DEBBIE MACOMBER
Deszczowe poca艂unki
ROZDZIA艁 PIERWSZY
Susan Simmons by艂a w艣ciek艂a na swoj膮 siostr臋. To przez ni膮 weekend na Western Avenue zapowiada艂 si臋 koszmarnie. Emily, wsp贸艂czesna wersja bogini domowego ogniska, poprosi艂a j膮, by zaopiekowa艂a si臋 dziewi臋ciomiesi臋czn膮 Michelle.
- Naprawd臋 nie wiem, Emily - wykr臋ca艂a si臋 Susan. Co dwudziestoo艣mioletnia samodzielna pracownica na kierowniczym stanowisku mo偶e wiedzie膰 o dzieciach? Odpowied藕 nasuwa si臋 sama - po prostu nic.
- Jestem w rozpaczy.
Najwyra藕niej siostra by艂a zmuszona prosi膰 j膮 o pomoc. Wszyscy znali stosunek Susan do dzieci - nie konkretnie do Michelle, lecz do maluch贸w w og贸le. Nie by艂a ani troch臋 typem macierzy艅skim. Jej mocn膮 stron臋 stanowi艂y stopa procentowa, negocjacje, motywacja pracownik贸w. Na pewno nie pokarm dla niemowl膮t, z膮bkowanie czy pieluchy.
Doprawdy zadziwiaj膮ce, 偶e ci sami rodzice sp艂odzili dwie tak niepodobne do siebie istoty. Susan pomy艣la艂a, 偶e ich przypadek wprawi艂by w zak艂opotanie nawet ekspert贸w w dziedzinie genetyki. Emily w艂asnor臋cznie piek艂a bu艂eczki z m膮ki owsianej, prenumerowa艂a Organie Gardening i nawet zim膮 suszy艂a pranie na sznurze.
Susan natomiast trudno by艂o nazwa膰 domatork膮, nie mia艂a te偶 zamiaru rozwija膰 w sobie tej cechy. By艂a zbyt poch艂oni臋ta karier膮 zawodow膮. Obecnie zajmowa艂a stanowisko asystentki wiceprezesa firmy H & J Lima, najwi臋kszego producenta artyku艂贸w sportowych w kraju. Odpowiada艂a za sprawy marketingu i w艂a艣ciwie nie istnia艂o w jej 偶yciu nic poza prac膮.
Jej akcje sz艂y w g贸r臋, a nazwisko wymieniano w czasopismach handlowych jako przedsi臋biorczej kobiety sukcesu. Jednak偶e dla Emily nie mia艂o to 偶adnego znaczenia, ona potrzebowa艂a po prostu opiekunki do dziecka.
- Wiesz, 偶e nie poprosi艂abym ci臋 o to, gdybym nie znalaz艂a si臋 w sytuacji bez wyj艣cia - b艂aga艂a.
Susan czu艂a, 偶e mi臋knie. B膮d藕 co b膮d藕 Emily by艂a jej m艂odsz膮 siostr膮.
- Powinna艣 znale藕膰 kogo艣 z lepszymi kwalifikacjami.
Po chwili wahania Emily wyzna艂a p艂aczliwym g艂osem:
- Nie mam poj臋cia, co zrobi臋, je艣li mi odm贸wisz. - Za艂ka艂a 偶a艂o艣nie. - Robert odchodzi.
- Co takiego? - zdumia艂a si臋 Susan. Je艣li jej siostra by艂a bogini膮 domowego ogniska, to jej szwagier, Robert Davidson, by艂 Abrahamem Lincolnem, istn膮 opok膮. - Nie wierz臋.
- To prawda - szlocha艂a Emily. - Zarzuci艂 mi, 偶e ca艂e moje zainteresowanie skupi艂o si臋 na Michelle i nie starcza mi energii, by by膰 dobr膮 偶on膮. - Westchn臋艂a g艂臋boko. - Wiem, 偶e ma racj臋… ale obowi膮zki macierzy艅skie wymagaj膮 tak wiele czasu i wysi艂ku.
- Zdawa艂o mi si臋, 偶e Robert pragnie mie膰 sze艣cioro dzieci.
- Owszem… w ka偶dym razie pragn膮艂. - Emily zn贸w zanios艂a si臋 p艂aczem.
- Och, Emily, sprawy na pewno nie wygl膮daj膮 a偶 tak 藕le - pociesza艂a j膮 艂agodnie Susan. - Jestem pewna, 偶e 藕le go zrozumia艂a艣. Przecie偶 kocha ciebie i Michelle, z pewno艣ci膮 nie ma zamiaru was porzuci膰.
- A w艂a艣nie 偶e tak. Kaza艂 mi znale藕膰 kogo艣 do zaopiekowania si臋 Michelle. Powiedzia艂, 偶e musi znale藕膰 troch臋 czasu dla siebie, w przeciwnym razie nasze ma艂偶e艅stwo umrze.
Dla Susan zabrzmia艂o to wystarczaj膮co drastycznie.
- Przysi臋gam ci, Susan, dzwoni艂am do wszystkich, kt贸rzy kiedykolwiek zajmowali si臋 Michelle, i nikogo nie uda艂o mi si臋 za艂atwi膰. Nikogo! Nawet na jedn膮 noc! Gdy powiedzia艂am o tym Robertowi wpad艂 we w艣ciek艂o艣膰… a wiesz sama, jakie to do niego niepodobne. Powiedzia艂, 偶e je艣li nie pojad臋 z nim na weekend do San Francisco, pojedzie sam. Pr贸bowa艂am znale藕膰 kogo艣 do Michelle, naprawd臋 si臋 stara艂am, ale i z tego nie wysz艂o. W tej chwili Robert pakuje rzeczy do samochodu, a s膮dz膮c po ilo艣ci baga偶u, nie zamierza tu powr贸ci膰!
Z ca艂ej tej opowie艣ci jedno s艂owo zapad艂o w umys艂 Susan i kompletnie j膮 przerazi艂o: "weekend"!
- Zdawa艂o mi si臋, 偶e wspomina艂a艣 o jednej nocy - j臋kn臋艂a.
Emily jeszcze raz poci膮gn臋艂a nosem. Pewnie dla wi臋kszego efektu, pomy艣la艂a niech臋tnie Susan.
- Wr贸cimy do Seattle wczesnym popo艂udnie w niedziel臋. Robert ma do za艂atwienia interesy w San Francisco w sobot臋 rano, ale potem jest wolny… a tak dawno nie byli艣my ze sob膮 tylko we dwoje.
- Dwa dni i dwie noce - wym贸wi艂a powoli Susa podliczaj膮c w my艣li godziny.
- Och, prosz臋 ci臋, Susan, tu chodzi o moje ma艂偶e艅stwo! Zawsze by艂a艣 tak膮 kochan膮 siostr膮. Wiem, nie zas艂uguj臋 na kogo艣 tak dobrego, jak ty.
Susan przyzna艂a jej w duchu racj臋.
- Znajd臋 spos贸b, by ci si臋 zrewan偶owa膰.
Susan odgarn臋艂a w艂osy z twarzy i zamkn臋艂a oczy. Rewan偶 ze strony siostry polega艂 zwykle na pieczeniu 艣wie偶utkich placuszk贸w z cukini wkr贸tce po uwadze Susan, 偶e powinna uwa偶a膰 na lini臋.
- Susan, prosz臋 ci臋!
Wreszcie dziewczyna nie wytrzyma艂a presji i ust膮pi艂a.
- Dobrze. Przywie藕cie do mnie Michelle.
Mog艂aby przysi膮c, 偶e gdzie艣 z oddali dobieg艂 j膮 odg艂os zatrzaskuj膮cej si臋 pu艂apki.
Zanim Emily i Robert opu艣cili mieszkanie Susan, pozostawiaj膮c jej sw膮 c贸reczk臋, naszpikowali m艂oda kobiet臋 tak膮 ilo艣ci膮 rozmaitych instrukcji, 偶e g艂owa jej p臋ka艂a w szwach. Wycisn膮wszy soczysty poca艂unek na r贸偶owym policzku Michelle, Emily poda艂a ma艂膮 niech臋tnej siostrze.
Dopiero wtedy rozpocz膮艂 si臋 prawdziwy koszmar.
Susan by艂a straszliwie spi臋ta. Nawet jako nastolatka niewiele mia艂a do czynienia z dzie膰mi. Nie dlatego, by ich nie lubi艂a, to raczej one za ni膮 nie przepada艂y.
Trzymaj膮c krzycz膮ce niemowl臋 na biodrze, Susan kr膮偶y艂a po pokoju, usi艂uj膮c uporz膮dkowa膰 w my艣li wskaz贸wki, kt贸rych udzieli艂a jej siostra. Wiedzia艂a, co robi膰 w przypadku wysypki od pieluch, kolki i r贸偶nych innych przypad艂o艣ci, natomiast Emily nie powiedzia艂a jej, co robi膰, je艣li dziecko p艂acze.
- C艣艣艣 - grucha艂a, delikatnie ko艂ysz膮c siostrzenic臋 na biodrze. P艂uc m贸g艂by jej pozazdro艣ci膰 nawet Tarzan.
Po pierwszych pi臋ciu minutach jej opanowanie leg艂o w gruzach. Znalaz艂a si臋 w prawdziwych opa艂ach. Umowa dzier偶awna, kt贸r膮 podpisa艂a, zawiera艂a klauzul臋: "偶adnych dzieci".
- Halo, Michelle, pami臋tasz mnie? - spyta艂a, pr贸buj膮c na wszelkie znane sobie sposoby uspokoi膰 ma艂膮. O Bo偶e, czy dziecko nie musi oddycha膰? - Jestem twoj膮 cioci膮 Susan, asystentk膮 wiceprezesa powa偶nej firmy.
Nie zrobi艂o to wra偶enia na Michelle. Przestaj膮c wrzeszcze膰 wy艂膮cznie po to, by nabra膰 powietrza, ma艂a wzmocni艂a si艂臋 g艂osu, patrz膮c na drzwi, jak gdyby oczekiwa艂a, 偶e stanie si臋 cud i w drzwiach pojawi si臋 mama, zaalarmowana jej nieustannym krzykiem.
- Wierz mi, kochanie, gdybym zna艂a sztuczk臋 magiczn膮, kt贸ra sprowadzi艂aby tu z powrotem twoj膮 mam臋, zrobi艂abym j膮 bez chwili wahania.
Dziesi臋膰 minut. Emily odjecha艂a ca艂e dziesi臋膰 minut temu. Susan ca艂kiem serio rozwa偶a艂a mo偶liwo艣膰 zatelefonowania do Children Protective Services i poinformowania ich, 偶e kto艣 podrzuci艂 jej dziecko na wycieraczce.
- Mamusia nied艂ugo wr贸ci - uspokaja艂a ma艂膮.
Min臋艂o jeszcze kilka koszmarnych minut, kt贸re zda艂y si臋 trwa膰 ca艂膮 wieczno艣膰. Zrozpaczona Susan postanowi艂a co艣 dziecku za艣piewa膰. Nie zna艂a 偶adnych modnych obecnie przeboj贸w, uzna艂a wi臋c, 偶e najlepiej zrobi 艣piewaj膮c star膮 piosenk臋 艣wi膮teczn膮 Jingle Bells, cho膰 w po艂owie wrze艣nia brzmia艂a ona raczej g艂upio.
- Michelle - b艂aga艂a, gotowa stan膮膰 nawet na g艂owie, gdyby mia艂o to uciszy膰 jej siostrzenic臋 - twoja mamusia wr贸ci, obiecuj臋 ci!
Michelle za nic nie chcia艂a jej uwierzy膰.
- Co by艣 powiedzia艂a, gdybym kupi艂a na twoje nazwisko obligacje pa艅stwowe? Wolne od podatku, Michelle! Takiej propozycji nie powinna艣 przegapi膰. Tylko przesta艅 p艂aka膰. Och, prosz臋, przesta艅!
Ma艂a nie przejawi艂a zainteresowania ofert膮.
- Dobrze - wykrzykn臋艂a ca艂kiem ju偶 zdesperowana Susan. - Zapisz臋 ci moje akcje IBM. To moje ostatnie s艂owo, decyduj si臋 wi臋c szybko, p贸ki jestem hojna.
W odpowiedzi Michelle schwyci艂a ko艂nierzyk Susan t艂u艣ciutkim r膮czkami i ukry艂a mokr膮 buzi臋 w nieskazitelnie czystej bia艂ej jedwabnej bluzce.
- Twardy z ciebie orzech do zgryzienia, Michelle Margaret Davidson - mrukn臋艂a Susan, delikatnie klepi膮c dziecko po plecach. - 艁akniesz krwi, prawda? Nic innego ci臋 nie zadowoli.
W p贸艂 godziny po wyj艣ciu Emily, Susan sama by艂a bliska 艂ez. Zn贸w zacz臋艂a 艣piewa膰 jak膮艣 star膮 piosenk臋 艣wi膮teczn膮. Nagle rozleg艂o si臋 g艂o艣ne pukanie do drzwi.
Susan zgarbi艂a si臋 i zakr臋ci艂a w k贸艂ko niczym z艂odziej z艂apany na gor膮cym uczynku. By艂a pewna, 偶e to administrator domu. Niew膮tpliwie lokatorzy poskar偶yli si臋 na ni膮 i przyszed艂 sprawdzi膰, co si臋 dzieje.
Westchn膮wszy ze znu偶eniem, zda艂a sobie spraw臋, 偶e jest zdana wy艂膮cznie na jego 艂ask臋 i nie艂ask臋.
Wyprostowa艂a si臋 i podesz艂a do drzwi.
Nie by艂 to jednak administrator. W drzwiach sta艂 i jej nowy s膮siad w czapce do baseballa i sp艂owia艂ej 1 sportowej bluzie. Wygl膮da艂 na absolutnie zdegustowanego.
- Mog臋 znie艣膰 dzieci臋cy p艂acz - powiedzia艂, krzy偶uj膮c ramiona i opieraj膮c si臋 o framug臋 drzwi - ale pani 艣piew to za wiele na moje nerwy!
- Bardzo zabawne - mrukn臋艂a.
- Dziecko jest wyra藕nie z jakiego艣 powodu rozstrojone.
- Nic si臋 przed panem nie ukryje - odpar艂a z ironi膮.
- Prosz臋 co艣 zrobi膰.
- W艂a艣nie usi艂uj臋. - Obcy najwyra藕niej nie przypad艂 do gustu Michelle, jeszcze bardziej ni偶 jej ciotce, przytuli艂a bowiem twarz do ko艂nierzyka Susan i zacz臋艂a trze膰 ni膮 w lewo i prawo. St艂umi艂o to nieco jej krzyki, lepiej jednak nie m贸wi膰, jak wyszed艂 na tym bia艂y jedwab. - Zaoferowa艂am ma艂ej moje akcje IBM - wyja艣ni艂a Susan - a nawet obligacje pa艅stwowe, ale nic nie pomaga.
- Zamiast akcji i obligacji, trzeba jej by艂o zaproponowa膰 kolacj臋.
- Kolacj臋? - powt贸rzy艂a Susan. Nie przysz艂o jej to do g艂owy. Emily powiedzia艂a, 偶e ma艂a jest nakarmiona, ale wspomina艂a te偶 co艣 o butelce.
- Biedactwo jest pewnie g艂odne.
- My艣l臋, 偶e powinnam da膰 jej butelk臋. - Susan spojrza艂a na torby z niezb臋dnym dla malucha wyposa偶eniem i drobne mebelki pozostawione w jej mieszkaniu przez Roberta i Emily. Po ich liczbie mo偶na by s膮dzi膰, 偶e dziecko ma ju偶 tu pozosta膰 na zawsze. - Musi gdzie艣 by膰 w tym ba艂aganie.
- Spr贸buj臋 j膮 znale藕膰, a pani niech uspokoi dziecko.
Susan omal nie wybuchn臋艂a g艂o艣nym 艣miechem.
Gdyby potrafi艂a to zrobi膰, s膮siad w og贸le nie musia艂by do niej przychodzi膰. Pomy艣la艂a, 偶e chyba pr臋dzej uda艂oby si臋 jej nam贸wi膰 agent贸w CIA do przekazania jej supertajnych dokument贸w, ni偶 uspokoi膰 jedno rozhisteryzowane dziewi臋ciomiesi臋czne niemowl臋.
Nie czekaj膮c na zaproszenie, s膮siad wszed艂 do salonu. Podni贸s艂 jedn膮 z trzech wypakowanych do granic mo偶liwo艣ci toreb i zacz膮艂 w niej grzeba膰. Wyci膮gn膮艂 stert臋 艣wie偶o upranych pieluch i popatrzy艂 niepewnie na Susan.
- Nie s膮dzi艂em, 偶e kto艣 jeszcze u偶ywa pieluszek z materia艂u.
- Moja siostra nie ma zaufania do 偶adnych artyku艂贸w jednorazowych.
- M膮dra kobieta.
Susan pozostawi艂a t臋 wypowied藕 bez komentarza. Po chwili spostrzeg艂a, 偶e m臋偶czyzna znalaz艂 plastykow膮 butelk臋. Zdj膮艂 kapturek ochronny i poda艂 Susan, kt贸ra zawaha艂a si臋.
- Czy nie powinno si臋 tego podgrza膰?
- Ma temperatur臋 pokojow膮, poza tym nie s膮dz臋, by w tej chwili robi艂o to dziecku jak膮kolwiek r贸偶nic臋.
Mia艂 racj臋. Gdy Susan w艂o偶y艂a smoczek do ust siostrzenicy, Michelle natychmiast chwyci艂a butelk臋 obiema r膮czkami i zacz臋艂a 艂apczywie ssa膰.
Po raz pierwszy od chwili wyj艣cia matki, Michelle przesta艂a p艂aka膰. Zapanowa艂a b艂oga cisza. Napi臋cie wreszcie opad艂o z Susan, odetchn臋艂a g艂臋boko, rozlu藕niaj膮c si臋 ca艂kowicie.
- Mo偶e pani z ni膮 usi膮dzie?
Susan pos艂ucha艂a rady i wyci膮gn臋艂a si臋 na kanapie, trzymaj膮c dziecko ostro偶nie w ramionach.
- Tak lepiej, prawda? - S膮siad z zadowoleniem zsun膮艂 czapk臋 na ty艂 g艂owy.
- O wiele lepiej. - Susan u艣miechn臋艂a si臋 do niego nie艣mia艂o i po raz pierwszy przyjrza艂a mu si臋 dok艂adnie. Odkry艂a, 偶e jest bardzo przystojny. Na pewno wiele kobiet urzek艂y jego figlarne niebieskie oczy i m臋ska uroda. By艂 mocno opalony, za艂o偶y艂aby si臋 jednak o ca艂omiesi臋czn膮 pensj臋, 偶e nie zawdzi臋cza tego 偶adnym aparatom. Po prostu musia艂 sp臋dza膰 du偶o czasu na powietrzu, co 艣wiadczy艂o o tym, 偶e nie pracowa艂. Przynajmniej nie w biurze. Ju偶 wcze艣niej zastanawia艂a si臋, kim te偶 mo偶e by膰.
- Powinienem si臋 chyba przedstawi膰 - powiedzia艂, siadaj膮c w drugim rogu kanapy. - Jestem Nate Townsend.
- Susan Simmons. - Wyci膮gn臋艂a do niego r臋k臋. - Przepraszam za ca艂y ten harmider. W艂a艣nie poznajemy si臋 bli偶ej z moj膮 siostrzenic膮 i - o Bo偶e! - zapowiada si臋 d艂ugi weekend, prosz臋 wi臋c o cierpliwo艣膰.
- B臋dziesz si臋 opiekowa膰 dzieckiem przez ca艂y weekend?
- Dwa dni i dwie noce. - W ustach Susan zabrzmia艂o to niemal jak do偶ywocie. - Moja siostra wybra艂a si臋 z m臋偶em w drug膮 podr贸偶 po艣lubn膮. Zwykle moi rodzice opiekuj膮 si臋 Michelle i uwielbiaj膮 to, ale wyjechali do przyjaci贸艂 na Floryd臋.
- To mi艂o z twojej strony, 偶e zaofiarowa艂a艣 im si臋 z pomoc膮.
- To nie by艂 m贸j pomys艂 - wola艂a sprostowa膰 Susan. - Chyba 艂atwo si臋 zorientowa膰, 偶e nie jestem typem macierzy艅skim.
- Podeprzyj jej lepiej plecki - powiedzia艂, patrz膮c na Michelle.
Susan pr贸bowa艂a post膮pi膰 zgodnie z jego rad膮, ale by艂o jej niewygodnie trzyma膰 siostrzenic臋, butelk臋 i ca艂膮 reszt臋.
- Dobrze ci idzie.
- Jasne - mrukn臋艂a. Czu艂a si臋 jak kto艣, kto maj膮c dwie lewe nogi, zmuszony jest nagle odta艅czy膰 g艂贸wn膮 parti臋 solow膮 w Jeziorze 艁ab臋dzim.
- Odpr臋偶 si臋.
- Ju偶 ci powiedzia艂am, 偶e wypadam raczej s艂abo w roli matki. Je艣li uwa偶asz, 偶e potrafisz zrobi膰 to lepiej, prosz臋, nakarm j膮.
- Kiedy naprawd臋 艣wietnie sobie radzisz. Nie denerwuj si臋.
Wcale sobie dobrze nie radzi艂a i wiedzia艂a o tym, nie oczekiwa艂a jednak niczego lepszego.
- Kiedy jad艂a艣 ostatni raz?
- S艂ucham?
- Wygl膮dasz na g艂odn膮.
- Ale nie jestem.
- My艣l臋, 偶e jeste艣. Nie martw si臋, ja si臋 tym zajm臋. - Przeszed艂 艣mia艂o do kuchni i otworzy艂 lod贸wk臋. - Poczujesz si臋 o niebo lepiej, gdy b臋dziesz mia艂a pe艂ny 偶o艂膮dek.
Susan wzi臋艂a Michelle na r臋ce i posz艂a za nim.
- Nie mo偶esz tak po prostu wchodzi膰 tu sobie i… I?
- Chyba nie mog臋 - wymamrota艂 z g艂ow膮 w lod贸wce. - Czy wiesz, 偶e nie ma tu nic poza otwart膮 wod膮 sodow膮 i s艂oikiem marynaty?
- Na og贸艂 jadam na mie艣cie.
Michelle chlipn臋艂a, ko艅cz膮c butelk臋. Susan szybko wyj臋艂a smoczek z jej ust. Dziecko mia艂o oczy zamkni臋te.
Male艅ki cud, pomy艣la艂a m艂oda kobieta. Pewnie bardzo si臋 zm臋czy艂o. Sama te偶 odczuwa艂a ogromne znu偶enie. By艂 pi膮tek, par臋 minut po si贸dmej, weekend dopiero si臋 zaczyna艂.
Odstawiwszy pust膮 butelk臋 na blat kuchenny, Susan niezr臋cznie podnios艂a Michelle rami臋 i delikatnie poklepywa艂a j膮 po plecach, p贸ki dziecku si臋 nie odbi艂o.
Nate za艣mia艂 si臋 cicho, a gdy Susan spojrza艂a na niego, odkry艂a, 偶e przygl膮da jej si臋 z ciep艂ym u艣miechem.
- Jeszcze troch臋, a nabierzesz du偶ej wprawy.
Wzburzona, spu艣ci艂a wzrok. Nie lubi艂a, gdy m臋偶czy藕ni patrzyli na ni膮 w ten spos贸b, oceniaj膮c wielko艣膰 jej nosa czy zarys brwi. Wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn uwa偶a, 偶e posiadaj膮 rzadki dar intuicji i potrafi膮 okre艣li膰 charakter kobiety na podstawie jej wygl膮du. Niestety, wed艂ug utartych kanon贸w, Susan trudno by艂o nazwa膰 pi臋kno艣ci膮. Mia艂a g艂臋boko osadzone ciemne oczy i wydatne ko艣ci policzkowe. Nos, 艂膮cz膮cy si臋 w prostej linii z czo艂em, oraz pe艂ne usta nadawa艂y jej wygl膮d greckiej rze藕by. Nie jestem 艂adna, pomy艣la艂a, najwy偶ej interesuj膮ca.
Nagle Michelle poruszy艂a si臋 i gaworz膮c weso艂o, si臋gn臋艂a pulchn膮 r膮czk膮 do ciemnych w艂os贸w Susan.
Jakim艣 cudem zdo艂a艂a wyci膮gn膮膰 szpilki z jej koka i d艂ugie pasma w艂os贸w sp艂yn臋艂y swobodnie na ramiona dziewczyny. Jedn膮 z rzeczy, do kt贸rych Susan przyk艂ada艂a ogromn膮 wag臋, by艂 jej wygl膮d. Pomy艣la艂a, 偶e musi sprawia膰 do艣膰 dziwne wra偶enie w kostiumie za dwie艣cie dolar贸w, bia艂ej poplamionej bluzce, z w艂osami opadaj膮cymi na ramiona.
- Ju偶 od dawna czeka艂em na sposobno艣膰, by ci臋 pozna膰 - powiedzia艂 Nate. Opiera艂 si臋 o bufet i wida膰 by艂o, 偶e czu艂 si臋 jak w domu. - Ale na pocz膮tku widzia艂em ci臋 kilka razy, a potem nasze drogi jako艣 si臋 rozmija艂y.
- Ostatnio wiele pracowa艂am po godzinach. - Prawd臋 m贸wi膮c, Susane prawie zawsze pracowa艂a po godzinach, cz臋sto te偶 zabiera艂a co艣 do roboty do domu. By艂a niezwykle oddana, zaanga偶owana i pracowita. Natomiast jej s膮siad nie wygl膮da艂 na cz艂owieka obdarzonego powy偶szymi cechami. Podejrzewa艂a, 偶e Nate'owi Townsendowi wszystko przychodzi w 偶yciu zbyt 艂atwo. Nigdy nie widzia艂a go bez baseballowej czapki i nieod艂膮cznej bluzy. Zastanawia艂a si臋, czy w og贸le ma garnitur. Zreszt膮 nawet gdyby go mia艂, zapewne nie wygl膮da艂by w nim dobrze. Nate Townsend by艂 facetem, do kt贸rego pasowa艂a odzie偶 sportowa, swetry.
Sprawia艂 wra偶enie cz艂owieka sympatycznego, przyjacielskiego, towarzyskiego, ale wyra藕nie pozbawionego ambicji. Nie istnia艂o chyba nic, czego pragn膮艂by na tyle mocno, by do tego d膮偶y膰.
- Ciesz臋 si臋 z naszego poznania - doda艂a Susan, wracaj膮c do salonu i kieruj膮c si臋 w stron臋 drzwi. - Dzi臋kuj臋 bardzo za pomoc, ale jak sam powiedzia艂e艣, coraz lepiej daj臋 sobie rad臋.
- Nieco inaczej to wygl膮da艂o, gdy przyszed艂em.
- Pocz膮tki zawsze s膮 trudne. Czemu si臋 ze mn膮 spierasz? Przecie偶 sam by艂e艣 zdania, 偶e dobrze mi idzie.
- Sk艂ama艂em.
- Dlaczego?
Nate wzruszy艂 oboj臋tnie ramionami.
- Wyra藕nie brakowa艂o ci wiary we w艂asne si艂y, chcia艂em ci臋 wi臋c podnie艣膰 na duchu.
Susan popatrzy艂a na艅 ze z艂o艣ci膮, ura偶ona jego podej艣ciem. A wi臋c taki jest ten-mi艂y-s膮siad-zza-艣ciany!
- Nie potrzebuj臋 twojej 艂aski.
- Mo偶e ty nie - zgodzi艂 si臋 - ale Michelle z pewno艣ci膮 tak. Biedne dziecko by艂o g艂odne, a tobie nawet nie przysz艂o to do g艂owy.
- Domy艣li艂abym si臋.
Spojrzenie Nate'a wyra偶a艂o pow膮tpiewanie co do jej inteligencji i Susan zn贸w zmarszczy艂a brwi.
Otworzy艂a drzwi zbyt mocnym szarpni臋ciem i odrzuci艂a w艂osy przez rami臋 z wdzi臋kiem, kt贸rego mog艂aby jej pozazdro艣ci膰 paryska modelka.
- Dzi臋kuj臋, 偶e wpad艂e艣 - powiedzia艂a ch艂odno - ale jak widzisz, wszystko gra.
- Skoro tak uwa偶asz. - U艣miechn膮艂 si臋 zdawkowo i wyszed艂, nie m贸wi膮c ju偶 ani s艂owa.
W chwil臋 p贸藕niej zza 艣ciany dobieg艂y j膮 d藕wi臋ki muzyki. To Nate s艂ucha艂 w艂oskiej opery. Przynajmniej podejrzewa艂a, 偶e to w艂oska opera, co by艂o fatalnym zbiegiem okoliczno艣ci, natychmiast bowiem zacz臋艂a my艣le膰 o spaghetti i o tym, jak jest strasznie g艂odna.
- Dobra, Michelle - powiedzia艂a, u艣miechaj膮c si臋 do ma艂ej - teraz musimy nakarmi膰 twoj膮 cioci臋. - Uda艂o jej si臋 bez wi臋kszych trudno艣ci rozstawi膰 wysokie krzese艂ko z blatem i posadzi膰 w nim siostrzenic臋, po czym zaj臋艂a si臋 sprawdzaniem zawarto艣ci zamra偶arki.
Michelle najwyra藕niej zaakceptowa艂a sytuacj臋, czemu da艂a wyraz, uderzaj膮c r膮czkami o blat.
- S艂ysza艂a艣, co on powiedzia艂? - Susan wci膮偶 jeszcze kipia艂a gniewem - W pewnym sensie mia艂 racj臋, ale nie musia艂 si臋 tak wywy偶sza膰
Michelle ponownie wyrazi艂a aprobat臋 dla s艂贸w ciotki. Grube mury t艂umi艂y radosne d藕wi臋ki muzyki, Susan uchyli艂a wi臋c rozsuwane drzwi prowadz膮ce na balkon, oddzielony od balkonu s膮siada betonowym przepierzeniem. Zapewnia艂o ono co prawda odosobnienie, teraz jednak nie pozwala艂o przenikn膮膰 g艂osom zespolonym w triumfalnej pie艣ni
Susan rozsun臋艂a ca艂kiem drzwi i wysz艂a na balkon. Wiecz贸r by艂 ch艂odny, lecz przyjemny. Zachodz膮ce s艂o艅ce rzuca艂o z艂ociste cienie na malownicze wybrze偶e.
- Michelle - powiedzia艂a cicho, wr贸ciwszy do kuchni - on gotuje co艣, co pachnie jak lasagna lub spaghetti. - Zacz臋艂o jej burcze膰 w brzuchu, otworzy艂a wi臋c ponownie zamra偶ark臋 i wyj臋艂a z niej meksyka艅sk膮 potraw臋, z kt贸rej poprzednio zrezygnowa艂a. I tym razem nie wygl膮da艂a ona zach臋caj膮co.
Do kuchni nap艂yn膮艂 smakowity aromat czosnku. Susan odwr贸ci艂a sw贸j klasyczny grecki nos w kierunku otwartych drzwi balkonu niczym marionetka szarpni臋ta za sznurek i kilkakrotnie wci膮gn臋艂a powietrze.
- To bez w膮tpienia co艣 w艂oskiego, pachnie wr臋cz bosko. - Michelle zn贸w poklepa艂a r膮czkami o blat.
- Obsma偶any chleb z czosnkiem - oznajmi艂a Susan i odwr贸ci艂a si臋 do siostrzenicy, na kt贸rej nie zrobi艂o to chyba szczeg贸lnego wra偶enia. C贸偶, ona by艂a najedzona.
Wbrew swym ch臋ciom, Susan w艂o偶y艂a zamro偶one danie do kuchenki mikrofalowej i ustawi艂a wy艂膮cznik czasowy. Nagle us艂ysza艂a dzwonek do drzwi i zje偶y艂a si臋 ca艂a, patrz膮c na Michelle, jak gdyby dziewi臋ciomiesi臋czne niemowl臋 mog艂o podpowiedzie膰, kogo tym razem licho niesie.
By艂 to znowu Nate z talerzem spaghetti i kieliszkiem czerwonego wina.
- Czy ju偶 zrobi艂a艣 sobie co艣 do jedzenia? - spyta艂.
Po raz pierwszy w 偶yciu Susan nie mog艂a oderwa膰 oczu od ogromnego talerza, kopiasto wy艂adowanego paruj膮cym makaronem, grubo polanym czerwonym losem. Wygl膮da艂o to bardzo apetycznie. Wszystko posypane by艂o parmezanem, a na brzegu talerza le偶a艂a, pachn膮ca czosnkiem, pot臋偶na kromka bu艂ki paryskiej.
- Ja… w艂a艣nie odgrzewa艂am mro偶onk臋. - Machn臋艂a r臋k膮 w stron臋 kuchni.
- Zachowa艂em si臋 okropnie - rzek艂, wyci膮gaj膮c do niej r臋k臋 z talerzem. - Przynosz臋 ci ga艂膮zk臋 oliwn膮.
- To… dla mnie? - Oderwa艂a wreszcie wzrok od talerza, zastanawiaj膮c si臋, czy Nate kpi z niej, wiedz膮c, jak jest g艂odna.
Poda艂 jej spaghetti.
- Sos gotowa艂 si臋 na wolnym ogniu przez ca艂e popo艂udnie. Lubi臋 udawa膰, 偶e jestem czym艣 w rodzaju mistrza kucharskiego. Od czasu do czasu wy偶ywam si臋 w kuchni.
- To mi艂e. - Oczyma wyobra藕ni zobaczy艂a, jak stoi w kuchni, mieszaj膮c sos, podczas gdy reszta 艣wiata toczy walk臋, by zarobi膰 na 偶ycie. Z艂agodnia艂a nieco, przepraszaj膮c go w my艣li. Bez dalszych ceregieli pomaszerowa艂a do kuchni, wzi臋艂a widelec i klapn臋艂a na krzes艂o. Powinna chyba zje艣膰, p贸ki jest ciep艂e!
- Pycha! - wykrzykn臋艂a po pierwszym k臋sie.
Nate wyj膮艂 z kieszonki koszuli sk贸rk臋 od chleba i da艂 j膮 Michelle.
- To dla ciebie, malutka.
Gdy Michelle 偶u艂a z zadowoleniem sk贸rk臋, Nate wyci膮gn膮艂 krzes艂o i usiad艂 naprzeciwko Susan, kt贸ra by艂a zbyt poch艂oni臋ta delektowaniem si臋 kolacj膮, by cokolwiek zauwa偶y膰, dop贸ki Nate nie zmru偶y艂 oczu.
- Czy co艣 si臋 sta艂o? - spyta艂a. Wytar艂a usta serwetk膮 i upi艂a 艂yk wina.
- Co艣 czuj臋.
Z jego miny wywnioskowa艂a, 偶e nie jest to nic przyjemnego.
- Mo偶e to moja mro偶onka? - powiedzia艂a z nadziej膮, cho膰 wiedzia艂a ju偶 z ca艂膮 pewno艣ci膮, 偶e to co艣 innego.
- Obawiam si臋, 偶e nie.
Susan wyprostowa艂a si臋 i powoli po艂o偶y艂a widelec obok talerza.
- Kto艣 chyba musi - powiedzia艂 Nate zduszonym g艂osem - zmieni膰 pieluszk臋 Michelle.
ROZDZIA艁 DRUGI
Trzymaj膮c na biodrze 艣wie偶o umyt膮 i przewini臋t膮 Michelle, Susan wyskoczy艂a z 艂azienki do w膮skiego korytarzyka, 艂api膮c spazmatycznie oddech.
- Dobrze si臋 czujesz? - spyta艂 Nate.
Skin臋艂a g艂ow膮 i opar艂a si臋 bezw艂adnie o 艣cian臋, czuj膮c lekki zawr贸t g艂owy. Zaczerpn臋艂a kilkakrotnie 艣wie偶ego powietrza, wreszcie wyprostowa艂a si臋 i spr贸bowa艂a u艣miechn膮膰.
- Chyba nie by艂o a偶 tak 藕le?
Susan spojrza艂a na niego.
- Powinnam by艂a za艂o偶y膰 mask臋 tlenow膮.
Nate roze艣mia艂 si臋 serdecznie, nie wp艂yn臋艂o to jednak na popraw臋 humoru dziewczyny.
- Po tym, czego w艂a艣nie do艣wiadczy艂am, nie jestem w stanie zrozumie膰, czemu ludzie nadal si臋 rozmna偶aj膮. - Wyj臋艂a z szafki du偶y pojemnik ze 艣rodkiem dezynfekcyjnym i wsun膮wszy r臋k臋 do 艂azienki, szczodrze go rozpyli艂a.
- Gdy z takim po艣wi臋ceniem zajmowa艂a艣 si臋 ma艂膮, roz艂o偶y艂em 艂贸偶eczko dziecinne - powiedzia艂 wci膮偶 zbyt rozbawiony jak na gust Susan. - Gdzie je postawi膰?
- My艣l臋, 偶e salon b臋dzie odpowiednim miejscem. - Susan nie przywyk艂a, by zale偶e膰 od innych, jej podzi臋kowanie by艂o wi臋c raczej wymuszone.
Posz艂a za m臋偶czyzn膮 do salonu, po艂o偶y艂a Michelle na brzuszku w przygotowanym 艂贸偶eczku i przykry艂a j膮 ko艂derk膮 r臋cznej roboty. Dziecko nie zaprotestowa艂o, uk艂adaj膮c si臋 wygodnie. Nate skierowa艂 si臋 ku drzwiom.
- Jeste艣 pewna, 偶e sobie ze wszystkim poradzisz?
- Oczywi艣cie. - Tak naprawd臋 Susan mia艂a co do tego du偶e w膮tpliwo艣ci, ale Michelle by艂a jej siostrzenic膮 i musia艂a rozwi膮za膰 ten problem sama. Nate i tak zrobi艂 ju偶 wi臋cej, ni偶 mo偶na by艂o oczekiwa膰. - Dzi臋ki za kolacj臋.
- Polecam si臋 na przysz艂o艣膰. - Zatrzyma艂 si臋 w drzwiach i odwr贸ci艂 do Susan. - Zostawi艂em m贸j numer telefonu na blacie w kuchni. Zadzwo艅, je艣li b臋dziesz mnie potrzebowa艂a.
- Dzi臋kuj臋.
U艣miechn膮艂 si臋 do niej i wyszed艂, a Susan sta艂a jeszcze przez par臋 minut, zatopiona w my艣lach o nim. Uczucia mia艂a zdecydowanie mieszane.
Zacz臋艂a sortowa膰 rzeczy pozostawione przez siostr臋, ustawiaj膮c s艂oiki z pokarmem dla dziecka na kredensie i wk艂adaj膮c butelki do lod贸wki.
Sko艅czywszy prace w kuchni, posz艂a do 艂azienki zanurzy艂a si臋 w ciep艂ej wodzie, pozostawiaj膮c drzwi uchylone na wypadek, gdyby Michelle si臋 obudzi艂a. Po k膮pieli poczu艂a si臋 po niej znacznie lepiej.
Wr贸ci艂a na palcach do salonu i zabra艂a ze艅 teczk臋 i gruby plik dokument贸w. Przystan臋艂a na moment, spogl膮daj膮c na 艣pi膮c膮 siostrzenic臋 i delikatnie pog艂adzi艂a j膮 po pleckach. Ma艂a dziewczynka wygl膮da艂a we 艣nie jak anio艂ek.
Nagle serce Susan przepe艂ni艂a t臋sknota, kt贸rej nawet nie potrafi艂a nazwa膰. Bardzo kocha艂a siostrzenic臋, ale chodzi艂o o co艣 wi臋cej. Czas sp臋dzony sam na sam z Michelle wyzwoli艂 w niej od dawna skrywane pragnienie, nad kt贸rym dot膮d nie ma艂a czasu si臋 zastanawia膰.
Stawiaj膮c na karier臋 zawodow膮, Susan zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e rezygnuje z tej cz臋艣ci samej siebie, kt贸ra pragnie mie膰 m臋偶a i dzieci. Nic nie przemawia艂o za tym, by wyrzek艂a si臋 za艂o偶enia rodziny, ale wiedzia艂a, na co j膮 sta膰. Od czasu studi贸w by艂o oczywiste, 偶e prowadzenie domu nie jest jej mocn膮 stron膮. Zw艂aszcza gdy por贸wnywa艂a siebie z Emily, kt贸ra musia艂a si臋 chyba urodzi膰 ze 艣ciereczk膮 do kurzu w jednej r臋ce i ksi膮偶k膮 kucharsk膮 w drugiej.
Susan nigdy nie 偶a艂owa艂a swej decyzji, ale znajdowa艂a si臋 w lepszej sytuacji od innych. Mia艂a siostr臋, kt贸ra zamierza艂a dostarczy膰 jej ca艂膮 mas臋 siostrzenic oraz siostrze艅c贸w i w zupe艂no艣ci j膮 to zadowala艂o.
Oddali艂a si臋 cichutko od 艂贸偶eczka i usiad艂szy na materacu, zacz臋艂a zg艂臋bia膰 szczeg贸艂y proponowanego przez wydzia艂 programu marketingu. Pe艂na prezentacja nast膮pi w poniedzia艂ek rano, do tego czasu chcia艂a si臋 z nim dok艂adnie zapozna膰 i przygotowa膰 do dyskusji.
Gdy sko艅czy艂a czyta膰 sprawozdanie, przesz艂a zn贸w na palcach do swego biurka, stoj膮cego w odleg艂ym k膮cie salonu, i w艂o偶y艂a papiery do teczki.
Jeszcze raz zatrzyma艂a si臋 przy 艂贸偶eczku siostrzenicy. Czuj膮c si臋 nieco pewniej, wr贸ci艂a do sypialni przekonana, 偶e opiekowanie si臋 dzie膰mi ma swoje dobre strony.
Zmieni艂a zdanie o wp贸艂 do drugiej w nocy, gdy 偶a艂osne kwilenie wyrwa艂o j膮 z g艂臋bokiego snu. Nie wiedz膮c, od jak dawna to trwa, Susan omal nie spad艂a z 艂贸偶ka, spiesz膮c do male艅stwa.
- Michelle - zawo艂a艂a, id膮c po omacku z wyci膮gni臋tymi przed siebie r臋kami. - Id臋, id臋. Nie ma powodu do paniki!
Zapalenie 艣wiat艂a tylko pogorszy艂o spraw臋. Mru偶膮c oczy i id膮c na o艣lep w stron臋 艂贸偶eczka, Susan potkn臋艂a si臋 o stolik i krzykn臋艂a g艂o艣no.
Michelle sta艂a, trzymaj膮c si臋 por臋czy 艂贸偶ka, z min膮 tak nieszcz臋艣liw膮, jakby nie mia艂a ani jednej przyjaznej duszy na 艣wiecie.
- Co si臋 sta艂o, kochanie? - spyta艂a czule Susan, bior膮c j膮 na r臋ce.
Michelle mia艂a po prostu mokro, ale biedulka musia艂a si臋 przestraszy膰 gdy obudzi艂a si臋 w obcym mieszkaniu. Susan nie mog艂a mie膰 do niej o to pretensji.
- W porz膮dku, zajmiemy si臋 po raz wt贸ry tym pieluchowym interesem.
Po艂o偶y艂a na blacie w 艂azience gruby r臋cznik, a na nim dziewczynk臋. Gdy by艂a mniej wi臋cej w po艂owie zmiany pieluch, zadzwoni艂 telefon. Nie mog艂a zostawi膰 dziecka, a trudno by艂oby zanie艣膰 je w tym stanie do kuchni. Ktokolwiek dzwoni艂 o tej porze nocy, m贸g艂 zostawi膰 wiadomo艣膰 automatycznej sekretarce.
Po chwili telefon umilk艂, natomiast rozleg艂o si臋 g艂o艣ne pukanie do drzwi frontowych. D藕wigaj膮c 艣wie偶o przewini臋t膮 i wypudrowan膮 Michelle, Susan zerkn臋艂a przez dziurk臋 od klucza i dostrzeg艂a za drzwiami Nate'a ze skwaszon膮 min膮.
- Nate - powiedzia艂a zdumiona, otwieraj膮c drzwi.
Nie mia艂a zielonego poj臋cia, czego mo偶e od niej chcie膰 o tej porze.
By艂 boso, mia艂 na sobie czerwony szlafrok w szkock膮 krat臋. Potargane w艂osy 艣wiadcz膮ce o tym, 偶e musia艂 zerwa膰 si臋 z 艂贸偶ka, przypomnia艂y Susan, 偶e sama musi wygl膮da膰 podobnie.
- Czy z Michelle wszystko w porz膮dku? - warkn膮艂, mimo i偶 mia艂 przed sob膮 niew膮tpliwy dow贸d, 偶e tak w艂a艣nie jest. Nie czekaj膮c na odpowied藕, doda艂 oskar偶ycielskim tonem: - Nie podnosi艂a艣 s艂uchawki.
- Nie mog艂am. Zmienia艂am w艂a艣nie ma艂ej pieluch臋.
Nate zawaha艂 si臋, po czym spyta艂:
- W takim razie, czy ty si臋 dobrze czujesz?
Skin臋艂a g艂ow膮, uda艂o jej si臋 nawet podnie艣膰 praw膮 d艂o艅, co by艂o do艣膰 trudne, poniewa偶 trzyma艂a w ramionach dziecko.
- Jako艣 prze偶y艂am.
- Dobrze. Co si臋 sta艂o? Dlaczego Michelle p艂aka艂a?
- Nie jestem pewna, mo偶e si臋 przerazi艂a, obudziwszy si臋 w obcym mieszkaniu.
- Nasz widok przerazi艂 j膮 pewnie jeszcze bardziej.
Susan wcale nie mia艂a ochoty przejrze膰 si臋 w lustrze. Potargane, spl膮tane w艂osy opada艂y jej na ramiona l艣ni膮c膮 fal膮. Tak si臋 艣pieszy艂a do Michelle, 偶e nie w艂o偶y艂a pantofli ani szlafroka.
Ma艂a, najwyra藕niej szcz臋艣liwa, 偶e sta艂a si臋 o艣rodkiem zainteresowania, wyci膮gn臋艂a r膮czki do Nate'a. Susan poczu艂a si臋 ura偶ona niesta艂o艣ci膮 dziecka. Przecie偶 to ona przewija艂a je i karmi艂a, a nie Nate.
- To m贸j m臋ski wdzi臋k - wyja艣ni艂, najwyra藕niej , zachwycony.
- Raczej kolor twojego szlafroka.
Cokolwiek to by艂o, Michelle przytuli艂a si臋 do m臋偶czyzny niczym do odzyskanego niespodziewanie przyjaciela. Susan skorzysta艂a z okazji, by p贸j艣膰 po szlafrok przewieszony przez oparcie 艂贸偶ka. Gdy wr贸ci艂a do salonu, zasta艂a Nata siedz膮cego na kanapie z nogami opartymi o stolik.
- Czuj si臋 jak w domu - mrukn臋艂a. Zawsze mia艂a nie najlepszy humor, gdy j膮 zrywano ze snu.
- Nie ma powodu do irytacji - u艣miechn膮艂 si臋 do niej Nate.
- Owszem, jest - zrobi艂a powa偶n膮 min臋, zepsu艂a jednak ca艂y efekt, ziewaj膮c g艂o艣no. Przes艂aniaj膮c usta wierzchem d艂oni, osun臋艂a si臋 na fotel naprzeciwko niego i odgarn臋艂a w艂osy z twarzy.
- Powinna艣 cz臋艣ciej nosi膰 w艂osy rozpuszczone - powiedzia艂, przygl膮daj膮c jej si臋.
- Zawsze je upinam! - odpar艂a ze z艂o艣ci膮.
- Zauwa偶y艂em. Szczerze m贸wi膮c, tak ci jest bardziej do twarzy.
- Na mi艂o艣膰 bosk膮! - wykrzykn臋艂a. - Czy masz mi r贸wnie偶 zamiar radzi膰, jak si臋 ubiera膰?
