L. Ron Hubbard
Pole bitewne, Ziemia
. 30 .
1
Andrew MacAdam i baron Roth rozłożyli na podłodze, po swojej
stronie stołu, stosy papierów i własne nesesery, a potem wymienili krótkie
uściski dłoni z Driesem Glotonem i lordem Vorazem i zasiedli za stołem.
Jonnie aż przymrużył oczy z wrażenia. MacAdam i baron mieli na
sobie szare ubiory! Były one wykonane z drogiego tweedu i widać było, że szyto
je na miarę, niemniej jednak były to szare ubiory!
Cała czwórka siedziała przez chwilę w milczeniu, przyglądając
się sobie nawzajem. Jonnie'emu przypomniały się widziane kiedyś szare wilki,
skradające się do siebie z wyszczerzonymi kłami, które najpierw oceniały
przeciwnika, zanim rzuciły się do warkliwej, zaciętej i śmiertelnej walki. A
zanosiło się faktycznie na śmiertelny bój, gdyby bowiem MacAdam i baron
przegrali, byłby to koniec ludzkości na tej planecie i koniec wszystkiego, co
uważali za cenne. Jonnie nie miał pojęcia, co MacAdam i baron robili przez cały
czas, dlatego też z zamierającym sercem słuchał słów MacAdam.
- Czy panowie naprawdę nie mogą dać nam trochę więcej czasu? -
zapytał MacAdam. - Chociażby jeszcze miesiąc?
Dries ukazał podwójny rząd zębów w pogardliwym grymasie.
- To jest niemożliwe! Czekaliśmy przecież do ostatniej chwili.
Nie może być mowy o żadnej prolongacie.
- Czasy są ciężkie - powiedział baron. - Wszędzie panuje regres
ekonomiczny.
- Wiemy o tym - rzekł lord Voraz. - Nie jest to jednak żaden
argument w naszej sprawie. Jeśli nie możecie spłacić długu i załatwić innych
zobowiązań, to mogliście nas wcześniej o tym poinformować i zaoszczędzić
niepotrzebnego czekania. Trudno mi pojąć, co przez ten cały czas robiliście?
- Przesłuchiwałem członków załóg statków kosmicznych, które
odleciały do domu - wyjaśnił MacAdam. - A odnalezienie oficera z każdej rasy,
która atakowała tę planetę, nastręczało trochę trudności.
- I to oni powiedzieli panu o kłopotach ekonomicznych ich
planet - zauważył Dries. - Możecie więc panowie już teraz podpisać zrzeczenie
się prawa własności do Ziemi i zakończyć sprawę.
Podsunął formularz Sir Robertowi, który jednak nie wykonał
najmniejszego gestu, by go wziąć w dłonie.
MacAdam przesunął formularz z powrotem na miejsce.
- W czasie przesłuchań dowiedziałem się, że członkowie załóg
wcale nie chcieli wracać do domu. Wszystkich ich powołano, a właściwie nawet
siłą wzięto, do wojska. Wielu z nich uważało, że po powrocie do domu zostaną
użyci do dławienia rewolucji lub do walk w wojnach domowych, a oni nie chcieli
strzelać do swych braci. Inni uważali, że zostaną zwolnieni ze służby i będą
musieli przyłączyć się do grona bezrobotnych, którzy na ogół głodowali, a czasem
nawet wzniecali zamieszki na ulicach wielu stolic.
- To nic nowego - rzekł lord Voraz. - Przez cały miniony rok
wszędzie były zamieszki. To dlatego emisariusze planują wojny w celu podbicia
innych planet, chcą odwrócić uwagę swych ziomków od spraw na ich planetach.
Trzeba było mnie o to zapytać, a nie tracić czasu na rozmowę.
- To i tak niczego nie zmienia - dodał Dries. - Radzę, aby
panowie po dobroci poddali swoją planetę. Każdy bowiem z tych emisariuszy byłby
więcej niż rad, gdyby mógł zorganizować militarny najazd i siłą ją wydrzeć z
waszych rąk. Statki kosmiczne, które teraz przeciwko wam wysłano, to nic w
porównaniu ze statkami wojennymi, które by tu przybyły. A więc gdyby panowie po
prostu zechcieli...
Baron przeszył go stalowym wzrokiem i powiedział:
- Zebrawszy wszelkie dostępne informacje, wyruszyliśmy w
podróż, by potwierdzić je osobiście.
Jonnie stał się czujny. A więc to dlatego wciąż dokonywano tych
odpaleń z platformy transfrachtu. Ta para wędrowała sobie po całym
wszechświecie! Zauważył teraz na ich twarzach ledwo widoczne ślady po maskach
powietrznych. Ale czy poza samym podróżowaniem załatwiali coś jeszcze?
- Wszędzie panuje ekonomiczny chaos! - powiedział baron z
naciskiem. - Gdy Intergalaktyczne Towarzystwo Górnicze wstrzymało dostawę
metali, ich brak spowodował gwałtowny skok cen. Pozamykano fabryki. Ludzie nie
mają pracy i dlatego się burzą. Chcąc odwrócić ich uwagę, rządy planują
niepopularne wojny. Aby uzyskać metal do wyrobu broni, rekwirują nawet prywatne
samochody oraz garnki i patelnie z gospodarstw domowych.
Dries wzruszył ramionami.
- To nic nowego i absolutnie nie dotyczy waszego długu. Czy
Emisariusz Ziemi podpisze dokumenty, czy też musimy odwołać się do... - Dries
groźnie zawiesił głos.
Przez moment wydawało się, że całe powietrze jest naładowane
elektrycznością.
Spojrzenie stalowoszarych oczu barona wbiło się w Driesa
Glotona.
- Pan też ma poważne kłopoty, Wasza Ekscelencjo.
Kierownik oddziału banku wzruszył ramionami.
- Wewnętrzne sprawy banku nie mają żadnego wpływu na
konieczność spłaty długu. Jesteście do tego zobowiązani.
Baron von Roth zwrócił się do Sir Roberta:
- Jego Ekscelencja zaangażował swój oddział banku w pewne
bardzo nieroztropne pożyczki dla wysokich urzędników Psychlo na planetach
Torthut i Tun w systemie Batafor oraz w jeszcze większe pożyczki dla
urzędujących gubernatorów Psychlo na szesnastu posiadanych przez nich planetach
regencyjnych w czterech pobliskich systemach gwiezdnych. Ich zabezpieczenie
stanowiły nieruchomości na samym Psychlo.
- Jak pan to odkrył? - warknął Dries. - To fiest poufna
informacja bankowa.
- Zdobyłem ją od niezadowolonego pracownika, którego pan wylał
z posady - odparł baron. - Nieruchomości na Psychlo poszły z dymem, a dłużnicy
nie żyją. Nieroztropne ryzyko bankowe. Psychlosi byli przecież znani z braku
wiarygodności.
- Depozytariusze kont mogliby wywierać naciski na bank
powiedział lord Voraz w obronie kierownika oddziału swego banku - ale to nie
zmienia faktu, że wasza pożyczka...
- Faktycznie, mogliby wywrzeć nacisk - wszedł mu w słowo baron.
- Podstawowe zyski Banku Galaktycznego pochodzą z obsługi transferów funduszy
dla regencyjnych planet Psychlo. Nie z pożyczek, lecz z wysokiego
oprocentowania, jakie bank pobiera za obsługę ich funduszy. A przy braku
transferów z planet regencyjnych, Wasza Ekscelencjo, wasze banki muszą zwalniać
pracowników i zamykać oddziały. Główny oddział banku w Balor, gdzie mieści się
pańskie biuro, prawie wszystkich wylał już z pracy. To dlatego, Sir Robercie,
jest pan poddawany takim naciskom. Dries wykoncypował sobie, że jedynym
ratunkiem przed bankructwem jest ponowne przejęcie na własność Ziemi. Jest to
jedyna planeta we wszystkich wszechświatach, za którą Intergalaktyczne
Towarzystwo Górnicze było winne bankowi pieniądze. Dries myślał, że jeśli uda mu
się zlicytować ją, choćby za niewielką gotówkę, to zdoła zapobiec ogólnej
niewypłacalności.
- Wytykanie komuś jego słabości wcale nie poprawia własnego
zdrowia - powiedział Dries. - Lepiej będzie, jeśli podpiszecie ten dokument,
gdyż inaczej sami możecie pójść na dno!
Przypomnienie kłopotów ostatniego roku spowodowało, że stał się
drażliwy.
- Zapłaćcie dług i to natychmiast! - Dries chwycił formularz i
zaczął nim machać przed nosem Sir Roberta.
MacAdam sięgnął przez stół i łagodnie przydusił rękę Driesa.
- Wrócimy do tego później.
Niewielki szary człowiek aż dygotał ze złości. Nie przypominał
sobie, by kiedykolwiek był tak bardzo wytrącony z równowagi. To był naprawdę
straszny rok. Jakie zamiary mieli ci ludzie? Jeśli nie mieli pieniędzy, to
dlaczego się ociągali? Dries usiadł na swoim miejscu. Mniejsza o to. I tak
koniec będzie taki sam. Niech sobie pogadają!
- Zajmijmy się teraz centralnym bankiem w Systemie Gredides -
podjął wątek baron. - Udaliśmy się wprost do Pierwszego Wszechświata. Jego
stolica Snautch została zniszczona wskutek odrzutu przy transfrachcie, jak też i
pozostałe stolice obu planet Selacheesów. Wszystkie górne piętra banków legły w
gruzach.
- Można je odbudować - zauważył lord Voraz.
- Odrzut zniszczył olbrzymie insygnia Banku Galaktycznego - te,
które można było widzieć ze wszystkich stolic Systemu - i nadal tam wiszą w
opłakanym stanie.
- Można je ponownie zamontować - powiedział przymilnie lord
Voraz.
- Ale przez calutki rok nie zrobiliście tego! - wzrok barona
świdrował lorda jak wiertło górnicze. - Otóż wszystkie planety Selacheesów są
uzależnione od banków, które wpływają na losy milionów mieszkańców tych planet.
Po starcie teleportacji nie mogliście już dotrzeć do pozostałych piętnastu
wszechświatów, bo normalne podróże kosmiczne tu już nie wystarczają. Macie
miliony Selacheesów w porozrzucanych po wszystkich tych wszechświatach
oddziałach banku - tak samo wypłukanych z pieniędzy jak oddział Waszej
Ekscelencji których nie możecie sprowadzić do domu. Rodziny i krewni tych
pracowników są przekonani, że nigdy już nie ujrzą swych ojców, braci czy synów.
Tuż za drzwiami banków burzy się tłum. Jest bardzo podniecony i domaga się krwi!
- Banki mają silną straż - wzruszył ramionami lord Voraz.
- A czym będziecie jej płacić? - zapytał baron. - Przecież
dochody waszego banku nie pochodziły z udzielania pożyczek, lecz z obsługi
transferów funduszy Psychlo. W momencie gdy Psychlo wraz z Intergalaktycznym
Towarzystwem Górniczym wyleciało w powietrze, fundusze przestały przepływać
przez bank. Zaczęliście się wypłukiwać z gotówki i zwalniać pracowników.
Dowiedział się pan tu przecież od Driesa, że wiele oddziałów banku musiało
zamknąć swoje podwoje.
- Przedtem też już mieliśmy kłopoty ekonomiczne - powiedział
lord Voraz.
Baron pochylił się w jego kierunku.
- Ale nie tak paskudne jak teraz, lordzie Voraz. Psychlosi byli
przez wszystkich znienawidzeni. Gdy wasz lord Loonger, którego wizerunek
widnieje na wszystkich banknotach, zawarł przed kilku tysiącami lat układ z
Psychlosami dotyczący obsługi bankowej ich finansów, wówczas zdecydowanie
odmówił im prawa do uczestniczenia w radzie zarządzającej bankiem.
