Hammett趕hiell Dziewczyna o srebrnych oczach


Dashiell Hammett

Dziewczyna o srebrnych oczach

Polski Zwi膮zek Niewidomych

Zak艂ad Wydawnictw i Nagra艅

Warszawa 1990

Prze艂o偶y艂a Maja Gottesman

T艂oczono w nak艂adzie 10 egz.

pismem punktowym dla niewidomych

w Drukarni PZN,

Warszawa, ul. Konwiktorska 9

Pap. kart. 140 g kl. III_B膮1

Przedruk z wydawnictwa

"Iskry",

Warszawa 1988

Pisa艂a J. Szopa

Korekty dokona艂y:

K. Markiewicz

i K. Kruk

Dom przy Turk Street

Dowiedzia艂em si臋, 偶e cz艂owiek,

na kt贸rego poluj臋, mieszka

gdzie艣 przy Turk Street, ale m贸j

informator nie potrafi艂 poda膰 mi

numeru domu. Tak wi臋c pewnego

deszczowego popo艂udnia

w臋drowa艂em t膮 ulic膮, dzwoni膮c do

kolejnych dom贸w i recytuj膮c tak膮

oto historyjk臋: "Jestem z

kancelarii adwokackiej

Wellington i Berkeley. Jedna z

naszych klientek, starsza pani,

zosta艂a w zesz艂ym tygodniu

wyrzucona z tylnej platformy

tramwaju i dozna艂a ci臋偶kich

obra偶e艅. W艣r贸d 艣wiadk贸w tego

wypadku by艂 pewien m艂ody

m臋偶czyzna, kt贸rego nazwiska nie

znamy. Dowiedzieli艣my si臋, 偶e

gdzie艣 tu mieszka". Potem

opisywa艂em poszukiwanego przeze

mnie m臋偶czyzn臋 i pyta艂em: "Czy

mieszka tu kto艣 o takim

wygl膮dzie?"

Wzd艂u偶 ca艂ej jednej strony

ulicy s艂ysza艂em ci膮gle tylko:

"Nie". "Nie". "Nie".

Przeszed艂em na drug膮 stron臋 i

zacz膮艂em robi膰 to samo. Pierwszy

dom: "Nie". Drugi: "Nie".

Trzeci. Czwarty. Pi膮ty...

Na m贸j pierwszy dzwonek nikt

nie otworzy艂. Po chwili

zadzwoni艂em znowu. Ju偶 by艂em

pewien, 偶e nie ma nikogo, kiedy

klamka lekko si臋 poruszy艂a i

drzwi otworzy艂a niedu偶a, starsza

kobieta, z jak膮艣 szar膮 rob贸tk膮

na drutach w r臋ku, o wyblak艂ych

oczach mrugaj膮cych przyja藕nie za

okularami w z艂otej oprawie. Na

czarnej sukience nosi艂a mocno

wykrochmalony fartuch.

- Dobry wiecz贸r - powiedzia艂a

cienkim, sympatycznym g艂osem. -

Przepraszam, 偶e pan czeka艂. Ale

zawsze zanim otworz臋, sprawdzam,

kto jest za drzwiami. Starsze

panie bywaj膮 ostro偶ne.

- Przepraszam, 偶e przeszkadzam

- zacz膮艂em - ale...

- Niech pan wejdzie.

- Chcia艂em tylko o co艣

zapyta膰. Nie zajm臋 pani du偶o

czasu.

- Prosz臋 jednak wej艣膰 -

powiedzia艂a i doda艂a z udan膮

surowo艣ci膮 - herbata mi stygnie.

Wzi臋艂a m贸j mokry kapelusz i

p艂aszcz i poprowadzi艂a mnie

w膮skim korytarzem do s艂abo

o艣wietlonego pokoju. Siedz膮cy

tam stary, t臋gi m臋偶czyzna z

rzadk膮 siw膮 brod膮 opadaj膮c膮 na

bia艂y gors, r贸wnie mocno

wykrochmalony jak fartuch

kobiety, wsta艂 na nasz widok.

- Tomaszu - powiedzia艂a - to

jest pan...

- Tracy - podsun膮艂em, bo to

w艂a艣nie nazwisko podawa艂em innym

mieszka艅com ulicy, i

zarumieni艂em si臋 jak chyba nigdy

od pi臋tnastu lat. Takim ludziom

si臋 nie k艂amie.

Jak si臋 okaza艂o, nazywali si臋

Quarre i byli kochaj膮cym si臋

starym ma艂偶e艅stwem. Ona zwraca艂a

si臋 do niego "Tomaszu" i

obraca艂a to imi臋 w ustach, jakby

jej smakowa艂o. On m贸wi艂 do niej

"moja droga", a dwa razy nawet

wsta艂, aby poprawi膰 poduszki, o

kt贸re opiera艂a si臋 swymi

delikatnymi plecami.

Zanim uda艂o mi si臋 sk艂oni膰 ich

do wys艂uchania mojego pytania,

musia艂em wypi膰 z nimi fili偶ank臋

herbaty i zje艣膰 par臋 ma艂ych

korzennych ciasteczek. Nast臋pnie

pani Quarre wyda艂a kilka

wsp贸艂czuj膮cych cmokni臋膰, podczas

gdy ja opowiada艂em o staruszce,

kt贸ra wypad艂a z tramwaju. Potem

staruszek wymamrota艂 w brod臋 "to

straszne" i pocz臋stowa艂 mnie

grubym cygarem.

Wreszcie sko艅czy艂em z

wypadkiem i opisa艂em im

poszukiwanego przeze mnie

m臋偶czyzn臋.

- Tomaszu - powiedzia艂a pani

Quarre - czy to nie ten m艂ody

cz艂owiek, kt贸ry mieszka w tym

domu z por臋czami, ten kt贸ry

zawsze wygl膮da na stroskanego?

Staruszek g艂adzi艂 艣nie偶n膮

brod臋, zastanawia艂 si臋 przez

chwil臋.

- Moja droga, ale czy on nie

ma czasem ciemnych w艂os贸w? -

odezwa艂 si臋 w ko艅cu.

Starsza pani rozpromieni艂a

si臋.

- Tomasz jest taki

spostrzegawczy - powiedzia艂a z

dum膮. - Zapomnia艂am, ale ten

m艂ody m臋偶czyzna, o kt贸rym

m贸wi艂am, rzeczywi艣cie ma ciemne

w艂osy, wi臋c to nie mo偶e by膰 on.

Potem staruszek zasugerowa艂,

偶e to pewien m艂odzieniec

mieszkaj膮cy kilka dom贸w dalej

mo偶e by膰 tym, kt贸rego szukam.

Dopiero po d艂u偶szej dyskusji

zdeecydowali, 偶e jest on zbyt

wysoki i zbyt stary. Pani Quarre

zaproponowa艂a kogo艣 innego.

Przedyskutowali i t臋

kandydatur臋, a nast臋pnie

odrzucili. Tomasz zn贸w wysun膮艂

kogo艣, kto po rozwa偶eniu sprawy

te偶 zosta艂 odrzucony. Paplali

dalej.

Zapad艂 zmrok. Starszy pan

zapali艂 stoj膮c膮 lamp臋, kt贸ra

rzuca艂a na nas 艂agodne, 偶贸艂te

艣wiat艂o, reszt臋 pokoju

pozostawiaj膮c w mroku. Pok贸j by艂

du偶y i zagracony; wisia艂y w nim

grube zas艂ony i sta艂y ci臋偶kie,

masywne, wypchane w艂osiem meble

z ubieg艂ego wieku. Nie

oczekiwa艂em ju偶 偶adnej pomocy z

ich strony, ale zrobi艂o mi si臋

przyjemnie, a cygaro by艂o

wy艣mienite. Jeszcze zd膮偶臋 wyj艣膰

na t臋 pluch臋, jak wypal臋.

Co艣 zimnego dotkn臋艂o mojego

karku.

- Wstawaj!

Nie wsta艂em. Nie mog艂em. By艂em

sparali偶owany. Siedzia艂em i

gapi艂em si臋 na pa艅stwa Quarre.

I patrz膮c na nich wiedzia艂em,

偶e to niemo偶liwe, by co艣 zimnego

dotyka艂o mego karku, i 偶e to po

prostu niemo偶liwe, by ostry g艂os

kaza艂 mi wsta膰. To nie by艂o

mo偶liwe!

Pani Quarre nadal siedzia艂a

sztywno wyprostowana i wsparta o

poduszki, kt贸re jej m膮偶

poprawi艂; jej oczy zza okular贸w

nadal mruga艂y przyja藕nie.

Starszy pan dalej g艂adzi艂 sw膮

siw膮 brod臋 i leniwie wypuszcza艂

nosem dym z cygara.

Zaraz zaczn膮 znowu m贸wi膰 o tym

m艂odym s膮siedzie, kt贸ry mo偶e by膰

cz艂owiekiem przeze mnie

poszukiwanym. Nic si臋 nie sta艂o.

Zdrzemn膮艂em si臋 tylko.

- Wstawaj! - Owo zimne co艣,

dotykaj膮ce mego karku, wbija艂o

mi si臋 w cia艂o.

Wsta艂em.

- Przeszukaj go - dobieg艂 mnie

z ty艂u ten sam ostry g艂os.

Starszy pan powoli od艂o偶y艂

cygaro, podszed艂 i obmaca艂 mnie

ostro偶nie. Stwierdziwszy, 偶e nie

jestem uzbrojony, opr贸偶ni艂 moje

kieszenie, wyrzucaj膮c zawarto艣膰

na krzes艂o, z kt贸rego w艂a艣nie

wsta艂em.

- To wszystko - powiedzia艂 do

kogo艣 stoj膮cego za mn膮 i wr贸ci艂

na swoje miejsce.

- Odwr贸膰 si臋 - rozkaza艂 mi ten

sam ostry g艂os.

Odwr贸ci艂em si臋 i zobaczy艂em

wysokiego, ponurego,

wychudzonego m臋偶czyzn臋, mniej

wi臋cej w moim wieku, to znaczy

lat trzydziestu pi臋ciu. Mia艂

brzydk膮 twarz - ko艣cist膮, o

zapad艂ych policzkach, upstrzon膮

wielkimi bladymi piegami. Jego

oczy by艂y wodnistoniebieskie, a

nos i broda stercz膮ce.

- Znasz mnie? - zapyta艂.

- Nie.

- K艂amiesz!

Nie polemizowa艂em z nim; w

wielkiej, piegowatej d艂oni

trzyma艂 pistolet.

- Zanim z tob膮 sko艅cz臋,

poznasz mnie ca艂kiem dobrze -

zagrozi艂.

- Hook! - da艂o si臋 s艂ysze膰 zza

os艂oni臋tych portier膮 drzwi,

przez kt贸re brzydal

najwidoczniej si臋 w艣lizn膮艂.

- Hook, chod藕 tu! - G艂os by艂

damski, m艂ody, czysty i

d藕wi臋czny.

- O co chodzi?! - odkrzykn膮艂

przez rami臋 brzydal.

- On jest tutaj.

- W porz膮dku. Pilnuj faceta -

poleci艂 Tomaszowi Quarre.

Gdzie艣 spomi臋dzy brody,

marynarki i wykrochmalonej

kamizelki starszy pan wydoby艂

wielki, czarny pistolet, z

kt贸rym obchodzi艂 si臋 w spos贸b

nie wskazuj膮cy na brak obycia.

Brzydal zebra艂 z krzes艂a

rzeczy, kt贸re wyj臋to mi z

kieszeni, i znikn膮艂 za kotar膮.

- Prosz臋 siada膰, panie Tracy - z

u艣miechem zwr贸ci艂a si臋 do mnie

pani Quarre.

Usiad艂em.

Zza portiery dobieg艂 nowy

g艂os: powolny baryton z wyra藕nym

brytyjskim akcentem, i to

znamionuj膮cym osob臋

wykszta艂con膮.

- Co si臋 dzieje, Hook? - pyta艂

g艂os.

Ostry g艂os brzydala:

- Du偶o si臋 dzieje. Maj膮 nas!

W艂a艣nie wychodzi艂em i ju偶 na

ulicy zobaczy艂em tego faceta,

co to ja go znam. Pi臋膰, sze艣膰

lat temu pokazano mi go w

Filadelfii. Nie wiem, jak si臋

nazywa, ale pami臋tam jego g臋b臋.

Jest z Kontynentalnej Agencji

Detektywistycznej. Cofn膮艂em si臋

natychmiast i razem z Elwir膮

obserwowali艣my go przez okno.

艁azi艂 od domu do domu po drugiej

stronie ulicy i o co艣 pyta艂.

Potem przeszed艂 na nasz膮 stron臋

i po chwili dzwoni do drzwi.

M贸wi臋 starej i jej m臋偶owi, 偶eby

wpu艣cili go i pr贸bowali co艣 z

niego wyci膮gn膮膰. Zacz膮艂 co艣

zmy艣la膰 o jakim艣 facecie, kt贸ry

by艂 艣wiadkiem, jak jak膮艣 star膮

uderzy艂 tramwaj, ale to bzdury.

Jemu chodzi o nas. Wszed艂em i

przystawi艂em mu luf臋 do karku.

Chcia艂em czeka膰 na ciebie, ale

ba艂em si臋, 偶e co艣 zw膮cha i

zwieje.

G艂os o brytyjskim akcencie:

- Nie powiniene艣 by艂 mu si臋

pokazywa膰. Oni by sobie dali z

nim rad臋.

Hook:

- A co za r贸偶nica. I tak

pewnie wszystko o nas wie. A

nawet jak nie, to co za r贸偶nica?

Cedz膮cy s艂owa brytyjski g艂os:

- Mo偶e si臋 okaza膰, 偶e to

wielka r贸偶nica. To by艂o g艂upie.

Hook, wrzeszcz膮c:

- G艂upie, co? Wed艂ug ciebie

wszyscy s膮 g艂upi! Wypchaj si臋!

Kto robi ca艂膮 robot臋? Kto

wszystko ci膮gnie? No?! Gdzie...

M艂ody, damski g艂os:

- Spokojnie, Hook, znam to ju偶

na pami臋膰.

Szelest papier贸w i znowu

brytyjski g艂os:

- Rzeczywi艣cie, Hook, masz

racj臋. On jest detektywem. Tu

jest jego legitymacja.

Damski g艂os z drugiego pokoju:

- No to co robimy?

Hook:

- To proste. Za艂atwimy

kapusia.

Damski g艂os:

- I w艂o偶ymy sobie p臋tl臋 na

szyj臋?

Hook, z pogard膮:

- A tak to niby jej nie mamy,

co? Przecie偶 ten facet szuka nas

w zwi膮zku z t膮 spraw膮 w Los

Angeles, nie?

G艂os brytyjski:

- Osio艂 jeste艣, Hook, i to

beznadziejny. Za艂贸偶my, 偶e facet

interesuje si臋 t膮 spraw膮 z Los

Angeles, co jest ca艂kiem

parawdopodobne, wobec tego co?

Pracuje w Agencji

Kontynentalnej. Czy mo偶liwe, 偶e

jego firma nie wie, gdzie on

jest? Na pewno wiedz膮, dok膮d

poszed艂. I pewnie wiedz膮 o nas

tyle samo, co on. Nie ma co go

zabija膰. To by tylko pogorszy艂o

spraw臋. Trzeba go zwi膮za膰 i tu

zostawi膰. Na pewno do jutra nikt

go nie zacznie szuka膰.

Ach, jak wdzi臋czny by艂em

brytyjskiemu g艂osowi. Kto艣 by艂

po mojej stronie, przynajmniej

na tyle, by pozwoli膰 mi 偶y膰.

Przez ostatnie par臋 minut nie

by艂em w najlepszym nastroju. W

pewien spos贸b fakt, 偶e nie

widzia艂em ludzi, kt贸rzy

decydowali, czy mam 偶y膰, czy

umrze膰, czyni艂 moje po艂o偶enie

jeszcze bardziej rozpaczliwym.

Teraz czu艂em si臋 du偶o lepiej,

cho膰 daleko mi by艂o do rado艣ci.

Czu艂em zaufanie do brytyjskiego

g艂osu. By艂 to g艂os cz艂owieka

przyzwyczajonego stawia膰 na

swoim.

Hook, rycz膮c:

- A teraz ja ci powiem,

bracie! Ten facet musi znikn膮膰.

Nie ma dw贸ch zda艅. Ja nie

ryzykuj臋. Gadaj sobie, co chcesz,

ale ja musz臋 si臋 martwi膰 o

w艂asn膮 g艂ow臋, a b臋dzie du偶o

bezpieczniej, je艣li ten facet

nie b臋dzie m贸g艂 gada膰. To pewne!

Damski g艂os, z niesmakiem:

- Och, Hook, b膮d藕 rozs膮dny!

G艂os brytyjski, nadal powoli,

lecz bardzo zdecydowanie:

- Nie ma co z tob膮 dyskutowa膰,

Hook, bo masz instynkt i rozum

troglodyty. Rozumiesz tylko

jeden j臋zyk i w tym w艂a艣nie

j臋zyku ci powiem, synu. Je艣li od

teraz do momentu naszego wyj艣cia

chcia艂by艣 zrobi膰 co艣 g艂upiego,

to powt贸rz sobie dwa lub trzy

razy: "Je艣li on umrze, umr臋 i

ja". Powiedz to tak, jakby艣

cytowa艂 Bibli臋, bo to taka sama

prawda.

A potem nast膮pi艂a cisza tak

pe艂na napi臋cia, 偶e poczu艂em

mrowienie mojej niezbyt

wra偶liwej sk贸ry na g艂owie.

Kiedy w ko艅cu jaki艣 g艂os

przerwa艂 t臋 cisz臋, mimo 偶e by艂

cichy i delikatny, podskoczy艂em,

jakby to by艂 strza艂.

By艂 to 贸w brytyjski g艂os,

pewny siebie i zwyci臋ski, wi臋c

zacz膮艂em zn贸w oddycha膰.

- Najpierw wyprowadzimy

staruszk贸w - m贸wi艂 g艂os. - Ty

Hook, zajmiesz si臋 naszym

go艣ciem. Zwi膮偶 go, a ja wezm臋

akcje. Za nieca艂e p贸艂 godziny

ju偶 nas tu nie b臋dzie.

Portiery rozsun臋艂y si臋 i do

pokoju wszed艂 Hook, gro藕ny Hook,

na kt贸rego blado偶贸艂tej twarzy

odcina艂y si臋 zielonkawe piegi.

Skierowa艂 na mnie rewolwer i

kr贸tko i ostro zwr贸ci艂 si臋 do

pa艅stwa Quarre:

- Chce was widzie膰.

Pa艅stwo Quarre wstali i

wyszli.

Tymczasem Hook, ci膮gle

trzymaj膮c mnie na muszce, zerwa艂

pluszowe sznury przytrzymuj膮ce

portiery. Podszed艂 do mnie i

przywi膮za艂 mnie dok艂adnie do

krzes艂a: r臋ce do por臋czy, nogi

do n贸g krzes艂a, moje cia艂o do

oparcia i siedzenia, i zako艅czy艂

dzie艂o knebluj膮c mnie rogiem

wyj膮tkowo dobrze wypchanej

poduszki.

Kiedy sko艅czy艂 mnie

przywi膮zywa膰 i odszed艂 kawa艂ek,

by si臋 nacieszy膰 moim widokiem,

us艂ysza艂em ciche zamykanie drzwi

frontowych, a potem lekkie kroki

nad g艂ow膮.

Hook spojrza艂 w kierunku

krok贸w, a jego ma艂e, wodniste

oczka z艂agodnia艂y.

- Elwira! - zawo艂a艂 cicho.

Portiery wybrzuszy艂y si臋,

jakby kto艣 za nimi sta艂, i

us艂ysza艂em znany mi ju偶

d藕wi臋czny damski g艂os.

- Co?

- Chod藕 tu.

- Lepiej nie. On...

- Co tam on. Chod藕! -

wybuchn膮艂 Hook.

Wesz艂a do pokoju i w 艣wietle

lampy zobaczy艂em

dwudziestoparoletni膮 dziewczyn臋,

szczup艂膮 i gibk膮, ubran膮 do

wyj艣cia; tylko kapelusz trzyma艂a

w r臋ku. Bia艂a twarz okolona mas膮

ognistorudych w艂os贸w. Szare jak

dym oczy - cho膰 pi臋kne, to

jednak zbyt szeroko rozstawione,

by budzi膰 zaufanie - 艣mia艂y si臋

ze mnie. I jej czerwone usta te偶

si臋 艣mia艂y, ods艂aniaj膮c drobne,

ostre jak u zwierz膮tka z臋by.

By艂a pi臋kna jak diabe艂 i dwa

razy tak niebezpieczna.

艢mia艂a si臋 ze mnie - grubego

faceta, zwi膮zanego, jak mi臋so do

pieczenia, czerwonym pluszowym

sznurem, z rogiem zielonej

poduszki w ustach.

- Czego chcesz? - spyta艂a

brzydala.

M贸wi艂 szeptem, co chwila z

niepokojem spogl膮daj膮c w g贸r臋,

sk膮d dochodzi艂y ci膮gle odg艂osy

mi臋kkich krok贸w.

- Co ty na to, 偶eby艣my go

wyeliminowali?

Z jej dymnoszarych oczu

znikn臋艂o rozbawienie, zacz臋艂a

kalkulowa膰.

- On ma sto tysi臋cy, jedna

trzecia nale偶y do mnie. Chyba

nie my艣lisz, 偶e przechrapi臋 tak膮

okazj臋, co? Na pewno nie. A

gdyby艣my tak zdobyli ca艂e sto

tysi臋cy?

- Jak?

- Zostaw to mnie, dziecino,

zostaw to mnie. P贸jdziesz ze

mn膮, jak b臋d臋 mia艂 wszystko?

Wiesz, 偶e b臋d臋 dla ciebie dobry.

Dziewczyna u艣miechn臋艂a si臋,

jak mi si臋 wydawa艂o,

pogardliwie, ale jemu

najwidoczniej si臋 to podoba艂o.

- Mowa, 偶e b臋dziesz dla mnie

dobry - powiedzia艂a - ale

s艂uchaj, nie uda nam si臋 to,

je艣li go nie za艂atwisz. Znam go!

Nie rusz臋 si臋 st膮d z niczym, co

do niego nale偶y, je艣li on nie

b臋dzie tak za艂atwiony, 偶e nie

zdo艂a nas dorwa膰.

Hook obliza艂 wargi i rozgl膮da艂

si臋 po pokoju, nie patrz膮c na

nic konkretnie. Najwyra藕niej nie

chcia艂 mie膰 do czynienia z

w艂a艣cicielem brytyjskiego

akcentu. Po偶膮danie by艂o jednak

silniejsze od strachu.

- Zrobi臋 to - wybuchn膮艂. -

Za艂atwi臋 go. Ale czy m贸wisz

powa偶nie? Na pewno p贸jdziesz ze

mn膮, jak go za艂atwi臋?

Dziewczyna wyci膮gn臋艂a r臋k臋.

- Umowa stoi - powiedzia艂a, a

on jej uwierzy艂.

Jego brzydka twarz

rozpromieni艂a si臋 i

poczerwienia艂a, i malowa艂o si臋

na niej bezgraniczne szcz臋艣cie.

Odetchn膮艂 g艂臋boko i wyprostowa艂

ramiona. Na jego miejscu te偶

pewnie by艂bym jej uwierzy艂 -

ka偶dy z nas da艂 si臋 kiedy艣 na

co艣 takiego nabra膰 - ale patrz膮c

na to z boku, zwi膮zany,

wiedzia艂em, 偶e bary艂ka

nitrogliceryny by艂aby dla niego

bezpieczniejsza ni偶 ta

dziewczyna. Bo dziewczyna by艂a

niebezpieczna. Ci臋偶kie czasy

nadchodzi艂y dla Hooka.

- Zrobimy tak - zacz膮艂 Hook i

przerwa艂, bo j臋zyk stan膮艂 mu

ko艂kiem.

W s膮siednim pokoju s艂ycha膰

by艂o kroki. Zza portier

us艂yszeli艣my brytyjski g艂os,

teraz bardzo rozgoryczony:

- Tego ju偶 naprawd臋 za wiele.

Tylko na chwil臋 was zostawi艂em i

ju偶 narobili艣cie szkody -

wymawia艂 "naphawd臋" i

"rhobili艣cie". - Co ci strzeli艂o

do g艂owy, Elwiro, 偶eby tu

wchodzi膰 i pokazywa膰 si臋 naszemu

detektywowi?

Strach zab艂ysn膮艂 na moment w

jej szarych oczach, a potem

rzek艂a spokojnie:

- Uwa偶aj, bo jeszcze bardziej

z偶贸艂kniesz ze strachu. Tw贸j

cenny kark i tak ocaleje bez

tego ci膮g艂ego pilnowania.

Portiery rozsun臋艂y si臋 i

wyci膮gn膮艂em szyj臋, by po raz

pierwszy zobaczy膰 cz艂owieka,

dzi臋ki kt贸remu wci膮偶 jeszcze

偶y艂em. Ujrza艂em niskiego,

grubego m臋偶czyzn臋, w kapeluszu i

p艂aszczu, z br膮zow膮 torb膮

podr贸偶n膮 w r臋ce.