- Mog臋.
Powiedzia艂 to z czaruj膮cym u艣miechem, neutralizuj膮cym odrobin臋 z艂o艣liwo艣ci ukrytej w tym stwierdzeniu.
- Nie musisz chyba chodzi膰 codziennie w kostiumie? Spr贸buj czasem w艂o偶y膰 sukienk臋 - plisowan膮, ozdobion膮 koronk膮, z guziczkami.
Ju偶 mia艂a na ko艅cu j臋zyka ostr膮 odpowied藕, stwierdzi艂a jednak, 偶e nic to nie da. Arogancja, jak膮 zaprezentowa艂, by艂a do艣膰 typowa dla przystojnych m臋偶czyzn.
- Nie masz zamiaru si臋 ze mn膮 spiera膰?
- Nie - odpar艂a, kr臋c膮c przecz膮co g艂ow膮.
Milcza艂 przez chwil臋, mru偶膮c oczy, po czym zn贸w u艣miechn膮艂 si臋 do niej ujmuj膮co.
- To co艣 nowego!
- Mi艂o mi, 偶e wreszcie co艣 ci si臋 we mnie podoba.
- Nie powinienem by艂 robi膰 uwag na temat twoich w艂os贸w i ubra艅.
- Nie musisz si臋 martwi膰, 偶e zrani艂e艣 moje uczucia - powiedzia艂a lekcewa偶膮co. - Odznaczam si臋 wielkim hartem ducha.
- Hm. Taka wytrzyma艂a. Zabrzmia艂o, jakby艣 m贸wi艂a o oponie nie do zdarcia.
- Musz臋 by膰 bardziej wytrzyma艂a od niej.
Twarz Nate'a wyra偶a艂a wsp贸艂czucie.
- Dlaczego?
- Mam na co dzie艅 do czynienia z m臋偶czyznami twojego pokroju.
- Mojego pokroju?
- W艂a艣nie tak. Przez siedem lat musia艂am walczy膰 z przestarza艂ymi fa艂szywymi stereotypami, ale nauczy艂am si臋 zachowywa膰 zimn膮 krew.
Zmarszczy艂 brwi, nie rozumiej膮c, o co jej chodzi. Susan poczu艂a si臋 w obowi膮zku wyt艂umaczy膰 mu.
- Dam ci kilka przyk艂ad贸w. Ot贸偶, je艣li m贸j kolega biurowy p艂ci m臋skiej ma ba艂agan na biurku, wszyscy wyci膮gaj膮 z tego wniosek, 偶e jest okropnie zapracowany. Je艣li dotyczy to mnie, uwa偶aj膮 to za objaw dezorganizacji.
Nate wyprostowa艂 si臋 i chcia艂 chyba co艣 jej na to odpowiedzie膰, ale Susan by艂a tak rozgor膮czkowana tematem, 偶e nie da艂a mu doj艣膰 do s艂owa.
- Je艣li m臋偶czyzna w moim biurze 偶eni si臋, jest to korzystne, poniewa偶 si臋 ustatkuje i stanie wydajniejszym pracownikiem. Je艣li natomiast wychodzi za m膮偶 kobieta, kierownictwo uwa偶a to za pocz膮tek ko艅ca, zak艂ada bowiem, 偶e natychmiast zechce mie膰 dziecko i odejdzie. Awans dostaje w ostatniej kolejno艣ci, niezale偶nie od kwalifikacji. Gdy m臋偶czyzna odchodzi na lepsz膮 posad臋, wszyscy mu gratuluj膮, wykorzystuje bowiem mo偶liwo艣膰 zrobienia kariery, ale gdy dotyczy to kobiety, wzruszaj膮 ramionami, m贸wi膮c, 偶e na kobietach nie mo偶na polega膰.
Gdy sko艅czy艂a, Nate nie odzywa艂 si臋 przez chwil臋.
- Podchodzisz do tego bardzo emocjonalnie - powiedzia艂 wreszcie.
- Gdyby艣 by艂 kobiet膮, te偶 by艣 tak reagowa艂.
Michelle zainteresowa艂a si臋 stopkami swoich 艣pioszk贸w i bawi艂a si臋 nimi, zupe艂nie zafascynowana. Nigdy dot膮d Susan nie widzia艂a kogo艣 tak przytomnego o tej skandalicznej porze.
- Je艣li zgasisz 艣wiat艂o, mo偶e zrozumie aluzj臋 - powiedzia艂 Nate, nieudolnie pr贸buj膮c ukry膰 ziewni臋cie.
- Wygl膮dasz na bardzo zm臋czonego - powiedzia艂a Susan. - Naprawd臋 nie musisz tu siedzie膰. Daj mi j膮. - Wyci膮gn臋艂a ramiona do Michelle, kt贸ra zakwili艂a i przylgn臋艂a mocniej do Nate'a. Susan jeszcze dotkliwiej odczu艂a sw膮 nieprzydatno艣膰.
- Nie przejmuj si臋 mn膮. Jest mi wygodnie - uspokoi艂 j膮 Nate.
- Ale… - Czu艂a, jak 偶ar oblewa jej policzki. Spu艣ci艂a oczy, 偶a艂uj膮c swego wybuchu sprzed kilku minut. - Pos艂uchaj, przykro mi z powodu tego, co powiedzia艂am. To, co dzieje si臋 w biurze, nie ma nic do tego, 偶e jeste艣my s膮siadami.
- Wobec tego wyr贸wnali艣my rachunki.
- Jak to?
- Nie powinienem by艂 robi膰 uwag o twoich w艂osach czy sposobie ubierania si臋. - Zawaha艂 si臋, po czym u艣miechn膮艂 si臋 do niej ciep艂o. - A wi臋c - przyja藕艅?
- Przyja藕艅 - roze艣mia艂a si臋 mimo zm臋czenia Susan.
Michelle zafika艂a rado艣nie n贸偶kami, gaworz膮c g艂o艣no.
Susan wsta艂a i przygasi艂a lamp臋, po czym przykry艂a dziecko ko艂derk膮. Sama te偶 poczu艂a ch艂贸d, okry艂a si臋 wi臋c we艂nianym szalem, kt贸ry Emily zrobi艂a dla niej na drutach na gwiazdk臋 w ubieg艂ym roku.
Przy膰mione 艣wiat艂o stwarza艂o intymn膮 atmosfer臋 i nagle Susan zaproponowa艂a nie艣mia艂o:
- Mo偶e za艣piewam ma艂ej? Powinno jej to pom贸c zasn膮膰.
- Je艣li kto艣 tu ma za艣piewa膰, to na pewno ja - powiedzia艂 zdecydowanie zbyt szybko.
Ku jej zdziwieniu Nate mia艂 g艂os melodyjny i koj膮cy. A ju偶 zupe艂nie j膮 zaskoczy艂o, 偶e zna艂 mn贸stwo piosenek odpowiednich dla dzieci. Nie tyle dzieci臋cych, ile 艂atwo wpadaj膮cych w ucho, z rodzaju tych, kt贸rych przez lata s艂ucha艂a w radio. Poczu艂a, jak oczy jej si臋 zamykaj膮, walczy艂a ze snem. G艂os m臋偶czyzny przeszed艂 niemal w szept, brzmi膮cy ciep艂o i pieszczotliwie. Zbyt pieszczotliwie. I swojsko, jak gdyby nale偶eli do siebie we tr贸jk臋, co by艂o 艣mieszne, spotka艂a bowiem Nate'a kilka godzin temu. By艂 jej s膮siadem i nic poza tym. Nie mieli nawet czasu, by si臋 dobrze pozna膰, a Michelle jest jej siostrzenic膮, nie c贸rk膮.
Ale marzenie trwa艂o, niezale偶nie od tego jak bardzo chcia艂a je odp臋dzi膰. Nie mog艂a przesta膰 my艣le膰, jak dobrze by艂oby dzieli膰 偶ycie z m臋偶em i dzie膰mi. Oczy jej si臋 jednak zamyka艂y, cho膰 usi艂owa艂a nie da膰 opa艣膰 powiekom na d艂u偶ej ni偶 par臋 chwil.
Susan obudzi艂 b贸l w karku. Chcia艂a poprawi膰 poduszk臋, ale zorientowa艂a si臋, 偶e jej nie ma. Zamiast w 艂贸偶ku spa艂a skulona w fotelu. Niech臋tnie, powoli otworzy艂a oczy i spostrzeg艂a, 偶e Nate 艣pi na kanapie, z odrzucon膮 do ty艂u g艂ow膮, chrapi膮c g艂o艣no. Michelle spa艂a s艂odko w jego ramionach.
Min臋艂a dobra chwila, zanim przysz艂a ca艂kiem do siebie. Gdy zda艂a sobie spraw臋, 偶e s艂o艅ce zagl膮da do pokoju przez du偶e okna, zamkn臋艂a ponownie oczy. By艂 ju偶 ranek. Ranek! Nate sp臋dzi艂 noc w jej mieszkaniu!
Wzburzona, usiad艂a prosto w fotelu i odp臋dzaj膮c resztki snu, zacz臋艂a si臋 zastanawia膰. Pomys艂, by obudzi膰 Nate'a, nie nale偶a艂 chyba do najlepszych. Z pewno艣ci膮 poczuje si臋 r贸wnie g艂upio jak ona, gdy zorientuje si臋, 偶e przespa艂 p贸艂 nocy w jej salonie. W dodatku szal, kt贸rym by艂a przykryta, okr臋ci艂 si臋 jakim艣 cudem wok贸艂 jej bioder i n贸g. Mrucz膮c co艣 pod nosem, Susan zacz臋艂a go szarpa膰, chc膮c si臋 uwolni膰.
Jej szamotanina wyrwa艂a Nate'a ze s艂odkiej drzemki. Poruszy艂 si臋, spojrza艂 w jej kierunku i zamar艂. Zamruga艂 kilkakrotnie oczyma i utkwi艂 w niej wzrok, jak gdyby by艂 pewien, 偶e rozp艂ynie si臋 w powietrzu, je艣li b臋dzie patrzy艂 na ni膮 odpowiednio d艂ugo.
Susan, kt贸rej uda艂o si臋 wsta膰, robi艂a wszystko, by wygl膮da膰 godnie, by艂o to jednak raczej niemo偶liwe, poniewa偶 wci膮偶 p臋ta艂 j膮 szal.
- Gdzie ja jestem? - spyta艂 w oszo艂omieniu Nate.
- Ee… w moim mieszkaniu.
- Tego si臋 obawia艂em. - Ponura mina Nate'a w innych okoliczno艣ciach by艂aby komiczna, teraz jednak 偶adnemu z nich nie by艂o do 艣miechu.
- Ja… chyba zasn臋艂am - Susan przerwa艂a kr臋puj膮c膮 cisz臋. Uwolni艂a si臋 wreszcie od szala i trzyma艂a go przed brzuchem niczym tarcz臋.
- Ja r贸wnie偶 - mrukn膮艂 Nate.
Michelle obudzi艂a si臋 i pr贸bowa艂a usi膮艣膰. Rozejrza艂a si臋 i wyra藕nie nie spodoba艂o jej si臋 to, co zasta艂a. Zacz臋艂a jej dr偶e膰 dolna warga.
- Michelle, wszystko w porz膮dku - powiedzia艂a szybko Susan, pr贸buj膮c uprzedzi膰 przera藕liwy krzyk. - Zosta艂a艣 na weekend z cioci膮, pami臋tasz?
- My艣l臋, 偶e ma mokro - podsun膮艂 Nate, gdy Michelle zacz臋艂a cicho kwili膰. Zakl膮艂 pod nosem i szybko podni贸s艂 ma艂膮 ze swych kolan. - Nawet jestem pewien. We藕 j膮 ode mnie.
Susan si臋gn臋艂a r贸wnocze艣nie po dziecko i po such膮 pieluch臋, nie na wiele si臋 to jednak zda艂o. Michelle postanowi艂a u艣wiadomi膰 im, 偶e nie znosi 偶adnych zmian w swoim rozk艂adzie, jak r贸wnie偶 nie lubi budzi膰 si臋 rano w ramionach obcego cz艂owieka. Sw膮 dezaprobat臋 wyrazi艂a g艂o艣nym histerycznym krzykiem.
- Pewnie jest te偶 g艂odna - zasugerowa艂 Nate, pr贸buj膮c strzepn膮膰 wilgo膰 ze swego szlafroka.
- B艂yskotliwa uwaga - zauwa偶y艂a sarkastycznie Susan, nios膮c Michelle do 艂azienki.
- Widz臋, 偶e humor ci z rana nie dopisuje - odci膮艂 si臋.
- Napi艂abym si臋 kawy.
- 艢wietnie. Zaparz臋 dla nas kaw臋 i podgrzej臋 butelk臋 dla Michelle.
- Najpierw powinna zje艣膰 kaszk臋 - zawo艂a艂a Susan. - Przynajmniej tak 偶yczy艂a sobie Emily.
- Nie s膮dz臋, by jej to robi艂o r贸偶nic臋. Jest g艂odna.
- Dobrze, dobrze - odkrzykn臋艂a Susan z 艂azienki. - Podgrzej jej mleko, je艣li chcesz.
Zrobi艂a b艂膮d, podnosz膮c g艂os. Michelle wyra藕nie nie mia艂a rankiem lepszego humoru ni偶 jej ciotka. Fika艂a ze z艂o艣ci膮 t艂ustymi n贸偶kami tak szybko, 偶e zmiana pieluszki sta艂a si臋 czynno艣ci膮 prawie niewykonaln膮. Susan by艂a coraz bardziej zdenerwowana. Wreszcie opadaj膮ce na ramiona w艂osy przyci膮gn臋艂y uwag臋 dziewczynki. Z艂apa艂a za lok, przestaj膮c krzycze膰 na wystarczaj膮co d艂ug膮 chwil臋, by zaczerpn膮膰 haust powietrza.
- Czy chcesz, 偶ebym odebra艂? - us艂ysza艂a wo艂anie Nate'a.
- Co odebra艂?
Nie by艂o to wida膰 nic wa偶nego, nie odpowiedzia艂 jej bowiem. Jednak偶e po chwili stan膮艂 w drzwiach 艂azienki.
- To do ciebie - powiedzia艂.
- Co jest do mnie?
- Telefon.
S艂owo to odbi艂o si臋 echem w jej g艂owie.
- Czy… czy rozm贸wca si臋 przedstawi艂? - spyta艂a wysokim, za艂amuj膮cym si臋 g艂osem. Musia艂 to by膰 kto艣 z biura, stanie si臋 teraz obiektem plotek przez nast臋pnych kilka miesi臋cy.
- Kto艣 o imieniu Emily.
- Emily! - powt贸rzy艂a. To by艂o nawet gorsze. Jej siostra zasypie j膮 pewnie gradem k艂opotliwych pyta艅.
- Cze艣膰 - powiedzia艂a, staraj膮c si臋, by zabrzmia艂o to r贸wnie niedbale jak zwykle.
- Kto odebra艂 telefon? - spyta艂a siostra bez zb臋dnych wst臋p贸w.
- M贸j s膮siad, Nate Townsend. Mieszka tu偶 obok. - Finezja, z jak膮 przemyci艂a to genialne wyja艣nienie, zadziwi艂a nawet j膮 sam膮. Co gorsza, by艂a gotowa wygada膰 si臋, 偶e Nate sp臋dzi艂 u niej noc, powstrzyma艂a si臋 jednak w ostatniej chwili.
- Nie znam go, prawda?
- Mojego s膮siada? Nie, nie znasz.
- Ma mi艂y g艂os.
- Pos艂uchaj, chcesz spyta膰 o dziecko, prawda? - Susan pragn臋艂a sko艅czy膰 jak najszybciej rozmow臋. - Nie martw si臋, panuj臋 nad sytuacj膮.
- Czy to s艂ycha膰 p艂acz Michelle? - spyta艂a z niepokojem siostra.
- Tak. W艂a艣nie si臋 obudzi艂a i jest troch臋 g艂odna. - Nate spacerowa艂 po kuchni, trzymaj膮c ma艂膮 na r臋ku i czekaj膮c, kiedy Susan sko艅czy rozmow臋.
- Moja biedulka. Powiedz mi, kiedy pozna艂a艣 swego s膮siada. Nie pami臋tam, by艣 wspomina艂a o kim艣, kto ma na imi臋 Nate.
- Bardzo mi pom贸g艂 - powiedzia艂a szybko Susan i zmieni艂a temat. - Jak si臋 miewacie z Robertem?
- Robert mia艂 racj臋 - westchn臋艂a Emily. - Potrzebowali艣my troch臋 czasu dla siebie. Czuj臋 si臋 tysi膮c razy lepiej, on te偶. Ka偶de ma艂偶e艅stwo powinno si臋 od czasu do czasu gdzie艣 wypu艣ci膰, ale nie ka偶dy ma tak膮 fantastyczn膮 siostr臋, jak ja.
- Dobrze, dobrze, nie m贸wmy o tym. Och, butelka Michelle ju偶 si臋 podgrza艂a. Nie chcia艂abym ci przerywa膰, siostrzyczko, ale musz臋 si臋 zaj膮膰 dzieckiem! My艣l臋, 偶e mnie rozumiesz.
- Oczywi艣cie.
- Zatem do zobaczenia jutro po po艂udniu. O kt贸rej przylatuje samolot?
- Pierwsza pi臋tna艣cie. Pojedziemy z lotniska prosto do ciebie i zabierzemy Michelle.
- 艢wietnie, wobec tego czekam na ciebie oko艂o drugiej. - Jeszcze jeden dzie艅 z Michelle. Jako艣 wytrzyma te dwadzie艣cia cztery godziny. Czy w tak kr贸tkim czasie mo偶e si臋 zdarzy膰 co艣 z艂ego?
Straciwszy cierpliwo艣膰, Nate wzi膮艂 butelk臋 i wr贸ci z Michelle do salonu. Susan przygl膮da艂a si臋 prze otwarte drzwi, jak w艂膮cza telewizor i sadowi si臋 wygodnie, jakby by艂 tu zadomowiony od lat. Ogl膮daj膮c jaki艣 program, wsun膮艂 smoczek do niecierpliwych ust dziecka.
Emily papla艂a dalej, opowiadaj膮c jej, jak romantycznie sp臋dzi艂a pierwsz膮 noc w San Francisco. Susan s艂ucha艂a jednym uchem. Wpatrywa艂a si臋 w Nate'a, kt贸ry potargany, wymi臋ty i bardzo zadowolony, siedzia艂 w jej salonie, trzymaj膮c w ramionach niemowl臋. Widok ten zrobi艂 niezwyk艂e wra偶enie na Susan. Chodzi艂a na spotkania z r贸偶nymi m臋偶czyznami - dobrodusznymi, bogatymi, skomplikowanymi. Ale obecne uczucie, poci膮g, jaki odczuwa艂a, by艂y dla niej kompletnym zaskoczeniem. Po latach, mimo randek, Susan zawsze pieczo艂owicie strzeg艂a swego serca. Nie by艂o to zreszt膮 trudne, poniewa偶 nigdy nie spotka艂a kogo艣, kto by jej si臋 naprawd臋 podoba艂. A ten potargany, skwaszony facet, kt贸ry siedzia艂 w salonie, karmi膮c jej siostrzenic臋, poci膮ga艂 j膮 bardziej ni偶 ktokolwiek do tej pory. Nie mia艂o to najmniejszego sensu. Nie mog艂o rozwin膮膰 si臋 mi臋dzy nimi 偶adne g艂臋bsze uczucie - byli tak bardzo r贸偶ni, jak galaretka i beton. Powa偶ny zwi膮zek by艂 ostatni膮 rzecz膮, jakiej by pragn臋艂a.
Gdy wreszcie mog艂a odwiesi膰 s艂uchawk臋, przesz艂a do salonu, czuj膮c si臋 wyczerpana. Odgarn臋艂a spl膮tane w艂osy z twarzy, zastanawiaj膮c si臋, czy powinna zabra膰 Michelle z obj臋膰 Nate'a, by m贸g艂 wr贸ci膰 do swego mieszkania. Bez w膮tpienia jej siostrzenica zn贸w zaprotestuje.
- Twoja siostra nie leci lini膮 Puget, prawda? - spyta艂 zas臋piony. Wzrok mia艂 utkwiony w ekranie telewizora.
- Czemu pytasz?
- Je艣li tak, wpad艂a艣 w k艂opoty. I to du偶e. W wiadomo艣ciach podali, 偶e strajkuj膮 tam pracownicy utrzymania ruchu. Do sz贸stej wieczorem wszystkie samoloty maj膮 by膰 na ziemi.
ROZDZIA艁 TRZECI
- Je艣li to 偶art - powiedzia艂a ze z艂o艣ci膮 Susan - to w z艂ym gu艣cie.
- Czy pozwoli艂bym sobie na taki 偶art?
Susan osun臋艂a si臋 na poduszk臋 z rozpaczliwym westchnieniem.
- Zadzwoni臋 lepiej do Emily. - Za艂o偶y艂a, 偶e jej siostra nie s艂ysza艂a nic o strajku.
Wr贸ci艂a po kilku minutach.
- No i co? - spyta艂 Nate.
- Och, wiedzia艂a o tym doskonale. Nic mi nie wspomnia艂a, 偶eby mnie nie martwi膰.
- Jak zamierza wr贸ci膰 do Seattle?
- Zarezerwowali lot w innych liniach na wypadek, gdyby co艣 takiego mia艂o si臋 zdarzy膰.
- Bardzo rozs膮dnie.
- To ca艂y m贸j szwagier. Emily wr贸ci w niedziel臋 po po艂udniu, tak jak obieca艂a. - Je艣li los tak zrz膮dzi, doda艂a w duchu, modl膮c si臋, by nie zasz艂o co艣 nieprzewidzianego.
Los jednak zrz膮dzi艂 inaczej.
W niedzielny poranek Susan mia艂a podkr膮偶one oczy. By艂a wyczerpana fizycznie oraz psychicznie i od nowa przekonana, 偶e macierzy艅stwo jest zdecydowanie nie dla niej. Przesz艂a ci臋偶k膮 pr贸b臋 przez te dwie noce i stwierdzi艂a, 偶e t臋sknota za m臋偶em i dzie膰mi nachodzi j膮 tylko w贸wczas, gdy Michelle 艣pi lub je.
Nate przyszed艂 ko艂o dziewi膮tej, przynosz膮c dary - 艣wie偶o upieczone cynamonowe obarzanki, jeszcze ciep艂e, prosto z piekarnika. Sta艂 w drzwiach, wysoki i smuk艂y, z u艣miechem, zdolnym zawojowa膰 nawet najbardziej zapracowan膮 i oddan膮 firmie kobiet臋 interesu. Jeszcze raz Susan zadziwi艂a w艂asna reakcja na jego widok. Serce podesz艂o jej do gard艂a, natychmiast zacz臋艂a 偶a艂owa膰, 偶e nie mia艂a czasu, by w艂o偶y膰 na siebie co艣 elegantszego od wyp艂owia艂ego szlafroka.
- Wygl膮dasz okropnie.
- Dzi臋kuj臋 - odrzek艂a, podrzucaj膮c Michelle na biodrze.
- Musia艂a艣 mie膰 paskudn膮 noc.
- Michelle marudzi艂a przez ca艂y czas. Wyrzyna jej si臋 nowy z膮bek. Nie chcia艂a w og贸le spa膰.
- Trzeba by艂o zadzwoni膰 do mnie - powiedzia艂 Nate, ujmuj膮c j膮 pod 艂okie膰 i prowadz膮c do kuchni. Naprawd臋 czuje si臋 winny, 偶e sam sp臋dzi艂 spokojn膮 noc, pomy艣la艂a Susan, to po prostu 艣mieszne.
- Zawo艂a膰 ci臋? Niby po co? 呕eby艣 ty z kolei chodzi艂 z ni膮 przez ca艂膮 noc? - Trzeba przyzna膰, 偶e Nate sp臋dzi艂 sporo czasu w sobot臋 w mieszkaniu Susan, pomagaj膮c jej, i ci膮ganie go jeszcze po nocy by艂oby nieprzyzwoito艣ci膮 z jej strony.
- O kt贸rej przylatuje twoja siostra?
- Pi臋tna艣cie po pierwszej. - Gdy m贸wi艂a te s艂owa, zadzwoni艂 telefon. Susan i Nate popatrzyli na siebie bez s艂owa. Zanim jeszcze podnios艂a s艂uchawk臋, wiedzia艂a, 偶e us艂yszy co艣, czego najbardziej si臋 obawia艂a.
- I co? - spyta艂 Nate, gdy sko艅czy艂a rozmow臋.
Kryj膮c twarz w d艂oniach, opar艂a si臋 bezsilnie o 艣cian臋.
- Powiedz co艣,
- Ratunku!
- Ratunku?
- Tak - odrzek艂a, z trudem panuj膮c nad g艂osem. - Samoloty Puget Air znalaz艂y si臋 na ziemi o czasie, podanym w wiadomo艣ciach, natomiast linie, w kt贸rych Robert i Emily zarezerwowali bilety, s膮 tak przepe艂nione, 偶e najwcze艣niej mog膮 przylecie膰 jutro rano.
- Rozumiem.
- Nic nie rozumiesz! - wykrzykn臋艂a. - Jutro jest poniedzia艂ek i musz臋 by膰 w pracy!
- Zadzwo艅, 偶e jeste艣 chora.
- Nie mog臋 - burkn臋艂a, w艣ciek艂a, 偶e w og贸le sugeruje co艣 podobnego. - Wydzia艂 marketingu przygotowa艂 na jutro prezentacj臋 i musz臋 tam by膰.
- Dlaczego?
Utkwi艂a w nim gniewne spojrzenie. Nie ma sensu oczekiwa膰, 偶e Nate zrozumie co艣 tak wa偶nego jak prezentacja sprzeda偶y. Wygl膮da艂o na to, 偶e nie pracowa艂, nie musia艂 troszczy膰 si臋 o sw膮 karier臋. Dlatego prawdopodobnie nie by艂 w stanie zrozumie膰, 偶e kobieta na kierowniczym stanowisku musi dok艂ada膰 wielu stara艅, by udowodni膰, ile jest warta.
- Wcale si臋 nie wym膮drzam, Susan - powiedzia艂 z doprowadzaj膮cym j膮 do sza艂u spokojem. - Naprawd臋 chc臋 po prostu wiedzie膰, czemu to spotkanie jest tak wa偶ne.
- Bo jest! Nie s膮dz臋, by艣 doceni艂 warto艣膰 czego艣 takiego, ale przyjmij do wiadomo艣ci, 偶e musz臋 tam by膰.
Nate podni贸s艂 g艂ow臋 i potar艂 leniwie d艂oni膮 szcz臋k臋.
- Po pierwsze, odpowiedz mi na pytanie. Czy za pi臋膰 lat b臋dziesz mog艂a powiedzie膰, 偶e to spotkanie by艂o dla ciebie wa偶ne?
- Nie wiem. - Przycisn臋艂a dwoma palcami nasad臋 nosa. Spa艂a niespe艂na trzy godziny, a Nate zadawa艂 beznadziejne pytania.
- Gdybym by艂 na twoim miejscu, nie przepracowywa艂bym si臋 tak - powiedzia艂 lekcewa偶膮co. - Je艣li nie b臋dzie ci臋 jutro na prezentacji, przenios膮 j膮 na wtorek.
- Innymi s艂owy - wym贸wi艂a cicho Susan - uwa偶asz, 偶e nie ma si臋 czym przejmowa膰.
- Trafi艂a艣 w sedno. No wi臋c - spyta艂 - co zamierzasz zrobi膰?
Susan nie by艂a pewna. Zamkn臋艂a oczy, by si臋 skoncentrowa膰. Narzu膰 sobie dyscyplin臋, nakaza艂a sobie. Zachowaj spok贸j, to najwa偶niejsze ze wszystkiego.
- Odwo艂am moje spotkania wcze艣nie rano i p贸jd臋 na prezentacj臋 - postanowi艂a rozs膮dnie.
- A co z Michelle? Wynajmiesz do niej opiekunk臋?
Opiekunka wynaj臋ta przez opiekunk臋. Pomys艂 jak z powie艣ci, mo偶e nawet do wprowadzenia w 偶ycie, niestety Susan nie zna艂a nikogo, kto si臋 tym zajmuje. W tym momencie podj臋艂a decyzj臋. Zabierze Michelle ze sob膮.
Tak jak przewidywa艂a, jej przyjazd do H&J Lima wywo艂a艂 sensacj臋. Dok艂adnie o dziesi膮tej rano w poniedzia艂ek wysiad艂a z windy. W jednej r臋ce 艣ciska艂a czarn膮, sk贸rzan膮 teczk臋, drug膮 przytrzymywa艂a na biodrze Michelle. Z podniesion膮 wysoko g艂ow膮 przemaszerowa艂a po d臋bowym parkiecie, mijaj膮c d艂ugie szeregi pokoik贸w bez drzwi oraz p贸艂ek zape艂nionych grubymi segregatorami. Niekt贸rzy pracownicy wstali od biurek, by si臋 jej przyjrze膰. Przez ca艂膮 drog臋 towarzyszy艂y jej przyciszone szepty.
- Dzie艅 dobry, panno Brooks - powiedzia艂a rze艣kim g艂osem, wchodz膮c do swego biura z torb膮 pieluch przewieszon膮 przez rami臋 niczym worek z amunicj膮.
- Dzie艅 dobry, panno Simmons.
Susan zauwa偶y艂a, 偶e jej sekretarka - co przynosi艂o jej chlub臋 - nie mrugn臋艂a nawet okiem. By艂a 艣wietnie wyszkolona - na podstawie jej zachowania mo偶na by wywnioskowa膰, 偶e Susan regularnie zjawia si臋 w pracy z dziewi臋ciomiesi臋cznym niemowl臋ciem na r臋kach.
Postawiwszy torb臋 z pieluchami na pod艂odze, Susan usiad艂a przy ogromnym orzechowym biurku. Michelle, kt贸rej na razie dopisywa艂 humor, siedzia艂a jej na kolanach, rozgl膮daj膮c si臋 rado艣nie po kr贸lestwie ciotki.
- Poda膰 kaw臋? - spyta艂a panna Brooks.
- Tak, prosz臋.
- Czy pani, eee... - doda艂a po chwili milczenia sekretarka.
- To moja siostrzenica, Michelle, panno Brooks.
Kobieta skin臋艂a g艂ow膮.
- Czy Michelle te偶 si臋 czego艣 napije?
- Nie, dzi臋kuj臋 bardzo. Czy jest jaka艣 pilna korespondencja?
- Nic, co nie mog艂oby poczeka膰. Odwo艂a艂am pani spotkania o 贸smej i o dziewi膮tej - oznajmi艂a sekretarka. - Gdy rozmawia艂am z panem Adamsem, spyta艂, czy mog艂aby pani um贸wi膰 si臋 z nim jutro na drinka o sz贸stej wieczorem.
- Owszem, pasuje mi. - Stary rozpustnik chcia艂by za艂atwia膰 z ni膮 wszystkie interesy poza biurem. Tym razem zgodzi艂a si臋 na jego warunki, poniewa偶 by艂a zmuszona odwo艂a膰 ranne spotkanie, ale nast臋pnym razem tak 艂atwo mu nie p贸jdzie. Nigdy nie interesowa艂 jej Andrew Adams, kt贸ry by艂 gruby, 艂ysawy i sko艅czenie nudny.
- Czy b臋d臋 teraz pani do czego艣 potrzebna?
- Nie, dzi臋kuj臋.
Tak jak przewidywa艂a, spotkanie z wydzia艂em marketingu by艂o istn膮 katastrof膮. Prezentacja trwa艂a dwadzie艣cia minut, a w tym kr贸tkim czasie Michelle zd膮偶y艂a rozebra膰 wieczne pi贸ro Susan, poodpina膰 guziki u jej bluzki i rozpu艣ci膰 w艂osy, misternie splecione we francuski warkocz. Klaska艂a w d艂onie, wydaj膮c g艂o艣ne okrzyki. Pod koniec spotkania Susan musia艂a da膰 nura pod w艂asne biurko, by wyci膮gn膮膰 stamt膮d siostrzenic臋, raczkuj膮c膮 beztrosko pomi臋dzy nogami siedz膮cych.
Gdy Susan wreszcie dotar艂a do domu, czu艂a si臋, jak gdyby wraca艂a z pola walki. W taki dzie艅 mia艂a straszliw膮 ochot臋 na jaki艣 czekoladowy, bardzo s艂odki smako艂yk. Na ca艂ym 艣wiecie nie znalaz艂aby si臋 jednak odpowiednia ilo艣膰 s艂odko艣ci, by pom贸c jej przetrwa膰 jeszcze jeden taki ranek.
Ku zdziwieniu Susan, Nate czeka艂 na ni膮 na pode艣cie obok windy. Pos艂a艂a mu jedno spojrzenie, czyni膮c usilne starania, by nie wybuchn膮膰 p艂aczem.
- Widz臋, 偶e nie posz艂o najlepiej.
- Jak si臋 tego domy艣li艂e艣? - spyta艂a sarkastycznie.
- Po trosze dlatego, 偶e masz rozpuszczone w艂osy, a pami臋tam, 偶e wolisz je nosi膰 upi臋te. Poza tym twoja bluzka jest 藕le zapi臋ta i rozchyla ci si臋 z przodu. - U艣miechn膮艂 si臋 szata艅sko. - Zastanawia艂em si臋, czy osoby twojego pokroju nosz膮 koronkowe staniki. Teraz ju偶 wiem.
Susan j臋kn臋艂a, zas艂aniaj膮c d艂oni膮 prz贸d bluzki. M贸g艂 jej oszcz臋dzi膰 tego komentarza.
- Hej, dziecino - powiedzia艂, zabieraj膮c ma艂膮 z ramion Susan. - Twojej cioci potrzebna jest chyba chwila wytchnienia.
Odwr贸ciwszy si臋, Susan zapi臋艂a bluzk臋 i wyj臋艂a z torebki klucze. Jej zawsze schludne, nieskazitelne mieszkanie wygl膮da艂o, jakby przeszed艂 przez nie huragan. Kocyki i zabawki by艂y porozrzucane po ca艂ym salonie. Chc膮c by膰 bli偶ej Michelle, Susan spa艂a na kanapie. Le偶a艂a tam wci膮偶 jeszcze poduszka i koce wraz z niebieskim 偶akietem od kostiumu, kt贸ry musia艂a zdj膮膰, bowiem Michelle ubrudzi艂a ca艂y r臋kaw musem 艣liwkowym.
- Co tu si臋 dzia艂o? - spyta艂 Nate, rozgl膮daj膮c si臋 zdumionym wzrokiem po pokoju.
- Sp臋dzi艂am trzy dni i trzy noce z Michelle, a ty si臋 jeszcze dziwisz??
- Usi膮d藕 - powiedzia艂 艂agodnie. - Zrobi臋 ci kaw臋.
Susan pos艂ucha艂a go, zbyt wdzi臋czna, by si臋 spiera膰.
Nate stan膮艂 jak wmurowany w progu kuchni.
- Co to za fioletowe 艣wi艅stwo na 艣cianach?
- Mus 艣liwkowy - poinformowa艂a go Susan. - W ten przykry spos贸b dowiedzia艂am si臋, 偶e Michelle nie cierpi 艣liwek.
Wygl膮d kuchni odzwierciedla艂 poranne zmagania i Susan. Przygotowania do wyj艣cia z Michelle do biura 1 zaj臋艂y jej prawie trzy godziny.
- Wiesz, czego mi trzeba? Podw贸jnego martini - powiedzia艂a do Nate'a, kt贸ry przyni贸s艂 dwie fili偶anki kawy.
- Nie ma jeszcze nawet po艂udnia.
- Wiem o tym - odrzek艂a, opadaj膮c bezsilnie na j kanap臋. - Czy jeste艣 sobie w stanie wyobrazi膰, czego bym za偶膮da艂a, gdyby by艂a ju偶 druga?
Chichocz膮c pod nosem, Nate poda艂 jej paruj膮c膮 fili偶ank臋. Michelle siedzia艂a na pod艂odze, bawi膮c si臋 z zadowoleniem zabawkami, kt贸re porozrzuca艂a rano ze z艂o艣ci膮.
Ku zdumieniu Susan, Nate usiad艂 obok niej i otoczy艂 j膮 ramieniem. Zesztywnia艂a, ale je艣li nawet to zauwa偶y艂, nie da艂 nic po sobie pozna膰.
Susan czu艂a, jak ro艣nie w niej napi臋cie. Samo wspomnienie porannego zebrania wystarczy艂o, by podskoczy艂o jej ci艣nienie, gdy jednak przeanalizowa艂a swoje odczucia, zda艂a sobie spraw臋, 偶e przyczyn膮 jej; stanu jest blisko艣膰 Nate'a. Nie dlatego, by mia艂a co艣 przeciwko temu, 偶e j膮 obejmowa艂 - raczej wr臋cz przeciwnie. Przez te trzy dni sp臋dzili ze sob膮 du偶o czasu i na przek贸r wszystkim swoim wcze艣niejszym teoriom na temat s膮siada, zacz臋艂o jej si臋 podoba膰 jego niefrasobliwe podej艣cie do 偶ycia. Poniewa偶 jednak by艂o ono diametralnie r贸偶ne od jej w艂asnego, fakt, 偶e Nate tak bardzo j膮 poci膮ga艂, stanowi艂 rodzaj szoku.
- Czy chcesz porozmawia膰 o pracy?
Powoli wypu艣ci艂a powietrze z p艂uc.
- Nie, my艣l臋, 偶e by艂oby lepiej, gdyby wszyscy zainteresowani zapomnieli o dzisiejszym spotkaniu. Mia艂e艣 racj臋, powinnam by艂a je od艂o偶y膰.
Z艂apawszy si臋 stolika, by stan膮膰 na n贸偶kach, Michelle posuwa艂a si臋 wzd艂u偶 jego kraw臋dzi, p贸ki nie dotar艂a do wyci膮gni臋tych n贸g Nate'a. Zaskoczy艂a ich oboje, wyci膮gaj膮c do niego r膮czk臋 i obdarzaj膮c u艣miechem, kt贸ry stopi艂by nawet l贸d.
- Och, sp贸jrz! - wykrzykn臋艂a z dum膮 Susan. - Wida膰 jej nowy z膮bek.
- Gdzie, gdzie? - Nate posadzi艂 ma艂膮 na kolanach, zajrza艂 jej do buzi. Susan pr贸bowa艂a mu pokaza膰, gdzie ma szuka膰 z膮bka, gdy nagle rozleg艂y si臋 trzy niecierpliwe dzwonki do drzwi.
Susanna otworzy艂a je, wpuszczaj膮c Emily, kt贸ra jednym susem znalaz艂a si臋 obok ma艂ej.
- C贸re艅ko! - zawo艂a艂a. - Tak bardzo za tob膮 t臋skni艂am!
Tu偶 za Emily wszed艂 Robert z bardzo zadowolon膮 min膮. Weekend wyra藕nie pos艂u偶y艂 obojgu. Niewa偶ne, 偶e omal nie doprowadzi艂 do za艂amania psychicznego Susan i nie zburzy艂 jej kariery zawodowej.
- Ty jeste艣 Nate, prawda? - spyta艂a Emily, siadaj膮c obok niego na kanapie. - Moja siostra zbyt ma艂o mi o tobie opowiedzia艂a.
- Kto si臋 napije kawy? - przerwa艂a jej Susan, nerwowo zacieraj膮c d艂onie. Tylko tego brakowa艂o, 偶eby jej siostra zacz臋艂a si臋 bawi膰 w swatk臋!
- Ja dzi臋kuj臋 - odpowiedzia艂 Robert.
- Za艂o偶臋 si臋, 偶e marzysz o tym, by spakowa膰 ca艂y ten majdan i pojecha膰 do domu - powiedzia艂a z nadziej膮 Susan. Pochwyci艂a k膮tem oka spojrzenie Nate'a - by艂o oczywiste, 偶e z trudem udaje mu si臋 powstrzyma膰 艣miech z jej niezbyt subtelnej pr贸by pozbycia si臋 z domu siostry wraz z ca艂膮 rodzin膮.
- Susan ma racj臋 - podchwyci艂 Robert, rozgl膮daj膮c si臋 po pokoju. Nigdy nie widzia艂 schludnego mieszkania swej szwagierki w stanie takiego rozgardiaszu.
- Nie zd膮偶y艂am prawie porozmawia膰 z Nate'em - zaprotestowa艂a Emily. - Bardzo chcia艂am pozna膰 go bli偶ej.
- B臋dziemy mieli jeszcze niejedn膮 okazj臋 po temu.
Utkwi艂 wzrok w Susan, a jego spojrzenie spowodowa艂o, 偶e wstrz膮sn膮艂 ni膮 dreszcz. Po raz pierwszy zda艂a sobie spraw臋, jak bardzo pragnie, by ten m臋偶czyzna j膮 poca艂owa艂.
Nagle Emily zauwa偶y艂a, co si臋 dzieje.
- Tak, my艣l臋, 偶e masz racj臋, Robercie - w jej g艂osie zabrzmia艂o wyra藕ne rozbawienie. - Spakuj臋 rzeczy Michelle.
Gdy Susan wreszcie oderwa艂a wzrok od Nate'a, policzki mia艂a zar贸偶owione ze zmieszania.
- Aha, czy wiesz, 偶e Michelle nienawidzi 艣liwek?
- Nie mia艂am poj臋cia - odrzek艂a Emily, gorliwie pakuj膮c rzeczy c贸reczki.
Nate pom贸g艂 w zdemontowaniu 艂贸偶eczka oraz wysokiego krzese艂ka i nie min臋艂o dziesi臋膰 minut, gdy mieszkanie Susan nale偶a艂o z powrotem do niej. Sta艂a po艣rodku salonu, delektuj膮c si臋 cisz膮.
- Poszli sobie - powiedzia艂a do Nate'a, kt贸ry zosta艂 z ni膮 w mieszkaniu.
- Jak stado 偶贸艂wi.
Susan us艂ysza艂a to powiedzonko po raz pierwszy od czas贸w dzieci艅stwa. Nie uwa偶a艂a go za szczeg贸lnie zabawne, ale u艣miechn臋艂a si臋, poniewa偶 on si臋 u艣miecha艂.
- Zn贸w jestem pani膮 w艂asnego 偶ycia - westchn臋艂a. Pewnie up艂ynie z miesi膮c, zanim ca艂kiem wr贸ci膰 do normy.
- Twoje 偶ycie nale偶y do ciebie - zgodzi艂 si臋 Nate, bacznie j膮 obserwuj膮c.
Susan wola艂aby przypisa膰 艂zy, kt贸re pop艂yn臋艂y jej z oczu, jego badawczemu wzrokowi, ale wiedzia艂a, 偶e ich przyczyna jest inna. Obj膮wszy si臋 r臋kami w pasie, podesz艂a do okna wychodz膮cego na Elliott Bay. Bia艂o-zielone statki sun臋艂y z wolna po ciemnoszmaragdowej wodzie.
W nadziei, 偶e Nate nic nie zauwa偶y艂, otar艂a 艂zy i odetchn臋艂a g艂臋boko, by si臋 uspokoi膰.
- Susan?
- Patrz臋 sobie… na zatok臋. Jest taka pi臋kna o tej porze roku. - S艂ysza艂a, 偶e zbli偶a si臋 do niej od ty艂u, a gdy po艂o偶y艂 r臋ce na jej ramionach, z trudem opanowa艂a pokus臋, by przytuli膰 si臋 do niego i wch艂on膮膰 troch臋 jego si艂y.
- Ty p艂aczesz. To niepodobne do ciebie, prawda? Co si臋 sta艂o?
- Nie wiem… - odpowiedzia艂a, wstrz膮sana 艂kaniem. - Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e p艂acz臋. Kocham t臋 malutk膮… w艂a艣nie zaczyna艂y艣my si臋 rozumie膰… a jednocze艣nie… o Bo偶e, jestem zadowolona, 偶e Emily ju偶 wr贸ci艂a. - Chwil臋 wcze艣niej Susan zda艂a sobie spraw臋, jak bardzo brakuje jej m臋偶a i rodziny.
Nate przesun膮艂 d艂o艅mi po jej ramionach w najczulszej pieszczocie.
Nie odzywa艂 si臋 od d艂u偶szego czasu, Susan by艂a wi臋c przekonana, 偶e robi z siebie kompletn膮 idiotk臋.
Nate mia艂 racj臋. Rozp艂ywanie si臋 we 艂zach zupe艂nie do niej nie pasuje. Ten nieoczekiwany wybuch uczu膰 by艂 z pewno艣ci膮 rezultatem porannych przej艣膰 w biurze albo prawie nie przespanej nocy, a troch臋 tego, co przyzna艂a sama przed sob膮, 偶e pozna艂a Nate'a.
Nate odwr贸ci艂 j膮 ku sobie bez s艂owa i podni贸s艂szy jej brod臋 palcem, spojrza艂 g艂臋boko w oczy. Jego spojrzenie by艂o tak czu艂e, tak pe艂ne troski, 偶e zn贸w zacz臋艂a si膮ka膰 nosem.
Gdy wargi Nate'a dotkn臋艂y jej warg, Susan wyda艂a d艂ugie, ledwie dos艂yszalne westchnienie. Zastanawia艂a si臋 wcze艣niej, co by by艂o. gdyby Nate j膮 poca艂owa艂. Teraz wiedzia艂a. Jego poca艂unek by艂 czu艂y i pe艂en ciep艂a. Pe艂en s艂odyczy i niesko艅czenie delikatny, cho膰 elektryzuj膮cy.
Chyba uzna艂, 偶e jedna pr贸bka to za ma艂o, gdy偶 poca艂owa艂 j膮 jeszcze raz, i tym razem to on westchn膮艂. Nast臋pnie pu艣ci艂 dziewczyn臋 i cofn膮艂 si臋 o krok.
Zaskoczona jego nag艂ym odruchem, Susan zachwia艂a si臋 lekko. Nate podtrzyma艂 j膮. Widocznie oprzytomnia艂 w tej samej chwili, co ona.
- Dobrze si臋 czujesz? - spyta艂, marszcz膮c brwi.
Zamruga艂a kilkakrotnie powiekami, pr贸buj膮c jako艣 ukry膰, 偶e tak nie jest. Wszystko dzia艂o si臋 zbyt szybko. Serce galopowa艂o jej niczym ko艅, kt贸ry poni贸s艂. Nigdy w 偶yciu nie poci膮ga艂 jej do tego stopnia 偶aden m臋偶czyzna.
- Oczywi艣cie, 偶e tak - odpar艂a zuchowato. - A ty?
Nie odpowiada艂 przez d艂ug膮 chwil臋. W艂o偶y艂 r臋ce do kieszeni i odsun膮艂 si臋 od niej. Wygl膮da艂 na zirytowanego.
- Nate? - szepn臋艂a.
Rzuci艂 jej gniewne spojrzenie. Potar艂szy d艂oni膮 czo艂o, przekr臋ci艂 nieod艂膮czn膮 czapk臋 baseballow膮 daszkiem do ty艂u.
- My艣l臋, 偶e powinni艣my spr贸bowa膰 jeszcze raz.
Susan zorientowa艂a si臋, o co mu chodzi, dopiero gdy zn贸w j膮 przytuli艂. Jego pierwsze poca艂unki by艂y delikatne, ten natomiast mia艂 zaw艂adn膮膰 jej zmys艂ami. Usta Nate'a lgn臋艂y do jej warg, p贸ki kolana si臋 pod ni膮 nie ugi臋艂y. Chc膮c utrzyma膰 r贸wnowag臋, schwyci艂a go za ramiona i cho膰 najpierw usi艂owa艂a walczy膰 z ogarniaj膮cym j膮 podnieceniem, po chwili podda艂a mu si臋 bez reszty.
