Spraque de Camp Lyon Conan Szermierz


L. SPRAGUE DE CAMP
LIN CARTER
BJ諶N NYBERG

CONAN SZERMIERZ

PRZE艁O呕Y艁 CEZARY FR膭C
TYTU艁 ORYGINA艁U: CONAN THE SWORDSMAN

LEGIONY 艢MIERCI

Conan, urodzony w pos臋pnych i pochmurnych g贸rach Cymmerii, jeszcze przed uko艅czeniem pi臋tnastego roku 偶ycia zdoby艂 zas艂u偶on膮 s艂aw臋 wojownika, a opowie艣ci o jego wyczynach rozbrzmiewa艂y wok贸艂 ognisk Rady. W tym偶e roku cymmeria艅skie plemiona przerwa艂y odwieczne wa艣nie i po艂膮czy艂y si艂y, by odeprze膰 aqui艂o艅skich naje藕d藕c贸w, kt贸rzy zbudowali nadgraniczn膮 twierdz臋 Venarium i zacz臋li kolonizowa膰 po艂udniowe obszary Cymmerii. 呕膮dne krwi hordy g贸rali sp艂yn臋艂y z p贸艂nocnych wzg贸rz, wzi臋艂y szturmem twierdz臋 i wyp臋dzi艂y Aquilo艅czyk贸w za dawn膮 granic臋. Conan by艂 jednym z wyj膮cych, op臋tanych bitewnym sza艂em wojownik贸w. W贸wczas, pod Venarium, by艂 ledwo wyrostkiem i cho膰 jego budowa daleko odbiega艂a od pot臋偶nej postury, jak膮 mia艂 si臋 szczyci膰 w p贸藕niejszych latach, ju偶 mierzy艂 sobie sze艣膰 st贸p i wa偶y艂 sto osiemdziesi膮t funt贸w. By艂 czujny i zwinny jak urodzony cz艂owiek lasu oraz twardy jak mieszkaniec g贸r. Po ojcu kowalu odziedziczy艂 si艂臋, kt贸ra wraz ze zr臋czno艣ci膮 w pos艂ugiwaniu si臋 no偶em, toporem i mieczem czyni艂a ze艅 strasznego przeciwnika.
Po spl膮drowaniu aquilo艅skiej twierdzy Conan wraca do swego plemienia. Gnany m艂odzie艅czymi t臋sknotami i ciekawo艣ci膮 艣wiata, lecz kr臋powany rodow膮 tradycj膮, wpl膮tuje si臋 w plemienn膮 wa艣艅 i w ko艅cu bez 偶alu opuszcza rodzinn膮 wiosk臋. Przy艂膮cza si臋 do bandy Aesir贸w i bierze udzia艂 w najazdach na Vanir贸w i Hyperborejczyk贸w. Niekt贸re z hyperborejskich cytadel znajduj膮 si臋 w r臋kach budz膮cych powszechn膮 groz臋 czarownik贸w. W艂a艣nie na jedn膮 z tych warowni ruszaj膮 Aesirowie.

1. KREW NA 艢NIEGU

Jele艅 zatrzyma艂 si臋 na brzegu strumienia i podni贸s艂 艂eb, wdychaj膮c mro藕ne powietrze. Krople wody skapuj膮ce z jego oszronionego pyska wygl膮da艂y niczym kryszta艂owe paciorki. S艂o艅ce b艂yszcza艂o na kasztanowej sk贸rze i migota艂o w rosochach rozga艂臋zionego poro偶a.
Cichy d藕wi臋k, kt贸ry zaniepokoi艂 zwierz臋, nie powt贸rzy艂 si臋, wi臋c jele艅 schyli艂 艂eb, by napi膰 si臋 wody szemrz膮cej w艣r贸d po艂amanego lodu.
Po drugiej stronie strumienia brzeg pokryty by艂 g艂adk膮 warstw膮 艣wie偶ego 艣niegu. Pod ciemnymi ga艂臋ziami sosen ros艂y g臋ste, bezlistne zaro艣la. Z mrocznego lasu dobiega艂 jedynie plusk kropel topniej膮cego 艣niegu. Mi臋dzy czubkami drzew wida膰 by艂o szare jak o艂贸w niebo.
Z g膮szczu wylecia艂 rzucony z zab贸jcz膮 precyzj膮 oszczep. D艂ugie drzewce utkwi艂o za 艂opatk膮 jelenia. Zwierz臋 podskoczy艂o, zachwia艂o si臋, kaszln臋艂o krwi膮 i upad艂o. Przez chwil臋 le偶a艂o na boku, kopi膮c 艣nieg i szamoc膮c si臋 w daremnej pr贸bie powstania. Potem 艣lepia jelenia zeszkli艂y si臋, g艂owa opad艂a bezwiednie, a kopyta znieruchomia艂y. Krew, zmieszana z pian膮, skapywa艂a ze szcz臋ki, plami膮c szkar艂atem dziewiczy 艣nieg.
Dwaj m臋偶czy藕ni, kt贸rzy wy艂onili si臋 spomi臋dzy drzew, badawczo rozejrzeli si臋 po za艣nie偶onej okolicy. Masywniejszy i starszy, najwyra藕niej przyw贸dca, by艂 olbrzymem o zwalistych barkach i d艂ugich, pot臋偶nie umi臋艣nionych r臋kach. Musku艂y ogromnej klatki piersiowej i ramion p臋cznia艂y pod futrzan膮 opo艅cz膮 i bluz膮 z szorstkiej we艂ny. Pr贸cz tego mia艂 na sobie szeroki pas ze z艂ot膮 sprz膮czk膮 oraz kaptur z wilczego futra, kt贸ry przys艂ania艂 mu twarz. Gdy zrzuci艂 go, by si臋 rozejrze膰, w s艂o艅cu zaja艣nia艂y z艂ociste, lekko upstrzone siwizn膮 w艂osy. Szerokie policzki i toporn膮 szcz臋k臋 porasta艂a kr贸tka, byle jak przyci臋ta broda tej samej barwy. Kolor w艂os贸w, jasna karnacja, rumiane policzki oraz 艣mia艂e, niebieskie oczy wskazywa艂y, 偶e jest Aesirem.
Towarzysz膮cy mu m艂odzieniec r贸偶ni艂 si臋 od niego pod wieloma wzgl臋dami. By艂 zadziwiaj膮co wysoki i krzepki jak na sw贸j wiek Mia艂 proste, g臋ste, czarne w艂osy przyci臋te nad czo艂em, a sk贸ra jego pos臋pnego oblicza by艂a albo naturalnie 艣niada, albo g艂臋boko opalona. Oczy, ukryte pod g臋stymi czarnymi brwiami, by艂y b艂臋kitne jak te u towarzysz膮cego mu olbrzyma. Jednak podczas gdy w oczach z艂otow艂osego wojownika b艂yszcza艂a rado艣膰 z polowania, oczy m艂odzie艅ca jarzy艂y si臋 niczym 艣lepia dzikiego i g艂odnego drapie偶nika. W przeciwie艅stwie do starszego towarzysza, m艂odzieniec nie nosi艂 brody, chocia偶 kwadratow膮 szcz臋k臋 ocienia艂 ciemny, kilkudniowy zarost.
Brodacz nazywa艂 si臋 Njal i by艂 jarlem, czyli wodzem Aesir贸w, a zarazem hersztem znanej i ciesz膮cej si臋 z艂膮 s艂aw膮 bandy grasuj膮cej na granicy mi臋dzy Asgardem a Hyperborej膮. M艂odzieniec imieniem Conan by艂 zbiegiem z urwistych, pochmurnych g贸r Cymmerii.
M臋偶czy藕ni zeszli ni偶ej i przebrn臋li przez lodowaty strumie艅 do miejsca, w kt贸rym na skrwawionym 艣niegu le偶a艂 ich 艂up. Jele艅 wa偶y艂 prawie tyle samo co oni, a rozga艂臋zione rogi sprawia艂y, 偶e by艂 zbyt niepor臋czny, by zanie艣膰 go do obozu. Dlatego te偶 Njal schyli艂 si臋 i za pomoc膮 d艂ugiego no偶a szybko rozci膮艂 mu brzuch, wypatroszy艂, zdar艂 sk贸r臋 i oddzieli艂 艂opatki, comber i 偶ebra od reszty. M艂odzieniec w tym czasie bacznie obserwowa艂 okolic臋.
Wykop d贸艂, ch艂opcze, i to g艂臋boki burkn膮艂 na koniec w贸dz.
M艂odzieniec zdj膮艂 z plec贸w top贸r o d艂ugim stylisku i zacz膮艂 r膮ba膰 zamarzni臋ty stok. Nim Njal sko艅czy艂 膰wiartowa膰 mi臋so, Conan wyry艂 d贸艂 dostatecznie du偶y, by ukry膰 w nim zb臋dne resztki. Podczas gdy brodacz p艂uka艂 skrwawione po艂cie dziczyzny w strumieniu, m艂odzieniec zagrzeba艂 艂eb, jelita oraz szkar艂atny 艣nieg i ubi艂 poruszon膮 ziemi臋. Potem rozwi膮za艂 futrzan膮 szub臋 i zami贸t艂 ni膮 艣nieg, zacieraj膮c 艣lady swych poczyna艅.
Njal zawin膮艂 mi臋so w 艣wie偶o zdart膮 sk贸r臋 i zwi膮za艂 ca艂o艣膰 sznurem, kt贸ry zabra艂 specjalnie w tym celu. Conan 艣ci膮艂 m艂ode drzewko, ogo艂oci艂 je z ga艂臋zi i skr贸ci艂. Njal przywi膮za艂 worek na 艣rodku dr膮ga, kt贸rego ko艅ce obaj zarzucili sobie na ramiona. Ci膮gn膮c za sob膮 p艂aszcz Conana, by zatrze膰 odciski st贸p, wspi臋li si臋 na zbocze i wr贸cili do lasu.
Rosn膮ce na hyperborejskim pograniczu sosny by艂y wysokie, grube i ciemne. W miejscach, gdzie wiatro艂omy pozwala艂y spojrze膰 w dal, roztacza艂 si臋 widok na ci膮gn膮ce si臋 w niesko艅czono艣膰 pag贸rki poro艣ni臋te o艣nie偶onymi sosnami. W mrocznych ost臋pach wy艂y wilki, a w g贸rze unosi艂y si臋 bezszelestnie wielkie, bia艂e sowy.
Dwaj dobrze uzbrojeni my艣liwi nie bali si臋 miejscowych stworze艅. Tylko raz z szacunkiem ust膮pili z drogi, gdy przed nimi pojawi艂 si臋 nied藕wied藕. Jak duchy przemykali mi臋dzy ponurymi drzewami. Obaj byli urodzonymi lud藕mi puszczy, nie czynili wi臋c ha艂asu i pozostawiali niewiele 艣lad贸w. Nawet suche krzaki nie szele艣ci艂y, gdy torowali sobie przez nie drog臋.
Ob贸z Aesir贸w by艂 tak dobrze ukryty, 偶e pierwsz膮 oznak膮 jego istnienia okaza艂 si臋 dopiero cichy pomruk g艂os贸w wok贸艂 ma艂ego ogniska. Podstarza艂y stra偶nik, kt贸rego loki sta艂y si臋 ju偶 srebrne, wyszed艂 zza drzewa i przywita艂 powracaj膮cych. Jedno oko wojownika by艂o jasne i bystre, w miejscu za艣 drugiego znajdowa艂 si臋 pusty oczod贸艂 zakryty sk贸rzan膮 艂atk膮. By艂 to Gorm, skald Aesir贸w. Na jego zgarbionych plecach, w worku ze sk贸ry jelenia spa艂a harfa.
S膮 jakie艣 wie艣ci od Egila? zapyta艂 w贸dz zdejmuj膮c dr膮g z ramienia i gestem nakazuj膮c jednemu z obecnych, by zabra艂 worek z mi臋sem.
Ani s艂owa, jarlu rzek艂 ponuro jednooki. To mi si臋 nie podoba poruszy艂 si臋 niespokojnie, jak zwierz wyczuwaj膮cy niebezpiecze艅stwo.
Njal wymieni艂 spojrzenia z milcz膮cym Conanem. Dwa dni wcze艣niej, w czasie bezksi臋偶ycowej nocy z obozu wymkn臋艂a si臋 grupa zwiadowc贸w, kt贸rzy mieli za zadanie dotrze膰 do wielkiego zamku Haloga i zbada膰 jego okolic臋. Zamek le偶a艂 niedaleko za wzg贸rzami, kt贸re obrze偶a艂y horyzont od po艂udniowego wschodu.
Trzydziestu do艣wiadczonych wojownik贸w, prowadzonych przez Egila, mia艂o przetrze膰 drog臋 i zbada膰 fortyfikacje hyperborejskiej warowni. Conan, nie pytany, zuchwale wypowiedzia艂 si臋 przeciwko tym zamiarom. Stwierdzi艂, 偶e tak du偶y podzia艂 si艂 pod bokiem wroga jest nierozs膮dny i zbyt ryzykowny. Njal w odpowiedzi zruga艂 go wtedy i kaza艂 mu trzyma膰 j臋zyk za z臋bami.
Pos艂a艅cy od Egila powinni byli przyby膰 wiele godzin temu. Brak wie艣ci budzi艂 obawy w sercu Njala, kt贸ry 偶a艂owa艂 teraz, 偶e nie pos艂ucha艂 ostrze偶enia m艂odego Cymmerianina. Porywcze zachowanie Njala i po艣piech, z jakim poprowadzi艂 swoich ludzi przez dzicz do hyperborejskiej granicy, nie by艂y bezpodstawne. Dwa tygodnie wcze艣niej hyperborejscy 艂owcy niewolnik贸w z czerwonymi znakami rodu Haloga na czarnych p艂aszczach uprowadzili jego jedyn膮 c贸rk臋, Rann. Jarl, dumaj膮c nad nieznanym losem swego dziecka i ludzi wys艂anych na zwiad, zdusi艂 ogarniaj膮ce go dr偶enie. Czarownicy pos臋pnej Hyperborei s艂yn臋li daleko i szeroko ze swej niesamowitej bieg艂o艣ci w sztukach tajemnych, okrutna za艣 kr贸lowa Halogi wzbudza艂a strach wi臋kszy ni偶 czarna 艣mier膰. Njal walcz膮c z ch艂odem, kt贸ry lodowatymi szponami 艣ciska艂 jego serce, odwr贸ci艂 si臋 do Gorma skalda.
Dopilnuj, by szybko przyrz膮dzono mi臋siwo rozkaza艂. Nie mo偶emy ryzykowa膰 dymu otwartego ognia, wi臋c niech si臋 piecze na w臋glach. I niech ludzie jedz膮 szybko. Ruszamy o zmroku.

2. OPRAWCY

Wojownicy z Asgardu przez ca艂膮 noc, bezg艂o艣nie niczym wataha wilk贸w, brn臋li jeden za drugim przez o艣nie偶one wzg贸rza osnute lepk膮 mg艂膮. Z pocz膮tku na niebie po艂yskiwa艂y gwiazdy, ale w miar臋 up艂ywu czasu zimne opary zgasi艂y ich lekkie, jakby zamro偶one migotanie. Kiedy w ko艅cu wzeszed艂 ksi臋偶yc, wilgotna mg艂a przy膰mi艂a jego blask tak, 偶e wygl膮da艂 na niebie jak per艂owa plama. Mimo i偶 g臋sty mrok zasnuwa艂 t臋 ja艂ow膮, bagnist膮 i s艂abo zaludnion膮 krain臋, wojownicy wykorzystywali najmniejsz膮 nier贸wno艣膰 terenu, ka偶dy bezlistny krzak oraz ka偶d膮 艂at臋 cienia, by wtopi膰 si臋 w otoczenie. Zamek Haloga by艂 bowiem pot臋偶n膮 i dobrze strze偶on膮 fortec膮. Njal za艣, cho膰 zdesperowany i 偶膮dny zemsty, w g艂臋bi serca wiedzia艂, 偶e jedyn膮 nadziej臋 na zwyci臋stwo daje tylko atak z zaskoczenia.
Ksi臋偶yc i mg艂a znikn臋艂y, gdy dotarli do Halogi. Zamek sta艂 na niewysokim wzniesieniu na skraju p艂ytkiej, nieckowatej doliny. Pot臋偶ne mury z czarnego kamienia zwie艅czone by艂y blankami, a po obu stronach jedynej, ci臋偶kiej bramy wznosi艂y si臋 pot臋偶ne przypory. W wie偶ach znajdowa艂o si臋 kilka wysoko osadzonych okien, jednolit膮 za艣 p艂aszczyzn臋 megalitycznych mur贸w urozmaica艂y jedynie w膮skie strzelnice.
Njal wiedzia艂, 偶e wzi臋cie zamczyska szturmem nie b臋dzie 艂atwe. Poza tym niepokoi艂o go jeszcze jedno. Gdzie byli ludzie, kt贸rych wys艂a艂 na zwiady? Nawet id膮cy przodem bystroocy tropiciele nie znale藕li ani 艣ladu. Niedawno spad艂y 艣nieg skutecznie zatar艂 wszelkie tropy.
Czy mamy wedrze膰 si臋 na mury, jarlu? zapyta艂 jeden z wojownik贸w banita, kt贸ry uciek艂 do nich z Vanaheimu.
Nie, nadchodzi 艣wit, niech b臋dzie przekl臋ty! warkn膮艂 w贸dz. Musimy czeka膰 do nocy albo prosi膰 bog贸w, by sprawili, aby te bia艂ow艂ose diab艂y sta艂y si臋 nieostro偶ne i podnios艂y krat臋 w bramie. Powiedz ludziom, by spali tam, gdzie kt贸ry stoi, i niech nasypi膮 艣niegu na futra, tak by nikt ich nie zobaczy艂. Zawiadom Throra 呕elazn膮 R臋k臋, 偶e jego ludzie pierwsi obejm膮 wart臋.
Njal po艂o偶y艂 si臋, owin膮艂 futrem i zamkn膮艂 oczy. Ale sen d艂ugo nie chcia艂 nadej艣膰. Kiedy wreszcie nadszed艂, mroczne, chichocz膮ce okropie艅stwa przemieni艂y go w koszmar.

Conan wcale nie spa艂. Targa艂y nim niespokojne przeczucia, ponadto nadal czu艂 si臋 ura偶ony, 偶e Njal zlekcewa偶y艂 jego rad臋. Jako wygnaniec z rodzinnego kraju, by艂 obcy w艣r贸d aesirskich rozb贸jnik贸w i wywalczenie swego miejsca w bandzie kosztowa艂o go niema艂o wysi艂ku. Twardzi synowie P贸艂nocy potrafili jednak doceni膰 jego umiej臋tno艣膰 znoszenia niedostatku bez skarg. Z kolei liczne bijatyki nauczy艂y ich szacunku dla ci臋偶kich pi臋艣ci Cymmerianina. Mimo m艂odego wieku Conan walczy艂 z zawzi臋to艣ci膮 zap臋dzonego w k膮t dzikiego kota i jedynie kilku ludzi si艂膮 mog艂o odci膮gn膮膰 go od powalonego przeciwnika. Ale zapalczywemu Cymmerianinowi to nie wystarcza艂o. Pragn膮艂 zdoby膰 uznanie starszych dokonuj膮c jakiego艣 艣mia艂ego czynu.
Conan bacznie przyjrza艂 si臋 oknom twierdzy. Umieszczono je zbyt wysoko, by mo偶na by艂o ich dosi臋gn膮膰, a wspi臋cie si臋 po murze bez drabiny wykracza艂o poza ludzkie umiej臋tno艣ci. M艂odzieniec w swoim rodzinnym kraju pokona艂 wiele stromych urwisk, lecz tam przynajmniej m贸g艂 znale藕膰 cho膰 minimalne oparcie dla palc贸w r膮k i st贸p. Niestety, kamienie sk艂adaj膮ce si臋 na mury zamku Haloga by艂y dobrze dopasowane i wyg艂adzone niczym szk艂o, co uniemo偶liwia艂o wspinaczk臋 wszystkim stworzeniom wi臋kszym od paj膮ka.
Jednak偶e w膮skie strzelnice by艂y osadzone ni偶ej i tym samym wydawa艂y si臋 艂atwiej dost臋pne. Te najni偶sze znajdowa艂y si臋 na wysoko艣ci nieco wi臋kszej od sumy wzrostu trzech ludzi. Oczywi艣cie dla ros艂ego wojownika by艂y zbyt w膮skie, ale czy r贸wnie偶 dla m艂odego i wci膮偶 jeszcze szczup艂ego Conana?

Kiedy nadszed艂 艣wit, w obozie brakowa艂o jednego cz艂owieka m艂odego cymmeria艅skiego banity, Conana. Njal mia艂 daleko wa偶niejsze sprawy na g艂owie i st膮d ma艂o czasu na zastanawianie si臋 nad losem ponurego m艂odzie艅ca, kt贸rego najwyra藕niej oblecia艂 tch贸rz.
Gdy 艣wit rozja艣ni艂 puste niebo i rozproszy艂 wilgotn膮 mg艂臋, kt贸ra niczym ca艂un spowija艂a ten przekl臋ty kraj, jarl na w艂asne oczy zobaczy艂 pow贸d, dla kt贸rego nie otrzyma艂 偶adnych wie艣ci od ludzi wys艂anych na zwiad. Wszyscy wisieli na blankach i jeszcze 偶yli. Ta艅czyli w 艣miertelnych podrygach na ko艅cach trzydziestu lin.
Njal wytrzeszczy艂 oczy, a potem kl膮艂, dop贸ki nie zachryp艂. W bezsilnej z艂o艣ci zaciska艂 pi臋艣ci, a偶 paznokcie porani艂y stwardnia艂e d艂onie. Chocia偶 czu艂 si臋 chory do g艂臋bi duszy, nie m贸g艂 oderwa膰 oczu od strasznego widowiska.
Wiecznie m艂oda kr贸lowa Halogi Vammatar Okrutna, sta艂a na murze jasna jak sam poranek. Mia艂a d艂ugie, prawie bia艂e w艂osy i kr膮g艂e piersi, kt贸re kusz膮co napina艂y tkanin臋 ci臋偶kiej, bia艂ej szaty. Na pe艂nych, czerwonych ustach kr贸lowej igra艂 leniwy, rozmarzony u艣miech. Towarzysz膮cy jej ludzie, rodowici Hyperborejczycy, byli chudzi, d艂ugonodzy, mieli blade oczy i bezbarwne, jedwabiste w艂osy. Oszaleli z gniewu i przera偶enia Aesirowie patrzyli, jak ludzie z oddzia艂u Egila umieraj膮 powoli, wbici na haki i krojeni zakrzywionymi no偶ami. Skrwawione, poszarpane strz臋py ludzkie, kt贸re dwa dni wcze艣niej by艂y silnymi, ros艂ymi wojownikami, j臋cza艂y, wy艂y i szamota艂y si臋 daremnie. Wojowie mieli kona膰 jeszcze przez wiele godzin.
Njal patrzy艂 gryz膮c usta. Z ka偶d膮 mijaj膮c膮 godzin膮 przybywa艂y mu lata. Nic nie m贸g艂 zrobi膰! By艂oby szale艅stwem rzuci膰 na wysokie mury oddzia艂 wojownik贸w uzbrojonych jedynie w bro艅 r臋czn膮. Gdyby mia艂 wielk膮, dobrze wyposa偶on膮 armi臋, zdoln膮 do wielomiesi臋cznego obl臋偶enia, m贸g艂by zaatakowa膰 bram臋 taranami i pociskami z katapult. M贸g艂by wykopa膰 pod murami tunele albo podtoczy膰 wie偶e obl臋偶nicze i z ich szczyt贸w wedrze膰 si臋 do zamku. M贸g艂by te偶 otoczy膰 szczelnie warowni臋 i czeka膰, a偶 g艂贸d zwyci臋偶y obro艅c贸w. Nie maj膮c jednak wielkiej armii, jarl potrzebowa艂 przynajmniej drabin d艂ugich na wysoko艣膰 muru oraz 艂ucznik贸w i procarzy, kt贸rzy w czasie szturmu trzymaliby obro艅c贸w w szachu. Przede wszystkim jednak potrzebowa艂 zaskoczenia.
Zaskoczenie, na jakie liczy艂 Njal, zosta艂o bezpowrotnie zaprzepaszczone. Czarownicy s艂u偶膮cy Vammatar Okrutnej musieli dzi臋ki swym nieziemskim sztukom dostrzec zbli偶aj膮cych si臋 Aesir贸w. Z艂owieszcze legendy okaza艂y si臋 prawd膮. Potwierdza艂y je szkar艂atne dowody wisz膮ce na tle czarnych kamieni. W zamku Haloga przez ca艂y czas wiedziano, 偶e Aesirowie tu s膮 i teraz nawet rozmi艂owani w pom艣cie bogowie p贸艂nocnych krain nie mogli im pom贸c.
Raptem z wysokich okien twierdzy buchn臋艂y pi贸ropusze czarnego dymu i oprawcy, krzycz膮c ze zdumienia, zbiegli z mur贸w. Ich czarne szaty 艂opota艂y w powietrzu niczym krucze skrzyd艂a. Ospa艂y, koci u艣miech znikn膮艂 z mi臋kkich ust kr贸lowej Halogi. W sercu Njala z Asgardu zatli艂 si臋 dr偶膮cy p艂omyk nadziei.

3. CIE艃 ZEMSTY

Wspinaczka nie by艂a ani 艂atwiejsza, ani trudniejsza, ni偶 Conan si臋 spodziewa艂. Za pi臋tnast膮 czy szesnast膮 pr贸b膮 p臋tla liny zacisn臋艂a si臋 wreszcie na 艂bie wykutego w kamieniu smoka.
Kiedy dotar艂 na poziom strzelnicy, opl贸t艂 sznur nogami i zacz膮艂 ko艂ysa膰 si臋 niczym dziecko na hu艣tawce. Przerzucaj膮c ci臋偶ar cia艂a z jednej strony na drug膮, stopniowo zwi臋ksza艂 wychylenie. Rozhu艣tywa艂 si臋 coraz bardziej, a偶 wreszcie przy maksymalnym wychyl臋 w prawo dosi臋gn膮艂 otworu strzelniczego.
Z艂apa艂 si臋 kamieni. Trzymaj膮c lin臋 r臋k膮, wsun膮艂 do otworu jedn膮, a potem drug膮 nog臋. Powoli i ostro偶nie przemie艣ci艂 ci臋偶ar cia艂a, a偶 w ko艅cu usiad艂 pewnie na parapecie. Nadal trzyma艂 lin臋, poniewa偶 pami臋ta艂, 偶e je艣li j膮 pu艣ci, sznur odsunie si臋 i zawi艣nie poza jego zasi臋giem, co uniemo偶liwi mu odwr贸t.
Strzelnica by艂a zbyt w膮ska, by Conan m贸g艂 prze艣lizn膮膰 si臋 w obecnej pozycji. Jego szczup艂e biodra zaklinowa艂y si臋 w otworze, kt贸rego boki by艂y wyci臋te na zewn膮trz, by zapewni膰 obro艅com jak najszersze pole ra偶enia. Cymmerianin przekr臋ci艂 si臋 wi臋c i bokiem wsun膮艂 w szczelin臋 biodra i brzuch. Kiedy jednak ramiona i klatka piersiowa dotar艂y do najw臋偶szego miejsca strzelnicy, wej艣cie uniemo偶liwi艂a we艂niana tunika zwini臋ta pod pachami. Conan przez chwil臋 mia艂 wra偶enie, 偶e utkn膮艂 na zawsze w kamiennej pu艂apce. Pomy艣la艂, 偶e je艣li stra偶nicy znajd膮 go zaklinowanego w strzelnicy, to wyjdzie na kompletnego g艂upca. Gdyby za艣 nie zosta艂 odkryty, czeka艂aby go powolna 艣mier膰 z g艂odu i pragnienia, a p贸藕niej jego cia艂o sta艂oby si臋 偶erem dla kruk贸w.
W ko艅cu otrz膮sn膮艂 si臋 z przygn臋biaj膮cych my艣li i doszed艂 do wniosku, 偶e je艣li ca艂kowicie wypu艣ci powietrze z p艂uc, to zdo艂a si臋 przecisn膮膰. Odetchn膮艂 g艂臋boko kilka razy, jakby przygotowuj膮c si臋 do nurkowania, zrobi艂 wydech i z ca艂ej si艂y wepchn膮艂 si臋 w szczelin臋. Wierzgaj膮ce stopy namaca艂y tward膮 powierzchni臋, na kt贸rej m贸g艂 si臋 wesprze膰. Odwr贸ci艂 g艂ow臋, przepe艂z艂 na drug膮 stron臋 i straciwszy r贸wnowag臋 upad艂 na drewnian膮 pod艂og臋. Oszo艂omiony pu艣ci艂 lin臋, kt贸ra niczym w膮偶 zacz臋艂a umyka膰 przez otw贸r. Z艂apa艂 j膮 na chwil臋 przed tym, nim znikn臋艂a bezpowrotnie. Conan rozejrza艂 si臋 po ma艂ej, okr膮g艂ej komorze. W mroku dojrza艂 toporny sto艂ek stoj膮cy tu dla wygody 艂ucznika. Przysun膮艂 go bli偶ej otworu i przywi膮za艂 do niego lin臋, tak by ci臋偶kie drewno s艂u偶y艂o jako kotwica. Potem z westchnieniem przeci膮gn膮艂 si臋 i rozprostowa艂 zdr臋twia艂e mi臋艣nie. Stwierdzi艂, 偶e na kamieniach muru musia艂 zostawi膰 kilka kawa艂k贸w w艂asnej sk贸ry.
Po drugiej stronie komory, naprzeciwko strzelnicy, czerni艂o si臋 sklepione wej艣cie. Conan wyci膮gn膮艂 z pochwy d艂ugi n贸偶 i zbli偶y艂 si臋 do艅 ostro偶nie. Za nim znajdowa艂y si臋, wiod膮ce w g贸r臋, spiralne schody. W oddali, osadzona w 偶elaznym uchwycie pochodnia rozprasza艂a nieco ciemno艣膰.
Krok po kroku, przywieraj膮c do 艣cian, Conan przemierza艂 liczne korytarze. D膮偶y艂 ku sercu twierdzy, gdzie jak s膮dzi艂, trzymano je艅c贸w. S艂o艅ce wzesz艂o ju偶 dawno, ale przez w膮skie strzelnice i okna s膮czy艂o si臋 niewiele 艣wiat艂a. Z zewn膮trz dochodzi艂y st艂umione krzyki, kt贸re powiedzia艂y cymmeria艅skiemu m艂odzie艅cowi, czym zaj臋ci s膮 czarownicy na blankach.
W korytarzu o艣wietlonym przez nieliczne pochodnie Conan natkn膮艂 si臋 wreszcie na wrog贸w. By艂o to dw贸ch Hyperborejczyk贸w strzeg膮cych jakiej艣 celi. Ich wygl膮d 艣wiadczy艂 dobitnie, 偶e wszystkie zas艂yszane opowie艣ci s膮 prawdziwe. Conan zna艂 Cymmerian贸w, widywa艂 Gunderlandczyk贸w, Aquilo艅czyk贸w, Aesir贸w i Vanir贸w, ale nigdy wcze艣niej nie widzia艂 z bliska Hyperborejczyk贸w. Ten widok zmrozi艂 mu krew w 偶y艂ach.
Wygl膮dali niczym diab艂y z wiecznie ciemnego piek艂a. Mieli poci膮g艂e, blade jak ple艣艅 twarze, bezduszne, bursztynowe oczy oraz w艂osy przypominaj膮ce sp艂owia艂y len. Ich chude cia艂a odziane by艂y w czer艅, a na piersiach widnia艂y czerwone herby Halogi. Conan pomy艣la艂, 偶e znaki te s膮 krwawymi dowodami na to, i偶 Hyperborejczycy nie maj膮 serc, kt贸re zosta艂y wydarte z piersi, pozostawiaj膮c po sobie jedynie szkar艂atne plamy. Przes膮dny m艂odzieniec prawie uwierzy艂 w staro偶ytne legendy g艂osz膮ce, 偶e s膮 oni trupami o偶ywionymi przez demony.
Jednak偶e Hyperborejczycy mieli serca, a zranieni krwawili. Mo偶na by艂o ich r贸wnie偶 zabi膰, co odkry艂, rzucaj膮c si臋 na nich w w膮skim korytarzu. Pierwszy stra偶nik pisn膮艂 i upad艂 pora偶ony szybkim i silnym jak uderzenie pioruna atakiem Conana. Krew z przebitej piersi zala艂a z艂owrogi znak.
Drugi stra偶nik wytrzeszczy艂 na Cymmerianina pozbawione wyrazu oczy. Przez chwil臋 sta艂 jak wro艣ni臋ty w ziemi臋, po czym si臋gn膮艂 po miecz. Nim dotkn膮艂 r臋koje艣ci, n贸偶 Conana, szybki i celny niczym j臋zyk 偶mii, ci膮艂 go po gardle. Poni偶ej bladych i cienkich ust stra偶nika pojawi艂 si臋 bezlitosny, czerwony u艣miech.
Conan zabra艂 bro艅 pokonanych i wci膮gn膮艂 cia艂a do s膮siedniej, pustej celi. Potem przez otw贸r w masywnych drzwiach zajrza艂 do ma艂ego pomieszczenia, kt贸rego pilnowali obaj Hyperborejczycy.
Na 艣rodku celi, czekaj膮c na swe przeznaczenie, sta艂a dumnie wyprostowana dziewczyna o jasnej jak mleko sk贸rze, czystych, b艂臋kitnych oczach i d艂ugich, g艂adkich w艂osach barwy pszenicy zalanej s艂o艅cem. Chocia偶 wysokie piersi unosi艂y si臋 i opada艂y niespokojnie, w jej oczach nie by艂o strachu.
Kim jeste艣? zapyta艂a.
Conan Cymmerianin, cz艂onek bandy twego ojca odpar艂 spiesznie m艂odzieniec w jej j臋zyku. O ile jeste艣 c贸rk膮 Njala.
Dziewczyna hardo podnios艂a g艂ow臋.
Jestem Rann Njalsdatter.
To dobrze mrukn膮艂 Conan wsuwaj膮c w zamek klucz zabrany martwemu stra偶nikowi. Przyszed艂em po ciebie.
Sam? Jej oczy rozszerzy艂y si臋 z niedowierzania.
Conan przytakn膮艂. Z艂apa艂 dziewczyn臋 za r臋k臋 i wyprowadzi艂 na korytarz. Tu da艂 jej jeden ze zdobycznych mieczy. Potem wysun膮艂 ostrze przed siebie i ci膮gn膮c Rann za sob膮, ostro偶nie ruszy艂 w powrotn膮 drog臋.
Skrada艂 si臋 bezg艂o艣nie i czujnie niczym le艣ny drapie偶nik. Bez przerwy omiata艂 wzrokiem 艣ciany i osadzone w nich drzwi. W migoc膮cym blasku pochodni jego oczy p艂on臋艂y niby 艣lepia nieposkromionego drapie偶cy.
Conan wiedzia艂, 偶e w ka偶dej chwili mog膮 zosta膰 wykryci, z pewno艣ci膮 bowiem nie wszyscy mieszka艅cy zamku byli na blankach wraz z oprawcami. W g艂臋bi pierwotnego serca m艂odzieniec wznosi艂 milcz膮ce mod艂y do Croma, nie znaj膮cego lito艣ci boga swej chmurnej ojczyzny. Nie 艣mia艂 go prosi膰 o pomoc. Pragn膮艂 tylko, by Crom nie przeszkodzi艂 im niezauwa偶alnie dotrze膰 do strzelnicy, w kt贸rej znajdowa艂a si臋 lina.
M艂ody Cymmerianin niczym bezcielesny cie艅 przemyka艂 mrocznymi korytarzami, a za nim pod膮偶a艂a cicha jak kot Rann. Pochodnie migota艂y i strzela艂y iskrami w 偶elaznych uchwytach. Ciemne przerwy mi臋dzy rozchwianymi 艣wiat艂ami by艂y przepojone czyst膮 groz膮.
Nie napotkali nikogo, a jednak Conanem targa艂 coraz wi臋kszy niepok贸j. Prawda, 偶e szcz臋艣cie na razie im dopisywa艂o, ale mog艂o si臋 to sko艅czy膰 w ka偶dej chwili. Je偶eli natkn膮 si臋 na dw贸ch czy trzech Hyperborejczyk贸w, by膰 mo偶e zdo艂a pokona膰 ich z pomoc膮 Rann. Kobiety Aesir贸w nie by艂y wypieszczonymi laleczkami. W razie potrzeby potrafi艂y dowie艣膰, i偶 s膮 zr臋cznymi i dzielnymi wojowniczkami. Cz臋sto stawa艂y rami臋 przy ramieniu ze swoimi m臋偶czyznami, a kiedy dochodzi艂o do bitwy, walczy艂y z zaciek艂o艣ci膮 rannych tygrysie.
Lecz co si臋 stanie, je偶eli napotkaj膮 sze艣ciu czy dwunastu wrog贸w? Conan by艂 m艂ody, ale doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e 偶aden 艣miertelnik, niewa偶ne jak zr臋czny, nie zdo艂a pokona膰 przeciwnik贸w atakuj膮cych ze wszystkich stron. Ponadto wiedzia艂, 偶e w czasie, gdy oni b臋d膮 broni膰 si臋 w tych ciemnych korytarzach, wrzawa postawi na nogi ca艂膮 za艂og臋 zamku.
Musia艂 zrobi膰 co艣, co odwr贸ci艂oby uwag臋 mieszka艅c贸w warowni. Jedna z mijanych pochodni podsun臋艂a mu pewien pomys艂. Conan rozejrza艂 si臋 bystro. Mury zamku by艂y z kamienia, lecz pod艂ogi i podtrzymuj膮ce je belki wykonano z drewna. Po pos臋pnej twarzy Cymmerianina przemkn膮艂 okrutny u艣miech.
Postanowi艂 znale藕膰 magazyn smo艂y i 艂uczyw, kt贸ry powinien by膰 gdzie艣 niedaleko. Przemykaj膮c korytarzami zagl膮da艂 do pomieszcze艅, do kt贸rych drzwi by艂y otwarte. Pierwsze by艂o puste. W kolejnym sta艂y jedynie dwa 艂贸偶ka. Trzecie okaza艂o si臋 rupieciarni膮 pe艂n膮 po艂amanej i zniszczonej broni oraz innych metalowych przedmiot贸w czekaj膮cych na napraw臋.
Drzwi do nast臋pnego pokoju by艂y lekko uchylone. Mi臋dzy nimi a framug膮 widnia艂a w膮ska, czarna szczelina. Conan pchn膮艂 je i drzwi otworzy艂y si臋 z cichym poskrzypywaniem. Cymmerianin cofn膮艂 si臋 spiesznie. W komorze by艂o 艂贸偶ko, na kt贸rym spa艂 jaki艣 starzec. Obok na sto艂ku sta艂o kilka flakonik贸w. Conan domy艣li艂 si臋, 偶e zawieraj膮 lekarstwa dla chorego. Zostawi艂 pochrapuj膮cego cz艂owieka i ruszy艂 dalej.
Nast臋pne pomieszczenie okaza艂o si臋 poszukiwanym magazynem. Gdy Conan zagl膮da艂 do 艣rodka, do jego uszu dotar艂 艂oskot krok贸w i gniewne g艂osy. Warkn膮艂 i wykrzywiaj膮c drapie偶nie usta, niecierpliwie skin膮艂 na Rann.
Do 艣rodka! wydysza艂.
W艣lizn臋li si臋 do komory i Conan zamkn膮艂 drzwi. W pomieszczeniu nie by艂o okien. Czekali w ca艂kowitej ciemno艣ci, ws艂uchuj膮c si臋 w g艂osy zbli偶aj膮cych si臋 Hyperborejczyk贸w. Wkr贸tce k艂贸c膮cy si臋 w swym gard艂owym j臋zyku m臋偶czy藕ni min臋li drzwi i ich kroki ucich艂y w dali.
Kiedy zn贸w zapad艂a cisza, Conan odetchn膮艂 g艂臋boko. Wznosz膮c wysoko hyperborejski miecz, uchyli艂 leciutko drzwi, a gdy ujrza艂 jedynie pusty korytarz, otworzy艂 je na o艣cie偶. We wpadaj膮cym do 艣rodka 艣wietle obejrza艂 zawarto艣膰 komory. Znajdowa艂 si臋 tu stos zapasowych pochodni, beczka smo艂y, a w rogu pi臋trzy艂y si臋 snopy s艂omy do wy艣cie艂ania cel.
Conan rozrzuci艂 s艂om臋, wyla艂 na ni膮 smo艂臋 i rozsypa艂 艂uczywa. Wyskoczy艂 na korytarz, porwa艂 najbli偶sz膮 pochodni臋 i cisn膮艂 j膮 na 艂atwopaln膮 mas臋, kt贸ra teraz pokrywa艂a ca艂膮 pod艂og臋 magazynu. P艂omienie 艂akomie w偶ar艂y si臋 w s艂om臋. Natychmiast buchn臋艂y k艂臋by czarnego, gryz膮cego dymu.
Conan, zanosz膮c si臋 kaszlem, z艂apa艂 Rann za r臋k臋 i pogna艂 w d贸艂 kr臋conych schod贸w. Wpadli do komory, przez kt贸r膮 m艂ody barbarzy艅ca dosta艂 si臋 do zamku. Conan nie mia艂 poj臋cia, ile czasu up艂ynie, nim Hyperborejczycy odkryj膮, 偶e zamek p艂onie, ale by艂 przekonany, 偶e po偶ar zaprz膮tnie ich uwag臋 na czas, gdy on i dziewczyna b臋d膮 przeciska膰 si臋 przez strzelnic臋 i zsuwa膰 po linie na bezpieczny, zamarzni臋ty grunt.

4. PO艢CIG

Jarl Njal rycza艂 jak ranny 偶ubr i zatacza艂 si臋 ze 艣miechu, 艣ciskaj膮c w ramionach zalan膮 艂zami c贸rk臋. Lecz cho膰 prawie oszala艂 z rado艣ci, znalaz艂 chwil臋, by spojrze膰 na Conana i obdarzy膰 m艂odzie艅ca przyjacielskim kuksa艅cem, kt贸ry wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn zwali艂by z n贸g.
Gdy pod os艂on膮 o艣nie偶onych sosen 艣pieszyli do Asgardu, Cymmerianin w sk膮pych s艂owach opisa艂 swoj膮 przygod臋. Ale s艂owa nie by艂y potrzebne. Za nimi w niebo bi艂 czarny s艂up dymu, a trzask zawalaj膮cych si臋 strop贸w i huk p臋kaj膮cych 艣cian ni贸s艂 si臋 po wzg贸rzach niczym odleg艂y grzmot. Hyperborejczycy bez w膮tpienia mieli szans臋 uratowa膰 cz臋艣膰 swojej fortecy, chocia偶 wielu z nich musia艂o ju偶 sczezn膮膰 w po偶odze.
Njal, nie trac膮c czasu, rozkaza艂 rusza膰 w drog臋. W贸dz Aesir贸w wiedzia艂, 偶e dop贸ki nie postawi膮 nogi we w艂asnym kraju, musi liczy膰 si臋 z zemst膮 Hyperborejczyk贸w. Nie w膮tpi艂, 偶e b臋d膮 艣cigani, ale jak na razie mieszka艅cy Halogi zaj臋ci byli czym innym.
Aesirowie oddalali si臋 w po艣piechu, nie dbaj膮c o zachowanie ostro偶no艣ci. Przed zapadni臋ciem nocy zostawili warowni臋 o wiele mil za sob膮.
Wiecznie pi臋kna kr贸lowa Vammatar obserwowa艂a ich odej艣cie z blank贸w zamczyska Haloga. W jaspisowych oczach w艂adczyni po艂yskiwa艂a nienawi艣膰, a potem jej usta wykrzywi艂 z艂y u艣miech.

W tej monotonnej krainie bagien i pag贸rk贸w niewiele by艂o zieleni, a i t臋 przykrywa艂a teraz warstwa 艣niegu. Gdy s艂o艅ce zni偶y艂o si臋 nad lini臋 horyzontu, z nieruchomych bagnisk unios艂y si臋 wilgotne zwoje d艂awi膮cej mg艂y i zmrozi艂y serca uciekinier贸w. Wok贸艂 panowa艂a martwa cisza. W drodze napotkali jedynie paru hyperborejskich ch艂op贸w, kt贸rzy uciekli na widok zbrojnych.
Od czasu do czasu jeden czy drugi wojownik przyk艂ada艂 ucho do ziemi, ale nie by艂o s艂ycha膰 t臋tentu kopyt. Aesirowie 艣pieszyli si臋, 艣lizgaj膮c i potykaj膮c na zamarzni臋tym gruncie.
Nim jednak dzie艅 ostatecznie roztopi艂 si臋 w mroku, Conan zerkn膮艂 w ty艂 i krzykn膮艂:
Kto艣 idzie za nami!
Aesirowie zatrzymali si臋 i spojrzeli we wskazanym przez niego kierunku. Z pocz膮tku widzieli jedynie bezkresn膮, falist膮 r贸wnin臋, kt贸rej kra艅ce gin臋艂y we mgle. Potem jeden z woj贸w, najwidoczniej obdarzony lepszym ni偶 inni wzrokiem, zawo艂a艂:
Ma racj臋! 艢ciga nas wielu pieszych. S膮 mo偶e p贸艂 mili z ty艂u.
Dalej! warkn膮艂 Njal. Nie rozbijemy obozu tej nocy.

Banda brn臋艂a dalej, podczas gdy nienasycona mg艂a poch艂on臋艂a zachodz膮ce s艂o艅ce. Przez d艂ugi czas w臋drowali w ciemno艣ci, a偶 wreszcie ksi臋偶yc przebi艂 si臋 przez spowijaj膮c膮 ich biel i w jego nie艣mia艂ym blasku dostrzegli za sob膮 艂at臋 dr偶膮cego cienia. 艢cigaj膮cy byli o wiele bli偶ej ni偶 poprzednio.
Njal, cz艂owiek o 偶elaznych mi臋艣niach, maszerowa艂 niestrudzenie z wyczerpan膮 c贸rk膮 w ramionach. Nie chcia艂 nikomu innemu powierzy膰 tak drogiego mu brzemienia. Conan, cho膰 jak zawsze pe艂en werwy m艂odo艣ci, czu艂 b贸l we wszystkich ko艅czynach i w ka偶dym 艣ci臋gnie, gdy pod膮偶a艂 za olbrzymim jarlem. Inni bez s艂owa skargi utrzymywali wyczerpuj膮ce tempo. Najgorsze by艂o to, 偶e 艣cigaj膮cy ich prze艣ladowcy wcale nie wygl膮dali na zm臋czonych. Prawd臋 m贸wi膮c zgraja z Halogi nie zwalnia艂a, a wr臋cz przeciwnie; zaczyna艂a ich dogania膰. Njal kl膮艂 chrapliwie i pop臋dza艂 swoich ludzi, ale bez wzgl臋du na starania, stopniowo tracili przewag臋. Jarl wiedzia艂, 偶e wkr贸tce b臋d膮 musieli zatrzyma膰 si臋 i zaj膮膰 pozycje obronne. W przeciwnym razie padn膮 z wyczerpania. Mieli niewielki wyb贸r: albo walczy膰, albo da膰 si臋 wyci膮膰.
Za ka偶dym razem, gdy wspinali si臋 na jakie艣 wzg贸rze, widzieli milcz膮cych ludzi, dwakro膰 przewy偶szaj膮cych ich liczb膮, i za ka偶dym razem bli偶ej ni偶 poprzednio. Prze艣ladowcy wygl膮dali jako艣 dziwnie, lecz ani Njal, ani Gorm, ani nikt inny nie potrafi艂 dok艂adnie okre艣li膰, co ich niepokoi. Kiedy prze艣ladowcy podeszli bli偶ej, okaza艂o si臋, 偶e nie wszyscy s膮 Hyperborejczykami, kt贸rzy byli wy偶si i szczuplejsi od ludzi P贸艂nocy. Wielu spo艣r贸d id膮cych z ty艂u mia艂o pot臋偶ne ramiona i masywn膮 budow臋 oraz rogate he艂my Aesir贸w i Vanir贸w. Inn膮 dziwn膮 rzecz膮 by艂o to, w jaki spos贸b si臋 poruszali. Njal zadr偶a艂 pod wp艂ywem lodowatego dotyku upiornego przeczucia
Njal wypatrzy艂 pag贸rek wy偶szy od wi臋kszo艣ci okolicznych wzniesie艅 i jego zm臋czone oczy rozja艣ni艂y si臋. Szczyt ten by艂 dobrym miejscem do obrony, chocia偶 jarl 偶a艂owa艂, 偶e wzg贸rze nie jest wy偶sze i bardziej strome. Ale nie mieli wyboru, nieprzyjaciel prawie depta艂 im po pi臋tach, musieli wi臋c zatrzyma膰 si臋 i to jak najszybciej.
Njal postawi艂 dziewczyn臋 na ziemi i rykn膮艂 chrapliwie: Ludzie! Szybko na g贸r臋! Tam zajmiemy pozycje. Aesirowie wdarli si臋 na okryte 艣niegiem zbocza i stan臋li na szczycie zadowoleni, 偶e nie musz膮 ju偶 kontynuowa膰 mozolnej w臋dr贸wki. Poniewa偶 za艣 wszyscy byli prawdziwymi wojownikami, perspektywa krwawej bitwy podnios艂a ich na duchu. Thror 呕elazna R臋ka i Gorm rozdali sk贸rzane buk艂aki z winem. Wojownicy odpoczywali, sprawdzaj膮c ostro艣膰 mieczy i naci膮gaj膮c 艂uki. Pozdejmowali z plec贸w d艂ugie tarcze z plecionej 艂oziny i sk贸ry, i stan臋li z nimi tworz膮c mur otaczaj膮cy szczyt wzg贸rza. Na koniec jednooki Gorm wydoby艂 harf臋 i zacz膮艂 silnym, melodyjnym g艂osem 艣piewa膰 starodawn膮 pie艣艅 bitewn膮:

Nasze ostrza wyku艂o w p艂omieniach,
kt贸re skacz膮 w g艂臋binach piek艂a.
I hartowali艣my je w lodowatych nurtach rzek,
tam, gdzie na dnie 艣pi膮 ko艣ci martwych m臋偶贸w.
Pokonanych przez naszych ojc贸w.

Odpoczynek by艂 kr贸tki. Z mroku i mg艂y wy艂oni艂a si臋 gromada z艂owieszczych postaci, kt贸re ruszy艂y w g贸r臋 zbocza rytmicznym, monotonnym krokiem ludzi chodz膮cych we 艣nie lub marionetek poci膮ganych za sznurki. Nie zatrzymali si臋 nawet na chwil臋, gdy naparli na kr膮g tarcz. Naga stal b艂ysn臋艂a w nik艂ej, ksi臋偶ycowej po艣wiacie, kiedy Aesirowie wznie艣li wysoko miecze, topory i wojenne m艂oty, i spu艣cili je z wizgiem na nacieraj膮cych, rozr膮buj膮c cia艂a i mia偶d偶膮c ko艣ci.
Njal wyrycza艂 aesirski okrzyk wojenny i wzi膮艂 pot臋偶ny zamach. Raptem znieruchomia艂, zamruga艂 z niedowierzaniem i serce zamar艂o mu w piersiach. Przeciwnikiem by艂 nie kto inny, jak sam Egil, kt贸ry tego ranka zmar艂 w m臋kach na ko艅cu liny zwieszonej z mur贸w Halogi. Blady ksi臋偶yc wyra藕nie o艣wietla艂 znajom膮 twarz. Jarl Njal zw膮tpi艂, czy prze偶yje t臋 upiorn膮 walk臋.

5. "CZ艁OWIEK NIE MO呕E UMRZE膯 DWA RAZY!"

Twarz, kt贸ra z kamienn膮 oboj臋tno艣ci膮 wpatrywa艂a si臋 w oczy Njala, z pewno艣ci膮 nale偶a艂a do jego starego towarzysza. Bia艂a blizna w poprzek czo艂a by艂a pami膮tk膮 po ranie, jak膮 Egil odni贸s艂 pi臋膰 lat wcze艣niej w czasie najazdu Vanir贸w. Ale b艂臋kitne oczy Egila nie pozna艂y swego jarla. By艂y zimne i puste jak niebo w bezgwiezdn膮, mglist膮 noc.
Njal zerkn膮艂 raz jeszcze i zobaczy艂 poszarpane cia艂o na obna偶onych piersiach Egila, gdzie kilka godzin wcze艣niej tkwi艂 hak rozdzieraj膮cy powoli serce. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e bez wzgl臋du na to, jak pot臋偶ny cios zada, rana nigdy nie zbroczy krwi膮, a trup starego przyjaciela nie poczuje gorzkiego poca艂unku stali.
Za martwym Aesirem, po stoku pi膮艂 si臋 na wp贸艂 zw臋glony Hyperborejczyk. Jego twarz by艂a wyszczerzon膮, przera偶aj膮c膮 mask膮. Njal pomy艣la艂, 偶e to mieszkaniec Halogi, kt贸ry znalaz艂 艣mier膰 w po偶arze rozp臋tanym przez przebieg艂ego Conana.
Wybacz, bracie wyszepta艂 jarl pokonuj膮c op贸r zesztywnia艂ych warg. Wzniesiony top贸r opad艂 na chodz膮cego trupa Egila. Rozszczepione cia艂o potoczy艂o si臋 w d贸艂 zbocza bezw艂adnie jak popsuta lalka, ale jego miejsce natychmiast zaj臋艂y szczerz膮ce z臋by zw艂oki Hyperborejczyka.
W贸dz Aesir贸w walczy艂 bez wiary w zwyci臋stwo. Je偶eli wr贸g by艂 w stanie wezwa膰 z piek艂a ka偶dego zmar艂ego, czy偶 walka mog艂a zako艅czy膰 si臋 jego kl臋sk膮?
Nad szeregami obro艅c贸w wznosi艂y si臋 chrapliwe okrzyki zdumienia i trwogi. Aesir贸w opu艣ci艂a nadzieja, kiedy spostrzegli, 偶e przysz艂o im walczy膰 z chodz膮cymi trupami swych towarzyszy, kt贸rzy zgin臋li pod no偶ami okrutnych Hyperborejczyk贸w. Ale w upiornych szeregach znajdowali si臋 r贸wnie偶 inni. U boku mieszka艅c贸w Halogi, kt贸rzy znale藕li 艣mier膰 w p艂omieniach, maszerowa艂y trupy ju偶 dawno pogrzebane. Ich gnij膮ce cia艂a toczy艂y wij膮ce si臋 t艂uste robaki. Niesamowity oddzia艂 hurmem, bez broni, rzuci艂 si臋 na Aesir贸w. Smr贸d przyprawia艂 o md艂o艣ci, a wszystkich poza najdzielniejszymi ogarn臋艂o przera偶enie.
Nawet stary Gorm poczu艂, 偶e na jego sercu zaciskaj膮 si臋 lodowate szpony strachu. Bitewna pie艣艅 za艂ama艂a si臋 i ucich艂a.
Niechaj bogowie nas wspomog膮! zawo艂a艂. Jak膮偶 mo偶emy mie膰 nadziej臋, skoro wznosimy nasz膮 stal przeciw chodz膮cym trupom? Cz艂owiek nie mo偶e umrze膰 dwa razy!
Szyk Aesir贸w zachwia艂 si臋, gdy upiorni przeciwnicy kolejno powalali wojownik贸w i wgniatali ich w lepki od krwi 艣nieg. Napastnicy walczyli go艂ymi r臋kami, rozdzieraj膮c 偶ywych lodowatymi palcami.
Conan sta艂 w drugim szeregu. Kiedy walcz膮cy przed nim wojownik run膮艂 na ziemi臋, Cymmerianin rycz膮c pot臋偶nie niby p贸艂nocny wicher, skoczy艂 w prz贸d, by zape艂ni膰 luk臋 w rozerwanym szeregu. Zamachn膮艂 si臋 hyperborejskim mieczem i ci膮艂 w kark szkielet, kt贸ry wyciska艂 偶ycie z le偶膮cego u jego st贸p Aesira. Odr膮bana od kr臋gos艂upa czaszka potoczy艂a si臋 w d贸艂 zbocza.
Wtedy przera偶enie 艣ci臋艂o Conanowi krew w 偶y艂ach, a pierwotny strach zje偶y艂 mu w艂osy. Bezg艂owy korpus podni贸s艂 si臋 i z艂apa艂 m艂odzie艅ca ko艣cistymi d艂o艅mi. Conan pokona艂 ogarniaj膮ce go odr臋twienie i kopniakiem wybi艂 dziur臋 w 偶ebrach, kt贸re wygl膮da艂y spod strz臋p贸w gnij膮cej sk贸ry. Bezg艂owy trup zatoczy艂 si臋, lecz po chwili zn贸w skoczy艂 z wygi臋tymi drapie偶nie palcami.
Conan z艂apa艂 obur膮cz r臋koje艣膰 miecza i w艂o偶y艂 wszystkie si艂y w pot臋偶ny cios. Miecz przedar艂 si臋 przez pozbawion膮 cia艂a pier艣, po czym przer膮ba艂 na p贸艂 kr臋gos艂up. Rozci臋ty na dwoje trup pad艂 i tym razem nie powsta艂. Przez chwil臋 Conan nie mia艂 przeciwnika. Dysz膮c ci臋偶ko, ruchem g艂owy odrzuci艂 w ty艂 zlepione potem w艂osy.
Spojrza艂 na walcz膮cych. Njal z cia艂em w wielu miejscach oderwanym od ko艣ci pad艂 wreszcie, zabieraj膮c ze sob膮 co najmniej tuzin wrog贸w. Stary Gorm z wilczym wyciem zaj膮艂 jego miejsce i z ostateczn膮 desperacj膮 r膮ba艂 ci臋偶kim toporem. Ale szereg ju偶 p臋k艂. Bitwa dobiega艂a ko艅ca.
Nie zabija膰 wszystkich! zabrzmia艂 niesiony lodowatym wiatrem bezlitosny g艂os. Zabra膰 tylu, ilu mo偶na, do niewoli!
Conan zdo艂a艂 przebi膰 wzrokiem ciemno艣膰. U st贸p wzg贸rza, na grzbiecie wysokiego, czarnego ogiera siedzia艂a kr贸lowa Vammatar w powiewaj膮cych, 艣nie偶nobia艂ych szatach. Conan, dr偶膮c na ca艂ym ciele, zrozumia艂, 偶e chodz膮ce trupy pos艂uchaj膮 jej rozkazu.
Nagle u jego boku pojawi艂a si臋 Rann. Jej twarz by艂a mokra od 艂ez, ale w b艂臋kitnych oczach nie by艂o 艣ladu trwogi. Zd膮偶y艂a zobaczy膰 艣mier膰 ojca i Gorma, nim gwa艂towny atak kolejnego upiornego przeciwnika nie pchn膮艂 jej ku m艂odemu Cymmerianinowi. Z艂apa艂a porzucony miecz i przygotowa艂a si臋, by umrze膰 w walce. Wtedy, niczym dar od samego Croma, w zrozpaczonym umy艣le Conana narodzi艂 si臋 pewien pomys艂. Bitwa by艂a ju偶 przegrana. To, 偶e on i pozostali przy 偶yciu Aesirowie zostan膮 sp臋tani i pognani w niewol臋, by艂o r贸wnie pewne jak to, 偶e po nocy nastanie dzie艅. Jednak偶e nie wszystko by艂 stracone.
Conan zawirowa艂, podni贸s艂 dziewczyn臋 i zarzuci艂 j膮 sobie na rami臋. Potem r膮bi膮c na prawo i lewo run膮艂 p臋dem w d贸艂 zas艂anego zw艂okami stoku, do st贸p wzg贸rza, tam gdzie na kruczoczarnym rumaku siedzia艂a u艣miechni臋ta z艂owieszczo kr贸lowa.
Wszystko wok贸艂 spowija艂a ciemno艣膰 przetykana wiruj膮cymi zwojami g臋stej mg艂y, wi臋c w艂adczyni upior贸w, zapatrzona na szczyt wzniesienia, nie zauwa偶y艂a biegn膮cego bezszelestnie Cymmerianina. Ani dziewczyny, kt贸r膮 ten postawi艂 w艂a艣nie na stratowanym 艣niegu. 呕elazne palce zamkn臋艂y si臋 na ramieniu i udzie Vammatar i 艣ci膮gn臋艂y j膮 z konia, wrzeszcz膮c膮 i sin膮 z furii. Conan rzuci艂 kr贸low膮 na ziemi臋, po czym podni贸s艂 Rann i usadowi艂 protestuj膮c膮 dziewczyn臋 w zwolnionym siodle.
Nim sam zd膮偶y艂 wskoczy膰 na wierzgaj膮ce zwierz臋, kilka 偶yj膮cych trup贸w, pos艂usznych w艣ciek艂ym rozkazom swej pani, z艂apa艂o go od ty艂u i przywar艂o niczym pijawki do jego lewego ramienia.
Z nadludzkim wysi艂kiem, nim przewr贸ci艂y go cuchn膮ce potwory, Conan zdo艂a艂 trzasn膮膰 p艂azem zad ogiera.
Jed藕, dziewczyno, jed藕! wrzasn膮艂. Do Asgardu i wolno艣ci!
Czarny rumak zadar艂 kopyta, zar偶a艂 i pomkn膮艂 jak strza艂a przez mglist膮, o艣nie偶on膮 r贸wnin臋. Rann przywar艂a do karku ogiera. Przycisn臋艂a zalany 艂zami policzek do jego ciep艂ej sk贸ry, a jej d艂ugie, jasne w艂osy spl膮ta艂y si臋 z powiewaj膮c膮 krucz膮 grzyw膮.
Gdy rumak przemyka艂 u st贸p wzniesienia, Rann obejrza艂a si臋 i zobaczy艂a, jak dzielny m艂odzieniec, kt贸ry dwakro膰 uratowa艂 jej 偶ycie, ulega przewadze 偶ywych trup贸w. Kr贸lowa Vammatar, kt贸rej bia艂a szata by艂a teraz powalana b艂otem, sta艂a w mro藕nym, ksi臋偶ycowym 艣wietle z szata艅skim grymasem na ustach. Potem zbocze wzg贸rza i wznosz膮ca si臋 mg艂a lito艣ciwie przys艂oni艂y scen臋 pogromu. Dziewczyna nie ogl膮daj膮c si臋 pop臋dzi艂a na zach贸d.

Dwudziestu ocala艂ych Aesir贸w brn臋艂o na wsch贸d w bladym 艣wietle ksi臋偶yca. Ich nadgarstki zwi膮zane by艂y na plecach rzemieniami z surowej sk贸ry. Chodz膮cy zmarli ci, kt贸rzy nie zostali w bitwie por膮bani na kawa艂ki, pilnowali je艅c贸w. Na czele upiornej procesji maszerowa艂a dziwna para: Conan i kr贸lowa Vammatar.
W艂adczyni, kt贸rej pi臋kne rysy wykrzywia艂a furia, raz za razem ci臋艂a biczem cymmeria艅skiego m艂odzie艅ca. Czerwone pr臋gi g臋sto poznaczy艂y ju偶 jego twarz i cia艂o. Conan wiedzia艂, 偶e nikt dot膮d nie wr贸ci艂 z niewoli w tym przekl臋tym kraju, jednak偶e szed艂 wyprostowany, a g艂ow臋 trzyma艂 wysoko. M贸g艂 zabi膰 kr贸low膮 zamiast tylko zrzuci膰 j膮 z konia, ale w jego rodzinnym kraju wpojono mu zasady rycerskiego zachowania w stosunku do kobiet i m艂odzieniec nie potrafi艂 zapomnie膰 tych nauk. Teraz czeka艂 na chwil臋, kiedy dane mu b臋dzie zerwa膰 wi臋zy i uciec.

Gdy wschodnie mg艂y rozproszy艂o nadej艣cie 艣witu, Rann Njalsdatter dotar艂a do granicy Asgardu. Ci臋偶ko jej by艂o na sercu, ale wspomnia艂a ostatni膮 strof臋 pie艣ni, kt贸r膮 Gorm 艣piewa艂 pod zamglonym ksi臋偶ycem:

Mo偶esz nas 艣ci膮膰,
mo偶emy si臋 wykrwawi膰 i umrze膰.
Ale jeste艣my lud藕mi P贸艂nocy!
Mo偶esz sp臋ta膰 艂a艅cuchami nasze cia艂a,
mo偶esz o艣lepi膰 nasze oczy.
Mo偶esz 艂ama膰 nasze ko艣ci 偶elaznym dr膮giem,
ale nasze serca pozostan膮 dumne i wolne!

Porywaj膮ce s艂owa pie艣ni podnios艂y j膮 na duchu. Dziewczyna wyprostowa艂a plecy i wznosz膮c dumnie jasn膮 g艂ow臋, ruszy艂a w blasku dnia do domu.

6. STALOWY HAK*

Ocala艂膮 z po偶ogi sal臋 tronow膮 w twierdzy Vammatar Okrutnej zamieniono w izb臋 tortur. Z jednej z d臋bowych krokwi podtrzymuj膮cych wysokie, mroczne sklepienie opuszczono szorstk膮, konopn膮 lin臋. Na jej ko艅cu, w migocz膮cym 艣wietle oliwnych lamp po艂yskiwa艂 zimno stalowy hak. Wygi臋ty, spiczasty kie艂 ko艂ysa艂 si臋 leniwie nad niskim, drewnianym podestem. Mebel ten na rozkaz kr贸lowej wykonali w po艣piechu zamkowi cie艣le porzucaj膮c inne, pilniejsze prace. Po bokach podestu sta艂y tr贸jnogi z p艂on膮cym olejem. Ich jaskrawe 艣wiat艂o sprawia艂o, 偶e ko艂ysz膮cy si臋 hak nie rzuca艂 cienia.
Dziesi臋膰 krok贸w przed zaimprowizowanym szafotem wznosi艂 si臋 spowity szkar艂atnym jedwabiem tron Vammatar Okrutnej. W艂a艣nie przed chwil膮, w skrytym w g艂臋bokim cieniu wej艣ciu do sali tronowej pojawi艂a si臋 sama w艂adczyni Halogi. Jak zwykle odziana by艂a w ol艣niewaj膮co bia艂膮 szat臋. Niczym zjawa przep艂yn臋艂a przez komnat臋 i podesz艂a do tronu. Towarzyszy艂o jej czterech Hyperborejczyk贸w w czarnych p艂aszczach z kapturami naci膮gni臋tymi na g艂owy. Podtrzymuj膮c ramiona swej pani pomogli jej zasi膮艣膰 na tronie, po czym szybko wycofali si臋 w mrok pod 艣cianami sali, gdzie nie dociera艂o 艣wiat艂o tr贸jnog贸w stoj膮cych przy szafocie. Kr贸lowa przeci膮gn臋艂a si臋 leniwie i w tym momencie diamenty, rubiny i szmaragdy zdobi膮ce jej szyj臋, czo艂o, p艂atki uszu i palce zab艂ys艂y wszystkimi barwami t臋czy.
Min膮艂 dzie艅 od rozgromienia aesirskiej bandy i Vammatar mia艂a do艣膰 czasu, by wzi膮膰 k膮piel, wypocz膮膰 i starannie obmy艣li膰 wszystkie szczeg贸艂y zemsty na cymmerianskim m艂odziku, kt贸ry upokorzy艂 j膮 i pozbawi艂 najcenniejszego 艂upu, czyli c贸rki wodza Aesir贸w.
Vammatar Okrutna potrafi艂a doceni膰 prawdziw膮 odwag臋. Zawsze najwi臋ksz膮 przyjemno艣膰 sprawia艂o jej patrzenie, jak m臋偶ny wojownik zamienia si臋 z wolna w skowycz膮cy k艂膮b rozedrganego, krwawego mi臋sa, kt贸ry na koniec 偶ebrze ju偶 tylko o to, aby go dobito. Im dzielniejszego je艅ca zdo艂a艂a z艂ama膰, tym wi臋ksz膮 sprawia艂o jej to rozkosz.
W drodze powrotnej do Halogi, Vammatar raz po raz ch艂osta艂a swego je艅ca. W艂a艣nie wtedy zorientowa艂a si臋, 偶e m艂ody Cymmerianin jest m臋偶czyzn膮, kt贸ry by膰 mo偶e oka偶e si臋 藕r贸d艂em ekstazy, jakiej od bardzo dawna nie da艂 jej 偶aden torturowany jeniec. Zam臋czony na murach Egil i dwudziestu dziewi臋ciu pozosta艂ych Aesir贸w nie sprawili, 偶e krew zacz臋艂a 偶ywiej kr膮偶y膰 w ciele wiecznie m艂odej kr贸lowej. Po hardym Cymmerianinie Vammatar oczekiwa艂a du偶o wi臋cej. Musia艂a tylko dobrze obmy艣li膰 ca艂膮 ka藕艅
Ju偶 teraz, kiedy jedynie napawa艂a si臋 oczekiwaniem, fala rozkosznego ciep艂a op艂yn臋艂a jej biodra i piersi. Czas nadszed艂! W艂adczyni Halogi unios艂a ozdobione licznymi pier艣cieniami d艂onie i klasn臋艂a mocno, trzykrotnie.
Odpowiedzia艂 jej szcz臋k 偶elaza w g艂臋bi korytarza prowadz膮cego do sali tronowej. Chwil臋 p贸藕niej otworzy艂y si臋 g艂贸wne drzwi i do 艣rodka w asy艣cie dwunastu bia艂ow艂osych oprawc贸w wszed艂 skuty 艂a艅cuchami Conan. Upiorna audiencja rozpocz臋艂a si臋! Dzikie spojrzenie Cymmerianina natychmiast obieg艂o ca艂膮 sal臋, a w jego rozjarzonych b艂臋kitem oczach pojawi艂 si臋 b艂ysk straszliwego zrozumienia. Do tej pory nie wiedzia艂, dlaczego nie zap臋dzono go do pracy przy odbudowie zniszczonej cz臋艣ci zamku, tak jak zrobiono to z pozosta艂ymi je艅cami. Zamkni臋to go w osobnej celi, przyniesiono dobre jedzenie, a potem zakuto w kajdany. Na nic zda艂a si臋 jego rozpaczliwa obrona i przetr膮cony w艣ciek艂ym kopniakiem kark jednego ze stra偶nik贸w. Pozostali unieruchomili m艂odego barbarzy艅c臋, a p贸藕niej skr臋powali 偶elazem jego nadgarstki i kostki. R臋ce skuto mu z przodu i po艂膮czono z okowami na nogach 艂a艅cuchem tak kr贸tkim, 偶e Cymmerianin, by i艣膰, musia艂 si臋 garbi膰. Zdaniem poddanych Vammatar wyklucza艂o to jak膮kolwiek mo偶liwo艣膰 walki.
I teraz Conan zrozumia艂, czemu s艂u偶y艂y te wszystkie zabiegi. Mimo ca艂kowitej beznadziejno艣ci po艂o偶enia wykona艂 b艂yskawiczny p贸艂obr贸t i niczym rozszala艂y byk uderzy艂 g艂ow膮 w bok jednego z eskortuj膮cych go m臋偶czyzn. Trzasn臋艂y 艂amane 偶ebra i Hyperborejczyk st臋kaj膮c zwali艂 si臋 na posadzk臋. Jedenastu pozosta艂ych rzuci艂o si臋 na skutego Cymmerianina. 艢cianami sali tronowej wstrz膮sn膮艂 ponury, barbarzy艅ski okrzyk bojowy. Natychmiast po nim nast膮pi艂 przenikliwy charkot stra偶nika, w kt贸rego gardle utkwi艂y k艂y rozszala艂ego drapie偶cy. Hyperborejczycy szybko oderwali Conana od ofiary, ale w jego z臋bach pozosta艂a wi臋ksza cz臋艣膰 jej krtani. Za moment kolano Cymmerianina wbi艂o si臋 z ca艂膮 si艂膮 w krocze kolejnego oprawcy.
Kr贸lowa Vammatar Okrutna, patrz膮c na to, powoli obliza艂a j臋zykiem usta. Jej oczy zab艂ys艂y z wolna, jakby wzesz艂y w nich gwiazdy po艣wi臋cone demonom astrologiczne symbole najczystszego z艂a.
Wreszcie dziewi臋ciu pozosta艂ych Hyperborejczyk贸w przycisn臋艂o Conana twarz膮 do posadzki. Teraz m贸g艂 on ju偶 tylko warcze膰 g艂ucho, gard艂owo jak skr臋powany ry艣. Jego nieujarzmion膮 wol臋 kr臋powa艂y 艂a艅cuchy oraz osiemna艣cie r膮k. Nie zdo艂a艂 uczyni膰 偶adnego ruchu, kiedy wleczono go po pod艂odze, wci膮gano na naje偶ony drzazgami podest z nie heblowanych desek i stawiano przed wisz膮cym na linie hakiem.
Ch艂odne 偶elazo dotkn臋艂o piersi Cymmerianina.
Conan spr臋偶y艂 si臋 do jeszcze jednego, desperackiego zrywu, gdy wtem spojrzenia jego i Vammatar spotka艂y si臋. W oczach kr贸lowej zab艂ys艂a drwina. M艂ody barbarzy艅ca ze 艣wistem wypu艣ci艂 powietrze, rozlu藕ni艂 mi臋艣nie i uni贸s艂 dumnie g艂ow臋. Je艣li nieugi臋t膮 wol膮 Croma by艂o wezwa膰 go przed swe skryte w mroku oblicze, to on Conan, got贸w by艂 pokaza膰 tej hyperborejskiej wied藕mie, jak umiera cymmeria艅ski wojownik. Nawet nie drgn膮艂, gdy Vammatar nieznacznie skin臋艂a g艂ow膮 i czub haka przebi艂 jego sk贸r臋. 呕elazo prowadzone pewn膮 r臋k膮 oprawcy wesz艂o pod 偶ebra prawego boku tu偶 nad w膮trob膮. Po chwili po艂owa haka znikn臋艂a w ciele m艂odego barbarzy艅cy. Hyperborejczycy odst膮pili. Na pode艣cie pozosta艂 tylko Conan. Sta艂 nieruchomo jak pos膮g i tylko stru偶ka krwi, sp艂ywaj膮ca leniwie po jego nagim boku i wsi膮kaj膮ca w przepask臋 biodrow膮, 艣wiadczy艂a, 偶e hak nie tkwi w doskonale ukszta艂towanym marmurze, lecz w 偶ywym ciele.
Vammatar skin臋艂a g艂ow膮 po raz drugi. Oprawcy chwycili podest i wyszarpn臋li go spod n贸g Cymmerianina.
M艂odzieniec zawis艂 na haku.
Potworny b贸l eksplodowa艂 w umy艣le Conana, porazi艂 piersi, zd艂awi艂 oddech. 艢wiat zawirowa艂 w koszmarnym ta艅cu. Fala pulsuj膮cego szkar艂atu unicestwi艂a wszelkie my艣li. M艂ody barbarzy艅ca poczu艂, jak hak rozdziera jego cia艂o a wraz z nim ca艂e jego jestestwo. Patrzy艂 z g贸ry na swoje stopy wisz膮ce 艂okie膰 nad pod艂og膮 i nie pojmowa艂 tego widoku. Nie s艂ysza艂 miarowego skrzypienia liny i szcz臋ku kajdan. Ca艂膮 si艂膮 woli zaciska艂 tylko z臋by.
Hyperborejczycy wynie艣li z sali tronowej podest i le偶膮ce przy wej艣ciu cia艂a. Zamkn臋li ze sob膮 drzwi. W wielkiej komnacie pozosta艂 tylko ko艂ysz膮cy si臋 na haku Conan, siedz膮ca na szkar艂atnym tronie Vammatar Okrutna w bieli oraz sze艣膰 tr贸jnog贸w z p艂on膮cym olejem, o艣wietlaj膮cych t臋 scen臋 niespokojnym blaskiem.
Kr贸lowa Halogi wspar艂a prawy 艂okie膰 na por臋czy tronu, po艂o偶y艂a podbr贸dek na d艂oni i pogr膮偶y艂a si臋 w kontemplacji.

