O tak, są. Oni też ciągle się przeprowadzają,
coraz dalej i dalej. Mieszkają tak daleko, że nie mo
gliby nawet marzyć o dojściu do przystanku. Musie
liby pokonać astronomiczne odległości. Tam, gdzie
mieszkam, jest nieduży pagórek, i jakiś facet ma tele
skop, przez który widać światła domów oddalonych
o miliony kilometrów. Mieszkają tam ci, co przyjecha
li dawno temu. Od czasu do czasu przenoszą się jesz
cze dalej. To ludziom sprawia wielki zawód: myślą, że
spotkają tu znane osobistości sprzed wieków, ale nic
z tego, są za daleko.
Czy mieliby jakąś szansę dotarcia do przystan
ku, gdyby kiedyś wybierali się w drogę?
Hm, teoretycznie tak. Ale musieliby pokonać
dystans wielu lat świetlnych. A poza tym teraz już
by nie chcieli, przynajmniej ci najstarsi, jak Tamerlan,
Czyngis-chan, Juliusz Cezar albo Henryk V.
Nie chcieliby?
Otóż to. Najbliżej z nich wszystkich mieszka Na
poleon. Wiem o tym, bo dwóch facetów wybrało się,
żeby go odwiedzić. Rzecz jasna, wyruszyli w drogę na
długo przed moim przybyciem, ale widziałem ich po
wrót. Zajęło im to około piętnastu tysięcy lat naszego
czasu. Wypatrzyliśmy potem ten dom: maciupeńkie
światełko i dookoła czarna pustka w promieniu milio
nów kilometrów.
Ale oni tam doszli?
Otóż to. Napoleon wybudował sobie olbrzy
mi dom w stylu cesarstwa, z szeregami rozjarzonych
okien, chociaż stamtąd, gdzie mieszkam, widać tylko
maciupeńkie światełko.
I oni zobaczyli Napoleona?
Otóż to. Podeszli blisko domu i zajrzeli przez
okno. No i rzeczywiście był tam Napoleon.
Co robił?
16
— Chodził tam i z powrotem, tam i z powrotem
bez przerwy, prawa-lewa, prawa-lewa, nie zatrzymu
jąc się nawet na chwilę. Ci faceci przyglądali mu się
chyba z rok i przez ten czas nie odpoczął ani razu.
I ciągle mruczał do siebie: „Wszystkiemu winien był
Soult. Wszystkiemu winien był Ney. Wszystkiemu
winna była Józefina. Wszystkiemu winni byli Rosja
nie. Wszystkiemu winni byli Anglicy". I tak dalej, cały
czas. Nie przestał ani na chwilę. Mały, gruby, i podob
no wyglądał na zmęczonego. Ale nie mógł przestać.
Z drgań autobusu wywnioskowałem, że wciąż jeszcze lecimy, chociaż przez okna nie mogłem dostrzec nic, co by potwierdzało moje przypuszczenia — zewsząd otaczała nas szara pustka.
A zatem miasto będzie się rozrastało w nieskoń
czoność? — zapytałem.
Otóż to — odparł Inteligent. — Chyba że ktoś
znajdzie jakieś wyjście.
Co pan ma na myśli?
No, tak między nami mówiąc, właśnie tym się
teraz zajmuję. Dlaczego tak się dzieje? Nie dlatego, że
ludzie są kłótliwi, to przecież leży w ludzkiej naturze
i zawsze tak było, nawet na Ziemi. Prawdziwy pro
blem polega na tym, że ludzie tutaj nie mają żadnych
prawdziwych potrzeb. Wystarczy tylko sobie wyobra
zić to, czego się zapragnie i już się to ma (oczywiście
nie najlepszej jakości). Dlatego ani przeprowadzka na
inną ulicę, ani budowa nowego domu nie sprawia
ją żadnego kłopotu. Inaczej mówiąc, nie istnieje baza
ekonomiczna, na której mogłoby się rozwijać życie
społeczne. Gdyby ludzie potrzebowali prawdziwych
sklepów, musieliby mieszkać niedaleko nich. Gdyby
potrzebowali prawdziwych domów, musieliby miesz
kać tam, gdzie można znaleźć prawdziwych budow
niczych. Niedostatek jest warunkiem zaistnienia spo-
17