Webb辀ra Wy艣cig z czasem


Debra Webb

Wy艣cig z czasem

0x08 graphic

Sam Johnson, detektyw z Los Angeles, walczy zar贸wno z przest臋pcami, jak i ze skorumpowanymi policjantami. Mo偶e dlatego zostaje nies艂usznie oskar偶ony o morderstwo. Udaje mu si臋 oczy艣ci膰 z podejrze艅, ale jest zbyt rozgoryczony, by pozosta膰 w policji. Wyje偶d偶a do Chicago, gdzie zatrudnia si臋 w agencji detektywistycznej. Pewnego dnia odwiedza go stara znajoma, detektyw Lisa Smith. Ostrzega Sama, 偶e gang z Los Angeles wyda艂 na niego wyrok 艣mierci. Proponuje mu ochron臋, jednak Sam nie zamierza biernie czeka膰 na rozw贸j wydarze艅 - chce sprowokowa膰 gang do dzia艂ania. Lisa postanawia mu pom贸c…

BOHATEROWIE POWIE艢CI:

Sam Johnson - by艂y ekspert zak艂adu kryminologii departamentu policji w Los Angeles. Potrafi dochowywa膰 tajemnic, t臋 jednak mo偶e przyp艂aci膰 偶yciem.

Lisa Smith - detektyw w wydziale zab贸jstw, sumiennie tropi膮ca zbrodnie.

Jim Colby - szef agencji detektywistycznej Equalizers, syn Victorii Colby-Camp, usi艂uj膮cy uwolni膰 si臋 od dominuj膮cego wp艂ywu matki.

Victoria Colby-Camp - szefowa Agencji Colby. Pragnie szcz臋艣cia syna, lecz obawia si臋, 偶e Jim zanadto ryzykuje w swojej pracy.

Tasha Colby - 偶ona Jima i matka ich c贸rki Jamie.

Spencer Anders - by艂y major komandos贸w, obecnie jeden ze wsp贸lnik贸w Equalizers.

Connie Gardner - recepcjonistka, niekiedy uczestnicz膮ca r贸wnie偶 w akcjach Equalizers.

Renee Vaughn - by艂a prokurator. Praca w Equalizers daje jej okazj臋 prze偶ywania ekscytuj膮cych wydarze艅.

Charles Sanford - d艂ugoletni oficer 艣ledczy wydzia艂u zab贸jstw w Los Angeles i policyjny partner Lisy Smith.

James Watts - zmar艂y przyw贸dca gro藕nego gangu Ferajna. Czy przyczyn膮 jego 艣mierci sta艂a si臋 wsp贸艂praca z Samem Johnsonem?

Lil Watts - przyw贸dca Za艂ogi.

Buster Houston - przyw贸dca gangu Nacja, zaprzysi臋g艂y wr贸g Za艂ogi, wierny tradycyjnemu kodeksowi gangsterskiemu.

ROZDZIA艁 PIERWSZY

Po艂udniowy obszar Chicago Wtorek 4 czerwca, godz. 21.48

- Nareszcie - mrukn膮艂 Jim Colby na widok m艂odej kobiety przechodz膮cej przez ciemn膮 opustosza艂膮 ulic臋. - Ofiara numer trzy na stanowisku.

Sam Johnson z niedowierzaniem pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Jak to mo偶liwe, 偶e te dziewczyny s膮 takie 艂atwowierne? - Naprawd臋 tego nie rozumia艂. Przecie偶 media stale donosz膮 o nastolatkach, kt贸re po ucieczce z domu wpadaj膮 w 艂apy handlarzy 偶ywym towarem. Nie pojmowa艂, jak mo偶na by膰 a偶 tak nieostro偶nym i nie艣wiadomym niebezpiecze艅stwa. A w艂a艣nie patrzy艂 na taki przypadek, siedz膮c na przednim fotelu dla pasa偶era w zdezelowanym chevrolecie impala.

- Pora ju偶 przymkn膮膰 tych drani - rzuci艂 Jim, wysiadaj膮c z samochodu.

Johnson poszed艂 za jego przyk艂adem. Przykucn膮艂 za samochodem, a potem przekrad艂 si臋 pod 艣cian膮 bloku mieszkalnego i przystan膮艂, by raz jeszcze oceni膰 sytuacj臋. Natomiast Jim ruszy艂 do zrujnowanego biurowca, kt贸ry bandziorom s艂u偶y艂 za punkt kontaktowy. Zamierza艂 si臋 upewni膰, czy wszyscy podejrzani ju偶 tam s膮, a potem zadzwoni膰 do wydzia艂u policji Chicago i wezwa膰 wsparcie. Pracownicy agencji detektywistycznej Equalizers mogli 艣ledzi膰 i osaczy膰 t臋 przest臋pcz膮 szajk臋, jednak aresztowania musieli dokona膰 oficjalni str贸偶e prawa.

Sam przemkn膮艂 przez jezdni臋 i przykucn膮艂 za suvem. Je艣li gangsterzy wystawili czujki, to wartownicy albo byli 艣lepcami, albo sobie przysn臋li. Got贸w do starcia, przebieg艂 do p贸艂nocnego rogu budynku, w kt贸rym mia艂a zosta膰 dokonana 艂ajdacka transakcja.

Niegdy艣 mie艣ci艂a si臋 fu agencja adopcyjna. Co za ironia losu, pomy艣la艂 Johnson. Teraz zajmowano si臋 tu bardzo szczeg贸ln膮 odmian膮 adopcji, mianowicie sprzedawano urodziwe dziewcz臋ta w seksualn膮 niewol臋.

W 艣rodku by艂y trzy niewolnice w wieku od siedemnastu do dwudziestu sze艣ciu lat. Dwie z nich nie wiedzia艂y jeszcze, 偶e cudem unikn膮 strasznego losu. Trzecia by艂a podstawiona. Connie Gardner, recepcjonistka Equalizers. Mia艂a dwadzie艣cia sze艣膰 lat, ale wygl膮da艂a najwy偶ej na dwadzie艣cia jeden i by艂a bardzo zgrabna, tote偶 doskonale nadawa艂a si臋 do tego zadania.

Nale偶a艂o obezw艂adni膰 przest臋pc贸w w taki spos贸b, aby nie ucierpia艂y kobiety, kt贸re za chwil臋 mia艂y zosta膰 sprzedane na prywatnej aukcji internetowej. Je艣li ci dranie maj膮 cho膰 troch臋 oleju w g艂owie, nie podnios膮 r臋ki na Connie, kt贸ra wychowa艂a si臋 na ulicach Nowego Jorku i radzi艂a sobie nawet z najgro藕niejszymi napastnikami.

Przyczajony przy frontowych drzwiach, Sam popuka艂 w mikrofon na znak, 偶e wszyscy bandyci s膮 ju偶 w 艣rodku, po czym ostro偶nie okr膮偶y艂 r贸g budynku, omi贸t艂 wzrokiem podw贸rze na zapleczu i podbieg艂

do tylnego wej艣cia. Ponownie stukn膮艂 w mikrofon przymocowany do ko艂nierzyka, daj膮c sygna艂, 偶e zaj膮艂 wyznaczon膮 pozycj臋. Colby zadzwoni do swojego cz艂owieka w wydziale policji i za cztery minuty przest臋pcy zostan膮 aresztowani. Niestety, wkr贸tce ich miejsce zajmie inna szajka, tak po prostu ju偶 jest...

Nagle jeden z bandyt贸w wybieg艂 przez tylne drzwi i wpad艂 prosto na Sama. Upadli na ziemi臋 i potoczyli si臋, walcz膮c zawzi臋cie. Johnson opar艂 si臋 pokusie u偶ycia broni palnej. Jego przeciwnik upu艣ci艂 rewolwer, wi臋c mo偶na sobie odpu艣ci膰 drastyczne 艣rodki. Napastnik chwyci艂 Sama za gard艂o.

Uzbrojony czy nie, najwyra藕niej jednak zamierza艂 go pokona膰 - przynajmniej dop贸ki Sam nie ucisn膮艂

mocno jego arterii szyjnej. W贸wczas bandyta zwiotcza艂, po chwili straci艂 przytomno艣膰. Johnson zepchn膮艂 go z siebie i d藕wign膮艂 si臋 na nogi.

Wetkn膮艂 za pasek zdobyczny rewolwer, wr贸ci艂 na stanowisko przy tylnym wej艣ciu i zacz膮艂 nas艂uchiwa膰. Je偶eli unieszkodliwionego przez niego opryszka wys艂ano po co艣, to kumple niebawem zaniepokoj膮 si臋, 偶e nie wraca.

Przekaza艂 Colby'emu um贸wiony sygna艂 oznaczaj膮cy komplikacje i ostro偶nie uchyli艂 drzwi.

Nagle cisz臋 w budynku rozdar艂 huk wystrza艂u, poczym rozbrzmia艂a kakofonia krzyk贸w i wrzask贸w. To zniweczy艂o plan Sama. Wyci膮gn膮艂 bro艅 i wpad艂 do 艣rodka.

Ujrza艂 dw贸ch m臋偶czyzn le偶膮cych na brzuchach na pod艂odze. Trzeci kl臋cza艂 przed Colbym, kt贸ry przytyka艂 luf臋 rewolweru do jego spoconego czo艂a. W k膮cie kuli艂y si臋 dwie przera偶one nastolatki, natomiast Connie trzyma艂a w r臋ku bro艅, kt贸r膮 musia艂a odebra膰 jednemu z rzezimieszk贸w, i poucza艂a le偶膮cych facet贸w, 偶eby nawet nie drgn臋li.

Poniewa偶 sytuacja wydawa艂a si臋 opanowana, Sam wyszed艂 na dw贸r i wci膮gn膮艂 do 艣rodka obezw艂adnionego napastnika, kt贸ry wprawdzie odzyska艂 przytomno艣膰 i zacz膮艂 nieporadnie gramoli膰 si臋 na nogi, jednak nie pr贸bowa艂 ucieczki.

- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂 Johnson Connie.

Ani troch臋 nie by艂a wystraszona, za to w艣ciek艂a a偶 w nadmiarze.

- Ci skurwiele chcieli sprawdzi膰, czy nie mamy urz膮dze艅 pods艂uchowych lub namierzaj膮cych, wi臋c kazali nam si臋 rozebra膰! Pope艂nili wielki b艂膮d - zako艅czy艂a m艣ciwie.

Sam st艂umi艂 u艣miech. Bandyci mieli szcz臋艣cie, 偶e uszli z 偶yciem. Connie nie pozwala艂a sob膮 pomiata膰, 艣wietnie walczy艂a wr臋cz i doskonale strzela艂a.

Wycie syren oznajmi艂o przybycie policji. Kolejny raz Equalizers okaza艂a si臋 lepsza od chicagowskich gliniarzy, kt贸rzy od wielu miesi臋cy bezskutecznie usi艂owali wytropi膰 szajk臋. M臋偶czyzna kl臋cz膮cy w b艂agalnej pozie przed Jimem zapewne by艂 przyw贸dc膮. Gdy trafi do wi臋zienia i znajdzie si臋 w艣r贸d naprawd臋 gro藕nych bandyt贸w, po偶a艂uje, 偶e Colby go nie zastrzeli艂.

Johnson, trzymaj膮c na muszce pozosta艂ych dw贸ch opryszk贸w, poczu艂 satysfakcj臋 z dobrze wype艂nionego zadania. Tymczasem Connie uspokaja艂a dziewczyny, zwabione tutaj obietnic膮, 偶e zostan膮 gwiazdami filmowymi. Marzenia zmieni艂y si臋 w koszmar, ale przynajmniej ocali艂y 偶ycie i mog膮 wyci膮gn膮膰 nauczk臋 na przysz艂o艣膰.

Godzin臋 p贸藕niej Sam, Connie i Colby wsiedli do chevroleta i pojechali do siedziby agencji. Byli zbyt zm臋czeni, aby rozmawia膰, lecz mimo to przepe艂nia艂a ich euforia. Sam lubi艂 pe艂n膮 ryzyka prac臋 w agencji, dzi臋ki czemu zapomina艂 o mrocznej przesz艂o艣ci.

Prowadz膮cy samoch贸d Jim zwolni艂 przed 艣wiat艂ami. Gdy poczu艂 wibracje kom贸rki, wyj膮艂 j膮 z kieszeni i powiedzia艂:

- Tu Colby.

Johnson nie przys艂uchiwa艂 si臋 rozmowie szefa, jednak wychwyci艂 napi臋cie w jego g艂osie. Colby wyra藕nie nie by艂 zachwycony tym, co us艂ysza艂. Po chwili wy艂膮czy艂 i schowa艂 kom贸rk臋.

- Jutro rano wzywaj膮 nas na audiencj臋 - oznajmi艂, zerkaj膮c na Sama we wsteczne lusterko.

To dobrze nie wr贸偶y艂o.

- Oficer prowadz膮cy 艣ledztwo ma jakie艣 zastrze偶enia do naszych zezna艅? - zapyta艂 Sam.

By艂o troch臋 za wcze艣nie na reakcj臋 policji - wszystko jedno, negatywn膮 czy nie - gdy偶 zaledwie kilka minut temu opu艣cili miejsce akcji. Zastrze偶enia zazwyczaj pojawia艂y si臋 p贸藕niej. Co nie znaczy, 偶e Sam si臋 zaniepokoi艂. Wprawdzie Jim Colby podczas akcji cz臋sto nagina艂 prawo, jednak nigdy nie przekracza艂 dozwolonej granicy... no, najwy偶ej odrobin臋.

- To nie ma nic wsp贸lnego z dzisiejsz膮 operacj膮 - rzek艂 Jim, rzucaj膮c kolejne spojrzenie w lusterko.

- Punktualnie o 贸smej rano jeste艣my um贸wieni w Agencji Colby. Victoria chce si臋 z nami spotka膰.

Sam rozumia艂 irytacj臋 szefa. Victoria Colby-Camp stale kontrolowa艂a syna, a on nie by艂 tym zachwycony.

Ciekawe tylko, dlaczego chcia艂a si臋 z nim teraz widzie膰?

Agencja Colby

艢roda 5 czerwca, godz. 8.00

Jim Colby w wieku dwudziestu o艣miu lat by艂 ju偶 偶onaty i mia艂 c贸rk臋. W tym roku za艂o偶y艂 nowoczesn膮 firm臋 detektywistyczn膮 Equalizers, kt贸ra szybko zyska艂a renom臋, przyjmowa艂a bowiem najtrudniejsze sprawy, na kt贸rych inni po艂amali z臋by, i odnosi艂a sukcesy.

W swojej pracy nara偶a艂 si臋 na 艣mier膰 cz臋艣ciej, ni偶 zdo艂a艂by spami臋ta膰, i niejednokrotnie musia艂 j膮 zadawa膰 przeciwnikom. Nie zna艂 l臋ku. Przera偶a艂o go tylko jedno - 偶e kto艣 m贸g艂by skrzywdzi膰 jego 偶on臋 lub c贸reczk臋. A jednak ten nieustraszony superagent siedzia艂 teraz jak na szpilkach przed drzwiami gabinetu matki, czekaj膮c, a偶 go wezwie.

Nie ba艂 si臋 matki, natomiast do sza艂u doprowadza艂a go jej ch臋膰 nieustannego chronienia go i upewniania si臋, 偶e nie wystawia si臋 na nadmierne ryzyko. Od narodzin jego c贸rki nadopieku艅czo艣膰 matki jeszcze si臋 nasili艂a.

- Dzie艅 dobry, Jim. - Asystentka Victorii Colby i jej d艂ugoletnia przyjaci贸艂ka wysz艂a z gabinetu.

- Witaj, Mildred. - Podni贸s艂 si臋 z fotela i przywo艂a艂 na twarz u艣miech.

- Victoria ci臋 oczekuje. - Pozdrowi艂a skinieniem g艂owy Sama, kt贸ry tak偶e wsta艂. - Panie Johnson, czy m贸g艂by pan zaczeka膰? Do艂膮czy pan za kilka minut.

Oczy Jima si臋 zw臋zi艂y. Co matka knuje? - pomy艣la艂 podejrzliwie, jednak nic nie wymy艣li艂, bo Mildred poprowadzi艂a go do drzwi gabinetu szefowej.

Pomieszczenie urz膮dzone by艂o byle jak, w ca艂kowitej sprzeczno艣ci z wytwornym gustem matki, by艂o to jednak tymczasowe biuro Agencji Colby. W艂a艣ciwa siedziba by艂a jeszcze w budowie.

Czu艂 narastaj膮ce napi臋cie. Pobyt w biurze agencji zawsze tak na niego dzia艂a艂. Podejrzewa艂, 偶e niemal ka偶dy, kto wchodzi do sanktuarium szefowej, reaguje podobnie. Od ponad 膰wier膰wiecza Agencja Colby uwa偶ana by艂a za najlepsz膮 i najbardziej renomowan膮 firm臋 detektywistyczn膮 w Chicago, a mo偶e nawet w ca艂ym kraju. Jim szczerze podziwia艂 matk臋 za wszystko, co osi膮gn臋艂a.

- Dzi臋kuj臋, 偶e przyszed艂e艣 - powiedzia艂a.

- Witaj.

- Siadaj, prosz臋. - Wskaza艂a krzes艂o, a sama opad艂a na sk贸rzany dyrektorski fotel za biurkiem.

Dopiero kiedy Jim obszed艂 krzes艂o, spostrzeg艂, 偶e w pokoju siedzi jeszcze jedna osoba. Blondynka po trzydziestce, o sztywnej postawie i bystrym, przenikliwym spojrzeniu br膮zowych oczu. Zapewne policjantka.

- Dzie艅 dobry, panie Colby. - Wyci膮gn臋艂a do niego r臋k臋.

Przywita艂 si臋, patrz膮c pytaj膮co na matk臋.

- Usi膮d藕 wygodnie, Jim. To jest detektyw Lisa Smith. Zaraz ci wszystko wyja艣nimy.

Opad艂 na krzes艂o, zaintrygowany akcentem, z kt贸rym pani detektyw wypowiedzia艂a powitaln膮 formu艂k臋.

- Pochodzi pani z Zachodniego Wybrze偶a? - zapyta艂.

- Tak, z Los Angeles.

- No jasne - mrukn膮艂.

- Jim, detektyw Smith przylecia艂a do Chicago wczoraj i przedstawi艂a mi kilka fakt贸w, z kt贸rymi, jak s膮dz臋, powiniene艣 si臋 zapozna膰.

- Co to za fakty? - rzuci艂 niecierpliwie, rozdra偶niony wst臋pem z rodzaju: „du偶o s艂贸w, oczywiste tre艣ci”.

- Nie wiem, czy panu wiadomo - odezwa艂a si臋 Lisa Smith tonem, kt贸rego u偶ywaj膮 gliniarze, gdy zamierzaj膮 zdradzi膰 jak najmniej - 偶e trzej m臋偶czy藕ni, kt贸rzy przypuszczalnie zabili narzeczon膮 Sama Johnsona, nale偶eli do gro藕nego gangu o nazwie Ferajna.

Popatrzy艂 na ni膮 ostro. By艂o oczywiste, dlaczego si臋 tu znalaz艂a, i wcale mu si臋 to nie podoba艂o.

- Doskonale wiem, kto zgwa艂ci艂 i zamordowa艂 Ann臋 Denali. Te sukinsyny zas艂u偶y艂y na to, co ich spotka艂o. Je艣li zjawi艂a si臋 pani tutaj, by zbada膰, czy Sam Johnson mia艂 cokolwiek wsp贸lnego z ich 艣mierci膮, to trafi艂a pani pod z艂y adres.

Wytrzyma艂a bez mrugni臋cia jego spojrzenie.

- Nie przyjecha艂am tu, 偶eby us艂ysze膰 pa艅sk膮 opini臋, lecz by pozna膰 prawd臋 - o艣wiadczy艂a. - Nazwisko Sama Johnsona od jakiego艣 czasu kr膮偶y w chicagowskim 艣wiatku przest臋pczym. Gangsterzy wydali na niego wyrok 艣mierci, a ostatnio komu艣 zacz臋艂o bardzo zale偶e膰 na tym, by zosta艂 wykonany.

- Natomiast pani zamierza przy tej okazji wyja艣ni膰 nierozwi膮zan膮 spraw臋, kt贸ra powi臋ksza ba艂agan na biurku, nieprawda偶? - rzuci艂 ostro.

Lisa Smith wci膮偶 wpatrywa艂a si臋 w niego nieust臋pliwie, jednak dostrzeg艂 w jej oczach wyraz lekkiego niezdecydowania.

- Jim - wtr膮ci艂a Victoria, by roz艂adowa膰 napi臋cie. - Najwa偶niejszym obowi膮zkiem policji jest chronienie potencjalnych ofiar. W艂a艣nie dlatego pani detektyw przysz艂a do nas, zamiast wszcz膮膰 oficjalne dochodzenie.

- Czy偶by? - Spojrza艂 wrogo na Lis臋 Smith. - A mo偶e pani zwierzchnicy uwa偶aj膮, 偶e brak wystarczaj膮cych dowod贸w, by rozpocz膮膰 艣ledztwo, wi臋c zjawi艂a si臋 tu pani prywatnie?

Kolejny b艂ysk wahania w jej oczach potwierdzi艂 jego podejrzenia.

- Chcia艂am uda膰 si臋 najpierw do pana - powiedzia艂a - lecz jak wida膰, ustrzeg艂 mnie przed tym palec bo偶y. Uparcie trzyma si臋 pan obrazu sprawy, kt贸ry nieobiektywnie przedstawi艂a panu jedna ze stron. -

Ju偶 i tak powiedzia艂a za ostro, nie zdo艂a艂a si臋 jednak powstrzyma膰 i doda艂a na koniec: - Gdzie tu profesjonalizm?

Jim roze艣mia艂 si臋, lecz zabrzmia艂o to nadzwyczaj nieprzyja藕nie.

- Wybaczy pani, ale nie mam czasu na 艣wiat艂e pouczenia. Mo偶e kiedy艣 zg艂osz臋 si臋 na korepetycje z profesjonalizmu. - Wsta艂, patrz膮c na matk臋. - Ty decydujesz, kt贸re sprawy twoja agencja poprowadzi bez wsp贸艂pracy ze mn膮. Uwa偶am spotkanie za zako艅czone. - Ruszy艂 do drzwi. To nie by艂a odpowiednia pora na rozwa偶anie, po co, u diab艂a, Victoria go wezwa艂a, a tym mniej na wzi臋cie tej absurdalnej sprawy. Wyrobi sobie o tym zdanie, kiedy och艂onie na tyle, by m贸c my艣le膰 bardziej racjonalnie.

- Jim - odezwa艂a si臋 matka.

Dawniej nigdy si臋 nie waha艂, ale teraz z nadziej膮 zatrzyma艂 si臋 przy drzwiach, daj膮c jej czas na zastanowienie. Pragn膮艂, by mu zaufa艂a, jednak to spotkanie i obecno艣膰 tej policjantki 艣wiadczy艂y o czym艣 zgo艂a przeciwnym.

- Podejm臋 si臋 tej sprawy zamiast ciebie - oznajmi艂a Victoria.

Jego nadzieje si臋 rozwia艂y. Ogarn臋艂a go furia.

- Nie potrzebuj臋 twojej ochrony. Potrafi臋 poradzi膰 sobie z przeciwno艣ciami. Ty powinna艣 wiedzie膰 o tym najlepiej.

Nie zdziwi艂o go, gdy Victoria doda艂a:

- Proponuj臋 kompromis.

- Jaki? - zapyta艂 nieufnie. Ca艂a ona, nigdy si臋 nie poddaje. Nie powinien wdawa膰 si臋 w 偶adne pertraktacje... ale ostatecznie to jego matka. Wiedzia艂 jednak, 偶e do zmiany zdania sk艂oni艂oby j膮 tylko prezydenckie weto.

Z milczenia Lisy Smith wywnioskowa艂, 偶e przewidzia艂y jego reakcj臋 i uzgodni艂y ten tak zwany kompromis, co jeszcze bardziej go zirytowa艂o.

- Policja nie zamierza zajmowa膰 si臋 gro藕bami wobec Sama Johnsona - oznajmi艂a Victoria - dop贸ki nie padn膮 pierwsze strza艂y, m贸wi膮c najkr贸cej. Tyle 偶e wtedy mo偶e ju偶 by膰, za p贸藕no. Z pewno艣ci膮 nie chcesz, aby Sam jeszcze bardziej ucierpia艂.

C贸偶, to by艂 argument. Jim zdj膮艂 r臋k臋 z klamki.

- A zatem chcesz wzi膮膰 t臋 spraw臋 - stwierdzi艂 zjadliwie. Owszem, Agencja Colby rutynowo bra艂a takie zlecenia, jednak w tym przypadku chodzi艂o o jego wsp贸lnika. To 艣ledztwo powinien poprowadzi膰 Johnson z pomoc膮 firmy Equalizers.

- Jeden z moich detektyw贸w b臋dzie wsp贸艂pracowa艂 z detektyw Smith. Jej kontakty oraz znajomo艣膰 terenu i okoliczno艣ci towarzysz膮cych 艣mierci narzeczonej Sama maj膮 niezwykle istotne znaczenie.

- Po co przydziela膰 do tej sprawy twojego detektywa? - spyta艂 w艣ciek艂y Jim. - Orientacja i kontakty oficer Smith s膮 bezcenne, jednak Sam Johnson nie ust臋puje jej pod tym wzgl臋dem. To on powinien wzi膮膰 t臋 spraw臋, gdy偶 ma najwi臋cej do stracenia.

Dostrzeg艂, jak matka skrzywi艂a si臋 nieznacznie.

- Brakuje mu niezb臋dnego dystansu - powiedzia艂a. - Traktowa艂by j膮 zbyt osobi艣cie.

- Doskonale wiemy, 偶e postulat pe艂nego obiektywizmu jest czysto podr臋cznikowy i w istocie nierealny - stwierdzi艂 ze zjadliwym u艣mieszkiem.

- W przeciwnym razie detektyw Smith nie zaanga偶owa艂aby si臋 tak bardzo w t臋 spraw臋.

- By膰 mo偶e masz racj臋. - Wiedzia艂a, 偶e zaprzeczanie faktom nie ma sensu. - Popro艣my Sama i spr贸bujmy wypracowa膰 kompromisowe rozwi膮zanie.

Jim zauwa偶y艂, 偶e Lisa Smith zesztywnia艂a. Ciekawe, bardzo ciekawe... Przecie偶 nie powinna mie膰 nic do ukrycia.

- Ma pani jakie艣 obiekcje? - spyta艂 nadzwyczaj uprzejmym tonem.

- 呕adnych, absolutnie 偶adnych - odpar艂a, patrz膮c mu prosto w oczy.

- Ciesz臋 si臋. - Przeni贸s艂 spojrzenie na matk臋.

- My艣l臋, 偶e to jedyna w艂a艣ciwa droga. Jak s膮dz臋, nie zamierza艂y艣cie za艂atwi膰 tego inaczej? - W niewinnym z pozoru pytaniu zawarta by艂a jawna gro藕ba.

Gdy Victoria przytakn臋艂a, Jim otworzy艂 drzwi i skin膮艂 na wsp贸lnika, a gdy weszli do pokoju, powiedzia艂:

- Sam, z pewno艣ci膮 znasz detektyw Smith z Los Angeles.

Johnson zatrzyma艂 si臋, skrzy偶owa艂 spojrzenie z Lis膮.

- Dzie艅 dobry, panie Johnson. - Wsta艂a. Owszem, Sam by艂 zaskoczony, lecz miota艂y nim r贸wnie偶 znacznie silniejsze emocje. Najwyra藕niej 艂膮czy艂o go z detektyw Smith nie tylko bolesne wspomnienie 艣ledztwa dotycz膮cego zab贸jstwa jego narzeczonej.

- Witam. - Zerkn膮艂 na Jima.

- Detektyw Smith przyby艂a do nas a偶 z dalekiego Los Angeles - poinformowa艂 Colby, staraj膮c si臋 wyciszy膰 sarkazm w swoim g艂osie - poniewa偶 uwa偶a, 偶e tamtejsi gangsterzy wydali na ciebie wyrok 艣mierci.

- Kr膮偶膮 pog艂oski, 偶e gang Ferajna planuje zamach na pana - wyja艣ni艂a.

- A pani, jak rozumiem, poczu艂a si臋 w obowi膮zku powiadomi膰 mnie o tym osobi艣cie - po chwili namys艂u powiedzia艂 Sam, nie bawi膮c si臋 w ukrywanie zjadliwej ironii. - Doprawdy, co za chwalebna uczynno艣膰.

Detektyw Smith na chwil臋 przymkn臋艂a oczy, natomiast Jim zyska艂 pewno艣膰, 偶e mi臋dzy tymi dwojgiem co艣 zasz艂o.

- S膮dz臋, 偶e najwy偶szy czas, by艣my wreszcie wyja艣nili, co naprawd臋 si臋 wydarzy艂o - oznajmi艂a wywa偶onym g艂osem. - By膰 mo偶e dzi臋ki temu zdo艂amy zapobiec kolejnemu morderstwu.

- Prawda wygl膮da tak, 偶e pani wydzia艂 ma gdzie艣, czy zostan臋 zabity - z brutaln膮 szczero艣ci膮 powiedzia艂 Johnson. - Doskonale pani wie, 偶e nie chodzi wam o to, by mi pom贸c, tylko o rozwi膮zanie sprawy, na kt贸rej po艂amali sobie z臋by gliniarze z Los Angeles. I nie mam tu na my艣li zab贸jstwa mojej narzeczonej.

Jim musia艂 przyzna膰, 偶e Lisa Smith nie da艂a si臋 zbi膰 z tropu. W nienagannie zaprasowanych granatowych spodniach i nieskazitelnej jasnoniebieskiej bluzie wygl膮da艂a jak uosobienie profesjonalizmu, a kiedy si臋 odezwa艂a, jej g艂os zabrzmia艂 mocno i stanowczo:

- Owszem, m贸j partner marzy o tym, by pana przyskrzyni膰, ale ja nie zgadzam si臋 z jego wizj膮 tamtych zdarze艅. Natomiast uwa偶am, 偶e nadesz艂a pora, by艣my wreszcie poznali prawd臋. - Przerwa艂a, a potem pope艂ni艂a ogromny b艂膮d, gdy偶 doda艂a: - Uwa偶am r贸wnie偶, 偶e powinien pan wreszcie przesta膰 ucieka膰 przed przesz艂o艣ci膮.

Johnson odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i sztywnym krokiem wyszed艂 z gabinetu.

- Je艣li zale偶y pani na jego pomocy, radzi艂bym go nie obra偶a膰 - rzuci艂 cierpko Sam.

- Porozmawiam z nim.

Ku zaskoczeniu Jima wysz艂a za Johnsonem. Musia艂 przyzna膰, 偶e naprawd臋 nie brak jej determinacji.

- Jim, mam nadziej臋, 偶e rozumiesz, dlaczego to robi臋 - odezwa艂a si臋 Victoria.

Przygl膮da艂 si臋 jej przez chwil臋. Nie chcia艂 jej rani膰, ale nie mia艂 innego wyj艣cia. Po prostu nic do niej nie dociera艂o, lecz to musia艂o si臋 zmieni膰.

- To ty powinna艣 co艣 zrozumie膰. Nie jestem ju偶 tym ma艂ym ch艂opcem, kt贸ry zagin膮艂 przed dwudziestu laty. Musisz przesta膰 si臋 za to kara膰. To nie by艂a twoja wina. Pog贸d藕 si臋 z tym, 偶e jestem doros艂ym m臋偶czyzn膮. Przetrwa艂em dwadzie艣cia lat piekl膮 bez twojej pomocy i nie potrzebuj臋 ju偶 twojej opieki.

ROZDZIA艁 DRUGI

Sam p臋dzi艂 w d贸艂 po schodach. Za chwil臋 znajdzie si臋 w holu, a potem w og贸le st膮d zniknie.

- Johnson, zaczekaj!

Zawaha艂 si臋, przystan膮艂 na pode艣cie mi臋dzy pierwszym pi臋trem a parterem. Przymkn膮艂 oczy, usi艂uj膮c opanowa膰 w艣ciek艂o艣膰. Nie chcia艂 powiedzie膰 czego艣, czego b臋dzie p贸藕niej 偶a艂owa艂. Do cholery, po co ta Smith tu przyjecha艂a?!

- Czego pani chce? - zapyta艂, gdy zatrzyma艂a si臋 na s膮siednim schodku. Zaczyna艂 wreszcie cieszy膰 si臋 nowym 偶yciem i nie zamierza艂 pozwoli膰, by zn贸w dopad艂y go upiory przesz艂o艣ci.

- Chc臋 prawdy, Johnson. Nie mo偶esz wci膮偶 przed ni膮 ucieka膰. Dop贸ki jej nie poznam, nie spoczn臋 i nie dam ci spokoju. Przecie偶 to wiesz.

Tak, wiedzia艂. Z powodu Lisy i jej policyjnego partnera przeszed艂 istne piek艂o. Ostatnie cztery miesi膮ce upragnionego spokoju nie wystarczy艂y, by zatrze膰 w jego pami臋ci tamte mroczne wspomnienia.

Spojrza艂 jej prosto w oczy.

- Marnuje pani czas, detektyw Smith. Nigdy nie pozna pani prawdy o tym, co wtedy si臋 wydarzy艂o, nawet 艣ledz膮c mnie do ko艅ca 偶ycia.

- Wobec tego mamy problem, Sam - odpar艂a z r贸wn膮 stanowczo艣ci膮. - Poniewa偶 jedynie my mo偶emy powstrzyma膰 to, co dzieje si臋 w Los Angeles.

- W jej oczach pojawi艂 si臋 ostrzegawczy b艂ysk. - Uprzedzam, 偶e nie wr贸c臋 tam bez ciebie. Nachyli艂 si臋 ku niej i oznajmi艂 cicho:

- Nie, Smith, to ty masz problem, nie my. - Zna艂 swoje prawa i wiedzia艂, 偶e bez nakazu s膮dowego Lisa nie mo偶e go zmusi膰 do powrotu. A gdyby mia艂a nakaz, nie rozmawia艂aby z nim w ten spos贸b.

Zjawi艂aby si臋 tu wraz z partnerem i za艂atwiliby spraw臋 zgodnie z procedur膮.

Mimo tak jasnego postawienia sprawy przez Sama, podj臋艂a nast臋pn膮 desperack膮 pr贸b臋, by go przekona膰:

- Lil Watts wyda艂 na ciebie kolejny wyrok. B臋dziesz mia艂 szcz臋艣cie, je艣li prze偶yjesz nast臋pny tydzie艅.

Nikt z twojego otoczenia te偶 nie b臋dzie bezpieczny. Zapomnia艂e艣 ju偶, jak dzia艂aj膮 ci gangsterzy?

Przenikn膮艂 go zimny dreszcz na wspomnienie tamtej grozy, cho膰 stara艂 si臋 niczego po sobie nie pokaza膰. W Los Angeles nadal mieszkali jego rodzice i siostra. 呕adne z nich nie rozumia艂o jego nag艂ej decyzji opuszczenia miasta, i nigdy nie mog膮 pozna膰 powodu. W gardle utkn臋艂y mu s艂owa, kt贸re wzdraga艂 si臋 wypowiedzie膰. Dop贸ki b臋dzie trzyma艂 si臋 z dala od Los Angeles, jego rodzinie nic nie zagrozi. Taka by艂a umowa.

- Wi臋c co tak naprawd臋 si臋 sta艂o? - spyta艂.

- Naprawd臋 o niczym nie s艂ysza艂e艣?

- Nie.

- Stary nie 偶yje. Zosta艂 zamordowany, a w艂adz臋 obj膮艂 Lil Watts. Wywo艂a艂 wielkie zamieszanie i niepok贸j w艣r贸d gang贸w Los Angeles. Walczy o pozycj臋 szefa wszystkich szef贸w, dlatego zamierza zem艣ci膰 si臋 na tobie, czego od dawna od niego oczekiwano. Przecie偶 jeste艣 jedynym, kt贸remu uda艂o si臋 uciec.

Johnson domy艣la艂 si臋, 偶e nie tylko gangsterzy s膮 rozdra偶nieni. Mieszka艅cy Los Angeles nie zapomnieli jeszcze o rozruchach z 1992 roku. To, co powiedzia艂a Smith, wyja艣nia艂o, dlaczego znalaz艂a si臋 tutaj. Stary zawar艂 z nim uk艂ad... ale ju偶 nie 偶yje. A to oznacza艂o, 偶e w艂a艣nie rozpocz膮艂 si臋 sezon 艂ow贸w na Sama Johnsona i jego bliskich.

- Jak dok艂adnie brzmi zlecenie zab贸jstwa? - Z pewno艣ci膮 wydano szczeg贸艂owe instrukcje, bo zwyk艂e zab贸jstwo to za ma艂o dla Lila Wattsa. Lubowa艂 si臋 w dramatycznych efektach i przelewie krwi.

Podobnie jak Napoleon, rekompensowa艂 niski wzrost spektakularnymi czynami. Ten facet nie spocznie, dop贸ki nie urz膮dzi mu krwawej jatki, dowodz膮c tym czynem przest臋pczemu 艣wiatu swej pot臋gi i w艂adzy.

- Lil Watts oczekuje, 偶e przynios膮 mu twoj膮 g艂ow臋 na tacy - stwierdzi艂a bez ogr贸dek. - Wyda艂 rozkaz sze艣ciu najbardziej zaufanym ludziom. Ten, kt贸ry go spe艂ni, w nagrod臋 zostanie jego zast臋pc膮.

A wi臋c bandyci mieli pot臋偶n膮 motywacj臋, pomy艣la艂 Sam. W艂adza i pieni膮dze.

- Czyli rozmawiasz z trupem - stwierdzi艂.

- Tak jakby. - Z pos臋pn膮 min膮 skin臋艂a g艂ow膮.

Je偶eli zniknie gdzie艣 bez 艣ladu, zab贸jcy zaatakuj膮 jego Bogu ducha winn膮 rodzin臋. Smith nie musia艂a mu tego nawet m贸wi膰.

- A co na to Sanford? - spyta艂.

Detektyw Charles Sanford nigdy nie pogodzi艂 si臋 z tym, 偶e Sama Johnsona w ko艅cu puszczono wolno.

By艂 w艣ciek艂y, 偶e nie uda艂o si臋 dowie艣膰 jego udzia艂u w zamordowaniu trzech zab贸jc贸w Anny. Dop贸ki Sam przebywa艂 w Los Angeles, Sanford wci膮偶 go n臋ka艂, nie dawa艂 chwili spokoju.

- Prawd臋 m贸wi膮c, ma nadziej臋, 偶e b臋dzie mia艂 okazj臋 zidentyfikowa膰 twoje zw艂oki. - Westchn臋艂a ci臋偶ko. - Nie wie, 偶e tu jestem. Wszyscy w wydziale my艣l膮, 偶e pojecha艂am na urlop do Meksyku.

Sama nie zdziwi艂o, 偶e Sanford z rado艣ci膮 zata艅czy艂by na jego grobie, zaskoczy艂o go natomiast to, 偶e Lisa z w艂asnej inicjatywy zjawi艂a si臋 w Chicago, by powiadomi膰 go o gangsterskim wyroku.

- Tw贸j partner nie b臋dzie zachwycony, gdy si臋 dowie, 偶e go ok艂ama艂a艣.

Sanford nigdy by nie wybaczy艂 takiej zdrady, bez wzgl臋du na to, czy Lis膮 powodowa艂a jedynie szlachetna ch臋膰 dotarcia do prawdy, o czym Johnson zreszt膮 nie by艂 ca艂kiem przekonany. To wydawa艂o si臋 zbyt proste...

- Postaram si臋, 偶eby si臋 nie dowiedzia艂. - Oczywi艣cie nie zamierza艂 informowa膰 o niczym Sanforda.

Co jednak kierowa艂o Lis膮? I nagle go o艣wieci艂o. Tak, to by艂o bardzo proste. - Chcesz z moj膮 pomoc膮 po cichu rozwi膮za膰 spraw臋?

- Tak, tylko musimy trzyma膰 si臋 w cieniu. Mo偶e uda nam si臋 opanowa膰 sytuacj臋, zanim ktokolwiek ucierpi. Je偶eli udowodnimy, 偶e nie by艂e艣 zamieszany w te zab贸jstwa... o ile taka w艂a艣nie jest prawda... w贸wczas Watts zapewne zrezygnuje z zemsty.

- Wykluczone! - Je艣li pr贸bowa艂a w ten spos贸b wydoby膰 od niego prawd臋 o tym, co si臋 w贸wczas wydarzy艂o, to traci艂a czas. - Zapomnij! - Dostrzeg艂, 偶e jego stanowcza odmowa zaniepokoi艂a j膮, mo偶e nawet wystraszy艂a.

- Sam, tylko tak mog臋 ci pom贸c. Musisz mi zaufa膰.

Zignorowa艂 osobliwy dreszcz, kt贸ry poczu艂, gdy wym贸wi艂a jego imi臋 takim tonem, jakby naprawd臋 si臋 o niego martwi艂a. Wobec tej kobiety nie m贸g艂 pozwoli膰 sobie na 偶aden odruch s艂abo艣ci.

- Detektyw Smith... - Spojrza艂 jej prosto w oczy.

- To, co pani proponuje, nie wypl膮cze mnie z tej matni. Sprawi jedynie, 偶e oboje zginiemy.

- Ty i tak jeste艣 ju偶 martwy.

- Wiem. Ale wiem r贸wnie偶, 偶e istniej膮 znacznie lepsze i bezpieczniejsze sposoby zdobycia awansu.

- Je艣li pragn臋艂a osi膮gn膮膰 awans i lepsz膮 pensj臋, powinna podlizywa膰 si臋 policyjnym grubym rybom, a nie grzeba膰 w umorzonej sprawie, ryzykuj膮c, 偶e niebawem zacznie w膮cha膰 kwiatki od spodu.

Niecierpliwie odgarn臋艂a w艂osy z czo艂a.

- Powiedzia艂am ci przecie偶, 偶e...

- Do艣膰 tego, Smith! - przerwa艂 jej ostro. - Nie m贸wisz, a kluczysz. Do艣膰 tej zabawy w kotka i myszk臋.

Kawa na 艂aw臋 albo 偶egnam. Je艣li mam wr贸ci膰 z tob膮 do Los Angeles, musz臋 wiedzie膰, czy ci po prostu pad艂o na m贸zg, czy te偶 masz jaki艣 sensowny plan. Nie zamierzam pakowa膰 si臋 w afer臋 z policjantk膮, kt贸rej zamarzy艂a si臋 samob贸jcza akcja i medal na trumnie owitej w sztandar. - No, teraz to ju偶 wszystko spieprzy艂! Powiedzia艂 jej to, na co tak desperacko czeka艂a, czyli 偶e wr贸ci z ni膮 do Los Angeles. Czy jednak mia艂 inny wyb贸r?

Gdy zn贸w spojrza艂 jej w oczy, nie dostrzeg艂 w nich ani 艣ladu niepokoju, a jedynie nieust臋pliw膮 determinacj臋, mo偶e nawet z lekk膮 domieszk膮 gniewu.

Poczu艂 co艣, czego nie do艣wiadczy艂 od kilku miesi臋cy... kiedy to ostatni raz stali tak blisko siebie.

Musia艂 pohamowa膰 impuls, by nachyli膰 si臋 ku niej bli偶ej... i smakowa膰 s艂odycz tych kusz膮co pe艂nych warg, zaci艣ni臋tych teraz w ponurym grymasie. No jasne! Wystarczy艂o dziesi臋膰 minut w jej towarzystwie, a ju偶 straci艂 poczucie rzeczywisto艣ci i zacz膮艂 buja膰 w ob艂okach. Musia艂 zwariowa膰, gdy w og贸le zacz膮艂 rozwa偶a膰 jej propozycj臋. Niew膮tpliwie jest sko艅czonym g艂upcem.

Cofn膮艂 si臋 o krok, niwecz膮c zmys艂owy nastr贸j. Wiedzia艂 jednak, 偶e z tej sytuacji, w ka偶dym jej aspekcie, nie ma ju偶 odwrotu.

- Powinni艣my wr贸ci膰 do gabinetu Victorii Colby-Camp i om贸wi膰 szczeg贸艂y - stwierdzi艂 sucho.

- Czy to znaczy, 偶e wr贸cisz ze mn膮 do Los Angeles? - Owszem, by艂a zaskoczona jego decyzj膮, jednak ukry艂a to starannie. Twarda, nieprzenikniona policjantka, takiego wizerunku potrzebowa艂a.

- To znaczy tylko tyle, 偶e wracam do Los Angeles. Nie wiem, czy z tob膮, czy bez ciebie. - Ruszy艂 w g贸r臋 po schodach.

Naprawd臋 nie mia艂 wyboru. Nie m贸g艂 przecie偶 pozwoli膰, 偶eby Watts wywar艂 zemst臋 na jego rodzinie.

Niewa偶ne, 偶e jeszcze przed chwil膮 za absurd uzna艂by pomys艂 powrotu do Los Angeles. Ironia losu polega艂a na tym, 偶e b臋dzie to ostatni uczynek w jego 偶yciu.

Lisa Smith nadal sta艂a na schodach, zaszokowana decyzj膮 Sama. To cud, 偶e tak 艂atwo zdo艂a艂a go przekona膰 do swojego pomys艂u. Obawia艂a si臋, 偶e nie dopnie tego nawet za milion lat.

- Idziesz czy nie? - rzuci艂 przez rami臋, zatrzymuj膮c si臋.

Co ja wyrabiam? - pomy艣la艂a spanikowana. Je艣li Sam zauwa偶y moje wahanie i uzna, 偶e nie poradz臋 sobie z t膮 spraw膮, zrezygnuje ze wsp贸艂pracy. Przecie偶 tak zawsze dzia艂a艂!

- Tak, ju偶 id臋. - Podbieg艂a do niego, przystan臋艂a stopie艅 ni偶ej. Jednak Sam, zamiast ruszy膰 dalej, nachyli艂 si臋 blisko... zbyt blisko... i przyjrza艂 si臋 jej uwa偶nie. Staraj膮c si臋 opanowa膰 emocje, Lisa odwzajemni艂a jego spojrzenie. Za nic na 艣wiecie nie mog艂a pozwoli膰, by z wyrazu jej twarzy odgad艂

k艂臋bi膮ce si臋 w niej uczucia. Pami臋ta艂a a偶 nazbyt dobrze, jak 艣wietnie potrafi艂 to robi膰.

Po chwili zn贸w ruszy艂 w g贸r臋. Lisa odetchn臋艂a swobodnie, dopiero gdy znale藕li si臋 na neutralnym gruncie, w gabinecie Victorii. Szefowa Agencji Colby zgodzi艂a si臋 jej pom贸c. Co osobliwe, tym samym znalaz艂a si臋 po przeciwnej stronie barykady ni偶 jej rodzony syn. Lisa nie potrafi艂a rozgry藕膰, co si臋 za tym kry艂o.

Jim Colby nadal sta艂 przed biurkiem matki. Nie kry艂 irytacji, natomiast Victoria zachowywa艂a, jak zawsze, wynios艂y spok贸j.

- Jim, musz臋 wr贸ci膰 do Los Angeles i zako艅czy膰 t臋 spraw臋 - powiedzia艂 Sam. - To jedyne wyj艣cie.

- Mog臋 wys艂a膰 z tob膮 Andersa. B臋dziesz potrzebowa艂 wsparcia.

Zgodnie z oczekiwaniem Lisy, Johnson zaoponowa艂:

- Musz臋 to za艂atwi膰 sam, rozumiesz to chy...

- Zrobimy to po mojemu, Johnson - stanowczo wesz艂a mu w s艂owo Lisa. - To ja jestem policjantk膮.

- Nie chcia艂a, by znowu zacz膮艂 dzia艂a膰 na w艂asn膮 r臋k臋. Musia艂 zrozumie膰, kto tu dowodzi. Teraz, gdy ju偶 by艂a pewna, 偶e z ni膮 wr贸ci, mog艂a sobie pozwoli膰 na stawianie warunk贸w.

Obrzuci艂 j膮 gniewnym spojrzeniem. Jeszcze chwila, a dojdzie do karczemnej awantury, pomy艣la艂a Victoria i oznajmi艂a:

- Wola艂abym wys艂a膰 jednego z moich detektyw贸w, przynajmniej w charakterze pomocnika.

- Pomoc bardzo nam si臋 przyda, pod warunkiem, 偶e b臋dzie jasne, kto kieruje ca艂膮 operacj膮

- twardo o艣wiadczy艂a Lisa, popatruj膮c na matk臋 i syna. Wiedzia艂a, 偶e szczerze chc膮 jej pom贸c, jednak tak naprawd臋 potrzebowa艂a wsparcia Jima Colby'ego, jako 偶e Sam mu ufa艂 i liczy艂 si臋 z jego zdaniem.

- Nie b臋dziemy miesza膰 w to nikogo wi臋cej

- stanowczo stwierdzi艂 Johnson. - T臋 akcj臋 mo偶na przeprowadzi膰 tylko w jeden spos贸b, a mianowicie wnikn膮膰 niepostrze偶enie do mafijnych struktur. Im mniej narobimy ha艂asu, tym lepiej. Poza tym ta sprawa jest zbyt ryzykowna, by wci膮ga膰 w ni膮 kogo艣 jeszcze.

Lisa nie przeczy艂a, 偶e brzmi to rozs膮dnie, jednak dodatkowe wsparcie zwi臋ksza艂o szans臋 na sukces.

Oczywi艣cie nie mog艂a zwr贸ci膰 si臋 o pomoc do wydzia艂u zab贸jstw. Gdyby kto艣 z policji dowiedzia艂 si臋 o jej dzia艂aniach, nawet szef nie zdo艂a艂by jej obroni膰. Nie m贸wi膮c ju偶 o tym, 偶e Chuck Sanford za偶膮da艂by nowego partnera.

- B臋dziemy potrzebowali zakulisowego wsparcia - oznajmi艂a rzeczowym tonem. - Nie uda nam si臋 dzia艂a膰 w ca艂kowitej konspiracji, je艣li nie otrzymamy pomocy logistycznej.

Johnson zastanowi艂 si臋 nad tym. To dobrze, 偶e sk艂oni艂a go do my艣lenia. Ta operacja mia艂a wszelkie cechy akcji samob贸jczej, dlatego ka偶da pomoc mog艂a okaza膰 si臋 zbawienna.

- No dobrze - zgodzi艂 si臋 w ko艅cu. - Logistyczne wsparcie, ale nic wi臋cej. Do bezpo艣redniej akcji wchodz臋 tylko ja.

On znowu swoje, pomy艣la艂a zniecierpliwiona Lisa.

- I ja - rzuci艂a kategorycznie. Sam spojrza艂 na Jima.

- Musz臋 zapewni膰 bezpiecze艅stwo rodzinie.

- Mia艂 m艂odsz膮 o dziesi臋膰 lat siostr臋, kt贸ra nadal mieszka艂a z rodzicami i robi艂a doktorat na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles.

- Wy艣l臋 dw贸ch detektyw贸w, 偶eby ich ochraniali

- zaoferowa艂a Victoria. - Mam kilku naprawd臋 znakomitych do tego celu.

- Anders zajmie si臋 wsparciem logistycznym

- rzek艂 Jim, patrz膮c na Sama. Propozycj臋 matki pozostawi艂 bez komentarza. - Wyja艣nijcie mu, czego potrzebujecie, a on to za艂atwi. Pami臋tajcie, 偶e bywa艂 ju偶 w znacznie bardziej niebezpiecznych miejscach ni偶 przest臋pcze podziemie Los Angeles.

- Spencer Anders by艂 oficerem komandos贸w

- wyja艣ni艂 Sam Lisie. - Wi臋kszo艣膰 s艂u偶by sp臋dzi艂 na Bliskim Wschodzie. Dla niego to b臋dzie 艂atwe zadanie.

- 艢wietnie. - Nie zdradzi艂a, 偶e zna nie tylko dossier Andersa, ale i prze艣wietli艂a ca艂膮 firm臋 Equalizers.

- Samolot do Los Angeles odlatuje o trzeciej po po艂udniu. Mo偶emy jeszcze zd膮偶y膰. - Im szybciej wyrusz膮, tym lepiej. Nie chcia艂a da膰 Samowi czasu na zastanowienie, bo m贸g艂by si臋 rozmy艣li膰.

- Dobrze - zgodzi艂 si臋 bez zbytniego zapa艂u.

- Pole膰cie odrzutowcem mojej agencji - zaproponowa艂a Victoria. - Dzi臋ki temu po drodze b臋dziecie mogli bez ciekawskich uszu wymieni膰 informacje, poza tym to rozwi膮偶e problem transportu wyposa偶enia. Ochrona lotniska nie wpu艣ci艂aby was na samolot z takim sprz臋tem.

Victoria mia艂a racj臋. To by艂 艣wietny pomys艂, a jednak Lisa wyczu艂a, jak w Jimie Colbym wzrasta napi臋cie. Najwyra藕niej nie by艂 zachwycony tym, co uzna艂 za wtr膮canie si臋 matki do akcji. W trakcie zbierania danych o Equalizers Lisa dowiedzia艂a si臋, 偶e Jim Colby jest synem Victorii, kt贸ra musia艂a powt贸rnie wyj艣膰 za m膮偶, gdy偶 obecnie nazywa艂a si臋 Colby-Camp. By膰 mo偶e w艂a艣nie to by艂o przyczyn膮 rodzinnego konfliktu. Lisa by艂a pewna, 偶e mi臋dzy matk膮 a synem wkr贸tce musi doj艣膰 do gwa艂townego wybuchu. Bez dw贸ch zda艅, nadci膮ga艂o tornado.

