością uśmiechnęła się
do Jondalara. Podniosła kubek do ust i zanurzyła w nim czubek języka, żeby
sprawdzić stężenie roztworu. Potem przyłożyła kubek z gorzkim płynem do ust
dziecka.
    Zakrztusił się pierwszym łykiem, ale to go trochę oprzytomniło.
Poznał Aylę i starał się do niej uśmiechnąć, ale wyszedł z tego grymas bólu.
Zmusiła go do dalszego, powolnego picia i uważnie obserwowała jego reakcje:
zmiany w temperaturze i kolorze skóry, ruchy oczu, głębokość oddechu. Również
cały obóz przyglądał się z niepokojem. Nie zdawali sobie sprawy, ile ten
chłopiec dla nich znaczył, aż do momentu, w którym jego życie było zagrożone.
Wyrósł wśród nich, był jednym z nich i dopiero teraz zrozumieli, że wcale się
tak bardzo od nich nie różnił.
    Ayla nie zauważyła, kiedy ludzie umilkli, ale cichy dźwięk
głębokiego oddechu Rydaga brzmiał w absolutnej ciszy jak ryk zwycięstwa.
    Przy drugim, spokojnym oddechu skóra na jego twarzy odzyskała
niemal normalny kolor i Ayla poczuła, że jej lęk o niego zaczyna się zmniejszać.
Znowu odezwało się bicie bębnów, ale już w innym rytmie, zapłakało jakieś
dziecko, ktoś coś powiedział. Odstawiła kubek, sprawdziła puls na szyi Rydaga,
posłuchała bijącego serca. Oddychał swobodniej i z mniejszym bólem. Podniosła
głowę i zobaczyła Nezzie uśmiechającą się do niej przez łzy.
    Ayla trzymała chłopca w ramionach, aż była pewna, że bóle
minęły, a potem trzymała go dalej, bo tego chciała. Z przymkniętymi oczyma mogła
zapomnieć ludzi z obozu. Mogła niemal wyobrazić sobie, że ten chłopiec, tak
podobny do jej syna, jest naprawdę dzieckiem, które urodziła. Łzy zalewały jej
policzki, płakała nad sobą, nad swoim synem i nad tym chłopcem, którego trzymała
w ramionach.
    Wreszcie Rydag zasnął. To ciężkie przejście bardzo go
wyczerpało, jak również Aylę. Talut podniósł go i zaniósł do łóżka, a Jondalar
pomógł jej wstać. Opierała się o niego, wyczerpana i wdzięczna za jego pomoc.
Większość zgromadzonych ludzi miała w oczach łzy ulgi, ale trudno było im
znaleźć właściwe słowa. Nie wiedzieli, co powiedzieć tej młodej kobiecie, która
uratowała dziecko. Uśmiechali się do niej, kiwali z aprobatą głowami, dotykali
ją, kilku wymamrotało jakieś słowa. Ayli to w zupełności starczyło. W tym
momencie nie zniosłaby głośnych wyrazów wdzięczności lub pochwał.
    Kiedy Nezzie upewniła się, że Rydag śpi spokojnie, przyszła
porozmawiać z Aylą.
    - Myślałam, że to koniec. Trudno mi uwierzyć, że on po prostu
śpi. Dałaś mu dobre lekarstwo.
    Ayla przytaknęła.
    - Tak, ale mocne. Ale trzeba brać codziennie, trochę, niedużo.
Razem z innym lekarstwem. Zmieszam dla niego. Robisz jak herbata, ale gotuj
trochę najpierw. Pokażę. Daj mały kubek rano, inny zanim śpi. Będzie robił
siusiu w nocy, aż opuchnięcie przejdzie.
    - Czy to lekarstwo go wyleczy? - w głosie Nezzie brzmiała
nadzieja.
    Ayla wzięła ją za rękę i spojrzała jej prosto w oczy.
    - Nie, Nezzie. Żadne lekarstwo go nie wyleczy. - W jej
stanowczym głosie brzmiał smutek.
    Nezzie pochyliła głowę z poddaniem. Wiedziała o tym, ale
lekarstwo Ayli spowodowało tak cudowną zmianę, że nie mogła powstrzymać nadziei.

    - Lekarstwo pomoże. Pomoże lepiej czuć się. Nie tak dużo bólu.
Ale nie mam dużo. Moje lekarstwa w dolinie. Nie myślałam, że idziemy na długo.
Mamut zna naparstnicę, może ma trochę. Mamut się odezwał:
    - Ja mam dar poszukiwania. Nie mam daru uzdrawiania, ale Mamut
z Obozu Wilka jest dobrym uzdrowicielem. Jak się pogoda poprawi, możemy tam
kogoś posłać.
