O DYWIZJI SS „GALICJA”.
Major SS Division "Galicja" E.Pobiguschy: "Niemcy pozwalali nam nocować tylko w stodołach"
Dzisiaj, niektórzy twierdzą, że dywizja SS „Galicja" była formacją „ukraińską" - niemal „kolebką" narodowej armii. Ale są mity i są fakty. Nowoczesne armia ukraińska jest następczynią armii sowieckiej. W ten sam sposób jak dzisiejsza jest następczynią Ukraińskiej Republiki Sowieckiej. Z dywizji SS „Galicja" nic nie wyrosło. Co więcej! W 1945 roku jej żołnierze, ocaleni w walkach, poddali się do niewoli Anglo-Amerykom i podali się oficjalnie za „Polaków” aby uniknąć ekstradycji do ZSRR.
Na mocy porozumienia między ZSRR i aliantami zachodnimi przekazaniu władzom ZSRR podlegali wszyscy byli obywatele ZSRR, którzy stali się zdrajcami i służyli w formacjach zbrojnych podległych władzy armii niemieckiej. I tak Brytyjczycy i Amerykanie przekazali władzom ZSRR żołnierzy Armii Własowa i Kozaków Dońskich, którzy walczyli w korpusie niemieckim generała Pannwitza. Zachodnia Ukraina przed II wojną światową była częścią Polski. Zdecydowana większość zwykłych żołnierzy SS "Galicja" do 1939 roku była, zgodnie z prawem, obywatelami polskimi.
Jak napisał w książce „SS - narzędzie terroru," badacz brytyjski Gordon Williamson: "Z tego powodu, że alianci źle ustalili status tych swoich jeńców, którzy podali się za Galicjanów, pozwoliło wielu z nich na uniknięcia deportacji do ZSRR. Pomimo faktu, że służyli oni w Waffen-SS, polski generał Anders zdecydował się spojrzeć na sytuację z pragmatycznego punktu widzenia, i postanowił wybaczyć im ich przeszłość, a biorąc pod uwagę ich potencjalną użyteczność jako prawdziwych anty-komunistów, podtrzymał ich twierdzenie, że oni są Polakami".
To po raz kolejny dowodzi, że ani „bohaterami” Ukrainy, ani w ogóle bohaterami esesowcy z SS "Galicja" nie byli. Zamiast wyznać, że są „Ukraińcami” zastosowali kruczek prawny woląc ukryć się za oficjalnym statusem „Polaka". To mniej więcej tak samo i dzisiaj „patrioci" z Zachodniej Ukrainy wolą stać w kolejce po tak zwaną "kartę Polaka", tylko dlatego aby ułatwić sobie wjazd do krajów Unii Europejskiej.
Przeciwko partyzantom.
Bohaterowie zachowują się inaczej. Nie handlują swoim sumieniem i nigdy nie zdradzają swoich przekonań. Szczególnie pikantną w historii jest opowieść o „polonizacji" żołnierzy dywizji SS "Galicja" (och, wielka zachodniaTemida, która może tworzyć dowolne cuda!), prawda jest ,. ze oni chrzest bojowy wzięli w walce jest z polskimi bojownikami samoobrony i z ukraińską partyzantką Sidora Kowpaka podejmującą swój Rajd Karpacki.
Jeszcze przed lipcem 1944 roku wpadli w sowieckie okrążenie pod miejscowością Brody i te ich boje uznane zostały przez galicyjskich esesmanów za początek ich drogi bojowej, a właściwie żołnierze złej sławy dywizji wzięli udział w niszczeniu polskiej wsi Huta Pieniacka. Polacy twierdzili, że mieszkańców wsi zapędzono do stodoły i po prostu spalono. Pamiętniki z „Galicji" podają, że wieś była bazą partyzanckiego oddziału samoobrony. Bądź co bądź, na terenie dawnej Huty Pieniackiej teraz nic nie ma oprócz pomnika poświęconego eksterminacji lokalnych mieszkańców. Ale fakt „heroizmu" dywizj SS „Galicja” jest uznawany przez wszystkich.
Spalili wieś
Dowódca batalionu SS " Galicja " major Jewgenij Pobieguwszyj (do 1939 był kapitanem armii polskiej) przyznaje w swoich wspomnieniach: „W pierwszych dniach lutego 1944 roku dowództwo Dywizji niespodziewanie dostało rozkaz od dowódcy SS i policji z Generalnej Guberni, by sformułować grupę bojową (pułk) dla pokonania bolszewickiej jednostki partyzanckiej generała Sidora Kowpaka, która wkroczyła na teren Generalnego Gubernatorstwa, czyli północną część Galicji. Po otrzymaniu tego rozkazu dowództwo Dywizji natychmiast odpowiedziało, że nie może go zrealizować bowiem żołnierze nie są wyszkoleni. Ale w odpowiedzi podano wiadomość, że taki rozkaz dał sam Himmler".