Potem jego twarz zbli偶y艂a si臋

do 艣wiat艂a padaj膮cego od lampy i

zobaczy艂em, 偶e jest to twarz

Chi艅czyka. Grubego, niskiego

Chi艅czyka, kt贸rego ubranie by艂o

nieskazitelne i tak samo

brytyjskie jak jego akcent.

- Kolor nie ma tu nic do

rzeczy - powiedzia艂 i dopiero

wtedy zrozumia艂em k膮艣liw膮 uwag臋

dziewczyny. - To tylko kwestia

zdrowego rozs膮dku.

Jego twarz by艂a 偶贸艂t膮 mask膮, a

g艂os mia艂 r贸wnie beznami臋tny i

spokojny jak przedtem, ale wida膰

by艂o, 偶e jest tak samo pod

urokiem dziewczyny jak brzydal,

w przeciwnym razie jej gadanie

nie zwabi艂oby go tak 艂atwo do

pokoju. W膮tpi艂em jednak, czy

ruda tak samo 艂atwo poradzi

sobie z tym zanglicza艂ym Azjat膮

jak z Hookiem.

- Nie by艂o 偶adnego powodu -

ci膮gn膮艂 Chi艅czyk - by ten facet

widzia艂 kt贸rekolwiek z nas. - Po

raz pierwszy spojrza艂 na mnie

swoimi ma艂ymi, matowymi oczami,

podobnymi do dw贸ch czarnych

ziarenek. - Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e

nie zna艂 nikogo z nas, nawet z

opisu. Pokazywanie mu si臋 jest

totaln膮 g艂upot膮.

- O rany, Tai - wykrzykn膮艂

Hook. - Przesta艅 tru膰. Co za

r贸偶nica? Za艂atwi臋 go i po

sprawie.

Chi艅czyk postawi艂 sw膮

br膮zow膮 torb臋 i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie b臋dzie 偶adnego zabijania

- wycedzi艂 - lub te偶 b臋dzie go

ca艂kiem sporo. Mam nadziej臋,

Hook, 偶e dobrze mnie

zrozumia艂e艣.

Chyba jednak nie zrozumia艂.

Jego grdyka rusza艂a si臋 i wida膰

by艂o, 偶e z trudem prze艂yka

艣lin臋, a ja, zakneblowany

poduszk膮, jeszcze raz (w duchu)

podzi臋kowa艂em Chi艅czykowi.

I wtedy ruda diablica wtr膮ci艂a

swoje trzy grosze.

- Hook zawsze tylko gada -

powiedzia艂a.

Brzydka twarz Hooka

poczerwienia艂a na to

przypomnienie obietnicy

za艂atwienia Chi艅czyka; prze艂kn膮艂

jeszcze raz, a jego oczy

zdradza艂y, 偶e najch臋tniej

zapad艂by si臋 pod ziemi臋.

Dziewczyna trzyma艂a go w gar艣ci;

jej wp艂yw by艂 silniejszy ni偶

jego strach.

Podszed艂 szybko do Chi艅czyka

i, wy偶szy o ca艂膮 g艂ow臋, zmierzy艂

go gro藕nym wzrokiem.

- Tai - warkn膮艂. - Koniec z

tob膮. Rzyga膰 mi si臋 chce od

twojego wa偶niactwa, jakby艣 by艂

kr贸lem czy czym艣. Ja...

Zaj膮kn膮艂 si臋 i zamilk艂. Tai

patrzy艂 na niego oczami, kt贸re

by艂y tak twarde i czarne, i

nieludzkie jak dwa kawa艂ki

w臋gla. Hook zacisn膮艂 wargi i

cofn膮艂 si臋.

Przesta艂em si臋 poci膰. 呕贸艂ty

znowu wygra艂. Zapomnia艂em jednak

o rudow艂osej diablicy. Za艣mia艂a

si臋, a jej ironiczny 艣miech by艂

pewnie dla brzydala jak ci臋cie

brzytw膮.

Wyda艂 g艂臋boki ryk i jego

wielka pi臋艣膰 wyl膮dowa艂a na

okr膮g艂ej, bladej twarzy

Chi艅czyka.

Si艂a ciosu rzuci艂a Taia w r贸g

pokoju, wyl膮dowa艂 na boku, lec膮c

nie spuszcza艂 jednak brzydala z

oka; jeszcze zanim upad艂, zd膮偶y艂

wyci膮gn膮膰 pistolet, a m贸wi膰

zacz膮艂, zanim jeszcze jego nogi

spocz臋艂y na pod艂odze. M贸wi艂

dalej kulturalnie, z brytyjskim

akcentem:

- P贸藕niej za艂atwimy t臋 spraw臋

mi臋dzy sob膮. Teraz rzucasz

pistolet i stoisz spokojnie,

dop贸ki nie wstan臋.

Pistolet - tylko na wp贸艂

wyj臋ty z kieszeni, kiedy Azjata

wzi膮艂 Hooka na muszk臋 - upad艂

g艂ucho na dywan. Hook sta艂

sztywno, dysz膮c ci臋偶ko, i

wszystkie piegi wyra藕ne by艂y na

brudnej bieli jego

przestraszonej twarzy.

Spojrza艂em na dziewczyn臋.

Patrzy艂a na Hooka z pogard膮, ale

bez rozczarowania.

I wtedy dokona艂em odkrycia:

co艣 zmieni艂o si臋 w pokoju ko艂o

niej!

Zamkn膮艂em oczy i pr贸bowa艂em

przywo艂a膰 obraz pokoju sprzed

walki. Otwieraj膮c oczy mia艂em

ju偶 gotow膮 odpowied藕.

Na stole ko艂o dziewczyny

le偶a艂a przedtem jaka艣 ksi膮偶ka i

pisma. Teraz ich nie by艂o. Oko艂o

p贸艂 metra dalej sta艂a br膮zowa

torba, kt贸r膮 przyni贸s艂 Tai.

Za艂贸偶my, 偶e w torbie znajdowa艂y

si臋 akcje ze skoku w Los

Angeles, o kt贸rym m贸wili. Pewnie

tak by艂o. Co teraz? Teraz pewnie

by艂a w niej ksi膮偶ka i pisma ze

sto艂u. Dziewczyna sprowokowa艂a

k艂贸tni臋 mi臋dzy m臋偶czyznami, 偶eby

odwr贸ci膰 ich uwag臋, i dokona艂a

zamiany. Gdzie wobec tego jest

艂up? Tego nie wiedzia艂em; by艂

chyba jednak za du偶y, by mog艂a

go mie膰 przy sobie.

Tu偶 za sto艂em sta艂a kanapa,

przykryta szerok膮, czerwon膮,

sp艂ywaj膮c膮 do ziemi narzut膮.

Przenios艂em wzrok z kanapy na

dziewczyn臋. Obserwowa艂a mnie i w

jej oczach, gdy napotka艂y moje

wracaj膮ce od kanapy spojrzenie,

b艂yszcza艂a rado艣膰. A wi臋c

kanapa!

Tymczasem Chi艅czyk odebra艂

Hookowi pistolet i m贸wi艂:

- Gdybym nie czu艂 takiej

niech臋ci do morderstwa i nie

uwa偶a艂, 偶e mo偶esz si臋 przyda膰

Elwirze i mnie, to na pewno

uwolni艂bym nas od obci膮偶enia,

jakim jest twoja g艂upota. Ale

dam ci jeszcze jedn膮 szans臋.

Radz臋 ci jednak, by艣 pomy艣la艂,

zanim poddasz si臋 znowu jednemu

ze swoich gwa艂townych impuls贸w.

Czy to ty nak艂ad艂a艣 Hookowi do

g艂owy tych g艂upich pomys艂贸w? -

zwr贸ci艂 si臋 do dziewczyny.

- Do jego g艂owy nic nie da si臋

nak艂a艣膰 - za艣mia艂a si臋.

- Mo偶e masz racj臋 - powiedzia艂

i podszed艂, by sprawdzi膰

wi膮zania wok贸艂 moich r膮k i

cia艂a.

Stwierdziwszy, 偶e s膮 w

porz膮dku, podni贸s艂 br膮zow膮 torb臋

i odda艂 Hookowi pistolet.

- Masz sw贸j pistolet, Hook, i

b膮d藕 rozs膮dny. Idziemy.

Staruszek i jego 偶ona zrobi膮, co

im poleci艂em. S膮 ju偶 w drodze do

miasta, kt贸rego nazwy nie ma

sensu wymienia膰 przy naszym

przyjacielu, i b臋d膮 tam czeka膰

na nas i na swoj膮 cz臋艣膰 akcji.

Nie warto chyba nawet wspomina膰,

偶e czeka膰 b臋d膮 d艂ugo - s膮 ju偶

wy艂膮czeni. Ale mi臋dzy nami nie

powinno by膰 ju偶 zdrady. Je艣li ma

nam si臋 uda膰, to musimy sobie

pomaga膰.

W my艣l najlepszych zasad

dramaturgii powinni byli

wyg艂osi膰 do mnie jakie艣

sarkastyczne przemowy, ale nie

zrobili tego. Przeszli obok mnie

bez cho膰by po偶egnalnego

spojrzenia i znikn臋li w

ciemno艣ciach hallu.

Nagle Chi艅czyk pojawi艂 si臋

zn贸w w pokoju: na palcach, z

otwartym no偶em w jednej r臋ce i

pistoletem w drugiej. I to temu

cz艂owiekowi dzi臋kowa艂em za

ocalenie mi 偶ycia! Pochyli艂 si臋

nade mn膮.

N贸偶 zbli偶y艂 si臋 do mojego

prawego boku i sznur, kt贸ry

przytrzymywa艂 moje rami臋,

zwolni艂 ucisk. Zacz膮艂em znowu

oddycha膰 i na nowo poczu艂em

bicie serca.

- Hook wr贸ci - szepn膮艂 Tai i

ju偶 go nie by艂o.

Na dywanie, mniej wi臋cej metr

przede mn膮, le偶a艂 pistolet.

Drzwi wej艣ciowe zamkn臋艂y si臋 i

na chwil臋 pozosta艂em w domu sam.

Chyba nie macie w膮tpliwo艣ci,

偶e po艣wi臋ci艂em t臋 chwil臋 na

walk臋 z czerwonym pluszowym

sznurem. Tai przeci膮艂 jeden

odcinek, luzuj膮c tym troch臋 moje

prawe rami臋 i daj膮c mi nieco

swobody, lecz wolny nie by艂em. A

zapowied藕: "Hook wr贸ci" by艂a

wystarczaj膮c膮 zach臋t膮 do walki z

mymi okowami.

Teraz zrozumia艂em, dlaczego

Chi艅czyk tak nalega艂, by ocali膰

mi 偶ycie. To ja mia艂em by膰

broni膮, kt贸ra zlikwiduje Hooka.

Chi艅czyk domy艣la艂 si臋, 偶e jak

tylko znajd膮 si臋 na ulicy, Hook

wymy艣li jaki艣 pretekst, by

wr贸ci膰 do domu i mnie za艂atwi膰.

Gdyby sam na to nie wpad艂,

Chi艅czyk mu to zasugeruje.

Zostawi艂 wi臋c pistolet na

widoku i poluzowa艂 sznury na

tyle, bym uwolni艂 si臋 dopiero,

gdy on b臋dzie ju偶 bezpieczny.

Ca艂e to moje my艣lenie by艂o

zaj臋ciem ubocznym i nie

zak艂贸ca艂o pr贸b uwolnienia si臋.

Odpowied藕 na pytanie "dlaczego?"

nie by艂a w tej chwili

najwa偶niejsza - musia艂em dobra膰

si臋 do pistoletu, zanim wr贸ci

brzydal.

W momencie gdy otwiera艂y si臋

drzwi frontowe, mia艂em ju偶

oswobodzon膮 praw膮 r臋k臋 i

wyjmowa艂em z ust r贸g poduszki.

Reszta mojego cia艂a opleciona

by艂a sznurem - lu藕no, ale

jednak.

艁agodz膮c troch臋 upadek woln膮

r臋k膮, rzuci艂em si臋 wraz z

krzes艂em do przodu. Dywan by艂

gruby. Upad艂em na twarz, zgi臋ty

wp贸艂, z ci臋偶kim krzes艂em na

plecach, ale moja prawa r臋ka

by艂a wolna i schwyci艂a pistolet.

W nik艂ym 艣wietle hallu

zobaczy艂em sylwetk臋 m臋偶czyzny i

b艂ysk metalu w jego r臋ku.

Strzeli艂em.

M臋偶czyzna z艂apa艂 si臋 obiema

r臋kami za brzuch i zgi臋ty wp贸艂

osun膮艂 si臋 na dywan.

Mia艂em go z g艂owy, ale to

jeszcze nie by艂 koniec.

Mocowa艂em si臋 z oplataj膮cym mnie

pluszowym sznurem i w my艣lach

snu艂em wizj臋 tego, co mnie

jeszcze czeka.

Dziewczyna zamieni艂a akcje i

schowa艂a je pod kanap膮 - co do

tego nie mia艂em w膮tpliwo艣ci.

Chcia艂a po nie wr贸ci膰, zanim ja

b臋d臋 wolny. Hook jednak wr贸ci艂

pierwszy i b臋dzie musia艂a

zmieni膰 plan. Najpewniej powie

teraz Chi艅czykowi, 偶e to Hook

dokona艂 zamiany. Co wtedy?

Odpowied藕 by艂a tylko jedna: Tai

wr贸ci po akcje, oboje wr贸c膮. Tai

wiedzia艂 ju偶, 偶e mam bro艅, ale

m贸wili przecie偶, 偶e akcje warte

s膮 sto tysi臋cy dolar贸w. To do艣膰,

by ich 艣ci膮gn膮膰 z powrotem.

Pozby艂em si臋 ostatnich wi臋z贸w

i podszed艂em do kanapy. Le偶a艂y

pod ni膮 akcje: cztery grube

paczki 艣ci膮gni臋te gumowymi

opaskami. Wepchn膮艂em je pod

pach臋 i podszed艂em do m臋偶czyzny,

kt贸ry umiera艂 przy drzwiach.

Pistolet le偶a艂 pod jego nog膮.

Wyci膮gn膮艂em go i, omin膮wszy

le偶膮cego, wszed艂em do ciemnego

hallu. Tam zatrzyma艂em si臋, by

pomy艣le膰.

Dziewczyna i Chi艅czyk na pewno

si臋 rozdziel膮. Jedno z nich

wejdzie drzwiami frontowymi,

drugie od ty艂u. By艂by to dla

nich najpewniejszy spos贸b

za艂atwienia mnie. Ja za艣

powinienem czeka膰 na nich

w艂a艣nie przy jednych z tych

drzwi. G艂upot膮 by艂oby wychodzi膰

na ulic臋. Tego si臋 w艂a艣nie

spodziewaj膮 - i wpadn膮 w

zasadzk臋.

Musia艂em znale藕膰 jakie艣

miejsce, gdzie m贸g艂bym

przykucn膮膰 i obserwowa膰 drzwi

frontowe czekaj膮c, a偶 kt贸re艣 z

nich si臋 pojawi - co by艂o pewne

- gdy znudzi ich czekanie, a偶 ja

wyjd臋.

Przy drzwiach hall by艂

o艣wietlony 艣wiat艂em latarni

ulicznych padaj膮cym przez szyb臋.

Schody prowadz膮ce na pi臋tro

rzuca艂y tr贸jk膮tny cie艅 na cz臋艣膰

hallu - cie艅 wystarczaj膮co

ciemny do wszelkich cel贸w.

Przykucn膮艂em wi臋c w tym

tr贸jk膮tnym plasterku nocy i

czeka艂em.

Mia艂em dwa pistolety: jeden

da艂 mi Chi艅czyk, drugi zabra艂em

Hookowi. Odda艂em jeden strza艂,

mia艂em wi臋c jeszcze jedena艣cie,

chyba 偶e kt贸ra艣 bro艅 by艂a

uprzednio u偶ywana. Otworzy艂em

pistolet, kt贸ry da艂 mi Tai, i po

omacku sprawdzi艂em magazynek -

by艂a tylko jedna 艂uska. Tai

wola艂 nie ryzykowa膰. Da艂 mi

tylko jedn膮 kul臋 - t臋, kt贸r膮

po艂o偶y艂em Hooka.

Od艂o偶y艂em pistolet na pod艂og臋

i sprawdzi艂em ten, kt贸ry wzi膮艂em

od Hooka. O, tak! Chi艅czyk

rzeczywi艣cie nie chcia艂

ryzykowa膰! Opr贸偶ni艂 pistolet

Hooka, nim zwr贸ci艂 mu go po

k艂贸tni.

By艂em w pu艂apce! Sam, nie

uzbrojony, w obcym domu, w

kt贸rym wkr贸tce dwie osoby b臋d膮

na mnie polowa膰. Fakt, 偶e jedna

z nich to kobieta, wcale mnie

nie uspokaja艂 - by艂a nie mniej

niebezpieczna.

Przez moment mia艂em ochot臋 po

prostu zwia膰; my艣l, by znale藕膰

si臋 znowu na ulicy, by艂a

przyjemna, ale szybko j膮

porzuci艂em. By艂oby to g艂upie,

jeszcze jak! Wtedy przypomnia艂em

sobie o akcjach, kt贸re wci膮偶

mia艂em pod pach膮. One b臋d膮 moj膮

broni膮, a je艣li maj膮 si臋 na co艣

przyda膰, musz臋 je schowa膰.

Opu艣ci艂em tr贸jk膮t cienia i

poszed艂em na g贸r臋. Dzi臋ki

艣wiat艂u padaj膮cemu z ulicy w

pokojach na g贸rze by艂o ca艂kiem

jasno. Przechodzi艂em z pokoju do

pokoju szukaj膮c miejsca, gdzie

m贸g艂bym ukry膰 akcje. Ale kiedy

nagle trzasn臋艂o gdzie艣 okno,

jakby poruszone przeci膮giem

wywo艂anym przez otwarcie drzwi

wej艣ciowych, wci膮偶 mia艂em je pod

pach膮.

Nie pozosta艂o mi nic innego,

jak wyrzuci膰 je przez okno i

liczy膰 na szcz臋艣cie. Z艂apa艂em

poduszk臋 z jakiego艣 艂贸偶ka,

zdj膮艂em z niej bia艂膮 poszewk臋 i

tam w艂o偶y艂em 艂up. Potem

wychyli艂em si臋 przez ju偶 otwarte

okno i rozejrza艂em si臋 w

ciemno艣ciach, szukaj膮c

odpowiedniego miejsca. Nie

chcia艂em, by paczka spadaj膮c

wywo艂a艂a jaki艣 ha艂as.

Tak wygl膮daj膮c znalaz艂em co艣

lepszego. Okno wychodzi艂o na

w膮skie podw贸rze, a po przeciwnej

stronie sta艂 dom podobny do

tego, w kt贸rym si臋 znajdowa艂em.

Dom 贸w by艂 tej samej wysoko艣ci,

z p艂askim, blaszanym dachem

opadaj膮cym w przeciwnym

kierunku. Dach nie by艂 daleko, a

raczej po prostu wystarczaj膮co

blisko, bym m贸g艂 rzuci膰 na niego

poduszk臋. Rzuci艂em. Znikn臋艂a za

kraw臋dzi膮 dachu cicho szuraj膮c

po blasze.

Wtedy zapali艂em wszystkie

艣wiat艂a w pokoju, zapali艂em

papierosa (wszyscy lubimy od

czasu do czasu troch臋

poszpanowa膰) i usiad艂em na

艂贸偶ku, oczekuj膮c na pojmanie.

Mog艂em pr贸bowa膰 zakra艣膰 si臋 do

moich wrog贸w w ciemno艣ciach i

capn膮膰 ich, ale pr臋dzej chyba

uda艂oby mi si臋 zosta膰

zastrzelonym. A ja nie lubi臋

zosta膰 zastrzelonym.

Znalaz艂a mnie dziewczyna.

Nadesz艂a skradaj膮c si臋, z

automatem w ka偶dej z r膮k; na

moment zawaha艂a si臋 przed

drzwiami i potem jednym skokiem

znalaz艂a si臋 w 艣rodku. A kiedy

zobaczy艂a mnie siedz膮cego

spokojnie na brzegu 艂贸偶ka, w jej

oczach b艂ysn臋艂a pogarda, jakbym

zrobi艂 co艣 pod艂ego. Chyba

uwa偶a艂a, 偶e powinienem da膰 si臋

zastrzeli膰.

- Mam go, Tai! - zawo艂a艂a i

Chi艅czyk przy艂膮czy艂 si臋 do nas.

- Co Hook zrobi艂 z akcjami? -

zapyta艂 z miejsca.

U艣miechn膮艂em si臋 prosto w jego

okr膮g艂膮, 偶贸艂t膮 twarz i

wyci膮gn膮艂em mojego asa.

- Spytaj dziewczyn臋.

Jego twarz pozosta艂a bez

wyrazu, ale domy艣li艂em si臋, 偶e

jego grube cia艂o wewn膮trz

eleganckiego brytyjskiego

ubrania nieco zesztywnia艂o.

O艣mieli艂o mnie to i ci膮gn膮艂em

dalej moje k艂amstwo, kt贸re mia艂o

spowodowa膰 troch臋 zamieszania.

- Czy do ciebie naprawd臋 nie

dociera, 偶e tych dwoje chcia艂o

ci臋 nabi膰 w butelk臋? - spyta艂em.

- Ty wstr臋tny 艂garzu! -

wrzasn臋艂a dziewczyna i zrobi艂a

krok w moim kierunku.

Tai powstrzyma艂 j膮 stanowczym

gestem. Patrzy艂 poprzez ni膮

swymi matowymi, czarnymi oczami,

a gdy tak patrzy艂, krew

odp艂yn臋艂a mu z twarzy. Bez

w膮tpienia dziewczyna wodzi艂a go

za nos, ale on nie by艂 tak

ca艂kiem nieszkodliw膮 zabawk膮.

- A wi臋c to tak - powiedzia艂

wolno, do nikogo w

szczeg贸lno艣ci. A potem do mnie:

- Gdzie schowali akcje?

Dziewczyna podesz艂a do niego i

zarzuci艂a go potokiem s艂贸w:

- Naprawd臋 to by艂o tak, Tai,

jak Boga kocham. Ja sama

zamieni艂am akcje. Chcia艂am

oszuka膰 was obu. Wepchn臋艂am je

pod kanap臋 na dole, ale ju偶 ich

tam nie ma. Jak Boga kocham, tak

by艂o.

Chi艅czyk sk艂onny by艂 jej

uwierzy膰, zw艂aszcza 偶e jej s艂owa

brzmia艂y wiarygodnie. A ja

przecie偶 wiedzia艂em, 偶e b臋d膮c w

niej zakochany, 艂atwiej wybaczy

jej machlojki z akcjami ni偶 to,

偶e chcia艂a uciec z Hookiem.

Trzeba by艂o wi臋c szybko znowu

troch臋 zamiesza膰.

- To tylko cz臋艣膰 prawdy -

powiedzia艂em. - Ona rzeczywi艣cie

w艂o偶y艂a akcje pod kanap臋, ale i

Hook mia艂 w tym sw贸j udzia艂.

Zaplanowali to, gdy by艂e艣 na

g贸rze. On mia艂 wszcz膮膰 z tob膮

k艂贸tni臋, a ona tymczasem mia艂a

dokona膰 podmiany, i tak w艂a艣nie

zrobili.

Tu go mia艂em! Gdy dziewczyna

w艣ciekle rzuci艂a si臋 w moj膮

stron臋, Chi艅czyk wbi艂 jej luf臋

pistoletu w bok - ostre

d藕gni臋cie powstrzyma艂o w艣ciek艂e

s艂owa, kt贸rymi mnie obrzuca艂a.

- Dawaj pistolety, Elwiro -

powiedzia艂 i wzi膮艂 od niej bro艅.

- Gdzie s膮 teraz akcje? -

zwr贸ci艂 si臋 do mnie.

U艣miechn膮艂em si臋.

- Nie jestem po twojej

stronie, Tai. Jestem przeciwko.

- Nie lubi臋 gwa艂tu -

powiedzia艂 powoli - i wierz臋, 偶e

jeste艣 rozs膮dny. Dojdziemy do

porozumienia, przyjacielu.

- Proponuj - poprosi艂em.

- Z przyjemno艣ci膮. Na u偶ytek

naszych negocjacji za艂贸偶my, 偶e

schowa艂e艣 akcje tak, by nikt nie

m贸g艂 ich znale藕膰, ja za艣 mam ci臋

w swojej w艂adzy, zupe艂nie jak w

marnej powie艣ci kryminalnej.

- S艂usznie - powiedzia艂em -

m贸w dalej.

- Mamy wi臋c, jak to m贸wi膮

hazardzi艣ci, sytuacj臋 patow膮.

呕aden z nas nie ma przewagi. Ty,

jako detektyw, chcesz nas

z艂apa膰, ale to my mamy ciebie.

