Jerzy Koperski
Do rzeki należy moje życie
Copyright by Jerzy Koperski
Wydawnictwo "Tower Press"
Gdańsk 2001
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
Książkę tę poświęcam
nade wszystko mojej ukochanej
Matce
Ewie z Dutkowskich;
siostrze
Teresie, bratu
Wiesławowi
i bratowej
Marii;
i Ojcu memu
Czesławowi, w popiół spalonemu
w Oświęcimiu;
a także łąkom, polom, drzewom
i rzece Żurawiance,
nad którą spędziłem dzieciństwo,
a gdy powracałem,
mogłem z nią rozmawiać;
i każdej osobie z mojego
ukochanego Ilina;
i Tobie, stryjku, ks. Henryku,
za listy do mnie,
gdy zupełnie zwątpiłem, że jestem
dziękuję Wam i proszę o miłość.
Warszawa, 10 VIII 2000
Do rzeki należy
moje życie
Trudno opowiedzieć poprzez, metaforę
sens naszego: OD
DO
Jak zjawa realna
albo wiatr, albo deszcze, które nie powracają
a teraz już bardzo za późno
żadne drzewo ani woda nie poznają
mnie. A przecież razem z Wami dorastałem
nad tą samą rzeką. Wśród tych samych pól
Tylko topoli już nie ma, pochylona osłaniała
ciszę i ich życie
najczęściej kaczeńce.
A jednak, proszę, pozwólcie mi
Powiedzieć, wyznać gorycz i tę niepowtarzalną
miłość, jak zatrzaśnięte światło w piwnicy. Jak rdza,
którejś nocy może zjawić się ptak
może płomień
i być może cała znajomość twarzy i dłoni
Błagam, klęknijmy i prośba nasza o ich nade
wszystko powrót. Potem, ze jesteśmy gotowi do nowej
podróży,
Jakakolwiek by była
jest wyznaniem naszego ubóstwa, pokory i Wielkości
Najwyższego.
Innej modlitwy
nie uznajmy.
Ilino, w dniu kolejnego mojego powrotu
Od autora. Odprysk życia.
"Ukochałem drzewa za swoje dzieciństwo"
napisałem w wierszu, który ukazał się
w
pierwszym numerze "Widzeń". "Do drzew tych /do kamieni tych/ do ptaków tych n a
l e ż y
m o j e ż y c i e". Drzew znad rzeki, kamieni znad rzeki, ptaków znad rzeki...
Gdy tak, jak zatytułowałem, nazywa się ten tekst, to nie tylko o tytuł chodzi,
ale o całe
moje życie.
Kiedy byłem dzieckiem, koryto rzeki rozlewało się po łąkach i polach, dochodząc
do
drzwi czworaków
była dostojna, piękniała deszczami, tęczą, żarzącym się
południem. Aż
przyszli złoczyńcy. Rzeka przestała być organizmem
życie w niej zamierało,
wysychały
zaułki i wnętrza pod łąkami; jakby zamierała ona sama.
Ja wtedy byłem poza jej zniewoleniem; uczynił to ktoś podły, nierozumny i byle
jaki. Ona
była jak te syberyjskie tajgi i rzeki, którym odebrano pierwotność, czyli piękno
i siłę Boga.
Bo z woli Boga żyły potęgą własnych wód, zielenią i tajemniczością. Zamierały i
pewnie już
nie żyją, zatarte ślady na mapach. Ludziom odebrano czystość duszy i prawo do
życia z Najwyższym.
I z ptakami, łąkami, rzekami.
Ta sama ludzka dzicz zniszczyła i moją Żurawiankę, rzekę piękną niegdyś i
rozmowną.
To u jej brzegów rozmawiałem o swoim losie. Siadałem na kładce (od strony naszej
łąki,
do strony łąki Stryjów, do niebywałej wielkości topól
i ich nie ma), obok
olchy i wielka
topola (pod którą nawet przede mną były w stanie obronić się płocie i okonie)
ta topola w
swej potędze była dobrocią milczenia i ciszy. To było dobre miejsce dla marzeń
moich i chłopaków,
z którymi w każdą niedzielę, często w bród przez rzekę, zdążałem do lasów, aby z
niebywale wydłużonych gałęzi wyłuskać każdy najdrobniejszy orzech. Ja zawsze
nazbierałem
ich ze czterysta, koledzy z pobliskich domów
po dwieście dwadzieścia. Teraz
mogę ich
nazwać prześmiesznie
ułomni kaznodzieje. Kazik Jobski, Jędrek, Adam Kalista,
Edek Piórkowski,
Leszek. Chłopców z innych wiosek nie dopuszczaliśmy do takich rozbojów, bo
trudno
sobie wyobrazić, by leszczyny
naginane aż po ziemię
nie zapamiętały nas jako
podłych.
Cóż mogły jednak uczynić? Dumnie wyprostowały swoje ramiona i w pokorze znów
czekały na nas
leśnych złodziejaszków.
O, moje ukochane drzewa w lesie opodal rzeki, nad którą
ile mogliśmy,
przebywaliśmy
jak najdłużej.
I tobie rzeko, pomna historii całego Ilina, Wilamowic, Ilinka
tobie, kochana,
te słowa
poświęcam.
To było dawno, jak w bajkach.
A oto nieopodal drogi, co wiodła na pastwiska, żegnała mnie Matka. Opuszczałem
Ilino,
tę ziemię, jej piękno, ale i smutki. Odchodziłem, choć nie powinienem. Padał
deszcz, a ręka
Matki, uniesiona jak dumna chorągiew, wzywała mnie bym wrócił. Miałem wrócić i
zgodnie
z wolą Ojca
poszerzać umysł o nauki
najpierw w seminarium duchownym w
Płocku, a
potem w klasztorze. Gdyby tak się stało
myślę dziś
najpewniej byłbym
gorliwym zakonnikiem
w klasztorze kamedułów, (takim jak ten, o którym po latach, rozmawiałem z
ciocią,
siostrą Martą, w dobrach siostry Beaty Ledóchowskiej w Sokolnikach Wielkich).
Pociąg powoli odmierzał kilometry, stacja Płońsk znikała; pamiętam, jakbym to
teraz odjeżdżał,
patrzył na mijające pola, łąki, drzewa
podobne do ilińskich.
Jakże czule przyjęła mnie siostra mego Ojca, Pelagia, w Miłośnie. Piękny ogród,
widziany
z mojego okna, przypominał mi cząstkę ilińskiej ciszy, bo i tu rozmawiały ze mną
ptaki.
Pierwsza praca
w warszawskim (w budowie) metrze na Targówku, w fabryce
Kasprzaka,
w fabryce farb i lakierów, w tartaku. To były trudne próby i nieustające
marzenia o studiach.
Bo poprzedniego roku nie przyjęto mnie na Uniwersytet Warszawski. Przedtem też
nie.
Prorektor Raczkiewicz powiedział, gdy poprosiłem go o rozmowę, wątpiąc w
sprawiedliwość
(egzaminy zdałem na piątki i czwórki): nadeszły dobre czasy, jedź do hufców
pracy, nabierzesz
manier i ducha klasy robotniczej, wtedy będziesz mógł powrócić na uczelnię.
Tak też uczyniłem. Nocą, najciszej jak mogłem, jakbym uciekał przed własną winą,
opuściłem
gościnne pokoje mojej ukochanej willi w Miłośnie i, jak z Ilina, pociągiem
najwolniejszym,
zdążałem do Stalinogrodu. Tak się złożyło, że potrzebowano tu marzycieli, którym
przeszłość rodziny odebrała wolę i rozum. Zamieszkałem w hotelu należącym do
kopalni
Wujek (Brynów, dokładnie zapamiętałem ten hotel, nawet ulicę). Mieszkałem tam z
trzema
panami-robotnikami, którzy
jak stwierdziłem po jednej z szycht, dokładnie
wyczyścili moją
walizkę, którą na podróż życia dała mi moja Matka. Tę walizkę przechowywałem w
Ilinie
przez wiele lat, aż któregoś popołudnia spłonęła wraz z trawami; mogło się to
zakończyć więzieniem.
Potem kopalnia soli w Bochni. Kochaliśmy się, jak dzieci, z pięknym siwym
koniem,
dumnym, bo oślepłym. A ja dłonie, a zwłaszcza palce, miałem codziennie obolałe i
pokryte
krwią zasychającą. Tu płakałem najwięcej. Jakże mogło być inaczej, gdy Boże
Narodzenie, a
ja sam na strychu robotniczego baraku. Naprzeciw był kościół, który codziennie
wzywał mnie
na modlitwę (okolicznych robotników na szychtę do kopalni). Wtedy napisałem dwa
listy.
Jeden z nich do Staffa. Odpowiedział mi natychmiast; napisał, żebym sobie
przeczytał jego
wiersz Kowal i dodał, że jest bardzo ze mną i czuje dlaczego moje łzy takie
kanciaste. Ten list
powinien być w Bibliotece Miejskiej w Bochni (nie sprawdzałem). Drugi list
napisałem do
mojej Matki. Pisałem go z największym lękiem
przed pół rokiem w kopalni Wujek
zdarzyła
się katastrofa, w której mogłem zginąć.
Pisałem: "Mamuniu najukochańsza, błagam, zabierz mnie stąd. Albo nie
proszę
przyślij
mi ziemniaki, jestem głodny". Odpowiedzi nie otrzymałem. Nie podałem adresu, bo
cała ta
moja wyprawa w "życie złoczyńców" odbywała się w największej tajemnicy.
A potem kamieniołomy
Klęczany i kopalnia ropy naftowej
Turaszówka.
Kamieniołomy
to dla mnie najpodlejsze wspomnienia. Tu tłum katorżnicze pracujących
kamieniarzy nadał
mi pseudonim "Leszin". Mój Boże, co się stało z moim czystym sercem, marzeniami
o
wolności i sprawiedliwości dla każdego człowieka, o łąkach i rzekach. Czas był
jak rdzewiejąca
katiusza, jak skomlenie psa.
Mógłbym tak dalej opisywać swoje życie, zapisywać innych. Dodam jednak, że do
Ilina
powróciłem w drodze do PGR Mścicie, by stamtąd ostatecznie dostać się na studia
na toruńskim
Uniwersytecie Mikołaja Kopernika.
Jakaż to była męka podczas egzaminów. Obolałe ciało, pozrywane ścięgna odebrały
mi
mowę i pierwsze moje egzaminy odbywały się pisemnie. Dostawałem pytania,
odpowiadałem
na kratkowanym papierze. To były moje najlepsze, wymarzone, lata. Poznałem
profesora
Konrada Górskiego, opętanego swoim Mickiewiczem, profesora Artura Hutnikiewicza,
u
którego w żaden sposób nie mogłem zdać poetyki, i magister Bartosiewicz, która
pulchna i
dziwajstwo
przeraziła się moją pracą o Wincentym Polu. Napisałem 60 stron,
kazała skrócić
do dwudziestu, a ja
niczego nie zmieniając
przepisałem ją na maszynie (od
brata, Wiesława)
i zmieściłem na dwudziestu. I profesor Czyżewski, logik
dostałem od niego
czwórkę na
egzaminie, mój najznakomitszy stopień...
A potem Stachura i Żernicki, Helikon", "Nowe Zegary" i Tygodnie Poetyckie, o
mocnym
programie awangardowym. Ja deklarowałem
jestem za Peiperem, Żernicki
ja za
Przybosiem,
Stachura
a mnie wszystko jedno. Potem próba pomocy finansowej dla Tadeusza
Peipera.
Klub Brodaczy. Radiowęzeł (Ordan). Innych formacji nie zakładałem, choć w roku
1956 grupowaliśmy się, by pojechać na Węgry. J.Ż. przemawiał wtedy z ambony,
rzecz się
wydała i nie pojechaliśmy. Rewolucjoniści?
Znów Warszawa, marzec 1960 r. Późny wieczór, niedługo północ. Ulica Mokotowska
48,
Centralny Klub Studentów Warszawy "Hybrydy", jestem ze Stachurą i Żernickim.
Gospodarz
Klubu
Tadeusz Krupiński (modlę się, by żył długo) wskazuje nam nocleg,
garderobę. Zapewne
to najdziwniejsza historia mojego życia, jego główny wątek. Nie po to jednak
powracam
do niego, by na powrót snuć wspomnienia i opisywać moją pracę na rzecz poezji.
Powiem
tylko, że tu mieszkała ze mną moja Matka. Nie mogę pojąć, jak była w stanie
przygotować
obiady, kolacje, a potem świtem śniadania dla setek poetów z "Hybryd",
najczęściej
tzw. stypendystów. Pokoik na strychu, wysoki na półtora metra, schody jak na
Giewont. Spaliśmy
razem na szerokim czerwonym tapczanie; albo
mnie w ogóle nocami nie było.
Świtem
szła do kościoła na Placu Trzech Krzyży i modliła się za nas wszystkich. Ja
wracałem,
klękałem i prosiłem o wybaczenie. Jak dziecko. Kiedyś uczynił to także Stachura,
ale był
opryskliwy, Matka go skarciła; napisał potem w dedykacji na swej książce:
"Matuli wszystkich
poetów... "
"Hybrydy"
to była "Orientacja", grupa i pismo. Przedtem "Widzenia". Potem
"Generacje",
"Integracje", "Pokolenie, które wstępuje" i dziesiątki innych książek,
almanachów, monografii.
I aby były
dla nas wszystkich
potrzebne były deklaracje i wiem, że byłoby
jeśli
chodzi o mnie, o moje początki
korzenie życia
lepiej, gdyby którejś nie
było. To taki
obłędny los małej stabilizacji, przemoc ducha i wyobraźni. Sama miłość do poezji
nie wystarczała.
To obłęd. Ten mój okres "hybrydowy" (potem ruch studencki przy Ordynackiej 9)
trwał do 30 czerwca 68 r., kiedy zostałem po prostu usunięty, za papier który
studenci zużyli
na ulotki (marzec 68), a jaki uzyskałem w nieprawdopodobnym wysiłku na druk
pokoleniowych
manifestów i prowadzone przeze mnie Tygodnie Poetyckie Stolicy, przez z górą 19
lat,
aż do stanu wojennego 1981, kiedy to afisze
wraz z innymi
zostały
porozszarpywane i
poniszczone. Brali w nich udział najwybitniejsi krytycy, poeci i aktorzy,
chociażby prof. J.
Krzyżanowski, Iwaszkiewicz, Przyboś, Zofia Mrozowska, Tadeusz Łomnicki, ale i
Broniewski,
Peiper, Ważyk, prof. M. Szyszkowska, (z inspiracji której podjąłem studia
dzienne (filozofia)
na Akademii Teologii Chrześcijańskiej w Warszawie, 1960
1961), czy dr Piotr
Kuncewicz
(on i Hybrydy, to nie napisana księga, ale i moje eksternistyczne studia na
historii
sztuki w Poznaniu, wiele lat), prof. J. Sławiński i niemal całe pokolenie
hybrydowców. Ileż
pozostało mi pożółkłych plakatów, afiszy z niezliczonych imprez, spotkań, nie
mówiąc o
zdjęciach
najżywszy dokument także młodości i tych, których nie ma wśród nas.
A oto "Nowy Medyk" (obecnie "Medyk" i "Lek w Polsce"). Przez lata redagowałem w
nim dodatek artystyczny "Młoda Sztuka". Ogłaszali w nim swoje manifesty
literackie twórcy
"Nowej prywatności", dzisiaj dostojni i wybitni poeci, ale i menedżerowie; także
kolumny
literackie "Poeci XX wieku". Od z górą 29 lat, raz na miesiąc, drukuję swoją
Pocztę literacką;
na początku jakże drapieżna i frywolna, teraz bardziej wyciszona i jakby miała
być zapisem
czasu, postaci, wydarzeń. Marzę, aby te swoje rozmowy o poezji i sztuce, ale i
życiu
zebrać
w jeden gruby tom, nie tylko, jak sądzę, dla faktu wydania.
A moje podróże? Indie, Filipiny, Tajlandia, Mongolia, Syberia, Kanada, Stany
Zjednoczone,
Portugalia i jeszcze San Sebastian i Toledo, Rzym, Paryż, Wiedeń ... i znów
Ilino.