Zreszt膮 przyczyna mog艂a le偶e膰 gdzie indziej. By膰 mo偶e Victoria by艂a w艣ciek艂a na syna, 偶e za艂o偶y艂

w艂asn膮 agencj臋 detektywistyczn膮, zamiast wej艣膰 do jej firmy. Niew膮tpliwie Jim zakre艣li艂 granice swojej niezale偶no艣ci, a Victoria nieustannie je przekracza艂a. Grunt to rodzinka, pomy艣la艂a ironicznie.

Za nic nie chcia艂a by膰 艣wiadkiem wybuchu, kt贸ry zbli偶a艂 si臋 nieuchronnie.

- Sam, musicie zabra膰 sprz臋t do utrzymywania 艂膮czno艣ci - powiedzia艂 Jim. - Zawsze i wsz臋dzie powinni艣cie mie膰 mo偶liwo艣膰 skontaktowania si臋 z Andersem.

- Jasne. Musimy te偶 by膰 dobrze uzbrojeni.

- Powiem pilotowi, 偶eby przygotowa艂 si臋 do startu - oznajmi艂a Victoria.

Nie zwr贸ci艂a si臋 do nikogo konkretnie, jednak Lisa wy艂apa艂a pewn膮 subtelno艣膰. Matka w swoisty spos贸b podkre艣li艂a, 偶e udziela pomocy synowi.

- Na kt贸r膮 zd膮偶ymy ze wszystkim? - Lisa wiedzia艂a, 偶e Victoria potrzebuje niezb臋dnych informacji, pocz膮wszy od godziny odlotu.

- Mamy mn贸stwo czasu - opryskliwie odpar艂 Johnson.

- Jasne - popar艂 go Jim, po czym spojrza艂 na matk臋: - Zatem na lotnisku o wp贸艂 do trzeciej.

Oho, d偶entelmeni chc膮 pozby膰 si臋 dam, pomy艣la艂a Lisa. Oczywi艣cie przyczepi si臋 jak rzep do Johnsona. Nie da mu szansy, by zostawi艂 j膮 i sam polecia艂 wykona膰 zadanie.

- Nie ma powodu, 偶eby艣my tu przesiadywa艂y.

- Zerkn臋艂a na Victori臋. - Zwr贸c臋 samoch贸d, a potem pomog臋 w przygotowaniach - rzek艂a do Jima.

- O ile... - doda艂a sprytnie - Johnson zgodzi si臋 przywie藕膰 mnie z wypo偶yczalni.

Sam wbi艂 w ni膮 wzrok. By艂a pewna, 偶e jej odm贸wi, odpar艂 jednak:

- Niech b臋dzie. - Wida膰 by艂o, 偶e nie ma na to najmniejszej ochoty, lecz z jakiego艣 powodu si臋 zgodzi艂.

- Dzi臋kuj臋 za pomoc, pani Colby. - Lisa poda艂a jej r臋k臋.

- A zatem zobaczymy si臋 po po艂udniu. - U艣cisn臋艂y sobie d艂onie. - Jestem przekonana, 偶e dotrzemy do prawdy, kt贸rej pani szuka, i opanujemy t臋 gro藕n膮 sytuacj臋, w jakiej znalaz艂 si臋 pan Johnson.

Lisa mia艂a cholern膮 nadziej臋, 偶e tak si臋 stanie.

- Mo偶emy i艣膰? - Odwr贸ci艂a si臋 do Sama.

- Po powrocie przyjdziemy do twojego gabinetu

- rzek艂 do Jima.

- Jasne. Zaczn臋 ju偶 przygotowania.

Lisa opu艣ci艂a pok贸j, nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie. Tu偶 za ni膮 kroczy艂 Johnson. Zn贸w wyczuwa艂a narastaj膮ce mi臋dzy matk膮 a synem napi臋cie, gro偶膮ce w ka偶dej chwili wybuchem.

Zeszli na parter. Milczeli, atmosfera by艂a r贸wnie ch艂odna jak poprzednio. Dopiero gdy znale藕li si臋 na parkingu, Johnson zapyta艂:

- Do kt贸rej wypo偶yczalni jedziemy?

- Do Budget.

- A wi臋c spotkamy si臋 na miejscu.

Chcia艂a oznajmi膰, 偶e woli trzyma膰 si臋 tu偶 za nim albo by jecha艂 za ni膮, powiedzia艂a jednak:

- W porz膮dku. - Przynajmniej wiedzia艂a, jakiej marki samoch贸d ma Johnson i zna艂a numer rejestracyjny. B臋dzie musia艂a tylko nie traci膰 go z oczu.

Ruszy艂a w kierunku swojego wozu, jednocze艣nie obserwuj膮c Johnsona, kt贸ry energicznym krokiem poszed艂 do czarnego sedana. Wsiad艂a i uruchomi艂a silnik. Nie mog艂a wyjecha膰 na ulic臋 r贸wnocze艣nie z Samem, ale uda艂o si臋 jej zaj膮膰 pozycj臋 w odleg艂o艣ci trzech aut za nim.

Czeka艂a na sposobno艣膰, by znale藕膰 si臋 bli偶ej niego, jednak przejecha艂 przez skrzy偶owanie tu偶 przed czerwonym 艣wiat艂em, kt贸re j膮 zatrzyma艂o.

- Cholera! - By艂a w艣ciek艂a jak diabli. Nerwowo czeka艂a na zielone, po czym wcisn臋艂a gaz do dechy. I poczu艂a wibracj臋 kom贸rki w kieszeni. Nie odrywaj膮c wzroku od wozu Sama, odebra艂a po艂膮czenie.

- Tu Smith.

- Gdzie si臋, do diab艂a, podziewasz?

Puls Lisy przyspieszy艂 gwa艂townie. Dzwoni艂 jej partner Charles Sanford.

- Jad臋 do centrum odnowy biologicznej. A ty gdzie jeste艣, do cholery? - Skr臋ci艂a w prawo, wyprzedzi艂a dwa samochody i wcisn臋艂a si臋 za trzeci. Teraz ju偶 tylko on dzieli艂 j膮 od Johnsona.

- My艣la艂em, 偶e jeszcze wylegujesz si臋 w 艂贸偶ku. Powinna艣 imprezowa膰, przesiadywa膰 do rana w barach. Czy nie to robi膮 singielki na wczasach w Cozumel?

Zerkn臋艂a na zegar na desce rozdzielczej. Dwadzie艣cia po dziewi膮tej. W Cozumel by艂 ten sam czas co w Chicago, natomiast w Los Angeles dwie godziny wcze艣niej. Sanford by艂 rannym ptaszkiem, lecz i dla niej, szalej膮cej trzydziestki na urlopie, pora by艂a bardzo wczesna.

- Zam贸wi艂am z samego rana wizyt臋 u wyj膮tkowego masa偶ysty. Dziewczyny m贸wi膮, 偶e jest fantastyczny. - Mia艂a nadziej臋, 偶e Charles to kupi.

- Jasne... Domy艣lam si臋, o co chodzi tym dziewczynom. Mi艂ej zabawy. Chcia艂em si臋 tylko dowiedzie膰, co u ciebie.

- Dzi臋ki, Chuck. Zobaczymy si臋 w przysz艂ym tygodniu. - Zamkn臋艂a kom贸rk臋 i wsadzi艂a j膮 do kieszeni. Nie by艂a pewna, czy partner czego艣 nie podejrzewa. Niczym si臋 przed nim nie zdradzi艂a, ale by艂 bystry i s艂u偶y艂 w policji o wiele d艂u偶ej od niej. Wiedzia艂 ojej obsesyjnym zbieraniu informacji o Johnsonie. C贸偶, z tego powodu wzi臋艂a nag艂y urlop. Doskonale wybra艂a por臋. Jej rodzice wyjechali z przyjaci贸艂mi na wczasy, tote偶 nie musia艂a si臋 martwi膰, 偶e zadzwoni膮 z pytaniem, co u niej s艂ycha膰.

Tyle 偶e Chuck wcale nie musia艂 nabra膰 si臋 na jej historyjk臋.

Zmieni艂a pas, usi艂uj膮c dosta膰 si臋 za samoch贸d Johnsona. Gdy podjecha艂a bli偶ej i spojrza艂a na tablic臋 rejestracyjn膮, okaza艂o si臋 jednak, 偶e nie by艂 to w贸z Sama.

W takim razie gdzie on si臋 podzia艂?

W pobli偶u nie dostrzeg艂a 偶adnego innego czarnego sedana. Pojecha艂a do wypo偶yczalni, ale na parkingu nie zasta艂a Johnsona. Niech go diabli! Spotka艂a go przed niespe艂na godzin膮, a ju偶 zd膮偶y艂 j膮 oszuka膰.

To tyle je艣li chodzi o znalezienie prawdy.

ROZDZIA艁 TRZECI

Sam Johnson przygl膮da艂 si臋, jak Lisa Smith wysiad艂a z auta i rozejrza艂a si臋 po parkingu. Szuka艂a go.

Nie powinien trzyma膰 jej w niepewno艣ci, ale musia艂 upewni膰 si臋 co do jej pobudek. W drodze do wypo偶yczalni zabawi艂 si臋 z ni膮 w chowanego. Wjecha艂 pomi臋dzy dwa inne czarne sedany, a potem gwa艂townie skr臋ci艂, ona za艣 pojecha艂a za tamtymi. Owszem, pomog艂a mu zmiana 艣wiate艂 na skrzy偶owaniu, to jednak za ma艂o na Lis臋. Mia艂 nadziej臋, 偶e co艣 odwr贸ci jej uwag臋, i tak w艂a艣nie musia艂o si臋 sta膰. Inaczej by si臋 jej nie urwa艂.

Zaparkowa艂 w miejscu, sk膮d sam niewidziany m贸g艂 obserwowa膰 przyjazd Lisy. Kiedy wysz艂a z biura z niewielk膮 torb膮 podr贸偶n膮 i zn贸w zacz臋艂a si臋 rozgl膮da膰, ulitowa艂 si臋 nad gap膮 policjantk膮. Ruszy艂, po chwili z piskiem opon zatrzyma艂 si臋 tu偶 przed Lis膮.

W艂o偶y艂a torb臋 do baga偶nika i z kamienn膮 twarz膮 usiad艂a obok niego.

U艣miechn膮艂 si臋 pod nosem.

- Kto dzwoni艂 do ciebie, gdy jecha艂a艣 za mn膮? - zapyta艂, w艂膮czaj膮c si臋 do ruchu.

Spojrza艂a na niego koso, co starczy艂o za odpowied藕. Zazwyczaj telefon rozprasza uwag臋 kierowcy, a Lisa mia艂a praktyk臋 w 艣ledzeniu, wi臋c innej przyczyny takiej wpadki nie potrafi艂 sobie wyobrazi膰.

- Albo sama zatelefonowa艂a艣 - ci膮gn膮艂, gdy trwa艂a w uporczywym milczeniu. - Czy偶by艣 powiadomi艂a swojego partnera, jak i kiedy wr贸cimy do Los Angeles?

Mocno zacisn臋艂a usta. Nie patrzy艂a na Sama, lecz i tak wyczu艂 jej gniew. Wkurzy艂 j膮 sugesti膮, 偶e co艣 przed nim ukrywa, jednak nie zaprzeczy艂a jego oskar偶eniu, a to nie wr贸偶y艂o dobrze. Wygl膮da艂o na to, 偶e pani detektyw co艣 knuje.

- Dzwoni艂 detektyw Sanford - oznajmi艂a lakonicznie, patrz膮c wprost przed siebie.

- Powiedzia艂a艣 mu o mnie? - Powinien si臋 domy艣li膰, 偶e Lisa nie b臋dzie dzia艂a艂a samotnie. Gliny pracuj膮 w duetach.

- Powiedzia艂am, 偶e jad臋 do centrum odnowy biologicznej . - Wreszcie spojrza艂a na niego. - My艣li, 偶e sp臋dzam wakacje w Cozumel.

Johnson w skupieniu manewrowa艂 w porannym szczycie.

- Je艣li mnie ok艂amujesz...

- Nie ok艂amuj臋 ci臋.

Zamiast pojecha膰 prosto do Agencji Colby, zboczy艂 w kierunku swojego mieszkania. Wola艂 teraz spakowa膰 si臋 i oporz膮dzi膰 akwarium, a potem zaj膮膰 si臋 ju偶 tylko przygotowaniami do akcji.

- Dok膮d jedziemy? - spyta艂a po d艂ugim milczeniu.

- Do mnie. - Skr臋ci艂 w lewo. - Jestem pewien, 偶e znasz m贸j adres.

Nawet nie pr贸bowa艂a zaprzecza膰. Przypuszcza艂, 偶e wiedzia艂a o nim wszystko, z wyj膮tkiem takich drobiazg贸w, jak to, dlaczego i w jaki spos贸b zgin臋li ci trzej dranie, kt贸rzy zamordowali Ann臋.

Nie mia艂 do niej o to pretensji. Przecie偶 wkr贸tce po 艣mierci narzeczonej zebra艂 informacje o Lisie i jej partnerze, by si臋 upewni膰, czy gliny prowadz膮ce dochodzenie nie zamierzaj膮 zatuszowa膰 sprawy.

- Ja tak偶e co nieco o tobie wiem, Liso Marie Smith - powiedzia艂, by wyprowadzi膰 j膮 z r贸wnowagi. - Masz trzydzie艣ci jeden lat, urodzi艂a艣 si臋 w San Diego, zrobi艂a艣 w Berkeley dyplom z kryminologii. Pi臋膰 lat temu wst膮pi艂a艣 do policji, g艂贸wnie po to, by zrobi膰 na z艂o艣膰 swoim kolegom. Po miesi膮cu przydzielono ci臋 do wydzia艂u zab贸jstw. Nie masz w Los Angeles 偶adnej rodziny, jeste艣 pann膮 i masz psa.

Zn贸w wbi艂a wzrok w przedni膮 szyb臋.

- Pies ju偶 nie 偶yje. Zmar艂 ze staro艣ci. Chowa艂am go od szczeniaka, od licealnych czas贸w.

- Przykro mi. Z pewno艣ci膮 ci go brakuje. - Te偶 mia艂 kiedy艣 psa, ale tak bardzo przywi膮za艂 si臋 do Anny, 偶e zdech艂 z 偶alu po jej 艣mierci. Wtedy postanowi艂, 偶e poprzestanie na rybkach w akwarium.

Anna... Nawet w my艣lach rzadko wymawia艂 jej imi臋. Nap艂yn臋艂y wspomnienia, lecz odepchn膮艂 je od siebie, cho膰 ilekro膰 to robi艂, odczuwa艂 wyrzuty sumienia. Zosta艂a zamordowana i nie m贸g艂 przywr贸ci膰 jej do 偶ycia. Niedoszli te艣ciowie go nienawidz膮, obwiniaj膮 o 艣mier膰 c贸rki. Nie mia艂 im tego za z艂e, jak偶eby m贸g艂? Przecie偶 Anna zgin臋艂a z jego powodu.

- 艁adnie tu - stwierdzi艂a Lisa, gdy zahamowa艂.

Jej s艂owa wyrwa艂y go z pos臋pnych rozmy艣la艅.

Zaparkowa艂 na podje藕dzie swego domu w Oak Park. Za pieni膮dze uzyskane ze sprzeda偶y posiad艂o艣ci w Hollywood Hills m贸g艂by kupi膰 znacznie wi臋kszy dom w jednej z bogatych dzielnic Chicago, ale nie zale偶a艂o mu na przepychu ani metra偶u. Tutaj znalaz艂 spok贸j i cisz臋.

Wysiedli, poprowadzi艂 Lis臋 alejk膮 do frontowych drzwi.

- Spokojna okolica - zauwa偶y艂a, rozgl膮daj膮c si臋 wok贸艂.

- Istotnie.

Po wej艣ciu do 艣rodka najpierw sprawdzi艂 akwarium i nape艂ni艂 automatyczny dozownik pokarmu na dwa tygodnie. Rybki s膮 wi臋c bezpieczne. Z psem by艂oby wi臋cej zachodu, by zapewni膰 mu byt.

Jego 偶yciow膮 dewiz膮 by艂o upraszczanie i unikanie komplikacji.

Lisa przystan臋艂a po艣rodku salonu i rozejrza艂a si臋. Sam nie zada艂 sobie trudu, by upi臋kszy膰 wn臋trze, umeblowanie te偶 pozostawia艂o wiele do 偶yczenia. Jednak nie przejmowa艂 si臋 tym, gdy偶 nie sp臋dza艂 tutaj zbyt wiele czasu. Sprzeda艂 dom w Kalifornii wraz z ca艂ym wyposa偶eniem. Poza ksi膮偶kami nie zabra艂 niczego z sob膮, bo z ka偶dym przedmiotem wi膮za艂o si臋 zbyt wiele wspomnie艅.

- Usi膮d藕, za chwil臋 wr贸c臋 - powiedzia艂.

W domu by艂y dwie sypialnie, z kt贸rych jedn膮 przerobi艂 na gabinet czy te偶 bibliotek臋. Dawniej, pracuj膮c jako ekspert w zak艂adzie kryminologii, nieustannie korzysta艂 z fachowej literatury. W nowej pracy jak dot膮d nie potrzebowa艂 tych ksi膮偶ek, jednak wola艂 je mie膰 pod r臋k膮.

Wyj膮艂 z szafy worek marynarski i zapakowa艂 do niego dwie zmiany ciemnych ubra艅, r臋kawiczki oraz przybory toaletowe. Wrzuci艂 te偶 miniaturow膮 latark臋 i niewielk膮 apteczk臋.

- Zachowa艂e艣 藕r贸d艂ow膮 literatur臋.

Odwr贸ci艂 si臋. Lisa sta艂a w drzwiach, ale najwyra藕niej nie zamierza艂a wej艣膰 do sypialni. Nie zdziwi艂o go, 偶e obejrza艂a jego gabinet. Glina zawsze jest glin膮.

- Owszem. - Zasun膮艂 suwak worka i podni贸s艂 go z niepos艂anego 艂贸偶ka. - Jestem gotowy.

- Nie zatrzyma艂e艣 偶adnych fotografii Anny? - Zagradza艂a mu drog臋, jakby nie zamierza艂a wypu艣ci膰 go z sypialni, dop贸ki nie otrzyma odpowiedzi. A wcze艣niej dok艂adnie zlustrowa艂a dom.

- Nie. - Z wyj膮tkiem ksi膮偶ek pozby艂 si臋 wszystkiego, co mog艂oby przypomina膰 mu przesz艂o艣膰.

- Nie mo偶esz udawa膰, 偶e Anna nigdy nie istnia艂a.

- Ona nie 偶yje, wi臋c nie ma znaczenia, czy co艣 udaj臋. - Ruszy艂 do drzwi, maj膮c nadziej臋, 偶e w艣cibska policjantka odsunie si臋 na bok.

Jednak Lisa nawet nie drgn臋艂a.

- A wi臋c tak sobie z tym radzisz?

Do diab艂a, czego ona od niego chce? Kiedy ostatnim razem z ni膮 rozmawia艂, by艂a przekonana, 偶e z zimn膮 krwi膮 zamordowa艂 trzech ludzi. Czy Lisa uwa偶a, 偶e nawi膮zuj膮c z nim bli偶sze stosunki, zdo艂a wydoby膰 z niego prawd臋, kt贸r膮 tak bardzo pragnie pozna膰?

- Wyja艣nijmy sobie jedno - powiedzia艂 ostro. - Nie pozwol臋 ci grzeba膰 w moim osobistym 偶yciu. Nie tw贸j interes. Koniec, kropka.

- To dziwne, Sam. S膮dzi艂am, 偶e traktujesz t臋 spraw臋 bardzo osobi艣cie. Trzej gangsterzy zabijaj膮 twoj膮 narzeczon膮, a wkr贸tce potem sami zostaj膮 zamordowani. Lil Watts pragnie twojej 艣mierci. Sanford chce ujrze膰 ci臋 na krze艣le elektrycznym. Jak mo偶esz uwa偶a膰, 偶e cokolwiek z tego nie ma bezpo艣redniego zwi膮zku z tob膮?

- Nie licz, 偶e ci si臋 uda, Smith - rzuci艂 zimno.

- Pewnie masz racj臋, Sam. - Patrzy艂a mu prosto w oczy. - Ale nie b臋d臋 udawa膰, 偶e nie chc臋 us艂ysze膰 od ciebie odpowiedzi ani 偶e nie obchodzi mnie, jak radzisz sobie z przesz艂o艣ci膮.

- Ogranicz si臋 do fakt贸w zwi膮zanych ze spraw膮 - stwierdzi艂 oschle. - Nie jeste艣my przyjaci贸艂mi, nie byli艣my i nie b臋dziemy. Nic ci do tego, jak sobie radz臋 z przesz艂o艣ci膮.

Bez s艂owa ruszy艂a do salonu. Przygl膮da艂 si臋 jej, staraj膮c si臋 zapanowa膰 nad gwa艂townymi emocjami.

Je艣li cho膰by za艣wita mu podejrzenie, 偶e Lisa Smith pr贸buje go okantowa膰, natychmiast po艣le j膮 do diab艂a.

Teraz jednak m贸g艂 tylko uda膰 si臋 wraz z ni膮 do Los Angeles. Od ponad czterech miesi臋cy nie mia艂 kontaktu z tym miastem i jego sprawami, tote偶 potrzebowa艂 naj艣wie偶szych informacji od pani detektyw z wydzia艂u zab贸jstw. Zawsze zd膮偶y uwolni膰 si臋 od niej, by dzia艂a膰 na w艂asn膮 r臋k臋. R贸wnie偶 dla Lisy b臋dzie to najlepsze rozwi膮zanie. Jego towarzystwo mog艂o kosztowa膰 j膮 偶ycie.

Biuro Equalizers Godz. 13.45

- To powinno wystarczy膰 - stwierdzi艂 Jim Colby, odsuwaj膮c stos raport贸w, kt贸re zawiera艂y wszelkie niezb臋dne dane, od prognozy pogody na najbli偶szy tydzie艅 po mapy topograficzne Los Angeles i okolic. Dysponowali najlepszymi 艣rodkami 艂膮czno艣ci bezprzewodowej i supernowoczesnymi urz膮dzeniami namiarowymi. Spencer Anders mia艂 zapewni膰 wsparcie. Johnson nie by艂 pewien, jak ten uk艂ad sprawdzi si臋 w praktyce, ale musia艂 przyzna膰, 偶e jest zadowolony z otrzymanej pomocy, przynajmniej dop贸ki Anders b臋dzie si臋 trzyma艂 poza lini膮 ognia. - Ma pani jakie艣 pytania, detektyw Smith? - spyta艂, gdy wzi臋艂a ze sterty jeden z raport贸w i zag艂臋bi艂a si臋 w nim.

- Zastanawiam si臋, jak zwyk艂y obywatel, w dodatku dzia艂aj膮cy poza miejscem zamieszkania, m贸g艂 zdoby膰 nakaz aresztowania. - Od艂o偶y艂a raport. - Nie s膮dz臋, bym z moj膮 odznak膮 zdo艂a艂a dokona膰 tego szybciej.

Wsta艂a Renee Vaughn, kolejna wsp贸艂pracowniczka Sama z Equalizers.

- Jestem by艂膮 zast臋pczyni膮 prokuratora - oznajmi艂a z u艣mieszkiem. - Wiem, za jakie sznurki poci膮gn膮膰. Skoro jednak ma pani zastrze偶enia do naszych nieformalnych kontakt贸w, prosz臋 to przedyskutowa膰 z moim szefem. - Z szerokim u艣miechem wskaza艂a Jima Colby'ego.

Smith unios艂a r臋ce w obronnym ge艣cie.

- Nie mam 偶adnych zastrze偶e艅 do waszych metod dzia艂ania. Po prostu jestem pod wra偶eniem, to wszystko.

Napi臋cie w pokoju wyra藕nie zel偶a艂o. Anders chwyci艂 torb臋 ze sprz臋tem.

- Powinni艣my ju偶 jecha膰 na lotnisko. Za godzin臋 startujemy.

Lisa usiad艂a na tylnym siedzeniu suva Jima Colby'ego.

- Pilot jest gotowy do lotu. - Zamkn膮艂 kom贸rk臋 i zapali艂 silnik. - Victoria poleci艂a Brettowi Callowi i Jeffowi Battlesowi, 偶eby czekali na nas na lotnisku.

Ju偶 wcze艣niej j膮 zdziwi艂o, dlaczego Jim zwraca si臋 do matki po imieniu. By膰 mo偶e chcia艂 w ten spos贸b zachowa膰 zawodow膮 p艂aszczyzn臋, lecz to s艂abe wyt艂umaczenie. Czy偶by kry艂o si臋 za tym co艣 jeszcze? W ka偶dym razie napi臋cie, kt贸re wyczuwa艂a mi臋dzy nimi, si臋ga艂o znacznie g艂臋biej.

Jazda na prywatne lotnisko u偶ywane przez Agencj臋 Colby zaj臋艂a nieco ponad p贸艂 godziny. Spencer Anders i Sam Johnson prowadzili o偶ywion膮 dyskusj臋 na temat sprz臋tu i potencjalnych problem贸w technicznych, kt贸re mog膮 wynikn膮膰 podczas akcji. Lisie nie przeszkadza艂o, 偶e wy艂膮czyli j膮 z rozmowy. Kilka razy zauwa偶y艂a, 偶e Jim Colby przygl膮da si臋 jej badawczo we wstecznym lusterku. Ani na moment nie opu艣ci艂a Sama Johnsona, odk膮d dowiedzia艂 si臋 o jej pobycie w Chicago, tote偶 by艂a pewna, 偶e nie mia艂 okazji porozmawia膰 na osobno艣ci z Colbym. Colby... By膰 mo偶e popada艂a w paranoj臋, ale mia艂a nieprzyjemne wra偶enie, 偶e odnosi si臋 do niej nieufnie.

Cho膰 z drugiej strony jego ch艂贸d i rezerwa mog艂y wynika膰 tylko z tego, 偶e Victoria chcia艂a wzi膮膰 jej spraw臋. Czas poka偶e, jaka jest prawda, pomy艣la艂a.

Dotarli na lotnisko do hangaru nr 3, gdzie parkowa艂 ju偶 inny identyczny czarny suv. Na pasie do ko艂owania sta艂 odrzutowiec.

Gdy tylko samoch贸d si臋 zatrzyma艂, Lisa wysiad艂a i wydoby艂a z baga偶nika swoj膮 torb臋. Anders i Sam r贸wnie偶 wyj臋li swoje baga偶e i torby ze sprz臋tem. W wozie zosta艂a jeszcze dodatkowa bro艅 oraz skomplikowane urz膮dzenia 艂膮czno艣ci. Kiedy szli szybkim krokiem w kierunku lotniska, z drugiego suva wysiad艂a Victoria Colby-Camp i trzej pracownicy agencji. Podesz艂a do Lisy i dokona艂a prezentacji:

- Detektyw Smith, to m贸j zast臋pca Ian Michaels oraz detektywi Brett Call i Jeff Battles. - Lisa wymieni艂a u艣ciski d艂oni. Ian Michaels mia艂 pos臋pny, tajemniczy wyraz twarzy prawdziwego asa szpiegowskiego. Opalony blondyn Jeff Battles wygl膮da艂 na typowego surfingowca z pla偶 Zachodniego Wybrze偶a. Barczysty Brett Call przypomina艂 obro艅c臋 dru偶yny futbolowej, ale rude w艂osy i piegi nadawa艂y mu wygl膮d sympatycznego ch艂opaka z s膮siedztwa.

Jednak偶e s膮dz膮c z tego, czego dowiedzia艂a si臋 w trakcie zbierania informacji o Agencji Colby, powierzchowno艣膰 tych detektyw贸w nie zdradza艂a wszystkich ich zalet.

- W razie jakichkolwiek problem贸w mo偶e pani bez wahania zwr贸ci膰 si臋 o pomoc do Jeffa i Bretta - doda艂a Victoria. - Wszystkie 艣rodki Agencji Colby s膮 do pani dyspozycji.

- Je艣li b臋dziecie czegokolwiek potrzebowa膰 - oznajmi艂 Jim - wystarczy do mnie zadzwoni膰.

Lisa ujrza艂a z zaskoczeniem, 偶e w oczach Victorii zamigota艂o co艣 jakby l臋k, lecz po chwili zda艂a sobie spraw臋, 偶e to by艂a troska o syna. Przyjrza艂a si臋 wysokiemu, muskularnemu Jimowi Colby'emu.

Nie potrafi艂a poj膮膰, czemu matka a偶 tak bardzo martwi艂a si臋 o niego. Ten facet wygl膮da艂 na kogo艣, kto poradzi sobie w najtrudniejszej nawet sytuacji. Jednak ju偶 wiedzia艂a, 偶e pod tym pierwszym wra偶eniem kryje si臋 co艣 wi臋cej.

- Sam - powiedzia艂a Victoria, zmuszaj膮c go, by na ni膮 spojrza艂. - Brett i Jeff zastosuj膮 si臋 do wszelkich twoich polece艅, kt贸re maj膮 zapewni膰 bezpiecze艅stwo twojej rodzinie. Proponuj臋, by Jeff pilnowa艂 twojej siostry na uniwersytecie. Wygl膮da jak student.

- Tego rodzaju decyzje zostan膮 podj臋te w trakcie lotu. - Jim powiedzia艂 to spokojnym, opanowanym tonem. Jak kto艣, kto m贸wi: „Ja tu rz膮dz臋”.

Nadesz艂a pora startu. Zadowolona, 偶e mo偶e uciec od rodzinnego piekie艂ka, Lisa pierwsza wesz艂a na pok艂ad odrzutowca.

- Witam pani膮, detektyw Smith. Nazywam si臋 Race Payne i pilotuj臋 ten samolot. - Wysoki szczup艂y m臋偶czyzna wskaza艂 obszern膮 kabin臋, przypominaj膮c膮 elegancki salon. - Mo偶e pani pierwsza wybra膰 sobie miejsce.

- Dzi臋kuj臋 - Pomy艣la艂a, 偶e czeka j膮 podr贸偶 w luksusowych warunkach.

- Torb臋 mo偶e pani zatrzyma膰 przy sobie albo umie艣ci膰 w schowku baga偶owym w tylnej cz臋艣ci samolotu.

Ponownie mu podzi臋kowa艂a i wesz艂a do kabiny pasa偶erskiej. Wybra艂a fotel przy oknie i po艂o偶y艂a torebk臋 na pod艂odze, a potem zanios艂a torb臋 podr贸偶n膮 do przedzia艂u baga偶owego. W samolocie by艂

barek oraz korytarz prowadz膮cy do toalety. Na jego ko艅cu znajdowa艂y si臋 nieoznakowane drzwi.

Ciekawe, czy prowadz膮 do prywatnej kabiny, czy mo偶e do magazynu, pomy艣la艂a.

- Tam jest sala konferencyjna - oznajmi艂 stoj膮cy za jej plecami Brett Cali.

- Och, dzi臋ki. W艂a艣nie si臋 nad tym zastanawia艂am.

- To m贸j drugi lot stalowym ptakiem Agencji Colby. - Wskaza艂 kciukiem barek. - Chce si臋 pani czego艣 napi膰?

- Nie, dzi臋kuj臋.

Anders i Johnson te偶 zaj臋li miejsca. Jeff Battles do艂膮czy艂 do Bretta, kt贸ry przy barku nalewa艂 sobie drinka.

Lisa mia艂a nadziej臋, 偶e ta atmosfera cichej rywalizacji nie b臋dzie trwa艂a przez ca艂y czas. Owszem, poniek膮d nale偶eli do przeciwnych dru偶yn, ale t臋 operacj臋 prowadzili wsp贸lnie. Je偶eli mia艂a si臋 zako艅czy膰 sukcesem, b臋d膮 musieli z sob膮 wsp贸艂pracowa膰.

Usiad艂a w fotelu i przyjrza艂a si臋 pracownik贸m firmy Equalizers. Rozmawiali cicho, przegl膮daj膮c stert臋 papier贸w podobnych do tych, kt贸re studiowali wcze艣niej w gabinecie Jima. Liczy艂a na to, 偶e podziel膮 si臋 zdobytymi informacjami z pracownikami Agencji Colby.

Nie chcia艂a biernie na to czeka膰, tote偶 gdy tylko Battles i Cali zaj臋li miejsca, zaproponowa艂a:

- Mo偶e zaczniemy odpraw臋?

Spencer Anders jakby na to czeka艂, bo obj膮艂 przewodnictwo narady.

- Battles, zostanie pan przydzielony do ochrony Mallory Johnson. - Wr臋czy艂 Jeffowi zdj臋cie i wydruk najwa偶niejszych danych. - Mallory studiuje na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles, a pan doskonale pasuje do tamtego 艣rodowiska.

- Czy Mallory Johnson b臋dzie wiedzia艂a o mnie? - spyta艂 Battles.

- Nie - powiedzia艂 Sam. - Uwa偶am, 偶e lepiej o niczym nie informowa膰 mojej rodziny.

Lis臋 to zdziwi艂o. Czy chcia艂 zatai膰 wszystko przed bliskimi, 偶eby nie musie膰 si臋 z nimi widzie膰? Czy w og贸le zawiadomi ich, 偶e wr贸ci艂 do Los Angeles?

- Jak s膮dz臋, pa艅scy rodzice s膮 na emeryturze? - zapyta艂 Brett.

- Tak. - Johnson poda艂 mu fotografi臋 i wydruk. - Mo偶e pan mie膰 trudno艣ci z dor贸wnaniem im na polu golfowym. Poza tym prowadz膮 zwyczajne 偶ycie.

- B臋d臋 jednoosobowym centrum dowodzenia - dorzuci艂 Anders. - Gdy tylko znajd臋 odpowiedni膮 lokalizacj臋, powiadomi臋 ca艂y zesp贸艂.

Zesp贸艂. To by艂 krok we w艂a艣ciwym kierunku. Lisa skorzysta艂a z okazji, by uczyni膰 kolejny:

- Mo偶emy wykorzysta膰 do tego celu moje mieszkanie. - Gdy wszyscy spojrzeli na ni膮, doda艂a: - Jest ciche, po艂o偶one w centrum, lecz z dala od g艂贸wnych arterii.

- Dobrze. - Anders kiwn膮艂 g艂ow膮.

Wyczu艂a, 偶e Sam si臋 jej przygl膮da, ale nie popatrzy艂a na niego.

- S膮 tam dwie linie telefoniczne, do jednej pod艂膮czony jest faks. S膮siedzi to starsi ludzie, kt贸rzy rzadko wychodz膮 z domu. O ile b臋dzie pan trzyma艂 samoch贸d w gara偶u, nikt nie powinien o nic wypytywa膰.

- A co z twoim policyjnym partnerem? - spyta艂 Johnson.

W ko艅cu spojrza艂a mu w oczy.

- Chuck nie ma 偶adnego powodu, 偶eby do mnie przyje偶d偶a膰.

W g艂o艣nikach rozleg艂 si臋 g艂os pilota:

- Panie i panowie, prosz臋 przygotowa膰 si臋 do startu.

Wszyscy zapi臋li pasy. Johnson w dalszym ci膮gu przygl膮da艂 si臋 badawczo Lisie, jakby podejrzewa艂, 偶e w tym, i偶 zaproponowa艂a sw贸j dom, kry艂 si臋 jaki艣 podst臋p. Wci膮偶 si臋 obawia, 偶e zamierza mu zaszkodzi膰.

Lisa wyjrza艂a przez okno. Victoria Colby-Camp i jej syn stali niby razem, ale w pewnym oddaleniu od siebie. Wpatrywali si臋 w samolot, jakby udany start wymaga艂 ich wyt臋偶onej uwagi.

Co dzieje si臋 mi臋dzy mmi?

Zerkn臋艂a ukradkiem na Sama. Ich stosunki te偶 by艂y skomplikowane i pe艂ne napi臋cia. Wyczuwa艂a, 偶e cho膰 Johnson starannie to ukrywa艂, nadal by艂 w艣ciek艂y i zrozpaczony z powodu 艣mierci narzeczonej.

Nie tak dawno widzia艂a, jak le偶a艂 w agonii w szpitalnym pokoju, gdy zakatowano go niemal na 艣mier膰. Zanim straci艂 przytomno艣膰, musia艂 przygl膮da膰 si臋 bezsilnie, jak brutalnie zgwa艂cono, a potem zamordowano kobiet臋, kt贸r膮 kocha艂.

Odepchn臋艂a od siebie te obrazy. Zanadto przywi膮za艂a si臋 do Sama podczas tych d艂ugich miesi臋cy, kiedy razem z Sanfordem prowadzi艂a 艣ledztwo w sprawie tej zbrodni. Potem trzej podejrzani kolejno zostali brutalnie zabici. Wszyscy w wydziale, 艂膮cznie z szefem, podejrzewali, 偶e by艂a to zemsta Sama Johnsona, nie znaleziono jednak na to cho膰by cienia dowodu. Sanford bez przerwy maglowa艂 Sama, 艣ledzi艂 go, w istocie n臋ka艂. Lisa usi艂owa艂a go powstrzyma膰, ale by艂 od niej starszy sta偶em, wi臋c nic nie wsk贸ra艂a. A偶 wreszcie szef poleci艂 umorzy膰 spraw臋.

Lecz oto trzy dni temu rozp臋ta艂o si臋 istne piek艂o. Kiedy zgin膮艂 Stary, czyli James Watts, Lisa wiedzia艂a, 偶e w przest臋pczym 艣wiatku znowu wyp艂ynie nazwisko Sama Johnsona. Podobno zawar艂 tajny sojusz z nie偶yj膮cym ju偶 przyw贸dc膮 gangu Ferajna. Po jego 艣mierci wybuch艂a skrywana dot膮d w艣ciek艂o艣膰 na Johnsona. Tropiono go niczym 艂own膮 zwierzyn臋, i to na kilku frontach, jako 偶e Charles Sanford pragn膮艂 za wszelk膮 cen臋 przymkn膮膰 Sama pod zarzutem potr贸jnego zab贸jstwa.

Kiedy Lisa spotka艂a si臋 z Samem twarz膮 w twarz, nie da艂aby g艂owy, czy nie pope艂ni艂 tych zbrodni, ale nie mog艂a te偶 powiedzie膰 z przekonaniem, 偶e na pewno to zrobi艂. Niew膮tpliwie mia艂 motyw. 艢rodki?

Chyba r贸wnie偶. Sposobno艣膰? Prawdopodobnie. Ale czy by艂by zdolny do zamordowania tych ludzi nie tylko z zimn膮 krwi膮, lecz tak偶e z wr臋cz niewiarygodnym okrucie艅stwem?

Uwa偶a艂a, 偶e nie.

Niestety, nie by艂a w tej kwestii obiektywna, a to dlatego, 偶e zakocha艂a si臋 w Samie podczas tych d艂ugich miesi臋cy, gdy widzia艂a go pogr膮偶onego w 偶alu i rozpaczy. Jednak nie mog艂a wyjawi膰 tego nikomu, a ju偶 zw艂aszcza jemu.

Zn贸w zda艂a sobie spraw臋, 偶e si臋 jej przypatruje. Zastanawia艂a si臋, czy kiedykolwiek poczu艂 ten zmys艂owy zew, kt贸ry zdawa艂 si臋 falowa膰 mi臋dzy nimi. Gdy odwr贸ci艂a si臋 od okna, napotka艂a badawcze spojrzenie Sama.

Wiedzia艂a, 偶e bez wzgl臋du na wszystko nie mo偶e wyzna膰 mu swego uczucia. Nie tylko naruszy艂aby etyk臋 zawodow膮, ale r贸wnie偶 pope艂ni艂aby ogromny b艂膮d. Sam Johnson nie powinien nigdy dowiedzie膰 si臋 o jej mi艂o艣ci.

Gdyby mia艂a cho膰 troch臋 rozs膮dku, zamkn臋艂aby 艣ledztwo ju偶 wiele miesi臋cy temu. Wpakowa艂aby wszystkie materia艂y do pud艂a i zanios艂a do archiwum wydzia艂u zab贸jstw departamentu policji w Los Angeles, gdzie spoczywaj膮 w spokoju akta nierozwi膮zanych spraw.

Dosz艂a do wniosku, 偶e widocznie nie jest wcale taka bystra, jak wskazywa艂 wynik ko艅cowego egzaminu w akademii policyjnej. Lecz tu nie chodzi艂o o poziom jej inteligencji, tylko o ocalenie 偶ycia Sama. Je偶eli nie uda im si臋 raz na zawsze wyja艣ni膰 tajemnicy zab贸jstw trzech kanaLil, jego g艂owa zostanie podana na tacy nowemu bossowi gangu.

ROZDZIA艁 CZWARTY

O pi膮tej po po艂udniu odrzutowiec wyl膮dowa艂 na lotnisku w Santa Monica, w s艂onecznej Kalifornii.

Johnson wysiad艂 z samolotu ostatni. Nerwy mia艂 napi臋te jak postronki, trawi艂 go irracjonalny strach.

Poprzysi膮g艂 sobie, 偶e za 偶adn膮 cen臋 ju偶 nigdy tu nie wr贸ci. Rodzina odwiedza艂a go od czasu do czasu w Chicago, ale powr贸t tutaj wi膮za艂 si臋 z powrotem do uk艂adu, kt贸ry niegdy艣 zawar艂, a kt贸ry ju偶 nie obowi膮zywa艂.

A jednak znowu si臋 tu znalaz艂. Lisa mia艂a racj臋. Kiedy rozejdzie si臋 wiadomo艣膰 o jego powrocie, nie zostanie mu wiele czasu. Je艣li dopisze mu szcz臋艣cie, prze偶yje dzisiejsz膮 noc, lecz nast臋pnej zapewne ju偶 nie.

W gruncie rzeczy ju偶 jest trupem. Nie pozosta艂 mu nawet promyk nadziei, nie ma sensu ok艂amywa膰 si臋, 偶e jest inaczej. Oby tylko uda艂o mu si臋 uchroni膰 przed 艣mierci膮 rodzin臋. Jemu samemu Watts nie pozwoli uj艣膰 z Kalifornii z 偶yciem. To kwestia gangsterskiego presti偶u.

Spencer Anders wy艂膮czy艂 kom贸rk臋 i podszed艂 do Sama.

- Firma wynajmuj膮ca samochody dostarczy艂a wozy. - Wskaza艂 cztery czarne sedany zaparkowane w pobli偶u hangaru. - Kluczyki s膮 w stacyjkach. - Odwr贸ci艂 si臋 do Lisy. - Chcia艂bym jak najszybciej ulokowa膰 si臋 w pani domu.

- Przypuszczam, 偶e zna pan adres. - Da艂a mu wyj臋te z torebki klucze. - B臋d臋 si臋 trzyma艂a blisko Johnsona... - spojrza艂a na Sama - a w膮tpi臋, czy zechce pojecha膰 najpierw do mnie.

Anders wzi膮艂 od niej klucze. Johnson te偶 si臋 nie sprzeciwia艂. Wiedzia艂, 偶e to by艂oby bezcelowe. Lisa nie zamierza艂a spu艣ci膰 go z oka. Niech臋tnie musia艂 jednak przyzna膰, 偶e jej pomoc mo偶e okaza膰 si臋 konieczna. Mia艂 tylko nadziej臋, 偶e ona nie zginie. Tak czy inaczej, by艂a zdecydowana mu towarzyszy膰 i nie zdo艂a艂by jej od tego odwie艣膰.

- Chcia艂bym teraz zaprowadzi膰 C膮lla i Battlesa na ich stanowiska - oznajmi艂 Andersowi.

Detektywi Agencji Colby za艂adowali ju偶 swoje baga偶e do dw贸ch samochod贸w. Podobnie jak Sam rozumieli, 偶e nie ma czasu do stracenia. Kiedy w艣r贸d gangster贸w rozniesie si臋 wie艣膰 o jego przybyciu, wszystko cholernie przy艣pieszy.

- Gdy ju偶 to za艂atwisz, daj mi zna膰 - odpar艂 Anders, kieruj膮c si臋 do trzeciego pojazdu. - Nie chc臋 straci膰 z tob膮 kontaktu na d艂u偶ej ni偶 dwie godziny.

- W porz膮dku. - Sam poszed艂 za Lis膮 do czwartego sedana.

- Chcesz, 偶ebym prowadzi艂a?

Ju偶 mia艂 odm贸wi膰, ale ku swemu zaskoczeniu odrzek艂:

- Dobrze. - Po czym poleci艂 Battlesowi i Callowi, by pojechali za nimi, i usiad艂 w fotelu pasa偶era.

- Pomy艣la艂am, 偶e chcia艂by艣 przyjrze膰 si臋 miastu. - Ruszy艂a spod hangaru.

Johnson nic nie odpowiedzia艂. Nie by艂o go w Los Angeles zaledwie kilka miesi臋cy i w膮tpi艂, by przez ten czas wiele si臋 zmieni艂o. Zreszt膮, prawd臋 m贸wi膮c, mia艂 to gdzie艣. Gdy w艂膮czyli si臋 do ulicznego ruchu, zerkn膮艂 w boczne lusterko, by si臋 upewni膰, czy Jeff i Brett ich nie zgubili. Anders pojecha艂 nadmorskim bulwarem, natomiast Lisa wybra艂a kr贸tsz膮 tras臋 i w Century City zjecha艂a na autostrad臋.

Rodzice Sama mieszkali szmat drogi st膮d, w zamo偶nej dzielnicy Bel-Air. Nie martwi艂 si臋 zbytnio, 偶e Cali zwr贸ci tam na siebie uwag臋. Paparazzi nieustannie oblegaj膮 domy licznych celebryt贸w. Niekiedy miejscowi gliniarze radz膮 reporterom, by si臋 wynie艣li, lecz ci zaraz wracaj膮. Co nie znaczy, 偶e jego starzy te偶 s膮 s艂awni.

- Twoi rodzice t臋skni膮 za tob膮 - cicho powiedzia艂a Lisa.

- Niby sk膮d o tym wiesz? - burkn膮艂 i pomy艣la艂: „Je偶eli z nimi rozmawia艂a...”.

- Dzwoni臋 do nich od czasu do czasu, 偶eby spyta膰, jak sobie radz膮 - wyja艣ni艂a, nie patrz膮c na niego.

Gniew, kt贸ry stara艂 si臋 hamowa膰, odk膮d przed kilkoma miesi膮cami opu艣ci艂 Los Angeles, zn贸w zacz膮艂 w nim kipie膰.

- Nie masz prawa 艣ledzi膰 ich... ani mnie.

- Mylisz si臋. - Wreszcie zerkn臋艂a na niego. - Dop贸ki ta sprawa nie zostanie rozwi膮zana, mam prawo podejmowa膰 wszelkie kroki, jakie uznam za konieczne. To ja prowadz臋 dochodzenie.

Powstrzyma艂 si臋 przed z艂o艣liw膮 ripost膮, 偶e powoduje ni膮 wy艂膮cznie sponiewierana przez pora偶k臋 ambicja zawodowa. Wiedzia艂, 偶e to nieprawda i 偶e Lisa jest szczerze oddana swojej pracy. Dowiedzia艂 si臋 tego o niej na d艂ugo przedtem, zanim sam sta艂 si臋 ofiar膮 przest臋pstwa.

Przez wiele lat pracowa艂 w zak艂adzie kryminologii w Los Angeles, by艂 nadzwyczaj cenionym specjalist膮 od analizowania materia艂u dowodowego. Technicy policyjni dostarczali mu materia艂, a on uk艂ada艂 go w logiczn膮 ca艂o艣膰. Odegra艂 decyduj膮c膮 rol臋 w rozwi膮zaniu ogromnej liczby spraw dotycz膮cych zab贸jstw. I w艂a艣nie owa determinacja sta艂a si臋 przyczyn膮 艣mierci jego narzeczonej. Doprowadzi艂 do skazania pewnego mordercy, a ona zap艂aci艂a za to 偶yciem.

Odsun膮艂 od siebie bolesne wspomnienia. Nie m贸g艂 cofn膮膰 tego, co wydarzy艂o si臋 pewnej nocy na bulwarze La Cienega niemal dwa lata temu. Nie potrafi艂 obroni膰 Anny, ale teraz mo偶e ochroni膰 rodzin臋. Nikt wi臋cej ju偶 przez niego nie zginie.

- Powiniene艣 porozmawia膰 z rodzicami - zasugerowa艂a Lisa 艂agodnym tonem. - Zawiadomi膰 ich, 偶e tu jeste艣. To nie w porz膮dku, 偶e zatajasz przed nimi sw贸j powr贸t.

Pomy艣la艂, 偶e nic w ca艂ej tej cholernej sytuacji nie jest w porz膮dku.

- Im mniej wiedz膮, tym dla nich lepiej.

- Lil Watts nie uznaje zasad, kt贸rym ho艂dowa艂 jego wuj. Fakt, 偶e twoi bliscy w niczym nie zawinili, nie powstrzyma go przed ich skrzywdzeniem.

Nie musia艂a mu tego m贸wi膰. Stary, czyli James Watts, przewodzi艂 gro藕nemu gangowi Ferajna, lecz kierowa艂 si臋 swoi艣cie pojmowanym honorem. Wprawdzie jego zemsta spada艂a szybko i nieuchronnie, ale nigdy nie zabi艂 cz艂owieka, kt贸ry wedle niego nie zas艂u偶y艂 na 艣mier膰. Niestety pokolenie, kt贸re przysz艂o po nim, w tym tak偶e ukochany, cho膰 zdeprawowany bratanek, kierowa艂o si臋 przede wszystkim morderczymi instynktami, lekcewa偶膮c gangsterski kodeks honorowy.

Johnson nie chcia艂 ju偶 rozmawia膰 o tym. Podj膮艂 decyzj臋, kt贸rej nie zmieni膮 偶adne argumenty Lisy.

Przygl膮da艂 si臋 zachodz膮cemu s艂o艅cu, kt贸re rzuca艂o pomara艅czowy blask na odleg艂e Los Angeles. Bez wzgl臋du na to, co powie Lisa, nie m贸g艂 pozwoli膰, by sentymenty czy z艂udne marzenia przeszkodzi艂y mu w realizacji planu.

M贸g艂 mie膰 nadziej臋 najwy偶ej na to, 偶e zdo艂a ochroni膰 rodzin臋. 呕膮da艂by od losu zbyt wiele, gdyby liczy艂 na to, 偶e sam te偶 prze偶yje.

Lisa zatrzyma艂a samoch贸d przy chodniku naprzeciwko domu rodzic贸w Sama. Bywa艂a tu wielokrotnie, jednak wola艂a nie wspomina膰 mu o tym. Do ukrytego za drzewami domu wi贸d艂 d艂ugi kr臋ty podjazd. Okolica by艂a cicha i spokojna, s膮siednie posesje r贸wnie偶 porasta艂y drzewa. Ta cz臋艣膰 dzielnicy Bel-Air stanowi艂a jeden z niewielu zielonych obszar贸w Los Angeles.

Cali i Battles zaparkowali za nimi i wsiedli na tylne siedzenie ich sedana.

- Mallory powinna by膰 o tej porze na wieczornych zaj臋ciach na uczelni - powiedzia艂 Battles do Sama.

- Zaraz tam pojad臋. Masz dla mnie jakie艣 dodatkowe wskaz贸wki?

Wpatrzony w rodzinny dom, Sam odpar艂:

- M贸g艂by艣 umie艣ci膰 na jej samochodzie urz膮dzenie namiarowe? Mallory je藕dzi jak pirat drogowy, wi臋c trudno za ni膮 nad膮偶y膰. Dosta艂a tyle mandat贸w za przekroczenie pr臋dko艣ci, 偶e nie wiem, jakim cudem nie straci艂a prawa jazdy.

- Zamierza艂em to zrobi膰. Przyczepi臋 te偶 nadajnik do jej torebki albo torby na ksi膮偶ki.

- Co kilka godzin b臋d臋 si臋 przemieszcza艂 w inne miejsce - wtr膮ci艂 Cali - nie trac膮c jednak z pola widzenia domu. Je艣li oka偶e si臋, 偶e w艂a艣ciciele kt贸rej艣 z przyleg艂ych posesji s膮 na urlopie, spr贸buj臋 dosta膰 si臋 bli偶ej przez ich teren.

- Informujcie mnie na bie偶膮co co jakie艣 cztery, g贸ra sze艣膰 godzin - poprosi艂 Sam. - Je艣li zauwa偶ycie co艣 niepokoj膮cego, chc臋 natychmiast o tym wiedzie膰.

- Jasne - odpar艂 Cali.

Detektywi udali si臋 do swoich samochod贸w. Po chwili Battles ruszy艂 w kierunku uniwersytetu, natomiast Cali postanowi艂 poczeka膰 do wieczora w wozie zaparkowanym na ocienionej drzewami ulicy.

- Mo偶emy ju偶 pojecha膰 do mnie i do艂膮czy膰 do Andersa?

- Najpierw chcia艂bym wpa艣膰 na cmentarz - powiedzia艂 cicho.

- To nie najlepszy pomys艂, Sam. Jeszcze nie zapad艂 zmrok. - By艂by 艂atwym celem. Nie wiedzia艂a, czy Watts ju偶 wie o powrocie Sama do Los Angeles, ale po co podejmowa膰 zb臋dne ryzyko?

- Pojad臋 tam z tob膮 albo bez ciebie - o艣wiadczy艂 stanowczo.

Mog艂aby si臋 z nim k艂贸ci膰, lecz w贸wczas by si臋 w艣ciek艂, a potrzebowa艂a jego pomocy.

- No dobrze - zgodzi艂a si臋 niech臋tnie. - Jedziemy na Hillside Memoria艂.

