Simmons趎 Letnia noc (MR)


DAN SIMMONS

LETNIA NOC

Summer of Night

Prze艂o偶y艂

Arkadiusz Nakoniecznik

0x01 graphic

Wayne'owi, kt贸ry by艂 tam, kiedy to wszystko si臋 zdarzy艂o.

1

Old Central School sta艂a wci膮偶 prosto, milcz膮ca i tajemnicza. Nieliczne promienie s艂o艅ca, kt贸rym uda艂o si臋 wedrze膰 do 艣rodka, zawis艂y w osiemdziesi臋cioczteroletnich oparach kredowego py艂u. Nad ciemnymi posadzkami i schodami wci膮偶 unosi艂y si臋 wspomnienia ponad o艣miu dekad pastowania i froterowania, nas膮czaj膮c nieruchome powietrze mahoniowym zapachem trumien. Mury szko艂y by艂y tak grube, 偶e zdawa艂y si臋 ch艂on膮膰 wszystkie d藕wi臋ki, wysokie okna natomiast, o szybach zdeformowanych przez grawitacj臋 i pokrytych patyn膮 wieku, nadawa艂y wn臋trzu zm臋czony odcie艅 sepii.

W Old Central czas p艂yn膮艂 powoli albo wcale. W korytarzach i na klatkach schodowych rozlega艂y si臋 odg艂osy krok贸w, d藕wi臋ki te jednak by艂y st艂umione i nie mia艂y 偶adnego zwi膮zku z poruszeniami w艣r贸d cieni.

Kamie艅 w臋gielny pod budynek po艂o偶ono w roku 1876, w tym samym roku, kiedy genera艂 Custer i jego ludzie zostali zdziesi膮tkowani nad rzek膮 Little Bighorn daleko na zach贸d st膮d, w tym samym roku, kiedy w Filadelfii, daleko na wsch贸d st膮d, zaprezentowano pierwszy telefon. Old Central School wzniesiono w Illinois, r贸wno w po艂owie drogi mi臋dzy tymi wydarzeniami, ale z dala od g艂贸wnego nurtu historii.

Wiosn膮 roku 1960 szko艂a przypomina艂a paru wiekowych nauczycieli, kt贸rzy w niej pracowali: za starzy, 偶eby dalej naucza膰, lecz zbyt dumni, 偶eby odej艣膰, trzymaj膮cy si臋 prosto wy艂膮cznie si艂膮 przyzwyczajenia i uporu. Ja艂owa jak osch艂a stara panna, Old Central przez dziesi臋ciolecia po偶ycza艂a sobie cudze dzieci.

Dziewczynki bawi艂y si臋 lalkami w jej salach i korytarzach, a p贸藕niej umiera艂y przy porodach. Ch艂opcy biegali korytarzami, siedzieli za kar臋 w g臋stniej膮cym zimowym mroku w opustosza艂ych salach, a p贸藕niej grzebano ich w mogi艂ach w miejscach, o kt贸rych nie s艂yszeli nawet podczas lekcji geografii: San Juan Hill, Belleau Wood, Okinawa, Omaha Beach, Pork Chop Hill, Inchon.

Kiedy艣 szko艂臋 otacza艂y 艣liczne m艂ode drzewka - w s艂oneczne majowe i wrze艣niowe dni wi膮zy rosn膮ce bli偶ej budynku rzuca艂y cie艅 na okna sal lekcyjnych na parterze. Jednak z biegiem lat mniejsze drzewa pousycha艂y, wi臋ksze za艣, otaczaj膮ce parcel臋 niczym ogromni stra偶nicy, straci艂y na dobre li艣cie i zamieni艂y si臋 w martwe pos膮gi. Kilka wyci臋to, ale wi臋kszo艣膰 pozosta艂a; cienie ich nagich ga艂臋zi k艂ad艂y si臋 na trawnikach i boiskach, jakby usi艂owa艂y dosi臋gn膮膰 budynku.

Go艣cie odwiedzaj膮cy miasteczko Elm Haven, kt贸rzy skr臋cili z Hard Road, min臋li dwie przecznice i zobaczyli Old Central, cz臋sto brali j膮 omy艂kowo za przero艣ni臋t膮 siedzib臋 s膮du lub inny budynek u偶yteczno艣ci publicznej, ze wzgl臋d贸w ambicjonalnych rozbudowany do absurdalnych rozmiar贸w. Na co komu potrzebny rozleg艂y dwupi臋trowy budynek na ogromnej dzia艂ce w miasteczku licz膮cym zaledwie tysi膮c o艣miuset mieszka艅c贸w? Dopiero chwil臋 potem dostrzegali boiska i domy艣lali si臋, 偶e maj膮 przed sob膮 szko艂臋. Bardzo dziwn膮 szko艂臋: z ozdobn膮, kryt膮 miedzian膮 blach膮 i obro艣ni臋t膮 grynszpanem wie偶yczk膮 usadowion膮 na szczycie czarnego stromego dachu; z neoroma艅skimi 艂ukami zwie艅czaj膮cymi niemal czterometrowej wysoko艣ci okna; z mn贸stwem mniejszych, okr膮g艂ych i owalnych okienek sugeruj膮cych jakie艣 absurdalne podobie艅stwo z katedr膮; mansardowe okienka na drugim pi臋trze; dziwaczne woluty rozrzucone bez 艂adu i sk艂adu po ca艂ej fasadzie, nad ukrytymi w wykuszach drzwiami i 艣lepymi oknami; przede wszystkim za艣 ogromn膮 i przez to w艂a艣nie najbardziej dziwaczn膮, i zarazem niepokoj膮c膮. Old Central, z trzema kondygnacjami martwych okien, z okapami i mansardami, wysokim dachem i stercz膮c膮 wyzywaj膮co wie偶yczk膮. Po prostu du偶o za du偶a jak na tak ma艂e miasteczko.

Je艣li w艣r贸d go艣ci znalaz艂by si臋 kto艣 maj膮cy cho膰by jakie takie poj臋cie o architekturze, wy艂膮czy艂by silnik, wysiad艂 z samochodu, przez chwil臋 ch艂on膮艂 z podziwem niezwyk艂y widok, a nast臋pnie zrobi艂by zdj臋cie.

Nawet w tym kr贸tkim czasie uwa偶ny obserwator spostrzeg艂by, 偶e okna przypominaj膮 wielkie czarne dziury, jakby mia艂y za zadanie raczej poch艂ania膰 艣wiat艂o ni偶 je przepuszcza膰, 偶e pseudoroma艅skie, pseudorokokowe i pseudow艂oskie ozdobniki umieszczono na budowli wzniesionej w prostym i cz臋sto spotykanym stylu architektonicznym, kt贸ry mo偶na by nazwa膰 艣rodkowowschodnim szkolnym gotykiem, oraz 偶e w rezultacie tych zabieg贸w nie powsta艂 ani pi臋kny gmach, ani nawet architektoniczna ciekawostka, lecz tylko gigantyczna, przyt艂aczaj膮ca masa cegie艂 i kamieni, zwie艅czona wie偶yczk膮 zaprojektowan膮 wedle wszelkiego prawdopodobie艅stwa przez wariata.

Nieliczni odwiedzaj膮cy, nie zwa偶aj膮c lub ignoruj膮c ogarniaj膮cy ich niepok贸j, wypytywali miejscowych lub nawet decydowali si臋 na przeja偶d偶k臋 do Oak Hill, do siedziby miejscowych w艂adz, by poszuka膰 materia艂贸w dotycz膮cych szko艂y. Mogli si臋 tam dowiedzie膰 tylko tego, 偶e Old Central by艂a pierwsz膮 i - jak si臋 okaza艂o - jedyn膮 szko艂膮 zbudowan膮 przed osiemdziesi臋cioma pi臋cioma laty w ramach planu zak艂adaj膮cego wzniesienie w okr臋gu pi臋ciu takich budowli.

W latach siedemdziesi膮tych XIX wieku Elm Haven by艂o ludniejsze ni偶 w roku 1960, g艂贸wnie za spraw膮 kolei (obecnie nieczynnej) oraz nap艂ywu osadnik贸w z Chicago, zwabionych 艣mia艂ymi planami ambitnych urbanist贸w. Liczba mieszka艅c贸w okr臋gu zmala艂a w ci膮gu niespe艂na wieku z 28000 do niespe艂na 12000, w艣r贸d kt贸rych wi臋kszo艣膰 stanowili farmerzy. W roku 1875 Elm Haven liczy艂o sobie 4300 dusz, a s臋dzia Ashley, milioner stoj膮cy za planami rozbudowy miasteczka oraz wzniesienia Old Central, prorokowa艂, 偶e wkr贸tce stanie si臋 wi臋ksze od Peorii, w przysz艂o艣ci za艣 b臋dzie rywalizowa艂o z Chicago.

Architekt, kt贸rego s臋dzia Ashley sprowadzi艂 ze wschodu, niejaki Solon Spencer Alden, kszta艂ci艂 si臋 pod kierunkiem Henry'ego Hobsona Richardsona i R.M. Hunta. W stworzonym przez siebie architektonicznym koszmarze zdo艂a艂 zawrze膰 najmroczniejsze elementy nadchodz膮cego neoromantyzmu, pozbawiaj膮c go r贸wnocze艣nie dostoje艅stwa czy cho膰by pozor贸w u偶yteczno艣ci, charakterystycznych dla wi臋kszo艣ci budowli wznoszonych w tym stylu.

S臋dzia Ashley upar艂 si臋 - a spo艂eczno艣膰 miasteczka go popar艂a - 偶e tak wielka szko艂a jest niezb臋dna, by pomie艣ci膰 przysz艂e pokolenia dzieci, kt贸re b臋d膮 si臋 rodzi膰 w coraz ludniejszym okr臋gu. W zwi膮zku z tym w budynku przewidziano miejsce nie tylko dla szko艂y podstawowej, ale r贸wnie偶 dla gimnazjum (sale na drugim pi臋trze, wykorzystywane jedynie do pierwszej wojny 艣wiatowej) oraz dla miejskiej biblioteki, a nawet dla college'u, gdyby zasz艂a taka potrzeba.

Ani w Creve Coeur County, ani w Elm Haven nigdy nie zasz艂a potrzeba za艂o偶enia college'u. Stoj膮ca przy Broad Avenue rezydencja s臋dziego Achleya sp艂on臋艂a do fundament贸w w roku 1919, kr贸tko po bankructwie jego syna podczas Wielkiego Kryzysu. Old Central pe艂ni艂a wy艂膮cznie funkcj臋 szko艂y podstawowej i ucz臋szcza艂o do niej coraz mniej dzieci, w miar臋 jak ludzie wyprowadzali si臋 z miasteczka, a w innych cz臋艣ciach okr臋gu wznoszono nowe, nowocze艣niejsze budynki szkolne.

W pe艂ni wyposa偶one sale na drugim pi臋trze sta艂y si臋 ca艂kowicie zb臋dne w roku 1920, kiedy w Oak Hill otwarto prawdziw膮 szko艂臋 艣redni膮, zamkni臋to je wi臋c na g艂ucho, by zarasta艂y paj臋czynami i mrokiem. W roku 1939 miejska biblioteka przenios艂a si臋 na parter i g贸rne kondygnacje zosta艂y zupe艂nie puste, spogl膮daj膮c martwymi oknami na nielicznych uczni贸w b艂膮kaj膮cych si臋 po pogr膮偶onych w p贸艂mroku korytarzach i zbyt szerokich klatkach schodowych niczym uciekinierzy w ruinach dawno opuszczonego miasta z niewyobra偶alnie odleg艂ej przesz艂o艣ci.

Wreszcie, latem roku 1959, nowa rada miejska w porozumieniu z okr臋gowym kuratorium dosz艂a do wniosku, 偶e Old Central School straci艂a ju偶 racj臋 bytu, 偶e utrzymanie i ogrzewanie tego architektonicznego potwora jest zbyt kosztowne, i 偶e jesieni膮 1960 roku uczniowie ostatniej klasy przenios膮 si臋 do nowego budynku w Oak Hill.

Ale latem 1960, w ostatni dzie艅 nauki, zaledwie na godziny przed odej艣ciem na wieczn膮 emerytur臋, Old Central School wci膮偶 sta艂a prosto, pieczo艂owicie strzeg膮c swoich tajemnic.

2

Dla siedz膮cego podczas ostatniej lekcji w sz贸stej klasie Dale'a Stewarta nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e ostatni dzie艅 roku szkolnego by艂 najwi臋ksz膮 tortur膮 wymy艣lon膮 przez doros艂ych dla dzieci. Czas p艂yn膮艂 wolniej ni偶 podczas wizyty w gabinecie dentystycznym, wolniej ni偶 kiedy po awanturze z matk膮 czeka艂 na powr贸t ojca do domu i wymierzenie kary, wolniej ni偶...

Tego po prostu nie da艂o si臋 wytrzyma膰.

Zegar na 艣cianie nad ufarbowan膮 na niebiesko g艂ow膮 Starej Dwudupki wskazywa艂 14.23. Kalendarz wisz膮cy na s膮siedniej 艣cianie informowa艂, 偶e jest 艣roda 1 czerw 1960, ostatni dzie艅 roku szkolnego i zarazem ostatni dzie艅 w brzuszysku Old Central. Dale mia艂 wra偶enie, 偶e czas w og贸le przesta艂 p艂yn膮膰, czu艂 si臋 jak owad w bursztynie, jak ten paj膮k w 偶贸艂tym p贸艂przezroczystym kamyku, kt贸ry ojciec Cavanaugh po偶yczy艂 Mike'owi.

Nie by艂o ju偶 nic do roboty. Po prostu nic. O wp贸艂 do drugiej sz贸stoklasi艣ci oddali wypo偶yczone podr臋czniki. Pani Doubbet skrupulatnie wszystkie przegl膮da艂a, szukaj膮c ewentualnych zniszcze艅, chocia偶 Dale nie mia艂 poj臋cia, w jaki spos贸b mog艂a odr贸偶ni膰 tegoroczne uszkodzenia od zesz艂orocznych i jeszcze dawniejszych... Uporawszy si臋 z tym zadaniem, w艣r贸d 艂awek o przedziwnie pustych blatach, letargicznym tonem poleci艂a uczniom zaj膮膰 si臋 lektur膮, chocia偶 wszystkie ksi膮偶ki nale偶a艂o zwr贸ci膰 do biblioteki ju偶 w miniony pi膮tek, pod rygorem nieotrzymania 艣wiadectwa na koniec roku.

Dale przyni贸s艂by jak膮艣 ksi膮偶k臋 z domu - na przyk艂ad „Tarzana”, kt贸rego zostawi艂 po lunchu na kuchennym stole, albo kt贸r膮艣 z podw贸jnych powie艣ci science fiction wydawnictwa ACE - ale chocia偶 czyta艂 kilka ksi膮偶ek tygodniowo, to jako艣 nigdy nie przysz艂o mu do g艂owy, 偶eby traktowa膰 szko艂臋 jako miejsce, gdzie mo偶na by oddawa膰 si臋 lekturze. W szkole rozwi膮zywa艂o si臋 testy, s艂ucha艂o nauczycieli i odpowiada艂o na tak banalne pytania, 偶e poradzi艂by sobie z nimi nawet szympans, gdyby cho膰 raz zerkn膮艂 do podr臋cznika.

Dale wraz z pozosta艂ymi dwudziestoma siedmioma uczniami siedzia艂 wi臋c w upale i wilgoci, podczas gdy za oknami niebo ciemnia艂o od zbli偶aj膮cej si臋 burzy. W i tak zawsze mrocznym wn臋trzu Old Central robi艂o si臋 coraz ciemniej, wskaz贸wki zegara ca艂kowicie znieruchomia艂y, ci臋偶ka, dusz膮ca atmosfera spowija艂a wszystko jak koc.

Dale siedzia艂 w czwartej 艂awce w drugim rz臋dzie z prawej strony. Ze swojego miejsca widzia艂 wej艣cie do szatni i ciemny korytarz oraz drzwi do sali, w kt贸rej jego najlepszy przyjaciel, Mike O'Rourke z pi膮tej klasy, r贸wnie偶 czeka艂 na koniec roku szkolnego. Mike by艂 r贸wie艣nikiem Dale'a - a nawet o miesi膮c starszy - ale musia艂 powtarza膰 czwart膮 klas臋, w zwi膮zku z czym przez minione dwa lata przyjaci贸艂 rozdziela艂a przepa艣膰 jednego oddzia艂u. Mike potraktowa艂 nieudan膮 pr贸b臋 awansu do pi膮tej klasy z takim samym spokojem jak niemal ka偶d膮 dotycz膮c膮 go sytuacj臋: 偶artowa艂 sobie z tego, w dalszym ci膮gu przewodzi艂 paczce przyjaci贸艂, do kt贸rej nale偶a艂 Dale, i nie 偶ywi艂 偶adnych pretensji do pani Grossaint, okropnej j臋dzy, kt贸ra - Dale by艂 tego pewien - zostawi艂a go na drugi rok z czystej z艂o艣liwo艣ci.

W klasie siedzia艂o razem z Dale'em kilku jego innych przyjaci贸艂. Jim Harlen zajmowa艂 miejsce w pierwszej 艂awce w pierwszym rz臋dzie, 偶eby pani Doubbet mog艂a mie膰 go stale na oku. W tej chwili Harlen siedzia艂 z g艂ow膮 opart膮 na r臋kach i omiata艂 wzrokiem pomieszczenie, tylko w ten spos贸b mog膮c da膰 upust kipi膮cej w nim energii. Pochwyciwszy spojrzenie Dale'a, wykrzywi艂 si臋 paskudnie, jakby zamiast twarzy mia艂 gumow膮 mask臋. Pani Dublet chrz膮kn臋艂a znacz膮co i Harlen natychmiast oklap艂.

W rz臋dzie przy oknie siedzieli Chuck Sperling i Digger Taylor - kolesie, prowodyrzy, klasowi politycy. I palanty. Poza szko艂膮 Dale prawie si臋 z nimi nie spotyka艂, chyba 偶e podczas trening贸w i mecz贸w Ma艂ej Ligi Baseballowej. Za Diggerem siedzia艂 Gerry Daysinger w podartej szarej koszulce. Po lekcjach wszyscy wk艂adali d偶insy i koszulki, ale tylko najbiedniejsze dzieciaki, takie jak Gerry i bracia Cordie Cooke, przychodzili tak ubrani do szko艂y.

Za plecami Gerry'ego siedzia艂a Cordie Cooke z wyrazem bezdennej g艂upoty na twarzy jak ksi臋偶yc w pe艂ni. Patrzy艂a w okno, ale jej bezbarwne oczy zdawa艂y si臋 niczego nie widzie膰. Jak zwykle 偶u艂a gum臋, lecz z jakiego艣 powodu pani Doubbet nigdy tego nie dostrzega艂a i ani razu nie zwr贸ci艂a jej uwagi. Gdyby Harlen albo inny klasowy rozrabiaka tak cz臋sto 偶u艂 gum臋, pani D. z pewno艣ci膮 postara艂aby si臋 o wyrzucenie go ze szko艂y, ale w przypadku Cordie Cooke by艂 to stan ca艂kowicie naturalny. Za ka偶dym razem, kiedy Dale na ni膮 patrzy艂, nasuwa艂o mu si臋 skojarzenie z krow膮 flegmatycznie prze偶uwaj膮c膮 traw臋 na pastwisku.

Zaraz za Cordie, w ostatniej 艂awce pod oknem, siedzia艂a Michelle Staffney. Trudno by艂o sobie wyobrazi膰 wi臋kszy kontrast. W zielonej bluzeczce i wyprasowanej br膮zowej sp贸dniczce Michelle wygl膮da艂a jak wyj臋ta z obrazka. 艢wiat艂o sp艂ywa艂o po jej rudych w艂osach i nawet z takiej odleg艂o艣ci Dale widzia艂 wyra藕nie piegi na jej bladej, niemal przezroczystej sk贸rze.

Niespodziewanie Michelle oderwa艂a wzrok od ksi膮偶ki i spojrza艂a na niego. Nie u艣miechn臋艂a si臋, ale wystarczy艂o leciutkie uniesienie brwi, 偶eby serce w piersi jedenastolatka zacz臋艂o uderza膰 w szybszym tempie.

Nie wszyscy przyjaciele Dale'a siedzieli w tej sali. Na przyk艂ad Kevin Grumbacher chodzi艂 do pi膮tej klasy, i s艂usznie, poniewa偶 by艂 m艂odszy od niego o dziewi臋膰 miesi臋cy. Brat Dale'a, Lawrence, ucz臋szcza艂 do trzeciej klasy, kt贸rej wychowawczyni膮 by艂a pani Howe.

Siedzia艂 tu natomiast (i to jak!) Duane McBride. Dwukrotnie ci臋偶szy od nast臋pnego pod wzgl臋dem ci臋偶aru t艂u艣ciocha, niemal wylewa艂 si臋 z krzes艂a w 艣rodkowym rz臋dzie. Jak zwykle pisa艂 co艣 pracowicie w wielkim notesie o grzbiecie spi臋tym drucian膮 spiral膮. Zmierzwione kasztanowe w艂osy stercza艂y mu we wszystkie strony. Co jaki艣 czas marszczy艂 czo艂o i bezwiednie poprawia艂 okulary na nosie, ani na chwil臋 nie przerywaj膮c pisania. Mimo upa艂u mia艂 na sobie t臋 sam膮 flanelow膮 koszul臋 i powypychane na kolanach sztruksowe spodnie, w kt贸rych chodzi艂 przez ca艂膮 zim臋. Dale nie pami臋ta艂, 偶eby Duane kiedykolwiek pokaza艂 si臋 w d偶insach i koszulce, pomimo tego, 偶e grubas by艂 ze wsi. Dale, Mike, Kevin, Jim i wi臋kszo艣膰 dzieciak贸w mieszka艂a w mie艣cie i, w przeciwie艅stwie do Duane'a, nie musia艂a zajmowa膰 si臋 gospodarskimi obowi膮zkami.

Dale poruszy艂 si臋 niespokojnie. By艂a 14.49. Z jakiego艣 niewyt艂umaczalnego powodu, przypuszczalnie zwi膮zanego z rozk艂adem jazdy autobus贸w, lekcje ko艅czy艂y si臋 kwadrans po trzeciej.

Gapi艂 si臋 w wisz膮cy na 艣cianie portret George'a Washingtona i zastanawia艂 si臋 po raz dziesi臋ciotysi臋czny w tym roku, dlaczego dyrekcja postanowi艂a wystawi膰 na widok publiczny kopi臋 niedoko艅czonego obrazu. Gapi艂 si臋 na sufit znajduj膮cy si臋 ponad cztery metry nad pod艂og膮 i na trzymetrowej wysoko艣ci okna. Gapi艂 si臋 na ustawione na p贸艂kach pud艂a z ksi膮偶kami i zastanawia艂 si臋, jaki los czeka te wszystkie podr臋czniki. Zostan膮 wys艂ane do nowej szko艂y? A mo偶e spalone? Pewnie to drugie, poniewa偶 jako艣 nie potrafi艂 sobie wyobrazi膰 takich starych, zniszczonych ksi膮偶ek z o艣limi uszami w nowiutkim budynku, obok kt贸rego przeje偶d偶a艂 z rodzicami samochodem.

Za dziesi臋膰 trzecia. Jeszcze dwadzie艣cia pi臋膰 minut do pocz膮tku lata, do powrotu wolno艣ci.

Przeni贸s艂 wzrok na pani膮 Dublet. Przezwisko nie mia艂o obra藕liwego charakteru, po prostu pani Doubbet od zawsze by艂a pani膮 Dublet, i ju偶. Od trzydziestu o艣miu lat wsp贸lnie z pani膮 Duggan uczy艂a sz贸stoklasist贸w - pocz膮tkowo r贸wnolegle, w s膮siednich salach, a potem, kiedy liczba uczni贸w znacznie si臋 zmniejszy艂a, na zmian臋. Pani Doubbet zajmowa艂a si臋 naukami spo艂ecznymi i przedmiotami humanistycznymi, pani Duggan matematyczno-przyrodniczymi.

Tworzy艂y komiczny duet pozbawiony odrobiny poczucia humoru: pani Duggan wysoka, chuda i nerwowa, pani Doubbet niska, oty艂a i flegmatyczna. Mia艂y diametralnie r贸偶ne g艂osy i prowadzi艂y niemal identyczne 偶ycie - mieszka艂y po s膮siedzku w starych wiktoria艅skich domkach przy Broad Avenue, ucz臋szcza艂y do tego samego ko艣cio艂a, wsp贸lnie je藕dzi艂y na kursy do Peorii i na wakacje na Floryd臋. By艂y dwiema niekompletnymi osobowo艣ciami, kt贸re doskonale si臋 uzupe艂nia艂y, tworz膮c jedn膮, pe艂n膮 i sko艅czon膮.

W ostatnim roku funkcjonowania Old Central, tu偶 przed 艣wi臋tem Dzi臋kczynienia, pani Duggan powa偶nie zachorowa艂a. Rak, poinformowa艂a pani O'Rourke matk臋 Dale'a przyciszonym g艂osem, s膮dz膮c, 偶e ch艂opcy jej nie us艂ysz膮. Po feriach zimowych pani Duggan nie pojawi艂a si臋 ju偶 w szkole; przys艂ano zast臋pstwo, potwierdzaj膮c w ten spos贸b pog艂oski o jej powa偶nej chorobie. Pani Doubbet r贸wnie偶 musia艂a przej膮膰 cz臋艣膰 obowi膮zk贸w przyjaci贸艂ki, ucz膮c przedmiot贸w, kt贸rych serdecznie nie lubi艂a. „Ale to tylko do powrotu Cory” - powtarza艂a. Wszystkie wolne chwile po艣wi臋ca艂a opiece nad chor膮, najpierw w jej r贸偶owym domku przy Broad Avenue, a potem w szpitalu, a偶 wreszcie kt贸rego艣 dnia pani Dublet nie pojawi艂a si臋 w szkole i po raz pierwszy od prawie czterdziestu lat kto艣 inny poprowadzi艂 za ni膮 lekcje. Po korytarzach i boisku b艂yskawicznie rozesz艂a si臋 wiadomo艣膰, 偶e pani Duggan umar艂a. By艂o to w przeddzie艅 Walentynek.

Pogrzeb odby艂 si臋 w Davenport, w zwi膮zku z czym nie zjawi艂 si臋 na nim 偶aden z uczni贸w. Nie zjawiliby si臋 nawet wtedy, gdyby pani膮 Duggan pochowano tutaj, w Elm Haven. Dwa dni p贸藕niej pani Doubbet wr贸ci艂a do swoich obowi膮zk贸w.

Patrz膮c na t臋 wiekow膮 kobiet臋, Dale poczu艂 co艣 w rodzaju wsp贸艂czucia. Pani Doubbet wci膮偶 by艂a gruba, ale teraz t艂uszcz wisia艂 na niej jak zbyt obszerne palto. Zwisaj膮ce z ramion fa艂dy sk贸rne trz臋s艂y si臋 i ko艂ysa艂y przy ka偶dym ruchu. Obwiedzione sinymi obw贸dkami oczy zapad艂y si臋 w oczodo艂ach. Nauczycielka wpatrywa艂a si臋 w okno z niemal tak膮 sam膮 min膮 jak Cordie Cooke. Siwe w艂osy po偶贸艂k艂y przy czaszce, sukienka wygl膮da艂a tak, jakby, pomyli艂a si臋 przy jej zapinaniu. Otacza艂 j膮 nieprzyjemny zapach podobny do tego, jaki czu膰 by艂o od pani Duggan tu偶 przed 艢wi臋tami.

Dale westchn膮艂 i poprawi艂 si臋 na krze艣le. 14.52.

W mrocznym korytarzu co艣 si臋 poruszy艂o, co艣 bladego i niemrawego. Wyt臋偶ywszy wzrok, Dale rozpozna艂 Tubby'ego Cooke, oty艂ego, niedorozwini臋tego brata Cordie. Tubby zagl膮da艂 do sali, usi艂uj膮c zwr贸ci膰 na siebie uwag臋 siostry, a r贸wnocze艣nie nie pokaza膰 si臋 pani Dublet. By艂 bez szans: Cordie ca艂kiem zahipnotyzowa艂 widok b艂臋kitnego nieba za oknem i nie zauwa偶y艂aby brata nawet, gdyby cisn膮艂 w ni膮 ceg艂膮.

Dale lekko skin膮艂 g艂ow膮 Tubby'emu. Du偶y czwartoklasista w drelichowym kombinezonie pomacha艂 mu palcami, pokaza艂 co艣, co z daleka wygl膮da艂o jak przepustka do 艂azienki, i rozp艂yn膮艂 si臋 w cieniu.

Dale ponownie poruszy艂 si臋 na krze艣le. Tubby od czasu do czasu bawi艂 si臋 z nim i z jego przyjaci贸艂mi, mimo 偶e Cooke'owie mieszkali w obskurnych barakach na palach stoj膮cych wzd艂u偶 tor贸w kolejowych w pobli偶u elewatora. Tubby by艂 wielki, brzydki, g艂upi, brudny i przeklina艂 bardziej ni偶 jakikolwiek czwartoklasista, ale to nie dyskwalifikowa艂o go jako cz艂onka gromadki dzieciak贸w z miasta nazywaj膮cych si臋 Rowerowym Patrolem. Zwykle jednak trzyma艂 si臋 z dala od Dale'a i jego kumpli.

Ciekawe, co ten g艂upek kombinuje, pomy艣la艂 leniwie Dale, po czym znowu spojrza艂 na zegar. Wci膮偶 wskazywa艂 14.52.

Jak owady w bursztynie.

***

Tubby Cooke zaniecha艂 pr贸b zwr贸cenia na siebie uwagi swojej siostry i wycofa艂 si臋 w stron臋 schod贸w, zanim pani Dublet lub inna nauczycielka przydybie go w korytarzu. Tubby dosta艂 od pani Grossaint przepustk臋 do 艂azienki, ale to wcale nie oznacza艂o, 偶e kt贸ra艣 z tych starych kr贸w nie odwo艂a go do klasy, je艣li zauwa偶y go p臋taj膮cego si臋 po korytarzach.

Dotar艂szy do szerokiej klatki schodowej, Tubby przez chwil臋 wpatrywa艂 si臋 w stopnie wytarte stopami wielu pokole艅 dzieciak贸w, a nast臋pnie zbieg艂 na p贸艂pi臋tro, na kt贸rym znajdowa艂o si臋 niewielkie okr膮g艂e okno. S膮cz膮ce si臋 przez nie 艣wiat艂o by艂o czerwone i ci臋偶kie od wzbieraj膮cej na zewn膮trz burzy. Tubby szed艂 mi臋dzy p贸艂kami i niegdy艣 zastawionymi ksi膮偶kami nale偶膮cymi do miejskiej biblioteki, ale prawie ich nie widzia艂. Odk膮d zacz膮艂 chodzi膰 do szko艂y, p贸艂ki zawsze by艂y puste.

Spieszy艂o mu si臋. Do ko艅ca lekcji zosta艂o niespe艂na p贸艂 godziny, a jemu zale偶a艂o na tym, 偶eby jeszcze zd膮偶y膰 do toalety dla ch艂opc贸w na parterze, zanim rozlegnie si臋 ostatni dzwonek i t臋 cholern膮 bud臋 zamkn膮 na dobre.

Na parterze by艂o nieco ja艣niej, a dzi臋ki przyt艂umionemu gwarowi dobiegaj膮cemu z sal zajmowanych przez pierwszo-, drugo- i trzecioklasist贸w panowa艂a tam nieco przyjemniejsza atmosfera, mimo si臋gaj膮cej ku wy偶szym kondygnacjom mrocznej gardzieli klatki schodowej. Tubby przemkn膮艂 przez otwart膮 przestrze艅, otworzy艂 drzwi i wpad艂 na schody prowadz膮ce do piwnicy.

To dziwne, 偶e w tej g艂upiej szkole nie by艂o 艂azienek na parterze ani na pi臋trze. Toalety znajdowa艂y si臋 wy艂膮cznie w piwnicy, za to a偶 w nadmiarze: dla m艂odszych uczni贸w, dla starszych uczni贸w, zamykana na klucz toaleta dla nauczycieli, ma艂a toaleta przy kot艂owni, z kt贸rej korzysta艂 van Syke, kiedy zachcia艂o mu si臋 sika膰. Niewykluczone, 偶e by艂o ich jeszcze wi臋cej w pogr膮偶onych w ciemno艣ci, nieu偶ywanych korytarzach.

Tak jak wszystkie dzieciaki, Tubby wiedzia艂, 偶e w piwnicy s膮 schody prowadz膮ce jeszcze ni偶ej, ale, podobnie jak koledzy, nigdy si臋 tam nie zapu艣ci艂 i nie mia艂 najmniejszego zamiaru tego uczyni膰. Na lito艣膰 bosk膮, przecie偶 tam nawet nie by艂o 艣wiat艂a! Nikt, poza van Syke'em i by膰 mo偶e dyrektorem Roonem, nie wiedzia艂, co jest na dole.

Pewnie jeszcze wi臋cej kibli, pomy艣la艂 Tubby.

Skierowa艂 si臋 do 艂azienki dla starszych uczni贸w, tej z napisem BOY'S na drzwiach. Napis by艂 tam od niepami臋tnych czas贸w, a ju偶 na pewno wtedy, kiedy do Old Central ucz臋szcza艂 jego stary. Zar贸wno Tubby, jak i jego ojciec dowiedzieli si臋, 偶e ten, jak mu tam... apostrof znajduje si臋 w niew艂a艣ciwym miejscu wy艂膮cznie dzi臋ki pani Duggan, nauczycielce sz贸stej klasy, kt贸ra bez przerwy j臋cza艂a z tego powodu nawet wtedy, kiedy stary Tubby'ego by艂 jeszcze gnojkiem. No c贸偶, pani Duggan ju偶 umar艂a - i gni艂a na cmentarzu przy Black Tree Tavern, gdzie ojciec Tubby'ego przesiadywa艂 prawie bez przerwy - Tubby za艣 wci膮偶 nie m贸g艂 poj膮膰, dlaczego po prostu nie zmieni艂a tego cholernego napisu, skoro tak bardzo j膮 wkurza艂. Mog艂a to przecie偶 zrobi膰 co najmniej sto razy. No tak, ale wtedy nie mia艂aby powodu, 偶eby j臋cze膰, wym膮drza膰 si臋 i patrze膰 z g贸ry na takich ludzi, jak Tubby i jego stary, kt贸rym by艂o dok艂adnie wszystko jedno, gdzie wyl膮dowa艂 jaki艣 tam g艂upi apostrof.

Tubby pop臋dzi艂 ciemnym, kr臋tym korytarzem do drzwi z napisem BOY'S. Wiele lat temu ceglane 艣ciany pomalowano zielon膮 i br膮zow膮 farb膮, niski sufit zdobi艂y rury, zraszacze i paj臋czyny. Og贸lne wra偶enie by艂o takie, jakby cz艂owiek znalaz艂 si臋 w jakim艣 grobowcu albo czym艣 w tym rodzaju. Prawie jak w tym filmie o mumiach, kt贸ry Tommy obejrza艂 w zesz艂ym roku w kinie samochodowym w Peorii, kiedy ch艂opak jego starszej siostry przemyci艂 jego i Cordie w baga偶niku. Film by艂 ca艂kiem niez艂y, ale Tubby'emu spodoba艂by si臋 znacznie bardziej bez akompaniamentu tych wszystkich siorbi膮co-cmokaj膮cych odg艂os贸w z tylnej kanapy, na kt贸rej Maureen przewala艂a si臋 z tym pryszczatym go艣ciem imieniem Berk. Maureen by艂a teraz w ci膮偶y i mieszka艂a z Berkiem za wysypiskiem, niedaleko od Tubby'ego, ale chyba si臋 nie pobrali.

Cordie przesiedzia艂a ca艂y seans ty艂em do ekranu, gapi膮c si臋 na to, co wyrabia z ty艂u jej starsza siostra.

Tubby zatrzyma艂 si臋 przed wej艣ciem do 艂azienki i nas艂uchiwa艂 przez chwil臋; czasem van Syke zakrada艂 si臋 tu po cichu i je艣li przy艂apa艂 kogo艣 na tym, co mia艂 zamiar zrobi膰 Tubby... albo nawet na niczym... dawa艂 kuksa艅ca w ucho albo bole艣nie szczypa艂 w rami臋. Nie pozwala艂 sobie na to wobec wszystkich dzieci, a ju偶 na pewno nie wobec takich bogatych dupkowatych laleczek, jak c贸rka doktora Staffneya, jak jej tam... Michelle... Dr臋czy艂 tylko takich, jak Tubby albo Gerry Daysinger, albo kto艣 w tym rodzaju. Dzieciaki, kt贸rymi rodzice w og贸le si臋 nie przejmowali, albo kt贸re ba艂y si臋 van Syke'a.

Poniewa偶 ba艂a si臋 go wi臋kszo艣膰 uczni贸w, Tubby zastanawia艂 si臋, czy to mo偶liwe, 偶eby ba艂a si臋 go tak偶e wi臋kszo艣膰 rodzic贸w. Nas艂uchiwa艂 przez jaki艣 czas ze wstrzymanym oddechem, niczego jednak nie us艂ysza艂, wi臋c na palcach w艣lizgn膮艂 si臋 do 艣rodka.

Pomieszczenie by艂o d艂ugie, niskie, pozbawione okien i pogr膮偶one w p贸艂mroku, poniewa偶 jedyne 藕r贸d艂o 艣wiat艂a stanowi艂a samotna 偶ar贸wka. Wiekowe uryna艂y wygl膮da艂y jak zrobione z g艂adkiego kamienia albo czego艣 w tym rodzaju. Bez przerwy ciurka艂a w nich woda. Drzwi ocala艂y tylko w jednej z siedmiu kabin; 艣ciany wszystkich pokrywa艂y niezliczone napisy sporz膮dzone pi贸rami, o艂贸wkami oraz wyryte scyzorykami. Co najmniej w dw贸ch z nich mo偶na by艂o znale藕膰 imi臋 Tubby'ego, w najdalszej za艣 widnia艂o tak偶e imi臋 jego ojca. Ch艂opca nie interesowa艂y jednak umywalki, pisuary ani sedesy; interesowa艂o go co艣 na samym ko艅cu pomieszczenia.

Zewn臋trzna 艣ciana by艂a kamienna, przeciwleg艂a - ta z uryna艂ami - ceglana. Wewn臋trzn膮, t臋 za kabinami, wykonano z czego艣 przypominaj膮cego gips. Tubby u艣miechn膮艂 si臋 i podszed艂 do niej.

W 艣cianie znajdowa艂a si臋 dziura. Zaczyna艂a si臋 jakie艣 dwadzie艣cia centymetr贸w nad kamienn膮 posadzk膮 (czy pod kamienn膮 posadzk膮 mo偶e by膰 jeszcze jedna piwnica?), a ko艅czy艂a jaki艣 metr wy偶ej. Z poszarpanych kraw臋dzi wci膮偶 sypa艂 si臋 gipsowy py艂 i stercza艂y fragmenty siatki oraz drewnianej konstrukcji. Wida膰 by艂o, 偶e dzieciaki popracowa艂y nad otworem, odk膮d by艂 tu rano. Nie mia艂 nic przeciwko temu, pod warunkiem, 偶e b臋dzie m贸g艂 osobi艣cie doko艅czy膰 dzie艂a.

Przykl臋kn膮艂 i zajrza艂 przez otw贸r. Dziura by艂a ju偶 na tyle szeroka, 偶e m贸g艂 wsun膮膰 do 艣rodka ca艂e rami臋. Kilkadziesi膮t centymetr贸w dalej jego r臋ka natrafi艂a na ceglany mur, po bokach za艣 znajdowa艂a si臋 pusta przestrze艅. Tubby nie m贸g艂 zrozumie膰, po co kto艣 postawi艂 t臋 艣cian臋, skoro tu偶 dalej sta艂a ceglana, znacznie solidniejsza? Wzruszy艂 ramionami, wyprostowa艂 si臋 i zacz膮艂 kopa膰. 艁omot by艂 pot臋偶ny, gips p臋ka艂, siatka odpada艂a p艂atami razem z tynkiem, w powietrze wzbija艂y si臋 ob艂oki py艂u, ale Tubby by艂 pewien, 偶e nikt go nie us艂yszy. Ta cholerna buda mia艂a 艣ciany grubo艣ci mur贸w obronnych.

Co prawda van Syke grasowa艂 po piwnicy tak jakby w niej mieszka艂 (a mo偶e tak w艂a艣nie by艂o? Nikt przecie偶 nie widzia艂, 偶eby dok膮d艣 st膮d wychodzi艂 albo sk膮d艣 przychodzi艂), ale od kilku dni nikomu nie pokazywa艂 si臋 na oczy i wszystko wskazywa艂o na to, 偶e g贸wno go obchodzi, co ch艂opcy wyprawiaj膮 w swojej toalecie. Czemu zreszt膮 mia艂oby go to obchodzi膰? Przecie偶 za par臋 dni i tak zabij膮 na g艂ucho deskami wszystkie drzwi i okna, a troch臋 p贸藕niej rozwal膮 t臋 bud臋 na amen. Dlaczego wi臋c mia艂by si臋 przejmowa膰?

Tubby pracowa艂 z niezwyk艂膮 jak na niego zaciek艂o艣ci膮, jakby chcia艂 zrewan偶owa膰 si臋 znienawidzonej szkole za pi臋膰 lat cierpie艅 i upokorze艅. Pi臋膰 lat (bo zacz臋艂o si臋 ju偶 w zer贸wce) „problem贸w wychowawczych”, pi臋膰 lat „nienad膮偶ania”, pi臋膰 lat tkwienia w 艂awce tu偶 przed nosem tych starych wied藕m, 偶eby mog艂y „mie膰 na niego oko”, w膮chania ich trupich smrod贸w, s艂uchania ich zrz臋dliwych g艂os贸w, pi臋膰 lat pocenia si臋 pod ich pot臋piaj膮cym wzrokiem. Kopa艂 z ca艂ej si艂y, czuj膮c, jak 艣ciana rozpada si臋 coraz szybciej, a偶 nagle z 艂oskotem odpad艂 wielki kawa艂, spad艂 mu na nogi, znieruchomia艂 na posadzce, a oczom Tubby'ego ukaza艂a si臋 ogromna ziej膮ca dziura, prawie jak jaka艣 cholerna jaskinia!

Co prawda by艂 do艣膰 p臋katy jak na czwartoklasist臋, ta dziura jednak mia艂a takie rozmiary, 偶e gdyby bardzo si臋 postara艂, zdo艂a艂by si臋 chyba przez ni膮 przecisn膮膰. Nawet na pewno! Takiej samej wielko艣ci musz膮 by膰 w艂azy na okr臋tach podwodnych. Tubby ustawi艂 si臋 bokiem, wepchn膮艂 w otw贸r lewe rami臋 i lew膮 nog臋. Jego twarz rozpromieni艂 szeroki u艣miech. Kurcz臋, tam naprawd臋 by艂o jakie艣 tajne przej艣cie! Cofn膮艂 si臋, przykucn膮艂 i post臋kuj膮c, zacz膮艂 wciska膰 si臋 w otw贸r. Nie by艂o to 艂atwe, ale w ko艅cu mu si臋 uda艂o.

Rety, 偶eby tak Cordie albo stary teraz mnie widzieli, pomy艣la艂. No tak, ale przecie偶 Cordie nie wesz艂aby do ch艂opi臋cej toalety... Chocia偶, kto wie? Starsza siostra Tubby'ego zachowywa艂a si臋 czasem do艣膰 dziwnie. Par臋 lat temu, kiedy sama by艂a jeszcze w czwartej klasie, pojecha艂a za Chuckiem Sperlingiem - gwiazdorem szkolnej ligi baseballowej, wy艣mienitym lekkoatlet膮 i ca艂kowitym dupkiem - a偶 nad Spoon River, gdzie samotnie 艂owi艂 ryby, 艣ledzi艂a go przez p贸艂 dnia, a potem wyskoczy艂a z ukrycia, powali艂a na ziemi臋, usiad艂a na nim okrakiem, chwyci艂a za ramiona, potrz膮sn臋艂a kilka razy i zagrozi艂a, 偶e rozwali mu 艂eb o kamienie, je偶eli natychmiast nie poka偶e jej ptaka. Je艣li jej wierzy膰, szybko to zrobi艂, szlochaj膮c i pluj膮c krwi膮. Tubby przypuszcza艂 jednak, 偶e nikomu innemu si臋 nie pochwali艂a i 偶e tym bardziej Sperling nie uzna艂 za stosowne rozpowiada膰 wszem wobec o tym wydarzeniu.

Usadowi艂 si臋 wygodnie w niszy i u艣miechn膮艂, patrz膮c na pogr膮偶one w p贸艂mroku pomieszczenie. Zamierza艂 wyskoczy膰 z wrzaskiem, jak tylko przyjdzie jaki艣 ch艂opak, 偶eby si臋 odsika膰. Ju偶 sobie wyobra偶a艂, jak tamten si臋 przestraszy!

Min臋艂y dwie albo trzy minuty, lecz nikt nie nadchodzi艂. W pewnej chwili do jego uszu dotar艂y jakie艣 ha艂asy z korytarza, ale nic z tego nie wynik艂o. Poza tym s艂ysza艂 tylko szmer wody w uryna艂ach i ciche bulgotanie w rurach, zupe艂nie jakby ta przekl臋ta buda rozmawia艂a sama ze sob膮.

Cholera, to naprawd臋 jest tajne przej艣cie, pomy艣la艂 ponownie, rozgl膮daj膮c si臋 na boki. W w膮skim przesmyku mi臋dzy 艣cianami panowa艂a nieprzenikniona ciemno艣膰, a cuchn臋艂o podobnie jak pod werand膮 jego domu, gdzie kiedy艣 bawi艂 si臋 i chowa艂 przed matk膮 i ojcem: wilgoci膮, odpadkami i zgnilizn膮.

W艂a艣nie zacz臋艂o mu si臋 robi膰 troch臋 niewygodnie i nieswojo, kiedy na ko艅cu przesmyku dostrzeg艂 艣wiate艂ko - mniej wi臋cej tam, gdzie powinna ko艅czy膰 si臋 艂azienka, a zaczyna膰 艣ciana zewn臋trzna, albo odrobin臋 dalej. W艂a艣ciwie by艂o to nie tyle 艣wiate艂ko, co raczej po艣wiata - podobnie jarzy艂y si臋 w nocy r贸偶ne mchy, porosty i grzyby, kiedy razem z ojcem polowali w lesie na szopy.

Tubby'emu w艂oski zje偶y艂y si臋 na karku. Zacz膮艂 gramoli膰 si臋 z otworu, lecz nagle znieruchomia艂, a jego twarz rozpromieni艂a si臋 w szerokim u艣miechu, u艣wiadomi艂 sobie bowiem, co to za 艣wiate艂ko: najprawdopodobniej przedostawa艂o si臋 z s膮siedniej 艂azienki dla dziewcz膮t (tam napis na drzwiach by艂 jak najbardziej prawid艂owy: GIRLS). Widocznie w 艣cianie znajdowa艂a si臋 dziura. Je艣li mu si臋 poszcz臋艣ci, mo偶e podejrzy jak膮艣 dziewczyn臋 przy sikaniu. Mo偶e nawet Michelle Staffney albo Darlene Hansen, albo jak膮艣 zarozumia艂膮 sz贸stoklasistk臋 z majtkami przy kostkach i wystawionymi wstydliwymi cz臋艣ciami cia艂a.

Serce zabi艂o mu 偶ywiej w piersi, krew nap艂yn臋艂a w ni偶ej po艂o偶ony rejon cia艂a. Powoli, noga za nog膮, ruszy艂 w stron臋 jasnej plamki. Niemal dok艂adnie wype艂nia艂 sob膮 w膮sk膮 przestrze艅 mi臋dzy 艣cianami. Sapi膮c, zgarniaj膮c z twarzy paj臋czyny i wdychaj膮c ci臋偶k膮 wo艅 wilgotnej ziemi, coraz bardziej zbli偶a艂 si臋 do 藕r贸d艂a po艣wiaty, oddalaj膮c si臋 od 艣wiat艂a.

***

Kiedy rozleg艂 si臋 wrzask, Dale sta艂 wraz z innymi uczniami w kolejce po 艣wiadectwa. W pierwszej chwili pomy艣la艂, 偶e to jaki艣 przedziwny skrzekliwy grzmot - zapowied藕 burzy zbieraj膮cej si臋 od jakiego艣 czasu za oknami. D藕wi臋k by艂 jednak zbyt wysoki, zbyt przenikliwy i za d艂ugo trwa艂, 偶eby rzeczywi艣cie m贸g艂 mie膰 jakikolwiek zwi膮zek z burz膮, chocia偶 trudno by艂o r贸wnie偶 uwierzy膰, 偶e wydobywa艂 si臋 z ludzkiego gard艂a.

Pocz膮tkowo zdawa艂 si臋 dobiega膰 z g贸ry... z pogr膮偶onych w p贸艂mroku schod贸w wiod膮cych na nieu偶ywane pi臋tra... szybko jednak okaza艂o si臋, 偶e w rzeczywisto艣ci dociera z do艂u - rozbrzmiewa艂y nim nawet rury i grzejniki. Trwa艂, wydawa艂o si臋, bez ko艅ca. Kiedy jesieni膮 Dale i Lawrence byli na farmie u wujka Henry'ego i ciotki Leny, widzieli, jak wiesza si臋 za tylne nogi 艣wini臋 z poder偶ni臋tym gard艂em i podstawia misk臋, 偶eby sp艂ywa艂a do niej krew. D藕wi臋k, kt贸ry teraz s艂yszeli, troch臋 przypomina艂 odg艂os wydawany przez 艣wini臋: by艂o w nim co艣 z piskliwego wrzasku i okropnego skrzypienia, jakby kto艣 przesuwa艂 paznokciami po szkle albo po tablicy, a wszystko to przy wt贸rze g艂臋bokiego, przelewaj膮cego si臋 bulgotu. D藕wi臋k na chwil臋 ucich艂, by niemal natychmiast rozlec si臋 ponownie. I jeszcze raz. I jeszcze.

Pani Doubbet zamar艂a ze 艣wiadectwem wyci膮gni臋tym w kierunku pierwszego ucznia w kolejce - by艂 nim Joe Allen - a nast臋pnie odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 drzwi i utkwi艂a w nich nieruchome spojrzenie, jakby oczekuj膮c, 偶e lada chwila uka偶e si臋 w nich sprawca niespodziewanego ha艂asu. Dale odni贸s艂 wra偶enie, 偶e opr贸cz przera偶enia dostrzega na twarzy starej kobiety co艣 jeszcze. Nadziej臋?

Kiedy wreszcie w drzwiach rzeczywi艣cie pojawi艂a si臋 jaka艣 mroczna posta膰, wszyscy wstrzymali oddech. Okaza艂o si臋 jednak, 偶e to dr Roon, dyrektor szko艂y. Jego ciemny pr膮偶kowany garnitur i ciemne w艂osy wtapia艂y si臋 w mrok wype艂niaj膮cy korytarz, tak 偶e poci膮g艂a, wykrzywiona grymasem niezadowolenia twarz zdawa艂a si臋 wisie膰 w powietrzu. Jak 艣wie偶o urodzony szczur, pomy艣la艂 po raz nie wiadomo kt贸ry Dale, patrz膮c na jego jasnor贸偶ow膮 cer臋.

Dr Roon odchrz膮kn膮艂, a nast臋pnie skin膮艂 g艂ow膮 pani Dublet, kt贸ra wci膮偶 sta艂a jak pos膮g, trzymaj膮c w wyci膮gni臋tej r臋ce 艣wiadectwo Joe Allena, z szeroko otwartymi oczami i twarz膮 tak blad膮, 偶e jej makija偶 przypomina艂 ma藕ni臋cia kolorowej farby na bia艂ej kartce.

Dyrektor spojrza艂 na zegar.

- No tak... Kwadrans po trzeciej... Czy ju偶 pani sko艅czy艂a?

Pani Doubbet zdo艂a艂a ledwo dostrzegalnie skin膮膰 g艂ow膮. Dale mia艂 wra偶enie, 偶e jej zaci艣ni臋te kurczowo palce lada chwila po艂ami膮 si臋 z g艂o艣nym trzaskiem.

- Hm, no tak... - Dr Roon powi贸d艂 po uczniach takim spojrzeniem, jakby wszyscy wdarli si臋 bez pozwolenia na jego prywatny teren. - No c贸偶, dziewcz臋ta i ch艂opcy, pomy艣la艂em sobie, 偶e powinienem wyja艣ni膰 ten... hm... niezwyk艂y ha艂as, kt贸ry wszyscy s艂yszeli艣my. Ot贸偶 pan van Syke poinformowa艂 mnie przed chwil膮, 偶e w艂a艣nie sprawdza艂 nowy bojler.

Jim Harlen odwr贸ci艂 si臋 w jego stron臋 i przez u艂amek sekundy Dale by艂 pewien, 偶e tamten zrobi jak膮艣 g艂upi膮 min臋, co dla niego, Dale'a, oznacza艂oby prawdziw膮 katastrof臋, poniewa偶 by艂 tak spi臋ty, 偶e z pewno艣ci膮 parskn膮艂by wtedy 艣miechem, a okropnie zale偶a艂o mu na tym, 偶eby nie kazano mu zosta膰 za kar臋 po lekcjach. Na szcz臋艣cie mina Harlena wyra偶a艂a tylko zdziwienie i niedowierzanie, a poza tym Jim natychmiast odwr贸ci艂 si臋 z powrotem do dyrektora.

- ...czy inaczej skorzystam z okazji, 偶eby 偶yczy膰 wam wszystkim przyjemnych wakacji - m贸wi艂 Roon - i poprosi膰, by艣cie zawsze pami臋tali o tym, 偶e przynajmniej cz臋艣膰 wykszta艂cenia zdobyli艣cie w艂a艣nie tu, w Old Central School. Chocia偶 jest jeszcze za wcze艣nie, aby stwierdzi膰 z ca艂膮 pewno艣ci膮, jaki los czeka ten pi臋kny stary budynek, to jednak powinni艣my mie膰 nadziej臋, 偶e w艂adze szkolne wyka偶膮 si臋 rozs膮dkiem i przenikliwo艣ci膮, i zachowaj膮 go dla przysz艂ych pokole艅.

Cordie Cooke wci膮偶 wpatrywa艂a si臋 z nieobecn膮 min膮 w okno i od niechcenia d艂uba艂a w nosie. Dr Roon nie zwr贸ci艂 na to uwagi. Odchrz膮kn膮艂 ponownie, jakby szykowa艂 si臋 do d艂u偶szej przemowy, ale rzuciwszy okiem na zegar, powiedzia艂 tylko:

- No dobrze... Pani Doubbet, mo偶e pani doko艅czy膰 rozdawanie 艣wiadectw.

Skin膮艂 g艂ow膮, odwr贸ci艂 si臋 i rozp艂yn膮艂 w mroku.

Pani Dublet zamruga艂a raptownie, jakby otrz膮saj膮c si臋 ze snu, i wreszcie wr臋czy艂a Joe Allenowi jego 艣wiadectwo. Joe nawet na nie nie spojrza艂, tylko od razu zaj膮艂 strategiczn膮 pozycj臋 przy drzwiach. Uczniowie z innych klas w艂a艣nie schodzili karnie po schodach. Dale'a zawsze dziwi艂o, 偶e w filmach dzieciaki ganiaj膮 jak szalone, po Old Central natomiast, odk膮d si臋ga艂 pami臋ci膮, zawsze chodzi艂o si臋 rz臋dem albo parami. Nie inaczej dzia艂o si臋 podczas ostatnich minut ostatniego dnia ostatniego roku szkolnego.

Kolejka powoli przesuwa艂a si臋 przed pani膮 Doubbet, a偶 wreszcie i Dale odebra艂 艣wiadectwo w br膮zowej kopercie. Mijaj膮c nauczycielk臋, po raz kolejny poczu艂 otaczaj膮c膮 j膮 kwa艣n膮 wo艅 potu zmieszan膮 ze s艂odkawym zapachem talku. W ko艅cu wszystkie 艣wiadectwa zosta艂y rozdane i uczniowie ustawili si臋 w kolejce do wyj艣cia - ju偶 nie alfabetycznie, ale dziewcz臋ta i ch艂opcy osobno, najpierw dzieciaki, kt贸re doje偶d偶a艂y autobusem, za nimi te z miasteczka. Pani Doubbet stan臋艂a przed nimi, unios艂a r臋ce, jakby zamierza艂a udzieli膰 im jeszcze jednego upomnienia, ale nic nie powiedzia艂a, tylko da艂a znak, 偶eby ruszyli za znikaj膮cymi w艂a艣nie za zakr臋tem schod贸w pi膮toklasistami pani Shrives.

Pierwszy pogna艂 Joe Allen.

Znalaz艂szy si臋 na zewn膮trz, Dale nape艂ni艂 p艂uca wilgotnym powietrzem, z trudem zapanowuj膮c nad pragnieniem odta艅czenia dzikiego ta艅ca na cze艣膰 odzyskanej wolno艣ci. Szko艂a wznosi艂a si臋 za jego plecami jak ogromny ponury mur, przed nim natomiast, na 偶wirowym podje藕dzie i poro艣ni臋tych traw膮 boiskach, dzieciaki biega艂y we wszystkie strony, wsiada艂y na rowery, gna艂y co si艂 w nogach do szkolnych autobus贸w i og贸lnie rzecz bior膮c ha艂asowa艂y i robi艂y tyle zamieszania, ile mog艂y. Dale pomacha艂 Duane'owi McBride'owi, kt贸ry w艂a艣nie wsiada艂 do autobusu; przy okazji zwr贸ci艂 uwag臋 na grupk臋 trzecioklasist贸w stoj膮ca wci膮偶 przy stojakach na rowery niczym stadko przepi贸rek. Chwil臋 potem od stadka od艂膮czy艂 jego m艂odszy brat Lawrence i przybieg艂 do niego co si艂 w nogach, prezentuj膮c szeroki szczerbaty u艣miech si臋gaj膮cy a偶 pod okulary o grubych szk艂ach. W r臋ku 艣ciska艂 pust膮 torb臋 na ksi膮偶ki.

- Wolni! - wykrzykn膮艂 Dale, chwyci艂 go wp贸艂 i zakr臋ci艂 nim dooko艂a.

Podeszli Mike O'Rourke, Kevin Grumbacher i Jim Harlen.

- Jeeeezu! S艂yszeli艣cie ten wrzask? - zapyta艂 Kevin.

- Ciekawe co to by艂o? - zastanawia艂 si臋 na g艂os Lawrence, kiedy ruszyli wolnym krokiem przez boisko do baseballa.

- Pewnie nasza stara buda ze偶ar艂a jakiego艣 trzecioklasist臋 - powiedzia艂 z u艣miechem Mike i przejecha艂 r臋k膮 po kr贸tko ostrzy偶onej czuprynie ch艂opca. Lawrence odskoczy艂 ze 艣miechem.

- Ale naprawd臋?

Jim Harlen przystan膮艂, schyli艂 si臋 i wypi膮艂 siedzenie w stron臋 szko艂y.

- Moim zdaniem to pani Dublet strzeli艂a solidnego pierda!

Uzupe艂ni艂 swoj膮 wypowied藕 stosownymi efektami d藕wi臋kowymi.

- Ej! - wykrzykn膮艂 Dale, kopn膮艂 go w zadek i wskaza艂 ruchem g艂owy na swojego brata. - Uwa偶aj troch臋, co m贸wisz!

Ale Lawrence ju偶 rycza艂 ze 艣miechu, tarzaj膮c si臋 w trawie.

Autobusy rozjecha艂y si臋 we wszystkie strony, teren wok贸艂 szko艂y szybko pustosza艂. Niedu偶e sylwetki przemyka艂y pod pot臋偶nymi wi膮zami, jakby umykaj膮c przed nadci膮gaj膮c膮 burz膮. Dale przystan膮艂 na skraju boiska, naprzeciwko swojego domu po drugiej stronie ulicy, odwr贸ci艂 si臋 i popatrzy艂 na mas臋 ciemnych chmur skupion膮 za Old Central. Powietrze by艂o wilgotne i nieruchome jak wtedy, kiedy og艂aszano ostrze偶enia o nadci膮gaj膮cym tornadzie, tym razem jednak wszystko wskazywa艂o na to, 偶e burza rozejdzie si臋 po ko艣ciach. Na po艂udniu pojawi艂 si臋 ju偶 pasek b艂臋kitnego nieba. Nagle zerwa艂 si臋 wiatr, li艣cie na drzewach zaszele艣ci艂y, powia艂o zapachem 艣wie偶o skoszonej trawy i kwiat贸w.

- Patrzcie!

- Czy to Cordie Cooke? - zapyta艂 Mike.

- Aha.

Dziewczynka sta艂a przed p贸艂nocnym wej艣ciem do szko艂y i niecierpliwie przytupywa艂a. W zbyt obszernej, si臋gaj膮cej prawie do ziemi sukience wygl膮da艂a jeszcze g艂upiej ni偶 zwykle. Obok niej stali dwaj najm艂odsi bracia, bli藕niacy z pierwszej klasy. Cooke'owie mieszkali wystarczaj膮co daleko od miasteczka, 偶eby korzysta膰 ze szkolnego autobusu, ale niestety szkolne autobusy nie je藕dzi艂y w kierunku elewatora i wysypiska 艣mieci, w zwi膮zku z czym Cordie i jej trzej bracia chodzili pieszo po nieu偶ywanych torach kolejowych. Dziewczynka wykrzykiwa艂a co艣 co si艂 w p艂ucach w kierunku budynku.

W drzwiach pojawi艂 si臋 dr Roon i odprawi艂 j膮 zniecierpliwionym gestem r贸偶owej r臋ki. Bia艂e plamy w wysokich oknach nad wej艣ciem mog艂y by膰 twarzami nauczycieli obserwuj膮cych zaj艣cie. Za plecami dyrektora pojawi艂 si臋 na chwil臋 van Syke. Roon powiedzia艂 co艣 do dziewczynki, odwr贸ci艂 si臋 i znikn膮艂 w budynku, zamykaj膮c za sob膮 drzwi. Cordie Cooke schyli艂a si臋, podnios艂a spory kamie艅 z podjazdu, wzi臋艂a pot臋偶ny zamach i cisn臋艂a go w kierunku szko艂y. Kamie艅 odbi艂 si臋 od okienka w drzwiach, nie czyni膮c 偶adnej szkody.

- Jeeeezu! - szepn膮艂 Kevin.

Drzwi otworzy艂y si臋 gwa艂townie i pojawi艂 si臋 van Syke, ale Cordie zd膮偶y艂a tymczasem chwyci膰 m艂odszych braci za r臋ce i poci膮gn膮膰 ich w stron臋 Depot Street. Jak na osob臋 o takiej tuszy porusza艂a si臋 zaskakuj膮co szybko. Kiedy przechodzili przez Third Avenue, jeden z ch艂opc贸w potkn膮艂 si臋, ona jednak nie zwalnia艂a kroku, wlok膮c go za sob膮, a偶 wreszcie jego rozpaczliwie wierzgaj膮ce stopy znowu znalaz艂y oparcie na chodniku. Van Syke dobieg艂 do ogrodzenia i odprowadzi艂 ich w艣ciek艂ym spojrzeniem, kurczowo zaciskaj膮c i prostuj膮c palce.

- Jeeeezu... - powt贸rzy艂 Kevin.

- Chod藕my st膮d - odezwa艂 si臋 Dale. - Moja mama powiedzia艂a, 偶e po szkole zaprasza nas wszystkich na lemoniad臋.

Weso艂o podskakuj膮c i pokrzykuj膮c, grupka ch艂opc贸w przebieg艂a przez pokryt膮 nier贸wnym asfaltem Depot Street i co si艂 w nogach pogna艂a na spotkanie lata i wolno艣ci.

3

Niewiele wydarze艅 w 偶yciu cz艂owieka - a przynajmniej cz艂owieka p艂ci m臋skiej - nape艂nia jego dusz臋 tak膮 bezgraniczn膮 rado艣ci膮 i poczuciem nieskr臋powanej swobody, jak pierwszy dzie艅 wakacji, szczeg贸lnie je艣li jest si臋 jedenastoletnim ch艂opcem. Lato czeka na ciebie jak wystawny, wspania艂y bankiet, a dni s膮 wype艂nione po brzegi s艂odkim, p艂yn膮cym powoli czasem, pozwalaj膮cym do woli rozkoszowa膰 si臋 ka偶dym daniem.

Obudziwszy si臋 w ten pierwszy, cudowny wakacyjny poranek, Dale Stewart przez jaki艣 czas le偶a艂 pogr膮偶ony w p贸艂艣nie, rozkoszuj膮c si臋 zmian膮, chocia偶 jeszcze nie ca艂kiem potrafi艂 sobie u艣wiadomi膰 na czym polega艂a. Dopiero po chwili sp艂yn臋艂o na niego ol艣nienie: nie obudzi艂 ich ani dzwonek budzika, ani wo艂anie matki, za szyb膮 nie przelewa艂a si臋 zimna szara mg艂a, nie czeka艂a na nich jeszcze zimniejsza i bardziej szara szko艂a, nie musieli s艂ucha膰 doros艂ych m贸wi膮cych im, co maj膮 robi膰, na kt贸rej stronie otworzy膰 podr臋czniki, co my艣le膰. Tego ranka s艂ysza艂 jedynie 艣piew ptak贸w s膮cz膮cy si臋 do wn臋trza domu razem z ciep艂ym, 艣wie偶ym powietrzem, terkot kosiarki do trawy, kt贸r膮 ju偶 o tej porze uruchomi艂 jaki艣 najwyra藕niej cierpi膮cy na bezsenno艣膰 emeryt, na twarzy za艣 czu艂 przedzieraj膮ce si臋 przez zaci膮gni臋te zas艂ony radosne promienie s艂o艅ca. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e wraz z ko艅cem roku szkolnego znikn臋艂a jaka艣 niewidzialna zas艂ona, dzi臋ki czemu w 艣wiecie zn贸w rozgo艣ci艂y si臋 barwy i 艣wiat艂o.

Przekr臋ciwszy si臋 na bok, ujrza艂 szeroko otwarte oczy brata wpatruj膮ce si臋 w niego z s膮siedniego 艂贸偶ka. Chwil臋 potem Lawrence u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, ods艂aniaj膮c braki w uz臋bieniu, i obaj ch艂opcy zerwali si臋 na r贸wne nogi, b艂yskawicznie wyskoczyli z pi偶am, wci膮gn臋li d偶insy, koszulki, czyste skarpetki i niezbyt czyste pantofle, po czym pognali na z艂amanie karku po schodach na 艣niadanie, kt贸re wch艂aniali w szale艅czym tempie, przerzucaj膮c si臋 z matk膮 偶artami i 艣miej膮c si臋 jak szaleni. Nast臋pnie wskoczyli na rowery i pop臋dzili ulic膮 przed siebie, na spotkanie lata.

***

Trzy godziny p贸藕niej bracia siedzieli ju偶 w kurniku Mike'a O'Rourke. Ch艂opcy - a by艂o ich sporo: Dale, Lawrence, Mike, Kevin, Jim Harlen, nawet Duane McBride, kt贸ry m贸g艂 wyrwa膰 si臋 na troch臋 z farmy, poniewa偶 jego ojciec pojecha艂 na zakupy - rozsiedli si臋 na pozbawionej n贸g, starej kanapie, ko艣lawych krzes艂ach i za艣mieconej pod艂odze, lekko oszo艂omieni i niezdolni ogarn膮膰 roztaczaj膮cych si臋 przed nimi, nieograniczonych perspektyw.

- Mo偶emy pop艂ywa膰 w Stone Creek albo w Hartley's Pond - powiedzia艂 Kevin.

- Aha - mrukn膮艂 leniwie Mike. Le偶a艂 na kanapie z nogami na oparciu, grzbietem i po艣ladkami na siedzisku, a g艂ow膮 na r臋kawicy baseballowej rzuconej byle jak na pod艂og臋, i strzela艂 z gumki w sufit, 艂api膮c j膮 zr臋cznie po ka偶dym rykoszecie. Jak do tej pory uda艂o mu si臋 nie trafi膰 w 艂a偶膮cego po suficie paj膮ka, kt贸ry jednak chyba wyczuwa艂 niebezpiecze艅stwo, poniewa偶 porusza艂 si臋 coraz bardziej nerwowo. Za ka偶dym razem, kiedy dociera艂 do kt贸rego艣 z p臋kni臋膰 wyznaczaj膮cych mniej wi臋cej kwadratowe „boisko” o boku d艂ugo艣ci oko艂o p贸艂 metra, Mike oddawa艂 kolejny strza艂, zmuszaj膮c paj膮ka do ucieczki w przeciwnym kierunku. - Chocia偶 w艂a艣ciwie nie chce mi si臋 p艂ywa膰 - doda艂 po chwili zastanowienia. - Po burzy mokasyny b臋d膮 w艣ciek艂e jak cholera.

Dale i Lawrence wymienili szybkie spojrzenia. Mike ba艂 si臋 w臋偶y; o ile wiedzieli, poza tym nie ba艂 si臋 niczego.

- Wi臋c mo偶e pogramy w baseball? - zaproponowa艂 Kevin.

- Eeee tam... - odezwa艂 si臋 Harlen z ko艣lawego fotela, na kt贸rym czyta艂 komiks o Supermanie. - Nie wzi膮艂em r臋kawicy i nie chce mi si臋 po ni膮 jecha膰.

Pozostali ch艂opcy, z wyj膮tkiem Duane'a, mieszkali do艣膰 blisko siebie, Jim Harlen natomiast prawie na samym ko艅cu Depot Street, w pobli偶u tor贸w prowadz膮cych na wysypisko i do barak贸w, w kt贸rych 偶y艂a rodzina Cordie Cooke. Dom Jima by艂 zupe艂nie w porz膮dku - stary, bia艂y, wiejski, po prostu po艂kni臋ty kilkadziesi膮t lat temu przez rozrastaj膮ce si臋 miasteczko - za to s膮siedzi... Zaledwie dwa domy dalej mieszka艂 J. P. Congden, szalony s臋dzia pokoju, kt贸rego syn, C.J., zas艂u偶y艂 sobie na miano najwi臋kszego zbira w miasteczku. Ch艂opcy niech臋tnie bawili si臋 w domu Harlena, a nawet, w miar臋 mo偶liwo艣ci, starali si臋 tam nie zbli偶a膰, doskonale wi臋c rozumieli koleg臋, kt贸ry nie mia艂 wielkiej ochoty na dodatkow膮 podr贸偶 do domu.

- No to pojed藕my do lasu - zaproponowa艂 Dale. - Na Gypsy Lane.

Odpowiedzia艂o mu milczenie, ten i 贸w poruszy艂 si臋 leniwie. W艂a艣ciwie nie mieli powodu, 偶eby odrzuci膰 t臋 propozycj臋, ale wszyscy wpadli w co艣 w rodzaju g艂臋bokiego letargu. Mike po raz kolejny strzeli艂 z gumki i d艂ugonogi paj膮k umkn膮艂 w pop艂ochu.

- Za daleko - wymamrota艂 wreszcie Kevin. - Musz臋 by膰 w domu na obiad.

Ch艂opcy u艣miechn臋li si臋, nie skomentowali jednak tego ani s艂owem. Wszyscy wielokrotnie s艂yszeli matk臋 Kevina, kiedy otwiera艂a drzwi i wo艂a艂a syna przera藕liwie wysokim, wr臋cz piskliwym g艂osem. R贸wnie偶 wielokrotnie byli 艣wiadkami, z jakim po艣piechem Kevin przerywa艂 ka偶de, cho膰by najbardziej interesuj膮ce zaj臋cie i co si艂 w nogach p臋dzi艂 do bia艂ego domku na niezbyt wysokim pag贸rku, blisko poprzedniego domu Dale'a i Lawrence'a.

- A ty na co masz ochot臋, Duane? - zapyta艂 Mike. O'Rourke by艂 urodzonym przyw贸dc膮, pr臋dzej czy p贸藕niej i tak wszyscy robili to, co on postanowi艂. Ich du偶y kumpel, o nied藕wiedziowatej sylwetce i kr贸tko ostrzy偶onych w艂osach, chodzi艂 zawsze w powypychanych sztruksowych spodniach i rusza艂 szcz臋k膮, jakby co艣 prze偶uwa艂. Patrz膮c na niego, mo偶na by odnie艣膰 wra偶enie, 偶e jest op贸藕niony w rozwoju, ale Dale i pozostali ch艂opcy doskonale wiedzieli, 偶e to nieprawda. Duane by艂 bardzo bystry, tak, 偶e niekiedy nie mogli nad膮偶y膰 za jego my艣lami. By艂 tak bystry, 偶e w szkole nawet nie stara艂 si臋 tego nikomu udowadnia膰, doprowadzaj膮c nauczycieli do bezsilnej w艣ciek艂o艣ci stuprocentowo prawid艂owymi lecz nadzwyczaj zwi臋z艂ymi, wr臋cz lakonicznymi odpowiedziami albo uwagami balansuj膮cymi na kraw臋dzi impertynencji. Duane w og贸le nie zawraca艂 sobie g艂owy szko艂膮. Interesowa艂y go sprawy, kt贸rych pozostali ch艂opcy nawet nie starali si臋 zrozumie膰.

Duane przerwa艂 na chwil臋 偶ucie i odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 stoj膮cego w k膮cie starego radioodbiornika RCA Victor.

- My艣l臋, 偶e pos艂ucham sobie radia.

Pokona艂 dziel膮c膮 go od sprz臋tu odleg艂o艣膰 trzema wielkimi krokami, klapn膮艂 niezgrabnie na pod艂odze i zacz膮艂 kr臋ci膰 ga艂k膮.

Dale przygl膮da艂 si臋 z niedowierzaniem. Radio by艂o ogromne, wbudowane w meblow膮 szafk臋 ponad metrowej wysoko艣ci, a jego p艂yta czo艂owa z kilkoma skalami robi艂a spore wra偶enie: na samej g贸rze widnia艂 napis KRAJOWE, nieco ni偶ej Mexico City 49 MHz, a dalej kolejno Hongkong, Londyn, Madryt, Rio i kilka innych w pa艣mie 40 MHz, nast臋pnie Berlin, Tokio i Pittsburgh w pa艣mie 31 MHz, na samym dole za艣 zagadkowo osamotniony Pary偶 przy 19 MHz... ale po radiu zosta艂a tylko zewn臋trzna skorupa. 艢rodek by艂 pusty. Mimo to Duane ostro偶nie manipulowa艂 ga艂k膮, przechyliwszy g艂ow臋, tak jakby czego艣 nas艂uchiwa艂.

Pierwszy zorientowa艂 si臋 Jim Harlen. Ukry艂 si臋 za szafk膮 i przysun膮艂 j膮 bli偶ej 艣ciany, tak 偶e sta艂 si臋 zupe艂nie niewidoczny.

- Zobaczymy, mo偶e co艣 b臋dzie na cz臋stotliwo艣ciach krajowych - mrukn膮艂 Duane. - Gdzie艣 tu powinno zdaje si臋 by膰 Chicago...

Z wn臋trza szafki da艂o si臋 s艂ysze膰 niskie buczenie nagrzewaj膮cych si臋 lamp, potem dono艣ny szum. Duane poruszy艂 ga艂k膮. W g艂o艣niku zadudni艂 g艂os spikera, umilk艂 w p贸艂 s艂owa, pop艂yn臋艂y d藕wi臋ki rock and rolla, rozp艂yn臋艂y si臋 w szumie, wreszcie rozbrzmia艂 komentarz sprawozdawcy. Grali Chicago White Sox!

- Biegnie za ni膮... biegnie... ju偶 jest prawie przy ogrodzeniu... wyskakuje, si臋ga... nie, pi艂ka przelatuje nad ogrodzeniem...

- Kurcz臋, tu te偶 nie ma nic ciekawego - mrukn膮艂 Duane. Sprawdz臋 jednak w mi臋dzynarodowych... Taaaaak... O, mamy Berlin...

- Ach du lieber frankfurter das haben geschmaken aus deine meine getrunken! - G艂os Harlena uleg艂 ca艂kowitej zmianie; zamiast zaokr膮glonych chicagowskim akcentem angielskich s艂贸w pop艂yn膮艂 wartki potok twardych, brzmi膮cych z niemiecka sylab.

- Der F眉hrer ist in vielen marmeladen bumemickel gemessen! Nein! Nein! Viele bliebe sondern keine Schweine!

- Te偶 do niczego. Mo偶e Pary偶?

Piskliwa pseudofrancuszczyzna dobiegaj膮ca z szafki uton臋艂a najpierw w chichotach, a chwil臋 potem w dono艣nym 艣miechu, kt贸ry eksplodowa艂 w kurniku. Dale ruszy艂 na czworakach ku radiu, 偶eby na w艂asn膮 r臋k臋 poszuka膰 jakiej艣 interesuj膮cej stacji, Lawrence tarza艂 si臋 po pod艂odze, Kevin os艂ania艂 g艂ow臋 przed wierzgaj膮cym szale艅czo Mike'em.

Zakl臋cie prys艂o. Mogli robi膰 wszystko, na co im przysz艂a ochota.

***

Kilka godzin p贸藕niej, po obiedzie, w trakcie d艂ugiego, rozkosznie pi臋knego letniego wieczoru, Dale, Lawrence, Kevin i Harlen zatrzymali rowery na zakr臋cie przy domu Mike'a.

- Eee... Aaaj... Kiii...! - wrzasn膮艂 Lawrence.

- Kiii... Aaaj... Eee...! - dobieg艂a odpowied藕 z cienia pod wi膮zami i chwil臋 potem wyprysn膮艂 stamt膮d Mike, podjecha艂 do nich, peda艂uj膮c co si艂, i zahamowa艂 z po艣lizgiem, ustawiaj膮c rower przodem w tym samym kierunku, co oni.

Tak w艂a艣nie prezentowa艂 si臋 Rowerowy Patrol utworzony przed dwoma laty, kiedy najstarszy z nich chodzi艂 do czwartej klasy, a najm艂odszy wierzy艂 jeszcze w 艣wi臋tego Miko艂aja. Od jakiego艣 czasu nie u偶ywali ju偶 tej nazwy, poniewa偶 byli zbyt doro艣li, aby udawa膰 nawet przed sob膮, 偶e patroluj膮 Elm Haven po to, by pomaga膰 potrzebuj膮cym i broni膰 s艂abych przed z艂oczy艅cami, w g艂臋bi duszy jednak wci膮偶 wierzyli w Rowerowy Patrol, wierzyli w niego ca艂kowicie i bez zastrze偶e艅, tak jak przed laty, kiedy oczekiwali z zaci艣ni臋tymi gard艂ami i spoconymi r臋kami nadej艣cia wigilijnego wieczoru.

Przez jaki艣 czas stali bez ruchu na opustosza艂ej ulicy. First Avenue prowadzi艂a obok domu Mike'a na p贸艂noc za miasto, do odleg艂ej o p贸艂 kilometra wie偶y ci艣nie艅, gdzie skr臋ca艂a na wsch贸d, by znikn膮膰 w przedwieczornej mgle otulaj膮cej horyzont, za kt贸rym kry艂y si臋 las, Gypsy Lane i Black Tree Tavern.

Jasnoszare niebo powoli wype艂nia艂o si臋 ciemniejszymi odcieniami, zbo偶e na polach by艂o niskie, nie si臋ga艂o jeszcze nawet do kolan jedenastolatka. Dale wpatrywa艂 si臋 hen, daleko, pr贸buj膮c si臋gn膮膰 wzrokiem za zamglony horyzont, tam gdzie znajdowa艂a si臋 Peoria - sze艣膰dziesi膮t kilometr贸w st膮d, za wzg贸rzami, dolinami i lasem, rozpostarta w dolinie rzeki, rozjarzona tysi膮cami 艣wiate艂 - ale tutaj nie dociera艂 偶aden, nawet najs艂abszy blask, horyzont by艂 ca艂kiem ciemny. Dale, chocia偶 stara艂 si臋 jak m贸g艂, nie potrafi艂 wyobrazi膰 sobie miasta. S艂ysza艂 tylko cichy szept zbo偶a, ale poniewa偶 sta艂o w ca艂kowitym bezruchu, przypuszczalnie by艂 to odg艂os rosn膮cych 藕dziebe艂, kt贸re pi臋艂y si臋 na wy艣cigi w g贸r臋, by ju偶 niebawem odgrodzi膰 Elm Haven od 艣wiata szczelnym rozko艂ysanym murem.

- Jedziemy - powiedzia艂 cicho Mike, stan膮艂 na peda艂ach, pochyli艂 si臋 nad kierownic膮 i ruszy艂 gwa艂townie, wyrzucaj膮c spod tylnego ko艂a fontann臋 偶wiru. Dale, Lawrence, Kevin i Harlen pod膮偶yli za nim.

W g臋stniej膮cym szarym blasku przemkn臋li przez cie艅 rzucany przez pot臋偶ne wi膮zy i wyjechali na odkryty teren. Po lewej stronie ci膮gn臋艂y si臋 puste pola, po prawej - nieo艣wietlone domy. Min臋li School Street i po艣wiat臋 unosz膮c膮 si臋 nad stoj膮cym przecznic臋 dalej domem Donny Lou Perry, min臋li Church Street z jej d艂ugimi, mrocznymi korytarzami w艣r贸d pni wi膮z贸w i d臋b贸w, chwil臋 potem znale藕li si臋 na Hard Road, tu偶 przy szosie numer 151A, zwolnili bardziej z przyzwyczajenia ni偶 z autentycznej potrzeby i skr臋cili w prawo na pusty, nagrzany po gor膮cym dniu asfalt g艂贸wnej ulicy.

Peda艂owali co si艂 w nogach. Po kilkudziesi臋ciu metrach zjechali na chodnik, 偶eby przepu艣ci膰 p臋dz膮cego z rykiem silnika starego buicka. Pod膮偶ali na zach贸d, w stron臋 po艣wiaty nad zamglonym horyzontem. Frontony dom贸w po wschodniej stronie Main Street jarzy艂y si臋 艂agodnym odbitym blaskiem. Z parkingu przed Carl's Tavern ruszy艂 poobijany pickup, skr臋ci艂 w Hard Road i potoczy艂 si臋 slalomem przed siebie. Za kierownic膮 siedzia艂 ojciec Duane'a. By艂 pijany.

- 艢wiat艂a! - krzykn臋li ch贸rem, kiedy ich mija艂, ale nie da艂o to 偶adnego rezultatu. Samoch贸d dotar艂 w臋偶ykiem do First Avenue, a nast臋pnie skr臋ci艂 w ni膮 szerokim, przesadnie ostro偶nym 艂ukiem.

W pe艂nym p臋dzie przeskoczyli z chodnika z powrotem na asfalt, przemkn臋li przez skrzy偶owania z Second i Third Avenue, obok banku i sklepu, obok Parkstand Cafe i opustosza艂ego Bandstand Park po lewej stronie. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e jest sobotni wiecz贸r, chocia偶 w rzeczywisto艣ci by艂 przecie偶 czwartek. W soboty o tej porze w parku b臋dzie gwarno i t艂oczno, poniewa偶 niebawem rozpoczn膮 si臋 darmowe seanse filmowe pod go艂ym niebem.

Mike wrzasn膮艂 dziko i skr臋ci艂 w lewo w Broad Avenue prowadz膮c膮 wzd艂u偶 p贸艂nocnego skraju niewielkiego parku, obok stacji dealerskiej ci膮gnik贸w i niewielkich, st艂oczonych przy ulicy budynk贸w mieszkalnych. 艢ciemnia艂o si臋 coraz bardziej. Za ich plecami zap艂on臋艂y wysokie latarnie wzd艂u偶 Main Street, Broad Avenue za艣 przypomina艂a mroczny tunel, tym ciemniejszy, im dalej pr贸bowa艂o si臋 si臋gn膮膰 we艅 wzrokiem.

- A偶 do schod贸w! - wykrzykn膮艂 Mike.

- Nie! - wrzasn膮艂 Kevin.

Zawsze tak by艂o: Mike proponowa艂, a Kevin protestowa艂.

Przemkn臋li obok kolejnej przecznicy. T臋 cz臋艣膰 miasta odwiedzali wy艂膮cznie podczas swoich wieczornych rowerowych patroli. Min臋li d艂ugi 艣lepy zau艂ek, przy kt贸rym mieszkali Digger Taylor i Chuck Sperling. Min臋li miejsce, w kt贸rym oficjalnie ko艅czy艂a si臋 Broad Avenue, skr臋cili w prywatn膮 alejk臋 prowadz膮c膮 do Ashley Mansion. By艂a zaro艣ni臋ta chwastami, nie przycinane od dawna ga艂臋zie zwiesza艂y si臋 nisko i wystawa艂y z g臋stwiny po obu stronach, zagra偶aj膮c nieostro偶nym rowerzystom. Korony drzew splata艂y si臋 w g贸rze, tworz膮c nieprzeniknione sklepienie.

Jak zwykle, Dale peda艂owa艂 jak szalony z nisko pochylon膮 g艂ow膮, 偶eby by膰 jak najbli偶ej Mike'a. Lawrence mia艂 ogromne problemy, by nad膮偶y膰 na swoim ma艂ym rowerku, jako艣 jednak dawa艂 rad臋 - r贸wnie偶 jak zwykle. Harlen i Kevin p臋dzili tak, 偶e spod tylnych k贸艂 ich maszyn przez ca艂y czas strzela艂y fontanny 偶wiru.

Wypadli na otwart膮 przestrze艅 w pobli偶u ruin starego domostwa. Szary blask gasn膮cego dnia sp艂ywa艂 na samotn膮 stercz膮c膮 kolumn臋. Zwalone na stert臋 kamienie i resztki 艣cian by艂y ju偶 ca艂kiem czarne. Mike objecha艂 kolisty podjazd, skr臋ci艂 raptownie w lewo, jakby zamierza艂 wjecha膰 po zaro艣ni臋tych stopniach i wykona膰 szale艅czy skok w ruiny, klepn膮艂 kamienn膮 kul臋 wie艅cz膮c膮 s艂upek kamiennej balustrady i pogna艂 dalej. Dale uczyni艂 tak samo. Lawrence chybi艂, Kevin i Harlen nawet nie podj臋li pr贸by zahaczenia r臋k膮 o kul臋, tylko przemkn臋li metr obok niej.

Chwil臋 potem wpadli z powrotem w utworzony przez drzewa tunel. Ashley Mansion szybko zostawa艂o z ty艂u - pozarastane zielskiem rumowisko cegie艂, kamieni, butwiej膮cych desek i belek. Dale wola艂 je w艂a艣nie o tej porze, kiedy ze smutnego i opuszczonego przeistacza艂o si臋 w tajemnicze, zagadkowe i nawet gro藕ne.

Wyjechali ponownie na Broad Street, ustawili si臋 tyralier膮 i pod膮偶yli w d贸艂 wzniesienia, przez nowsz膮 cz臋艣膰 miasteczka. Nie zmniejszaj膮c tempa, przemkn臋li w poprzek Hard Road - dosi臋g艂y ich snopy 艣wiat艂a reflektor贸w zbli偶aj膮cej si臋 od wschodu ci臋偶ar贸wki; Dale dostrzeg艂 k膮tem oka, jak Jim pokazuje kierowcy wyprostowany 艣rodkowy palec. Tamten zrewan偶owa艂 si臋 przera藕liwym tr膮bni臋ciem, ale byli ju偶 wtedy na Broad Avenue. Rowerowe opony toczy艂y si臋 prawie bezszelestnie po g艂adkim asfalcie, wok贸艂 unosi艂 si臋 zapach 艣wie偶o skoszonej trawy. Mijali kolejno poczt臋, niewielki bia艂y budynek biblioteki, r贸wnie偶 bia艂膮, ale znacznie wi臋ksz膮 siedzib臋 ko艣cio艂a prezbiteria艅skiego, do kt贸rego ucz臋szczali Dave i Lawrence, a nast臋pnie szereg niedu偶ych, ale do艣膰 wysokich domk贸w otoczonych drzewami - w domku pani Doubbet pali艂o si臋 艣wiat艂o w pokoju na pi臋trze, dom, w kt贸rym kiedy艣 mieszka艂a pani Duggan, by艂 pogr膮偶ony w ciemno艣ci.

Troch臋 zdyszani, zatrzymali si臋 z szurgotem opon na skrzy偶owaniu z Depot Street. By艂a ju偶 noc. Nad ich g艂owami bezszelestnie przemyka艂y nietoperze, ciemne niebo wci膮偶 jednak by艂o ja艣niejsze od koron drzew i g艂臋bokiego cienia pod nimi. Dale wyt臋偶y艂 wzrok; nad wschodnim horyzontem zamigota艂a nie艣mia艂o pierwsza gwiazda.

- Do zobaczenia jutro - powiedzia艂 Harlen, zawr贸ci艂 i pojecha艂 na zach贸d Depot Street.

艢ledzili go wzrokiem a偶 do chwili, kiedy znikn膮艂 w nieprzeniknionym mroku pod roz艂o偶ystymi d臋bami. Zaraz potem ucich艂y tak偶e odg艂osy wydawane przez jego rower.

- Wracajmy - odezwa艂 si臋 Kevin. - Moja mama b臋dzie bardzo w艣ciek艂a.

Mike u艣miechn膮艂 si臋 w g臋stniej膮cym mroku do Dale'a, a ten poczu艂 nadzwyczajn膮 lekko艣膰 w r臋kach i nogach oraz rozkoszne mrowienie sk贸ry, jakby pod艂膮czono go do s艂abego pr膮du elektrycznego. Lato! Czule szturchn膮艂 brata w rami臋.

- Odwal si臋! - b膮kn膮艂 Lawrence.

Mike stan膮艂 na peda艂ach i odjecha艂 na wsch贸d Depot Street. Nie pali艂a si臋 tam ani jedna latarnia, resztki dnia dogasaj膮ce nad zachodnim horyzontem sp艂ywa艂y bladymi plamami na asfalt, ale ruchliwe cienie li艣ci czyni艂y wszystko co w ich mocy, aby jak najszybciej je zlikwidowa膰. Bez s艂owa pod膮偶yli za nim. Wci膮偶 w milczeniu min臋li Old Central, 偶aden jednak nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰 przed rzuceniem przynajmniej jednego spojrzenia na ogromne, mroczne gmaszysko, otoczone umieraj膮cymi wi膮zami i zas艂aniaj膮ce sob膮 wi臋ksz膮 cz臋艣膰 nieba.

Pierwszy od艂膮czy艂 si臋 Kevin. Co prawda jego matki nigdzie nie by艂o wida膰, ale zewn臋trzne drzwi sta艂y otworem, co znaczy艂o, 偶e ju偶 go wo艂a艂a.

Mike zatrzyma艂 si臋 na skrzy偶owaniu Depot i Second Avenue. Zaraz za ich plecami rozpo艣ciera艂y si臋 okryte ca艂kowit膮 ciemno艣ci膮 tereny wok贸艂 szko艂y.

- Wi臋c jutro?

- Aha - powiedzia艂 Dale.

- Jasne - rzuci艂 Lawrence.

Mike skin膮艂 g艂ow膮 i znikn膮艂.

Po powrocie do domu Dale i Lawrence odstawili rowery na ganek z ty艂u domu. Przez okno widzieli krz膮taj膮c膮 si臋 w kuchni matk臋 z zar贸偶owion膮 twarz膮. Nagle Lawrence chwyci艂 brata za r臋k臋.

- S艂uchaj!

Z drugiej strony ulicy, z mroku skrywaj膮cego Old Central, dobiega艂y szepty i szmery, co艣 jakby g艂osy s膮cz膮ce si臋 przez zamkni臋te drzwi z s膮siedniego pokoju.

- Pewnie kto艣 ogl膮da telewizj臋 przy otwartym... - zacz膮艂 Dale, ale nie doko艅czy艂, poniewa偶 rozleg艂 si臋 brz臋k t艂uczonego szk艂a i czyj艣 st艂umiony okrzyk.

Stali bez ruchu co najmniej przez minut臋, wyt臋偶aj膮c s艂uch, ale zerwa艂 si臋 wiatr i wszystkie d藕wi臋ki uton臋艂y w szele艣cie niezliczonych li艣ci ogromnego d臋bu.

- Chod藕my - powiedzia艂 wreszcie Dale, wci膮偶 trzymaj膮c brata za r臋k臋.

Weszli w 艣wiat艂o.

4

Duane McBride d艂ugo czeka艂 w Bandstand Park, a偶 jego stary upije si臋 na tyle, by wyrzucono go z Carl's Tavern.

Nast膮pi艂o to par臋 minut po wp贸艂 do dziewi膮tej; ojciec Duane'a wytoczy艂 si臋 chwiejnym krokiem na zewn膮trz, zatrzyma艂 si臋 i wymachuj膮c pi臋艣ci膮 rzuca艂 przez jaki艣 czas be艂kotliwe wyzwiska pod adresem Doma Steagle'a, w艂a艣ciciela lokalu (Carl umar艂 w roku 1943), nast臋pnie w艂adowa艂 si臋 do swego pickupa, zakl膮艂, poniewa偶 kluczyki spad艂y mu na pod艂og臋, zakl膮艂 ponownie, kiedy je znalaz艂, uruchomi艂 silnik, nadepn膮艂 par臋 razy na gaz. Duane podbieg艂 i otworzy艂 drzwi po stronie pasa偶era. Ojciec by艂 tak pijany, 偶e z pewno艣ci膮 nie pami臋ta艂, i偶 zabra艂 syna ze sob膮, kiedy kilka godzin temu jecha艂 do miasta „kupi膰 to i owo”.

- Duanie? - wymamrota艂 m臋偶czyzna, wpatruj膮c si臋 ze zdumieniem w ch艂opaka. - A co ty tutaj robisz?

Duane milcza艂, czekaj膮c, a偶 ojciec sam sobie przypomni.

- Aaaaa! - wykrzykn膮艂 wreszcie stary. - I co, widzia艂e艣 si臋 z kumplami?

- Tak, tato. - Duane rozsta艂 si臋 z Dale'em i pozosta艂ymi ju偶 p贸藕nym popo艂udniem, kiedy tamci szli pobawi膰 si臋 do parku. 呕ywi艂 z艂udn膮 nadziej臋, 偶e ojciec nie upije si臋 tak szybko jak zwykle i Dom jednak go nie wyrzuci.

- No to wskakuj.

Ojciec m贸wi艂 z wyra藕nym bosto艅skim akcentem, pojawiaj膮cym si臋 w jego g艂osie wy艂膮cznie wtedy, kiedy by艂 naprawd臋 pijany.

- Dzi臋ki, ale wol臋 usi膮艣膰 z ty艂u.

Ojciec wzruszy艂 ramionami, pchn膮艂 w prz贸d d藕wigni臋 i ruszy艂 gwa艂townie. Duane wcisn膮艂 notes i o艂贸wek do kieszeni na piersi, i przycupn膮艂 z ty艂u na metalowej 艂aweczce obok kupionych przed po艂udniem cz臋艣ci zamiennych do ci膮gnika. Mia艂 nadziej臋, 偶e stary nie za艂atwi nowiutkiego GM w taki spos贸b, jak dwa u偶ywane pickupy, kt贸re mieli wcze艣niej.

Mimo zapadaj膮cych ciemno艣ci ju偶 z daleka dostrzeg艂 Dale'a i ca艂膮 reszt臋; mia艂 nadziej臋, 偶e jeszcze nie widzieli nowego samochodu ojca i nie wiedz膮, do kogo nale偶y, wi臋c kiedy ich mijali, rozp艂aszczy艂 si臋 na dnie skrzyni 艂adunkowej. Us艂ysza艂, jak ch艂opcy wo艂aj膮 „艢wiat艂a!”, ojciec jednak albo ich nie s艂ysza艂, albo zignorowa艂, poniewa偶, nie w艂膮czaj膮c reflektor贸w, skr臋ci艂 zamaszy艣cie w First Avenue. Duane wyprostowa艂 si臋 w sam膮 por臋, aby zobaczy膰 stary ceglany budynek po drugiej stronie ulicy; dzieciaki nazywa艂y go Domem Niewolnik贸w, cho膰 nikt nie wiedzia艂 dlaczego.

To znaczy Duane wiedzia艂 dlaczego. Dawno temu dom nale偶a艂 do rodziny Thompson贸w i w latach pi臋膰dziesi膮tych XIX wieku mie艣ci艂a si臋 w nim jedna z kom贸rek tajnego ruchu pomagaj膮cego zbieg艂ym niewolnikom. Duane zainteresowa艂 si臋 t膮 histori膮 jeszcze w trzeciej klasie i w poszukiwaniu materia艂贸w wybra艂 si臋 nawet do biblioteki miejskiej w Oak Hill. W okr臋gu Creve Coeur by艂y jeszcze dwa takie miejsca: jedno, stara kwakierska farma nad Spoon River w pobli偶u Peorii, sp艂on臋艂o jeszcze przed drug膮 wojn膮 艣wiatow膮, drugie natomiast nale偶a艂o do rodziny jednego z koleg贸w z klasy i kt贸rej艣 soboty Duane pojecha艂 tam na rowerze - trzyna艣cie kilometr贸w w jedn膮 stron臋. Pokaza艂 mieszkaj膮cym tam ludziom ukryty pokoik za schodami, o kt贸rego istnieniu nie mieli poj臋cia, i wr贸ci艂 do domu. Akurat w t臋 sobot臋 ojciec wyj膮tkowo si臋 nie upi艂, dzi臋ki czemu Duane unikn膮艂 lania.

Z rykiem silnika przemkn臋li obok domu Mike'a O'Rourke, obok stadionu miejskiego i skr臋cili na wsch贸d, w kierunku wie偶y ci艣nie艅. Kiedy zjechali z asfaltu na 偶wir, Duane skuli艂 si臋 na metalowej 艂aweczce, chwyci艂 si臋 jej mocniej i zacisn膮艂 powieki. Tumany py艂u b艂yskawicznie osiada艂y na jego w艂osach, twarzy i ramionach, wciskaj膮c si臋 nawet do ust.

Ojciec zdo艂a艂 jako艣 utrzyma膰 w贸z na drodze, chocia偶 niewiele brakowa艂o, 偶eby nie trafi艂 w skr臋t w drog臋 numer sze艣膰. Samoch贸d zarzuci艂o, tylne ko艂a zabuksowa艂y w szutrze, a chwil臋 potem pickup zatrzyma艂 si臋 na zat艂oczonym parkingu przed Black Tree Tavern.

