Jeremi Przybora
Miłość do magister Biodrowicz
1972
Miłość do Magister Biodrowicz
Osoby:
Ja
Przyjaciel
Mąż mgr Biodrowicz
JA
Przyjaciel mój zakochał się w magister Biodrowicz. (do Przyjaciela) Dlaczego
właściwie zakochałeś się w magister?
PRZYJACIEL
Zakochałem się w magister właściwie dlatego... ponieważ... Nie, nie wiem, dlaczego
tak postąpiłem.
JA
A kto ma wiedzieć? Jesteś dorosłym, dojrzałym mężczyzną, a nie wyrostkiem, więc...
PRZYJACIEL
Nawet nie mam wyrostka.
JA
Nawet nie masz wyrostka. Więc w ogóle wszystko przemawia u ciebie za tym, żebyś
sobie zdawał dokładnie sprawę z motywów tego uczucia. Musisz to sobie absolutnie wyjaśnić
i w zależności od motywów będziemy to uczucie u ciebie kultywować albo też zwalczać ze
wszystkich sił. Będziemy się bili o to uczucie lub - z tym uczuciem, jeżeli zajdzie potrzeba,
tzn. gdyby te motywy były np. niskie.
PRZYJACIEL
Dobrze.
JA
No to analizujmy przyczyny. Może one są natury zewnętrznej? Może to uroda
magister tak cię... tego ten?
PRZYJACIEL
Wiesz, wątpię. Uroda magister nie jest znów aż taka, żeby... tego ten.
JA
Więc może to toalety magister zrobiły na tobie...
PRZYJACIEL
Nie. Nic na mnie nie zrobiły toalety magister. To nie to.
JA
W takim razie może - inteligencja?
PRZYJACIEL
Może...
JA
Ale nie jesteś pewny?
PRZYJACIEL
Nie. Nie mam najmniejszej pewności.
JA
Hm... To nic. Zobaczysz, że dojdziemy. Na pewno dojdziemy. A może to radio? Na
ludzi wrażliwych muzycznie. ściśle na tle utworu Marzenie miłosne , które płynęło z
tranzystora w ogonku. Pod wpływem tej upojnej melodii o mało nie zakochałem się w
ekspedientce z wszystkimi tego następstwami...
PRZYJACIEL
Nie. Jeżeli o mnie chodzi, to nie muzyka pchnęła mnie w to uczucie. Kiedy
zakochałem się w magister Biodrowicz, nie grało żadne radio.
JA
A może to specyficzne warunki, w jakich poznałeś magister, zimpresjonowały cię do
tego stopnia, że... Ja to widzę. Grypa szaleje. W aptece tłum sponiewieranych przez tę
dolegliwość, a za ladą - ona, anioł w białym kitlu! Magister!
PRZYJACIEL
Tak, to. piękne... Kto wie, czy nie uległbym czarowi takiej scenerii, gdyby pani
magister była magistrem farmacji. Ale nie jest. To nie było w aptece.
JA
To wiesz co? Chodzmy my do samej pani magister. Może ona będzie wiedzieć,
dlaczegoś się w niej zakochał?
PRZYJACIEL
Myślisz - zapytać wprost?
JA
Bezpośrednio. A niby co takiego? Czego mamy się wstydzić?
PRZYJACIEL
To prawda. Żadne uczucie nie hańbi. Idziemy?
JA
Idziemy.
* * *
JA
No i poszliśmy, proszę was, z przyjacielem. Otworzył nam mąż magister, pan
Biodrowicz. (do Biodrowicza) Przepraszam, czy zastaliśmy panią magister?
BIODROWICZ
Proszę bardzo. Nie zastali panowie. Ale może panowie poczekają, jeżeli coś ważnego?
PRZYJACIEL
E, nic takiego.
JA
No, ja bym nie powiedział.
PRZYJACIEL
Na razie się poprzedstawiajmy.
BIODROWICZ
A po co się przestawiać? Chyba tak jest dobrze: panowie z tej strony, a ja - z tej.
JA
Przyjaciel nie proponuje, żebyśmy się przestawiali, tylko przedstawili.
BIODROWICZ
A, to co innego. Biodrowicz.
JA
Bardzo nam miło. A to - mój przyjaciel.
PRZYJACIEL
A to - mój przyjaciel.
BIODROWICZ
Bardzo mi miło.
JA
To poczekamy.
BIODROWICZ
Jeżeli coś ważnego.
PRZYJACIEL
E, ważnego to nic takiego.
JA
No, ja bym nie powiedział.
BIODROWICZ
Proszę - może panowie przejdą i spoczną.
Przechodzimy.
Może herbaty zaparzyć?
JA
Nie, dziękujemy.
PRZYJACIEL
Dlaczego, ja bym owszem.
JA
(poufnie) Daj spokój. Będzie ci parzył herbatę, a ty jednak zakochałeś mu się w żonie.
PRZYJACIEL
Rzeczywiście, (do Biodrowicza glośno) Nie, nie! Dziękuję za herbatę!
BIODROWICZ
To może pomarańczkę?
PRZYJACIEL
(do mnie cicho) Pomarańczkę można?
JA
No, pomarańczkę, ostatecznie...
PRZYJACIEL
(do Biodrowicza) To poprosimy o pomarańczkę.
BIODROWICZ
Można pana uwolnić od tej paczki?
PRZYJACIEL
Jeżeli pan łaskaw, to - za okno.
BIODROWICZ
Wyrzucić?
PRZYJACIEL
Nie, wywiesić. To gęś.
JA
Przyjaciel nabył okazyjnie po drodze, od wieśniaczki. Pierś bardzo piękna.
BIODROWICZ
Rozumiem... Przepraszam na chwilę. Paczkę wywieszę, a przyniosę pomarańczki.
Biodrowicz wychodzi.
JA
Miły chłop.
PRZYJACIEL
Bardzo sympatyczny. I kulturalny. Umie się znalezć.
JA
Sposób bycia ma ujmujący. Staropolska gościnność. Wiesz, ja nie znam magister, ale
tego męża to ci naprawdę szczerze zazdroszczę.
PRZYJACIEL
Dziękuję. Mnie też przypadł do gustu. A może by jemu powiedzieć?
JA
Że się kochasz w magister? Po co?
PRZYJACIEL
A o czym będziemy rozmawiać?
JA
To prawda. Powiedzmy mu. Może się ucieszy. Bądz co bądz to dla męża pochlebne.
Biodrowicz wraca.
BIODROWICZ
Proszę. Przyniosłem pomarańczki.
PRZYJACIEL
Jak pan już coś obieca, to i dotrzyma pan słowa. Dziękujemy serdecznie. Ale pozwoli
pan, że sam obiorę.
JA
Wie pan, wpadliśmy tu z przyjacielem, bo zakochał się on w pani magister, pana
żonie, panie Biodrowicz.
BIODROWICZ
Tak? To na pestki. Kiedy?
PRZYJACIEL
Tego dokładnie nie pamiętam.
JA
Nie potrafimy również dojść z przyjacielem, co mianowicie leży u podstaw tego
uczucia. To - na pestki?
BIODROWICZ
Nie, to na pestki. Chyba nie tak zwane warunki zewnętrzne leżą u podstaw?
PRZYJACIEL
Nie. Skąd!
BIODROWICZ
Chociaż zdarzają się i u mojej magister ładne fragmenty.
PRZYJACIEL
Które mianowicie?
BIODROWICZ
Przeguby chociażby.
PRZYJACIEL
Może przeguby... Ale jeżeli wezmiemy na przykład taki nos pani magister, to w
miejscu, w którym u innych pań on skończyłby się z powodzeniem, u małżonki on się
kontynuuje, powiedzmy to sobie, zupełnie zbytecznie.
BIODROWICZ
To to prawda, przyznaję. Ale z drugiej strony moglibyśmy wziąć co innego.
JA
Swoją drogą, ja się tak przysłuchuję rozmowie panów i jestem pełen podziwu dla
rzadkiej pana kultury, panie Biodrowicz. Przyjaciel mój dopuszcza się nie to, powiedziałbym,
zdrowej krytyki, ale po prostu krytykanctwa obiektu uczuć swoich, pani magister. A pan,
który mógłby przyjaciela ofuknąć, a nawet popchnąć - pan, przeciwnie, częstuje go jeszcze
pomarańczami ą 40 zł kilo.
BIODROWICZ
Bo mnie szczerze zaciekawiło to zjawisko. Zwłaszcza że sam doświadczyłem go
swego czasu. Ja także, kiedy zakochałem się w magister, nie umiałem sobie wytłumaczyć
motywów tego kroku. Tym bardziej też cieszy mnie, że podobny wypadek spotkał kogoś
jeszcze. Bo nie przypuszczam, żeby poza nami dwoma komukolwiek jeszcze mogło się to
przytrafić. Czy można, w związku z tym, zaproponować niejako koledze - bruderszafta?
PRZYJACIEL
Nie, dziękuję. W tej chwili to już bym nie śmiał.
JA
Dlaczego? Moim zdaniem nie powinieneś się krępować.
PRZYJACIEL
Nie krępuję się, tylko czuję po prostu, jak mnie to uczucie nagle zaczyna opuszczać.
JA
Jakie uczucie? Co ty wygadujesz?
PRZYJACIEL
Uczucie do pani magister Biodrowicz. Wyraznie zacząłem odczuwać, że przestaję
odczuwać.
JA
No wiesz! Nie wygłupiaj się i ze mnie nie rób pośmiewiska przed mężem pani
magister!
PRZYJACIEL
Kiedy naprawdę... Może to dlatego, że to uczucie nie zostało w porę uzasadnione, ale
jakoś wyraznie odpływa.
JA
Spójrz na tego człowieka, z którego gościnności czerpaliśmy pełnymi garściami
kulturę i pomarańcze! A ty mu odpłacasz afrontem!
