v 05 29







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
V.29)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga V -
Przygotowanie do Męki




–  
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –








29.
WĘDRÓWKA Z EFRAIM DO SZILO.
SMUTEK MARYI

Napisane 24
lutego 1947. A, 10033-10041

«Pozwól nam
iść za Tobą,
Nauczycielu. Nie będziemy Ci przeszkadzać»
– mówi wielu mieszkańców Efraim zgromadzonych
przed domem Marii, małżonki Jakuba,
która płacze rzewnymi łzami, oparta o futryny szeroko otwartych drzwi.
Jezus
jest pośrodku Swoich dwunastu apostołów;
dalej – w grupie wokół Jego Matki –
znajduje się Joanna, Nike, Zuzanna, Eliza, Marta i Maria, Salome i
Maria
Alfeuszowa. Wszyscy, zarówno mężczyźni jak i
niewiasty, są ubrani do podróży,
w szatach przewiązanych pasami i trochę podwiniętych w pasie,
aby nogi miały większą swobodę. Mają
nowe sandały dobrze umocowane, nie tylko w kostce,
ale także wyżej, przy pomocy przeplecionych
skórzanych sznurowadeł. Tak się robi,
kiedy trzeba iść po drogach raczej uciążliwych.
Mężczyźni niosą także torby niewiast.
Ludzie
błagają, aby
otrzymać od Jezusa pozwolenie na towarzyszenie Mu,
a dzieci wołają, z zadartymi twarzyczkami i uniesionymi
rękami:
«Pocałuj!
Weź mnie na ręce! Wróć, Jezu!
Wróć szybko! Opowiesz nam dużo pięknych
przypowieści! Zachowam dla Ciebie róże z
mojego ogrodu! Nie będę jeść owoców,
zostawię je dla Ciebie! Powróć,
Jezu! Moja owca będzie mieć małego i chcę Ci
ofiarować baranka, zrobisz sobie z jego wełny
ubranie jak moje... Jeśli szybko wrócisz,
dam Ci podpłomyki, które mama robi z
pierwszych zbóż...»
Piszczą
jak ptaszki wokół swego wielkiego Przyjaciela.
Ciągną Go za szaty, wieszają się na Jego
pasku, aby spróbować wspiąć się na Jego
ramiona. To miłujący bezwzględni.
Przeszkadzają Jezusowi odpowiedzieć dorosłym,
bo stale ukazuje się nowa twarzyczka do pocałowania.
[Por.
Mt
19,13-15; Mk
10,13nn; Łk
18,15-17] «Ależ
odejdźcie!
Wystarczy! Dajcie spokój Nauczycielowi! Niewiasty! Zabierzcie wasze
dzieci!»
– krzyczą apostołowie,
którzy nalegają, żeby rozpocząć podróż
w pierwszych godzinach dnia. I dają nawet
kilka dobrodusznych szturchańców dzieciom najbardziej natarczywym.
«Nie.
Zostawcie je. To dla Mnie
świeższa słodycz od tego poranku. Pozwólcie im i Mnie.
Pozwólcie Mi się spotkać z tą miłością wolną od wyrachowania i
jakiegokolwiek zamętu» – mówi Jezus.
Broni
Swoich maleńkich przyjaciół, na których,
kiedy rozkłada ramiona, opada Jego obszerny
płaszcz i przyjmuje ich pod swe opiekuńcze lazurowe skrzydła.
Malcy tłoczą się w tym cieple i półcieniu lazuru,
uciszeni i szczęśliwi jak pisklątka pod matczynymi skrzydłami. Jezus
może w końcu rozmawiać z dorosłymi:
«Chodźcie
zatem,
jeśli sądzicie, że możecie to zrobić.»
«A kto nam w
tym przeszkadza, Nauczycielu?
Jesteśmy w naszym regionie!»
«Zboża,
winnice,
ogrody wymagają waszej pracy i owce są w okresie strzyżenia i
kopulacji,
a te, które już się łączyły będą wkrótce
mieć małe, i to okres siana...»
«Nieważne,
Nauczycielu.
Do pracy przy strzyżeniu owiec wystarczą starcy, a dzieci i niewiasty
– przy ich rodzeniu. Podobnie jest z sianem.