- Narażałoby to reputację banku - wyjaśnił lord Voraz. Bardzo
rozsądne posunięcie. Ludzie mogliby mniemać, że był to bank Psychlo.
- Och, tak - przyznał baron. Ale Psychlosi wtedy zażądali, by
wszelkie rezerwy finansowe banku były trzymane w skarbcach na Psychlo. I
wszystko to poszło z dymem.
Lord Voraz opuścił na chwilę swe ciężkie powieki. Przesunął
dłonią po twarzy. Potem znów się ożywił.
- To prawda. Nie zmienia to jednak faktu, że nadal jesteście
dłużnikami.
- Zmienia z pewnością! - powiedział z naciskiem baron.
Jesteście niewypłacalni. I jeśli szybko nie znajdziecie gdzieś aktywów
finansowych, to zbankrutujecie.
- W porządku! - wykrzyknął lord Voraz. - Ale to tylko
potwierdza fakt, że musimy przejąć na własność waszą planetę.
- Ta jedna planeta was nie uratuje - powiedział MacAdam.
- A dlaczego by po prostu nie zagarnąć jakichś starych planet
górniczych Psychlo lub też ich planet regencyjnych? - zapytał przymilnie baron.
- Jest ich przecież dokoła ponad dwieście tysięcy.
- Och, co też pan! - wykrzyknął z przerażeniem lord Voraz. -
Wytykanie nam naszych kłopotów i faktu, że wypłukaliśmy się z funduszy to jedna
sprawa, ale sugerowanie, że bank mógłby się kiedykolwiek zaangażować w pirackie
zagarnianie dóbr, do których nie ma prawa - to już zupełnie co innego.
- O Boże! - rzekł zupełnie zszokowany Dries. - Przecież te
planety zostały spłacone! Nie można się więc angażować w pospolite złodziejstwo!
- Tytuły własności planet byłyby od razu kwestionowane!
powiedział z naciskiem lord Voraz. - To naraziłoby bank na konflikt zbrojny, a
bank nie jest przecież organizacją militarną! Każdy, kto spróbuje sięgnąć po te
planety, przegra sprawę w każdym sądzie. Nie ma do nich żadnego tytułu! Muszę
przyznać, że niezbyt dobrze się orientujecie w obowiązującym prawie
intergalaktycznym!
- Och - zauważył MacAdam - mam wrażenie, że się jednak
orientujemy całkiem nieźle. Czy przeczytał pan kiedyś oryginalny
Królewsko-Imperialny Statut Psychlo Intergalaktycznego Towarzystwa Górniczego?
- Bardzo dokładnie! - wykrzyknął lord Voraz. - Nie można
przecież prowadzić interesów z Towarzystwem, które nie dołączyło do akt swego
statutu. Został on nadany przez króla Psychlo Ditha przed trzystu dwu tysiącami
dziewięćset sześćdziesięciu jeden laty. Jakżeż to, przecież jest on - a raczej
był - wywieszony na ścianie każdej centralnej bazy Intergalaktycznego
Towarzystwa Górniczego. Było to prawnie wymagane. Czytałem...
Baron rzucił na stół kopię statutu.
- Powinien pan przeczytać ten drobny druk!
Obrócił kopię tak, by lord Voraz mógł to odczytać, ale on nie
zwracał na dokument uwagi, gdyż znał go prawie na pamięć.
- Przeanalizujmy dokładnie ten paragraf - powiedział baron. -
Numer 109: "Podczas nieobecności dyrektora lub dyrektorów, namiestnik planety
stanowiącej własność rzeczonego Intergalaktycznego Towarzystwa Górniczego będzie
miał możność podejmowania decyzji i te decyzje będą wiążące..."
Lord Voraz wzruszył ramionami.
- Oczywiście. Mieli wtedy tylko jedną dodatkową planetę i jej
namiestnikiem był książę z królewskiego rodu. W owych czasach dyrektorzy nie
mogli być zajęci robieniem interesów. Ale nie widzę tu...
- Jest to jednakże paragraf prawnie obowiązujący - stwierdził
baron.
- Oczywiście, oczywiście - potwierdził lord Voraz. - Ale
panowie po prostu odwlekają...
- Weźmy teraz następny paragraf - kontynuował baron. Numer 110:
"W przypadku stanu wyjątkowego i/lub zagrożenia Towarzystwa, a zwłaszcza w
okresie klęsk żywiołowych, namiestnik planety może dysponować własnością
Towarzystwa". Proszę zauważyć, że nie ma tu żadnych ograniczeń ani uwarunkowań.
- A dlaczego miałyby być? - zdziwił się lord Voraz. - Był to
przecież ten sam książę z królewskiego rodu. Inaczej nie przyjąłby stanowiska
tak oddalonego od domu. Bał się przecież jakiejś rewolucji pałacowej lub
przerwania łączności. Wtedy zostałby tam z pełnymi łapami pieniędzy Towarzystwa.
To był książę Sco.
- Ale przyznaje pan, że to są prawnie ważne paragrafy zapytał
baron.
- Kiedy wreszcie ponownie przejmę na własność tę planetę?
znużonym głosem zapytał Dries. - Nic w tym statucie nie pozwoli wam na
wywinięcie się z zapłaty czterdziestu bilionów kredytów!
Lord Voraz skorygował go:
- Czterdziestu bilionów dziewięciuset sześćdziesięciu miliardów
dwustu siedemdziesięciu milionów sześciuset pięciu tysięcy dwustu szesnastu
Kredytów Galaktycznych.
- Nie ma więc w tym królewskim statucie żadnej nieścisłości? -
nie przestawał dopytywać się baron.
- Oczywiście, że nie ma! - oświadczył lord Voraz.
Baron von Ruth i Andrew MacAdam popatrzyli tylko po sobie i
wybuchnęli śmiechem, zadziwiając tym obu pozostałych. MacAdam sięgnął do stosu
papierów leżących przy jego krześle i wyciągnął stamtąd grubą paczkę dokumentów.
- Zostało to podpisane i poświadczone w jedenaście miesięcy po
zniszczeniu planety Psychlo.
Z hukiem przypominającym wystrzał armatni rzucił cały plik na
stół. Wszystkie dokumenty były zapieczętowane i aż jarzyły się od olbrzymich
oficjalnych czerwonych wstęg oraz szkarłatnych i złotych krążków.
To był kontrakt Terla!
Sprzedawał on całość Intergalaktycznego Towarzystwa Górniczego,
cały jego sprzęt, wszystkie nieruchomości i aktywa, planety i całość zysków.
MacAdam dorzucił jeszcze jeden dokument.
- To jest potwierdzenie ostatniego namiestnika planety, że jest
to prawdziwy i ważny prawnie kontrakt. A to jest stwierdzenie o całkowitym
przekazaniu wszelkich praw własności Towarzystwa. A to jest pokwitowanie
zapłaty, które stwierdza: "Spłacone".
Dries i lord Voraz popatrzyli na dokumenty z osłupieniem, aż im
szczęki opadły. Nigdy, w całym swym pełnym wydarzeń życiu, nie byli tak bardzo
wstrząśnięci. Mijały sekundy. I nagle, jakby tknięci jedną myślą, rzucili się na
stos dokumentów. Zaczęli czytać dokument po dokumencie. Szukali w nich jakichś
luk prawnych.
W końcu lord Voraz powiedział ze zgrozą:
- To ma naprawdę moc prawną. Widzę nawet, że legalny rząd tej
planety przeniósł swe prawo własności na rzecz Ziemskiego Banku Planetarnego
tytułem zabezpieczenia pobranych pożyczek. Całkowicie zgodne z prawem. Nie do
obalenia w żadnym sądzie.
Ale Dries przecząco pokręcił głową.
- Aby dokumenty były zgodne z prawem i abyście mogli je
wykorzystać, by zapobiec przeniesieniu prawa własności planety, musiałyby być
zarejestrowane i wpisane do akt w Pałacu Legalizacji w Snautch!
- Och, oczywiście że zostały i zarejestrowane, i wpisane do akt
- rzekł baron słodkim głosem i rzucił na stół wyciągniętą z kieszeni kopię
formularza z Pałacu Legalizacji. - Zarejestrowane już przed trzema dniami! Była
to pierwsza rzecz, którą zrobiłem, gdy udało mi się przedrzeć przez tłum!
Dries ochłonął nieco z początkowego szoku.
- Możecie za to kupić planety i sprzęt, a nawet posiadać
zabezpieczenie na nowy kredyt finansowy. Jednakże uzyskanie pożyczki z banku
wymaga czasu. A my nie pożyczamy klientom, którzy nie spłacili w pełni
poprzednich pożyczek. Ten dokument po prostu potwierdza fakt, że teraz jesteście
naszymi faktycznymi dłużnikami. Będę więc musiał natychmiast zażądać gotówki...
- Jeszcze do tego wrócimy - przerwał mu baron. - Lordzie Voraz,
ile według pana wart jest Bank Galaktyczny? Wie pan, wszystkie aktywa i pasywa,
tak jak to podano w ostatnim zestawieniu bilansowym?
Lord Voraz się najeżył.
- Nie mamy obowiązku ujawniać zestawień bilansowych naszego
banku! Zwłaszcza w trakcie odzyskiwania długu od dłużnika!
- Przecież ma pan kopię takiego zestawienia sprzed dwóch
tygodni - powiedział baron.
Lorda Voraza prawie zatkało.
- Rewidowaliście mój kosz?
- Och, Boże, wcale nie! - wykrzyknął baron. - Nie mieliśmy do
tego prawa! Po prostu powiedziano mi, że ma pan kopię. Oto duplikat z pańskiego
biura księgowości. - Baron wyciągnął ze stosu dokumentów olbrzymią, gęsto
zapisaną kopię wydruku z maszyny liczącej i cisnął ją na stół. - Wliczając w to
wszystkie budynki i posiadane nieruchomości oraz wszelkie rachunki finansowe w
bankach, a odejmując podatki do zapłacenia i nie wiem, co tam jeszcze,
dochodzimy - jak mi się wydaje - do około jednego kwadryliona kredytów.
- Nie mieli prawa dać panu tego zestawienia - powiedział lord
Voraz. - Ale przyznaję, że wszystko się zgadza. Około jednego kwadryliona.
- Zakładając - wtrącił MacAdam - że przeoczymy ten fakt, iż
właśnie zupełnie spłukaliście się z pieniędzy.
- Bank upłynni inne kapitały! - powiedział oschle Voraz.
- Gdyby mógł dotrzeć do oddziałów w innych wszechświatach, co
jest niemożliwe - zauważył MacAdam.
Baron machnął niedbale swą wielką dłonią.
- Ale my jesteśmy wielkoduszni, nieprawdaż Andrew?
Uśmiechnął się do Jonnie'ego i powtórzył: - Nieprawdaż? Jonnie
nie mógł oderwać oczu od tego widowiska. Jakby oglądał walkę byków.
- Nie wydaje się natomiast - rzekł MacAdam, wskazując na
niewielkich szarych ludzi - by ci dwaj nasi przyjaciele byli równie
wielkoduszni.
- Ale my będziemy wspaniałomyślni - powiedział baron. Lordzie,
pan gwałtownie potrzebuje kogoś, kto by pana wsparł, pan potrzebuje widocznych
aktywów. Bez tego będziecie musieli zwinąć cały interes. Mam rację?
Lord Voraz popatrzył na niego wzrokiem pełnym wściekłości. A
potem zwiesił głowę i wyszeptał:
- To prawda.
- A więc my jesteśmy gotowi poręczyć za was. Czyż nie tak,
Jonnie? - oświadczył MacAdam.
Jonnie wzruszył ramionami. Niech kontynuują swoją grę. Ta walka
dopiero się rozpoczęła. Voraz bardzo czujnie przenosił wzrok z MacAdama na
barona.