Według słów Pobieguszczego tę grupę bojową stanowił batalion piechoty, bateria artylerii lekkiej, pluton saperów, pluton niszczycieli czołgów i poddział łączności. „Akcje bojowe przeciwko działaniom dobrze wyszkolonych i zahartowanych w bojach partyzantom bolszewickich były trudne. Rebelianci zerwali mosty i grupa zmuszona była do długich objazdów po polach i łąkach, które uniemożliwiały szybkie poruszanie się grupy po terytorium. Ponadto oddziały znalazły się pod dowództwem generała policji z Przemyśla, który nic nie rozumiał się na taktyce i operacjach bojowych, nie dbał o grupę bojową i dowodził ją niewłaściwe ... Oczywiście, że wszystkie wojskowe niepowodzenia wywołane przez niemieckich dowódców spadło na konto dowództwa ukraińskiego, nie na konto Niemców. Nieprzygotowana do walki w zimie, wobec braku odzieży zimowej, grupa wzięła udział w walkach w pobliżu Lubaczowa, Czesanowa, Tarnogrodu , Biłgoraja i Zamościa , tj. na obszarach północno-zachodniej Galicji i Chełmszczyzny i wróciła do swoich kwater po czterech tygodniach. Żołnierze narzekali, że pozbawieni ciepłej odzieży zimowej niebywale marzli sypiając w polu".
Tak więc chrztem bojowym żołnierzy dywizji „Galicja" były karne działania policyjne. Sam Pobieguszczyj wspomina: "Atakujące Hutę Pieniacką oddziały zostały przywitane przez Polaków ogniem karabinu maszynowego i upartą obroną wioski. W walce spalono kościół i niektóre domy, ale nikt z naszych żołnierzy lub Niemców nikogo nie spalił żywcem w domach lub poddał masowym rozstrzelaniom. Oczywiście ludność poniosła straty. Inaczej być nie mogło”.
Ale powtarzam, Huta Pieniacka dziś nie istnieje, a także białoruski Katyń. Jego mieszkańcy byli po prostu zlikwidowani. Reszta, to niuanse. Czy zapędzono ich do stodoły i spalono, czy zabito w ich własnych domach - tego już dziś nie sposób ustalić. Faktem jest, że wszyscy zniknęli. Jakby nigdy nie istnieli. Tylko "pomniczek” pozostał.
Pieśni w masce gazowej
Walka z Armią Czerwoną była znacznie trudniejsza. W lecie 1944 roku Armia Czerwona pozostawała na szczycie swej bojowej formy. Operacje ofensywne są planowane poprawnie. W powietrzu panowało lotnictwo sowieckie. Wszyscy z dywizji „Galicja”, którzy przeżyli walki pod Brodami, pamiętają czołgi i samoloty bolszewików i całkowity brak wsparcia lotniczego ze strony Niemców. Dywizja SS „Galicja " natychmiast zostaje okrążona przez bolszewików. Większość jego żołnierzy zginęła lub uciekła przez lasy. Spośród 14.000 jej żołnierzy przeżyło tylko 3000. Dowódca dywizji, niemiecki general Herman Freitag stracił kontrolę na początku bitwy i uciekł na tyły, pozostawiając swoich żołnierzy. Jak mogło się to zdarzyć w osławionej niemieckiej armii? Dlaczego?
W zasadzie dywizja „Galicja" weszła do walki z dużym niedoborem młodszych oficerów. Dywizja nie miała doświadczenia bojowego. Tak i przeszkolenie jej można uznać za całkowicie niedostateczne. Oficjalnie przygotowanie galicyjskich esesmanów trwało prawie rok. W rzeczywistości w bezpośrednie szkolenie dywizja była zaangażowana w ciągu zaledwie czterech miesięcy. Przy istniejącej barierze językowej między oficerami i żołnierzami, to delikatnie mówiąc, system edukacji wojskowej jest niezbyt doskonały .