Nate j臋kn膮艂 i przytuli艂 j膮 mocniej, zanurzaj膮c d艂o艅 w jej w艂osach. B艂膮dzi艂 wargami po twarzy i ustach Susan, jak gdyby gra艂 na skomplikowanym instrumencie muzycznym. W ko艅cu z艂apa艂 g艂臋boki oddech i ukry艂 twarz w 艂agodnym zag艂臋bieniu jej szyi.
- A teraz?
- Dobrze ca艂ujesz.
- Nie o to mi chodzi, Susan. Ty te偶 to czujesz, prawda?
- Wcale nie - sk艂ama艂a, prze艂ykaj膮c z trudem 艣lin臋. - To by艂o przyjemne…
- Przyjemne!
- Bardzo przyjemne - poprawi艂a si臋 w nadziei, 偶e go u艂agodzi - ale to wszystko.
Nate nie odzywa艂 si臋 przez d艂ug膮 chwil臋, bole艣nie d艂ug膮 chwil臋. Nast臋pnie, spojrza艂 gniewnie, odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i wyszed艂 z mieszkania.
Dr偶膮c na ca艂ym ciele, Susan patrzy艂a, jak wychodzi. Jego poca艂unek poruszy艂 w niej u艣pion膮 od dawna strun臋 i obawia艂a si臋, 偶e ta muzyka na zawsze ju偶 naznaczy艂a jej dusz臋. Nie mog艂a jednak pozwoli膰, by si臋 o tym dowiedzia艂. Nie mieli 偶adnych wsp贸lnych cech ani upodoba艅. Byli niedobrani.
Teraz, siedz膮c w pluszowym fotelu klubowym z Andrew Adamsem, Susan 偶a艂owa艂a, 偶e zgodzi艂a si臋 na spotkanie z nim po godzinach pracy. Od momentu gdy wesz艂a do nastrojowo o艣wietlonej salki by艂o oczywiste, 偶e chodzi艂o mu po g艂owie co艣 wi臋cej ni偶 interesy. Mimo i偶 Adams by艂 艂ysawy i t臋gi, m贸g艂by si臋 nawet podoba膰, gdyby nie uwa偶a艂 si臋 za wsp贸艂czesnego Adonisa.
- Chcia艂bym pokaza膰 pani kilka danych liczbowych - powiedzia艂 Adams, trzymaj膮c w obu d艂oniach n贸偶k臋 kieliszka wype艂nionego martini i przygl膮daj膮c si臋 Susan z nie ukrywanym zachwytem. - Niestety, zostawi艂em je w domu. Mo偶e sko艅czymy t臋 rozmow臋 u mnie?
- Obawiam si臋, 偶e mam zbyt ma艂o czasu - stwierdzi艂a. Dochodzi艂a ju偶 si贸dma, Susan sp臋dzi艂a z nim niemal godzin臋.
- Mieszkam dwa kroki st膮d - nalega艂.
Jego spojrzenie m贸wi艂o zdecydowanie za wiele i dziewczyna czu艂a si臋 coraz bardziej zm臋czona.
My艣la艂a wy艂膮cznie o tym, by wr贸ci膰 do domu i porozmawia膰 z Nate'em. Przez ca艂y dzie艅 my艣la艂a o nim i pragn臋艂a go zobaczy膰. Po ich ostatnim spotkaniu by艂a ogromnie zdenerwowana i zastanawia艂a si臋, jaka b臋dzie teraz reakcja ich obojga. Nate wyszed艂 tak nagle i od tamtej pory nie zamieni艂a z nim s艂owa.
- John Hammer i ja jeste艣my dobrymi przyjaci贸艂mi - powiedzia艂 Adams, przysuwaj膮c bli偶ej sw贸j fotel. - Nie jestem pewien, czy pani wie o tym.
Nie zada艂 sobie nawet trudu, by zawoalowa膰 gro藕b臋. Susan podlega艂a bezpo艣rednio Johnowi Hammerowi, do kt贸rego nale偶a艂o ostatnie s艂owo przy zatwierdzaniu wiceprezesa. Poza Susan jeszcze dwie inne osoby mia艂y szanse uzyskania tego stanowiska. A dziewczynie bardzo na nim zale偶a艂o. Gdyby jej si臋 to uda艂o, osi膮gn臋艂aby cel, jaki sobie za艂o偶y艂a pi臋膰 lat temu, a w dodatku dokona艂aby pewnego prze艂omu - by艂aby pierwsz膮 w historii H&J Lima kobiet膮 pe艂ni膮c膮 tak odpowiedzialn膮 funkcj臋.
- Je艣li tak si臋 pan przyja藕ni z Johnem Hammerem - odrzek艂a, wykazuj膮c maksimum opanowania - proponuj臋, by przedstawi艂 pan te dane liczbowe jemu bezpo艣rednio, poniewa偶 i tak b臋dzie musia艂 je przejrze膰.
- To nie jest dobre rozwi膮zanie - sprzeciwi艂 si臋 ostro. - Je艣li p贸jdzie pani ze mn膮, wszystko zajmie nam zaledwie par臋 minut, no, powiedzmy, najwy偶ej p贸艂 godziny.
Natychmiastow膮 reakcj膮 Susan na podobne propozycje by艂 zwykle wybuch gniewu i obraza, pohamowa艂a si臋 jednak.
- Je艣li pa艅skie mieszkanie jest rzeczywi艣cie tak blisko, prosz臋 p贸j艣膰 po te dokumenty, ja zaczekam tutaj. - W艂a艣nie w chwili gdy m贸wi艂a te s艂owa, jaka艣 para przesz艂a obok ma艂ego stolika, przy kt贸rym siedzia艂a wraz z Adamsem. Susan nie zwr贸ci艂a uwagi na m臋偶czyzn臋 w szarym flanelowym garniturze, lecz na towarzysz膮c膮 mu sza艂ow膮 blondynk臋. Odprowadzi艂a j膮 wzrokiem, podziwiaj膮c gracj臋 jej ruch贸w.
- B臋dzie znacznie pro艣ciej, je艣li p贸jdzie pani ze mn膮, nie s膮dzi pani?
- Nie, nie s膮dz臋 - odpar艂a bez ogr贸dek i utkwi艂a wzrok w kieliszku z winem. Nagle poczu艂a, jak ciarki przebiegaj膮 jej po plecach. Kto艣 jej si臋 przygl膮da艂. Rozejrza艂a si臋 i ze zdumieniem rozpozna艂a Nate'a siedz膮cego dwa stoliki dalej, w towarzystwie sza艂owej blondynki.
Susan zapar艂o oddech w piersi, wstrzymywa艂a go tak d艂ugo, p贸ki b贸l nie przypomnia艂 jej, 偶e najwy偶szy czas zaczerpn膮膰 powietrza. Si臋gn臋艂a po kieliszek z winem i z trudem upi艂a 艂yk.
Spojrzenie Nate'a przesun臋艂o si臋 z Susan na jej towarzysza, wargi zw臋zi艂y si臋, a oczy, kt贸re wczoraj mia艂y tak ciep艂y i czu艂y wyraz, by艂y jak dwa od艂amki lodu.
Susan nie mia艂a powodu do rado艣ci. Nate um贸wi艂 si臋 na randk臋 z kr贸low膮 pi臋kno艣ci, tymczasem ona siedzia艂a przy stoliku z Kaczorem Donaldem.
ROZDZIA艁 CZWARTY
Susan dawa艂a upust swej w艣ciek艂o艣ci, chodz膮c w t臋 i z powrotem po grubym dywanie w salonie. M臋偶czy藕ni! Komu s膮 potrzebni?
Nie jej. Absolutnie nie jej! Nate Townsend mo偶e sobie zabra膰 swoje deszczowe poca艂unki i wepchn膮膰 je do baseballowej czapki. Na spotkanie z sza艂ow膮 blondynk膮 jednak jej nie za艂o偶y艂. O nie, dla innych kobiet ubiera艂 si臋 niczym model z Gentleman's Quarterly. Co prawda Susan musia艂a przyzna膰 przed sob膮, 偶e woli go w znoszonych swetrach lub wyp艂owia艂ych bluzach sportowych.
Nie min臋艂o pi臋膰 minut od jej przyj艣cia do domu, gdy us艂ysza艂a dzwonek do drzwi. Zerkn膮wszy przez dziurk臋 od klucza, stwierdzi艂a, 偶e intruzem jest Nate. Cofn臋艂a si臋, nie wiedz膮c, co robi膰. By艂 ostatni膮 osob膮, kt贸r膮 mia艂a ochot臋 zobaczy膰. Zrobi艂 z niej idiotk臋... No, to niezupe艂nie prawda. Sprawi艂 tylko, 偶e czu艂a si臋 jak idiotka.
- Susan - zawo艂a艂, b臋bni膮c niecierpliwie w drewno. - Wiem, 偶e tam jeste艣.
- Id藕 sobie! - krzykn臋艂a, po czym doda艂a po chwili namys艂u: - No dobrze. Niech ci b臋dzie.
Przekr臋ci艂a zamek i otworzywszy szeroko drzwi, wpatrzy艂a si臋 w m臋偶czyzn臋 z ca艂膮 nagromadzon膮 w艣ciek艂o艣ci膮.
Nate obrzuci艂 j膮 takim samym spojrzeniem.
- Kto to by艂 ten facet? - spyta艂 ze spokojem, kt贸ry m贸g艂 doprowadzi膰 do sza艂u.
Omal mu nie odpowiedzia艂a, 偶e to nie jego interes, powstrzyma艂a si臋 jednak, nie chc膮c by膰 niegrzeczna.
- Andrew Adams - odpowiedzia艂a, natychmiast rewan偶uj膮c si臋 pytaniem: - Kim by艂a ta kobieta?
- Sylvia Potter.
Oboje nie odzywali si臋 przez d艂ug膮 chwil臋.
- To wszystko, co chcia艂em wiedzie膰 - powiedzia艂 w ko艅cu Nate.
- Ja r贸wnie偶.
Nate cofn膮艂 si臋 o krok, a Susan za艣 zatrzasn臋艂a za nim drzwi z precyzj膮 mechanizmu zegarowego.
- Sylvia Potter - powt贸rzy艂a wysokim, przepe艂nionym pogard膮 g艂osem. - C贸偶, Sylvio Potter, mo偶esz sobie i艣膰 do niego!
Przez co najmniej pi臋tna艣cie minut nie mog艂a przezwyci臋偶y膰 tkwi膮cej w niej jak cier艅 urazy, jednak偶e po wys艂uchaniu wiadomo艣ci wieczornych i przeczytaniu poczty, kt贸ra do niej nadesz艂a, uspokoi艂a si臋 ca艂kowicie.
Gdy si臋 g艂臋biej nad tym zastanowi膰, nie mia艂a przecie偶 powodu do takiej w艣ciek艂o艣ci. Nate Townsend nic dla niej nie znaczy艂.
W porz膮dku, poca艂owa艂 j膮 kilka razy i z pewno艣ci膮 przebieg艂a mi臋dzy nimi iskra, ale to wszystko. Poci膮g fizyczny to za ma艂o, by budowa膰 na nim zwi膮zek na ca艂e 偶ycie. Nawet je艣li Nate Townsend ma zamiar spotyka膰 si臋 ze wszystkimi zmys艂owymi blondynkami od Seattle a偶 po Nowy Jork, nie powinno to mie膰 dla niej najmniejszego znaczenia.
Ale mia艂o. I ten fakt rozw艣ciecza艂 Susan bardziej ni偶 cokolwiek innego. Wcale nie chcia艂a, by zale偶a艂o jej na Nacie. Zamierza艂a zrobi膰 karier臋 zawodow膮 i zaplanowa艂a ju偶 kolejne jej stopnie. By艂a przedsi臋biorcza, zdecydowana, mia艂a pozytywne nastawienie. Ale nie mia艂a Nate'a.
Postanowiwszy nie my艣le膰 wi臋cej o s膮siedzie, Susan otworzy艂a zamra偶ark臋, by przygotowa膰 sobie co艣 na kolacj臋. Znalaz艂a tam jedynie 偶a艂osne resztki starego pasztetu z kury. Wyj臋艂a go z tekturowego pude艂ka i rzuciwszy na艅 jedno spojrzenie, cisn臋艂a szybko do 艣mieci.
K膮tem oka zauwa偶y艂a jaki艣 ruch na balkonie. Odwr贸ciwszy si臋, spostrzeg艂a l艣ni膮cego kota syjamskiego, spaceruj膮cego leniwie po balustradzie.
Cho膰 na zewn膮trz Susan wydawa艂a si臋 zupe艂nie spokojna, serce podesz艂o jej do gard艂a. Mieszkanie znajdowa艂o si臋 na 贸smym pi臋trze. Jeden fa艂szywy krok i kot b臋dzie ju偶 tylko wspomnieniem. Podesz艂a ostro偶nie do szklanych drzwi, rozsun臋艂a je powoli i zawo艂a艂a cichutko:
- Tutaj, kici, kici, kici.
Kot przyj膮艂 jej zaproszenie i zeskoczy艂 z balustrady. Z wyprostowanym, wycelowanym w niebo ogonem wszed艂 do mieszkania i skierowa艂 si臋 wprost do wiadra ze 艣mieciami.
- Za艂o偶臋 si臋, 偶e jeste艣 g艂odny, prawda? - spyta艂a 艂agodnie. Wyci膮gn臋艂a z wiadra kurzy pasztet i umie艣ci艂a w kuchence mikrofalowej. Gdy sta艂a, czekaj膮c, a偶 si臋 rozmrozi i podgrzeje, kot kr膮偶y艂 wok贸艂 niej, ocieraj膮c si臋 o nogi i mrucz膮c g艂o艣no. Mia艂 przepi臋kne niebieskie oczy i ciemnobr膮zowe plamy na futrze.
Sko艅czy艂a w艂a艣nie kroi膰 pasztet na drobne kawa艂eczki i uk艂ada膰 go na talerzyku, gdy zn贸w zad藕wi臋cza艂 dzwonek u drzwi.
- Czy jest u ciebie m贸j kot? - spyta艂 Nate, gdy tylko mu otworzy艂a.
- Nie wiem - sk艂ama艂a. - Opisz, jak wygl膮da.
- Susan, nie czas na idiotyczne sztuczki. Chocolate Chip jest bardzo cennym zwierz臋ciem.
- Chocolate Chip - powt贸rzy艂a z cichym parskni臋ciem, krzy偶uj膮c ramiona i opieraj膮c si臋 o framug臋 drzwi. - Oczywi艣cie nie czyta艂e艣 w umowie dzier偶awnej ust臋pu dotycz膮cego kar pieni臋偶nych. Paragraf trzynasty w rozdziale dwunastym wyra藕nie m贸wi, 偶e nie wolno trzyma膰 w mieszkaniu 偶adnych zwierz膮t. - Nie mia艂a zielonego poj臋cia, w kt贸rym rozdziale czy paragrafie znajduje si臋 to zastrze偶enie, ale chcia艂a sprawi膰 wra偶enie, 偶e si臋 艣wietnie orientuje.
- Je艣li mnie nie wsypiesz, to i ja nie wsypi臋 ciebie.
- Nie trzymam 偶adnych zwierz膮t.
- Nie, natomiast mia艂a艣 w domu dziecko.
- Tylko przez trzy dni - odparowa艂a.
- To kot mojej siostry. B臋dzie u mnie przez niespe艂na tydzie艅. Powiedz mi wreszcie, czy Chocolate Chip jest u ciebie, je艣li nie chcesz, bym dosta艂 ataku serca.
- Owszem, jest tutaj.
- Dzi臋ki Bogu. Moja siostra uwielbia to g艂upie kocisko. Przylecia艂a z San Francisco i zostawi艂a go u mnie na czas swego pobytu na Hawajach. - Jak gdyby rozumiej膮c, 偶e si臋 o nim m贸wi, Chocolate Chip przespacerowa艂 dumnie przez dywan i zatrzyma艂 si臋 u st贸p Nate'a.
Nate pochyli艂 si臋, bior膮c na r臋ce ulubie艅ca siostry i pos艂a艂 mu gro藕ne spojrzenie.
- Radzi艂abym ci, 偶eby艣 na przysz艂o艣膰 zamyka艂 drzwi balkonowe - powiedzia艂a niezbyt grzecznie Susan.
- Dzi臋kuj臋 za dobr膮 rad臋. Mo偶e ci臋 zainteresuje fakt, 偶e Sylvia Potter jest moj膮 siostr膮. - Odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 w kierunku swoich drzwi.
- "Sylvia Potter jest moj膮 siostr膮" - przedrze藕ni艂a go Susan. Dopiero przekr臋ciwszy zamek, zda艂a sobie nagle spraw臋 ze znaczenia jego s艂贸w. - Jego siostra? - powt贸rzy艂a. - Czy on naprawd臋 to powiedzia艂?
Zanim zd膮偶y艂a si臋 zastanowi膰, czy m膮drze post臋puje, znalaz艂a si臋 przed drzwiami Nate'a i zacz臋艂a w nie wali膰. Gdy je otworzy艂, spojrza艂a na niego zmieszana.
- Co powiedzia艂e艣 przed chwil膮?
- Powiedzia艂em, 偶e Sylvia Potter jest moj膮 siostr膮.
- Tego si臋 obawia艂am.
- Kim jest Andrew Adams?
- Moim bratem? - podsun臋艂a, zastanawiaj膮c si臋 czy jej uwierzy.
Nate pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Spr贸buj jeszcze raz.
- Koleg膮 z pracy - po艣pieszy艂a z wyja艣nieniem. - Poniewa偶 odwo艂a艂am poranne spotkanie, zaproponowa艂, by艣my si臋 wybrali dzi艣 wieczorem na drinka dla przedyskutowania spraw s艂u偶bowych. Brzmia艂o to do艣膰 niewinnie, powinnam jednak by艂a zdawa膰 sobie spraw臋, 偶e pope艂niam b艂膮d. Adams ma opini臋 odpychaj膮cego faceta.
K膮ciki warg Nate'a unios艂y si臋 w sympatycznym u艣miechu.
- 呕a艂uj臋, 偶e nie mia艂em ze sob膮 kamery, gdy mnie spostrzeg艂a艣. O ma艂o ci oczy z orbit nie wyskoczy艂y.
- To z powodu twojej siostry - przyzna艂a Susan. - Onie艣mieli艂a mnie. Jest taka 艣liczna.
- Tak jak ty.
Ten cz艂owiek musia艂 zbyt d艂ugo przebywa膰 na s艂o艅cu, pomy艣la艂a Susan. W por贸wnaniu z Sylvi膮, kt贸ra by艂a wysoka, mia艂a pi臋kne blond w艂osy i wypuk艂o艣ci we wszystkich odpowiednich miejscach, Susan czu艂a si臋 mniej wi臋cej tak 艂adna jak zawodowy zapa艣nik.
- Bardzo mi pochlebia, 偶e tak uwa偶asz - Susan nie lubi艂a komplement贸w. By艂a zbyt zr贸wnowa偶ona, by pochlebstwa mog艂y j膮 poruszy膰.
- Mo偶e wst膮pisz do mnie na moment? - spyta艂 Nate, cofaj膮c si臋 w g艂膮b mieszkania. Uwag臋 Susan przyci膮gn膮艂 wysoki przerywany d藕wi臋k dobiegaj膮cy ze stoj膮cego w rogu telewizora. Najwyra藕niej przerwa艂a Nate'owi rozgrywanie gry elektronicznej. Gry elektronicznej!
- Nie - odpowiedzia艂a szybko. - Nie chcia艂abym ci przeszkadza膰. Zreszt膮… mia艂am sobie w艂a艣nie upichci膰 co艣 na kolacj臋.
- Umiesz gotowa膰?
Jego zdumienie - a raczej szok - by艂o co najmniej niepochlebne.
- Oczywi艣cie 偶e tak.
- Mi艂o mi to s艂ysze膰, chcia艂em ci bowiem przypomnie膰, 偶e jeste艣 mi winna kolacj臋.
- Ja…
- Poniewa偶 ostatnio oboje wstawali艣my lew膮 nog膮, cicha, mi艂a kolacja przy kominku chyba nam dobrze zrobi.
My艣li 艣miga艂y w jej zamroczonej g艂owie z pr臋dko艣ci膮 艣wiat艂a. Nate zaprosi艂 si臋 do niej na kolacj臋 - a ona mia艂a j膮 w艂asnor臋cznie upitrasi膰! Dobry Bo偶e, jak mog艂a tak bez zaj膮knienia sk艂ama膰, 偶e umie gotowa膰? Ka偶da jej pr贸ba przygotowania posi艂ku ko艅czy艂a si臋 kl臋sk膮. Jej specjalno艣ci膮 by艂y grzanki. Gor膮czkowo zastanawia艂a si臋 nad sposobami ich podania. Z mas艂em? Z miodem? Z d偶emem? Lista nie mia艂a ko艅ca.
- Zr贸b kolacj臋, a ja przynios臋 wino - powiedzia艂 Nate kusz膮cym g艂osem.
- Ja… ee… musz臋 jeszcze wieczorem przejrze膰 pewne dokumenty.
- Nie ma sprawy. P贸jd臋 sobie na tyle wcze艣nie, by艣 mog艂a jeszcze popracowa膰.
Nim zda艂a sobie spraw臋 z tego, co robi, skin臋艂a g艂ow膮.
- 艢wietnie. Wystarczy ci godzina na przygotowanie wszystkiego?
I zn贸w kiwn臋艂a twierdz膮co g艂ow膮 niczym zdalnie sterowany robot.
- Zatem do zobaczenia za godzin臋. - Nate pochyli艂 g艂ow臋 i musn膮艂 lekko ustami jej wargi.
Po艂o偶ywszy d艂o艅 na jej plecach, odprowadzi艂 j膮 za drzwi. Przez d艂ug膮 chwil臋 sta艂a na klatce schodowej, zastanawiaj膮c si臋, jak ma wybrn膮膰 z tej sytuacji. Po namy艣le dosz艂a do wniosku, 偶e ma jedno jedyne wyj艣cie. Western Avenue Deli.
Dok艂adnie w godzin臋 p贸藕niej by艂a gotowa. Przy prawiona sa艂ata sta艂a po艣rodku sto艂u w kryszta艂owe misie, kt贸r膮 Susan dosta艂a od ciotki Gerty z okazji uko艅czenia college'u. Kocha艂a ciotk臋 z ca艂ego serca, uwa偶a艂a jednak, 偶e biedula musia艂a pomyli膰 j膮 z Emily. To ona zas艂ugiwa艂a na wykwintn膮 mis臋. Susan u偶y艂a jej po raz pierwszy w 偶yciu i gdy tak jej si臋 przygl膮da艂a, dosz艂a do wniosku, 偶e s艂u偶y chyba do podawania ponczu. Mo偶e Nate si臋 nie zorientuje. W rondlu dusi艂 si臋 na wolnym ogniu boeuf stroganow.
Zad藕wi臋cza艂 dzwonek. Susan odetchn臋艂a g艂臋boko, a nast臋pnie pomacha艂a szybko r臋kami nad paruj膮c膮 potraw膮, by jej aromat rozszed艂 si臋 bardziej po mieszkaniu.
- Cze艣膰 - powiedzia艂 Nate, opieraj膮c si臋 o framug臋 drzwi. W r臋ku trzyma艂 butelk臋 wina.
Ma tak b艂臋kitne oczy, pomy艣la艂a, jak tafla kryszta艂owo czystego jeziora.
- Cze艣膰. Kolacja prawie gotowa.
Wci膮gn膮艂 z uznaniem powietrze.
- Czerwone wino pasuje?
- Doskonale.
- Otworzy膰 butelk臋?
- Bardzo prosz臋. - Wprowadzi艂a go do kuchni. Zatrzyma艂 si臋 w progu z uniesionymi brwiami.
- Wygl膮da na to, 偶e by艂a艣 bardzo zaj臋ta.
Aby stworzy膰 pozory, 偶e ca艂a kolacja jest dzie艂em jej r膮k, Susan wrzuci艂a do zlewozmywaka par臋 garnk贸w oraz patelni i ustawi艂a na blacie kuchennym zestaw przypraw. Wyj臋艂a te偶 kilka ksi膮偶ek. Wprawdzie 偶adna z nich nie mia艂a nic wsp贸lnego z przepisami kulinarnymi, ale wygl膮da艂y imponuj膮co.
- Mam nadziej臋, 偶e lubisz strogonowa? - spyta艂a weso艂o.
- To jedno z moich ulubionych da艅.
Susan prze艂kn臋艂a z trudem 艣lin臋 i skin臋艂a g艂ow膮. Nie lubi艂a k艂ama膰, ale te偶 jej duma rzadko znajdowa艂a si臋 w takich opa艂ach, jak tego wieczora.
Na艂o偶y艂a potraw臋 na talerze, tymczasem Nate odkorkowa艂 wprawnie butelk臋 i nala艂 wina do kieliszk贸w. Usiedli przy stole naprzeciwko siebie.
Spr贸bowawszy polanych mas艂em klusek i g臋stego, mocno przyprawionego sosu, Nate mlasn膮艂 j臋zykiem.
- Po prostu pycha!
Susan siedzia艂a z wlepionymi w st贸艂 oczyma.
- Dzi臋kuj臋. To przepis mojej matki, przekazywany w rodzinie z pokolenia na pokolenie. - Ta p贸艂prawda jako艣 przesz艂a jej przez gard艂o. Jej matka rzeczywi艣cie mia艂a ulubiony przepis rodzinny, tyle 偶e na 艣wi膮teczn膮 babk臋.
- Sa艂ata te偶 jest pyszna. Mog艂aby艣 mi poda膰 sk艂adniki sosu?
Susan ogarn臋艂o przera偶enie.
- Ee… - zaj膮kn臋艂a si臋, nie mog膮c sobie przypomnie膰, co zwykle wchodzi w sk艂ad sosu. - Olej! - wykrzykn臋艂a, jak gdyby w艂a艣nie wynalaz艂a proch.
- Ocet?
- Tak - potwierdzi艂a skwapliwie. - Mn贸stwo octu.
Opar艂szy 艂okcie na stole, u艣miechn膮艂 si臋 do niej.
- Przyprawy?
- Och tak, oczywi艣cie.
Wybiegi nie by艂y w艂a艣ciwe naturze Susan. Gdyby Nate nie zacz膮艂 zadawa膰 trudnych pyta艅, mo偶e uda艂oby si臋 jej jako艣 przez to przebrn膮膰. Ale zorientowa艂a si臋, 偶e on wie i nie ma sensu ci膮gn膮膰 tego dalej.
- Nate - powiedzia艂a, zmuszaj膮c si臋, by prze艂kn膮膰 艂yk wina. - Ja... w艂a艣ciwie nie ugotowa艂am sama tego dania.
- Western Avenue Deli?
Potakn臋艂a z nieszcz臋艣liw膮 min膮.
- Doskona艂y wyb贸r.
- S-sk膮d wiedzia艂e艣?
- Po pierwsze, w twoim zlewozmywaku znajduje si臋 tyle garnk贸w i patelni, 偶e wystarczy艂oby na ugotowanie posi艂ku dla plutonu 偶o艂nierzy. Poza tym, do czego mog艂a艣 u偶ywa膰 patelni teflonowej?
- Mia艂am nadziej臋… 偶e pomy艣lisz, i偶 podgrzewa艂am na niej kluski.
- Rozumiem. - Czyni艂 godne podziwu wysi艂ki, by nie wybuchn膮膰 艣miechem i Susan pomy艣la艂a, 偶e powinna by膰 mu za to wdzi臋czna.
Ugryz艂 k臋s rogalika i spyta艂:
- Sk膮d masz te wszystkie przyprawy?
- Dosta艂am je na gwiazdk臋 od Emily. Moja ukochana siostra wci膮偶 ma nadziej臋, 偶e stanie si臋 cud - odkryj臋 nagle, 偶e min臋艂am si臋 z moim 偶yciowym powo艂aniem i postanowi臋 przyku膰 si臋 艂a艅cuchami do kuchenki.
Nate u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, jak gdyby ten obrazek bardzo go rozbawi艂.
- Na przysz艂o艣膰 podpowiem ci, 偶e przyprawa do kurcz膮t lub curry nie na wiele by ci si臋 zda艂y przy gotowaniu strogonowa.
- Och! - Powinna by艂a przesta膰 go wypytywa膰 du偶o wcze艣niej. - A wi臋c… wiedzia艂e艣 od samego pocz膮tku?
- Niestety tak, ale bardzo mi pochlebia, 偶e zada艂a艣 sobie dla mnie tyle trudu.
- Chyba ju偶 przyznam ci si臋, 偶e w kuchni man dwie lewe r臋ce. Znacznie lepiej nadaj臋 si臋 do codzienne analizy zestawie艅 zysk贸w i strat ni偶 do pieczenia ciasteczek.
- Gdyby艣 si臋 jednak kiedykolwiek zdecydowa艂a艣 to najbardziej lubi臋 czekoladowe.
- B臋d臋 o tym pami臋ta艂a. - Na wybrze偶u otworzy艂 ostatnio sklep firmowy Rainy Day Cookies, gdzie mo偶na by艂o kupi膰 najlepsze ciasteczka.
Nate pom贸g艂 jej posprz膮ta膰 ze sto艂u. Susan zmywa艂a naczynia i ustawia艂a je na suszarce, a Nate rozpali艂 w kominku. Potem usadowi艂 si臋 na pod艂odze, czekaj膮c na ni膮.
- Nala膰 ci jeszcze wina? - spyta艂, bior膮c butelk臋.
- Poprosz臋. - Unosz膮c lekko sp贸dniczk臋, Susan ostro偶nie osun臋艂a si臋 na dywan obok niego. Nate u艣miechn膮艂 si臋 i si臋gn膮艂 do wy艂膮cznika, przygaszaj膮c 艣wiat艂o.
- No, dobrze - powiedzia艂 czule z ustami tu偶 przy jej uchu. - Mo偶esz ju偶 pyta膰.
Susan zamruga艂a powiekami, nie bardzo rozumiej膮c, o co mu chodzi.
- Od chwili, gdy si臋 spotkali艣my, umierasz z ciekawo艣ci, kim jestem i co robi臋. Po prostu daj臋 ci szans臋 jej zaspokojenia.
Susan poci膮gn臋艂a 艂yk wina. Skoro tak 艂atwo j膮 przejrza艂, to nie ma dla niej miejsca w 艣wiecie interes贸w. Owszem, pytania cisn臋艂y jej si臋 na usta i tylko szuka艂a pretekstu, by przemyci膰 je subtelnie w rozmowie.
- Ale najpierw - doda艂 - pozw贸l mi zrobi膰 to.
Zanim zorientowa艂a si臋, co si臋 dzieje, Nate przewr贸ci艂 j膮 na dywan i zacz膮艂 ca艂owa膰. Ca艂owa艂 nami臋tnie, doprowadzaj膮c jej zmys艂y do szale艅stwa. Zaskoczy艂 j膮 ca艂kowicie i nim zdo艂a艂a podj膮膰 jakiekolwiek dzia艂ania obronne, ogarn臋艂a j膮 fala podniecenia przyprawiaj膮cego o zawr贸t g艂owy.
Gdy odsun膮艂 si臋 na chwil臋, Susan utkwi艂a w nim wzrok, zadyszana i zdumiona w艂asn膮 reakcj膮. Zanim zd膮偶y艂a co艣 powiedzie膰, Nate rozpu艣ci艂 jej w艂osy, po czym zanurzy艂 w nich palce.
- Marzy艂em o tym przez ca艂膮 noc - wyszepta艂.
Wci膮偶 nie mog艂a wym贸wi膰 s艂owa. Nate ca艂owa艂 j膮 i tuli艂, a jej kr臋ci艂o si臋 w g艂owie i by艂a straszliwie zmieszana.
- Tak, c贸偶... - uda艂o jej si臋 wymamrota膰. - Ja… zapomnia艂am, o czym rozmawiali艣my.
Nate przyci膮gn膮艂 j膮 do piersi, obejmuj膮c mocne i k膮saj膮c lekko z臋bami jej szyj臋, jakby by艂a rozkosznym deserem. Przerwa艂 na chwil臋, by odpowiedzie膰 na pytanie
- Chcia艂a艣 si臋 czego艣 o mnie dowiedzie膰.
- Tak... masz racj臋, chcia艂am... Nate, czy ty pracujesz?
- Nie.
Rozkoszne dreszcze w臋drowa艂y w g贸r臋 i w d贸艂 kr臋gos艂upa Susan. Z臋by Nate'a odnalaz艂y p艂atek je, ucha. Ugryz艂 go lekko.
- Dlaczego? - spyta艂a dr偶膮cym g艂osem.
- Po prostu przesta艂em.
- Ale czemu?
- Pracowa艂em zbyt intensywnie. Nic mnie ju偶 nie cieszy艂o.
Usta Nate'a w臋drowa艂y po 艂agodnym 艂uku jej szyi ku ramieniu. Zamkn臋艂a oczy, walcz膮c z k艂臋bi膮cymi si臋 w niej uczuciami. Pragn臋艂a jednocze艣nie i podda膰 si臋 dreszczowi, kt贸ry wywo艂ywa艂 jego dotyk, i za wszelk膮 cen臋 dowiedzie膰 si臋 wszystkiego o tymi niekonwencjonalnym m臋偶czy藕nie.
Nate zn贸w zmieni艂 pozycj臋. Najpierw poca艂owa艂 j膮 d艂ugo i czule, potem za艣 obsypa艂 jej twarz delikatnymi poca艂unkami, kt贸re pada艂y niczym lekkie krople! deszczu na jej oczy, nos, policzki i wargi.
- Czy jest jeszcze co艣, o czym chcesz wiedzie膰?
Nie mog膮c si臋 zdoby膰 na nic poza przecz膮cym ruchem g艂owy, Susan westchn臋艂a i niech臋tnie zabra艂a r臋ce z jego szyi.
- Dola膰 ci wina? - spyta艂.
- Nie... dzi臋kuj臋. - Zmobilizowa艂a ca艂y hart ducha, by nie poprosi膰 go, 偶eby nadal j膮 ca艂owa艂.
- Dobrze. - Wygodnie i pochyli艂 si臋 do przoduj obejmuj膮c ramionami kolana. - Teraz moja kolej.
- Twoja kolej?
- Tak - odrzek艂 z leniwym u艣miechem, kt贸ry fatalnie oddzia艂ywa艂 na jej r贸wnowag臋. - Chcia艂bym ci zada膰 kilka pyta艅.
Susan trudno by艂o skoncentrowa膰 uwag臋 na czymkolwiek poza blisko艣ci膮 Nate'a, oczekiwaniu, 偶e w ka偶dej chwili mo偶e pochyli膰 si臋 i poca艂owa膰 j膮.
- Nie masz nic przeciwko temu?
- Nie - odrzek艂a, machn膮wszy r臋k膮.
- No to opowiedz mi co艣 wi臋cej o sobie.
Susan milcza艂a przez chwil臋. Szuka艂a w my艣lach czego艣, czym mog艂aby mu zaimponowa膰. Pracowa艂a ci臋偶ko, wspinaj膮c si臋 na coraz wy偶sze szczeble w korporacji, punkt po punkcie realizuj膮c dalekosi臋偶ne cele.
- Odpowiadam za promocj臋 - odezwa艂a si臋 w ko艅cu. - Zacz臋艂am pracowa膰 w H&J Lima pi臋膰 lat temu. Wybra艂am t臋 w艂a艣nie firm臋, cho膰 oferowa艂a mi ni偶sze wynagrodzenie ni偶 dwie inne.
- Dlaczego?
- U nich mam szans臋. Przyjrza艂am si臋 drabinie kierowniczej i dostrzeg艂am mo偶liwo艣膰 sta艂ego awansowania. Fakt, 偶e jestem kobiet膮, jest zarazem moim atutem i mankamentem, je艣li rozumiesz, co mam na my艣li. Musia艂am bardzo ci臋偶ko pracowa膰, by udowodni膰 swoj膮 warto艣膰, ale wiem r贸wnie偶, 偶e zajmuj臋 symboliczn膮 pozycj臋 kobiety na stanowisku.
- Chcesz przez to powiedzie膰, 偶e zosta艂a艣 zatrudniona, poniewa偶 jeste艣 kobiet膮?
- W艂a艣nie tak. Ale schowa艂am do kieszeni dum臋 i spr贸bowa艂am udowodni膰, 偶e jestem w stanie poradzi膰 sobie ze wszystkim, czego ode mnie za偶膮daj膮. I uda艂o mi si臋.
- Pi臋膰 lat temu postanowi艂am, 偶e zostan臋 wiceprezesem firmy odpowiedzialnym za sprawy marketingu. To bardzo wa偶ny cel, poniewa偶 by艂abym pierwsz膮 kobiet膮 w firmie na tak wysokim stanowisku.
- I?
- W ci膮gu najbli偶szych kilku tygodni zapadnie decyzja, czy obejm臋 to stanowisko. Je艣li tak si臋 stanie, b臋dzie to dla mnie ogromna satysfakcja. Przestan臋 by膰 wy艂膮cznie symboliczn膮 kobiet膮 w naczelnym kierownictwie firmy.
- A jakich masz rywali?
Susan powoli wypu艣ci艂a powietrze.
- Twardy orzech do zgryzienia. Cholernie twardy. S膮 to dwaj m臋偶czy藕ni, kt贸rzy pracuj膮 w firmie r贸wnie d艂ugo jak ja, a jeden nawet d艂u偶ej. Obaj s膮 starsi ode mnie, inteligentni i pe艂ni po艣wi臋cenia.
- Ty te偶 jeste艣 inteligentna i pe艂na po艣wi臋cenia.
- To mo偶e nie wystarczy膰 - szepn臋艂a. Teraz, gdy jej marzenie znajdowa艂o si臋 w zasi臋gu r臋ki, jeszcze bardziej pragn臋艂a, by si臋 zi艣ci艂o.
- Ten awans wiele dla ciebie znaczy, prawda?
- Tak. Jest dla mnie wszystkim. Od chwili, gdy zacz臋艂am pracowa膰, d膮偶y艂am do tego wszelkimi si艂ami. Ale nie 艣mia艂am nawet mie膰 nadziei, 偶e mo偶e to nast膮pi膰 tak szybko.
Gdy sko艅czy艂a m贸wi膰, Nate milcza艂 przez chwil臋. Dorzuci艂 polano od ognia i, cho膰 nie prosi艂a o to, nape艂ni艂 zn贸w winem jej kieliszek.
- Czy zdarzy艂o ci si臋 kiedy艣 pomy艣le膰, co si臋 stanie, je艣li zrealizujesz swoje marzenie i nagle oka偶e si臋, 偶e wcale ci to nie da艂o szcz臋艣cia?
- Jak mog艂abym nie by膰 szcz臋艣liwa? - spyta艂a. Naprawd臋 nie umia艂a sobie wyobrazi膰 takiej ewentualno艣ci. Przez tyle lat robi艂a wszystko, by uzyska膰 to stanowisko. Oczywi艣cie 偶e b臋dzie szcz臋艣liwa.
Oczy Nate'a zw臋zi艂y si臋.
- Czy nie obawiasz si臋 pustki w swoim 偶yciu?
- Nie - odpowiedzia艂a stanowczo. - Dlaczego mia艂oby si臋 tak sta膰? Wiem, co chcesz powiedzie膰, wi臋c daruj to sobie. Szkoda zachodu! Emily k艂贸ci si臋 ze mn膮 o to, odk膮d uko艅czy艂am studia.
Nate wygl膮da艂 na autentycznie zaintrygowanego.
- O co si臋 z tob膮 k艂贸ci?
- 呕e powinnam wyj艣膰 za m膮偶 i za艂o偶y膰 rodzin臋. Rola 偶ony i matki zupe艂nie mi nie odpowiada.
- Rozumiem.
Susan by艂a absolutnie przekonana, 偶e nic nie rozumie.
- Czy gdybym by艂a m臋偶czyzn膮, wszyscy namawialiby mnie do ma艂偶e艅stwa?
Nate roze艣mia艂 si臋 i obrzuci艂 j膮 taksuj膮cym wzrokiem.
- Wierz mi, Susan, z pewno艣ci膮 nikt nie wzi膮艂by ci臋 za m臋偶czyzn臋.
Odwzajemni艂a u艣miech i spu艣ci艂a oczy.
- Chodzi ci o m贸j nos, prawda? - Odwr贸ci艂a si臋 do niego profilem i trzyma艂a tak g艂ow臋 do艣膰 d艂ugo, by m贸g艂 podziwia膰 jej klasyczny profil. - To chyba najlepszy akcent w mojej twarzy. - Wino najwyra藕niej uderzy艂o jej do g艂owy. Nie mia艂a nic przeciwko temu, by艂o ciep艂o i przytulnie, Nate siedzia艂 tu偶 obok niej.
- W og贸le nie my艣la艂em o twoim nosie. Przypomnia艂em sobie pierwsz膮 noc z Michelle.
- M贸wisz o tej nocy, kiedy to oboje zasn臋li艣my w salonie?
Nate skin膮艂 g艂ow膮 i obj膮艂 j膮, zatapiaj膮c spojrzenie w jej oczach.
- To by艂 jedyny raz w moim 偶yciu, gdy trzymaj膮c jedn膮 kobiet臋 w ramionach, pragn膮艂em drugiej.
ROZDZIA艁 PI膭TY
- Postanowi艂am si臋 wi臋cej z nim nie widywa膰 - oznajmi艂a Susan.
- Przepraszam, czy pani co艣 do mnie m贸wi艂a? - Panna Brooks przystan臋艂a z tac膮, patrz膮c na sw膮 szefow膮.
Mocno zmieszana, Susan uda艂a, 偶e jest bardzo zaj臋ta. Sekretarka postawi艂a kaw臋 na jej biurku.
- O kt贸rej sko艅czy艂a pani wczoraj prac臋?
- Niezbyt p贸藕no - sk艂ama艂a Susan. Tak naprawd臋, gdy wychodzi艂a z biura, by艂a ju偶 prawie dziesi膮ta.
- A przedwczoraj? - nie ust臋powa艂a panna Brooksi
- Te偶 o przyzwoitej porze.
Eleanor Brooks wysz艂a cicho z pokoju, rzuciwszy jednak przedtem szefowej surowe spojrzenie, kt贸re m贸wi艂o, i偶 wcale jej nie wierzy.
Gdy tylko drzwi zamkn臋艂y si臋 za sekretark膮, Susan przycisn臋艂a palcami czo艂o i powoli wci膮gn臋艂a powietrze. Dobry Bo偶e, Nate Townsend spowodowa艂 taki zam臋t w jej g艂owie, 偶e m贸wi艂a do 艣cian.
Tamtego wieczora Nate wyszed艂 z jej mieszkania dopiero przed jedenast膮. Ca艂owa艂 j膮, doprowadzaj膮c niemal do utraty zmys艂贸w. Min臋艂y trzy dni, a Susan wci膮偶 czu艂a jego wargi na swoich. W salonie unosi艂 si臋 jeszcze zapach jego p艂ynu po goleniu. Za ka偶dym razem, gdy tam wchodzi艂a, mia艂a wra偶enie, 偶e Nate ci膮gle tam jest.
Ten facet nie m贸g艂 nawet utrzyma膰 pracy. Och, pracowa艂, owszem, ale przesta艂 i by艂o oczywiste, 偶e absolutnie si臋 nie spieszy, by zn贸w si臋 zatrudni膰.
Obejmowa艂 j膮, ca艂owa艂 i cierpliwie wys艂uchiwa艂 jej zwierze艅. Ale jej marzenia nie by艂y jego marzeniami. Nie mia艂 偶adnych ambicji ani potrzeby doskonalenia samego siebie.
Mimo to Susan kompletnie straci艂a dla niego g艂ow臋. Przez ca艂e lata s膮dzi艂a, 偶e jest ca艂kowicie uodporniona na mi艂o艣膰. By艂a na to zbyt rozs膮dna, zbyt praktyczna, zbyt nastawiona na zrobienie kariery.
A ju偶 nigdy by nie przypuszcza艂a, 偶e mo偶e si臋 zakocha膰 w kim艣 takim jak Nate.
U艣wiadomiwszy sobie, co si臋 sta艂o, Susan zrobi艂a jedyn膮 rzecz, kt贸ra jej pozosta艂a - ukry艂a si臋. Przez trzy dni uda艂o jej si臋 unika膰 Nate'a. Kilkakrotnie zostawi艂 dla niej wiadomo艣ci automatycznej sekretarce. Ka偶d膮 z nich zignorowa艂a. Gdyby si臋 na niego natkn臋艂a, mia艂a doskona艂膮 wym贸wk臋. Pracuje. W dodatku by艂a to prawda - wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dza艂a zaszyta w biurze. Wychodzi艂a z domu wczesnym rankiem, wraca艂a p贸藕nym wieczorem. Godziny nadliczbowe s艂u偶y艂y dw贸m celom: mia艂y pokaza膰 pracodawcy, jak bardzo jest oddana i trzyma艂y j膮 z dala od Nate'a.
Zabrz臋cza艂 sekretarski telefon, wyrywaj膮c j膮 z zamy艣lenia. Przycisn臋艂a guzik.
- S艂ucham?
- Dzwoni pan Townsend.
Susan zacisn臋艂a powieki, w gardle nagle jej zasch艂o.
- Prosz臋 przyj膮膰 od niego wiadomo艣膰 - uda艂o jej si臋 wykrztusi膰 ochryp艂ym szeptem.
- Koniecznie chce z pani膮 rozmawia膰.
- Niech mu pani powie, 偶e jestem na zebraniu… i nie mo偶e mnie pani wywo艂a膰.
K艂amstwo nie by艂o w stylu Susan i jej sekretarka dobrze o tym wiedzia艂a. Panna Brooks spyta艂a po chwili wahania:
- Czy to ten m臋偶czyzna, z kt贸rym postanowi艂a si臋 pani wi臋cej nie widywa膰?
- Tak... - odpowiedzia艂a Susan, zaskoczona niespodziewanym pytaniem.
- Tak w艂a艣nie my艣la艂am. Powiem, 偶e jest pani nieosi膮galna.
- Dzi臋kuj臋. - Dr偶膮c膮 r臋k膮 wy艂膮czy艂a przycisk telefonu. Nie przysz艂o jej do g艂owy, 偶e Nate mo偶e zadzwoni膰 do biura.
Oko艂o jedenastej poczu艂a si臋 zn贸w normalnie. Zbiera艂a w艂a艣nie notatki na spotkanie z komisj膮 finansow膮, gdy sekretarka wesz艂a do jej pokoju.
- Franklin odwo艂a艂 telefonicznie popo艂udniowe spotkanie.
- Czy zaproponowa艂 inny termin?
- Pi膮tek o dziesi膮tej.
- Dobrze - skin臋艂a g艂ow膮 Susan. Mia艂a ju偶 na ko艅cu j臋zyka pytanie, jak Nate zareagowa艂, gdy panna Brooks powiedzia艂a mu, 偶e Susan jest nieosi膮galna, pohamowa艂a jednak ciekawo艣膰.
- Pan Townsend zostawi艂 wiadomo艣膰.
Sekretarka zna艂a j膮 zbyt dobrze i zdawa艂a si臋 czyta膰 w jej my艣lach.
- Prosz臋 po艂o偶y膰 j膮 na biurku.
- Mo偶e zechce j膮 pani przeczyta膰? - z widocznym wzburzeniem przekonywa艂a j膮 starsza pani.
- Owszem. P贸藕niej.
Mniej wi臋cej w po艂owie zdania Susan zacz臋艂a 偶a艂owa膰, 偶e nie posz艂a za rad膮 sekretarki. P艂on臋艂a z niecierpliwo艣ci. Marzy艂a, by zebranie wreszcie si臋 sko艅czy艂o i by mog艂a pop臋dzi膰 do biurka i przeczyta膰 wiadomo艣膰 od Nate'a. Cyfry przelatywa艂y jej przez g艂ow臋 - te wa偶ne, maj膮ce znaczenie dla wynik贸w strategii marketingowej, kt贸r膮 zaplanowa艂a wraz z pracownikami swego wydzia艂u. A jednak jej my艣li wci膮偶 w臋drowa艂y ku osobie Nate'a.