I jeszcze dwa nazwiska
ks. prałat Zdzisław J. Peszkowski, kapelan Rodzin
Katyńskich i
ks. Jan Twardowski, poeta sumienia.
Dzięki Boże, że ich spotkałem na drodze swojego życia. To jakby drzewo
pochylone, nagle
ożyło poprzez listki zielone, zapowiadające jego pierwotność.
I mój stryjek, ksiądz Henryk.
I ostatnie pytanie
co teraz? Na Nowe Tysiąclecie przygotowuję antologię
poetycką
"Krzyż
Drzewo Kwitnące", kolejny, XXXI numer "Inetgracji"
pożegnanie
pokolenia,
które też odchodzi wraz z mijającym wiekiem
by pozostało świadectwo
cząstka
ich życia i
czasu, w którym przyszło nam żyć; tak brutalnego, że aż po BÓL. I spisuję wątki
własnego
życia, najdokładniej jak to tylko możliwe.
Będę kończył. Zmęczyły mnie te wspomnienia. Gorycz dławi wyobraźnię i rozum.
Jakby
się wszystko urwało, nagle skończyło. Nawet wieczór poetów pokolenia "Hybryd", 7
listopada
1999 r., nie przywrócił nadziei na rzetelność ducha i wielkość metafor.
Antologię Zjawa
realna opasałem napisem: "Poeci wieku mijającego". I tak pewnie jest, i z tą
książką też. Tylko
hardzi i w obłędzie mówią inaczej. Dla nich wciąż istnieje tamten świat. Jakby
nie było
życia: OD
DO. Może ich los jest tak inny od mojego?
Marzę, aby pojechać rowerem do Zbyszyna (skąd moja Matka), do Galominka (tam
mieszkał mąż mojej siostry, Szpojankowski), do Siekluk, do Dzieżązni, Góry i
Wilamowic.
Pojechać do dziewczyny Aliny, Marii, do zawalonego przez wieki mostu na rzece
Dzieżązni.
I zbudować sobie lepiankę na skraju kawałka ziemi, tyle, że krzyż tu stanie, i w
tej lepiance
pozostawić tę książkę. I wyryć tablicę: tu urodził się poeta, obłąkany
marzyciel. I uznał, że
życie jego było nieważne.
Kąty Rybackie, 29 V 2000 Kocham Was
O własnych wierszach
Jakże okrutnie trudno odnaleźć siebie po latach, zawierzyć słowom, wierszowi,
nie być
buńczucznym. Odnaleźć słowo, uznać go za swoje sumienie, nadać mu znaczenie
wielorakie,
niczego nie wnosząc bluźnierczo i po prostu być. BLIZNY w KAMIENIACH
są moim
drugim
tomem. Tom pierwszy HOMONIMY METAFOR
napisałem, kiedy żyłem NOWYMI
USTAMI i gdy miałem wydawać1 ZWROTNICĘ NR 2 (za zgodą MISTRZA). Z tamtych
wierszy pozostały jedynie dwa: "ROZMOWA Z SAMYM SOBĄ" i "BLIZNY W
KAMIENIACH" i wiersze te powinienem pominąć w niniejszym tomie. Nie uczyniłem
tego z
ważnych dla mnie powodów:
a) wspomniane wiersze są jedynymi, jakie pozostały z tamtych moich toruńskich
lat;
ROZMOWĘ Z SAMYM SOBĄ
umieszczam za przejmujący do mnie list od Staffa,
b) BLIZNY W KAMIENIACH
bo najbardziej wyraźnie tytuł ten oddaje treść i
potrzebę
tych a nie innych słów, dzięki którym wiersze te napisałem. Wreszcie
gdybym
wiersze te
pominął, nie wydałbym tego tomu nigdy. Odszedłbym od wierszy prawdopodobnie na
zawsze
i, czy uczyniłbym mądrze
do nikogo taki sąd nie należy. Bo albo wiersz jest
powiązany
słowem z innymi (blizna, kamień, ptaki, drzewa, mur, linie, ból, wołanie), albo
w ogóle go
nie było i nie ma. W tamtym tomie (o ironio zarozumialstwa) był taki wiersz,
który stał się
początkiem wszystkich innych, wiersz, za który oddałbym cały ten tom. Skoro był
taki, więc
niechaj go odpryskami choć zaznaczę i wiem, że słów tych oddać nie powinienem i
nie chcę.
Pomyślałem, że można odejść ad takich ukochanych słów, które stwarzają piękny
ogród, z
których można by zobaczyć
jak uczył NORWID
piękną ruinę. Wiem, mowę ojczystą
tworzy
lud i dlatego w swoich wierszach będę powracał do własnych słów, do owych
"homonimów
metafor". Bo świadomość jest najważniejsza, wszystkie inne "subtelności"
są
wtórne.
Dzisiaj mogę dodać, że to Peiper obezwładnił mój umysł i wyobraźnię.
Niedokończone Jego
Poematy to jakbym zamyślał o własnym życiu. Coraz mniej możliwym do spełnienia
czegokolwiek,
co byłoby potwierdzeniem Poezji mojej:
nie wiń mnie, ptaku
ze tu przyszedłem, ze pozostać muszę
choćby światło sczerniało i drzewo umarłe ożyło
Niewątpliwie żyłem i działałem na pograniczu EPOK (starego, okrutnego i podłego
świata) i POKOLEŃ: odchodzącego: Broniewski, Ważyk, Jastrun, Parandowski,
Przyboś,
Peiper i wstępującego: Grochowiak, Czychowski, Czycz, Stachura, Sadowska i także
już w
nierealności życia. I teraz ja sam mam powitać Wiek Nowy? Powitam najpokorniej i
Was
przywołam
dla Dobra i Piękna.
Nawet nie wiedziałem, że te rozmowy były moim chwilowym istnieniem. Dopiero
teraz
wiem, że to stanowczo za mało; za mało, aby zdobyć dla własnego wiersza własne
słowo i
nadać mu rzeczywiste znaczenie.
Ilino, 23 kwietnia 69/70
1 Po ukazaniu się HELIKONU. Teksty ukazały się w tomiku Drzewa z próchna nie
poznasz, w serii pokoleniowej
GENERACJE (1970).
*
Cokolwiek powiedziałbym o swojej poezji, będzie nieprawdą. Wizje nie zastąpią
słów, z
których składają się wiersze. I choć nie jestem winien żadnej spowiedzi, to
jednak zbyt wiele
lęku jest we mnie, abym ograniczył się jedynie do prezentacji kilkunastu
wierszy.
Od lat uwierzyłem, że wielkość sztuki
oprócz spraw dla niej oczywistych,
takich jak język,
słowa, konstrukcja
musi być stopiona z czasem, w którym powstaje. To nie słowa
tworzą
historię, ale współczesna rzeczywistość powołuje do zapisu wciąż inne fakty
literackie.
Ten poeta jest, którego wiersze są sumieniem czasu i pokoleń, dla którego
umiłowanie piękna
jest jego własną godnością. Klęczeć mógłbym jak największy winowajca, aby nie
zabrakło
tego jednego słowa, dla tego jedynego, wymarzonego wiersza. Nie wymarzył swoich
poematów
największy z najodważniejszych, Tadeusz Peiper. Nawet Picasso w swojej
"Guernice"
nie przekroczył ludzkiego bólu, zastygł w bryłowatości swego protestu wobec
hańby.
Nie opiszę czasu, w którym żyję, ani sumień własnego pokolenia. Pozostanie
jedynie
przeświadczenie drobnego odprysku poetyckiego. Małość własna. Ale niech mi wolno
będzie
od czasu do czasu pomówić z moją Magdalenką.
To jakbym spisywał testament
ułomna moja POEZJO!
Warszawa, 22 listopada 1979
Tadeusz Peiper
Ci którzy serce noszą w krawacie,
będą mieli kłopot ze znalezieniem go
w tej książce /.../
A jednak nikt nie zna się na poezji
lepiej ode mnie i z głębi tej wiedzy /.../
zapewniam was że daję wam utwory,
które należą do najlepszych jakie
stworzyła współczesność. Kiedy indziej
nie napisałbym tego, dziś piszę.
Wiele rozumiem. I dlatego, chociaż znam
śmiech przeciwko ludziom, znam też
ból w ich obronie. Gdy dzisiaj idę
za moimi poematami i myślę
o krytykach, takim śmiechem śmieję się
i takim bólem boleję.
Tadeusz Peiper. Przedmowa do ,,Poematów", 1935.
O swoim Mistrzu
"... Wszystko, co najważniejsze w dzisiejszej poezji
jest z Peipera. Z jego
wizji. Z Jego
metafory, jedynej i niezbędnej. Z Jego idei.
I wszystko, co niedoścignione w sztuce, jest w metaforach Peipera. Peiper
największy
po Norwidzie, jak nikt dotąd, twórca możliwości nieskończonych, bo
nie
zrealizowanych...";
"... Żył jak galernik. Jak żebrak. Jak ktoś wyklęty. Przeklęty.
Żył z wynędzniałą twarzą, ale któż ośmieliłby się zaprzeczyć temu, że w tej
starczej twarzy
był rozum najdoskonalszy. Największe poświęcenie dla poezji i świata.
Konstruktor wizji
i marzeń. Peiper ... ".
Jerzy Koperski. Fragment wstępu do książki Tadeusza Peipera ,,Sam chcę nadać
sobie imię",
1993.
Blizny w kamieniach
(1970)
Moim ukochanym
Rodzicom
*
* *
Matce
czyje wargi tak aż po ból
z jakiego dotyku albo rzeczy te linie
tutaj drzewa dawno już zaniemówiły
i są krzykiem
nie wiedziałem że kamień można o szczeliny pomniejszyć
i potem w pierwotność przywrócić
jak światło w korytarzach
nie wiedziałem że drzewa pochylają się ku tobie
całą swoją wieloznaczność barw i ruchów
a gdy po nich popiół to ty też nim
nie wiedziałem że mury znaczą mury
a krzyk ból choć też uwielbienie
jak u dziecka
nie wiedziałem że ptaki są oszalałe
zawsze że swój lot znaczą tymi liniami
teraz
i jak nazwać to ich umęczenie
i jak ciebie przywołać
żeby popiołów nie dotknąć
i nigdy tutaj nie powrócić
Moskwa 1964
Rozmowa z samym sobą
Leopoldowi Staffowi
nie mówcie mi o poezji
nie mówcie mi o kwiatach
nie mówcie mi o sercach
miałem zielony ogródek
córeczkę o tajemniczym uśmiechu
żonę milczącą gdy byłem gniewny
byłem szczęśliwszy od miliona ludzi
szczęśliwszy od Boga od nie ściętej gałęzi jarzębiny
szczęśliwszy od wszystkich na świecie
przysiągłbym na to
pamiętam jak w późne ciche wieczory
mówiliśmy o poezji o kwiatach o sercach
o dobrych ludziach przyjaciołach ptaków
pamiętam jak księżyc rozpędzał czarne chmury
krajobrazy wtapiały się w naszą czystą miłość
jak nasz aniołek upodabniał się do klombów
o jak bardzo byłem szczęśliwy
nie wypowiem tego
nie wypowiedziałby tego żaden
największy wieszcz świata
byłem szczęśliwy i nie wierzę, że jestem sam
że zamiast zielonego ogrodu jest dół głęboki z brudną wodą
że jedynie we śnie widzę dotykam swego aniołka swoją żonę
dlatego
nie mówcie mi o poezji
Blizny w kamieniach
Ojcu zamordowanemu w Oświęcimiu
jestem
są ptaki wokoło mnie
ze swoimi wydłużonymi cieniami drzewa
ślepcy czytający moje wiersze pod drewnianymi krzyżami
jestem
nie uratuję swoich wspomnień
rozmyślań żebraków nad ustrojem społecznym motyli
ani złamanej gałęzi na której zawiesiłem w dzieciństwie swoim
różaniec
jestem
wiem o tym najlepiej sam
lecz czy kiedyś przypomni mnie ktoś
że byłem
są ptaki wkoło mnie
ze swoimi wydłużonymi cieniami drzewa
ślepcy czytający moje wiersze zapisane na przydrożnych
kamieniach
Jestem...
*
* *
pamięci
Władysława Broniewskiego
kamień rozdarty aż po wnętrza wszystkich kamieni
drzewo widoczne już tylko z opadłej kory drzew
ptak o wyschłych skrzydłach ptaków
są poza bólem
mury getta
mury zapadłej guerniki
wypalona w y o b r a ź n i a
są poza bólem
poza bólem jestem i nie ma we mnie legendy
lecz oto zastygamy
aż po wnętrze rozdarcia wszystkich k a m i e n i
zastygamy po wnętrza rozdarcia b ó l ó w
zastygamy po rozdarcia m i l c z e n i a
jakże mówić i jak milczeć
gdy nie ma poety i jest tylko on
13 II 1962
*
* *
Nas nauczono. Nie ma miłości
Krzysztof Kamil Baczyński
Ziemia, gdzie ogrody i jedna miłość
OJCZYZNA.
Jak dla ptaków WOLNOŚĆ
więc w obronie jej drzew,
a potem w obronie murów a potem w obronie blizn aż runął mur
i wraz z nim ta wielka godność
Jakże mógłbym teraz o W A S i n a c z e j
więc upadam błagając że nie byłem; krzywda to dla mnie?
nie dla dzisiaj te zwalone i zastygłe
mury w kolor krwi innej niż śmierć zwykła
a jednak przeciw jestem tej waszej odwadze i klęsce
powiedz
najlepiej teraz gdy Bóg znieruchomiał
w tej swojej potwornej potędze
b l u ź n i l i ś m y?
jaka godność dla nas, jaka chwała, jaka konieczność śmierci waszej?
odwołuję się do was i nie wiem
czyja to prawda: wasza
coście odeszli dla tej ziemi ukochanej
czy: nasza
że nie było nas wtedy i te róże tylko dla m a t k i m o j e j?
byłbym jeszcze jednym
i chociaż jeszcze jeden mur zostałby
teraz nie wińcie! Niebo zgłębiało! I jest miłość
14 sierpnia 1944
Piszę
jak grabarz dół wybiera
Tadeusz Gajcy
wtedy ten mur był jeszcze prosty
że można było wolność widzieć i śmierć
Jaka twoja wielkość teraz i gdzie to słowo O j c z y z n a
rysy pogłębiały pamięć
jakby wzgarda była hańbą potomnych
Jaka twoja wielkość gdy zwalony mur był tylko dla godności
zawróćcie oszalałe ptaki! Runęłyby razem z
tym murem
i dla kogo! gdy oni jedynie dla siebie te grobowce
i nie ma ich. Błagam, zawróćcie te ptaki. By milczenie nam
przywrócić
podnieść trzeba ten mur
choćby potem nic nie było i nikogo
i żeby krzyk nie był przerażeniem i był bólem
Ilino, sierpień 1967
*
* *
Poetom zamordowanym przez faszystów
murów milczenie. I ten mit godności
że słowa bez znaczeń. Powtarzaj
POLSKA, to imię
mojego drzewa. Oślepłem z miłości do tego pisklęcia
milczenie tu że ból
jakie rysy w dnie tym i dłoń twoja jakbyś tu była.
Kamień jest kamieniem. Drzewo popiołem. Żeby choć krzyż
i kto ten krzyż. Zasłucham się głębiej
aż rozdzwonią się blizny aż zamkną kamienie.
Powiedz
znasz wolność tego ptaka. A wolność murów?
kolor róży i nocy
jak rdza.
Nawet el greco byłby żebrakiem. Teraz ta białość.
Nie rozdmuchujcie popiołów. Niech s k a m i e n i e j ą
*
* *
bohaterom Guevarze i Preedo
ściany tak inne
że tylko mój ojciec to widział
spalony
któż, o matko
drzewo to wyssie z ciał ich
wyrosłe, z krwi ożyłe innych, zastygłe w zemstę
nad la paz czarny ptak zawisł
i odszedł
i ziemia zaniemówiła
ta wielka niczyja, ani boga
ani ludu. Tutaj wszystkie skały jak ściany
ślepa egzekucjo
nad la paz ptak biały przybędzie
i powróci lud do swojej ziemi, jak zmęczony cień
i ożyje ta krew, jak róża gdy miłość gaśnie i jeszcze jej nie było
*
* *
z murów i drzew
jeden mur i jedno drzewo
poznałem. Mur z blizn i oślepłego tłumu
Drzewo
że sam oślepłem
*
idącą, jakbyś pragnęła znów być naga
żeby twoje kości były bledsze niż popiół?