7. KRYSZTA艁 OWY O艁TARZ YMIRA

Wraz z nadej艣ciem zmierzchu czarne my艣li zn贸w ogarn臋艂y Rann Njalsdatter. S艂owa dumnej pie艣ni, kt贸r膮 nuci艂a, by nie upa艣膰 na duchu, zbyt cz臋sto powtarzane straci艂y moc. Teraz my艣la艂a tylko o tym, 偶e nie ma dok膮d wraca膰. Njal by艂 banit膮, kt贸rego zwyczajowe prawo Asgardu po trzykro膰 skaza艂o na 艣mier膰. Nie mia艂a braci, a wszyscy dalsi krewni rok temu, na plemiennym wiecu, uroczy艣cie wyrzekli si臋 jej ojca i jego potomstwa. Rosn膮cy w 艣wi臋tym gaju d膮b symbolizuj膮cy r贸d Njala 艣ci臋to, por膮bano i rzucono w ogie艅. Gdyby wr贸ci艂a, traktowano by j膮 jak niewolnic臋, a mo偶e nawet sprzedano do Vanaheimu. Nic gorszego nie mog艂o spotka膰 aesirskiej kobiety. Jej ojciec drwi艂 sobie z prawa i zwyk艂 mawia膰, 偶e prawo to miecze jego i jego rozb贸jnik贸w. Teraz jednak zabrak艂o jednego i drugiego. By膰 mo偶e Rann zda艂aby si臋 na 艂ask臋 krewnych, gdyby nie to, 偶e by艂a jednak c贸rk膮 jarla, a w uszach wci膮偶 d藕wi臋cza艂y jej s艂owa Conana: "Jed藕 do wolno艣ci!" Traktowa艂a je jako ostatni膮 wol臋 wojownika, kt贸ry zgin膮艂 w jej obronie. By艂a pewna, 偶e Cymmerianin nie 偶yje, tak samo jak ojciec, stary Gorm, Egil i tylu innych. Gdyby by艂a m臋偶czyzn膮, mog艂aby zaplanowa膰 zemst臋. Jednak by si臋 zem艣ci膰, potrzebowa艂a pomocy. Nie mog艂a liczy膰 na krewnych ani na to, 偶e uda si臋 jej zebra膰 w艂asn膮 band臋. Potrafi艂a walczy膰, ale nie by艂a do艣膰 s艂awn膮 wojowniczk膮, by pokryci bliznami zb贸je zgodzili si臋 s艂ucha膰 jej rozkaz贸w.
Pogr膮偶ona w takich oto my艣lach, bliska rozpaczy Rann b艂膮dzi艂a w zimnej puszczy Asgardu. Nawet nie kierowa艂a zdobycznym ogierem, kt贸ry szed艂 po prostu przed siebie. Mija艂a godzina za godzin膮, a c贸rka Njala pomimo ch艂odu i g艂odu, z nisko opuszczon膮 g艂ow膮 siedzia艂a bez ruchu na krocz膮cym niespiesznie wierzchowcu. Stopniowo my艣li Rann skupi艂y si臋 wok贸艂 zemsty. Pragn臋艂a, by Vammatar Okrutn膮 spotka艂 po tysi膮ckro膰 zas艂u偶ony, ponury koniec. I to nie kiedy艣 w przysz艂o艣ci, lecz natychmiast! Nierealno艣膰 tego pragnienia budzi艂a rozpacz. Tym wi臋ksz膮, 偶e dzi艣 o 艣wicie Rann zda艂a sobie spraw臋, 偶e od pierwszego wejrzenia pokocha艂a dzikiego Cymmerianina. Przysz艂o jej zatem op艂akiwa膰 nie tyko ojca, ale i 艣mier膰 mi艂o艣ci, kt贸ra zgin臋艂a, zanim zd膮偶y艂a wype艂ni膰 偶arem jej dziewcz臋ce serce. Dlatego tym bardziej nienawidzi艂a Vammatar! Nagle Rann pomy艣la艂a, 偶e by艂aby gotowa odda膰 偶ycie, byle tylko wiecznie pi臋kna w艂adczyni Halogi znalaz艂a si臋 w piekle
W tym momencie jej wierzchowiec zar偶a艂 cicho i stan膮艂. Rann podnios艂a wzrok. Chwil臋 p贸藕niej szeroko otworzy艂a oczy. Znajdowa艂a si臋 w gaju, w kt贸rym ros艂y wy艂膮cznie bia艂e brzozy. Kilkana艣cie krok贸w przed ni膮 le偶a艂 szeroki, p艂aski, wysoki na dwa 艂okcie blok g贸rskiego kryszta艂u. Naturalne kraw臋dzie minera艂u nosi艂y 艣lady prymitywnej obr贸bki. Zachodz膮ce s艂o艅ce wype艂nia艂o jego wn臋trze purpurow膮 po艣wiat膮. Rann wstrzyma艂a oddech, a jej serce zabi艂o gwa艂townie. Oto mia艂a przed sob膮 kryszta艂owy o艂tarz Ymira, o kt贸rym wspominali niekiedy starzy, czcigodni kap艂ani. C贸rka Njala szybko zsiad艂a z konia, przykl臋k艂a i praw膮 d艂oni膮 dotkn臋艂a 艣wi臋tej ziemi tego miejsca, by odda膰 jej cze艣膰. Krew dudni艂a gwa艂townie w skroniach Rann, kt贸ra z trudem mog艂a zebra膰 my艣li. Wszystkie dotychczasowe uczucia pomiesza艂y si臋 zupe艂nie. Oto dano jej straszny znak!
Kryszta艂owego o艂tarza Ymira i otaczaj膮cego go brzozowego gaju nie strzeg艂 nigdy 偶aden kap艂an. Powiadano nawet, 偶e do miejsca tego nie prowadzi 偶adna droga, kt贸r膮 mo偶na by narysowa膰 w臋glem na kawa艂ku sk贸ry. Ten na wp贸艂 legendarny, 艣wi臋ty gaj i g艂az m贸g艂 znajdowa膰 si臋 wsz臋dzie i nigdzie. Zwyk艂y 艣miertelnik by艂 w stanie dotrze膰 tu tylko wtedy, gdy znajdowa艂 si臋 w pewnym szczeg贸lnym stanie ducha. Potem za艣
Rann Njalsdatter wci膮偶 wstrzymywa艂a oddech. Ju偶 wiedzia艂a, 偶e stan臋艂a wobec swego przeznaczenia, ale jeszcze nie mog艂a poj膮膰 tego do g艂臋bi. Sagi m贸wi艂y, 偶e wojownicy, kt贸rym uda艂o si臋 przyby膰 w to miejsce, zawierali tu z Ymirem przymierze, kt贸rego cen膮 by艂y lata ich 偶ycia. Z kolei dziewice
Rann dumnie unios艂a g艂ow臋 i podnios艂a si臋 z kolan. To prawda, 偶e zosta艂a wyj臋ta spod prawa swego ojczystego kraju. Ale w jej 偶y艂ach p艂yn臋艂a ksi膮偶臋ca krew. I by艂a dziewic膮. Te dwie cechy musia艂y przewa偶y膰 nad wyrokiem prawa, skoro Ymir, najwy偶szy b贸g Vanir贸w i Aesir贸w, zezwoli艂 Rann odnale藕膰 to miejsce. Oznacza艂o to, 偶e jej ofiara mo偶e zosta膰 przyj臋ta
Przy siodle wisia艂 hyperborejski miecz. Rann odrzuci艂a daleko ten niegodny or臋偶. Uj臋艂a prosty, asgardzki sztylet. Wst膮pi艂a na blok g贸rskiego kryszta艂u. Wznios艂a oczy ku mroczniej膮cemu niebu, a potem powoli trzymane obur膮cz ostrze. Czu艂a si臋 jak wojownik, kt贸ry wie, 偶e musi polec w bitwie, bo tylko dzi臋ki temu wr贸g mo偶e zosta膰 pokonany. C贸rka Njala odsun臋艂a od siebie l臋k. Nie waha艂a si臋 zgin膮膰, by pom艣ci膰 艣mier膰 ojca i swego ukochanego.
Ymirze, Ojcze P贸艂nocy! zawo艂a艂a dono艣nie. Przyjmij m膮 ofiar臋, a w zamian pom艣cij jarla Njala z Asgardu i Conana z Cymmerii. Niechaj piek艂o poch艂onie Vammatar z Halogi!
Pchni臋te mocno ostrze wbi艂o si臋 prosto w serce. Rann wyszarpn臋艂a sztylet ze swego cia艂a. Jeszcze przez chwil臋 sta艂a wyprostowana, sk膮pana w r贸偶owym blasku zachodz膮cego s艂o艅ca, z czerwon膮 plam膮 na piersiach, po czym r臋koje艣膰 umkn臋艂a z jej martwiej膮cej r臋ki. 呕elazo zad藕wi臋cza艂o o kryszta艂. Dziewczyna osun臋艂a si臋 na kolana i pad艂a na twarz. Wyp艂ywaj膮ca spod niej krew obficie zala艂a przejrzysty o艂tarz. Usta Rann poruszy艂y si臋 bezg艂o艣nie i zamar艂y.
Przez chwil臋 nic si臋 nie dzia艂o. W ca艂ej okolicy zapad艂a g艂ucha cisza. A potem nagle kryszta艂, cia艂o i krew ogarn膮艂 gigantyczny, hucz膮cy p艂omie艅. Nag艂y cios huraganu pochyli艂 drzewa. Ryk ognia wstrz膮sn膮艂 ziemi膮. Czarny, hyperborejski ogier z przera藕liwym kwikiem stan膮艂 d臋ba. Nim jednak jego wzniesione kopyta dotkn臋艂y z powrotem ziemi, wszystko ucich艂o. Zn贸w szumia艂 艂agodnie mroczniej膮cy las.
Zdezorientowany wierzchowiec potrz膮sn膮艂 艂bem i wtem rozleg艂o si臋 bliskie wycie wilka. Pierwszemu drapie偶nikowi odpowiedzia艂o kilkana艣cie nast臋pnych. Sp艂oszony ogier zar偶a艂 trwo偶liwie i pogna艂 na o艣lep ku swemu przeznaczeniu.
Nie dostrzeg艂, 偶e w gaju wok贸艂 kryszta艂owego o艂tarza wyros艂a nowa, smuk艂a brzoza

8. SPOJRZENIE BOGA NORDHEIMER脫W

Conan walczy艂 o ka偶dy oddech. Instynkt 偶ycia zmaga艂 si臋 z rozdzieraj膮cym b贸lem, lecz ani jedno, ani drugie nie mog艂o osi膮gn膮膰 przewagi. Oprawca wbi艂 ostrze haka w ten spos贸b, aby 偶elazo wesz艂o pomi臋dzy p艂uco a 偶ebra, nie kalecz膮c p艂uca. Dzi臋ki temu m艂ody Cymmerianin nie utopi艂 si臋 we w艂asnej krwi ju偶 kilka chwil po zawi艣ni臋ciu na haku. Post膮piono tak zgodnie z rozkazem Vammatar, kt贸ra obmy艣li艂a dla Conana d艂ug膮 i ci臋偶k膮 agoni臋, i nie chcia艂a zbyt szybko pozbawi膰 si臋 wyrafinowanej rozrywki. Mocna, w臋藕lasta budowa m艂odzie艅ca oraz fakt, i偶 nie mia艂 on jeszcze postury i wagi doros艂ego m臋偶czyzny, sprawi艂y, 偶e jego cia艂o nie rozdar艂o si臋 pod w艂asnym ci臋偶arem. Bez w膮tpienia cz艂owiek nieco w膮tlejszy lub ci臋偶szy rozerwa艂by si臋 z wolna na dwie po艂owy. Z kolei obywatel cywilizowanego kraju umar艂by z b贸lu, jeszcze zanim hak oderwa艂by mu 偶ebra i rami臋. Conan za艣 wci膮偶 偶y艂 i walcz膮c z ob艂膮ka艅czym b贸lem nadal wygrywa艂 kolejne, p艂ytkie oddechy. Tak偶e cierpienie, cho膰 zasnuwa艂o oczy purpurow膮 mg艂膮, nie pomiesza艂o m艂odemu barbarzy艅cy zmys艂贸w ani nie pozbawi艂o go przytomno艣ci. Wszystko by艂o tak, jak przewidzia艂a Vammatar.
W艂adczyni Halogi delektowa艂a si臋 zemst膮, niczym wytrawny znawca najwyszuka艅szym gatunkiem wina. Cymmerianin jak dot膮d nie wyda艂 偶adnego j臋ku, ale wiecznie pi臋kna kr贸lowa nie by艂a rozczarowana. Wiedzia艂a, 偶e na wszystko przyjdzie pora, a przyjemno艣膰, kt贸r膮 uzyskuje si臋 zbyt szybko, jest tylko po艂ow膮 przyjemno艣ci. Na razie ch艂on臋艂a z rozkosz膮 emanuj膮c膮 od Conana aur臋 cierpienia. Niebawem ju偶 nie by艂a w stanie zachowa膰 d艂u偶ej dotychczasowej, oboj臋tnej pozy. Piersi Vammatar unosi艂y si臋 coraz wy偶ej i coraz szybciej. Jej pe艂ne, karminowe wargi rozchyli艂y si臋 nami臋tnie, a d艂onie zacisn臋艂y kurczowo na por臋czach tronu. Wreszcie krew zawrza艂a w 偶y艂ach zwyrodnia艂ej w艂adczyni i Vammatar z gard艂owym j臋kiem targn臋艂a si臋 konwulsyjnie do ty艂u wyginaj膮c w 艂uk. To dlatego chcia艂a by膰 sama. Nie 偶yczy艂a sobie, by ktokolwiek ogl膮da艂 j膮 w tej wynaturzonej ekstazie.
Powoli dochodzi艂a do siebie. Oci臋偶a艂ym ruchem otar艂a pot z czo艂a. Teraz czeka艂y j膮 rozkosze znacznie bardziej subtelne, dotycz膮ce bardziej sfery ducha ni偶 cia艂a. Jak na razie sprawi艂a, 偶e b贸l odczuwany przez Conana zale偶a艂 od ci臋偶aru jego cia艂a. Niebawem, za pomoc膮 kilku magicznych tortur Vammatar zamierza艂a doprowadzi膰 do tego, aby 藕r贸d艂em cierpienia sta艂a si臋 偶elazna wola m艂odego Cymmerianina. To mia艂o by膰 znacznie bardziej emocjonuj膮ce
W艂adczyni Halogi uzna艂a, 偶e drug膮 cz臋艣膰 ka藕ni powinno zobaczy膰 jak najwi臋cej jej poddanych. Wcisn臋艂a zatem tajemny przycisk w por臋czy tronu, co sprawi艂o, 偶e w przedsionku sali tronowej j臋kn膮艂 spi偶owy gong. Na ten znak otworzy艂y si臋 drzwi i do 艣rodka wla艂 si臋 t艂um bia艂ow艂osych dworzan i wojownik贸w. Bez s艂owa, w nabo偶nym skupieniu otoczyli kr贸low膮 i ci臋偶ko dysz膮cego na haku je艅ca.
Vammatar Okrutna przeci膮gaj膮c z艂owr贸偶bne oczekiwanie skin臋艂a na niewolnic臋 trzymaj膮c膮 tac臋 ze specja艂ami z dalekich kraj贸w. Z namaszczeniem wybra艂a sobie sprowadzony z Turanu owoc granatu i rozerwa艂a br膮zow膮 sk贸rk臋. Nie spuszczaj膮c oczu z Conana wbi艂a z臋by w mi膮偶sz. Amarantowy sok pociek艂 jej po brodzie.
Wtem na korytarzu rozleg艂y si臋 ci臋偶kie, dudni膮ce kroki

W chwili gdy w korytarzu prowadz膮cym do sali tronowej zabrzmia艂 gong, przed cz臋艣ciowo zrujnowanym zamkiem Haloga, nie wiadomo sk膮d pojawi艂 si臋 niesamowity wojownik. By艂 on dwukrotnie wy偶szy od najpot臋偶niejszego m臋偶czyzny i wygl膮da艂 jak pos膮g wykuty z jednej bry艂y o艣lepiaj膮co b艂臋kitnego lodu. Ziemia zadr偶a艂a pod jego stopami, kiedy majestatycznie ruszy艂 w kierunku zamczyska. Przed zamkni臋t膮 bram膮 przystan膮艂 i uni贸s艂 praw膮 d艂o艅. Wrota i 偶elazna krata uderzone fal膮 kosmicznej mocy ugi臋艂y si臋 i rozprys艂y na drobiny nie wi臋ksze od wi贸r贸w i opi艂k贸w.
Ymir przeszed艂 przez sk艂臋bion膮 kurzaw臋. Na dziedzi艅cu zabieg艂 mu drog臋 jaki艣 zdezorientowany stra偶nik i nim zdo艂a艂 poj膮膰, z kim ma do czynienia, pad艂 martwy z p臋kni臋tym sercem. B贸g Nordheimer贸w znikn膮艂 we wn臋trzu budowli. Nieomylnie odnalaz艂 drog臋 do sali tronowej. W momencie gdy przekracza艂 pr贸g, z dziesi膮tek garde艂 wyrwa艂 si臋 skowyt przera偶enia. Vammatar zamar艂a na tronie, a po艂贸wka granatu wypad艂a jej z d艂oni. Hyperborejczycy os艂aniaj膮c oczy r臋kami i po艂ami p艂aszczy, w dzikim pop艂ochu cofn臋li si臋 pod 艣ciany. Ymir ruszy艂 prosto do kr贸lowej mijaj膮c oboj臋tnie Cymmerianina wisz膮cego nad ka艂u偶膮 krwi. W艂adczyni Halogi stwierdzi艂a ze zgroz膮, 偶e nie mo偶e wykona膰 nawet najdrobniejszego gestu.
Ymir b贸g Vanir贸w i Aesir贸w zatrzyma艂 si臋 trzy kroki od tronu. P艂omienie o艣wietlaj膮ce ca艂膮 scen臋 nagle zamar艂y w bezruchu. 艢wiat艂o wype艂niaj膮ce sal臋 przesta艂o migota膰. Niesamowito艣膰 tego, co si臋 dzia艂o, dotar艂a do ot臋pia艂ego z b贸lu Conana. M艂ody Cymmerianin uni贸s艂 g艂ow臋 i jego przekrwione oczy rozszerzy艂y si臋 ze zdumienia.
Ymir wpatrywa艂 si臋 w Vammatar Okrutn膮. Boski wzrok przenika艂 wszelkie pozory. Pan Nordheimer贸w widzia艂 w艂adczyni臋 Halogi tak膮, jak膮 by艂a naprawd臋, i sprawi艂, 偶e jej natura sta艂a si臋 widoczna tak偶e dla zwyk艂ych 艣miertelnik贸w. W jednej chwili przepad艂a ca艂a wyzywaj膮ca uroda wiecznie pi臋knej Vammatar. Na tronie siedzia艂a teraz odra偶aj膮ca, obwieszona klejnotami starucha. Kr贸lowa wyda艂a z siebie koszmarny skrzek i spr贸bowa艂a zakry膰 twarz kostropatymi d艂o艅mi. Lecz to jeszcze nie by艂 koniec. Spojrzenie Lodowego Olbrzyma uwolni艂o zamkni臋te w duszy Vammatar 偶ywio艂y z艂a i chaosu, kt贸re teraz obr贸ci艂y si臋 przeciw niej
W sali tronowej wybuch艂a panika. Hyperborejczycy os艂aniaj膮c oczy run臋li do wyj艣cia przewracaj膮c si臋 i tratuj膮c. Ymir nie po艣wi臋ci艂 im najmniejszej uwagi.
W艂adczyni Halogi rozk艂ada艂a si臋 za 偶ycia. W pierwszej chwili zdo艂a艂a wyda膰 z siebie rozdygotany wizg, kt贸ry z p贸艂tonu przeszed艂 w cichn膮cy bulgot. Bry艂a brunatnego 艣cierwa b艂yskawicznie traci艂a wszelkie ludzkie kontury, rozk艂ad bowiem obj膮艂 tak偶e ko艣ci. A nawet dusz臋. 艢wiadczy艂y o tym osobliwe, przypominaj膮ce sadz臋, strz臋py ciemno艣ci, kt贸re ulatywa艂y w g贸r臋 i rozp艂ywa艂y si臋 w powietrzu.
Kiedy ka艂u偶a odra偶aj膮cego b艂ota i szmat przesta艂a drga膰 i wraz z mieni膮c膮 si臋 bi偶uteri膮 sp艂yn臋艂a z tronu na posadzk臋, Ymir odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 do drzwi. Mijaj膮c Cymmerianina obrzuci艂 go tylko spojrzeniem, w kt贸rym malowa艂a si臋 niesko艅czona oboj臋tno艣膰. Nie zamierza艂 uwalnia膰 Conana wyznawcy wrogiego mu Croma. Wszak nie tego 偶膮da艂a umieraj膮ca Rann. Mia艂 pom艣ci膰 Cymmerianina i zrobi艂 to!
Dotrzymawszy zobowi膮zania Lodowy Olbrzym opu艣ci艂 sal臋 tronow膮 w zamku Haloga.
Pozosta艂 w niej tylko wbity na hak Conan.

9. GDY MILCZ膭 BOGOWIE

Conan by艂 sam. Jedynym z bog贸w, na kt贸rego m贸g艂 jeszcze liczy膰, by艂 Crom Pan G贸ry. Lecz Croma nie nale偶a艂o nigdy o nic prosi膰. By艂o to post臋powanie niegodne m臋偶czyzny i wojownika. Crom zajmowa艂 si臋 ka偶dym ze swoich wyznawc贸w tylko w chwili jego narodzin i nigdy p贸藕niej. Dopiero co narodzonego ch艂opca b贸g Cymmerii obdarza艂 moc膮 przezwyci臋偶ania przeciwie艅stw i pokonywania wrog贸w. To musia艂o mu wystarczy膰 na ca艂e 偶ycie. Je艣li za艣 kto艣 uzna艂, 偶e to zbyt ma艂o, i o艣mieli艂 si臋 prosi膰 w modlitwie o cokolwiek, odpowiedzi膮 Croma by艂 niezmiennie szyderczy 艣miech. Dlatego teraz Crom milcza艂. I Conan r贸wnie偶.
M艂ody Cymmerianin zda艂 sobie spraw臋, 偶e najwy偶szy czas zrobi膰 u偶ytek z daru Croma. Poczu艂 nawet wstyd, i偶 zwleka艂 tak d艂ugo. Ta my艣l sprawi艂a, 偶e w oczach Conana znowu zap艂on膮艂 b艂臋kitny ogie艅, a jego wola zd艂awi艂a b贸l. Teraz spostrzeg艂, 偶e je艣li podkuli nieco nogi, to skutymi z przodu r臋kami zdo艂a si臋gn膮膰 do wbitego w bok haka. Uczyni艂 tak i po chwili niezdarnych manipulacji zacisn膮艂 obie d艂onie na wystaj膮cym z cia艂a 偶elazie. Napi膮艂 mi臋艣nie odpychaj膮c hak w d贸艂. Uda艂o mu si臋 odci膮偶y膰 偶ebra i b贸l rozrywaj膮cy mu piersi wyra藕nie zel偶a艂. Conan zdo艂a艂 wzi膮膰 nieco g艂臋bszy wdech. To zach臋ci艂o go do dalszego wysi艂ku. Hak drgn膮艂 i wysun膮艂 si臋 na grubo艣膰 palca. Ramiona Conana zacz臋艂y dr偶e膰. Podci膮gn膮艂 si臋 jeszcze wy偶ej i p贸艂 d艂ugo艣ci ostrza wysz艂o z jego boku. Zn贸w zaczerpn膮艂 powietrza i podwoi艂 wysi艂ki. 呕elazo w jego boku poruszy艂o si臋 I w tym momencie m艂ody Cymmerianin stwierdzi艂, 偶e mokry od krwi i potu trzon haka wy艣lizguje mu si臋 z palc贸w. Ostrze wbrew rozpaczliwym wysi艂kom Conana zacz臋艂o zn贸w wchodzi膰 w ran臋. Nag艂y, inny ni偶 dot膮d, k艂uj膮cy b贸l sprawi艂, 偶e lodowate palce strachu dotkn臋艂y karku m艂odzie艅ca. Hak cofaj膮c si臋 nie wchodzi艂 w poprzednie po艂o偶enie, lecz wbija艂 si臋 w p艂uco! Staraj膮c si臋 uwolni膰, Conan mimowolnie zmieni艂 k膮t, pod kt贸rym 偶ele藕ce tkwi艂o w jego ciele. Teraz puszczenie haka oznacza艂o 艣mier膰, poprzedzon膮 koszmarnym charkotem i r贸偶ow膮 pian膮 bryzgaj膮c膮 z nosa i ust
Rozdygotane ramiona zacz臋艂y s艂abn膮膰. Przera偶enie zje偶y艂o Conanowi w艂osy. Desperacko odpycha艂 od siebie hak, lecz wcze艣niejsza m臋ka i up艂yw krwi wy偶ar艂y si艂臋 z jego mi臋艣ni. Z艂owrogie ostrze to si臋 cofa艂o, to pogr膮偶a艂o z powrotem. B贸l w boku sta艂 si臋 niczym wobec b贸lu napi臋tych w nadludzkim wysi艂ku bark贸w, ramion i zaci艣ni臋tych palc贸w. Oczy wysz艂y m艂odzie艅cowi z orbit, a zwarte z ca艂ej mocy z臋by zgrzyta艂y jak 偶arna. Niespo偶yta, barbarzy艅ska witalno艣膰 Cymmerianina zatraci艂a si臋 w 艣miertelnych zmaganiach. Umys艂 przygas艂 st艂umiony wybuchem walcz膮cej o 偶ycie pierwotnej dziko艣ci. W oczach i wykrzywionych rysach Conana nie by艂o ju偶 nic ludzkiego. Z gard艂a m艂odzie艅ca wyrwa艂 si臋 zwierz臋cy skowyt wznosz膮cy si臋 i narastaj膮cy a偶 do ob艂膮ka艅czego krzyku w momencie, w kt贸rym hak wyszed艂 z cia艂a!
Cymmerianin zwali艂 si臋 na posadzk臋 rozchlapuj膮c ka艂u偶臋 w艂asnej krwi.
Brz臋k 艂a艅cuch贸w zamar艂 pod sklepieniem sali tronowej. Z dziury w boku m艂odzie艅ca wydosta艂 si臋 krwawy b膮bel. Conan odetchn膮艂 chrapliwie. Instynktownie przycisn膮艂 do rany prawe przedrami臋 zatykaj膮c j膮 szczelnie. Teraz l偶ej by艂o oddycha膰. Stopniowo twarz m艂odego Cymmerianina odzyskiwa艂a ludzki wygl膮d. Wci膮偶 jednak mia艂 zamkni臋te oczy i nie pr贸bowa艂 si臋 poruszy膰.
Le偶a艂 tak ponad godzin臋. Dopiero po tym czasie dw贸ch najodwa偶niejszych Hyperborejczyk贸w o艣mieli艂o si臋 zajrze膰 do sali tronowej. Zbli偶yli si臋 ostro偶nie i obejrzeli najpierw szcz膮tki kr贸lowej. Na twarzach obu m臋偶czyzn odmalowa艂 si臋 g艂臋boki wstrz膮s. Postali chwil臋 przed tronem, po czym bez s艂owa odwr贸cili si臋 i podeszli do Cymmerianina. Jeden z Hyperborejczyk贸w, pomarszczony starzec, przykl臋kn膮艂.
Jeszcze 偶yje oznajmi艂 p贸艂g艂osem.
Czy to mo偶liwe, aby sam zdo艂a艂 zej艣膰 z haka? zapyta艂 m艂odszy patrz膮c na nieruchome, okrwawione 偶elazo.
Starzec potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
Nie, ksi膮偶臋, 偶aden 艣miertelnik nie m贸g艂by tego dokona膰 oznajmi艂 stanowczo.
Zatem zrobi艂 to Pan Lod贸w stwierdzi艂 m艂ody arystokrata bledn膮c wyra藕nie.
I ja tak s膮dz臋, m贸j panie.
Ale dlaczego nie zdj膮艂 mu 艂a艅cuch贸w? zapyta艂 ksi膮偶臋. Dlaczego nie zabra艂 go ze sob膮? Dlaczego nie zwr贸ci艂 mu wolno艣ci, poprzestaj膮c jedynie na uratowaniu mu 偶ycia? Odpowiedz mi, Awatarze!
Starzec powsta艂 i namy艣la艂 si臋 d艂ug膮 chwil臋.
Widocznie, m贸j panie, przeznaczeniem tego barbarzy艅cy jest 偶y膰, ale nie by膰 wolnym. Bez w膮tpienia ma to dla bog贸w wielkie znaczenie. Nie nam, 艣miertelnikom, rozs膮dza膰 jakie. Dlatego Pan Lod贸w uczyni艂 to, co uczyni艂.
M艂ody w艂adca Halogi popatrzy艂 ze zdumieniem na Conana.
Dobrze wi臋c oznajmi艂 marszcz膮c bezbarwne brwi. B臋d臋 pos艂uszny woli bog贸w. Ten barbarzy艅ca b臋dzie 偶y膰 i pozostanie na zawsze w Halodze. Niech zanios膮 go do zagrody dla niewolnik贸w i opatrz膮 mu rany!
Awatar da艂 znak komu艣 na korytarzu. Do sali wbieg艂o dw贸ch wojownik贸w. Chwycili m艂odego Cymmerianina za ramiona i powlekli do wyj艣cia. Stary Hyperborejczyk pod膮偶y艂 za nimi.
Conan zna艂 zaledwie kilka hyperborejskich s艂贸w, tote偶 z ca艂ej powy偶szej przemowy zrozumia艂 tylko tyle, 偶e darowano mu 偶ycie. Dlatego nie stawia艂 oporu. Kiedy taszczono go do zagrody dla niewolnik贸w, opatrywano oraz zast臋powano kajdany pojedynczym 艂a艅cuchem z obejm膮 na kostk臋 prawej nogi, on ulegle poddawa艂 si臋 wszystkim tym zabiegom.
Niczym zm臋czony, dziki zwierz zbiera艂 si艂y do dalszej walki.

10. WICHER, DESZCZ I MROK

Na trzy dni pozostawiono Conana w spokoju. Przez ten czas mi臋艣nie m艂odego Cymmerianina odzyska艂y dawn膮 moc, a cia艂o na powr贸t sta艂o si臋 pos艂uszne jego 偶elaznej woli. Umys艂 barbarzy艅cy wype艂ni艂o nieokie艂zane, dzikie pragnienie wolno艣ci. Ca艂ymi godzinami rozmy艣la艂 nad sposobem wyrwania si臋 z niewoli.
Czwartego dnia wraz z innymi niewolnikami zap臋dzono go do usuwania zniszcze艅 spowodowanych przez po偶ar. Ogie艅 strawi艂 ca艂kowicie jedn膮 trzeci膮 zamku, a prawie drugie tyle zosta艂o uszkodzone w mniejszym lub wi臋kszym stopniu. Podczas pracy jeden z aesirskich je艅c贸w opowiedzia艂 Conanowi o ukradkowym pogrzebie Vammatar Okrutnej. Odra偶aj膮ce szcz膮tki kr贸lowej umieszczono w zapiecz臋towanej wazie z khitajskiej porcelany, kt贸r膮 procesja mamrocz膮cych kap艂an贸w znios艂a po艣piesznie do podziemi Halogi.
W pewnej chwili, podczas wygarniania gruzu uwag臋 m艂odego Cymmerianina przyku艂 艣ciemnia艂y od ognia, ostry kawa艂ek 偶elaza. Conan, syn kowala, ju偶 na pierwszy rzut oka spostrzeg艂, 偶e metal ten najpierw rozpali艂 si臋 w po偶arze do bia艂o艣ci, a potem kto艣 z 艂udzi gasz膮cych p艂omienie, przypadkiem zala艂 go wod膮. W tych warunkach 偶elazo zahartowa艂o si臋 tak, i偶 mo偶na by艂o zarysowa膰 nim szk艂o. Cymmerianin pochwyci艂 ukradkiem ten prymitywny pilnik i ukry艂 go za przepask膮 biodrow膮.
Wieczorem, kiedy 艂a艅cuch odchodz膮cy od obr臋czy na jego kostce przymocowano z powrotem do wmurowanego w 艣cian臋 pier艣cienia, Conan zabra艂 si臋 do roboty. Wkr贸tce na ogniwie obok k艂贸dki pojawi艂a si臋 pierwsza rysa.
M艂ody Cymmerianin tar艂 艂a艅cuch noc w noc. Pracowa艂 bardzo ostro偶nie, cz臋sto robi艂 d艂ugie przerwy czekaj膮c, a偶 jakie艣 naturalne d藕wi臋ki zag艂usz膮 odg艂os zgrzytania. Wykorzystywa艂 ka偶d膮 g艂o艣niejsz膮 rozmow臋, k艂贸tni臋 niewolnik贸w, ka偶dy ha艂as. Rankiem maskowa艂 glin膮 poszerzaj膮c膮 si臋 szczerb臋 w ogniwie z krzepkiego, hyperborejskiego 偶elaza.
Dwa tygodnie p贸藕niej, po zmroku, nad Halog膮 rozszala艂a si臋 w艣ciek艂a nawa艂nica. Huk grom贸w zla艂 si臋 w jeden demoniczny ryk wstrz膮saj膮cy ziemi膮 i murami zamczyska. Zawodz膮cy wicher niemal obala艂 wie偶e. Zdawa艂o si臋, 偶e ulewa wkr贸tce zmyje z powierzchni ziemi to siedlisko wyst臋pku i z艂a. W tym ha艂asie pilnik Conana raz za razem wgryza艂 si臋 w 艂a艅cuch. Przed p贸艂noc膮 chropowate 偶elazo przenikn臋艂o po艂贸wk臋 ogniwa. Cymmerianin chwyci艂 艂a艅cuch obur膮cz i zapar艂 si臋 stopami o 艣cian臋. Napi膮艂 grzbiet. Zgrzytn臋艂o 偶elazo. Conan stopniowo zwi臋ksza艂 si艂臋. Ogniwo rozgi臋艂o si臋 z wolna i pu艣ci艂o. 艁a艅cuch szcz臋kn膮艂 gwa艂townie.
Co robisz?! rozleg艂 si臋 chrapliwy krzyk.
Conan podni贸s艂 pilnik.
Masz! rzuci艂 go pytaj膮cemu.
Oczy niewolnika zab艂ys艂y w mroku. Cymmerianin zebra艂 ostro偶nie 艂a艅cuch i wymkn膮艂 si臋 z zadaszonej zagrody. Natychmiast run臋艂y na艅 potoki wody. Kolejna b艂yskawica zala艂a 艣wiat艂em dziedziniec zamku. Conan natychmiast umkn膮艂 w cie艅. Trzymaj膮c si臋 blisko muru, szybko dotar艂 do bramy.
Ta by艂a otwarta, lecz przy spuszczonej, nowej kracie sta艂 stra偶nik i wpatrywa艂 si臋 w ciemno艣膰. Burza zaskoczy艂a m艂odego w艂adc臋 Halogi podczas objazdu w艂o艣ci i w艂a艣nie oczekiwano jego powrotu. Conan przyczai艂 si臋 za za艂omem muru.
W pewnej chwili stra偶nik odskoczy艂 od kraty i r臋k膮 da艂 znak komu艣 we wn臋trzu wartowni. Zaraz te偶 w艣r贸d 艂oskotu piorun贸w da艂o si臋 s艂ysze膰 skrzypienie ko艂owrot贸w. Krata zacz臋艂a si臋 podnosi膰. R贸wnocze艣nie b艂臋kitny b艂ysk wydoby艂 z mroku podje偶d偶aj膮cy do zamku ksi膮偶臋cy orszak.
Conan wyprysn膮艂 z cienia. Rozkr臋cony 艂a艅cuch zawy艂 i z trzaskiem przetr膮ci艂 stra偶nikowi kark. Cymmerianin nie trac膮c czasu na zabieranie Hyperborejczykowi broni, przemkn膮艂 pod krat膮. Je藕d藕cy byli dziesi臋膰 krok贸w przed nim. Ju偶 spostrzegli, co si臋 dzieje. Kto艣 co艣 krzykn膮艂, ale komenda przepad艂a w huku pioruna. Barbarzy艅ca rzuci艂 si臋 prosto na konie wal膮c je na odlew 艂a艅cuchem po 艂bach. Zwierz臋ta z przera藕liwym kwikiem stan臋艂y d臋ba lub umkn臋艂y na bok. Conan wpad艂 mi臋dzy nie. B艂yskawicznym ciosem 艂a艅cucha wytr膮ci艂 wzniesiony miecz z r臋ki najbli偶szego je藕d藕ca i przemkn膮艂 pod brzuchem jego wierzchowca. Orszak zamieni艂 si臋 w bez艂adne k艂臋bowisko. Hyperborejczycy wrzeszczeli jak op臋tani.
M艂ody barbarzy艅ca ju偶 wpada艂 na otwart膮 przestrze艅, kiedy nagle drog臋 zajecha艂 mu jaki艣 je藕dziec. B艂ysk pioruna o艣wietli艂 blad膮 twarz ksi臋cia Halogi, a jego miecz pomkn膮艂 w morderczym sztychu. Cymmerianin uchyli艂 si臋 szybkim p贸艂obrotem i kontynuuj膮c ten ruch rozkr臋ci艂 trzymany w r臋ku odcinek 艂a艅cucha tak, 偶e ludzkie oko nie mog艂o za nim nad膮偶y膰. 呕elazny bicz trzasn膮艂 w skro艅 ksi臋cia. P贸艂 czo艂a wraz z oczodo艂em zamieni艂o si臋 w krwaw膮 miazg臋, z kt贸rej rozp臋dzony 艂a艅cuch wyszarpa艂 kawa艂 ko艣ci. Conan spostrzeg艂 jeszcze szeroko rozwarte ze zgrozy oczy i usta starego Awatara, po czym jak strza艂a pomkn膮艂 w noc.
Wicher, deszcz i ga艂臋zie smaga艂y jego cia艂o, gdy upojony wolno艣ci膮 bieg艂 na spotkanie nowej przygody.

LUDZIE ZE SZCZYT脫W

Po ucieczce z hyperborejskiej niewoli i dw贸ch latach z艂odziejskiego 偶ycia w Zamorze, Korynthii i Nemedii, Conan, kt贸ry sko艅czy艂 w艂a艣nie dwadzie艣cia lat, postanowi艂 rozpocz膮膰 bardziej uczciw膮 egzystencj臋. Zaci膮gn膮艂 si臋 wi臋c jako najemny 偶o艂nierz do s艂u偶by w armii kr贸la Yildiza Tura艅skiego. Po przygodach opisanych w "Mie艣cie czaszek", w nagrod臋 za us艂ugi oddane c贸rce kr贸la, Zasarze, zostaje wynagrodzony stopniem oficerskim, odpowiadaj膮cym randze sier偶anta. Zaraz potem wyrusza w G贸ry Khozgarskie jako cz艂onek eskorty pos艂a wys艂anego przez kr贸la do niespokojnych, g贸rskich plemion. Wys艂annik mia艂 nadziej臋, 偶e za pomoc膮 艂ap贸wek i gr贸藕b zdo艂a wyperswadowa膰 g贸ralom najazdy i pl膮drowanie tura艅skich prowincji. Jednak Khozgarianie okazali si臋 wojowniczymi barbarzy艅cami, respektuj膮cymi jedynie natychmiastowy i druzgoc膮cy atak. Podst臋pnie napadli na pos艂a, morduj膮c wszystkich poza dwoma 偶o艂nierzami. Conanowi i Jamalowi uda艂o si臋 uciec.

Szczup艂y Tura艅czyk, kt贸rego zakurzona, purpurowa szata i porwane, niegdy艣 bia艂e spodnie 艣wiadczy艂y o trudach ucieczki, na dany znak 艣ci膮gn膮艂 cugle swojej kasztanki. Potem zwr贸ci艂 pytaj膮cy wzrok na swego pot臋偶nego przyw贸dc臋 i zapyta艂:
My艣lisz, 偶e tu b臋dziemy bezpieczni?
Jego towarzysz by艂 podobnie ubrany, pr贸cz jednego szczeg贸艂u: na powiewaj膮cym r臋kawie we艂nianej bluzy mia艂 wyhaftowan膮 z艂ot膮 szabl臋 oznak臋 sier偶anta tura艅skiej jazdy. Zapytany obrzuci艂 Tura艅czyka gro藕nym spojrzeniem. B艂臋kitne oczy gorza艂y pod purpurowym turbanem okalaj膮cym szpiczasty he艂m. Olbrzym odrzuci艂 na bok materia艂 1 chroni膮cy twarz przed kurzem i splun膮艂, zanim odpowiedzia艂:
Zwierz臋ta musz膮 odpocz膮膰.
Ci臋偶ko wznosz膮ce si臋 boki dw贸ch wierzchowc贸w i ich spienione pyski by艂y niemym dowodem potwierdzaj膮cym te s艂owa.
Ale偶, Conanie zaprotestowa艂 Tura艅czyk co nas czeka, je艣li te khozgaria艅skie diab艂y wci膮偶 nas goni膮?
Niespokojnie zerkn膮艂 na szabl臋 przy pasie i mocniej i zacisn膮艂 palce na lancy opartej tylcem o strzemi臋. Ci臋偶ar podw贸jnie zakrzywionego 艂uku i ko艂czanu pe艂nego strza艂 na plecach doda艂 mu otuchy.
Niech diabli wezm臋 tego g艂upiego pos艂a! warkn膮艂 Cymmerianin. Jamalu, trzykrotnie ostrzega艂em go przed i tymi zdradzieckimi plemionami, ale on mia艂 g艂ow臋 tak wype艂nion膮 traktatami handlowymi i szlakami karawan, 偶e nawet nie chcia艂 s艂ucha膰. Teraz jego durny 艂eb w臋dzi si臋 w chacie wodza, razem z siedmioma g艂owami naszych towarzyszy. Niech go piek艂o poch艂onie razem z tym g艂upim porucznikiem, kt贸ry do tego dopu艣ci艂.
Tak, Conanie, ale co nasz porucznik m贸g艂 zrobi膰? Dowodzenie nale偶a艂o do pos艂a. My jedynie mieli艣my broni膰 go i s艂ucha膰 jego polece艅. Gdyby porucznik sprzeciwi艂 si臋 rozkazom pos艂a, nasz kapitan m贸g艂by z艂ama膰 jego szabl臋 przed oddzia艂em i zdegradowa膰 go. Znasz przecie偶 temperament Orkhana.
Lepiej by膰 zdegradowanym ni偶 martwym warkn膮艂 Conan, patrz膮c wilkiem na towarzysz膮cego mu m臋偶czyzn臋 My dwaj mieli艣my szcz臋艣cie, 偶e uszli艣my z 偶yciem. S艂uchaj! uni贸s艂 r臋k臋. Co to by艂o?
Conan stan膮艂 w strzemionach, a jego b艂臋kitne oczy omiot艂y w膮wozy i szczeliny, poszukuj膮c 藕r贸d艂a zas艂yszanego d藕wi臋ku. Gdy jego towarzysz wyj膮艂 艂uk i na艂o偶y艂 strza艂臋, r臋ka Conana musn臋艂a r臋koje艣膰 szabli. Chwil臋 p贸藕niej barbarzy艅ca zeskoczy艂 z siod艂a i niczym szar偶uj膮cy byk rzuci艂 si臋 w stron臋 pobliskiej, kamiennej 艣ciany. Za moment z ma艂pi膮 zr臋czno艣ci膮 wdar艂 si臋 na strome urwisko. Wspina艂 si臋 w g贸r臋 z pewno艣ci膮, jak膮 daj膮 lata do艣wiadczenia. D藕wign膮艂 si臋 nad kraw臋d藕 ska艂y i rzuci艂 w bok tu偶 przed tym, jak s臋katy kij uderzy艂 w miejsce, w kt贸rym przed chwil膮 znajdowa艂a si臋 jego g艂owa. Poderwa艂 si臋 na kolana i chwyci艂 rami臋 napastnika, zanim ten zdo艂a艂 uderzy膰 powt贸rnie. Potem wsta艂, by przyjrze膰 si臋 swemu je艅cowi.
Okaza艂o si臋, 偶e trzyma dziewczyn臋, brudn膮 i rozczochran膮, ale jednak dziewczyn臋. Jej cia艂o by艂o zgrabne jak pos膮g wykonany przez kr贸lewskiego rze藕biarza, a twarz 艣liczna pomimo okrywaj膮cego j膮 brudu. Dziewczyna szlocha艂a w bezsilnej w艣ciek艂o艣ci, dziko szamoc膮c si臋 w silnym u艣cisku.
G艂os Conana by艂 szorstki i nieufny:
Jeste艣 szpiegiem? Z jakiego szczepu?
Szmaragdowe oczy dziewczyny zap艂on臋艂y, gdy krzykn臋艂a wyzywaj膮co:
Jestem Shanya, c贸rka Shaf Karaza, wodza Khozgari, w艂adcy g贸r! M贸j ojciec nadzieje ci臋 na pal i upiecze nad rodowym ogniskiem, je艣li o艣mielisz si臋 mnie tkn膮膰.
Wspania艂a bajeczka za艣mia艂 si臋 Conan. C贸rka wodza bez towarzysz膮cych jej wojownik贸w, tutaj? Sama?
Nikt nie podniesie r臋ki na Shany臋. Theggirowie i Ghoufagowie kul膮 si臋 w swoich chatach, gdy Shanya, c贸rka Shaf Karaza, wst臋puje na ich ziemie, by polowa膰 na g贸rskie kozice. Pu艣膰 mnie, tura艅ski psie!
W艣ciek艂a, pr贸bowa艂a si臋 obr贸ci膰, ale Conan trzyma艂 jej szczup艂e cia艂o w mocnym u艣cisku.
Nie tak szybko, 艣licznotko! Potrzebujemy jakiego艣 znacznego zak艂adnika, by bezpiecznie wr贸ci膰 do Samary. B臋dziesz jecha艂a przez ca艂膮 drog臋 w siodle przede mn膮. Je艣li za艣 nie przestaniesz si臋 rzuca膰, zawsze mo偶na ci臋 zwi膮za膰 i zakneblowa膰.
U艣miechn膮艂 si臋 z ca艂kowit膮 oboj臋tno艣ci膮 w odpowiedzi na jej w艣ciek艂o艣膰.
Psie! krzykn臋艂a. Teraz zrobi臋, jak mi ka偶esz. Ale pilnuj si臋, by艣 w przysz艂o艣ci nie wpad艂 w r臋ce Khozgari!
Byli艣my otoczeni przez ludzi z twojego szczepu nieca艂e dwie godziny temu burkn膮艂 Conan. Wasi 艂ucznicy nie potrafi膮 trafi膰 nawet w 艣cian臋 w艂asnej chaty, a obecny tutaj Jamal przeszy艂 swoimi strza艂ami co najmniej dwunastu. Do艣膰 tego gadania. Ruszajmy st膮d i to szybko. Zamknij teraz swoje 艣liczne usteczka, bo nie tak trudno b臋dzie je zakneblowa膰.
Usta dziewczyny krzywi艂y si臋 w milcz膮cym gniewie, gdy konie kroczy艂y ostro偶nie, wybieraj膮c drog臋 mi臋dzy kamieniami i ska艂ami.
Jak膮 drog臋 zamierzasz wybra膰, Conanie? G艂os Jamala by艂 niespokojny.
Nie mo偶emy wraca膰 t膮 sam膮 drog膮. Nie powierzy艂bym swojego 偶ycia jedynie wierze w zak艂adnika. Gdyby艣my wpadli w zasadzk臋, rozgor膮czkowani bitw膮 wojownicy mogliby w og贸le nie zwr贸ci膰 na ni膮 uwagi. Pojedziemy prosto na p贸艂noc drog膮 z Gamry i pokonamy Mgliste G贸ry przez Prze艂臋cz Bhambar. To powinno skr贸ci膰 nam podr贸偶 do Samary o jakie艣 trzy dni.
Dziewczyna obr贸ci艂a si臋, by spojrze膰 na niego. Jej twarz by艂a blada z przera偶enia.
Ty g艂upcze! Tak nisko cenisz swoje 偶ycie, by pr贸bowa膰 przej艣膰 przez Mgliste G贸ry? One s膮 nawiedzane przez Ludzi ze Szczyt贸w. Nie ma takiego, kt贸ry by tam zaw臋drowa艂 i wr贸ci艂. Ci ludzie zaledwie raz wy艂onili si臋 z mgie艂 w czasie panowania Angharzeba z Turanu. To by艂o wtedy, gdy 贸w kr贸l zapragn膮艂 odzyska膰 ziemie, na kt贸rych znajduje si臋 staro偶ytny tura艅ski cmentarz. Ludzie ze Szczyt贸w pokonali ca艂膮 jego armi臋, u偶ywaj膮c magii i potwor贸w. Nie id藕 tam.
G艂os Conana pozosta艂 oboj臋tny:
Te wszystkie monstra i demony, kt贸rych nikt nie widzia艂, 偶yj膮 tylko w opowie艣ciach starych kobiet strasz膮cych wnuki. To jest najkr贸tsza i najbezpieczniejsza droga! wbi艂 ostrogi w boki wierzchowca. Potem tylko stukot kopyt o ska艂y m膮ci艂 cisz臋, gdy sun臋li wzd艂u偶 spi臋trzonych urwisk.

Te k艂臋by mg艂y s膮 tak g臋ste, jak kobyle mleko! wykrzykn膮艂 Jamal dwa dni p贸藕niej.
K艂臋bi膮ca si臋 mg艂a by艂a zimna i nieprzenikniona. W臋drowcy widzieli drog臋 ledwo na dwa kroki przed sob膮. 1 Konie sz艂y powoli bok przy boku, stykaj膮c si臋 czasami, jakby chcia艂y sprawdzi膰, czy nie s膮 same. G臋sto艣膰 mlecznej mg艂y by艂a zmienna. Biel falowa艂a i burzy艂a si臋, ods艂aniaj膮c od czasu do czasu ponur膮 艣cian臋 g贸r.
Wszystkie zmys艂y Conana by艂y wyostrzone. Jedn膮 r臋k膮 trzyma艂 nag膮 szabl臋, drug膮 mocno 艣ciska艂 Shany臋. Z powodu mg艂y widzia艂 niewiele i wykorzystywa艂 ka偶de przeja艣nienie, by rozejrze膰 si臋 po okolicy.
Zatrzyma艂 ich nag艂y, rozpaczliwy krzyk dziewczyny. Dr偶膮cym palcem wskaza艂a jaki艣 punkt, kul膮c si臋 w siodle i przywieraj膮c do masywnej piersi Conana.
Widzia艂am, jak co艣 si臋 poruszy艂o! Dwukrotnie! To nie by艂 cz艂owiek!
Conan uwa偶nie zmierzy艂 wzrokiem kszta艂t, kt贸ry na moment wynurzy艂 si臋 spod ca艂unu mg艂y. Cymmerianin uni贸s艂 si臋 w siodle, potem opad艂 i pogna艂 konia do przodu, m贸wi膮c:
To nie jest co艣, czego c贸rka Khozgari powinna si臋 l臋ka膰.
Jednak kszta艂t na poboczu drogi budzi艂 niepok贸j. By艂 to ludzki szkielet wisz膮cy mi臋dzy dwoma palami i poruszany podmuchami wiatru. Ko艣ci pokrywa艂y powiewaj膮ce szmaty, kawa艂ki 艣ci臋gien i wyschni臋tej sk贸ry. Czaszka, oddzielona od karku i roz艂upana niczym kokosowy orzech, le偶a艂a na ziemi. We mgle zabrzmia艂 d藕wi臋k. Zacz膮艂 si臋 od demonicznego 艣miechu, kt贸ry rosn膮c i opadaj膮c, zmieni艂 si臋 w gniewny 艣wiergot, a zako艅czy艂 wyj膮cym lamentem.
To to demony g贸ry przyzywaj膮 nas! wrzasn臋艂a Shanya. Nim nadejdzie wiecz贸r, nasze ogryzione ko艣ci spoczn膮 w ich kamiennych grobach. Och, ratuj mnie! Nie chc臋 umiera膰!
Conan poczu艂, jak w艂osy je偶膮 mu si臋 na karku, a wzd艂u偶 kr臋gos艂upa, niczym ma艂a jaszczurka, przebiega ch艂贸d. Wzruszaj膮c barczystymi ramionami przegna艂 l臋k przed nieznanym. Jeste艣my tutaj i musimy tedy przej艣膰. Niech tylko to co艣 pojawi si臋 w zasi臋gu mojego ostrza, a za艣piewa na inn膮 nut臋. Gdy konie ruszy艂y naprz贸d, cichy syk sprawi艂, 偶e Conan obejrza艂 si臋 za siebie. W tej samej chwili poczu艂 szarpni臋cie swego je艅ca. Z ty艂u rozleg艂 si臋 potworny huk. Krzycz膮ca dziewczyna zosta艂a odci膮gni臋ta na ko艅cu lassa i znikn臋艂a we mgle. R贸wnocze艣nie wierzchowiec stan膮艂 d臋ba, zrzucaj膮c barbarzy艅c臋 na ziemi臋. Zanim Cymmerianin zdo艂a艂 si臋 podnie艣膰, stukot kopyt zamar艂 w oddali.
W pobli偶u le偶a艂 Jamal i jego ko艅, obaj zmia偶d偶eni gigantycznym g艂azem. R臋ka martwego m臋偶czyzny, kt贸ra wystawa艂a spod szarego kamienia, wci膮偶 jeszcze 艣ciska艂a 艂uk i ko艂czan ze strza艂ami. Conan porwa艂 bro艅 Jamala nie trac膮c czasu na lamentowanie nad martwym towarzyszem. Warcz膮c niczym w艣ciek艂y tygrys, zarzuci艂 艂uk na rami臋, zatkn膮艂 ko艂czan za pas i chwyci艂 szabl臋.
G臋sta mg艂a zawirowa艂a nad nim i poczu艂 p臋tl臋 opadaj膮c膮 na jego g艂ow臋. Poruszaj膮c si臋 z pr臋dko艣ci膮 b艂yskawicy, uchyli艂 si臋, woln膮 r臋k膮 z艂apa艂 sznur i wrzasn膮艂 skrzekliwie jak duszony cz艂owiek. Za moment skoczy艂 w g贸r臋, poci膮gni臋ty przez si艂臋, kt贸rej 藕r贸d艂a nie zna艂. W nozdrzach czu艂 wilgotn膮 mg艂臋.
Gdy dotar艂 na skraj urwiska, pochwyci艂y go silne r臋ce. Postacie, kt贸re widzia艂 we mgle, zdawa艂y si臋 tylko cieniami. Wyszarpn膮艂 si臋 z r膮k napastnik贸w i pchn膮艂 w 艣miertelnej ciszy w najbli偶szy cie艅. Mi臋kki op贸r i krzyk dowiod艂y, 偶e szabla zatopi艂a si臋 w czyim艣 ciele. Potem cienie otoczy艂y go: Staj膮c na skraju przepa艣ci, Cymmerianin zatoczy艂 swoim wielkim ostrzem 艣wiszcz膮ce p贸艂kole.
Conan jeszcze nigdy nie walczy艂 w tak niesamowitych okoliczno艣ciach. Jego wrogowie znikali w wiruj膮cej mgle, by po chwili pojawia膰 si臋 znowu i znowu, niczym upiory. Ich ostrza wyskakiwa艂y z opar贸w jak j臋zyki w臋偶y, ale wkr贸tce Cymmerianin przekona艂 si臋, 偶e ich w艂a艣ciciele s膮 kiepskimi szermierzami. Teraz, z wi臋ksz膮 pewno艣ci膮 siebie, zacz膮艂 l偶y膰 milcz膮cych napastnik贸w:
Czas, by艣cie nauczyli si臋 czego艣 o walce na miecze, szakale z mg艂y! Urz膮dzanie pu艂apek na samotnych w臋drowc贸w wida膰 nie wp艂ywa dobrze na t臋 umiej臋tno艣膰. Dam wam lekcj臋. Sztych to jest to! P贸艂koliste ci臋cie prosz臋! Sztych z do艂u w gard艂o macie!
Jego s艂owom towarzyszy艂 pokaz, w wyniku kt贸rego kolejne postacie pada艂y z charkotem lub wrzaskiem. Cymmerianin, kt贸ry pocz膮tkowo walczy艂 z zimnym opanowaniem, nagle rzuci艂 si臋 na napastnik贸w w szybkiej i morderczej szar偶y. Dwie nast臋pne postacie poczu艂y przenikaj膮ce je 偶elazo, po czym ich wn臋trzno艣ci rozla艂y si臋 na skale. Nieoczekiwanie pozostali przeciwnicy rozp艂yn臋li si臋 we mgle. Conan otar艂 pot z czo艂a r臋kawem kaftana. Pochyli艂 si臋 i spojrza艂 na najbli偶sze zw艂oki. Mrukn膮艂 zdziwiony. To, co le偶a艂o przed nim, nie by艂o cz艂owiekiem. Istota ta mia艂a szerokie nozdrza i zm臋tnia艂e ju偶 oczy. Niskie czo艂o i cofni臋ta szcz臋ka by艂y takie jak u ma艂py, jednak posta膰 nie by艂a podobna do 偶adnej z ma艂p, kt贸re Conan widzia艂 w lasach u wybrze偶y morza Vilayet. Ta by艂a ca艂kowicie bezw艂osa. Jej jedynym strojem by艂 gruby sznur owini臋ty w pasie.
Conan zamy艣li艂 si臋. Wielkie ma艂py z okolic Vilayet nigdy nie polowa艂y w grupach i nie posiada艂y inteligencji wystarczaj膮cej, by u偶ywa膰 broni czy narz臋dzi. Wyj膮tkiem by艂y te, kt贸re przyuczono do wyst臋p贸w na dworze kr贸lewskim w Aghrapur. Z kolei broni膮 tej istoty by艂 nie jaki艣 prymitywny pugina艂, ale wykuta z najlepszej tura艅skiej stali, ostra jak brzytwa szabla. Conan poczu艂 emanuj膮cy od martwej ma艂py pi偶mowy zapach. Jego nozdrza rozszerzy艂y si臋. Postanowi艂 wyw臋szy膰 uciekaj膮cych i pod膮偶y膰 ich tropem przez t臋 mg艂臋. Musz臋 uratowa膰 t臋 g艂upi膮 dziewuch臋 mrukn膮艂 do siebie.
Mo偶e by膰 c贸rk膮 mojego wroga, ale nie mog臋 zostawi膰 kobiety w r臋kach tych bezw艂osych ma艂p.
Niczym poluj膮cy lampart ruszy艂 za woni膮 pi偶ma. Gdy mg艂a zacz臋艂a rzedn膮膰, Cymmerianin zdwoi艂 ostro偶no艣膰. Trop zapachu skr臋ca艂 i ko艂owa艂, jakby panika odebra艂a ma艂pom poczucie kierunku. Conan u艣miechn膮艂 si臋 ponuro. Lepiej by艂o by膰 my艣liwym ni偶 ofiar膮.
Tu i 贸wdzie, obok 艣cie偶ki wyrasta艂y pot臋偶ne kopce zgrubnie obrobionych kamieni. By艂 to, odgad艂 Conan, 贸w staro偶ytny tura艅ski cmentarz, o kt贸rym wspomina艂a Shanya. Ani czas, ani ma艂py nie zdo艂a艂y zniszczy膰 kurhan贸w. Cymmerianin ostro偶nie obchodzi艂 ka偶dy z nich. Czyni艂 tak nie tylko z obawy przed mo偶liw膮 zasadzk膮, ale r贸wnie偶 pragn膮艂 odda膰 cze艣膰 tym, kt贸rzy tutaj spoczywali.
Gdy dotar艂 na szczyt, z mg艂y pozosta艂y jedynie rzadkie strz臋pki. Tutaj 艣cie偶ka doprowadzi艂a Conana na szczyt kamiennej grani. Po jej obu stronach zia艂a zawrotna przepa艣膰. Przej艣cie ko艅czy艂o si臋 na s膮siednim szczycie, pod osobliw膮, spiraln膮 wie偶膮, kt贸ra wi艂a si臋 w g贸r臋 niczym kamienny w膮偶. Na tle ponurych, okolicznych g贸r wygl膮da艂a niczym symbol czystego z艂a.
Conan schowa艂 si臋 za jednym z kurhan贸w i rozejrza艂 po okolicy. Nie dostrzeg艂 偶adnych 艣lad贸w 偶ycia.

Shanya ockn臋艂a si臋. Le偶a艂a na 艂o偶u przykrytym szorstk膮, czarn膮 tkanin膮. Nie kr臋powa艂y jej wi臋zy, ale by艂a ca艂kowicie pozbawiona ubrania. Usiad艂a, rozgl膮daj膮c si臋 doko艂a, i wzdrygn臋艂a si臋 ze wstr臋tem na widok tego, co zobaczy艂a.
Na drewnianym, dziwacznie rze藕bionym fotelu siedzia艂 m臋偶czyzna r贸偶ni膮cy si臋 od wszystkich dotychczas przez ni膮 widzianych. Jego popielata twarz o martwych rysach zdawa艂a si臋 wyrze藕biona z kredy. Oczy mia艂 ca艂kowicie czarne bez 艣ladu bia艂ek, a jego g艂owa by艂a zupe艂nie pozbawiona ow艂osienia. Ubrany by艂 w kaftan z grubej, czarnej tkaniny, a jego r臋ce skrywa艂y szerokie r臋kawy.
Min臋艂o wiele d艂ugich lat od czasu, gdy pi臋kna kobieta przyby艂a po raz ostatni, by zamieszka膰 w Shangarze powiedzia艂 sycz膮cym szeptem. 呕adna 艣wie偶a krew nie zasili艂a rasy Ludzi ze Szczyt贸w co najmniej od dwunastu lat. Nadajesz si臋 na 偶on臋 dla mnie i mego syna.
Przera偶enie rozpali艂o p艂omie艅 gniewu w piersi dumnej dziewczyny.
My艣lisz, 偶e c贸rka wielkiego wodza zechce po艣lubi膰 kogo艣 z twojego plugawego szczepu? Wola艂abym raczej rzuci膰 si臋 w najbli偶sz膮 przepa艣膰, ni偶 zamieszka膰 w twoim domu! Uwolnij mnie, inaczej te 艣ciany zadr偶膮 od cios贸w tysi膮ca khozgaria艅skich w艂贸czni!
Drwi膮cy u艣miech rozdzieli艂 usta bladej twarzy.
Jeste艣 uparta i zuchwa艂a, dziewczyno! 呕adne w艂贸cznie nie przedostan膮 si臋 przez Mglisty Bhambar. 呕aden 艣miertelnik nie o艣mieli si臋 wkroczy膰 w te g贸ry. Oprzytomnij, dziewczyno! Je偶eli b臋dziesz trwa艂a w uporze, to nie skok ze skraju urwiska przypiecz臋tuje twoje przeznaczenie. Zamiast tego twoje cia艂o stanie si臋 pokarmem wielce staro偶ytnego mieszka艅ca tej zapomnianej krainy. Tego, kt贸ry zosta艂 zmuszony s艂u偶y膰 Ludziom ze Szczyt贸w. On jest tym, kt贸ry pokona艂 tura艅skiego kr贸la usi艂uj膮cego podbi膰 nasz kraj. W owym czasie byli艣my liczniejsi. Teraz jest nas niewielu. W ci膮gu stuleci z licznego niegdy艣 plemienia zosta艂o nas zaledwie tuzin os贸b. Lecz g贸rskie ma艂py s膮 wci膮偶 naszymi wiernymi s艂ugami. Dzi臋ki nim nie musimy l臋ka膰 si臋 wrog贸w. Poza tym Odwieczny got贸w jest uderzy膰 w ka偶dej chwili. Sp贸jrz w jego oblicze, dziewczyno. Potem zdecydujesz o swoim przeznaczeniu.
Wiekowy m臋偶czyzna powsta艂, odrzuci艂 fa艂dy kaftana i klasn膮艂 szponiastymi d艂o艅mi. W komnacie pojawili si臋 dwaj inni m臋偶czy藕ni o bladych twarzach. Sk艂onili si臋 i naparli na pier艣cienie zamocowane w kamiennej 艣cianie. Dwie po艂贸wki muru 艂agodnie potoczy艂y si臋 do ty艂u, ukazuj膮c komor臋 wype艂nion膮 szar膮 mg艂膮, kt贸ra niczym faluj膮cy dym rozlewa艂a si臋 po komnacie, ods艂aniaj膮c chwilami zarysy ogromnego, nieruchomego kszta艂tu.
Gdy mg艂a rozwia艂a si臋, dziewczyna zobaczy艂a Odwiecznego w ca艂ej okaza艂o艣ci. Z jej piersi wyrwa艂 si臋 przera偶aj膮cy krzyk i zemdla艂a. Potem ci臋偶kie drzwi zamkn臋艂y si臋.

