07 Ku Rozstajowi Dróg





Dwie wieże - Rozdział 7




Ku Rozstajowi Dróg

F
rodo i Sam wrócili do swoich legowisk i czas jakiś odpoczywali w milczeniu; dzień już się zaczynał i ludzie krzątali się dokoła. Wreszcie przyniesiono hobbitom wodę do mycia i zaproszono do stołu nakrytego na trzy osoby. Faramir siadł z nimi do śniadania. Nie kładł się ani na chwilę od poprzedniego dnia, w którym jego oddział stoczył bitwę, lecz nie zdawał się wcale zmęczony. Gdy się posilili, wstał.
- Głód nie dokuczy wam w drodze - rzekł. - Wasze zapasy wyczerpały się, ale trochę prowiantu, stosownego w podróży, kazałem zapakować wam do worków. Na brak wody nie będziecie się uskarżać, póki będziecie szli przez Ithilien, nie pijcie jednak ze strumieni, które spływają z Imlad Morgul, z Doliny Żywej Śmierci. Chcę wam jeszcze coś powiedzieć: Moi zwiadowcy i strażnicy wrócili wszyscy, a niektórzy z nich dotarli w pobliże Morannonu. Przynieśli dziwne wieści. Cała okolica w krąg opustoszała. Na drogach nie widzieli żywej duszy, nie słyszeli kroków, głosu rogu ani nawet dźwięku naciąganej cięciwy. Cisza pełna oczekiwania zalega nad Bezimiennym Krajem. Nie wiem, co to znaczy. Na pewno jednak zbliża się moment wielkiej rozprawy. Nadciąga burza. Spieszcie póki czas! Jeżeli jesteście gotowi, wyruszymy natychmiast. Wkrótce słońce zaświeci nad królestwem cienia.
Przyniesiono hobbitom ich tobołki, znacznie teraz cięższe, a także dwie grube laski z wygładzonego drzewa, okute żelazem i opatrzone rzeźbionymi główkami, przez które przeciągnięte były rzemienne paski.
- Nie mam dla was darów godnych tej chwili pożegnania - rzekł Faramir - weźcie jednak te laski. Mogą się przydać w wędrówce przez góry i puszcze. Takich kijów używają mieszkańcy Białych Gór, lecz te przycięto na waszą miarę i okuto na nowo. Zrobiono je z pięknego drzewa lebethron, które jest ulubionym tworzywem naszych stolarzy i cieśli, a mają one ten dar, że zgubione wracają zawsze do właścicieli. Oby nie straciły tej zalety i nie zawiodły was w mrocznej krainie, do której idziecie!
Hobbici skłonili się w pas.
- Najgościnniejszy gospodarzu! - rzekł Frodo. - Elrond Półelf przepowiedział mi, że w podroży spotkam przyjaźń ukrytą w głębi serca i nieoczekiwaną. Prawdę mówił, bo nie mogłem spodziewać się od ciebie tyle przyjaźni, ile mi okazałeś. dzięki tej niespodziance ze złej przygody wynikło wiele dobrego.
Zaczęli się zbierać do wymarszu. Z jakiegoś zakamarka przyprowadzono Golluma, który wyraźnie nabrał już otuchy, chociaż w dalszym ciągu trzymał się jak najbliżej Froda unikając wzroku Faramira.
- Twemu przewodnikowi musimy zawiązać oczy - rzekł Faramir - tobie jednak zarówno jak twojemu służącemu chętnie oszczędzimy tej przykrości, jeśli sobie tak życzycie.
Gollum skrzeczał, wykręcał się, czepiał Froda, kiedy żołnierze podeszli, by zawiązać mu oczy. Frodo więc powiedział:
- Załóżcie nam wszystkim trzem opaski, a zacznijcie ode mnie, wówczas Smeagol przekona się, że nie macie złych zamiarów.
Tak też zrobiono, po czym wyprowadzono całą trójkę z Henneth Annun. Jakiś czas wędrowali przez korytarze i schody, aż w pewnej chwili owiała ich rześka, miła świeżość poranka. Szli dalej, wciąż jeszcze nic nie widząc, pod górę i znowu łagodnym skłonem w dół. Wreszcie Faramir kazał im odsłonić oczy.