Jesteśmy przyzwyczajeni do idealizowania armii niemieckiej i wyśmiewamy Armię Czerwoną. Każdy, kto służył w Armii Radzieckiej, pamięta bezcelowe ćwiczenia w maskach gazowych w pełnym słońcu. A przecież takie ćwiczenia tkwią nie tylko w rosyjskej tradycji. Racjonalni Niemcy też zajmowali się takim głupim nonsensem. Jeden z podoficerów dywizji "Galicja", Roman Łazurko, przypomniał, jak na obozie treningowym w Holandii, Niemcy zmusili ich do śpiewanie piosenek w marszu przy założonych maskach gazowych: "Śpiewanie w masce gazowej na twarzy w słońcu, kiedy można było upiec jaja na skale, to wydaje mi się, że to nie myśmy tam byli i że to wszystko tylko się śniło. Ale nie. To nie był sen ... "
Żadna ze stron nie zastosowała w czasie II wojny światowej zakazanej broni w postaci gazów bojowych. Ponadto, można przez piętnaście minut nauczyć się jak posłużyć się maską gazową. Jakiż to pomysł ganienia żołnierzy w gumowym kagańcu z piosenkami na ustach? Nic, oprócz zwykłej armijnej tępoty.
Sam siebie zabił.
I tak na szkolenie bojowe czasu nie starczało. W pamięci uczestników bitwy pod Brodami była scena, jak jeden z żołnierzy dywizji „Galicja” o nazwisku Wowk wystrzelił do sowieckiego czołgu z pancerfausta nie zwracając uwagi na to, że za jego plecami jest ściana z cegieł. Człowiek spalił się żywcem przez strumień gorącego gazu odbitego od ściany! Dzieje się tak tylko u niedoświadczonych żołnierzy, którzy nie znają charakterystyki swej broni. Przy odpalania granatnika (pancerfaust był jednym z pierwszych jego odmian), trzeba mieć pustą przestrzeń z tyłu. Ale ta umiejętność można doprowadzić do automatyzmów tylko przez trening, a to aby w boju działać, a nie myśleć. Piosenka śpiewana w masce gazowej tu nic nie pomoże.
Z drugiej strony, jak wspomina dowódca jednego z oddziałów dywizji „Galicja" Paweł Sumarokow wszystkich dosłownie wstrząsnęła chwilas, kiedy to, co uważali za normalne kupy siana, okazało się zamaskowanym sowieckim czołgiem. „Siano” nagle ruszyło i opancerzone potwory plunęły ogniem po okopach nieszczęsnych esesmanów, zamieniając ich w krwawą miazgę.
Zapytajcie skąd w dywizji "Galicja" wziął się oficer o nazwisku Sumarokowe? A to były porucznik armii carskiej, który był absolwentem Szkoły Wojskowej w Kijowie i został nagrodzony w czasie I Wojny Światowej wojskowym orderem Jerzego IV stopnia i wszystkimi innymi orderami aż do orderu św Włodzimierza IV klasy z Mieczami. Podczas wojny domowej był w wojskach Petlury - w pułku kawalerii Czarnych Zaporożców. Później wyemigrował do Polski. Podczas bitwy pod Brodami liczył sobie już pięćdziesiąt lat, a więc według wszelkich ocen był już emerytem wojskowym.
Ze względu na nienawiść do bolszewików rosyjski dworak Sumarokow walczył po niemieckiej stronie w „ukraińskiej" dywizji, gdzie jego nazwisko zmienione na „Sumarokіw". To też fakt, który należy wziąć pod uwagę. I nie był to wyjątkowy przypadek. W Armii Czerwonej w 1944 roku służył dawny Strzelec Siczowy galiczanin generał-major Stec. Nikt jemu tego pochodzenia galicyjskiego nie miał za złe. Po Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej udało mu się jeszcze służyć w armii Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, do której został wysłany na „wzmocnienie”. W ten sposób toczy się historia. I należy jej przebieg znać i to bez notek cenzorów.
Niekompetentni Niemcy
Całe najwyższe dowództwo „ukraińskiej dywizji SS" składało się z Niemców. Podkreślam - całe! Nie tylko generał Freitag, ale wszyscy dowódcy pułków i batalionów. Z wyjątkiem jednej rzeczy - weterana wielu armii o wymownym nazwisku Pobieguszczyj. Do 1944 roku ten niesamowity osobnik zdążył być żołnierzem Galicyjskiej Armii ZUNR, w 1918 roku został awansowany do stopnia kapitana w wojsku polskim, został wzięty do niewoli przez Niemców w 1939 roku i wstąpił na służbę niemiecką i w 1941 roku dowodził ukraińskim batalionem sabotażu „Roland", a następnie prowadził ukraiński batalion policji, która zajmowała się polowaniem na partyzantów na Białorusi, Posiedział trochę w niemieckim więzieniu i wypłynął ponownie - w dywizji „Galicja" .
