Upadek poety
Julian
Tuwim
Po wojnie, wiosną 1946 r., Tuwim wraca do Polski. Polski Ludowej. Już na emigracji pokłócił się prawie ze wszystkimi kolegami z przedwojennych kawiarń. Kiedy poemat "Kwiaty Polskie" zaczął ciążyć w stronę prosowiecką, stracił wspólny język nawet z Grydzewskim. Ale dopiero powrót pali za nim wszystkie mosty. Na początku pozornie wszystko jest w porządku: nikt go nie atakuje, nie wypomina żydowskiego pochodzenia, uważany jest teraz oficjalnie prawie za klasyka, dostaje willę w Aninie, samochód z kierowcą, staje się oficjalnym Poetą. No i co? No i nic. Po powrocie do Polski Tuwim właściwie już nie pisze wierszy. Od czasu do czasu popełnia jakiś bezsensowny wierszyk prawie na zamówienie władz, lub pisze delikatniutkie liryki do szuflady. Z powojennych publikacji można bez większych strat (a nawet z zyskiem) wyrzucić do śmieci prawie wszystko. Gdzie się podział wielki mistrz słowa, obrazoburca, czarodziej języka polskiego?
Może Tuwim zamilkł, bo nie było już środowiska w którym mógłby działać: kawiarni "Ziemiańska", wolnej prasy, ostrych dysput słownych w prasie? A może był niewolnikiem własnych poglądów - jawnie poparł na emigracji Związek Radziecki i nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby się pomylić? A może najzwyczajniej w świecie został przekupiony? Myślę, że pisarz wierzył iż racja jest po stronie socjalizmu, a wszystkie cechy negatywne nowej sytuacji "stanowią konieczne koszty transformacji ustrojowej". Oto kilka wierszy dokumentujących ten czas:
TOWARZYSZE WSPÓLNEJ DOLI
Towarzysze wspólnej doli,
Robotnicy dobrej woli,
Budujemy wspólny dom
W maju, który nas zespolił.
Budujemy twierdzę twierdz,
My, roboczych rąk miliony
I miliony prostych serc,
W jedno serce połączonych.
Idzie szereg za szeregiem,
Dźwiga gruz warszawskich cegieł,
Bije z drzew wesoły maj,
Idzie zew przez cały kraj.
Budujemy piękny dwór
Naszej nowej polskiej wiośnie,
Gdy się cegła z cegłą zrośnie,
Będzie z cegieł twardy mur.
DO JERZEGO BOREJSZY
Jerzy! Nie było czerwonych róż!
Zabrakło czerwonych róż w Warszawie!
Ściął je tej nocy śmiertelny mróz
I umarły - jak mogły najkrwawiej.
Zmiótł je pożar, żałobny trąd,
A te, co pozostały,
Wyrywali sobie ludzie z rąk
W kwiaciarniach opustoszałych:
Bo oto miałeś schodzić
Po stopniach rewolucyjnej chwały
W ziemię, w głąb.
Jerzy! Zabrakło czerwonych róż,
Zabrakło i słów boleści!
Schodziłeś w głąb, schodziłeś w grób,
Cały w bojowej pieśni!
Wyprostowany - bo w dalszy bój,
W bój ostatni, zażarty,
I szedł przy Tobie towarzysz Twój:
Sztandar Twojej Partii.
Czerwieńszy on i piękniejszy
W swej dawnej i przyszłej sławie,
Niż wszystkie czerwone róże,
Których nie mogłem złożyć
Na trumnie Jerzego Borejszy,
Bo ich brakło w Warszawie.
Składam - Słowo
Służące tej sprawie.
Oto ona, ta sprawa:
Walczyć!
Wierzyć!
I w bębny bić!
Mówię do Ciebie żywego, Jerzy:
- Wielki to czas,
Kiedy nie trzeba wcale zmartwychwstawać,
By dalej żyć.
DO NARODU RADZIECKIEGO
Ludzi wielkich nic nie uchroni
Przed poezją historii: legendą.
Już za życia zapowiedź im dzwoni
O tej pieśni, co śpiewać im będą.
Dzisiaj - cisi, strudzeni i skromni
W prozie dnia pogrążeni są szarej,
Ale tli się już płomyk potomny,
Co wybuchnie błękitnym pożarem.
I tak samo jest z wielkim narodem:
Aż do klechdy podniosą go dzieje,
Idącego upartym pochodem
W blask zwycięstwa, co w dali widnieje.
Szary trud - złote baśnie oprzędą,
Struny o nim dźwięczące - zakwitną,
Ludy świata wspominać go będą
Nie zwyczajna pamięcią - błękitną.
I już tli się, czekając, ta łuna
Legend przyszłych o Wiośnie, o Wschodzie,
I zakwitniesz, zakwitniesz na strunach,
Twórco ery, radziecki narodzie!
Wieki dadzą ci rangę bajeczną:
Epos - jakąś wszechludzką Bylinę,
Z Rewolucją, krasawicą wieczną,
Z wiecznie żywym herosem Stalinem.
Widzimy, że miał wiele racji Gombrowicz pisząc tak:
...Koniec Tuwima, te jego ostatnie lata w Polsce Ludowej, jakież to zasłużone! Ta słowiczość musiała źle się skończyć, musiała doprowadzić go tam, gdzie jest się już oficjalnie Poetą, dostawcą Piękna, funkcjonariuszem od szlachetności, Obywatelem-Piewcą itd. To nie przypadek, że tralala zawiodło go do pałacykowatej willi w Aninie (pałacowatej; nie pierwszy i nie ostatni ze Szlachetnych, pochylonych nad niedolą proletariatu...). Pomiędzy jego niemoralną naiwnością (bo naiwność jest niemoralna), a nieuleczalną naiwnością kultury proletariackiej istniało zawsze głębokie porozumienie. Nadmiar poezji, to takie przykre w konsekwencjach...
Lechoń zostawia jednak furtkę: ...Wszystko między mną a Tuwimem zerwane na zawsze, oprócz poezji. W niej będzie jego ułaskawienie...
Mając to na uwadze przeczytajmy dwa pisane do szuflady w tym czasie wiersze:
ROZWIĄZUJĄ SIĘ NAGLE I LEKKO
Rozwiązują się nagle i lekko,
Opadają jak płatki kwiatów,
Groźne supły, zamówione przez piekło
U najgorszych supłomanów-wariatów
Pętle słów kołtuniastych plątali,
Fanatyczne, na amen skręcone,
I na mokro zaciskali ze snami
W guzy, w gruzła, w garbate miliony.
I przez gardło sękatym powrozem,
I przez oczy - warkoczami czarownic...
Młode pędy tylu naszych wiosen
Uwikłali w szatańskiej sznurowni!
BRZÓZKA KWIETNIOWA
To nie liście i nie listki,
Nie listeczki jeszcze nawet -
To obłoczek przeźroczysty,
Pozłociście zielonawy.
Jeśli jest gdzieś leśne niebo,
On z leśnego nieba spłynął,
Śród ogrodu zdziwionego
Tuż nad ziemią się zatrzymał.
Ale żeby mógł zzielenieć,
Z brzozą się prawdziwą zmierzyć,
Ściemnieć, smugę traw ocienić -
- Nie, nie mogę w to uwierzyć.