Ogrody i pola mogą zaczekać! Chociaż
ziarno twardnieje już w kłosie, trzeba
jeszcze czasu przed zżęciem. A co do winnic, sadów oliwnych i
owocowych, to owoce ich licznych godów muszą
teraz tylko napęcznieć w słońcu. Nic nie
możemy dla nich zrobić, aż do czasu
zbioru. Tak samo jak matka rodziny nie może
nic zrobić dla chleba, dopóki zaczyn nie
zacznie podnosić ciasta. Słońce jest
zaczynem owoców. To ono działa teraz,
jak niegdyś wiatr działał, aby poślubiły
się kwiaty na gałęziach. A poza tym!...
Gdyby się nawet zmarnowało jakieś grono lub jakiś owoc lub gdyby powoje
i
chwast zadusił jakiś kłos, to byłaby
mimo wszystko mała strata w porównaniu z utraceniem Twojego słowa!»
– mówi jakiś starzec,
którego zawsze widywałam otaczanego wielką czcią w osadzie.
«Dobrze
powiedziałeś.
Zatem wyruszajmy. Mario, małżonko Jakuba,
dziękuję ci i błogosławię cię, bo byłaś
dla Mnie dobrą matką. Nie płacz!
Nie trzeba płakać, kiedy się wykonało
dobre dzieła.»
«Ach! Tracę
Cię i już Cię
nie zobaczę!»
«Z pewnością
zobaczymy się
jeszcze.»
«Powrócisz tu,
Panie? – pyta niewiasta,
uśmiechając się przez łzy. – Kiedy?»
«Nie powrócę
tu, jak
teraz...»
«A zatem gdzie
się zobaczymy,
skoro ja, biedna staruszka, nie mogę iść drogami
świata, żeby Cię szukać?»
«W Niebie,
Mario. W Domu naszego Ojca, gdzie jest miejsce
tak dla Judejczyków, jak i dla Samarytan, gdzie jest miejsce dla tych,
którzy będą Mnie kochać w duchu i w prawdzie.
Ty czynisz to już, bo wierzysz, że jestem
Synem Boga prawdziwego...»
«O! Tak,
wierzę! Ale
dla nas nie ma nadziei, bo Ty jeden nas kochasz bez [czynienia]
różnic.»
«Kiedy odejdę,
oni (Jezus
pokazuje apostołów) przyjdą zamiast Mnie.
I na Moją pamiątkę nie będą pytać, kim jest ten,
który prosi o wejście do stada prawdziwego i jedynego Pasterza.»
«Jestem stara,
Panie. Nie będę
żyła tak długo, żeby to zobaczyć.
Ty jesteś młody i silny, i długo będzie
Cię mieć Twoja Matka i posiądą Cię ci,
którzy kochają Ciebie i są z Twego ludu...
Dlaczego płaczesz, o, Matko Błogosławionego?»
– pyta, zdziwiona widokiem łez spływających z
oczu Dziewicy Maryi.
«Nic nie mam,
prócz Mojej boleści...
Żegnaj, Mario. Niech Bóg cię błogosławi
za to, co uczyniłaś dla Mojego Syna.
I pamiętaj, że chociaż Twoje cierpienie
jest wielkie, to nie ma boleści większej
od Mojej, i nie będzie jej na ziemi.
Nigdy! Pamiętaj o bolejącej Maryi z Nazaretu...
Żegnaj!»
I Maryja, po
ucałowaniu
staruszki u wejścia do domu, oddala się od
niej płacząc. Wyrusza w drogę pośród
niewiast i z Janem u Swego boku. Jan, jak
zwykle trochę pochylony i z twarzą uniesioną,
aby widzieć Tę, do której mówi, pociesza
Ją:
«Nie płacz
tak, Maryjo.
Chociaż wielu Go nienawidzi, wielu kocha Twego Jezusa.
Przynieś ulgę Twojemu duchowi, o, Matko,
patrząc na tych, którzy teraz i w ciągu
wieków będą ze wszystkich sił kochać Twego Syna...»
Prowadzi
i podtrzymuje Maryję,
ujmując Ją za łokieć, aby się nie
potykała o kamienie dróżki, gdyż jest oślepiona
z powodu łez. Mówi na koniec łagodnie,
prawie szepcząc to tylko do Niej:
«Nie wszystkie
matki mogą
widzieć, że ich dziecko jest kochane...
Znajdą się takie, które krzykną przygnębione:
„Dlaczego cię poczęłam?”»
Jezus dochodzi
do nich, gdyż
Maryja i Jan pozostali sami, trochę z tyłu
za uczennicami. Jakub, syn Alfeusza, jest z Jezusem.