BIODROWICZ
Ależ proszę pana!
PRZYJACIEL
Przepraszam, panie Biodrowicz, ale muszę już iść. Wyraznie nic mnie z panem nie
łączy. Będę wspominał pana z prawdziwym wzruszeniem.
Przyjaciel wychodzi.
JA
No i masz pan, panie Biodrowicz. Poszedł sobie. Nie, ja go dogonię na schodach i...
BIODROWICZ
Niech pan da spokój. Nie ma sensu. Gdzie tam pan będzie gonił. Miłości pan nie
dogoni, zwłaszcza cudzej.
JA
Przecież to nieodpowiedzialny człowiek. Jak ja teraz wyglądam wobec pana?
BIODROWICZ
Uczucie, proszę pana, przychodzi i odchodzi.
JA
U wyrostków, panie Biodrowicz, u wyrostków. Ale nie u ojców rodzin! Można
jeszcze pomarańczkę?
BIODROWICZ
Proszę.
JA
Pan tak mówi, proszę pana, ale ja przecież widzę, co to pana kosztuje. Pan to w sobie
tłamsi, panie Biodrowicz. Ot, choćby ten bolesny skurcz twarzy pana w tej chwili.
BIODROWICZ
A nie. To mi strzyknęło w oko ze skórki pomarańczy. Inna rzecz, że przykro odrobinę
mi jest. I magister, jak przyjdzie, to się pewno zmartwi...
JA
Co prawda, będąc bezstronnym, można by mieć pretensję i do pani magister, że
przyjaciel mój tak szybko odkochał się z niej.
BIODROWICZ
Niestety, takie są kobiety. Nie tylko że ich uczuć do nas nie można być pewnym, ale i
naszych - do nich.
JA
Święte słowa, panie Biodrowicz, święte słowa.
BIODROWICZ
A pan by... na miejsce opuszczone przez przyjaciela - nie tego?
JA
Zależy co pan rozumie przez - tego ?
BIODROWICZ
Nie zastąpiłby pan nieodpowiedzialnego troszkę przyjaciela pana w uczuciu do żony
mojej, magister Biodrowicz?
JA
To jest fotografia pani magister?
BIODROWICZ
Tak, aktualna.
JA
To... aktualnie nie. Gdyby mi pan to wcześniej, panie Biodrowicz, zasugerował...
Gdyby pan tyle czasu z tym nie czekał...
BIODROWICZ
Wie pan, czas przeleci. Ani się człowiek obejrzy.
JA
No, to nie będę zabierał panu - cennego.
BIODROWICZ
A niech pan jeszcze pomyśli o tym, co panu proponowałem. Przy okazji pomyśli.
JA
Dobrze, chociaż ostatnio coraz trudniej o okazję. Ale tyle mam dla pana sympatii, że
pomyślę, chociaż nie obiecuję...
Wraca Przyjaciel.
A, wracasz! Więc masz jednak coś jeszcze do powiedzenia panu Biodrowiczowi?
PRZYJACIEL
Panie Biodrowicz, ja zdaje się zostawiłem u pana gęś?
Koniec
Dorota
Osoby:
Przyjaciel
Ja
Matka
Kaczyński
Dr Biebrzeniewierzewski
Stryjaszek
Ojciec
Listonosz
PRZYJACIEL
Jak myślisz - będziemy się od razu rozpakowywali?
JA
Ja myślę, że najpierw trzeba trochę odpocząć.
PRZYJACIEL
Popatrz, to dzisiaj akurat mija miesiąc, jak nie było nas w domu.
Chwila milczenia
JA
Ciekawym, czy myślisz o tym samym, co ja?
PRZYJACIEL
Masz na myśli, że ja myślę o... dozorcy?
JA
O dozorcy, o pani z kiosku, o babci Kolońskiej, którą spotkaliśmy na schodach.
PRZYJACIEL
To prawda. Wszyscy oni jakoś dziwnie zareagowali na nasz powrót z tego urlopu.
Pani z kiosku jakby udawała, że nas nie widzi.
JA
Pan dozorca ledwo nam się odkłonił.
PRZYJACIEL
A babcia Kolońska spojrzała na nas na schodach...
JA
Nie szukaj eufemizmów. Po prostu spojrzała na nas ze wstrętem. Cóż to wszystko ma
znaczyć?
PRZYJACIEL
A pamiętasz - w zeszłym roku, kiedy wracaliśmy po dłuższej nieobecności, pan
dozorca z tej radości, że nas znów widzi, zamiast ręki, podał ci węża, którym polewał ulicę.
JA
Ja miałbym tego nie pamiętać! Gdybym nie zamknął ust w porę, utopiłbym się.
PRZYJACIEL
Pani kioskarka tak się do nas wychyliła, że potem nie mogła się już cofnąć, ze
względu na biust, i trzeba było rozbierać budkę.
JA
A babcia Kolońska płakała z radości!
PRZYJACIEL
Głównie z radości, bo trochę i z tego, że piecyk u niej dymił. A inni sąsiedzi -
pamiętasz, jak nas witali?
JA
Oczywiście. Tym bardziej przygnębia mnie to, co spotkało nas dzisiaj...
PRZYJACIEL
Żeby chociaż znać przyczynę.
Dzwonek do drzwi.
MATKA
(wchodząc) Jestem matka!
PRZYJACIEL
Bardzo nam miło. Bezdzietni. Oto - przyjaciel.
JA
A to - mój przyjaciel.
MATKA
Jestem matka!
PRZYJACIEL
My ze swej strony pragniemy zapewnić panią szanowną, że jeżeli dotychczas nie
zostaliśmy ojcami, to nie dlatego, żebyśmy byli przeciwnikami ojcostwa w ogóle. To piękne
posłannictwo. Ot, po prostu jakoś nie złożyło nam się...
JA
Ale kto wie, czy życie, mimo niemłodego wieku naszego, da nam jeszcze szansę
wypełnienia tej luki w życiorysie.
MATKA
Niech ja wam się najpierw przyjrzę... Niech ja wam się... Boże ty mój! I cóż ona w
was zobaczyła?!
JA
Kto - w nas, proszę pani?
MATKA
Dorota!
MY OBAJ
Jaka Dorota?
MATKA
I cóż wy udajecie, że nie wiecie, o kogo chodzi, panowie?! Dajcie, na miłość boską,
spokój tej biednej, bezbronnej dziewczynie! Matka was o to błaga!
PRZYJACIEL
Nam by łatwiej było dać spokój, proszę pani, gdybyśmy wiedzieli - komu.
MATKA
Ona taka śliczna, świeża, młodziutka i naiwna! Jej się naprawdę coś od życia należy...
(szlocha)
PRZYJACIEL
Podaj pani krople - my też zażyjemy. Niechże się pani uspokoi.
MATKA
Ja nie wierzę, żebyście byli tacy do szpiku kości cyniczni. Wy macie coś dobrego w
spojrzeniu... Wy jej nie skrzywdzicie!
JA
(wzruszony) Nigdy! Tylko - kogo? Błagamy - niech nam pani powie, o co chodzi, a
przysięgamy, że...
MATKA
Ona po nocach nie śpi, tęskni - tak rozkochaliście w sobie tę nieszczęśliwą
dziewczynę. Blednie i chudnie, bije młodsze rodzeństwo - ona, tak dotąd łagodna z natury. Co
wyście z niej zrobili?
PRZYJACIEL
Kiedy zapewniamy panią, że już od dwóch... no, powiedzmy od półtora roku...
JA
Od roku, powiedzmy.
PRZYJACIEL
Od roku w nikim się nie kochamy, jak również nie uczyniliśmy nic takiego...
MATKA
Panowie, dość tego! Jeżeli w dodatku sami jej nie kochacie, tylko cynicznie, obojętnie
patrzycie na cierpienia tego dziecka, to ja was chyba przeklnę!
PRZYJACIEL
Nie! Tylko nie to!
JA
To my się w takim razie natychmiast zakochamy w pannie Dorocie. Gdzie to można?
MATKA
Ani mi się ważcie! A po cóż jej to?! Po cóż młodej, ślicznej, inteligentnej dziewczynie
miłość dwóch starzejących się lowelasów? Po co?!
PRZYJACIEL
Jesteśmy tego samego zdania z pominięciem może terminu lowelasy . Przyjaciel
chciał po prostu pójść na rękę pani szanownej, a nie wie, jak to zrobić, i tak proponuje na
chybił trafił, może odrobinę niefortunnie.
MATKA
Panowie, uwolnijcie Dorotę od tej zgubnej, zatrutej miłości! Inaczej wrócę ja i
przeklnę was, panowie! Żegnam!
Matka wychodzi.
PRZYJACIEL
No, teraz już rozumiesz?
JA
Co?
PRZYJACIEL
Dozorca, kioskarka, babcia Kolońska itd. To się już po prostu rozeszło.
JA
Co się rozeszło?
PRZYJACIEL
To, że zawróciliśmy w głowie młodej dziewczynie.
JA
Ale przecież myśmy nikomu w niczym nie zawracali.
PRZYJACIEL
A jednak, nie zawracając, zawróciliśmy. Widocznie i tak bywa.
JA
Czekaj... Zastanówmy się chwilę, jak to się mogło stać?
PRZYJACIEL
I - kiedy? Chyba jeszcze przed wyjazdem naszym... Nie, nic takiego nie mogę sobie
przypomnieć.
JA
O ileż łatwiej byłoby nam przypomnieć sobie, gdybyśmy to my się zakochali!
PRZYJACIEL
I teraz - jak uleczyć z uczucia do nas dziewczynę, której nawet nie znamy? I której nie
powinniśmy poznawać, bo skoro zakochała się w nas przed urlopem, to teraz wypoczęci,
opaleni itd. jesteśmy dla niej jeszcze stokroć niebezpieczniejsi!