- Zaraz wracam synu. - Ojciec klepn膮艂 Duane'a w rami臋. - Wpadn臋 tylko przywita膰 si臋 z ch艂opakami, a potem wracamy do domu i bierzemy si臋 do naprawy traktora, zgoda?

- W porz膮dku, tato.

Duane usiad艂 na pod艂odze skrzyni 艂adunkowej, opar艂 si臋 o tyln膮 艣cian臋 szoferki, wyj膮艂 notatnik i o艂贸wek. By艂o ju偶 ca艂kiem ciemno, przez korony drzew otaczaj膮cych budynek prze艣wieca艂y gwiazdy, ale blask wylewaj膮cy si臋 przez otwarte na o艣cie偶 podw贸jne drzwi by艂 wystarczaj膮co silny, 偶eby - cho膰 z trudem i mru偶膮c oczy - ch艂opiec m贸g艂 jednak czyta膰.

Notatnik by艂 gruby, mia艂 zat艂uszczon膮 i wyplamion膮 ok艂adk臋 i strony niemal ca艂kowicie zape艂nionych drobnym pismem Duane'a. W skrytce w piwnicy le偶a艂o ju偶 prawie pi臋膰dziesi膮t takich samych, w ca艂o艣ci zapisanych.

Duane McBride ju偶 w wieku sze艣ciu lat doszed艂 do wniosku, 偶e chce by膰 pisarzem. Ksi膮偶ki - a nauczy艂 si臋 czyta膰 jako czterolatek - traktowa艂 jak zupe艂nie inny, nowy 艣wiat. Nie jako okazj臋 do ucieczki, tej bowiem rzadko potrzebowa艂 (przecie偶 pisarz, kt贸ry chce opowiada膰 o 艣wiecie, w kt贸rym 偶yje, musi go uwa偶nie obserwowa膰), ale w艂a艣nie jako inny 艣wiat, wype艂niony dono艣nymi g艂osami artyku艂uj膮cymi mocne my艣li.

Duane by艂 niezmiernie wdzi臋czny ojcu za to, 偶e zarazi艂 go mi艂o艣ci膮 do ksi膮偶ek. Matki prawie nie pami臋ta艂, poniewa偶 umar艂a, kiedy jeszcze by艂 ma艂y, a potem 偶ycie nie by艂o 艂atwe: har贸wka na podupadaj膮cej farmie, alkoholizm starego, od czasu do czasu lanie, znacznie cz臋艣ciej samotno艣膰. Zdarza艂y si臋 jednak r贸wnie偶 dobre chwile: okresy, kiedy ojciec nie pi艂, kiedy po prostu pracowali, nawet nie daj膮c sobie ca艂kiem rady, d艂ugie wieczorne pogaw臋dki z wujkiem Artem, kiedy siedzieli przy grillu na podw贸rzu i rozmawiali o wszystkim, co pod gwiazdami, i o gwiazdach te偶...

Ojciec Duane'a przerwa艂 studia na Harvardzie, ale uko艅czy艂 je na uniwersytecie stanowym w Illinois, po czym przej膮艂 farm臋 po matce. Wujek Art by艂 podr贸偶nikiem i poet膮, zmienia艂 zawody jak r臋kawiczki. Jednego roku by艂 marynarzem, nast臋pnego - nauczycielem w prywatnych szko艂ach w Panamie, Urugwaju albo Orlando. Nawet je艣li ojciec i wujek za du偶o pili, ich rozmowa by艂a dla Duane'a niezmiernie interesuj膮ca. Ch艂on膮艂 j膮 jak g膮bka, z 艂apczywo艣ci膮 i niemo偶liwym do zaspokojenia apetytem cz艂owieka 艣miertelnie uzale偶nionego i wyj膮tkowo uzdolnionego.

Nikt, ani w Elm Haven, ani w ca艂ym okr臋gu Creve Coeur, nie uwa偶a艂 Duane'a McBride'a za szczeg贸lnie uzdolnionego. W latach sze艣膰dziesi膮tych, na wiejskich obszarach stanu Illinois, takie poj臋cie po prostu nie istnia艂o. Duane by艂 gruby i dziwny, nauczyciele opisywali go w raportach - i m贸wili o nim podczas rzadko organizowanych wywiad贸wek - jako ch艂opca zaniedbanego, pozbawionego motywacji do nauki i roztargnionego. Nie sprawia艂 偶adnych problem贸w wychowawczych, po prostu si臋 nie stara艂.

Je艣li nawet kt贸ry艣 z nauczycieli pr贸bowa艂 z niego co艣 wyci膮gn膮膰, Duane u艣miecha艂 si臋 uprzejmie, zbywa艂 go najprostsz膮 i wymagaj膮c膮 najmniejszego wysi艂ku umys艂owego odpowiedzi膮, a nast臋pnie wraca艂 do my艣li i projekt贸w, kt贸re akurat w tej chwili go pasjonowa艂y. Nie traktowa艂 szko艂y jako niedogodno艣ci - ba, nawet podoba艂a mu si臋 jej og贸lna koncepcja. Problem polega艂 na tym, 偶e przeszkadza艂a mu w jego badaniach i przygotowaniach do tego, 偶eby zosta膰 pisarzem.

A przeszkadza艂a mu w szczeg贸lny spos贸b. Co艣 mu si臋 w niej nie podoba艂o. Nie chodzi艂o wcale o uczni贸w ani o dyrektora i nauczycieli - oci臋偶a艂ych umys艂owo i prowincjonalnych a偶 do b贸lu. Chodzi艂o o sam膮 Old Central.

Mru偶膮c oczy w s艂abym, rozproszonym 艣wietle, przerzuci艂 kilka stron w poszukiwaniu wczorajszych zapisk贸w, z ostatniego dnia nauki.

„Inni nie czuj膮 tej woni, a nawet je艣li czuj膮, to nic o tym nie m贸wi膮: to smr贸d zimna, starego mi臋sa i rozk艂adu, taki jaki czuli艣my z ojcem, kiedy ja艂贸wka pad艂a gdzie艣 nad po艂udniowym stawem i przez tydzie艅 nie mogli艣my jej znale藕膰.

艢wiat艂o te偶 jest tam dziwne. Ci臋偶kie. Jak w tym hotelu w Davenport, do kt贸rego wzi膮艂 mnie ojciec, 偶eby zabra膰 te wszystkie rzeczy, sprzeda膰 i zbi膰 fortun臋. Ci臋偶kie 艣wiat艂o. Przefiltrowane przez kurz, grube zas艂ony i wspomnienia o dawnej 艣wietno艣ci. Ono te偶 ma dziwny zapach, wilgotny i beznadziejny. Jak promienie 艣wiat艂a s膮cz膮ce si臋 przez wysokie okna i sp艂ywaj膮ce na posadzk臋 opuszczonej sali balowej. Takie same promienie przeciskaj膮 si臋 przez kolorowe szybki w oknach nad schodami w Old Central.

Mo偶e nawet nie tyle ci臋偶ki, co... niepokoj膮cy? Gro藕ny? Nie, to zbyt melodramatyczne. W ka偶dym razie, kiedy si臋 jest w budynku, ma si臋 wra偶enie obcowania ze 艣wiadom膮 istot膮. A do tego te odg艂osy za 艣cianami. Szczury. Wydawa艂oby si臋, 偶e w艂adze sanitarne nie powinny dopu艣ci膰 do tego, 偶eby po szkole hasa艂y bezkarnie stada szczur贸w, sra艂y gdzie popadnie, gania艂y po piwnicach i szatniach. Pami臋tam, jak kiedy艣, jeszcze w drugiej klasie, zszed艂em na d贸艂 i... ”.

Przeskoczy艂 do notatek sporz膮dzonych po po艂udniu w Bandstand Park.

Dale, Lawrence (nigdy Larry), Mike Kevin i Jim. Jak opisa膰 ziarnka maku?

Dale, Lawrence, Mike, Kevin i Jim. (Dlaczego wszyscy m贸wi膮 na Jima „Harlen”? Zdaje si臋, 偶e nawet jego mama tak robi, chocia偶 wr贸ci艂a do swego starego nazwiska dopiero po rozwodzie. Czy znam jeszcze kogo艣 w E. H., kto by si臋 rozwi贸d艂? Chyba nikogo, nie licz膮c 偶ony wujka Arta, kt贸rej nigdy nie widzia艂em na oczy i o kt贸rej on ju偶 pewnie nawet nie pami臋ta, poniewa偶 by艂a Chink膮, a ma艂偶e艅stwo trwa艂o tylko dwa dni, dwadzie艣cia dwa lata przed moim urodzeniem).

Dale, Lawrence, Mike, Kevin i Jim. Po czym odr贸偶ni膰 ziarnka maku? Mo偶e zacznijmy od fryzur:

Dale jest ostrzy偶ony na je偶a, wed艂ug standardu obowi膮zuj膮cego w Elm Haven. Takie fryzury ta艣mowo wykonuje stary Friers w swoim oble艣nym zak艂adzie fryzjerskim. Dawno temu fryzjer nazywa艂 si臋 cyrulikiem i 艣wiadczy艂 r贸wnie偶 us艂ugi medyczne, a symbolem jego profesji by艂 s艂up z namalowanymi spiralnie bia艂ymi i czerwonymi pasami. Czy偶by czerwie艅 by艂a symbolem krwi? Mo偶e kiedy艣 nabijano na te pale wampiry? Tyle 偶e z przodu w艂osy Dale 'a s膮 troch臋 d艂u偶sze, ale to nie ma znaczenia, poniewa偶 Dale w og贸le nie przywi膮zuje wagi do fryzury. (Przynajmniej teraz, bo kiedy艣, w trzeciej klasie, kiedy ostrzyg艂a go mama, mia艂 mn贸stwo 艂ysych miejsc na g艂owie i przez ca艂y czas chodzi艂 w czapce, nawet w klasie).

Lawrence ma kr贸tsze w艂osy, okulary i wystaj膮ce przednie z臋by, przez co jego szczup艂a twarz wydaje si臋 prawie chuda. Ciekawe, jakie fryzury b臋dzie si臋 nosi艂o w przysz艂o艣ci, na przyk艂ad w 1975? Jedno jest pewne: na pewno nie takie, jak na tych filmach science fiction, w kt贸rych aktorzy nosz膮 wsp贸艂czesne ubrania, tylko bardziej b艂yszcz膮ce, a na g艂owach p艂ywackie czepki. Mo偶e d艂ugie, jak za czas贸w T. Jeffersona? Albo wypomadowane i z przedzia艂kiem po艣rodku, takie jak ojciec na tej starej fotografii z Harvardu? W ka偶dym razie, kiedy popatrzymy wtedy na nasze stare zdj臋cia, b臋dzie nam si臋 wydawa膰, 偶e wygl膮dali艣my jak banda palant贸w”.

Duane przerwa艂 lektur臋, zdj膮艂 okulary i zastanowi艂 si臋 g艂臋boko nad etymologi膮 s艂owa „palant”. Oczywi艣cie wiedzia艂, 偶e chodzi o gr臋 bardzo podobn膮 do baseballa, dlaczego jednak ten wyraz oznacza艂 r贸wnie偶 kogo艣 o nieszczeg贸lnie imponuj膮cych zdolno艣ciach umys艂owych? Musi o to kiedy艣 zapyta膰 wujka Arta.

Duane sam si臋 strzyg艂 - je艣li akurat o tym pami臋ta艂, ma si臋 rozumie膰. W艂osy na szczycie g艂owy mia艂 znacznie d艂u偶sze ni偶 wi臋kszo艣膰 ch艂opc贸w, za to bardzo kr贸tkie nad uszami. Prawie si臋 nie czesa艂. Teraz, po szale艅czej je藕dzie zakurzon膮 drog膮 z Elm Haven, by艂y potwornie brudne. Duane ponownie otworzy艂 notatnik.

Mike: te偶 na je偶a. Pewnie strzy偶e go mama albo kt贸ra艣 z si贸str, bo nie maj膮 pieni臋dzy na fryzjera, ale wygl膮da lepiej ni偶 O'Rourke. Mo偶e odrobin臋 za d艂ugie z przodu, ale za to r贸wne z ty艂u i po bokach. Ciekawe, 偶e jako艣 do tej pory nikt nie zauwa偶y艂, 偶e Mike ma rz臋sy jak dziewczyna. Ma te偶 przedziwne szarob艂臋kitne oczy, wida膰 je z daleka. Nie jest jednak wymoczkowaty ani zniewie艣cia艂y, tylko po prostu przystojny. Co艣 jak senator Kennedy, tyle 偶e zupe艂nie do niego niepodobny, je艣li to ma sens. (Nie lubi臋, kiedy Mailer albo kto艣 inny pisze o postaci, 偶e przypomina jakiego艣 aktora albo aktork臋. To zbyt 艂atwe).

W艂osy Kevin a Grumbachera rosn膮 prosto w g贸r臋, sztywne jak szczotka. Ma wystaj膮ce jab艂ko Adama, piegi, nerwowo si臋 u艣miecha i w og贸le sprawia wra偶enie wiecznie spi臋tego. Ci膮gle nas艂uchuje, czy mama nie zawo艂a go do domu.

Jim - to znaczy Harlen - te偶 ma kr贸tkie w艂osy, chocia偶 nie powiedzia艂bym, 偶eby by艂y ostrzy偶one na je偶a. Kwadratowa twarz. Przypomina mi troch臋 tego aktora, kt贸rego widzieli艣my w tym filmie podczas darmowego seansu zesz艂ego lata., „Mr Roberts”, taki by艂 tytu艂 filmu, a ten aktor gra艂 Ensigna Pulvera. No tak, oczywi艣cie: Jack Lemmon. (O kurcz臋, znowu to samo: opisuj臋 postaci z mojej ksi膮偶ki, por贸wnuj膮c je do gwiazd filmowych. Przynajmniej nie b臋d膮 mieli problem贸w, kiedy pojad膮 do Hollywod). Ale Harlen naprawd臋 wygl膮da jak Ensign Pulver. Te same usta, te same nerwowe odruchy, ten sam g艂os. Nawet m贸wi tak samo, szybko i nerwowo. No i ma tak膮 sam膮 fryzur臋. Zreszt膮, niewa偶ne.

O'Rourke jest zawsze spokojny, jak na wodza przysta艂o. Tak samo jak Henry Fonda w tym filmie. Kto wie, mo偶e Jim Harlen te偶 odtwarza jak膮艣 posta膰 z tego filmu. Mo偶e wszyscy, nie zdaj膮c sobie z tego sprawy, gramy postaci z film贸w, kt贸re ogl膮dali艣my na darmowych seansach w parku?”.

Duane zamkn膮艂 notatnik, zdj膮艂 okulary i potar艂 oczy. By艂 zm臋czony, cho膰 prawie wcale dzisiaj nie pracowa艂. Zm臋czony i g艂odny. Przez chwil臋 bezskutecznie usi艂owa艂 sobie przypomnie膰, co jad艂 na 艣niadanie, ale w ko艅cu zrezygnowa艂. Kiedy inni pobiegli na lunch, siedzia艂 w kurniku, notowa艂 i rozmy艣la艂.

Zm臋czy艂o go ju偶 to my艣lenie.

Zeskoczy艂 ze skrzyni 艂adunkowej i zbli偶y艂 si臋 do skraju lasu. Na tle nieprzeniknionego mroku uwija艂y si臋 robaczki 艣wi臋toja艅skie, znad p艂yn膮cego w dolince strumyka nawo艂ywa艂y 偶aby i cykady. Zbocze wzg贸rza opadaj膮ce za Black Tree Tavern pokrywa艂y rozmaite wi臋ksze i mniejsze 艣mieci; Duane s艂ysza艂, jak stru偶ka jego moczu rozbija si臋 na czym艣 metalowym. Przez otwarte, rz臋si艣cie o艣wietlone okna buchn膮艂 dono艣ny 艣miech; ch艂opiec wyra藕nie s艂ysza艂 g艂os ojca szykuj膮cego si臋 do wyg艂oszenia pointy opowiadanej historii. Uwielbia艂 historyjki ojca, ale nie wtedy, kiedy stary pi艂. Zwykle pogodne i zabawne opowie艣ci stawa艂y si臋 mroczne i wieloznaczne, ociekaj膮ce cynizmem. Duane dobrze wiedzia艂, 偶e jego stary uwa偶a, 偶e przegra艂 偶ycie. Nie powiod艂o mu si臋 w biznesie, zawi贸d艂 jako m膮偶 i ojciec. Og贸lnie rzecz bior膮c, ch艂opiec zgadza艂 si臋 z t膮 ocen膮, chocia偶 by艂 zdania, 偶e s膮d powinien wzi膮膰 pod uwag臋 sporo okoliczno艣ci 艂agodz膮cych.

Zapi膮艂 rozporek i wr贸ci艂 do samochodu. Zanim wskoczy艂 z powrotem do skrzyni, otworzy艂 na o艣cie偶 drzwi, 偶eby przewietrzy膰 kabin臋. Okropnie cuchn臋艂o tam whisky. Z do艣wiadczenia wiedzia艂, 偶e barman wyrzuci ojca z knajpy, zanim ten zacznie rozrabia膰, wiedzia艂 te偶, 偶e on, Duane, b臋dzie musia艂 zaci膮gn膮膰 go na ty艂 pickupa, po czym on, Duane - zaledwie jedenastoletni przeci臋tny ucze艅 szko艂y podstawowej o IQ ponad 160, czego dowiedzia艂 si臋 dwa lata temu dzi臋ki wujkowi Artowi, kt贸ry z sobie tylko znanego powodu zaci膮gn膮艂 go na testy - si膮dzie za kierownic膮, zawiezie ojca do domu, po艂o偶y go spa膰, zrobi sobie kolacj臋, a nast臋pnie p贸jdzie do stodo艂y sprawdzi膰, czy kupione cz臋艣ci pasuj膮 do zepsutego ci膮gnika.

***

P贸藕niej, du偶o p贸藕niej, Duane'a obudzi艂y szepty.

Chocia偶 by艂 nie ca艂kiem przytomny, zdawa艂 sobie jednak spraw臋 z tego, 偶e jest w domu. Wi贸z艂 ojca przez dwa wzg贸rza, obok cmentarza, domu, w kt贸rym mieszka艂 wujek Dale'a imieniem Henry, wreszcie drog膮 numer sze艣膰 na farm臋. Potem u艂o偶y艂 go w 艂贸偶ku, zamontowa艂 nowy dystrybutor nawoz贸w przy ci膮gniku i wreszcie wr贸ci艂 do domu, 偶eby odgrza膰 sobie hamburgera, ale zasn膮艂 przy w艂膮czonym radiu.

Duane mieszka艂 w piwnicy, w k膮cie oddzielonym od reszty pomieszczenia wisz膮c膮 zas艂on膮 i kilkoma skrzynkami. W rzeczywisto艣ci wcale nie by艂o to takie 偶a艂osne jakby si臋 mog艂o wydawa膰. Zim膮 na pi臋trze robi艂o si臋 stanowczo zbyt pusto i zimno, poniewa偶 ojciec ju偶 dawno przesta艂 korzysta膰 z sypialni, w kt贸rej mieszka艂 z matk膮 Duane'a. Teraz sypia艂 w salonie na parterze, Duane za艣 przeni贸s艂 si臋 do piwnicy. Blisko pieca by艂o zawsze ciep艂o, nawet podczas mroz贸w i wichr贸w szalej膮cych w 艣rodku zimy. Mia艂 na miejscu prysznic - tylko je艣li chcia艂 skorzysta膰 z wanny musia艂 wyprawia膰 si臋 na pi臋tro - oraz wszystko, czego potrzebowa艂 do 偶ycia: 艂贸偶ko, szafk臋, wyposa偶enie laboratorium i ciemni, narz臋dzia i cz臋艣ci elektryczne.

Odk膮d sko艅czy艂 trzy lata, s艂ucha艂 radia do p贸藕nej nocy. Kiedy艣 ojciec czyni艂 tak samo, ale par臋 lat temu przesta艂.

Duane mia艂 w swojej kolekcji radia kryszta艂kowe, odbiorniki kupowane w ca艂o艣ci i w zestawach, wielokrotnie naprawiane stare egzemplarze, kr贸tkofal贸wki, a nawet jeden ca艂kiem nowy model na tranzystorach. Wujek Art pr贸bowa艂 bardziej zainteresowa膰 go kr贸tkofal贸wkarstwem, ale Duane nie po艂kn膮艂 bakcyla. Nie chcia艂 m贸wi膰, chcia艂 s艂ucha膰.

S艂ucha艂 ca艂ymi nocami, przycupni臋ty w piwnicy, dzi臋ki rozpi臋tym wsz臋dzie antenom - poprowadzi艂 je nawet w przewodach kominowych. S艂ucha艂 ma艂ych rozg艂o艣ni z Peorii, Des Moines i Chicago, i du偶ych z Cleveland i Kansas City, najwi臋ksz膮 przyjemno艣膰 sprawia艂o mu jednak s艂uchanie odleg艂ych stacji z P贸艂nocnej Karoliny, Arkansas, Toledo i Toronto. Czasem, kiedy warstwa zjonizowanego powietrza by艂a wystarczaj膮co gruba, a s艂o艅ce zanadto nie szala艂o, do jego uszu dociera艂a r贸wnie偶 hiszpa艅ska paplanina z Nowego Meksyku i niemal r贸wnie egzotyczny akcent z Alabamy albo zapowiedzi spiker贸w z Kalifornii i Quebecu. S艂ucha艂 z zamkni臋tymi oczami transmisji sportowych, wyobra偶aj膮c sobie ogromne, rz臋si艣cie o艣wietlone stadiony z boiskami, na kt贸rych trawa by艂a r贸wnie zielona, jak czerwona jest krew p艂yn膮ca w t臋tnicach, s艂ucha艂 muzyki - lubi艂 klasyczn膮 i big bandy, naprawd臋 przepada艂 jednak za jazzem - ale przede wszystkim upodoba艂 sobie audycje z udzia艂em s艂uchaczy, podczas kt贸rych cierpliwi, niewidzialni gospodarze czekali na wyg艂aszane pospiesznie i byle jak, zdyszane komentarze rozm贸wc贸w.

Niekiedy Duane wyobra偶a艂 sobie, 偶e jest jedynym cz艂onkiem za艂ogi statku kosmicznego, kt贸ry oddala si臋 z wielk膮 pr臋dko艣ci膮 od Ziemi, by ju偶 nigdy na ni膮 nie wr贸ci膰. Nie mia艂 r贸wnie偶 najmniejszych szans na osi膮gni臋cie celu za 偶ycia jednego cz艂owieka - z Ziemi膮 艂膮czy艂a go ju偶 wy艂膮cznie rozszerzaj膮ca si臋 bez przerwy sfera promieniowania elektromagnetycznego, a w艂a艣ciwie wiele sfer o wsp贸lnym punkcie centralnym, tworz膮cych cebulowaty niewa偶ki tw贸r z艂o偶ony z niezliczonych warstw starych, coraz starszych audycji i s艂uchowisk. Im bardziej oddala艂 si臋 od domu, tym dawniejszych g艂os贸w s艂ucha艂, g艂os贸w, kt贸rych posiadacze dawno ju偶 nie 偶yli, a偶 w ko艅cu us艂ysza艂 pierwszy sygna艂 nadany przez Marconiego, a potem zapad艂a cisza.

***

Kto艣 powtarza艂 szeptem jego imi臋.

Duane usiad艂 raptownie w ciemno艣ci i uzmys艂owi艂 sobie, 偶e wci膮偶 ma s艂uchawki na uszach. Zasn膮艂, testuj膮c niedawno zmontowany samodzielnie odbiornik.

G艂os rozleg艂 si臋 ponownie. Przypuszczalnie by艂 kobiecy, wydawa艂 si臋 jednak dziwnie bezp艂ciowy i cho膰 bez w膮tpienia dobiega艂 gdzie艣 z bardzo daleka, to r贸wnocze艣nie by艂 wyra藕ny jak gwiazdy, kt贸re Duane widzia艂, wracaj膮c ze stodo艂y.

G艂os... ona... wo艂a艂a go po imieniu.

- Duane... Duane... Ju偶 po ciebie idziemy, najdro偶szy.

Przycisn膮艂 mocniej s艂uchawki do uszu. G艂os wcale nie dobiega艂 z nich, lecz spod 艂贸偶ka, znad pieca, ze 艣cian - zewsz膮d.

- Nied艂ugo przyb臋dziemy, najdro偶szy. Nied艂ugo zjawimy si臋 po ciebie.

Nikt nie m贸wi艂 do niego „najdro偶szy”, nawet w 偶artach. Mo偶e matka, kiedy by艂 male艅ki, ale tego nie m贸g艂 pami臋ta膰. Bezwiednie przesun膮艂 r臋k膮 po przewodzie s艂uchawek, a偶 w ko艅cu jego palce natrafi艂y na wtyczk臋.

- Nied艂ugo si臋 zjawimy, Duane - szepta艂 g艂os. - Zaczekaj na nas, najdro偶szy.

Si臋gn膮艂 do stoj膮cej lampy, w艂膮czy艂 艣wiat艂o.

S艂uchawki by艂y niepod艂膮czone. 呕aden odbiornik nie dzia艂a艂.

- Czekaj na nas. Ju偶 nied艂ugo.

5

Dale poczu艂 艢mier膰, zanim j膮 zobaczy艂.

By艂 pi膮tek trzeciego czerwca, drugi dzie艅 letnich wakacji. Ju偶 od 艣niadania grali w baseball, kurz i py艂 zmieszane z potem utworzy艂y na ich twarzach b艂otnist膮 ma藕, kiedy Dale poczu艂 zbli偶aj膮c膮 si臋 艢mier膰.

- Jezu! - wykrzykn膮艂 Jim Harlen spomi臋dzy pierwszej i drugiej bazy. - Co to?

Dale w艂a艣nie szykowa艂 si臋 do odbicia, ale cofn膮艂 si臋, wyprostowa艂 i wskaza艂 przed siebie. Smr贸d nap艂ywa艂 ze wschodu, niesiony wiatrem wzd艂u偶 gruntowej drogi 艂膮cz膮cej park z First Avenue. Tak cuchn臋艂a zgnilizna, krew, nie艣wie偶a przydro偶na padlina wzd臋ta gazami produkowanymi przez bakterie. Z ka偶d膮 chwil膮 robi艂o si臋 coraz gorzej.

- No taaaak! - j臋kn臋艂a Donna Lou Perry ze stanowiska miotacza. W prawej r臋ce trzyma艂a pi艂k臋, lew膮, w r臋kawicy, zas艂oni艂a nos i usta, i spojrza艂a w kierunku wskazanym przez Dale'a.

Z First Avenue powoli skr臋ci艂a wielka ci臋偶ar贸wka o czerwonej obdrapanej kabinie i potoczy艂a si臋 gruntow膮 drog膮 w ich stron臋. Burty skrzyni 艂adunkowej mia艂a podwy偶szone za pomoc膮 desek, ale i tak doskonale widzieli stercz膮ce nieruchomo w g贸r臋 nogi jakiego艣 du偶ego zwierz臋cia, krowy albo konia. Obok le偶a艂o jeszcze kilka sztuk padliny. Te wyprostowane ku niebu nogi wygl膮da艂y troch臋 jak na kresk贸wce, ale to nie by艂a kresk贸wka.

- O rany! - wykrztusi艂 Mike, naci膮gaj膮c d贸艂 koszulki na nos i usta. Smr贸d z ka偶d膮 chwil膮 stawa艂 si臋 silniejszy.

Dale cofn膮艂 si臋 o krok. 艁zy p艂yn臋艂y mu z oczu, 偶o艂膮dek skurczy艂 si臋 do rozmiar贸w pi臋艣ci. Trupow贸z dotar艂 do ko艅ca drogi i zatrzyma艂 si臋 na niewielkim trawiastym parkingu zaraz za 艂awkami dla widz贸w. Powietrze zrobi艂o si臋 ci臋偶kie od smrodu. Zaduch otacza艂 ich ze wszystkich stron, wciska艂 si臋 w usta i nosy, uniemo偶liwia艂 oddychanie. Przytruchta艂 do nich Kevin.

- Czy to van Syke?

Lawrence wsta艂 z 艂awki, stan膮艂 obok Dale'a i obaj zmru偶yli oczy os艂oni臋te daszkami baseball贸wek, usi艂uj膮c co艣 dojrze膰 w jaskrawym blasku.

- Nie wiem - powiedzia艂 wreszcie Dale. - Nic nie widz臋, to g艂upie s艂o艅ce odbija si臋 w szybie. Ale latem je藕dzi tym w艂a艣nie van Syke, prawda?

Gerry Daysinger wsadzi艂 kij pod pach臋, jakby to by艂 karabin, i skrzywi艂 si臋.

- Aha. Prawie zawsze. Chyba 偶eby to by艂 akurat kto艣 inny.

Dale zerkn膮艂 z ukosa na ni偶szego ch艂opca. Wszyscy wiedzieli, 偶e jego ojciec czasem te偶 wozi艂 padlin臋 albo kosi艂 traw臋 na cmentarzu, czyli wykonywa艂 prace, kt贸rymi zazwyczaj zajmowa艂 si臋 van Syke. Nikt nigdy nie widzia艂 van Syke'a z przyjacielem, ale ojciec Gerry'ego czasem kr臋ci艂 si臋 w jego pobli偶u.

- To na pewno van Syke - powiedzia艂 Daysinger, jakby czytaj膮c w jego my艣lach. - M贸j stary pracuje dzisiaj w Oak Hill na budowie.

Podesz艂a do nich Donna Lou, wci膮偶 zas艂aniaj膮c r臋kawic膮 doln膮 cz臋艣膰 twarzy.

- Czego on tu chce?

Mike O'Rourke wzruszy艂 ramionami.

- Nie mam poj臋cia. Zdaje si臋, 偶e nic tu nie zdech艂o, prawda?

- Chyba 偶e Harlen! - parskn膮艂 艣miechem Gerry i rzuci艂 grudk膮 ziemi w Jima, kt贸ry w艂a艣nie do艂膮czy艂 do grupy.

Trupow贸z sta艂 zaledwie dziesi臋膰 metr贸w od nich z zupe艂nie nieprzezroczystymi w promieniach s艂o艅ca szybami i czerwonym, od艂a偶膮cym p艂atami lakierem. Przez szczeliny mi臋dzy deskami Dale widzia艂 fragmenty sk贸ry, jakie艣 kopyto, co艣 niedu偶ego, ale potwornie wzd臋tego tu偶 za kabin膮. Cztery stercz膮ce w niebo nogi nale偶a艂y do krowy. Muchy otacza艂y samoch贸d brz臋cz膮c膮 podekscytowan膮 chmur膮.

- Czego on tu chce? - zapyta艂a ponownie Donna Lou.

Ju偶 od wielu lat bawi艂a si臋 z ch艂opcami z Rowerowego Patrolu - a przy okazji by艂a najlepsz膮 miotaczk膮 w ich dru偶ynie - jednak dopiero teraz Dale zwr贸ci艂 uwag臋 na to, jak uros艂a... i jak zaokr膮gli艂a si臋 tu i 贸wdzie.

- Zapytajmy go - zaproponowa艂 Mike, rzuci艂 r臋kawic臋 na ziemi臋 i ruszy艂 do przej艣cia w ogrodzeniu.

Dale'owi serce podskoczy艂o do gard艂a. Nigdy nie lubi艂 van Syke'a. Kiedy o nim my艣la艂 - nawet w kontek艣cie szko艂y, gdzie przecie偶 byli nauczyciele i dr Roon, kt贸rzy w razie potrzeby mogli pospieszy膰 z pomoc膮 - to zawsze wyobra偶a艂 sobie d艂ugie, przypominaj膮ce paj臋cze odn贸偶a palce z brudem za paznokciami, czerwony pomarszczony kark i 偶贸艂te, zbyt du偶e z臋by. Takie same z臋by mia艂y szczury na wysypisku.

Na my艣l o tym, 偶e m贸g艂by podej艣膰 do szoferki, do tego smrodu, Dale'owi 偶o艂膮dek o ma艂o nie wywr贸ci艂 si臋 na drug膮 stron臋. Mike w艂a艣nie prze艂azi艂 przez w膮skie przej艣cie w ogrodzeniu.

- Hej, zaczekaj! - wykrzykn膮艂 Harlen. - Patrzcie!

Kto艣 p臋dzi艂 na rowerze gruntow膮 drog膮, by po chwili, nie zmniejszaj膮c pr臋dko艣ci, skr臋ci膰 na boisko. Okaza艂o si臋, 偶e to Sandra Whittaker, przyjaci贸艂ka Donny.

- O rany! - wysapa艂a, marszcz膮c nos, kiedy zahamowa艂a po艣lizgiem tu偶 przy stoj膮cej nieruchomo grupce. - Co zdech艂o?

- Martwi kuzyni Mike'a przyjechali z wizyt膮 - odpar艂 Harlen.

- W艂a艣nie poszed艂 si臋 z nimi przywita膰.

Sandy spiorunowa艂a Harlena wzrokiem i wzruszy艂a ramionami, a偶 podskoczy艂y jej warkocze.

- Mam nowiny. Co艣 si臋 wydarzy艂o.

- Co? - zapyta艂 Lawrence przez 艣ci艣ni臋te gard艂o i poprawi艂 okulary.

- J.P., Barney i ca艂a reszta s膮 w Old Central. Cordie te偶, razem ze swoj膮 postrzelon膮 matk膮. I Roon. Wszyscy. Szukaj膮 g艂upiego braciszka Cordie.

- Tubby'ego? - Gerry Daysinger otar艂 nos r臋k膮 i wytar艂 j膮 o koszulk臋. - Zdawa艂o mi si臋, 偶e w 艣rod臋 nawia艂 przed ko艅cem lekcji?

- Tak - potwierdzi艂a wci膮偶 jeszcze zasapana Sandy - ale Cordie my艣li, 偶e on jest ci膮gle w szkole. Dziwne, co?

- Jedziemy! - wykrzykn膮艂 Harlen i pierwszy pobieg艂 w kierunku rower贸w zaparkowanych w pobli偶u pierwszej bazy. Pozostali ruszyli za nim, wpychaj膮c r臋kawice i pi艂ki do kieszeni albo toreb.

- Hej! - zawo艂a艂 Mike z drugiej strony ogrodzenia. - A co z van Syke'em?

- Daj mu od nas buziaka! - odkrzykn臋艂a Helen i z ca艂ej si艂y nadepn臋艂a na peda艂y.

Zaraz za ni膮 pop臋dzili Dale, Lawrence i Kevin. Dale peda艂owa艂 mocno, zadowolony, 偶e trafi艂 si臋 pretekst, by uciec od smrodu 艢mierci i z艂owr贸偶bnie nieruchomej ci臋偶ar贸wki.

Mike zaczeka艂, a偶 kurz zacznie opada膰 za oddalaj膮c膮 si臋 w szybkim tempie gromad膮. Daysinger nie mia艂 roweru, jecha艂 wi臋c na ramie z Grumbacherem. Kevin z zapa艂em peda艂owa艂 d艂ugimi nogami. Donna Lou zerkn臋艂a na Mike'a, po czym wskoczy艂a na sw贸j bia艂o-b艂臋kitny rower, wrzuci艂a r臋kawic臋 do zamontowanego z ty艂u koszyka i pojecha艂a za pozosta艂ymi.

Mike zosta艂 sam na sam z okropnym smrodem i Trupowozem. Sta艂 przy ogrodzeniu, wpatruj膮c si臋 w nieruchomy pojazd. Temperatura z pewno艣ci膮 przekroczy艂a ju偶 trzydzie艣ci stopni; pot 艣cieka艂 mu stru偶kami po zakurzonym czole, policzkach i karku. Jakim cudem van Syke m贸g艂 wytrzyma膰 w szoferce z zamkni臋tymi wszystkimi oknami?

Rowerzy艣ci dotarli do First Avenue i skr臋cili w prawo na asfalt. Ostatni znikn臋li mu z oczu Sandy i Donna Lou.

Muchy bzycza艂y coraz g艂o艣niej. Na skrzyni 艂adunkowej co艣 poruszy艂o si臋 z wilgotnym mla艣ni臋ciem i smr贸d jeszcze przybra艂 na sile. Prawie mo偶na by艂o go zobaczy膰 w upalnym powietrzu. Mike'a stopniowo zacz臋艂a ogarnia膰 panika, tak samo jak dzia艂o si臋 niekiedy w nocy, kiedy s艂ysza艂 tajemnicze chroboty na dole, w pokoju babci, i wyobra偶a艂 sobie, 偶e to jej dusza szuka drogi ucieczki... albo kiedy zbyt d艂ugo kl臋cza艂 podczas mszy, na p贸艂 zahipnotyzowany oparami kadzid艂a, monotonnymi g艂osami i w艂asn膮 senno艣ci膮, my艣la艂 o swoich grzechach i o piekielnych m臋czarniach czekaj膮cych na niego po 艣mierci...

Zrobi艂 pi臋膰 krok贸w w stron臋 Trupowozu. Koniki polne umyka艂y na boki w suchej trawie. Za przedni膮, o艣lepiaj膮co roziskrzon膮 szyb膮 by艂o wida膰 niewyra藕ny cie艅.

Mike zatrzyma艂 si臋, pokaza艂 wyprostowany palec wszystkim pasa偶erom ci臋偶ar贸wki, 偶ywym i martwym, po czym odwr贸ci艂 si臋 i powoli przeszed艂 przez w膮sk膮 szczelin臋 w otaczaj膮cym boisko ogrodzeniu. Musia艂 mocno si臋 pilnowa膰, 偶eby nie rzuci膰 si臋 do ucieczki; w ka偶dej chwili spodziewa艂 si臋 us艂ysze膰 trza艣ni臋cie drzwi i ci臋偶kie kroki.

Na razie s艂ysza艂 wy艂膮cznie bzyczenie much, ale stopniowo zacz膮艂 przebija膰 si臋 przez nie inny, narastaj膮cy, coraz bardziej natarczywy g艂os. By艂 tutaj tak bardzo nie na miejscu, 偶e min臋艂o kilka sekund, zanim Mike go zidentyfikowa艂, a kiedy ju偶 to nast膮pi艂o, znieruchomia艂 ze zdumienia przy rowerze. Nie, to z pewno艣ci膮 nie by艂a pomy艂ka; ze skrzyni 艂adunkowej wype艂nionej padlin膮 dobiega艂 p艂acz dziecka.

P艂acz szybko przybiera艂 na sile, przeszed艂 w rozpaczliwe zawodzenie, a potem... potem zamieni艂 si臋 w mlaskanie i ciche gulgotanie, jakby kto艣... jakby co艣 tam jad艂o. Ssa艂o.

Nogi ugi臋艂y si臋 pod Mike'em, zdo艂a艂 jednak jako艣 wdrapa膰 si臋 na siode艂ko, ruszy艂 chwiejnie z miejsca, omin膮艂 pierwsz膮 baz臋, skr臋ci艂 na gruntow膮 drog臋 i popeda艂owa艂 w kierunku First Avenue.

Nie zatrzyma艂 si臋 ani nie obejrza艂.

***

Ju偶 z daleka dostrzegli samochody stoj膮ce przed budynkiem: matowo czarny Chevrolet J. P. Congdena, w贸z policyjny oraz star膮 niebiesk膮 p贸艂ci臋偶ar贸wk臋, najprawdopodobniej w艂asno艣膰 mamy Cordie Cooke. By艂a tam r贸wnie偶 Cordie, wci膮偶 w tej samej zdefasonowanej sukience, w kt贸rej od miesi膮ca chodzi艂a do szko艂y, oraz oty艂a kobieta o twarzy jak ksi臋偶yc w pe艂ni, bez w膮tpienia jej matka. Dr Roon i pani Doubbet stali przed schodami przy p贸艂nocnym wej艣ciu do budynku, jakby strzeg膮c dost臋pu do wn臋trza. Po艣rodku, dok艂adnie w po艂owie drogi mi臋dzy dwiema parami, ustawili si臋 s臋dzia pokoju i miejscowy policjant, Barney.

Dale i pozostali zahamowali na trawniku jakie艣 dziesi臋膰 metr贸w od doros艂ych; nie za blisko, 偶eby ich od razu nie przegnano, i nie za daleko, 偶eby jednak mogli wszystko s艂ysze膰. Chwil臋 p贸藕niej do艂膮czy艂 do nich Mike. Dale jeszcze nigdy nie widzia艂 go a偶 tak bladego.

- A ja powtarzam, 偶e w 艣rod臋 Terence w og贸le nie pokaza艂 si臋 w domu! - wykrzykn臋艂a pani Cooke.

Widok jej br膮zowej, spalonej s艂o艅cem i pokrytej niezliczonymi zmarszczkami twarzy nasun膮艂 Dale'owi na my艣l skojarzenie z baseballow膮 r臋kawic膮 Mike'a. Oczy kobiety by艂y tak samo szare, wyblak艂e i puste jak oczy Cordie.

- Terence? - szepn膮艂 Jim Harlen z tak膮 min膮, jakby s膮dzi艂, 偶e si臋 przes艂ysza艂.

- Oczywi艣cie, prosz臋 pani. - Barney ustawi艂 si臋 w taki spos贸b, jakby chcia艂 zas艂oni膰 sob膮 dyrektora i nauczycielk臋. - Dr Roon wie o tym, ale jest ca艂kowicie przekonany, 偶e pani syn opu艣ci艂 budynek szko艂y. Musimy ustali膰, dok膮d st膮d poszed艂.

- G贸wno prawda! - wydar艂a si臋 pani Cooke. - Cordelia m贸wi, 偶e nie widzia艂a go na dworze, a poza tym m贸j Terence nie wyszed艂by ze szko艂y bez pozwolenia! To grzeczny ch艂opiec. A jakby to zrobi艂, dosta艂by ode mnie takie lanie, 偶e przez tydzie艅 nie usiad艂by na ty艂ku!

Kevin spojrza艂 na Dale'a, wysoko unosz膮c brwi, ten jednak nie odrywa艂 wzroku od podekscytowanych doros艂ych.

- Prosz臋 pani... - odezwa艂 si臋 niski, 艂ysy, niesympatyczny s臋dzia pokoju. - Wszyscy wiemy, 偶e Tubby... to znaczy, 偶e Terence cz臋sto przysparza艂 problem贸w wychowawczych i 偶e...

Pani Cooke rzuci艂a si臋 na niego jak lwica.

- Stul pysk, J. P. Congden! Wszyscy wiedz膮, 偶e tw贸j synalek to 艂obuz i zabijaka i 偶e nigdy nie rozstaje si臋 ze scyzorykiem, wi臋c nie narzekaj na mojego Terence'a! - Na chwil臋 przenios艂a spojrzenie na ko艣cistego policjanta, kt贸rego wszyscy w mie艣cie nazywali Barney, po czym oskar偶ycielsko wymierzy艂a palec w dra Roona i pani膮 Dublet: - Panie oficerze, ci ludzie pr贸buj膮 co艣 ukry膰!

Barney uni贸s艂 obie r臋ce w uspokajaj膮cym ge艣cie.

- Ale偶 pani Cooke! Przecie偶 wie pani dobrze, 偶e ju偶 wsz臋dzie szukali Pani Doubbet na w艂asne oczy widzia艂a Terence'a, jak wychodzi艂 ze szko艂y przed ko艅cem zaj臋膰, wi臋c...

- Za choler臋 jej nie wierz臋! - zagrzmia艂a matka ch艂opca.

Cordie obejrza艂a si臋 przez rami臋, zobaczy艂a gromadk臋 koleg贸w i obrzuci艂a ich pozbawionym wyrazu spojrzeniem.

Pani Doubbet dopiero teraz otrz膮sn臋艂a si臋 z os艂upienia.

- Nie pozwol臋, 偶eby kto艣 m贸wi艂 do mnie w ten spos贸b! Jestem nauczycielk膮 od ponad czterdziestu lat i...

- G贸wno mnie obchodzi, jak d艂ugo uczy pani dzieciaki! - przerwa艂a jej pani Cooke.

Cordie poci膮gn臋艂a matk臋 za sukienk臋.

- Mamo, ona k艂amie! Ca艂y czas patrzy艂am przez okno, ale nigdzie nie widzia艂am Tubby'ego, a pani Dublet nawet nie spojrza艂a!

- Chwileczk臋, m艂oda damo - wtr膮ci艂 si臋 dr Roon. Jego d艂ugie palce bawi艂y si臋 艂a艅cuszkiem od zegarka schowanego w kieszonce kamizelki. - Doskonale rozumiemy, 偶e mo偶esz by膰 zaniepokojona... eee... czasow膮 nieobecno艣ci膮 brata, ale to jeszcze nie pow贸d, 偶eby...

- W takim razie powiedzcie mi, gdzie jest m贸j ma艂y! - wrzasn臋艂a pani Cooke, napieraj膮c na s臋dziego pokoju, jakby zamierza艂a dopa艣膰 wysokiego, chudego dyrektora i zacisn膮膰 palce na jego szyi.

- Ej偶e, tylko spokojnie! - wykrzykn膮艂 J.R Congden, cofaj膮c si臋 o krok.

Barney zdecydowanie wkroczy艂 do akcji, rozdzieli艂 tych dwoje, przez chwil臋 m贸wi艂 co艣 cicho do matki Cordie, a nast臋pnie powiedzia艂 par臋 s艂贸w do dra Roona.

- Istotnie, ja te偶 s膮dz臋, 偶e nie powinni艣my prowadzi膰 tej dyskusji na forum publicznym - przyzna艂 dyrektor g艂adkim tonem.

Barney skin膮艂 g艂ow膮, rzuci艂 jeszcze jedno albo dwa zdania, po czym wszyscy weszli do budynku. Cordie ponownie obejrza艂a si臋 na koleg贸w; tym razem na jej zazwyczaj pustej twarzy malowa艂 si臋 smutek i co艣 bardzo podobnego do l臋ku.

- By艂oby chyba dobrze, gdyby zjawi艂 si臋 r贸wnie偶 pan Cooke - powiedzia艂 dr Roon, znikaj膮c w drzwiach.

- Nie przyjedzie, bo od paru dni 藕le si臋 czuje - odpar艂a bezbarwnym tonem matka Cordie.

- Od paru dni le偶y pijany jak skunks przy drodze - mrukn膮艂 Jim Harlen, po czym zerkn膮艂 na niebo, a nast臋pnie obrzuci艂 wzrokiem opustosza艂y placyk przed szko艂膮. - Cholera, p贸藕no si臋 robi, a obieca艂em mamie skosi膰 trawnik. Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e ca艂a zabawa przenios艂a si臋 do 艣rodka.

Lawrence poprawi艂 okulary na nosie.

- Jak my艣licie, co si臋 z nim sta艂o?

Harlen pochyli艂 si臋 nad m艂odszym koleg膮, wykrzywi艂 twarz w przera偶aj膮cym grymasie i rozczapierzy艂 palce, jak szpony.

- Co艣 go ze偶ar艂o, g艂upku! A teraz ze偶re ciebie!

Zbli偶a艂 si臋 powoli z wyszczerzonymi z臋bami. Z ust kapa艂y mu kropelki 艣liny. Dale zast膮pi艂 mu drog臋.

- Daj spok贸j.

- Daj spok贸j, daj spok贸j! - przedrze藕nia艂 go Harlen piskliwym g艂osem. - Nie m臋cz mojego ma艂ego braciszka!

Dale nie odpowiedzia艂.

- Lepiej ju偶 jed藕, je艣li masz zd膮偶y膰 z tym koszeniem - odezwa艂 si臋 Mike. W jego g艂osie zabrzmia艂a twarda nuta.

Harlen zerkn膮艂 na niego, zawaha艂 si臋, po czym odpar艂:

- Aha, chyba masz racj臋. No to na razie, g艂upaki!

- A widzicie? M贸wi艂am, 偶e dzieje si臋 co艣 dziwnego - powiedzia艂a Sandy i odjecha艂a w towarzystwie Donny Lou.

- Do jutra! - zawo艂a艂a Donna przez rami臋, kiedy znika艂y za wi膮zami rosn膮cymi na skraju boiska.

Dale pomacha艂 jej r臋k膮.

- Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e ju偶 po wszystkim - odezwa艂 si臋 Gerry Daysinger. - Id臋 do domu si臋 napi膰.

I pop臋dzi艂 w stron臋 krytego pap膮, skromnego domku po drugiej stronie School Street.

- KEVIIIIIN! - dono艣ne wo艂anie zabrzmia艂o niczym okrzyk Johnny'ego Weissm眉llera w roli Tarzana. Kevin nie traci艂 czasu na po偶egnania, tylko od razu zawr贸ci艂 i co si艂 w nogach popeda艂owa艂 do domu.

Cie艅 Old Central si臋ga艂 niemal do Second Avenue, wysysaj膮c soczyst膮 ziele艅 z trawy i k艂ad膮c si臋 ci臋偶k膮 czerni膮 na dolnych cz臋艣ciach pni pot臋偶nych wi膮z贸w. Kilka minut p贸藕niej z budynku wyszed艂 J.P. Congden, krzykn膮艂 co艣 nie偶yczliwie w kierunku dzieciak贸w, wsiad艂 do samochodu i ruszy艂 gwa艂townie, wyrzucaj膮c spod tylnych k贸艂 fontanny 偶wiru.

- M贸j tata m贸wi, 偶e J.P. wymusza na ludziach wykroczenia drogowe - powiedzia艂 Mike.

- Jak? - zapyta艂 Lawrence.

Mike usiad艂, zerwa艂 藕d藕b艂o trawy i w艂o偶y艂 je do ust.

- Chowa si臋 na podje藕dzie do mleczarni na wzg贸rzu, tam gdzie Hard Road prowadzi stromo w d贸艂 do Spoon River. Kiedy kto艣 nadje偶d偶a, rusza i pr贸buje si臋 z nimi 艣ciga膰, a potem wystawia koguta i zatrzymuje kierowc臋 za przekroczenie pr臋dko艣ci. Wiezie go do swojego domu i ka偶e zap艂aci膰 dwadzie艣cia pi臋膰 dolc贸w. Je偶eli kto艣 nie chce si臋 艣ciga膰...

- No?

- ...wyprzedza go, zwalnia i wlecze si臋 tak powoli, 偶e musi go wyprzedzi膰, a wtedy zatrzymuje go za wyprzedzanie przed mostem.

Lawrence r贸wnie偶 w艂o偶y艂 trawk臋 do ust, 偶u艂 j膮 przez chwil臋, a偶 wreszcie pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Ale dupek!

- Uwa偶aj - ostrzeg艂 go Dale. - Je艣li mama us艂yszy, 偶e tak m贸wisz...

- Patrzcie! - Lawrence zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi i podbieg艂 do bruzdy wyoranej w mi臋kkiej ziemi. - Co to mog艂o by膰?

Ch艂opcy podeszli leniwie.

- Chyba suse艂 - zaryzykowa艂 Dale.

Mike pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Za du偶y.

- Wi臋c pewnie k艂adli jakie艣 nowe rury, czy co艣 takiego, i nie uklepali porz膮dnie ziemi. Patrzcie. - Dale wskaza艂 palcem. - Tam jest taka sama bruzda, a obok wybrzuszenie. Obie pro wadz膮 do szko艂y.

Mike podszed艂 do drugiej bruzdy, pod膮偶y艂 wzd艂u偶 niej a偶 do miejsca, w kt贸rym znika艂a pod chodnikiem.

- Nowe rury? To nie ma sensu.

- Dlaczego? - zdziwi艂 si臋 Lawrence.

Mike machn膮艂 r臋k膮 w stron臋 ponurego gmaszyska.

- Przecie偶 nied艂ugo maj膮 to rozwali膰. Za par臋 dni wywioz膮 wszystkie sprz臋ty i zabij膮 okna deskami. Gdyby...

Nagle umilk艂, wyt臋偶y艂 wzrok, wpatruj膮c si臋 w okna na pi臋trze, po czym cofn膮艂 si臋 o krok.

- O co chodzi? - zapyta艂 Dale, podchodz膮c do niego.

Mike wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

- Tam na g贸rze. 艢rodkowe okno na poddaszu. Widzisz?

Dale os艂oni艂 oczy.

- Niby co?

- Kto艣 tam jest - powiedzia艂 Lawrence. - Ja te偶 widzia艂em czyj膮艣 twarz.

- Nie kto艣, tylko van Syke - stwierdzi艂 Mike.

Dale obejrza艂 si臋 przez rami臋, ale odleg艂o艣膰 by艂a zbyt wielka, 偶eby stwierdzi膰, czy Trupow贸z wci膮偶 jeszcze stoi przy boisku, a poza tym widok i tak zas艂ania艂y drzewa i domy.

Po jakim艣 czasie ze szko艂y wyszli pani Cooke, Cordie, Barney i pani Dublet, zamienili kilka s艂贸w i rozjechali si臋 w rozmaite strony. Przed budynkiem zosta艂 tylko samoch贸d dra Roona; tu偶 przed wieczorem, na kr贸tko przed tym, jak matka zawo艂a艂a Dale'a i Lawrence'a na kolacj臋, dyrektor wyszed艂 ze szko艂y, starannie zamkn膮艂 drzwi na klucz i odjecha艂 swoim przypominaj膮cym karawan buickiem. Dale sta艂 na ganku a偶 do chwili, gdy matka kaza艂a mu usi膮艣膰 do sto艂u, ale van Syke si臋 nie pojawi艂.

Po kolacji wyjrza艂 przez okno. Ostatki wieczornego brzasku sp艂ywa艂y na kopu艂臋 wie偶yczki i wierzcho艂ki starych wi膮z贸w. Reszta by艂a ciemno艣ci膮.

6

Chocia偶 by艂a to pierwsza sobota wakacji, Mike O'Rourke wsta艂 ju偶 o 艣wicie. Najpierw zajrza艂 do du偶ego pokoju na parterze, 偶eby sprawdzi膰, co u babci. Zas艂ony by艂y zaci膮gni臋te, ale w艣r贸d szali i kocy, kt贸rymi by艂a owini臋ta, dostrzeg艂 fragment bladego policzka i b艂ysk oka. Poca艂owa艂 j膮 - kiedy wci膮gn膮艂 powietrze, poczu艂 ledwo uchwytny 艣lad tej samej woni, kt贸ra otacza艂a Trupow贸z - po czym poszed艂 do kuchni. Ojciec goli艂 si臋 nad zlewem. O si贸dmej zaczyna艂 prac臋 w browarze w Peorii, a do miasta jecha艂o si臋 ponad godzin臋. Ojciec Mike'a by艂 pot臋偶nym m臋偶czyzn膮 - mia艂 sporo ponad metr osiemdziesi膮t wzrostu i wi臋cej ni偶 sto dwadzie艣cia kilogram贸w wagi, z czego zdecydowana wi臋kszo艣膰 skupi艂a si臋 w okolicy pasa, w zwi膮zku z czym nawet przy goleniu nie m贸g艂 zanadto zbli偶y膰 si臋 do zlewu. Po rudych w艂osach zosta艂 tylko meszek za uszami. Mia艂 mocno opalon膮 sk贸r臋 na g艂owie, co w po艂膮czeniu z licznymi czerwonymi 偶y艂kami na nosie i policzkach nadawa艂o mu czerstwy, zdrowy wygl膮d. Goli艂 si臋 staromodn膮 brzytw膮 odziedziczon膮 po dziadku; na widok syna znieruchomia艂 na chwil臋 z ostrzem przy policzku i skin膮艂 g艂ow膮. Mike zrewan偶owa艂 mu si臋 tym samym, a nast臋pnie wyszed艂 tylnymi drzwiami i pomaszerowa艂 do ubikacji.

Dopiero ca艂kiem niedawno Mike u艣wiadomi艂 sobie, 偶e ju偶 tylko oni w ca艂ym Elm Haven korzystaj膮 z toalety na podw贸rku. Co prawda w mie艣cie by艂y jeszcze inne wychodki - na przyk艂ad przy domu pani Moon albo za szop膮 na narz臋dzia Gerry'ego Daysingera - ale stanowi艂y one ju偶 tylko pozosta艂o艣ci po dawnych czasach. Nikt z nich nie korzysta艂, a O'Rourke'owie, owszem. Mama Mike'a od lat m贸wi艂a o urz膮dzeniu w domu prawdziwej 艂azienki z toalet膮, ojciec jednak uwa偶a艂, 偶e w mie艣cie pozbawionym kanalizacji jest to zbyt kosztowna inwestycja, a poza tym ca艂kowicie wystarcza艂 mu zlew z zimn膮 wod膮. Mike podejrzewa艂, 偶e prawdziwy pow贸d by艂 inny: w niedu偶ym domu, w kt贸rym t艂oczy艂o si臋 siedem os贸b (z czego pi臋膰, czyli cztery siostry Mike'a i jego matka, m贸wi艂o prawie bez przerwy), ojciec najzwyczajniej w 艣wiecie nie mia艂 miejsca, w kt贸rym m贸g艂by chocia偶 przez chwil臋 by膰 sam na sam ze swoimi my艣lami. Takim miejscem by艂a w艂a艣nie ubikacja na dworze.

Zrobiwszy, co mia艂 zrobi膰, Mike ruszy艂 z powrotem 艣cie偶k膮 z p艂askich kamieni, prowadz膮c膮 mi臋dzy kwietnikiem matki a ogr贸dkiem warzywnym ojca, zerkn膮艂 w g贸r臋 na szpaki 艣migaj膮ce nad ga艂臋ziami na tle ja艣niej膮cego nieba, wszed艂 do domu przez niewielk膮 tyln膮 werand臋 i umy艂 r臋ce nad zlewem. Zaraz potem wyj膮艂 z szafy ze szparga艂ami zeszyt i o艂贸wek, i usiad艂 przy stole.

- Sp贸藕nisz si臋 po gazety - powiedzia艂 ojciec.

Sta艂 przy szafce, pi艂 kaw臋 i spogl膮da艂 przez okno na ogr贸dek. Zegar na 艣cianie wskazywa艂 5.08.

- Na pewno zd膮偶臋.

Gazety przywo偶ono kwadrans po pi膮tej przed bank na Main Street, tu偶 obok sklepu, w kt贸rym pracowa艂a matka Mike'a. Jeszcze nigdy si臋 nie zdarzy艂o, 偶eby nie odebra艂 ich o czasie.

- Co b臋dziesz pisa艂? - zapyta艂 ojciec, koncentruj膮c uwag臋 na fili偶ance z kaw膮.

- Takie tam, par臋 wiadomo艣ci dla Dale'a i ch艂opak贸w.

Ojciec skin膮艂 g艂ow膮, chocia偶 przypuszczalnie nie us艂ysza艂 ani s艂owa, i ponownie spojrza艂 na ogr贸dek.

- Dobrze, 偶e troch臋 popada艂o. Od razu wszystko lepiej ro艣nie.

- No to na razie, tato.

Mike wepchn膮艂 zapisane kartki do kieszeni, wcisn膮艂 baseball贸wk臋 na g艂ow臋, klepn膮艂 ojca w rami臋 i chwil臋 p贸藕niej p臋dzi艂 ju偶 ulic膮 na swym wiekowym rowerze.

Rozwi贸z艂szy gazety, zamierza艂 pojecha膰 do ko艣cio艂a 艣w. Malachiasza na drugim ko艅cu miasta w pobli偶u tor贸w kolejowych, 偶eby s艂u偶y膰 do mszy odprawianej przez ksi臋dza Cavanaugha. Robi艂 to codziennie. Ministrantem zosta艂 w wieku siedmiu lat, razem z kilkoma kolegami, ojciec C. powtarza艂 jednak wielokrotnie, 偶e tak naprawd臋 mo偶e liczy膰 wy艂膮cznie na niego i 偶e tylko on potrafi tak precyzyjnie i wiernie odpowiada膰 po 艂acinie. Mike'owi cz臋sto nie艂atwo by艂o wywi膮za膰 si臋 z tego obowi膮zku, szczeg贸lnie zimn膮, kiedy z powodu zasp nie m贸g艂 u偶ywa膰 roweru. Zdarza艂o si臋, 偶e czasem wpada艂 zdyszany w ostatniej chwili, wk艂ada艂 kom偶臋 na palto i nie zdejmuj膮c za艣nie偶onych but贸w, bieg艂 do o艂tarza, aby ju偶 po komunii - oczywi艣cie za zgod膮 ojca C. - wymkn膮膰 si臋 do zakrystii, zrzuci膰 kom偶臋 i co si艂 w nogach pogna膰 do szko艂y, 偶eby zd膮偶y膰 przed dzwonkiem.

Nie zawsze mu si臋 to udawa艂o. Pani Shrives ju偶 nawet nie zwraca艂a mu uwagi, tylko piorunowa艂a spojrzeniem i ruchem g艂owy wskazywa艂a drog臋 do gabinetu dyrektora. Mike musia艂 czeka膰, a偶 dr Roon znajdzie chwil臋 czasu, 偶eby go zbeszta膰 lub wymierzy膰 kar臋 Brutalem, czyli drewnian膮 linijk膮, kt贸r膮 trzyma艂 w najni偶szej szufladzie biurka. Mike w og贸le nie przejmowa艂 si臋 ch艂ost膮, irytowa艂o go natomiast, 偶e musi bezczynnie siedzie膰 w gabinecie, zamiast uczestniczy膰 w lekcji literatury albo matematyki.

Siedz膮c na wysokim kraw臋偶niku w oczekiwaniu na furgonetk臋 z gazetami, Mike zmusi艂 si臋 do tego, 偶eby przesta膰 my艣le膰 o szkole. Przecie偶 by艂y wakacje!

Ta 艣wiadomo艣膰 oraz ciep艂o wstaj膮cego s艂o艅ca na twarzy i 艣wie偶y zapach wilgotnej ziemi nape艂ni艂y go nadzwyczajn膮 rado艣ci膮 i energi膮. Towarzyszy艂y mu przez ca艂y czas: kiedy rozpakowywa艂 paczk臋 z gazetami, wsuwa艂 w niekt贸re przygotowane w domu li艣ciki, upycha艂 gazety w torbie, peda艂owa艂 po pustych ulicach i rzuca艂 gazety pod drzwi, witaj膮c si臋 g艂o艣no z kobietami zabieraj膮cymi sprzed prog贸w butelki z mlekiem i z m臋偶czyznami wsiadaj膮cymi do samochod贸w, 偶eby pojecha膰 do pracy, oraz kiedy wreszcie opar艂 rower o 艣cian臋 ko艣cio艂a 艣w. Malachiasza i znikn膮艂 w ch艂odnym, wype艂nionym woni膮 kadzid艂a wn臋trzu swego ukochanego miejsca na 艣wiecie.

***

Dale obudzi艂 si臋 p贸藕no, po 贸smej, i jeszcze jaki艣 czas le偶a艂 w 艂贸偶ku. W oknie ta艅czy艂y li艣cie wi膮zu poprzetykane nitkami s艂onecznych promieni, do pokoju nap艂ywa艂o ciep艂e 艣wie偶e powietrze. Lawrence'a ju偶 nie by艂o; s膮dz膮c po dobiegaj膮cych z do艂u odg艂osach, ogl膮da艂 kresk贸wki w telewizorze w du偶ym pokoju.

Dale wsta艂, pos艂a艂 oba 艂贸偶ka, ubra艂 si臋 i zszed艂 na 艣niadanie.

Mama przygotowa艂a ju偶 jego ulubiony tost z rodzynkami. By艂a w doskona艂ym nastroju, zastanawia艂a si臋 g艂o艣no, jaki film poka偶膮 dzisiaj podczas darmowego seansu w parku. Wieczorem ojciec Dale'a powinien wr贸ci膰 z kilkudniowej podr贸偶y s艂u偶bowej. Lawrence zawo艂a艂 z pokoju, 偶e je艣li Dale chce zd膮偶y膰 na Ruffa i Reddy, to powinien si臋 pospieszy膰.

- To dla maluch贸w! - odkrzykn膮艂 Dale. - Mnie takie rzeczy nie interesuj膮!

Niemniej zacz膮艂 prze偶uwa膰 nieco szybciej.

- Znalaz艂am to dzi艣 rano w gazecie - powiedzia艂a matka i po艂o偶y艂a obok talerza wymi臋t膮 kartk臋.

Dale nie mia艂 najmniejszego problemu z rozpoznaniem okropnego charakteru pisma Mike'a i jeszcze gorszej ortografii.

SPOTYKAMY SI臉 FSZYSCY W JASKINII O 9.30

M.

Dale zgarn膮艂 ostatni膮 艂y偶k臋 p艂atk贸w i prze艂kn膮艂 na raz prawie p贸艂 tosta, zastanawiaj膮c si臋, co mog艂o si臋 wydarzy膰 a偶 tak istotnego, 偶eby zwo艂ywa膰 spotkanie w Jaskini. Zwykle odbywa艂y si臋 tam jedynie najwa偶niejsze wydarzenia: tajne zebrania i narady Rowerowego Patrolu, dawno temu, kiedy byli jeszcze mali i chcia艂o im si臋 bawi膰 w takie rzeczy.

- Mam nadziej臋, 偶e to nie jest prawdziwa jaskinia?

W g艂osie matki by艂o wyra藕nie s艂ycha膰 niepok贸j.

- Jasne, 偶e nie. Przecie偶 wiesz, mamo. To tylko stary przepust pod drog膮 zaraz za Black Tree.

- No dobrze. Tylko pami臋taj, 偶e obieca艂e艣 ostrzyc trawnik, zanim pani Sebert przyjdzie z wizyt膮 dzi艣 po po艂udniu.

***

Ojciec Duane'a McBride'a nie prenumerowa艂 gazety wydawanej w Peorii - czytywa艂 jedynie „New York Timesa”, a i to nieregularnie - w zwi膮zku z czym Duane nie m贸g艂 otrzyma膰 pisemnego zawiadomienia o zebraniu. Telefon zadzwoni艂 oko艂o dziewi膮tej. Duane zaczeka艂 chwil臋, poniewa偶 mieli telefon towarzyski: jeden dzwonek oznacza艂 najbli偶szych s膮siad贸w, Johnson贸w; dwa dzwonki - rodzin臋 Duane'a; trzy natomiast - mieszkaj膮cego nieco dalej Swede'a Olafsona. Aparat zadzwoni艂 dwa razy, umilk艂 i znowu zadzwoni艂 dwukrotnie.

- Ba艂em si臋, 偶e b臋dziesz zaj臋ty w gospodarstwie - us艂ysza艂 w s艂uchawce g艂os Dale'a.

- Ju偶 wszystko zrobi艂em - odpar艂 Duane.

- Tata w domu?

- Pojecha艂 na zakupy do Peorii.

Na chwil臋 zapad艂a cisza. Duane dobrze wiedzia艂, 偶e Dale wie, 偶e ojciec Duane'a cz臋sto wraca艂 ze swoich sobotnich wypraw „na zakupy" dopiero w niedziel臋 wieczorem.

- O wp贸艂 do dziesi膮tej mamy zebranie w Jaskini. Mike chce nam co艣 powiedzie膰.

- Mamy? „My”, to znaczy kto?

Duane zerkn膮艂 do notatnika. Od 艣niadania pracowa艂 nad charakterystyk膮 jednej z postaci. Pomys艂 na t臋 powie艣膰 zacz膮艂 rozwija膰 ju偶 w kwietniu i od tego czasu zd膮偶y艂 zape艂ni膰 niemal ca艂y notatnik szkicami postaci, oderwanymi fragmentami, scenami, notatkami i uwagami. By艂 ju偶 niemal pewien, 偶e ta pr贸ba oka偶e si臋 r贸wnie ma艂o udana jak poprzednie.

- No wiesz: Mike, Kevin, Harlen, mo偶e Daysinger... Trudno mi powiedzie膰. Dopiero co odebra艂em wiadomo艣膰 od Mike'a.

- A Lawrence?

Duane przeni贸s艂 wzrok za okno, na ocean si臋gaj膮cego ju偶 do kolan zbo偶a, rozpo艣cieraj膮cy si臋 po drugiej stronie d艂ugiej 偶wirowej drogi. Matka, kiedy jeszcze 偶y艂a, nie zgodzi艂a si臋 na sianie zbo偶a na tamtym polu. „Kiedy jest ju偶 wysokie, czuj臋 si臋 zupe艂nie odizolowana, jakby otacza艂 mnie mur” - m贸wi艂a wujkowi Artowi. Ojciec dla 艣wi臋tego spokoju szed艂 jej na r臋k臋 i sia艂 wy艂膮cznie fasol臋, Duane jednak by艂 zdania, 偶e latem ich dom zawsze staje si臋 odizolowany od 艣wiata. Og贸lnie uwa偶a艂o si臋, 偶e czwartego lipca zbo偶e powinno si臋ga膰 doros艂emu m臋偶czy藕nie mniej wi臋cej do pasa, ale w tej cz臋艣ci Illinois czwartego lipca zbo偶e si臋ga艂o ju偶 do piersi i mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e to nie ono ro艣nie, ale 偶e dom maleje. Koniec 偶wirowej drogi 艂膮cz膮cej si臋 z szos膮 mo偶na by艂o dojrze膰 ju偶 tylko z pi臋tra, lecz ani Duane, ani jego ojciec od dawna tam nie zagl膮dali.

- Co „Lawrence”?

- Te偶 b臋dzie?

- No jasne. Przecie偶 wiesz, 偶e zawsze kr臋ci si臋 ko艂o nas.

- Po prostu chcia艂em si臋 upewni膰, czy nie zapomnisz o swoim bracie.

- No to jak, Duane? - W g艂osie Dale'a zabrzmia艂o zniecierpliwienie. - B臋dziesz czy nie?

Duane pomy艣la艂 o obowi膮zkach, kt贸re czekaj膮 go na farmie. Nawet gdyby od razu zabra艂 si臋 do pracy, przypuszczalnie nie zd膮偶y艂by do wieczora.

- Wiesz, jestem troch臋 zaj臋ty... Naprawd臋 nie wiesz, o co chodzi Mike'owi?

- Nie wiem, ale domy艣lam si臋, 偶e to ma co艣 wsp贸lnego z Old Central. Tubby Cooke zagin膮艂. Podobno w og贸le nie wyszed艂 ze szko艂y.

Duane nie zastanawia艂 si臋 d艂ugo.

- W takim razie b臋d臋. O wp贸艂 do dziesi膮tej, m贸wisz? No to chyba powinienem ju偶 wyruszy膰.

- Rety, wci膮偶 nie masz roweru?

- Gdyby B贸g chcia艂, 偶ebym mia艂 rower, da艂by mi na nazwisko Schwinn - odpar艂 Duane. - Do zobaczenia.

Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋, nie czekaj膮c na odpowied藕 Dale'a.

Zszed艂 do piwnicy, odszuka艂 notatnik z materia艂ami dotycz膮cymi Old Central, za艂o偶y艂 czapeczk臋 z napisem Cat, wyszed艂 na dw贸r i zawo艂a艂 psa. Witt zjawi艂 si臋 niemal od razu. Jego imi臋 wymawia艂o si臋 „Vit”, poniewa偶 stanowi艂o skr贸t od Wittgensteina - filozofa, o kt贸rego ojciec i wujek Art toczyli nieko艅cz膮ce si臋 spory. Stary owczarek szkocki by艂 ju偶 prawie 艣lepy i porusza艂 si臋 jak w zwolnionym tempie z powodu dr臋cz膮cego go artretyzmu, poniewa偶 jednak wyczu艂, 偶e Duane dok膮d艣 si臋 wybiera, nadbieg艂 truchtem, machaj膮c ogonem, aby okaza膰, 偶e jest got贸w uczestniczy膰 w wyprawie.

- Nic z tego, staruszku. - Duane obawia艂 si臋, 偶e taki d艂ugi spacer w upale mo偶e okaza膰 si臋 ponad si艂y dla jego wiekowego przyjaciela. - Chcia艂em ci tylko powiedzie膰, 偶e zostajesz sam na gospodarstwie. Pilnuj dobrze wszystkiego. Wr贸c臋 oko艂o po艂udnia.

Przes艂oni臋te katarakt膮 oczy owczarka spogl膮da艂y na niego z uraz膮 i rozczarowaniem. Duane poklepa艂 go po g艂owie, odprowadzi艂 do stodo艂y, sprawdzi艂, czy w misce jest woda.

- Uwa偶aj na z艂odziei i potwory, Witt.

Pies westchn膮艂 g艂臋boko i u艂o偶y艂 si臋 na wy艣cielonym s艂om膮 pos艂aniu.

Mimo wczesnej pory upa艂 ju偶 dawa艂 si臋 we znaki. Duane podwin膮艂 r臋kawy swojej starej flanelowej koszuli. My艣la艂 o Old Central i o Henrym Jamesie. Niedawno przeczyta艂 „The Turn of the Screw” i dobrze pami臋ta艂, co James pisa艂 o posiad艂o艣ci zwanej Bly: 偶e dom mo偶e przesi膮kn膮膰 z艂em do tego stopnia, 偶e wytwarza „duchy” strasz膮ce dzieci.

Ojciec Duane'a by艂 co prawda alkoholikiem i nieudacznikiem, ale by艂 tak偶e zdeklarowanym ateist膮 i racjonalist膮, i wychowa艂 syna w takim w艂a艣nie duchu. Odk膮d Duane pami臋ta艂, patrzy艂 na wszech艣wiat jak na skomplikowany mechanizm, kt贸rym rz膮dz膮 konkretne, racjonalne prawa - owszem, niekiedy trudne do zrozumienia dla zwyczajnych ludzi, niemniej jednak prawa.

Otworzy艂 notatnik, przerzuci艂 kilka stron, znalaz艂 ust臋p o Old Central, „...niepokoj膮cy? Gro藕ny? Nie, to zbyt melodramatyczne. W ka偶dym razie, kiedy si臋 jest w budynku, ma si臋 wra偶enie obcowania ze 艣wiadom膮 istot膮...”. Westchn膮艂, wydar艂 kartk臋 i wepchn膮艂 j膮 do kieszeni sztruksowych spodni.

Dotar艂szy do drogi, skr臋ci艂 na po艂udnie. Jasne kamyki l艣ni艂y o艣lepiaj膮co w promieniach s艂o艅ca. Za plecami ch艂opca, w 艂anach zbo偶a dziel膮cego go od domu, gra艂y niezliczone owady.

***

Dale, Lawrence, Kevin i Jim Harlen jechali razem do Jaskini.

- Dlaczego musimy si臋 spotyka膰 tak daleko? - narzeka艂 Harlen.

Jego rower by艂 mniejszy od pozosta艂ych, w zwi膮zku z czym Jim musia艂 peda艂owa膰 dwa razy szybciej, 偶eby nad膮偶y膰.

Min臋li dom O'Rourke'贸w ukryty pod baldachimem ga艂臋zi, przez pewien czas jechali na p贸艂noc w stron臋 wie偶y ci艣nie艅, potem na wsch贸d szerok膮 drog膮 szutrow膮 - Kevin, Dale i Lawrence wybrali dobrze ubit膮 lew膮 kolein臋, Harlen natomiast praw膮. Droga by艂a pusta, powietrze zupe艂nie nieruchome, s艂yszeli tylko w艂asne oddechy i szurgot 偶wiru pod ko艂ami. Do drogi okr臋gowej numer sze艣膰 mieli ponad p贸艂tora kilometra. W oddali za skrzy偶owaniem zaczyna艂y si臋 wzg贸rza poro艣ni臋te lasem. Gdyby pojechali prosto do wie偶y ci艣nie艅, znale藕liby si臋 na pag贸rkowatym obszarze mi臋dzy Elm Haven i prawie ca艂kowicie opustosza艂ym miasteczkiem Jubilee College. Okr臋gowa numer sze艣膰 wiod艂a na po艂udnie jeszcze przez dwa i p贸艂 kilometra, by po艂膮czy膰 si臋 z szos膮 151A, w granicach Elm Haven nosz膮c膮 nazw臋 Hard Road, ale gdyby chcia艂o si臋 tam dotrze膰 skr贸tem, nale偶a艂oby przedziera膰 si臋 trudno dost臋pnymi 艣cie偶kami.

Skr臋cili na p贸艂noc, min臋li Black Tree Tavern i pomkn臋li w d贸艂 po pierwszym stromym zboczu, niemal staj膮c na peda艂ach. Drzewa rosn膮ce po obu stronach zw臋偶aj膮cej si臋 drogi tworzy艂y nad ni膮 co艣 w rodzaju tunelu. Kiedy w czwartej klasie Dale po raz pierwszy us艂ysza艂 „Legend臋 o cichej dolinie”, kt贸r膮 czyta艂a im pani Grossaint, wyobra偶a艂 sobie, 偶e akcja opowie艣ci toczy si臋 w miejscu takim jak to, tyle 偶e z drewnianym krytym mostem nad rzeczk膮.

Tutaj nie by艂o mostu, tylko drewniane spr贸chnia艂e por臋cze po obu stronach drogi. Ch艂opcy zahamowali u podn贸偶a pag贸rka, zsiedli z rower贸w i poprowadzili je w膮sk膮 艣cie偶k膮 w艣r贸d zaro艣li po zachodniej stronie drogi. Krzaki si臋ga艂y im do ramion i by艂y pokryte grub膮 warstw膮 kurzu wzbitego w powietrze przez przeje偶d偶aj膮ce samochody. Dost臋pu do lasu broni艂o ogrodzenie z drutu kolczastego. Zostawili rowery w g臋stwinie, tak 偶eby nikt nie widzia艂 ich z drogi, a nast臋pnie poszli dalej, ku ch艂odniejszemu dnu doliny, tam gdzie p艂yn膮艂 strumie艅. Na samym dole 艣cie偶ka prawie nik艂a w g臋stym poszyciu. Tam w艂a艣nie znajdowa艂a si臋 Jaskinia.

W艂a艣ciwie to wcale nie by艂a jaskinia. Z jakiego艣 powodu pod drog膮 wykonano betonowy wysoki przepust, zamiast tak jak wsz臋dzie u艂o偶y膰 stalowe rury kilkudziesi臋ciocentymetrowej 艣rednicy. By膰 mo偶e uczyniono tak, obawiaj膮c si臋 wiosennych powodzi, a mo偶e po prostu wykorzystano zb臋dne 偶elbetowe kr臋gi, z kt贸rymi nie bardzo by艂o wiadomo co robi膰. Tak czy inaczej, przepust by艂 pot臋偶ny - metr dwadzie艣cia 艣rednicy - a na jego dnie znajdowa艂 si臋 kilkunastocentymetrowej szeroko艣ci rowek, kt贸rym p艂yn膮艂 strumie艅, dzi臋ki czemu mo偶na by艂o rozsi膮艣膰 si臋 wygodnie po bokach, nie mocz膮c n贸g. Nawet w najwi臋ksze upa艂y w Jaskini panowa艂 przyjemny ch艂贸d, oba wloty by艂y prawie ca艂kowicie zaro艣ni臋te krzewami i chwastami, a przyt艂umione odg艂osy dobiegaj膮ce z drogi trzy metry nad ich g艂owami sprawia艂y, 偶e czuli si臋 tam zupe艂nie bezpiecznie i ca艂kowicie ukryci przed 艣wiatem.

U drugiego wylotu Jaskini utworzy艂 si臋 niewielki staw. Mia艂 co najwy偶ej dwa i p贸艂 metra 艣rednicy, a latem jego g艂臋boko艣膰 z pewno艣ci膮 nie przekracza艂a p贸艂tora metra, niemniej jednak by艂 zaskakuj膮co pi臋kny; woda wyp艂ywa艂a z niego miniaturowym wodospadem, a jej nieruchoma powierzchnia w samym stawie sprawia艂a wra偶enie zupe艂nie czarnej, ocieniona rosn膮cymi doko艂a drzewami.

Mike nazwa艂 strumie艅 Trupi膮 Rzek膮, poniewa偶 woda cz臋sto przynosi艂a zw艂oki zwierz膮t zabitych na drodze. Dale widzia艂 ju偶 w stawie nie偶ywe oposy, szopy, koty, je偶ozwierze, a raz nawet wielkiego owczarka niemieckiego. Po艂o偶y艂 si臋 wtedy na kraw臋dzi Jaskini, opar艂 艂okcie na ch艂odnym betonie i wpatrywa艂 si臋 w zwierz臋 przez dziel膮ce ich kilkadziesi膮t centymetr贸w doskonale przejrzystej wody. Pies r贸wnie偶 patrzy艂 na niego szeroko otwartymi oczami, a o tym, 偶e nie 偶yje - naturalnie opr贸cz faktu, 偶e le偶a艂 nieruchomo pod wod膮 - 艣wiadczy艂a jedynie stru偶ka piasku albo 偶wirku wysypuj膮ca si臋 z na p贸艂 otwartego pyska.

Mike ju偶 na nich czeka艂. Minut臋 p贸藕niej zjawi艂 si臋 r贸wnie偶 zdyszany, spocony i czerwony na twarzy Duane McBride. Zmru偶y艂 oczy w panuj膮cym w Jaskini p贸艂mroku.

- Co to, zebranie Pozagrobowego Stowarzyszenia Mi艂o艣nik贸w Ma艂偶y i 艢limak贸w? - zapyta艂, wci膮偶 jeszcze posapuj膮c.

- 呕e co? - zdziwi艂 si臋 Jim Harlen.

- Niewa偶ne. - Duane usiad艂 i otar艂 twarz po艂膮 flanelowej koszuli.

Lawrence szturcha艂 paj膮ka patykiem, ale przerwa艂, gdy tylko Mike si臋 odezwa艂.

- Mam pomys艂.

- Rety, za艂o偶臋 si臋, 偶e napisz膮 o tym w jutrzejszych gazetach! - wykrzykn膮艂 Harlen.

- Zamknij si臋 - poradzi艂 mu Mike spokojnie. - Wszyscy byli艣cie wczoraj przy tym, jak Cordie przyjecha艂a ze swoj膮 mam膮 szuka膰 Tubby'ego.

- Mnie tam nie by艂o - zaprotestowa艂 Duane.

- To prawda. - Mike skin膮艂 g艂ow膮. - Dale, opowiedz mu, jak to by艂o.

Dale zrelacjonowa艂 starcie pani Cooke z drem Roonem i J.R Congdenem.

- Pani Dublet te偶 przy tym by艂a. M贸wi艂a, 偶e widzia艂a, jak Tubby wychodzi ze szko艂y, ale mama Cordie powiedzia艂a, 偶e to g贸wno prawda.

Duane uni贸s艂 brew.

- A ty co o tym my艣lisz, O'Rourke? - zapyta艂 Harlen.

Budowa艂 z ga艂膮zek i li艣ci niewielk膮 tam臋 w zag艂臋bieniu na dnie przep艂ywu. Woda ju偶 zacz臋艂a tworzy膰 szybko rosn膮c膮 ka艂u偶臋. Lawrence przesun膮艂 stopy, poniewa偶 grozi艂o im zamoczenie.

- Mamy wszyscy da膰 Cordie buziaka na pociech臋? - za偶artowa艂 Harlen.

- Nie - odpar艂 powa偶nie Mike. - Chc臋, 偶eby艣my odnale藕li Tubby'ego.

Kevin przesta艂 rzuca膰 kamyki do stawu. W p贸艂mroku jego czy艣ciutka bawe艂niana koszulka sprawia艂a wra偶enie nienaturalnie bia艂ej.

- Niby jak, skoro Congden i Barney nie dali rady? A w og贸le, to niby dlaczego mieliby艣my to robi膰?

- Poniewa偶 jeste艣my Rowerowym Patrolem - odpowiedzia艂 Mike. - W艂a艣nie po to go organizowali艣my, 偶eby robi膰 takie rzeczy. Damy sobie rad臋, bo potrafimy dotrze膰 tam, gdzie ani Barney'owi, ani Congdenowi na pewno si臋 nie uda.

- Czego艣 tu nie rozumiem - odezwa艂 si臋 Lawrence. - Jak niby mamy odnale藕膰 Tubby'ego, skoro dok膮d艣 nawia艂?

Harlen pochyli艂 si臋 i uda艂, 偶e chwyta Lawrence'a za nos.

- B臋dziesz naszym psem go艅czym, maluchu! Damy ci do pow膮chania 艣mierdz膮ce skarpetki Tubby'ego, a ty nam go wytropisz.

- Zamknij si臋, Harlen - rzuci艂 Dale.

Jim prysn膮艂 mu odrobin膮 wody w twarz.

- Bo co?

- Obaj si臋 zamknijcie - poleci艂 Mike, po czym ci膮gn膮艂 jakby nigdy nic: - Oto co zrobimy: b臋dziemy 艣ledzi膰 Roona, pani膮 Dublet, van Syke'a i pozosta艂ych, 偶eby sprawdzi膰, czy nie zrobili czego艣 Tubby'emu.

Duane robi艂 przeplatank臋 ze sznurka, kt贸ry znalaz艂 w kieszeni.

- Dlaczego mieliby co艣 zrobi膰 Tubby'emu Cooke?

Mike wzruszy艂 ramionami.

- Nie mam poj臋cia. Mo偶e dlatego 偶e s膮 艣wirami. Nie my艣licie, 偶e s膮 troch臋 dziwni?

- Wielu ludzi jest troch臋 dziwnych, ale to nie znaczy, 偶e wszyscy od razu porywaj膮 dzieci - zauwa偶y艂 Duane.

- Gdyby tak by艂o, nie mia艂by艣 szans - stwierdzi艂 Harlen.

Duane u艣miechn膮艂 si臋 i odwr贸ci艂 w jego stron臋. Harlen by艂 o dobre trzydzie艣ci centymetr贸w ni偶szy i wa偶y艂 najwy偶ej po艂ow臋 tego co on.

- Et tu, Brute?

- Co to niby ma znaczy膰? - zapyta艂 Harlen, marszcz膮c brwi.

Duane ponownie zaj膮艂 si臋 przeplataniem sznurka.

- To w艂a艣nie powiedzia艂 Cezar, kiedy Brutus zapyta艂 go, czy jad艂 ju偶 dzisiaj hamburgery z Harlena.

- S艂uchajcie, wymy艣lmy co艣 szybciej, bo musz臋 wraca膰 do domu strzyc trawnik! - odezwa艂 si臋 Dale.

- A ja mam pom贸c tacie my膰 cystern臋 na mleko - dorzuci艂 Kevin. - Wi臋c rzeczywi艣cie lepiej co艣 szybko zdecydujmy.

- A co niby mamy zdecydowa膰? - spyta艂 Harlen. - Czy b臋dziemy 艂azi膰 za Roonem i pani膮 Dublet, 偶eby sprawdzi膰, czy zabili i zjedli Tubby'ego Cooke?

- W艂a艣nie. Albo czy wiedz膮, co si臋 z nim sta艂o, ale z jakiego艣 powodu nie chc膮 o tym m贸wi膰.

- Naprawd臋 chcesz 艣ledzi膰 van Syke'a? - zapyta艂 Harlem. - To jedyny 艣wir z Old Central, kt贸ry naprawd臋 m贸g艂by zabi膰 dziecko, a ju偶 na pewno zabi艂by nas, gdyby si臋 zorientowa艂, 偶e za nim 艂azimy.

- Bior臋 go na siebie - o艣wiadczy艂 Mike. - Kto chce Roona?

- Ja - zg艂osi艂 si臋 Kevin. - Jest zawsze albo w szkole, albo w tym swoim wynaj臋tym pokoju, wi臋c trudno go zgubi膰.

- Pani Doubbet?

- Ja! Ja! - wykrzykn臋li niemal r贸wnocze艣nie Harlen i Dale.

Mike wskaza艂 na Harlena.

- Ty si臋 ni膮 zajmiesz. Tylko uwa偶aj, 偶eby jej nie sp艂oszy膰!

- Spokojnie, wtopi臋 si臋 w t艂o.

Lawrence rozrzuci艂 ko艅cem kija tam臋 wzniesion膮 przez Harlena.

- Kogo dostaniemy Dale i ja?

- Kto艣 powinien mie膰 na oku Cordie i jej rodzin臋 - powiedzia艂 Mike. - By艂oby g艂upio, gdyby Tubby si臋 odnalaz艂, a my nic by艣my o tym nie wiedzieli.

- O rety... - j臋kn膮艂 Dale. - Przecie偶 oni mieszkaj膮 a偶 przy wysypisku!

- Nie musicie ich sprawdza膰 co godzina. Wystarczy, 偶e zajrzycie tam co dzie艅 albo dwa i b臋dziecie czujni, gdyby Cordie zjawi艂a si臋 w mie艣cie.

- W porz膮dku.

- A co z Duane'em? - zapyta艂 Kevin.

Mike rzuci艂 kamyk do stawu i przeni贸s艂 wzrok na wi臋kszego ch艂opca.

- Co chcia艂by艣 robi膰, Duano?

Przeplatanka ze sznurka na d艂oniach Duane'a przypomina艂a skomplikowan膮 paj臋czyn臋. Z ci臋偶kim westchnieniem wysun膮艂 z niej palce.

- Podchodzicie do sprawy z niew艂a艣ciwej strony. Skoro zamierzacie ustali膰, czy za znikni臋ciem Tubby'ego nie kryje si臋 Old Central, to powinni艣cie j膮 w艂a艣nie 艣ledzi膰. Ja si臋 tym zajm臋.

- Czy aby na pewno dasz sobie rad臋, t艂u艣ciochu?

Harlen sta艂 odwr贸cony do nich plecami i sika艂 do stawu.

- Jak to, b臋dziesz j膮 艣ledzi艂? - zdziwi艂 si臋 Mike.

Duane podrapa艂 si臋 po nosie i poprawi艂 okulary.

- Ja te偶 uwa偶am, 偶e w szkole dzieje si臋 co艣 dziwnego. Zbadam to, zbior臋 informacje. Przy okazji mo偶e uda mi si臋 znale藕膰 haka na Roona i tamtych.

- Roon to wampir - o艣wiadczy艂 Harlen. Str膮ci艂 ostatnie krople i zapi膮艂 rozporek. - A van Syke to wilko艂ak.

- W takim razie, kim jest stara Dublet? - zapyta艂 Lawrence.

- Star膮 j臋dz膮, kt贸ra zadaje za du偶o prac domowych.

- Ej, nie wyra偶aj si臋 przy ma艂olatach!

- Nie jestem ma艂olatem! - zaprotestowa艂 Lawrence.

- Gdzie zamierzasz szuka膰 informacji? - zapyta艂 Mike Duane'a.

Du偶y ch艂opiec wzruszy艂 ramionami.

- W naszej 偶a艂osnej bibliotece prawie niczego nie ma, wi臋c spr贸buj臋 poszpera膰 w bibliotece w Oak Hill.

Mike skin膮艂 g艂ow膮.

- W porz膮dku. Spotkamy si臋 za par臋 dni, 偶eby...

Umilk艂. Podczas ich rozmowy g贸r膮 przemkn臋艂y dwa albo trzy samochody. Po ich przeje藕dzie na krzaki i do miniaturowego stawu spada艂y drobne kamyki i li艣cie, chwil臋 potem za艣 osiada艂a chmura py艂u. Teraz nad g艂owami ch艂opc贸w rozleg艂 si臋 basowy pomruk pot臋偶nego silnika, a zaraz potem zgrzyt hamulc贸w.

- Ciii! - szepn膮艂 Mike.

Ca艂a sz贸stka pad艂a p艂asko na dno przepustu, jakby w nadziei, 偶e w ten spos贸b stan膮 si臋 mniej widoczni. Harlen pospiesznie odsun膮艂 si臋 od wylotu tunelu. W g贸rze silnik pracowa艂 na wolnych obrotach. Po chwili rozleg艂 si臋 odg艂os otwieranych drzwi ci臋偶ar贸wki i niemal r贸wnocze艣nie z drogi sp艂yn膮艂 ohydny, zapieraj膮cy dech w piersi smr贸d.

- O cholera! - szepn膮艂 Harlen. - Trupow贸z!

- Zamknij si臋! - sykn膮艂 Mike.

Jim zastosowa艂 si臋 do polecenia.

呕wir zachrz臋艣ci艂 pod ci臋偶kimi st膮pni臋ciami, a nast臋pnie zapad艂a cisza. Van Syke - lub ktokolwiek to by艂 - zatrzyma艂 si臋 na drodze dok艂adnie nad stawem.

Dale powoli si臋gn膮艂 po upuszczony przez Lawrence'a patyk i zacisn膮艂 na nim palce jak na namiastce pa艂ki. Twarz Mike'a by艂a blada jak kartka papieru. Kevin spogl膮da艂 po kolegach, szybko prze艂ykaj膮c 艣lin臋. Duane wcisn膮艂 r臋ce mi臋dzy kolana i zamar艂 w bezruchu.

Co艣 ci臋偶kiego wpad艂o z g艂o艣nym pluskiem do stawu, ochlapuj膮c Harlena wod膮.

- Cholera! - sykn膮艂 Jim, ale nie zd膮偶y艂 powiedzie膰 nic wi臋cej, poniewa偶 Mike b艂yskawicznie zatka艂 mu usta r臋k膮.

Znowu rozleg艂 si臋 chrz臋st 偶wiru i szelest li艣ci, jakby kto艣 schodzi艂 po zboczu nasypu. Niemal r贸wnocze艣nie nadjecha艂 kolejny samoch贸d, zahamowa艂, zatr膮bi艂.

- Nie mo偶e przejecha膰... - wyszepta艂 Kevin.

Mike skin膮艂 g艂ow膮. Szelest li艣ci usta艂, po czym rozleg艂 si臋 ponownie, ale nie narasta艂, lecz stawa艂 si臋 coraz s艂abszy. Trzasn臋艂y drzwi, zazgrzyta艂a skrzynia bieg贸w, ci臋偶ar贸wka potoczy艂a si臋 w stron臋 Black Tree. Odjecha艂 r贸wnie偶 samoch贸d osobowy. Zapad艂a cisza, paskudny od贸r prawie znikn膮艂. Prawie.

Mike wsta艂 i podszed艂 do wylotu przep艂ywu.

- Jasna cholera... - wykrztusi艂.

Pozostali spojrzeli na niego zdziwieni - Mike prawie nigdy nie przeklina艂 - a nast臋pnie st艂oczyli si臋 obok niego.

- Co to jest? - zapyta艂 Kevin zduszonym szeptem. Podci膮gn膮艂 skraj koszulki i zas艂oni艂 nim sobie usta i nos. Resztki ohydnej woni, kt贸re jeszcze pozosta艂y, zdawa艂y si臋 wydobywa膰 w艂a艣nie ze stawu.

Dale zajrza艂 mu przez rami臋. Powierzchnia wody ju偶 si臋 wyg艂adza艂a, mu艂 osiada艂 na dnie. Woda nie odzyska艂a jeszcze niedawnej przejrzysto艣ci, ale ju偶 mo偶na by艂o dostrzec wzd臋te bia艂e cia艂o, szczup艂e r膮czki i n贸偶ki i szeroko otwarte oczy patrz膮ce nieruchomo w g贸r臋.

- O Bo偶e!... - wykrztusi艂 Harlen. - To dziecko! On tu wrzuci艂 martwe dziecko!

Duane wyj膮艂 patyk ze zmartwia艂ych palc贸w Dale'a, po艂o偶y艂 si臋 na brzuchu, wsadzi艂 r臋k臋 do wody i szturchn膮艂 miniaturowe zw艂oki. Rzadkie w艂oski porastaj膮ce ramiona trupa zafalowa艂y, palce jakby si臋 poruszy艂y. Duane wsun膮艂 koniec patyka pod nieruchom膮 g艂ow臋, napi膮艂 mi臋艣nie, podci膮gn膮艂 j膮 pod sam膮 powierzchni臋.

Ch艂opcy cofn臋li si臋 o krok. Lawrence, pochlipuj膮c, uciek艂 na drugi koniec przepustu.

- To nie dziecko - stwierdzi艂 Duane. - W ka偶dym razie, nie ludzkie dziecko. To jaka艣 ma艂pa, rezus albo makak.

Harlen wyci膮gn膮艂 szyj臋 i wyt臋偶y艂 wzrok, ale nie podszed艂.

- Skoro to tylko cholerna ma艂pa, to co si臋 sta艂o z jej futrem?

- Nie z futrem tylko z sier艣ci膮 - odruchowo poprawi艂 go Duane. Za pomoc膮 drugiego patyka odwr贸ci艂 zw艂oki grzbietem do g贸ry. Oczom ch艂opc贸w ukaza艂 si臋 bezw艂osy ogon. - Nie mam poj臋cia co si臋 sta艂o z jej sier艣ci膮. Mo偶e wypad艂a z powodu choroby? Albo dlatego, 偶e kto艣 wrzuci艂 tego zwierzaka do wrz膮tku?

- Do wrz膮tku?

Mike wpatrywa艂 si臋 w trupa z wyrazem obrzydzenia na twarzy.

Duane cofn膮艂 r臋ce i wszyscy w milczeniu obserwowali, jak male艅kie zw艂oki powoli opadaj膮 na dno stawu. Drobne r贸偶owe palce poruszy艂y si臋 s艂abo, jakby w po偶egnalnym ge艣cie. Harlen zab臋bni艂 palcami w betonow膮 wygi臋t膮 艣cian臋.

- I co, Mikey? Dalej chcesz wzi膮膰 na siebie van Syke'a?

- Tak - odpar艂 Mike, nie odwracaj膮c g艂owy.

- Chod藕my st膮d - powiedzia艂 Kevin zduszonym g艂osem.

Wygramolili si臋 na zewn膮trz, dobiegli do rower贸w, pospiesznie wyprowadzili je na drog臋. W powietrzu wci膮偶 unosi艂 si臋 smr贸d pozostawiony przez Trupow贸z. Stan臋li, nie bardzo wiedz膮c, co pocz膮膰 dalej.

- A je艣li wr贸ci? - zapyta艂 szeptem Harlen.

Dale pomy艣la艂 o tym samym.

- Skr臋camy w krzaki, rzucamy rowery i uciekamy na piechot臋 do wujka Henry'ego i ciotki Leny - odpar艂 Mike.

- A je艣li wr贸ci, kiedy b臋dziemy w drodze do miasta? - odezwa艂 si臋 Lawrence dr偶膮cym g艂osem.

- Wtedy uciekniemy w pole. - Dale po艂o偶y艂 bratu r臋k臋 na ramieniu. - Uspok贸j si臋, przecie偶 van Syke nic do nas nie ma. On tylko wrzuci艂 do stawu martw膮 ma艂p臋.

- Mimo to lepiej zmywajmy si臋 st膮d - zaproponowa艂 Kevin.

Wsiedli na rowery, gotowi ruszy膰 pod g贸r臋.

- Zaczekajcie! - zawo艂a艂 Dale. Duane McBride dopiero teraz wdrapa艂 si臋 na biegn膮c膮 nasypem drog臋. Mia艂 czerwon膮 twarz, z trudem 艂apa艂 powietrze szeroko otwartymi ustami. - Wszystko w porz膮dku?