Conan skryty za grobowym kopcem czeka艂 niecierpliwie. Przez d艂ugi czas w pobli偶u ponurej wie偶y nie da艂o si臋 dostrzec 艣ladu 偶ycia. Gdyby nie wyczuwa艂 smrodu pi偶mowych ma艂p, m贸g艂by s膮dzi膰, 偶e jest opustosza艂a. Niespokojnie g艂adzi艂 r臋koje艣膰 szabli, podczas gdy druga r臋ka obejmowa艂a 艂uk.
Po jakim艣 czasie na niewielkim balkonie pojawi艂a si臋 posta膰, kt贸ra rozejrza艂a si臋 po okolicy. Z tak wielkiej odleg艂o艣ci Conan nie m贸g艂 dostrzec szczeg贸艂贸w, jednak zarys postaci by艂 niew膮tpliwie ludzki. Usta Conana wykrzywi艂y si臋 w drapie偶nym p贸艂u艣miechu.
P艂ynnym ruchem zdj膮艂 艂uk i za艂o偶y艂 strza艂臋. Chwil臋 p贸藕niej posta膰 na balkonie wyrzuci艂a w g贸r臋 r臋ce i niczym szmaciana lalka przewin臋艂a si臋 przez balustrad臋 i run臋艂a w przepa艣膰. Conan na艂o偶y艂 nast臋pn膮 strza艂臋 i zamar艂.
Tym razem nie musia艂 d艂ugo czeka膰. Kamienne wrota uchyli艂y si臋 powoli i na zewn膮trz wysz艂a grupa ma艂p. 艢cie偶ka prowadz膮ca od bramy by艂a tak w膮ska, 偶e musia艂y i艣膰 g臋siego. Conan strzeli艂 jeszcze raz, a potem znowu i znowu. Bezlitosne strza艂y trafia艂y kolejne ma艂py i str膮ca艂y je w ciemn膮 przepa艣膰. Jednak z wie偶y wychodzili wci膮偶 nowi przeciwnicy.
Conan wystrzeli艂 ostatni膮 strza艂臋 i odrzuci艂 艂uk. Uni贸s艂 miecz i pobieg艂 na spotkanie pozosta艂ych dw贸ch ma艂p broni膮cych w膮skiego przej艣cia. Uchyli艂 si臋 przed pierwszym pchni臋ciem i ci膮艂 na odlew p艂ataj膮c cia艂o i ko艣ci. Pozosta艂a przy 偶yciu ma艂pa okaza艂a si臋 szybka. Conan mia艂 ledwie czas na wyszarpniecie z ofiary zbroczonego krwi膮 ostrza i sparowanie zdradliwego ciosu wymierzonego w jego g艂ow臋. Zachwia艂 si臋 pod si艂膮 pot臋偶nego uderzenia i upad艂 na kolana. Mimo woli spojrza艂 w przyprawiaj膮c膮 o zawr贸t g艂owy przepa艣膰, kt贸ra wabi艂a go do siebie. Z przera偶enia krew st臋偶a艂a mu w 偶y艂ach. T臋py umys艂 ma艂py zdo艂a艂 oceni膰 sytuacj臋 i stworzenie skoczy艂o, by zmie艣膰 Cymmerianina w bezdenn膮 otch艂a艅.
Conan, w dalszym ci膮gu na kolanach, wykona艂 zwodniczy cios i wyprowadzi艂 ci臋cie tak szybkie, 偶e ludzkie oko nie mog艂oby go uchwyci膰. Ostrze rozpru艂o brzuch przeciwnika. Ma艂pa znieruchomia艂a na chwil臋, zatoczy艂a si臋 i run臋艂a w mroczn膮 g艂臋bi臋. Jej wrzask d艂ugo odbija艂 si臋 od skalnych 艣cian. Zwinny jak kozica Conan chy偶o pokona艂 niebezpieczne przej艣cie i dotar艂 do otwartych wr贸t. Co艣 艣wisn臋艂o obok jego g艂owy. Odruchowo skoczy艂 w bok i b艂yskawicznie pchn膮艂 w odzian膮 w czer艅 posta膰, kt贸ra czai艂a si臋 za progiem. Po st艂umionym charkocie nast膮pi艂 brz臋k padaj膮cej na kamienie broni.
Conan pochyli艂 si臋, by spojrze膰 na le偶膮ce u swych st贸p cia艂o. Wysoki, wychudzony m臋偶czyzna o dziwnych rysach patrzy艂 na niego niewidz膮cymi oczami. Conan zauwa偶y艂, 偶e twarz nieboszczyka okrywa osobliwa maska z jakiej艣 p贸艂prze藕roczystej b艂ony. Cymmerianin zerwa艂 j膮 i obejrza艂 uwa偶nie. Nigdy dot膮d nie widzia艂 tak osobliwego materia艂u. Bez namys艂u zatkn膮艂 mask臋 za szarf臋 i wszed艂 w g艂膮b korytarza. By艂o pusto i cicho. Kamienna 艣ciana, gdy przy艂o偶y艂 do niej r臋k臋, okaza艂a si臋 wilgotna, a lepkie powietrze przypomina艂o zimn膮, porann膮 mg艂臋. Niespodziewanie korytarz zako艅czy艂 si臋 wielk膮 komnat膮 i Conan stan膮艂 oko w oko z obcymi.

Dziesi臋膰 czarno ubranych postaci o trupich twarzach sta艂o przed nim nieruchomo. W艣r贸d nich Cymmerianin dostrzeg艂 dwie kobiety, kt贸rych bezbarwne w艂osy okala艂y kredowobia艂e twarze. Ka偶da z postaci trzyma艂a zakrzywiony n贸偶 o z膮bkowanym ostrzu.
Za nimi, na udrapowanym czarnym materia艂em katafalku spoczywa艂o nagie cia艂o dziewczyny, w kt贸rej Conan rozpozna艂 Shany臋. Le偶a艂a nieruchomo, oczy mia艂a przykryte sinymi powiekami. Jedynie pe艂ne piersi wznosi艂y si臋 i opada艂y w rytm r贸wnego oddechu. Cymmerianin domy艣li艂 si臋, 偶e jest zemdlona albo 艣pi pod wp艂ywem narkotycznego wywaru.
Obserwuj膮c widmow膮 grup臋, mocniej chwyci艂 r臋koje艣膰 szabli. W ich smolistoczarnych oczach zap艂on臋艂a mieszanina nienawi艣ci i strachu.
Wysoki, 艂ysy m臋偶czyzna zacz膮艂 m贸wi膰. Chocia偶 jego g艂os zdawa艂 si臋 jedynie szeptem niesionym przez wiatr, brzmia艂 z czysto艣ci膮 dzwonu:
Co ci臋 tu przywiod艂o? Nie jeste艣 cz艂owiekiem g贸r ani Tura艅czykiem, chocia偶 nosisz tura艅ski str贸j.
Jestem Conan z Cymmerii. Ta dziewczyna jest moim je艅cem. Przyby艂em tutaj, by j膮 zabra膰.
Cymmeria? m臋偶czyzna wzruszy艂 ramionami. Chcesz zabra膰 dziewczyn臋? Nie 偶artuj! wymrucza艂 dziwny starzec.
Gdyby艣 wybra艂 si臋 kiedy艣 na P贸艂noc, wiedzia艂by艣, 偶e nie 偶artuj臋. Jeste艣my bitnym narodem. Z po艂ow膮 mojego plemienia przy boku, m贸g艂bym zosta膰 w艂adc膮 Turanu warkn膮艂 Conan.
艁偶esz! wysycza艂 stary m臋偶czyzna. Kraina p贸艂nocnych wichr贸w le偶y na skraju 艣wiata, a nad ni膮 rozci膮ga si臋 bezgwiezdna, wieczna noc. Ta dziewczyna jest nasza! Da naszej rasie 艣wie偶膮 krew, a z jej m艂odego 艂ona wyjd膮 silni synowie. Ty za艣, kt贸ry 艣mia艂e艣 wedrze膰 si臋 w krain臋 Ludzi ze Szczyt贸w, nape艂nisz 偶o艂膮dek naszego staro偶ytnego obro艅cy.
Je偶eli umr臋, to przede mn膮 wejdziesz do piek艂a warkn膮艂 Cymmerianin, wznosz膮c szabl臋.
W odpowiedzi pos臋pny starzec uderzy艂 w srebrny gong, kt贸rego d藕wi臋k odbi艂 si臋 upiornym echem. Dwaj m臋偶czy藕ni bez s艂owa podeszli do 艣ciany i zacz臋li j膮 odsuwa膰. Z powsta艂ego otworu, niczym bukiet lilii wykwit艂y g臋ste, bia艂e opary. Wij膮c si臋 leniwie pope艂z艂y ku 艣rodkowi komnaty.
Przedstawiciele staro偶ytnej rasy o czarnych oczach jednocze艣nie podnie艣li lewe r臋ce i przeci膮gn臋li nimi po twarzach. Zanim g臋stniej膮ce opary przes艂oni艂y pole widzenia, Conan spostrzeg艂, 偶e wszyscy przeciwnicy w艂o偶yli owe dziwne, p贸艂prze藕roczyste maski.
Ulegaj膮c nakazowi instynktu samozachowawczego, barbarzy艅ca wsun膮艂 r臋k臋 za szarf臋, wyszarpn膮艂 mask臋 i za艂o偶y艂 j膮, zanim lepka mg艂a skry艂a jego wrog贸w. Ku zdumieniu Conana maska przywar艂a do jego czo艂a, policzk贸w i ust i leg艂a lekko niczym paj臋czyna na samych oczach. Rozgl膮daj膮c si臋 po komnacie, stwierdzi艂, 偶e widzi wszystko wyra藕nie, jakby k艂臋by bia艂ego dymu nagle przesta艂y istnie膰. Jego przeciwnicy ruszyli przekonani, 偶e os艂ania ich sk艂臋biony tuman. Dw贸ch z nich by艂o ju偶 obok Conana. Zakrzywione ostrze za艣wista艂o we mgle
To by艂a istna masakra. Niedobitki pot臋偶nej niegdy艣 rasy nie mia艂y szans przeciwstawi膰 si臋 furii 偶膮dnego zemsty Cymmerianina. No偶e o z臋batych ostrzach b艂yska艂y bezsilnie, wytr膮cane w臋偶owymi ruchami szabli. Ka偶dy sztych barbarzy艅cy sprawia艂, 偶e odziana w czer艅 posta膰 osuwa艂a si臋 na ziemi臋. Jego surowy kodeks honorowy podszeptywa艂, by oszcz臋dzi膰 bia艂ow艂ose staruszki, ale gdy wied藕my rzuci艂y si臋 na niego w bezrozumnym szale, odp艂aci艂 ka偶dej ciosem za cios.
W ko艅cu Cymmerianin zosta艂 sam, a wok贸艂 niego le偶a艂o: dziesi臋膰 nieruchomych cia艂 i nadal nieprzytomna dziewczyna. Conan opar艂 si臋 na szabli i rozejrza艂 z satysfakcj膮. Wtem jedno z cia艂 poruszy艂o si臋 i unios艂o wychudzon膮 r臋k臋. Starzec, zebrawszy ostatnie resztki opuszczaj膮cego go 偶ycia, spojrza艂 na Cymmerianina z w艣ciek艂o艣ci膮, a z wykrzywionych b贸lem ust doby艂 si臋 szept:
Barbarzy艅ski psie! Zniszczy艂e艣 nasz膮 ras臋. Ale nie b臋dziesz d艂ugo cieszy膰 si臋 zwyci臋stwem. Odwieczny ogryzie mi臋so z twych 艣mierdz膮cych ko艣ci i wyssie szpik z ich wn臋trza. Daj mi si艂y, o Odwieczny
Zafascynowany Conan patrzy艂, jak chudy m臋偶czyzna z okropnym j臋kiem podnosi si臋 na kolana, jak walcz膮c z w艂asnym cia艂em czo艂ga si臋 do uchylonej 艣ciany i szponiast膮 d艂oni膮 艂apie jeden z uchwyt贸w. Mur z g艂uchym 艂oskotem, przypominaj膮cym huk gromu, otworzy艂 si臋 szerzej.
Conanowi w艂osy zje偶y艂y si臋 na karku, gdy ujrza艂 niezdarny kszta艂t przyczajony w s膮siedniej komorze. Olbrzymie cielsko wyposa偶one w liczne odn贸偶a przypomina艂o paj膮ka. Z osadzonych na s艂upkach szklistych oczu i rozdziawionej szcz臋ki emanowa艂o czyste z艂o, z kt贸rego 贸w stw贸r zrodzi艂 si臋 w mrocznych eonach poprzedzaj膮cych nastanie cz艂owieka.
Cymmerianin opanowa艂 przera偶enie, rzuci艂 si臋 do przodu i porwa艂 na r臋ce cia艂o Shanyi. Tymczasem zako艅czone szponem odn贸偶e gmera艂o przy wrotach, by poszerzy膰 otw贸r. Conan zarzuci艂 na rami臋 bezw艂adn膮 dziewczyn臋 i pomkn膮艂 d艂ugim korytarzem wiod膮cym do zewn臋trznej bramy. 艢ciga艂o go charcz膮ce posapywanie.
Nied艂ugo potem, gdy pokona艂 ju偶 przej艣cie nad przepa艣ci膮, Cymmerianin zaryzykowa艂 zerkni臋cie przez rami臋, potw贸r, biegn膮cy zwinnie na dziesi臋ciu pot臋偶nych nogach, dotar艂 w艂a艣nie do 艣rodka w膮skiej 艣cie偶ki. Zasapany barbarzy艅ca pobieg艂 pod g贸r臋 i w ko艅cu znalaz艂 si臋 mi臋dzy dwoma kurhanami. Ostro偶nie po艂o偶y艂 nieprzytomn膮 dziewczyn臋 u st贸p jednego z nich, po czym odwr贸ci艂 si臋, by stoczy膰 艣miertelny pojedynek.
Odpar艂 pierwszy atak potwora dzikim ci臋ciem w jedn膮 z paj臋czych ko艅czyn, ale szabla p臋k艂a na zrogowacia艂ej sk贸rze. Stw贸r w pierwszej chwili cofn膮艂 si臋, zaraz jednak ruszy艂 do przodu.
Conan desperacko rozejrza艂 si臋 szukaj膮c jakiej艣 broni. Jego oczy zatrzyma艂y si臋 na najbli偶szym kopcu kamieni. Napinaj膮c pot臋偶ne musku艂y, d藕wign膮艂 nad g艂ow臋 najwi臋kszy z nich i z ca艂ych si艂 cisn膮艂 nim w przedludzk膮 zjaw臋, kt贸ra by艂a ju偶 o krok od niego.
Dawno zapomniane czary, chroni膮ce groby zmar艂ych przed tysi膮cleciami tura艅skich wodz贸w, nie straci艂y swej mocy maj膮cej za zadanie odstrasza膰 potwora, kt贸ry mieszka艂 w tych g贸rach w czasach, gdy ludzie byli jeszcze w艂ochatymi ma艂pami. Z okropnym, 艣cinaj膮cym krew w 偶y艂ach skrzekiem na wp贸艂 sparali偶owane czarem straszyd艂o szarpn臋艂o si臋, pr贸buj膮c uwolni膰 si臋 od przygniataj膮cego je kamienia.
Conan porwa艂 nast臋pny g艂az i cisn膮艂 nim w potwora. Potem spu艣ci艂 kolejny, kt贸ry potoczy艂 si臋 w kierunku wierzgaj膮cego monstrum, i jeszcze jeden. Wtem podkopana u podstawy kamienna piramida osun臋艂a si臋 i run臋艂a pot臋偶n膮 lawin膮, zmiataj膮c wielonogiego potwora w przepa艣膰.
Conan dr偶膮c膮 z wysi艂ku r臋k膮 wytar艂 pot z czo艂a. Us艂ysza艂 za sob膮 szmer i obr贸ci艂 si臋 szybko. Oczy Shanyi by艂y otwarte, a jej oszo艂omione spojrzenie biega艂o doko艂a.
Gdzie jestem? Gdzie jest ten z艂y cz艂owiek o bia艂ej twarzy? Zadr偶a艂a. On chcia艂 rzuci膰 mnie na po偶arcie
Rozprawi艂em si臋 z tym gniazdem strupiesza艂ych bandyt贸w przerwa艂 jej szorstko Conan. Ich potwora wys艂a艂em z powrotem do otch艂ani, z kt贸rej wype艂z艂. Masz szcz臋艣cie, 偶e przyby艂em na czas, by uratowa膰 twoj膮 艣liczn膮 sk贸r臋.
Szmaragdowe oczy Shanyi zap艂on臋艂y z gniewu.
Sama mog艂abym ich przechytrzy膰. M贸j ojciec po艣pieszy艂by mi na ratunek.
Conan wzruszy艂 ramionami.
Nawet gdyby znalaz艂 drog臋 na szczyt, potw贸r zrobi艂by miazg臋 z jego wojownik贸w. Jedynie dzi臋ki szcz臋艣liwemu trafowi znalaz艂em bro艅, kt贸ra mog艂a zabi膰 tego przero艣ni臋tego karalucha. Teraz musimy rusza膰! Chcia艂bym dotrze膰 do Samary, nim minie siedem dni. A ty nadal jeste艣 mi potrzebna jako zak艂adniczka. Chod藕!
Shanya popatrzy艂a na gburowatego barbarzy艅c臋, kt贸rego pot臋偶na sylwetka rysowa艂a si臋 na tle nieba. Silne rami臋 pomog艂o jej wsta膰. Zielone oczy z艂agodnia艂y, usta rozchyli艂y si臋, a policzki pokry艂y rumie艅cem, gdy Shanya zda艂a sobie spraw臋 ze swej nago艣ci. Po chwili jednak podnios艂a dumnie j g艂ow臋 i rzek艂a:
P贸jd臋, Conanie, ale nie jako twoja zak艂adniczka, lecz tw贸j stra偶nik. Ty uratowa艂e艣 mi 偶ycie, wi臋c w zamian zapewni臋 ci bezpieczne przej艣cie przez kraj Khozgari.
Conan wyczu艂 w jej g艂osie ciep艂o, gdy doda艂a z nik艂ym u艣miechem:
To mo偶e by膰 ciekawe. Mo偶e naucz臋 si臋 czego艣 od barbarzy艅cy z P贸艂nocy przeci膮gn臋艂a kusz膮co swe szczup艂e cia艂o, zar贸偶owione przez zachodz膮ce s艂o艅ce i uj臋艂a jego wyci膮gni臋t膮 d艂o艅.
Conan popatrzy艂 na ni膮 z zadowoleniem.
Na Croma, by膰 mo偶e warta jeste艣 paru dni zmarnowanych w tych przekl臋tych g贸rach!

CIENIE W MROKU

Po s艂u偶bie w armiach r贸偶nych kraj贸w i po okresie piractwa z czarnymi korsarzami na wybrze偶u Kush, Conan prze偶ywa liczne przygody w murzy艅skich kr贸lestwach. Wracaj膮c na p贸艂noc, zaci膮ga si臋 jako 偶o艂nierz najpierw w Shem, a potem w ma艂ym hyborejskim kr贸lestwie Khoraja. Po wypadkach opisanych w "Czarnym Kolosie", kiedy to pokonuje armie straszliwego Natohka, martwego od dawna czarnoksi臋偶nika, o偶ywionego za pomoc膮 magii, Conan zostaje wodzem armii Khorai. W tym czasie ma prawie trzydzie艣ci lat. Ale sytuacja komplikuje si臋. Ksi臋偶niczka Yasmela, kt贸rej kochankiem chcia艂 zosta膰 Cymmerianin, jest zbyt zaj臋ta sprawami stanu, by mie膰 dla niego czas. Jej brat, kr贸l Khossus, zosta艂 zdradziecko pojmany i uwi臋ziony przez wrogiego w艂adc臋 Ophiru, przez co Khoraja znalaz艂a si臋 w niebezpiecze艅stwie

Na ulicy Czarnoksi臋偶nik贸w w shemickim mie艣cie Eruk adepci sztuk tajemnych chowali swoje przybory i zamykali kramy. Jasnowidze zawijali kryszta艂owe kule w jagni臋c膮 we艂n臋. Piromanci gasili p艂omienie, w kt贸rych widzieli swoje wizje. Czarnoksi臋偶nicy starannie 艣cierali pentagramy.
Astrolog Rhazes r贸wnie偶 zaj臋ty by艂 sk艂adaniem swego straganu z amuletami i horoskopami, gdy zbli偶y艂 si臋 do niego Shemita w karminowym kaftanie i bia艂ym turbanie.
Jeszcze nie zamykaj, przyjacielu Rhazesie! Ksi膮偶臋 pragnie, bym przed twoim wyjazdem do Khorai przyni贸s艂 mu twoj膮 ostatni膮 przepowiedni臋.
Rhazes, ogromny, gruby m臋偶czyzna, chrz膮kn膮艂 gniewnie, lecz szybko skry艂 swe prawdziwe uczucia za uprzejmym u艣miechem.
Zajd藕, zajd藕, wielce szanowny Dathanie. Czeg贸偶 偶yczy sobie jego wysoko艣膰 o tak p贸藕nej godzinie?
Chcia艂by wiedzie膰, co gwiazdy m贸wi膮 o losach s膮siednich w艂adc贸w i ich kr贸lestw.
Przynios艂e艣 nale偶n膮 op艂at臋 w srebrze?
Oczywi艣cie, dobry panie. Ksi膮偶臋 wielce ceni sobie twe przepowiednie i st膮d niech臋tnie ci臋 traci.
Skoro tak niech臋tnie, dlaczego nie uczyni艂 czego艣, by poskromi膰 zawi艣膰 moich eruckich konkurent贸w i pow艣ci膮gn膮膰 ich ataki wymierzone w m膮 skromn膮 osob臋? Ale jest ju偶 na to za p贸藕no. O 艣wicie opuszczam Eruk.
Czy nic nie sk艂oni ci臋 do zmiany zdania?
Nic, w Khorai bowiem czekaj膮 mnie wi臋ksze zyski od tych, jakie mog艂oby mi da膰 to ma艂e miasto
pa艅stwo.
Dathan zmarszczy艂 brwi.
Dziwne. Podr贸偶nicy m贸wi膮, 偶e Khoraja jest os艂abiona przez wojn臋 z Natohkiem, oby sma偶y艂 si臋 w piekle.
Rhazes zignorowa艂 te s艂owa.
Teraz porad藕my si臋 gwiazd. Prosz臋, siadaj.
Dathan opad艂 na krzes艂o. Rhazes postawi艂 przed nim szkatu艂臋 z br膮zu z wyci臋tymi szczelinami i tarczami wystaj膮cymi z pionowych 艣cian. Przez otwory mo偶na by艂o zobaczy膰 znajduj膮ce si臋 wewn膮trz liczne, mosi臋偶ne ko艂a.
Astrolog nastawi艂 kilka tarcz, po czym powoli, dwana艣cie razy przekr臋ci艂 srebrn膮 korbk臋 przymocowan膮 do stercz膮cego z boku trzpienia. Obserwowa艂 tarcze bacznie, p贸ki nie znieruchomia艂y. Wreszcie, nie spuszczaj膮c z nich oczu, przem贸wi艂:
Widz臋 z艂owieszcze zmiany. Gwiazda Mitry wkr贸tce zderzy si臋 ze wschodz膮c膮 gwiazd膮 Nergala. Tak, wielkie zmiany zajd膮 w Khorai. Widz臋 trzy osoby z kr贸lewskich rod贸w rz膮dz膮cych teraz albo w przesz艂o艣ci, albo w nadchodz膮cych czasach. Jedn膮 z nich jest pi臋kna kobieta z艂apana w sie膰 niby paj臋cz膮. Druga to m艂ody cz艂owiek otoczony murami z masywnego kamienia. Trzecia osoba to pot臋偶ny m臋偶czyzna, starszy ni偶 tamci, ale nadal m艂ody, o licznych i krwawych umiej臋tno艣ciach. Kobieta nak艂ania go, by przy艂膮czy艂 si臋 do niej w sieci, ale on niszczy j膮 ca艂kowicie. Tymczasem m艂odzieniec na pr贸偶no uderza pi臋艣ciami o kamienne 艣ciany. Wok贸艂 nich dziwne kszta艂ty poruszaj膮 si臋 po astralnej p艂aszczy藕nie. Czarownice je偶d偶膮 na ob艂okach w 艣wietle ksi臋偶yca, a duchy topielc贸w wyp艂ywaj膮 z cuchn膮cych bagien. Wielka D偶d偶ownica dr膮偶y tunele pod ziemi膮, szukaj膮c grob贸w kr贸l贸w Rhazes potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, wyrywaj膮c si臋 z transu. Powiedz tedy swemu panu, 偶e gwiazdy zapowiadaj膮 zmiany w Khorai i w Koth. Teraz wybacz mi. Musz臋 zako艅czy膰 przygotowania do podr贸偶y. 呕egnaj i niech twoje gwiazdy oka偶膮 si臋 pomy艣lne!

Przez korytarz kr贸lewskiego pa艂acu w Khorai, po marmurowej posadzce pod sklepieniami i kopu艂ami z lapis
lazuli, kroczy艂 Conan Cymmerianin. Dudni膮c obcasami i podzwaniaj膮c ostrogami dotar艂 do prywatnych apartament贸w Yasmeli ksi臋偶niczki regentki Khorai.
Vatessa! rykn膮艂. Gdzie twoja pani? Ciemnooka kobieta rozsun臋艂a draperie.
Panie Conanie rzek艂a ksi臋偶niczka przygotowuje si臋 na przyj臋cie pos艂a z Shumiru i nie mo偶e udzieli膰 ci audiencji.
Do diab艂a z pos艂em z Shumiru! Nie widzia艂em ksi臋偶niczki Yasmeli od ostatniego nowiu i ona doskonale o tym wie. Je艣li znajduje czas dla jakiego艣 wygadanego z艂odzieja koni z byle pa艅stwa miasta, to mo偶e znajdzie go r贸wnie偶 dla mnie!
Jakie艣 k艂opoty z armi膮?
Niewielkie. Wi臋kszo艣膰 wichrzycieli poleg艂a na prze艂臋czy Shamla. Teraz jedynie s艂ysz臋 zwykle w czasie pok贸j narzekania na niski 偶o艂d i nierych艂e awansy. Ale chc臋 zobaczy膰 si臋 z twoj膮 pani膮, na Croma!
Vatessa! rozleg艂 si臋 mi臋kki g艂os. Pozw贸l mu wej艣膰. Pose艂 mo偶e chwil臋 poczeka膰.
Conan wszed艂 do komnaty, w kt贸rej, przed lustrem, we; wspania艂ym kr贸lewskim stroju siedzia艂a ksi臋偶niczka Yasmela. Dwie pokoj贸wki pomaga艂y jej w przygotowaniach. Jedna barwi艂a r贸偶em jej mi臋kkie policzki, druga za艣 wpina艂a b艂yszcz膮cy diadem w czarne jak noc w艂osy.
Kiedy s艂u偶ki znikn臋艂y, ksi臋偶niczka wsta艂a i popatrzy艂a na wielkiego Cymmerianina. Conan wyci膮gn膮艂 ku niej krzepkie ramiona, ale Yasmela cofn臋艂a si臋 o krok unosz膮c r臋ce w obronnym ge艣cie.
Nie teraz, ukochany! wydysza艂a. Pognieciesz mi paradn膮 szat臋.
Przybory do krzesania ognia
Bogowie, kobieto! burkn膮艂 Conan. Kiedy偶 b臋d臋 mia艂 ci臋 dla siebie? Wiedz, 偶e wol臋 ci臋 tak膮, jak膮 jeste艣. Bez tych fata艂aszk贸w.
Drogi Conanie, powt贸rz臋 to, co ju偶 raz ci m贸wi艂am.
Bardzo ci臋 kocham, ale nale偶臋 do ludu Khorai. Moi wrogowie czekaj膮 jak s臋py, by wykorzysta膰 m贸j najmniejszy b艂膮d. To, na co powa偶yli艣my si臋 w ruinach 艣wi膮tyni, by艂o g艂upie. Gdybym odda艂a ci si臋 raz jeszcze, wie艣ci o tym by si臋 roznios艂y, wtedy tron m贸g艂by zadr偶e膰 w posadach. Co gorsza, mog艂abym powi膰 twoje dziecko. Poza tym, jestem tak zaj臋ta sprawami stanu, 偶e czuj臋 si臋 zbyt zm臋czona nawet na mi艂o艣膰.
W takim razie p贸jd藕 ze mn膮 przed oblicze najwy偶szego kap艂ana Ishtar i pozw贸l, by nas po艂膮czy艂.
Yasmela westchn臋艂a i potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
To niemo偶liwe, ukochany, dop贸ki jestem regentk膮. Gdyby m贸j brat by艂 wolny, mo偶na by co艣 wymy艣li膰, cho膰 ma艂偶e艅stwo z cudzoziemcem jest sprzeczne z naszym obyczajem.
Chodzi ci o to, 偶e gdybym uwolni艂 kr贸la Khossusa z loch贸w Moranthesa, on m贸g艂by znie艣膰 te b艂aze艅skie zakazy, kt贸re rz膮dz膮 twoim 偶yciem i trzymaj膮 mnie z daleka od ciebie?
Yasmela roz艂o偶y艂a r臋ce w bezradnym ge艣cie.
Bez w膮tpienia kr贸l uwolni艂by mnie od obowi膮zk贸w regentki. Ale czy pozwoli艂by na nasz zwi膮zek? Nie wiem. My艣l臋, 偶e potrafi艂abym go przekona膰.
A kr贸lestwo nie mo偶e zap艂aci膰 偶膮danego przez Moranthesa okupu? zapyta艂 Conan.
Nie. Przed wojn膮 z Natohkiem zebrali艣my 偶膮dan膮 sum臋, ale p贸藕niej Ophir podni贸s艂 cen臋, a nasz skarbiec 艣wieci pustkami. I teraz l臋kam si臋, 偶e Moranthes sprzeda mego brata kr贸lowi Koth. Ach, gdyby艣my mieli czarnoksi臋偶nika, kt贸ry potrafi艂by czarami wydosta膰 biednego Khossusa z jego celi! Lecz musz臋 ju偶 i艣膰, ukochany. Punktualno艣膰 zawsze by艂a grzeczno艣ci膮 kr贸l贸w, a ja musz臋 podtrzymywa膰 tradycj臋 swego domu Yasmela potrz膮sn臋艂a ma艂ym, srebrnym dzwonkiem i dwie pokoj贸wki wr贸ci艂y, by doko艅czy膰 przygotowania.
Conan sk艂oni艂 si臋 i ruszy艂 do wyj艣cia, lecz przy drzwiach przystan膮艂 jeszcze na chwil臋 i powiedzia艂:
Ksi臋偶niczko, twoje s艂owa podsun臋艂y mi pewien pomys艂.
Jaki, m贸j generale?
Powiem ci, gdy b臋dziesz mia艂a czas, by wys艂ucha膰. A teraz 偶egnam.

Kanclerz Taures odgarn膮艂 bia艂e w艂osy znad czo艂a pomarszczonego przez liczne lata trosk. Popatrzy艂 bacznie na Conana, kt贸ry siedzia艂 po drugiej stronie jego ozdobnego j biurka.
Pytasz mnie, co by si臋 sta艂o, gdyby Khossus umar艂? Wtedy Rada wybra艂aby jego nast臋pc臋. Skoro nie ma prawowitego dziedzica, prawdopodobnie w艂adczyni膮 zosta艂aby jego siostra. Ksi臋偶niczka Yasmela jest sumienna i cieszy si臋 mi艂o艣ci膮 ludu.
A gdyby utraci艂a honor? zapyta艂 Conan.
Sukcesja przesz艂aby na jej najbli偶szego krewnego, wuja Bardesa. Je艣li, m贸j drogi Conanie, my艣lisz o przej臋ciu korony dla siebie, to zapomnij o tym. My, Khorajowie, jeste艣my zamkni臋tym narodem. Nikt nie uzna艂by cudzoziemca na tronie. Nie chc臋 ci臋 obrazi膰. Po prostu stwierdzam fakt.
Conan ruchem d艂oni przerwa艂 usprawiedliwienia Taurusa.
Lubi臋 uczciwych ludzi. Ale co by by艂o, gdyby na tronie zasiad艂 jaki艣 g艂upiec?
Lepszy jeden g艂upiec, na kt贸rego wszyscy si臋 godz膮, ni偶 dwaj utalentowani ksi膮偶臋ta, kt贸rzy pustosz膮 kraj w walce o w艂adz臋. Ale chyba nie przyszed艂e艣 tutaj po to, by dyskutowa膰 o sukcesji, lecz aby przedstawi膰 jak膮艣 propozycj臋, nieprawda偶?
Pomy艣la艂em, 偶e gdybym dosta艂 si臋 potajemnie do Ophiru i uwolni艂 Khossusa, kr贸lestwo wielce by na tym zyska艂o, zgadza si臋?
Chocia偶 Taurus by艂 do艣wiadczonym m臋偶em stanu, szeroko otworzy艂 oczy.
Zdumiewaj膮ce, 偶e s艂ysz臋 to od ciebie! zawo艂a艂. Nie dalej jak par臋 dni temu pewien wr贸偶bita poruszy艂 ten sam temat. Gwiazdy przepowiadaj膮, m贸wi艂, 偶e Conan m贸g艂by pomy艣lnie podj膮膰 si臋 takiej misji. Nie m贸wi艂 nic o magii, wi臋c zlekcewa偶y艂em t臋 spraw臋. Ale by膰 mo偶e przedsi臋wzi臋cie to mog艂oby si臋 dobrze zako艅czy膰.
Co to by艂 za mag? zapyta艂 zdziwiony Conan.
Rhazes Korynthia艅czyk, niedawno przyby艂y z Eruk.
Nie znam go rzek艂 Conan. Co艣, co powiedzia艂a ksi臋偶niczka, podsun臋艂o mi pewien pomys艂.
Taurus popatrzy艂 przenikliwie na barbarzy艅skiego genera艂a. S艂ysza艂 pog艂oski o nami臋tno艣ci istniej膮cej pomi臋dzy Conanem a ksi臋偶niczk膮, ale uzna艂, 偶e lepiej nie wnika膰 w te sprawy. My艣l o zwi膮zku uwielbianej ksi臋偶niczki z nieokrzesanym barbarzy艅skim wojownikiem przyprawia艂a Taurusa o dreszcze. Jednak偶e, pomimo dumy wynikaj膮cej z w艂asnej pozycji i pochodzenia, pr贸bowa艂 nie 偶ywi膰 uprzedze艅 do zbawcy Khorai.
Uratowanie kr贸la mo偶e okaza膰 si臋 p艂onn膮 nadziej膮, a jednak musimy spr贸bowa膰 oznajmi艂 nie spuszczaj膮c oczu z Conana. Skoro nie mo偶emy zap艂aci膰 Moranthesowi 偶膮danego okupu, obawiam si臋, 偶e wyda on naszego m艂odego kr贸la Strabonusowi z Koth, kt贸ry zaproponowa艂 Ophirowi korzystny traktat. Gdy Kothyjczyk dostanie Khossusa w swoje szpony, b臋dzie go torturowa艂 dop贸ty, dop贸ki nie uzyska zrzeczenia si臋 tronu na swoj膮 korzy艣膰, co uczyni go w艂adc膮 naszego kraju. B臋dziemy walczy膰, z pewno艣ci膮, ale koniec b臋dzie gorzki.
Pokonali艣my armi臋 Natohka zauwa偶y艂 Conan.
Tak, dzi臋ki tobie. Ale wojsko Strabonusa w przeciwie艅stwie do hord Natohka jest dobrze wyszkolone i zdyscyplinowane.
A je艣li uwolni臋 kr贸la, jak膮 otrzymam nagrod臋?
Taurus u艣miechn膮艂 si臋 krzywo.
Zmierzasz prosto do celu, generale, prawda? A czy przypadkiem nie 艂udzisz si臋, 偶e nadal b臋dziesz cieszy艂 si臋 wzgl臋dami ksi臋偶niczki, gdy jej brat zasi膮dzie na tronie?
A je艣li tak? warkn膮艂 Conan.
Bez obrazy, bez obrazy. Ale czy偶 z艂oto nie by艂oby dla ciebie wystarczaj膮c膮 nagrod膮?
Nie. Je艣li mam zyska膰 szacunek twych wyperfumowanych pani膮tek, musz臋 domaga膰 si臋 czego艣 wi臋cej ni偶 pieni膮dze. Skoro jednak wspomnia艂e艣 o z艂ocie, zgodz臋 si臋 na po艂ow臋 sumy, kt贸r膮 ty zaproponowa艂e艣 Moranthesowi, zanim on podwy偶szy艂 cen臋 uwolnienia kr贸la.
Z kim艣 innym Taurus m贸g艂by si臋 targowa膰, lecz zna艂 spryt Conana wystarczaj膮co dobrze, by nie 艂udzi膰 si臋, 偶e m贸g艂by wygra膰 z nim pojedynek o cen臋. Nigdy nie mo偶na by艂o przewidzie膰 reakcji tego nieokie艂znanego barbarzy艅cy. Conan m贸g艂by rykn膮膰 艣miechem albo wpa艣膰 w gniew, wypa艣膰 za drzwi i opu艣ci膰 Khoraj臋 w potrzebie.
Dobrze powiedzia艂 Taurus. Przynajmniej pieni膮dze zostan膮 w kr贸lestwie. Spotkam si臋 z Rhazesem i zaplanujemy twoj膮 wypraw臋.
Dwa dni p贸藕niej Conan szed艂 przez wielki gabinet w stron臋 Yasmeli, Taurusa i jeszcze kogo艣 wielkiego, t臋giego m臋偶czyzny o sennym wyrazie twarzy, odzianego w lu藕ne szaty. Tu偶 za Conanem pod膮偶a艂 niski, chudy m臋偶czyzna w poszarpanym ubraniu.
B膮d藕 pozdrowiona, ksi臋偶niczko! zawo艂a艂 Conan. I ty, kanclerzu. Tobie r贸wnie偶 偶ycz臋 dobrego dnia, kimkolwiek jeste艣.
Taurus chrz膮kn膮艂.
Generale Conanie, przedstawiam ci mistrza Rhazesa z Limnae, wybitnego astrologa. A kim jest panicz, kt贸ry ci towarzyszy?
Conan wybuchn膮艂 艣miechem.
Wiedzcie, przyjaciele, 偶e to nie panicz, ale Fronto, najzr臋czniejszy z艂odziej w waszym kr贸lestwie. Minionej nocy, gdy wszyscy uczciwi poddani spali, znalaz艂em go w pewnej cuchn膮cej spelunce.
Fronto sk艂oni艂 si臋 g艂臋boko, podczas gdy Taurus usilnie stara艂 si臋 zd艂awi膰 uczucie niech臋ci.
Z艂odziej? powt贸rzy艂 kanclerz. A po co ci taki?
Sam niegdy艣 by艂em z艂odziejem, tedy znam nieco z艂odziejskie sposoby rzek艂 spokojnie Conan. Jednak偶e gdy para艂em si臋 tym rzemios艂em, nigdy nie nauczy艂em si臋 sztuki otwierania zamk贸w. Moje palce s膮 zbyt wielkie i niezdarne. Tymczasem do naszych cel贸w mo偶emy potrzebowa膰 w艂amywacza, a nie ma nikogo zr臋czniejszego od Fronta. Potwierdzili to wszyscy znani mi z艂odzieje.
Masz wielce zdumiewaj膮ce znajomo艣ci powiedzia艂 sucho Taurus. Ale czy naprawd臋 chcesz zawierzy膰 komu艣 takiemu?
Conan wyszczerzy艂 z臋by w szerokim u艣miechu.
Fronto ma w艂asne powody, by nam pom贸c. Powiedz im, Fronto.
Z艂odziej odezwa艂 si臋 po raz pierwszy. M贸wi艂 z mi臋kkim ophirskim akcentem:
Wiedzcie, szlachetni panowie i pani, 偶e mam w艂asny rachunek do wyr贸wnania z kr贸lem Ophiru Moranthesem. Nie jestem szlachcicem, ale mimo to mam powody, by by膰 dumnym ze swego pochodzenia. Jestem jedynym synem Hermiona, w swoim czasie najs艂awniejszego architekta Ophiru.
Kilka lat temu, kiedy Moranthes, wtedy jeszcze podrostek, zasiad艂 na tronie, zapragn膮艂 wznie艣膰 nowy, wi臋kszy pa艂ac w Ianthe. Do tego zadania wynaj膮艂 mego ojca. Kr贸l za偶膮da艂, by z wn臋trza pa艂acu poza mury miasta wychodzi艂o tajemne przej艣cie, na wypadek, gdyby powstanie ludno艣ci lub zdobycie stolicy przez wrog贸w zmusi艂o go do ucieczki.
Po uko艅czeniu budowy kr贸l rozkaza艂 zabi膰 budowniczych tajnego przej艣cia, by nikt nie m贸g艂 zdradzi膰 sekretu. Mojego ojca nie zabito. Lito艣ciwy Moranthes kaza艂 go jedynie o艣lepi膰, wyrwa膰 mu j臋zyk i obci膮膰 obie d艂onie.
M贸j ojciec zaledwie o miesi膮c prze偶y艂 贸w akt 艂aski. Zanim jednak go okaleczono, przeczuwaj膮c nieszcz臋艣cie, zdradzi艂 mi tajemnic臋 tunelu, kt贸rym mog臋 wprowadzi膰 genera艂a Conana do pa艂acu. Przej艣cie wiedzie do loch贸w, a ja potrafi臋 otworzy膰 ka偶de drzwi, wobec tego mo偶emy zaryzykowa膰 uwolnienie kr贸la.
A co, m贸j dobry z艂odzieju, chcia艂by艣 za swoje us艂ugi? zapyta艂 Taurus.
Opr贸cz mo偶liwo艣ci pomsty chcia艂bym dosta膰 niewielk膮 pensj臋. Tak膮, jak膮 Khoraja p艂aci swym starym 偶o艂nierzom.
Dostaniesz j膮 obieca艂 kanclerz.
Conan obrzuci艂 astrologa przelotnym spojrzeniem i zapyta艂:
A jaki jest tw贸j udzia艂, mistrzu Rhazesie?
Oferuj臋 pomoc w twojej wyprawie, generale. Dzi臋ki memu astronomicznemu abakusowi powiedzia艂, wskazuj膮c trzyman膮 pod pach膮 szkatu艂臋 z br膮zu z wystaj膮cymi tarczami i k贸艂kami mog臋 odczyta膰 z gwiazd por臋 najlepsz膮 na ka偶dy krok twojej podr贸偶y.
Rhazes pochyli艂 si臋, pokr臋ci艂 srebrn膮 korbk膮. Przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 tarczom, po czym rzek艂:
C贸偶 za szcz臋艣liwy zbieg okoliczno艣ci! Najlepszy w ci膮gu dw贸ch miesi臋cy czas na wyruszenie w drog臋 przypada w dniu jutrzejszym. I poza tym, chocia偶 nie jestem czarnoksi臋偶nikiem, znam jedn膮 czy dwie magiczne sztuczki, kt贸re b臋d膮 mog艂y ci pom贸c.
Przez wiele lat dawa艂em sobie rad臋 bez pomocy magicznych sztuczek i nie widz臋 powodu, by ucieka膰 si臋 do nich obecnie warkn膮艂 Conan.
Ponadto ci膮gn膮艂 dobrotliwie Rhazes ignoruj膮c s艂owa Conana znam dobrze Koth i m贸wi臋 kothyjskim bez obcego akcentu. Skoro mamy przeci膮膰 to rozleg艂e kr贸lestwo w drodze do Ophiru
Do diab艂a z tym! uci膮艂 Conan. Strabonus by艂by szcz臋艣liwy, mog膮c dosta膰 nas w swoje r臋ce. Pojedziemy wzd艂u偶 granic Koth, przez Shem i Argos
Rhazes ma racj臋 przerwa艂 Taurus. Czas odgrywa du偶膮 rol臋, a trasa, kt贸r膮 proponujesz, zabra艂aby go bardzo wiele.
Yasmela popar艂a kanclerza i upiera艂a si臋 przy jego zdaniu, dop贸ki Conan nie zgodzi艂 si臋 obra膰 kr贸tszej trasy i przyj膮膰 Korynthia艅czyka na trzeciego cz艂onka wyprawy. Potem kanclerz powiedzia艂:
Potrzebujesz ponadto osobistych stra偶nik贸w, s艂u偶膮cych do prac obozowych i niesienia twoich baga偶y.
Nie! rykn膮艂 Conan, uderzaj膮c pi臋艣ci膮 w st贸艂. Ka偶dy dodatkowy cz艂owiek oznacza jedn膮 wi臋cej par臋 oczu do patrzenia, uszu do s艂uchania i dodatkowy j臋zyk do wypaplania naszych sekret贸w. Obozowa艂em w wielu krajach, w czasie pi臋knej i pod艂ej pogody. Fronto r贸wnie偶 zna t臋 gorsz膮 stron臋 偶ycia. Je艣li Mistrz Rhazes nie 偶yczy sobie dzieli膰 tych drobnych niewyg贸d, niech lepiej zostanie w Khorai.
To nie do pomy艣lenia, generale zagdaka艂 Taurus 偶eby cz艂owiek twojej rangi wyprawia艂 si臋 w drog臋 cho膰by bez pacho艂ka do czyszczenia but贸w.
Wcze艣niej sam o siebie dba艂em, wi臋c teraz r贸wnie偶 nie stanie mi si臋 krzywda. W tego rodzaju wyprawach ten podr贸偶uje szybciej, kto podr贸偶uje sam!
Gruby astrolog westchn膮艂.
P贸jd臋 nawet pieszo, je艣li trzeba, ale nie pro艣cie, bym r膮ba艂 drewno na opa艂.
W takim razie, dobrze Conan wsta艂. Kanclerzu, daj Frontowi glejt, by w drodze powrotnej z pa艂acu stra偶e nie wzi臋艂y go za jakiego艣 w艂贸cz臋g臋 i nie zaku艂y w 偶elaza. Rzuci艂 z艂odziejowi z艂ot膮 monet臋. Ten z艂apa艂 j膮 w lot. Fronto, kup sobie jakie艣 ubranie, przyzwoite, ale nie jaskrawe. W porze kolacji czekaj na mnie w oficerskich kwaterach. Ksi臋偶niczko, pozw贸l, odprowadz臋 ci臋 do twoich komnat.
Kiedy dotarli do komnaty Yasmeli, Conan wymrucza艂:
Czy mog臋 przyj艣膰 do ciebie tej nocy?
Ja Nie wiem To niebezpieczne.
To mo偶e by膰 nasz ostatni raz, wiesz o tym.
Och, musisz by膰 pod艂ym cz艂owiekiem, skoro tak mnie dr臋czysz! Dobrze westchn臋艂a ode艣l臋 s艂u偶ebne przed zmian膮 stra偶y

Trzech je藕d藕c贸w, wiod膮cych jucznego mu艂a, sun臋艂o 艂agodnym zboczem w kierunku p贸艂nocnego grzbietu Kothyjskiego Urwiska. Od czasu do czasu podr贸偶nicy mijali innych podr贸偶nych; pieszego handlarza z koszem na plecach, wie艣niaka na wozie ci膮gni臋tym przez ci臋偶ko st膮paj膮ce wo艂y, karawan臋 wielb艂膮d贸w prowadzon膮 przez Shemit贸w w pasiastych strojach i khorajskiego arystokrat臋 w karecie, za kt贸r膮 galopowa艂a jego dru偶yna.
W ko艅cu znale藕li si臋 u st贸p urwiska. Z daleka wygl膮da艂o ono na lit膮, kamienn膮 艣cian臋, jednak gdy si臋 zbli偶yli, okaza艂o si臋, 偶e jest ona poci臋ta 偶lebami i w膮skimi w膮wozami.
Droga prowadzi艂a na jedn膮 z prze艂臋czy i gdy w臋drowcy prowadzili swoje konie w g贸r臋 kr臋tej 艣cie偶ki, skalna 艣ciana przys艂oni艂a zachodz膮ce s艂o艅ce. Kiedy trzej podr贸偶ni dotarli na szczyt urwiska, s艂o艅ce ju偶 zasz艂o.
Na tle zachodniego nieba rysowa艂y si臋 G贸ry Kothyjskie, kt贸rych zaokr膮glone sylwetki przypomina艂y piersi olbrzymki. Z tej odleg艂o艣ci Conan zdo艂a艂 rozpozna膰 szczyt G贸ry Khrosha. Wisz膮cy nad ni膮 pi贸ropusz dymu zabarwia艂 艣wietlist膮 purpur膮 偶ar ogni wrz膮cych w kraterze.
Raptem ziemia zadr偶a艂a i przed ma艂膮 kawalkad膮 pojawi艂 si臋 oddzia艂 je藕d藕c贸w z herbem Koth he艂mem Ishtar, wyszytym na p艂aszczach z艂ot膮 nici膮. Podr贸偶ni dotarli do granicy.
Generale, pozw贸l mi to za艂atwi膰 zaproponowa艂 Rhazes Conanowi. Oty艂y magik podjecha艂 powoli do dow贸dcy stra偶y granicznej. Pochyli艂 si臋 w siodle ku oficerowi i zacz膮艂 rozmawia膰 z nim p艂ynnym kothyjskim, od czasu do czasu wskazuj膮c na swoich towarzyszy. Surow膮 twarz oficera rozja艣ni艂 u艣miech. Po chwili 偶o艂nierz wybuchn膮艂 rubasznym 艣miechem i z uciechy uderzy艂 si臋 d艂oni膮 w udo. Odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 Conana i Fronta i strzeli艂 palcami.
Ruszajcie!
Kiedy posterunek graniczny zmala艂 w oddali, Conan nie wytrzyma艂:
Co powiedzia艂e艣 tej kanalii, Rhazes?
Astrolog u艣miechn膮艂 si臋 dobrotliwie.
Powiedzia艂em, 偶e jeste艣my w drodze do Asgulan i 偶e s艂yszeli艣my plotki o wojnie wzd艂u偶 zachodnich prowincji Shem.
Dobrze, ale co powiedzia艂e艣, 偶e tak si臋 艣mia艂?
Aha, powiedzia艂em, 偶e Fronto jest moim synem i 偶e udajemy si臋 odm贸wi膰 modlitwy w 艣wi膮tyni Derketo, by pomog艂a mu sp艂odzi膰 syna. Powiedzia艂em, 偶e cierpi na hmm pewn膮 niemoc cielesn膮.
Ty przebieg艂y b臋karcie! krzykn膮艂 Conan krztusz膮c si臋 ze 艣miechu, podczas gdy Fronto spogl膮da艂 na nich spode 艂ba.

Ksi臋偶yc stan膮艂 w pe艂ni, potem skurczy艂 si臋 do ma艂ego sierpu, gdy mozolnie przemierzali niesko艅czone r贸wniny Koth, gdzie pasterze na koniach pilnowali d艂ugorogiego byd艂a. Potem jechali skrajem nieu偶ytk贸w centralnego Koth, gdzie strumienie wp艂ywa艂y do jeziora tak s艂onego, 偶e naoko艂o ros艂o tylko kilka poskr臋canych krzak贸w. Jaki艣 czas p贸藕niej dotarli do bardziej urodzajnej okolicy i zatrzymali si臋 na odpoczynek.
Conan spojrza艂 na swoich towarzyszy. Martwi艂 go Fronto. Niski z艂odziej by艂 ch臋tnym i zr臋cznym pomocnikiem, ale burcza艂 bez ko艅ca na temat swoich osobistych niedoli i uraz贸w.
Je偶eli bogowie zechc膮 da膰 mi szans臋 powiedzia艂 zabij臋 tego 艂otra Moranthesa, nawet gdyby p贸藕niej mieli mnie sma偶y膰 w oleju.
Nie winie ci臋 rzek艂 Conan. Zemsta jest s艂odka i mnie tak偶e cieszy, lecz by do艣wiadczy膰 jej s艂odyczy, trzeba prze偶y膰. Pami臋taj jednak, 偶e przybyli艣my tu nie po to, by zabi膰 Moranthesa, aczkolwiek na to zas艂u偶y艂, ale wydoby膰 Khossusa z wi臋zienia. P贸藕niej, je偶eli b臋dziesz chcia艂 wr贸ci膰, by podkra艣膰 si臋 do kr贸la, to twoja sprawa.
Ale Fronto nadal mrucza艂, zagryzaj膮c wargi i wy艂amuj膮c palce. Zupe艂nie nie potrafi艂 poradzi膰 sobie z uczuciami, kt贸re nim targa艂y.
Rhazes by艂 inny. Astrolog nie przyk艂ada艂 si臋 do 偶adnych obowi膮zk贸w, dop贸ki Conan go do tego nie przymusi艂, ale by艂 tak niezr臋czny, 偶e nawet gdy chcia艂, s艂u偶y艂 niewielk膮 pomoc膮. Zawsze w dobrym nastroju, bawi艂 swoich towarzyszy opowiadaniem starodawnych mit贸w i uczonymi wywodami.
Ponadto astrolog zawsze znajdowa艂 spos贸b, by unikn膮膰 odpowiedzi na osobiste pytania. Niezmiennie wy艣lizgiwa艂 si臋 niczym w膮偶 spod opadaj膮cej stopy. Conan odczuwa艂 do niego niejasny brak zaufania, niemniej nie m贸g艂 znale藕膰 nic, co jednoznacznie 艣wiadczy艂oby przeciwko Rhazesowi.
Kiedy rozbili obozowisko w lesie o dzie艅 drogi na wsch贸d od Khorshemish, astrolog powiedzia艂:
Musz臋 u艂o偶y膰 nasz horoskop, by upewni膰 si臋, czy w stolicy Koth nie czeka nas niebezpiecze艅stwo.
Z wielkiej, sk贸rzanej sakwy wyj膮艂 sw贸j osobliwy przyrz膮d. Przyjrza艂 si臋 gwiazdom, zerkaj膮c przez ga艂臋zie otaczaj膮cych drzew, a nast臋pnie pokr臋ci艂 korbk膮 i w migoc膮cym 艣wietle ogniska popatrzy艂 na tarcze. Wreszcie powiedzia艂:
Istotnie, w Khorshemish czeka nas niebezpiecze艅stwo. Najlepiej b臋dzie, je偶eli bocznymi traktami okr膮偶ymy miasto. Znam drog臋. Astrolog zerkn膮艂 na sw贸j instrument marszcz膮c brwi, nast臋pnie poczyni艂 kilka poprawek i m贸wi艂 dalej: To dziwne, ale pewne znaki wskazuj膮 na istnienie innego niebezpiecze艅stwa i to nied艂ugo.
Jakiego rodzaju? zapyta艂 Conan.
Tego nie potrafi臋 powiedzie膰, ale musimy si臋 strzec Rhazes ostro偶nie wsun膮艂 przyrz膮d z powrotem do sakwy. Pogmera艂 w niej jeszcze chwil臋 i wyj膮艂 kawa艂ek liny. Poka偶臋 wam sztuczk臋 magiczn膮, kt贸rej nauczy艂em si臋 od czarnoksi臋偶nika w Zamorze. Widzicie? Z艂apcie j膮!
Rzuci艂 lin臋 Conanowi, kt贸ry b艂yskawicznie wyci膮gn膮艂 r臋k臋. I r贸wnie szybko, z przekle艅stwem na ustach odrzuci艂 sznur od siebie, ten bowiem w locie przemieni艂 si臋 w wij膮cego w臋偶a. Gad upad艂 na ziemi臋, zn贸w zmieniaj膮c si臋 w zwyk艂y kawa艂ek liny.
Niech diabli wezm膮 twoj膮 sk贸r臋, Rhazesie! warkn膮艂 Conan z na wp贸艂 dobytym mieczem. Chcesz mnie zamordowa膰?
Astrolog zachichota艂 zwijaj膮c lin臋.
To tylko iluzja, m贸j drogi generale. Ta rzecz nigdy nie by艂a niczym wi臋cej, jak kawa艂kiem sznura. A gdyby naprawd臋 by艂 to w膮偶, jak widzieli艣cie, to w膮偶 nieszkodliwy.
Dla mnie w膮偶 zawsze jest w臋偶em mrukn膮艂 Conan, siadaj膮c przy ogniu. Zapisz na rachunek swego szcz臋艣cia to, 偶e g艂owa nadal wie艅czy twoj膮 szyj臋.
Rhazes z kamienn膮 twarz膮 schowa艂 lin臋 do sakwy i powiedzia艂:
Ostrzegam was, 偶eby艣cie nie grzebali w tym worku. Niekt贸re z zawartych w nim rzeczy nie s膮 tak nieszkodliwe. Ta szkatu艂ka, na przyk艂ad.
Wyci膮gn膮艂 ma艂膮, pokryt膮 reliefami miedzian膮 skrzyneczk臋, nieco mniejsz膮 od swego przyrz膮du do liczenia, po czym z powrotem wsun膮艂 j膮 do worka.
Fronto u艣miechn膮艂 si臋 psotnie.
Wi臋c okazuje si臋, 偶e s艂awny genera艂 Conan czego艣 si臋 boi! zachichota艂.
Poczekajmy warkn膮艂 Conan. Kiedy ujrzymy wie偶e Ianthe, wtedy zobaczymy, kto si臋 boi
Nie rusza膰 si臋! przerwa艂 chrapliwy okrzyk. S艂owa wypowiedziano po kothyjsku. Mierzy w was tuzin napi臋tych 艂uk贸w.
Cymmerianin zwr贸ci艂 wzrok na cz艂owieka, kt贸ry wysun膮艂 si臋 z cienia. By艂 to chudzielec w wystrz臋pionym odzieniu, z 艂atk膮 na jednym oku. Ruch w zaro艣lach wskazywa艂 na obecno艣膰 innych.
Kim jeste艣? zgrzytn膮艂 z臋bami Conan.
Biednym jegomo艣ciem, kt贸ry zbiera podatki ze swych w艂o艣ci, to znaczy tego lasu odpar艂 chudzielec, po czym zawo艂a艂 do swoich ludzi: Chod藕cie bli偶ej, ch艂opcy. Dajcie im obejrze膰 czubki swoich strza艂.
W zb贸jeckiej bandzie by艂o tylko siedmiu 艂ucznik贸w, ale to wystarczy艂o, by skutecznie sterroryzowa膰 trzech podr贸偶nych.
Conan ugi膮艂 kolana, przygotowuj膮c si臋 do szybkiego zerwania si臋 na nogi. Gdyby by艂 sam, zaatakowa艂by natychmiast, pok艂adaj膮c wiar臋 w kolczudze, kt贸r膮 mia艂 pod tunik膮. Zawaha艂 si臋 jednak, zrozumia艂 bowiem, 偶e jego towarzysze z pewno艣ci膮 by zgin臋li.
Ach! zawo艂a艂 przyw贸dca zb贸jc贸w, schylaj膮c si臋 nad sk贸rzan膮 sakw膮 Rhazesa. Co my tu mamy? Wetkn膮艂 r臋k臋 do 艣rodka i wyj膮艂 miedzian膮 szkatu艂k臋. Z艂oto? Za lekka! Bi偶uteria? Mo偶e. Zobaczymy
Ostrzegam, nie otwieraj jej powiedzia艂 Rhazes.
Jednooki parskn膮艂 艣miechem, pogmera艂 przy zamku i podni贸s艂 wieko.
Co jest?! zawo艂a艂. Jest pusta pe艂na dymu
Przyw贸dca wrzasn膮艂 przenikliwie i odrzuci艂 skrzyneczk臋. Wydoby艂o si臋 z niej co艣, co w 艣wietle ognia wygl膮da艂o jak ob艂ok czarnego dymu. Chmura jak 偶ywa istota szczelnie otuli艂a jednookiego opryszka, kt贸ry zacz膮艂 t艂uc r臋kami po ubraniu, jakby chcia艂 zdusi膰 spowijaj膮ce go p艂omienie. Ta艅cz膮c dziko, zawy艂 rozpaczliwie. Rhazes siedzia艂 bez ruchu, mrucz膮c co艣 do siebie.
Z le偶膮cej w trawie szkatu艂ki wyp艂yn臋艂a kolejna chmura 偶ywego dymu, a po niej jeszcze jedna. Bezpostaciowe istoty falowa艂y w powietrzu niczym bezkszta艂tne stwory p艂ywaj膮ce w g艂臋binach oceanu. Nast臋pna chmura przyczepi艂a si臋 do drugiego rozb贸jnika, kt贸ry r贸wnie偶 zacz膮艂 skaka膰 i wrzeszcze膰.
Pozostali wypu艣cili strza艂y w atramentowe ob艂oki, kt贸re nadal wyp艂ywa艂y z miedzianej szkatu艂ki, ale pociski nie napotka艂y 偶adnego oporu. Herszt i oblepiony przez chmur臋 rozb贸jnik przestali si臋 wi膰 i znieruchomieli. Ich towarzysze b艂yskawicznie znikn臋li z kr臋gu 艣wiat艂a. Stopniowo trzask deptanego chrustu i krzyki przera偶enia 艣cich艂y w lesie.
Rhazes wyprostowa艂 si臋 i podni贸s艂 szkatu艂k臋. Nie zamykaj膮c jej, podni贸s艂 g艂os i zaintonowa艂 dziwn膮 pie艣艅, a chmury dymu jedna po drugiej podp艂yn臋艂y ku niemu i wsun臋艂y si臋 do puzderka.
W ko艅cu Rhazes zatrzasn膮艂 wieczko i przekr臋ci艂 zatrzask.
Nie mo偶e powiedzie膰, 偶e go nie ostrzega艂em rzek艂 z u艣miechem. Albo raczej powinienem powiedzie膰, 偶e jego duch nie mo偶e mnie oskar偶a膰.
Jeste艣 wi臋kszym czarnoksi臋偶nikiem, ni偶 si臋 wydaje warkn膮艂 Conan. Czym by艂y te zjawy?
Duchami uwi臋zionymi przez pot臋偶ny czar w tej materialnej p艂aszczy藕nie. W ciemno艣ci s膮 mi pos艂uszne, ale nie znosz膮 艣wiat艂a dziennego. Wygra艂em t臋 szkatu艂k臋 w ko艣ci od pewnego maga z Luxuru w Stygii astrolog wzruszy艂 ramionami. Gwiazdy przepowiedzia艂y mi wtedy, 偶e wygram t臋 gr臋.
To wygl膮da mi na oszustwo.
Ach, ale偶 on te偶 pr贸bowa艂 mnie oszuka膰, rzucaj膮c czar na ko艣ci.
C贸偶, zatem gra by艂a uczciwa. Przegra艂em wi臋cej z艂ota i srebra, ni偶 wi臋kszo艣膰 ludzi widzia艂a w ci膮gu ca艂ego 偶ycia, ale Mitra uchroni艂 mnie przed gr膮, w kt贸rej nie mia艂bym 偶adnych szans! Conan z zadum膮 przegarn膮艂 popi贸艂 w ognisku. Twoje po偶eraj膮ce ludzi chmury uratowa艂y nasz dobytek i by膰 mo偶e nasze karki. Ale gdybym nie przys艂uchiwa艂 si臋 twojej paplaninie, na pewno us艂ysza艂bym zbli偶aj膮cych si臋 bandyt贸w i nie da艂bym si臋 zaskoczy膰 niby nowo narodzone jagni臋. Teraz przesta艅cie gada膰 i 艣pijcie. Pierwszy b臋d臋 czuwa艂.

Nast臋pnego dnia Rhazes poprowadzi艂 swych towarzyszy rzadko u偶ywanymi drogami wok贸艂 Khorshemish i zn贸w znale藕li si臋 na g艂贸wnym trakcie do Ophiru.
W miar臋 jak kolejne mile zostawa艂y za ich plecami, Conan stawa艂 si臋 coraz bardziej niespokojny. Nie niepokoi艂a go perspektywa w艂amania si臋 do pa艂acu kr贸la Moranthesa. Prze偶y艂 ju偶 wiele podobnych przyg贸d. Nie obawia艂 si臋 r贸wnie偶 tortur, a 艣mier膰 by艂a jego wiern膮 towarzyszk膮 od tak dawna, 偶e nie zwraca艂 na ni膮 wi臋kszej uwagi ni偶 na much臋.
Wreszcie odkry艂 藕r贸d艂o swego niepokoju. Ich podr贸偶 jak na razie przebiega艂a bez k艂opot贸w! Ilekro膰 byli zatrzymywani przez oddzia艂y stra偶y na drogach, Rhazes radzi艂 sobie z nimi r贸wnie zr臋cznie, jak z 偶o艂nierzami na granicy, i nikt nie pr贸bowa艂 ich zatrzyma膰. Nie grozi艂o im 偶adne magiczne niebezpiecze艅stwo, 偶adna desperacka walka, 偶aden bezlitosny po艣cig Conan u艣miechn膮艂 si臋 ironicznie. By艂 tak przyzwyczajony do niebezpiecze艅stw, 偶e ich brak przyprawia艂 go o niepok贸j.
Wreszcie na horyzoncie zobaczyli Ianthe, le偶膮ce po obu stronach Rzeki Czerwonej. Przelotny deszcz sp艂uka艂 kurz z powietrza sprawiaj膮c, ze sta艂o si臋 ono bardziej przezroczyste i zachodz膮ce s艂o艅ce roziskrzy艂o si臋 na miedzianych i z艂otych kopu艂ach wie艅cz膮cych miejskie wie偶e. Ponad mury wygl膮da艂y kryte czerwon膮 dach贸wk膮 dachy najwy偶szych dom贸w.
Fronto 艣ci膮gn膮艂 cugle.
Je艣li przeb臋dziemy rzek臋 po p艂ywaj膮cym mo艣cie, to potem b臋dziemy zmuszeni wej艣膰 do miasta, a to do艣膰 ryzykowny plan. Lepiej 偶eby艣my pojechali p贸艂 mili w g贸r臋 rzeki, do najbli偶szego brodu, i obeszli Ianthe.
Czy wej艣cie do tunelu znajduje si臋 po p贸艂nocnej stronie miasta? zapyta艂 Conan.
Tak, generale.
Zatem pojedziemy w g贸r臋 rzeki.
Rhazes spojrza艂 uwa偶nie na Fronta.
Czy dotrzemy do tunelu przed p贸艂noc膮?
Jestem tego pewien.
Astrolog pokiwa艂 g艂ow膮.