Jak możesz, idąc, do mojego ojca po imieniu, tak żegnając
nic nie wiem o tym
jakbym nie znał dotyku róży pożegnań z tobą
Idącą, jak możesz tak tylko przed murem
mówić tak do mojego ojca
*
* *
kamień jak chleb rozłupany dla ptaków
I cóż znaczą dla ciebie te blizny już w kolor
kamienia zamilkłe. I po cóż ci róże i dla kogo ta wzgarda.
pochyla się drzewo
najdumniej i zawsze tak samo
jakby jesień dla niego a południe nawet nie dla kolorów
Ta droga za kamienna i żeby choć ptak był jeden i jedno imię
a p r z e c i e ż o n t u p o z o s t a ł
Już czas na otwarcie tego muru
choćby blizny w krew ożyły
i odeszłabyś
Oddalone drzewa
Mieszkańcom mojej wioski poświęcam
Do drzew należy moje życie
Janusz Żernicki
ukochałem drzewa za swoje dzieciństwo
kamienie za napisane wiersze
ptaki za listy do was
do drzew tych powracam jesienią gdy niebo jest bez Boga
do kamieni gdy popada zczerniały mech i są bez blizn
do ptaków w swoich wierszach
d o d r z e w t y c h
d o k a m i e n i t y c h
d o p t a k ó w
n a l e ż y m o j e ż y c i e
lecz napisy na murach są niczyje
i może dlatego
jestem jak niewidomy
dla którego nie ma rzeczy obojętnych
*
* *
we wnętrzu kamienia jest moje dzieciństwo
gdy tu wracam
drzewo zaczyna moją
historię, rzeka
żebym pozostał
przebaczenie trzeba wybłagać
aż pies zamilknie aż nowe
drzewo mnie pozna
i odejdę za śpiewem starego ptaka
bo tylko to we mnie będzie
co po was pozostało
List II
jak na ten twój list odpowiedzieć
może rysą w kamieniu może dłoń twoją
powtarzać jak ślepiec swoją godność co była
może wiesz gdzie to drzewo
tak chciałbym znów siebie od początku
ciebie, gdy ból gałęzi był większy od krzyża
co rośnie
jakaż teraz we mnie racja
i skąd to uwielbienie i ta wzgarda
kiedy na krzyk za wcześnie a na miłość za późno
jesteś rzeźbą mych palców
i nie dokochałem w żadnej porze
i jak być, aby słowo znaczyło ciebie i koniecznością był ból
*
* *
Elizie Kłos
Studentce tragicznie zmarłej w Alpach
nie zbrązowieje ta skała
czerwień że ból i to nagłe milczenie
że ptak nie powróci i tylko krzyż
jedyny od nas
W tym twoim odejściu Elizo
cóż znaczy ta rysa i jej nie będzie
Jaki czas i sens o nas zaświadcza. Byłaś i jak powiedzieć że jesteś
Może przetoczy się bryła kanciasta
jakby dla pogłębienia krzyku, dla samego milczenia
jakby tak być miało
i jest. W tym twoim odejściu
cóż jest Elizo?
Klestors, wrzesień 1967
*
* *
Tę różę wymyśliłem dla Ciebie
Luis Aragon
nie ja wymyśliłem dla ciebie różę
ale czyż róża dla tej miłości najprostszej że podłej
Wstań idący do ziemi płonącej. Tutaj drzewo zaniemówiło na długo
a przecież jest południe czas przypominania
i ta ziemia płonąca abyś oślepł choć kolor dla ciebie
jedną jest barwą i jeden ma tylko sens. Jakbyśmy z jednej ulepieni byli gliny
dokąd pójdziesz za jaką cenę miłości upadasz
błagając jak o jałmużnę. Nadzieja to nasza czy tylko
pamięć konieczna. Żywym ten będzie kto nim nie mógł pozostać
*
* *
przybyłem tu teraz, w południe
i rzeki własnej poznać nie mogę. Jakby drzewa
zestarzały się o swoją wielkość i nigdy tu ich nie było
woła mnie ptak
jakiż to ból iść tak za nim polem
Wracasz księżycu i dokąd znowu odchodzisz
nim pomówisz ze mną
zadzwonią dzwony echo
i żeby choć trwało to moje
modlenie za upadłego ptaka. Co byłby tutaj i jak być może
jak nigdy mur nie będzie
bez blizn
z tej boleściwej blizny wyżebrany. Jest
taka rzeka której dna nie pogłębię ani drzewom dzieciństwa nie przywrócę
Matka
*
* *
kamienie kamienieją poprzez twój ból
Światło że odległość dotknąć można
Wtedy ślepcy zasłaniają oczy
lecz ten ptak powraca
Jakby jedna była śmierć
I jedno wołanie
jak jeden krzyk i jedna pamięć
Śmierć staruszki
pamięci Babuni
odprowadzałem ciebie z twoim synem. Jego czarny
habit wskazywał drogę. Zawsze jest tak samo.
Ale wtedy była to tylko twoja podróż.
*
... swoją skruchę już wyznałem. Poprzez miłość
do ciebie i tego kamienia
co dłoń na nim otwierałem.
Teraz woła mnie twój ojciec
Niechaj pamięć z murów wyrasta.
... bo wszystko tu nagle zamilczało.
Jakby życie się kończyło.
I nigdy go nie było.
*
niechaj odwróci i pochyli się niebo kończące
przed tą JEJ twarzą jak rozstrzelany mur
i ptak odejdzie i niech nie wraca
Ilino, 13 września 1969
*
* *
pamięci Jurka Falkowskiego
ta śmierć nie podobna do ciebie
jak nie ma róży z kamienia wyciosanej
*
a jeżeli już jest to okrucieństwo
to dla rozjaśnienia krwi zakrzepłej, ciepłej
jeszcze. Aby choć g a r ś ć ziemi była t w o j a
ta śmierć nie podobna do ciebie
i choć jest
Jest z ubóstwa i wzgardy twojej
aby wznioślejsza była twarz
o każde czekanie o ból jedyny
*
i w skowyt psa wychudłego
(w tej twojej ostatniej godzinie miłości)
syn twój tutaj przybędzie i bogu nigdy nie wybaczy
*
* *
Matkom umęczonego Wietnamu
w drzewach zasiadł się ptak
i mógłby tak do jesieni do starości
U c i e b i e n i e m a t a k i c h m i e j s c
w popiół błogosławiona ziemio niczyja
jak wtedy moja rzeka i cmentarz
U ciebie nie ma takich drzew
i nie doczekałaś swojej miłości
jak ja gdy tylko z kości mogłem ciebie dotknąć
U c i e b i e b ę d ą t a k i e d r z e w a d l a p t a k ó w
wnuku, sąd ostatni
jeden będzie dla wszystkich
Jak jedna jest śmierć i jedno nasze wołanie
*
* *
nie od ciebie nie od ptaków
odszedłem
ani od ściany jak wzrok prostej
Nie ma takich odejść
i przybyć tu musiałem
W głąb twojego milczenia, do rzeki swojej
już tylko znanej z z a ma r ł e g o k a m i e n i a
nie ma takich odejść
choćby nigdy ciebie nie było ani tego domu
Jak nie poznasz z korzeni ukochanego ci drzewa ani blizny
z krwi wyschłej
Matka
jeszcze jesteś, tak jakbyś śmiała być
w tej swojej godzinie
śmierć w południe nadeszła
a jeszcze wczoraj swoją ręką mówiłaś mi o m i ł o ś c i
i żebym powrócił. Oto jestem
znów koło ciebie i cóż powiedzieć mi możesz
zawsze wśród drzew, ptakom byłaś n a j d r o ż s z a
spotkamy się jeszcze. Przybędę tam gdzie twoje
stopy ślad tak wielki pozostawiły i nawet nie wiesz
jak będę tych twoich kamieni bronił przed b u r z a m i
*
a teraz cóż mogę ci powiedzieć?
powiem, kiedy przybędziesz
zwołam sejmik ptaków
żeby cię wszystkie matki i nasz ojciec powitał
najgodniej
*
posłuchaj mamo
ja nic nie wiem o Bogu
ty wiedziałaś najwięcej
ale jak mam nie krzyczeć
i cóż znaczy to moje przybycie przed ten twój krzyż u k o c h a n y
powiedz
i ja mam tak jak ty
pożegnać rzekę Twoją i moją? Ktoś z nas
musiał pozostać, kiedy dalej w miłości razem być nam nie pozwolono
W dniu śmierci mojej matki, 30 marca 1970
*
* *
ta twoja twarz
z krzyku poznana
w skałę rozprysła to w kamienny popiół
Zakuta w żelazo, wołasz do Boga, to s y n a
na róży motyl umiera
jakby południa miało nie być
Tylko powitanie dnia. Ta twoja ręka na pożegnanie
jakimż bluźnierstwem będzie
ból mój? Pochylcie się drzewa po złamanie
T u t a j j e s t M A T K A s y n a u m ę c z o n e g o
Syn pozostał
nie z woli własnej
Rozmowa z panią Igą2
syn droższy od matki
tak powiedział mój SYN. Teraz zabrakło
dla niego kolorów. To płótno jest czarne
syn droższy od matki
jak stare drzewa od przebytej drogi
noc od południa. To był JEGO mądry testament
jak możesz MATKO
tak prosto nazwać ból
to moje
pozostanie. Wołanie mojej MATKI o śmierć
nie ma najdroższej żadnej
śmierci. Jak SYNA bez MATKI. To tak
j a k b y p o g ł ę b i a n o b l i z n ę.
2 Iga Szymanowicz, której syn, Włodzimierz, poeta i malarz, zginał tragicznie
(1967) w 21 roku życia.
I nie wymilczę więcej
(1975)
Bluźnierstwo to?
Matce, jesienią
nasłuchałem się pieśni kamiennych
w popiół rozprysłych, w blizny zabliźnionych.
Że słuchając
nie wiem dlaczego dotąd j e s t e m
po tych ich zagrzebanych pieśniach
i jakiejże krwi jestem. I idąc
dokąd ta moja
droga. I niechby zaniemówiła ziemia w mur rozstrzelany.
pochylona nad klombem po różę, już wtedy
upadłaś, a wołając
jedynie szyderstwo pozostało
po tobie. I powiedz sama, kimże jestem teraz i jak długo
można tak bez ciebie.
I nie ważcie się otwierać grobów.
I kamienia nie ożywię i sobie sam życie wyznaczę.
*
* *
Murom Torunia
cóż mam powiedzieć temu MIASTU?
Nie było dla mnie łaskawe, ale i ja byłem zuchwały,
jakbym cokolwiek miał uczynić
więcej od marzeń
I nic nie uczyniłem, niczego więcej, może tyle
że jeszcze JESTEM
W pogardzie milczeć to tak
jakby nagle dzwony zawyły ożyły blizny
a potem
nawet popiół zaniemówił. I oto WOLNOŚĆ!
pobłąkałem się jeszcze po tym mieście
i tylko wstyd żebrakom przyniosę, bo czyż można
żebrać samemu niczego nie dając
nawet litością gardząc?
podejdę do ściany przed którą
jak przed chorągwią klęknę i nie wymodlę mój ptaku
nie wymodlę
pewnie już zestarzały, może więc na grób twój przybyć
już pora na odejście a ty wciąż mnie wołasz
MUROLINIE
tam był mój początek.
I nie przybył POETA. I pozostał bez własnej zgody. ZAMILCZ MIASTO!
23 II 75
Poeta poganin
I tak zeszła z ziemi, by w niej żyć wieki
Zbigniew Jerzyna
zadrwił ten poeta pokoleniowy
i ziemię splugawił, jakby z kamienia była. Nie żyła.
Z kości rozrastała się w drzewa, opadała umarłymi. Co żyją.
nie ma takiej wiecznej ziemi
o śmierć babki wiejskiej pomniejszoną dla jej życia.
Ziemię umarłą razem z nami. Bo chrystusowe są kwietnie.
i nie ma takiej śmierci ani kamienia ani kości
ani krzyża dla których ziemia powiększałaby życie
Śmierć znaczy śmierć. Jak krzyk dziecka zapamiętany.
i tylko bluźnić można
jak on, wiejskiej babki spadkobiercy.
23 VII 72
Do rówieśników po latach
Alicji
Jeśli już mam powiedzieć
dlaczego pozostałem
że jeszcze będę
że jeżeli omijam mury i jestem dla nich
nie rozdmuchuję popiołów i nie mam dla nich czci
nie opluwam wychudłych Jezusów i nie upadam przed nimi
Jeśli mam wam powiedzieć
dlaczego drzew nie znaczę krzyżami
i każda śmierć jest mi bliższa i kłamię teraz
gdybym mógł wam to wszystko powiedzieć
czymże byłaby ziemia dla której tyle macie pogardy?
A samouwielbienie wasze? Powiedzieć
że tylko omijanie miejsc
pustych?
i aby być wystarczy wierszom przywłaszczać słowa
wychudłe i tak już z chropowatych metafor i nie własnych?
Byłżebym wówczas dla was poetą? Niechaj to wszystko opowie
płaczka lamentująca
jak na sejmik żebraków idę.
Żeby nie rozkrwawiać kości
nie błagać o ból.
1 listopada 1971
*
* *
w moim ogrodzie nie ma już ptaków.
Odeszły na cmentarz.
do tej ziemi piaszczystej
i jak kamień
niezmiennej.
nie oddalaj się ode mnie
jeszcze za wcześnie, poczekać muszę
aż z blizny kamień przywrócę, z kości
twarz.
*
* *
i tak już pewnie przyjdzie mi żyć bez końca.
Ale jakież to życie bez ludzkiej dobroci. Drzewa
bez miejsca narodzenia. Ptaków bez deszczu. Boga bez nas.
jakież to życie cieni bez grobów. Ziemi bez murów
by idąc, rozkrwawiać. Ogrodów bez żebraków. Historii bez
upodlenia. Kurwy bez syna. I jestże krzyż bez C h r y s t u s a ?
ucztowaliśmy. Teraz dźwignę ten kamień.
Ziemię spróchniałą światłu przywrócę. Żebyśmy byli ...
Żeby pomówić o tej nikczemnej podróży w popioły kościste.
i jak będziesz
ja już odejdę.
i nie wymodlę
czego ty nie wyskomlałaś.
1 XI 71
*
* *
tę twoją i moją śmierć
ja przepowiedziałem i sam nie wiem dlaczego
Boga czy moją rzeczą jest to twoje odejście. Winienem
ci wyznać: spalonego ojca mogłaś życiu przywrócić.
Teraz jesteś sama. I ziemia opada twoimi kośćmi.
kiedy księżyc będzie jak wtedy i klomb twój
porozmawiam z rzeką dotknę kamień i przebudzę ptaka
naszego proroka. Niech zwoła sejmik. Niechby ożyły trupięgi.
Nie doszłaś
idąc do mnie
idąc i prosząc o śmierć.
I psom wychudłym
skomlenie odbierzmy.
*
* *
tędy teraz sam powracam
a przede mną jej twarz
coraz chudsza
jakby ból zabliźniano, światło wydłużano. Ptaka wołano
nie pozostanę tutaj pójdę za nim
żeby ciebie zapytać
jak tam ci jest
i jak długo pozostaniesz jeszcze beze mnie
zatrzaśnijcie te drzwi
pomóc wam nie mogę
żeby ciszy nie wygłusić kamienia nie ożywić pól
nie zakrzyczeć. I zasiądę do wieczerzy i niech nikt nie przybywa
sam z nim pomówię
jak bolesną jest jesień
dla tych drzew wszystkich
co wierność swoją dostojeństwem maja chciał być na cmentarzach
Godziny jak krzyże
ból ja wybliźniłem dla każdej miłości
Boga
zwyrodniałość. W rdzy jak w bieli
czyja to twarz?
cmentarze jak jesienie.
Nie dla mnie dzień jeszcze jeden.
Ogarnij niebo. Nikogo tam nie ma.