My, jako z艂odzieje, chcemy mie膰

akcje, ale to ty je masz. W

zamian za akcje proponuj臋 ci

dziewczyn臋 i wydaje mi si臋 to

uczciw膮 propozycj膮. Zyskam w ten

spos贸b akcje i szans臋 ucieczki.

Ty za艣 sukces jako detektyw.

Hook nie 偶yje. B臋dziesz mia艂

dziewczyn臋. Pozostanie ci tylko

jeszcze raz odnale藕膰 mnie i

akcje, co wcale nie jest

przecie偶 niemo偶liwe. Zamienisz

pora偶k臋 na po艂owiczne

zwyci臋stwo, ze wspania艂膮 szans膮

na uczynienie go ca艂kowitym.

- Sk膮d mog臋 wiedzie膰, 偶e dasz

mi dziewczyn臋?

Wzruszy艂 ramionami.

- Rzeczywi艣cie nie masz 偶adnej

gwarancji. Ale, wiedz膮c, 偶e

chcia艂a mnie opu艣ci膰 dla tej

艣wini, kt贸ra teraz le偶y tam na

dole martwa, chyba nie my艣lisz,

偶e 偶ywi臋 dla niej serdeczne

uczucia. A poza tym, je艣li wezm臋

j膮 ze sob膮, b臋dzie si臋 domaga艂a

swojej cz臋艣ci 艂upu.

Przeanalizowa艂em w my艣li jego

propozycj臋.

- Ja widz臋 to tak -

powiedzia艂em w ko艅cu. - Nie

jeste艣 typem mordercy. Wyjd臋 z

tego 偶ywy niezale偶nie od

okoliczno艣ci. Po co mia艂bym i艣膰

na tak膮 wymian臋? 艁atwiej b臋dzie

odnale藕膰 ciebie i dziewczyn臋 ni偶

akcje, a poza tym to one s膮 tu

najistotniejsze. Zostan臋 przy

nich, a potem spr贸buj臋 odnale藕膰

was. To bezpieczniejsze.

- Rzeczywi艣cie nie jestem

morderc膮 - powiedzia艂 bardzo

mi臋kko i u艣miechn膮艂 si臋 po raz

pierwszy. Nie by艂 to przyjemny

u艣miech i mia艂 w sobie co艣, co

wywo艂ywa艂o dreszcze. - Ale mo偶e

jestem czym艣 innym, o czym nie

pomy艣la艂e艣. A zreszt膮 to gadanie

nie ma sensu, Elwiro!

Dziewczyna pos艂usznie

podesz艂a.

- W jednej z szuflad komody

znajdziesz prze艣cierad艂a.

Podrzyj jedno lub dwa na pasy

do艣膰 mocne, by zwi膮za膰

bezpiecznie naszego przyjaciela.

Dziewczyna podesz艂a do komody.

A ja zmarszczy艂em czo艂o pr贸buj膮c

znale藕膰 jak膮艣 nie za bardzo

nieprzyjemn膮 odpowied藕 na

nurtuj膮ce mnie pytanie.

Odpowied藕, kt贸ra nasun臋艂a mi si臋

pierwsza, nie by艂a przyjemna:

tortury.

I wtedy jaki艣 cichy d藕wi臋k

wprawi艂 nas w pe艂en napi臋cia

bezruch.

Pok贸j, w kt贸rym si臋

znajdowali艣my, mia艂 dwoje drzwi:

jedne prowadzi艂y do hallu,

drugie do s膮siedniego pokoju. To

w艂a艣nie zza drzwi prowadz膮cych

do hallu dobiega艂 贸w cichy

odg艂os krok贸w. Tai cofn膮艂 si臋

szybko i bezszelestnie i

przybra艂 pozycj臋, z kt贸rej m贸g艂

obserwowa膰 drzwi nie trac膮c z

oczu dziewczyny i mnie. Pistolet

w jego t艂ustej r臋ce, niby 偶ywe

stworzenie, wystarczy艂 za

rozkaz, 偶eby艣my byli cicho.

Znowu delikatny odg艂os, tu偶 za

drzwiami.

Pistolet w r臋ku Taia jakby

dr偶a艂 z niecierpliwo艣ci.

Przez drugie drzwi, te

prowadz膮ce do s膮siedniego

pokoju, wpad艂a pani Quarre z

ogromnym odbezpieczonym

pistoletem w drobnej d艂oni.

- Rzu膰 bro艅, ty paskudny

poganinie! - zapiszcza艂a.

Tai rzuci艂 pistolet, zanim

jeszcze odwr贸ci艂 si臋 w jej

stron臋, i wysoko podni贸s艂 r臋ce,

co by艂o bardzo rozs膮dne.

Wtedy przez drzwi prowadz膮ce

do hallu wszed艂 Tomasz Quarre -

on tak偶e trzyma艂 odbezpieczony

pistolet, taki sam jak 偶ona,

cho膰 na tle jego pot臋偶nego

brzucha nie wygl膮da艂 on tak

imponuj膮co.

Spojrza艂em zn贸w na staruszk臋 i

niewiele ju偶 w niej ujrza艂em z

owej 偶yczliwej i delikatnej

osoby, kt贸ra nalewa艂a mi herbat臋

i gwarzy艂a o s膮siadach. Je艣li

kiedykolwiek istnia艂y

czarownice, to w艂a艣nie ona by艂a

jedn膮 z nich, i to najgorszego

rodzaju. W jej ma艂ych, bladych

oczkach b艂yszcza艂o okrucie艅stwo,

suche wargi zaci艣ni臋te by艂y w

wilczym grymasie, a chude cia艂o

wr臋cz dr偶a艂o od nienawi艣ci.

- Wiedzia艂am - skrzecza艂a. -

Jak tylko znale藕li艣my si臋 na

tyle daleko, by pomy艣le膰, od

razu powiedzia艂am Tomowi.

Wiedzia艂am, 偶e to oszustwo.

Wiedzia艂am, 偶e ten rzekomy

detektyw jest waszym kumplem.

Wiedzia艂am, 偶e to wszystko po

to, by pozbawi膰 Tomasza i mnie

naszej cz臋艣ci. Ja ci poka偶臋, ty

偶贸艂ta ma艂po! Gdzie s膮 akcje?

Gdzie?

Chi艅czyk odzyska艂 pewno艣膰

siebie, je艣li w og贸le

kiedykolwiek j膮 straci艂.

- Nasz dzielny przyjaciel sam

wam mo偶e powie, 偶e mia艂em zamiar

wydoby膰 od niego t臋 informacj臋,

kiedy tak dramatycznie

wkroczyli艣cie.

- Tomaszu, na mi艂o艣膰 bosk膮,

nie 艣pij! - wrzasn臋艂a na m臋偶a,

kt贸ry robi艂 wra偶enie wci膮偶 tego

samego 艂agodnego cz艂owieka,

kt贸ry cz臋stowa艂 mnie znakomitym

cygarem. - Zwi膮偶 tego

Chi艅czyka! Nie ufam mu ani

troch臋 i nie uspokoj臋 si臋,

dop贸ki on nie b臋dzie zwi膮zany.

Wsta艂em z mojego miejsca na

brzegu 艂贸偶ka i ostro偶nie si臋

przesun膮艂em, by nie znale藕膰 si臋

na linii strza艂u, gdyby to,

czego oczekiwa艂em, mia艂o

nast膮pi膰.

Tai rzuci艂 na pod艂og臋

pistolet, kt贸ry mia艂 w r臋ku, ale

nie przeszukano go. Chi艅czycy to

przewiduj膮cy nar贸d: je艣li kt贸ry艣

z nich ju偶 w og贸le nosi

pistolet, to zazwyczaj ma przy

sobie dwa, trzy albo i wi臋cej.

Jeden mu odebrano, wi臋c je艣li go

zaczn膮 wi膮za膰 bez rewizji, to na

pewno b臋d膮 fajerwerki.

Przesun膮艂em si臋 wi臋c na bok.

Gruby Tomasz Quarre

flegmatycznie podszed艂 do Taia,

by wykona膰 rozkaz swej 偶ony - i

znakomicie spartaczy艂 robot臋.

Wstawi艂 sw贸j gruby brzuch

mi臋dzy Taia i pistolet staruchy.

R臋ce Taia poruszy艂y si臋. W

ka偶dej z nich by艂a ju偶 bro艅.

Raz jeszcze Tai potwierdzi艂

prawd臋 o swoim narodzie. Je艣li

Chi艅czyk strzela - to strzela,

dop贸ki mu starczy naboj贸w.

Kiedy schwyci艂em Taia za jego

grub膮 szyj臋, przewr贸ci艂em do

ty艂u i przygwo藕dzi艂em do

pod艂ogi, jego pistolety nadal

szczeka艂y metalicznie i

szcz臋kn臋艂y g艂ucho dopiero, gdy

kolanem przycisn膮艂em mu r臋k臋.

Nie ryzykowa艂em. Pracowa艂em nad

jego gard艂em, a偶 oczy i j臋zyk

Chi艅czyka powiedzia艂y mi, 偶e

zdo艂a艂em wy艂膮czy膰 go na jaki艣

czas z obiegu. Wtedy rozejrza艂em

si臋 doko艂a.

Tomasz Quarre le偶a艂 ko艂o

艂贸偶ka, bez w膮tpienia martwy, z

trzema okr膮g艂ymi dziurami w

wykrochmalonej bia艂ej kamizelce.

W przeciwleg艂ym rogu pokoju

le偶a艂a na plecach pani Quarre.

Ubranie u艂o偶y艂o si臋 schludnie

wok贸艂 jej drobnego cia艂a, a

艣mier膰 przywr贸ci艂a jej serdeczny

i 艂agodny wygl膮d.

Rudow艂osa Elwira znikn臋艂a.

Tai poruszy艂 si臋. Wyj膮wszy mu

z kieszeni jeszcze jeden

pistolet pomog艂em mu usi膮艣膰.

G艂adzi艂 grub膮 d艂oni膮 sw膮 obola艂膮

szyj臋 i rozgl膮da艂 si臋 spokojnie

po pokoju.

- Gdzie jest Elwira? -

zapyta艂.

- Zwia艂a, na razie.

Wzruszy艂 ramionami.

- A wi臋c mo偶esz to nazwa膰

zdecydowanie udan膮 operacj膮.

Pa艅stwo Quarre i Hook martwi, ja

i akcje w twoich r臋kach.

- Rzeczywi艣cie nie najgorzej -

przyzna艂em. - Ale czy mog臋 ci臋 o

co艣 prosi膰?

- Je艣li b臋d臋 m贸g艂...

- Powiedz mi, o co tu, do

cholery, chodzi!

- O co chodzi?

- W艂a艣nie! Z tego, co uda艂o mi

si臋 pods艂ucha膰, zorientowa艂em

si臋, 偶e zrobili艣cie jaki艣 skok w

Los Angeles i zagarn臋li艣cie

akcje warto艣ci stu tysi臋cy

dolar贸w, ale nie pami臋tam

ostatnio 偶adnego skoku na tak膮

skal臋.

- Co? To nie do wiary -

powiedzia艂 z czym艣, co u niego

brzmia艂o prawie jak szczere

zdumienie. - Nie do wiary!

Oczywi艣cie, 偶e wiesz wszystko!

- Nie wiem. Szuka艂em m艂odego

cz艂owieka nazwiskiem Fisher,

kt贸ry tydzie艅 czy dwa temu

opu艣ci艂 w z艂o艣ci sw贸j dom w

Tacomie. Jego ojciec chce, by go

bez rozg艂osu odnale藕膰, aby m贸g艂

go nam贸wi膰 do powrotu.

Powiedziano mi, 偶e mog臋 znale藕膰

Fishera gdzie艣 tu, na Turk

Street, i dlatego tu jestem.

Nie wierzy艂 mi. Nigdy mi nie

uwierzy艂. Poszed艂 na szubienic臋

uwa偶aj膮c mnie za k艂amc臋.

Kiedy wyszed艂em zn贸w na ulic臋,

a Turk Street by艂a pi臋kn膮 ulic膮,

gdy po wieczorze sp臋dzonym w tym

domu wyszed艂em wolny, kupi艂em

gazet臋 i z niej dowiedzia艂em si臋

wszystkiego, co chcia艂em

wiedzie膰.

Ot贸偶 pewien dwudziestoletni

ch艂opak - goniec zatrudniony w

jakiej艣 firmie maklerskiej w Los

Angeles - znikn膮艂 dwa dni temu w

drodze do banku z plikiem akcji.

Tego samego wieczora 贸w ch艂opak

i jaka艣 szczup艂a, rudow艂osa,

ostrzy偶ona na pazia dziewczyna

zameldowali si臋 jako pa艅stwo

J. M. Riordan w pewnym hotelu we

Fresno. Nazajutrz rano ch艂opaka

znaleziono w pokoju martwego.

Dziewczyna znikn臋艂a. Akcje

znikn臋艂y.

Tyle powiedzia艂a mi gazeta. W

ci膮gu nast臋pnych paru dni,

grzebi膮c troch臋 tu i tam,

zdo艂a艂em z艂o偶y膰 prawie ca艂膮

histori臋.

Chi艅czyk, kt贸rego pe艂ne

nazwisko brzmia艂o Tai Choon Tau,

by艂 m贸zgiem gangu. Zastosowano

wariant zawsze skutecznej metody

"na wabia". Tai wybiera艂

ch艂opaka, kt贸ry by艂 go艅cem czy

pos艂a艅cem jakiego艣 bankiera czy

maklera i kt贸ry nosi艂 albo

got贸wk臋, albo mo偶liwe do

spieni臋偶enia papiery warto艣ciowe

w du偶ych ilo艣ciach.

Elwira urabia艂a nast臋pnie

ch艂opaka, rozkochuj膮c go w sobie

- co wcale nie by艂o takie trudne

- i potem delikatnie sugerowa艂a,

by uciek艂 z ni膮 i z tym, co

m贸g艂by wzi膮膰 od swego

pracodawcy.

Tam gdzie sp臋dzali pierwsz膮

noc po ucieczce, pojawia艂 si臋

zalany w pestk臋 i z pian膮 na

ustach Hook. Dziewczyna b艂aga,

rwie w艂osy z g艂owy i tak dalej,

pr贸buj膮c powstrzyma膰 Hooka,

wyst臋puj膮cego w roli zazdrosnego

m臋偶a, od zabicia ch艂opaka. Na

koniec udaje jej si臋 to, ale w

rezultacie ch艂opak stwierdza, 偶e

nie ma ani dziewczyny, ani

owoc贸w swej kradzie偶y.

Czasami taki ch艂opak zg艂asza艂

si臋 do policji. Dw贸ch, kt贸rych

znaleziono, pope艂ni艂o

samob贸jstwo. Ten z Los Angeles

by艂 twardszy od pozosta艂ych.

Wda艂 si臋 w b贸jk臋 i Hook musia艂

go zabi膰. Dziewczyna tak

znakomicie odgrywa艂a swoj膮 rol臋,

偶e 偶aden z sze艣ciu ch艂opak贸w,

kt贸rzy zostali okradzeni, nie

powiedzia艂 niczego, co

wskazywa艂oby na jej udzia艂, a

kilku bardzo si臋 stara艂o, by w

og贸le o niej nie wspomnie膰.

Dom przy Turk Street by艂

schronieniem gangu i, aby

pozosta艂 bezpieczny, nigdy nie

pracowali w San Francisco.

S膮siedzi pa艅stwa Quarre uwa偶ali

Hooka i dziewczyn臋 za ich syna i

c贸rk臋, a Tai by艂 chi艅skim

kucharzem. Przyzwoity i

dobrotliwy wygl膮d pa艅stwa Quarre

bywa艂 te偶 przydatny, gdy trzeba

si臋 by艂o pozby膰 艂upu.

* * *

Chi艅czyk poszed艂 na

szubienic臋. Zastawili艣my

najlepsz膮 i najg臋stsz膮 sie膰 na

rudow艂os膮 dziewczyn臋 i

z艂apali艣my w ni膮 mn贸stwo rudych

ostrzy偶onych na pazia dziewczyn.

Elwiry jednak nie by艂o w艣r贸d

nich.

Obieca艂em sobie, 偶e pewnego

dnia...

Dziewczyna

o srebrnych oczach

Zbudzi艂 mnie d藕wi臋k dzwonka.

Przetoczy艂em si臋 na brzeg 艂贸偶ka

i si臋gn膮艂em po s艂uchawk臋. Do

mojego ucha dobieg艂 rzeczowy

g艂os Starego, szefa oddzia艂u

Kontynentalnej Agencji

Detektywistycznej w San

Francisco.

- Przepraszam, 偶e ci

przeszkadzam, ale b臋dziesz

musia艂 p贸j艣膰 na Leavenworth

Street, do domu o nazwie

Glenton. Pewien cz艂owiek, kt贸ry

tam mieszka, niejaki Burke

Pangburn, dzwoni艂 do mnie par臋

minut temu prosz膮c, 偶ebym kogo艣

przys艂a艂. Robi艂 wra偶enie

zdenerwowanego. Zajmij si臋 tym i

zobacz, czego chce.

Powiedzia艂em, 偶e p贸jd臋.

Ziewaj膮c, przeci膮gaj膮c si臋 i

przeklinaj膮c nie znanego mi

Pangburna, 艣ci膮gn膮艂em z mego

t艂ustego cia艂a pi偶am臋 i wbi艂em

si臋 w garnitur.

Przybywszy do Glenton,

stwierdzi艂em, 偶e cz艂owiekiem,

kt贸ry mi zak艂贸ci艂 poranny

niedzielny sen, by艂 m臋偶czyzna o

bladej twarzy, w wieku oko艂o

dwudziestu pi臋ciu lat, o

wielkich piwnych oczach,

otoczonych czerwonymi obw贸dkami

od p艂aczu albo z niewyspania,

albo z obu tych powod贸w naraz.

Jego d艂ugie ciemne w艂osy by艂y

potargane; mia艂 na sobie

fioletowy szlafrok w wielkie,

jaspisowozielone papugi,

narzucony na jedwabn膮 pi偶am臋 w

kolorze czerwonego wina.

Pok贸j, do kt贸rego mnie

wprowadzi艂, przypomina艂 sal臋

aukcyjn膮 tu偶 przed rozpocz臋ciem

sprzeda偶y lub jak膮艣 star膮

herbaciarni臋. Opas艂e niebieskie

wazony, pokrzywione czerwone

wazony, wysmuk艂e 偶贸艂te wazony,

wazony r贸偶nych kszta艂t贸w i

kolor贸w; marmurowe pos膮偶ki,

hebanowe pos膮偶ki, pos膮偶ki z

wszelkich mo偶liwych materia艂贸w;

latarnie, lampy i 艣wieczniki;

draperie, kotary i kilimy

wszelkiego rodzaju; r贸偶ne

dziwne, drobne mebelki; dziwne

obrazki w niespodziewanych

miejscach. Jak mo偶na czu膰 si臋

dobrze w takim pokoju!

- Moja narzeczona - zacz膮艂

natychmiast wysokim g艂osem na

skraju histerii - znikn臋艂a. Co艣

si臋 jej sta艂o. To jaka艣 okropna

historia. Niech j膮 pan odnajdzie

i ocali od tej strasznej...

S艂ucha艂em go do tego momentu i

potem zrezygnowa艂em. Z jego ust

p艂yn膮艂 wartki potok s艂贸w:

"Wyparowa艂a... tajemnicze co艣...

zwabiona w pu艂apk臋", ale by艂y to

s艂owa tak niesk艂adne, 偶e nie

mog艂em z艂o偶y膰 ich do kupy. Nie

pr贸bowa艂em wi臋c ju偶 go

zrozumie膰, tylko czeka艂em, a偶

zaschnie mu w gardle.

Zdarza艂o mi si臋 ju偶 s艂ucha膰

rozs膮dnych zazwyczaj m臋偶czyzn,

kt贸rzy w zdenerwowaniu

zachowywali si臋 jeszcze dziwniej

ni偶 ten dzikooki m艂odzieniec,

ale jego str贸j: papuzi szlafrok,

jaskrawa pi偶ama, oraz otoczenie:

贸w bezsensownie umeblowany

pok贸j, tworzy艂y t艂o nazbyt

teatralne odbieraj膮c

wiarygodno艣膰 s艂owom.

Burke Pangburn w normalnym

stanie by艂 zapewne do艣膰

przystojnym m艂odzie艅cem; mia艂

regularne rysy, cho膰 usta i

podbr贸dek troch臋 za mi臋kkie, za

to 艂adnie sklepione czo艂o. Ale

gdy tak sta艂em i z potoku

d藕wi臋k贸w, kt贸rym mnie zalewa艂,

wy艂apywa艂em od czasu do czasu

jakie艣 melodramatyczne zdanie,

pomy艣la艂em sobie, 偶e na

szlafroku zamiast papug powinien

mie膰 kuku艂ki.

W ko艅cu zabrak艂o mu s艂贸w;

wyci膮gn膮艂 do mnie swe d艂ugie,

szczup艂e r臋ce w prosz膮cym ge艣cie

i tylko pyta艂:

- Pomo偶e mi pan? - I tak w

k贸艂ko: Pomo偶e pan? Pomo偶e?

Kiwn膮艂em uspokajaj膮co g艂ow膮 i

zauwa偶y艂em 艂zy na jego chudych

policzkach.

- Mo偶e by艣my tak zacz臋li od

pocz膮tku - zaproponowa艂em

siadaj膮c ostro偶nie na rze藕bionej

niby to 艂awie, kt贸ra bynajmniej

nie wygl膮da艂a na solidn膮.

- Ale偶 tak! Tak! - Sta艂 przede

mn膮 na szeroko rozstawionych

nogach, mierzwi膮c palcami w艂osy.

- Od pocz膮tku. A wi臋c dostawa艂em

od niej codziennie list a偶 do...

- To nie pocz膮tek -

zaoponowa艂em. - Kto to jest? Kim

ona jest?

- To Jeanne Delano! -

wykrzykn膮艂 zdumiony moj膮

niewiedz膮. - Jest moj膮

narzeczon膮. A teraz znikn臋艂a, i

wiem, 偶e...

Zn贸w wyrzuca艂 z siebie

histerycznie takie okre艣lenia,

jak "ofiara spisku", "pu艂apka" i

tym podobne.

W ko艅cu uda艂o mi si臋 go

uspokoi膰 i spo艣r贸d kolejnych

wybuch贸w nami臋tno艣ci wydoby艂em

tak膮 oto histori臋:

Burke Pangburn jest poet膮.

Mniej wi臋cej dwa miesi膮ce temu

dosta艂 list od niejakiej Jeanne

Delano - przes艂any mu przez jego

wydawc臋 - w kt贸rym chwali艂a jego

ostatni tomik. Jeanne Delano

mieszka艂a w San Francisco, cho膰

nie wiedzia艂a, 偶e on tak偶e tam

mieszka. Odpowiedzia艂 na jej

list i dosta艂 nast臋pny. Po

pewnym czasie spotkali si臋.

Je艣li rzeczywi艣cie by艂a tak

pi臋kna, jak twierdzi艂, to nie

mo偶na go wini膰 za to, 偶e si臋

zakocha艂. Czy by艂a naprawd臋

pi臋kna czy nie, on j膮 w ka偶dym

razie za tak膮 uwa偶a艂 i zakocha艂

si臋 po uszy.

Panna Delano przebywa艂a w San

Francisco od niedawna i kiedy

poeta j膮 pozna艂, mieszka艂a

samotnie przy Ashbury Avenue.

Pangburn nie wiedzia艂 ani sk膮d

przyjecha艂a, ani w og贸le o jej

przesz艂o艣ci. Podejrzewa艂 - na

podstawie pewnych mglistych

aluzji i dziwnego zachowania,

kt贸rego nie potrafi艂 okre艣li膰

s艂owami - 偶e nad dziewczyn膮 wisi

jaka艣 chmura, 偶e jej przesz艂o艣膰

i tera藕niejszo艣膰 nie s膮 wolne od

k艂opot贸w. Nie mia艂 jednak

zielonego poj臋cia, na czym mog艂y

one polega膰. Nie interesowa艂 si臋

tym. Nie wiedzia艂 o niej

absolutnie nic, pr贸cz tego, 偶e

by艂a pi臋kna, 偶e j膮 kocha艂 i 偶e

obieca艂a wyj艣膰 za niego za m膮偶.

A jednak, trzeciego dnia tego

miesi膮ca, dok艂adnie dwadzie艣cia

jeden dni przed tym niedzielnym

rankiem, dziewczyna nagle

opu艣ci艂a San Francisco. Dosta艂

od niej przez pos艂a艅ca list.

W li艣cie tym, kt贸ry pokaza艂 mi

dopiero na moje stanowcze

偶膮danie, przeczyta艂em:

Kochany Burke!

W艂a艣nie dosta艂am telegram i

musz臋 jecha膰 na Wsch贸d

najbli偶szym poci膮giem.

Pr贸bowa艂am Ci臋 z艂apa膰

telefonicznie, ale mi si臋 nie

uda艂o. Napisz臋, jak tylko b臋d臋

zna艂a sw贸j adres. Gdyby

cokolwiek (dalsze dwa s艂owa by艂y

zamazane i nie mo偶na ich by艂o

odczyta膰). Kochaj mnie, a ja

wr贸c臋 do Ciebie na zawsze.