Ksi臋偶yc, gruby sierp, bliski pierwszej kwadry, miga艂 blado mi臋dzy drzewami, gdy trzej m臋偶czy藕ni zsiedli z koni w gaju na p贸艂nocny wsch贸d od Ianthe. O strza艂 z 艂uku wznosi艂y si臋 czarne na tle usianego gwiazdami nieba blanki mur贸w. Conan zdj膮艂 z siod艂a worek z pochodniami d艂ugimi sosnowymi szczapami, kt贸rych ko艅ce owini臋te by艂y szmatami nas膮czonymi t艂uszczem.
Zosta艅 z ko艅mi, Rhazesie mrukn膮艂. Fronto i ja wejdziemy do tunelu.
Och, nie, generale! sprzeciwi艂 si臋 astrolog. P贸jd臋 z wami. Sp臋tane zwierz臋ta b臋d膮 bezpieczne. I mo偶e przed uwolnieniem Khossusa przyda si臋 wam m贸j worek z magicznymi sztuczkami.
On ma racj臋, generale popar艂 go Fronto.
Jest za stary i za gruby na takie wyczyny rzek艂 Conan.
Jestem zwinniejszy, ni偶 my艣lisz odpar艂 Rhazes. Co wi臋cej, gwiazdy m贸wi膮, 偶e b臋dziesz potrzebowa艂 dzi艣 mojej pomocy.
Dobrze warkn膮艂 Conan. By艂 podejrzliwy, ale jego w膮tpliwo艣ci skutecznie gasi艂y trafne przepowiednie Rhazesa odno艣nie takich spraw jak pogoda czy wygody czekaj膮ce ich w przydro偶nych ober偶ach. Je偶eli jednak b臋dziesz wl贸k艂 si臋 w tyle i Ophiryjczycy pojmaj膮 ci臋, nie spodziewaj si臋, 偶e wr贸c臋 ci na ratunek!
Jestem przygotowany na ryzyko zapewni艂 Rhazes.
Zatem w drog臋! sykn膮艂 zniecierpliwiony Fronto. Nie mog臋 si臋 doczeka膰, by wbi膰 sztylet w brzuch jednego z 艂otr贸w Moranthesa!
Nie d藕gaj no偶em dla zwyk艂ej przyjemno艣ci! zmitygowa艂 go Conan. 呕adna przyjemno艣膰 polowa膰 w lesie, w kt贸rym a偶 roi si臋 od zwierzyny. Idziemy.
Z艂odziej, mrucz膮c co艣 pod nosem, poprowadzi艂 swoich towarzyszy przez gaj do k臋py krzak贸w rosn膮cych kilka krok贸w od mur贸w. Ponad nimi 艣wiat艂o ksi臋偶yca zamigota艂o na he艂mie i w艂贸czni stra偶nika id膮cego szczytem muru. Trzej m臋偶czy藕ni znieruchomieli i trwali tak, p贸ki 偶o艂nierz nie znikn膮艂 im z oczu.
W samym 艣rodku zaro艣li, w miejscu os艂oni臋tym ze wszystkich stron przez ga艂臋zie, znajdowa艂a si臋 艂ata poro艣ni臋ta rzadsz膮 traw膮. Fronto pogrzeba艂 w mi臋kkiej glebie i znalaz艂 k贸艂ko z br膮zu. Z艂apa艂 je mocno i szarpn膮艂 w g贸r臋, ale nic si臋 nie sta艂o.
Generale wysapa艂 jeste艣 silniejszy ode mnie, spr贸buj to podnie艣膰.
Conan zaczerpn膮艂 powietrza w p艂uca, pochyli艂 si臋, z艂apa艂 pier艣cie艅 i d藕wign膮艂. Powoli, z g艂uchym skrzypem, zakryta ziemi膮 klapa unios艂a si臋. Conan zerkn膮艂 w zat臋ch艂膮 ciemno艣膰. W ksi臋偶ycowej po艣wiacie ukaza艂y si臋 schody.
M贸j ojciec zaplanowa艂 wszystko nale偶ycie wyszepta艂 Fronto. Nawet cz艂ek tak wysoki jak ty, Conanie, mo偶e i艣膰 wyprostowany, nie zahaczaj膮c g艂ow膮 o strop.
Zosta艅 tutaj, by opu艣ci膰 klap臋, a ja zapal臋 艂uczywo rzek艂 Conan schodz膮c w d贸艂 po omacku.
Gdy sko艅czy艂y si臋 schody, wyj膮艂 krzemie艅 i kawa艂ek stali. Spr贸bowa艂 skrzesa膰 ogie艅, ale daremnie. W ko艅cu warkn膮艂:
Na Croma! Deszcz zmoczy艂 mi hubk臋. Ma kt贸ry艣 such膮?
Mam co艣, co j膮 zast膮pi powiedzia艂 Rhazes zerkaj膮c nad ramieniem Conana. Cofnij si臋, prosz臋.
Astrolog wyj膮艂 ze sk贸rzanego worka r贸偶d偶k臋, kt贸r膮 wskaza艂 na pochodni臋. Wymrucza艂 zakl臋cie. Koniec r贸偶d偶ki roz偶arzy艂 si臋 do czerwono艣ci, potem po偶贸艂k艂, a nast臋pnie zbiela艂. Snop jasnego 艣wiat艂a strzeli艂 w 艂uczywo, kt贸re zadymi艂o, zaskwiercza艂o i buchn臋艂o p艂omieniem. 呕ar r贸偶d偶ki sp艂owia艂 i Rhazes wrzuci艂 j膮 z powrotem do worka.
Zamknij klap臋, Fronto! zawo艂a艂 Conan. Delikatnie, g艂upcze! Huk us艂ysz膮 stra偶e!
Wybacz, r臋ka mi si臋 ze艣lizn臋艂a odpar艂 Fronto, zsuwaj膮c si臋 po schodach jak paj膮k. Daj mi pochodni臋. Znam drog臋.
W milczeniu ruszyli ciemnym korytarzem. Jego 艣ciany i pod艂oga by艂y wy艂o偶one kamiennymi p艂ytami, a strop podtrzymywa艂y masywne belki. Mech i grzyby, kt贸re zd膮偶y艂y ju偶 obrosn膮膰 szorstkie kamienie, ha艂a艣liwie mlaska艂y pod nogami. Szczury piszcza艂y i ucieka艂y w pop艂ochu. Ich czerwone 艣lepia b艂yska艂y w ciemno艣ci niczym stygijskie rubiny, a pazury chrobota艂y po wilgotnych kamieniach.
Posuwali si臋 w wilgotnej ciemno艣ci, id膮c za 艣wiat艂em pochodni trzymanej wysoko przez Fronta. Nic nie m贸wili.
Conan z ponur膮 min膮 obejrza艂 si臋 za siebie. Migotliwe, pomara艅czowe 艣wiat艂o pochodni rzuca艂o czarne cienie na pokryte porostami kamienie. Cienie te drga艂y i falowa艂y niby olbrzymie nietoperze. Podziemne przej艣cie od lat odci臋te by艂o od zewn臋trznego 艣wiata i powietrze w nim by艂o zepsute, duszne i g臋ste od niezdrowych wyziew贸w zgnilizny.
Po pewnym czasie Conan warkn膮艂:
Jak daleko jeszcze, Fronto? Na pewno przeszli艣my ju偶 pod ca艂ym miastem i teraz jeste艣my ju偶 na Ianthe!
Jeszcze nie jeste艣my w po艂owie drogi. Pa艂ac le偶y w 艣rodku miasta, tam gdzie kiedy艣 wznosi艂a si臋 cytadela.
Co to za ha艂as? zapyta艂 Rhazes, gdy nad g艂owami przetoczy艂 si臋 huk grzmotu.
To tylko zaprz臋偶ony w wo艂y w贸z na ulicy Ishtar wyja艣ni艂 Fronto.
Wreszcie dotarli do ko艅ca tunelu. Znajdowa艂y si臋 tu schody, kt贸re wiod艂y w g贸r臋 do klapy takiej samej jak ta na pocz膮tku przej艣cia. Conan wzi膮艂 pochodni臋 i przyjrza艂 si臋 jej uwa偶nie.
Zapyta艂 cicho:
Ten korytarz prowadzi do loch贸w, ale dok艂adnie gdzie?
Fronto odruchowo potar艂 zaro艣ni臋t膮 szcz臋k臋.
Do ko艅ca po艂udniowego odga艂臋zienia.
A Khossus jest wi臋ziony w 艣rodkowym, r贸wnoleg艂ym do tego mrukn膮艂 Rhazes.
Conan st臋偶a艂 i przeszy艂 go podejrzliwym wzrokiem.
Sk膮d to wiesz? zapyta艂 ostro.
T艂usty jasnowidz roz艂o偶y艂 r臋ce w bezbronnym ge艣cie.
Z gwiazd, generale. A sk膮d by indziej?
Conan wymrucza艂 co艣, co zabrzmia艂o jak przekle艅stwo. Z艂odziej uni贸s艂 odrobin臋 klap臋 i przycisn膮艂 ucho do szorstkiego drewna. W ko艅cu wyszepta艂:
Wygl膮da na to, 偶e w pobli偶u nie ma stra偶nik贸w. Chod藕my.
Odrzuci艂 klap臋 nie zwa偶aj膮c na skrzyp zawias贸w i skin膮艂 na swoich towarzyszy.
Conan odetchn膮艂 i opar艂 艂uczywo o 艣cian臋 tak, by p艂on臋艂o mniejszym p艂omieniem. Potem wszed艂 za Frontem do lochu. Za nim pod膮偶y艂 zdyszany Rhazes.
Znale藕li si臋 w korytarzu d艂ugim na jakie艣 dwadzie艣cia krok贸w i zobaczyli szereg otwartych cel po obu stronach. W powietrzu wisia艂 ci臋偶ki, wi臋zienny smr贸d zgnilizny, ple艣ni i ekskrement贸w. Jedynym 藕r贸d艂em 艣wiat艂a by艂a pochodnia na 艣cianie poprzecznego korytarza, w drugim ko艅cu tego, w kt贸rym stali, oraz r贸偶owy poblask 艂uczywa, kt贸re Conan zostawi艂 oparte o wilgotn膮 艣cian臋 podziemnego przej艣cia. By ukry膰 to mog膮ce ich zdradzi膰 艣wiat艂o, Fronto zacz膮艂 opuszcza膰 klap臋. Conan po艣piesznie wsun膮艂 pod ni膮 monet臋, by dzi臋ki tej niewielkiej nier贸wno艣ci w pod艂odze mogli znale藕膰 wyj艣cie w drodze powrotnej.
Miecz Conana ze szmerem wysun膮艂 si臋 z pochwy. Barbarzy艅ca poprowadzi艂 swoich towarzyszy w kierunku odleg艂ej pochodni. Jego b艂臋kitne oczy, ukryte pod ciemnymi brwiami, przeskakiwa艂y z boku na bok, zagl膮daj膮c do cel. Wi臋kszo艣膰 z nich by艂a pusta. W jednej w p贸艂mroku po艂yskiwa艂 bia艂awo stos ko艣ci. W ostatniej 偶ywy wi臋zie艅, w brudnych 艂achmanach i o twarzy ledwie widocznej za spl膮tanymi kud艂ami, podpe艂z艂 do krat. W milczeniu przygl膮da艂 si臋 intruzom.
Kiedy dotarli do zakr臋tu korytarza, gdzie osadzona na 艣cianie pochodnia zasnuwa艂a okolic臋 k艂臋bami dymu, Fronto wskaza艂 w prawo. Poruszaj膮c si臋 niczym poluj膮ce tygrysy, niezauwa偶eni przeszli skrzy偶owanie i skr臋cili w lewo przy kolejnej odnodze. W tym korytarzu r贸wnie偶 znajdowa艂y si臋 cele. Gdy bezszelestnie posuwali si臋 wzd艂u偶 nich, Fronto strzeli艂 palcami, by przyci膮gn膮膰 uwag臋 Conana.
Ta cela by艂a dwa razy wi臋ksza od innych. W p贸艂mroku Conan rozr贸偶ni艂 krzes艂o, ma艂y st贸艂, misk臋 i 艂贸偶ko. Cz艂owiek, kt贸ry siedzia艂 na pos艂aniu, podni贸s艂 si臋 na widok trzech milcz膮cych postaci, kt贸re zatrzyma艂y si臋 przed krat膮. Nie by艂o go dobrze wida膰, ale z zarysu sylwetki Conan domy艣li艂 si臋, 偶e jest on m艂ody i porz膮dnie ubrany. Do roboty, Fronto wyszepta艂. Z艂odziej wyci膮gn膮艂 zza cholewy kawa艂ek drutu i wsun膮艂 go w dziurk臋 od klucza. Dzikie oczy Fronta po艂yskiwa艂y w chwiejnym 艣wietle pochodni, gdy gmera艂 w otworze. Po chwili zamek zaszczeka艂 i Conan napar艂 ramieniem na drzwi. Wi臋zie艅 cofn膮艂 si臋, gdy Cymmerianin z mieczem w r臋ku wtargn膮艂 do celi.
Czy Moranthes przys艂a艂 ci臋, by艣 mnie zamordowa艂? zapyta艂 chrapliwym szeptem.
Nie, ch艂opcze. Je偶eli jeste艣 Khossusem z Khorai, przyszli艣my ci na ratunek.
M艂ody kr贸l zesztywnia艂.
Nie wolno ci w ten spos贸b zwraca膰 si臋 do pomaza艅ca! Powiniene艣 m贸wi膰
Ciszej warkn膮艂 Conan. Jeste艣 Khossusem, czy nie?
Jestem, ale powiniene艣 m贸wi膰 "wasza wy"
Nie ma czasu na grzeczno艣ci. Idziesz, czy zostajesz?
Id臋 burkn膮艂 m艂odzieniec. Ale kim ty jeste艣?
Jestem Conan, genera艂 twojej armii. Teraz chod藕 szybko i po cichu.
Daj mi sw贸j miecz, generale.
A po co? zapyta艂 zdumiony Cymmerianin.
Kapitan tutejszej stra偶y zniewa偶y艂 mnie. Obrazi艂 honor Khorai i przysi膮g艂em, 偶e b臋d臋 walczy艂 z nim na 艣mier膰 i 偶ycie. I nie odejd臋, p贸ki tak si臋 nie stanie!
Khossus podni贸s艂 g艂os, kt贸ry odbi艂 si臋 echem w podziemiach. Conan zerkn膮艂 na swoich towarzyszy, potrz膮sn膮艂 bezradnie g艂ow膮 i trzasn膮艂 pot臋偶n膮 pi臋艣ci膮 w szcz臋k臋 Khossusa. Z臋by kr贸la zazgrzyta艂y przenikliwie, a ich w艂a艣ciciel run膮艂 na prycz臋.
Chwil臋 p贸藕niej Conan z nieprzytomnym kr贸lem zarzuconym na rami臋 wyprowadzi艂 swoich towarzyszy z celi. Skr臋caj膮c do poprzecznego korytarza, us艂yszeli tupot st贸p i szcz臋k broni.
Biegnijcie do tunelu. Powstrzymam ich sykn膮艂 Conan.
Nie, ty niesiesz kr贸la. Ja rozprawi臋 si臋 z t膮 zgraj膮 wyszepta艂 Rhazes, gmeraj膮c w swoim worku.
Co tam si臋 dzieje? zadudni艂 pe艂en z艂o艣ci g艂os, gdy jego w艂a艣ciciel z dobytym mieczem pojawi艂 si臋 przy zakr臋cie korytarza.
Conan i Fronto pop臋dzili w kierunku korytarza, w kt贸rym znajdowa艂o si臋 wej艣cie do podziemi, astrolog za艣 wyci膮gn膮艂 ze swej sk贸rzanej sakwy co艣, co wygl膮da艂o jak konopna p臋tla. Wi臋zienny stra偶nik zwolni艂, wyci膮gn膮艂 r臋k臋, by z艂apa膰 lec膮c膮 ku niemu lin臋. I wrzasn膮艂, uchwyci艂 bowiem wij膮cego si臋 w臋偶a. Odrzuci艂 go od siebie, po czym wrzeszcz膮c jak szaleniec zrobi艂 szybki zwrot i przepad艂 za zakr臋tem korytarza.
Rhazes dobieg艂 ci臋偶kim truchtem do otwartej klapy. Conan z nadal nieprzytomnym kr贸lem na ramieniu schodzi艂 w艂a艣nie do tunelu. Gdy astrolog do艂膮czy艂 do Cymmerianina, Fronto wbieg艂 po schodach i ostro偶nie opu艣ci艂 klap臋.
Czy nie ma rygla, by zamkn膮膰 wej艣cie? zapyta艂 Conan.
Nie. Drzwi s膮 zamaskowane kamieniami, wi臋c nie wida膰 ich z g贸ry.
Wi臋c uciekajmy rzek艂 Conan. Poprawi艂 na ramieniu szczup艂e cia艂o Khossusa i ruszy艂 za Frontem, kt贸ry szed艂 ze wzniesion膮 pochodni膮. Zaspany Rhazes, niczym kupiecki statek 偶egluj膮cy pod wiatr, majestatycznie pospieszy艂 za nimi.
W po艂owie drogi Khossus doszed艂 do siebie. Kiedy zda艂 sobie spraw臋 ze swej niegodnej pozycji, zawo艂a艂:
Dlaczego niesiesz mnie jak worek kartofli na targ? Postaw mnie natychmiast! W taki spos贸b nie wolno traktowa膰 kr贸la!
Conan nawet nie zwalniaj膮c burkn膮艂:
Puszcz臋 ci臋, je艣li zdo艂asz biec tak szybko jak ja. Chyba 偶e wolisz zosta膰 schwytany przez wi臋ziennych stra偶nik贸w i wr贸ci膰 do celi. C贸偶 zatem?
Och, w porz膮dku rzek艂 ponuro m艂ody kr贸l. Ale wygl膮da na to, 偶e nie masz 偶adnego szacunku dla kr贸lewskiego majestatu.
Przy schodach Conan postawi艂 kr贸la na ziemi i przepychaj膮c si臋 obok Fronta dopad艂 klapy. St臋kn膮艂, napi膮艂 pot臋偶ne musku艂y i d藕wign膮艂 ci臋偶ar. Fronto zbli偶y艂 si臋.
Zga艣 t臋 pochodni臋! mrukn膮艂 Cymmerianin.
Fronto pos艂ucha艂, po czym Conan wyszed艂 na zewn膮trz.
Ksi臋偶yc zaszed艂 i barbarzy艅ca u艣wiadomi艂 sobie, 偶e sp臋dzili w podziemiach wi臋cej czasu, ni偶 si臋 spodziewali.
Poprzedzaj膮c towarzyszy id膮cych tu偶 za nim, Cymmerianin przedar艂 si臋 przez zaro艣la os艂aniaj膮ce wej艣cie do podziemi i raptem wr贸s艂 w ziemi臋. Kilka krok贸w przed nim czeka艂o ponad dwudziestu ludzi z przygotowanymi do strza艂u kuszami. Za nimi zobaczy艂 p艂omienie ogniska.
Co to jest? zapyta艂 Conan wyci膮gaj膮c miecz.
Prosz臋, generale sykn膮艂 Rhazes za jego plecami mog臋 ci wszystko wyja艣ni膰.
Chod藕, Rhazesie rzek艂 po kothyjsku jeden z 偶o艂nierzy. Nie chcieliby艣my zastrzeli膰 ci臋 przez pomy艂k臋.
Astrolog min膮艂 Conana i odwr贸ci艂 si臋.
Drogi, a jak偶e naiwny generale, lepiej poddaj si臋 bez walki. To 偶o艂nierze z mego rodzinnego kraju, Koth, kt贸rego kr贸lowi mam zaszczyt wiernie s艂u偶y膰. Omin臋li艣my Khorshemish, aby jaki艣 m贸j znajomek nie rozpozna艂 mnie przypadkiem i nie ujawni艂 tego ma艂ego oszustwa. Pomog艂e艣 mi wydosta膰 Khossusa ze szpon贸w Moranthesa, a ja w nagrod臋 zabior臋 was obydwu do Koth. W ten spos贸b usuniemy ostatni膮 przeszkod臋, kt贸ra uniemo偶liwia przy艂膮czenie do Koth jego zbuntowanej prowincji, czyli Khorai.
Conan spi膮艂 si臋 i zako艂ysa艂 na pi臋tach, przygotowuj膮c si臋 do walki. Podejrzewa艂, 偶e kolczuga nie wytrzyma uderze艅 be艂t贸w, ale c贸偶; nikt nie mo偶e 偶y膰 wiecznie.
Rzu膰 miecz, generale! rozkaza艂 g艂os, kt贸ry odezwa艂 si臋 poprzednio.
Najpierw musisz mnie zabi膰! krzykn膮艂 Conan ruszaj膮c na kothyjskiego oficera.
W tej samej chwili Fronto z dzikim wrzaskiem rzuci艂 si臋 do przodu. Jego oczy zal艣ni艂y szale艅stwem, gdy wbi艂 sztylet w opas艂y brzuch Rhazesa; raz, drugi i trzeci. Trzasn臋艂y dwie kusze, ale be艂ty nie czyni膮c nikomu szkody znikn臋艂y w ciemno艣ciach, kusznicy bowiem bali si臋 zrani膰 astrologa.
Rhazes z j臋kiem osun膮艂 si臋 na ziemi臋, jego obfite szaty zatrzepota艂y w 艣wietle gwiazd. Sk贸rzany worek wypad艂 mu z r臋ki. Fronto kierowany z艂odziejskim instynktem porwa艂 sakw臋 i wbieg艂 mi臋dzy drzewa. Zn贸w za艣piewa艂a ci臋ciwa kuszy. Fronto z艂apa艂 si臋 za gard艂o i zacharcza艂. Krew zala艂a mu usta i ma艂y z艂odziej run膮艂 g艂ow膮 w ogie艅. Razem z nim w 偶ar polecia艂 r贸wnie偶 worek astrologa.
Conan broni膮c Khossusa, star艂 si臋 z kilkoma Kothyjczykami naraz. Jego ostrze zad藕wi臋cza艂o na broni wrog贸w, a w stali przejrza艂y si臋 zimne gwiazdy. Za moment jeden z 偶o艂nierzy cofn膮艂 si臋 z chrapliwym wrzaskiem, zaciskaj膮c d艂o艅 na kikucie prawej r臋ki. Drugi upad艂, a z jego rozprutego brzucha wyla艂y si臋 wn臋trzno艣ci. Khossus skoczy艂 ku konaj膮cemu i wyrwa艂 miecz z jego r臋ki akurat na czas, by uratowa膰 Cymmerianina przed zdradzieckim ciosem w plecy.
Mimo ha艂asu i zamieszania, Conan dos艂ysza艂 podzwanianie kolczug, trzask 艂amanych ga艂臋zi oraz tupot st贸p innych 偶o艂nierzy. Poci膮gn膮艂 za sob膮 Khossusa i obaj znikn臋li w zaro艣lach dok艂adnie w chwili, gdy na polan臋 wybieg艂 oddzia艂 wi臋ziennych stra偶nik贸w, pod膮偶aj膮cych 艣ladem zbieg艂ego wi臋藕nia. Przedar艂szy si臋 przez krzaki, stra偶nicy wypadli wprost na 偶o艂nierzy z Koth. Conan i jego kr贸l, us艂yszeli szcz臋k kusz, wrzaski b贸lu i zaskoczenia, a nast臋pnie zajad艂y klangor mieczy.
Khossusie! warkn膮艂 Cymmerianin. Biegnij w las za ogniskiem. Tam czekaj膮 sp臋tane konie.
Wyskoczyli z krzak贸w. Ophiryjski nadzorca wi臋zienia rozpoznawszy szczup艂ego kr贸la, krzykn膮艂 do swoich ludzi:
Do mnie! Tu jest wi臋zie艅! Z艂apa膰 ich!
Szybciej! przynagli艂 Conan, odwracaj膮c si臋, by stawi膰 czo艂o po艣cigowi. Sparowa艂 cios jednego przeciwnika i zrani艂 drugiego. Mia艂 zamiar zaatakowa膰 nast臋pnego, gdy na 偶o艂nierza rzuci艂 si臋 jaki艣 Kothyjczyk. Zamieszanie przybra艂o na sile. Conan i Khossus korzystaj膮c z okazji przedarli si臋 przez t艂um, przeskoczyli nad przyt艂umionym ogniskiem i pop臋dzili do koni.
Zatrzyma膰 ich! Zatrzyma膰! wrzasn膮艂 ch贸r g艂os贸w, gdy uciekinierzy nikli mi臋dzy drzewami. Ophiryjczycy przemieszali si臋 z Kothyjczykami. Jeden z 偶o艂nierzy skoczy艂 nad ogniskiem. Conan ci膮艂 go z p贸艂obrotu. W tej samej chwili silny wybuch wstrz膮sn膮艂 ziemi膮 i obsypa艂 wszystkich gradem w臋gli i ziemi. Nadpalona sakwa Rhazesa eksplodowa艂a.
W chwili gdy dwaj Ophiryjczycy wznowili po艣cig, nad szcz膮tkami ogniska unosi艂y si臋 ob艂oki czarnego dymu. Cienie p艂yn臋艂y fala za fal膮, jak olbrzymie ameby. Jeden rzuci艂 si臋 na pierwszego 偶o艂nierza i ogarn膮艂 go. M臋偶czyzna wrzasn膮艂 dziko i znieruchomia艂. Drugi 偶o艂nierz, umykaj膮c w po艣piechu, potkn膮艂 si臋 o korze艅 i pad艂 ofiar膮 kolejnej faluj膮cej chmury.
Cienie Rhazesa mrukn膮艂 Conan, gdy powietrze przeszy艂o kolejne wycie umieraj膮cego cz艂owieka. Odwi膮偶 konie, szybko!
Khossusowi dr偶a艂y r臋ce, ale dok艂adnie wype艂ni艂 polecenie.
W nast臋pnej chwili Cymmerianin i kr贸l skoczyli na siod艂a i spi臋li konie ostrogami. Pomkn臋li mi臋dzy drzewami, tul膮c twarze do ko艅skich kark贸w, by nie ch艂osta艂y ich, ga艂臋zie. Conan obejrza艂 si臋 i zobaczy艂, jak rozw艣cieczone cienie kr膮偶膮 niczym skrzyd艂a 艣mierci, zar贸wno nad 偶o艂nierzami Ophiru, jak i ich kothyjskimi przeciwnikami. Krzyki b贸lu i przera偶enia zla艂y si臋 w jeden nieartyku艂owany wrzask.
Conan i kr贸l wyjechali na drog臋 i wkr贸tce odg艂osy pogromu ucich艂y w dali.

Po godzinie Khossus zawo艂a艂 zirytowany:
Conanie! To nie jest droga do Khorai! Jeste艣my na trakcie wiod膮cym do Argos i Zingary!
A jak my艣lisz, na kt贸rej drodze b臋d膮 nas szuka膰? prychn膮艂 Conan. Dalej, pop臋d藕偶e tego swojego kuca!
Cymmerianin pogalopowa艂 na zach贸d zmuszaj膮c kr贸la Khorai do wi臋kszego po艣piechu.
Chocia偶 uciekinierzy dzi臋ki cz臋stym zmianom wierzchowc贸w posuwali si臋 bardzo szybko, nast臋pnego wieczora nadal byli w granicach Ophiru. Nikt ich jednak nie zatrzymywa艂, prze艣cign臋li bowiem wie艣膰 o swej ucieczce. Godzin臋 temu rozbili ob贸z w napotkanym lesie i posilili si臋 suszonymi owocami oraz sucharami z sakw przy siod艂ach. Khossus, kt贸ry w ko艅cu przesta艂 zmusza膰 Conana do zwracania si臋 do niego w spos贸b nale偶ny kr贸lowi, opowiedzia艂, jak zosta艂 schwytany.
Moranthes zaproponowa艂 mi przymierze przeciwko Strabonusowi z Koth, a dla mnie wygl膮da艂o to rozs膮dnie.
Jak ostatni g艂upiec, uda艂em si臋 na pertraktacje jedynie z ma艂膮 eskort膮. Taurus ostrzega艂 mnie przed Moranthesem, ale ja by艂em pewien, 偶e 偶adnego namaszczonego kr贸la nie mo偶e spotka膰 taki afront. Teraz b臋d臋 m膮drzejszy, ale wtedy, gdy tylko przez Shem dotar艂em do Ianthe, ten 艂otr Moranthes schwyta艂 mnie i wsadzi艂 do wi臋zienia. M贸j los by艂 nieco lepszy od losu pospolitych wi臋藕ni贸w. Od czasu do czasu dociera艂y do mnie wie艣ci ze 艣wiata. St膮d dowiedzia艂em si臋 o twoim zwyci臋stwie nad Natohkiem na Prze艂臋czy Shamla. Kr贸l zerkn膮艂 koso na Conana. S艂ysza艂em r贸wnie偶, 偶e zosta艂e艣 kochankiem mojej siostry. To prawda? Conan podni贸s艂 g艂ow臋, a na jego ustach pojawi艂 si臋 cie艅 u艣miechu.
Przyznawanie si臋 do tego by艂oby nietaktem z mojej strony. Ale powiedz, czy przyj膮艂by艣 mnie za szwagra?
Khossus podskoczy艂.
Nie ma mowy, m贸j dobry generale! Ty cudzoziemski barbarzy艅ca i pospolity najemnik? Nie, przyjacielu Conanie, nawet o tym nie my艣l. Doceniam twe bohaterstwo i zawdzi臋czam ci 偶ycie, ale nie mog臋 wprowadzi膰 ci臋 do kr贸lewskiej rodziny. A teraz ja, kr贸l, 偶ycz臋 sobie spa膰, jestem bowiem zm臋czony do szpiku ko艣ci.
Bardzo dobrze, wasza wysoko艣膰 mrukn膮艂 kwa艣no Conan. Jak sobie wasza wysoko艣膰 偶yczy.
D艂ugo w noc Cymmerianin siedzia艂 przy 偶arze ogniska, marszcz膮c czarne brwi, pogr膮偶ony w najczarniejszych my艣lach.

Nast臋pnego dnia przeci臋li argossa艅sk膮 granic臋 i wst膮pili do niepozornej karczmy. Po kolacji, gdy pr贸偶nowali nad kuflami piwa, Khossus rzek艂:
Generale, my艣la艂em wiele. Przys艂u偶y艂e艣 mi si臋 dobrze podni贸s艂 r臋k臋, gdy Conan otworzy艂 usta, by co艣 powiedzie膰. Nie, nie zaprzeczaj. To, jak uwolni艂e艣 swego kr贸la z r膮k Ophiryjczyk贸w, Kothyjczyk贸w i 偶ywio艂贸w swego zdradliwego przyjaciela Rhazesa, warte jest eposu. Cz艂owiek taki jak ty powinien za艂o偶y膰 rodzin臋, a ja 偶ycz臋 sobie, by艣 zosta艂 z nami i dowodzi艂 nasz膮 armi膮. Skoro nie mo偶esz po艣lubi膰 ksi臋偶niczki Yasmeli, znajd臋 ci jak膮艣 pi臋kn膮 mieszczank臋, mo偶e c贸rk臋 pomniejszego ziemianina, i po艂膮cz臋 was. W podobny spos贸b chcia艂bym wybra膰 odpowiedniego ma艂偶onka dla swojej siostry. Jednak偶e, cho膰 偶ycz臋 sobie, by艣 sta艂 na czele naszej armii, kto艣 o tak niskim pochodzeniu nie mo偶e dowodzi膰 rycerzami i szlachetnie urodzonymi Khorajczykami. Sam przyznasz, 偶e mia艂e艣 sporo k艂opot贸w z nieszcz臋snym hrabi膮 Thepidesem. Postanowi艂em wi臋c, 偶e wybior臋 cz艂owieka z odpowiednio wysokiego rodu i mianuj臋 go genera艂em, jednak偶e on zawsze b臋dzie s艂ucha艂 twojej rady. A dla ciebie utworz臋 specjalny, dobrze p艂atny urz膮d.
Conan spojrza艂 na kr贸la z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Szczodro艣膰 waszej wysoko艣ci wr臋cz mnie przyt艂acza.
Khossus, nie zauwa偶aj膮c szyderstwa, wielkodusznie machn膮艂 r臋k膮.
To ci si臋 po prostu nale偶y, dobry cz艂owieku. Jak ci si臋 podoba tytu艂 sier偶anta
genera艂a?
Od艂贸偶my t臋 kwesti臋 do powrotu powiedzia艂 Conan.

Le偶膮c w mrocznej izbie karczmy Conan zastanawia艂 si臋 nad sw膮 przysz艂o艣ci膮. Dotychczas 偶y艂 z dnia na dzie艅 i pozwala艂, by przysz艂o艣膰 sama o siebie dba艂a. Jednak偶e sta艂o si臋 jasne, 偶e jego kariera w Khorai dobieg艂a ko艅ca. Ten wynios艂y i pe艂en dobrych ch臋ci m艂ody dure艅 wierzy艂 w ka偶de w艂asne s艂owo dotycz膮ce kr贸lewskich praw i obowi膮zk贸w.
Prawda, m贸g艂 spokojnie zabi膰 Khossusa i wr贸ci膰 do Khorai z jak膮艣 wymy艣lon膮 historyjk膮 o ko艅cu tego idioty. Ale ryzykowa膰 tak wiele, by uratowa膰 kr贸la, a potem go mordowa膰? To 艣mieszne! Poza tym Yasmela nigdy by mu tego nie wybaczy艂a. Da艂 s艂owo, 偶e uratuje jej brata, teraz za艣 zauwa偶y艂 to z pewnym zdziwieniem jego nami臋tno艣膰 do Yasmeli zacz臋艂a wygasa膰.
W Messancji Khossus znalaz艂 nadzorc臋 portu, kt贸ry go zna艂 i kt贸ry po偶yczy艂 mu dwadzie艣cia argossa艅skich z艂otych delfin贸w. Kr贸l odda艂 sakiewk臋 z t膮 ma艂膮 fortun膮 Conanowi wraz ze s艂owami:
Nie godzi si臋 monarsze d藕wiga膰 brudnych pieni臋dzy. Znale藕li statek, kt贸ry niebawem mia艂 wyruszy膰 do Asgalun, sk膮d z kolei mogliby ruszy膰 przez Shem do Khorai. Gdy marynarze wci膮gn臋li cumy, przygotowuj膮c si臋 do ruszenia w drog臋, Conan wsun膮艂 r臋k臋 do worka ze z艂otem i wyj膮艂 gar艣膰 monet.
Masz powiedzia艂 podaj膮c pieni膮dze Khossusowi. B臋d膮 ci potrzebne, 偶eby艣 m贸g艂 dotrze膰 do domu.
Ale ale co ty robisz? My艣la艂em
Zmieni艂em zdanie okr臋t odbija艂 ju偶 od przystani. Conan zeskoczy艂 na l膮d. Odwr贸ci艂 si臋 i doda艂: Nadszed艂 czas, bym odwiedzi艂 swoj膮 ojczyzn臋, a tak si臋 sk艂ada, 偶e jutro wyrusza statek do Kordawy.
Ale moje z艂oto! krzykn膮艂 kr贸l z oddalaj膮cego si臋 pok艂adu.
Nazwij to zap艂at膮 za swoje 偶ycie odkrzykn膮艂 Conan. I po偶egnaj ode mnie ksi臋偶niczk臋 Yasmel臋!
Odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 w swoj膮 drog臋 pogwizduj膮c. Nie obejrza艂 si臋 za siebie.

GWIAZDA KHORALI

Conan prze偶ywa liczne przygody jako przyw贸dca kozak贸w na stepach wschodniej Zamory i jako kapitan pirat贸w na Morzu Vilayet. Ratuje kr贸low膮 Khauranu przed spiskiem uknutym przez jej z艂膮 bli藕niacz膮 siostr臋, w艂adczyni臋 pustynnej bandy zuagirskich nomad贸w. Zdobywa fortun臋 i szybko traci j膮 w karczmach i szulerniach Zambouli. Jednak偶e tam, dzi臋ki zr臋cznym palcom, wchodzi w posiadanie magicznego pier艣cienia Gwiazdy Khorali.
Conan ma w tym czasie trzydzie艣ci jeden lat. Po wypadkach opisanych w opowie艣ci ,,Cienie w Zambouli" zabiera Gwiazd臋 i wyrusza na zach贸d przez trawiaste r贸wniny Shem i rozleg艂e terytoria Koth do Ophiru. Ma nadziej臋, 偶e kr贸lowa Marala nagrodzi go szczodrze za zwrot klejnotu. Liczy, 偶e otrzyma je艣li nie os艂awion膮 komnat臋 pe艂n膮 z艂ota, to przynajmniej tyle, by zapewni膰 sobie dostatnie 偶ycie przez pewien czas. Niestety, po przybyciu do Ophiru odkrywa, 偶e ani sytuacja polityczna, ani tajemne moce klejnotu nie s膮 ca艂kiem takie, jak si臋 spodziewa艂.

1. DROGA DO IANTHE

Wartka dotychczas rzeka zwalnia艂a wp艂ywaj膮c mi臋dzy kr贸lestwami Koth i Ophiru. P艂yn膮c leniwie odbija艂a barw臋 bezchmurnego nieba, lecz w pewnej chwili spokojn膮 jej powierzchni臋 zburzy艂y ko艅skie kopyta. Woda trysn臋艂a w t臋czowych fontannach, gdy zwierz臋 pokonywa艂o br贸d. Zlane potem boki kasztana unosi艂y si臋 ci臋偶ko. Wierzchowiec zatrzyma艂 si臋 i zni偶y艂 pysk, by si臋 napi膰, ale je藕dziec, kieruj膮c si臋 jego dobrem, 艣ci膮gn膮艂 wodze i pogna艂 zwierz臋 na drugi brzeg. P贸藕niej, kiedy rumak ostygnie, b臋dzie mia艂 do艣膰 czasu, by ugasi膰 pragnienie zimn膮 rzeczn膮 wod膮.
Pokryt膮 kurzem twarz je藕d藕ca znaczy艂y smugi potu, a jego str贸j, niegdy艣 czarny, sta艂 si臋 mysioszary od py艂u. Conan wyruszy艂 z Zambouli przed miesi膮cem. Od tej pory pokona艂 pustynie i stepy wschodnie Shem oraz zostawi艂 za sob膮 kr臋te trakty Koth.
W sakiewce Cymmerianina spoczywa艂 mi艂y ci臋偶ar Gwiazda Khorali. By艂 to wielki klejnot nieznanego rodzaju, osadzony w z艂otym pier艣cieniu, kt贸ry skradziono m艂odej kr贸lowej Ophiru. Conan odebra艂 klejnot satrapie Zambouli i teraz jecha艂 do Ophiru, by w zamian za sowit膮 nagrod臋 odda膰 go prawowitej w艂a艣cicielce.
Pot臋偶ny Cymmerianin, zawsze 艣mia艂y i szukaj膮cy przyg贸d, z ochot膮 podj膮艂 to wyzwanie losu. Przez ca艂膮 drog臋 zastanawia艂 si臋, jakimi 艂askami obdarzy go pi臋kna kr贸lowa Marala w zamian za zwrot pier艣cienia. Us艂uga oddana w艂adczyni tak wielkiego kr贸lestwa powinna przynie艣膰 mu w najgorszym razie kilka setek z艂otych monet. A taki maj膮tek m贸g艂 zapewni膰 Conanowi wiele lat dostatniego 偶ycia. M贸g艂by nawet kupi膰 sobie patent oficerski w ophirskiej armii, a mo偶e szlachecki tytu艂.
Czasami rozmy艣la艂 o mieszka艅cach Ophiru, kt贸rymi gardzi艂 w g艂臋bi duszy, nie potrafili bowiem 偶y膰 w jedno艣ci. Ich kraj od dawna rozdarty by艂 mi臋dzy zwalczaj膮cych si臋 feuda艂贸w, a pozbawiony silnej woli w艂adca, Moranthes II, nie potrafi艂 rz膮dzi膰 samodzielnie i opiera艂 si臋 na sprzecznych radach najsilniejszych baron贸w. M贸wiono, 偶e przed wiekami pewien dalekowzroczny ksi膮偶臋 pr贸bowa艂 zmusi膰 sk艂贸conych arystokrat贸w do podpisania uk艂adu, kt贸ry porz膮dkowa艂by wewn臋trzne sprawy kraju i zapewnia艂 mu siln膮 w艂adz臋. Na ten temat kr膮偶y艂o wiele legend, ale sytuacja panuj膮ca w Ophirze dowodzi艂a, 偶e na tutejszy, odwieczny ba艂agan nigdy nie znaleziono lekarstwa.
Conan wybra艂 najkr贸tsz膮 tras臋 do sto艂ecznego Ianthe. Trakt wi艂 si臋 w艣r贸d skalistych urwisk pogranicza. Kraina by艂a prawie bezludna, jedynie tu i 贸wdzie sta艂y wal膮ce si臋 chaty wie艣niak贸w, kt贸rzy ledwo wi膮zali koniec z ko艅cem, wypasaj膮c kozy. P贸藕niej, powoli, oblicze kraju uleg艂o zmianie. Ziemie sta艂y si臋 偶yzne i urodzajne. Si贸dmego dnia podr贸偶y Conan jecha艂 ju偶 w艣r贸d z艂otych p贸l dojrzewaj膮cego zbo偶a.
Lecz tutejsi mieszka艅cy byli r贸wnie gburowaci i milcz膮cy jak ci mieszkaj膮cy w ubogich g贸rach. Chocia偶 sprzedawali Conanowi jedzenie i go艣cili go w przydro偶nych ober偶ach, odpowiadali na jego pytania opryskliwie albo nie odpowiadali wcale. Conan sam nigdy nie by艂 zbyt gadatliwy, ale ta ma艂om贸wno艣膰 wyprowadza艂a go z r贸wnowagi. Aby odkry膰 jej przyczyn臋, poprosi艂 w艂a艣ciciela karczmy, le偶膮cej p贸艂 dnia drogi od Ianthe, by ten napi艂 si臋 z nim wina.
Co was n臋ka? zapyta艂. Nigdy nie widzia艂em ludzi tak skwaszonych i milcz膮cych. Zupe艂nie jakby robaki 艣mierci 偶ar艂y im wn臋trzno艣ci! Nie s艂ysza艂em o 偶adnej wojnie, a w kraju nie brakuje owoc贸w i dojrzewaj膮cego zbo偶a. Co z艂ego dzieje si臋 w kr贸lestwie Ophiru?
Ludzie boj膮 si臋 odpar艂 karczmarz. Nie wiemy, co si臋 stanie. Gadaj膮, 偶e kr贸l uwi臋zi艂 kr贸low膮, bo pono膰 tarza艂a si臋 w rozpu艣cie, gdy on radzi艂 ze swymi doradcami. Ale przecie偶 kr贸lowa Marala jest dobra! Gdy podr贸偶uje po kraju, zawsze jest 艂askawa dla prostych ludzi i nigdy wcze艣niej nie dotkn臋艂a jej 偶adna obmowa. Ostatnio baronowie trzymaj膮 si臋 swoich zamk贸w, gromadz膮 zapasy i przygotowuj膮 si臋 do wojny. Nie wiemy, czego pragnie nasz w艂adca.
Conan chrz膮kn膮艂.
Chodzi ci o to, 偶e nie wiadomo, czy kr贸l przypadkiem nie wpad艂 w ob艂臋d. Kto teraz naprawd臋 rz膮dzi w tym kraju?
M贸wi si臋, 偶e kr贸lewski kuzyn, Rigello, znowu jest w 艂askach. Pi臋膰 lat temu spali艂 dziesi臋膰 wsi ze swego lenna, bo by艂a susza i wie艣niacy nie mogli dostarczy膰 wyznaczonych danin. Z tego powodu zosta艂 wygnany z dworu, ale teraz, jak m贸wi膮, wr贸ci艂. Je偶eli to prawda, 藕le wr贸偶y nam wszystkim.
Drzwi ober偶y stan臋艂y otworem. Podmuch powietrza i d藕wi臋k ostr贸g przerwa艂y rozmow臋. Conan spojrza艂 na szpakowatego wojownika w he艂mie i kolczudze, ze znakiem gwiazdy na piersiach. M臋偶czyzna zerwa艂 he艂m z g艂owy i cisn膮艂 go na pod艂og臋.
Wina, przekl臋ty! rzuci艂 chrapliwie. Wina tak mocnego, by ugasi艂o mi pragnienie i zabi艂o sumienie!
S艂u偶ebna dziewka przynios艂a mu p臋dem dzban i kubek.
Conan zapyta艂:
Kim jest ten cz艂owiek?
Gospodarz zni偶y艂 g艂os, pochyli艂 si臋 ku Conanowi i szepn膮艂:
To kapitan Garus, oficer stra偶y kr贸lowej Marali. Jego oddzia艂 zosta艂 rozpuszczony. Mam nadziej臋, 偶e ma on jeszcze dosy膰 pieni臋dzy, by zap艂aci膰 za go艣cin臋.
Conan wy艂uska艂 z sakiewki z艂ot膮 monet臋.
To za jego i moje jedzenie i picie. Reszta dla ciebie, 偶eby艣 tym 艂atwiej zapomnia艂 o naszej rozmowie.
Ober偶ysta otworzy艂 usta, ale spojrzawszy w ponure oczy Cymmerianina tylko skin膮艂 g艂ow膮 i wr贸ci艂 do swoich beczek z winem. Conan zabra艂 w艂asny dzban i kubek, zani贸s艂 je do sto艂u starego 偶o艂nierza i usiad艂, nie czekaj膮c na pozwolenie.
Twoje zdrowie, kapitanie!
Oczy by艂ego oficera spojrza艂y na Conana z nieoczekiwan膮 ostro艣ci膮.
Czy pr贸bujesz zrobi膰 ze mnie g艂upca, cudzoziemcze? Na Mitr臋, kpisz sobie ze mnie? Doskonale wiem, 偶e powinienem by艂 odda膰 偶ycie w obronie kr贸lowej i 偶e tego nie zrobi艂em. Nie musisz mi tego m贸wi膰!
Conan powstrzyma艂 szorstk膮 odpowied藕, kt贸ra cisn臋艂a mu si臋 na usta. W tej samej chwili drzwi karczmy otworzy艂y si臋 z hukiem i do 艣rodka wtargn臋li czterej uzbrojeni m臋偶czy藕ni w czarnych zbrojach. Ich dow贸dca, pos臋pny cz艂ek z bia艂膮 blizn膮 biegn膮c膮 od prawego ucha do ust, wyci膮gn膮艂 d艂o艅 odzian膮 w 偶elazn膮 r臋kawic臋.
Bra膰 zdrajc臋!
Stary kapitan zerwa艂 si臋 na nogi i si臋gn膮艂 po miecz. Nim zdo艂a艂 doby膰 bro艅, dwaj 偶o艂nierze schwycili go za ramiona. Conan wskoczy艂 na st贸艂 i kopniakiem pos艂a艂 jednego z napastnik贸w w k膮t. Drugi zamierzy艂 si臋 mieczem w jego nogi, ale Cymmerianin podskoczy艂 wysoko i ostrze ze 艣wistem przemkn臋艂o poni偶ej jego obcas贸w. Za moment stopy Conana trzasn臋艂y w pier艣 przeciwnika i obaj m臋偶czy藕ni run臋li na zas艂ane s艂om膮 klepisko. 呕o艂nierz wrzasn膮艂 z b贸lu, gdy jego 偶ebra p臋k艂y pod ci臋偶arem pot臋偶nego barbarzy艅cy.
Conan poderwa艂 si臋 i wyrwa艂 miecz z pochwy na czas, by sparowa膰 ci臋cie oficera z blizn膮 na twarzy. K膮tem oka zobaczy艂, jak stary kapitan wymienia ciosy z ostatnim napastnikiem. Pozostali klienci karczmy w pop艂ochu wypadali na dw贸r, przyciskali si臋 do 艣cian lub kryli pod d臋bowymi sto艂ami.
Tn膮c i paruj膮c ciosy oficera, Conan rykn膮艂:
Dlaczego, do diab艂a, przerywasz mi wieczerz臋?
Dowiesz si臋 w lochach hrabiego Rigella! wysapa艂 oficer. Twoje dni dobieg艂y ko艅ca.
Conan szybko zauwa偶y艂, 偶e jego przeciwnik jest zaprawionym i zr臋cznym fechmistrzem. W pewnej chwili Ophiryjczyk wyci膮gn膮艂 sztylet zza pasa i po unikni臋ciu jednego z pot臋偶nych cios贸w Cymmerianina, rzuci艂 si臋 ku niemu d膮偶膮c do zwarcia, po czym pchn膮艂 lew膮 r臋k膮.
Conan odrzuci艂 miecz i z艂apa艂 nadgarstek m臋偶czyzny. Z pr臋dko艣ci膮 nie znan膮 偶adnemu cywilizowanemu cz艂owiekowi, drug膮 r臋k臋 zacisn膮艂 na udzie przeciwnika, d藕wign膮艂 go nad g艂ow臋 i rzuci艂 na pod艂og臋, kt贸ra zadygota艂a jak w czasie trz臋sienia ziemi. Bro艅 przeciwnika zagrzechota艂a u st贸p Conana, oficer za艣 znieruchomia艂 z pogruchotanymi ko艣膰mi. Z ust pop艂yn臋艂a mu struga krwi.
Conan podni贸s艂 sw贸j miecz i spojrza艂, jak radzi sobie Garus. Przeciwnik starego 偶o艂nierza, rozbrojony, sta艂 pod 艣cian膮, zaciska艂 d艂o艅 na skrwawionym ramieniu i b艂aga艂 o lito艣膰.
Sko艅cz z nim! krzykn膮艂 Conan. Musimy jecha膰!
Garus trzasn膮艂 m臋偶czyzn臋 w ucho g艂owic膮 miecza. 呕o艂nierz j臋cz膮c run膮艂 na s艂om臋. Karczmarz i najodwa偶niejsi z klient贸w t艂oczyli si臋 w drzwiach, wytrzeszczaj膮c oczy na pobojowisko. Conan i Garus ignoruj膮c ich schowali bro艅 i wybiegli na zewn膮trz. Wkr贸tce galopowali w kierunku Ianthe. Ich p艂aszcze z furkotem 艂opota艂y na wietrze.
Dlaczego, cudzoziemcze, ratowa艂e艣 moj膮 sk贸r臋? zapyta艂 Garus, gdy zwolnili do st臋pa.
Chrapliwy 艣miech Conana przetoczy艂 si臋 nad go艣ci艅cem zalanym 艣wiat艂em ksi臋偶yca.
Nie lubi臋, gdy kto艣 przeszkadza mi osuszy膰 dzban wina. Poza tym mam pewn膮 spraw臋 do kr贸lowej i b臋d臋 potrzebowa艂 twojej pomocy, by uzyska膰 audiencj臋.
Spi臋te ostrogami wierzchowce pomkn臋艂y w aksamitn膮 noc.
O 艣wicie obaj m臋偶czy藕ni wpadli galopem do miasta, le偶膮cego po obu stronach Czerwonej Rzeki, dop艂ywu Khorotasu. Wschodz膮ce s艂o艅ce licznymi odcieniami czerwieni malowa艂o okna krytych dach贸wkami budynk贸w. Z艂ote i miedziane ornamenty kopu艂 i wie偶 migota艂y w porannym blasku niczym drogocenne kamienie.

2. "PRZYNIE艢 MI SMOCZE PAZURY"

Zn贸w karczma, zn贸w st贸艂, zn贸w dzban wina. Conan i Garus siedzieli w ober偶y "Pod Ody艅cem" w Ianthe, otuleni w obszerne p艂aszcze z g艂臋boko naci膮gni臋tymi kapturami. Schyleni nad winem m臋偶czy藕ni rozmawiali po cichu z ciemnosk贸r膮 dziewczyn膮 w strojnym kaftanie s艂u偶膮cej z zamo偶nego domu. Jej oczy by艂y czerwone od p艂aczu.
Tak bardzo pragn臋 pom贸c mej kr贸lowej!
Ciszej mrukn膮艂 Conan. Gdzie ona teraz jest?
W Zachodniej Wie偶y kr贸lewskiego pa艂acu. Drzwi komnaty strze偶e dziesi臋ciu ludzi hrabiego Rigella, tylko pokoj贸wka przynosi jej jedzenie. Jedyn膮 pr贸cz niej osob膮, kt贸rej wolno sk艂ada膰 wizyty kr贸lowej, jest jej medyk.
Jak on si臋 nazywa? zapyta艂 Conan z b艂yskiem w oku.
Uczony doktor Khafrates mieszka przy Naro偶nej Wie偶y. Jest starym i m膮drym przyjacielem kr贸lowej.
Nie b贸j si臋, ma艂a. Spotkamy si臋 z dobrym doktorem i zobaczymy, czy potrafi wyleczy膰 chorob臋 kr贸lowej. Ale najpierw rzu膰my okiem na Zachodni膮 Wie偶臋.
Wczesny wiecz贸r przyodzia艂 si臋 ju偶 w r贸偶owe chmury na znak nadchodz膮cej nocy. Ulice Ianthe rozbrzmiewa艂y okrzykami mieszka艅c贸w. Conan i Garus nie zwracaj膮c niczyjej uwagi dotarli do Zachodniej Wie偶y. By艂a ona cz臋艣ci膮 naro偶nego bastionu w murze otaczaj膮cym pa艂ac. Jej cylindryczne 艣ciany wyrasta艂y przy jednej z g艂贸wnych, miejskich alei. Od do艂u by艂 lity mur, dopiero na wysoko艣ci trzeciego pi臋tra znajdowa艂y si臋 okna, niekt贸re o艣wietlone od wewn膮trz.
Kt贸re nale偶y do komnaty kr贸lowej? zapyta艂 szeptem Conan.
Musz臋 policzy膰 odpar艂a dziewczyna. Tamto, w drugim rz臋dzie, trzecie od prawej wyci膮gn臋艂a r臋k臋.
Nie pokazuj, dziewczyno. Zwr贸cisz na nas uwag臋 Conan podszed艂 do podstawy muru i uwa偶nie przyjrza艂 si臋 murarce.
Nikt nie zdo艂a wspi膮膰 si臋 na t臋 艣cian臋 stwierdzi艂 Garus.
Nie? Wi臋c jeszcze nie wiesz, co potrafi cymmeria艅ski g贸ral. Conan pomaca艂 zapraw臋 mi臋dzy warstwami kamienia. Cz臋艣ciowo masz racj臋, Garusie. Szczeliny mi臋dzy kamieniami s膮 zbyt p艂ytkie, by zapewni膰 dobre oparcie dla palc贸w r膮k i n贸g. Lecz jest na to rada. Teraz jednak chod藕my do doktora Khafratesa.
Uczony medyk by艂 korpulentnym cz艂owiekiem o bujnej, siwej brodzie, kt贸ra niczym topniej膮cy 艣nieg le偶a艂a na jego pot臋偶nych piersiach. Rozwa偶nie odpowiada艂 na pytania Conana.
Zgodnie z lekarsk膮 przysi臋g膮, lecz臋 wszystkich, kt贸rzy tego potrzebuj膮, bez wzgl臋du na to, po kt贸rej stronie prawa stoj膮. W ci膮gu minionych lat mia艂em okazj臋 pozna膰 osobi艣cie najwi臋kszych z艂odziei w tym mie艣cie. Nie zdradzi艂bym ich nazwisk nikomu. Jednak dla was, ze wzgl臋du na moj膮 kr贸low膮, zrobi臋 wyj膮tek. P贸jd臋 z wami do mieszkania Torgria, z艂odzieja, kt贸ry niedawno rozsta艂 si臋 ze swoj膮 profesj膮. W swoim czasie s艂yn膮艂 ze zr臋czno艣ci w tej szczeg贸lnej sztuce. Osi膮gn膮艂 mistrzostwo we wspinaczce na wysokie 艣ciany, a teraz 偶yje ze swoich nieuczciwie zdobytych d贸br. Chod藕cie.
Dom Torgria by艂 ma艂y i skromny, wci艣ni臋ty mi臋dzy magnacki dw贸r a zak艂ad garncarza. W takim domu r贸wnie dobrze m贸g艂 mieszka膰 zapobiegliwy, ci臋偶ko pracuj膮cy kupiec, kt贸ry po 偶yciu pe艂nym wyrzecze艅 wycofa艂 si臋 z interes贸w. Torgrio nie by艂 cz艂owiekiem, kt贸ry ostentacyjnie chwali艂by si臋 swoim maj膮tkiem.
Sam z艂odziej by艂 tak oszcz臋dnie zbudowany, 偶e przypomina艂 Conanowi paj膮ka. Kiedy Khafrates przedstawi艂 przyby艂ych i por臋czy艂 za nich, Torgrio u艣miechn膮艂 si臋, pokazuj膮c pie艅ki z臋b贸w.
Tak samo jak dobry doktor, mam swoje zasady powiedzia艂 ale ten przypadek jest w istocie wyj膮tkowy. Co m贸g艂bym dla was zrobi膰?
Potrzebuj臋 narz臋dzi potrzebnych, by wspi膮膰 si臋 na Zachodni膮 Wie偶臋 odpar艂 Conan.
Powa偶nie? rzek艂 Torgrio unosz膮c brwi. Jakich narz臋dzi?
Dobrze wiesz, czego potrzebuj臋 warkn膮艂 Conan. S膮 takie rzeczy w Ianthe. Kiedy sam by艂em w tym cechu, s艂ysza艂em o nich.
Przyznaj臋, 偶e istniej膮.
Zatem zechcesz mi je pokaza膰?
Torgrio namy艣la艂 si臋 chwil臋, po czym zawo艂a艂:
Junia, przynie艣 mi smocze pazury!
Po pewnym czasie w drzwiach pojawi艂a si臋 kobieta w 艣rednim wieku z nar臋czem stalowych przyrz膮d贸w. Torgrio wzi膮艂 je i zacz膮艂 wyja艣nia膰 spos贸b ich u偶ycia:
T臋 par臋 przypina si臋 do but贸w, o ile zmieszcz膮 si臋 na buty tak wielkie jak twoje, a t臋 zak艂ada na r臋ce. Najpierw jednak dopasowuje si臋 rozstaw kleszczy do wielko艣ci kamieni. Potem wsuwa si臋 je w szczeliny, opiera i szarpie r膮czk臋 w d贸艂, o tak! zaciskaj膮c kleszcze na dolnym i g贸rnym skraju kamienia. By zwolni膰 uchwyt, trzeba poci膮gn膮膰 w g贸r臋. Zawsze, w czasie przechodzenia z jednego rz臋du kamieni na drugi nale偶y trzyma膰 si臋 艣ciany jedn膮 nog膮 i r臋k膮.
Garus wzdrygn膮艂 si臋.
Nawet gdyby sam Mitra kaza艂 mi pe艂zn膮膰 po murze niby mucha, nie m贸g艂bym tego zrobi膰.
艢miech Conana przypomina艂 grzmot przetaczaj膮cy si臋 g贸rskimi dolinami.
Przyzwyczai艂em si臋 do wysoko艣ci na urwiskach swego rodzinnego kraju. Czasami mia艂em do wyboru, albo wspina膰 si臋, albo straci膰 偶ycie. Popr贸bujmy nieco na twojej 艣cianie, Torgrio.

3. MUR, NA KT脫RY NIE MOG艁ABY WSPI膭膯 SI臉 NAWET MUCHA

Kapitan stra偶y zatrzyma艂 Khafratesa przed komnat膮 kr贸lowej. W艣r贸d niewybrednych 偶art贸w na temat jego tuszy, medyk zosta艂 poddany skrupulatnej rewizji. Potem ci臋偶kie zamki zosta艂y otwarte i Khafrates wszed艂 do wi臋zienia kr贸lowej.
Ciemnosk贸ra niewolnica, odziana w fa艂dziste szaty, poprowadzi艂a go do wewn臋trznej komnaty. Mieszkanie kr贸lowej jak na wi臋zienie by艂o urz膮dzone z przepychem. 艢ciany zdobi艂y gobeliny z Iranistanu i Vendhii. Z艂ote puchary i polerowane, srebrne tacki b艂yszcza艂y na malowanych p贸艂kach rze藕bionych kredens贸w.
Po艂yskuj膮ce w艂osy p艂acz膮cej kr贸lowej Marali rozla艂y si臋 p艂ow膮 fal膮 na poduszk臋 i lu藕no sp艂ywa艂y w d贸艂. Marala le偶a艂a na kanapie pokrytej tura艅skim z艂otog艂owiem, ale luksusowe pos艂anie nie koi艂o smutku m艂odej kobiety. Wzdycha艂a 偶a艂o艣nie, a jej szczup艂e cia艂o dr偶a艂o pod wp艂ywem miotaj膮cych ni膮 emocji.
Niewolnica przem贸wi艂a delikatnie, ale z wyra藕nym zniecierpliwieniem:
Pani! Przyszed艂 uczony doktor Khafrates. Czy raczysz go przyj膮膰?
Marala podnios艂a g艂ow臋 i wytar艂a oczy chusteczk膮.
O tak! Wejd藕, dobry doktorze! Jeste艣 moim jedynym przyjacielem, tylko tobie ufam. Mo偶esz odej艣膰, droga Rino.
Khafrates wtoczy艂 si臋 do komnaty, przykl臋kn膮艂 i st臋kn膮艂, podnosz膮c z mozo艂em swe opas艂e cielsko. Marala pokaza艂a mu, by usiad艂 na kanapie. Gdy doktor zaj膮艂 miejsce, uj臋艂a jego r臋ce i powiedzia艂a:
Jak dobrze ci臋 widzie膰, doktorze Khafratesie! Ogarnia mnie rozpacz. Jestem tutaj od miesi膮ca, bez przyjaci贸艂, pr贸cz ciebie i Riny. Zawsze by艂am wierna Moranthesowi, ale teraz jego zachowanie sta艂o si臋 nie do zniesienia. Rina m贸wi艂a mi, 偶e ludzie Rigella w pa艂acu i na ulicach opowiadaj膮, jak m贸j m膮偶 skacze, gdy Rigello strzeli palcami.
Musisz s艂u偶y膰 mi rad膮, drogi przyjacielu. Wiesz, 偶e m贸j ojciec nak艂oni艂 mnie do po艣lubienia Moranthesa, by w Ophirze nie wygas艂 kr贸lewski r贸d. Nie zale偶a艂o mi na kr贸lu, zna艂am go zawsze jako s艂abego i zmiennego cz艂owieka, ale spe艂ni艂am sw贸j obowi膮zek. My艣l臋 nawet, 偶e m贸j ojciec 偶a艂owa艂, i偶 wyda艂 mi taki rozkaz, ale nie m贸g艂 zdradzi膰 swych prawdziwych uczu膰, gdy偶 kr贸l nie pozwoli艂by mu d艂u偶ej 偶y膰.
Gdy jednak przysz艂o co do czego, nadzieje mego ojca na to, 偶e nasz zwi膮zek zaowocuje silnymi ksi膮偶膮tkami Ophiru, okaza艂y si臋 p艂onne. Moranthes nie dba o kobiety. Gustuje mniejsza o to! Ma inne gusta. Potem moje k艂opoty pomno偶y艂y si臋, gdy rok temu jaki艣 nikczemny 艂ajdak ukrad艂 mi Gwiazd臋 Khorali!
Khafrates przeczesa艂 palcami brod臋, co pomog艂o mu porz膮dkowa膰 my艣li. Kr贸lowa nigdy nie rozmawia艂a z nim tak otwarcie. Nie by艂 nadwornym medykiem, wykorzystuj膮cym swoje stanowisko dla intryg, i z tego powodu pozwolono mu opiekowa膰 si臋 uwi臋zion膮 kr贸low膮. I dlatego te偶 otrzyma艂 zadanie, kt贸re m贸g艂 przyp艂aci膰 偶yciem
Wspomnia艂 niedawn膮 rozmow臋 z olbrzymim, niebieskookim barbarzy艅c膮 i posiwia艂ym kapitanem stra偶y, kt贸ry w szcz臋艣liwszych czasach zapad艂 w pami臋膰 kr贸lowej. Krew 艣ci臋艂a si臋 doktorowi w 偶y艂ach, gdy pomy艣la艂, jakie ryzyko podejmuje. Lecz t臋 pi臋kn膮 kobiet臋, kt贸ra teraz prosi艂a go o pomoc, darzy艂 mi艂o艣ci膮 od czas贸w, gdy by艂a dzieckiem. Niespodziewanie ogarn臋艂o go zadowolenie, 偶e zdoby艂 si臋 na odwag臋, by przy艂膮czy膰 si臋 do spisku maj膮cego na celu jej dobro. Przesun膮艂 uspokajaj膮co r臋k膮 po czole kr贸lowej i powiedzia艂:
Niech偶e wasza wysoko艣膰 nie poddaje si臋 rozpaczy! Serce waszej wysoko艣ci przeszywa smutek, spowodowany przez samotno艣膰 i nies艂uszne oskar偶enie. Ale pomoc jest bli偶ej, ni偶 wasza wysoko艣膰 my艣li.
Kr贸lowa Marala usiad艂a, wyprostowa艂a si臋 i odgarn臋艂a w艂osy z twarzy.
Jeste艣 bardzo mi艂y, Khafratesie. Ale musisz przyzna膰, 偶e kiedy posiada艂am Gwiazd臋, Moranthes l臋ka艂 si臋 jej mocy. Teraz ju偶 si臋 mnie nie boi i nie dba o to, co si臋 ze mn膮 stanie.
Khafrates wzni贸s艂 krzaczaste brwi.
Zatem jaka by艂a moc tego klejnotu, pani?
Nie by艂a, lecz jest, chocia偶 powszechna legenda m贸wi o niej nieprawd臋 kr贸lowa wzruszy艂a ramionami. Moranthes wyobra偶a艂 sobie, 偶e dzi臋ki temu kamieniowi mog艂am zrobi膰 niewolnika z ka偶dego napotkanego m臋偶czyzny. Wierzy艂 w to bez reszty i gdy to dosz艂o do posp贸lstwa, ono r贸wnie偶 w to uwierzy艂o. Ale legenda k艂amie.
Wsta艂a, wyprostowa艂a si臋 i spojrza艂a twardo na medyka.
My艣lisz, 偶e potrzebuj臋 magii, aby nak艂oni膰 m臋偶czyzn臋, oczywi艣cie my艣l臋 o normalnym m臋偶czy藕nie, by by艂 pos艂uszny mojej woli?
Chocia偶 Khafrates by艂 stary, dobrze odczuwa艂 moc emanuj膮c膮 z pysznie rze藕bionych rys贸w kr贸lowej i s艂odkich kr膮g艂o艣ci jej gibkiego cia艂a, kt贸rego kszta艂ty nie do ko艅ca maskowa艂a obszerna szata. Z pe艂nym przekonaniem potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.
Opowiem ci pewn膮 histori臋 rzek艂a Marala. W zadumie 艣ci膮gn臋艂a brwi i zacz臋艂a przechadza膰 si臋 po komnacie. Hrabia Alarkar, pradziad mojego pradziada, by艂 pierwszym w艂a艣cicielem Gwiazdy Khorali. Swego czasu, a by艂o to na d艂ugo, nim obecna dynastia w艂adaj膮ca Ophirem zasiad艂a na tronie, przemierza艂 on krainy Wschodu, w kt贸rych nie posta艂a dot膮d noga 偶adnego Ophiryjczyka
Khafrates zakaszla艂 i wtr膮ci艂:
Wasza wysoko艣膰, mam pewne nie cierpi膮ce zw艂oki wie艣ci
Kr贸lowa w艂adczym gestem nakaza艂a mu milczenie.
Kiedy Alarkar w臋drowa艂 przez d偶ungle Vendhii, natkn膮艂 si臋 na ruiny miasta Khorala, zamieszkane jedynie przez starego pustelnika. 脫w starzec umiera艂 z g艂odu, z艂ama艂 bowiem nog臋 i nie by艂 w stanie uprawia膰 swego ogr贸dka.
Alarkar opiekowa艂 si臋 nim, p贸ki 艣wi臋ty m膮偶 nie wr贸ci艂 do zdrowia. Pustelnik pragn膮c okaza膰 sw膮 wdzi臋czno艣膰 otworzy艂 skrytk臋 ze skarbem pod posadzk膮 zrujnowanej 艣wi膮tyni i powiedzia艂, 偶e Alarkar mo偶e zabra膰 to, co sobie 偶yczy. M贸j przodek wybra艂 pier艣cie艅 z wielkim, dziwnym kamieniem, w kt贸rego szafirowym sercu, niczym gwiazda uwi臋ziona w krysztale, pulsowa艂 wieczny ogie艅. Alarkar postanowi艂 zabra膰 jedynie ten klejnot.
Dlaczego nie zabra艂 innych? zapyta艂 zdumiony Khafrates.
Kr贸lowa u艣miechn臋艂a si臋.
Hrabia Alarkar nie by艂 chciwym cz艂owiekiem i sam posiada艂 du偶y maj膮tek. Poza tym, jak s膮dz臋, uwa偶a艂, 偶e je偶eli orszak ruszy w powrotn膮 drog臋 objuczony bogactwami, to skusz膮 one albo jakich艣 bandyt贸w, albo zach艂annych w艂adc贸w, co sko艅czy艂oby si臋 nieszcz臋艣ciem. W ka偶dym razie, ten jeden pier艣cie艅 by艂 wszystkim, o co poprosi艂.
Okaza艂o si臋, 偶e dokona艂 w艂a艣ciwego wyboru. Pustelnik by艂 czarnoksi臋偶nikiem, kt贸ry dwie艣cie lat temu wyrzek艂 si臋 wykorzystywania magii dla w艂asnych cel贸w. Owego maga tak uj臋艂a cnota mego przodka, 偶e rzuci艂 na klejnot pot臋偶ny czar.
Na Gwiazd臋 Khorali?
Tak. Po zako艅czeniu magicznego obrz臋du czarnoksi臋偶nik powiedzia艂: "Ten pier艣cie艅, gdy znajdzie si臋 w posiadaniu dobrego cz艂owieka, sprawi, 偶e inni dobrzy ludzie zgromadz膮 si臋 wok贸艂 niego, by walczy膰 w dobrej sprawie". Marala przerwa艂a rozpami臋tuj膮c dawno minion膮 przesz艂o艣膰.
Ale jakie znaczenie ma to dzisiaj?
Kr贸lowa podj臋艂a opowie艣膰:
Dwie艣cie lat temu, dzi臋ki temu klejnotowi Alarkarowi uda艂o si臋 zjednoczy膰 kr贸la i wielmo偶贸w i sk艂oni膰 ich, by podpisali kart臋, kt贸ra okre艣la艂a prawa i obowi膮zki wszystkich poddanych kr贸lestwa. Z powodu zdrady jego zamierzenia zawiod艂y i
Okno komnaty wybuch艂o z trzaskiem i brz臋kiem pryskaj膮cych szyb. Do komnaty wpad艂 odziany w czer艅 olbrzym o b艂臋kitnych, p艂on膮cych oczach. W jednej r臋ce trzyma艂 wzniesiony miecz, a w drugiej par臋 osobliwych przyrz膮d贸w. By艂y to wielkie pazury przemy艣lnie wykute ze stali. Po艂o偶y艂 je na kobiercu razem z broni膮, potem przysiad艂 na podn贸偶ku i zdj膮艂 par臋 podobnych przyrz膮d贸w z n贸g. Nast臋pnie wsta艂, skoczy艂 ku drzwiom komnaty i nas艂uchiwa艂 przez chwil臋. Marala zamar艂a przestraszona, lecz jednocze艣nie nie mog艂a oprze膰 si臋 fali podziwu, kt贸ra zala艂a j膮 na widok kocich ruch贸w m臋偶czyzny.
Intruz odwr贸ci艂 si臋 do Khafratesa i kr贸lowej. B艂ysn膮艂 bia艂ymi z臋bami w szerokim u艣miechu. Medyk zerwa艂 si臋 na nogi, niespokojnie wymachuj膮c r臋kami. W ko艅cu wzi膮艂 si臋 w gar艣膰 i wykrzykn膮艂:
Conanie! Nie mia艂em czasu, by przedstawi膰 jej wysoko艣ci nasz plan! Wpad艂e艣 tutaj niczym byk do sklepu z khitajsk膮 porcelan膮.
Conan zignorowa艂 go. Syc膮c oczy widokiem zgrabnej Marali, powiedzia艂:
Wasza wysoko艣膰 pragnie wyzwoli膰 si臋 z tego wi臋zienia, prawda?
Och, tak. Ale jak?
Tak, jak wszed艂em; po murze, z pomoc膮 tych oto przyrz膮d贸w. Pojedziesz pani wygodnie, jak worek na moich plecach.
Dok膮d mnie zabierzesz, cudzoziemcze? Oczy kr贸lowej p艂on臋艂y z podniecenia.
Najpierw do bezpiecznego miejsca, w kt贸rym b臋dziemy mogli dobi膰 targu, a potem tam, dok膮d sobie za偶yczysz.
Ale co ze mn膮? j臋kn膮艂 Khafrates. Kiedy stra偶nicy odkryj膮, 偶e wasza wysoko艣膰 znikn臋艂a, rozedr膮 mnie na strz臋py i przetopi膮 na olej!
Marala odwr贸ci艂a si臋 do Conana.
Nie mo偶emy zabra膰 go z sob膮?
Cymmerianin zastanowi艂 si臋.
Nie. Te smocze pazury nie utrzymaj膮 ci臋偶aru trzech os贸b. Ale zapewni臋 naszemu doktorowi dobre t艂umaczenie, dlaczego nie wezwa艂 stra偶y. Musimy si臋 spieszy膰. Garus czeka z ko艅mi.
Rado艣膰 rozja艣ni艂a twarz Marali.
To Garus 偶yje? Zawsze gotowa by艂am powierzy膰 mu swoje 偶ycie!
Zatem w drog臋, pani! Nie ma czasu do stracenia.
Marala nie by艂a przyzwyczajona, by traktowano j膮 w tak bezceremonialny spos贸b, ale bez sprzeciwu po艣pieszy艂a do ubieralni i przebra艂a si臋 w str贸j my艣liwski. Po powrocie do salonu zobaczy艂a, 偶e Khafrates le偶y zwi膮zany i zakneblowany na dywanie. Medyk, z czerwieniej膮cym 艣ladem na szcz臋ce, nie wiedzia艂 ani gdzie jest, ani co mu si臋 przydarzy艂o. Conan u艣miechn膮艂 si臋, gdy kr贸lowa zbli偶y艂a si臋 do niego, nie okazuj膮c strachu.
Tw贸j plan zapewnienia bezpiecze艅stwa Khafratesowi wydaje si臋 solidny powiedzia艂a. Jestem gotowa.
W b艂臋kitnych jak l贸d oczach barbarzy艅cy b艂ysn膮艂 podziw dla jej opanowania i .pysznych kr膮g艂o艣ci rysuj膮cych si臋 pod aksamitn膮, je藕dzieck膮 kurtk膮 i jedwabnymi pantalonami wpuszczonymi w czerwone buty z mi臋kkiej sk贸ry. 艁api膮c haftowan膮 narzut臋, Cymmerianin powiedzia艂:
Przywi膮偶臋 ci臋 do plec贸w, dziewczyno, i pojedziesz niczym niemowl臋 w szalu matki. Obejmij mnie r臋kami za szyj臋 i nogami w pasie. Je偶eli wysoko艣膰 przyprawi ci臋 o zawr贸t g艂owy, zamknij oczy. Nie wier膰 si臋, a te smocze pazury bezpiecznie sprowadz膮 nas na ziemi臋.
Conan usiad艂, by przymocowa膰 haki do but贸w, potem otoczy艂 szczup艂e cia艂o kr贸lowej narzut膮 i zwi膮za艂 rogi na swych piersiach i biodrach. Marala przywar艂a do jego plec贸w. Conan ostro偶nie wyszed艂 ty艂em przez okno i znalaz艂 szczeliny, w kt贸re wsun膮艂 stalowe pazury.
Schodzi艂 powoli, poniewa偶 jego ruchy kr臋powa艂 dodatkowy ci臋偶ar, a poza tym nie chcia艂 nara偶a膰 na strach i zb臋dne niewygody kobiet臋, kt贸ra znalaz艂a si臋 pod jego opiek膮.
Bez po艣piechu zsuwali si臋 po pionowej 艣cianie, podczas gdy niczego nie艣wiadome miasto spa艂o pod bezksi臋偶ycowym niebem. Nie zaszczeka艂 nawet pies.