    Ayla miała nadzieję, że ma dosyć leku, aby starczył dopóki ktoś
nie przyniesie więcej, ale wolałaby mieć własny preparat. Niezbyt ufała metodom
kogoś innego. Zawsze bardzo starannie suszyła duże, puchate liście powoli, w
chłodnym, ciemnym miejscu, żeby zachować jak najwięcej aktywnej substancji.
Właściwie chciałaby mieć tu wszystkie swoje starannie spreparowane ziołowe leki,
ale leżały w jej małej jaskini w dolinie. Tak jak Iza, Ayla zawsze nosiła ze
sobą znachorską torbę z wydrze] skóry, w której miała różne korzenie, kory,
liście, kwiaty, owoce i nasiona. Było to jednak niewiele więcej niż trzeba do
udzielenia pierwszej pomocy. W jaskini trzymała całą farmakopeę, mimo że
mieszkała sama i właściwie nie używała jej. Zbierała lecznicze rośliny siłą
nawyku i treningu. Było to dla niej niemal tak automatyczne jak chodzenie. Znała
wiele innych zastosowań roślin w jej środowisku, od włókien na sznury po
żywność, ale najbardziej interesowały ją ich właściwości uzdrawiające. Nie
umiała przejść obok rośliny, której leczniczą moc znała i nie zabrać jej ze
sobą, a było setki takich roślin. Jej wiedza o roślinach była tak duża, że
zawsze intrygowały ją nowe. Szukała w nich podobieństw do innych, które znała i
umiała układać je w kategorie w ramach szerszych grup. Potrafiła zidentyfikować
spokrewnione typy i rodziny, ale dobrze wiedziała, że podobny wygląd nie zawsze
oznacza te same właściwości i ostrożnie eksperymentowała na sobie, smakując i
testując z dużym doświadczeniem i znajomością rzeczy. Była równie ostrożna z
dozowaniem i przygotowywaniem. Wiedziała, że napar, zrobiony przez zalanie
wrzątkiem różnych liści, kwiatów czy jagód i zostawiony do naciągnięcia wyzwala
aromatyczne i nietrwałe esencje. Gotowanie, które dawało wywar, wydobywało
składniki żywiczne i gorzkie, i było skuteczniejsze w przypadku kory, korzeni i
nasion. Wiedziała, jak uzyskać oleje, żywice i inne składniki z ziół, jak robić
okłady, wzmacniające napoje, syropy, maści i balsamy, używając tłuszczu lub
składników zagęszczających. Wiedziała, jak mieszać różne zioła, jak je wzmacniać
lub rozcieńczać w miarę potrzeby.
    Ten sam proces porównań, stosowany u roślin, przeniosła w świat
zwierząt i między nimi również odkrywała podobieństwa. Wiedza Ayli na temat
anatomii człowieka i funkcji różnych części ciała była wynikiem długiej praktyki
wyciągania wniosków z obserwacji i znajomości anatomii zwierzęcej, nabytej
podczas oprawiania upolowanych zwierząt. Ich podobieństwo do człowieka było
widoczne.
    Ayla była botanikiem, farmaceutą i lekarzem; jej magia składała
się z tajemnej wiedzy przekazywanej i ulepszanej z pokolenia na pokolenie w
ciągu setek tysięcy lat przez zbieraczy i myśliwych, których istnienie zależało
od wiedzy o krainie, w której żyli i o wszystkim, co ich otaczało.
    Czerpiąc z niezmierzonych zasobów nie zapisanej historii,
przekazanych jej w czasie treningu przez Izę, wzbogaconych jej własnymi
zdolnościami analitycznymi i intuicją, Ayla potrafiła postawić diagnozę i leczyć
większość chorób i ran. Ostrym nożem krzemiennym dokonywała nawet mniejszych
operacji chirurgicznych, ale jej medycyna była raczej wiedzą o skomplikowanych,
leczniczych składnikach roślinnych. Dużo umiała i jej leki były skuteczne, ale
nie mogła przeprowadzić operacji chirurgicznej, żeby skorygować wrodzoną wadę
serca.
    Patrząc na śpiącego chłopca tak podobnego do jej syna, Ayla
czuła głęboką ulgę i wdzięczność, że Durc urodził się zdrowy i silny - ale to
nie łagodziło jej bólu, kiedy musiała powiedzieć Nezzie, że nie ma lekarstwa,
które wyleczyłoby Rydaga.
    Później, po południu, Ayla przeglądała swoje paczuszki i
woreczki z ziołami, żeby przygotować mieszankę, którą obiecała Nezzie dla
Rydaga. Mamut obserwował ją w milczeniu. Nikt nie mógł teraz wątpić w jej
umiejętności uzdrawiania, łącznie z Frebecem, który jednak nie chciał się do
tego przyznać, i sceptyczną Tulie. Ayla wyglądała jak normalna młoda kobieta,
bardzo atrakcyjna nawet dla jego starych oczu, ale Mamut był przekonany, że
kryje się w niej znacznie więcej niż ktokolwiek wiedział. Wątpił, czy sama zna
rozmiary swoich możliwości.