- Aha... - wysapa艂 Duane i uspokajaj膮co machn膮艂 r臋k膮.

- Mo偶e chcesz, 偶eby艣my odprowadzili ci臋 do domu?

- I co, mo偶e zostaniecie ze mn膮 i b臋dziecie trzymali mnie za r臋k臋, a偶 m贸j stary wr贸ci dzisiaj w nocy albo jutro?

Dale si臋 zawaha艂. Jaki艣 wewn臋trzny g艂os szepta艂 mu, 偶e Duane powinien z nimi wr贸ci膰, 偶e wszyscy powinni trzyma膰 si臋 razem... Zaraz jednak odegna艂 t臋 my艣l jako zupe艂nie niedorzeczn膮.

- Dam wam zna膰, jak tylko dowiem si臋 czego艣 o Old Central - powiedzia艂 Duane, machn膮艂 jeszcze raz r臋k膮, odwr贸ci艂 si臋 i powoli zacz膮艂 wspina膰 na pierwsze z dw贸ch wzg贸rz dziel膮cych go od domu.

Dave razem z pozosta艂ymi popeda艂owa艂 drog膮. Za wjazdem na parking przed Black Tree Tavern zaczyna艂 si臋 tak p艂aski teren, jak p艂askie mog膮 by膰 okolice jedynie w Illinois. Wkr贸tce przed nimi pojawi艂a si臋 sylwetka wie偶y ci艣nie艅, a zaraz potem wjechali do Elm Haven. Po drodze nie min膮艂 ich 偶aden pojazd.

7

Seans rozpocz膮艂 si臋 o zmierzchu, ale widzowie zacz臋li si臋 gromadzi膰 w Bandstand Park jeszcze wtedy, kiedy promienie dogasaj膮cego s艂o艅ca le偶a艂y na Main Street niczym wielki p艂owy kocur, kt贸remu niespieszno jest zej艣膰 z rozgrzanego chodnika. Farmerzy zatrzymywali wy艂adowane rodzinami kombi i furgonetki na 偶wirowym parkingu ci膮gn膮cym si臋 wzd艂u偶 Broad Avenue po stronie parku, 偶eby mie膰 jak najlepszy widok na ekran, kt贸rego funkcj臋 pe艂ni艂a boczna 艣ciana Parkside Cafe, po czym urz膮dzali sobie piknik na trawie lub siadali na kraw臋dzi estrady i gaw臋dzili z niewidzianymi od jakiego艣 czasu znajomymi z miasta. Miejscowi zacz臋li si臋 na dobre schodzi膰 dopiero po zachodzie s艂o艅ca, kiedy na tle mroczniej膮cego nieba przemyka艂y pierwsze nietoperze. Obsadzona wi膮zami Broad Avenue wygl膮da艂a jak ciemny tunel 艂膮cz膮cy jasn膮, cho膰 pustaw膮 Main Street z rozbrzmiewaj膮cym 艣miechami i okrzykami parkiem.

Tradycja darmowych seans贸w filmowych w Elm Haven si臋ga艂a pocz膮tk贸w drugiej wojny 艣wiatowej, kiedy najbli偶sze kino - Ewalts Palace w Oak Hill - zosta艂o zamkni臋te z powodu powo艂ania do wojska syna i zarazem jedynego pracownika w艂a艣ciciela. Od tej pory, 偶eby obejrze膰 film, trzeba by艂o wybra膰 si臋 do Peorii, ale ze wzgl臋du na racjonowanie benzyny ponad sze艣膰dziesi臋ciokilometrowa wycieczka raczej nie wchodzi艂a w gr臋 dla wi臋kszo艣ci ludzi. W zwi膮zku z tym pan Ashley-Montague przez ca艂e lato 1942 roku w ka偶dy sobotni wiecz贸r przywozi艂 z Peorii projektor i wy艣wietla艂 w Bandstand Park kroniki filmowe, kresk贸wki oraz filmy fabularne na bia艂ych prze艣cierad艂ach rozpi臋tych na bocznej 艣cianie Parkside Cafe.

Co prawda rodzina Achley-Montague wyprowadzi艂a si臋 z Elm Haven w roku 1919, kiedy ich posiad艂o艣膰 sp艂on臋艂a, a dziadek obecnego pana Ashley-Montague'a pope艂ni艂 samob贸jstwo, ale cz艂onkowie rodu od czasu do czasu zjawiali si臋 w miasteczku, wspomagali finansowo rozmaite przedsi臋wzi臋cia i w og贸le opiekowali si臋 nim tak, jak w艂a艣ciciele ziemscy w starej Anglii troszczyli si臋 o pomy艣lno艣膰 wiosek na nale偶膮cych do nich ziemiach. Osiemna艣cie lat po tym, jak syn ostatniego mieszkaj膮cego w Elm Haven Ashley-Montague'a zapocz膮tkowa艂 now膮 tradycj臋 darmowych seans贸w filmowych, jego syn kontynuowa艂 j膮 w ka偶d膮 pierwsz膮 sobot臋 wakacji.

Wieczorem czwartego czerwca 1960 roku d艂ugi lincoln pana Ashley-Montague'a zaparkowa艂 na zarezerwowanym dla niego miejscu w pobli偶u estrady. Panowie Taylor i Sperling wraz z innymi cz艂onkami rady miejskiej pomogli ustawi膰 ci臋偶ki projektor na drewnianym podium ustawionym na estradzie, widzowie zasiedli na 艂awkach i kocach, rozbrykane dzieci zgarni臋to z drzew i wydobyto z kryj贸wek, ci, kt贸rzy zdecydowali si臋 ogl膮da膰 film z samochod贸w, poprawili si臋 na fotelach i si臋gn臋li do torebek z popcornem, gwar przycich艂, niebo nad wi膮zami pociemnia艂o, a bia艂y ekran rozpi臋ty na 艣cianie Parkside Cafe zap艂on膮艂 bia艂ym 艣wiat艂em.

***

Dale i Lawrence wyruszyli p贸藕no z domu, poniewa偶 do ostatniej chwili mieli nadziej臋, 偶e tata zd膮偶y si臋 zjawi膰, 偶eby razem z nimi p贸j艣膰 na film. Nie zd膮偶y艂, ale zadzwoni艂 tu偶 przed wp贸艂 do dziewi膮tej i powiedzia艂, 偶e w艂a艣nie jedzie do domu, ale 偶eby na niego nie czeka膰. Mama zrobi艂a popcorn, nasypa艂a go do dw贸ch du偶ych torebek z br膮zowego papieru, da艂a ka偶demu po dziesi臋膰 cent贸w na co艣 do picia i przykaza艂a wr贸ci膰 zaraz po seansie.

Poszli na piechot臋. Zazwyczaj je藕dzili na rowerach wsz臋dzie, gdzie si臋 da艂o, ale przechadzka na seans filmowy by艂a tradycj膮 si臋gaj膮c膮 czas贸w, kiedy Lawrence by艂 jeszcze za ma艂y, 偶eby wsi膮艣膰 na rower, wi臋c Dale prowadzi艂 go za r臋k臋 do parku.

Opustosza艂e ulice spowija艂a ca艂kowita cisza. Wieczorna zorza na niebie przygas艂a, ale gwiazdy jeszcze nie zd膮偶y艂y jej zast膮pi膰 i przerwy mi臋dzy wi膮zami wype艂nia艂a nieprzenikniona ciemno艣膰. G臋ste powietrze by艂o przesycone ci臋偶kim zapachem kwiat贸w i 艣wie偶o skoszonej trawy. W pogr膮偶onych w ciemno艣ci ogr贸dkach i 偶ywop艂otach 艣wierszcze stroi艂y instrumenty przed nocnym koncertem, a sowa 膰wiczy艂a g艂os w ga艂臋ziach uschni臋tego drzewa za domem pani Moon. Mroczny masyw Old Central majaczy艂 niewyra藕nie po艣rodku szkolnej parceli; ch艂opcy min臋li j膮 pospiesznie i skr臋cili na zach贸d w Church Street.

Na skrzy偶owaniach pali艂y si臋 latarnie, ale d艂ugie odcinki mi臋dzy nimi by艂y ca艂kowicie skryte w cieniu roz艂o偶ystych drzew. Dale ch臋tnie by pobieg艂, 偶eby nie sp贸藕ni膰 si臋 na kresk贸wk臋, lecz Lawrence ba艂 si臋 potkn膮膰 na nier贸wnym chodniku i rozsypa膰 popcorn, w zwi膮zku z czym szli tylko szybkim krokiem, przemykaj膮c pod szumi膮cymi w g贸rze li艣膰mi. Okna du偶ych starych dom贸w przy Church Street albo by艂y zupe艂nie ciemne, albo roz艣wietlone migotliw膮 po艣wiat膮 telewizor贸w. Tu i tam na werandach da艂o si臋 dostrzec ogniki papieros贸w, by艂o jednak za ciemno, 偶eby dojrze膰 pal膮cych je ludzi. Na skrzy偶owaniu Third Street i Church Street, w pobli偶u starego internatu prowadzonego przez pani膮 Samson, w kt贸rym dr Roon wynajmowa艂 pok贸j na pierwszym pi臋trze, przebiegli przez jezdni臋, min臋li zamkni臋ty latem ceglany budynek miejskiego lodowiska i skr臋cili w lewo w Broad Street.

- Zupe艂nie jak w Halloween - odezwa艂 si臋 Lawrence niepewnym g艂osikiem. - Jakby tam, po ciemku, czaili si臋 jacy艣 poprzebierani ludzie. Jakby艣my biegali od domu do domu, 偶eby straszy膰 wszystkich i zbiera膰 cukierki, ale nigdzie nikogo nie ma i...

- Cicho b膮d藕! - sykn膮艂 Dale.

S艂ysza艂 ju偶 d藕wi臋ki muzyki z parku. Wy艣wietla艂a kresk贸wk臋 Warner Brothers. Zostawili ju偶 za plecami wi膮zowy tunel nad Broad Street, nieliczne 艣wiat艂a pali艂y si臋 tylko w obszernych wiktoria艅skich domach stoj膮cych z dala od ulicy. Po drugiej stronie skrzy偶owania, naprzeciwko poczty, bieli艂 si臋 budynek ko艣cio艂a.

- Co to? - szepn膮艂 Lawrence, staj膮c jak wryty i tul膮c do piersi torb臋 z pra偶on膮 kukurydz膮.

- Nic. A co? - spyta艂 Dale i te偶 si臋 zatrzyma艂.

Z ciemno艣ci pod i za wi膮zami dobiega艂y jakie艣 szepty i szelesty.

- To nic. - Dale poci膮gn膮艂 brata za r臋k臋. - To tylko ptaki. - Lawrence wci膮偶 sta艂 jak wmurowany. - Albo nietoperze. - Teraz widzia艂 je wyra藕nie: skrzydlate kszta艂ty 艣migaj膮ce na tle nieco bledszego nieba mi臋dzy czarnymi li艣膰mi i jasnych 艣cian ko艣cio艂a. - Po prostu nietoperze, i tyle.

Ponownie poci膮gn膮艂 brata za r臋k臋, ten jednak ani drgn膮艂.

- S艂uchaj... - szepn膮艂.

Dale mia艂 wielk膮 ochot臋 szarpn膮膰 go z ca艂ej si艂y, da膰 mu kopniaka albo poci膮gn膮膰 za stercz膮ce ucho, nie uczyni艂 tego jednak, tylko sta艂 i s艂ucha艂.

Szelest li艣ci. Dobiegaj膮cy z oddali wariacki 艣miech kt贸rej艣 z postaci z kresk贸wki. Trzepot sk贸rzastych skrzyde艂. G艂osy.

Zamiast bardziej wyczuwalnych ni偶 s艂yszalnych nietoperzych pisk贸w w ciemno艣ci rozbrzmiewa艂y szepty, krzyki, nawo艂ywania, przekle艅stwa, spro艣no艣ci. Prawie wszystkie by艂y nie do ko艅ca wyartyku艂owane, stanowi艂y zaledwie zapowied藕 s艂贸w, balansuj膮c na granicy pe艂nego zrozumienia niczym rozmowa dobiegaj膮ca z s膮siedniego pokoju. Tylko dwa wyrazy rozbrzmiewa艂y ca艂kiem g艂o艣no i wyra藕nie.

Dale i Lawrence stali nieruchomo na chodniku z przyci艣ni臋tymi kurczowo do piersi torebkami z kukurydz膮, wpatruj膮c si臋 w g贸r臋, gdzie 艣migaj膮ce nietoperze wykrzykiwa艂y ich imiona schrypni臋tymi, zardzewia艂ymi g艂osami. Gdzie艣 hen, z daleka, nadlecia艂 okrzyk 艣winki Porky:

- I to ju偶 wszystko na dzisiaj!

- W nogi! - szepn膮艂 Dale.

***

Jim Harlen nie m贸g艂 p贸j艣膰 na seans, poniewa偶 matka wyjecha艂a do Peorii na kolejn膮 randk臋. Uwa偶a艂a, 偶e jest ju偶 wystarczaj膮co doros艂y, 偶eby zosta膰 w domu bez opiekunki, ale jeszcze za ma艂y, 偶eby samemu wychodzi膰. W zwi膮zku z tym Harlen u艂o偶y艂 na 艂贸偶ku wielk膮 lalk臋 brzuchom贸wcy i przykry艂 j膮 ko艂dr膮 na wypadek, gdyby matka wr贸ci艂a przed nim do domu. By艂o to jednak ma艂o prawdopodobne; prawie nigdy nie wraca艂a przed drug膮 w nocy. Nast臋pnie wygarn膮艂 z kredensu paczk臋 herbatnik贸w, wyprowadzi艂 rower z szopy i pop臋dzi艂 przed siebie Depot Street. Wyruszy艂 troch臋 p贸藕niej, ni偶 zamierza艂, poniewa偶 ogl膮da艂 „Gunsmoke” w telewizji. Zrobi艂o si臋 ju偶 do艣膰 ciemno. Peda艂owa艂 co si艂 w nogach, 偶eby nie sp贸藕ni膰 si臋 na kresk贸wk臋.

Ulice by艂y puste. Wszyscy wystarczaj膮co doro艣li, 偶eby samodzielnie zasi膮艣膰 za kierownic膮, a r贸wnocze艣nie na tyle m膮drzy, 偶eby wpa艣膰 na ten pomys艂, ju偶 dawno pojechali do Peorii albo Gelasburga. On na ich miejscu na pewno uczyni艂by to samo.

Jim Harlen by艂 przekonany, 偶e tak czy inaczej nie zagrzeje d艂ugo miejsca w Elm Haven. Albo jego matka wyjdzie za kt贸rego艣 ze swoich odstawionych adorator贸w (najpewniej za jakiego艣 mechanika samochodowego, kt贸ry wyda艂 wszystkie oszcz臋dno艣ci na najmodniejszy garnitur) i zabierze go ze sob膮 do Peorii, albo sam ucieknie za rok albo dwa. Harlen zazdro艣ci艂 Tubby'emu Cooke. Co prawda grubas by艂, delikatnie m贸wi膮c, niezbyt bystry, ale mia艂 przynajmniej tyle rozumu w g艂owie, 偶eby zwia膰 z Elm Haven gdzie pieprz ro艣nie. Rzecz jasna Harlen nie mia艂 tak ci臋偶kiego 偶ycia jak Tubby, kt贸remu ojciec po pijanemu cz臋sto 艂oi艂 sk贸r臋, ale za to musia艂 si臋 boryka膰 z innymi problemami.

By艂 w艣ciek艂y na matk臋 za to, 偶e kaza艂a mu nosi膰 nazwisko ojca, chocia偶 nie wolno mu by艂o przy niej nawet o nim wspomnie膰. Nie znosi艂, kiedy znika艂a na ca艂e pi膮tki i soboty, wystrojona w wydekoltowane bluzki albo seksowne sukienki, na kt贸rych widok Harlena ogarnia艂o dziwne uczucie, poniewa偶 matka przypomina艂a w nich troch臋 kobiety z czasopism, kt贸re ukrywa艂 w g艂臋bi szafy. Nie znosi艂, kiedy pali艂a, upychaj膮c w popielniczce niedopa艂ki ze 艣ladami szminki, a on wyobra偶a艂 sobie takie same 艣lady na policzkach m臋偶czyzn, kt贸rych nawet nie zna艂... a tak偶e na ich cia艂ach. Nie znosi艂, kiedy za du偶o wypi艂a i stara艂a si臋 to przed nim ukry膰, odgrywaj膮c wielk膮 dam臋, lecz Harlen bez trudu potrafi艂 si臋 zorientowa膰, poniewa偶 m贸wi艂a wtedy z przesadn膮 staranno艣ci膮, porusza艂a si臋 powoli i przesadnie okazywa艂a uczucia, usi艂uj膮c go co chwila przytula膰.

Nie znosi艂 swojej matki. Gdyby nie by艂a tak膮... tak膮... - s艂owo „dziwka” otar艂o si臋 o 艣wiadomo艣膰 Harlena, ale natychmiast zosta艂o stamt膮d usuni臋te - a za to postara艂aby si臋 by膰 lepsz膮 偶on膮, wtedy ojciec pewnie nie zacz膮艂by si臋 spotyka膰 ze swoj膮 sekretark膮, z kt贸r膮 w ko艅cu uciek艂.

P臋dzi艂 艣rodkiem Broad Avenue, co jaki艣 czas ocieraj膮c z czo艂a pot gwa艂townym ruchem r臋ki. Co艣 jasnego poruszy艂o si臋 mi臋dzy domami po lewej stronie ulicy. Harlen zerkn膮艂 odruchowo w tamt膮 stron臋, zwolni艂, przyjrza艂 si臋 uwa偶niej, po czym gwa艂townie zahamowa艂.

Kto艣 przemyka艂 alejk膮 mi臋dzy podw贸rkami. Wyt臋偶ywszy wzrok, Harlen dostrzeg艂 niewysok膮 kr臋p膮 posta膰 w jasnej sukience, z odkrytymi bia艂ymi ramionami. Chwil臋 potem znikn臋艂a w mroku. Cholera, przecie偶 to stara Dublet! Alejka oddziela艂a jej stary du偶y dom od domu, w kt贸rym kiedy艣 mieszka艂a pani Duggan. Co ona tu robi o tej porze? Mia艂 ju偶 ruszy膰 dalej, ale nagle przypomnia艂 sobie, 偶e przecie偶 powinien 艣ledzi膰 nauczycielk臋.

Niech to szlag trafi! O'Rourke chyba ma nier贸wno pod kopu艂膮, je艣li my艣li, 偶e b臋d臋 wci膮偶 w艂贸czy艂 si臋 po mie艣cie za tym dinozaurem! Jako艣 nie zauwa偶y艂em, 偶eby on albo inni 艂azili za kimkolwiek dzisiaj po po艂udniu. Mike lubi rozkazywa膰, a tamte barany lubi膮 go s艂ucha膰, ja jednak jestem za stary na takie dziecinady.

Ale co pani D. robi艂a o tej porze w ciemnej alejce?

Pewnie wysz艂a ze 艣mieciami, g艂upku!

Ale przecie偶 艣mieci wywo偶膮 dopiero we wtorek, a ona niczego nie nios艂a. Ubra艂a si臋 tak, jakby sz艂a w go艣ci - zdaje si臋, 偶e mia艂a na sobie t臋 sam膮 r贸偶ow膮 sukienk臋 co ostatniego dnia przed feriami 艣wi膮tecznymi, chocia偶 nawet wtedy nie pozwoli艂a im na 偶adne szale艅stwa - raptem p贸艂 godziny sk艂adania 偶ycze艅 i rozdawania prezent贸w.

Dok膮d ona idzie, u diab艂a?

Ciekawe, jak膮 min臋 b臋dzie mia艂 O'Rourke, je艣li si臋 oka偶e, 偶e z ca艂ego zakichanego Rowerowego Patrolu tylko on, Jim, zdob臋dzie naprawd臋 wa偶ne informacje? Na przyk艂ad o tym, 偶e po lekcjach stara Dublet bzyka si臋 z Roonem albo van Syke'em.

Na my艣l o tym zrobi艂o mu si臋 niedobrze.

Przejecha艂 na drug膮 stron臋 ulicy, rzuci艂 rower w krzaki przy domu pani Duggan i ostro偶nie wystawi艂 g艂ow臋. Jasna posta膰 zbli偶a艂a si臋 ju偶 do Third Avenue.

Harlen zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, w ko艅cu doszed艂 do wniosku, 偶e rower narobi艂by zbyt wiele ha艂asu na 偶wirze, i ruszy艂 na piechot臋, przemykaj膮c w najg艂臋bszym cieniu wzd艂u偶 ogrodze艅 i omijaj膮c pojemniki na 艣mieci. Niebezpiecze艅stwo, 偶e zwietrz膮 go psy i zaczn膮 ujada膰, w艂a艣ciwie nie istnia艂o, poniewa偶 jedynym psem w tej okolicy by艂 Dexter pa艅stwa Gibson, ale Dexter by艂 ju偶 tak stary, 偶e a偶 zdziecinnia艂y. Zreszt膮 o tej porze przypuszczalnie siedzia艂 w domu i ogl膮da艂 razem ze wszystkimi telewizj臋.

Stara Dublet przesz艂a przez Third Avenue, min臋艂a internat, w kt贸rym mieszka艂 Roon, i wesz艂a od po艂udnia na teren otaczaj膮cy Old Central. A niech to, pomy艣la艂 zniech臋cony Harlen. Po prostu zapomnia艂a zabra膰 czego艣 ze szko艂y i teraz po to przysz艂a... Zaraz jednak u艣wiadomi艂 sobie, 偶e to niemo偶liwe, poniewa偶 po po艂udniu, kiedy wracali z idiotycznej wyprawy do Jaskini, zauwa偶yli, 偶e okna na parterze szko艂y zosta艂y ju偶 pozabijane deskami - pewnie po to, 偶eby tacy jak on, serdecznie nienawidz膮cy starej budy, nie mogli si臋 do niej dosta膰 - a oba wej艣cia s膮 zamkni臋te na k艂贸dki.

Pani Doubbet - Harlen przez chwil臋 widzia艂 j膮 wyra藕nie w 艣wietle latarni stoj膮cej na rogu ulicy - znikn臋艂a w cieniu pod schodami po偶arowymi. Jim ukry艂 si臋 za topol膮 przy ulicy. Chocia偶 od parku dzieli艂y go dwie przecznice, wyra藕nie s艂ysza艂 dobiegaj膮c膮 stamt膮d muzyk臋. Zacz膮艂 si臋 ju偶 g艂贸wny seans. Chwil臋 potem do jego uszu dotar艂 stukot obcas贸w na metalowych stopniach. Pani Doubbet wspina艂a si臋 po schodach po偶arowych na pierwsze pi臋tro. Skrzypn臋艂y otwierane drzwi.

Ma klucz!

Harlen usi艂owa艂 wymy艣li膰 pow贸d, dla kt贸rego nauczycielka mog艂aby przyj艣膰 do szko艂y w nocy, w sobot臋, w wakacje, na dodatek po tym, jak budynek opr贸偶niono i zamkni臋to na cztery spusty, szykuj膮c go do wyburzenia. Cholera, ona chyba rzeczywi艣cie kr臋ci z Roonem!

Jeszcze bardziej wysili艂 fantazj臋, pr贸buj膮c sobie wyobrazi膰 j膮 rozci膮gni臋t膮 na d臋bowym biurku i sapi膮cego nad ni膮 dra Roona, ale nie bardzo mu to wysz艂o. B膮d藕 co b膮d藕 nigdy jeszcze nie widzia艂 jak to si臋 robi... Nawet w czasopismach, kt贸re trzyma艂 w szafie, pokazywano same kobiety bawi膮ce si臋 cyckami, jakby lada chwila zamierza艂y to zrobi膰.

Z mocno bij膮cym sercem czeka艂, a偶 na pi臋trze zapali si臋 艣wiat艂o. Nie zapali艂o si臋. Powoli ruszy艂 doko艂a budynku, trzymaj膮c si臋 blisko 艣cian, 偶eby nie zauwa偶y艂a go, gdyby wyjrza艂a przez okno. Nigdzie 偶adnych 艣wiate艂.

Chwileczk臋... Co艣 jakby slaby poblask wydobywa艂 si臋 z okien w p贸艂nocno-zachodnim naro偶niku budowli, tam gdzie mie艣ci艂a si臋 sala pani Doubbet - a przez miniony rok r贸wnie偶 i jego sala. W jaki spos贸b m贸g艂by tam zajrze膰? Drzwi na parterze by艂y zamkni臋te na k艂贸dk臋, dost臋pu do piwnicznych okien broni艂y kraty z kutego 偶elaza. W pierwszym odruchu zamierza艂 wspi膮膰 si臋 po tych samych schodach, z kt贸rych skorzysta艂a nauczycielka, i wej艣膰 tymi samymi co ona drzwiami, wyobrazi艂 sobie jednak, 偶e natyka si臋 na ni膮 na stopniach albo, co gorsza, w ciemnym korytarzu, i szybko zrezygnowa艂 z tego pomys艂u. Przez jaki艣 czas sta艂 nieruchomo, wpatrzony w blask przesuwaj膮cy si臋 z okna do okna, jakby ta stara wied藕ma 艂azi艂a po sali ze s艂oikiem wype艂nionym robaczkami 艣wi臋toja艅skimi. Z parku dobieg艂 przyt艂umiony 艣miech; zdaje si臋, 偶e dzisiaj pokazywano jak膮艣 komedi臋.

Harlen opu艣ci艂 wzrok i rozejrza艂 si臋 doko艂a. Gdyby stan膮艂 na pojemniku na 艣mieci, powinien bez trudu wspi膮膰 si臋 na w膮ski gzyms jakie艣 dwa metry nad ziemi膮, a stamt膮d po rynnie jeszcze wy偶ej, nad okna parteru i na kolejny gzyms, pod oknami na pierwszym pi臋trze. Musi tylko mocno trzyma膰 si臋 rynny i wyszukiwa膰 szczeliny mi臋dzy kamieniami, 偶eby wbija膰 w nie czubki but贸w. Gzyms mia艂 oko艂o dwudziestu centymetr贸w szeroko艣ci; Harlen wiedzia艂 o tym, poniewa偶 cz臋sto ogl膮da艂 go z okna klasy, a nawet karmi艂 na nim go艂臋bie wygrzebanymi z kieszeni okruszkami. Gdyby nie m贸g艂 si臋 niczego przytrzyma膰, z pewno艣ci膮 nie zdo艂a艂by na nim usta膰, ale dzi臋ki rynnie... Gdyby si臋 jej mocno chwyci艂, wystarczy艂oby przykucn膮膰, przesun膮膰 si臋 jeszcze jakie艣 p贸艂 metra w bok, ostro偶nie unie艣膰 g艂ow臋 i zajrze膰 przez okno...

...za kt贸rym co艣 jarzy艂o si臋 blad膮 po艣wiat膮, przygasa艂o i znowu rozb艂yskiwa艂o.

Harlen zacz膮艂 si臋 ju偶 wspina膰 na pojemnik, ale zatrzyma艂 si臋 i spojrza艂 w g贸r臋. Wysoko. Bardzo wysoko. Co najmniej sze艣膰 metr贸w, a poni偶ej chodnik i 偶wir.

- A co mi tam! - wyszepta艂 Harlen. - Dam rad臋. Chcia艂bym ciebie tu zobaczy膰, O'Rourke!

Ruszy艂 dalej.

***

Wieczorem tego dnia, kiedy odbywa艂 si臋 darmowy seans, Mike O'Rourke opiekowa艂 si臋 babci膮. Rodzice pojechali na ta艅ce do Silverleaf Dance Emporium - by艂 to stary budynek otoczony roz艂o偶ystymi drzewami jakie艣 dwadzie艣cia kilometr贸w od miasta przy Hard Road w drodze do Peorii - wi臋c Mike zosta艂 w domu z siostrami i babci膮. Teoretycznie domem mia艂a si臋 zaj膮膰 najstarsza siedemnastoletnia Mary, ale wysz艂a z ch艂opakiem dziesi臋膰 minut po odje藕dzie rodzic贸w. Mary nie wolno by艂o wychodzi膰 na randki w te dni, kiedy rodzic贸w nie by艂o w domu, obecnie za艣 odsiadywa艂a miesi臋czny wyrok ca艂kowitego „uziemienia” za jakie艣 wyst臋pki, o kt贸rych Mike nic nie wiedzia艂 i kt贸re niewiele go obchodzi艂y, ale gdy tylko jej pryszczaty adorator zajecha艂 swoim chevroletem rocznik 54, pobieg艂a jak szalona, kazawszy uprzednio siostrze trzyma膰 j臋zyk za z臋bami i zagroziwszy bratu, 偶e go zabije, je偶eli pi艣nie cho膰 s艂owo rodzicom. Mike przyj膮艂 to ze stoickim spokojem. Przynajmniej b臋dzie mia艂 czym j膮 szanta偶owa膰, je艣li kiedy艣 zajdzie taka potrzeba.

Po siostrze w艂adz臋 odziedziczy艂a pi臋tnastoletnia Margaret, ale dziesi臋膰 minut po odje藕dzie Mary zjawili si臋 trzej ch艂opcy ze szko艂y 艣redniej z dwiema dziewczynami (jeszcze za m艂odzi, 偶eby mie膰 prawa jazdy), zawo艂ali Peg i poszli na seans. Dziewcz臋ta doskonale wiedzia艂y, 偶e rodzice nie wr贸c膮 przed p贸艂noc膮.

W takiej sytuacji odpowiedzialno艣膰 powinna spocz膮膰 na barkach trzynastoletniej Bonnie, ale Bonnie nigdy nie bra艂a za nic odpowiedzialno艣ci. Mike odnosi艂 niekiedy wra偶enie, 偶e jeszcze nigdy 偶adna dziewczyna nie otrzyma艂a tak niew艂a艣ciwie dobranego imienia. Podczas gdy pozosta艂e potomstwo O'Rourke'贸w - nie wy艂膮czaj膮c Mike'a - odziedziczy艂o po rodzicach pi臋kne oczy i szlachetne rysy twarzy, Bonnie by艂a oty艂a, mia艂a puste br膮zowe oczy i jeszcze bardziej matowobr膮zowe w艂osy, ziemist膮 cer臋 upstrzon膮 plamkami tr膮dziku oraz zgorzknia艂膮 natur臋 stanowi膮c膮 po艂膮czenie najgorszych cech charakteru trze藕wej matki i pijanego ojca. Pomaszerowa艂a do pokoju, kt贸ry dzieli艂a z siedmioletni膮 Kathleen, wyrzuci艂a stamt膮d siostr臋 i zamkn臋艂a si臋 od 艣rodka, nie reaguj膮c na jej p艂acz i b艂agania.

Kathleen by艂a naj艂adniejsza spo艣r贸d c贸rek pa艅stwa O'Rourke: rudow艂osa, b艂臋kitnooka, o r贸偶anej cerze, buzi pokrytej piegami i promiennym u艣miechu, kt贸ry sprawia艂, 偶e ojciec Mike'a zaczyna艂 snu膰 opowie艣ci o wiejskich dziewcz臋tach z Irlandii, w kt贸rej nigdy nie by艂. Kathleen by艂a pi臋kna; by艂a te偶 lekko op贸藕niona w rozwoju, w zwi膮zku z czym, chocia偶 mia艂a ju偶 siedem lat, wci膮偶 chodzi艂a do przedszkola. Czasem, kiedy nie potrafi艂a zrozumie膰 najprostszych rzeczy, Mike ucieka艂 do ubikacji, 偶eby tam w samotno艣ci walczy膰 z nap艂ywaj膮cymi do oczu 艂zami. Codziennie rano, s艂u偶膮c do mszy, Mike prosi艂 Boga, 偶eby naprawi艂 to, co by艂o nie w porz膮dku z jego siostr膮, jednak na razie B贸g tego nie uczyni艂 i op贸藕nienie Kathleen stawa艂o si臋 coraz bardziej widoczne, w miar臋 jak jej r贸wie艣nice zg艂臋bia艂y tajniki czytania i rachunk贸w, zostawiaj膮c j膮, zdumion膮 i zagubion膮, coraz dalej w tyle.

Mike uspokoi艂 siostr臋, da艂 jej kolacj臋, u艂o偶y艂 do snu w 艂贸偶ku Mary, a nast臋pnie zszed艂 na d贸艂, 偶eby zaj膮膰 si臋 babci膮.

Mia艂 dziewi臋膰 lat, kiedy dosta艂a pierwszego udaru. Pami臋ta艂 zamieszanie, jakie zapanowa艂o w domu, kiedy starsza pani przesta艂a pojawia膰 si臋 w kuchni i zamieni艂a si臋 w umieraj膮c膮 starsz膮 pani膮 w salonie. Babcia by艂a matk膮 jego matki. Chocia偶 Mike nie zna艂 s艂owa „matriarchat”, to doskonale pozna艂 jego funkcjonaln膮 definicj臋; wiekowa kobieta w fartuchu w grochy, zawsze w kuchni przy garnkach lub w salonie przy szyciu, podejmuj膮ca decyzje i rozstrzygaj膮ca spory. Jej dono艣ny g艂os dociera艂 kana艂ami wentylacyjnymi do pokoju Mike'a, kiedy wyrywa艂a jego matk臋 ze szpon贸w cynicznej depresji albo 艂aja艂a ojca za kolejny suto zakrapiany wiecz贸r sp臋dzony z kolegami. To w艂a艣nie babcia uratowa艂a rodzin臋 od finansowej katastrofy, kiedy ojciec przez rok by艂 bez pracy, i to w艂a艣nie babcia ocali艂a Kathleen przed niechybn膮 艣mierci膮, kiedy Mike mia艂 cztery lata, a Kathleen cztery i w艣ciek艂y ogromny pies zjawi艂 si臋 nie wiadomo sk膮d na podw贸rku. Mike wyczu艂 niebezpiecze艅stwo i stara艂 si臋 usun膮膰 zwierz臋ciu z drogi, wo艂a艂 do siostry, 偶eby te偶 nie podchodzi艂a, ale Kathleen uwielbia艂a psy i nie mie艣ci艂o jej si臋 w g艂owie, 偶e kt贸ry艣 m贸g艂by j膮 skrzywdzi膰. By艂a ju偶 zaledwie metr od tocz膮cej pian臋 z pyska bestii i Mike m贸g艂 jedynie wzywa膰 pomocy cienkim, bezradnym g艂osikiem, wiedz膮c, 偶e jest ju偶 za p贸藕no.

Nagle pojawi艂a si臋 babcia w fartuchu w grochy, ze szczotk膮 w r臋ce i rozwianymi siwymi w艂osami, jedn膮 r臋k膮 zgarn臋艂a Kathleen, szczotk膮 za艣 r膮bn臋艂a psa tak mocno, 偶e a偶 odrzuci艂o go na 艣rodek ulicy. Nast臋pnie wcisn臋艂a Mike'owi dziewczynk臋 w obj臋cia i kaza艂a mu zabra膰 j膮 do 艣rodka zupe艂nie spokojnym g艂osem, kt贸remu jednak nie zdo艂a艂by si臋 sprzeciwi膰 nawet wtedy, gdyby taki pomys艂 za艣wita艂 mu w g艂owie, po czym odwr贸ci艂a si臋 do psa, kt贸ry w艂a艣nie oprzytomnia艂 po uderzeniu i rzuci艂 si臋 do ataku. Biegn膮c w stron臋 domu, Mike obejrza艂 si臋 przez rami臋. W jego pami臋ci na zawsze utkwi艂 obraz babci czekaj膮cej w lekkim rozkroku na ugi臋tych nogach, z d艂o艅mi zaci艣ni臋tymi na kiju od szczotki. P贸藕niej posterunkowy Barney wyzna艂, 偶e pierwszy raz w 偶yciu widzia艂 psa zabitego szczotk膮 do zamiatania pod艂ogi, a ju偶 na pewno w艣ciek艂ego psa, i 偶e niewiele brakowa艂o, a pani Houlihan rozwali艂aby potworowi 艂eb na kawa艂ki.

Tak w艂a艣nie powiedzia艂 Barney: potworowi. Od tej pory Mike wiedzia艂 na pewno, 偶e babcia poradzi sobie ze wszystkimi potworami, jakie mog艂yby si臋 wy艂oni膰 z mrok贸w nocy. A jednak niespe艂na rok p贸藕niej pad艂a jak k艂oda. Pierwszy udar by艂 bardzo ci臋偶ki, pozrywa艂 wszystkie przewody zawiaduj膮ce mi臋艣niami jej niegdy艣 jak偶e ruchliwej twarzy. Dr Viskes dawa艂 jej miesi膮c, najwy偶ej dwa, ale babcia nie podda艂a si臋 tak 艂atwo. Mike nie m贸g艂 si臋 oswoi膰 ze zmian膮, jaka zasz艂a w salonie: miejsce stanowi膮ce do tej pory epicentrum jej aktywno艣ci zamieni艂o si臋 w sal臋 szpitaln膮. Wraz z reszt膮 rodziny czeka艂 na jej koniec.

Prze偶y艂a ca艂e lato, a jesieni膮 zacz臋艂a si臋 porozumiewa膰 z bliskimi za pomoc膮 alfabetu mrugni臋膰. W 艣wi臋ta ju偶 m贸wi艂a, chocia偶 tylko najbli偶si potrafili j膮 zrozumie膰. Na Wielkanoc przemog艂a niemoc swego cia艂a na tyle, 偶e porusza艂a praw膮 r臋k膮 i coraz cz臋艣ciej przebywa艂a w pozycji siedz膮cej. Trzy dni po Wielkanocy dosta艂a drugiego udaru, a miesi膮c p贸藕niej trzeciego.

Od p贸艂tora roku by艂a zaledwie oddychaj膮cymi zw艂okami o 偶贸艂tawej nieruchomej twarzy i r臋kach podkurczonych jak szpony martwego ptaka. Nie porusza艂a si臋, nie panowa艂a nad czynno艣ciami fizjologicznymi, ze 艣wiatem zewn臋trznym porozumiewa艂a si臋 wy艂膮cznie za pomoc膮 ruch贸w powiek. I wci膮偶 偶y艂a.

***

Mike wszed艂 do salonu, kiedy na dworze zacz臋艂o si臋 ju偶 na dobre 艣ciemnia膰. Zapali艂 star膮 lamp臋 naftow膮 - w domu oczywi艣cie by艂a elektryczno艣膰, ale babcia zawsze korzysta艂a z lamp naftowych, wi臋c postanowili dochowa膰 wierno艣ci tej tradycji - i zbli偶y艂 si臋 do wysokiego 艂贸偶ka.

Le偶a艂a na prawym boku, zwr贸cona ku niemu twarz膮, jak zawsze, chyba 偶e akurat odwr贸cili j膮 ostro偶nie na drugi bok, 偶eby zapobiec powstawaniu odle偶yn, chocia偶 tak naprawd臋 nie da艂o si臋 tego unikn膮膰. Twarz mia艂a pooran膮 niezliczonymi zmarszczkami, sk贸r臋 偶贸艂taw膮, woskow膮... zupe艂nie nieludzk膮. Oczy wpatrywa艂y si臋 t臋po w przestrze艅, lekko wyba艂uszone, jakby wypycha艂a je z czaszki gromadz膮ca si臋 tam miesi膮cami bezsilna frustracja spowodowana niemo偶no艣ci膮 samodzielnego wykonania jakiegokolwiek, nawet najdrobniejszego ruchu oraz przekazania jakiejkolwiek my艣li. Z k膮cika ust wyp艂yn臋艂a stru偶ka 艣liny; Mike delikatnie wytar艂 j膮 jednym z czystych r臋cznik贸w le偶膮cych na po艣cieli w nogach 艂贸偶ka.

Sprawdzi艂, czy nie trzeba jej przebra膰 - co prawda teoretycznie powinny si臋 tym zajmowa膰 wy艂膮cznie jego siostry, lecz on zajmowa艂 si臋 babci膮 bardziej ni偶 one wszystkie razem wzi臋te i te sprawy nie stanowi艂y dla niego 偶adnej tajemnicy - ale mia艂a ca艂kiem sucho, usiad艂 wi臋c obok w fotelu i wzi膮艂 j膮 za r臋k臋.

- Dzisiaj by艂 pi臋kny dzie艅, babciu - wyszepta艂. Nie mia艂 poj臋cia, dlaczego zawsze szepta艂 przy niej, ale zauwa偶y艂, 偶e inni czyni膮 to samo, nawet jego matka. - Czu膰, 偶e to ju偶 lato.

Rozejrza艂 si臋 po pokoju. Grube zas艂ony w oknach. St贸艂 i stolik przy 艂贸偶ku zastawione lekarstwami. Na pozosta艂ych meblach mn贸stwo fotografii w kolorze sepii z czas贸w, kiedy jeszcze by艂a 偶ywa. Ile czasu min臋艂o od chwili, kiedy po raz ostatni zwr贸ci艂a twarz ku kt贸rej艣 z nich?

W k膮cie sta艂a stara Victrola; Mike wsta艂 i w艂膮czy艂 jedn膮 z ulubionych p艂yt babci - Caruso wykonuj膮cego ari臋 z „Cyrulika sewilskiego”. Pok贸j wype艂ni艂 wysoki g艂os 艣piewaka wymieszany z trzaskami i szumami. Babcia w 偶aden spos贸b nie zareagowa艂a, Mike jednak przypuszcza艂, 偶e s艂yszy muzyk臋. Ponownie wytar艂 jej 艣lin臋 z brody i k膮cika ust, poprawi艂 poduszk臋, wr贸ci艂 na fotel i znowu wzi膮艂 j膮 za r臋k臋. Mia艂 wra偶enie, 偶e zaciska palce na czym艣 suchym i martwym. Kiedy by艂 ma艂y, to w艂a艣nie babcia opowiedzia艂a mu podczas Halloween historyjk臋 o 艂apie martwej ma艂pki. Tak si臋 wtedy wystraszy艂, 偶e przez kilka miesi臋cy musia艂 spa膰 przy w艂膮czonym 艣wietle.

Co by si臋 sta艂o, gdybym powr贸偶y艂 z jej r臋ki? - pomy艣la艂. Natychmiast potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i szybko odm贸wi艂 „Zdrowa艣 Mario” jako pokut臋.

- Mama i tata pojechali do Silverleaf - szepta艂, staraj膮c si臋, 偶eby zabrzmia艂o to jak najpogodniej. G艂os dobiegaj膮cy z g艂o艣nik贸w niemal ca艂kowicie gin膮艂 w g膮szczu szum贸w i trzask贸w. - Mary i Peg posz艂y do kina. Dale m贸wi, 偶e dzisiaj na darmowym seansie pokazuj膮 „Wehiku艂 czasu”. To podobno o jakim艣 go艣ciu, kt贸ry przenosi si臋 w przysz艂o艣膰, czy co艣 w tym rodzaju.

Umilk艂, poniewa偶 odni贸s艂 wra偶enie, 偶e babcia lekko si臋 poruszy艂a. Jakby drgni臋cie bioder, przykurcz mi臋艣ni n贸g... Z cichym pykni臋ciem zepsu艂a powietrze.

- To dziwaczny pomys艂, prawda? - m贸wi艂 szybko, staraj膮c si臋 pokry膰 za偶enowanie. - Przenie艣膰 si臋 w przysz艂o艣膰 i w og贸le... Dale jest zdania, 偶e ludzie kiedy艣 naucz膮 si臋 to robi膰, ale Kevin m贸wi, 偶e to niemo偶liwe, 偶e to co艣 zupe艂nie innego ni偶 wtedy, kiedy Rosjanie wystrzelili w kosmos ten sw贸j Sputnik... Pami臋tasz, jak kiedy艣 ogl膮dali艣my go razem na niebie? Powiedzia艂em wtedy, 偶e kiedy艣 mo偶e wy艣l膮 w kosmos cz艂owieka, a ty powiedzia艂a艣, 偶e chcia艂aby艣 nim by膰. No wi臋c, w ka偶dym razie, Kevin uwa偶a, 偶e nie mo偶na podr贸偶owa膰 w czasie, bo wtedy powstaje za du偶o para... para... - Nie m贸g艂 sobie przypomnie膰 tego s艂owa, a nie chcia艂 wyj艣膰 przed babci膮 na g艂upka. Tylko ona jedna z ca艂ej rodziny nie w艣cieka艂a si臋 na niego, kiedy zawali艂 czwart膮 klas臋. - Paradoks贸w! - A jednak sobie przypomnia艂. - No wiesz, jak wtedy, kiedy kto艣 cofnie si臋 w przesz艂o艣膰 i przypadkiem zabije dziadka...

Umilk艂 raptownie, poniewa偶 u艣wiadomi艂 sobie, co wygaduje. Jego dziadek, m膮偶 babci, zgin膮艂 przed trzydziestu dwu laty w elewatorze zbo偶owym, kt贸ry w艂a艣nie czy艣ci艂. Metalowe wrota nie wytrzyma艂y naporu jedenastu ton pszenicy. Mike pods艂ucha艂 kiedy艣, jak jego ojciec opowiada艂, 偶e stary Devin Houlihan do ostatka walczy艂 o 偶ycie, p艂ywaj膮c w sypi膮cym si臋 zbo偶u jak pies w rzece, a偶 wreszcie uton膮艂. Podczas sekcji stwierdzono, 偶e w p艂ucach ma pe艂no py艂u.

Opu艣ci艂 wzrok na r臋k臋 babci. Pog艂aska艂 j膮 po palcach, wracaj膮c my艣lami do pewnego jesiennego wieczoru, kiedy mia艂 sze艣膰 albo siedem lat, a babcia siedzia艂a w bujanym fotelu w tym samym pokoju, szy艂a i snu艂a jedn膮 ze swych opowie艣ci.

- 艢mier膰 czeka艂a na twojego dziadka w tym elewatorze, a kiedy wszed艂, wzi臋艂a go za r臋k臋 i poci膮gn臋艂a za sob膮, ale Devin walczy艂, i to jak! Ja te偶 zamierzam tak zrobi膰. Tak, Michael: kiedy kobieta w czarnej sukni przyjdzie po mnie, ja nie wpuszcz臋 jej do domu, a przynajmniej nie po dobroci. B臋d臋 walczy膰 do upad艂ego.

***

Od tej pory Mike wyobra偶a艂 sobie 艢mier膰 jako kobiet臋 w czarnej sukni. Oczami wyobra藕ni widzia艂 r贸wnie偶, jak babcia rozprawia si臋 z ni膮 tak samo jak wtedy ze w艣ciek艂ym psem. Teraz pochyli艂 si臋 nad ni膮 i spojrza艂 jej z bliska w oczy. Widzia艂 w nich swoje odbicie, zniekszta艂cone i niewyra藕ne w s艂abym blasku naftowej lampy.

- Nie wpuszcz臋 jej tu, babciu - wyszepta艂. Jego oddech poruszy艂 siwymi w艂osami przy jej policzku. - Nie wpuszcz臋 jej, chyba 偶e ty tego zechcesz.

W szczelinie mi臋dzy kraw臋dzi膮 zas艂ony i 艣cian膮 widzia艂 napieraj膮c膮 z zewn膮trz ciemno艣膰. Na pi臋trze zaskrzypia艂a deska; stary dom powoli osiada艂 na fundamentach. Co艣 zaskroba艂o o szyb臋.

P艂yta dobieg艂a ko艅ca. Ig艂a przesuwa艂a si臋 po ko艅cowym rowku, z g艂o艣nik贸w dobiega艂o skrzypienie i zgrzytanie jakby kto艣 przesuwa艂 paznokciami po szkle, lecz Mike nadal siedzia艂 bez ruchu, z twarz膮 przy twarzy babci.

***

Kiedy Dale Stewart siedzia艂 obok brata w Bandstand Park, ogl膮daj膮c „Wehiku艂 czasu”, prawie ca艂kiem zapomnia艂 o nietoperzach. Dale ju偶 wcze艣niej przypuszcza艂, 偶e zostanie pokazany w艂a艣nie ten film (pan Ashley-Montague zazwyczaj przywozi艂 te filmy, kt贸re w艂a艣nie sko艅czy艂 wy艣wietla膰 w swoim kinie w Peorii), i czeka艂 na niego z zapartym tchem, przeczytawszy rok wcze艣niej komiks pod tym samym tytu艂em.

Lekki powiew wiatru zaszele艣ci艂 li艣膰mi na drzewach w parku. Rod Taylor w艂a艣nie ratowa艂 Yvette Mimieux ze strumienia, obserwowany przez apatycznych Eloj贸w. Lawrence siedzia艂 mu na kolanach - jak zawsze, kiedy dzia艂o si臋 co艣 ekscytuj膮cego - i zajada艂 resztki pra偶onej kukurydzy, si臋gaj膮c od czasu do czasu po Dra Peppera, kt贸rego kupili w Parkside Cafe. Szeroko otwartymi oczami wpatrywa艂 si臋 w ekran, na kt贸rym Rod Taylor zapuszcza艂 si臋 w艂a艣nie w podziemny 艣wiat Morlok贸w. Przytuli艂 si臋 jeszcze mocniej do brata.

- Wszystko w porz膮dku - szepn膮艂 mu Dale do ucha. - Tamci boj膮 si臋 艣wiat艂a, a on ma przecie偶 zapa艂ki.

Oczy Morlok贸w jarzy艂y si臋 w mroku niczym robaczki 艣wi臋toja艅skie. Rod Taylor zapali艂 zapa艂k臋 i potwory natychmiast si臋 cofn臋艂y, os艂aniaj膮c twarze sinymi ramionami. Szelest li艣ci nie ustawa艂; Dale podni贸s艂 wzrok i stwierdzi艂, 偶e gwiazdy znikn臋艂y za chmurami. Oby tylko nie zacz臋艂o pada膰.

Pan Ashley-Montague przywi贸z艂 r贸wnie偶 dwa dodatkowe g艂o艣niki, ale d藕wi臋k i tak by艂 s艂abszy ni偶 w prawdziwym kinie. Okrzyki Roda Taylora i wrzaski Morlok贸w prawie ca艂kiem uton臋艂y w szumie li艣ci i trzepocie sk贸rzastych skrzyde艂 dobiegaj膮cych z g艂臋bi parku. Lawrence przywar艂 do brata ca艂ym cia艂em. Zupe艂nie zapomnia艂 o popcornie, zdj膮艂 za to baseballow膮 czapeczk臋 i, jak prawie zawsze, kiedy si臋 czego艣 ba艂, skuba艂 z臋bami daszek.

- Wszystko b臋dzie w porz膮dku - uspokaja艂 go Dale, poklepuj膮c po ramieniu. - Uwolni Ween臋 i wszystko si臋 dobrze sko艅czy.

Kolorowe obrazy ta艅czy艂y na ekranie, a wiatr wzmaga艂 si臋 z ka偶d膮 chwil膮.

***

Duane w艂a艣nie jad艂 w kuchni sp贸藕nion膮 kolacj臋, kiedy na podw贸rku rozleg艂 si臋 warkot silnika. Gdyby siedzia艂 w piwnicy przy w艂膮czonym radiu, z pewno艣ci膮 by go nie us艂ysza艂, ale w kuchni okna by艂y otwarte i panowa艂a zupe艂na cisza, je艣li nie liczy膰 nieustaj膮cego cykania 艣wierszczy, nadrzewnych 偶ab nad stawem oraz powtarzaj膮cego si臋 co jaki艣 czas skrzypni臋cia poruszanych wiatrem drzwi chlewu.

Stary wr贸ci艂 wcze艣niej ni偶 zwykle, pomy艣la艂 Duane, natychmiast jednak u艣wiadomi艂 sobie, 偶e to nie by艂 odg艂os silnika ich p贸艂ci臋偶ar贸wki. To musia艂 by膰 jaki艣 wi臋kszy samoch贸d... a przynajmniej wi臋kszy silnik.

Duane ostro偶nie wyjrza艂 przez okno. Za kilka tygodni zbo偶e mia艂o ca艂kowicie zas艂oni膰 widok na gruntow膮 drog臋 prowadz膮c膮 do domu, na razie jednak wci膮偶 by艂o wida膰 mniej wi臋cej trzydziestometrowy odcinek. Nie pojawi艂 si臋 na niej 偶aden pojazd, nie zachrz臋艣ci艂 偶wir pod ko艂ami.

Duane zmarszczy艂 brwi, ugryz艂 kawa艂ek kanapki, wyszed艂 na zewn膮trz, skr臋ci艂 za r贸g domu i stan膮艂 mi臋dzy budynkiem mieszkalnym i stodo艂膮, sk膮d dobrze by艂o wida膰 drog臋 dojazdow膮. Zdarza艂o si臋 - cho膰 niezbyt cz臋sto - 偶e kto艣 skr臋ca艂 tu przez pomy艂k臋. Im d艂u偶ej Duane o tym my艣la艂, tym g艂臋bszego nabiera艂 przekonania, 偶e silnik, kt贸ry s艂ysza艂, nale偶a艂 do du偶ego samochodu. Wujek Art nie je藕dzi艂 pickupami, twierdz膮c, 偶e spotka艂o go wystarczaj膮co du偶e nieszcz臋艣cie w postaci konieczno艣ci 偶ycia w tym kraju, 偶eby mia艂 powi臋ksza膰 swoje cierpienia, u偶ywaj膮c najohydniejszych pojazd贸w, jakie kiedykolwiek zaprojektowano w Detroit. Obecnie mia艂 cadillaca, ale silnik cadillaca pracowa艂 zupe艂nie inaczej.

Ch艂opiec sta艂 w ciep艂ej ciemno艣ci z kanapk膮 w r臋ce i gapi艂 si臋 na drog臋. Pod niebem zawis艂 nier贸wny, bezkszta艂tny strop z chmur, niewyro艣ni臋te jeszcze zbo偶e sta艂o nieruchomo na polu w oczekiwaniu na burz臋. Robaczki 艣wi臋toja艅skie migota艂y w rowach po obu stronach drogi i na tle czarnych sylwetek niskich, roz艂o偶ystych jab艂oni.

Jakie艣 sto metr贸w od zabudowa艅, u wylotu drogi dojazdowej, sta艂a z wy艂膮czonymi 艣wiat艂ami du偶a ci臋偶ar贸wka. Duane nie widzia艂 偶adnych szczeg贸艂贸w, tylko ciemny, nieruchomy kszta艂t w miejscu, gdzie powinien si臋 znajdowa膰 ja艣niejszy prze艣wit. Zajadaj膮c kanapk臋, zastanawia艂 si臋 intensywnie, kto te偶 m贸g艂by przyjecha膰 do nich w sobotni wiecz贸r takim pojazdem, ale nic nie przychodzi艂o mu do g艂owy. A mo偶e kto艣 odwi贸z艂 do domu pijanego starego? Co艣 takiego zdarza艂o si臋 ju偶 par臋 razy, ale na to by艂o jeszcze za wcze艣nie.

Hen, daleko na po艂udniu zamigota艂a b艂yskawica - zbyt daleko, 偶eby us艂ysze膰 odg艂os grzmotu. B艂ysk by艂 tak s艂aby, 偶e pozwoli艂 ch艂opcu jedynie upewni膰 si臋 co do tego, 偶e ci臋偶ar贸wka ca艂y czas stoi w tym samym miejscu. Co艣 otar艂o si臋 o jego nog臋.

- Ciii, Wittgenstein... - szepn膮艂. Przykl臋kn膮艂 na jedno kolano i otoczy艂 ramieniem szyj臋 starego owczarka. Pies dr偶a艂, a z jego gard艂a wydobywa艂 si臋 odg艂os troch臋 przypominaj膮cy warkot... ale tylko troch臋. - Ciii... - szepn膮艂 powt贸rnie Duane i poklepa艂 go po g艂owie, ale pies trz膮s艂 si臋 nadal.

Je艣li wysiedli z tej ci臋偶ar贸wki, mogliby ju偶 tu doj艣膰, przemkn臋艂o ch艂opcu przez g艂ow臋. Ale kto? - pojawi艂o si臋 natychmiast pytanie.

- Chod藕, Witt - powiedzia艂 cicho. Zaprowadzi艂 psa za obro偶臋 do domu, powy艂膮cza艂 艣wiat艂a, wszed艂 do graciarni, kt贸r膮 stary nazywa艂 swoj膮 pracowni膮, wyj膮艂 z biurka klucz, przemkn膮艂 do salonu i otworzy艂 szafk臋 z broni膮. Zawaha艂 si臋 przez chwil臋, zostawi艂 w spokoju strzelby mniejszego kalibru i wzi膮艂 samopowtarzaln膮 szesnastk臋.

Wittgenstein zaskomla艂 w kuchni, skrobi膮c linoleum pazurami.

- Cicho, Witt! Wszystko w porz膮dku.

Sprawdzi艂, czy komora jest pusta, prze艂adowa艂, sprawdzi艂 ponownie, wyj膮艂 pusty magazynek, a nast臋pnie otworzy艂 doln膮 szuflad臋 szafki. Sta艂o tam 偶贸艂te kartonowe pude艂ko z amunicj膮. Duane przykucn膮艂 obok sto艂u, wepchn膮艂 pi臋膰 pocisk贸w do magazynka, a trzy w艂o偶y艂 do kieszeni flanelowej koszuli.

Wittgenstein szczekn膮艂 prosz膮co. Duane zamkn膮艂 go w kuchni, a sam wymkn膮艂 si臋 z domu tylnym wyj艣ciem z domu i powoli ruszy艂 wzd艂u偶 艣ciany budynku. Blask latarni zawieszonej na wysokim s艂upie wydobywa艂 z ciemno艣ci podjazd i pocz膮tkowe dziesi臋膰 metr贸w drogi. Duane przykucn膮艂 i czeka艂. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e serce bije mu znacznie szybciej ni偶 zwykle, zacz膮艂 wi臋c oddycha膰 powoli i miarowo, a偶 si臋 uspokoi艂o.

艢wierszcze i inne owady umilk艂y. Nie porusza艂 si臋 ani jeden z niezliczonych k艂os贸w, powietrze sta艂o nieruchomo, na po艂udniu niebo znowu przeci臋艂a b艂yskawica. Tym razem, po pi臋tnastu sekundach, do uszu ch艂opca dotar艂 tak偶e 艂oskot gromu.

Duane oddycha艂 p艂ytko przez usta, z kciukiem na bezpieczniku. Strzelb臋 by艂o czu膰 oliw膮. Wittgenstein umilk艂, ale s膮dz膮c po wyra藕nie s艂yszalnym skrobaniu pazur贸w, ca艂y czas w臋drowa艂 od jednych zamkni臋tych drzwi do drugich.

Duane czeka艂.

Jakie艣 pi臋膰 minut p贸藕niej silnik ci臋偶ar贸wki zawarcza艂, 偶wir zachrz臋艣ci艂 pod ko艂ami. Schylony wp贸艂 ch艂opiec przemkn膮艂 na skraj pola, przykucn膮艂 w ukryciu, ostro偶nie spojrza艂 zza zas艂ony zbo偶a. Pojazd, wci膮偶 z wy艂膮czonymi 艣wiat艂ami, wycofa艂 si臋 na g艂贸wn膮 drog臋, a nast臋pnie ruszy艂 na po艂udnie, w stron臋 cmentarza, Black Tree Tavern i Elm Haven.

Duane wystawi艂 g艂ow臋 ze zbo偶a i odprowadzi艂 wzrokiem ciemn膮 sylwetk臋. Kiedy znikn臋艂a w oddali, i kiedy ucich艂 odg艂os silnika, usiad艂 ci臋偶ko, po艂o偶y艂 strzelb臋 na kolanach i czeka艂. Po dwudziestu minutach spad艂y pierwsze krople deszczu. Duane odczeka艂 jeszcze trzy albo cztery minuty, po czym wyszed艂 ze zbo偶a i trzymaj膮c si臋 blisko 艂an贸w, 偶eby jego sylwetka nie odznacza艂a si臋 na tle nieba, obszed艂 ca艂e gospodarstwo. Gnie偶d偶膮ce si臋 w stodole wr贸ble spa艂y, 艣winie cicho pochrz膮kiwa艂y przez sen, wsz臋dzie panowa艂 spok贸j. Wr贸ci艂 do domu drzwiami kuchennymi. Wittgenstein powita艂 go rado艣nie jak szczeniak. Wymachuj膮c ogonem, biega艂 od niego do drzwi i z powrotem.

- Nic z tego, kolego - powiedzia艂 Duane, roz艂adowuj膮c bro艅 i uk艂adaj膮c amunicj臋 na stole przykrytym kraciastym obrusem. - Nie idziemy na polowanie, ale i tak dostaniesz jaki艣 smako艂yk w nagrod臋, a potem p贸jdziesz spa膰 ze mn膮 na d贸艂.

Kiedy Duane podszed艂 do szafki, w kt贸rej trzymali karm臋 dla psa, ogon owczarka zacz膮艂 si臋 porusza膰 w jeszcze szybszym tempie.

Na zewn膮trz deszcz nieco os艂ab艂 po pierwszym w艣ciek艂ym ataku, lecz wiatr nadal ch艂osta艂 zbo偶e i szarpa艂 ga艂臋ziami kar艂owatych jab艂oni.

***

Okaza艂o si臋, 偶e wspinaczka wcale nie by艂a taka 艂atwa, szczeg贸lnie 偶e wiatr wzmaga艂 si臋 z ka偶d膮 chwil膮, nios膮c ze sob膮 tumany py艂u z wysypanego 偶wirem boiska i parkingu. Harlen musia艂 zatrzyma膰 si臋 w po艂owie drogi, 偶eby przetrze膰 oczy. No c贸偶, przynajmniej nie musia艂 si臋 martwi膰, 偶e kto艣 go us艂yszy, poniewa偶 wiatr czyni艂 zbyt du偶o ha艂asu.

Dopiero kiedy znalaz艂 si臋 mi臋dzy parterem i pierwszym pi臋trem, jakie艣 sze艣膰 metr贸w nad pojemnikiem na 艣mieci, u艣wiadomi艂 sobie, jakiej g艂upoty si臋 dopu艣ci艂. Co zrobi, je偶eli nagle pojawi si臋 van Syke, Roon albo ktokolwiek? Na przyk艂ad Barney? Spr贸bowa艂 sobie wyobrazi膰 reakcj臋 matki, kt贸ra po powrocie do domu dowiedzia艂aby si臋, 偶e jej syn czeka w miejskim areszcie na transport do wi臋zienia w Oak Hill, i u艣miechn膮艂 si臋 lekko. Tak, to na pewno by j膮 poruszy艂o! Pokona艂 ostatnie dwa metry, opar艂 kolano na gzymsie pod oknami pierwszego pi臋tra, przywar艂 policzkiem do ceglanej 艣ciany i odpoczywa艂 przez jaki艣 czas, ci臋偶ko 艂api膮c powietrze. Wiatr szarpa艂 go w艣ciekle, usi艂uj膮c oderwa膰 od rynny. Patrz膮c w lewo, widzia艂 z g贸ry 艣wiat艂o latarni na rogu School Street i Third Avenue, przedzieraj膮ce si臋 przez li艣cie wi膮z贸w. By艂 naprawd臋 wysoko.

Harlen nie ba艂 si臋 wysoko艣ci. Kiedy w zesz艂ym roku urz膮dzili zawody we wspinaniu si臋 na ogromny d膮b rosn膮cy za ogr贸dkiem Congden贸w, zwyci臋偶y艂 bezapelacyjnie. Wspi膮艂 si臋 tak wysoko, 偶e ch艂opcy zacz臋li wo艂a膰, 偶eby si臋 nie wyg艂upia艂, 偶e ju偶 wystarczy, on jednak wszed艂 na ostatni膮, najwy偶sz膮 ga艂膮藕... tak cienk膮, 偶e wydawa艂o si臋, i偶 nie utrzyma nawet go艂臋bia... i spojrza艂 z g贸ry na ocean zieleni okrywaj膮cy Elm Haven. Ale tamto to by艂a dziecinada w por贸wnaniu z tym, na co odwa偶y艂 si臋 teraz.

Zerkn膮wszy w d贸艂, zacz膮艂 偶a艂owa膰, 偶e si臋 tego podj膮艂. Od upadku w ponad o艣miometrow膮 przepa艣膰 chroni艂y go tylko stara rynna i ceglany, wy艣lizgany i wyszczerbiony w wielu miejscach gzyms. Zacisn膮艂 powieki, koncentruj膮c si臋 na utrzymaniu r贸wnowagi, a kiedy otworzy艂 je ponownie, nie patrzy艂 ju偶 w d贸艂, tylko rozgl膮da艂 si臋 w poszukiwaniu okna. Cholera, brakowa艂o mu co najmniej metra. Nie by艂o mowy o tym, 偶eby m贸g艂 zajrze膰 do 艣rodka, nie puszczaj膮c rynny, a w dodatku b艂臋kitny blask znikn膮艂 bez 艣ladu. Harlen wyobrazi艂 sobie, jak zza naro偶nika budynku wy艂ania si臋 pani Dublet, spogl膮da w g贸r臋 i wo艂a skrzekliwym g艂osem: „Jim Harlen! Z艂a藕 stamt膮d natychmiast!”.

A co potem? Ka偶e mu powtarza膰 sz贸st膮 klas臋, kt贸r膮 w艂a艣nie sko艅czy艂? Zepsuje mu ca艂e wakacje? U艣miechn膮艂 si臋, wzi膮艂 g艂臋boki wdech, przywar艂 do muru i zacz膮艂 na kl臋czkach przesuwa膰 si臋 w stron臋 okna. Wkr贸tce palce jego wyci膮gni臋tej prawej r臋ki zacisn臋艂y si臋 na parapecie. Znalaz艂szy oparcie, wiedzia艂 ju偶, 偶e jest bezpieczny. Przez jaki艣 czas trwa艂 nieruchomo z policzkiem przyci艣ni臋tym do cegie艂. Gdyby zechcia艂, w ka偶dej chwili m贸g艂 zajrze膰 przez szyb臋 do 艣rodka, ale jaki艣 wewn臋trzny g艂os szepta艂 mu, 偶eby tego nie robi艂. Daj spok贸j. Id藕 na film. Wracaj do domu.

Wiatr szele艣ci艂 li艣膰mi na drzewach i wci膮偶 sypa艂 mu py艂em w twarz. Harlen obejrza艂 si臋 na rynn臋. M贸g艂 wr贸ci膰 do niej w ka偶dej chwili i bez problem贸w zjecha膰 na d贸艂. Przypomnia艂 sobie, jak Gerry Daysinger albo kto艣 inny nazwa艂 go mi臋czakiem. Przecie偶 nie b臋d膮 wiedzieli, 偶e tu wlaz艂em.

Skoro tak, to po co w og贸le w艂azi艂e艣, g艂upku?

Zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, co powie Mike'owi O'Rourke i pozosta艂ym, w jaki spos贸b ubarwi swoj膮 histori臋, gdyby si臋 okaza艂o, 偶e stara Dublet po prostu uk艂ada艂a kred臋 w pude艂kach albo co艣 w tym rodzaju. Wyobra偶a艂 sobie ich miny, kiedy opowiedzia艂by im o swojej wspinaczce i o tym, jak Roon posuwa艂 staruch臋 na biurku w sali...

Odwr贸ci艂 g艂ow臋 i spojrza艂 w okno.

Pani Doubbett nie siedzia艂a przy biurku w g艂臋bi sali, lecz przy jednej z 艂awek w rz臋dzie pod oknem, nie dalej ni偶 metr od Harlena. 艢wiat艂a w sali by艂y wy艂膮czone, lecz pomieszczenie wype艂nia艂a blada fosforyzuj膮ca po艣wiata, podobna troch臋 do tej, jaka otacza w lesie stare butwiej膮ce pnie.

Pani Doubbet nie by艂a sama. Fosforyzuj膮c膮 po艣wiat臋 wydziela艂a siedz膮ca obok niej posta膰. By艂a tak blisko, 偶e gdyby nie szyba, Harlen m贸g艂by jej dotkn膮膰. Rozpozna艂 j膮 natychmiast.

Pani Duggan, wieloletnia kole偶anka pani Doubbet, zawsze by艂a szczup艂a. Podczas choroby, z偶erana przez raka, schud艂a jeszcze bardziej, a偶 wreszcie, tu偶 przed 艣wi臋tami, przesta艂a przychodzi膰 do szko艂y. Harlen doskonale pami臋ta艂 jej patykowate ramiona obci膮gni臋te piegowat膮 sk贸r膮. Nikt z uczni贸w nie widzia艂 jej w ostatnich tygodniach 偶ycia, ale mama Sandy Whittaker odwiedza艂a j膮 w domu oraz by艂a przy otwartej trumnie w domu pogrzebowym i m贸wi艂a, 偶e ze starej nauczycielki zosta艂y tylko sk贸ra i ko艣ci. By膰 mo偶e w艂a艣nie dzi臋ki temu Harlen tak 艂atwo j膮 rozpozna艂.

Zerkn膮艂 na pochylon膮, u艣miechni臋t膮 pani膮 Doubbett, a nast臋pnie jego wzrok niemal bez udzia艂u woli skierowa艂 si臋 na pani膮 Duggan. Sandy opowiada艂a, 偶e nauczycielk臋 pochowano w najlepszej sukience z zielonego jedwabiu, tej samej, w kt贸rej przychodzi艂a do szko艂y w ostatnie dni przed gwiazdk膮. Teraz mia艂a j膮 na sobie. W wielu miejscach materia艂 przegni艂, zrobi艂y si臋 w nim dziury i w艂a艣nie przez nie wydobywa艂a si臋 fosforyzuj膮ca po艣wiata.

Siwe w艂osy wci膮偶 by艂y starannie zaczesane do ty艂u i spi臋te ko艣cianym grzebieniem, ale w wielu miejscach powy艂azi艂y ca艂ymi kosmykami, pozostawiaj膮c po艂yskuj膮ce bia艂awo 艂yse miejsca. By艂o ich du偶o, co najmniej tyle samo co dziur w sukience. Mike doskonale widzia艂 jej spoczywaj膮ce nieruchomo na blacie 艂awki palce: d艂ugie, szczup艂e, obci膮gni臋te cienk膮 jak pergamin br膮zow膮 sk贸r膮.

Pani Doubbet pochyli艂a si臋 ku zw艂okom kole偶anki i co艣 powiedzia艂a. Nagle zrobi艂a zdziwion膮 min臋 i spojrza艂a w jego stron臋. Harlen u艣wiadomi艂 sobie, 偶e z pewno艣ci膮 jest doskonale widoczny, 偶e blask rozsiewany przez siedz膮cego przy 艂awce trupa o艣wietla jego przyklejon膮 do szyby twarz r贸wnie mocno, jak wyschni臋te 艣ci臋gna wygl膮daj膮ce spod pop臋kanej sk贸ry na przegubach pani Duggan i kolonie ple艣ni na jej ciele... a raczej na resztkach cia艂a. K膮tem oka widzia艂, jak pani Doubbet podnosi si臋 z krzes艂a, wci膮偶 patrz膮c w jego stron臋, nie by艂 jednak w stanie oderwa膰 wzroku od karku pani Duggan. Kr臋gi szyjne porusza艂y si臋 pod cienk膮 jak papier, pokryt膮 plamami sk贸r膮 jak kamienie wrzucone do cz臋艣ciowo przegni艂ego worka.

Pani Duggan odwr贸ci艂a si臋 powoli i spojrza艂a na niego. Ich twarze dzieli艂o najwy偶ej p贸艂 metra. W miejscu, gdzie kiedy艣 by艂o jej lewe oko, jarzy艂o si臋 skupisko b艂臋kitnawej fluorescencji. Wyszczerzy艂a z臋by w pozbawionym ust u艣miechu i zbli偶y艂a twarz do okna, jakby zamierza艂a z艂o偶y膰 przez ni膮 poca艂unek na twarzy ch艂opca. Na szybie nie osiad艂 nawet najmniejszy ob艂oczek oddechu.

Harlen wyprostowa艂 si臋 gwa艂townie i odwr贸ci艂 na pi臋cie, by rzuci膰 si臋 do ucieczki. Zupe艂nie zapomnia艂, 偶e stoi na w膮skim okapie nad kilkumetrow膮 przepa艣ci膮, ale nawet gdyby o tym pami臋ta艂, z pewno艣ci膮 uczyni艂by to samo.

Nie krzykn膮艂, spadaj膮c.

8

Mike uwielbia艂 rytua艂 mszy. W t臋 niedziel臋 - jak we wszystkie niedziele z wyj膮tkiem specjalnych 艣wi膮t - pomaga艂 ojcu Cavanaughowi przy zwyczajnym nabo偶e艅stwie o si贸dmej trzydzie艣ci, po czym zosta艂 w ko艣ciele, 偶eby pe艂ni膰 funkcj臋 g艂贸wnego ministranta podczas sumy o dziesi膮tej. Rzecz jasna, znacznie wi臋kszy t艂ok panowa艂 podczas wcze艣niejszej mszy, poniewa偶 mieszkaj膮cy w okolicach Elm Haven katolicy tylko wyj膮tkowo i raczej niech臋tnie byli gotowi sp臋dzi膰 w 艣wi膮tyni dodatkowe p贸艂 godziny.

Mike zawsze trzyma艂 par臋 br膮zowych oksford贸w w pokoju zwanym przez ojca Cavanaugha kancelari膮. Stary ojciec Harrison nie mia艂 nic przeciwko temu, je艣li spod kom偶y ministranta wystawa艂y brudne tenis贸wki, ojciec C. natomiast uwa偶a艂, 偶e s艂u偶enie do Eucharystii wymaga okazania nieco wi臋kszego szacunku. Ojciec Mike'a nie by艂 zachwycony konieczno艣ci膮 poniesienia dodatkowego wydatku. Mike jeszcze nigdy nie mia艂 nowych wyj艣ciowych but贸w - ojciec powtarza艂, 偶e i tak z trudem wystarcza mu na ubrania dla czterech c贸rek - w ko艅cu jednak musia艂 ust膮pi膰, bo przecie偶 chodzi艂o o okazanie szacunku samemu Bogu. Mike wk艂ada艂 te buty wy艂膮cznie id膮c do ko艣cio艂a, a i to tylko wtedy, kiedy s艂u偶y艂 do mszy.

Mike uwielbia艂 wszystkie aspekty rytua艂u - tym bardziej, im cz臋艣ciej w nim uczestniczy艂. Kiedy przed czterema laty rozpoczyna艂 karier臋 ministranta, ojciec Harrison wymaga艂 od ch艂opc贸w w艂a艣ciwie tylko tego, 偶eby zjawiali si臋 chocia偶 w miar臋 punktualnie. Tak jak wszyscy, Mike powtarza艂 wci膮偶 te same gesty i mamrota艂 艂aci艅skie odzywki, prawie wcale nie po艣wi臋caj膮c uwagi laminowanej karteczce z t艂umaczeniami przybitej pinezkami do kl臋cznika i w og贸le nie my艣l膮c o cudzie, jaki wci膮偶 od nowa dokonywa艂 si臋 na jego oczach i w kt贸rym w pewnym sensie wsp贸艂uczestniczy艂, nios膮c ksi臋dzu do o艂tarza buteleczki z wod膮 i winem. Podj膮艂 si臋 tego, poniewa偶 by艂 katolikiem, a ka偶dy porz膮dny katolicki ch艂opiec powinien s艂u偶y膰 do mszy... Chocia偶 tak si臋 jako艣 dziwnie z艂o偶y艂o, 偶e wi臋kszo艣膰 ch艂opc贸w z katolickich rodzin w Elm Haven i okolicach znajdowa艂a mn贸stwo pretekst贸w, 偶eby tego nie czyni膰.

Jednak w ko艅cu, niewiele ponad rok temu, ojciec Harrison przeszed艂 na emerytur臋, a raczej zosta艂 na ni膮 odes艂any. Po starym kap艂anie coraz bardziej by艂o wida膰 zm臋czenie wywo艂ane alkoholizmem i wiekiem, jego kazania stawa艂y si臋 coraz bardziej dziwaczne. Wraz ze zjawieniem si臋 ojca Cavanaugha dla Mike'a wszystko si臋 zmieni艂o.

Chocia偶 obaj m臋偶czy藕ni byli kap艂anami, ojciec C. stanowi艂 pod wieloma wzgl臋dami ca艂kowite przeciwie艅stwo ojca H. Ojciec Harrison by艂 starym, siwow艂osym, rumianym Irlandczykiem, powolnym w my艣leniu, mowie i dzia艂aniu. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, i偶 odprawiwszy msz臋 艣wi臋t膮 niezliczon膮 ilo艣膰 razy, zwykle przy prawie pustym ko艣ciele, traktuje j膮 jako czynno艣膰 niewiele bardziej istotn膮 od golenia. Tak naprawd臋 interesowa艂y go jedynie wizyty duszpasterskie, podczas kt贸rych cz臋sto podejmowano go obiadem i kolacj膮, a nawet odwiedziny u chorych lub umieraj膮cych, poniewa偶 one tak偶e dostarcza艂y pretekstu, 偶eby usi膮艣膰, wypi膰 kaw臋 lub herbat臋 i porozmawia膰 o 偶ywych lub umar艂ych. Mike czasem towarzyszy艂 ojcu H. podczas tych wizyt - chorzy cz臋sto przyjmowali komuni臋, a ojciec H. uwa偶a艂, 偶e obecno艣膰 ministranta dodaje nieco splendoru temu prostemu rytua艂owi. Za ka偶dym razem Mike niemal zasypia艂 z nud贸w.

Ojciec Cavanaugh dla odmiany by艂 m艂ody, ciemnow艂osy - Mark wiedzia艂, 偶e ksi膮dz goli si臋 dwa razy dziennie, a mimo to wieczorem i tak na jego policzkach pojawia艂 si臋 cie艅 zarostu - i niebywale energiczny. Ojcu C. zale偶a艂o na mszy, nazywa艂 j膮 „zaproszeniem, kt贸re Chrystus wystosowuje do nas, 偶eby艣my przy艂膮czyli si臋 do jego Ostatniej Wieczerzy”, i tego samego wymaga艂 od ministrant贸w - przynajmniej od tych, kt贸rzy mu jeszcze zostali.

Mike nale偶a艂 do tych, kt贸rzy przychodzili najbardziej regularnie. Ojciec C. mia艂 wysokie wymagania: ministranci mieli rozumie膰, co si臋 dzieje przy o艂tarzu, a nie tylko klepa膰 z pami臋ci 艂aci艅skie formu艂ki. Mike przez p贸艂 roku ucz臋szcza艂 na prowadzone przez ojca C. lekcje katechizmu, przyswajaj膮c sobie podstawy 艂aciny oraz wiedz臋 na temat historycznego kontekstu obrz膮dku katolickiego. Ksi膮dz oczekiwa艂 od ministrant贸w autentycznego wsp贸艂uczestnictwa w rytuale, a 偶e mia艂 gwa艂towne usposobienie, kara szybko spada艂a na g艂ow臋 tego, kto przy o艂tarzu my艣la艂 o niebieskich migda艂ach albo w inny spos贸b zaniedbywa艂 obowi膮zki.

Ojciec Harrison bardzo lubi艂 je艣膰, a jeszcze bardziej pi膰 - o jego problemach alkoholowych wiedzieli nie tylko parafianie, ale niemal wszyscy mieszka艅cy miasta i okolic - ojciec C. natomiast pi艂 wino wy艂膮cznie podczas mszy, a wszelki kontakt z 偶ywno艣ci膮 uwa偶a艂 za z艂o konieczne. Podobny stosunek mia艂 do odwiedzin w domach wiernych; o ile ojciec Harrison potrafi艂 godzinami dyskutowa膰 na dowolny temat, od pogody poczynaj膮c, na urodzaju ko艅cz膮c, o tyle ojciec C. chcia艂 rozmawia膰 wy艂膮cznie o Bogu. Jego odwiedziny u chorych i umieraj膮cych przypomina艂y raczej b艂yskawiczne akcje bojowe komanda jezuit贸w albo surowe testy wst臋pne przed najwa偶niejszym Ostatecznym Egzaminem.

Jedyn膮 wad膮 ojca C. - a przynajmniej jedyn膮, o jakiej wiedzia艂 Mike - by艂o palenie. M艂ody kap艂an kopci艂 jak lokomotywa i wydawa艂o si臋, 偶e je艣li nawet w danej chwili nie pali, to marzy o tym, 偶eby zapali膰. Mike'owi jednak wcale to nie przeszkadza艂o. Palili przecie偶 oboje jego rodzice i rodzice wszystkich jego koleg贸w - z wyj膮tkiem rodzic贸w Kevina Grumbachera, ale oni byli Niemcami, wi臋c to si臋 nie liczy艂o - a poza tym na艂贸g ojca C. zdawa艂 si臋 jeszcze dobitniej 艣wiadczy膰 o intensywno艣ci jego prze偶y膰.

W t臋 pierwsz膮 wakacyjn膮 niedziel臋 Mike s艂u偶y艂 do obu przedpo艂udniowych mszy, ch艂on膮c koj膮cy ch艂贸d 艣wi膮tyni i hipnotyzuj膮ce mamrotanie wiernych. Mike wyg艂asza艂 swoje kwestie g艂o艣no i wyra藕nie, wymawiaj膮c 艂aci艅skie s艂owa zgodnie ze wskaz贸wkami przekazanymi przez ojca C. podczas d艂ugich lekcji.

- Agnus Dei, qui tollis peccata mundi... miserere nobis... Kyrie eleison, Kyrie eleison, Kyrie eleison...

Mike po prostu to uwielbia艂. Cz臋艣膰 jego duszy asystowa艂a przy przygotowaniach do cudu Eucharystii, cz臋艣膰 natomiast w臋drowa艂a gdzie艣 daleko, jakby rzeczywi艣cie mog艂a oderwa膰 si臋 od cia艂a... odwiedzi膰 babci臋 w jej zaciemnionym pokoju... tyle 偶e babcia znowu mog艂a m贸wi膰, dzi臋ki czemu rozmawiali tak samo jak wtedy, kiedy by艂 ma艂y, a ona opowiada艂a mu historie o Starym Kraju... albo unosi膰 si臋 nad polami i lasem za Cavalry Cemetery i Jaskini膮, wolna niczym kruk obdarzony ludzk膮 dusz膮, patrze膰 z g贸ry na wierzcho艂ki drzew i strumienie, i nagie wzg贸rza zwane przez dzieciarni臋 Kozimi G贸rami, na zaro艣ni臋te cz臋艣ciowo koleiny Gypsy Lane wij膮cej si臋 w艣r贸d las贸w i pastwisk...

A potem by艂o ju偶 po komunii - w niedziel臋 podczas sumy Mike r贸wnie偶 przyst臋powa艂 do sakramentu - i po ko艅cowych modlitwach Naj艣wi臋tszy Sakrament trafi艂 z powrotem do tabernakulum na o艂tarzu, ojciec Cavanaugh pob艂ogos艂awi艂 wiernych, wyszed艂 do zakrystii, Mike za艣 znalaz艂 si臋 w niewielkim pokoiku, w kt贸rym zawsze si臋 przebiera艂. Przewiesi艂 kom偶臋 przez oparcie krzes艂a, 偶eby gospodyni ksi臋dza upra艂a j膮 i uprasowa艂a, a nast臋pnie zdj膮艂 br膮zowe oksfordy i ostro偶nie umie艣ci艂 je w dolnej szufladzie szafki z drewna cedrowego.

Do pokoiku wszed艂 ojciec Cavanaugh. Zd膮偶y艂 ju偶 przebra膰 si臋 w bawe艂niane spodnie, d偶insow膮 koszul臋 i p艂aszcz o sportowym kroju. Mike wci膮偶 nie m贸g艂 si臋 przyzwyczai膰 do widoku ksi臋dza „po cywilnemu”.

- Jak zwykle dobra robota, Michael.

Chocia偶 kap艂an pod wieloma innymi wzgl臋dami traktowa艂 go niemal jak koleg臋, to jednak wci膮偶 u偶ywa艂 wy艂膮cznie pe艂nej wersji jego imienia.

- Dzi臋kuj臋, ojcze. - Mike my艣la艂 intensywnie nad czym艣, co pozwoli艂oby mu przed艂u偶y膰 chwile sp臋dzone sam na sam z jedynym cz艂owiekiem na 艣wiecie, kt贸rego podziwia艂. - Co艣 niewielu ludzi by艂o dzisiaj na drugiej mszy...

Ojciec C. zapali艂 papierosa. Niewielkie pomieszczenie wype艂ni艂 aromatyczny dym. Ksi膮dz stan膮艂 przy w膮skim oknie i wyjrza艂 na opustosza艂y parking.

- Hmm? Tak jak zwykle. - Odwr贸ci艂 si臋 do Mike'a. - Nie zauwa偶y艂em dzisiaj pewnej osoby z twojej szko艂y...

- To znaczy kogo? - zdziwi艂 si臋 Mike. W艣r贸d jego koleg贸w nie by艂o wielu katolik贸w.

- No wiesz... Michelle jakjejtam... Staffney.

Mike zaczerwieni艂 si臋 a偶 po nasad臋 w艂os贸w. Nigdy nie wspomnia艂 ojcu C. o Michelle - nigdy nikomu o niej nie wspomnia艂 - niemniej jednak zawsze ukradkiem sprawdza艂, czy przysz艂a na msz臋. Zjawia艂a si臋 rzadko, poniewa偶 zwykle je藕dzi艂a z rodzicami a偶 do katedry Naj艣wi臋tszej Panny Marii w Peorii, ale je艣li ju偶 wypatrzy艂 jej rudow艂os膮 g艂ow臋, mia艂 powa偶ne problemy z tym, 偶eby si臋 skoncentrowa膰 na swoich obowi膮zkach.

- Nawet nie chodzimy do tej samej klasy! - Mike parskn膮艂, staraj膮c si臋 nada膰 swemu g艂osowi jak najbardziej oboj臋tne brzmienie. Je艣li to ten dra艅 Donnie Elson powiedzia艂 o niej ojcu C., to st艂uk臋 go na kwa艣ne jab艂ko, pomy艣la艂.

Ojciec Cavanaugh skin膮艂 g艂ow膮 z u艣miechem. U艣miech by艂 偶yczliwy, bez cienia z艂o艣liwo艣ci, niemniej Mike zarumieni艂 si臋 ponownie. Szybko pochyli艂 g艂ow臋, udaj膮c, 偶e zajmuje si臋 wi膮zaniem sznurowade艂.

- Skoro tak m贸wisz... - Ojciec C. zdusi艂 papierosa w popielniczce na biurku i pomaca艂 si臋 po kieszeniach w poszukiwaniu nast臋pnego. - Czy ty i twoi przyjaciele macie jakie艣 plany na dzisiejsze popo艂udnie?

Mike wzruszy艂 ramionami. Zamierza艂 pokr臋ci膰 si臋 troch臋 z Dale'em i reszt膮, a potem wzi膮膰 si臋 za 艣ledzenie van Syke'a. Zrobi艂o mu si臋 g艂upio, poniewa偶 u艣wiadomi艂 sobie, jak dziecinna by艂a ich zabawa w szpieg贸w.

- Eee... Zdaje si臋, 偶e nic szczeg贸lnego.

- Pomy艣la艂em sobie, 偶e oko艂o pi膮tej zajrz臋 do pani Clancy - powiedzia艂 kap艂an. - Zdaje si臋, 偶e jej m膮偶 w ubieg艂ym roku na kr贸tko przed 艣mierci膮 zarybi艂 staw na ich dzia艂ce. Chyba nie mia艂aby nic przeciwko temu, 偶eby艣my troch臋 pow臋dkowali. Jeste艣 zainteresowany?

Mike skin膮艂 g艂ow膮. Rado艣膰 wezbra艂a w nim tak, jakby wzlecia艂a na skrzyd艂ach go艂臋bicy z malowid艂a na zachodniej 艣cianie ko艣cio艂a.

- Doskonale. W takim razie przyjad臋 po ciebie papamobilem gdzie艣 za kwadrans pi膮ta.

Ch艂opiec ponownie skin膮艂 g艂ow膮. Ojciec C. nazywa艂 parafialny samoch贸d - czarnego lincolna town car - „papamobil”. Pocz膮tkowo Mike'a ogromnie to szokowa艂o, potem jednak u艣wiadomi艂 sobie, 偶e ojciec C. pozwala sobie na takie 偶arty wy艂膮cznie w jego towarzystwie. Przypuszczalnie m贸g艂by wpa艣膰 w k艂opoty, gdyby kto艣 si臋 o tym dowiedzia艂 - Mike wyobra偶a艂 sobie dw贸ch kardyna艂贸w z Watykanu wyskakuj膮cych ze 艣mig艂owca i zakuwaj膮cych ksi臋dza w kajdany, traktowa艂 wi臋c je jako dow贸d zaufania, jako r贸wnowa偶nik porozumiewawczego mrugni臋cia i s艂贸w: „My dwaj zawsze trzymamy si臋 razem, prawda, Michael, przyjacielu?”.

Mike skin膮艂 g艂ow膮 na po偶egnanie i wyszed艂 z ko艣cio艂a w s艂oneczne niedzielne po艂udnie.

***

Duane przepracowa艂 prawie ca艂y dzie艅: naprawia艂 ci膮gnik, opryskiwa艂 chwasty przy drodze, przeprowadzi艂 krowy z zachodniego pastwiska na pole mi臋dzy stodo艂膮 i zbo偶em, nawet zd膮偶y艂 zajrze膰 do ogr贸dka, cho膰 by艂o jeszcze za wcze艣nie na pielenie.

Ojciec wr贸ci艂 do domu oko艂o trzeciej nad ranem. Duane zostawi艂 otwarte jedno z okienek w piwnicy, us艂ysza艂 wi臋c nadje偶d偶aj膮cy samoch贸d. Ojciec by艂 pijany, nie na tyle jednak, 偶eby nie m贸g艂 si臋 utrzyma膰 na nogach. Kln膮c, poszed艂 od razu do kuchni, 偶eby zrobi膰 sobie kanapk臋. Przez ca艂y czas przeklina艂 i mamrota艂 pod nosem. Duane i Wittgenstein przez ca艂y czas siedzieli w piwnicy. Pies popiskiwa艂 cichutko, uderzaj膮c ogonem w pod艂og臋.

W niedziele, kiedy ojciec nie mia艂 kaca, przed po艂udniem grywa艂 z Duane'em w szachy. W t臋 niedziel臋 nie by艂o mowy o 偶adnej grze.

Kiedy wczesnym popo艂udniem ch艂opiec wr贸ci艂 z obchodu gospodarstwa, zasta艂 ojca na drewnianym ogrodowym krze艣le pod topol膮 na po艂udniowym trawniku, otoczonego porozk艂adanymi na trawie cz臋艣ciami niedzielnego wydania „New York Timesa”.

- Zupe艂nie zapomnia艂em, 偶e przywioz艂em go z Peorii... - wymamrota艂 ojciec, przesuwaj膮c r臋k膮 po policzku. W jasnym 艣wietle dnia dwudniowa szczecina na jego twarzy wydawa艂a si臋 prawie srebrna.

Duane przykucn膮艂 i zacz膮艂 przewraca膰 strony w poszukiwaniu dodatku o ksi膮偶kach.

- To z ubieg艂ego tygodnia?

- A co, my艣la艂e艣, 偶e dzisiejsza?

Ch艂opiec tylko wzruszy艂 ramionami, poniewa偶 wreszcie znalaz艂 to, czego szuka艂. G艂贸wna recenzja dotyczy艂a „Powstania i upadku III Rzeszy” Shirera oraz innych ksi膮偶ek, kt贸re mog艂yby zainteresowa膰 czytelnik贸w w zwi膮zku z niedawnym aresztowaniem Adolfa Eichmanna w Buenos Aires.

- Ja... - Ojciec odchrz膮kn膮艂 niepewnie. - Ehm... Nie zamierza艂em wraca膰 tak p贸藕no, ale jaki艣 cholerny profesorek z Bradley zacz膮艂 dyskusj臋 o Marksie, a potem... W ka偶dym razie, nic z艂ego si臋 nie dzia艂o?

Duane pokr臋ci艂 g艂ow膮, nie podnosz膮c wzroku.

- 呕o艂nierz przespa艂 do rana i ju偶 sobie poszed艂?

Ch艂opiec dopiero teraz spojrza艂 na ojca.

- Jaki 偶o艂nierz?

M臋偶czyzna ponownie potar艂 szcz臋k臋 i policzek, staraj膮c si臋 oddzieli膰 urojenia od autentycznych wspomnie艅.

- Hmm... Pami臋tam, 偶e podwozi艂em jakiego艣 偶o艂nierza. Wsiad艂 w pobli偶u mostu na Spoon River. Jak wiesz, zwykle nie zabieram autostopowicz贸w, ale w艂a艣nie zacz臋艂o pada膰, wi臋c... - Umilk艂 i obejrza艂 si臋 na dom i stodo艂臋, jakby spodziewa艂 si臋 zobaczy膰 tam tego, o kim m贸wi艂. - Tak, coraz lepiej sobie przypominam. Przez ca艂膮 drog臋 nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem. Skin膮艂 tylko g艂ow膮, kiedy go zapyta艂em, czy w艂a艣nie wyszed艂 z wojska. Najgorsze by艂o to, 偶e przez ca艂y czas wydawa艂o mi si臋, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku, ale by艂em za bardzo... eee... zm臋czony, 偶eby si臋 zorientowa膰, co takiego.

- A co by艂o z nim nie w porz膮dku?

- Mundur. To nie by艂 wsp贸艂czesny mundur, to nie by艂a nawet kurtka Eisenhowera. Mia艂 na sobie co艣 z grubej br膮zowej we艂ny, na g艂owie szeroki kapelusz, a do tego bryczesy.

- Bryczesy? Takie jak 偶o艂nierze podczas pierwszej wojny 艣wiatowej?

- Zgadza si臋. - Ojciec obgryza艂 paznokie膰 wskazuj膮cego palca prawej r臋ki, tak jak zawsze czyni艂, obmy艣laj膮c kolejny wynalazek albo „stuprocentowo pewny” spos贸b zrobienia du偶ych pieni臋dzy.

- W gruncie rzeczy on ca艂y by艂 jak z Wielkiej Wojny: buty, spodnie, kapelusz, nawet pas... By艂 jednak za m艂ody, wi臋c pewnie w艂o偶y艂 mundur ojca albo wraca艂 z jakiego艣 balu przebiera艅c贸w albo czego艣 w tym rodzaju. - Spojrza艂 na syna. - Zosta艂 na 艣niadaniu?

Duane pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nikt z tob膮 nie przyjecha艂. Widocznie wysiad艂 gdzie艣 po drodze.

Ojciec skupi艂 si臋 z du偶ym wysi艂kiem i energicznie pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Mog臋 przysi膮c, 偶e siedzia艂 obok, kiedy skr臋ca艂em w nasz膮 drog臋. Nawet sobie wtedy pomy艣la艂em, 偶e siedzi tak cicho, 偶e 艂atwo mo偶na o nim zapomnie膰. Chcia艂em zrobi膰 mu kanapk臋 i pozwoli膰 przespa膰 si臋 na kanapie w pokoju. - Wpatrywa艂 si臋 w Duane'a przekrwionymi oczami. - Jestem pewien, 偶e wtedy jeszcze by艂 ze mn膮!

- Ja w ka偶dym razie go nie s艂ysza艂em. Mo偶e wysiad艂 i poszed艂 na piechot臋 do miasta?

Ojciec zmru偶y艂 powieki i spojrza艂 w stron drogi numer sze艣膰.

- W 艣rodku nocy? A poza tym, wspomnia艂 co艣 o tym, 偶e mieszka w pobli偶u.

- A wi臋c jednak co艣 m贸wi艂?

- Bo ja wiem... Chyba nie. Nie, na pewno nic nie m贸wi艂. Zreszt膮, do cholery z tym wszystkim!

Ponownie zag艂臋bi艂 si臋 w lekturze informacji gie艂dowych.

Duane doczyta艂 recenzj臋 do ko艅ca, po czym ruszy艂 z powrotem do domu. Ze stodo艂y wybieg艂 Witt, wypocz臋ty po kolejnej drzemce i got贸w wyruszy膰 na wypraw臋.

- Hej, widzia艂e艣 mo偶e 偶o艂nierza w mundurze z pierwszej wojny 艣wiatowej, p臋taj膮cego si臋 po obej艣ciu? - zapyta艂 Duane.

Witt zaskomla艂 cichutko i przechyli艂 g艂ow臋, niezbyt pewien, czego si臋 od niego oczekuje. Duane podrapa艂 go za uszami, a nast臋pnie podszed艂 do pickupa i otworzy艂 drzwi po stronie pasa偶era. W kabinie cuchn臋艂o whisky i starymi skarpetami. W siedzisku fotela znajdowa艂o si臋 p艂ytkie wg艂臋bienie, jakby jeszcze teraz siedzia艂 tam kto艣 niewidzialny, ale to wg艂臋bienie by艂o tam od zawsze, a przynajmniej od chwili, kiedy samoch贸d znalaz艂 si臋 w posiadaniu starego. Duane zajrza艂 pod siedzenie, pod dywaniki, przetrz膮sn膮艂 schowek. Znalaz艂 mn贸stwo najr贸偶niejszych 艣mieci - jakie艣 szmaty, mapy, ksi膮偶ki, puste butelki po whisky, klucz do ko艣cio艂a, puszki po piwie, nawet pe艂en nab贸j do strzelby - ale 偶adnych poszlak. Ani ta艣my z amunicj膮 do karabinu maszynowego, ani zab艂oconego mausera, ani mapy sztabowej przedstawiaj膮cej okopy nad Somm膮. Duane u艣miechn膮艂 si臋, zatrzasn膮艂 drzwi i ruszy艂 z powrotem w kierunku trawnika, gazety i czekaj膮cego na zabaw臋 Witta.

***

By艂 ju偶 wiecz贸r, kiedy w臋dkarska wyprawa Mike'a i ojca Cavanaugha dobieg艂a ko艅ca. Pani Clancy, kt贸ra umiera艂a nie tylko ze staro艣ci, ale i ze zdziwaczenia, nie zgodzi艂a si臋, 偶eby kto艣 by艂 obecny w domu podczas jej spowiedzi, w zwi膮zku z czym Mike czeka艂 przy stawie, rzucaj膮c kamienie na drugi brzeg i 偶a艂uj膮c, 偶e zrezygnowa艂 z obiadu. Istnia艂o niewiele wyt艂umacze艅, kt贸re mog艂y usprawiedliwi膰 jego nieobecno艣膰 na niedzielnym obiedzie; wyj艣cie dok膮dkolwiek w towarzystwie ksi臋dza niew膮tpliwie by艂o jednym z nich. Kiedy ojciec C. zapyta艂: „Jad艂e艣 ju偶?”, Mike skin膮艂 g艂ow膮. Podczas najbli偶szej spowiedzi umie艣ci to przewinienie w kategorii „Wiele razy ok艂amywa艂em doros艂ych”. W miar臋 up艂ywu lat coraz lepiej rozumia艂, dlaczego ksi臋偶a si臋 nie 偶eni膮: kto wytrzyma艂by 偶ycie pod jednym dachem z kim艣, przed kim musia艂by regularnie si臋 spowiada膰?