Baron zaś stwierdził:
- A więc Ziemski Bank Planetarny proponuje wykupienie dwóch
trzecich całości aktywów Banku Galaktycznego.
- Co! - wykrzyknął lord Voraz. - Przecież taki udział zapewnia
wam całkowitą kontrolę nad imperium Banku Galaktycznego! - Zamilkł na moment i
chwilę pomyślał, a potem zapytał: - A czym zapłacicie?
- Zapłacimy za to planetami, których wartość wynosi dwie
trzecie kwadryliona kredytów - uśmiechnął się baron i wyciągnął kolejny arkusz z
leżącego obok stosu papierów. Do czasu dokładniejszej ewaluacji planeta jest
warta co najmniej sześćdziesiąt trylionów kredytów.
- Mówiąc uczciwie, większość planet jest warta znacznie więcej
- powiedział lord Voraz.
- A więc będziecie mieli aktywa. Będziecie mogli wesprzeć swą
walutę rezerwami których teraz nie posiadacie. Psychlosi nigdy nie pozwalali wam
na posiadanie planet, ale teraz będzie to możliwe. Przekażemy wam jedenaście
planet o wartości sześćdziesięciu trylionów kredytów każda za prawo własności
dwóch trzecich wartości Banku Galaktycznego, wszystkich jego aktywów i pasywów.
Lord Voraz był w rozterce. Ale nie powiedział jeszcze: "Tak".
MacAdam odchylił się niedbale do tyłu.
- I przekażemy Bankowi Galaktycznemu w powiernicze zarządzanie
199 989 innych planet oraz cały majątek Towarzystwa. Dzięki temu będziecie znów
czerpać korzyści z transferu funduszy. Pozwoli to wam też na wydzierżawienie
praw górniczych. I z pewnością uratuje bank!
- Chwileczkę! - krzyknął lord Voraz.
Przez moment myśleli, że zamierza odrzucić ofertę.
- Muszę być uczciwy w stosunku do was. Listę planet wzięliście
z Intergalaktycznych Tablic Współrzędnych do Odpalania Transfrachtu. Nie ma w
nich rezerwowych planet górniczych. Aby wcisnąć jak najwięcej planet
Intergalaktyce i wyciągnąć z niej jak najwięcej gotówki, ukazał się Dekret
Imperialny nakazujący Intergalaktycznemu Towarzystwu Górniczemu posiadanie
pięciu planet rezerwowych na każdą planetę aktywnie eksploatowaną. W Pałacu
Legalizacji jest zarejestrowany milion takich rezerwowych planet, których
Intergalaktyka nie eksploatowała. Obawiam się, że Dries nie pokazał wam jeszcze
aktualnego kontraktu nabycia waszej planety. Mówicie bowiem o niej cały czas w
liczbie pojedynczej, a w kontrakt kupna włączono również dziewięć innych planet
tego systemu oraz wszystkie księżyce, co zaznaczono na marginesie, ponieważ
uważano je za bezwartościowe. Zarejestrowane są tam również i słońca, i
mgławice, i gromady gwiezdne. Widać wyraźnie, że nie wiecie o całym majątku
Intergalaktyki.
Czy pozwolicie nam sporządzić wykaz tego majątku i włączyć go
do masy powierniczej zarządzanej przez bank?
MacAdam się uśmiechnął.
- Czy uważasz to za słuszne, baronie? Czy widzisz w tym jakieś
słabe punkty, Jonnie?
Jonnie nie widział przeszkód, by zajął się tym Ziemski Bank.
Z ręką wyciągniętą do lorda Voraza, MacAdam powiedział:
- Zgadzamy się.
Voraz także wyciągnął rękę, lecz nagle ją cofnął.
- Taka transakcja musi być ratyfikowana przez plenum Rady
Nadzorczej Banku Galaktycznego.
- Bardzo dobrze. Zwołajmy zatem to plenum. Zgodnie z waszym
statutem można je przeprowadzić w którymkolwiek z szesnastu wszechświatów -
roześmiał się baron.
- Och, zaraz, zaraz - sprzeciwił się lord Voraz. - Jest jeszcze
dwustu innych członków Rady Nadzorczej: bogatych, wpływowych Selacheesów,
którzy...
- Są śmiertelnie przestraszeni - dokończył za niego baron.
- Kiepski stan banku oraz zamieszki uliczne sprawiły, że są
przekonani, iż z chwilą niewypłacalności banku stracą cały swój majątek. Dlatego
też uważali naszą ofertę za bardzo korzystną!
Voraz aż rozdziawił usta.
- Ależ oni nie mogli zwołać plenum bez mojej zgody!
- Nie zrobili tego - powiedział baron. - Udzielili mi tylko
wszelkich pełnomocnictw, a to upoważnia mnie do głosowania w ich imieniu. -
Wyłożył na stół jeszcze jeden plik dokumentów. - Oto one.
Lord Voraz popatrzył na nich wytrzeszczonymi oczami. Rozpoznał
pieczęcie poszczególnych członków Rady. Dokumenty zostały nawet zarejestrowane w
Pałacu Legalizacji.
- A zatem jako przewodniczący niech pan natychmiast zwoła
plenum Rady Nadzorczej Banku Galaktycznego - zażądał baron - i zaproponuje, by
Ziemski Bank Planetarny wykupił dwie trzecie aktywów Banku Galaktycznego...
- Musi być wydrukowana rezolucja - oświadczył Voraz.
"Niniejszym zwołuję plenarne posiedzenie Rady". 1VIam tu nawet swoje pieczęcie.
Ale...
- Oto gotowa rezolucja - rzekł baron. Wszystko zostało już
wydrukowane. Strasznie się cieszę, że zwołuje pan to posiedzenie, gdyż nie muszę
się trudzić ponowną podróżą do Snautch, by prosić, aby wylano pana z posady.
Voraz nagle się roześmiał.
- Jesteście parą twardych bankowych wyjadaczy! - powiedział. -
To było przecież drukowane przez moją sekretarkę. Są tu jej inicjały.
- Zgadza się - odparł baron. - Czarująca dziewczyna. Próbowała
ratować pańską i swoją posadę! A teraz niech pan to podpisze jako Przewodniczący
Rady i Prezes...
- Chwileczkę! - zawołał nagle Voraz ze zmartwionym wyrazem
twarzy. - No tak, to wszystko się zgadza. Ale są trzy sprawy, które mogą
zrujnować całą transakcję i nas wszystkich.
- Pierwszą z nich jest sposób, w jaki ja otrzymam swoje
pieniądze tytułem spłaty długu hipotecznego na tej planecie! wtrącił Dries.
- Ach, to! - wykrzyknął MacAdam.
Wygrzebał ze stosu papierów olbrzymi arkusz, który po
rozwinięciu miał chyba jard długości.
- To jest zbiorcze zestawienie funduszy Intergalaktycznego
Towarzystwa Górniczego transferowanych przez wasz bank. Stwierdza ono, iż w
Dziewięćdziesiątym Drugim Dniu ubiegłego roku pewne fundusze Intergalaktyki były
w trakcie transfrachtu. Zostały one przekazane do banku w celu przesłania ich
dalej, ale bank - oczywiście - nie mógł potem dopełnić tego obowiązku. Były to
zapłaty za metale, pensje... oto szczegółowy ich spis. Te pieniądze ciągle
jeszcze znajdują się w waszym banku i stanowią własność Intergalaktyki. Gdy
byliśmy w Snautch, to otworzyliśmy rachunek na rzecz Ziemskiego Banku
Planetarnego. Popatrzmy tu: łączna suma funduszy otrzymanych z dwustu tysięcy
planet za ostatni miesiąc, której nie przekazano dalej, wynosi 209 438 971438
643 kredyty. To są nasze pieniądze. Gdy odejmie się od tego kwotę obciążenia
hipotecznego, to wciąż jeszcze zostaje nam około stu sześćdziesięciu ośmiu
trylionów kredytów.
MacAdam poszperał w stosie swoich papierów.
- Oto nasze upoważnienie, a to jest pokwitowanie do podpisania
przez pana, Dries.
Niewielki szary człowiek siedział oniemiały z wrażenia. Ciągle
nie mógł uwierzyć, że został już całkowicie spłacony. I że nie ma nadziei na
odzyskanie więcej niż dziesięciu trylionów przy wymuszonej sprzedaży planety.
Wyprostował się na krześle i złapał za pióro, by podpisać pokwitowanie.
Lord Voraz go powstrzymał.
- Są jeszcze dwie sprawy - powiedział zmartwionym głosem.
Odwrócił się do Jonnie'ego.
- Czy może nam pan wybaczyć, że chcieliśmy potraktować pana jak
najemnika, lordzie Jonnie? Ale prawda jest taka, że nie możemy prowadzić żadnej
działalności bez instalacji transfrachtu i bez konsoli. Jesteśmy wtedy zupełnie
odcięci od wszechświata. Dotychczas do prowadzenia operacji bankowych
wykorzystywaliśmy instalacje transfrachtu Psychlosów, używając tylko własnych
skrzynek pocztowych banku. Brali za to od nas duże pieniądze, ale przekazanie
jakiejkolwiek przesyłki statkiem kosmicznym kosztuje około pięćdziesięciu
tysięcy kredytów i może trwać wieki! Czy ma pan zamiar nam w tym dopomóc?
- To wszystko stanowi własność Jonnie'ego - oświadczył MacAdam.
- Bank nie jest właścicielem nawet cząsteczki tego majątku. Jonnie, możemy
udzielić ci nisko oprocentowanej pożyczki i pomóc w zorganizowaniu zakładu
produkcyjnego. Będzie to oddzielne towarzystwo stanowiące twoją własność. Co ty
na to?
2
Jonnie otrząsnął się z zamyślenia. Był tak pochłonięty sprawami
finansowymi, że teraz próbował się zmusić do myślenia o problemach technicznych.
Rozproszenie tych konsol po szesnastu wszechświatach mogłoby
być niebezpieczne dla Ziemi - byłyby to tysiące, a może nawet setki tysięcy
instalacji transfrachtu w rękach obcych ras nie zawsze przyjaznych czy
sprzyjających Ziemi.
Za pomocą konsoli można było robić różne rzeczy: transportować
ludzi, przesyłać skrzynki pocztowe, transfrachtować rudę, żywność i inne towary.
Ale można było też przesyłać bomby, jak sam tego dowiódł w tak fatalny dla
Psychlosów sposób i jak to potwierdził, niszcząc księżyc Tolnepów.
Do tej pory nie myślał o tym zbyt wiele. Było mnóstwo innych,
bardzo pilnych spraw. Tak, nawet jedna konsola, a co dopiero na przykład milion,
mogłaby być w obcych rękach bardzo niebezpieczna dla tej planety.
- Dajcie mi trochę czasu! - poprosił.
Pan Tsung również wykorzystał tę chwilę i przyniósł im herbatę
oraz tacę z zakąskami. Zbliżała się pora lunchu. Dawało to również Jonnie'emu,
jak Tsung mądrze zauważył, potrzebny czas na przemyślenie problemu.
Psychlosi mieli własnych operatorów. Problem więc wykorzystania
platform zgodnie z ich przeznaczeniem i instalacji transfrachtu nie istniał. W
konsolach mogłyby być wykorzystane te same urządzenia zabezpieczające. Być może
nawet trochę ulepszone. Gdyby w opancerzonej płycie czołowej obudowy konsoli
umieścić kamerę, która robiłaby zdjęcie każdego ładunku... Aha! Analizatory
wykrywające metal. Gdyby je wbudować w platformę, wówczas mogłyby analizować ze
wszystkich stron, z góry i z dołu, a gdyby je podłączyć do obwodu elektrycznego
konsoli, do którego nikt nie potrafiłby się dobrać i gdyby w ten obwód włączyć
detektor metali. Tak. Gdyby cokolwiek w ładunku przypominało zakazany wykres
analityczny, jak uran lub ciężkie pierwiastki bomby nuklearnej, wtedy urządzenie
porównawcze obwodu wyłączyłoby zapłon konsoli i nie można byłoby odpalić
ładunku...