Twoja Jeanne

Dziewi臋膰 dni p贸藕niej dosta艂

nast臋pny list, z Baltimore w

stanie Maryland. W tym, kt贸ry

jeszcze trudniej by艂o od niego

wydoby膰, pisa艂a:

Najdro偶szy Poeto!

Czuj臋 si臋, jakbym Ci臋 nie

widzia艂a od dw贸ch lat, i boj臋

si臋, 偶e up艂ynie jeszcze miesi膮c

lub dwa, zanim Ci臋 znowu

zobacz臋.

Najukocha艅szy, nie mog臋 Ci

teraz powiedzie膰, dlaczego tu

jestem. Pewnych rzeczy nie mo偶na

pisa膰. Ale jak tylko b臋dziemy

ju偶 znowu razem, opowiem Ci t臋

ca艂膮 paskudn膮 histori臋.

Gdyby cokolwiek ze mn膮 si臋

sta艂o, b臋dziesz mnie zawsze

kocha艂, prawda, kochany? Ale to

g艂upie. Nic mi si臋 nie stanie.

Po prostu dopiero co wysiad艂am z

poci膮gu i jestem zm臋czona po

podr贸偶y. Za to jutro napisz臋

d艂ugi, d艂ugi list.

Oto m贸j tutejszy adres: 215 N.

Stricker Street, Baltimore,

Maryland. Prosz臋 Ci臋, kochanie,

o przynajmniej jeden list

dziennie.

Naprawd臋 twoja Jeanne

Przez dziewi臋膰 dni codziennie

dostawa艂 od niej list, a w

poniedzia艂ek dwa - za niedziel臋.

Potem listy przesta艂y

przychodzi膰. A jego listy, kt贸re

codziennie wysy艂a艂 pod podanym

adresem - 215. N. Stricker

Street - wraca艂y z adnotacj膮

"adresat nieznany". Wys艂a艂

telegram i poczta odpowiedzia艂a

mu, 偶e nie mog膮 znale藕膰 偶adnej

Jeanne Delano pod podanym

adresem na North Stricker Street

w Baltimore.

Przez trzy dni czeka艂, z

godziny na godzin臋 spodziewaj膮c

si臋 wiadomo艣ci od dziewczyny.

Daremnie. Wtedy kupi艂 bilet do

Baltimore.

- Ale ba艂em si臋 jecha膰 -

zako艅czy艂. - Wiem, 偶e jest w

jakich艣 tarapatach, czuj臋 to, a

ja jestem tylko g艂upim poet膮.

Nie radz臋 sobie z zagadkami. Tak

wi臋c albo nic bym nie znalaz艂,

albo, je艣li przez przypadek

trafi艂bym na w艂a艣ciwy trop, to

prawdopodobnie tylko bym

wszystko zagmatwa艂, spowodowa艂

dalsze komplikacje, a mo偶e

jeszcze bardziej narazi艂 jej

偶ycie. Nie mog臋 tak dzia艂a膰 nie

wiedz膮c, czy jej pomagam czy

przeciwnie. To zadanie dla

specjalisty od tego rodzaju

spraw. Pomy艣la艂em wi臋c o waszej

Agencji. B臋dzie pan ostro偶ny,

prawda? Mo偶e si臋 okaza膰, dajmy

na to, 偶e ona nie chce pomocy. A

mo偶e b臋dzie pan jej m贸g艂 pom贸c

bez jej wiedzy. Pan zna si臋 na

takich sprawach. Zajmie si臋 pan

tym, dobrze?

Rozwa偶a艂em ca艂膮 spraw臋 w

my艣lach. S膮 dwa typy ludzi

siej膮cych postrach w ka偶dej

szacownej agencji

detektywistycznej: jeden to

cz艂owiek, kt贸ry przychodzi z

jakim艣 podejrzanym planem czy

spraw膮 rozwodow膮, ukryt膮 pod

pozorami legalno艣ci, i drugi,

osoba nieobliczalna, 偶yj膮ca w

艣wiecie niesamowitych iluzji,

kt贸ra chce, by owe marzenia

sta艂y si臋 rzeczywisto艣ci膮.

Siedz膮cy naprzeciwko mnie

poeta, nerwowo splataj膮cy swe

d艂ugie, bia艂e palce zrobi艂 na

mnie wra偶enie szczerego, nie

by艂em jednak pewien jego

poczytalno艣ci.

- Panie Pangburn - odezwa艂em

si臋 po chwili - chcia艂bym zaj膮膰

si臋 pa艅sk膮 spraw膮, ale mam

w膮tpliwo艣ci, czy mog臋. Nasza

Agencja trzyma si臋 pewnych zasad

i cho膰 wierz臋 w uczciwo艣膰

sprawy, jestem tylko

pracownikiem i musz臋

przestrzega膰 przepis贸w. Gdyby

m贸g艂 pan nam przedstawi膰

referencje jakiej艣 firmy czy

osoby o uznanej reputacji,

jakiego艣 szanowanego prawnika na

przyk艂ad, czy w og贸le kogo艣

prawnie odpowiedzialnego - to z

przyjemno艣ci膮 we藕miemy pa艅sk膮

spraw臋. W przeciwnym razie

obawiam si臋...

- Ale偶 ja wiem, 偶e ona jest w

niebezpiecze艅stwie - wybuchn膮艂.

- Jestem tego pewien... I nie

mog臋 robi膰 sensacji z jej

k艂opot贸w, opowiada膰 wszystkim o

jej sprawach.

- Przykro mi, ale nie tkn臋 tej

sprawy, dop贸ki nie b臋d臋 mia艂

tych referencji. Z pewno艣ci膮

jednak znajdzie pan wiele

agencji, kt贸re nie s膮 tak

drobiazgowe.

Usta dr偶a艂y mu jak ma艂emu

ch艂opcu, przygryz艂 doln膮 warg臋.

Przez moment my艣la艂em, 偶e si臋

rozp艂acze, on jednak rzek艂

powoli:

- Chyba ma pan racj臋. Mo偶e

zwr贸ci si臋 pan do mojego

szwagra, Roya Axforda. Czy jego

s艂owo wystarczy?

- Tak.

Roy Axford, R. F. Axford, by艂

pot臋g膮 w g贸rnictwie, mia艂

udzia艂y w co najmniej po艂owie

wielkich przedsi臋biorstw na

wybrze偶u Pacyfiku, a jego zdanie

w ka偶dej dzidzinie powszechnie

uznawano za wiarygodne.

- Gdyby pan si臋 z nim teraz

skontaktowa艂 - powiedzia艂em - i

um贸wi艂 mnie na dzisiaj, to m贸g艂bym

od razu zacz膮膰.

Pangburn podszed艂 do kupki

jakich艣 swoich bibelot贸w i

wydoby艂 z niej telefon. Po

chwili rozmawia艂 z kim艣, do kogo

zwraca艂 si臋 "Rita".

- Czy Roy jest w domu?... A

b臋dzie po po艂udniu? Nie, ale

powiedz mu, 偶e wysy艂am do niego

pewnego pana w sprawie

osobistej, w mojej osobistej

sprawie, i 偶e b臋d臋 mu bardzo

wdzi臋czny, je艣li zrobi to, o co

prosz臋... Tak... Dowiesz si臋,

Rita... To nie jest sprawa na

telefon... Tak, dzi臋kuj臋.

Wsun膮艂 telefon z powrotem

mi臋dzy bibeloty i zwr贸ci艂 si臋 do

mnie:

- B臋dzie w domu do drugiej.

Prosz臋 mu powiedzie膰 to, co panu

opowiedzia艂em, a je艣li b臋d膮

jakie艣 watpliwo艣ci, to niech do

mnie zadzwoni. Musi mu pan

wszystko wyja艣ni膰, on nic nie

wie o pannie Delano.

- Dobrze, ale zanim p贸jd臋,

musz臋 mie膰 jej opis.

- Jest pi臋kna. To

najpi臋kniejsza kobieta na

艣wiecie.

艁adnie by to wygl膮da艂o w

li艣cie go艅czym!

- Nie o to mi chodzi. Ile ma

lat?

- Dwadzie艣cia dwa.

- Wzrost?

- Metr siedemdziesi膮t dwa,

mo偶e siedemdziesi膮t pi臋膰

centymetr贸w.

- Szczup艂a, 艣rednia czy

pulchna?

- Mo偶na j膮 nazwa膰 szczup艂膮,

ale...

W jego g艂osie zabrzmia艂

entuzjazm i ju偶 ba艂em si臋, 偶e

wyg艂osi pean na jej cze艣膰, wi臋c

przerwa艂em mu nast臋pnym

pytaniem.

- Kolor w艂os贸w?

- Ciemne, tak ciemne, 偶e

prawie czarne, i mi臋kkie, i

g臋ste, i...

- Tak, tak. D艂ugie czy

kr贸tkie?

- D艂ugie i g臋ste, i...

- Kolor oczu?

- Czy widzia艂 pan kiedy艣

cienie na wypolerowanym srebrze,

kiedy...

Zapisa艂em "oczy szare" i

wypytywa艂em dalej.

- Cera?

- Idealna.

- Aha. Ale jasna czy ciemna,

blada czy rumiana?

- Jasna.

- Twarz owalna, kwadratowa czy

poci膮g艂a i szczup艂a, jakiego

kszta艂tu?

- Owalna.

- Kszta艂t nosa? Du偶y, ma艂y,

zadarty...?

- Ma艂y i regularny. - W jego

g艂osie zabrzmia艂o oburzenie.

- Jak si臋 ubiera艂a? Modnie?

Jakie lubi艂a kolory, spokojne

czy krzykliwe?

- Pi臋k... - Ju偶 mia艂em mu

przerwa膰, kiedy sam zszed艂 na

ziemi臋 i doko艅czy艂. - Bardzo

spokojnie - zazwyczaj w tonacji

niebieskiej lub br膮zowej.

- Jak膮 bi偶uteri臋 nosi艂a?

- Nigdy nic u niej nie

widzia艂em.

- Jakie艣 znamiona, pieprzyki?

- Oburzenie maluj膮ce si臋 na jego

bladej twarzy kaza艂o mi strzela膰

z grubej rury. - A mo偶e kurzajki

czy blizny?

Zaniem贸wi艂, ale potrz膮sn膮艂

g艂ow膮.

- Czy ma pan jej zdj臋cie?

- Tak, poka偶臋 panu.

Zerwa艂 si臋 na nogi i lawiruj膮c

przez zagracony pok贸j, znikn膮艂

za os艂oni臋tymi kotar膮 drzwiami.

Po chwili by艂 ju偶 z powrotem z

wielk膮 fotografi膮 w rze藕bionej

ramie z ko艣ci s艂oniowej. By艂a to

jedna z typowo artystycznych

fotografii - pe艂na cieni,

nieostra - niezbyt przydatna do

cel贸w identyfikacyjnych.

Dziewczyna rzeczywi艣cie by艂a

pi臋kna, ale to o niczym nie

艣wiadczy艂o, po to jest

artystyczna fotografia.

- To jedyne zdj臋cie, jakie pan

ma?

- Tak.

- B臋d臋 musia艂 je po偶yczy膰,

ale zwr贸c臋 panu zaraz po

zrobieniu odbitek.

- Nie, nie - zaprotestowa艂

przera偶ony my艣l膮, 偶e twarz pani

jego serca dostanie si臋 w r臋ce

szpicli. - To okropne.

W ko艅cu wydoby艂em zdj臋cie, ale

kosztowa艂o mnie to wi臋cej s艂贸w,

ni偶 zwyk艂em marnowa膰 na sprawy

nieistotne.

- Chcia艂bym te偶 po偶yczy膰

jakie艣 jej listy - powiedzia艂em.

- Po co?

- 呕eby zrobi膰 odbitki. Pr贸bki

odr臋cznego pisma bywaj膮

przydatne, na przyk艂ad przy

sprawdzaniu ksi膮偶ek meldunkowych

w hotelach. A poza tym ludzie

nawet pod fa艂szywym nazwiskiem

robi膮 od czasu do czasu jakie艣

notatki.

Stoczyli艣my jeszcze jedn膮

walk臋: wyszed艂em z niej z trzema

kopertami i dwiema nic nie

znacz膮cymi kartkami papieru, na

kt贸rych widnia艂o kanciaste pismo

dziewczyny.

- Czy mia艂a du偶o pieni臋dzy? -

spyta艂em, kiedy ju偶 z trudem

zdobyte zdj臋cie i pr贸bki pisma

by艂y bezpieczne w mojej

kieszeni.

- Nie wiem. Nie wypada

dopytywa膰 si臋 o takie rzeczy.

Nie by艂a biedna, to znaczy nie

musia艂a na wszystkim oszcz臋dza膰,

ale nie mam poj臋cia o wysoko艣ci

jej dochod贸w ani o ich 藕r贸dle.

Mia艂a konto w Golden Gate Trust

Company, ale oczywi艣cie nie wiem

jak du偶e.

- Mia艂a tu du偶o przyjaci贸艂?

- Tego te偶 nie wiem. Chyba

zna艂a par臋 os贸b, ale ja ich nie

znam. Widzi pan, kiedy byli艣my

razem, zawsze rozmawiali艣my

tylko o sobie. Interesowali艣my

si臋 tylko sob膮. Byli艣my po

prostu...

- I nawet nie domy艣la si臋 pan,

sk膮d pochodzi, kim jest?

- Nie. Te sprawy nie mia艂y dla

mnie znaczenia. Wiedzia艂em, 偶e

nazywa si臋 Jeanne Delano, i to

mi wystarcza艂o.

- Czy mieli艣cie kiedy艣 jakie艣

wsp贸lne sprawy finansowe? Mam na

my艣li, czy by艂y jakie艣

transakcje pieni臋偶ne, mo偶e co艣

z kosztowno艣ciami, w kt贸rych

oboje byli艣cie zainteresowani?

Chodzi艂o mi oczywi艣cie o to,

czy poprosi艂a go o jak膮艣 po偶yczk臋,

sprzeda艂a mu co艣 czy w og贸le w

jaki艣 spos贸b wyci膮gn臋艂a od niego

pieni膮dze.

Zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi z

twarz膮 ziemistoszar膮. Potem

usiad艂, a w艂a艣ciwie osun膮艂 si臋

na krzes艂o i spurpurowia艂.

- Prosz臋 mi wybaczy膰 -

powiedzia艂 ochryple. - Nie zna艂

jej pan i oczywi艣cie musi pan

rozwa偶a膰 wszelkie mo偶liwo艣ci.

Nie, nic takiego nie by艂o.

Obawiam si臋, 偶e traci pan czas

zak艂adaj膮c, 偶e by艂a awanturnic膮.

Nic podobnego. Wisia艂o nad ni膮

co艣 strasznego, co艣, co nagle

kaza艂o jej jecha膰 do Baltimore,

co艣, co j膮 ode mnie zabra艂o.

Pieni膮dze? Co pieni膮dze mog膮

mie膰 z tym wsp贸lnego? Ja j膮

kocham!

R. F. Axford przyj膮艂 mnie w

przypominaj膮cym biuro pokoju w

swej rezydencji na Russian Hill.

By艂 to wysoki blondyn, kt贸ry

pomimo swoich czterdziestu o艣miu

czy czterdziestu dziewi臋ciu lat

zachowa艂 sportow膮 sylwetk臋. Du偶y

i energiczny, mia艂 spos贸b bycia

ludzi, kt贸rych pewno艣膰 siebie

jest absolutna i w pe艂ni

uzasadniona.

- W co si臋 ten nasz Burke tym

razem zapl膮ta艂? - spyta艂

rozbawiony, gdy mu si臋

przedstawi艂em. M贸wi艂 przyjemnym,

wibruj膮cym g艂osem.

Nie poda艂em mu wszystkich

szczeg贸艂贸w.

- By艂 zar臋czony z niejak膮

Jeanne Delano, kt贸ra mniej

wi臋cej trzy tygodnie temu nagle

znikn臋艂a wyje偶d偶aj膮c na Wsch贸d.

Burke bardzo ma艂o o niej wie,

obawia si臋, 偶e co艣 jej si臋

sta艂o, i chce, 偶ebym j膮

odnalaz艂.

- Znowu? - zamruga艂 swymi

bystrymi, niebieskimi oczami. -

Teraz zn贸w jaka艣 Jeanne. To ju偶

pi膮ta w tym roku, mo偶e zreszt膮

opu艣ci艂em z jedn膮 czy dwie,

kiedy by艂em na Hawajach. Jaka ma

by膰 w tym moja rola?

- Poprosi艂em go o wiarygodne

referencje. My艣l臋, 偶e jest

cz艂owiekiem przyzwoitym, ale

chyba niezbyt odpowiedzialnym.

Skierowa艂 mnie do pana.

- Ma pan ca艂kowit膮 racj臋

m贸wi膮c, 偶e jest niezbyt

odpowiedzialny.

R. F. Axford zmru偶y艂 oczy i

zmarszczy艂 czo艂o, na chwil臋

pogr膮偶aj膮c si臋 w my艣lach.

- Czy my艣li pan, 偶e

dziewczynie rzeczywi艣cie co艣 si臋

sta艂o? Mo偶e Burke'owi tylko si臋

zdaje?

- Nie wiem. Z pocz膮tku

my艣la艂em, 偶e to urojenie. Ale w

jej listach s膮 pewne aluzje,

wskazuj膮ce na to, 偶e co艣 jest

nie w porz膮dku.

- Niech wi臋c pan jej szuka -

powiedzia艂 Axford. - Nic z艂ego

si臋 nie stanie, jak odzyska

swoj膮 Jeanne. Przynajmniej na

jaki艣 czas b臋dzie mia艂 zaj臋cie.

- Mam wi臋c pa艅skie s艂owo, 偶e z

tej sprawy nie wyniknie jaki艣

skandal czy co艣 podobnego?

- Oczywi艣cie. Burke jest w

porz膮dku. Tylko to facet

rozpieszczony. Ca艂e 偶ycie by艂

raczej s艂abego zdrowia. Ma

dochody wystarczaj膮ce na skromne

utrzymanie i jeszcze troch臋 na

wydawanie swej poezji i

kupowanie bibelot贸w. Ma troch臋

za wysokie mniemanie o sobie,

uwa偶a si臋 za wielkiego poet臋,

ale w gruncie rzeczy jest

rozs膮dny.

- Zgoda - powiedzia艂em

wstaj膮c. - Jeszcze jedno:

dziewczyna ma rachunek w Golden

Gate Trust Company. Chcia艂bym

si臋 o nim czego艣 dowiedzie膰,

szczeg贸lnie jakie jest 藕r贸d艂o

tych pieni臋dzy. Kasjer Clement

jest wzorem ostro偶no艣ci, je艣li

chodzi o udzielanie informacji o

klientach. Mo偶e u艂atwi艂by mi pan

to?

- Z przyjemno艣ci膮.

Napisa艂 par臋 s艂贸w na odwrocie

swojej wizyt贸wki. Po偶egna艂em

si臋, obiecuj膮c zadzwoni膰, gdybym

potrzebowa艂 pomocy.

Zadzwoni艂em do Pangburna z

wiadomo艣ci膮, 偶e jego szwagier

por臋czy艂 za niego. Wys艂a艂em

telegram do oddzia艂u naszej

agencji w Baltimore, podaj膮c

wszystko, czego si臋

dowiedzia艂em. Potem uda艂em si臋

na Ashbury Avenue, do domu, w

kt贸rym mieszka艂a dziewczyna.

Zarz膮dzaj膮ca, pani Clute,

ogromna kobieta w szeleszcz膮cej

czerni wiedzia艂a o dziewczynie

niemal r贸wnie ma艂o jak Pangburn.

Dziewczyna mieszka艂a tam dwa i

p贸艂 miesi膮ca, czasem kto艣 j膮

odwiedza艂, ale pani Clute

potrafi艂a opisa膰 tylko

Pangburna. Zwolni艂a mieszkanie

trzeciego bie偶膮cego miesi膮ca

m贸wi膮c, 偶e musi jecha膰 na

Wsch贸d, i prosi艂a, by

zatrzymywa膰 jej poczt臋, dop贸ki

nie poda nowego adresu. Dziesi臋膰

dni p贸藕niej pani Clute dosta艂a

od niej kartk臋 z pro艣b膮, by

przesy艂a膰 listy pod adresem 215

N. Stricker Street. Baltimore.

Maryland. Nie by艂o nic do

przes艂ania.

Jedyn膮 rzecz膮 godn膮 uwagi,

kt贸rej dowiedzia艂em si臋 na

Ashbury Avenue, by艂a informacja,

偶e walizki dziewczyny zosta艂y

zabrane przez zielony w贸z

meblowy. Zielony to kolor

u偶ywany przez jedn膮 z

najwi臋kszych firm

przeprowadzkowych w mie艣cie.

Poszed艂em wi臋c do biura tej

firmy i zasta艂em tam

zaprzyja藕nionego urz臋dnika.

(M膮dry detektyw zawiera jak

najwi臋cej przyja藕ni w艣r贸d

pracownik贸w firm

przeprowadzkowych, wysy艂kowych i

na kolei). Wyszed艂em z

wypisanymi numerami kwit贸w

baga偶owych oraz adresem

przechowalni promowej, do kt贸rej

odwieziono walizki.

W przechowalni na podstawie

tych numer贸w dowiedzia艂em si臋,

偶e walizki odes艂ano do

Baltimore. Wys艂a艂em jeszcze

jeden telegram do Baltimore,

podaj膮c numery kwit贸w

baga偶owych.

By艂a niedziela

wiecz贸r,sko艅czy艂em wi臋c prac臋 i

poszed艂em do domu.

Nazajutrz rano,p贸艂

godziny przed rozpocz臋ciem

urz臋dowania w Golden Gate Trust

Company, by艂em ju偶 na miejscu i

rozmawia艂em z kasjerem

Clementem. Ca艂a tradycyjna

ostro偶no艣膰 i konserwatyzm

wszystkich bankier贸w razem

wzi臋tych by艂y niczym w

por贸wnaniu z tym, co zazwyczaj

reprezentowa艂 ten za偶ywny,

siwy, starszy pan. Ale jeden

rzut oka na wizyt贸wk臋 Axforda ze

zdaniem "Prosz臋 udzieli膰

okazicielowi wszelkiej mo偶liwej

pomocy" na odwrocie, sprawi艂, 偶e

Clement wyrazi艂 ch臋膰 wsp贸艂pracy.

- Macie lub mieli艣cie u siebie

rachunek na nazwisko Jeanne

Delano - powiedzia艂em. -

Chcia艂bym si臋 dowiedzie膰, na

kogo wystawia艂a czeki, na jakie

sumy, a szczeg贸lnie sk膮d

pochodzi艂y jej pieni膮dze.

R贸偶owym palcem nacisn膮艂

per艂owy guzik na biurku i po

chwili do pokoju bezszelestnie

w艣lizn膮艂 si臋 m艂odzieniec o

l艣ni膮cych blond w艂osach. Kasjer

naskroba艂 co艣 o艂贸wkiem na kartce

papieru i wr臋czy艂 j膮

bezszmerowemu m艂odzie艅cowi,

kt贸ry szyybko wyszed艂. Po chwili

by艂 z powrotem i po艂o偶y艂 na

biurku kasjera jakie艣 papiery.

Clement przejrza艂 je i

popatrzy艂 na mnie.

- Panna Delano zosta艂a nam

przedstawiona przez pana Burke'a

Pangburna sz贸stego ubieg艂ego

miesi膮ca i otworzy艂a rachunek

wp艂acaj膮c osiemset pi臋膰dziesi膮t

dolar贸w got贸wk膮. Po czym

dokona艂a nast臋pnych wp艂at:

czterysta dolar贸w dziesi膮tego,

dwie艣cie dolar贸w dwudziestego

pierwszego, trzysta dolar贸w

dwudziestego sz贸stego, dwie艣cie

dolar贸w trzydziestego i

dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w

drugiego bie偶膮cego miesi膮ca.

Wszystkie wp艂aty by艂y got贸wk膮,

opr贸cz ostatniej. Tej wp艂aty

dokonano czekiem.

Poda艂 mi ten czek.

"Prosz臋 wp艂aci膰 na rachunek

Jeanne Delano dwadzie艣cia

tysi臋cy dolar贸w.

(Podpis) Burke Pangburn"

Datowany by艂 drugiego

bie偶膮cego miesi膮ca.

- Burke Pangburn! -

wykrzykn膮艂em troch臋 g艂upawo. -

Czy on ma w zwyczaju wystawia膰

czeki na takie sumy?

- Chyba nie, ale sprawdzimy.

Znowu nacisn膮艂 per艂owy guzik,

naskroba艂 co艣 na kawa艂ku

papieru, m艂odzieniec o l艣ni膮cych

blond w艂osach bezszelestnie

wszed艂, wyszed艂, znowu wszed艂 i

wyszed艂. Kasjer przejrza艂 艣wie偶y

plik papier贸w, kt贸re po艂o偶ono mu

na biurku.

- Pierwszego bie偶膮cego

miesi膮ca pan Pangburn wp艂aci艂

dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w

czekiem z rachunku pana Axforda.

- A wyp艂aty panny Delano? -

spyta艂em.