Dzwonek.
JA
Boże! Czyżby to... ona?
Wchodzi Kaczyński.
KACZYCSKI
Kaczyński jestem.
JA
Bardzo nam miło. Mój przyjaciel.
PRZYJACIEL
A to - mój przyjaciel.
KACZYCSKI
I co dalej, panowie?
PRZYJACIEL
Więcej już nas nie ma.
KACZYCSKI
Co dalej z Dorotą?
JA
Pan - brat może?
KACZYCSKI
Nie, narzeczony.
PRZYJACIEL
Panny Doroty?
KACZYCSKI
Nie. Narzeczona moja bawi obecnie w Szwajcarii.
JA
Z Orbisem ?
KACZYCSKI
Nie, indywidualnie.
PRZYJACIEL
A - panna Dorota?
KACZYCSKI
Na miejscu.
JA
I co dalej?
KACZYCSKI
To ja was o to pytałem, panowie.
PRZYJACIEL
Tak, pamiętam. Od razu, na początku spytał nas pan Co dalej?
KACZYCSKI
Właśnie. Bo ona, nie mając absolutnie komu zwierzyć się, przychodzi do mnie, gdyż
mieszkam na tej samej klatce. Pózno przychodzi, z winem niejednokrotnie... Bardzo cierpi.
Szczęściem, narzeczona moja na razie w Szwajcarii, jak wspomniałem.
JA
Z Orbisem ?
PRZYJACIEL
Już się pytałeś.
JA
Ale zapomniałem.
KACZYCSKI
Nie, indywidualnie.
PRZYJACIEL
Nieindywidualnie cierpi?
KACZYCSKI
Indywidualnie w Szwajcarii.
PRZYJACIEL
A, to - narzeczona.
JA
I nie cierpi.
KACZYCSKI
Kogo nie cierpi?
PRZYJACIEL
Zaraz... chwileczkę. Może jeszcze raz zechce pan wejść i zacząć od początku, bo
zgubiliśmy się.
KACZYCSKI
Dobrze, (wychodzi, dzwoni, wchodzi) Przedstawić się też jeszcze raz?
JA
Może - na wszelki wypadek.
KACZYCSKI
Kaczyński.
JA
Bardzo nam miło.
KACZYCSKI
I co dalej, panowie? Doprowadziliście Dorotę do stanu, który mnie przeraża. Na razie
mnie się zwierza, przy winie, bo nie ma nikogo innego, ale przecież i to się dla niej skończy
wraz z powrotem narzeczonej mojej ze Szwajcarii.
JA
Z Orbisem ?
PRZYJACIEL
Przestań już raz z tym Orbisem !
KACZYCSKI
Musicie coś z tym zrobić, bo inaczej to, słowo daję, nie wiem!
PRZYJACIEL
Ba, żebyśmy my wiedzieli.
KACZYCSKI
Ale jak można było do tego dopuścić, zważywszy jeszcze taką różnicę wieku! Czy to
po męsku, panowie? Ja ze swej strony robię, co mogę, żeby rozerwać to biedne stworzenie.
Do kina prowadzę, do parku, na telewizję, za miasto wywożę - do lasu, do domków
campingowych (cóż za ciasnota!), ale to wszystko nie odnosi skutku, a koszta rosną. Tu mam
dokładny rachunek: 452 zł 60 gr.
PRZYJACIEL
Może chociaż w ten sposób przyjdziemy z pomocą... Proszę oto 500 zł.
KACZYCSKI
Nie będę miał reszty.
PRZYJACIEL
To może zostanie na poczet?
KACZYCSKI
Poczet królów już jej kupiłem.
JA
Na poczet w sensie a conto.
KACZYCSKI
Dobrze, niech zostanie.
PRZYJACIEL
A może by jakimś sportem zająć pannę Dorotę? Filatelistyką?
KACZYCSKI
I dlaczegóż to ja mam zajmować pannę Dorotę? Czy to ja narozrabiałem? Za tydzień
wraca narzeczona moja i moja rola się kończy. Reszta do was należy, panowie. A jeżeli tego
jakoś po męsku, uczciwie nie załatwicie, to ja osobiście może nie mam po temu
wystarczającej bezwzględności, ale brat mój starszy nie cofnie się przed niczym, jeżeli go
poproszę. Ostrzegam was. Do widzenia!
Kaczyński wychodzi.
JA
Przed czym brat się nie cofnie?
PRZYJACIEL
Może przeklnie nas, podobnie jak ta matka.
JA
E, przekląć mógłby i sam Kaczyński.
PRZYJACIEL
Więc myślisz, że...
JA
Tak, właśnie teraz tak myślę.
PRZYJACIEL
Na co nas ona naraża?!
JA
Ale nie zapominajmy, że sama niczemu nie jest winna. Żeby chociaż wiedzieć, jak
ona wygląda.
PRZYJACIEL
Ani mi się waż dowiadywać? Gotóweś sam się zakochać i już wtedy nie wygrzebiemy
się z tego i ją pogrążymy.
JA
Czy myśmy już kiedyś kogoś pogrążyli?
PRZYJACIEL
Chyba tylko tę instruktorkę, która uczyła nas pływać, pamiętasz?
JA
E, to - w wodzie, nie w uczuciu.
PRZYJACIEL
Ale mało brakowało, a nie wyszłaby z tego. W każdym razie ja tam nie będę się
dowiadywał, jak wygląda Dorota.
Dzwonek.
JA
Nie wiadomo, czy mimo to nie dowiesz się.
Wpada Stryjek.
STRYJEK
(krzyczy) To świństwo! To ohyda! Paskudztwo! Jesteście zwyrodnialcy! Brudasy!
Satyry! (pauza) Ścier... Ścier...
JA
(do Przyjaciela) Ma na kartce inwektywy.
PRZYJACIEL
Ale widocznie niewyraznie.
STRYJEK
Co tu jest napisane?
PRZYJACIEL
(czyta) Ścierki kuchenne...
STRYJEK
(krzyczy) Ścierki kuchenne jesteście!
PRZYJACIEL
(podpowiada z kartki) Sześć koszul...
STRYJEK
(krzyczy) Sześć koszul! (zmienionym tonem) Jakie sześć koszul? Zaraz, to jest przecież
kartka ze spisem bielizny do prania... Tamtą musiałem zostawić w domu, na radiu... (znów
wściekły) Ale ja was i tak - do sądu!
Stryjek wybiega.
JA
Kto to mógł być?
PRZYJACIEL
Moim zdaniem stryjek. Wyglądał na stryjka.
JA
Ale żeby nas - do sądu za samo to, że się ktoś w nas zakochał?
PRZYJACIEL
Skąd wiesz, że - za samo to?
Dzwonek.
DOKTOR
Dzień dobry.
MY OBAJ
Dzień dobry.
DOKTOR
Doktor Biebrzeniewierzewski.
PRZYJACIEL
(niespokojnie) Medycyny?
DOKTOR
Tak.
PRZYJACIEL
(nieśmiało) Ile?...
DOKTOR
Tysiąc.
PRZYJACIEL
Prześlemy.
DOKTOR
Kiedy?
PRZYJACIEL
Jutro.
DOKTOR
Dziękuję.
PRZYJACIEL
Proszę.
DOKTOR
Do widzenia.
MY OBAJ
Do widzenia.
Doktor wychodzi.
PRZYJACIEL
No i co ty na to?
JA
To potworne.
OBAJ
Uwiedliśmy dziewczynę!
Dzwonek.
OJCIEC
(wchodząc) Jestem ojcem Doroty. Ja nie przychodzę was piętnować, panowie. Jestem
człowiek postępowy i sam nie bez winy.
PRZYJACIEL
W tej sprawie?
OJCIEC
Nie, w innych. Drzewo ze mnie stare, a zdarza mi się nieraz zaszumieć i ptaszek w
koronie mi nieraz zaćwierka. Che che che...
MY OBAJ
Che che che...
OJCIEC
I też mam szczęście do dziewcząt. Che che che...
PRZYJACIEL
Jeżeli o nas chodzi, trudno to nazwać szczęściem.
OJCIEC
I Doroty nie potępiam.
JA
Taki ojciec to dzisiaj na wagę złota.
OJCIEC
Natomiast jestem głęboko przekonany, że powinniście panowie ożenić się.
PRZYJACIEL
Ma pan na myśli chyba, że jeden z nas - powinien?
OJCIEC
Nie. Obaj.
JA
Ale panna Dorota jest jedna?
OJCIEC
Ależ nie z Dorotą! Z kimś zupełnie innym powinniście się panowie ożenić.
JA
Dlaczego?
OJCIEC
Dla dobra Doroty. Niech ona widzi, że nie jesteście panowie wolni.
PRZYJACIEL
Kiedy nikogo takiego nawet nie znamy, żeby się ubezwolnić dla panny Doroty.
OJCIEC
Ale ja znam. Oto fotografia dwóch sióstr moich. Nie są to już może dzierlatki, ale
wierzcie mi, panowie, szczere patriotki! Poza tym to są kobiety energiczne, one by was
troszkę - pod pantofelek, co widząc córka moja śmiałaby się z was, panowie. Cha cha cha! A
z tego następna korzyść: od ośmieszenia do uleczenia już tylko krok.
PRZYJACIEL
No, co ty na to?
JA
Ale... te... panie... mogą się nie zgodzić?
OJCIEC
A od czegóż, panowie, kwiaty, czekoladki, kinoseanse, biżuteria? Już my, mężczyzni,
mamy swoje sposoby. Che che che...
JA
A nie dałoby się - bez ośmieszenia?
OJCIEC
Trudno będzie. Najważniejsze - sama decyzja. Powinniście się zdecydować w tych
dniach, bo czas nagli, (tonem grozby) I pamiętajcie: ja nie grożę, chociaż należę do Związku
Aowieckiego i strzelam do asa kierowego z pięćdziesięciu kroków, gwiżdżąc sobie na to, że
na razie nie trafiam. Do zobaczenia! (nieśmiało) Panowie, nie macie przypadkiem 20 zł?...