Wzrok wpatrzonych w niego wyczekująco ludzi, przeszkadzał mu w
myśleniu. Nie trzeba go było jednak przekonywać, że los wszystkich banków zależy
od sprawnej teleportacji. Gdyby wraz z Allenem i MacKendrickiem mogli
wyeliminować niebezpieczeństwo chorób... twierdzili przecież, że każda choroba
wytwarza jakąś aurę. W każdym razie istniały też wykresy analityczne wirusów i
bakterii chorobotwórczych, które mógł wpisać w program obwodu i - bez względu na
to, czy choroby wytwarzały jakąś aurę, czy nie - jeśli jakiś przedmiot na
platformie przypominałby zakazany wykres analityczny, obwód automatycznie
wyłączałby zapłon konsoli i nie byłoby odpalenia. Mógłby zaprogramować konsolę w
taki sposób, że gdyby jakakolwiek zarażona wirusem rzecz została umieszczona na
platformie, a do pamięci konsoli wprowadzono by współrzędne Ziemi, wówczas
konsola po prostu wyleciałaby w powietrze.
A gdyby jeszcze na każdej konsoli umieścić dobrze widoczny
napis, na przykład: "Każdy przypadek wykorzystania konsoli do odpalenia ładunku
przemytniczego spowoduje jej natychmiastowe unieruchomienie..." Żadnego wykazu
rzeczy, gdyż wówczas ktoś mógłby pokusić się o zamaskowanie wykresu
analitycznego. I gdyby jeszcze dodać: "Każda próba wykorzystania niniejszej
konsoli do wrogich działań przeciwko Ziemi spowoduje jej natychmiastową
eksplozję..." A może umieścić napis, że konsula potrafi wyczuć złe intencje...
Owszem, potrafiłby zbudować całkowicie bezpieczną konsolę. I gdyby zachować w
tajemnicy miejsce jej montowania... Cały rejon budowy konsoli mógł przecież
zamienić w jeden wielki system obronny. Do ostatecznego montażu dopuściłby tylko
paru najbardziej zaufanych i nieprzekupnych ludzi... Mógłby otworzyć szkołę dla
pozaziemskich operatorów, których by uczono tylko eksploatacji i obsługi
konsoli...
- Sądzę, że będę mógł się tym zająć - odezwał się wreszcie.
Twarze wszystkich się rozjaśniły. Pan Tsung wyniósł tace.
- Jednakże - zaznaczył Jonnie - urządzenia te będą nieco
droższe. I nie będę ich sprzedawał. Będę je tylko wydzierżawiał. Co pięć lat
trzeba będzie wymienić konsolę na nową. Zapewni to Ziemi stały dochód, którego
nie mogłaby osiągnąć w inny sposób, oraz pozwoli na inspekcję zdjęć ładunków,
które były przesyłane transfrachtem. Trzeba będzie włączyć do tego również
pozaziemskie przedsiębiorstwa, które zajmą się produkcją elementów oraz obudowy
konsoli. W przeciwnym bowiem razie wyprodukowanie konsoli zajęłoby zbyt wiele
czasu.
- Czy może się pan zająć zaopatrzeniem w konsole? - zapytał
lord Voraz.
- Powiedział to przecież - żachnął się baron. - Jeśli Jonnie
mówi, że zamierza coś zrobić, to na pewno to zrobi!
- W porządku - powiedział lord Voraz. - Ale teraz dochodzimy do
najpoważniejszej przeszkody - wskazał ręką w kierunku sali konferencyjnej. - Do
emisariuszy.
Voraz miał bardzo posępną minę.
- Prawie już poznaliście problemy intergalaktycznej bankowości
i będziecie w niej nadal działać, jeśli ta rezolucja zostanie podpisana. Byłoby
jednak lepiej, żebyście zrozumieli, jak bardzo skomplikowaną sprawą jest
właściwe postępowanie z takimi jak oni. Jak już zauważyliście, w ich państwach
panuje zamęt, a gospodarka jest w ruinie. Ale oni mają taki charakter, że będą
twardo tkwić w swoich uprzedzeniach, upierać się przy swoich aroganckich
opiniach, a ignorować całą resztę. Właśnie teraz a mam więcej powodów niż wy, by
być tego pewien - liczą wyłącznie na wojnę, która mogłaby uratować ich
gospodarkę, uratować ich kraje. Sądzą, iż wojna odwróci uwagę ich narodów od
codziennych kłopotów, a także umocni ich pozycje. To jest ich jedyna szansa.
Nasz bank zawsze prosperował w cieniu potężnych, choć znienawidzonych
Psychlosów. Teraz już ich nie ma. Ziemia czy nawet całe Gredides są małymi
planetami. Nie macie wojska ani nowoczesnej broni. Mówiąc szczerze, ci lordowie
wcale nie będą okazywać wam jakiegokolwiek respektu.
Mieliśmy tego przedsmak w incydencie z lordem Schleimem. Sądził
on, że bank nie posiada już takiej władzy jak kiedyś. Myślał, że będzie mógł
bezkarnie pogwałcić konferencję. Nie udało mu się! Takie zachowanie byłoby wręcz
nie do pomyślenia zaledwie przed trzynastoma miesiącami. A przecież i inni
lordowie też mogą wpaść na podobny pomysł. - Wskazał na papiery. - Macie tu
ponad milion dwieście tysięcy nadających się do zamieszkania światów. To bardzo
smakowita przynęta dla wielkich ryb. Ponieważ owi lordowie uważają, iż tylko
wojna może uratować ich władzę, więc zawsze znajdą jakiś pretekst, aby nie
respektować prawa własności Intergalaktyki, Ziemi czy Banku. Dokonają najazdu na
te planety. Będą się o nie kłócić. Odrzucą zupełnie zdrowy rozsądek i wszelkie
argumenty. Im mają większy regres ekonomiczny, tym chętniej szukają pretekstu do
przeprowadzenia bezprawnej akcji.
Jonnie pilnie mu się przysłuchiwał. Już od pewnego czasu
zastanawiał się, kiedy poruszą ten zasadniczy problem.
- Od chwili mego zjawienia się tutaj - mówił lord Voraz każdy z
tych eleganckich arystokratów nie omieszkał odciągnąć mnie na stronę, by
przedyskutować szanse, jakie jego naród miałby w uzyskaniu pożyczki wojennej.
Oczywiście, rzadko udzielamy pożyczek wojennych. Ograniczamy się raczej do
wypuszczenia dla nich obligacji, które mogą sobie nawzajem sprzedawać. W
pożyczki wojenne nie są więc zaangażowane prawdziwe pieniądze. Przy tak
niepewnej sytuacji ekonomicznej istnieją słabe szanse na spłacenie jakiejkolwiek
pożyczki. Wojny są bardziej popularne wśród lordów, którzy nimi kierują i
czerpią z nich korzyści, niż wśród tych, którzy muszą walczyć! Mogą wybuchnąć
rewolucje, a wówczas... to też jest ryzyko bankowe. Jeśli więc zdecydujecie się
na podjęcie takiego ryzyka, to powinniście w pełni zdawać sobie z tego sprawę.
Jonnie podniósł się z krzesła. Ci niewielcy szarzy ludzie
niczego jeszcze nie podpisali. Obawiał się, że będą szukali wciąż nowych
wykrętów. Podniósł hełm i srebrną buławę.
- Sir Robert i ja już to przedyskutowaliśmy. Istnieje ryzyko,
ale uważam, że nie mamy innego wyboru. Czy udzielicie mi na kilka godzin
upoważnienia na ustalenie polityki banku? Jeśli mi się uda, nie przegramy. A
jeśli mi się nie uda, to i tak niczego nie stracicie.
- Pan będzie ustalał politykę banku? - osłupiał lord Voraz. -
Niech to zrobi! - powiedział baron.
- Ale może nas wpakować w jakiś...
- Lepiej niech pan powie "tak", lordzie Voraz! - rzekł MacAdam.
- To przecież proponuje Jonnie Tyler.
Lord Voraz przeniósł zdumiony wzrok z MacAdama na barona.
- Jeszcze nie podpisałem...
- Ani ja - wszedł mu w słowo Dries.
- Ależ on może zrobić coś nieodpowiedzialnego! - próbował
wybełkotać lord Voraz. - To bardzo osobliwy młody człowiek!
Ale Jonnie wraz z Sir Robertem opuścili już pokój. Sir Robert
miał bardzo groźny wyraz twarzy.
3
Z terenu wokół platformy odpalania transfrachtu usunięto już
brezentowe zasłony. W każdym okopie strzeleckim znajdował się rosyjski żołnierz,
a południowe słońce ostro załamywało się na ich białych tunikach i lśniącej
broni. Paru emisariuszy przechadzało się w cieniu akapów pagody.
Jonnie polecił zwołać lordów do sali konferencyjnej.
Usłyszawszy jakiś hałas, Stormalong wyjrzał z pomieszczenia
operacyjnego i z depeszą w dłoni zamierzał podbiec do miejsca, w którym Jonnie
stał z Sir Robertem. Ale zatrzymały go szerokie ramiona i obandażowane ręce
pułkownika Iwana.
- Zostaw ich w spokoju! - powiedział po angielsku pułkownik
Iwan.
Otrzymał odpowiednie rozkazy. Stał i obserwował emisariuszy
wchodzących w drzwi sali konferencyjnej. Wiedział, że za moment wejdzie tam
również Jonnie i znał jego zamiary. Denerwował się trochę, ponieważ nie mógł mu
zapewnić całkowitej ochrony. Widział, że wielu lordów miało ukrytą broń w swych
wyszukanych ubiorach. Zachowywali się arogancko. W każdej chwili mogą zareagować
gwałtem. Będzie to wyglądało jak kąpiel w rzece pełnej krokodyli! Pułkownik Iwan
zdecydował się: jeśli skrzywdzą Jonnie'ego, żaden z tych wytwornych lordów ani
bankowców nie opuści Ziemi żywy.
Angus klęczał przy projektorze atmosferycznym, precyzyjnie go
dostrajając. Zobaczył, że wszyscy się już schodzą na obrady, więc zaczął się
spieszyć. Za chwilę projektor będzie potrzebny.
Sfrustrowany Stormalong poruszał nerwowo trzymaną w dłoni
depeszą i - wciąż powstrzymywany przez Iwana - obserwował ostatniego wchodzącego
do sali lorda. Za nim, na samym końcu wszedł Sir Robert i Jonnie.
W sali konferencyjnej gospodarz obrad poprawiał krzesła i
pomagał lordom się usadowić.
Niewielcy szarzy ludzie weszli do sali z MacAdamem i baronem
von Rothem i zajęli miejsca pod ścianą.
Sir Robert stał przy podniesionej platformie i spod swych
gęstych siwych brwi rzucał groźne spojrzenia na lordów. Trzeba było w jakiś
sposób utrzeć nosa tym potężnym mocarstwom. Nie martwił się, że ich trochę
podenerwuje. I miał nadzieję, że końcowy wynik okaże się dla nich pomyślny!
Rozbrzmiała muzyka wojskowa.
Gospodarz podniósł się z krzesła.
- Szanowni lordowie, to końcowe stadium konferencji zostało
zwołane przez emisariusza Ziemi. Przedstawiam Sir Roberta!
Początek nie był zbyt udany. Wśród lordów zapanował gwar.
Patrzyli z ukosa na Voraza. Czyż nie miała się teraz odbyć licytacja? Dlaczego
emisariusz Ziemi chciał do nich przemawiać?
Ubrany w paradny strój regimentalny Sir Robert zajął miejsce
pośrodku platformy. Oświetlił go reflektor górniczy.