W 1944 roku Niemcy nie mają nic szczególnego do wyboru. Źli byli i dowódca dywizji i większość oficerów. General Freitag nigdy nie dowodził jednostką bojową - dowodził tylko policją. Oficerowie niemieccy byli przydzielani do dywizji „Galicja" z powodu ich wojskowej niekompetencji: byli oni niepotrzebni w „aryjskiej" części armii jako tchórze i głupcy. Mówiąc obrazowo oni z tej wyższej rasy byli najniższą kastą. A dowódcy pododdziałów, to ukraińscy weterani armii UPR i ZUNR już osiągnęli swój wojskowy wiek emerytalny - dziadkowie osiągający już sześćdziesiątkę, niezbyt znali język niemiecki lub w ogóle nie znali tego języka i od dawna pozostali w tyle pod względem wymogów nowoczesnej wojny .
Po niemiecku „ani be, ani me”.
Jewgenij Pobieguszczyj wspomina, że żołnierze nie rozumieli niemieckich instruktorów, uczących ich zza bariery językowej. „Instruktorami byli niemieccy młodsi oficerowie lub podoficerowie więc trudno było toczyć dyskusję, potrzebni byli tłumacze, a to była strata czasu”.
Niemcy traktowali Galicjan jak obywateli drugiej kategorii. Jednakże generał Freitag dosłownie byłó wściekły, gdy dowiedział się, że jego żołnierze mają wszy. Krzyczał, że u Niemców czegoś takiego nie bywało, ponieważ są oni zadbanie i przestrzegają zasad higieny. Freitag nigdy nie był na froncie. Z wielkim trudem i oficerów ukraińskich i niemieckich udało się go przekonać, że pasożyty zakażają i niemieckich żołnierzy. Tylko wtedy Freitag nieco się uspokoił.
Znamienitym przykładem stosunku do wojskowych z dywizji SS „Galicja" przez niemieckie dowództwo jest to, że podczas marszu na terytorium Niemiec nie wolno było zatrzymać się na noc w domach - tylko w szopach, tak aby nie zakłócać spokoju niemieckich praworządnych obywateli. Major Pobieguszczyj z żalem stwierdził: „Był rozkaz w czasie wyczerpującego marszu ze Słowacji do Jugosławii, że w Austrii nie wolno naszym żołnierzom kwaterować w domach, tylko w szopach. Wszyscy, którzy wtedy maszerowali, wspominają, jak w szopach było im zimno.
A przecież galicyjscy esesmani, jak Niemcy, złożyli przysięgę wierności Fuhrerowi! Zapłacili za swoje wybory krwią, a ich zakwaterowywali w szopach jak bydło! Jako „nie-europejczyków”!
Rękawy podwinięte do łokci, „modny" automat, w którym nigdy nie zabraknie amunicji, ustna harmonijka i kanapkę z boczkiem - to stereotypowe atrybuty niemieckich żołnierzy w sowieckich filmach o wojnie. Tylko obraz reklamowy korzyści ze „sposobu zachodniego życia!". Dołącz do nas Jasiu! Zrobimy z ciebie Supermana! Będziesz jeździć „Jaguarem” o pięknej linii, popijając wódkę i ciesząc się, że jesteś cząstką „europejskiej" cywilizacji . Nic dziwnego, że ten prosty obraz wziął „do niewoli" świadomość zbiorową obywateli sowieckich i postsowieckich . Aktualne fani Dywizji SS „Galicja" są przekonani, że tak było - jak w kinie. Że w Armi Czerwonej utrzymywano dyscyplinę wyłącznie przez specjalne oddziały i oddziały ochrony, a w Wehrmachcie było ... więcej porcji kiełbasy z piwem. I delikatnie głaszcząca rączka ich Fuhrera po mądrej dziecięcej główeczce.
Rzeczywistość była inna. Oddziały o nazwie "Grupa wojenno-polowej żandarmerii” wchodziła w skład każdej niemieckiej dywizję piechoty i dywizji pancernej. I za najbardziej skuteczny sposób na utrzymanie porządku wśród żołnierzy uznano pluton egzekucyjny. Przynajmniej dla jednostek utworzonych z „nie-Aryjczyków" (i dywizja SS „Galicja" należała do nich), to narzędzie pedagogiczne było proste. Sądy wojskowe wydawały wyroki łatwo i egzekwowane je natychmiast. Ignorowano delikatne cechy słowiańskiej mentalności „Tyrolców Wschodu", jak to nazywano w Galicji austro-węgierskiej .