Stali znowu pod sklepieniem lasu. Szum wodospadu nie dochodził do ich uszu, bo od rozpadliny, w której płynął potok, dzieliło ich wyciągnięte na południe długie ramię wzgórza. Od zachodu pomiędzy drzewami prześwitywało światło, jakby tam, za lasem, świat się kończył i poza jego krawędzią nie było nic prócz nieba.
- Tu ostatecznie rozchodzą się nasze drogi - rzekł Faramir. - Jeżeli posłuchacie mojej rady, nie skręcicie stąd zaraz na wschód. Pójdziecie prosto, w ten sposób bowiem wiele jeszcze mil przebędziecie pod osłoną lasu. Od zachodu teren obrywa się nad dolinami niekiedy stromo, niekiedy łagodniej, wydłużonym, pochyłym zboczem. Trzymajcie się wciąż w pobliżu tej krawędzi i skraju lasu. Zrazu możecie, jak sądzę, wędrować nawet w świetle dziennym. Cała okolica jest uśpiona i pozornie spokojna, złe oczy na chwilę odwróciły się od niej. Bądźcie zdrowi i pospieszajcie, póki można.
Uścisnął hobbitów, zwyczajem swego plemienia pochylając się nad nimi, kładąc ręce na ich ramiona i całując w czoła.
- Życzliwa myśl wszystkich ludzi dobrej woli towarzyszy wam w drodze! - powiedział.
Ukłonili się aż do ziemi. Faramir zawrócił i nie oglądając się już za siebie odszedł ku dwóm żołnierzom, którzy czekali w pewnym oddaleniu. Hobbici z podziwem patrzyli, jak szybko umieją poruszać się ci ludzie w zielonych ubraniach, zniknęli bowiem niemal w okamgnieniu wśród drzew. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał Faramir, teraz był tylko las, pusty i posępny; można by myśleć, że rycerz Gondoru przywidział im się we śnie.
Frodo westchnął i odwrócił się twarzą na południe. Gollum, jakby umyślnie okazując wzgardę dla pożegnalnych ceremonii, rozgrzebywał ziemię pod korzeniem drzewa. "Śmierdziel już znowu chyba głodny? - pomyślał Sam. - Ano, zaczyna się cała zabawa od nowa."
- Poszli sobie nareszcie? - spytał Gollum. - Źli, wstrętni ludzie. Smeagola jeszcze kark boli, tak, boli jeszcze. Chodźmy stąd!
- Chodźmy - rzekł Frodo. - Ale jeśli umiesz tylko złorzeczyć ludziom, od których doznałeś łaski, nie mów lepiej nic.
- Mój pan dobry - zaskrzeczał Gollum. - Smeagol żartował. Zawsze przebacza, nie chowa urazy, tak, nawet do dobrego pana, który go zawiódł. Tak, pan dobry, Smeagol też dobry.
Ani Frodo, ani Sam nic na to nie odpowiedzieli. Zarzucili tobołki na plecy, ścisnęli kije w garści i ruszyli naprzód przez las Ithilien. Dwakroć w ciągu tego dnia odpoczywali posilając się odrobiną prowiantu, który do ich worków kazał zapakować Faramir. Byli zaopatrzeni w suszone owoce i solone mięso na czas dłuższy, chleba zaś dostali tyle, ile mogli zjeść przez pierwsze dni, póki nie stracił świeżości. Gollum nie tknął jadła.
Słońce podnosiło się na niebie i przesunęło nad stropem lasu niewidzialne, potem zaczęło się chylić złocąc pnie drzew od zachodniej strony, a wędrowcy wciąż szli w chłodnym zielonym cieniu, w niezmąconej ciszy. Nawet ptaków nie było słychać, jakby wszystkie stąd odleciały albo oniemiały.
Zmrok wcześnie ogarnął milczące lasy; wędrowcy zatrzymali się jeszcze przed zapadnięciem nocy, bardzo zmęczeni, bo przebyli co najmniej siedem staj od wyjścia z pieczary. Frodo przespał noc na miękkiej ziemi pod starym drzewem. Sam leżał obok niego, lecz nie zaznał spokoju, budził się, co chwila rozglądał i nasłuchiwał. Gollum zniknął chyłkiem, gdy hobbici rozłożyli się na spoczynek. Nie przyznał się, czy zasnął w jakiejś pobliskiej norze, czy też błąkał się polując wśród ciemności po lesie, w każdym razie o pierwszym brzasku wrócił i obudził hobbitów.
- Trzeba wstawać, tak, trzeba wstawać! - mówił. - Mamy jeszcze daleką drogę, na południe i na wschód. Hobbici muszą się spieszyć!