I jest taka szczelina co pomniejsza kamień. A ból?
różę, Magdalenko, poeta wymyślił żeby znaczyła
JESTEŚ.
i tylko to czekanie. Ja, żebrak ułomny. Magdalenko NAJJAŚNIEJSZA.
i nie wymilczę więcej
choćby nadeszła godzina ŚWIEC. Dla mnie.
13 listopada 72
*
* *
Januszowi Kryszakowi
odszedłem
mógłbym powiedzieć
donikąd.
Jak ptaki, albo jak pies z pustego śmietnika
chudszy od kości grobowej.
a jednak nie ma takich odległych miejsc
do których nie szedłem
nawet upadając z upodlenia
A gdy już będę
jakież mieć będzie znaczenie METAFORA.
Ów najdroższy POEMAT?
powiedz, mógłbym być jak ONI czy tylko
być jednym z NICH, tutaj pod tym nieubłaganym murem!
O, pycho moja! Idę piołun pić z żebrakami. Z moimi druhami.
I nie wyżebrzesz niczego
I nie dokończysz podróży tak
hardo i dumnie zaczętej. Tutaj moje JA.
13 III 75
Drzewa z próchna nie poznasz
(1980)
Magdalenie
Magdalenka
zasnęłaś Już
i wiatr zacichł. Ptaki ze zmęczenia poupadały.
Jutro opowiesz mi swoją bajkę. Ja opowiem ci swój sen.
kiedyś bardzo dawno
że nie znajdziesz tego w żadnej napisanej
opowieści ani na cmentarzach choćbyś poznała
z popiołów ich kości. To było za mojej pamięci
choć wypalono ją dla zarysowania murów. Oni, nie ja
zaznaczyli swoją pogardę.
Nie zapamiętaj tych szubienic. Kochaj własne sny.
I ziemię ojczystą
dzisiaj jak RDZA. Jak skomlenie psa.
i że twój ojciec to znaczy ja
te twoje kolorowe sny będzie zapisywał najdokładniej
już nie dla ciebie. Ty snów moich nie zapamiętuj!
a teraz powiedz mi Magdalenko
jaki miałaś sen o mojej matce. Ciebie ona marzyła
Albo zamilcz. Tak będzie najokrutniej. Twoja matka ciebie nie pozostawi
kwiecień 1976
*
* *
pozwólcie mi klęknąć
nie jak żebrakowi albo jak ktoś ułomny
czy zwierzę. Popiół z kości czy psów bezdomnych
czy dziecka ta sama hańba dla takich
złoczyńców. Choć wyrok inny nam przekazali poeci.
Klęcząc nawet odwagi mi zabraknie
mówić coście uczynili, wykrwawili
I tak powracam w tamte miejsca
i odnajduję jak czujny pies węchem a przecież wiem
powracam w tamto miejsce żeby ptaki uciszać. Zaciszać
skowyt
których godność wystarczy już
dla naszego życia. I żeby drzewa w dostojeństwo
nie wyrosły. Ani nikt nie wznosił murów nie pogrubiał blizn
zemsto
jak miedź zrdzewiała
wyschła
jak obraz zamazany farbą świeżą.
Klęczę i wydziwić się nie mogę
że jestem i jest Magdalenka.
23 I 77
*
* *
Andrzejowi K. Waśkiewiczowi
powiedzieć słowo niech jak Ziemia
znaczy. W tej jej wieloznaczności. Nawet
drzewo co poszerza kamienie i jak popiół po tych
co nie tylko za spokój ptaków odejść
musieli bo ich takie było przeznaczenie, każdego
z nas takie jest. Ale popiół żeby Ziemi nie zabrakło
w historii dziejów nie dla każdego z nas
z osobna. Żeby dzisiaj idąc Żebyśmy mogli zaświadczyć
BYLIŚMY. To tyle jakby idąc i chlubiąc się My sami wyznaczyliśmy
Ziemi jej dzieje. Pokłoń
się żebraku nad tą ich niemą powagą. Rozgłaszaj
to ich umęczenie choć i tobie droga wydłuża się
i sam nie wiesz dokąd. I jak długo
będziesz musiał znaczyć bruku swoją (nie z
dzieciństwa wymarzoną) od każdej bieli bielszą laską?
mnie nie tędy do pokuty
i ja sobie wyznaczyłem JESTEM
A być bluźniercą
zapamiętaj
to ponad moje siły
17 I 76
*
* *
żebraczce z Bombaju
i znów muszę pomówić.
i sam nie wiem do kogo moje wołanie.
Przed krzyżem nie klęknę, choć nie ma we mnie wzgardy
Jeszcze raz muszę zwołać sejmik ptaków
niech opowiedzą co widziały. Co słyszały.
a ptaki mają prawo własne choć ludzkie życie.
Przed jaką godnością, dla jakiej wieczności
to Twoje i ich życie. To żebraków umieranie.
Zostań tu, dla własnej ziemi
dla ich zaświadczenia. Nie własnej pychy.
i nie proś o chleb.
Kwiatów zabrakło.
Ziemia milczy.
9 II 1980
Niechaj ta ziemia nie zamilczy na zawsze
nasza ziemia jak grób milczała.
Po tych ich wyrokach, nawet nie haniebnych
Modlili się głupcy o jej życie,
więc odebrano i jej spokój i nikt nie zna winowajcy.
niech nie zamilczy ta ziemia na zawsze
i nie rozdmuchujcie popiołów
to najwierniejsza ziemi godność
idący, klęknij
lecz drzewa z próchna i tak nie poznasz
Nie śmiej się, kiedy czytać będziesz
te wiersze
już północ. Proszę, idź już spać, Magdalenko
Twoja gwiazda własną modlitwę ci wymodli.
Każde dziecko ma swoją gwiazdę, jak sen, jak krasnale
I niebo w głębokość zapadło.
Zaciszyła się noc. Kamienie ku pierwotności
powróciły. Wszystko się zaśniło, poprzeinaczało
jakby się coś stać miało.
Ale dzień, będzie jak co dzień
Będzie jak z bajki kolorowej.
A teraz śpij, córeczko.
27 II 1980
Z rozproszenia
(wiersze z czasopism i almanachów)
Powracanie do miasta
przyjaciołom
rówieśnikom z lat pierwszej naszej młodości
poświęcam ten
wiersz z okazji 44-lecia
istnienia naszej szkoły i I Zjazdu wychowanków
i absolwentów gimnazjum płońskiego
my
którzy uważamy siebie za rzeczy obojętne twarde
my
którzy uciekamy w odległości niewymiarowe poza istniejące
my
którzy omijamy posągi ściany pozacierane, miasta swoje, kamienie
p o w r a c a m y d z i s i a j
*
powracamy do miasta
powracamy do najwęższych ciemnych korytarzy
powracamy do siebie
najnieobojętniej nienazwanie
i jesteśmy bliżsi kamieniom
bliźsi niebu "drzewom zwyczajnym" dzwonom ogłuchłym
bliźsi własnemu odbiciu
bliźsi wszystkiemu co tutejsze
w powrotach
powracamy do miasta jak ptaki do gniazd
a l e j e s t t o p r a w o d o g o d n o ś c i
choć wiem że zwierciadła najczęściej są martwe powykrzywiane
*
ja, poeta wiejskiego krajobrazu
poeta miasta którego ściany pozapisywałem swoimi wierszami
ja, dla którego drogi są niegłuche a pokolenie rozdzierające
widnokręgi
p o z d r a w i a m w a s z e p o w r a c a n i e
*
wasze powracanie pozdrawiają zadziwione rzeczy
*
ale powracajcie, powracajcie ...
Pisałem w Ilinie, w wiosce niezapomnianego mojego dzieciństwa w latach 1960
1961.
Cmentarzysko
Janowi Jerzemu Czarneckiemu
szedłem wołałem ojca po imieniu
całowałem ziemię kamienie puste kości
nasłuchiwałem czy nie odezwie się czyjś głos
dzwoniły wichry o suche badyle pokrzyw
kładły się wyżółkłe trawy na grzbietach nagich kopców
najboleśniejszymi obrazami wróciło do mnie dzieciństwo
ujrzałem siebie rozpiętego na krzyżu
ciężarną matkę kopaną w brzuch niemowlęta bez główek
ujrzałem zapadający się wszechświat ze wszystkimi żywymi
płonęły księgi wieszczów ogrody
morza przemieniały się w otchłanie krwi
cuchnęło mięso nie ptaków nie psów ...
o! ziemio moja ...
wiem są takie miejsca kretowisk
których wyrzekli się poeci malarze
tam nie usłyszelibyście własnego krzyku
*
* *
Matce
teraz już wrócę najlepiej w południe
żeby palenia drzew nie było
żeby motylom nie połamać róż
przebaczenie trzeba wybłagać
żeby potem wedrzeć się w głąb kamienia
do dna róży do dna blizn
aż pies zamilknie
aż nowe drzewo mnie pozna
tutaj mogę z ptakami o drzewach
co miały pozostać ale burza więc już po nich
może ktoś wyobraźnię poszerzał jakby krajobrazy zwęglały
tutaj we wnętrzu kamienia swoje dzieciństwo
tak jakbym dziś za motylami to za światłem po zburzeniu nieba
i ręka aliny
wracam
oto krzyż i matka co o mnie
i ja sam
więc nie oddalajcie się
ja tutaj jak dziecko do kolorów jak echo w głąb korytarza
jest tu drzewo i jest ptak że gdy na kamieniu
to drzewo zaczyna moją historię
a ptak żebym wracał
i nie tylko w południe
aleja nic nie wiem o godności tych rzeczy
więc jakże mogę przeciw tobie drzewo kochane
i jak mogę otworzyć kamień
moje oddalające się dzieje
odchodzę
i powrócę gdy tylko nowe drzewo mnie pozna
gdy pies zamilknie
gdy ptak stary zaśpiewa
Ilino, 65
Pokolenie 60/62
Januszowi Żernickiemu
i oto jeszcze bez słowa
tak zaczyna swoją podróż każdy ptak
i światło kiedy tylko pęknie marmur albo kamień
i oto my jeszcze z norwidem jeszcze z komuną paryską
na początku zawsze razem takie prawo rewolucji
i żeby legenda choć nie o to nam wtedy
i tak teraz ze znaków kształt mówicie
dzisiaj tylko znaki w linie barokowe
i tak za ścianą aby nie było twarzy
a przecież przeciw nie z zemsty
nawet ptak nie upada choć runąć musi
dla godności żeby słowa czas ten co jest naszym
żeby być trzeba zawsze przeciw i nowe wiem
to dlatego znaki?
tak nawet rówieśnicy z grodu jadwigi
ja przeciw i nie wiem jaka droga
teraz już nawet krzyk jest ciszą
i ciszą nie po to by słyszeć
i nie takie znaki ale że są niech będą
i nie jest w was dziś tyle kwok
że wiersz zastyga nim jest nim a mógłby w aurorę
więc moje uwielbienie w początku
choć czas by wiersz już był
Ilino, 65
Christiane dziewczyna zakochana
w saint john persie
Cz. I
moje miasto Guerniko umęczona teraz Nike dla Was
wtedy krzyże nie dla wszystkich skąd tyle
nawet światło czerniało w rozdartym murze
oto chopin posłuchaj christiane
i nie wiem który mur i nikt że krzyż tutaj
jakby tego nie było. Krwią zapisane karty kronik. Pamiętamy!
*
kto mur do wnętrza rozedrze aby nie było domem
kto twarz twoją, piękna, przed zwierciadło dla godności
kto żebrakom róże lecz czy róża dla żebraków. Nie bluźnij!
*
miasto nie umiera gdy lud własne dzieje
ale jakże nie umrze miasto gdy już tylko legenda
i niechby była ale kto nowe dzieje. Ten lud nie ma miasta! Lud
umiera!
poeto, dokończ poemat
!
Cz. II
kochasz saint john persa christiane
a ja że włosy masz z kolorów z dna wnętrza róży
tyle w nich ciebie że tylko w uwielbienie poety wyobraźnia
albo ręka że kamień ożyłby jej ciepłem
a szyja po prostu linia światło w szczelinach choć dalej ściana
nie wiem czy można inaczej i każdy malarz inny obraz. Przysiągłbym!
Noc. Niebo że nawet twoje oczy nie dosięgną ptaka
mówisz
i john zaniemówił choć krzyk we mnie. Milcz!
nie wiem czy odejście naszego księżyca niebo uczyni pustym
*
i jak teraz o tobie christiane
nagość drzew z bólu kto nazwałby ich umieranie
bez dotyku róża zastygnie a cóż ze mną i jak ty teraz
*
więc saint john persa wysłucham
może noc nasza powróci może ręka twoja po klawiszach chopina
milczenie w krzyk i krzyk w milczenie! Jesteś i czym bez ciebie!
*
zamilcz, wierszu, jest jesień, ptaki odchodzą
ptaki powrócą i my znów rozpoczniemy drogę
nie dla bólu
jak księżyc co widział
Stambuł
Ankara, sierpień 1965
*
* *
Ojcu zamordowanemu w Oświęcimiu
tych omijanych dzisiaj miejsc
wolnoż to zapominać albo li tylko upadać
i zamilczeć jakby tłumu było to rozkrwawienie a nie ich
i znowu grobów przybędzie
a mogłyby tutaj jeszcze długo przybywać ptaki
i choć przybędą
inną i trwalszą będą zapamiętywać śmierć.
Tak zawsze jest i jest to największe umieranie
Dla nas co jesteśmy? Dla was co będziecie? Dla krwi
zwykłej a przecież innej w kolor i w ból czerwieńszej
dla jakiej wielkości, z pogardy jakiej
koniecznej czy dlatego że Bogu zabrakło litości
i takiej zapragnął daniny? I jeszcze powróci sąd nad wami
coście bezprawnie sądzić zapragnęli
i którzy sąd powołując ziemi własnej nie wińcie
ani ludu. Niechaj to co było nawet przeciw Wam nie będzie
*
* *
Mojej matce, w rocznicę śmierci
ta twoja twarz w gorycz przeinaczona
że Bóg nie chciałby usłyszeć. I nadeszła śmierć
zza grobu
wiedziałem. I b y ł ż e o n w t e d y ?
nie czekajcie na mnie
do jeruzalem
nie przybędę, moja droga gdzie mury znaczą mury.
Tam ciebie odnajdę i tylko krzyż ci p r z y d ź w i g a m.
a potem niech kamień popiołem będzie
ptak
niebem a upadając ziemią się stańcie.
A popiół
żeby nie mówić. Nie dotykajcie! Z bólu ta miłość.
że pozostałem
że jestem i nikt nie powie że tak być powinno
30 marca 1971
Proces przeciw własnej matce
pomów ze mną drzewo
tak pochyłe, że nie pamiętasz już mnie.
Z modlitw wyrosłe, z miłości pożądliwej. Ja tu byłem.
z rzeką zrośnięty jak jej dno
w burzach przewidywałem swój los.
Tylko ty ptakom upadłym poszerzałaś jesień
sama kamienna.
i wiedziałaś, że śmierć z upodlenia nadchodzi
choć Bóg twarz twoją wykrzywiał z szyderstwa.
I jak on
wychudła dzisiaj. I tylko raz On mógł zmartwychwstać.
I jak teraz uwierzyć w ból jako piękno
Albo w płomień świecy
w tę konieczność Jezusowej bezsiły.
1972
*
* *
górnikom kopalni "Wujek"
i cóż mam powiedzieć.
Ziemia czarna choć kolor czerwieńszy
od koloru rdzy. To była ich krew. Nagle wyprute żyły.
I wzniesiemy posąg. Nikczemni.
Nie dla ich sławy; dla każdego kto żywy.
Żebyśmy pamiętali modląc się za ich wieczność.
Za ich milczenie wśród nas.
Jak oni. A przecież mogliśmy wam, wnukowie
Ziemi czarnej nie rozkrwawiać.
I są to tylko marzenia.
Życie: OD
DO
(wiersze nowe)
*
* *
Pamięci Bogdana Włosika z Nowej Huty
we wnętrzu kamienia jest moje dzieciństwo
gdy tu wracam drzewo zaczyna moją
historię, rzeka
żebym pozostał
przebaczenie trzeba wybłagać
aż pies zamilknie aż nowe
drzewo mnie pozna
i odejdę za śpiewem starego ptaka
bo tylko to we mnie będzie
co po was pozostało
*
O hańbo
moja Matko, córeczko
niech mi wybaczą
Że jestem
Wiem, człowiek jest śmiertelny
Przyjaciołom z Ordynackiej i Z Polski
Pamięci Adama Ważyka
umarł poeta. Tacy jak on
umierają inaczej.