By艂o to do niej zupe艂nie niepodobne! Gdy zebranie wreszcie si臋 sko艅czy艂o, by艂a na siebie w艣ciek艂a. Ruszy艂a energicznie w stron臋 gabinetu.
- Panno Brooks - powiedzia艂a, wpadaj膮c do sekretariatu. - Czy mog艂aby pani...
Nagle stan臋艂a jak wryta. Ostatni膮 osob膮, kt贸r膮 spodziewa艂a si臋 tu zobaczy膰, by艂 Nate. Siedzia艂 na i brzegu biurka jej sekretarki, w bluzie z nadrukiem "Mariners", sp艂owia艂ych d偶insach i baseballowej czapeczce. Podrzuca艂 pi艂eczk臋 i zr臋cznie 艂apa艂 j膮 r臋kawic膮. Eleanor Brooks by艂a zaniepokojona i zarazem zupe艂nie wniebowzi臋ta. Bez w膮tpienia Nate wypr贸bowa艂 sw贸j niema艂y m臋ski wdzi臋k na siwow艂osej starszej damie.
- Jeszcze zd膮偶ymy - powiedzia艂, u艣miechaj膮c si臋 szata艅sko. Zeskoczy艂 z biurka. - Ba艂em si臋, 偶e sp贸藕nimy si臋 na mecz.
- Mecz? - powt贸rzy艂a Susan. - Jaki mecz?
Nate wyci膮gn膮艂 praw膮 r臋k臋, by pokaza膰 jej baseballow膮 r臋kawic臋 i pi艂eczk臋 - na wypadek, gdyby nie zauwa偶y艂a ich wcze艣niej.
- Gra dru偶yna Mariners. Dosta艂em dwa najlepsze miejsca dla nas obojga.
Susan czu艂a, jak 艣ciska jej si臋 偶o艂膮dek. Tylko Nate m贸g艂 przypuszcza膰, 偶e wysz艂aby z biura w ci膮gu dnia, by si臋 zabawi膰. Nie do艣膰, 偶e zaw艂adn膮艂 ca艂kiem jej my艣lami, co wcale jej si臋 nie podoba艂o, to w dodatku proponowa艂 jej opuszczenie pracy. Doprawdy, tego ju偶 za wiele!
- Nie mog臋 i nie p贸jd臋.
- Czemu?
- Po prostu pracuj臋 - odpar艂a, uwa偶aj膮c to wyja艣nienie za w zupe艂no艣ci wystarczaj膮ce.
- Przesiadywa艂a艣 co dzie艅 w biurze do p贸藕nej nocy. Potrzeba ci chwili wytchnienia. No, Susan, zafunduj sobie troch臋 relaksu! To nikomu nie przyniesie szkody, obiecuj臋.
M贸wi艂 o tym tak niedbale, jak gdyby obowi膮zek i praca nie mia艂y najmniejszego znaczenia. To 艣wiadczy艂o niezbicie, 偶e nie uwa偶a艂 ci臋偶kiej pracy za nagrod臋.
- Owszem, przyniesie szkod臋.
- No, dobrze. Co masz jeszcze dzi艣 tak wa偶nego do zrobienia, 偶e nie mo偶e zaczeka膰?
Szukaj膮c odpowiedzi na to pytanie, podszed艂 doi biurka sekretarki. Zajrza艂 do jej terminarza.
- Pan Franklin odwo艂a艂 spotkanie o trzeciej - przypomnia艂a panna Brooks. - A pani nie jad艂a lunchu z powodu zebrania w sprawach finans贸w.
Susan utkwi艂a w niej gniewne spojrzenie, zastanawiaj膮c si臋, co te偶 takiego Nate zrobi艂 lub powiedzia艂, 偶e lojalna sekretarka, ledwie go poznawszy, sta艂a si臋 wobec niej zdrajczyni膮.
- Mam inne wa偶ne sprawy do za艂atwienia - powiedzia艂a zimno Susan.
- Nie widz臋 wi臋cej 偶adnych zapis贸w w twoim terminarzu - odpar艂 Nate. - Nie masz zatem wym贸wki, by nie p贸j艣膰 ze mn膮 na mecz baseballa.
Susan nie zamierza艂a sta膰 d艂u偶ej i spiera膰 si臋 z nim. Pomaszerowa艂a do gabinetu spr臋偶ystym krokiem, kt贸rym zachwyci艂by si臋 sam genera艂 Patton i usiad艂a przy biurku.
Ku jej zmartwieniu, Nate i panna Brooks poszli ni膮. Uda艂o jej si臋 zapanowa膰 nad nerwami i nie wyrzuci膰 ich z pokoju.
- Susan - namawia艂 j膮 czule Nate - naprawd臋 powinna艣 troch臋 si臋 oderwa膰 od spraw biurowych. Jutro poczujesz si臋 m艂odsza i pe艂na 艣wie偶ych si艂. Je艣li nadal b臋dziesz sp臋dza膰 tyle czasu w pracy, co ostatnio, zaczniesz traci膰 do niej dystans. Wolne popo艂udnie z pewno艣ci膮 艣wietnie ci zrobi.
Sekretarka ju偶 chcia艂a wtr膮ci膰 swoje trzy grosze, ale Susan osadzi艂a j膮 jednym ostrym spojrzeniem.
Mia艂a ju偶 na ko艅cu j臋zyka ci臋t膮 odpowied藕 dla Nate'a, ale przeszkodzi艂o jej czyje艣 wej艣cie do gabinetu.
- Susan, w艂a艣nie przyjrza艂em si臋 tym cyfrom i… - John Hammer przerwa艂 w p贸艂 zdania, widz膮c, 偶e dziewczyna nie jest sama.
Gdyby w pobli偶u znajdowa艂o si臋 otwarte okno, Susan najch臋tniej wyskoczy艂aby przez nie. Dyrektor u艣miechn膮艂 si臋 sympatycznie, cho膰 by艂 nieco zak艂opotany, 偶e przerwa艂 rozmow臋. Wyra藕nie czeka艂, a偶 Susan przedstawi sobie obu m臋偶czyzn.
- Johnie, to Nate Townsend... m贸j s膮siad.
Zawsze dobrze wychowany, John podszed艂 do Nate'a z wyci膮gni臋t膮 d艂oni膮. Je艣li nawet zdziwi艂 go nieco widok m臋偶czyzny w d偶insach i bluzie w gabinecie Susan, to nie okaza艂 tego po sobie.
- Nate Townsend - powt贸rzy艂, 艣ciskaj膮c mu d艂o艅.
- Bardzo mi przyjemnie, naprawd臋 bardzo mi przyjemnie.
- Mnie r贸wnie偶 - zrewan偶owa艂 si臋 Nate. - Przyszed艂em po Susan. Idziemy po po艂udniu na mecz baseballa. Graj膮 Mariners.
John zdj膮艂 w zamy艣leniu okulary, kt贸re zjecha艂y mu na czubek nosa..
- 艢wietny pomys艂!
- Nie, naprawd臋 nie s膮dz臋, bym posz艂a. To znaczy… - Zamilk艂a, widz膮c 偶e nikt nie zwraca uwagi na jej protesty.
- Nate ma absolutn膮 racj臋! - powiedzia艂 John, k艂ad膮c dokumenty na jej biurku. - Ostatnio pracowa艂a艣 zdecydowanie za du偶o. Rozerwij si臋!
- Ale…
- Susan, czy masz zamiar sprzeciwia膰 si臋 swemu szefowi? - wpad艂 jej w s艂owo Nate.
- My艣l臋… 偶e nie. - Zacisn臋艂a z臋by.
- To 艣wietnie. - John zdawa艂 si臋 by膰 tak zadowolony, jak gdyby propozycja wysz艂a od niego. U艣miecha艂 si臋 do Nate'a, jak do przyjaciela od zamierzch艂ych czas贸w. Nate spojrza艂 na zegarek.
- Musimy p臋dzi膰, je艣li nie chcemy si臋 sp贸藕ni膰.
Susan si臋gn臋艂a z oci膮ganiem po torebk臋. Robi艂a wszystko, co w jej mocy, by unika膰 Nate'a, a tu mia艂a sp臋dzi膰 z nim ca艂e popo艂udnie. Po drodze do windy nie zamienili nawet s艂owa, ale gdy znale藕li si臋 w 艣rodku, Susan podj臋艂a jeszcze jedn膮 pr贸b臋:
- Nie mog臋 przecie偶 i艣膰 na mecz w takim ubraniu.
- Dla mnie wygl膮dasz 艣wietnie.
- Ale przecie偶 mam na sobie kostium.
- Nie przejmuj si臋 g艂upstwami. - Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i gdy winda zatrzyma艂a si臋 na parterze, wyprowadzi艂 z budynku H&J Lima. Na ulicy przyspieszy艂 kroku, kieruj膮c si臋 Fourth Avenue w kierunku Kingdome.
- Chc臋, by艣 wiedzia艂, 偶e wcale mi si臋 to nie podoba - powiedzia艂a, niemal biegn膮c, by nie pozostawa膰 w tyle.
- Je艣li masz zamiar narzeka膰, zaczekaj, a偶 b臋dziemy na miejscu. Dobrze pami臋tam, 偶e jeste艣 w艣ciek艂a, gdy masz pusty 偶o艂膮dek. - Jego u艣miech stopi艂by g贸r臋 lodow膮, ale Susan postanowi艂a, 偶e nie ulegnie wi臋cej jego czarowi.
- Nie martw si臋, nakarmi臋 ci臋 - obieca艂, gdy czekali na zmian臋 艣wiat艂a.
Jego zapewnienie wcale jej nie u艂agodzi艂o. B贸g jedyny wie, co pomy艣la艂 sobie John Hammer - cho膰 musia艂a przyzna膰, 偶e reakcja szefa zbi艂a j膮 z tropuj John sam pracowa艂 bardzo du偶o i by艂 oddany firmie tak jak ona. Dziwne, 偶e tak ochoczo popar艂 pomys艂 Nate'a. Poza tym sprawia艂 wra偶enie, jak gdyby zna艂 jej s膮siada lub s艂ysza艂 o nim. Rzadko wita艂 si臋 z kim艣 tak entuzjastycznie.
Nate zaprowadzi艂 j膮 na miejsca po stronie gospodarzy. Susan nigdy nie by艂a na meczu baseballa, tote偶 nie potrafi艂a oceni膰, na ile s膮 dobre.
Ledwie zd膮偶y艂a usi膮艣膰, gdy Nate zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi, podnosz膮c r臋k臋. Susan zgarbi艂a si臋 na twardej 艂awce. W chwil臋 p贸藕niej obok jej ucha przelecia艂a ze 艣wistem torebka z orzeszkami ziemnymi.
- Hej! - wykrzykn臋艂a, podskakuj膮c z przestrachu.
- Tylko bez paniki! - roze艣mia艂 si臋 Nate. - Po prostu 膰wiczymy ze sprzedawc膮 rzuty. - Schwyci艂 zr臋cznie drug膮 torebk臋.
- Prosz臋 - poda艂 jej obie torebki. - Facet z hot dogami b臋dzie tu za chwil臋.
Susan nie mia艂a zamiaru siedzie膰 w艣r贸d fruwaj膮cego wok贸艂 jedzenia.
- Wynosz臋 si臋 st膮d. Je艣li masz ochot臋 na gr臋 w pi艂k臋, mo偶e spr贸bujesz na boisku.
Nate zn贸w si臋 serdecznie roze艣mia艂.
- Je艣li b臋dziesz wci膮偶 stawa艂a okoniem, znam dobry spos贸b, by ci臋 okie艂zna膰.
- Czy uwa偶asz mnie za kompletn膮 idiotk臋? Najpierw wyci膮gasz mnie z biura, nast臋pnie rzucasz jedzeniem. Wol臋 nie my艣le膰, co b臋dzie dalej…
Cho膰 zalewa艂a j膮 w艣ciek艂o艣膰, nie uda艂o jej si臋 wym贸wi膰 ju偶 ani s艂owa. Zanim zorientowa艂a si臋 co do jego zamiar贸w, Nate uj膮艂 j膮 za ramiona, przyci膮gn膮艂 do siebie i poca艂owa艂.
Czuj膮c ogarniaj膮c膮 j膮 s艂abo艣膰, odchyli艂a si臋 na oparcie siedzenia i zamkn臋艂a oczy.
Nast臋pn膮 rzecz膮, kt贸r膮 zarejestrowa艂a, by艂 ogromny hot dog, kt贸rego Nate wsun膮艂 do jej bezw艂adnych r膮k.
- Kaza艂em napakowa膰 do 艣rodka wszystkiego, co tylko mieli.
Rzuciwszy okiem na wy艂adowan膮 bu艂k臋, stwierdzi艂a, 偶e "wszystko" zawiera pikle, musztard臋, keczup, cebulki, kiszon膮 kapust臋 i jeszcze par臋 sk艂adnik贸w, co do kt贸rych nie mia艂a pewno艣ci.
- No, bierz si臋 za jedzenie, zanim zn贸w b臋d臋 zmuszony ci臋 poca艂owa膰.
To ostrze偶enie stanowi艂o bodziec, jakiego potrzebowa艂a. Poca艂owa艂 j膮 przed kilkoma minutami, a wci膮偶 jeszcze by艂a tak zamroczona, 偶e z trudem mog艂a pozbiera膰 my艣li. Szybko podnios艂a hot doga i do ust, przygotowana na najgorsze. Ku jej zdziwieniu wcale nie by艂 taki z艂y. Prawd臋 m贸wi膮c by艂 wr臋cz smaczny. Spa艂aszowa艂a go b艂yskawicznie i si臋gn臋艂a po orzeszki, wci膮偶 jeszcze ciep艂e.
Od innego sprzedawcy Nate kupi艂 dla nich obojga zimne napoje.
Gdy Susan dojada艂a orzeszki, ko艅czy艂a si臋 w艂a艣nie pierwsza zmiana. Nate wzi膮艂 j膮 za r臋k臋.
- Lepiej si臋 czujesz?
Spojrza艂 jej przyja藕nie w oczy. Za ka偶dym razem, gdy ich spojrzenia si臋 spotyka艂y, Susan czu艂a si臋, jak, gdyby wci膮ga艂 j膮 wir. Pr贸bowa艂a oprze膰 si臋 sile przyci膮gania, ale by艂o to ponad jej si艂y.
- Susan? - domaga艂 si臋 odpowiedzi. Uda艂o jej si臋 kiwn膮膰 g艂ow膮.
- Wci膮偶 czuj臋 si臋 troch臋 g艂upio... - doda艂a po chwili.
- Czemu?
- Daj spok贸j, Nate. Jestem tutaj jedyn膮 osob膮 w kostiumie.
- Potrafi臋 temu zaradzi膰.
- Naprawd臋? - Susan mia艂a du偶e w膮tpliwo艣ci. Co te偶 on zamierza? Rozebra膰 j膮?
U艣miechn膮艂 si臋 jak zwykle czaruj膮co i przeprosi艂 j膮 na chwil臋. Zaintrygowana patrzy艂a, jak kieruje si臋 w stron臋 punktu sprzeda偶y i po chwili wraca z bluz膮 z nadrukiem "Mariners" i baseballow膮 czapeczk膮.
Zdj膮wszy 偶akiet, Susan wci膮gn臋艂a bluz臋 przez g艂ow臋, Nate za艣 w艂o偶y艂 jej czapk臋.
- Teraz - powiedzia艂 z zadowoleniem - wygl膮dasz jak cz艂onek zespo艂u gospodarzy.
- Dzi臋ki. - Obci膮gn臋艂a bluz臋 na swej prostej sp贸dniczce, zastanawiaj膮c si臋, jak te偶 wygl膮da. 艢mieszne, ale nie mia艂o to chyba znaczenia. Sp臋dza艂a cudownie czas z Nate'em, czu艂a si臋 szcz臋艣liwa i odpr臋偶ona, 艣mia艂a si臋 i cieszy艂a z 偶ycia.
- Prosz臋 bardzo.
Usiedli oboje z powrotem, daj膮c si臋 porwa膰 grze. Mariners przegrywali jednym punktem pod koniec pi膮tej zmiany.
Susan nie zna艂a si臋 na baseballu, ale zachowanie t艂umu kibicuj膮cego dru偶ynie gospodarzy by艂o najlepsz膮 wskaz贸wk膮.
- Unikasz mnie - powiedzia艂 Nate mniej wi臋cej w po艂owie sz贸stej zmiany. - Dlaczego?
Nie mog艂a mu przecie偶 powiedzie膰 prawdy, ale k艂amstwo te偶 jej nie odpowiada艂o. Udaj膮c, 偶e jest ca艂kiem poch艂oni臋ta tym, co si臋 dzieje na boisku, wzruszy艂a ramionami, maj膮c nadziej臋, 偶e Nate uzna to wyja艣nienie za wystarczaj膮ce.
- Susan?
Powinna by艂a wiedzie膰, 偶e nie da jej spokoju.
- Poniewa偶 nie lubi臋 tego, co si臋 ze mn膮 dzieje, gdy mnie ca艂ujesz - wyzna艂a.
- Tego, co si臋 dzieje? - powt贸rzy艂. - Gdy ci臋 poca艂owa艂em po raz pierwszy, zada艂a艣 okropny cios mojej mi艂o艣ci w艂asnej. Je艣li dobrze sobie przypominam, nazwa艂a艣 to przyjemnym do艣wiadczeniem. Powiedzia艂a艣, 偶e by艂o mi艂o i nic poza tym.
Susan, spu艣ciwszy wzrok, kopn臋艂a czubkiem pantofelka 艣mieci le偶膮ce na betonowej nawierzchni.
- Owszem, pami臋tam, 偶e powiedzia艂am co艣 w tym sensie.
- K艂ama艂a艣?
- K艂ama艂am - przyzna艂a. - Ale ty dobrze o tym wiedzia艂e艣 przez ca艂y czas. Musia艂e艣 wiedzie膰, w przeciwnym razie…
- Co w przeciwnym razie?
- Nie ca艂owa艂by艣 mnie zawsze wtedy, gdy chcesz mnie zmusi膰, bym zrobi艂a co艣, na co nie mam ochoty.
Roze艣mia艂 si臋 szeroko, a偶 wok贸艂 oczu wyst膮pi艂y mu kurze 艂apki, co spowodowa艂o, 偶e wygl膮da艂 zarazem frywolnie i anielsko.
- Wiedzia艂e艣 o tym, wiec nie wyje偶d偶aj mi teraz z gadk膮 na temat ura偶onej mi艂o艣ci w艂asnej!
- To dobrze, 偶e si臋 do tego przyzna艂a艣. Mi臋dzy nami przebiega pr膮d elektryczny, Susan, i wreszcie to zrozumia艂a艣. Ja odkry艂em to na samym pocz膮tku.
- Jasne. Tylko 偶e to wielka r贸偶nica, czy cz艂owiek stoi obok gniazdka elektrycznego, czy te偶 bawi si臋 kablem pod wysokim napi臋ciem. Wol臋 bezpieczne zabawy.
- A ja nie. - Przesun膮艂 palcem po jej policzku, potem po brodzie, zatrzyma艂 go d艂u偶ej na rozchylonych wargach. - Nie - powt贸rzy艂 przyciszonym g艂osem wpatruj膮c si臋 w ni膮. - Zawsze wola艂em 偶y膰 niebezpiecznie.
- Zauwa偶y艂am. - Ciarki przebiega艂y po jej sk贸rze pod wp艂ywem jego dotyku. Wstrzyma艂a oddech dop贸ki nie cofn膮艂 r臋ki.
Radosne okrzyki t艂umu powiedzia艂y jej, 偶e co wa偶nego musia艂o wydarzy膰 si臋 na boisku. To gracz zespo艂u Mariners zdoby艂 punkt. Susan, zadowolona; 偶e pomog艂o jej to odwr贸ci膰 uwag臋 od Nate'a zaklaska艂a, cho膰 trzeba przyzna膰, 偶e jej entuzjazm by| znacznie mniejszy od entuzjazmu innych widz贸w.
Jednak偶e pod koniec dziewi膮tej zmiany reagowali ju偶 ca艂kiem inaczej. Wraz z innymi kibicami dopingowa艂a g艂o艣no zawodnik贸w. Gracz rzucaj膮cy pi艂k臋 zrobi艂 to bardzo szybko i Susan, nie b臋d膮c w stanie jej 艣ledzi膰, zamkn臋艂a oczy. Otworzy艂a je, s艂ysz膮c stuk drewnianej pa艂ki o pi艂eczk臋. Zerwa艂a si臋, obserwuj膮c jej lot. T艂um oszala艂, Susan za艣 podskoczywszy rado艣nie, zarzuci艂a Nate'owi ramiona na szyj臋.
Nate by艂 r贸wnie podniecony jak ona, gdy tylko stopy Susan dotkn臋艂y z powrotem ziemi, w艂o偶y艂 dwa palce do ust i zagwizda艂 przera藕liwie.
艢miej膮c si臋 i podskakuj膮c z rado艣ci, Susan zrobi艂a z obu d艂oni zaimprowizowan膮 tub臋 i g艂o艣nym krzykiem wyrazi艂a aprobat臋. W tej samej chwili zauwa偶y艂a, 偶e Nate jej si臋 przygl膮da. Oczy mia艂 okr膮g艂e ze zdumienia, jak gdyby nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e subtelna i kulturalna Susan Simmons pozwoli艂a sobie na taki entuzjazm.
Jego badawczy wzrok zmiesza艂 j膮 i b艂yskawicznie ostudzi艂. Usiad艂a z powrotem, sk艂adaj膮c skromnie r臋ce i krzy偶uj膮c nogi, speszona teraz w艂asn膮 niepohamowan膮 reakcj膮 na co艣 tak bezsensownego, jak baseball. Gdy odwa偶y艂a si臋 wreszcie spojrze膰 na Nate'a, przekona艂a si臋, 偶e nie spuszcza z niej wzroku.
- Nate - szepn臋艂a, za偶enowana jego uporczywym spojrzeniem. Mecz si臋 sko艅czy艂 i wszyscy wstawali z miejsc i kierowali si臋 ku wyj艣ciu. Susan czu艂a, jak p艂on膮 jej policzki. - Czemu tak mi si臋 przygl膮dasz?
- Zdumiewasz mnie.
By艂a pewna, 偶e raczej zblamowa艂a si臋 w jego oczach swoim nieopanowanym zachowaniem. Czu艂a si臋 upokorzona.
- Jeszcze wszystko b臋dzie z tob膮 dobrze, Susan Simmons - o艣wiadczy艂 tajemniczo. - Wszystko b臋dzie dobrze z nami.
- Susan, jestem zaskoczona, 偶e zasta艂am ci臋 w domu w sobot臋 - powiedzia艂a Emily, stoj膮c na progu mieszkania siostry. - Idziemy z Michelle do Pike Place Market i postanowi艂am wpa艣膰 tu po drodze, 偶eby si臋 z tob膮 zobaczy膰. Masz co艣 przeciwko temu?
- Och, nie. Oczywi艣cie, 偶e nie. Wchod藕cie, wchod藕cie. - Susan odgarn臋艂a w艂osy z twarzy i przetar艂a zaspane oczy. - Kt贸ra to godzina?
- Wp贸艂 do dziewi膮tej.
- Do艣膰 p贸藕no, prawda?
- Zapomnia艂am, 偶e lubisz pospa膰 d艂u偶ej w czasie weekendu! - Emily roze艣mia艂a si臋 cicho.
- Nie przejmuj si臋 - odrzek艂a Susan, ziewaj膮c szeroko. - Zaraz naparz臋 kawy i dojd臋 do siebie.
Emily wesz艂a do kuchni z c贸reczk膮 na r臋ku. Susan nastawi艂a kaw臋 i usiad艂a na krze艣le naprzeciwko siostry. Michelle wymachiwa艂a rado艣nie r膮czkami i mimo wczesnej pory Susan zarazi艂 jej entuzjastyczny stosunek do 偶ycia. U艣miechn臋艂a si臋 i wyci膮gn臋艂a do niej ramiona. Spotka艂o j膮 mi艂e zaskoczenie, bowiem Michelle bez chwili wahania pow臋drowa艂a w jej obj臋cia.
- Pami臋ta ci臋 - powiedzia艂a ze zdziwieniem Emily.
- Jasne, 偶e pami臋ta - odrzek艂a Susan, dotykaj膮c wargami szyjki dziecka. - Sp臋dzi艂y艣my razem wspania艂y weekend, prawda dziecinko? Zw艂aszcza gdy przysz艂o do karmienia ci臋 musem 艣liwkowym.
Emily zachichota艂a.
- Nie wiem wprost, jak mam ci dzi臋kowa膰 za to, 偶e zaopiekowa艂a艣 si臋 wtedy Michelle. Robert i ja bardzo potrzebowali艣my troch臋 czasu we dwoje.
- Nie ma o czym m贸wi膰. - Susan machn臋艂a r臋k膮. Jej te偶 wyszed艂 na dobre ten zwariowany weekendy Mog艂oby up艂yn膮膰 nie wiadomo ile jeszcze tygodni, zanim pozna艂aby Nate'a.
- Usi艂owa艂am dodzwoni膰 si臋 do ciebie w zesz艂ym tygodniu - westchn臋艂a Emily - ale nigdy nie m| ci臋 w domu.
- Czemu nie zostawi艂a艣 wiadomo艣ci automatyczne sekretarce?
Emily pokr臋ci艂a g艂ow膮, a偶 zako艂ysa艂 si臋 jej d艂ug warkocz.
- Wiesz, 偶e nie cierpi臋 tych rzeczy. J臋zyk staje mi ko艂kiem w ustach i nie mog臋 wykrztusi膰 s艂owa. Mog艂aby艣 zadzwoni膰 do mnie od czasu do czasu.
W ci膮gu ostatnich paru tygodni Susan wielokrotnie mia艂a ochot臋 to zrobi膰, rezygnowa艂a jednak w obawie, 偶e siostra zasypie j膮 gradem pyta艅 na temat Nate'a.
- Czy pracujesz do p贸藕na co wiecz贸r?
- W艂a艣ciwie to nie. - Susan spu艣ci艂a wzrok.
- A wi臋c musia艂a艣 wypuszcza膰 si臋 gdzie艣 z Nate'em Townsendem. - Emily nie da艂a jej czasu na odpowied藕, lecz zacz臋艂a natychmiast trajkota膰 jak s贸jka. - Nie zd膮偶y艂am ci powiedzie膰, Susan, 偶e tw贸j s膮siad wywar艂 na nas ogromne wra偶enie. Zachowywa艂 si臋 tak cudownie w stosunku do Michelle, a ze sposobu, w jaki na ciebie patrzy艂, wida膰, 偶e jest tob膮 bardzo zainteresowany. Nie, prosz臋, nie m贸w mi, 偶ebym nie wtyka艂a nosa w nie swoje sprawy. Na mi艂o艣膰 bosk膮, masz dwadzie艣cia osiem lat, a zegar biologiczny nieub艂aganie odmierza czas. Je艣li w og贸le masz zamiar za艂o偶y膰 rodzin臋, to ju偶 najwy偶sza pora. I my艣l臋, 偶e nie znajdziesz nikogo lepszego od Nate'a. Dlatego 偶e...
Zamilk艂a, by z艂apa膰 oddech, co Susan wykorzysta艂a natychmiast, by przerwa膰 ten potok s艂贸w.
- Kawy?
Emily zamruga艂a oczyma, po czym skin臋艂a g艂ow膮.
- Nie s艂ucha艂a艣 w og贸le tego, co m贸wi臋, prawda?
- Ale偶 s艂ucha艂am.
- Ale nie s艂ysza艂a艣 ani s艂owa.
- Oczywi艣cie, 偶e s艂ysza艂am. By艂abym idiotk膮, nie staraj膮c si臋 z艂apa膰 Nate'a Townsenda. Chcesz, 偶ebym go po艣lubi艂a, zanim strac臋 ostatni膮 szans臋 na macierzy艅stwo.
- W艂a艣nie! - Emily by艂a wyra藕nie zadowolona, 偶e przekaza艂a sw膮 opini臋 w tak skuteczny spos贸b.
Michelle zacz臋艂a si臋 kr臋ci膰, Susan opu艣ci艂a j膮 wi臋c na pod艂og臋, by mog艂a sobie raczkowa膰.
- No i co? - naciska艂a Emily. - Jakie jest twoje zdanie na ten temat?
- Masz na my艣li po艣lubienie Nate'a? Nic z tego nie wyjdzie - odpar艂a ch艂odno - z bardzo wielu przyczyn, o kt贸rych nie masz nawet poj臋cia. Wylicz kilka, by zaspokoi膰 twoj膮 ciekawo艣膰. Najwa偶niejsz膮 z nich jest moja kariera zawodowa, gdy tymczasem; on nie pracuje, a poza tym…
- Nate nie pracuje? - zdumia艂a si臋 jej siostra. - Jak mo偶e nie pracowa膰? Przecie偶 tu s膮 bardzo drogie mieszkania, a powiedzia艂a艣 mi, 偶e to, w kt贸rym mieszka Nate, jest prawie dwa razy wi臋ksze od twojego? Jak m贸g艂by sobie na to pozwoli膰, gdyby nie pracowa艂?
- Nie mam poj臋cia.
Gdy wzrok Susan spocz膮艂 na Michelle, zapomnia艂a ca艂kiem o Nacie. Ze zdumieniem zda艂a sobie spraw臋, jak bardzo za ni膮 t臋skni艂a. Wsta艂a i wyj臋艂a z kredensu dwie fili偶anki.
- Czy to kawa bezkofeinowa? - spyta艂a Emily.
- Nie.
- Nie nalewaj mi, prosz臋. Wyrzek艂am si臋 kofeiny wiele lat temu.
- Rzeczywi艣cie. - Susan powinna by艂a o tymi pami臋ta膰. Michelle przemaszerowa艂a do niej na! czworakach przez ca艂膮 kuchni臋 i chwytaj膮c si臋 jej koszuli nocnej, stan臋艂a na n贸偶kach.
- Pos艂uchaj - powiedzia艂a impulsywnie Susan, schylaj膮c si臋, by wzi膮膰 ma艂膮 na r臋ce. - Czemu nie zostawisz Michelle ze mn膮? Wykorzystamy ten poranek, 偶eby si臋 jeszcze lepiej pozna膰, a ty zrobisz spokojnie zakupy.
- Susan? Czy mnie s艂uch nie myli? - spyta艂a kompletnie zaskoczona Emily po chwili milczenia. - Zdawa艂o mi si臋, i偶 zaproponowa艂a艣 z w艂asnej nieprzymuszonej woli, 偶e zaopiekujesz si臋 Michelle?
ROZDZIA艁 SZ脫STY
Ranek by艂 pi臋kny, s艂oneczny i Susan, nie mog膮c si臋 oprze膰, rozsun臋艂a drzwi balkonowe, wpuszczaj膮c do mieszkania s艂onawy powiew od Elliott Bay. Michelle, siedz膮c na pod艂odze w kuchni z rondelkiem i drewnian膮 艂y偶k膮 w obu r膮czkach, demonstrowa艂a beztrosko swoje talenty muzyczne, b臋bni膮c z entuzjazmem.
Gdy zadzwoni艂 telefon, Susan by艂a pewna, 偶e to Nate.
- Dzie艅 dobry - powiedzia艂a, zdmuchuj膮c w艂osy z czo艂a. Nie upi臋艂a ich wiedz膮c, 偶e Nate woli, gdy s膮 rozpuszczone. Tym razem nie pr贸bowa艂a ok艂amywa膰 samej siebie, szukaj膮c wym贸wek, dlaczego tak post膮pi艂a.
- Dzie艅 dobry - odpowiedzia艂. - Czy odwiedzi艂 ci臋 znajomy perkusista?
- To specjalny go艣膰. My艣l臋, 偶e ma ochot臋 si臋 z tob膮 przywita膰. Zaczekaj chwil臋. - Susan od艂o偶y艂a s艂uchawk臋 i podnios艂a Michelle z pod艂ogi. Trzymaj膮c ma艂膮 na biodrze, przysun臋艂a s艂uchawk臋 do jej buzi. Dziecko natychmiast zacz臋艂o g艂o艣no gaworzy膰.
- My艣l臋, 偶e powiedzia艂a ci dzie艅 dobry - wyja艣ni艂a Susan.
- Michelle?
- A ile jeszcze innych dzieci sk艂ada mi wizyty?
- Ile jest panien Simmons?
- Tylko Emily i ja - odpowiedzia艂a, 艣miej膮c si臋 cicho - ale wierz mi, my dwie wystarczymy dla rodzic贸w z nawi膮zk膮.
- Czy masz ochot臋 na wi臋ksze towarzystwo?
- Pewnie. Je艣li przyniesiesz kruche ciasteczka, stawiam ci kaw臋.
- Zrobi艂a艣 艣wietny interes.
Od艂o偶ywszy s艂uchawk臋, Susan zda艂a sobie spraw臋, jak skruszy艂 si臋 ostatnio jej op贸r, je艣li idzie o Nate'a. Od czasu meczu baseballa przesta艂a go unika膰. Po prostu nie mia艂a serca tego robi膰, cho膰 w g艂臋bi duszy wiedzia艂a, 偶e jakikolwiek inny uk艂ad poza przyja藕ni膮 nie wchodzi w gr臋. Jednak mimo obaw od tamtego popo艂udnia czu艂a si臋 wci膮偶 radosna i podniecona. Przebywanie z Nate'em zwraca艂o jej t臋 cz臋艣膰 m艂odo艣ci, kt贸ra jako艣 umkn臋艂a. Widywa艂a si臋 z nim z przyjemno艣ci膮, cho膰 zawsze gdy byli razem, mitygowa艂a sam膮 siebie, 偶e nie mo偶e to trwa膰 wiecznie. Nate Townsend by艂 jak nieoczekiwany promyk s艂o艅ca w pochmurny dzie艅, wkr贸tce jednak zn贸w zacznie pada膰 deszcz. Susan nie mia艂a zamiaru si臋 oszukiwa膰, 偶e mi臋dzy nimi mog艂oby zaistnie膰 co艣 trwa艂ego.
Gdy przyszed艂 Nate, rado艣膰 jego i Michelle by艂a ogromna. Podni贸s艂 ma艂膮 wysoko do g贸ry, ona za艣 wyrazi艂a swe zadowolenie g艂o艣nym piskiem.
- Gdzie Emily? - spyta艂.
- Robi zakupy. B臋dzie tu za jak膮艣 godzink臋.
Nios膮c na r臋ku wniebowzi臋t膮 Michelle, Nate wszed艂 do kuchni, gdzie Susan uk艂ada艂a na talerzu ciasteczka i nalewa艂a kaw臋.
- Uros艂a przez ten czas, prawda?
- Czy to kolejny nowy z膮bek? - spyta艂, zagl膮daj膮c ma艂ej do buzi.
- Chyba tak.
Nate obj膮艂 j膮 wolnym ramieniem i u艣miechn膮艂 si臋 do niej. Spojrzenie jego jasnob艂臋kitnych oczu doprowadza艂o dziewczyn臋 do szale艅stwa.
- Masz rozpuszczone w艂osy - wyszepta艂, pieszcz膮c wzrokiem jej uniesion膮 twarz.
Skin臋艂a g艂ow膮, nie wiedz膮c, co na to powiedzie膰, cho膰 dziesi膮tki wiarygodnych wym贸wek cisn臋艂y jej si臋 na usta. 呕adna z nich jednak nie by艂a prawdziwa.
- To dla mnie?
Zn贸w ledwie dostrzegalnie skin臋艂a g艂ow膮.
- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 cicho, z twarz膮 tak blisko jej twarzy, 偶e s艂owa by艂y niczym czu艂y poca艂unek.
Ledwie zdaj膮c sobie spraw臋 z tego, co robi, Susan przylgn臋艂a do niego ca艂ym cia艂em. Gdy j膮 poca艂owa艂, rozp艂yn臋艂a si臋 z rozkoszy w jego ramionach.
Michelle uwa偶a艂a, 偶e to bardzo zabawne mie膰 tak blisko dwoje doros艂ych. Wplot艂a palce we w艂osy ciotki i szarpa艂a tak d艂ugo, a偶 Susan by艂a zmuszona odsun膮膰 si臋 od Nate'a.
Nate delikatnie wyswobodzi艂 r膮czk臋 ma艂ej z w艂os贸w Susan i poca艂owa艂 dziewczyn臋 jeszcze raz.
- Hmm - mrukn膮艂, podnosz膮c g艂ow臋. - Smakujesz lepiej od wszystkich s艂odyczy, jakich kiedykolwiek pr贸bowa艂em.
Onie艣mielona i nagle zawstydzona Susan zaj臋艂a si臋 rozstawianiem talerzyk贸w na stole.
- Czy masz jakie艣 plany na dzisiejszy dzie艅? - spyta艂, sadowi膮c si臋 na krze艣le z rado艣nie gaworz膮c膮 Michelle na kolanach.
Dziewczynka by艂a na razie bardzo zadowolona, Susan wiedzia艂a jednak z do艣wiadczenia, 偶e wkr贸tce znudzi si臋 i zapragnie powr贸ci膰 na pod艂og臋.
- My艣la艂am… 偶e wpadn臋 do biura na jak膮艣 godzink臋.
- A ja my艣l臋, 偶e nie - powiedzia艂 spokojnie.
- Co takiego?
- Zabieram ci臋. - Umilk艂, przygl膮daj膮c si臋 uwa偶nie jej lu藕nym granatowym spodniom i 艣nie偶nobia艂emu swetrowi. - Pewnie nie masz d偶ins贸w?
- W艂a艣nie 偶e mam. - Wiedzia艂a, 偶e le偶膮 gdzie艣 w szafie, ale min臋艂o ju偶 tyle lat, od kiedy mia艂a je ostatni raz na sobie. - Nie wiem tylko, czy b臋d膮 jeszcze na mnie dobre.
- Id藕 je przymierzy膰.
- Po co? Co zn贸w zaplanowa艂e艣? O ile ci臋 znam, znajd臋 si臋 wkr贸tce na szczycie Mount Rainier, patrz膮c w przepa艣膰 i nie wiedz膮c nawet, jak si臋 tam dosta艂am.
- Idziemy dzi艣 puszcza膰 latawca - oznajmi艂 niedbale, jak gdyby robili to niezliczon膮 ilo艣膰 razy.
Susan s膮dzi艂a, 偶e si臋 przes艂ysza艂a. Nate uwielbia艂 tego rodzaju niespodzianki. Najpierw mecz baseballa w 艣rodku dnia, a teraz latawce?
- Dobrze us艂ysza艂a艣, przesta艅 wi臋c wytrzeszcza膰 oczy.
- Ale… latawce… to dobre dla dzieci. Naprawd臋, Nate - m贸wi艂a z coraz wi臋kszym przekonaniem - nie mam latawca schowanego w szafie. Czy to nie rodzice bawi膮 si臋 w ten spos贸b ze swymi dzie膰mi?
- Nie, to zabawa dla wszystkich. Czemu tak ci臋 to oburza? Doro艣li te偶 musz膮 mie膰 troch臋 rozrywki. A o latawiec mo偶esz si臋 nie martwi膰. Zbudowa艂em ogromny - czeka tylko na przetestowanie.
- Latawiec? - powt贸rzy艂a, walcz膮c z ch臋ci膮 wybuchni臋cia 艣miechem. Ostatni raz puszcza艂a latawce, b臋d膮c w szkole podstawowej…
Gdy Susan szpera艂a w szafie w poszukiwaniu d偶ins贸w, wr贸ci艂a Emily, by zabra膰 Michelle. Nat膮 wpu艣ci艂 j膮 do mieszkania. Poniewa偶 drzwi do sypialni by艂y otwarte, Susan s艂ysza艂a ca艂膮 rozmow臋. Wstrzyma艂a oddech, po trosze dlatego, 偶e przyby艂o jej nieco w biodrach od chwili, gdy mia艂a na sobie d偶insy po raz ostatni, a po trosze dlatego, 偶e nigdy nie wiedzia艂a; z czym mo偶e wyskoczy膰 jej siostra.
By艂oby bardzo w stylu Emily zacz膮膰 wychwala膰 zalety Susan jako potencjalnej 偶ony. Na t臋 my艣l mr贸z przeszed艂 jej po ko艣ciach.
- Nate - us艂ysza艂a s艂owa siostry - to bardzo mi艂o z twojej strony, 偶e zaj膮艂e艣 si臋 Michelle. - Emily by艂a wyra藕nie podniecona, o czym 艣wiadczy艂 jej o oktaw臋 wy偶szy ni偶 zwykle g艂os.
- Nie ma sprawy. Susan zaraz przyjdzie, mierzy w艂a艣nie d偶insy. Wybieramy si臋 do Gas Works Park puszcza膰 latawca.
Nast膮pi艂a chwila ciszy.
- Susan w d偶insach, puszczaj膮ca latawca? Chcesz powiedzie膰, 偶e naprawd臋 si臋 tam z tob膮 wybiera?
- Oczywi艣cie, 偶e tak. Czemu tak strasznie ci臋 to dziwi? - spyta艂a Susan, wchodz膮c do pokoju.
Emily gapi艂a si臋 na siostr臋 z otwartymi ustami, ca艂kiem zbita z tropu, nast臋pnie przenios艂a wzrok na Nate'a, potem zn贸w na Susan.
Susan u艣wiadomi艂a sobie, 偶e musi wygl膮da膰 inaczej ni偶 zwykle w d偶insach i z rozpuszczonymi w艂osami, ale z pewno艣ci膮 nie usprawiedliwia艂o to reakcji Emily.
- Emily? - pomacha艂a d艂oni膮 przed twarz膮 siostry, by sprowadzi膰 j膮 z powrotem na ziemi臋.
- Och... zakupy mi si臋 uda艂y. Dosta艂am 艣wie偶e zio艂a, kt贸re by艂y mi potrzebne. Bazyli臋, tymianek i... troch臋 innych.
- To 艣wietnie - powiedzia艂a z entuzjazmem Susan, pr贸buj膮c z艂agodzi膰 nieco skandaliczn膮 reakcj臋 siostry. - Michelle nie sprawi艂a najmniejszego k艂opotu. Je艣li b臋dziesz kiedykolwiek chcia艂a, bym si臋 ni膮 zaj臋艂a, po prostu zadzwo艅.
Oczy Emily omal nie wyskoczy艂y z orbit. Prze艂kn臋艂a g艂o艣no 艣lin臋 i pokiwa艂a g艂ow膮.
- Dzi臋kuj臋 bardzo, nie omieszkam skorzysta膰.
Niebo jest tak b艂臋kitne jak oczy Nate'a, my艣la艂a Susan, siedz膮c z brod膮 opart膮 na kolanach na bujnej, zielonej trawie w parku. Latawiec trzepota艂 na wietrze, on za艣 gramoli艂 si臋 z jednego wzg贸rza na drugie, pozwalaj膮c, by rze艣ka bryza unosi艂a wielobarwn膮 konstrukcj臋 w r贸偶ne strony. Ko艅czy艂 si臋 ju偶 wrzesie艅 i Susan nie s膮dzi艂a, by zdarzy艂o si臋 jeszcze wiele takich przepi臋knych dni babiego lata.
Zamkn臋艂a oczy i rozkoszowa艂a si臋 s艂o艅cem. Jej my艣li 艣ciga艂y si臋 z latawcami, od kt贸rych by艂o a偶 g臋sto w t艂umnie odwiedzanym parku. Odchyli艂a g艂ow臋 do ty艂u i wybuchn臋艂a radosnym 艣miechem, bez 偶adnego powodu, po prostu ciesz膮c si臋, 偶e 偶yje.
- Jestem wyko艅czony - powiedzia艂 Nate, osuwaj膮c si臋 na traw臋 obok niej.
- Gdzie tw贸j latawiec?
- Odda艂em dzieciakowi, kt贸ry nie mia艂 偶adnego,
Susan u艣miechn臋艂a si臋. To bardzo podobne do Nate'a. Sp臋dzi艂 wiele godzin, projektuj膮c i buduj膮c latawiec, a teraz odda艂 go bez chwili namys艂u.
- Prawd臋 m贸wi膮c b艂aga艂em tego ch艂opaka na kolanach, 偶eby go wzi膮艂 ode mnie, zanim padn臋 z wyczerpania. Nie daj sobie wm贸wi膰, 偶e by艂o inaczej. Puszczanie latawc贸w to ci臋偶ka praca.
Praca by艂a tematem, kt贸rego Susan wola艂a nie porusza膰 w rozmowach z Nate'em. Od pocz膮tku by艂 z ni膮 absolutnie szczery. Szczery i uczciwy. Da艂aby sobie g艂ow臋 uci膮膰, 偶e gdyby zacz臋艂a go wypytywa膰 na temat jego pracy czy te偶 jej braku, powiedzia艂by prawd臋.
Susan wychodzi艂a z za艂o偶enia, 偶e to, czego o nim nie wie, nie mo偶e jej zepsu膰 humoru. Nate wyra藕nie by艂 cz艂owiekiem zamo偶nym, nie trapi艂y go raczej k艂opoty finansowe. Ale Susan martwi艂o jego podej艣cia do 偶ycia. Traktowa艂 je jak jedn膮 wielk膮 przygod臋. Ni st膮d, ni zow膮d zmienia艂 zainteresowania, najwa偶niejsza by艂a dla niego chwila obecna.
- Czemu si臋 boczysz? - spyta艂. Przesun膮艂 pieszczotliwie d艂oni膮 po jej szyi i uj膮wszy pod brod臋, przyci膮gn膮艂 jej twarz ku swojej. - Chyba dobrze si臋 bawisz?
Skin臋艂a g艂ow膮, nie b臋d膮c w stanie zaprzeczy膰 czemu艣 tak oczywistemu.
- O co wi臋c chodzi?
- O nic.
- Dobrze, 偶e nie zosta艂a艣 adwokatem - powiedzia艂 z figlarnym u艣miechem. - Nie umia艂aby艣 wywie艣膰 w pole 艂awy przysi臋g艂ych. - Nie dziw si臋 tak. To Emily powiedzia艂a mi, 偶e chcia艂a艣 i艣膰 na prawo.
Susan u艣miechn臋艂a si臋 po chwili wahania. Postanowi艂a nie psu膰 atmosfery tego cudownego popo艂udnia swoimi w膮tpliwo艣ciami.
- Poca艂uj mnie, Susan - szepn膮艂. Spowa偶nia艂 nagle, zatapiaj膮c spojrzenie w jej oczach.
Zabrak艂o jej tchu. Rozejrza艂a si臋 szybko dooko艂a, rejestruj膮c, 偶e w parku jest mn贸stwo ludzi.
- Nie - powiedzia艂, ujmuj膮c jej twarz w d艂onie. - Bez wykr臋t贸w. Chc臋, 偶eby艣 mnie poca艂owa艂a bez wzgl臋du na to, ilu b臋dzie widz贸w.
- Ale...
- Je艣li mnie nie poca艂ujesz, ja b臋d臋 zmuszony poca艂owa膰 ciebie, a wtedy miej si臋 na baczno艣ci...
Nie pozwalaj膮c mu sko艅czy膰, pochyli艂a si臋 i delikatnie musn臋艂a wargami jego usta. Nawet to lekkie dotkni臋cie spowodowa艂o 偶ywsze kr膮偶enie krwi w jej 偶y艂ach. Magiczne w艂a艣ciwo艣ci tego m臋偶czyzny powinny by膰 butelkowane i sprzedawane za ci臋偶kie pieni膮dze. Susan wiedzia艂a, 偶e by艂aby pierwsza w kolejce.
- Czy zawsze jeste艣 taka sk膮pa? - spyta艂, gdy szybko cofn臋艂a g艂ow臋.
- W miejscach publicznych - tak.
Jego oczy zn贸w si臋 u艣miecha艂y i Susan gotowa by艂a przysi膮c, 偶e mog艂aby uton膮膰 w jego spojrzeniu. Odetchn膮艂 g艂臋boko i zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi z godn膮 pozazdroszczenia spr臋偶ysto艣ci膮.