Kasjer spojrza艂 na papiery

dotycz膮ce jej rachunku.

- Jej o艣wiadczenie i czeki

zrealizowane w ubieg艂ym miesi膮cu

jeszcze nie zosta艂y odes艂ane.

Wszystkie s膮 tutaj. Czek na

osiemdziesi膮t pi臋膰 dolar贸w na

rachunek H. K. Clute z

pi臋tnastego ubieg艂ego miesi膮ca,

czek z dwudziestego ubieg艂ego

miesi膮ca na trzysta dolar贸w,

p艂atny got贸wk膮, i drugi taki

sam, z dwudziestego pi膮tego na

sto dolar贸w. Oba te czeki

zosta艂y najwidoczniej

zrealizowane przez ni膮 u nas

osobi艣cie. Trzeciego bie偶膮cego

miesi膮ca zlikwidowa艂a sw贸j

rachunek wystawionym na siebie

czekiem na sum臋 dwadzie艣cia

jeden tysi臋cy pi臋膰set pi臋tna艣cie

dolar贸w.

- A ten czek?

- Osobi艣cie pobra艂a u nas

got贸wk臋.

Zapali艂em papierosa, w g艂owie

szumia艂y mi sumy. 呕adna z nich,

opr贸cz tych zwi膮zanych z

podpisem Pangburna i Axforda,

nie mia艂a dla mnie znaczenia.

Czek dla pani Clute - jedyny,

jaki dziewczyna wystawi艂a na

kogo艣 innego - by艂

prawdopodobnie przeznaczony na

pokrycie czynszu.

- A wi臋c tak - podsumowa艂em

g艂o艣no. - Pierwszego bie偶膮cego

miesi膮ca Pangburn przela艂

dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w z

czeku Axforda na sw贸j rachunek.

Nast臋pnego dnia da艂 czek na t臋

sum臋 pannie Delano, a ona go

zrealizowa艂a. Dzie艅 p贸藕niej

zlikwidowa艂a sw贸j rachunek,

pobieraj膮c got贸wk膮 ponad

dwadzie艣cia jeden tysi臋cy

dolar贸w.

- Dok艂adnie - powiedzia艂

kasjer.

Zanim poszed艂em do Glenton, by

dowiedzie膰 si臋, czemu Pangburn

nie by艂 ze mn膮 szczery i nie

powiedzia艂 mi o tych dwudziestu

tysi膮cach dolar贸w, wpad艂em do

Agencji, by sprawdzi膰, czy s膮

jakie艣 wiadomo艣ci z Baltimore.

Jeden z urz臋dnik贸w ko艅czy艂

w艂a艣nie rozszyfrowywa膰 telegram

takiej oto tre艣ci:

"Baga偶 przyby艂 na dworzec Mt.

Royal 贸smego. Odebrany tego

samego dnia. Na North Stricker

Street 215 jest baltimorski

sierociniec. Dziewczyna tam nie

znana. Szukamy dalej".

Wychodzi艂em ju偶, gdy Stary

w艂a艣nie wr贸ci艂 z lunchu.

Wszed艂em na par臋 minut do jego

gabinetu.

- By艂e艣 u Pangburna? -

zapyta艂.

- Tak. W艂a艣nie si臋 tym

zajmuj臋, ale moim zdaniem to

jaka艣 ciemna sprawa.

- Czemu?

- Pangburn jest szwagrem R. F.

Axforda. Kilka miesi臋cy temu

pozna艂 pewn膮 dziewczyn臋 i

zakocha艂 si臋 w niej. Dziewczyna

udawa艂a skromnisi臋, a Pagnburn

nic o niej nie wiedzia艂.

Pierwszego bie偶膮cego miesi膮ca

dosta艂 od szwagra dwadzie艣cia

tysi臋cy dolar贸w i wp艂aci艂 je

dziewczynie. Ona za艣 zwia艂a

m贸wi膮c mu, 偶e musi jecha膰 do

Baltimore. Poda艂a fa艂szywy

adres, kt贸ry, jak si臋 okaza艂o,

nale偶y do sieroci艅ca. Jej

walizki pojecha艂y do Baltimore,

a ona sama przes艂a艂a mu

stamt膮d kilka list贸w. Ale

oczywi艣cie jaki艣 jej kumpel m贸g艂

si臋 tam zaj膮膰 baga偶em i

przeadresowa膰 listy. Gdyby

chcia艂a odzyska膰 baga偶, powinna

by艂a zjawi膰 si臋 z kwitem w

przechowalni, ale graj膮c o

dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w

mog艂a sobie te walizki darowa膰.

Pangburn nie by艂 ze mn膮 szczery -

nie powiedzia艂 mi ani s艂owa o

pieni膮dzach. Pewnie ze wstydu,

偶e da艂 si臋 tak zrobi膰. Zaraz go

przycisn臋 w tej sprawie.

Stary obdarzy艂 mnie swym

艂agodnym, nic nie znacz膮cym

u艣miechem i wyszed艂em.

Dzwoni艂em dziesi臋膰 minut do

drzwi Pangburna, ale nikt nie

otworzy艂. Windziarz powiedzia艂

mi, 偶e jego zdaniem Pangburn by艂

ca艂膮 noc w domu. Zostawi艂em

wiadomo艣膰 w skrzynce i uda艂em

si臋 do kas kolejowych, gdzie

poprosi艂em, by mnie

powiadomiono, gdyby kto艣 zg艂osi艂

si臋 po zwrot pieni臋dzy za nie

wykorzystany bilet z Baltimore

do San Francisco.

Nast臋pnie poszed艂em do

redakcji "Chronicle", gdzie

przejrza艂em numery tej gazety z

poprzedniego miesi膮ca,

wynotowuj膮c cztery daty, kiedy

to la艂o dzie艅 i noc. Z tymi

danymi wybra艂em si臋 do trzech

najwi臋kszych przedsi臋biorstw

taks贸wkowych..

Zdarzy艂o mi si臋 ju偶

parokrotnie korzysta膰 z tego

藕r贸d艂a informacji. Mieszkanie

dziewczyny by艂o po艂o偶one do艣膰

daleko od linii tramwajowej i

liczy艂em, 偶e kt贸rego艣 z tych

ulewnych dni ona lub jaki艣 jej

go艣膰 woleli raczej skorzysta膰 z

taks贸wki, ni偶 w臋drowa膰 do

przystanku. W ksi膮偶kach zlece艅

przedsi臋biorstw spodziewa艂em si臋

znale藕膰 wezwanie z mieszkania

dziewczyny, a tak偶e dowiedzie膰

si臋, dok膮d by艂 kurs.

Oczywi艣cie najlepiej by艂oby

przejrze膰 zlecenia z ca艂ego

okresu jej pobytu w tym

mieszkaniu, ale 偶adne

przedsi臋biorstwo taks贸wkowe nie

podj臋艂oby si臋 takiej roboty,

chyba 偶e by艂aby to sprawa 偶ycia

lub 艣mierci. I tak trudno by艂o

ich nam贸wi膰, by zechcieli mi

wyszuka膰 owe cztery dni.

Po wyj艣ciu z ostatniego

przedsi臋biorstwa taks贸wkowego

zadzwoni艂em znowu do Pangburna,

ale nie by艂o go w domu.

Zadzwoni艂em te偶 do rezydencji

Axforda my艣l膮c, 偶e mo偶e poeta

sp臋dzi艂 noc tam, ale powiedziano

mi, 偶e nie.

Po po艂udniu dosta艂em odbitki

fotografii i list贸w dziewczyny i

wys艂a艂em po jednej do Baltimore.

Potem wr贸ci艂em do

przedsi臋biorstw taks贸wkowych po

informacje. W dw贸ch nic dla mnie

nie mieli. Dopiero w trzecim

poinformowano mnie o dw贸ch

wezwaniach z mieszkania

dziewczyny.

Jednego z tych deszczowych

popo艂udni wezwano stamt膮d

taks贸wk臋 i pasa偶er pojecha艂 do

Glenton. Tym pasa偶erem by艂a

najprawdopodobniej dziewczyna

albo Pangburn. Innego dnia, o

p贸艂 do pierwszej w nocy, znowu

pojecha艂a tam taks贸wka, a

pasa偶er uda艂 si臋 do hotelu

Marquis.

Kierowcy, kt贸ry pojecha艂 na to

drugie wezwanie, wydawa艂o si臋,

偶e pasa偶erem by艂 m臋偶czyzna.

Zostawi艂em na razie ten trop;

hotel Marquis, jak na San

Francisco, nie jest du偶y, zbyt

jednak du偶y, bym m贸g艂 spo艣r贸d

go艣ci wy艂owi膰 tego, kt贸rego

szukam.

Ca艂y wiecz贸r bezskutecznie

pr贸bowa艂em z艂apa膰 Pangburna. O

jedenastej zadzwoni艂em do

Axforda, w nadziei, 偶e mi powie,

gdzie szuka膰 jego szwagra.

- Nie widzia艂em go od paru dni

- powiedzia艂 milioner. - Mia艂

przyj艣膰 wczoraj na kolacj臋, ale

si臋 nie pokaza艂. Moja 偶ona dzi艣

parokrotnie do niego dzwoni艂a,

te偶 na pr贸偶no.

Nazajutrz rano, jeszcze przed

wstaniem z 艂贸偶ka, zadzwoni艂em do

mieszkania Pangburna. Znowu nic.

Wobec tego skontaktowa艂em si臋

z Axfordem i um贸wi艂em na

dziesi膮t膮 w jego biurze.

- Nie mam poj臋cia, gdzie on

si臋 podziewa - powiedzia艂

dobrodusznie Axford, gdy

stwierdzi艂em, 偶e Pangburn

najwyra藕niej nie by艂 w swoim

mieszkaniu od niedzieli. - Nasz

Burke bywa dosy膰 nieobliczalny.

A jak poszukiwania tej biednej

damy?

- Jestem ju偶 w nich na tyle

zaawansowany, by stwierdzi膰, 偶e

nie jest ona taka biedna. Dzie艅

przed znikni臋ciem dosta艂a od

pa艅skiego szwagra dwadzie艣cia

tysi臋cy dolar贸w.

- Dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w

od Burke'a?! To musi by膰

wspania艂a dziewczyna! Ale sk膮d

on wzi膮艂 tyle pieni臋dzy?

- Od pana.

Axford wyprostowa艂 si臋.

- Ode mnie?

- Tak. Z pa艅skiego czeku.

- Nieprawda.

Axford nie dyskutowa艂 ze mn膮 -

po prostu stwierdzi艂 fakt.

- Nie da艂 mu pan pierwszego

bie偶膮cego miesi膮ca czeku na

dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w?

- Nie.

- Mo偶e wi臋c wybierzemy si臋 do

Golden Gate Trust Company? -

zaproponowa艂em.

Dziesi臋膰 minut p贸藕niej byli艣my

w biurze u Clementa.

- Chcia艂bym zobaczy膰 swoje

zrealizowane czeki - powiedzia艂

Axford.

M艂odzieniec o l艣ni膮cych blond

w艂osach przyni贸s艂 je

b艂yskawicznie, ca艂y gruby plik,

i Axford pospiesznie wyszuka艂

w艣r贸d nich ten, o kt贸rym

wspomnia艂em. Ogl膮da艂 go d艂ugo, a

kiedy potem na mnie spojrza艂,

wolno, ale zdecydowanie pokr臋ci艂

g艂ow膮.

- Nigdy przedtem go nie

widzia艂em.

Clement przetar艂

czo艂o bia艂膮 chusteczk膮 i

pr贸bowa艂 udawa膰, 偶e nie p艂onie z

ciekawo艣ci i obawy, czy jego

bank nie zostanie oszukany.

Milioner spojrza艂 na podpis na

odwrocie czeku.

- Zrealizowany przez Burke'a

pierwszego - powiedzia艂, jakby

my艣la艂 o czym艣 innym.

- Czy mogliby艣my porozmawia膰 z

kasjerem, kt贸ry przyj膮艂 czek na

dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w od

panny Delano? - spyta艂em

Clementa.

R贸偶owym, grubym palcem

nacisn膮艂 per艂owy guzik na swym

biurku i po chwili zjawi艂 si臋

niedu偶y blady m臋偶czyzna.

- Czy pami臋ta pan, jak par臋

tygodni temu przyjmowa艂 pan czek

na dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w

od panny Jeanne Delano?

- Tak, prosz臋 pana. Tak.

Dok艂adnie.

- Jak to by艂o?

- No wi臋c, prosz臋 pana, panna

Delano podesz艂a do mojego

okienka z panem Burke'em

Pangburnem. To by艂 jego czek.

Suma wydawa艂a mi si臋 wysoka jak

na niego, ale ksi臋gowy

powiedzia艂 mi, 偶e czek ma

pokrycie. Panna Delano i pan

Pangburn 艣miali si臋 i

rozmawiali, a gdy przela艂em sum臋

na jej rachunek, odeszli. I to

wszystko.

- Ten czek jest podrobiony -

powiedzia艂 wolno Axford, gdy

kasjer wr贸ci艂 ju偶 do siebie. - Ale

oczywi艣cie zaakceptuj臋 go. To

powinno zako艅czy膰 t臋 spraw臋,

panie Clement. Prosz臋 ju偶 wi臋cej

do niej nie wraca膰.

- Oczywi艣cie, prosz臋 pana.

Oczywi艣cie.

Gdy ci臋偶ar w postaci

dwudziestu tysi臋cy dolar贸w spad艂

ju偶 z serca jego banku, Clement

ca艂y rozp艂ywa艂 si臋 w u艣miechach

i potakiwaniach.

Wraz z Axfordem wyszli艣my z

banku i wsiedli艣my do samochodu.

Nie od razu w艂膮czy艂 silnik.

Niewidz膮cymi oczami wpatrywa艂

si臋 w ruch uliczny na Montgomery

Street.

- Chc臋, 偶eby pan odnalaz艂

Burke'a - powiedzia艂 w ko艅cu, a

jego niski g艂os nie zdradza艂

偶adnych uczu膰. - Chc臋, 偶eby pan

go odnalaz艂, ale nie mo偶e by膰

偶adnego skandalu. Gdyby moja

偶ona si臋 dowiedzia艂a... Nie, ona

nie mo偶e nic wiedzie膰. Uwa偶a

swego brata za niewini膮tko.

Chc臋, 偶eby pan go odnalaz艂 dla

mnie. Dziewczyna jest

nieistotna, ale zdaje mi si臋, 偶e

tam, gdzie znajdzie pan jedno,

b臋dzie i drugie. Nie interesuj膮

mnie te pieni膮dze i niech si臋

pan szczeg贸lnie nie stara ich

odzyska膰. Obawiam si臋, 偶e trudno

by艂oby to zrobi膰 bez rozg艂osu.

Chc臋, 偶eby pan odnalaz艂 Burke'a,

zanim narobi jeszcze gorszego

k艂opotu.

- Je艣li chce pan unikn膮膰

niepo偶膮danego rozg艂osu -

powiedzia艂em - to najw艂a艣ciwiej

b臋dzie nada膰 sprawie rozg艂os po偶膮dany.

Og艂o艣my, 偶e zagin膮艂, dajmy do

gazet jego fotografi臋 i tak

dalej. To b臋dzie przekonuj膮ce.

Jest pa艅skim szwagrem i poet膮.

Mo偶emy powiedzie膰, 偶e jest chory

- powiedzia艂 mi pan, 偶e ca艂e

偶ycie by艂 s艂abego zdrowia i 偶e

boimy si臋, 偶e umar艂 gdzie艣 nie

rozpoznany lub cierpi na

rozstr贸j nerwowy. Nie trzeba

b臋dzie wcale wspomina膰 o

dziewczynie i pieni膮dzach. Nasze

wyja艣nienie powstrzyma ludzi,

szczeg贸lnie pa艅sk膮 偶on臋, od

snucia niepo偶膮danych domys艂贸w,

kiedy fakt jego zagini臋cia si臋

wyda. A wyda si臋 na pewno.

M贸j pomys艂 nie bardzo mu si臋

podoba艂, uda艂o mi si臋 jednak go

przekona膰.

Poszli艣my wi臋c do mieszkania

Pangburna, do kt贸rego, po

wyja艣nieniu Axforda, 偶e jeste艣my

z nim um贸wieni i chcemy

poczeka膰, zostali艣my bez trudu

wpuszczeni. Przeszuka艂em pokoje

centymetr po centymetrze,

zajrza艂em do ka偶dej dziury i

szpary, przeczyta艂em wszystko,

co by艂o do przeczytania, nawet

r臋kopisy, i nie znalaz艂em nic,

co by wyja艣nia艂o jego

znikni臋cie.

Dobra艂em si臋 do jego

fotografii, zabieraj膮c pi臋膰 z

kilkunastu, kt贸re znalaz艂em.

Axford stwierdzi艂, 偶e nie

brakuje 偶adnej torby ani

walizki. Ksi膮偶eczki czekowej

Golden Gate Trust Company nie

znalaz艂em.

Reszt臋 dnia sp臋dzi艂em

dostarczaj膮c gazetom to

wszystko, co chcieli艣my, 偶eby

wydrukowa艂y. W rezultacie m贸j

by艂y klient mia艂 znakomit膮 pras臋

- informacje z fotografi膮 na

pierwszych stronach. Je艣li by艂

kto艣 w San Francisco, kto nie

wiedzia艂, 偶e Burke Pangburn,

szwagier R. F. Axforda i autor

"Piaskowych zagon贸w i innych

wierszy", zagin膮艂, to znaczy, 偶e

albo nie umia艂, albo nie chcia艂

czyta膰.

Takie rozg艂oszenie sprawy

przynios艂o rezultaty. Ju偶

nast臋pnego ranka ze wszystkich

stron zacz臋艂y nap艂ywa膰

informacje od dziesi膮tk贸w ludzi,

kt贸rzy widzieli zaginionego

poet臋 w dziesi膮tkach miejsc.

Kilka z tych informacji brzmia艂o

obiecuj膮co lub przynajmniej

prawdopodobnie, wi臋kszo艣膰 jednak

by艂a ewidentnie absurdalna.

Gdy wr贸ci艂em do Agencji po

sprawdzeniu jednej z takich na

poz贸r obiecuj膮cych informacji,

zasta艂em tam wiadomo艣膰, bym

skontaktowa艂 si臋 z Axfordem.

- Czy mo偶e pan przyj艣膰 do mego

biura? - zapyta艂, gdy

zadzwoni艂em.

Gdy wprowadzono mnie do jego

gabinetu, zasta艂em tam

dwudziestojedno_ lub mo偶e

dwudziestodwuletniego szczup艂ego

m艂odzie艅ca, eleganckiego, w

stylu uprawiaj膮cego sport

urz臋dnika.

- To pan Fall, jeden z moich

pracownik贸w - powiedzia艂 Axford.

- Twierdzi, 偶e widzia艂 Burke'a w

niedziel臋 wieczorem.

- Gdzie? - spyta艂em Falla.

- Wchodzi艂 do motelu ko艂o

Halfmoon Bay.

- Jest pan pewien, 偶e to by艂

on?

- Ca艂kowicie. Przychodzi艂

cz臋sto do biura pana Axforda.

Znam go. To by艂 na pewno on.

- Jak pan si臋 tam znalaz艂?

- Byli艣my kawa艂ek dalej na

wybrze偶u z przyjaci贸艂mi i

wracaj膮c zatrzymali艣my si臋 w tym

motelu, 偶eby co艣 zje艣膰. W艂a艣nie

wychodzili艣my, gdy podjecha艂

samoch贸d i wysiad艂 z niego pan

Pangburn z jak膮艣 dziewczyn膮 czy

kobiet膮, nie widzia艂em

dok艂adnie, i weszli do 艣rodka.

Zapomnia艂em o tym i dopiero gdy

przeczyta艂em wczoraj w gazecie,

偶e nie widziano go od niedzieli,

pomy艣la艂em sobie, 偶e...

- Jaki to by艂 motel - przerwa艂em.

- The White Shack.

- Kt贸ra by艂a godzina?

- Chyba mi臋dzy dwudziest膮

trzeci膮 trzydzie艣ci a p贸艂noc膮.

- Widzia艂 pana?

- Nie. Siedzia艂em ju偶 w aucie,

gdy podjecha艂.

- Jak wygl膮da艂a ta kobieta?

- Nie wiem. Nie widzia艂em jej

twarzy, nie pami臋tam, jak by艂a

ubrana ani nawet, czy by艂a

wysoka czy niska.

To by艂o wszystko, co Fall mia艂

do powiedzenia. Podzi臋kowali艣my

mu, a potem skorzysta艂em z

telefonu Axforda i zadzwoni艂em

do knajpy Wopa Healeya w North

Beach i zostawi艂em wiadomo艣膰,

偶eby 艢wi艅ski Ryj zadzwoni艂 do

"Jacka". By艂o um贸wione, 偶e jak

b臋d臋 Ryja potrzebowa艂, to mu w

ten spos贸b dam zna膰.

Traktowali艣my to jako

asekuracj臋, 偶eby nikt nie wpad艂

na 艣lad naszej wiadomo艣ci.

- Zna pan White Shack? -

spyta艂em nast臋pnie Axforda.

- Wiem, gdzie to jest, ale nic

wi臋cej.

- To speluna. Prowadzi j膮

Joplin Blaszana Gwiazda, by艂y

kasiarz, kt贸ry zainwestowa艂 tam

swoj膮 fors臋, gdy dzi臋ki

prohibicji prowadzenie moteli

sta艂o si臋 op艂acalne. Zarabia

teraz wi臋cej ni偶 w czasach

rozpruwania kas. Sprzeda偶

alkoholu to dla niego tylko

uboczne zaj臋cie. Knajpa jest

stacj膮 po艣redni膮 dla alkoholu,

kt贸ry przechodzi przez Halfmoon

Bay w g艂膮b kraju, i z tego

Joplin ma prawdziwy zysk.

Wiadomo za艣, 偶e po艂owa alkoholu

dostarczana na l膮d przez rumow膮

flot臋 Pacyfiku l膮duje w艂a艣nie w

Halfmoon Bay.

A wi臋c White Shack to speluna

i nie jest to miejsce

odpowiednie dla pa艅skiego brata.

Nie mog臋 jecha膰 tam osobi艣cie,

bo tylko zepsuj臋 spraw臋. Joplin

i ja jeste艣my starymi

przyjaci贸艂mi. Mam jednak

cz艂owieka, kt贸rego mog臋 tam

wys艂a膰 na par臋 dni. Mo偶e

Pangburn jest tam cz臋stym

go艣ciem albo wr臋cz mieszka w

motelu. Nie by艂by pierwszym,

kt贸rego Joplin ukrywa. Wy艣l臋 tam

mojego cz艂owieka na tydzie艅 i

zobacz臋, czego si臋 dowie.

- Wszystko w pana r臋kach -

powiedzia艂 Axford.

Prosto od Axforda wr贸ci艂em do

siebie, zostawi艂em frontowe

drzwi otwarte i czeka艂em na

艢wi艅skiego Ryja. Zjawi艂 si臋 po

p贸艂torej godzinie.

- Cze艣膰! Jak leci?

Rozpar艂 si臋 na krze艣le, nogi

po艂o偶y艂 na stole i si臋gn膮艂 po

le偶膮ce na nim papierosy.

Taki by艂 艢wi艅ski Ryj.

Trzydziestoparolatek o ziemistej

cerze, ani du偶y, ani ma艂y,

zawsze jaskrawo, cho膰 mo偶e

niezbyt czysto ubrany, kt贸ry swe

wielkie tch贸rzostwo pokrywa艂

zuchwalstwem, samochwalstwem i

robion膮 pewno艣ci膮 siebie.

Zna艂em go jednak od trzech

lat, podszed艂em wi臋c i jednym

ruchem str膮ci艂em mu nogi ze

sto艂u, prawie zrzucaj膮c go z

krzes艂a.

- O co chodzi? - Stan膮艂

w艣ciek艂y i gotowy do skoku. - Co

to za metody? Chcesz zarobi膰

w...

Da艂em krok do przodu. Cofn膮艂

si臋 b艂yskawicznie.

- Oj, ja tylko tak sobie.

呕artowa艂em!

- Zamknij si臋 i siadaj -

powiedzia艂em.

Zna艂em 艢wi艅skiego Ryja od

trzech lat i prawie r贸wnie d艂ugo

korzysta艂em z jego us艂ug, a mimo

to nie mog臋 powiedzie膰 nic na

jego korzy艣膰. Tch贸rz. K艂amca.

Z艂odziej i narkoman. Zdrajca

wobec swoich i je艣li si臋 tylko

da艂o, tak偶e wobec swych

mocodawc贸w. 艁adny ptaszek. Ale

detektyw to ci臋偶ki zaw贸d, tu si臋

nie przebiera w 艣rodkach. Ryj to

po偶yteczne narz臋dzie, je艣li si臋

wie, jak z niego korzysta膰, to

znaczy je艣li trzymasz mu stale

r臋k臋 na gardle i sprawdzasz

ka偶d膮 jego informacj臋.

Tch贸rzostwo by艂o dla moich

cel贸w jego najwi臋ksz膮 zalet膮.