4. OGIE艃 NA G脫RZE

Cudzoziemcze, prosz臋, powiedz mi rzek艂a Marala. Kim jeste艣?
Po d艂ugim galopie na p贸艂nocny zach贸d zsiedli z koni i teraz szli obok siebie, by da膰 wierzchowcom odsapn膮膰. Bez 偶adnych niespodzianek i bez op贸藕nienia dotarli do drogi, na kt贸rej czeka艂 Garus z trzema wierzchowcami i zapasami na drog臋. Grzmot kopyt nie zak艂贸ci艂 snu 偶adnego urz臋dnika ani ch艂opa, gdy p臋dzili cichymi, nawiedzanymi przez duchy wiejskimi dr贸偶kami.
Jestem Conan. Cymmerianin z urodzenia i w艂贸cz臋ga z zami艂owania odpar艂 pot臋偶ny barbarzy艅ca. Walczy艂em w tylu krajach, 偶e nawet najm臋drsi ludzie nie wiedz膮 o ich istnieniu.
A dlaczego mnie uratowa艂e艣?
Mam co艣, czego chcesz, pani, i my艣l臋, 偶e dasz mi za to dobr膮 cen臋.
My艣l臋, 偶e nikomu nie mog艂abym uczciwie zap艂aci膰 nawet za kromk臋 chleba. Jestem kr贸low膮 bez tronu. Ale powiedz mi, co jest t膮 rzecz膮?
Porozmawiamy o tym p贸藕niej, kiedy zatrzymamy si臋 na odpoczynek. Teraz nie mo偶emy zwleka膰.
Kiedy noc po艂o偶y艂a kres d艂ugiemu dniu ich ucieczki, rozpalili ma艂e ognisko w skalnej szczelinie, 偶eby blask nie by艂 widoczny z traktu. Konie, rozkulbaczone i sp臋tane, ugasi艂y pragnienie w szemrz膮cym, g贸rskim strumieniu i gryz艂y teraz traw臋. Przed ucieczk膮 Conan kupi艂 chleb, owoce i suszone mi臋so oraz buk艂ak kothyjskiego wina i teraz uciekinierzy posilali si臋 przy potrzaskuj膮cym ogniu. Zaspokoiwszy g艂贸d, Conan opar艂 si臋 o siod艂o i zapatrzy艂 na siedz膮c膮 obok pi臋kn膮 kobiet臋. Zatem ta zm臋czona, ale odwa偶na dziewczyna by艂a kr贸low膮 Ophiru! Kr贸low膮, o kt贸rej m贸wiono, 偶e potrafi uczyni膰 niewolnika z ka偶dego m臋偶czyzny za pomoc膮 klejnotu ukrytego w tej chwili w jego sakiewce. Cz臋sto wyobra偶a艂 sobie, 偶e gdy przyb臋dzie do Ophiru, uzyska audiencj臋 u kr贸lowej, sk艂oni si臋 jak dworzanin i poda jej pier艣cie艅 w zamian za tysi膮c sztuk z艂ota i mo偶e jakie艣 pop艂atne stanowisko w armii. Zamiast tego siedzi na trawie niczym pospolity wie艣niak obok kr贸lowej, kt贸ra by艂a uciekinierem bez grosza przy duszy. A w dodatku kraj wok贸艂 nich by艂 rozdarty wewn臋trznym konfliktem. Mrukn膮艂 do Marali:
Khafrates, jak rozumiem, nie wyja艣ni艂 pewnych rzeczy tobie ani mnie. Co to za klejnot, kt贸rego jak m贸wi膮, u偶ywasz, by zmusza膰 Judzi do pos艂usze艅stwa?
Kr贸lowa spojrza艂a mu prosto w oczy.
Wiedz, Conanie, 偶e Alarkar, m贸j przodek, otrzyma艂 ten klejnot dawno temu od vendhia艅skiego pustelnika.
Pokr贸tce powt贸rzy艂a histori臋, jak膮 wcze艣niej opowiedzia艂a Khafratesowi. Na koniec wspomnienie starodawnej zdrady sprawi艂o, 偶e g艂os jej zadr偶a艂, gdy pr贸bowa艂a powstrzyma膰 艂zy cisn膮ce si臋 do oczu.
Po powrocie do Ophiru hrabia Alarkar, zdecydowany wzmocni膰 kr贸lestwo, zwo艂a艂 wszystkich wielmo偶贸w zwr贸ci艂a si臋 do Garusa: Kapitanie, z pewno艣ci膮 s艂ysza艂e艣 o Bitwie Stu i Jednego Miecza?
Garus przezwyci臋偶y艂 morz膮cy go sen i odrzek艂 g艂臋bokim g艂osem:
Tak, wasza wysoko艣膰, s艂ysza艂em o niej, chocia偶 jak bywa z ka偶d膮 legend膮, ta te偶 zatar艂a si臋 z up艂ywem czasu. Dwie艣cie lat temu hrabia Alarkar zwo艂a艂 wielmo偶贸w do swego zamku Theringo. Przybyli jedynie z przyboczn膮 艣wit膮, by om贸wi膰 sprawy kr贸lestwa. Spotkali si臋 na r贸wninie pod zamkiem Theringo, ale nie zgadzali si臋 w niczym. Potem hrabia znikn膮艂.
Kr贸lowa podj臋艂a opowie艣膰:
Zako艅czenie tej historii jest znane jedynie mojej rodzinie. Opowiem je wam.
Conan siedzia艂 spokojnie, ch艂on膮c pilnie jej s艂owa. Marala m贸wi艂a:
Wszyscy najznaczniejsi wielmo偶e zebrali si臋 na r贸wninie pod zamkiem, ale obrady przebiega艂y w 偶贸艂wim tempie. Chocia偶 m贸j przodek obawia艂 si臋 si艂y Koth i narastaj膮cej pot臋gi Turanu, nie chcia艂 korzysta膰 z mocy magicznego pier艣cienia.
Garus do艂o偶y艂 drewna do ognia i poruszy艂 g艂owniami. P艂omienie zacz臋艂y liza膰 now膮 k艂od臋, a iskry, jak 艣wietliki, pomkn臋艂y w noc. Kr贸lowa napi艂a si臋 wina i podj臋艂a w膮tek:
W czasie zgromadzenia hrabia Mecanta, od kt贸rego wywodzi si臋 m贸j powinowaty Rigello, oddali艂 si臋 bez s艂owa. Hrabia Frosol i baronowie Terson i Lodier wkr贸tce pod膮偶yli za nim. Tak偶e wszyscy ludzie z ich 艣wit dosiedli wierzchowc贸w i odjechali.
Chwil臋 p贸藕niej z pobliskiego lasu, gdzie zaczaili si臋 kusznicy Mecanty, wylecia艂 deszcz be艂t贸w. Tego dnia na r贸wninie by艂y setki wielmo偶贸w i ich rycerzy. Wi臋kszo艣膰 bez zbroi, i mn贸stwo z nich zgin臋艂o. Alarkar zebra艂 pozosta艂ych, kt贸rzy wsiedli na ko艅 i rzucili si臋 w po艣cig za zdrajcami.
Oczy Marali zape艂ni艂y si臋 艂zami. Conan przyci膮gn膮艂 dziewczyn臋 do siebie i przytuli艂.
I co potem? przynagli艂.
Alarkar i jego ludzie zdo艂ali odjecha膰 jedynie na strza艂 z 艂uku od zamku, gdy natkn臋li si臋 na armi臋 Mecanty i jego zwolennik贸w w szyku bojowym. Alarkar przyj膮艂 wyzwanie i broni艂 rodzinnego sztandaru, p贸ki nie pad艂, przeszyty strza艂膮 z 艂uku Marala zamilk艂a, przygn臋biona. G艂臋boki bas Conana przywo艂a艂 j膮 do rzeczywisto艣ci:
Historia si臋 powtarza. Wydarzy艂o si臋 to, co zawsze. Wielmo偶e k艂贸c膮 si臋 i pakuj膮 jeden drugiemu n贸偶 w plecy. Co w tym nowego? Jego ton by艂 celowo szorstki, by Marala wyrwa艂a si臋 z zadumy i podj臋艂a opowie艣膰 o Gwie藕dzie Khorali.
Wszyscy zostali pogrzebani tam, gdzie padli. Zamek leg艂 w ruinie. Hrabina uciek艂a z nielicznym orszakiem, a syn, kt贸rego nosi艂a, by艂 moim przodkiem.
A co z Gwiazd膮 Khorali? przynagli艂 Conan.
Alarkar nie korzysta艂 z magii. Ufa艂 w si艂臋 rozs膮dku, wierzy艂, 偶e wszyscy uznaj膮 cel, do jakiego d膮偶y艂, za m膮dry i sprawiedliwy. Gwiazda spoczywa艂a na piersiach jego 偶ony, kt贸ra owdowiawszy wysz艂a p贸藕niej za m膮偶 w innym kraju. Jej syn, kiedy dor贸s艂, wr贸ci艂 do Ophiru upomnie膰 si臋 o swoje lenno i da艂 pocz膮tek mojemu rodowi. Dzi臋ki temu legenda nie zatraci艂a si臋 w mrokach przesz艂o艣ci, a klejnot przekazywano z pokolenia na pokolenie. Teraz jest stracony na zawsze.
Co by艣 zrobi艂a, gdyby do ciebie wr贸ci艂? zapyta艂 niedbale Conan.
Pr贸bowa艂abym wykorzysta膰 jego moc. Zgromadzi艂abym dobrych ludzi kr贸lestwa, by wyrwa膰 mego nieudolnego m臋偶a ze szpon贸w Rigella. Czy w膮tpisz w to, 偶e gdybym mog艂a, wyp臋dzi艂abym Rigella i zjednoczy艂a kr贸lestwo?
Zawzi臋te s艂owa i odwaga szczup艂ej dziewczyny, kt贸ra w dziczy, przy obozowym ognisku z zaledwie dwoma lud藕mi m贸wi艂a o przep臋dzaniu tyran贸w i intrygant贸w, tr膮ci艂y wra偶liw膮 strun臋 w barbarzy艅skiej duszy Conana. Chrz膮kn膮艂, zak艂opotany ogarniaj膮cym go wzruszeniem.
Pani powiedzia艂, po czym z艂apa艂 sakiewk臋 i wyci膮gn膮艂 Gwiazd臋 Khorali. We藕 sw膮 rodow膮 b艂yskotk臋. Lepiej j膮 wykorzystasz ode mnie.
Usta kr贸lowej rozchyli艂y si臋 ze zdumienia.
Ty ty mi go dajesz?
Tak. Nie jestem 艣wi臋tym, jak tw贸j przodek, ale czasami lubi臋 pom贸c odwa偶nej kobiecie osaczonej przez k艂opoty.
Marala wzi臋艂a pier艣cie艅 i spojrza艂a na klejnot, w kt贸rego owalnym, szafirowym oku p艂on臋艂a uwi臋ziona gwiazda.
Stawiasz mnie w trudnej sytuacji, Conanie. Jak mog臋 ci si臋 odwdzi臋czy膰?
P艂on膮ce spojrzenie Cymmerianina znacz膮co omiot艂o pyszne kszta艂ty Marali. Dziewczyna odsun臋艂a si臋 od niego z kr贸lewsk膮 godno艣ci膮.
Conan, odwracaj膮c wzrok, powiedzia艂:
Nie jeste艣 mi nic winna, pani. Ale je偶eli odzyskasz tron, a ja zagoszcz臋 na twym dworze, mo偶esz powierzy膰 mi dow贸dztwo swej armii.
Marala spojrza艂a pytaj膮co na Garusa, kt贸ry skin膮艂 g艂ow膮.
On jest odpowiednim cz艂owiekiem, pani. By艂 kapitanem najemnik贸w, wodzem bandy dzikich nomad贸w i dow贸dc膮 stra偶y. To przebieg艂y strateg i zr臋czny fechmistrz, kt贸remu nieobcy jest 偶aden rodzaj broni. On uratowa艂 mi 偶ycie, a tobie zwr贸ci艂 wolno艣膰.
Zatem niech tak b臋dzie rzek艂a Marala.

5. "PRZYPROWAD殴 KONIA. RUSZAMY!"

Hrabia Rigello ubrany by w czarn膮 kolczug臋. Miecz i sztylet szcz臋ka艂y u jego boku, a he艂m spoczywa艂 na inkrustowanym srebrem stole. Kr贸l Moranthes obrzuci艂 kuzyna niespokojnym spojrzeniem. Z trudem ukry艂 strach przed aroganckim potomkiem domu Mecanty.
Moranthes II czasami zastanawia艂 si臋 nad otruciem czarnego hrabiego. Ale obawia艂 si臋, 偶e krewniacy i zwolennicy Rigella mogliby srogo pom艣ci膰 swego przyw贸dc臋. Poza tym, gdyby Rigello znikn膮艂, czy偶 nie mog艂oby si臋 zdarzy膰, 偶e on sam wpad艂by w r臋ce wielmo偶贸w jeszcze bardziej bezlitosnych, albo zosta艂by pozbawiony tronu przez jakiego艣 bezczelnego uzurpatora, takiego jak ten 艂otr, kuzyn Amalrus?
G艂臋bokie zmarszczki pory艂y ponur膮 twarz Rigella, gdy hrabia pochyli艂 si臋 nad sto艂em jak g艂odny pies.
Kr贸lowa zosta艂a uprowadzona z wie偶y minionej nocy, wasza wysoko艣膰 powiedzia艂. Mam setk臋 ludzi gotowych wyruszy膰 na tw贸j rozkaz.
Rigello wiedzia艂, 偶e on sam m贸g艂 zorganizowa膰 po艣cig, ale bawi艂o go okazywanie pozornej s艂u偶alczo艣ci bezwolnemu, m艂odemu kr贸lowi. M贸wi艂 dalej:
Uprowadzenie, jestem pewien, mia艂o miejsce za przyzwoleniem kr贸lowej. W komnacie znaleziono jej medyka, nieprzytomnego, zwi膮zanego i zakneblowanego, a okno by艂o strzaskane.
Jak ktokolwiek m贸g艂by wej艣膰 i wyj艣膰 z komnaty przez okno? zapyta艂 kr贸l piskliwie. Za nim jest przepa艣膰 mierz膮ca pi臋tna艣cie czy dwadzie艣cia krok贸w!
Masz racj臋, panie. Kr贸lowa bez w膮tpienia opu艣ci艂a swoim porywaczom lin臋. Jasne, 偶e spiskuje przeciwko waszej wysoko艣ci, jak cz臋sto ostrzega艂em. Teraz wywo艂anie rebelii jest tylko kwesti膮 czasu.
Kr贸l, przygryzaj膮c kciuk, rozejrza艂 si臋 po kapi膮cym od z艂ota gabinecie, jak gdyby spodziewa艂 si臋, 偶e nieme 艣ciany udziel膮 mu rady. W pomieszczeniu, pr贸cz hrabiego i sztywnych jak kije stra偶nik贸w przy drzwiach, nie by艂o nikogo.
Wasza wysoko艣膰, czas sko艅czy膰 z walk膮 mi臋dzy arystokratycznymi rodami podsun膮艂 Rigello. Raz na zawsze.
Tak, tak kr贸l wci膮偶 nie potrafi艂 podj膮膰 decyzji. Jak my艣lisz, co powinienem zrobi膰?
Rozkaza膰 natychmiastowy po艣cig. Kr贸lowa i jej ludzie nie mog膮 by膰 daleko od Ianthe. Nawet je艣li maj膮 najlepsze wierzchowce, od czasu do czasu musz膮 robi膰 postoje. Ka偶dy z moich je藕d藕c贸w poprowadzi luzaka, wi臋c powinni艣my ich szybko dop臋dzi膰.
Sk膮d wiesz, w jak膮 stron臋 si臋 udali? zapyta艂 zrz臋dliwie kr贸l.
Kr贸lowa bez w膮tpienia jedzie na po艂udniowy zach贸d, do swych rodowych ziem Theringo. Jedynie tam mo偶e zgromadzi膰 swych poplecznik贸w.
Ale je偶eli odzyska艂a Gwiazd臋 Khorali, 偶aden cz艂ek nie zdo艂a uczyni膰 nic wbrew jej woli i nikt nie wyst膮pi przeciwko niej. Jak pokonasz moc klejnotu?
Panie, nikt nie widzia艂 Gwiazdy od czasu, gdy zosta艂a skradziona dwana艣cie miesi臋cy temu. Gdyby kr贸lowa j膮 mia艂a, nie musia艂aby ucieka膰 z wie偶y, poniewa偶 stra偶nicy byliby pos艂uszni jej rozkazom i w prostszy spos贸b uzyska艂aby wolno艣膰.
Twarz kr贸la poja艣nia艂a.
Dzi臋kuj臋 ci, Rigello. Czytasz w moich my艣lach. P臋d藕 jak wicher! Przywied藕 kr贸low膮 do sali tortur i nie szcz臋d藕 ludzi, kt贸rzy jej pomogli!
Rigello u艣miechn膮艂 si臋 z艂owieszczo wychodz膮c z gabinetu kr贸la. Na艂o偶y艂 r臋kawice i mocniej zaci膮gn膮艂 pas z mieczem. Kiedy schwytam kr贸low膮 Maral臋, pomy艣la艂, u偶yj臋 jej, by wznieci膰 rewolt臋 przeciwko Moranthesowi, obali膰 go i zabi膰. Potem po艣lubi臋 j膮 i zasi膮d臋 na tronie jako kr贸l Ophiru!
Rigello nie przejmowa艂 si臋 tym, co kr贸lowa mia艂aby do powiedzenia na temat tego planu. Nie w膮tpi艂, 偶e Marala b臋dzie wola艂a prawdziwego m臋偶czyzn臋, takiego jak on, od zniewie艣cia艂ego Moranthesa II. Gdyby si臋 opiera艂a, istnia艂y skuteczne metody perswazji
Rigello zatrzyma艂 si臋 na chwil臋, podziwiaj膮c sw膮 krzepk膮 posta膰 w wielkim lustrze na 艣cianie korytarza. Potem poprawi艂 p艂aszcz i wyszed艂 po schodach na dziedziniec.
Barras! szczekn膮艂. Przyprowad藕 konia. Ruszamy!

6. ZAMEK THERINGO

Conan zostawi艂 Maral臋 i konie pod piecz膮 Garusa i sam wspi膮艂 si臋 na szczyt wzg贸rza. Nie wystawi艂 g艂owy ponad krzakami, lecz tylko rozchyli艂 ga艂臋zie i ogarn膮艂 wzrokiem rozci膮gaj膮c膮 si臋 w dole krain臋.
Dlaczego posuwamy si臋 tak wolno? zapyta艂a niespokojnie Marala. Musimy si臋 spieszy膰, by jak najszybciej dotrze膰 do aquilo艅skiej granicy.
Conan jest cz艂owiekiem, kt贸ry dba o twoje bezpiecze艅stwo, pani odpar艂 Garus. Chocia偶 ma o po艂ow臋 lat mniej ni偶 ja, wyszed艂 bez szwanku z wielu walk i ucieczek. Zaufaj mu!
Conan skin膮艂 na nich. Kiedy Marala i Garus dotarli na szczyt wzg贸rza, ujrzeli przed sob膮 rozleg艂膮 r贸wnin臋. W oddali, na ma艂ym wzniesieniu, sta艂y ruiny zamku. Za nim, na skraju r贸wniny, u st贸p g贸r wznosz膮cych si臋 na tle nieba, wi艂a si臋 srebrzysta rzeka.
Wiem, czyja to by艂a siedziba wyszepta艂a Marala. Mierz膮c wzrokiem okolic臋, Conan powiedzia艂:
Kiedy przetniemy t臋 r贸wnin臋 i rzek臋, znajdziemy si臋 niedaleko aquilo艅skiej granicy. Biegnie ona szczytami owego g贸rskiego grzbietu, tam na horyzoncie. Ludziom kr贸la nie艂atwo b臋dzie nas schwyta膰, Aquilo艅czycy bowiem nie cierpi膮 zbrojnych naje藕d藕c贸w.
Spiesznie wr贸cili do koni, dosiedli ich i zjechali galopem po drugiej stronie pag贸rka. Gdy dotarli na r贸wnin臋, Conan us艂ysza艂 ciche, rytmiczne dudnienie. Odwr贸ci艂 si臋 w siodle i krzykn膮艂:
Ostrogami konie! Szybko! Ophirska jazda!
Trzy wierzchowce szale艅czym galopem pomkn臋艂y w kierunku ruin zamku i rzeki. 艢cigaj膮cy zamiast p臋dzi膰 prosto za uciekinierami, utworzyli szeroki p贸艂ksi臋偶yc, z rogami wysuni臋tymi do przodu.
Przekl臋ta hyrka艅ska sztuczka! mrukn膮艂 Conan, wbijaj膮c pi臋ty w spienione boki rumaka.
Kr贸lowa, doskona艂a amazonka, dotrzymywa艂a tempa towarzysz膮cym jej m臋偶czyznom. Gdy uciekinierzy zbli偶yli si臋 do zamku, je藕d藕cy na ko艅cach p贸艂ksi臋偶yca, dosiadaj膮cy lekkich, 艣wie偶ych wierzchowc贸w, zacz臋li ju偶 okr膮偶a膰 ruiny.
Zbli偶aj膮c si臋 do opuszczonego zamku, Conan rykn膮艂:
Chod藕, dziewczyno, tutaj b臋dziemy si臋 broni膰! Je偶eli to ma by膰 nasz koniec, zabierzemy ze sob膮 cz臋艣膰 tych b臋kart贸w!
Przemkn臋li w bryzgach wody przez niewielki strumyk i wspi臋li si臋 po 艂agodnym sk艂onie pod mury. Zsiedli z koni i przeprowadzili pozbawione tchu zwierz臋ta przez zasypan膮 gruzem g艂贸wn膮 bram臋. Strzeg膮ce jej wie偶e zosta艂y niegdy艣 ca艂kowicie zburzone, a kamienie pi臋trzy艂y si臋 wysoko, jednak偶e mo偶na by艂o przecisn膮膰 si臋 mi臋dzy nimi. Na zas艂anym kamieniami dziedzi艅cu sta艂a masywna, okr膮g艂a wie偶a z ci臋偶kich kamieni. G贸rna jej cz臋艣膰 zawali艂a si臋, ale 艣ciany dolnych kondygnacji nadal by艂y silne i zbyt wysokie, by da艂o si臋 je zdoby膰 bez drabin.
Tu b臋dziemy si臋 broni膰? wydysza艂a Marala, gdy dotarli na dziedziniec.
Nie. Wspi臋liby si臋 na zewn臋trzny mur i zaszli nas od ty艂u. Ale wie偶a wygl膮da solidnie. Tam si臋 ukryjemy!
Drewniane drzwi znikn臋艂y, jednak sklepione wej艣cie by艂o na tyle w膮skie, by mog艂o s艂u偶y膰 nie wi臋cej jak jednej osobie naraz. Conan trzasn膮艂 konie po zadach i pchn膮艂 Maral臋 ku warownej wie偶y. Odwr贸ci艂 si臋 na czas, by odeprze膰 atak dw贸ch konnych, kt贸rzy zmusili wierzchowce do przebrni臋cia przez kamienie w g艂贸wnej bramie i teraz p臋dzili na Cymmerianina, b艂yskaj膮c wzniesionymi mieczami.
Conan skoczy艂 w g贸r臋 r膮bi膮c trzymaj膮ce miecz rami臋. Us艂ysza艂 zadowalaj膮cy trzask p臋kaj膮cej ko艣ci. Obr贸ci艂 si臋, by stawi膰 czo艂o drugiemu, ale Garus ju偶 zanurkowa艂 pod konia i no偶em otworzy艂 mu brzuch. Je藕dziec przechyli艂 si臋 w siodle, a wtedy Conan odr膮ba艂 mu nog臋. Ludzki wrzask zag艂uszy艂 kwik umieraj膮cego zwierz臋cia.
Nast臋pny je藕dziec ju偶 mkn膮艂 za nim na 艂eb na szyj臋, lecz raptem wierzchowiec potkn膮艂 si臋 na gruzie przy bramie i Ophiryjczyk bez niczyjej pomocy roz艂upa艂 sobie czaszk臋 o kamienie. Gdy zwierz臋 zatarasowa艂o przej艣cie, Conan i Garus zabrali bro艅 zabitych. Najwa偶niejsze by艂y dwie kusze z ko艂czanami pe艂nymi be艂t贸w.
Do 艣rodka! krzykn膮艂 Conan.
Obaj wojownicy wgramolili si臋 do warowni i odwr贸cili, by stawi膰 czo艂o kolejnym napastnikom. Kilka krok贸w za nimi, na kr臋tych schodach sta艂a dziwnie u艣miechni臋ta Marala. Wygl膮da艂a jak cz艂owiek pogr膮偶ony w transie. Cymmerianin podszed艂 i bezceremonialnie potrz膮sn膮艂 j膮 za rami臋.
Co si臋 sta艂o, dziewczyno? Jego szorstki g艂os brzmia艂 teraz niezmiernie delikatnie.
Wiesz, gdzie jeste艣my? rzek艂a w odpowiedzi kr贸lowa.
Niedaleko Aquilonii. I co z tego? Lada chwila rusz膮 do ataku, a my nie mo偶emy uciec.
Machn臋艂a r臋k膮, by wskaza膰 na omsza艂e mury.
Conanie, to zamek Theringo. Tutaj zdradzono mego przodka Alarkara.
Zdumiony jej opanowaniem i dziwnym b艂yskiem bursztynowych oczu, Conan wr贸ci艂 na stanowisko. W sam膮 por臋, ju偶 bowiem nadbiega艂 nast臋pny 偶o艂nierz. Marala ruszy艂a za Cymmerianinem.
Napnij mi kusz臋 rzek艂a do Garusa. Jestem za s艂aba, by to zrobi膰.
Otrzymawszy gotow膮 do strza艂u bro艅, wspi臋艂a si臋 po wykruszonych kamiennych schodach. Na pierwszym pode艣cie znalaz艂a w膮sk膮 strzelnic臋.
Potem zacz膮艂 si臋 atak.

7. CZEREDA KONNYCH

Conan, Marala i Garus stali zm臋czeni przy wej艣ciu do wie偶y. Dwa razy odparli napastnik贸w. Za drugim razem niemal ulegli naporowi ludzi, kt贸rzy pr贸bowali zak艂u膰 ich w艂贸czniami. Ale wej艣cie by艂o tak w膮skie, 偶e st艂oczonym wrogom brakowa艂o miejsca, by wykorzysta膰 sw膮 liczebn膮 przewag臋. Conan i Garus 艂apali za drzewce w艂贸czni i ci臋li przeciwnik贸w po g艂owach i r臋kach. W dodatku Conan i Garus ubrani byli w kolczugi, ophiryjscy 偶o艂nierze za艣 mieli na sobie jedynie lekkie, sk贸rzane kaftany, ci臋偶kie zbroje bowiem op贸藕ni艂yby po艣cig. To da艂o obro艅com znaczn膮 przewag臋, dlatego te偶 wielu napastnik贸w leg艂o w ka艂u偶ach w艂asnej krwi.
Marala strzelaj膮c z kuszy przeszy艂a kilkunastu atakuj膮cych. Chocia偶 nie by艂a wyszkolonym kusznikiem, pociski, kt贸re posy艂a艂a w t艂um st艂oczony przed wej艣ciem twierdzy, nie mog艂y nie trafia膰 w cel. Za ka偶dym razem, po wystrzeleniu dw贸ch be艂t贸w zbiega艂a po schodach, by jeden b膮d藕 drugi wojownik w wolnej chwili napi膮艂 jej ci臋ciw臋.
Napastnicy wycofali si臋 wreszcie przez g艂贸wn膮 bram臋, pozostawiaj膮c za sob膮 kilkudziesi臋ciu zabitych i umieraj膮cych. Por膮bane cia艂a prawie zatarasowa艂y wej艣cie do warownej wie偶y, a krzyki i j臋ki mrozi艂y krew w 偶y艂ach.
Zaledwie napastnicy znikn臋li z oczu, Conan odepchn膮艂 martwych i rannych na bok, wyszed艂 na dziedziniec, by zebra膰 wi臋cej broni.

Hrabia Rigello, kt贸ry siedzia艂 na ko艅skim grzbiecie na stoku poni偶ej ruin, niecierpliwie wys艂uchiwa艂 meldunk贸w oficer贸w. Jego czarn膮 zbroj臋 okrywa艂 szary py艂. By艂 rozw艣cieczony bezsensownym oporem swych ofiar. W pewnej chwili podjecha艂 do艅 starszy wiekiem kapitan. Sk艂oni艂 si臋 i nie zsiadaj膮c z konia powiedzia艂:
Panie, ta wie偶a jest niepokonana. Stracili艣my cztery dziesi膮tki ludzi. Wielu rannych albo wykrwawi si臋 na 艣mier膰, albo b臋dzie kalekami do ko艅ca 偶ycia. Nie ma sposobu, by pokona膰 obl臋偶onych.
Setka ludzi nie mo偶e da膰 rady trojgu, w tym jednej kobiecie? zadrwi艂 hrabia. Marne wasze widoki, gdy kr贸l si臋 o tym dowie.
Ale偶, panie zacz膮艂 gorliwie kapitan ten barbarzy艅ski wojownik jest niezwyci臋偶ony. Nikt nie zdzier偶y cios贸w jego miecza. A ta kobieta w oknie ze swymi kuszami Gdyby艣 raczy艂, panie, zezwoli膰, by nasi kusznicy wzi臋li j膮 na cel
Nie, musz臋 j膮 mie膰 偶yw膮, za wszelk膮 cen臋. Ale czekaj, ilu mamy kusznik贸w?
Jeszcze dwie dziesi膮tki zdolnych do walki.
Zatem s艂uchaj. Rozka偶 im przygotowa膰 bro艅, potem niech wejd膮 przez bram臋 zgi臋ci we dwoje, by stanowi膰 jak najmniejszy cel, i zajm膮 miejsca przed wej艣ciem do wie偶y. Na dany znak niech strzel膮 do 艣rodka. Je偶eli padnie tylko jeden obro艅ca, 偶o艂nierze zdo艂aj膮 wedrze膰 si臋 do 艣rodka i rozprawi膰 z drugim. Zabijcie m臋偶czyzn, ale kobiet臋 macie wzi膮膰 偶ywcem.
Kapitan pow膮tpiewaj膮co zmarszczy艂 brwi i odjecha艂, by wyda膰 rozkaz do ataku. Rigello, obserwuj膮c przygotowania, g艂adzi艂 w膮sy i wyobra偶a艂 sobie, 偶e za plecami ma aksamitne oparcie tronu. Pomy艣la艂, 偶e teraz ju偶 nic nie zdo艂a go powstrzyma膰.
Nagle oczy hrabiego rozszerzy艂y si臋 ze zgrozy. Jego ludzie w艂a艣nie wspinali si臋 po stoku, kiedy mi臋dzy nimi a ruinami zamku pojawi艂a si臋 czereda konnych, zakutych w starodawne zbroje.
Ludzie Rigella najpierw stan臋li zdumieni. Gdy jednak przybysze 偶wawym truchtem ruszyli w d贸艂 zbocza zni偶aj膮c kopie, kusznicy rzucili bro艅 i pop臋dzili do koni. Jeden po drugim wskakiwali na siod艂a i wbijali ostrogi w boki wierzchowc贸w. Pozostali 偶o艂nierze wytrwali nieco d艂u偶ej, lecz za moment oni r贸wnie偶 przy艂膮czyli si臋 do bez艂adnej ucieczki.
Na Mitr臋! rykn膮艂 Rigello, galopuj膮c pod pr膮d uciekaj膮cych. O co wam chodzi? St贸jcie i walczcie, tch贸rze! Do mnie! Do mnie!
Z odwag膮 zrodzon膮 z desperacji, hrabia Rigello spi膮艂 konia i skierowa艂 go na stok, przedzieraj膮c si臋 przez niedobitki swego oddzia艂u. Pop臋dzi艂 bez opami臋tania ku gromadzie nadci膮gaj膮cych rycerzy. Chwil臋 p贸藕niej be艂t roz艂upa艂 mu czaszk臋.

8. "MO呕E PEWNEGO DNIA PRZETN膭 SI臉 NASZE 艢CIE呕KI"

Troje zadyszanych obro艅c贸w sta艂o przy bramie zrujnowanego zamku i obserwowa艂o dzik膮 ucieczk臋 Ophiryjczyk贸w.
Dobry strza艂, dziewczyno! krzykn膮艂 Conan, po czym doda艂 ze 艣miechem: Gdyby znudzi艂o ci si臋 kr贸lowanie, mo偶esz zaci膮gn膮膰 si臋 jako kusznik w ka偶dej armii pod moim dow贸dztwem nagle barbarzy艅ca zmarszczy艂 czo艂o. Ale co z t膮 armi膮, kt贸ra pojawi艂a si臋 znik膮d, przep臋dzi艂a wroga i znikn臋艂a w okamgnieniu? Czy odprawi艂a艣 jakie艣 czary? Marala u艣miechn臋艂a si臋 pogodnie.
Tak, to magia Gwiazdy Khorali. Dobrzy ludzie, kt贸rzy polegli tutaj przed dwoma wiekami, nie mieli szansy uratowa膰 swego kr贸lestwa. Czekali do dzisiejszego dnia, kiedy Gwiazda, ja i ty, kt贸ry mi j膮 odda艂e艣, przyb臋dziemy i pozwolimy im wype艂ni膰 ich obowi膮zek. Teraz Alarkar i jego wierni rycerze mog膮 spocz膮膰 w pokoju.
Ci je藕d藕cy czy to byli ludzie z cia艂a i ko艣ci, czy te偶 wyczarowane widma, przez kt贸re mo偶na przej艣膰 jak przez dym?
Kr贸lowa roz艂o偶y艂a delikatne d艂onie, a wielki klejnot na jej palcu b艂ysn膮艂 ogniem uwi臋zionym w lazurowym lodzie.
Nie wiem, i my艣l臋, i偶 nikt nigdy si臋 tego nie dowie. Ale jeste艣 ranny. Pozw贸l, 偶e przemyj臋 i opatrz臋 ci rany. I tobie, Garusie.
Poprowadzi艂a swych obro艅c贸w w d贸艂 zbocza, do strumyka, kt贸ry szemra艂 weso艂o w drodze do odleg艂ej rzeki. Pomog艂a im obmy膰 zm臋czone bitw膮 cia艂a i przewi膮za艂a dra艣ni臋cia pasami materia艂u oddartymi z odzie偶y poleg艂ych.
Conan, od艣wie偶ony, zapyta艂:
I co teraz, pani? Rigello nie 偶yje, ale inni jak szakale jeden przez drugiego rzuc膮 si臋, by zniewoli膰 kr贸la.
Marala zawi膮za艂a ostatni banda偶 i usiad艂a, w zadumie przygryzaj膮c doln膮 warg臋.
Mo偶e Gwiazda pomo偶e mi zebra膰 dobrych ludzi kr贸lestwa, ale wydaje si臋, 偶e w Ophirze brakuje dobrych ludzi. Przynajmniej w艣r贸d mo偶nych. Wszyscy znani mi magnaci, podobnie jak Rigello, s膮 chciwi i pozbawieni skrupu艂贸w. Oczywi艣cie, z Gwiazd膮 Khorali przerwa艂a, wlepiaj膮c przera偶one oczy w sw膮 d艂o艅. M贸j pier艣cie艅! Gdzie on jest? Musia艂 zsun膮膰 si臋 z palca, gdy zanurza艂am r臋ce w zimnej wodzie!
Do zachodu s艂o艅ca szukali wielkiego klejnotu w strumyku i na jego brzegach, ale Gwiazda znikn臋艂a. P臋dz膮ca woda musia艂a znie艣膰 j膮 w d贸艂 strumienia, albo zagrzeba膰 w srebrzystym piasku. Kiedy poszukiwania spe艂z艂y na niczym, Marala wybuchn臋艂a p艂aczem.
W艂a艣nie teraz, gdy go odzyska艂am, zn贸w musia艂am go straci膰!
Conan otoczy艂 kr贸low膮 silnym ramieniem i powiedzia艂:
Cicho, cicho, dziewczyno. Ja nigdy nie lubi艂em czar贸w. Ty te偶 nie powinna艣 ufa膰 im do ko艅ca.
Teraz nie mam wyboru rzek艂a Marala, kiedy jej 艂zy obesch艂y. Mia艂am szans臋 zaprowadzi膰 艂ad w Ophirze, gdy posiada艂am Gwiazd臋, a bez niej wszystko przepad艂o. I nie s膮dz臋, by nawet sam Mitra potrafi艂 uczyni膰 z Maranthesa m臋偶czyzn臋. Udam si臋 do Aquilonii, gdzie 偶yj膮 moi krewni. Niech w艂adcy Ophiru tocz膮 swoje wojny beze mnie. I niech Mitra pomo偶e ludowi mego kr贸lestwa!
Masz do艣膰 pieni臋dzy? zapyta艂 Conan z trosk膮.
Poczekaj, zaraz ci poka偶臋 odpar艂a kr贸lowa z przelotnym u艣miechem.
Odwr贸ciwszy si臋, wyci膮gn臋艂a spod szaty adamaszkowy pas, w kt贸rym by艂o mn贸stwo male艅kich kieszonek. We wszystkie powtykane by艂y migoc膮ce klejnoty i z艂ote monety.
Dasz sobie rad臋 mrukn膮艂 Conan o ile jaki艣 z艂odziej o lekkich palcach nie dobierze si臋 do twego bogactwa.
Co do tego, mog臋 polega膰 na Garusie Marala, odwracaj膮c si臋 z gracj膮 do starego kapitana, spyta艂a: Udasz si臋 ze mn膮 na wygnanie, prawda?
Pani rzek艂 z u艣miechem stary 偶o艂nierz. Poszed艂bym za tob膮 do samego piek艂a.
Dzi臋kuj臋, wierny przyjacielu powiedzia艂a Marala. Ale co z tob膮, Conanie? Nie mog臋 zaproponowa膰 ci obiecanego dow贸dztwa w armii Ophiru. Czy pojedziesz z nami do Aquilonii?
Conan pos臋pnie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
Ja tak偶e zmieni艂em plany. Ruszam na p贸艂noc, by raz jeszcze zobaczy膰 rodzinny kraj.
Kr贸lowa dostrzeg艂a jego ponur膮 min臋.
Nie wygl膮dasz na cz艂owieka, kt贸rego cieszy taka przysz艂o艣膰. Czy boisz si臋 powrotu?
Chrapliwy 艣miech Conana zabrzmia艂 niczym szcz臋k 艣cieraj膮cej si臋 stali.
Poza pewnymi plugawymi czarami nie boj臋 si臋 niczego. Zapewne po powrocie do domu zastan臋 klany pogr膮偶one w odwiecznej wa艣ni, ale to mnie nie niepokoi. C贸偶, po prostu W por贸wnaniu z kr贸lestwem Po艂udnia Cymmeria jest ma艂o ciekawym krajem.
Uj膮艂 obie r臋ce Marali i spojrza艂 na jej z艂ociste w艂osy okalaj膮ce twarz w kszta艂cie serca, na wspania艂e piersi, dumn膮 i wdzi臋czn膮 postaw臋. W jego oczach zap艂on臋艂o po偶膮danie, a g艂os 艣cich艂 do poufa艂ego szeptu:
Prawd膮 jest, 偶e dobrane towarzystwo skraca drog臋 i rozgrzewa samotne serce.
Garus obserwuj膮c ich, spi膮艂 si臋 wewn臋trznie. Marala delikatnie wyzwoli艂a d艂onie i potrz膮sn臋艂a 艣liczn膮 g艂贸wk膮.
Dop贸ki Moranthes 偶yje, ja, jego 偶ona, pozostan臋 wierna z艂o偶onym przysi臋gom. Ale nic nie trwa wiecznie u艣miechn臋艂a si臋 troch臋 smutno. Dlaczego jedziesz na t臋 ponur膮 p贸艂noc, skoro nie sprawia ci to rado艣ci? Cz艂owiek tak szlachetny i odwa偶ny jak ty w kr贸lestwach hyboryjskich znajdzie wi臋cej okazji, by znale藕膰 szcz臋艣cie.
Jad臋 z wizyt膮.
Do kogo? Do ukochanej z przesz艂o艣ci?
Conan spojrza艂 zimno na kr贸low膮 Maral臋, ale w jego b艂臋kitnych oczach zna膰 by艂o bolesne rozczarowanie.
Powiedzmy, 偶e jad臋 odwiedzi膰 pewn膮 star膮 kobiet臋. Ale wracaj膮c do ciebie; gdzie osiedlisz si臋 w Aquilonii? By膰 mo偶e nasze 艣cie偶ki skrzy偶uj膮 si臋 pewnego dnia.
Marala u艣miechn臋艂a si臋 do dzielnego Cymmerianina.
Moi aquilo艅scy krewni mieszkaj膮 na dworze Albiona, w pobli偶u Tarantii. S膮 starzy, bezdzietni i zawsze uwa偶ali mnie za c贸rk臋. Zamierzaj膮 zostawi膰 mi tytu艂 i swe rodowe w艂o艣ci. Nie jestem ju偶 kr贸low膮 Ophiru, ale ju偶 nied艂ugo ludzie us艂ysz膮 o hrabinie Albiony!

KLEJNOT W WIE呕Y

Po kr贸tkim pobycie w rodzinnej Cymmerii Conan wraca na stepy do kozak贸w. Kiedy m艂ody energiczny kr贸l Turanu Yezdigert rozbija jego wyj臋te spod prawa bandy, Conan zaci膮ga si臋 jako najemnik w Iranistanie, po czym w臋druje na wsch贸d do G贸r Himelia艅skich i legendarnej Vendhii. Po powrocie na Zach贸d zwiedza widmowe miasto 偶yj膮cych zmar艂ych i walczy u boku kr贸la czarnego cesarstwa le偶膮cego na pustyni, na po艂udnie od Stygii.
Po wypadkach opowiedzianych w ,,B臋bnach Tombalku" trzydziestopi臋cioletni w贸wczas Conan udaje si臋 do innych czarnych kr贸lestw. Tutaj, znany od dawna jako Amra Lew, dociera na wybrze偶e, kt贸re swego czasu pustoszy艂 wraz z Belit. Ale obecnie na Czarnym Wybrze偶u Belit jest jedynie sp艂owia艂ym wspomnieniem. Pewnego dnia na morzu pojawi艂 si臋 statek. Nale偶a艂 on do pirat贸w z Wysp Baracha艅skich, kt贸rzy s艂yszeli wiele o Conanie i z rado艣ci膮 powitali jego miecz i do艣wiadczenie. Ta historia opowiada o jednej z licznych przyg贸d, jakie z nimi prze偶y艂.

1. 艢MIER膯 NA WIETRZE

Pierwsza 艂贸d藕 wyl膮dowa艂a na 偶贸艂tej pla偶y tu偶 przed zachodem s艂o艅ca, gdy na zachodnim niebosk艂onie szala艂a szkar艂atna po偶oga. Szalupa dotar艂a do p艂ycizny i za艂oga, walcz膮c z przybrze偶nymi falami, wyci膮gn臋艂a j膮 na pla偶臋, by nie zabra艂 jej przyp艂yw.
Za艂oga przesz艂o dwudziestu 艂otrzyk贸w spod ciemnej gwiazdy, by艂a zbieranin膮 ze wszystkich stron 艣wiata, ale g艂贸wnie z Agros. St膮d przewa偶ali przysadzi艣ci m臋偶czy藕ni o br膮zowych lub kasztanowatych w艂osach. Kilku by艂o Zingara艅czykami o ziemistej cerze i czarnych jak smo艂a lokach. Dw贸ch smag艂ych i muskularnych, o k臋dzierzawych, granatowoczarnych brodach pochodzi艂o z Shem. Wszyscy mieli na sobie szorstkie kaftany przepasane szkar艂atnymi szarfami, za kt贸rymi tkwi艂y kordelasy, szable b膮d藕 tasaki. Towarzyszy艂 im jeden Stygijczyk. By艂 to chudy, ciemnosk贸ry m臋偶czyzna o cienkich wargach, czarnych oczach i wygolonej g艂owie, ubrany w kr贸tk膮 tunik臋 i sanda艂y. Mena czarodziej mimo swej powierzchowno艣ci by艂 Stygijczykiem jedynie ze strony matki, kt贸r膮 cz臋sto odwiedza艂 w Khemi pewien w臋drowny, shemicki handlarz.
Na rozkaz kapitana za艂oga wci膮gn臋艂a 艂贸d藕 jeszcze dalej, na sam skraj d偶ungli. Drzewa, kt贸re ros艂y tu偶 za lini膮 przyp艂ywu, wygl膮da艂y jak palisada.
Rozkazy wydawa艂 nie Zingara艅czyk ani Argosa艅czyk, ale Cymmerianin z mro藕nych i mglistych g贸r P贸艂nocy. Mia艂 na sobie tunik臋 z mi臋kkiej sk贸ry, lu藕ne, jedwabne szarawary, kordelas na biodrze i sztylet zatkni臋ty za szkar艂atn膮 szarf臋. By艂 wy偶szy o dwie g艂owy od najwy偶szego ze swych podw艂adnych. Lazurowe wody ma艂ej zatoki przeci臋艂a druga 艂贸d藕, pchana rytmicznymi, r贸wnymi poci膮gni臋ciami wiose艂. Za ni膮 na tle purpurowego nieba rysowa艂a si臋 sylwetka stoj膮cej na kotwicy karraki o smuk艂ym kad艂ubie, zwanej "Jastrz膮b".
Gdy druga szalupa dobi艂a do brzegu, za艂oga wyci膮gn臋艂a j膮 na pla偶臋 i przenios艂a do zaro艣li, w kt贸rych ukryto pierwsz膮 艂贸d藕. Dow贸dca drugiej grupy stan膮艂 obok Conana i patrzy艂, jak jego ludzie zakrywaj膮 艂odzie palmowymi li艣膰mi.
Nowo przyby艂y by艂 typowym Zingara艅czykiem, szczup艂ym i wytwornym, o bladej karnacji i orlim nosie, kt贸ry podkre艣la艂 jego wynios艂e zachowanie. By艂 to Gonzago, kapitan "Jastrz臋bia", pirat ciesz膮cy si臋 pe艂nym l臋ku podziwem barachanskich rabusi贸w. Od kilku miesi臋cy Conan by艂 jego drugim oficerem.
Zbierz ludzi i chod藕 ze mn膮 nakaza艂. Cymmerianin skin膮艂 g艂ow膮 i odwr贸ci艂 si臋, by zwo艂a膰 za艂og臋, ale czarodziej dotkn膮艂 jego ramienia i powstrzyma艂 go.
Czego? zapyta艂 opryskliwie Conan. Nie podoba艂a mu si臋 smag艂a, przebieg艂a twarz Stygijczyka. Nigdy nie przepada艂 za lud藕mi paraj膮cymi si臋 magi膮.
艢mier膰 wyszepta艂 mag. Czuj臋 艣mier膰 na wietrze Wiatr niesie zapowied藕 艣mierci
Zamilcz, g艂upcze, bo wystraszysz mi ludzi! warkn膮艂 Conan. Wiedzia艂, 偶e baracha艅scy piraci to niesforna i przes膮dna zgraja. Raz jeszcze po偶a艂owa艂, 偶e kapitan Gonzago nie pos艂ucha艂 jego rady i zabra艂 na t臋 wypraw臋 stygijskiego magika. Ale tutaj rz膮dzi艂 nie on, lecz Gonzago.
Co ci臋 zatrzymuje? szczekn膮艂 kapitan, zbli偶aj膮c si臋 do nich. Za godzin臋 zrobi si臋 ciemno, a 偶eby dotrze膰 do wie偶y, musimy przeby膰 t臋 przekl臋t膮 d偶ungl臋. Liczy si臋 ka偶da chwila, wi臋c rusz ludzi.
Conan powt贸rzy艂 szeptem ostrze偶enie czarodzieja i Zingara艅czyk spojrza艂 bacznie na Men臋.
Nie mo偶esz m贸wi膰 ja艣niej, cz艂owieku? wycedzi艂. Jaka 艣mier膰? Czyja? Jakiego rodzaju?
Mena bezradnie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. W jego oczach b艂yszcza艂 strach.
Nie potrafi臋 powiedzie膰. Ale 偶a艂uj臋, 偶e przyby艂em z wami na t臋 z艂owrog膮 wysp臋. Mistrz Siptah jest ksi臋ciem w艣r贸d mag贸w, a jego czary s膮 o wiele pot臋偶niejsze od moich. Gonzago splun膮艂 i wymamrota艂 przekle艅stwo. Conan wsta艂 z r臋kami za艂o偶onymi na pot臋偶nej piersi i czujnie rozgl膮da艂 si臋 po okolicy. Ale 偶贸艂ta pla偶a, b艂臋kitne morze i poci臋te czerwonymi smugami niebo wygl膮da艂y niewinnie i zwyczajnie. Jedynie ponury, z艂owieszczy las i jego ruchliwe cienie budzi艂y pewien niepok贸j. W d偶ungli mogli si臋 czai膰 bezlito艣ni tubylcy, dzikie bestie lub jadowite gady i paj膮ki.
Lecz takie niebezpiecze艅stwa by艂y cz臋艣ci膮 zwyk艂ego ryzyka, jakie niesie z sob膮 pirackie rzemios艂o. Jak na razie pogoda dopisywa艂a, a nikt nie dostrzeg艂 ani 偶ywego ducha. Conan z do艣wiadczenia wiedzia艂, 偶e na tak ma艂ych wysepkach z regu艂y nie ma du偶ych drapie偶nik贸w. A jednak czarnoksi臋偶nik wyczu艂 艣mier膰 Conan wiedzia艂, 偶e czarnoksi臋偶nicy dostrzegaj膮 rzeczy, jakich nie potrafi膮 wykry膰 zwyczajni ludzie.

2. CZARNOKSI臉SKI KLEJNOT

Nim noc zgasi艂a 艣wiat艂o dnia sw膮 mroczn膮 kurtyn膮, piraci zdo艂ali wedrze膰 si臋 daleko w g艂膮b wyspy. Dwaj ludzie z obna偶onymi ostrzami wyprzedzali pozosta艂ych i wycinali drog臋 w bujnej ro艣linno艣ci. Gdy jedna para zm臋czy艂a si臋, zast臋powa艂a j膮 nast臋pna i w ten spos贸b w臋dr贸wka przebiega艂a bez chwili przerwy.
Szlak nie okaza艂 si臋 ani trudny, ani niebezpieczny. Nie zasz艂o r贸wnie偶 nic, co wype艂ni艂oby przepowiedni臋 Meny. Nie napotkano stworze艅 bardziej gro藕nych od stadka dzikich 艣wi艅, kilku papug pyszni膮cych si臋 jaskrawymi pi贸rami, czy ospa艂ego w臋偶a, zwini臋tego pod drzewem, kt贸ry uciek艂, s艂ysz膮c ha艂a艣liwe nadej艣cie pirat贸w.
Marsz by艂 tak 艂atwy, 偶e Conana ogarn臋艂o przeczucie zasadzki. W ch艂odnym powietrzu wyczuwa艂 niewidzialne z艂o i teraz, tak jak Mena, 偶a艂owa艂, 偶e zgodzi艂 si臋 uczestniczy膰 w tej wyprawie.
Wie偶a, kt贸ra wreszcie pojawi艂a si臋 w zasi臋gu wzroku, od niepami臋tnych czas贸w wznosi艂a si臋 na wschodnim cyplu ma艂ej, bezimiennej wyspy u wybrze偶y Stygii, na po艂udnie od Czarnego Khemi. M贸wiono, 偶e wysepk臋 zamieszkuje stygijski czarnoksi臋偶nik, Siptah, oraz liczne niesamowite stworzenia z innych wymiar贸w i staro偶ytnych 艣wiat贸w, kt贸re mag wezwa艂 moc膮 swych zakl臋膰. Piraci z Archipelagu Baracha艅skiego szeptali, 偶e czarnoksi臋偶nik posiada bajeczny skarb, zebrany przez lata od ludzi, kt贸rzy szukali rady i nadnaturalnej pomocy. Ale Gonzago zdecydowa艂 zaatakowa膰 wie偶臋 wcale nie z powodu tego skarbu.
Legendy m贸wi艂y, 偶e stygijski mag przed wieloma laty znalaz艂 w g艂臋bi pustynnego grobowca tajemniczy klejnot. M贸wiono, 偶e jest to olbrzymi, po艂yskuj膮cy kryszta艂, na powierzchni kt贸rego wyci臋te s膮 runy w j臋zyku nie znanym nikomu z 偶yj膮cych. Moc tego klejnotu mia艂a by膰 ogromna i wielce tajemnicza. Plotka kr膮偶膮ca w艣r贸d kupc贸w i 偶eglarzy z port贸w Shem, Argos i Zingary g艂osi艂a, 偶e dzi臋ki czarom uwi臋zionym w tym kamieniu Siptah mo偶e rz膮dzi膰 duchami powietrza, ziemi, ognia i wody oraz licznymi demonami podziemnego 艣wiata.
Ci z morskich podr贸偶nik贸w, kt贸rzy kupili sobie przychylno艣膰 Siptaha, 偶eglowali od tej pory spokojnie i bezpiecznie. Nie stawa艂 im na przeszkodzie 偶aden sztorm czy burza, nie spotyka艂a cisza ani te偶 nie padali 艂upem potwor贸w zamieszkuj膮cych oceaniczne g艂臋bie. Kupcy z nadmorskich miast oddaliby fortun臋, by posi膮艣膰 ten kamie艅, maj膮c go bowiem w r臋kach mogliby cieszy膰 si臋 bezpiecze艅stwem bez rujnowania si臋 na haracz 偶膮dany przez czarnoksi臋偶nika. Nie musieliby te偶 obawia膰 si臋 zemsty Siptaha. Skoro bowiem, jak m贸wiono, samo dotkni臋cie zaczarowanego kryszta艂u wystarczy艂o, by rozkazywa膰 demonom, pozbawiony klejnotu mag nie m贸g艂by nic zrobi膰 jego nowym w艂a艣cicielom.
Niekt贸rzy szeptali r贸wnie偶, 偶e Siptah ze Stygii nie 偶yje. Min臋艂o bowiem wiele miesi臋cy od chwili, gdy kupcy z nadmorskich miast otrzymali ostatnie wezwanie do z艂o偶enia daniny, a jeszcze d艂u偶ej czarnoksi臋偶nik nie odpowiada艂 na ich petycje. Prawd臋 m贸wi膮c, gdyby Siptah 偶y艂, musia艂by by膰 niewiarygodnie wiekowym cz艂owiekiem, ale czarnoksi臋偶nicy dzi臋ki swej sztuce mogli oszuka膰 艣mier膰 i 偶y膰 o wiele d艂u偶ej od zwyczajnych ludzi.
Konsorcjum kupc贸w, pragn膮cych unieszkodliwi膰 chciwego Stygijczyka i przyw艂aszczy膰 sobie jego w艂adz臋 nad wiatrem i falami, porozumia艂o si臋 z Gonzagiem jednym z bardziej 艣mia艂ych kapitan贸w baracha艅skich pirat贸w. Mia艂 on pop艂yn膮膰 na wysp臋 i gdyby Siptah by艂 martwy, zabra膰 klejnot. Kupcy bali si臋, 偶e je艣li kamie艅 wpadnie w r臋ce innego czarnoksi臋偶nika, to mo偶e on okaza膰 si臋 o wiele bardziej zach艂anny od Siptaha.
Plan kupc贸w poruszy艂 czu艂膮 strun臋 w sercu odwa偶nego i chciwego Gonzagi. Pirat zapragn膮艂 zdoby膰 s艂ynny klejnot, nawet gdyby musia艂 wydrze膰 go z r膮k z艂owrogiego czarnoksi臋偶nika. Wiedzia艂, 偶e morscy kupcy zap艂aciliby mu za艅 szczodrze, ale ka偶dy inny czarnoksi臋偶nik, 偶膮dny w艂adzy Siptaha, wynagrodzi艂by go daleko bardziej hojnie.
Jednak Gonzago nie by艂 g艂upcem. Wiedzia艂, 偶e czarnoksi臋偶nicy s膮 niebezpieczni, a ich wrogowie rzadko 偶yj膮 na tyle d艂ugo, by m贸c nacieszy膰 si臋 skarbami wykradzionymi adeptom sztuk tajemnych.

3. KREW NA PIASKU

Kapitan pirat贸w spotka艂 Men臋 w tawernie na nabrze偶u Messancji. Chytra my艣l rozpali艂a w贸wczas wyobra藕ni臋 Gonzagi. C贸偶 lepiej zwalczy magi臋 ni偶 magia? Z miejsca kupi艂 us艂ugi czarownika i kaza艂 swoim podw艂adnym przygotowa膰 "Jastrz臋bia" do podr贸偶y na samotn膮 wysepk臋.
Teraz gdy piraci wyci臋li w d偶ungli w膮sk膮 艣cie偶k臋 i dotarli do wschodniego brzegu w pobli偶u wie偶y, Gonzago wiedzia艂, 偶e dobrze obmy艣li艂 sw贸j plan. Kaza艂 rzuci膰 kotwic臋 po zachodniej stronie wyspy, 偶eby karraka i jej 艂odzie nie zosta艂y dostrze偶one z warowni czarnoksi臋偶nika. Piraci przebyli d偶ungl臋 bez strat i nie zostali odkryci przez budz膮cego groz臋 maga, o ile ten jeszcze 偶y艂. Teraz gdy b艂臋kitnozielone morze zamruga艂o mi臋dzy drzewami, nale偶a艂o jedynie pop臋dzi膰 do wie偶y, wedrze膰 si臋 do 艣rodka i zabra膰 klejnot oraz inne skarby wiekowego maga.
Ale Gonzago nie prze偶y艂by tak d艂ugo w swoim ryzykownym rzemio艣le, gdyby zawsze dzia艂a艂 bez namys艂u. Przywo艂a艂 do siebie ponurego Stygijczyka.
Mo偶esz rzuci膰 czar, kt贸ry odeprze magi臋 Siptaha? zapyta艂.
Mena wzruszy艂 ramionami.
By膰 mo偶e uda mi si臋 za膰mi膰 jego wzrok tak, 偶e dostrze偶e nas dopiero wtedy, gdy b臋dzie ju偶 za p贸藕no mrukn膮艂.
Gonzago u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. Bia艂e z臋by b艂ysn臋艂y w jego ziemistej, brodatej twarzy.
Tak jak w tawernie? spyta艂. W艂a艣nie ta sztuczka Meny czar pozornej niewidzialno艣ci, podsun臋艂a mu pomys艂 wynaj臋cia czarodzieja, by ten wykorzysta艂 swe umiej臋tno艣ci przeciwko Siptahowi.
Mena pokiwa艂 wygolon膮 g艂ow膮. Nie dodaj膮c ni s艂owa, zebra艂 suche patyki i rozpali艂 ma艂e ognisko na skraju d偶ungli, gdzie drzewa i krzewy wychodzi艂y na spotkanie morza. Zaciekawieni piraci przygl膮dali si臋, jak Mena wyci膮ga z tobo艂ka ma艂e, sk贸rzane mieszki i srebrn膮 艂y偶eczk膮 odmierza do miedzianego naczynia barwne proszki. Kiedy po wypalonych patykach pozosta艂y jedynie roz偶arzone w臋gielki, mag postawi艂 na nich mis臋 z proszkami. Wieczorny wiatr poni贸s艂 w kierunku morza ostr膮, gryz膮c膮 wo艅.
Conan wci膮gn膮艂 powietrze i splun膮艂. Nie lubi艂 czar贸w. Gdyby to od niego zale偶a艂o, pop臋dzi艂by do wie偶y z mieczem w r臋ku i gromad膮 nie znaj膮cych strachu towarzyszy za plecami. Ale tutaj panem by艂 Gonzago, wi臋c Conan pow艣ci膮gn膮艂 j臋zyk.
Mena usiad艂 ze skrzy偶owanymi nogami przed miedzian膮 mis膮, w kt贸rej wrza艂y i sycza艂y roztopione ju偶 proszki. Wieczorna bryza unosi艂a w morze wonny dym. Czarodziej, z艂o偶ywszy r臋ce na ko艣cistych piersiach, zacz膮艂 艣piewa膰 monotonne zakl臋cie.
Purpurowe w臋gle rzuca艂y r贸偶owy blask na zapadni臋t膮 twarz Meny, przez co wygl膮da艂a jak czaszka. Jego g艂臋boko osadzone oczy p艂on臋艂y niczym duchy dawno umar艂ych gwiazd. Czarodziej schyli艂 si臋, zerkn膮艂 w kot艂uj膮c膮 si臋 mikstur臋 i jego monotonne zawodzenie opad艂o do najcichszego szeptu.
Po chwili przerwa艂 inkantacje i skin膮艂 zakrzywionym palcem na Gonzag臋. Kiedy kapitan pochyli艂 si臋, Mena wysycza艂:
Musicie mnie zostawi膰. W czasie dope艂niania tego rytua艂u musz臋 by膰 sam.
Gonzago skin膮艂 i pogna艂 swoich ludzi na 艣cie偶k臋, kt贸r膮 przybyli. Kiedy piraci stracili czarownika z oczu, usiedli na zwalonych pniach i pok艂adli si臋 na ziemi. Leniwie odganiaj膮c muchy czekali na znak Stygijczyka.
Czas p艂yn膮艂. S艂o艅ce zasz艂o. Nagle wieczorn膮 cisz臋 przerwa艂 chrapliwy krzyk.
Gonzago i Conan kln膮c pod nosem, pobiegli w kierunku pla偶y, na kt贸rej Mena odprawia艂 swoje czary. Mag le偶a艂 twarz膮 do ziemi obok ogniska.
Gonzago z艂apa艂 ko艣ciste rami臋 i przewr贸ci艂 czarownika na plecy. W blasku zachodu i 偶arz膮cych si臋 w臋gli zobaczy艂 co艣, co sprawi艂o, 偶e wezwa艂 bog贸w, do kt贸rych nie modli艂 si臋 od czas贸w dzieci艅stwa. Gard艂o Meny zosta艂o r贸wno przeci臋te, a sp艂ywaj膮ca krew wsi膮ka艂a w piasek.
Conan pomy艣la艂, 偶e oznacza to dwie rzeczy: albo Siptah 偶yje i sam pilnuje swego skarbu, albo demony zwi膮zane ze straszliwym klejnotem nadal wype艂niaj膮 jego wol臋, cho膰 on sam jest ju偶 martwy. Ani jedno, ani drugie nie wr贸偶y艂o dobrze na przysz艂o艣膰.
Gonzago wlepia艂 oczy w trupa, gdy z okropnej rany Meny krew trysn臋艂a z now膮 si艂膮. Za艂oga zaszemra艂a za ich plecami. Bia艂ka oczu pirat贸w b艂yska艂y niespokojnie w ciemno艣ci.
Kapitan zamy艣li艂 si臋. Conan zadr偶a艂, cho膰 wiecz贸r nie by艂 zimny. Milcza艂. Mena m贸wi艂 prawd臋, 偶e czuje 艣mier膰 w powietrzu

4. TAM GDZIE NIKT NIE MO呕E WEJ艢膯

Nikt nie chcia艂 wr贸ci膰 na statek z pustymi r臋kami, cho膰 wszyscy czuli na plecach zimne tchnienie tajemniczego z艂a. Gonzago, przekonany, 偶e jasna stal zatriumfuje nad nawet najciemniejszymi czarami, postanowi艂 zaatakowa膰 wie偶臋. Bezzw艂ocznie poprowadzi艂 sw贸j oddzia艂 przez spl膮tane pn膮cza, porastaj膮ce skraj d偶ungli i dalej brzegiem oleistego morza, nad kt贸rym mruga艂y pierwsze gwiazdy.
Dziwna i niespodziewana 艣mier膰 Meny pogorszy艂a nastroje. Piraci trzymali si臋 zaro艣li i rozmawiali chrapliwymi, przyciszonymi g艂osami.
Niebawem Conan rozsun膮艂 k臋p臋 wysokiej trawy porastaj膮cej nisk膮 skarp臋 i popatrzy艂 uwa偶nie na g艂adki pas pla偶y, kt贸ry w nik艂ym blasku oboj臋tnych gwiazd wygl膮da艂 jak szary strumie艅. Jedynie plusk fal, czasem 偶a艂obny krzyk mewy i brz臋czenie nocnych owad贸w m膮ci艂y cisz臋 nocy. W odleg艂o艣ci strza艂u z 艂uku wznosi艂 si臋 czarny kszta艂t przypominaj膮cy palec mierz膮cy w rozgwie偶d偶one niebo.
Zza horyzontu wychyn臋艂a wchodz膮ca w trzeci膮 kwadr臋, srebrna tarcza ksi臋偶yca. W臋drowa艂a powoli w g贸r臋, a jej blask stopniowo wydobywa艂 architektoniczne szczeg贸艂y wie偶y Siptaha. By艂 to prosty, smuk艂y walec zwie艅czony w膮skim murkiem, ponad kt贸ry wznosi艂a si臋 ostra iglica.
Nie by艂o wida膰 偶adnego 艣wiat艂a ani ruchu. Budowla wydawa艂a si臋 opuszczona, ale Conan wiedzia艂, 偶e tam, gdzie w gr臋 wchodzi magia, pozory zawsze mog膮 okaza膰 si臋 myl膮ce. Poza tym kto艣 lub co艣 zabi艂o Men臋. Piraci byli przekonani, 偶e stygijski czarnoksi臋偶nik wykry艂 ich obecno艣膰. Nie pozostawa艂o im wi臋c nic innego, jak otwarcie zaatakowa膰 wie偶臋. Skoro stracili przewag臋, jak膮 dawa艂o im zaskoczenie, dalsze ukrywanie si臋 nie mia艂o sensu.
Tak wi臋c Gonzago kaza艂 艣ci膮膰 wysok膮 palm臋, wyr膮ba膰 naci臋cia na pniu i przywi膮za膰 do nich kr贸tkie ga艂臋zie. Potem, w 艣wietle ksi臋偶yca, nios膮c t臋 toporn膮 drabin臋 piraci podeszli do czarnej wie偶y. U jej st贸p zatrzymali si臋 i j臋li spogl膮da膰 na siebie z niedowierzaniem w oczach.
W wie偶y Siptaha bowiem nie by艂o ani drzwi, ani okien. Jednolita 艣ciana z czarnego bazaltu wznosi艂a si臋 od ska艂y tworz膮cej fundament do balustrady, kt贸ra wie艅czy艂a szczyt. Chocia偶 wyt臋偶ali oczy, nie mogli znale藕膰 偶adnego otworu, szczeliny ani p臋kni臋cia w g艂adkich jak szk艂o kamieniach.
Na Croma! zakl膮艂 Conan. Czy ten czarnoksi臋偶nik ma skrzyd艂a?
A Set go wie mrukn膮艂 Gonzago.
Mo偶e uda nam si臋 wspi膮膰 za pomoc膮 hak贸w?
Za wysoko odpar艂 z ci臋偶kim westchnieniem kapitan.
Zbadali dok艂adnie podstaw臋 wie偶y Siptaha i nie znale藕li niczego, co mog艂oby im pom贸c rozwi膮za膰 problem. Wie偶a wyrasta艂a z nagiej ska艂y, kt贸r膮 w czasie przyp艂ywu z trzech stron otacza艂o morze. Niemo偶liwe, 偶eby istnia艂o podziemne wej艣cie.
A jednak musia艂o istnie膰, niewa偶ne, jak dobrze ukryte, poniewa偶 ka偶dy mieszkaniec, obecny lub dawniejszy, musia艂 w jaki艣 spos贸b wchodzi膰 i wychodzi膰! Gonzago milcza艂 przez chwil臋, przygryzaj膮c w膮sy. Morska bryza targa艂a jego czarnym p艂aszczem.
Wraca膰 na pla偶臋, ch艂opcy rozkaza艂 w ko艅cu. Bez narz臋dzi i planu nie mamy tu czego szuka膰. Rozbijemy ob贸z o dwa strza艂y z 艂uku od wie偶y. Przeczekamy do 艣witu, a rano zobaczymy
Piraci wycofali si臋 z ponurymi minami, ale z niew膮tpliw膮 ulg膮. Conan z rozbawieniem zauwa偶y艂, 偶e nikt nie kwapi si臋 zaatakowa膰 czarnoksi臋偶nika w jego w艂asnej warowni.