Ojciec C. zjawi艂 si臋 nad stawem dopiero oko艂o si贸dmej, chocia偶 wydawa艂o si臋, 偶e by艂o sporo wcze艣niej - s艂o艅ce, chocia偶 nisko na niebie, wci膮偶 jeszcze wisia艂o nad wierzcho艂kami drzew. W臋dkowali ponad godzin臋, z do艣膰 marnymi rezultatami - tylko Mike z艂owi艂 dwie ma艂e rybki, kt贸re zreszt膮 natychmiast wypu艣ci艂 - za to rozmawiali na tak powa偶ne tematy, 偶e ch艂opcu a偶 zacz臋艂o si臋 kr臋ci膰 w g艂owie: o naturze Tr贸jcy 艢wi臋tej, o tym jak 偶y艂o si臋 na przedmie艣ciach Chicago, kiedy ojciec C. by艂 jeszcze bardzo m艂ody, jak to mo偶liwe, 偶e wszystko zosta艂o stworzone przez Boga, kt贸ry po prostu by艂, dlaczego starzy ludzie cz臋sto wracaj膮 na 艂ono Ko艣cio艂a, albo przynajmniej usi艂uj膮 to zrobi膰, i na wiele innych. Mike bardzo lubi艂 takie dyskusje; owszem, rozmowy z Dale'em, Duane'em i jeszcze paroma bystrzejszymi ch艂opakami te偶 by艂y przyjemne, ale ojciec C. wiedzia艂 du偶o wi臋cej. Zg艂臋bi艂 nie tylko mistyczne tajemnice 艂aciny i Ko艣cio艂a, ale r贸wnie偶 te bardziej prozaiczne i cyniczne, istnienia kt贸rych Mike do tej pory nawet nie podejrzewa艂.

Cienie drzew zd膮偶y艂y ju偶 si臋 zsun膮膰 po trawiastym brzegu i na dobre zanurzy膰 w wodzie, kiedy ojciec C. spojrza艂 na zegarek i wykrzykn膮艂:

- Dobry Bo偶e, ju偶 tak p贸藕no! Pani McCafferty b臋dzie si臋 niepokoi膰.

Pani McCafferty by艂a gospodyni膮 na plebanii. Wcze艣niej opiekowa艂a si臋 ojcem Harrisonem jak siostra bratem, kt贸remu grozi zej艣cie na niedobr膮 艣cie偶k臋; teraz troszczy艂a si臋 o ojca C. jak matka o syna.

Spakowali sprz臋t i ruszyli w drog臋 powrotn膮 do miasta. Kiedy jechali drog膮 numer sze艣膰, ci膮gn膮c za sob膮 d艂ugi warkocz kurzu, Mike dostrzeg艂 z daleka najpierw dom Duane'a McBride'a, a potem, po przeciwnej stronie, dom jego wujka Henry'ego. Chwil臋 potem zjechali w d贸艂 i wspi臋li si臋 na zbocze nast臋pnego wzg贸rza, na kt贸rym rozpo艣ciera艂 si臋 Calvary Cemetery. W blasku chyl膮cego si臋 ku zachodowi s艂o艅ca opustosza艂y cmentarz sprawia艂 wra偶enie jeszcze spokojniejszego i pogr膮偶onego w jeszcze g艂臋bszej ciszy ni偶 zwykle. Na trawiastym parkingu nie by艂o ani jednego samochodu - ten widok przypomnia艂 Mike'owi, 偶e mia艂 sprawdzi膰, co si臋 dzieje z van Syke'em. Poprosi艂 ojca C., 偶eby si臋 zatrzyma艂; papamobile zjecha艂 na trawiaste pobocze tu偶 przy ogrodzeniu z czarnych 偶elaznych pr臋t贸w.

- Co si臋 sta艂o?

Mike stara艂 si臋 szybko co艣 wymy艣li膰.

- Eee... Obieca艂em babci, 偶e zajrz臋 na gr贸b dziadka. Wie ksi膮dz: czy trawa jest skoszona, czy stoj膮 jeszcze kwiaty z zesz艂ego tygodnia...

Kolejne k艂amstwo do kolekcji przed spowiedzi膮.

- Zaczekam na ciebie.

Mike zarumieni艂 si臋 po uszy i szybko odwr贸ci艂 g艂ow臋, 偶eby ksi膮dz tego nie zauwa偶y艂.

- To chyba troch臋 potrwa - odpar艂, maj膮c nadziej臋, 偶e jego s艂owa brzmi膮 przynajmniej w miar臋 prawdopodobnie. - Chc臋 si臋 troch臋 pomodli膰, i w og贸le... - No nie, ale wymy艣li艂em! Chc臋 si臋 modli膰, wi臋c uprzejmie prosz臋 ksi臋dza, 偶eby si臋 st膮d zabra艂! Czy je艣li k艂ami臋 na temat modlitwy, to pope艂niam grzech 艣miertelny?

- Poza tym, mo偶e b臋d臋 musia艂 narwa膰 w lesie kwiat贸w, wi臋c sam ksi膮dz rozumie...

Ojciec Cavanaugh spojrza艂 na s艂o艅ce wisz膮ce nad polami jak ogromny czerwony balon.

- Jest ju偶 p贸藕no, Michael.

- Wr贸c臋 do domu, zanim zrobi si臋 ciemno. S艂owo.

- Ale do miasta jest st膮d ponad p贸艂tora kilometra - odpar艂 ksi膮dz z pow膮tpiewaniem, jakby wyczuwa艂 oszustwo, ale nie potrafi艂 okre艣li膰, na czym mia艂oby ono polega膰.

- To 偶aden problem, ojcze. Cz臋sto kr臋c臋 si臋 tu z ch艂opakami, je藕dzimy na rowerach, bawimy si臋 w lesie...

- Chyba nie zamierzasz po zmierzchu wchodzi膰 samotnie do lasu?

- Jasne, 偶e nie. Zrobi臋 tylko to, co obieca艂em babci, i wr贸c臋 spacerkiem do domu. Lubi臋 spacerowa膰.

Czy偶by ojciec C. ba艂 si臋 ciemno艣ci? - przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋. Natychmiast odrzuci艂 t臋 my艣l. Przez sekund臋 mia艂 ochot臋 powiedzie膰 prawd臋, podzieli膰 si臋 z ksi臋dzem podejrzeniami, 偶e co艣 niedobrego dzieje si臋 w Old Central i 偶e to co艣 ma zwi膮zek ze znikni臋ciem Tubby'ego Cooke'a, i 偶e tak naprawd臋 zamierza zajrze膰 do starej szopy na narz臋dzia zaraz za cmentarzem, gdzie podobno van Syke sypia艂 od czasu do czasu... Ale tego nie zrobi艂. Nie chcia艂, 偶eby ojciec Cavanaugh pomy艣la艂 sobie, 偶e jego najlepszemu ministrantowi brakuje pi膮tej klepki.

- Jeste艣 pewien? - zapyta艂 ojciec C. - Twoi rodzice b臋d膮 my艣leli, 偶e jeste艣 ze mn膮.

- Wiedz膮, 偶e obieca艂em babci zajrze膰 na cmentarz. - Kolejne k艂amstwa przychodzi艂y z coraz wi臋ksz膮 艂atwo艣ci膮. - B臋d臋 w domu, zanim zrobi si臋 ca艂kiem ciemno.

- W porz膮dku. - Ojciec Cavanaugh skin膮艂 g艂ow膮, pochyli艂 si臋 i otworzy艂 mu drzwi. - Dzi臋kuj臋 za towarzystwo przy w臋dkowaniu i za rozmow臋. Widzimy si臋 jutro na porannej mszy?

By艂o to pytanie retoryczne, poniewa偶 Mike s艂u偶y艂 do wszystkich porannych mszy.

- Jasne. - Zatrzasn膮艂 ci臋偶kie drzwi i pochyli艂 si臋 do otwartego okna. - Dzi臋kuj臋... - Zawaha艂 si臋, nie wiedz膮c, jak sformu艂owa膰 to co mia艂 na my艣li. Za bycie doros艂ym, kt贸ry ze mn膮 rozmawia? - Dzi臋kuj臋, 偶e ksi膮dz po偶yczy艂 mi w臋dk臋.

- Nie ma sprawy. Kiedy tylko zechcesz. Nast臋pnym razem pojedziemy nad Spoon River, na prawdziwe ryby!

Zasalutowa艂 dwoma palcami, cofn膮艂 papamobil i po chwili znikn膮艂 za najbli偶szym wzg贸rzem. Mike sta艂 bez ruchu co najmniej przez minut臋, czekaj膮c, a偶 opadnie kurz, i czuj膮c, jak koniki polne wskakuj膮 mu na nogawki spodni, po czym odwr贸ci艂 si臋 twarz膮 do cmentarza. Jego cie艅 stapia艂 si臋 z poszatkowanym cieniem ogrodzenia. 艢wietnie. A je艣li van Syke naprawd臋 tu jest?

Nie wydawa艂o mu si臋 jednak, 偶eby tak by艂o. Powietrze wisia艂o nieruchomo, przesycone przedwieczorn膮 woni膮 rozgrzanego zbo偶a i kurzu. Mike'a ogarn臋艂o przejmuj膮ce wra偶enie ca艂kowitej pustki. Nacisn膮艂 ozdobn膮 klamk臋, pchn膮艂 furtk臋 i wszed艂 na teren cmentarza, poprzedzany przez sw贸j skacz膮cy nerwowo mi臋dzy nagrobkami cie艅. Po wielogodzinnej rozmowie panuj膮ca tu cisza zdawa艂a si臋 napiera膰 na niego ze wszystkich stron.

Zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 przy grobie dziadka. Znajdowa艂 si臋 mniej wi臋cej po艣rodku czteroakrowego cmentarza, w pobli偶u 偶wirowej, cz臋艣ciowo zaro艣ni臋tej traw膮 centralnej alejki. W okolicy spoczywa艂o wielu O'Rourke'ow, ale gr贸b dziadka by艂 najbli偶ej drogi. S膮siadowa艂 z pustym miejscem zarezerwowanym dla rodzic贸w Mike'a. I dla jego si贸str. I dla niego.

Kwiaty, chocia偶 nieco przywi臋d艂e, wci膮偶 jeszcze sta艂y w wazonie, chocia偶 od poniedzia艂ku, kiedy przypada艂 Memorial Day, min膮艂 ju偶 tydzie艅. Obok stercza艂a wetkni臋ta w ziemi臋 ma艂a ameryka艅ska flaga. Cz艂onkowie Legionu Ameryka艅skiego co roku przynosili now膮 flag臋 w艂a艣nie w Memorial Day, w zwi膮zku z czym Mike kojarzy艂 jej wygl膮d ze zmieniaj膮cymi si臋 porami roku: im bardziej by艂a wyblak艂a, tym bli偶ej by艂o do kolejnego lata. Dziadek wst膮pi艂 do wojska podczas pierwszej wojny 艣wiatowej, ale nie pop艂yn膮艂 za ocean. Ca艂e czterna艣cie miesi臋cy sp臋dzi艂 w koszarach w Georgii. Kiedy Mike by艂 bardzo ma艂y, cz臋sto s艂ucha艂 opowie艣ci babci o przygodach, jakie spotka艂y za oceanem koleg贸w dziadka, i w jego umy艣le utrwala艂o si臋 przekonanie, 偶e gdyby dziadek mia艂 wskaza膰 okres w swoim 偶yciu, w kt贸rym pragn膮艂by wszystko zmieni膰, wybra艂by w艂a艣nie tamte czterna艣cie miesi臋cy.

Na razie czerwie艅, biel i granat flagi jarzy艂y si臋 soczy艣cie nad zielon膮 traw膮. W padaj膮cych niemal poziomo promieniach s艂o艅ca wszystko wydawa艂o si臋 bardziej jaskrawe i wyra藕niejsze ni偶 zwykle. Z ukrytej za szczytem wzniesienia farmy wujka Henry'ego dobiega艂o melancholijne muczenie krowy.

Mike pochyli艂 g艂ow臋 i zm贸wi艂 modlitw臋. Mo偶e jednak nie b臋dzie musia艂 spowiada膰 si臋 z tych k艂amstewek? Prze偶egna艂 si臋, po czym ruszy艂 alejk膮 w stron臋 tylnej cz臋艣ci cmentarza i szopy van Syke'a.

Tak naprawd臋 by艂a to po prostu stara kom贸rka na narz臋dzia, stoj膮ca na cmentarzu od nie wiadomo ilu lat tu偶 przy tylnym ogrodzeniu, oddzielona kawa艂kiem ugoru od najbli偶szych mogi艂 - cho膰 za jaki艣 czas groby z pewno艣ci膮 pojawi膮 si臋 po obu jej stronach. Z艂otawy blask s艂o艅ca le偶a艂 na jej zachodniej 艣cianie niczym mas艂o na wypieczonym chlebie.

Drzwi by艂y zamkni臋te na k艂贸dk臋. Mike min膮艂 szop臋, jakby zamierza艂 p贸j艣膰 w kierunku zaczynaj膮cego si臋 zaraz za cmentarzem lasu, po czym szybko skr臋ci艂 w bok i zanurzy艂 si臋 w g艂臋bokim cieniu po wschodniej stronie budyneczku. Koniki polne ucieka艂y we wszystkie strony, a ga艂膮zki niskich krzew贸w trzeszcza艂y mu pod stopami.

W艂a艣nie po tej stronie znajdowa艂o si臋 jedyne okno, a w艂a艣ciwie ma艂e okienko, mniej wi臋cej na wysoko艣ci g艂owy Mike'a. Podszed艂 bli偶ej, os艂oni艂 oczy i zajrza艂 do 艣rodka.

Nic. Okno by艂o zbyt brudne, 偶eby cokolwiek przez nie dojrze膰.

Pogwizduj膮c, z r臋kami w kieszeniach, Mike obszed艂 budynek doko艂a, od czasu do czasu ogl膮daj膮c si臋 przez rami臋, aby sprawdzi膰, czy nikt si臋 nie zbli偶a. Od chwili, kiedy rozsta艂 si臋 z ojcem C., drog膮 nie przejecha艂 偶aden samoch贸d. Na cmentarzu wci膮偶 panowa艂 niezm膮cony spok贸j. Szkar艂atne s艂o艅ce skry艂o si臋 ju偶 za horyzontem z gracj膮 charakterystyczn膮 wy艂膮cznie dla zachod贸w s艂o艅ca w Illinois, ale puste niebo dopiero zaczyna艂o powoli ciemnie膰, roz艣wietlone wieczorn膮 czerwcow膮 zorz膮.

Mike przyjrza艂 si臋 k艂贸dce, by艂a solidna, z yale'owskim zamkiem, za to deska, w kt贸rej tkwi艂y bolce podtrzymuj膮ce skobel, przypomina艂a rzeszoto. Wci膮偶 pogwizduj膮c, Mike szarpn膮艂 raz, drugi, trzeci... Trzy zardzewia艂e bolce prawie nie stawia艂y oporu, czwarty ust膮pi艂 dopiero wtedy, kiedy ch艂opiec pom贸g艂 sobie scyzorykiem. Rozejrza艂 si臋 i upewni艂, 偶e w pobli偶u le偶y spory kamie艅, kt贸rym b臋dzie m贸g艂 wbi膰 bolce z powrotem, uchyli艂 drzwi i w艣lizgn膮艂 si臋 do 艣rodka.

Otoczy艂a go ciemno艣膰, wo艅 艣wie偶ej ziemi i czego艣 jeszcze, znacznie mniej przyjemnego. Mike przymkn膮艂 drzwi, zostawiaj膮c w膮sk膮 szpar臋 - zar贸wno po to, 偶eby do 艣rodka dociera艂o cho膰 troch臋 艣wiat艂a, jak i po to, 偶eby us艂ysze膰 odg艂os silnika samochodu, gdyby jaki艣 zajecha艂 przed bram臋 - i stan膮艂 nieruchomo, czekaj膮c, a偶 jego wzrok przywyknie do mroku.

Najwa偶niejsze, 偶e van Syke'a rzeczywi艣cie tu nie by艂o. W szopie znajdowa艂o si臋 niewiele rzeczy: par臋 szpadli i 艂opat, przydatnych na ka偶dym cmentarzu, torby z nawozami, s艂oje z jak膮艣 ciemn膮 ciecz膮, zardzewia艂e metalowe pr臋ty z ogrodzenia, maszyny doczepiane do ci膮gnika, kilka skrzynek (na jednej, postawionej na sztorc, sta艂a lampa naftowa), szerokie parciane pasy u偶ywane do opuszczania trumien oraz, tu偶 pod zaro艣ni臋tym brudem oknem, niska kozetka.

Najpierw przyjrza艂 si臋 z bliska kozetce. Przykryta brudnym kocem, cuchn臋艂a ple艣ni膮, wygl膮da艂o jednak na to, 偶e ca艂kiem niedawno kto艣 z niej korzysta艂, poniewa偶 na pos艂aniu le偶a艂o 艣rodowe wydanie „Peoria Journal Star”, koc za艣 zsun膮艂 si臋 cz臋艣ciowo na pod艂og臋, jakby kto艣 odgarn膮艂 go z po艣piechem.

Mike ukl臋kn膮艂 przy kozetce i odsun膮艂 gazet臋. Pod spodem le偶a艂o czasopismo z b艂yszcz膮c膮 ok艂adk膮 wype艂nione cz臋艣ciowo r贸wnie b艂yszcz膮cymi, cz臋艣ciowo za艣 typowo gazetowymi stronami. Wzi膮艂 je do r臋ki, przerzuci艂 kilka kartek, po czym cisn膮艂 na 艂贸偶ko, jakby oparzy艂o mu palce.

Na 艣liskich stronach znajdowa艂y si臋 czarno-bia艂e zdj臋cia nagich kobiet. Mike widywa艂 ju偶 nagie kobiety - mia艂 przecie偶 cztery siostry - widywa艂 r贸wnie偶 czasopisma z ich fotografiami - Gerry Daysinger pokaza艂 mu kiedy艣 miesi臋cznik naturyst贸w - ale takie zdj臋cia widzia艂 po raz pierwszy w 偶yciu.

Kobiety le偶a艂y z szeroko roz艂o偶onymi nogami, prezentuj膮c w ca艂ej okaza艂o艣ci intymne cz臋艣ci cia艂a. Zdj臋cia w magazynie nudystycznym zosta艂y poddane retuszowi (zamiast w艂os贸w 艂onowych mi臋dzy nogami pozosta艂y tylko estetyczne g艂adkie wzg贸rki - tutaj natomiast by艂o wszystko: w艂osy, szpary, szczeliny, fa艂dy sk贸ry, cz臋sto rozci膮gane na boki palcami o d艂ugich paznokciach, tak 偶eby by艂o wida膰 ukryte w g艂臋bi otwory. Niekt贸re kobiety kl臋cza艂y albo sta艂y na czworaka, wypi臋te do aparatu, prezentuj膮c r贸wnie偶 dziurki mi臋dzy po艣ladkami, inne zn贸w zabawia艂y si臋 swoimi cyckami.

Rumieniec przygas艂 na twarzy Mike'a, lecz ch艂opiec r贸wnocze艣nie poczu艂, 偶e twardnieje mu penis - zupe艂nie jakby ca艂a krew, kt贸ra odp艂yn臋艂a mu z policzk贸w, zgromadzi艂a si臋 w艂a艣nie w tym miejscu. Ostro偶nie wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i zacz膮艂 przewraca膰 kartki.

Coraz wi臋cej kobiet, coraz wi臋cej roz艂o偶onych n贸g. Nawet sobie nie wyobra偶a艂, 偶e kobieta mo偶e robi膰 takie rzeczy przed obiektywem. A gdyby zobaczy艂y to ich rodziny?

D偶insy ma艂o nie p臋k艂y mu w kroku. Zdarza艂o mu si臋 ju偶 tam dotyka膰, a nawet doprowadza膰 si臋 do orgazmu (pierwszy raz by艂o to ponad rok temu i stanowi艂o dla niego nie lada niespodziank臋), ale ojciec Harrison po艣wi臋ci艂 wiele czasu i energii na przedstawienie duchowych i fizycznych konsekwencji takiego post臋powania i Mike nie mia艂 najmniejszego zamiaru ani oszale膰, ani prezentowa膰 艣wiatu specjalnego typu tr膮dziku charakterystycznego dla osobnik贸w oddaj膮cych si臋 takim wszetecznym praktykom. Poza tym, chocia偶 oczywi艣cie przyzna艂 si臋 ojcu Harrisonowi przy spowiedzi do tych odra偶aj膮cych uczynk贸w, to nie wyobra偶a艂 sobie, 偶eby m贸g艂 opowiedzie膰 o tym ojcu Cavanaughowi. Ju偶 chyba pr臋dzej zosta艂by ateist膮 i poszed艂 do piek艂a. A gdyby jednak to zrobi艂, i gdyby si臋 nie wyspowiada艂... C贸偶, ojciec Harrison ze szczeg贸艂ami opisa艂 kary czekaj膮ce w piekle na najbardziej zdeprawowanych grzesznik贸w.

Mike westchn膮艂, od艂o偶y艂 czasopismo tam, gdzie je znalaz艂, przykry艂 gazet膮 i podni贸s艂 si臋 z kl臋czek. Postanowi艂, 偶e w drodze do domu urz膮dzi sobie marszobieg; w ten spos贸b mo偶e pozb臋dzie si臋 paskudnych my艣li i uwolni od dokuczliwej twardo艣ci w spodniach. Cofaj膮c si臋, zahaczy艂 nog膮 o koc i 艣ci膮gn膮艂 go z kozetki. Odra偶aj膮ca wo艅 rozesz艂a si臋 po pomieszczeniu ze zdwojon膮 si艂膮.

Mike odruchowo cofn膮艂 si臋 o krok, ale zaraz wr贸ci艂, schyli艂 si臋 i odgarn膮艂 koc.

Spod kozetki wydobywa艂 si臋 nieprzyjemny zapach wilgotnej ziemi, zgnilizny, i czego艣 jeszcze gorszego. Mike na chwil臋 wstrzyma艂 oddech a nast臋pnie z艂apa艂 za kraw臋d藕 kozetki, podni贸s艂 j膮, odsun膮艂 i opar艂 o jedn膮 ze skrzynek.

W pod艂odze zia艂a dziura. Mia艂a nieco ponad p贸艂 metra 艣rednicy i by艂a dok艂adnie okr膮g艂a, zupe艂nie jak w艂az do studzienki w chodniku. R贸偶nica polega艂a na tym, 偶e brakowa艂o 偶eliwnej kraw臋dzi. Mike przykucn膮艂, po czym zbli偶y艂 si臋 na czworakach i zajrza艂 do 艣rodka.

Smr贸d by艂 naprawd臋 dokuczliwy. Mike znalaz艂 si臋 kiedy艣 w rze藕ni niedaleko Oak Hill - podobnie cuchn臋艂o w magazynie, w kt贸rym sk艂adowano wn臋trzno艣ci i inne cz臋艣ci martwych zwierz膮t, kt贸rych nie uda艂o si臋 sprzeda膰. Podobnie 艣mierdzia艂a stara krew. Ch艂opcu zakr臋ci艂o si臋 w g艂owie, z oczu pop艂yn臋艂y 艂zy. Zacisn膮艂 powieki.

Otworzywszy oczy, dostrzeg艂 w g艂臋bi dziury szybki ruch, jakby co艣 pospiesznie umyka艂o przed 艣wiat艂em. Mike zamruga艂 i wyt臋偶y艂 wzrok. Kraw臋dzie otworu by艂y dziwne - rdzawoczerwone, chocia偶 ziemia doko艂a mia艂a zwyczajn膮 ciemnobr膮zow膮 barw臋. Ich widok co艣 mu przypomina艂, chocia偶 nie m贸g艂 sobie przypomnie膰 co. Wyt臋偶y艂 pami臋膰 i wreszcie wspomnienie si臋 pojawi艂o.

Dale Stewart mia艂 kilkutomow膮 Encyklopedi臋 Comptona. Ch艂opcy szczeg贸lnie lubili ogl膮da膰 cz臋艣膰 po艣wi臋con膮 anatomii cz艂owieka, poniewa偶 znajdowa艂y si臋 tam wielowarstwowe przekroje ludzkiego cia艂a. Jeden z obrazk贸w przedstawia艂 uk艂ad pokarmowy; by艂y na nim mi臋dzy innymi przekroje jelit. Ten otw贸r wygl膮da艂 w艂a艣nie jak one: o krwawych brzegach, czarny w 艣rodku. Czerwone kraw臋dzie jakby si臋 lekko skurczy艂y, a nast臋pnie znowu rozlu藕ni艂y. Smr贸d wzm贸g艂 si臋 jeszcze bardziej.

Mike wycofa艂 si臋, wci膮偶 na czworakach. Stara艂 si臋 oddycha膰 najp艂ycej, jak to by艂o mo偶liwe. Sk膮d艣 - nie wiadomo sk膮d - dobiega艂y szelesty i skrobanie. Szczury na zewn膮trz? A mo偶e co艣 tam, w dole?

Wyobrazi艂 sobie, 偶e tunel prowadzi w g艂膮b cmentarza, 艂膮cz膮c groby, 偶e van Syke wpe艂za we艅 g艂ow膮 wprz贸d, znika w trzewiach Ziemi, ucieka niczym w膮偶 sp艂oszony ha艂asem, jaki czyni艂 Mike, w艂amuj膮c si臋 do szopy.

Van Syke? A mo偶e co艣 znacznie gorszego?

Cia艂em Mike'a wstrz膮sn膮艂 dreszcz. Zaro艣ni臋te brudem okno wygl膮da艂o, jakby na zewn膮trz zapad艂a ju偶 ciemno艣膰, chocia偶 przez szpar臋 w drzwiach s膮czy艂o si臋 nieco 艣wiat艂a. Mike odstawi艂 kozetk臋 na miejsce, u艂o偶y艂 czasopismo i koc, tak jak je znalaz艂, i narzuci艂 koc, 偶eby zas艂oni膰 otw贸r. Zaraz potem u艣wiadomi艂 sobie, 偶e w艂a艣ciwie to niepotrzebne: by艂o ju偶 tak ciemno, 偶e nikt z pewno艣ci膮 niczego by nie zauwa偶y艂, chyba 偶e jego uwag臋 zwr贸ci艂by okropny smr贸d.

Wci膮偶 jeszcze kl臋cza艂, kiedy wyobrazi艂 sobie, jak z nieprzeniknionego mroku pod kozetk膮 wy艂ania si臋 blada r臋ka i chwyta go za nadgarstek albo kostk臋.

Niedawne podniecenie seksualne rozp艂yn臋艂o si臋 bez 艣ladu. Przez sekund臋 wydawa艂o mu si臋, 偶e zaraz zwymiotuje. Zacisn膮艂 powieki i 艂apa艂 powietrze szeroko otwartymi ustami, odmawiaj膮c w pami臋ci „Zdrowa艣 Mario” i „Ojcze nasz”. Nic nie pomaga艂o.

Wydawa艂o mu si臋, 偶e z zewn膮trz dobiega szmer skradaj膮cych si臋 krok贸w.

Gwa艂townie otworzy艂 drzwi i wybieg艂 z szopy, nic sobie nie robi膮c z tego, 偶e by膰 mo偶e za chwil臋 z kim艣 si臋 zderzy. My艣la艂 tylko o jednym: 偶eby jak najpr臋dzej st膮d uciec, 偶eby znale藕膰 si臋 jak najdalej od otworu w pod艂odze.

Cmentarz by艂 pusty. Niebo wyra藕nie pociemnia艂o, na wschodzie nad lini膮 drzew zap艂on臋艂a ju偶 pierwsza gwiazda. Las by艂 spowity nieprzeniknionym mrokiem, ale noc jeszcze nie zapad艂a. Na stoj膮cym jakie艣 dwadzie艣cia metr贸w dalej wysokim nagrobku siedzia艂 kos i uwa偶nie przypatrywa艂 si臋 ch艂opcu.

Mike odwr贸ci艂 si臋, 偶eby odej艣膰, ale przypomnia艂 sobie o k艂贸dce. Waha艂 si臋 przez chwil臋, w ko艅cu uzna艂, 偶e zachowuje si臋 jak kretyn, zawr贸ci艂 i zacz膮艂 przybija膰 bolce. Ostatni musia艂 wkr臋ci膰; robi艂 to scyzorykiem trzymanym w dr偶膮cej r臋ce.

Je艣li z tej dziury co艣 wy艂azi, to w jaki spos贸b wydostaje si臋 z szopy? Mo偶e przez okno?

Uspok贸j si臋, g艂upku. Ostrze ze艣lizgn臋艂o si臋 i skaleczy艂o go w serdeczny palec, on jednak nie zwraca艂 uwagi ani na b贸l, ani na kapi膮c膮 krew, tylko stara艂 si臋 jak najpr臋dzej zako艅czy膰 prac臋.

Nareszcie. Co prawda, wystarczy艂o si臋 uwa偶niej przyjrze膰, aby stwierdzi膰, 偶e przy skoblu kto艣 manipulowa艂, ale co z tego? Odwr贸ci艂 si臋 i pomaszerowa艂 艣cie偶k膮.

Na drodze wci膮偶 panowa艂 ca艂kowity spok贸j. Mike zbieg艂 ze wzniesienia. Nie by艂 zachwycony tym, 偶e tam, w dole, rozgo艣ci艂y si臋 g艂臋bokie cienie. Wygl膮da艂o na to, 偶e w lesie po obu stronach drogi zapanowa艂a ju偶 noc.

The Black Tree Tavern sta艂a ciemna i zamkni臋ta na cztery spusty - w niedziele nie wolno by艂o sprzedawa膰 alkoholu. Pusty parking przed budyneczkiem sprawia艂 niezwyk艂e wra偶enie. Mijaj膮c knajp臋, Mike zwolni艂 do szybkiego marszu. Po lewej stronie ci膮gn膮艂 si臋 las, w kt贸rym by艂a gdzie艣 ukryta Gypsy Lane, po prawej natomiast zaczyna艂y si臋 pola i by艂o tam znacznie ja艣niej. W odleg艂o艣ci kilkuset metr贸w znajdowa艂o si臋 skrzy偶owanie z Jubilee College Road; kiedy tam dotrze, nieca艂y kilometr dalej na zach贸d powinien zobaczy膰 wie偶臋 ci艣nie艅.

Zwolni艂 jeszcze bardziej, wyzywaj膮c si臋 w my艣lach od tch贸rzy, i w艂a艣nie wtedy us艂ysza艂 za plecami chrz臋st 偶wiru. To nie by艂 samoch贸d. Kto艣 za nim szed艂.

Odwr贸ci艂 si臋, bez zatrzymywania i id膮c wstecz, i odruchowo zacisn膮艂 pi臋艣ci.

To jaki艣 dzieciak, pomy艣la艂 w pierwszej chwili na widok sylwetki, kt贸ra wy艂oni艂a si臋 z mroku na szczycie pag贸rka. Nie rozpozna艂 go, ale od razu zauwa偶y艂 staromodny skautowski kapelusz i mundur. Ch艂opiec znajdowa艂 si臋 jakie艣 pi臋tna艣cie metr贸w za nim.

Zaraz potem Mike zorientowa艂 si臋, 偶e to wcale nie dzieciak, tylko m艂ody, dwudziestokilkuletni m臋偶czyzna w staro艣wieckim mundurze wojskowym, takim jak na starych fotografiach. Mia艂 g艂adk膮, jakby woskow膮, zupe艂nie nieruchom膮 twarz.

- Hej! - zawo艂a艂 Mike i pomacha艂 r臋k膮.

Co prawda nie zna艂 tego cz艂owieka, ale i tak poczu艂 ogromn膮 ulg臋. Us艂yszawszy kroki, by艂 niemal pewien, 偶e za chwil臋 ujrzy za sob膮 艣cigaj膮cego go van Syke'a.

呕o艂nierz nie zareagowa艂. Mike nie widzia艂 dok艂adnie jego oczu, odni贸s艂 jednak wra偶enie, 偶e tamten porusza si臋 jak 艣lepiec. Szed艂 do艣膰 szybko, prawie nie zginaj膮c n贸g w kolanach i lekko ko艂ysz膮c si臋 na boki. Odleg艂o艣膰 zmniejszy艂a si臋 do dziesi臋ciu metr贸w. Mike m贸g艂 dostrzec coraz wi臋cej szczeg贸艂贸w: mosi臋偶ne guziki przy br膮zowym mundurze i co艣 jakby zielonkawe banda偶e na nogach. Podkute sk贸rzane buty chrobota艂y na 偶wirze. Ch艂opiec wyt臋偶y艂 wzrok, ale cie艅 rzucany przez szerokie rondo kapelusza uniemo偶liwia艂 przyjrzenie si臋 twarzy.

Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e 偶o艂nierzowi bardzo zale偶y na tym, by go dogoni膰, 偶eby znale藕膰 si臋 jak najbli偶ej. A niech to szlag trafi, pomy艣la艂 Mike (u艣wiadomi艂 sobie m臋tnie, 偶e w艂a艣nie do艂o偶y艂 kolejny kamyczek do ca艂kiem sporego stosu grzech贸w, z kt贸rych b臋dzie musia艂 si臋 wyspowiada膰 ojcu C.), odwr贸ci艂 si臋 i co si艂 w nogach pop臋dzi艂 w kierunku odleg艂ej czarnej smugi drzew skrywaj膮cej Elm Haven.

***

Dale, m艂odszy brat Lawrence'a, ba艂 si臋 ciemno艣ci. Zdaniem Dale'a jego o艣mioletni brat poza tym nie ba艂 si臋 niczego. W艂azi艂 tam, gdzie nikt inny - mo偶e z wyj膮tkiem Jima Harlena - nie odwa偶y艂by si臋 zajrze膰. Mia艂 wystarczaj膮co du偶o odwagi, 偶eby z zaci艣ni臋tymi pi臋艣ciami i pochylon膮 g艂ow膮 zaatakowa膰 przeciwnika znacznie wi臋kszego od siebie, nie zwa偶aj膮c na ciosy, kt贸re wielu innych zmusi艂yby do p艂aczliwego odwrotu. Lawrence uwielbia艂 niebezpieczne wyczyny - zeskakiwa艂 na rowerze z najwy偶szej rampy, jak膮 uda艂o im si臋 zbudowa膰, a kiedy wyg艂upiali si臋 na podw贸rku, przeskakuj膮c na rowerach nad le偶膮cym tu偶 przed ramp膮 cia艂em, Lawrence zawsze zg艂asza艂 si臋 na ochotnika do roli 偶ywej przeszkody. Potrafi艂 p艂ata膰 figle najwi臋kszym i najgro藕niejszym 艂obuziakom, w przysz艂o艣ci za艣 zamierza艂 pozwoli膰 zamkn膮膰 si臋 w kartonowym pudle i zrzuci膰 ze skalistego urwiska Billy Goat Mountains. Czasem Dale'a ogarnia艂o granicz膮ce z pewno艣ci膮 podejrzenie, 偶e pr臋dzej czy p贸藕niej jego brat zap艂aci za t臋 strace艅cz膮 odwag臋 偶yciem. A mimo to Lawrence ba艂 si臋 ciemno艣ci - szczeg贸lnie tej u szczytu schod贸w w domu oraz tej w ich pokoju.

Dom Stewart贸w - wynajmowali go od pi臋ciu lat, to znaczy od chwili kiedy sprowadzili si臋 z Chicago - by艂 stary. Pstryczkiem u do艂u schod贸w w艂膮cza艂o si臋 i wy艂膮cza艂o niewielki 偶yrandol w g艂贸wnym hallu, ale jego blask nie dociera艂 na podest schod贸w. Po to, 偶eby dosta膰 si臋 do pokoju ch艂opc贸w, trzeba by艂o przej艣膰 przez panuj膮cy tam mrok. Co gorsza - z punktu widzenia Lawrence'a - w pokoju nie by艂o w艂膮cznika 艣ciennego tylko sznurek wisz膮cy pod aba偶urem. Oznacza艂o to, 偶e nale偶a艂o wej艣膰 do pokoju w ca艂kowitej ciemno艣ci, po omacku dotrze膰 na jego 艣rodek i wymaca膰 sznurek. Lawrence serdecznie tego nienawidzi艂 i zawsze prosi艂 starszego brata, 偶eby go wyr臋czy艂.

Kt贸rego艣 wieczoru, kiedy ju偶 le偶eli w 艂贸偶kach przy w艂膮czonej nocnej lampce, Dale zapyta艂 go o pow贸d tego l臋ku. Czego w艂a艣ciwie si臋 boi? Przecie偶 to ich pok贸j. Pocz膮tkowo Lawrence nie chcia艂 odpowiedzie膰, ale w ko艅cu wyszepta艂:

- Kto艣 mo偶e tu by膰. Czeka膰.

- Kto艣? - powt贸rzy艂 Dale r贸wnie偶 szeptem. - Kto?

- Nie wiem. Kto艣. Czasem sobie wyobra偶am, 偶e kiedy wejd臋 tu i zaczn臋 po omacku szuka膰 sznurka, moja r臋ka trafi na jego twarz.

Dale'owi w艂oski zje偶y艂y si臋 na karku.

- To b臋dzie kto艣 wysoki... ale nie ca艂kiem cz艂owiek... i b臋d臋 sta艂 w ciemno艣ci z r臋k膮 na jego twarzy, b臋d臋 czu艂 pod palcami jego du偶e 艣liskie z臋by, i otwarte szeroko oczy, jak oczy trupa... i...

- Zamknij si臋! - sykn膮艂 Dale.

L臋ki nie opuszcza艂y Lawrence'a nawet przy w艂膮czonej nocnej lampce. W wiekowym domu nie by艂o szaf - tata wyja艣ni艂, 偶e w dawnych czasach ludzie korzystali g艂贸wnie z garder贸b - z wyj膮tkiem jednej, ustawionej przez w艂a艣cicieli lub poprzednich najemc贸w w艂a艣nie w pokoju ch艂opc贸w. By艂a to raczej zbita byle jak z sosnowych desek wielka skrzynia z drzwiami zamiast wieka. Lawrence twierdzi艂, 偶e kojarzy mu si臋 z postawion膮 na sztorc trumn膮. Dale'owi te偶 si臋 tak kojarzy艂a, ale wola艂 si臋 do tego nie przyznawa膰. Lawrence nigdy, nawet za dnia, nie odwa偶y艂 si臋 jej otworzy膰, Dale za艣 m贸g艂 sobie tylko wyobra偶a膰, co go przed tym powstrzymywa艂o.

Najbardziej jednak Lawrence ba艂 si臋 tego, co mog艂o czyha膰 pod 艂贸偶kiem.

Ch艂opcy sypiali p贸艂 metra od siebie na identycznych 艂贸偶kach przykrytych identycznymi kapami z wizerunkiem Roya Rogersa. Mimo to Lawrence by艂 pewien, 偶e co艣 kryje si臋 pod jego 艂贸偶kiem.

Kiedy by艂a z nimi mama, mia艂 do艣膰 odwagi, 偶eby ukl臋kn膮膰 na pod艂odze do pacierza, ale jak tylko zostawali sami, b艂yskawicznie przebiera艂 si臋 w pi偶am臋 i wskakiwa艂 pod ko艂dr臋, po czym odprawia艂 d艂ugi i skomplikowany rytua艂 polegaj膮cy na zatykaniu kocem szpary mi臋dzy 艣cian膮 i kraw臋dzi膮 艂贸偶ka, tak 偶eby nic nie mog艂o si臋 tamt臋dy prze艣lizgn膮膰 i wci膮gn膮膰 go pod sp贸d. Je艣li co艣 spad艂o mu na pod艂og臋 - na przyk艂ad komiks albo ksi膮偶ka - prosi艂 Dale'a, 偶eby mu to poda艂. Je偶eli Dale nie m贸g艂 albo nie chcia艂 tego zrobi膰, rzecz le偶a艂a na pod艂odze a偶 do rana.

Dale od lat pr贸bowa艂 przem贸wi膰 bratu do rozs膮dku.

- G艂upku, przecie偶 tam nie ma nic opr贸cz kurzu!

- Ale mog艂aby by膰 dziura - odpar艂 Lawrence zduszonym szeptem.

- Dziura?

- No tak. Taki tunel albo co艣 w tym rodzaju. A w 艣rodku co艣, co chce mnie zje艣膰.

Dale parskn膮艂 艣miechem.

- Przecie偶 jeste艣my na pi臋trze, kurzy m贸偶d偶ku! W pod艂odze na pi臋trze nie mo偶e by膰 tunelu! Nie m贸wi膮c ju偶 o tym, 偶e pod艂oga jest z drewna. - Pochyli艂 si臋, wsun膮艂 r臋k臋 pod 艂贸偶ko i zastuka艂 w deski. - S艂yszysz?

Lawrence zamkn膮艂 oczy, jakby si臋 spodziewa艂, 偶e lada chwila co艣 z艂apie brata za nadgarstek.

W ko艅cu Dale da艂 za wygran膮. On sam, co prawda, nie ba艂 si臋 wchodzi膰 po ciemku po schodach, ale jego r贸wnie偶 dr臋czy艂 l臋k: dotyczy艂 piwnicy, konkretnie za艣 pojemnika na w臋giel, do kt贸rego musia艂 schodzi膰 w zimowe wieczory. Nigdy nie opowiedzia艂 o tym ani bratu, ani w og贸le nikomu. Uwielbia艂 lato, poniewa偶 wtedy nie by艂o potrzeby schodzi膰 do piwnicy. Lawrence obawia艂 si臋 ciemno艣ci przez ca艂y rok.

Tego wakacyjnego wieczoru Lawrence poprosi艂 Dale'a, 偶eby ten poszed艂 pierwszy na g贸r臋 w艂膮czy膰 艣wiat艂o. Dale westchn膮艂, zamkn膮艂 komiks o Tarzanie, kt贸ry w艂a艣nie czyta艂, i pocz艂apa艂 po schodach.

W ciemno艣ci nie kry艂a si臋 偶adna twarz, nic nie wype艂z艂o spod 艂贸偶ka, a kiedy otworzy艂 szaf臋, 偶eby schowa膰 pasiast膮 koszul臋 brata, nie wyskoczy艂 stamt膮d 偶aden potw贸r. Lawrence przebra艂 si臋 ju偶 w pi偶am臋. Dale u艣wiadomi艂 sobie, 偶e on te偶 jest 艣pi膮cy, cho膰 by艂a dopiero dziewi膮ta wieczorem. W艂o偶y艂 pi偶am臋, wrzuci艂 brudne rzeczy do pojemnika, po czym wskoczy艂 do 艂贸偶ka, 偶eby jeszcze troch臋 poczyta膰 o Tarzanie i zaginionym mie艣cie Opar.

Us艂yszeli kroki. Chwil臋 p贸藕niej w drzwiach stan膮艂 ojciec. Na nosie mia艂 okulary do czytania; ciemne oprawki sprawia艂y, 偶e wygl膮da艂 na starszego i powa偶niejszego ni偶 zwykle.

- Cze艣膰, tato - powiedzia艂 Lawrence z 艂贸偶ka.

W艂a艣nie zako艅czy艂 rytua艂 utykania koca i owijania si臋 ko艂dr膮 w taki spos贸b, 偶eby nie wystawa艂o nic, co mog艂oby zainteresowa膰 lub skusi膰 jakie艣 potwory.

- Cze艣膰, tygrysy. Co艣 dzisiaj wcze艣nie si臋 po艂o偶yli艣cie.

- Jeszcze troch臋 poczytamy - odpar艂 Dale i nagle uprzytomni艂 sobie, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku. Tata nigdy nie zagl膮da艂 do nich wieczorem, a kiedy mu si臋 uwa偶niej przyjrza艂, dostrzeg艂 zmarszczki wok贸艂 oczu i zaci艣ni臋te usta. - Co si臋 sta艂o?

Ojciec wszed艂, zdj膮艂 okulary, jakby dopiero teraz przypomnia艂 sobie, 偶e ma je na nosie, usiad艂 na kraw臋dzi 艂贸偶ka Lawrence'a a lew膮 r臋k膮 opar艂 si臋 o 艂贸偶ko Dale'a.

- S艂yszeli艣cie telefon?

- Aha.

- To by艂a pani Grumbacher. - Ojciec umilk艂, przez chwil臋 bawi艂 si臋 okularami, wreszcie z艂o偶y艂 je i schowa艂 do kieszeni. - Zadzwoni艂a, 偶eby powiedzie膰, 偶e dzisiaj spotka艂a w Oak Hill pann臋 Jensen...

- To znaczy mam臋 Jima Harlena? - przerwa艂 mu Lawrence. Nigdy nie m贸g艂 zrozumie膰, dlaczego mama Jima nosi inne nazwisko ni偶 on i jak mo偶e by膰 „pann膮”, maj膮c dziecko.

- Cicho b膮d藕 - sykn膮艂 Dale.

- Tak. - Ojciec poklepa艂 przykryt膮 ko艂dr膮 nog臋 Lawrence'a. - Mam臋 Jima. Pani Grumbacher dowiedzia艂a si臋 od niej, 偶e Jim mia艂 wypadek.

Serce na chwil臋 zamar艂o w piersi Dale'a. Razem z Kevinem byli dzisiaj u niego, poniewa偶 Mike gdzie艣 znikn膮艂 i nie mieli z kim gra膰 w pi艂k臋, ale zastali dom zamkni臋ty na cztery spusty, pomy艣leli wi臋c, 偶e poszed艂 z wizyt膮 do rodziny albo co艣 w tym gu艣cie.

- Czy on nie 偶yje? - zapyta艂 Dale po chwili. W g艂臋bi duszy by艂 ca艂kowicie pewien, 偶e tak w艂a艣nie si臋 sta艂o.

Ojciec zamruga艂 raptownie.

- Sk膮d偶e znowu. 呕yje, ale paskudnie si臋 porozbija艂. Kiedy jego mama rozmawia艂a z pani膮 Grumbacher, le偶a艂 w szpitalu i wci膮偶 jeszcze nie odzyska艂 przytomno艣ci.

- Co si臋 sta艂o?

Dale nie poznawa艂 w艂asnego g艂osu.

Ojciec potar艂 policzek.

- Tego dok艂adnie nie wiadomo. Wygl膮da na to, 偶e wspina艂 si臋 na budynek szko艂y...

- Old Central! - wykrztusi艂 Dale.

- W艂a艣nie. Wspina艂 si臋 i spad艂. Pani Moon znalaz艂a go dzi艣 rano. Szuka艂a w 艣mietniku gazet i puszek, albo... W ka偶dym razie, Jim spad艂 albo w nocy, albo bardzo wcze艣nie rano, i le偶a艂 tam nieprzytomny.

Dale zwil偶y艂 usta czubkiem j臋zyka.

- Czy to... Czy to co艣 powa偶nego?

Ojciec zastanawia艂 si臋 przez chwil臋. Wreszcie poklepa艂 obu ch艂opc贸w po nogach.

- Panna Jensen powiedzia艂a pani Grumbacher, 偶e wszystko powinno by膰 dobrze. Co prawda Jim jest wci膮偶 nieprzytomny i najprawdopodobniej dosz艂o do wstrz膮艣nienia m贸zgu, jak zwykle przy upadkach z du偶ej wysoko艣ci, ale...

- Co to jest wstrz膮艣nienie m贸zgu? - zapyta艂 Lawrence z szeroko otwartymi oczami.

- To ci si臋 robi wtedy, kiedy walniesz si臋 mocno w g艂ow臋. A teraz b膮d藕 cicho! - sykn膮艂 Dale.

Na ustach ojca pojawi艂 si臋 cie艅 u艣miechu.

- Nie jest w 艣pi膮czce, ale wci膮偶 nie odzyska艂 przytomno艣ci. Lekarze twierdz膮, 偶e w takiej sytuacji to ca艂kiem normalne. Zdaje si臋, 偶e opr贸cz tego z艂ama艂 sobie par臋 偶eber i r臋k臋, ale nie wiem kt贸r膮. Najwyra藕niej spad艂 z du偶ej wysoko艣ci i zawadzi艂 o 艣mietnik, kt贸ry na szcz臋艣cie by艂 pe艂ny, i mi臋kkie 艣mieci troch臋 z艂agodzi艂y upadek, bo w innym razie...

- By艂oby tak jak z kotkiem Mike'a, kt贸rego w zesz艂ym roku rozjecha艂o na placek na Hard Road? - wyszepta艂 Lawrence z przej臋ciem.

Dale szturchn膮艂 go w rami臋 i zaraz potem zapyta艂, nie czekaj膮c na reprymend臋 ze strony ojca:

- Tato, czy mo偶emy go odwiedzi膰?

- Jasne, czemu nie. Oczywi艣cie jeszcze nie teraz, najwcze艣niej za par臋 dni, jak odzyska przytomno艣膰, a lekarze b臋d膮 pewni, 偶e nie ma 偶adnego zagro偶enia. Je艣li nie stwierdz膮 poprawy, by膰 mo偶e b臋d膮 musieli przenie艣膰 go do szpitala w Peorii... - Podni贸s艂 si臋 i jeszcze raz poklepa艂 Lawrence'a po nodze. - Ale je偶eli wszystko b臋dzie dobrze, p贸jdziemy do niego jeszcze w tym tygodniu. Nie czytajcie za d艂ugo, dobrze?

Skierowa艂 si臋 do drzwi.

- A jak to si臋 sta艂o, 偶e mama Harlena nie zauwa偶y艂a, 偶e w nocy nie ma go w domu? Dlaczego nikt nie zacz膮艂 go wcze艣niej szuka膰?

Przez twarz ojca przemkn膮艂 grymas gniewu, ale ten gniew nie mia艂 nic wsp贸lnego z Lawrence'em.

- Nie wiem, synu. Mo偶e jego mama my艣la艂a, 偶e 艣pi, albo mo偶e Jim wy艣lizgn膮艂 si臋 z domu bardzo wcze艣nie rano...

- W膮tpi臋 - odezwa艂 si臋 Dale. - Harlen to najwi臋kszy 艣pioch pod s艂o艅cem. Za艂o偶臋 si臋, 偶e poszed艂 tam w nocy.

Wr贸ci艂 my艣lami do seansu, do b艂yskawicy i pierwszych kropli deszczu, kt贸re zagna艂y wszystkich do samochod贸w i pod drzewa, podczas gdy Rod Taylor walczy艂 z Morlokami, i o drugim, odwo艂anym z powodu pogody, seansie. On i Lawrence wracali z parku z jedn膮 z si贸str Mike'a i jej beznadziejnym ch艂opakiem.

Dlaczego Harlen w艂azi艂 po 艣cianie Old Central?

- Tato, wiesz mo偶e, w kt贸rym dok艂adnie miejscu wspina艂 si臋 Harlen?

Ojciec zmarszczy艂 brwi.

- Spad艂 na 艣mietnik przy parkingu, z czego wynika, 偶e wchodzi艂 blisko tego w艂a艣nie naro偶nika budynku. Zdaje si臋, 偶e w tym roku by艂a tam wasza sala?

Dale skin膮艂 g艂ow膮. Pr贸bowa艂 sobie wyobrazi膰 tras臋, kt贸r膮 pokona艂 Harlen. Pewnie wspina艂 si臋 po rynnie, mo偶e po wysuni臋tych kamiennych blokach w naro偶niku, na pewno stan膮艂 na gzymsie pod oknami klasy. Rety, przecie偶 to cholernie wysoko! Po co on si臋 tam pcha艂?

- Czy kt贸ry艣 z was wie, dlaczego Jim pr贸bowa艂 dosta膰 si臋 w ten spos贸b w nocy do klasy? - zapyta艂 ojciec, jakby czytaj膮c w jego my艣lach.

Lawrence pokr臋ci艂 g艂ow膮, tul膮c do piersi wymi臋toszon膮 pluszow膮 pand臋, kt贸r膮 nazywa艂 „Teddy”. Dale tak偶e zaprzeczy艂 ruchem g艂owy.

- To zupe艂nie bez sensu.

- Jutro wyje偶d偶am i wracam dopiero we wtorek, ale zadzwoni臋, 偶eby sprawdzi膰, co u was s艂ycha膰 i jak si臋 miewa wasz przyjaciel. A pod koniec tygodnia, je艣li chcecie, odwiedzimy Jima w szpitalu.

Obaj ch艂opcy skin臋li g艂owami.

P贸藕niej Dale pr贸bowa艂 jeszcze czyta膰, ale przygody Tarzana w zaginionym mie艣cie wydawa艂y mu si臋 teraz zupe艂nie g艂upie. Kiedy wreszcie wsta艂, 偶eby wy艂膮czy膰 艣wiat艂o, Lawrence wyci膮gn膮艂 do niego r臋k臋. Lawrence cz臋sto chcia艂, 偶eby trzymali si臋 za r臋ce przed za艣ni臋ciem (nie obchodzi艂o go wtedy, 偶e co艣 mog艂oby go z艂apa膰), ale zazwyczaj Dale nie chcia艂 nawet o tym s艂ysze膰. Dzisiaj jednak, wr贸ciwszy do 艂贸偶ka, poda艂 r臋k臋 m艂odszemu bratu, a ten chwyci艂 j膮 mocno.

Zas艂ony na obu oknach by艂y odsuni臋te, cienie ga艂臋zi ta艅czy艂y na szybach. Cyka艂y 艣wierszcze, szele艣ci艂y li艣cie. Ze swojego miejsca Dale nie widzia艂 budynku szkolnego, ale m贸g艂 dostrzec blad膮 po艣wiat臋 samotnej latarni stoj膮cej w pobli偶u p贸艂nocnego wej艣cia.

Gdy tylko zamkn膮艂 oczy, natychmiast wyobrazi艂 sobie Harlena le偶膮cego przy 艣mietniku w艣r贸d po艂amanych desek i innych odpadk贸w, oraz stoj膮cych wok贸艂 niego van Syke'a, Roona i pozosta艂ych, szczerz膮cych szczurze z臋by w szyderczym u艣miechu.

Obudzi艂 si臋 gwa艂townie. Lawrence spa艂, wci膮偶 przyciskaj膮c Teddy'ego do piersi i pochrapuj膮c cichutko. Z ust wyciek艂a mu na poduszk臋 stru偶ka 艣liny.

Dale le偶a艂 nieruchomo, ledwo oddychaj膮c. Wci膮偶 trzyma艂 brata za r臋k臋.

9

W poniedzia艂ek rano Duane McBride obudzi艂 si臋 jeszcze przed 艣witem i przez sekund臋 albo dwie by艂 przekonany, 偶e musi szybko upora膰 si臋 z porannymi gospodarskimi obowi膮zkami, 偶eby si臋 nie sp贸藕ni膰 na szkolny autobus. Potem jednak przypomnia艂 sobie, 偶e to pierwszy poniedzia艂ek wakacji i 偶e ju偶 nigdy nie b臋dzie musia艂 i艣膰 do Old Central. Od razu poczu艂 si臋 tak, jakby kto艣 zdj膮艂 mu z bark贸w olbrzymi ci臋偶ar, i pogwizduj膮c, poszed艂 na g贸r臋.

Na stole znalaz艂 li艣cik od starego: musia艂 wyj艣膰 wcze艣nie, bo um贸wi艂 si臋 w Parkside Cafe ze znajomymi, ale powinien wr贸ci膰 wczesnym popo艂udniem.

Duane przyst膮pi艂 do codziennych zaj臋膰. Podczas zbierania jajek w kurniku przypomnia艂 sobie, jak kiedy艣, b臋d膮c ma艂ym brzd膮cem, 艣miertelnie ba艂 si臋 wojowniczo nastrojonych kur. Jednak w gruncie rzeczy by艂o to dobre wspomnienie, poniewa偶 nale偶a艂o do nielicznych, w kt贸rych wyst臋powa艂a jego matka - nawet je艣li wspomnienie dotyczy艂o zaledwie nakrapianego fartucha i ciep艂ego, serdecznego g艂osu.

Po 艣niadaniu, sk艂adaj膮cym si臋 z dw贸ch jaj, pi臋ciu plasterk贸w bekonu, grzanki i ciastka, Duane poczu艂 si臋 got贸w znowu wzi膮膰 si臋 do pracy - trzeba by艂o oczy艣ci膰 pomp臋 przy zbiorniku na wod臋 na pastwisku, naprawi膰 taczk臋 - kiedy zadzwoni艂 telefon. To by艂 Dale Stewart. Duane w milczeniu wys艂ucha艂 wie艣ci o Jimie Harlenie. Dale czeka艂 przez sekund臋 na reakcj臋, po czym oznajmi艂, 偶e Mike O'Rourke zwo艂a艂 na dziesi膮t膮 zebranie w swoim kurniku.

- Dlaczego nie w moim? - zapyta艂 Duane.

- Bo w twoim kurniku s膮 kury. Poza tym wszyscy musieliby艣my jecha膰 do ciebie na rowerach.

- Ja nie mam roweru - przypomnia艂 mu Duane. - A to znaczy, 偶e b臋d臋 musia艂 i艣膰 na piechot臋. Mo偶e spotkaliby艣my si臋 w tej twojej tajnej kryj贸wce w rowie?

- W Jaskini?

Duane wyra藕nie s艂ysza艂 wahanie w g艂osie jedenastolatka. Prawd臋 powiedziawszy, on sam tak偶e nie mia艂 wielkiej ochoty wraca膰 w tamto miejsce.

- No dobrze - powiedzia艂. - B臋d臋 o dziesi膮tej.

Od艂o偶ywszy s艂uchawk臋, przez chwil臋 siedzia艂 bez ruchu, my艣l膮c o tym wszystkim, czego nie zd膮偶y zrobi膰 przed po艂udniem i co w zwi膮zku z tym b臋dzie musia艂 zrobi膰 po po艂udniu i wieczorem. Wreszcie wzruszy艂 ramionami, zgarn膮艂 czekoladowy batonik, 偶eby mie膰 energi臋 na drog臋, i wyszed艂 z domu. Na zewn膮trz natkn膮艂 si臋 na wymachuj膮cego ogonem Witta; tym razem nie mia艂 serca zostawi膰 starego psa w domu. Niebo by艂o zasnute cienk膮 warstw膮 chmur, 艂agodz膮cych nieco upa艂. Wittowi powinno si臋 przyda膰 troch臋 ruchu.

Duane wr贸ci艂 do domu, napcha艂 kieszenie herbatnikami dla ps贸w, wzi膮艂 drugi batonik - na lunch - po czym we dw贸ch wyruszyli w drog臋. Duane'owi nie przysz艂o to do g艂owy, ale z daleka do艣膰 dziwnie razem wygl膮dali: ch艂opiec maszeruj膮cy szybkim, pewnym krokiem, troch臋 od niechcenia wymachuj膮cy ramionami, i stary pies truchtaj膮cy u jego boku z artretyczn膮 flegm膮, stawiaj膮cy 艂apy tak ostro偶nie, jakby drog臋 wysypano gor膮cym 偶u偶lem, i zerkaj膮cy oboj臋tnie na 艣wiat, kt贸ry m贸g艂 bardziej zw臋szy膰 ni偶 zobaczy膰.

Cie艅 u podn贸偶a wzniesienia da艂 im obu chwilow膮 ulg臋, ale kiedy dotarli na szczyt nast臋pnego pag贸rka, na kt贸rym sta艂a Black Tree Tavern, flanelowa koszula Duane'a by艂a mokra od potu. Przed budynkiem sta艂o ju偶 kilka samochod贸w. Co prawda nie by艂o w艣r贸d nich samochodu starego, Duane jednak domy艣la艂 si臋, 偶e uczestnicy „艣niadania” przenie艣li si臋 ju偶 z Parkside Cafe do Carl's Tavern w mie艣cie.

W chwili, kiedy skr臋cili na zach贸d w Jubilee College Road, rozwleczona na niebie cieniutka zas艂ona z chmur zacz臋艂a p臋ka膰. Widoczna w du偶ej odleg艂o艣ci sylwetka wie偶y ci艣nie艅 dr偶a艂a w falach rozgrzanego powietrza. Duane przygl膮da艂 si臋 艂anom zbo偶a po obu stronach drogi, por贸wnuj膮c je ze zbo偶em na polach jego farmy - tutaj 藕d藕b艂a by艂y o kilka centymetr贸w wy偶sze. Wypatrywa艂 tak偶e 偶贸艂tych tabliczek na ogrodzeniu z drutu kolczastego, na kt贸rych znajdowa艂y si臋 informacje o gatunku i odmianie. Blask s艂o艅ca sp艂ywa艂 mu na twarz i ramiona niczym wrz膮tek; Duane kl膮艂 si臋 w duchu za to, 偶e zapomnia艂 czapki. Witt niestrudzenie truchta艂 mu obok nogi, w臋sz膮c od czasu do czasu, kiedy dociera艂 do niego jaki艣 interesuj膮cy zapach, albo wskakuj膮c na o艣lep do rowu zaro艣ni臋tego zakurzonymi chwastami. Jego wyprawy ko艅czy艂y si臋 nieodmiennie na ogrodzeniu. Owczarek wraca艂 w贸wczas na drog臋, gdzie Duane czeka艂 cierpliwie na starego przyjaciela.

Ci臋偶ar贸wka nadjecha艂a w chwili, kiedy od wie偶y ci艣nie艅 (i od skr臋tu w drog臋 prowadz膮c膮 do miasta) dzieli艂o ich niespe艂na p贸艂 kilometra. Ch艂opiec wyczu艂 j膮 niemal w tej samej chwili, co us艂ysza艂; ponad wszelk膮 w膮tpliwo艣膰 by艂 to Trupow贸z. Witt uni贸s艂 g艂ow臋, staraj膮c si臋 na o艣lep ustali膰 藕r贸d艂o nowej woni i ha艂asu; Duane z艂apa艂 go za obro偶臋 i 艣ci膮gn膮艂 na pobocze. Bardzo nie lubi艂, kiedy na drodze mija艂y go ci臋偶ar贸wki, ze wzgl臋du na kurz, kt贸ry osiada艂 na w艂osach oraz wciska艂 si臋 w usta i oczy. Kto wie, je艣li drog膮 przejad膮 jeszcze ze dwa albo trzy samochody, by膰 mo偶e nawet b臋dzie musia艂 ca艂kiem nied艂ugo wzi膮膰 k膮piel.

Stoj膮c ju偶 na poboczu, ch艂opiec obserwowa艂 zbli偶aj膮cy si臋 szybko pojazd. Tak, ponad wszelk膮 w膮tpliwo艣膰 by艂 to Trupow贸z; ile ci臋偶ar贸wek w okolicy mia艂o szoferk臋 pomalowan膮 czerwonym, od艂a偶膮cym lakierem i skrzyni臋 艂adunkow膮 o burtach podwy偶szonych deskami? W blasku s艂o艅ca przednia szyba l艣ni艂a jak lustro. Ci臋偶ar贸wka p臋dzi艂a z pr臋dko艣ci膮 dziewi臋膰dziesi臋ciu albo nawet stu kilometr贸w na godzin臋 i nic nie wskazywa艂o na to, 偶eby kierowca mia艂 zamiar zjecha膰 na 艣rodek albo na lew膮 stron臋 drogi, 偶eby omin膮膰 w bezpiecznej odleg艂o艣ci ch艂opca i psa. Duane pomy艣la艂 o 偶wirze strzelaj膮cym spod k贸艂 i odsun膮艂 si臋 z Wittem jeszcze dalej, prawie do p艂ytkiego rowu.

Ogromna maszyna zjecha艂a jeszcze bardziej na prawo i ch艂oszcz膮c chwasty pot臋偶nym zderzakiem, gna艂a w dzikim p臋dzie wprost na nich.

Nie by艂o czasu na my艣lenie. Duane schyli艂 si臋, z艂apa艂 Witta na r臋ce i da艂 susa nad p艂ytkim rowem, niemal wpadaj膮c na ogrodzenie z drutu kolczastego. Z trudem trzyma艂 wyrywaj膮cego si臋 rozpaczliwie psa; sekund臋 p贸藕niej rozp臋dzona ci臋偶ar贸wka z rykiem silnika przemkn臋艂a metr obok, zasypuj膮c ich 偶wirem, piaskiem i rozmaitymi 艣mieciami poderwanymi z drogi. Ch艂opcu mign臋艂y przed oczami martwe krowy, ko艅, dwie 艣winie i co艣 przypominaj膮cego psa. Zaraz potem Trupow贸z skr臋ci艂 w lewo, z powrotem na drog臋, i zacz膮艂 si臋 b艂yskawicznie oddala膰 w chmurze py艂u.

- Ty sukinsynu! - wrzasn膮艂 Duane co si艂 w p艂ucach. Poniewa偶 wci膮偶 przyciska艂 do piersi przera偶onego psa, nie m贸g艂 potrz膮sn膮膰 pi臋艣ci膮, wi臋c tylko splun膮艂 na ziemi臋. Jego 艣lina mia艂a barw臋 piasku.

Przy wie偶y ci艣nie艅 samoch贸d zwolni艂, a nast臋pnie skr臋ci艂 w lewo. Mimo du偶ej odleg艂o艣ci by艂o wyra藕nie s艂ycha膰 pisk opon, kiedy wjecha艂 na asfalt.

- G艂upi dra艅 - wymamrota艂 Duane. Prawie nigdy nie przeklina艂, teraz jednak nie m贸g艂 si臋 opanowa膰. - Cholerny, pojebany skurwysyn!

Witt skamla艂 i wi艂 si臋 w jego obj臋ciach. Ch艂opiec nagle u艣wiadomi艂 sobie, jak ci臋偶kie jest stare psisko i jak rozpaczliwie wali mu serce. Wyszed艂 z powrotem na drog臋, postawi艂 psa na ziemi i zacz膮艂 do niego przemawia膰 uspokajaj膮co, g艂aszcz膮c go po d艂ugiej sier艣ci.

- Ju偶 dobrze. Witt, ju偶 wszystko w porz膮dku. Ten por膮bany dra艅 nic nam nie zrobi艂. Wszystko w porz膮dku, prawda?

Koj膮ce s艂owa szybko odnosi艂y skutek, niemniej Wittgenstein wci膮偶 jeszcze skamla艂 cichutko i nerwowo w臋szy艂.

Prawd臋 m贸wi膮c, Duane nie dostrzeg艂 van Syke'a za kierownic膮 - by艂 zbyt zaj臋ty ucieczk膮 z Wittem na pobocze i balansowaniem na w膮skiej przestrzeni mi臋dzy kraw臋dzi膮 rowu i ogrodzeniem z drutu kolczastego, 偶eby gapi膰 si臋 na szoferk臋 - niemniej jednak nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e ci臋偶ar贸wk臋 prowadzi艂 w艂a艣nie zwariowany dozorca i zbieracz padliny. No c贸偶, wkr贸tce wszyscy si臋 o tym dowiedz膮. Wyrzucenie martwej ma艂py do potoku mog艂o jeszcze mu uj艣膰 na sucho, ale usi艂owanie zab贸jstwa - o nie, tego ju偶 za wiele!

Duane w艂a艣ciwie dopiero teraz tak naprawd臋 zda艂 sobie spraw臋, 偶e van Syke - lub ktokolwiek to by艂 - naprawd臋 chcia艂 go zabi膰. To nie by艂 偶art ani jakie艣 krety艅skie ostrze偶enie. Ci臋偶ar贸wka naprawd臋 p臋dzi艂a prosto na nich i gdyby nie wielka pr臋dko艣膰 oraz ryzyko wywrotki po wjechaniu do p艂ytkiego rowu, kierowca bez w膮tpienia zjecha艂by jeszcze bardziej na prawo, 偶eby ich uderzy膰. Potem kto艣 znalaz艂by nas w krzakach, pomy艣la艂 Duane. Nikt by si臋 nigdy nie dowiedzia艂, jak by艂o naprawd臋. Ot, po prostu nieostro偶ny dzieciak potr膮cony przez kierowc臋, kt贸ry zbieg艂 z miejsca wypadku. Przypomnia艂 sobie drut kolczasty, o kt贸ry si臋 opar艂; si臋gn膮艂 r臋k膮 do plec贸w, a kiedy j膮 cofn膮艂, stwierdzi艂, 偶e jest zbroczona krwi膮. Co gorsza, w koszuli wymaca艂 dwa spore rozdarcia. Trzeba je b臋dzie zaszy膰.

Nadal g艂aska艂 i uspokaja艂 Witta, ale teraz sam trz膮s艂 si臋 bardziej ni偶 pies przed chwil膮. Woln膮 r臋k膮 wyj膮艂 z kieszeni herbatnik dla ps贸w, da艂 go Wittowi, a nast臋pnie wyj膮艂 baton czekoladowy dla siebie.

Zza zakr臋tu przy wie偶y ci艣nie艅 wy艂oni艂 si臋 Trupow贸z.

Duane gapi艂 si臋 z na p贸艂 otwartymi ustami, w kt贸rych tkwi艂 odgryziony kawa艂ek batonika. Tak, to na pewno by艂 Trupow贸z: czerwona szoferka jarzy艂a si臋 jaskrawo w promieniach s艂o艅ca. Ci臋偶ar贸wka wyra藕nie zwolni艂a, ale i tak jecha艂a z pr臋dko艣ci膮 co najmniej pi臋膰dziesi臋ciu kilometr贸w na godzin臋. Bior膮c pod uwag臋 jej mas臋, wci膮偶 by艂o to a偶 nadto, 偶eby rozgnie艣膰 jego i Witta na nale艣nik.

- O cholera... - wyszepta艂, zdumiony.

Witt szczekn膮艂 偶a艂o艣nie i szarpn膮艂 si臋, ale ch艂opiec trzyma艂 go mocno za obro偶臋. Duane przeci膮gn膮艂 psa na lew膮 stron臋, jakby zamierza艂 uciec w pole. R贸w by艂 tam r贸wnie偶 zaro艣ni臋ty chwastami, ale znacznie p艂ytszy. Z pewno艣ci膮 nie stanowi艂by 偶adnej przeszkody dla tak du偶ego pojazdu.

Ci臋偶ar贸wka zjecha艂a nieco na praw膮 stron臋. Pokona艂a ju偶 ponad po艂ow臋 dziel膮cej ich odleg艂o艣ci i Duane widzia艂 w szoferce sylwetk臋 kierowcy: by艂 wysoki, pochylony, skoncentrowany na prowadzeniu... nie, raczej na celowaniu.

Ch艂opiec chwyci艂 psa za obro偶臋, przeci膮gn膮艂 przera偶onego owczarka z powrotem na praw膮 stron臋 drogi i wskoczy艂 z nim do rowu. Trupow贸z natychmiast zboczy艂 w lewo, przejecha艂 lewymi ko艂ami przez r贸w i niemal ocieraj膮c si臋 o p艂ot zbli偶a艂 si臋 w b艂yskawicznym tempie.

Duane rozejrza艂 si臋 rozpaczliwie w nadziei, 偶e z przeciwnej strony nadjedzie jaki艣 samoch贸d, 偶e kto艣 si臋 zjawi... 偶e ten koszmarny sen dobiegnie ko艅ca.

Trupow贸z by艂 najwy偶ej trzydzie艣ci metr贸w od niego i wci膮偶 przyspiesza艂. Duane zda艂 sobie spraw臋, 偶e nie zd膮偶y ju偶 przebiec na drug膮 stron臋 drogi. Wittgenstein szarpa艂 si臋 i ujada艂 rozpaczliwie. Przez g艂ow臋 ch艂opca przemkn臋艂a my艣l, 偶eby go pu艣ci膰, 偶eby pozwoli膰 psu samemu zatroszczy膰 si臋 o siebie, ale natychmiast u艣wiadomi艂 sobie, 偶e pies nie mia艂by 偶adnych szans. Mimo paniki, mimo zastrzyku adrenaliny w 偶y艂ach, nie by艂 w stanie si臋 szybko porusza膰, i na domiar z艂ego prawie nic nie widzia艂.

Dwadzie艣cia metr贸w. Przednie lewe ko艂o zawadzi艂o o przekrzywiony ko艂ek z ogrodzenia i z艂ama艂o go jak zapa艂k臋. Drut kolczasty zad藕wi臋cza艂 jak szarpni臋ta struna harfy.

Duane schyli艂 si臋, chwyci艂 obur膮cz psa, wyt臋偶y艂 si艂y i rzuci艂 go tak daleko w pole, jak tylko potrafi艂. Witt wyl膮dowa艂 na boku zaraz za trzeci膮 bruzd膮 i zacz膮艂 niezgrabnie gramoli膰 si臋 z ziemi.

Ch艂opiec nie mia艂 czasu, 偶eby mu si臋 przygl膮da膰. Jedn膮 r臋k膮 z艂apa艂 mocno za szczyt drewnianego s艂upka i podci膮gn膮艂 si臋 w g贸r臋. Ca艂e ogrodzenie zachwia艂o si臋, metalowe kolce wbi艂y mu si臋 w r臋k臋, stopa, kt贸r膮 opar艂 na drucie kolczastym, uwi臋z艂a na amen.

Ci臋偶ar贸wka p臋dzi艂a z og艂uszaj膮cym rykiem silnika, ci膮gn膮c za sob膮 chmur臋 py艂u. Kierowca znikn膮艂 za l艣ni膮c膮 o艣lepiaj膮co w promieniach s艂o艅ca szyb膮. Drewniane s艂upki w ogrodzeniu trzaska艂y kolejno jak zapa艂ki.

Duane wyszarpn膮艂 stop臋 z buta, przewali艂 si臋 na drug膮 stron臋 ogrodzenia - metalowe kolce wczepi艂y mu si臋 bole艣nie w brzuch - run膮艂 ci臋偶ko na zaoran膮 ziemi臋 na skraju pola i natychmiast odturla艂 si臋 w zbo偶e. Sekund臋 p贸藕niej rozp臋dzona ci臋偶ar贸wka zmiot艂a s艂upek, kt贸rego przed chwil膮 si臋 przytrzyma艂. Napi臋ty drut kolczasty p臋k艂 jak struna, prysn臋艂a ziemia i drzazgi. Oszo艂omiony ch艂opiec powoli ukl膮k艂, rozejrza艂 si臋. Flanelowa koszula wisia艂a na nim w strz臋pach, krew ze skalecze艅 na brzuchu wsi膮ka艂a w spodnie. R臋ce wygl膮da艂y jakby zbiera艂 nimi pot艂uczone szk艂o.

Trupow贸z zako艂ysa艂 si臋, przeje偶d偶aj膮c przez r贸w, i wr贸ci艂 na drog臋. W tumanie kurzu niczym z艂owrogie 艣lepia zap艂on臋艂y 艣wiat艂a stopu.

Duane zerkn膮艂 na le偶膮cego dwa kroki dalej Witta, po czym przeni贸s艂 wzrok z powrotem na ci臋偶ar贸wk臋. W艂a艣nie skr臋ca艂a majestatycznie w lewo. Przednie ko艂a wjecha艂y do rowu, tylne zabuksowa艂y na szutrowej nawierzchni. Kamyki wystrzeliwa艂y spod opon jak pociski karabinowe. Pojazd wreszcie zdo艂a艂 si臋 cofn膮膰, wje偶d偶aj膮c tylnymi ko艂ami do rowu po przeciwnej stronie drogi, zawr贸ci艂, wycelowa艂 d艂ug膮 mask臋 w kierunku Duane'a i ruszy艂 naprz贸d.

Chwiej膮c si臋 na nogach, Duane podbieg艂 do le偶膮cego bez ruchu psa, wzi膮艂 go na r臋ce i ruszy艂 w g艂膮b pola. Zbo偶e si臋ga艂o mu do pasa, ogon Witta prawie wl贸k艂 si臋 po ziemi. Przed sob膮 mieli prawie p贸艂torakilometrowy 艂an, a potem nast臋pne ogrodzenie i kilka drzew. Ch艂opiec szed艂 najszybciej jak m贸g艂. Nie obejrza艂 si臋 nawet wtedy, kiedy us艂ysza艂 g艂uchy 艂oskot, brz臋kni臋cie zrywanych drut贸w oraz szelest zbo偶a mia偶d偶onego pot臋偶nymi ko艂ami i rozgarnianego zderzakiem.

Niedawno pada艂o, my艣la艂, brn膮c przed siebie - tak mu si臋 przynajmniej wydawa艂o - w tempie lodowca. Witt zwisa艂 mu bezw艂adnie w ramionach. O, tym, 偶e 偶yje, 艣wiadczy艂o tylko ledwo s艂yszalne posapywanie i nieznaczne poruszenia 偶eber. Niedawno pada艂o, i to porz膮dnie. Z wierzchu ziemia ju偶 wysch艂a, ale pod spodem... Pod spodem powinno by膰 b艂oto. Bo偶e, spraw, 偶eby tak naprawd臋 by艂o.

Za jego plecami zgrzyta艂a skrzynia bieg贸w, silnik rycza艂 na coraz wy偶szych obrotach. Duane mia艂 wra偶enie, 偶e 艣ciga go jakie艣 ogromne rozw艣cieczone zwierz臋. Smr贸d padliny z ka偶d膮 chwil膮 stawa艂 si臋 coraz wyra藕niejszy. A mo偶e zatrzyma膰 si臋, odwr贸ci膰 twarz膮 do niego, wyczeka膰 do ostatniej chwili i uskoczy膰 w bok, jak matador przed bykiem? - przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋. Natychmiast u艣wiadomi艂 sobie, 偶e ten pomys艂 jest do niczego. Z Wittem w ramionach nie mia艂 najmniejszych szans na wykonanie jakiegokolwiek szybkiego manewru. Szed艂 wi臋c dalej przed siebie, coraz bardziej pow艂贸cz膮c nogami.

Jego przewaga nad Trupowozem stopnia艂a do pi臋tnastu metr贸w... dziesi臋ciu... pi臋ciu. Usi艂owa艂 biec, ale musia艂 poprzesta膰 na chwiejnym, zamaszystym kroku. Sztywne 藕d藕b艂a ch艂osta艂y go po nogach, kurz i py艂 osiada艂y na sier艣ci Witta. Przebrn膮艂 przez p艂ytki r贸w melioracyjny, prawie go nie zauwa偶aj膮c.

Odg艂osy dobiegaj膮ce zza jego plec贸w uleg艂y zmianie: ryk silnika przeistoczy艂 si臋 w wycie, nie by艂o ju偶 s艂ycha膰 szelestu k艂adzionego zbo偶a. Duane obejrza艂 si臋 przez rami臋. Ci臋偶ar贸wka znieruchomia艂a przechylona na bok i do przodu, tylne ko艂a z lewej strony obraca艂y si臋 bezsilnie w powietrzu. Spod prawych k贸艂 wystrzeliwa艂a fontanna b艂ota. Ch艂opiec wci膮偶 brn膮艂 naprz贸d, odgarniaj膮c na boki 藕d藕b艂a, kt贸re znajdowa艂y si臋 niepokoj膮co blisko oczu Witta. Kiedy po jakim艣 czasie ponownie spojrza艂 wstecz, od Trupowozu dzieli艂o go ju偶 co najmniej trzydzie艣ci metr贸w. Ci臋偶ar贸wka wci膮偶 tkwi艂a w rowie, kierowca stara艂 si臋 j膮 rozbuja膰, w艂膮czaj膮c na przemian pierwszy bieg i wsteczny. Duane utkwi艂 wzrok w wyznaczonej nielicznymi drzewami granicy pola. Tam zaczyna艂o si臋 pole Johnsona, a jeszcze dalej, na p贸艂nocy i wschodzie, las ci膮gn膮cy si臋 a偶 do Black Tree Tavern. I pag贸rki. I g艂臋bokie koryto strumienia.

Jeszcze dziesi臋膰 bruzd i dopiero wtedy si臋 obejrz臋.

Pot sp艂ywa艂 mu po czole, karku i plecach, miesza艂 si臋 z krwi膮 i brudem. Witt wierzgn膮艂 s艂abo 艂apami, tak jak czyni艂, b臋d膮c szczeniakiem, kiedy 艣ni艂o mu si臋, 偶e poluje na kr贸liki, po czym zupe艂nie znieruchomia艂.

Jeszcze dwie. Jeszcze jedna. Duane zerkn膮艂 przez rami臋.

Ci臋偶ar贸wka uwolni艂a si臋 z pu艂apki, ale ju偶 go nie 艣ciga艂a. Powoli, ko艂ysz膮c si臋 i podskakuj膮c na nier贸wnym terenie, wycofywa艂a si臋 w kierunku drogi. Mimo to Duane nie zwolni艂 kroku, nawet wtedy, kiedy us艂ysza艂 zgrzyt prze艂膮czanych bieg贸w i szurgot opon na twardej nawierzchni. Nie dopadnie mnie tutaj, pomy艣la艂. Nie da rady. Wr贸c臋 do domu polami i lasem, b臋d臋 si臋 trzyma艂 z daleka od dr贸g.

Dotar艂 do ogrodzenia, delikatnie prze艂o偶y艂 Witta na drug膮 stron臋, pokaleczy艂 si臋 jeszcze bardziej, prze艂a偶膮c przez druty, i przykucn膮艂 przy psie, 偶eby wreszcie odpocz膮膰. Opar艂 艂okcie na kolanach, opu艣ci艂 g艂ow臋, przez jaki艣 czas dysza艂 ci臋偶ko, ws艂uchuj膮c si臋 w t臋tnienie pulsu w uszach, po czym uni贸s艂 g艂ow臋 i rozejrza艂 si臋 doko艂a. Wie偶a ci艣nie艅 by艂a st膮d doskonale widoczna. P贸艂 kilometra dalej na po艂udnie zaczyna艂y si臋 drzewa Elm Haven. Droga by艂a pusta, panowa艂a ca艂kowita cisza. Tylko opadaj膮cy powoli tuman kurzu i zniszczone ogrodzenie 艣wiadczy艂y o tym, 偶e Duane'owi bynajmniej nie przy艣ni艂 si臋 koszmarny sen.

Poklepa艂 psa, ale collie nawet nie drgn膮艂. Le偶a艂 bez ruchu z otwartymi szklistymi oczami. Duane przycisn膮艂 ucho do jego boku, wstrzyma艂 oddech, ale niczego nie us艂ysza艂. Serce Witta przesta艂o bi膰 zapewne jeszcze przed przepraw膮 przez pierwsze ogrodzenie. Pewnie zatrzyma艂oby si臋 wcze艣niej, gdyby nie to, 偶e wiekowe psisko rozpaczliwie chcia艂o jak najd艂u偶ej pozosta膰 przy swoim panu.

Duane po艂o偶y艂 r臋k臋 na smuk艂ej psiej g艂owie, poklepa艂 j膮, a nast臋pnie spr贸bowa艂 zamkn膮膰 powieki przyjacielowi. Nie uda艂o mu si臋.

Kl臋cza艂 obok martwego psa z piersi膮 i gard艂em wype艂nionymi b贸lem, kt贸ry nie mia艂 nic wsp贸lnego z siniakami i zadrapaniami. B贸l rozrasta艂 si臋 coraz bardziej, jakby chcia艂 go rozsadzi膰, lecz ch艂opiec nie by艂 w stanie niczego z nim zrobi膰 - ani prze艂kn膮膰, ani rozpu艣ci膰 w 艂zach. Nie mog膮c zaczerpn膮膰 tchu, uni贸s艂 twarz ku b艂臋kitnemu, bezchmurnemu teraz niebu i uderzaj膮c w ziemi臋 zakrwawion膮 pi臋艣ci膮, przysi膮g艂 Wittowi i Bogu, w kt贸rego nie wierzy艂, 偶e kto艣 za to zap艂aci.

***

Na zwo艂anym przez Mike'a zebraniu Rowerowego Patrolu opr贸cz niego pojawi艂 si臋 tylko Kevin Grumbacher. By艂 zdenerwowany, chodzi艂 w t臋 i z powrotem po kurniku, splataj膮c i rozplataj膮c gumk臋, ale Mike tylko wzruszy艂 ramionami. Wcale go nie dziwi艂o, 偶e Dale i pozostali mieli w letni poranek ciekawsze rzeczy do roboty ni偶 ganianie na jakie艣 g艂upie zebrania.

- Darujmy to sobie, Kev - odezwa艂 si臋, na p贸艂 le偶膮c na zdewastowanej kozetce. - Pogadam z nimi kiedy indziej.

Kevin przerwa艂 w臋dr贸wk臋 i otworzy艂 usta, 偶eby co艣 powiedzie膰, ale nie zd膮偶y艂, poniewa偶 akurat w tej chwili drzwi si臋 otworzy艂y i do 艣rodka wpadli Dale i Lawrence. Wystarczy艂o na nich spojrze膰, 偶eby si臋 domy艣le膰, 偶e sta艂o si臋 co艣 wa偶nego. Dale mia艂 dzikie spojrzenie i zmierzwione w艂osy. Lawrence r贸wnie偶 by艂 mocno podekscytowany.

- Co jest? - spyta艂 Mike.

Zdyszany Dale opar艂 si臋 o futryn臋.

- Duane... dzwoni艂 przed chwil膮... - wykrztusi艂. - Van Syke chcia艂 go zabi膰.

Mike i Kevin wyba艂uszyli oczy.

- To prawda! - sapa艂 Dale. - Zadzwoni艂 do mnie, jak ju偶 przyjecha艂a policja. Musia艂 najpierw zadzwoni膰 do Dale's Tavern, 偶eby 艣ci膮gn膮膰 ojca, a potem do Barneya, i ba艂 si臋, 偶e van Syke wr贸ci, kiedy jeszcze b臋dzie sam w domu, ale nie wr贸ci艂, a ojciec nie za bardzo mu wierzy, ale jego pies nie 偶yje, ale van Syke w艂a艣ciwie go nie zabi艂, chocia偶 w艂a艣ciwie to tak jakby, bo...

- Zaczekaj - przerwa艂 mu Mike.

Dale umilk艂.

Mike podni贸s艂 si臋 z kozetki.

- Zacznij od pocz膮tku. Tak jak opowiadasz historie przy ognisku. Od samego pocz膮tku. Czy Duane'owi nic si臋 nie sta艂o i jak van Syke pr贸bowa艂 go zabi膰.

Dale opad艂 na miejsce zwolnione przed chwil膮 przez Mike'a, Lawrence usiad艂 na jakiej艣 poduszce na pod艂odze. Kevin wci膮偶 tkwi艂 w miejscu, w kt贸rym przerwa艂 sw贸j nerwowy spacer; tylko jego r臋ce porusza艂y si臋 bez przerwy, splataj膮c gumk臋 w skomplikowane wzory.

- No dobrze - powiedzia艂 wreszcie Dale, umilk艂 na kilka sekund, a nast臋pnie podj膮艂; - Przed chwil膮 dzwoni艂 Duane. Jakie艣 p贸艂 godziny temu van Syke... to znaczy, on my艣li, 偶e to by艂 van Syke, chocia偶 go w艂a艣ciwie nie widzia艂... no, w ka偶dym razie, kto艣 pr贸bowa艂 rozjecha膰 go Trupowozem van Syke'a na Jubilee College Road, niedaleko wie偶y ci艣nie艅.

- Jezu... - wyszepta艂 Kevin.

Mike uciszy艂 go spojrzeniem.

Dale skin膮艂 g艂ow膮. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e dopiero teraz, s艂uchaj膮c w艂asnej relacji, zaczyna艂 w pe艂ni pojmowa膰 wag臋 swoich s艂贸w.

- Duane m贸wi, 偶e ci臋偶ar贸wka najpierw chcia艂a go rozjecha膰 na drodze, a potem rozwali艂a ogrodzenie i 艣ciga艂a go po polu. Wtedy w艂a艣nie umar艂 jego pies. Wystraszy艂 si臋 na 艣mier膰.

- Witt?

G艂os ch艂opczyka by艂 przepe艂niony b贸lem. Za ka偶dym razem, kiedy przychodzili do Duane'a z wizyt膮, Lawrence godzinami bawi艂 si臋 ze starym owczarkiem.

Dale ponownie skin膮艂 g艂ow膮.

- Duane musia艂 ucieka膰 na prze艂aj a偶 na pole Johnsona, a potem wr贸ci艂 przez las do domu. A najdziwniejsze w tym wszystkim jest to...

- Co takiego? - zapyta艂 p贸艂g艂osem Mike.

- 呕e zabra艂 ze sob膮 psa. Ni贸s艂 go przez ca艂y czas, zamiast zostawi膰 na polu i wr贸ci膰 po niego p贸藕niej.

Mina Lawrence'a 艣wiadczy艂a o tym, 偶e on nie widzi w tym nic niezwyk艂ego.

- To wszystko, co powiedzia艂? - dopytywa艂 si臋 Mike. - Nie przysz艂o mu do g艂owy, dlaczego van Syke m贸g艂 si臋 na niego zawzi膮膰?

Dale pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Podobno po prostu szed艂 tu, na zebranie. To nie by艂y 偶arty, zupe艂nie inaczej ni偶 wtedy, kiedy J. P. Congden albo jaki艣 inny dup... - Zerkn膮艂 z ukosa na m艂odszego brata. - Jak jaki艣 dure艅 zje偶d偶a nagle na pobocze i udaje, 偶e chce ci臋 rozjecha膰. Duane jest pewien, 偶e ten, kto kierowa艂 Trupowozem, chcia艂 zabi膰 jego i Witta.

Mike skin膮艂 g艂ow膮, pogr膮偶ony g艂臋boko w my艣lach. Dale przejecha艂 r臋k膮 po czuprynie.

- Nie m贸g艂 d艂u偶ej rozmawia膰, bo w艂a艣nie przyjecha艂 Barney.

Kevin prze艂o偶y艂 mi臋dzy palcami kolejn膮 sekwencj臋 przeplatanki.

- Dzwoni艂 z domu?

- Aha.

Kevin spojrza艂 na Mike'a.

- Czy to ma jaki艣 zwi膮zek z tym, o czym chcia艂e艣 z nami rozmawia膰?

Ch艂opiec otrz膮sn膮艂 si臋 z zamy艣lenia.

- By膰 mo偶e. - Machn膮艂 r臋k膮 w stron臋 drzwi, za kt贸rymi zostawili rowery. - Ruszamy.

- Dok膮d? - zapyta艂 Lawrence. Jak zawsze w chwilach zdenerwowania wsadzi艂 sobie do ust brze偶ek daszka baseballowej czapeczki i prze偶uwa艂 go nami臋tnie.

Mike u艣miechn膮艂 si臋 lekko.

- Jak s膮dzicie, dok膮d Duane zaprowadzi ojca i Barneya? Je偶eli ci臋偶ar贸wka naprawd臋 gania艂a go po polu, powinno tam by膰 mn贸stwo 艣lad贸w, i w og贸le.

Ca艂a czw贸rka pobieg艂a do rower贸w.

***

Barney by艂 ju偶 na miejscu. Na poboczu sta艂 jego zielony pontiac z wyblak艂ymi z艂ocistymi literami uk艂adaj膮cymi si臋 w napis CONSTABLE na boku. Tu偶 obok zaparkowa艂y czarny Chevrolet J.R Congdena oraz pickup taty Duane'a. Duane sta艂 z ojcem w wielkiej wyrwie w ogrodzeniu z drutu kolczastego. Ch艂opiec m贸wi艂 co艣 cicho, wskazuj膮c na g艂臋bokie koleiny na polu. Barney kiwa艂 g艂ow膮, pisz膮c w notesie ze spiralnym grzbietem. J.R pali艂 cygaro i gapi艂 si臋 na Duane'a z tak膮 min膮, jakby to on by艂 wszystkiemu winien.

Ch艂opcy zahamowali z szurgotem opon jakie艣 dziesi臋膰 metr贸w od grupki stoj膮cej w polu. Congden odwr贸ci艂 si臋, splun膮艂 w chwasty i krzykn膮艂, 偶eby si臋 st膮d zabierali. Skin臋li g艂owami, ale oczywi艣cie zostali na miejscu.

- I dlatego, Howard, chc臋, 偶eby艣 natychmiast go aresztowa艂! - m贸wi艂 ojciec Duane'a. Barney w rzeczywisto艣ci nazywa艂 si臋 Howard Sills. - Ten przekl臋ty kretyn chcia艂 mi zabi膰 dzieciaka!

Barney po raz kolejny skin膮艂 g艂ow膮 i zapisa艂 co艣 w notesie.

- Problem polega na tym, 偶e nie mamy 偶adnego dowodu, 偶e to by艂 Karl van Syke...

Mike wymieni艂 szybkie spojrzenie z kolegami. Do tej pory nie mieli poj臋cia, jak van Syke ma na imi臋.

- A tw贸j syn sam powiedzia艂, 偶e nie zd膮偶y艂 si臋 przyjrze膰 kierowcy - doko艅czy艂 szybko Barney, uprzedzaj膮c wybuch gniewu rozm贸wcy.

Ojciec Duane'a poczerwienia艂 na twarzy, ale zanim zd膮偶y艂 co艣 powiedzie膰, J.P. Congden przesun膮艂 cygaro w k膮cik ust, po czym wymamrota艂:

- To nie Karl.

Barney zsun膮艂 czapk臋 z czo艂a i z uniesionymi brwiami spojrza艂 na s臋dziego pokoju. On wcale nie przypomina Barneya z telewizji, przemkn臋艂o Dale'owi przez g艂ow臋. Szeryf Howard Sills co prawda by艂 niski i 艂ysiej膮cy, ale na tym ko艅czy艂o si臋 jego podobie艅stwo do postaci z „The Andy Griffith Show”. Mimo to wszyscy m贸wili na niego „Barney”.

- Sk膮d wiesz? - zapyta艂.

Congden przesun膮艂 cygaro w drugi k膮cik ust i zmierzy艂 obu McBride'ow takim spojrzeniem, jakby byli 艣mieciami, na kt贸re szkoda mu cennego czasu.

- St膮d, 偶e by艂em z nim ca艂e przedpo艂udnie. - Wyj膮艂 cygaro z ust, splun膮艂 i u艣miechn膮艂 si臋, ods艂aniaj膮c z臋by barwy tytoniu. - 艁owili艣my ryby w Spoon River, ko艂o mostu kolejowego.

- Rozmawia艂em z Billym Daysingerem, kt贸ry twierdzi, 偶e ostatni raz siedzia艂 w Trupowozie latem zesz艂ego roku - powiedzia艂 Barney. - Od tamtej pory je藕dzi nim wy艂膮cznie van Syke.

Congden wzruszy艂 ramionami i splun膮艂 po raz kolejny.

- Karl powiedzia艂 mi rano, 偶e wczoraj wieczorem kto艣 ukrad艂 mu ci臋偶ar贸wk臋 spod wytapialni.

Ch艂opcy ponownie spojrzeli po sobie. Wytapialnia t艂uszczu mie艣ci艂a si臋 kiedy艣 w obecnie zdewastowanym, opuszczonym budynku mniej wi臋cej w po艂owie drogi mi臋dzy elewatorami zbo偶owymi i wysypiskiem. Kiedy艣 zwo偶ono tam padlin臋 z ca艂ej okolicy. Smr贸d wci膮偶 pozosta艂 i niekiedy dociera艂 nawet do domu Harlena na p贸艂nocno-zachodnim skraju miasta.

Barney podrapa艂 si臋 po podbr贸dku.

- W takim razie, dlaczego tego nie zg艂osi艂? Albo dlaczego ty tego nie zrobi艂e艣?

Congden wzruszy艂 ramionami, najwyra藕niej znudzony tym wszystkim. Te w艂osy, kt贸re mu jeszcze zosta艂y, stercz膮 mu nad uszami jak mokre futro wydry, pomy艣la艂 Dale. I ma zupe艂nie nieopalon膮 艂ysin臋. B艂yszczy jak brzuch karpia.

- Bo nie mia艂 czasu - powiedzia艂 s臋dzia pokoju. - Poza tym zdaje si臋, 偶e te cholerne szczeniaki traktuj膮 to jako okazj臋 do dobrej zabawy. Sk膮d mamy wiedzie膰, czy to nie ich sprawka? - Wskaza艂 kciukiem na stoj膮c膮 nieopodal gromadk臋. Barney obrzuci艂 ch艂opc贸w pozbawionym wyrazu spojrzeniem, Congden za艣 podni贸s艂 g艂os i dla odmiany wycelowa艂 kciuk w Duane'a. - Sk膮d mamy wiedzie膰, czy on te偶 nie macza艂 w tym palc贸w? Narozrabia艂 z kolesiami, a teraz zawraca nam g艂ow臋, 偶eby nie wysz艂o na to, 偶e wybrali si臋 na przeja偶d偶k臋, stracili panowanie nad kierownic膮, rozwalili p艂ot Summersonowi i w艂adowali si臋 na pole...-

Ojciec Duane'a przeszed艂 nad le偶膮cym na ziemi poskr臋canym drutem kolczastym. Jego twarz by艂a ju偶 nie czerwona, ale niemal fioletowa.

- Niech ci臋 szlag trafi, Congden, ty zak艂amana kapitalistyczna 艢winio! Przecie偶 znasz mojego syna,., i tych ch艂opc贸w... i dobrze wiesz, 偶e nie maj膮 z tym nic wsp贸lnego! Kto艣 chcia艂 zabi膰 Duane'a, kto艣 chcia艂 go rozjecha膰 na 艣mier膰, a ty robisz wszystko, 偶eby ratowa膰 ty艂ek temu niedorozwini臋temu Australopitekowi, poniewa偶 to wy dwaj wybrali艣cie si臋 na przeja偶d偶k臋 jego ci臋偶ar贸wk膮, 偶eby si臋 troch臋 zabawi膰, ty cholerny, g艂upi...

Barney wkroczy艂 mi臋dzy dw贸ch m臋偶czyzn i po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu McBride'a. U艣cisk by艂 chyba mocniejszy ni偶 na to wygl膮da艂o, poniewa偶 ojciec Duane'a poblad艂, umilk艂 i odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie.

- Pieprz si臋 - mrukn膮艂 s臋dzia pokoju, po czym ruszy艂 do samochodu.

- Powiedz Karlowi, 偶eby si臋 do mnie zg艂osi艂! - zawo艂a艂 za nim Barney.