On wiedział kiedy i dlaczego. Zapisał to w swoim
wierszu o odchodzeniu. Odeszli i Oni ale ich śmierć
była tak nagłą że i On umarł wcześniej.
Nie wytrzymało serce. Miał 39 lat.
Był jednym z tłumu i lud go żegnał:
Pomniki stawiali im już nieraz ale umierają
tak systematycznie że trudno sobie wyobrazić jakiś
dostojniejszy krzyż. Bo każdy z Nich
miał sumienie godność i nikt nie był poganinem.
Te krzyże
to po prostu Polska, moja Ojczyzna.
na twojej twarzy poeto tyle
blizn. Ta twoja twarz
jak umierająca ziemia.
Tylko wiersze takie dziwne, takie codzienne.
Codzienniejsze
jak każda śmierć
Umarłeś poeto, nie milcz Poeto.
13 XI 82
Rocznica śmierci żywej
zbliża się południe,
zaraz pójdę z tego samotnego mieszkania
gdzie tylko Twoja fotografia i suka. Czarna suka.
i jak wszyscy
znicz zapalę ale jeden. Nie dla wszystkich
starczy ode mnie. Tylko dla niej. Co chcesz ode
mnie mamo. Nie jestem nic Ci dłużny
tylko nie oskarżaj mnie za zdziczenie.
Już napisałem w wierszu do poetów. Nie oskarżaj.
I jeszcze wam jedno powiem
nie zapominajcie grobów własnych
matek. Jak ja. Od tamtej godziny, a było południe,
nie rozmawiałem z nią. Nie milczałem. Nie byłem.
tam przed jej grobem
nie chrystusowym, takim jak nasze będą
może tylko jeszcze bardziej samotne. Jak mój.
nie zapominajcie. Z którymi
byliśmy dla których może nawet ziemi
nie starczy. Tyle popiołów. Zszarzałych popiołów.
1 XI 84
Babiński i ich kilku
Ziemio
suko moja
Andrzej Babiński
Ziemio
suko moja.
I żyłeś dla jej powiększenia, spróchnienia. Jak
by śmierć
znaczyła życie. A brat
jakby go nie było.
Byłem Ci bratem. Płaczę teraz
ale to nie łza dziecka. Tak płacze ktoś
bardzo dorosły, co sam mógł odejść. Co pozostał.
Rozmawiałeś o tych ich podróżach. W taką
własną
nie wierzyłeś. Drwiłeś z tych głupków co
wymarzyli sobie poezję. A było ich trzech, może czterech.
Ty jesteś najpierwszy. A przecież
ta sama ziemia jest Wasza. Nie nasza.
Jeszcze krwawią Twoje słowa
do mnie na każdą wielkanoc. Ale Twojego
zmartwychwstania nie będzie. Teraz nie ma co
o tym marzyć. Nawet dworcowe kurwy
nie przyszły się z Tobą pożegnać. Ja też
nie byłem. Ty miałeś być. Amen, Andrzeju, Andrzeju, Amen.
*
Nie będzie naszego zdziczenia.
I Wy, coście powiedzieli
WSZYSTKO JEST POEZJA.
Amen Wam
Amen
1 IX 84
*
* *
Bratu Wiesławowi
Nie wiem skąd to moje rozpamiętywanie
o śmierci ptaka. Że był w kolorze? przecież
już wymazanej jakby nic się nie stało jakby nie był
moja podróż może nie donikąd
ale też śladów nie pozostawiam. A blizny nie
po mnie. Byłbym bluźniercą mówiąc mam serce stare
a jednak metaforę przedkładam
nad człowieczy ból. Właśnie wtedy mówię do Magdalenki
żeby nie deptała kwiatów i mówię nawet wyschłe drzewo
niech będzie. Coś przecież musi być po
mnie. Zachłanność z pychą wyrasta nie po to
pozostałem. Żeby teraz pogardzać ziemią ojczystą? Domem
własnym?
jak pies z kością niczyją
włóczęga wyklęty przez brata szukając pokuty
omija krzyże żeby nie upodlić sumienia żeby wierność
znaczyła godność. Cóż mogłem wymodlić
kiedy niebo rdzawe i harde było zawsze jak piołun?
i pokłonię się jeszcze przed krzyżem
niech tylko psy zawyją a echo wołać będzie
żebym szedł
i idąc
zapamiętywał uliczny bruk
*
* *
pamięci Bogdana Włosika z Nowej Huty
Poezjo, nie ma dla ciebie litości
jak dla mnie który umrzeć musi przedwcześnie
a żyć mogłem jak oni
a przecież jeszcze jestem
i choć na cmentarzach nie odwiedzam nikogo
serce krwawi jakby moje było
i już jest brukiem ulicznym
rozszarpane poszarpane
bruk uliczny zadźwięczał najczyściej
moja Matko, córeczko
niech mi wybaczą ci z Sierpnia 44
Pokutnicy i prostytutka
naszej przyjaźni, Andrzeju, niech nikt nie szarga
napisałem do brata
zwyczajny prosty list. I jakże ma go
odczytać, kiedy dzisiejszy dzień nie dla metafor.
a ludzie, jak psy
pokutnicy
niczego nie zapamiętają. Jutro znów
będą przeciwko rewolucji i goździkom, aż po skowyt.
a ja, jak ten ułomny żebrak
jak ta ziemia oczekująca na deszcze
niczego, i ja nie zapamiętam
nim grobów
przybędzie, nim ja poproszę
o wstawiennictwo ludu. Bo w każde południe
wymodlić można jedynie miłość. Tylko przy świecach
ich wcześniejsze wyspowiadanie, a byli i tacy
dla których nie starczało godzin.
Od kul padli. Wrogów, nie braci.
proszę
przyjaciele, albo i ty
prostytutko z najwścieklejszych judaszy
nie odchodźcie bez pokuty. Złóżcie wrzos pod ścianą
jak oni, nim jeszcze mieli
ten swój najzabawniejszy dom. Wielki wieczny dom.
Każdy taki dom mieć będzie. Na równi. Więc bez pychy, hołoto.
1/2 XI 86
*
* *
Należy grać
ten głos ten głos ten toast
Jan Krzysztof Adamkiewicz
poeta
może nie napisać: jestem INNY.
Albo NIEPOTRZEBNY. W taki ból nikt nie uwierzy.
Trzeba umrzeć. JUŻ. Bez ostatniej modlitwy czy pokuty.
do domu wracałeś z najtańszą
gałęzią. Pamiętasz, nie różą i nie ode mnie ona.
Nie uwierzyłem. Teraz to już poza Tobą. Ty najprościej
żyjący. Ty
mój ŻEBRAKU.
Bogacz słowny. Bogaty w ich zawiły LOS.
Telegram przyszedł w porę
jak nigdy.
Nie żegnam, kochany.
Jakaż to HISTORIA bez poety?
Tylko psy zawyją i nikt nie usłyszy wołania.
8 III 86
Karina
tamtego popołudnia, jesienią kiedy
deszcze twarz twoją wydelikatniały
twoje
usta dotykali poeci. Ja nie. A potem szydzili
z twojego piękna.
Lecz nie była to ich pycha a raczej
ułomność metafora. Może pokoleń inność.
każde słowo jest ułomne
kiedy chciałbym ci powiedzieć
JESTEM
i była z tobą druga dziewczyna
podobna a może identyczna do mojej
magdaleny. Tylko inną zaznaczyła wyobraźnię.
Karina
klacz dzika.
proszę
oto moje klęknięcie jakbym
upadał w tej własnej wielorakości cierpienia.
być może, potem przybędziesz
do klasztoru
nie koniecznie do poety.
A teraz piękniej aby poetom było łaskawiej umierać.
Wierzbica, 12 XI 1987
Twarz obłąkana i szczęśliwa
Bryłokamienie. Blizna wiekuistym
darem. Obłąkane konstrukcje.
przekleństwo ruin. Piękno!
Bryłolinie. Kształt twarzy
starczej. Wieko chrystusowe i jego
ręce. Przeciw Bogu. Jak wygłodniała suka.
Bryłoblizny. Przepołowione echo.
Stop. Tutaj mieszka poeta. Echo
zacisza mogiły. Skomlenia. I rewolucjonistów pieśni.
Wstańcie. Owińcie swoje ciała
metaforami. Niech żyją marzenia.
Dostojeństwo bryłoran. Kaskaderzy miłości.
Klęknijcie. Żywi-martwi.
Zbawienie. Odkupienie. Potępienie!
Poeta ogłasza swój testament. Wstańcie żebracy.
Otwórzcie dusze. Zamordować umarłych.
Podeptać. To jakby odkupić hańbę. Własną
wymodlić wielkość!
Do ciszy wydzwaniają się dzwony
coraz chudsze.
Poeta odchodzi. Poeta pozostaje
Poeta powróci.
Rozkujcie METAFORY!
(Peiperowi, 1969/1989)
*
* *
dziewczynie, w dniu jej imienin, jej sąsiadki
bylejakość okrąglakowa
odchodzę, takie wyznanie
nie jest ani pokorą, ani faktem dokonanym.
Tak bawią się dzieci, ale ich dorosłość jest znana
najczęściej z ich własnej śmierci.
Oni umierają aby pogłębić mogiły, ja mówię
zapewne o umieraniu metafizyki
u, na przykład, żebraka
a jednak to własne zadumanie
nad koniecznością zmian struktur natury
tej mojej osobistej, jest nader niebezpiecznym
pomysłem. I dlatego proszę was
poeci, albo nawet łajdacy, bo to znaczy to samo
oto nagie piersi kobiety
nie porównujcie ich do róż
jest taka pogarda taka noc
takie podróże taka samotność taka niedobroć
których już nie będę czcił, ani też nie mogę pozostać
20 X 93
Z woli Najwyższego
Ani
w dzień urodzin
proszę, pochyl się drzewo
rozjaśnione
zachmurzone
rzece najmniej przeze mnie ukochanej
bo odszedłem
jak jej woda
przecież nie wessane przez jej koryto
ani nie wyssane przez już tylko z próchna
zaznaczone topole (to właśnie to drzewo)
i może to wędrowca marzenia
a może tylko sen historii dla której
mniej uczyniłem niż mogłem albo
czemu
się winię, tak codziennie, dla jakiej sławy?
i tak w pogardzie jest dzisiaj moja Ojczyzna
a ja
nic to nie znaczy że jestem, że byłem
Ojczyzna
jak klątwa. Jak
róże.
3 XII 1982
*
* *
miłość nie może oznaczać
wymianę ciał, albo inaczej mówiąc
wodolejstwo metafor. Znam taką kobietę
jakże trudno też powodować
inercję, pomimo wolności i każdej z osób
nawet już nie koniecznie
układu biodrowego
dwóch różnych osób. To
są rozmyślania metafizyków i chociaż
jest ich coraz więcej, żaden z nich nie wymyślił
uczciwości, albo pokory dla osoby
drugiej. Obłęd, jest już w łonie matki
potem to już zwyczajność, jak ta kobieta z
okrąglaka, to taka rudera, jednak
bez oznak i dokumentów historycznych.
Taka szczalnia publiczna. Tu bywa ta dama
i tylko głupiec może
pozostawać obojętnym na żebraków
modlenie. To takie skomlenie
a ja mówię
precz!
Świt opada leśmianowski
gałęziami na ciało rozedrganej kobiety
jak klacz leżącej w nieokreślonym miejscu.
5 II 94
*
* *
okrąglakowym burłakom
nie można w dzisiejszych czasach
umierać za kobietę. Tym bardziej, jeżeli
jest nią poetka i pije z oberwańcami, co równa się
ich niejasności umysłów
Są jak pisklęta ale ich dążenia
są nad podziw przemyślane. Każda epoka
ma takich głupców, nazywają ich nieraz filozofami
tradycyjnych idei. Osobiście myślę, że raczej należy mówić
o zdrajcach ojczyzny. Zdradzie rodziny. Nawet kobiety
zakonnicy, przez co resztę życia
musi spędzić
podobnie zresztą jak ja
przykuta łańcuchami w klasztorze. Nie w celi z innymi,
ale gdzie nawet
nie można liczyć na usłyszenie modlitw
któregoś ze świętych, chociaż ostatnio papież
ich liczbę potroił i nie wiadomo
który z nich dla ladacznic, a który dla
tej poetki.
19 IX 1994
*
* *
Ireneuszowi Szubertowi
nie mogę wyznać
że śmierć jest moim przeznaczeniem.
Takie rozstanie z metaforami
nie ma uzasadnienia
A jednak wina nie jest Twoim
ani moim przywilejem. Jakaś kobieta
jej nagość jest zbyt częsta i aż oczywista
świt ramion
napisałeś w swoim poemacie.
Obraz czerni. Trzy damy powieszone na ścianie.
Pokutniku. Nie odwracaj twarzy. Oko za oko
zbliża się południe. Śmierć nadchodzi.
Zwołują się ptaki.
Możemy się już spotkać
Ty tam będąc najlepiej wiesz skąd
ta moja soczystość wyobraźni. I nie licz
na cokolwiek
to gra pozorów
przeciwieństwo natury
kobieta i my
10 lipca, 6 grudnia 1994
*
* *
nad wierszem
Bolesława Leśmiana
gdybym dzisiaj, a jest południe,
znowu mógł połączyć leszczyny
czy byłoby
to powrócenie do rzeki tak bardzo
jak opowiadają
wieśniacy, ale nie ci z
glinianych chałup
tak bardzo rdzawo
wyprostowanej, że nawet nie poznam/poznałem
kładki? Nie o jej kanciastość
co brak wszelkiej możliwości poznania
i jej, a także dwóch orzechów
osobiście w ogrodzie w ziemię zakorzenionych
i dzisiaj już niewidocznych, to
znaczy że wszystko to działo się
i dzieje
już tak daleko wstecz, czy to zapowiedź życia
dorodzonego, jednak
nie mój podziw dla wielkości Boga
Dla bólu ukrzyżowanego Jego Syna. To
może być nawet bluźnierstwem, ale
i to nie jest ważniejsze od rzeki
której nie poznałem, a którą pogłębiłem
płaczem, nawet ludzkość,
dzieci. Ułomni i starcy
zginęli
aby Ona była we mnie
bez znaczenia na Jej wiek
6/7 III 97
Moja ciotka
poetka
Moja ciotka często zapisywała
pracę mrówek.
Dziwili się temu wszyscy.
I była nad podziw pobożna
jak każda wieśniaczka.
aż któregoś poranka
nad ogromnym wysypiskiem
jak skała
wyrósł Krzyż.
zwątpienie było największe
gdy nad polami krążyły czarne gawrony
znak pokuty i nadziei. W zależności od zatajonych
grzechów albo litości
rozgrzeszeń. Wewnętrznej tajemnicy.
I stoi ten krzyż
a wokół chabry, same tu także wyrosły.
Ludzie klękają i tylko czasami ktoś
przypomni mojej ciotki zapiski.
Bo i mrówek już nie ma. Kolej rzeczy.
Jest tylko Krzyż
Opowieść mojej Ciotki Zofii Kalistowej poznałem w dzieciństwie, a Krzyż po dziś
dzień
stoi na zakręcie drogi: Ilino
Wilamowice.
Krzyż
Wam, w cierpieniu i nadziei (Strzyżyna 11-23.05.1998)
Miłość wydarzeń nakazuje pokorę.
Jest to oczywistość dogmatyczna.
Oto Krzyż,
i zdawać by się mogło,
że jest poza możliwością upadku i zła.
Jest inaczej.
Ten Krzyż
bez Chrystusa
pozostaje
jakby naszej własnej pokory symbolem.
Ziemi nie można pozbawić krzyża
i choć upadający
nie upadnie.
Tylko drzewo obok runie
zbyt już obolałe.
Taka jest i być winna wola
Każdego, kto umiłował Wolność i Prawdę. Historii wyrok.
A ty, przechodniu, uklęknij i oddaj swoją ułomność.