S艂yn膮艂 z niego na ca艂ym

przest臋pczym Wybrze偶u i chocia偶

nikt, nawet 偶aden oszust, nie

mia艂 do niego zaufania, to

jednak nie spotyka艂 si臋 z jak膮艣

szczeg贸ln膮 podejrzliwo艣ci膮.

Wi臋kszo艣膰 jego kompan贸w by艂a

zdania, 偶e jest zbyt wielkim

tch贸rzem, by by膰 niebezpieczny;

uwa偶ali, 偶e ba艂by si臋 ich

zdradzi膰, ba艂by si臋 bezlitosnej

zemsty, jak膮 to 艣rodowisko

karze donosiciela. Nie brali

jednak pod uwag臋, 偶e Ryj ma dar

przekonywania samego siebie, 偶e

posiada nieustraszone serce, ale

tylko wtedy, gdy nie grozi mu

偶adne niebezpiecze艅stwo. Chodzi艂

wi臋c swobodnie, gdzie chcia艂 i

gdzie go pos艂a艂em, i przynosi艂

mi nieosi膮galne inn膮 drog膮

informacje.

Przez prawie trzy lata

u偶ywa艂em go z niez艂ymi na og贸艂

rezultatami, p艂aci艂em mu dobrze

i by艂 mi pos艂uszny. "Informator"

- tym s艂owem okre艣la艂em go w

swoich sprawozdaniach; 艣wiatek

przest臋pczy, opr贸cz powszechnie

stosowanego s艂owa "kapu艣", ma na

to wiele nie tak 艂adnych

okre艣le艅.

- Mam dla ciebie robot臋 -

powiedzia艂em, gdy ju偶 znowu

siedzia艂, tym razem z nogami na

pod艂odze. Lewy k膮cik jego ust

drgn膮艂 i mrugn臋艂o

porozumiewawczo lewe oko.

- Tak my艣la艂em. - Zawsze m贸wi艂

co艣 takiego.

- Chc臋, 偶eby艣 pojecha艂 do

Halfmoon Bay i posiedzia艂 par臋

dni u Joplina Blaszanej Gwiazdy.

Tu masz dwa zdj臋cia - podsun膮艂em

mu fotografie Pangburna i

dziewczyny. - Z ty艂u s膮 ich

nazwiska i rysopisy. Chc臋

wiedzie膰, czy kt贸re艣 z nich si臋

tam pojawia, co robi膮, gdzie si臋

w艂贸cz膮. Mo偶liwe, 偶e Blaszana

Gwiazda ich ukrywa.

Ryj patrzy艂 na zdj臋cia.

- Chyba znam tego faceta -

powiedzia艂 t膮 drgaj膮c膮 lew膮

stron膮 ust. To te偶 typowe dla

Ryja. Gdy pada jakie艣 nazwisko

czy rysopis, cho膰by nawet

zmy艣lony, zawsze m贸wi to samo.

- Tu masz pieni膮dze -

podsun膮艂em mu kilka banknot贸w. -

Gdyby艣 musia艂 posiedzie膰 tam

d艂u偶ej, pode艣l臋 ci wi臋cej.

Kontaktuj si臋 ze mn膮 na ten

numer albo na ten zastrze偶ony w

biurze. I pami臋taj - nie 膰paj.

Je艣li tam przyjd臋 i zastan臋 ci臋

za膰panego, to obiecuj臋, 偶e wydam

ci臋 Joplinowi.

W艂a艣nie sko艅czy艂 przelicza膰

pieni膮dze, nie by艂o ich du偶o - i

rzuci艂 je z pogard膮 na st贸艂.

- Zachowaj to sobie na gazety

- rzek艂 z ironi膮. - Jak mam si臋

czego艣 dowiedzie膰, je艣li nie

mog臋 tam nic wyda膰?

- Na par臋 dni wystarczy,

reszt臋 i tak przepijesz. Je艣li

zostaniesz d艂u偶ej ni偶 par臋 dni,

podrzuc臋 ci wi臋cej. A zap艂at臋

dostaniesz po robocie, nie

przed.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i wsta艂.

- Mam do艣膰 twego sk膮pstwa. Sam

sobie wykonaj swoje polecenia.

Ja sko艅czy艂em.

- Je艣li dzi艣 wiecz贸r nie

pojedziesz do Halfmoon Bay, to

rzeczywi艣cie sko艅czysz -

zapewni艂em go, zostawiaj膮c mu

woln膮 r臋k臋 w zrozumieniu mojej

gro藕by.

Po chwili wzi膮艂 oczywi艣cie

pieni膮dze i poszed艂. Sp贸r o

pieni膮dze na wydatki by艂 mi臋dzy

nami sta艂ym rytua艂em wst臋pnym.

Po wyj艣ciu Ryja rozsiad艂em si臋

wygodnie i wypali艂em kilka

papieros贸w rozmy艣laj膮c nad t膮

spraw膮. Najpierw znikn臋艂a

dziewczyna z dwudziestoma

tysi膮cami dolar贸w, potem poeta i

oboje, na sta艂e czy te偶 nie,

pojechali do White Shack. Z

pozoru sprawa by艂a jasna.

Dziewczyna zmi臋kczy艂a Pangburna

na tyle, 偶e wypisa艂 jej fa艂szywy

czek z rachunku Axforda, i

potem, po r贸偶nych zdarzeniach,

kt贸rych znaczenia jeszcze nie

zna艂em, gdzie艣 si臋 ukryli.

Pozosta艂y jeszcze dwa 艣lady.

Pierwszy: znalezienie wsp贸lnika,

kt贸ry wysy艂a艂 listy do Pangburna

i odebra艂 baga偶 dziewczyny; tym

zajmie si臋 nasze biuro w

Baltimore. Drugi: kto jecha艂

taks贸wk膮 z mieszkania dziewczyny

do hotelu Marquis?

Mo偶e to nie mie膰 偶adnego

zwi膮zku ze spraw膮 albo - wprost

przeciwnie. Powiedzmy, 偶e znajd臋

jakie艣 powi膮zania mi臋dzy hotelem

Marquis a White Shack. To by

zamkn臋艂o ten 艣lad. W ksi膮偶ce

telefonicznej znalaz艂em numer

motelu. Potem uda艂em si臋 do

hotelu Marquis. W centrali

telefonicznej hotelu zasta艂em

dziewczyn臋, kt贸ra ju偶 kiedy艣

odda艂a mi przys艂ug臋.

- Kto dzwoni艂 do Halfmoon Bay?

- spyta艂em.

- O Bo偶e - opad艂a na krzes艂o i

r贸偶ow膮 d艂oni膮 delikatnie

pog艂adzi艂a swe misternie u艂o偶one

rude w艂osy. - I bez pami臋tania

wszystkich rozm贸w jest do艣膰

roboty. To nie pensjonat. Mamy

tu wi臋cej ni偶 jedn膮 rozmow臋 w

tygodniu.

- Nie macie wielu rozm贸w z

Halfmoon Bay - nalega艂em,

opieraj膮c si臋 o kontuar i migaj膮c

pi臋ciodolarowym banknotem. -

Powinna pani pami臋ta膰 te

ostatnie.

- Sprawdz臋 kwity.

- Mam co艣. Z pokoju 522, dwa

tygodnie temu.

- Pod jaki numer dzwoniono?

- Halfmoon Bay 51.

By艂 to numer motelu. Banknot

pi臋ciodolarowy zmieni艂

w艂a艣ciciela.

- Czy 522 to sta艂y go艣膰?

- Tak. Pan Kilcourse. Jest od

trzech - czterech miesi臋cy.

- Kim jest ten pan?

- Nie wiem. Ale moim zdaniem

to d偶entelmen.

- Pi臋knie. Jak wygl膮da?

- M艂ody, ale ju偶 troch臋

siwieje. Ma ciemn膮 cer臋. Jest

przystojny i wygl膮da jak aktor

filmowy.

- Jak Bull Montana? - spyta艂em

odchodz膮c.

Klucz do pokoju 522 wisia艂 w

recepcji. Usiad艂em tak, bym m贸g艂

go widzie膰. Mniej wi臋cej po

godzinie recepcjonista poda艂 go

m臋偶czy藕nie, kt贸ry rzeczywi艣cie

wygl膮da艂 troch臋 jak aktor. Oko艂o

trzydziestki, o ciemnej cerze i

ciemnych w艂osach, siwiej膮cych na

skroniach. Mia艂 ponad metr

osiemdziesi膮t wzrostu, by艂

elegancko ubrany i szczup艂y.

Z kluczem w r臋ku wszed艂 do

windy.

Zadzwoni艂em do Agencji i

poprosi艂em Starego, by przys艂a艂

mi Dicka Fowleya. Dick zjawi艂

si臋 po dziesi臋ciu minutach. Jest

to drobniutki Kanadyjczyk - wa偶y

nieca艂e pi臋膰dziesi膮t kilo - i

nie znam detektywa, kt贸ry by

umia艂 tak dobrze 艣ledzi膰, a znam

ich prawie wszystkich.

- Mam tu pewnego ptaszka,

kt贸remu potrzebny jest ogon -

powiedzia艂em Dickowi. - Nazywa

si臋 Kilcourse, pok贸j 522. Czekaj

na zewn膮trz, poka偶臋 ci go.

Wr贸ci艂em do hallu i czeka艂em.

O 贸smej Kilcourse wyszed艂 z

hotelu. Poszed艂em za nim

kawa艂ek, przekaza艂em Dickowi i

wr贸ci艂em do domu, aby by膰 pod

telefonem, gdyby zadzwoni艂

艢wi艅ski Ryj. Tej nocy telefonu

nie by艂o.

* * *

Gdy nazajutrz rano zjawi艂em

si臋 w Agencji, Dick ju偶 na mnie

czeka艂.

- I jak? - spyta艂em.

- Do diab艂a! - Kiedy Dick jest

wzburzony, m贸wi telegraficznymi

skr贸tami, a w艂a艣ciwie teraz by艂

wyra藕nie z艂y.

- Dwie przecznice. Zerwa艂 si臋.

Jedyna taks贸wka.

- Rozpozna艂 ci臋?

- Nie. Cwaniaczek. Na wszelki

wypadek.

- Spr贸buj jeszcze raz. Lepiej

miej pod r臋k膮 samoch贸d, gdyby

zn贸w pr贸bowa艂 ci臋 zgubi膰.

Dick w艂a艣nie wychodzi艂, kiedy

zadzwoni艂 telefon. To by艂 Ryj,

dzwoni艂 na zastrze偶ony numer.

- Masz co艣? - spyta艂em.

- Mn贸stwo - pochwali艂 si臋.

- Spotkamy si臋 u mnie za

dwadzie艣cia minut -

powiedzia艂em.

M贸j ziemistolicy informator

promienia艂. Jego ch贸d

przypomina艂 murzy艅ski taniec, a

k膮ciki ust, ten z tikiem,

wyra偶a艂 wiedz臋 godn膮 Salomona.

- Przetrz膮sn膮艂em wszystko -

powiedzia艂 z dum膮. - Dla mnie

nie ma trudno艣ci. By艂em tam i

rozmawia艂em z ka偶dym, kto co艣

wie, widzia艂em wszystko, co by艂o

do zobaczenia, i prze艣wietli艂em

t臋 spelun臋 od piwnicy po dach. I

zrobi艂em...

- Tak, tak - przerwa艂em mu. -

Moje gratulacje i tak dalej. Ale

co masz?

- Zaraz ci powiem - podni贸s艂

r臋k臋 do g贸ry, jak policjant

kieruj膮cy ruchem. - Spokojnie.

Wszystko ci powiem.

- Jasne. Wiem. Jeste艣

wspania艂y i mam szcz臋艣cie, 偶e

robisz za mnie moj膮 robot臋 i tak

dalej. Ale czy Pangburn tam

jest?

- Zaraz do tego dojd臋. Wi臋c

pojecha艂em tam i...

- Widzia艂e艣 Pangburna?

- W艂a艣nie m贸wi臋, pojecha艂em

tam i...

- Ryju - powiedzia艂em - guzik

mnie obchodzi, co robi艂e艣. Czy

widzia艂e艣 Pangburna?

- Tak. Widzia艂em go.

- Fajnie. A teraz, co

widzia艂e艣?

- Urz臋duje tam u Blaszanej

Gwiazdy. On i ta jego kobieta, kt贸rej

zdj臋cie mi da艂e艣, s膮 tam oboje.

Ona jest od miesi膮ca. Nie

widzia艂em jej, ale powiedzia艂 mi

jeden kelner. Pangburna

widzia艂em osobi艣cie. Nie

afiszuje si臋 zbytnio. G艂贸wnie

siedz膮 na zapleczu, tam gdzie

mieszka Blaszana Gwiazda.

Pangburn jest od niedzieli.

Pojecha艂em tam i...

- Dowiedzia艂e艣 si臋, kim jest

ta dziewczyna? I w og贸le o co

chodzi?

- Nie. Pojecha艂em tam i...

- W porz膮dku. Pojecha艂e艣 tam

znowu dzi艣 wiecz贸r. Zadzwo艅 do

mnie, jak b臋dziesz pewien, 偶e

Pangburn tam jest, 偶e nie

wyszed艂. Nie pomyl si臋. Nie chc臋

robi膰 fa艂szywego alarmu. Dzwo艅

pod zastrze偶ony numer Agencji i

temu, kto odbierze, powiedz, 偶e

b臋dziesz w mie艣cie p贸藕no. B臋dzie

to znaczy艂o, 偶e Pangburn tam

jest, a ty mo偶esz zadzwoni膰 od

Joplina nie budz膮c podejrze艅.

- Musz臋 mie膰 wi臋cej forsy -

powiedzia艂 wstaj膮c. - To

kosztuje...

- Rozpatrz臋 twoje podanie -

obieca艂em. - A teraz ju偶 ci臋 nie

ma i daj mi zna膰, jak tylko

upewnisz si臋, 偶e Pangburn tam

jest.

Potem uda艂em si臋 do biura

Axforda.

- Chyba wpad艂em na trop -

poinformowa艂em milionera. -

Prawdopodobnie dzi艣 wiecz贸r

b臋dzie pan m贸g艂 z nim

porozmawia膰. M贸j cz艂owiek

twierdzi, 偶e widzia艂 go wczoraj

wieczorem w White Shack i 偶e

pa艅ski szwagier prawdopodobnie

tam mieszka. Je艣li dzi艣 wiecz贸r

znowu si臋 poka偶e, to mo偶emy tam

jecha膰.

- Dlaczego nie mo偶emy jecha膰

od razu?

- W ci膮gu dnia w lokalu jest

raczej pusto i m贸j cz艂owiek nie

mo偶e si臋 tam pl膮ta膰 nie

wzbudzaj膮c podejrze艅. Wola艂bym,

偶eby艣my my dwaj si臋 tam nie

pokazywali, dop贸ki nie b臋dziemy

pewni, 偶e spotkamy Pangburna.

- To co mam robi膰?

- Prosz臋 przygotowa膰 na

wiecz贸r jaki艣 szybki samoch贸d i

by膰 w pogotowiu.

- W porz膮dku. B臋d臋 w domu wp贸艂

do sz贸stej. Podjad臋 po pana, jak

tylko mi pan da zna膰.

O wp贸艂 do dziesi膮tej

siedzia艂em obok Axforda w

pot臋偶nym zagranicznym

samochodzie i z hukiem

p臋dzili艣my drog膮 do Halfmoon

Bay. Dzwoni艂 Ryj.

Nie rozmawiali艣my wiele

podczas jazdy, kt贸ra dzi臋ki temu

kolosowi trwa艂a kr贸tko. Axford

siedzia艂 spokojny za kierownic膮;

po raz pierwszy zauwa偶y艂em, 偶e

ma do艣膰 mocn膮 szcz臋k臋.

Motel White Shack mie艣ci艂 si臋

w du偶ym, kwadratowym budynku z

imitacji kamienia. By艂 troch臋

odsuni臋ty od drogi i prowadzi艂y

do niego dwa p贸艂koliste

podjazdy. Po艣rodku tego p贸艂kola

sta艂y jakie艣 szopy, w kt贸rych

klienci Joplina parkowali

samochody. Gdzieniegdzie by艂y

te偶 klomby i k臋py krzak贸w.

Wci膮偶 z du偶膮 szybko艣ci膮

skr臋cili艣my na podjazd i...

Axford gwa艂townie zahamowa艂,

wielka maszyna zatrzyma艂a si臋 w

miejscu rzucaj膮c nas na przedni膮

szyb臋. W ostatniej chwili

unikn臋li艣my wjechania w gromad臋

ludzi, kt贸rzy nagle pojawili si臋

przed mask膮.

W 艣wietle naszych reflektor贸w

wyra藕nie by艂o wida膰 blade,

przera偶one twarze, spojrzenia

rzucane ukradkiem i ordynarn膮

ciekawo艣膰 gapi贸w. Poni偶ej twarzy

bia艂e r臋ce i ramiona, b艂yszcz膮ce

suknie i bi偶uteria na

ciemniejszym tle ubra艅 m臋skich.

To by艂o moje pierwsze

wra偶enie, a kiedy ju偶 odj膮艂em

g艂ow臋 od przedniej szyby, zda艂em

sobie spraw臋, 偶e ta grupa ludzi

ma jakie艣 centrum, co艣 wok贸艂

czego si臋 skupia. Unios艂em si臋

pr贸buj膮c dojrze膰 co艣 ponad

g艂owami t艂umu, lecz

bezskutecznie.

Wyskoczy艂em na podjazd i

przepchn膮艂em si臋 mi臋dzy lud藕mi.

Na bia艂ym 偶wirze twarz膮 do

ziemi le偶a艂 cz艂owiek. By艂 to

szczup艂y m臋偶czyzna w ciemnym

ubraniu, a tu偶 nad

ko艂nierzykiem, w miejscu, gdzie

g艂owa 艂膮czy si臋 z szyj膮, mia艂

dziur臋. Przykucn膮艂em, by zajrze膰

mu w twarz. Potem wydosta艂em si臋

z t艂umu i wr贸ci艂em do auta.

Silnik nadal pracowa艂; Axford

w艂a艣nie wysiad艂.

- Pangburn nie 偶yje.

Zastrzelony!

Axford powoli zdj膮艂

r臋kawiczki, z艂o偶y艂 je porz膮dnie

i schowa艂 do kieszeni. Potem

kiwn膮艂 g艂ow膮 na znak, 偶e

zrozumia艂 moje s艂owa, i ruszy艂 w

kierunku t艂umu stoj膮cego nad

martwym poet膮. Ja za艣

rozgl膮da艂em si臋 za Ryjem.

Znalaz艂em go na tarasie,

wspartego o balustrad臋.

Przeszed艂em tak, by m贸g艂 mnie

zauwa偶y膰, i znikn膮艂em za rogiem

budynku; by艂o tam troch臋

ciemniej.

Wkr贸tce do艂膮czy艂 do

mnie.Cho膰 noc nie by艂a ch艂odna,

szcz臋ka艂 z臋bami.

- Kto go za艂atwi艂? - spyta艂em.

- Nie wiem - wyj臋cza艂. Po raz

pierwszy us艂ysza艂em, jak

przyznaje si臋 do swojej

ca艂kowietej pora偶ki. - By艂em w

艣rodku. Uwa偶a艂em na pozosta艂ych.

- Jakich pozosta艂ych?

- Na Blaszan膮 Gwiazd臋,

jakiego艣 faceta, kt贸rego nigdy

przedtem nie widzia艂em, i

dziewczyn臋. Nie my艣la艂em, 偶e

ch艂opak wyjdzie. Nie mia艂

kapelusza.

- A czego si臋 dowiedzia艂e艣?

- Chwil臋 po tym, jak dzwoni艂em

do ciebie, dziewczyna i Pangburn

wyszli z zaplecza i usiedli przy

stoliku z drugiej strony tarasu,

gdzie jest do艣膰 ciemno. Jedli

przez chwil臋, a potem przyszed艂

ten drugi facet i przysiad艂 si臋

do nich. Nie znam jego nazwiska,

ale chyba gdzie艣 go widzia艂em.

Wysoki, modnie ubrany.

To m贸g艂 by膰 Kilcourse.

- Rozmawiali przez chwil臋,

potem dosiad艂 si臋 Joplin.

Siedzieli mo偶e przez kwadrans,

艣miej膮c si臋 i gadaj膮c. Mia艂em

stolik, od kt贸rego mog艂em ich

obserwowa膰, a by艂 t艂ok, wi臋c

ba艂em si臋, 偶e strac臋 ten stolik,

jak odejd臋, dlatego nie

poszed艂em za ch艂opakiem. Nie

mia艂 kapelusza, wi臋c nie

my艣la艂em, 偶e gdzie艣 idzie. Ale

musia艂 chyba przej艣膰 przez dom i

wyj艣膰 na zewn膮trz, a za chwil臋

us艂ysza艂em jaki艣 odg艂os,

my艣la艂em, 偶e to ga藕nik, a potem

warkot szybko ruszaj膮cego auta.

I wtedy jaki艣 facet wrzasn膮艂, 偶e

na dworze jest trup. Wszyscy

wybiegli i to by艂 Pangburn.

- Jeste艣 absolutnie pewien, 偶e

Joplin, Kilcourse i dziewczyna

byli przy stoliku, kiedy zabito

Pangburna?

- Absolutnie - powiedzia艂 Ryj

- o ile ten ciemny facet nazywa si臋

Kilcourse.

- Gdzie s膮 teraz?

- U Joplina. Poszli tam od

razu, jak zobaczyli, 偶e Pangburn

nie 偶yje.

Nie mia艂em z艂udze艅 co do Ryja.

Wiedzia艂em, 偶e bez wahania by

mnie sprzeda艂 i zapewni艂 alibi

mordercy poety. Ale je艣li to

Joplin, Kilcourse lub dziewczyna

za艂atwili go i przekupili mojego

informatora, to i tak nie

m贸g艂bym udowodni膰, 偶e nie byli

na tylnym tarasie, kiedy pad艂

strza艂. Joplin mia艂 t艂umy

takich, kt贸rzy by bez mrugni臋cia

okiem przysi臋gli na wszystko, co

im powie. Wiedzia艂em, 偶e b臋dzie

kilkunastu 艣wiadk贸w ich

obecno艣ci na tylnym tarasie.

Tak wi臋c musia艂em przyj膮膰, 偶e

Ryj m贸wi prawd臋, nie mia艂em

innego wyj艣cia.

- Widzia艂e艣 Dicka Fowleya? -

spyta艂em, bo Dick przecie偶

艣ledzi艂 Kilcourse'a.

- Nie.

- Rozejrzyj si臋 za nim.

Powiedz mu, 偶e poszed艂em pogada膰

z Joplinem i 偶eby tam przyszed艂.

Potem b膮d藕 pod r臋k膮, gdybym ci臋

potrzebowa艂.

Wszed艂em przez drzwi

balkonowe, min膮艂em pusty parkiet

taneczny i poszed艂em na g贸r臋 do

mieszkania Joplina na drugim

pi臋trze. Zna艂em drog臋; nie by艂em

tu po raz pierwszy. Jeste艣my

starymi przyjaci贸艂mi.

Szed艂em tym razem po to, 偶eby

jego i jego przyjaci贸艂 troch臋

przepyta膰, z nik艂膮 nadziej膮 na

powodzenie, nie mia艂em bowiem

przeciw nim 偶adnych dowod贸w.

Mog艂em oczywi艣cie zahaczy膰

dziewczyn臋, ale nie bez

wyjawiania faktu, 偶e zmar艂y

poeta podrobi艂 podpis swego

szwagra na czeku. A to by艂o

wykluczone.

- Wej艣膰 - zawo艂a艂 mocny,

znajomy g艂os, gdy zapuka艂em do

drzwi salonu Joplina. Otworzy艂em

i wszed艂em.

Joplin Blaszana Gwiazda sta艂

po艣rodku - wielki by艂y

kasiarz o nadmiernie

rozro艣ni臋tych barach i t臋pej,

ko艅skiej twarzy. Nieco z ty艂u

siedzia艂 na stole Kilcourse,

ukrywaj膮cy czujno艣膰 pod pozorami

rozbawienia. Po przeciwnej

stronie pokoju, na oparciu

wielkiego, sk贸rzanego fotela

siedzia艂a dziewczyna, kt贸r膮

zna艂em jako Jeanne Delano. Poeta

nie przesadza艂 m贸wi膮c, 偶e jest

pi臋kna.

- Ty? - mrukn膮艂 Joplin, gdy

zobaczy艂, 偶e to ja. - Czego

chcesz do cholery?

- A co masz?

Nie by艂em zbyt skupiony na tej

wymianie zda艅 - przypatrywa艂em

si臋 dziewczynie. By艂o w niej co艣

znajomego, nie mog艂em jej jednak

zidentyfikowa膰. Mo偶e jej nigdy

nie widzia艂em, a mo偶e to

wra偶enie wzi臋艂o si臋 st膮d, 偶e tak

d艂ugo gapi艂em si臋 w fotografi臋,

kt贸r膮 da艂 mi Pangburn. Ze

zdj臋ciami tak bywa.

Joplin rzek艂 tymczasem:

- Na pewno nie mam czasu, 偶eby

go marnowa膰.