Inni są z tyłu, w grupie, zamyśleni i
smutni, tak samo jak niewiasty, które idą
na samym przedzie. Na końcu zaś idzie wielu,
bardzo wielu mężczyzn z Efraim, rozmawiających
między sobą.
«Pożegnania są
zawsze smutne,
Mamo. Zwłaszcza kiedy się nie wie,
że to, co się kończy,
jest początkiem czegoś bardziej doskonałego.
To smutne następstwo grzechu. Tak też
pozostanie nawet po przebaczeniu. Ludzie
jednak będą to znosić z większą odwagą,
gdyż będą mieć Boga za przyjaciela.»
«Masz rację,
Jezu.
To boleść, której Bóg pozwala zakosztować,
będąc najbardziej ojcowskim Przyjacielem,
jaki może istnieć. Dla Mnie On jest taki. O! Bóg jest dobry! Bardzo
dobry. Nie chciałabym,
żeby Jakub i Jan, czy ktokolwiek inny
zgorszył się Moimi łzami. Bóg jest dobry,
On zawsze był dobry wobec biednej Maryi.
Powtarzałam to sobie każdego dnia, odkąd
potrafię myśleć. A teraz... teraz mówię
to w każdej godzinie, w każdej chwili.
Mówię to coraz częściej, w miarę jak
boleść Mnie przytłacza... Bóg jest dobry.
Dał Mi Ciebie. Syna czułego i świętego,
i zdolnego, nawet już jako dziecko,
zrozumieć każdą boleść niewiasty... On
dał Ciebie Mnie, biednej młodej
dziewczynie wywyższonej do bycia Matką Jego wcielonego Słowa...
I ta radość, że mogę Cię nazywać:
„Synem”, o, Mój Panie uwielbiany, jest tak wielka,
że – gdybym była tak doskonała,
jak Ty nauczasz – łzy nie spływałyby z Moich
oczu, z powodu żadnego męczeństwa.
Ale jestem biedną niewiastą, Mój Synu! A
Ty jesteś Moim Dzieckiem... I... I... która
matka nie płakałaby, gdyby wiedziała,
że jej dziecko jest nienawidzone? Synu Mój,
pomóż Twojej służebnicy... Z pewnością
była jeszcze we Mnie pycha, kiedy myślałam,
że jestem mocna... Ale wtedy... czas był
jeszcze odległy... Teraz nadszedł...
Wiem to... Pomóż Mi, Jezu,
Mój Boże! Zapewne jeśli Bóg pozwala,
żebym tak cierpiała, jest w tym jakiś
dobry cel dla Mnie. Bo gdyby On chciał,
mógłby sprawić, że cierpiałabym tylko
wtedy, gdy się coś zdarza...
On Cię ukształtował w taki sposób w Moim łonie!... Jak...
Nie ma porównania dla wyrażenia tego, jak
powstałeś... Ale On chce, żebym cierpiała...
i niech będzie za to błogosławiony... zawsze. Ale Ty, Jezu, pomóż
Mi. Pomóżcie Mi wszyscy...
wszyscy... bo tak gorzkie jest to morze, w którym
gaszę pragnienie...»
«Odmówmy
modlitwę, my
czworo. My, którzy Cię kochamy z całego serca,
Mamo. Ja, Twój Syn, Jan i Jakub, którzy kochają
Cię tak, jakbyś była ich matką...
Ojcze nasz, któryś jest w Niebie...»
Jezus,
prowadząc mały chór
trzech głosów, wtórujących Mu cicho,
odmawia całą wzniosłą modlitwę, kładąc
nacisk mocno na niektóre zdania, takie jak: „bądź
wola Twoja... nie wódź nas na pokuszenie.”
Potem mówi:
«Tak, Ojciec
pomoże nam spełnić
Swoją wolę, nawet jeśli ona jest taka,
że Nasza ludzka słabość sądzi, że nie
potrafi jej spełnić. I nie wystawi Nas na
pokusę myślenia, że jest mniej dobry.
Kiedy bowiem będziemy pili najbardziej gorzki kielich, da Nam Swego
anioła,
aby przez niebiańskie umocnienie osuszył Nasze wargi nasycone goryczą.»
Jezus
trzyma za rękę Swą Mamę,
która walczy odważnie ze łzami, próbując
je zepchnąć w głąb Serca. Dwaj apostołowie:
blisko Maryi – Jan, a blisko Jezusa – Jakub, syn Alfeusza,
patrzą na nich wzruszeni.