D
zień przeminął niemal tak samo jak poprzedni, z tą jedynie różnicą, że cisza zdawała się wokół jeszcze głębsza, a powietrze bardziej parne i w lesie zrobiło się duszno. Zbierało się jakby na burzę. Gollum często przystawał węsząc, mruczał coś pod nosem i przynaglał do pośpiechu.
Na trzecim etapie dziennego marszu, pod wieczór, weszli w rzadszy las, gdzie drzewa rosły większe, lecz rozproszone. Ogromne dęby skalne o potężnych pniach stały, cieniste i godne, pośród szerokich polanek, tu i ówdzie przemieszane z sędziwymi jesionami i olbrzymimi dębami, na których właśnie rozkwitały brunatnozielone pąki. U ich stóp w jasnej, młodej trawie bielały kwiaty jaskółczego ziela i anemonów, o tej porze zamykające już kielichy do snu. Na milę w krąg zieleniły się liście leśnych hiacyntów, smukłe łodyżki kwiatów już przebijały się przez pulchną glebę. Nie było widać nigdzie żywej duszy, zwierzyny ani ptactwa, mimo to Golluma na otwartej przestrzeni zdjął strach i wędrowcy posuwali się bardzo ostrożnie, chyłkiem przebiegając od drzewa do drzewa.
Dzień już dogasał, kiedy dotarli na skraj lasu. Usiedli pod starym, sękatym dębem, który wyciągał pokrętne niby węże korzenie w dół po stromej, osypującej się skarpie. Mieli przed sobą głęboką, mroczną dolinę. Na jej przeciwległym brzegu las znowu stał się gęsty, szarobłękitny w posępnym wieczornym zmierzchu i ciągnął się aż po widnokrąg na południe. Po prawej stronie, na zachodzie, majaczyły odległe góry Gondoru rozjarzone odblaskiem łuny, zalewającej niebo. Z lewej strony panowała już noc i piętrzyła się czarna ściana Mordoru. Z ciemności wyłaniała się długa dolina i opadała stromo rozszerzającym się stopniowo korytem ku Anduinie. Dnem jej płynął bystry potok. Frodo słyszał jego kamienny głos, wyraźny w wieczornej ciszy. Wzdłuż potoku, na drugim jego brzegu wiła się krętą, bladą wstążką droga ginąc w zimnej szarej mgle, której nie przenikały promienie zachodzącego słońca. Hobbitowi zdawało się, że rozróżnia w oddali wyrastające jakby z morza cieni omglone szczyty i poszczerbione wieżyczki prastarych twierdz, ciemnych i opustoszałych. Odwrócił się do Golluma.
- Czy wiesz, gdzie jesteśmy? - spytał.
- Tak, panie. W niebezpiecznym miejscu. To droga z Wieży Księżycowej do zburzonego grodu nad Rzeką; zburzony gród, tak, tak, złe miejsce, pełne nieprzyjaciół. Niedobrze zrobiliśmy słuchając rady tamtego człowieka. Hobbici oddalili się bardzo od ścieżki. teraz muszą iść w stronę majaczącego w zmierzchu łańcucha górskiego. - Nie można iść tą drogą. Nie. Tą drogą spod Wieży chodzą okrutni nieprzyjaciele.
Frodo spojrzał z góry na drogę. W tej chwili w każdym razie nie było na niej nikogo. Zdawała się bezludna, opuszczona, a zbiegała w dół ku pustce ruin ukrytych we mgle. Lecz coś złego czaiło się nad nią w powietrzu, jakby rzeczywiście snuły się tam jakieś niedostrzegalne dla oczu istoty. Froda dreszcz przebiegł, gdy spojrzał znowu na ledwie już widoczne w ciemności odległe wieże, a plusk wody wydał mu się zimny i okrutny; był to przecież głos Morgulduiny, zatrutego potoku spływającego z Doliny Upiorów.
- Co teraz zrobimy? - spytał. - Przeszliśmy dziś wiele mil. Może cofniemy się w las i poszukamy jakiegoś zakątka, żeby odpocząć w ukryciu?
- W nocy kryć się nie trzeba - odparł Gollum. - To w dzień hobbici muszą się odtąd chować, tak, w dzień.