- Jestem okropnie g艂odny - oznajmi艂, wyci膮gaj膮c do niej r臋k臋 i podnosz膮c j膮. - Ale mam nadziej臋, i偶 zdajesz sobie spraw臋 - szepn膮艂 jej do ucha, obejmuj膮c mocno w talii - 偶e nie chodzi mi o jedzenie. Szalej臋 za tob膮, Susan Simmons. Trzeba co艣 wreszcie z tym zrobi膰.
- Mam nadziej臋, 偶e nie przysz艂am za wcze艣nie - powiedzia艂a Susan, wchodz膮c do mieszkania siostry na Capitol Hill. Gdy Emily zadzwoni艂a, by zaprosi膰 j膮 na niedzielny obiad, Susan nie mia艂a w膮tpliwo艣ci co do jej intencji. Siostra umiera艂a z ch臋ci wysondowania jej na temat dobrze zapowiadaj膮cej si臋 znajomo艣ci z Nate'em Townsendem. Tydzie艅 temu Susan znalaz艂aby jak膮艣 wym贸wk臋. Jednak偶e sp臋dziwszy ca艂膮 sobot臋 z Nate'em, by艂a tak wytr膮cona z r贸wnowagi, 偶e pragn臋艂a porozmawia膰 z Emily, kt贸ra wydawa艂a si臋 bardziej kompetentna, je艣li idzie o damsko-m臋skie sprawy.
- Jeste艣 punktualna jak zwykle - odrzek艂a Emily, wychodz膮c z kuchni, by j膮 przywita膰. Mia艂a na sobie d艂ug膮 sp贸dnic臋 i ma艂y fartuszek, d艂ugie w艂osy zaplot艂a w warkocz, kt贸ry sp艂ywa艂 jej na plecy.
- Prosz臋 - Susan wr臋czy艂a jej butelk臋 chardonnay, maj膮c nadziej臋, 偶e b臋dzie pasowa艂o do posi艂ku.
- Jak mi艂o z twojej strony - powiedzia艂a Emily, prowadz膮c j膮 do kuchni. Mieszka艂a w starym domu, zbudowanym na pocz膮tku lat czterdziestych, z du偶膮 familijn膮 kuchni膮. Na bufecie t艂oczy艂y si臋 s艂oiki ze 艣wie偶o pasteryzowanymi pomidorami. Na pod艂odze w rogu sta艂y inne przetwory, a na nich wiklinowy kosz, pe艂en wysuszonych na s艂o艅cu pieluch. Nad zlewem wisia艂 warkocz czosnku, a na parapecie Emily prowadzi艂a w艂asn膮 hodowl臋 ro艣lin w skrzynkach.
- Cokolwiek przygotowa艂a艣 na obiad, pachnie wspaniale.
- To zupa z soczewicy.
Emily otworzy艂a piekarnik i wyj臋艂a z niego blaszk臋.
- Upiek艂am 艣wie偶utk膮 szarlotk臋. Oczywi艣cie u偶y艂am do niej jab艂ek hodowanych organicznie, nie musisz i si臋 wi臋c obawia膰.
- Och, 艣wietnie. - Dla Susan nie mia艂o to wi臋kszego znaczenia. - A gdzie jest Michelle? - Nieobecno艣膰 taty i c贸rki zrodzi艂a w jej umy艣le pewne podejrzenia.
Emily odwr贸ci艂a si臋 ze skruszon膮 min膮 i Susan domy艣li艂a si臋, 偶e jej siostra zrobi艂a wszystko, by sp臋dzi膰 z ni膮 troch臋 czasu sam na sam. Bez w膮tpienia zamierza艂a wycisn膮膰 z niej jak najwi臋cej informacji o Nacie. Nie znaczy to, 偶e Susan mia艂a wiele do powiedzenia.
- Jak sp臋dzili艣cie dzie艅 w parku?
Susan usiad艂a na sto艂ku i przygotowa艂a si臋 duchowo do krzy偶owego ognia pyta艅.
- Wspaniale. Bawili艣my si臋 jak dzieci.
- Lubisz Nate'a, prawda?
S艂owo "lubisz" by艂o niedom贸wieniem roku. Na przek贸r ka偶dej uncji zdrowego rozs膮dku, Susan by艂a coraz bardziej zakochana w swym s膮siedzie. Wcale tego nie chcia艂a, po prostu nie mog艂a nic na to poradzi膰.
- Owszem, lubi臋 go - odpowiedzia艂a po chwili milczenia.
Emily zdawa艂a si臋 by膰 po prostu zachwycona jej wyznaniem.
- Tak w艂a艣nie my艣la艂am - powiedzia艂a, kiwaj膮c g艂ow膮. Przysun臋艂a taboret bli偶ej do Susan i usiad艂a. Nie lubi艂a, gdy jej r臋ce by艂y bezczynne, si臋gn臋艂a wi臋c po szyde艂kow膮 rob贸tk臋.
- Czekam. - Susan zaczyna艂a traci膰 cierpliwo艣膰.
- Na co?
- Na wyk艂ad.
Emily u艣miechn臋艂a si臋 chytrze.
- Po prostu zbieram my艣li. To ty zawsze by艂a艣 dobra w ocenie fakt贸w. Ja mia艂am z tym mn贸stwo k艂opot贸w.
- 艢wiadectwa szkolne niewiele maj膮 wsp贸lnego z prawdziwym 偶yciem - przypomnia艂a jej Susan. O ile prostsze by艂oby wszystko, gdyby mog艂a zajrze膰 dc encyklopedii i wyczyta膰 w niej, jak post臋powa膰 z Nate'em.
- Wiedzia艂am o tym, ale nie by艂am pewna, czy ty wiesz.
By膰 mo偶e Susan nie wiedzia艂a o tym, p贸ki nie pozna艂a swego s膮siada.
- Emily - powiedzia艂a, czuj膮c, jak 偶o艂膮dek 艣cisn膮艂 jej si臋 ze zdenerwowania. - Musz臋 ci臋 zapyta膰 o co艣 wa偶nego. Sk膮d wiedzia艂a艣, 偶e kochasz Roberta? Co podpowiedzia艂o, 偶e jeste艣cie dla siebie stworzeni? - Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e praktycznie odkrywa karty, ale dosy膰 ju偶 mia艂a gry s艂贸w.
Siostra u艣miechn臋艂a si臋 艂agodnie i przez chwil臋 bawi艂a si臋 k艂臋bkiem w艂贸czki.
- Podejrzewam, 偶e nie spodoba ci si臋 moja odpowied藕 - wyszepta艂a wreszcie, marszcz膮c brwi. - To sta艂o si臋 wtedy, gdy Robert poca艂owa艂 mnie po raz pierwszy.
Susan omal nie spad艂a z taboretu, przypominaj膮 sobie sw贸j pierwszy poca艂unek z Nate'em.
- Jak to si臋 sta艂o?
- Podczas wycieczki w plener w deszczowy dzie艅 zatrzymali艣my si臋, by chwil臋 odpocz膮膰. Robert pomaga艂 mi zdj膮膰 plecak. Spojrza艂 mi w oczy, pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 mnie. - Westchn臋艂a cicho na sam wspomnienie. - Nie s膮dz臋, by najpierw mia艂 taki zamiar, bo wygl膮da艂 p贸藕niej na wstrz膮艣ni臋tego.
- I co potem?
- Zdj膮艂 w艂asny plecak i spyta艂, czy mam co przeciwko temu, 偶e mnie poca艂owa艂. Oczywi艣ci powiedzia艂am, 偶e bardzo mi si臋 to podoba艂o, usiad艂 wi臋c obok mnie i zrobi艂 to po raz drugi, tyle 偶e ty razem nie by艂o to mu艣ni臋cie warg, lecz prawdziwie nami臋tny poca艂unek. Gdy czu艂am jego wargi na swoich, nie mog艂am my艣le膰, nie mog艂am oddycha膰, nie mog艂am si臋 nawet poruszy膰. Gdy wreszcie oderwali艣my si臋 od siebie, dr偶a艂am jak li艣膰 osiki, ba艂am si臋 nawet, 偶e co艣 jest ze mn膮 nie w porz膮dku.
- Czy nazwa艂aby艣 to… elektryczno艣ci膮?
- W艂a艣nie tak.
- I nigdy nie odczuwa艂a艣 czego艣 podobnego w stosunku do m臋偶czyzn, z kt贸rymi si臋 umawia艂a艣?
- Nigdy.
Susan przesun臋艂a d艂oni膮 po twarzy.
- Mia艂a艣 racj臋. Nie podoba mi si臋 twoja odpowied藕.
Emily przerwa艂a na chwil臋 szyde艂kowanie i przyjrza艂a jej si臋 badawczo.
- Nate ci臋 poca艂owa艂 i czu艂a艣 co艣 takiego?
- Jakby mnie porazi艂 pr膮d - potwierdzi艂a Susan.
- Och, Susan, moje biedactwo! - Emily poklepa艂a czule siostr臋 po r臋ku. - Nie wiesz, co robi膰, prawda?
- Nie mam poj臋cia - odrzek艂a Susan z nieszcz臋艣liw膮 min膮.
- Nie spodziewa艂a艣 si臋, 偶e si臋 kiedy艣 zakochasz, tak?
Susan pokr臋ci艂a wolno g艂ow膮. W dodatku nie mog艂o jej si臋 to przydarzy膰 w gorszym czasie. W przysz艂ym tygodniu rozstrzygn膮 si臋 zapewne sprawy awansu i wszystkie jej plany 偶yciowe wezm膮 w 艂eb, je艣li zaanga偶uje si臋 uczuciowo. Nie wiedzia艂a tylko, czy druga strona te偶 tego pragnie. Czu艂a si臋 okropnie zagubiona, przera偶ona tym, co dzieje si臋 w jej dotychczas tak prostym i uporz膮dkowanym 偶yciu.
- My艣lisz o ma艂偶e艅stwie? - spyta艂a bez ogr贸dek Emily.
- Ma艂偶e艅stwo - powt贸rzy艂a w zadumie Susan. Wydawa艂o si臋 naturalnym nast臋pstwem tego, 偶e dwoje ludzi zakocha艂o si臋 w sobie. Rzecz w tym, 偶e wcale nie by艂a pewna, czy Nate odczuwa to samo co ona, a zw艂aszcza czy jest got贸w zaanga偶owa膰 si臋 w zwi膮zek na ca艂e 偶ycie.
Wiedzia艂a, 偶e ona nie jest gotowa i na my艣l o tym wszystkim wpada艂a w straszliwe zdenerwowanie.
- Nie wiem... nie my艣la艂am o ma艂偶e艅stwie - odpar艂a. - Nie rozmawiali艣my na ten temat. - Prawd臋 m贸wi膮ca nie planowali nawet regularnych spotka艅.
- Wierz mi, je艣li pozostawisz temat ma艂偶e艅stwa Nate'owi, nigdy nie wyp艂ynie. M臋偶czy藕ni nie lubi膮 o tym m贸wi膰. Ta sprawa le偶y ca艂kowicie w r臋kach kobiet.
- Och, daj spok贸j…
- Kiedy to prawda. Od czas贸w, gdy Ewa skusi艂a jab艂kiem Adama, kobiecie przypada rola ob艂askawienia m臋偶czyzny i nigdy nie jest to trudniejsze ni偶 w chwili gdy trzeba go przekona膰, 偶e potrzebna mu 偶ona.
- Ale przecie偶 Robert z pewno艣ci膮 chcia艂 si臋 o偶eni膰
- Nie b膮d藕 g艂upia. Robert niczym si臋 nie r贸偶ni od innych m臋偶czyzn. Musia艂am go przekona膰, 偶e w艂a艣nie tego pragnie. W takiej sytuacji subtelno艣膰 jest kluczem do sukcesu. Innymi s艂owy, upolowa艂am Robert膮 zanim on mnie usidli艂. - Przerwa艂a szyde艂kowanie i roze艣mia艂a si臋 cicho z w艂asnego 偶artu.
Od chwili gdy po raz pierwszy zobaczy艂a swego szwagra, Susan by艂a pewna, 偶e rzuci艂 zaledwie jedno spojrzenie na jej siostr臋, po czym pad艂 na kolana prosz膮c j膮 o r臋k臋. Zawsze by艂o dla niej oczywiste, 偶e pasowali do siebie jak dwie po艂贸wki tego samego jab艂ka, znacznie bardziej oczywiste ni偶 to, czy Nat jest dla niej odpowiednim m臋偶czyzn膮.
- Nie wiem, Emily - powiedzia艂a nerwowo. - Mam kompletny m臋tlik w g艂owie. Co mnie tak poci膮ga w tym facecie? Nie ma w tym odrobiny sensu! Czy wiesz, co robili艣my wczoraj po po艂udniu, po powrocie z parku? - Nie czekaj膮c na odpowied藕, m贸wi艂a dalej - Nate przyni贸s艂 gry komputerowe i grali艣my przez ca艂y wiecz贸r. Trudno mi w to uwierzy膰 nawet w tej chwili. Przecie偶 to czysta strata czasu!
- Dobrze si臋 bawi艂a艣?
Susan wola艂aby unikn膮膰 tego pytania. 艢mia艂a si臋 tak, 偶e a偶 j膮 bola艂y mi臋艣nie brzucha. Rywalizowali ze sob膮, kto uzyska lepszy wynik i stosowali r贸偶ne niezbyt uczciwe metody, by sabotowa膰 si臋 nawzajem. Nate odkry艂 niezwykle wra偶liwe miejsce za jej uchem i zaczyna艂 je ca艂owa膰 w chwili, gdy mia艂a go przegoni膰 w punktacji. Sprawiedliwo艣ci sta艂o si臋 jednak zado艣膰, bowiem Susan wkr贸tce odp艂aci艂a mu pi臋knym za nadobne, co doprowadzi艂o skutecznie do przerwania gry. Po chwili zapomnieli o niej, zaj膮wszy si臋 odkrywaniem siebie.
- Oboje si臋 艣wietnie bawili艣my.
- A podczas puszczania latawca?
- Wtedy te偶 - przyzna艂a z oci膮ganiem. - I na meczu baseballa w czwartek r贸wnie偶.
- Zabra艂 ci臋 na mecz Mariners... w czwartek? Przecie偶 oni grali wczesnym popo艂udniem. Naprawd臋 wysz艂a艣 wcze艣niej z biura?
Susan kiwn臋艂a g艂ow膮, nie chc膮c wdawa膰 si臋 w szczeg贸艂y, jak to Nate faktycznie porwa艂 j膮 si艂膮.
- Wracaj膮c do ciebie i Roberta... - pr贸bowa艂a zmieni膰 temat.
- Chcesz si臋 dowiedzie膰, w jaki spos贸b przekona艂am go, 偶e chce si臋 o偶eni膰? To wcale nie by艂o trudne.
Dla Emily nie by艂o, ale w przypadku Susan to ca艂kiem inna historia. Najgorsze 偶e wcale nie mia艂a pewno艣ci, czy chce przekona膰 Nate'a. Tak czy owak, przyda jej si臋 to na przysz艂o艣膰, a Emily by艂a w tych sprawach o wiele m膮drzejsza. Wys艂ucha, co siostra ma do powiedzenia, a zdecyduje si臋 p贸藕niej.
- Pami臋tasz stare przys艂owie, 偶e droga do serca m臋偶czyzny prowadzi przez 偶o艂膮dek? Jest bardzo prawdziwe. M臋偶czyznom jedzenie kojarzy si臋 z wygod膮 i mi艂o艣ci膮 - to og贸lnie znany fakt.
- Wobec tego wpad艂am w k艂opoty - oznajmi艂a stanowczo Susan. Na mi艂o艣膰 bosk膮, pomy艣la艂a, przecie偶 Nate gotuje tysi膮c razy lepiej ode mnie. Je艣li nie przyci膮gnie go domowym jedzeniem, pozostanie jej jedyny atut - klasyczny profil.
- Nie przesadzaj. Twoje 偶ycie nie ko艅czy si臋, zanim si臋 jeszcze zacz臋艂o tylko dlatego, 偶e nie potrafisz ugotowa膰 obiadu z pi臋ciu da艅!
- Owszem, przekre艣la to moje 偶ycie ma艂偶e艅skie. Nie potrafi臋 nawet upitrasi膰 zupy ani zrobi膰 kanapki i ty dobrze o tym wiesz!
- Susan, przesta艅 umniejsza膰 swoje zalety! Jeste艣 bystra i 艂adna, a Nate b臋dzie najszcz臋艣liwszym cz艂owiekiem na ziemi, je艣li ci臋 po艣lubi.
Teraz, gdy przesz艂y do rozwa偶ania problemu ma艂偶e艅stwa, Susan mia艂a mieszane uczucia.
- Nie... nie wiem, czy Nate nadaje si臋 na m臋偶a - powiedzia艂a cicho. - Prawd臋 m贸wi膮c, nie mam te偶 pewno艣ci co do siebie.
Emily wzruszy艂a ramionami, lekcewa偶膮c jej w膮tpliwo艣ci.
- Zaczniemy od czego艣 prostego, a potem przejdziemy do rzeczy bardziej skomplikowanych.
- Czego艣 prostego? Nie rozumiem.
- Ciasteczka - wyja艣ni艂a Emily. - Nie ma na 艣wiecie m臋偶czyzny, kt贸ry nie lubi艂by domowych ciasteczek. Jest w nich co艣 magicznego. Naprawd臋 - doda艂a, widz膮c pe艂ne w膮tpliwo艣ci spojrzenie Susan.
- Ciasteczka stwarzaj膮 atmosfer臋 szcz臋艣cia rodzinnego. Wiem, 偶e to brzmi idiotycznie, ale to prawda. M臋偶czyzna nie potrafi oprze膰 si臋 kobiecie, kt贸ra piecze dla niego ciasteczka. Przypomina mu to matk臋 i ogie艅 trzaskaj膮cy w kominku. - Emily umilk艂a i westchn臋艂a g艂臋boko. - Jest r贸wnie偶 prawd膮, 偶e m臋偶czy藕ni walcz膮 z tym uczuciem od pierwszej chwili.
- Jakim uczuciem?
- Zami艂owaniem do 偶ycia domowego. Pragn膮 tego i potrzebuj膮, ale walcz膮 z tym.
Susan zamy艣li艂a si臋 nad s艂owami siostry.
- Wracaj膮c do tego, co m贸wi艂a艣, Nate wspomnia艂, 偶e uwielbia ciasteczka czekoladowe.
- No widzisz?
Susan nie mog艂a uwierzy膰, 偶e porusza ten temat z siostr膮. W porz膮dku, bawili si臋 z Nate'em 艣wietnie. Wiele os贸b sp臋dza ze sob膮 mi艂o czas. Ch臋tnie przyznawa艂a te偶, 偶e czuj膮 do siebie poci膮g fizyczny. Ale czy to pow贸d, by biec do najbli偶szego o艂tarza?
Przez ostatnich kilka minut usi艂owa艂a rozs膮dnie przedstawi膰 sytuacj臋 siostrze, ale nim zd膮偶y艂a si臋 po艂apa膰, Emily nak艂oni艂a j膮 do rozmowy o ma艂偶e艅stwie i wypieku domowych ciasteczek. W tym tempie zmusi j膮 do wzi臋cia 艣lubu i zaj艣cia w ci膮偶臋 jeszcze w tym tygodniu.
- Jak si臋 uda艂 obiad z siostr膮? - spyta艂 j膮 Nate jeszcze tego samego wieczora. Spacerowa艂 wcze艣niej po dzielnicy portowej Seattle i przyni贸s艂 jej stamt膮d prezent - wypolerowany przycisk na biurko, wykonany z popio艂u wyrzuconego przez wulkan Mount St. Helens.
- 艢wietnie - odpowiedzia艂a troch臋 za szybko. - Mia艂y艣my wreszcie okazj臋 poplotkowa膰 sobie.
Nate obj膮艂 j膮 ciasno ramionami, przyciskaj膮c do kuchennego bufetu.
- T臋skni艂em za tob膮.
Prze艂kn臋艂a z trudem 艣lin臋 i szepn臋艂a, chwytaj膮c oddech:
- Ja te偶 za tob膮 t臋skni艂am.
Wpl贸t艂 palce w jej w艂osy, odgarniaj膮c je z twarzy.
- Zn贸w nie upi臋艂a艣 w艂os贸w - szepn膮艂 z ustami przy jej szyi.
- Tak… Emily te偶 woli mnie w tym uczesaniu. - M贸wienie sprawia艂o jej trudno艣膰, kolana mia艂a mi臋kkie jak z waty, silne postanowienie diabli wzi臋li. Po rozmowie z Emily Susan zdecydowa艂a, 偶e chwilowo och艂odzi nieco relacje z Nate'em. Wszystko dzia艂o si臋 zbyt szybko.
Gdy zacz膮艂 delikatnie ca艂owa膰 pachn膮ce zag艂臋bienie w jej szyi, mog艂a ju偶 tylko walczy膰 o utrzymanie pozycji pionowej. Opar艂szy r臋ce o jego klatk臋 piersiow膮, spr贸bowa艂a go odepchn膮膰 i uwolni膰 si臋 z obj臋膰. Ale gdy jego wargi pow臋drowa艂y w g贸r臋, zostawiaj膮c na jej szyi wilgotny 艣lad poca艂unk贸w, zaniecha艂a oporu. Powoli sun膮艂 ustami po policzku, wzd艂u偶 szcz臋ki, przed艂u偶aj膮c oczekiwanie na nieuniknion膮 chwil臋, a偶 Susan ledwie mog艂a si臋 utrzyma膰 na nogach.
Gdy wreszcie dotar艂 do ust, obojgu wyrwa艂o si臋 z piersi g艂臋bokie westchnienie, wzbiera艂a w nich gwa艂townie fala po偶膮dania. Ca艂owa艂 j膮 zach艂annie, po czym przygryz艂 z臋bami jej doln膮 warg臋, wywo艂uj膮c now膮 fal臋 przejmuj膮cych dozna艅.
Gdy Nate wyszed艂 od niej, Susan dygota艂a wci膮偶 jak w gor膮czce. Nim rozszyfrowa艂a w艂asne intencje, znalaz艂a si臋 w kuchni. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 wpatrywa艂a si臋 w telefon. Zmobilizowa艂a ca艂膮 odwag臋, by zadzwoni膰 do Emily. Odetchn臋艂a g艂臋boko, by si臋 uspokoi膰 i wykr臋ci艂a numer siostry.
- Emily - powiedzia艂a, gdy siostra podnios艂a s艂uchawk臋 - czy masz mo偶e przepis na czekoladowe ciasteczka?
ROZDZIA艁 SI脫DMY
Przepis na ciasteczka czekoladowe spoczywa艂 ukryty w kuchennej szufladzie. Impuls, by je upiec, min膮艂 tak szybko, jak si臋 pojawi艂, zast膮pi艂a go z powrotem zdolno艣膰 ch艂odnego rozumowania.
W poniedzia艂ek rano, siedz膮c w biurze, Susan u艣wiadomi艂a sobie, 偶e znalaz艂a si臋 na kraw臋dzi szale艅stwa. Stanowisko wiceprezesa znajdowa艂o si臋 niemal w zasi臋gu jej r臋ki, pracowa艂a na ten awans zbyt d艂ugo i ci臋偶ko, by pozwoli膰, 偶eby przeszed艂 jej obok nosa tylko dlatego, 偶e kolana si臋 pod ni膮 ugina艂y, gdy ca艂owa艂 j膮 Nate Townsend. Dopuszczenie nawet w my艣lach czego艣 wi臋cej ni偶 tylko przyja藕ni by艂o... jak amputowanie ca艂ej r臋ki z powodu zadry za paznokciem.
- Rozmowa do pani na pierwszej linii - zaanonsowa艂a panna Brooks. Umilk艂a, po czym doda艂a po chwili: - To chyba ten sympatyczny m艂ody cz艂owiek, kt贸ry wpad艂 tu w zesz艂ym tygodniu.
Nate. Susan zdecydowanym ruchem podnios艂a s艂uchawk臋.
- S艂ucham, m贸wi Susan Simmons.
- Dzie艅 dobry, moja pi臋kna.
- Witaj, Nate - rzek艂a oficjalnie. - Czym mog臋 ci s艂u偶y膰?
- To pytanie samo nasuwa odpowied藕 - zachichota艂. - Uwierz mi, kochanie, wcale nie chcesz tego wiedzie膰.
- Nate - powiedzia艂a cicho, zaciskaj膮c mocno powieki. - Prosz臋 ci臋. Naprawd臋 jestem zaj臋ta. Czego chcesz?
- Poza twoim cia艂em?
- Lepiej sko艅czmy t臋 rozmow臋... - j臋kn臋艂a do s艂uchawki.
- Dobrze, ju偶 dobrze, przepraszam. W艂a艣nie si臋 obudzi艂em i le偶a艂em, my艣l膮c o tym, jak cudownie by艂oby uciec z miasta na ca艂y dzie艅. Mo偶e dasz si臋 nam贸wi膰 na przeja偶d偶k臋 nad ocean? Mogliby艣my szuka膰 ma艂偶y, zbudowa膰 zamek z piasku, a potem rozpali膰 ognisko i 艣piewa膰 przy nim ulubione piosenki.
- Je艣li ci臋 to interesuje, jestem na nogach od kilku godzin. I poniewa偶 zdajesz si臋 o tym zupe艂nie nie pami臋ta膰 - mam prac臋, bardzo wa偶n膮 prac臋. Przynajmniej dla mnie. Mo偶e mi wreszcie powiesz w jakim celu dzwonisz?
- Zapraszam ci臋 na lunch.
- Dzi艣 nie mog臋. Mam um贸wione spotkanie.
- Trudno. - Westchn膮艂, wyra藕nie rozczarowany. - A co powiesz na kolacj臋 we dwoje?
- Pracuj臋 dzi艣 do p贸藕na i mia艂am zamiar po co艣 pos艂a膰. Mimo to dzi臋kuj臋 za zaproszenie.
- Susan - powiedzia艂 niecierpliwie - czy zn贸w musimy przez to przechodzi膰? Powinna艣 ju偶 wiedzie膰, 偶e unikanie mnie na nic si臋 nie zda.
- Pos艂uchaj, Nate, naprawd臋 jestem zaj臋ta. Mo偶e powinni艣my sko艅czy膰 t臋 rozmow臋 kiedy indziej.
- Na przyk艂ad w przysz艂ym roku? Znam ci臋 ju偶 nie藕le, b臋dziesz chowa艂a g艂ow臋 w piasek przez nast臋pnych pi臋tna艣cie lat, je艣li nie przyjd臋 i ci臋 nie pogoni臋. Przysi臋gam, 偶e nigdy nie zna艂em bardziej upartej kobiety.
- Do widzenia, Nate.
- A co z kolacj膮, Susan? - nalega艂. - Daj si臋 nam贸wi膰. Mamy mn贸stwo spraw do om贸wienia.
- Nie. Wcale nie sk艂ama艂am, mam mn贸stwo pracy. Nie mog臋 dzi艣 wypuszcza膰 si臋 nigdzie w ci膮gu dnia ani wieczorem.
- Au! - wykrzykn膮艂 Nate. - To boli!
- By膰 mo偶e trafi艂am w czu艂e miejsce.
Nast膮pi艂a chwila milczenia.
- Mo偶e - powiedzia艂 w zamy艣leniu. - Zanim jednak od艂o偶ysz s艂uchawk臋, chcia艂bym wiedzie膰, kiedy si臋 zobaczymy.
Susan pochyli艂a si臋 i zajrza艂a do kalendarza.
- Co powiesz na lunch w czwartek?
- Dobrze, zobaczymy si臋 w czwartek w po艂udnie.
Przez d艂u偶szy czas po od艂o偶eniu s艂uchawki Susan trzyma艂a na niej r臋k臋. Szalony pomys艂 sp臋dzenia popo艂udnia z Nate'em na pla偶y wyda艂 jej si臋 niezwykle zach臋caj膮cy. Strach pomy艣le膰, jaki wp艂yw mia艂 ten cz艂owiek na jej my艣li. Stawia艂 jej karier臋 zawodow膮 pod znakiem zapytania.
W godzin臋 p贸藕niej panna Brooks zapuka艂a lekko do drzwi jej gabinetu z ogromnym bukietem czerwonych r贸偶 w r臋ku.
- Przys艂ano je przed chwil膮.
- Dla mnie? - Z pewno艣ci膮 to jaka艣 pomy艂ka. Nikt nigdy nie mia艂 powodu by przys艂a膰 jej kwiaty.
- Na kopercie jest pani nazwisko - poinformowa艂a j膮 sekretarka. Znalaz艂a kopert臋 i poda艂a Susan.
Susan przeczyta艂a li艣cik dopiero po wyj艣ciu panny Brooks z pokoju. R贸偶e przys艂a艂 Nate z przeprosinami, 偶e przeszkodzi艂 w porannej pracy. Przyzna艂 jej racj臋, 偶e to nie czas na rozrywk臋. Podpisa艂: "Z wyrazami mi艂o艣ci, Nate." Zamkn膮wszy oczy, Susan przycisn臋艂a li艣cik do piersi i usi艂owa艂a uspokoi膰 wzburzone uczucia. Gdyby przesta艂 by膰 taki cudowny, wszystko sta艂oby si臋 艂atwiejsze.
Tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e sko艅czy艂a prac臋 tego wieczora wcze艣niej, ni偶 planowa艂a i wr贸ci艂a do domu tu偶 po si贸dmej. Mieszkanie by艂o ciemne i puste, ale przecie偶 wygl膮da艂o tak zawsze i nie mog艂a zrozumie膰, dlaczego tym razem mia艂o to dla niej takie znaczenie. A mia艂o!
Dopiero gdy stan臋艂a przed drzwiami Nate'a i zapuka艂a do nich, u艣wiadomi艂a sobie, jak impulsywnie si臋 zachowuje, odk膮d go pozna艂a. Ze wszystkich si艂 stara艂a si臋 go unika膰, a jednocze艣nie nic z tego nie wychodzi艂o
- Susan! - zawo艂a艂, otworzywszy drzwi. - Co za mi艂a niespodzianka!
- Chcia艂am… chcia艂am ci tylko podzi臋kowa膰 za kwiaty… i przeprosi膰 za to, 偶e by艂am k膮艣liwa jak osa. Poniedzia艂kowy ranek nie jest moj膮 najulubie艅sz膮 por膮 dnia.
U艣miechni臋ty, opar艂 si臋 o framug臋 drzwi, krzy偶uj膮c ramiona na szerokiej piersi.
- Je艣li idzie o 艣cis艂o艣膰, to ja jestem winien ci przeprosiny. Nie powinienem by艂 dzwoni膰 rano. Zachowa艂em si臋 egoistycznie i bezmy艣lnie. Mia艂a艣 wa偶n膮 prac臋, poza tym to dla ciebie dni pe艂ne napi臋cia. M贸wi艂a艣 mi chyba, 偶e sprawa awansu zadecyduje si臋 w ci膮gu tygodnia lub dw贸ch.
Susan skin臋艂a twierdz膮co g艂ow膮.
- Mo偶e trudno w to uwierzy膰, ale nie chc臋 powiedzie膰 ani zrobi膰 nic, co mog艂oby ci w tym przeszkodzi膰! Jeste艣 bardzo oddan膮, sumienn膮 pracownic膮 i zas艂ugujesz, by zosta膰 pierwsz膮 kobiet膮 na stanowiska wiceprezesa H&J Lima.
- Je艣li dostan臋 awans - powiedzia艂a, patrz膮c ni niego badawczo - wiele si臋 mi臋dzy nami zmieni Nie... nie b臋d臋 mia艂a zbyt du偶o wolnego czasu.
- Chodzi ci o to, 偶e nie b臋dziesz mog艂a si臋 wypuszcza膰 tak cz臋sto? - spyta艂, u艣miechaj膮c si臋 zmys艂owo. 呕artowa艂 sobie z niej powtarzaj膮c s艂owa kt贸re wypowiedzia艂a rano.
- W艂a艣nie.
- Mog臋 to zaakceptowa膰. Tylko... - zawaha艂 si臋.
- Tak? - Nate mia艂 zmarszczone brwi, co by艂o do niego zupe艂nie niepodobne. Zwykle na wargach go艣ci mu szelmowski u艣miech. - Co chcia艂e艣 powiedzie膰?
- Pragn臋, 偶eby spe艂ni艂y si臋 twoje marzenia i by艣 osi膮gn臋艂a wszystko, co sobie zaplanowa艂a艣, ale na tej j drodze czeka na ciebie wiele pu艂apek, na kt贸re musisz i 'uwa偶a膰.
Teraz ona zmarszczy艂a brwi. Nie by艂a pewna, czy rozumie, co Nate ma na my艣li.
- Chodzi mi wy艂膮cznie o to, by sprawa wiceprezesury nie przys艂oni艂a ci tego, kim jeste艣. A co jeszcze wa偶niejsze - policz koszty. - Z tymi s艂owy post膮pi艂 krok do przodu, spojrza艂 jej gniewnie w oczy i poca艂owa艂 lekko w usta, po czym cofn膮艂 si臋 niech臋tnie.
Susan waha艂a si臋 zaledwie przez sekund臋, nast臋pnie rzuci艂a mu si臋 w ramiona, jak gdyby to by艂o po prostu jej miejsce na ziemi. Nawet teraz nie mia艂a pewno艣ci, czy zrozumia艂a, o czym Nate m贸wi艂, ale bez w膮tpienia w jego g艂osie brzmia艂a niek艂amana czu艂o艣膰.
P贸藕niej, w domu, gdy wr贸ci艂a jasno艣膰 my艣li i przesta艂 dzia艂a膰 czar jego dotyku, zastanawia艂a si臋 nad samymi s艂owami.
Nate, prosi艂 j膮 by nie zapomnia艂a, kim jest. A kim ona jest? Nasuwa艂y si臋 r贸偶ne odpowiedzi. Jest Susan Simmons, przysz艂ym wiceprezesem do spraw marketingu najwi臋kszej w kraju firmy produkuj膮cej i artyku艂y sportowe. Jest c贸rk膮, siostr膮, ciotk膮… I nagle sp艂yn臋艂o na ni膮 objawienie. Jest kobiet膮. O to w艂a艣nie chodzi艂o Nate'owi. To usi艂owa艂a powiedzie膰 jej w niedziel臋 Emily. Od czasu, gdy postawi艂a sobie 偶yciowe cele, po艣wi臋ci艂a si臋 ca艂kowicie karierze zawodowej, zapominaj膮c o swej kobieco艣ci. Teraz nadszed艂 czas, by dopu艣ci膰 do g艂osu t臋 cz臋艣膰 jej natury.
Nast臋pnego wieczora po pracy Susan, pochylona nad kuchennym bufetem, szarpa艂a si臋 z ci臋偶kim mikserem, usi艂uj膮c wydoby膰 go z solidnego tekturowego pud艂a. Obliczy艂a, 偶e wed艂ug przepisu Emily powinno wyj艣膰 jej trzy tuziny ciasteczek. Po wizycie w sklepie spo偶ywczym, nast臋pnie w sklepie gospodarstwa domowego, gdzie kupi艂a mikser, specjaln膮 foli臋 do pieczenia i r贸偶ne miarki, jedno ciasteczko b臋dzie j膮 kosztowa艂o cztery dolary siedemdziesi膮t dwa centy.
Cholerna cena. Postawi艂a sobie za punkt honoru, by udowodni膰 co艣 wa偶nego - cho膰 nie by艂a ca艂kiem pewna, co! Nie uwierzy艂a w teori臋 siostry, 偶e ciasteczka kojarz膮 si臋 m臋偶czyznom z ciep艂em ogniska domowego i mi艂o艣ci膮, niemniej postanowi艂a spr贸bowa膰. Mo偶e chcia艂a udowodni膰 co艣 sobie samej. Wiedzia艂a jedynie, 偶e odczuwa nieprzepart膮 potrzeb臋, by upiec czekoladowe ciasteczka.
Emily bardzo ch臋tnie s艂u偶y艂a jej przepisem, a teraz Susan zastanawia艂a si臋, czy pieczenie ciasteczek jest bardzo trudne.
Nie bardzo, skonstatowa艂a w dwadzie艣cia minut p贸藕niej, gdy roz艂o偶y艂a ju偶 wszystkie potrzebne produkty na blacie kuchennym. U偶y艂a starej bluzki w charakterze fartuszka, zawi膮zuj膮c r臋kawy z ty艂u w talii. Emily zawsze tak robi艂a, musi to wi臋c by膰 wa偶ne.
Automatyczny mikser idealnie ubija艂 mas艂o z cukrem. Susan, nadzwyczaj z siebie dumna, rozbi艂a jajka o brzeg misy ze zr臋czno艣ci膮, kt贸rej m贸g艂by jej pozazdro艣ci膰 francuski mistrz kuchni.
- Cholera! - wykrzykn臋艂a, gdy po艂贸wka skorupki wpad艂a pomi臋dzy obracaj膮ce si臋 no偶yki. Patrzy艂a bezradnie, jak krusz膮 j膮 na tysi膮c mikroskopijnych drobinek. Wzruszywszy ramionami, pomy艣la艂a, 偶e dodatkowe proteiny - a mo偶e wapno? - nikomu nie zaszkodz膮.
Wsun臋艂a now膮 b艂yszcz膮c膮 foli臋 z ciastkami do uprzednio nagrzanego piekarnika, zamkn臋艂a drzwiczki i nastawi艂a wy艂膮cznik czasowy na dwana艣cie minut.
Oblizawszy palec, musia艂a przyzna膰, 偶e ciasto jest ca艂kiem smaczne. Przynajmniej tak dobre, jak u Emily, a mo偶e nawet ciutk臋 lepsze.
Ogromnie dumna, 偶e wszystko posz艂o jej jak z p艂atka, nala艂a sobie kawy i usiad艂a przy stole z wieczorn膮 gazet膮.
Po kilku minutach poczu艂a zapach dymu. Od艂o偶y艂a gazet臋, podejrzliwie poci膮gaj膮c nosem. Niemo偶liwe, 偶eby to by艂y jej ciasteczka - piek艂y si臋 nie d艂u偶ej ni偶 pi臋膰 minut. 呕eby jednak mie膰 ca艂kiem spokojne sumienie, wzi臋艂a z bufetu 艣ciereczk臋 i otworzy艂a drzwiczki piekarnika.
Buchn臋艂y na ni膮 k艂臋by dymu i p艂omienie. J臋kn臋艂a z przera偶enia i rzuciwszy 艣ciereczk臋, zacz臋艂a krzycze膰 na ca艂y g艂os:
- Po偶ar, po偶ar!
W艂膮czy艂 si臋 alarm przeciwpo偶arowy i mog艂aby przysi膮c, 偶e nie s艂ysza艂a w swoim 偶yciu bardziej przera藕liwego d藕wi臋ku. Rzuci艂a si臋 jak szalona do drzwi i otworzy艂a je, by da膰 uj艣cie dymowi. Nast臋pnie podbieg艂a do sto艂u, chwyci艂a fili偶ank臋 z kaw膮 i chlusn臋艂a ni膮 do 艣rodka piekarnika. Kaszl膮c okropnie, zatrzasn臋艂a drzwiczki.
- Susan! - Przera偶ony Nate wpad艂 do jej mieszkania.
- Spowodowa艂am po偶ar - usi艂owa艂a przekrzycze膰 og艂uszaj膮cy sygna艂 alarmu.
- Co si臋 pali?
- Piekarnik! - Odsun臋艂a si臋 na bok i zakry艂a twarz r臋kami, nie chc膮c patrze膰.
Po kilku minutach Nate trzyma艂 j膮 w ramionach. Dwa sczernia艂e arkusze folii ze zw臋glonymi ciasteczkami le偶a艂y w zlewie.
- Nic ci si臋 nie sta艂o?
Uda艂o jej si臋 pokr臋ci膰 przecz膮co g艂ow膮.
- Nie oparzy艂a艣 si臋?
- Nie - wykrztusi艂a - nie mam nawet jednego p臋cherzyka.
Odgarn膮艂 delikatnie w艂osy z jej twarzy i odetchn膮艂 g艂臋boko z ulg膮.
- Ca艂e szcz臋艣cie. Teraz powiedz mi, w jaki spos贸b powsta艂 ogie艅.
- Nie wiem - odrzek艂a ponuro. - Ja… zrobi艂am wszystko wed艂ug przepisu, ale gdy w艂o偶y艂am ciasteczka do piekarnika… zacz臋艂y si臋 pali膰.
- To nie wina ciasteczek - sprostowa艂. - Winowajczyni膮 jest folia do pieczenia. By艂a chyba nowa i… ach, zapomnia艂a艣 usun膮膰 papier z zewn臋trznej strony.
- O Bo偶e! - szepn臋艂a, a s艂owo to rozp艂yn臋艂o si臋 w 艂kaniu.
- Susan, nie ma powodu do p艂aczu. Zwyk艂a pomy艂ka. Usi膮d藕 tutaj. - Posadzi艂 j膮 ostro偶nie na krze艣le kuchennym i ukl膮k艂 przed ni膮, ujmuj膮c jej d艂onie i rozcieraj膮c je. - To naprawd臋 nie 偶adna katastrofa.
- Wiem. - Wci膮偶 jednak nie mog艂a powstrzyma膰 艂ez. - Nic nie rozumiesz. To by艂 rodzaj testu…
- Testu?
- Tak. Emily twierdzi, 偶e m臋偶czy藕ni uwielbiaj膮 ciasteczka… i postanowi艂am upiec je dla ciebie. - Nie zacytowa艂a ju偶 opinii Emily, 偶e m臋偶czy藕ni kochaj膮 kobiety, kt贸re piek膮 ciasteczka. - Nie potrafi臋 gotowa膰... spowodowa艂am po偶ar... wrzuci艂am kawa艂ek skorupki do ciasta... i nie wyj臋艂am jej... i nie mia艂am zamiaru nikomu si臋 do tego przyzna膰.
Jej wyznanie musia艂o wstrz膮sn膮膰 Natem, wsta艂 bowiem i wyszed艂 z pokoju. Ukrywszy twarz w d艂oniach, Susan pr贸bowa艂a jako艣 si臋 pozbiera膰. Po chwili Nate wr贸ci艂 z pude艂kiem chusteczek jednorazowych.
Podni贸s艂 j膮 bez wysi艂ku i posadzi艂 sobie na kolanach.
- Dobra, a teraz wyja艣nij mi wszystko.
Wytar艂a twarz chusteczk膮, czuj膮c si臋 g艂upio z powodu swej reakcji. I co z tego, 偶e spali艂a par臋 arkuszy folii wraz z czekoladowymi ciasteczkami.
- Co mam ci wyja艣ni膰?
- Opini臋 na temat m臋偶czyzn lubi膮cych ciasteczka. Czy chcia艂a艣 mi co艣 udowodni膰?
- W艂a艣ciwie chodzi艂o mi o Emily - wyszepta艂a.
- Przecie偶 powiedzia艂a艣, 偶e piek艂a艣 je dla mnie.
- Tak. Wczoraj przestrzeg艂e艣 mnie, 偶ebym nie zapomnia艂a, kim jestem, 偶ebym si臋 odnalaz艂a i... my艣l臋, 偶e ta nag艂a ch臋膰 upieczenia czegokolwiek by艂a reakcj膮 na twoj膮 uwag臋. Mo偶esz mi wierzy膰, po dzisiejszym dniu zda艂am sobie spraw臋, 偶e w kuchni nigdy nie b臋d臋 warta z艂amanego szel膮ga.
- Nie przypominam sobie, bym ci sugerowa艂 "odnalezienie si臋" w kuchni - powiedzia艂 zak艂opotany Nate.
- No, Emily te偶 ma w tym sw贸j udzia艂 - przyzna艂a. - To ona da艂a mi przepis. Moja siostra chyba wierzy, 偶e kobieta mo偶e zmusi膰 m臋偶czyzn臋, by zaprzeda艂 jej serce i dusz臋, je艣li potrafi piec czekoladowe ciasteczka.
- A ty pragniesz mego serca i duszy?
- Oczywi艣cie, 偶e nie! Nie b膮d藕 艣mieszny.
Zawaha艂 si臋 przez moment i zdawa艂 si臋 rozwa偶a膰 jej s艂owa.
- Czy by艂oby to dla ciebie zaskoczeniem, gdybym wyzna艂, 偶e ja pragn臋 twego serca i duszy?
Susan ledwie go s艂ucha艂a. Nie by艂a w nastroju do takich rozm贸w. Udowodni艂a w艂a艣nie, jak beznadziejnie spisuje si臋 w kuchni. Braki w tej dziedzinie nigdy dot膮d specjalnie jej nie martwi艂y. Teraz uczyni艂a autentyczny wysi艂ek i wszystko spali艂o na panewce.
- Co艣 musia艂o si臋 popl膮ta膰 w moich genach - mrukn臋艂a w zadumie. - Z pewno艣ci膮. Nie umiem gotowa膰, nie umiem szy膰, nie potrafi臋 odr贸偶ni膰 drutu do rob贸tek r臋cznych od szyde艂ka. Obce mi s膮 rzeczy, kt贸re... normalni ludzie kojarz膮 z p艂ci膮 偶e艅sk膮.
- Susan! - Zrobi艂 niezadowolon膮 min臋. - Czy s艂ysza艂a艣, o co ci臋 pyta艂em?
Pokr臋ci艂a przecz膮co g艂ow膮. Rozumia艂a wszystko doskonale. Niekt贸re kobiety to maj膮, a inne nie. Niestety nale偶a艂a do tej drugiej kategorii.
- Powiedzia艂em ci co艣 wa偶nego. Widz臋 jednak, 偶e mnie zmuszasz, bym wyrazi艂 to bez s艂贸w. - Uj膮wszy twarz Susan w d艂onie, Nate zbli偶y艂 usta do jej warg. Tym razem jej nie poca艂owa艂. Wilgotnym gor膮cym koniuszkiem j臋zyka obrysowa艂 kszta艂t jej ust. Wszystkie przygn臋biaj膮ce my艣li rozwia艂y si臋 w mgnieniu oka i odp艂yn臋艂y w nieznane. Przesta艂a my艣le膰, przesta艂a oddycha膰, wszystko straci艂o znaczenie poza tym, 偶e tuli艂 j膮 w ramionach. Ogie艅 w piekarniku by艂 niczym w por贸wnaniu z ogniem, kt贸ry Nate rozpali艂 w jej ciele. Nie panuj膮c nad sob膮, zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋 i przylgn臋艂a z ca艂ej si艂y wargami do jego warg, poddaj膮c si臋 bez reszty uczuciom, kt贸re w niej wzbudza艂. Otworzy艂a si臋 dla niego, obiecuj膮c wszystko, czego zapragnie. Jego j臋zyk odnalaz艂 drog臋 do jej ust, z kt贸rych wydar艂 si臋 j臋k rozkoszy. Nate zadr偶a艂. Zda艂a sobie spraw臋, 偶e jej reakcja by艂a zarazem niewinna i zmys艂owa, niewprawna i bezwiedna, lecz pe艂na po偶膮dania.
- A widzisz! - szepn膮艂, wspieraj膮c si臋 czo艂em o jej czo艂o i oddychaj膮c ci臋偶ko. G艂os mu si臋 艂ama艂.
Zabrzmia艂o to tak, jak gdyby te s艂owa wyja艣nia艂y wszystko. Susan powoli otworzy艂a oczy i zaczerpn臋艂a powietrza, pr贸buj膮c uspokoi膰 oddech.
Zanurzy艂 palce w jej w艂osach i zn贸w j膮 poca艂owa艂. D艂onie Susan pow臋drowa艂y ku szyi Nate'a, przesun臋艂y si臋 po ramionach i wzd艂u偶 r膮k. Jej dotyk sprawi艂 mu wyra藕n膮 przyjemno艣膰, zamrucza艂 co艣 bowiem cicho i jeszcze mocniej wpi艂 si臋 w jej wargi.