Oddam pierwszego... no góra - drugiego?... O, dziękuję!
Ojciec wychodzi.
PRZYJACIEL
Właściwie kto ci się z rodziny najbardziej podoba?
JA
Wszyscy mili, nie można powiedzieć. Ale najmilszy chyba stryjek, bo jakże on musi
kochać tę Dorotę, skoro tak krzyczy.
PRZYJACIEL
To musi być chyba wspaniała dziewczyna.
JA
Niestety... Czyśmy się już przypadkiem w niej nie zakochali?
PRZYJACIEL
Jeżeli tak, to fatalnie, bo gotowiśmy dla niej ożenić się z tymi strasznymi ciotkami.
JA
Tak, bo jak już kogoś kochamy, to poświęcenie nasze nie zna granic.
Dzwonek.
PRZYJACIEL
Pan listonosz.
LISTONOSZ
Polecony, (tonem dezaprobaty) Oj, panowie, panowie!
Brzęk napiwka.
Dziękuję. Do widzenia.
Listonosz wychodzi.
JA
Też już wie o wszystkim.
PRZYJACIEL
(otwiera kopertę, czyta list) Posłuchaj: Kochani! Już was nie kocham. Zrozumiałam
to, kiedy, gotowa przyjść do was, pomyliłam adres i trafiłam do kogoś, kto odtąd jest dla mnie
wszystkim, w tym również i tym, czym dotąd byliście dla mnie wy. Nie piszcie i nie
dzwońcie! Dorota .
JA
Nie pisać i nie dzwonić przyjdzie nam łatwo, bo nie znamy adresu ani numeru
telefonu. Ale - zapomnieć?
PRZYJACIEL
Życie samo rozwiązało wszystko. Możemy wyjść na ulicę z podniesionym czołem.
Nikt nas nie przeklnie, nie potłucze, nie poda do sądu, nie ożeni, nie zastrzeli...
JA
Tak, tylko czym teraz wypełnimy tę straszną pustkę?...
Koniec
Jak pokochaliśmy przedszkolankę
Osoby:
Przyjaciel
Ja
Przedszkolanka
Przedszkolaki
JA
Kiedy zaczęły się te dni jesienne, co to jeszcze - niby, a jednak już - nie to,
siadywaliśmy z przyjacielem w parku, licząc się już z rychłym z nim rozstaniem.
PRZYJACIEL
Ptaki już prawie się nie odzywają...
JA
Cisza zupełna...
Z oddali zbliżać się zaczyna śpiew przedszkolaków.
Idzie jesień, złota jesień, pani to bogata.
Napełniła nam komory do drugiego lata.
Napełniła nam komory, napełniła brogi.
Oj, będzie się czym podzielić, gdy przyjdzie ubogi!
Przedszkolaki są już blisko, gdy rozlega się gwizdek i głos Przedszkolanki.
PRZEDSZKOLANKA
Stój! (gwizdek) Dość! A teraz zbierać kasztany! (robi się zamieszanie wśród
przedszkolaków) Ale nie na grandę! (gwizdek) Ustawić się w kolejce do drzewa! Grzecznie!
Spokojnie! (gwizdek) Słyszeliście?! W ogonku!
PRZYJACIEL
Świetna przedszkolanka!
JA
Znakomita blondprzedszkolanka!
PRZYJACIEL
Zbudowana mocno, bujnie, a przy tym - z zachowaniem proporcji. I jakie podejście do
dzieci!
JA
Można maluchom pogratulować ciała pedagogicznego. Gdzie ty dzisiaj takie
znajdziesz?
PRZYJACIEL
A główka drobna, kształtna, w blond puklach...
JA
Jak gdyby zwieńczenie torsu bujnego, a przecież zawsze w porę powściągniętego
konstruktywnym umiarem. I ten autorytet moralny!
PRZYJACIEL
I ta pierś wczesna, śmiała...
JA
A biodra - rzekłbyś, instrumentalne.
PRZYJACIEL
Nie mówiąc już o tym, że nogi arcykształtne utrzymują całość na nader wysokim
poziomie.
JA
Dlaczego nie mówiąc ? Ja bym powiedział!
PRZYJACIEL
Jednym słowem - rewelacyjna przedszkolanka!
JA
Najlepszy pedagog w tym parku!
Gwizdek.
PRZEDSZKOLANKA
Co tam znowu za rozróba?! Co tam za bałagan?!
PRZEDSZKOLAKI
Proszę pani, już nie ma kasztanów! Zabrakło!
PRZEDSZKOLANKA
A dlaczego zabrakło? Kto powie?
PRZEDSZKOLAK
Bo nie dowiezli!
PRZEDSZKOLANKA
Dobrze, Maciek! Bo nie dowiezli! Ale my się na to...
PRZEDSZKOLAKI
Ale my się na to nie zgadzamy!
PRZEDSZKOLANKA
Brawo! My się na to nie zgadzamy! A teraz idziemy dalej! Tylko - parami, bez takich
tych i - śpiewać!
Idzie jesień, złota jesień...
Śpiew przedszkolaków odpływa.
JA
Poszli.
PRZYJACIEL
Tak... Odeszła nasza przedszkolanka ze swoimi przedszkolakami, a ciągle jeszcze ją
mam w oczach, jak idzie, a dokoła niej - dzieci, dzieci... Masa dzieci.
JA
Ale i jej samej - sporo, trzeba przyznać.
PRZYJACIEL
To prawda. Kolosalną pustkę mogłaby wypełnić...
JA
Drogi przyjacielu, czy myśmy się nie zakochali?
PRZYJACIEL
Wiesz, zabawne - o tym samym pomyślałem sobie.
JA
Jeżeli tak, to pózno przyszło do nas to piękne uczucie.
PRZYJACIEL
Ale za to od razu - z dziećmi, co je niejako uwcześnia.
JA
Być może. Wszelako dzieci przedszkolne już jakby trochę zatarły mi się w pamięci, a
ją widzę wciąż nad wyraz plastycznie.
PRZYJACIEL
I na próżno będziemy od niej uciekać. Jej obraz wszędzie pójdzie za nami. Z
przedszkolem...
JA
To nie uciekajmy.
PRZYJACIEL
Kto wie, czy nie kochamy jej już bezgranicznie. I to ty może nawet - bezgraniczniej
niż ja.
JA
Och, nie będziemy używać centymetra do uczuć. Najgorsze, że jesteśmy, o ile się
orientuję, zupełnie bezbronni wobec niej.
PRZYJACIEL
Ale gdyby nami pokierowała tak, jak tymi maluchami, to nie mamy czego żałować.
JA
A może to tylko chwilowe zamroczenie i jak wrócimy do domu, przeczytamy gazety,
zjemy kolację, prześpimy się itd., to nam przejdzie?
PRZYJACIEL
Wróciliśmy do domu, przeczytaliśmy gazety, zjedliśmy kolację, przespaliśmy się itd.,
ale nam nie przeszło. Nazajutrz czekaliśmy w tym samym parku, na tym samym miejscu...
Zbliża się śpiew przedszkolaków; gwizdek.
PRZEDSZKOLANKA
Przepraszam, czy to miejsce koło panów - wolne?
MY OBAJ
Ależ oczywiście!
PRZEDSZKOLANKA
Dziękuję.
JA
(po chwili) Proszę pani... (do Przyjaciela) Może lepiej - ty, bo ja jakoś nie śmiem.
PRZEDSZKOLANKA
Proszę?
JA
Mówię do przyjaciela, żeby - on, bo ja jakoś nie śmiem...
PRZEDSZKOLANKA
(nie mogąc zrozumieć, bo dzieci krzyczą) Proszę?!
PRZYJACIEL
(przekrzykuje zgiełk) Może ja, bo przyjaciel nie śmie!
PRZEDSZKOLANKA
(gwizdek) Dzieci, jak Boga kocham, dajcie żyć! (gwizdek) Zbierać kasztany, ale
grzecznie, w ogonku i bez wrzasku!
Przedszkolaki trochę cichną.
JA
Jeżeli pani pozwoli, to - przyjaciel, bo ja nie śmiem.
PRZEDSZKOLANKA
No to razem, panowie, ciach!
PRZYJACIEL
Może w takim razie - pieśnią wyznamy pani...
Śpiewają:Pewien glos, pewien włos, pewien tors, pewien gors, pewien lok, pewien
chód, pewien bok, pewien przód, pewien...
PRZEDSZKOLANKA
Co się stało?
JA
Przedszkolaki rzucają w nas kasztanami.
PRZYJACIEL
Niech oni się nie rzucają!
PRZEDSZKOLANKA
(gwizdek) Przestaniecie wy rzucać kasztanami, czy nie?! Ja wam porzucani! Czy ja nie
mogę mieć chwili prywatnego życia?! Dlaczego nie zbieracie kasztanów?
PRZEDSZKOLAKI
Bo zabrakło!
PRZEDSZKOLANKA
To co, że zabrakło?! Dzieci, dla których zabrakło, kupują u tych, co mają, po dwa
kasztany za kasztan! (gwizdek)
PRZYJACIEL
Zaczynam się trochę lękać o przyszłość naszej znajomości...
JA
Przyjaciel obawia się, o ile zrozumiałem, iż dzieci będą nam strasznie bruzdziły.
PRZEDSZKOLANKA
To nie ma racji. Dzieci nie będą nam przeszkadzały, bo są jednak zdyscyplinowane.
PRZYJACIEL
Rozumiemy, ale...
JA
Przyjaciel ma na myśli, że jednak permanentna obecność dzieci uniemożliwia, że tak
powiem, jakieś intensywniejsze skupienie się na uczuciu, które bądz co bądz opanowało nas z
przyjacielem na widok pani.