Na co ja:

- Gdyby艣 zaoszcz臋dzi艂 czas,

kt贸ry dosta艂e艣 od s臋dzi贸w, na

pewno mia艂by艣 go dosy膰.

Gdzie艣 t臋 dziewczyn臋 ju偶

widzia艂em. By艂a szczup艂a, ubrana

w niebiesk膮, b艂yszcz膮c膮 sukni臋

ods艂aniaj膮c膮 to, co by艂o warte

pokazania: prz贸d, plecy i

ramiona. Mia艂a g臋ste, ciemne

w艂osy i owaln膮 twarz o cerze

prawdziwie r贸偶owej. Szeroko

rozstawione szare oczy

rzeczywi艣cie, jak to okre艣li艂

poeta, przypomina艂y polerowane

srebro. Mierzyli艣my si臋 wzrokiem

i ci膮gle nie mog艂em jej

skojarzy膰. Kilcourse nadal

siedzia艂 na stole, machaj膮c

nog膮.

Joplin zniecierpliwi艂 si臋.

- Mo偶e przestaniesz gapi膰 si臋

na dziewczyn臋 i powiesz mi,

czego chcesz?

Dziewczyna u艣miechn臋艂a si臋

ironicznie, ods艂aniaj膮c swe

ostre jak szpilki, drobne,

zwierz臋ce z膮bki. I po tym

u艣miechu j膮 pozna艂em.

Zwiod艂y mnie w艂osy i cera.

Kiedy j膮 osstatnio widzia艂em -

jedyny zreszt膮 raz - jej twarz

by艂a marmurowobia艂a, a w艂osy

kr贸tkie, koloru ognia. Ona,

jedna staruszka, trzech m臋偶czyzn

i ja bawili艣my si臋 pewnego

wieczoru w chowanego w pewnym

domu przy Turk Street. Zabawa

dotyczy艂a zab贸jstwa pos艂a艅ca

bankowego i kradzie偶y akcji

warto艣ci stu tysi臋cy dolar贸w.

Przez jej intrygi trzej

wsp贸lnicy zgin臋li tamtego

wieczoru, a czwarty, Chi艅czyk,

poszed艂 na szubienic臋. Mia艂a

wtedy na imi臋 Elwira i od czasu

jej ucieczki tamtej nocy

szukali艣my jej bezskutecznie po

ca艂ym kraju i za granic膮.

Mimo 偶e stara艂em si臋 nie

pokaza膰 tego po sobie, musia艂a

zorientowa膰 si臋, 偶e j膮 pozna艂em,

bo kocim ruchem zeskoczy艂a z

fotela i ruszy艂a ku mnie. Jej

oczy by艂y teraz raczej stalowe

ni偶 srebrne.

Wyj膮艂em pistolet.

Joplin zrobi艂 krok w moim

kierunku.

- O co chodzi?

Kilcourse zsun膮艂 si臋 ze sto艂u

i rozlu藕ni艂 krawat.

- Chodzi o to - powiedzia艂em -

偶e dziewczyna jest poszukiwana

za morderstwo sprzed paru

miesi臋cy, a mo偶e i za dzisiejsze

te偶. Tak czy siak...

Us艂ysza艂em pstrykni臋cie

wy艂膮cznika gdzie艣 za moimi

plecami i pok贸j pogr膮偶y艂 si臋 w

ciemno艣ciach.

Ruszy艂em nie zwa偶aj膮c dok膮d,

byle nie zosta膰 tam, gdzie mnie

zaskoczy艂a ciemno艣膰.

Opar艂em si臋 o 艣cian臋 i

przykucn膮艂em.

- Szybko! - ostry szept od

strony, jak si臋 domy艣la艂em,

drzwi.

Ale obie pary drzwi pokoju

by艂y zamkni臋te, bo po otworzeniu

musia艂oby wpa艣膰 troch臋 艣wiat艂a z

korytarza. W ciemno艣ciach

s艂ysza艂em jakie艣 ruchy, ale na

ja艣niejszym tle okna nie ukaza艂a

si臋 偶adna posta膰.

Co艣 mi臋kko trzasn臋艂o tu偶 obok

mnie, zbyt s艂abo jak na

repetowanie pistoletu. M贸g艂 to

by膰 odg艂os otwieranego no偶a

spr臋偶ynowego, a pami臋ta艂em, 偶e

Joplin Blaszana Gwiazda lubi ten

rodzaj broni.

- Chod藕! - Ostry szept jak

cios przeci膮艂 ciemno艣膰.

Odg艂osy, przyt艂umione,

nierozpoznawalne, jaki艣 d藕wi臋k,

ca艂kiem blisko...

Nagle silna d艂o艅 zacisn臋艂a si臋

na moim ramieniu i czyje艣 mocne

cia艂o na mnie napar艂o. Uderzy艂em

pistoletem i us艂ysza艂em j臋k.

R臋ka przesun臋艂a si臋 w kierunku

mojego gard艂a.

Hukn膮艂em w czyje艣 kolano i

znowu j臋k.

Co艣 pali艂o mnie w boku.

Waln膮艂em znowu pistoletem -

odsun膮艂em go nieco do ty艂u, by

uwolni膰 luf臋 od mi臋kkiej

przeszkody, i nacisn膮艂em spust.

Odg艂os strza艂u. G艂os Joplina w

moich uszach, zadziwiaj膮co

spokojny i rzeczowy.

- Cholera. Trafi艂 mnie.

Odsun膮艂em si臋 od niego w

kierunku 偶贸艂tawej plamy padaj膮cej przez

otwarte drzwi. Nie s艂ysza艂em, by

kto艣 wychodzi艂. Zbyt by艂em

zaj臋ty.Zrozumia艂em jednak, 偶e

Joplin mia艂 odwr贸ci膰 moj膮 uwag臋,

by umo偶liwi膰 ucieczk臋 pozosta艂ym.

Nie spotka艂em nikogo, gdy

zbiega艂em, staczaj膮c si臋 i

ze艣lizguj膮c ze schod贸w - po tyle

stopni naraz, ile si臋 tylko

da艂o. Przy wej艣ciu na parkiet

taneczny w drog臋 wszed艂 mi

kt贸ry艣 z kelner贸w. Nie wiem, czy

zrobi艂 to specjalnie. Nie

pyta艂em. Waln膮艂em go na p艂ask

pistoletem w twarz i poszed艂em

dalej. Raz przeskoczy艂em przez

jak膮艣 nog臋, kt贸ra chcia艂a mnie

podci膮膰, a przy drzwiach

wyj艣ciowych musia艂em za艂atwi膰

jeszcze jedn膮 twarz.

Ju偶 na podje藕dzie zobaczy艂em

tylne 艣wiat艂a samochodu

skr臋caj膮cego na wsch贸d w g艂贸wn膮

drog臋.

Biegn膮c do samochodu Axforda

zauwa偶y艂em, 偶e zabrano ju偶 cia艂o

Pangburna. Par臋 os贸b sta艂o

jeszcze ko艂o tego miejsca i

gapi艂o si臋 na mnie z otwartymi

ustami.

Auto mia艂o wci膮偶 w艂膮czony

silnik, jak je zostawi艂 Axford.

B艂yskawicznie przejecha艂em przez

klomb i skr臋ci艂em na szos臋. Po

pi臋ciu minutach mia艂em ju偶 przed

sob膮 czerwone 艣wiate艂ka.

Samoch贸d, kt贸rym jecha艂em, by艂

du偶o szybszy, ni偶 potrzebowa艂em;

nawet bym nie wiedzia艂, jak

wykorzysta膰 jego ca艂膮 moc. Nie

wiem, z jak膮 pr臋dko艣ci膮 jecha艂

samoch贸d przede mn膮, ale

zbli偶a艂em si臋 do niego tak

szybko, jakby sta艂 w miejscu.

Dwa i p贸艂 kilometra, mo偶e

trzy...

Nagle zobaczy艂em cz艂owieka

przed mask膮, tu偶, poza zasi臋giem

moich 艣wiate艂. Gdy dosta艂 si臋 w

艣wiat艂o, stwierdzi艂em, 偶e to

艢wi艅ski Ryj.

Sta艂 naprzeciwko mnie po艣rodku

szosy z pistoletem w ka偶dej

r臋ce.

Pistolety rozb艂ys艂y nagle

czerwono i zgas艂y, rozb艂ys艂y

jeszcze raz i zgas艂y - jak dwie

偶ar贸wki w systemie alarmowym.

Przednia szyba rozprysn臋艂a

si臋.

艢wi艅ski Ryj - informator,

kt贸rego nazwisko by艂o wzd艂u偶

ca艂ego wybrze偶a Pacyfiku

synonimem tch贸rzostwa - sta艂

po艣rodku szosy i strzela艂 w

kierunku p臋dz膮cej wprost na

niego metalowej komety...

Nie widzia艂em ko艅ca.

Przyznaj臋 szczerze: zamkn膮艂em

oczy, kiedy jego zaci臋ta blada twarz

pojawi艂a si臋 tu偶 nad mask膮 mego

wozu. Metalowy kolos drgn膮艂 -

nieznacznie - i oto droga przede

mn膮 by艂a pusta, z wyj膮tkiem

oddalaj膮cego si臋 czerwonego

艣wiat艂a. Przedniej szyby nie

by艂o. Wiatr targa艂 mnie za

w艂osy, przymru偶one oczy 艂zawi艂y.

Nagle zda艂em sobie spraw臋, 偶e

m贸wi臋 sam do siebie. To by艂 Ryj.

To by艂 Ryj. Zabawne. Nie

zdziwi艂em si臋, 偶e mnie oszuka艂.

Tego si臋 mo偶na by艂o spodziewa膰.

Nie zdziwi艂o mnie te偶, 偶e

zakrad艂 si臋 za mn膮 do pokoju i

zgasi艂 艣wiat艂o. Ale 偶e sta艂 tak

na drodze i zgin膮艂...

Pomara艅czowa smuga z jad膮cego

przede mn膮 samochodu przerwa艂a

moje rozmy艣lania. Kula nie

dosz艂a do mnie - nie艂atwo

strzeli膰 celnie z jednego

jad膮cego auta do drugiego - ale

wiedzia艂em, 偶e przy mojej

szybko艣ci wkr贸tce stan臋 si臋

dobrym celem.

W艂膮czy艂em reflektor nad desk膮

rozdzielcz膮. Nie dogoni艂em

jeszcze auta przede mn膮, ale

zobaczy艂em, 偶e prowadzi je

dziewczyna, a obok niej siedzi

odwr贸cony w moj膮 stron臋

Kilcourse. By艂 to 偶贸艂ty samoch贸d

sportowy.

Zwolni艂em. W pojedynku z

Kilcoursem by艂bym w

niekorzystnej sytuacji -

zmuszony r贸wnocze艣nie prowadzi膰

auto i strzela膰. Nale偶a艂o

utrzyma膰 odleg艂o艣膰, a偶

dojedziemy do jakiego艣 mista, co

by艂o przecie偶 nieuniknione. O

tej porze, przed p贸艂noc膮, na

ulicach b臋d膮 ludzie i

policjanci. Wtedy si臋 zbli偶臋 i

moje zwyci臋stwo b臋dzie

pewniejsze.

Po paru kilometrach zwierzyna,

na kt贸r膮 polowa艂em, zniweczy艂a

m贸j plan.呕贸艂te auto zwolni艂o,

zakr臋ci艂o i stan臋艂o w poprzek

szosy. Kilcourse i dziewczyna

wyskoczyli i przycupn臋li za nim

jak za barykad膮.

Kusi艂o mnie, 偶eby ich po

prostu staranowa膰, ale by艂a to

s艂aba pokusa i gdy zako艅czy艂a

swe kr贸tkie 偶ycie, nacisn膮艂em na

hamulce i zatrzyma艂em si臋.

Reflektorem poszuka艂em 偶贸艂tego

samochodu..

B艂ysn臋艂o gdzie艣 z okolic jego

k贸艂. Reflektor zatrz膮s艂 si臋

gwa艂townie, ale szk艂o pozosta艂o

ca艂e. Jasne, 偶e b臋dzie to ich

pierwszy cel, i...

Skuli艂em si臋 w samochodzie,

czekaj膮c, by kula zniszczy艂a

reflektor, zdj膮艂em buty i

p艂aszcz.

Trzeci strza艂 za艂atwi艂

reflektor.

Wy艂膮czy艂em pozosta艂e 艣wiat艂a,

zacz膮艂em biec i zatrzyma艂em si臋

dopiero tu偶 ko艂o 偶贸艂tego auta.

Pewny i bezpieczny numer.

Dziewczyna i Kilcourse

wpatrywali si臋 w silne 艣wiat艂o

reflektora. Kiedy zgas艂 i kiedy

wy艂膮czy艂em pozosta艂e 艣wiat艂a,

zostali ca艂kowicie o艣lepieni,

ich oczy wymaga艂y co najmniej

minuty, by si臋 przyzwyczai膰 do

szaroczarnej nocy. W skarpetkach

porusza艂em si臋 bezszelestnie i w

tej chwili dzieli艂 nasz ju偶

tylko 偶贸艂ty samoch贸d. Ja o tym

wiedzia艂em; oni nie.

Z okolic maski Kilcourse

odezwa艂 si臋 cicho.

- Spr贸buj臋 za艂atwi膰 go z rowu.

Strzelaj do niego od czasu do

czasu, niech si臋 tym zajmie.

- Nie widz臋 go -

zaprotestowa艂a dziewczyna.

- Oczy ci si臋 zaraz

przyzwyczaj膮. Strzelaj w stron臋

auta.

Przesun膮艂em si臋 ku masce;

dziewczyna strzeli艂a w kierunku

mego samochodu.

Kilcourse na czworakach

posuwa艂 si臋 w kierunku rowu

biegn膮cego wzd艂u偶 po艂udniowej

strony szosy. Ugi膮艂em nogi

planuj膮c szybki skok i cios

pistoletem w ty艂 g艂owy. Nie

chcia艂em go zabi膰, tylko szybko

usun膮膰 z drogi. By艂a przecie偶

jeszcze dziewczyna, co najmniej

r贸wnie niebezpieczna jak on.

Gdy gotowa艂em si臋 do skoku,

kierowany by膰 mo偶e instynktem

osaczonego, odwr贸ci艂 si臋 i

zobaczy艂 mnie czy raczej po

prostu jaki艣 gro藕ny cie艅.

Zamiast wi臋c skoczy膰,

strzeli艂em.

Nie sprawdza艂em, czy trafi艂em.

Z tej odleg艂o艣ci nie mo偶na by艂o

spud艂owa膰. Zgi膮艂em si臋 wp贸艂 i

prze艣lizn膮艂em ku ty艂owi auta,

wci膮偶 po mojej jego stronie.

Czeka艂em.

Dziewczyna zrobi艂a to, co i ja

bym pewnie zrobi艂 na jej

miejscu. Nie strzeli艂a i nie

ruszy艂a si臋 w kierunku, sk膮d

pad艂 strza艂. My艣la艂a, 偶e by艂em

w rowie przed Kilcourse'em i 偶e

teraz b臋d臋 chcia艂 zaj艣膰 j膮 od

ty艂u. By mnie uprzedzi膰,

okr膮偶y艂a ty艂 samochodu, by

zasadzi膰 si臋 na mnie od strony

wozu Axforda.

Gdy wi臋c wynurzy艂a si臋 zza

rogu, jej delikatnie rze藕biony

nosek natkn膮艂 si臋 na luf臋 mojego

pistoletu.

Krzykn臋艂a.

Kobiety nie zawsze s膮 rozs膮dne

- cz臋sto lekcewa偶膮 takie

drobiazgi, jak wymierzony w nie

pistolet. Na szcz臋艣cie z艂apa艂em

j膮 za r臋k臋. Gdy moja d艂o艅

zacisn臋艂a si臋 na jej pistolecie,

dziewczyna poci膮gn臋艂a za spust,

przycinaj膮c mi kurkiem czubek

palca wskazuj膮cego. Wyrwa艂em jej

bro艅 i uwolni艂em palec.

Nie mia艂em jej jeszcze z

g艂owy. Sta艂em trzymaj膮c pistolet

nieca艂e dziesi臋膰 centymetr贸w od

niej, a ona rzuci艂a si臋 w

kierunku k臋py drzew tworz膮cych

czarn膮 bry艂臋 po stronie

p贸艂nocnej.

Kiedy och艂on膮艂em ze zdziwienia

po tym amatorskim wyczynie,

schowa艂em oba pistolety do

kieszeni i zdzieraj膮c sobie

stopy, ruszy艂em za ni膮.

Pr贸bowa艂a w艂a艣nie przeskoczy膰

przez p艂ot z drutu.

- Przesta艅 si臋 wyg艂upia膰,

dobrze? - powiedzia艂em karc膮co.

Lew膮 r臋k臋 zacisn膮艂em na jej

przegubie i poci膮gn膮艂em j膮 do

auta. - To powa偶na sprawa. Nie

b膮d藕 dziecinna!

- Boli!

Wiedzia艂em, 偶e nic j膮 nie

boli; wiedzia艂em te偶, 偶e winna

jest 艣mierci czterech czy mo偶e

pi臋ciu os贸b, a jednak zwolni艂em

u艣cisk, a偶 sta艂 si臋 niemal

przyjazny. Posz艂a ze mn膮

pos艂usznie do samochodu. Wci膮偶

trzymaj膮c j膮 za r臋k臋 w艂膮czy艂em

艣wiat艂a. Kilcourse le偶a艂 poni偶ej

smugi 艣wiat艂a, twarz膮 do ziemi,

z jedn膮 nog膮 podci膮gni臋t膮.

Ustawi艂em dziewczyn臋 w 艣wietle

reflektor贸w.

- St贸j tu i b膮d藕 grzeczna -

powiedzia艂em. - Jeden ruch i

za艂atwi臋 ci nog臋.

Nie 偶artowa艂em.

Znalaz艂em pistolet

Kilcourse'a, schowa艂em go do

kieszeni i ukl膮k艂em przy ciele.

Nie 偶y艂. Kula trafi艂a go tu偶

nad obojczykiem.

- Czy on... - wargi jej

dr偶a艂y.

- Tak.

Spojrza艂a na niego i przeszed艂

j膮 dreszcz.

- Biedny Fag - wyszepta艂a.

Ju偶 m贸wi艂em, 偶e by艂a pi臋kna, a

teraz, w o艣lepiaj膮cym 艣wietle

reflektor贸w, wydawa艂a si臋

jeszcze pi臋kniejsza. Mog艂a

wywo艂a膰 g艂upie my艣li nawet u

zwyk艂ego 艂apacza z艂odziei w

艣rednim wieku. By艂a...

To chyba dlatego spojrza艂em na

ni膮 gro藕nie i rzek艂em:

- Tak, biedny Fag i biedny

Hook, i biedny Tai, i biedny

goniec z Los Angeles, i biedny

Burke - wymieni艂em tych, o

kt贸rych wiedzia艂em, 偶e umarli,

bo j膮 kochali.

Nie wybuchn臋艂a z艂o艣ci膮. Jej

wielkie, szare oczy patrzy艂y na

mnie przenikliwie, a pi臋kna,

owalna twarz, okolona mas膮

ciemnych w艂os贸w (wiedzia艂em, 偶e

farbowanych), by艂a smutna.

- Ty chyba my艣lisz... -

zacz臋艂a.

Mia艂em ju偶 dosy膰. Przesz艂y mnie

ciarki.

- Idziemy. Kilcourse i

samoch贸d na razie zostan膮.

Nie odpowiedzia艂a, ale posz艂a

ze mn膮 do auta i siedzia艂a

cicho, gdy wk艂ada艂em buty. Na

tylnym siedzeniu znalaz艂em dla

niej jakie艣 okrycie.

- Lepiej to narzu膰. Nie ma

przedniej szyby. Mo偶e by膰 zimno.

Bez s艂owa zrobi艂a, co

powiedzia艂em, ale kiedy po

wymini臋ciu 偶贸艂tego auta

jechali艣my ju偶 drog膮 na wsch贸d,

po艂o偶y艂a r臋k臋 na moim ramieniu.

- Nie wracamy do White Shack?

- Nie. Jedziemy do Redwood

City, do wi臋zienia.

Przejechali艣my mo偶e p贸艂tora

kilometra i, nie patrz膮c nawet

na ni膮, wiedzia艂em, 偶e studiuje

m贸j raczej nieforemny profil.

Potem jej d艂o艅 zn贸w znalaz艂a si臋

na moim ramieniu: pochyli艂a si臋

ku mnie, tak 偶e czu艂em na

policzku ciep艂o jej oddechu.

- Sta艅 na chwil臋. Chc臋 ci..

Chc臋 ci co艣 powiedzie膰.

Zatrzyma艂em auto na poboczu i

obr贸ci艂em si臋 nieco w jej

stron臋.

- Zanim zaczniesz -

powiedzia艂em - chc臋, 偶eby艣

wiedzia艂a, 偶e stan膮艂em tylko po

to, 偶eby艣 opowiedzia艂a o

Pangburnie. Jak tylko zboczysz

z tematu, ruszamy do Redwood

City.

- Nie chcesz wiedzie膰 o Los

Angeles?

- Nie. To ju偶 zamkni臋ta

sprawa. Wy wszyscy, ty i Hook

Riordan, i Tai Choon Tau, i

pa艅stwo Quarre jeste艣cie

odpowiedzialni za 艣mier膰

pos艂a艅ca, nawet je艣li w

rzeczywisto艣ci to Hook go zabi艂.

Hook i pa艅stwo Quarre zgin臋li

tej nocy, gdy mieli艣my ten

bankiet na Turk Street. Taia

powieszono w zesz艂ym miesi膮cu.

Teraz mam i ciebie. Mieli艣my

do艣膰 dowod贸w, by powiesi膰

Chi艅czyka, i mamy ich jeszcze

wi臋cej przeciwko tobie. To ju偶

sko艅czone, za艂atwione. Je艣li

chcesz co艣 powiedzie膰 o 艣mierci

Pangburna, to s艂ucham. W

przeciwnym razie...

Si臋gn膮艂em do stacyjki.

Powstrzyma艂o mnie jej

dotkni臋cie.

- Chc臋 ci o tym opowiedzie膰 -

powiedzia艂a z naciskiem. - Chc臋,

偶eby艣 pozna艂 prawd臋. Wiem, 偶e

zawieziesz mnie do Redwood City.

Nie my艣l, 偶e oczekuj臋... 偶e mam

jakie艣 g艂upie nadzieje. Ale

chcia艂abym, 偶eby艣 zna艂 prawd臋.

Nie wiem, czemu mia艂oby mi na

tym specjalnie zale偶e膰, ale...

Zawiesi艂a g艂os.

A potem zacz臋艂a m贸wi膰, bardzo

szybko, jak kto艣, kto si臋 boi,

偶e mu przerw膮, zanim sko艅czy;

siedzia艂a pochylona do przodu, a

jej pi臋kna, poci膮g艂a twarz by艂a

bardzo blisko mojej.

- Jak wtedy wybieg艂am z tego

domu przy Turk Street, kiedy ty

walczy艂e艣 z Taiem, mia艂am zamiar

uciec z San Francisco. Mia艂am

par臋 tysi臋cy dolar贸w, mog艂am

jecha膰, dok膮d chcia艂am. A potem

pomy艣la艂am, 偶e tego si臋 w艂a艣nie

b臋dziecie spodziewa膰, i

zdecydowa艂am, 偶e najbezpieczniej

b臋dzie zosta膰 na miejscu. Kobieta

艂atwo mo偶e zmieni膰 wygl膮d.

Mia艂am kr贸tkie, rude w艂osy,

jasn膮 cer臋 i ubiera艂am si臋

jaskrawo. Ufarbowa艂am po prostu

w艂osy, kupi艂am tres臋, by je

przed艂u偶y膰, za pomoc膮

specjalnego kremu zmieni艂am

kolor sk贸ry i kupi艂am ciemne

ubranie. Potem, pod nazwiskiem

Jeanne Delano, wynaj臋艂am

mieszkanie przy Ashbury Avenue i

by艂am ju偶 kim艣 zupe艂nie innym.

Ale, cho膰 wiedzia艂am, 偶e nikt

mnie nie pozna, czu艂am si臋

lepiej siedz膮c g艂贸wnie w domu.

Dla zabicia czasu du偶o czyta艂am.

Tak w艂a艣nie natrafi艂am na

ksi膮偶k臋 Burke'a. Czy czytujesz

poezje?

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮. Od

Halfmoon Bay nadjecha艂o jakie艣

auto, pierwsze, jakie widzia艂em,

odk膮d opu艣cili艣my White Shack.

Poczeka艂a, a偶 przejedzie, i

m贸wi艂a dalej, wci膮偶 tak samo

szybko.