- Niestety, chyba nie jeste艣 jeszcze gotowa, by to us艂ysze膰 - powiedzia艂 czule.
- Co us艂ysze膰? - spyta艂a, gdy mog艂a wreszcie wydoby膰 z siebie g艂os.
- To, co ci powiedzia艂em.
- Co mianowicie? - Unios艂a brwi.
- Zapomnij o ciasteczkach. Jeste艣 bardziej ni偶 wystarczaj膮co kobieca dla ka偶dego m臋偶czyzny.
Zamruga艂a powiekami, nie rozumiej膮c, o co mu chodzi.
- Nigdy ci nie m贸wi艂em, by艣 sprawdza艂a, kim jeste艣. Sugerowa艂em wy艂膮cznie, by艣 nie straci艂a w艂asnej osobowo艣ci. 呕yciowe cele - w porz膮dku, trzeba je mie膰, ale powinna艣 zrobi膰 rachunek koszt贸w.
- Och! - My艣li wci膮偶 jej si臋 gmatwa艂y, nie dociera艂o do niej w艂a艣ciwe znaczenie s艂贸w.
- Nic ci nie b臋dzie? - spyta艂, przesuwaj膮c pieszczotliwie koniuszkami palc贸w po jej policzku i zamykaj膮c poca艂unkiem jej oczy.
Pokr臋ci艂a z trudem g艂ow膮.
- John Hammer pragnie pani膮 natychmiast widzie膰 - poinformowa艂a panna Brooks Susan, gdy wesz艂a do biura w czwartek rano.
Serce podesz艂o dziewczynie do gard艂a. Na ten dzie艅 czeka艂a pi臋膰 d艂ugich lat.
- Czy powiedzia艂 w jakiej sprawie? - spyta艂a, usi艂uj膮c zachowa膰 spok贸j przynajmniej na zewn膮trz.
- Nie - odrzek艂a sekretarka. - Poprosi艂 mnie tylko, bym przekaza艂a, 偶e chcia艂by si臋 z pani膮 widzie膰 w porze wygodnej dla pani.
Susan osun臋艂a si臋 na mi臋kkie siedzenie fotela. Opar艂a 艂okcie na biurku i ukry艂a twarz w d艂oniach, pr贸buj膮c uporz膮dkowa膰 pop艂atne my艣li.
- W porze wygodnej dla mnie - powt贸rzy艂a szeptem. - Nie dosta艂am awansu. Wiedzia艂am, 偶e tak b臋dzie.
- Susan - powiedzia艂a surowo sekretarka, zwracaj膮c si臋 do niej po imieniu, co si臋 nigdy przedtem nie zdarzy艂o. - My艣l臋, 偶e wyci膮gasz pochopne wnioski.
Susan spojrza艂a na ni膮, zirytowana jej niedomy艣lno艣ci膮.
- Gdyby mia艂 zamiar mianowa膰 mnie wiceprezesem, zaprosi艂by do siebie p贸藕nym popo艂udniem. Zawsze tak post臋puje. Nast臋pnie paln膮艂by m贸wk臋, jakim to jestem lojalnym pracownikiem, cennym nabytkiem dla firmy itd., itp. To, 偶e chce ze mn膮 m贸wi膰 teraz, oznacza… C贸偶, wie pani, co to oznacza.
- Jestem pewna, 偶e si臋 mylisz - odrzek艂a spokojnie panna Brooks. - Proponuj臋, by艣 si臋 pozbiera艂a i posz艂a do Johna Hammera, zanim si臋 rozmy艣li.
Susan wsta艂a i wyprostowa艂a si臋. Ze zdenerwowania mia艂a straszliwe kurcze 偶o艂膮dka, nie mog艂a opanowa膰 dr偶enia r膮k.
- Po艂am nogi, dziecko - u艣miechn臋艂a si臋 panna Brooks i unios艂a kciuk do g贸ry.
John Hammer wsta艂, gdy j膮 zaanonsowano. Susan wesz艂a do gabinetu i natychmiast zauwa偶y艂a, 偶e jej dwaj rywale nie zostali wezwani. Prezes u艣miechn膮艂 si臋 偶yczliwie i wskaza艂 krzes艂o. Susan przycupn臋艂a na brze偶ku, staraj膮c si臋 nie pokaza膰 po sobie, jak bardzo jest zdenerwowana.
- Dzie艅 dobry, Susan... - u艣miechn膮艂 si臋 艂agodnie John Hammer.
- I co? - Eleanor Brooks patrzy艂a w napi臋ciu, jak Susanna powoli sadowi si臋 przy biurku. - Co si臋 sta艂o? - spyta艂a po raz drugi. - Nie sied藕 tak. M贸w co艣.
Susan powoli przenios艂a wzrok z telefonu na sekretark臋. Potem za艣mia艂a si臋 cicho. Nie mog艂a si臋 powstrzyma膰, chichota艂a jak szalona, zas艂oni艂a wi臋c usta obiema r臋kami. Gdy by艂a ju偶 w stanie m贸wi膰, otar艂a 艂zy, sp艂ywaj膮ce po policzkach.
- Po pierwsze, zapyta艂 mnie, czy zechcia艂abym przenie艣膰 si臋 do innego gabinetu na czas malowania mojego?
- Co takiego?
Susan pomy艣la艂a, 偶e gdy John Hammer zada艂 jej to pytanie, musia艂a wygl膮da膰 tak jak panna Brooks w tej chwili.
- Moja pierwsza reakcja by艂a identyczna. Nie zrozumia艂am, o co mu chodzi. Wyja艣ni艂 mi, 偶e ma zamiar urz膮dzi膰 na nowo m贸j gabinet, 偶eby by艂 godny wiceprezesa do spraw marketingu.
- Dosta艂a艣 awans? - Eleanor Brooks klasn臋艂a w d艂onie z nie ukrywan膮 rado艣ci膮.
- Dosta艂am! - powiedzia艂a cicho Susan, zamykaj膮c oczy. - Naprawd臋 dosta艂am.
- Gratuluj臋.
- Dzi臋kuj臋, bardzo dzi臋kuj臋. - Si臋gn臋艂a po s艂uchawk臋 telefonu. Musi podzieli膰 si臋 nowin膮 z Nate'em. Zaledwie dwa dni temu powiedzia艂, 偶e powinna d膮偶y膰 do spe艂nienia swych marze艅, a ju偶 dzi艣 wszystko u艂o偶y艂o si臋 po jej my艣li.
Telefon w jego mieszkaniu nie odpowiada艂, od艂o偶y艂a wi臋c s艂uchawk臋, bardzo zawiedziona. Odczuwa艂a nieprzepart膮 potrzeb臋 porozmawiania z nim, pr贸bowa艂a wi臋c co p贸艂 godziny, a偶 wreszcie pomy艣la艂a, 偶e za chwil臋 zwariuje.
Pogr膮偶y艂a si臋 w pracy, kt贸r膮 przerwa艂a jej w po艂udnie sekretarka, m贸wi膮c, 偶e przysz艂a osoba, z kt贸r膮 by艂a um贸wiona na lunch.
- Niech wejdzie tutaj - mrukn臋艂a zirytowana.
Ku jej zdumieniu, do gabinetu wszed艂 Nate i klapn膮艂 w fotelu naprzeciwko biurka.
- Nate! - wykrzykn臋艂a, zrywaj膮c si臋 na r贸wne nogi. - Pr贸buj臋 si臋 z tob膮 po艂膮czy膰 przez ca艂y ranek. Co ty tu robisz?
- Idziemy razem na lunch, zapomnia艂a艣?
ROZDZIA艁 脫SMY
- Nate - Susan obesz艂a biurko i stan臋艂a przed nim. - John Hammer wezwa艂 mnie rano do siebie. - Z podniecenia brakowa艂o jej tchu. - Dosta艂am awans. Masz przed sob膮 wiceprezesa firmy H&J Lima.
Przez chwil臋 Nate si臋 nie odzywa艂. Potem spyta艂 powoli, z namys艂em, jak gdyby nie by艂 pewien, czy s艂uch go nie myli:
- Dosta艂a艣 awans?
- Tak! - potwierdzi艂a rado艣nie. - Tak!
- Naprawd臋 dopi臋艂a艣 swego? - Oczy Nate'a rozszerzy艂y si臋 z podziwu.
Susan entuzjastycznie pokiwa艂a g艂ow膮 z tak膮 gwa艂towno艣ci膮, 偶e omal nie zwichn臋艂a sobie szyi.
Odrzucaj膮c g艂ow臋 do ty艂u, Nate wyda艂 okrzyk, od kt贸rego strop znalaz艂 si臋 w niebezpiecze艅stwie. Nast臋pnie opasa艂 j膮 ramionami w talii, podni贸s艂 i zacz膮艂 z ni膮 wirowa膰, pokrzykuj膮c rado艣nie.
Susan nigdy w 偶yciu nie odczuwa艂a g艂臋bszej rado艣ci. Awans wydawa艂 jej si臋 nierealny, p贸ki nie podzieli艂a si臋 wiadomo艣ci膮 z Nate'em. To on by艂 pierwsz膮 osob膮, kt贸rej pragn臋艂a o tym powiedzie膰. Sta艂 si臋 o艣rodkiem jej 偶ycia i nadszed艂 czas, by si臋 przyzna膰, 偶e si臋 w nim zakocha艂a.
Nie posiadaj膮c si臋 ze szcz臋艣cia, u艣miechn臋艂a si臋 do niego i impulsywnie zanurzy艂a palce w jego w艂osach. Poca艂owa艂a go dr偶膮cymi wargami, a potem spojrza艂a mu z u艣miechem w oczy. Przenios艂a spojrzenie na jego zmys艂owe usta, pochyli艂a si臋 i przywar艂a do jego warg w nami臋tnym poca艂unku.
- Susan - powiedzia艂 zd艂awionym g艂osem Nate - co ty ze mn膮 wyrabiasz!
Dygoc膮c z podniecenia, rozchyli艂a usta. Chcia艂a, by j膮 ca艂owa艂 tak, jak ostatnio, by zabrak艂o jej tchu. By艂 to najszcz臋艣liwszy moment w jej 偶yciu, a poczucie szcz臋艣cia tylko cz臋艣ciowo wi膮za艂o si臋 z awansem. Najwa偶niejszy okaza艂 si臋 Nate i mi艂o艣膰, kt贸r膮 do niego czu艂a.
Kto艣 zakas艂a艂 nerwowo za ich plecami. Nate przesta艂 j膮 ca艂owa膰 i spojrza艂 ze zniecierpliwieniem w stron臋 drzwi.
- Panno Simmons - u艣miechn臋艂a si臋 szeroko sekretarka.
- Tak? - Susan oderwa艂a si臋 od Nate'a i przyg艂adzi艂a w艂osy, usi艂uj膮c odzyska膰 sw贸j kierowniczy autorytet.
- Wychodz臋. Zast膮pi mnie panna Andrews.
- Dzi臋kuj臋, panno Brooks - w g艂osie Nate'a brzmia艂o zniecierpliwienie.
Susan pos艂a艂a mu karc膮ce spojrzenie.
- My… ja id臋 teraz na lunch.
- Powiem pannie Andrews.
- Po po艂udniu chcia艂abym zwo艂a膰 zebranie pracownik贸w i powiadomi膰 ich o awansie.
Eleanor Brooks skin臋艂a g艂ow膮, ale oczy jej si臋 艣mia艂y, gdy popatrzy艂a na Nate'a.
- Wszyscy chyba ju偶 si臋 domy艣lili po… ha艂asie, kt贸ry dobiega艂 z pani gabinetu kilka minut temu.
- Rozumiem.
- Nie ma pracownika, kt贸ry by si臋 nie cieszy艂 z pani sukcesu.
- Hm, ja widz臋 dw贸ch… - powiedzia艂a cicho Susan, pami臋taj膮c o swoich by艂ych rywalach.
Sekretarka zamkn臋艂a za sob膮 drzwi i w tej samej chwili Nate pochwyci艂 Susan w ramiona.
- W kt贸rym miejscu sko艅czyli艣my?
- Wychodzili艣my w艂a艣nie na lunch.
- Ja przypominam sobie co艣 zupe艂nie innego - nachmurzy艂 si臋 Nate.
Susan roze艣mia艂a si臋 i u艣cisn臋艂a go mocno, przepe艂niona coraz wi臋ksz膮 mi艂o艣ci膮.
- My艣l臋, 偶e oboje troch臋 si臋 zapomnieli艣my. - Odsun膮wszy si臋 od niego, si臋gn臋艂a po torebk臋 i przewiesi艂a j膮 przez rami臋. - Jeste艣 got贸w?
- Dla ciebie zawsze do us艂ug. - Ale jego nami臋tne spojrzenie m贸wi艂o, 偶e mia艂 na my艣li co艣 innego ni偶 lunch.
Susan poczu艂a, 偶e si臋 czerwieni.
- Nate - szepn臋艂a, spuszczaj膮c wzrok - zachowuj si臋 przyzwoicie. Prosz臋.
- Staram si臋 jak mog臋 w tych warunkach - odpowiedzia艂 jej r贸wnie偶 szeptem, patrz膮c na ni膮 figlarnie. - Musz臋 ci u艣wiadomi膰, gdyby艣 si臋 jeszcze tego nie domy艣li艂a, 偶e szalej臋 za tob膮, dziewczyno.
- Ja… ja te偶 za tob膮 przepadam.
- To 艣wietnie. - Obj膮艂 j膮 ramieniem w pasie i wyprowadzi艂 z gabinetu, po czym przeszli tak ca艂ym korytarzem a偶 do windy. Susan czu艂a na sobie spojrzenia swoich wsp贸艂pracownik贸w, ale po raz pierwszy w 偶yciu nie przejmowa艂a si臋 tym, co sobie pomy艣l膮.
Poszli do II Bistro, jednej z najlepszych restauracji w mie艣cie. Nastr贸j by艂 uroczysty i Nate, odgrywaj膮c rol臋 d偶entelmena w ka偶dym calu, nie chcia艂 pozwoli膰, by zajrza艂a do karty, nalegaj膮c, 偶e sam co艣 dla niej wybierze.
- Nate - powiedzia艂a cicho, gdy kelner odszed艂 od stolika - chc臋 zap艂aci膰 za ten lunch. To sprawa s艂u偶bowa.
Nate uni贸s艂 brwi.
- A jak uzasadnisz ten wydatek, gdy tw贸j szef ci臋 o to zapyta?
- Opr贸cz 艣wi臋towania sukcesu, o kt贸rym nie wiedzia艂am do dzisiejszego ranka, jest jeszcze inny pow贸d, dla kt贸rego zaprosi艂am ci臋 na lunch. - Ju偶 wcze艣niej mu wyja艣ni艂a, 偶e z chwil膮 otrzymania awansu jej 偶ycie ulegnie zmianie. Nowe obowi膮zki b臋d膮 wymaga艂y wi臋kszego zaanga偶owania i mog膮 drastycznie rozlu藕ni膰 jej stosunki z Nate'm. A ona chcia艂aby, 偶eby by艂y bli偶sze. I s膮dzi, 偶e znalaz艂a na to spos贸b.
- Spos贸b? - powt贸rzy艂 Nate.
Rozmow臋 przerwa艂 im kelner, kt贸ry przyni贸s艂 butelk臋 drogiego francuskiego wina. Odkorkowa艂 j膮 i nala艂 odrobin臋 Nate'owi do spr贸bowania. Gdy Nate skin膮艂 g艂ow膮 na znak aprobaty, nape艂ni艂 im kieliszki i oddali艂 si臋 dyskretnie.
- No wi臋c, o czym m贸wi艂a艣?
Susan si臋gn臋艂a przez st贸艂 i wzi臋艂a go za r臋k臋.
- Zawsze by艂e艣 wobec mnie szczery i uczciwy. Chc臋, 偶eby艣 wiedzia艂, 偶e bardzo to w tobie ceni臋. Gdy ci臋 kiedy艣 zapyta艂am o prac臋, przyzna艂e艣 si臋, 偶e owszem, pracowa艂e艣, a potem przesta艂e艣. - Czeka艂a, a偶 powie jej co艣 wi臋cej, on jednak milcza艂. - Wida膰, 偶e nie brakuje ci pieni臋dzy, ale przecie偶 poza nimi istnieje co艣 nie mniej wa偶nego.
Nate pu艣ci艂 jej d艂o艅 i zacz膮艂 obraca膰 w palcach kieliszek z winem.
- A co to takiego?
- Brakuje ci celu.
Spojrza艂 jej w oczy, unosz膮c pytaj膮co brwi.
- Nie masz okre艣lonych zainteresowa艅. Przez ostatnich kilka tygodni obserwowa艂am, jak przeskakujesz z jednej dziedziny do drugiej. Najpierw baseball, potem gry komputerowe, jeszcze p贸藕niej latawce, a jutro z pewno艣ci膮 wymy艣lisz co艣 innego.
- Podr贸偶e - sko艅czy艂 za ni膮. - My艣la艂em serio o zwiedzaniu. Bardzo chcia艂bym pojecha膰 do Hongkongu.
- Hongkong - powt贸rzy艂a, gestykuluj膮c 偶ywo. - To w艂a艣nie mia艂am na my艣li. - Serce niemal przesta艂o jej bi膰 na my艣l, 偶e mog艂aby go nie widzie膰 przez tyle czasu. Przyzwyczai艂a si臋, 偶e jest tu偶 obok, 偶e dzieli z nim wolne chwile. Nie do艣膰, 偶e si臋 w nim zakocha艂a, to jeszcze w b艂yskawicznym tempie sta艂 si臋 jej najlepszym przyjacielem.
- Czy uwa偶asz podr贸偶e za co艣 zdro偶nego?
- Ale偶 nie - odpar艂a szybko. - Ale co b臋dziesz robi艂, gdy wyczerpi膮 ci臋 rozrywki i znudz膮 podr贸偶e? - Co b臋dziesz robi艂, gdy sko艅cz膮 ci si臋 pieni膮dze?
- B臋d臋 si臋 zastanawia艂, gdy si臋 to ju偶 stanie.
- Rozumiem.
- Susan, w twoich ustach brzmi to jak koniec 艣wiata. Wierz mi, bogactwo to naprawd臋 nie wszystko. Je艣li zabraknie mi pieni臋dzy - 艣wietnie. Je艣li nie zabraknie - te偶 dobrze.
- Rozumiem - powt贸rzy艂a z nieszcz臋艣liw膮 min膮.
- Ju偶 to m贸wi艂a艣 kilka minut temu.
- Martwi臋 si臋 o ciebie. Mo偶emy mieszka膰 w tym samym bloku, ale nasze 艣wiaty r贸偶ni膮 si臋 od siebie diametralnie. Moja przysz艂o艣膰 jest nakre艣lona a偶 do chwili, gdy przejd臋 na emerytur臋 w wieku sze艣膰dziesi臋ciu pi臋ciu lat. Wiem, czego chc臋, i wiem, jak to zdoby膰.
- Kiedy艣 te偶 tak my艣la艂em, zrozumia艂em jednak, jak to wszystko jest ma艂o wa偶ne.
- Wcale tak nie musi by膰 - powiedzia艂a stanowczo. - Pos艂uchaj, chc臋 ci zaproponowa膰 co艣 wa偶nego, ale nie odpowiadaj mi teraz. Daj臋 ci czas do namys艂u. Obiecaj, 偶e przynajmniej rozwa偶ysz moj膮 propozycj臋.
- Czy to propozycja ma艂偶e艅stwa? - za偶artowa艂.
- Nie. - Wzburzona, wyg艂adzi艂a lnian膮 serwetk臋 na kolanach, chc膮c ukry膰 dr偶enie palc贸w. - Proponuj臋 ci prac臋.
- Co takiego? - Nate uni贸s艂 si臋 z wra偶enia na krze艣le.
Susan rozejrza艂a si臋 ze zmieszaniem dooko艂a i spostrzeg艂a, 偶e niekt贸rzy ludzie przerwali jedzenie i przygl膮daj膮 im si臋.
- Czemu si臋 tak dziwisz? Praca zmieni zdecydowanie tw贸j stosunek do 偶ycia.
- A jakie stanowisko mi proponujesz?
- Nie wiem, przynajmniej na razie. Musimy ustali膰 pewne sprawy ze wsp贸艂pracownikami. Jestem jednak pewna, 偶e znajdzie si臋 stanowisko odpowiadaj膮ce twoim kwalifikacjom.
Nate spowa偶nia艂 i nie odzywa艂 si臋 przez d艂ug膮 chwil臋.
- Uwa偶asz, 偶e praca zapewni艂aby mi cel w 偶yciu?
- Tak w艂a艣nie uwa偶am. - Jej zdaniem praca nauczy艂aby go patrze膰 w przysz艂o艣膰, a nie tylko 偶y膰 dniem dzisiejszym. Musia艂by wstawa膰 rano, zamiast wylegiwa膰 si臋 w 艂贸偶ku do dziewi膮tej czy dziesi膮tej.
- Susan...
- Zanim powiesz cokolwiek - przerwa艂a mu - chcia艂abym, 偶eby艣 powa偶nie przemy艣la艂 moj膮 ofert臋.
Spojrza艂 tak powa偶nie, jak nigdy dot膮d, zupe艂nie inaczej ni偶 w chwilach, gdy chcia艂 j膮 poca艂owa膰. Wyra藕nie b艂膮dzi艂 gdzie艣 my艣lami. Podczas posi艂ku rzadko si臋 odzywa艂, co zreszt膮 jej nie dziwi艂o. Rozwa偶a艂 ofert臋, a w艂a艣nie na tym jej zale偶a艂o. Mia艂a nadziej臋, 偶e podejmie w艂a艣ciw膮 decyzj臋. Kocha艂a go tak bardzo, 偶e pragn臋艂a upodobni膰 jego 艣wiat do swojego.
Mimo protest贸w Nate'a, Susan zap艂aci艂a za lunch. Odprowadzi艂 j膮 do biura i przystan膮艂 na chodniku, 偶egnaj膮c si臋. Susan poca艂owa艂a go w policzek i raz jeszcze poprosi艂a, by przemy艣la艂 jej propozycj臋.
- Dobrze - obieca艂, przesuwaj膮c pieszczotliwie palcem po jej policzku, po czym odszed艂.
- Czy kto艣 dzwoni艂? - spyta艂a Dorothy Andrews, kt贸ra zast臋powa艂a jej sekretark臋.
- Tak - odrzek艂a Dorothy, nie podnosz膮c oczu.
- Jaka艣 Emily - nie poda艂a nazwiska. Powiedzia艂a, 偶e zadzwoni p贸藕niej.
- Dzi臋kuj臋. Usiad艂a przy biurku w gabinecie i zadzwoni艂a do siostry.
- Emily, m贸wi Susan. Czy to ty dzwoni艂a艣?
- Wiem, 偶e nie powinnam zawraca膰 ci g艂owy w biurze, ale nigdy ci臋 nie mog臋 z艂apa膰 w domu, a musz臋 spyta膰 ci臋 o co艣 wa偶nego.
- O co chodzi? - Susan si臋gn臋艂a po formularz, zamierzaj膮c go wype艂ni膰 w trakcie rozmowy. Czasami mija艂o dobrych kilka minut, zanim Emily uda艂o si臋 dotrze膰 do sedna sprawy.
- Zosta艂o mi kilka pi臋knych cukini z mojego ogrodu. Mo偶e chcia艂aby艣 jedn膮?
- Mniej wi臋cej tak samo, jak b贸lu g艂owy. - Po historii z czekoladowymi ciasteczkami Susan poprzysi臋g艂a sobie, 偶e nie spojrzy wi臋cej na 偶aden przepis.
- Cukinie s膮 wspania艂e o tej porze roku - powiedzia艂a Emily, jak gdyby to wystarczy艂o, by nak艂oni膰 Susan do wzi臋cia ca艂ej ci臋偶ar贸wki.
Susan postawi艂aby na szali nawet sw贸j awans, 偶e siostra nie zadzwoni艂a po to, by rozmawia膰 o cukiniach. By艂 to wy艂膮cznie pretekst i teraz musia艂a zagra膰; w zgaduj-zgadul臋. Przebieg艂a w my艣li r贸偶ne ewentualno艣ci i wstrzeli艂a si臋 bezb艂臋dnie.
- Mo偶emy uwa偶a膰 temat cukini za sko艅czony, a co do Michelle, to nie mam nic przeciwko temu, by si臋 ni膮 zaopiekowa膰, je艣li potrzebna ci moja pomoc.
- Och, Susan, naprawd臋? By艂abym ci bardzo wdzi臋czna, gdyby艣 zaj臋艂a si臋 ni膮 za dwa tygodnie od tej soboty.
- Przez ca艂膮 noc? - Cho膰 bardzo kocha艂a siostrzenic臋, perspektywa sp臋dzenia z ni膮 kolejnej nocy napawa艂a j膮 przera偶eniem. Co prawda Nate z pewno艣ci膮 by艂by szcz臋艣liwy, mog膮c jej pom贸c.
- Ale偶 nie, tylko na wiecz贸r. Szef Roberta zaprosi艂 nas na kolacj臋 i nie bardzo wypada nam zabra膰 ze sob膮 dziecko. Czy m贸wi艂am ci, 偶e Robert otrzyma艂 powa偶ny awans?
- Nie.
- Taka jestem z niego dumna. My艣l臋, 偶e jest najlepszym ksi臋gowym w Seattle.
Susan zastanawia艂a si臋 przez chwil臋, czy nie powiedzie膰 siostrze o wielkiej nowinie, ale nie chcia艂a zak艂贸ca膰 ich rado艣ci z powodu awansu szwagra. Powie im za dwa tygodnie, gdy podrzuc膮 Michelle.
- Bardzo ch臋tnie zajm臋 si臋 Michelle - powt贸rzy艂a Susan i, zaznaczaj膮c dat臋 w kalendarzu, u艣wiadomi艂a sobie, 偶e to prawda. Mo偶e by膰 do niczego w kuchni, ale z siostrzenic膮 idzie jej ca艂kiem nie藕le. Mo偶e jeszcze przyjdzie czas, gdy zastanowi si臋 powa偶nie nad mo偶liwo艣ci膮 zafundowania sobie dziecka, a mo偶e dwojga dzieci - oczywi艣cie nie teraz, lecz kiedy艣 w przysz艂o艣ci.
- Dobrze. Czekam na was siedemnastego.
Susan wr贸ci艂a wieczorem do domu pod dobr膮 dat膮. Zebranie ze wsp贸艂pracownikami mia艂o szalenie sympatyczny przebieg. Po pi膮tej obie asystentki zaprosi艂y j膮 na drinka, by obla膰 awans. Niespodziewanie wpad艂o jeszcze kilka os贸b z wydzia艂u i koniecznie chcia艂o jej postawi膰 drinka. Oko艂o si贸dmej by艂a ju偶 mocno zarumieniona i podniecona.
Prawdopodobnie porz膮dna kolacja zniwelowa艂aby skutki alkoholu, ale Susan chcia艂a jak najszybciej wr贸ci膰 do domu.
Min臋艂o niespe艂na p贸艂 godziny, gdy zadzwoni艂 telefon. Pi艂a w艂a艣nie herbat臋, przebrana ju偶 w p艂aszcz k膮pielowy.
- Susan, m贸wi Nate. Czy mog臋 wpa艣膰 na chwil臋?
- Daj mi pi臋膰 minut na przebranie si臋.
Otworzy艂a mu drzwi, ubrana w lu藕ne spodnie i sweter.
- Cze艣膰 - powita艂a go weso艂o, 艣wiadoma, 偶e jej usta wykrzywiaj膮 si臋 w nienaturalnym grymasie.
Nate ledwie na ni膮 spojrza艂. Wszed艂 nachmurzony, z r臋kami w kieszeniach. Nie usiad艂, lecz zacz膮艂 przemierza膰 pok贸j niczym 偶o艂nierz sprawuj膮cy wart臋.
Usiad艂a na brzegu kanapy, obserwuj膮c go uwa偶nie. By艂a pe艂na animuszu i radosna po ca艂ym pe艂nym wydarze艅 dniu. Bawi艂o j膮 wyra藕ne poruszenie Nate'a.
- S膮dz臋, 偶e przyszed艂e艣 porozmawia膰 o mojej ofercie? - spyta艂a, zdziwiona, 偶e tak panuje nad g艂osem.
Milcza艂 przez chwil臋, przeczesuj膮c palcami g臋ste w艂osy.
- Tak, w艂a艣nie o tym chcia艂bym porozmawia膰.
- Nie r贸b tego - u艣miechn臋艂a si臋.
- Dlaczego? - Zmarszczy艂 brwi, zaskoczony.
- Poniewa偶 chc臋, 偶eby艣 mia艂 wi臋cej czasu na rozwa偶enie mojej propozycji.
- Najpierw musz臋 ci co艣 wyja艣ni膰.
Susan nie s艂ucha艂a. Mia艂a mu do powiedzenia co艣 znacznie wa偶niejszego.
- Jeste艣 przystojny, inteligentny i poci膮gaj膮cy - zacz臋艂a z entuzjazmem. - M贸g艂by艣 by膰, kimkolwiek zechcesz, Nate!
- Susan...
Pogrozi艂a mu palcem, kr臋c膮c g艂ow膮.
- Jest jeszcze co艣, o czym powiniene艣 wiedzie膰.
- Tak?
- Jestem w tobie zakochana. - Jej wyznanie rozp艂yn臋艂o si臋 w g艂o艣nym ziewni臋ciu. Speszona, zas艂oni艂a usta d艂oni膮. - Oo, przepraszam.
Nate zmru偶y艂 podejrzliwie oczy.
- Susan, ty pi艂a艣?
- Ociupink臋 - zademonstrowa艂a mu ilo艣膰 dwoma palcami - tylko tyle, ale przede wszystkim jestem szcz臋艣liwa.
- Susan! - wym贸wi艂 jej imi臋 z d艂ugim westchnieniem. - Nie wierz臋 ci.
- Dlaczego? Czy chcesz, 偶ebym wykrzycza艂a to na cale Seattle? Ch臋tnie to zrobi臋. Patrz! - Pobieg艂a w podskokach do kuchni i rozsun臋艂a oszklone drzwi.
Skutki alkoholu cz臋艣ciowo min臋艂y, ale odczuwa艂a nieprzepart膮 potrzeb臋 powiedzenia Nate'owi, jak bardzo jej na nim zale偶y. Ju偶 zbyt d艂ugo omijali ten temat.
Wysz艂a na balkon i wystawi艂a rozgor膮czkowan膮 twarz na podmuch wiatru. Z艂o偶ywszy d艂onie wok贸艂 pst, krzykn臋艂a g艂o艣no:
- Kocham Nate'a Townsenda! - Zadowolona, odwr贸ci艂a si臋 do niego przodem i roz艂o偶y艂a r臋ce najszerzej jak mog艂a. - Widzisz - oznajmi艂am to ca艂emu 艣wiatu.
Podszed艂 do niej i wzi膮艂 j膮 w ramiona, zamykaj膮c oczy. Susan oczekiwa艂a po nim wi臋kszej wylewno艣ci.
- Nie wydajesz si臋 zbyt szcz臋艣liwy z tego powodu - rzuci艂a prowokuj膮co.
- Nie jeste艣 sob膮.
- Kim wi臋c jestem? - Podpar艂szy si臋 pod boki, utkwi艂a w nim wyzywaj膮ce spojrzenie. - Czuj臋 si臋 normalnie. Za艂o偶臋 si臋, 偶e my艣lisz, i偶 jestem pijana. Ot贸偶 wcale nie jestem.
Nie odpowiedzia艂. Wzi膮wszy j膮 za ramiona, pokierowa艂 do kuchni, po czym zaj膮艂 si臋 parzeniem kawy.
- Rzuci艂am kofein臋 - oznajmi艂a.
- Kiedy? Przecie偶 pi艂a艣 kaw臋 podczas lunchu.
- W艂a艣nie w tej chwili - zachichota艂a. - No, Nate! - wykrzykn臋艂a, pochylaj膮c si臋 ku niemu i pstrykaj膮c palcami. - Rozlu藕nij si臋 troch臋.
- Musz臋 si臋 zaj膮膰 doprowadzeniem ci臋 do stanu trze藕wo艣ci.
- M贸g艂by艣 mnie poca艂owa膰.
- M贸g艂bym - przyzna艂 - ale nie poca艂uj臋.
- Dlaczego?
- Poniewa偶 je艣li to zrobi臋, mog臋 straci膰 panowanie nad sob膮.
Westchn臋艂a i zamkn膮wszy oczy, wyprostowa艂a ramiona.
- To najbardziej romantyczna rzecz, jak膮 mi kiedykolwiek powiedzia艂e艣.
Nate przesun膮艂 d艂oni膮 po twarzy i pochyli艂 si臋 nad blatem kuchennym.
- Czy mia艂a艣 co艣 w ustach od lunchu?
- Jedn膮 faszerowan膮 pieczark臋, jedn膮 艣liwk臋 w bekonie i kawa艂ek selera nape艂niony jak膮艣 mas膮 serow膮.
- A kolacja?
- Mia艂am zamiar zrobi膰 sobie grzank臋, ale nie by艂am g艂odna.
- Po ca艂ej tej masie jedzenia - no c贸偶, wcale si臋 nie dziwi臋…
- Czy usi艂ujesz by膰 z艂o艣liwy? Och, chwileczk臋, mia艂am ci臋 o co艣 zapyta膰.
Przymkn膮wszy jedno oko, usi艂owa艂a przypomnie膰 sobie dat臋, kt贸r膮 wspomnia艂a jej siostra.
- Czy masz jakie艣 plany na siedemnastego?
- Siedemnastego? A o co chodzi?
- Michelle przychodzi z wizyt膮 do cioci Susan i wiem, 偶e chcia艂a si臋 spotka膰 r贸wnie偶 z tob膮.
Nate by艂 wyra藕nie zaniepokojony, ale od chwili gdy wszed艂 do jej domu, nie okazywa艂 zadowolenia z niczego.
- Niestety, ten wiecz贸r mam zaj臋ty.
- No c贸偶, poradz臋 sobie sama. Przedtem te偶 jako艣 mi si臋 uda艂o.
Kawa zaparzy艂a si臋 i Nate nala艂 pe艂n膮 fili偶ank臋, po czym poda艂 j膮 Susan, wci膮偶 nachmurzony.
- Och, Nate, co si臋 z tob膮 dzieje? Odk膮d tylko wszed艂e艣 zachowujesz si臋 zupe艂nie inaczej ni偶 zwykle. Powinni艣my dawno si臋 ju偶 ca艂owa膰, a ty po prostu mnie ignorujesz!
- Wypij kaw臋.
Sta艂 nad ni膮, p贸ki nie podnios艂a fili偶anki do ust. Upiwszy 艂yk, skrzywi艂a si臋, poniewa偶 kawa by艂a straszliwie gor膮ca.
- No, pij do dna, male艅ka.
Susan pos艂usznie wykona艂a polecenie. S膮cz膮c kaw臋, obserwowa艂a przez ca艂y czas Nate'a, kt贸ry kr膮偶y艂 bezustannie po kuchni, jak gdyby nie m贸g艂 usta膰 w miejscu. By艂 czym艣 wyra藕nie zdenerwowany i bardzo chcia艂aby wiedzie膰, czym.
- Zrobione! - oznajmi艂a, odstawiaj膮c fili偶ank臋, zadowolona z siebie. - Nate - spyta艂a, coraz bardziej zaniepokojona - czy ty mnie kochasz?
Przystan膮艂 i spojrza艂 jej powa偶nie w oczy.
- Tak bardzo, 偶e trudno mi samemu uwierzy膰.
- To dobrze - odetchn臋艂a z ulg膮. - Zaczyna艂am ju偶 w to w膮tpi膰.
- Gdzie trzymasz aspiryn臋? - Zacz膮艂 bez艂adnie szuka膰 w szafkach kuchennych.
- Aspiryn臋? Czy chcesz przez to powiedzie膰, 偶e moje zachowanie przyprawi艂o ci臋 o b贸l g艂owy?
- Nie. - Odwr贸ci艂 si臋 i powiedzia艂 z czu艂ym u艣miechem: - Chc臋, 偶eby艣 j膮 mia艂a na podor臋dziu jutro rano, bo z pewno艣ci膮 b臋dzie ci potrzebna.
Jej mi艂o艣膰 do niego ros艂a w post臋pie geometrycznym.
- Jeste艣 dla mnie taki dobry!
- Gdy si臋 obudzisz, we藕 od razu dwie tabletki. Powinno ci troch臋 pom贸c. - Przykucn膮艂 przed ni膮 i uj膮艂 jej obie d艂onie. - Wyje偶d偶am jutro na kilka dni. Zadzwoni臋 do ciebie, dobrze?
- Przemy艣lisz sobie moj膮 propozycj臋, prawda? Po powrocie powiesz mi, co postanowi艂e艣. - Musia艂a przerwa膰 z powodu tak pot臋偶nego ziewni臋cia, 偶e szcz臋ka omal jej nie wyskoczy艂a z zawias贸w. - My艣l臋, 偶e powinnam si臋 po艂o偶y膰, prawda?
Rano obudzi艂 j膮 gniewny terkot budzika. Natychmiast zda艂a sobie spraw臋 za 艣widruj膮cego b贸lu w skroniach. Z trudem usiad艂a na 艂贸偶ku, j臋cz膮c z b贸lu.
Dowlok艂a si臋 jako艣 do kuchni i spostrzeg艂a stoj膮cy na bufecie flakonik z aspiryn膮. Przypomnia艂a sobie, 偶e Nate prosi艂 by za偶y艂a j膮 zaraz po obudzeniu.
- Niech B贸g b艂ogos艂awi tego faceta - powiedzia艂a g艂o艣no i skrzywi艂a si臋 na d藕wi臋k w艂asnego g艂osu.
W biurze funkcjonowa艂a tylko na p贸艂 pary. Eleanor Brooks nie wygl膮da艂a lepiej od niej. Wymieni艂y porozumiewawcze spojrzenia i u艣miechn臋艂y si臋 do siebie.
- Kawa gotowa - poinformowa艂a j膮 sekretarka.
- Zrobi艂a pani r贸wnie偶 sobie?
- Tak.
- Jest jaka艣 poczta?
- Nic, co nie mog艂oby zaczeka膰. Pan Hammer by艂 tu z samego rana. Powiedzia艂, bym da艂a pani do przejrzenia to czasopismo, a zrobi na pani takie wra偶enie, jak na nim.
Susanna rzuci艂a okiem na Business Monthly sprzed sze艣ciu lat. By艂o to czasopismo o tematyce handlowej, bardzo cenione w kr臋gach przemys艂owych.
- Ale to przecie偶 wydanie sprzed kilku lat - zdziwi艂a si臋, zachodz膮c w g艂ow臋, po co szef kaza艂 jej to czyta膰.
- Pan Hammer powiedzia艂, 偶e jest tu co艣 bardzo ciekawego na temat pani przyjaciela.
- Mojego przyjaciela?
- Tak, tego o zmys艂owych oczach - Nathaniela Townsenda.
ROZDZIA艁 DZIEWI膭TY
Susan poczeka艂a, a偶 panna Brooks wyjdzie z pokoju, po czym otworzy艂a pismo. Ca艂y artyku艂 by艂 po艣wi臋cony Nate'owi. Zdj臋cie przedstawia艂o go znacznie m艂odszego na tle sklepu firmowego Rainy Day Cookies, najbardziej znanej firmy cukierniczej w ca艂ym kraju.
Susan uwielbia艂a ciasteczka Rainy Day Cookies. Produkowano je w r贸偶nych odmianach, ale czekoladowe by艂y wprost fantastyczne.
Gdy przeczyta艂a dwa dalsze akapity, my艣la艂a, 偶e za chwil臋 zwymiotuje. Przerwa艂a czytanie i zamkn臋艂a oczy, walcz膮c z ogarniaj膮cymi j膮 md艂o艣ciami. Przyciskaj膮c r臋k膮 偶o艂膮dek, zmusi艂a si臋, by wr贸ci膰 do artyku艂u. Jej ot臋pia艂y umys艂 magazynowa艂 szczeg贸艂y fantastycznego sukcesu Nate'a.
Zacz膮艂 karier臋 w matczynej kuchni, studiuj膮c jeszcze w college'u. Jego specjalno艣ci膮 by艂y ciasteczka czekoladowe, kt贸re sta艂y si臋 tak popularne, 偶e ani si臋 obejrza艂, jak wpad艂 w diabelski m艂yn, kt贸ry wywindowa艂 go na sam szczyt w 艣wiecie przemys艂u. W wieku dwudziestu o艣miu lat Nate Townsend by艂 multi-milionerem.
Przypomnia艂a sobie, 偶e jakie艣 sze艣膰 miesi臋cy temu czyta艂a w tym samym periodyku, 偶e firma zosta艂a w艂a艣nie sprzedana za nie ujawnion膮 sum臋. Kwota, na jak膮 j膮 szacowano, spowodowa艂a u Susan zawr贸t g艂owy.
Opar艂szy 艂okcie na biurku, wzi臋艂a par臋 g艂臋bokich oddech贸w, by si臋 uspokoi膰. Zrobi艂a z siebie kompletn膮 idiotk臋 wobec Nate'a, a co gorsza, on jej na to pozwoli艂. To upokorzenie b臋dzie pami臋ta膰 chyba do ko艅ca 偶ycia.
Pomy艣le膰, 偶e piek艂a ciastka dla kr贸la czekoladowych ciasteczek i omal nie spali艂a ca艂ej kuchni! Ale to poni偶enie by艂o niczym w por贸wnaniu z wczorajsz膮 rozmow膮, kiedy to tru艂a mu o przedsi臋biorczo艣ci, ambicji, 偶yciowych celach, zanim - Bo偶e drogi, to ju偶 zupe艂nie nie do zniesienia! - zaproponowa艂a mu prac臋. Jak偶e si臋 musia艂 艣mia膰 w duchu.
Eleanor Brooks przynios艂a poczt臋 i po艂o偶y艂a j膮 na rogu biurka. Susan spojrza艂a na ni膮 i zrozumia艂a, 偶e nie da rady wytrzyma膰 w biurze przez ca艂y dzie艅.
- Id臋 do domu.
- S艂ucham? - Panna Brooks stan臋艂a jak wryta.
- Je艣li kto艣 b臋dzie mnie szuka艂, powiedz, 偶e 藕le si臋 czuj臋 i jestem w domu.
Susan wiedzia艂a, 偶e jej asystentka prze偶y艂a co艣 w rodzaju szoku. Przez wszystkie lata pracy w H&J Lima nie opu艣ci艂a ani jednego dnia.
- Do zobaczenia w poniedzia艂ek rano - powiedzia艂a stoj膮c ju偶 w drzwiach.
- Mam nadziej臋, 偶e b臋dzie si臋 pani czu艂a lepiej.
- Z pewno艣ci膮. - Potrzebowa艂a troch臋 czasu w samotno艣ci, by wyliza膰 rany i pozbiera膰 okruchy potrzaskanej dumy. Pomy艣le膰, 偶e zaledwie kilka godzin temu po pijanemu wyzna艂a Nate'owi Townsendowi dozgonn膮 mi艂o艣膰.
Wchodz膮c do mieszkania poczu艂a si臋, jakby znalaz艂a si臋 w schronie. W tej chwili by艂a bezpieczna, odgrodzona od 艣wiata zewn臋trznego. W ko艅cu b臋dzie musia艂a do艅 wr贸ci膰 i stawi膰 mu czo艂o, ale na razie mia艂a spok贸j.
Zarzuci艂a na ramiona w艂贸czkowy szal zrobiony przez siostr臋 i wpatrzy艂a si臋 niewidz膮cym wzrokiem w przestrze艅.
Ale偶 by艂a g艂upia! Zb艂a藕ni艂a si臋 kompletnie! Zamkn膮wszy oczy, odchyli艂a g艂ow臋 na oparcie kanapy i kilkakrotnie g艂臋boko odetchn臋艂a. Chcia艂a zrzuci膰 z siebie gniew i uraz臋, by nie przekszta艂ci艂y si臋 w gorycz. Nie pozwoli艂a sobie na rozwa偶ania typu "co by by艂o gdyby". Spr贸bowa艂a podej艣膰 do sprawy bardziej pozytywnie. Nast臋pnym razem b臋dzie umia艂a strzec swego serca.
W godzin臋 p贸藕niej obudzi艂a si臋 zdumiona tym, 偶e zasn臋艂a. Otuli艂a si臋 kocem i zacz臋艂a analizowa膰 sytuacj臋.
Sprawy nie mia艂y si臋 wcale tak 藕le. Osi膮gn臋艂a sw贸j najwa偶niejszy cel - zosta艂a wiceprezesem do spraw marketingu - pierwsz膮 kobiet膮 na tak eksponowanym stanowisku w ca艂ej d艂ugiej historii firmy. By艂a zadowolona z 偶ycia. Je艣li niekiedy odczuwa艂a t臋sknot臋 za w艂asn膮 rodzin膮, to przecie偶 mia艂a Emily. T艂umi膮c westchnienie, Susan powiedzia艂a sobie, 偶e nie brakuje jej niczego. Cieszy艂a si臋 szacunkiem, mia艂a dobr膮 prac臋, by艂a zdrowa. 呕ycie jest pi臋kne.
G艂owa j膮 bola艂a, 偶o艂膮dek te偶 dawa艂 si臋 we znaki, ale ko艂o po艂udnia zrobi艂a sobie ros贸艂 z torebki i zmusi艂a si臋, by cho膰 troch臋 zje艣膰. Wk艂ada艂a w艂a艣nie talerz do zlewu, gdy zadzwoni艂 telefon. Jedynie panna Brooks wiedzia艂a, 偶e Susan jest w domu i mia艂a dzwoni膰 tylko w bardzo wa偶nych sprawach.
- Susan, m贸wi Nate.
- Cze艣膰, Nate - powiedzia艂a, staraj膮c si臋, by jej g艂os brzmia艂 oboj臋tnie. - Czym mog臋 ci s艂u偶y膰?
- Dzwoni艂em do pracy, ale twoja sekretarka powiedzia艂a, 偶e posz艂a艣 do domu, poniewa偶 藕le si臋 czu艂a艣.
- Tak. My艣l臋, 偶e wczoraj wieczorem wypi艂am wi臋cej, ni偶 mi si臋 zdawa艂o. Mia艂am koszmarnego kaca, gdy si臋 obudzi艂am dzi艣 rano.
- Czy znalaz艂a艣 aspiryn臋 na bufecie?
- Tak. Teraz przypominam sobie, 偶e by艂e艣 u mnie wieczorem. - My艣la艂a gor膮czkowo, chc膮c zatrze膰 艣lady. - Pewnie zrobi艂am z siebie idiotk臋? - sili艂a si臋 na lekki ton. - Czy nie powiedzia艂am przypadkiem czego艣 k艂opotliwego dla mnie lub dla ciebie?
- Nie pami臋tasz? - Roze艣mia艂 si臋 cicho.
Oczywi艣cie 偶e pami臋ta艂a, ale wola艂aby raczej, by j膮 torturowano, ni偶 mia艂aby si臋 do tego przyzna膰.
- Troch臋, ale na wi臋kszo艣膰 wieczoru urwa艂 mi si臋 film.
- Gdy tylko wr贸c臋 do Seattle, pomog臋 ci przypomnie膰 sobie ka偶de s艂owo.
- Pewnie… zrobi艂am z siebie kompletn膮 idiotk臋 - wymamrota艂a. - Na twoim miejscu zapomnia艂abym o wszystkim, co ci powiedzia艂am.
- Susan, Susan, Susan - powiedzia艂 czule Nate. - Mo偶e zrobimy ten krok od razu?
- My艣l臋… 偶e powinni艣my porozmawia膰 o tym p贸藕niej… naprawd臋… poniewa偶 nie by艂am wtedy sob膮. - 艁zy zebra艂y si臋 w k膮cikach jej oczu i sp艂yn臋艂y po policzkach. W艣ciek艂a na siebie za ten wybuch uczu膰, otar艂a je wierzchem d艂oni.