- Szanowni lordowie - powiedział swym silnym, donośnym głosem -
oprócz licytacji mamy jeszcze coś do przedyskutowania! - Chce pan przez to
powiedzieć - zawołał Fowljopan - że byliśmy tu przez całe dnie na darmo
zatrzymywani?
- Kończy się nam żywność i zapasy gazu do oddychania wykrzyknął
lord Dom - i jesteśmy już tak bardzo spóźnieni! Czy wszystko to nie jest po
prostu stratą czasu?
Zaczęli być wrogo nastawieni. Lord Voraz siedział z twarzą bez
wyrazu. Miał bardzo złe zdanie o całej tej akcji.
- Szanowni lordowie - powiedział Sir Robert tak donośnym
głosem, że byłoby go chyba słychać na olbrzymim polu bitewnym - ostatnio
słyszało się wśród was rozmowy na temat nagrody pieniężnej!
Momentalnie się uciszyli. Nagroda pieniężna zwracała uwagę
każdego.
- Dwie kwoty pieniężne - kontynuował Sir Robert - każda po sto
milionów kredytów, były stawką w poszukiwaniach odpowiedniego dowódcy.
Lordowie nagle stali się bardzo czujni.
- Oto on! - Sir Robert błyskawicznie wskazał ręką na
Jonnie'ego.
Światło reflektora górniczego przesunęło się na Jonnie'ego, a
guziki na tunice i jego hełm rozbłysły ogniem.
Było to bardzo dramatyczne zagranie. Lordom nagle zaparło dech.
Swym silnym, triumfującym głosem Sir Robert kontynuował:
- Przy pomocy paru Szkotów zdołał on położyć kres
najpotężniejszemu imperium w szesnastu wszechświatach! Ten człowiek położył kres
mocarstwu, które was wszystkich terroryzowało przez wieki. Wasza władza rozciąga
się nad pięcioma tysiącami planet! On położył kres imperium liczącemu ponad
milion planet!
Delegaci siedzieli w milczeniu. Widać było, że słowa Sir
Roberta zrobiły na nich wielkie wrażenie.
- Czy chcecie więc zobaczyć, co uczynił, by na zawsze położyć
kres Psychlosom?
Nie czekając na odpowiedź, Sir Robert dał znak czterem Rosjanom
i pułkownikowi Iwanowi, którzy wepchnęli do sali wózek górniczy z projektorem
atmosferycznym. Zgrabnie ustawili go na właściwym miejscu, wycofali się pod
ścianę i przybrali postawę zasadniczą. Sir Robert dotknął przycisk zdalnego
włączania. Reflektor górniczy zgasł, projektor zaczął działać. Nad platformą
rozpostarła się panorama imperialnego miasta tuż przed katastrofą. Oto - jakby
oglądając na żywo - mieli przed sobą pełne ruchu, błyszczące, potężne Psychlo.
Niewielu emisariuszy widziało kiedykolwiek nawet zdjęcie tego
miasta. Wielu z nich natomiast oddałoby życie, żeby tam być. Ale wszyscy
rozpoznali kopuły pałacu z pieczęciami Psychlo. Już sam ten widok stanowił nie
lada przeżycie. A potem zaczęła się katastrofa. Wszyscy wstrzymali oddech.
Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widzieli. Ogarnięte piekielną śmiercią całe
Psychlo na ich oczach zmieniło się w skwarne, płonące słońce.
Skończył się film, ale reflektor górniczy się nie zapalił. Głos
Sir Roberta grzmiał w ciemności.
- Pomyślcie o ucisku i terrorze Psychlosów! Pomyślcie, w jakie
piekło zmienili życie wielu narodów! Pomyślcie o tym, do czego doprowadziła ich
tyrania! I uświadomcie sobie, że to się już skończyło. Skończyło na zawsze!
Jesteście winni temu człowiekowi - reflektor górniczy oświetlił Jonnie'ego -
dozgonną wdzięczność za uwolnienie was od potwora!
Emisariusze nie byli przyzwyczajeni do przeżywania strachu. Ale
teraz go czuli. A Sir Robert naciskał dalej. Rozpierało go poczucie siły. I
nienawidził tych bezlitosnych lordów, którzy prawdopodobnie położyli kres
istnieniu Szkocji.
- Właśnie widzieliście, co on potrafi zrobić z takimi
planetami, jak Psychlo! A teraz pokażę wam, co może jeszcze zrobić!
Sir Robert wyłączył retlektor. Wcisnął wyłącznik zdalnego
kierowania projektorem. Ukazał się przed ich oczami księżyc planety Tolnep. Już
przedtem widzieli urywki tego filmu. Nie widzieli jednak końca istnienia
księżyca, gdyż pokazywane teraz zdjęcia zostały zrobione po incydencie ze
Schleimem. I oto księżyc zaczął się na ich oczach rozpadać. Wielki statek
kosmiczny, który próbował ucieczki, jeszcze raz został pożarty przez czarną
dziurę.
Jonnie również nie widział tych zdjęć. Wydawało się, że księżyc
zamienia się w obłok gazu, lecz potem ten gaz, wskutek dotkliwego kosmicznego
zimna, zaczął przekształcać się w ciecz. Nie oglądał także zdjęć ukazujących
zetknięcie się z powierzchnią księżyca kawałka metalu wysłanego z Ziemi. Zanim
dotknął on powierzchni księżyca, pomknął ku niemu język ognia. Przez moment
metal rozżarzył się do czerwoności, a potem - uderzając w powierzchnię
zamieniającego się w ciecz gazu - zaczął się rozpadać, gdy dryfował w widoczny
sposób ku wciąż jeszcze płynnemu jądru księżyca. Księżyc zamienił się teraz w
kulę niezliczonych trylionów megawoltów elektryczności. Rozpad atomów
wygenerował olbrzymi ładunek elektryczny, a ponieważ brak było tlenu i drugiego
bieguna elektrycznego, by nastąpił przepływ prądu, więc niska temperatura
panująca w przestrzeni kosmicznej zamroziła wygenerowaną elektryczność. Jonnie
uświadomił sobie teraz, że w taki właśnie sposób działało paliwo Psychlosów i że
księżyc zniszczy każdy statek kosmiczny, który się do niego zbliży, nie
dezintegrując go, lecz za pomocą potężnych ładunków elektrycznych. Ach, właśnie
nadlatywał meteor! Błysnął piorun i stopił go.
Emisariusze widzieli już, jak planeta zamieniła się w
rozżarzone słońce. Teraz zobaczyli, jak znikał księżyc, stając się zimną,
śmiercionośną, lodowatą masą.
- W każdej chwili może to samo zrobić z waszymi planetami! -
grzmiał Sir Robert.
Gdyby strzelił do nich z działa ładunkiem oszałamiającym, nie
osiągnąłby większego efektu.
- I co więcej - krzyknął Sir Robert - nie ma żadnego sposobu,
by zatrzymać ten proces!
Jonnie nie planował tak silnych wstrząsów. Ale Sir Robert brał
rewanż za wszystko.
Retlektor górniczy znowu oświetlił Jonnie'ego.
A Sir Robert krzyczał do emisariuszy:
- W dwudziestu ośmiu różnych miejscach - a żadne z nich nie
będzie się mieściło na tej planecie - zamierza on ulokować dwadzieścia osiem
platform odpalania. Do ich konsoli zostaną wprowadzone współrzędne waszych
rodzimych planet. Jeśli ktokolwiek z was zacznie okazywać wobec nas wrogie
zamiary, wówczas dwadzieścia osiem platform zostanie odpalonych! Wystarczy jeden
fałszywy krok - wydzierał się Sir Robert - a wszystkie wasze planety będą
wyglądały tak jak ten księżyc!
Przerażenie i strach zupełnie ich sparaliżowały.
- Powinniście - darł się nadal Sir Robert - zaraz podpisać
układ, który zabrania prowadzenia wojny z nami i toczenia wojen między sobą.
Jeśli tego nie zrobicie, to wasze planety zostaną unicestwione jak ten księżyc,
a wy i wasi rodacy zginiecie razem z nimi!
Sir Robert wskazał ręką na Jonnie'ego.
- On potrafi to zrobić! Lepiej się więc od razu zabierzcie do
roboty i podpiszcie ten układ!
Nagle wybuchła straszna wrzawa.
Emisariusze zrywali się z krzeseł, wrzeszcząc z wściekłości.
Pułkownik Iwan i jego żołnierze sprężyli się jak do skoku. Hałas prawie rozrywał
uszy. Sir Robert przeszywał ich pełnym nienawiści wzrokiem. Rozsadzało go
uczucie triumfu.
Jonnie wszedł na środek platformy. Światło reflektora
górniczego podążało za nim. Podniósł rękę, by ich uciszyć. Tumult uspokoił się
nieco.
Końcowy krzyk Browla wyraził uczucia ich wszystkich:
- To jest deklaracja WOJNY!
Jonnie stał i czekał aż się uciszą. Stopniowo się uspokajali.
- To nie jest deklaracja wojny - oświadczył. - To jest
deklaracja pokoju! Wiem, że wasze rządy są nastawione na prowadzenie wojny.
Wiem, że uważacie wojnę za najlepszy sposób pozbycia się nadmiaru - jak sądzicie
- ludności. Ale w czasie wojny któraś z walczących stron musi przegrać. Każdy
myśli, że go to nie dotyczy, lecz szanse na porażkę są jednakowe dla wszystkich.
Deklarując więc pokój, my tylko was chronimy.
Fowljopan nagle krzyknął:
- Gdy wrócimy do domu, możemy wysłać przeciwko wam olbrzymie
floty wojenne! Nawet jeśli nas wszystkich pozabijacie, te floty dotrą tu i
zniszczą was. A jeśli chodzi o pana, to niech się pan od tej pory strzeże!
Sir Robert nagle znalazł się obok Jonnie'ego.
- Floty wojenne nie uratują waszych planet. Przed platformami
nie macie żadnych środków obronnych. Tylko ten człowiek - wskazał na Jonnie'ego
- będzie wiedział, gdzie się one znajdują. A jeśli cokolwiek mu się stanie i
trzydzieści dni upłynie bez ponownego ustawienia współrzędnych w pamięci konsol,
wówczas nastąpi automatyczne odpalenie wszystkich platform. Jeśli cokolwiek się
stanie z nim lub z Ziemią, wszystkie wasze planety zostaną zniszczone. Ma on
kilku sobowtórów. Wyglądają dokładnie tak jak on i nie można ich odróżnić od
siebie. Jeśli się będzie wam wydawało, że dokonaliście zamachu na niego, to
najprawdopodobniej będzie to któryś z jego sobowtórów. A jeśli którykolwiek z
jego sobowtórów zostanie napadnięty, wówczas nastąpi odpalenie platform.
Wszystkich platform! To wy musicie teraz chronić Ziemię. Wasze życie oraz życie
waszych władców i rodaków od tego zależy. A jeśli chodzi o przylot waszych flot
wojennych i zniszczenie nas, to, oczywiście, mogłyby to zrobić, lecz jeśli nie
wrócicie do domu, wasi rodacy nie dowiedzą się o grożącym im niebezpieczeństwie,
tzn. o automatycznym odpaleniu platform. Zaatakują nas tutaj, ale nie będą mieli
już dokąd powrócić. Przemyślcie to!
- On grozi emisariuszom! - wykrzyknął Browl.
- Ochrania emisariuszy! - powiedział oschle Sir Robert. Przy
waszych rozwiniętych przemysłach wojennych niejeden z was, znajdujący się w tej
sali, będzie wkrótce reprezentował rząd podbity przez inną planetę!
Powinniście znać prawo zwane "siła wyższa". Oznacza ono, że
nagle może się zdarzyć jakiś niespodziewany i nie kontrolowany wypadek.