Spojrza艂 na ni膮 zdziwiony, 偶e tak 艂atwo ust膮pi艂a. Wywnioskowa艂a z tego, i偶 zamierza艂 wykorzysta膰 jej sprzeciw jako pretekst, by si臋 od niej uwolni膰. A zatem podj臋艂a s艂uszn膮 decyzj臋.

Do Hillside Memoria艂 nie by艂o zbyt daleko, jednak g臋stniej膮cy wieczorny ruch uliczny znacznie spowolni艂 jazd臋. Ludzie wracaj膮cy z pracy samochodami z opuszczonymi dachami, dudni膮c膮 g艂o艣no muzyk膮 艣wi臋towali koniec znojnego dnia. Jedn膮 z zalet po艂udniowej Kalifornii jest niezmiennie doskona艂a pogoda. Mo偶na tu podziwia膰 ogromn膮 rozmaito艣膰 pi臋knych krzew贸w, z kt贸rych jakie艣 zawsze akurat kwitn膮, oraz nienagannie wypiel臋gnowane trawniki wzd艂u偶 Bulwaru Zachodz膮cego S艂o艅ca.

Bli偶ej 艣r贸dmie艣cia bujna ro艣linno艣膰 ust臋puje miejsca modnym klubom i restauracjom. Trudno uwierzy膰, 偶e w tym rajskim miejscu mo偶e zdarzy膰 si臋 cokolwiek z艂ego. Lecz t臋tni膮ce 偶yciem Miasto Anio艂贸w kryje i gro藕ne tajemnice, i niebezpieczne rejony.

Po zmroku na ulice innych dzielnic, pozbawionych przepychu i blichtru, wyl臋gaj膮 ludzie 偶yj膮cy w otch艂ani n臋dzy i desperacji. Ludzie, kt贸rzy poczucia zakorzenienia i wsp贸lnoty mog膮 do艣wiadczy膰 jedynie dzi臋ki przynale偶no艣ci do jakiego艣 gangu.

Sam Johnson przekroczy艂 granic臋 oddzielaj膮c膮 ten 艣wiat od jego 艣wiata. Znalaz艂 drobny na poz贸r dow贸d rzeczowy, wskutek czego starszy brat Lila Wattsa trafi艂 do wi臋zienia za zabicie dw贸ch policjant贸w. W odwecie Lil poleci艂 zamordowa膰 narzeczon膮 Sama. Dla Lisy na tym sprawa formalnie si臋 sko艅czy艂a, chcia艂a jednak pozna膰 prawd臋 o tym, co zdarzy艂o si臋 p贸藕niej. Kto u艣mierci艂 trzech wykonawc贸w rozkazu Lila Wattsa? Je偶eli uczyni艂 to Johnson, to dlaczego Lil a偶 do teraz czeka艂 z zemst膮? Czemu James Watts, Stary, do ko艅ca 偶ycia powstrzymywa艂 bratanka przed krwaw膮 wendet膮?

Czy偶by by艂 winien Samowi jak膮艣 przys艂ug臋? Dlaczego Johnson opu艣ci艂 Los Angeles? Tylko ucieka艂 przed ponurymi wspomnieniami? A mo偶e by艂 to jeden z punkt贸w umowy mi臋dzy nim a Starym?

Mn贸stwo pyta艅 i niemal 偶adnych odpowiedzi.

Kiedy dotarli na miejsce, cmentarz Hillside Memoria艂 Park by艂 ju偶 opustosza艂y. S艂o艅ce zasz艂o za otaczaj膮ce miasto g贸ry, powietrze sta艂o si臋 ch艂odne i rze艣kie. Lisa trzyma艂a si臋 dwa kroki za Samem, gdy szed艂 mi臋dzy rz臋dami grob贸w. Nerwy mia艂a napi臋te jak struny. Czujnie rozgl膮da艂a si臋 wok贸艂, sprawdzaj膮c, czy nikt ich nie 艣ledzi.

Kamie艅 nagrobny Anny Denali z czarnego granitu umieszczono p艂asko na ziemi. Na g艂adkiej powierzchni wyryto tylko imi臋 i nazwisko oraz daty urodzin i 艣mierci. 呕adnej wzmianki o przerwanym przedwcze艣nie 偶yciu, 偶adnej fotografii nagrobnej w kamei. By艂a jedynaczk膮, jej 艣mier膰 zdruzgota艂a rodzic贸w. Ca艂膮 odpowiedzialno艣ci膮 za t臋 tragedi臋 obarczyli Johnsona. Lisa by艂a przekonana, 偶e on r贸wnie偶 wci膮偶 si臋 obwinia.

Taktownie zosta艂a z ty艂u, gdy ukl臋kn膮艂 i dotkn膮艂 kamienia, pod kt贸rym pogrzebano jego ukochan膮.

W wieku trzydziestu jeden lat Lisa zaczyna艂a si臋 zastanawia膰, czy kiedykolwiek napotka m臋偶czyzn臋, kt贸ry pokochaj膮 mi艂o艣ci膮 r贸wnie g艂臋bok膮, jak膮 Sam obdarzy艂 Ann臋 Denali. By艂a zbyt oddana pracy, by utrzymywa膰 偶ywsze kontakty towarzyskie. Chuck Sanford stale jej dogadywa艂, 偶e je艣li szybko nie znajdzie sobie faceta, wkr贸tce b臋dzie ju偶 za p贸藕no.

Mo偶e to w艂a艣nie widok rozpaczy Sama Johnsona po 艣mierci ukochanej kobiety uzmys艂owi艂 jej w pe艂ni w艂asn膮 samotno艣膰. Odt膮d nie by艂a ju偶 tak zadowolona ze swego 偶ycia, ale przecie偶 nie mog艂a nic na to poradzi膰, skoro zakocha艂a si臋 w m臋偶czy藕nie, kt贸ry jest nie tylko ofiar膮 przest臋pstwa, ale tak偶e podejrzanym o wielokrotne morderstwo.

Co za beznadziejna sytuacja... a w dodatku po prostu idiotyczna!

Usprawiedliwia艂o j膮 jedynie to, 偶e w trakcie 艣ledztwa sp臋dzi艂a jedena艣cie miesi臋cy, skupiaj膮c uwag臋 wy艂膮cznie na Samie Johnsonie. Kt贸ra偶 kobieta na jej miejscu nie zakocha艂aby si臋 w nim?

Charles Sanford cz臋sto podkre艣la艂, 偶e jej koledzy z wydzia艂u zab贸jstw nie popadaj膮 w podobne emocjonalne tarapaty. Opowiada艂 te偶 anegdoty o policjantkach romansuj膮cych z podejrzanymi.

Jednak w rzeczywisto艣ci Lisa nie nawi膮za艂a romansu z Samem, a on, formalnie rzecz bior膮c, nie by艂

ju偶 podejrzanym. Mo偶e gdyby wyzna艂a prawd臋 partnerowi, w ko艅cu te偶 przesta艂by podejrzewa膰 Johnsona o tamte trzy zab贸jstwa, a w贸wczas 偶ycie Sama mog艂oby wr贸ci膰 do jakiej takiej normy.

I jej 偶ycie.

Z pewno艣ci膮 nie pomo偶e jej w tym przygl膮danie si臋, jak Sam Johnson kl臋czy przy grobie narzeczonej, targany b贸lem i rozpacz膮. Tak bardzo pragn臋艂a zamkn膮膰 t臋 spraw臋 raz na zawsze. Jednak cho膰 usilnie si臋 stara艂a, nie potrafi艂a, gdy偶 wci膮偶 dr臋czy艂y j膮 wszystkie te pytania, na kt贸re nie znajdowa艂a odpowiedzi.

Jak gdyby czytaj膮c w jej my艣lach, Johnson wsta艂. - Chod藕my. - Ruszy艂 szybkim krokiem do samochodu.

Jazda z cmentarza r贸wnie偶 up艂yn臋艂a im w milczeniu. Je偶eli tak ma by膰 przez ca艂y czas, Lisa nic z niego nie wydob臋dzie. Jak dot膮d wygl膮da艂o na to, 偶e tylko ona czyni wysi艂ki, by wsp贸艂praca jako艣 si臋 uk艂ada艂a.

Zaparkowa艂a samoch贸d przecznic臋 od swojego domu. Zapad艂 ju偶 zmierzch, dzi臋ki czemu mogli niepostrze偶enie si臋 przemkn膮膰. Lisa rozejrza艂a si臋 uwa偶nie, jednak nie dostrzeg艂a 偶adnych przechodni贸w ani przeje偶d偶aj膮cych pojazd贸w. Nikt nie mia艂 powodu przypuszcza膰, 偶e ona i Sam si臋 tutaj zjawi膮, jednak ani na chwil臋 nie mog艂a os艂abi膰 czujno艣ci.

By膰 mo偶e Johnson szuka 艣mierci, lecz ona z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie.

- Wejdziemy tylnymi drzwiami - zaproponowa艂a, gdy przecinali w膮skie boczne podw贸rze, oddzielone od s膮siedniej posesji kilkoma rz臋dami wysokich 偶ywop艂ot贸w.

Najpierw jednak wyj臋艂a kom贸rk臋 i zadzwoni艂a do Andersa, by go powiadomi膰, 偶e przyjechali. Nie chcia艂a zosta膰 postrzelona przez kogo艣 z w艂asnego zespo艂u, zak艂adaj膮c, 偶e istotnie tworz膮 zesp贸艂. Z pozoru wszystko na to wskazywa艂o, lecz wci膮偶 mia艂a w膮tpliwo艣ci, czy s膮 zdolni do prawdziwego wsp贸艂dzia艂ania.

- Jeste艣my ju偶 przy tylnym wej艣ciu - powiedzia艂a Andersowi.

Drzwi otworzy艂y si臋 niemal natychmiast, jakby tylko czeka艂 na sygna艂. Pospiesznie weszli do 艣rodka.

- Masz na automatycznej sekretarce kilka wiadomo艣ci od twojego partnera - poinformowa艂 j膮 Anders.

- Zaczynam si臋 zastanawia膰, czy naprawd臋 uwierzy艂, 偶e pojecha艂a艣 na urlop.

Lisa st艂umi艂a odruch irytacji wywo艂anej tym, 偶e Anders ods艂ucha艂 jej wiadomo艣ci.

- Jeste艣 pewien, 偶e s膮 niedawne? Cz臋sto zapominam skasowa膰 stare.

- Wszystkie nagra艂 w ci膮gu ostatnich trzydziestu sze艣ciu godzin. Tylko najnowsza zosta艂a zarejestrowana jako nowe po艂膮czenie. Sprawdza艂a艣 zawarto艣膰 sekretarki na odleg艂o艣膰?

- Nigdy tego nie robi臋.

Nie mia艂a powodu. Ka偶dy, z kim musia艂a lub chcia艂a by膰 w kontakcie, zna艂 numer jej kom贸rki.

Dlaczego Chuck mia艂by tak post膮pi膰? Postawi艂a torb臋 na pod艂odze i podesz艂a do aparatu, by osobi艣cie wys艂ucha膰 nagra艅. Cztery wiadomo艣ci, wszystkie brzmi膮ce identycznie: „Smith, wr贸ci艂a艣 ju偶 do domu?”.

Przecie偶 jej partner cholernie dobrze wiedzia艂, 偶e powinna by膰 jeszcze w Meksyku.

- Czy mo偶e zna膰 kod dost臋pu do twojej sekretarki? - zapyta艂 Sam.

Popatrzy艂a na niego z rozdra偶nieniem.

- Nie, a do czego mia艂oby to mu by膰 potrzebne?

- Mo偶e do tego, by m贸g艂 sprawdzi膰, czy ods艂uchujesz swoje wiadomo艣ci z domu.

- Dobrze wie, 偶e nie znosz臋 automatycznych sekretarek - odrzek艂a z uporem. - Kupi艂am j膮 wy艂膮cznie dlatego, poniewa偶 matka skar偶y艂a si臋, 偶e nigdy nie mo偶e si臋 do mnie dodzwoni膰. Ona z kolei nie cierpi kom贸rek. Ale nawet w贸wczas przez wiele miesi臋cy trzyma艂am to urz膮dzenie nierozpakowane w pudle, a偶 wreszcie Chuck zmusi艂 mnie, 偶ebym je pod艂膮czy艂a.

- Czy pom贸g艂 ci je zainstalowa膰? - spyta艂 Johnson.

- Nie. - Ich spojrzenia si臋 spotka艂y. - Zrobi艂 to za mnie.

Po co Chuck mia艂by zostawia膰 dla niej wiadomo艣ci na automatycznej sekretarce, a potem sprawdza膰, czy je ods艂ucha艂a?

Po to, aby si臋 dowiedzie膰, czy wr贸ci艂a do domu, jako 偶e nie zna艂a kodu zdalnego dost臋pu. Ale dlaczego mia艂by si臋 ucieka膰 do takich skomplikowanych sposob贸w ustalenia, gdzie jego partnerka sp臋dza艂a wolny czas?

- Musimy zostawi膰 now膮 wiadomo艣膰 - powiedzia艂 Anders.

- Gdy偶 w przeciwnym razie zorientuje si臋, 偶e kto艣 tu by艂 - doda艂 Johnson. - Ale najpierw musimy dokona膰 nagrania jego g艂osu.

Anders przeszuka艂 liczne urz膮dzenia, kt贸re wcze艣niej roz艂o偶y艂 na stoliku do kawy.

- Mam - oznajmi艂.

Za pomoc膮 przyrz膮du wielko艣ci d艂oni z automatycznej sekretarki nagra艂 - ostatni膮 wiadomo艣膰 od Chucka Sanforda.

To jaki艣 ob艂臋d! - pomy艣la艂a Lisa. Zanim zdo艂a艂a zaprotestowa膰, Sam zadzwoni艂 z kom贸rki na jej numer stacjonarny. Gdy w艂膮czy艂a si臋 automatyczna sekretarka, odtworzy艂 nagranie g艂osu Sanforda.

Sekretarka zapisa艂a to, jakby przed chwil膮 zatelefonowa艂 Chuck.

- Lisa, nie odbieraj stacjonarnego telefonu - poleci艂 Sam. - I nie ods艂uchuj nagranych wiadomo艣ci.

Podnios艂a r臋ce.

- Chwileczk臋! To nie trzyma si臋 kupy. Dlaczego m贸j partner mia艂by to robi膰?

- Poniewa偶 najwyra藕niej nie wierzy, 偶e jeste艣 na urlopie - odrzek艂 Sam. - S膮dzi, 偶e co艣 knujesz.

Niestety, Chuck mia艂 racj臋. By艂 w艣ciek艂y na Lis臋, kt贸ra uparcie nie wierzy艂a w win臋 Johnsona. Ale czy posun膮艂by si臋 a偶 do tego, by j膮 sprawdza膰? Nie wykluczone, je艣li si臋 o ni膮 martwi艂. Jednak Sam i Anders najwyra藕niej byli przekonani, 偶e dzia艂a艂 z innych, znacznie mniej szczytnych pobudek.

Ale dlaczego, u diab艂a, chcia艂 pozna膰 fabryczny kod dost臋pu do jej automatycznej sekretarki? Czy偶by liczy艂 na to, 偶e ona go nie zmieni, poniewa偶 w og贸le nie b臋dzie korzysta膰 z tego urz膮dzenia?

Tylko po co mia艂by to robi膰?

Johnson przywo艂a艂 j膮 wzrokiem, potem oznajmi艂 z naciskiem:

- Cokolwiek o tym my艣lisz, je艣li mamy tworzy膰 zesp贸艂, musimy co艣 sobie wyja艣ni膰.

- Co mianowicie? - spyta艂a twardo, niemal agresywnie.

- Ka偶dy, kto w stu procentach nie jest niewinny, jest podejrzany, nawet tw贸j ukochany partner. Skoro twierdzisz, 偶e tak bardzo pragniesz rozbroi膰 t臋 tykaj膮c膮 bomb臋, musisz przyjrze膰 si臋 wszystkim ludziom zwi膮zanym z t膮 spraw膮 i bezstronnie oceni膰, czy mog膮 by膰 w ni膮 zamieszani. Wszystkim, bez wyj膮tku.

- Nawet sobie? - Je艣li uwa偶aj膮 za podejrzan膮, to chyba oszala艂!

- Nie tylko ty potrafisz zebra膰 niezb臋dne dane - rzek艂 z naciskiem.

Wtedy poj臋艂a, 偶e pozna艂 jej sekret.

- 艢mier膰 mojego brata nie czyni ze mnie podejrzanej - zaoponowa艂a stanowczo.

- Tw贸j brat zgin膮艂 tragicznie podczas gangsterskiej strzelaniny na sklepowym parkingu. Mia艂a艣 w贸wczas dwana艣cie lat, a on pi臋tna艣cie. Nie udawaj, 偶e to nie wp艂yn臋艂o w istotny spos贸b na twoje 偶ycie. To potencjalny motyw, bez wzgl臋du na to, co sama o tym s膮dzisz.

- Owszem, to jest motyw - wywali艂a kaw臋 na 艂aw臋. - Motyw, by wst膮pi膰 do policji i pr贸bowa膰 w miar臋 mo偶liwo艣ci zapobiega膰 gangsterskim zab贸jstwom. - Zmierzi艂o j膮 pe艂ne wsp贸艂czucia spojrzenie Johnsona.

- To jest Los Angeles. Gangi s膮 wpisane w tutejszy pejza偶, podobnie jak morderstwa. Nie zmienisz tego. Mo偶emy mie膰 jedynie nadziej臋, 偶e uda nam si臋 przetrwa膰, wspieraj膮c si臋 nawzajem.

- C贸偶, chyba musimy zgodzi膰 si臋 co do tego, 偶e si臋 z sob膮 nie zgadzamy, Sam. Ann臋 Denali zamordowa艂o trzech gangster贸w. Je偶eli twoja wersja jest prawdziwa, to jeden lub kilku cz艂onk贸w innego gangu zabi艂o kolejno tamtych trzech w taki spos贸b, by ciebie wrobi膰 w te zab贸jstwa. Kto艣 musi wreszcie przerwa膰 ten 艂a艅cuch zbrodni. R贸wnie dobrze ja mog臋 to zrobi膰.

Wsp贸艂czucie Sama w jednej chwili zmieni艂o si臋 we w艣ciek艂o艣膰.

- Ju偶 pr贸bowa艂em - rzek艂 z gorycz膮. - i widzisz, jak膮 cen臋 za to zap艂aci艂em.

Zapad艂a pe艂na napi臋cia cisza, kt贸r膮 przerwa艂 Spencer Anders:

- Mo偶emy ju偶 zacz膮膰 przygotowania do operacji? - zapyta艂.

- Tak - odrzek艂 Sam, nie odrywaj膮c wzroku od Lisy.

Wygl膮da艂o, jakby celowo prowokowa艂 j膮 do k艂贸tni, by dowie艣膰, 偶e nie mog膮 zgodnie wsp贸艂pracowa膰 cho膰by tylko przez t臋 jedn膮 noc, nie m贸wi膮c ju偶 o nast臋pnej. Jednak Lisa si臋 pohamowa艂a. Nie chcia艂a, 偶eby z powodu jej uporu akcja si臋 nie powiod艂a. Poza tym Johnson nie skomentowa艂 jej teorii dotycz膮cej 艣mierci tamtych trzech zab贸jc贸w. Pomy艣la艂a, 偶e mo偶e je艣li b臋dzie go stale o to n臋ka艂a, w ko艅cu wyzna, co o tym wie... o ile wcze艣niej jedno z nich lub oboje nie zgin膮. Pow艣ci膮gn臋艂a irytacj臋 i zacz臋艂a si臋 przys艂uchiwa膰 Andersowi, kt贸ry omawia艂 szczeg贸艂y wykorzystania specjalistycznego sprz臋tu.

Aparatura bezprzewodowa zapewni 艂膮czno艣膰 mi臋dzy ni膮 a Samem. Poniewa偶 Spencer Anders znajdzie si臋 poza jej zasi臋giem, wi臋c co kilka godzin skontaktuje si臋 przez kom贸rk臋, a dzi臋ki miniaturowym, w艂a艣ciwie niewidzialnym urz膮dzeniom namiarowym zbudowanym na bazie mikrow艂贸kien, b臋dzie zna艂 ich aktualn膮 pozycj臋. Anders spe艂ni te偶 rol臋 po艣rednika mi臋dzy agentami pilnuj膮cymi rodziny Johnsona. Tak wi臋c wszyscy cz艂onkowie zespo艂u b臋d膮 z sob膮 w sta艂ym kontakcie.

Johnson nalega艂 na kr贸tki nocny wypad, wi臋c Lisa przebra艂a si臋 w ciemne spodnie, pulower i lekka kurtk臋, poniewa偶 w nocy w Los Angeles temperatura cz臋sto nagle spada. Zabra艂a r贸wnie偶 czarn膮 we艂nian膮 czapk臋, by ukry膰 jasne w艂osy, cho膰 na razie jej nie w艂o偶y艂a. Przymocowa艂a do kostki nogi kabur臋 i umie艣ci艂a w niej automatyczn膮 dwudziestk臋dw贸jk臋. S艂u偶bowy rewolwer nie nadawa艂 si臋 do tego, gdy偶 by艂 zbyt du偶y.

Johnson wci膮gn膮艂 d偶insy i podkoszulek, a na wierzch koszul臋, by ukry膰 rewolwer wetkni臋ty za pasek.

Lisa darowa艂a sobie pytanie, czy ma pozwolenie na bro艅. Zwa偶ywszy na to, w jakie tarapaty mog膮 wpa艣膰, by艂by g艂upcem, gdyby wyszed艂 w nocy na miasto nieuzbrojony.

W艂o偶yli do niewielkiej torby zapasowe magazynki, latarki, map臋 Los Angeles i okolic oraz apteczk臋.

Byli gotowi do wyj艣cia w ciemn膮 noc, pozosta艂o tylko pytanie, co tak naprawd臋 zamierza Sam.

- Jaki mamy plan? - zapyta艂a, spogl膮daj膮c to na niego, to na Andersa.

- P贸jdziemy rozpu艣ci膰 wie艣ci - oznajmi艂 Johnson, chwytaj膮c torb臋.

- Jakie wie艣ci? - z niepokojem spyta艂a Lisa. Ich spojrzenia si臋 skrzy偶owa艂y.

- 呕e wr贸ci艂em i chc臋 si臋 przekona膰, kto jest a偶 tak wielkim twardzielem, by wykona膰 na mnie wyrok.

- Oszala艂e艣? - To chyba g艂upi 偶art, my艣la艂a w panice. - Je偶eli to zrobimy, nie prze偶yjemy nast臋pnych pi臋ciu minut! Najpierw musimy oceni膰 sytuacj臋 i ustali膰 mo偶liwe zagro偶enia, ewentualnie potem si臋 ujawni膰.

- Mo偶esz i艣膰 ze mn膮 albo zosta膰. - Sam wzruszy艂 ramionami. - Wybieraj.

Sta艂a bez ruchu, zbyt oszo艂omiona, by zareagowa膰.

Ruszy艂 do wyj艣cia.

- Nie mo偶esz si臋 na to zgodzi膰! - Bezradnie spojrza艂a na Andersa.

Ten jednak oznajmi艂 spokojnie:

- Aby wywo艂a膰 efekt domina, trzeba przewr贸ci膰 pierwsz膮 kostk臋.

- Efekt domina?! - Ci dwaj faceci rozumieli si臋 bez s艂贸w, gdy ona czu艂a si臋 jak tabaka w rogu.

- Je偶eli chcesz pozna膰 prawd臋, wszczynasz reakcj臋 艂a艅cuchow膮. W贸wczas ten, kto ma co艣 do ukrycia, spr贸buje j膮 zahamowa膰. Ty i Sam zrobicie pocz膮tek, a ko艂o samo zacznie si臋 kr臋ci膰. I pozostanie tylko obserwowa膰, kto b臋dzie pr贸bowa艂 je zatrzyma膰.

- Pozostanie nam jeszcze co艣 - rzuci艂a ze zjadliw膮 furi膮. - Ocali膰 偶ycie.

- To ca艂kiem dobre rozwi膮zanie - podsumowa艂 Anders.

Lisa ruszy艂a szybkim krokiem za Johnsonem. Je偶eli zamierza艂 da膰 si臋 zabi膰, musia艂a by膰 przy nim, cho膰by po to, by go pom艣ci膰.

O ile sama r贸wnie偶 nie zginie.

ROZDZIA艁 PI膭TY

Godz. 21.15

Box. Dzielnica biedoty, pad贸艂 ludzkich nieszcz臋艣膰, najwa偶niejsze w tym rejonie geograficznym targowisko, gdzie gangsterzy rozprowadzaj膮 sw贸j towar, g艂贸wnie crack i her臋. Ka偶dego ranka widzi si臋 tutaj 艣pi膮cych na chodnikach narkoman贸w i psycholi. Nikogo nie dziwi, 偶e w przeno艣nych toaletach klienci szprycuj膮 si臋 albo zaliczaj膮 z prostytutkami szybkie numerki za pi臋膰 dolc贸w.

Sam Johnson s膮dzi艂, 偶e ju偶 nigdy nie b臋dzie musia艂 si臋 zetkn膮膰 z t膮 pora偶aj膮ca ohyd膮, mroczn膮 stron膮 rodzinnego miasta. Tyle jest warte snucie plan贸w na przysz艂o艣膰.

- Mam nadziej臋, 偶e wiesz, w co si臋 pakujesz?

Zerkn膮艂 na Lis臋. Policjantka czy nie, uzbrojona czy bez broni - ka偶dy, kto ma cho膰 kropl臋 oleju w g艂owie, czu艂by si臋 w tej okolicy nieswojo. Jednak paradoksalnie by艂 to stosunkowo najbezpieczniejszy z obszar贸w Los Angeles pozostaj膮cych pod kontrol膮 gangster贸w. C贸偶, prawa rynku.

Cz艂onkowie rywalizuj膮cych gang贸w stali obok siebie, ubijaj膮c interesy. Ka偶dy stara艂 si臋 zarobi膰, a bijatyki czy strzelaniny odstraszy艂yby klient贸w.

Z biznesowego punktu widzenia taki „艣wi臋ty pok贸j” by艂 nadzwyczaj rozs膮dnym pomys艂em, zgodnym z gangsterskim kodeksem, kt贸ry Stary, czyli James Watts, wyznawa艂 przez ca艂e 偶ycie i z powodu kt贸rego zgin膮艂.

Sam Johnson zastanawia艂 si臋, jak d艂ugo jeszcze te resztki poczucia honoru przetrwaj膮 po艣r贸d m艂odego pokolenia zab贸jc贸w i gwa艂cicieli. Z tego, co wiedzia艂 o Lilu Wattsie, wnosi艂, 偶e perspektywy s膮 raczej kiepskie.

Zaparkowa艂 w alei mi臋dzy podupad艂ym hotelem, w kt贸rym w czasach 艣wietno艣ci zatrzymywali si臋 prezydenci i gwiazdy niemego kina, a restauracj膮, kt贸r膮 zamykano o dziewi膮tej wieczorem.

- Je艣li zostawisz tutaj samoch贸d, po powrocie go nie znajdziemy. - Lisa bacznie rozgl膮da艂a si臋 wok贸艂.

Na drugim ko艅cu alei sta艂 rz膮d kontener贸w na 艣mieci, w powietrzu unosi艂 si臋 przyt艂aczaj膮cy zapach przypalonego t艂uszczu i tanich potraw. - Zak艂adaj膮c, 偶e w og贸le uda nam si臋 wr贸ci膰.

- Tu jest ca艂kiem spokojnie - zapewni艂 j膮 Sam.

Wzi膮艂 z tylnego siedzenia torb臋, wysiad艂 z samochodu i zamkn膮艂 drzwi. Potem przyjrza艂 si臋 uwa偶nie ciemnej alei o艣wietlonej tylko mizern膮 uliczn膮 latarni膮. Dostrzeg艂 skupiska namiot贸w i bud z kartonowych pudel, wzniesionych na noc i zaj臋tych ju偶 przez mieszka艅c贸w. Wszystkie te prowizoryczne schronienia znikn膮 jutro do 贸smej rano, czyli do godziny otwarcia sklep贸w. Tury艣ci i ludzie wybieraj膮cy si臋 na zakupy, kt贸rzy odwiedzaj膮 t臋 dzielnic臋 wy艂膮cznie za dnia, nie napotkaj膮 偶adnego ze sta艂ych rezydent贸w, koczuj膮cych tutaj ka偶dej nocy.

Wyj膮艂 myd艂o i zrobi艂 znaki na szybach samochodu, maj膮ce zapobiec kradzie偶y.

- To mo偶e poskutkowa膰 albo nie - skomentowa艂a Lisa, najwyra藕niej nie darz膮c zbytnim zaufaniem osobnik贸w 偶yj膮cych wed艂ug praw ulicy.

Emblemat, kt贸rym pos艂u偶y艂 si臋 Sam, u偶ywany przez gro藕ny gang z dzielnicy South Central, powinien odstraszy膰 z艂odziei. Ludzi zabijano tu ze znacznie drobniejszych powod贸w ni偶 kradzie偶 pojazdu nale偶膮cego do cz艂onka wrogiego gangu.

- Musimy zaryzykowa膰.

Nie sprzeciwi艂a si臋, co go zdziwi艂o, zaraz jednak pomy艣la艂, 偶e to jej zale偶y na wsp贸艂pracy z nim, a nie odwrotnie, dlatego unika niepotrzebnych k艂贸tni.

Na chodniku stali 偶ebracy wyci膮gaj膮cy do nich kubki. Johnson zignorowa艂 ich i wbi艂 wzrok przed siebie. Nie mia艂 ochoty ogl膮da膰 t臋pych apatycznych spojrze艅 n臋dzarzy, kt贸rzy jakim艣 cudem zdo艂ali unikn膮膰 uzale偶nienia od proch贸w, ani b艂yszcz膮cych oczu narkoman贸w, w kt贸rych widnia艂a agresja nap臋dzana chemi膮 p艂yn膮c膮 w wiotczej膮cych 偶y艂ach.

Weszli do hotelu i znale藕li si臋 w wyk艂adanym marmurem holu, niegdy艣 eleganckim, teraz brudnym, zapuszczonym i 艣mierdz膮cym st臋chlizn膮. Panuj膮ce tu martwa cisza oraz p贸艂mrok, rozpraszany jedynie 艣wiat艂em s艂abej 偶ar贸wki, sprawia艂y osobliwie niepokoj膮ce wra偶enie. Za kontuarem tkwi艂 znudzony recepcjonista, kt贸ry bez s艂owa podsun膮艂 Samowi formularz meldunku.

- Chcia艂bym dosta膰 pok贸j z widokiem na ulic臋.

Recepcjonista chrz膮kn膮艂, co Johnson uzna艂 za odpowied藕 twierdz膮c膮.

- Wynajmujemy tu pok贸j? - spyta艂a zaskoczona Lisa.

- Tak - odpar艂 oboj臋tnie Sam, po czym wype艂ni艂 formularz, zap艂aci艂 za dwie doby i wzi膮艂 klucze.

Lisa milcza艂a, dop贸ki nie weszli do windy, kiedy to o艣wiadczy艂a:

- Musisz wtajemniczy膰 mnie w sw贸j plan. Nie lubi臋 dzia艂a膰 po omacku. - By艂a w艣ciek艂a na Sama, kt贸ry arbitralnie podejmowa艂 decyzje, nie pytaj膮c jej o zdanie.

Wpatrywa艂 si臋 w numery mijanych pi臋ter, gdy zdezelowana winda wolno wlok艂a si臋 w g贸r臋.

Widocznie liczy艂 na to, 偶e je艣li b臋dzie zachowywa艂 si臋 opryskliwie, Lisa zrezygnuje ze wsp贸艂pracy i odejdzie, zostawiaj膮c mu woln膮 r臋k臋. Ale nie zamierza艂a wy艣wiadcza膰 mu tej uprzejmo艣ci.

- Nie mam 偶adnego planu - burkn膮艂 wreszcie. C贸偶, nie sk艂ama艂, czy te偶 obmy艣li艂 co艣, co planem mo偶na by nazwa膰 tylko z wielkiej uprzejmo艣ci, a co Lisie na pewno bardzo si臋 nie spodoba.

Teraz naprawd臋 si臋 zirytowa艂a, lecz zanim zd膮偶y艂a wda膰 si臋 w pysk贸wk臋, winda si臋 zatrzyma艂a i wyszli na korytarz.

Po chwili Sam otworzy艂 drzwi do pokoju i pu艣ci艂 Lis臋 przodem, z czego skorzysta艂a skwapliwie. W膮tpi艂 jednak, czy doceni艂a jego wytworne maniery. Policyjny nawyk nakazywa艂, by pierwsza sprawdzi艂a nieznany teren.

Gdy zapali艂 艣wiat艂o i zamkn膮艂 drzwi, wreszcie mog艂a rozpocz膮膰 pysk贸wk臋:

- Do diab艂a, Johnson! Wynajmujesz pok贸j w podejrzanym hotelu, kt贸ry dla koronera jest drugim domem, bo wci膮偶 go tu wzywaj膮, by obejrza艂 zw艂oki, i oczekujesz, 偶e potulnie to zaakceptuj臋? Zanim podejmiemy jakiekolwiek dzia艂anie, musisz zapozna膰 mnie ze swoj膮 strategi膮. I tak ju偶 wykaza艂am si臋 anielsk膮 cierpliwo艣ci膮!

W艂a艣nie takiej reakcji si臋 spodziewa艂. Rzuci艂 torb臋 na 艂贸偶ko i podszed艂 do okna.

- Czekam na odpowiedni moment. Kiedy nadejdzie, obmy艣limy kolejne posuni臋cia w zale偶no艣ci od rozwoju sytuacji. - Rozsun膮艂 postrz臋pione kotary i przyjrza艂 si臋 pl膮taninie ulic, wygl膮daj膮cych z pozoru tak niewinnie.

Lisa zme艂艂a przekle艅stwo. Oto b艂yskotliwy plan Sama Johnsona! Jednak dalsza k艂贸tnia mog艂aby zerwa膰 ich wsp贸艂prac臋, dlatego milcza艂a. Mia艂a nadziej臋, 偶e w analogicznej sytuacji Johnson post膮pi podobnie. A mo偶e, je艣li zdob臋dzie jego zaufanie, wyzna jej ca艂膮 prawd臋. Musia艂a niech臋tnie przyzna膰 przed sob膮, 偶e w g艂臋bi duszy pragnie us艂ucha膰 jego rady i raz na zawsze zamkn膮膰 tamto 艣ledztwo. Jednak przede wszystkim chcia艂a udowodni膰 swojemu partnerowi, 偶e Johnson nikogo nie zamordowa艂.

Tylko w ten spos贸b Sam b臋dzie m贸g艂 wr贸ci膰 do dawnego 偶ycia. Ucieczka do Chicago niczego nie zmieni艂a, o czym z pewno艣ci膮 wiedzia艂 najlepiej.

Powtarza艂a sobie setki razy, 偶e to nie jej problem i powinna rzuci膰 to w diab艂y, by艂a jednak bezradna wobec twardego imperatywu, by rozwi膮za膰 t臋 spraw臋 i rozstrzygn膮膰 wszelkie w膮tpliwo艣ci. Ta sprawa zalaz艂a mi za sk贸r臋, pomy艣la艂a. Nie dopuszcza艂a bowiem my艣li, 偶e w gruncie rzeczy chodzi jej o Sama...

Wci膮偶 sta艂 przy oknie i przygl膮da艂 si臋 okolicy. Odleg艂e 艣wiat艂a 艣r贸dmie艣cia sprawia艂y mi艂e i przyjazne wra偶enie w por贸wnaniu z niebezpiecze艅stwem czaj膮cym si臋 tu偶 za 艣cianami pokoju. Sytuacja by艂aby o wiele prostsza, gdyby Johnson opowiedzia艂 jej, co naprawd臋 wydarzy艂o si臋 przed rokiem. Jego uparta niech臋膰 do wyja艣nie艅 czyni艂a go podejrzanym. Na domiar z艂ego zupe艂nie si臋 nie przejmowa艂, co inni o nim my艣l膮.

Kom贸rka w jej kieszeni zacz臋艂a wibrowa膰. Lisa wstrzyma艂a oddech. Nie potrafi艂a powstrzyma膰 emocji. Gdy Sam to zauwa偶y艂, bardzo si臋 zmiesza艂a. Policjantka jak ska艂a, niech to...

- Tu Smith.

- M贸wi Spencer Anders.

- Tak, s艂ucham.

- Mniej wi臋cej trzy kwadranse temu naprzeciwko twojego domu zaparkowa艂 nieoznakowany pojazd. To nie tw贸j partner Sanford, ale niew膮tpliwie gliniarz.

- Jeste艣 pewien? - Czy偶by wydzia艂 zleci艂 obserwacj臋 jej domu? Dlaczego?

- Co? - Milcza艂 przez chwil臋. Najwyra藕niej nie przywyk艂, by kwestionowano jego s艂owa. - Sprawdzi艂em numer rejestracyjny. Samoch贸d nale偶y do departamentu policji w Los Angeles i jest u偶ywany przez oficera 艣ledczego Hernandeza.

Hernandez z wydzia艂u zab贸jstw! Z jej wydzia艂u! Inwigilowali j膮?!

- Nie odkry艂 twojej obecno艣ci? Je偶eli Chuck dowie si臋, 偶e jego partnerka pracuje z Johnsonem, wynikn膮 okropne komplikacje.

Wprawdzie formalnie rzecz bior膮c, by艂a na urlopie i jak dot膮d nie z艂ama艂a prawa, wi臋c nie powinno go obchodzi膰, co robi w wolnym czasie, lecz je艣li si臋 to rozniesie, zanim zd膮偶y rozwik艂a膰 spraw臋, zainteresuje si臋 tym ca艂y wydzia艂.

- Zauwa偶y艂em go od razu, kiedy przyjecha艂. Nie ma poj臋cia, 偶e tu jestem - powiedzia艂 Anders, a potem zada艂 oczywiste pytanie: - Wiesz, dlaczego kto艣 z twojego wydzia艂u ci臋 艣ledzi?

- Chyba tak. Chuck przypuszcza, 偶e nie pojecha艂am do Cozumel, tylko co艣 kombinuj臋.

- B臋d臋 ci臋 informowa艂 na bie偶膮co o posuni臋ciach Hernandeza. - Roz艂膮czy艂 si臋.

Lis臋 zabola艂o, 偶e partner jej nie ufa. Poza tym k艂臋bi艂o si臋 w niej mn贸stwo innych emocji, od gniewu po poczucie, 偶e zosta艂a oszukana i zdradzona.

- Chuck Sanford wys艂a艂 gliniarza, kt贸ry sterczy pod moim domem - powiadomi艂a Johnsona.

- Dziwi ci臋 to?

Zn贸w ogarn臋艂a j膮 irytacja, kt贸r膮 Sam tak 艂atwo w niej wywo艂ywa艂.

- Co masz na my艣li?

- Tw贸j partner chce dowie艣膰, 偶e jestem morderc膮. - Zn贸w wyjrza艂 przez okno. - Zna ci臋 dobrze i wie, 偶e nieprzypadkowo wzi臋艂a艣 urlop akurat wtedy, gdy Lil Watts zapragn膮艂 mojej g艂owy. Z pewno艣ci膮 musia艂a艣 by膰 tego 艣wiadoma, jeszcze zanim zjawi艂a艣 si臋 w Chicago.

Lisa by艂a zdegustowana post臋powaniem Chucka, jednak nie zamierza艂a da膰 Johnsonowi satysfakcji i opowiada膰 mu o napi臋ciu, kt贸re od kilku lat iskrzy艂o mi臋dzy nimi. Poczucie lojalno艣ci nie pozwala艂o jej oskar偶a膰 Sanforda, zw艂aszcza przed obcymi. Wci膮偶 jeszcze przyznawa艂a mu prawo korzystania z przywileju domniemania niewinno艣ci.

- A zatem twierdzisz, 偶e nie pope艂ni艂e艣 tych morderstw? - spyta艂a cicho.

Przez miniony rok konsekwentnie milcza艂 na ten temat, podczas gdy policjanci z wydzia艂u zab贸jstw robili wszystko, 偶eby udowodni膰 mu win臋. Zwa偶ywszy na oczywisty brak dowod贸w, Johnson niew膮tpliwie wiedzia艂, 偶e im si臋 to nie uda.

Tak, pomy艣la艂a Lisa, gdybym mia艂a cho膰 troch臋 rozs膮dku, powinnam rzuci膰 to wszystko w diab艂y i pobyczy膰 si臋 w Cozumel.

Ale nie potrafi艂a... i przeklina艂a si臋 za t臋 s艂abo艣膰.

- Ma艂e sprostowanie. Niczego nie twierdzi艂em o tych morderstwach. A teraz rozmawiamy o tobie, twoim partnerze i jego wendecie przeciwko mnie. - Ponownie wyjrza艂 przez okno. - Zastanawia艂a艣 si臋 kiedykolwiek, dlaczego Sanford tak bardzo chce mnie przyskrzyni膰?

W obskurnym pokoju pali艂 si臋 tylko jeden kinkiet, ale i tak dostrzeg艂a pos臋pn膮 min臋 Sama. Mi臋dzy Johnsonem a Chuckiem od samego pocz膮tku dochodzi艂o do tar膰, cho膰 jej partner nigdy nie przyzna艂, 偶e kieruje si臋 uprzedzeniem.

- Charles Sanford od dwudziestu pi臋ciu lat pracuje w wydziale zab贸jstw departamentu policji w Los Angeles - rzek艂a stanowczym tonem. - Zale偶y mu na tym, by jego 艣ledztwa ko艅czy艂y si臋 sukcesem. Zreszt膮 ja te偶 nie lubi臋, gdy przest臋pca si臋 wymyka. Po prostu w tej sprawie mamy odmienne zdania co do tego, kto jest zab贸jc膮.

- Powtarzaj to sobie, je艣li dzi臋ki temu spokojniej sypiasz - rzuci艂 zjadliwie. - Ale mnie oszcz臋d藕 takich gadek.

Wyczu艂a w jego g艂osie gro藕b臋. Nie powiedzia艂: „Spadaj”, ale by艂 tego bliski. Rozumia艂a Sama. Pocz臋stowa艂a go zwyk艂膮 gadk膮 szmatk膮.

Stan臋艂a obok niego i wpatrzy艂a si臋 w widok za oknem.

- Jak mo偶esz uskar偶a膰 si臋 na post臋powanie 艣ledczych, skoro odm贸wi艂e艣 wszelkiej wsp贸艂pracy? Nie zostawi艂e艣 nam wyboru, musieli艣my kluczy膰 i ucieka膰 si臋 do podst臋p贸w.

- Przymkn臋liby艣cie mnie, gdyby艣cie mieli jakikolwiek dow贸d. Ale nie znale藕li艣cie 偶adnego.

Spojrza艂 na ni膮 przenikliwie. Napi臋cie mi臋dzy nimi nieoczekiwanie przybra艂o osobisty, niemal intymny charakter. Poczu艂a, 偶e stoi zbyt blisko Sama i zbyt g艂臋boko zagl膮da mu w oczy. Serce gwa艂townie skoczy艂o jej w piersi. Widziane z tak bliskiej odleg艂o艣ci rysy jego twarzy przywiod艂y jej z pami臋ci wspomnienie tamtej nocy, kt贸r膮 sp臋dzi艂a, siedz膮c przy jego szpitalnym 艂贸偶ku i czekaj膮c, a偶 odzyska przytomno艣膰 po tym, jak zosta艂 skatowany przez te trzy kanalie.

- Ca艂y czas sobie powtarzam - rzek艂a, wci膮偶 patrz膮c mu w oczy - 偶e odm贸wi艂e艣 zezna艅 nie dlatego, by kry膰 kogo艣 innego. To niemo偶liwe, 偶eby艣 chroni艂 zab贸jc贸w kobiety, kt贸r膮 kocha艂e艣 i zamierza艂e艣 po艣lubi膰. - Twarz Sama przybra艂a natychmiast tak czujny i surowy wyraz, 偶e zaskoczona Lisa zamilk艂a na chwil臋, zanim doko艅czy艂a: - Niemniej wydaje si臋, 偶e w艂a艣nie to robi艂e艣.

Nachyli艂 si臋 ku niej, a偶 serce zabi艂o jej gwa艂townie.

- Rzeczy nie zawsze s膮 takie, jakimi si臋 wydaj膮. Przekona艂aby艣 si臋 o tym, gdyby艣 uwa偶nie si臋 im przyjrza艂a.

Na tym od pocz膮tku polega艂 k艂opot z Samem Johnsonem. Ka偶da jego odpowied藕 rodzi艂a nowe pytanie, ka偶de wyja艣nienie by艂o zagadk膮.

- Ju偶 to kiedy艣 m贸wi艂e艣, jednak ja musz臋 wyra藕nie zobaczy膰 to, do czego stale czynisz aluzje. By膰 mo偶e ta prawda, w kt贸r膮 wierzysz, istnieje wy艂膮cznie w twojej wyobra藕ni, gdy偶 wymy艣li艂e艣 j膮, by ukry膰 przed samym sob膮 to, co rzeczywi艣cie si臋 wydarzy艂o.

- By膰 mo偶e, by膰 mo偶e... A ja powiem co艣, co jest na pewno. Przygl膮dasz si臋 nie do艣膰 uwa偶nie. - Znowu spojrza艂 na ulic臋.

A zatem znale藕li si臋 z powrotem w punkcie wyj艣cia. Ka偶da ich rozmowa zawsze si臋 tak ko艅czy艂a.

Niby by艂 spokojny, oboj臋tny, lecz a偶 buzowa艂o w nim napi臋cie. Wyczuwa艂a to bezb艂臋dnie. Mo偶e ma racj臋, pomy艣la艂a. Czy偶bym przygl膮da艂a si臋 za ma艂o uwa偶nie? Gdzie艣 jakby pobrzmiewa艂y dzwony, lecz za nic nie mog臋 zlokalizowa膰 dzwonnicy.

- Czego si臋 obawiasz, Sam? Wiem, chcesz chroni膰 rodzin臋, ale mam wra偶enie, 偶e kryje si臋 za tym co艣 wi臋cej. Obserwowa艂am ci臋, kiedy dochodzi艂e艣 do zdrowia, i jestem pewna, 偶e nie boisz si臋 o siebie. Dziesi臋膰 lat pracowa艂e艣 w zak艂adzie kryminologii i znajdowa艂e艣 dowody, dzi臋ki kt贸rym skazano mn贸stwo przest臋pc贸w. Co przera偶a ci臋 tak bardzo, 偶e teraz zatajasz to偶samo艣膰 mordercy?

- Boj臋 si臋 wy艂膮cznie o rodzin臋 - rzuci艂 gniewnie. - Nie myl mojej determinacji, z kt贸r膮 chc臋 za艂atwi膰 t臋 spraw臋, ze strachem. Tu nie chodzi o strach.

- Zawsze to samo - stwierdzi艂a zdegustowana. - Wiele m贸wisz, ale niczego nie wyja艣niasz.

- Pora rusza膰. - Zaci膮gn膮艂 zas艂ony, odsun膮艂 si臋 od okna.

- Zdecydowa艂e艣 ju偶, dok膮d p贸jdziemy?

- Niedaleko. - Sprawdzi艂 bro艅. - Jeste艣 pewna, 偶e chcesz i艣膰 ze mn膮?

- Nie zamierzam spu艣ci膰 ci臋 z oczu.

Nie chcia艂 wlec jej z sob膮 nie tylko dlatego, 偶e go irytowa艂a. Przede wszystkim ba艂 si臋 o jej 偶ycie.

Problem w tym, 偶e 偶aden z tych powod贸w jej nie zniech臋ci. Uparta mulica... Skoro tak, to jak najlepiej wykorzysta jej pomoc.

- Radz臋, 偶eby艣 zostawi艂a kurtk臋.

Gdy bez s艂owa zdj臋艂a kurtk臋, Sam spostrzeg艂 bujne kszta艂ty Lisy, dot膮d ukryte, a teraz podkre艣lone przez obcis艂y czarny str贸j.

Zgani艂 si臋 w duchu, odwr贸ci艂 wzrok.

Postanowi艂, 偶e zamiast skorzysta膰 z windy, zejd膮 schodami, by pozna膰 wszystkie mo偶liwe drogi ewakuacji. Kiedy ju偶 rozg艂osi, 偶e wr贸ci艂 do miasta, najwa偶niejsz膮 kwesti膮 stanie si臋 znalezienie jak najlepszej kryj贸wki. Musi starannie obmy艣li膰 ka偶dy krok, je艣li chce osi膮gn膮膰 zamierzony cel i nie zgin膮膰 za wcze艣nie.

Wyszli z hotelu i skr臋cili w prawo. By艂o ju偶 po dziesi膮tej i wszyscy 偶膮dni rozrywek wylegli t艂umnie na ulice. Na chodniku roi艂o si臋 od 偶ebrak贸w i diler贸w. W nocnym powietrzu unosi艂a si臋 dusz膮ca wo艅 narkotyk贸w i od贸r niemytych cia艂. Je艣li mia艂o si臋 kas臋, mo偶na tu by艂o dosta膰 wszelkie mo偶liwe 艣rodki ucieczki od ponurej rzeczywisto艣ci.

W odleg艂o艣ci dw贸ch przecznic znajdowa艂 si臋 klub Sahara i tam w艂a艣nie kierowa艂 si臋 Johnson. Gdy ju偶 do niego dochodzili, dudni膮ca muzyka did偶ej贸w zag艂uszy艂a tranzystory ustawione na rogach ulic i g艂o艣ne d藕wi臋ki dobiegaj膮ce z odtwarzaczy stereo w samochodach kr膮偶膮cych po dzielnicy. By艂 to jeden z niewielu klub贸w, gdzie gromadzili si臋 cz艂onkowie r贸偶nych gang贸w, a mimo to nie dochodzi艂o do star膰. Kumple Lila Wattsa cz臋sto przesiadywali w Saharze i Sam chcia艂 si臋 im pokaza膰. Wystarczy, 偶e pob臋dzie kilka minut, by kto艣 go rozpozna艂, a wtedy wie艣膰 b艂yskawicznie dotrze do Lila.

Drzwi klubu otwar艂y si臋 i na zewn膮trz wyla艂 si臋 g艂o艣ny hip-hop. Ze 艣rodka wy艂onili si臋 dwaj oberwa艅cy, kt贸rych u偶ywano niew膮tpliwie jako pos艂a艅c贸w kursuj膮cych tam i z powrotem od diler贸w do klient贸w wiruj膮cych na parkiecie.

Gdy Sam podszed艂 do drzwi, Lisa po prostu wros艂a w ziemi臋.

- Chyba nie zamierzasz tam wej艣膰? - spyta艂a z niedowierzaniem.

- Pos艂uchaj - rzuci艂 niecierpliwie. - To pierwszy punkt mojego planu. Je偶eli ci臋 przerasta, wracaj do hotelu.

- Naprawd臋 szukasz 艣mierci.

Przygl膮da艂 si臋 jej przez chwil臋, ale ostatecznie postanowi艂 zignorowa膰 t臋 uwag臋. By艂 czas, 偶e istotnie chwia艂 si臋 na skraju przepa艣ci i pragn膮艂 jedynie, by kto艣 go mocno popchn膮艂. Ale to ju偶 przesz艂o艣膰.

Rozpocz膮艂 w Chicago nowe 偶ycie i chcia艂 przeprowadzi膰 t臋 akcj臋 tak, by m贸c tam wr贸ci膰. Je艣li Lisa si臋 boi, powinna powiedzie膰 to teraz. Kiedy znajd膮 si臋 w 艣rodku, b臋dzie ju偶 za p贸藕no na wahanie.

- Problem w tym... - obj膮艂 j膮 ramieniem i poczu艂, jak zesztywnia艂a - czy a偶 tak bardzo zale偶y ci na poznaniu prawdy, 偶e zrobisz wszystko, co konieczne, by do niej dotrze膰?

C贸偶, trafi艂 w sedno. Lisa nie musia艂a nawet odpowiada膰.

Obj臋ci niczym para turyst贸w weszli do 艣rodka. Sam zap艂aci艂 za wst臋p i wmieszali si臋 w t艂um. Nap贸r cia艂 i og艂uszaj膮ce pulsowanie muzyki odbiera艂y Lisie zdolno艣膰 jasnego my艣lenia. Podejrzliwe spojrzenia, kt贸rymi ich obrzucano, nie powstrzyma艂y Johnsona, kt贸ry wchodzi艂 coraz g艂臋biej w ci偶b臋.

Rewolwer w kaburze przy kostce wydawa艂 si臋 Lisie tak daleki i niedost臋pny, jakby znajdowa艂 si臋 na drugim ko艅cu 艣wiata. Bywa艂a ju偶 wcze艣niej w podobnych spelunkach, ale zawsze z wyra藕nie widoczn膮 odznak膮 policyjn膮 i broni膮 tkwi膮c膮 w kaburze pod pach膮. Teraz czu艂a si臋 bezbronna.

Sam znalaz艂 wolne miejsce przy barze. Gdy tam podeszli, zn贸w otoczy艂 j膮 ramieniem i przyci膮gn膮艂 do siebie. By艂o to, rzecz jasna, na pokaz - ale jej g艂upie serce zdawa艂o si臋 nie pojmowa膰 r贸偶nicy, gdy偶 zacz臋艂o wali膰 jak szalone. Jednak Lisa, wci艣ni臋ta mi臋dzy paruset odurzonych narkotykami ludzi, nawet nie pr贸bowa艂a karci膰 siebie za tak nierozumn膮 reakcj臋. Pogada z sob膮 p贸藕niej, i to ostro.