- Dajże spokój! - powiedział Sam. - Musimy trochę odpocząć, choćbyśmy nawet mieli ruszyć znów po północy. Będziemy wtedy mieli jeszcze wiele godzin do świtu, zdążymy przejść porządny kawał drogi, oczywiście jeżeli tę drogę znasz.
Gollum zgodził się niechętnie na popas i zawrócił pomiędzy drzewa kierując się na wschód skrajem lasu. Nie pozwolił hobbitom rozłożyć się do snu na ziemi w tak bliskim sąsiedztwie drogi, więc po krótkiej naradzie postanowili wspiąć się wszyscy trzej na pień ogromnego dębu i usadowić w rozwidleniu konarów; grube, rozłożyste gałęzie osłaniały ich dobrze, a kryjówka stanowiła zarazem dość wygodne schronienie. Gdy noc zapadła, pod koroną drzewa ciemność była nieprzenikniona. Frodo i Sam napili się wody i przegryźli chlebem oraz suszonymi owocami, lecz Gollum od razu zwinął się w kłębek i usnął. Hobbici nie zmrużyli tej nocy oczu.
Jakoś wkrótce po północy Gollum się zbudził; nagle błysnął ku nim bladymi otwartymi ślepiami. Chwilę nasłuchiwał i węszył, tym bowiem sposobem, jak już zauważyli od dawna, rozpoznawał zwykle porę dnia.
- Czy odpoczęliśmy? Czy wyspaliśmy się dobrze? - spytał. - Idziemy!
- Nie odpoczęliśmy i nie spaliśmy - odburknął Sam. - Ale pójdziemy, skoro trzeba.
Gollum skoczył zwinnie z gałęzi spadając na cztery łapy, hobbici nieco wolniej zsunęli się po pniu.
Ledwie stanęli na ziemi, ruszyli w drogę za przewodnictwem Golluma, kierując się w ciemnościach opadającym w dół zboczem ku wschodowi. Niewiele widzieli, noc bowiem była tak głęboka, że nieraz dopiero w ostatniej chwili dostrzegali pień drzewa, nim się na niego natknęli. Teren był nierówny, marsz utrudniony, lecz Gollum szedł pewnie. Prowadził hobbitów przez gąszcze i kolczaste zarośla, czasem skrajem głębokiej rozpadliny albo czarnej jamy, czasem osuwając się w głąb ciemnego, zarosłego krzakami jaru, by potem wspinać się na jego drugi brzeg. Schodzili niekiedy w dół, lecz każdy następny stok górował nad poprzednim i był od niego bardziej stromy. Toteż wznosili się coraz wyżej. Na pierwszym postoju, gdy obejrzeli się za siebie, ledwie dostrzegli strop lasu, z którego wyszli, rozpostarty niby gęsty, ogromny cień, plama nocy ciemniejącej pod mrocznym, posępnym niebem. Od wschodu pełzła z wolna jak gdyby ogromna czarna chmura pochłaniając nikłe, przyćmione gwiazdy. Księżyc chyląc się ku zachodowi umknął przed jej pościgiem, lecz spowijała go w krąg obwódka zgniłożółtej mgły. W końcu Gollum odwrócił się do hobbitów.
- Dzień już blisko - rzekł. - Hobbici muszą się spieszyć. Nie jest bezpiecznie stać tak na otwartym miejscu w tej okolicy. Prędzej!
Przyspieszył kroku, oni zaś mimo znużenia podążali za nim. Wkrótce zaczęli wspinać się na ogromny grzbiet pagórka, porośniętego gąszczem kolczoliści, borówek i niskiej, szorstkiej tarniny; gdzieniegdzie tylko otwierały się w zieleni łyse polany, wypalone świeżo ogniem. Im bliżej szczytu, tym więcej było kolczastych krzewów, bardzo starych i wysokich, od dołu nagich i wątłych, lecz w górze rozrośniętych bujnie i już rozkwitających żółtymi pączkami, które jaśniały wśród ciemności i rozsiewały delikatną, słodką woń. Pierwsze gałęzie wyrastały z pni tak wysoko, że hobbici mogli iść przez te zarośla wyprostowani, jak przez długie galerie wysłane suchym, grubym, szorstkim chodnikiem. Gdy dotarli do końca szerokiego grzbietu, zatrzymali się i szukając kryjówki wpełzli pod zbity wał tarniny. Jej powykręcane gałęzie zwisały aż do ziemi, a z ziemi pięły się na nie splątaną masą dzikie głogi. Głęboko w tym gąszczu otwierała się pusta przestrzeń, jak gdyby altana podparta suchymi gałęziami i nakryta stropem młodych liści oraz wiosennych pędów. Tu wędrowcy leżeli długą chwilę, zbyt zmęczeni, żeby myśleć o jedzeniu, i przez otwierające się w ścianach schronu szpary patrzyli, jak z wolna świta nowy dzień.