Spowodowany przez ową siłę wyższą!
Ten człowiek - i to, czego może dokonać - stanowi właśnie
przykład takiej siły wyższej. Ja jestem żołnierzem, a wy dyplomatami! Od tej
chwili możecie wpływać na tę siłę wyższą. Jeśli z tego nie skorzystacie, to nie
jesteście dyplomatami, lecz głupcami i samobójcami!
- A jak będziemy mogli to kontrolować? - zapytał lord z
dalszych rzędów.
Jonnie łagodnie odprowadził Sir Roberta na bok.
- Zanim platformy zostałyby odpalone - wyjaśnił Jonnie zwołano
by konferencję emisariuszy. Można by na niej poruszyć każdą sporną sprawę,
rozpocząć negocjacje.
Spostrzegł, że wywołało to wśród emisariuszy pewne
zainteresowanie. Widział, że rozważali jego słowa i przynajmniej niektórzy z
nich skłaniali się ku tej idei. Mogłoby to zapewnić im jako jednostkom nową
władzę w ich rządach. To było coś w ich stylu. Nie interesowała ich jego osoba,
dbali jedynie o własny interes. Patrzyli na swe palce lub szpony. Przechylali
głowy to w jedną, to w drugą stronę. Ale Jonnie wiedział, że jeszcze ich nie
przekonał.
- To jednak nadal jest straszny układ - powiedział któryś z
emisariuszy.
- I nie rozwiązuje żadnych problemów w naszej podupadłej
gospodarce - dodał drugi. - Wprost przeciwnie, dopiero wtedy zacznie się chaos.
Jonnie patrzył na nich. Zaczął sobie uświadamiać, z kim ma do
czynienia. Wszyscy oni przez wieki wychowywali się w cieniu okrutnych i
sadystycznych Psychlosów. I mogli nawet być niezależni politycznie, ale
odcisnęło się na nich piętno filozofii Psychlo, a mianowicie: wszystkie inne
istoty są zwierzętami. Uważają, że chciwość, chęć zysku i sprzedajność są zwykłą
normą moralną. Nie wiedzą co to przyzwoitość i moralność. Piętno Psychlosów!
Sentymenty były im obce, były ideami wariata. Psychlosi ukształtowali taki styl
życia, a potem oświadczyli: "Widzicie, tak wygląda życie". W jaki więc sposób
trafić do serc tych potężnych lordów?
- Nasz przemysł - krzyknął któryś z emisariuszy - jest
nastawiony na produkcję wojenną. Intergalaktyczny pokój zrujnuje wszystkich!
Tak, Psychlosi chcieli, żeby toczyły się wojny, gdyż wtedy
robili interesy z każdą ze stron. Nie obchodził ich los tych "wolnych planet",
byleby tylko kupowały metal. Psychlosi w każdej chwili mogli roznieść je w proch
i pył. Psychlosi chcieli, by walczyli ze sobą jak zwierzęta i wierzyli, że
istotnie są oni tylko zwierzętami!
Jonnie znów zabrał głos:
- Są również inne sposoby rozwiązywania problemów
ekonomicznych. Moglibyście przestawić przemysł wojenny na tak zwaną "produkcję
konsumpcyjną". Produkujcie rzeczy pierwszej potrzeby. Wszyscy będą mieli wówczas
zapewnioną pracę. Wasi rodacy są najlepszym rynkiem dla waszych przemysłów.
W niedalekiej przyszłości zostanie utworzona sieć transportu
pomiędzy waszymi światami. Psychlosi transportowali dotychczas wszystko najpierw
na swoją planetę. Teraz zostanie opracowany taki system, który pozwoli wam na
tanią i szybką wymianę towarów. Dzięki temu rozwinie się handel. Wasi rodacy,
którzy teraz głodują i wzniecają bunty, będą mogli znaleźć pracę. Będą mogli
kupić sobie na przykład lepsze domy i meble, lepsze ubrania, lepsze pożywienie.
Macie tutaj wspaniałą szansę na ogłoszenie złotego wieku. Wieku pomyślności i
dostatku!
Wciąż jeszcze nie przekonał ich. Osiągnął tylko to, że go
słuchali.
- To nie uspokoi trwających właśnie zamieszek - wykrzyknął Dom.
Jonnie popatrzył na niego. Szykował się do wielkiego skoku,
który wstrząśnie Vorazem.
- Jestem pewien, że Bank Galaktyczny z przyjemnością udzieli
wystarczająco dużych pożyczek tym rządom, które zechcą zakupić żywność dla swych
obywateli, by przetrwali oni do czasu, gdy ich przemysł przestawi się na inną
produkcję. To - oraz zapewnienie, że nie będzie już więcej wojen - powinno
zatrzymać rozruchy i ustabilizować wasze rządy.
Browl spojrzał na Voraza.
- Czy rzeczywiście tak postąpicie?
Voraz zorientował się, że po jednej stronie ma MacAdama, a po
drugiej barona. Obaj szturchali go, by powiedział "tak". Ale on milczał.
Jonnie znów zabrał głos:
- I jestem pewien, że bank udzieli wszelkich niezbędnych
pożyczek na przestawienie przemysłu na produkcję konsumpcyjną. Ale nie tylko to.
Jestem pewien, że bank także udzieli pożyczek sektorowi prywatnemu: małym
przedsiębiorstwom, a nawet osobom prywatnym, by mogły nabywać nowe produkty.
Voraz ignorował otrzymywane szturchańce. Patrzył na Jonnie'ego.
Ten młody człowiek mówił przecież o "bankowości handlowej", którą zajmowały się
małe kramy uliczne: pół kredytu tu, pół kredytu tam, ot, coś takiego.
A Jonnie kontynuował:
- I chciałem was też poinformować, że na rynku pojawi się wiele
nowych planet. Będziecie mogli pożyczać pieniądze na ich zakup i uzyskiwać
wystarczające fundusze na ich kolonizację przez tych, których uważacie teraz za
"nadmiar ludności".
Jonnie podniósł trochę głos i przemówił, wyraźnie zwracając się
do Voraza:
- Czyż nie mam racji, lordzie Voraz?
Szef Banku Galaktycznego czuł się tak, jakby go porwała fala
powodzi. Nie zgodził się przecież, by ten młody człowiek ustalał politykę banku.
Czy powinien go zdemaskować?
Bank Galaktyczny prowadził interesy z różnymi narodami. Ale
wtedy - Voraz nagle to sobie uświadomił - byli zależni od Psychlosów. Myślał
intensywnie. Bankierzy z Gredides dobrze wiedzieli, jak należy postępować.
Myślał o własnym ogromnym narodzie, o masie bezrobotnych. Nagle zobaczył wiele
małych biur Banku Galaktycznego wyrastających jak grzyby po deszczu, w każdym
mieście, na każdym kontynencie, na każdej planecie, a wszystkie obsadzone
Selacheesami... banki w sąsiedztwie! Pożyczające pieniądze małym
przedsiębiorstwom i wszystkim klientom, nawet pracownikom. Czyż tego kiedyś już
nie robili? Jeszcze przed lordem Loongerem? Tak... przypomniał sobie... Wielu
Selacheesów będzie miało pracę. I te planety do skolonizowania. Pożyczanie
pieniędzy na ich zakup... Uderzył go nagle fakt, że będzie musiał coś zrobić z
milionem dwustu tysiącami planet! Nie mogły one po prostu pozostawać w masie
powierniczej bezużytecznie. A włączanie ich do produkcji będzie czynione
równolegle z uzupełnianiem pieniędzy w obiegu, co zapobiegnie inflacji. Ten
młody człowiek próbował uaktywnić nadwyżki majątku! Lecz z drugiej strony ta
jego idea pożyczania pieniędzy rządom, by mogły zakupić żywność dla swej
ludności i po prostu ją rozdawać... to przecież działalność socjalna! Nie było
to nic nowego. Jednak okres zmiany produkcji przemysłowej, o której mówił,
będzie trwał bardzo długo. Rządy będą tonęły po uszy w długach.
Nagle lord Voraz rzucił na Jonnie'ego pełne strachu spojrzenie.
Czy on faktycznie zdawał sobie sprawę z tego, co proponuje tym wyniosłym lordom
i ich rządom - jeśli to wszystko zaaprobują?
Tak! Widział to w jego oczach: on wiedział.
- Odpowiedz, Voraz - zażądał Browl. - Czy się zgadzacie?
Voraz podniósł się z krzesła.
- Szanowni lordowie, tak się złożyło, że Bank Galaktyczny
przejął właśnie majątek tysiąc, a może nawet więcej razy większy niż wszystko,
co kiedykolwiek dotychczas kontrolował. Należy go koniecznie zainwestować
mądrze, aby pomnożyć kapitał. Odpowiedź więc brzmi: "tak". Po podpisaniu
odpowiednich dokumentów, załatwieniu formalności i zobowiązań finansowych Bank
Galaktyczny jest gotów udzielić wam pożyczek, o których była tu mowa.
Lordowie siedzieli przez chwilę w milczeniu.
- A teraz, szanowni lordowie - odezwał się Jonnie - czy możemy
przedyskutować układ dotyczący pokoju intergalaktycznego?
Wahali się. Niektórzy byli przeciwni, co widać było po ich
minach. Przypomniał sobie słowa Tsunga: "Siła oddziaływania pieniędzy i złota na
dusze ludzi przechodzi wszelkie pojęcie". I choć to nie byli ludzie, świetnie te
słowa do nich pasowały. Zdominowani przez wiele wieków przez materializm
Psychlosów sami zaczęli myśleć jak Psychłosi. Będzie więc musiał potraktować ich
jak Psychlosów, czyli wykorzystać ich chciwość. Wiedział, że to, co będzie teraz
musiał zrobić, było trochę niezgodne z jego zasadami. Ale chodziło o dobro wielu
istnień, cywilizacji. Nie mógł pozwolić sobie na przegraną.
Jonnie przeszedł do przodu platformy. Ukląkł na kolana.
- Zgasić reflektor! - krzyknął.
Światło reflektora zgasło.
- Wyłączyć wszystkie rejestratory! - powiedział warkliwie do
kamer guzikowych.
- Wyłączone - odpowiedział mu cienki głosik.
- Proszę o wyłączenie wszystkich urządzeń rejestrujących!
polecił i zwrócił sil do niewielkich szarych ludzi: - Żadne rejestratory bankowe
nie mogą być włączone i panowie muszą to potwierdzić!
Niewielcy szarzy ludzie poklepali klapy swych surdutów.
- Oświadczamy, że są wyłączone.
Teraz na pewno przyciągnął ich uwagę. Siedzieli jak przykuci.
Jonnie zwrócił twarz w kierunku lordów. Konspiracyjnym szeptem,
tak cichym, że musieli wychylać się, żeby go usłyszeć, powiedział:
- Co produkują wasze główne firmy?
- Uzbrojenie - dobiegł go szept z sali.
- A jak myślicie, co się stanie z zyskiem, akcjami i
obligacjami tych firm, gdy przestaną produkować broń?
Lordowie dziwili się, że tego nie wiedział.
- Polecą w dół na łeb na szyję!
- Dokładnie tak - wyszeptał Jonnie. - Pozwólcie mi teraz
wyjaśnić, o co tu właściwie chodzi. Jeśli po powrocie do domu zaczniecie głośno
rozpowiadać o układzie zakazującym jakichkolwiek wojen wówczas akcje, obligacje
i zyski firm zbrojeniowych sięgną dna. I jeśli nie wspomnicie nawet słowem o
planach przestawienia produkcji tych firm na produkcję towarów konsumpcyjnych
oraz o przyrzeczeniach banku dotyczących udzielenia wam pożyczek, wszystkie
zakłady zbrojeniowe zbankrutują. A wtedy wy wykupicie ich akcje wraz z kapitałem
zakładowym - być może nawet za uzyskaną z banku pożyczkę i staniecie się ich
jedynymi właścicielami. Poza tym staniecie się bohaterami dla ludzi którym dacie
pieniądze na żywność. Ustaną wszelkie zamieszki. A gdy już będziecie w pełni
kontrolowali wszystko, bank udzieli wam pożyczek konwersyjnych. Wszystkie firmy
zaczną znakomicie prosperować. Ci, którzy są średnio bogaci, zostaną
milionerami, milionerzy zaś będą miliarderami.