Pot臋偶ny, gro藕ny i pop臋dliwy barman zatrzyma艂 si臋 przy nich i w ponurym milczeniu czeka艂 na zam贸wienie.

Sam popatrzy艂 na Lis臋.

- Piwo?

Kiwn臋艂a g艂ow膮. Czemu nie? Formalnie rzecz bior膮c, nie by艂a przecie偶 na s艂u偶bie.

Wyci膮gn膮艂 dwa palce i wskaza艂 butelk臋 najbli偶szego klienta, 偶eby nie musie膰 przekrzykiwa膰 艂omotu muzyki.

Lisa opanowa艂a odruch, by zlustrowa膰 teren. Zazwyczaj instynktownie dokonywa艂a oceny sytuacji, jednak teraz i bez tego wiedzia艂a, 偶e znalaz艂a si臋 w nadzwyczaj niebezpiecznym miejscu. Nie potrafi艂a sobie wyobrazi膰 偶adnego optymistycznego scenariusza dalszego rozwoju wypadk贸w.

Johnson nachyli艂 si臋 ku niej.

- Widzisz tych dw贸ch go艣ci na drugim ko艅cu baru?

Zerkn臋艂a, nie odwracaj膮c g艂owy.

- Tak. Dwaj chudzi faceci wygl膮daj膮cy jak w艂asne listy go艅cze.

- Jeden z nich pracowa艂 dla Lila Wattsa. Nie wiem, czy nadal tak jest, ale mo偶esz by膰 pewna, 偶e skorzysta ze sposobno艣ci, by mu si臋 przys艂u偶y膰 i zaraz go powiadomi, 偶e wr贸ci艂em do miasta.

Cholera jasna! A wi臋c na tym polega艂 genialny plan Johnsona...

Przysun臋艂a usta do jego ucha i powiedzia艂a:

- Uwa偶am, 偶e to kiepski pomys艂, Sam. - By艂a pewna, 偶e zmierzaj膮 ku katastrofie.

Przysun膮艂 si臋 tak blisko, 偶e poczu艂a na twarzy jego oddech. Musn膮艂 wargami jej w艂osy i powiedzia艂 prosto do ucha:

- Wiem, co robi臋. Zaufaj mi. Mo偶esz?

Przez kilka pe艂nych napi臋cia chwil nie wiedzia艂a, co odpowiedzie膰, gdy偶 jego blisko艣膰 wywo艂a艂a w jej my艣lach zam臋t.

Wybra艂a si臋 do Agencji Colby, bo postanowi艂a doprowadzi膰 t臋 spraw臋 do ko艅ca. Gdyby teraz si臋 wycofa艂a, pope艂ni艂aby b艂膮d. Musia艂a pozna膰 prawd臋. A Sam, cho膰 nie chcia艂 tego przyzna膰, r贸wnie偶 potrzebowa艂 tej prawdy, i nie tylko po to, by ochroni膰 swoj膮 rodzin臋. Czu艂a, 偶e w pewnym sensie jest r贸wnie zagubiony jak ona. Prawda jako imperatyw. A jedyn膮 drog膮 do niej by艂o wsp贸艂dzia艂anie z Samem.

Gdy podnios艂a g艂ow臋, przypadkiem musn臋艂a ustami p艂atek jego ucha. Wyczu艂a w Samie napi臋cie. A wi臋c nie tylko ona do艣wiadcza tego absurdalnego zmys艂owego poci膮gu.

- Mog臋... przez chwil臋 - odrzek艂a. Stukni臋cie butelek postawionych z rozmachem na ladzie zwr贸ci艂o jej uwag臋 na barmana, kt贸ry czeka艂 na zap艂at臋. To nie by艂 tego rodzaju lokal, gdzie klient mo偶e uregulowa膰 rachunek dopiero przed wyj艣ciem.

Sam cisn膮艂 na kontuar dwa banknoty, potem poda艂 jej oszronion膮 butelk臋, wzi膮艂 drug膮 i poci膮gn膮艂 d艂ugi 艂yk. Przygl膮da艂a mu si臋, jak pije, i nag艂e u艣wiadomi艂a sobie co艣 niezwykle istotnego. Nie mog艂a mie膰 stuprocentowej pewno艣ci, 偶e ten m臋偶czyzna nie jest brutalnym zab贸jc膮.

Ale jednak zaryzykowa艂a i zaufa艂a mu.

Powtarza艂a sobie, i偶 to nie ma 偶adnego zwi膮zku z tym, 偶e widzia艂a, jak le偶a艂 w szpitalu bliski 艣mierci, lecz tego te偶 nie by艂a pewna.

Tak czy inaczej, ju偶 za p贸藕no, by si臋 wycofa膰.

Nagle kto艣 brutalnym szarpni臋ciem odci膮gn膮艂 od niej Sama. Odwr贸ci艂a si臋 i ujrza艂a napieraj膮cego na艅 pot臋偶nego m臋偶czyzn臋.

- Znam ci臋 - warkn膮艂.

- A zatem ja jestem w gorszej sytuacji, poniewa偶 ci臋 nie znam - odpar艂 spokojnie.

Zanim Lisa zdo艂a艂a si臋gn膮膰 po bro艅, co nie by艂oby proste, gdy偶 dw贸ch innych facet贸w przypar艂o j膮 do kontuaru, Sam b艂yskawicznie wyci膮gn膮艂 rewolwer kaliber 9 mm i podsun膮艂 pod mi臋sisty podbr贸dek napastnika. Atmosfera natychmiast zg臋stnia艂a. Wszyscy stoj膮cy w pobli偶u spr臋偶yli si臋, gotowi zabi膰 lub zgin膮膰, je艣li b臋dzie trzeba.

- Ale ch臋tnie poznam ci臋 bli偶ej, je艣li masz ochot臋 - ci膮gn膮艂 Johnson.

Otoczy艂o ich jeszcze czterech m臋偶czyzn. Lis臋 korci艂o, 偶eby si臋gn膮膰 po bro艅 albo kom贸rk臋, wiedzia艂a jednak, 偶e nie mo偶e wykonywa膰 偶adnych gwa艂townych ruch贸w, gdy偶 faceci byli a偶 nazbyt skorzy do strzelaniny.

- Nie mam ochoty - odpowiedzia艂 barczysty osi艂ek z luf膮 rewolweru wci艣ni臋t膮 w podgardle. - Szkoda czasu na gadanie z truposzem.

Pu艣ci艂 rami臋 Sama, a ten odsun膮艂 bro艅. Bandzior rzuci艂 okiem na kumpli i powiedzia艂:

- Zabierajmy si臋 st膮d. Za du偶y t艂ok.

Kiedy odeszli, Lisa chwyci艂a Sama za r臋kaw.

- My te偶 powinni艣my si臋 st膮d ulotni膰.

Podni贸s艂 butelk臋.

- Dopij piwo. Mamy mn贸stwo czasu.

Daremnie usi艂owa艂a zachowa膰 podobny spok贸j.

Czy ju偶 zapomnia艂, jak szybko nawet gliniarz, zw艂aszcza pozbawiony wsparcia, mo偶e zgin膮膰 w takiej spelunie? Wyszkolony policjant wie, kiedy powinien pos艂u偶y膰 si臋 zdrowym rozs膮dkiem, a tutaj jest cholernie niebezpiecznie. Smak piwa wyda艂 si臋 jej gorzki... a spojrzenia wszystkich w klubie zdawa艂y si臋 przeszywa膰 jej plecy niczym pociski.

B臋d膮 mieli cholernie du偶o szcz臋艣cia, je艣li uda im si臋 uj艣膰 st膮d z 偶yciem.

ROZDZIA艁 SZ脫STY

Chicago

Czwartek 6 czerwca, godz. 0.15

Kom贸rka Jima Colby'ego zacz臋艂a wibrowa膰. Si臋gn膮艂 po ni膮, a pogr膮偶ona we 艣nie Tasha przytuli艂a si臋 do niego mocniej. Przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋, 偶eby nie odebra膰. Dzisiaj pierwszy raz od dawna wr贸ci艂 do domu w miar臋 wcze艣nie i pragn膮艂, by przez ca艂膮 noc nic nie zak艂贸ca艂o mu spokoju. Jednak telefon o tak p贸藕nej porze zazwyczaj oznacza艂 z艂e wie艣ci. Spojrza艂 na wy艣wietlacz. Nie chcia艂 obudzi膰 偶ony, ale w zale偶no艣ci od tego, kto dzwoni...

Victoria.

Nie m贸g艂 zignorowa膰 telefonu od matki.

- S艂ucham.

- Jim, wypadki przybra艂y nowy obr贸t.

- Chwileczk臋. - Wygramoli艂 si臋 z 艂贸偶ka, wyszed艂 z sypialni i zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. - Co si臋 sta艂o?

Zajrza艂 do pokoju c贸reczki. Spa艂a s艂odko jak anio艂ek.

- Musieli艣my poinformowa膰 rodzin臋 Johnson贸w o tym, co si臋 dzieje.

Jim, kt贸ry schodzi艂 na parter, znieruchomia艂 na najni偶szym stopniu.

- Jak to? - spyta艂 z irytacj膮.

- Nie mieli艣my wyboru. Mallory zorientowa艂a si臋, 偶e Jeff jej pilnuje.

Zacisn膮艂 d艂o艅 na por臋czy.

- Jak m贸g艂 tak spartaczy膰 robot臋? To proste zadanie, zwyk艂a obserwacja. Naprawd臋 uwa偶asz go za fachowca? - By艂 ju偶 naprawd臋 w艣ciek艂y.

- To ja podj臋艂am ostateczn膮 decyzj臋. Jeff musia艂 skr贸ci膰 dystans do Mallory, by skutecznie j膮 chroni膰, a ona ma ch艂opaka, kt贸ry...

- Jasne, rozumiem. Czy powiadomi艂a艣 Sama?

- Spencer nie mo偶e si臋 skontaktowa膰 ani z nim, ani z Lis膮.

- Powinna艣 by艂a zadzwoni膰 najpierw do mnie. - Nerwowo przeczesa艂 w艂osy. Stosunki mi臋dzy nim a matk膮 stawa艂y si臋 coraz bardziej napr臋偶one. Victoria najwyra藕niej nie potrafi艂a pogodzi膰 si臋 z tym, 偶e jej syn sprawnie kieruje w艂asn膮 firm膮. Z pocz膮tku mu to nie przeszkadza艂o, ale ju偶 do艣膰. Potrafi sam podejmowa膰 decyzje i matka nie musi go w tym wyr臋cza膰.

- Nie r贸b z tego problemu - odrzek艂a. - Nasi ludzie tworz膮 zgrany zesp贸艂. Poza tym Tasha powiedzia艂a mi, 偶e dzi艣 po raz pierwszy od tygodnia wr贸ci艂e艣 do domu w porze kolacji, wi臋c nie chcia艂am zak艂贸ca膰 czasu, kt贸ry sp臋dzasz z rodzin膮. W og贸le nie zamierza艂am ci臋 dzi艣 niepokoi膰, ale ojciec Sama Johnsona odm贸wi艂 wsp贸艂pracy i nalega, 偶eby syn do niego zadzwoni艂.

艢wietnie, po prostu wspaniale, pomy艣la艂 Jim, staraj膮c si臋 opanowa膰 rozdra偶nienie.

- Victorio... - Pr贸bowa艂 m贸wi膰 spokojnie. - Doskonale wiesz, 偶e Sam twardo obstawa艂 przy tym, by rodzice nie dowiedzieli si臋 o jego powrocie do Los Angeles.

- Tak, ale uwa偶am, 偶e to by艂a z jego strony pochopna i kr贸tkowzroczna decyzja.

- Victorio - wycedzi艂 - przywyk艂a艣 prowadzi膰 Agencj臋 Colby wedle w艂asnego uznania, ale to nie jest wasza operacja, tylko wsp贸lna. Ka偶da zmiana strategii musi by膰 najpierw zaakceptowana przeze mnie. S膮dzi艂em, 偶e to jasne.

- Jim, nie chodzi mi o to, by pokaza膰, kto tu rz膮dzi. Stawk膮 jest ludzkie 偶ycie, i to niejedno. Nie mamy czasu na odbywanie telekonferencji. Od wielu lat zajmuj臋 si臋 takimi zadaniami, moi agenci s膮 doskonale wyszkoleni. Obawiam si臋, 偶e Sam nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji zatajania tej afery przed rodzin膮.

Ona nic nie rozumie, pomy艣la艂 Jim z rezygnacj膮. Dla niej wszystko jest bia艂e albo czarne i musi by膰 zgodne z regu艂ami. Jednak on nauczy艂 si臋 na w艂asnej sk贸rze, 偶e 偶ycie nie zawsze toczy si臋 wed艂ug ustalonych zasad, a opr贸cz czerni i bieli istniej膮 te偶 rozmaite odcienie szaro艣ci.

- Nie mog臋 zmieni膰 decyzji, kt贸r膮 ju偶 wprowadzono w 偶ycie - stwierdzi艂, wchodz膮c do kuchni. Czeka go ci臋偶ka noc. Trzeba zminimalizowa膰 straty. Johnson b臋dzie w艣ciek艂y, 偶e zmieniono jego ustalenia. - Wyj膮艂 z lod贸wki butelk臋 wody. - Ale to si臋 nie mo偶e wi臋cej powt贸rzy膰, Victorio.

- Rozumiem, 偶e nie zgadzasz si臋 z moj膮 decyzj膮.

- Ju偶 j膮 wprowadzi艂a艣 w 偶ycie, wi臋c temat nie istnieje. Nie rozumiesz natomiast, 偶e to przede wszystkim moja operacja. My ustalamy zasady, to znaczy Johnson i ja. Od tej chwili, o ile nie zajdzie sytuacja bezpo艣redniego zagro偶enia, nie wolno wprowadza膰 偶adnych zmian bez akceptacji kt贸rego艣 z nas.

- To nierozs膮dne podej艣cie, Jim - po d艂ugiej chwili milczenia powiedzia艂a Victoria. - Pojmuj臋 wasz punkt widzenia, ale nie oczekuj, 偶e zastosuj臋 si臋 do b艂臋dnej strategii.

Postawi艂 butelk臋 na kuchennej ladzie. Nadszed艂 moment, na kt贸ry czeka艂 od dawna. Musia艂 wykorzysta膰 sposobno艣膰, by jasno u艣wiadomi膰 Victorii, 偶e jej nadopieku艅czo艣膰 go przyt艂acza, gdy偶 kompletnie to do niej nie dociera艂o.

- To nie jest rozmowa na telefon - rzek艂. Zn贸w zapanowa艂a ci臋偶ka cisza.

- Jim, powtarzam, nie chodzi o ch臋膰 dominacji, tylko o trafne decyzje. Czy kwestionujesz moj膮 zdolno艣膰 do ich podejmowania?

- Najwyra藕niej ty kwestionujesz moj膮.

- Wcale nie. Po prostu przygl膮dam si臋 tej operacji z uprzywilejowanej pozycji kogo艣, kto od prawie trzydziestu lat dzia艂a w bran偶y detektywistycznej i ochroniarskiej. Naprawd臋 tego nie rozumiesz? Powiniene艣 zaufa膰 mojej intuicji.

- A ty mojej.

Zawaha艂a si臋, co wystarczy艂o mu za jasn膮 odpowied藕. Wci膮偶 traktowa艂a go jak postrzele艅ca, kt贸ry got贸w jest unicestwi膰 wszystko, co stanie mu na drodze. Ale on si臋 zmieni艂, a Victoria powinna by膰 najbardziej tego 艣wiadoma.

- Przykro mi, Jim, ale nie mog臋 podejmowa膰 b艂臋dnych decyzji tylko dlatego, by nie urazi膰 twoich uczu膰. W tej bran偶y trzeba dzia艂a膰 szybko i zdecydowanie. Nie zawsze jest czas na 艣cis艂e przestrzeganie ustale艅.

- Jasno to uj臋艂a艣 i masz absolutn膮 racj臋. - Przerwa艂 na moment, by mia艂a czas napawa膰 si臋 zwyci臋stwem, a potem oznajmi艂: - Dlatego konieczne jest jedno centrum dowodzenia. Odt膮d ja wydaj臋 rozkazy. Je偶eli masz inne zdanie w tej sprawie, zast膮pi臋 twoich ludzi moimi. Zrozumia艂a艣?

- Jim, to z艂a droga. Nie musimy stawia膰 sprawy na ostrzu no偶a.

Robi艂 to niech臋tnie, ale Victoria sama si臋 o to prosi艂a.

- Z uwagi na twoj膮 postaw臋 nie ma innego wyj艣cia. A teraz, je艣li to ju偶 wszystko, co chcia艂a艣 mi przekaza膰, musz臋 si臋 zaj膮膰 napraw膮 szk贸d. - Przerwa艂 po艂膮czenie i przez kilka sekund wpatrywa艂 si臋 w telefon. Oto przed chwil膮 gwa艂townie zako艅czy艂 rozmow臋 z matk膮. Jak, u licha, doszli a偶 do tego?

Mia艂 wra偶enie, 偶e Victoria powoli, ale nieuchronnie traci zaufanie do wszystkich jego decyzji i czyn贸w. Kiedy postanowi艂 stan膮膰 na w艂asnych nogach, udzieli艂a mu wsparcia. Czy偶by teraz pr贸bowa艂a da膰 do zrozumienia, jak bardzo jego decyzja o samodzielnym 偶yciu j膮 zabola艂a?

Za nic w 艣wiecie nie chcia艂 zrani膰 matki, lecz tylko w ten spos贸b m贸g艂 do niej dotrze膰.

Niestety Victoria Colby-Camp z trudem odst臋puje od swych decyzji i przekona艅. Je艣li szybko nie znajd膮 jakiego艣 kompromisu, ich relacje mog膮 si臋 jeszcze bardziej zaogni膰.

ROZDZIA艁 SI脫DMY

Klub Sahara Los Angeles

Odstawi艂 na kontuar pust膮 butelk臋 po piwie. Barman zerkn膮艂 w jego kierunku, ale Sam nie da艂 偶adnego znaku, 偶e chce zam贸wi膰 drug膮 kolejk臋.

Przyci膮gn膮艂 Lis臋 bli偶ej do siebie.

- Pora rusza膰.

Przeciskali si臋 przez zbity t艂um. Wci膮偶 obejmowa艂 j膮 mocno. Wiedzia艂, 偶e jest wyszkolon膮 i uzbrojon膮 policjantk膮, mimo to czu艂 si臋 odpowiedzialny za jej bezpiecze艅stwo. Je艣li co艣 si臋 jej stanie, b臋dzie to wy艂膮cznie jego wina, niewa偶ne, 偶e sama zdecydowa艂a si臋 mu towarzyszy膰.

Dopiero kiedy wyszli z klubu, odetchn膮艂 swobodniej. Ruch na ulicy jeszcze si臋 zwi臋kszy艂, po chodnikach przewala艂y si臋 t艂umy. Droga do miejsca, gdzie zostawi艂 samoch贸d, d艂u偶y艂a si臋 niepomiernie.

Sam mia艂 wra偶enie, 偶e ka偶dy mijany cz艂owiek bacznie mu si臋 przygl膮da. Mo偶e popada艂 w paranoj臋, jednak nawet je艣li wiadomo艣膰 o jego powrocie nie dotar艂a jeszcze do Lila Wattsa, by艂o to tylko kwesti膮 minut. Teraz najwa偶niejsze, by wcze艣niej si臋 ukry膰.

Je偶eli plan mia艂 si臋 powie艣膰, musia艂 precyzyjnie obliczy膰 czas ka偶dego posuni臋cia.

Gdy skr臋cili w alej臋, Lisa gwa艂townie odsun臋艂a si臋 od niego i okr膮偶y艂a samoch贸d, a Johnson podszed艂 od strony miejsca kierowcy.

- Dok膮d teraz? - zapyta艂a wyra藕nie poirytowana.

- Popilnowa艂em twojego grata, brachu. Johnson spostrzeg艂 m艂odego m臋偶czyzn臋, kt贸ry wynurzy艂 si臋 z cienia i ruszy艂 w kierunku Lisy. Gdy uczyni艂a obronny gest, w jego r臋ku b艂ysn膮艂 n贸偶.

Zaszed艂 j膮 od ty艂u, obj膮艂 w pasie i przystawi艂 ostrze do szyi. Z brudn膮, nieogolon膮 twarz膮 i w 艂achmanach wygl膮da艂 na typowego ulicznego w艂贸cz臋g臋.

- Doceniam to. Ile ci jestem winien, brachu? - zapyta艂 Sam, rzucaj膮c Lisie uspokajaj膮ce spojrzenie. W 偶adnym razie nie wygl膮da艂a na przestraszon膮, tylko na mocno wkurzon膮.

- My艣l臋, 偶e przynajmniej jeden obrazek zmar艂ego prezydenta - powiedzia艂 opryszek, nabieraj膮c pewno艣ci siebie. - Wystarczy stary poczciwy Ben Franklin.

- Dobra - rzek艂 Sam.

Nakaza艂 swemu sercu, by si臋 uspokoi艂o, i powoli, milimetr po milimetrze, si臋gn膮艂 do kieszeni po pieni膮dze.

- Lepiej, 偶eby艣 naprawd臋 wyj膮艂 portfel, a nie co艣 innego - poradzi艂 bandzior, wciskaj膮c ostrze w policzek Smith. - Nie chcia艂bym pokancerowa膰 tej 艂adnej bu藕ki.

Gdy Sam wyj膮艂 studolarowy banknot, rabusiowi zab艂ys艂y oczy.

- W艂a艣nie o to mi chodzi艂o. - Zapatrzy艂 si臋 po偶膮dliwie w banknot, przez co na moment os艂abi艂 czujno艣膰.

Lisa tylko na to czeka艂a. Z p贸艂obrotu waln臋艂a napastnika 艂okciem w brzuch, po czym, podstawiaj膮c nog臋, grzmotn臋艂a nim o ziemi臋. Zanim Sam znalaz艂 si臋 przy niej, wyci膮gn臋艂a rewolwer i przystawi艂a opryszkowi luf臋 do czo艂a.

- Mo偶e uznajmy, 偶e raz w 偶yciu wy艣wiadczy艂e艣 bezinteresown膮 przys艂ug臋? - spyta艂a s艂odziutko.

- Jak sobie 偶yczysz, paniusiu - odpar艂 pospiesznie.

Johnson podni贸s艂 z ziemi n贸偶 i obejrza艂, a potem pokaza艂 Lisie.

- Tandeta - skomentowa艂.

- Kiedy nast臋pnym razem b臋dziesz chcia艂 na mnie napa艣膰, lepiej we藕 z sob膮 lepsz膮 bro艅 - zadrwi艂a.

Rabu艣 zerwa艂 si臋 na nogi i uciek艂, jakby gonili go wszyscy diabli.

- Mog艂em mu zap艂aci膰 - rzek艂 Sam, nie potrafi膮c powstrzyma膰 u艣miechu. - Wskakuj do wozu, zanim wr贸ci z kumplami. - Wytar艂 narysowane myd艂em symbole, usiad艂 za kierownic膮 i wyjecha艂 na ulic臋.

- Dok膮d teraz? - spyta艂a Lisa. Przypuszcza艂a, 偶e wr贸c膮 do hotelu, jednak Sam wci膮偶 nie wtajemniczy艂 jej w szczeg贸艂y swego planu, co bardzo j膮 irytowa艂o.

Zahamowa艂 przed 艣wiat艂ami i oznajmi艂:

- Nie wiem, jak ty, ale ja wprost umieram z g艂odu. Poszukam jakiego艣 baru. Masz ochot臋 na hamburgery?

- O ile b臋d膮 z frytkami. - Te偶 ch臋tnie co艣 by przek膮si艂a.

Zapad艂a cisza, kt贸r膮 przerwa艂 dzwonek kom贸rki. Sam wyj膮艂 j膮 z kieszeni.

- Tu Johnson. - Zacisn膮艂 usta, z czego Smith wywnioskowa艂a, 偶e nie us艂ysza艂 pomy艣lnej wiadomo艣ci.

- Dobrze, zaraz przyjad臋.

Schowa艂 kom贸rk臋. Lisa odczeka艂a pe艂n膮 minut臋, wreszcie spyta艂a:

- Jakie艣 k艂opoty? - By艂oby znacznie pro艣ciej, gdyby informowa艂 j膮 na bie偶膮co.

- Musimy gdzie艣 wpa艣膰 - rzuci艂 lakonicznie. Min臋艂a kolejna minuta, a on nadal nic nie wyja艣ni艂.

- Ile razy mog臋 zgadywa膰? - parskn臋艂a zgry藕liwie. To by艂o niepowa偶ne. Nie mog艂a przecie偶 dzia艂a膰 po omacku!

- Musz臋 zajrze膰 do rodzic贸w - powiedzia艂 niech臋tnie. - Dowiedzieli si臋, 偶e wr贸ci艂em.

- Jak do tego dosz艂o?

- Jeszcze nie wiem. W ka偶dym razie Jim Colby nie jest tym zachwycony.

Poniewa偶 rodzin臋 Johnson贸w ochraniali agenci Victorii, Lisa domy艣li艂a si臋, 偶e przeciek wyszed艂 od Battlesa lub Calla. A zatem z艂o艣膰 Jima zwr贸ci艂a si臋 ku matce. Na pewno wkr贸tce dojdzie mi臋dzy nimi do burzliwej sceny. Lisa nie by艂a pewna, czy matka i syn zdaj膮 sobie spraw臋, ze lada chwila przekrocz膮 granic臋, spoza kt贸rej nie ma ju偶 odwrotu. Mia艂a jednak nadziej臋, 偶e wcze艣niej uda im si臋 rozwi膮za膰 dziel膮ce ich problemy.

O tak p贸藕nej porze ruch na Bulwarze Zachodz膮cego S艂o艅ca by艂 niewielki, tote偶 dojechali do Bel-Air w rekordowo kr贸tkim czasie. Lisa sp臋dzi艂a w Los Angeles ca艂e 偶ycie, lecz nadal szokowa艂 j膮 kontrast mi臋dzy krzykliwymi tandetnymi neonami na Strip a wysmakowan膮 architektur膮 tej eleganckiej dzielnicy.

Na podje藕dzie posiad艂o艣ci Johnson贸w sta艂y oba samochody wynaj臋te przez detektyw贸w Agencji Colby.

- Chcesz, 偶ebym wesz艂a z tob膮? - zapyta艂a, gdy Sam zaparkowa艂 obok nich.

Przez chwil臋 wpatrywa艂 si臋 w rodzinny dom, wreszcie odpowiedzia艂:

- Wszyscy ju偶 tam s膮, wi臋c co za r贸偶nica, mo偶esz do nich do艂膮czy膰.

Posz艂a za nim do frontowych drzwi, kt贸re otwar艂y si臋, zanim zd膮偶y艂 nacisn膮膰 dzwonek. Stan膮艂 w nich m臋偶czyzna sporo starszy od Sama, lecz 艂udz膮co do niego podobny.

- Musisz wyja艣ni膰 mi par臋 rzeczy - powiedzia艂. 呕adnego powitania czy u艣cisku. Senior rodu by艂 z艂y i wzburzony, przez co Lisa poczu艂a si臋 nieswojo.

Weszli do 艣rodka, min臋li hol i znale藕li si臋 w salonie, gdzie czekali ju偶 Cali i Battles. Lisa do艂膮czy艂a do nich, natomiast Sam pod膮偶y艂 za ojcem w g艂膮b domu. Rozejrza艂a si臋 z podziwem po luksusowo urz膮dzonym wn臋trzu.

- 艁adna rezydencja - powiedzia艂 Brett Cali, by przerwa膰 niezr臋czn膮 cisz臋.

- Owszem. - Lisa usiad艂a obok niego na sofie. - Co si臋 sta艂o?

- Johnson najwyra藕niej nie wiedzia艂, 偶e jego siostra ma narzeczonego - odrzek艂 Battles, nerwowo pocieraj膮c kark. - Ch艂opak zauwa偶y艂, 偶e obserwuj臋 jego dziewczyn臋, i poczu艂 si臋 zazdrosny.

Nie dosz艂oby do tego, gdyby nas dok艂adnie poinformowano o sytuacji cz艂onk贸w tej rodziny, pomy艣la艂a ze z艂o艣ci膮.

- Nie przejmuj si臋 - rzuci艂a do Jeffa. - Te偶 dzia艂am po omacku. Drepc臋 za Samem jak bezradny piesek.

- W艂a艣nie tak si臋 czu艂a, co doprowadza艂o j膮 do szalu. Przywyk艂a do tego, 偶e ma inicjatyw臋, a tu mog艂a tylko reagowa膰 na przebieg wydarze艅.

- A wi臋c Victoria pozwoli艂a wam poinformowa膰 o wszystkim Johnson贸w? - Domy艣la艂a si臋, 偶e szefowa Agencji Colby uczyni艂a to bez porozumienia z synem.

- Nie by艂o innego wyj艣cia. - Cali zerkn膮艂 w kierunku, gdzie poszli Sam i jego ojciec. - Jestem pewien, 偶e Jim Colby jest r贸wnie niezadowolony z jej decyzji jak Johnson. Zadzwoni艂em do Spencera Andersa i poprosi艂em, 偶eby zawiadomi艂 was o tym, ale powiedzia艂, 偶e nie mo偶e si臋 z wami skontaktowa膰.

Pewnie te偶 nie chcia艂 przeszkadza膰 wam podczas akcji.

Do pewnego stopnia by艂a to prawda, jednak SMS wys艂any na kom贸rk臋 jej lub Sama za艂agodzi艂by sytuacj臋, w ka偶dym razie w jakim艣 stopniu usatysfakcjonowa艂by Jima Colby'ego.

- Poprosz臋 Johnsona, 偶eby porozmawia艂 z Andersem o tych trudno艣ciach w kontaktowaniu si臋 z nami. - Popatrzy艂a na Jeffa i Bretta. - Nasz zesp贸艂 musi dzia艂a膰 zgodnie, bez 偶adnych zgrzyt贸w.

- Oczywi艣cie. - Cali zaduma艂 si臋 na moment.

- Je偶eli nadal b臋dziemy porusza膰 si臋 na o艣lep i ka偶dy na w艂asn膮 r臋k臋, mo偶e doj艣膰 do katastrofy.

W艂a艣nie na tym polega艂 problem. Przez ostatni rok Sam Johnson trzyma艂 wszystkich w niewiedzy. Nie by艂a pewna, czy zdo艂a sk艂oni膰 go do zmiany post臋powania.

A Cali mia艂 racj臋. Skutki takiej sytuacji mog膮 okaza膰 si臋 tragiczne.

Rodzina Sama czeka艂a na niego w gabinecie. Powiedzia艂 im, dlaczego wr贸ci艂 do Los Angeles, i jak wielkie niebezpiecze艅stwo im grozi. Jednak jego wyja艣nienia nie odnios艂y spodziewanego skutku.

Gdy sko艅czy艂 m贸wi膰, rodzice i siostra przez d艂ug膮 chwil臋 wpatrywali si臋 w niego w milczeniu.

- Oczekujesz, 偶e b臋dziemy 偶yli w ci膮g艂ym strachu? - odezwa艂 si臋 wreszcie ojciec.

- Mam swoje 偶ycie, studia i prac臋 - powiedzia艂a Mallory. - I narzeczonego - doda艂a z naciskiem.

- Wola艂abym, 偶eby艣 poinformowa艂 nas o tym wcze艣niej, zamiast doprowadza膰 do sytuacji, 偶e poznali艣my prawd臋 przez czysty przypadek.

Matka zabra艂a g艂os ostatnia:

- Z tego, co zrozumia艂am, przyw贸dca gangu pragnie twojej 艣mierci?

- Tak. - Nie by艂o sensu niczego owija膰 w bawe艂n臋. - Wiedzia艂em, 偶e je艣li si臋 nie zjawi臋, by wypi膰 piwo, kt贸re sam nawarzy艂em, dobierze si臋 do was.

- Dlaczego Lisa nam o tym nie powiedzia艂a? - zapyta艂 Samuel Johnson.

No, no, Lisa, a nie detektyw Smith, pomy艣la艂 Sam. Najwyra藕niej po jego wyje藕dzie z Los Angeles nie traci艂a czasu. Dokona艂a nie lada sztuki, przechodz膮c z jego ojcem na ty.

- Poniewa偶 pozwoli艂em jej przy艂膮czy膰 si臋 do mnie wy艂膮cznie na moich warunkach.

- Synu... - Matka w dramatycznym ge艣cie splot艂a d艂onie. - Dlaczego nie chcesz pozwoli膰, 偶eby zaj臋艂a si臋 tym policja? To zbyt niebezpieczna sprawa, by艣 m贸g艂 dzia艂a膰 na w艂asn膮 r臋k臋. Ci bandyci zamierzaj膮 ci臋 zabi膰, 偶eby ukry膰 swoje brudne sekrety. Policjanci maj膮 obowi膮zek ci臋 chroni膰. Niech zrobi膮 to, co do nich nale偶y.

Mallory zerwa艂a si臋 z krzes艂a i zacz臋艂a nerwowo przechadza膰 si臋 po pokoju.

- O Bo偶e, mamo, przecie偶 dobrze wiesz, 偶e Sam nie mo偶e p贸j艣膰 z tym na policj臋. Oni uwa偶aj膮, 偶e zamordowa艂 tamtych trzech gangster贸w, i marz膮 tylko o tym, by wpakowa膰 go do wi臋zienia. My艣l臋, 偶e jedynie Lisa wierzy w jego niewinno艣膰.

Doskonale to uj臋艂a. Zawsze m贸g艂 liczy膰, 偶e siostra we藕mie jego stron臋. Zw艂aszcza teraz bardzo tego potrzebowa艂. Liczy艂, 偶e Mallory pomo偶e mu przekona膰 rodzic贸w, by zacz臋li wsp贸艂dzia艂a膰 z ochraniaj膮cymi ich agentami, u艂atwiaj膮c w ten spos贸b zadanie.

- Mo偶e policyjni detektywi zmieniliby nastawienie do niego, gdyby podj膮艂 z nimi wsp贸艂prac臋 - podsun膮艂 Samuel.

Sam mia艂 odmienne zdanie, ale nie zamierza艂 wszczyna膰 sporu z ojcem.

- Detektyw Smith i ja za艂atwimy t臋 spraw臋. - Tak naprawd臋 docenia艂 rol臋 Lisy, cho膰 nie zawsze si臋 do tego przyznawa艂. - Ale musicie w pe艂ni wsp贸艂dzia艂a膰 z Callem i Battlesem. W przeciwnym razie nie zdo艂am was uchroni膰 przed gangsterami. - Wstrzyma艂 oddech, czekaj膮c na odpowied藕. Nie mia艂 poj臋cia, co zrobi, je艣li odm贸wi膮. W 偶adnym razie nie m贸g艂 pozwoli膰, by ich 偶yciu cokolwiek zagrozi艂o.

- A je偶eli si臋 nie zgodzimy? - spyta艂a matka.

- Czy w贸wczas zwr贸cisz si臋 o pomoc do policji? C贸偶 za naiwno艣膰. Najwyra藕niej 偶y艂a w 艣wiecie u艂udy, gdzie nie ma takich kanaLil jak Lil Watts. Jednak by艂a jego matk膮 i kocha艂 j膮.

- Je艣li odm贸wicie wsp贸艂pracy, nie b臋d臋 mia艂 wyboru i uczyni臋 to, co konieczne, 偶eby was ochroni膰.

- To znaczy? - spyta艂a Mallory.

- Oddam si臋 dobrowolnie w r臋ce szefa gangu, kt贸ry dybie na moje 偶ycie.

Matka zblad艂a, natomiast Mallory spurpurowia艂a z furii.

- Czy naprawd臋 nie ma innego wyj艣cia? - W g艂osie ojca pobrzmiewa艂y i troska, i uraza. - Zrozum, bardzo si臋 o ciebie martwimy. Umkn膮艂e艣 do Chicago bez s艂owa po偶egnania czy wyja艣nienia. Co mamy o tym wszystkim my艣le膰?

Sam odetchn膮艂 g艂臋boko. Nienawidzi艂 siebie za brutalne zachowanie, ale zapewnienie rodzinie bezpiecze艅stwa by艂o o wiele wa偶niejsze ni偶 oszcz臋dzanie ich uczu膰.

- Robi臋 wszystko, by uj艣膰 z tej afery ca艂o. Mo偶ecie albo mi pom贸c, albo zmusi膰, 偶ebym si臋 podda艂. - Popatrzy艂 na nich, zatrzyma艂 spojrzenie na siostrze. - Wi臋c jak b臋dzie?

Widzia艂 w jej oczach, 偶e chcia艂aby go dok艂adniej wypyta膰, ale na szcz臋艣cie dostrzeg艂a jego desperacj臋.

- Zrobi臋, cokolwiek zechcesz, Sammy - o艣wiadczy艂a.

- Dzi臋ki, siostrzyczko. - Wreszcie troch臋 si臋 odpr臋偶y艂.

Samuel odchrz膮kn膮艂.

- C贸偶, je艣li to ma ci pom贸c wykaraska膰 si臋 z tej sytuacji, my r贸wnie偶 uczynimy wszystko, co konieczne. - Podszed艂 do syna i obj膮艂 go mocno. - Tylko nie daj si臋 zabi膰.

Stali tak d艂ug膮 chwil臋. Potem Sam serdecznie u艣ciska艂 p艂acz膮c膮 matk臋, a na ko艅cu siostr臋, kt贸ra szepn臋艂a mu do ucha:

- Kiedy ju偶 ta sprawa si臋 sko艅czy, skopi臋 ci ty艂ek za to, 偶e nas w to wpakowa艂e艣.

Przytuli艂 j 膮 mocniej.

- A ja z rado艣ci膮 nadstawi臋 dupsko.

Kiedy emocje troch臋 opad艂y, zawo艂a艂 detektyw贸w, kt贸rzy zaznajomili Johnson贸w z sytuacj膮 i uzgodnili szczeg贸艂y wsp贸艂dzia艂ania.

Chocia偶 kocha艂 rodzin臋, z ulg膮 wyszed艂 z domu. Nie m贸g艂 znie艣膰 dr臋cz膮cej my艣li, 偶e przez swoj膮 obecno艣膰 nara偶a ich na 艣mier膰.

- Dok膮d jedziemy? - zapyta艂a Lisa, gdy wsiedli do samochodu. By艂a pe艂na nadziei, wszak przed chwil膮 wyg艂osi艂 porywaj膮c膮 mow臋 na temat zaufania, wsp贸艂pracy i dzia艂ania w zespole.

- Do hotelu.

Mog艂a si臋 tego domy艣li膰.

- Cholera, przecie偶 nas tam widziano! To jedno z pierwszych miejsc, kt贸re sprawdzi Watts, kiedy dowie si臋 o twoim powrocie.

- W艂a艣nie na to licz臋.

A wi臋c si臋 nie myli艂a. On naprawd臋 szuka 艣mierci!

- Prze艣pij si臋, je艣li chcesz - powiedzia艂 Sam, stoj膮c przy oknie i wygl膮daj膮c na ulic臋. Tkwi艂 tam, odk膮d wr贸cili do hotelowego pokoju.

- Dobrze. - Przynajmniej jedno z nich musi si臋 troch臋 zdrzemn膮膰.

Zdj臋艂a tenis贸wki i skarpetki, w艂o偶y艂a kabur臋 do szuflady nocnego stolika, a rewolwer pod poduszk臋.

Zwin臋艂a podart膮 ko艂dr臋 i po艂o偶y艂a si臋 na ch艂odnym prze艣cieradle, kt贸re nawet by艂o czyste. Jednak dra偶ni艂a j膮 niemi艂a wo艅 dochodz膮ca z dywanu. W pokoju panowa艂 mrok, rozja艣niany jedynie po艣wiat膮 wpadaj膮c膮 przez okno.

Istotnie, powinna si臋 przespa膰, jednak cho膰 u艂o偶y艂a si臋 wygodnie i zamkn臋艂a oczy, sen nie nadchodzi艂.

W m贸zgu wci膮偶 wirowa艂y jej obrazy strzelanin i b艂yszcz膮cych ostrzy no偶y.

- Wiesz, 偶e oni ci臋 zabij膮, prawda? - odezwa艂a si臋 nieoczekiwanie dla samej siebie.

Czy Sam zdaje sobie spraw臋, 偶e utkn臋li w tym pod艂ym hotelu jak w pu艂apce? W膮t艂e drzwi nie stanowi膮 偶adnej ochrony.

- B臋d膮 pr贸bowa膰.

G艂臋bokie, powa偶ne brzmienie jego g艂osu przej臋艂o j膮 osobliwym dr偶eniem. Wzbrania艂a si臋 otworzy膰 oczy, gdy偶 widok Sama jeszcze pogorszy艂by spraw臋. Wzbudzi艂by w niej zakazane, g艂upie uczucia...

- Gdyby艣 tylko opowiedzia艂 mi wszystko o tamtych zab贸jstwach, z 艂atwo艣ci膮 zdoby艂abym dla ciebie niezb臋dne wsparcie.

A jednak otworzy艂a oczy. Dlaczego on nie chce wyjawi膰 prawdy? Nie trzeba by膰 wybitnym kryminologiem, by wiedzie膰, jakie to wa偶ne. Dzi臋ki temu oczy艣ci艂by si臋 z podejrze艅. Od roku Lisa powtarza艂a sobie, 偶e milczenie Sama nie oznacza ukrywania winy. Nie wierzy艂a, 偶e pope艂ni艂 te potworne morderstwa.

Ofiary wypatroszono jak ryby. Zab贸jca wyrwa艂 im 偶ywcem wn臋trzno艣ci.

Johnson z pewno艣ci膮 nie by艂by zdolny do takiego okrucie艅stwa!

Odwr贸ci艂 si臋 od okna i zaci膮gn膮艂 zas艂ony.

- Naprawd臋 chcesz pozna膰 prawd臋? - rzuci艂. - M贸wisz o niej, jakby by艂a narkotykiem, kt贸ry da ci upragnionego kopa. Ale czy jeste艣 pewna, 偶e zdo艂asz j膮 znie艣膰?

Ruszy艂 w kierunku 艂贸偶ka. Lisa usiad艂a pospiesznie.

- Przecie偶 ci臋 o ni膮 pytam.

- Naci臋cie by艂o precyzyjne, jakby wykona艂 je skalpelem chirurg. - Usiad艂 na brzegu materaca, tak 偶e musia艂a si臋 odsun膮膰, by zrobi膰 mu miejsce.

- Czyta艂am raport z sekcji zw艂ok.

Spojrza艂 na ni膮 nieobecnym wzrokiem, jakby przywo艂ywa艂 z pami臋ci 偶ywe wspomnienia, a nie suche wyniki autopsji.

- Pierwszy z tych m臋偶czyzn dosta艂 ataku serca, zanim w og贸le zacz膮艂 krwawi膰, ale dwaj pozostali byli m艂odsi i silniejsi, tote偶 do艣wiadczyli pe艂ni b贸lu, zanim wykrwawili si臋 na 艣mier膰. A nie mogli si臋 broni膰, gdy偶 mieli zwi膮zane r臋ce i nogi. Byli zupe艂nie bezradni. Tak jak ona. - W jego oczach b艂ysn臋艂a zimna furia. - Skr臋powali j膮, a potem kolejno zgwa艂cili. A kiedy sko艅czyli, rozpruli jej brzuch.

Pami臋tam ka偶d膮 sekund臋 do chwili, a偶 jej serce przesta艂o bi膰.

Odk膮d z Chuckiem Sanfordem znale藕li pierwsz膮 ofiar臋, daleka by艂a od oskar偶e艅, lecz oto zada艂a sobie pytanie, czy si臋 nie myli艂a. Mo偶e Sam Johnson jednak zabi艂 tamtych trzech bydlak贸w?

K膮ciki jego ust drgn臋艂y w nik艂ym u艣miechu.

- Nasz艂y ci臋 w膮tpliwo艣ci, co? Pchn臋艂a go w pier艣.

- Ty draniu! W艂a艣nie o to ci chodzi艂o!

W tym momencie drzwi otworzy艂y si臋 gwa艂townie i do pokoju wtargn臋艂o kilkunastu m臋偶czyzn.

Lisa zerwa艂a si臋 na nogi z gotow膮 do strza艂u broni膮, zanim pierwszy z nich dotar艂 do 艂贸偶ka.

- Nie rusza膰 si臋! - krzykn臋艂a. W jej g艂ow臋 celowa艂o kilka luf.

- Opu艣膰 bro艅, Smith - rzek艂 Johnson. - To jedna z tych sytuacji bez wyj艣cia, o kt贸rych ucz膮 w akademii policyjnej.

Us艂ucha艂a niech臋tnie. Zanim zd膮偶y艂a zdj膮膰 palec ze spustu, wyrwano jej spluw臋 z r臋ki, Sama te偶 rozbrojono.

- Kto艣 chce si臋 z tob膮 zobaczy膰 - poinformowa艂 go jeden z m臋偶czyzn, zapewne przyw贸dca, rzucaj膮c na Lis臋 jedynie lekcewa偶膮ce spojrzenie.

Johnson roz艂o偶y艂 r臋ce.

- Jestem do dyspozycji.

Lisa mia艂a cholern膮 nadziej臋, 偶e zachowuje taki spok贸j, poniewa偶 wie co艣, o czym ona nie ma poj臋cia.

Co艣, co pozwoli im uj艣膰 z 偶yciem.

ROZDZIA艁 脫SMY

Jechali pustymi ulicami dzielnicy Southside. Nic dziwnego, 偶e by艂y opustosza艂e. Mieszka艅cy w nocy nie wychodzili z dom贸w, by nie pa艣膰 ofiar膮 mafijnych porachunk贸w. Noc膮 rz膮dzili tu gangsterzy, gotowi za wszelk膮 cen臋 broni膰 swego terytorium.

Sam zerkn膮艂 na Lis臋. Siedz膮cy po jej lewej stronie facet w czerwonej bandanie trzyma艂 ka艂asznikowa, natomiast osobnik siedz膮cy bezpo艣rednio za Samem mia艂 pistolet maszynowy kaliber 40. Dwudziestoletni Chevrolet by艂 maksymalnie opancerzony, 艂膮cznie z kuloodpornymi szybami, podobnie jak suv, kt贸ry jecha艂 na czele kolumny z艂o偶onej z czterech pojazd贸w.

Gdy zbli偶ali si臋 do celu, stoj膮cy na rogach ulic wartownicy wysy艂ali przez kom贸rki sygna艂y, 偶e konw贸j nadje偶d偶a. Jednorodzinne domki ust膮pi艂y miejsca wysokim mieszkalnym blokom o 艣cianach pokrytych graffiti i pokancerowanych pociskami. W oddali w nocnym mroku migota艂y 艣wiat艂a ko艣cio艂a, niczym nios膮ca nadziej臋 latarnia morska. 艢wi膮tynia by艂a jednak zbyt daleko, by mog艂a sta膰 si臋 dla nich wybawieniem.

Sam nie obawia艂 si臋, 偶e zginie tej nocy... a w ka偶dym razie nie z r臋ki tych facet贸w. Czerwone bandany oraz tatua偶e 艣wiadczy艂y, 偶e nale偶膮 do gangu Nacja, a nie Ferajna, kt贸rego przyw贸dc膮 jest Lil Watts. Ich wizyta nie mia艂a zwi膮zku z wydanym na niego wyrokiem.

No, chyba 偶e cena wyznaczona za jego g艂ow臋 doprowadzi艂a do przetargu mi臋dzy gro藕nymi gangami.

Jednak nie wiedzia艂 tego i m贸g艂 jedynie czeka膰, by si臋 przekona膰, jak si臋 rzeczy maj膮. Nie spodziewa艂 si臋 takiego przebiegu wypadk贸w, lecz kiedy ju偶 tak w艂a艣nie si臋 zdarzy艂o, uzna艂, 偶e jak dot膮d idzie mu nie藕le. Lisa zapewne mia艂a na ten temat inne zdanie, ale patrzy艂a na to z punktu widzenia policjantki.

W ci膮gu minionego roku Sam nauczy艂 si臋 bra膰 w nawias ca艂膮 sw膮 dotychczasow膮 wiedz臋. Przest臋pczy 艣wiat rz膮dzi si臋 w艂asnymi prawami i przetrwa w nim tylko ten, kto potrafi je pozna膰 i respektowa膰.

Za wie偶owcami znajdowa艂o si臋 niewielkie skupisko dwurodzinnych dom贸w, urz膮dzonych jak warowne fortece. W oknach widnia艂y kraty, a przy ka偶dych drzwiach stali uzbrojeni stra偶nicy. Sam domy艣li艂 si臋, 偶e to kwatera g艂贸wna gangu, cel ich podr贸偶y.

Suv wjecha艂 na kr贸tki podjazd jednego z bungalow贸w, natomiast Chevrolet zahamowa艂 gwa艂townie przy kraw臋偶niku. Gdy wszyscy wysiedli, facet z pistoletem maszynowym popchn膮艂 Johnsona w kierunku domu, a bandzior z ka艂asznikowem zrobi艂 to samo z Lis膮.

Wprowadzono ich do 艣rodka i zostawiono samych w pustym pokoju.

- Mo偶e zapomnia艂e艣 topografii rodzinnego miasta - powiedzia艂a Lisa, ogarniaj膮c spojrzeniem ciasne pomieszczenie o rozmiarach wi臋ziennej celi - ale sytuacja przedstawia si臋 kiepsko. W tej okolicy nie ma 偶adnych zab贸jstw, handlu narkotykami ani walk o terytoria. Tu odprawia si臋 s膮dy i wydaje wyroki 艣mierci.

- Wi臋c przynajmniej nie umrzemy tutaj - stwierdzi艂 Sam.

Podesz艂a do zabitego deskami okna.

- Niew膮tpliwie. Wyko艅cz膮 nas gdzie indziej. To rodzinne strony Bustera Houstona. - Spojrza艂a na Sama, by si臋 przekona膰, jak zareaguje na to nazwisko.

Wiedzia艂 oczywi艣cie, kim jest Buster Houston. Wszyscy znali t臋 legendarn膮 posta膰. By艂 przyw贸dc膮 i jednym z za艂o偶ycieli gangu Nacja. Przekroczy艂 ju偶 siedemdziesi膮tk臋 i obecnie g艂osi艂 pok贸j i tolerancj臋 niczym telewizyjny kaznodzieja, cho膰 jego ludzie s膮 uzbrojeni po z臋by.

- Ciekaw jestem, co Houston ma mi do powiedzenia.

Nie to pragn臋艂a us艂ysze膰.

- Zastan贸w si臋, Sam. Musi istnie膰 jaki艣 pow贸d, dla kt贸rego nas tu wezwano. Ten cz艂owiek nie zwyk艂 marnowa膰 czasu. Widocznie czego艣 od nas chce. To nie wr贸偶y dobrze.

- Mo偶liwe. - Mia艂a racj臋, 偶e Houston nie lubi traci膰 czasu, ale cel, dla kt贸rego ich tu 艣ci膮gn膮艂, niekoniecznie musi okaza膰 si臋 dla nich zgubny. M贸g艂by nawet przynie艣膰 im korzy艣膰, o ile obecno艣膰 Lisy Smith nie wywo艂a zb臋dnych napi臋膰. W tym rejonie spotyka si臋 jedynie martwych gliniarzy.

Drzwi si臋 otworzy艂y i wesz艂o czterech uzbrojonych m臋偶czyzn, kt贸rzy rozstawili si臋 w rogach pokoju.

Za nimi wkroczy艂 Buster Houston, ubrany na czarno i emanuj膮cy aur膮 pot臋gi i w艂adzy. Nawet kto艣 s艂abo obeznany z histori膮 gang贸w wie, jak wielk膮 rol臋 odegra艂 ten cz艂owiek w rozwoju przest臋pczo艣ci w Los Angeles. Mimo podesz艂ego wieku nadal sprawia艂 imponuj膮ce i gro藕ne wra偶enie.

- Witaj, Johnson - powiedzia艂. - Zaskoczy艂 mnie tw贸j powr贸t do miasta.

- Zatem widocznie nie znasz najnowszych wie艣ci z ulicy - odparowa艂 Sam.

Houston pokr臋ci艂 g艂ow膮, powstrzymuj膮c swoich giermk贸w przed reakcj膮 na taki brak szacunku.

- Co za wie艣ci? - zapyta艂, udaj膮c, 偶e nie ma o niczym poj臋cia.

- Lil Watts chce mojej g艂owy. Z pewno艣ci膮 s艂ysza艂e艣, 偶e wyda艂 na mnie wyrok. Widocznie uk艂ad, kt贸ry zawar艂em z Jamesem Wattsem, przesta艂 obowi膮zywa膰 po jego 艣mierci.

Houston spojrza艂 na stra偶nika stoj膮cego najbli偶ej Lisy.

- Chc臋 porozmawia膰 z Johnsonem w cztery oczy, bez obecno艣ci gliny.

Smith zesztywnia艂a, lecz stra偶nik chwyci艂 j膮 za rami臋 i pchn膮艂 w stron臋 drzwi.

- Johnson! - Mia艂a nadziej臋, 偶e poprosi Houstona, by pozwoli艂 jej zosta膰.

Jednak nie odezwa艂 si臋, nawet na ni膮 nie spojrza艂.

Poj臋艂a, 偶e on te偶 nie chce, by by艂a 艣wiadkiem tej rozmowy.

A wi臋c to tak wygl膮da ich wsp贸艂dzia艂anie!

Wyprowadzono j膮 na korytarz, a nast臋pnie do pomieszczenia, kt贸re kiedy艣 by艂o kuchni膮, obecnie za艣 s艂u偶y艂o za poczekalni臋 dla zbir贸w Houstona.