- Lepiej si臋 ju偶 czujesz?
- Tak…. nie. W艂a艣nie mia艂am zamiar si臋 po艂o偶y膰.
- Po艂贸偶 si臋, odpocznij. Wracam w niedziel臋. Przylatuj臋 wczesnym popo艂udniem. Chcia艂bym, 偶eby艣my zjedli razem kolacj臋.
- Oczywi艣cie. - Zgodzi艂aby si臋 na wszystko, byle tylko sko艅czy膰 t臋 rozmow臋. Rana by艂a zbyt 艣wie偶a, wci膮偶 krwawi艂a. Do niedzieli zdo艂a si臋 jako艣 pozbiera膰 i 艂atwiej sprosta sytuacji. Do niedzieli zdo艂a ukry膰 sw贸j b贸l.
- A wi臋c do zobaczenia ko艂o pi膮tej.
- W niedziel臋 - dopowiedzia艂a, czuj膮c si臋 jak robot, zaprogramowany, by robi膰 dok艂adniej to, czego za偶膮da jego u偶ytkownik. Nie mia艂a zamiaru je艣膰 kolacji razem z Nate'em ani nic w tym rodzaju. A on wkr贸tce si臋 dowie, dlaczego.
Jedynym sposobem, by przetrwa膰 jako艣 t臋 sobot臋, by艂a praca. Wst膮pi艂a do biura, by przejrze膰 korespondencj臋, kt贸r膮 zostawi艂a jej na biurku panna Brooks. Wiadomo艣膰 o jej awansie mia艂a by膰 opublikowana w niedzielnym wydaniu Seattle Times, ale musia艂 nast膮pi膰 jaki艣 przeciek, prawdopodobnie ze strony szefa, znalaz艂a bowiem w korespondencji zaproszenie na lunch z okazji konferencji miejscowych handlowc贸w, kt贸rzy osi膮gn臋li znacz膮cy sukces. Konferencja mia艂a si臋 odby膰 siedemnastego, czyli ju偶 za dwa tygodnie, Susan sp臋dzi艂a wi臋c sporo czasu, pisz膮c na maszynie notatki do wyst膮pienia.
W niedzielny poranek Susan obudzi艂a si臋 oci臋偶a艂a i bez humoru. Natychmiast uzmys艂owi艂a sobie, jakie jest 藕r贸d艂o jej z艂ego samopoczucia. Po po艂udniu stanie oko w oko z Nate'em. Przez ostatnie dwa dni planowa艂a dok艂adnie, co powie i jak si臋 zachowa.
Nate przyszed艂 o wp贸艂 do pi膮tej. Otworzy艂a mu drzwi, ubrana w granatowe spodnie i kremowy w艂贸czkowy sweter. W艂osy mia艂a upi臋te.
- Susan! - Wzrok mia艂 wyg艂odnia艂y. Przest膮pi艂 pr贸g i pochwyci艂 j膮 w ramiona.
Nim si臋 po艂apa艂a, 偶e chce j膮 poca艂owa膰, by艂o ju偶 za p贸藕no na ukrycie reakcji. Przytuli艂 j膮 mocno do siebie i nami臋tnie wpi艂 wargi w jej usta. Susan zapomnia艂a o swych pretensjach i odwzajemni艂a mu gor膮cy poca艂unek.
Nate wsun膮艂 palce w jej w艂osy i wyci膮gn膮艂 wszystkie szpilki, nie przestaj膮c jej ca艂owa膰.
- Dwa dni nigdy mi si臋 tak nie d艂u偶y艂y - powiedzia艂, chwytaj膮c z臋bami jej doln膮 warg臋, jakby by艂a najsmakowitszym k膮skiem.
Staraj膮c si臋 odzyska膰 zimn膮 krew, uwolni艂a si臋 z jego obj臋膰:
- Napijesz si臋 kawy?
- Nie. Chc臋 tylko ciebie.
Odsun臋艂a si臋, ale zn贸w j膮 pochwyci艂 i przygarn膮艂 w ciep艂y azyl swych ramion. Spl贸t艂 r臋ce na jej plecach i spojrza艂 czule w oczy. Sz贸sty zmys艂 podpowiedzia艂 mu, 偶e co艣 jest nie tak.
- Co艣 si臋 sta艂o? - spyta艂.
- Nie… i tak - przyzna艂a sucho. - Trafi艂 mi przypadkiem do r膮k stary egzemplarz Business Monthly. Czy co艣 ci to m贸wi?
Zawaha艂 si臋 i przez d艂ug膮 chwil臋 Susan w膮tpi艂a, czy si臋 w og贸le odezwie.
- Zatem wiesz?
- O tym, 偶e jeste艣 czy te偶 kiedy艣 by艂e艣 kr贸lem ciasteczek na ca艂y 艣wiat? Wiem.
Zmru偶y艂 oczy.
- Jeste艣 na mnie z艂a.
Westchn臋艂a. Wiele zale偶a艂o od tego, w jaki spos贸b mu to powie. Mimo i偶 膰wiczy艂a sw膮 przemow臋 wielokrotnie podczas weekendu, by艂o to znacznie trudniejsze, ani偶eli mog艂a przypuszcza膰. Jednak偶e powzi臋艂a silne postanowienie, 偶e zachowa spok贸j i oboj臋tno艣膰.
- Jestem raczej zak艂opotana ni偶 ubawiona - powiedzia艂a. - Szkoda, 偶e mnie nie uprzedzi艂e艣, zanim zrobi艂am z siebie idiotk臋.
- Susan, wiem, 偶e masz wszelkie prawo mie膰 do mnie pretensj臋. - Pu艣ci艂 j膮 i zacz膮艂 przechadza膰 si臋 nerwowo po kuchni oraz salonie, pocieraj膮c kark, - To nie by艂a 偶adna tajemnica. Sprzeda艂em interes prawie sze艣膰 miesi臋cy temu i wzi膮艂em sobie urlop - do diab艂a, naprawd臋 go potrzebowa艂em! Doprowadzi艂em si臋 do takiego stanu, 偶e lepiej nie m贸wi膰. M贸j doktor twierdzi, 偶e znajdowa艂em si臋 na kraw臋dzi kompletnego za艂amania psychicznego. Gdy ci臋 spotka艂em, zacz膮艂em w艂a艣nie z tego wychodzi膰, uczy艂em si臋 na nowo cieszy膰 偶yciem. Ostatni膮 rzecz膮, kt贸rej bym pragn膮艂, by艂y rozmowy na temat minionych trzynastu lat. Pozostawi艂em za sob膮 Rainy Day Cookies i chcia艂em zbudowa膰 nowe 偶ycie.
- Czy zamierza艂e艣 mi kiedy艣 o tym powiedzie膰?
- Tak! - potwierdzi艂 porywczo. - W czwartek wieczorem. By艂a艣 s艂odka, oferuj膮c mi prac臋. Wiedzia艂em, 偶e powinienem co艣 powiedzie膰, ale by艂a艣 wtedy…
- Zawiana - doko艅czy艂a za niego.
- Dobrze, niech b臋dzie zawiana, z braku lepszego s艂owa.
- Musia艂e艣 mie膰 艣wietny ubaw z powodu wpadki z ciasteczkami. - Sama si臋 zdziwi艂a, jak spokojnie brzmi jej g艂os. Uda艂o jej si臋 zachowa膰 r贸wnowag臋 ducha i by艂a z tego ogromnie dumna.
K膮ciki warg unios艂y mu si臋 leciutko. Wida膰 by艂o, 偶e usi艂uje powstrzyma膰 艣miech.
- M贸w dalej - powiedzia艂a, machn膮wszy r臋k膮. - Przypuszczam, 偶e te zw臋glone ciasteczka i spalona folia do pieczenia by艂y akcentem komicznym. Nie wini臋 ci臋. Gdyby sytuacja by艂a odwrotna, z pewno艣ci膮 wpad艂abym w histeri臋.
- To nie tak. Fakt, 偶e upiek艂a艣 te ciasteczka, by艂 jedn膮 z najmilszych rzeczy, jakie kiedykolwiek dla mnie zrobiono. Chc臋, by艣 wiedzia艂a, 偶e by艂em g艂臋boko wzruszony.
- Nie zrobi艂am tego dla ciebie - rzuci艂a, usi艂uj膮c powstrzyma膰 gniew. - To by艂a pr贸ba ogniowa…
- Susan…
- Musia艂e艣 te偶 mie膰 niez艂膮 zabaw臋 innego dnia, gdy wyg艂osi艂am ci przemow臋 na temat przedsi臋biorczo艣ci, motywacji i 偶yciowych cel贸w.
- To mnie r贸wnie偶 dotkn臋艂o - podkre艣li艂.
- Pewnie w czu艂e miejsce na 艂okciu. - Uda艂a, 偶e si臋 艣mieje, by udowodni膰, jaka z niej r贸wna facetka. Mog艂a sobie 偶artowa膰, ale sama niezbyt lubi艂a, gdy kto艣 stroi艂 sobie z niej 偶arty.
- Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e nie wygl膮da to najlepiej, gdy si臋 patrzy od twojej strony - powiedzia艂 po chwili Nate.
- Wygl膮da ca艂kiem 藕le - powt贸rzy艂a z kr贸tkim histerycznym 艣miechem. - Istnieje jedyny spos贸b po艂o偶enia temu kresu.
Nate nie przestawa艂 kr膮偶y膰 po mieszkaniu.
- Czy chcesz zlekcewa偶y膰 to drobne nieporozumienie, Susan, czy te偶 masz zamiar obr贸ci膰 je przeciwko mnie, zniszczy膰 wszystko, co jest miedzy nami?
- Jeszcze nie wiem. - W gruncie rzeczy wiedzia艂a, ale nie chcia艂a, by oskar偶y艂 j膮 o podejmowanie pochopnych decyzji. Nate z 艂atwo艣ci膮 wyt艂umaczy艂 si臋 ze wszystkiego. Susan jednak czu艂a si臋 upokorzona. Jak mia艂aby mu teraz zaufa膰, skoro uwa偶a艂 za nic ukrycie tak wa偶nej cz臋艣ci swego 偶ycia.
- Jak d艂ugo masz zamiar nad tym my艣le膰?
- Nie wiem.
- Rozumiem, 偶e ze wsp贸lnej kolacji nici?
Skin臋艂a g艂ow膮, zaciskaj膮c z臋by a偶 do b贸lu.
- W porz膮dku, przemy艣l sobie wszystko. Wierz臋, 偶e jeste艣 absolutnie uczciwa i bezstronna. Chcia艂bym tylko spyta膰 ci臋 o co艣. Jak post膮pi艂aby艣 na moimi miejscu?
- Dobrze. - By艂a sk艂onna zrobi膰 dla niego cho膰 tyle, jakkolwiek w g艂臋bi duszy powzi臋艂a ju偶 postanowienie.
- Przemy艣l jeszcze jedn膮 spraw臋 - powiedzia艂, gdy otworzy艂a mu drzwi.
- Co takiego? - Susan szale艅czo pragn臋艂a pozby膰 si臋 go jak najszybciej z domu. Im d艂u偶ej u niej przebywa艂, tym trudniej by艂o jej gniewa膰 si臋 na niego.
- To. - Przyci膮gn膮艂 j膮 i poca艂owa艂, poruszaj膮 najg艂臋bsze zak膮tki jej duszy. Jego wargi p艂on臋艂y a poca艂unek by艂 tak przepe艂niony po偶膮daniem, 偶e kolana si臋 pod ni膮 ugi臋艂y.
Gdy Nate wreszcie j膮 pu艣ci艂, cofn臋艂a si臋 i omal ni upad艂a. Oddychaj膮c z trudem, opar艂a si臋 o framug臋 piersi jej falowa艂y.
Zadowolony z siebie Nate u艣miechn膮艂 si臋, co doprowadzi艂o j膮 do w艣ciek艂o艣ci.
- Przyznaj, Susan - wyszepta艂, przesuwaj膮c palcem po jej obojczyku - 偶e jeste艣my dla siebie stworzeni.
- Nie... nie mam zamiaru niczego przyznawa膰.
Zrobi艂 smutn膮 min臋. Bez w膮tpienia by艂a obliczona na wywo艂anie jej wsp贸艂czucia, ale nic z tego. Susan nie da si臋 omami膰 po raz drugi.
- Zadzwonisz do mnie?
- Tak. - Jak rak 艣wi艣nie, a ryba za艣piewa, co powinno nast膮pi膰 mniej wi臋cej w czasie, gdy rz膮d osi膮gnie r贸wnowag臋 bud偶etu. Mo偶e w dwutysi臋cznym roku.
Od dw贸ch dni 偶ycie Susan powr贸ci艂o do normalnego trybu. Wychodzi艂a do pracy wcze艣nie, wraca艂a p贸藕no, robi膮c wszystko, co w jej mocy, by unika膰 Nate'a, cho膰 by艂a pewna, 偶e b臋dzie czeka艂 cierpliwie na jaki艣 znak od niej. Poza tym on te偶 mia艂 swoj膮 dum臋 - liczy艂a na to.
Gdy wr贸ci艂a w 艣rod臋 do domu, zasta艂a wetkni臋t膮 w drzwi karteczk臋. Serce zacz臋艂o wali膰 jej jak m艂otem.
Zwleka艂a z otworzeniem jej, dop贸ki nie w艂o偶y艂a kolacji do kuchenki mikrofalowej. Gdy si臋 wreszcie zdecydowa艂a, zobaczy艂a tylko cztery s艂owa: "Zadzwo艅 do mnie. Prosz臋."
Wybuchn臋艂a histerycznym 艣miechem. Ha! Nate Townsend mo偶e wpa艣膰 do kadzi z p艂ynn膮 czekolad膮, nim doczeka si臋 jej telefonu. Bardziej ni偶 pewne, 偶e powiedzia艂by lub zrobi艂 co艣, co przypomnia艂oby jej, jak膮 by艂a idiotk膮!
Gdy zadzwoni艂 telefon, wci膮偶 mia艂a ambiwalentne uczucia. Odskoczy艂a do ty艂u i popatrzy艂a na艅 nieufnie.
- Halo? - spyta艂a ostro偶nie dr偶膮cym g艂osem.
- Susan, czy to ty?
- Och, cze艣膰, Emily.
- O Bo偶e, ale mi nap臋dzi艂a艣 stracha. My艣la艂am, 偶e jeste艣 chora. Tw贸j g艂os brzmia艂 tak dziwnie.
- Nie, nie, czuj臋 si臋 艣wietnie.
- Dawno nie rozmawia艂y艣my i chcia艂am si臋 dowiedzie膰, co u ciebie s艂ycha膰.
- Wszystko w porz膮dku.
- Susan! - Jej imi臋 zabrzmia艂o w ustach siostry jak ostrze偶enie. - Znam ci臋 zbyt dobrze, bym nie wyczuwa艂a, 偶e 艣wi臋ci si臋 co艣 niedobrego. Wiem te偶, 偶e ma to pewnie zwi膮zek z Nate'em. Nie wspomnia艂a艣 o nim s艂owem w 偶adnej rozmowie.
- Rzadko si臋 ostatnio widujemy.
- Dlaczego?
- C贸偶, bycie multimilionerem bardzo go absorbuje.
Emily zamilk艂a na d艂u偶sz膮 chwil臋, chwytaj膮c oddechy
- Chyba co艣 si臋 dzieje z telefonem. Zdawa艂o mi si臋, 偶e powiedzia艂a艣…
- Znasz Rainy Day Cookies?
- Jasne. Chyba ka偶dy zna.
- Jeszcze nie pojmujesz zwi膮zku?
- Chcesz powiedzie膰, 偶e Nate...
- ... jest kr贸lem czekoladowych ciasteczek we w艂asnej osobie.
- Ale偶 to cudownie. Wspaniale. Jest s艂awny... to znaczy jego ciasteczka s膮 znane na ca艂ym 艣wiecie. Pomy艣le膰, 偶e kto艣, kto doprowadzi艂 do rozkwitu Rainy Day Cookies pomaga艂 Robertowi z艂o偶y膰 艂贸偶eczko Michelle. Nie mog臋 si臋 doczeka膰, by mu o tym powiedzie膰.
- Na mnie nie zrobi艂o to wra偶enia.
- Kiedy si臋 o tym dowiedzia艂a艣? - spyta艂a Emily niemal oskar偶ycielskim tonem.
- W ubieg艂y pi膮tek. John Hammer da艂 mi czasopismo, w kt贸rym by艂 artyku艂 o Nacie. To wydanie sprzed kilku lat, ale artyku艂 powiedzia艂 mi o nim wszystko to, co sam powinien by艂 mi powiedzie膰.
- A wi臋c sama to odkry艂a艣? - wykrzykn臋艂a Emily.
- Tak.
- Jeste艣 na niego z艂a?
- Dobry Bo偶e, oczywi艣cie 偶e nie. Jaki mia艂abym pow贸d? - Susan obawia艂a si臋, 偶e Emily nie wyczuje sarkazmu w jej s艂owach.
- Z pewno艣ci膮 mia艂 zamiar ci powiedzie膰 - broni艂a Nate'a Emily. - Nie znam zbyt dobrze twojego s膮siada, ale zrobi艂 na mnie wra偶enie cz艂owieka prostolinijnego. Jestem pewna, 偶e zamierza艂 ci wszystko wyja艣ni膰 w odpowiednim czasie.
- By膰 mo偶e - zgodzi艂a si臋 Susan. - Przepraszam ci臋, ale pitrasz臋 sobie co艣 w kuchence mikrofalowej i musz臋 ju偶 lecie膰. - By艂a to marna wym贸wka, ale Susanna nie mia艂a ochoty rozmawia膰 w tej chwili o Nacie. - Och, by艂abym zapomnia艂a - doda艂a szybko. - Mam wyst膮pienie na konferencji siedemnastego, ale wszystko si臋 ko艅czy przed wp贸艂 do sz贸stej, wi臋c mo偶esz na mnie liczy膰, je艣li idzie o Michelle.
- 艢wietnie. Pos艂uchaj, siostrzyczko, je艣li zechcesz porozmawia膰, zawsze mo偶esz na mnie liczy膰.
- Dzi臋ki, b臋d臋 o tym pami臋ta艂a.
Od艂o偶ywszy s艂uchawk臋, spojrza艂a jeszcze raz na kr贸tki li艣cik od Nate'a. W艂a艣ciwie powinna wyrzuci膰 go do 艣mieci. Zmi臋艂a karteczk臋 w kulk臋 i wrzuci艂a do pojemnika, czuj膮c niewielk膮, cholernie niewielk膮, satysfakcj臋.
Co z oczu, to i z serca - jak m贸wi stare przys艂owie - tyle 偶e tym razem nie chcia艂o to jako艣 zadzia艂a膰.
Telefon przyci膮ga艂 jej uwag臋 jak magnes.
Kolacja by艂a gotowa, ale gdy spojrza艂a na nieapetyczn膮 potraw臋, postanowi艂a j膮 wyrzuci膰 i p贸j艣膰 do Western Avenue Deli na kurczaka w curry. By艂oby to dobre z dw贸ch wzgl臋d贸w. Po pierwsze, przesta艂by j膮 kusi膰 telefon, a po drugie zjad艂aby wreszcie co艣 przyzwoitego.
Podj膮wszy w ko艅cu decyzj臋, przesz艂a ju偶 do salonu, gdy us艂ysza艂a dzwonek do drzwi. J臋kn臋艂a, wiedz膮c doskonale, zanim jeszcze otworzy艂a drzwi, 偶e te z pewno艣ci膮 Nate.
- Nie zadzwoni艂a艣 - powiedzia艂 oschle. Wpad艂 dc mieszkania jak burza, nie czekaj膮c na zaproszenie Wygl膮da艂 na zdenerwowanego, ale panowa艂 nad sob膮
- Jak d艂ugo jeszcze mam czeka膰? Widz臋, 偶e postanowi艂a艣 mnie ukara膰 za b艂膮d, kt贸ry pope艂ni艂em, cc do pewnego stopnia jestem w stanie zrozumie膰. Ale ju偶 przez to przeszli艣my. Na co wi臋c czekasz? Na przeprosiny? A wi臋c dobrze - jest mi bardzo przykro
- Ach...
- Masz wszelkie powody czu膰 si臋 ura偶ona, ale o co ci chodzi? 艁akniesz krwi? Do艣膰 ju偶 tego! Szalej臋 za tob膮, kobieto, a ty czujesz to samo do mnie, nie pr贸buj wi臋c zgrywa膰 oboj臋tno艣ci, poniewa偶 potrafi臋 ci臋 przejrze膰. Od艂贸偶my te g艂upstwa na bok.
- Dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego tak zwleka艂e艣? Czemu nie powiedzia艂e艣 mi wcze艣niej?
Rzuci艂 jej spojrzenie m贸wi膮ce, 偶e zn贸w wracaj膮 do starych dziej贸w, po czym zacz膮艂 chodzi膰 po pokoju.
- Poniewa偶 chcia艂em wyrzuci膰 Rainy Day Cookiem z moich my艣li. Po艣wi臋ci艂em si臋 pracy bez reszty. - Przystan膮艂 i popatrzy艂 na ni膮 badawczo. - Zauwa偶y艂em u ciebie podobne nastawienie. Ca艂e twoje 偶ycie jest uzale偶nione od jakiej艣 firmy produkuj膮cej artyku艂y sportowe.
- Nie jakiej艣, lecz najwi臋kszej w ca艂ym kraju - odpar艂a oburzona.
- Wybacz, Susan, ale naprawd臋 nie robi to na mnie wra偶enia. A co z twoim 偶yciem? Ma polega膰 wy艂膮cznie na wspinaniu si臋 po szczeblach korporacji? Pozw贸l sobie powiedzie膰, 偶e gdy znajdziesz si臋 ju偶 na g贸rze, widok stamt膮d wcale nie jest taki wspania艂y. Nie b臋dziesz umia艂a ceni膰 prostych rzeczy w 偶yciu. Tak si臋 sta艂o ze mn膮.
- Czy sugerujesz, 偶ebym rzuci艂a to wszystko i zacz臋艂a w膮cha膰 kwiatki? C贸偶, Nathanielu Townsend, mam dla ciebie nowin臋. Ot贸偶 podoba mi si臋 moje 偶ycie takie, jakie jest. Obra偶asz mnie, s膮dz膮c, 偶e mo偶esz w nie ingerowa膰, wtr膮ca膰 si臋 do mojej kariery i wmawia膰 mi, 偶e wkroczy艂am na drog臋 wiod膮c膮 ku samounicestwieniu, powiem ci wi臋c od razu... - umilk艂a na chwil臋, by zaczerpn膮膰 tchu - ...偶e twoje s艂owa nic dla mnie nie znacz膮.
Na te zagryz艂 wargi.
- Nie namawiam ci臋 do w膮chania kwiat贸w, Susan. Chc臋, by艣 wyjrza艂a przez okno na cie艣nin臋 i zobaczy艂a co艣 poza pi臋knym widokiem, promami, o艣nie偶onymi g贸rami. 呕ycie jest czym艣 wi臋cej ni偶 tylko paj臋czyn膮 snut膮 przez paj膮ka w rogu balkonu. To s膮 codzienne cuda, kt贸re znajdziesz za progiem, ale 偶ycie, bogate 偶ycie jest czym艣 wi臋cej. To interesuj膮ce znajomo艣ci, przyjaciele, zabawa. Umkn臋艂o to nam obojgu. Najpierw mnie, a teraz widz臋, 偶e zmierzasz w dok艂adnie tym samym niszczycielskim kierunku.
- Dla ciebie to wszystko jest dobre i 艣liczne, ale ja...
- Potrzeba ci tego samego, co mnie. Potrzebujemy si臋 nawzajem.
- Ma艂e sprostowanie - powiedzia艂a w podnieceniu. - Tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e odpowiada mi w艂a艣nie taki styl 偶ycia. Dlaczego mia艂by mi nie odpowiada膰? Osi膮gn臋艂am swoje cele, za艂o偶one na pi臋膰 lat, teraz postawi艂am sobie nast臋pne. Mog臋 dotrze膰 na sam szczyt w tej firmie i tego w艂a艣nie pragn臋. A co do potrzeby kontakt贸w, mylisz si臋 r贸wnie偶. Radzi艂am sobie, zanim ci臋 spotka艂am i b臋d臋 sobie radzi艂a, gdy znikniesz z mojego 偶ycia!
W pokoju zrobi艂o si臋 tak cicho, 偶e przez chwil臋 Susan by艂a przekonana, i偶 Nate przesta艂 oddycha膰.
- Gdy znikn臋 z twojego 偶ycia - powt贸rzy艂 wolno. - Rozumiem. A wi臋c podj臋艂a艣 ju偶 decyzj臋.
- Tak - odrzek艂a, podnosz膮c wysoko g艂ow臋. - By艂o sympatycznie, ale je艣li musz臋 wybiera膰 pomi臋dzy tob膮 a funkcj膮 wiceprezesa, decyzja nie jest raczej trudna. Jestem pewna, 偶e spotkasz inn膮 m艂od膮 kobiet臋, kt贸ra b臋dzie potrzebowa艂a obrony przed sam膮 sob膮. Jak widz臋, nasze kontakty by艂y z twojej strony czym艣 w rodzaju akcji ratunkowej. Teraz, skoro ju偶 wiesz, jak si臋 kruszy ciasteczko - kalambur jest zamierzony - mo偶e zechcesz uprzejmie pozostawi膰 mnie mojemu 偶a艂osnemu losowi.
- Susan, czy mnie wys艂uchasz?
- Nie. - Dla wi臋kszego efektu podnios艂a r臋k臋. - Spr贸buj臋 by膰 szcz臋艣liwa - powiedzia艂a z kpin膮 w g艂osie.
Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 Nate si臋 nie odzywa艂.
- Robisz b艂膮d, ale musisz przekona膰 si臋 o tym na w艂asnej sk贸rze.
- Spodziewam si臋, 偶e b臋dziesz w pobli偶u, by pozbiera膰 kawa艂ki, na kt贸re si臋 rozlec臋.
Zmru偶y艂 b艂臋kitne oczy i prze艣widrowa艂 j膮 wzrokiem.
- Mo偶e b臋d臋, a mo偶e nie.
- C贸偶, nie musisz si臋 martwi膰, poniewa偶 tak czy owak b臋dziesz musia艂 d艂ugo czeka膰.
ROZDZIA艁 DZIESI膭TY
- Panno Simmons, panie Hammer, to dla mnie prawdziwy zaszczyt.
- Dzi臋kuj臋 - odpowiedzia艂a Susan, u艣miechaj膮c si臋 uprzejmie do m艂odego m臋偶czyzny, kt贸ry powita艂 j膮 oraz jej szefa. Convention Centr臋 by艂 wype艂niony niemal po brzegi. W chwili gdy zda艂a sobie spraw臋, jak wielkie b臋dzie jej audytorium, poczu艂a, 偶e zamiast 偶o艂膮dka ma 艣ci艣ni臋ty k艂臋bek.
Posz艂a wraz ze swym szefem za m艂odym m臋偶czyzn膮, kt贸ry zaprowadzi艂 ich na podium. Siedzia艂o tam ju偶 kilka os贸b. Susan pozna艂a burmistrza i kilku radnych, a tak偶e dw贸ch znanych biznesmen贸w.
Miejsce Susan znajdowa艂o si臋 po prawej stronie podium. John mia艂 siedzie膰 obok niej. U艣cisn膮wszy d艂o艅 koordynatorowi konferencji, pozdrowi艂a innych i usiad艂a.
Pomy艣la艂a, 偶e nie uda jej si臋 prze艂kn膮膰 ani k臋sa, siedz膮c tak na widoku. Spogl膮daj膮c na morze nieznajomych twarzy, usi艂owa艂a zachowa膰 spok贸j i zebra膰 my艣li. By艂a przecie偶 jedn膮 z os贸b, kt贸re mia艂y dzi艣 wyst膮pi膰 i przygotowa艂a si臋 do tego starannie.
Po jej prawej stronie powsta艂o lekkie zamieszanie, ale podium przes艂ania艂o jej widok.
- Cze艣膰, 艣licznotko. Nikt mnie nie uprzedzi艂, 偶e r贸wnie偶 tu b臋dziesz.
Nate. Susan omal nie po艂kn臋艂a w ca艂o艣ci sporego kawa艂ka 艂ososia. Utkwi艂 jej w prze艂yku i by艂a bliska ud艂awienia.
Obr贸ciwszy si臋 w krze艣le, znalaz艂a si臋 z nim oko w oko.
- Cze艣膰, Nate - powiedzia艂a, staraj膮c si臋, by zabrzmia艂o to oboj臋tnie.
- Spodziewa艂em si臋, 偶e Nate Townsend mo偶e by膰 tu dzisiaj - szepn膮艂 John, bardzo z siebie zadowolony.
- Widz臋, 偶e teraz ty zacz臋艂a艣 mi depta膰 po pi臋tach.
Susan zignorowa艂a komentarz Nate'a i zaj臋艂a si臋 艂ososiem, maj膮c nadziej臋, 偶e rzuca si臋 w oczy, i偶 bardziej ni偶 obaj m臋偶czy藕ni interesuje j膮 smaczne jedzenie.
- T臋skni艂a艣 za mn膮?
Min臋艂o dziesi臋膰 dni, odk膮d widzia艂a Nate'a po raz ostatni. Unikanie go nastr臋cza艂o wiele trudno艣ci. Gdy wr贸ci艂a do domu pierwszego dnia po zerwaniu, zza 艣ciany dobiega艂y d藕wi臋ki w艂oskiej opery, a przez uchylone okno wdziera艂 si臋 pikantny zapach domowego sosu do spaghetti. W nosie a偶 j膮 kr臋ci艂o od aromatu dusz膮cych si臋 pomidor贸w z dodatkiem zi贸艂 i ostrego czosnku.
Podczas weekendu Susan mog艂aby przysi膮c, 偶e Nate wypr贸bowa艂 wszystkie mo偶liwe przepisy z ksi膮偶ki kucharskiej, a ka偶dy nast臋pny bardziej kusz膮cy od poprzedniego. Susan nigdy nie jad艂a tylu posi艂k贸w w restauracjach, co w ubieg艂ym tygodniu.
Gdy Nate zda艂 sobie spraw臋, 偶e nie uda mu si臋 tak 艂atwo jej przekupi膰 za pomoc膮 dobrego jedzenia, wina i 艣piewu - w tym wypadku arii operowych - zastosowa艂 inn膮 taktyk臋.
Wr贸ciwszy z pracy do domu, zasta艂a przed drzwiami samotn膮 p膮sow膮 r贸偶臋. Nie by艂o przy niej 偶adnej karteczki, po prostu nieskazitelnie pi臋kny kwiat. Podnios艂a j膮 i wbrew rozs膮dkowi zabra艂a do domu, rozkoszuj膮c si臋 subtelnym zapachem. Jedyn膮 osob膮, kt贸ra mog艂a j膮 tam zostawi膰, by艂 Nate. Zreflektowawszy si臋, wysz艂a z mieszkania i po艂o偶y艂a r贸偶臋 na dawnym miejscu. W pi臋膰 minut p贸藕niej otworzy艂a drzwi i z konsternacj膮 odkry艂a, 偶e kwiat wci膮偶 tam le偶y i wygl膮da na opuszczony i smutny.
Postanowiwszy da膰 Nate'owi jasno do zrozumienia, co zrobi ze wszystkimi prezentami, po艂o偶y艂a r贸偶臋 pod jego drzwiami.
Nie by艂o mu jednak 艂atwo przem贸wi膰 do rozs膮dku. Nast臋pnego wieczora miejsce r贸偶y zaj臋艂o niedu偶e pude艂ko luksusowych czekoladek. Tym razem Susan nie wesz艂a z nimi do domu, lecz zanios艂a wprost pod drzwi Nate'a.
- Nie! - odpar艂a teraz, wracaj膮c my艣lami do chwili obecnej i konferencji. - Nie t臋skni艂am ani troch臋.
- Naprawd臋? - zrobi艂 zak艂opotan膮 min臋. - My艣la艂em, 偶e pr贸bujesz wszystko mi臋dzy nami naprawi膰 i dlatego zostawiasz te wszystkie prezenty pod drzwiami.
Na moment serce przesta艂o jej bi膰. Rzuci艂a mu w艣ciek艂e spojrzenie i powr贸ci艂a do jedzenia. Zjad艂a wszystko do ostatniego k臋sa, boj膮c si臋, 偶e' inaczej Nate m贸g艂by pomy艣le膰, i偶 jest chora z mi艂o艣ci do niego.
Szef pochyli艂 ku niej g艂ow臋 i powiedzia艂 z zadowolon膮 min膮:
- Pomy艣la艂em, 偶e b臋dzie dla ciebie mi艂膮 niespodziank膮 wyst臋powa膰 razem z Nate'em. Sam to zaaran偶owa艂em.
- Bardzo to 艂adnie z pa艅skiej strony - szepn臋艂a.
- T臋skni艂a艣 za mn膮, przyznaj si臋 - zaczepi艂 j膮 zn贸w Nate, balansuj膮c na dw贸ch nogach krzes艂a, by zajrze膰 jej w twarz.
W porz膮dku, by艂a sk艂onna zgodzi膰 si臋, 偶e dokucza艂a jej troch臋 samotno艣膰, ale nale偶a艂o si臋 tego spodziewa膰. Przez kilka tygodni Nate wype艂nia艂 ka偶d膮 woln膮 chwil臋 takimi g艂upstwami, jak mecze baseballa czy puszczanie latawc贸w. Ale zanim go spotka艂a, 偶y艂o jej si臋 艣wietnie, a teraz wraca艂a po prostu do dawnego spokojnego trybu 偶ycia. Jej 艣wiat by艂 cudowny. Pe艂ny. Nie potrzebowa艂a Nate'a, by uczyni艂 z niej stuprocentow膮 kobiet臋. Zadawa艂 sobie mn贸stwo trudu, by j膮 zmusi膰 do przyznania si臋, 偶e bez niego jest nieszcz臋艣liwa. Nie mia艂a zamiaru da膰 mu tej satysfakcji.
- Ja za tob膮 t臋skni臋. - Spojrza艂 na ni膮 wymownie. - Powinna艣 przynajmniej ust膮pi膰 na tyle, by przyzna膰 偶e jeste艣 r贸wnie samotna i nieszcz臋艣liwa jak ja.
- Ale偶 nie jestem! - odpar艂a s艂odko, w cicho艣ci ducha zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e to wierutne k艂amstwo. - Mam fantastyczn膮 prac臋, przede mn膮 obiecuj膮ca kariera. O czym wi臋cej mog艂abym marzy膰?
- Dzieci?
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Michelle i ja 艣wietnie si臋 ze sob膮 bawimy, a kiedy zm臋czymy si臋 sob膮 nawzajem, matka zabiera j膮 do domu. Uwa偶am, 偶e to idealny spos贸b cieszenia si臋 dzieckiem.
Pierwszy m贸wca wszed艂 na podium, przyci膮gaj膮c uwag臋 Susan. Po mniej wi臋cej pi臋ciu minutach Susan poczu艂a, 偶e kto艣 popuka艂 j膮 w rami臋. Rzuci艂a spojrzenie na Nate'a, kt贸ry trzyma艂 w g贸rze bia艂膮 p艂贸cienn膮 serwetk臋 z napisem: "A co z m臋偶em?".
St艂umiwszy j臋k, Susan modli艂a si臋, by nikt inny nie zauwa偶y艂 napisu, a zw艂aszcza jej szef. Wywr贸ci艂a oczy i pokr臋ci艂a stanowczo g艂ow膮. W艂a艣nie wtedy zauwa偶y艂a, 偶e wszyscy spogl膮daj膮 w jej stron臋 i bij膮 brawo, jak gdyby czekaj膮c na co艣. Zamruga艂a powiekami, nie rozumiej膮c, o co chodzi, wreszcie zda艂a sobie spraw臋, 偶e w艂a艣nie j膮 zapowiedziano i zebrani czekaj膮 na jej wyst膮pienie.
Wsta艂a gwa艂townie, szuraj膮c krzes艂em i zaj臋艂a miejsce na podium, nie o艣mielaj膮c si臋 spojrze膰 na Nate'a. Ten facet m贸g艂 doprowadzi膰 cz艂owieka do szewskiej pasji. Inna kobieta wyla艂aby ca艂膮 zawarto艣膰 szklanki z wod膮 na jego zadowolon膮 g臋b臋! Opanowa艂a si臋, odetchn臋艂a g艂臋boko i popatrzy艂a na swe audytorium. Natychmiast u艣wiadomi艂a sobie, 偶e pope艂ni艂a b艂膮d. Na sali by艂o mn贸stwo os贸b, czu艂a wlepione w siebie oczy.
Rozplanowa艂a bardzo starannie swe wyst膮pienie i nauczy艂a si臋 go na pami臋膰. Na wszelki wypadek przynios艂a za sob膮 maszynopis. Zaznaczy艂a trzy kluczowe zagadnienia i mia艂a zamiar zilustrowa膰 je barwnymi anegdotami. Nagle poczu艂a, 偶e ma kompletn膮 pustk臋 w g艂owie. Zebra艂a ca艂膮 odwag臋, by nie wzi膮膰 n贸g za pas.
- Poka偶 im, Susan! - szepn膮艂 Nate, u艣miechaj膮c si臋.
Patrzy艂 na ni膮 z tak膮 zach臋t膮 i wiar膮, 偶e parali偶 powoli zacz膮艂 ust臋powa膰. Cho膰 zna艂a na pami臋膰 wyst膮pienie, si臋gn臋艂a po notatki. W chwili gdy przeczyta艂a pierwsze zdanie, wiedzia艂a, 偶e wszystko b臋dzie dobrze.
Mimo wcze艣niejszych wysi艂k贸w Nate'a, by podkopa膰 jej pewno艣膰 siebie i r贸wnowag臋 ducha, odczuwa艂a du偶膮 satysfakcj臋 z powodu 艣wietnego przyj臋cia jej przem贸wienia przez s艂uchaczy, Wiele os贸b kiwa艂o j potakuj膮co g艂owami w newralgicznych punktach wyst膮pienia i Susan wiedzia艂a, 偶e trafi艂a do nich.
Wracaj膮c na miejsce, pochwyci艂a spojrzenie Nate'a.
U艣miecha艂 si臋 bij膮c brawo, a b艂ysk w jego oczach niew膮tpliwie 艣wiadczy艂 o szacunku i podziwie. To ciep艂e, czu艂e spojrzenie sprawi艂o, 偶e serce omal nie wyskoczy艂o jej z piersi. A jednak rozw艣cieczy艂 j膮 swymi nonsensownymi pytaniami, rozproszy艂 jej uwag臋, dokuczy艂, wykpi艂, a potem napisa艂 te g艂upstwa na serwetce. Gdy jednak sko艅czy艂a m贸wi膰, pierwsz膮 osob膮, na kt贸r膮 spojrza艂a, 艣wiadomie czy te偶 nie, by艂 Nate.
Ten cz艂owiek prowadzi j膮 prost膮 drog膮 do domu wariat贸w!
Nate'a zapowiedziano jako nast臋pnego. Gdy wszed艂 na podium, pomy艣la艂a, jak te偶 podzia艂a艂oby na niego, gdyby teraz ona napisa艂a co艣 na serwetce i pokaza艂a mu podczas wyg艂aszania przez niego przem贸wienia. Prawie natychmiast ogarn膮艂 j膮 wstyd z powodu tej dziecinady.
Z uroczyst膮 min膮 - a mo偶e tak si臋 tylko jej wydawa艂o - Nate wyj膮艂 notatki z wewn臋trznej kieszeni marynarki. Ledwie zdo艂a艂a powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu, widz膮c, 偶e to, co mia艂 do powiedzenia, wypunktowa艂 po艣piesznie na odwrocie wizyt贸wki. A wi臋c tak "powa偶nie" potraktowa艂 swe dzisiejsze wyst膮pienie! Wygl膮da艂o na to, 偶e naskroba艂 te par臋 s艂贸w w czasie, gdy ona sta艂a na podium.
Pomy艣la艂a gniewnie, 偶e pokaza艂 si臋 jej ze z艂ej strony, ale w chwili gdy otworzy艂 usta, zawojowa艂 natychmiast wszystkich s艂uchaczy. Rzadko zdarza艂o jej si臋 s艂ucha膰 bardziej dynamicznego m贸wcy. Jego silny g艂os dociera艂 do najdalszych zak膮tk贸w ogromnej sali i cho膰 Nate korzysta艂 z mikrofonu, Susan by艂a pewna, 偶e jest on absolutnie zb臋dny.
Nate m贸wi艂 o pocz膮tkach swej dzia艂alno艣ci, o tym jak zmar艂 jego ojciec w tym samym roku, kiedy on wybiera艂 si臋 do college'u i zabrak艂o 艣rodk贸w na jego kszta艂cenie. By艂 to najgorszy okres w jego 偶yciu i jednocze艣nie punkt zwrotny, od kt贸rego wystartowa艂 do sukcesu. Pomy艣la艂 sobie, 偶e ciasteczka czekoladowa jego matki zawsze wszystkim ogromnie smakowa艂y. Z powodu przedwczesnej 艣mierci ojca podj臋艂a prac w miejscowej fabryce, i Nate, szukaj膮c sposobu na op艂acenie studi贸w od jesieni, wzi膮艂 si臋 za pieczenia ciasteczek i sprzedawanie ich turystom po pi臋膰dziesi膮t cent贸w za sztuk臋.
Mniej wi臋cej w po艂owie lata zarobi艂 z nawi膮zk膮 na op艂acenie pierwszego roku nauki. Wkr贸tce kilka sklep贸w spo偶ywczych skontaktowa艂o si臋 z nim, pragn膮c w艂膮czy膰 ciasteczka do swego asortymentu towar贸w. Po nich zg艂osi艂y si臋 restauracje i hotele. Ma艂y zak艂ad cukierniczy chcia艂 odkupi膰 od niego receptur臋 na ciasteczka czekoladowe oraz orzechowe.
Nate rozpocz膮艂 studia, uczestnicz膮c we wszystkich mo偶liwych programach z dziedziny biznesu. Pod koniec nast臋pnego lata otworzy艂 w艂asny interes, kt贸ry prosperowa艂 艣wietnie mimo pope艂nianych przez Nate'a b艂臋d贸w. Zanim sko艅czy艂 studia, by艂 ju偶 milionerem. Trzeba mu odda膰 sprawiedliwo艣膰, 偶e nie uleg艂 pokusie przerwania studi贸w. Wysz艂o mu to na korzy艣膰 i by艂 zadowolony ze swej decyzji, cho膰 wszyscy wok贸艂 powtarzali mu bez przerwy, 偶e jego w艂asne do艣wiadczenie nauczy艂o go wi臋cej ni偶 wi臋kszo艣膰 autor贸w podr臋cznik贸w. Nate jednak nie zgadza艂 si臋 z t膮 opini膮.
Susan by艂a oczarowana. Przypuszcza艂a, 偶e Nate powie s艂uchaczom to, co wbija艂 jej do g艂owy od chwili, gdy si臋 spotkali - 偶e d膮偶enie do sukcesu, owszem, jest wa偶ne i dobre; ale pod warunkiem, 偶e cz艂owiek nie zapomina przy tym, kim i czym jest. Podejrzewa艂a, 偶e t臋 filozofi臋 zarezerwowa艂 jedynie dla niej.
Wr贸ci艂 na miejsce, odprowadzany gor膮cymi brawami. W pierwszym odruchu spojrza艂 na Susan, kt贸ra u艣miechn臋艂a si臋 艂agodnie, poruszona jak reszta audytorium jego osobistymi do艣wiadczeniami. Ani razu nie pochwali艂 si臋 ani nie przypisa艂 sobie zas艂ug fenomenalnego sukcesu Rainy Day Cookies. Susan wola艂aby ju偶, 偶eby jego wyst膮pienie by艂o nu偶膮cym zawi艂ym sprawozdaniem ze wspania艂ej kariery, jak膮 zrobi艂. Wcale nie chcia艂a czu膰 tak wielkiego podziwu dla niego.
Lunch zako艅czy艂 si臋 w kilka minut p贸藕niej. Zbieraj膮c rzeczy, chcia艂a wymkn膮膰 si臋 niepostrze偶enie. Powinna by艂a jednak przewidzie膰, 偶e Nate do tego nie dopu艣ci. Kilka os贸b przepchn臋艂o si臋 do niego, by zamieni膰 z nim par臋 s艂贸w, on jednak przeprosi艂 i podszed艂 do niej.
- Susan, chcia艂bym z tob膮 pom贸wi膰.
Spojrza艂a wymownie na zegarek, potem na swego szefa.
- Mam jeszcze um贸wione spotkanie - powiedzia艂a ch艂odno.
- Twoje wyst膮pienie by艂o naprawd臋 艣wietne.
- Dzi臋kuj臋, twoje r贸wnie偶 - odrzek艂a. Przypomnia艂a sobie nagle co艣, co nie dawa艂o jej spokoju. - Nie wspomina艂e艣 mi nigdy o 艣mierci ojca.
- Nie wspomina艂em te偶, 偶e ci臋 kocham, a kocham ci臋 bardzo.
Jego s艂owa, tak nieoczekiwane, wypowiedziane tak spokojnym tonem, by艂y niczym cios w splot s艂oneczny. Susan poczu艂a, jak 艂zy zbieraj膮 si臋 w k膮cikach jej oczu i, mrugaj膮c, usi艂owa艂a je powstrzyma膰.
- Nie trzeba by艂o tego m贸wi膰.
- Moje uczucia do ciebie nie ulegn膮 zmianie.
- Ja… naprawd臋 musz臋 ju偶 i艣膰. - Spojrza艂a z niecierpliwo艣ci膮 w stron臋 Johna Hammera. Tak bardzo chcia艂a uciec st膮d, nie nara偶aj膮c na szwank swego serca.
- Panie Townsend - podesz艂a do nich jaka艣 elegancka kobieta. - B臋dzie pan na dzisiejszej aukcji, prawda?
Oderwa艂 niech臋tnie wzrok od Susan i popatrzy艂 j na ni膮.
- Owszem.
- B臋d臋 na pana czeka艂a - zachichota艂a jak dziewczynka.
Susan nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od my艣li, 偶e 艣miech niekt贸rych kobiet przypomina pianie zarzynanego koguta. Chcia艂a zapyta膰 Nate'a, co to za aukcja, ale kto艣 zada艂 mu w艂a艣nie jakie艣 pytanie przez ca艂膮 sal臋.
- 呕egnaj, Nate - powiedzia艂a wi臋c, odchodz膮c.
- 呕egnaj, moja mi艂o艣ci. - Dopiero gdy wysz艂a z Convention Centr臋, zda艂a sobie spraw臋, jak ostatecznie zabrzmia艂o jego po偶egnanie.
Czy tego w艂a艣nie pragn臋艂a? Nate udowodni艂, 偶e nie jest godny zaufania, ma straszliwie denerwuj膮cy zwyczaj trzymania pewnych rzeczy w tajemnicy. Teraz, gdy nie zamierza艂 si臋 wi臋cej z ni膮 widywa膰, nie mia艂a 偶adnego powodu do narzeka艅.
Za par臋 godzin Emily i Robert podrzuc膮 jej Michelle przed p贸j艣ciem na kolacj臋 z szefem jej szwagra. Przypomnia艂a sobie, 偶e podczas odwiedzin siostrzenicy nie ma czasu na przejmowanie si臋 Nate'em czy kimkolwiek innym.
Gdy przyjecha艂a Emily z rodzin膮, zasta艂a sw膮 siostr臋 w r贸偶owym humorze.
- Cze艣膰 - powita艂a ich weso艂o, otwieraj膮c drzwi. Michelle popatrzy艂a na ni膮 wielkimi okr膮g艂ymi oczyma i schwyci艂a obiema r膮czkami ko艂nierz matczynego p艂aszcza.
- Kochanie, to twoja ciocia Susan, pami臋tasz?