Przez chwilę jeszcze klęczał w milczeniu, a potem powiedział:
- Musicie zapomnieć, że cokolwiek mówiłem wam na ten temat. I
nie powtarzajcie tego nikomu!
Podniósł się z kolan.
Czekał. Czyżby się pomylił? To niemożliwe. Ich sposób myślenia
zbyt długo był urabiany przez Psychlosów.
Zaczęli szeptać między sobą. Rozległ się czyjś cichy chichot.
Do uszu Jonnie'ego zaczęły dobiegać wypowiadane szeptem uwagi:
- Będę mógł sobie zafundować nową kochankę...
- Moja żona nigdy nie lubiła tego starego zamku...
- Nie będę musiał sprzedawać jachtu...
Nagle z tłumu podniósł się Fowljopan.
- Lordzie Jonnie - oświadczył - zapomnieliśmy o wszystkim, o
czym pan tu mówił. Nic z tego, co usłyszeliśmy nie zostanie przez nas nigdy
powtórzone.
Wydawało się, jakby Fowljopan zwiększył swe wymiary.
- Niech pan buduje te swoje platformy! Mamy zamiar podpisać
trwały, nie do obalenia pod względem prawnym, twardy jak żelazo układ
antywojenny, o jakim pan nigdy jeszcze nie słyszał!
Odwrócił się do zebranych.
- Proszę o włączenie świateł! Proszę włączyć rejestratory!
Niemal jak jeden mąż całe audytorium powstało. Zaczęli wołać:
- Niech żyje lord Jonnie! Niech żyje lord Jonnie!
Pułkownik Iwan wydał z siebie gwałtowne westchnienie ulgi i
zdjął palec ze spustu miotacza. A potem pospiesznie uformował żołnierzy w
dwuszereg, aby umożliwić Jonnie'emu wyjście z sali. Lordowie klepali Jonnie'ego
po plecach tak mocno, że prawie tracił równowagę. Pułkownik Iwan całą uwagę
skupił na wyprowadzeniu Jonnie'ego z sali. Bał się, że rozwrzeszczany, kłębiący
się tłum połamie mu kości.
4
Rosjanie bezpiecznie doprowadzili ich do małego pokoju
konferencyjnego i wszyscy jeszcze raz zajęli swoje miejsca.
Dries Gloton aż pomrukiwał z zadowolenia, gdy sprawdzał podpisy
na czeku transferującym zapłatę z funduszy Intergalaktyki do jego banku. Był to
na pewno największy czek, jaki trafił do depozytu jego oddziału banku. I nie był
to po prostu zwykły czek. Oznaczał on wypłacalność finansową, ponowne otwarcie
pododdziałów banku w mniej znaczących sektorach, zatrudnienie pozwalnianych
pracowników. Nie potrzebował sprawdzać czeku. Wiedział, że jest w
najzupełniejszym porządku. Ale delektował się czytaniem go.
Szerokim gestem przysunął do siebie pokwitowanie i złożył na
nim zamaszysty podpis. A potem wziął w rękę dokumenty hipoteczne i wielkimi
literami pospiesznie napisał w poprzek pierwszęj strony "ZAPŁACONE!"
Nie do wiary, ale było to warte tylu starań i miesięcy pełnych
nerwów. Włożył czek spokojnie do kieszeni, a potem przesunął pokwitowanie i
dokumenty hipoteczne w stronę MacAdama.
- Zakończyliśmy więc nasze interesy. Robienie z panami
interesów to prawdziwa przyjemność.
Ale gdy ściskał dłoń MacAdama, spostrzegł, że lord Voraz wciąż
siedzi ze wzrokiem tępo utkwionym w stół. Zaalarmowało to Driesa.
- Wasza Czcigodność! Czy stało się coś złego?
Voraz zwrócił ku niemu twarz. Nie zważając na obecność
Jonnie'ego - tak bardzo był przejęty - zapytał:
- Czyżby pan nie zrozumiał, co on zrobił?
- Czy chodzi o te spekulacyjne pożyczki? - zapytał Dries.
Lordowie będą próbowali pożyczyć pieniądze na zakup tych akcji, gdy firmy
zbankrutują. Ale to przecież drobna sprawa. Te pożyczki będą dobrym interesem.
- Ależ nie - odparł Voraz. - Nie rozumie pan? Więc panu
wytłumaczę. Zapewniając powszechne zatrudnienie i umożliwiając szaremu
człowiekowi z ulicy pożyczenie pieniędzy, tworzy on niezależną klasę robotniczą.
W następnych latach przestaną ci ludzie stawać przed innymi z czapką w dłoni.
Staną się niezależni finansowo. A państwo stanie się zależne od nich i już
zawsze będzie się musiało z nimi liczyć. Banki też będą zmuszone prowadzić
rozległe interesy z tą klasą robotniczą.
- Nie widzę w tym nic złego - zauważył Dries. - Przy takim
zadłużeniu rządów będą one musiały robić głównie to, co im nakaże bank.
- O to właśnie chodzi - powiedział Voraz. - A bank będzie im
mówił, by zwracali coraz więcej uwagi na klasę robotniczą, ponieważ z nią
właśnie związane są głównie interesy banku! Ci lordowie i ich obecne rządy będą
miały coraz mniej władzy. Praktycznie rzecz biorąc, zaniknie uprzywilejowana
klasa.
- Ach - wykrzyknął Dries, przypominając sobie czasy szkolne. -
Bankowość socjalna.
Jonnie usiadł na krześle. Był całkiem wyczerpany i chciał, żeby
już zakończyli te rozmowy.
- To się nazywa "socjaldemokracja" - zauważył. - Będzie zdawała
egzamin dopóty, dopóki będzie dużo nowych terenów do ekspansji. Ale tego mamy w
nadmiarze, a za parę tysięcy lat ktoś wymyśli coś nowego.
Voraz spoglądał teraz na MacAdama i barona.
- Czy zdajecie sobie sprawę, czego on właśnie dokonał? W ciągu
niecałej godziny dał wolność większej liczbie ludzi niż uczyniły to wszystkie
rewolucje w całej naszej historii!
- Wiem tylko, że dał nam władzę nad tymi dumnymi lordami -
powiedział MacAdam. - Czy możemy wreszcie podpisać rezolucję bankową, żebyśmy
mogli zakończyć naszą konferencję?
Voraz otrząsnął się już z oszołomienia. Wziął w ręce
pełnomocnictwa.
- Ma pan na myśli drugą rezolucję?
- Na temat lorda Loongera? - ożywił się baron.
- Tak - odparł Voraz. - Ile czasu upłynęło od jego śmierci?
Dwieście...
- Proszę posłuchać - rzekł baron. - Psychlosi są najbardziej
znienawidzonymi istotami we wszystkich wszechświatach. Parę setek tysięcy lat
temu ten wasz lord Loonger i jego bank ocalił ich. Dzisiaj nie jest to akt
cieszący się zbytnią popularnością.
- Faktycznie - zgodził się lord Voraz.
- Definicja pieniądza brzmi: "Jest to pomysł oparty na
zaufaniu". Podobizna lorda Loongera na waszych banknotach tego nie gwarantuje.
Nie wzbudza on zaufania.
Jonnie zaniepokoił się nagle. Przez głowę przemknęło mu
pytanie, co się stało z ziemskimi pieniędzmi. Właśnie chciał o to zapytać, gdy
olbrzymia dłoń Sir Roberta zakryła mu usta i powstrzymała go.
Przez ostatnią minutę Dries uważnie przypatrywał się
Jonnie'emu. Nie odrywając od niego oczu, zwrócił się do lorda Voraza:
- Wasza Czcigodność, czy nie uważa pan, że ten młody człowiek
mógłby uchodzić za Selacheesa? Ma szare oczy. Tak, on jest podobny do
Selacheesa!
- Istotnie - rcekł lord Voraz. - On jest podobny do Selacheesa.
- Mam jego kilka zdjęć - powiedział Dries. - Możemy je dać
malarzowi Rensfinowi, by namalował realistyczny portret. Z kolorowym,
trójwymiarowym hełmem na głowie. Ale jaki napis umieścimy pod podobizną? Może:
"Jonnie Goodboy Tyler, Zwycięzca Psychlosów".
- Ależ nie! - zaprzeczył lord Voraz.
- Który światu zwrócił wolność - zaproponował baron.
- Nie! - znów nie zgodził się Voraz. - Słowo "wolność"
zantagonizuje lordów i im podobnych. To musi być coś naprawdę dobrego i
ostatecznego, ponieważ chcemy wyemitować nową walutę i wycofać wszystkie stare
banknoty. Wzdłuż dolnej krawędzi trzeba będzie umieścić napis: "Poparte aktywami
Ziemskiego Banku Planetarnego oraz Intergalaktycznego Górnictwa". W środku
możemy dać nieco większą podobiznę. Ale treść napisu... - zawahał się.
Nagle MacAdam się rozpromienił.
- Musimy mieć tam dokument jego zwycięstwa. Malarz powinien
umieścić w tle wizerunek eksplozji Psychlo. A na nim możemy napisać: "Jonnie
Goodboy Tyler", a zaraz pod tym: "który przyniósł szczęście wszystkim rasom".
- O to właśnie chodzi! - wykrzyknął lord Voraz. To nie dotyczy
tylko zniszczenia Psychlosów. Ponieważ ten młodzieniec dokonał znacznie więcej.
Ludzie szybko się o tym dowiedzą. Stanie się popularny nie tylko wśród gwiazd,
ale ponad gwiazdami i planetami w szesnastu wszechświatach.
Lord Voraz poprawił się na krześle i przysunął do siebie
rezolucję. Zredagował na niej napis przeznaczony do umieszczenia na banknocie. A
potem sprawdził mankiety, uniósł pióra i podpisał rezolucję.
Wszystko zostało załatwione. Niewielcy szarzy ludzie podnieśli
się z krzeseł. Na wszystkich twarzach widniał uśmiech. Zaczęli ściskać sobie
ręce.
- Sądzę - rzekł lord Voraz do MacAdama i barona - że będzie się
nam wspaniale ze sobą pracowało! To jest właśnie ta bankowość, która mi
odpowiada!
Wszyscy się roześmieli. Niewielcy szarzy ludzie pozbierali
swoje papiery i opuścili pokój.
- Uff! - westchnął MacAdam, uśmiechając się szeroko. Jesteśmy
swobodni, bezpieczni i wolni jak ptaki! - spojrzał na Jonnie'ego. - I to w
niemałej mierze dzięki tobie, chłopcze!
5
MacAdam i baron także zbierali się do
wyjścia.
- Jak, do licha, udało się wam zmusić dyrektorów w Snautch do
wysłuchania was? - spytał Jonnie.
- To było proste. Otworzyliśmy konto w ich banku. W ciągu paru
sekund rozniosło się to po całym banku. Ponieważ Psychlosi zawsząd zagrabiali
złoto, więc stało się ono rzadkością i jego cena na Gredides osiągnęła wartość
pół miliona kredytów za uncję. Otworzyliśmy nasz rachunek przy użyciu złota.
Twojego złota, Jonnie. Tona złota przetopionego w sztaby! W ciągu ostatniego
wieku nie widziano tam tyle złota! - zaśmiał się baron.
- A więc złoto Terla się przydało.