Congden nawet nie raczy艂 skin膮膰 g艂ow膮, tylko zatrzasn膮艂 drzwi swego chevroleta i przekr臋ci艂 kluczyk w stacyjce. Podrasowany silnik rykn膮艂 dono艣nym basem, tylne ko艂a zabuksowa艂y, wyrzucaj膮c fontanny 偶wiru, i samoch贸d ruszy艂 jak z kopyta w stron臋 miasta. Ch艂opcy musieli wskoczy膰 do rowu, 偶eby ust膮pi膰 mu z drogi.

McBride jeszcze przez d艂u偶szy czas m贸wi艂 co艣 podniesionym g艂osem, wskazuj膮c to na pole, to na zdewastowane ogrodzenie.

W ko艅cu nieco si臋 uspokoi艂. Barney wszystko pilnie notowa艂. Duane sta艂 kilka krok贸w z boku, z za艂o偶onymi r臋kami, patrz膮c spokojnie przez grube szk艂a okular贸w. Gdy tylko jego ojciec i szeryf, wci膮偶 pogr膮偶eni w rozmowie, ruszyli w kierunku samochod贸w, ch艂opcy cisn臋li rowery w krzaki i podbiegli do kolegi.

- Nic ci nie jest? - zapyta艂 Dale. Ch臋tnie u艣ciska艂by przyjaciela, albo przynajmniej dotkn膮艂 go, 偶eby si臋 upewni膰, czy jest ca艂y i zdrowy, ale protok贸艂 nie przewidywa艂 takiego zachowania.

Duane skin膮艂 g艂ow膮.

- Czy... Czy on naprawd臋 zabi艂 Witta? - wykrztusi艂 Lawrence dr偶膮cym g艂osem.

Duane skin膮艂 g艂ow膮 po raz drugi.

- To znaczy, Wittowi po prostu przesta艂o bi膰 serce - wyja艣ni艂.

- By艂 stary.

- Ale kto艣 chcia艂 was rozjecha膰?

Kolejne skini臋cie g艂ow膮.

Ojciec Duane'a zawo艂a艂 go do siebie.

- Co艣 si臋 dzieje - szepn膮艂 ch艂opiec. - Pogadam z wami p贸藕niej, je艣li mi si臋 uda.

Pow艂贸cz膮c nogami, wr贸ci艂 na drog臋 i stan膮艂 obok ojca. Barney przez chwil臋 m贸wi艂 co艣 do niego, a nast臋pnie po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu.

- Bardzo mi przykro z powodu twojego psa.

Potem tak jakby ostrzega艂 przed czym艣 jego ojca. Wreszcie wsiad艂 do pontiaca i ruszy艂 powoli, tak 偶eby nie zostawi膰 za sob膮 chmury py艂u.

Duane wraz z ojcem przez chwil臋 spogl膮dali w milczeniu na pole, po czym wsiedli do pickupa, zawr贸cili na trzy razy i odjechali w kierunku drogi numer sze艣膰. Duane nie pomacha艂 na po偶egnanie.

Ch艂opcy rozejrzeli si臋 doko艂a, jakby s膮dzili, 偶e z si臋gaj膮cego do pasa zbo偶a wybiegnie duch Wittgensteina. Nic takiego jednak nie nast膮pi艂o. Zbo偶e sta艂o nieruchomo, na niebie ponownie pojawi艂y si臋 chmury. Panowa艂a ca艂kowita cisza.

- S艂uchajcie - odezwa艂 si臋 Kevin. - A je艣li Trupow贸z wr贸ci?

W ci膮gu o艣miu sekund znale藕li si臋 z powrotem na rowerach i p臋dzili co si艂 w nogach w stron臋 miasta. Dale zosta艂 nieco z ty艂u, 偶eby zaczeka膰 na Lawrence'a, ale m艂odszy brat w okamgnieniu wyprzedzi艂 nie tylko jego, lecz tak偶e dw贸ch pozosta艂ych ch艂opc贸w.

Zwolnili dopiero wtedy, kiedy znale藕li si臋 w bezpiecznym cieniu nieruchomych wi膮z贸w. Zasapani, wyprostowali si臋 na siode艂kach, jad膮c powoli bez trzymanki. Min臋li dom Dale'a i Old Central, cisn臋li rowery na ziemi臋 przy podje藕dzie przed domem Kevina i rozci膮gn臋li si臋 na ch艂odnej trawie, ci臋偶ko dysz膮c i ocieraj膮c pot z zakurzonych twarzy.

- A tak w艂a艣ciwie... - wysapa艂 Lawrence, kiedy m贸g艂 ju偶 m贸wi膰 - ...to co to jest kapitalistyczna 艣winia?

10

Przez jakie艣 p贸艂 godziny dyskutowali o zamachu na Duane'a McBride'a, potem jednak ich zainteresowanie os艂ab艂o i pobiegli gra膰 w baseball. Mike przesun膮艂 zebranie na po meczu albo do chwili kiedy Duane wreszcie zjawi si臋 w mie艣cie - zale偶nie od tego, co nast膮pi wcze艣niej.

Miejskie boisko znajdowa艂o si臋 na polu za domami Kevina i Dale'a i po to, 偶eby si臋 tam dosta膰, wi臋kszo艣膰 dzieciarni prze艂azi艂a przez drewniany p艂ot Stewart贸w w miejscu, gdzie podpiera艂a go gruba belka. W praktyce oznacza艂o to, 偶e podjazd przed domem Stewart贸w oraz zachodnia cz臋艣膰 ich d艂ugiego podw贸rza pe艂ni艂y funkcj臋 czego艣 w rodzaju deptaka dla m艂odszej cz臋艣ci populacji miasta; Dale i Lawrence nie mieli nic przeciwko temu, poniewa偶 w ten spos贸b ich dom sta艂 si臋 o艣rodkiem 偶ycia towarzyskiego, ich mamie za艣 tak偶e nie przeszkadza艂o, 偶e po domu i wok贸艂 niego niemal bez przerwy w艂贸cz膮 si臋 tabuny ch艂opc贸w. Wr臋cz przeciwnie: cz臋sto podejmowa艂a go艣ci kanapkami i lemoniad膮.

Tego dnia gra nie bardzo si臋 klei艂a, gdy偶 przez godzin臋 rozgrywka toczy艂a si臋 mi臋dzy dwiema dwuosobowymi dru偶ynami: w jednej wyst臋powali Kevin i Dale, w drugiej natomiast Mike i Lawrence. Dopiero w porze lunchu do艂膮czyli Gerry Daysinger, Bob McKnown, Donna Lou Perry oraz Sandy Wittaker - Sandy by艂a w porz膮dku, ale rzuca艂a jak dziewczyna, by艂a jednak przyjaci贸艂k膮 Donny Lou, kt贸ra stanowi艂a 艂akomy k膮sek dla obu zespo艂贸w/ - a nawet ch艂opcy z zamo偶niejszej cz臋艣ci miasta: Chuck Sperling, Digger Taylor, Bill i Barry Fussnerowie i Tom Castanatti. Stopniowo 艣ci膮gali kolejni, zaintrygowani okrzykami, gwizdami i wybuchami 艣miechu, a偶 w ko艅cu wczesnym popo艂udniem mecz toczy艂 si臋 w najlepsze z udzia艂em dw贸ch dru偶yn w pe艂nych sk艂adach, a nawet z zawodnikami rezerwowymi.

Chuck Sperling koniecznie chcia艂 by膰 kapitanem. Jego ojciec kierowa艂 jedyn膮 dru偶yn膮 z Elm Haven wyst臋puj膮c膮 w Ma艂ej Lidze, wi臋c Chuck m贸g艂 by膰 nie tylko kapitanem, ale i miotaczem, chocia偶 rzuca艂 troch臋 gorzej ni偶 Sandy Whittaker, lecz tym razem zosta艂 zakrzyczany. Na pierwszego kapitana wybrano Mike'a, p贸藕niej za艣 Castanattiego - t臋gawego, spokojnego ch艂opca, posiadacza najlepszego kija baseballowego w mie艣cie (by艂 r贸wnie偶 ca艂kiem niez艂ym pa艂karzem, przede wszystkim jednak liczy艂 si臋 ten przepi臋kny kij, sprezentowany dawno temu jego ojcu przez jednego z graczy Chicago Sox).

Jako pierwsz膮 Mike wyznaczy艂 Donn臋 Lou. Nikt nie zg艂asza艂 zastrze偶e艅, poniewa偶 od niepami臋tnych czas贸w Donna by艂a najlepszym miotaczem w mie艣cie i gdyby tylko w rozgrywkach Ma艂ej Ligi mog艂y uczestniczy膰 dziewcz臋ta, wi臋kszo艣膰 zawodnik贸w z dru偶yny (a przynajmniej ci, kt贸rzy nie bali si臋 ojca Chucka Sperlinga) zasugerowa艂aby mu, 偶eby wzi膮艂 Donn臋 do sk艂adu, dzi臋ki czemu, by膰 mo偶e, uda艂oby im si臋 wygra膰 cho膰 par臋 mecz贸w.

Podzia艂 na zespo艂y dokona艂 si臋 mniej wi臋cej wed艂ug kryterium geograficznego, wzd艂u偶 niewidocznej linii dziel膮cej miasto na cz臋艣膰 p贸艂nocn膮 - biedniejsz膮, t臋, w kt贸rej mieszka艂 Dale - i po艂udniow膮. Stroje by艂y takie same (d偶insy i bia艂e koszulki), r贸偶ni艂y si臋 natomiast, i to bardzo, r臋kawice. Te u偶ywane przez Sperlinga i inne dzieciaki z po艂udnia by艂y nowe, du偶e i sztywne, Mike natomiast i pozostali pos艂ugiwali si臋 starymi, mniejszymi r臋kawicami, przekazanymi im przez ojc贸w. Niekt贸re z nich bardziej przypomina艂y zwyk艂e sk贸rzane r臋kawiczki i niezbyt dobrze chroni艂y r臋k臋 przy 艂apaniu mocno rzuconych pi艂ek, ale nikomu to nie przeszkadza艂o. Takie drobne przykro艣ci stanowi艂y nieod艂膮czny element gry, podobnie jak siniaki i zadrapania zebrane przez ca艂y dzie艅 sp臋dzony na boisku. 呕aden z ch艂opc贸w nie zha艅bi艂 si臋 gr膮 w softball - chyba 偶e na wyra藕ne polecenie pani Doubbet albo jakiej艣 innej j臋dzy, a i tak zaczynali „prawdziw膮” gr臋 natychmiast, jak tylko nauczycielka odwr贸ci艂a si臋 do nich plecami.

Teraz jednak nikt nie my艣la艂 o szkole i nauczycielach. Pani Sewart przynios艂a p贸艂misek kanapek z kie艂bas膮 oraz mas艂em orzechowym i d偶emem, a do tego dzbanek soku. Z tej okazji og艂oszono przerw臋, chocia偶 dopiero ko艅czono drug膮 zmian臋, a natychmiast po posi艂ku wszyscy wr贸cili do gry. Niebo wci膮偶 by艂o zasnute szarymi chmurami, ale temperatura nieustannie ros艂a, a wraz z ni膮 wilgotno艣膰. Nikt nie zwraca艂 na to najmniejszej uwagi. Dzieciaki wrzeszcza艂y, rzuca艂y i biega艂y, k艂贸c膮c si臋 zawzi臋cie i sprzeczaj膮c, ale w sumie dawa艂y sobie rad臋 lepiej ni偶 wi臋kszo艣膰 dru偶yn z Ma艂ej Ligi. Grze towarzyszy艂y cz臋ste wybuchy weso艂o艣ci i g艂o艣nego 艣miechu, jednak og贸lnie rzecz bior膮c zawodnicy podchodzili do sprawy nie tylko z zaanga偶owaniem, ale r贸wnie偶 z determinacj膮 i powag膮.

Chocia偶 dzieciarnia wcale nie traktowa艂a tego w taki spos贸b, by艂a to rywalizacja bogatego Po艂udnia z ubo偶sz膮 P贸艂noc膮 i P贸艂noc wychodzi艂a zwyci臋sko z tej rywalizacji. Castanatti wygra艂 cztery z pierwszych sze艣ciu pi艂ek, potem jednak wzi臋艂a si臋 do roboty Donna Lou, a poniewa偶 Mike, Dale i Gerry Daysinger r贸wnie偶 mieli dobry dzie艅, po drugiej cz臋艣ci dru偶yna Mike'a prowadzi艂a 15:6 i 21:4. Nast臋pnie wymieszano sk艂ady i gra toczy艂a si臋 dalej.

Przypuszczalnie do niczego by nie dosz艂o, gdyby nie to, 偶e tym razem Digger Taylor, McKown i kilku innych znale藕li si臋 w jednej dru偶ynie z Donn膮 Lou. Wci膮偶 rzuca艂a r贸wnie dobrze jak na pocz膮tku meczu i w艂a艣nie po raz nie wiadomo kt贸ry wyautowa艂a Chucka Sperlinga. Teraz przysz艂a kolej na Lawrence'a, wi臋c pozostali oparli si臋 o p艂ot: dziesi臋膰 niemal identycznych postaci w d偶insach i bia艂ych koszulkach. Sandy znudzi艂a si臋 gr膮 i posz艂a sobie z Becky Cramer i kole偶ankami. W ten spos贸b Donna Lou zosta艂a jedyn膮 dziewczyn膮 na boisku.

- Najgorsze jest to, 偶e nie wiadomo, kto jest kim - powiedzia艂 w pewnej chwili Digger Taylor.

Mike otar艂 skrajem koszulki pot z brudnego czo艂a.

- To znaczy?

Taylor wzruszy艂 ramionami.

- To znaczy, 偶e szkoda, 偶e oba zespo艂y wygl膮daj膮 tak samo.

Kevin odchrz膮kn膮艂 i splun膮艂 troch臋 nieudolnie.

- My艣lisz, 偶e powinni艣my mie膰 specjalne stroje, czy co艣 w tym rodzaju?

Pomys艂 by艂 ca艂kowicie niedorzeczny. Nawet dru偶yna wyst臋puj膮ca w Ma艂ej Lidze mia艂a koszulki bez numer贸w, jedynie z nadrukowanym, szybko blakn膮cym emblematem.

- Wcale nie. Wystarczy, 偶eby jedna dru偶yna zdj臋艂a koszulki.

- 艢wietny pomys艂! - wykrzykn膮艂 Bob McKown, mieszkaj膮cy w n臋dznym krytym pap膮 domku obok n臋dznego krytego pap膮 domku Daysingera. - I tak mi za gor膮co. - Jednym ruchem 艣ci膮gn膮艂 koszulk臋. - Hej, Larry! - zawo艂a艂 do Lawrence'a. - Zdejmujemy koszulki!

Lawrence spiorunowa艂 starszego ch艂opca wzrokiem za to, 偶e ten pos艂u偶y艂 si臋 „zakazan膮” wersj膮 jego imienia, po czym bez s艂owa 艣ci膮gn膮艂 bluz臋 i wzi膮艂 kij w r臋ce. Pod blad膮 sk贸r膮 na jego grzbiecie odznacza艂y si臋 wyra藕nie wszystkie kr臋gi kr臋gos艂upa.

- Pewnie, 偶e gor膮co! - wykrzykn膮艂 jeden z Fussner贸w, a nast臋pnie obaj zdj臋li koszulki. Mieli identyczne p臋pki.

McKown poklepa艂 si臋 po nagiej piersi i zwr贸ci艂 si臋 do siedz膮cego obok niego Kevina:

- Rozbierasz si臋 czy przechodzisz do nich?

Kevin wzruszy艂 ramionami, po czym 艣ci膮gn膮艂 koszulk臋, z艂o偶y艂 j膮 starannie i po艂o偶y艂 na 艂awce. Jego zapadni臋t膮 klatk臋 piersiow膮 pokrywa艂y liczne piegi.

Potem przysz艂a kolej na Daysingera, kt贸ry, chc膮c si臋 popisa膰, celnym rzutem zawiesi艂 swoj膮 koszulk臋 na szczycie ogrodzenia, za co zosta艂 nagrodzony huczn膮 owacj膮. W jego 艣lady poszed艂 dziesi臋cioletni Michael Shoop, szkolny rozrabiaka, kt贸ry na boisku zamienia艂 si臋 w ostatniego niezgu艂臋. By艂 to jego pierwszy i najprawdopodobniej ostatni celny rzut tego dnia.

Nast臋pny by艂 Mike O'Rourke. Nie wygl膮da艂 na zachwyconego, niemniej jednak bez s艂owa zdj膮艂 koszulk臋, ods艂aniaj膮c g艂adk膮 opalon膮 sk贸r臋, pod kt贸r膮 wyra藕nie rysowa艂y si臋 mi臋艣nie.

Dale Stewart zdj膮艂 ju偶 czapeczk臋 i w艂a艣nie zabiera艂 si臋 do 艣ci膮gania koszuli, kiedy u艣wiadomi艂 sobie kto jest nast臋pny. Na chwil臋 zamar艂 w bezruchu. Jako ostatnia na 艂awce siedzia艂a Donna Lou. Nie patrzy艂a na niego, w og贸le na nic nie patrzy艂a. Mia艂a na sobie brudne sportowe pantofle, sp艂owia艂e d偶insy i bia艂膮 koszulk臋. Chocia偶 koszulka by艂a do艣膰 lu藕na, Dale wyra藕nie widzia艂 rysuj膮ce si臋 pod ni膮 kr膮g艂o艣ci. Przez zim臋 cia艂o Donny bardzo si臋 zaokr膮gli艂o - jeszcze w ubieg艂e lato by艂o p艂askie jak deska - i chocia偶 jej piersi z pewno艣ci膮 nie zas艂ugiwa艂y jeszcze na miano g贸r, to ca艂kiem bezpiecznie mo偶na by艂o nazwa膰 je pag贸rkami.

Waha艂 si臋 przez sekund臋, mo偶e wi臋cej, nie bardzo wiedz膮c dlaczego. Przecie偶 to nie jego problem, prawda? Niemniej dr臋czy艂o go prze艣wiadczenie, 偶e co艣 nie jest w porz膮dku. Przecie偶 od lat grywa艂 w baseball w艂a艣nie z ni膮, Mike'em, Kevinem, Harlenem i Lawrence'em, a nie z tymi palantami.

- No, czego si臋 boisz? - zawo艂a艂 Chuck Sperling z pierwszej bazy. - Wstydzisz si臋, Stewart?

- Pospiesz si臋! - krzykn膮艂 Digger Taylor z drugiego ko艅ca 艂awki.

- Zamknij si臋 - warkn膮艂 Dale, r贸wnocze艣nie jednak poczu艂 pieczenie rumie艅ca na policzkach i za uszami. Cz臋艣ciowo po to, 偶eby nikt tego nie zauwa偶y艂, energicznym ruchem 艣ci膮gn膮艂 koszulk臋, po czym odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na Donn臋 Lou Perry.

Wreszcie przenios艂a wzrok na koleg贸w. Lawrence odbi艂 pi艂k臋, podszed艂 i zatrzyma艂 si臋 przy 艂awce z kijem na ramieniu. By艂 niesamowicie chudy, zakurzony, jego kark i r臋ce mia艂y znacznie ciemniejsz膮 barw臋 ni偶 klatka piersiowa. Zmarszczy艂 brwi, zdziwiony milczeniem. Nikt si臋 nie poruszy艂, nikt si臋 nie odezwa艂. Wszystkie twarze by艂y zwr贸cone w kierunku Donny Lou. Taylor, Kevin, Bill, Barry, McKown, Daysinger, Michael Shoop, Mike, Dale: dziewi臋膰 par d偶ins贸w, sportowych pantofli i dziewi臋膰 nagich tors贸w.

- Na co czekasz? - zapyta艂 cicho Digger Taylor. W jego g艂osie brzmia艂a jaka艣 dziwna nuta. - Gramy bez koszulek. Zdejmuj swoj膮, Perry.

Donna Lou patrzy艂a na niego w milczeniu. Daysinger szturchn膮艂 艂okciem Boba McKowna.

- Ruszaj si臋, Donna. Jeste艣 z nami czy nie?

Gwa艂towny podmuch wiatru poderwa艂 z boiska chmur臋 py艂u i cisn膮艂 j膮 prosto w twarz stoj膮cemu na pozycji miotacza Castanattiemu. Ch艂opiec nawet nie drgn膮艂.

- No, dalej! - sykn膮艂 Michael Shoop. - Pospiesz si臋, bo dostaniemy kar臋 za przed艂u偶anie czasu gry!

Jako艣 nikomu nie przysz艂o do g艂owy zwr贸ci膰 mu uwag臋, 偶e pomyli艂 przepisy futbolowe z baseballowymi. Wszyscy milczeli. Dale siedzia艂 tak blisko Donny Lou, 偶e prawie dotyka艂 jej 艂okciem - robi艂 to, ca艂kowicie nie艣wiadomie, jeszcze chwil臋 temu - a teraz patrzy艂 w jej b艂臋kitne, wype艂niaj膮ce si臋 powoli 艂zami oczy. Ona tak偶e milcza艂a. Na prawej r臋ce wci膮偶 mia艂a star膮 r臋kawic臋 ojca; praw膮, zaci艣ni臋t膮 w pi臋艣膰, niemal w ni膮 wbi艂a.

- Pospiesz si臋, Perry - powt贸rzy艂 Digger. Jego g艂os brzmia艂 jako艣 inaczej, nieprzyjemnie. - 艢ci膮gaj koszulk臋. Nic nas nie obchodzi, co masz pod spodem. Albo robisz to co my, albo wylatujesz z dru偶yny.

Donna Lou wci膮偶 siedzia艂a bez ruchu w ciszy tak g艂臋bokiej, 偶e Dale m贸g艂by przysi膮c, 偶e s艂yszy szelest zbo偶a na polu za boiskiem. Gdzie艣 z bardzo wysoka dobieg艂 krzyk jastrz臋bia. Dale wyra藕nie widzia艂 piegi na nosie dziewczyny, krople potu na czole pod daszkiem granatowej czapeczki i jej oczy, wielkie i b艂臋kitne, wpatrzone w niego, w Mike'a, w Kevina. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e jest w nich pro艣ba... mo偶e nawet b艂aganie... nie potrafi艂 jednak go zrozumie膰.

Digger Taylor otworzy艂 usta, 偶eby jeszcze co艣 powiedzie膰, ale zamkn膮艂 je, poniewa偶 Donna wsta艂a z 艂awki, podnios艂a le偶膮ce przy p艂ocie pi艂k臋 i kij, i odesz艂a, nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie.

- A niech mnie! - parskn膮艂 Chuck Sperling i mrugn膮艂 przebiegle do swego kumpla Taylora.

- No w艂a艣nie! - Digger parskn膮艂 艣miechem. - A ju偶 my艣la艂em, 偶e obejrzymy jakie艣 cycuszki!

Michael Shoop i Fusserowie te偶 si臋 roze艣miali. Lawrence rozejrza艂 si臋 ze zdezorientowan膮 min膮.

- Ju偶 po meczu?

Mike wsta艂 i w艂o偶y艂 koszulk臋.

- Zgadza si臋 - powiedzia艂 bezbarwnym tonem. - Po meczu.

Zgarn膮艂 r臋kawic臋, kij i pi艂k臋, i ruszy艂 w stron臋 ogrodzenia za domem Dale'a.

Dale siedzia艂 nieruchomo, czuj膮c si臋 bardzo dziwnie. Ogarn臋艂a go niezwyk艂a mieszanina podekscytowania ze smutkiem, dodatkowo za艣 mia艂 wra偶enie, jakby kto艣 uderzy艂 go mocno w brzuch i jakby wydarzy艂o si臋 co艣 wa偶nego, czego nie zd膮偶y艂 zauwa偶y膰 - co艣 ostatecznego, ko艅cz膮cego okres przyjemno艣ci i niewinno艣ci, co艣 w rodzaju ostatniego dnia sierpnia, po kt贸rym nast臋puje pocz膮tek nowego roku szkolnego. Troch臋 chcia艂o mu si臋 艣mia膰, a troch臋 p艂aka膰, cho膰 nie mia艂 najmniejszego poj臋cia dlaczego.

- Mi臋czak! - zawo艂a艂 Digger Taylor za Mike'em, ten jednak nawet si臋 nie odwr贸ci艂, tylko przerzuci艂 swoje rzeczy na drug膮 stron臋 ogrodzenia, z 艂atwo艣ci膮 przeszed艂 przez p艂ot i chwil臋 p贸藕niej znikn膮艂 w cieniu wysokich wi膮z贸w.

Dale wci膮偶 siedzia艂 na 艂awce, czekaj膮c na przerw臋 w grze, 偶eby powiedzie膰 bratu, 偶e powinni ju偶 wraca膰 do domu, chocia偶 nie nadesz艂a jeszcze pora obiadu. Szare niebo jakby 艣ciemnia艂o, horyzont skry艂 si臋 za rzadk膮 mgie艂k膮, zrobi艂o si臋 ciemniej i nieprzyjemnie.

Gra toczy艂a si臋 dalej.

***

Duane przyszed艂 dopiero wieczorem.

Dale by艂 ju偶 po kolacji, le偶a艂 na 艂贸偶ku w swoim pokoju i przegl膮da艂 stary komiks z Kaczorem Donaldem. Przez otwarte na o艣cie偶 okno s膮czy艂o si臋 艣wiat艂o gasn膮cego dnia i zapach skoszonej trawy.

- Iiiiauuukiii! - rozleg艂o si臋 wo艂anie.

Dale sturla艂 si臋 z 艂贸偶ka, przy艂o偶y艂 do ust z艂膮czone d艂onie.

- Kiiiauuuiii!

Pop臋dzi艂 w d贸艂 po schodach, wypad艂 na zewn膮trz i jednym susem zeskoczy艂 z werandy. Mike sta艂 na trawniku, trzymaj膮c r臋ce w kieszeniach.

- Duane czeka w kurniku.

Przyszed艂 pieszo, wi臋c Dale r贸wnie偶 nie bra艂 roweru. Ch艂opcy pobiegli truchtem na wsch贸d Depot Street.

- Gdzie Lawrence? - zapyta艂 Mike, prawie wcale nie zadyszany.

- Poszed艂 na spacer z pani膮 Moon i mam膮.

Mike skin膮艂 g艂ow膮. Chocia偶 pani Moon mia艂a ju偶 osiemdziesi膮t sze艣膰 lat, to wci膮偶 wychodzi艂a na wieczorne spacery. Je艣li jej c贸rka, bibliotekarka, nie mog艂a jej towarzyszy膰, czynili to na zmian臋 s膮siedzi.

Pot臋偶ne d臋by i wi膮zy rosn膮ce wzd艂u偶 ulicy oraz jab艂onie za domem rzuca艂y na podw贸rze pl膮tanin臋 poskr臋canych cieni. W najg艂臋bszym, przy granicy z ogrodem, migota艂y ju偶 pierwsze robaczki 艣wi臋toja艅skie. Bia艂e 艣ciany kurnika zdawa艂y si臋 jarzy膰 w p贸艂mroku, drzwi odznacza艂y si臋 prostok膮tem nieprzeniknionej czerni. Po wej艣ciu do 艣rodka Dale musia艂 zaczeka膰 chwil臋, a偶 jego oczy dostosuj膮 si臋 do ciemno艣ci.

Duane sta艂 obok starego pud艂a po radiu, Kevin le偶a艂 na kozetce, doskonale widoczny dzi臋ki bia艂ej koszulce. Dale odruchowo rozejrza艂 si臋 w poszukiwaniu Harlena, po czym przypomnia艂 sobie, 偶e ten przecie偶 jest w szpitalu.

Zasapany, 艂apa艂 oddech, a w tym czasie Mike wyst膮pi艂 na 艣rodek pomieszczenia.

- Dobrze, 偶e nie ma Lawrence'a - o艣wiadczy艂 - bo Duane ma nam do opowiedzenia do艣膰 przera偶aj膮c膮 histori臋.

- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂 Dale oty艂ego ch艂opca. - Jak dosta艂e艣 si臋 do miasta?

- Stary jecha艂 do Carla, wi臋c si臋 z nim zabra艂em. - Duane poprawi艂 okulary na nosie. By艂 jeszcze bardziej zdekoncentrowany ni偶 zwykle. - S艂uchajcie, to by艂o naprawd臋. Trupow贸z naprawd臋 chcia艂 mnie dzisiaj zabi膰.

M贸wi艂 takim samym, bezbarwnym tonem jak zawsze, Dale jednak by艂 got贸w przysi膮c, 偶e s艂yszy w nim nut臋 zdenerwowania.

- Przykro mi z powodu Witta - powiedzia艂. - Lawrence'owi te偶.

Duane skin膮艂 g艂ow膮.

- Opowiedz im o 偶o艂nierzu - poprosi艂 Mike.

Duane powt贸rzy艂 relacj臋 ojca o powrocie z miasta w sobot臋 wieczorem, a raczej w niedziel臋 nad ranem, w kt贸rym towarzyszy艂 mu m艂ody cz艂owiek w wojskowym mundurze.

- I co w tym takiego dziwnego? - zapyta艂 Kevin, podk艂adaj膮c r臋k臋 pod g艂ow臋.

Wtedy Mike opowiedzia艂, jak to ten sam osobnik szed艂 za nim minionego wieczoru.

- Najad艂em si臋 troch臋 strachu - przyzna艂. - Bieg艂em, a przecie偶 biegam do艣膰 szybko, ale on wci膮偶 za mn膮 nad膮偶a艂, chocia偶 tylko szed艂. W ko艅cu wyprzedzi艂em go o jakie艣 dwadzie艣cia metr贸w, a kiedy obejrza艂em si臋 przy wie偶y ci艣nie艅, on znikn膮艂.

- By艂o ju偶 ciemno? - zainteresowa艂 si臋 Dale.

- Mniej wi臋cej tak jak teraz. Nie na tyle, 偶ebym go nie m贸g艂 zobaczy膰. Cofn膮艂em si臋 nawet do zakr臋tu, ale droga by艂a zupe艂nie pusta.

Kevin zanuci艂 melodi臋 ze „Strefy mroku”. Dale opad艂 na stary fotel tu偶 obok w膮skiego okienka.

- M贸g艂 przecie偶 ukry膰 si臋 w zbo偶u - zauwa偶y艂.

- Pewnie, ale po co? - odpar艂 Mike. - A w og贸le, sk膮d si臋 tam wzi膮艂 i co robi艂?

Opowiedzia艂 kolegom o dziurze w ziemi, kt贸r膮 odkry艂 w szopie na narz臋dzia na Calvary Cemetery. Kevin usiad艂 wyprostowany na kozetce.

- Rety, naprawd臋 si臋 tam w艂ama艂e艣?

- Tak, ale nie to jest wa偶ne...

- B臋dzie wa偶ne, je艣li dowiedz膮 si臋 Congden albo Barney - przerwa艂 mu Kevin.

Mike wepchn膮艂 r臋ce w kieszenie. By艂 co najmniej tak samo wytr膮cony z r贸wnowagi jak Duane.

- Barney jest w porz膮dku, gorzej z Congdenem. Sami widzieli艣cie, jak si臋 dzisiaj zachowywa艂. Moim zdaniem k艂ama艂 jak z nut.

Dale si臋 pochyli艂.

- K艂ama艂? Ale dlaczego?

- Dlatego, 偶e jest z nimi albo im pomaga.

- To znaczy z kim? - zapyta艂 Kevin.

Mike, wci膮偶 z r臋kami w kieszeniach, podszed艂 do drzwi i wyjrza艂 na zewn膮trz. Ciemno艣膰 na dworze by艂a akurat o tyle mniej g臋sta od tej w kurniku, 偶eby pozostali ch艂opcy dostrzegli jego czarn膮 sylwetk臋 na tle nieznacznie ja艣niejszego prostok膮ta.

- Z nimi. Z doktorem Roonem, van Syke'em, mo偶e ze star膮 Dublet. Z tymi, kt贸rzy wyczyniaj膮 te historie.

- I z 偶o艂nierzem - uzupe艂ni艂 Dale.

Duane odchrz膮kn膮艂, a nast臋pnie powiedzia艂:

- Takie mundury nosili nasi 偶o艂nierze podczas pierwszej wojny 艣wiatowej.

- A kiedy by艂a ta wojna? - spyta艂 Mike, cho膰 wiedzia艂 to z opowie艣ci babci.

Duane udzieli艂 poprawnej odpowiedzi, a Mike zako艂ysa艂 si臋 na pi臋tach i r膮bn膮艂 r臋k膮 w futryn臋.

- Pi臋knie, tylko co tu robi go艣膰 w mundurze 偶o艂nierza z pierwszej wojny 艣wiatowej?

- Mo偶e chodzi na spacery w pobli偶u miejsca, w kt贸rym mieszka - powiedzia艂 Kevin z przek膮sem.

- To znaczy?

- Wok贸艂 cmentarza.

To mia艂 by膰 偶art, ale by艂o zbyt ciemno i zbyt ma艂o czasu up艂yn臋艂o od 艣mierci Witta. Nikt si臋 nie roze艣mia艂.

- Wiecie co艣 o Harlenie? - przerwa艂 wreszcie milczenie Mike.

- Tak - odpar艂 Kevin. - Moja mama by艂a po po艂udniu w Oak Hill i spotka艂a jego mam臋. Wci膮偶 jest nieprzytomny, ma wielokrotne z艂amania ko艅czyn.

- Czy to powa偶ne?

Jeszcze zanim przebrzmia艂o jego pytanie, Dale u艣wiadomi艂 sobie, jak bardzo by艂o g艂upie. Mike skin膮艂 g艂ow膮. Jako jedyny zdoby艂 wszystkie sprawno艣ci z pierwszej pomocy.

- To znaczy, 偶e ko艣ci s膮 po艂amane w kilku miejscach. Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e niekt贸re przebi艂y sk贸r臋.

- O kurcz臋... - mrukn膮艂 Kevin.

Dale'owi zrobi艂o si臋 troch臋 s艂abo.

- Ale najgorsze jest to, 偶e jeszcze nie odzyska艂 przytomno艣ci - ci膮gn膮艂 Mike. - Z g艂ow膮 nie ma 偶art贸w.

Ponownie zapad艂o milczenie. Pod drewnian膮 pod艂og膮 rozleg艂 si臋 jaki艣 szelest - przypuszczalnie mysz albo nornica. Dale widzia艂 tylko niewyra藕ne zarysy sylwetek koleg贸w i jasn膮 plam臋 koszulki Kevina. Robaczki 艣wi臋toja艅skie 艣wieci艂y w ciemno艣ci za oknem i drzwiami. Jak oczy.

- Jutro pojad臋 do Oak Hill, sprawdz臋, co z Jimem, i wszystko wam opowiem - odezwa艂 si臋 wreszcie Duane.

Koszulka Kevina poruszy艂a si臋 w mroku.

- Mo偶e wszyscy pojedziemy?

- Macie tu za du偶o do roboty. 艢ledzi艂e艣 Roona?

Pytanie by艂o skierowane do Kevina.

- By艂em zaj臋ty...

- Wszyscy jeste艣my zaj臋ci, ale my艣l臋, 偶e powinni艣my trzyma膰 si臋 tego, co ustalili艣my. Dzieje si臋 co艣 dziwnego.

- Mo偶e Harlen co艣 zobaczy艂? - zastanawia艂 si臋 g艂o艣no Dale. - Przecie偶 znale藕li go przy 艣mietniku tu偶 obok Old Central. Mo偶e 艣ledzi艂 star膮 Dublet, albo co艣 w tym rodzaju...

- Mo偶e - zgodzi艂 si臋 Duane. - Jutro spr贸buj臋 si臋 dowiedzie膰. Tymczasem by艂oby dobrze, gdyby do powrotu Jima kto艣 inny zaj膮艂 si臋 pani膮 Doubbet.

- Ja mog臋 - zg艂osi艂 si臋 Dale, sam nieco zdziwiony.

- Nie znalaz艂em van Syke'a na cmentarzu, ale poszukam go jutro - odezwa艂 si臋 Mike od drzwi.

- Tylko uwa偶aj - ostrzeg艂 go Duane. - Nie widzia艂em go w tej ci臋偶ar贸wce, ale jestem prawie pewien, 偶e to on siedzia艂 za kierownic膮.

Ch艂opcy domagali si臋 szczeg贸艂owej relacji z mro偶膮cej krew w 偶y艂ach przygody, wi臋c Duane musia艂 im wszystko dok艂adnie opowiedzie膰.

- Musz臋 ju偶 i艣膰 - stwierdzi艂 wreszcie. - Wola艂bym, 偶eby stary za du偶o nie wypi艂.

Jego trzej koledzy poruszyli si臋 niezr臋cznie, zadowoleni, 偶e skrywa ich ciemno艣膰.

- My艣licie, 偶e mog臋 powt贸rzy膰 to Lawrence'owi? - spyta艂 Dale.

- Chyba tak - odpar艂 Mike. - Tylko nie wystrasz go na 艣mier膰.

Dale skin膮艂 g艂ow膮. Zebranie dobieg艂o ko艅ca, na wszystkich czeka艂y rozmaite zaj臋cia, ale nikt nie mia艂 ochoty si臋 ruszy膰. Jeden z kot贸w Mike'a wskoczy艂 Dale'owi na kolana i cicho mrucz膮c, zwin膮艂 si臋 w k艂臋bek.

- Cholera... - westchn膮艂 Kevin, kt贸ry prawie nigdy nie przeklina艂. - Ca艂e to g贸wno jest zupe艂nie bez sensu.

Milczenie jego koleg贸w oznacza艂o, 偶e ca艂kowicie si臋 z nim zgadzaj膮.

***

P贸藕nym wieczorem Mike O'Rourke d艂ugo le偶a艂 w 艂贸偶ku i liczy艂 ta艅cz膮ce za oknem 艣wietliki. Sen by艂 jak tunel, w kt贸ry nie mia艂 najmniejszego zamiaru si臋 zag艂臋bi膰. K膮tem oka zauwa偶y艂, 偶e co艣 poruszy艂o si臋 na trawniku pod lipami. Podszed艂 do okna, przycisn膮艂 nos do szyby i wyt臋偶y艂 wzrok.

Kto艣 wyszed艂 na drog臋 z g艂臋bokiego cienia pod drzewem przy oknie pokoju babci. Mike nas艂uchiwa艂 chrz臋stu 偶wiru pod podeszwami albo odg艂osu krok贸w na asfalcie, noc wype艂nia艂 jednak tylko szelest zbo偶a faluj膮cego na polu. Posta膰 mign臋艂a mu zaledwie przez u艂amek sekundy, ale zd膮偶y艂 dostrzec kapelusz z okr膮g艂ym rondem. To nie by艂 kapelusz kowbojski, bardziej przypomina艂 kapelusz skaut贸w.

Albo wojskowy, taki jak ten na g艂owie 偶o艂nierza, kt贸rego spotka艂 na drodze.

Z mocno bij膮cym sercem Mike wr贸ci艂 do 艂贸偶ka. Walczy艂 ze snem jak z nieprzyjacielem, kt贸remu pod 偶adnym pozorem nie wolno ulec.

11

We wtorek Duane McBride wyruszy艂 do biblioteki zaraz po uporaniu si臋 z porannymi obowi膮zkami. Ojciec ju偶 nie spa艂 i by艂 trze藕wy, w zwi膮zku z czym - jak zwykle przy takich okazjach - znajdowa艂 si臋 w fatalnym nastroju. Duane zajrza艂 do jego warsztatu, 偶eby mu powiedzie膰, 偶e wychodzi.

- Wszystko zrobione? - warkn膮艂 ojciec.

Majstrowa艂 przy najnowszym modelu swojej „maszyny edukacyjnej”. Jego pracownia mie艣ci艂a si臋 w dawnej jadalni, ale poniewa偶 teraz jadali wy艂膮cznie w kuchni - je艣li w og贸le siadali razem do posi艂k贸w, co nie zdarza艂o si臋 zbyt cz臋sto - ojciec urz膮dzi艂 sobie warsztat w pokoju sto艂owym. Funkcj臋 sto艂贸w pe艂ni艂o kilkoro masywnych drzwi po艂o偶onych na koz艂ach; niemal wszystkie by艂y zastawione rozmaitymi cz臋艣ciami maszyny edukacyjnej lub jej prototypami.

Ojciec Duane'a by艂 autentycznym wynalazc膮: opatentowa艂 pi臋膰 wynalazk贸w, chocia偶 tylko jeden z nich (automatyczny sygnalizator nape艂nienia skrzynki na listy) da艂 mu jakie艣 pieni膮dze. Wi臋kszo艣膰 jego pomys艂贸w by艂a r贸wnie niepraktyczna jak maszyna, nad kt贸r膮 obecnie pracowa艂: pot臋偶na metalowa skrzynia z pokr臋t艂ami, przyciskami, d藕wigniami, czytnikiem kart perforowanych i lampkami. W zamy艣le konstruktora mia艂a zrewolucjonizowa膰 proces kszta艂cenia. Prawid艂owo zaprogramowana za pomoc膮 mn贸stwa kart perforowanych, mog艂a pe艂ni膰 funkcj臋 prywatnego nauczyciela zadaj膮cego pytania i koryguj膮cego b艂臋dy. Problem polega艂 na tym - Duane wielokrotnie zwraca艂 na to ojcu uwag臋 - 偶e maszyna, razem z niezb臋dnym oprogramowaniem, musia艂aby kosztowa膰 co najmniej tysi膮c dolar贸w, no i 偶e by艂a tylko mechanizmem.

Ch艂opiec twierdzi艂, 偶e takimi zadaniami zajm膮 si臋 kiedy艣 komputery, ojciec jednak, w przeciwie艅stwie do niego, nie ufa艂 komputerom, a nawet nimi gardzi艂. „Czy wiesz, jak wielki musia艂by by膰 komputer, 偶eby wykona膰 najprostsze autonomiczne zadanie edukacyjne?” - pyta艂. „Owszem: taki jak Teksas, a ch艂odzi膰 musia艂aby go Niagara” - odpowiada艂 Duane. - „Ale to dlatego 偶e trzeba by zbudowa膰 go z lamp pr贸偶niowych. Gdyby zastosowa膰 tranzystory, sprawa wygl膮da艂aby zupe艂nie inaczej”.

Ojciec tylko wzrusza艂 ramionami i wraca艂 do pracy nad kolejnym prototypem. Duane musia艂 przyzna膰, 偶e urz膮dzenia te by艂y ca艂kiem zmy艣lne, ale zarazem okropnie niepor臋czne i odstraszaj膮ce. Ojcu uda艂o si臋 sprzeda膰 tylko jedno; nabywc膮 by艂o kuratorium o艣wiaty z okr臋gu Brimfield, lecz z pewno艣ci膮 nie bez znaczenia by艂 fakt, 偶e wujek Art zna艂 tamtejszego kierownika... Pozosta艂e maszyny sta艂y na warsztatowych sto艂ach, w k膮tach, w korytarzu, a nawet w pustych pokojach na pi臋trze.

Zdaniem Duane'a obsesja na punkcie zbudowania doskona艂ej maszyny edukacyjnej i tak by艂a czym艣 lepszym od pr贸b prowadzenia czynnego przez dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋 „centrum handlowego”, podejmowanych przez jego ojca par臋 lat wcze艣niej. „Centrum handlowe” sk艂ada艂o si臋 w rzeczywisto艣ci ze sklepu przemys艂owego i spo偶ywczego, ca艂odobowa dzia艂alno艣膰 polega艂a za艣 na tym, 偶e ojciec Duane'a zrywa艂 si臋 o czwartej nad ranem, 偶eby zawie藕膰 bochenek chleba jakiej艣 staruszce z Knox County i dowiedzie膰 si臋 na miejscu, 偶e wiekowa klientka postanowi艂a skorzysta膰 z oferowanego przez „centrum” B艂yskawicznego Planu Kredytowego, oznaczaj膮cego po prostu sprzedawanie „na kresk臋”. Wujek Art, w艂a艣ciciel sklepu przemys艂owego, z ulg膮 powita艂 chwil臋, kiedy jego wsp贸lnik zrezygnowa艂 z nierealistycznych plan贸w, chocia偶 ojciec Duane'a wci膮偶 twierdzi艂, 偶e takie w艂a艣nie centra handlowe maj膮 przed sob膮 ogromn膮 przysz艂o艣膰 i 偶e po prostu zbyt wcze艣nie pr贸bowa艂 wprowadzi膰 w 偶ycie sw贸j pomys艂. Prorokowa艂, 偶e kiedy艣 zaczn膮 powstawa膰 gigantyczne skupiska rozmaitych punkt贸w handlowych zgromadzone pod jednym dachem, podobne troch臋 do galerii handlowych, jakie widzia艂 we W艂oszech zaraz po wojnie. Wi臋kszo艣膰 s艂uchaczy pyta艂a ze zdziwieniem, komu by艂oby potrzebne co艣 takiego, ale Duane i wujek Art wiedzieli, 偶e lepiej nie dr膮偶y膰 tego tematu.

- Wszystko zrobione? - powt贸rzy艂 ojciec.

Duane oderwa艂 wzrok od kolejnej maszyny edukacyjnej i otrz膮sn膮艂 si臋 z zamy艣lenia.

- Tak. Pomy艣la艂em sobie, 偶e zajrz臋 do biblioteki.

Ojciec spojrza艂 na niego znad zsuni臋tych na czubek nosa okular贸w.

- Do biblioteki? Dzisiaj? Przecie偶 by艂e艣 w sobot臋?

- Tak, ale zapomnia艂em sprawdzi膰, czy maj膮 co艣 o naprawach pomp.

Ojciec zmarszczy艂 brwi. Elektryczna pompa przy studni rzeczywi艣cie wymaga艂a naprawy.

- My艣la艂em, 偶e ju偶 wszystko wiesz na ten temat?

Duane wzruszy艂 ramionami.

- To bardzo stara pompa. Chc臋 si臋 dobrze przygotowa膰, nim zaczn臋 przy niej grzeba膰.

Ojciec wci膮偶 nie sprawia艂 wra偶enia przekonanego. Duane bez trudu m贸g艂 si臋 domy艣li膰, co dzieje si臋 w g艂owie starego: przecie偶 nie dalej jak wczoraj kto艣 pr贸bowa艂 zabi膰 jego syna, dzisiaj rano pochowali Witta... Ch艂opcu wydawa艂o si臋, 偶e wczoraj, przy drodze, dostrzeg艂 w oczach ojca 艂zy - chocia偶 mo偶e pojawi艂y si臋 tam za spraw膮 wiatru. Tak czy inaczej, by艂o nie do pomy艣lenia, 偶eby przez ca艂e wakacje siedzia艂 w domu albo 偶eby ojciec wsz臋dzie go wozi艂.

- Mo偶esz tam doj艣膰 inaczej ni偶 drog膮?

- Jasne. P贸jd臋 przez po艂udniowe pastwisko, a potem skrajem pola Johnsona.

Ojciec przeni贸s艂 wzrok na d藕wignie, przek艂adnie i k贸艂ka z臋bate.

- W porz膮dku. Tylko masz wr贸ci膰 przed kolacj膮, rozumiesz?

Duane skin膮艂 g艂ow膮, wr贸ci艂 do kuchni, zrobi艂 sobie dwie kanapki z kie艂bas膮 i zapakowa艂 je w zat艂uszczon膮 papierow膮 torebk臋, powiesi艂 przy pasku termos z kaw膮, upewni艂 si臋, 偶e ma w kieszeni notes i o艂贸wek, po czym, nie spiesz膮c si臋, wyszed艂 z domu. Dopiero w po艂owie drogi do stodo艂y przypomnia艂 sobie, 偶e nie ma tam ju偶 Witta, zawr贸ci艂 wi臋c i skierowa艂 si臋 w stron臋 po艂udniowego pastwiska, tak jak obieca艂 ojcu.

Nie ok艂ama艂 go, poniewa偶 potem rzeczywi艣cie zamierza艂 i艣膰 skrajem pola Johnsona, ale i nie powiedzia艂 ca艂ej prawdy, poniewa偶 udawa艂 si臋 nie do ma艂ej biblioteki w Elm Haven, odleg艂ej o nieco ponad trzy kilometry od domu, lecz do znacznie wi臋kszej w Oak Hill, ponad trzyna艣cie kilometr贸w bocznymi drogami albo sporo ponad szesna艣cie tras膮, kt贸r膮 zamierza艂 pokona膰.

Szed艂 miarowym krokiem, termos obija艂 mu si臋 o udo, przera偶one koniki polne pryska艂y mu spod n贸g we wszystkie strony. By艂 to chyba najgor臋tszy ranek tego lata. Duane rozpi膮艂 dwa g贸rne guziki swojej flanelowej koszuli; przez chwil臋 zastanawia艂 si臋, czy nie zacz膮膰 pogwizdywa膰 jakiej艣 melodii, ostatecznie jednak zrezygnowa艂 z tego zamiaru.

***

Z domu Duane'a do Oak Hill najpro艣ciej mo偶na by艂o si臋 dosta膰, id膮c na p贸艂noc drog膮 numer sze艣膰, za farm膮 Barminton贸w skr臋ci膰 na p贸艂noc w bezimienn膮 szutrow膮 drog臋 prowadz膮c膮 a偶 do szosy numer 626, powszechnie zwanej Oak Hill Road, i id膮c poboczem, pokona膰 ostatnie siedem kilometr贸w. Tak, ale to oznacza艂o korzystanie z dr贸g.

Duane szybko niczym duch przemkn膮艂 przez szutrow膮 drog臋, kt贸ra nieco dalej na po艂udnie zmienia艂a si臋 w First Avenue, a nast臋pnie ruszy艂 na prze艂aj mi臋dzy pot臋偶nymi metalowymi silosami zbo偶owymi stoj膮cymi na po艂udnie od boiska. Nie m贸g艂 sprawdzi膰, czy jego przyjaciele graj膮 w baseball, poniewa偶 widok zas艂ania艂y mu wysokie sosny. Wkr贸tce potem skr臋ci艂 ponownie na p贸艂noc, aby omin膮膰 skraj miasta i pocz膮tek Broad Avenue.

Co prawda musia艂 skorzysta膰 z w膮skiej dr贸偶ki wiod膮cej przez krzaki do starej linii kolejowej, jako艣 jednak nie potrafi艂 sobie wyobrazi膰 ci臋偶ar贸wki przedzieraj膮cej si臋 przez te chaszcze. W pewnej chwili u艣wiadomi艂 sobie, 偶e dzieli go zaledwie kilkaset metr贸w od wytapialni t艂uszczu, sk膮d - wed艂ug s艂贸w Congdena - „ukradziono” Trupow贸z, ale drzewa ros艂y tu tak g臋sto, 偶e nie dostrzeg艂 nawet zardzewia艂ego blaszanego dachu budowli.

Po uci膮偶liwym marszu przez zaro艣la z ulg膮 wyszed艂 na nasyp kolejowy, odpi膮艂 od paska termos, nala艂 kawy do zakr臋tki i nie zatrzymuj膮c si臋, popija艂 ma艂ymi 艂yczkami. Nie przeszkadza艂o mu, 偶e krople kawy kapi膮 na spodnie i koszul臋. Na spodniach i tak niczego nie by艂o wida膰, mia艂y bowiem taki sam kolor jak kawa.

Najpierw poczu艂 wysypisko, potem je zobaczy艂. Przy po艂udniowym wje藕dzie przycupn臋艂o kilka rozpadaj膮cych si臋 barak贸w. W jednym z tych dom贸w - je偶eli co艣 takiego w og贸le zas艂ugiwa艂o na miano domu - mieszka艂a Cordie Cooke. Duane nie mia艂 jednak poj臋cia w kt贸rym. Po drugiej stronie tor贸w co艣 poruszy艂o si臋 w krzakach, ale cho膰 ch艂opiec natychmiast obejrza艂 si臋 przez rami臋, nie zdo艂a艂 rozpozna膰, jakie to by艂o zwierz臋.

Min膮艂 usypane w ogromne sterty odpadki, a nast臋pnie przeszed艂 po k艂adce nad tym, co kilka kilometr贸w na wsch贸d st膮d mia艂o si臋 zamieni膰 w Corpse Creek. Sprzyja艂o mu szcz臋艣cie: wiatr wia艂 od p贸艂nocy, dzi臋ki czemu, min膮wszy wysypisko, naprawd臋 zostawi艂 je za sob膮.

Pozosta艂o mu jeszcze do przebycia nieco ponad jedena艣cie kilometr贸w przez pola i lasy Creve Coeur County. Duane pokona艂 je w nieco ponad dwie godziny.

Licz膮ce pi臋膰 i p贸艂 tysi膮ca mieszka艅c贸w Oak Hill by艂o ponad trzykrotnie wi臋ksze od Elm Haven. Znajdowa艂y si臋 tu szpital oraz spora biblioteka, niewielka fabryka, s膮d okr臋gowy, by艂y nawet przedmie艣cia.

Duane zszed艂 z nasypu, poniewa偶 tory skr臋ca艂y na wsch贸d, omijaj膮c miasto. Nie ba艂 si臋 i艣膰 obsadzonymi drzewami ulicami Oak Hill, chocia偶 za ka偶dym razem, kiedy s艂ysza艂 za plecami zbli偶aj膮cy si臋 samoch贸d, zerka艂 odruchowo przez rami臋 i rozgl膮da艂 si臋 ukradkiem doko艂a w poszukiwaniu ewentualnej drogi ucieczki.

Przed budynkiem s膮du zrobi艂 sobie przerw臋 i w cieniu rosn膮cego tam d臋bu, obok starej armaty, zjad艂 kanapki i doko艅czy艂 kaw臋. By艂o bardzo gor膮co - temperatura z pewno艣ci膮 przekroczy艂a trzydzie艣ci stopni - ale flanelowa koszula wcale nie przylepia艂a mu si臋 do cia艂a. Po sko艅czonym posi艂ku zawiesi艂 termos u paska, a nast臋pnie ruszy艂 w stron臋 szpitala po przeciwnej stronie placu.

Kobieta mia艂a przypi臋ty do fartucha identyfikator z nazwiskiem ALNUTT, siedzia艂a za biurkiem ustawionym po艣rodku korytarza prowadz膮cego do oddzia艂贸w i by艂a nieugi臋ta.

- Nie mo偶esz wej艣膰 - stwierdzi艂a stanowczym, nie znosz膮cym sprzeciwu tonem. Podmuch powietrza mielonego przez wisz膮cy pod sufitem wentylator przyni贸s艂 zapach talku i staro艣ci. - Jeste艣 za m艂ody.

- To prawda, prosz臋 pani - przyzna艂 jej racj臋 Duane - ale Jimmy to m贸j jedyny kuzyn i jego mama pozwoli艂a mi go odwiedzi膰.

Panna Alnutt pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Jeste艣 za m艂ody. Na oddzia艂 mog膮 wchodzi膰 wy艂膮cznie osoby maj膮ce ponad szesna艣cie lat. 呕adnych wyj膮tk贸w. - Spojrza艂a na niego nad po艂贸wkowymi okularami. - Poza tym do szpitala nie wolno wnosi膰 偶adnych potraw ani napoj贸w.

Duane zerkn膮艂 w d贸艂, na przytroczony do paska termos, i odpi膮艂 go pospiesznie.

- Oczywi艣cie, prosz臋 pani. Mog臋 to tu zostawi膰. Chcia艂bym popatrze膰 na niego chocia偶 przez minut臋 albo dwie. Obiecuj臋, 偶e zaraz wr贸c臋.

Panna Alnutt zako艅czy艂a rozmow臋 machni臋ciem r臋ki poznaczonej wypuk艂ymi niebieskimi 偶y艂ami i skupi艂a uwag臋 na segregatorze z kartami pacjent贸w. Duane zd膮偶y艂 ju偶 podpatrzy膰 numer sali, w kt贸rej le偶a艂 Harlen, powiedzia艂 wi臋c „W takim razie przepraszam” i ruszy艂 przed siebie korytarzem.

Jedyny telefon wisia艂 na 艣cianie przy wej艣ciu do toalet, za zakr臋tem korytarza. Duane na wszelki wypadek mia艂 ze sob膮 pi臋膰dziesi膮t cent贸w drobnymi, chocia偶 potrzebowa艂 tylko dziesi膮taka. Numer znalaz艂 w starej, sfatygowanej ksi膮偶ce telefonicznej.

Chwil臋 p贸藕niej do biurka podesz艂a jedna z piel臋gniarek i szepn臋艂a jej co艣 do ucha. Panna Alnutt natychmiast zerwa艂a si臋 z krzes艂a i potruchta艂a do dy偶urki. Duane odczeka艂 jeszcze kilka sekund, a nast臋pnie, nie spiesz膮c si臋, min膮艂 opustosza艂膮 fortec臋 i jakby nigdy nic wszed艂 do skrzyd艂a budynku, w kt贸rym znajdowa艂y si臋 sale szpitalne. By艂 z siebie tak zadowolony, 偶e niewiele brakowa艂o, by zacz膮艂 cichutko pogwizdywa膰.

***

Zaraz po 艣niadaniu Dale Stewart po偶yczy艂 od ojca lornetk臋 i pomaszerowa艂 Depot Street w kierunku domu Cordie. Nie mia艂 na to najmniejszej ochoty - w og贸le nie lubi艂 zapuszcza膰 si臋 w t臋 cz臋艣膰 miasta, troch臋 ze wzgl臋du na to, 偶e tu w艂a艣nie mieszka艂 Congden, a troch臋 ze wzgl臋du na las otaczaj膮cy wysypisko - lecz po wczorajszej naradzie w kurniku uwa偶a艂 to za sw贸j obowi膮zek, chocia偶 wci膮偶 nie mia艂 poj臋cia, co Cordie i Tubby Cooke mogli mie膰 wsp贸lnego z jakim艣 szale艅cem, kt贸ry usi艂owa艂 rozjecha膰 Duane'a Trupowozem.

Obskurny dom J.P. Congdena sta艂 w pobli偶u domu Harlena. Czarny Chevrolet znikn膮艂 z podjazdu, nic nie porusza艂o si臋 na zaro艣ni臋tym chwastami podw贸rku. Dale obawia艂 si臋 nie tyle s臋dziego pokoju - chocia偶 ten stary piernik nap臋dzi艂 mu wczoraj niez艂ego stracha - co raczej jego rozwydrzonego synalka C.J. Wszystkie dzieciaki w mie艣cie ba艂y si臋 C.J.

Kiedy rok temu C.J. wreszcie zako艅czy艂 edukacj臋 - w wieku szesnastu lat zdo艂a艂 dotrze膰 dopiero do 贸smej klasy, trudno wi臋c by艂o si臋 dziwi膰, 偶e mu si臋 znudzi艂o - dla wi臋kszo艣ci ch艂opc贸w z Elm Haven by艂o to prawdziwe 艣wi臋to. M艂ody Congden wygl膮da艂 jak stereotypowy ma艂omiasteczkowy rozrabiaka z filmu rysunkowego: ostrzy偶ony na je偶a, z pryszczami przywodz膮cymi na my艣l jak膮艣 rzadk膮 tropikaln膮 chorob臋, w brudnej koszuli, z paczk膮 papieros贸w wetkni臋t膮 za podwini臋ty r臋kaw, wysoki, chudy, ale umi臋艣niony, o pot臋偶nych gro藕nych r臋kach, w wysmolonych d偶insach opuszczonych tak nisko, jakby lada chwila zamierza艂 zademonstrowa膰 艣wiatu ukryte pod nimi wdzi臋ki, w ci臋偶kich roboczych buciorach o podkutych czubach i obcasach, kt贸rymi krzesa艂 iskry, id膮c po betonie, z pude艂eczkiem tytoniu do 偶ucia w jednej kieszeni i sk艂adanym no偶em w drugiej... Dale powiedzia艂 kiedy艣 Kevinowi, 偶e C.J. Congden korzysta艂 chyba z jakiego艣 „Podr臋cznika dla 艂obuz贸w”.

Na takie 偶arty pozwala艂 sobie jednak tylko wtedy, kiedy by艂 ca艂kowicie pewien, 偶e nikt niepowo艂any go nie s艂yszy. Cztery lata temu, kr贸tko po tym, jak Stewartowie przeprowadzili si臋 do Elm Haven z Peorii ( Dale zda艂 wtedy do trzeciej klasy, a Lawrence zacz膮艂 chodzi膰 do pierwszej), Dale pope艂ni艂 b艂膮d, zwracaj膮c na siebie uwag臋 Congdena. C.J. mia艂 wtedy dwana艣cie lat i nadal tkwi艂 w pi膮tej klasie, w szkole i na boisku zachowywa艂 si臋 za艣 jak rekin w 艣rodku 艂awicy ma艂ych rybek.

Po tym, jak zosta艂 po raz drugi pobity na boisku, Dale zwr贸ci艂 si臋 o pomoc do ojca. Ten powiedzia艂 mu, 偶e ka偶dy taki 艂obuz to tch贸rz i 偶e najlepiej po prostu stawi膰 mu czo艂o. Tak wi臋c nazajutrz Dale stawi艂 czo艂o C.J. Congdenowi.

Rezultaty by艂y nast臋puj膮ce: wybite dwa mleczne z臋by, mocno obluzowane trzy sta艂e, trwaj膮ce przez trzy dni krwawienie z nosa oraz blizna na biodrze - pami膮tka po kopniaku, jaki wymierzy艂 mu C.J., kiedy Dale pad艂 na ziemi臋 i zwin膮艂 si臋 w k艂臋bek. Od tej pory traktowa艂 ojcowskie rady z nieco wi臋ksz膮 rezerw膮.

Nast臋pnie spr贸bowa艂 przekupstwa. Congden ch臋tnie bra艂 s艂odycze i pieni膮dze, lecz nadal do艣膰 regularnie spuszcza艂 mu manto. Dale posun膮艂 si臋 krok dalej: do艂膮czy艂 do 艣wity osi艂ka i nawet w艂贸czy艂 si臋 z nim podczas przerw po boisku, jednak i to nie przynios艂o efektu, poniewa偶 Congden i tak bija艂 go co najmniej raz w tygodniu - ot, tak, dla zasady.

Sytuacj臋 jeszcze bardziej pogarsza艂 fakt, 偶e do klasy Dale'a ucz臋szcza艂 jedyny prawdziwy przyjaciel Congdena, Archie Kreck. Gdyby nie Congden, z pewno艣ci膮 w艂a艣nie Archie zosta艂by g艂贸wnym 艂obuzem w mie艣cie: podobnie si臋 ubiera艂, by艂 niski, kr臋py i paskudny, wygl膮da艂 troch臋 jak jaki艣 diabelski bli藕niak Micheya Rooneya i mia艂 szklane oko.

Nikt nie wiedzia艂, w jaki spos贸b straci艂 prawdziwe. Po boisku kr膮偶y艂y plotki, 偶e kiedy mia艂 sze艣膰 albo siedem lat, wyd艂uba艂 mu je scyzorykiem sam Congden - mia艂a to by膰 cz臋艣膰 jakiej艣 przera偶aj膮cej inicjacji. Potrafi艂 jednak korzysta膰 i ze szklanego. Czasem, podczas szczeg贸lnie nudnej lekcji geografii prowadzonej przez pani膮 Howe, Archie wyjmowa艂 je, k艂ad艂 na 艂awce w zag艂臋bieniu na przybory do pisania, po czym udawa艂, 偶e drzemie, zostawiwszy oko na warcie.

Kiedy Dale zobaczy艂 to po raz pierwszy, parskn膮艂 艣miechem, ale ju偶 podczas najbli偶szej przerwy gorzko tego po偶a艂owa艂, poniewa偶 Archie dopad艂 go w toalecie, wepchn膮艂 mu g艂ow臋 do pisuaru i kilka razy spu艣ci艂 wod臋. Po lekcjach czekali na niego obaj: Archie i C.J., Dale nigdy w 偶yciu nie bieg艂 tak szybko jak wtedy: przemkn膮艂 w膮sk膮 alejk膮 za domem pani Moon, niemal przelecia艂 przez kurnik Mike'a, skr贸ci艂 sobie drog臋 przez ogr贸d Grayson贸w i pop臋dzi艂 ulic膮 do swojego domu, wpad艂 do 艣rodka i zaryglowa艂 drzwi tu偶 przed nosami dw贸ch rozw艣cieczonych doberman贸w w podkutych buciorach.

Dopadli go dwa dni p贸藕niej i st艂ukli na kwa艣ne jab艂ko. Na przek贸r temu, co m贸wi膮 ojcowie (a tym bardziej matki, kt贸re w og贸le nic nie rozumiej膮), nie ma sposobu, 偶eby wymkn膮膰 si臋 z 艂ap takim rzezimieszkom.

Min膮wszy dom Congdena, Dale odetchn膮艂 z ulg膮. C.J. nie mia艂 w艂asnego samochodu, a ojciec nie dopuszcza艂 go za kierownic臋 swego chevroleta, ale ostatnio cz臋sto je藕dzi艂 samochodami „koleg贸w”. To by艂o wspania艂e, poniewa偶 oznacza艂o przynajmniej kilka godzin wytchnienia dla wszystkich jego potencjalnych ofiar.

Dom Harlena by艂 zaledwie trzy parcele dalej. Dale zahamowa艂 z po艣lizgiem i zastuka艂 w drzwi, ale nikt nie otworzy艂, a w 艣rodku panowa艂a niezm膮cona cisza. Rozgl膮daj膮c si臋 ostro偶nie dooko艂a, poszed艂 dalej, prowadz膮c rower. Zawieszona na szyi lornetka obija艂a mu si臋 o pier艣.

Mia艂 do wyboru dwa sposoby, 偶eby dotrze膰 do domu Cordie Cooke: wspi膮膰 si臋 z rowerem na nasyp kolejowy i przedrze膰 si臋 przez rosn膮ce po drugiej stronie chaszcze, a偶 do 偶wirowej drogi prowadz膮cej do wysypiska, albo ukry膰 go gdzie艣 i p贸j艣膰 dalej torami. Pomys艂, 偶eby zostawi膰 rower w tej cz臋艣ci miasta nie bardzo przypad艂 mu do gustu - kiedy艣 zagin膮艂 tu rower Lawrence'a, 偶eby odnale藕膰 si臋 po dwutygodniowych poszukiwaniach na podw贸rku Congdena - ale wci膮偶 zbyt 艣wie偶o mia艂 w pami臋ci przygod臋 Duane'a z ci臋偶ar贸wk膮.

Wepchn膮艂 rower w najg臋stsze krzaki, zakamuflowa艂 go starannie ga艂臋ziami, rozejrza艂 si臋 przez lornetk臋 po okolicy i stwierdziwszy, 偶e droga jest wolna, ruszy艂 ostro偶nie wzd艂u偶 nasypu. Wdrapa艂 si臋 na niego dopiero wtedy, kiedy min膮艂 elewator zbo偶owy, po czym pomaszerowa艂 dziarsko przed siebie, pogwizduj膮c i kopi膮c le偶膮ce na drodze kamyki. Poci膮g贸w nie musia艂 si臋 obawia膰, poniewa偶 przeje偶d偶a艂y t臋dy niezmiernie rzadko, 艣rednio raz na tydzie艅.

Zaraz za Catton Road las si臋 sko艅czy艂. Tylko wzd艂u偶 strumienia ros艂y g臋ste krzewy, a na polach gdzieniegdzie pozosta艂y k臋py drzew. Dale zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, co powinien pocz膮膰. Co b臋dzie, je艣li kto艣 przy艂apie go na tym, jak obserwuje przez lornetk臋 dom Cookie? Czy prawo tego nie zabrania艂o? A je艣li dopadnie go pijany ojciec Cordie, albo inny mieszkaniec okolic wysypiska? A je艣li co艣 si臋 stanie lornetce?

Zwolni艂 nieco kroku i po艂o偶y艂 r臋k臋 na sk贸rzanym futerale. To kompletne wariactwo, przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋.

Po lewej stronie pojawi艂 si臋 zardzewia艂y dach wytapialni t艂uszczu, ale z g臋stwiny krzew贸w nie wypad艂a 偶adna rozp臋dzona ci臋偶ar贸wka. Chwil臋 potem poczu艂 smr贸d wysypiska i dostrzeg艂 dom Cordie. 艢lizgaj膮c si臋 po trawie, zbieg艂 z nasypu i wszed艂 mi臋dzy drzewa. Od domu dzieli艂o go jakie艣 sto metr贸w, by艂 wi臋c wzgl臋dnie bezpieczny. Nikt nie m贸g艂 go zauwa偶y膰 ani z drogi, ani z nasypu, a podkra艣膰 si臋 do niego by艂oby niezmiernie trudno, poniewa偶 na ziemi wala艂o si臋 mn贸stwo suchych ga艂臋zi i patyk贸w. Zaj膮艂 stanowisko mi臋dzy dwoma wysokimi drzewami, w k臋pie dorodnych krzak贸w, wycelowa艂 lornetk臋 w dom Cordie i czeka艂.

Dom znajdowa艂 si臋 w op艂akanym stanie. By艂 tak ma艂y, 偶e wprost nie mie艣ci艂o si臋 w g艂owie, 偶e mieszka tam czworo doros艂ych - rodzice i wujostwo - oraz gromada dzieciak贸w. W por贸wnaniu z t膮 budowl膮 nawet domy Daysingera i Congdena wygl膮da艂y jak pa艂ace.

Trzy stare budyneczki sta艂y w niewielkim zag艂臋bieniu terenu w pobli偶u bramy wjazdowej na wysypisko. Wszystkie by艂y odra偶aj膮ce, najgorsze wra偶enie sprawia艂 jednak dom Cordie. Nie mia艂 fundament贸w ani nawet podmur贸wek, sta艂 na niskich palach i wygl膮da艂 jak zdewastowana 艂贸d藕, kt贸ra zacz臋艂a ton膮膰 na pe艂nym morzu. Niemal ca艂膮 otwart膮 przestrze艅 mi臋dzy zabudowaniami i 艣cian膮 lasu porasta艂a trawa, z wyj膮tkiem b艂otnistego podw贸rka bezpo艣rednio przy domu. W艣r贸d licznych ka艂u偶 wala艂o si臋 tam mn贸stwo 艣mieci.

Jak wi臋kszo艣膰 ch艂opc贸w, Dale lubi艂 艣mieci. Gdyby nie agresywne szczury 偶eruj膮ce na wysypisku, i gdyby nie okoliczni mieszka艅cy, tacy jak Cooke'owie i Congdenowie, z pewno艣ci膮 sp臋dza艂by tu z kolegami mn贸stwo czasu. Poniewa偶 jednak sytuacja wygl膮da艂a tak, jak wygl膮da艂a, cz艂onkowie Rowerowego Patrolu zadowalali si臋 buszowaniem w rzeczach, kt贸re ludzie wystawiali przed dom w dni wyw贸zki odpadk贸w. Tak, 艣mieci by艂y super. Ludzie wyrzucali czasem prawdziwe skarby. Kiedy艣 Dale i Lawrence znale藕li najprawdziwszy czo艂gowy he艂mofon z niemieckimi napisami; od tej pory Lawrence zawsze zak艂ada艂 go do gry w futbol. Kiedy indziej Dale i Mike wyszperali ogromny zlew, kt贸ry usi艂owali zataszczy膰 do kurnika Mike'a, ale pan O'Rourke kaza艂 im odnie艣膰 go z powrotem.

艢mieci by艂y w porz膮dku.

Ale nie te 艣mieci. Za domem Cordie wala艂y si臋 przerdzewia艂e spr臋偶yny, porozbijane sedesy - chocia偶 Dale m贸g艂by przysi膮c, 偶e Cordie wspomina艂a par臋 razy, 偶e korzystaj膮 z wychodka - porozbijane szyby samochodowe, zardzewia艂e cz臋艣ci samochodowe, wygl膮daj膮ce jak wn臋trzno艣ci jakiego艣 ogromnego robota, setki puszek po konserwach, szczerz膮cych ostre z臋by odgi臋tych wieczek, dzieci臋ce rowerki, kt贸re wygl膮da艂y tak, jakby kto艣 je藕dzi艂 po nich w t臋 i z powrotem ci臋偶ar贸wk膮, lalki z pourywanymi ko艅czynami i brudnymi, pokrytymi ple艣ni膮 twarzyczkami i martwymi oczami skierowanymi z niemym wyrzutem ku niebu. Dale prawie przez dziesi臋膰 minut przygl膮da艂 si臋 temu pobojowisku, po czym opu艣ci艂 lornetk臋 i potar艂 oczy. Na co im to wszystko, do diab艂a?

Dale szybko stwierdzi艂, 偶e szpiegowanie to potwornie nudna robota. Po p贸艂godzinie zdr臋twia艂y mu nogi, oblaz艂o go robactwo, od upa艂u rozbola艂a go g艂owa, a wszystko co uda艂o mu si臋 zaobserwowa膰 to tylko matk臋 Cordie, kt贸ra zdj臋艂a rozwieszone na sznurkach pranie - po艣ciel by艂a szara i w plamy - zbeszta艂a dwoje ma艂ych dzieciak贸w, kt贸re bawi艂y si臋 w jednej z ka艂u偶, co chwil臋 d艂ubi膮c w nosach i wycieraj膮c r臋ce w spodnie.

Ani 艣ladu Cordie. Ani 艣ladu tego, czego szuka艂. A czego w艂a艣ciwie szuka艂? Do licha, niech Mike i ca艂a reszta sami j膮 sobie 艣ledz膮!

Zamierza艂 ju偶 zrezygnowa膰, kiedy us艂ysza艂 kroki na drewnianych podk艂adach. Przypad艂 do ziemi, os艂oni艂 okulary, 偶eby nie b艂yszcza艂y w promieniach s艂o艅ca, i wyt臋偶y艂 wzrok. Przez zas艂on臋 z li艣ci dostrzeg艂 sztruksowe spodnie poruszaj膮ce si臋 w znajomym, niespiesznym rytmie.

Do licha, a co tu robi Duane?!

Pobieg艂 w stron臋 nasypu, czyni膮c przy tym sporo ha艂asu, ale kiedy wreszcie przedar艂 si臋 przez krzaki i wyszed艂 na tory, nikogo ju偶 nie zobaczy艂. Zawr贸ci艂 i ruszy艂 z powrotem na swoje stanowisko, niemal natychmiast ukry艂 si臋 za pniem najbli偶szego drzewa i si臋gn膮艂 po lornetk臋. Przez las w kierunku tor贸w maszerowa艂a Cordie z dubelt贸wk膮 na ramieniu.

Pod Dale'em troch臋 ugi臋艂y si臋 nogi. A je偶eli go zauwa偶y艂a? By艂a przecie偶 szalona. Tego stwierdzenia nie nale偶a艂o traktowa膰 jako obelgi, po prostu tak by艂o naprawd臋. Rok temu, w pi膮tej klasie, zjawi艂 si臋 nowy nauczyciel muzyki, pan Aleo z Chicago. Nie przypad艂 jej do gustu, napisa艂a wi臋c do niego list, w kt贸rym grozi艂a, 偶e poszczuje go psami, a te rozszarpi膮 go na kawa艂ki i odgryz膮 mu to i owo. Przed wr臋czeniem listu adresatowi przeczyta艂a go kolegom na boisku. Zawieszono j膮 w prawach ucznia - chyba g艂贸wnie za „to i owo” - pan Aleo za艣, jeszcze przed ko艅cem roku szkolnego, zrezygnowa艂 z posady w Elm Haven i przeni贸s艂 si臋 do Evansville.

Tak, Cordie by艂a szalona. Je艣li rzeczywi艣cie zauwa偶y艂a Dale'a, by艂o ca艂kiem prawdopodobne, 偶e wyruszy艂a na polowanie z mocnym postanowieniem pozbawienia go 偶ycia.

Dale przypad艂 p艂asko do ziemi. Stara艂 si臋 nie oddycha膰, stara艂 si臋 nawet nie my艣le膰, poniewa偶 wierzy艂 艣wi臋cie, 偶e wszyscy wariaci s膮 telepatami. Cordie wdrapa艂a si臋 na nasyp, jakie艣 pi臋tna艣cie metr贸w od jego kryj贸wki i skr臋ci艂a w stron臋 miasta. Z ogromn膮 dubelt贸wk膮 na ramieniu wygl膮da艂a jak jaki艣 karze艂kowaty 偶o艂nierz.

Dale zaczeka艂, a偶 zniknie mu z oczu, po czym ruszy艂 za ni膮, ca艂y czas trzymaj膮c si臋 w ukryciu. W ten spos贸b pokonali mniej wi臋cej po艂ow臋 drogi do miasta. Cordie ani razu si臋 nie obejrza艂a, nawet nie spojrza艂a w bok, tylko maszerowa艂a po podk艂adach niczym nakr臋cona zabawka w spranej szarej sukience. Jednak w pewnej chwili, kiedy Dale min膮艂 zakr臋t, znikn臋艂a.

Zawaha艂 si臋, uwa偶nie popatrzy艂 przez lornetk臋, a nast臋pnie ostro偶nie wystawi艂 g艂ow臋 nad nasyp, 偶eby sprawdzi膰, czy nie zesz艂a na drug膮 stron臋. W tej samej chwili za jego plecami rozleg艂 si臋 znajomy g艂os:

- A kogo my tu widzimy? Zgubi艂e艣 si臋, gnojku?

Dale odwr贸ci艂 si臋 poma艂u, 艣ciskaj膮c w d艂oniach lornetk臋 ojca.

Trzy metry za nim stali C.J. i Archie. By艂 tak zaj臋ty tropieniem Cordie, 偶e nawet do g艂owy mu nie przysz艂o sprawdzi膰, co si臋 dzieje za jego plecami. Archie by艂 bez koszuli, na g艂owie mia艂 zawi膮zan膮 czerwon膮 chust臋. Puco艂owata twarz by艂a zaczerwieniona i spocona, szklane oko l艣ni艂o w blasku przedpo艂udniowego s艂o艅ca. C.J. sta艂 z nog膮 opart膮 na szynie. Wygl膮da艂 jak jaki艣 krostowaty my艣liwy podczas safari - tym bardziej, 偶e w zagi臋ciu prawego ramienia trzyma艂 strzelb臋.

Jezus, Maria, pomy艣la艂 Dale. Nogi trz臋s艂y mu si臋 tak bardzo, 偶e nawet gdyby nadarzy艂a si臋 okazja do ucieczki, chyba nie zdo艂a艂by z niej skorzysta膰. Czy dzisiaj jest pocz膮tek sezonu 艂owieckiego, czy co? Wyobrazi艂 sobie, 偶e m贸wi to g艂o艣no, tamci parskaj膮 艣miechem, kt贸ry艣 z nich - mo偶e C.J., a mo偶e Archie - klepie go po ramieniu, po czym obaj odwracaj膮 si臋 i maszeruj膮 na wysypisko, 偶eby postrzela膰 do szczur贸w...

- Czego szczerzysz z臋by, g艂upku? - warkn膮艂 C.J. Congden, jedyny syn s臋dziego pokoju z Elm Haven.

Podni贸s艂 strzelb臋 i wycelowa艂 j膮 w twarz Dale'a. Rozleg艂o si臋 szcz臋kni臋cie odwodzonego kurka albo odsuwanego bezpiecznika.

Dale usi艂owa艂 zamkn膮膰 oczy, ale nawet to mu si臋 nie uda艂o. Pod艣wiadomie zas艂oni艂 r臋kami lornetk臋, 偶eby przypadkiem nic jej si臋 nie sta艂o. Odczuwa艂 obezw艂adniaj膮c膮 potrzeb臋 ukrycia si臋 za czym艣, czymkolwiek, lecz doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e to si臋 nie uda. Prawa noga zacz臋艂a lekko dr偶e膰, serce 艂omota艂o mu tak g艂o艣no w piersi, 偶e mia艂 k艂opoty ze s艂yszeniem. C.J. co艣 do niego m贸wi艂, lecz Dale nie rozumia艂 ani s艂owa.

Congden zrobi艂 dwa kroki naprz贸d i przy艂o偶y艂 luf臋 do gard艂a Dale'a Stewarta.

***

Duane McBride nie mia艂 偶adnych problem贸w z odszukaniem sali, w kt贸rej le偶a艂 Jim Harlen, By艂 to w艂a艣ciwie dwuosobowy pok贸j, ale drugie 艂贸偶ko by艂o wolne. Przez okno wlewa艂 si臋 jaskrawy blask czerwcowego dnia i malowa艂 bia艂y prostok膮t na kafelkowej posadzce.

Harlen spa艂. Duane upewni艂 si臋, 偶e nikogo nie ma w korytarzu, po czym szybko zamkn膮艂 drzwi, poniewa偶 za zakr臋tem rozleg艂 si臋 odg艂os czyich艣 krok贸w.

Podszed艂 do 艂贸偶ka i zawaha艂 si臋, zatrzyma艂. Sam nie bardzo wiedzia艂, czego powinien si臋 spodziewa膰 - by膰 mo偶e widoku Harlena pod namiotem tlenowym, z obrzmia艂膮 twarz膮, otoczonego wielkimi stalowymi butlami, tak jak dziadek Duane'a tu偶 przed 艣mierci膮 dwa lata temu - ale Jim po prostu spa艂 spokojnie pod cienkim kocem i wykrochmalonym prze艣cierad艂em.

O tym, 偶e co艣 jest z nim nie w porz膮dku, 艣wiadczy艂y jedynie gips na lewym ramieniu i owini臋ta banda偶ami g艂owa. Duane zaczeka艂, a偶 ucichn膮 kroki w korytarzu, a nast臋pnie podszed艂 jeszcze bli偶ej.

Harlen otworzy艂 oczy, niby sowa budz膮ca si臋 ze snu, i powiedzia艂:

- Cze艣膰, McBride.

Duane a偶 podskoczy艂, zamruga艂 raptownie, po czym odpar艂:

- Cze艣膰, Harlen. Dobrze si臋 czujesz?

Ch艂opiec spr贸bowa艂 si臋 u艣miechn膮膰 i wtedy Duane zobaczy艂, jak w膮skie i blade usta ma Harlen.

- Nie藕le - powiedzia艂 Harlen. - Co prawda okropnie boli mnie g艂owa i ca艂膮 r臋k臋 mam w kawa艂kach, ale poza tym wszystko w porz膮dku.

Duane skin膮艂 g艂ow膮.

- My艣leli艣my, 偶e... - umilk艂, nie chc膮c powiedzie膰 „jeste艣 w 艣pi膮czce”.

- Martwy? - podpowiedzia艂 Harlen.

Duane pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nieprzytomny.

Powieki Harlena opad艂y, ga艂ki oczne przez chwil臋 porusza艂y si臋 gwa艂townie, ale zdo艂a艂 nad nimi zapanowa膰 i skoncentrowa膰 spojrzenie na twarzy przyjaciela.

- Bo by艂em. Nieprzytomny, znaczy si臋. Ockn膮艂em si臋 par臋 godzin temu z pot臋偶nym b贸lem g艂owy i zobaczy艂em mam臋, kt贸ra siedzia艂a na brzegu 艂贸偶ka. W pierwszej chwili pomy艣la艂em, 偶e to niedziela rano, ale przez par臋 minut nie mia艂em poj臋cia gdzie jestem.

Rozejrza艂 si臋 doko艂a, jakby wci膮偶 nie by艂 tego ca艂kiem pewien.

- A gdzie teraz jest twoja mama?

- Posz艂a do sklepu po drugiej stronie placu zje艣膰 lunch i zadzwoni膰 do szefa.

Harlen m贸wi艂 powoli, jakby ka偶de s艂owo sprawia艂o mu b贸l.

- Wi臋c wszystko z tob膮 w porz膮dku?

- Tak my艣l臋. Dzisiaj rano zwali艂a si臋 tu ca艂a gromada lekarzy, 艣wiecili mi latarkami w oczy, kazali liczy膰 do pi臋膰dziesi臋ciu i w og贸le wyczyniali r贸偶ne cuda. Pytali mnie nawet, czy wiem, kim jestem.

- I wiedzia艂e艣?

- Jasne. Powiedzia艂em im, 偶e jestem genera艂em Eisenhowerem.

U艣miechn膮艂 si臋 bole艣nie, a Duane ponownie skin膮艂 g艂ow膮.

- Pami臋tasz, co si臋 sta艂o? Dlaczego spad艂e艣?

Harlen d艂ugo wpatrywa艂 si臋 w niego bez s艂owa. Duane dopiero teraz zauwa偶y艂, jak wielkie s膮 藕renice kolegi. Usta Harlena dr偶a艂y, jakby si艂膮 stara艂 si臋 zatrzyma膰 na nich u艣miech.

- Nie... - wyszepta艂 wreszcie.

- Nie pami臋tasz, jak poszed艂e艣 do Old Central?

Harlen zamkn膮艂 oczy.

- Niczego nie pami臋tam! - Zabrzmia艂o to prawie jak 艂kanie. - A w ka偶dym razie niczego po tym naszym krety艅skim spotkaniu w Jaskini!

- W Jaskini... - powt贸rzy艂 Duane. - Czyli w sobot臋 rano?

- Aha.

- A p贸藕niej? Po po艂udniu?

Harlen uni贸s艂 powieki, w jego oczach b艂ysn膮艂 gniew.

- Przecie偶 ju偶 ci powiedzia艂em, grubasie!

- W niedziel臋 rano znale藕li ci臋 przy 艣mietniku obok Old Central...

- Tak, wiem. Mama mi powiedzia艂a. Rozp艂aka艂a si臋, zupe艂nie jakby to by艂a jej wina.

- Naprawd臋 nie pami臋tasz, sk膮d si臋 tam wzi膮艂e艣?

W korytarzu wzywano przez g艂o艣niki jakiego艣 lekarza.

- Ani troch臋. W og贸le nic nie pami臋tam. Je艣li o mnie chodzi, to r贸wnie dobrze mogli艣cie wyci膮gn膮膰 mnie z 艂贸偶ka, zdzieli膰 desk膮 w g艂ow臋 i przytaszczy膰 tutaj.

Duane zerkn膮艂 na gipsowy opatrunek, w kt贸rym tkwi艂o ca艂e rami臋 Harlena.

- Mama Kevina powiedzia艂a, 偶e twoja mama powiedzia艂a, 偶e tw贸j rower by艂 na Broad Avenue, niedaleko domu pani Dublet.

- Tak? Nie wiedzia艂em.

G艂os Harlena by艂 bezbarwny, wyprany z ciekawo艣ci. Duane przesun膮艂 palcami po kraw臋dzi koca.

- My艣lisz, 偶e mog艂e艣 go tam zostawi膰, bo poszed艂e艣 na piechot臋 za pani膮 Doubbet? Na przyk艂ad do szko艂y?

Harlen podni贸s艂 do oczu lew膮 r臋k臋. Mia艂 obgryzione niemal do krwi paznokcie.

- Pos艂uchaj, McBride: powiedzia艂em ci ju偶, 偶e nic nie pami臋tam, wi臋c zostaw mnie w spokoju, dobrze? W og贸le nie powiniene艣 tu przychodzi膰!

Duane poklepa艂 go uspokajaj膮co po ramieniu.

- Po prostu chcieli艣my si臋 dowiedzie膰 co z tob膮. Mike, Dale i wszyscy te偶 wybieraj膮 si臋 do ciebie, jak tylko ci si臋 polepszy.

- Tak, tak...

St艂umiony g艂os wydobywa艂 si臋 zza r臋ki, kt贸r膮 Harlen zas艂ania艂 doln膮 cz臋艣膰 twarzy.

- Uciesz膮 si臋, kiedy im powiem, 偶e ju偶 si臋 lepiej czujesz. - Duane nerwowo zerkn膮艂 na drzwi, za kt贸rymi ponownie rozleg艂y si臋 kroki. - Przynie艣膰 ci co艣?

- Go艂膮 Michelle Staffney - odpar艂 Harlen, wci膮偶 nie odrywaj膮c r臋ki od ust.

- Dobra. - Duane uchyli艂 drzwi i wystawi艂 g艂ow臋. Chwilowo korytarz by艂 pusty. - W takim razie, do zobaczenia.

- McBride...

- Tak?

- Mam do ciebie pro艣b臋. - Znowu zaskrzecza艂y g艂o艣niki. Na zewn膮trz zaterkota艂a kosiarka. Duane czeka艂. - W艂膮cz 艣wiat艂o, dobrze? - wykrztusi艂 wreszcie Harlen.

Duane zmru偶y艂 oczy i spojrza艂 w jasne okno, ale nic nie powiedzia艂, tylko nacisn膮艂 wy艂膮cznik. Blask 偶ar贸wki by艂 niezauwa偶alny.

- Dzi臋ki.

- Dobrze widzisz, Jim? - zapyta艂 cicho Duane.

- Tak, dobrze. - Harlen wreszcie oderwa艂 r臋k臋 od ust i spojrza艂 na koleg臋 z trudnym do odczytania wyrazem twarzy. - Chodzi tylko o to, 偶e... Kiedy zasn臋 wieczorem, a potem si臋 obudz臋, nie chc臋, 偶eby w pokoju by艂o ciemno. Rozumiesz?

Duane skin膮艂 g艂ow膮, a 偶e jako艣 nie przychodzi艂o mu do g艂owy nic, co mo偶na by powiedzie膰, pomacha艂 Harlenowi r臋k膮, wymkn膮艂 si臋 z pokoju i ruszy艂 do bocznego wyj艣cia.

***

Bo偶e, ja zaraz umr臋, pomy艣la艂 Dale Stewart, wpatruj膮c si臋 nad luf膮 w pryszczat膮 twarz C.J. Congdena. W chwili, kiedy to sobie u艣wiadomi艂, otaczaj膮cy go 艣wiat zamar艂 w bezruchu: Congden, Archie Kreck, ciep艂o s艂onecznych promieni na twarzy, li艣cie i niebo, rozgrzane tory i podk艂ady kolejowe, po艂yskuj膮ca niebieskawo lufa strzelby, wydobywaj膮cy si臋 z niej delikatny zapach oliwy - wszystko to trwa艂o poza czasem i przestrzeni膮, niczym paj膮k zatopiony w kawa艂ku bursztynu milion lat temu.

- Chyba ci臋 o co艣 zapyta艂em, dupku! - wychrypia艂 C.J.

Dale mia艂 wra偶enie, 偶e g艂os Congdena dobiega z ogromnej odleg艂o艣ci. Wci膮偶 hucza艂o mu w uszach i chocia偶 musia艂 si臋 bardzo stara膰, 偶eby nie ulec ogarniaj膮cemu go wra偶eniu nierealno艣ci, zdo艂a艂 jednak wykrztusi膰:

- Co?

- Pytam, z czego si臋 艣miejesz, kretynie? - wycedzi艂 Congden, po czym podni贸s艂 kolb臋 do ramienia. Wylot lufy wci膮偶 dotyka艂 gard艂a Dale'a.

- Wcale si臋 nie 艣miej臋...

Dale wyra藕nie s艂ysza艂 dr偶enie w swoim g艂osie i zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e powinien si臋 wstydzi膰, ale jako艣 niewiele go to obchodzi艂o. Mia艂 wra偶enie, 偶e serce lada chwila wyskoczy mu z piersi. M贸g艂by przysi膮c, 偶e ziemia zacz臋艂a si臋 ko艂ysa膰, w zwi膮zku z czym musia艂 skupi膰 si臋 na tym, 偶eby si臋 nie przewr贸ci膰.

- G贸wno prawda! - wrzasn膮艂 Archie Kreck.

Dale dopiero teraz spostrzeg艂, z lekkim zdziwieniem, 偶e szklane oko Archiego jest nieco wi臋ksze od prawdziwego.

- Zamknij si臋 - rzuci艂 oboj臋tnie C.J., a nast臋pnie uni贸s艂 nieco strzelb臋, tak 偶e nacisk na gard艂o Dale'a znikn膮艂 (chocia偶 ch艂opiec doskonale wiedzia艂, 偶e w miejscu, w kt贸rym z jego sk贸r膮 styka艂y si臋 wyloty luf, pozosta艂 czerwony okr膮g艂y 艣lad) i wycelowa艂 j膮 prosto w jego twarz. - Wci膮偶 si臋 艣miejesz, gnojku. Co by艣 powiedzia艂, gdybym wystrzeli艂 ci dziur臋 w tym durnym u艣miechu?

Dale potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, ale nie m贸g艂 przesta膰 si臋 u艣miecha膰. U艣miech utrwali艂 mu si臋 na ustach w postaci bolesnego skurczu. Prawa noga dr偶a艂a mu coraz bardziej, p臋cherz by艂 pe艂en. Skoncentrowa艂 si臋 na tym, 偶eby utrzyma膰 r贸wnowag臋 i nie zsika膰 si臋 w spodnie.

Wylot lufy dzieli艂a od jego twarzy odleg艂o艣膰 najwy偶ej dwudziestu pi臋ciu centymetr贸w. Dale nie m贸g艂 uwierzy膰, jak wielki jest ten czarny okr膮g艂y otw贸r: mia艂 wra偶enie, 偶e zas艂ania ca艂e niebo i wsysa 艣wiat艂o s艂o艅ca. By艂a to strzelba kalibru 22, taka, kt贸r膮 nale偶a艂o „z艂ama膰”, 偶eby za艂adowa膰 kolejny pocisk. Doskonale nadawa艂a si臋 do strzelania do szczur贸w na wysypisku - przypuszczalnie tam w艂a艣nie zmierza艂y te dwa szczury. Wyobrazi艂 sobie pocisk spoczywaj膮cy nieruchomo na drugim ko艅cu lufy, czekaj膮cy na uderzenie m艂oteczka spustowego i eksplozj臋, kt贸ra z ogromn膮 pr臋dko艣ci膮 przepchnie ob艂y kawa艂ek o艂owiu przez jego czaszk臋 i m贸zg. Usi艂owa艂 sobie przypomnie膰, jakie zniszczenia czyni pocisk tego kalibru, w g艂owie ko艂ata艂o mu si臋 jednak tylko jedno zdanie, zas艂yszane od ojca podczas preparowania my艣liwskich trofe贸w, 偶e specjalny d艂ugi pocisk wystrzelony z takiej strzelby mo偶e przelecie膰 nawet p贸艂tora kilometra. Z trudem powstrzyma艂 cisn膮ce mu si臋 na usta pytanie, czy strzelba jest za艂adowana w艂a艣nie takim pociskiem.

- No, co by艣 na to powiedzia艂? - powt贸rzy艂 pytanie C.J., przesuwaj膮c lekko luf臋 w lewo i prawo, jakby wybiera艂 z膮b, kt贸ry ma zamiar przestrzeli膰.

Dale bez s艂owa pokr臋ci艂 g艂ow膮. Pomy艣la艂 sobie, 偶e mo偶e nale偶a艂oby unie艣膰 r臋ce, ale jako艣 nie chcia艂y go s艂ucha膰.

- Zastrzel go! Zastrzel! - G艂os Archiego 艂ama艂 si臋, albo z podniecenia, albo w zwi膮zku z mutacj膮, albo z obu tych powod贸w r贸wnocze艣nie. - Zabij sukinsyna!

- Stul pysk - warkn膮艂 Congden, po czym przyjrza艂 si臋 Dale'owi, marszcz膮c brwi. - Ty jeste艣 ten pieprzony Stewart, zgadza si臋?

Dale skin膮艂 g艂ow膮. Nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e wieloletni prze艣ladowca nawet nie zna jego imienia.

- No wi臋c jak, powiesz nam, dlaczego nas 艣ledzi艂e艣 i teraz si臋 g艂upio u艣miechasz, czy mam mu kaza膰 nacisn膮膰 spust?

Pytanie by艂o zbyt skomplikowane, 偶eby Dale m贸g艂 je w ca艂o艣ci zrozumie膰, wi臋c tylko po raz kolejny pokr臋ci艂 g艂ow膮. Mia艂 nadziej臋, 偶e w ten spos贸b przynajmniej udzieli艂 zadowalaj膮cej odpowiedzi na cz臋艣膰 dotycz膮c膮 kwestii strzelenia mu w g艂ow臋. Niestety, myli艂 si臋.

- No dobrze, dupku, sam tego chcia艂e艣! - wycedzi艂 C.J., bior膮c ten gest za odmow臋 udzielenia jakichkolwiek informacji, odwi贸d艂 kciukiem kurek i przycisn膮艂 kolb臋 do policzka.

Dale przesta艂 oddycha膰. Odruchowo chcia艂 zas艂oni膰 twarz r臋kami, nie uczyni艂 tego jednak, wyobraziwszy sobie, jak pocisk rozszarpuje je na strz臋py. Po raz pierwszy u艣wiadomi艂 sobie, czym naprawd臋 jest 艣mier膰; 艣mier膰 oznacza艂a koniec w臋dr贸wek po torach kolejowych, koniec rodzinnych kolacji, koniec ogl膮dania telewizji. R贸wnie偶 koniec koszenia trawnika i pomagania ojcu w grabieniu jesiennych li艣ci. 艢mier膰 oznacza艂a tak偶e brak mo偶liwo艣ci podejmowania jakichkolwiek decyzji i dokonywania wybor贸w, oznacza艂a konieczno艣膰 nieruchomego le偶enia na zboczu nasypu, podczas gdy ptaki b臋d膮 wydziobywa膰 jego oczy, a mr贸wki w臋drowa膰 po j臋zyku, oznacza艂a ca艂kowity brak jakiejkolwiek przysz艂o艣ci.

- Pa, pa - powiedzia艂 Congden.

- Tylko rusz palcem, a rozwal臋 ci 艂eb na kawa艂ki - rozleg艂 si臋 jaki艣 g艂os z boku, nieco za plecami Dale'a.

Congden i Archie podskoczyli, jakby kto艣 przestraszy艂 ich w ciemnym pokoju. C.J. zerkn膮艂 w lewo, ale nie opu艣ci艂 strzelby. Dale nadal nie oddycha艂, stwierdzi艂 jednak, 偶e mo偶e odrobin臋 przekr臋ci膰 g艂ow臋 w prawo, 偶eby sprawdzi膰 k膮tem oka, co si臋 dzieje.

Na skraju zaro艣li, z jedn膮 stop膮 opart膮 na podk艂adzie, sta艂a Cordie Cooke, z kolb膮 dubelt贸wki przyci艣ni臋t膮 do ramienia i wylotami luf skierowanymi na C.J. Congdena.

- Cooke, ty g艂upia cipo... - zacz膮艂 Archie Kreck wysokim, 艂ami膮cym si臋 g艂osem.

- Zamknij si臋 - przerwa艂 mu C J. By艂 zupe艂nie spokojny. - Co ty wyrabiasz, Cordie?

- Celuj臋 z dubelt贸wki ojca w tw贸j pusty 艂eb, kretynie.

G艂os Cordie by艂 taki sam jak zwykle, nieprzyjemnie piskliwy, ale nie dr偶a艂 ani troch臋.

- Od艂贸偶 bro艅, idiotko. To nie twoja sprawa.

- Ty od艂贸偶 swoj膮 - odpar艂a dziewczyna. - Po艂贸偶 j膮 na ziemi i cofnij si臋.