- Emily, jedyn膮 rzecz膮, jak膮 ona pami臋ta, jest to, 偶e ilekro膰 j膮 tu przynosisz, natychmiast znikasz - powiedzia艂 Robert, wchodz膮c z torb膮 pe艂n膮 pieluch w jednej r臋ce i workiem kocyk贸w oraz zabawek w drugiej.
- Witaj, Robercie. - Nieoczekiwanie dla niego i dla samej siebie, poca艂owa艂a go w policzek. - Rozumiem, 偶e gratulacje s膮 jak najbardziej na miejscu?
- Tobie r贸wnie偶 gratuluj臋.
- Ach, to drobiazg.
- Chyba nie, s膮dz膮c po artykule w gazecie.
- Och, a propos gazety - powiedzia艂a Emily, zakr臋ciwszy si臋 w k贸艂ko - widzia艂am w niej dzisiaj nazwisko Nate'a.
- Tak… oboje mieli艣my wyst膮pienia na konferencji dzi艣 po po艂udniu.
Na Emily wyra藕nie zrobi艂o to wra偶enie, Susan nie by艂a jednak pewna, czy to z jej powodu, czy Nate'a.
- Ale ja nie o tym czyta艂am - m贸wi艂a dalej Emily, 艣ci膮gaj膮c kurtk臋 z serdelkowatych r膮czek Michelle. - Nate bierze udzia艂 w aukcji.
- Ta-ta! - wykrzykn臋艂a Michelle, gdy tylko mia艂a r膮czki wolne.
Robert popatrzy艂 na ni膮 z dum膮.
- Nauczy艂a si臋 wreszcie! To pierwsze i jedyne s艂owo, jakie zna! Ta-ta kocha swoj膮 malutk膮, bardzo kocha.
Dla Susan by艂o rzecz膮 tak niezwyk艂膮 s艂ysze膰 Roberta przemawiaj膮cego dziecinnym j臋zykiem, 偶e nie zrozumia艂a, o czym m贸wi jej siostra.
- Co takiego m贸wi艂a艣?
- Usi艂uj臋 powiedzie膰 ci o aukcji - powt贸rzy艂a Emily, jak gdyby to t艂umaczy艂o wszystko. Spojrzawszy na zaintrygowan膮 Susan, doda艂a: - Napotka艂am jego nazwisko w artykule na temat aukcji dobroczynnej na rzecz Children's Home Society.
艢wiat艂o 偶ar贸wki, kt贸re rozb艂ys艂o w g艂owie Susan wystarczy艂oby do rozja艣nienia wieczornego nieba.
- Przypadkiem nie w aukcji kawaler贸w? - spyta艂a ochryp艂ym szeptem. Nic dziwnego, 偶e kobieta, kt贸ra zaczepi艂a Nate'a na lunchu, by艂a taka bezczelna.
Zamierza艂a z艂o偶y膰 na niego ofert臋 na licytacji.
Powoli, nie bardzo wiedz膮c, co robi, Susan osun臋艂a si臋 na kanap臋 obok siostry.
- Nie powiedzia艂 ci?
- Niby dlaczego mia艂 mi m贸wi膰? Jeste艣my tylko s膮siadami.
- Susan!
Jej siostra mia艂a denerwuj膮cy zwyczaj zawierania ca艂ej swej opinii w jednym okrzyku: "Susan!".
- Kochanie - powiedzia艂 Robert, zerkaj膮c na zegarek - po艣pieszmy si臋, je艣li nie chcemy si臋 sp贸藕ni膰. Wola艂bym, 偶eby m贸j szef nie musia艂 na nas czeka膰.
Spojrzenie Emily zapowiada艂o d艂u偶sz膮 pogaw臋dk臋 po powrocie z kolacji. Susan zosta艂o przynajmniej kilka godzin rezerwy na przygotowanie si臋 na krzy偶owy ogie艅 pyta艅.
- Bawcie si臋 dobrze - powiedzia艂a Susan weso艂o, odprowadzaj膮c Emily i Roberta do drzwi - i nie martwcie si臋 o ma艂膮.
- Pa, Michelle - zawo艂a艂a Emily, machaj膮c r臋k膮.
- Powiedz mamusi do widzenia. - Poniewa偶 Michelle nie przejawia艂a specjalnej ochoty, Susan uj臋艂a jej pulchn膮 r膮czk臋 i pomacha艂a ni膮.
Gdy tylko Emily i Robert wyszli, Michelle zacz臋艂a cicho kwili膰. Susan spojrza艂a na ni膮 i poczu艂a, 偶e zamiast serca ma o艂owiany ci臋偶arek. Kogo pr贸bowa艂a oszuka膰? Sam膮 siebie? Odk膮d zerwa艂a z Natem, by艂a nieszcz臋艣liwa i samotna.
A wi臋c niepoprawny Nate Townsend zrobi艂 zn贸w to samo - nie zada艂 sobie trudu, by wspomnie膰 o aukcji. Oczywi艣cie zgodzi艂 si臋 wzi膮膰 w niej udzia艂 wiele tygodni temu, ale jej o tym nie poinformowa艂. Och, jasne, przysi臋ga艂 jej dozgonn膮 mi艂o艣膰, ale by艂 sk艂onny pozwoli膰, by kupi艂a go jaka艣 obca kobieta. Szybko si臋 nauczy艂a, 偶e m臋偶czyznom nie wolno ufa膰.
Im d艂u偶ej my艣la艂a o tym wieczorze, tym wi臋ksza j膮 ogarnia艂a w艣ciek艂o艣膰. Gdy spyta艂a Nate'a, czy wpadnie, kiedy b臋dzie u niej Michelle, odrzek艂 oboj臋tnie, 偶e "ma inne plany" tego wieczora. Pewnie 偶e mia艂! Sprzedawanie swego cia艂a osobie oferuj膮cej najwy偶sz膮 stawk臋, a wszystko w imi臋 dobroczynno艣ci!
- Powiedzia艂am mu, 偶e nie chc臋 go wi臋cej widzie膰 - powiedzia艂a do Michelle, zbytnio podnosz膮c g艂os.
- Ten facet od pocz膮tku sprawia tylko same k艂opoty. By艂a艣 wtedy ze mn膮, pami臋tasz? Czy nie by艂oby lepiej, gdyby艣my wiedzia艂y wtedy to, co wiemy teraz?
Ramiona Michelle podrygiwa艂y - Susan nie by艂a pewna, czy dziecko p艂acze, czy te偶 powstrzymuje si臋 od p艂aczu.
- Ma idiotyczny zwyczaj ukrywania pewnych rzeczy. Ot贸偶, o艣wiadczam ci, 偶e ca艂kiem wyrzuci艂am tego m臋偶czyzn臋 z moich my艣li. Ka偶da kobieta, kt贸ra go zechce dzi艣 wieczorem, mo偶e go mie膰, poniewa偶 ja nie jestem zainteresowana!
Michelle przytuli艂a twarz do szyi Susan.
- Wiem, jak si臋 czujesz, dziecino - powiedzia艂a, przechadzaj膮c si臋 po dywanie przed ogromnym oknem, zza kt贸rego dobiega艂y odg艂osy roz艣wietlonego miasta. - Jakby艣 straci艂a najlepszego przyjaciela, prawda?
- Ta-ta.
- Jest z mamusi膮 na kolacji. Kiedy艣 my艣la艂am, 偶e Nate jest moim przyjacielem - powiedzia艂a smutno. - Ale dowiedzia艂am si臋 w przykry spos贸b, kim jest naprawd臋 - nie zrozum mnie 藕le, nie chodzi o nic druzgoc膮cego. Po prostu pozwoli艂, bym zrobi艂a z siebie idiotk臋.
Michelle przygl膮da艂a si臋 ciotce, najwyra藕niej oczarowana jej przemow膮. Susan m贸wi艂a wi臋c dalej, by zaj膮膰 czym艣 dziecko.
- Mam nadziej臋, 偶e sam czuje si臋 dzi艣 idiotycznie, stoj膮c przed gromad膮 rozwrzeszczanych kobiet. - Westchn臋艂a, zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e dzi臋ki swej m臋skiej urodzie Nate z pewno艣ci膮 osi膮gnie najwy偶sz膮 cen臋. Na aukcjach w poprzednich latach niekt贸rzy panowie "szli" nawet za tysi膮c dolar贸w. Tyle kosztowa艂 wiecz贸r w towarzystwie jednego z kawaler贸w, stanowi膮cych najlepsz膮 parti臋 w Seattle.
- Tyle za dozgonn膮 mi艂o艣膰 i przywi膮zanie - mrukn臋艂a. Michelle wci膮偶 si臋 w ni膮 wpatrywa艂a, Susan uzna艂a wi臋c, 偶e winna udzieli膰 siostrzenicy kilku rad.
- M臋偶czy藕ni nie s膮 tacy, za jakich chc膮 uchodzi膰. Zapami臋taj to sobie na ca艂e 偶ycie.
Michelle w spos贸b oczywisty popar艂a ciotk臋, gaworz膮c rado艣nie.
- Ja, na przyk艂ad, nie potrzebuj臋 m臋偶czyzny. Jestem ca艂kiem szcz臋艣liwa prowadz膮c niezale偶ne 偶ycie. Mam prac臋, naprawd臋 dobr膮 prac臋, i paru bliskich przyjaci贸艂, przewa偶nie z grona ludzi, z kt贸rymi pracuj臋, no i oczywi艣cie twoj膮 mam臋. - Michelle podnios艂a r膮czk臋 i otar艂a 艂z臋 tocz膮c膮 si臋 po policzku Susan.
- Wiem, o czym my艣lisz - doda艂a Susan, cho膰 wiedzia艂a, 偶e to bezsens t艂umaczy膰 dziecku podobne sprawy. - Skoro jestem taka szcz臋艣liwa, to czemu p艂acz臋? Nie mam poj臋cia. Ca艂y problem w tym, 偶e nie mog臋 przesta膰 go kocha膰 i to komplikuje wszystko. - Umilk艂a i przycisn臋艂a palce do ust, by si臋 uspokoi膰.
- Spyta艂 mnie, czy chc臋 prze偶y膰 偶ycie bez m臋偶a... napisa艂 to na serwetce. Mo偶esz sobie wyobrazi膰, co pomy艣l膮 kelnerzy, gdy to przeczytaj膮?
- Ta-ta.
- O to te偶 mnie zapyta艂 - powiedzia艂a Susan dr偶膮cym g艂osem. - Nigdy nie przypuszcza艂am, 偶e zechc臋 mie膰 dzieci, ale nie zdawa艂am sobie w贸wczas sprawy, jak bardzo mog臋 kocha膰 tak膮 ma艂膮 istotk臋, jak ty. - Przytuliwszy dziecko do piersi, Susan zamkn臋艂a oczy, kul膮c si臋 pod wp艂ywem nag艂ego b贸lu. - Mog艂abym zastrzeli膰 tego faceta!
Zafascynowana w艂osami ciotki, Michelle si臋gn臋艂a r膮czk膮 i wyci膮gn臋艂a z nich szpilki.
- Upi臋艂am je dzi艣 po po艂udniu na z艂o艣膰, by udowodni膰, 偶e jestem pani膮 siebie, a potem, gdy go tam zobaczy艂am, przez ca艂y czas mego wyst膮pienia 偶a艂owa艂am, 偶e nie s膮 rozpuszczone - tylko dlatego, 偶e Nate tak woli. Och, Michelle, chyba naprawd臋 zwariuj臋! Co by艣 mi poradzi艂a?
- Ta-ta.
- Przypuszcza艂am, 偶e mi to powiesz. - Susan pr贸bowa艂a zapanowa膰 nad 艂zami. - My艣la艂am, 偶e skoro zosta艂am wiceprezesem, wszystko b臋dzie cudownie. Owszem, jestem oczywi艣cie zadowolona, ale czuj臋 si臋 jaka艣 pusta w 艣rodku. Och, Michelle, sama nie wiem, jak to wyja艣ni膰. Noce s膮 takie d艂ugie, a w biurze wci膮偶 my艣l臋, jak dobrze by艂oby wr贸ci膰 do domu i zobaczy膰 Nate'a.... Chyba straci艂am ca艂膮 ch臋膰 do pracy. Na konferencji m贸wi艂am tym wszystkim ludziom o zdecydowaniu, dyscyplinie i przedsi臋biorczo艣ci, a wszystko to wydawa艂o mi si臋 nierealne. Potem... potem wracaj膮c spacerem do domu, spotka艂am dawn膮 kole偶ank臋 z college'u. Jest m臋偶atk膮 i ma c贸reczk臋 troch臋 starsz膮 od ciebie. Wygl膮da艂a na tak膮 szcz臋艣liw膮. Powiedzia艂am jej o moim awansie. Ucieszy艂a si臋 bardzo, ale ja wci膮偶 czuj臋 w 艣rodku ogromn膮 pustk臋.
- Ta-ta.
- Michelle, nie mog艂aby艣 si臋 nauczy膰 innego s艂owa? Prosz臋 ci臋. Co by艣 powiedzia艂a na cioci臋? Cio-cia.
- Ta-ta.
- Nate z pewno艣ci膮 spotka jak膮艣 pi臋kn膮 blondynk臋 i zakocha si臋 w niej na um贸r. Ona zap艂aci za niego kup臋 forsy, co zrobi na nim takie wra偶enie, 偶e ani si臋 spostrze偶e, jak wpadnie w jej sid艂a... - Susan zamilk艂a nagle, prostuj膮c ramiona. - Nie uwierzysz, co mi przysz艂o na my艣l - powiedzia艂a do Michelle, przygl膮daj膮cej si臋 jej ciekawie. - To kompletnie zwariowany pomys艂, a mo偶e wcale nie.
Michelle pomacha艂a r膮czkami, najwyra藕niej chc膮c si臋 dowiedzie膰, jaki to szalony pomys艂 za艣wita艂 w g艂owie jej ciotki. To niemo偶liwe. Absurdalne. Ale w ko艅cu tyle ju偶 razy zrobi艂a z siebie idiotk臋 wobec Nate'a, 偶e jeszcze jeden nie mia艂 ju偶 znaczenia.
W kilka minut ubra艂a Michelle z powrotem w kombinezon. Mog艂aby przysi膮c, 偶e to niezno艣ne stworzenie mia艂o wi臋cej odn贸偶y od krocionoga.
Sprawdziwszy stan swego konta, pochwyci艂a ksi膮偶eczk臋 czekow膮 i pobieg艂a do podziemnego gara偶u; z Michelle na r臋kach. Z posiadanych oszcz臋dno艣膰 mia艂a zap艂aci膰 rachunek za nowy samoch贸d, ale wykupienie Nate'a by艂o wa偶niejsze.
Parking przed teatrem, w kt贸rym odbywa艂a si臋 aukcja, by艂 zat艂oczony do granic mo偶liwo艣ci i Susan zaj臋艂o ogromnie du偶o czasu znalezienie wolnego miejsca. Nast臋pnie nie chciano jej wpu艣ci膰 na sal臋, poniewa偶 ani ona, ani Michelle nie mia艂y wykupionego biletu. Poza tym portier poinformowa艂 j膮, 偶e zam臋偶ne kobiety nie mog膮 bra膰 udzia艂u w aukcji.
- Ch臋tnie wykupi臋 bilet wst臋pu, a to jest moja siostrzenica. Albo pan mnie wpu艣ci, albo… albo ja… nie wiem, co zrobi臋. To sprawa 偶ycia i 艣mierci!
Podczas gdy portier konferowa艂 z szefem, Susan zajrza艂a do 艣rodka przez wahad艂owe drzwi. Zobaczy艂a, jak niekt贸re kobiety podnosz膮 r臋ce i zrywaj膮 si臋 entuzjastycznie z miejsc, by pokaza膰 swe numery. Ekipa telewizyjna rejestrowa艂a ca艂e wydarzenie.
Wr贸ci艂 portier z informacj膮, 偶e wszystkie bilety zosta艂y wyprzedane.
Susan mia艂a ju偶 zamiar wda膰 si臋 z nim w dyskusj臋, gdy us艂ysza艂a, 偶e mistrz ceremonii wywo艂uje nazwisko Nate'a. Po sali przebieg艂 szmer podnieconych g艂os贸w.
Susan podj臋艂a desperack膮 decyzj臋. Zamiast grzecznie zawr贸ci膰 ku wyj艣ciu, rzuci艂a si臋 ku drzwiom, otworzy艂a je i pobieg艂a w膮skim przej艣ciem.
Zaskoczony mistrz ceremonii umilk艂, a wszystkie g艂owy zwr贸ci艂y si臋 w stron臋 Susan, kt贸ra przyciskaj膮c obronnym gestem dziecko do piersi, przeby艂a ju偶 po艂ow臋 drogi, gdy wreszcie dopad艂 j膮 portier. Rzuci艂a przera偶one, b艂agalne spojrzenie Nate'owi, kt贸ry, os艂aniaj膮c oczy przed 艣wiat艂ami reflektor贸w, patrzy艂 na ni膮.
Michelle gaworzy艂a rado艣nie. Najwyra藕niej zabawa w kotka i myszk臋 przypad艂a jej do gustu. Wyci膮gn臋艂a pulchn膮 r膮czk臋 w stron臋 Nate'a.
- Ta-ta! Ta-ta! - wykrzykn臋艂a na ca艂y g艂os.
ROZDZIA艁 JEDENASTY
Na sali pe艂nej kobiet zawrza艂o. 呕adne wysi艂ki Susan nie by艂y w stanie powstrzyma膰 Michelle od pokazywania Nate'a palcem i nazywania go tat膮. Ale Nate 艂atwo poradzi艂 sobie z ca艂ym zamieszaniem. Podszed艂 do mistrza ceremonii, w kt贸rym Susan rozpozna艂a Cliffa Dolittle'a, miejscow膮 osobisto艣膰 telewizyjn膮, i szepn膮艂 mu co艣 do ucha.
- O co chodzi? - spyta艂 g艂o艣no Cliff.
- Ta pani nie ma biletu ani numeru oferty - odkrzykn膮艂 portier.
- Mog臋 nie mie膰 numeru, ale mam za to sze艣膰 tysi臋cy dziesi臋膰 dolar贸w dwana艣cie cent贸w do zaoferowania za tego m臋偶czyzn臋 - zawo艂a艂a.
Jej o艣wiadczenie powita艂a zn贸w wrzawa kobiecych i g艂os贸w, kt贸ra przewali艂a si臋 przez ca艂膮 sal臋 niczym pot臋偶na fala, rozbijaj膮ca si臋 o brzeg. Sze艣膰 tysi臋cy by艂a to suma, kt贸r膮 Susan mia艂a na koncie, a reszt臋 stanowi艂y drobne w torebce.
W tej chwili zda艂a sobie spraw臋, 偶e ca艂y incydent filmowany jest przez telewizj臋.
- Otrzyma艂em ofert臋 w wysoko艣ci sze艣ciu tysi臋cy dziesi臋ciu dolar贸w i dwunastu cent贸w - og艂osi艂 nieco zszokowany Cliff Dolittle - Po raz pierwszy, po raz drugi... - zawiesi艂 g艂os, przebiegaj膮c wzrokiem po wype艂nionej sali - ...sprzedany pani, kt贸ra nie wykupi艂a biletu wst臋pu. Tej z dzieckiem na r臋ku.
Portier pu艣ci艂 rami臋 Susan i niech臋tnie wskaza艂, gdzie ma zap艂aci膰. Wszyscy gapili si臋 na ni膮 i co艣 szeptali.
M臋偶czyzna z kamer膮 na ramieniu bieg艂 w jej stron臋. Michelle, zachwycona og贸lnym zainteresowaniem, pokaza艂a palcem na kamer臋 i zawo艂a艂a jeszcze raz: "ta-ta", tym razem do os贸b, kt贸re ogl膮da艂y ca艂膮 t臋 hec臋 w domu.
- Susan, co ty tu robisz? - wyszepta艂 Nate, podchodz膮c do niej, gdy dotar艂a wreszcie do stanowiska kasjera.
- Wiesz, co mnie w tym wszystkim najbardziej z艂o艣ci? - powiedzia艂a zaaferowana. - To, 偶e mog艂am ci臋 prawdopodobnie mie膰 za trzy tysi膮ce, a wpad艂am w panik臋 i zaoferowa艂am wszystko do ostatniego centa. Ja, as marketingu! Nigdy ju偶 nie b臋d臋 mog艂a chodzi膰 z podniesion膮 g艂ow膮.
- W tym, co robisz, nie ma odrobiny sensu.
- A co mo偶na powiedzie膰 o tobie? Najpierw mi wyznajesz dozgonn膮 mi艂o艣膰, a potem paradujesz na aukcji dla ca艂ej gromady... kobiet.
- P艂aci pani razem sze艣膰 tysi臋cy dwadzie艣cia pi臋膰 dolar贸w dwana艣cie cent贸w - powiedzia艂a siwa kobieta na stanowisku kasjera.
- Zaoferowa艂am tylko sze艣膰 tysi臋cy dziesi臋膰 dolar贸w i dwana艣cie cent贸w - zaprotestowa艂a Susan.
- Pi臋tna艣cie dolar贸w kosztuje bilet wst臋pu.
Trzymaj膮c Michelle na biodrze, usi艂owa艂a rozsun膮膰 zamek b艂yskawiczny torebki i wyj膮膰 ksi膮偶eczk臋 czekow膮.
- Poczekaj, wezm臋 j膮 od ciebie - Nate wyci膮gn膮艂 r臋ce do Michelle, ona jednak, ku zdziwieniu obojga, zaprotestowa艂a g艂o艣no. - Co艣 ty jej o mnie naopowiada艂a?
- Prawd臋. - Susan uroczy艣cie wypisa艂a czek i wyrwa艂a go z ksi膮偶eczki. Z oci膮ganiem poda艂a go kasjerce.
- Wypisz臋 pani pokwitowanie.
- Dzi臋kuj臋. - Susan popatrzy艂a na ni膮 nieobecnym wzrokiem. - A czy mog艂abym wiedzie膰, co otrzymam za moje ci臋偶ko zarobione pieni膮dze?
- Wiecz贸r z tym m艂odym cz艂owiekiem.
- Jeden wiecz贸r - powt贸rzy艂a ponuro. - A je艣li p贸jdziemy na kolacj臋, to kto p艂aci - on czy ja?
- Ja - powiedzia艂 szybko Nate.
- To dobrze, bo wyda艂am na ciebie wszystkie moje pieni膮dze.
- Jad艂a艣 co艣?
- Nie, jestem potwornie g艂odna.
- Ja r贸wnie偶. - U艣miechn膮艂 si臋 nie艣mia艂o, ale jego spojrzenie m贸wi艂o, 偶e nie ma bynajmniej na my艣li p艂on膮cych nale艣nik贸w. - Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e to zrobi艂a艣.
- Ja te偶 - powiedzia艂a, dziwi膮c si臋 samej sobie. - Jeszcze wci膮偶 mam zawr贸t g艂owy. - P贸藕niej pewnie dostanie trz臋sionki, kt贸rej nie b臋dzie w stanie opanowa膰. Nigdy w 偶yciu nie zachowa艂a si臋 r贸wnie bezczelnie. Co te偶 mi艂o艣膰 potrafi wyzwoli膰 w kobiecie! Zanim spotka艂a Nate'a, by艂a rozs膮dn膮, logiczn膮, oddan膮 pracy kobiet膮 interesu. W sze艣膰 tygodni p贸藕niej w膮cha艂a kwiatki i rozmy艣la艂a o 艣lubach, dzieciach, rzucaj膮c obiecuj膮c膮 karier臋, poniewa偶 zakocha艂a si臋 po uszy!
- Chod藕, sp艂ywamy st膮d - powiedzia艂 Nate, obejmuj膮c j膮 w pasie i prowadz膮c do wyj艣cia.
Portier wygl膮da艂 na bardzo zadowolonego, 偶e si臋 jej wreszcie pozbywa.
- Susan. - Gdy znale藕li si臋 na parkingu, Nate po艂o偶y艂 r臋ce na jej ramionach i zamkn膮艂 oczy, jak gdyby usi艂owa艂 zebra膰 my艣li. - Jeste艣 ostatni膮 osob膮, kt贸rej bym si臋 tu spodziewa艂.
- Jasne - odpar艂a ch艂odno. - Gdy si臋 pobierzemy, b臋d臋 zdecydowanie nalega艂a, by艣 informowa艂 mnie o swoich planach.
Nate otworzy艂 szeroko oczy.
- Gdy si臋 pobierzemy?
- Chyba nie s膮dzisz, 偶e wyda艂am sze艣膰 tysi臋cy dolar贸w za jedn膮 kolacj臋 w jakiej艣 luksusowej restauracji?
- Ale…
- Dzieci te偶 b臋d膮. My艣l臋, 偶e poradz臋 sobie jako艣 z dw贸jk膮, ale b臋dziemy si臋 nad tym zastanawia膰, kiedy przyjdzie na to czas.
Po raz pierwszy, odk膮d go pozna艂a, Nate Townsend zaniem贸wi艂.
- Pewnie si臋 zastanawiasz, jak zamierzam rozwi膮za膰 spraw臋 mojej kariery zawodowej - powiedzia艂a, uprzedzaj膮c jego pytanie. - Na razie nie jestem ca艂kiem pewna, co zrobi臋. Poniewa偶 nie mam jeszcze trzydziestki, my艣l臋, 偶e mo偶emy poczeka膰 z dzie膰mi jeszcze kilka lat.
- Ja mam trzydzie艣ci trzy lata. Chcia艂bym za艂o偶y膰 rodzin臋 jak najszybciej.
G艂os Nate'a brzmia艂 zupe艂nie inaczej ni偶 zwykle i Susan przyjrza艂a mu si臋 bacznie, w obawie, czy nie prze偶y艂 zbyt wielkiego wstrz膮su. Bo ona prze偶y艂a!
- W porz膮dku, mo偶emy zaplanowa膰 nasz膮 rodzin臋 od razu - zgodzi艂a si臋. - Ale zanim powr贸cimy do rozm贸w o dzieciach, chc臋 ci臋 spyta膰 o co艣 wa偶nego. Czy jeste艣 sk艂onny zmienia膰 zabrudzone pieluchy?
K膮ciki ust unios艂y mu si臋 w u艣miechu, po czym kilkakrotnie skin膮艂 g艂ow膮.
- No to w porz膮dku. - Susan popatrzy艂a na Michelle, kt贸ra przytuliwszy g艂ow臋 do jej ramienia, zamkn臋艂a oczy. Najwyra藕niej wydarzenia dzisiejszego dnia bardzo j膮 zm臋czy艂y.
- Co z kolacj膮? - spyta艂 Nate, delikatnie odgarniaj膮c jedwabiste w艂oski z czo艂a dziecka. - Michelle d艂u偶ej ju偶 nie wytrzyma.
- Nie martw si臋. Kupi臋 co艣 po drodze do domu. - Machn臋艂a z rezygnacj膮 r臋k膮. - Guzik z p臋telk膮! Nie mam ju偶 przecie偶 ani grosza.
Nate u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
- Ja co艣 kupi臋. Spotkamy si臋 u ciebie za p贸艂 godziny.
- Dzi臋kuj臋.
- Nie - szepn膮艂 Nate, patrz膮c jej g艂臋boko w oczy.
- To ja ci dzi臋kuj臋.
Poca艂owa艂 j膮 czule i nami臋tnie, sprawiaj膮c, 偶e serce omal jej nie wyskoczy艂o z piersi.
- Nate - powiedzia艂a z zamkni臋tymi oczyma.
- Hmm?
- Naprawd臋 ci臋 kocham.
- Wiem o tym. Ja ci臋 r贸wnie偶 kocham. Zda艂em sobie z tego spraw臋 w dniu, gdy kupi艂a艣 stroganowa w Western Avenue Deli i pr贸bowa艂a艣 stworzy膰 pozory, 偶e przyrz膮dzi艂a艣 go sama.
Otworzy艂a szeroko ciemne oczy i spojrza艂a na niego.
- Ale ja sobie tego wtedy nie u艣wiadamia艂am. Przecie偶 ledwie si臋 wtedy znali艣my.
Poca艂owa艂 j膮 w czubek nosa.
- Niemal od pierwszej chwili, gdy ci臋 pozna艂em, by艂em pewien, 偶e moje 偶ycie straci dla mnie sens, je艣li nie b臋dziesz go ze mn膮 dzieli膰.
Te romantyczne s艂owa wzruszy艂y j膮 bardzo. Otar艂a 艂z臋 sp艂ywaj膮c膮 z k膮cika oka.
- Lepiej... lepiej zabior臋 Michelle do domu - powiedzia艂a, poci膮gaj膮c nosem.
Nate otar艂 kciukiem 艂zy z jej policzka, zanim j膮 poca艂owa艂.
- B臋d臋 niebawem - obieca艂.
Rzeczywi艣cie. Susan zd膮偶y艂a zaledwie wej艣膰 z Michelle do domu i u艂o偶y膰 j膮 do snu, gdy rozleg艂o si臋 delikatne pukanie do drzwi.
Przebieg艂a na palcach po dywanie i otworzy艂a je. Przy艂o偶y艂a palec do ust.
- Kupi艂em chi艅szczyzn臋.
- 艢wietnie.
Poci膮gn臋艂a go do kuchni, pokazuj膮c mu po drodze Michelle, 艣pi膮c膮 s艂odko w rogu kanapy. Wzi臋艂a drug膮 poduszk臋 i u艂o偶y艂a j膮 tak, by zabezpieczy膰 dziecko przed ewentualnym upadkiem.
- B臋dziesz dobr膮 matk膮 - szepn膮艂, ca艂uj膮c j膮 w czo艂o.
Nate postawi艂 du偶膮 bia艂膮 torb臋 na stole i wyj膮艂 z niej pi臋膰 obwi膮zanych sznurkiem pude艂ek.
- Kurcz臋 z czosnkiem, kluski sma偶one na patelni, wo艂owina z imbirem i nale艣niki z warzywami. Czy s膮dzisz, 偶e to wystarczy?
- Zamierzasz nakarmi膰 pluton wojska?
- M贸wi艂a艣, 偶e jeste艣 g艂odna.
Susan na艂o偶y艂a sobie pe艂ny talerz i usiad艂a obok Nate'a, opieraj膮c stopy na siedzeniu drugiego krzes艂a. Jedzenie by艂o wyborne i po pierwszych paru k臋sach postanowi艂a, 偶e skoro Nate mo偶e je艣膰 pa艂eczkami, ona r贸wnie偶 powinna spr贸bowa膰.
Nate roze艣mia艂 si臋, obserwuj膮c jej niezdarne pr贸by, po czym poca艂owa艂 j膮 w k膮cik ust.
- A co jest tam? - spyta艂a, wskazuj膮c pa艂eczk膮 na pi膮te pude艂ko.
- Zapomnia艂em.
Zaciekawiona, si臋gn臋艂a po pude艂ko i otworzy艂a je. Utkwi艂a spojrzenie w Nacie.
- Czarne aksamitne puzderko.
- Ach tak, rzeczywi艣cie, teraz przypominam sobie, 偶e szef kuchni wspomnia艂 co艣 o tym, 偶e czarny welwet jest specjalno艣ci膮 miesi膮ca.
Susan wpatrywa艂a si臋 nadal w puzderko, jak gdyby czeka艂a, 偶e samo wyskoczy z opakowania i otworzy si臋, ujawniaj膮c zawarto艣膰.
- Mog艂aby艣 je otworzy膰 i sprawdzi膰, co tam jest.
W milczeniu zrobi艂a to, o co j膮 prosi艂. Wyj臋艂a puzderko i podnios艂a wieczko. A偶 j臋kn臋艂a na widok brylantu ogromnej wielko艣ci.
- Kupi艂em go w czasie pobytu w San Francisco - powiedzia艂 Nate tak oboj臋tnym tonem, jak gdyby rozmawiali o pogodzie.
Samotny brylant przyci膮ga艂 jej wzrok jak magnes.
- To najpi臋kniejszy pier艣cionek, jaki kiedykolwiek widzia艂am.
- Ja te偶. Rzuci艂em na niego tylko jedno spojrzenie i kaza艂em jubilerowi, by go zapakowa艂.
Wydawa艂 si臋 bardziej zainteresowany wo艂owin膮 z imbirem i kluskami ni偶 rozmow膮 na temat czego艣 tak zwyczajnego, jak pier艣cionek zar臋czynowy.
- Chcia艂bym ci jeszcze powiedzie膰, 偶e r贸wnie偶 b臋d膮c w San Francisco, z艂o偶y艂em ofert臋 kupna zespo艂u Cougars. To zawodowa dru偶yna baseballa, m贸wi臋 na wypadek, gdyby艣 nie wiedzia艂a.
- Dru偶yna baseballa? B臋dziesz w艂a艣cicielem dru偶yny baseballa?
- Tak. Nie otrzyma艂em jeszcze odpowiedzi na ofert臋, ale gdyby to nie wysz艂o, mo偶e uda艂oby mi si臋 nam贸wi膰 do sprzeda偶y w艂a艣ciciela New York Wolves.
M贸wi艂 o tym, jak gdyby chodzi艂o o kupno samochodu, nie za艣 o wy艂o偶enie milion贸w dolar贸w.
- Ale cokolwiek si臋 stanie, Seattle zawsze b臋dzie naszym domem.
Susan pokiwa艂a g艂ow膮, cho膰 nie bardzo wiedzia艂a, dlaczego.
Nate odsun膮艂 talerz i wyj膮艂 puzderko z jej bezwolnych r膮k.
- My艣l臋, 偶e powinienem w艂o偶y膰 ci go na palec.
Susan zn贸w pos艂usznie skin臋艂a g艂ow膮. Jedzenie ci膮偶y艂o jej w 偶o艂膮dku niczym o艂owiana kulka. Z przyzwyczajenia wyci膮gn臋艂a praw膮 r臋k臋. U艣miechn膮wszy si臋, uj膮艂 jej lew膮 d艂o艅.
- Musia艂em wybra膰 wielko艣膰 na oko - powiedzia艂, delikatnie wyjmuj膮c pier艣cionek z puzderka. - Kaza艂em jubilerowi zrobi膰 pi膮tk臋, masz takie szczup艂e palce. - Pier艣cionek da艂 si臋 bez trudu wsun膮膰 na palec, pasowa艂 idealnie.
Susan nie mog艂a oderwa膰 wzroku od klejnotu. Nigdy nie marzy艂a nawet o czym艣 tak przepi臋knym.
- Nie odwa偶臋 si臋 przechodzi膰 w nim obok wody - szepn臋艂a.
- Obok wody? Dlaczego?
- Gdybym do niej wpad艂a, posz艂abym na dno, tak jest ci臋偶ki.
- Uwa偶asz, 偶e jest za du偶y?
- Jest doskona艂y.
Nate poca艂owa艂 z czu艂o艣ci膮 jej dr偶膮ce wargi.
- Chcia艂em ci臋 poprosi膰 o r臋k臋 tego wieczora, gdy wr贸ci艂em z podr贸偶y. Mieli艣my zje艣膰 razem kolacj臋, pami臋tasz?
Jak mog艂aby o tym zapomnie膰? To by艂o wkr贸tce po przeczytaniu przez ni膮 artyku艂u o Nacie w Business Monthly. W dniu, kiedy zawali艂 si臋 jej ca艂y 艣wiat.
- Wspominali艣my o twojej karierze zawodowej, ale chcia艂bym ci zaproponowa膰 jeszcze co艣 innego.
- Tak?
- Co by艣 powiedzia艂a, gdybym zaproponowa艂 ci odej艣cie z H&J Lima?
- Czemu?
- Poniewa偶 zamierzam rozkr臋ci膰 produkcj臋 latawc贸w. Planuj臋 otwarcie dziesi臋ciu sklep贸w w strategicznych miastach w ca艂ym kraju. Przeprowadzili艣my ju偶 wst臋pny sonda偶, z kt贸rego wynika, 偶e b臋dzie to absolutny hit. Ale... - zawiesi艂 g艂os - ...brakuje mi niezwykle wa偶nego cz艂onka zespo艂u. Potrzebny mi ekspert w dziedzinie marketingu i by艂oby wspaniale, gdyby艣 zechcia艂a obj膮膰 to stanowisko.
- C贸偶 - powiedzia艂a, podejmuj膮c jego gr臋 - ale pami臋taj, 偶e za偶膮dam najwy偶szego wynagrodzenia, wysokiej premii, czterodniowego tygodnia pracy, zabezpieczenia emerytalnego, opieki zdrowotnej i urlopu macierzy艅skiego.
- Za艂atwione.
- Naprawd臋 nie wiem, Nate, mog膮 by膰 problemy - zawiesi艂a g艂os, pozwalaj膮c mu s膮dzi膰, 偶e si臋 namy艣la. - Ludzie b臋d膮 plotkowali.
- Dlaczego?
- Poniewa偶 zamierzam sypia膰 z szefem. A jaki艣 stary mamut pewnie b臋dzie uwa偶a艂, 偶e w taki w艂a艣nie spos贸b za艂atwi艂am sobie prac臋.
- A niech sobie gadaj膮. - Roze艣mia艂 si臋, chwytaj膮c j膮 w pasie i sadzaj膮c sobie na kolanach. - Czy ju偶 ci m贸wi艂em, 偶e za tob膮 szalej臋?
Skin臋艂a g艂ow膮, patrz膮c mu w oczy.
- Jest jedna rzecz, kt贸r膮 powinni艣my sobie wyja艣ni膰 na przysz艂o艣膰, Nacie Townsend. 呕adnych sekret贸w! Zrozumia艂e艣?
- S艂owo skauta! - Podni贸s艂 dwa palce do g贸ry. - Robi艂em tak, gdy by艂em dzieckiem. To oznacza, 偶e m贸wi臋 bardzo powa偶nie.
- Hm - zamrucza艂a Susan - poniewa偶 jeste艣 w tej chwili sk艂onny do przysi膮g, chcia艂abym wym贸c na tobie jeszcze kilka.
- Na przyk艂ad?
Zamiast odpowiedzi zbli偶y艂a twarz do jego twarzy na odleg艂o艣膰 centymetra i, tak jak j膮 kiedy艣 sam; nauczy艂, obrysowa艂a koniuszkiem j臋zyka jego wargi.
- Susan, na mi艂o艣膰 bosk膮...
Cokolwiek mia艂 na my艣li, nie zd膮偶y艂 tego powiedzie膰, przeszkodzi艂 mu bowiem dzwonek do drzwi. Susan podnios艂a g艂ow臋. Min臋艂a chwila, zanim uporz膮dkowa艂a popl膮tane my艣li i u艣wiadomi艂a sobie, 偶e to Emily i Robert wst膮pili po Michelle, wracaj膮c z kolacji z szefem.
Chcia艂a si臋 zsun膮膰 z kolan Nate'a, on jednaki zaprotestowa艂 niezadowolonym pomrukiem i mocniej j膮 do siebie przytuli艂.
- Ktokolwiek to jest, niech sobie idzie - szepn膮艂 jej do ucha.
- Nate…
- R贸b dalej to, co przedtem i zapomnij, 偶e kto艣 stoi za drzwiami.
- To Emily i Robert.
Nate pu艣ci艂 j膮 niech臋tnie.
Gdy Susan otworzy艂a drzwi, Emily wpad艂a do salonu jak wystrzelona z katapulty, stan臋艂a po艣rodku i rozejrza艂a si臋 dooko艂a. Za ni膮 wszed艂 Robert, r贸wnie w艣ciek艂y. Susan nigdy nie widzia艂a go w takim stanie.
- Co si臋 sta艂o? - spyta艂a z bij膮cym sercem.
- Nas o to pytasz?
- Robercie - Emily po艂o偶y艂a 艂agodnie r臋k臋 na ramieniu m臋偶a - nie denerwuj si臋 tak. Zachowaj spok贸j.
- Nie denerwuj si臋? - wykrzykn膮艂. - W po艂owie drinka po kolacji wrzasn臋艂a艣 tak, 偶e omal nie umar艂em z przera偶enia, a teraz ka偶esz mi zachowa膰 spok贸j?
- Emily - zacz臋艂a jeszcze raz Susan - mo偶e powiesz wreszcie, co si臋 sta艂o?
- Czy jest tu Nate? - przerwa艂 jej Robert, zaciskaj膮c pi臋艣ci. - Chc臋 pogada膰 z nim na osobno艣ci!
- Robercie! - wykrzykn臋艂y ch贸rem obie siostry.
- Czy kto艣 wymieni艂 moje imi臋? - spyta艂 Nate, wychodz膮c z kuchni.
Emily podbieg艂a do m臋偶a, opieraj膮c d艂onie na jego szerokiej piersi.
- Kochanie, uspok贸j si臋. Nie ma powodu do takich nerw贸w.
Susan by艂a kompletnie zbita z tropu. Nigdy nie s艂ysza艂a, by szwagier tak podnosi艂 g艂os.
- Nie uda mu si臋 to! - krzycza艂 Robert, wyrywaj膮c si臋 z r膮k 偶ony.
- Ale co? - spyta艂 Nate ze spokojem, kt贸ry doprowadzi艂 Roberta do jeszcze wi臋kszej furii.
- Odebra膰 mi c贸rk臋!
- Co takiego? - Susan dziwi艂a si臋, 偶e Michelle mo偶e spa膰 w ca艂ym tym zamieszaniu. - My艣l臋, 偶e b臋dzie lepiej, je艣li zaczniesz od pocz膮tku - powiedzia艂a Susan, zapraszaj膮c wszystkich do kuchni. - To z ca艂膮 pewno艣ci膮 jakie艣 nieporozumienie. Usi膮d藕cie, zaparz臋 troch臋 bezkofeinowej kawy i porozmawiamy rozs膮dnie.
Robert usiad艂 przy stole, podpieraj膮c g艂ow臋 r臋kami.
- M贸w! - ponagli艂a go Susan, spogl膮daj膮c na siostr臋.
- No wi臋c, jak ju偶 ci wspomina艂am, jedli艣my kolacj臋 z szefem Roberta i...
- Przesta艅 powtarza膰 w k贸艂ko to samo, przecie偶 o tym dawno ju偶 wiedz膮 - przerwa艂 jej Robert. - Zacznij od tego, jak przeszli艣my do sali koktajlowej.
- Dobrze, tam si臋 to w艂a艣nie sta艂o, prawda?
Susan popatrzy艂a na Nate'a, ciekawa, czy podobnie jak ona nie mo偶e si臋 w tym wszystkim po艂apa膰. Ani Emily, ani Robert nie powiedzieli jeszcze do tej pory nic sensownego.
- I co dalej? - ponagli艂a siostr臋, zniecierpliwiona.
- M贸wi艂am ju偶, 偶e siedzieli艣my w sali koktajlowej przy drinku. W rogu sta艂 telewizor. Nie interesowa艂am si臋 programem, nagle jednak zobaczy艂am na ekranie ciebie z Michelle.
- Wrzasn臋艂a tak g艂o艣no, 偶e omal nie ud艂awi艂em si臋 krwaw膮 mary - wszed艂 jej w s艂owo Robert. - Poprosili艣my wszystkich o cisz臋, by s艂ysze膰 s艂owa komentatora, kt贸ry powiedzia艂, 偶e zabra艂a艣 moj膮 c贸rk臋 na t臋... t臋 aukcj臋 kawaler贸w. Wtedy pokazali Michelle, kt贸ra wskazywa艂a paluszkiem Nate'a, wo艂aj膮c "tata".
- Co doprowadzi艂o Roberta do wybuchu w艣ciek艂o艣ci - doda艂a Emily.
- O Bo偶e! - Susan osun臋艂a si臋 na krzes艂o, marz膮c, by skry膰 si臋 w jakiej艣 mysiej dziurce i obudzi膰 si臋 za dziesi臋膰 lat.
- Czy m贸wili co艣 jeszcze? - spyta艂 Nate, z trudem usi艂uj膮c ukry膰 rozbawienie.
- Tylko tyle, 偶e szczeg贸艂y podadz膮 o jedenastej.
- 呕膮dam wyja艣nie艅! - powiedzia艂 Robert, przeszywaj膮c wzrokiem Nate'a.
- To bardzo proste - wzruszy艂a ramionami Susan. - Przyjrzyj si臋... Nate ma na sobie garnitur bardzo podobny do twojego. Ten sam odcie艅 br膮zu. Z daleka Michelle wzi臋艂a ci臋 za niego.
- Naprawd臋?
- Oczywi艣cie. Poza tym "tata" jest jedynym s艂owem, jakie zna…
- Michelle wie doskonale, kto jest jej ojcem - powiedzia艂 Nate spokojnie. - Nie potrzebujesz si臋 o to martwi膰.
- Susan - przerwa艂a im nagle Emily - od kiedy masz ten brylant? Wygl膮da na pier艣cionek zar臋czynowy.
- Bo to jest pier艣cionek zar臋czynowy - powiedzia艂 Nate, si臋gaj膮c po ostatniego nale艣nika. Zamilk艂 i spojrza艂 na Susan. - Chyba nie masz nic przeciwko temu, 偶e zdradzam nasz膮 ma艂膮 tajemnic臋.
- Jasne 偶e nie. Powiedz im.
- Na kt贸rym to by艂o kanale? - spyta艂 Nate.
Emily powiedzia艂a mu.
- Pewnie w wiadomo艣ciach - wymamrota艂a Susan.
- O m贸j Bo偶e! - wykrzykn臋艂a Emily. - Zawsze by艂am pewna, 偶e je艣li zobacz臋 ci臋 w wiadomo艣ciach telewizyjnych, to stanie si臋 to z okazji jakiej艣 wielkiej transakcji handlowej. W naj艣mielszych marzeniach nie zak艂ada艂am, 偶e powodem m贸g艂by by膰 m臋偶czyzna. Czy opowiesz mi, co si臋 wydarzy艂o?
- Mo偶e kiedy艣… - Ona te偶 nie spodziewa艂a si臋, 偶e mog艂aby tak post膮pi膰 z powodu m臋偶czyzny, ale przecie偶 by艂 to m臋偶czyzna szczeg贸lny. Nawet wi臋cej ni偶 szczeg贸lny.
- No c贸偶, skoro mamy zosta膰 szwagrami, s膮dz臋, 偶e mog臋 zapomnie膰 o tym nieszcz臋snym incydencie - powiedzia艂 Robert wspania艂omy艣lnie, odzyskawszy zimn膮 krew.
- 艢wietnie, bardzo chcia艂bym, 偶eby艣my zostali przyjaci贸艂mi. - Nate u艣cisn膮艂 d艂o艅 Robertowi.
- Naprawd臋 macie zamiar si臋 pobra膰? - spyta艂a siostr臋 Emily.
Susan i Nate u艣miechn臋li si臋 do siebie i pokiwali jak na komend臋 g艂owami.
- Kiedy?
- Wkr贸tce - odrzek艂 Nate. Jego oczy m贸wi艂y, 偶e im szybciej, tym lepiej.
Susan poczu艂a, 偶e si臋 rumieni, ale zale偶a艂o jej na tym, by p贸j艣膰 jak najszybciej do o艂tarza w r贸wnym stopniu, jak jemu.
- Susan nie tylko zgodzi艂a si臋 zosta膰 moj膮 偶on膮, lecz r贸wnie偶 zdecydowa艂a, 偶e obejmie stanowisko dyrektora do spraw marketingu w Windy Day Kites.
- Odchodzisz z H&J Lima? - zdziwi艂 si臋 Robert, nie dowierzaj膮c w艂asnym uszom.
- Musz臋. - Przysun臋艂a si臋 do Nate'a, obejmuj膮c go w pasie i u艣miechaj膮c si臋 do niego. - W艂a艣ciciel z艂o偶y艂 mi propozycj臋 nie do odrzucenia.
U艣miech Nate'a przypomina艂 pogodny letni dzie艅. Susan przymkn臋艂a oczy, rozkoszuj膮c si臋 ciep艂em, bij膮cym od m臋偶czyzny, kt贸ry nauczy艂 j膮 mi艂o艣ci, rado艣ci 偶ycia i deszczowych poca艂unk贸w.