- To złoto ze złoża - zauważył MacAdam - należy do ciebie i
reszty ekipy. Jeśli chcesz, to sprowadzimy je tu. Teraz jest wystawione na pokaz
za szybą ze szkła pancernego w głównym westybulu Banku Galaktycznego w Snautch!
To złoto jest historyczne, Jonnie.
- I jeszcze jedna sprawa. Jak to się stało, że Ker zgodził się
podpisać te papiery?
- Ker? - zdziwił się baron. - No cóż, on jest twoim
przyjacielem, Jonnie, a my powiedzieliśmy mu, że to ci bardzo pomoże. Stormalong
oglądał zdjęcia z katastrofy na Psychlo, powiedział więc Kerowi, że Psychlo już
nie istnieje. Nigdy nie widziałeś takiego uczucia ulgi na twarzy. Jako ostatni
namiestnik planety - miał nawet przy sobie swoją nominację, którą dołączyliśmy
do umowy o przeniesieniu praw własności - był bardzo zadowolony, że mógł się
tego wszystkiego pozbyć. Zagwarantowaliśmy mu pracę. Pozwoliliśmy zatrzymać
kilkaset tysięcy kredytów, które zagarnął z łupów swego poprzednika i
zagwarantowaliśmy ma zaopatrzenie w gaz do oddychania do końca życia. Mam
nadzieję, że będziemy mogli wywiązać się z tej ostatniej obietnicy.
Jonnie przypomniał sobie Fobię. Tak, można napełniać na tym
księżycu butle gazem do oddychania, używając instalacji transfrachtu.
- Bez trudu. To łatwa sprawa.
Patrzył, jak obaj zbierają dokumenty, a potem powiedział:
- Z pewnością dokonaliście wspaniałego wyczynu! Naprawdę coś
nadzwyczajnego!
Uśmiechnęli się do niego.
- Mieliśmy dobry przykład. Ciebie!
- Ale - zapytał jeszcze Jonnie - jak się wam udało zmusić Terla
do podpisania tak sformułowanego kontraktu sprzedaży Intergalaktyki?
MacAdam się roześmiał.
- Nie musieliśmy go zmuszać, gdyż ten kontrakt już istniał i
był przez niego podpisany.
- Brown Kulas Staffor usiłował wykorzystać go do zabezpieczenia
emisji swych nowych pieniędzy. Wtedy zauważyliśmy, że nie jest on zgodny z
prawem. Terl nawet sfałszował na nim swój podpis!
MacAdam miał kopię oryginalnego kontraktu i była to
rzeczywiście śmieszna bzdura.
- A więc baron i ja zaczęliśmy myśleć. Minęło już blisko
jedenaście miesięcy od chwili, gdy posłałeś bomby na Psychlo, a ciągle nie było
kontrataku. Jeśli Psychlo przestało istnieć, to według Kera - było także mało
prawdopodobne, by pozostałe planety górnicze przetrwały bez wystarczających
zapasów gazu do oddychania.
- I tak włączył się baron - wykorzystaliśmy szansę i
sformułowaliśmy kontrakt tak, aby był ważny we wszystkich okolicznościach.
Mieliśmy pewność, że faktycznie udało ci się zniszczyć Psychlo.
- Nie możesz przegrać, jeśli postawiłeś na Jonnie'ego dodał
MacAdam, włożył plik dokumentów pod pachę, wziął w rękę wybrzuszony neseser, a
potem rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy czegoś nie zostawił. - No to
wszystko mamy załatwione.
- Och nie, nie wszystko! - zawołał Sir Robert.
Jego głos był tak kategoryczny i ostry, że zatrzymali się
zaskoczeni.
- Sądzę - powiedział Sir Robert - że sposób, w jaki
wykorzystaliście tego biednego chłopca, jest po prostu haniebny!
- Nie rozumiem! - wykrzyknął z oburzeniem MacAdam.
- Umieszczacie jego podobiznę na ziemskich pieniądzach,
wykorzystujecie jego energię i pomysły dla własnych interesów. Jesteście
właścicielami ogromnej większości szesnastu wszechświatów. Planujecie ozdobić
jego podobizną banknoty galaktyczne. A on jest biedny jak mysz kościelna. O ile
wiem, to nie pobiera nawet swej pensji pilota! Wiem, że chcecie mu pożyczyć
pieniądze, ale czy nie zamierzacie go przypadkiem wciągnąć w zasadzkę?
Powinniście się wstydzić! - Sir Robert był naprawdę oburzony.
MacAdam i baron byli tak zaskoczeni, że nie mogli wykrztusić z
siebie słowa. Jonnie próbował powstrzymać Sir Roberta, gdy dotarło wreszcie do
niego, o czym stary Szkot mówi. Nie sądził, by potrzebne mu były jakieś
pieniądze; jeśli będzie głodny, zawsze może przecież wybrać się na polowanie.
Baron patrzył oniemiały na MacAdama, a MacAdam na barona. Byli
wyraźnie zakłopotani.
- Moglibyście przynajmniej zapłacić mu za wykorzystanie jego
podobizny!
Nagle w oczach MacAdama pojawił się błysk zrozumienia. Rzucił
na stół plik swych dokumentów i zaczął grzebać w pękającym od papierów
neseserze. Znalazł to, czego szukał i usiadł na znajdującym się przed nim
krześle.
- Och, Jonnie, wybacz nam, proszę! Przecież to jasne, że nic po
tym nie wiesz. - Zaczął wertować jakieś akta.
- Ponieważ nigdy nie wspomniałeś o tym dokumencie - rzekł baron
- więc myśleliśmy, że nie chcesz, by był . podany do publicznej wiadomości.
MacAdam trzymał w ręku protokół informacyjny na temat statutu
banku.
- Statut banku został nadany przez oryginalną, ważną,
trzydziestoosobową Radę Szefów Plemion. To jest właśnie protokół informacyjny na
ten temat. A to - otworzył drugi z trzymanych w ręku dokumentów - jest sam
statut, tak jak go uchwalono. Wielokrotnie dziwiliśmy się z baronem, dlaczego
oba te dokumenty się różnią. Czy pamiętasz, kto był czasami zatrudniany jako
sekretarz Rady Szefów?
Baron i MacAdam popatrzyli na siebie i powiedzieli chórem:
- Brown Kulas Staffor!
- Sfałszował protokół - dodał MacAdam - z którego informacje
były podane do publicznej wiadomości, i wykreślił twoje nazwisko. Pomyśleliśmy,
że może to ty nie chciałeś, by je ujawniono.
Otworzył statut, a w nim na samej górze - przed nazwiskami
barona von Rotha o Andrew MacAdama - jasno i wyraźnie widniało nazwisko: Jonnie
Goodboy Tyler!
- Czy zwróciłeś uwagę, że zawsze staraliśmy się zasięgać twojej
opinii przy wszystkich większych transakcjach ? - zapytał bardzo skruszony
baron.
- Byłeś zajęty robieniem znacznie ważniejszych rzeczy
powiedział MacAdam. - Sir Robercie, ten chłopak jest właścicielem trzeciej
części Ziemskiego Banku Planetarnego. Na mocy statutu!
A baron wyjaśnił Sir Robertowi:
- Jonnie jest teraz również właścicielem około dwudziestu dwóch
procent Banku Galaktycznego oraz jednej trzeciej wartości Intergalaktycznego
Towarzystwa Górniczego.
Baron zwrócił się do MacAdama.
- A może powinniśmy dać mu więcej?
MacAdam popatrzył na Sir Roberta.
- Czy naprawdę myślał pan, że pozostawimy tego chłopca na
lodzie? Również część z tony złota należy do niego. I biorąc wszystko razem,
potrzebny jest komputer, by podsumować jego pieniądze. To są tryliony! To
najbogatszy biedny chłopak, jaki kiedykolwiek pojawił się w tych szesnastu
wszechświatach, wliczając w to ostatniego Imperatora Psychlo!
Sir Robert puścił Jonnie'ego i nagle wybuchnął śmiechem.
Klepnął go w plecy.
- A to mi mysz kościelna w przebraniu! W porządku, panowie,
niech tak będzie i dosyć już tego gadania. Po prostu powiedziałem otwarcie, co
myślę. Słuchajcie - dodał - a może powinniście kupić mu z pół tuzina tych
ekstrawaganckich lordów na giermków?
- On ich już kupił - powiedział MacAdam. - I to razem z butami!
Wszyscy - oprócz Jonnie'ego - wybuchnęli śmiechem. Kręciło mu
się w głowie. Tryliony? Ta liczba nic mu nie mówiła. Może będzie wreszcie mógł
kupić plecione ze skóry lejce dla Wiatrołoma. Lub jakieś nowe meble, jeśli
Chrissie straciła wszystkie...
Na myśl o Chrissie ścisnęło się mu serce. Przez cały czas
tłumił w sobie niepokój, by móc normalnie działać.
MacAdam i baron jeszcze raz pozbierali swe rzeczy i wyszli z
pokoju, kręcąc głowami i mrucząc:
- Brown Kulas! Sprawiał kłopoty do samego końca!
Do pokoju dobiegł czyjś lamentujący i rozdrażniony głos. Sir
Robert spojrzał na drzwi. Przy wejściu stał Stormalong. Dwóch rosyjskich
wartowników nie wpuszczało go do wnętrza.
- Sir Robercie! Mam tu depeszę, która już czeka na pana od
wielu godzin!
Sir Robert przecisnął się przez rosyjskich wartowników i
zniknął za drzwiami. Jonnie siedział całkiem wyczerpany, próbując zebrać myśli i
podjąć decyzję, co ma teraz robić: Nic go już tutaj nie trzymało. Wyjdzie więc
na zewnątrz, wsiądzie w samolot i poleci z pomocą do Szkocji. Podniósł z podłogi
swój hełm. Obydwaj Rosjanie przy drzwiach rozstąpili się, by go przepuścić.
Zderzył się z Sir Robertem. Stary Szkot stał z zapisanym blankietem depeszy w
dłoni. Płakał i śmiał się jednocześnie. Zobaczywszy Jonnie'ego, wcisnął mu
depeszę w rękę.
- Ach, nareszcie! Straszny tam bałagan. Ale Jonnie, Jonnie,
stara skała uchroniła ich wszystkich! Edynburg! Dziś o świcie przebili się przez
ostatni tunel. Byli na wpół zagłodzeni, część była ranna, wszyscy znajdowali się
w stanie skrajnego wyczerpania, ale wszystkich wydobyto na zewnątrz! Dwa tysiące
sto osób.
Uczucie ulgi aż oszołomiło Jonnie'ego. Depesza nie wymieniała
poszczególnych nazwisk. Potykając się, Jonnie wybiegł na zewnątrz. Miał zamiar
pójść do pomieszczenia operacyjnego. Po drugiej stronie doliny stał ktoś pokryty
kurzem, w hennie na głowie, jakiego używano do lotów hiperdźwiękowych. To był
Thor.
Thor machał do niego radośnie ręką i wołał:
- Zobacz, kogo ci tu przywiozłem, Jonnie!
Ktoś zaczął biec w jego kierunku, po czym zarzucił mu ręce na
szyję i z płaczem wymawiał jego imię.
To była Chrissie! Wychudła i blada, z czarnymi oczami zalanymi
łzami.
- Och, Jonnie! Jonnie! - szlochała. - Nigdy więcej cię nie
opuszczę! Nigdy! Obejmij mnie, Jonnie!
Jonnie wziął ją w ramiona, o mało nie łamiąc jej żeber. Trzymał
Chrissie w objęciach, przez długi czas nie mogąc wykrztusić słowa.
następny
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
17 (30)42 30 Marzec 2000 Dialog na warunkach30 3830 31 by darog8330 technologia nieorganicznaRN 30 www haker pl haker start pl warsztaty1 temat=30(1)TI 02 10 30 T pl(2)000722 30POWSTANIE ZSRR 30 12 1922więcej podobnych podstron