PRZYJACIEL
Bo jednak dziecko wymaga...
PRZEDSZKOLANKA
O, ja doskonale panów rozumiem. Ale jako doświadczony już, choć młody pedagog,
muszę panów zapewnić, że tylko patrzeć, jak te maluchy zachorują mi na ospę wietrzną i
wtedy przez szereg dni jestem już wyłącznie do dyspozycji panów. A wtedy wspólne spacery
na świeżym powietrzu...
PRZYJACIEL
O, jeżeli chodzi o połączenie uczucia ze świeżym powietrzem, to to jest właśnie to,
czego nam najbardziej potrzeba.
JA
No a, proszę pani, jak już dzieci wyzdrowieją definitywnie, to - wtedy?
PRZEDSZKOLANKA
Po jakimś czasie zapadną na kolejną niewinną dziecięcą dolegliwość. Np. - świnkę
czy coś takiego.
Wybucha jakaś dziecięca awantura.
Dzieciaki, co tam znowu?! (gwizdek) Proszę o spokój!.Cicho!!
Głos Przedszkolanki i wrzask maluchów odpływa.
PRZYJACIEL
Tak, ten pierwszy dzień wietrznej ospy, na którą zapadło przedszkole, to był
najpiękniejszy dzień naszej miłości do przedszkolanki.
JA
Spędziliśmy go na długich spacerach po parku, już bardzo szeleszczącym jesienią, a
jednak jeszcze tak pięknym...
Śpiewamy maszerując: Przyjaciel, Przedszkolanka i Ja.
Idzie jesień, złota jesień, pani to bogata!
Napełniła nam komory...
PRZYJACIEL
Trudno nam było uwierzyć w to szczęście. Wielkie uczucie, masa powietrza, ruch na
otwartej przestrzeni - wszystkiemu temu potrafiła nadać kształt ładu, porządku, braku
przypadkowości, które w naszym wieku, już przecież nie przedszkolnym, nader się ceni.
JA
To był jednak tylko jeden dzień. Dzień, który napawał szczęściem, ale jednocześnie
lękiem, że to się może nagle zawalić - ten nasz zamek z jesiennych złotych liści z
kasztelanką-przedszkolanką... Nie wiedzieliśmy, jak to się stanie, ale przeczuwaliśmy, że się
stanie.
PRZYJACIEL
No i zaczęło się stawać już nazajutrz. Przyjaciel dostał gorączki i strasznie go
obsypało.
JA
A następnej nocy - przyjaciel dostał gorączki i też go obsypało. Wietrzna ospa, której
nie przechodziliśmy w dzieciństwie.
PRZYJACIEL
No i od tego czasu... Nim wyzdrowieliśmy, przedszkole już miało świnkę.
JA
Przyjacielowi wkrótce wywaliło z lewej strony ohydnie. Nie zdążyliśmy wykorzystać
ani jednego wolnego dnia przedszkolanki przed tym zniekształceniem się przyjaciela.
PRZYJACIEL
Odry też nie przechodziliśmy w dzieciństwie...
JA
Po odrze to już wiedzieliśmy, że... A przecież mogła nam dać naprawdę tyle
szczęścia!
PRZYJACIEL
Przecież nie możemy, proszę pani, ciągle chorować na te dziecięce choroby. I
przechodzimy ciężko, i znajomi się z nas śmieją.
JA
Teraz boimy się zwłaszcza szkarlatyny, której również nie przechodziliśmy w
dzieciństwie, a która w naszym wieku jest nad wyraz niebezpieczna. Chyba nie trzeba tego
pani mówić, że... i koklusz...
PRZEDSZKOLANKA
O, nie, nie trzeba.
PRZYJACIEL
Gdyby pani zmieniła zawód, to wtedy...
PRZEDSZKOLANKA
Nigdy! Wolę zrezygnować z obu panów, niż opuścić jedno choćby przedszkole.
Zwłaszcza teraz, kiedy choruje...
JA
Na co teraz choruje?
PRZEDSZKOLANKA
Mniejsza z tym. Żegnam. Dziś mgła... Szybko wam zniknę z oczu.
Gwizdek. Oddala się.
PRZYJACIEL
Wspaniała! Wybrała przedszkole.
JA
Nie miałem co do tego ani chwili wątpliwości. Tak być powinno.
PRZYJACIEL
Smutny jestem, ale i dumny z naszej przedszkolanki.
JA
I ja. Jestem też odrobinę ciekawy, na co choruje teraz jej przedszko... (przerywa mi
atak charakterystycznego kaszlu)
PRZYJACIEL
Koklusz!
Przyjaciela również napada atak charakterystycznego kaszlu i teraz już kaszlemy obaj.
Koniec
Dwóch mężczyzn szło drogą służbową
Osoby:
Przyjaciel
Ja
Sekretarz
Dyrektor
Vice (Dyrektor)
Kierownik
Zastępca (Kierownika)
Zdołbuniak
Referent
SEKRETARZ
Czy panowie obaj do Dyrektor?
PRZYJACIEL
Właściwie to - przyjaciel. Ale ponieważ przyjaciel nie potrafi sam dobrze referować
własnej sprawy wobec osób na wydatniejszym stanowisku, a przeciwnie, jak już zacznie, to
lepiej nie słuchać - tak plącze się gmatwa, krztusi się, poci, komplikuje sprawę, zrzuca z
biurka danej osoby przedmioty, nierzadko coś wyleje, dlatego właśnie ja już wolę w takich
razach referować rzecz za przyjaciela.
SEKRETARZ
Rozumiem. Panowie zechcą zaczekać chwileczkę, pani Dyrektor niebawem przyjmie.
Bo pani Dyrektor jest kobietą - nie wiem, czy panowie wiedzą?
JA
Wiemy. I to nam nawet na rękę. Przyjaciel ma duże szczęście do kobiet w załatwianiu.
PRZYJACIEL
Przypuszczam, że kiedy zreferuję sprawę przyjaciela, pani Dyrektor odniesie się do
niej pozytywnie.
SEKRETARZ
Ja osobiście jestem bardzo zadowolony z mojej szefowej, muszę panom wyznać.
Owszem, sekretarzowałem kiedyś dyrektorowi-mężczyznie, ale to nic to. Mówcie sobie, co
chcecie, panowie, ale ja lubię, kiedy w instytucji znać kobiecą rękę. Co tu dużo gadać!
Zwłaszcza teraz, na wiosnę, za nic nie chciałbym mieć dyrektora mężczyzny. Za nic!
PRZYJACIEL
My też po prawdzie nie chcielibyśmy, jeżeli już w ogóle wziąć pod uwagę, żeby nam
się zachciało dyrektora jako takiego.
SEKRETARZ
Żona to powiada do mnie: ty się kochasz w tej twojej dyrektor! A ja - nic podobnego.
Po prostu jestem estetą. Dla mnie estetyczny dyrektor, zwłaszcza na wiosnę, to więcej, niż dla
innego - telewizor.
JA
Zwłaszcza że w ogóle już tak nie przesadzajmy z tymi telewizorami.
PRZYJACIEL
A swoją drogą i dyrektor-mężczyzna może być chyba też estetyczny, jeżeli czysto
utrzymany, z dobrą prezencją.
SEKRETARZ
Nie przeczę, tylko wdzięku on tyle mieć nie będzie. A poza tym z usposobienia jestem
antymilitarysta. Dyrektor-mężczyzna to od razu dla mnie jakby w instytucji - stan wojenny.
JA
A stan cywilny pani Dyrektor?
SEKRETARZ
Rozwódka, (poufnie) Rozwiedliśmy panią Dyrektor i teraz ma spokój.
PRZYJACIEL
Kim był małżonek, przepraszam?
SEKRETARZ
Chwileczkę... Na s , wiecie panowie...
JA
Scenograf?
SEKRETARZ
Nie.
PRZYJACIEL
Spawacz?
SEKRETARZ
Nie.
JA
Sinolog?
SEKRETARZ
Też nie.
PRZYJACIEL
Spiker?
JA
Statystyk?
PRZYJACIEL
Steward?
JA
Student?
PRZYJACIEL
Suplikant?
JA
Synoptyk?
PRZYJACIEL
Sublokator?
JA
Sternik?
PRZYJACIEL
Sprinter?
JA
Sekwestrator?
PRZYJACIEL
Snycerz?
JA
Semantyk?
PRZYJACIEL
Skarbnik?
JA
Syndyk?
SEKRETARZ
Nie, nie...
PRZYJACIEL
Speleolog?
JA
Stomatolog?
PRZYJACIEL
Stołownik?
JA
Sufler?
PRZYJACIEL
Sadownik?
JA
Saper?
PRZYJACIEL
Satyryk?
JA
Senator?
PRZYJACIEL
Skaut?
JA
Sołtys?
PRZYJACIEL
Statysta?
SEKRETARZ
O, właśnie! Na a . Ale nie to.
JA
Seminarzysta?
PRZYJACIEL
Sęsymonista?
JA
Stypendysta?
PRZYJACIEL
Sufrażysta?
JA
Stenotypista?
PRZYJACIEL
Sędzia?
JA
Saksofonista?
PRZYJACIEL
Siedemdziesiątka?
SEKRETARZ
Już sobie przypomniałem! Szuja! Mąż pani Dyrektor był szuja, więc oczywiście
rozwiedliśmy panią Dyrektor.
Dyrektor sygnalizuje.
SEKRETARZ
O! Pani Dyrektor! Zapowiem panów.
Sekretarz wychodzi. Ja tłukę popielniczkę.
PRZYJACIEL
Już zaczyna tłuc! Uspokój się, przecież ja będę referował.
SEKRETARZ
(wraca) Pani Dyrektor prosi.
Udajemy się do Pani Dyrektor.