Uczennice
odwracały się kilka razy słysząc płaczącą
Maryję i modlitwę czworga, ale powstrzymały
się od przyłączenia się do nich. Z tyłu
apostołowie zadają sobie pytanie:
«Dlaczego
Maryja tak płacze?»
Powiedziałam:
apostołowie,
ale miałam powiedzieć: wszyscy, z wyjątkiem
Judasza z Kariotu. Idzie trochę odłączony
i bardzo zamyślony, niemal posępny,
do tego stopnia, że Tomasz to zauważa i mówi
innym:
«A cóż jest
Judaszowi,
że jest taki? Można powiedzieć,
że to skazaniec, idący na śmierć!»
«O!
Pewnie się boi wrócić do
Judei» – odpowiada mu Mateusz.
«Ja... Co ci
powiedział
Nauczyciel o pieniądzach?» – pyta go Zelota.
«Nic
szczególnego. Powiedział
mi: „Teraz powracamy do tego, co było na
początku. Judasz jest skarbnikiem, a wy –
rozdawcami jałmużny. Co do wydatków,
uczennice chcą je pokryć”. Trudno mi było
w to uwierzyć! Tak długo dotykałem pieniędzy,
że je znienawidziłem.»
«Uczennice
bardzo się troszczą.
Te sandały są tak wygodne. Nie powiedziałbym
nawet, że chodzimy po górach. Kto
wie, ile kosztują!» –
odzywa się Piotr, przyglądając się
stopom w nowych sandałach. Chronią pięty
i palce, podtrzymują kostkę delikatnymi rzemieniami ze skóry.
«Marta o tym
pomyślała.
Widać jej rękę bogatą i przewidującą. Kiedy indziej też
wiązaliśmy je w ten sposób, lecz te
rzemienie były męczarnią. Nie gubiliśmy
podeszwy, ale traciliśmy skórę z nogi...»
– mówi Andrzej.
«Raniliśmy
palce i pięty...
Oto dlaczego ten, który idzie za nami, nosił je
zawsze w taki sposób» – mówi Piotr pokazując
Judasza z Kariotu.
Droga
prowadzi w górę,
w górę, ku szczytowi. Kiedy się patrzy w
tył, widać Efraim całe białe w słońcu
i ci, którzy pną się wciąż w górę,
odnoszą wrażenie, że jest ono w dole...
Potem
apostołowie dołączają do uczennic, aby im
pomóc przejść ścieżką bardzo stromą w tym
miejscu. Bartłomiej,
który pozostał w tyle, mówi do mieszkańców
Efraim:
«Wskazaliście
nam trudną ścieżkę,
przyjaciele.»
«Tak. Ale
kiedy już miniemy
ten las, do Szilo zaprowadzi droga wygodna i szybka.
Będziecie mogli wtedy odpoczywać przez wiele godzin,
zamiast dojść do celu inną drogą, nocą»
– odpowiada ktoś.
«Masz rację.
Im bardziej droga jest męcząca, tym szybciej prowadzi do celu.»
«Twój
Nauczyciel to wie,
dlatego się nie oszczędza. Ach, nie będziemy
mogli zapomnieć!... Tym bardziej, że On
nas napełnił dobrodziejstwami w tych ostatnich dniach,
pomimo że słyszał, jak niektórzy z
naszego regionu tak niesłusznie Go znieważyli. On jeden jest dobry i
jest dobry nawet dla tych, którzy Go nienawidzą.»
«Wy nie macie
Go w nienawiści.»
«My –
nie. Ale jest także
wielu innych, których my nie mamy w nienawiści,
a jednak sami jesteśmy nienawidzeni bez powodu.»
[Bartłomiej
radzi Samarytanom:]
«Działajcie
tak,
jak On działa, bez strachu, a zobaczycie,
że...»
«A zatem
dlaczego wy tego nie czynicie? To to samo.
My stąd, wy stamtąd,
pośrodku góra wzniesiona przez wspólny błąd. W górze, wspólny Bóg.
Dlaczego w takim razie ani wy, ani my nie wspinamy
się po zboczu, aby się znaleźć u góry,
u stóp Boga, i blisko siebie nawzajem?»
Bartłomiej
rozumie słuszną wymówkę, bo on, w swej
niezaprzeczalnej cnocie, ma bardzo mocną obsesję
bycia Izraelitą i jest bezlitosny dla wszystkiego, co nie jest
Izraelem.
Zmienia więc temat, nie odpowiadając bezpośrednio. Mówi:
«Nie ma
potrzeby wspinać się.