Krzyż, symbol
Strzyżyna, 23.05.1998
Krzyż II
jest zbyt stary
i nie wiem, czy to nadaje mu blasku
i znaczenia, czy
taki stary krzyż
gdy klękam przed nim w pokorze
może mi doradzić spadającymi cieniami
ma kształt
bólu mojego? Bólu
ten krzyż
sam jest w potrzebie
Wokół uschłe drzewa, teraz już nie widać
nowych, ani kwiatów rozkwitłych, nie ma świec
jakże więc klękać
tak codziennie (bo obok mieszkam, w polu)
skoro on tak bardzo potrzebuje pomocy
a
Jego Pan, nie wiem czy bluźnierstwo,
czy przekora
że Jego Pana w swoich wędrówkach
po ziemi
jakby go zapomniał, nawet może nie znał
On Człowieczy
i Krzyż z Drzewa
Dwa Symbole
i Jedno Imię
Kozienice, 10 X 1999 (podczas czytania wierszy na konkurs Krzyż
Drzewo
Kwitnące)
Cmentarz
Marysi, mojej ukochanej Bratowej
trudno pojąć
mnie także
skąd tyle troski o własny cmentarz.
Grób.
było to następnego dnia po wigilii
dla mnie nad podziw ważny to dzień
Cmentarz
drzewa bez pokłonu
otaczały grób. Ten grób
gdzie modli się za mnie moja Matka
wierzę w to nąjświęciej, chociaż trudno
zawyrokować jej obecną wolę, czy możliwości
sama potrzebuje modlitwy.
Każdy z nas.
zapewne
jedynie modlitwa żebraków
albo rozmowy między ptakami, wśród drzew
które nas znały i z którymi się zaprzyjaźniliśmy
jedynie te modlitwy
inne nie są tak pobożne i ważne
Posłuchaj mnie
przybędę w chwili najmniej oczekiwanej
Być może nie zastanę Ciebie.
Nie powitasz mnie.
Ale też
nie pozwól odejść.
Ilino, 24 grudnia 1998
*
* *
ukochanym
Wiesławowi i Marii z Ilina
Boże, do Ciebie Ojcze zwracam się
jakaż to kara może mnie ominąć
wiem że zawiniłem
Nie zwołuję ptaków znad naszej rzeki
gdy z nimi rozmawiałem
co mam uczynić
dla nich dobrego? Bo nie uczyniłem
w pokłonie, na klęczkach
powracam w miłosierdziu łąk i Tobie
Ojcze, poeto
chciałbym wyznać swoje ułomności
ale i obecne upodlenia. To byłaby
nie spowiedź ani prośba o przebaczenie
za głupotę i pychę, ale i brak rozumu
wiem że zawiniłem
i tylko nie wiem dlaczego
uciekam od murów, od studni, od rzeki?
Nie zawiniłem. Nie jestem winny
a winę odkupić powinienem!
Radom, 23 VI 1999
Życie: OD
DO
doprawdy
jakaż jest logika, sens
i teraz zwątpienie. Kres
że byłem, że
Jestem, skoro tylko taka ocena jest prawdziwa
Życie: OD
DO. Inaczej tej reguły nie
mogę pojąć cokolwiek zdarzyłoby się i
zdarzy się
poza mną, winowajcą, kimkolwiek.
I taka jest zapewne. Jednak
i jest znaczenie i sens słowa DO.
To właśnie jest najbardziej frapujące.
dla umierających i tych co zwątpili w sens OD
i tych, dla których dopiero zaczyna się owe DO!
Jak w lustrze twarze
najczęściej obrzękłe z nieprawdy.
Taka skorupa wysychającego skorupiaka. Łodygi.
A teraz pochylę się jeszcze
nad tym kamieniem z dzieciństwa. Wtedy
wszystko było OD i nie przypuszczałem, że dzisiaj
to już DO, i nie mam wątpliwości w
rozumieniu tej logiki umierania.
Żegnaj kamieniu, dla którego już także
zaczyna się wysuszanie wieczności. Nie ma
wieczności kamieniu, wieczności dla ciebie. Mój marzycielu.
(w dniu urodzin, 10 VIII 1999)
Wtedy modliłem się w przekleństwie
ożywić glebę z próchna
drzew?
deszczy? To powołanie
Ich trwanie?!
i mnie, i rzece
przywrócić dzieciństwo? Kamieni
bliznę na jej dnie, jak ból? Ciszy nie przywołujcie.
Nawet skomlenie psów
jest zapisaną ciszą. Przez odległość
w czasie i miejscach? Nie jestże to wszystko ŻYCIE?
I cóż mam powiedzieć
jestem z Wami, dziękuję, że przybyliście.
I, proszę, nie upadlajcie mnie, bym modlił się w pokucie
wiem, nie odbyłem ostatniej
spowiedzi. Wcześniej spotkamy się na ulicy
wyznaczonej. Ja najpierw świeczkę zapalę
przed murami kościoła
gdzie moja Matka, i wy ją kochaliście
być może za każdego z nas
wymodla za miłość. O, różo!
Przed spotkaniem Pokolenia Hybryd, 7 listopada 1999 r.,
różę i świeczkę
zostawiłem przed Hybrydami i kościołem
na Placu Trzech Krzyży, gdzie właśnie latami modliła się za mnie Matka,
wierzę, że nie tylko za mnie.
*
* *
doktorowi Andrzejowi Dorobie
jestem żebrakiem. Jednak
z woli własnej, dla podkreślenia cierpień.
Wszak i święty Franciszek z Asyżu, też bywał głodny.
ja jestem zawsze
nad podziw nawet
nieubogi. Chodzi o Twoje piersi. Nie innej
tej żebraczki, z ulicy Mokotowskiej, 1963
lecz byłbym głupcem
nie wyokrąglając piersi realnej kobiety.
Najdokładniej poprzez dłonie, wtedy piersi
zaokrąglają się, jakbym był w stepach.
Jestem tam. Ziemia w blizny, aż po niemożliwość
wyobraźni w głąb południa, jak rdza, albo jej samej.
Ziemi. I jak upadające starcze zwierzę
za kobietą, dziewczyną, może jej dopiero
mającej się narodzić? A jednak była taka kobieta.
3.12.1999
Rzecz dzieje się w Mongolii, 1972 r. wtedy między mną a Andrzejem D. rodziła się
przyjaźń.
I jest.
Rozmowa z bratem
Marysi, żonie mojego brata z Ilina
jeszcze przed spisaniem testamentu
obaj byliśmy jednacy
mnie tylko wzywała rzeka, abym opuścił dom
ten sam, w którym i Ty, Bracie
się urodziłeś, ale większa Twoja mądrość
że w nim pozostałeś i jesteś. Ja nawet matce
naszej nie pokłoniłem się
i nie spełniłem przyrzeczenia
bo ta
garść ziemi po ojcu naszym, ona także i
może najprawdziwiej zaświadczy, że i ja jestem
z nad tej samej rzeki, z tych samych pól ilińskich
z miedz. Wiem
to moja wina. Wina bardzo okrutna.
i, że wszystko jest. Do dzisiaj trwa
a potem, Bracie mój ukochany
wigilię
spędzimy oddzielnie, ale to już z woli
Najwyższego!
Marysi, w podzięce za telefon, abym wigilię 1999 r. spędził we własnym domu
w
Ilinie.
Wieść przyszła o dzień i noc
za późno. Wigilię spędziłem z arunią
sunią i
ciciami. Mój
Boże.
*
* *
nad łąkami i rzeką
wobec której byłem najbardziej spoufały
teraz już nie ma motyli jednobarwnych. Każdy
ma własne skrzydła i żaden z nich
nie może, albo
co byłoby okrucieństwem
nie chce
nawet w przelocie zapamiętać moje do niego wołanie:
proszę, motylu, proszę i ile mam sil
ku tobie wyciągam dłonie: powiedz chabrom
wśród których może jest w swoich obyczajach
alina.
i znów niebo pokryło się
deszczem. A tam, dalej od rzeki, od każdych
jej krańców
słońce unosi kształt kobiety
i wtedy usłyszałem
to była alina. Już w swojej śmiertelności,
jest jak ja
w locie, i nie próbuj jej dotykać
zniknie natychmiast
jak znika każdy motyl, gdy zbyt wiele
rozumie.
29 I 2000
Moje siostry
Siostrze, Tereni, którą tak bardzo kocham
jak ten obłąkaniec, jak niewidomy
prosiłem abyście porozmawiały ze mną.
Przybliżyły się do mnie, albo pozwoliły usiąść
pod gałęziami
milcząc, mówiłyście
a może to nieprawda
czas zatracony dla zadumy. Nie
ma już kładki, kiedy ustaliliśmy nasze życie. Nas nie
ma już. Ciebie też nie było.
Nie bywałeś na sejmikach ptaków wylęgłych
w gniazdach przez ciebie z gliny ukształtowanych.
To już stare dzieje. Nie rozważaj,
że kogoś tu spotkasz, że ta topola?
to jedynie ziemi próchna jej nieco. Nie
będzie jej nawet w Święta, na wigilii, które
przyszedłeś powitać. Odejdź.
Ale pozostaniemy twoimi siostrami.
Tu, nad rzeką, i na drodze, gdzie sam drzewa
ochraniałeś przed burzami. Może z nimi porozmawiaj.
To było dawno.
Dobrze że jesteś.
Dziękuję Wam że jesteście.
Ilino, 23 XII 1998
Rozmowa z poetką
Teresie Wrodyckiej
za ,,Czaszki"
ogrody zatem są dla motyli
i nikt inny nie może uznać wyższości jednego
nad drugim.
lecz oto czaszki jak wymarłe
miasta. Jak ziemia otwarta, rozkuta, zakuta.
Choć
świt.
a oni jak złoczyńcy
pozostali najgorliwiej ukarani przez
najeźdźców
dzicz stepową. I ziemia jak blizna
Jak rdza.
Proszę, napisz poetko o moim Ojcu, że tam
pozostał. Że i Jemu winniśmy prośbę o przebaczenie.
Twoje "Czaszki" jednak
najdokładniej zaprzeczają zemście.
Jak modlitwa Twojego Ułana, co też jest poetą.
Tylko Krzyż pozostanie z nimi
Jedyny Jedyny.
To z woli Boga.
Ogrody
pozostawmy motylom.
"Czaszki" to wiersz T. W., nagrodzony na ogólnopolskim konkursie literackim
"Krzyż
Drzewo Kwitnące" (1999).
*
* *
ks. Zdzisławowi J. Peszkowskiemu
na Nowy Wiek
Przyjmuję Twój ból
i pozwól że swój Ci przekażę
tak mógłbym opisać BÓL.
Bo Ból jest pięknem. Jego zapis
to ułomność sztuki. Nawet jego próba?
a jednak Krzyże
i jest ich nieskończenie wiele
jednego Jedynego dźwigają i nikt nie wątpi
i jakże wątpić mógłby?
że jest to Ból. Nie dla dzieła
malarskiej wyobraźni, czy metafor. A Ból pełny.
Chrystus na tych Krzyżach
Ból
znaczy Życie.
I przebacza jak ziemia słońcu
gdy drzewa umierają
a deszcze
modlitwom bezdomnych.
Poeto Ułanie. Oto
zbliża się Sąd i chociaż Krzyże pozostaną
niechaj nie przybywa bólu. Teraz już będzie niepotrzebny.
Kąty Rybackie, 25 V 2000 (w pensjonacie Bogumiły Wrocławskiej).
Modlitwa o nieumieranie
Leokadii Prędkiej
każdy ma własnego Anioła
chociaż niektórzy powątpiewają
Bo są w pokusie zła.
już nieraz mówiłem
w płaczu, w bólu, że ich śmierć
jest nie do uratowania. Głupiec ze mnie
tak sądzę.
a oto i ja sam wobec
ostatniej modlitwy. Mogę wybrać
każde słowo, wobec posągów w które wierzę
i być może nie powinienem.
Jedna i druga twarz
jak historia
kruszeje
to wiatr zwołuje osąd
na rozmowy między złoczyńcami
zdrajcami i żebrakami, co oznacza
taką samą pokutę.
Być
może za późno
może lepiej byłoby być w modlitwie
samemu
wobec najwyższego, Jedynego, bo tylko
On
tylko dla Niego
nawet wieczne umieranie, jak na stosie
a przecież o nieśmiertelności chodzi. Duszę.
a własną mogę zaofiarować
nawet dla zbawienia innych.
Skoro ja sam umieram. I wiem, nie pozwolisz
12 V 2000
Poeta pod modrzewiem
ks. Janowi Twardowskiemu
proszę, niech ksiądz
porozmawia ze mną, tu, pod modrzewiem
najlepiej w południe, nie będzie ptaków.
a potem pozwolę Ci, Poeto
pozostać samemu, nawet mrówkom
nową wyżłobię drogę. Żeby i one w cichości
mogły pracować. Aby ciszę spotęgować
to taka najważniejsza rzecz dla poety.
żeby najczulej wsłuchał się w niebo. Tam
są Jego słowa. Los każdego z nas
Z osobna.
ja już odchodzę i nie powrócę
z własnej woli. Bo droga przede mną
taka jak dla tych maleńkich mrówek, którym
odebrałem wolność.
dla pychy Poety? I Jego najpokorniejszej
metafory!
By cisza nie milczała.
12 V 2000
Po spotkaniu z ks. Janem Twardowskim w Jego ogrodzie (z Magdaleną i Adamem).
Zamiast testamentu
Edwardowi Stachurze
i mnie czas dopisać własne słowa.
Ty jednak byłeś okrutniejszy
i zapis był stanowczy.
Moje słowa
to jedynie pożegnanie z Tobą
albo których też zabrakło
najsmutniej że
nad moją rzeką. Ty też zapowiadałeś jej swoje
pożegnanie.
jeszcze dzisiaj, zapewne zawsze
do Twojego testamentu będziemy powracać
oprócz mnie.
Nie żegnam się z nikim, nikogo
nie przywołuję i tylko czasami gdy już
północ nadejdzie
wtedy znów się spotkamy
jak wtedy, gdy na tej kładce, razem z Tobą rzeko
wymarzyłem swoje OD
DO.
i jeszcze jedno
Krzyż na kamieniu stanąć musi
bo tu i moja odrobina
jakby odprysk kamienia
ta ich ziemia
to znaczy naszej Matki i Ojca
jest i moim przeznaczeniem
30 marca 2000 (w 30 rocznicę śmierci mojej Matki)
Rzeka znów rozpoczęła swoją podróż
Deszcze zaciszyły ptaki.
Rzeka znowu rozpoczęła swoją podróż.
Olchy, topole i łąki.
a ja? Cóż ja
Buduję swoją lepiankę. Obok Krzyż.
Żeby zapamiętano, że i ja tu byłem. Jestem.
I żeby wykonać
mojej matki Testament.
A Magdalenka? Zasnęła
w snach jak w bajkach. Dobroć dzieciństwa.
zapewne znowu pojawią się deszcze
wtedy i rzeka popłynie dalej
choć nic się nie zdarzyło, tylko zaciszyło.
powracaj rzeko, płyń rzeko dalej
powracajcie deszcze, zaciszcie ciszę.
Będziemy czekać.
10 sierpnia 2000. Amen.
Post scriptum
Ostatecznie zdecydowałem się na druk wiersza Pamięci Tuwima. Zadziwiający to
tekst,
ale i moje życie. Przez z górą dwa lata mojego pobytu w kopalni soli i
kamieniołomach
Tuwim i Staff byli mi najbliżsi. Urządzałem wieczory ich poezji, mówiłem o nich:
Nigdy nie
słyszałem o Peiperze, ani o awangardzie w sztuce. Że taka forma wypowiedzi? To z
winy T.
Różewicza i nadal uważam, że choć to samodzielny talent
wiele też niepożytku
uczynił dla
polskiej poezji, zwłaszcza tamtych lat.
I te ideowe założenia wiersza
to moje i mówię to w największej pokorze:
marzenia o
uczynieniu dobra ponad możliwości. A żyłem niemal poza Ojczyzną, na jej
krawędziach
dziejów i
co najdramatyczniejsze
poza rodziną, domem, moim Ilinem. Niech mi
ten tekst
wybaczą łaskawi Czytelnicy.