    Jakie trudne i fascynujące było jej życie - dumał szaman.
Wygląda tak młodo, ale doświadczeniem jest starsza od wielu ludzi. Jak długo
żyła z nimi? Jak zdobyła taką wiedzę na temat ich metod leczenia? Wiedział, że
tej wiedzy nie uczy się kogoś nie urodzonego wśród nich, a ona była obca,
bardziej obca niż ludzie mogli pojąć. A jeszcze jej niespodziewany talent do
poszukiwania. Jakie ma jeszcze ukryte talenty? Jaką ma wiedzę, o której sama nie
wie? Jakie ma sekrety?
    Jej siła ujawnia się w momentach kryzysu. Pamiętał, jak Ayla
wydawała rozkazy Tulie i Talutowi, a nawet jemu... i nikt nie oponował. W
naturalny sposób obejmuje przywództwo. Jakie przeciwności ukształtowały ją, że w
tak młodym wieku ma taką przytomność umysłu i taki autorytet? Matka ma dla niej
specjalny plan, ale co z tym młodym mężczyzną, Jondalarem? Z pewnością jest
dobrze wyposażony, ale jego dary nie są nadzwyczajne. Jaką wyznaczono mu rolę?

    Ayla chowała resztę swoich woreczków z ziołami, kiedy Mamut
nagle zwrócił uwagę na jej wydrzą torbę znachorską. Widział już kiedyś taką
torbę. Mógł zamknąć oczy i zobaczyć inną, tak do tej podobną. Przywołał
wspomnienia.
    - Aylo, czy mogę to zobaczyć? - spytał, ponieważ chciał jej się
dokładniej przyjrzeć.
    - To? Moja torba znachorska?
    Podała mu niezwykły worek i zauważyła guzy artretyczne na jego
długich, chudych, starych rękach. Stary szaman uważnie badał torbę. Wykazywała
oznaki długiego używania; musiała ją już mieć od dawna. Zrobiona była nie ze
zszytych czy połączonych skór, ale z jednej, całej skóry zwierzęcia. Zamiast
przeciąć brzuch wydry, co było normalnym sposobem obdzierania, przecięto tylko
podgardle i zostawiono łeb na nie przeciętym paśmie skóry na karku. Kości,
wnętrzności i mięso wyciągnięto przez dziurę i usunięto mózg, co trochę
spłaszczyło łeb. Potem wyprawiono całą skórę i wycięto małe otworki wokół karku,
przez które przeciągnięto rzemyk. W ten sposób powstał worek z lśniącego,
wodoodpornego futra wydrzego z nienaruszonymi łapami i ogonem oraz łbem używanym
jako zamknięcie. Mamut oddał jej torbę. - Sama to zrobiłaś?
    - Nie. Iza zrobiła. Ona znachorka klanu Bruna, moja... matka.
Uczyła mnie jak ja mała dziewczynka, gdzie rosną rośliny, jak robić lekarstwo,
jak użyć. Ona bardzo chora i nie idzie na Zgromadzenie Klanu. Brun potrzebuje
znachorki. Uba mała. Tylko ja jestem.
    Mamut słuchał uważnie i nagle ostro na nią spojrzał.
    - Jakie imię powiedziałaś?
    - Moja matka? Iza?
    - Nie, to drugie.
    Ayla pomyślała przez chwilę.
    - Uba?
    - Kto to jest Uba?
    - Uba jest... siostra. Nie prawdziwa siostra, ale jak siostra.
Ona jest córka Izy. Teraz ona jest znachorka... i matka...
    - Czy to jest często nadawane imię? - przerwał jej Mamut z
podnieceniem w głosie.
    - Nie... nie myślę... Creb dał imię Uba. Matka Izy miała to
imię. Creb i Iza mieli razem matkę.
    - Creb! Powiedz, Aylo, ten Creb, czy miał uszkodzone ramię i
kulał?
    - Tak - odpowiedziała zdziwiona Ayla. Skąd Mamut mógł to
wiedzieć?
    - I był tam jeszcze jeden brat? Młodszy, ale silny i zdrowy?
Zdumiona Ayla wpatrywała się w starą twarz Mamuta.
    - Tak. Brun. On był przywódcą.
    - Wielka Matko! Nie mogę w to uwierzyć! Teraz rozumiem.
    - Ja nie rozumiem - powiedziała Ayla.
    - Usiądź, Aylo. Chcę ci coś opowiedzieć.
    Podprowadził ją do platformy koło swojego posłania. Usiadł na
niej, a Ayla usiadła na macie na ziemi i patrzyła na niego wyczekująco.