C.J. ponownie zerkn膮艂 w jej stron臋, jakby si臋 zastanawia艂, ile czasu potrzebuje na to, 偶eby wycelowa膰 w ni膮 strzelb臋. Chocia偶 Dale by艂 g艂臋boko wdzi臋czny Cordie za interwencj臋, to jednak modli艂 si臋 w duchu, 偶eby C J. to w艂a艣nie uczyni艂. Mia艂 ju偶 do艣膰 patrzenia w czarny otw贸r lufy.

- Co by ci szkodzi艂o, gdybym zastrzeli艂 tego gnojka? - zapyta艂 C.J. spokojnym, niemal uprzejmym tonem, wci膮偶 mierz膮c w Dale'a.

- Od艂贸偶 bro艅, Congden. - G艂os Cordie brzmia艂 tak samo jak przy tych rzadkich okazjach, kiedy odzywa艂a si臋 w klasie: by艂 lekko znudzony, jakby nieobecny. - Od艂贸偶 j膮 i natychmiast si臋 cofnij. Zabierzesz j膮, kiedy p贸jd臋. Nie rusz臋 jej.

- Pewnie, 偶e jej nie ruszysz, bo rozwal臋 najpierw tego gnoja, a zaraz potem ciebie, g艂upia cipo!

C.J. nie by艂 ju偶 spokojny, by艂 w艣ciek艂y. Krosty i plamy na jego twarzy zabarwi艂y si臋 jeszcze wyra藕niej ni偶 zwykle.

- Masz tylko jednostrza艂贸wk臋 - zwr贸ci艂a mu uwag臋 Cordie wci膮偶 tym samym, sennym g艂osem.

Dale zerkn膮艂 na ni膮 ponownie. Wskazuj膮cy palec trzyma艂a na obu j臋zykach spustowych wiekowej dubelt贸wki. Bro艅 by艂a bardzo sfatygowana, ze 艣ladami rdzy na lufach i p臋kni臋t膮 kolb膮, niemniej Dale nie mia艂 najmniejszych w膮tpliwo艣ci co do tego, 偶e jest na艂adowana. Przez g艂ow臋 przemkn臋艂a mu tylko odrobin臋 niepokoj膮ca my艣l, czy gruby 艣rut dosi臋gnie r贸wnie偶 jego g艂owy, zamieniaj膮c j膮 w rzeszoto.

- W takim razie najpierw zastrzel臋 ciebie! - sykn膮艂 C.J., ale nie skierowa艂 strzelby w jej stron臋.

Dale u艣wiadomi艂 sobie, 偶e Congden jest r贸wnie przera偶ony jak on.

- Za艂atw j膮, Archie! - poleci艂 C.J.

Kreck zawaha艂 si臋. Przez chwil臋 ocenia艂 sytuacj臋 swoim jedynym okiem, po czym lekko skin膮艂 g艂ow膮, wyj膮艂 z kieszeni spr臋偶ynowy n贸偶, otworzy艂 ponad dziesi臋ciocentymetrowe ostrze i wolnym krokiem ruszy艂 ku Cordie.

- Je艣li przejdzie przez drug膮 szyn臋, zrobi臋 z ciebie karm臋 dla ps贸w - ostrzeg艂a dziewczyna.

- St贸j! - wrzasn膮艂 C.J.

Archie pos艂usznie znieruchomia艂, a nast臋pnie spojrza艂 na szefa, w oczekiwaniu na kolejne polecenia.

- Cofnij si臋, ty cholerny, popieprzony kretynie! - rykn膮艂 C.J. do swojego najlepszego przyjaciela.

Archie si臋 cofn膮艂.

Dale stwierdzi艂, 偶e znowu oddycha. Czas ponownie ruszy艂 z miejsca, znacznie wolniej ni偶 przedtem, ale jednak. Zastanawia艂 si臋, co powinien teraz zrobi膰. W kinie widzia艂 co najmniej milion razy, jak znajduj膮cy si臋 w podobnej sytuacji bohater bez trudu rozbraja艂 przeciwnika. To nie powinno by膰 trudne: lufa wci膮偶 tkwi艂a kilkana艣cie centymetr贸w od jego twarzy, ale Congden ca艂膮 uwag臋 skoncentrowa艂 na Cordie. Wystarczy艂o tylko z艂apa膰 i szarpn膮膰.

R贸wnie dobrze m贸g艂by marzy膰 o tym, 偶eby unie艣膰 si臋 w powietrze.

- Pospiesz si臋, Congden - ci膮gn臋艂a dziewczyna wci膮偶 tym samym tonem. - Palec mi ju偶 zdr臋twia艂.

Policzek C.J. drga艂 nerwowo, po nosie i brodzie sp艂ywa艂y mu stru偶ki potu.

- Chyba wiesz, 偶e za to zap艂acisz, Cordie? Chyba wiesz, 偶e nie puszcz臋 ci tego p艂azem? Drogo mi za to zap艂acisz, dziwko!

Cordie wzruszy艂a ramionami, ale lufy dubelt贸wki nawet nie drgn臋艂y.

- A ty chyba wiesz, 偶e je艣li mnie nie zabijesz, to ja dorw臋 ci臋 potem. W zesz艂ym roku za艂atwi艂am psy pana Aleo. Z tob膮 by艂oby tak samo.

Dale wiedzia艂 o epizodzie z nauczycielem muzyki. Ca艂e miasto o nim wiedzia艂o. Cordie na dziesi臋膰 tygodni zosta艂a zawieszona w prawach ucznia, a kiedy wr贸ci艂a, pan Aleo wyjecha艂 do Chicago.

- Pieprz si臋 - wychrypia艂 C.J. Powoli, ostro偶nie po艂o偶y艂 strzelb臋 na podk艂adach, po czym cofn膮艂 si臋 o krok. - A ty, Stewart, te偶 sobie nie my艣l, 偶e o tobie zapomn臋.

Zrobi艂 jeszcze kilka krok贸w wstecz, a nast臋pnie skin膮艂 na Archiego. Obaj zeszli z nasypu i po chwili znikn臋li w krzakach.

Dale wpatrywa艂 si臋 z niedowierzaniem w strzelb臋 le偶膮c膮 u jego st贸p, jakby oczekiwa艂, 偶e lada chwila uniesie si臋 w powietrze i ponownie mu zagrozi. Nic takiego nie nast膮pi艂o, za to nagle poczu艂, 偶e ponownie wraca we w艂adanie ziemskiego pola grawitacyjnego. Niewiele brakowa艂o, 偶eby upad艂, ale jako艣 utrzyma艂 r贸wnowag臋, zatoczy艂 si臋, po czym usiad艂 na rozgrzanej szynie. Kolana dr偶a艂y mu jakby mia艂 febr臋.

Cordie zaczeka艂a jeszcze chwil臋, a nast臋pnie przesun臋艂a dubelt贸wk臋 w ten spos贸b, 偶e by艂a wymierzona w kierunku Dale'a. Nie dok艂adnie w niego, ale jednak.

Dale nawet tego nie zauwa偶y艂. By艂 zbyt zaj臋ty gapieniem si臋 na dziewczyn臋, oczami, kt贸rych spojrzenie uleg艂o znacznemu wyostrzeniu dzi臋ki pot臋偶nej dawce adrenaliny. By艂a niska i pulchna, mia艂a na sobie t臋 sam膮 workowat膮 szar膮 sukienk臋, w kt贸rej tak cz臋sto przychodzi艂a do szko艂y, dziurawe, brudne p艂贸cienne pantofle, brudne paznokcie, przet艂uszczone, pozlepiane w str膮ki w艂osy, pozbawion膮 wyrazu twarz w kszta艂cie ksi臋偶yca z oczami, kartoflanym nosem i w膮skimi ustami upchni臋tymi w jej centralnej cz臋艣ci. W tej chwili by艂a dla niego najpi臋kniejsz膮 istot膮 na ziemi.

- Po choler臋 mnie 艣ledzi艂e艣, Stewart?

- Wcale nie... - zacz膮艂 Dale mocno dr偶膮cym g艂osem, ona jednak nie pozwoli艂a mu doko艅czy膰.

- Nie chrza艅 g艂upot. - Lufy dubelt贸wki przesun臋艂y si臋 troch臋 bardziej w jego kierunku. - Najpierw gapi艂e艣 si臋 przez lornetk臋 na nasz dom, a potem skrada艂e艣 si臋 za mn膮 tak g艂o艣no, 偶e obudzi艂by艣 umar艂ego. Odpowiadaj.

Po niedawnych przej艣ciach Dale nie by艂 w stanie wymy艣li膰 偶adnego k艂amstwa.

- Szed艂em za tob膮, bo... bo razem z paroma kolegami szukamy Tubby'ego.

Cordie zmru偶y艂a oczy, w zwi膮zku z czym wygl膮da艂a tak, jakby ich wcale nie mia艂a.

- Tubby'ego? A czego od niego chcecie?

Dale z ulg膮 stwierdzi艂, 偶e 艂omot serca w uszach wreszcie nie zag艂usza mu odg艂os贸w 艣wiata zewn臋trznego.

- Niczego. Chcemy tylko go znale藕膰 i sprawdzi膰, czy nic mu nie jest.

Cordie z艂ama艂a dubelt贸wk臋, podtrzymuj膮c j膮 prawym przedramieniem.

- I co, my艣licie, 偶e ja go gdzie艣 schowa艂am?

Dale pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Wcale nie. Po prostu chcia艂em sprawdzi膰, co si臋 dzieje u was w domu.

- Dlaczego tak wam zale偶y na Tubbym?

Mnie wcale nie zale偶y, pomy艣la艂 Dale, g艂o艣no za艣 powiedzia艂:

- Podejrzewamy, 偶e za jego znikni臋ciem co艣 si臋 kryje, 偶e dr Roon, pani Doubbet i ca艂a reszta nie m贸wi膮 prawdy.

Cordie splun臋艂a, trafiaj膮c bezb艂臋dnie w szyn臋.

- My? Czyli ty i kto jeszcze?

Dale zerkn膮艂 nerwowo na dubelt贸wk臋. Nie mia艂 ju偶 偶adnych w膮tpliwo艣ci co do tego, 偶e Cordie Cooke ma nier贸wno pod sufitem.

- Paru moich kumpli.

- Pewnie O'Rourke, Grumbacher, Harlen i tych paru maminsynk贸w, z kt贸rymi si臋 ci膮gle w艂贸czysz.

Dale nigdy by nie przypuszcza艂, 偶e Cordie zwraca uwag臋 na to, kto z kim si臋 w艂贸czy. Dziewczyna podesz艂a do niego, podnios艂a z tor贸w remingtona, z艂ama艂a go, wyj臋艂a pocisk, cisn臋艂a go w las, a nast臋pnie po艂o偶y艂a strzelb臋 na nasypie.

- Lepiej st膮d chod藕my, zanim te dwa palanty nabior膮 odwagi.

Ruszy艂a w kierunku miasta, a Dale d藕wign膮艂 si臋 na nogi i usi艂owa艂 za ni膮 nad膮偶y膰. Mniej wi臋cej po pi臋膰dziesi臋ciu metrach zesz艂a z nasypu i skr臋ci艂a w pole.

- Skoro szukasz Tubby'ego, to czemu przynios艂o ci臋 akurat do mojego domu, gdzie na pewno go nie ma? - spyta艂a, nie odwracaj膮c si臋.

Dale wzruszy艂 ramionami.

- A wiesz mo偶e, gdzie jest?

Spojrza艂a na niego z pogard膮.

- Gdybym wiedzia艂a, chybabym go nie szuka艂a, no nie?

- A domy艣lasz si臋, co si臋 z nim sta艂o?

- Aha.

Czeka艂 jakie艣 dwadzie艣cia sekund, w ko艅cu nie wytrzyma艂:

- No wi臋c, co?

- Co艣 albo kto艣 zabi艂 go w tej pieprzonej szkole.

Dale znowu straci艂 oddech. Do tej pory 偶adnemu z cz艂onk贸w Rowerowego Patrolu jako艣 nie przysz艂o do g艂owy, 偶e ch艂opak mo偶e nie 偶y膰. Ucieczka? Czemu nie. Porwanie? Ca艂kiem mo偶liwe. Ale 偶eby kto艣 mia艂 go zabi膰? Dla Dale'a, kt贸ry wci膮偶 mia艂 艣wie偶o w pami臋ci widok lufy wycelowanej w jego twarz, to s艂owo nabra艂o ca艂kiem nowego znaczenia.

W milczeniu dotarli do miejsca, w kt贸rym Catton Road krzy偶owa艂a si臋 z inn膮, biegn膮c膮 na po艂udnie drog膮.

- Lepiej ju偶 wracaj - powiedzia艂a Cordie. - I 偶eby艣 ani ty, ani 偶aden z twoich kumpli nie wchodzi艂 mi wi臋cej w drog臋, rozumiesz?

Dale skin膮艂 g艂ow膮, a nast臋pnie zerkn膮艂 na dubelt贸wk臋.

- Idziesz z tym do miasta?

Cordie skwitowa艂a pytanie pogardliwym milczeniem.

- W takim razie, po co ci to?

- Chc臋 przekona膰 van Syke'a albo innego sukinsyna, 偶eby mi powiedzia艂, co z nim zrobili.

- Zaaresztuj膮 ci臋 i wsadz膮 do wi臋zienia.

Cordie wzruszy艂a ramionami, odgarn臋艂a z czo艂a kilka brudnych kosmyk贸w, odwr贸ci艂a si臋 i pomaszerowa艂a w stron臋 miasta. Dale sta艂 nieruchomo, gapi膮c si臋 na ma艂膮, niezgrabn膮 posta膰 w workowatej sukience. By艂a ju偶 prawie przy wysokich wi膮zach na pocz膮tku Broad Avenue, kiedy zawo艂a艂 co si艂 w p艂ucach:

- Dzi臋ki!

Nie zatrzyma艂a si臋 ani nie odwr贸ci艂a.

12

Po odwiedzinach u Harlena Duane d艂ugo siedzia艂 na placu w cieniu drzew, popija艂 kaw臋 z termosu i rozmy艣la艂. Nie zna艂 Jima na tyle dobrze, 偶eby stwierdzi膰, czy k艂ama艂, twierdz膮c, 偶e nie pami臋ta niczego, co wydarzy艂o si臋 w sobotni wiecz贸r. Gdyby jednak m贸wi艂 nieprawd臋, to jakie mog艂y by膰 tego powody? Duane'owi przychodzi艂y do g艂owy tylko trzy:

1) Co艣 tak bardzo wystraszy艂o Harlena, 偶e ten nie m贸g艂 - albo nie chcia艂 - o tym m贸wi膰;

2) Kto艣 nakaza艂 mu milczenie, gro偶膮c powa偶nymi konsekwencjami w wypadku, gdyby jednak zacz膮艂 gada膰;

3) Harlen stara艂 si臋 kogo艣 chroni膰.

Doko艅czy艂 kaw臋 i zakr臋ci艂 termos. Ostatnia mo偶liwo艣膰 wydawa艂a si臋 najmniej prawdopodobna, pierwsza natomiast najbardziej, chocia偶 Duane nie mia艂 偶adnych dowod贸w na to, 偶e Jim rzeczywi艣cie k艂ama艂 - poza swoim przeczuciem. Tak silne uderzenie w g艂ow臋, po kt贸rym cz艂owiek traci przytomno艣膰 na ca艂膮 dob臋, z pewno艣ci膮 mo偶e spowodowa膰 r贸wnie偶 amnezj臋.

W ko艅cu doszed艂 do wniosku, 偶e chwilowo najbezpieczniej b臋dzie przyj膮膰, 偶e Jim najzwyczajniej w 艣wiecie nie pami臋ta co si臋 wydarzy艂o.

Przeszed艂 na drug膮 stron臋 placu przed bibliotek臋, ale nie wszed艂 tam od razu. W艂a艣ciwie, co mia艂 nadziej臋 tu znale藕膰? Co艣, co pomo偶e im. cho膰 cz臋艣ciowo wyja艣ni膰 tajemnic臋 Tubby'ego, van Syke'a, wypadku Harlena, ci臋偶ar贸wki? A dlaczego w艂a艣nie tutaj? Dlaczego mia艂 szuka膰 odpowiedzi w historii Old Central, podczas gdy za tymi pozornie nie zwi膮zanymi ze sob膮 wydarzeniami niemal na pewno kryje si臋 czyje艣 ca艂kiem wsp贸艂czesne szale艅stwo?

Duane wiedzia艂, dlaczego przyszed艂 do biblioteki. Wielokrotnie szuka艂 tu odpowiedzi na rozmaite pytania rodz膮ce si臋 w jego umy艣le - umy艣le dziecka nad wiek rozwini臋tego i odrobin臋 zbyt bystrego, co nie zawsze spotyka艂o si臋 z aprobat膮 otoczenia. W bibliotece nikt go o nic nie pyta艂, nikomu tu nie przeszkadza艂, nikogo nie irytowa艂. Z pewno艣ci膮 istnia艂o wiele pyta艅, na kt贸re nie mo偶na by艂o znale藕膰 odpowiedzi ani po jednej, ani nawet po kilku wizytach w bibliotece, jak do tej pory jednak Duane nie trafi艂 na 偶adne z nich. Poza tym ca艂a ta burza w szklance wody zacz臋艂a si臋 w艂a艣nie od niedobrych przeczu膰 dotycz膮cych Old Central. Szkolne tajemnice niepokoi艂y jego i pozosta艂ych na d艂ugo przed znikni臋ciem Tubby'ego Cooke. T臋 wizyt臋 powinien by艂 z艂o偶y膰 ju偶 dawno temu.

Westchn膮艂 g艂臋boko, postawi艂 termos w krzakach obok drzwi biblioteki i wszed艂 do 艣rodka.

***

Zaj臋艂o mu to wi臋cej czasu, ni偶 przypuszcza艂, ale w ko艅cu znalaz艂 wi臋kszo艣膰 z tego, czego szuka艂.

Biblioteka w Oak Hill dysponowa艂a tylko jednym czytnikiem oraz nielicznymi mikrofilmami. 呕eby dotrze膰 do wydarze艅 z historii Elm Haven w og贸le, a Old Central w szczeg贸lno艣ci, musia艂 grzeba膰 w stosach ksi膮偶ek wydawanych przez Stowarzyszenie Mi艂o艣nik贸w Historii Okr臋gu Creve Coeur. Chocia偶 w gruncie rzeczy Stowarzyszenie sk艂ada艂o si臋 jedynie z doktora Paula Priestmanna, emerytowanego profesora Bradley University, kt贸ry umar艂 przed rokiem, to jednak nadal 偶y艂o, g艂贸wnie dzi臋ki starym damom zbieraj膮cym pieni膮dze na po艣miertne wydanie prac zmar艂ego naukowca.

Jak si臋 okaza艂o, Old Central odgrywa艂a wa偶n膮 rol臋 zar贸wno w historii Elm Haven, jak i ca艂ego okr臋gu. Duane zape艂ni艂 po艂ow臋 notesu najwa偶niejszymi faktami. Podczas ka偶dych odwiedzin w bibliotece marzy艂 o tym, 偶eby pojawi艂a si臋 tu jedna z nowych maszyn Xeroxa, kt贸re ju偶 pracowa艂y w wielu biurach i urz臋dach. O ile偶 艂atwiejsze sta艂oby si臋 w贸wczas kopiowanie informacji!

Duane przewraca艂 strony zape艂nione starymi fotografiami, dokumentuj膮cymi budow臋 Old Central - wtedy, w 1876, by艂a to po prostu Central School - wszystkimi w odcieniach sepii, zaludnionymi sztywnymi, uroczystymi postaciami. Uroczyste otwarcie latem 1876, wielki piknik zorganizowany na szkolnych terenach w sierpniu tego samego roku, pierwszych uczni贸w (by艂o ich zaledwie 29, wi臋c musieli czu膰 si臋 nieco zagubieni w tak wielkim budynku), jakie艣 ceremonie na stacji kolejowej... Pod t膮 ostatni膮 fotografi膮 widnia艂 napis z艂o偶ony wielk膮 czcionk膮: PA艃STWO ASHLEY I BURMISTRZ WILSON WITAJ膭 DZWON BORGI脫W PRZEZNACZONY DLA NOWEJ SZKO艁Y. A ni偶ej, mniejszymi literami: Historyczny dzwon ozdobi 艢wi膮tyni臋 Nauki Elm Haven i chlub臋 ca艂ego okr臋gu.

Duane zastanowi艂 si臋 g艂臋boko. Odk膮d pami臋ta艂, wej艣cie na szkoln膮 dzwonnic臋 by艂o zabite na g艂ucho deskami, nikt te偶 nigdy nie wspomina艂 o 偶adnym dzwonie, a ju偶 na pewno o tak niezwyk艂ej nazwie.

Pochyli艂 si臋 nad fotografi膮. Dzwon spoczywa艂 jeszcze na kolejowej platformie w specjalnej a偶urowej skrzyni z grubych desek. By艂 cz臋艣ciowo ukryty w cieniu, niemniej jednak jego s艂uszne rozmiary od razu rzuca艂y si臋 w oczy. Niemal dor贸wnywa艂 wysoko艣ci膮 dw贸m stoj膮cym przed nim m臋偶czyznom, kt贸rzy 艣ciskali sobie d艂onie. Ten bardziej elegancki, z w膮sami i uczepion膮 ramienia kobiet膮, by艂 zapewne panem Ashleyem, ten ni偶szy za艣, w meloniku, to zapewne by艂 burmistrz Wilson. W najszerszym miejscu dzwon m贸g艂 mie膰 sporo ponad dwa i p贸艂 metra 艣rednicy. Duane pos艂u偶y艂 si臋 okularami jak szk艂em powi臋kszaj膮cym, szukaj膮c jakiego艣 napisu lub inskrypcji, ale jako艣膰 zdj臋cia pozostawia艂a sporo do 偶yczenia, wi臋c nie uda艂o mu si臋 dostrzec 偶adnych szczeg贸艂贸w. W ko艅cu wyprostowa艂 si臋, usiad艂 wygodniej i zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, ile m贸g艂 wa偶y膰 dzwon takich rozmiar贸w. Oczywi艣cie nie potrafi艂 dokona膰 precyzyjnych oblicze艅, niemniej ciarki przebieg艂y mu po grzbiecie na my艣l o tym, 偶e co艣 tak potwornie ci臋偶kiego przez lata wisia艂o na spr贸chnia艂ych belkach nad g艂owami jego i koleg贸w. Nie, to niemo偶liwe, 偶eby wci膮偶 tam by艂.

Przez kolejnych kilka godzin Duane przekopywa艂 si臋 przez publikacje Stowarzyszenia Mi艂o艣nik贸w Historii Okr臋gu Creve Coeur oraz sp臋dzi艂 sporo czasu w zakurzonym „archiwum”, czyli d艂ugim w膮skim pokoju s膮siaduj膮cym z pomieszczeniem, w kt贸rym jada艂a lunch pani Frazier wraz z pozosta艂ymi bibliotekarkami. Sta艂y tam oprawione w tektur臋 roczniki „Oak-Hill Sentinel Times-Call”, miejscowej gazety, o kt贸rej jego ojciec nigdy nie m贸wi艂 inaczej jak „Sentymentalna bzdura”.

Najwi臋cej informacji dostarczy艂y mu artyku艂y z lata 1876, kt贸rych autorzy opisywali podnios艂ym, pe艂nym przeno艣ni stylem Dzwon Borgi贸w oraz jego miejsce w historii. Pa艅stwo Ashley natrafili na niego w jakim艣 rzymskim antykwariacie podczas podr贸偶y po艣lubnej po Europie, zweryfikowali jego autentyczno艣膰 przy pomocy miejscowych i zagranicznych historyk贸w, a nast臋pnie kupili za sze艣膰set dolar贸w z przeznaczeniem dla szko艂y, w kt贸rej powstaniu ich rodzina odegra艂a tak wa偶n膮, 偶eby nie rzec: fundamentaln膮 rol臋.

Duane szybko zape艂ni艂 ca艂y notes i si臋gn膮艂 po zapasowy. Opis podr贸偶y dzwonu z Rzymu do Elm Haven zajmowa艂 pi臋膰 obszernych artyku艂贸w i kilkana艣cie stron w ksi膮偶ce doktora Priestmana: wygl膮da艂o na to, 偶e 贸w przedmiot (przynajmniej wed艂ug ubranego w kostium wiktoria艅skiej prozy przekonania prasowych korespondent贸w) przynosi艂 pecha wszystkiemu i wszystkim, kt贸rzy mieli z nim cokolwiek wsp贸lnego. Zaraz po tym, jak Ashleyowie wyruszyli w drog臋 powrotn膮 do kraju, antykwariat sp艂on膮艂 do fundament贸w. W po偶arze zgin臋艂o troje ludzi, zniszczeniu uleg艂o tak偶e mn贸stwo cennych przedmiot贸w, dzwon jednak wyszed艂 z po偶ogi bez szwanku, zaledwie nieco osmolony. Nieco p贸藕niej statek wioz膮cy go do Stan贸w - brytyjski H.M.S. Erebus - o ma艂o nie zaton膮艂 podczas rzadko spotykanego o tej porze roku sztormu u wybrze偶y Wysp Kanaryjskich; powa偶nie uszkodzony frachtowiec zosta艂 doholowany do portu, a 艂adunek przeniesiono na inny statek, wcze艣niej jednak pi臋ciu cz艂onk贸w za艂ogi zd膮偶y艂o uton膮膰, jeden zgin膮艂 zgnieciony w 艂adowni, a kapitana zdegradowano.

Podczas trwaj膮cego niemal miesi膮c pobytu dzwonu w Nowym Jorku nie wydarzy艂o si臋 nic okropnego, cho膰 niewiele brakowa艂o, 偶eby z powodu niew艂a艣ciwego oznakowania skrzyni pozosta艂 tam na zawsze. Kiedy wreszcie zatrudnionym przez Ashley贸w prawnikom uda艂o si臋 odszuka膰 zaginiony skarb, wydano wielkie przyj臋cie w Muzeum Historii Naturalnej - w艣r贸d zaproszonych go艣ci znale藕li si臋 mi臋dzy innymi Mark Twain, P.T. Barnum oraz John D. Rockefeller - po czym za艂adowano go do poci膮gu towarowego i wyekspediowano do Peorii. Pech wr贸ci艂 niemal natychmiast: poci膮g wykolei艂 si臋 w pobli偶u Johnstown w stanie Pensylwania, zast臋pczy sk艂ad za艣 run膮艂 do rzeki razem z mostem na przedmie艣ciach Richmond w Indianie. Relacje z obu zdarze艅 by艂y do艣膰 zagmatwane, nale偶a艂o si臋 jednak domy艣la膰, 偶e oby艂o si臋 bez ofiar w ludziach.

Wreszcie 14 lipca 1876 dzwon dotar艂 do Elm Haven, by kilka tygodni p贸藕niej zawisn膮膰 w specjalnie wzmocnionej dzwonnicy. Tego lata stanowi艂 g艂贸wn膮 atrakcj臋 podczas obchod贸w 艢wi臋ta Osadnik贸w, a specjalnymi poci膮gami przybyli na t臋 okazj臋 niemal wszyscy okoliczni notable. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e trzeciego wrze艣nia tego roku, a wi臋c w pierwszym dniu nowego roku szkolnego, dzwon wisia艂 ju偶 na dzwonnicy. 艢wiadczy艂 o tym chocia偶by tytu艂 obszernego artyku艂u opatrzonego fotografi膮 Old Central - dziwnie nag膮 bez otaczaj膮cych j膮 teraz drzew: „Zabytkowy dzwon obwieszcza dzieciom pocz膮tek nowego rozdzia艂u w historii edukacji”.

Duane star艂 po艂膮 koszuli pot z zakurzonego czo艂a i zamkn膮艂 oprawiony w sztywne ok艂adki rocznik. Ca艂kiem szczerze 偶a艂owa艂, 偶e nie znalaz艂 si臋 z tu z powodu, kt贸ry poda艂 pani Frazier, to znaczy po to, 偶eby zebra膰 materia艂y do pracy o historii Old Central i jej dzwonu.

Dziwne, ale o dzwonie nikt chyba nie pami臋ta艂. W ci膮gu kolejnej p贸艂torej godziny poszukiwa艅 Duane natrafi艂 zaledwie na trzy wzmianki na jego temat, przy czym w 偶adnej nie pojawi艂a si臋 nazwa „Dzwon Borgi贸w”. R贸wnie偶 doktor Priestmann w swojej ksi膮偶ce nie pos艂ugiwa艂 si臋 t膮 nazw膮 - cytowa艂 j膮 tylko wraz z fragmentami doniesie艅 prasowych oraz innych pisemnych dokument贸w, na przyk艂ad takimi, jak ten: „Pot臋偶ny dzwon, przypuszczalnie wykonany w pi臋tnastym wieku, zakupiony zim膮 1875 roku przez pana Charlesa Cattona Ashleya i jego ma艂偶onk臋 podczas podr贸偶y po Europie.”

Dopiero, przebrn膮wszy przez cztery tomy wydane przez Stowarzyszenie Mi艂o艣nik贸w Historii Okr臋gu Creve Coeur, zorientowa艂 si臋, 偶e jednego brakuje. Ksi臋ga obejmuj膮ca lata 1875-1885 by艂a nienaruszona, sk艂ada艂a si臋 jednak g艂贸wnie ze zdj臋膰 i kr贸tkich hase艂. Dr Priestmann sporz膮dzi艂 znacznie bardziej szczeg贸艂ow膮 kronik臋 poszczeg贸lnych lat, nie obejmowa艂a ona jednak roku 1876. Duane zszed艂 na d贸艂, do pani Frazier.

- Przepraszam bardzo, czy mog艂aby mi pani powiedzie膰, gdzie mog臋 znale藕膰 pozosta艂e publikacje Stowarzyszenia?

Bibliotekarka u艣miechn臋艂a si臋 i spojrza艂a na niego znad okular贸w.

- Oczywi艣cie, m贸j drogi. Jak wiesz, doktor Priestmann niestety odszed艂 od nas w ubieg艂ym roku, a poniewa偶 ani pani Canberry, ani pani Esterhazy nie chcia艂y i nie by艂y w stanie kontynuowa膰 jego pracy, postanowi艂y przekaza膰 w darze ca艂膮 spu艣cizn臋 Stowarzyszenia.

Duane skin膮艂 g艂ow膮.

- Bradley University?

Wydawa艂o si臋 ca艂kiem logiczne, 偶eby dorobek 偶ycia naukowca trafi艂 na uczelni臋, w kt贸rej sam studiowa艂, a nast臋pnie tak wiele lat wyk艂ada艂.

- Ale偶 sk膮d - odpar艂a pani Frazier z lekkim zdziwieniem w g艂osie. - Wszystko trafi艂o do rodziny, kt贸ra zawsze wspomaga艂a prace badawcze doktora.

- Do rodziny?

- Ashley-Montague. Z pewno艣ci膮 s艂ysza艂e艣 to nazwisko, ch艂opcze?

Duane odpar艂, 偶e owszem, podzi臋kowa艂 za pomoc, ustawi艂 z powrotem wszystkie ksi膮偶ki na p贸艂kach, upewni艂 si臋, 偶e zabra艂 oba notesy, i wyszed艂 z budynku biblioteki po sw贸j termos. Zaskoczy艂o go, 偶e jest ju偶 tak p贸藕no. Cienie drzew si臋ga艂y a偶 na drug膮 stron臋 placu, do ulicy. Opony nielicznych samochod贸w sycza艂y na stygn膮cym asfalcie, poza tym by艂o spokojnie i cicho, jakby centrum miasta zapad艂o w przedwieczorn膮 drzemk臋. Duane zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, czy wr贸ci膰 do szpitala i zamieni膰 jeszcze par臋 s艂贸w z Harlenem, ale by艂a ju偶 pora kolacji, wi臋c prawie na pewno zasta艂by tam jego matk臋. Poza tym czeka艂a go jeszcze dwu- albo trzygodzinna droga powrotna, a nie chcia艂, 偶eby ojciec niepokoi艂 si臋, 偶e nie ma go w domu po zmroku.

Pogwizduj膮c pod nosem i rozmy艣laj膮c o Dzwonie Borgi贸w ukrytym niczym mroczna, zapomniana tajemnica w dzwonnicy Old Central, Duane ruszy艂 w stron臋 tor贸w kolejowych.

***

Mike wreszcie zrezygnowa艂.

W poniedzia艂ek po po艂udniu i przez ca艂y wtorek szuka艂 wsz臋dzie van Syke'a, 偶eby go 艣ledzi膰, ale nigdzie nie znalaz艂. Przez jaki艣 czas kr臋ci艂 si臋 ko艂o Old Central. We wtorek, tu偶 po wp贸艂 do dziewi膮tej rano zjawi艂 si臋 dr Roon, wkr贸tce potem za艣 przyjechali robotnicy i zacz臋li zabija膰 deskami okna na pierwszym i drugim pi臋trze. Mike nie rezygnowa艂 i nadal w艂贸czy艂 si臋 wok贸艂 szko艂y, a偶 wreszcie Roon kaza艂 mu si臋 wynosi膰.

Sprawdzi艂 r贸wnie偶 wszystkie miejsca, w kt贸rych cz臋sto przebywa艂 van Syke. W Carl's Tavern jak zwykle siedzia艂o trzech albo czterech „etatowych” pijak贸w (w艣r贸d nich dostrzeg艂 z przykro艣ci膮 ojca Duane'a McBride'a), ale van Syke'a nie by艂o w艣r贸d nich. Zadzwoni艂 z automatu do Black Tree Tavern, lecz barman powiedzia艂, 偶e nie widzia艂 van Syke'a co najmniej od tygodnia, a w og贸le to kto pyta? Mike pospiesznie odwiesi艂 s艂uchawk臋. Poszed艂 na Depot Street, zajrza艂 na podw贸rko domu J.P. Congdena - van Syke i s臋dzia pokoju cz臋sto si臋 spotykali - ale nie by艂o tam 偶adnego samochodu, a dom wygl膮da艂 na pusty.

Przez chwil臋 zastanawia艂 si臋, czy p贸j艣膰 torami do starej wytapialni t艂uszczu, w膮tpi艂 jednak, czy zastanie tam obiekt swoich zainteresowa艅. Jaki艣 czas le偶a艂 w trawie przy boisku do baseballa, 偶u艂 藕d藕b艂o trawy i gapi艂 si臋 na s艂aby ruch na First Avenue: od czasu do czasu przeje偶d偶a艂y tamt臋dy brudne pickupy farmer贸w albo jaka艣 stara zdezelowana limuzyna. Ani 艣ladu Trupowozu z van Syke'em za kierownic膮.

Westchn膮艂 ci臋偶ko, przekr臋ci艂 si臋 na plecy, zmru偶y艂 oczy i zapatrzy艂 si臋 w niebo. Nie pozostawa艂o mu nic innego jak wybra膰 si臋 na Calvary Cemetery i sprawdzi膰 w szopie na narz臋dzia, lecz zdawa艂 sobie doskonale spraw臋, 偶e tego nie zrobi. Wspomnienia tego, co tam odkry艂, 偶o艂nierza i tajemniczej postaci na podw贸rzu, by艂y zbyt 艣wie偶e i wyra藕ne.

Jubilee College Road nadje偶d偶a艂a srebrzystobia艂a furgonetka ojca Kevina Grambachera. Zbli偶a艂o si臋 po艂udnie, wi臋c przypuszczalnie pan Grumbacher odebra艂 ju偶 mleko ze wszystkich farm w okolicy. Mike wiedzia艂, 偶e furgonetka pojedzie teraz do odleg艂ej o dwadzie艣cia kilometr贸w na wsch贸d mleczarni Cahill, prawie u samego wylotu doliny Spoon River, po czym pan G. wr贸ci do domu, umyje samoch贸d i zatankuje do pe艂na z pompy przy zachodniej 艣cianie domu.

Przetoczywszy si臋 na lewy bok, Mike widzia艂 okolony wi膮zami nowy dom Grumbacher贸w, s膮siaduj膮cy ze starym, wiktoria艅skim domem Dale'a. Pan G. kupi艂 stary opuszczony budynek nale偶膮cy do pani Carmichael jakie艣 pi臋膰 lat temu, tu偶 przed tym, jak sprowadzi艂 si臋 z rodzin膮 do Elm Haven, a nast臋pnie zburzy艂 go i postawi艂 zupe艂nie nowy dom, jedyny w tej cz臋艣ci miasta. Osobi艣cie kierowa艂 buldo偶erem, podnosz膮c poziom gruntu tak bardzo, 偶e teraz podmur贸wka jego domu znajdowa艂a si臋 niemal na poziomie parterowych okien domu Dale'a.

Mike zawsze czu艂 si臋 do艣膰 dziwnie podczas niezbyt licznych wizyt u Keva. Dom by艂 klimatyzowany - jedyne klimatyzowane pomieszczenie, jakie Mike'owi zdarzy艂o si臋 odwiedzi膰, nie licz膮c kina w Oak Hill - i dziwnie w nim pachnia艂o. Jakby st臋chlizn膮, ale nie do ko艅ca. Raczej mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e po czterech latach u偶ytkowania wci膮偶 czu膰 tam 艣wie偶y beton i sosnowe deski - tyle 偶e dom wcale nie wygl膮da艂 na u偶ytkowany. Dywan w salonie by艂 wci膮偶 przykryty foli膮, podobnie jak kosztowna kanapa i przepastne fotele, kuchnia l艣ni艂a czysto艣ci膮 (sta艂a tam nawet zmywarka do naczy艅, pierwsza, jak膮 Mike widzia艂 w 偶yciu), st贸艂 w jadalni wygl膮da艂 za艣 tak, jakby pani G. codziennie pucowa艂a go do po艂ysku.

Za ka偶dym razem (a nie by艂o ich wiele), kiedy ch艂opcy bawili si臋 w domu Kevina, od razu szli do piwnicy, zwanej przez Keva „rupieciarni膮”. Sta艂 tam st贸艂 do ping-ponga i telewizor - Kevin twierdzi艂, 偶e na pi臋trze s膮 jeszcze dwa telewizory - a niemal po艂ow臋 obszernego pomieszczenia zajmowa艂a wspania艂a makieta kolejki elektrycznej. Mike'a a偶 艣wierzbi艂y palce, 偶eby si臋 ni膮 pobawi膰, ale Kevinowi wolno jej by艂o dotyka膰 wy艂膮cznie w obecno艣ci ojca, a pan G. przesypia艂 prawie wszystkie popo艂udnia.

By艂 tam r贸wnie偶 niewielki basen z galwanizowanej stali, czy艣ciutki i l艣ni膮cy jak wszystko w tym domu. Kevin opowiada艂, 偶e ojciec zamontowa艂 go specjalnie po to, 偶eby w wolnych chwilach mogli puszcza膰 zdalnie sterowane modele 艂odzi i statk贸w. Mike'owi, Dale'owi ani pozosta艂ym ch艂opakom nie wolno by艂o si臋 nawet do nich zbli偶y膰. Nic dziwnego, 偶e nieszczeg贸lnie lubili tam chodzi膰.

Mike wsta艂 i ruszy艂 w stron臋 tylnego ogrodzenia domu Dale'a. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e zaprz膮ta sobie g艂ow臋 tymi g艂upotami wy艂膮cznie po to, 偶eby nie my艣le膰 o 偶o艂nierzu.

Dale i Kevin le偶eli w trawiastym zag艂臋bieniu terenu mi臋dzy podjazdami Grumbacher贸w i Stewart贸w, czekaj膮c, a偶 Lawrence pu艣ci w powietrze skonstruowany z balsy i papieru model szybowca, kt贸ry zamierzali str膮ci膰 gradem pocisk贸w, czyli kamyk贸w i 偶wiru. Mike zgarn膮艂 gar艣膰 kamyk贸w i u艂o偶y艂 si臋 obok nich. Lawrence rozp臋dzi艂 si臋, pu艣ci艂 szybowiec, sam za艣 natychmiast da艂 nura w bok. Szybowiec zatoczy艂 szeroki kr膮g, po czym, nietkni臋ty, wyl膮dowa艂 na podje藕dzie. Ch艂opcy zaj臋li si臋 uzupe艂nianiem zapas贸w amunicji, Lawrence natomiast poprawi艂 usterzenie.

- Wszystkie kamienie l膮duj膮 na waszym trawniku. - Mike zwr贸ci艂 uwag臋 Dale'owi. - B臋dziesz mia艂 troch臋 problem贸w przy koszeniu.

- Obieca艂em mamie, 偶e je wyzbieramy - odpar艂 Mike, szykuj膮c si臋 do wznowienia ostrza艂u.

Tym razem szybowiec wzbi艂 si臋 znacznie wy偶ej. Mike trafi艂 go ju偶 drugim pociskiem, kt贸ry zmia偶d偶y艂 prawe skrzyd艂o. Upadkowi modelu towarzyszy艂y wydawane przez wszystkich ch艂opc贸w odg艂osy wybuch贸w, wizg przecinanego powietrza i wreszcie 艂oskot wybuchu. Lawrence szybko usun膮艂 zniszczon膮 cz臋艣膰 i pobieg艂 po zapasow膮.

- Nie mog臋 nigdzie znale藕膰 van Syke'a - powiedzia艂 Mike, czuj膮c si臋 niemal jak na spowiedzi.

Kev gromadzi艂 wok贸艂 siebie pot臋偶ny zapas amunicji. Rodzice nigdy nie pozwoliliby mu rzuca膰 kamieniami na jego podw贸rku.

- Nic nie szkodzi - odpar艂. - Widzia艂em rano Roona. Pilnuje robotnik贸w, kt贸rzy zabijaj膮 deskami okna w szkole.

Mike spojrza艂 w tamt膮 stron臋. Z zabitymi oknami na wszystkich pi臋trach Old Central wygl膮da艂a zupe艂nie inaczej, jako艣 dziwnie... 艣lepo. Szyby po艂yskiwa艂y ju偶 tylko w male艅kich okienkach w dachu; ma艂o kto potrafi艂by rzuci膰 kamieniem tak wysoko, i w dodatku celnie. Na dzwonnicy deski pojawi艂y si臋 ju偶 wiele lat temu.

- Mo偶e 艣ledzenie ludzi to wcale nie jest taki dobry pomys艂 - zastanawia艂 si臋 g艂o艣no Mike, obserwuj膮c, jak Lawrence okleja skrzyd艂a szybowca ta艣m膮 maskuj膮c膮, czyli „zak艂ada opancerzenie”.

- Dla mnie na pewno - odezwa艂 si臋 Dale, po czym opowiedzia艂 kolegom o swojej przygodzie na torach.

- Jeeeeezu! - wyst臋ka艂 Kevin. - To pachnie krymina艂em!

- Co potem zrobi艂a Cordie? - Mike pr贸bowa艂 sobie wyobrazi膰, 偶e kto艣 celuje w niego ze strzelby. W ni偶szych klasach C.J. par臋 razy pr贸bowa艂 da膰 mu w ko艣膰, ale Mike nie pozosta艂 mu d艂u偶ny, a walczy艂 z tak膮 zaciek艂o艣ci膮, 偶e w ko艅cu najwi臋kszy szkolny 艂obuz postanowi艂 zostawi膰 go w spokoju. Zerkn膮艂 na Old Central. - Przysz艂a tu i zastrzeli艂a Roona?

- Chyba by艣my us艂yszeli - odezwa艂 si臋 Dale.

- Mo偶e mia艂a t艂umik - mrukn膮艂 Mike.

Kevin skrzywi艂 si臋.

- G艂upki! Do strzelby nie da si臋 przykr臋ci膰 t艂umika.

- 呕artowa艂em, panie Grumboczek.

- Grumbacher! - poprawi艂 go odruchowo Kevin, chocia偶 zd膮偶y艂 si臋 ju偶 przyzwyczai膰 do przekr臋cania swego nazwiska.

- Jak sobie 偶yczysz - odpar艂 Mike z chytrym u艣mieszkiem, po czym lekko rzuci艂 kamieniem w kolano Dale'a. - I co by艂o dalej?

- Nic. - Ton, jakim to powiedzia艂, 艣wiadczy艂 o tym, 偶e troch臋 偶a艂uje, 偶e przyzna艂 si臋 kolegom do swojej przygody. - Po prostu staram si臋 nie nadzia膰 na m艂odego Congdena, i tyle.

- Powiedzia艂e艣 mamie?

- Co艣 ty. A niby jak mia艂bym jej wyt艂umaczy膰, dlaczego gapi艂em si臋 na dom Cordie Cooke przez lornetk臋 ojca?

Mike skrzywi艂 si臋 i skin膮艂 g艂ow膮. Za podgl膮danie mo偶na by艂o nie藕le oberwa膰, ale czy kto艣 przy zdrowych zmys艂ach podgl膮da艂by Cordie Cooke?

- Je艣li b臋d膮 si臋 ciebie czepia膰, ja ci pomog臋. Congden to dra艅, ale g艂upi. Archie Kreck jest jeszcze g艂upszy. Wystarczy zaj艣膰 go od strony szklanego oka i po k艂opocie.

Dale jednak nadal mia艂 nieweso艂膮 min臋. Mike dobrze wiedzia艂 o tym, 偶e jego przyjaciel nie najlepiej si臋 bi艂. Mi臋dzy innymi w艂a艣nie za to tak bardzo go lubi艂. Dale wymamrota艂 co艣 pod nosem.

- Co m贸wisz?

W tym samym czasie Lawrence wo艂a艂 z drugiego ko艅ca podjazdu.

- Nie zabra艂em nawet roweru...

Mike takim w艂a艣nie tonem wyznawa艂 najci臋偶sze grzechy podczas spowiedzi.

- Gdzie go zostawi艂e艣?

- Za star膮 stacj膮.

No tak: 偶eby odzyska膰 rower, Dale musia艂by przej艣膰 przez terytorium Congdena.

- Ja ci go przyprowadz臋.

Dale spojrza艂 na niego z mieszanin膮 ulgi, wstydu i gniewu w oczach. Wstyd i gniew by艂y przypuszczalnie wywo艂ane ulg膮, a raczej jej rozmiarami.

- Dlaczego? Przecie偶 to m贸j rower?

Mike wzruszy艂 ramionami, przypomnia艂 sobie, 偶e w ustach wci膮偶 trzyma trawk臋 z boiska, i przesun膮艂 j膮 w k膮cik ust.

- Mnie tam bez r贸偶nicy. I tak id臋 tamt臋dy do ko艣cio艂a, wi臋c m贸g艂bym go zgarn膮膰. Mnie przecie偶 Congden nie szuka. Poza tym nie ryzykowa艂bym spotkania z kim艣, kto dopiero co chcia艂 mnie zastrzeli膰. Przyprowadz臋 go po po艂udniu, bo mam co艣 do za艂atwienia dla ojca C.

Kolejne k艂amstwo, przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋. Czy si臋 z niego wyspowiadam? Jako艣 nie wydawa艂o mu si臋 to prawdopodobne.

Tym razem na twarzy Dale'a malowa艂a si臋 wy艂膮cznie wdzi臋czno艣膰.

- W porz膮dku - wymamrota艂, a potem, jeszcze ciszej, doda艂: - Dzi臋ki.

Lawrence sta艂 dziesi臋膰 metr贸w od nich, z „opancerzonym” szybowcem w r臋ce.

- Jeste艣cie gotowi czy b臋dziecie tak gada膰 przez ca艂y dzie艅?

- Gotowi! - odpowiedzia艂 Dale.

- Start! - krzykn膮艂 Kevin.

- Ognia! - wrzasn膮艂 Mike.

Posypa艂 si臋 grad pocisk贸w.

***

Kiedy tu偶 przed zachodem s艂o艅ca Duane dotar艂 do domu, ojca jeszcze nie by艂o, wi臋c poszed艂 przez pole do grobu Wittgensteina. Witt zawsze przynosi艂 smaczne k膮ski i nagrody w to miejsce na wschodnim pastwisku i zakopywa艂 je w mi臋kkiej ziemi na szczycie wzg贸rza nad strumieniem. Dlatego Duane pochowa艂 go tutaj.

Na zachodzie s艂o艅ce wisia艂o nad horyzontem wielkie i czerwone, takie jak zawsze o tej porze dnia latem w Illinois. Duane nie wyobra偶a艂 sobie 偶ycia bez tego widoku. Powietrze by艂o przesycone rozmaitymi odcieniami szaro艣ci i zgaszonego b艂臋kitu, d藕wi臋k rozchodzi艂 si臋 z beztrosk膮 swobod膮 my艣li. Do uszu ch艂opca dociera艂y pomruki i ci臋偶kie st膮pni臋cia kr贸w schodz膮cych si臋 z odleg艂ych zak膮tk贸w pastwiska - nie widzia艂 ich jeszcze, poniewa偶 zas艂ania艂a je wypuk艂o艣膰 wzg贸rza. Nad ziemi膮 snu艂a si臋 rozwleczona smuga siwego dymu: to stary pan Johnson pali艂 chwasty przy swoim p艂ocie ponad kilometr na po艂udnie st膮d. Wiecz贸r mia艂 smak kurzu, zm臋czenia i w艂a艣nie tego dymu.

Duane siedzia艂 przy ma艂ej mogile tak d艂ugo, a偶 s艂o艅ce ca艂kiem zasz艂o i wiecz贸r niepostrze偶enie zamieni艂 si臋 w noc. Najpierw pojawi艂a si臋 Wenus: rozb艂ys艂a na wschodnim niebosk艂onie jak jedno z UFO, kt贸re Duane wiele razy ogl膮da艂 z tego samego miejsca w towarzystwie Witta le偶膮cego cierpliwie u jego boku. Potem za艣wieci艂y inne gwiazdy, doskonale widoczne dzi臋ki temu, 偶e nie dociera艂 tu blask 偶adnych lamp ani latarni. Temperatura powoli spada艂a, r贸wnie偶 kopczyk niedawno usypanej ziemi, o kt贸ry Duane opiera艂 si臋 r臋k膮, stopniowo stawa艂 si臋 coraz ch艂odniejszy. Wreszcie ch艂opiec poklepa艂 mogi艂臋 na po偶egnanie i ruszy艂 w stron臋 domu, rozmy艣laj膮c ze smutkiem o tym, 偶e zupe艂nie inaczej idzie si臋 samemu ni偶 w towarzystwie pow艂贸cz膮cego 艂apami, na p贸艂 艣lepego psa.

Dzwon Borgi贸w. Ch臋tnie porozmawia艂by o tym z ojcem, ale je艣li ten sp臋dzi艂 ca艂e popo艂udnie u Carla albo w Black Tree, to nale偶a艂o si臋 liczy膰 z tym, 偶e nie b臋dzie w nastroju do pogaw臋dki.

Duane w艂膮czy艂 radio, ustawi艂 je na stacj臋 WHO z Des Moines, a nast臋pnie zrobi艂 sobie kolacj臋; szynka z ziemniakami i cebul膮, wszystko podsma偶ane na patelni. Z g艂o艣nika p艂yn臋艂y te same informacje co zwykle; Chi艅czycy protestowali w ONZ przeciwko ostrzelaniu przez Czerwonych Chi艅czyk贸w kt贸rego艣 z ich miast, ale bez efektu, poniewa偶 nikt w ONZ nie mia艂 ochoty na now膮 Kore臋; z powodu strajku aktor贸w na Broadwayu wci膮偶 nie odbywa艂y si臋 偶adne przedstawienia; ludzie z otoczenia senatora Kennedy'ego rozpuszczali pog艂oski, jakoby ich by艂y i przysz艂y kandydat zamierza艂 w przysz艂ym tygodniu wyg艂osi膰 w Waszyngtonie wa偶ne przem贸wienie dotycz膮ce spraw mi臋dzynarodowych, i tak jednak nikt nie zwraca艂 na to uwagi w zwi膮zku z planowan膮 podr贸偶膮 Ike'a na Daleki Wsch贸d; Stany Zjednoczone domaga艂y si臋 od Sowiet贸w oddania Gary'ego Powersa, Argentyna za艣 偶膮da艂a od Izraela uwolnienia porwanego Adolfa Eichmanna. W wiadomo艣ciach sportowych donoszono o zakazie wznoszenia prowizorycznych trybun podczas tegorocznego wy艣cigu Indy 500 - w ubieg艂ym roku zawalenie si臋 takiej trybuny spowodowa艂o 艣mier膰 dw贸ch os贸b i powa偶ne obra偶enia ponad setki. Coraz bardziej prawdopodobna stawa艂a si臋 rewan偶owa walka mi臋dzy Floydem Pattersonem i Ingemarem Johanssonem.

Duane nadstawi艂 ucha. Lubi艂 boks. Ch臋tnie napisa艂by o nim jakie艣 opowiadanie, mo偶e o Murzynach, kt贸rzy na ringu walczyli o r贸wnouprawnienie. Wiele lat temu pods艂ucha艂 rozmow臋 ojca z wujkiem Artem o Jackie Johnsonie - zapad艂a mu w pami臋膰, niczym akcja ulubionej ksi膮偶ki. To na pewno by艂aby dobra ksi膮偶ka, pomy艣la艂, gdybym tylko wiedzia艂, jak j膮 napisa膰. I gdyby wiedzia艂 wystarczaj膮co du偶o o boksie, Murzynach, Jackie Johnsonie, 偶yciu i wszystkim.

Dzwon Borgi贸w... Duane doko艅czy艂 kolacj臋, pozmywa艂 naczynia, 艂膮cznie z tymi po 艣niadaniu ojca, wstawi艂 je do kredensu, a nast臋pnie poszed艂 do jadalni. Dom poskrzypywa艂 cz臋艣ciej i g艂o艣niej ni偶 zwykle. Pi臋tro, z nieu偶ywanymi od dawna pokojami, wisia艂o nad jego g艂ow膮 niczym gro藕ny, niepokoj膮cy ci臋偶ar.

Czy to mo偶liwe, 偶eby ten dzwon wisia艂 przez ca艂y czas w dzwonnicy, a my nic o tym nie wiedzieli艣my? Duane pokr臋ci艂 g艂ow膮 i w艂膮czy艂 艣wiat艂o w jadalni.

Maszyny edukacyjne sta艂y rz臋dem w ca艂ej swej zakurzonej wspania艂o艣ci, inne wynalazki wala艂y si臋 na pod艂odze i prowizorycznych sto艂ach. Dzia艂a艂a jedynie automatyczna sekretarka, kt贸r膮 ojciec skonstruowa艂 kilka lat temu z cz臋艣ci kilku aparat贸w i ma艂ego magnetofonu: pod艂膮czona do gniazdka telefonicznego wita艂a dzwoni膮c膮 osob臋, a nast臋pnie prosi艂a o pozostawienie wiadomo艣ci.

Niemal wszyscy dzwoni膮cy - z wyj膮tkiem wujka Arta - natychmiast rzucali s艂uchawk臋, zdeprymowani faktem, 偶e musz膮 rozmawia膰 z maszyn膮, czasem jednak ojcu Dale'a udawa艂o si臋 rozpozna膰 telefonuj膮cego na podstawie nagranych przekle艅stw lub pomruk贸w. Poza tym najzwyczajniej w 艣wiecie sprawia艂o mu przyjemno艣膰 irytowanie ludzi - r贸wnie偶 z formy telefonicznej. Pracownicy Ma Bell dwukrotnie odwiedzali farm臋, gro偶膮c natychmiastowym od艂膮czeniem od sieci, je艣li ojciec Duane'a nie przestanie majstrowa膰 przy aparacie i przeka藕nikach oraz 艂ama膰 prawa federalnego, nagrywaj膮c rozmowy os贸b trzecich bez ich zgody.

Ojciec wyja艣ni艂 im, 偶e on r贸wnie偶 uczestniczy w tych rozmowach, 偶e to ludzie dzwoni膮 do niego, a nie on do nich, oraz 偶e nie mo偶e by膰 mowy o niewiedzy nagrywanych os贸b, poniewa偶 g艂os z ta艣my uprzedza ich za ka偶dym razem o tym, co za chwil臋 nast膮pi, a w og贸le to Ma Bell jest zakichanym kapitalistycznym monopolist膮 i mo偶e sobie wsadzi膰 wszystkie gro藕by w swoj膮 wielk膮 kapitalistyczn膮 dup臋. Wizyty te odnios艂y jednak taki skutek, 偶e nie odwa偶y艂 si臋 uruchomi膰 produkcji na wi臋ksz膮 skal臋. Duane uwa偶a艂, 偶e powinni si臋 cieszy膰, 偶e w og贸le maj膮 jeszcze telefon.

Na w艂asn膮 r臋k臋 udoskonali艂 wynalazek ojca, w ten spos贸b, 偶e teraz podczas dzia艂ania 艣wieci艂a si臋 na nim czerwona lampeczka. Zamierza艂 jeszcze bardziej rozwin膮膰 ten pomys艂, instaluj膮c lampki w rozmaitych kolorach, kt贸re 艣wieci艂yby zale偶nie od tego, kto dzwoni艂 - na przyk艂ad zielona oznacza艂aby wujka Arta, niebieska Dale'a i innych ch艂opak贸w, czerwona migaj膮ca - firm臋 telefoniczn膮, i tak dalej, problem rozpoznawania mowy okaza艂 si臋 jednak zbyt trudny do przezwyci臋偶enia. Duane planowa艂 pod艂膮czy膰 przebudowany generator d藕wi臋k贸w do uk艂adu identyfikuj膮cego, dysponuj膮cego baz膮 zarejestrowanych wcze艣niej g艂os贸w, ten za艣 z kolei do zasilanych bateri膮 lampek, ale cz臋艣ci okaza艂y si臋 zbyt kosztowne, zadowoli艂 si臋 wi臋c tym, 偶e lampka 艣wieci艂a podczas nagrywania, a nast臋pnie mruga艂a, informuj膮c o liczbie zarejestrowanych rozm贸w.

Lampka nie mruga艂a. 呕adnych rozm贸w. Jak zwykle.

Duane podszed艂 do drzwi i spojrza艂 na s艂up obok stodo艂y, na kt贸rym wisia艂a lampa. Kr膮g 艣wiat艂a rozja艣nia艂 podjazd i 艣ciany budynk贸w, ale zaczynaj膮ca si臋 tu偶 za nim ciemno艣膰 sprawia艂a wra偶enie jeszcze g艂臋bszej ni偶 w istocie. Koniki polne i 偶aby by艂y tego wieczoru wyj膮tkowo ha艂a艣liwe.

Duane sta艂 nieruchomo przez jaki艣 czas, zastanawiaj膮c si臋, jak nam贸wi膰 wujka Arta, 偶eby nazajutrz zawi贸z艂 go na Bradley University. Wreszcie odwr贸ci艂 si臋 na pi臋trze i ruszy艂 do telefonu, wcze艣niej jednak uczyni艂 co艣, czego nie robi艂 nigdy do tej pory: zamkn膮艂 drzwi na zasuwk臋.

Oznacza艂o to, 偶e b臋dzie musia艂 wsta膰 z 艂贸偶ka, 偶eby wpu艣ci膰 starego, kiedy ten wreszcie zjawi si臋 w domu, ale nie mia艂 nic przeciwko temu. Do tej pory nigdy nie zamykali drzwi na klucz, nawet wtedy, kiedy razem z wujkiem Artem jechali na weekend do Peorii albo Chicago. Po prostu nie przysz艂o im to do g艂owy.

Ale dzisiaj Duane nie zamierza艂 spa膰 przy otwartych drzwiach, nawet je艣li ka偶dy - nawet on, gdyby przysz艂a mu na to ochota - m贸g艂by rozwali膰 je na kawa艂ki jednym, g贸ra dwoma mocnymi kopni臋ciami. U艣miechn膮艂 si臋 pod nosem nad w艂asn膮 g艂upot膮, a nast臋pnie poszed艂 do telefonu, 偶eby zadzwoni膰 do wujka Arta.

***

Niedu偶y pokoik Mike'a znajdowa艂 si臋 nad dawnym salonem, a obecnie pokojem babci. Na pi臋trze nie by艂o ogrzewania - ciep艂e powietrze z parteru w臋drowa艂o w g贸r臋 przez zakratowane otwory w suficie. Poniewa偶 艂贸偶ko Mike'a sta艂o tu偶 przy takiej kratce, patrz膮c na sufit, widzia艂 nad g艂ow膮 偶贸艂tawy poblask lampy naftowej, kt贸ra przez ca艂膮 noc p艂on臋艂a w pokoju babci. Jego mama zagl膮da艂a do niej kilka razy ka偶dej nocy. Mike wiedzia艂, 偶e gdyby ukl膮k艂 lub po艂o偶y艂 si臋 na pod艂odze i spojrza艂 przez kratk臋, zobaczy艂by le偶膮cy na 艂贸偶ku nieruchomy tobo艂ek; to w艂a艣nie by艂a babcia. Nie czyni艂 tego jednak, poniewa偶 czu艂by si臋 wtedy tak, jakby j膮 podgl膮da艂.

Czasem wydawa艂o mu si臋, 偶e przez kratk臋 docieraj膮 do niego z do艂u sny i my艣li babci. To nie by艂y s艂owa ani obrazy, raczej nies艂yszalne westchnienia, ciep艂e podmuchy mi艂o艣ci albo lodowate powiewy strachu. Cz臋sto le偶a艂 w swoim ma艂ym pokoiku, zastanawiaj膮c si臋, 偶e gdyby babcia umar艂a kt贸rej艣 nocy, to czy wyczu艂by jej dusz臋 unosz膮c膮 si臋 ku niebu przez kratk臋, i czy ta dusza zatrzyma艂aby si臋 cho膰 na chwil臋, 偶eby otuli膰 go tak jak kiedy艣, kiedy by艂 ma艂y?

Le偶a艂, gapi膮c si臋 na uko艣ny sufit, na kt贸rym leniwie porusza艂y si臋 cienie li艣ci. Wcale nie chcia艂o mu si臋 spa膰. Co prawda przez ca艂e popo艂udnie ziewa艂 jak smok i tar艂 oczy, ale teraz, w ciemno艣ci, ba艂 si臋 zamkn膮膰 powieki. Robi艂 wszystko, 偶eby nie zasn膮膰: wspomina艂 dyskusje z ojcem C., wspania艂e czasy, kiedy jego matka wci膮偶 jeszcze si臋 do niego u艣miecha艂a i pie艣ci艂a go, a w jej g艂osie zamiast goryczy rozbrzmiewa艂a jedynie nuta zdrowego irlandzkiego sarkazmu; rozmy艣la艂 o Michelle Staffney i jej rudych w艂osach, r贸wnie 艂adnych i delikatnych jak w艂osy jego siostry Kathleen, tyle 偶e okalaj膮cych inteligentne oczy i pi臋kne wyraziste usta.

Balansowa艂 ju偶 na kraw臋dzi snu, kiedy poczu艂 na twarzy lodowaty powiew i natychmiast oprzytomnia艂.

Chocia偶 ma艂e okienko by艂o otwarte na o艣cie偶, w pokoju panowa艂a wysoka temperatura. Nagrzane przez ca艂y dzie艅 powietrze wyw臋drowa艂o z parteru na pi臋tro i, z powodu braku wystarczaj膮cej wentylacji, nie mog艂o go opu艣ci膰. A jednak powiew, kt贸ry musn膮艂 policzki Mike'a, by艂 r贸wnie zimny jak styczniowe i lutowe przeci膮gi. Przyni贸s艂 wo艅 zmro偶onego mi臋sa i krwi, kojarz膮c膮 si臋 ch艂opcu z wielkimi ladami ch艂odniczymi w sklepie.

Sturla艂 si臋 z 艂贸偶ka, wyl膮dowa艂 na kolanach tu偶 obok kratki. P艂omie艅 lampki naftowej w pokoju ni偶ej trzepota艂 si臋 gwa艂townie, jakby szala艂 tam straszliwy wicher. Lodowaty ch艂贸d rozpe艂z艂 si臋 po ca艂ym ciele Mike'a, ogarniaj膮c go od st贸p a偶 po szyj臋. Spodziewa艂 si臋, 偶e lada chwila do pokoju wbiegnie matka z rozwianymi w艂osami, przytrzymuj膮c szarpany wichrem szlafrok, lecz w domu panowa艂a cisza, zak艂贸cana jedynie dobiegaj膮cym z sypialni rodzic贸w przyt艂umionym pochrapywaniem ojca.

Zimno jakby wycofa艂o si臋 na chwil臋, po czym wytrysn臋艂o przez kratk臋 z si艂膮 styczniowego huraganu wdzieraj膮cego si臋 do domu przez pootwierane okna. Lampa naftowa zamigota艂a jeszcze gwa艂towniej, a nast臋pnie zgas艂a. Mike m贸g艂by przysi膮c, 偶e z k膮ta, w kt贸rym sta艂o 艂贸偶ko babci, dotar艂 do niego zduszony j臋k. Zerwa艂 si臋 na nogi, chwyci艂 stoj膮cy u wezg艂owia kij baseballowy i na bosaka, prawie bezszelestnie, zbieg艂 po schodach.

Drzwi do pokoju, zawsze odrobin臋 uchylone, teraz by艂y zatrza艣ni臋te.

Mike'a ogarn臋艂o granicz膮ce z pewno艣ci膮 przekonanie, 偶e drzwi s膮 zaryglowane od wewn膮trz - co naturalnie nie mog艂o si臋 zdarzy膰, poniewa偶 babcia by艂a sama w pokoju. Przez kilka sekund sta艂 pochylony z d艂oni膮 przyci艣ni臋t膮 do drzwi, niczym stra偶ak staraj膮cy si臋 w ten spos贸b oceni膰 si艂臋 szalej膮cych wewn膮trz p艂omieni (chocia偶 do jego palc贸w dociera艂o jedynie przera藕liwe zimno), a偶 wreszcie pchn膮艂 je z rozmachem i wkroczy艂 do pokoju, z kijem baseballowym gotowym do zadania ciosu.

Wewn膮trz by艂o akurat na tyle jasno, 偶eby stwierdzi膰 ponad wszelk膮 w膮tpliwo艣膰, 偶e pok贸j jest pusty - naturalnie, nie licz膮c nieruchomego wzg贸rka na 艂贸偶ku oraz mn贸stwa oprawionych fotografii, fiolek z lekarstwami, szpitalnego przesuwanego stolika, fotela na biegunach, starego, ale wci膮偶 dzia艂aj膮cego radia i ca艂ej reszty. Mimo to, ko艂ysz膮c si臋 lekko na pi臋tach i 艣ciskaj膮c w d艂oniach kij baseballowy, Mike by艂 pewien, 偶e kto艣 jeszcze tu jest. Zimne powietrze wci膮偶 falowa艂o i wirowa艂o wok贸艂 niego, odra偶aj膮ce i nie艣wie偶e. Kiedy艣 otrzyma艂 zadanie doprowadzenia do porz膮dku wype艂nionej mi臋sem zamra偶arki pani Moon po trwaj膮cej dziesi臋膰 dni przerwie w dostawie pr膮du. Teraz smr贸d by艂 podobny, tyle 偶e bardziej odra偶aj膮cy.

Wiatr powia艂 mocniej. Mike odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie, na o艣lep machn膮艂 kijem. Serce podskoczy艂o mu do gard艂a, poczu艂 bowiem wyra藕nie, jak lodowate palce muskaj膮 jego ods艂oni臋te cia艂o mi臋dzy spodniami od pi偶amy a doln膮 kraw臋dzi膮 bluzy. Jednocze艣nie r贸wnie zimne usta dotkn臋艂y jego karku, a na policzku poczu艂 cuchn膮cy oddech, jakby jaka艣 niewidzialna twarz znalaz艂a si臋 zaledwie kilka centymetr贸w od jego twarzy i zion臋艂a grobowym oddechem.

Zakl膮艂 i ponownie machn膮艂 kijem. Wiatr zawirowa艂 wok贸艂 niego, wype艂ni艂 uszy 艣wistem i bezg艂o艣nym czarnym rykiem. W pokoju nie zafalowa艂y zas艂ony, nawet nie drgn臋艂a 偶adna z kilku le偶膮cych luzem kartek. By艂o s艂ycha膰 jedynie delikatny szmer zbo偶a na polach po drugiej stronie ulicy.

Mike zme艂艂 w ustach kolejne przekle艅stwo i zada艂 nast臋pny cios trzymanym obur膮cz kijem. Mroczny wiatr zdawa艂 si臋 wycofywa膰 do najodleglejszego k膮ta. Ch艂opiec zrobi艂 krok w tamtym kierunku, odruchowo zerkn膮艂 przez rami臋, dostrzeg艂 blad膮 twarz babci na 艂贸偶ku i natychmiast zawr贸ci艂 w jej stron臋. Przykucn膮艂 przed ni膮, odwr贸cony twarz膮 do pokoju. Czu艂 na karku jej oddech, wiedzia艂 przynajmniej, 偶e nie umar艂a. Mia艂 nadziej臋, 偶e odgrodzi j膮 od cuchn膮cego ch艂odu ciep艂em swojego cia艂a.

Rozleg艂 si臋 szmer, szelest, co艣 zawirowa艂o i zafurkota艂o, powia艂o cichym jak westchnienie 艣miechem i zimny wiatr uciek艂 przez okno jak czarna woda z przedziurawionej beczki. Zaraz potem lampa zap艂on臋艂a na nowo; nag艂e pojawienie si臋 migotliwego z艂ocistego p艂omienia tak wystraszy艂o Mike'a, 偶e zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi i przez chwil臋 nie m贸g艂 zaczerpn膮膰 tchu w piersi. Zamar艂 w oczekiwaniu, 艣ciskaj膮c obur膮cz kij baseballowy.

Ch艂贸d znikn膮艂. Przez otwarte okno s膮czy艂o si臋 ciep艂e czerwcowe powietrze oraz muzyka 艣wierszczy i szelest li艣ci. Odwr贸ci艂 si臋 i ukl膮k艂 przy 艂贸偶ku. Babcia mia艂a szeroko otwarte oczy, w s艂abym 艣wietle t臋cz贸wki wydawa艂y si臋 niemal czarne. Mike pochyli艂 si臋, przez kilkana艣cie sekund ws艂uchiwa艂 si臋 w jej oddech, a nast臋pnie pog艂aska艂 babci臋 delikatnie po policzku.

- Wszystko w porz膮dku?

Niekiedy rozumia艂a, co si臋 do niej m贸wi艂o, i odpowiada艂a mrugni臋ciami: jedno oznacza艂o „tak”, dwa - „nie”. Ostatnio coraz cz臋艣ciej nie reagowa艂a na pytania.

Jedno mrugni臋cie. Tak.

Serce 偶ywiej zabi艂o mu w piersi. Min臋艂o sporo czasu odk膮d babcia z nim rozmawia艂a po raz ostatni, cho膰by w ten mocno ograniczony spos贸b. Mia艂 sucho w ustach. Kosztowa艂o go du偶o wysi艂ku, 偶eby oderwa膰 j臋zyk od podniebienia i zachrypie膰:

- Czu艂a艣 to?

Mrugni臋cie.

- Czy co艣 tu by艂o?

Mrugni臋cie.

- Czy to by艂o... prawdziwe?

Mrugni臋cie.

Zaczerpn膮艂 tchu. Gdyby nie te ruchy powiek, czu艂by si臋 tak, jakby rozmawia艂 z mumi膮. Nie by艂 zreszt膮 wcale pewien, czy widzi je naprawd臋, czy mo偶e s膮 jedynie z艂udzeniem wywo艂anym przez migaj膮cy p艂omyk lampy naftowej. Odda艂by wszystko, 偶eby tylko babcia mog艂a przem贸wi膰. Chocia偶 przez chwil臋. Wzruszenie 艣cisn臋艂o mu gard艂o, zdo艂a艂 jednak odchrz膮kn膮膰 i zapyta膰:

- Czy to by艂o co艣 niedobrego?

Mrugni臋cie.

- Co艣 jakby duch?

Dwa mrugni臋cia. Nie.

Wpatrywa艂 si臋 z bliska w jej oczy. W og贸le nie porusza艂a powiekami, nie licz膮c odpowiedzi na jego pytania. Mo偶na by odnie艣膰 wra偶enie, 偶e rozmawia z trupem... Szybko odepchn膮艂 t臋 okropn膮 my艣l.

- Czy to... Czy to by艂a 艣mier膰?

Mrugni臋cie. Tak.

Zaraz potem zamkn臋艂a oczy. Pochyli艂 si臋 jeszcze bli偶ej, 偶eby sprawdzi膰, czy nie umar艂a, i ponownie dotkn膮艂 jej policzka.

- Ju偶 dobrze, babciu - wyszepta艂. - Jestem tutaj. Dzisiaj ju偶 nie przyjdzie. 艢pij spokojnie.

Kl臋cza艂 przy 艂贸偶ku tak d艂ugo, a偶 jej p艂ytki, nieregularny oddech nieco si臋 uspokoi艂, po czym przyci膮gn膮艂 stary, wielgachny fotel dziadka - du偶o pro艣ciej by艂oby przysun膮膰 bujany, ale jemu zale偶a艂o w艂a艣nie na tym fotelu, na 偶adnym innym - ustawi艂 go mi臋dzy 艂贸偶kiem babci i oknem, usiad艂 i po艂o偶y艂 sobie kij baseballowy na kolanach.

***

Nieco wcze艣niej, tego samego wieczoru, nieca艂e dwie przecznice na zach贸d od domu Mike'a, Lawrence i Dale szykowali si臋 do snu.

O wp贸艂 do dziesi膮tej obejrzeli w telewizji „Sea Hunt” z Lloydem Bridgesem - by艂 to wyj膮tek, codziennie bowiem k艂adli si臋 do 艂贸偶ek o dziewi膮tej - po czym poszli na g贸r臋. Oczywi艣cie Dale wszed艂 pierwszy do pokoju i po omacku w艂膮czy艂 艣wiat艂o. Chocia偶 by艂a ju偶 dziesi膮ta wieczorem, na niebie wci膮偶 jeszcze dogasa艂y resztki jednego z najd艂u偶szych dni w roku. Le偶膮c w oddalonych od siebie o niespe艂na p贸艂 metra 艂贸偶kach, bracia rozmawiali szeptem.

- Jak to jest, 偶e nie boisz si臋 ciemno艣ci? - zapyta艂 Lawrence.

Tuli艂 do piersi pluszow膮 pand臋, kt贸r膮 wygra艂 wiele lat temu w lunaparku w Chicago. Mi艣 by艂 ju偶 mocno sfatygowany: straci艂 jedno oko i ucho, nieco wy艂ysia艂, a czarne usta cz臋艣ciowo si臋 odpru艂y, uk艂adaj膮c si臋 w lekko szyderczy u艣miech.

- Ciemno艣ci? Przecie偶 tu wcale nie jest ciemno.

- Wiesz o co mi chodzi.

Rzeczywi艣cie, Dale wiedzia艂. Zdawa艂 sobie r贸wnie偶 spraw臋, jak ci臋偶ko jest jego o艣mioletniemu bratu przyzna膰 si臋 do tej s艂abo艣ci. Za dnia nie ba艂 si臋 niczego, noc膮 zwykle Dale musia艂 trzyma膰 go za r臋k臋, 偶eby Lawrence w og贸le m贸g艂 zasn膮膰.

- Nie mam poj臋cia. Mo偶e dlatego, 偶e jestem starszy? Starsi nie boj膮 si臋 ciemno艣ci.

Przez minut臋 lub dwie Lawrence le偶a艂 w milczeniu. Z do艂u dobiega艂y odg艂osy krok贸w matki krz膮taj膮cej si臋 w kuchni i du偶ym pokoju. Cich艂y za ka偶dym razem, kiedy dociera艂y do dywanu. Ojciec jeszcze nie wr贸ci艂 z kolejnej podr贸偶y s艂u偶bowej.

- Wi臋c kiedy艣 si臋 ba艂e艣.

Zabrzmia艂o to jak stwierdzenie, nie jak pytanie.

Ale nawet nie w po艂owie tak jak ty, galareto, przemkn臋艂o Dale'owi przez g艂ow臋. Zdawa艂 sobie jednak spraw臋, 偶e to nie jest w艂a艣ciwa pora na kpiny.

- Jasne. Troch臋. Od czasu do czasu.

- Ciemno艣ci?

- Aha.

- I nie wchodzi艂e艣 sam do pokoju, 偶eby w艂膮czy膰 艣wiat艂o?

- Wtedy mieszkali艣my w Chicago. Tam w艂膮cznik by艂 na 艣cianie, tu偶 przy drzwiach.

Lawrence przytuli艂 mocniej misia.

- Szkoda, 偶e ju偶 nie mieszkamy...

- Co艣 ty! - Dale pod艂o偶y艂 sobie r臋ce pod g艂ow臋 i zagapi艂 si臋 w cienie li艣ci na suficie. - Ten dom jest milion razy lepszy, a Elm Haven jest milion razy lepsze od Chicago. Kiedy chcieli艣my pogra膰 w pi艂k臋, musieli艣my i艣膰 a偶 do Garfield Park, i to zawsze z kim艣 doros艂ym.

- Troch臋 to pami臋tam - szepn膮艂 Lawrence, kt贸ry mia艂 wtedy tylko cztery lata. - A wi臋c jednak troch臋 ba艂e艣 si臋 ciemno艣ci? - zapyta艂 z nadziej膮 w g艂osie.

- Aha.

Prawd臋 m贸wi膮c, Dale nie bardzo m贸g艂 sobie przypomnie膰, 偶eby ba艂 si臋 ciemno艣ci w ich chicagowskim mieszkaniu, nie chcia艂 jednak, 偶eby jego m艂odszy brat poczu艂 si臋 jak kompletna niedojda.

- A szafy?

- Wtedy mieli艣my prawdziw膮 szaf臋.

M贸wi膮c to, Dale zerkn膮艂 lekcewa偶膮co na stoj膮cy w k膮cie mebel.

- Ale ba艂e艣 si臋 jej?

- Nie wiem. Nie pami臋tam. A dlaczego ty si臋 jej boisz?

Lawrence milcza艂 przez jaki艣 czas. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e skurczy艂 si臋 w swojej pi偶amie.

- Bo... Bo co艣 tam czasem ha艂asuje... - wyszepta艂 wreszcie.

- W tym domu s膮 myszy, g艂upku. Przecie偶 wiesz, 偶e mama i tata ci膮gle nastawiaj膮 pu艂apki.

Zadanie opr贸偶niania pu艂apek nale偶a艂o do Dale'a, kt贸ry serdecznie tego nie znosi艂. Chocia偶 sypialnia ch艂opc贸w znajdowa艂a si臋 na pi臋trze, nocami cz臋sto s艂ysza艂 szmery i szelesty za 艣cian膮.

- To nie myszy.

W sennym g艂osie Lawrence'a rozbrzmiewa艂a niezachwiana pewno艣膰.

- Sk膮d wiesz? - Przez cia艂o Dale'a przebieg艂 lodowaty dreszcz. - Sk膮d wiesz, 偶e to nie myszy? My艣lisz, 偶e to jaki艣 potw贸r, czy co?

- To nie myszy... - wyszepta艂 ponownie Lawrence. - To samo czai si臋 czasem pod 艂贸偶kiem...

- Pod 艂贸偶kiem niczego nie ma! - Dale mia艂 ju偶 do艣膰 tej rozmowy. - Poza kurzem, ma si臋 rozumie膰.

Lawrence wyci膮gn膮艂 do niego r臋k臋.

- Prosz臋... - wymamrota艂.

Jego ulubiona pi偶ama z Royem Rogersem by艂a ju偶 od dawna dla niego za ma艂a, r臋kaw si臋ga艂 mu zaledwie do 艂okcia, on jednak nawet nie chcia艂 s艂ysze膰 o tym, 偶eby si臋 z ni膮 rozsta膰.

Czasem Dale nie chcia艂 trzyma膰 go za r臋k臋 - wydawa艂o mu si臋, 偶e obaj s膮 na to ju偶 zbyt doro艣li - ale tym razem nie mia艂 nic przeciwko temu. Sam r贸wnie偶 czu艂 si臋 troch臋 nieswojo i potrzebowa艂 wsparcia.

- Dobranoc - powiedzia艂, nie oczekuj膮c odpowiedzi. - Mi艂ych sn贸w.

- To dobrze, 偶e ty si臋 nie boisz...

G艂os Lawrence'a dobiega艂 ju偶 zza grubej zas艂ony snu.

Dale le偶a艂 z d艂oni膮 brata w swojej r臋ce, dziwi膮c si臋, jaka jest ma艂a. Gdy zamkn膮艂 oczy, natychmiast ujrza艂 wycelowan膮 w siebie luf臋 strzelby C.J. Congdena i gwa艂townie oprzytomnia艂. Tak, bez w膮tpienia ba艂 si臋 ciemno艣ci, ale innej ni偶 Lawrence, prawdziwej. Co najmniej przez kilka najbli偶szych tygodni b臋dzie si臋 musia艂 bardzo stara膰, 偶eby unikn膮膰 spotkania z C.J. i Archiem. Nagle u艣wiadomi艂 sobie, 偶e to koniec zabawy polegaj膮cej na szukaniu Tubby'ego Cooke'a i 艣ledzeniu Roona i pozosta艂ych. Przynajmniej on zamierza艂 z tym sko艅czy膰. To by艂o g艂upie i mog艂o si臋 przykro sko艅czy膰.

Elm Haven nie skrywa艂o 偶adnych tajemnic, nie czeka艂y tu przygody rodem z ksi膮偶ek dla m艂odzie偶y. Ot, po prostu mieszka艂o tu paru dupk贸w, takich jak C.J. i jego stary, kt贸rzy mogli zdrowo da膰 ci w ko艣膰, je偶eli wszed艂e艣 im w drog臋. Przez te krety艅skie zabawy Jim Harlen z艂ama艂 sobie r臋k臋 i rozbi艂 g艂ow臋. Dale mia艂 wra偶enie, 偶e Mike i Kevin te偶 s膮 ju偶 troch臋 zm臋czeni ca艂ym tym cyrkiem.

Du偶o p贸藕niej Lawrence westchn膮艂 przez sen i przekr臋ci艂 si臋 na bok. Wci膮偶 przyciska艂 misia do piersi, ale uwolni艂 r臋k臋 Dale'a, kt贸ry r贸wnie偶 u艂o偶y艂 si臋 na boku i zacz膮艂 powoli odp艂ywa膰 w sen.

Za oknem li艣cie szele艣ci艂y na ga艂臋ziach wielkiego d臋bu, a w trawie bez opami臋tania gra艂a orkiestra 艣wierszczy. Ostatnie wspomnienie minionego dnia ju偶 dawno wygas艂o na nocnym niebie, pojawi艂y si臋 za to robaczki 艣wi臋toja艅skie, kre艣l膮ce skomplikowane wzory na tle czarnych ga艂臋zi.

Dale'owi wydawa艂o si臋, 偶e s艂yszy, jak matka prasuje w kuchni na dole. Chwil臋 p贸藕niej ju偶 spa艂. Przez jaki艣 czas w pokoju rozlega艂 si臋 jedynie szmer spokojnych oddech贸w dw贸ch ch艂opc贸w. Potem na zewn膮trz rozleg艂o si臋 nie艣mia艂e nawo艂ywanie sowy lub go艂臋bicy, w szafie co艣 zaskroba艂o, umilk艂o, zaskroba艂o ponownie i wreszcie ucich艂o na dobre.

13

Duane McBride zdo艂a艂 przekona膰 wujka Arta, 偶e 艣roda jest najlepszym dniem na wypraw臋 do biblioteki uniwersyteckiej - Art wydawa艂 mn贸stwo pieni臋dzy na ksi膮偶ki, nadal jednak lubi艂 od czasu do czasu odwiedzi膰 „jak膮艣 przyzwoit膮 bibliotek臋”. Wyruszyli par臋 minut po 贸smej.

Czego Art nie wyda艂 na ksi膮偶ki, przeznaczy艂 na samoch贸d. Duane nie m贸g艂 si臋 otrz膮sn膮膰 z podziwu nad ogromem i dostoje艅stwem rocznego cadillaka. Pojazd by艂 wyposa偶ony we wszystkie nowinki techniczne rodem z Detroit, 艂膮cznie z automatyczn膮 regulacj膮 nat臋偶enia 艣wiat艂a reflektor贸w. Wystaj膮cy spod maski czujnik tego urz膮dzenia przypomina艂 jaki艣 kosmiczny pistolet i wygl膮da艂 tak, jakby zaprojektowa艂 go ojciec Duane'a. Wujek Art prowadzi艂, trzymaj膮c kierownic臋 trzema palcami, wygodnie rozparty w obszernym fotelu.

Duane bardzo lubi艂 wujka. Art mia艂 okr膮g艂膮, rumian膮 twarz, pogodn膮 nawet wtedy, gdy akurat przez chwil臋 si臋 nie u艣miecha艂. Sprawia艂 wra偶enie cz艂owieka jeszcze odrobin臋 rozbawionego tym, co us艂ysza艂 jaki艣 czas temu, i gotowego ju偶 艣mia膰 si臋 z tego, co mia艂 us艂ysze膰 dopiero za chwil臋. Zazwyczaj tak w艂a艣nie by艂o.

Art McBride mia艂 ironiczne nastawienie do 艣wiata. Podczas gdy 偶yciowe niepowodzenia nape艂ni艂y serce ojca Duane'a gorycz膮 i 偶alem, wujek Art stara艂 si臋 zachowa膰 zaprawiony kpin膮 i humorem dystans do rzeczywisto艣ci. Ojciec Duane'a wsz臋dzie doszukiwa艂 si臋 spisk贸w i knowa艅 - w rz膮dzie, firmie telefonicznej, zarz膮dzie Zwi膮zku Weteran贸w, w艣r贸d najbardziej prominentnych rodzin zamieszkuj膮cych Elm Haven - Wujek Art natomiast 偶ywi艂 g艂臋bokie przekonanie, 偶e wi臋kszo艣膰 ludzi, a ju偶 na pewno wszyscy urz臋dnicy, jest zbyt g艂upia na to, 偶eby zawi膮za膰 jakikolwiek spisek.

Ka偶demu z nich nie powiod艂o si臋 na sw贸j spos贸b. Wszystkie biznesowe przedsi臋wzi臋cia ojca Duane'a upada艂y ze wzgl臋du na s艂abe planowanie, niew艂a艣ciwe wyczucie miejsca i czasu oraz beznadziejne metody zarz膮dzania; nieukierunkowana energia ich tw贸rcy i w艂a艣ciciela z potencjalnie konstruktywnej przeistacza艂a si臋 w nieuchronnie destrukcyjn膮. Co wi臋cej, zawsze udawa艂o mu si臋 zrazi膰 do siebie osob臋 albo instytucj臋, kt贸rej poparcie by艂o niezb臋dne dla sukcesu przedsi臋wzi臋cia. Z kolei wujek Art zajmowa艂 si臋 interesami niezmiernie rzadko, poniewa偶 jednak zyski poch艂on臋艂o utrzymanie trzech 偶on (wszystkie ju偶 nie 偶y艂y), doszed艂 do wniosku, 偶e to nie dla niego. Kiedy potrzebowa艂 pieni臋dzy, zatrudnia艂 si臋 w fabryce Caterpillara w Peorii. Chocia偶 mia艂 w kieszeni dwa dyplomy wy偶szej uczelni, in偶ynierski i z zarz膮dzania, wola艂 prac臋 przy ta艣mie monta偶owej. Duane doszed艂 do wniosku, 偶e najwidoczniej sk艂onno艣膰 do ironicznej rezygnacji oraz umiej臋tno艣膰 d藕wigania ci臋偶aru odpowiedzialno艣ci nie zawsze id膮 w parze.

***

- Jakich to ezoterycznych osobliwo艣ci zamierzasz szuka膰 w Bradley? - zapyta艂 wujek Art.

Duane poprawi艂 okulary na nosie.

- E tam, takich paru rzeczy, kt贸rych nie znalaz艂em w Oak Hill.

- A pr贸bowa艂e艣 w bibliotece Elm Haven, najwi臋kszej skarbnicy wiedzy od czas贸w Biblioteki Aleksandryjskiej?

Mieszcz膮ca si臋 w jednym pokoiku „biblioteka” Elm Haven od dawna stanowi艂a przedmiot ich 偶art贸w. Zawiera艂a oko艂o czterystu ksi膮偶ek, podczas gdy wujek Art zgromadzi艂 w swoim domu ju偶 sporo ponad trzy tysi膮ce wolumin贸w. Duane z pewno艣ci膮 w艂a艣nie tam rozpocz膮艂by poszukiwania, gdyby nie to, 偶e doskonale zna艂 ksi臋gozbi贸r wujka i wiedzia艂, 偶e nie ma tam prawie nic o czasach, kt贸re go interesowa艂y.

- Czy ja powiedzia艂em „skarbnicy”? Powinienem by艂 raczej powiedzie膰; „ubo偶nicy” - kpi艂 sobie dalej Art. - Masz szcz臋艣cie, ch艂opcze, 偶e akurat mam troch臋 wolnego czasu.

- Rzeczywi艣cie - przyzna艂 Duane.

Ostatnio, w zwi膮zku ze zmniejszeniem zapotrzebowania na si艂臋 robocz膮, wujek miewa艂 coraz wi臋cej wolnego czasu, ale jako艣 mu to szczeg贸lnie nie przeszkadza艂o.

- A tak naprawd臋 to czego szukasz?

Wujek wy艂膮czy艂 klimatyzacj臋, nacisn膮艂 guzik i opu艣ci艂 szyb臋. Do samochodu wtargn臋艂o ciep艂e, wilgotne powietrze. Art przesun膮艂 d艂oni膮 po kr贸tkich, siwych, zdumiewaj膮co g臋stych w艂osach. Duane pami臋ta艂 jeszcze czasy, kiedy by艂y ca艂kiem d艂ugie, a twarz wujka zdobi艂a g臋sta broda. Kiedy艣, kiedy by艂 ca艂kiem ma艂y, a wujek w艂a艣nie wr贸ci艂 z d艂ugiej podr贸偶y po 艣mierci trzeciej 偶ony, Duane wzi膮艂 go za 艣wi臋tego Miko艂aja.

- Jakich艣 informacji na temat Borgi贸w.

Wujek zerkn膮艂 na niego z zainteresowaniem.

- Borgi贸w? Lukrecji, Rodrigo, Cezara i tak dalej?

- Aha. - Duane podci膮gn膮艂 si臋 troch臋 wy偶ej w fotelu pasa偶era. - Mo偶e wujek wie co艣 o nich? Albo s艂ysza艂 o jakim艣 dzwonie, kt贸ry do nich nale偶a艂?

- Wiem tyle co wszyscy: o truciznach, kazirodztwie, o tym jacy marni byli z nich papie偶e. Znacznie bardziej interesuj膮 mnie Medyceusze. O nich naprawd臋 warto by si臋 czego艣 dowiedzie膰.

Duane skin膮艂 g艂ow膮. Wyjechali z Elm Haven wiod膮c膮 na po艂udniowy wsch贸d Hard Road, kt贸ra zaprowadzi艂a ich do doliny Spoon River. Mia艂a oko艂o p贸艂tora kilometra szeroko艣ci i by艂a g臋sto zaro艣ni臋ta lasem. Otwiera艂a si臋 na nizin臋 o glebie tak u偶y藕nionej cz臋stymi podwoziami, 偶e zbo偶e osi膮ga艂o tu wysoko艣膰 o prawie trzydzie艣ci centymetr贸w wi臋ksz膮 ni偶 na polach wok贸艂 Elm Haven. Jedynymi budowlami wzniesionymi przez cz艂owieka, jakie znajdowa艂y si臋 w tej chwili w zasi臋gu ich wzroku, by艂y jakie艣 szopy oraz stalowy most przerzucony nad rzek膮. Tu偶 obok mostu wznosi艂a si臋 r贸wnie偶 stalowa wie偶yczka; Duane wiedzia艂, 偶e wewn膮trz s膮 kr臋cone schody prowadz膮ce do usytuowanych pod mostem pomieszcze艅 technicznych.

Duane wskaza艂 na zardzewia艂膮 wie偶yczk臋.

- Pami臋tasz, jak straszyli艣cie mnie z tat膮, 偶e zamkniecie mnie tutaj, je艣li nie przestan臋 zadr臋cza膰 was pytaniami? Powiedzieli艣cie mi, 偶e to wi臋zienie dla gadatliwych dzieci i 偶e zabierzecie mnie dopiero w drodze powrotnej z Peorii.

Wujek Art skin膮艂 g艂ow膮 i zapali艂 papierosa samochodow膮 zapalniczk膮. Zmro偶onymi b艂臋kitnymi oczami wpatrywa艂 si臋 w drgaj膮ce powietrze nad rozgrzanym asfaltem.

- Nic si臋 nie zmieni艂o, ch艂opcze. Je艣li b臋dziesz zadawa艂 zbyt du偶o pyta艅, sp臋dzisz w wi臋zieniu wi臋cej czasu ni偶 Tomasz More.

- Kto taki?

Oczywi艣cie by艂 to tylko 偶art, poniewa偶 obaj nale偶eli do gor膮cych wielbicieli Tomasza More'a, niemniej wujek Art ch臋tnie skorzysta艂 z nadarzaj膮cej si臋 okazji.

- Ach, co to by艂 za cz艂owiek! - wykrzykn膮艂, a nast臋pnie rozpocz膮艂 kolejny d艂ugi monolog.

Dotar艂szy do szosy numer 150, skr臋cili na wsch贸d, w kierunku malej miejscowo艣ci Kickapoo i Peorii. Duane siedzia艂 w mi臋kkim fotelu cadillaka, s艂ucha艂 wyk艂adu wujka Arta i rozmy艣la艂 o Dzwonie Borgi贸w.

***

Rankiem tu偶 po 艣niadaniu Dale, Mike, Kevin i Lawrence wyruszyli z miasta w stron臋 zalesionych wzg贸rz za Calvary Cemetery. Wjechali na cmentarz - Mike zerkn膮艂 na zamkni臋t膮 na k艂贸dk臋 szop臋 na narz臋dzia, ale nic nie powiedzia艂 - zostawili rowery przy tylnym ogrodzeniu, przeszli przez pastwisko, weszli w las i p贸艂 kilometra dalej dotarli do nieczynnego kamienio艂omu, kt贸ry nazwali Billy Goat Mountains. Mniej wi臋cej przez godzin臋 wspinali si臋 na ska艂y, wrzeszczeli i rzucali kamieniami, po czym zrzucili ubrania i wskoczyli do p艂ytkiego jeziorka.

Oko艂o dziesi膮tej, kiedy ju偶 ubierali si臋 po k膮pieli, zjawili si臋 Gerry Daysinger, Bob McKown, Bill i Barry Fussnerowie, Chuck Sperling, Digger Taylor oraz jeszcze paru ch艂opak贸w. Fussnerowie podnie艣li wielki wrzask, a nast臋pnie rozp臋ta艂a si臋 gwa艂towna bitwa na grudki ziemi. Wymiana ognia trwa艂a przez jaki艣 czas, po czym nowo przybyli podzielili si臋 na dwie grupki, kt贸re wyruszy艂y wzd艂u偶 zaro艣ni臋tych chaszczami brzeg贸w.

- Chc膮 nas okr膮偶y膰! - powiedzia艂 Mike, pospiesznie zapinaj膮c spodnie.

Kevin cisn膮艂 grudk臋 w kierunku napastnik贸w, ale chybi艂. Najbardziej wysuni臋ty z nich, Daysinger, wykrzykn膮艂 co艣 obra藕liwego. Biegn膮c, zatrzymywa艂 si臋 co chwila, podnosi艂 kamienie i rzuca艂. Dale pogania艂 Lawrence'a, 偶eby ten szybciej sznurowa艂 buty. Rzuci艂 spor膮 grudk臋 ziemi - nie kamie艅 - i z satysfakcj膮 obserwowa艂, jak Chuck Sperling wykonuje gwa艂towny unik.

Pociski pada艂y coraz g臋艣ciej; cz臋艣膰 wpada艂a do wody, cz臋艣膰 wzbija艂a ob艂oczki kurzu wok贸艂 nich i za nimi. Agresorzy zbli偶ali si臋 coraz bardziej z p贸艂nocy i po艂udnia, ale do skraju lasu by艂o st膮d zaledwie dziesi臋膰 metr贸w, a las ci膮gn膮艂 si臋 prawie bez ko艅ca.

- Pami臋tajcie, 偶e schwytany jest tylko ten, kogo przytrzymaj膮 - powiedzia艂 Mike. - Dop贸ki mo偶ecie ucieka膰, uciekajcie!

- No jasne. - Kevin zerkn膮艂 w stron臋 niedalekich drzew. - To co, ruszamy?

Mike z艂apa艂 go za koszulk臋.

- Tylko 偶eby w razie czego kto艣 nie wygada艂, gdzie s膮 nasze obozy ani jakie mamy has艂a!

Kevin skrzywi艂 si臋 i wzruszy艂 ramionami. Kiedy艣 Jim Harlen powiedzia艂 kilka s艂贸w za wiele i przez to musieli przesta膰 korzysta膰 z obozu pi膮tego. Pozostali nigdy nie pu艣cili pary z ust, chocia偶 raz z tego powodu dosz艂o do bijatyki mi臋dzy Dale'em i Diggerem Taylorem.

Atakuj膮cy byli ju偶 tak blisko, 偶e zacz臋li wierzy膰, 偶e ich manewr oskrzydlaj膮cy zako艅czy si臋 sukcesem. Grudki ziemi i kamyki 艣wista艂y w powietrzu. Lawrence wycelowa艂 starannie i z odleg艂o艣ci trzydziestu krok贸w trafi艂 Gerry'ego Daysingera tak celnie, 偶e ten a偶 usiad艂 i obsypa艂 go stekiem przekle艅stw.

- Do obozu trzeciego! - wykrzykn膮艂 Mike, 偶eby wiedzieli, gdzie maj膮 si臋 spotka膰 za p贸艂 godziny. - Uciekamy!

Pop臋dzili co si艂 w nogach, przedzieraj膮c si臋 przez zaro艣la. Dale stara艂 si臋 trzyma膰 jak najbli偶ej Lawrence'a. Kevin i Mike skr臋cili na po艂udnie w stron臋 Gypsy Lane i w膮wozu, kt贸rego dnem p艂yn膮艂 Corpse Creek, Dale z bratem pobiegli w stron臋 innego potoku, p艂yn膮cego na p贸艂noc od cmentarza i wpadaj膮cego do stawu ukrytego w zag艂臋bieniu terenu na granicy terenu wujka Henry'ego i ciotki Leny.