Pamięci Tuwima
Józefowi Knastowi, Romanowi Samselowi
w milczeniu dzieciństwo malarza
pochylam się jeśli wiersze Ty nie odszedłeś
nad poematem jego poeto
poety są dla mnie Ty jesteś
muzyka modlitwą w nas
malarza dymi Giewont wrośnięty
mam grudzień mową ojczystą
w sercu poeta samą
wspomnienia odłożył nadzieją
cięższe pióro Julianie
od śmierci i zasnął ja syn
pragnień i nie Twej
dymi Giewont rozpocznie natchnionej
moja gwiazda już żadnej poezji
przeznaczenie pieśni dokończę
jeszcze nie w milczeniu Twój
wzeszła pochylam się poemat
o któż nad poematem narodu
przywróci poety
mi spokój muzyka
Toruń 17 XII 1955 r.
Życie jak rdza
O Barbarze Sadowskiej
i o sobie
Barbara Sadowska
cokolwiek powiedziałbym teraz o Niej-Poetce, tłumaczce,
Człowieku,
czy Jej synie Grzegorzu
to nawet dla mnie przywołanie jedynie lat przeszłych.
I, być może
dla tych, co kiedyś bardzo później, zechcą w poezji odnajdywać miłość i ból.
Tak, najdokładniej:
miłość i ból. Bo jej poezja z miłości i bólu powstawała, każde słowo potem
to
niewypowiedziany
ból, bo jakże Słowo jest możliwe do zapisu BÓLU?
Barbarę poznałem w Hybrydach (Mokotowska 48) 1 marca 1960 r. podczas spotkania
poetów
Almanachu Młodych 1959
60, z udziałem Artura Międzyrzeckiego (autora wyboru
nazwisk i wierszy). To był także dla mnie początek pobytu i działania na rzecz
poezji w tym
nieprawdopodobnie, jak na tamte czasy, ognisku żarliwych umysłów i marzeń
twórczych.
Całą tę wielką działalność zawdzięczamy szefowi klubu, Tadeuszowi Krupińskiemu.
Dzięki,
Tadeuszu.
Potem z Barbarą spotykaliśmy niemal codziennie, a na pewno raz w tygodniu,
podczas
stałego tygodniowego cyklu
prezentacje debiutantów
poetów "Pokolenie, które
wstępuje".
Barbara raczej zawsze podczas tych spotkań, czy w prywatnej rozmowie była
milcząca,
małomówna, chociaż impulsywna w dyskusjach. Oczy Jej
to takie wielkie
meteoryty, koloru
skał brązowych, uśmiechnięta wieczyście
jak rozkwitające tulipany, albo
przebiśniegi. I
niestety, paląca najwięcej ze wszystkich (nie mniej niż Żernicki). Milcząca,
słuchała i drwiła
z nas? Ze mnie?
Kochaliśmy się w Niej
jako kobiecie (20-latek urokliwy), ale przyznam, nie
była kobietą
dla mnie. Wtedy właśnie Jej wiersze powstały z miłości, namiętności dziewczyny
obdarzonej
niespotykaną delikatnością i kobiecością (to taka Madzia Grochowiakowa). Jakby
światła
pokrywały Jej ciało, raczej wargi, tak bardzo przyciągające ku Jej piersiom.
Któregoś poranka poetka przybyła z Grzegorzem, w dusznawym mieszkaniu na strychu
był już Stachura, i był Żernicki a może i Jerzyna.
Piliśmy piwo, nasz codzienny napój poranny, poetów, którym tak zawierzyłem!
Barbara
przyniosła maszynę do pisania i zaproponowała mi jej kupno, za 2 tys. zł (moje
wynagrodzenie
w Hybrydach, jako szefa programowego Klubu, wynosiło 1600-1800 zł). Maszynę tę
posiadam
po dziś, taka maleńka, delikatna i bardzo dobrze pisząca. To jest teraz
największa po
Niej pamiątka w moim domu (ale przekazałem ją w dzień pięknych urodzin swojej
Magdalenie).
I tomik, który wydałem w serii "Generacje".
Tamtego poranka wiele mówiliśmy o życiu, zwykłym, codziennym. O Grzegorzu, i
naszej
poezji. Ja jakbym wtedy uwierzył, że jeżeli wokół mnie są, będą poeci
utalentowani
to i ja
pozostanę (w historii?!). A Barbara, Sted, kim wtedy byli? Jedynie Barbara
wydała tomik
Zerwane druty (1959) i nie najwyższej wielkości, jak mówiono na Jej wieczorze,
zorganizowanym
w cyklu "Pokolenie, które wstępuje". Ale i była to zazdrość, bo był czas
okrutnej
małej stabilizacji, a więc przejaw niedorzeczności i tępoty dygnitarzy, nawet i
o "Widzenia"
należało wypłakać, przed szczelnie zaciszonymi drzwiami w urzędzie kontroli na
Mysiej 2.
Poezja z miłości powstaje, ale i z bólu. Ból jednak nie jest do opisania. To jej
słowa, kiedy
spotkałem Barbarę w 1981 w Gdańsku
i powiedziała także: "teraz zaczyna się
inny świat,
inne nadchodzą dzieje". Ona tu, (do Gdańska) przybyła, aby cieszyć się REWOLUCJĄ
SOLIDARNOŚCIOWCÓW, czyli robotników nade wszystko Stoczni Gdańskiej. W 1982 r.
cicho zapukała do drzwi naszego mieszkania na Kartaginy i wręcz błagała mnie,
bym odszedł
od ZŁA (pracowałem w MAW). Zaproponowała mi stypendium i powiedziała, że jestem
potrzebny:
"bo znasz się na wydawnictwach, posiadasz pasję, masz doświadczenie i
niepokrętną
wyobraźnię poety". Przemilczałem, jakbym zadrwił z siebie samego i wiem teraz,
że te kolej-
ne lata żyłem na obrzeżach historii i poza rodziną, zaraz po śmierci Matki
(1970). Najukochańszej
i jedynej wtedy osoby, którą kochałem. I kocham.
A odchodząc, łagodnie uśmiechnięta
jak nie nazwana nadzieja
powiedziała, "ja
wiem,
od tej pory może się zdarzyć coś nadzwyczajnego, a ja jako poetka być może
przestanę pisać".
Jak nigdy była tak skupiona zarazem. Bo któż opisze ból. Poeta?
Nastąpiła noc, nie spałem, i błagałem swojego Anioła
aby do mnie przemówił.
Moja
Magdusia miała 9 lat.
Potem także spotykaliśmy się. O wiele rzadziej. Jej mieszkanie było otwarte na
oścież, i
każdego witała czarna kocica, nawet trzy koty. I Ona sama, już jednak jak rdza
boleściwa.
Potem
śmierć Jej Matki
nastąpiła szybko, i była okrutna, jak każda a jednak
dla Niej niewyobrażalna.
Potem ohydny mord na Grzegorzu... i potem Ona sama była już Bólem. Historia
okazała się prosta.
Ten tomik, Barbaro, wydać pragnęliśmy jak najszybciej, jeżeli napisałem:
Barbarze i
Grzegorzowi
to nie tylko przez pamięć dla Was, ale i dla świadectwa
tragicznego Waszego
życia.
Niech Twoja poezja, Barbaro
pozostanie wśród LUDU. A moja wyobraźnia,
powracając
na Mokotowską
zawsze przywołuje Ciebie.
Radom-Warszawa 23 II 97 Jerzy Koperski
Z książki Barbary Sadowskiej. "Otwarte niebo, wieczny sen". ANAGRAM 1997.
Godność i akt wyboru
Książka Jerzego Koperskiego3 jest debiutem spóźnionym. Gdybyśmy czytali ją tak,
jak się
czyta przeciętny debiut, uzyskalibyśmy
sądzę
błędną perspektywę. Publikowane
tu wiersze
pochodzą z lat 1956
1970. Jest to więc raczej w y b ó r (poza tomem pozostała
część
wierszy publikowanych w różnych wydawnictwach) niż "normalny" tom debiutancki.
Co
więcej, wybór (a mam tu na myśli także zmiany poczynione w publikowanych
wierszach w
stosunku do pierwodruków) niesłychanie znamienny dla kształtowania się poetyki
generacji.
Autor debiutował wierszem Pamięci Tuwima (datowany 17 XII 1955)4; deklarował
tam:
"Julianie /ja syn /Twej /natchnionej /poezji /dokończę /Twój /poemat/ narodu";
jeden z pierwszych
wierszy ( Rozmowa z samym sobą) dedykował Staffowi; manifest grupy, w której
startował
(toruński Helikon), wyraźnie nawiązywał do manifestu Skamandra (zresztą i tytuł
pisma:
"Helikon" był skamandryckiej proweniencji). A jednocześnie był to okres
fascynacji
poezją Peipera5. Równie znacząca jest fascynacja poezją Broniewskiego.
Pierwszą liczącą się publikacją Koperskiego był druk wierszy w Almanachu Młodych
1958/1959. We wstępie pisał A. Międzyrzecki: "ze względu na prezentacyjny
charakter
książki zdecydowano nie zamieszczać w niej wierszy autorów, którzy znajdowali
się w poprzednim
Almanachu, zwłaszcza że jest to krąg tego samego poetyckiego pokolenia". Tylko
pierwsza część tego zdania jest prawdziwa. W Almanachu 1955/1956 publikowali m.
in. E.
Bryll, A. Bursa, S. Czycz, B. Drozdowski, J. Harasymowicz, I. Iredyński, S.
Pryska, K.
Ośniałowski, J. M. Rymkiewicz; w Almanachu 1958/1959: M. Z. Bordowicz, Z.
Jerzyna, J.
Koperski, A. R. Kozłowski, B. Sadowska, E. Stachura, J. Żernicki. Nietrudno
zauważyć, że są
to przedstawiciele d w ó c h pokoleń: pokolenia "Współczesności" i pokolenia
Orientacji.
Almanach 1958/1959 można uznać za pierwsze z b i o r o w e wystąpienie tego
ostatniego.
Dopiero przypomnienie tych dat pozwala na zrozumienie, jak bardzo opóźniony jest
debiut
Koperskiego. Poeci tego pokolenia pierwsze książki wydawali w latach 1962
1965.
W
działalności kręgu Orientacji Jerzy Koperski uczestniczył na osobliwych prawach,
na prawach
o r g a n i z a t o r a. Wprawdzie jego autorstwa jest większość wystąpień
programowych
(myślę tu o programach nakierowanych na zewnątrz), w ogólnym bilansie dokonań
p o e t y c k i c h rozproszone wiersze Koperskiego rzadko były brane pod uwagę.
Osobliwość
tej sytuacji stanie się jeszcze bardziej widoczna, gdy powiemy, że w dokonaniach
poetyckich
kręgu Orientacji utwory Koperskiego zajmują jedną z pozycji ekstremalnych.
Wielokrotnie zarzucano poetom Orientacji wzajemne dedykowanie sobie wierszy;
traktowano
to jako objaw minoderii; w istocie problem dedykacji (Koperski dedykuje wiersze:
"Matce", "Ojcu", "pamięci Babuni"; "Leopoldowi Staffowi", "pamięci Władysława
Broniewskiego",
"poetom zamordowanym przez faszystów", "bohaterom Guevarze i Preedo", "Matkom
umęczonego Wietnamu", "pamięci Jurka Falkowskiego") jest problem adresata
(partnera
dialogu). Jeśli ma rację R. Krynicki, pisząc "jest to najbardziej p r y w a t n
a książka, jaką
zdarzyło mi się czytać w ciągu ostatnich lat"6, to właśnie w sensie owego p r y
w a t n e
g o nakierowania wypowiedzi. Poezja konfesyjna, oczywiście, ale z wyraźnie
sprecyzowanym
adresatem, który jest nie tylko odbiorcą zwierzenia, ale także partnerem
dialogu. Inaczej
podmiot może się określić wobec świata tylko za pośrednictwem "innego";
odwołuję się do was i nie wiem
3 Blizny w kamieniach, Warszawa 1970, s. 35.
4 "Głos Uczelni" (Toruń), 1956, nr 2.
5 Por. wspomnienia Janusza Żernickiego w tomie Post scriptum, Warszawa 1966.
6 Ryszard Krynicki, Kamienne blizny, "Nadodrze", 1971, nr 1, s. 9.
czyja to prawda: wasza
coście odeszli dla tej ziemi ukochanej
czy: nasza
że nie było nas wtedy i te róże tylko dla m a t k i
mojej ?
Arbitralność wypowiedzi (i sądów) podmiotu określa jego świadomość, ale także
(domyślną)
świadomość adresata. W pewnym sensie są to konstrukcje zbliżone do "dialogów
urojonych"
Parnickiego. Partner dialogu jest czynnikiem ograniczającym arbitralność
wypowiedzi
podmiotu, ale również o r g a n i z u j ą c y m tę wypowiedź, także instancją,
do której podmiot
się odwołuje, by uzyskać potwierdzenie prawdziwości wypowiadanych sądów.
"Odwołuję się
do was" nie tylko zresztą dla weryfikacji prawdziwości sądów; adresat
wprowadzony do rzeczywistości
przedstawionej jako milczący partner dialogu warunkuje nie tylko strukturę
wypowiedzi,
ale także to, co ta wypowiedź znaczy (do jakiej rzeczywistości się odwołuje).
Adresat
pełni więc równocześnie dwie funkcje: kształtuje s p o s ó b wypowiedzi i to, c
o podmiot
mówi. Wybór adresata staje się w tym ujęciu czynnikiem warunkującym
światopogląd.
Określiwszy osoby, należałoby teraz określić sytuację, w jakiej ten dialog się
odbywa, i sytuację,
którą przywołuje. Z reguły ma on miejsce post factum, przywołuje zaś sytuacje
ekstremalne:
[1] nad la paz czarny ptak zawisł
i odszedł
i ziemia zaniemówiła
ta wielkość niczyja, ani
Boga
ani ludu. Tutaj wszystkie skały jak ściany
ślepa
egzekucjo [...]
[2] jaka twoja wielkość gdy zwalony mur był tylko dla godności
[3] wiec upadam błagając że nie byłem; krzywda to dla mnie
Podmiot zajmuje tu sytuację szczególną. Przywołanie rzeczywistości minionej
ujawnia
charakterystyczną ambiwalencję, przeżycie tej sytuacji nie jest równoznaczne z
jej powtórzeniem,
ale i wobec tej przywołanej sytuacji nie może zająć postawy jednoznacznej: "i
wraz z
nim ta wielka godność", ale "a jednak przeciw jestem tej waszej odwadze i
klęsce"; tamtej
sytuacji ekstremalnej (jednoznacznego wyboru) przeciwstawia swoją sytuację
"rozmyślań
żebraków nad ustrojem społecznym motyli". W dużym uproszczeniu można by
powiedzieć,
że przeżycie sytuacji minionej jest dla podmiotu doświadczeniem "niższości" jego
sytuacji.
Więcej, tamta, miniona, sytuacja rzutuje także na sposób przeżywania
rzeczywistości status
quo, i ona jawi się w ekstremach:
jak na twój list odpowiedzieć
może rysą w kamieniu może dłoń twoją
powtarzać jak ślepiec swoją godność co była.
Nieprzypadkowo kluczowe dla tej poezji są sytuacje wyboru i śmierci. Sytuacje
ekstremalne.
Nieprzypadkowo też najczęściej przywoływaną sytuacją wyboru jest wojna (widziana
rzecz dla poetyki tego kręgu znamienna
w kategoriach etyki, a nie
martyrologii). Bez
obawy uproszczeń można powiedzieć, że rzeczywistość status quo traktowana jest
jako konsekwencja
tego, co się stało tam i wtedy. Także jako wzorzec sytuacji wyboru. Poezja kręgu
Orientacji była wymierzona p r z e c i w statycznemu pojmowaniu rzeczywistości.
Była ona
ujmowana nie jako stan, ale jako p r o c e s. Wiersze Koperskiego dokumentują to
w sposób
szczególnie ostry. Teraźniejszość jawi się w świadomości podmiotu nie tylko jako
rzeczywistość,
w którą jest uwikłany, ale przede wszystkim jako z a d a n i e. Przeżycie
teraźniejszości
jest równoznaczne nie tylko z jej poznaniem (doświadczeniem), ale też z
odpowiedzią na pytanie,
czym jest ta rzeczywistość dla mnie, jakie jest w niej moje miejsce. Przeżycie
teraźniej-
szości jest więc równoznaczne z nieustannie ponawianym aktem (moralnego) wyboru.