    - Dawno temu, przed bardzo wielu laty, kiedy byłem młody,
przeżyłem dziwną przygodę, która zmieniła moje życie - zaczął Mamut. Ayla
poczuła dziwne drżenia pod skórą i miała wrażenie, że prawie wie, co on zaraz
opowie.
    - Manuv i ja pochodzimy z tego samego obozu. Mężczyzna, którego
jego matka wybrała na towarzysza, był moim kuzynem. Razem dorastaliśmy i, jak to
często robią młodzi ludzie; rozmawialiśmy o wspólnym odbyciu podróży, ale tego
lata, kiedy mieliśmy pójść, on zachorował. Był ciężko chory. Bardzo chciałem
rozpocząć tę podróż, którą planowaliśmy od lat i ciągle miałem nadzieję, że
pójdziemy razem, ale choroba trwała. Wreszcie, już pod koniec lata,
zdecydowałem, że pójdę sam. Wszyscy mi odradzali, ale nie mogłem usiedzieć na
miejscu. Mieliśmy zamiar okrążyć Morze Czarne i pójść wschodnim brzegiem aż do
wielkiego Morza Południowego, mniej więcej tą samą drogą, którą szedł Wymez. Ale
było już tak późne lato, że zdecydowałem pójść krótszą drogą przez półwysep i na
wschód przez góry.
    Ayla kiwnęła głową. Klan Bruna szedł tą drogą na Zgromadzenie
Klanu.
    - Nikomu o tym nie powiedziałem. To był kraj płaskogłowych i
wiedziałem, że wszyscy będą się sprzeciwiać. Myślałem, że jeśli będę ostrożny,
uda mi się uniknąć kontaktu z nimi, ale nie brałem pod uwagę wypadku. Wciąż
jeszcze nie jestem pewien, jak to się stało. Szedłem po wysokim nabrzeżu rzeki i
nagle poczułem, że lecę w dół. Musiałem stracić przytomność. Ocknąłem się późnym
popołudniem. Głowa mnie bolała i nie mogłem jasno myśleć, ale najgorsze było
moje ramię. Złamałem kość i wybiłem ją ze stawu. Miałem bardzo silne bóle.
Powlokłem się wzdłuż biegu rzeki, niepewny dokąd idę. Podczas upadku straciłem
pakunki i nawet nie próbowałem ich szukać. Nie wiem, jak długo błądziłem, ale
było prawie ciemno, kiedy wreszcie zobaczyłem ogień. Nie myślałem o tym, że
jestem na półwyspie. Kiedy zobaczyłem, że są jacyś ludzie w pobliżu, poszedłem
do nich.
    - Możesz sobie wyobrazić ich zaskoczenie, kiedy przykuśtykałem
do ognia, ale wtedy byłem już w takim stanie, że nie wiedziałem gdzie jestem.
Obudziłem się w nieznanym mi otoczeniu i nie pamiętałem, skąd się tam wziąłem.
Odkryłem, że mam okład na głowie i rękę na temblaku, przypomniałem sobie upadek
i uznałem, że mam dużo szczęścia, że znalazł mnie obóz z dobrym uzdrowicielem.
Wtedy podeszła do mnie kobieta. Chyba możesz sobie wyobrazić mój szok, kiedy
odkryłem, że to Obóz Klanu. Ayla również była w szoku.
    - Ty! Ty jesteś mężczyzna ze złamane ramię? Ty znasz Creba i
Bruna? - Po chwili z osłupienia i niedowierzania fala gorących uczuć wycisnęła
łzy z jej oczu. To było jak pozdrowienie z jej własnej przeszłości.
    - Słyszałaś o mnie?
    - Iza mi mówiła, zanim urodzona, jej matki matka leczy
człowieka ze złamane ramię. Człowieka Innych. Creb także to mówi. Mówi: Brun
pozwala mi zostać z klanem, bo wie od tego człowieka - od ciebie, Mamut - Inni
też ludzie. - Ayla umilkła i wpatrywała się w siwe włosy i pomarszczoną twarz
starca.
    - Iza już w świecie duchów. Jeszcze nie urodzona, kiedy ty
przyszłeś... i Creb... on był chłopiec, jeszcze nie wybrany przez Ursusa. Creb
był stary człowiek, jak umarł... jak ty możesz jeszcze żyć?
    - Wiele razy sam się zastanawiałem, dlaczego Matka użyczyła mi
tak wielu lat. Myślę, że właśnie dała mi odpowiedź.




następny    









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
136 12 (2)
tabela 136 od dnia 14 12 2008
136(b1) 12
248 12
Biuletyn 01 12 2014
12 control statements
Rzym 5 w 12,14 CZY WIERZYSZ EWOLUCJI
12 2krl

więcej podobnych podstron