By艂o tam pi臋ciu m臋偶czyzn. Wygl膮dali gro藕nie, ale widywa艂a ju偶 gorszych. Opar艂a si臋 o kuchenn膮 lad臋 i zacz臋艂a czeka膰. Przypuszcza艂a, 偶e cokolwiek Johnson i Houston mieli sobie do powiedzenia, rozmowa nie potrwa, d艂ugo. Przest臋pcy na og贸艂 nie strz臋pi膮 j臋zyka po pr贸偶nicy. Zdumiewa艂o j膮 tylko, 偶e ona i Sam trafili a偶 tutaj, i to bez przewi膮zanych oczu, i nadal 偶ywi. Podobnie jak Watts, Houston tak cz臋sto przenosi艂 g艂贸wn膮 baz臋, 偶e nawet wydzia艂 policji w Los Angeles do spraw zorganizowanej przest臋pczo艣ci nie potrafi艂 go namierzy膰. Zapewne do rana bandyci opuszcz膮 to miejsce.

Dlatego Houston nie przejmowa艂 si臋 jej obecno艣ci膮. Jednak mimo wszystko by艂o to do艣膰 zaskakuj膮ce.

- Znam ci臋 - odezwa艂 si臋 wy偶szy z dw贸ch m臋偶czyzn tkwi膮cych ko艂o lod贸wki.

Lisa popatrzy艂a na niego. Zmierzy艂 j膮 wyzywaj膮cym spojrzeniem. Deja vu, pomy艣la艂a. Tak samo zacz膮艂 si臋 incydent w klubie Sahara.

- Ty i tw贸j partner zapuszkowali艣cie mojego kuzyna Seana Hastingsa - rzuci艂 oskar偶ycielskim tonem i podszed艂 do niej, podczas gdy jego kumple spozierali na ni膮 gniewnie. - Nikogo nie zabi艂, a dosta艂 pi臋tna艣cie. Potrzebowali艣cie koz艂a ofiarnego i wrobili艣cie niewinnego cz艂owieka.

Lisa pami臋ta艂a mgli艣cie spraw臋 Hastingsa. Rok temu ten m艂ody ch艂opak zastrzeli艂 dilera za to, 偶e tamten go pobi艂. Znaleziono przy nim bro艅, kt贸r膮 dokonano zab贸jstwa, nie mia艂 alibi. Chuck Sanford biciem wydoby艂 z niego przyznanie si臋 do winy. Nie pochwala艂a jego brutalnych metod, ale wi臋kszo艣膰 policjant贸w z d艂ugim sta偶em twierdzi, 偶e czasem to jedyny spos贸b dotarcia do prawdy.

Powinna by艂a zmilcze膰, lecz zirytowa艂 j膮 ten rozw艣cieczony osi艂ek.

- Sean si臋 przyzna艂. Mia艂 przy sobie narz臋dzie zbrodni. Nie by艂o 偶adnych w膮tpliwo艣ci.

Roze艣mia艂 si臋 szyderczo, a kumple mu zawt贸rowali.

- Gliny nigdy nie maj膮 w膮tpliwo艣ci, gdy chc膮 zako艅czy膰 spraw臋. Nikt si臋 nie przejmuje. Po prostu zastrzelono dilera, czyli jednego mniej. Wszystko wam jedno, kogo za to przyskrzynicie. Dla was to czysty zysk, ubywa od razu dw贸ch.

Nie mog艂a zaprzeczy膰 temu ostatniemu zarzutowi. Ka偶dy gliniarz lubi, je偶eli podejrzany z obci膮偶on膮 kartotek膮 dostaje wysoki wyrok za zab贸jstwo innego bandyty. W ten spos贸b z ulicy znika naraz dw贸ch gro藕nych kryminalist贸w i wszyscy s膮 zadowoleni, 艂膮cznie z prokuratorem okr臋gowym.

- To przyznanie si臋 to by艂 kit - rzek艂 m臋偶czyzna z gorycz膮. - Mo偶e wcale nie znasz swojego partnera tak dobrze, jak my艣lisz. A - mo偶e... - przysuwaj膮c twarz tu偶 do jej twarzy - jeste艣 tak samo pod艂a jak on.

Lisa poczu艂a uk艂ucie l臋ku. Je艣li ten facet podjudzi kumpli, sytuacja mo偶e wymkn膮膰 si臋 spod kontroli, nawet wbrew woli szefa. Mia艂a dwa wyj艣cia. Mog艂a zachowa膰 spok贸j albo sprowokowa膰 pop臋dliwego opryszka do pokazania wszystkich kart.

- Mo偶e tw贸j kuzyn nie powiedzia艂 ci ca艂ej prawdy - powiedzia艂a, wytrzymuj膮c bez mrugni臋cia jego w艣ciek艂e spojrzenie.

- A mo偶e to tw贸j partner nie m贸wi ci, w jaki spos贸b posy艂a za kraty podejrzanego o morderstwo.

Powinna艣 kiedy艣 go o to zapyta膰.

Pow艣ci膮gn臋艂a gniew wywo艂any t膮 insynuacj膮.

- Mo偶e to zrobi臋 - odpar艂a.

W tym momencie z korytarza kto艣 zawo艂a艂:

- Przyprowadzi膰 j膮!

M臋偶czyzna cofn膮艂 si臋, wci膮偶 mierz膮c j膮 w艣ciek艂ym wzrokiem. Lisa mog艂a wreszcie odetchn膮膰 swobodniej.

Wysz艂a z kuchni, a za ni膮 pod膮偶y艂 jeden ze stra偶nik贸w. Johnson i Houston czekali w salonie. Poniewa偶 Sam nie ucierpia艂, uzna艂a, 偶e rozmowa przebieg艂a w miar臋 spokojnie. Postanowi艂a, 偶e je艣li Johnson zda jej szczeg贸艂ow膮 relacj臋 z tej pogaw臋dki, zapomni o tym, i偶 nie nalega艂, by pozwolono jej zosta膰.

- Odwie藕cie ich - poleci艂 Houston.

Lisa nieco si臋 odpr臋偶y艂a. Przypuszcza艂a, i偶 podw艂adni Houstona nie o艣miel膮 si臋 narazi膰 na jego gniew, wi臋c ona i Sam prze偶yj膮 i b臋dzie mog艂a zrobi膰 mu awantur臋 o to, jak wobec niej post膮pi艂.

Wsadzono ich do chevroleta i powieziono z powrotem przez miasto. Johnson nadal si臋 nie odzywa艂. Poniewa偶 siedzia艂 obok kierowcy, nie mog艂a go wypyta膰 ani nawet pochwyci膰 jego spojrzenia.

Gangster, kt贸ry przed chwil膮 j膮 zaczepi艂, siedzia艂 z ty艂u obok niej wraz ze swym kumplem. Nie patrzy艂a na nich, tylko prosto przed siebie.

Prze艣wiadczenie tego faceta, 偶e departament policji w Los Angeles wymusi艂 na jego kuzynie przyznanie si臋 do zab贸jstwa, nie by艂o niczym niezwyk艂ym. Ludzie cz臋sto wierz膮 w to, w co chc膮 wierzy膰.

艁atwo obwinia膰 policj臋, kiedy krewniak zostanie aresztowany i skazany. Jedn膮 z g艂贸wnych bol膮czek dzisiejszych czas贸w jest powszechna ucieczka od odpowiedzialno艣ci.

Pomy艣la艂a o swoim bracie. By艂 wzorowym licealist膮, nigdy nie sprawia艂 偶adnych k艂opot贸w. Zgin膮艂 przypadkowo w strzelaninie podczas gangsterskich porachunk贸w. Porachunk贸w osobnik贸w takich jak ci, kt贸rzy teraz wie藕li j膮 i Johnsona z powrotem do dzielnicy Box. Zacisn臋艂a usta, hamuj膮c gniew, kt贸ry ogarnia艂 j膮, ilekro膰 my艣la艂a o tej tragedii. Od przesz艂o dziesi臋ciu lat powtarza艂a sobie, 偶e ju偶 przezwyci臋偶y艂a bolesn膮 przesz艂o艣膰. Wybra艂a zaw贸d, dzi臋ki kt贸remu mo偶e pr贸bowa膰 powstrzymywa膰 tego rodzaju szumowiny przed pope艂nieniem podobnych zbrodni. Cokolwiek przydarzy艂o si臋 przed rokiem Johnsonowi, wi膮za艂o si臋 jako艣 z tym podziemnym 艣wiatem gang贸w, rz膮dz膮cym si臋 w艂asnymi prawami. By艂a bardziej ni偶 kiedykolwiek przekonana, 偶e Johnson jest niewinny.

Lecz pozostawa艂o pytanie, czy ca艂kowicie niewinny. Nie zamordowa艂 tamtych trzech, ale czy wie, kto to zrobi艂? Mo偶e by艂 wmieszany w t臋 zbrodni臋 w jaki艣 spos贸b, o kt贸rym dot膮d nie pomy艣la艂a? Kto艣, z kim chce si臋 widzie膰 Buster Houston, budzi w przest臋pczym 艣wiecie szacunek.

Co zyskiwa艂 Sam Johnson przez uparte milczenie? Cz艂owiek taki jak on, niekarany i maj膮cy za sob膮 b艂yskotliw膮 karier臋 w policji, nie dzia艂a bez okre艣lonego motywu. Czy odmawia zezna艅, by chroni膰 rodzin臋? To najprostsze wyt艂umaczenie. Jednak Lisa odnosi艂a wra偶enie, 偶e osobliwy sojusz Sama z Houstonem ma bardziej z艂o偶one przyczyny.

Dojechali do 艣r贸dmie艣cia. Johnson przeczuwa艂, 偶e Lisa zarzuci go gradem pyta艅, lecz nie na wszystkie b臋dzie m贸g艂 odpowiedzie膰. Zwa偶ywszy na to, czego si臋 przed chwil膮 dowiedzia艂, zasadnicze znaczenie mia艂o kontynuowanie wsp贸艂pracy z ni膮. Zamierza艂 zaraz po powrocie do hotelu zadzwoni膰 do Andersa, natomiast przez najbli偶szych kilka godzin nie musi kontaktowa膰 si臋 z Battlesem i Callem, gdy偶 sami si臋 odezw膮, gdyby wydarzy艂o si臋 co艣 nowego.

Kierowca zatrzyma艂 si臋 w odleg艂o艣ci kilkunastu przecznic od hotelu i Johnson, wyrwany z rozmy艣la艅, powr贸ci艂 do tera藕niejszo艣ci.

- Jest trzecia w nocy - powiedzia艂. - Nie marz臋 o d艂ugim spacerze.

M臋偶czyzna odwr贸ci艂 do niego g艂ow臋, trzymaj膮c r臋ce na kierownicy.

- Masz szcz臋艣cie, 偶e w og贸le mo偶esz chodzi膰. No, wysiadka.

Johnson wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

- Nasze rewolwery.

Kierowca zerkn膮艂 we wsteczne lusterko i porozumia艂 si臋 wzrokiem z jednym ze swych towarzyszy, a potem zn贸w spojrza艂 na Sama i rzuci艂:

- Wyno艣cie si臋.

Johnson wysiad艂 z samochodu. Dwaj m臋偶czy藕ni z tylnego siedzenia r贸wnie偶 wyszli na chodnik, a za nimi wyskoczy艂a Lisa. Otwarto baga偶nik i zwr贸cono im bro艅 oraz kom贸rki.

- Szef poleci艂, 偶eby艣cie odwie藕li nas a偶 do hotelu - warkn膮艂 Sam. - Z pewno艣ci膮 nie b臋dzie zachwycony, gdy si臋 dowie, 偶e nie wype艂nili艣cie rozkazu.

- Kaza艂 tylko, 偶eby艣my was odwie藕li, ale nie powiedzia艂 dok膮d - odpar艂 bandzior i wsiad艂 do wozu, kt贸ry natychmiast odjecha艂.

Johnson przyjrza艂 si臋 uwa偶nie zrujnowanemu budynkowi, przy kt贸rym stali. By艂 ciemny i opustosza艂y, lecz mogli go zasiedla膰 dzicy lokatorzy, gotowi w ka偶dej chwili wylec na ulic臋 i narobi膰 k艂opot贸w.

Wsadzi艂 rewolwer z ty艂u za pasek spodni, Smith posz艂a za jego przyk艂adem. Pieni膮dze i bro艅 zawsze n臋c膮 rabusi贸w.

Wprawdzie droga wiod艂a prosto do hotelu, ale niestety wi臋kszo艣膰 latarni ulicznych si臋 nie pali艂a, a mieli do przej艣cia tuzin przecznic i b臋d膮 musieli min膮膰 skupiska namiot贸w i bud z kartonowych pude艂.

Gdzie艣 w oddali rozleg艂o si臋 wycie policyjnych syren. Johnsona ogarn膮艂 niepok贸j na my艣l, 偶e w licznych kryj贸wkach czaj膮 si臋 osobnicy czekaj膮cy tylko, by osaczy膰 bezbronnych ludzi. Ofiar膮 ich napa艣ci w tej rzekomo bezpiecznej strefie padali tury艣ci i przypadkowi przechodnie, niechronieni statusem cz艂onka gangu.

Wzi膮艂 Lis臋 za r臋k臋 - nie broni艂a si臋 - i ruszyli naprz贸d. Czujnie wypatruj膮c w mroku i nas艂uchuj膮c, prowadzi艂 j膮 szybko i zdecydowanie w kierunku hotelu. Po艂ow臋 drogi przebyli bez k艂opot贸w, lecz potem szcz臋艣cie ich opu艣ci艂o.

Z cienia pod 艣cian膮 domu wy艂oni艂 si臋 obdarty 偶ul z w艂osami zaplecionymi w niechlujne warkoczyki, przypominaj膮ce brudny mop.

- Mam wszystko, czego ci trzeba, cz艂owieku - powiedzia艂 z fa艂szywym jamajskim akcentem, zast臋puj膮c im drog臋. - Kok臋, trawk臋, prochy... co tylko ci臋 kr臋ci.

- Nie jestem zainteresowany - odpar艂 Sam, usi艂uj膮c go omin膮膰.

Jednak diler nie zamierza艂 tak 艂atwo da膰 za wygran膮. Chwyci艂 Sama za rami臋.

- Ja tylko chc臋 wyj艣膰 na swoje, brachu, jak ka偶den jeden.

Gdy Johnson si臋ga艂 po bro艅, Lisa wcisn臋艂a si臋 mi臋dzy nich i stan臋艂a twarz膮 do natr臋ta.

- Zgadza si臋, brachu - rzuci艂a kpi膮cym tonem. - Wszyscy pr贸bujemy jako艣 zarobi膰 na 偶ycie. A teraz zejd藕 nam z drogi.

Jednak diler nagabywa艂 ich jeszcze przez dobre p贸艂 minuty, zanim wreszcie wr贸ci艂 na swoje stanowisko przed drzwiami pralni chemicznej.

Tym razem Smith przej臋艂a inicjatyw臋. Chwyci艂a Sama za r臋k臋 i odci膮gn臋艂a go szybko. Kilka razy obejrza艂 si臋 przez rami臋, by si臋 upewni膰, 偶e facet nie idzie za nimi. Przez kilka nast臋pnych minut rozwa偶a艂, jak mi艂o czu膰 u艣cisk drobnej i mi臋kkiej, ale silnej d艂oni Lisy, zerkaj膮c przy tym z podziwem na jej d艂ugie jasne w艂osy.

Nie pami臋ta艂, kiedy po raz ostatni zwraca艂 uwag臋 na kobiec膮 urod臋. Lecz teraz nie by艂a ku temu odpowiednia pora.

Weszli do hotelowego holu i skierowali si臋 do windy. Gdy tylko ruszy艂a w g贸r臋, Lisa rozpocz臋艂a przes艂uchanie.

- Co Houston ci powiedzia艂? - spyta艂a, obrzucaj膮c go przenikliwym spojrzeniem. - Musz臋 pozna膰 prawd臋, Sam. Koniec wykr臋t贸w. Dzisiaj mogli艣my oboje zgin膮膰. Nie wiem, jakim cudem tego dokona艂e艣, ale trafili艣my do kryj贸wki gangu Nacja, zobaczyli艣my j膮 na w艂asne oczy i wr贸cili艣my stamt膮d 偶ywi. Mam ju偶 do艣膰 biernego czekania, a偶 zrealizujesz ten sw贸j cholerny plan. Masz mi natychmiast o wszystkim opowiedzie膰.

- To zabra艂oby sporo czasu - odpar艂, wiedz膮c, 偶e tylko jeszcze bardziej j膮 tym zirytuje - a teraz powinni艣my troch臋 si臋 przespa膰.

- Nie ma mowy!

Winda si臋 zatrzyma艂a. Lisa wypad艂a jak burza na korytarz i zaczeka艂a pod drzwiami, a偶 Johnson wyjmie klucz z kieszeni.

- Nie p贸jdziemy spa膰, dop贸ki si臋 nie dowiem, co ty, do cholery, kombinujesz!

Otworzy艂 drzwi i pu艣ci艂 j膮 przodem.

To nam zajmie ca艂膮 noc.

Zasun膮艂 rygiel i 艂a艅cuch i znikn膮艂 w 艂azience, zanim Lisa zd膮偶y艂a odpowiedzie膰.

Spryska艂 wod膮 twarz i wpatrzy艂 si臋 w lustro. By艂 przekonany, 偶e nie ma 偶adnej szansy uj艣膰 z tej afery z 偶yciem.

Nie ba艂 si臋 艣mierci. Prawd臋 m贸wi膮c, d艂ugi czas po zab贸jstwie Anny wr臋cz jej pragn膮艂. Celowo ryzykowa艂 偶ycie, wystawiaj膮c si臋 na lini臋 ognia lub je偶d偶膮c przez dzielnice, w kt贸rych cz臋sto dochodzi艂o do strzelanin mi臋dzy gangami. Przesiadywa艂 w knajpach i klubach odwiedzanych przez kryminalist贸w. Mo偶na by powiedzie膰, 偶e nosi艂 plakietk臋 z wielkim napisem: ZASTRZEL MNIE!

Lecz nie uda艂o mu si臋 zgin膮膰, a p贸藕niej u艣wiadomi艂 sobie, jakich cierpie艅 przysporzy艂aby rodzinie jego 艣mier膰. Zanim postanowi艂 rozpocz膮膰 偶ycie na nowo, trzech bydlak贸w, kt贸rzy zgwa艂cili i zamordowali jego ukochan膮 kobiet臋, spotka艂 los, na jaki zas艂u偶yli.

W贸wczas wszystko si臋 zmieni艂o. Wydawa艂o si臋, 偶e nie ma ju偶 dla niego ucieczki. Gliniarze podejrzewali go o potr贸jne zab贸jstwo, rodzina zamartwia艂a si臋 o niego, a co najgorsze, zainteresowa艂 si臋 nim 艣wiat przest臋pczy Los Angeles. Jedni gangsterzy darzyli go szacunkiem za to, 偶e w艂asnor臋cznie wymierzy艂 zemst臋, inni pogardzali nim, gdy偶 o艣mieli艂 si臋 pos艂u偶y膰 ich metodami.

Przede wszystkim jednak obawia艂 si臋 艣miertelnie, 偶e niew艂a艣ciwi, ludzie odkryj膮 prawd臋, wskutek czego ucierpi膮 kolejne bliskie mu osoby.

Od 艣mierci Anny nie potrafi艂 skupi膰 si臋 na pracy i przesta艂 si臋 troszczy膰 o sw贸j los.

Podobno czas leczy rany, jednak w tym przypadku tak si臋 nie sta艂o.

Aby ta sprawa wreszcie si臋 sko艅czy艂a, kto艣 b臋dzie musia艂 umrze膰.

ROZDZIA艁 DZIEWI膭TY

Przez spowijaj膮c膮 Lis臋 zas艂on臋 snu przebi艂 si臋 jaki艣 d藕wi臋k. Wiedzia艂a, 偶e powinna si臋 obudzi膰, ale czu艂a si臋 znu偶ona, a w 艂贸偶ku by艂o tak wygodnie. Wtuli艂a si臋 w ciep艂膮 po艣ciel. Poczu艂a zdrow膮 wo艅 m臋skiego cia艂a i u艣miechn臋艂a si臋 lekko.

Sam...

Ten s艂odki, pe艂en marze艅 stan na granicy snu i jawy zburzy艂 ostry, szarpi膮cy nerwy wibruj膮cy odg艂os.

Jej telefon kom贸rkowy na nocnym stoliku. Otworzy艂a oczy.

Mrok przecina艂a smuga jaskrawego 艣wiat艂a. Zaspana Lisa zamruga艂a, by odzyska膰 ostro艣膰 widzenia.

Przez szpar臋 w zas艂onach do pokoju wpada艂 blask s艂o艅ca.

Hotel w dzielnicy Box.

Bezskutecznie spr贸bowa艂a usi膮艣膰, a potem si臋gn臋艂a po kom贸rk臋.

Tu偶 przy niej kto艣 cicho mrukn膮艂. Odwr贸ci艂a g艂ow臋 w lewo i spojrza艂a prosto w twarz Sama Johnsona.

Spa艂, przywieraj膮c swym szczup艂ym, lecz muskularnym cia艂em do jej boku. Ramieniem obejmowa艂 Lis臋, wi臋偶膮c j膮 w 艂贸偶ku, mocne udo spoczywa艂o ci臋偶ko na jej nodze.

Zmusi艂a si臋 do skupienia uwagi na kom贸rce, kt贸ra w jej d艂oni zn贸w zacz臋艂a wibrowa膰.

- M贸wi... - odchrz膮kn臋艂a - m贸wi Smith.

- Smith, jeste艣 tam?

Dzwoni艂 jej partner Chuck Sanford. Sam ockn膮艂 si臋 i chrz膮kn膮艂 zmieszany, gdy natrafi艂 r臋k膮 na jej pier艣. Lisa wstrzyma艂a oddech.

- O cholera - ze 艣miechem skomentowa艂 Chuck. - Czy偶bym zadzwoni艂 nie w por臋? S膮dzi艂em, 偶e ju偶 jeste艣 na nogach. Odezw臋 si臋 p贸藕niej.

- Nie. - Wypl膮ta艂a si臋 z obj臋膰 Sama, kt贸ry nagle usiad艂 sztywno wyprostowany, wpad艂a do 艂azienki i zamkn臋艂a za sob膮 drzwi. - W porz膮dku, ju偶 wsta艂am. Co si臋 dzieje?

Spojrza艂a w lustro i skrzywi艂a si臋. Wygl膮da艂a okropnie. W nocy Johnson jedynie pobie偶nie nakre艣li艂

sytuacj臋, ujawniaj膮c zaledwie u艂amek prawdy, kt贸rej si臋 domaga艂a, a potem sk艂oni艂 j膮, by si臋 przespa艂a, obiecuj膮c, 偶e reszt臋 opowie rano. Gdy si臋 na chwil臋 przebudzi艂a, 艣wita艂o, a on wci膮偶 czuwa艂. Widocznie p贸藕niej postanowi艂 jednak troch臋 si臋 zdrzemn膮膰. Zadr偶a艂a na wspomnienie jego cia艂a wtulonego w ni膮, jego r臋ki na jej...

- Dzi艣 oko艂o czwartej rano dosz艂o do strzelaniny na rogu South Western i Vernon. Nie znamy jeszcze wszystkich szczeg贸艂贸w, ale s膮 ofiary 艣miertelne. Jedyny 艣wiadek, kt贸ry zgodzi艂 si臋 m贸wi膰, twierdzi, 偶e kilku sprawc贸w nosz膮cych czerwone bandany po艂o偶y艂o trupem czterech 膰pun贸w i dilera. Wszyscy zabici nale偶eli do gangu Ferajna.

Lisa potar艂a czo艂o, licz膮c, 偶e w ten spos贸b powstrzyma nadchodz膮cy b贸l g艂owy. To cud, 偶e w og贸le znalaz艂 si臋 艣wiadek gotowy zeznawa膰. Zazwyczaj ludzie nie chc膮 ryzykowa膰 w obawie przed mafijn膮 zemst膮.

- Takie rzeczy zdarzaj膮 si臋 bez przerwy, Chuck. Zadzwoni艂e艣 tylko po to, 偶eby mi o tym powiedzie膰?

- Zabrzmia艂o to podejrzliwie. Dlaczego nie ugryz艂a si臋 w j臋zyk? To, co powiedzia艂 tamten facet w kryj贸wce Bustera Houstona, kaza艂o jej na nowo przemy艣le膰 wszystko, co wie o swoim partnerze.

Utwierdzi艂a si臋 w przekonaniu, 偶e Chuck Sanford jest uczciwym go艣ciem i jednym z najlepszych gliniarzy.

- Masz racj臋 - przyzna艂 z ci臋偶kim westchnieniem. - Jeste艣 na urlopie, wi臋c nie powinienem zawraca膰 ci tym g艂owy. - Zamilk艂 na chwil臋. - Ale chodzi o to, 偶e...

Przebieg艂 j膮 dreszcz niepokoju.

- O co? No, dalej, Chuck. Skoro ju偶 mnie obudzi艂e艣, to wal.

Takie niezdecydowanie by艂o ca艂kiem do niego niepodobne.

- Na twarzach ofiar narysowano ich krwi膮 znak X, jak u tamtych trzech zamordowanych gangster贸w, kt贸rzy wed艂ug Johnsona zabili jego narzeczon膮.

Lisa wspar艂a si臋 o umywalk臋.

- Wprawdzie tych zastrzelono, ale ten znak X... - Oby to uwolni艂o Sama Johnsona od podejrze艅, 偶e przed rokiem pope艂ni艂 tamte zbrodnie.

- Tak, z ka艂asznikowa. Niezbyt mi艂y widok.

- Jestem ci wdzi臋czna, 偶e mnie zawiadomi艂e艣. A wi臋c uwa偶asz, 偶e to ma zwi膮zek z tamt膮 star膮 spraw膮? - Oczywi艣cie by艂a ju偶 pewna, 偶e za telefonem Sanforda kryje si臋 co艣 wi臋cej.

- Mo偶e mie膰 zwi膮zek albo nie. Odk膮d Watts zacz膮艂 si臋 domaga膰 g艂owy Johnsona, trudno si臋 w tym wszystkim po艂apa膰. Pos艂uchaj, Johnson wynaj膮艂 renomowan膮 agencj臋 detektywistyczn膮 z Chicago, 偶eby ochrania艂a jego rodzin臋. W jego firmie powiedzieli mi, 偶e wyjecha艂 s艂u偶bowo do Nowego Jorku. Pomy艣la艂em, 偶e chcia艂aby艣 o tym wiedzie膰, poniewa偶 tamta sprawa wci膮偶 nie daje ci spokoju. - Westchn膮艂 g艂o艣no. - Mo偶e masz racj臋. Mo偶e Johnson nie zabi艂 tamtych go艣ci.

Pohamowa艂a ch臋膰, by wrzasn膮膰: „Jasne!”. Od wielu miesi臋cy powtarza艂a Chuckowi, 偶e co艣 tu nie gra, lecz nie chcia艂 jej s艂ucha膰. Trzeba by艂o dopiero 艣mierci pi臋ciu opryszk贸w, by uzna艂 swoj膮 pomy艂k臋 i wreszcie ujrza艂 t臋 spraw臋 w innym 艣wietle.

Nagle u艣wiadomi艂a sobie, 偶e 艣ledztwo dotycz膮ce dzisiejszej strzelaniny niew膮tpliwie doprowadzi Sanforda do kryj贸wki gangu Nacja. Je偶eli odkryje, 偶e Johnson spotka艂 si臋 tam wczoraj z Houstonem - w dodatku w jej towarzystwie - wpadnie w sza艂. Zawiesz膮 j膮 w czynno艣ciach, a przeciwko Samowi zostanie wznowione dochodzenie.

- Jak zapewne pami臋tasz, ju偶 dawno ci to m贸wi艂am - odpowiedzia艂a, poniewa偶 Chuck w艂a艣nie tego oczekiwa艂.

- Tak, tak, wiem. W ka偶dym razie nie b臋d臋 ci d艂u偶ej przeszkadza艂 w urlopie. - Po艂o偶y艂 akcent na ostatnim s艂owie. - Po prostu pomy艣la艂em, 偶e chcia艂aby艣 pozna膰 t臋 nowin臋.

- Dzi臋ki, Chuck. Jestem ci naprawd臋 wdzi臋czna.

Roz艂膮czy艂a si臋 i przez d艂ug膮 chwil臋 wpatrywa艂a si臋 w kom贸rk臋. Zastanawia艂a si臋, dlaczego Sanford wydzwania艂 na jej telefon stacjonarny i sprawdza艂 wiadomo艣ci nagrane na automatycznej sekretarce.

Dzia艂o si臋 co艣 dziwnego, co przed ni膮 ukrywa艂.

Kiedy si臋 od艣wie偶y艂a i wysz艂a z 艂azienki, natkn臋艂a si臋 na Sama, kt贸ry warowa艂 pod drzwiami. Zanim zd膮偶y艂a zrobi膰 mu awantur臋 za pods艂uchiwanie, omin膮艂 j膮 szybko i zamkn膮艂 si臋 w 艣rodku. Mo偶e wi臋c jednak nie chodzi艂o mu o to, 偶eby us艂ysze膰, o czym rozmawia艂a przez telefon.

Kiszki gra艂y jej marsza, lecz powstrzyma艂a si臋 przed wyskoczeniem do pobliskiego baru. Zamiast tego podesz艂a do okna i odsun臋艂a kotar臋 na tyle, by zlustrowa膰 ulic臋 w dole. W dzie艅 dzielnica Box zmienia艂a si臋 nie do poznania. Znikn臋艂y namioty i kartonowe budy oraz w艂贸cz臋dzy. Przy kraw臋偶nikach parkowa艂y samochody biznesmen贸w oraz furgonetki dostawcze. Na chodnikach nie by艂o ani 艣ladu diler贸w sprzedaj膮cych trawk臋 czy prostytutek. W 艣wietle dnia widok rusztowa艅 dawa艂 promyk nadziei na lepsz膮 przysz艂o艣膰 tej okolicy. Zrujnowane i od dawna zaniedbane rudery remontowano i odnawiano, przekszta艂caj膮c w luksusowe apartamentowce.

Nic nie by艂o tym, czym si臋 z pozoru wydawa艂o. Dzielnica Box w dzie艅 i w nocy to dwa kra艅cowo odmienne 艣wiaty.

Jej spojrzenie pow臋drowa艂o ku drzwiom 艂azienki. W Samie Johnsonie te偶 s膮 dwaj zupe艂nie r贸偶ni ludzie. Naukowiec skoncentrowany na pracy, kt贸ry dawniej wykorzystywa艂 swoje zdolno艣ci, by pomaga膰 w chwytaniu gro藕nych przest臋pc贸w, oraz ca艂kiem inny cz艂owiek, kt贸rego pozna艂a dob臋 temu - nieufny, zdeterminowany i niedbaj膮cy o 偶ycie.

Jej partner powiedzia艂, 偶e ofiary porannej strzelaniny zabito z ka艂asznikow贸w. Jeden z m臋偶czyzn eskortuj膮cych ich ubieg艂ej nocy mia艂 w艂a艣nie tak膮 bro艅. Oczywi艣cie wielu oprych贸w grasuj膮cych nocami po ulicach Los Angeles ma ka艂achy, jednak nie wygl膮da艂o to na zwyk艂y zbieg okoliczno艣ci, zw艂aszcza gdy wzi膮膰 pod uwag臋 spos贸b, w jaki naznaczono ofiary.

Johnson wy艂oni艂 si臋 z 艂azienki. Lisa pomy艣la艂a, 偶e nadszed艂 czas, by dotrzyma艂 obietnicy sprzed kilku godzin. O wp贸艂 do czwartej nad ranem za偶膮da艂a, aby zrelacjonowa艂 rozmow臋 z Houstonem, lecz odm贸wi艂 pod pretekstem, 偶e powinni si臋 przespa膰, poza tym musi najpierw przemy艣le膰 to, co us艂ysza艂.

Mia艂 na to cztery godziny i najwy偶sza pora, by szczeg贸艂owo jej wszystko opowiedzia艂.

Jakby czytaj膮c w jej my艣lach, popatrzy艂 na ni膮 swymi szarymi oczami i zaproponowa艂:

- Chod藕my na kaw臋 gdzie艣, gdzie b臋dziemy mogli spokojnie porozmawia膰.

Nareszcie!

Lisa nie mog艂a pokaza膰 si臋 za dnia w niekt贸rych miejscach w 艣r贸dmie艣ciu Los Angeles, lecz bar u Joego do nich nie nale偶a艂. Chocia偶 dzielnica Box niemal s膮siaduje z miejskim ratuszem, jednak ten zaciszny lokalik znajduje si臋 w odleg艂o艣ci dobrych kilku przecznic od rejonu nadzorowanego przez jej wydzia艂.

Gdy ju偶 zjedli solidne 艣niadanie i pili trzeci膮 kaw臋, uzna艂a, 偶e nie b臋dzie d艂u偶ej czeka膰. Wcze艣niej poinformowa艂a Johnsona o telefonie od jej partnera, a teraz rzuci艂a:

- No dobrze, wi臋c m贸w.

- Pi臋tna艣cie miesi臋cy temu po艣r贸d licznych dowod贸w znalaz艂em 艣lad DNA, 艣wiadcz膮cy o obecno艣ci Kenana Wattsa w miejscu, w kt贸rym pope艂niono wielokrotne morderstwo - zacz膮艂.

Wiedzia艂a o tym. Ofiarami byli dwaj gliniarze.

- Dosta艂 tylko do偶ywocie, poniewa偶 nie zdo艂ali艣my dowie艣膰, 偶e to on strzela艂, a jedynie 偶e tam by艂 - powiedzia艂a.

Prokurator okr臋gowy zaproponowa艂 nawet uk艂ad. Wystarczy艂o, 偶eby Watts wskaza艂 sprawc臋, a zosta艂by warunkowo zwolniony, o ile nie wsp贸艂uczestniczy艂 w tej zbrodni. Jednak odm贸wi艂, co oznacza艂o, 偶e - je艣li nie by艂 winien - jeden lub kilku zab贸jc贸w policjant贸w unikn臋艂o zas艂u偶onej kary.

- Dwa miesi膮ce po wydaniu na niego wyroku Anna zosta艂a zamordowana - rzek艂 Sam.

Lisa i Chuck prowadzili dochodzenie w tej sprawie. Johnson rozpozna艂 wszystkich trzech sprawc贸w na podstawie fotografii w zbiorach archiwum wydzia艂u zab贸jstw. Sprowadzono ich i przes艂uchano, jednak gdy dosz艂o do identyfikacji, Sam o艣wiadczy艂, 偶e nie jest pewien, czy to rzeczywi艣cie oni. Wszystkie materialne dowody uleg艂y zniszczeniu, poniewa偶 zw艂oki cz臋艣ciowo spalono. Policjanci dysponowali jedynie zeznaniem Johnsona. Gdy je wycofa艂, musieli zwolni膰 podejrzanych.

Kilka dni p贸藕niej znaleziono ich martwych i naznaczonych znakiem X. Chuck uwa偶a艂, 偶e Johnson celowo wycofa艂 si臋 ze wskazania sprawc贸w, by dokona膰 na nich krwawej wendety. Lisa nie potrafi艂a w to uwierzy膰, jednak od czasu do czasu opada艂y j膮 w膮tpliwo艣ci. Tak jak ubieg艂ej nocy, gdy Sam by艂 goszczony przez przyw贸dc臋 gangu Nacja i nawet w艂os mu nie spad艂 z g艂owy.

- Wkr贸tce potem Stary z艂o偶y艂 mi wizyt臋 - o艣wiadczy艂.

Zmar艂y James Watts, wuj Kenana i Lila, ich jedyny krewny. Cholera, w g艂臋bi duszy podejrzewa艂a, 偶e do tego dosz艂o. Od ponad roku czeka艂a na takie wyznanie Sama.

- Przeprosi艂 za b艂膮d pope艂niony przez jego bratanka - ci膮gn膮艂 - i zapewni艂, 偶e je艣li nie pisn臋 s艂owa policji, dopilnuje, by tamtych trzech spotka艂a sprawiedliwa kara. - Z wahaniem poszuka艂 wzroku Lisy.

- Zgodzi艂em si臋. Przynajmniej tyle mog艂em zrobi膰 dla Anny.

W jaki艣 spos贸b rozumia艂a jego decyzj臋, lecz jako policjantka nie mog艂a tego zaakceptowa膰. Sam przeszkodzi艂 w 艣ledztwie i zatai艂 wiedz臋 o planowanym zab贸jstwie trzech ludzi, niewa偶ne, 偶e morderc贸w. Jednak milcza艂a, by nie zrezygnowa艂 z dalszego ci膮gu opowie艣ci.

- James Watts dotrzyma艂 obietnicy...

- A ty pozwoli艂e艣 nam wali膰 g艂ow膮 w mur - przerwa艂a mu z gorycz膮.

Wprawdzie pojmowa艂a jego b贸l i przypuszcza艂a, 偶e nie by艂 w tamtym czasie zdolny do trze藕wej oceny sytuacji, niemniej uwa偶a艂a, 偶e post膮pi艂 niewybaczalnie. Po prostu pope艂ni艂 przest臋pstwo.

- Lil Watts wpad艂 w furi臋. To on wyda艂 rozkaz zamordowania Anny, jednak James odm贸wi艂 ukarania bratanka. Dowodzi艂, 偶e w pewnym sensie jestem odpowiedzialny za skazanie Kenana, wi臋c rachunki zosta艂y wyr贸wnane. Lecz to mnie nie zadowoli艂o. Chcia艂em, by Lil r贸wnie偶 zap艂aci艂 za t臋 zbrodni臋.

Nie by艂em w stanie my艣le膰 o niczym innym.

Pami臋ta艂a tamten okres a偶 nazbyt wyra藕nie. Johnson pracowa艂 dniami i nocami, wygl膮da艂 jak upi贸r.

Obawia艂a si臋, 偶e w ko艅cu targnie si臋 na swoje 偶ycie.

- Ostatecznie James przedstawi艂 mi propozycj臋. Mam opu艣ci膰 miasto i zrezygnowa膰 z odwetu na Lilu.

W przeciwnym razie zamorduj膮 moj膮 rodzin臋. Watts da艂 mi szans臋, bym zapomnia艂 o przesz艂o艣ci, lecz j膮 odrzuci艂em. Pragn膮艂em zem艣ci膰 si臋 na Lilu. Wiedzia艂, 偶e nawet je艣li nie zdob臋d臋 si臋 na to, by go zabi膰, to nie spoczn臋, dop贸ki nie zostanie skazany za jak膮艣 inn膮 zbrodni臋.

Relacja Sama sprawi艂a, 偶e Lisa ujrza艂a wszystko z ca艂kiem odmiennej perspektywy.

- Wyjecha艂e艣 z Los Angeles, by chroni膰 rodzin臋.

- Na tym polega艂a nasza umowa. Dop贸ki trzyma艂em si臋 z daleka od Lila Wattsa, mojej rodzinie nic nie grozi艂o, wi臋cej, by艂a pod ochron膮.

- Ale cz艂owiek, z kt贸rym zawar艂e艣 ten pakt, ju偶 nie 偶yje. - Wreszcie wszystko zaczyna uk艂ada膰 si臋 w ca艂o艣膰, pomy艣la艂a. 艢mier膰 Starego postawi艂a Sama w piekielnie niebezpiecznej sytuacji. Nikt ju偶 nie powstrzymywa艂 Lila Wattsa, kt贸ry m贸g艂 wyda膰 na niego wyrok 艣mierci i sprawi膰, 偶e Johnsonowi nie pozostanie nic innego, jak odda膰 si臋 w jego r臋ce.

Albo p贸j艣膰 na policj臋, ryzykuj膮c, 偶e zostanie oskar偶ony o wsp贸艂udzia艂 w licznych zab贸jstwach.

- Chwileczk臋, Sam. A co z Busterem Houstonem? Dlaczego si臋 w to wmiesza艂? - Houston niew膮tpliwie ma gdzie艣 to, co stanie si臋 z Johnsonem. Jest natomiast zaprzysi臋g艂ym wrogiem Lila Wattsa. Czy偶by zaoferowa艂 Samowi ochron臋 w zamian za sojusz w walce z Wattsem? Nie, to nie mia艂o sensu, zw艂aszcza w odniesieniu do faceta, kt贸ry jak Houston ma g臋b臋 pe艂n膮 frazes贸w o pokoju i tolerancji.

Johnson wyra藕nie wzm贸g艂 czujno艣膰, co zirytowa艂o Lis臋. Do diab艂a, co mia艂 jeszcze do ukrycia?

- Houston jest gotowy udzieli膰 mi pomocy w opanowaniu sytuacji, ale pod jednym warunkiem - wyzna艂 po chwili.

- Jakim? - Doskonale wiedzia艂a, co Sam rozumie przez „opanowanie sytuacji”. Absolutnie nie aprobowa艂a jego konszacht贸w z Busterem Housto-nem, musia艂a si臋 jednak dowiedzie膰, o co chodzi staremu bossowi. Nie mog艂a poj膮膰, czego pot臋偶ny przyw贸dca gangu m贸g艂by potrzebowa膰 od Sama.

- Chce, 偶ebym pom贸g艂 mu zwabi膰 w pu艂apk臋 cz艂owieka, kt贸ry jego zdaniem jest odpowiedzialny za 艣mier膰 Jamesa Wattsa.

- Dlaczego mu na tym zale偶y? - spyta艂a zdziwiona.

Przecie偶 Houston i Watts byli 艣miertelnymi wrogami. To nie trzyma艂o si臋 kupy. Policja zak艂ada艂a, i偶 zamordowanie Jamesa Wattsa mia艂o zwi膮zek z porachunkami gangsterskimi i nie istnia艂 偶aden dow贸d, 偶e by艂o inaczej.

Johnson przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 fili偶ance, jakby rozwa偶a艂, czy dopi膰 kaw臋, w ko艅cu jednak odpowiedzia艂:

- Najwidoczniej ci dwaj ludzie w ostatnich latach zostali przyjaci贸艂mi. Oczywi艣cie potajemnie.

- Dlaczego Houston sam nie dokona zemsty? Skoro zna sprawc臋, do czego mu jeste艣 potrzebny? To jaki艣 absurd.

Spojrza艂 jej prosto w oczy.

- Mylisz si臋. Houston twierdzi, 偶e za 艣mier膰 Jamesa Wattsa odpowiada gliniarz nale偶膮cy do bandy skorumpowanych policjant贸w. Ci dwaj gliniarze zamordowani przez Kenana Wattsa co艣 wyw膮chali i lada dzie艅 mieli to ujawni膰. Dlatego w艂a艣nie polecono, by ich za艂atwi艂. Kenanowi w艂os by z g艂owy nie spad艂, gdybym si臋 w to nie wmiesza艂, wskutek czego trafi艂 do wi臋zienia. O艣wiadczenie Jamesa Wattsa, 偶e nie spotka mnie zemsta za m贸j udzia艂 w tej sprawie, najwyra藕niej nie zosta艂o dobrze przyj臋te, poniewa偶 kto艣 postanowi艂 go sprz膮tn膮膰. 艢mier膰 Wattsa by艂a na r臋k臋 wszystkim zainteresowanym. Lil wreszcie m贸g艂 podj膮膰 pr贸b臋 odwetu na mnie, a ludziom, kt贸rzy stoj膮 za tym wszystkim i poci膮gaj膮 za sznurki, o wiele 艂atwiej jest manipulowa膰 nim ni偶 jego wujem.

Oszo艂omiona Lisa nie by艂a w stanie wydoby膰 z siebie g艂osu. Johnson z pewno艣ci膮 nie m贸wi艂 powa偶nie! James Watts, stary cz艂owiek, kt贸ry nie znosi艂 zam臋tu, zosta艂 zamordowany z zimn膮 krwi膮.

Mog艂a dopu艣ci膰, 偶e zabi艂 go kto艣 z wrogiego gangu, ale z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie zrobi艂 tego nikt z jego ludzi. Nie zamierza艂a te偶 dawa膰 wiary twierdzeniu jakiego艣 prominentnego gangstera o istnieniu zorganizowanej grupy skorumpowanych policjant贸w.

- Jeste艣 pewien, 偶e Houston ci臋 w co艣 nie wrabia? - To najbardziej prawdopodobne wyja艣nienie. By艂a przekonana, 偶e Houston ma ukryte zamiary i prowadzi z Samem jak膮艣 przewrotn膮 gr臋.

- Jestem pewien. Gliniarz, na kt贸rym pragnie si臋 zem艣ci膰, nie tylko jest skorumpowany, ale przewodzi ca艂ej grupie policjant贸w. Pewien swej bezkarno艣ci, staje si臋 coraz bardziej zuchwa艂y. Houston twierdzi, 偶e potrafi dowie艣膰 swoich oskar偶e艅.

- W takim razie - rzuci艂a Smith, hamuj膮c wzbieraj膮c膮 w niej w艣ciek艂o艣膰 - niech to zrobi i przeka偶e t臋 spraw臋 w r臋ce w艂adz. - Mia艂a ju偶 do艣膰 wys艂uchiwania tych g艂upot!

- Cholernie dobrze wiesz, 偶e o wiele 艂atwiej to powiedzie膰, ni偶 wykona膰 - odpar艂 Johnson, wci膮偶 nie odrywaj膮c od niej wzroku. - A ten policjant to nie 偶aden 偶贸艂todzi贸b, tylko do艣wiadczony glina z d艂ugoletnim sta偶em i rozleg艂ymi koneksjami.

Ta ostatnia informacja j膮 zaniepokoi艂a.

- Co to wszystko ma wsp贸lnego z tob膮 lub Ann膮?

- W艂a艣nie ten skorumpowany gliniarz poleci艂 wywrze膰 na mnie zemst臋. Kenan Watts mia艂 by膰 bezpieczny. Nigdy by go nie nakryto, gdybym nie przesiewa艂 dowod贸w tak d艂ugo, a偶 wreszcie znalaz艂em co艣 przeciwko niemu.

Lisa podnios艂a r臋ce, by go powstrzyma膰.

- W porz膮dku, mog臋 od biedy uwierzy膰 w istnienie jednego skorumpowanego gliny, ale nie w zorganizowan膮 grup臋. Kto niby ma by膰 jej prowodyrem? Houston z pewno艣ci膮 poda艂 ci to nazwisko.

- Zgadza si臋.

Czeka艂a w napi臋ciu. Sprawa przybra艂a nowy, ca艂kiem nieoczekiwany obr贸t. Owszem, by艂a zdenerwowana, jednak tak naprawd臋 uwa偶a艂a te rewelacje za stek bzdur. Musia艂a jednak si臋 dowiedzie膰, co Sam us艂ysza艂 od Bustera Houstona.

- To Sanford - oznajmi艂.

Od kilku godzin odwleka艂 wyjawienie tego, ale nie mia艂 wyboru. Ujrza艂 na twarzy Lisy wyraz niedowierzania i oszo艂omienia, kt贸ry niew膮tpliwie za chwil臋 ust膮pi miejsca w艣ciek艂o艣ci.

- Wykluczone, 偶eby m贸j partner da艂 si臋 skorumpowa膰 ! - rzuci艂a g艂osem dr偶膮cym z gniewu. - A tym bardziej by sta艂 na czele bandy renegat贸w.

- Je偶eli Sanford jest niewinny, nie musi si臋 niczego obawia膰.

- S艂uchaj, Sam... Za艂贸偶my na chwil臋, 偶e rzeczywi艣cie macza艂 palce w tej sprawie. Jak zamierzasz tego dowie艣膰? W og贸le jaki masz plan?

- Chc臋 zmusi膰 go do przyznania si臋 i podania nazwisk jego wsp贸lnik贸w, a wtedy b臋dziesz mog艂a zaaresztowa膰 ca艂膮 grup臋.

- Chyba zwariowa艂e艣! - Nie zamierza艂a d艂u偶ej tego s艂ucha膰. - I nie licz na to, 偶e dam si臋 wci膮gn膮膰 w tw贸j ob艂臋d. - By艂a winna elementarn膮 lojalno艣膰 i zaufanie swojemu partnerowi, kt贸ry niejeden raz ocali艂 jej 偶ycie.

- Wi臋c po co wci膮偶 zostawia wiadomo艣ci na twojej sekretarce? Anders powiedzia艂, 偶e Sanford nagra艂 nast臋pn膮, zanim zadzwoni艂 na twoj膮 kom贸rk臋.

- To 艣wiadczy jedynie o tym, 偶e ma intuicj臋 wytrawnego gliniarza, a nie, - 偶e jest skorumpowany! To ja dzia艂am wbrew prawu.

- Nawet je偶eli tw贸j partner nie ma nic do ukrycia, nie zaszkodzi, je艣li mu si臋 przyjrzymy. Nie zapominaj, 偶e wys艂a艂 innego glin臋, 偶eby obserwowa艂 tw贸j dom. Dlaczego ci nie ufa? Mo偶e obawia si臋, 偶e porozmawiasz ze mn膮 i dowiesz si臋 prawdy?

- Po prostu mnie chroni - odpar艂a szybko.

- Wie, 偶e nadal dr膮偶臋 t臋 spraw臋, i chce si臋 upewni膰, 偶e nic mi si臋 nie sta艂o.

- Wci膮偶 to sobie powtarzasz, ale to tylko pobo偶ne 偶yczenia, a ja musz臋 twardo st膮pa膰 po ziemi. Stawk膮 jest 偶ycie mojej rodziny. Sanford knuje co艣 z艂ego i zamierzam to udowodni膰.

- Wi臋c Houston mo偶e kaza膰 go zamordowa膰?

- spyta艂a g艂臋boko poruszona.

- Nie, woli to rozegra膰 inaczej. Chce, 偶eby Sanford trafi艂 do wi臋zienia i dosta艂 to, na co zas艂u偶y艂, od kt贸rego艣 z oprych贸w, kt贸rych sam tam wys艂a艂.

Smith zerwa艂a si臋 z krzes艂a.

- Musz臋 to przemy艣le膰. Nie mog臋 podj膮膰 tak powa偶nej decyzji pod wp艂ywem impulsu. Potrzebuj臋 troch臋 czasu.

Johnson r贸wnie偶 wsta艂.

- Ale niech to nie potrwa zbyt d艂ugo. Moja rodzina ju偶 do艣膰 wycierpia艂a i nie chc臋 jej jeszcze bardziej nara偶a膰.

- A ty? Nie obchodzi ci臋, co si臋 stanie z tob膮?

- Musz臋 si臋 skontaktowa膰 z Andersem - odrzek艂 wymijaj膮co.

Nie umia艂 odpowiedzie膰 na jej pytanie. Jeszcze do niedawna s膮dzi艂, 偶e nie zale偶y mu na 偶yciu, lecz teraz nie by艂 ju偶 tego taki pewien. Mniejsza z tym. To r贸wnie dobry moment jak ka偶dy inny, by zako艅czy膰 rozmow臋.

Wiedzia艂, co musi zrobi膰.

Od Lisy oczekiwa艂 jedynie, 偶e kiedy sytuacja si臋 wyklaruje, dopilnuje, by Sanforda spotka艂a zas艂u偶ona kara.

Raptem powietrze rozdar艂 huk wystrza艂贸w i rozprys艂a si臋 szyba okienna. Johnson poci膮gn膮艂 Lis臋 na ziemi臋 i os艂oni艂 w艂asnym cia艂em. Pod艂og臋 baru zasypa艂y od艂amki szk艂a, stukaj膮c niczym grad podczas nag艂ej letniej burzy.

A potem zapad艂a upiorna cisza.

ROZDZIA艁 DZIESI膭TY

Po chwili 艣miertelnej ciszy w barze rozleg艂y si臋 krzyki. Johnson uni贸s艂 si臋 nieco, by oceni膰 sytuacj臋.

Strzelaj膮cy ju偶 dawno znikn臋li, a przechodnie zagl膮dali przez rozbite okno w nadziei, 偶e ujrz膮 masakr臋.

W oddali zawy艂y syreny.

Sam i Lisa nie mogli pozwoli膰, by ich tutaj przy艂apano, gdy偶 w贸wczas do Sanforda natychmiast by dotar艂a wiadomo艣膰, 偶e jego partnerka jad艂a 艣niadanie z Samem Johnsonem.

Zerwa艂 si臋 na nogi i poci膮gn膮艂 j膮 za sob膮.

- Zabierajmy si臋 st膮d.

Odsun臋艂a si臋 od niego, wyci膮gn臋艂a bro艅 i rozejrza艂a si臋, oceniaj膮c szkody.

- Czy kto艣 jest ranny? - zapyta艂a g艂o艣no.

Do diab艂a, czy ona nie rozumie, 偶e musz膮 si臋 st膮d wynie艣膰, zanim zjawi膮 si臋 pierwsi policjanci?!

Przesz艂a przez bar, sprawdzaj膮c, czy nic si臋 nie sta艂o tym, kt贸rzy odwa偶yli si臋 wype艂zn膮膰 spod sto艂贸w i zza kontuaru.

Dawniej Johnson zachowa艂by si臋 tak samo. Kiedy wi臋c i dlaczego si臋 zmieni艂? Czy偶by pod wp艂ywem wypadk贸w ostatniego roku stwardnia艂 i zoboj臋tnia艂 do tego stopnia, 偶e chcia艂 st膮d wyj艣膰, nie upewniwszy si臋, czy nikt nie ucierpia艂?

Wsadzi艂a rewolwer za pasek i wr贸ci艂a do stoj膮cego bez ruchu Sama.

- Nie ma rannych. - Jeszcze raz rozejrza艂a si臋 wok贸艂. - Musi tu by膰 tylne wyj艣cie.