Bóg zstąpił do nas. Wystarczy iść za
Nim.»
«Iść za Nim,
tak.
Chcielibyśmy. Ale gdybyśmy weszli z Nim do
Judei, wyrządzilibyśmy Mu bez wątpienia
krzywdę. Ty też wiesz,
o co się oskarża Jego i o co się oskarża nas: o to,
że jesteśmy Samarytanami, co oznacza: demonami.»
Bartłomiej
wzdycha, a potem zostawia ich,
mówiąc:
«Dają mi znak,
żebym przyszedł...»
I
wydłuża krok. Ci z
Efraim patrzą na niego, jak odchodzi i jeden z nich szepcze:
«Ach! Ten nie
jest jak Nauczyciel! Ile stracimy,
tracąc Go!»
Wykonuje
gest zniechęcenia.
«Wiesz,
Eliaszu, że On wczoraj
wieczorem przyniósł wielką sumę przewodniczącemu synagogi.
Ma ją przekazać Marii, małżonce Jakuba,
aby nie cierpiała więcej głodu.»
«Nie
[wiedziałem].
A dlaczego nie dał jej pieniędzy?»
«Aby staruszka
Mu nie dziękowała.
Ona jeszcze o tym nie wie. Ja to wiem, bo
przewodniczący synagogi prosił mnie o radę,
czy nie byłoby dobrze nabyć dla niej własność Jana,
którą jego brat chce sprzedać, lub dawać
jej pieniądze po trochu. Poradziłem kupić
własność. Miałaby zboże,
oliwę i wino, i wystarczyłoby tego do życia
bez odczuwania głodu. Pieniądze zaś...
to...»
«A więc to
naprawdę wielka
suma?!» – mówi trzeci.
«Tak.
Przewodniczący naszej
synagogi otrzymał dużo, nawet dla innych biednych z miasta i z wiosek.
Aby „oni również mogli odbyć Paschę i Przaśniki
i tak powitać nowy czas” – jak
powiedział Nauczyciel.»
«Chyba
powiedział:
„nowy rok”.»
«Nie.
Powiedział:
„nowy czas”. Zatem przewodniczący synagogi nie
posłuży się tymi pieniędzmi przed Przaśnikami.»
«Och! Co On
chciał powiedzieć?»
– pyta wielu.
«Co chciał
powiedzieć?
Nie wiem. Nikt tego nie wie, nawet sam Jan, Jego
umiłowany, ani Szymon, syn Jony, który
jest przywódcą uczniów. Zapytałem ich o
to. Pierwszy zbladł,
a drugi zamyślił się, jak ktoś,
kto usiłuje zgadnąć.»
«A Judasz z
Kariotu? To ktoś
znaczący pomiędzy nimi, może bardziej niż
tych dwóch. On mówi, że wie wszystko.
Będzie wiedział i to. Chodźmy go zapytać.
On lubi mówić to, co wie.»
Podchodzą
do Judasza, który jest nadal sam, jak na
początku,
teraz – całkiem sam na ścieżce,
bo inni zakręcili i wydaje się, że pochłonęła
ich gęsta zieleń zbocza.
«Judaszu,
posłuchaj nas.
Nauczyciel mówi, że chce wielkiego święta z
okazji Przaśników, aby powitać nowy czas.
Co chciał powiedzieć?»
«Nie wiem. Czy
czytam może myśli
Nauczyciela? Zapytajcie Go o to, On was tak kocha!»
I
przyśpiesza kroku zostawiając ich zawiedzionych.
«On też nie
jest jak
Nauczyciel. Nie ma nikogo, kto miałby Jego
litość...» – mówią potrząsając głowami.
«Czy to za
nimi idziemy? Za Nim idziemy! I dobrze robimy.
Chodźmy. Kto wie, czy z Jego warg, zanim pójdzie do Judei,
nie dowiemy się, co to oznacza.»
I
przyśpieszają kroku,
aby dołączyć do pozostałych, którzy usiedli,
zatrzymując się na odpoczynek w lesie wiekowych dębów.
Przed oczyma mają jedną z najpiękniejszych panoram Palestyny.


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
TI 02 05 29 T B pl(1)
05 29 Styczeń 1997 Po wojnie przed czym
TI 98 05 29 K L pl(1)
TI 00 05 29 T pl
Shelly Laurenston Pride 05 Bestia Zachowuje się Źle Rozdział 29

więcej podobnych podstron