Lecz dzień nie zaświtał jasny, po niebie rozlał się tylko bury, posępny półmrok. Na wschodzie ciemnoczerwona łuna świeciła pod niskim pułapem chmur; nie była to zorza poranna. Oddzielone od nich szeroką, stromą doliną piętrzyły się góry Efel Duath, czarne i bezkształtne u podnóży, osłoniętych nieprzemijającą nocą, ostre, poszarpane i zjeżone groźnie u szczytów, widocznych na tle krwawego blasku. Dalej na prawo czerniało pośród mroku ogromne ramię górskie, wysunięte ku wschodowi.
- Którędy stąd pójdziemy? - spytał Frodo. - Czy tam, za tym czarnym masywem otwiera się zejście do doliny Morgul?
- Po co teraz o tym myśleć? - odparł Sam. - Z pewnością nie ruszymy się z miejsca przed końcem dnia, jeżeli w ogóle można to dniem nazwać.
- Może, może - powiedział Gollum. - Ale musimy spieszyć się do Rozstaja Dróg. Tak, tak, do Rozstaja. Tamtędy pójdziemy, tak, tamtędy mój pan pójdzie.
Czerwona łuna przygasła nad Mordorem. Półmrok zgęstniał, gdy ze wschodu podniosły się opary i zasnuły całą okolicę. Frodo i Sam zjedli coś niecoś i ułożyli się do snu, lecz Gollum kręcił się niespokojnie. Nie chciał tknąć jadła, przyjął od nich tylko łyk wody, a potem czołgał się wśród krzaków węsząc i pomrukując. W pewnej chwili zniknął nagle.
- Poszedł pewnie na polowanie - rzekł Sam ziewając. Wedle umowy on teraz miał się przespać, wkrótce też zapadł w głęboki sen. Śniło mu się, że jest w Bag End i szuka czegoś w ogrodzie, ale ma na plecach ciężki wór, który go przygniata do ziemi. Ogród był zachwaszczony i zarośnięty, ciernie i paprocie wtargnęły na grządki pod żywopłotem u stóp pagórka.
- Tyle roboty, a ja taki zmęczony - mówił sobie. Naraz przypomniało mu się, czego szuka. - Gdzie moja fajka? - powiedział i obudził się w tym momencie.
- Ośle! - rzekł sam do siebie otwierając oczy i dziwiąc się, dlaczego leży w krzakach. - Masz ją przecież w swoim tobołku!
Wtedy dopiero uprzytomnił sobie po pierwsze, że wprawdzie fajka jest w tobołku, ale ziela do niej nie ma, a po drugie, że setki mil dzielą go od ogrodu w Bag End. Usiadł. Było niemal ciemno. Dlaczego Frodo pozwolił mu spać dłużej, niż wypadało z umowy, aż do wieczora?
- Pan wcale się nie przespał, panie Frodo? - spytał. - Która to godzina? Musi być już bardzo późno?
- Nie, ale dzień zamiast się rozjaśniać, ciemnieje coraz bardziej - odparł Frodo. - Jeśli się nie mylę, nie ma jeszcze południa, a ty spałeś zaledwie trzy godziny.
- Nie rozumiem, co się święci - rzekł Sam. - Może zbiera się na burzę. W takim razie będzie to burza nie na żarty. Lepiej by nam było w jakiejś głębokiej norce niż w tych krzakach! - Nasłuchiwał chwilę. - Co to jest? Grzmot, warkot bębnów czy jeszcze coś innego?
- Nie wiem - powiedział Frodo. - Słyszę to od dawna. Czasem mam wrażenie, że ziemia drży, czasem, że to parne powietrze tak dudni w uszach.
Sam rozejrzał się wkoło.
- Gdzie Gollum? - spytał. - Czy jeszcze nie wrócił?
- Nie - odparł Frodo. - Nie pokazał się i nie odezwał dotychczas.