DYREKTOR
Drzwi! Drzwi, panowie, bo przeciąg straszny!
MY OBAJ
Dzień dobry.
DYREKTOR
Panowie obaj do mnie?
PRZYJACIEL
Właściwie tylko przyjaciel. Ale ponieważ kiedy sam referuje wobec osoby...
DYREKTOR
Pięćdziesiąt złotych! Gdzie moje pięćdziesiąt złotych?!
PRZYJACIEL
Nie, nie to miałem na myśli. Pod tym względem przyjaciel jest bez zarzutu.
DYREKTOR
Panowie, przecież tu leżało pięćdziesiąt złotych.
JA
Może to... te?
DYREKTOR
Jak to te? Przecież te wyjął pan przed chwilą z portfela!
JA
Ale pieniądz - środek obiegowy... Jak szybko obiegnie...
DYREKTOR
Co za niemądre żarty! Zginęło mi z biurka pięćdziesiąt złotych, a pan żartuje! Czy pan
sobie zdaje sprawę, co to jest dla budżetu dyrektora, kiedy mu nagle w trzeciej dekadzie
wyleci pięćdziesiąt złotych?... No, nie ma! To ten przeciąg musiał zwiać z biurka.
Rozejrzyjcie się, panowie, błagam. Pomóżcie!
JA
Już się rozglądamy... (do Przyjaciela) Gdzie pani Dyrektor?
PRZYJACIEL
Jak to - gdzie? Szuka za biurkiem, na czworakach.
DYREKTOR
Nie ma. To straszne... 50 złotych jak pod ziemię!
JA
Pomóż pani Dyrektor.
PRZYJACIEL
Dlaczego ja? Przecież przyszliśmy w twojej sprawie.
JA
Ja mam zawroty głowy na czworakach, (do Dyrektor) Już przyjaciel opuszcza się na
czworaki!
PRZYJACIEL
Nic podobnego. Przeciwnie. I pani Dyrektor radzę powrócić do dawnej, pionowej
pozycji. Ten banknot, moim zdaniem, wyfrunął pani przez okno, z powodu przeciągu.
Dopiero teraz mi to przyszło do głowy.
DYREKTOR
Rzeczywiście. To bardzo prawdopodobne... Pod oknem jednak nie widać... Co prawda
wiatr dzisiaj... Wiecie, panowie, wybaczcie, ale muszę wziąć wóz służbowy i poszukać po
mieście - może ten banknot tam jeszcze gdzieś miota się na tych podmuchach? Nie
gniewajcie się, panowie, ale waszą sprawą zajmie się moja zastępczyni, koleżanka Vice-
Dyrektor.
PRZYJACIEL
No - jak uważasz, w końcu to twoja sprawa.
JA
Też kobieta - pani Vice-Dyrektor?
DYREKTOR
Kobieta. Świetny organizator, moja prawa ręka, błyskawiczna decyzja, znajomość
kilku języków, wdowa. Do widzenia.
Dyrektor wychodzi.
JA
Skoro pani Dyrektor nie może... i wyszła...
PRZYJACIEL
Ostatecznie to jest różnica zaledwie jednego stopnia służbowego.
Udajemy sią do Pani Vice.
VICE
Panowie obaj - do mnie?
PRZYJACIEL
Właściwie to przyjaciel tylko. Ale ponieważ wobec osób na bardziej eksponowanym
stanowisku przyjaciel nie potrafi dobrze zreferować własnej sprawy... (do mnie) Zostaw ten
wazonik! (do Vice) Więc zawsze w takich razach... (do mnie) Nie bierz popielniczki! (do
Vice) Więc zawsze w takich razach ja referuję za przyjaciela.
VICE
Niestety, proszę panów, mimo całej życzliwości i zrozumienia, z jakim się odnoszę,
nie jestem w stanie panu...
PRZYJACIEL
Nie, to nie mnie, to - przyjacielowi.
VICE
Nie jestem w stanie przyjacielowi pana...
JA
Nie, to nie - przyjacielowi, to - mnie.
VICE
Nie jestem w stanie jednemu z panów nic w tym zakresie dopomóc. Panowie sobie nie
zdają sprawy, ilu jest petentów w podobnych do jednego z panów sprawach, a w sytuacji sto,
tysiąc, ba, milion-krotnie gorszej od jednego z panów.
Tłukę popielniczkę.
PRZYJACIEL
No, proszę! Nie referuje sam i tłucze! Prosiłem cię, żebyś nie brał do rąk tej
popielniczki.
VICE
Ach, to głupstwo. Nie palę. Powracając do sprawy pana...
PRZYJACIEL
Nie, to nie moja sprawa, to - przyjaciela.
VICE
Powracając do sprawy pańskiego przyjaciela...
JA
Nie, to nie sprawa przyjaciela, to - moja.
VICE
Powracając do sprawy jednego z panów, muszę stwierdzić z całym naciskiem, że są
ludzie, którym dosłownie oraz w przenośni - leje się na głowę, więc gdybym poszła jednemu
z panów na rękę, wywołałoby to duży ferment u innych petentów, mających na utrzymaniu
zarówno dzieci, jak i osoby niejednokrotnie stare, żarłoczne - przy i tak już napiętym
budżecie. Jeżeli do tego dodamy przestoje i odpłatność, stanowczo w naszej instytucji
zaniżoną, bo kształtującą się u nas w granicach 14,2 do 17,57 i to przy dwóch zaledwie
współczynnikach, a w ubiegłym roku nawet - poniżej, to sami panowie lub przynajmniej
jeden z was zrozumie, że w tych warunkach przy najlepszej woli z naszej strony nie mogę,
wierzcie mi, panowie, nie mogę...
* * *
JA
Nie, nie załatwiła, bo nie jest w stanie, przy najlepszej woli.
PRZYJACIEL
Tak że niepotrzebnie przyjaciel nawet stłukł popielniczkę.
SEKRETARZ
Nie załatwiła pani Vice... Hm.
JA
Tak szybko nie załatwiła, że przyjaciel nawet nie zdążył zreferować mojej sprawy.
Może to też wpłynęło...
SEKRETARZ
Nie, chyba nie. Ale, wiecie, panowie, jeżeli panom chodzi o zreferowanie sprawy, to
ja bym doradził niższe szczeble.
JA
Niższe szczeble?
SEKRETARZ
Tak, bo musimy sobie powiedzieć - czy panu chodzi o szczeble, czy o meritum
sprawy?
PRZYJACIEL
O co ci właściwie chodzi?
JA
Mnie chodzi o... meritum chyba.
SEKRETARZ
No to ja radzę drogą służbową w dół. Na pewno gdzieś po drodze panowie załatwią. A
jeżeli nie, to zawsze można potem jeszcze - w górę. Tak że na razie prosiłbym tymi drzwiami
na wprost, a potem zaraz z korytarza będzie szła droga służbowa i tą drogą panowie...
Udajemy się drogą służbową w dół.
KIEROWNIK
Proszę - niech panowie spoczną. Panowie obaj?
PRZYJACIEL
Nie. Zasadniczo - przyjaciel, ale ponieważ przyjaciel...
JA
Czekaj, może tym razem ja - sam. Na tym szczeblu już nie odczuwam tego
onieśmielenia. Otóż, pani kierownik...
Telefon.
KIEROWNIK
Kierownik sekcji, Zdołbuniakowa, słucham... A, to pan, panie kolego... Nie, nie
jestem sama, mam petentów, (do nas) Panowie wybaczą - służbowy telefon, (do słuchawki)
Słucham, panie kolego... (pauza) Na dziennik podawczy. (pieszczotliwie) Tak... Podawczy.
(kokieteryjnie) To niech wpłynie... (pauza) Termin załatwić? Może być jutro?... Nie, w
godzinach nadliczbowych... Tak, w drugiej nadliczbowej... Koniecznie... Cały materiał... i
kopie... Pa... to jest... (tonem oficjalnym) cześć! Cześć! (odkłada słuchawkę) Słucham panów.
PRZYJACIEL
Przyjaciel normalnie odczuwa duże zahamowania, jeżeli chodzi o referowanie wobec
osób na poważnych stanowiskach. Tym razem postanowił jednak...
Wpada Zdołbuniak.
ZDOABUNIAK
Co to za faceci?
KIEROWNIK
Uspokój się, Dzidek, to interesanci.
ZDOABUNIAK
(przedstawia się nam) Zdołbuniak. (do żony) Który to z nich?
KIEROWNIK
Uspokój się, Dzidek. Żaden.
ZDOABUNIAK
Już wiem - to ten!
PRZYJACIEL
To jest mój przyjaciel, proszę pana. Przyszedł tu w sprawie.
ZDOABUNIAK
W jakiej sprawie? No?! Aha - nie odpowiada!
PRZYJACIEL
Bo przyjaciel traci się, jak na niego krzyczeć. Niech pan nie krzyczy.
KIEROWNIK
Dzidek, uspokój się!
ZDOABUNIAK
To on!
KIEROWNIK
Nie on.
ZDOABUNIAK
On!
KIEROWNIK
Nie!
ZDOABUNIAK
On!
KIEROWNIK
Nie!
ZDOABUNIAK
Tak!
KIEROWNIK
Nie!
ZDOABUNIAK
Nie?!
KIEROWNIK
Nie!
ZDOABUNIAK
(wyczerpany) W takim razie raz jeszcze przepraszam cię, Żabko.
Zdołbuniak wychodzi.
KIEROWNIK
Przepraszam panów. Słucham.
PRZYJACIEL
Niestety, przyjaciel jest w takim stanie, że nie jest w stanie. Bardzo przepraszamy,
żeśmy czas zajęli, ale muszę zająć się przyjacielem, bo - sama pani widzi - nie do referowania
on teraz niestety. Strasznie się zdenerwował.
Przyjaciel mnie wyprowadza na korytarz.