Pod膮偶y艂 za ni膮, gdy pospiesznie okr膮偶y艂a kontuar i wesz艂a do pustej kuchni. Widocznie pracownicy wbiegli na sal臋 albo nadal si臋 ukrywali. W powietrzu unosi艂 si臋 zapach spalonych babeczek.

Ostro偶nie otworzy艂a tylne drzwi i wyjrza艂a na zewn膮trz. Na szcz臋艣cie nie by艂o wida膰 gliniarzy.

- Droga wolna - mrukn臋艂a.

Pobiegli alejk膮 do najbli偶szej przecznicy. Gdy znale藕li si臋 na chodniku, zwolnili do spacerowego kroku, dostosowuj膮c si臋 do innych przechodni贸w.

Sam przyjrza艂 si臋 uwa偶nie jezdni i frontowym sklepom po obydwu stronach ulicy, szukaj膮c oznak nag艂ego poruszenia czy nietypowych zachowa艅.

Przed barem stercza艂o kilkunastu gapi贸w. Nie dochodz膮c do hotelu, Lisa skr臋ci艂a w lewo. Kluczyli mi臋dzy budynkami, dop贸ki nie dotarli na parking, na kt贸rym zostawili samoch贸d.

- Dok膮d jedziemy? - zapyta艂 Sam, otwieraj膮c drzwiczki.

Nie odpowiedzia艂a od razu, najwidoczniej chc膮c zrewan偶owa膰 mu si臋 pi臋knym za nadobne i te偶 potrzyma膰 go w niepewno艣ci. Rzuci艂 ostatnie spojrzenie za siebie, by si臋 przekona膰, czy nikt ich nie 艣ledzi艂.

- Do mnie - odrzek艂a wreszcie.

Zawaha艂 si臋, uzna艂 jednak, 偶e najpierw powinni wsi膮艣膰 do samochodu, a dopiero potem si臋 k艂贸ci膰.

- Po co? - zapyta艂, wyje偶d偶aj膮c z parkingu. Zapi臋艂a pas i spojrza艂a na niego swymi br膮zowymi oczami.

- Potrzebuj臋 mojego komputera.

- To nie najlepszy pomys艂. Tw贸j dom pewnie jest nadal obserwowany.

- Poradzimy sobie z tym. Koniecznie musz臋 dosta膰 si臋 do komputera.

Zna艂 pow贸d. Zamierza艂a sprawdzi膰 fakty, by zweryfikowa膰 oskar偶enia, kt贸re wysun膮艂 wobec jej partnera. Przypuszcza艂, 偶e Lisie nic to nie da, gdy偶 Sanford i jego kumple s膮 zbyt sprytni, by zostawi膰 wyra藕ne 艣lady. Jednak nie mia艂 nic przeciwko temu, 偶eby spr贸bowa艂a co艣 znale藕膰.

Najwa偶niejsze, by znikn臋li wszystkim z oczu.

Zaparkowa艂 samoch贸d na ulicy przyleg艂ej do tej, przy kt贸rej sta艂 dom Lisy. Mieszka艂a tu od czterech lat i wiedzia艂a, kto z mieszka艅c贸w pracuje, a kto jest na emeryturze. Trzymaj膮c si臋 blisko 偶ywop艂otu, poprowadzi艂a Sama przez posesje pracuj膮cych, czyli nieobecnych w tym czasie s膮siad贸w.

Sam powiadomi艂 telefonicznie Spencera Andersa, 偶e zajd膮 od ty艂u. Anders niew膮tpliwie mia艂 oko na gliniarza obserwuj膮cego dom, by mie膰 pewno艣膰, 偶e nie zosta艂 zdemaskowany.

- Znowu dzwoni艂 tw贸j partner - poinformowa艂 Lis臋, gdy tylko w艣lizn臋艂a si臋 tylnymi drzwiami. - Tym razem - doda艂, kiedy podesz艂a do lod贸wki, by napi膰 si臋 czego艣 zimnego - zdalnie wykasowa艂 wszystkie wcze艣niejsze nagrania.

Lisa postanowi艂a na razie tym si臋 nie przejmowa膰. Prawdopodobnie istnia艂o jakie艣 wiarygodne wyja艣nienie zachowania Chucka. Zapewne podejrzewa艂, 偶e ona co艣 knuje. Mia艂 policyjnego nosa i tyle.

- Jim Colby nalega na telekonferencj臋. - Anders spojrza艂 na Sama. - W og贸le troch臋 si臋 piekli. Chce na bie偶膮co wiedzie膰, jak wygl膮da sytuacja.

Johnson zerkn膮艂 na Lis臋, po czym odpowiedzia艂:

- Sami nie bardzo wiemy, jak wygl膮da.

Zignorowa艂a sarkastyczn膮 uwag臋. Przynajmniej nie podzieli艂 si臋 jeszcze z Andersem bezpodstawnymi podejrzeniami wobec jej policyjnych koleg贸w.

Bez s艂owa uda艂a si臋 do drugiej sypialni s艂u偶膮cej za gabinet. W salonie mia艂a rozk艂adan膮 sof臋, na kt贸rej mogli przenocowa膰 go艣cie. Co nie znaczy, 偶e kogokolwiek przyjmowa艂a. By艂a zbyt zapracowana, by znale藕膰 czas na kontakty towarzyskie. Ten urlop wzi臋艂a po wielu latach nieprzerwanej har贸wki w wydziale.

Ostatnio samotno艣膰 doskwiera艂a jej troch臋 bardziej ni偶 zwykle, jednak nie zamierza艂a si臋 nad tym zastanawia膰, jak i nad innymi nieistotnymi sprawami.

Usiad艂a przy komputerze i przewin臋艂a pliki, a偶 odnalaz艂a ten, kt贸rego szuka艂a. Mimo usilnych stara艅 Chuckowi i jej nie uda艂o si臋 zdoby膰 wystarczaj膮cych dowod贸w, by oskar偶y膰 podejrzanego o zabicie dw贸ch policjant贸w. Dopiero Johnson znalaz艂 jego DNA. Zab贸jca zachowa艂 si臋 jak idiota, pluj膮c w twarze martwym ofiarom. Wprawdzie zorientowa艂 si臋, 偶e pope艂ni艂 b艂膮d, i wytar艂 艣lin臋, jednak nie zrobi艂 tego wystarczaj膮co dok艂adnie.

Dzi臋ki wybitnym talentom kryminalistycznym Sama Johnsona skazano jedn膮 z wa偶niejszych postaci przest臋pczego 艣wiata Los Angeles, Kenana Wattsa, bratanka Starego.

Uwa偶nie przestudiowa艂a w艂asne raporty. Wszystko wydawa艂o si臋 w porz膮dku. Potem przejrza艂a pliki, szukaj膮c innego przypadku zabicia gliniarza. Znalaz艂a jeden sprzed trzech lat. Nowicjusz, kt贸rego partnerem by艂 policjant z d艂ugoletnim sta偶em, zosta艂 zastrzelony na parkingu wypo偶yczalni film贸w, dok膮d przyjecha艂, aby zwr贸ci膰 p艂yty DVD. Kilka miesi臋cy po tym zab贸jstwie wdowa wyst膮pi艂a z twierdzeniem, 偶e jej m膮偶 na kr贸tko przed 艣mierci膮 odkry艂 jakie艣 nieprawid艂owo艣ci w swoim wydziale zab贸jstw. Zamierza艂 powiadomi膰 o tych podejrzeniach policyjny wydzia艂 spraw wewn臋trznych, lecz nie zd膮偶y艂. Kiedy j膮 zapytano, czemu tak d艂ugo zwleka艂a z ujawnieniem tej sprawy, odpar艂a, 偶e wcze艣niej nie pozwala艂a jej na to rozpacz po stracie m臋偶a.

Tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e i to dochodzenie prowadzili Lisa i Chuck. Sprawcy nigdy nie znaleziono, gdy偶 nie pozostawi艂 na miejscu zbrodni 偶adnych 艣lad贸w. Jeszcze jedna nierozwi膮zana sprawa zab贸jstwa w Mie艣cie Anio艂贸w.

Jednak to wszystko niczego nie dowodzi艂o. Ka偶dego roku w Los Angeles pope艂nia si臋 setki morderstw i niestety czasami ofiarami s膮 policjanci. Ale to nie 艣wiadczy o istnieniu spisku skorumpowanych gliniarzy, kt贸rzy zabijaj膮 uczciwych koleg贸w.

Gdyby jej partner by艂 w co艣 takiego wmieszany, wiedzia艂aby o tym. Nie jest a偶 tak 艣lepa ani naiwna.

Chuck sprawdza艂 jej sekretark臋 i poleci艂 obserwowa膰 dom po prostu dlatego, 偶e si臋 o ni膮 niepokoi.

Charles Sanford jest jej mentorem i przyjacielem.

Potem przejrza艂a artyku艂y prasowe po艣wi臋cone tym zab贸jstwom. Wynika艂o z nich, 偶e 艣ledztwa prowadzono starannie i zgodnie z regu艂ami. A zatem sugestie Bustera Houstona s膮 pozbawione podstaw.

Jednak instynkt detektywa nie pozwala艂 Lisie za艂o偶y膰 z g贸ry, 偶e w tych oskar偶eniach nie ma krzty prawdopodobie艅stwa. Najlepszym sposobem zdyskredytowania k艂amstwa jest odkrycie prawdy.

Najpro艣ciej zacz膮膰 od Jasona Rivery, policjanta zastrzelonego przed trzema laty, kt贸rego 偶ona utrzymywa艂a, 偶e 偶ywi艂 podejrzenia wobec kilku koleg贸w. Jego partner przeszed艂 ju偶 na emerytur臋, lecz nadal 偶yje, podobnie jak wdowa po Jasonie.

Wypytywanie ich ponownie o to samo, co ju偶 zeznali w 艣ledztwie, najpewniej oka偶e si臋 strat膮 czasu, jednak Lisa nie chcia艂a zaniedba膰 偶adnej szansy ustalenia prawdy. Przypuszcza艂a, 偶e Buster Houston prowadzi perfidn膮 gr臋 i zamierza po艣wi臋ci膰 Sanforda dla w艂asnych cel贸w. Dlatego musia艂a obali膰 jego oskar偶enia i udaremni膰 niecny plan. Najprostszym sposobem b臋dzie przekonanie Sama, 偶e Houston go ok艂amuje, by si臋 nim pos艂u偶y膰.

Johnson opowiedzia艂 Spencerowi Andersowi i Jimowi Colby'emu o wydarzeniach ostatnich kilkunastu godzin, w tym tak偶e o ostrzelaniu baru z przeje偶d偶aj膮cego samochodu, o czym ju偶 donios艂y lokalne stacje telewizyjne. Jednak nawet je艣li policja ustali艂a, 偶e Lisa i Sam tam byli, informacja o tym nie przedosta艂a si臋 do medi贸w.

- Jeszcze tylko jedna kwestia - powiedzia艂 Jim Colby.

Johnson wymieni艂 spojrzenie z Andersem. W膮tpi艂, by Colby us艂ysza艂 od niego co艣, o czym nie wiedzia艂by ju偶 wcze艣niej, ale uderzy艂 go ponury ton szefa.

- Je偶eli kt贸ry艣 z was dw贸ch - ci膮gn膮艂 Jim - otrzyma jakie艣 polecenia lub instrukcje od Battlesa, Calla albo Victorii, chc臋, 偶eby艣cie uzgodnili je bezpo艣rednio ze mn膮.

Sam i Spencer Anders zn贸w popatrzyli po sobie.

- Czy wynikn膮艂 jaki艣 problem? - zapyta艂 Anders, gdy Sam si臋 nie odezwa艂.

Johnson doskonale pojmowa艂, w czym rzecz. Jako kryminolog sp臋dzi艂 wiele lat na rozszyfrowywaniu motyw贸w zachowa艅 ludzi. Wprawdzie wi臋kszo艣膰 z nich by艂a nieboszczykami, jednak zasady rozumowania pozostawa艂y takie same. Victoria Colby-Camp nie chcia艂a, by jej syn zajmowa艂 si臋 trudnymi i niebezpiecznymi sprawami, a Jim zaczyna艂 ju偶 traci膰 cierpliwo艣膰. Johnson zauwa偶y艂, 偶e w ci膮gu ostatnich kilku miesi臋cy ingerencje Victorii przybra艂y na sile. Z przykro艣ci膮 obserwowa艂, jak matk臋 i syna dzieli coraz wi臋kszy mur nieporozumie艅. Jego zdaniem powinni wypracowa膰 jaki艣 kompromis, jednak jak na razie si臋 na to nie zanosi艂o.

- Nie by艂o 偶adnych problem贸w - zapewni艂 Andersa.

Nie oczekiwa艂, 偶e b臋dzie otrzymywa艂 zbyt wiele polece艅. Wi臋kszo艣膰 decyzji musia艂 podejmowa膰 natychmiast, reaguj膮c na przebieg wypadk贸w, i nie mia艂 czasu z nikim ich uzgadnia膰. Na przyk艂ad dzi艣 rano podczas strzelaniny zrobi艂 po prostu to, co musia艂.

Do pokoju wesz艂a Lisa. Wzi臋艂a ju偶 prysznic i przebra艂a si臋. Jasne w艂osy by艂y jeszcze wilgotne. Sam przygl膮da艂 si臋, jak zwin臋艂a je w kok i spi臋艂a klamerk膮.

- Musz臋 zbada膰 kilka niewyja艣nionych w膮tk贸w - oznajmi艂a, bior膮c torebk臋 i bro艅.

Wsta艂 z krzes艂a.

- Id臋 z tob膮.

- Musz臋 zaj膮膰 si臋 tym sama.

- Nie ma mowy. - Wetkn膮艂 rewolwer za pasek spodni. - Ani na moment nie spu艣ci艂a艣 mnie z oka, wi臋c mam prawo post臋powa膰 podobnie.

- Kontaktujcie si臋 ze mn膮 co trzy, najwy偶ej cztery godziny - przypomnia艂 im Anders, gdy ruszyli do tylnych drzwi.

Wr贸cili do samochodu t膮 sam膮 drog膮. Tym razem Lisa usiad艂a za kierownic膮. Johnson odczeka艂, a偶 min膮 kilka przecznic, i dopiero wtedy zapyta艂:

- Dok膮d jedziemy?

- Spotka膰 si臋 z by艂ym partnerem Jasona Rivery. A wi臋c zacz臋艂a 偶ywi膰 w膮tpliwo艣ci wobec Sanforda, pomy艣la艂.

- Zanim wysnujesz pochopne wnioski - doda艂a cierpko - wiedz, 偶e robi臋 to dla ciebie, nie dla siebie. Dobrze znam Charlesa Sanforda i ufam mu, ale chc臋 ci臋 przekona膰, 偶e mam racj臋, zanim sprawy zajd膮 za daleko i stracimy 偶ycie.

Wyda艂o mu si臋 to marnowaniem czasu, ale nie sprzeciwi艂 si臋. Postanowi艂, 偶e je艣li Lisa dowie si臋 czego艣 istotnego, por贸wna jej ustalenia z zarzutami Houstona i sk艂oni go, by przedstawi艂 dowody.

Trzy kwadranse p贸藕niej przyjechali do Glendale, gdzie mie艣ci艂a si臋 posiad艂o艣膰 emerytowanego detektywa Rogera Corneliusa, od roku mieszkaj膮cego tu samotnie po 艣mierci 偶ony. Cornelius by艂 przykuty do w贸zka inwalidzkiego, ale jak na cz艂owieka z bezw艂adem n贸g wygl膮da艂 ca艂kiem krzepko.

- Na pewno nie napijecie si臋 kawy? - zapyta艂 ich po raz trzeci.

- Nie, dzi臋kujemy - odpar艂a Lisa. - Nie chcemy sprawi膰 ci k艂opotu.

Johnson nie przypomina艂 sobie tego oficera, chocia偶 zna艂 wi臋kszo艣膰 policjant贸w z wydzia艂u zab贸jstw.

- Powiedzia艂a艣, 偶e potrzebujesz mojej pomocy przy jakiej艣 starej sprawie - zagadn膮艂 Cornelius z rozpromienion膮 min膮. Ka偶dy emerytowany gliniarz, nawet schorowany, reaguje na wzmiank臋 o 艣ledztwie jak stara szkapa kawaleryjska na d藕wi臋k tr膮bki sygna艂owej.

Lisa zachowywa艂a si臋 swobodnie, lecz Sam wiedzia艂, 偶e jest bardzo spi臋ta. Cho膰 stara艂a si臋 to przed nim ukry膰, nie czu艂a si臋 dobrze, podejrzewaj膮c koleg贸w. Zawsze by艂a dumna z tego, 偶e nosi odznak臋 policyjn膮 i zwalcza gro藕nych przest臋pc贸w. Podziwia艂 j膮 za to, 偶e mimo licznych gorzkich rozczarowa艅 przez te wszystkie lata nie straci艂a entuzjazmu i wiary w sens swojej pracy.

- Tw贸j partner Jason Rivera zosta艂 zamordowany - zwr贸ci艂a si臋 do Corneliusa. - Co s膮dzisz o o艣wiadczeniu jego 偶ony, 偶e odkry艂 w swoim wydziale sprzeczne z prawem praktyki? Czy nigdy nie zasugerowa艂a, 偶e w艂a艣nie to mog艂o sta膰 si臋 przyczyn膮 jego 艣mierci?

Corneliusowi w jednej chwili zrzed艂a mina.

- Przecie偶 to wierutne bzdury!

Pokiwa艂a g艂ow膮, jakby ca艂kowicie si臋 z nim zgadza艂a.

- Zezna艂 to te偶 pewien przest臋pca w trakcie przes艂uchania. Pono膰 posiada dow贸d, 偶e Rivera wpad艂 na trop jakiej艣 afery.

Johnson st臋偶a艂. Uzna艂, 偶e Lisa posuwa si臋 za daleko, zdradzaj膮c tajne informacje i ich 藕r贸d艂o.

- Do diab艂a, Liso, sama widzisz, 偶e to brednia! - zawo艂a艂 coraz bardziej wzburzony Cornelius. - Ta kobieta po stracie m臋偶a postrada艂a rozum. Z rozpaczy chcia艂a za wszelk膮 cen臋 znale藕膰 winnych i przypadkiem trafi艂o na nas. Je偶eli w jej oskar偶eniach by艂o cho膰by 藕d藕b艂o prawdy, to dlaczego nie wyst膮pi艂a z nimi od razu po 艣mierci Jasona? Zreszt膮 znasz wszystkich 艣ledczych w wydziale zab贸jstw, wi臋c nie powinna艣 mie膰 偶adnych w膮tpliwo艣ci.

- Nie mam - zapewni艂a go z min膮 wyra偶aj膮c膮 absolutn膮 szczero艣膰. - Niemniej musz臋 zbada膰 te zarzuty, by raz na zawsze po艂o偶y膰 im kres, gdy偶 w przeciwnym razie mog艂yby nam zaszkodzi膰. Nie chcemy przecie偶, 偶eby jaki艣 dure艅 wypapla艂 to dziennikarzom i roznios艂y si臋 pog艂oski, 偶e zlekcewa偶yli艣my te podejrzenia.

Cornelius zaduma艂 si臋 na chwil臋, wreszcie rzek艂:

- C贸偶, chyba masz racj臋. W dzisiejszych czasach te dziennikarskie hieny 偶eruj膮 na ka偶dej plotce. Co na to Sanford?

Kr贸ciutkie zawahanie niemal j膮 zdradzi艂o, lecz b艂yskawicznie si臋 opanowa艂a.

- Nie domy艣lasz si臋?

- Pewnie, do diab艂a! - parskn膮艂 Cornelius. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e jest tak samo wkurzony jak ja.

Johnson obserwowa艂 z podziwem, jak Lisa zr臋cznie steruje rozmow膮. Doskonale opanowa艂a umiej臋tno艣膰 przes艂uchiwania.

- Rivera by艂 twoim partnerem - powiedzia艂a.

- Nie, wy czu艂e艣, 偶e podejrzewa w wydziale jakie艣 afery?

Cornelius energicznie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Ani troch臋. Gdyby napomkn膮艂 mi o czym艣 takim, przywo艂a艂bym go do porz膮dku. Wiesz, mo偶e jego 偶ona po prostu to zmy艣li艂a. Po jego 艣mierci wpad艂a w rozpacz. Zosta艂a sama z dw贸jk膮 ma艂ych dzieci, jej 艣wiat si臋 zawali艂. Pewnie przesz艂a za艂amanie nerwowe.

- Korzysta艂a z pomocy psychologa? Nie przypominam sobie, by p贸藕niej ponowi艂a te oskar偶enia.

- Nie, da艂a sobie spok贸j. - Wzruszy艂 ramionami.

- Prawdopodobnie dlatego, 偶e to kompletna bujda.

W ka偶dym razie nie upiera艂a si臋 przy tym i tak by艂o najlepiej dla wszystkich. Po co niepotrzebnie szarga膰 dobre imi臋 m臋偶a albo wydzia艂u?

- Roger, sp臋dzi艂e艣 w wydziale zab贸jstw dwadzie艣cia lat - rzek艂a Lisa. - Nie s膮dz臋, 偶eby w tym okresie by艂 u nas cho膰by jeden skorumpowany gliniarz. Jeste艣my najczystsi w ca艂ym departamencie w艂a艣nie dzi臋ki takim uczciwym policjantom jak ty.

- Cholerna racja. Nie pchamy nosa, gdzie nie trzeba, tylko wykonujemy swoj膮 robot臋. Ka偶dy, kto twierdzi co innego, jest zwyk艂ym k艂amc膮. Koniec, kropka.

- Czy Rivera mia艂 k艂opoty finansowe?

Wtr膮ci艂a to pytanie jakby mimochodem, usypiaj膮c czujno艣膰 Corneliusa. Johnson doceni艂 to zr臋czne zagranie.

- No wiesz... - Cornelius zmarszczy艂 czo艂o. - Teraz, kiedy o tym m贸wisz, przypomnia艂em sobie, 偶e po jego 艣mierci plotkowano, i偶 narobi艂 d艂ug贸w. Ale nadal nie wierz臋, 偶e oskar偶y艂by wydzia艂 z pobudek osobistych. - Machn膮艂 r臋k膮, jakby odtr膮ca艂 tak膮 mo偶liwo艣膰. - By艂 moim partnerem i wiedzia艂bym, gdyby knu艂 co艣 takiego.

- S膮dz臋, 偶e masz racj臋. Dzi臋ki, Roger. - Wsta艂a i u艣cisn臋艂a mu d艂o艅. - Nie martw si臋, dopilnuj臋, 偶eby te pog艂oski ucich艂y. Wszyscy wiemy, 偶e Rivera by艂 dobrym gliniarzem.

Johnson wyszed艂 za ni膮 ze schludnego parterowego budynku w stylu rancho. Dotarli do samochodu i zn贸w Lisa siad艂a za kierownic膮. Zerkn膮艂 za siebie na dom, a potem przyjrza艂 si臋 uwa偶niej. Przez moment wyda艂o mu si臋, 偶e Cornelius obserwuje ich ukradkiem przez okno... ale nie z poziomu w贸zka inwalidzkiego, tylko stoj膮c. Jednak 偶aluzja opad艂a tak szybko, 偶e nie by艂 tego pewien.

- Jak to si臋 sta艂o, 偶e trafi艂 na w贸zek? - zapyta艂, gdy Lisa wyje偶d偶a艂a na ulic臋.

- Zosta艂 postrzelony. Nie straci艂 ca艂kowicie czucia w nogach, ale nie mo偶e sta膰 ani chodzi膰. Z tego powodu musia艂 odej艣膰 na wcze艣niejsz膮 emerytur臋. To si臋 sta艂o tu偶 po zab贸jstwie jego partnera.

Gdy odje偶d偶ali, Sam jeszcze raz obejrza艂 si臋 na dom. Interesuj膮ce. Do艣wiadczony detektyw, kt贸ry nie mia艂 poj臋cia, 偶e jego partner tropi podejrzane sprawy dziej膮ce si臋 w ich wydziale, kt贸ry zosta艂 inwalid膮 wskutek postrza艂u i kt贸ry - Johnson by艂 tego pewien - przed chwil膮 sta艂 w oknie.

Min臋艂o ju偶 po艂udnie i Sama zaczyna艂o ssa膰 w 偶o艂膮dku. Ogarn臋艂o go te偶 znu偶enie z powodu niewyspania. To mu przypomnia艂o, jak obudzi艂 si臋 wtulony w Lis臋, czuj膮c przy sobie jej kusz膮ce cia艂o. Tu偶 przed przebudzeniem 艣ni艂o mu si臋, 偶e Lisa le偶y nie obok niego, tylko pod nim, a on kocha si臋 z ni膮 偶arliwie. To by艂 cudowny sen i na jego wspomnienie nawet jeszcze teraz przenikn膮艂 go rozkoszny dreszcz. Zaraz jednak si臋 opami臋ta艂. To niezbyt rozs膮dne upaja膰 si臋 tego rodzaju fantazjami dotycz膮cymi osoby, kt贸ra marzy jedynie o tym, by udowodni膰, 偶e pope艂ni艂 co najmniej trzy morderstwa.

Pomy艣la艂 z westchnieniem, 偶e to si臋 przydarza wszystkim facetom. Kiedy w gr臋 wchodzi seks, rozum po prostu si臋 wy艂膮cza.

Przyjrza艂 si臋 uwa偶nie profilowi Lisy. Wysokie ko艣ci policzkowe, pe艂ne zmys艂owe usta i g艂adka cera.

Mi艂o by艂oby budzi膰 si臋 co rano obok tej pi臋knej kobiety.

To dziwne, ale od 艣mierci Anny a偶 do tej pory nigdy nie poczu艂 cho膰by drgnienia erotycznego po偶膮dania. Mia艂 pecha, 偶e teraz ogarn膮艂 go nami臋tny poci膮g do kobiety tak mocno op臋tanej ch臋ci膮 poznania prawdy o jego przesz艂o艣ci, 偶e po艣wi臋ci艂a na to urlop.

Obawia艂 si臋, 偶e Lisa prze偶yje szok, gdy ta prawda, kt贸r膮 tak bardzo pragn臋艂a odkry膰, oka偶e si臋 inna, ni偶 si臋 spodziewa艂a. Jeszcze nie rozumie, 偶e najbli偶si nam ludzie mog膮 najbole艣niej nas zrani膰. Mo偶e si臋 myli艂, ale by艂 przekonany, 偶e Buster Houston nie k艂ama艂, gdy oskar偶a艂 Sanforda. Za tym kryje si臋 co艣 wi臋cej. Znacznie wi臋cej.

Ta sprawa wstrz膮艣nie nie tylko departamentem policji Los Angeles, ale i 艣wiatem przest臋pczym.

- Chcesz mnie o co艣 zapyta膰, Sam? - odezwa艂a si臋 Lisa.

Drgn膮艂, wyrwany z zamy艣lenia.

- Tak... Dok膮d teraz jedziemy?

- Spr贸bujemy odnale藕膰 wdow臋 po Riverze. Je偶eli by艂a przygnieciona rozpacz膮 i dlatego plot艂a nonsensy, powinna si臋 do tego przyzna膰 albo przynajmniej wyja艣ni膰 swoje zachowanie. Chc臋 wiedzie膰, dlaczego oskar偶y艂a wydzia艂, kt贸ry jej m膮偶 tak podziwia艂. - Zahamowa艂a na 艣wiat艂ach i spojrza艂a na Sama. - A je偶eli jej zarzuty by艂y prawdziwe, pragn臋 si臋 dowiedzie膰, dlaczego nie przyp艂aci艂a ich 偶yciem.

- S艂usznie... Zdajesz sobie spraw臋, Liso, 偶e Cornelius najpewniej w艂a艣nie dzwoni do twojego partnera, 偶eby go ostrzec?

- Mo偶liwe, ale nie zamierzam martwi膰 si臋 na zapas. Pomy艣l臋 o tym p贸藕niej.

Johnson przeczuwa艂, 偶e to „p贸藕niej” nadejdzie szybciej, ni偶 Lisa si臋 spodziewa.

ROZDZIA艁 JEDENASTY

Godz. 14.00

Gloria Rivera mieszka艂a w cichej i spokojnej dzielnicy Sherman Oaks, kt贸ra jeszcze niedawno podupada艂a, lecz obecnie prze偶ywa艂a okres prosperity. Jej niewielki domek sta艂 na naro偶nej parceli.

Na podje藕dzie prowadz膮cym do starannie utrzymanego podw贸rza parkowa艂 wys艂u偶ony dziesi臋cioletni sedan.

Lisa nie zna艂a jej zbyt dobrze, ale zetkn臋艂a si臋 z ni膮 w trakcie dochodzenia dotycz膮cego zab贸jstwa jej m臋偶a. Gloria Rivera kilkakrotnie wspomina艂a jej o swoich podejrzeniach. Jednak dopiero kiedy sprawa zosta艂a umorzona, Lisa dowiedzia艂a si臋, 偶e Gloria zwr贸ci艂a si臋 do wydzia艂u spraw wewn臋trznych.

W贸wczas Chuck pogada艂 z kilkoma lud藕mi z owego wydzia艂u i w efekcie Lisy nawet nie przes艂uchano. Widocznie nie znaleziono dostatecznych podstaw, by wszcz膮膰 dochodzenie. O ile wiedzia艂a, na tym rzecz si臋 sko艅czy艂a. Uzna艂a, 偶e zrozpaczona wdowa szuka艂a koz艂a ofiarnego, kt贸rego mog艂aby obwinie o 艣mier膰 m臋偶a.

Lecz je艣li kry艂o si臋 za tym co艣 wi臋cej, o czym nie mia艂a poj臋cia? To by oznacza艂o, 偶e Chuck nie poinformowa艂 jej o wszystkich szczeg贸艂ach.

Jednak nawet najohydniej szych zbrodniarzy uwa偶a si臋 za niewinnych, dop贸ki nie udowodni si臋 im winy. Dlaczego wi臋c jej partner i inni koledzy z wydzia艂u zab贸jstw nie mieliby korzysta膰 z tego samego przywileju domniemania niewinno艣ci?

- Ja b臋d臋 z ni膮 rozmawia膰 - powiedzia艂a z naciskiem. Nie chcia艂a, 偶eby Sam przej膮艂 inicjatyw臋. To ona nosi policyjn膮 odznak臋, nawet je艣li nie prowadzi oficjalnego dochodzenia.

- Dobrze, tylko b臋d臋 s艂ucha艂 - zgodzi艂 si臋 podejrzanie 艂atwo.

Ju偶 mia艂a mu powiedzie膰, 偶eby nie traktowa艂 jej tak protekcjonalnie, ale si臋 pohamowa艂a.

Na bocznym trawniku sta艂y drabinki do zabaw pomalowane na 偶ywe kolory. Dwoje dzieci... kt贸re straci艂y ojca, pomy艣la艂a Lisa z b贸lem.

Nacisn臋艂a guzik dzwonka i czeka艂a. Z wn臋trza dobiega艂y d藕wi臋ki telewizyjnego serialu z odtwarzanymi z ta艣my wybuchami 艣miechu.

Drzwi otworzy艂a trzydziestokilkuletnia Latynoska. Obrzuci艂a podejrzliwym spojrzeniem najpierw Sama, a potem Lis臋, do kt贸rej powiedzia艂a po kr贸tkim wahaniu:

- Pami臋tam ci臋.

- Lisa Smith z wydzia艂u zab贸jstw. Je艣li mo偶na, chcia艂abym zada膰 pani kilka pyta艅.

Z zak艂opotaniem zn贸w popatrzy艂a na nich.

- Jakich pyta艅? O co chodzi?

Z wn臋trza domu dobieg艂y wrzaski k艂贸c膮cych si臋 z sob膮 dzieci.

- Przepraszam. - Gloria Rivera pospiesznie wesz艂a do 艣rodka.

Po kilku chwilach wr贸ci艂a.

- Czego chcecie? - zapyta艂a, ju偶 nie zdziwiona, tylko zirytowana i jakby nieufna.

- Pani Rivera, kilka kwestii w pani o艣wiadczeniu, z艂o偶onym przed trzema laty w wydziale spraw wewn臋trznych departamentu policji Los Angeles, jest dla mnie niejasnych i chcia艂abym je z pani膮 om贸wi膰. Mo偶e uda艂oby si臋 wsp贸lnie przeanalizowa膰 t臋 spraw臋.

- Nie ma czego analizowa膰! - Uj臋艂a si臋 pod boki. - Mojego m臋偶a zamordowa艂 kto艣 od was. - W jej oczach b艂ysn臋艂a w艣ciek艂o艣膰. - Mo偶e ty nie zbruka艂a艣 sobie r膮k i nie poci膮gn臋艂a艣 za spust, ale kt贸ry艣 z was rozkaza艂, by wykonano wyrok na Jasonie. Taka jest prawda.

Lisa stara艂a si臋 zapanowa膰 nad swoj膮 reakcj膮. Nie mog艂a pozwoli膰, by Gloria dostrzeg艂a jej szok lub niedowierzanie.

- Przykro mi, 偶e nie spotka艂a si臋 pani ze zrozumieniem, ale w艂a艣nie dlatego tutaj przyjecha艂am. Chcia艂abym to naprawi膰, je艣li znajdzie pani chwil臋, by przedyskutowa膰 ze mn膮 t臋 kwesti臋.

- Wszyscy mi radz膮, 偶ebym zostawi艂a t臋 spraw臋 - odpar艂a ju偶 spokojniej. - Ale nie potrafi臋. 呕yj臋 ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e Jasona zabili jego koledzy z wydzia艂u i nikogo to nie obchodzi. - Odst膮pi艂a na bok. - Wejd藕cie.

Wprowadzi艂a ich do salonu, usiad艂a naprzeciwko Lisy i z艂o偶y艂a r臋ce na kolanach.

- Co chcecie wiedzie膰?

- Czy pani m膮偶 kiedykolwiek napomkn膮艂, 偶e ma jakie艣 zatargi z gangsterami?

Gloria zmarszczy艂a brwi.

- Nie. W og贸le do艣膰 rzadko rozmawiali艣my o jego pracy, ale przez ostatnie dwa miesi膮ce przed 艣mierci膮 ci膮gle powtarza艂, 偶e poprosi o przeniesienie. Powiedzia艂, 偶e sprzedamy dom i przeprowadzimy si臋 do Pasadeny albo gdzie indziej. W ka偶dym razie gdzie艣 daleko od Los Angeles.

- Czy wspomnia艂, co konkretnie go niepokoi艂o?

Dziwne, ale nie pami臋ta艂a, by w pracy Rivera kiedykolwiek okazywa艂 niepok贸j lub zdenerwowanie.

Dobrze wype艂nia艂 zawodowe obowi膮zki, a rozmawia艂 g艂贸wnie o swoich dzieciakach.

- M贸wi艂, 偶e w wydziale dziej膮 si臋 rzeczy, kt贸rych nie aprobuje. Proponowano mu, 偶eby si臋 przy艂膮czy艂, ale odm贸wi艂. Z pozoru to zaakceptowano, jednak mia艂 wra偶enie, 偶e koledzy zacz臋li traktowa膰 go ch艂odno, jakby wykluczyli ze swego grona. - W oczach Glorii zab艂ys艂y 艂zy.

- Ale nie poda艂 pani 偶adnych szczeg贸艂贸w dotycz膮cych tych nieprawid艂owo艣ci w wydziale?

- Powiedzia艂 jedynie, 偶e niekt贸rzy policjanci dostaj膮 艂ap贸wki za przymykanie oczu na pewne sprawki. Nie m贸wi艂 o tym wiele, ale widzia艂am, 偶e bardzo go to gryz艂o.

- Rozumiem... Nie wymieni艂 偶adnych nazwisk tych policjant贸w?

- Nie. Czasami rzuca艂 kilka nazwisk, ale mog艂o chodzi膰 o cz艂onk贸w gang贸w.

B贸l i rozpacz wyry艂y g艂臋bokie zmarszczki w k膮cikach jej oczu. Wygl膮da艂a na znu偶on膮. C贸偶, musia艂a by膰 dla dzieci nie tylko matk膮, lecz tak偶e ojcem.

- Skoro by艂a pani przekonana, 偶e w naszym wydziale dzieje si臋 co艣 z艂ego, dlaczego nie naciska艂a pani, tylko tak 艂atwo zrezygnowa艂a?

Dla Lisy nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e Gloria Rivera jest kobiet膮, kt贸ra potrafi walczy膰 i nie poddaje si臋 przeciwno艣ciom. Dzi臋ki rencie po zmar艂ym m臋偶u i ubezpieczeniu na 偶ycie nie musia艂a podj膮膰 pracy i mog艂a po艣wi臋ci膰 si臋 dzieciom. Najwyra藕niej radzi艂a sobie z tym bardzo dobrze. Czemu wi臋c w tamtej sprawie tak szybko si臋 wycofa艂a?

Gloria wsta艂a nagle, jakby przypomnia艂a sobie o um贸wionym spotkaniu.

- Id藕cie ju偶. I tak powiedzia艂am za du偶o. To ju偶 nie ma 偶adnego znaczenia. M贸j m膮偶 zgin膮艂 i nic nie przywr贸ci mu 偶ycia.

Lisa r贸wnie偶 podnios艂a si臋 z krzes艂a, Johnson poszed艂 za jej przyk艂adem.

- Niech si臋 pani nie obawia rozmowy ze mn膮 na ten temat - powiedzia艂a.

Gloria spojrza艂a jej w oczy. Waha艂a si臋 przez chwil臋, lecz wreszcie powiedzia艂a cicho:

- Po 艣mierci m臋偶a up艂yn臋艂o du偶o czasu, zanim odzyska艂am r贸wnowag臋 na tyle, by m贸c z kim艣 o tym pom贸wi膰. Potem zrozumia艂am, 偶e to by艂 b艂膮d. Je艣li chcia艂a艣 podst臋pem sk艂oni膰 mnie, 偶ebym powiedzia艂a co艣 wi臋cej, ni偶 m贸wi艂am dot膮d, to ci si臋 nie powiod艂o. Nie b臋d臋 ryzykowa膰 偶ycia moich dzieci.

- Zapewniam pani膮, 偶e... - zacz臋艂a Lisa.

- Odejd藕cie - powt贸rzy艂a stanowczo. - Nie mog臋 wam pom贸c.

Sam dotkn膮艂 ramienia Lisy.

- Chod藕my.

Nie chcia艂a wyj艣膰. Pragn臋艂a zosta膰 tu, dop贸ki nie wydob臋dzie z Glorii ca艂ej prawdy. Potrzebowa艂a nazwisk, dat, fakt贸w.

Czego艣 wi臋cej ni偶 tylko w膮t艂e podejrzenia.

- Dzi臋kuj臋, pani Rivera - rzuci艂a na odchodnym. Gloria bez s艂owa zamkn臋艂a za nimi drzwi. Lisa posz艂a do samochodu, a z ka偶dym krokiem narasta艂a w niej furia. Otworzy艂a drzwi i popatrzy艂a gniewnie na Sama.

- To niczego nie dowodzi. To tylko bezpodstawne plotki.

- Masz racj臋 - przyzna艂, siadaj膮c w fotelu pasa偶era.

Przez ca艂膮 drog臋 do hotelu milcza艂. Lisa nie zapyta艂a go, czy chce, 偶eby tam wr贸cili. I tak zreszt膮 nie mieli wielkiego wyboru. Powr贸t do jej domu, o ile nie by艂by absolutn膮 konieczno艣ci膮, wydawa艂 si臋 zbyt ryzykowny. Co艣 jednak nie mog艂o d艂u偶ej czeka膰. Min臋艂a ju偶 czternasta i Lisa umiera艂a z g艂odu.

Nad艂o偶yli wi臋c troch臋 drogi i zjedli lunch w barze dla zmotoryzowanych.

Lecz nawet kanapki z kurczakiem nie poprawi艂y jej nastroju. Ogarnia艂o j膮 coraz wi臋ksze zniech臋cenie.

By艂a w Los Angeles od przesz艂o doby, a wci膮偶 prawie niczego nie odkry艂a. Zaledwie odrobin臋 zbli偶y艂a si臋 do prawdy. A zreszt膮, im wi臋cej wiedzia艂a, tym bardziej wszystko wydawa艂o si臋 pogmatwane.

Nie pociesza艂o jej ju偶 nawet to, 偶e mia艂a racj臋 co do Johnsona, jednak by przekona膰 o jego niewinno艣ci Chucka, musia艂a si臋 dowiedzie膰, kto zamordowa艂 tamtych trzech m臋偶czyzn.

A teraz na domiar z艂ego wyp艂yn臋艂a jeszcze ta sprawa skorumpowanych gliniarzy.

Nadal nie chcia艂a da膰 wiary bezpodstawnym oskar偶eniom wysuwanym przez Sama i Houstona wobec jej partnera. Potrzebowa艂a czego艣 wi臋cej. Spiskowa teoria przekazana przez przyw贸dc臋 gangu czy podejrzenia cz艂owieka maj膮cego powa偶ne powody, by 偶ywi膰 uraz臋 do Sanforda, to naprawd臋 偶a艂o艣nie ma艂o.

Zaparkowa艂a na ulicy w tym samym miejscu co za pierwszym razem, a Johnson zn贸w naznaczy艂 szyby myd艂em. Wydawa艂o si臋 jej niemo偶liwe, 偶e taki prosty spos贸b wystarczy, by ochroni膰 samoch贸d przed kradzie偶膮, lecz jak dot膮d okaza艂 si臋 skuteczny.

W opustosza艂ym holu panowa艂a martwa cisza niczym w grobowcu. Samowi wyda艂o si臋 podejrzane, 偶e recepcjonista, dotychczas zawsze tkwi膮cy za kontuarem, gdzie艣 si臋 ulotni艂.

Gdy podchodzili do windy, ogarn膮艂 go dojmuj膮cy niepok贸j. Powstrzyma艂 Lis臋, chwytaj膮c j膮 za rami臋.

- Zaczekaj, co艣 tu nie gra. - Jeszcze raz spojrza艂 na pusty hol.

- Te偶 mam takie wra偶enie - szepn臋艂a.

- Schowaj si臋 za kontuarem - poleci艂. - Pojad臋 na g贸r臋 i sprawdz臋 nasz pok贸j.

- To kiepska strategia. Gangsterzy szukaj膮 w艂a艣nie ciebie. Przyczaj si臋 tutaj, a ja pojad臋.

- Nie pozwol臋, 偶eby艣 zgin臋艂a zamiast mnie!

Spojrzenie, kt贸rym j膮 obdarzy艂, przyprawi艂o j膮 o rozkoszny dreszcz. Wzruszy艂o j膮, 偶e Sam naprawd臋 troszczy si臋 o jej bezpiecze艅stwo. Wcisn臋艂a guzik windy.

- Nie martw si臋. Je艣li zastawili na nas pu艂apk臋, nie zabij膮 mnie, dop贸ki si臋 nie dowiedz膮, gdzie jeste艣. Nic mi nie grozi.

Nie chcia艂 pu艣ci膰 jej samej, ale przekona艂a go. Poza tym te偶 mia艂a bro艅 i wiedzia艂a, jak si臋 ni膮 pos艂u偶y膰.

- Ukryj si臋 za kontuarem - powiedzia艂a, gdy drzwi windy si臋 rozsun臋艂y.

- B臋d臋 obserwowa艂 hol i g艂贸wne wej艣cie - oznajmi艂, zanim us艂ucha艂 jej polecenia. - Je偶eli nie wr贸cisz za pi臋膰 minut, jad臋 na g贸r臋.

Nie daj膮c jej czasu na protesty, podszed艂 szybko do kontuaru i schowa艂 si臋 za nim.

Lisa wesz艂a do windy. Serce wali艂o jej mocno. W drodze na g贸r臋 sprawdzi艂a, czy rewolwer tkwi z ty艂u za paskiem spodni. Powtarza艂a sobie, 偶e nie ma si臋 czego obawia膰. Nawet je艣li w ich pokoju czeka Lil Watts ze swoimi lud藕mi, nic jej nie zrobi膮, dop贸ki nie ustal膮 miejsca pobytu Sama.

Wysz艂a z windy i zbli偶y艂a si臋 do drzwi z kluczem w r臋ku. Zanim zd膮偶y艂a w艂o偶y膰 go do zamka, otworzy艂y si臋 gwa艂townie.

- Witam, detektyw Smith.

W 艣rodku znajdowa艂o si臋 trzech str贸偶贸w prawa z wydzia艂u zab贸jstw departamentu policji Los Angeles. 呕adnego z nich nie zna艂a zbyt dobrze, ale z jednym, Bruce'em Jessupem, zdarzy艂o jej si臋 kiedy艣 wsp贸艂pracowa膰.

- Co si臋 dzieje? - spyta艂a go.

- To my chcieliby艣my wiedzie膰 - rzuci艂 stoj膮cy za nim Scruggs.

- Pragniemy tylko, 偶eby艣 odpowiedzia艂a na kilki pyta艅 - doda艂 Jessup.

Zamkni臋to drzwi i najwy偶szy z ca艂ej tr贸jki detektyw Tony Hicks rozpocz膮艂 przes艂uchanie.

- Kiedy wr贸ci艂a艣 z Cozumel?

- Wczoraj - sk艂ama艂a.

- Dlaczego zatrzyma艂a艣 si臋 w tym hotelu?

Rozejrza艂a si臋 po n臋dznym wn臋trzu i sama zada艂a sobie to pytanie.

- M贸j kochanek nie chcia艂, by go rozpoznano. - To przynajmniej by艂o cz臋艣ciowo prawd膮.

- Mamy dw贸ch 艣wiadk贸w, kt贸rzy kilka godzin temu widzieli ci臋 z Samem Johnsonem.

- Nie wiem, o czym. m贸wicie - rzek艂a, udaj膮c zdumienie.

Przemkn臋艂o jej przez g艂ow臋, 偶e ci trzej mog膮 nale偶e膰 do grupy skorumpowanych policjant贸w, o kt贸rej m贸wi艂a Gloria Rivera. Jednak odrzuci艂a t臋 my艣l jako nieprawdopodobn膮.

Kto艣 zapuka艂 do drzwi. Bo偶e, mia艂a nadziej臋, 偶e to nie Johnson! Obieca艂 przecie偶, 偶e da jej pi臋膰 minut.

Jessup otworzy艂.

Oszo艂omiona i zszokowana Lisa ujrza艂a, 偶e do pokoju wszed艂 jej partner.

- Co si臋 tu dzieje, Chuck? - zapyta艂a w nadziei, 偶e wreszcie otrzyma zrozumia艂膮 odpowied藕.

Sanford energicznie kiwn膮艂 g艂ow膮 w kierunku drzwi i reszta opu艣ci艂a pok贸j. Lisa zn贸w poczu艂a gwa艂towny przyp艂yw adrenaliny.

Gdy zostali sami, rzuci艂 gniewnie:

- Do diab艂a, Liso, co ty wyprawiasz?

- Nie wiem, o co ci chodzi - odpar艂a, usi艂uj膮c zachowa膰 oboj臋tny wyraz twarzy.

- Mog臋 zrozumie膰, 偶e masz obsesj臋 na punkcie tej sprawy... i Johnsona. Ale posun臋艂a艣 si臋 za daleko, k艂ami膮c mi o wyje藕dzie do Meksyku, podczas gdy w rzeczywisto艣ci nie opu艣ci艂a艣 kraju.

Poczu艂a wyrzuty sumienia, 偶e zawiod艂a Chucka i zatai艂a przed nim swoje zamys艂y.

- Potrzebowa艂am troch臋 czasu, by wszystko przemy艣le膰.

- Pope艂niasz b艂膮d. Radz臋 ci, daj sobie z tym spok贸j.

Po raz pierwszy, odk膮d pozna艂a Charlesa Sanforda, us艂ysza艂a w jego g艂osie ostrze偶enie... czy wr臋cz gro藕b臋.

- A co si臋 stanie, je偶eli ci臋 nie pos艂ucham? - Wytrzyma艂a bez mrugni臋cia jego gniewne spojrzenie.

- Johnson jest winny. Nawet je艣li nie pope艂ni艂 tych morderstw, to i tak z艂ama艂 prawo. Nie pojmuj臋, dlaczego z nim trzymasz, ale wymierzasz tym policzek ca艂emu wydzia艂owi. Jeszcze tego po偶a艂ujesz. Lepiej pojed藕 na ten urlop. Pos艂u偶y ci to o wiele bardziej ni偶 mieszanie si臋 w t臋 spraw臋. - Okr臋ci艂 si臋 na pi臋cie i ruszy艂 do drzwi.

- A co z River膮? - rzuci艂a za nim. - Czy po偶a艂owa艂 tego, co zrobi艂? Czy w艂a艣nie dlatego zgin膮艂?

Sanford zatrzyma艂 si臋 i odwr贸ci艂 do niej. Serce jej zamar艂o, gdy ujrza艂a gro藕ny b艂ysk w jego oczach.

- To moje ostatnie ostrze偶enie. We藕 sobie wolne... i niczym si臋 nie przejmuj.

Po jego wyj艣ciu Lisa policzy艂a do dziesi臋ciu i dopiero wtedy opu艣ci艂a pok贸j, daj膮c czas Sanfordowi i jego kumplom na wyniesienie si臋 z hotelu. Gdyby odczeka艂a d艂u偶ej, Johnson przyjecha艂by sprawdzi膰, co si臋 z ni膮 dzieje, i m贸g艂by si臋 na nich nadzia膰.

Nie zjecha艂a wind膮, tylko podesz艂a do schod贸w. Wychyli艂a si臋 przez por臋cz, wyjrza艂a i nads艂uchiwa艂a.

Droga by艂a wolna, wi臋c niemal zbieg艂a na d贸艂. Na pode艣cie pierwszego pi臋tra otworzy艂y si臋 nagle drzwi i Sam wci膮gn膮艂 j膮 do korytarza.

- Mia艂e艣 si臋 ukry膰 - parskn臋艂a. - Musimy si臋 st膮d zabiera膰.

Przypuszcza艂a, 偶e nast臋pnych go艣ci nie pozb臋d膮 si臋 tak 艂atwo i mo偶e doj艣膰 do strzelaniny.

- Rozpozna艂em jednego z policjant贸w z wydzia艂u zab贸jstw. Czy zjawi艂 si臋 te偶 tw贸j partner?

- Tak - przyzna艂a, hamuj膮c rozdra偶nienie.

- Co powiedzia艂?

- Ze pope艂niam b艂膮d i powinnam wyjecha膰 na urlop - odrzek艂a z jeszcze wi臋ksz膮 irytacj膮. Sanford w gruncie rzeczy jej grozi艂, a potem zachowa艂 si臋, jakby nic si臋 nie sta艂o.

Johnson zatrzyma艂 si臋 w p贸艂 drogi do windy na pierwszym pi臋trze.

- Zastan贸w si臋, czemu on ci臋 艣ledzi i czego si臋 naprawd臋 obawia.

Wyzywaj膮co zadar艂a g艂ow臋, odrzucaj膮c jego insynuacje, cho膰 j膮 r贸wnie偶 to niepokoi艂o.

- Nie wiem, ale niew膮tpliwie ma to jaki艣 zwi膮zek z tob膮. Mam nadziej臋, 偶e wkr贸tce si臋 tego dowiemy.

Poprowadzi艂 j膮 do drzwi za jej plecami, wsun膮艂 klucz w zamek i otworzy艂 je.

- Czy偶by艣my zmienili pok贸j? - zapyta艂a zaskoczona.

- Tamten nadal zachowali艣my, ale musimy przespa膰 si臋 par臋 godzin, zanim po zmroku na ulice zn贸w wylegn膮 szumowiny. Mam przeczucie, 偶e tej nocy nie dadz膮 nam spokoju.

- Jakby艣my dot膮d mieli spok贸j! - mrukn臋艂a ironicznie.

Sta艂y tu dwa wielkie 艂贸偶ka. A wi臋c Johnson postara艂 si臋, 偶eby nie spali znowu razem. Jak mi艂o z jego strony. Niemniej w膮tpi艂a, czy uda jej si臋 zasn膮膰.

Zdj膮艂 koszul臋 i buty i wyci膮gn膮艂 si臋 na 艂贸偶ku. Zrzuci艂a pantofle i po艂o偶y艂a si臋 na drugim. Gdyby potrafi艂a cho膰 na chwil臋 powstrzyma膰 gor膮czkow膮 gonitw臋 my艣li, mo偶e istotnie zdo艂a艂aby si臋 troch臋 zdrzemn膮膰.

Zastanawia艂a si臋, co, u diab艂a, kombinuje jej partner. Jak to si臋 sta艂o, 偶e pracuj膮c z nim przez pi臋膰 lat, nie dostrzeg艂a niczego podejrzanego?

To jaki艣 ob艂臋d!

A jeszcze bardziej zwariowane by艂o to, 偶e mimo napi臋cia wywo艂anego niespodziewan膮 wizyt膮 Sanforda, przy艂apa艂a si臋 na tym, i偶 z rozkosznym dr偶eniem przygl膮da si臋 Samowi, muskularnym ramionom i d艂ugim szczup艂ym nogom.

Jak zdo艂aj膮 rozwi膮za膰 t臋 pogmatwan膮 zagadk臋? Nie mog膮 zwr贸ci膰 si臋 do nikogo o pomoc ani nikomu zaufa膰. S膮 zupe艂nie sami, 艣cigani z jednej strony przez Lila Wattsa i jego zbir贸w, a z drugiej przez policj臋. Sanford niew膮tpliwie czym艣 si臋 niepokoi. W przeciwnym razie nie zadawa艂by sobie trudu, by j膮 odszuka膰. Dlatego poleci艂 obserwowa膰 jej dom. Niemniej twierdzenie, 偶e mia艂by by膰 okrutnym morderc膮, to czysty absurd.