Agresorzy wydali triumfalny okrzyk i pop臋dzili za nimi jak psy my艣liwskie za zwierzyn膮. Las by艂 tu jednak g臋sty, w艣r贸d wysokich drzew ros艂o mn贸stwo krzak贸w i krzew贸w, tak 偶e wszyscy byli zaj臋ci po艣cigiem lub ucieczk膮 i nikt nie mia艂 czasu na rzucanie czymkolwiek. Dale ogl膮da艂 si臋 co chwila na Lawrence'a, r贸wnocze艣nie analizuj膮c utrwalon膮 w pami臋ci map臋 topograficzn膮 terenu i zastanawiaj膮c si臋, jak najlepiej zawr贸ci膰 w kierunku obozu trzeciego, nie wpadaj膮c prosto w ramiona po艣cigu.

Po wzg贸rzach nios艂o si臋 echo dzikich nawo艂ywa艅 i okrzyk贸w.

***

Biblioteka Bradley University nie nale偶a艂a mo偶e do najlepszych -- uczelnia specjalizowa艂a si臋 raczej w naukach 艣cis艂ych - lecz Duane doskonale wiedzia艂 jak si臋 po niej porusza膰 i stosunkowo szybko dotar艂 do informacji na interesuj膮cy go temat. W臋drowa艂 mi臋dzy katalogiem a p贸艂kami i czytnikami mikrofilm贸w, podczas gdy wujek Art siedzia艂 w hallu w jednym z przepastnych foteli i nadrabia艂 dwumiesi臋czne zaleg艂o艣ci w lekturze rozmaitych czasopism.

Informacji nie by艂o zbyt wiele i tylko nieznaczna ich cz臋艣膰 dotyczy艂a dzwonu. Pierwsz膮 wskaz贸wk臋 Duane znalaz艂 w d艂ugim ust臋pie dotycz膮cym wyboru papie偶y:

Nie tylko W艂osi, lecz tak偶e rodacy z Hiszpanii nie ukrywali zdumienia, kiedy jego ekscelencja siedemdziesi臋ciosiedmioletni Don Alonso y Borja, arcybiskup Walencji, kardyna艂 Quattro Coronati, zosta艂 wybrany papie偶em podczas konklawe w roku 1455. Nikt prawie nie w膮tpi艂, i偶 g艂贸wnymi zaletami kardyna艂a s膮 podesz艂y wiek i zaawansowana choroba; uczestnikom konklawe chodzi艂o o to, 偶eby wybra膰 papie偶a, kt贸ry b臋dzie jedynie chwilowym administratorem Stolicy Piotrowej, pozbawionym ch臋ci i energii do podejmowania jakichkolwiek istotnych dzia艂a艅; by艂o niemal pewne, i偶 Borgia - w ten spos贸b W艂osi ucywilizowali jego obco brzmi膮ce hiszpa艅skie nazwisko - b臋dzie si臋 doskonale nadawa艂 do wype艂nienia tego zadania.

Jednak, ju偶 jako papie偶 Kalikst III, Borgia w zaskakuj膮cy spos贸b odzyska艂 si艂y i z zadziwiaj膮c膮 energi膮 przyst膮pi艂 do konsolidacji si艂 papiestwa oraz zorganizowa艂 kolejn膮 - ostatni膮, jak si臋 mia艂o okaza膰 - wypraw臋 krzy偶ow膮 przeciwko Turkom w Konstantynopolu.

Dla uczczenia swego wyboru na tron Piotrowy oraz wyniesienia ca艂ego rodu Borgi贸w Kalikst zam贸wi艂 ogromny dzwon, kt贸ry mia艂 zosta膰 odlany ze stopu pochodz膮cego z rud wydobywanych w owianych legend膮 g贸rach Aragonii. Legenda g艂osi, 偶e stal pochodzi艂a ze s艂ynnego Gwiezdnego Kamienia, b臋d膮cego najprawdopodobniej meteorytem, kt贸ry dostarcza艂 pierwszorz臋dnego materia艂u wielu pokoleniom kowali i snycerzy z Walencji i Toledo. Wystawiono go na widok publiczny w Walencji w roku 1457, po czym wys艂ano do Rzymu w asy艣cie uroczystej procesji, odwiedzaj膮cej po drodze wszystkie wa偶niejsze miasta w kr贸lestwach Aragonii i Kastylii. Jak si臋 okaza艂o, by艂o ich stanowczo zbyt wiele.

Dzwon dotar艂 do Rzymu 7 sierpnia 1458 roku, lecz osiemdziesi臋cioletni papie偶 nie zd膮偶y艂 zachwyci膰 si臋 jego widokiem; p贸藕nym wieczorem poprzedniego dnia umar艂 w swojej komnacie.

Duane przejrza艂 indeks i przekartkowa艂 ksi膮偶k臋 do ko艅ca, nie znalaz艂 jednak ju偶 ani jednej wzmianki o dzwonie Kaliksta. W zwi膮zku z tym przedsi臋wzi膮艂 kr贸tk膮 wypraw臋 do katalogu, sk膮d wr贸ci艂 z wynotowanymi sygnaturami ksi膮偶ek dotycz膮cymi siostrze艅ca Kaliksta imieniem Rodrigo. Na brak wzmianek na jego temat nie m贸g艂 si臋 uskar偶a膰, notowa艂 wi臋c pospiesznie, zadowolony, 偶e zabra艂 ze sob膮 kilka notes贸w.

Dwudziestosiedmioletni kardyna艂 Rodrigo Borgia by艂 g艂贸wnym rozdaj膮cym podczas konklawe w roku 1458. Chocia偶 sam nawet nie m贸g艂 marzy膰 o tym, by znale藕膰 si臋 w艣r贸d powa偶nych kandydat贸w, to jednak dzi臋ki zr臋cznym zakulisowym machinacjom doprowadzi艂 do wyboru biskupa Aeneasza Sylwiusza Piccolominiego, kt贸ry opu艣ci艂 konklawe jako papie偶 Pius II. Pius nie zapomnia艂 o przys艂udze, jak膮 odda艂 mu m艂ody kardyna艂, i zatroszczy艂 si臋 o to, 偶eby najbli偶sze lata nale偶a艂y do najbardziej udanych w 偶yciu Rodrigo Borgii.

Nigdzie jednak nie by艂o 偶adnej wzmianki o dzwonie. Duane musia艂 pospiesznie przejrze膰 jeszcze dwie ksi膮偶ki, zanim trafi艂 na kolejny strz臋p informacji. Histori臋 t臋 opisa艂 sam Piccolomini. Papie偶 Pius II okaza艂 si臋 urodzonym kronikarzem, raczej historykiem ni偶 teologiem. W jego notatkach z konklawe w roku 1458 mo偶na znale藕膰 dok艂adny opis tego, jak nak艂ania艂 Rodrigo Borgi臋 do udzielenia mu poparcia i jak istotne okaza艂o si臋 ono podczas decyduj膮cych g艂osowa艅. W pochodz膮cym z 1462 roku ust臋pie dotycz膮cym Niedzieli Palmowej Pius zawar艂 relacj臋 ze wspania艂ej procesji, jaka przesz艂a przez Rzym dla uczczenia faktu przywiezienia g艂owy 艣wi臋tego Andrzeja. Duane nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰 od u艣miechu: procesja ku czci g艂owy...

Wszyscy kardyna艂owie mieszkaj膮cy przy trasie procesji wspaniale przystroili swoje domy, 偶aden jednak nie m贸g艂 si臋 r贸wna膰 z wicekanclerzem Rodrigo. Jego ogromny, wspania艂y pa艂ac, wzniesiony w miejscu, gdzie niegdy艣 sta艂a mennica, obwieszono r贸偶nobarwnymi, przepi臋knymi tkaninami, obok za艣 ustawiono wielki baldachim, pod kt贸rym wy艂o偶ono niezliczone skarby. Nad baldachimem, na ozdobnym drewnianym rusztowaniu, wisia艂 ogromny dzwon zam贸wiony przez brata wicekanclerza, a naszego poprzednika. Cho膰 ca艂kiem nowy, dzwon 贸w podobno zapewnia艂 szcz臋艣cie i pomy艣lno艣膰 ca艂emu rodowi Borgi贸w.

Procesja zatrzyma艂a si臋 przed jego pa艂acem, kapi膮cym od z艂ota tak samo jak niegdy艣 pa艂ace Nerona. Na nasze przybycie Rodrigo udekorowa艂 nie tylko sw贸j dom, lecz tak偶e wszystko doko艂a, dzi臋ki czemu wydawa艂o nam si臋, 偶e jeste艣my we wspania艂ym parku wype艂nionym t艂umami radosnych, 艣wi臋tuj膮cych ludzi. Zaproponowali艣my Rodrigo, 偶e pob艂ogos艂awimy jego dom, ziemi臋 i dzwon, on jednak zapewni艂 nas, 偶e dzwon zosta艂 po艣wi臋cony ju偶 wcze艣niej, na dwa lata przed wzniesieniem pa艂acu, nakazali艣my wi臋c procesji nios膮cej bezcenn膮 relikwi臋 ruszy膰 dalej przez od艣wi臋tnie przybrane, radosne ulice.

Duane pokr臋ci艂 g艂ow膮, poprawi艂 okulary na nosie i u艣miechn膮艂 si臋. Doprawdy trudno by艂o uwierzy膰, 偶e w艂a艣nie ten dzwon wisi od lat, zupe艂nie zapomniany, w starej dzwonnicy Old Central.

Przejrza艂 notatki, wyruszy艂 w kolejny obch贸d rega艂贸w, wr贸ci艂 z kilkoma ksi膮偶kami i znowu wzi膮艂 si臋 do pracy.

To z pewno艣ci膮 jeszcze nie wszystko.

***

Ob贸z trzeci znajdowa艂 si臋 na zboczu wzg贸rza mniej wi臋cej p贸艂 kilometra na p贸艂nocny wsch贸d od cmentarza. Las by艂 tu bardzo g臋sty, ga艂臋zie zwiesza艂y si臋 miejscami niemal do samej ziemi, a poszycie utrudnia艂o marsz - z wyj膮tkiem nielicznych 艣cie偶ek wydeptanych przez zwierz臋ta i my艣liwych. Ob贸z ze wszystkich stron wygl膮da艂 jak skupisko m艂odych drzewek o pniach grubo艣ci ch艂opi臋cego ramienia, wystarczy艂o jednak przecisn膮膰 si臋 na czworakach przez jedyne, doskonale ukryte przej艣cie, by znale藕膰 si臋 w i艣cie cudownym miejscu.

Pierwsi zjawili si臋 Dale i Lawrence. Obaj ci臋偶ko dyszeli i ogl膮dali si臋 przez rami臋 w kierunku, z kt贸rego, w odleg艂o艣ci zaledwie stu metr贸w, dobiega艂y odg艂osy po艣cigu. Upewniwszy si臋, 偶e nikt ich nie widzi, dopadli tajnego przej艣cia i wpe艂zli do obozu.

W 艣rodku mo偶na si臋 by艂o poczu膰 niemal jak w murowanej rotundzie o 艣rednicy oko艂o dw贸ch i p贸艂 metra. Przez nieliczne szczeliny da艂o si臋 zerka膰 na zewn膮trz, pozostaj膮c jednocze艣nie ca艂kowicie niezauwa偶alnym nawet dla bardzo bystrego obserwatora. Chocia偶 kryj贸wka znajdowa艂a si臋 na do艣膰 stromym zboczu, to akurat w tym miejscu teren by艂 niemal ca艂kiem r贸wny, tworz膮c co艣 w rodzaju niewielkiego tarasu poro艣ni臋tego kr贸tk膮, g臋st膮 i mi臋kk膮 traw膮, prawie tak膮 jak na polu golfowym wok贸艂 do艂ka.

Kiedy艣 Dale przele偶a艂 tu ca艂膮 letni膮 ulew臋 i nie dosi臋g艂a go ani jedna kropla deszczu. Z kolei kt贸rej艣 zimy razem z Lawrence'em i Mike'em z najwy偶szym trudem odszuka艂 kryj贸wk臋 - pozbawione li艣ci drzewa i krzewy wygl膮da艂y zupe艂nie inaczej - a przedar艂szy si臋 do 艣rodka, stwierdzi艂, 偶e nie ma tam prawie wcale 艣niegu, nagie ga艂臋zie za艣 i konary zapewniaj膮 niemal takie samo odosobnienie jak wtedy, kiedy ugina艂y si臋 pod ci臋偶arem listowia.

Teraz dwaj bracia le偶eli, 艂api膮c powietrze najciszej jak tylko mogli, nas艂uchuj膮c zbli偶aj膮cych si臋 wrzask贸w McKowna i reszty.

- T臋dy uciekli! - wykrzykn膮艂 Chuck Sperling. Bieg艂 star膮 艣cie偶k膮 zaledwie pi臋膰 metr贸w od obozu.

Nagle rozleg艂 si臋 szelest i dono艣ne trzaski; Dale i Lawrence 艣cisn臋li mocniej kije, kt贸re w razie potrzeby mia艂y im pos艂u偶y膰 za w艂贸cznie, ale zaraz si臋 uspokoili, poniewa偶 zza zas艂ony ciasno rosn膮cych drzew wy艂oni艂 si臋 Mike. Mia艂 zaczerwienion膮 twarz, b艂yszcz膮ce oczy i do艣膰 g艂臋bokie, zadrapanie na skroni, z kt贸rego ciek艂a krew. U艣miecha艂 si臋 od ucha do ucha.

- Gdzie oni te...

Mike zatka艂 Lawrence'owi usta i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Tu偶 obok! - szepn膮艂.

Ch艂opcy po艂o偶yli si臋 p艂asko na trawie, wcisn臋li twarze w korzenie krzak贸w.

- Cholera! - Digger Taylor by艂 nie dalej ni偶 p贸艂tora metra od nich. - Przecie偶 widzia艂em, jak O'Rourke t臋dy biegnie!

- Barry! - zawo艂a艂 Chuck Sperling tu偶 zza zielonej 艣ciany. - Widzisz ich gdzie艣?

- Nie! - dobieg艂 przyt艂umiony g艂os jednego z Fussner贸w. - T臋dy nikt nie szed艂.

- Cholera! - zakl膮艂 powt贸rnie Digger. - On tu naprawd臋 by艂! I tamte dwa dupki te偶!

Lawrence zacisn膮艂 pi臋艣ci i zrobi艂 ruch, jakby zamierza艂 si臋 podnie艣膰, lecz Dale przytrzyma艂 go na ziemi - chocia偶 nawet gdyby wszyscy trzej wstali, przypuszczalnie nikt nie wypatrzy艂by ich w g臋stwinie. Co prawda zrobi艂 gro藕n膮 min臋, lecz zaraz potem nie zdo艂a艂 powstrzyma膰 u艣miechu na widok zacietrzewienia, jakie ogarn臋艂o m艂odszego brata. Gdyby m贸g艂, z pewno艣ci膮 zaatakowaliby teraz ka偶dego przeciwnika, nie bacz膮c na konsekwencje. Ju偶 mu si臋 to par臋 razy zdarzy艂o.

- Mo偶e uciekli na cmentarz albo wr贸cili do kamienio艂om贸w? - zastanawia艂 si臋 Daysinger, najwy偶ej pi臋膰 metr贸w od nich.

- Trzeba si臋 tu rozejrze膰 - rzuci艂 Gerry Daysinger tym samym zarozumia艂ym tonem, jakiego u偶ywa艂 podczas trening贸w dru偶yny baseballowej tylko dlatego, 偶e jego ojciec by艂 trenerem.

Trzymaj膮c kije niczym strzelby, Mike, Dale i Lawrence nas艂uchiwali, jak tamci dos艂ownie przeczesuj膮 okolic臋. W pewnej chwili kto艣 przejecha艂 patykiem po 艣cianie obozu, ale by艂o to prawie tak, jakby uderzy艂 nim w lit膮 艣cian臋. Do 艣rodka mo偶na by艂o si臋 dosta膰 jedynie w膮skim, kr臋tym przej艣ciem od strony wschodniej. Tak膮 przynajmniej mieli nadziej臋.

Nagle gdzie艣 daleko rozleg艂y si臋 dzikie okrzyki.

- Z艂apali Keva... - wyszepta艂 Lawrence.

Dale skin膮艂 g艂ow膮 i ponownie nakaza艂 bratu milczenie. Napastnicy natychmiast pop臋dzili w kierunku, z kt贸rego dochodzi艂y ha艂asy. Wrzaski wybuch艂y ze zdwojon膮 si艂膮. Mike usiad艂 i otrzepa艂 koszulk臋.

- My艣lisz, 偶e Kev im co艣 powie?

- Nie o obozie trzecim - odpar艂 Mike z u艣miechem. - Najwy偶ej poka偶e im ob贸z pi膮ty albo Jaskini臋, ale nie trzeci.

- O obozie pi膮tym wiedz膮 ju偶 od zesz艂ego roku - powiedzia艂 Lawrence szeptem, chocia偶 teraz by艂o to ju偶 ca艂kowicie zb臋dne.

- A w Jaskini i tak si臋 ju偶 nie spotykamy...

Mike skin膮艂 g艂ow膮.

Zm臋czeni kilkugodzinn膮 bieganin膮 po trudnym terenie odpoczywali prawie p贸艂 godziny. Wspominali podobne gonitwy z przesz艂o艣ci, zastanawiali si臋 nad losem Kevina, zjadali zapasy wyci膮gni臋te z kieszeni. Trudno to by艂o nazwa膰 prawdziwym posi艂kiem, ale Mike wyci膮gn膮艂 jab艂ko, Dale wygrzeba艂 nieco roztopiony i sp艂aszczony batonik czekoladowy, Lawrence za艣 znalaz艂 kilka cukierk贸w. Spa艂aszowali to wszystko z wielkim apetytem, a nast臋pnie u艂o偶yli si臋 wygodnie na wznak, gapi膮c si臋 w skrawki b艂臋kitnego nieba prze艣wituj膮cego przez g臋sty baldachim ga艂臋zi. W艂a艣nie si臋 zastanawiali nad zorganizowaniem zasadzki w kamienio艂omach, kiedy Mike sykn膮艂 ostrzegawczo i gestem nakaza艂 milczenie. Dale przekr臋ci艂 si臋 na brzuch, a nast臋pnie podpe艂z艂 do granicy trawiastego kr臋gu, szukaj膮c szczeliny, przez kt贸r膮 m贸g艂by zerkn膮膰 na zewn膮trz.

Zobaczy艂 buty. M臋skie buty, br膮zowe i du偶e. Przez sekund臋 albo dwie wydawa艂o mu si臋, 偶e ten kto艣 ma na 艂ydkach banda偶e, potem jednak przypomnia艂 sobie, 偶e takie co艣 nazywa si臋 „onuce” i 偶e dawniej u偶ywali tego 偶o艂nierze. A wi臋c niespe艂na dwa metry od nich sta艂 jaki艣 go艣膰 w ci臋偶kich buciorach i 偶o艂nierskich onucach na nogach. Onuce wy艂ania艂y si臋 z nogawek br膮zowych we艂nianych spodni do po艂owy 艂ydki.

- Co...

Dale odwr贸ci艂 si臋 b艂yskawicznie i zatka艂 bratu usta. Lawrence uwolni艂 si臋, po czym zrewan偶owa艂 mu si臋 kuksa艅cem, ale przynajmniej zrobi艂 to po cichu. Kiedy Dale ponownie wyjrza艂 na 艣cie偶k臋, buty znikn臋艂y. Zaraz potem Mike szturchn膮艂 go w rami臋 i ruchem g艂owy wskaza艂 na sekretne przej艣cie.

W艂a艣nie z tamtej strony zbli偶a艂y si臋 ci臋偶kie kroki.

***

Duane mia艂 wra偶enie, 偶e wie o Borgiach wi臋cej, ni偶by sobie 偶yczy艂.

Kartkowa艂 kolejne ksi膮偶ki i b艂yskawicznie wch艂ania艂 tre艣膰 ca艂ych stron, jak zawsze, kiedy w kr贸tkim czasie musia艂 sobie przyswoi膰 znaczn膮 ilo艣膰 informacji. Towarzyszy艂o temu przedziwne uczucie; Duane mia艂 wra偶enie, 偶e jest jednym z licznych radioodbiornik贸w stoj膮cych w domu, kt贸ry, niedok艂adnie nastrojony, odbiera艂 kilka stacji r贸wnocze艣nie. Takie b艂yskawiczne wch艂anianie wiedzy by艂o m臋cz膮ce i przyprawia艂o o zawr贸t g艂owy, ale nie mia艂 wyboru - przecie偶 wujek Art nie b臋dzie siedzia艂 tu do wieczora.

Przede wszystkim okaza艂o si臋, 偶e niemal ca艂o艣膰 tzw. „powszechnej wiedzy” na temat Borgi贸w nie mia艂a nic wsp贸lnego z prawd膮, a nawet je艣li mia艂a, to niewiele. Stwierdzenie to wprawi艂o Duane'a w trwaj膮ce dobr膮 minut臋 zamy艣lenie; ss膮c wygi臋t膮 ko艅c贸wk臋 oprawki okular贸w, zaduma艂 si臋 nad faktem, 偶e tak samo mia艂y si臋 sprawy niemal ze wszystkimi powa偶nymi badaniami, jakie prowadzi艂 w ci膮gu minionych kilku lat. Nic nie by艂o takie proste, jak wydawa艂o si臋 naiwnym. Mo偶e tak w艂a艣nie brzmia艂o podstawowe i najwa偶niejsze prawo obowi膮zuj膮ce we wszech艣wiecie? Je偶eli tak, to z niepokojem my艣la艂 o czekaj膮cych go d艂ugich latach oduczania si臋 wszystkiego, czego dowiedzia艂 si臋 do tej pory, nim zacznie uczy膰 si臋 naprawd臋. Patrz膮c na rega艂y zape艂nione niezliczonymi ksi膮偶kami, czu艂 wielki 偶al, 偶e nigdy nie zdo艂a tego wszystkiego przeczyta膰, 偶e nigdy nie pozna wszystkich zawartych w tych tomach sprzecznych opinii i punkt贸w widzenia... A c贸偶 dopiero m贸wi膰 o bibliotekach w Princeton, Jale, Harvardzie oraz innych miejscach, kt贸re zamierza艂 w przysz艂o艣ci odwiedzi膰 i sk膮d pragn膮艂 czerpa膰 wiedz臋.

Otrz膮sn膮艂 si臋 z zamy艣lenia, za艂o偶y艂 okulary i przyst膮pi艂 do lektury sporz膮dzonych notatek.

Ofiar膮 rozdmuchiwanych przez stulecia plotek i pom贸wie艅 pad艂a przede wszystkim Lukrecja Borgia. W rzeczywisto艣ci nie by艂o 偶adnych pier艣cieni z trucizn膮, 偶adnych skrytob贸jczo mordowanych kochank贸w, 偶adnych uczt, po kt贸rych zako艅czeniu wok贸艂 sto艂u le偶a艂 wianuszek nie偶ywych go艣ci. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e wizerunek Lukrecji zniekszta艂cili m艣ciwi historycy. Duane zerkn膮艂 na opas艂e tomiszcza pi臋trz膮ce si臋 na stole: „Historia W艂och” Guiccardiniego, „Ksi膮偶臋”, „Rozwa偶ania” i fragmenty „Historii Florencji”, plotkarskie „Komentarze” Piccolominiego czyli Piusa II, Ksi臋ga autorstwa Gregorowiusza, „Liber Notarum” Burcharda, zawieraj膮ca dok艂adny opis 偶ycia na papieskim dworze w tamtych czasach...

Ale nigdzie ani s艂owa o dzwonie.

Pod wp艂ywem trudno wyt艂umaczalnego impulsu Duane zajrza艂 do informacji o Benvenuto Cellinim, jednej z ulubionych postaci historycznych swego ojca. Co prawda ten wielki artysta urodzi艂 si臋 w roku 1500, a wi臋c osiem lat po tym, jak Rodrigo Borgia zasiad艂 na papieskim tronie jako Aleksander VI, niemniej jednak ch艂opiec uzna艂, 偶e w jego wspomnieniach mo偶e znale藕膰 co艣 interesuj膮cego. Cellini opisywa艂 swoje uwi臋zienie w Zamku Sant' Angelo, ogromnej kamiennej budowli wzniesionej tysi膮c czterysta lat wcze艣niej przez cesarza Hadriana z przeznaczeniem na rodzinny grobowiec. Papie偶 Aleksander poleci艂 umocni膰 pot臋偶ny gmach i zamieni膰 go w zamek. Komnaty grobowe o 艣cianach z kamienia, korytarze i ton膮ce w ciemno艣ciach studnie s艂u偶y艂y teraz jako mieszkania i fortyfikacje rodowi Borgi贸w. Oto co pisa艂 Cellini:

Umieszczono mnie w ponurym lochu poni偶ej poziomu ogrod贸w, wilgotnym, pe艂nym paj膮k贸w i jadowitego robactwa. Wrzucili za mn膮 ohydny siennik wypchany zbutwia艂膮 s艂om膮, nie dali kolacji i zamkn臋li drzwi na cztery spusty... Codziennie przez p贸艂torej godziny przez w膮sk膮 szczelin臋 w murze do mojej jaskini dociera艂 w膮ski promyk s艂o艅ca. Reszt臋 dnia i oczywi艣cie ca艂e noce sp臋dza艂em w ciemno艣ci, a i tak moja cela bynajmniej nie nale偶a艂a do najgorszych. Od wsp贸艂towarzyszy niedoli dowiedzia艂em si臋 o nieszcz臋艣nikach, kt贸rzy dokonywali 偶ywota w najg艂臋bszych lochach pod fundamentami wie偶y mieszcz膮cej odra偶aj膮cy dzwon zbrodniczego papie偶a. Po Rzymie i prowincji kr膮偶y艂y pog艂oski, jakoby dzwon 贸w odlano z metalu konsekrowanego bezbo偶nymi uczynkami i 偶e mia艂 on stanowi膰 widomy dow贸d paktu, jaki poprzedni papie偶 zawar艂 z samym Diab艂em. My wszyscy, zamkni臋ci w wilgotnych celach i po偶eraj膮cy 艂apczywie rzucane nam och艂apy, wiedzieli艣my doskonale, i偶 d藕wi臋k tego dzwonu b臋dzie oznacza艂 koniec 艣wiata. Wyznaj臋, 偶e chwilami modli艂em si臋 o to, 偶eby rozleg艂 si臋 jak najpr臋dzej.

Duane pospiesznie notowa艂. Sprawa stawa艂a si臋 coraz bardziej tajemnicza. W dalszej cz臋艣ci autobiografii Celliniego nie by艂o ju偶 偶adnej wzmianki na temat dzwonu, znajdowa艂 si臋 tam natomiast interesuj膮cy ust臋p po艣wi臋cony niejakiemu Pinturicchio, arty艣cie wsp贸艂czesnemu raczej papie偶owi z rodu Borgi贸w, ni偶 samemu Celliniemu:

Za wiedz膮 i na rozkaz swego papie偶a...

Duane upewni艂 si臋, 偶e chodzi艂o o Aleksandra, czyli Rodrigo Borgi臋. Tak w艂a艣nie by艂o.

Za wiedz膮 i na rozkaz swego papie偶a, ten g艂uchy pokurcz...

Tym razem Duane musia艂 sprawdzi膰, czy Cellini aby na pewno mia艂 na my艣li Pinturicchio. Wygl膮da艂o na to, 偶e tak.

...nikczemnej postury i paskudnego charakteru, przyst膮pi艂 do tworzenia przedziwnych 艣ciennych malowide艂, kt贸re wype艂ni艂y niemal ca艂膮 Wie偶臋 Borgi贸w, najbardziej zdumiewaj膮ce i odra偶aj膮ce umieszczaj膮c w Komnacie Siedmiu Tajemnic nale偶膮cej do okrytych nies艂aw膮 apartament贸w Borgi贸w.

Duane przerwa艂 na chwil臋 lektur臋 Celliniego, 偶eby zasi臋gn膮膰 informacji na temat Wie偶y Borgi贸w. Okaza艂o si臋, 偶e by艂a to masywna wie偶a, wzniesiona z woli Aleksandra VI. Poprzednio, za spraw膮 Sykstusa, Watykan wzbogaci艂 si臋 o mroczn膮 i wietrzn膮 Kaplic臋 Syksty艅sk膮, papie偶 Innocenty natomiast za偶yczy艂 sobie uroczego letniego domku w Ogrodach Watyka艅skich. Borgia wybudowa艂 wie偶臋. W pochodz膮cym z 1886 roku przewodniku po Watykanie napisano, 偶e zwie艅cza艂a j膮 masywna dzwonnica, do kt贸rej mieli dost臋p wy艂膮cznie papie偶 oraz jego dzieci z nieprawego 艂o偶a. 呕eby si臋 tam dosta膰, trzeba by艂o pokona膰 labirynt kr臋tych korytarzy oraz mn贸stwo drzwi.

Wr贸ci艂 do zapisk贸w Celliniego:

Pinturicchio, wykonuj膮c rozkazy swego papie偶a, uda艂 si臋 do Martwego Miasta w poszukiwaniu inspiracji i modeli do malowide艂. Nie wybra艂 w tym celu chrze艣cija艅skich katakumb, lecz ods艂aniane przypadkowo pozosta艂o艣ci poga艅skiego Rzymu w ca艂ej ich strupiesza艂ej 艣wietno艣ci.

Podobno Pinturicchio wyruszy艂 na wypraw臋 do podziemi w towarzystwie swych uczni贸w oraz zaintrygowanych przyjaci贸艂. Wyobra藕cie sobie o艣wietlone blaskiem pochodni staro偶ytne tunele pe艂ne resztek chwa艂y Cesarstwa, komnaty, korytarze, ca艂e domostwa ukryte niczym arterie pod ulicami naszego 偶ywego, ale o ile偶 n臋dzniejszego miasta... Wyobra藕cie sobie okrzyki zachwytu Pinturicchia, kiedy przegnawszy ogromne szczury i krwio偶ercze nietoperze, w blasku pochodni ujrza艂 ornamenty i skarby pozostawione przez nie偶yj膮cych od pi臋tnastu stuleci artyst贸w.

Uwa偶nie przyjrza艂 si臋 poga艅skim wzorom, zapami臋ta艂 je, a nast臋pnie skopiowa艂 w najtajniejszych prywatnych komnatach bezecnego papie偶a. Pokrywa艂y 艣ciany, filary, sklepienia, a podobno nawet wielki dzwon, talizman Borgi贸w, zawieszony na szczycie wie偶y. Malowid艂a te po dzi艣 dzie艅 s膮 zwane przez posp贸lstwo „groteskami”, gdy偶 pochodz膮 z pogr膮偶onych w mroku grot pod ulicami Rzymu.

- Mo偶emy ju偶 jecha膰? - zapyta艂 wujek Art.

Duane a偶 podskoczy艂, poprawi艂 okulary, kt贸re zsun臋艂y mu si臋 na czubek nosa, i spr贸bowa艂 si臋 u艣miechn膮膰.

- Jeszcze chwilk臋.

Wujek niecierpliwie przechadza艂 si臋 mi臋dzy rega艂ami, Duane za艣 w po艣piechu przegl膮da艂 kolejne tomy. Znalaz艂 ju偶 tylko jedn膮 wzmiank臋 na temat dzwonu, r贸wnie偶 powi膮zan膮 z ma艂ym, zasuszonym malarzem nazwiskiem Pinturicchio:

W pomieszczeniu po艂膮czonym bezpo艣rednio z Komnat膮 Siedmiu Tajemnic, przez kt贸re przechodzi艂o si臋 do tajnych schod贸w, wiod膮cych do dzwonnicy dost臋pnej wy艂膮cznie dla Borgi贸w, nazwanym p贸藕niej Komnat膮 艢wi臋tych ze wzgl臋du na siedem wielkich 艣ciennych malowide艂, malarz pokry艂 ca艂膮 woln膮 przestrze艅 na 艣cianach, kolumnach i suficie setkami, a niekt贸rzy twierdz膮, 偶e nawet tysi膮cami podobizn byk贸w.

Nie by艂oby w tym nic dziwnego, jako 偶e byk od dawna stanowi艂 symbol rodu Borgi贸w, dobrotliwy w贸艂 natomiast symbolizowa艂 sta艂o艣膰 w艂adzy papieskiej. Te byki jednak, skopiowane z mrocznych korytarzy i loch贸w ukrytego miasta, nie przypomina艂y 偶adnego z tych symboli. Nie by艂y to ani szlachetne byki Borgi贸w, ani powolne, flegmatyczne papieskie wo艂y. To by艂y byki Ozyrysa, egipskiego boga w艂adaj膮cego krain膮 umar艂ych.

Duane zamkn膮艂 ksi膮偶k臋 i zdj膮艂 okulary.

- Got贸w? - zapyta艂 wujek Art.

Ch艂opiec skin膮艂 g艂ow膮.

- W takim razie jedziemy do McDonaldsa przy War Memorial Drive - oznajmi艂 wujek. - Co prawda ostatnio hamburgery podro偶a艂y o 膰wier膰 dolara, ale dalej s膮 ca艂kiem niez艂e.

Wci膮偶 pogr膮偶ony g艂臋boko w my艣lach Duane ponownie skin膮艂 g艂ow膮, po czym obaj wyszli z mrocznego wn臋trza biblioteki w jasny, s艂oneczny dzie艅.

***

Kroki na zewn膮trz ucich艂y raptownie. Mike, Dale i Lawrence przycupn臋li przy wej艣ciu do obozu i czekali, prawie nie oddychaj膮c, 偶eby czyni膰 jak najmniej ha艂asu. Odg艂osy lasu dociera艂y do nich jeszcze wyra藕niej ni偶 zwykle: wiewi贸rka z艂orzeczy艂a komu艣 lub czemu艣 na wzg贸rzu oddzielaj膮cym ich od farmy wujka Dale'a, ch艂opaki z bandy Chucka Sperlinga wydzierali si臋 do siebie na po艂udnie od kamienio艂omu, wrony kraka艂y na wierzcho艂kach wysokich drzew okalaj膮cych cmentarz. Nawet najmniejszy szelest nie zdradza艂 obecno艣ci 偶o艂nierza oddzielonego od nich zaledwie cienk膮 艣cian膮 zieleni.

Dale ostro偶nie przeczo艂ga艂 si臋 na swoje poprzednie miejsce i wyjrza艂 na zewn膮trz, ale niczego nie zobaczy艂.

Nagle rozleg艂 si臋 trzask 艂amanych ga艂臋zi i tupot krok贸w na 艣cie偶ce. Chwil臋 potem gwa艂townie zaszele艣ci艂y li艣cie: kto艣 pospiesznie przedziera艂 si臋 przez w膮skie przej艣cie. Dale odskoczy艂 wstecz i podni贸s艂 kij, gotuj膮c si臋 do zadania ciosu. Mike uczyni艂 to samo, Lawrence natomiast przykucn膮艂, 艣ciskaj膮c kij niczym pa艂k臋.

Ga艂臋zie zako艂ysa艂y si臋, rozsun臋艂y na boki i do obozu wpe艂z艂 na czworakach Kevin Grumbacher.

Dale i Mike wymienili spojrzenia, po czym westchn臋li z ulg膮.

- Co jest, chcieli艣cie da膰 mi po g艂owie? - zapyta艂 Kevin z u艣miechem.

- My艣leli艣my, 偶e to oni - odpar艂 Lawrence, z 偶alem opuszczaj膮c bro艅. Lubi艂 bijatyki.

Dale dopiero teraz u艣wiadomi艂 sobie, 偶e pozostali nie widzieli n贸g 偶o艂nierza. Mike i Lawrence z pewno艣ci膮 byli przekonani, 偶e niepokoj膮ce odg艂osy mia艂y co艣 wsp贸lnego z szukaj膮cymi ich ch艂opakami.

- Jeste艣 sam? - zapyta艂 Mike, zagl膮daj膮c ostro偶nie do li艣ciastego tunelu.

- Jasne, 偶e jestem sam. Inaczej bym tu nie przyszed艂.

Lawrence spojrza艂 na niego podejrzliwie.

- Chyba nie powiedzia艂e艣 im o obozie, co?

Kevin zignorowa艂 pytanie.

- Powiedzieli, 偶e przyjm膮 mnie do siebie, je艣li zdradz臋 im nasze kryj贸wki - poinformowa艂 Mike'a. - Oczywi艣cie si臋 nie zgodzi艂em, wi臋c ten dra艅 Fussner zwi膮za艂 mi r臋ce z ty艂u i powlekli mnie ze sob膮, jakbym by艂 jakim艣 niewolnikiem albo czym艣 w tym rodzaju.

Pokaza艂 im nadgarstki, na kt贸rych widnia艂y czerwone pr臋gi i otarcia.

- Jak im uciek艂e艣?

Kevin u艣miechn膮艂 si臋 jeszcze szerzej. Wr臋cz promienia艂 zadowoleniem.

- Kiedy tu za wami pobiegli, Fussner nie m贸g艂 nad膮偶y膰, bo mnie prowadzi艂. Przywi膮za艂 mnie do drzewa i zostawi艂, ale dure艅 zrobi艂 to tak g艂upio, 偶e bez problem贸w si臋 uwolni艂em.

- Cicho b膮d藕cie! - szepn膮艂 Mike i prawie nie dotykaj膮c ga艂臋zi, wymkn膮艂 si臋 z kryj贸wki.

Pozosta艂a tr贸jka siedzia艂a w milczeniu. Kev rozciera艂 nadgarstki, Lawrence zajada艂 batoniki, Dale czeka艂 na jaki艣 okrzyk, szamotanin臋, zamieszanie... Na cokolwiek, co potwierdzi艂oby istnienie 偶o艂nierza, kt贸rego wypatrzy艂 przez ga艂臋zie. Wreszcie Mike wr贸ci艂.

- Poszli sobie. S艂ysza艂em ich g艂osy w pobli偶u drogi. Wygl膮da na to, 偶e Sperling i Digger wracaj膮 do domu.

- Zgadza si臋. - Kevin skin膮艂 g艂ow膮. - M贸wili, 偶e im si臋 nudzi i 偶e w domu maj膮 ciekawsze rzeczy do roboty. Daysinger namawia艂 ich, 偶eby zostali, a Fussnerowie chcieli i艣膰 ze Sperlingiem.

- Daysinger i McKown tak 艂atwo nie zrezygnuj膮 - odezwa艂 si臋 Mike. - B臋d膮 si臋 tu jeszcze kr臋ci膰 nie wiadomo jak d艂ugo, a mo偶e nawet urz膮dz膮 zasadzk臋, 偶eby nas zaskoczy膰, kiedy b臋dziemy wracali. - Zacz膮艂 rysowa膰 patykiem map臋 na skrawku ods艂oni臋tej ziemi w pobli偶u wej艣cia. - O ile znam Gerry'ego, to wr贸ci do kamienio艂omu, bo tam ma pod dostatkiem amunicji, a w dodatku widzi wszystko, co si臋 dzieje od pastwiska wujka Dale'a a偶 do Gypsy Lane. Pewnie ukryj膮 si臋 z Bobem gdzie艣 tutaj, wysoko...

- Zaznaczy艂 miejsce na prowizorycznej mapie. - Tu偶 pod szczytem najwy偶szego wzniesienia jest ca艂kiem wygodne p艂askie miejsce, pami臋tacie?

- Jasne - odpar艂 Dale. - Przecie偶 kiedy艣 urz膮dzili艣my tam sobie biwak.

- A ja nie pami臋tam! - poskar偶y艂 si臋 Lawrence.

Dale da艂 mu kuksa艅ca w 偶ebra.

- Bo by艂e艣 wtedy za ma艂y, 偶eby zosta膰 z nami na noc. - Spojrza艂 ponownie na Mike'a. - M贸w dalej.

Mike narysowa艂 tras臋, kt贸r膮 musieli pokona膰 w drodze powrotnej. Przebiega艂a w pobli偶u miejsca domniemanej zasadzki.

- B臋d膮 st膮d mieli doskona艂y widok na wsch贸d, zach贸d i po艂udnie, ale je艣li przemkniemy si臋 pod sosnami na po艂udniowym zboczu, uda艂oby nam si臋 podkra艣膰 tak, 偶e niczego by nie zauwa偶yli.

Kevin zmarszczy艂 brwi.

- Ostatnie pi臋tna艣cie metr贸w to otwarty teren. Nic tam nie ro艣nie.

- To prawda. - U艣miech nie znika艂 z twarzy Mike'a. - B臋dziemy musieli zachowa膰 wielk膮 ostro偶no艣膰, ale pami臋tajcie, 偶e szczeliny obserwacyjne wychodz膮 na inn膮 stron臋. Je艣li b臋dziemy naprawd臋 cicho, spadniemy im na karki wtedy, kiedy w og贸le nie b臋d膮 si臋 tego spodziewali!

Dale'a zacz臋艂o ogarnia膰 podniecenie.

- A po drodze nazbieramy grudek ziemi i b臋dziemy mieli mn贸stwo amunicji!

Kevin wci膮偶 nie wygl膮da艂 na przekonanego.

- Je艣li przy艂api膮 nas na odkrytym terenie, ju偶 po nas. Przecie偶 oni b臋d膮 rzuca膰 kamieniami!

- My te偶 mo偶emy rzuca膰 kamieniami - odpar艂 Mike, po czym rozejrza艂 si臋 po twarzach przyjaci贸艂. - Kto jest za?

- Ja! - wykrzykn膮艂 Lawrence z b艂yszcz膮cymi oczami.

- Taaaak... - mrukn膮艂 Dale, wpatruj膮c si臋 w map臋 i my艣l膮c o tym, z jak膮 艂atwo艣ci膮 Mike przygotowa艂 ten skomplikowany plan, w taki spos贸b wyznaczaj膮c tras臋 przemarszu, 偶eby jak najlepiej wykorzysta膰 mo偶liwo艣ci stwarzane przez urozmaicony teren. On, Dale, zna艂 t臋 okolic臋 r贸wnie dobrze, je艣li nie lepiej, a jednak do g艂owy by mu nie przysz艂o na przyk艂ad wykorzysta膰 r贸w biegn膮cy ukosem przez pola za cmentarzem. - Tak, warto spr贸bowa膰.

Kevin wzruszy艂 ramionami.

- Dobra. Tylko mam nadziej臋, 偶e nie wpadn臋 im znowu w 艂apy.

Mike u艣miechn膮艂 si臋 jeszcze szerzej, triumfalnie potrz膮sn膮艂 pi臋艣ci膮 i pierwszy skierowa艂 si臋 do wyj艣cia. Pozostali bezzw艂ocznie ruszyli za nim.

***

- Co艣 ci臋 gryzie, ch艂opcze? - zapyta艂 wujek Art w drodze powrotnej do domu. W艂a艣nie wje偶d偶ali w dolin臋 Spoon River. Na niebie nie by艂o ani jednej chmury, a po d艂ugich godzinach sp臋dzonych w klimatyzowanym, suchym wn臋trzu biblioteki wydawa艂o im si臋, 偶e upa艂 jeszcze bardziej przybra艂 na sile. Klimatyzacja w cadillacu dzia艂a艂a pe艂n膮 moc膮, lecz wujek opr贸cz tego opu艣ci艂 wszystkie szyby. Zerkn膮艂 z ukosa na Duane'a. - Mog臋 jako艣 pom贸c?

Duane zawaha艂 si臋. Nie by艂 pewien, czy powinien dopuszcza膰 kogo艣 z zewn膮trz do tajemnicy, chocia偶 w艂a艣ciwie, czemu by nie? Przecie偶 w gruncie rzeczy szuka艂 tylko informacji na temat przesz艂o艣ci Old Central. Przemkn臋li przez most nad rzek膮. Duane'owi tylko mign臋艂a ciemna wst臋ga kr臋tej rzeki. W艂a艣nie, czemu by nie?

Opowiedzia艂 o artyku艂ach w prasie, o dzwonie Borgi贸w, o wspomnieniach Celliniego, kt贸re znalaz艂 w bibliotece. Sko艅czywszy, poczu艂 zm臋czenie i za偶enowanie, jakby w艂a艣nie wyzna艂 jak膮艣 wstydliw膮 tajemnic臋, ale jednocze艣nie ogarn臋艂a go ulga.

Wujek Art gwizdn膮艂 przeci膮gle. Przez jaki艣 czas w milczeniu b臋bni艂 palcami w kierownic臋. Jego b艂臋kitne oczy zdawa艂y si臋 by膰 wpatrzone w co艣 ca艂kiem innego ni偶 Hard Road. Kiedy dotarli do skrzy偶owania z drog膮 numer sze艣膰, wyra藕nie zwolni艂, 偶eby pryskaj膮ce spod k贸艂 kamyki nie uderza艂y w podwozie samochodu i 偶eby cadillac nie ko艂ysa艂 si臋 zbyt gwa艂townie na nier贸wnej gruntowej nawierzchni.

- My艣lisz, 偶e ten dzwon ci膮gle jest w szkole? - zapyta艂 wreszcie.

Duane poprawi艂 okulary na nosie.

- Nie wiem. Wcze艣niej nigdy o nim nie s艂ysza艂em, a wujek?

Art pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Ja te偶 nie, ale przecie偶 sprowadzi艂em si臋 tutaj dopiero po wojnie. Rodzina twojej matki mieszka tu znacznie d艂u偶ej. Pewnie bym jednak co艣 us艂ysza艂, gdyby ludzie o tym wiedzieli.

W艂a艣nie doje偶d偶ali do skrzy偶owania z Jubilee College Road. Wujek w艂a艣ciwie powinien tu skr臋ci膰, mieszka艂 bowiem pi臋膰 mil st膮d przy Jubilee, ale najpierw musia艂 odwie藕膰 Duane'a do domu. Z przodu, nieco po lewej, w cieniu wi膮z贸w i d臋b贸w sta艂a Black Tree Tavern, a przed ni膮 kilka pickup贸w, chocia偶 by艂o dopiero wczesne popo艂udnie. Duane odwr贸ci艂 wzrok, na wypadek, gdyby mi臋dzy nimi sta艂 r贸wnie偶 samoch贸d ojca.

- Powiem ci co艣, ch艂opcze - odezwa艂 si臋 ponownie Art. - Popytam w mie艣cie, pogadam z paroma starymi piernikami i poszperam w mojej bibliotece, dobra?

Duane'owi od razu poprawi艂 si臋 humor.

- My艣lisz, wujku, 偶e co艣 znajdziesz?

Art wzruszy艂 ramionami.

- Ta ca艂a historia wygl膮da mi raczej na mit albo legend臋, ni偶 na co艣 prawdziwego, ale mnie zawsze interesowa艂y wszystkie zjawiska paranormalne. Uwielbiam znajdowa膰 dla nich racjonalne wyja艣nienia albo demaskowa膰 jako oszustwa. Dlatego obiecuj臋, 偶e przejrz臋 wszystkie ksi膮偶ki, jakie mam na ten temat. Zgoda?

- Jasne!

Ch艂opiec poczu艂 si臋 tak, jakby kto艣 zdj膮艂 mu z bark贸w ogromny ci臋偶ar. Odwa偶y艂 si臋 nawet zerkn膮膰 wstecz na chwil臋 przed tym, jak zacz臋li zje偶d偶a膰 z pierwszego wzniesienia. W艣r贸d samochod贸w zaparkowanych przed tawern膮 nie by艂o pickupa ojca! A wi臋c, mimo wszystko, mo偶e to jednak b臋dzie dobry dzie艅? Kiedy mijali cmentarz, dostrzeg艂 przy tylnym ogrodzeniu kilka rower贸w. Przypuszczalnie nale偶a艂y do jego koleg贸w - gdyby teraz wysiad艂, z pewno艣ci膮 znalaz艂by ich w lesie, ale tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮. I tak ju偶 powa偶nie zaniedba艂 dzisiaj swoje obowi膮zki.

Ojciec by艂 w domu, zupe艂nie trze藕wy, i pracowa艂 w zajmuj膮cym niemal trzy czwarte akra ogrodzie warzywnym. Mia艂 mocno spalon膮 s艂o艅cem twarz i pokryte p臋cherzami r臋ce, ale by艂 w niez艂ym nastroju, wi臋c wujek Art zosta艂 na piwo. Duane popija艂 col臋 i przys艂uchiwa艂 si臋 rozmowie. Art ani s艂owem nie wspomnia艂 o dzwonie.

Zaraz po odje藕dzie wujka Duane podwin膮艂 r臋kawy i r贸wnie偶 wzi膮艂 si臋 do pielenia i gracowania. Przez jakie艣 dwie godziny pracowali w zgodnym milczeniu, a nast臋pnie poszli umy膰 si臋 przed kolacj膮. Zaraz potem ojciec zaj膮艂 si臋 d艂ubanin膮 przy kolejnej maszynie, Duane za艣 przygotowa艂 hamburgery z ry偶em i kaw臋.

Przy kolacji dyskutowali o polityce. Ojciec opowiedzia艂 Duane'owi o swojej pracy dla Adlai Stevensona podczas minionych wybor贸w.

- Nie wiem co my艣le膰 o Kennedym - wyzna艂. - Pewnie, 偶e dostanie nominacj臋, ale ja nigdy nie ufa艂em milionerom. Z drugiej strony, by艂oby dobrze, gdyby prezydentem zosta艂 katolik. W ten spos贸b sko艅czyliby艣my przynajmniej z jedn膮 dyskryminacj膮.

Opowiedzia艂 o zako艅czonej pora偶k膮 kampanii Alfreda E. Smitha w roku 1928. Duane zna艂 t臋 histori臋 z lektur, ale s艂ucha艂 z zainteresowaniem, szcz臋艣liwy, 偶e mo偶e rozmawia膰 z ojcem zupe艂nie trze藕wym i nie w艣ciekaj膮cym si臋 na nikogo.

- Tak wi臋c szanse na to, 偶e wygra katolik, s膮 jednak niewielkie - zako艅czy艂 przemow臋 ojciec. Przez chwil臋 w milczeniu kiwa艂 g艂ow膮, jakby utwierdzaj膮c si臋 w przekonaniu, 偶e w dokonanej przez niego analizie nie ma s艂abych punkt贸w, po czym wsta艂, 偶eby posprz膮ta膰 ze sto艂u i op艂uka膰 naczynia.

Duane spojrza艂 w okno. By艂o po pi膮tej, wi臋c jeszcze ca艂kiem wcze艣nie, ale cie艅 rosn膮cej za domem topoli ju偶 dotyka艂 szyby. Wreszcie zdecydowa艂 si臋 zada膰 pytanie, kt贸re dr臋czy艂o go przez ca艂e popo艂udnie, ale jako艣 nie chcia艂o przecisn膮膰 si臋 przez usta, bo widocznie zanadto obawia艂 si臋 odpowiedzi:

- Wychodzisz wieczorem?

Ojciec znieruchomia艂 przy zlewie. Okulary zasz艂y mu par膮, zdj膮艂 je wi臋c i wytar艂 o koszul臋. Wygl膮da艂o to jednak tak, jakby chcia艂 zyska膰 nieco czasu do namys艂u.

- Chyba nie - odpar艂 wreszcie. - Mam sporo roboty, a poza tym pomy艣la艂em, 偶e mo偶e wreszcie sko艅czymy t臋 parti臋 szach贸w.

Duane skin膮艂 g艂ow膮.

- W takim razie bior臋 si臋 do roboty.

Dopi艂 kaw臋 i odstawi艂 kubek na blat przy zlewie. U艣miechn膮艂 si臋 dopiero wtedy, kiedy szed艂 do obory z wiadrem w d艂oni.

***

Niespodziewany atak zako艅czy艂 si臋 sukcesem.

Chocia偶 ko艅cowe metry by艂y bardzo trudne - pe艂zli na brzuchach przez ca艂kowicie odkryty teren, wi臋c gdyby McKown albo Daysinger spojrzeli w t臋 stron臋, natychmiast by ich dostrzegli - to jednak szcz臋艣liwie uda艂o im si臋 je pokona膰, pomimo tego, 偶e Lawrence'a w pewnej chwili chwyci艂 histeryczny chichot. Przeskoczywszy przez tworz膮ce naturalne fortyfikacje g艂azy, ujrzeli Gerry'ego i Boba gapi膮cych si臋 w przeciwnym kierunku, z poka藕nymi stosami amunicji u st贸p.

Mike rzuci艂 pierwszy, trafiaj膮c Boba McKowna w plecy tu偶 nad paskiem. Zaraz potem wywi膮za艂a si臋 za偶arta bitwa: grudki ziemi 艣wista艂y w powietrzu, ch艂opcy r贸wnocze艣nie pr贸bowali zas艂ania膰 twarze, a偶 wreszcie przeszli do zwarcia i zacz臋li si臋 tarza膰 na niezbyt szerokim p艂askim tarasie. W ko艅cu sta艂o si臋 to, co musia艂o si臋 sta膰: najpierw potoczyli si臋 w d贸艂 Kevin i Daysinger, Zjechali jakie艣 dziesi臋膰 metr贸w po kamienistym zboczu; Kevin zerwa艂 si臋 pierwszy i pop臋dzi艂 z powrotem do fortu, trafi艂 jednak pod ogie艅 McKowna. Na szcz臋艣cie Mike natychmiast powali艂 McKowna na ziemi臋 i tym razem to oni sturlali si臋 po stoku.

Walka trwa艂a jaki艣 kwadrans, szala zwyci臋stwa przechyla艂a si臋 to na jedn膮, to na drug膮 stron臋. W ko艅cu Daysinger i McKown wycofali si臋 nad staw i ograniczyli do prowadzenia ostrza艂u z du偶ej odleg艂o艣ci, nie oznacza艂o to jednak ko艅ca zamieszania, poniewa偶 w艣r贸d zwyci臋zc贸w rozgorza艂a rywalizacja o tytu艂 Kr贸la Wzg贸rza. Dale zosta艂 trafiony w splot s艂oneczny z tak膮 si艂膮, 偶e z rozmachem siad艂 tam gdzie sta艂 i przez dobre trzy minuty rozpaczliwie stara艂 si臋 z艂apa膰 oddech. Chwil臋 potem Mike uderzy艂 g艂ow膮 o ostr膮 kraw臋d藕 ska艂y i rozci膮艂 sobie 艂uk brwiowy. Rana nie by艂a g艂臋boka, ale krwawi艂a wyj膮tkowo obficie. Daysinger zosta艂 trafiony grudk膮 twardej ziemi prosto w usta; kln膮c g艂o艣no, wycofa艂 si臋 poza zasi臋g artylerii przeciwnika, a nast臋pnie przez minut臋 lub dwie obmacywa艂 sobie usta, aby si臋 upewni膰, 偶e nie straci艂 jakiego艣 z臋ba, po czym otar艂 twarz z brudu i krwi, i ze zdwojon膮 energi膮 powr贸ci艂 do walki. Kevin sta艂 tu偶 za swoim niedawnym dow贸dc膮, kiedy Mike uchyli艂 si臋 nagle i Kev zaliczy艂 mocne uderzenie w sam 艣rodek czo艂a. Wszyscy zamarli w bezruchu, czekaj膮c, co si臋 stanie; Grumbacher stan膮艂 na wysoko艣ci zadania: zrobi艂 zeza, w dramatycznym ge艣cie roz艂o偶y艂 r臋ce, zatoczy艂 si臋 i run膮艂 na ziemi臋, nie daj膮c oznak 偶ycia. Nagrodzono go dzikimi okrzykami i gradem pocisk贸w.

Dzi臋ki Lawrence'owi zabawa nabra艂a nowego, pe艂niejszego wymiaru. W pewnej chwili, ku zaskoczeniu wszystkich, to w艂a艣nie on zosta艂 sam na szczycie wzg贸rza. Chocia偶 sam sprawia艂 wra偶enie nieco zaskoczonego tym faktem, wskoczy艂 na szczyt fortyfikacji i wykrzykn膮艂 co si艂 w p艂ucach:

- Jestem kr贸lem!

Na sekund臋 lub dwie zapad艂a cisza jak makiem zasia艂, zraz potem wrzawa wybuch艂a na nowo i w kierunku Lawrence'a poszybowa艂y pociski. Co najmniej sze艣膰 albo siedem trafi艂o w cel. Ch艂opiec zd膮偶y艂 w ostatniej chwili odwr贸ci膰 twarz; z ubrania wystrzeli艂y ob艂oczki kurzu, zupe艂nie jakby dosi臋g艂a go seria z pistoletu maszynowego. Jedna z grudek str膮ci艂a mu czapeczk臋 z g艂owy.

- Przesta艅cie! - krzykn膮艂 Dale, wymachuj膮c r臋kami.

Lawrence sta艂 bez ruchu, przygarbiony, z pochylon膮 g艂ow膮.

Dale wiedzia艂, 偶e je艣li jego brat rozp艂aka艂 si臋 przy tylu 艣wiadkach, to musia艂o mu si臋 przydarzy膰 co艣 naprawd臋 niedobrego. Nagle ch艂opiec obr贸ci艂 si臋 powoli na pi臋cie, wykona艂 pe艂en gracji piruet, a nast臋pnie run膮艂 w d贸艂. W艂a艣ciwie to nie tyle run膮艂, co raczej rzuci艂 si臋 g艂ow膮 naprz贸d, niczym kaskader, wykona艂 w powietrzu pe艂en obr贸t, odbi艂 si臋 od stoku i zrobi艂 kolejne salto. Jego nogi i r臋ce porusza艂y si臋 zupe艂nie bezw艂adnie, jak u trupa. Pozostali rozst膮pili si臋 na boki, a on przemkn膮艂 mi臋dzy nimi, poturla艂 si臋 po p艂askim terenie nad stawem i wreszcie znieruchomia艂 z r臋k膮 zanurzon膮 w wodzie.

- O kurcz臋! - wykrztusi艂 Kevin z podziwem.

Pozostali g艂o艣nymi okrzykami dali wyraz zachwytowi. Lawrence podni贸s艂 si臋, otrzepa艂 i uk艂oni艂 g艂臋boko.

Od tej pory, w powoli gasn膮cym blasku letniego popo艂udnia, ch艂opcy bawili si臋 we w艂asn膮 艣mier膰. Kolejno stawali na szczycie wzniesienia i gin臋li pod gradem pocisk贸w. Kevin umiera艂 najzabawniej, cho膰 troch臋 nieporadnie. Przypomina艂 wiekowego aktora, kt贸ry musi si臋 po艂o偶y膰, zanim zostanie zastrzelony. Nie zapomina艂 nawet o tym, 偶eby przytrzyma膰 czapeczk臋 na g艂owie. Z kolei Daysinger i McKown najg艂o艣niej krzyczeli, dodatkowo okraszaj膮c swe zgony dono艣nymi j臋kami i post臋kiwaniem. Mike wykonywa艂 salta i piruety z najwi臋kszym wdzi臋kiem, najd艂u偶ej te偶 potrafi艂 wytrwa膰 w bezruchu u podn贸偶a wzniesienia. „O偶ywi膰” go nie potrafi艂 nawet grad pocisk贸w. Dale zosta艂 nagrodzony gromk膮 owacj膮 za to, 偶e zjecha艂 na brzuchu g艂ow膮 w d贸艂 niemal przez ca艂膮 d艂ugo艣膰 stromego zbocza, zdzieraj膮c sobie przy tym sk贸r臋 z nosa.

Nikt jednak nie zdo艂a艂 zagrozi膰 Lawrence'owi, kt贸ry, wielokrotnie trafiony, chwiej膮c si臋 na nogach, znikn膮艂 wszystkim z oczu na dobre p贸艂 minuty - co bardziej niecierpliwi zacz臋li utyskiwa膰 i zastanawia膰 si臋 g艂o艣no, gdzie si臋 podzia艂 ten smarkacz - po czym nagle pojawi艂 si臋 na szczycie i da艂 ogromnego susa. Kiedy Dale ujrza艂 m艂odszego brata szybuj膮cego nad swoj膮 g艂ow膮, serce podskoczy艂o mu do gard艂a, a przez g艂ow臋 przemkn臋艂a rozpaczliwa my艣l: „Jezu, on si臋 zabije!”. W 艣lad za ni膮 pomkn臋艂a nast臋pna: „Mama mi tego nie daruje!”.

Lawrence si臋 nie zabi艂. To znaczy, nie naprawd臋. Odbi艂 si臋 tak mocno, 偶e dolecia艂 a偶 do stawu, dos艂ownie o centymetry mijaj膮c ostre kamienie na brzegu, i z ogromnym impetem run膮艂 w p艂ytk膮 wod臋. Bryzgi strzeli艂y w g贸r臋 i na boki, dosi臋gaj膮c stoj膮cych najbli偶ej McKowna i Kevina.

Z tej strony staw by艂 najp艂ytszy - woda mia艂a nie wi臋cej ni偶 p贸艂tora metra g艂臋boko艣ci. Dale natychmiast wyobrazi艂 sobie, jak jego brat topi si臋 na p艂yci藕nie z g艂ow膮 tkwi膮c膮 w mulistym dnie, i b艂yskawicznie 艣ci膮gn膮艂 koszulk臋, 偶eby go ratowa膰, kiedy spod wody wynurzy艂a si臋 szcz臋艣liwa, roze艣miana od ucha do ucha twarz Lawrence'a.

Wiwatom nie by艂o ko艅ca.

Potem wszyscy kolejno pr贸bowali Skoku 艢mierci - tak膮 nazw臋 nada艂 temu wyczynowi Kevin. Dale'owi uda艂o si臋 dopiero za czwartym razem, i tylko dlatego, 偶e inni nie spuszczali z niego oka. Wydawa艂o mu si臋, 偶e staw jest okropnie g艂臋boko i daleko. Nawet silne i d艂ugie nogi sz贸stoklasisty z najwy偶szym trudem rozp臋dzi艂y go do wystarczaj膮cej pr臋dko艣ci. Z pewno艣ci膮 nie odwa偶y艂by si臋 tego zrobi膰, gdyby wcze艣niej na w艂asne oczy nie widzia艂, 偶e jest to naprawd臋 mo偶liwe. Mocno si臋 zdziwi艂, kiedy wreszcie i jemu si臋 uda艂o, a w g艂臋bi jego duszy zacz臋艂o powoli kie艂kowa膰 ziarenko autentycznego podziwu dla m艂odszego brata.

Mia艂 wra偶enie, 偶e niesko艅czenie d艂ugo wisi w powietrzu wysoko nad g艂owami koleg贸w i patrzy z g贸ry na nieprawdopodobnie ma艂y staw o spalonych s艂o艅cem, kamienistych brzegach. Wreszcie grawitacja upomnia艂a si臋 o niego i run膮艂 w d贸艂, m艂贸c膮c powietrze r臋kami i nogami... pewien, 偶e mu si臋 uda... zaraz potem jeszcze bardziej pewien, 偶e si臋 nie uda... a偶 w ko艅cu jednak si臋 uda艂o, cho膰 ledwo ledwo, dos艂ownie o centymetry, i otoczy艂a go ciep艂a zielonkawa woda, wype艂ni艂a mu nos i usta, odepchn膮艂 si臋 nogami od mi臋kkiego dna i wr贸ci艂 na powierzchni臋 i do 艣wiat艂a, krzycz膮c z ulgi i rado艣ci, a pozostali odpowiedzieli r贸wnie dzikimi, pe艂nymi uznania okrzykami.

Na koniec przysz艂a kolej na Kevina. Szykowa艂 si臋 do skoku przez blisko dziesi臋膰 minut, sprawdza艂 kierunek i pr臋dko艣膰 wiatru, rozwi膮zywa艂 i zawi膮zywa艂 sznurowad艂a, usuwa艂 z rozbiegu kamienie i k臋pki trawy, a偶 wreszcie wystrzeli艂 jak pocisk armatni, l膮duj膮c najdalej ze wszystkich, dobre p贸艂tora metra od brzegu, ze z艂膮czonymi nogami i palcami zaci艣ni臋tymi na nosie. Tylko on pomy艣la艂 o tym, 偶eby przed skokiem zdj膮膰 d偶insy i koszulk臋.

Odebra艂 nale偶ne wyrazy uznania w postaci porcji dzikich wrzask贸w i pohukiwa艅, po czym wygramoli艂 si臋 na brzeg, mamrocz膮c pod nosem co艣 po niemiecku. Nawet nie patrzy艂, jak Lawrence wykonuje sw贸j sz贸sty skok, tym razem z pe艂nym saltem w powietrzu.

Poniewa偶 i tak byli przemoczeni do suchej nitki, pomlaskuj膮c tenis贸wkami przeszli brzegiem na drug膮, g艂臋bsz膮 stron臋 stawu, 偶eby jeszcze troch臋 pop艂ywa膰. Zwykle nie zapuszczali si臋 a偶 tutaj ze wzgl臋du na l臋k przed mokasynami oraz rodzicielskie zakazy, a wi臋c przyjemno艣膰 by艂a jeszcze wi臋ksza. Nast臋pnie przez ponad godzin臋 suszyli si臋 na brzegu - Dale zd膮偶y艂 si臋 nawet odrobin臋 zdrzemn膮膰 - a potem postanowili pobawi膰 si臋 w lesie w chowanego.

- Kto ze mn膮? - zapyta艂 Mike, u艣miechaj膮c si臋 na widok koleg贸w w nieprawdopodobnie wr臋cz wymi臋tych ubraniach.

Zg艂osili si臋 Lawrence i McKown. Dale, Gerry i Kev odczekali pi臋膰 minut - czyli policzyli do trzystu - po czym wyruszyli na poszukiwania. Dale wiedzia艂, 偶e zgodnie z niepisan膮 umow膮, ani Mike, ani Lawrence nie wykorzystaj膮 w charakterze kryj贸wki 偶adnego z ich tajnych oboz贸w.

Kolejne p贸艂torej godziny zaj臋艂a im gonitwa po lesie i polach; od czasu do czasu zmieniali sk艂ady zespo艂贸w, popijali wod臋 z butelki McKowna, uzupe艂niaj膮c jej zapas ze stawu, cho膰 zielonkawa barwa nieszczeg贸lnie przypad艂a Kevinowi do gustu. Na koniec ruszyli wsp贸lnie z powrotem w stron臋 cmentarza. Rowery czeka艂y na nich tam gdzie je zostawili. S艂o艅ce wisia艂o nad polem starego Johnsona niczym gigantyczna czerwona 偶ar贸wka. Powietrze zg臋stnia艂o od przedwieczornej mgie艂ki, w kt贸rej wisia艂 kurz ko艅cz膮cego si臋 upalnego dnia, niebo jednak by艂o czyste i g艂臋bokie, przygotowane na nadej艣cie letniego zmierzchu.

- Kto ostami przy Black Tree Tavern, ten pedzio! - wykrzykn膮艂 Garry Daysinger i ruszy艂 z kopyta, b艂yskawicznie nabieraj膮c pr臋dko艣ci na 偶wirowej drodze nikn膮cej w g艂臋bokim cieniu u podn贸偶a pag贸rka.

Pozostali pop臋dzili za nim z radosnymi okrzykami. Ch艂odniejsze powietrze nad strumieniem g艂adzi艂o pospiesznie ich kr贸tko ostrzy偶one w艂osy, po drugiej stronie stan臋li na peda艂ach, by wspi膮膰 si臋 na nast臋pne wzniesienie. Gdyby w tej chwili nadjecha艂 samoch贸d, ch艂opcy musieliby zjecha膰 z kolein na mi臋kkie pobocze, co prawie na pewno sko艅czy艂oby si臋 podartymi spodniami i otarciami na kolanach, ale nic ich to nie obchodzi艂o. Peda艂owali co si艂 w nogach, w milczeniu, 偶eby zachowa膰 wi臋cej si艂 na finisz, sapi膮c jak miechy kowalskie.

Pierwszy dojecha艂 Mike. Zerkn膮艂 w ty艂, u艣miechn膮艂 si臋, pochyli艂 g艂ow臋 i pogna艂 dalej, w kierunku odleg艂ej o kilkaset metr贸w Jubilee College Road. Zwolnili dopiero wtedy, kiedy skr臋cili na zach贸d w stron臋 Elm Haven. Jechali parami w trzech rz臋dach. Lawrence jako pierwszy zdj膮艂 r臋ce z kierownicy, skrzy偶owa艂 je na piersi i wyprostowa艂 si臋 na siode艂ku. Wkr贸tce wszyscy poszli w jego 艣lady, mkn膮c mi臋dzy faluj膮cymi 艣cianami zbo偶a.

Dale by艂 zm臋czony, bola艂y go mi臋艣nie oraz niezliczone siniaki i zadrapania na nogach i r臋kach, okrutnie chcia艂o mu si臋 pi膰 i wr臋cz skr臋ca艂o go z g艂odu, poniewa偶 od 艣niadania, czyli od trzynastu godzin, nie mia艂 w ustach niczego, co mo偶na by nazwa膰 prawdziwym jedzeniem. Kr贸tko m贸wi膮c, czu艂 si臋 wspaniale. Nie mia艂 ju偶 niedobrych przeczu膰 i paskudnych my艣li, dr臋cz膮cych go od pocz膮tku wakacji. Przygas艂y wspomnienia spotkania z C.J. i widoku wycelowanej w niego strzelby. Cieszy艂 si臋 w g艂臋bi duszy, 偶e zrezygnowali z dziecinnych plan贸w poszukiwania Tubby'ego i 艣ledztwa w sprawie Old Central. Tak, lato by艂o teraz takie, jak powinno.

Chwycili za kierownice dopiero wtedy, kiedy wjechali na szybko stygn膮cy, ale wci膮偶 jeszcze mi臋kki asfalt u wylotu First Avenue. Dale widzia艂 st膮d drzewa rosn膮ce przed domem Mike'a oraz ty艂 swojego domu po drugiej stronie boiska w parku miejskim. McKown i Daysinger pomachali na po偶egnanie i pop臋dzili naprz贸d, spiesz膮c do swoich spraw. Dale, Kev, Mike i Lawrence przejechali rozp臋dem ostatnie pi臋膰dziesi膮t metr贸w dziel膮ce ich od mroku wype艂niaj膮cego przestrze艅 pod starymi drzewami Elm Haven. Dale pomacha艂 Mike'owi i pozosta艂ym, skr臋ci艂 w Depot Street i popeda艂owa艂 w kierunku domu. Takie w艂a艣nie powinno by膰 lato. Takie w艂a艣nie b臋d膮 te wakacje.

Myli艂 si臋 jak nigdy w 偶yciu.

14

Do ko艅ca tygodnia ojciec Duane'a nie wzi膮艂 alkoholu do ust. Co prawda nie ustanowi艂 w ten spos贸b rekordu, niemniej jednak ch艂opiec by艂 z tego powodu bardzo szcz臋艣liwy.

We czwartek dziewi膮tego czerwca, nazajutrz po wyprawie do biblioteki Bradley University, wujek Art zostawi艂 na sekretarce wiadomo艣膰, 偶e szuka informacji na temat dzwonu i 偶e na pewno co艣 znajdzie. Wieczorem zadzwoni艂 ponownie i tym razem rozmawia艂 z Duane'em osobi艣cie; powiedzia艂, 偶e skontaktowa艂 si臋 z Rossem Cattonem, burmistrzem New Haven, lecz ani burmistrz ani nikt z jego otoczenia nic nie wiedzieli o 偶adnym dzwonie. Nast臋pnie zapyta艂 o to pann臋 Moon, bibliotekark臋, a ta zapyta艂a swoj膮 matk臋; podobno stara pani Moon pokr臋ci艂a g艂ow膮, wida膰 by艂o jednak, 偶e pytanie ogromnie j膮 wzburzy艂o, ale, zdaniem c贸rki, ostatnio nie trzeba by艂o du偶o, 偶eby wzburzy膰 starowink臋.

Nieco p贸藕niej ojciec wr贸ci艂 z wyprawy do sklepu spo偶ywczego; Duane czeka艂 na to z zapartym tchem, nie do ko艅ca pewien, czy sklep stanowi艂 rzeczywisty cel wyjazdu, ale ojciec by艂 trze藕wy jak gwizdek. W艂a艣nie przenosili z samochodu m膮k臋 i konserwy, kiedy rzuci艂 od niechcenia:

- Wiesz, us艂ysza艂em od pani O'Rourke, 偶e wczoraj aresztowano kogo艣 z waszej klasy.

Duane znieruchomia艂 z puszkami z kukurydz膮 w obu r臋kach, po czym wierzchem d艂oni poprawi艂 sobie okulary na nosie.

- Serio?

Ojciec skin膮艂 g艂ow膮. Jak zawsze, kiedy od dawna nie pi艂 i kiedy zaczyna艂o mu to doskwiera膰, co chwila zwil偶a艂 usta j臋zykiem i drapa艂 si臋 po policzku.

- Dziewczyn臋, ma na imi臋 Cordie. Pani O'Rourke m贸wi艂a, 偶e jest o rok wy偶ej od jej syna Mike'a. - Spojrza艂 na Duane'a. - Z czego wynika, 偶e chodzi do twojej klasy, zgadza si臋?

Ch艂opiec skin膮艂 g艂ow膮.

- To znaczy, niezupe艂nie j膮 aresztowano - ci膮gn膮艂 ojciec. - Barney przy艂apa艂 j膮 na tym, jak paradowa艂a po mie艣cie z nabit膮 strzelb膮. Zabra艂 jej bro艅 i odstawi艂 dziewczyn臋 do domu. Nie chcia艂a powiedzie膰, co zamierza艂a zrobi膰, ale zdaje si臋, 偶e mia艂o to co艣 wsp贸lnego jej bratem Tubbym. - Ponownie podrapa艂 si臋 po policzku i zrobi艂 tak膮 min臋, jakby sam si臋 zdziwi艂, 偶e si臋 ogoli艂. - Czy Tubby to ten sam ch艂opak, kt贸ry zagin膮艂 jaki艣 czas temu?

- Aha.

Duane wr贸ci艂 do rozpakowywania zapas贸w.

- Domy艣lasz si臋, dlaczego jego siostra mia艂aby 艂azi膰 za kim艣 z nabit膮 strzelb膮?

Ch艂opiec ponownie znieruchomia艂.

- Za kim艣 艂azi艂a?

Ojciec wzruszy艂 ramionami.

- Nellie O'Rourke m贸wi艂a, 偶e wasz dyrektor... no, jak mu tam... Roon, zadzwoni艂 do Barneya ze skarg膮. Podobno kr臋ci艂a si臋 z broni膮 wok贸艂 szko艂y i ko艂o jego domu. Nie wiesz, po co mog艂a to robi膰?

Duane pokr臋ci艂 g艂ow膮. Poniewa偶 jednak zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e ojca naprawd臋 zainteresowa艂a ta sprawa i 偶e b臋dzie patrzy艂 na niego wyczekuj膮co tak d艂ugo, a偶 wreszcie otrzyma jak膮艣 bardziej konkretn膮 odpowied藕, doko艅czy艂 ustawianie puszek na p贸艂kach i powiedzia艂:

- Cordie w sumie jest w porz膮dku, tyle 偶e ma troch臋 nie po kolei w domu.

Ojciec sta艂 jeszcze przez chwil臋, jakby zastanawiaj膮c si臋, czy takie wyja艣nienie go satysfakcjonuje, a nast臋pnie skin膮艂 g艂ow膮 i znikn膮艂 w warsztacie.

***

W pi膮tek Duane zaraz po wschodzie s艂o艅ca wyruszy艂 do Oak Hill, tak 偶eby jeszcze przed po艂udniem wr贸ci膰 do domu. Zamierza艂 zweryfikowa膰 w tamtejszej bibliotece informacje, jakie uda艂o mu si臋 zdoby膰 w Bradley, oraz por贸wna膰 je z materia艂ami prasowymi z przesz艂o艣ci. Nie znalaz艂 niczego nowego. Do艣膰 interesuj膮cy okaza艂 si臋 pochodz膮cy z 1876 roku artyku艂 z „New York Timesa”, w kt贸rym opisano uroczyste powitanie dzwonu w Elm Haven... Stanowi艂 dow贸d na to, 偶e co艣 takiego rzeczywi艣cie mia艂o miejsce - c贸偶 z tego, skoro pojedynczy. Usi艂owa艂 wydoby膰 od bibliotekarki numer telefonu Ashley-Montague'ow pod pozorem, 偶e musi dotrze膰 do materia艂贸w Stowarzyszenia znajduj膮cych si臋 w posiadaniu rodziny, 偶eby doko艅czy膰 prac臋 semestraln膮, pani Frazier jednak odpar艂a, 偶e nie zna ich numeru (bogacze zawsze zastrzegali swoje numery telefon贸w - Duane nie mia艂 poj臋cia, czy to stwierdzenie jest prawdziwe w ka偶dych okoliczno艣ciach, w tych jednak okaza艂o si臋 stuprocentowo zgodne z prawd膮), po czym 偶artobliwie wytarga艂a go za ucho i powiedzia艂a:

- Poza tym podczas wakacji nie powiniene艣 zawraca膰 sobie g艂owy jakimi艣 pracami semestralnymi. Id藕, przebierz si臋 w co艣 l偶ejszego i go艅 na boisko. Taki upa艂, a ty paradujesz w grubej flanelowej koszuli!

- Dobrze, prosz臋 pani.

Duane poprawi艂 okulary na nosie i wyszed艂. Zjawi艂 si臋 w domu w sam膮 por臋, 偶eby pom贸c ojcu za艂adowa膰 na samoch贸d cztery 艣winie, kt贸re mia艂y pojecha膰 na targ w Oak Hill. Westchn膮艂 ci臋偶ko, kiedy po raz drugi tego dnia pokonywa艂 t臋 sam膮 drog臋, tyle 偶e teraz zaj臋艂o mu to zaledwie dziesi臋膰 minut, i powzi膮艂 stanowcze postanowienie, 偶e od tej pory b臋dzie stara艂 si臋 jako艣 zgra膰 swoje plany z planami ojca.

***

W sobot臋, podczas drugiego tego lata darmowego seansu filmowego, prezentowano „Herkulesa” - nieco starszy film, przypuszczalnie pozosta艂o艣膰 z czas贸w, kiedy pan Ashley-Montague urz膮dza艂 w swoim kinie w Peorii trzyfilmowe seanse. Duane rzadko ucz臋szcza艂 na te pokazy, z tego samego powodu, dla kt贸rego rzadko ogl膮da艂 telewizj臋 - po prostu zar贸wno on, jak i jego ojciec uwa偶ali, 偶e s艂uchowiska radiowe oraz ksi膮偶ki s膮 znacznie ciekawsze i bardziej stymuluj膮ce dla wyobra藕ni ni偶 filmy i programy telewizyjne.

Z jednym wyj膮tkiem: Duane uwielbia艂 w艂oskie filmy przygodowe. Po pierwsze, ze wzgl臋du na dubbing: aktorzy jak szaleni poruszali ustami przez dwie albo trzy minuty, a z g艂o艣nik贸w w tym samym czasie pada艂o jedno lub dwa s艂owa. Po drugie, wyczyta艂 gdzie艣, 偶e wszystkie efekty d藕wi臋kowe w tych filmach - kroki, szcz臋k broni, stukot ko艅skich kopyt, wybuchy wulkan贸w - wytwarza艂 jeden staruszek od lat zatrudniony w rzymskim studio filmowym, i ogromnie mu si臋 to spodoba艂o.

Jednak tym razem wcale nie dlatego wyruszy艂 w sobotni wiecz贸r do miasta. Chcia艂 porozmawia膰 z panem Ashley-Montague'em, a raczej nie m贸g艂 liczy膰 na to, 偶e kiedy艣 nadarzy si臋 lepsza okazja. Poprosi艂by ojca o podwiezienie, ale ten zaraz po obiedzie zacz膮艂 majstrowa膰 przy jednej ze swoich maszyn, a poza tym Duane wola艂 nie kusi膰 losu, sugeruj膮c przeja偶d偶k臋 obok Carl's Tavern. Kiedy powiedzia艂, dok膮d i po co si臋 wybiera, ojciec nawet nie uni贸s艂 g艂owy.

- W porz膮dku - powiedzia艂, pochylony nad sto艂em monta偶owym. - Tylko 偶eby艣 nie wraca艂 na piechot臋 po ciemku.

- Dobrze - odpar艂 Duane, zastanawiaj膮c si臋, jak w takim razie ma wr贸ci膰.

Okaza艂o si臋 jednak, 偶e nie musia艂 i艣膰 pieszo. W艂a艣nie mija艂 boczn膮 drog臋 prowadz膮c膮 do farmy wujka Henry'ego (by艂 to oczywi艣cie wujek Stewarta), kiedy wyjecha艂 stamt膮d pickup z wujkiem Henrym i ciotk膮 Len膮.

- Dok膮d idziesz, ch艂opcze?

Wujek Henry doskonale wiedzia艂, jak Duane ma na imi臋, mia艂 jednak w zwyczaju zwraca膰 si臋 „ch艂opcze” do wszystkich m臋偶czyzn poni偶ej czterdziestego roku 偶ycia.

- Do miasta, prosz臋 pana.

- Wybierasz si臋 na film?

- Owszem.

- W takim razie wskakuj, ch艂opcze!

Ciotka Lena otworzy艂a drzwiczki i Duane wgramoli艂 si臋 do 艣rodka. W kabinie zrobi艂o si臋 do艣膰 ciasno.

- Mog臋 pojecha膰 z ty艂u - zaproponowa艂 Duane, kt贸ry doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e sam zajmuje po艂ow臋 wy艣cie艂anej 艂aweczki.

- Nie gadaj bzdur! - odpar艂 wujek Henry. - Tak jest przytulniej. Trzymajcie si臋!

Samoch贸d pop臋dzi艂 na 艂eb, na szyj臋 w d贸艂 pierwszego wzg贸rza, grzechocz膮c i pobrz臋kuj膮c przemkn膮艂 przez ciemno艣膰 mi臋dzy wzniesieniami, a nast臋pnie pocz膮艂 si臋 wspina膰 na drugie, na kt贸rego szczycie znajdowa艂 si臋 cmentarz.

- Trzymaj si臋 prawej strony, Henry - upomnia艂a m臋偶a ciotka Lena.

Nale偶a艂o przypuszcza膰, 偶e od sze艣膰dziesi臋ciu lat powtarza艂a to za ka偶dym razem, kiedy t臋dy jechali - czyli za ka偶dym razem, kiedy jechali dok膮dkolwiek. Ile mog艂o to by膰 w sumie? Milion?

Wujek pos艂usznie skin膮艂 g艂ow膮 i jecha艂 dalej tak samo jak do tej pory, czyli 艣rodkiem drogi. Nie zamierza艂 nikomu ust臋powa膰. Wygodne koleiny nale偶a艂y wy艂膮cznie do niego. Na szczycie wzniesienia by艂o jeszcze ca艂kiem jasno, chocia偶 s艂o艅ce schowa艂o si臋 ju偶 dwadzie艣cia minut temu. Ko艂a zaturkota艂y na wybojach, po czym pickup z rykiem silnika wpad艂 w mrok pod drzewami rosn膮cymi nad Corpse Creek. Po obu stronach drogi w ciemno艣ci ta艅czy艂y robaczki 艣wi臋toja艅skie. Pokryte kurzem i py艂em krzewy wygl膮da艂y w blasku reflektor贸w jak jakie艣 przedziwne albinotyczne mutacje. Duane by艂 bardzo zadowolony, 偶e nie musi i艣膰 t臋dy na piechot臋.

Zerkn膮艂 ukradkiem na Henry'ego i Len臋 Nyquist贸w. Mieli po siedemdziesi膮t kilka lat i w rzeczywisto艣ci byli stryjecznymi dziadkami Dale'a, ale i tak wszyscy w okr臋gu Creve Coeur m贸wili o nich „wujek Henry” i „ciotka Lena”. Skandynawskie pochodzenie pozwoli艂o im unikn膮膰 najbardziej niszcz膮cych objaw贸w wieku starczego. Lena mia艂a co prawda siwe, ale g臋ste i d艂ugie w艂osy, a jej pomarszczone policzki by艂y zawsze zar贸偶owione. Czupryna wujka Henry'ego co prawda nieco si臋 przerzedzi艂a, wci膮偶 jednak zwisa艂a potargan膮 strzech膮 nad twarz膮, na kt贸rej zazwyczaj go艣ci艂 psotny u艣miech urwipo艂cia podejrzewaj膮cego mocno, 偶e lada chwila zostanie schwytany i ukarany za swe wyst臋pki. Duane wiedzia艂 od ojca, 偶e wujek Henry jest d偶entelmenem starej daty, co jednak nie przeszkadza艂o mu w snuciu spro艣nych opowie艣ci nad szklank膮 z piwem.

- Czy to nie tu o ma艂o ci臋 nie przejecha艂o? - spyta艂 wujek Henry, wskazuj膮c na roztrzaskany p艂ot i pole zryte ko艂ami.

- Tak, tutaj.

- Henry, trzymaj obie r臋ce na kierownicy - upomnia艂a m臋偶a ciotka Lena.

- Z艂apali tego typka?

- Nie, prosz臋 pana.

Wujek Henry parskn膮艂 pogardliwie.

- Id臋 o ka偶dy zak艂ad, 偶e to by艂 ten suki... - zaj膮kn膮艂 si臋, zerkn膮艂 niepewnie na 偶on臋, odchrz膮kn膮艂, po czym m贸wi艂 dalej: - ...ten dra艅 Karl van Syke. Nigdy nie by艂 wiele wart, nadawa艂 si臋 najwy偶ej na szkolnego albo cmentarnego dozorc臋, chocia偶 akurat na cmentarzu prawie nigdy go nie wida膰, a ju偶 szczeg贸lnie wiosn膮 i zim膮. Gdyby ludzie sami nie troszczyli si臋 o groby bliskich, wszystko ju偶 dawno zaros艂oby chwastami!

Duane tylko skin膮艂 g艂ow膮.

- Uspok贸j si臋, Henry. W膮tpi臋, 偶eby Duane mia艂 ochot臋 wys艂uchiwa膰 twoich narzeka艅 na van Syke'a. - Odwr贸ci艂a si臋 do ch艂opca i pog艂aska艂a go po policzku r臋k膮 o szorstkiej, pomarszczonej sk贸rze. - Bardzo nam przykro z powodu twojego psa. Pomagali艣my twojemu ojcu wybra膰 go z miotu jeszcze zanim przyszed艂e艣 na 艣wiat. To by艂 prezent dla twojej matki.

Duane ponownie skin膮艂 g艂ow膮 i odwr贸ci艂 g艂ow臋 do szyby, jakby w艂a艣nie po raz pierwszy w 偶yciu ujrza艂 przesuwaj膮ce si臋 za ni膮 widoki.

Na Main Street panowa艂 o偶ywiony ruch. Samochody parkowa艂y ukosem po obu stronach ulicy, ca艂e rodziny zmierza艂y w kierunku parku, objuczone kocami i koszykami z jedzeniem. Na wysokim kraw臋偶niku przed Carl's Tavern siedzia艂o kilku m臋偶czyzn z butelkami piwa w d艂oniach i g艂o艣no rozmawia艂o. Wujek Henry znalaz艂 wolne miejsce dopiero przy sklepie spo偶ywczym. Wysiadaj膮c z samochodu, mamrota艂 pod nosem, 偶e nienawidzi tych przekl臋tych sk艂adanych krzese艂 i 偶e wola艂by zosta膰 w wozie i udawa膰 przed samym sob膮, 偶e jest w kinie dla zmotoryzowanych.

Duane podzi臋kowa艂 za podwiezienie, po czym szybkim krokiem skierowa艂 si臋 do parku. By艂o ju偶 p贸藕no i przed seansem nie mia艂 co liczy膰 na d艂ug膮 rozmow臋 z panem Ashley-Montague'em, ale chcia艂 z艂apa膰 go przynajmniej na minut臋.

***

Dale i Lawrence wcale nie zamierzali i艣膰 na film, ale tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e ojciec akurat by艂 w domu - wzi膮艂 sobie woln膮 sobot臋, co nale偶a艂o do rzadko艣ci - w telewizji sz艂y same powt贸rki a oboje rodzice mieli ochot臋 p贸j艣膰 do kina. Zabrali wi臋c koc i wielk膮 torb臋 pra偶onej kukurydzy, i w g臋stniej膮cym zmierzchu ruszyli do centrum. Dale zauwa偶y艂 kilka nietoperzy przemykaj膮cych mi臋dzy drzewami, ale to by艂y zwyczajne nietoperze. Wydarzenia minionego tygodnia zacz臋艂y ju偶 powoli bledn膮膰 w jego pami臋ci, coraz bardziej upodabniaj膮c si臋 do dawnego, niedobrego snu.

W parku zebra艂 si臋 jeszcze wi臋kszy t艂um ni偶 zwykle. Trawniki w okolicy estrady i na wprost ekranu niemal ca艂kowicie znikn臋艂y ju偶 pod kocami, wi臋c Lawrence pobieg艂 przodem, 偶eby zaj膮膰 miejsce w pobli偶u starego d臋bu. Dale pocz膮tkowo rozgl膮da艂 si臋 w poszukiwaniu Mike'a, potem jednak przypomnia艂 sobie, 偶e dzisiaj - jak prawie we wszystkie soboty - Mike opiekuje si臋 babci膮. Ani Kevin, ani jego rodzice nigdy nie przychodzili na darmowe seanse. Mieli kolorowy telewizor, jeden z zaledwie dw贸ch w mie艣cie. Drugi nale偶a艂 do rodzic贸w Chucka Sperlinga.

Zaraz po tym, jak wygaszono 艣wiat艂a, ale jeszcze przed pocz膮tkiem pierwszego dodatku, Dale zauwa偶y艂 Duane'a McBride'a wspinaj膮cego si臋 na estrad臋. Dale wymamrota艂 jakie艣 usprawiedliwienie i pobieg艂 na prze艂aj przez park, przeskakuj膮c nad nogami oraz przynajmniej nad jedn膮 par膮 rozci膮gni臋t膮 na kocu. Z rozp臋du da艂 susa na estrad臋, zwykle zarezerwowan膮 dla pana Ashley-Montague'a oraz dla osoby obs艂uguj膮cej projektor. W艂a艣nie mia艂 zamiar przywita膰 si臋 z koleg膮, kiedy zauwa偶y艂, 偶e Duane rozmawia z milionerem. Zatrzyma艂 si臋 wi臋c, opar艂 o balustrad臋 i s艂ucha艂.

- ...czego by艂yby ci potrzebne takie ksi膮偶ki, oczywi艣cie zak艂adaj膮c, 偶e w og贸le istniej膮? - zapyta艂 pan Ashley-Montague.

M艂ody cz艂owiek w krawatce w艂a艣nie upora艂 si臋 z pod艂膮czaniem zewn臋trznych g艂o艣nik贸w i wzi膮艂 si臋 za zak艂adanie szpuli z kresk贸wk膮. Kr臋pa sylwetka Duane'a by艂a doskonale widoczna obok dobroczy艅czy.

- Tak jak powiedzia艂em: pisz臋 prac臋 semestraln膮 o historii Old Central.

- Teraz s膮 wakacje, ch艂opcze - odpar艂 pan Ashley-Montague, po czym odwr贸ci艂 si臋 do asystenta.

Skin膮艂 g艂ow膮 i ekran na 艣cianie Parkside Cafe zala艂o jaskrawe 艣wiat艂o. Widzowie ch贸rem odliczyli od dziesi臋ciu do zera, po czym rozpocz膮艂 si臋 filmik z Tomem i Jerrym. Asystent poprawi艂 ostro艣膰 obrazu i ustawi艂 poziom d藕wi臋ku.

- Bardzo pana prosz臋... - Duane zbli偶y艂 si臋 o krok do milionera. - Obiecam, 偶e niczego nie zniszcz臋. Chc臋 tylko sprawdzi膰 pewne fakty, nic wi臋cej.

Ashley-Montague usiad艂 na ogrodowym krzese艂ku, kt贸re rozstawi艂 dla niego asystent. Dale pierwszy raz widzia艂 go z tak bliska. Do tej pory wydawa艂o mu si臋, 偶e tamten jest m艂odym cz艂owiekiem, teraz jednak, w ostrym 艣wietle reflektora i srebrzystym blasku odbitym od ekranu, przekona艂 si臋, 偶e milioner ma co najmniej czterdzie艣ci lat, a mo偶e nawet wi臋cej. Z pewno艣ci膮 postarza艂 go staromodny ubi贸r; dzisiaj mia艂 na sobie bia艂y lniany garnitur, kt贸ry zdawa艂 si臋 niemal 艣wieci膰 w mroku.

- Sprawdzi膰 fakty! - powt贸rzy艂 i zachichota艂. - Ile masz lat, ch艂opcze? Czterna艣cie?

- Za trzy tygodnie sko艅cz臋 dwana艣cie.

Dale do tej pory nie mia艂 poj臋cia, 偶e jego przyjaciel obchodzi w lipcu urodziny.

- Dwana艣cie... Dwunastolatki nie sprawdzaj膮 fakt贸w, przyjacielu. Zajrzyj do szkolnej biblioteki, to powinno ci wystarczy膰.

- Ju偶 tam by艂em, prosz臋 pana. - Duane m贸wi艂 bardzo grzecznie i uprzejmie, ale bez szczeg贸lnego szacunku. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e to rozmawiaj膮 dwaj doro艣li ludzie. - Niestety, nie ma tam wielu materia艂贸w na interesuj膮cy mnie temat. Pani bibliotekarka powiedzia艂a, 偶e znacznie wi臋cej znajd臋 w ksi臋gach Stowarzyszenia, kt贸re panu przekazano. Zdaje si臋, 偶e nadal s膮 og贸lnie dost臋pne, a ja chcia艂bym tylko posiedzie膰 nad nimi par臋 godzin i poszuka膰 informacji dotycz膮cych Old Central.

Pan Ashley-Montague siedzia艂 z za艂o偶onymi r臋kami, wpatrzony w ekran, na kt贸rym Tom t艂uk艂 na kwa艣ne jab艂ko Jerry'ego... albo Jerry t艂uk艂 Toma. Dale jako艣 nigdy nie m贸g艂 si臋 zorientowa膰, kto jest kim.

- A o co konkretnie ci chodzi? - zapyta艂 wreszcie.

Duane odetchn膮艂 g艂臋boko.

- O dzwon porsz贸w.

W ka偶dym razie Dale'owi wydawa艂o si臋, 偶e tak powiedzia艂, poniewa偶 w艂a艣nie w tej chwili z g艂o艣nik贸w dobieg艂y wyj膮tkowo dono艣ne 艂omoty i wrzaski. Pan Ashley-Montague poderwa艂 si臋 jak uk艂uty szpilk膮, chwyci艂 Duane'a za rami臋, natychmiast pu艣ci艂 i cofn膮艂 si臋 o krok, jakby za偶enowany.

- Niczego takiego nie ma! - o艣wiadczy艂, przekrzykuj膮c g艂os dobywaj膮cy si臋 z g艂o艣nik贸w.

Duane odpowiedzia艂 co艣, czego Dale nie us艂ysza艂. Nawet stoj膮cy du偶o bli偶ej pan Ashley-Montague musia艂 si臋 nieco pochyli膰 w stron臋 ch艂opca.

- ...tam kiedy艣 - dotar艂y do Dale'a s艂owa milionera - ale dawno temu go zdj臋to. Bardzo dawno temu, chyba jeszcze przed pierwsz膮 wojn膮 艣wiatow膮. Rzecz jasna, to by艂 falsyfikat. Mojego dziadka nabito w butelk臋. Oszukano. Wykiwano.

- W艂a艣nie takich informacji potrzebuj臋 do mojej pracy - odpar艂 Duane. - W przeciwnym razie b臋d臋 musia艂 napisa膰, 偶e nikt nie wie, co si臋 z nim sta艂o.

Pan Ashley-Montague zacz膮艂 si臋 przechadza膰 za projektorem. Kresk贸wka ju偶 si臋 sko艅czy艂a, asystent pospiesznie zak艂ada艂 szpul臋 z drugim dodatkiem: kr贸tkim filmem dokumentalnym o rozprzestrzenianiu si臋 komunizmu w XX wieku, z komentarzem Waltera Cronkite'a. Dale spojrza艂 na ekran, na ciemnow艂osego dziennikarza siedz膮cego za biurkiem. Film by艂 czarno-bia艂y, Dale rok wcze艣niej ogl膮da艂 go w szkole na specjalnym pokazie. Mapa Eurazji zacz臋艂a nagle czernie膰, w miar臋 jak po gigantycznym kontynencie rozlewa艂a si臋 komunistyczna zaraza. Gro藕ne strza艂ki wbija艂y si臋 w Europ臋 Wschodni膮, Chiny oraz inne miejsca, kt贸rych nazw Dale nie zna艂.

- Nie ma 偶adnej tajemnicy! - o艣wiadczy艂 wreszcie milioner zirytowanym tonem. - Wszystko sobie przypomnia艂em. Zaraz na pocz膮tku wieku dzwon zdj臋to i umieszczono w jakim艣 magazynie. By艂 tak pop臋kany, 偶e przy pierwszym uderzeniu serca rozpad艂by si臋 na kawa艂ki. Kiedy wybuch艂a wojna, przetopiono go i zu偶yto do produkcji armat.

Umilk艂, odwr贸ci艂 si臋 plecami i usiad艂 na krze艣le, jakby uwa偶a艂 rozmow臋 za zako艅czon膮.

Duane nie dawa艂 jednak za wygran膮.

- By艂oby wspaniale, gdybym m贸g艂 zacytowa膰 fragmenty ksi膮偶ki, a mo偶e nawet sfotografowa膰 par臋 starych ilustracji...

Pan Ashley-Montague westchn膮艂, jakby przygn臋bi艂 go prezentowany na ekranie gwa艂towny wzrost pot臋gi komunizmu. G艂os Waltera Cronkite'a rozbrzmiewa艂 niemal tak samo dono艣nie jak wrzaski Toma i Jerry'ego.

- M艂ody cz艂owieku, 偶adna ksi膮偶ka nie istnieje! To, co otrzyma艂em na mocy testamentu doktora Preistmanna, to po prostu masa nieposegregowanych, chaotycznie zgromadzonych materia艂贸w. O ile pami臋tam, by艂o tego kilka pude艂. Natychmiast si臋 tego pozby艂em.

- Gdyby zechcia艂 pan powiedzie膰, komu pan to przekaza艂...

- Nikomu niczego nie przekaza艂em! - zabrzmia艂o to niemal jak krzyk. - Po prostu spali艂em je, i tyle! Owszem, pomaga艂em profesorkowi w badaniach, ale mnie one do niczego nie by艂y potrzebne. Zapewniam ci臋, 偶e nie istnieje 偶adna tajemnicza ksi臋ga, w kt贸rej m贸g艂by艣 znale藕膰 rozwi膮zanie gn臋bi膮cych ci臋 problem贸w. Mo偶esz za to zacytowa膰 moje s艂owa, m艂ody cz艂owieku. Ten dzwon to by艂a wielka pomy艂ka... jeden z niezliczonych „bia艂ych s艂oni”, kt贸re m贸j dziadek przywi贸z艂 z podr贸偶y po Europie... Usuni臋to go ze szkolnej dzwonnicy na pocz膮tku wieku, przewieziono do jakiego艣 magazynu w Chicago, a nast臋pnie przetopiono na armaty, i to wszystko.