- Prawdę mówiąc nie tęsknię do niego - rzekł Sam. - Nigdy chyba nie miałem z sobą w podróży nic takiego, co bym porzucił z mniejszym żalem na drodze. Ale to właśnie do niego podobne, żeby po przejściu tylu mil zniknąć teraz, kiedy najbardziej jest potrzebny... oczywiście, jeżeli można w ogóle spodziewać się jakiegoś pożytku z tej pokraki, o czym śmiem wątpić.
- Zapominasz, jak było na Bagnach! - rzekł Frodo. - Mam nadzieję, że nie spotkało go nic złego.
- A ja mam nadzieję, że nie spłata nam psiego figla - powiedział Sam. - Bądź co bądź nie chciałbym, żeby wpadł tamtym w łapy. Bo wtedy z nami byłoby krucho.
Nagle odgłos grzmotów czy bębnów rozległ się głośniejszy i głębszy. Zdawało się, że ziemia drży pod hobbitami.
- Już jest z nami krucho - powiedział Frodo. - Obawiam się, że zbliża się kres naszej wędrówki.
- Może - odparł Sam - ale póki życia, póty nadziei, jak mawiał mój Dziadunio, a często dodawał: i póty jeść trzeba. Niech pan coś przegryzie, panie Frodo, a potem się prześpi.
Popołudnie, o ile Sam dobrze orientował się w czasie, dobiegało końca. Wyglądając z gąszczu widział tylko posępny krajobraz bez świateł i cieni, z wolna zanurzający się w bezkształtnym i beznadziejnym zmierzchu. Było duszno, ale nie gorąco. Frodo spał niespokojnie przewracając się i szamocząc we śnie, czasem coś szepcząc z cicha. Dwa razy Sam miał wrażenie, że słyszy w tym szepcie imię Gandalfa. Czas wlókł się nieznośnie. Nagle Sam usłyszał syk i gdy się obejrzał, zobaczył Golluma, który na czworakach wpatrywał się w hobbitów świecącymi oczyma.
- Wstawać! Wstawać, śpiochy! - szepnął. - Wstawać. Nie ma czasu do stracenia. Musimy iść zaraz. Nie ma czasu do stracenia.
Sam popatrzał na niego nieufnie. Gollum zdawał się wystraszony czy może podniecony.
- Iść? Zaraz? Cos ty wykombinował? Jeszcze nie pora. Nikt nawet jeszcze nie je podwieczorku, oczywiście w przyzwoitych krajach, gdzie się w ogóle jada podwieczorki.
- Głupi hobbit! - syknął Gollum. - Nie jesteśmy w przyzwoitym kraju. Czas ucieka, tak, ucieka szybko. Nie ma chwili do stracenia. Trzeba ruszać. Niech mój pan zbudzi się wreszcie!
Szarpnął Froda, aż hobbit poderwał się z ziemi, usiadł i chwycił go za ramię. Gollum wyrwał mu się i odskoczył.
- Nie bądźcie głupi - syczał. - Trzeba iść. Nie ma czasu do stracenia.
Nic więcej nie mogli się od niego dowiedzieć. Nie chciał powiedzieć, gdzie chadzał ani też co go skłania do pośpiechu. Sam był pełen podejrzeń i okazywał je niedwuznacznie, lecz Frodo niczym nie zdradził swoich myśli. Westchnął, zarzucił tobołek na plecy i gotów był wyruszyć wśród gęstniejącego mroku.
Gollum prowadząc ich po zboczu w dół zachowywał szczególną ostrożność, starał się trzymać osłony krzewów, a przez otwarte przestrzenie biegł zgięty niemal przy ziemi. Wieczór co prawda tak był ciemny, że najbystrzejsze nawet oko nie dostrzegłoby hobbitów otulonych w kaptury i szare płaszcze, najczujniejszy zwierz nie usłyszałby ich cichych kroków. Ani gałązka nie trzasnęła, ani liść nie zaszeleścił, gdy przemykali się lekko i szybko.
Szli tak godzinę, wciąż w milczeniu, gęsiego, przygnębieni mrokiem i głuchą ciszą, którą zakłócał tylko od czasu do czasu daleki grzmot czy może warkot bębnów dochodzący spomiędzy gór. Zeszli już znacznie poniżej kryjówki w tarninie i skręcili na południe starając się trzymać prosto wytkniętego kierunku, o ile na to pozwalał długi, wyboisty stok wznoszący się ku ścianie gór. W niewielkim oddaleniu przed nimi czarnym murem rysował się pas drzew. Podchodząc bliżej stwierdzili, że drzewa są olbrzymie, bardzo stare i wystrzelają wysoko, chociaż czuby mają połamane i ogołocone, jak gdyby burza z piorunami przeszła nad nimi, lecz nie zdołała ich zabić ani wstrząsnąć korzeni sięgających głęboko w ziemię.