Piraci rozbili ob贸z na os艂oni臋tej polanie na granicy d偶ungli i pla偶y. Conan rozkaza艂 zgromadzi膰 zapas chrustu, Gonzago za艣 wys艂a艂 dw贸ch ludzi na drugi koniec wyspy, gdzie pod palmowymi li艣膰mi le偶a艂y ukryte szalupy. Mieli oni pop艂yn膮膰 na "Jastrz臋bia" i powiadomi膰 drugiego oficera Gonzaga, Argosa艅czyka Borusa, o wypadkach, jakie mia艂y miejsce na wyspie. Kapitan kaza艂 im wr贸ci膰 z siekierami, m艂otami, d艂utami, wiert艂ami i innymi narz臋dziami potrzebnymi do budowy machiny obl臋偶niczej. Borus mia艂 dostarczy膰 偶ywno艣膰 i flaszki wina, by uzupe艂ni膰 nadw膮tlone zapasy.
W blasku ksi臋偶yca, pozostali piraci siedli przy ogniu, piek膮c mi臋so i psiocz膮c na sk膮pe racje wody. Ich narzekania nie by艂y jednak zbyt g艂o艣ne, bo kapitan, kt贸ry s艂yn膮艂 z ci臋偶kiej r臋ki nawet wtedy, gdy by艂 w najlepszym humorze, teraz przypomina艂 rozjuszonego demona. Gdy cz艂onkowie za艂ogi u艂o偶yli si臋 do snu obok gasn膮cego ognia, on usiad艂 oddzielnie, owin膮艂 si臋 p艂aszczem i popad艂 w ponur膮 zadum臋. Conan sprawdzi艂 stra偶e i wr贸ci艂 na miejsce, kt贸re wybra艂 sobie na spoczynek. Wbi艂 kordelas w ziemi臋 w zasi臋gu r臋ki, opar艂 si臋 o pie艅 palmy i u艂o偶y艂 do drzemki. Ale tej nocy sen d艂ugo nie chcia艂 przyj艣膰 do olbrzymiego Cymmerianina.
Rozigrane fale przesta艂y pluska膰, a d偶ungla, niczym przyczajona do skoku bestia, milcz膮c obserwowa艂a i czeka艂a. Czeka艂a, na co? Conan nie wiedzia艂, by艂 spi臋ty jak zwini臋ta spr臋偶yna. Jego wyostrzone zmys艂y barbarzy艅cy wyczuwa艂y z艂o czyhaj膮ce w tajemniczej ciszy.
Wiedzia艂, 偶e co艣 kryje si臋 w mroku. I 偶e si臋 do nich podkrada

5. KOSZMARY

Conan zasn膮艂 wreszcie oko艂o p贸艂nocy. Natychmiast opad艂y go mroczne, chaotyczne wizje. Zn贸w targn臋艂y nim z艂owieszcze przeczucia. W ciemno艣ci swego snu zobaczy艂 pla偶臋, na kt贸rej spa艂 wraz z innymi. M臋偶czy藕ni wok贸艂 niego byli piratami, jak jego towarzysze, ale ich twarze nie by艂y znajome.
Rozpozna艂 jednego. Szczup艂y i wytworny m臋偶czyzna o arystokratycznych rysach mia艂 zimne jak l贸d, przebieg艂e oczy kapitana Gonzago.
We 艣nie wyda艂o mu si臋, 偶e Gonzago, otulony w d艂ugi p艂aszcz, siedzi na k艂odzie, garbi膮c si臋 nad w臋glami zamieraj膮cego ogniska. 艢pi膮cy Cymmerianin w mroku na skraju milcz膮cej d偶ungli dostrzeg艂 drugi podobny kszta艂t. Nieznajomego spowija艂y fa艂dy d艂ugiego czarnego p艂aszcza, kt贸ry ca艂kowicie skrywa艂 jego figur臋.
Mroczna posta膰 by艂a wysoka, chuda i jakby zniekszta艂cona, lecz Conan nie potrafi艂 dostrzec, na czym to polega艂o. Mo偶e to wysokie, zgarbione ramiona nadawa艂y tej postaci poz贸r nienormalno艣ci, albo zakrzywiona, ko艣cista szcz臋ka i zmru偶one 偶贸艂te oczy, kt贸re p艂on臋艂y niczym 艣lepia drapie偶nej bestii Conan dostrzeg艂 jeszcze co艣. Tajemniczy osobnik by艂 nie tylko otulony p艂aszczem, spowija艂 go r贸wnie偶 cie艅 czego艣 bezimiennego i niejasnego
Chocia偶 艣ni膮cy Cymmerianin wyra藕nie widzia艂 zar贸wno pogr膮偶onego w zadumie kapitana oraz wysokiego nieznajomego za jego plecami, to sam Gonzago zupe艂nie nie zdawa艂 sobie sprawy z obecno艣ci tajemniczego, emanuj膮cego z艂em przybysza. Wtedy w m贸zgu barbarzy艅cy rozb艂ys艂 b艂臋kitny p艂omie艅 zrozumienia. Conan szarpn膮艂 si臋 w p臋tach dr臋cz膮cej go wizji. Pr贸bowa艂 krzykn膮膰, by ostrzec kapitana. Ale nie m贸g艂 ani m贸wi膰, ani si臋 ruszy膰, ani w 偶aden inny spos贸b przyci膮gn膮膰 uwagi zamy艣lonego Gonzagi.
Raptem, b艂yskawicznie, bez najmniejszego ostrze偶enia, otulona p艂aszczem posta膰 wyskoczy艂a z d偶ungli. Jej bursztynowe oczy zap艂on臋艂y w mroku. Nieznajomy rzuci艂 si臋 wprost na plecy przygarbionego Gonzagi, unosz膮c dziwne, smuk艂e r臋ce o wychudzonych palcach, przypominaj膮cych szpony jakiego艣 drapie偶nego ptaka.
Przera偶ony Conan spostrzeg艂, 偶e to wcale nie s膮 ramiona, lecz skrzyd艂a olbrzymiego nietoperza.
Conan targn膮艂 si臋, by wsta膰, krzykn膮膰 i ostrzec kapitana przed z艂em skacz膮cym na niego z obna偶onymi k艂ami.
Wtedy nag艂y krzyk, kt贸ry wybuch艂 w nienaturalnej ciszy nocy, roztrzaska艂 sen na kawa艂ki niczym kryszta艂owe zwierciad艂o. Przez jedn膮 pozaczasow膮 chwil臋 Conan le偶a艂 oparty o pie艅 palmy, a serce wali艂o mu w piersiach. Nie wiedzia艂, czy si臋 przebudzi艂, czy nadal le偶y dr臋czony koszmarem.

Chrapliwy, rozpaczliwy skrzek obudzi艂 艣pi膮cych pirat贸w. Ich wrzaski przywr贸ci艂y Conana do rzeczywisto艣ci. Cymmerianin z艂apa艂 kordelas i zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi. Jego kamraci po omacku szukali broni i krzyczeli jeden przez drugiego.
W opalizuj膮cej po艣wiacie ksi臋偶yca wyra藕nie rysowa艂a si臋 zgarbiona sylwetka kapitana. Gonzago, milcz膮cy i nieruchomy, siedzia艂 na k艂odzie przed wygas艂ym ogniskiem, z g艂ow膮 opuszczon膮 na kolana. On jeden nie zareagowa艂 na krzyk i zamieszanie. Naprawd臋 g艂臋boki musia艂 by膰 sen Gonzagi, skoro nie zak艂贸ci艂 go tak okropny wrzask!
Ponure przeczucie zje偶y艂o Conanowi w艂osy. Podszed艂 do kapitana i potrz膮sn膮艂 go za rami臋. Gonzago zachwia艂 si臋 i przechyli艂 jak szmaciana lalka, a g艂owa opad艂a mu na jedno rami臋. Wtedy Conan zobaczy艂, kto krzycza艂 i dlaczego. Gard艂o Gonzagi, podobnie jak gard艂o Meny, zosta艂o przeci臋te przypominaj膮cym n贸偶 pazurem jakiego艣 potwora. Z sinej maski, kt贸ra niegdy艣 by艂a twarz膮 kapitana, wyziera艂y niewidz膮ce oczy.

6. MORDERSTWO W 艢WIETLE KSI臉呕YCA

Nikt nie spa艂 przez reszt臋 nocy. Nawet najtwardszy z pirat贸w nie chcia艂 zaryzykowa膰 drzemki i przedwczesnego ko艅ca. W ogie艅 wrzucono tyle drewna, 偶e p艂omienie zacz臋艂y liza膰 czubki palm, a k艂臋by dymu za膰mi艂y gwiazdy.
Conan nikomu nie powiedzia艂 o swoim 艣nie, w kt贸rym obserwowa艂 okropnego, skrzydlatego stwora. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e piraci s膮 ju偶 wystarczaj膮co przera偶eni dziwn膮 艣mierci膮 maga i kapitana, i dalsze podsycanie ich zabobonnego l臋ku mog艂oby sko艅czy膰 si臋 wybuchem paniki. W贸wczas nawet Conan nie m贸g艂by ich zmusi膰 do pos艂usze艅stwa. Teraz bowiem dow贸dztwo w tej niefortunnej wyprawie spad艂o na barki Cymmerianina. I nawet na jego krzepkich ramionach brzemi臋 to spocz臋艂o niepewnie.
Conan wyznaczy艂 nowe warty, dwakro膰 liczniejsze ni偶 przedtem, i surowo nakaza艂 im zachowa膰 najwy偶sz膮 czujno艣膰. Zapewni艂 pirat贸w, 偶e morderstwo Gonzagi by艂o dzie艂em jakiego艣 nieznanego zwierza, kt贸ry by膰 mo偶e nadal grasuje w pobli偶u.
Conan nie by艂 do ko艅ca przekonany, czy wyja艣nienie to nie jest prawdziwe. Sen m贸g艂 by膰 tylko snem i niczym wi臋cej, cho膰 Cymmerianin nigdy nie pow膮tpiewa艂 w s艂owa tych, kt贸rzy odczytywali przysz艂o艣膰 z sennych wizji. Jednak偶e zab贸jc膮 mog艂a by膰 jaka艣 ma艂o znana, drapie偶na bestia sprowadzona tutaj z odleg艂ej Stygii. A mo偶e jeden z ludzi Gonzagi, 偶ywi膮c do kapitana skryt膮 uraz臋, podkrad艂 si臋 do niego w ciemno艣ci i poder偶n膮艂 mu gard艂o? Albo, by膰 mo偶e, uskrzydlona posta膰 z jego snu by艂a jak膮艣 potworn膮 hybryd膮, rezultatem nieczystego eksperymentu stygijskiego czarnoksi臋偶nika. Kt贸偶 m贸g艂 wiedzie膰, jakie stworzenia zamieszkiwa艂y t臋 przekl臋t膮 przez bog贸w wysp臋?
O tym rozmy艣la艂 Conan, siedz膮c przy hucz膮cym ogniu w艣r贸d czuwaj膮cych niespokojnie ludzi. Raptem w aksamitnej nocy zabrzmia艂 zduszony krzyk przera偶enia.
Conan podskoczy艂 czuj膮c na karku lepkie palce strachu. Stal b艂ysn臋艂a w 艣wietle ognia. Spomi臋dzy poskr臋canych pn膮czy i palm wyskoczy艂a jaka艣 posta膰, pobieg艂a ku barbarzy艅cy i zatrzyma艂a si臋, ha艂a艣liwie 艂api膮c powietrze.
Nie by艂 to 偶贸艂tooki stw贸r o zgarbionych i ko艣cistych ramionach, ale jeden z wartownik贸w krzepki, br膮zowo brody Argosa艅czyk imieniem Fabio. Jego twarz by艂a upiornie blada, a r臋ka mu dr偶a艂a, gdy bez s艂owa wskaza艂 w kierunku d偶ungli. Conan poleci艂 innym zosta膰 na swoich miejscach i sam pod膮偶y艂 za wartownikiem.
Szli 艣cie偶k膮 wyci臋t膮 poprzedniego dnia. St膮paj膮cy cicho jak kot Cymmerianin szed艂 za dygoc膮cym piratem. B艂臋kitne oczy barbarzy艅cy bacznie penetrowa艂y ciemno艣膰, a nozdrza badawczo wci膮ga艂y powietrze, szukaj膮c podejrzanych zapach贸w. Wtem Fabio zatrzyma艂 si臋.
W przyt艂umionym przez listowie, poc臋tkowanym 艣wietle ksi臋偶yca widnieli dwaj rozpostarci na ziemi ludzie. Conan schyli艂 si臋 i przewr贸ci艂 cia艂a na plecy, cho膰 w g艂臋bi duszy ju偶 wiedzia艂, co by艂o przyczyn膮 艣mierci. To ci piraci zostali wys艂ani po narz臋dzia i w艂a艣nie wracali z 艂adunkiem, gdy spotka艂a ich niespodziewana 艣mier膰. Wypchane, p艂贸cienne worki wala艂y si臋 obok cia艂, kt贸rych twarze by艂y zmienione nie do poznania.
Conan zmarszczy艂 brwi, przykl膮k艂 i wsun膮艂 palce w krew s膮cz膮c膮 si臋 z rozdartych garde艂. Krew by艂a 艣wie偶a i ciep艂a, piana dopiero co zacz臋艂a znika膰. Oznacza艂o to, 偶e nieszcz臋艣nicy zgin臋li nieca艂y kwadrans wcze艣niej. Tak jak kapitan ponie艣li 艣mier膰 od ciosu szpon贸w.

7. SKRZYDLATY POTW脫R

Conan i Fabio pop臋dzili na polan臋, gdzie czekali skuleni przy ogniu piraci. Nie mo偶na ju偶 by艂o d艂u偶ej ukrywa膰 przed nimi natury napastnika, kt贸ry trzy razy uderzy艂 z ciemno艣ci. Wartownik bowiem widzia艂 zab贸jc臋 pochylaj膮cego si臋 nad sw膮 ofiar膮 i z podnieceniem opowiada艂 o nim ka偶demu, kto tylko chcia艂 s艂ucha膰.
By艂 jak wysoki m臋偶czyzna, mia艂 skrzyd艂a i by艂 艂ysy, z 偶贸艂tymi 艣lepiami jak u kota. Na pocz膮tku pomy艣la艂em, 偶e ma na sobie p艂aszcz, ale gdy rozpostar艂 szeroko ramiona, o tak, wtedy zobaczy艂em, 偶e to para skrzyde艂, czarnych skrzyde艂, jak u olbrzymiego nietoperza.
Jak by艂 wysoki? warkn膮艂 Conan. Fabio wzruszy艂 ramionami.
Wy偶szy od ciebie.
Co zrobi艂 p贸藕niej? dopytywa艂 si臋 Cymmerianin.
Ci膮艂 ich po gard艂ach szponami wyrastaj膮cymi ze skrzyde艂. A potem skoczy艂 w powietrze i znikn膮艂 rzek艂 Fabio bledn膮c jeszcze bardziej.
Conan milcza艂 z nachmurzonym wyrazem twarzy. Piraci patrzyli po sobie ze strachem w oczach. Nigdy nie s艂yszeli o nietoperzu wielkim jak cz艂owiek, kt贸ry rozdziera gard艂a w ciemno艣ci nocy. To by艂o niewiarygodne, a jednak cztery trupy potwierdza艂y opowie艣膰 wartownika.
Jak my艣lisz, Conanie, czy to sam Siptah? zapyta艂 kto艣.
Conan potrz膮sn膮艂 krucz膮 czupryn膮.
Z tego, co s艂ysza艂em, Siptah jest stygijskim czarnoksi臋偶nikiem, niczym wi臋cej. Jest cz艂owiekiem jak ty czy ja, mimo 偶e w艂ada najczarniejsz膮 magi膮.
Zatem co to za bestia? spyta艂 inny pirat.
Nie wiem burkn膮艂 Cymmerianin. Mo偶e jaki艣 demon, kt贸rego Siptah wywo艂a艂 z cuchn膮cych g艂臋bi piekie艂, by strzeg艂 jego wie偶y przed nieproszonymi go艣膰mi. Albo nale偶y do jakiej艣 potwornej rasy, kt贸ra poza tym jednym stworem przepad艂a we mgle dawno zapomnianych wiek贸w. Cokolwiek by to by艂o, zbudowane jest z krwi i cia艂a, wobec tego mo偶e umrze膰. Musimy zabi膰 to straszyd艂o, bo inaczej ono wybije nas jednego po drugim albo zmusi do opuszczenia tej wyspy z pustymi r臋kami.
Ale jak mamy go zabi膰? zapyta艂 hakonosy Shemita imieniem Abimael. Nie wiemy, gdzie jest jego le偶e.
Zostawcie to mnie uci膮艂 kr贸tko Conan. Zapatrzy艂 si臋 na skacz膮ce p艂omienie i zafascynowa艂a go ich oszala艂a furia. Za艣wita艂 mu pewien pomys艂.
Z pewno艣ci膮 ten skrzydlaty stw贸r mieszka w wie偶y Siptaha. To dlatego ten cz艂owiek ptak nie potrzebuje ani drzwi, ani okien.
Ale wie偶a zwie艅czona jest iglic膮 powiedzia艂 Abimael. Czy mo偶e by膰 tam wej艣cie?
Nie mam poj臋cia, ale wie偶a wydaje si臋 najbardziej odpowiednim miejscem. Legowisko ka偶dego stworzenia ma wej艣cie, chocia偶 nie zawsze wiemy gdzie.
Je偶eli nawet masz raq臋, to jak dosi臋gniemy tego przekl臋tego stwora? zapyta艂 Fabio. My nie umiemy fruwa膰, a w wie偶y brakuje drzwi i okien.
Conan skin膮艂 g艂ow膮 w kierunku ognia i wyszczerzy艂 z臋by. By艂 to bezlitosny, wilczy u艣miech.
Wykurzymy tego diab艂a powiedzia艂.

7. 艢MIER膯 Z G脫RY

Rankiem ludzie sko艅czyli robot臋 i teraz zm臋czeni, ale nadal czujni, odpoczywali na pla偶y. Wykonuj膮c rozkaz Cymmerianina 艣ci膮gn臋li z d偶ungli sterty chrustu i pozbierali ca艂e drewno wyrzucone na pla偶臋 przez fale. Zwalili uschni臋te drzewa i por膮bali pnie na k艂ody, kt贸re u艂o偶yli wok贸艂 podstawy wie偶y. Pracowali bez wytchnienia do 艣witu.
Kiedy niebo na wschodzie zap艂on臋艂o czerwieni膮 zapowiadaj膮c nadej艣cie nowego dnia, podstaw臋 czarnej wie偶y otacza艂 wysoki kr膮g spi臋trzonego drewna. K艂ody, chrust i 艣wie偶e ga艂臋zie pi臋trzy艂y si臋 na wysoko艣膰 ch艂opa. Conan mia艂 nadziej臋, 偶e p艂omienie i k艂臋by dymu sprawi膮, i偶 偶adna 偶ywa istota nie zdo艂a wytrzyma膰 we wn臋trzu wie偶y.
Z pewno艣ci膮 skrzydlaty stw贸r, je偶eli naprawd臋 si臋 tam gnie藕dzi, wyjdzie i spr贸buje odlecie膰, a wtedy piraci zaatakuj膮 go w 艣wietle dziennym. W tym celu Conan ustawi艂 najlepszych 艂ucznik贸w w ten spos贸b, by mogli ostrzeliwa膰 szczyt wie偶y ze wszystkich stron.
Wreszcie wstaj膮cy dzie艅 przybra艂 morze i niebo szkar艂atem oraz z艂otem. Niespokojne fale szele艣ci艂y na piasku, a mewy zatacza艂y kr臋gi nad b艂臋kitn膮 wod膮, wydaj膮c chrapliwe okrzyki. Gdy tylko pierwsze promienie wschodz膮cego s艂o艅ca omiot艂y blanki wie偶y, Conan krzykn膮艂:
Podpala膰!
Piraci wepchn臋li 偶agwie w stos drewna i p艂omienie niczym zwinne tancerki zacz臋艂y przeskakiwa膰 z ga艂臋zi na ga艂膮藕. J臋zory ognia lizn臋艂y czarne kamienie, a wie偶a zal艣ni艂a z艂owrogo przed oczami oczekuj膮cych widz贸w. Chmury dymu wirowa艂y nad murkiem i znika艂y w wie偶y b膮d藕 ulatywa艂y w lazurowe niebo.
Do艂o偶y膰 drewna rozkaza艂 Cymmerianin.
Rozkaz! odkrzykn膮艂 z zapa艂em Abimael Shemita. Zaraz b臋dziemy go mieli!
Zobaczymy warkn膮艂 Conan. Trzeba czasu, by dym wcisn膮艂 si臋 w tak膮 mas臋 kamieni. Jeszcze wi臋cej drewna, ch艂opcy!
Wreszcie jeden z 艂ucznik贸w, krzycz膮c i machaj膮c r臋kami, wskaza艂 na blanki wie偶y. Conan spojrza艂 w g贸r臋.
Przygotowa膰 艂uki! rykn膮艂.
艁ucznik wrzasn膮艂, a stoj膮cy na szczycie wie偶y czarnoskrzyd艂y stw贸r nagle skoczy艂 w powietrze. By艂 ogromny. 呕aden ziemski ptak nigdy nie rozpostar艂 skrzyde艂 tak szeroko. Za艣piewa艂y napi臋te ci臋ciwy i chy偶e strza艂y pomkn臋艂y ku unosz膮cej si臋 w powietrzu postaci, ale 偶aden pocisk nie trafi艂 w cel. Stw贸r zacz膮艂 lecie膰 zygzakiem, jak nietoperz. Tylko magia mog艂a sprawi膰 to, 偶e w jego ciele nie utkwi艂 ani jeden pocisk.
Conan patrzy艂 w niebo, mru偶膮c powieki. Wyra藕nie widzia艂 uskrzydlonego diab艂a. By艂 nagi, a cia艂o mia艂 blade, chude i ko艣ciste. G贸rna cz臋艣膰 klatki piersiowej wybrzusza艂a si臋 jak ptasi mostek, a po jego obu stronach p臋cznia艂y pot臋偶ne musku艂y. W膮ska, wyd艂u偶ona czaszka by艂a 艂ysa i ukszta艂towana jak 艂eb drapie偶nego gada. Czarne, sk贸rzaste skrzyd艂a podtrzymywa艂y niewiarygodnie d艂ugie palce, z kt贸rych dwa zako艅czone by艂y zakrzywionymi, ostrymi jak brzytwa szponami.
Demon zwin膮艂 skrzyd艂a jak atakuj膮cy jastrz膮b i spad艂 na 艂ucznika, kt贸ry w艂a艣nie zak艂ada艂 now膮 strza艂臋. Cymmerianin zaatakowa艂 z rykiem w艣ciek艂o艣ci. Jego kordelas b艂ysn膮艂 w porannym s艂o艅cu. Barbarzy艅ca zada艂 cios, kt贸ry powinien by艂 roz艂upa膰 czaszk臋 potwora na dwoje.
Ostrze p臋k艂o tu偶 przy r臋koje艣ci, a na g艂owie straszyd艂a powsta艂a jedynie p艂ytka rana. Conan mia艂 wra偶enie, 偶e uderzy艂 w niezwykle wytrzyma艂y he艂m.
Uzbrojona w pazury stopa 艣mign臋艂a w kierunku jego piersi. Cymmerianin pot臋偶nym wyrzutem lewego ramienia zbi艂 w bok 艣miertelnie gro藕ne pazury i zdzieli艂 demona mosi臋偶n膮 g艂owic膮 z艂amanego korda. Potw贸r, ignoruj膮c druzgoc膮cy cios, zbli偶a艂 si臋 z wyszczerzonymi z臋bami. Conan wiedzia艂 ju偶, 偶e walczy o 偶ycie z niezniszczalnym przeciwnikiem. Uderzaj膮ce z nadludzk膮 si艂膮, zakrzywione pazury na stopach i skrzyd艂ach rozdar艂y sk贸rzany kaftan barbarzy艅cy, jego rami臋 i rozci臋艂y mu sk贸r臋 na g艂owie, zalewaj膮c twarz purpur膮.
Shemita Abimael miotaj膮c przekle艅stwa, raz za razem r膮ba艂 toporem w plecy skrzydlatego stwora, ale bez rezultatu. Conan z o艣lepiaj膮c膮 jasno艣ci膮 zrozumia艂, 偶e jego 偶ycie mo偶e zako艅czy膰 si臋 w przeci膮gu kilku chwil.
Na wp贸艂 o艣lepiony w艂asn膮 krwi膮 walczy艂 dalej. Pozostali piraci wrzeszcz膮c i wymachuj膮c broni膮, p臋dzili ku niemu ze wszystkich stron. Conan wiedzia艂, 偶e je偶eli wytrwa jeszcze chwil臋, na demona spadnie lawina po艂yskuj膮cej stali i mimo swej nienaturalnej 偶ywotno艣ci, w ko艅cu ulegnie przyt艂aczaj膮cej przewadze.
Nagle straszyd艂o z innego 艣wiata poj臋艂o gro偶膮ce mu niebezpiecze艅stwo, odskoczy艂o bowiem od Conana, odwr贸ci艂o si臋 i rozpostar艂o skrzyd艂a. Ale Cymmerianin, op臋tany szale艅cz膮 偶膮dz膮 walki i pierwotn膮 furi膮, nie cofn膮艂 si臋, a zamiast tego z rykiem wskoczy艂 na plecy potwora i otoczy艂 r臋kami jego chud膮 szyj臋. Nat臋偶a艂 si臋, by skr臋ci膰 mu kark lub udusi膰 go, ale mi臋艣nie pod pomarszczon膮 sk贸r膮 by艂y twarde jak stal.
Czarne skrzyd艂a rozpostar艂y si臋, chwytaj膮c wiej膮c膮 od morza bryz臋. 艢ci臋gna napi臋艂y si臋, gdy potw贸r machn膮艂 z wysi艂kiem skrzyd艂ami, i z Conanem na grzbiecie oderwa艂 si臋 od ziemi. Wznie艣li si臋 dwadzie艣cia krok贸w nad powierzchni臋 morza. Conan spojrza艂 na ospa艂e fale i zastanowi艂 si臋, czy uda艂oby mu si臋 prze偶y膰 upadek i dop艂yn膮膰 do brzegu. A potem wbi艂 偶elazne palce g艂臋biej w gardziel swego powietrznego wierzchowca. Zbici z tropy piraci znieruchomieli wytrzeszczaj膮c oczy. 呕aden nie 艣mia艂 pu艣ci膰 za nimi strza艂y, by nie przypiecz臋towa膰 losu Conana.
Potw贸r, zataczaj膮c szerokie kr臋gi, pi膮艂 si臋 w g贸r臋, p贸ki nie znalaz艂 si臋 na wysoko艣ci blank贸w. Conan zobaczy艂, 偶e murek wznosi si臋 dwie stopy ponad kamienny dach wie偶y. Nad nim, podtrzymywana przez cztery kolumny z czarnego bazaltu strzela艂a w niebo iglica. Kolumny zdobi艂y p艂askorze藕by przedstawiaj膮ce stworzenia, kt贸rych nigdy wcze艣niej nie widzia艂o ludzkie oko. Jedne przypomina艂y ka艂amarnice z wyci膮gni臋tymi mackami. Inne mia艂y w臋偶owe cia艂a, z kt贸rych wyrasta艂y opierzone skrzyd艂a. Atakuj膮ce niewidocznego wroga straszyd艂a na trzeciej kolumnie by艂y rogate, a na czwartej widnia艂y chude, podobne do ludzi istoty z szeroko rozpostartymi skrzyd艂ami. Conan rozpozna艂 w nich stwory podobne do tego, kt贸ry go tu przyni贸s艂.
Monstrum ci臋偶ko opad艂o na murek i zeskoczy艂o na kamienie. Conan zsun膮艂 si臋 z jego plec贸w. Gdy stw贸r obr贸ci艂 si臋, by stawi膰 mu czo艂o, Conan wyszarpn膮艂 zza szarfy sztylet. By艂a to krucha bro艅, ale teraz, gdy straci艂 wszelk膮 nadziej臋, nie mia艂 czasu si臋 nad tym zastanawia膰. Potw贸r zbli偶a艂 si臋. Szpony na ptasich stopach zgrzyta艂y na kamieniach, a na wp贸艂 roz艂o偶one skrzyd艂a grozi艂y podobnymi do no偶y pazurami. Conan ugi膮艂 kolana i przygotowa艂 si臋 do zadania ciosu.
Nagle potw贸r zaskrzecza艂 z b贸lu i skoczy艂 w bok, a jedno z jego skrzyde艂 opad艂o bezw艂adnie. Spod ko艣cistego ramienia wystawa艂o drzewce strza艂y, kt贸rej grot utkwi艂 g艂臋boko w ciele potwora. Piraci rykn臋li g艂o艣no na cze艣膰 baracha艅skiego 艂ucznika. Zatem s艂abymi miejscami skrzydlatego diab艂a by艂y jego pachy! A je偶eli mo偶na by艂o go zrani膰, to r贸wnie偶 zabi膰. Conan u艣miechn膮艂 si臋 ponuro.
Potw贸r stan膮艂 do walki raz jeszcze, unosz膮c drugie skrzyd艂o. Rana wyra藕nie sprawia艂a mu b贸l. Przez chwil臋 Conan i demon kr膮偶yli mi臋dzy bazaltowymi kolumnami.
Potem Conan uderzy艂. Wyczerpany utrat膮 krwi i brakiem snu, Cymmerianin zebra艂 reszt臋 si艂. Jak tygrys skoczy艂 w kierunku wroga i wbi艂 sztylet w jedno ze 艣lepi, maj膮c nadziej臋, 偶e stal przeszyje m贸zg.
Ostrze zaton臋艂o w oku po jelec, a demon zachwia艂 si臋 pod wp艂ywem uderzenia. Skrzekn膮艂 rozpaczliwie i zawirowa艂, wyrywaj膮c r臋koje艣膰 no偶a z d艂oni Conana, po czym leg艂 na kamieniach. Zasapany Conan wytar艂 krew zalewaj膮c膮 mu oczy i kopn膮艂 potwora. Bestia ju偶 nie 偶y艂a.
Cymmerianin obejrza艂 z bliska otw贸r pod iglic膮 i zobaczy艂 spiralne kamienne schody wiod膮ce do le偶膮cej ni偶ej komnaty. Wydobywa艂 si臋 stamt膮d dym, kt贸ry wyp艂oszy艂 potwora. Ogie艅 pod wie偶膮 ju偶 prawie wygas艂, wi臋c szare k艂臋by rzed艂y z ka偶d膮 chwil膮.
Conan ostro偶nie postawi艂 nog臋 na pierwszym, w膮skim stopniu i ruszy艂 na d贸艂. Powietrze we wn臋trzu wie偶y by艂o gor膮ce, duszne i siwe od dymu.
Kolista komnata by艂a urz膮dzona z przepychem. Lakowane, drewniane 艣ciany wy艂o偶ono ja艣niejszym drewnem, tworz膮cym kunsztowne wzory. Na pod艂odze le偶a艂y ma艂e, jaskrawe kobierce o kszta艂cie pi臋ciok膮t贸w, k贸艂 oraz innych, bardziej tajemniczych figur. Kamienne 艣ciany obwieszone by艂y gobelinami i bogatymi, brokatowymi draperiami. Z艂ote i srebrne nici po艂yskiwa艂y w sko艣nych, zm臋tnia艂ych promieniach s艂o艅ca, kt贸re dzi臋ki odpowiednio ustawionym lustrom o艣wietla艂o ca艂e pomieszczenie. Po jednej stronie sta艂 pulpit z polerowanego drewna, na kt贸rym spoczywa艂a otwarta ksi臋ga z po偶贸艂k艂ymi, pergaminowymi kartami. Dalej pod 艣cian膮 krzywi艂 si臋 z艂o艣liwie kamienny pos膮偶ek.
Conan obszed艂 szybko komnat臋, szukaj膮c broni, ale nie znalaz艂 niczego. Za jedn膮 z zas艂on Cymmerianin zobaczy艂 schody. Zszed艂 ni偶ej i z wra偶enia wytrzeszczy艂 oczy.
艢rodek alkowy zajmowa艂 tron z kremowego marmuru z wysokim rze藕bionym oparciem przypominaj膮cym pl膮tanin臋 w臋偶owych cia艂 i diabelskich g艂贸w. Na tronie siedzia艂 czarnoksi臋偶nik Siptah. Jego pozbawione wyrazu oczy wpatrywa艂y si臋 uparcie w Conana.

9. NIEWOLNIK KRYSZTA艁U

Cymmerianin, kt贸ry ju偶 spi膮艂 si臋 do walki, wyda艂 westchnienie ulgi. Siptah by艂 martwy. Jego oczy by艂y matowe i zapadni臋te, a twarz by艂a czaszk膮 obci膮gni臋t膮 wysuszon膮 sk贸r膮. Conan wci膮gn膮艂 powietrze, lecz nie wyczu艂 odoru rozk艂adu, a jedynie zapach palonego drewna. Siptah od miesi臋cy siedzia艂 na swym tronie. W suchym powietrzu jego mi臋艣nie i narz膮dy wewn臋trzne uleg艂y mumifikacji.
W ko艣cistych d艂oniach odzianej w szmaragdow膮 szat臋 mumii spoczywa艂 wielki kryszta艂 p艂on膮cy topazowym ogniem. Conan domy艣li艂 si臋, 偶e to jest ten w艂adaj膮cy demonami klejnot, kt贸ry przywi贸d艂 jego towarzyszy na t臋 wysepk臋 zamieszkan膮 przez 艣mier膰.
Conan zbli偶y艂 si臋 i obejrza艂 kryszta艂. Dla niego wygl膮da艂 on po prostu jak l艣ni膮ca, roz艣wietlona wewn臋trznym blaskiem, szklana kula. A jednak po偶膮da艂o jej tak wielu ludzi, 偶e warto艣膰 tego klejnotu musia艂a przekracza膰 wszelkie wyobra偶enia. W tej 艣wiec膮cej kuli zamkni臋te by艂y demony i jedynie z pomoc膮 tajemniczych zakl臋膰 mo偶na by艂o je zwolni膰 ze s艂u偶by. Ale Conan nie mia艂 poj臋cia, jak to zrobi膰. Tego typu sprawy zawsze by艂y mu obce, a ca艂a jego istota wzdraga艂a si臋 na my艣l o tym, by para膰 si臋 mocami ciemno艣ci.
Klekot szponiastych st贸p na kamieniach wyrwa艂 Cymmerianina z zadumy. Barbarzy艅ca pobieg艂 na g贸r臋. Nietoperzowaty stw贸r schodzi艂 po schodach wspieraj膮c si臋 na wp贸艂 roz艂o偶onych skrzyd艂ach. Conan ze zdziwieniem spostrzeg艂, 偶e strza艂a nadal tkwi pod pach膮 demona, a sztylet w jego oku. Mimo to stw贸r porusza艂 si臋 ze wcze艣niejszym wigorem. Takie rany zabi艂yby ka偶dego cz艂owieka i ka偶de dzikie zwierz臋, niewa偶ne jak silne, ale najwyra藕niej 偶ywotno艣ci stra偶nika wie偶y Siptaha nie mo偶na by艂o mierzy膰 zwyczajn膮 miar膮.
Stworzenie wznios艂o uzbrojon膮 w pazury, zdrow膮 ko艅czyn臋 i zbli偶y艂o si臋 do Conana. Cymmerianin uskoczy艂 i chwyci艂 pulpit, na kt贸rym spoczywa艂 staro偶ytny tom. Ksi臋ga zadudni艂a o pod艂og臋, gdy barbarzy艅ca podni贸s艂 ci臋偶ki stojak niczym maczug臋.
Gdy skrzydlaty demon skoczy艂 ku niemu wyci膮gaj膮c szpon, Conan zamachn膮艂 si臋 pulpitem i spu艣ci艂 go na czaszk臋 potwora. Si艂a uderzenia odrzuci艂a stwora w ty艂 i roztrzaska艂a mebel na tuzin kawa艂k贸w.
Cz艂owiek
nietoperz, j臋cz膮c i brocz膮c krwi膮 ze zmia偶d偶onej czaszki, powoli podni贸s艂 si臋 na nogi i raz jeszcze ruszy艂 do ataku. Conana ogarn膮艂 podziw dla istoty, kt贸ra zosta艂a tak ci臋偶ko ranna, a jednak nie rezygnowa艂a z walki. Uczucie to przemin臋艂o, gdy Conan zastanowi艂 si臋 nad swoim po艂o偶eniem. Stwora najwyra藕niej nie mo偶na by艂o zabi膰, a on by艂 bezbronny!
W ostatniej chwili wpad艂 mu do g艂owy prosty i zuchwa艂y pomys艂. Przekl膮wszy swoj膮 dotychczasow膮 g艂upot臋, Conan odwr贸ci艂 si臋, wyrwa艂 kryszta艂 z d艂oni mumii i cisn膮艂 go w zbli偶aj膮cego si臋 potwora.
Chocia偶 celowa艂 dobrze, chytre stworzenie zrobi艂o unik. Kryszta艂 zal艣ni艂 w zadymionym powietrzu i uderzy艂 w najni偶szy stopie艅 kamiennych schod贸w. Tu z g艂o艣nym trzaskiem i b艂yskiem bursztynowego 艣wiat艂a, rozpad艂 si臋 na setki kawa艂k贸w.
Conan zmru偶y艂 oczy i znieruchomia艂, a jego przeciwnik run膮艂 na pod艂og臋 wzbijaj膮c ob艂ok gryz膮cego kurzu. Sk贸ra potwora kurczy艂a si臋, p臋ka艂a i rozsypywa艂a w proch. By艂o tak, jakby proces rozk艂adu zosta艂 przy艣pieszony tysi膮c razy. B艂ony nietoperzowatych skrzyde艂 znik艂y, a ko艣ci rozpad艂y si臋. W ci膮gu kilku minut po potworze nie zosta艂o nic poza sylwetk膮, stworzon膮 przez rozsypany na pod艂odze py艂. Oraz strza艂膮 i sztyletem Conana.

10. SKARB SIPTAHA

Pla偶a skrzy艂a si臋 w po艂udniowym s艂o艅cu, gdy kud艂ata czupryna Conana ukaza艂a si臋 wreszcie na szczycie wie偶y. Skrwawione banda偶e spowija艂y mu g艂ow臋, a pasy p艂贸tna skrywa艂y rany na ramionach i piersi.
Cymmerianin pomacha艂 do rozradowanych pirat贸w i na linie z podartej po艣cieli opu艣ci艂 ma艂膮 skrzyni臋. Potem sam zsun膮艂 si臋 powoli i stan膮艂 w popiele u st贸p wie偶y.
Na Croma, czy w tym przekl臋tym miejscu jest co艣 do picia? wychrypia艂.
Masz! krzykn臋艂o kilku pirat贸w, podsuwaj膮c mu sk贸rzane buk艂aki. Conan poci膮gn膮艂 d艂ugi 艂yk, po czym przywita艂 Borusa.
Gdy by艂e艣 na g贸rze, ch艂opcy pos艂ali po jedzenie i picie wyja艣ni艂 Argossa艅czyk. Pomy艣la艂em, 偶e lepiej b臋dzie wyj艣膰 na brzeg. Do wszystkich diab艂贸w, co zasz艂o w tej wie偶y, Conanie?
Powiem ci, gdy obmyj臋 i opatrz臋 te zadrapania mrukn膮艂 Cymmerianin.
Godzin臋 p贸藕niej przysiad艂 na pniaku, poch艂aniaj膮c olbrzymie k臋sy razowego chleba z serem i popijaj膮c je czerwonym winem z okr臋towych zapas贸w.
Tak wi臋c m贸wi艂 potw贸r rozsypa艂 si臋 w proch szybciej, ni偶 trwa to opowiadanie. Musia艂o to by膰 jakie艣 staro偶ytne truch艂o utrzymywane przy 偶yciu magi膮 Siptaha. Stary mag rozkaza艂 mu, by przep臋dza艂o z wyspy nieproszonych go艣ci i ten stw贸r, zwi膮zany kl膮tw膮, wykonywa艂 rozkaz d艂ugo po 艣mierci swego pana.
W wie偶y by艂 tylko ten skarb? zapyta艂 Abimael, wskazuj膮c na skrzyni臋.
Tak, poza meblami, a tych i tak nie mogliby艣my zabra膰. Przejrza艂em wszystkie alkowy, gdzie mag warzy艂 swoje mikstury i odprawia艂 czary, gdzie trzyma艂 zapasy, nawet przeszuka艂em jego sypialni臋, ale znalaz艂em tylko to. Starczy na dobr膮 hulank臋 w Tortage!
Nie by艂o 偶adnych sekretnych drzwi? zapyta艂 Fabio, gdy ludzie przestali si臋 艣mia膰.
Nie znalaz艂em, cho膰 dok艂adnie przetrz膮sn膮艂em to miejsce. Mo偶liwe, 偶e Siptah zgromadzi艂 wi臋cej z艂ota ni偶 mie艣ci si臋 w tej skrzynce, lecz ja nie znalaz艂em ani 艣ladu. Mo偶e jest pogrzebane gdzie艣 na wyspie, ale bez mapy mogliby艣my kopa膰 nawet sto lat Conan napi艂 si臋 wina i spojrza艂 na siedzib臋 Siptaha. My艣l臋, 偶e ta wie偶a zosta艂a zbudowana du偶o wcze艣niej, zanim zamieszka艂 tu Stygijczyk.
A do kogo nale偶a艂a? zapyta艂 Borus.
Przypuszczam, 偶e do tego skrzydlatego cz艂owieka i jemu podobnych rzek艂 ponuro Conan. My艣l臋, 偶e ten diabe艂 by艂 ostatnim z plemienia, kt贸re chodzi艂o po ziemi i lata艂o po niebie, nim pojawi艂a si臋 ludzko艣膰. Tylko skrzydlaci ludzie mogli wybudowa膰 wie偶臋 bez drzwi i okien.
A Siptah wzi膮艂 tego nietoperza w niewol臋? spyta艂 Borus.
Conan wzruszy艂 ramionami.
Tak s膮dz臋. Stygijczyk w jaki艣 spos贸b zwi膮za艂 jego los z magicznym kryszta艂em, a kiedy ten p臋k艂, czar przesta艂 dzia艂a膰.
Kto wie? mrukn膮艂 Abimael. Mo偶e to stworzenie wcale nie by艂o gro藕ne, dop贸ki czarnoksi臋偶nik nie zmusi艂 je do wykonywania swych rozkaz贸w.
Dla mnie diabe艂 zawsze jest diab艂em rzek艂 Conan ale mo偶e masz racj臋. Nigdy si臋 tego nie dowiemy. Wracajmy na "Jastrz臋bia", Borusie, i bierzmy kurs Baracha. A je艣li jaki艣 pies obudzi mnie, nim si臋 wy艣pi臋 do syta, to po偶a艂uje, 偶e nietoperz nie podci膮艂 mu gard艂a!

BOGINI Z KO艢CI S艁ONIOWEJ

W艣r贸d baracha艅skich pirat贸w Conan ma coraz wi臋cej wrog贸w ni偶 przyjaci贸艂. Podczas ucieczki z wysp dostaje si臋 na pok艂ad okr臋tu zingara艅skich korsarzy i zostaje ich kapitanem. Po uratowaniu c贸rki kr贸la Ferdruga z niewoli u Czarnych Amazonek Conan staje si臋 osob膮 mile widzian膮 na kordawskim dworze. Jednak偶e inny Zingara艅czyk, zazdrosny o jego powodzenie, topi jego okr臋t. Conan dostaje si臋 na brzeg i przy艂膮cza do bandy najemnik贸w s艂u偶膮cych w Stygii. Potem znajduje staro偶ytne miasto, kt贸rego mieszka艅cy, podzieleni na dwa stronnictwa, prowadz膮 wyniszczaj膮c膮 wojn臋. Unikn膮wszy ko艅cowej masakry szuka szcz臋艣cia w Keshanie, czarnym kr贸lestwie, w kt贸rym jak wie艣膰 niesie, w ruinach miasta Alkmonon kryje si臋 bezcenny skarb. Conan zdobywa klejnoty, ale traci je niemal natychmiast.
Po tych wypadkach, opisanych w opowie艣ci "Klejnoty Gwahlura", Conan zabiera Muriel臋 aktork臋, kt贸r膮 pozna艂 w Alkmononie i rusza na wsch贸d, do Puntu. Z pomoc膮 dziewczyny ma zamiar oszuka膰 Puntyjczyk贸w i zabra膰 im nieco z艂ota. Niestety odkrywa, 偶e jego stygijski wr贸g Thutmekri r贸wnie偶 zosta艂 zmuszony do ucieczki z Keshanu i przed nim dotar艂 do Kassali, stolicy Puntu. Thutmekri knuje intrygi na dworze kr贸la Lalibeha, co powoduje nag艂膮 zmian臋 w planach Conana.

Niesiony wiatrem d藕wi臋k b臋bn贸w uderza艂 o 艣wi膮tynn膮 wie偶臋, ogni艣cie czerwon膮 w promieniach zachodz膮cego s艂o艅ca. Na szkar艂atnej 艣cianie rysowa艂 si臋 cie艅 Zaramby, naczelnego kap艂ana Puntu. Zarys jego wychudzonej sylwetki przypomina艂 bociana. Cie艅 na 艣cianie by艂 nieco ja艣niejszy od czarnego cz艂owieka, kt贸ry go rzuca艂. Zarys dzioba bra艂 si臋 od szpiczastej k臋pki w艂os贸w zdobi膮cych prz贸d we艂nistej czupryny kap艂ana.
Zaramba s艂ucha艂 w napi臋ciu, staraj膮c si臋 rozszyfrowa膰 wiadomo艣膰, kt贸ra nadci膮ga艂a z zachodu. Obok przy dw贸ch wydr膮偶onych k艂odach, kt贸re s艂u偶y艂y jako 艣wi膮tynne b臋bny, przykucn膮艂 cz艂owiek odziany jedynie w p艂贸cienn膮 przepask臋 biodrow膮. W skupieniu ws艂uchiwa艂 si臋 w ka偶d膮 nut臋, mru偶膮c oczy w chwilach, gdy odleg艂e dudnienie wielkiego b臋bna przeplata艂o si臋 z d藕wi臋kiem mniejszego.
W ko艅cu podni贸s艂 ponur膮 twarz na kap艂ana.
Z艂e wie艣ci oznajmi艂.
Co m贸wi wiadomo艣膰? zapyta艂 Zaramba.
Keshan nawiedzi艂a plaga intryg uknutych przez cudzoziemc贸w. Kr贸l wyp臋dzi艂 wszystkich obcych. Kap艂ani 艣wi膮tyni w Alkmononie zostali zmasakrowani. Tylko jeden uszed艂 z 偶yciem i opowiedzia艂, co si臋 sta艂o. 艁otrzy, kt贸rzy pope艂nili t臋 zbrodni臋, s膮 w drodze do Puntu. Niech lud Puntu si臋 strze偶e!
Musz臋 pom贸wi膰 z kr贸lem. Podzi臋kuj za ostrze偶enie naszym braciom kap艂anom z Keshanu.
M臋偶czyzna podni贸s艂 pa艂ki i zacz膮艂 uderza膰 w k艂ody. Zaramba opu艣ci艂 spiesznie teren 艣wi膮tyni i skierowa艂 si臋 ku kr贸lewskiemu pa艂acowi z wysuszonego na s艂o艅cu mu艂u, kt贸rego przysadziste wie偶e wznosi艂y si臋 ponad Kassal膮, stolic膮 Puntu.

Min膮艂 kolejny dzie艅. Przedwieczorne s艂o艅ce sta艂o nisko nad zachodnim horyzontem. D艂ugie ob艂oki na ciemniej膮cym lazurze nieba wygl膮da艂y niczym czerwone sztandary. Zachodz膮ce s艂o艅ce po艂yskiwa艂o na z艂otych i kryszta艂owych ornamentach, kt贸re wie艅czy艂y brudnobr膮zowy pa艂ac i u偶ycza艂o swego blasku stoj膮cej opodal 艣wi膮tyni. Miasto rozpo艣ciera艂o si臋 wok贸艂 sanktuarium i pa艂acu zbudowanych na niskim, szerokim wzniesieniu.
Na wsch贸d od miasta ci膮gn臋艂y si臋 pokryte lasem wzg贸rza. Spomi臋dzy drzew wynurzy艂y si臋 dwie postacie dosiadaj膮ce 偶ylastych, stygijskich kucyk贸w.
Na przedzie jecha艂 olbrzymi prawie nagi m臋偶czyzna. Jego masywne r臋ce, szerokie ramiona i pot臋偶na klatka piersiowa by艂y opalone na g艂臋boki, br膮zowy kolor. Mia艂 na sobie jedynie wystrz臋pione spodnie, sk贸rzany pendent i sanda艂y ze sk贸ry nosoro偶ca. Za pasem z krokodylej sk贸ry tkwi艂 sztylet, a z uko艣nego pendentu zwiesza艂 si臋 d艂ugi, prosty miecz w lakowanej, drewnianej pochwie.
M臋偶czyzna mia艂 grube, granatowoczarne w艂osy prosto przyci臋te nad czo艂em. Pod g臋stymi, 艣ci膮gni臋tymi brwiami jarzy艂y si臋 przenikliwe, b艂臋kitne oczy. Nieco wcze艣niej nosi艂 na czole opask臋 z kutego srebra, oznaczaj膮c膮, 偶e z woli kr贸la jest wodzem kesha艅skich hord. Po drodze Conan sprzeda艂 j膮 shemickiemu kupcowi za 偶ywno艣膰 i inne potrzebne rzeczy, kt贸re teraz mie艣ci艂y si臋 w sakwie na grzbiecie jucznego konia.
Cymmerianin wyjechawszy spod os艂ony lasu 艣ci膮gn膮艂 wodze i stan膮艂 w strzemionach. Zadowolony, 偶e w pobli偶u nie ma 偶ywego ducha, skin膮艂 na sw膮 towarzyszk臋.
Dziewczyna s艂ania艂a si臋 w siodle ze zm臋czenia. By艂a r贸wnie sk膮po przy odziana jak Conan. Szerokie po艂acie g艂adkiego cia艂a wyziera艂y przez rozdarcia w jej jedwabnym przyodziewku. Mia艂a w艂osy czarne jak smo艂a, a oczy niczym czarne opale.
Gdy wyczerpana dziewczyna podjecha艂a bli偶ej, Cymmerianin uderzy艂 kuca pi臋tami po 偶ebrach i ruszy艂 dalej. Zachodz膮ce s艂o艅ce ju偶 gas艂o w morzu p艂omieni, gdy przebywszy trawiast膮 r贸wnin臋 dotarli do miasta.

Tak oto Conan z Cymmerii w pogoni za z艂otem przyby艂 do kraju Punt ze swoj膮 obecn膮 kochank膮 aktork膮 i tancerk膮 Muriel膮, by艂膮 niewolnic膮 Zargheby.
W Keshanie Zargheba, jego niewolnica Muriela i Stygijczyk Thutmekri uknuli plan wykradzenia ze 艣wi膮tyni w Alkmononie skrzyni z bezcennymi klejnotami. W tym samym czasie Conan, s艂u偶膮cy w tym kraju jako najemny genera艂, wpad艂 na podobny pomys艂. Kiedy obydwa spiski zosta艂y udaremnione, a Zargheba pad艂 ofiar膮 nadprzyrodzonych stra偶nik贸w 艣wi膮tyni, Conan i Muriela uciekli z Keshanu przed 偶膮dnym zemsty Thutmekrim i rozw艣cieczonymi kap艂anami.
Plan polega艂 na tym, 偶e Muriela, udaj膮c bogini臋 Yelay臋, naka偶e kap艂anom wyda膰 艣wi膮tynne z艂oto. Gdy podst臋p sta艂 si臋 znany w ca艂ym Keshanie, Thutmekri i jego ludzie o ma艂y w艂os nie zostali rzuceni w paszcze kr贸lewskich krokodyli. Stygijczyk zaprzysi膮g艂, 偶e nie jest winny 艣wi臋tokradztwa i ca艂膮 win臋 zrzuci艂 na Conana. Ale kap艂ani nie chcieli mu wierzy膰 i Thutmekri w pop艂ochu i pod os艂on膮 ciemno艣ci wyjecha艂 spiesznie do Puntu.
Tam Stygijczyk skierowa艂 si臋 do Kessali, prosto do pa艂acu kr贸la Lalibeha. Przebieg艂y Thutmekri oznajmi艂, 偶e Kesh planuje napa艣膰 na Punt, i zaofiarowa艂 swe us艂ugi czarnemu w艂adcy.
Kr贸lewscy doradcy wy艣mieli go. Dowodzili, 偶e armie Puntu i Keshanu s膮 r贸wnie liczne i silne, wi臋c 偶adna z nich nie o艣mieli si臋 zaatakowa膰 przeciwnika z nadziej膮 na zwyci臋stwo. Stygijczyk oznajmi艂 w贸wczas, 偶e kr贸l Keshanu zawi膮za艂 tajemne przymierze z kr贸lestwem Zembabwei, i 偶e wsp贸lnie planuj膮 zmia偶d偶y膰 Punt. Obieca艂, 偶e je艣li dostanie z艂oto, wprowadzi czarne legiony Puntu w arkana cywilizowanej sztuki wojennej i poprowadzi je na zwyci臋sk膮 wojn臋 z Keshanetn.
Thutmekri nie by艂 odosobniony w swym pragnieniu bogactwa i w艂adzy. Z艂oto Puntu przyci膮gn臋艂o r贸wnie偶 Conana i Muriel臋, poniewa偶, jak m贸wiono, w piaszczystych korytach tutejszych strumieni znajdywano samorodki wielkie jak g臋sie jaja. W okolicach Kessali czczono jeszcze na po艂y zapomnian膮 bogini臋 Nebethet, kt贸rej wyrze藕biona w ko艣ci s艂oniowej podobizna ozdobiona by艂a diamentami, szafirami i per艂ami z najdalszych m贸rz.
Ucieczka z Alkmononu mocno nadwer臋偶y艂a si艂y Murieli. Dziewczyna mia艂a nadziej臋, 偶e zatrzymaj膮 si臋 w Kessali na tyle d艂ugo, 偶e zdo艂a je odzyska膰. Niestety, zaraz po przybyciu do miasta Conan dowiedzia艂 si臋, 偶e Thutmekri wyprzedzi艂 go. Cymmerianin mia艂 zamiar powt贸rzy膰 w Puncie podst臋p z Alkmononu, tym razem daj膮c Murieli rol臋 bogini Nebethet. S膮dzi艂, 偶e kap艂ani Puntu nie b臋d膮 wzdragali si臋 przed podzieleniem si臋 z nim swym bogactwem, gdy naka偶e to im ich bogini. Planowa艂 nast臋pnie, 偶e na rozkaz bogini stanie na czele puntyjskiej armii.
Muriela od pocz膮tku w膮tpi艂a w powodzenie tego planu. Po rozmowie ze znajomym kupcem Nahorem, w kessalskiej ober偶y, r贸wnie偶 Conan zrozumia艂, 偶e jego plany mocno si臋 skomplikowa艂y.
Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e Nahor ostrzeg艂 nas przed Thutmekrim, zanim wystara艂em si臋 o audiencj臋 u kr贸la warkn膮艂 Cymmerianin. Chyba nigdy nie dor贸wnam przebieg艂o艣ci膮 temu podst臋pnemu diab艂u. Je艣li dowie si臋, 偶e tu jeste艣my, w贸wczas rozp臋ta si臋 piek艂o.
Och, Conanie! rzek艂a ze szlochem Muriela. Po
rzu膰 ten szalony plan! Nahor zaproponowa艂 ci prac臋 w swej karawanie
Conan parskn膮艂 i uderzy艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂.
Wolisz n臋dzn膮 zap艂at臋 Nahora za pilnowanie jego karawany, kiedy tu czeka fortuna? Ja nie!

Jeszcze tej samej nocy, gdy b艂臋kitne, 偶贸艂te i czerwone gwiazdy p艂on臋艂y jaskrawo na granatowym niebie, Conan i Muriela zbli偶yli si臋 do 艣wi膮tyni Nebethet, stoj膮cej na dalekim przedmie艣ciu Kessali.
W pustce i ciszy i w ponurym mroku otulaj膮cym wzg贸rze niczym aksamitny p艂aszcz by艂o co艣, co sprawi艂o, 偶e serce Murieli zadr偶a艂o niespokojnie.
Wspi臋li si臋 po trawiastym zboczu i stan臋li przed 艣wi膮tyni膮. Jej widok pog艂臋bi艂 niepok贸j aktorki. By艂 to okr膮g艂y, kryty kopu艂膮 budynek z bia艂ego marmuru rzadko艣膰 w tym kraju br膮zowo szarych 艣cian i dach贸w z gliny suszonej na s艂o艅cu. Zakratowany portal przypomina艂 paszcz臋 b艂yskaj膮c膮 obna偶onymi k艂ami, a umieszczone po obu stronach, na pi臋trze, dwa okr膮g艂e okna wygl膮da艂y niczym puste oczodo艂y. Ca艂o艣膰 przypomina艂a srebrn膮 czaszk臋 szczerz膮c膮 do nich z臋by w 艣wietle wielkiego ksi臋偶yca jedynego stra偶nika strzeg膮cego tego ponurego milcz膮cego sanktuarium. Muriela zadr偶a艂a.
Brama jest zakratowana. Wracajmy, Conanie. Nie zdo艂amy dosta膰 si臋 do 艣rodka.
Zostaniemy mrukn膮艂 Conan. Wejdziemy tam, nawet gdybym musia艂 wykopa膰 sobie drog臋 pazurami. Potrzymaj konie!
Cymmerianin zeskoczy艂 na ziemi臋, poda艂 wodze przestraszonej dziewczynie i obejrza艂 wej艣cie. Portal zamyka艂a olbrzymia, pozielenia艂a ze staro艣ci krata z br膮zu. Conan spr贸bowa艂 j膮 podnie艣膰, ale, chocia偶 masywne musku艂y jego ramion i piersi zadrga艂y niczym pytony, krata nawet nie drgn臋艂a.
Je偶eli nie da rady jedynym wej艣ciem, skorzystajmy z innego mrukn膮艂 wracaj膮c do koni. Z sakwy na grzbiecie jucznego wyj膮艂 zw贸j liny zako艅czony kotwiczk膮. Potem znikn膮艂 za budynkiem, pozostawiaj膮c dziewczyn臋 sam膮. Z up艂ywem czasu jej strach zmieni艂 si臋 w czyste przera偶enie i gdy tu偶 nad g艂ow膮 jaki艣 g艂os wypowiedzia艂 jej imi臋, krzykn臋艂a g艂o艣no.
Tutaj, dziewczyno, tutaj!
Poderwa艂a g艂ow臋. Conan kiwa艂 do niej z ciemnego okna nad portalem.
Sp臋taj konie powiedzia艂. I nie zapomnij im rozlu藕ni膰 popr臋g贸w.
Kiedy Muriela przywi膮za艂a zwierz臋ta do kraty, Cymmerianin doda艂:
Z艂ap to i siadaj w p臋tli, jak膮 zrobi艂em.
Lina sp艂yn臋艂a w d贸艂 i kiedy dziewczyna wsun臋艂a nogi w p臋tl臋, Conan poci膮gn膮艂 j膮 w g贸r臋. Muriela zagryz艂a wargi i zamkn臋艂a oczy. Kostki jej zbiela艂y, gdy kurczowo zaciska艂a d艂onie na linie. Wkr贸tce znalaz艂a si臋 w silnych ramionach Conana. Poczu艂a zimny marmur pod go艂ymi udami, gdy przeciska艂a si臋 przez okno. Kiedy w ko艅cu jej stopy znalaz艂y tward膮 pod艂og臋, odetchn臋艂a z ulg膮 i otworzy艂a oczy.
W nowym otoczeniu nie by艂o nic, co zmniejszy艂oby jej strach. Sta艂a w ma艂ej, pustej komnacie, kt贸rej nagie 艣ciany pozbawione by艂y wszelkich ozd贸b. Naprzeciwko okna zobaczy艂a zarys klapy, podniesionej i podpartej kawa艂kiem drewna.
T臋dy rzek艂 Conan i z艂apa艂 j膮 za rami臋, dziewczyna bowiem zachwia艂a si臋 niepewnie. Uwa偶aj. Deski w pod艂odze s膮 stare i przegni艂e.
Pod klap膮 znajdowa艂a si臋 opadaj膮ca w ciemno艣膰 drabina. Dziewczyna, zwalczaj膮c ogarniaj膮ce j膮 md艂o艣ci, pozwoli艂a sprowadzi膰 si臋 na d贸艂. Znale藕li si臋 w rozleg艂ej rotundzie, pogr膮偶onej w upiornym p贸艂mroku. Otacza艂 ich kr膮g marmurowych kolumn, kt贸re podtrzymywa艂y kopu艂臋.
Dzisiejsi Puntyjczycy nie zbudowali tej 艣wi膮tyni stwierdzi艂 Conan. Ten marmur musia艂 pokona膰 d艂ug膮 drog臋.
A kto j膮 zbudowa艂? zapyta艂a Muriela. Conan wzruszy艂 ramionami.
Nie wiem. Kiedy艣 spotka艂em pewnego uczonego Nemedyjczyka, kt贸ry powiedzia艂 mi, 偶e ca艂e cywilizacje wznosz膮 si臋 i upadaj膮, pozostawiaj膮c po sobie jedynie ruiny i monumenty 艣wiadcz膮ce o ich istnieniu. Widywa艂em je wiele razy w czasie swoich podr贸偶y. Ta 艣wi膮tynia mo偶e by膰 w艂a艣nie czym艣 takim. Zapalmy 艣wiat艂o!
Pod kopu艂膮 wisia艂o sze艣膰 ma艂ych, miedzianych lamp na d艂ugich 艂a艅cuchach. Conan wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i zdj膮艂 jedn膮.
Jest w niej olej i knot. To znaczy, 偶e kto艣 si臋 nimi zajmuje. Ciekaw jestem kto?
Conan za pomoc膮 krzemienia i kawa艂ka stali skrzesa艂 iskry na kawa艂ek hubki i po chwili pojawi艂 si臋 p艂omie艅. Zapali艂 knot i podni贸s艂 lamp臋, kt贸ra zap艂on臋艂a ciep艂ym 偶贸艂tym blaskiem. Teraz mogli obejrze膰 ca艂膮 sal臋.
Naprzeciwko wielkiego portalu, na tle marmurowego muru, znajdowa艂 si臋 podest, na kt贸ry wiod艂y trzy marmurowe stopnie. Na pode艣cie sta艂a wyprostowana posta膰. Nebethet we w艂asnej osobie! oznajmi艂 Conan beztrosko szczerz膮c z臋by do pos膮gu.
Muriela j臋kn臋艂a. Chwiejne 艣wiat艂o lampy wydoby艂o z mroku pi臋kne cia艂o nagiej kobiety. Ale w miejscu, gdzie powinna znajdowa膰 si臋 pasuj膮ca do pon臋tnego cia艂a twarz, widnia艂a naga czaszka. Przera偶ona Muriela natychmiast odwr贸ci艂a si臋 od tego wizerunku 艣mierci.
Conan, dla kt贸rego 艣mier膰 by艂a star膮 znajom膮, mimo wszystko poczu艂 ciarki przebiegaj膮ce po krzy偶u. Podchodz膮c bli偶ej spostrzeg艂 ze zdumieniem, 偶e pos膮g zosta艂 wyrze藕biony z jednego kawa艂ka ko艣ci s艂oniowej. W przesz艂o艣ci, w臋druj膮c po Kush i Hyrkanii, Conan s艂ysza艂 wiele na temat gigantycznych s艂oni, lecz nie potrafi艂 wyobrazi膰 sobie potwora, kt贸ry d藕wiga艂by kie艂 wielki jak kobiece cia艂o.
Na Croma! mrukn膮艂 wlepiaj膮c oczy w wyszczerzon膮 czaszk臋. To znaczy, 偶e m贸j plan przepad艂. Mia艂em zamiar zabra膰 pos膮g i postawi膰 ciebie na jego miejscu, ale patrz膮c na tw膮 twarz nawet g艂upiec nie uwierzy艂by, 偶e jeste艣 o偶ywionym pos膮giem.
Zatem uciekajmy, Conanie, dop贸ki jeszcze 偶yjemy! b艂aga艂a Muriela cofaj膮c si臋 ku drabinie.
Bzdury, dziewczyno! Znajdziemy spos贸b, by przekona膰 Lalibeha, aby wyp臋dzi艂 Thutmekriego i obsypa艂 nas z艂otem. Ale na razie poszukajmy datk贸w sk艂adanych tu przez wiernych. Mo偶e s膮 w komnacie za pos膮giem albo w podziemnej krypcie. Sprawd藕my
Nie mog臋 szepn臋艂a Muriela. Jestem p贸艂przytomna ze zm臋czenia.
Wobec tego zosta艅 tutaj, a ja si臋 rozejrz臋. Ale nie odchod藕 i zawo艂aj mnie, gdyby co艣 si臋 sta艂o!
Conan zabra艂 lamp臋 i wyszed艂 z sali, pozostawiaj膮c Muriel臋 sam膮. Kiedy oczy tancerki przyzwyczai艂y si臋 do mroku, ujrza艂a pos膮g z kr膮g艂ym, kobiecym cia艂em i trupi膮 czaszk膮 o艣wietlony przez promienie ksi臋偶yca wpadaj膮ce przez otw贸r w kopule. Grobowa cisza wydawa艂a si臋 nieledwie namacalna, a figura bogini w ksi臋偶ycowej po艣wiacie zdawa艂a si臋 ko艂ysa膰 i falowa膰.
Udr臋czona Muriela odwr贸ci艂a si臋 plecami do pos膮gu i usiad艂a na pierwszym stopniu schod贸w. Powtarza艂a sobie, 偶e wszystkie dziwne rzeczy, jakie widzia艂a i czu艂a, by艂y jedynie tworami jej chorej ze zm臋czenia wyobra藕ni. Jednak偶e strach aktorki narasta艂 a偶 do punktu, w kt贸rym mog艂aby kln膮c si臋 na bog贸w Korynthii, 偶e mrok sali rozja艣nia narastaj膮ca, widmowa po艣wiata i 偶e s艂yszy szepty niewidocznych istot.
Muriela poczu艂a nag艂膮 potrzeb臋 obejrzenia si臋, odnios艂a bowiem niesamowite wra偶enie, 偶e co艣 sta艂o tu偶 za ni膮 i przygl膮da si臋 jej uporczywie. Raz i drugi opar艂a si臋 pokusie, ze wszystkich si艂 trzymaj膮c na wodzy og艂upiaj膮ce j膮 przera偶enie.
Nagle na jej nagim ramieniu niczym szpon drapie偶nego ptaka zamkn臋艂a si臋 brudna, ko艣cista r臋ka. Dziewczyna wrzasn臋艂a i odwr贸ci艂a si臋. Zobaczy艂a zapadni臋t膮 twarz, g艂臋bokie oczodo艂y, zasuszon膮 szcz臋k臋 i sko艂tunione w艂osy, ledwo widoczne w ciemno艣ci. Gdy szarpn臋艂a si臋 w bok, natychmiast zmaterializowa艂a si臋 druga posta膰, kt贸ra podnios艂a j膮 jak lalk臋 i przycisn臋艂a do w艂ochatej, muskularnej piersi. Muriela zn贸w wrzasn臋艂a z przera偶enia i straci艂a przytomno艣膰.

Conan ogl膮da艂 w艂a艣nie pe艂ne kurzu pomieszczenia na ty艂ach 艣wi膮tyni. Zawirowa艂 niczym przestraszony, dziki kot, gdy krzyk dotar艂 do jego uszu. Z chrapliwym przekle艅stwem wyskoczy艂 z komnaty i pop臋dzi艂 korytarzem do g艂贸wnej sali. Gdyby co艣 sta艂o si臋 Murieli, by艂aby to wy艂膮cznie jego wina. Niepotrzebnie zostawi艂 j膮 sam膮. Powinien by艂 zabra膰 j膮 z sob膮, ale wiedz膮c, 偶e dziewczyna jest u kresu si艂, u偶ali艂 si臋 nad jej s艂abo艣ci膮.
Kiedy z mieczem w r臋ku i wysoko uniesion膮 lamp膮 wr贸ci艂 pod pos膮g, dziewczyny nie by艂o. Nie znalaz艂 jej te偶 za bladymi kolumnami. Bystre oczy Conana nie dostrzeg艂y 艣ladu walki. By艂o tak, jakby Muriela nagle wyparowa艂a.
Zabobonny strach przenikn膮艂 barbarzy艅c臋 do szpiku ko艣ci. Jego cymmeria艅scy bogowie rzadko wtr膮cali si臋 w sprawy 艣miertelnik贸w, wi臋c Conan nie po艣wi臋ca艂 nigdy wiele uwagi naukom kap艂an贸w czy proroctwom jasnowidz贸w. Ale tutaj, w Puncie, mog艂o by膰 inaczej. Poza tym sam prze偶y艂 do艣膰 spotka艅 z istotami z innych wymiar贸w, by nabra膰 szacunku dla ich mocy.
Cymmerianin kln膮c zwi臋kszy艂 p艂omie艅 lampy, kt贸ra zacz臋艂a przygasa膰 i migota膰, i raz jeszcze przejrza艂 zakamarki sali, ale daremnie. Dziewczyna znikn臋艂a.