PRZYJACIEL
No i jak ci teraz?
JA
Już lepiej
PRZYJACIEL
To wracamy?
JA
Dokąd?
PRZYJACIEL
Do kierownik?
JA
Żeby znów coś takiego mnie spotkało? Nigdy.
PRZYJACIEL
To w takim razie idziemy do Zastępcy.
Udajemy się do Zastępcy.
ZASTPCA
Czy panów ktoś do mnie skierował?
PRZYJACIEL
Personalnie nie, ale ponieważ zdążamy drogą służbową w dół, postanowiliśmy po pani
kierownik zwrócić się do pani zastępca. Może ja, jako zastępca przyjaciela, pozwolę sobie
pani zastępca kierownika zreferować...
ZASTPCA
Niech pan lepiej nie referuje.
PRZYJACIEL
Dlaczego?
ZASTPCA
Bo mnie i tak zaraz wyleją.
PRZYJACIEL
Dlaczego?
ZASTPCA
Mnie zawsze wylewają z różnych stanowisk. Ja zresztą zastępuję tu pomyłkowo. W
ogóle sam etat jest pomyłkowy, bo tu w ogóle nie ma takiego etatu. Ktoś złożył pomyłkowo
podanie o ten etat, więc pomyśleli, że jest, i mnie obsadzili, żeby nie obsadzić tamtego kogoś,
ale jak się zorientują, to mnie wyleją.
PRZYJACIEL
Szczerze pani współczujemy.
ZASTPCA
Nie ma czego. Wyrzucenie z nieistniejącego stanowiska nie jest takie przykre, tylko
wolałabym, żeby panów przy tym nie było. Wstydzę się być wyrzucaną przy obcych
mężczyznach. Dlatego wolałabym, żeby panowie się dłużej tu nie zatrzymywali.
PRZYJACIEL
Rozumiemy panią. Do widzenia.
ZASTPCA
Do widzenia. Bardzo mi było miło.
Udajemy się do Referenta.
REFERENT
Panowie - dokąd?
PRZYJACIEL
W tamtą stronę - drogą służbową.
REFERENT
W dół?
PRZYJACIEL
W dół.
JA
Ostatnio spuściliśmy się aż do zastępcy kierownika.
REFERENT
To teraz - do mnie.
JA
E, nie... Pan to już na pewno nie załatwi.
REFERENT
Co takiego? Ja nie załatwię?! A dlaczegóż to ja miałbym nie załatwić?! Nie takie
sprawy załatwiałem.
PRZYJACIEL
Przecież nie wie pan jeszcze, jaka to sprawa.
REFERENT
Proszę - oto moje kompetencje.
PRZYJACIEL
Kompetencje, trzeba przyznać, spore...
REFERENT
Słucham.
PRZYJACIEL
No więc, panie...
REFERENT
Referencie. Referent Aania jestem.
PRZYJACIEL
No więc, panie referencie, w dwóch słowach to tak: tu obecny przyjaciel mój zakochał
się wielką, szczerą miłością w pani Dyrektor tej instytucji, znając ją zresztą li tylko z
widzenia. Zapisaliśmy się więc na audiencję obaj, ponieważ przyjaciel prosił mnie, żebym to
ja zreferował pani Dyrektor jego uczucie. On sam bowiem w takich razach traci się nad
wyraz. Ale zreferować sprawy nie udało nam się z powodu przeciągu itp. Pani Dyrektor
skierowała nas za to do pani Vice-Dyrektor. Udaliśmy się tamże w przekonaniu, że albo pani
Vice zreferuje sprawę miłości przyjaciela mego - pani Dyrektor, lubo też, sama będąc osobą
wolną i atrakcyjną, być może wzbudzi w przyjacielu moim uczucie, kto wie czy nie silniejsze
od poprzedniego. Niestety, jak już raz zaczęliśmy staczać się z tej pochyłości służbowej, to
nie oparliśmy się aż na panu referencie, i to, kto wie, czy nie na chwilę tylko.
JA
Ja ze swej strony dorzucić muszę, że nie udało mi się, mimo bardzo atrakcyjnej
hierarchii służbowej w tej instytucji, przenieść uczucia mego na którykolwiek z niższych
szczebli służbowych. A już jeśli chodzi o kierownik Zdołbuniakową, skądinąd mężatkę,
przeniesienie takie wydało mi się zupełnie niemożliwe ze względu choćby na stan moich
nerwów.
PRZYJACIEL
Zupełnie to nie. Zupełnie to dopiero jest niemożliwe, żebyś zakochał się w panu
referencie.
Telefon.
REFERENT
(podnosi słuchawkę) Referent Aania... Tak jest, pani Dyrektor...
PRZYJACIEL
Słyszysz? Wróciła pani Dyrektor.
JA
Milcz, serce! Jakżeśmy od niej daleko...
REFERENT
Osobiście?... Tak jest. Natychmiast, (odkłada słuchawkę) Pani Dyrektor wzywa mnie
do siebie, (bardzo zdenerwowany) Cały dosłownie chodzę.
PRZYJACIEL
To niech pan lepiej już idzie.
REFERENT
To się prawie nie zdarza... Lepiej nie myśleć, o co jej idzie... Nie mają panowie
przypadkiem walerianki?
PRZYJACIEL
Nie.
REFERENT
A - Inoziemcowa?
JA
Też nie. Ale będziemy trzymali za pana palce.
PRZYJACIEL
I poczekamy, aż pan wróci, żeby się dowiedzieć, jak panu poszło. A może, przy
okazji, wspomni pan pani Dyrektor o przyjacielu...
DYREKTOR
Wezwałam, panie Józiu, referenta Aanię, żeby mu pogratulować tej premii, a on mi
mówi, że tu było dziś u mnie takich dwóch petentów, i że jeden z nich... Jak oni wyglądali,
panie Józiu, bo ja nie pamiętam - wie pan, przeciąg mi akurat te pieniądze...
SEKRETARZ
Aha, to już wiem. Jeden wysoki, szpakowaty, dostatni taki, przystojny...
DYREKTOR
Tak?
SEKRETARZ
Tak, ale to nie ten, tylko chyba ten drugi.
DYREKTOR
Co chyba - ten drugi? Czy oni coś - panu...?
SEKRETARZ
Nie, oni mnie - nic. Tylko ten pierwszy miał referować pani dyrektor sprawę tego
drugiego, bo ten drugi się traci podobno.
DYREKTOR
A jak on wyglądał - ten drugi?
SEKRETARZ
Aysawy, bladawy...
DYREKTOR
No - bladawy to może ze zdenerwowania, jeżeli się traci. Ostatecznie miał się czym
zdenerwować.
SEKRETARZ
Pewno.
DYREKTOR
Skąd pan wie?
SEKRETARZ
Ja nie wiem, ale skoro pani Dyrektor mówi, że miał...
DYREKTOR
(trochę rozmarzona) Jak się opali, może nie będzie taki blady... A może on po prostu
ze zdrowiem nie za bardzo i trzeba się nim zaopiekować?
SEKRETARZ
Tylko że oni chyba już dawno wyszli z instytucji.
DYREKTOR
Nic podobnego. Czekali przed chwilą u referenta Aani na jego powrót.
SEKRETARZ
I pani Dyrektor poleciła mu załatwić tych dwóch petentów?
DYREKTOR
Nie. To można załatwić tylko na moim szczeblu. O ile w ogóle - można, czy - będzie
wskazane załatwić... Kazałam referentowi Aani skierować ich z powrotem do mnie.
SEKRETARZ
Bezpośrednio?
DYREKTOR
Czy pan mnie zna od dziś, panie Józefie? Czy ja kiedykolwiek omijam drogę
służbową? (po chwili, miękko) Jak pan sądzi, panie Józiu, długo to potrwa, zanim oni - tu...?
SEKRETARZ
Drogą służbową? No cóż... Pod górę mają... Jak dobrze pójdzie, to może pod koniec
urzędowania... Psst!
DYREKTOR
Co - psst?
SEKRETARZ
Jak ucho do ziemi przyłożyć, to słychać, jak idą i śpiewają sobie... Tylko że jeszcze -
daleeeczko, daleeeeczko!
Słychać nas z bardzo daleka - jak idziemy i śpiewamy
Koniec
Z pierwszą wizytą
Osoby:
Ja
Przyjaciel
Inżynierowa
Inżynier
JA
Przechodząc któregoś dnia z Przyjacielem moim ulicą Abonentów Radomskich,
spojrzałem nieco w górę i powiedziałem: - A może wpadlibyśmy do Inżynierostwa z pierwszą
wizytą? - Na co Przyjaciel mój odpowiedział:
PRZYJACIEL
Dobrze.
JA
Więc wpadliśmy. Drzwi otworzyła nam sama pani inżynierowa. W oczach miała łzy.
INŻYNIEROWA
Ach, to panowie!
JA
Dobry wieczór pani inżynierowej. Przechodziliśmy z Przyjacielem, patrzymy - świeci
się w oknach od ulicy, więc postanowiliśmy odwiedzić państwa.
PRZYJACIEL
Wpaść z pierwszą wizytką.
INŻYNIEROWA
U nas nie świeci się od ulicy.
PRZYJACIEL
Jak to?
INŻYNIEROWA
Bo my mieszkamy od dziedzińca. Ale proszę bardzo - panowie pozwolą głębiej.
JA
Dziękujemy serdecznie. Grunt, że zastaliśmy państwa w domu, a to, gdzie się świeci,
mniej istotne.
PRZYJACIEL
My tylko na kwadransik, jak to z pierwszą wizytą, więc chyba nie warto płakać z tego
powodu, che che che... A pani jakby zapłakana?
INŻYNIEROWA
Nie, to nie z tego powodu. Ot, rozchodzimy się akurat z mężem.
JA
Panem inżynierem?
Wpada Inżynier.