Oczy zacz臋艂y si臋 jej zamyka膰, lecz zwalczy艂a senno艣膰. Musia艂a wszystko przemy艣le膰 i cho膰by z grubsza uporz膮dkowa膰. W膮tpi艂a, czy Lil Watts b臋dzie czeka艂 a偶 do nadej艣cia nocy. Wiedzia艂 o powrocie Johnsona do miasta i najpewniej to on wyda艂 rozkaz ostrzelania baru. Zapewne nie mo偶e si臋 ju偶 doczeka膰 dope艂nienia aktu zemsty.

Gdyby zdo艂ali przetrwa膰 jeszcze jedn膮 noc, mogliby dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej od Bustera Houstona. Zaproponowa艂 zwabienie skorumpowanych policjant贸w w pu艂apk臋. By jednak przysta膰 na jego plan, Lisa potrzebowa艂a wi臋cej informacji, fakt贸w i szczeg贸艂owych danych.

Dop贸ki ich nie zdob臋dzie, nie uwierzy w win臋 Chucka. Owszem, jest przesadnie podejrzliwy wobec Sama Johnsona, ale czy to dowodzi skorumpowania? Mo偶e po prostu martwi si臋 o ni膮.

Lecz to wyja艣nienie wydawa艂o si臋 jej coraz mniej prawdopodobne. Pozostawa艂o wi臋c inne, szokuj膮ce i bolesne.

Jak mog艂a by膰 a偶 tak 艣lepa i naiwna?

Zn贸w popatrzy艂a na Johnsona. Tylko co do niego si臋 nie pomyli艂a.

Przyt艂acza艂 j膮 ci臋偶ar odpowiedzialno艣ci za to, by Sam nie straci艂 偶ycia w tej aferze. Jest policjantk膮 z wydzia艂u zab贸jstw i nie mo偶e pozwoli膰, 偶eby na jej oczach zamordowano niewinnego cz艂owieka. By膰 mo偶e nie jest tak ca艂kiem niewinny, poniewa偶 nic nie zrobi艂, by powstrzyma膰 Jamesa Wattsa przed wykonaniem wyroku na trzech zab贸jcach. Jednak zapewne i tak nie m贸g艂by temu zapobiec. Teraz za艣 Buster Houston zamierza go wykorzysta膰 do swoich cel贸w.

Johnson, podobnie jak jego rodzina, potrzebuje ochrony. Lisa dosz艂a do wniosku, 偶e je艣li ma zapewni膰 mu bezpiecze艅stwo, musi sprawi膰, by uwierzy艂, i偶 to on j膮 chroni. W贸wczas pozwoli, by trzyma艂a si臋 blisko niego.

Podj膮wszy t臋 decyzj臋, przymkn臋艂a powieki. Dzisiejsza noc zapowiada艂a si臋 na d艂ug膮 i ci臋偶k膮.

ROZDZIA艁 DWUNASTY

Centrum Los Angeles Godz. 20.45

Terytorium w 艣r贸dmie艣ciu Los Angeles, kontrolowane przez gang Ferajna, rozci膮ga艂o si臋 od Czterdziestej 脫smej Ulicy poprzez Siedemdziesi膮t膮 Pi膮t膮 i Western Avenue a偶 do Overhill Drive.

Dwadzie艣cia siedem ulic, na kt贸rych dzia艂a艂o ponad p贸艂tora tysi膮ca cz艂onk贸w gangu. A gdzie艣 po艣r贸d tego labiryntu przecznic, osiedli i sklep贸w znajdowa艂a si臋 g艂贸wna kwatera Lila Wattsa.

Johnson zaparkowa艂 przy chodniku w g臋艣ciej zaludnionym rejonie, maj膮c nadziej臋, 偶e dzi臋ki temu uniknie k艂opot贸w. Lisa czeka艂a cierpliwie w fotelu pasa偶era. Fakt, 偶e w og贸le si臋 tu znalaz艂a, 艣wiadczy艂 o tym, jak bardzo zaufa艂a Samowi. Nie by艂 pewien, czy kiedykolwiek zdo艂a si臋 jej za to odwdzi臋czy膰.

Podj臋li ryzyko spotkania si臋 ze Spencerem Andersem. W ci膮gu dnia Johnson nawet nie zmru偶y艂 oka.

Obmy艣la艂 plan, kt贸ry przy pewnej dozie szcz臋艣cia m贸g艂 si臋 powie艣膰. Anders zgodzi艂 si臋, 偶e to jedyny mo偶liwy spos贸b, lecz Lisa nie by艂a zachwycona. Niemniej zgodzi艂a si臋 go wesprze膰, przynajmniej do pewnego stopnia.

Jedyn膮 metod膮 odsuni臋cia niebezpiecze艅stwa, gro偶膮cego Samowi ze strony Lila Wattsa, by艂o zabicie go lub wys艂anie do wi臋zienia. Jednak to drugie rozwi膮zanie nie gwarantowa艂o, 偶e zza krat Watts nie poleci go zg艂adzi膰.

W istocie Johnson musia艂 wywo艂a膰 pot臋偶ny wstrz膮s, kt贸ry odbije si臋 g艂o艣nym echem w departamencie policji i mediach. W 艣wiecie przest臋pczym wybuchnie chaos, jednak Buster Houston pomo偶e go opanowa膰. Cieszy艂 si臋 wielkim mirem w艣r贸d innych gangster贸w i jedynie Lil Watts nie chcia艂 mu si臋 podporz膮dkowa膰. Lecz kiedy zostanie usuni臋ty, b臋dzie mo偶na zn贸w przywr贸ci膰 wzgl臋dn膮 stabilno艣膰 opart膮 o r贸wnowag臋 si艂.

Sam przypuszcza艂 nie bez podstaw, 偶e pycha i pewno艣膰 siebie Lila Wattsa wzros艂y do niebotycznych rozmiar贸w dzi臋ki jego wp艂ywom w policji. Wsp贸艂dzia艂aj膮c ze skorumpowanymi gliniarzami, m贸g艂 si臋 niczego nie obawia膰. Jego poprzednikom nigdy nie uda艂o si臋 zawi膮za膰 a偶 tak bliskiego sojuszu ze str贸偶ami prawa. Jednak na obecnym etapie by艂y to w przewa偶aj膮cej mierze tylko domys艂y. Lisa i Sam potrzebowali konkretnego dowodu, w istocie bowiem mieli tylko o艣wiadczenie Bustera Houstona... i podejrzane zachowanie Charlesa Sanforda.

Czas nagli艂. Johnson wiedzia艂, 偶e aby ocali膰 g艂ow臋, musia艂by niebawem znikn膮膰, a w贸wczas jego rodzina zap艂aci za to 偶yciem. Nale偶a艂o dzia艂a膰 szybko, wed艂ug planu, kt贸ry ni贸s艂 z sob膮 olbrzymie ryzyko dla wszystkich zaanga偶owanych w jego realizacj臋.

Musia艂 sprawi膰, aby Lil Watts nabra艂 przekonania, 偶e sprzymierzeni z nim gliniarze w rzeczywisto艣ci wystawiaj膮 go do wiatru. Jednocze艣nie Buster Houston powinien publicznie wyst膮pi膰 przeciwko tajnemu sojuszowi, z kt贸rego 偶aden z gangster贸w opr贸cz Wattsa nie odnosi korzy艣ci.

Lisa wesz艂a do policyjnego systemu komputerowego i zdoby艂a dane o najnowszych dzia艂aniach gang贸w. Obecnie, uzbrojeni przynajmniej w minimum wiedzy, a tak偶e w rewolwery oraz snajperski karabin Andersa, byli prawie gotowi do rozpocz臋cia pierwszej fazy planu. Potrzebowali tylko informacji o miejscu pobytu Lila Wattsa, kt贸ra mia艂a nadej艣膰 lada moment.

Zawibrowa艂a kom贸rka Sama. Wyj膮艂 j膮 z kieszeni i spojrza艂 na wy艣wietlacz. W艂a艣nie na ten telefon czeka艂.

- Tu Johnson. - S艂ucha艂 uwa偶nie, gdy podawano mu adres, gdy偶 wiedzia艂, 偶e rozm贸wca go nie powt贸rzy. Kiedy po艂膮czenie przerwano, odwr贸ci艂 si臋 do Lisy i oznajmi艂: - Ju偶 mam.

- A wi臋c jeste艣my gotowi - stwierdzi艂a, unikaj膮c jego wzroku.

- Ale zrobimy to po mojemu - zastrzeg艂.

Mog艂a protestowa膰 do woli, ale ju偶 podj膮艂 decyzj臋, a Anders i Colby j膮 poparli. To on przeprowadzi t臋 akcj臋, nie Lisa.

- Je偶eli tam p贸jdziesz, zginiesz - rzek艂a, decyduj膮c si臋 w ko艅cu spojrze膰 mu w oczy.

- W pewnym sensie ju偶 jestem martwy. - Wzruszy艂 ramionami.

- Bardzo zabawne. - Poniewa偶 jest policjantk膮, uwa偶a艂a, 偶e sama powinna ryzykowa膰.

Lecz Sam nie m贸g艂 si臋 na to zgodzi膰.

- Zr贸bmy to tak, jak zaplanowa艂em, i zako艅czmy spraw臋 - powiedzia艂 stanowczo. - Dalsza dyskusja to tylko strata czasu.

- Pos艂uchaj - warkn臋艂a. - Je偶eli w tych podejrzeniach wobec niekt贸rych gliniarzy z mojego wydzia艂u tkwi cho膰by ziarno prawdy, musz臋 si臋 tego dowiedzie膰. A nie uda mi si臋 to, je艣li zginiesz. - Westchn臋艂a z irytacj膮. - Potrzebuj臋 ci臋.

K膮ciki ust Sama drgn臋艂y w u艣miechu.

- Przepraszam, ale chyba nie dos艂ysza艂em ostatniego zdania - rzek艂 kpi膮co, wpatruj膮c si臋 jej w oczy. - Mog艂aby艣 powt贸rzy膰?

- Id藕 do diab艂a, Johnson!

Jego chwilowe rozbawienie rozwia艂o si臋 bez 艣ladu.

- Nie mog臋 pozwoli膰, 偶eby艣 ryzykowa艂a dla mnie 偶ycie - o艣wiadczy艂 kategorycznie.

- Nie pochlebiaj sobie. Nie zrobi臋 tego dla ciebie, lecz dla siebie... i dla tego, w co wierz臋.

- Dla zmar艂ego brata? - podsun膮艂, zn贸w napotykaj膮c jej spojrzenie.

- Oczywi艣cie. - Wzruszy艂a ramionami. - Z jego powodu zosta艂am policjantk膮. Ale... - zmierzy艂a Sama powa偶nym spojrzeniem - przede wszystkim chc臋 spe艂ni膰 sw贸j obowi膮zek.

Zmarszczy艂 brwi, zaskoczony tym nowym argumentem.

- Ju偶 kiedy zwr贸ci艂a艣 si臋 do Agencji Colby, doskonale wiedzia艂a艣, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku. - Ta my艣l nurtowa艂a go od chwili,, gdy ujrza艂 Lis臋 w gabinecie Victorii Colby-Camp, jednak dopiero teraz wypowiedzia艂 j膮 na g艂os.

- Owszem.

- Wiem, jakie to trudne. Pragniemy wierzy膰 w ludzi i w system, jednak niekiedy jedno i drugie nas zawodzi. A wtedy nie wiemy, komu lub czemu mo偶emy ufa膰.

- Wci膮偶 jeszcze nie do ko艅ca straci艂am zaufanie do mojego partnera, ale jednego b膮d藕 pewien. Mnie mo偶esz zaufa膰.

Od dawna powtarza艂 sobie, 偶e nic dla niej nie znaczy, 偶e chodzi jej wy艂膮cznie o rozwi膮zanie kolejnej sprawy. Wiedzia艂 jednak, 偶e sam si臋 oszukuje. Ju偶 wcze艣niej dostrzega艂 w jej oczach ten zmys艂owy b艂ysk...

- Wiem, Liso. - By膰 mo偶e nie zawsze stoj膮 po tej samej stronie barykady, ale darzy艂 j膮 wielkim zaufaniem. W pe艂ni na to zas艂u偶y艂a, ryzykuj膮c 偶ycie, by m贸g艂 przetrwa膰 a偶 tak d艂ugo.

- Powinni艣my ju偶 zaj膮膰 pozycj臋 - powiedzia艂a. Uruchomi艂 silnik i wjecha艂 na jezdni臋. Najpierw musieli znale藕膰 jaki艣 dom po艂o偶ony w pobli偶u miejsca pobytu Lila Wattsa, gdy偶 nie wolno by艂o ryzykowa膰 i pojecha膰 tam samochodem. Po gruntownym namy艣le wybra艂 trzypi臋trowy budynek nieopodal g艂贸wnej kwatery Wattsa, sk膮d mo偶na j膮 by艂o obserwowa膰. Sam i Lisa zamierzali si臋 w nim ulokowa膰, podczas gdy Spencer Anders mia艂 艣ledzi膰 Sanforda, by si臋 upewni膰, 偶e nie przeszkodzi im a偶 do jutrzejszego po艂udnia, kiedy sprawa powinna si臋 zako艅czy膰.

Zaparkowali przy alei oddzielaj膮cej dom od d艂ugiego szeregu opuszczonych pawilon贸w sklepowych.

Wysiedli i rozejrzeli si臋 uwa偶nie. Nie chcieli, by spostrzeg艂 ich kt贸ry艣 z wywiadowc贸w Lila. Johnson wzi膮艂 z tylnego siedzenia worek marynarski z niezb臋dnym sprz臋tem, a Smith zabra艂a futera艂 z karabinem.

Od strony alei mogli niepostrze偶enie w艂ama膰 si臋 do budynku. Pos艂uguj膮c si臋 wytrychem, Johnson b艂yskawicznie sforsowa艂 zamek i drzwi stan臋艂y otworem. Z latarkami w r臋kach w艣lizn臋li si臋 do 艣rodka. Znale藕li si臋 na klatce schodowej i ruszyli na g贸r臋. Na drugim pi臋trze weszli do jednego z frontowych pomieszcze艅 i znale藕li okno z najlepszym widokiem na kwater臋 Wattsa. Poniewa偶 rama okienna by艂a sklejona farb膮 i nie da艂a si臋 podnie艣膰, Sam za pomoc膮 szklarskiego diamentu wyci膮艂 doln膮 szyb臋.

Tymczasem Lisa z艂o偶y艂a snajperski karabin Andersa. Poda艂a go Johnsonowi, kt贸ry przyjrza艂 si臋 siedzibie Wattsa przez noktowizyjny celownik. Po frontowej werandzie przechadzali si臋 dwaj wartownicy. Widzia艂 ich tak wyra藕nie, jakby stali tu偶 przed nim. Zadowolony z poczynionych przygotowa艅, opar艂 bro艅 o 艣cian臋 przy s膮siednim oknie.

- Masz ostatni膮 okazj臋, by zmieni膰 zdanie - zwr贸ci艂 si臋 do Lisy. - R贸wnie dobrze ja mog臋 dostarczy膰 t臋 wiadomo艣膰.

- Ju偶 to wcze艣niej om贸wili艣my - oznajmi艂a stanowczo. - Zrobimy to albo tak, albo wcale.

- A wi臋c do roboty.

Wsun臋艂a za pasek rewolwer Johnsona i przypi臋艂a odznak臋 policyjn膮, wyra藕nie widoczn膮 na bia艂ej bluzce.

- Wr贸c臋 najdalej za pi臋tna艣cie minut. Gdy ruszy艂a do drzwi, Johnson powiedzia艂:

- Jeszcze jedno.

Zatrzyma艂a si臋 i obejrza艂a na niego.

- Co takiego?

Do diab艂a, to by艂o g艂upie i nie powinien tego zrobi膰, jednak nie potrafi艂 si臋 powstrzyma膰. Chwyci艂 j膮 za ramiona i mocno poca艂owa艂 w usta. By艂y mi臋kkie i smakowa艂y czekolad膮, kt贸r膮 zjad艂a przed wyj艣ciem z hotelu. Od tak dawna nie ca艂owa艂 kobiety, a teraz zapragn膮艂 upaja膰 si臋 bez ko艅ca s艂odycz膮 warg Lisy. Jednak to b臋dzie musia艂o zaczeka膰, a偶 uporaj膮 si臋 z zadaniem. Postanowi艂, 偶e p贸藕niej porozmawia z Lis膮 o tym, co si臋 mi臋dzy nimi dzieje... je艣li ona zechce.

- B膮d藕 ostro偶na. - Pu艣ci艂 j膮 i cofn膮艂 si臋 o krok. Energicznie kiwn臋艂a g艂ow膮, odwr贸ci艂a si臋 szybko i ruszy艂a w stron臋 schod贸w.

Patrzy艂, za ni膮, dop贸ki nie znikn臋艂a w ciemno艣ciach, a potem zaj膮艂 pozycj臋 przy oknie.

Tylko niech ona nie zginie, pomy艣la艂 b艂agalnie.

Lisa wsiad艂a do samochodu. Serce nadal wali艂o jej jak szalone, nie mog艂a z艂apa膰 tchu. Poca艂owa艂 j膮.

Nie wiedzia艂a, czy ma krzycze膰 z rado艣ci, 偶e Sam w ko艅cu zareagowa艂 na ich wzajemny poci膮g, czy te偶 powinna si臋 w艣ciec, gdy偶 najwyra藕niej uwa偶a艂, 偶e ju偶 wi臋cej jej nie zobaczy.

Po powrocie musi go o to zapyta膰. By艂a pewna, 偶e wr贸ci. Nie zamierza艂a da膰 si臋 zabi膰 kt贸remu艣 z tych n臋dznych opryszk贸w.

Mia艂a jeszcze zbyt wiele do zrobienia.

Przejecha艂a przecznic臋 i skr臋ci艂a w ulic臋, przy kt贸rej, wed艂ug ich informacji, znajdowa艂a si臋 najnowsza kwatera Wattsa. Anders wykorzysta艂 swoje 藕r贸d艂a i zdoby艂 adres, co nie uda艂o si臋 policji.

Pomy艣la艂a, 偶e jej wydzia艂 ma pod wieloma wzgl臋dami zwi膮zane r臋ce, podczas gdy cywile mog膮 wnikn膮膰 o wiele g艂臋biej w przest臋pczy 艣wiat, je艣li tylko dysponuj膮 odpowiednimi 艣rodkami.

To tutaj, czwarty dom po prawej. Podjecha艂a do kraw臋偶nika, zn贸w odetchn臋艂a g艂臋boko i wysiad艂a z samochodu.-

Przed budynkiem w stylu rancho sta艂y trzy czarne suvy oraz bia艂y cadillac. Dwaj wartownicy schodzili ju偶 z werandy z wyci膮gni臋t膮 broni膮.

Zachowuj si臋 spokojnie, 偶adnych gwa艂townych ruch贸w, powiedzia艂a do siebie.

Gdy przechodzi艂a ku nim przez jezdni臋, wybuchn臋li 艣miechem.

- Co to, nalot policjant贸w z cyckami? - zadrwi艂 jeden z nich.

- Chc臋 rozmawia膰 z Lilem Wattsem - oznajmi艂a.

Zbli偶aj膮c si臋 do nich, trzyma艂a r臋ce lu藕no opuszczone na znak, 偶e nie ma agresywnych zamiar贸w.

Spojrza艂a prosto w oczy obydwu m臋偶czyznom, najpierw temu, kt贸ry przed chwil膮 si臋 odezwa艂

- Lepiej spr贸buj pogada膰 ze 艢wi臋tym Miko艂ajem. A teraz zabieraj si臋 st膮d - warkn膮艂 drugi gangster - zanim si臋 z tob膮 zabawimy.

- To oficjalna sprawa, panowie. Powiedzcie Wattsowi, 偶e przys艂a艂 mnie detektyw Sanford.

Ostatnie zdanie wym贸wi艂a g艂adko, bez 偶adnych zahamowa艅, co 艣wiadczy艂o, 偶e podejrzenia wobec Chucka wnikn臋艂y w ni膮 g艂臋biej, ni偶by sobie 偶yczy艂a.

Wymienili spojrzenia.

- Lepiej, 偶eby to by艂a prawda - burkn膮艂 ten, kt贸ry napomkn膮艂 o 艢wi臋tym Miko艂aju. - Oddaj swoj膮 spluw臋.

- Ani my艣l臋 - odpar艂a stanowczo, wiedz膮c, 偶e utrata broni mog艂aby j膮 kosztowa膰 偶ycie.

- Jak uwa偶asz. Nie chcemy urazi膰 str贸偶a prawa - zadrwi艂. - Ale si臋gnij tylko po ni膮, a jeste艣 trupem.

- Rozumiem.

Zaprowadzili j膮 na ganek. Jeden z nich waln膮艂 pi臋艣ci膮 w drzwi, kt贸re natychmiast si臋 otworzy艂y, i stan膮艂 w nich barczysty m臋偶czyzna.

- Co jest? - burkn膮艂, obrzucaj膮c gniewnym spojrzeniem najpierw wartownik贸w, potem Lis臋. - Czego chcecie?

- Ona m贸wi, 偶e ma wiadomo艣膰 od Sanforda.

Lisie przebieg艂 przez plecy ch艂odny dreszcz. Nie mog艂a d艂u偶ej zaprzecza膰, 偶e ci faceci znaj膮 Chucka. Je偶eli to oznacza potwierdzenie jej podejrze艅, wysz艂a na kompletn膮 idiotk臋. Wezbra艂y w niej gniew i frustracja. Jak mog艂a by膰 a偶 tak naiwna?

M臋偶czyzna na progu kiwn膮艂 szorstko g艂ow膮, 偶eby wesz艂a. Po chwili drzwi zatrzasn臋艂y si臋 za ni膮.

U艣wiadomi艂a sobie ze strachem, 偶e Sam ju偶 nie mo偶e jej widzie膰. By艂a zdana wy艂膮cznie na siebie.

- Siadaj.

Opad艂a na krzes艂o. Na sofie siedzia艂o trzech ludzi. Jeden czy艣ci艂 bro艅, dwaj grali w karty.

Facet, kt贸ry j膮 wpu艣ci艂, wyszed艂 z pokoju. Przygl膮da艂a si臋, jak 艣cienny zegar odmierza sekundy. Po minucie i dwustu uderzeniach jej serca m臋偶czyzna wr贸ci艂.

- T臋dy - mrukn膮艂.

Pod膮偶y艂a za nim w膮skim korytarzem do przestronnego pomieszczenia, kt贸re powsta艂o po wyburzeniu 艣ciany dziel膮cej dwie sypialnie. Na rozk艂adanej kanapie zasiada艂 Lil Watts, maj膮c po obu bokach p贸艂nagie kobiety. Zmierzy艂 Lis臋 wzrokiem od st贸p do g艂贸w, po czym szturchni臋ciami przynagli艂 dziwki, by opu艣ci艂y pok贸j. Mijaj膮c Lis臋, obrzuci艂y j膮 kosymi spojrzeniami.

- Masz niez艂y tupet, skoro o艣mieli艂a艣 si臋 tu przyj艣膰. - Poprawi艂 l艣ni膮ce 艂a艅cuchy na szyi. - Czego znowu chce Sanford? Powiedzia艂em mu, 偶eby wi臋cej nie zawraca艂 mi g艂owy. Nie b臋d臋 ju偶 przyjmowa艂 od niego polece艅, skoro zosta艂em nast臋pc膮 Starego.

Zn贸w przenikn膮艂 j膮 lodowaty dreszcz.

- W takim razie pewnie nie spodoba ci si臋 wiadomo艣膰 od niego.

Watts wyci膮gn膮艂 spod poduszki czterdziestk臋 z kolb膮 z masy per艂owej i wycelowa艂 w Lis臋.

- Jeste艣 pewna, 偶e chcesz mi j膮 przekaza膰?

- Chwileczk臋! - zawo艂a艂a, rzucaj膮c mu spojrzenie pod tytu艂em: „Facet, opami臋taj si臋!”. - Jestem tylko pos艂a艅cem. Je艣li ta wiadomo艣膰 ci臋 zirytuje, powiedz o tym Sanfordowi.

D艂ug膮 chwil臋 przygl膮da艂 si臋 jej uwa偶nie.

- Mo偶e tak zrobi臋. Nie wspomina艂, 偶e ci臋 zwerbowa艂. Kiedy to si臋 sta艂o? S膮dzi艂em, 偶e nale偶ysz do tych nieprzekupnych frajer贸w, kt贸rzy wci膮偶 wierz膮, 偶e warto poprawia膰 艣wiat.

- Ju偶 zm膮drza艂am.

Roze艣mia艂 si臋.

- Potrzebujesz forsy, co? Wy, gliniarze, nie zarabiacie kokos贸w.

Przywo艂a艂a na twarz u艣miech.

- W艂a艣nie.

- Wi臋c czego, u diab艂a, chce Sanford?

- Chce si臋 z tob膮 spotka膰 jutro w po艂udnie w nieczynnej jad艂odajni Soupy's na rogu South Western i Vernon.

Watts ze zdziwienia uni贸s艂 brew.

- Czy nie jest tam zbyt t艂oczno? Zazwyczaj za艂atwiamy interesy w bardziej ustronnych miejscach.

- Chcesz do niego zadzwoni膰 i potwierdzi膰 czas i miejsce? - rzuci艂a zniecierpliwionym tonem. Naprawd臋 艣wietnie wczu艂a si臋 w rol臋.

Przymkn膮艂 oczy, duma艂 przez chwil臋, w ko艅cu wzruszy艂 ramionami.

- Nie. Je偶eli ten dure艅 pragnie si臋 ze mn膮 spotka膰 publicznie, niech mu b臋dzie. Ja nie musz臋 si臋 niczego obawia膰. - Przyjrza艂 si臋 bacznie Lisie. - Czy chodzi o tego idiot臋 Johnsona? Sanford nie musi si臋 nim martwi膰. On praktycznie jest ju偶 trupem. Rozkaza艂em, 偶eby go zastrzelono. Do jutra ma zgin膮膰.

- Nie s膮dz臋, 偶eby chodzi艂o o niego. - Otworzy艂a usta, jakby zamierza艂a powiedzie膰 co艣 jeszcze, lecz tylko zamruga艂a niepewnie. - Ale nic wi臋cej nie wiem. - Odwr贸ci艂a si臋 do drzwi.

- Chcia艂a艣 co艣 doda膰?

- Nie. - Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

Watts zmarszczy艂 czo艂o.

- A ja my艣l臋, 偶e tak.

Gangster, kt贸ry przyprowadzi艂 Lis臋, podszed艂 bli偶ej, wyra藕nie zamierzaj膮c j膮 zastraszy膰.

- Gdybym powiedzia艂a wi臋cej, mia艂abym powa偶ne k艂opoty... Chodzi o to, 偶e Sanford co艣 na ciebie szykuje.

Lil Watts zerwa艂 si臋 na nogi z twarz膮 wykrzywion膮 w艣ciek艂o艣ci膮.

- Wyja艣nij natychmiast, co masz na my艣li, albo za chwil臋 jeden z moich ch艂opc贸w b臋dzie zeskrobywa艂 tw贸j m贸zg ze 艣ciany. Co on szykuje?

- Sanford i jego ludzie nie chc膮 ju偶 robi膰 z tob膮 interes贸w. Zamierza zawrze膰 sojusz z Houstonem. Wybuchnie wojna z policj膮 i ty padniesz jej ofiar膮.

W oczach Wattsa zap艂on臋艂a furia.

- Dlaczego mia艂bym uwierzy膰 w te bzdury? Sanford ma do艣膰 oleju w g艂owie, by nie knu膰 przeciwko mnie. Zbyt du偶o wiem o tym sukinsynu.

- Mo偶e w艂a艣nie na tym polega problem. - Cofn臋艂a si臋 o krok, wpad艂a na drugiego faceta i drgn臋艂a gwa艂townie. Pragn臋艂a, aby pomy艣leli, 偶e si臋 boi, co zreszt膮 nie by艂o dalekie od prawdy. - Pos艂uchaj, mia艂abym to w nosie, ale przed laty jeden z ludzi Houstona zastrzeli艂 mojego brata. Wi臋c rozumiesz, 偶e nie mam ochoty robi膰 z nim interes贸w.

Przez kilka wlok膮cych si臋 niezno艣nie chwil nie by艂a pewna, czy Watts to kupi. Wreszcie rzek艂:

- Powiedz Sanfordowi, 偶e przyjd臋. I trzymaj ze mn膮, a b臋dziesz mog艂a zapomnie膰 o Busterze Houstonie.

Tym razem Lisa u艣miechn臋艂a si臋 szczerze.

- To mi pasuje - o艣wiadczy艂a.

- Wi臋c opowiedz mi szczeg贸艂owo, co planuje Sanford.

Ogarn膮艂 j膮 l臋k. Na to nie by艂a przygotowana. Musia艂a co艣 napr臋dce zaimprowizowa膰.

- No, dalej, wychod藕 - mamrota艂 Sam.

Lisa powinna by艂a ju偶 dawno opu艣ci膰 kwater臋 Wattsa. Postanowi艂, 偶e zaczeka jeszcze dwie minuty, a potem tam p贸jdzie, nawet je艣li to mia艂oby udaremni膰 jego zamys艂y.

Nagle us艂ysza艂 za sob膮 skrzypni臋cie i odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie.

- Od艂贸偶 karabin.

Ujrza艂 czterech m臋偶czyzn z wycelowanymi w niego rewolwerami. A wi臋c ca艂y plan leg艂 w gruzach.

Lisa wci膮偶 jest na 艂asce gangster贸w, a on nie b臋dzie m贸g艂 w 偶aden spos贸b jej pom贸c.

- Od艂贸偶 bro艅 - powt贸rzy艂 jeden z przyby艂ych. Johnson opar艂 karabin o 艣cian臋, zastanawiaj膮c si臋, czy nie si臋gn膮膰 po rewolwer le偶膮cy na okiennym parapecie.

- Nie ruszaj si臋 albo zginiesz - powiedzia艂 ten sam m臋偶czyzna, najwyra藕niej dow贸dca. - We藕cie karabin i rewolwer - poleci艂 swoim ludziom.

Jeden z nich w r臋kawiczkach uj膮艂 ostro偶nie karabin. Drugi pchn膮艂 Sama na pod艂og臋 i chwyci艂 rewolwer. Nast臋pnie obydwaj si臋 cofn臋li.

- Teraz jest wasz - rzek艂 prowodyr. Johnson by艂 przekonany, 偶e go zastrzel膮, jednak zamiast tego trzech opryszk贸w rzuci艂o si臋 na niego.

Zdo艂a艂 unikn膮膰 pierwszego uderzenia, lecz drugie ju偶 go dosi臋g艂o. Zanim zd膮偶y艂 sam zada膰 cios, jeden z m臋偶czyzn wykr臋ci艂 mu r臋ce do ty艂u.

Kilka kolejnych cios贸w trafi艂o go w brzuch. A potem posypa艂y si臋 nast臋pne...

ROZDZIA艁 TRZYNASTY

Lisa wsiad艂a do samochodu i trz臋s膮cymi si臋 r臋kami uj臋艂a kierownic臋. Jednak uda艂o si臋 jej przetrwa膰 spotkanie z Wattsem. Nie zastrzelono jej ani nie ucierpia艂a w 偶aden inny spos贸b.

Dopiero teraz odetchn臋艂a pe艂n膮 piersi膮. Uruchomi艂a silnik i odjecha艂a. Droga do budynku przy s膮siedniej przecznicy, w kt贸rym zostawi艂a Sama, trwa艂a niespe艂na minut臋, lecz Lisie d艂u偶y艂a si臋 w niesko艅czono艣膰.

Spostrzeg艂a, 偶e boczne drzwi s膮 otwarte, a przecie偶 wychodz膮c, zamkn臋艂a je starannie. Natychmiast zdwoi艂a czujno艣膰. Czy偶by Sam postanowi艂 p贸j艣膰 za ni膮?

Cholera, to by艂oby fatalne!

Zahamowa艂a i wyskoczy艂a z samochodu. Zawr贸ci艂a jeszcze po latark臋, a potem wbieg艂a p臋dem do budynku.

Zaniepokoi艂a j膮 martwa cisza. Chcia艂a zawo艂a膰 Sama, ale to zaalarmowa艂oby przeciwnik贸w, kt贸rzy mogli czai膰 si臋 w pobli偶u. Szybko, lecz bezszelestnie wesz艂a po schodach. Kiedy dotar艂a na podest drugiego pi臋tra, utwierdzi艂a si臋 w przekonaniu, 偶e co艣 si臋 sta艂o. Do tego czasu Johnson powinien si臋 ju偶 do niej odezwa膰.

- Sam. - Odpowiedzia艂a jej cisza. Ostro偶nie wesz艂a do pokoju i o艣wietli艂a latark膮 okno. Nie by艂o Sama ani broni. Powoli omiot艂a promieniem 艣wiat艂a pod艂og臋 i zobaczy艂a najpierw podeszwy tenis贸wek. Przeszy艂 j膮 dreszcz l臋ku.

- Sam! - krzykn臋艂a.

Ukl臋k艂a przy nim. Dzi臋ki Bogu, oddycha艂. Obejrza艂a potylic臋, potem tu艂贸w i nogi. Nie znalaz艂a krwi ani 偶adnych widocznych obra偶e艅.

Nachyli艂a si臋 ni偶ej, skierowa艂a 艣wiat艂o na jego twarz i skrzywi艂a si臋. By艂 pokrwawiony, mia艂 podbite oczy.

Gdzie艣 w budynku rozbrzmia艂 echem jaki艣 d藕wi臋k. Lisa wyci膮gn臋艂a rewolwer i powiod艂a woko艂o promieniem latarki. Niczego nie dostrzeg艂a. Uspokojona, 偶e przynajmniej na tym pi臋trze nikt si臋 nie skrada, spr贸bowa艂a d藕wign膮膰 Johnsona. Musia艂a go st膮d zabra膰. Powoli odzyskiwa艂 przytomno艣膰.

Pomog艂a mu przetoczy膰 si臋 na bok, a potem usi膮艣膰. Mia艂 rozci臋t膮 warg臋, ale krwotok z nosa ju偶 usta艂 i chyba nie dozna艂 偶adnych z艂ama艅.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂a, pomagaj膮c mu stan膮膰 na nogi. Chwia艂 si臋 tak, 偶e musia艂a go podtrzyma膰.

Zn贸w omiot艂a promieniem latarki pod艂og臋 przy oknie. - Gdzie twoja bro艅 i torba ze sprz臋tem?

- Zabrali je ci faceci, kt贸rzy dali mi wycisk. W tej okolicy takie przypadki cz臋sto si臋 zdarza艂y.

Zdziwi艂o j膮, 偶e da艂 si臋 podej艣膰, ale postanowi艂a, 偶e wypyta go o to p贸藕niej.

- Musimy si臋 st膮d wynosi膰 - zawyrokowa艂a.

Poprowadzi艂a Sama do schod贸w. Po艣wieci艂a latark膮, by si臋 upewni膰, 偶e droga jest wolna, i zacz臋li schodzi膰.

Potkn膮艂 si臋, ale go podtrzyma艂a.

- Ostro偶nie. - Obj臋艂a go mocniej.

Odpr臋偶y艂a si臋, dopiero gdy usadowi艂a Sama w fotelu pasa偶era. Obesz艂a mask臋 samochodu, usiad艂a za kierownic膮 i dr偶膮c膮 r臋k膮 przekr臋ci艂a kluczyk w stacyjce. Im pr臋dzej st膮d znikn膮, tym lepiej.

Wcisn臋艂a gaz do dechy i wyprysn臋艂a z bocznej alei na ulic臋, na szcz臋艣cie pust膮. Dopiero gdy min臋艂a skrzy偶owanie, zapali艂a reflektory.

- Potrzebujesz pomocy lekarza? - Widzia艂a tylko powierzchowne rany twarzy, ale poniewa偶 Sam przez ca艂y czas trzyma艂 si臋 za brzuch, podejrzewa艂a, i偶 m贸g艂 odnie艣膰 obra偶enia wewn臋trzne.

- Nie - j臋kn膮艂 i chwyci艂 si臋 za 偶ebra.

- A wi臋c jednak. Zawioz臋 ci臋 na pogotowie.

- Nic mi nie jest - burkn膮艂. - Znajd藕 tylko jaki艣 drugstore. Powiem ci, czego potrzebuj臋.

By艂a potwornie zdenerwowana i nie mia艂a si艂y si臋 z nim spiera膰, wi臋c us艂ucha艂a. Przejecha艂a kawa艂 drogi, zanim trafi艂a na drugstore otwarty o tej porze.

- Co mam ci przynie艣膰?

- Jaki艣 艣rodek przeciwb贸lowy, peroxid i co jeszcze uznasz za przydatne.

Nie podoba艂o jej si臋 to. Wprawdzie w akademii policyjnej przesz艂a kurs pierwszej pomocy medycznej, ale obawia艂a si臋, 偶e Sam m贸g艂 ucierpie膰 bardziej, ni偶 si臋 z pozoru wydawa艂o.

- Co z twoim brzuchem i klatk膮 piersiow膮? Nie czujesz objaw贸w obra偶e艅 wewn臋trznych?

Odetchn膮艂 z wyra藕nym b贸lem.

- Nie. Pewnie mam par臋 siniak贸w, ale chyba nie sta艂o si臋 nic gorszego.

Musia艂a zaufa膰 jego ocenie. Sp贸r by艂by jedynie strat膮 czasu.

- Zaraz wr贸c臋. - Wysiad艂a, zamkn臋艂a drzwi na klucz i pospiesznie wesz艂a do sklepu. W 艣rodku zmusi艂a si臋, by zwolni膰, i w艂o偶y艂a do koszyka wszystkie potrzebne 艣rodki medyczne. Wzi臋艂a tak偶e par臋 batonik贸w od偶ywczych i kilka butelek wody. Potem przystan臋艂a na chwil臋, by si臋 opanowa膰.

Zauwa偶y艂a na prawej d艂oni zaschni臋t膮 krew. B臋d臋 musia艂a pami臋ta膰, 偶eby u偶ywa膰 lewej, pomy艣la艂a i skierowa艂a si臋 do lady.

- Czy to wszystko? - zapyta艂a sprzedawczyni.

Lisa zmusi艂a si臋 do pow艣ci膮gliwego u艣miechu.

- Tak, wszystko.

Wygrzeba艂a z torebki portfel i podczas gdy sprzedawczyni wbija艂a ceny w kasie sklepowej, czeka艂a z kart膮 kredytow膮 w lewej r臋ce.

Jej wzrok przyku艂 telewizor umieszczony na 艣cianie za kontuarem. D藕wi臋k by艂 wyciszony, ale nie musia艂a s艂ysze膰 podawanych wiadomo艣ci, by prze偶y膰 szok.

呕贸艂ta ta艣ma okalaj膮ca miejsce przest臋pstwa i b艂yskaj膮ce niebieskie 艣wiat艂a woz贸w policyjnych. Na pierwszym planie reporter, a za jego plecami gliniarze roj膮cy si臋 na podw贸rzu. Do艂em ekranu bieg艂 napis: „Znaleziono zw艂oki trzech zastrzelonych m臋偶czyzn. Poszukuje si臋 listem go艅czym Samuela Johnsona i jego na razie niezidentyfikowanej towarzyszki”.

Oszo艂omiona Lisa nie ogarnia艂a w pe艂ni tego, co widzia艂a, dop贸ki na ekranie nie mign臋艂a fotografia Sama.

- Mo偶e pani ju偶 w艂o偶y膰 kart臋 do czytnika - powiedzia艂a sprzedawczyni.

Lisa drgn臋艂a i przenios艂a na ni膮 wzrok.

- Przepraszam - b膮kn臋艂a, po czym wsun臋艂a kart臋 i wstuka艂a PIN.

Sprzedawczyni w艂o偶y艂a paragon do torby. Lisa chwyci艂a j膮 i wybieg艂a ze sklepu. Wydawa艂o si臋 jej, 偶e jest 艣ledzona, cho膰 zapewne to tylko z艂udzenie rozgor膮czkowanej wyobra藕ni. Wskoczy艂a do samochodu i poda艂a torb臋 Samowi.

- Musimy...

- Przed chwil膮 dzwoni艂 Anders - przerwa艂 jej. - Wydano list go艅czy za mn膮 i towarzysz膮c膮 mi kobiet膮 w zwi膮zku ze strzelanin膮 na Pi臋膰dziesi膮tej Ulicy.

- Wiem.

A wi臋c nie mog膮 wr贸ci膰 do hotelu ani do jej domu. I oczywi艣cie nie mog膮 pos艂ugiwa膰 si臋 jej kartami kredytowymi...

Cholera! Przed chwil膮 u偶y艂a jednej z nich w drugstorze.

Zerkn臋艂a w boczne lusterko i ruszy艂a z piskiem opon. Uspok贸j si臋, napomnia艂a si臋 w duchu. Nie mog艂a ryzykowa膰, by zatrzymano j膮 za przekroczenie pr臋dko艣ci lub niebezpieczn膮 jazd臋.

- Musimy znale藕膰 jak膮艣 kryj贸wk臋.

Nie odpowiedzia艂. Ilekro膰 mijali policyjny w贸z patrolowy, mocniej zaciska艂a d艂onie na kierownicy.

Wprawdzie samoch贸d nie by艂 wynaj臋ty na jej nazwisko, tylko na Agencj臋 Colby, jednak Sanford wiedzia艂, 偶e jaka艣 firma detektywistyczna z Chicago pracuje nad spraw膮 Johnsona.

Niedobrze. Nawet bardzo niedobrze.

Wprawdzie jej rodzice przebywali na urlopie poza miastem, jednak pojechanie do ich posiad艂o艣ci by艂oby zbyt ryzykowne. Ale pozosta艂 jeszcze dom ma艂偶e艅stwa Miller贸w. Byli najlepszymi przyjaci贸艂mi rodzic贸w i ka偶dego roku sp臋dzali wczasy razem z nimi. To si臋 mog艂o uda膰:

- Mam pomys艂 - oznajmi艂a.

Johnson o nic nie pyta艂, zaj臋ty otwieraniem buteleczki ze 艣rodkami przeciwb贸lowymi. Lisa wybra艂a malownicz膮 tras臋 przez Hollywood Hills. Millerowie mieli dom w pi臋knej okolicy, z widokiem na miasto. Wiedzia艂a, gdzie trzymaj膮 zapasowe klucze, zna艂a te偶 kod systemu bezpiecze艅stwa, poniewa偶 ka偶dego lata prosili j膮, 偶eby pod ich nieobecno艣膰 podlewa艂a ro艣liny. Teraz te偶 zajrza艂a tam przed wyjazdem do Chicago. To by艂o idealne schronienie dla niej i Sama. Nawet je艣li kt贸ry艣 z s膮siad贸w j膮 zauwa偶y, nie b臋dzie niczego podejrzewa艂.

Johnson drzema艂, gdy wje偶d偶a艂a na podjazd. Zaparkowa艂a na ty艂ach gara偶u, w miejscu, gdzie zwykle sta艂 samoch贸d kempingowy. Z ulicy ich w贸z nie b臋dzie widoczny, a Chuck nie domy艣li si臋, 偶e mog艂a tu przyjecha膰, gdy偶 nigdy nie wspomnia艂a mu o Millerach.

Zostawi艂a Sama w aucie i wyj臋艂a zapasowe klucze ze skrytki przy wylocie rynny. Otworzy艂a drzwi, wy艂膮czy艂a system alarmowy i upewni艂a si臋, 偶e w 艣rodku wszystko jest w porz膮dku. Potem wr贸ci艂a do Sama. Gdy dotkn臋艂a jego ramienia, otworzy艂 oczy.

- Nie 艣pi臋 - wymamrota艂. - Pr贸bowa艂em tylko skupi膰 si臋 na opanowaniu b贸lu, zanim zaczn膮 dzia艂a膰 leki.

J臋kn膮艂, gramol膮c si臋 z wozu. Obj臋艂a go w pasie i zaprowadzi艂a do domu. Zamkn臋艂a drzwi i ponownie w艂膮czy艂a system alarmowy.

- Chcesz od razu po艂o偶y膰 si臋 do 艂贸偶ka?

- Najpierw wezm臋 gor膮c膮 k膮piel. My艣l臋, 偶e to mi pomo偶e... plus nast臋pne cztery proszki.

Wiedzia艂a, 偶e w g艂贸wnej 艂azience jest wanna z wodnym masa偶em. Podczas gdy odkr臋ca艂a kurki, Sam nachyli艂 si臋 nad umywalk膮 i kln膮c cicho, wytar艂 twarz wilgotn膮 艣ciereczk膮. Jedno oko mia艂 niemal ca艂kiem zapuchni臋te, drugie wygl膮da艂o niewiele lepiej.

Nape艂ni艂a wann臋 gor膮c膮 wod膮 i wsypa艂a do niej gar艣膰 kryszta艂k贸w soli k膮pielowej.

- Wchod藕, a ja poszukam lodu na ok艂ad - powiedzia艂a.

Po drodze do kuchni przystan臋艂a, podziwiaj膮c zachwycaj膮cy widok z okien na ty艂ach domu. Za szklanymi drzwiami kusz膮co l艣ni艂a woda w basenie. Umeblowanie by艂o nowoczesne, ale eleganckie.

Lisie wyda艂o si臋 dziwne, 偶e ukryli si臋 przed policj膮 w tak wytwornym miejscu.

W kuchni zaj臋艂a si臋 przygotowaniem ok艂adu z lodu dla Sama i w艂膮czy艂a wiadomo艣ci w telewizji. Nie podano 偶adnych nowych informacji na temat strzelaniny. To jaki艣 ob艂臋d! Ona i Sam nie byli dzi艣 wieczorem nawet w pobli偶u Pi臋膰dziesi膮tej Ulicy, a w rejonach, kt贸re odwiedzili, z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie dosz艂o do 偶adnych zbrojnych star膰.

Pomy艣la艂a o Samie le偶膮cym bez przytomno艣ci na pod艂odze pustego budynku i o ukradzionej broni.

A wi臋c o to chodzi艂o! Kto艣 ich 艣ledzi艂 i zaczeka艂 na odpowiedni moment, by zabra膰 Samowi bro艅, kt贸r膮 podrzucono na miejscu zbrodni. Instynkt podpowiada艂 Lisie, 偶e wrabia j膮 jej partner... cho膰 wci膮偶 wzdraga艂a si臋 w to uwierzy膰.

Jednak nie by艂o ju偶 偶adnych w膮tpliwo艣ci.

Przez niego mogli wyrzuci膰 j膮 z policji, a nawet zamkn膮膰 w wi臋zieniu.

Przez niego mog艂a zgin膮膰!

Jutrzejszy plan musi si臋 uda膰. To jedyny spos贸b zako艅czenia tej szalonej afery.

W lod贸wce znalaz艂a butelk臋 r贸偶owego wina. Stanowczo musia艂a si臋 napi膰. A poniewa偶 艣rodek przeciwb贸lowy, kt贸ry za偶y艂 Sam, nie mia艂 tego rodzaju przeciwwskaza艅, napij膮 si臋 razem. Z dwoma kieliszkami, butelk膮 i lodowym ok艂adem w drugiej r臋ce pocz艂apa艂a do 艂azienki. Przy drzwiach wsadzi艂a flaszk臋 pod rami臋 i zapuka艂a.

- K膮piesz si臋? Mog臋 wej艣膰?

- Dwa razy tak.

Na pod艂odze le偶a艂y d偶insy, skarpetki, podkoszulek i bokserki. Sam siedzia艂 w wannie, zanurzony po szyj臋 w bulgocz膮cej wodzie.

Postawi艂a kieliszki i butelk臋 na brzegu wanny.

- Prosz臋. - Poda艂a mu lodowy ok艂ad. - To powinno zmniejszy膰 obrz臋k.

- Dzi臋ki. - Przy艂o偶y艂 go do spuchni臋tego oka i skrzywi艂 si臋.

- Mo偶e pom贸g艂by ci kieliszek wina?

- Nie. - Zerkn膮艂 na ni膮 zdrowszym okiem. - Potrzebuj臋 co najmniej trzech.

- Nie ma sprawy. Jest tu tego, ile dusza zapragnie. - Nape艂ni艂a kieliszek i poda艂a mu. - Millerowie maj膮 doskonale zaopatrzon膮 piwniczk臋.

- Kiedy wracaj膮?

- Za tydzie艅.

Nala艂a sobie wina i wypi艂a 艂yk, rozkoszuj膮c si臋 delikatnym bukietem.

- Przez tydzie艅 mogliby艣my wypi膰 mn贸stwo wina i za偶y膰 wielu k膮pieli - zauwa偶y艂.

- Owszem. - U艣miechn臋艂a si臋 promiennie, po czym wychyli艂a kieliszek do dna i nala艂a nast臋pny. - Wezm臋 prysznic.

- Zostaw mi butelk臋. Potrzebuj臋 jej bardziej ni偶 ty.

Musia艂a mu przyzna膰 racj臋... przynajmniej w cz臋艣ci.

Kabina prysznicowa znajdowa艂a si臋 w przyleg艂ym pomieszczeniu. Lisa naprawd臋 musia艂a wzi膮膰 prysznic... a poza tym mia艂a ju偶 dosy膰 siedzenia po艣r贸d ob艂ok贸w gor膮cej pary i wyobra偶ania sobie, jak Sam wygl膮da nago pod wszystkimi tymi b膮belkami.

Umy艂a w艂osy, potem pu艣ci艂a najgor臋tsz膮 wod臋, jak膮 mog艂a znie艣膰. Napi臋cie mi臋艣ni stopniowo ust膮pi艂o, dr臋cz膮ce wspomnienia d艂ugiego dnia nieco zblak艂y. Wysz艂a z kabiny od艣wie偶ona i odpr臋偶ona.

Wytar艂a si臋, wysuszy艂a w艂osy i w艂o偶y艂a elegancki szlafrok wisz膮cy na drzwiach.

- Mog臋 wyj艣膰? - zawo艂a艂a, a nie us艂yszawszy odpowiedzi, ostro偶nie uchyli艂a drzwi i zajrza艂a do 艂azienki.

Nie zobaczy艂a Sama, wi臋c wesz艂a. Wanna by艂a pusta i nawet sp艂ukana. Widocznie tak偶e znalaz艂 szlafrok, gdy偶 ubranie nadal le偶a艂o porzucone na pod艂odze. Podnios艂a je i u艂o偶y艂a porz膮dnie na ladzie, a potem posz艂a poszuka膰 Sama.

Zasta艂a go w kuchni, gdzie uk艂ada艂 na tacy sery i owoce. Po k膮pieli czu艂 si臋 o wiele lepiej, cho膰 wiedzia艂, 偶e nazajutrz rano b臋dzie ca艂y obola艂y.

- Jeste艣 g艂odna? - zapyta艂.

- W艂a艣ciwie nie, ale wypi艂am tyle wina, 偶e powinnam co艣 przegry藕膰.

Usiedli i zabrali si臋 do ser贸w i winogron, popijaj膮c winem.

- S膮dzisz, 偶e Watts uwierzy艂 w nasz膮 historyjk臋? - zagadn膮艂 Sam.

- Jestem pewna, 偶e tak. - Zerkn臋艂a na telewizor z wyciszonym d藕wi臋kiem. - Nie wiem tylko, czy ten najnowszy incydent nie sk艂oni go do zmiany decyzji. Po偶yjemy, zobaczymy. By膰 mo偶e zjawi si臋 w Soupy's ze zwyk艂ej ciekawo艣ci.

- Chyba 偶e jakim艣 sposobem odkry艂, co knujemy, a faceci, kt贸rzy mnie poturbowali, nale偶eli do jego gangu.

- Oczywi艣cie my艣la艂am o tym, tylko sk膮d mia艂by si臋 dowiedzie膰?

- Nie wiem. Kiedy by艂a艣 w kwaterze Wattsa, zadzwoni艂 Anders i przekaza艂 wa偶n膮 informacj臋. Ot贸偶 wys艂ani przez Houstona ludzie potwierdzili, 偶e Sanford otrzyma艂 wiadomo艣膰.

Gdy Lisa bra艂a prysznic, Sam oddzwoni艂 do Andersa. Zawiadomi艂, 偶e s膮 bezpieczni, po czym upewni艂 si臋, 偶e Spencer nadal mo偶e ich zlokalizowa膰 dzi臋ki pluskwom z mikrow艂贸kien, kt贸re nosz膮 wpi臋te w ubrania.

- Czyli Sanford s膮dzi, 偶e Lil Watts chce zerwa膰 z nim wsp贸艂prac臋 i zast膮pi膰 go innym oficerem z departamentu policji, z kt贸rym ma si臋 spotka膰 jutro w po艂udnie? - upewni艂a si臋 Lisa.

- W艂a艣nie. My艣l臋, 偶e bez wzgl臋du na to, co si臋 wydarzy艂o dzi艣 wieczorem, Sanford pojawi si臋 w Soupy's, 偶eby zobaczy膰, co jest grane.

- Mam nadziej臋. Bo偶e, jestem taka zm臋czona. Co za zwariowany dzie艅.

Johnson wsta艂 ze sto艂ka.

- Zabierzmy jedzenie i wino do sypialni. Tam b臋dzie nam wygodniej.

- 艢wietny pomys艂.

Gdy znale藕li si臋 w g艂贸wnej sypialni, Sam u艣wiadomi艂 sobie, 偶e dzielenie 艂贸偶ka z Lis膮 mo偶e podzia艂a膰 na niego na wiele rozmaitych sposob贸w, ale z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie pozwoli mu spokojnie odpocz膮膰.