Muriela powoli wr贸ci艂a do siebie i poczu艂a, 偶e siedzi oparta o 艣cian臋 g艂adkiego kamienia. Otacza艂a j膮 nieprzenikniona ciemno艣膰. Pomy艣la艂a, 偶e chyba od pocz膮tku 艣wiata 艣wiat艂o nie rozja艣ni艂o tej otch艂ani mroku.
Wsta艂a i macaj膮c r臋kami po 艣cianie ruszy艂a przed siebie. Dotar艂a do k膮ta i skr臋ci艂a w lewo, muskaj膮c palcami szorstki kamie艅. Zn贸w skr臋ci艂a i jeszcze raz, a偶 u艣wiadomi艂a sobie, 偶e w臋druje wok贸艂 ma艂ej celi, w kt贸rej nie by艂o ani drzwi, ani 偶adnego innego otworu. Znajdowa艂a si臋 w wyci臋tym w kamieniu pustym sze艣cianie. Zatem jak tu si臋 dosta艂a? Czy opuszczono j膮 z g贸ry przez jak膮艣 klap臋 w suficie? A mo偶e by艂a to g艂臋boka studnia? Czy to miejsce mia艂o sta膰 si臋 jej grobem?
Muriela zwin臋艂a si臋 w k艂臋bek, wlepiaj膮c oczy w nieprzeniknion膮 ciemno艣膰. Postanowi艂a przypomnie膰 sobie, co wydarzy艂o si臋, zanim zemdla艂a. Nagle bramy pami臋ci stan臋艂y otworem i zala艂y jej umys艂 czystym przera偶eniem. Zn贸w poczu艂a na sobie dotyk szpon贸w skurczonego stwora, kt贸ry zaszed艂 j膮 od ty艂u, oraz uchwyt ogromnego monstrum, kt贸re przycisn臋艂o j膮 do w艂ochatej piersi. Wstrz膮艣ni臋ta krzykn臋艂a raz jeszcze, wypowiadaj膮c ze szlochem imi臋 Conana.
B艂agalny p艂acz by艂 cichutki, lecz Cymmerianin us艂ysza艂 go. Jego kocie zmys艂y, odziedziczone po barbarzy艅skich przodkach, rozpozna艂y g艂os Murieli. Conan zawr贸ci艂 spiesznie i skierowa艂 w stron臋, z kt贸rej dochodzi艂 p艂acz. Wyda艂o mu si臋, 偶e 偶贸艂ty p艂omie艅 jego lampy wcale nie rozprasza ciemno艣ci. Mrok jakby t艂umi艂 migocz膮ce 艣wiat艂o.
Chocia偶 kamienne korytarze i pos臋pne komory wygl膮da艂y na nie zamieszkane, Cymmerianin nas艂uchiwa艂 w skupieniu. Kiedy us艂ysza艂 st艂umiony zgrzyt dobiegaj膮cy z czarnego wylotu bocznego tunelu, zatrzyma艂 si臋 i obr贸ci艂 kieruj膮c tam smug臋 艣wiat艂a.
Zasuszona i pokurczona, podobna do mumii, nie wi臋ksza od dziecka istota drgn臋艂a gwa艂townie. Wydawa艂a si臋 r贸wnie stara jak otaczaj膮ce j膮 kamienie i gdyby nie m艣ciwy b艂ysk w g艂臋boko zapadni臋tych oczach, mo偶na by uzna膰 j膮 za nie偶yw膮. Istota cofn臋艂a si臋 przed 艣wiat艂em lampy i unios艂a wychudzon膮 r臋k臋, jakby broni膮c si臋 przed ciosem.
Zaraz potem w ciemno艣ci zmaterializowa艂a si臋 druga zjawa. Przecisn臋艂a si臋 obok mniejszej i rzuci艂a na Conana niczym dzika bestia. Atak by艂 tak szybki, 偶e Cymmerianin zd膮偶y艂 tylko ujrze膰 bry艂臋 czarnego futra. Jaka艣 si艂a wyrwa艂a mu lamp臋 i odrzuci艂a j膮 daleko, gdzie zgas艂a. Conan musia艂 walczy膰 o 偶ycie w zupe艂nej ciemno艣ci.
Zareagowa艂 niczym schwytany w pu艂apk臋 lampart; instynktownie i gwa艂townie. Wyrwa艂 si臋 z ramion napastnika i na o艣lep zamachn膮艂 si臋 pi臋艣ciami, kt贸re zadudni艂y niczym m艂oty. W mroku nie by艂 w stanie rozpozna膰 natury swego przeciwnika, ale za艂o偶y艂, 偶e jest to jaka艣 dwunoga bestia.
Uderzy艂 wi臋c tam, gdzie powinna by膰 g艂owa. Poczu艂 b贸l w ca艂ej r臋ce i us艂ysza艂 zadowalaj膮cy chrz臋st ko艣ci szcz臋ki.
Nieznany napastnik zaatakowa艂 jeszcze raz, wymachuj膮c d艂ugimi ramionami. Conan skoczy艂 w ty艂, ale pazury rozora艂y mu pier艣. Poczu艂, jak jego sk贸ra p臋ka i rozchodzi si臋 na boki. Rany pal膮ce jak samo piek艂o sprawi艂y, 偶e Cymmerianin zawrza艂 czarnym barbarzy艅skim gniewem. B贸l zdar艂 cienk膮 pow艂ok臋, jak膮 cywilizacja pokry艂a jego dzik膮 dusz臋. Odrzuci艂 w ty艂 spl膮tan膮 grzyw臋 w艂os贸w, zawy艂 jak wilk i rzuci艂 si臋 na napastnika, zgniataj膮c go w u艣cisku. Gor膮cy, smrodliwy oddech uderzy艂 go w twarz jak powiew znad cuchn膮cych, tropikalnych bagien. Ostre k艂y zamkn臋艂y si臋 z trzaskiem tu偶 przy jego napr臋偶onej szyi. W艂ochate r臋ce niczym kleszcze unieruchomi艂y nadgarstki Cymmerianina i odepchn臋艂y jego ramiona.
Conan z ca艂ej si艂y kopn膮艂 wroga w krocze. Stw贸r z wrzaskiem zatoczy艂 si臋 w ty艂 i rozlu藕ni艂 uchwyt na r臋kach Conana. Barbarzy艅ca wyrwa艂 si臋 i ze zwierz臋cym rykiem rzuci艂 na potwora, 艂api膮c go za gard艂o. Gdy d艂awi艂 niewidoczn膮 tchawic臋, bestia uwolni艂a si臋 zwinnie i zacisn臋艂a z臋bate szcz臋ki na jego przedramieniu. Cymmerianin zni偶y艂 g艂ow臋 jak oszala艂y z b贸lu byk i uderzy艂 besti臋 w brzuch.
Przeciwnik by艂 wy偶szy od niego co najmniej o pi臋d藕 i du偶o ci臋偶szy, ale sapn膮艂 z b贸lu i z hukiem run膮艂 na ziemi臋. Conan wyszarpn膮艂 sztylet, z艂apa艂 szorstkie kud艂y na 艂bie potwora i d藕ga艂 raz za razem jak szaleniec, wbijaj膮c ostrze w brzuch, piersi i gard艂o, p贸ki ostatnia iskra 偶ycia nie zgas艂a w zmaltretowanym cielsku.
Conan stan膮艂 chwiejnie na nogach, dysz膮c i kln膮c z b贸lu. Z licznych ugryzie艅 i zadrapa艅 s膮czy艂a si臋 krew. Kiedy och艂on膮艂 i odzyska艂 oddech, wytar艂 ostrze o kud艂at膮 nog臋 bestii i schowa艂 je do pochwy. Potem zacz膮艂 maca膰 wok贸艂 siebie, by znale藕膰 lamp臋. Wkr贸tce odnalaz艂 j膮 i ponownie zapali艂.
Martwy stw贸r u jego st贸p by艂 dziwaczn膮 p贸艂ludzk膮 hybryd膮. Kszta艂tem przypomina艂 cz艂owieka, jednak偶e pokryty by艂 czarnym futrem jak nied藕wied藕 czy goryl. Ale nie by艂a to ma艂pa, cia艂o bowiem i ko艅czyny mia艂y ludzkie proporcje. Z kolei g艂owa nie przypomina艂a niczego, z czym Conan wcze艣niej si臋 spotka艂. Mia艂a sko艣ne czo艂o i wystaj膮cy, psi pysk, a w膮skie czarne wargi ods艂ania艂y b艂yszcz膮ce k艂y. Bez w膮tpienia stw贸r ten by艂 istot膮 rozumn膮 o prymitywnej kulturze, gdy偶 jego l臋d藕wie zakrywa艂a brudna przepaska.

Muriela, dr偶膮c z przera偶enia, s艂ucha艂a wrzask贸w, ryku i 艂omotu, rozlegaj膮cych si臋 nad jej wi臋zieniem. Kiedy by艂o po wszystkim, podj臋艂a swe 偶a艂osne krzyki. Dzi臋ki nim Conan znalaz艂 nisz臋 w korytarzu. Jej pod艂og臋 stanowi艂a kamienna p艂yta zaopatrzona w pier艣cie艅 z br膮zu. Podni贸s艂 j膮 i po chwili z艂apa艂 r臋ce, kt贸re wyci膮gn臋艂a ku niemu Muriela.
Dziewczyna j臋kn臋艂a i odskoczy艂a od skrwawionej zjawy, kt贸ra pomog艂a jej wyj艣膰 z lochu, ale d藕wi臋k znajomego g艂osu Conana uspokoi艂 j膮. Cymmerianin pom贸g艂 jej przej艣膰 nad kosmatym trupem barykaduj膮cym przej艣cie.
Dziewczyna urywanym g艂osem opisa艂a pomarszczon膮 zjaw臋, kt贸ra chwyci艂a j膮 za rami臋, i opowiedzia艂a, jak ten wielki potw贸r z艂apa艂 j膮 i podni贸s艂. Conan chrz膮kn膮艂.
Ta starucha musia艂a by膰 kap艂ank膮 lub wyroczni膮 tej 艣wi膮tyni. U偶ycza艂a swego g艂osu bogini z ko艣ci s艂oniowej. Za pos膮giem jest ma艂a tajemna komnata. Ukrywaj膮c si臋 w niej, mog艂a bez trudu widzie膰 i przemawia膰 do tych, kt贸rzy przychodzili, by zasi臋gn膮膰 rady bogini.
A ten potw贸r? zaciekawi艂a si臋 dziewczyna.
Conan wzruszy艂 ramionami.
Crom wie! Mo偶e by艂 jej s艂ug膮 albo jakim艣 zniekszta艂conym osi艂kiem z puntyjskiej dziczy, kt贸rego uznano za godnego, by s艂u偶y艂 w 艣wi膮tyni. W ka偶dym razie on ju偶 nie 偶yje, a kap艂anka uciek艂a. Nie pozosta艂o nam nic innego, jak czeka膰, a偶 kto艣 przyjdzie zasi臋gn膮膰 rady wyroczni.
Mo偶emy czeka膰 miesi膮cami. Mo偶e nikt nigdy nie przyjdzie.
Nie, nasz przyjaciel Nahor wspomina艂, 偶e w艂adcy Puntu naradzaj膮 si臋 z t膮 ko艣cian膮 dziewuch膮 przed podj臋ciem ka偶dej wa偶niejszej decyzji. My艣l臋, 偶e niebawem przyjdzie ci odegra膰 rol臋 czaszkog艂owej bogini.
Och, Conanie, tak si臋 boj臋. Zreszt膮 nie mo偶emy tu zosta膰, nawet gdyby艣my chcieli, bo pomrzemy z g艂odu.
Bzdury, dziewczyno! Nasz juczny ko艅 ma na grzbiecie do艣膰 偶ywno艣ci na wiele dni, a to miejsce nadaje si臋, by w nim odpocz膮膰.
A co z kap艂ank膮? upiera艂a si臋 przera偶ona dziewczyna.
Ta stara wied藕ma nie mo偶e zrobi膰 nam krzywdy teraz, gdy jej potw贸r nie 偶yje powiedzia艂 Conan i doda艂 z u艣miechem: Oczywi艣cie nie przyj膮艂bym z jej r臋ki jedzenia ani napoju.
Zatem niech tak b臋dzie cie艅 smutku przeci膮艂 pi臋kn膮 twarz Murieli. Co prawda nie jestem wyroczni膮, ale przepowiadam, 偶e ta przygoda sko艅czy si臋 dla nas nieszcz臋艣ciem!
Conan obj膮艂 dziewczyn臋, by j膮 pocieszy膰. I wtedy w porannym 艣wietle, kt贸re wpada艂o przez otw贸r w kopule, Muriela zobaczy艂a krew s膮cz膮c膮 si臋 z ran na jego piersiach.
Ukochany, jeste艣 ranny, a ja o tym nie wiedzia艂am! Musz臋 przemy膰 i opatrzy膰 ci rany.
To tylko par臋 zadrapa艅 mrukn膮艂 Conan. Ale pozwoli艂 jej zaprowadzi膰 si臋 do studni na ma艂ym, zamkni臋tym dziedzi艅cu za 艣wi膮tyni膮. Dziewczyna zmy艂a zaschni臋t膮 krew i owin臋艂a ugryzienia pasami tkaniny. P贸艂 godziny p贸藕niej Conan i Muriela wr贸cili do rotundy i spocz臋li za filarem, w miejscu, sk膮d nie by艂o wida膰 bogini. Czuwaj膮c na zmian臋, spali przez ca艂y dzie艅 i noc.

Kiedy Conan przebudzi艂 si臋, promienie s艂o艅ca, wpadaj膮ce przez otw贸r w dachu, tworzy艂y 艣wietlisty s艂up, w kt贸rym wirowa艂 kurz. Muriela siedzia艂a oparta plecami o kolumn臋, kryj膮c g艂ow臋 w ramionach.
Barbarzy艅ca przeci膮gn膮艂 si臋.
Musz臋 i艣膰 po jedzenie. We藕 sztylet na wypadek, gdyby wr贸ci艂a ta stara kap艂anka.
Wspi膮艂 si臋 po drabinie do komnaty z oknem. Przymocowa艂 hak do parapetu przygotowuj膮c lin臋 do zrzucenia. Raptem znieruchomia艂 i spojrza艂 na zach贸d, poniewa偶 wyda艂o mu si臋, 偶e dostrzeg艂 odleg艂y ruch.
Za wzg贸rzami, kt贸re otacza艂y 艣wi膮tyni臋, wznosi艂y si臋 mury miasta Kassali. Ornamenty zdobi膮ce dachy pa艂acu i 艣wi膮tyni mruga艂y w sko艣nych promieniach wschodz膮cego s艂o艅ca. Wszystko trwa艂o w bezruchu. Miasto by艂o jeszcze pogr膮偶one w g艂臋bokim 艣nie. Jednak偶e bystre oczy Conana dostrzeg艂y rz膮d czarnych c臋tk贸w wyje偶d偶aj膮cych z bramy w kierunku 艣wi膮tyni. Nad nimi wznosi艂 si臋 ob艂ok kurzu.
Nasi go艣cie nadci膮gaj膮 szybciej, ni偶 my艣la艂em! zawo艂a艂 do Murieli. Nie mog臋 zostawi膰 koni na widoku.
Przerzuci艂 nogi przez parapet i szybko zsun膮艂 si臋 na ziemi臋. Odwi膮za艂 konie, docisn膮艂 popr臋g jednego, skoczy艂 na siod艂o i oddali艂 si臋 galopem, wiod膮c za sob膮 dwa pozosta艂e kuce. Kwadrans p贸藕niej wr贸ci艂, dysz膮c po biegu pod g贸r臋. Wspi膮艂 si臋 po linie i wci膮gn膮艂 j膮 za sob膮, potem podszed艂 do drabiny.
S膮 ju偶 blisko! wysapa艂. Przywi膮za艂em kuce w lesie u st贸p wzg贸rza! Pospiesz si臋!
Wr贸ciwszy do okna zobaczy艂, 偶e szereg c臋tk贸w zamieni艂 si臋 w kawalkad臋, podje偶d偶aj膮c膮 ju偶 do pag贸rka, na kt贸rym wznosi艂a si臋 艣wi膮tynia. Pop臋dzi艂 do drabiny, zsun膮艂 si臋 na d贸艂 i powiedzia艂:
Chod藕! Musimy ukry膰 si臋 w kom贸rce wyroczni. Pami臋tasz, co masz m贸wi膰?
T
tak, ale boj臋 si臋. Nic nie wysz艂o, gdy pr贸bowali艣my w Alkmononie
Wtedy by艂 tam ten szubrawiec i przekl臋ci s艂udzy Bit
Yakina. Tutaj kap艂anka straci艂a swego potwora, a nie widzia艂em, by kto艣 inny mieszka艂 w 艣wi膮tyni. Tym razem b臋d臋 przy tobie. Chod藕!
Z艂apa艂 j膮 za r臋k臋 i prawie zaci膮gn膮艂 do kom贸rki. Nim je藕d藕cy dotarli do 艣wi膮tyni, Conan i Muriela st艂oczyli si臋 w ma艂ej komnacie za pos膮giem bogini z ko艣ci s艂oniowej.
Us艂yszeli klekot kopyt, podzwanianie uprz臋偶y i pomruk odleg艂ych g艂os贸w, gdy przybysze zsiadali z koni. P贸藕niej Conan us艂ysza艂 ci臋偶ki 艂oskot metalu.
To na pewno krata szepn膮艂. Kap艂ani musz膮 mie膰 klucz.
G艂osy rozbrzmia艂y g艂o艣niej i zmiesza艂y si臋 z tupotem licznych st贸p. Przez szczelin臋 w 艣cianie Conan zobaczy艂 wchodz膮cy do rotundy orszak. Najpierw wesz艂a grupa Murzyn贸w w bogatych barbarzy艅skich strojach. W 艣rodku szed艂 ogromny m臋偶czyzna o posiwia艂ych we艂nistych w艂osach, na kt贸rych spoczywa艂a kunsztowna korona wykuta ze z艂otej blachy w kszta艂t jastrz臋bia z rozpostartymi skrzyd艂ami. Conan domy艣li艂 si臋, 偶e musi by膰 to kr贸l Lalibeha. Domy艣li艂 si臋, 偶e wysoki chudy cz艂owiek w purpurowej szacie tu偶 obok to Zaramba, najwy偶szy kap艂an.
Za nimi pod膮偶a艂 oddzia艂 puntyjskich w艂贸cznik贸w z g艂owami przybranymi w strusie pi贸ra i z tarczami ze sk贸ry nosoro偶ca. Po nich wmaszerowa艂 Stygijczyk Thutmekri i dwudziestu jego kushyckich i shemickich najemnik贸w.
Conanowi na ten widok w艂osy zje偶y艂y si臋 na karku.
Thutmekri czu艂 na plecach lodowaty powiew. Ten sam ch艂贸d mrozi艂 jego serce. Chocia偶 by艂 艂ajdakiem i awanturnikiem, obawia艂 si臋 tej niespodziewanej wizyty w 艣wi膮tyni bogini z ko艣ci s艂oniowej. A偶 nazbyt dobrze pami臋ta艂 nieszcz臋艣cie, kt贸re spad艂o na jego kamrata w 艣wi膮tyni bogini Yelayi w Alkmononie.
Mimo 偶e Thutmekri przekonuj膮co dowodzi艂, 偶e s膮siednie kr贸lestwa chc膮 rozpocz膮膰 wojn臋 przeciwko Puntowi, kr贸l Lalibeha nadal 偶ywi艂 co do tego g艂臋bokie w膮tpliwo艣ci. W艣r贸d w艂adc贸w czarnych kr贸lestw ten stary kr贸l s艂yn膮艂 ze swej przezorno艣ci i ostro偶no艣ci. Na dodatek najwy偶szy kap艂an Zaramba otrzyma艂 od zaprzyja藕nionych kap艂an贸w z zachodu wie艣ci ostrzegaj膮ce przed jasnosk贸rymi awanturnikami, kt贸rzy uciekli w kierunku Puntu. Kiedy g艂adkousty Stygijczyk dalej upiera艂 si臋 przy swoim, Zaramba zaproponowa艂 wizyt臋 w 艣wi膮tyni Nebethet i poproszenie bogini o rad臋.
Dlatego te偶 kr贸l i najwy偶szy kap艂an wraz z orszakiem wyprawili si臋 na przedmie艣cie Kassali. Wypada艂o, 偶eby Thutmekri przy艂膮czy艂 si臋 do nich, chocia偶 nie za bardzo mu to odpowiada艂o. Stygijczyk nie przejmowa艂 si臋 tymi po艂udniowymi bogami, ale ba艂 si臋 ich fanatycznych kap艂an贸w, kt贸rzy mogli zwr贸ci膰 si臋 przeciwko niemu i okrzykn膮膰 go cudzoziemskim natr臋tem. Niepowodzenie w Keshanie niezmiernie przyczyni艂o si臋 do podsycenia tych obaw. W drodze do 艣wi膮tyni Thutmekri ca艂y czas zastanawia艂 si臋, czy ta wyprawa nie jest dla Lalibehy i Zaramby jedynie pretekstem maj膮cym na celu jego pojmanie i zg艂adzenie.

Gdy przybyli do 艣wi膮tyni bogini Nebethet, Zaramba wcisn膮艂 ukryt膮 d藕wigni臋, co umo偶liwi艂o jego s艂ugom podniesienie kraty, po czym wszyscy weszli do 艣rodka. Kr贸l nakaza艂, by Thutmekri i jego ludzie stan臋li w 艣rodku orszaku. Stygijczyk podejrzewa艂, 偶e Lalibeha uczyni艂 tak dlatego, by w przypadku awantury kr贸lewska stra偶 zyska艂a natychmiastow膮 przewag臋.
Kap艂an i dworacy ukl臋kli i pok艂onili si臋 do ziemi. Na podwy偶szeniu przed pos膮giem bogini o trupiej twarzy kr贸l po艂o偶y艂 ma艂膮 szkatu艂k臋 z laki. Gdy j膮 otworzy艂, blask klejnot贸w przy膰mi艂 biel ko艣ci s艂oniowej.
Czarne r臋ce unios艂y si臋 pozdrawiaj膮c bogini臋. Zaramba zaintonowa艂 podnios艂y hymn, podczas gdy dwaj m艂odzi kap艂ani ko艂ysali z艂otymi kadzid艂ami, z kt贸rych bucha艂y k艂臋by wonnego dymu.
Thutmekri by艂 zdenerwowany jak nigdy w 偶yciu. Mia艂 wra偶enie, 偶e spoczywa na nim czyje艣 baczne spojrzenie. Gdy kap艂an przem贸wi艂 w starym puntyjskim dialekcie, kt贸rego Stygijczyk nie rozumia艂, jego niepok贸j powi臋kszy艂 si臋 jeszcze bardziej. Przeczucie m贸wi艂o mu, 偶e stanie si臋 co艣 niedobrego. Raptem zabrzmia艂 g艂os d藕wi臋czny niczym dzwon. Przem贸wi艂 pos膮g kobiety, kt贸ra zamiast twarzy mia艂a trupi膮 czaszk臋. Strze偶 si臋, o kr贸lu, podst臋pu Stygii! Strze偶 si臋, o Lalibeho, spisku blu藕nierc贸w z dalekich kraj贸w! Cz艂owiek, kt贸ry ci towarzyszy, nie jest przyjacielem, ale s艂odkoustym zdrajc膮, kt贸ry zakrad艂 si臋 tu z Keshanu, by wybrukowa膰 drog臋 twego przeznaczenia!
Puntyjscy wojownicy z gniewnym pomrukiem, unosz膮c w艂贸cznie, otoczyli Thetmekriego i jego eskort臋. Najemnicy Stygijczyka przysun臋li si臋 do siebie zwieraj膮c tarcze. 艁ucznicy si臋gn臋li do ko艂czan贸w i znieruchomieli gotowi do wyj臋cia strza艂. W ka偶dej chwili 艣wi膮tynia mog艂a sta膰 si臋 miejscem rzezi.
Thutmekri nawet nie drgn膮艂. W tym g艂osie by艂o co艣 znajomego. M贸g艂by przysi膮c, 偶e by艂 to g艂os m艂odej kobiety zniekszta艂cony tak, by uchodzi艂 za g艂os dojrza艂ej. Po chwili by艂 ju偶 pewien, 偶e s艂ysza艂 go wcze艣niej.
Czekaj, o kr贸lu! zawo艂a艂. Zosta艂e艣 oszukany Lecz uwaga w艂adcy skupiona by艂a na pos膮gu, kt贸ry m贸wi艂:
Mianuj wodzem swej armii Conana z Cymmerii. Cz艂owiek 贸w wojowa艂 w krajach rozci膮gaj膮cych si臋 od 艣nieg贸w Vanaheimu po d偶ungle Kush. Od step贸w Hyrkanii po pirackie wyspy na Oceanie Zachodnim. Jest ulubie艅cem bog贸w, kt贸rzy daj膮 mu zwyci臋stwa w bitwach. On powiedzie twoje legiony do zwyci臋stwa!
Gdy g艂os ucich艂, Conan wymkn膮艂 si臋 z ma艂ej komnatki. Odczekawszy jeszcze chwil臋 wynurzy艂 si臋 z mroku, ruszy艂 majestatycznie do przodu i z powag膮 sk艂oni艂 si臋 kr贸lowi Lalibehrze oraz najwy偶szemu kap艂anowi.
Ty diable! warkn膮艂 Thutmekri. Jego twarz dr偶a艂a z gniewu, gdy obejrza艂 si臋 na 艂ucznik贸w: Zastrzeli膰 tego b艂azna!
Conan zobaczy艂, jak sze艣ciu Shemit贸w wyjmuje strza艂y i napina 艂uki. Ugi膮艂 nogi w kolanach, przygotowuj膮c si臋 do skoku na najbli偶sz膮 kolumn臋. Czarny kr贸l otworzy艂 usta, ale nie zd膮偶y艂 nic powiedzie膰.
W tej samej chwili pos膮g bogini Nebethet skrzypn膮艂 i run膮艂 do przodu, roztrzaskuj膮c si臋 na stopniach podestu. W jego miejscu pojawi艂a si臋 kobieta, na kt贸rej skupi艂a si臋 uwaga wszystkich obecnych.
Conan wytrzeszczy艂 oczy jak pozostali. To by艂a Muriela, a jednak nie ona. Ta kobieta mia艂a na sobie po艂yskuj膮c膮, bia艂膮, d艂ug膮 do kostek szat臋. Wygl膮da艂a jak Muriela, lecz by艂a od niej wy偶sza, bardziej majestatyczna, a nawet pi臋kniejsza. Wok贸艂 tej kobiety jarzy艂o si臋 dziwne, fioletowe 艣wiat艂o, a powietrze w rotundzie nagle zawibrowa艂o. Jej g艂os nie by艂 ani mi臋kkim sopranem Murieli, ani te偶 imitacj膮 g艂osu bogini, kt贸r膮 udawa艂a aktorka. By艂 g艂臋bszy i pe艂niejszy. Sprawia艂, 偶e pod艂oga 艣wi膮tyni zdawa艂a si臋 dygota膰 niczym szarpni臋ta struna lutni.
Kr贸lu! Wiedz, 偶e jestem prawdziw膮 bogini膮 Nebethet, kt贸ra wst膮pi艂a w cia艂o 艣miertelnej kobiety. Czy jaki艣 艣miertelnik 艣mie w to w膮tpi膰?
Thutmekri, ob艂膮kany z w艣ciek艂o艣ci i rozpaczy, warkn膮艂 do jednego z Shemit贸w:
Zastrzel j膮!
M臋偶czyzna uni贸s艂 艂uk. Kobieta za艣 u艣miechn臋艂a si臋 lekko i wyci膮gn臋艂a palec. Nast膮pi艂 b艂ysk, ostry trzask i Shemita pad艂 martwy miedzy swoich towarzyszy.
Teraz wierzycie? zapyta艂a.
Odpowiedzia艂o jej milczenie. Potem wszyscy: kr贸l, kap艂ani, wojownicy i najemnicy, a nawet Conan i Thutmekri padli na kolana i pochylili g艂owy. Bogini rzek艂a:
Wiedz, o kr贸lu, 偶e ci dwaj 艂otrowie, Thutmekri i Conan, pragn臋li wykorzysta膰 ciebie, nie uda艂o si臋 im bowiem oszuka膰 kap艂an贸w w Keshanie. Stygijczyk zas艂uguje jedynie, by rzuci膰 go krokodylom. Cymmerianin nie zas艂uguje na lepszy los, ale chc臋 obej艣膰 si臋 z nim 艂agodniej, poniewa偶 by艂 dobry dla kobiety, w kt贸rej cia艂o wst膮pi艂am. Daj mu dwa dni na opuszczenie kr贸lestwa, a je艣li nie pos艂ucha, niech stanie si臋 ofiar膮 gad贸w.
Zobowi膮zuj臋 ci臋, kr贸lu, do wype艂nienia jeszcze jednego rozkazu. M贸j wizerunek, strzaskany przed chwil膮, ju偶 mi si臋 znudzi艂. Zbierz swych artyst贸w, o kr贸lu, i ka偶 wyrze藕bi膰 im nowy pos膮g na podobie艅stwo kobiety, w kt贸r膮 wst膮pi艂am. Na razie zamieszkam w jej ciele. Zadbaj, by temu cia艂u nie brakowa艂o najlepszego jedzenia i wina. Nie zapomnij o moich rozkazach. Teraz mo偶esz odej艣膰.
Fioletowe 艣wiat艂o zgas艂o i bogini znieruchomia艂a. Zdumieni ludzie podnie艣li si臋 w milczeniu i stali jak sparali偶owani. Stygijczyk i jego 艣wita ukradkiem ruszyli w kierunku drzwi.
Rozkaz kr贸la po艂o偶y艂 kres ciszy.
Bra膰 ich! rykn膮艂.
Oszczep o d艂ugim ostrzu wystrzeli艂 z r臋ki puntyjskiego wojownika i wbi艂 si臋 w pier艣 jednego ze Stygijczyk贸w. Ofiara wrzasn臋艂a, zatoczy艂a jak pijana i rozpostar艂a na marmurowej posadzce. Z ust najemnika buchn臋艂a krew.
W nast臋pnej chwili 艣wi膮tyni臋 wype艂ni艂 wrzask walcz膮cych. Oszczepy 艣miga艂y nad g艂owami, ci臋ciwy j臋cza艂y, w艂贸cznie d藕ga艂y na prawo i lewo, W powietrzu zawirowa艂y no偶e o z臋batych ostrzach. Maczugi z twardego drewna dudni艂y na tarczach ze sk贸ry nosoro偶ca i we艂nistow艂osych 艂bach. Wojownicy Punktu raz za razem atakowali zbit膮 gromadk臋 stra偶nik贸w Thetmekriego. Po ka偶dym starciu cofaj膮ca si臋 fala napastnik贸w pozostawia艂a po sobie rannych i umieraj膮cych, z poszarpanymi t臋tnicami i zapl膮tanych we w艂asne jelita.
Thutmekri doby艂 szabl臋. Kln膮c i wzywaj膮c Seta, Yiga oraz wszystkie inne demony ze stygijskiego panteonu, r膮ba艂 swych wrog贸w jak szaleniec. Wkr贸tce wok贸艂 niego zrobi艂o si臋 pusto. Najbli偶si Puntyjczycy umkn臋li w pop艂ochu, a w贸wczas Thutmekri dostrzeg艂 Conana, stoj膮cego z mieczem w d艂oni w pobli偶u podestu.
Z ustami wykrzywionymi z nienawi艣ci, Stygijczyk przedar艂 si臋 przez t艂um i rzuci艂 na cz艂owieka, kt贸rego obwinia艂 o udaremnienie wszystkich swoich knowa艅.
To dla ciebie, cymmeria艅ski prostaku! wrzasn膮艂, wyprowadzaj膮c cios, kt贸ry mia艂 艣ci膮膰 g艂ow臋 Conana.
Barbarzy艅ca sparowa艂 i ostrza spotka艂y si臋 z d藕wi臋kiem przypominaj膮cym uderzenie dzwonu. Klingi odskoczy艂y od siebie, zatoczy艂y ko艂o i zn贸w star艂y si臋 ze zgrzytem, krzesz膮c snopy iskier. Przeciwnicy miotaj膮c przekle艅stwa kr膮偶yli wok贸艂 siebie, tn膮c, r膮bi膮c i zbijaj膮c ciosy.
Conan po szybkim wypadzie ci膮艂 mieczem w bok swego wroga. Stygijczyk j臋kn膮艂 i zgi膮艂 si臋 we dwoje. Rzuci艂 szabl臋 i z艂apa艂 si臋 za rozr膮bany bok. Krew trysn臋艂a spomi臋dzy jego palc贸w. Po drugim ciosie Conana g艂owa Thutmekriego odpad艂a od ramion i potoczy艂a po posadzce.
Na widok 艣mierci dow贸dcy, ludzie Stygijczyka hurm膮 pognali do wyj艣cia. Zdesperowani rzucili si臋 na otaczaj膮cych ich Puntyjczyk贸w, odpychaj膮c jednych, a tratuj膮c innych. Po chwili wypadli przed 艣wi膮tyni臋.
Za nimi! krzykn膮艂 Lalibeha. Wybi膰 ich do nogi. Kr贸l, kap艂ani i wojownicy wybiegli za uciekinierami.
Kiedy Conan dotar艂 do wyj艣cia, na trawiastym stoku roili si臋 艣cigaj膮cy i 艣cigani. Niekt贸rzy dosiadali koni, inni biegli w ko艂o jak szale艅cy. Tylko nielicznym najemnikom uda艂o si臋 znikn膮膰 w pobliskim lesie.
Conan cofn膮艂 si臋 i przest臋puj膮c cia艂a martwych i rannych podszed艂 do podestu. Muriela sta艂a bez ruchu w miejscu, kt贸re wcze艣niej zajmowa艂 pos膮g z ko艣ci s艂oniowej.
Chod藕, Murielo, musimy i艣膰 rzek艂 Cymmerianin. Jak ci si臋 uda艂o stworzy膰 ten fioletowy blask?
I艣膰? powt贸rzy艂a patrz膮c w jego oczy. G艂ow臋 kobiety zn贸w otoczy艂o fioletowe 艣wiat艂o, a jej ton i zachowanie cechowa艂a jaka艣 zimna oboj臋tno艣膰, daleko wykraczaj膮ca poza umiej臋tno艣ci Murieli. Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele, 艣miertelniku, chyba 偶e chcesz, by spotka艂 ci臋 los taki sam jak ten, kt贸ry przypad艂 w udziale temu nieszcz臋snemu Shemicie.
Conanowi 艣cierp艂a sk贸ra na grzbiecie. Strach b艂ysn膮艂 w jego b艂臋kitnych oczach, gdy zwr贸ci艂 si臋 do bogini:
Jeste艣, pani, prawdziw膮 Nebethet?
Tak niekt贸rzy mnie nazywaj膮.
Ale co si臋 sta艂o z Muriel膮? Nie mog臋 tak jej zostawi膰.
Twoja troska 艣wiadczy na twoj膮 korzy艣膰, Conanie. Ale nie obawiaj si臋 o ni膮. B臋d臋 mieszka艂a w jej ciele tak d艂ugo, jak zapragn臋. Kiedy zadecyduj臋 inaczej, dopilnuj臋, by nic jej nie brakowa艂o. Teraz ruszaj w drog臋, chyba 偶e wolisz sko艅czy膰 w brzuchach krokodyli Lalibehy.
Conan w swym burzliwym 偶yciu rzadko ulega艂 woli innych ludzi. Lecz teraz sta艂a przed nim nie zwyczajna 艣miertelniczka, lecz sama bogini. Po raz pierwszy w jego g艂osie zabrzmia艂 szacunek, a nawet pokora:
W drog臋? Pani, chyba wiesz, 偶e nie mam pieni臋dzy. Kupiec Nahor wyjecha艂 z Kessali i nie mog臋 ju偶 przyj膮膰 jego oferty.
Zatem jed藕 do Zembabwei. Nahor z Asgalunu ma siostrze艅ca w mie艣cie Nowe Zembabwei, kt贸ry zatrudni ci臋 jako stra偶nika karawany. Teraz id藕, nim przypomn臋 sobie o blu藕nierstwie, jakie chcia艂e艣 pope艂ni膰 w moim imieniu!
Conan sk艂oni艂 si臋, cofn膮艂 kilka krok贸w, po czym odwr贸ci艂 i ruszy艂 do wyj艣cia. Gdy przechodzi艂 pod wzniesion膮 krat膮, nag艂e szuranie dobiegaj膮ce zza jego plec贸w sprawi艂o, 偶e obr贸ci艂 si臋 b艂yskawicznie.
Z ciemno艣ci wype艂z艂a pokurczona, zgarbiona i pomarszczona posta膰 przypominaj膮ca mumi臋. Niegdy艣 by艂a kobiet膮.
Wiekowa kap艂anka 艣wi膮tyni Nebethet potrz膮sn臋艂a ko艣cist膮 pi臋艣ci膮. Z bezz臋bnych ust wydosta艂y si臋 zgrzytliwe s艂owa.
M贸j syn! Zabi艂e艣 mojego syna! Spoczywa na tobie kl膮twa bogini! Rzucam na ciebie przekle艅stwo ojca dziecka, demona Jamanakha! Wzywam Jamanakha, demona
hien臋, by uderzy艂 i rozdar艂 na strz臋py tego morderc臋 i blu藕nierc臋! Oby twoje oczy zgni艂y ci w g艂owie! Oby twoje wn臋trzno艣ci powoli wypruwano ci z brzucha! Oby艣 zosta艂 zakopany w mrowisku! Chod藕, Jamanakhu! Pom艣cij
Atak kaszlu przerwa艂 przekle艅stwa wiekowej wied藕my. Starucha przycisn臋艂a obie r臋ce do piersi. Jej wyblak艂e oczy rozszerzy艂y si臋 i run臋艂a jak d艂uga.
Conan podszed艂 do niej i dotkn膮艂 pomarszczonego cia艂a. Nie 偶yje, pomy艣la艂. By艂a tak stara, 偶e ka偶dy wstrz膮s m贸g艂 j膮 zabi膰. Mo偶e demoniczny kochanek, kt贸ry obdarzy艂 j膮 tak potwornym synem, przyjdzie po mnie, a mo偶e nie. W ka偶dym razie trzeba rusza膰 w drog臋.
Zamkn膮艂 wytrzeszczone oczy trupa, wyszed艂 ze 艣wi膮tyni i ruszy艂 po stoku do miejsca, w kt贸rym zostawi艂 konie.

KRWAWY KSI臉呕YC

Conanowi w funcie nie uda艂o si臋 zdoby膰 fortuny, wyrusza wi臋c na p贸艂noc do Aquilonii. Tam wst臋puje do s艂u偶by jako zwiadowca na granicy Kraju Pikt贸w. Po wypadkach przedstawionych w opowie艣ci "Za Czarn膮 Rzek膮" szybko pnie si臋 po szczeblach wojskowej kariery. Jako kapitan aquilo艅skiej armii bierze udzia艂 w wojnie, kt贸ra szaleje w ca艂ej prowincji Conajohara, od Velitrium a偶 po Czarn膮 Rzek臋. Piktowie ponownie wkraczaj膮 na tereny, kt贸re wcze艣niej wydarli im Aquilo艅czycy. Wie艣膰 niesie, 偶e sk艂贸cone klany Pikt贸w zjednoczy艂y si臋 ponownie i zamierzaj膮 zaatakowa膰 Velitrium, stolic臋 prowincji. Conan wraz z drugim oficerem zostaje wys艂any, by dowiedzie膰 si臋, co naprawd臋 zamierzaj膮 Piktowie.

1. SOWA, KT脫RA KRZYCZY W DZIE艃.

W lesie panowa艂a niezwyczajna cisza. Wiatr szepta艂 w nefrytowym, wiosennym listowiu, ale mieszka艅cy zielonych ost臋p贸w milczeli. Sprawia艂o to wra偶enie, jakby las wyczu艂 obecno艣膰 obcych. Potem mi臋dzy rz臋dami pot臋偶nych d臋b贸w rozleg艂 si臋 szelest id膮cych ludzi, pobrz臋kiwanie rynsztunku, st艂umiony pomruk g艂os贸w. Nagle ga艂臋zie rozsun臋艂y si臋 i na polan臋 wszed艂 spalony s艂o艅cem olbrzym. G艂adki, stalowy he艂m okrywa艂 szorstk膮 czarn膮 czupryn臋. Szerok膮 klatk臋 piersiow膮 i grube jak konary ramiona chroni艂a czarna kolczuga. Spod he艂mu wyziera艂a ciemna, poznaczona bliznami twarz, w kt贸rej p艂on臋艂y oczy b艂臋kitne niczym l贸d.
M臋偶czyzna nie szed艂 prosto, ale pomyka艂 od krzaka do krzaka i zatrzymywa艂 si臋 co chwila, nas艂uchuj膮c i w臋sz膮c. By艂 czujny jak kto艣, kto w ka偶dej chwili spodziewa si臋 zasadzki. Wkr贸tce za pierwszym wojownikiem pojawi艂 si臋 drugi dobrze zbudowany blondyn 艣redniego wzrostu, w b艂臋kitnej tunice porucznika Legionu Pogranicznego kr贸la Aquilonii, Numedidesa.
R贸偶nica mi臋dzy tymi dwoma by艂a uderzaj膮ca. Czarnogrzywy olbrzym, Cymmerianin z dzikiej Pomocy, by艂 czujny, lecz rozlu藕niony. M艂odszy oficer podskakiwa艂 na ka偶dy szelest i bez przerwy op臋dza艂 si臋 od niezliczonych much. Ostro偶nie zbli偶y艂 si臋 do Cymmerianina i zwr贸ci艂 do艅 z szacunkiem:
Kapitanie Conanie, kapitan Arno pyta, czy wszystko w porz膮dku. Czeka na tw贸j znak, by ruszy膰 偶o艂nierzy.
Conan chrz膮kn膮艂, ale nic nie powiedzia艂. Porucznik rozejrza艂 si臋 po polanie.
Wed艂ug mnie jest tu spokojnie doda艂.
Conan wzruszy艂 ramionami.
Za cicho. Las w 艣rodku dnia powinien 偶y膰 ptasim 艣piewem, a tutaj panuje cisza jak na cmentarzu.
Mo偶e obecno艣膰 naszych 偶o艂nierzy przestraszy艂a le艣ne stworzenia zasugerowa艂 Aquilo艅czyk.
Albo obecno艣膰 Pikt贸w, chocia偶 jak na razie nie dostrzeg艂em 偶adnego pewnego znaku. Mog膮 tu by膰 albo nie. Powiedz mi, Flaviusie, czy wr贸ci艂 kt贸ry艣 z naszych zwiadowc贸w?
Jeszcze nie, panie powiedzia艂 m艂ody oficer. Ale zwiadowcy wys艂ani przez genera艂a Luciana melduj膮, 偶e w lesie nie ma Pikt贸w.
Conan obna偶y艂 z臋by w bezlitosnym wilczym u艣miechu.
Tak, wiem. Zwiadowcy genera艂a przysi臋gaj膮, 偶e w ca艂ej Conajoharze nie ma ani jednego Pikta. Twierdz膮, 偶e te malowane diab艂y wycofa艂y si臋 przed naszym atakiem. Ale
Nie ufasz zwiadowcom, kapitanie?
Conan zerkn膮艂 przelotnie na porucznika.
Nie znam ich. Nie wiem te偶, sk膮d Lucian ich wytrzasn膮艂. Ufa艂bym tylko s艂owom w艂asnych zwiadowc贸w, ludziom, kt贸rych mia艂em przed upadkiem Fortu Tuscelan.
Flavius zamruga艂 z niedowierzaniem.
Czy podejrzewasz, panie, 偶e Viscount Lucian 藕le nam 偶yczy?
Twarz Conana przemieni艂a si臋 w pozbawion膮 wyrazu mask臋, gdy olbrzym wpatrzy艂 si臋 w oczy m艂odszego towarzysza.
Nic takiego nie powiedzia艂em. Ale widzia艂em na tym 艣wiecie do艣膰, by darzy膰 zaufaniem bardzo niewielu ludzi. Id藕, powiedz kapitanowi Arno Czekaj, idzie jeden z tych pr贸偶niak贸w Luciana.
Zza pnia ogromnego d臋bu, kt贸ry by艂 ju偶 stary, gdy Piktowie po raz pierwszy pojawili si臋 w tych stronach, wy艂oni艂 si臋 chudy m臋偶czyzna o br膮zowej sk贸rze poznaczonej setkami drobnych zmarszczek. Odziany by艂 w ko藕le sk贸ry, mia艂 艂uk i kr贸tki miecz o szerokim ostrzu.
I co? zapyta艂 Conan zamiast powitania.
Ani 艣ladu Pikt贸w na ca艂ej d艂ugo艣ci rzeki Po艂udniowej odpar艂 zwiadowca.
Kto jest na naszych skrzyd艂ach? Zwiadowca wymieni艂 kilka imion.
Nigdzie nie ma Pikt贸w powt贸rzy艂. Przed wami jest strumie艅 doda艂, wyci膮gaj膮c r臋k臋.
To wiem odpar艂 oschle Conan.
Nim Flavius, wpatruj膮c si臋 mi臋dzy masywne pnie, wypatrzy艂 srebrny b艂ysk wody, zwiadowca znikn膮艂 w lesie.
Ha艂as poruszaj膮cych si臋 ludzi nasili艂 si臋, gdy czo艂o kolumny pojawi艂o si臋 na szlaku. Z setki aquilo艅skich 偶o艂nierzy, id膮cych dw贸jkami w膮skim duktem, po艂owa uzbrojona by艂a w piki, a po艂owa w 艂uki. Pikierzy, g艂贸wnie kr臋pi, br膮zowow艂osi Gunderlandczycy, nosili he艂my i kolczugi. 艁ucznicy, g艂贸wnie Bosso艅czycy, mieli jedynie sk贸rzane kaftany nabite br膮zowymi pier艣cieniami lub guzami, a nieliczni stalowe szyszaki. Wygl膮da艂o na to, 偶e Arno ma do艣膰 czekania.
Przysadzisty, br膮zowow艂osy oficer zbli偶y艂 si臋 spiesznie do Conana. Pot sp艂ywa艂 po jego okr膮g艂ej, czerwonej twarzy. Zsun膮艂 he艂m i powiedzia艂:
Kapitanie Conanie, moi ludzie s膮 zm臋czeni. Potrzebuj膮 kr贸tkiego wypoczynku.
Twardy marsz? Ha! Trzeba by ich zahartowa膰, Arno, tak jak ja zahartowa艂em swoich 艂ucznik贸w. Ale dobrze, niech spoczn膮 przez chwil臋. Tylko cicho, bo je偶eli w promieniu mili jest jaki艣 Pikt, od razu pozna, gdzie jeste艣my i w jakiej sile.
Kapitan Arno klepn膮艂 si臋 w kark, gdzie ci膮艂 go natr臋tny komar.
Niewielu ludzi ma nogi tak d艂ugie jak ty, Conanie, i r贸wnie kr贸tki j臋zyk wr贸ci艂 do swoich 偶o艂nierzy.
Te偶 mi rekonesans! warkn膮艂 Conan do Flaviusa. W takich okoliczno艣ciach wr臋cz kusimy nieszcz臋艣cie.
Rozkazy genera艂a by艂y wyra藕ne powiedzia艂 Flavius.
Tak, ale g艂upie. By wojowa膰 z Piktami, trzeba ca艂y czas wiedzie膰, gdzie oni s膮. Wi臋c wysy艂asz zwiadowc贸w, by dowiedzieli si臋, gdzie jest wr贸g i jak liczny, a potem zbierasz swoje wojsko i uderzasz.
To, panie, wymaga starannego planu, prawda?
Tak. Je偶eli 藕le to wyliczysz, jeste艣 martwy. Czas, ch艂opcze, to po艂owa sztuki wojennej. Poz艂acani wodzowie Numedidasa nazywaj膮 t臋 prost膮 prawd臋 strategi膮. Ale wysy艂anie dw贸ch p贸艂kompanii nad ten strumie艅, bez wsparcia w razie k艂opot贸w, w sytuacji gdy Piktowie mog膮 sprowadzi膰 tysi膮ce
B艂臋kitne oczy Conana czujnie wpatrywa艂y si臋 mi臋dzy staro偶ytne drzewa, usi艂uj膮c przenikn膮膰 g膮szcz i wejrze膰 w cienist膮 dal. Nic nie podoba艂o mu si臋 w tej wyprawie, kt贸ra jego zdaniem by艂a nieroztropna a偶 do szale艅stwa. Aquilo艅scy 偶o艂nierze nigdy nie kwestionowali polece艅 ani wiedzy swych zwierzchnik贸w, ale Conan Cymmerianin nie by艂 bezmy艣lnym wykonawc膮 rozkaz贸w. Od ponad roku s艂u偶y艂 w Aquilonii jako najemnik i bra艂 udzia艂 w wojnie z Piktami. Zaczyna艂 偶a艂owa膰, 偶e zgodzi艂 si臋 przyj膮膰 stopie艅 kapitana i s艂u偶b臋 w Legionie Pogranicznym, chocia偶 swego czasu wydawa艂o mu si臋 to najm膮drzejsz膮 decyzj膮. Dzielenie dow贸dztwa z kapitanem Arno by艂o jednym z powod贸w jego niezadowolenia, ale bardziej denerwowa艂a go ta ekspedycja w nieznane. Wszystkie dzikie instynkty w jego barbarzy艅skiej duszy buntowa艂y si臋 przeciwko tak g艂upiemu planowi. Czas rusza膰 warkn膮艂. Flaviusie, wracaj do Arno i ka偶 mu podnie艣膰 偶o艂nierzy.
Przez ca艂y poranek Aquilo艅czycy brn臋li przez ska艂y i korzenie drzew wzd艂u偶 brzegu Po艂udniowego Strumienia, kt贸ry oddziela艂 prowincj臋 Schohira od straconej Conajohary, zalanej przez hordy Pikt贸w o malowanej sk贸rze.
Flavius przebieg艂 wzd艂u偶 szeregu maszeruj膮cych ludzi, przy艂膮czy艂 si臋 do Conana i przekaza艂 wiadomo艣膰:
Kapitan Arno utrzyma tempo, jakie nakaza艂e艣, do czasu, gdy nie wydasz innego polecenia.
Conan skin膮艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋 krzywo.
Cromowi niech b臋d膮 dzi臋ki powiedzia艂.
Za co?
Za to, 偶e Arno ma do艣膰 rozs膮dku, by wiedzie膰, 偶e nie zna pogranicza. I dlatego trzyma si臋 moich rad. Gdyby by艂o inaczej, to dwaj dow贸dcy jednego oddzia艂u rych艂o skusiliby bog贸w do zes艂ania nieszcz臋艣cia.
Genera艂 Lucian upiera艂 si臋, 偶e ma by膰 was dw贸ch.
Nadal mi si臋 to nie podoba. Co艣 艣mierdzi w ca艂ej tej wyprawie.
Gdy zbli偶yli si臋 do strumienia, Conan odwr贸ci艂 si臋 do 偶o艂nierzy id膮cych w stra偶y przedniej.
Nape艂nijcie wod膮 buk艂aki, wszyscy. Przeka偶cie ten rozkaz, ale szeptem.
Kiedy s艂o艅ce spojrza艂o w d贸艂 ze 艣rodka nieba, 偶o艂nierze pokonali kolejn膮 mil臋. Po艂udniowy Strumie艅 skaka艂 po skalistym pod艂o偶u, 艣piesz膮c na spotkanie z Czarn膮 Rzek膮. Pomijaj膮c szmer wody, las by艂 cichy jak grobowiec.
Nagle rozleg艂o si臋 pohukiwanie sowy. Conan stan膮艂 jak wryty, po czym rzuci艂 si臋 w kierunku maszeruj膮cej kolumny.
Formowa膰 kwadrat! rykn膮艂. 艁ucznicy, nie strzela膰, p贸ki cel nie b臋dzie wyra藕ny.
Biegn膮cy za nim Flavius wysapa艂:
To tylko sowa, kapitanie. Nie ma
A kto s艂ysza艂 sow臋 w 艣rodku dnia? prychn膮艂 Conan.
Wrzask dobiegaj膮cy spomi臋dzy drzew prawie zag艂uszy艂 jego s艂owa.

2. 艢MIER膯 Z DRZEW

Arno wykrzycza艂 rozkazy i przypominaj膮ca w臋偶a kolumna stopi艂a si臋 w bezkszta艂tn膮 mas臋 ludzi. Potem, zgodnie z manewrem, kt贸rego nauczy艂 ich Conan, 偶o艂nierze utworzyli pusty w 艣rodku kwadrat. Na jego obwodzie je偶y艂y si臋 nisko schylone piki, a za ka偶dym kl臋cz膮cym pikinierem stan膮艂 偶o艂nierz z 艂ukiem przygotowanym do strza艂u.
Ludzki mur by艂 ju偶 z grubsza uformowany, kiedy spomi臋dzy drzew wyskoczy艂a horda wymalowanych dzikus贸w. Mieli oni na sobie jedynie opaski biodrowe i mokasyny, a w spl膮tane w艂osy wetkn臋li barwne pi贸ra. Piktowie z wyciem pop臋dzili ku Aquilo艅czykom. Straszni byli ci smagli muskularni wojownicy z toporami i w艂贸czniami o miedzianych ostrzach! Niekt贸rzy mieli bro艅 ze 艣wietnej aquilo艅skiej stali, zdobyt膮 podczas szturmu Fortu Tuscelan.
Na Mitr臋! S膮 ich tysi膮ce wydysza艂 Flavius.
Id藕 na tamten r贸g kwadratu rozkaza艂 Conan, zajmuj膮c stanowisko na naro偶niku z prawej. Arno i jego porucznik zaj臋li pozosta艂e, zwracaj膮c si臋 ku otaczaj膮cym ich wrogom.
Kilkunastu Pikt贸w pad艂o od bosso艅skich strza艂, lecz w chwil臋 p贸藕niej dzicy wojownicy rzucili si臋 na Aquilo艅czyk贸w. Wielu w bitewnym szale nadzia艂o si臋 na ostrza pik. Inni ta艅czyli poza zasi臋giem w艂贸czni, wrzeszcz膮c i potrz膮saj膮c broni膮. Kilku pad艂o na ziemi臋 i pr贸bowa艂o przetoczy膰 si臋 pod drzewcami, ale ci szybko zostali wybici. Broni膮cy swego rogu kwadratu Conan wywija艂 ci臋偶kim mieczem, odr膮buj膮c g艂owy i ramiona. 艁ucznicy niezmordowanie zak艂adali strza艂y na ci臋ciwy i wypuszczali je w rozszala艂y t艂um. Piktowie jeden po drugim walili si臋 z wrzaskiem na ziemi臋. Daremnie pr贸bowali wyci膮gn膮膰 drzewca z piersi i miotali si臋 w 艣miertelnych drgawkach. Krew tryska艂a na opad艂e li艣cie i wsi膮ka艂a w br膮zow膮 艣ci贸艂k臋. Powietrze przesyci艂 zapach krwi, potu i strachu.
艢wist ko艣cianego gwizdka przebi艂 si臋 przez zgie艂k bitwy. Piktyjscy wodzowie biegali w艣r贸d op臋tanych morderczym sza艂em dzikus贸w, odci膮gaj膮c ich w ty艂 i wywrzaskuj膮c niezrozumia艂e komendy. Nie艂atwo by艂o zapanowa膰 nad rozszala艂ymi wojownikami, ale w ko艅cu wszyscy odwr贸cili si臋 plecami do przeciwnik贸w. Pok艂usowali w las i kulej膮c, b膮d藕 zataczaj膮c pod ci臋偶arem ranionych towarzyszy, znikn臋li w艣r贸d pni.
Wok贸艂 naje偶onego pikami kwadratu pozosta艂o ponad czterdziestu martwych i rannych Pikt贸w. Niekt贸rzy j臋czeli, inni niemrawo usi艂owali odczo艂ga膰 si臋 w krzaki. Conan wytar艂 z twarzy krew i pot, po czym zwr贸ci艂 si臋 do swoich 偶o艂nierzy, kt贸rzy zbierali si臋 obok poleg艂ych cz艂onk贸w kompanii.
Ty! I ty! szczekn膮艂 wskazuj膮c dw贸ch pikinier贸w, Dobi膰 mi te psy, kt贸re si臋 jeszcze ruszaj膮. Pami臋tajcie, 偶e te dzikusy potrafi膮 dobrze udawa膰 trupy. Reszta na miejsca! Wyrzuci膰 martwych z kwadratu. Opatrzy膰 rannych.
Conan wyznaczy艂 trzech 艂ucznik贸w, kt贸rzy wyszli z szeregu i zebrali strza艂y le偶膮ce na ziemi oraz tkwi膮ce w cia艂ach Pikt贸w. Arno zapyta艂:
Dlaczego oni si臋 wycofali? Przecie偶 mieli nad nami dziesi臋ciokrotn膮 przewag臋!
Crom tylko wie. Pewnie po to, by obmy艣li膰 jak膮艣 diabelsk膮 sztuczk臋. Na razie wi臋c nie powinni艣my 艂ama膰 szyku.
Delikatny powiew przyni贸s艂 dudnienie b臋bna i stukot grzechotki. Aquilo艅czycy na razie odetchn臋li z ulg膮. Wycierali pot z twarzy i pili wod臋 z buk艂ak贸w, lecz kiedy niekt贸rzy zdj臋li he艂my i kolczugi, Conan rykn膮艂:
Za艂o偶y膰 zbroje, durnie! My艣licie, 偶e to ju偶 koniec?! Popo艂udnie by艂o duszne. Roje much kr膮偶y艂y nad cia艂ami poleg艂ych i opada艂y, tworz膮c na ranach czarne, ruchome plastry. B臋bnienie i grzechotanie trwa艂o nadal. Czterej oficerowie stan臋li z dala od zm臋czonych 偶o艂nierzy i zacz臋li naradza膰 si臋 艣ciszonymi g艂osami.
S艂ysza艂em, 偶e maj膮 nowego czarownika powiedzia艂 Conan. To Sagayetha, bratanek starego Zogar Zaga. Moim zdaniem ten harmider oznacza, 偶e jest on w艣r贸d nich i przygotowuje kolejny podst臋p.
Cicho, Conanie! sykn膮艂 Arno. Je偶eli ludzie domy艣la si臋, 偶e czary
Ka偶dy, kto wojuje z Piktami, walczy z czarami odrzek艂 Conan. To naturalny stan rzeczy w tej krainie. Piktowie ust臋puj膮 przed dobr膮 aquilo艅sk膮 stal膮, kt贸ra wydar艂a im Conajohar臋, wi臋c zwracaj膮 si臋 do swych diabelskich szaman贸w, by wyr贸wna膰 szans臋.
Co masz na my艣li m贸wi膮c: "wydar艂a"? zapyta艂 oburzony Arno. Kraj zosta艂 wykupiony, kawa艂ek po kawa艂ku, przez legalne traktaty zaopatrzone w kr贸lewskie piecz臋cie. Conan parskn膮艂 drwi膮co.
Znam ja te traktaty, podpisane przez piktyjskich opoj贸w, kt贸rzy nie wiedzieli, pod czym stawiaj膮 swoje krzy偶yki. Nie kocham Pikt贸w, ale potrafi臋 zrozumie膰 ich w艣ciek艂o艣膰. Najlepiej b臋dzie, je偶eli wycofamy si臋 czw贸rkami; piki na zewn膮trz, 艂uki w 艣rodku. Je偶eli zaatakuj膮 ponownie, zn贸w uformujemy je偶a.
Oficerowie wr贸cili na swoje miejsca, ale nim cofaj膮ca si臋 kolumna zrobi艂a sto krok贸w, grzechotanie i dudnienie umilk艂o. 呕o艂nierze zatrzymali si臋, zaniepokojeni nag艂ym spokojem.
Niesamowit膮 cisz臋 rozdar艂 przeszywaj膮cy wrzask. Jeden z 偶o艂nierzy wypad艂 z szeregu i run膮艂 mi臋dzy powykr臋cane korzenie. Inny przewr贸ci艂 si臋 zaraz za nim i nagle szeregiem wstrz膮sn臋艂y krzyki przera偶enia.
W臋偶e piktyjskie 偶mije, niekt贸re grube jak ludzkie rami臋, z tr贸jk膮tnymi g艂owami i diamentowymi wzorami na grubych, pokrytych 艂uskami cia艂ach, spada艂y z drzew wprost na Aquilo艅czyk贸w. Zwija艂y si臋 na 艣ci贸艂ce, ko艂ysa艂y g艂owami i rzuca艂y na 偶o艂nierzy. Po pierwszym ataku sun臋艂y do nast臋pnej ofiary, spr臋偶a艂y si臋 i uderza艂y.
Miecze! krzykn膮艂 Conan. Zabija膰 je! Nie 艂ama膰 szyku!
Ostrze Conana rozp艂ata艂o najbli偶szego w臋偶a na wij膮ce si臋 po艂贸wki, ale zdawa艂o si臋, 偶e przera偶aj膮ca ulewa nie ma ko艅ca. Jeden z 艂ucznik贸w, wrzeszcz膮c ob艂膮ka艅czo cisn膮艂 艂uk i rzuci艂 si臋 do ucieczki.
Do szeregu! rykn膮艂 Conan.
P艂azem miecza zwali艂 z n贸g uciekaj膮cego Aquilo艅czyka, ale ju偶 by艂o za p贸藕no. Panika ow艂adn臋艂a karnymi dotychczas 偶o艂nierzami. Arno uk膮szony przez w臋偶a, wi艂 si臋 w agonii.
Bosso艅czycy i Gunderladczycy, porzucaj膮c bro艅 i p臋dz膮c na o艣lep, przemienili si臋 w bez艂adne stado uciekinier贸w. Piktowie, kt贸rzy nagle wypadli spomi臋dzy drzew, ruszyli w po艣cig r膮bi膮c toporami, d藕gaj膮c w艂贸czniami i t艂uk膮c maczugami.
Conan jednym kolistym ci臋ciem miecza powali艂 dw贸ch nieostro偶nych Pikt贸w.
Flaviusie! krzykn膮艂 Cymmerianin. T臋dy! M艂ody porucznik przedar艂 si臋 przez t艂um i przy艂膮czy艂 do Conana, kt贸ry oddala艂 si臋 w przeciwn膮 stron臋 ni偶 uciekaj膮cy Aquilo艅czycy.
Zwariowa艂e艣? wysapa艂 Flavius przyjmuj膮c piktyjski top贸r na sw膮 tarcz臋 i zamierzaj膮c si臋 na przeciwnika.
Sam decyduj! warkn膮艂 Conan przeszywaj膮c mieczem kolejnego Pikta. Je偶eli chcesz wyj艣膰 z tego 偶ywy, chod藕 ze mn膮.
Dwaj m臋偶czy藕ni pobiegli na p贸艂nocny zach贸d. Piktowie chc膮c nie chc膮c ust臋powali z drogi dw贸m odzianym w kolczugi wojownikom ze skrwawionymi ostrzami. Conan i Flavius wkr贸tce stracili z oczu pole bitwy.
Dzicy pop臋dzili za g艂贸wn膮 gromad膮 Aquilo艅czyk贸w, umykaj膮cych w kierunku Velitrium. Na le艣nym trakcie pozosta艂y tylko nieruchome cia艂a, w艣r贸d kt贸rych nadal pe艂za艂y i wi艂y si臋 w臋偶e.

3. KRWAWE PIENI膭DZE

Po pewnym czasie strumie艅 wyp艂yn膮艂 spomi臋dzy drzew i rozla艂 szeroko. B艂臋kitne niebo odbi艂o si臋 w nim l艣ni膮cym lazurem. Gdy Conan i Flavius przedarli si臋 przez bujn膮 ziele艅 otulaj膮c膮 brzegi, ostre kla艣ni臋cie przerwa艂o panuj膮c膮 wok贸艂 cisz臋. Co艣 wzburzy艂o spokojn膮 powierzchni臋 sadzawki i krople rozbry藕ni臋tej wody zal艣ni艂y w sko艣nych promieniach popo艂udniowego s艂o艅ca.
Ryba? spyta艂 Flavius.
B贸br. Klaskaj膮 ogonami jak p艂azem miecza, by ostrzec inne przed niebezpiecze艅stwem. Widzisz t臋 tam臋 po drugiej stronie sadzawki? To ich siedlisko.
Czy to znaczy, 偶e 偶yj膮 pod wod膮?
Nie, w gniazdach z ga艂臋zi nad jej powierzchni膮. Tylko wej艣cia do nich s膮 pod wod膮. Widzisz t臋 polan臋 za tam膮?
Miejsce wskazywane przez Conana znajdowa艂o si臋 na prawym brzegu strumienia, poni偶ej bobrzej zapory. Polana ta niegdy艣 zaro艣ni臋ta krzakami, ostatnio zn贸w zosta艂a oczyszczona. Dalej pomi臋dzy drzewami Flavius dojrza艂 stalowob艂臋kitn膮 wod臋 Czarnej Rzeki.
Na 艣rodku polany wznosi艂 si臋 granitowy pos膮g dwakro膰 wy偶szy od cz艂owieka. By艂 to ustawiony pionowo g艂az, ledwie z grubsza ociosany w ludzki kszta艂t. Przed tym topornym idolem le偶a艂 mniejszy, p艂aski g艂az.
Ska艂y Rady mrukn膮艂 Conan. Piktowie spotykali si臋 tutaj, p贸ki Aquilo艅czycy nie wyp臋dzili ich z Con膮johary. Teraz oczy艣cili to miejsce i zn贸w odbywaj膮 tu swe zgromadzenia. Ukryjemy si臋 za tam膮, by obserwowa膰 i s艂ucha膰. To pewne, 偶e teraz, gdy nasze wojska s膮 w rozsypce, zwo艂aj膮 rad臋.
Ale odkryj膮 nas, Conanie, i zgotuj膮 nam 艣mier膰 w m臋czarniach.
Nie s膮dz臋 Conan wyrwa艂 z brzegu sadzawki p臋k li艣ci wodnej ro艣liny i przywi膮za艂 je do he艂mu. Zr贸b to, co ja.
To ukryje nasze g艂owy, ale co z reszt膮?
W czarnej wodzie wszystko jest niewidoczne, synu.
Mamy zanurzy膰 si臋 w tej sadzawce, w ca艂ym rynsztunku? Jak ryby?
Tak. Lepiej by膰 mokrym ni偶 umrze膰.
Flavius westchn膮艂.
Chyba masz racj臋.
W dniu, w kt贸rym si臋 pomyl臋, Piktowie uw臋dz膮 moj膮 g艂ow臋. Chod藕!
Conan wszed艂 do wody, kt贸ra si臋ga艂a mu do pasa, i powi贸d艂 swego m艂odszego towarzysza do 偶eremia szerokiego kopca z patyk贸w i b艂ota, wystaj膮cego dwie stopy nad powierzchni臋 wody. 呕贸艂w, wygrzewaj膮cy si臋 na tamie, zsun膮艂 si臋 do wody i znikn膮艂.
Przykucn臋li tak, by woda si臋ga艂a im do szyi. Ponad jej powierzchni臋 wystawili jedynie g艂owy przystrojone w zlewaj膮ce si臋 z t艂em pi贸ropusze z li艣ci.
Wola艂bym modli膰 si臋 do Mitry w 艣wi膮tyni, ni偶 kl臋cze膰 w tym b艂ocie szepn膮艂 Flavius z krzywym u艣mieszkiem.
Spokojnie. Od tego zale偶y nasze 偶ycie. Wytrwasz w takiej pozycji, je偶eli b臋dzie trzeba, przez kilka godzin?
Spr贸buj臋 powiedzia艂 dzielnie porucznik.
Conan mrukn膮艂 z zadowoleniem i znieruchomia艂 jak przyczajony w zasadzce lampart.
Owady brz臋cza艂y wok贸艂 nich, a 偶aby, kt贸re zamilk艂y, gdy pojawili si臋 ludzie, teraz podj臋艂y chrapliwy rechot. Czerwone s艂o艅ce osuwa艂o si臋 coraz ni偶ej. Drzewa powoli ciemnia艂y.
Co艣 mnie gryzie szepn膮艂 z rozpacz膮 Flavius.
Pijawka. Nie ma obawy. Nie wypije ci krwi na tyle, by艣 os艂ab艂.
Flavius wzdrygn膮艂 si臋, oderwa艂 wij膮c膮 si臋 pijawk臋 i odrzuci艂 j膮 od siebie.
Ciii! Id膮 sykn膮艂 Conan.
Flavius znieruchomia艂. Ledwo wa偶y艂 si臋 oddycha膰, gdy Piktowie pojedynczo i dw贸jkami wychodzili spomi臋dzy drzew. Pokrzykiwali weso艂o i zataczali si臋 ze 艣miechu. Flavius by艂 zaskoczony. Do tej pory uwa偶a艂 Pikt贸w za ponury i milcz膮cy lud, a najwidoczniej ci dzicy potrafili si臋 cieszy膰 tak jak wszyscy inni ludzie.
Polana zape艂ni艂a si臋, gdy Piktowie pokryci klanowymi malunkami, pokrzykuj膮c i przechwalaj膮c si臋, przykucn臋li w rz臋dach i przekazywali sobie buk艂aki z piwem.
Widz臋 Wilki, Jastrz臋bie, 呕贸艂wie, Dzikie Koty i Kruki wyszepta艂 Flavius. Wszyscy w zgodzie To niezwyk艂e!
Nauczyli si臋 odk艂ada膰 na bok klanowe wa艣nie mrukn膮艂 Conan. Je偶eli kiedykolwiek si臋 zjednocz膮, niech Mitra ma w opiece Aquiloni臋. Ha! Sp贸jrz na tych dw贸ch!
Na polan臋 wkroczy艂y dwie postacie znacznie odr贸偶niaj膮ce si臋 od prawie nagich dzikus贸w. Jeden by艂 piktyjskim szamanem w pi贸ropuszu z dwudziestu barwionych strusich pi贸r. Flavius wiedzia艂, 偶e te pi贸ra przeby艂y ponad tysi膮c mil szlakami handlowymi, kt贸re wi艂y si臋 niczym wst膮偶ki po pustyniach i sawannach Po艂udnia.
Drugi m臋偶czyzna by艂 chudym, spalonym przez s艂o艅ce i wiatr Aquilo艅czykiem w ko藕lich sk贸rach.
Sagayetha i Na Croma! To Edric, zwiadowca, kt贸rego wcisn膮艂 nam Lucian! warkn膮艂 Conan.
Szaman i zwiadowca weszli mi臋dzy wojownik贸w, kt贸rzy zako艂ysali si臋 niczym 艂an zbo偶a, by zrobi膰 im przej艣cie. Obaj m臋偶czy藕ni wspi臋li si臋 na mniejszy g艂az. Aquilo艅czyk przem贸wi艂 do Pikt贸w w swym rodzinnym j臋zyku. Od czasu do czasu przerywa艂, a Sagayetha t艂umaczy艂 jego s艂owa.
Widzicie, moje dzieci m贸wi艂 Edric 偶e wasz wielki i wierny przyjaciel, genera艂 Viscount Lucian, nie rzuca s艂贸w na wiatr. Powiedzia艂, 偶e odda w wasze r臋ce kompani臋 Aquilo艅czyk贸w i czy偶 tego nie uczyni艂? I pami臋tajcie, 偶e nie zwodzi was, obiecuj膮c wam ca艂膮 Schohir臋. Teraz jednak nadszed艂 czas obrachunku. W zamian za pomoc w odzyskaniu kraju, kt贸ry przed laty zosta艂 wam podst臋pnie wydarty, genera艂 prosi o obiecan膮 zap艂at臋.
Sagayetha przet艂umaczy艂 ostatnie zdanie i doda艂 kilka s艂贸w od siebie.
Co on m贸wi? zapyta艂 Flavius.
Powiedzia艂, 偶eby przynie艣li pieni膮dze. A teraz b膮d藕 cicho!
Pojawi艂o si臋 czterech Pikt贸w, uginaj膮cych si臋 pod ci臋偶arem skrzyni zawieszonej na dr膮gu. Gdy postawili j膮 na ziemi, Sagayetha i Edric zeskoczyli z g艂azu i podnie艣li wieko. Ze swej kryj贸wki Conan i Flavius nie mogli zobaczy膰 zawarto艣ci, ale Edric zanurzy艂 w skrzyni r臋k臋 i podni贸s艂 gar艣膰 po艂yskuj膮cych monet. Po chwili pozwoli艂 im spa艣膰 z powrotem do skrzyni. Flavius us艂ysza艂 metaliczny brz臋k.
Sk膮d Piktowie maj膮 tyle z艂ota i srebra? Sami przecie偶 nie u偶ywaj膮 monet. Chyba 偶e do ozdoby.
To kasa Valannusa mrukn膮艂 Conan. Tu偶 przed upadkiem Fortu Tuscelan przyby艂a skrzynia z 偶o艂dem, kt贸ra wida膰 wpad艂a w r臋ce Pikt贸w.
Dlaczego, na wszystkich bog贸w, Lucian zdradza w艂asny lud i sprzedaje kraj dzikim?
Nie wiem, cho膰 mo偶e si臋 domy艣lam.
Zabij臋 tych 艂ajdak贸w! M贸g艂bym dosi臋gn膮膰 ich, nim mnie powal膮
Spr贸buj tylko, a udusz臋 ci臋! warkn膮艂 Conan. S艂owa, kt贸re us艂yszeli艣my, s膮 wa偶niejsze od wszystkiego, co m贸g艂by艣 zrobi膰. Je偶eli nie prze偶yjemy, wie艣膰 o zdradzie nigdy nie dotrze do Velitrium. Schyl g艂ow臋 i trzymaj j臋zyk za z臋bami.
Dwaj m臋偶czy藕ni ukryci za tam膮 patrzyli w milczeniu, jak czterej Piktowie podnosz膮 dr膮g ze skrzyni膮 i odchodz膮 z Edrikiem w g艂膮b lasu. Sagayetha zn贸w wspi膮艂 si臋 na g艂az i rozpocz膮艂 przemow臋. M贸wi艂 Piktom o ich minionym bohaterstwie i przysz艂ych zwyci臋stwach. Jaskrawy pi贸ropusz chwia艂 si臋 i podskakiwa艂 w ruchu, gdy szaman gestykulowa艂 zamaszy艣cie.
Nim Sagayetha sko艅czy艂, zapad艂a noc. W ciemno艣ci niekt贸rzy Piktowie rozpocz臋li taniec zwyci臋stwa. Podskakiwali, szurali nogami i st膮pali rytmicznie, podczas gdy inni nadal raczyli si臋 piwem. Nim gwiazdy pokaza艂y si臋 nad baldachimem li艣ci, dostojny taniec przemieni艂 si臋 w dziki, rozpasany pl膮s. Pijani zwyci臋stwem Piktowie stracili wszelki umiar i przemienili si臋 w dzikie bestie. Niekt贸rzy rzucali si臋 na siebie, rani膮c z臋bami i paznokciami. Conan chrz膮kn膮艂 z odraz膮.
Ksi臋偶yc wisia艂 ju偶 wysoko na niebie, gdy w lesie wreszcie zapad艂a cisza. Nad le偶膮cymi pokotem Piktami b艂yska艂y 艣wiate艂ka ko艂uj膮cych 艣wietlik贸w. Wszyscy posn臋li powiedzia艂 Conan. Idziemy. Nisko schyleni przebrn臋li na drug膮 stron臋 sadzawki. Gdy wyszli na brzeg i skryli si臋 pod os艂on膮 drzew, przemoczony Flavius zadr偶a艂 z zimna. Zdusi艂 j臋k przeci膮gaj膮c zdr臋twia艂e mi臋艣nie i zwalczy艂 pragnienie kichni臋cia.
Conan ruszy艂 szlakiem, kt贸ry doprowadzi艂 ich do 偶eremia. Wydawa艂o si臋, 偶e Cymmerianin, klucz膮cy mi臋dzy drzewami z koci膮 zwinno艣ci膮, widzi w ciemno艣ciach r贸wnie dobrze jak w dzie艅. W przeciwie艅stwie do niego Flavius brn膮艂 jak 艣lepiec. Cz臋sto zbacza艂 ze szlaku i wpada艂 na k臋py krzew贸w oraz pnie drzew. W ko艅cu doszed艂 do wniosku, 偶e najlepiej b臋dzie zda膰 si臋 na barbarzy艅ski instynkt Conana i i艣膰 jak najbli偶ej za jego plecami.
Wkr贸tce dotarli do pobojowiska. Cia艂a poleg艂ych zacz臋艂y ju偶 cuchn膮膰. W lesie a偶 hucza艂o od brz臋ku nocnych owad贸w. Flavius zadr偶a艂, gdy dobieg艂o go warczenie jakiego艣 grasuj膮cego w ciemno艣ci zwierz臋cia.
M艂ody oficer zasapa艂 si臋, Cymmerianin bowiem narzuca艂 mordercze tempo. W ko艅cu Conan zatrzyma艂 si臋, by jego towarzysz m贸g艂 odpocz膮膰.
Dlaczego Lucian sta艂 si臋 zdrajc膮 swego kraju? zapyta艂 wtedy Flavius. Powiedzia艂e艣, 偶e wiesz.
To proste rzek艂 Conan, wyci膮gaj膮c miecz, by wyla膰 wod臋 z pochwy. Po upadku Tuscelan Lucian zosta艂 tymczasowym gubernatorem Conajohary i dow贸dc膮 wojsk tej ma艂ej prowincji.
Istotnie, prowincja jest ma艂a. To tylko pas wzd艂u偶 Grzmi膮cej Rzeki, 艂膮cz膮cy Conawag臋 i Schohir臋 z Oriskonie i miastem Velitrium.
Tak niewielka prowincja nie mog艂a d艂ugo utrzyma膰 swej niezale偶no艣ci. Thasperas z Schohiry i Brocas z Conawagi ju偶 udali si臋 do Tarancii, by nam贸wi膰 kr贸la do podzia艂u Conajohary pomi臋dzy nich. Lucian doskonale wie, 偶e jego rz膮dy zako艅cz膮 si臋, gdy kr贸l Nemedides obdarzy t膮 ziemi膮 jednego b膮d藕 drugiego lennika, albo podzieli j膮 mi臋dzy nich. M贸wi si臋, 偶e Thasperas i Lucian nienawidz膮 si臋, wi臋c genera艂 oddaj膮c Schohir臋 Piktom zyska fortun臋 oraz zaspokoi 偶膮dz臋 zemsty. Ta skrzynia zawiera 偶o艂d dla tysi膮ca ludzi, a to, w rzeczy samej, niema艂a suma. M贸wi si臋, 偶e Lucian jest hazardzist膮 po uszy pogr膮偶onym w d艂ugach.
Ale, Conanie, jaki los spotka zwyk艂ych mieszka艅c贸w Schohiry?
Luciana nic to nie obchodzi. On dba tylko i wy艂膮cznie o genera艂a Viscounta Luciana, jak zreszt膮 wi臋kszo艣膰 feudalnych pani膮tek jego pokroju.
Wiem, 偶e baron Thasperas nie dopu艣ci艂by si臋 takiej pod艂o艣ci! powiedzia艂 gorliwie Flavius.
By膰 mo偶e. Thasperas nie odwo艂a艂 kompanii, kt贸re przys艂a艂 nam jako posi艂ki po kl臋sce w Tuscelan, a tego nie mo偶na powiedzie膰 o Brocasie. Ja jednak nadal nie ufam 偶adnemu z nich. Poza tym matactwa Luciana nie s膮 bardziej nieuczciwe od tych, za pomoc膮 kt贸rych wy, Aquilo艅czycy, przej臋li艣cie Conajohar臋. Przynajmniej tak uwa偶aj膮 dzicy.
Gniew Flaviusa wzi膮艂 g贸r臋 nad pos艂usze艅stwem wobec starszego stopniem.
Skoro tak pogardzasz nami, Aquilo艅czykami, dlaczego nadstawiasz karku walcz膮c dla nas przeciwko Piktom?
Conan wzruszy艂 ramionami.
Nie pogardzam tob膮, Flaviusie, ani 偶adnym porz膮dnym cz艂owiekiem, jakiego pozna艂em w艣r贸d twego ludu. Ale porz膮dnych ludzi trudno znale藕膰 w ka偶dym kraju. K艂贸tnie lord贸w i kr贸l贸w nic dla mnie nie znacz膮, poniewa偶 jestem najemnikiem. Sprzedaj臋 sw贸j miecz temu, kto p艂aci najwi臋cej. I tak d艂ugo, jak mi p艂aci, daj臋 mu w zamian uczciw膮 r贸wnowarto艣膰 w sile i mieczu. Ale, w drog臋, m艂ody panie! Nie mo偶emy sta膰 tu i plotkowa膰 przez ca艂膮 noc.