INŻYNIER
Gdybym miał pozwolenie na broń, zastrzeliłbym się! Rozumiesz?! Zastrzeliłbym się!
A, witam panów! Cieszę się, żeście panowie byli łaskawi pamiętać o nas. (do żony)
Zastrzeliłbym się jak psa!
JA
I my się cieszymy.
PRZYJACIEL
Z przyjacielem.
INŻYNIEROWA
Może by panowie coś przegryzli?
JA
Nie chcemy robić państwu subiekcji w takiej chwili.
INŻYNIEROWA
W jakiej chwili? Przecież on się nie zastrzeli.
INŻYNIER
Ja ci nie obiecywałem, że się zastrzelę. Powiedziałem wyraznie: zastrzeliłbym się,
gdybym miał pozwolenie na broń.
INŻYNIEROWA
Natomiast ja nie potrzebuję pozwolenia na sznur, gdy będę się wieszać!
INŻYNIER
Cha cha! (szyderczo) Na szyi Kaparka! Panowie znają pana Kaparka?
JA
Ja nie. A - ty?
PRZYJACIEL
Ja też, o ile sobie przypominam, to nie przypominam sobie.
INŻYNIEROWA
Proszę - niechże panowie pozwolą herbaty z dżemem. Stół akurat nakryty do kolacji.
INŻYNIER
To właśnie z panem Kaparkiem moja żona niestety...
JA
Nigdy byśmy z przyjacielem nie przypuścili.
INŻYNIEROWA
Ach, nic podobnego! To, przeciwnie, mąż mój z niejaką Nocówną...
PRZYJACIEL
A, znamy, znamy!
INŻYNIER
Proszę absolutnie żonie mojej nie wierzyć!
PRZYJACIEL
Pan wybaczy, panie inżynierze, ale my nie mamy żadnych, ale to żadnych podstaw, by
dezawuować panią inżynierową. Ot, wpadliśmy z pierwszą wizytą, na kwadransik. Można
jeszcze odrobinę dżemu?
INŻYNIEROWA
Panowie wpadli na kwadransik, a ja z nim - na piętnaście lat! Niechże panowie jedzą,
bo to na czystym cukrze. Boże! Boże!
INŻYNIER
Dość tego! Idę się spakować! Słyszysz?
INŻYNIEROWA
Proszę bardzo - idz! Mamy gości, a on się idzie pakować! Proszę bardzo!
INŻYNIER
Panowie wybaczą, że się spakuję?
PRZYJACIEL
Jeżeli o nas chodzi, to - bardzo prosimy.
JA
Może pomóc?
INŻYNIER
Nie, dziękuję. Ja tylko parę rzeczy osobistych. Resztę - jej zostawiam!
Inżynier wychodzi.
JA
Pani wybaczy, droga pani, ale nie mamy obiektywnych powodów, żeby być
nieuprzejmymi dla małżonka pani, pana inżyniera, chociaż szczerze współczujemy pani.
PRZYJACIEL
Zresztą nie postępuje on brzydko, pozostawiając pani, jak sam zaznaczył - całą resztę.
INŻYNIEROWA
A cóż mi on zostawia? To wszystko przecież dostałam od mamusi. I ten komplet ze
starodrzewa, i ten czypendel.
PRZYJACIEL
Aadnie państwa wymeblowała mamusia. Żyje chociaż biedaczka?
INŻYNIEROWA
Jakoś dawno nie zachodziła... Czyby który z panów nie zechciał zajrzeć przez dziurkę
od klucza do tamtego pokoju? Bo niby zapowiedział, że bierze tylko swoje drobiazgi, a jakoś
długo to trwa. Wiecie, panowie, jak to w życiu.
JA
Dobrze, szanowna pani. Ja tam zajrzę.
INŻYNIEROWA
(po chwili) No i co?
JA
(w głębi pokoju) Będę przenosił na bieżąco to, co widzę, że pakuje pan inżynier:
koszula, skarpetki, kalesony, kalesony, koszula, piżama, podkoszulek, koszula...
PRZYJACIEL
Sporo bielizny męskiej wyjdzie pani z domu.
JA
...skarpetki, podkoszulek... To to nie wiem, co... Osobiście nie noszę...
INŻYNIEROWA
Ach, to wiem.
JA
Nie może domknąć walizki małżonek... Usiadł na niej... Domknął... Ale nie może
wstać - chyba sobie przyciął spodnie...
INŻYNIEROWA
Cha cha cha!
PRZYJACIEL
Cha cha cha!
JA
(powracając od drzwi) Cha cha cha!
Wchodzi Inżynier.
INŻYNIER
I z czego wy się tu śmiejecie? Czy to takie śmieszne, że ja opuszczam ten dom z tą
jedynie walizeczką? Tak, to prawda! To rzeczywiście śmieszne! Dzwonię po wóz meblowy!
Nie będę się ośmieszał!
INŻYNIEROWA
Tego mi nie zrobisz!
PRZYJACIEL
Niech pan nam tego nie robi, panie inżynierze! Nie będziemy się już śmiać. Zresztą
nie bierze pan znów takiej małej walizeczki.
JA
Prawie kufer.
INŻYNIER
A cóż ja takiego i biorę?
JA
Jeszcze nie podsumowałem, ale mogę z pamięci: koszula, skarpetki, kalesony,
koszula, piżama...
INŻYNIER
Szpiegujecie mnie!
INŻYNIEROWA
To tyś mnie szpiegował! Kto zainstalował magnetofon. w moim tapczanie?
INŻYNIER
A kto się zaplątał w taśmę?
INŻYNIEROWA
Zapewniam panów, że był to po prostu tapicer, (do męża) Nie dość ci tych inwektyw -
jeszcze chcesz ogołacać mieszkanie?! Zaraz... Ogołacać czy ogałacać?
INŻYNIER
Mnie się zdaje, że... agałacać?
PRZYJACIEL
W każdym razie chyba nie - agałocać?
INŻYNIER
Mniejsza z tym. Spytamy Maćka, jak wróci z kina.
INŻYNIEROWA
Boże! My przecież mamy dziecko! Ty oczywiście o tym zapomniałeś!
INŻYNIER
A kto pierwszy sobie przypomniał?
INŻYNIEROWA
Będziesz łożył na Maciusia!
INŻYNIER
Dobrze, ale zabieram tego czypendla. Dzwonię po wóz meblowy!
JA
Bardzo pana przepraszamy, ale ten czypendel jest od mamusi pani inżynierowej.
INŻYNIER
A kto finansował odświeżenie tych gratów? Za cztery litry politury - kto uiścił
polituryście?... Boże, jak pózno! Za pięć minut dozorca zamyka i trzeba będzie jeszcze
dopłacać do tej tragedii!
PRZYJACIEL
O dziesiątej, nie o jedenastej zamyka?
INŻYNIER
Nie, bo spłaca motocykl. Gdzie moja walizka? Wybiegam na zawsze!
Inżynier wybiega.
JA
Może to i lepiej, że sobie wybiegł...
INŻYNIEROWA
Zanadto udany nie był.
PRZYJACIEL
Tego bym nie powiedział. Miło i bez małżonka pani szanownej, ale prezencję i
wzięcie miał.
INŻYNIEROWA
Co do wzięcia to rzeczywiście. Czasem i dziesiątkę wziął w stosunku miesięcznym.
JA
Uuuu! A - niechże go, jak to mówią. Tylko czy już przez panią tęsknota nie
przemawia i sumy nie wyolbrzymia?
INŻYNIEROWA
Pan Kaparek tyle, obawiam się, nie wyciągnie. Może panowie poznają przy
sposobności.
PRZYJACIEL
Bardzo nam będzie miło. Różni różnymi przymiotami rozporządzają. Przyjaciel na
przykład - pięknym głosem. Również w językach obcych. Możebyś tak...?
JA
(śpiewam):
Mein Vater Parsifal, er hat seine Krone!
Sein Ritter bin ich und Lohengrin genannt!
PRZYJACIEL
A może coś z Czajkowskiego? Nie każdy lubi Wagnera.
JA
(śpiewam):
Kuda? Kuda? Kuda wy udaliliś, wiesny mojej złotyje dni?
PRZYJACIEL
Znajomość tańca towarzyskiego przyjacielowi również nie jest obca, a ja wszystko
zagram ze słuchu.
INŻYNIEROWA
To miło ze strony panów, że w takiej chwili stwarzacie tak intymny, beztroski nastrój.
Przyjaciel gra tango.
JA
Można panią inżynierową prosić?
Tango przerywają odgłosy otwieranych drzwi i zbliżających się kroków Inżyniera.
INŻYNIEROW
Wracasz?!
MY Z PRZYJACIELEM
Z walizką?
INŻYNIER
Spotkałem na dole Maciusia. Kategorycznie sprzeciwia się naszemu rozwodowi.
JA
(do Przyjaciela) Czy on cały czas miał takie oko?
PRZYJACIEL
(do mnie) Skąd. To jest oko świeżo podbite, (do Inżynierostwa) To my z przyjacielem
chyba już sobie...
JA
I tak zasiedzieliśmy się jak na pierwszą wizytę.
INŻYNIEROW
Z panami czas mija, że ani się człowiek obejrzy.
Żegnamy się z Inżynierostwem.
PRZYJACIEL
Przeciwnie. To atmosfera domu państwa sprawia, że chwile szybko mijają.
INŻYNIER
A niechże panowie nie zapominają o nas!
Koniec
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Kiryl Bulyczow Milosc do milczacego stworzeniaZ miłości do gwiazd (Mes stars et moi) DVDripmilosc do milczacego stworzeniaWielka miłość do babci klozetowej Big CycMiłość do trzech pomarańczyŻołedziewska Alina Gawęda o miłości do ziemi ojczystejBulyczow Kir Miłość do milczącego stworzeniawięcej podobnych podstron