Wyboru
dodajmy
determinowanego nie tylko miejscem podmiotu w tej rzeczywistości,
ale także
intencjonalnym miejscem podmiotu w sytuacji-wzorcu.
Inaczej
podmiot przeżywa teraźniejszość jako sytuację ostateczną. Przeżywa ją
podwójnie:
przeżywając (utożsamiając się z nimi) sytuacje minione (także sytuacje "innych"
partnerów
dialogu) swoje miejsce w rzeczywistości status quo (to czym to miejsce jest w j
e g
o świadomości); przeżywa ją w charakterystycznej ambiwalencji ekstremów:
dokąd pójdziesz za jaką cenę miłości upadasz
błagając jak o jałmużnę. Nadzieja to nasza czy tylko
pamięć konieczna. Żywym ten będzie kto nim nie mógł pozostać
Kluczowym pojęciem, przy pomocy którego podmiot ocenia swoją sytuację, jest
pojęcie
godności. Co więcej jest to jedna z niewielu znanych mi realizacji w młodej
poezji, w której
pojęcie to nie podlega relatywizacji, jawi się w wymiarach imperatywu
kategorycznego; nie
szuka się tu także usprawiedliwień w (domyślnie: społecznie niekorzystnym)
statusie podmiotu.
W sytuacjach ostatecznych usprawiedliwienia takie tracą niejako moc, stają się
nie tyle
nieuprawnione, co niemoralne.
Prywatność tych wierszy, nakierowanie wypowiedzi ku określonemu adresatowi
spełnia
w tym momencie dodatkową funkcję: sprzeciwia się patosowi. Wiersz staje się
powiedzmy
to tak
miejscem ścierania się dwóch przeciwstawnych tendencji: poetyzacji
wypowiedzi (do
czego skłania rzeczywistość, do której wiersz się odwołuje) i jej konfesyjnej
prywatności (do
czego skłania obecność adresata). Ta opozycja określa także sytuację podmiotu:
zachowując
swoją "prywatność", jest on równocześnie osobą "publiczną" (a więc kimś, czyje
wypowiedzi
mają walor społeczny). Jak się wydaje, ta opozycja pozwoliła Koperskiemu
stworzyć wiersze
by użyć tego niewiele już znaczącego terminu
"zaangażowane", pozbawione
jednocześnie
ilustracyjności, egzemplifikowania przejętych z zewnątrz tez. Nie taję, że
należą one do najciekawszych
znanych mi rozwiązań.
W poezji kręgu Orientacji wiersze Koperskiego zajmują miejsce szczególne (=
szczególnie
ważne), nie dlatego jednak
jak chce R. Krynicki
że pozostały wierne
koncepcji "poezji
intuicyjnej"; odrębność ta, jak się wydaje, polega na ich antykreacyjności,
rzeczywistość nie
jest tu materiałem do przekształceń czy punktem wyjścia do projektowania jej
nowych modeli,
ale zadaniem moralnym; podmiot usiłuje nie tyle tę rzeczywistość przekroczyć,
ile w niej
się odnaleźć. "Znosi" niejako opozycję: ja
rzeczywistość przedmiotowa,
traktując ją w kategoriach
"prywatności". Równocześnie dokonuje totalnej etyzacji rzeczywistości. Jej
procesy,
zdarzenia opisuje w kategoriach moralnych.
Przyznam się, że byłem jednym z tych, którzy
jakże niewielu ich było!
śledzili uważnie
publikacje prasowe Koperskiego. Czekałem na tę książkę. Twórczość jego była dla
mnie
dowodem, że prywatny głos poety może znaczyć, iż mówiąc o sobie, mówi on w
istocie o
rzeczywistości, w którą jest uwikłany, a która jest jego rzeczywistością. O
czymkolwiek by
mówił, mówi w istocie o wspólnych (pokoleniowych?) sprawach. Także o tym, że
głos poety
może być s p o ł e c z n i e znaczący. Jakże niewiele pojawia się takich
książek. Zazwyczaj
przechodzą nie zauważone (ile recenzji miał Akt urodzenia R. Krynickiego?), giną
w powodzi
szeroko dyskutowanych zjawisk efemerycznych, w powodzi książek doskonale
przeciętnych.
Obawiam się, że los ten będzie także udziałem Blizn w kamieniach7.
1X1970
Modele i formuła. Szkice o młodej poezji lat sześćdziesiątych, Andrzej K.
Waśkiewicz
Wrocław 1978 "Ossolineum".
7 Co też się potwierdziło. W "Kulturze" (1971, nr 5, s. 9) ukazał się pamflet
Jerzego Górzańskiego; większość
recenzji zajmowała się raczej organizacyjną, działalnością Leszina
Koperskiego
niż jego poezją.
*
Rozpoczętą przed siedmiu laty serię GENERACJE zamyka tom wierszy jej inicjatora
i redaktora.
Autorem tego w y b o r u i autorem posłowia jest współredaktor serii. Jak na
nasze
obyczaje wydawnicze jest to krok cokolwiek ryzykowny, jakże łatwo być tu
posądzonym o
prywatę. Ale na dobrą sprawę prywatą była ta seria przez cały czas,
prezentowaliśmy tych
poetów, co do których mieliśmy przeświadczenie, że należy ich zaprezentować,
niewiele nas
obchodziły układy, "notowania na giełdzie", pozaliteracka pozycja autorów. Jeśli
się myliliśmy,
były to n a s z e p o m y ł k i...
Historia tego tomiku, co warto wyjaśnić, bo wokół GENERACJI wyrosło już sporo
mitów,
jest cokolwiek osobliwa. Co do tego, że wiersze Koperskiego winny się w serii
ukazać,
nikt z jej współpracowników
prócz może autora
nie miał wątpliwości. Nie
wiedzieliśmy
tylko
kiedy. Koperski odwlekał terminy, przesuwał z serii do serii; wreszcie
gdy
GENERACJE dobiegały końca i przygotowywaliśmy antologię prezentowanych w niej
poetów,
zapadło postanowienie: jego wiersze stanowić będą tom ostatni. Ślad tej decyzji
pozostał
w dołączonej do antologii bibliografii, o tomie Koperskiego czytamy tam, że
znajduje się
w druku.
Aliści, co możemy teraz już wyjaśnić, była to mistyfikacja. Tomu w druku nie
było, albowiem
po prostu
nie istniał. Monitowany przez współredaktora i konsultantów autor
wymigiwał
się, podawał wciąż nowe terminy, tłumaczył się, że wiersze zagubił (co przy
rozmiarach
jego działalności i jej trybie jest całkiem możliwe). Wreszcie, gdy już dłużej
nie można
było czekać, podjął decyzję: skoro tom musi być (bo trzeba się wywiązać z
zobowiązań subskrybentów),
to niech to będzie wybór, do którego on nie przyłoży ręki. Da jedynie te parę
wierszy, które mu się nie "zawieruszyły". A pozostałe są przecież do
odnalezienia
w tomikach,
czasopismach, almanachach...
Tyle o genezie.
Tom Drzewa z próchna nie poznasz jest w y b o r e m wierszy Koperskiego. Poeta
Koperski
egzystował zawsze w cieniu wydawcy, animatora, redaktora, działacza, etc. etc.,
czyli
Leszina. Sądzę (dałem temu wyraz w książce Modele i formuła), że niesłusznie.
Jest to bowiem
poezja wyjątkowo własna, rozpoznawalna nie tylko w kręgu rozwiązań Orientacji.
Rzeczywistość
jest dla Koperskiego zadaniem moralnym. Nie, jak w znacznej części rozwiązań
poetów tego kręgu, polem potencjalnych przekształceń, przemodelowań, punktem
wyjścia do
projektowania jej nowych modeli
ale właśnie zadaniem. Przeżycie rzeczywistości
jest dla
niego równoznaczne z nieustannie ponawianymi aktami moralnych wyborów. Przy czym
wybór
ten jawi się w kategoriach ekstremów. Albo
albo.
Rozpięta między konfesyjną prywatnością a dążeniem do definiowania prawd
ogólnych,
reguł ludzkiego zachowania, postaw wobec wyborów ostatecznych
poezja ta to, co
nas otacza,
całą zewnętrzność traktuje w kategoriach prywatności, dokonując równocześnie jej
totalnej
etyzacji. Powiedzielibyśmy, że świat jawi się jej podmiotowi jako pole wyborów
moralnych.
Podstawowe zaś pojęcie, pojęcie godności, nie podlega relatywizacji.
Opisać tak własną prywatność, swój indywidualny ludzki los, iżby prywatne
dramaty były
równocześnie odbiciem dramatów gatunku, problemy osobiste
problemami
społecznymi, to
jak sądzę
zadanie, które postawił przed sobą autor tych wierszy. Wierszy,
które cenię i
uważam za ważne.
I jeśli nota ta zaczęła się żartobliwie, by skończyć niemal patetycznie, to nie
przypadek. Z
tego, co robi Jerzy Leszin, choćbyśmy
jak autor tych słów
cenili wysoko,
można czasem
pożartować. Jak każde zwykłe (choć bywa że doniosłe) ludzkie działanie jest
mieszaniną
wzniosłości i śmieszności. Przeplata się w nim patos i groteska. Gdy jednak od
tego, co robi
Jerzy Leszin, przejdziemy do tego, co pisze Jerzy Koperski
dwoistość ta znika.
Poezja jest
sprawą poważną.
Sądzę, że także dla Jerzego Leszina8 poezja jest jedną z niewielu spraw ważnych,
tych dla
których się żyje. On jednak przebywa w innych wymiarach. Animator Leszin w
niewielu tylko
regionach życia kontaktuje się z poetą Koperskim. Co do mnie, to ciesząc się z
sukcesów
Leszina, ubolewam, że odbywają się one także kosztem Koperskiego.
Niełatwo jest pisać o p r z y j a c i e l u.
18 VIII 1978
Andrzej K. Waśkiewicz
8 Ostatecznie uznaję ten pseudonim jako wytwór wyobraźni dziecka
i, niestety,
historii
J.K.
Od autora
Tom jest wynikiem pracy Andrzeja K. Waśkiewicza, wybitnego poety i wydawcy.
Gdyby
nie On, najprawdopodobniej by go nie było. A w takim kształcie, w jakim jest
nie powstałby
nigdy. Bo i układ wierszy, i ich odszukanie
to tu, to tam
jest jego pracą.
Dziękuję Ci,
Andrzeju.
Wiele rozmyślałem nad wydaniem swych wierszy, pisanych nagle, w odruchu to
nadziei,
to bólu. Zdecydowałem się opublikować je właśnie w takiej zaproponowanej mi
formie. Z
myślą o mojej RZECE, Żurawiance. O moich najbliższych, od których rozdzieliła
mnie
śmierć mojej Matki. Bo po jej odejściu, właściwie po dziś dzień
najrzadziej
jak to tylko
możliwe odwiedzam Jej grób (gdzie być może i sam spocznę). Nie powróciłem do
Ilina, gdzie
moja ziemia, po Ojcu i Matce. Gdzie mój dom.
Najtrudniej mi było napisać tekst o sobie; tekst, w którym chciałem tak wiele,
niemal
wszystko, o sobie powiedzieć. Pisałem go w Kątach Rybackich, w posesji Bohdana
Wrocławskiego,
w kniejach kozienickiej puszczy u p. Jadwigi i Tereni Wrodyckich, na Kartaginy,
w
ogrodach u Leokadii Prędkiej, potem w swej dziupli
podobnej do tej w
"Hybrydach"
tj. w
lokalu Wydawnictwa "Anagram". Wiersze, te najnowsze, także w Milanówku u p.
Marii
Ochocińskiej, pod modrzewiami, i w Płońsku, u Babci Henryki.
I jeszcze: tak jak nie mogę pojąć jak trudna jest śmierć i trudne do pojęcia
jest samo życie
tak nie mogę pojąć swego życia. Najniepotrzebniejszego. Ale skoro było i jest
to z woli
Najwyższego, i tylko Jego przepraszam za wszystko co, żyjąc, uczyniłem. Wiem
teraz, Boże,
że winy swoje odkupić powinienem. Bo byłem na krawędzi losów Ojczyzny i Rodziny.
Nie byłoby tej książki, gdyby nie serce Magdy, mojej córki, która tak dzielnie
kieruje teraz
ANAGRAMEM.
W Roku Jubileuszowym. Dwutysięcznym.
Jerzy Koperski
SPIS TREŚCI
Do rzeki należy moje życie
Od autora. Odprysk życia
O własnych wierszach
O swoim mistrzu.
Blizny w kamieniach
*** (czyje wargi tak aż po ból)
Rozmowa z samym sobą
Blizny w kamieniach
*** (kamień rozdarty...)
*** (Ziemia, gdzie ogrody...)
14 sierpnia 1944
*** (murów milczenie. I ten mit godności)
*** (ściany tak inne)
*** (z murów i drzew...)
*** (kamień jak chleb...)
Oddalone drzewa
*** (we wnętrzu kamienia...)
List II
*** (nie zbrązowieje ta skała)
*** (nie ja wymyśliłem dla ciebie różę)
*** (przybyłem tu teraz w południe)
Matka
*** (kamienie kamienieją poprzez twój ból)
Śmierć staruszki
*** (ta śmierć nie podobna do ciebie)
*** (w drzewach zasiadł się ptak)
*** (nie od ciebie nie od ptaków
odszedłem)
Matka
*** (ta twarz twoja
z krzyku poznana)
Rozmowa z panią Igą
I nie wymilczę więcej
Bluźnierstwo to?
*** (cóż mam powiedzieć...)
Poeta poganin
Do rówieśników po latach
*** (w moim ogrodzie nie ma już ptaków)
*** (i tak już pewnie przyjdzie mi żyć bez końca)
*** (tę twoją i moją śmierć)
*** (tędy teraz sam powracam)
Godziny jak krzyże
*** (odszedłem
mógłbym powiedzieć
donikąd)
Drzewa z próchna nie poznasz
Magdalenka
*** (pozwólcie mi klęknąć)
*** (powiedzieć słowo...)
*** (i znów muszę pomówić)
Niechaj ta ziemia nie zamilczy na zawsze
Nie śmiej się, kiedy czytać będziesz te wiersze
Z rozproszenia
Powracanie do miasta
Cmentarzysko
*** (teraz już wrócę najlepiej w południe)
Pokolenie 60/62
christiane dziewczyna zakochana w saint john persie
*** (tych omijanych dzisiaj miejsc)
*** (ta twoja twarz...)
Proces przeciw własnej matce
*** (i cóż mam powiedzieć)
Życie: OD
DO
*** (we wnętrzu kamienia jest moje dzieciństwo)
Wiem, człowiek jest śmiertelny
Rocznica śmierci żywej
Babiński i ich kilku
*** (Nie wiem skąd to moje rozpamiętywanie)
*** (Poezjo, nie ma dla ciebie litości)
Pokutnicy i prostytutka
*** (poeta
może nie napisać: jestem inny)
Karina
Twarz obłąkana i szczęśliwa
*** (odchodzę, takie wyznanie)
Z woli Najwyższego
*** (miłość nie może oznaczać)
*** (nie można w dzisiejszych czasach)
*** (nie mogę wyznać)
*** (gdybym dzisiaj, a jest południe)
Moja ciotka
poetka
Krzyż
Krzyż II
Cmentarz
*** (Boże, do Ciebie Ojcze zwracam się)
Życie: OD
DO
Wtedy modliłem się w przekleństwie
*** (jestem żebrakiem...)
Rozmowa z bratem
*** (nad łąkami i rzeką)
Moje siostry
Rozmowa z poetką
*** (Przyjmuję Twój ból)
Modlitwa o nieumieranie
Poeta pod modrzewiem
Zamiast testamentu
Rzeka znów rozpoczęła swoją podróż
Post scriptum
Życie jak rdza (o Barbarze Sadowskiej)
Jerzy Koperski
Godność i akt wyboru
Andrzej K. Waśkiewicz
Od autora
Spis treści
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Jakie części do roweu należy mieć przy sobiemoje zycie z regresingiemmaryjo moje zycieTo moje życiewięcej podobnych podstron