4. Z艁OTO W BLASKU KSI臉呕YCA

W oficerskiej kwaterze w koszarach w Velitrium, w 偶贸艂tym 艣wietle oliwnej lampy zwieszaj膮cej si臋 z pokrytego sadz膮 sufitu, siedzieli czterej m臋偶czy藕ni. Dwaj z nich byli ub艂oceni i czerwoni od niezliczonych uk膮sze艅 komar贸w. Conan, najwyra藕niej zupe艂nie nie zm臋czony bogatym w wydarzenia ostatnim dniem i noc膮, m贸wi艂 z przekonaniem i si艂膮. Flavius walczy艂 z falami snu, kt贸re usi艂owa艂y go poch艂on膮膰. Za ka偶dym razem, gdy g艂owa opada艂a mu na piersi, podrywa艂 j膮 gwa艂townie i skupia艂 uwag臋 na dw贸ch m臋偶czyznach, kt贸rzy patrzyli na艅 badawczo. Potem powieki zn贸w mu opada艂y, cia艂o rozlu藕nia艂o si臋, a g艂owa zwisa艂a bezw艂adnie, p贸ki na nowo si臋 nie obudzi艂.
Pozostali dwaj ubrani byli w tuniki aquilo艅skich oficer贸w. 呕aden jednak nie mia艂 na sobie kompletnego stroju, poniewa偶 obaj zostali przebudzeni w 艣rodku nocy i niemal偶e si艂膮 wyci膮gni臋ci z 艂贸偶ek. Jeden by艂 pot臋偶nie zbudowanym cz艂owiekiem ze szpakowat膮 brod膮 i poznaczon膮 bliznami twarz膮. Drugi, m艂odszy o patrycjuszowskich rysach, mia艂 faliste blond w艂osy, kt贸re opada艂y mu na ramiona. W艂a艣nie m贸wi艂:
To, co艣 nam rzek艂, kapitanie Conanie, zdaje si臋 niewiarygodne! Cz艂owiek szlachetnie urodzony, jak genera艂 Lucian, nie zdradzi艂by tak podst臋pnie naszego zaufania i swych w艂asnych 偶o艂nierzy! Nie mog臋 w to uwierzy膰. Gdyby艣 rzuci艂 takie oskar偶enie publicznie, poczu艂bym si臋 zobowi膮zany do nazwania zdrajc膮 ciebie, Conanie.
Conan parskn膮艂.
Wierz w co chcesz, Laodamasie, ale Flavius i ja widzieli艣my to, co widzieli艣my.
Laodamas zwr贸ci艂 si臋 do starszego oficera:
Glyco, powiedz mi, czy tu chodzi o zdrad臋, czy te偶 oni obaj oszaleli?
Glyco namy艣la艂 si臋 d艂u偶sz膮 chwil臋.
Z pewno艣ci膮 to powa偶ne oskar偶enie. Z drugiej strony, Flavius jest jednym z naszych najlepszych porucznik贸w, a nasz cymmeria艅ski przyjaciel okaza艂 swoj膮 lojalno艣膰 ubieg艂ej jesieni. Luciana znam tylko od czasu, gdy obj膮艂 nad nami dow贸dztwo. Bez dowod贸w nie powiem na niego ani z艂ego, ani dobrego s艂owa.
Ale Lucian jest szlachcicem! upiera艂 si臋 Laodamas.
Tak? warkn膮艂 Conan. Laodamasie, je偶eli wierzysz, 偶e sam tytu艂 wynosi cz艂owieka ponad ma艂ostkow膮 pokus臋, to musisz si臋 jeszcze wiele nauczy膰 o ludziach.
C贸偶, je偶eli ta fantastyczna opowie艣膰 jest prawdziwa Czekaj! rzek艂 szybko Laodamas, bo w b艂臋kitnych oczach Conana b艂ysn臋艂a z艂o艣膰, w jego gardle za艣 zabrzmia艂 g艂臋boki pomruk. Nie zadaj臋 k艂amu twym s艂owom, kapitanie. Powiedzia艂em tylko: je偶eli. Je偶eli to prawda, co proponujesz? Nie mo偶emy i艣膰 do naszego dow贸dcy i powiedzie膰: "Zdrajco, zrezygnuj z dow贸dztwa i czekaj pod stra偶膮 na s膮d".
Conan roze艣mia艂 si臋 chrapliwie.
Nie po艂o偶臋 na pniu niczyjego karku bez dowod贸w. Ta skrzynia z 偶o艂dem powinna wkr贸tce przeby膰 Grzmi膮c膮 Rzek臋 i zosta膰 cichcem przekazana w r臋ce genera艂a. Flavius i ja szli艣my przez po艂ow臋 nocy, by zd膮偶y膰 przed ni膮. Liczyli艣my, 偶e jej ci臋偶ar op贸藕ni przybycie. Je偶eli si臋 ubierzecie, mo偶emy przej膮膰 j膮, nim dotrze do brzegu!

Czterej otuleni w p艂aszcze oficerowie, rozmawiaj膮cy przyciszonymi g艂osami, zatrzymali si臋 przy w膮skim pomo艣cie, kt贸ry wychodzi艂 w rzek臋 z przystani Velitrium. Kilka uwi膮zanych przy nim ma艂ych 艂odzi podskakiwa艂o na rzecznych falach. Ksi臋偶yc, prawie w pe艂ni, wisia艂 jak nadgryziony dysk nad zachodnim horyzontem. W g贸rze kr膮偶y艂y powoli bia艂e gwiazdy, a nad powierzchni膮 rzeki snu艂a si臋 mg艂a. Ponad mlecznobia艂ymi k艂臋bami widnia艂y kud艂ate sylwetki drzew na drugim brzegu.
Jedynymi d藕wi臋kami zak艂贸caj膮cymi nocn膮 cisz臋 by艂 chlupot wody o pale pomostu i ciche poskrzypywanie tr膮cych o siebie 艂odzi. Z daleka dobieg艂 krzyk nura. Oficerowie spojrzeli pytaj膮co na Conana, lecz on potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.
To prawdziwy ptak, nie piktyjski sygna艂.
Flaviusie! rzuci艂 ostro Laodamas.
Porucznik drzema艂 oparty plecami o pal.
Niech ch艂opak 艣pi powiedzia艂 Conan. Zas艂u偶y艂 sobie na to po trzykro膰.
Wkr贸tce Flavius zacz膮艂 pochrapywa膰 cichutko. Laodamas spojrza艂 na wsch贸d i zapyta艂:
Niebo poblad艂o troch臋. Czy to ju偶 dnieje?
Conan zn贸w potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
To tak zwany fa艂szywy 艣wit. Prawdziwy nastanie nie wcze艣niej jak za godzin臋.
Rozmawiaj膮cy umilkli. Wszyscy trzej zacz臋li chodzi膰 po pomo艣cie w t臋 i z powrotem. Wtem Conan zatrzyma艂 si臋, by zawr贸ci膰, i znieruchomia艂.
S艂uchajcie! To wios艂a! doda艂 po chwili. Zaj膮膰 miejsca!
Szturchn膮艂 Flaviusa czubkiem buta. Czterej oficerowie zeszli na brzeg i skryli si臋 w cieniach.
Teraz cicho! nakaza艂 Conan.
Zn贸w zapad艂a cisza. Ksi臋偶yc zaszed艂 i gwiazdy zap艂on臋艂y ja艣niej. Potem, gdy niebo na wschodzie zblad艂o, zapowiadaj膮c nadej艣cie dnia, ponownie straci艂y blask.
Oficerowie us艂yszeli lekki, rytmiczny plusk i poskrzypywanie. We mgle pojawi艂 si臋 czarny kszta艂t 艂odzi. Gdy podp艂yn臋艂a bli偶ej, mogli rozr贸偶ni膰 g艂owy pi臋ciu ludzi wznosz膮ce si臋 nad kad艂ubem.
艁贸d藕 zbli偶y艂a si臋 do ko艅ca pomostu. Jeden z m臋偶czyzn wyskoczy艂 na pomost i szybko przywi膮za艂 cum臋 do ko艂ka. Czterej wio艣larze st臋kaj膮c podnie艣li ci臋偶ki, niewygodny przedmiot i wepchn臋li go na deski pomostu. Potem wyskoczyli z 艂odzi, z艂apali dr膮g i d藕wign臋li 艂adunek na ramiona. Pi膮ty poprowadzi艂 ich w kierunku brzegu. Po chwili da艂o si臋 dostrzec, 偶e wszyscy odziani s膮 w ko藕le sk贸ry aquilo艅skich zwiadowc贸w. Najwyra藕niej w czasie transportu Piktowie musieli przekaza膰 艂adunek tej pi膮tce.
Zwiadowcy zbli偶yli si臋 do brzegu, a wtedy na pomost wskoczy艂 Conan z dobytym mieczem.
Sta膰 albo zginiecie! krzykn膮艂 ostro.
Trzej pozostali oficerowie stan臋li za nim z obna偶onymi mieczami w d艂oniach. Przez jedno uderzenie serca wok贸艂 panowa艂a grobowa cisza.
Tragarze z hukiem rzucili skrzyni臋. Jak jeden m膮偶 pop臋dzili na koniec pomostu i skoczyli do swojej 艂odzi, kt贸ra zako艂ysa艂a si臋 niebezpiecznie. Jeden ci膮艂 cum臋 no偶em, inni z艂apali wios艂a i odbili.
Przyw贸dca r贸wnie偶 rzuci艂 si臋 do ucieczki, ale potkn膮艂 si臋 o skrzyni臋 i przewr贸ci艂. Conan szybko jak b艂yskawica z艂apa艂 go za 偶ylasty kark i przycisn膮艂 mu do gard艂a ostrze miecza.
Jedno s艂owo, a ju偶 nigdy nie powiesz drugiego warkn膮艂 ostrzegawczo. Jego oczy zap艂on臋艂y jak 艣lepia g艂odnego drapie偶nika.
Pozostali oficerowie przecisn臋li si臋 obok Conana oraz jego je艅ca i dotarli do ko艅ca pomostu. Lecz zwiadowcy odp艂yn臋li ju偶 daleko, a wkr贸tce roztopili si臋 w mlecznych oparach.
Niech sobie te psy id膮 warkn膮艂 Conan. Wa偶ne, 偶e mamy tego. To Edric, zdrajca, kt贸ry wprowadzi艂 nas we wczorajsz膮 zasadzk臋. Powie nam to, co chcemy wiedzie膰, prawda, Edricu?
Kiedy zwiadowca nie odpowiedzia艂, Conan doda艂:
Niewa偶ne. Zmusz臋 go do m贸wienia.
Co teraz, Conanie? zapyta艂 Glyco.
Wracamy do koszar. Do twojej kwatery.
Conanie, jak zabierzemy do koszar skrzyni臋 i tego cz艂owieka? zapyta艂 Flavius. 呕eby j膮 ponie艣膰, trzeba czterech ludzi, a wtedy zabraknie stra偶nika dla wi臋藕nia.
Flaviusie, zabierz temu psu n贸偶 i zwi膮偶 mu r臋ce na plecach. Jego pasem. Teraz ty za niego odpowiadasz.
Cymmerianin rozlu藕ni艂 偶elazny u艣cisk na szyi zwiadowcy, wyprostowa艂 barczyste ramiona i pochyli艂 si臋 nad skrzyni膮.
Glyco, Laodamasie, d藕wignijcie j膮 na chwil臋.
Dwaj oficerowie wsun臋li ramiona pod ko艅ce dr膮ga i wyprostowali si臋 sapi膮c ci臋偶ko. Conan przykucn膮艂 i wsun膮艂 plecy pod skrzyni臋. Napi臋te musku艂y zatrzeszcza艂y, gdy prostowa艂 kolana.
Na bog贸w! rzek艂 Laodamas. Nigdy bym nie pomy艣la艂, 偶e 艣miertelnik zdo艂a d藕wign膮膰 taki ci臋偶ar.
Pom贸偶cie Flaviusowi doprowadzi膰 wi臋藕nia do koszar. Nie mog臋 tak sta膰 do wschodu s艂o艅ca!
W bladym 艣wietle brzasku ruszyli b艂otnistymi ulicami Velitrium. Najpierw szed艂 zwiadowca, z Glykiem i Laodamasem po bokach i Flaviusem za plecami. Ostry czubek miecza co chwila przynagla艂 oci膮gaj膮cego si臋 je艅ca. Poch贸d zamyka艂 Conan. Troch臋 zatacza艂 si臋 pod ci臋偶arem skrzyni, ale trzyma艂 j膮 pewnie na grzbiecie.
Dotarli do koszar w chwili, gdy pierwszy ptasi 艣piew przywita艂 wschodz膮ce s艂o艅ce. Stra偶nik wytrzeszczy艂 oczy, ale rozpoznawszy oficer贸w, zasalutowa艂 bez s艂owa.

5. "GENERA艁 SI臉 GOLI"

Kilka minut p贸藕niej w kwaterze Glyca siedzia艂o pi臋ciu ludzi. Skrzynia z podniesionym wiekiem, ukazuj膮c sw膮 migoc膮c膮 zawarto艣膰, sta艂a na 艣rodku pokoju. Edric siedzia艂 na pod艂odze z r臋kami i nogami zwi膮zanymi razem.
Oto dow贸d zacz膮艂 Conan dysz膮c ci臋偶ko. Odwr贸ci艂 si臋 do Edrica. Teraz, cz艂owieku, albo b臋dziesz m贸wi艂, albo ja b臋d臋 musia艂 wypr贸bowa膰 na tobie pewn膮 piktyjsk膮 tortur臋
Ponury wi臋zie艅 milcza艂.
Dobrze. Flaviusie, daj mi jego n贸偶.
Oficer wyci膮gn膮艂 zza cholewy n贸偶 zwiadowcy i poda艂 go Cymmerianinowi, kt贸ry pokiwa艂 nim znacz膮co.
Nie lubi臋 u偶ywa膰 w艂asnego powiedzia艂. Bo przy rozgrzewaniu do czerwono艣ci stal si臋 rozhartowuje. Przysu艅 mi kosz z w臋glami.
B臋d臋 m贸wi艂! zaskamla艂 wi臋zie艅. Diabe艂 taki jak ty wycisn膮艂by zeznania nawet z nieboszczyka. Edric nabra艂 powietrza do p艂uc i zacz膮艂 m贸wi膰: My, ludzie z Oriskonie, 偶yjemy z dala od reszty Conajohary i ma艂o obchodz膮 nas inne prowincje. Poza tym genera艂 obieca艂, 偶e uczyni nas bogatymi, je艣li oddamy Schohir臋 Piktom. Jeste艣my biedakami. C贸偶 poza rozbojem i z艂orzeczeniami mamy od naszego barona czy innych pan贸w?
Twoim obowi膮zkiem jest s艂ucha膰 swych naturalnych pan贸w zacz膮艂 Laodamas, ale Conan gestem nakaza艂 mu milczenie.
M贸w dalej, Edricu. Nie zwa偶aj na dobro i z艂o swego post臋pku.
Edric opowiedzia艂, jak genera艂 Lucian nam贸wi艂 jego i innych zwiadowc贸w do wci膮gni臋cia Aquilo艅czyk贸w w piktyjsk膮 zasadzk臋.
Zastawili艣my pu艂apk臋 nad Po艂udniowym Strumieniem po to, by udowodni膰 dobr膮 wol臋 genera艂a wobec piktyjskich sprzymierze艅c贸w i 偶eby odebra膰 im skrzyni臋 z 偶o艂dem.
Jak szlachetnie urodzony cz艂owiek mo偶e zdradza膰 swoich dla z艂ota?! krzykn膮艂 zapalczywie Laodamas.
Conan zmarszczy艂 brwi i odwr贸ci艂 si臋 do oficera.
Cicho, Laodamasie. Edricu, m贸w dok艂adniej, na czym polega艂a zastawiona przez genera艂a pu艂apka?
Czarownik Sagayetha umie rz膮dzi膰 w臋偶ami z daleka. Piktowie m贸wi膮, 偶e wk艂ada dusz臋 w cia艂o w臋偶a, ale ja nie rozumiem si臋 na takich rzeczach.
Ani ja, ani 偶aden uczciwy cz艂owiek rzek艂 Conan. My艣lisz, 偶e Lucian naprawd臋 odda艂by Schohir臋 Piktom?
Edric wzruszy艂 ramionami.
Nie wiem. Nie wybiega艂em my艣lami tak daleko do przodu.
Czy nie pomy艣la艂e艣, 偶e was tak偶e by zdradzi艂? Kaza艂by zabi膰 ciebie i twoich kamrat贸w, 偶eby 偶aden 艣wiadek jego zdrady nie doni贸s艂 o niej kr贸lowi Aquilonii.
Na Mitr臋! Nie! wysapa艂 Edric, odwracaj膮c g艂ow臋 od ognia, 偶eby ukry膰 przera偶enie w oczach.
Mo偶e ten 艂ajdak 艂偶e, a Lucian jest lojalnym Aquilo艅czykiem wtr膮ci艂 Laodamas. Zatem nie musimy
G艂upcze! wybuchn膮艂 Conan. Jaki lojalny Aquilo艅czyk po艣wi臋ca kompani臋 dobrych 偶o艂nierzy zaledwie po to, by zastawi膰 pu艂apk臋? Glyco, ilu prze偶y艂o ten pogrom?
Cztery dziesi膮tki wr贸ci艂y przed noc膮. Mamy nadziej臋, 偶e mo偶e jeszcze kilku
Ale zacz膮艂 Laodamas.
Conan trzasn膮艂 pi臋艣ci膮 w d艂o艅.
To byli moi ludzie! warkn膮艂. Sam ich wyszkoli艂em i zna艂em ka偶dego z nich. Arno by艂 porz膮dnym cz艂owiekiem i moim przyjacielem. Ju偶 niewa偶ne, jaki plan uknu艂 Lucian. Glyco, Laodamasie, id藕cie do swoich kompanii i wybierzcie po tuzinie ludzi, kt贸rym ufacie. Powiedzcie im, 偶e chodzi o zdrad臋 wysokiego oficera i 偶e je艣li chc膮 pomsty za Po艂udniowy Strumie艅, musz膮 wykonywa膰 rozkazy. Spotkacie si臋 ze mn膮 za p贸艂 godziny na placu koszarowym. Flaviusie, zamknij naszego wi臋藕nia i potem do艂膮cz do mnie.
Conanie powiedzia艂 Laodamas przyznaj臋, 偶e tw贸j plan jest rozumny, ale to ja powinienem dowodzi膰. Ja jestem szlachcicem, wi臋c stoj臋 nad tob膮 w wojskowej hierarchii
A ja stoj臋 nad tob膮, m艂ody cz艂owieku warkn膮艂 Glyco. Je偶eli k艂贸cisz si臋 o szar偶e, ja obejm臋 dowodzenie. Prowad藕, Conanie! Zdaje si臋, 偶e wiesz, co robisz.
Je偶eli nie mrukn膮艂 pos臋pnie Laodamas wszyscy zawi艣niemy za bunt. Za艂贸偶my, 偶e genera艂 krzyknie: "Bra膰 tych zdrajc贸w!" Kogo pos艂uchaj膮?
Odpowied藕 jest kwesti膮 czasu rzek艂 Conan. Idziemy!
Na placu koszarowym trzej oficerowie i ich porucznicy zebrali czterdziestu 偶o艂nierzy. Conan pokr贸tce wyja艣ni艂, na czym polega艂a piktyjska zasadzka i kto zaplanowa艂 masakr臋. Kaza艂 czterem ludziom przynie艣膰 skrzyni臋 i powiedzia艂:
Chod藕cie za mn膮.
S艂o艅ce wspi臋艂o si臋 nad wierzcho艂ki falistych, bossonia艅skich wzg贸rz, gdy oddzia艂 Conana przyby艂 przed siedzib臋 dow贸dcy Pogranicznego Legionu Conajohary. Do wybudowanego na stoku domostwa wchodzi艂o si臋 z ulicy po dwunastu stopniach. Dwaj stra偶nicy stan臋li na baczno艣膰 na widok oficer贸w.
Conan wszed艂 na schody.
Sprowad藕cie genera艂a! szczekn膮艂.
Ale偶 panie, genera艂 jeszcze nie wsta艂 powiedzia艂 wartownik.
Sprowad藕cie go. Ta sprawa nie mo偶e czeka膰.
Obrzuciwszy badawczym spojrzeniem ponure twarze oficer贸w, wartownik odwr贸ci艂 si臋 i wszed艂 do domu. Na ulicy pojawi艂 si臋 stajenny, prowadz膮cy jednego z generalskich wierzchowc贸w.
Po co ten ko艅? zapyta艂 Conan drugiego stra偶nika,
Jego lordowska mo艣膰 cz臋sto za偶ywa przeja偶d偶ki przed 艣niadaniem.
Wspania艂e zwierz臋.
Wr贸ci艂 pierwszy stra偶nik i powiedzia艂:
Genera艂 si臋 goli, panie. Prosi, 偶eby zaczeka膰
Do diab艂a z nim! Je偶eli nie wyjdzie do nas, my p贸jdziemy do niego. Id藕 i powiedz to jego lordowskiej mo艣ci!
Wartownik westchn膮艂 ci臋偶ko i wr贸ci艂 do domu. Wkr贸tce na tarasie pojawi艂 si臋 genera艂 Viscount Lucian z r臋cznikiem na ramieniu. Poza nim mia艂 na sobie tylko spodnie i buty. By艂 to niski, kr臋py m臋偶czyzna w 艣rednim wieku, kt贸rego dobrze rozwini臋te musku艂y zaczyna艂y ju偶 traci膰 spr臋偶ysto艣膰, a czarne w膮sy, zazwyczaj stercz膮ce jak para nawoskowanych szyde艂 bez porannej pomady, by艂y wystrz臋pione i oklap艂e.
Panowie zacz膮艂 wynio艣le Lucian. Czemu zawdzi臋czam wizyt臋 o tak niewczesnej porze? odwr贸ci艂 si臋 do stra偶nika i powiedzia艂: Przynie艣 sto艂ek. Hermius mo偶e sko艅czy膰 mnie goli膰, a ja w tym czasie wys艂ucham mych porannych go艣ci. Ty, kapitanie Conan, o ile dobrze pami臋tam godno艣膰, wygl膮dasz na przyw贸dc臋. Co masz do powiedzenia?
Tylko kilka s艂贸w, milordzie warkn膮艂 Conan. Ale za to mamy co艣 do pokazania.
Gwa艂townie machn膮艂 r臋k膮 i 偶o艂nierze czekaj膮cy na ulicy szybko wspi臋li si臋 po schodach i postawili skrzyni臋 na mozaikowej posadzce tarasu. Potem cofn臋li si臋 kilka krok贸w.
Glyco i Laodamas wpatrywali si臋 w genera艂a niczym nemedyjscy kronikarze w staro偶ytny pergamin. Lucian rzuci艂 okiem na skrzyni臋 i drgn膮艂. Twarz mu zblad艂a i zagryz艂 doln膮 warg臋. Nic nie powiedzia艂, ale w sercach tych, kt贸rzy go obserwowali, nie posta艂a najmniejsza w膮tpliwo艣膰 co do tego, 偶e genera艂 wie, co to jest za skrzynia.
Conan kopniakiem odrzuci艂 wieko. Zawiasy zaskrzypia艂y. Stra偶nicy zamrugali. Lucian wzdrygn膮艂 si臋, gdy z艂ote monety zal艣ni艂y w s艂o艅cu.
Nadesz艂a chwila prawdy, Viscount rzek艂 ponuro Conan. Jego bezlitosne spojrzenie zawis艂o na twarzy zwierzchnika. Stoi przed tob膮 dow贸d twego przest臋pstwa. Nie w膮tpi臋, 偶e kr贸l Numedides nazwie je zdrad膮. Ja mam na to inne okre艣lenie: 艣mierdz膮ca zdrada. Najpodlejsz膮 zdrad膮 jest wp臋dzenie w pu艂apk臋 w艂asnych 偶o艂nierzy, kt贸rzy ufali ci, dzielnie dla ciebie walczyli i 艣lepo wykonywali twoje rozkazy!
Lucian nie poruszy艂 si臋, jedynie koniuszek j臋zyka przesun膮艂 si臋 po jego wargach. Oczy mia艂 jasne i niewzruszone.
Oczy Conana zw臋zi艂y si臋 w szczeliny, w kt贸rych zap艂on臋艂a czysta nienawi艣膰.
Widzieli艣my, jak Piktowie dali t臋 skrzyni臋 twojemu cz艂owiekowi Edricowi i mamy jego zeznanie. Jeste艣 aresztowany
Balwierz, trzymaj膮cy pod brod膮 genera艂a misk臋 z gor膮c膮 wod膮, cofn膮艂 brzytw臋. Lucian skoczy艂 jak atakuj膮cy w膮偶. Wyrwa艂 misk臋 z r膮k zdumionego golibrody i cisn膮艂 j膮 Conanowi w twarz. W nast臋pnej chwili chwyci艂 obur膮cz skrzyni臋 i pchn膮艂 j膮 pot臋偶nie. Skrzynia zwali艂a si臋 z tarasu, wieko odpad艂o. Po schodach lun臋艂a kaskada z艂otych monet. By艂a to istna ulewa szczerego z艂ota.
Z ust 偶o艂nierzy, kt贸rzy przybyli tu wraz z Conanem, wyrwa艂o si臋 zbiorowe sapni臋cie zachwytu. Gdy skrzynia trzasn臋艂a o ziemi臋, a monety potoczy艂y si臋 po ulicy, 偶o艂nierze z艂amali szyk i rzucili si臋 w pogo艅 za z艂otem.
Lucian przemkn膮艂 obok Cymmerianina chwilowo o艣lepionego przez gor膮c膮 wod臋 z myd艂em, pokona艂 schody po dwa stopnia naraz, rozepchn膮艂 zdezorientowanych 偶o艂nierzy i skoczy艂 na siod艂o ogiera. Nim Conan otrz膮sn膮艂 si臋 z mydlin, pyszny wierzchowiec znika艂 na ko艅cu ulicy. Bry艂y b艂ota tryska艂y spod kopyt, m艂贸c膮cych ziemi臋 w szalonym galopie.
Laodamas wrzasn膮艂 na swoich ludzi, by biegli do koszar po konie i ruszyli w po艣cig za uciekinierem.
Nigdy go nie z艂apiesz powiedzia艂 Conan. Ten ko艅 jest najlepszy na ca艂ym Pograniczu Bosso艅skim. Ale to bez znaczenia. Kiedy nasze z艂o偶one pod przysi臋g膮 o艣wiadczenie dotrze do Tarancii, b臋dziemy mieli spok贸j z Lucianem. Czy kr贸l ka偶e go 艣ci膮膰, czy obdarzy nim jak膮艣 inn膮 prowincj臋, to ju偶 nie nasza sprawa. Teraz musimy powstrzyma膰 Pikt贸w od zagarni臋cia ca艂ej Schohiry i sk膮pania jej we krwi! Podszed艂 do 偶o艂nierzy czekaj膮cych pod tarasem i powiedzia艂: Zbierzcie te monety, nim pogubi膮 si臋 w b艂ocie. Potem wracajcie do koszar i czekajcie na moje rozkazy. Kto p贸jdzie ze mn膮 ratowa膰 kraj w imi臋 Mitry i Numedidesa?

6. 艁膭KA MASAKRY

Ja nie l臋kam si臋 w臋偶y, ale nie r臋cz臋 za swoich pikinier贸w, gdy te paskudztwa zaczn膮 im spada膰 na g艂owy m贸wi艂 Glyco. Wszyscy 偶o艂nierze wiedz膮 ju偶 o tym piktyjskim czarowniku.
Laodamas wzruszy艂 ramionami.
W bitwie nie jestem tch贸rzem wi臋kszym od innych, ale w臋偶e To nie rycerski spos贸b wojowania. Zwabmy Pikt贸w na otwarte pole, gdzie nie ma drzew, z kt贸rych mog艂yby spada膰 w臋偶e, i gdzie moja konnica mog艂aby por膮ba膰 t臋 dzicz na kawa艂ki.
Nie widz臋 sposobu burkn膮艂 Conan. Ich nast臋pnym posuni臋ciem b臋dzie zapewne sforsowanie Rzeki Po艂udniowej i wej艣cie do Schohiry, skoro to t臋 prowincj臋 sprzeda艂 im Lucian. Ta kraina to ci膮gn膮ce si臋 milami puszcze. Aquilo艅czycy jeszcze ich nie wykarczowali.
Zatem upiera艂 si臋 Laodamas dlaczeg贸偶 by nie zgromadzi膰 naszych si艂 w Schondarze. Tam mogliby艣my u偶y膰 jazdy.
Nie mo偶emy zmusi膰 Pikt贸w, by spotkali si臋 z nami na wybranym przez nas polu. Osady w Schohirze s膮 rozrzucone i Piktowie bez przeszk贸d spaliliby ca艂膮 prowincj臋, podczas gdy my siedzieliby艣my kamieniem czekaj膮c na ich atak. Oni przemykaj膮 mi臋dzy drzewami jak woda przez sito, a nasi ludzie musz膮 walczy膰 w bojowym szyku.
Wi臋c jaki jest tw贸j plan? zapyta艂 Glyco.
Wybra艂em spo艣r贸d moich 艂ucznik贸w do艣wiadczonych zwiadowc贸w. Kiedy wr贸c膮 z meldunkami, odszukam miejsce, w kt贸rym Piktowie maj膮 zamiar przeby膰 Po艂udniowy Strumie艅, i tam uderz臋.
Ale w臋偶e zacz膮艂 Laodamas.
Niech je piek艂o poch艂onie! Kto ci powiedzia艂, 偶e 偶o艂nierka jest bezpiecznym rzemios艂em? W臋偶e przestan膮 nas n臋ka膰, gdy Sagayetha zginie. By膰 mo偶e uda mi si臋 go zabi膰. Na razie musimy zrobi膰 to, co mo偶na z tym, co mamy. A na Croma i Mitr臋, mamy do艣膰!

Trzy mile powy偶ej Ska艂 Rady, Po艂udniowy Strumie艅 p艂yn膮艂 przez po艂a膰 w miar臋 r贸wnego gruntu, b艂otnistego po obu stronach koryta. Strumie艅 by艂 w tym miejscu szeroki i p艂ytki, 艂atwy do przebycia, dlatego zbiega艂o si臋 tu kilka szlak贸w. Podmok艂膮 r贸wnin臋 porasta艂y trawy i krzewy, ale drzewa by艂y nieliczne. 艁膮ka Masakry, jak j膮 zwano, by艂a najbardziej przestronnym terenem w okolicy.
Na obrze偶ach tego miejsca, gdzie zaczyna艂 si臋 g臋sty las, Conan rozstawi艂 swoj膮 armi臋. Pikinierzy i 艂ucznicy stan臋li p贸艂ksi臋偶ycem pod drzewami, konnica Laodamasa za艣 na prawej flance. Je藕d藕cy siedzieli na ziemi i grali w ko艣ci, a sp臋tane wierzchowce gryz艂y traw臋 i macha艂y ogonami op臋dzaj膮c si臋 przed dokuczliwymi muchami. Conan chodzi艂 wzd艂u偶 szereg贸w, sprawdzaj膮c ekwipunek, wydaj膮c rozkazy i poprawiaj膮c nastr贸j my艣l膮cych o w臋偶ach 偶o艂nierzy za pomoc膮 niewybrednych 偶art贸w.
Glyco! zawo艂a艂. Wyznaczy艂e艣 ludzi, kt贸rzy maj膮 przymocowa膰 艂uczywa na pikach?
W艂a艣nie je przygotowuj膮 odrzek艂 Glyco, wskazuj膮c na dwunastu Aquilo艅czyk贸w, kt贸rzy przywi膮zywali do w艂贸czni smolne szczapy.
Dobrze. Zapalcie je, gdy tylko zobaczycie Pikt贸w.
Conan poszed艂 dalej.
Laodamasie! Daj rozkaz do szar偶y, gdy po艂owa Pikt贸w przejdzie przez strumie艅.
W ten spos贸b zdob臋dziemy nieuczciw膮 przewag臋. To nie po rycersku.
Na Croma i Mitr臋, cz艂owieku, to nie turniej! Wydaj rozkaz.
Znalaz艂szy si臋 z powrotem w艣r贸d piechoty, Cymmerianin skin膮艂 na Flaviusa i powiedzia艂:
Kapitanie Flaviusie, czy twoi ludzie s膮 gotowi?
Flavius sk艂oni艂 si臋, s艂ysz膮c sw贸j nowy stopie艅.
Tak jest, panie. Przygotowuj膮 dodatkowe strza艂y.
Dobrze. Nie wiem, co nara偶a armi臋 na wi臋ksze niebezpiecze艅stwo: uczciwy ba艂wan jak Laodamas czy przebieg艂y szakal jak Lucian. Na szcz臋艣cie na ciebie mog臋 liczy膰 bez zastrze偶e艅.
Flavius w odpowiedzi b艂ysn膮艂 z臋bami w szerokim u艣miechu.
Popo艂udnie mija艂o w艣r贸d brz臋czenia much i 偶o艂nierskich narzeka艅. Przekazywano sobie z r膮k do r膮k buk艂aki z wod膮. Siedz膮cy na zwalonej k艂odzie Conan, na p艂acie kory, w miar臋 przybywania meldunk贸w zwiadowc贸w zaznacza艂 po艂o偶enia piktyjskich hord. W ko艅cu mia艂 szkicow膮 map臋, na podstawie kt贸rej zaplanowa艂 nadchodz膮c膮 bitw臋.
Tu偶 przed zachodem s艂o艅ca na 艁膮ce Masakry pojawili si臋 pierwsi Piktowie, wywrzaskuj膮cy wyzwania i wymachuj膮cy broni膮. Kolejne dziesi膮tki i setki wojownik贸w wylewa艂y si臋 z lasu, a偶 obni偶enie za Po艂udniowym Strumieniem wype艂ni艂o si臋 nagimi, malowanymi cia艂ami.
Przewa偶aj膮 liczebnie jak w czasie bitwy z w臋偶ami mrukn膮艂 Flavius.
Conan wzruszy艂 ramionami i wsta艂. Wzd艂u偶 szereg贸w Aquilo艅czyk贸w przekazywano spiesznie rozkazy. Pikinierzy wyznaczeni do t臋pienia w臋偶y rozpalali ogniska, od kt贸rych mieli zapali膰 pochodnie na pikach. 艁ucznicy wyci膮gali strza艂y z ko艂czan贸w i wbijali je w ziemi臋 przed sob膮.
Nagle zacz膮艂 bi膰 b臋ben. Jego dudnienie przypomina艂o 艂omot oszala艂ego serca. Piktowie, wykrzykuj膮c wojenne krzyki, rzucili si臋 do strumienia, tratuj膮c podmok艂y grunt po po艂udniowo zachodniej stronie 艂膮ki. W艣r贸d dzikiego wycia strza艂y zaj臋cza艂y nad 艂膮k膮 niczym duchy pot臋pionych.
Pierwsze grupy Pikt贸w rzuci艂y si臋 na szeregi pikinier贸w. Kiedy jeden z napastnik贸w nadzia艂 si臋 na pik臋 i jego ci臋偶ar 艣ci膮gn膮艂 ostrze w d贸艂, inni wepchn臋li si臋 w t臋 luk臋, ciskaj膮c oszczepy i tn膮c toporami. Pikinierzy z drugiego szeregu, wrzeszcz膮c i kln膮c, zdo艂ali ich odeprze膰. Wkr贸tce wzd艂u偶 aquilo艅skiego szyku pe艂zali, wili si臋 i zawodzili ranni i konaj膮cy.
Sam Conan sta艂 w 艣rodku bitewnego zam臋tu, g贸ruj膮c niczym olbrzym nad ni偶szymi Gunderlandczykami i Bosso艅czykami. Uzbrojony w pot臋偶ny top贸r zbiera艂 krwawe 偶niwo w艣r贸d wrog贸w, kt贸rzy rzucali si臋 na niego jak ujadaj膮ce psy na ody艅ca. Straszliwe ostrze, kt贸rym wywija艂 z tak膮 艂atwo艣ci膮, jakby to by艂a wierzbowa witka, roz艂upywa艂o czaszki, mia偶d偶y艂o 偶ebra, odr膮bywa艂o g艂owy i ramiona z bezlitosn膮 dok艂adno艣ci膮. Nuc膮c gard艂owo monotonn膮 pie艣艅 swego klanu, walczy艂 niezmordowanie, a stosy trup贸w ros艂y wok贸艂 niego jak 艣ci臋te zbo偶e wok贸艂 kosiarza.
Piktowie zacz臋li w ko艅cu omija膰 miejsce, w kt贸rym nad wa艂em poleg艂ych sta艂 niepokonany Cymmerianin. Cho膰 byli odurzeni walk膮 i krwi膮, do ich dzikiej 艣wiadomo艣ci dotar艂o, 偶e tego odzianego w 偶elazo olbrzyma, zbryzganego posok膮 od st贸p do g艂贸w, nigdy nie zdo艂aj膮 pokona膰.
Naraz odst膮pili i wok贸艂 Conana zrobi艂o si臋 pusto. Gdy Cymmerianin opar艂 si臋 na toporze, przybieg艂 jego 艣wie偶o upieczony kapitan.
Conanie! zawo艂a艂 Flavius. Zostali艣my otoczeni! Kiedy zacznie si臋 szar偶a?
Jeszcze nie, Flaviusie. Sp贸jrz tam, na drugi brzeg. Ani 膰wier膰 tych malowa艅c贸w jeszcze nie przesz艂a przez strumie艅. Ta walka to zaledwie potyczka. Chc膮 wymaca膰 nasze s艂abe punkty. Nied艂ugo odst膮pi膮.
Istotnie, wkr贸tce zabrzmia艂y 艣wistawki. Piktowie cofn臋li si臋 i przebrn臋li przez strumie艅, 艣cigani aquilo艅skimi strza艂ami.
艁ucznicy! krzykn膮艂 Conan. Dwaj ludzie z ka偶dego oddzia艂u zbieraj膮 strza艂y.
艁ucznicy przepchn臋li si臋 mi臋dzy pikinierami i zebrali wystrzelone pociski wyci膮gaj膮c je z ziemi i ze skrwawionych cia艂 poleg艂ych Pikt贸w.
Uff! sapn膮艂 Flavius, zsuwaj膮c he艂m, by otrze膰 zbryzgan膮 krwi膮 twarz. Je偶eli to by艂a tylko potyczka, wola艂bym nie widzie膰 prawdziwego ataku. Sk膮d wiedzia艂e艣, kiedy te diab艂y odst膮pi膮?
Kiedy dzicy odkrywaj膮 skuteczn膮 taktyk臋, cz臋sto powtarzaj膮 j膮 bezmy艣lnie obja艣ni艂 Cymmerianin. Wcze艣niejszy atak Sagayethy zniszczy艂 nas, wi臋c teraz czarownik spr贸buje powt贸rzy膰 sprawdzony spos贸b. Niekt贸rzy cywilizowani oficerowie czyni膮 podobnie.
Zatem wkr贸tce zaatakuj膮 w臋偶e?
Bez w膮tpienia. S艂uchaj!
Z g艂臋bi lasu dobieg艂 odleg艂y d藕wi臋k b臋bna i grzechotki. Tworzy艂y t臋 sam膮 melodi臋, jaka poprzedzi艂a magiczny atak w poprzedniej bitwie.
Nied艂ugo zrobi si臋 ca艂kiem ciemno powiedzia艂 zaniepokojony Flavius. Trudno b臋dzie strzela膰 do Pikt贸w i pali膰 w臋偶e.
R贸bcie wszystko, co b臋dzie mo偶na rzek艂 Conan. Ja mam zamiar uda膰 si臋 po tego diab艂a Sagayeth臋. Przeka偶 to innym oficerom.
Conan ruszy艂 szybko wzd艂u偶 szeregu do miejsca, w kt贸rym sta艂 Glyco. Cymmerianin pokr贸tce przedstawi艂 sw贸j plan staremu wiarusowi.
Ale偶, Conanie
Nie pr贸buj mi odradza膰, cz艂owieku! W pojedynk臋 mo偶e uda mi si臋 odkry膰 legowisko tej hieny. P贸ki nie wr贸c臋, ty dowodzisz.
O ile wr贸cisz mrukn膮艂 Glyco. Uni贸s艂 g艂ow臋 i odkry艂, 偶e przemawia do pustki.
Conan znikn膮艂.

7. W臉呕OWY SZAMAN

Nocne powietrze wibrowa艂o od brz臋czenia owad贸w. Conan obszed艂 linie Aquilo艅czyk贸w i wydosta艂 si臋 na trakt wiod膮cy do Velitrium. Pobieg艂 nim, a kiedy jego oddzia艂y zosta艂y daleko z ty艂u, zboczy艂 ze szlaku i dotar艂 do Po艂udniowego Strumienia. Bez namys艂u wszed艂 do wody. Zakl膮艂 siarczy艣cie, bo wpad艂 w dziur臋 i zanurzy艂 si臋 od razu po szyj臋. Brn膮c i p艂yn膮c, dotar艂 na drugi brzeg. Przedar艂 si臋 przez krzaki i wreszcie znalaz艂 w dziewiczym lesie.
Ksi臋偶yc, kt贸ry od czasu kl臋ski nad Po艂udniowym Strumieniem zd膮偶y艂 przemieni膰 si臋 w wielki, srebrny dysk, wznosi艂 si臋 wysoko na niebie. Conan, id膮c ostro偶nie, zatoczy艂 szerokie ko艂o. Liczy艂, 偶e w ko艅cu znajdzie si臋 na ty艂ach piktyjskich hord. Szed艂 po cichu i od czasu do czasu zatrzymywa艂 si臋, by s艂ucha膰 i 艂owi膰 obce zapachy. Chocia偶 pragnienie zabicia czarownika pali艂o go 偶ywym ogniem, by艂 wojownikiem na tyle do艣wiadczonym, by wiedzie膰, 偶e po艣piech mo偶e jedynie przyspieszy膰 nadej艣cie jego w艂asnej 艣mierci.
Po pewnym czasie wy艂owi艂 odg艂os b臋bna i grzechotki. Znieruchomia艂, wstrzymuj膮c oddech i przekrzywiaj膮c g艂ow臋, by okre艣li膰 kierunek, z kt贸rego dobiega艂y d藕wi臋ki. Po chwili ruszy艂 dalej. Potem do jego uszu dotar艂a wrzawa czyniona przez piktyjsk膮 armi臋. G艂贸wne si艂y dzikich gromadzi艂y si臋 po drugiej stronie 艁膮ki Masakry, naprzeciwko aquilo艅skich wojsk. Conan podwoi艂 ostro偶no艣膰.
Nie spotka艂 ani jednego Pikta do chwili, gdy b臋bnienie i grzechotanie sta艂y si臋 tak g艂o艣ne, 偶e pozwoli艂y dok艂adnie trafi膰 do 藕r贸d艂a ha艂asu. Namiot czarownika sta艂 mi臋dzy dwoma pot臋偶nymi d臋bami na polance rozja艣nionej przez kilka promieni ksi臋偶ycowego 艣wiat艂a, kt贸re zdo艂a艂y przedrze膰 si臋 przez listowie. Conan spi膮艂 si臋 wewn臋trznie wyczuwaj膮c magiczn膮 aur臋.
Potem jego bystre oczy wypatrzy艂y Pikta, kt贸ry oparty o drzewo spogl膮da艂 w kierunku gromadz膮cych si臋 dzikich. Conan z najwi臋ksz膮 ostro偶no艣ci膮 zbli偶y艂 si臋 do艅 od ty艂u. Dzikus us艂ysza艂 trzask p臋kaj膮cego za nim 藕d藕b艂a trawy i zawirowa艂. W tej samej chwili top贸r Conana trzasn膮艂 go w twarz pokryt膮 barwami wojennymi. G艂owa dzikiego wojownika rozp臋k艂a si臋 jak melon.
Conan znieruchomia艂. Ba艂 si臋, 偶e trzask i chrz臋st mog艂y ostrzec Sagayeth臋. Jednak偶e w rytmicznym b臋bnieniu nie nast膮pi艂a 偶adna przerwa. Conan zbli偶y艂 si臋 do namiotu. Gdy wyci膮gn膮艂 r臋k臋, by odchyli膰 klap臋, ha艂as umilk艂. W czasie poprzedniej bitwy taka sama cisza poprzedzi艂a w臋偶owy deszcz.
Conan podni贸s艂 klap臋 przys艂aniaj膮c膮 wej艣cie i wszed艂 do 艣rodka. Skrzywi艂 nos, czuj膮c gadzi smr贸d. Jedynym 藕r贸d艂em 艣wiat艂a by艂y 偶arz膮ce si臋 w臋gle. Przy膰miony, czerwony blask pe艂ga艂 po 艣cianach namiotu. Za ogniem w r贸偶owym mroku siedzia艂a niewyra藕na zgarbiona posta膰.
Conan obszed艂 ognisko, przygotowuj膮c si臋 do ciosu, kt贸ry raz na zawsze po艂o偶y艂by kres z艂u. Milcz膮ca posta膰 nie zmieni艂a pozycji. Cymmerianin zobaczy艂, 偶e rzeczywi艣cie by艂 to Sagayetha, w przepasce na biodrach i mokasynach. Czarownik siedzia艂 z zamkni臋tymi oczami. Wygl膮da艂o na to, 偶e jest pogr膮偶ony w transie, 偶e jego dusza odesz艂a, by rz膮dzi膰 w臋偶ami. I dobrze! Conan zrobi艂 jeszcze jeden krok.
Co艣 poruszy艂o si臋 na ziemi. Conan schyli艂 si臋, by lepiej zobaczy膰, i poczu艂 ostre uk艂ucie na lewej r臋ce poni偶ej kr贸tkiego r臋kawa kolczugi.
Barbarzy艅ca odskoczy艂. Olbrzymia 偶mija zatopi艂a k艂y w jego przedramieniu. To musia艂a by膰 kr贸lowa wszystkich piktyjskich 偶mij. By艂a co najmniej o stop臋 d艂u偶sza, ni偶 wynosi艂 wzrost pot臋偶nego Cymmerianina. Gdy wojownik szarpn膮艂 si臋 w ty艂, zaledwie po艂owa w臋偶a unios艂a si臋 z klepiska.
Conan sapn膮艂 z odraz膮 i ci膮艂 toporem. Ostrze, cho膰 st臋pione podczas walki, przeci臋艂o kark gada pi臋d藕 za g艂ow膮. Cymmerianin oderwa艂 zdrow膮 r臋k膮 艂eb 偶mii i wyrzuci艂 go z namiotu. Cia艂o w臋偶a zakot艂owa艂o si臋 na ziemi i wpad艂o w ogie艅, rozrzucaj膮c w臋gle. W namiocie rozszed艂 si臋 smr贸d przypalonego mi臋sa.
Conan wlepi艂 oczy w przedrami臋 i zimny pot zrosi艂 mu czo艂o. Dwa czerwone znaki pojawi艂y si臋 tam, gdzie k艂y wnikn臋艂y w nag膮 sk贸r臋, a z ka偶dego nak艂ucia wyp艂ywa艂y kropelki krwi. Sk贸ra wok贸艂 ranek ciemnia艂a szybko, a ostry b贸l obezw艂adnia艂 mu r臋k臋.
Conan rzuci艂 top贸r tak, 偶e ostrze wry艂o si臋 w ziemi臋. Wyci膮gn膮艂 n贸偶, by naci膮膰 sk贸r臋 wok贸艂 uk膮szenia. Nim zd膮偶y艂 to zrobi膰, siedz膮ca posta膰 poruszy艂a si臋. Oczy Sagayethy otworzy艂y si臋. By艂y zimne i 艣miertelnie gro藕ne niczym 艣lepia 偶mii.
Cymmerianinie! zawo艂a艂 szaman. S艂owo to zabrzmia艂o jak syk demona. Zabi艂e艣 w臋偶a, w kt贸rego pos艂a艂em moj膮 dusz臋, ale
Conan cisn膮艂 n贸偶. Czarownik odchyli艂 si臋 w臋偶owym ruchem i n贸偶 utkwi艂 w sk贸rzanej 艣cianie namiotu. Sagayetha podni贸s艂 si臋 i wyci膮gn膮艂 ko艣cist膮 r臋k臋.
Nim zdo艂a艂 wykrzycze膰 kl膮tw臋, Conan z艂apa艂 top贸r i wywin膮艂 nim ze 艣wistem. Ostrze zal艣ni艂o szkar艂atem i z okropnym mla艣ni臋ciem ugrz臋z艂o w karku szamana. G艂owa Sagayethy odlecia艂a od tu艂owia, potoczy艂a w kierunku wyj艣cia i znieruchomia艂a na klepisku. Krew trysn臋艂a z przewracaj膮cego si臋 korpusu, sycz膮c na gor膮cych w臋glach. W r贸偶owej po艣wiacie zawirowa艂y cuchn膮ce opary.
Conan chwyci艂 n贸偶 i ci膮艂 uk膮szon膮 r臋k臋. Ssa艂 krew z rany i spluwa艂 raz za razem. Ciemna plama dotar艂a do 艂okcia, a b贸l odbiera艂 zmys艂y. Cymmerianin 艣ci膮gn膮艂 z trupa pas i zrobi艂 z niego prowizoryczn膮 opask臋, kt贸r膮 zacisn膮艂 nad ran膮.
Zn贸w zacz膮艂 ssa膰 zatrut膮 jadem krew, gdy raptem zabrzmia艂 mu w uszach narastaj膮cy ryk. To zniecierpliwieni Piktowie, nie czekaj膮c na swych gadzich sojusznik贸w, rozpocz臋li atak. Conan w艣ciek艂 si臋, 偶e nie mo偶e co tchu pop臋dzi膰 do swoich, ale wiedzia艂, 偶e dla cz艂owieka dopiero co uk膮szonego przez jadowitego w臋偶a taki bieg oznacza艂by szybk膮 艣mier膰. Wysi艂kiem woli zmusi艂 si臋 do kontynuowania ssania i plucia.
Po pewnym czasie stwierdzi艂, 偶e purpurowa plama ju偶 si臋 nie rozprzestrzenia. Kiedy cofn臋艂a si臋 nieco, zabanda偶owa艂 przedrami臋 p艂贸tnem znalezionym w sakwie czarownika. Nios膮c w zdrowym r臋ku top贸r i g艂ow臋 Sagayethy, wyszed艂 z namiotu.

8. KRWAWY KSI臉呕YC

W blasku ksi臋偶yca nie ko艅cz膮ca si臋 lawina Pikt贸w brn臋艂a przez Po艂udniowy Strumie艅. Na 艁膮ce Masakry cia艂a Aquilo艅czyk贸w do艂膮czy艂y do cia艂 poleg艂ych Pikt贸w.
Laodamas! dobieg艂 z cieni g艂臋boki, chrapliwy krzyk. Dow贸dca kawalerii obr贸ci艂 si臋 w siodle.
Na Mitr臋! Conan!
A kogo艣 si臋 spodziewa艂? warkn膮艂 Cymmerianin.
Gdy 艣wiat艂o ksi臋偶yca pad艂o na twarz barbarzy艅cy, Laodamas zobaczy艂, 偶e maluje si臋 na niej skrajne wyczerpanie. Oblicze Cymmerianina by艂o 艣miertelnie blade, jakby Conan zmusza艂 si臋 do nadludzkiego wysi艂ku.
Do diab艂a, dlaczego nie da艂e艣 rozkazu do szar偶y? Ju偶 po艂owa Pikt贸w przesz艂a przez strumie艅!
Nie zrobi臋 tego! zawo艂a艂 Laodamas. Korzystanie z tego, 偶e si艂y nieprzyjaciela s膮 podzielone, by艂oby sprzeczne z regu艂ami rycersko艣ci.
Ty durniu! wrzasn膮艂 Conan. Zatem musimy zrobi膰 to inaczej!
Od艂o偶y艂 swe przera偶aj膮ce trofeum i bro艅, z艂apa艂 Laodamasa za kostk臋, wyszarpn膮艂 stop臋 ze strzemienia i d藕wign膮艂 j膮 w g贸r臋.
Co! krzykn膮艂 kapitan. Potem zosta艂 wysadzony z siod艂a i run膮艂 z chrz臋stem zbroi na ziemi臋 po drugiej stronie konia.
W chwil臋 p贸藕niej Conan wskoczy艂 na zwolnione siod艂o. Podni贸s艂 top贸r, a na w艂贸czni臋 Laodamasa nadzia艂 g艂ow臋 Sagayethy.
Tu jest wasz piktyjski czarownik! rykn膮艂. Dalej, 偶o艂nierze, za mn膮!
Tr臋bacz zad膮艂 w r贸g. Aquilo艅scy je藕d藕cy, zez艂oszczeni dotychczasow膮 zw艂ok膮, spi臋li wierzchowce ostrogami. Konnica ruszy艂a ze szcz臋kiem i skrzypieniem rynsztunku. Conan rykn膮艂:
Krzyczcie: "Sagayetha nie 偶yje!" Tr膮b do szar偶y, tr臋baczu!
Conan trzyma艂 sw贸j makabryczny 艂up wysoko niczym chor膮giew. 呕o艂nierze wylegli z lasu, wrzeszcz膮c, by piechurzy zeszli im z drogi. Piechota rozst膮pi艂a si臋 i kawaleria wpad艂a w powsta艂膮 luk臋.
Grupy odzianych w kolczugi je藕d藕c贸w przeora艂y lu藕ne watahy Pikt贸w niczym stalowy grom. Na czele p臋dzi艂 Conan trzymaj膮c drzewce w艂贸czni w zgi臋ciu lewej r臋ki. Odr膮bana g艂owa czarownika podskakiwa艂a nad nim niczym upiorny sztandar. W zdrowej r臋ce trzyma艂 stylisko topora, a w z臋bach wodze wierzchowca.
Okryta 偶elazem konnica p臋dzi艂a niczym wicher, tn膮c i r膮bi膮c na prawo i lewo. Zgniataj膮c chwiejne szeregi wroga, je藕d藕cy zawodzili sw贸j bitewny okrzyk: "Sagayetha nie 偶yje! Sagayetha nie 偶yje!" Piktowie w wi臋kszo艣ci nie rozumieli s艂贸w, lecz gdy w blasku ksi臋偶yca zobaczyli oblicze martwego szamana, szybko poj臋li ich znaczenie. Teraz piechota podj臋艂a pie艣艅. Nad 艂膮k膮 zadudni艂 g艂臋boki, odbijaj膮cy si臋 echem ch贸r. Kr臋pi Gunderlandczycy pochylaj膮c piki w bryzgach wody przebyli br贸d w 艣lad za konnymi. Dzicy wrzeszcz膮c pokazywali sobie wzajemnie g艂ow臋 na w艂贸czni Conana. Potem zawodz膮c z przera偶enia, rozbiegli si臋 we wszystkie strony. Nie zwracali najmniejszej uwagi na krzyki swoich wodz贸w. Bitwa przekszta艂ci艂a si臋 w pogrom. Wymalowani wojownicy, wyj膮c przera藕liwie pomykali w smugach ksi臋偶ycowego 艣wiat艂a mi臋dzy pniami drzew.
呕o艂nierze, nie 艂ami膮c szyku, przebyli podmok艂膮 艂膮k臋 i pop臋dzili za uciekaj膮cymi Piktami. Aquilo艅scy pikinierzy i 艂ucznicy gnali za ko艅mi, d藕gaj膮c i tn膮c jak anio艂y zemsty. Piktyjska armia przemieni艂a si臋 w ogarni臋ty panik膮 t艂um. Tarcza ksi臋偶yca, odbijaj膮ca si臋 w powierzchni strumienia, by艂a czerwona od krwi.
W ko艅cu Conan wykrzykn膮艂 nowe rozkazy do tr臋bacza. Na sygna艂 je藕d藕cy zawr贸cili i pogalopowali w kierunku pola, z kt贸rego wyruszyli. Conan wiedzia艂, 偶e noc膮, w g臋stym lesie je藕d藕cy byliby bezu偶yteczni.
Dalej, Glyco! zawo艂a艂. Nie daj im okazji, by oprzytomnieli i zebrali si艂y!
Glyco skin膮艂 g艂ow膮 i wraz ze swoimi lud藕mi rzuci艂 si臋 w po艣cig za uciekaj膮cymi Piktami. Conan spi膮艂 konia, by pogoni膰 na czo艂o zawracaj膮cej jazdy, a wtedy 艣wiat zasnu艂a mu wiruj膮ca ciemno艣膰. Posun膮艂 si臋 za daleko. Poza granic臋 ludzkiej wytrzyma艂o艣ci.

Glyco i Flavius siedzieli w pokoju Conana w koszarach w Velitrium. Oparty na poduszkach Cymmerianin z krzywym u艣miechem poddawa艂 si臋 zabiegom wojskowego cyrulika. Stary Sura robi艂 wok贸艂 swego pacjenta wiele zamieszania. Teraz zmienia艂 mu opatrunek na lewej r臋ce, kt贸r膮 od nadgarstka po rami臋 znaczy艂y wszystkie barwy t臋czy.
To istny cud m贸wi艂 Glyco. Jak tak膮 r臋k膮 uda艂o ci si臋 trzyma膰 w艂贸czni臋 z g艂ow膮 czarownika?
Conan splun膮艂.
Zrobi艂em to, co by艂o trzeba odwr贸ci艂 si臋 do medyka i zapyta艂: Jak d艂ugo b臋dziesz mnie tu trzyma艂, piel臋gnuj膮c niczym niemowl臋, m贸j dobry Suro? Mam par臋 spraw do za艂atwienia.
Kilka dni ci臋 nie zbawi, generale rzek艂 siwow艂osy cyrulik. Je偶eli jednak zn贸w zaczniesz si臋 wysila膰, grozi ci nawr贸t s艂abo艣ci.
Conan wymamrota艂 barbarzy艅skie przekle艅stwo.
Jak wygl膮da艂a ostatnia cz臋艣膰 bitwy?
Glyco chrz膮kn膮艂.
Po tym, jak spad艂e艣 z konia powiedzia艂 n臋kali艣my tych malowanych diab艂贸w, p贸ki ostatni nie znikn膮艂 jak dym w g艂臋bi lasu. Stracili艣my niewielu dobrych ludzi, a wyci臋li艣my wielekro膰 wi臋cej Pikt贸w.
Chyba si臋 starzej臋, 偶eby zas艂abn膮膰 jak dziewica od zwyczajnego uk膮szenia w臋偶a i odrobiny ruchu Ale kt贸偶 to nazwa艂 mnie genera艂em?
Podczas gdy ty le偶a艂e艣 bez czucia odezwa艂 si臋 Flavius my wys艂ali艣my umy艣lnego do kr贸la z wie艣ci膮 o tym, jak nam si臋 powiod艂o, i z petycj膮, w kt贸rej b艂agali艣my, by zatwierdzi艂 ci臋 jako naszego nowego dow贸dc臋. Nasz wyb贸r by艂 jednog艂o艣ny, chocia偶 musieli艣my troch臋 przycisn膮膰 Laodamasa, kt贸ry z pocz膮tku wzdraga艂 si臋 przed z艂o偶eniem podpisu. By艂 wielce z艂y na ciebie za to, 偶e go o艣mieszy艂e艣, i gada艂 co艣 o wyzwaniu ci臋 na pojedynek.
Conan wybuchn膮艂 gromkim 艣miechem, kt贸ry zadudni艂 a偶 na korytarzu.
By艂oby mi przykro zrobi膰 krzywd臋 temu ciamajdzie. Ten ch艂opak ma dobre ch臋ci, ale brakuje mu rozumu.
Rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi i po chwili wszed艂 szczup艂y m臋偶czyzna w obcis艂ym sk贸rzanym ubraniu kr贸lewskiego pos艂a艅ca.
Genera艂 Conan?
Tak. O co chodzi?
Mam zaszczyt wr臋czy膰 ci to pismo od jego wysoko艣ci pos艂aniec poda艂 zw贸j z pe艂nym szacunku uk艂onem.
Conan z艂ama艂 piecz臋膰, rozwin膮艂 pergamin i zerkn膮艂 na tre艣膰.
Daj bli偶ej 艣wiec臋, Sura powiedzia艂.
Przyjaciele patrzyli z zainteresowaniem, jak czyta, bezg艂o艣nie poruszaj膮c wargami.
Tak wycedzi艂 w ko艅cu. Kr贸l potwierdza moj膮 nominacj臋. Co wi臋cej, wzywa mnie do Tarancji na oficjaln膮 audiencj臋 i kr贸lewsk膮 uczt臋.
Cymmerianin wyszczerzy艂 z臋by i przeci膮gn膮艂 swe muskularne cia艂o.
Po roku wymykania si臋 Piktom i demaskowaniu zdradzieckich dow贸dc贸w, karczmy Tarancji zdaj膮 si臋 rajem. Numedides mo偶e ma wiele wad, ale m贸wi si臋, 偶e ma te偶 doskona艂ych kucharzy Conan u艣miechn膮艂 si臋 z rozmarzeniem. M贸g艂bym zakosztowa膰 kr贸lewskiego wina zamiast tego obozowego cienkusza i poigra膰 z pannami ze szlachetnych rod贸w zamiast z nie domytymi markietankami.
Panowie, teraz chory musi odpocz膮膰 wtr膮ci艂 Sura.
Glyco i Flavius podnie艣li si臋, a stary wiarus powiedzia艂:
Zatem bywaj, Conanie. Ale uwa偶aj na siebie. M贸wi膮, 偶e w pa艂acu pod ka偶d膮 jedwabn膮 poduszk膮 kryje si臋 skorpion.
B臋d臋 uwa偶a艂, nie ma obawy. Ale skoro ani Zogar Zag, ani Sagayetha nie dali mi rady, to my艣l臋, 偶e bohaterowi spod Velitrium nie zagrozi byle intrygant na dworze kr贸la Aquilonii!
* Od rozdzia艂u 6. opowiadanie doko艅czy艂 Konrad T. Lewandowski.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
11 Sprague de Camp Lyon Conan i B贸g Paj膮k
Sprague de Camp Lyon Conan Miecz Conana
L Sprague De Camp Novaria 01 The Fallible Fiend
De Camp, L Sprague Krishna 01 The Queen of Zamba (v1 0) (html)
de Camp R2 The Clocks Of Iraz
L Sprague de Camp Viagens Rogue Queen
de Camp, L Sprague Divide and Rule v2 1
De Camp L Sprague Krishna 04 The Hand of Zei (v1 0) (html)
L Sprague de Camp The Glory That Was
De Camp, L Sprague Krishna 03 The Search For Zei (v1 0) (html)
Dick, Philip K Coto de caza
Creme de Thee
Nuestro Circulo 705 GIBRALTAR 2016 27 de febrero de 2016
Bu neng shuo de mi mi (2007)
Janequin C Le chant de l Alouette SATB
de Soto Pieniadz kredyt i cykle R1

wi臋cej podobnych podstron