- Burke to oczywi艣cie nie

geniusz, ale by艂o co艣 w

niekt贸rych jego wierszach, co

mnie wzrusza艂o. Napisa艂am do

niego, 偶e podobaj膮 mi si臋 jego

utwory, i wys艂a艂am list na adres

wydawcy. Po paru dniach dosta艂am

odpowied藕 od Burke'a i

dowiedzia艂am si臋, 偶e mieszka w

San Francisco, nie wiedzia艂am

tego. Wymienili艣my jeszcze kilka

list贸w, zanim zaproponowa艂

spotkanie. Nie wiem, czy go

kocha艂am czy nie; nawet na

pocz膮tku. Lubi艂am go, a jego

mi艂o艣膰 by艂a tak gor膮ca i tak mi

pochlebia艂o, 偶e zaleca si臋 do

mnie s艂awny poeta, 偶e wzi臋艂am to

za mi艂o艣膰. Obieca艂am wyj艣膰 za

niego za m膮偶.

Nie powiedzia艂am mu

wszystkiego o sobie, cho膰 teraz

wiem, 偶e by艂oby to dla niego

nieistotne. Ba艂am si臋 powiedzie膰

mu prawd臋, a nie potrafi艂am

k艂ama膰, wi臋c nie m贸wi艂am nic.

A potem, pewnego dnia,

spotka艂am na ulicy Faga

Kilcourse'a, kt贸ry mnie pozna艂

mimo moich nowych w艂os贸w, cery i

stroju. Fag nie by艂 zbyt m膮dry,

ale mia艂 piekielnie przenikliwy

wzrok. Nie mam do niego 偶alu.

Takie mia艂 zasady. 艢ledzi艂 mnie

i przyszed艂 do mojego

mieszkania. Powiedzia艂am mu, 偶e

mam zamiar wyj艣膰 za Burke'a i

by膰 dobr膮 偶on膮. To by艂o g艂upie.

Fag by艂 uczciwy, w swoim fachu.

Gdybym mu powiedzia艂a, 偶e

urabiam Burke'a, bo chc臋 go

oskuba膰, zostawi艂by mnie w

spokoju i trzyma艂 si臋 z daleka.

Ale gdy mu powiedzia艂am, 偶e

sko艅czy艂am z kantami, 偶e chc臋

si臋 ustatkowa膰, sta艂am si臋 dla

niego 艂upem, na kt贸ry warto

zapolowa膰. Wiesz, jak to jest ze

z艂odziejami - cz艂owiek jest dla

nich albo kumplem, albo

potencjaln膮 ofiar膮. Skoro wi臋c

nie by艂am ju偶 z艂odziejk膮, uzna艂,

偶e mog臋 sta膰 si臋 艂upem.

Dowiedzia艂 si臋 o rodzinnych

powi膮zaniach Burke'a i postawi艂

spraw臋 jasno. Dwadzie艣cia

tysi臋cy dolar贸w albo mnie wyda.

Wiedzia艂 o tej robocie w Los

Angeles i o tym, 偶e jestem

poszukiwana. Nie mia艂am innego

wyj艣cia. Zdawa艂am sobie spraw臋,

偶e od niego nie uciekn臋.

Powiedzia艂am Burke'owi, 偶e

potrzebuj臋 dwadzie艣cia tysi臋cy

dolar贸w. Nie my艣la艂am, 偶eby mia艂

a偶 tyle, ale wiedzia艂am, 偶e mo偶e

zdoby膰. Trzy dni p贸藕niej da艂 mi

czek. Nie mia艂am poj臋cia wtedy,

sk膮d wzi膮艂 pieni膮dze, ale nawet

gdybym wiedzia艂a, by艂oby to bez

znaczenia. Musia艂am je mie膰.

Wieczorem powiedzia艂 mi, sk膮d

wzi膮艂; 偶e podrobi艂 podpis swego

szwagra. Powiedzia艂 mi, bo ba艂

si臋, 偶e gdy sprawa wyjdzie na

jaw, b臋d臋 uwa偶ana za wsp贸艂winn膮.

Mo偶e jestem zepsuta, ale nie do

tego stopnia, by go wsadza膰 do

wi臋zienia. Powiedzia艂am mu

wszystko. Nawet nie mrugn膮艂

okiem. Nalega艂, by zap艂aci膰

Kilcourse'owi, 偶ebym by艂a

bezpieczna. Obmy艣li艂 te偶 co艣

wi臋cej.

Burke by艂 pewien, 偶e szwagier

nie po艣le go za to do wi臋zienia,

ale na wszelki wypadek chcia艂,

偶ebym si臋 przeprowadzi艂a,

zmieni艂a zn贸w nazwisko i ukry艂a

si臋 gdzie艣, dop贸ki nie

zobaczymy, jak Axford zareaguje.

Tego wieczoru, po jego wyj艣ciu,

obmy艣li艂am sw贸j w艂asny plan.

Lubi艂am Burke'a - za bardzo go

lubi艂am, by zrobi膰 z niego koz艂a

ofiarnego, a niezbyt wierzy艂am w

dobre serce Axforda.

By艂 drugi dzie艅 miesi膮ca.

Pomijaj膮c przypadek, Axford m贸g艂

si臋 dowiedzie膰 o sfa艂szowanym

czeku dopiero na pocz膮tku

nast臋pnego miesi膮ca, kiedy bank

przy艣le mu zrealizowane czeki.

Mia艂am wi臋c miesi膮c.

Nast臋pnego dnia pobra艂am

wszystkie swoje pieni膮dze i

napisa艂am do Burke'a, 偶e musz臋

wyjecha膰 do Baltimore.

Sfingowa艂am trop do Baltimore;

baga偶em i listami zaj膮艂 si臋 m贸j

kumpel. Sama za艣 pojecha艂am do

Joplina i poprosi艂am, by mnie

ukry艂. Da艂am zna膰 Fagowi i kiedy

si臋 zjawi艂, powiedzia艂am mu, 偶e

za dzie艅 lub dwa b臋d臋 mia艂a

dla niego fors臋.

Od tej pory przychodzi艂 prawie

codziennie i coraz 艂atwiej by艂o

go zwodzi膰. Wkr贸tce listy

Burke'a zaczn膮 do niego wraca膰,

a ja chcia艂am by膰 na miejscu,

zanim zrobi co艣 g艂upiego.

Postanowi艂am si臋 z nim jednak

nie kontaktowa膰, dop贸ki nie b臋d臋

mu mog艂a zwr贸ci膰 pieni臋dzy, by

wp艂aci膰 je z powrotem, zanim

Axford dowie si臋 o oszustwie.

Z Fagiem sz艂o coraz 艂atwiej,

ale to jeszcze ci膮gle nie by艂o

to. Nie chcia艂 zrezygnowa膰 z

dwudziestu tysi臋cy dolar贸w,

kt贸re oczywi艣cie ca艂y czas

mia艂am przy sobie, je艣li nie

obiecam, 偶e zostan臋 z nim na

zawsze. A ja ci膮gle my艣la艂am, 偶e

kocham Burke'a, i nie

zamierza艂am wi膮za膰 si臋 z Fagiem

nawet na kr贸tko.

Wtedy pewnego wieczoru

zobaczy艂 mnie Burke. By艂am

nieostro偶na i pojecha艂am do

miasta autem Joplina, tym

偶贸艂tym. I oczywi艣cie Burke mnie

zobaczy艂. Powiedzia艂am mu ca艂膮

prawd臋. A on na to, 偶e w艂a艣nie

wynaj膮艂 detektywa, 偶eby mnie

odnalaz艂. W niekt贸rych sprawach

by艂 jak dziecko. Nie wpad艂o mu

do g艂owy, 偶e kapu艣 odkryje ca艂膮

t臋 spraw臋 pieni臋dzy. Ale ja

wiedzia艂am, 偶e lada dzie艅

fa艂szywy czek zostanie

ujawniony. Wiedzia艂am.

Gdy powiedzia艂am to Burke'owi,

za艂ama艂 si臋 zupe艂nie. Znikn臋艂a

ca艂a jego wiara w przebaczenie

szwagra. Wypapla艂by wszystko

pierwszej napotkanej osobie.

Wzi臋艂am go wi臋c do Joplina.

Chcia艂am go tam przetrzyma膰 par臋

dni, a偶 si臋 sprawa wyja艣ni.

Je艣li w gazetach nie b臋dzie nic

o czeku, to znaczy, 偶e Axford

zatuszowa艂 spraw臋 i 偶e Burke

mo偶e spokojnie wraca膰 do domu i

naprawi膰 szkod臋. Gdyby za艣

gazety napisa艂y o ca艂ej sprawie,

to wtedy Burke musia艂by poszuka膰

jakiej艣 sta艂ej kryj贸wki i ja te偶.

We wtorek wieczorem i w 艣rod臋

rano gazety informowa艂y o

znikni臋ciu Burke'a, nie

wspomina艂y jednak o czeku.

Wygl膮da艂o to nie藕le,

postanowili艣my jednak jeszcze

dzie艅 poczeka膰. Kilcourse ju偶

wszystko wiedzia艂, musia艂am wi臋c

da膰 mu te dwadzie艣cia tysi臋cy

dolar贸w. Ci膮gle mia艂am nadziej臋

je odzyska膰, trzyma艂am go wi臋c

przy sobie. Trudno by艂o mi

trzyma膰 go z daleka od Burke'a,

bo wyobra偶a艂 sobie, 偶e ma do

mnie jakie艣 prawa, i by艂

zazdrosny. Poprosi艂am Blaszan膮

Gwiazd臋, by go troch臋

postraszy艂, i odt膮d Burke by艂

bezpieczny.

Dzi艣 wiecz贸r jeden z ludzi

Joplina powiedzia艂, 偶e pewien

cz艂owiek, niejaki 艢wi艅ski Ryj,

kr臋ci si臋 tu od paru dni i

najwyra藕niej interesuje si臋

nami. Pokazano mi Ryja i

zaryzykowa艂am, zjawiaj膮c si臋 w

publicznej cz臋艣ci lokalu i

siad膮c przy stoliku blisko

niego. To n臋dzny 艂obuz, jak sam

dobrze wiesz, wi臋c w nieca艂e

pi臋膰 minut mia艂am go przy swoim

stoliku, a po p贸艂godzinie

wiedzia艂am, 偶e da艂 ci cynk, 偶e

Burke i ja jeste艣my w White

Shack. Nie powiedzia艂 tego tak

do ko艅ca, ale wystarczy艂o, 偶ebym

domy艣li艂a si臋 reszty.

Powiedzia艂am o tym pozosta艂ym.

Fag by艂 za tym, 偶eby zabi膰

natychmiast Burke'a, i Ryja.

Wyperswadowa艂am mu to; nic by

nam to nie da艂o. Ryja owin臋艂am

sobie wok贸艂 palca. Skoczy艂by za

mn膮 w ogie艅. Zdawa艂o mi si臋, 偶e

przekona艂am Faga, ale... W ko艅cu

zdecydowali艣my, 偶e Burke i ja

we藕miemy auto i wyjedziemy, a

Ryj b臋dzie udawa艂 przed tob膮

za膰panego i poka偶e ci jak膮艣

par臋, kogokolwiek, 偶e niby wzi膮艂

ich za nas. Posz艂am po p艂aszcz i

r臋kawiczki, a Burke od razu do

auta. I Fag go zastrzeli艂. Nie

wiedzia艂am, 偶e chce to zrobi膰!

Nie pozwoli艂abym mu! Wierz mi!

Nie by艂am tak zakochana w

Burke'u, jak my艣la艂am, ale wierz

mi, 偶e po tym, co dla mnie

zrobi艂, nie pozwoli艂abym go

skrzywdzi膰!

Potem ju偶 nie mia艂am wyboru,

musia艂am si臋 ich trzyma膰.

Zmusili艣my Ryja, by ci

powiedzia艂, 偶e gdy zastrzelono

Burke'a, ca艂a nasza tr贸jka by艂a

na tylnym tarasie; za艂atwili艣my

te偶, by inni to potwierdzili.

Potem przyszed艂e艣 na g贸r臋 i

rozpozna艂e艣 mnie. Takie ju偶 moje

szcz臋艣cie, 偶e to akurat by艂e艣 ty

- jedyny detektyw w San

Francisco, kt贸ry mnie zna!

Reszt臋 wiesz: 偶e 艢wi艅ski Ryj

wszed艂 od ty艂u i zgasi艂 艣wiat艂o,

a Joplin przytrzyma艂 ci臋, by艣my

mogli uciec, i potem, jak

zacz膮艂e艣 nas goni膰, Ryj

zaoferowa艂 si臋, 偶e ci臋

powstrzyma, by umo偶liwi膰 nam

ucieczk臋, i teraz...

Zamilk艂a i zacz臋艂a si臋 trz膮艣膰.

P艂aszcz, kt贸ry jej da艂em, zsun膮艂

si臋 z jej bia艂ych ramion. Ja te偶

si臋 trz膮s艂em, mo偶e dlatego, 偶e

by艂a tak blisko mnie. Papieros,

kt贸ry wyci膮gn膮艂em z kieszeni,

by艂 ca艂y pognieciony.

- I to wszystko, czego

zgodzi艂e艣 si臋 wys艂ucha膰 -

powiedzia艂a mi臋kko. - Chcia艂am,

偶eby艣 wiedzia艂. Jeste艣 twardym

m臋偶czyzn膮, a ja...

Odchrz膮kn膮艂em i moja d艂o艅

trzymaj膮ca papierosa nagle

przesta艂a si臋 trz膮艣膰.

- Nie o艣mieszaj si臋, dobrze? -

powiedzia艂em. - Nie藕le ci sz艂o

do tej pory, nie psuj tego.

Za艣mia艂a si臋 i by艂a w tym i

pewno艣膰 siebie, i troch臋

zm臋czenia. Przysun臋艂a twarz

jeszcze bli偶ej do mojej, a jej

szare oczy by艂y 艂agodne i

spokojne.

- Ma艂y, grubiutki detektywie,

kt贸rego nazwiska nie znam - jej

g艂os by艂 troch臋 znu偶ony, a

troch臋 ironiczny - my艣lisz, 偶e

gram, co? My艣lisz, 偶e gram o

swoj膮 wolno艣膰? Mo偶e i tak. Na

pewno bym skorzysta艂a, gdyby mi

j膮 kto艣 zaoferowa艂. Ale...

M臋偶czy藕ni uwa偶ali mnie za

pi臋kn膮, a ja bawi艂am si臋 nimi.

Kobiety ju偶 takie s膮. M臋偶czy藕ni

mnie kochali, a ja robi艂am z

nimi, co chcia艂am, uwa偶aj膮c ich

za godnych pogardy. A potem

zjawia si臋 taki ma艂y t艂u艣cioch,

detektyw, kt贸rego nazwiska nie

znam, i traktuje mnie, jakbym

by艂a wied藕m膮 czy star膮 Indiank膮.

Nic dziwnego, 偶e co艣 do niego

poczu艂am. Kobiety ju偶 takie s膮.

Czy jestem a偶 tak brzydka, 偶e

m臋偶czyzna mo偶e patrze膰 na mnie

bez 偶adnego zainteresowania? Czy

jestem brzydka?

Pokr臋ci艂em g艂ow膮.

- Jeste艣 ca艂kiem 艂adna -

powiedzia艂em staraj膮c si臋, by

m贸j g艂os by艂 tak samo oboj臋tny

jak moje s艂owa.

- Ty 艣winio - jej u艣miech sta艂

si臋 jeszcze 艂agodniejszy. - I to

w艂a艣nie przez to, 偶e taki

jeste艣, siedz臋 tu i wywn臋trzam

si臋 przed tob膮. Gdyby艣 wzi膮艂

mnie w ramiona i przytuli艂 do

piersi, o kt贸r膮 si臋 ju偶 i tak

opieram, i gdyby艣 powiedzia艂, 偶e

nie czeka mnie wi臋zienie, to

oczywi艣cie ucieszy艂abym si臋. Ale

gdyby艣 mnie przytuli艂, sta艂by艣

si臋 tylko jednym z wielu, kt贸rzy

mnie kochaj膮, kt贸rych

wykorzystuj臋 i po kt贸rych

przychodz膮 nast臋pni. A poniewa偶

nie robisz nic z tych rzeczy,

poniewa偶 jeste艣 jak z drewna,

pragn臋 ci臋. Czy偶 powiedzia艂abym

ci to, m贸j ma艂y grubasku, gdyby

to by艂a gra?

Mrukn膮艂em niezobowi膮zuj膮co i z

trudem powstrzyma艂em si臋 przed

zwil偶eniem suchych warg.

- P贸jd臋 dzi艣 do tego

wi臋zienia, je艣li jeste艣

rzeczywi艣cie tym twardym

cz艂owiekiem, kt贸ry sprawi艂, 偶e

wyzna艂am mi艂o艣膰 jego nie

zainteresowanym uszom. Ale

przedtem, czy m贸g艂by艣 uczciwie

przyzna膰, 偶e jestem wi臋cej ni偶

"ca艂kiem 艂adna"? Albo

przynajmniej daj mi uwierzy膰, 偶e

gdybym nie by艂a wi臋藕niem, tw贸j

puls bi艂by troch臋 szybciej, gdy

ci臋 dotykam? Id臋 do tego

wi臋zienia na d艂u偶ej, mo偶e nawet

na szubienic臋. Czy b臋dzie mi tam

towarzyszy膰 pr贸偶no艣膰, czy te偶

zniszczysz j膮 ca艂kowicie? Zr贸b

co艣, bym wiedzia艂a, 偶e nie

opowiedzia艂am tego wszystkiego

m臋偶czy藕nie, kt贸ry by艂 tym po

prostu znudzony.

Jej srebrnoszare oczy by艂y

p贸艂przymkni臋te; a g艂owa

odchylona do ty艂u - wida膰 by艂o

ma艂膮, pulsuj膮c膮 偶y艂k臋 na szyi.

Nieruchome wargi, z kt贸rych

ulecia艂o ostatnie s艂owo,

ods艂ania艂y lekko rozchylone

z臋by. Moje d艂onie zacisn臋艂y si臋

mocno na jej bia艂ych ramionach.

Odchyli艂a g艂ow臋 jeszcze

bardziej, zamkn臋艂a oczy, r臋k臋

po艂o偶y艂a mi na ramieniu.

- Jeste艣 pi臋kna jak sam

diabe艂! - wrzasn膮艂em jej w twarz

i rzuci艂em j膮 na drzwi.

Chyba wieki trwa艂o, zanim

uruchomi艂em w贸z i ruszy艂em w

kierunku wi臋zienia San Mateo.

Dziewczyna siedzia艂a

wyprostowana, owini臋ta

p艂aszczem, kt贸ry jej da艂em.

Patrzy艂em prosto przed siebie,

mru偶膮c oczy na wietrze, kt贸ry

targa艂 moje w艂osy i owiewa艂

twarz; brak przedniej szyby

przypomnia艂 mi 艢wi艅skiego Ryja.

艢wi艅ski Ryj, kt贸rego

tch贸rzostwo s艂awne by艂o od

Seattle do San Diego, sta艂

niewzruszenie naprzeciw p臋dz膮cego

metalowego kolosa, z dwoma

marnymi pistoletami. To ona

sprawi艂a, ta siedz膮ca obok mnie

kobieta! Zrobi艂a to z nim, kt贸ry

nie by艂 nawet cz艂owiekiem!

N臋dzny robak my艣l膮cy tylko o

najbli偶szej dawce narkotyku,

poszed艂 zdecydowanie na 艣mier膰,

aby ona mog艂a uciec; ona, ta

kobieta, kt贸r膮 trzyma艂em za

ramiona, kt贸rej usta by艂y tak

blisko moich!

Nacisn膮艂em gaz jeszcze

mocniej, z trudem trzyma艂em si臋

szosy.

Przeje偶d偶ali艣my przez jakie艣

miasto: pierzchaj膮cy

przechodnie, zdziwione twarze,

艣wiat艂a uliczne l艣ni膮ce w moich

za艂zawionych od wiatru oczach.

Nic nie widz膮c min膮艂em drog臋,

kt贸r膮 powinienem by艂 jecha膰;

zawr贸ci艂em wi臋c i zn贸w byli艣my

na szosie.

Zatrzyma艂em si臋 u st贸p

niewysokiego pag贸rka.

Zwr贸ci艂em si臋 twarz膮 do

dziewczyny.

- I w dodatku jeszcze 艂偶esz! -

Wiedzia艂em, 偶e dr臋 si臋 g艂upio,

nie potrafi艂em jednak 艣ciszy膰

g艂osu. - Pangburn wcale nie

napisa艂 nazwiska Axforda na

czeku. Nic o tym nie wiedzia艂.

Zwi膮za艂a艣 si臋 z nim, bo

wiedzia艂a艣, 偶e ma szwagra

milionera. Wyci膮gn臋艂a艣 z niego

wszystko, co wiedzia艂 o koncie

szwagra w Golden Gate. Ukrad艂a艣

ksi膮偶eczk臋 czekow膮 Pangburna -

nie znalaz艂em jej, gdy

przeszukiwa艂em jego pok贸j -

przela艂a艣 pieni膮dze ze

sfa艂szowanego czeku Axforda na

konto Pangburna, wiedz膮c, 偶e w

tej sytuacji nie b臋dzie

kontrolowany. Nast臋pnego dnia

posz艂a艣 z Pangburnem do banku

m贸wi膮c, 偶e chcesz dokona膰

wp艂aty. Wzi臋艂a艣 go ze sob膮, bo

skoro sta艂 obok ciebie, czek z

jego sfa艂szowanym podpisem nie

b臋dzie podejrzany. Wiedzia艂a艣,

偶e jako d偶entelmen nie b臋dzie

pr贸bowa艂 zobaczy膰, co wp艂acasz.

Potem wymy艣li艂a艣 ten wyjazd

do Baltimore. Pangburn

powiedzia艂 mi prawd臋 tak膮, jak膮

zna艂. Spotka艂a艣 si臋 z nim w

niedziel臋, przypadkiem albo i

nie. W ka偶dym razie wzi臋艂a艣 go

do Joplina i opowiedzia艂a艣 jak膮艣

historyjk臋, kt贸r膮 m贸g艂 kupi膰 i

kt贸ra przekona艂a go, by schowa艂

si臋 tam na par臋 dni. Nie by艂o to

trudne, bo nie wiedzia艂 o 偶adnym

z czek贸w. Ty i tw贸j kumpel

Kilcourse wiedzieli艣cie, 偶e gdy

Pangburn zniknie, nikt si臋 nie

dowie, 偶e to on podrobi艂 czek

Axforda, i 偶e nie b臋dzie

podejrze艅 co do drugiego czeku.

Zabiliby艣cie go po cichu, ale

kiedy Ryj da艂 wam cynk, 偶e

przyje偶d偶am, musieli艣cie dzia艂a膰

szybko, wi臋c go zastrzelili艣cie.

I taka jest prawda! -

wrzasn膮艂em.

Przez ca艂y czas patrzy艂a na

mnie z szeroko otwartymi szarymi

oczami, w kt贸rych by艂 spok贸j i

czu艂o艣膰, a kt贸re teraz

zachmurzy艂y si臋 nieco, a b贸l

艣ci膮gn膮艂 jej brwi.

Odsun膮艂em si臋 od niej i

ruszy艂em.

Tu偶 przed Redwood City

po艂o偶y艂a zn贸w r臋k臋 na moim

ramieniu, poklepa艂a mnie dwa

razy i cofn臋艂a d艂o艅.

Nie patrzy艂em na ni膮 i ona

chyba te偶 na mnie nie patrzy艂a, gdy

spisywano jej personalia. Poda艂a

nazwisko Jeanne Delano i

odm贸wi艂a rozmowy bez adwokata.

Wszystko to nie trwa艂o d艂ugo.

Gdy j膮 wyprowadzano,

zatrzyma艂a si臋 i powiedzia艂a, 偶e

chce ze mn膮 porozmawia膰 na

osobno艣ci.

Odeszli艣my w k膮t.

Przysun臋艂a si臋 do mnie tak jak

w samochodzie i znowu poczu艂em

ciep艂o jej oddechu na policzku,

i wtedy obdarzy艂a mnie

najohydniejszym epitetem, jaki

zna j臋zyk angielski.

Potem posz艂a do celi.

Koniec



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hammett?shiell Dziewczyna o srebrnych oczach
Dashiell Hammett Dziewczyna o srebrnych oczach
Dashiel Hammet Dziewczyna o srebrnych oczach
Hammett [Dziewczyna o srebrnych oczach]
Hammett Dashiell Dziewczyna o srebrnych oczach
Godfrey Oliviene B Dziewczyna o ksiezycowych oczach
Balzac Honoriusz DZIEWCZYNA O Z艁OTYCH OCZACH PROBOSZCZ Z TOURS
Way Margaret Dziewczyna o zielonych oczach(3)
05 Godfrey Oliviene B Dziewczyna o ksi臋偶ycowych oczach
egz dziewcz rok1 2013 14
chlopiec czy dziewczynka XUDHZZKC4E64BAD26DODKYBJNXI7KLO44H2SDUI
dziewczynki
Chlopiec czy dziewczynka
Chlopiec czy dziewczynka(1)
BONSAI W OCZACH ARCHITEKTA KRAJ Nieznany (2)
Idzie dziewcz臋 po lesie, Teksty piosenek, TEKSTY
Przynosz臋 Tobie moja dziewczyno, Teksty piosenek, TEKSTY
gwiazda w grupie jest dziewczyna z numerem 3 uzyska艂a ona 6 wyborowa pozytywnych

wi臋cej podobnych podstron