- Rozstaje, tak - szepnął Gollum. Było to pierwsze słowo, które wymówił, odkąd wychynęli z gęstwy cierni. - Tą drogą trzeba iść.
Skręcił teraz na wschód i prowadził pod górę. Nagle ukazała się Południowa Droga okrążająca podnóża gór i niknąca w wielkim pierścieniu drzew.
- To jedyna droga - szepnął Gollum. - Nie ma ścieżki, tylko ta droga. Nie ma ścieżki. Trzeba iść do Rozstaja. Prędko! Cicho!
Skradając się, jak zwiadowcy do obozu nieprzyjaciela, zsunęli się ku drodze i pomknęli jej zachodnim brzegiem pod kamienną skarpą, szare sylwetki wśród szarych głazów, stąpające bezszelestnie niby koty na łowach. Wreszcie dotarli do drzew, otaczających wielki, otwarty pod ciemnym niebem krąg; przestrzeń między potężnymi pniami tworzyła jakby olbrzymie sklepione okna zburzonej pałacowej sali. Pośrodku krzyżowały się cztery drogi. Wędrowcy mieli za sobą drogę z Morannonu, która stąd wybiegała naprzód daleko na południe; z prawej strony wspinała się droga ze starego grodu Osgiliath i przeciąwszy skrzyżowanie wiodła ku wschodowi, w ciemność. Tą właśnie drogą mieli pójść.
Frodo długą chwilę stał u Rozstaja przejęty grozą, gdy nagle spostrzegł światło. Jego odblask padał na twarz Sama. Szukając źródła światła Frodo poprzez okno sklepione z konarów zwrócił wzrok na drogę do Osgiliath, która niby napięta taśma opadała w dół ku zachodowi. Na dalekim widnokręgu, poza smutną ziemią Gondoru otuloną w mrok, zachodzące słońce trafiło wreszcie na skrawek nieba nie zasłonięty przez ogromny skłębiony całun chmur i świecąc złowieszczą pożogą zniżało się ku nieskalanemu jeszcze morzu. Blask oświetlił na chwilę ogromny posąg przedstawiający siedzącego mężczyznę, dostojnego i spokojnego jak kamienni królowie z Argonath. Ząb czasu skruszył ten pomnik i okaleczyły go brutalne ręce. Zamiast głowy ktoś na drwinę umieścił okrągły, grubo ciosany głaz i namalował na nim niezdarnie twarz wyszczerzoną w szyderczym uśmiechu, z jednym jedynym wielkim czerwonym okiem pośrodku czoła. Nagryzmolone i wydrapane napisy, bezmyślne zygzaki i wstrętne godła, rozpowszechnione wśród dalekich ludów Mordoru, pokrywały kolana, wspaniały tron i cokół posągu.
Nagle ostatnie poziome promienie słońca wskazały Frodowi odrąbaną głowę kamiennego króla: poniewierała się opodal drogi na ziemi.
- Spójrz, Samie! - krzyknął Frodo zdumiony. - Spójrz! Król odzyskał koronę!
Oczodoły ziały pustką, rzeźbione kędziory brody były spękane, lecz wysokie surowe czoło otaczała srebrna i złota korona. Pnącze o drobnych, białych, podobnych do gwiazd kwiatach oplotły skronie, jak gdyby składając hołd obalonemu władcy, a wśród kamiennych pukli włosów kwitły żółte rozchodniki.
- Nie został pokonany na zawsze! - rzekł Frodo.
W tym momencie ostatni promień zgasł. Słońce zanurzyło się w morzu i znikło; jakby ktoś zdmuchnął lampkę nad światem, od razu zapadła czarna noc.






Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
CZAS rozstajnych drog Imperium txt
56 07 Technologia i org bud drog
sieć dróg krajowych 07 08 2014
07 Charakteryzowanie budowy pojazdów samochodowych
9 01 07 drzewa binarne
02 07
str 04 07 maruszewski
07 GIMP od podstaw, cz 4 Przekształcenia
07 Komórki abortowanych dzieci w Pepsi
07 Badanie „Polacy o ADHD”

więcej podobnych podstron