- Mo偶e zajmij ten pok贸j, a ja znajd臋 sobie inny - zaproponowa艂.

- Nie. - Postawi艂a butelk臋 i kieliszki na nocnym stoliku. - Chc臋, 偶eby艣 by艂 przy mnie.

Umie艣ci艂 tac臋 z serem i owocami po swojej stronie.

- To olbrzymie 艂o偶e. My艣l臋, 偶e si臋 pomie艣cimy.

- Na pewno.

Po艂o偶y艂 si臋 na plecach i j臋kn膮艂, tym razem nie tylko z b贸lu, lecz tak偶e z rozkoszy. 艁贸偶ko by艂o cudownie mi臋kkie, a dotyk ch艂odnej po艣cieli u艣wiadomi艂 mu, jak bardzo jest wyczerpany.

- My艣lisz, 偶e uda nam si臋 wypl膮ta膰 z tej afery? - spyta艂a cicho Lisa. By艂a przera偶ona, cho膰 za nic by si臋 do tego nie przyzna艂a.

- By膰 mo偶e... Tak. Zapad艂a cisza.

- Przepraszam, 偶e podejrzewa艂am ci臋 o tamte morderstwa. Myli艂am si臋. - Westchn臋艂a ze znu偶eniem. - Myli艂am si臋 w wielu sprawach.

Pomimo b贸lu Sam przekr臋ci艂 si臋 na bok, by na ni膮 spojrze膰.

- Oboje pomylili艣my si臋 w wielu sprawach. Ale b艂膮dzi膰 jest rzecz膮 ludzk膮. Nie r贸b sobie z tego powodu wyrzut贸w. Ufa艂a艣 swojemu partnerowi. Nie mog艂a艣 wiedzie膰, co knuje. Do diab艂a, najwyra藕niej nikt nie ma o tym poj臋cia.

- Masz racj臋.

Zapragn膮艂 dotkn膮膰 wci膮偶 jeszcze wilgotnych jasnych w艂os贸w Lisy. Jest taka pi臋kna. Wielkie br膮zowe oczy i brzoskwiniowe usta, kusz膮ce bardziej ni偶 kiedykolwiek. Pozna艂 ich upajaj膮cy smak podczas jedynego przelotnego poca艂unku, kt贸ry wymienili kilka godzin temu.

Lisa my艣la艂a o tym samym, gdy偶 powiedzia艂a:

- Ciesz臋 si臋, 偶e poca艂owa艂e艣 mnie, gdy sz艂am do Wattsa. To by艂o mi艂e.

- Postaram si臋, 偶eby nast臋pnym razem by艂o jeszcze milej - obieca艂, nie mog膮c oderwa膰 wzroku od pe艂nych zmys艂owych warg.

- Wi臋c na co czekasz...

Ogarn臋艂a go fala 偶aru. Przycisn膮艂 usta do jej ust.

Poca艂unek by艂 nie艣mia艂y i delikatny, przecie偶 nie musieli si臋 spieszy膰. Ostro偶nie pog艂adzi艂a Sama po twarzy, uwa偶aj膮c, by nie urazi膰 ran. Jej dotyk rozpali艂 w nim p艂omie艅 nami臋tno艣ci.

Dotkn膮艂 szyi, a potem piersi. Powoli rozebrali si臋 nawzajem. Sam zapragn膮艂 Lisy tak szale艅czo, 偶e zapar艂o mu dech w piersi. Pie艣ci艂a czule ca艂e jego cia艂o, sprawiaj膮c, 偶e zapomnia艂 o b贸lu, a on odwzajemnia艂 si臋 jej tym samym.

Przewr贸ci艂a si臋 na plecy i przyci膮gn臋艂a go, a on po艂o偶y艂 si臋 na niej. Ich cia艂a przywar艂y do siebie.

Krzykn臋li, gdy wszed艂 w ni膮 g艂臋boko. Zbli偶a艂 si臋 do szczytu rozkoszy, kt贸rej nie do艣wiadczy艂 od tak dawna.

Prze偶yli j膮 r贸wnocze艣nie, a potem opadli na po艣ciel, wci膮偶 spleceni z sob膮.

P贸藕niej, gdy ich oddechy ju偶 si臋 uspokoi艂y, uraczyli si臋 winem i serem i zn贸w zacz臋li si臋 ca艂owa膰.

Tym razem kochali si臋 gwa艂towniej, niemal desperacko.

Na koniec zapadli w sen, obejmuj膮c si臋 mocno.

ROZDZIA艁 CZTERNASTY

Chicago

Pi膮tek 7 czerwca, godz. 8.00

- Je偶eli cokolwiek p贸jdzie 藕le, Sam i Lisa mog膮 zgin膮膰 - ostrzeg艂a Victoria. - Nie m贸wi膮c ju偶 o Sanfordzie i Lilu Wattsie.

Jim z trudem zachowywa艂 cierpliwo艣膰.

- Doskonale o tym wiem. - Je艣li cho膰 tylko po艂owa jego podejrze艅 wobec Sanforda oka偶e si臋 prawdziwa, nie przejmie si臋 zbytnio jego 艣mierci膮.

Matka podesz艂a do okna wychodz膮cego na park po drugiej stronie ulicy. By艂 zaskoczony, kiedy po przyj艣ciu do pracy zasta艂 j膮 w swoim gabinecie w siedzibie Equalizers. Dziwne, maj膮c w pami臋ci ostatni膮 burzliw膮 rozmow臋.

Victoria nie zgadza艂a si臋 ze strategi膮 obran膮 przez niego, Johnsona i Andersa, gdy偶 wydawa艂a si臋 jej zbyt ryzykowna.

Jednak to by艂 jedyny spos贸b rozwi膮zania tej zagmatwanej sprawy.

- Mam znajomego w kalifornijskim oddziale FBI - ci膮gn膮艂. - Dzi艣 rano spotka si臋 z cz艂onkami wydzia艂u spraw wewn臋trznych departamentu policji Los Angeles i spr贸buje sk艂oni膰 ich do wszcz臋cia oficjalnego dochodzenia. Zrobili艣my wszystko, co w naszej mocy, by nie ucierpia艂y osoby postronne.

Victoria odwr贸ci艂a si臋 do niego.

- Wi臋c dlaczego tej trudnej operacji nie mo偶e przeprowadzi膰 wydzia艂 spraw wewn臋trznych albo FBI? Czemu ryzykowa膰, powierzaj膮c j膮 tylko Samowi i Lisie?

Jim wspar艂 si臋 d艂o艅mi o blat biurka i utkwi艂 w matce stanowcze, gniewne spojrzenie.

- Poniewa偶 nie mamy czasu. Wydzia艂 spraw wewn臋trznych nie kiwnie palcem bez twardego dowodu, a za taki nie mo偶e uchodzi膰 o艣wiadczenie bossa gangu. Musimy dzia艂a膰 natychmiast, poniewa偶 w przeciwnym razie wszyscy zamieszani w t臋 afer臋 zatr膮 za sob膮 艣lady.

- To zbyt niebezpieczne. - Skrzy偶owa艂a ramiona na piersi. - Mog艂abym porozmawia膰 z Lucasem i poprosi膰 go, 偶eby przyspieszy艂 spraw臋.

Lucas Camp, ojczym Jima, by艂 bardzo ustosunkowany. Mia艂 kontakty w CIA, Urz臋dzie Bezpiecze艅stwa i B贸g wie gdzie jeszcze. Jednak czas nagli艂 i nie mo偶na by艂o sobie pozwoli膰 na 偶adne odst臋pstwo od planu.

- Matko - rzek艂 z naciskiem Jim - na ulicach Los Angeles grasuj膮 setki... nie, tysi膮ce gangster贸w. Na Sama Johnsona wydano wyrok 艣mierci. To cud, 偶e zdo艂a艂 prze偶y膰 minione dwie doby. Nie b臋d臋 d艂u偶ej ryzykowa艂 jego 偶ycia. T臋 spraw臋 trzeba zako艅czy膰 dzisiaj.

- Wiesz, 偶e wszelkie nagrania dokonane w trakcie tej operacji nie mog膮 pos艂u偶y膰 jako dow贸d w s膮dzie. - Trybiki w jej g艂owie obraca艂y si臋 bez przerwy, gdy pr贸bowa艂a powstrzyma膰 jej zdaniem skazan膮 na pora偶k臋 prowokacj臋.

- Owszem, wiem, ale dzi臋ki nim mo偶na b臋dzie dowie艣膰, 偶e Charles Sanford co艣 kombinuje. B臋dzie pr贸bowa艂 jak najszybciej zerwa膰 sojusz z Wattsem, zanim wydzia艂 spraw wewn臋trznych zdob臋dzie dowody.

Victoria na moment przymkn臋艂a oczy.

- Mn贸stwo rzeczy mo偶e p贸j艣膰 藕le.

- Masz racj臋, dlatego przenie艣li艣my rodzin臋 Johnsona do bezpiecznego prywatnego domu. Za艣 Anders, Battles i Cali b臋d膮 zza kulis wspiera膰 akcj臋.

- Powiniene艣 poinformowa膰 mnie zawczasu o tej decyzji - rzuci艂a z pretensj膮.

Jim si臋 wyprostowa艂.

- Tak jak ty powinna艣 poinformowa膰 mnie o decyzji ujawnienia rodzinie Johnsona jego obecno艣ci w Los Angeles. - Poniewa偶 nie odpowiedzia艂a od razu, Jim wykorzysta艂 okazj臋, by powiedzie膰 co艣, co dusi艂 w sobie od dawna. - Musisz wreszcie co艣 zrozumie膰. Dzia艂am samodzielnie, moje b艂臋dy i pora偶ki, moje dobre pomys艂y i sukcesy. Tylko tak mog臋 zbudowa膰 swoj膮 przysz艂o艣膰.

Podesz艂a do biurka i spojrza艂a synowi w oczy.

- Nawet je偶eli wiem, 偶e konsekwencje tych b艂臋d贸w b臋d膮 bardzo powa偶ne?

- Nawet je艣li wiesz, 偶e ponios臋 pora偶k臋. To moje 偶ycie i musisz pozwoli膰 mi je prze偶y膰 po swojemu.

Przygn臋biona si臋gn臋艂a po torebk臋.

- C贸偶, nie potrafi臋 ci臋 przekona膰 - rzek艂a z rezygnacj膮.

- W ka偶dym razie nie co do tej operacji.

- Polec臋 moim agentom, 偶eby w pe艂ni wsp贸艂dzia艂ali ze Spencerem, poniewa偶 zmiana plan贸w w ostatniej chwili mog艂aby nam tylko zaszkodzi膰. Pami臋taj jednak, 偶e nie aprobuj臋 tej akcji. Czasem najlepiej jest dzia艂a膰 zgodnie z regu艂ami. - Energicznym krokiem wysz艂a z gabinetu. Argumenty syna nie przekona艂y jej ani na jot臋.

Jim zastanawia艂 si臋, czy mia艂a racj臋. Mo偶e istotnie podj膮艂 zbyt wielkie ryzyko. Kilkana艣cie razy analizowa艂 z Andersem przyj臋t膮 strategi臋. Doszli do wniosku, 偶e to jedyny spos贸b zmuszenia Sanforda, by przyzna艂 si臋 do winy, a Johnson i Smith zgodzili si臋 z nimi. Po prostu nie by艂o innego wyj艣cia. Z ka偶d膮 chwil膮 ros艂o prawdopodobie艅stwo, 偶e Sam zginie. 呕y艂 na kraw臋dzi.

Mog膮 zyska膰 wszystko albo nic.

Jim 偶a艂owa艂 jedynie, 偶e Victoria nie darzy go wi臋kszym zaufaniem. Niekoniecznie chodzi艂o tu o rywalizacj臋, kto jest lepszym strategiem i ma wi臋ksze do艣wiadczenie. Wygl膮da艂o to raczej na zaci臋t膮, podszyt膮 podsk贸rnymi emocjami walk臋 dwojga cz艂onk贸w rodziny Colbych.

Agencja Equalizers 艣wietnie sobie radzi. Chcia艂, by Victoria dostrzeg艂a to i doceni艂a.

I ujrza艂a w nim r贸wnorz臋dnego partnera.

ROZDZIA艁 PI臉TNASTY

South Western Avenue w Los Angeles Godz. 11.00

- To jedyny spos贸b - rzek艂 z uporem Sam. Lisa oddali艂a si臋, gdy偶 nie mog艂a tego d艂u偶ej s艂ucha膰. Johnson sam si臋 prosi艂 o 艣mier膰 i by艂 g艂uchy na wszelkie rozs膮dne argumenty.

Zaj臋li pozycj臋 w nieczynnej jad艂odajni dla ubogich Soupy's, kt贸ra dzia艂a艂a w tej dzielnicy przez ponad dekad臋, zanim w艂a艣ciciel musia艂 j膮 zamkn膮膰 z powodu nasilaj膮cej si臋 aktywno艣ci gang贸w.

Anders wydawa艂 si臋 nie mniej ni偶 Lisa zdegustowany podej艣ciem Johnsona.

- W porz膮dku, niech b臋dzie, ty decydujesz - powiedzia艂 jednak.

Jeff Batties i Brett Call zaj臋li stanowiska obserwacyjne na dachu pralni chemicznej po drugiej stronie ulicy. Znajomy Jima Colby'ego z kalifornijskiego oddzia艂u FBI pozostawa艂 w odwodzie jako nieformalne wsparcie. Nie mogli ryzykowa膰 oficjalnego wprowadzenia do akcji s艂u偶b bezpiecze艅stwa, gdy偶 obawiali si臋 przecieku do departamentu policji Los Angeles, kt贸ry ostrzeg艂by Sanforda.

Wi臋kszo艣膰 tamtejszych str贸偶贸w prawa to cholernie uczciwi gliniarze, ale, podobnie jak Lisa, nikt nie uwierzy艂by w zdrad臋 Chucka. Kto艣 powodowany sympati膮 do niego m贸g艂by da膰 mu cynk o planowanej operacji.

Byli zdani wy艂膮cznie na siebie, co wielokrotnie zwi臋ksza艂o ryzyko, jednak nic nie mo偶na by艂o na to poradzi膰. Zreszt膮, zwa偶ywszy na up贸r Johnsona, bardziej ni偶 gliniarze lub ludzie z FBI przydaliby im si臋 piel臋gniarze, a ju偶 najbardziej cudotw贸rca.

Lisa przez ca艂y ranek wraz z Samem i Andersem instalowa艂a w lokalu aparatur臋 audiowizualn膮 s艂u偶膮c膮 do inwigilacji. Wszystko, co si臋 tu wydarzy, mia艂o zosta膰 zarejestrowane, by uczestnicy nie mogli niczego si臋 wyprze膰.

Niestety, nagranego materia艂u nie b臋dzie mo偶na wykorzysta膰 w s膮dzie... chyba 偶e za zgod膮 kt贸rego艣 z zainteresowanych. Johnson postanowi艂 by膰 tym kim艣, dlatego zg艂osi艂 si臋 na pierwsz膮 lini臋.

Lisa pragn臋艂a nim potrz膮sn膮膰, by si臋 opami臋ta艂... Chcia艂a go po prostu waln膮膰 w zakuty 艂eb. Przymkn臋艂a oczy, przypominaj膮c sobie, jak kochali si臋 ubieg艂ej nocy. Ka偶da jego pieszczota, ka偶de czule wyszeptane s艂owo zapad艂y jej g艂臋boko w serce. Do cholery, nie mog艂a pozwoli膰, 偶eby teraz narazi艂 si臋 na takie niebezpiecze艅stwo! Skoro szuka艂 艣mierci, to dlaczego pozwoli艂, aby si臋 w nim zakocha艂a?!

Niech to wszyscy diabli!

- Ju偶 czas - odezwa艂 si臋 Anders.

Trzeba by艂o poczyni膰 ostatnie przygotowania.

Ona i Spencer Anders ju偶 wcze艣niej urz膮dzili stanowisko kontroli w nieczynnej ch艂odni, kt贸ra ze wzgl臋du na panuj膮c膮 w niej obecnie temperatur臋 przypomina艂a 艂a藕ni臋. Wywiercili w 艣cianach otwory prowadz膮ce do wi臋kszo艣ci pomieszcze艅 lokalu i poprowadzili przewody audiowizualnego sprz臋tu nagrywaj膮cego. Zabrali te偶 do tej prowizorycznej centrali swoj膮 bro艅. Poniewa偶 telefony kom贸rkowe nie dzia艂a艂y w ekranowanym pomieszczeniu ch艂odni, Anders zorganizowa艂 艂膮czno艣膰 stacjonarn膮, podpinaj膮c si臋 do linii telefonicznej restauracji z naprzeciwka. Otwierano j膮 dopiero o czwartej po po艂udniu, wi臋c nie b臋dzie 偶adnych problem贸w z utrzymaniem sta艂ej komunikacji mi臋dzy nimi dwojgiem a Battlesem i Callem. Cz艂owiek z FBI czeka艂 w specjalistycznej furgonetce s艂u偶膮cej do inwigilacji, zaparkowanej po drugiej stronie jad艂odajni, na Vernon Street.

Johnson pozostanie w ukryciu w klitce dla dozorcy na korytarzu, tu偶 obok g艂贸wnej sali, i wkroczy na scen臋, dopiero gdy ju偶 zjawi膮 si臋 wszyscy aktorzy. Natomiast Lisa i Anders mieli monitorowa膰 dzia艂anie sprz臋tu i w razie potrzeby wezwa膰 wsparcie.

W艂o偶yli kamizelki kuloodporne. Lisa okropnie si臋 w niej poci艂a, w dodatku serce wali艂o jej mocno, gdy偶 niepokoi艂a si臋 o Sama. Jeden fa艂szywy ruch lub b艂ahe na poz贸r nieporozumienie, a jatka gotowa.

Pami臋ta艂a jednak, 偶e wczorajszego wieczoru wymog艂a na Johnsonie, by pozwoli艂 jej podj膮膰 r贸wnie wielkie ryzyko, czym by艂a wizyta w kwaterze Wattsa. Nie powinna wi臋c teraz mie膰 do niego pretensji... a jednak mia艂a.

Johnson nadal wygl膮da艂 kiepsko z mocno posiniaczon膮 twarz膮 i podbitymi oczami, ale opuchlizna prawie znikn臋艂a dzi臋ki ok艂adom z lodu. Niemniej by艂 okropnie obola艂y i krzywi艂 si臋 przy ka偶dym ruchu.

Podesz艂a do niego, wspar艂a d艂onie na biodrach i obrzuci艂a go gniewnym spojrzeniem, 艣wiadcz膮cym o tym, jak bardzo jest wkurzona.

- Nie daj si臋 zabi膰, dobra?

- Postaram si臋 - odrzek艂 z lekkim u艣miechem. Ju偶 mia艂a odwr贸ci膰 si臋 i odej艣膰 do czekaj膮cego na ni膮 Andersa, lecz si臋 zawaha艂a.

- Chuck jest moim partnerem. To ja powinnam tam p贸j艣膰.

- Nie. To moja sprawa i ja j膮 rozwi膮偶臋. Chc臋, 偶eby to si臋 sko艅czy艂o, tak abym... - popatrzy艂 na ni膮 czule - m贸g艂 dalej 偶y膰.

Wiedzia艂a, 偶e nie powinna ulec g艂upiemu odruchowi, ale nie potrafi艂a si臋 powstrzyma膰. Chwyci艂a Sama za uszy i przycisn臋艂a usta do jego ust. Poca艂unek by艂 przelotny i delikatny, lecz poruszy艂 j膮 do g艂臋bi.

Cofn臋艂a si臋, po raz ostatni zajrza艂a mu w oczy i posz艂a do kuchni. Milcza艂a w obawie, by nie ujawni膰 targaj膮cych ni膮 emocji. Anders wskaza艂 jej wej艣cie do ch艂odni i pu艣ci艂 przodem. Energicznym szarpni臋ciem otworzy艂a drzwi i wesz艂a do pomieszczenia o艣wietlonego akumulatorowymi lampami.

Anders pod膮偶y艂 za ni膮, zatrzasn膮艂 drzwi i zabezpieczy艂 stalow膮 sztab膮, by nikt z zewn膮trz nie m贸g艂 si臋 tu dosta膰.

Lisa w艂o偶y艂a do ucha s艂uchawk臋. Cho膰 do po艂udnia brakowa艂o jeszcze p贸艂 godziny, uczestnicy spotkania mogli pojawi膰 si臋 lada moment. Obserwowa艂a na monitorze, jak Sam znikn膮艂 w kom贸rce dozorcy.

- Widz臋 dwa czarne suvy - zameldowa艂 Battles z dachu pralni przez naziemn膮 lini臋.

Lisa stara艂a si臋 opanowa膰 napi臋cie. Musia艂a by膰 przygotowana na wszystko, a jednocze艣nie zachowa膰 spok贸j i jasno艣膰 my艣lenia.

- Te偶 je widz臋 - potwierdzi艂 Cali. - Wjecha艂y na Vernon Street.

- Zaparkowa艂y przed jad艂odajni膮 - m贸wi艂 dalej Battles. - Z ka偶dego wysiad艂o czterech ludzi. B臋d膮 w 艣rodku za pi臋膰 sekund... Ju偶 weszli.

- Mamy ich na naszych monitorach - potwierdzi艂 Anders cicho, ale nie szeptem, gdy偶 ch艂odnia by艂a d藕wi臋koszczelna.

- Zjawi艂 si臋 Lil Watts z obstaw膮 - poinformowa艂a Lisa ca艂y zesp贸艂, w tym tak偶e agenta FBI pod艂膮czonego do linii oraz Johnsona, kt贸ry ze swojej kryj贸wki mia艂 ograniczone pole widzenia, tote偶 musia艂 by膰 informowany na bie偶膮co.

Watts poleci艂 trzem spo艣r贸d swoich goryli, by udali si臋 na zaplecze jad艂odajni, czyli do kuchni, a jednego wys艂a艂 na wart臋 przed budynkiem. Pozosta艂ych trzech uzbrojonych po z臋by ochroniarzy zatrzyma艂 przy sobie.

- W alei widz臋 jaki艣 ruch - raportowa艂 Battles. - Nadchodzi trzech... nie, czterech ludzi.

Lis臋 ogarn臋艂o jeszcze wi臋ksze zdenerwowanie.

- Tak, te偶 ich widz臋. Rozpoznaj臋 po艣r贸d nich Sanforda - oznajmi艂 Cali.

Przez ca艂膮 noc powtarza艂a sobie, 偶e jest na to przygotowana, niemniej wstrz膮sn臋艂o ni膮 potwierdzenie faktu, 偶e jej partner naprawd臋 zdradzi艂.

Pracowa艂a z nim przez pi臋膰 lat. Darzy艂a go szacunkiem i podziwia艂a. Ani razu nie zauwa偶y艂a w jego zachowaniu niczego podejrzanego. I oto teraz widzia艂a, jak spotyka si臋 z gangsterami, kt贸rzy z jego rozkazu pope艂niali ohydne zbrodnie. Czy zdo艂a kiedy艣 si臋 z tym pogodzi膰?.

- Najwy偶szy czas - burkn膮艂 Watts, ujrzawszy przez okno zbli偶aj膮cych si臋 Sanforda i jego towarzyszy.

Po chwili weszli do 艣rodka. Sanford, Hernandez, Wallingsford i Edmonds, oficerowie z wieloletnim sta偶em w wydziale zab贸jstw.

Nie do wiary!

- Do cholery, o co tu chodzi, Lil? - rzuci艂 opryskliwie Sanford, szukaj膮c wzrokiem cz艂owieka, z kt贸rym Watts mia艂 si臋 rzekomo spotka膰.

Lil Watts stan膮艂 tu偶 przed nim.

- Dlaczego mnie pytasz? To przecie偶 ty chcia艂e艣 si臋 ze mn膮 widzie膰.

Lisa zobaczy艂a, 偶e na twarzy Sanforda za艣wita艂o zrozumienie.

- O czym ty, u diab艂a, m贸wisz? - spyta艂.

- Twoja partnerka powiedzia艂a, 偶e chcesz si臋 ze mn膮 spotka膰 - rzek艂 Watts szyderczym tonem. - Zdradzi艂a mi, 偶e zamierzasz zerwa膰 nasz uk艂ad i przej艣膰 na stron臋 moich wrog贸w.

Sanford ponownie omi贸t艂 wzrokiem sal臋.

- Nabra艂a ci臋, ty durniu! Pewnie czai si臋 gdzie艣 tutaj i nagrywa t臋 cholern膮 rozmow臋.

- M贸wi艂a bardzo przekonuj膮co, 艣mieciu - warkn膮艂 Watts. - Bardziej wierz臋 jej ni偶 tobie.

- Zamknij si臋. - Sanford skinieniem g艂owy da艂 znak swoim ludziom.

Trzej policjanci rozeszli si臋 po budynku w poszukiwaniu Lisy i Sama. Jeden z nich par臋 razy szarpn膮艂 drzwi do ch艂odni, po czym ruszy艂 dalej, uznawszy, 偶e jest zaryglowana i pusta.

Lisa i Anders wymienili spojrzenia.

- Rozmawia艂e艣 z Busterem? - zapyta艂 Watts Sanforda. - Twoja partnerka twierdzi, 偶e dobi艂e艣 z nim targu.

- Powiedzia艂em, 偶eby艣 si臋 zamkn膮艂, idioto - powt贸rzy艂 Chuck.

- S艂ysza艂e艣? - zwr贸ci艂 si臋 z ironi膮 Lil do jednego ze swych ludzi. - On chce, 偶ebym si臋 zamkn膮艂.

W tym momencie Lisa dostrzeg艂a na ekranie jaki艣 ruch w przyleg艂ym korytarzu i serce jej zamar艂o. Do sali wszed艂 Johnson.

Wszyscy wycelowali w niego bro艅.

- Powiedz mu prawd臋, Sanford - rzek艂. - Mo偶esz go uwa偶a膰 za durnego ch艂ystka, ale w istocie jest ca艂kiem bystry.

Watts spiorunowa艂 wzrokiem Sanforda.

- Co on tu robi, do diab艂a? - Z furi膮 popatrzy艂 na swoich ludzi. - Nie powinien ju偶 偶y膰. Widz臋, 偶e kto艣 zawali艂 spraw臋.

Lisa zapragn臋艂a wej艣膰 do akcji. Jakby wyczuwaj膮c jej zamiar, Spencer Anders stan膮艂 za ni膮 i powiedzia艂:

- Uspok贸j si臋 i skup.

- Jeste艣 sko艅czony, Sanford - rzek艂 Johnson.

- I wy r贸wnie偶 - doda艂, spogl膮daj膮c kolejno na ka偶dego z oficer贸w, kt贸rzy wr贸cili ju偶 do sali.

- To ty narobi艂e艣 tego bajzlu, wi臋c teraz posprz膮taj - powiedzia艂 Sanford.

- Jeste艣 ju偶 trupem - warkn膮艂 Lil Watts do Johnsona.

- Wszyscy mi to wci膮偶 powtarzaj膮 - mrukn膮艂 lekcewa偶膮co Sam.

Lil Watts wyci膮gn膮艂 spluw臋 i przystawi艂 mu luf臋 do piersi.

- Je偶eli cz艂owiek chce, 偶eby co艣 zrobiono porz膮dnie, musi sam si臋 do tego zabra膰.

Lisa chwyci艂a rewolwer i ruszy艂a do drzwi. Spencer z艂apa艂 j膮 za rami臋.

- Jeszcze nie teraz.

- Nie fatyguj si臋 - us艂ysza艂a Sanforda. - On i ta Smith zostan膮 skazani za zab贸jstwo. Wczoraj wieczorem na karabinie i rewolwerze, z kt贸rych zastrzelono trzech ludzi, znaleziono ich odciski palc贸w.

Przymkn臋 Johnsona i po krzyku.

- Zwariowa艂e艣? - zawo艂a艂 Watts. - Chc臋, 偶eby ten sukinsyn zgin膮艂. Rzygam ju偶 na jego widok. M贸j wuj by艂 na tyle g艂upi, 偶e zawar艂 z nim uk艂ad, ale ja nie ubijam targ贸w z takimi durniami.

- Uspok贸j si臋, Lil - rzek艂 stanowczo Sanford.

- Poradzimy sobie. Cokolwiek si臋 stanie, nie wyjdzie poza obr臋b tego budynku. Johnson pr贸bowa艂 zastawi膰 na nas pu艂apk臋, ale nie musimy si臋 tym martwi膰. Jest zab贸jc膮 - powiedzia艂, wpatruj膮c si臋 w Sama. - Pora, 偶eby trafi艂 do mamra za swoje zbrodnie.

Lisie serce wali艂o jak szalone. W ka偶dej chwili ich plan m贸g艂 si臋 zawali膰. Opiera艂 si臋 wy艂膮cznie na Johnsonie.

- W艂a艣ciwie to ty powiniene艣 p贸j艣膰 siedzie膰, Sanford - odezwa艂 si臋 Sam i wskaza艂 na Wattsa.

- Powiedz, jak go u偶ywa艂e艣 do tego, 偶eby za艂atwia艂 za ciebie mokr膮 robot臋. Kiedy chcia艂e艣 usun膮膰 kogo艣 z drogi, rozkazywa艂e艣 Wattsowi, 偶eby zleci艂 to kt贸remu艣 ze swoich ludzi. Tak wi臋c zab贸jstwo przypisywano gangsterom. W zamian musia艂e艣 jedynie przymyka膰 oko, kiedy Watts za艂atwia艂 swoje brudne interesy. Dzi臋ki temu nie obawia艂 si臋, 偶e mo偶e zosta膰 schwytany i postawiony przed s膮dem. Obydwaj na tym korzystali艣cie.

Sanford wybuchn膮艂 艣miechem, kt贸ry przej膮艂 Lis臋 zimnym dreszczem.

- To tylko domys艂y, a jak wiesz, w s膮dzie licz膮 si臋 wy艂膮cznie dowody. A ty nie masz nawet strz臋pka dowodu na poparcie swoich oskar偶e艅. Wi臋c zako艅czmy wreszcie t臋 spraw臋. - Skin膮艂 na Hernandeza.

- Masz prawo nie odpowiada膰 na 偶adne pytania... Hernandez wykr臋ci艂 Samowi r臋ce do ty艂u, jednak nie zaku艂 go w kajdanki.

Johnson, nie zwa偶aj膮c na to, zwr贸ci艂 si臋 do Wattsa:

- Zapytaj Bustera. On ma zdj臋cia potwierdzaj膮ce jego wersj臋. Sanford ci臋 oszukuje. Zgin臋艂o trzech gliniarzy. - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - W ko艅cu kto艣 b臋dzie musia艂 za to zap艂aci膰. Sanford szykuje wojn臋, a ty pierwszy padniesz jej ofiar膮.

Chuck uderzy艂 go w twarz i wrzasn膮艂:

- Stul pysk!

- Wystarczy - rzuci艂a Lisa do Andersa. - Wejd臋 tam, zanim sytuacja wyniknie si臋 spod kontroli.

- Pu艣膰 go.

Wszyscy w pokoju odwr贸cili si臋 i oszo艂omieni wpatrzyli w m臋偶czyzn臋 stoj膮cego w drzwiach. Lisa zamruga艂a zaskoczona.

Buster Houston.

- Po co, u licha, on tu przyszed艂? - wymamrota艂a.

- Nie mam poj臋cia - odpar艂 r贸wnie zdumiony Anders.

- Opr贸偶nij sal臋, Watts - rozkaza艂 Buster. - Zostaniemy tylko ty, ja, Johnson i Sanford i wszystko sobie wyja艣nimy.

Lil wycelowa艂 w niego palec.

- Nie mam zamiaru z tob膮 gada膰. Twoi ludzie zabili mojego wuja, a ty nawet nie mrugn膮艂e艣 okiem.

M贸g艂bym teraz zem艣ci膰 si臋 na tobie. Musia艂e艣 postrada膰 rozum, skoro sam wlaz艂e艣 mi w r臋ce. Gdyby艣 szanowa艂 mojego wuja, tak jak on ciebie, nigdy by do tego nie dosz艂o.

Buster Houston przez kilka sekund mierzy艂 go wzrokiem.

- Kiedy sko艅czymy wyja艣nienia, a ty nadal pozostaniesz przy zdaniu, 偶e zdradzi艂em twojego wuja, b臋dziesz m贸g艂 wpakowa膰 mi kulk臋 w g艂ow臋 i nie spotka ci臋 za to 偶adna zemsta. Masz na to moje s艂owo.

Kilkunastu m臋偶czyzn, w tym tak偶e trzech przyby艂ych z Houstonem, wycelowa艂o w siebie nawzajem rewolwery. Przez dziesi臋膰 pe艂nych napi臋cia sekund Lisa by艂a pewna, 偶e Watts go nie pos艂ucha. Jednak ku jej zdumieniu tylko skin膮艂 r臋k膮 i wszyscy - z wyj膮tkiem Hernandeza, Edmondsa i Wallingsforda - wyszli.

- Wykluczone, 偶ebym usun膮艂 st膮d moich ludzi - o艣wiadczy艂 Sanford. - Zostaniemy wszyscy. Smith przysun臋艂a si臋 bli偶ej do ekranu monitora, 偶eby niczego nie uroni膰.

Watts si臋 nie sprzeciwi艂, a Houston rzek艂 do Sanforda:

- Przynosisz ha艅b臋 swojemu wydzia艂owi i nam wszystkim. Jeste艣 sko艅czony.

- Spencer... - odezwa艂a si臋 Lisa napi臋tym tonem. - Zaraz wszystko si臋 zawali.

- Zaczekaj jeszcze chwil臋 - odpar艂, uwa偶nie obserwuj膮c przebieg wydarze艅.

Sanford wybuchn膮艂 g艂o艣nym 艣miechem.

- A kto, u diab艂a, da艂 ci prawo mnie os膮dza膰, dziadku?

- James Watts - odpar艂 Houston. - Kaza艂e艣 go zabi膰 i teraz za to zap艂acisz.

Lil popatrzy艂 na niego, a potem na Sanforda.

- O czym on m贸wi?

- To zwariowany staruch, kt贸ry ju偶 za d艂ugo 偶yje. - Sanford przytkn膮艂 luf臋 do czo艂a Houstona.

- Ale zaraz to naprawi臋.

- Nie chcesz obejrze膰 tych zdj臋膰, Watts? - odezwa艂 si臋 cicho Sam.

Lisa nie dostrzeg艂a na jego twarzy ani 艣ladu paniki.

- Jakich zdj臋膰? - spyta艂 podejrzliwie Lil.

- Zobacz sam - rzek艂 Houston, wskazuj膮c kiesze艅 swojej marynarki.

Sanford odwr贸ci艂 si臋 b艂yskawicznie i wycelowa艂 bro艅 w Wattsa. Johnson rzuci艂 si臋 na niego. W pokoju rozleg艂 si臋 huk wystrza艂u.

- Teraz! - zawo艂a艂 Anders i pogna艂 do drzwi tu偶 przed Lis膮.

Zapad艂a cisza jeszcze bardziej og艂uszaj膮ca ni偶 eksplozja.

W obskurnej jadalni czterech policjant贸w i kilkunastu gangster贸w mierzy艂o do siebie ze spluw, kt贸rych rozmaito艣膰 zadziwi艂aby ka偶dego handlarza broni膮. Johnson przyciska艂 Sanforda do pod艂ogi. Nikt si臋 nie rusza艂.

Lisa i Anders stan臋li w drzwiach z rewolwerami w d艂oniach, nie wiedz膮c, do kogo maj膮 celowa膰.

Sam wyrwa艂 Sanfordowi bro艅 z r臋ki i wsta艂. Sanford tak偶e d藕wign膮艂 si臋 na nogi, spogl膮daj膮c na niego morderczym wzrokiem.

Johnson rozejrza艂 si臋, trzymaj膮c zdobyczny rewolwer w opuszczonej r臋ce, i zapyta艂:

- Wi臋c ilu ludzi dzisiaj zginie? - Poniewa偶 nikt si臋 nie odezwa艂, m贸wi艂 dalej: - Informuj臋 wszystkich, 偶e to przedstawienie zosta艂o zarejestrowane, by mogli je obejrze膰 prokurator okr臋gowy i wydzia艂 spraw wewn臋trznych. Mo偶emy powystrzela膰 si臋 nawzajem albo zg艂osi si臋 kilku ch臋tnych do ugody z oskar偶ycielem w zamian za 艂agodniejszy wymiar kary. Wi臋c jak b臋dzie, ch艂opcy?

Wallingsford cofn膮艂 si臋 i opu艣ci艂 bro艅.

- Chc臋 si臋 porozumie膰 z adwokatem.

- Trzymaj g臋b臋 na k艂贸dk臋, idioto! - krzykn膮艂 Sanford.

Hernandez r贸wnie偶 opu艣ci艂 rewolwer.

- P贸jd臋 na ugod臋 - o艣wiadczy艂.

Lisa u艣miechn臋艂a si臋 szeroko. A wi臋c si臋 uda艂o!

- Oni blefuj膮! - wrzasn膮艂 Sanford.

- Nie. - Wyst膮pi艂a naprz贸d, 艣ci膮gaj膮c na siebie podejrzliwe spojrzenia. - Nie blefujemy. Przez ciebie zgin臋艂o co najmniej trzech policjant贸w, a B贸g wie ilu jeszcze. - Spojrza艂a z pogard膮 na Sanforda. - Jeste艣 pod艂膮 kanali膮.

Zanim zd膮偶y艂a zareagowa膰, Sanford b艂yskawicznie chwyci艂 Hernandeza za r臋k臋, w kt贸rej tamten trzyma艂 bro艅, poderwa艂 j膮 w g贸r臋 i przycisn膮艂 jego palec do spustu.

Rozbrzmia艂 og艂uszaj膮cy huk. Pocisk trafi艂 Lis臋 w klatk臋 piersiow膮 i odrzuci艂 do ty艂u. Upad艂a ci臋偶ko na plecy. Inni r贸wnie偶 zacz臋li strzela膰, lecz tego ju偶 nie widzia艂a. Nie mog艂a oddycha膰 ani si臋 poruszy膰.

Sam natychmiast ukl膮k艂 przy niej.

- O Bo偶e, Liso, nic ci si臋 nie sta艂o?

Gwa艂townie wci膮gn臋艂a powietrze, a potem zakas艂a艂a. Przycisn臋艂a d艂onie do piersi i stwierdzi艂a z ulg膮, 偶e nie krwawi.

- Nic ci nie jest? - zapyta艂 ponownie Sam. Posadzi艂 j膮 i opar艂 o siebie. - Kamizelka kuloodporna! Bo偶e, jeste艣 ca艂a!

Odwr贸ci艂a g艂ow臋, szukaj膮c wzrokiem pozosta艂ych, lecz nie zdo艂a艂a nikogo dostrzec.

Nagle ujrza艂a pochylaj膮cego si臋 nad ni膮 piel臋gniarza.

- Zobaczmy, co si臋 sta艂o, detektyw Smith - rzek艂.

Potem zakr臋ci艂o si臋 jej w g艂owie i pociemnia艂o w oczach. Kurczowo uchwyci艂a si臋 Sama. Nie odst膮pi艂 jej ani na chwil臋.

ROZDZIA艁 SZESNASTY

Poniedzia艂ek 25 lipca, godz. 17.05 Chicago

Sam Johnson zamkn膮艂 teczk臋 z aktami swojej sprawy.

Zosta艂a zako艅czona.

Detektywi Wallingsford i Hernandez wszystko wy艣piewali, a Sanford trafi do pud艂a na bardzo d艂ugo.

Z Wattsem i Houstonem zawarto ugod臋. Oskar偶yciele z prokuratury okr臋gowej ch臋tnie na to przystali, poniewa偶 tamtego dnia w Soupy's nikt nie zgin膮艂.

Rodzinie Sama nic ju偶 nie grozi艂o, a jego 偶ycie wr贸ci艂o do normy. No, mo偶e nie ca艂kiem, jako 偶e wci膮偶 pozostawa艂o nierozstrzygni臋tych kilka kwestii dotycz膮cych jego dalszych los贸w.

Jednak zwa偶ywszy na to, 偶e Lisa nie kontaktowa艂a si臋 z nim ju偶 od przesz艂o dw贸ch tygodni, zaczyna艂 przypuszcza膰, i偶 w daj膮cej si臋 przewidzie膰 przysz艂o艣ci nie czeka go nic opr贸cz pracy.

Schowa艂 teczk臋 do szuflady i zgani艂 si臋 w duchu za to u偶alanie si臋 nad sob膮. Mia艂 kochaj膮cych rodzic贸w i siostr臋, zn贸w m贸g艂 zwyczajnie 偶y膰. Agencja Equalizers 艣wietnie prosperowa艂a i naprawd臋 uwielbia艂 sw贸j zaw贸d.

W艂a艣ciwie m贸g艂by wzi膮膰 sobie wolny dzie艅...

Wsta艂 z fotela, podszed艂 do okna i spostrzeg艂 Jima Colby'ego, kt贸ry siedzia艂 na schodkach przed wej艣ciem. Stosunki Jima z matk膮 nadal by艂y napi臋te. Johnson mia艂 ochot臋 powiedzie膰 mu, 偶e 偶ycie jest zbyt kr贸tkie, by marnowa膰 je na tego rodzaju konflikty.

Jednak wygl膮da艂o na to, 偶e nie b臋dzie musia艂 tego zrobi膰. Przed siedzib膮 agencji zatrzyma艂 si臋 samoch贸d i wysiad艂a z niego Victoria Colby-Camp.

Sam u艣miechn膮艂 si臋 lekko. Szkoda, 偶e nie mo偶e pods艂ucha膰 ich rozmowy. Odwr贸ci艂 si臋 od okna, postanawiaj膮c, 偶e zaczeka, by si臋 przekona膰, czy tych dwoje si臋 pogodzi.

Nie mia艂by nic przeciwko temu, 偶eby i ta sprawa znalaz艂a szcz臋艣liwe zako艅czenie.

- Witaj, Victorio - powiedzia艂 Jim, podnosz膮c si臋 ze schodka.

- Sied藕. - Podesz艂a do niego.

Przyjrza艂 si臋 tej silnej, niezale偶nej kobiecie, kt贸ra prze偶y艂a piek艂o na ziemi, a jednak nigdy si臋 nie podda艂a. Kocham j膮, pomy艣la艂. Naprawd臋 kocha艂 matk臋 ca艂ym sercem.

Musz膮 ponownie nawi膮za膰 ni膰 porozumienia.

Usiad艂a na stopniu obok niego. Widok Victorii siedz膮cej na kamiennym schodku w nienagannie skrojonym 偶akiecie i z nieskaziteln膮 fryzur膮 by艂 raczej niezwyk艂y, jednak nigdy nie przejmowa艂a si臋 cudzymi opiniami i zawsze sama o sobie decydowa艂a.

- Najwy偶szy czas, 偶eby艣my przezwyci臋偶yli ten impas - zagadn臋艂a.

Samowi r贸wnie偶 na tym zale偶a艂o.

- Mogli艣my zrobi膰 to ju偶 kilka miesi臋cy temu, gdyby艣 wykaza艂a wi臋cej rozs膮dku - oznajmi艂.

Odchrz膮kn臋艂a cicho.

- Rzecz nie w rozs膮dku, Jim.

A wi臋c zn贸w to samo, pomy艣la艂 z rezygnacj膮.

- Mylisz si臋.

- Nawet Tasha...

- Tasha nie bierze niczyjej strony - przerwa艂 jej. Niedawno rozmawia艂 d艂ugo z 偶on膮 na temat jej stanowiska w tej sprawie. - Kocha nas oboje i nie chce si臋 w to miesza膰. Fakt, 偶e nie kwestionuje twojego punktu widzenia, nie oznacza, 偶e w pe艂ni zgadza si臋 z tob膮... czy ze mn膮.

- Wiesz przecie偶, 偶e pragn臋 jedynie twojego dobra. Tak d艂ugo czeka艂am, 偶eby ujrze膰 ci臋 szcz臋艣liwym.

Na to wspomnienie poczu艂 ucisk w sercu.

- Wiem, ale musimy si臋 nauczy膰 szanowa膰 nawzajem swoj膮 niezale偶no艣膰.

Za艣mia艂a si臋 cicho.

- Zdajesz sobie spraw臋, jak to brzmi, prawda? Jakby艣my cofn臋li si臋 w czasie i zn贸w prze偶ywali tw贸j bunt okresu dojrzewania i problemy wchodzenia w doros艂e 偶ycie, a wszystko to skondensowane w jednym ci膮gu pogmatwanych i nad wyraz frustruj膮cych zdarze艅.

U艣miechn膮艂 si臋, us艂yszawszy to szczere i otwarte wyznanie.

- Pewnie masz racj臋, 偶e tak to wygl膮da. Ja pragn臋 swobody, a ty chcesz mnie chroni膰, jakbym mia艂 szesna艣cie lat, a nie dwadzie艣cia osiem.

Westchn臋艂a ci臋偶ko.

- Przepraszam ci臋, Jim. Wiem, 偶e jestem nadmiernie opieku艅cza, ale nie potrafi臋 nad tym zapanowa膰.

- Mamo... - Gdy spojrza艂a na niego czarnymi oczami, w kt贸rych b艂yszcza艂y 艂zy, doda艂 cicho: - By膰 mo偶e fakt, 偶e mam opory przed wypowiedzeniem tego na g艂os, stanowi, cz臋艣膰 problemu, ale wiedz, 偶e ci臋 kocham. - Wzruszenie 艣cisn臋艂o go za gard艂o. - W g艂臋bi duszy zawsze ci臋 kocha艂em, nawet kiedy wydawa艂o mi si臋, 偶e ci臋 nienawidz臋. Wiem, 偶e chodzi ci o moje szcz臋艣cie i dlatego chcesz mnie chroni膰. Ale nie martw si臋 o mnie. Musisz mi zaufa膰 i uwierzy膰, 偶e potrafi臋 sta膰 si臋 takim cz艂owiekiem, jakim pragniesz mnie widzie膰.

Na jej ustach pojawi艂 si臋 niepewny u艣miech.

- Dobrze to uj膮艂e艣, synu. Co wi臋cej, my艣l臋, 偶e masz s艂uszno艣膰.

U艣ciskali si臋, co niecz臋sto im si臋 zdarza艂o. W ko艅cu doszli do porozumienia. Odt膮d nie b臋d膮 ju偶 z sob膮 walczy膰, tylko wsp贸艂dzia艂a膰 na r贸wnych prawach. Kiedy agencje Colby i Equalizers po艂膮cz膮 si艂y, nikt nie zdo艂a si臋 im przeciwstawi膰.

- Wybaczcie.

Oboje odwr贸cili si臋 i ujrzeli stoj膮c膮 na chodniku Lis臋 Smith.

- Przepraszam, 偶e wam przeszkadzam.

Jim wsta艂 i wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋.

- Wcale nie przeszkadzasz. Jak si臋 masz?

- Dobrze - odrzek艂a z u艣miechem.

Victoria otar艂a oczy i r贸wnie偶 si臋 u艣miechn臋艂a.

- Co ci臋 sprowadza do Chicago, Liso?

Jak gdyby matka tego nie wiedzia艂a! - pomy艣la艂 Jim, ale nie powiedzia艂 tego na g艂os.

- Czy zasta艂am Sama? - zapyta艂a z nieskrywan膮 nadziej膮 Lisa.

Jim wskaza艂 kciukiem drzwi.

- Masz szcz臋艣cie, jeszcze tu siedzi. Pewnie czeka, by si臋 dowiedzie膰, czy Victoria i ja doszli艣my do porozumienia.

Popatrzy艂a na nich.

- A... doszli艣cie? - spyta艂a delikatnie.

- Owszem - zapewni艂a j膮 Victoria. Spojrza艂a na syna i rozpromieni艂a si臋. - Znale藕li艣my wreszcie wsp贸lny j臋zyk.

- To naprawd臋 wspaniale! - zawo艂a艂a Lisa. - Powiem o tym Samowi.

Rzuci艂a im radosny u艣miech i wbieg艂a po schodkach do biura.

Connie Gardner podnios艂a wzrok znad komputera i rzek艂a gderliwym tonem:

- Ju偶 zamkni臋te.

- Wiem. Chc臋 si臋 zobaczy膰 z Samem - odpowiedzia艂a Lisa, t艂umi膮c chichot.

- Jest w swoim gabinecie - rzuci艂a Connie ze wzrokiem utkwionym w ekranie monitora, a poniewa偶 Smith si臋 zawaha艂a, doda艂a: - Drugie drzwi po lewej.

- Dzi臋ki.

Lisa odetchn臋艂a g艂臋boko i ruszy艂a we wskazanym kierunku. Zatrzyma艂a si臋 przed zamkni臋tymi drzwiami i wyg艂adzi艂a sp贸dniczk臋. D艂ugo si臋 zastanawia艂a, co ma na siebie w艂o偶y膰, jakby wybiera艂a si臋 na bal maturalny. Wiedzia艂a, 偶e zachowywa艂a si臋 g艂upio, ale to by艂o silniejsze od niej.

Wyprostowa艂a si臋 i zapuka艂a.

W progu stan膮艂 zaskoczony Sam. Przez chwil臋 nie m贸g艂 wykrztusi膰 s艂owa, wreszcie wyj膮ka艂:

- Witaj, Liso.

- Mog臋 wej艣膰?

- Och... naturalnie! - Cofn膮艂 si臋 i szerzej otworzy艂 drzwi. - Ju偶 zbiera艂em si臋 do wyj艣cia.

- Zjawi艂abym si臋 wcze艣niej, ale samolot mia艂 op贸藕nienie.

- Usi膮d藕, prosz臋. - Z zak艂opotaniem wskaza艂 jej fotel.

Nie chcia艂a siada膰. Pragn臋艂a zarzuci膰 mu ramiona na szyj臋 i ca艂owa膰 go, a potem zmie艣膰 wszystko z blatu biurka i kocha膰 si臋 na nim.

Opanowa艂a si臋 jednak i przywo艂a艂a z pami臋ci tekst, kt贸ry sobie przygotowa艂a.

- Szukam pracy.

Spojrza艂 na ni膮 zaskoczony.

- Och, a wi臋c wyst膮pi艂a艣 z policji?

Rzuci艂a torebk臋 na fotel.

- Pomy艣la艂am, 偶e mo偶e Equalizers potrzebuje jeszcze jednego fachowca.

- Chcesz pracowa膰 u nas? - spyta艂 zaszokowany.

- Tak. Poszukuj臋 te偶 mieszkania. Mo偶e m贸g艂by艣 mi co艣 poleci膰?

- Przenosisz si臋 do Chicago?

Lisa mimo woli si臋 u艣miechn臋艂a. Najwyra藕niej ta wiadomo艣膰 wprawi艂a go w oszo艂omienie. Mia艂a nadziej臋, 偶e to dobry znak.

- Masz co艣 przeciwko temu?

Energicznie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Ale偶 sk膮d偶e! Jestem zachwycony.

- To dobrze. - Nie mog艂a si臋 ju偶 d艂u偶ej powstrzyma膰. Podesz艂a do Sama i po艂o偶y艂a d艂onie na jego muskularnej piersi. - Poniewa偶 szukam te偶 d艂ugotrwa艂ego zwi膮zku.

Na jego twarzy pojawi艂 si臋 wyraz os艂upienia, a po chwili zast膮pi艂 go uszcz臋艣liwiony u艣miech.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e to powiesz! Przysun臋艂a si臋 bli偶ej i obj臋艂a go za szyj臋.

- Musz臋 jeszcze co艣 za艂atwi膰 w Los Angeles. Domkn膮膰 wszystkie sprawy.

- Jak rozumiem, niekt贸re z nich dotycz膮 r贸wnie偶 mnie.

- Czy tw贸j szef chcia艂by zatrudni膰 by艂膮 detektyw z wydzia艂u zab贸jstw?

- Jestem pewien, 偶e tak. - Przyci膮gn膮艂 j膮 mocniej do siebie. - I mam ten wielki dom, w kt贸rym jest mn贸stwo wolnego miejsca, wi臋c nie b臋dziesz musia艂a wynajmowa膰 mieszkania.

- A co z d艂ugotrwa艂ym zwi膮zkiem? - zapyta艂a, gdy偶 nie chcia艂a zwleka膰 ju偶 ani chwili d艂u偶ej.

- Co powiesz na zwi膮zek na zawsze?

- Mo偶e by膰.

Poca艂owa艂 j膮 delikatnie w usta.

- A wi臋c za艂atwione - szepn膮艂.

Lisa wspi臋艂a si臋 na palce i poca艂owa艂a go nami臋tnie. Marzy艂a o tym od ostatniego poca艂unku. Dlaczego艣 takiego warto by艂o przej艣膰 przez to piek艂o| bo by艂o cenniejsze ni偶 ca艂y 艣wiat.

Teraz ju偶 nic ich nie roz艂膮czy.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
May Karol Wyscig z czasem
QQQ, Karol May Wyscig z Czasem
199808 wyscig z czasem
Karol May Wyscig Z Czasem
Guz m贸zgu wy艣cig z czasem
May Karol Wyscig z Czasem
Wyscig z czasem
Wilson Gayle Intryga i Mi艂o艣膰 30 Wy艣cig z czasem
May Karol Wy艣cig z czasem(1)
May Karol Wy艣cig z czasem 3
Karol May Cykl Le艣na R贸偶yczka (11) Wy艣cig z czasem
Karol May Wy艣cig z czasem
May Karol Wyscig z czasem
May Karol Wy艣cig z czasem 2
May Wy艣cig z czasem [LitNet]
May, Karol Wyscig z czasem
30 Wilson Gayle Wyscig z czasem

wi臋cej podobnych podstron