Film dokumentalny dobieg艂 ko艅ca, asystent w po艣piechu zak艂ada艂 znacznie wi臋ksz膮 szpul臋 z „Herkulesem”. We wzgl臋dnej ciszy g艂os pana Ashley-Montague'a zabrzmia艂 ca艂kiem dono艣nie, co sprawi艂o, 偶e kilkana艣cie zaintrygowanych os贸b spojrza艂o na estrad臋.

- M贸g艂bym przynajmniej...

- Nie ma 偶adnego „przynajmniej”! - sykn膮艂 milioner. - Koniec rozmowy, m艂odzie艅cze! Nie ma 偶adnego dzwonu i ju偶! Rozmowa sko艅czona.

Troch臋 kobiecym - przynajmniej zdaniem Dale'a - gestem wskaza艂 w kierunku drewnianych schodk贸w. Nast臋pnym skinieniem r臋ki przywo艂a艂 asystenta; nagle przed Duane'em stan臋艂a pot臋偶na posta膰 z podwini臋tymi r臋kawami. M贸g艂 to by膰 lokaj pana Ashley-Montague'a, jego ochroniarz albo wykidaj艂o z jednego z nale偶膮cych do bogacza lokali.

Duane wzruszy艂 ramionami, odwr贸ci艂 si臋 i zszed艂 po stopniach znacznie wolniej, ni偶 uczyni艂by to Dale, gdyby to na niego kto艣 doros艂y wrzasn膮艂 w ten spos贸b. Co prawda Dale by艂 prawie niewidoczny w ciemnym k膮cie estrady, niemniej jednak da艂 susa przez balustrad臋, l膮duj膮c ze st臋kni臋ciem prawie na g艂owach wujka Henry'ego i ciotki Leny.

Pobieg艂 za Duane'em, tamten jednak zd膮偶y艂 ju偶 wyj艣膰 z parku. Szed艂 艣rodkiem Broad Avenue z r臋kami w kieszeniach, pogwizduj膮c co艣 pod nosem. Wygl膮da艂o na to, 偶e zmierza ku oddalonym o dwie przecznice ruinom starego domu Ashley贸w. Co prawda Dale nie ba艂 si臋 nocy - ju偶 dawno wyr贸s艂 z takich l臋k贸w - niemniej jednak jako艣 nie mia艂 ochoty na spacer w g艂臋bokim cieniu starych wi膮z贸w. Poza tym zale偶a艂o mu na tym, 偶eby obejrze膰 „Herkulesa”. Zawr贸ci艂 wi臋c w stron臋 parku. Nawet je艣li teraz nie pogada z Duane'em, to przecie偶 b臋dzie m贸g艂 to zrobi膰 w艂a艣ciwie kiedykolwiek. Nie musia艂 si臋 spieszy膰. By艂y przecie偶 wakacje.

***

Duane by艂 zanadto podekscytowany, 偶eby zaprz膮ta膰 sobie g艂ow臋 „Herkulesem”. Na tym odcinku ulicy g臋sto oblepione li艣膰mi ga艂臋zie niemal ca艂kowicie t艂umi艂y blask latar艅. Na p贸艂noc st膮d ci膮gn膮艂 si臋 pojedynczy rz膮d ma艂ych domk贸w; trawniki od frontu i z ty艂u nie by艂y niczym oddzielone, nieco dalej za艣 zaczyna艂y si臋 chwasty i krzaki oraz ci膮gn臋艂a stara linia kolejowa. Nieco dalej, w艣r贸d obsianych zbo偶em p贸l, sta艂a zrujnowana siedziba rodu Ashley-Montague '贸w.

Duane spogl膮da艂 na p贸艂kolisty podjazd przykryty g臋stym baldachimem ga艂臋zi i obro艣ni臋ty po bokach krzakami. Z budowli pozosta艂y jedynie osmolone resztki dw贸ch kolumn i trzech komin贸w oraz przysypane deskami i gruzem, stanowi膮ce siedlisko szczur贸w, piwnice. Duane wiedzia艂, 偶e Dale i reszta cz臋sto zap臋dzali si臋 tutaj na rowerach i ostro zakr臋cali przed sam膮 ruin膮, tak by dotkn膮膰 kt贸rej艣 z kolumn, nie zatrzymuj膮c si臋 ani nie podpieraj膮c nog膮. Teraz panowa艂y tu g艂臋bokie ciemno艣ci: nawet robaczki 艣wi臋toja艅skie nie rozja艣nia艂y mroku spowijaj膮cego podjazd i resztki budowli. Podw贸jny szpaler starych drzew sprawia艂, 偶e odg艂osy dobiegaj膮ce z parku wydawa艂y si臋 jeszcze bardziej odleg艂e.

Duane nie ba艂 si臋 ciemno艣ci, niemniej jako艣 nie ci膮gn臋艂o go w g艂膮b mrocznej alejki. Wci膮偶 pogwizduj膮c, skr臋ci艂 w 偶wirow膮 艣cie偶k臋 prowadz膮c膮 w stron臋 domu Chucka Sperlinga. Za jego plecami, w prawie nieprzeniknionej czerni, co艣 si臋 poruszy艂o, zaszele艣ci艂o ga艂臋ziami i przemkn臋艂o obok zapomnianej, zupe艂nie zaro艣ni臋tej fontanny.

15

Niedziela dwunastego czerwca by艂a ciep艂a i nieco mglista. Cienka, jakby rozwodniona warstwa chmur zamieni艂a niebo w odwr贸con膮 szar膮 mis臋. O 贸smej rano temperatura wynosi艂a ju偶 ponad dwadzie艣cia pi臋膰 stopni, w po艂udnie mia艂a wzrosn膮膰 do trzydziestu dw贸ch. Ojciec wsta艂 bardzo wcze艣nie i wyjecha艂 w pole, Duane od艂o偶y艂 wi臋c lektur臋 „New York Timesa” na p贸藕niej. W艂a艣nie dokonywa艂 przegl膮du grz膮dek fasoli za stodo艂膮, kiedy zobaczy艂, jak w d艂ug膮 drog臋 dojazdow膮 do ich domu skr臋ca samoch贸d. W pierwszej chwili pomy艣la艂, 偶e to wujek Art, szybko jednak dostrzeg艂, 偶e ten samoch贸d jest mniejszy, bia艂y, a na dachu ma czerwone 艣wiat艂o.

Ocieraj膮c pot z czo艂a skrajem koszuli, ruszy艂 w stron臋 domu. Zielony napis na drzwiczkach g艂osi艂: SZERYF OKR臉GU CREVE COEUR.

- Zasta艂em pana McBride'a, synu? - zapyta艂 m臋偶czyzna o poci膮g艂ej opalonej twarzy, cz臋艣ciowo zas艂oni臋tej okularami z lustrzanymi szk艂ami.

Duane skin膮艂 g艂ow膮, zawr贸ci艂 na skraj pola, w艂o偶y艂 dwa palce do ust i zagwizda艂 przera藕liwie. Hen, daleko na polu male艅ka sylwetka ojca wyprostowa艂a si臋, przez chwil臋 sta艂a nieruchomo, a potem ruszy艂a w stron臋 domu. Duane niemal si臋 zdziwi艂, 偶e z szopy nie wybieg艂 Wittgenstein i nie zamacha艂 ogonem.

Szeryf okaza艂 si臋 bardzo wysokim m臋偶czyzn膮, mia艂 z pewno艣ci膮 co najmniej metr dziewi臋膰dziesi膮t wzrostu. W kapeluszu, okularach, z pasem z przytroczonym s艂u偶bowym rewolwerem i w butach z cholewkami wygl膮da艂 tak, jakby przed chwil膮 zszed艂 z plakatu zach臋caj膮cego do podejmowania s艂u偶by w policji. Wra偶enia nie psu艂y nawet p贸艂ksi臋偶yce potu pod pachami mundurowej koszuli.

- Co艣 si臋 sta艂o? - spyta艂 Duane.

Za艣wita艂o mu podejrzenie, 偶e by膰 mo偶e pan Ashley-Montague z艂o偶y艂 na niego skarg臋 albo co艣 w tym rodzaju. Wczorajsza rozmowa wyra藕nie wytr膮ci艂a go z r贸wnowagi i zaraz po niej gdzie艣 znikn膮艂 - po seansie nigdzie nie mo偶na go by艂o dostrzec.

Szeryf skin膮艂 g艂ow膮.

- Obawiam si臋, 偶e tak, synu.

Duane czeka艂 na ojca, czuj膮c, jak pot kapie mu z nosa i brody.

- Pan McBride? - zapyta艂 szeryf.

Ojciec skin膮艂 g艂ow膮 i otar艂 twarz chustk膮.

- Zgadza si臋. Je艣li znowu chodzi o te cholerne telefony, to ju偶 powiedzia艂em, 偶e...

- Nie, prosz臋 pana. Chodzi o wypadek.

Ojciec umilk艂 i przez chwil臋 trwa艂 w ca艂kowitym bezruchu, jak pos膮g. Na jego twarzy pojawi艂 si臋 wyraz niepewno艣ci, kt贸ry jednak szybko znikn膮艂. Tylko jedna osoba mog艂a mie膰 wpisany jego adres na kartce z nadrukiem: ZAWIADOMI膯 W RAZIE NAG艁EJ POTRZEBY.

- Art. - To nie by艂o pytanie. - Nie 偶yje?

- Niestety.

Szeryf i Duane niemal r贸wnocze艣nie poprawili okulary na nosach.

- Co si臋 sta艂o?

Ojciec zdawa艂 si臋 patrze膰 na bezkresne pola za plecami szeryfa. Albo na nic.

- Wypadek samochodowy. Jak膮艣 godzin臋 temu.

- Gdzie?

Ojciec kiwa艂 g艂ow膮, jakby spodziewa艂 si臋 us艂ysze膰 t臋 wiadomo艣膰. Tak samo robi艂 niekiedy, s艂uchaj膮c wiadomo艣ci przez radio albo rozprawiaj膮c o skorumpowaniu polityk贸w.

- Na Jubilee College Road - odpar艂 szeryf spokojnym, ale nie tak bezbarwnym tonem. - Przy mo艣cie na Stone Creek, jakie艣 trzy kilometry od...

- Wiem, gdzie jest ten most - przerwa艂 mu ojciec Duane'a. - Cz臋sto p艂ywali艣my tam z Artem. - Odwr贸ci艂 si臋 do syna, spojrza艂 na niego, jakby zamierza艂 co艣 powiedzie膰, po czym przeni贸s艂 wzrok na szeryfa. - Gdzie on teraz jest?

- Kiedy stamt膮d odje偶d偶a艂em, w艂a艣nie zabierali cia艂o. Zawioz臋 pana, je偶eli pan chce.

Ojciec skin膮艂 g艂ow膮 i usiad艂 na miejscu obok kierowcy. Duane wskoczy艂 na tyln膮 kanap臋.

To nie jest naprawd臋, my艣la艂, kiedy z pr臋dko艣ci膮 co najmniej stu kilometr贸w na godzin臋 min臋li farm臋 wujka Henry'ego i ciotki Leny, b艂yskawicznie wspi臋li si臋 na wzg贸rze i przemkn臋li obok cmentarza. Na nast臋pnym zje藕dzie podrzuci艂o go tak mocno, 偶e niemal r膮bn膮艂 g艂ow膮 w sufit. On nas pozabija. Spod k贸艂 samochodu tryska艂y fontanny 偶wiru i kamyk贸w, drzewa i krzewy, wzd艂u偶 kt贸rych p臋dzili, by艂y siwe albo nawet bia艂e od kurzu i py艂u, jakby kto艣 posypa艂 je sproszkowan膮 kred膮. Oczywi艣cie Duane doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e dzieje si臋 tak za spraw膮 przeje偶d偶aj膮cych samochod贸w, niemniej te szarobia艂e barwy kojarzy艂y mu si臋 z Hadesem i z cieniami umar艂ych, czekaj膮cymi w nico艣ci; kiedy by艂 bardzo ma艂y, wujek Art przeczyta艂 mu o Odyseuszu, kt贸ry zszed艂 do Hadesu i m臋偶nie stawi艂 czo艂o szarej mgle wiecznego niebytu.

Szeryf nieznacznie zwolni艂 przy znaku STOP na skrzy偶owaniu drogi numer sze艣膰 z Jubilee College Road, wprowadzi艂 samoch贸d w kontrolowany po艣lizg i skr臋ci艂 na twardsz膮, bardziej ubit膮 nawierzchni臋. Duane dopiero teraz u艣wiadomi艂 sobie, 偶e 艣wiat艂o na dachu miga, chocia偶 syrena jest wy艂膮czona. Po co ten po艣piech? Ojciec siedzia艂 wyprostowany w fotelu pasa偶era z lekko pochylon膮 g艂ow膮.

B艂yskawicznie pokonali trzykilometrowy odcinek. Duane patrzy艂 przez boczn膮 szyb臋 w lewo, na odleg艂e pasmo lasu skrywaj膮ce Gypsy Lane. Chwil臋 potem po obu stronach pojawi艂y si臋 pola urozmaicone jedynie niewielkimi k臋pami drzew w zag艂臋bieniach terenu mi臋dzy pag贸rkami. Ch艂opiec liczy艂 zjazdy, wiedz膮c, 偶e czwarty b臋dzie prowadzi艂 do niewielkiej dolinki, kt贸rej dnem p艂yn膮艂 Stone Creek.

Przy ko艅cu czwartego zjazdu szeryf mocno nadepn膮艂 na hamulec, zjecha艂 na lew膮 stron臋 drogi i tam zaparkowa艂. W dolinie panowa艂a niemal ca艂kowita cisza. W pobli偶u mostu sta艂o ju偶 kilka pojazd贸w: p贸艂ci臋偶ar贸wka pomocy drogowej, paskudny czarny Chevrolet J.P. Congdena, nieznane Duane'owi ciemne kombi, laweta ze stacji obs艂ugi Texaco prowadzonej przez Erniego na wschodnich obrze偶ach Elm Haven. 呕adnej karetki ani 艣ladu samochodu wujka Arta. Mo偶e to jaka艣 pomy艂ka?

Dopiero chwil臋 p贸藕niej zauwa偶y艂 co najmniej dwumetrowej d艂ugo艣ci wyrw臋 w betonowej barierce mostu. Pozrywane druty zbrojeniowe stercza艂y z poszarpanych kraw臋dzi niczym przedziwne powykr臋cane r臋ce wskazuj膮ce w kierunku rzeki. Duane wysiad艂 z samochodu, podszed艂 razem z ojcem do barierki i spojrza艂 w d贸艂. Zobaczy艂 Erniego ze stacji obs艂ugi oraz jeszcze trzech czy czterech m臋偶czyzn, w艣r贸d nich s臋dziego pokoju o szczurzej twarzy, a tak偶e cadillaca wujka Arta.

Od razu domy艣li艂 si臋, co si臋 sta艂o. Art zjecha艂 - lub zosta艂 zepchni臋ty - z w膮skiej drogi tak daleko w prawo, 偶e jego samoch贸d uderzy艂 w pocz膮tek barierki lew膮 stron膮 przodu; si艂a uderzenia wepchn臋艂a silnik do 艣rodka i wyrzuci艂a dwutonowy w贸z w powietrze niczym ogromn膮, poskr臋can膮 zabawk臋. Cadillac, kozio艂kuj膮c, przelecia艂 nad strumieniem i r膮bn膮艂 w pie艅 rosn膮cego po drugiej stronie wielkiego wi膮zu - na grubym pniu pozosta艂a wyra藕na, prawie metrowa blizna, doko艂a wala艂o si臋 mn贸stwo szk艂a i po艂amanych ga艂臋zi - a nast臋pnie zsun膮艂 si臋 po stromym zboczu do wody, orz膮c w ziemi g艂臋bok膮 bruzd臋 i mia偶d偶膮c lub wyrywaj膮c rosn膮ce tam krzaki, krzewy i traw臋, by znieruchomie膰 odwr贸cony do g贸ry ko艂ami. Lewego przedniego brakowa艂o, trzy pozosta艂e wydawa艂y si臋 dziwnie nagie, niemal nieprzyzwoicie ods艂oni臋te. Opony by艂y prawie nowe, z g艂臋bokim i wyra藕nym bie偶nikiem - wujek Art mia艂 niemal obsesj臋 na ich punkcie. Podwozie na pierwszy rzut oka sprawia艂o wra偶enie prawie nieuszkodzonego, je艣li nie liczy膰 zniszczonej lewej cz臋艣ci przedniego zawieszenia.

Drzwi po stronie kierowcy by艂y zgi臋te niemal wp贸艂 i otwarte na o艣cie偶, woda zala艂a wn臋trze na g艂臋boko艣膰 mniej wi臋cej trzydziestu centymetr贸w. Doko艂a po艂yskiwa艂y niezliczone potrzaskane od艂amki szk艂a, plastiku i metalu. Duane dostrzeg艂 tak偶e inne rzeczy; kraciast膮 skarpetk臋 w trawie, paczk臋 papieros贸w na stoku, atlas samochodowy szeleszcz膮cy kartkami w krzakach.

- Ju偶 zabrali cia艂o! - zawo艂a艂 Ernie, przyczepiaj膮c stalow膮 link臋 do uchwytu pod zderzakiem. - Przyjechali Donni i pan Mercer, i... O, dzie艅 dobry, panie McBride.

Ernie wr贸ci艂 do pracy.

Ojciec Duane'a zwil偶y艂 wargi koniuszkiem j臋zyka.

- Czy ju偶 nie 偶y艂, kiedy przyjechali艣cie? - zapyta艂, nie odwracaj膮c g艂owy.

W lustrzanych szk艂ach okular贸w szeryfa odbija艂y si臋 drzewa i kraw臋d藕 parowu.

- Tak. Znalaz艂 go pan Carter, ja przyjecha艂em jakie艣 p贸艂 godziny p贸藕niej. Pan Mercer... to nasz koroner... stwierdzi艂, 偶e pan McBride... to znaczy, 偶e pa艅ski brat zgin膮艂 na miejscu.

Po zboczu wygramoli艂 si臋 zasapany J.P. Congden, przez chwil臋 dysza艂 ci臋偶ko, zion膮c woni膮 whisky, a nast臋pnie podci膮gn膮艂 opadaj膮ce spodnie i wymamrota艂:

- Naprawd臋 cholernie mi przykro...

Ojciec Duane'a w og贸le nie zwr贸ci艂 na niego uwagi, tylko ruszy艂 w d贸艂 po stromi藕nie, chwytaj膮c si臋 ga艂臋zi i 艣lizgaj膮c w b艂otnistych miejscach. Duane i szeryf pod膮偶yli za nim - ten drugi zachowywa艂 szczeg贸ln膮 ostro偶no艣膰, staraj膮c si臋 nie zabrudzi膰 l艣ni膮cych but贸w ani nie wygnie艣膰 munduru.

Ojciec przykucn膮艂 na brzegu strumienia i zajrza艂 do wn臋trza wraku. Dach by艂 powyginany i sp艂aszczony, woda si臋ga艂a do deski rozdzielczej. Duane zwr贸ci艂 uwag臋, 偶e znikn膮艂 czujnik urz膮dzenia przygaszaj膮cego 艣wiat艂a. Zniszczenia po stronie pasa偶era nie by艂y wielkie, ale oparcie fotela kierowcy znalaz艂o si臋 niemal za tyln膮 kanap膮. Z kierownicy pozosta艂a tylko wy艂amana kolumna. Tam, gdzie kiedy艣 siedzia艂 kierowca, znajdowa艂a si臋 pl膮tanina pogi臋tego metalu i trudnych do zidentyfikowania cz臋艣ci, przypominaj膮ca zw艂oki zamordowanego robota.

Szeryf podci膮gn膮艂 spodnie i r贸wnie偶 przykucn膮艂, bardzo uwa偶aj膮c, 偶eby zanadto nie zbli偶y膰 si臋 do wody. Odchrz膮kn膮艂, a nast臋pnie powiedzia艂:

- Pa艅ski brat straci艂 panowanie nad samochodem i uderzy艂 w kraw臋d藕 barierki ochronnej na mo艣cie. Jak pan widzi, nie mia艂 偶adnych szans.

Ojciec Duane'a ponownie bez s艂owa skin膮艂 g艂ow膮. Woda si臋ga艂a mu powy偶ej kostek, ale on nie zwraca艂 na to uwagi. Przeni贸s艂 wzrok na r臋ce wsparte na kolanach i przez jaki艣 czas przygl膮da艂 si臋 swoim palcom, jakby by艂y istotami z innej planety, z kt贸rych istnienia zda艂 sobie spraw臋 dopiero przed chwil膮.

- Gdzie on teraz jest?

- Pan Mercer zabra艂 go do domu pogrzebowego Taylora - odpar艂 szeryf. - Musi... eee... zaj膮膰 si臋 paroma sprawami, a potem b臋dzie pan m贸g艂 ustali膰 szczeg贸艂y pogrzebu z panem Taylorem.

Ojciec Duane'a lekko pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Art nie 偶yczy艂by sobie uroczystego pogrzebu, a ju偶 na pewno nie u Taylora.

Szeryf poprawi艂 okulary.

- Panie McBride, czy pa艅ski brat pi艂?

Ojciec Duane'a po raz pierwszy spojrza艂 na policjanta.

- Na pewno nie w niedziel臋 rano - odpar艂 beznami臋tnym tonem, o kt贸rym Duane dobrze wiedzia艂, 偶e oznacza narastaj膮c膮 w艣ciek艂o艣膰.

- No tak, oczywi艣cie. - Musieli si臋 cofn膮膰, poniewa偶 Ernie uruchomi艂 wyci膮gark臋. Prz贸d cadillaca uni贸s艂 si臋 ze zgrzytem i pocz膮艂 z wolna obraca膰 si臋 w kierunku zbocza. Z wn臋trza wraku wylewa艂a si臋 woda. - Kto wie, by膰 mo偶e dozna艂 w samochodzie ataku serca? Wiele os贸b traci panowanie nad kierownic膮 z powodu owad贸w, albo...

- Jak szybko jecha艂?

Samego Duane'a zaskoczy艂 d藕wi臋k jego g艂osu. Ojciec i szeryf odwr贸cili si臋 w jego stron臋. Ch艂opiec zobaczy艂 swoje odbicie w szk艂ach policjanta. By艂 t艂usty i bardzo blady.

- Co najmniej sto dwadzie艣cia na godzin臋 - powiedzia艂 szeryf. - Jeszcze nie zmierzy艂em 艣lad贸w po艣lizgu, ale na pewno nie藕le p臋dzi艂.

- M贸j brat nigdy nie przekracza艂 dozwolonej pr臋dko艣ci - odpar艂 wolno i dobitnie ojciec Duane'a. - Mia艂 prawdziw膮 obsesj臋 na tym punkcie. Do tego stopnia, 偶e cz臋sto go wy艣miewa艂em.

Dwaj m臋偶czy藕ni przez jaki艣 czas mierzyli si臋 wzrokiem. Wreszcie szeryf spojrza艂 w g贸r臋, na most i uszkodzon膮 barierk臋.

- No c贸偶, tym razem przekroczy艂 j膮, i to sporo. W艂a艣nie dlatego musimy sprawdzi膰, czy nie by艂 pijany.

- Uwaga! - wykrzykn膮艂 Ernie.

Wszyscy trzej cofn臋li si臋 o kilka krok贸w. Roztrzaskany cadillac powoli wynurzy艂 si臋 z wody. Duane nagle przypomnia艂 sobie, jak kiedy艣 razem z kolegami polowa艂 w tym strumieniu na raki.

- A mo偶e kto艣 zepchn膮艂 go z drogi? - zapyta艂.

Szeryf d艂ugo patrzy艂 na niego w milczeniu.

- Nie ma 偶adnych 艣lad贸w, kt贸re by o tym 艣wiadczy艂y. Nie dostali艣my takiego zg艂oszenia.

Ojciec ch艂opca prychn膮艂 pogardliwie. Duane podszed艂 do wraku, kt贸ry obraca艂 si臋 powoli na stalowej linie i wskaza艂 na wyra藕n膮 czerwon膮 smug臋 na zmia偶d偶onych drzwiach po stronie kierowcy.

- A czy to nie mo偶e by膰 lakier samochodu, kt贸ry zepchn膮艂 wujka Arta na pobocze?

Szeryf zbli偶y艂 si臋 i przyjrza艂 z bliska.

- Wygl膮da mi na star膮 spraw臋, synu, ale zajmiemy si臋 tym. - Wyprostowa艂 si臋 i wsadzi艂 r臋ce za pas z kabur膮. - Niewiele jest samochod贸w, kt贸re da艂yby rad臋 zepchn膮膰 z drogi takiego cadillaca.

- Ci臋偶ar贸wka da艂aby rad臋.

Duane podni贸s艂 wzrok i napotka艂 spojrzenie stoj膮cego na kraw臋dzi nasypu J.P. Congdena.

- Lepiej stamt膮d wyjd藕cie, jak b臋d臋 go podnosi艂! - zawo艂a艂 Ernie.

- Chod藕my st膮d - powiedzia艂 ojciec do Duane'a.

By艂y to pierwsze s艂owa, jakie skierowa艂 do syna od chwili, kiedy na farm臋 przyjecha艂 szeryf. Zacz臋li si臋 wspina膰 na stromy i 艣liski stok. Po kilku krokach zrobi艂 co艣, czego nie czyni艂 od dobrych pi臋ciu lat: poda艂 Duane'owi r臋k臋.

***

Po powrocie na farm臋 wszystko wydawa艂o si臋 inne. Cienka zas艂ona chmur zacz臋艂a si臋 rozdziera膰, na pola sp艂ywa艂 rz臋sisty blask s艂o艅ca. Dom i stodo艂a wygl膮da艂y jak 艣wie偶o pomalowane, stary pickup na podje藕dzie zdumiewaj膮co odm艂odnia艂. G艂臋boko zadumany Duane czeka艂 przy drzwiach kuchennych, a偶 ojciec sko艅czy rozmawia膰 z szeryfem. Z zamy艣lenia wyrwa艂 go dopiero odjazd samochodu.

- Jad臋 do miasta - poinformowa艂 go ojciec. - Zaczekaj na mnie.

Duane ruszy艂 w stron臋 pickupa.

- Jad臋 z tob膮.

Ojciec delikatnie po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu.

- Zosta艅, prosz臋. Musz臋 pojecha膰 do Taylora, zanim ten cholerny s臋p zacznie upi臋ksza膰 Arta. Poza tym musz臋 zada膰 paru ludziom kilka pyta艅.

Duane otwiera艂 ju偶 usta, 偶eby zaprotestowa膰, ale spojrza艂 ojcu w oczy i zrozumia艂, 偶e tamten chce by膰 przez chwil臋 sam, musi przez chwil臋 by膰 sam na sam ze swoimi my艣lami, skin膮艂 wi臋c tylko g艂ow膮 i usiad艂 na progu. Przysz艂o mu do g艂owy, 偶eby zaj膮膰 si臋 pieleniem, ale jako艣 nie mia艂 na to najmniejszej ochoty. Nagle zrobi艂o mu si臋 wstyd, poniewa偶 u艣wiadomi艂 sobie, 偶e jest g艂odny. Chocia偶 gard艂o 艣ciska艂a mu stalowa obr臋cz - jeszcze mocniej ni偶 wtedy, kiedy umar艂 Witt - a w piersi wzbiera艂o straszliwe cierpienie, to r贸wnocze艣nie po prostu, najzwyczajniej w 艣wiecie chcia艂o mu si臋 je艣膰. Pokr臋ci艂 g艂ow膮, wsta艂 i wszed艂 do domu, zrobi艂 sobie kanapk臋 z serem, pasztetem i sa艂at膮, po czym zacz膮艂 szuka膰 w pracowni ojca ostatniego numeru „New York Timesa”. Robi艂 to wszystko niemal bez udzia艂u 艣wiadomo艣ci, przed oczami bowiem ca艂y czas mia艂 zmia偶d偶onego cadillaca, potrzaskane szk艂o i smug臋 czerwonego lakieru na drzwiach kierowcy.

Na automatycznej sekretarce miga艂o zielone 艣wiate艂ko. Duane odruchowo przewin膮艂 ta艣m臋 i w艂膮czy艂 odtwarzanie.

- Darren? Duane? Do licha, dlaczego nie wy艂膮czycie tego cholerstwa i sami nie odbierzecie telefonu? - rozleg艂 si臋 g艂os wujka Arta.

Duane przesta艂 偶u膰 i wcisn膮艂 STOP. Serce zamar艂o mu w piersi, przez jaki艣 czas waha艂o si臋, czy podj膮膰 na nowo prac臋, uderzy艂o raz, powoli i z wielkim wysi艂kiem, a nast臋pnie zacz臋艂o 艂omota膰 jak oszala艂e. Ch艂opiec wzi膮艂 g艂臋boki wdech, cofn膮艂 ta艣m臋 i ponownie w艂膮czy艂 odtwarzanie.

- ...odbierzecie telefonu? Duane, mam spraw臋 do ciebie. Znalaz艂em to, czego szuka艂e艣. W sprawie dzwonu. Wszystkie informacje przez ca艂y czas by艂y w bibliotece. To zupe艂nie niesamowita sprawa. Niesamowita i niepokoj膮ca. Przepyta艂em paru starych mieszka艅c贸w Elm Haven, ale nikt niczego nie pami臋ta, za to w tej ksi膮偶ce... Zreszt膮, sam zobaczysz. Kt贸ra teraz godzina? Dwadzie艣cia po dziewi膮tej. B臋d臋 u was gdzie艣 oko艂o wp贸艂 do jedenastej. Na razie.

Duane ods艂ucha艂 wiadomo艣膰 jeszcze dwa razy, wy艂膮czy艂 sekretark臋 i ci臋偶ko usiad艂 w fotelu. Ju偶 nie by艂 w stanie powstrzyma膰 rozpieraj膮cych go emocji. 艁zy pop艂yn臋艂y obficie po jego twarzy, towarzyszy艂o im g艂o艣ne, rozpaczliwe szlochanie. Co minut臋 lub dwie zdejmowa艂 okulary, ociera艂 oczy wierzchem r臋ki, odgryza艂 kolejny k臋s kanapki. Min臋艂o du偶o czasu, zanim wr贸ci艂 do kuchni.

***

W biurze szeryfa nikt nie odbiera艂 telefonu, ale Duane'owi uda艂o si臋 dopa艣膰 go w domu. Zupe艂nie zapomnia艂, 偶e to niedziela.

- Ksi膮偶ka? - zdziwi艂 si臋 szeryf. - Nie zauwa偶y艂em 偶adnej ksi膮偶ki. Czy to wa偶ne, ch艂opcze?

- Tak - odpar艂 Duane, a nast臋pnie doda艂: - dla mnie.

- Na miejscu wypadku nie widzia艂em 偶adnej ksi膮偶ki, ale oczywi艣cie jeszcze wszystkiego nie pozbierali艣my. Poza tym mog艂a by膰 w tym pier... to znaczy, w samochodzie.

- A gdzie teraz jest samoch贸d? U Erniego?

- Albo u J.P. Congdena.

- U J.P. Congdena? Dlaczego w艂a艣nie u niego?

Szeryf westchn膮艂 cicho - Duane m贸g艂by przysi膮c, 偶e z odraz膮.

- No c贸偶, J.P. korzysta z policyjnego radia, wi臋c s艂yszy meldunki o wszystkich wypadkach. Ma uk艂ad z Erniem: czasem odkupuje od niego wraki i sprzedaje je p贸藕niej na cz臋艣ci. W ka偶dym razie Ernie przypuszcza, 偶e to w艂a艣nie z nimi robi.

Jak niemal wszystkie dzieciaki w mie艣cie, Duane wiedzia艂 o plotkach, wed艂ug kt贸rych s臋dzia pokoju macza艂 palce w handlu kradzionymi samochodami. By膰 mo偶e cz臋艣ci z rozbitych samochod贸w r贸wnie偶 przydawa艂y si臋 w tym procederze.

- Wie pan, dok膮d trafi艂 cadillac wujka Arta?

- Nie mam poj臋cia, ale wydaje mi si臋, 偶e jednak do Erniego, bo przecie偶 Ernie musia艂 wr贸ci膰 do warsztatu. W sobot臋 jest sam w warsztacie i na stacji, a jego 偶ona w艣cieka si臋, kiedy musi zamiast niego nalewa膰 benzyn臋. Ale nie musisz si臋 martwi膰, ch艂opcze: wszystkie rzeczy osobiste, jakie znajdziemy, na pewno zwr贸cimy twojemu ojcu. Zdaje si臋, 偶e by艂 jego najbli偶szym 偶yj膮cym krewnym, prawda?

- Tak - odpar艂 Duane, my艣l膮c o tym, jakie to pi臋kne s艂owo „krewny” i od jakiego wyrazu pochodzi. - Tak... - powt贸rzy艂 nieco ciszej.

- No wi臋c nie ma powodu do obaw. Je艣li by艂a tam jaka? Ksi膮偶ka czy co艣 w tym rodzaju, na pewno j膮 dostaniecie. Jutro rano pojad臋 do Erniego i sam wszystkiego dopilnuj臋, a tymczasem musz臋 jeszcze zebra膰 par臋 informacji do raportu. B臋dziecie wieczorem w domu?

- Owszem.

Po sko艅czonej rozmowie dom wyda艂 si臋 dziwnie pusty. Duane wyra藕nie s艂ysza艂 tykanie zegara nad piecem i muczenie byd艂a, hen, daleko na zachodnim pastwisku. Niebo znowu zaci膮gn臋艂o si臋 chmurami. Chocia偶 panowa艂 niezno艣ny upa艂, nigdzie nie da艂o si臋 dostrzec ani 艣ladu s艂o艅ca.

***

Dale dowiedzia艂 si臋 o 艣mierci wujka Duane'a p贸藕nym popo艂udniem od matki, kt贸ra rozmawia艂a z pani膮 Grumbacher, kt贸ra us艂ysza艂a to od pani Sperling, kt贸ra przyja藕ni艂a si臋 z pani膮 Taylor. Byli zaj臋ci sklejaniem plastikowego modelu samolotu, kiedy mama przysz艂a i oznajmi艂a im smutn膮 nowin臋. Oczy Lawrence'a wype艂ni艂y si臋 艂zami.

- O kurcz臋, biedny Duane! Najpierw jego pies, a teraz wujek...

Dale da艂 mu mocnego kuksa艅ca. Sam nie wiedzia艂 dlaczego.

Min臋艂o troch臋 czasu, zanim zebra艂 si臋 na odwag臋, w ko艅cu jednak poszed艂 od telefonu i wykr臋ci艂 numer Duane'a. W s艂uchawce rozleg艂 si臋 cichy trzask, a chwil臋 potem Dale us艂ysza艂 dziwny, nieco zniekszta艂cony g艂os kolegi:

- Dzie艅 dobry. Akurat nie mo偶emy podej艣膰 do aparatu, ale je艣li chcesz nam co艣 przekaza膰, to wszystko zostanie nagrane. Prosz臋 policzy膰 do trzech i zacz膮膰 m贸wi膰.

Dale policzy艂 do trzech i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Policzki pali艂y go 偶ywym ogniem. Mia艂by teraz powa偶ne problemy z wykrztuszeniem cho膰by s艂owa do prawdziwego Duane'a; nagrywanie kondolencji na magnetofon w og贸le nie wchodzi艂o w gr臋. Zostawi艂 brata przy pracy nad modelem - Lawrence wywali艂 na wierzch prawie ca艂y j臋zyk i niemal dosta艂 zeza, tak bardzo si臋 stara艂 - a sam wskoczy艂 na rower i pojecha艂 do Mike'a.

- Eeawkee! - zawo艂a艂 i zeskoczy艂 w biegu z roweru, kt贸ry samodzielnie przejecha艂 jeszcze kilka metr贸w, by wreszcie upa艣膰 na traw臋.

- Keeawee!

Odzew rozleg艂 si臋 z korony ogromnego klonu, kt贸rego ga艂臋zie zwiesza艂y si臋 nad ulic膮.

Dale podbieg艂 do pnia, wspi膮艂 si臋 po niskich, roz艂o偶ystych konarach do dolnego domku zawieszonego jakie艣 cztery metry nad ziemi膮, po czym kontynuowa艂 wspinaczk臋 w kierunku tajnej platformy dziewi臋膰 metr贸w wy偶ej. Mike siedzia艂 na kraw臋dzi drewnianej konstrukcji, oparty plecami o grub膮 ga艂膮藕. Dale usiad艂 obok i spojrza艂 w d贸艂, ale nie dostrzeg艂 ziemi, poniewa偶 zas艂ania艂y j膮 niezliczone li艣cie. Oni r贸wnie偶 byli niewidoczni z do艂u.

- W艂a艣nie si臋 dowiedzia艂em, 偶e...

- Wiem - przerwa艂 mu Mike, 偶uj膮c d艂ugie 藕d藕b艂o trawy. - Ja te偶 o tym niedawno us艂ysza艂em. Nawet chcia艂em do ciebie i艣膰 w tej sprawie. Znasz go lepiej ode mnie.

Dale skin膮艂 g艂ow膮. Zaprzyja藕ni艂 si臋 z Duane'em w czwartej klasie, kiedy okaza艂o si臋, 偶e obu pasjonuj膮 ksi膮偶ki i rakiety; r贸偶nili si臋 tym, 偶e Dale marzy艂 o rakietach, Duane za艣 je budowa艂.

O ile Dale poch艂ania艂 ksi膮偶ki zaskakuj膮co powa偶ne jak na sw贸j wiek, o tyle lista lektur Duane'a mog艂a przyprawi膰 o zawr贸t g艂owy. Mimo to wi臋zy przyja藕ni si臋 zacie艣ni艂y: ch艂opcy sp臋dzali razem wi臋kszo艣膰 przerw, cz臋sto widywali si臋 tak偶e poza szko艂膮. Dale przypuszcza艂, 偶e jest jedyn膮 osob膮 na 艣wiecie, kt贸rej Duane zwierzy艂 si臋 z ambicji zostania pisarzem.

Wykona艂 nieokre艣lony ruch r臋k膮.

- Dzwoni艂em, ale nikt nie odpowiada.

Mike przez jaki艣 czas uwa偶nie przygl膮da艂 si臋 藕d藕b艂u, kt贸re prze偶uwa艂, po czym pozwoli艂 mu spa艣膰 w g臋stwin臋 li艣ci oddzielaj膮c膮 ich od ziemi.

- Moja mama te偶 dzwoni艂a, ale us艂ysza艂a tylko t臋 ich automatyczn膮 sekretark臋. Wybiera si臋 tam p贸藕niej z jeszcze paroma paniami. Maj膮 zawie藕膰 im co艣 do jedzenia. Twoja mama pewnie te偶 pojedzie.

Dale ponownie skin膮艂 g艂ow膮. 艢mier膰 w Elm Haven lub najbli偶szej okolicy oznacza艂a niemal natychmiastowe pojawienie si臋 batalionu kobiet objuczonych 偶ywno艣ci膮, kt贸re spada艂y na pogr膮偶ony w 偶a艂obie dom niczym Walkirie. To w艂a艣nie Duane opowiedzia艂 mi o Walkiriach, pomy艣la艂 Dale. Nie pami臋ta艂 ju偶 dok艂adnie, co one w艂a艣ciwie robi艂y, ale na pewno mia艂y co艣 wsp贸lnego ze 艣mierci膮.

- Widzia艂em par臋 razy jego wujka - powiedzia艂. - By艂 bardzo mi艂y. I m膮dry. Nie taki nerwowy, jak ojciec Duane'a.

- Ojciec Duane'a jest alkoholikiem - stwierdzi艂 Mike rzeczowym tonem, pozbawionym nawet 艣ladu szyderstwa albo pogardy.

Dale wzruszy艂 ramionami.

- Ten wujek ma... to znaczy mia艂 siwe w艂osy i brod臋. Rozmawia艂em z nim kiedy艣 i wyda艂 mi si臋 taki troch臋... dziwny.

Mike zerwa艂 li艣膰 i zacz膮艂 go skuba膰.

- S艂ysza艂em, jak pani Somerset m贸wi艂a mojej mamie, 偶e pani Taylor powiedzia艂a, 偶e ten dr膮g od kierownicy przebi艂 go na wylot i 偶e nie ma mowy o tym, 偶eby pokaza膰 go w otwartej trumnie. M贸wi艂a te偶, 偶e tata Duane'a zagrozi艂 panu Taylorowi, 偶e wyrwie mu drug膮 dziur臋 w ty艂ku, je艣li chocia偶 tknie cia艂o jego brata. To znaczy cia艂o pana McBride'a.

Dale r贸wnie偶 zerwa艂 li艣膰. Do tej pory nigdy nie s艂ysza艂 okre艣lenia „wyrwa膰 komu艣 drug膮 dziur臋 w ty艂ku”, ale bardzo mu si臋 spodoba艂o i musia艂 mocno si臋 postara膰, 偶eby si臋 nie u艣miechn膮膰. Zaraz jednak przypomnia艂 sobie o czym mowa i weso艂o艣膰 min臋艂a jak r臋k膮 odj膮艂.

- Ojciec Cavanaugh te偶 tam pojecha艂 - m贸wi艂 dalej Mike. - Co prawda nikt nie mia艂 poj臋cia, jakiego wyznania by艂 pan McBride, to znaczy wujek Duane'a, ale ojciec na wszelki wypadek udzieli艂 mu ostatniego namaszczenia.

- Czego?

Dale upora艂 si臋 z jednym li艣ciem i wzi膮艂 si臋 za nast臋pny. Ulic膮, daleko pod nimi, przesz艂a grupka dziewcz膮t, nie podejrzewaj膮cych nawet, 偶e nad ich g艂owami toczy si臋 prowadzona przyciszonymi g艂osami rozmowa.

- Namaszczenia - wyja艣ni艂 Mike.

Dale skin膮艂 g艂ow膮, chocia偶 wcale nie by艂 teraz wiele m膮drzejszy. Katolicy mieli mn贸stwo przedziwnych zwyczaj贸w i wydawa艂o im si臋, 偶e wszyscy doskonale wiedz膮, o co w tym chodzi.

W czwartej klasie Dale widzia艂, jak Gerry Daysinger nabija si臋 z r贸偶a艅ca: za艂o偶y艂 go sobie na szyj臋 i ta艅czy艂 jak dziki, wykrzykuj膮c, 偶e Mike jest bab膮, bo nosi naszyjnik. Mike nic nie odpowiedzia艂, tylko r膮bn膮艂 go w twarz, usiad艂 mu okrakiem na piersi, zdj膮艂 r贸偶aniec i poszed艂 sobie. Od tej pory nikt si臋 nie odwa偶y艂 robi膰 sobie z tego 偶art贸w.

- W艂a艣nie wtedy przyjecha艂 ojciec Duane'a - ci膮gn膮艂 Mike - ale nie chcia艂 rozmawia膰 z ojcem C. Kaza艂 tylko panu Taylorowi trzyma膰 si臋 z daleka od jego brata i poda艂 adres, pod kt贸ry pan Taylor ma odes艂a膰 zw艂oki do kremacji.

- Do kremacji... - powt贸rzy Dale szeptem.

- To znaczy, 偶e do spalenia.

- Wiem, g艂upku! - parskn膮艂 Dale. - Po prostu si臋 zdziwi艂em.

Opr贸cz zdziwienia poczu艂 tak偶e ulg臋. Ju偶 co najmniej od kwadransa rozmy艣la艂 z niepokojem o tym, jak to b臋dzie podczas wystawienia zw艂ok w zak艂adzie pogrzebowym, 偶e b臋dzie musia艂 siedzie膰 obok Duane'a, i w og贸le... Ale kremacja? Kremacja oznacza艂a chyba, 偶e nie b臋dzie pogrzebu, zgadza si臋?

- Kiedy ma si臋 odby膰? Ta kremacja.

To by艂o bardzo doros艂e, ostateczne s艂owo. Mike wzruszy艂 ramionami.

- P贸jdziesz go zobaczy膰?

- Kogo? - spyta艂 niezbyt pewnie Dale.

Wiedzia艂, 偶e Digger Taylor od czasu do czasu przemyca kumpli do pomieszczenia, w kt贸rym jego ojciec przygotowuje zw艂oki. Chuck Sperling przechwala艂 si臋 kiedy艣, 偶e razem z Diggerem widzieli pani膮 Duggan zupe艂nie go艂膮 na stole do balsamowania nieboszczyk贸w.

- Jak to kogo? Jasne, 偶e Duane'a! A ty my艣la艂e艣, 偶e kogo, baranie?

Dale odchrz膮kn膮艂, wyrzuci艂 resztk臋 li艣cia i zabra艂 si臋 do wycierania r臋ki. Zerkn膮艂 w g贸r臋 przez niezbyt szczeln膮 zas艂on臋 li艣ci nad ich g艂owami.

- Nied艂ugo b臋dzie ciemno...

- Wcale nie. Najwcze艣niej za dwie godziny. Teraz s膮 najd艂u偶sze dni w roku. Po prostu zachmurzy艂o si臋, i tyle.

Duane rozmy艣la艂 o odleg艂o艣ci dziel膮cej ich od Domu Duane'a i o tym, jak Duane ledwo wyszed艂 z 偶yciem ze spotkania z Trupowozem. Musieliby jecha膰 w艂a艣nie t膮 drog膮, przy kt贸rej to si臋 sta艂o. My艣la艂 te偶 o tym, co powiedz膮 panu McBride'owi, kiedy dotr膮 na miejsce, i o doros艂ych, kt贸rych tam zastan膮. Czy mo偶e by膰 co艣 trudniejszego ni偶 rozmowa z kim艣, kto w艂a艣nie straci艂 blisk膮 osob臋?

- Dobra - mrukn膮艂. - Chod藕my.

Zeszli z drzewa, wskoczyli na rowery i mocno nacisn臋li na peda艂y. Niebo na wschodzie by艂o ju偶 niemal czarne, jakby zbli偶a艂a si臋 burza. Powietrze trwa艂o w ca艂kowitym bezruchu. Kiedy pokonali mniej wi臋cej po艂ow臋 trasy do drogi numer sze艣膰, z naprzeciwka pojawi艂 si臋 samoch贸d, ci膮gn膮c za sob膮 chmur臋 kurzu i py艂u. Ch艂opcy prawie zjechali do rowu, 偶eby go przepu艣ci膰.

Byli to Duane i jego ojciec. Samoch贸d min膮艂 ich i pojecha艂 dalej.

***

Duane zauwa偶y艂 koleg贸w i od razu si臋 domy艣li艂, 偶e jad膮 do niego na farm臋. Odwr贸ci艂 si臋 i odprowadzi艂 ich wzrokiem a偶 do chwili, kiedy znikn臋li w ob艂okach py艂u. Ojciec w og贸le nie zwr贸ci艂 na nich uwagi, a Duane nie powiedzia艂 ani s艂owa na ten temat. Musia艂 sporo si臋 natrudzi膰, 偶eby go przekona膰, 偶e ksi膮偶ka jest na tyle wa偶na, i偶 powinni jeszcze dzi艣 wyruszy膰 na jej poszukiwania. Zacz膮艂 od odtworzenia nagrania z ta艣my.

- O co tu w艂a艣ciwie chodzi, do cholery?

Po powrocie z domu pogrzebowego ojciec by艂 w paskudnym nastroju.

Duane waha艂 si臋 tylko chwil臋. Oczywi艣cie m贸g艂by wyja艣ni膰 wszystko od a do z, tak jak opowiedzia艂 to wujkowi Artowi, ale pora by艂a na to zupe艂nie nieodpowiednia. W kontek艣cie 艣wie偶ej i bolesnej straty ca艂a ta sprawa z dzwonem Borgi贸w wydawa艂a si臋 zupe艂nie pozbawiona znaczenia. Duane powiedzia艂 tylko, 偶e razem z wujkiem badali spraw臋 pewnego dzwonu przywiezionego przed laty z Europy przez jednego z Ashley-Montague'么w, a potem ca艂kowicie zapomnianego. Stara艂 si臋, 偶eby zabrzmia艂o to jak opowie艣膰 o kolejnym z niezliczonych odkrywczo-detektywistycznych przedsi臋wzi臋膰; kiedy艣 budowali wsp贸lnie teleskop astronomiczny, a kt贸rej艣 jesieni postanowili skonstruowa膰 modele wszystkich urz膮dze艅 wymy艣lonych przez Leonarda da Vinci.

Ojciec przyj膮艂 do wiadomo艣ci, o co chodzi, nadal jednak nie m贸g艂 poj膮膰, dlaczego jest takie wa偶ne, 偶eby jak najpr臋dzej dosta膰 si臋 do wraku cadillaca. Duane zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e fatalny nastr贸j ojca w znacznej mierze bierze si臋 z niedostatku alkoholu w organizmie; wiedzia艂 r贸wnie偶, 偶e je艣li pozwoli ojcu wej艣膰 do Carl's Tavern albo Black Tree, minie kilka dni, zanim ujrzy go ponownie. Co prawda oficjalnie knajpy by艂y nieczynne w niedziele, ale stali klienci zawsze mogli liczy膰 na to, 偶e zostan膮 wpuszczeni od ty艂u.

- Mo偶e ja poszuka艂bym ksi膮偶ki, a ty w tym czasie kupi艂by艣 butelk臋 wina, albo co艣 w tym rodzaju - zaproponowa艂 Duane. - Wiesz, 偶eby艣my uczcili pami臋膰 wujka Arta.

Ojciec przez chwil臋 艣widrowa艂 go spojrzeniem spod zmarszczonych brwi, ale stopniowo jego rysy si臋 wyg艂adzi艂y. Co prawda rzadko godzi艂 si臋 na kompromisy, potrafi艂 jednak odr贸偶ni膰 dobry kompromis od z艂ego - tym bardziej, 偶e by艂 wewn臋trznie rozdarty mi臋dzy 艣wiadomo艣ci膮, 偶e musi by膰 trze藕wy a偶 do chwili, kiedy wszystkie formalno艣ci zostan膮 za艂atwione, a z偶eraj膮c膮 go potrzeb膮 wychylenia czego艣 mocniejszego.

- W porz膮dku - powiedzia艂 wreszcie. - Rozejrzymy si臋, a ja zgarn臋 co艣 do domu. Ty te偶 b臋dziesz m贸g艂 wznie艣膰 toast za Arta.

Duane skin膮艂 g艂ow膮. Jedyn膮 rzecz膮, jakiej si臋 naprawd臋 ba艂 - przynajmniej do tej chwili - by艂 alkohol. L臋ka艂 si臋, 偶e jest to jaka艣 rodzinna choroba i 偶e wystarczy jeden kieliszek, 偶eby stoczy艂 si臋 w przepa艣膰, kt贸ra przed z g贸r膮 trzydziestu laty poch艂on臋艂a jego ojca. Tym razem jednak tylko kiwn膮艂 g艂ow膮; wkr贸tce potem wyruszyli do miasta, posiedziawszy przez chwil臋 nad obiadem, na kt贸ry w gruncie rzeczy 偶aden z nich nie mia艂 ochoty.

Nale偶膮ca do Erniego stacja benzynowa Texaco i warsztat by艂y nieczynne. W niedziele Ernie zamyka艂 je o czwartej po po艂udniu. Z ty艂u sta艂y trzy roztrzaskane samochody, lecz nie by艂o w艣r贸d nich cadillaca Arta. Duane powt贸rzy艂 ojcu, co szeryf m贸wi艂 o Congdenie, ten za艣 odwr贸ci艂 si臋, mamrocz膮c pod nosem. Duane us艂ysza艂 tylko: „...t臋 cholern膮 z艂odziejsk膮 kapitalistyczn膮 艣wini臋...”.

Min臋li pogr膮偶on膮 w ciemno艣ci Old Central, skr臋cili w Depot Street. Duane dostrzeg艂 siedz膮cych na d艂ugiej werandzie rodzic贸w Dale'a Stewarta, zauwa偶y艂, jak zesztywnieli na jego widok i jak odprowadzili samoch贸d wzrokiem.

Czarnego chevroleta Congdena nie by艂o ani na podw贸rku, ani na rozje偶d偶onym b艂otnistym podje藕dzie. Ojciec Duane'a za艂omota艂 do drzwi, odpowiedzia艂o im jednak tylko ujadanie jakiego艣 du偶ego psa, obeszli wi臋c dom od ty艂u. Za rozpadaj膮c膮 si臋 kom贸rk膮 wala艂y si臋 spr臋偶yny, puszki po piwie, stara pralka oraz mn贸stwo trudnych do rozpoznania przerdzewia艂ych resztek. By艂o tam r贸wnie偶 osiem samochod贸w. Dwa sta艂y na ceg艂ach i wygl膮da艂y tak, jakby mia艂y jeszcze szans臋 kiedy艣 odjecha膰 st膮d o w艂asnych si艂ach. Pozosta艂e sze艣膰 le偶a艂o w chwastach niczym wielkie metalowe trupy. Cadillac wujka Arta sta艂 najbli偶ej szopy.

- Nie wchod藕 do 艣rodka - powiedzia艂 ojciec dziwnym tonem.

- Je艣li zobaczysz ksi膮偶k臋, ja ci j膮 wyjm臋.

Dopiero teraz, kiedy samoch贸d sta艂 na ko艂ach, mo偶na by艂o w pe艂ni oceni膰 rozmiar zniszcze艅. Dach zosta艂 zgnieciony tak bardzo, 偶e zr贸wna艂 si臋 z g贸rnymi kraw臋dziami siedze艅, pojazd wygl膮da艂 tak jakby 艣cisn臋艂a go jaka艣 ogromna d艂o艅. Pokrywa silnika znikn臋艂a, na trawie le偶a艂y porozrzucane cz臋艣ci. Duane podszed艂 od strony kierowcy.

- Tato!

Po chwili ojciec stan膮艂 obok niego. Brakowa艂o obu drzwi z lewej strony samochodu.

- By艂y, kiedy wyci膮gali samoch贸d ze strumienia - powiedzia艂 Duane. - Zauwa偶y艂em 艣lad czerwonego lakieru i powiedzia艂em o tym szeryfowi.

- Tak, pami臋tam.

Ojciec podni贸s艂 le偶膮c膮 na ziemi 艂y偶k臋 do opon i zacz膮艂 rozgarnia膰 ni膮 chwasty, jakby spodziewa艂 si臋 w ten spos贸b znale藕膰 brakuj膮ce drzwi. Duane przykucn膮艂, zajrza艂 do 艣rodka, potem uczyni艂 to samo przez otw贸r po tylnej szybie. Z najwy偶szym trudem otworzy艂 tylne prawe drzwi i ostro偶nie wsun膮艂 g艂ow臋 do 艣rodka.

Poskr臋cany metal. Rozszarpana tapicerka. Spr臋偶yny. Jakie艣 kable, wisz膮ca w strz臋pach podsufitka. Mn贸stwo szk艂a. Wo艅 krwi, benzyny i oleju. Nigdzie ani 艣ladu ksi膮偶ki.

Ojciec przerwa艂 poszukiwania.

- Nie ma ich tutaj. A ty co艣 znalaz艂e艣?

Duane pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Musimy wr贸ci膰 na miejsce wypadku.

- Nie. - Ojciec powiedzia艂 to takim tonem, 偶e ch艂opiec od razu zrozumia艂, i偶 rzecz nie podlega dyskusji. - Nie dzisiaj.

Duane odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i z pochylon膮 g艂ow膮 powoli ruszy艂 przed siebie. Do piek膮cego b贸lu, kt贸ry wci膮偶 rozsadza艂 mu pier艣, do艂膮czy艂o ogromne, wr臋cz przygniataj膮ce przygn臋bienie. Czeka艂 go teraz wiecz贸r w towarzystwie ojca i butelki. Nic nie wysz艂o z jego plan贸w.

Z r臋kami wbitymi g艂臋boko w kieszenie wyszed艂 zza kom贸rki. Pies rzuci艂 si臋 na niego tak gwa艂townie, 偶e nawet nie zd膮偶y艂 ich wyj膮膰.

W pierwszej chwili nie zorientowa艂 si臋, 偶e to pies. Nagle pojawi艂o si臋 przed nim co艣 wielkiego, z wyszczerzonymi k艂ami, wydaj膮ce odg艂os, jakiego nigdy w 偶yciu nie s艂ysza艂; chwil臋 potem to co艣 skoczy艂o na niego z impetem, wielka paszcza k艂apn臋艂a mu tu偶 przed nosem. Run膮艂 na wznak, czarno-br膮zowe cia艂o przemkn臋艂o mu nad g艂ow膮, wyl膮dowa艂o dwa kroki dalej, skr臋cone i spr臋偶one do kolejnego skoku.

Le偶膮c na plecach na zdeptanej trawie, szkle i kawa艂kach rdzewiej膮cego metalu, Duane w u艂amku sekundy zrozumia艂, co to znaczy spotka膰 si臋 twarz膮 w twarz ze 艣mierci膮. Czas zamar艂, a on zamar艂 w czasie. Porusza艂 si臋 jedynie wielki pies, i to tak szybko, 偶e przypomina艂 czarn膮 b艂yskawic臋. Stan膮艂 nad nim, wyszczerzy艂 ociekaj膮ce 艣lin膮 k艂y i otworzy艂 paszcz臋, 偶eby rozszarpa膰 mu gard艂o.

艁y偶ka do opon trafi艂a psa w bok klatki piersiowej. Uderzenie by艂o tak silne, 偶e pies przelecia艂 w powietrzu trzy metry. Upad艂 z odg艂osem przypominaj膮cym zgrzytanie zepsutej skrzyni bieg贸w.

- Wstawaj! - wysapa艂 ojciec, przykl臋kn膮wszy mi臋dzy synem i psem, kt贸ry zd膮偶y艂 ju偶 zerwa膰 si臋 na 艂apy.

Duane nie mia艂 poj臋cia, czy polecenie jest skierowane do niego, czy do dobermana. Zacz膮艂 si臋 powoli gramoli膰, by艂 dopiero na kolanach, kiedy pies zaatakowa艂 ponownie. Tym razem, 偶eby dosta膰 si臋 do swojej niedosz艂ej ofiary, musia艂by przeskoczy膰 nad ojcem Duane'a, i to w艂a艣nie spr贸bowa艂 zrobi膰. M臋偶czyzna b艂yskawicznie odsun膮艂 si臋 w bok i zerwa艂 na r贸wne nogi, r贸wnocze艣nie z ca艂ej si艂y uderzaj膮c 艂y偶k膮 do opon mniej wi臋cej pod k膮tem czterdziestu pi臋ciu stopni w g贸r臋. 艁y偶ka trafi艂a psa w doln膮 szcz臋k臋, 艂eb odgi膮艂 si臋 do ty艂u, doberman wykona艂 p贸艂 salta wstecz, r膮bn膮艂 ca艂ym ci臋偶arem cia艂a w 艣cian臋 kom贸rki i osun膮艂 si臋 na ziemi臋.

Ch艂opiec wreszcie zdo艂a艂 d藕wign膮膰 si臋 na nogi i zacz膮艂 si臋 cofa膰 chwiejnym krokiem, ale nic mu ju偶 nie grozi艂o. Ojciec podszed艂, kopn膮艂 g艂ow臋 zwierz臋cia, a ta zako艂ysa艂a si臋 bezw艂adnie, jakby z reszt膮 cia艂a 艂膮czy艂y j膮 jedynie lu藕ne sznurki. Szeroko otwarte 艣lepia szybko zachodzi艂y mg艂膮.

- O rety... - wyst臋ka艂 Duane. By艂 pewien, 偶e je艣li nie spr贸buje obr贸ci膰 tego w 偶art, to po prostu po艂o偶y si臋 w trawie i rozbeczy jak dziecko. - Pan Congden troch臋 si臋 zdziwi.

- Pieprz臋 Congdena - warkn膮艂 ojciec, ale w jego g艂osie nie by艂o szczeg贸lnej pasji. Wr臋cz przeciwnie: po raz pierwszy od chwili, kiedy osiem godzin temu na ich farm臋 zajecha艂 samoch贸d szeryfa, sprawia艂 wra偶enie prawie zupe艂nie rozlu藕nionego.

- Trzymaj si臋 blisko mnie.

Nie wypuszczaj膮c z r臋ki 艂y偶ki do opon, podszed艂 do drzwi wej艣ciowych i zapuka艂 mocno. Wci膮偶 by艂y zamkni臋te, nikt nie zareagowa艂 na pukanie.

- S艂yszysz?

Duane pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- No w艂a艣nie, ja te偶 nie.

Wtedy Duane zrozumia艂, o co chodzi: albo pies, kt贸ry wcze艣niej w艣ciekle ujada艂 w 艣rodku, nagle og艂uch艂, albo le偶a艂 teraz martwy obok kom贸rki. Je艣li; w gr臋 wchodzi艂a druga ewentualno艣膰, oznacza艂o to, ze kto艣 go wypu艣ci艂.

Ojciec wyszed艂 na ulic臋, rozejrza艂 si臋. Mrok pod drzewami by艂 ju偶 bardzo g臋sty, dobiegaj膮cy ze wschodu 艂oskot zwiastowa艂 nadci膮gaj膮c膮 burz臋.

- Chod藕my - powiedzia艂 do syna. - Jutro poszukamy twojej ksi膮偶ki.

Byli ju偶 prawie przy wie偶y ci艣nie艅, kiedy Duane przesta艂 dygota膰 i nagle przypomnia艂 sobie o czym艣:

- A butelka?

W duchu obrzuca艂 si臋 najgorszymi obelgami za to, 偶e przypomina ojcu o alkoholu, uzna艂 jednak, 偶e akurat w tej sytuacji jest to ca艂kowicie usprawiedliwione.

- Pieprz臋 butelk臋. - Ojciec spojrza艂 na niego i u艣miechn膮艂 si臋 lekko. - Wypijemy za Arta po szklaneczce pepsi. Chyba tym si臋 zawsze raczyli艣cie, prawda? Wypijemy, powspominamy, a potem p贸jdziemy spa膰, bo jutro czeka nas wczesna pobudka. Mamy mn贸stwo spraw do za艂atwienia. W porz膮dku?

Duane skin膮艂 g艂ow膮.

***

Jim Harlen wyszed艂 ze szpitala w niedziel臋, r贸wno tydzie艅 po tym, jak tam trafi艂. Ca艂e lewe rami臋 mia艂 w gipsie, g艂ow臋 i klatk臋 piersiow膮 w banda偶ach, przekrwione oczy otoczone ciemnymi obw贸dkami i wci膮偶 bra艂 leki przeciwb贸lowe, ale lekarze i matka uznali, 偶e powinien wr贸ci膰 do domu.

Harlen nie chcia艂 wraca膰 do domu.

Nie pami臋ta艂 zbyt dobrze samego wypadku, pami臋ta艂 jednak wi臋cej, ni偶 si臋 do tego przyznawa艂: jak wymkn膮艂 si臋 na seans filmowy, jak 艣ledzi艂 star膮 pani膮 Dublet, nawet jak zacz膮艂 si臋 wspina膰 po 艣cianie szko艂y, 偶eby zajrze膰 przez okno... Nie pami臋ta艂 tylko samego upadku ani tego co go spowodowa艂o. Co noc budzi艂 si臋 z koszmarnych sn贸w zlany potem, z sercem 艂omocz膮cym w piersi, pulsuj膮c膮 g艂ow膮 i r臋kami Zaci艣ni臋tymi kurczowo na metalowej kraw臋dzi 艂贸偶ka. Pocz膮tkowo by艂a przy nim matka, potem musia艂 wzywa膰 piel臋gniark臋. Chcia艂, 偶eby kto艣 z nim by艂, kto艣 doros艂y. Piel臋gniarki - szczeg贸lnie ta starsza, pani Carpenter - ch臋tnie przy nim zostawa艂y, przemawia艂y czule i g艂aska艂y po w艂osach, a偶 znowu zasn膮艂.

Nie pami臋ta艂 tak偶e sn贸w, kt贸re wtr膮ca艂y go w otch艂a艅 bezdennego przera偶enia, niemniej na sam膮 my艣l o nich jego cia艂o pokrywa艂o si臋 g臋si膮 sk贸rk膮 - podobnie jak na my艣l o powrocie do domu.

Odwi贸z艂 ich jaki艣 znajomy mamy, kt贸rego widzia艂 po raz pierwszy w 偶yciu. Harlen le偶a艂 w tylnej cz臋艣ci du偶ego kombi; czu艂 si臋 potwornie g艂upio w gipsowym pancerzu, a je艣li chcia艂 spojrze膰 na zewn膮trz, musia艂 unie艣膰 g艂ow臋 i wykr臋ci膰 j膮 niewygodnie. Podczas pi臋tnastominutowej jazdy z Oak Hill do Elm Haven mia艂 wra偶enie, 偶e z ka偶dym kilometrem zapuszcza si臋 coraz g艂臋biej w pozbawion膮 艣wiat艂a, czarn膮 otch艂a艅.

- Chyba b臋dzie pada膰 - powiedzia艂 przyjaciel matki. - Zbo偶e tylko na to czeka.

Harlen b膮kn膮艂 co艣 w odpowiedzi. Kimkolwiek by艂 ten dupek - zd膮偶y艂 ju偶 zapomnie膰 jego imi臋, kt贸re matka rzuci艂a ot tak, od niechcenia, jakby tamten by艂 starym przyjacielem rodziny, kt贸rego jej syn powinien zna膰 co najmniej od urodzenia, je艣li nie d艂u偶ej - na pewno nie by艂 farmerem. 艢wiadczy艂y o tym: czy艣ciutki, wr臋cz b艂yszcz膮cy samoch贸d, delikatne, wypiel臋gnowane r臋ce jego w艂a艣ciciela oraz elegancki tweedowy garniturek. Ten palant nie mia艂 najmniejszego poj臋cia, na co czeka zbo偶e, i w gruncie rzeczy nic go to nie obchodzi艂o.

Na miejsce dotarli oko艂o sz贸stej - matka mia艂a si臋 po niego zg艂osi膰 o drugiej, ale sp贸藕ni艂a si臋 o kilka godzin - i fagas z przesadnym zaanga偶owaniem pom贸g艂 mu przej艣膰 do pokoju, zupe艂nie jakby Harlen mia艂 z艂aman膮 nie r臋k臋, ale nog臋. Jim musia艂 jednak przyzna膰, 偶e wspinaczka po schodach mocno nadszarpn臋艂a jego si艂y. Usiad艂 ci臋偶ko na 艂贸偶ku, rozgl膮daj膮c si臋 po swoim pokoju, jakby widzia艂 go po raz pierwszy w 偶yciu, a w tym czasie matka zbieg艂a na d贸艂 po lekarstwo. Z parteru przez jaki艣 czas dobiega艂y przyciszone szepty, potem zapad艂a cisza. Harlen wyobrazi艂 sobie poca艂unek, wyobrazi艂 sobie, jak fagas wpycha jej j臋zyk do ust, a ona podnosi nog臋, przyciska wewn臋trzn膮 stron臋 uda do jego uda i prostuje stop臋, tak zawsze robi艂a, ca艂uj膮c na po偶egnanie swoich fagas贸w, podczas gdy on patrzy艂 na to z okna swojego pokoju.

Przez szyby s膮czy艂o si臋 偶贸艂tawe, niezdrowe 艣wiat艂o. Nagle u艣wiadomi艂 sobie, dlaczego pok贸j wygl膮da tak dziwnie: po prostu matka tu posprz膮ta艂a. Znikn臋艂y sterty ubra艅, stosy komiks贸w, 偶o艂nierzyki i popsute modele, nawet zakurzona piramida „Boy's Life” z k膮ta. Pomy艣la艂 z niepokojem o „rozebranych” pisemkach w szafie: czy do nich dotar艂a? Spr贸bowa艂 nawet wsta膰, 偶eby sprawdzi膰, natychmiast jednak zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie i czym pr臋dzej opad艂 z powrotem na 艂贸偶ko. Niech to szlag trafi! Do bol膮cej g艂owy do艂膮czy艂o bol膮ce rami臋. Zwykle najbardziej dokucza艂o mu w艂a艣nie wieczorem. Do cholery, przecie偶 wsadzili mu w nie stalowy gw贸藕d藕! Zamkn膮艂 oczy, usi艂uj膮c sobie wyobrazi膰 wielki gw贸藕d藕, wielko艣ci tych z podk艂ad贸w kolejowych, tkwi膮cy w jego ciele, i nagle poczu艂, 偶e jeszcze chwila, a wybuchnie p艂aczem. Gdzie ona si臋 podziewa, do kurwy n臋dzy? Albo raczej: gdzie si臋 kurwi?

W ko艅cu matka zjawi艂a si臋 ponownie, pe艂na dobrych ch臋ci i zachwycona, 偶e jej ma艂y Jimmy znowu jest w domu. Harlen dopiero teraz zauwa偶y艂, jak grubo ma na艂o偶ony makija偶. Jej perfumy pachnia艂y zupe艂nie inaczej ni偶 delikatne, kwiatowe perfumy piel臋gniarek; roztacza艂a wok贸艂 siebie ci臋偶k膮, niepokoj膮c膮 wo艅 dzikiego zwierz臋cia. Podnieconego dzikiego zwierz臋cia.

- We藕 lekarstwa, a ja zaraz zrobi臋 co艣 na kolacj臋 - zaszczebiota艂a.

Da艂a mu ca艂y flakonik, nie ma艂y szklany kieliszek ze starannie, wyliczon膮 dawk膮. Harlen skorzysta艂 z okazji, po艂ykaj膮c niejedn膮, ale trzy pastylki. Do cholery z tym b贸lem! Matka za bardzo by艂a zaj臋ta miotaniem si臋 po pokoju, poprawianiem poduszek i rozpakowywaniem walizki z jego szpitalnymi rzeczami, 偶eby zwr贸ci膰 na to uwag臋. Nawet je艣li zamierza艂a urz膮dzi膰 mu awantur臋 z powodu pisemek z nagimi kobietami, to najwyra藕niej nie dzisiaj.

Ca艂kowicie mu to odpowiada艂o. Niech sobie idzie na d贸艂 i spali w kuchni co jej si臋 podoba; gotowa艂a najwy偶ej dwa razy do roku, nieodmiennie z op艂akanymi rezultatami. Czu艂, jak powoli zapada si臋 w mi艂膮, ciep艂膮, koj膮c膮 przestrze艅, w kt贸rej sp臋dza艂 wi臋kszo艣膰 czasu na pocz膮tku pobytu w szpitalu; kiedy dawali mu silniejsze 艣rodki przeciwb贸lowe.

Zapyta艂 j膮 o co艣.

- S艂ucham,. kochanie?

Przerwa艂a wieszanie jego rzeczy do szafy. Harlen zda艂 sobie spraw臋, 偶e ma problemy z poruszaniem ustami.

- Moi koledzy... przychodzili?

- Koledzy? Tak, oczywi艣cie. Wszyscy ogromnie si臋 przej臋li i prosili, 偶eby ci przekaza膰 najlepsze 偶yczenia.

- Kto?

- Prosz臋?

- Kto?! - Z trudem zapanowa艂 nad sob膮 na tyle, 偶eby zni偶y膰 g艂os. - Kto przychodzi艂?

- No, na przyk艂ad ten mi艂y ch艂opiec z farmy... Jak mu tam... A, Donald. By艂 w zesz艂ym tygodniu.

- Duane - poprawi艂 j膮 Harlen. - To nie kolega. Zwyk艂y wie艣niak, s艂oma mu z but贸w sterczy. Pytam, kto przychodzi艂 tutaj, do domu?

Matka zmarszczy艂a brwi i zatrzepota艂a palcami jak zawsze, kiedy by艂a zmieszana albo kiedy si臋 nad czym艣 g艂臋boko zastanawia艂a. Harlen pomy艣la艂, 偶e jej jaskrawoczerwone paznokcie wygl膮daj膮 jak krwawe ko艅c贸wki kikut贸w i nie wiadomo dlaczego bardzo go to rozbawi艂o.

- No wi臋c, kto? O'Rourke? Stewart? Daysinger? Grumbacher?

Matka westchn臋艂a g艂o艣no.

- Nie znam nazwisk twoich koleg贸w, ale wszyscy dowiadywali si臋 o twoje zdrowie, a przynajmniej ich matki. Bardzo si臋 niepokoj膮, najbardziej chyba ta mi艂a pani, kt贸ra pracuje w sklepie spo偶ywczym.

- Pani O'Rourke. - Tym razem to z piersi Harlena wyrwa艂o si臋 westchnienie. - Ale Mike ani reszta nie przychodzili?

Zaj臋艂a si臋 sk艂adaniem jego pi偶amy, jakby to by艂a najwa偶niejsza rzecz na 艣wiecie, jakby wcze艣niej brudne pi偶amy oraz rozmaite cz臋艣ci bielizny i garderoby nie wala艂y si臋 tygodniami po ca艂ym pokoju.

- Na pewno przychodzili, kochanie, ale by艂am... no, troch臋 zaj臋ta... bo przecie偶 musia艂am cz臋sto je藕dzi膰 do szpitala i... i zajmowa膰 si臋 innymi sprawami.

***

Harlen spr贸bowa艂 odwr贸ci膰 si臋 na prawy bok. Ci臋偶ki gipsowy opatrunek na lewym ramieniu ogromnie mu przeszkadza艂.

Dzia艂anie kodeiny nasila艂o si臋 z ka偶d膮 chwil膮. Mo偶e uda mu si臋 przekona膰 matk臋, 偶eby zostawi艂a mu ca艂膮 cholern膮 fiolk臋? Wtedy sam poradzi艂by sobie z tym przekl臋tym b贸lem. Lekarzy ani troch臋 nie obchodzi艂o, czy co艣 go boli, czy nie. Mieli g艂臋boko w nosie, czy wyje si臋 z b贸lu albo czy sika w spodnie od pi偶amy. To samo z tymi 艂adnie pachn膮cymi piel臋gniarkami: owszem, przychodzi艂y, kiedy si臋 je zawo艂a艂o, ale potem laz艂y nie wiadomo dok膮d, skrzypi膮c gumowymi podeszwami po pod艂odze, a po dy偶urze wraca艂y do dom贸w i pieprzy艂y si臋 jak g艂upie.

Matka poca艂owa艂a go, a on poczu艂 od niej wyra藕ny zapach jej fagasa. Odwr贸ci艂 twarz, zanim zmieszana wo艅 jej perfum i papieros贸w tamtego przyprawi艂y go o md艂o艣ci.

- 艢pij dobrze, kochanie.

Otuli艂a go jak ma艂e dziecko - przynajmniej w stopniu, w jakim mog艂a, poniewa偶 zagipsowane rami臋 stercza艂o w g贸r臋 pod niezwyk艂ym k膮tem. Harlen mia艂 wra偶enie, 偶e unosi si臋 gdzie艣 wysoko na cudownie mi臋kkiej poduszce braku b贸lu; chocia偶 odr臋twia艂y i p贸艂przytomny, czu艂, 偶e nareszcie 偶yje.

Jeszcze nie by艂o ciemno. Pozwala艂 sobie na sen za dnia, ba艂 si臋 natomiast tych przekl臋tych ciemno艣ci. Zdrzemnie si臋 troch臋 przed ca艂onocnym czuwaniem. Musi czuwa膰 na wypadek, gdyby to przysz艂o.

Gdyby co przysz艂o?

Dzia艂anie lekarstwa wyzwoli艂o jego umys艂, tak jakby bariery odgradzaj膮ce go od wspomnie艅 o tym, co si臋 sta艂o, mia艂y lada chwila run膮膰, jakby zas艂ony mia艂y zaraz si臋 rozsun膮膰. Spr贸bowa艂 przewr贸ci膰 si臋 na drugi bok, oczywi艣cie nie uda艂o mu si臋. J臋kn膮艂 s艂abo, poniewa偶 b贸l jednak zdo艂a艂 przebi膰 si臋 przez spowijaj膮cy go ob艂ok bezczucia. Nie m贸g艂 pozwoli膰 na to, 偶eby run臋艂y bariery, 偶eby zas艂ony si臋 rozsun臋艂y! Nie chcia艂 stan膮膰 twarz膮 w twarz z tym, co budzi艂o go co noc, nape艂niaj膮c jego serce i dusz臋 niewys艂owionym przera偶eniem.

Pieprzy膰 O'Rourke'a, Stewarta, Daysingera i ca艂膮 reszt臋. 呕adni z nich koledzy, a tym bardziej przyjaciele. Co komu po nich? Harlen nienawidzi艂 ca艂ego tego cholernego miasteczka, jego cholernych mieszka艅c贸w i cholernych dzieciak贸w.

I cholernej szko艂y.

Zapad艂 w niespokojn膮, p艂ytk膮 drzemk臋. 呕贸艂ty blask nas膮cza艂 si臋 czerwieni膮, przygasa艂 coraz bardziej, ust臋powa艂 miejsca ciemno艣ci w miar臋 jak coraz bardziej zbli偶a艂a si臋 burza.

***

Godzin臋 po zapadni臋ciu zmroku, kilka przecznic dalej przy Depot Street, Dale i Lawrence siedzieli na por臋czy werandy i gapili si臋 na b艂yskawice rozkwitaj膮ce na ciemnym niebie. Rodzice siedzieli wygodnie rozparci w wiklinowych fotelach. Ka偶dy rozb艂ysk wy艂awia艂 z mroku stoj膮c膮 po drugiej stronie ulicy za zas艂on膮 z wi膮z贸w Old Central; w zimnym elektrycznym 艣wietle by艂o wyra藕nie wida膰 kontury cegie艂 i kraw臋dzie kamieni. Powietrze wci膮偶 sta艂o nieruchomo - wiatr p臋dz膮cy przed burzowym frontem jeszcze tu nie dotar艂.

- Jako艣 nie wygl膮da mi na to, 偶eby zanosi艂o si臋 na tornado - zauwa偶y艂 ojciec Dale'a.

Jego 偶ona, milcz膮c, popija艂a lemoniad臋. Powietrze by艂o g臋ste, brzemienne nadci膮gaj膮c膮 burz膮. Za ka偶dym razem, kiedy bezg艂o艣na b艂yskawica wydobywa艂a z mroku ulic臋, teren wok贸艂 szko艂y i sam budynek, kobieta wzdryga艂a si臋 lekko.

Dale'a fascynowa艂y nag艂e rozb艂yski 艣wiat艂a i przedziwne barwy, jakich nabiera艂y w nich trawa, drzewa, domy i asfalt. Czu艂 si臋 troch臋 tak, jakby patrzy艂 w ich stary czarno-bia艂y telewizor, kt贸ry chwilami, nie wiadomo czemu ani w jaki spos贸b, zacz膮艂 odbiera膰 w kolorze.

B艂yskawice ta艅czy艂y nad horyzontem na wschodzie i po艂udniu, zawisa艂y nad koronami drzew niczym postrz臋pione zorze polarne. Dale przypomnia艂 sobie opowie艣ci wujka Henry'ego o kanonadach artyleryjskich podczas pierwszej wojny 艣wiatowej. Ojciec Dale'a s艂u偶y艂 podczas kolejnej, jeszcze wi臋kszej wojny w Europie, ale nigdy o tym nie m贸wi艂.

- Patrz - powiedzia艂 cicho Lawrence, wskazuj膮c na szkolne boisko.

Dale wyt臋偶y艂 wzrok. W 艣wietle kolejnej b艂yskawicy dostrzeg艂 wypuk艂膮 bruzd臋 biegn膮c膮 w poprzek boiska. Takie same bruzdy pojawi艂y si臋 wcze艣niej w kilku innych miejscach, jakby kto艣 uk艂ada艂 tam jakie艣 rury, lecz ani Dale, ani nikt inny z rodziny nigdy nie zauwa偶y艂, 偶eby ktokolwiek tam pracowa艂. Poza tym, po co by艂oby uk艂ada膰 rury prowadz膮ce do budynku, kt贸ry lada dzie艅 mia艂 zosta膰 wyburzony?

- Chod藕my! - szepn膮艂.

Bracia zeskoczyli z balustrady na kamienne schodki, a z nich na trawnik.

- Tylko nie odchod藕cie daleko! - upomnia艂a ich matka. - B臋dzie pada膰.

- W porz膮dku - rzuci艂 Dale przez rami臋.

Przemkn臋li na drug膮 stron臋 Depot Street, przeskakuj膮c nad p艂ytkimi, zaro艣ni臋tymi traw膮 rowami, pe艂ni膮cymi w Elm Haven funkcj臋 burzowc贸w, i przebiegli pod roz艂o偶ystymi ga艂臋ziami ogromnego wi膮zu rosn膮cego naprzeciwko ich domu. Rozejrzawszy si臋 doko艂a, Dale po raz pierwszy u艣wiadomi艂 sobie, jak szczeln膮 zapor臋 stanowi艂y pnie starych drzew. Chocia偶 przej艣cie mi臋dzy nimi nie nastr臋cza艂o 偶adnej trudno艣ci, to w swojej masie tworzy艂y co艣 w rodzaju muru otaczaj膮cego zamkowy dziedziniec.

Tym bardziej, 偶e tej nocy Old Central rzeczywi艣cie przypomina艂a pos臋pne zamczysko. Zygzaki b艂yskawic odbija艂y si臋 w szybach poddasza, ceg艂y i kamienie, z kt贸rych wzniesiono mury, nabra艂y tajemniczego zielonkawego po艂ysku. Zwie艅czone 艂ukiem g艂贸wne wej艣cie wype艂nia艂a nieprzenikniona ciemno艣膰.

Lawrence zatrzyma艂 si臋 dwa metry od ko艅ca bruzdy prowadz膮cej przez 艣rodek boiska. Wygl膮da艂o to tak, jakby kto艣 uk艂ada艂 ruroci膮g bior膮cy pocz膮tek w szkole, a dok艂adnie przy jednym z okienek piwnicy. Dale odwr贸ci艂 si臋, 偶eby sprawdzi膰, dok膮d dosi臋gnie bruzda, je艣li przesunie si臋 dalej, i stwierdzi艂, 偶e patrzy na odleg艂膮 o trzydzie艣ci kilka metr贸w werand臋 swojego domu.

Lawrence wyda艂 zduszony okrzyk i odskoczy艂 gwa艂townie. Dale odwr贸ci艂 si臋 szybko, 偶eby sprawdzi膰, co si臋 dzieje.

Na niebie akurat rozkwit艂a b艂yskawica. W migotliwym, bladym 艣wietle Dale przygl膮da艂 si臋 z niedowierzaniem, jak ziemia zaczyna si臋 porusza膰 i wybrzusza膰. Zanim b艂yskawica zd膮偶y艂a zgasn膮膰, bruzda wud艂u偶y艂a si臋 o dobre p贸艂tora metra i zatrzyma艂a zaledwie krok przed jego stopami.

***

Mike O'Rourke karmi艂 babci臋, a za zas艂oni臋tym kotar膮 oknem pulsowa艂y b艂yskawice. Karmienie staruszki nie nale偶a艂o do przyjemno艣ci. Co prawda w miar臋 dobrze radzi艂a sobie z prze艂ykaniem, jej uk艂ad trawienny r贸wnie偶 jako tako funkcjonowa艂 - gdyby by艂o inaczej, ju偶 dawno wyl膮dowa艂aby w domu opieki w Oak Hill. Mog艂a jednak je艣膰 wy艂膮cznie papki dla niemowl膮t i trzeba by艂o pomaga膰 jej otwiera膰 i zamyka膰 usta. Nic wi臋c dziwnego, 偶e podczas ka偶dego posi艂ku znaczna cz臋艣膰 jedzenia l膮dowa艂a na podbr贸dku albo na du偶ym 艣liniaku, kt贸ry zawi膮zywali jej na szyi. Mimo to Mike cierpliwie robi艂 co do niego nale偶a艂o, wype艂niaj膮c d艂ugie przerwy mi臋dzy kolejnymi 艂ykami opowie艣ciami o zwyczajnych zdarzeniach dnia codziennego: porannym rozwo偶eniu gazet, nadci膮gaj膮cym deszczu albo wyczynach jego si贸str.

Nagle babcia szeroko otworzy艂a oczy i zacz臋艂a gwa艂townie trzepota膰 powiekami, staraj膮c si臋 co艣 mu przekaza膰. Mike cz臋sto 偶a艂owa艂, 偶e przed jej udarem nie opracowali czego艣 w rodzaju alfabetu Morse'a, kt贸rym mogliby si臋 teraz porozumiewa膰, ale kto wtedy przypuszcza艂, 偶e co艣 takiego b臋dzie kiedykolwiek potrzebne? Teraz co艣 takiego przyda艂oby si臋 jak znalaz艂.

- O co chodzi, babciu? - Mike pochyli艂 si臋 i wytar艂 chusteczk膮 jej podbr贸dek. Obejrza艂 si臋 przez rami臋, prawie pewien, 偶e zobaczy jak膮艣 ciemn膮 sylwetk臋 przy oknie, ale ujrza艂 tylko zaci膮gni臋te zas艂ony. Niemal w tej samej chwili pot臋偶na b艂yskawica - mimo przeszkody w postaci grubej kotary - wy艂owi艂a z ciemno艣ci konary lipy i zarys p贸l po drugiej stronie ulicy. - Wszystko w porz膮dku - powiedzia艂 uspokajaj膮cym tonem, podsuwaj膮c jej kolejn膮 porcj臋 przetartej marchewki.

Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nic nie by艂o w porz膮dku. Powieki babci porusza艂y si臋 coraz gwa艂towniej, podobnie jak mi臋艣nie szyi. Mike ca艂kiem serio zacz膮艂 si臋 obawia膰, 偶eby nie zwr贸ci艂a posi艂ku. Pochyli艂 si臋 nad ni膮, pe艂en najgorszych obaw, ale na szcz臋艣cie nic nie wskazywa艂o na to, 偶eby mia艂a si臋 zakrztusi膰. Powieki trzepota艂y jak szalone. A mo偶e to by艂 kolejny wylew, mo偶e w艂a艣nie teraz umiera艂a? Mimo to nie pobieg艂 po rodzic贸w. Panuj膮ca na zewn膮trz martwa cisza przed burz膮 udzieli艂a mu si臋 w jaki艣 przedziwny spos贸b, przyku艂a do krzes艂a, uniemo偶liwi艂a podj臋cie jakiegokolwiek dzia艂ania.

Powieki znieruchomia艂y, oczy zrobi艂y si臋 ogromne. R贸wnocze艣nie pod pod艂og膮 starego domu rozleg艂o si臋 skrobanie: zacz臋艂o si臋 pod kuchni膮 w po艂udniowo-zachodnim naro偶niku, nast臋pnie przemkn臋艂o szybciej, ni偶 zdo艂a艂by pobiec pies albo kot przez ca艂膮 kuchni臋, naro偶nik du偶ego pokoju, kawa艂ek hallu, ukosem przez pok贸j babci i dotar艂o a偶 pod jej ci臋偶kie metalowe 艂贸偶ko.

Mike, wci膮偶 z wyci膮gni臋t膮 r臋k膮, opu艣ci艂 wzrok na sp艂owia艂y dywan. Skrobanie by艂o tak g艂o艣ne, jakby kto艣 wpe艂z艂 w nisk膮 przestrze艅 mi臋dzy pod艂og膮 a ziemi膮 i za pomoc膮 jakiego艣 ostro zako艅czonego metalowego narz臋dzia pr贸bowa艂 wedrze膰 si臋 do domu. Ch艂opiec czeka艂 z otwartymi ustami, czekaj膮c, a偶 co艣 wy艂oni si臋 spod dywanu, prawie pewien, 偶e lada chwila jaka艣 upiorna r臋ka z pazurami jak ostrza sztylet贸w chwyci go za 艂ydk臋. K膮tem oka dostrzeg艂, 偶e babcia zacisn臋艂a powieki.

Nagle, nie wiadomo dlaczego, skrobanie usta艂o. Mike odzyska艂 g艂os.

- Mamo! Tato! Peg! - krzycza艂 co si艂 w p艂ucach, ale mimo wszystko nie by艂 to paniczy wrzask. Wyci膮gni臋ta r臋ka, w kt贸rej trzyma艂 艂y偶k臋, trz臋s艂a si臋 jak w febrze.

***

Ojciec wypad艂 z 艂azienki po drugiej stronie hallu. Mia艂 opuszczone szelki, spodnie zsun臋艂y si臋 pod obfity brzuch opi臋ty podkoszulkiem. Matka nadbieg艂a z sypialni rodzic贸w, zawi膮zuj膮c szlafrok, na schodach rozleg艂y si臋 szybkie kroki. Posypa艂y si臋 chaotyczne pytania.

- Co si臋 w艂a艣ciwie dzieje, do cholery? - stre艣ci艂 je wszystkie ojciec, kiedy zapanowa艂 wzgl臋dny spok贸j.

Mike z niedowierzaniem spogl膮da艂 na otaczaj膮ce go twarze.

- Niczego nie s艂yszeli艣cie?

- A co mieli艣my s艂ysze膰? - spyta艂a matka g艂osem, kt贸ry zawsze brzmia艂 ostrzej, ni偶 zamierza艂a.

Mike popatrzy艂 na dywan. Wyra藕nie czu艂, 偶e tam, pod spodem, co艣 si臋 czai艂o. Czeka艂o. Zerkn膮艂 na babci臋: le偶a艂a sztywno z zaci艣ni臋tymi powiekami.

- No... d藕wi臋k. - Zdawa艂 sobie spraw臋, jak g艂upio brzmi to, co m贸wi. - Okropny d藕wi臋k dobiegaj膮cy spod domu.

Ojciec pokr臋ci艂 g艂ow膮 i wytar艂 r臋cznikiem mokre policzki.

- W 艂azience niczego nie s艂ysza艂em. To pewnie znowu te pie...

- Spojrza艂 szybko na 偶on臋. - Te cholerne koty albo jaki艣 szop. Zejd臋 tam z latark膮 i go wyp艂osz臋.

- Nie! - Chocia偶 Mike wcale nie zamierza艂 podnosi膰 g艂osu, z jego ust wydoby艂 si臋 niemal krzyk. Mary skrzywi艂a si臋, a rodzice spojrzeli na niego podejrzliwie. - To znaczy... Chodzi mi o to, 偶e zaraz b臋dzie pada膰. Lepiej zaczeka膰 do jutra, jak si臋 rozwidni. Poza tym ja to mog臋 zrobi膰.

- Tylko uwa偶aj, 偶eby ci臋 nie porwa艂 jaki艣 paj膮k - rzuci艂a kpi膮co Mary i wr贸ci艂a do swojego pokoju, z kt贸rego dobiega艂y d藕wi臋ki rockandrollowej muzyki z radioodbiornika.

Ojciec wycofa艂 si臋 do 艂azienki, matka za艣 podesz艂a do 艂贸偶ka, pog艂aska艂a babci臋 po g艂owie, dotkn臋艂a jej policzka.

- Chyba zasn臋艂a - powiedzia艂a cicho. - Je艣li chcesz, posiedz臋 przy niej, a ty p贸jd藕 szykowa膰 si臋 do 艂贸偶ka.

Mike z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋, wreszcie opu艣ci艂 r臋k臋 i opar艂 j膮 o wcale nie mniej dr偶膮ce kolano. Wiedzia艂, 偶e co艣 nadal czai si臋 pod pod艂og膮, oddzielone od niego zaledwie deskami grubo艣ci dw贸ch centymetr贸w i czterdziestoletnim dywanem. Czu艂 to, by艂 przekonany, 偶e to co艣 tylko czeka, a偶 on sobie p贸jdzie.

- Zostan臋 - odpar艂. - Doko艅cz臋 j膮 karmi膰.

Matka bez s艂owa musn臋艂a palcami jego twarz i wysz艂a z pokoju.

Mike czeka艂. Po jakim艣 czasie babcia otworzy艂a oczy. Na zewn膮trz bezg艂o艣nie eksplodowa艂a kolejna b艂yskawica.

16

Nie pada艂o ani w niedziel臋 wieczorem, ani w poniedzia艂ek, chocia偶 dzie艅 wsta艂 pochmurny i wilgotny. Ojciec Duane'a postanowi艂, 偶e kremacja wujka Arta odb臋dzie si臋 w 艣rod臋 w Peorii; w zwi膮zku z tym nale偶a艂o jeszcze ustali膰 sporo szczeg贸艂贸w i zawiadomi膰 ludzi. Co najmniej trzy osoby - kolega z wojska, kuzyn i by艂a 偶ona - zapowiedzia艂y przyjazd, zanosi艂o si臋 wi臋c na to, 偶e jednak odb臋dzie si臋 skromna uroczysto艣膰. Pocz膮tek wyznaczono na godzin臋 pi臋tnast膮 w jedynym domu pogrzebowym w Peorii, w kt贸rym dokonywano kremacji.

W poniedzia艂ek od rana ojciec pr贸bowa艂 si臋 dodzwoni膰 do J.P. Congdena, ale nie m贸g艂 go zasta膰. Po po艂udniu przyjecha艂 konstabl Barney; Duane sta艂 w drzwiach i s艂ysza艂 ca艂膮 rozmow臋.

- J.P. rozpowiada wszystkim, 偶e zabi艂e艣 jego psa, Darren.

Ojciec Duane'a wyszczerzy艂 z臋by.

- Ten cholerny pies zaatakowa艂 mojego ch艂opaka. To by艂 ogromny w艣ciek艂y doberman z mikroskopijnym m贸zgiem wielko艣ci fiuta Congdena.

Barney obraca艂 w r臋kach kapelusz.

- J.P. m贸wi, 偶e pies by艂 zamkni臋ty w domu i 偶e tam go znalaz艂. 呕e kto艣 si臋 w艂ama艂 i go zabi艂.

Ojciec splun膮艂 na ziemi臋.

- Do cholery, doskonale wiesz, 偶e to taka sama bujda jak z tymi jego zatrzymaniami za przekroczenie pr臋dko艣ci. Kiedy przyszli艣my, pies rzeczywi艣cie by艂 w domu. Szczeka艂, kiedy pukali艣my. Potem poszli艣my obejrze膰 samoch贸d Arta, kt贸ry, nawiasem m贸wi膮c, nie powinien tam by膰, bo wrak mo偶e zosta膰 odsprzedany osobie trzeciej dopiero po zamkni臋ciu dochodzenia. Pies rzuci艂 si臋 na nas, kiedy wychodzili艣my, co znaczy, 偶e ten skurwiel Congden wypu艣ci艂 go po to, 偶eby nas zaatakowa艂!

Barney spojrza艂 mu w oczy.

- Masz na to jakie艣 dowody?

Ojciec Duane'a roze艣mia艂 si臋 szyderczo.

- Dlaczego ci臋 na mnie nas艂a艂? A mo偶e on ma jakie艣 dowody na to, 偶e w艂a艣nie ja zabi艂em jego psa?

- Podobno widzieli was s膮siedzi.

- G贸wno prawda. Pani Dumont, kt贸ra mieszka tu偶 obok, jest 艣lepa. Z pozosta艂ych s膮siad贸w zna mnie tylko pani Jensen, a ona przecie偶 jest w Oak Hill ze swoim synem. Poza tym mia艂em prawo tam by膰, poniewa偶 Congden nielegalnie wszed艂 w posiadanie samochodu mojego brata i usun膮艂 z niego drzwi, 偶eby uniemo偶liwi膰 ustalenie rzeczywistych przyczyn wypadku.

Kapelusz znieruchomia艂 w r臋kach konstabla.

- O czym ty m贸wisz, Darren?

- M贸wi臋 o brakuj膮cych drzwiach po lewej stronie, na kt贸rych znajdowa艂y si臋 艣lady wypadku. Czerwony lakier. Taki sam jak na tej cholernej ci臋偶ar贸wce, kt贸ra w zesz艂ym tygodniu chcia艂a zabi膰 mi syna.

Barney wyj膮艂 z kieszeni s艂u偶bowy notes i zapisa艂 w nim co艣 kr贸tkim o艂贸wkiem.

- Zawiadomi艂e艣 szeryfa Conwaya?

- Jasne, 偶e zawiadomi艂em. - Ojciec Duane'a co chwila si臋ga艂 r臋k膮 do policzk贸w. Ogoli艂 si臋 z samego rana i jako艣 nie m贸g艂 si臋 oswoi膰 z brakiem szczeciny. - Powiedzia艂, 偶e si臋 tym zajmie. Poradzi艂em mu, 偶eby na pewno to zrobi艂, bo w przeciwnym razie oskar偶臋 jego i Congdena o zaniedbanie obowi膮zk贸w.

- A wi臋c my艣lisz, 偶e w wypadku uczestniczy艂 drugi samoch贸d?

Ojciec Duane'a spojrza艂 na syna stoj膮cego w drzwiach,.

- Wiem, 偶e m贸j brat na pewno sam z siebie nie wpakowa艂: si臋 z pr臋dko艣ci膮 stu dwudziestu kilometr贸w na godzin臋 w t臋 barierk臋 na mo艣cie. Mia艂 bzika na punkcie przestrzegania ogranicze艅 pr臋dko艣ci, nawet na takich zapyzia艂ych bocznych drogach jak Jubilee College Road. W tym musia艂 kto艣 macza膰 palce.

Barney schowa艂 notatnik do kieszeni.

- Zadzwoni臋 do Conwaya i powiem mu, 偶e ja te偶 si臋 temu przyjrz臋.

Duane zamruga艂 ze zdziwieniem. Miejscy policjanci nie mieli obowi膮zku zajmowania si臋 wypadkami, kt贸re wydarzy艂y si臋 poza administracyjnymi granicami miasta. Mo偶na by艂o to potraktowa膰 wy艂膮cznie w kategoriach bezinteresownej przys艂ugi.

- Tymczasem powiem naszemu s臋dziemu pokoju, 偶e s膮siedzi najwidoczniej si臋 pomylili i 偶e pies przypuszczalnie umar艂 艣mierci膮 naturaln膮 - ci膮gn膮艂 konstabl. - Ten dra艅 rzuci艂 si臋 na mnie par臋 razy. - Wyci膮gn膮艂 r臋k臋. - Cholernie mi przykro z powodu Arta, Darren.

Zaskoczony ojciec Duane'a u艣cisn膮艂 mu d艂o艅. Duane opu艣ci艂 stanowisko przy drzwiach, podszed艂 do ojca i wsp贸lnie odprowadzili wzrokiem samoch贸d jad膮cy powoli w kierunku g艂贸wnej drogi. Ch艂opiec by艂 prawie pewien, 偶e gdyby si臋 odwr贸ci艂 i spojrza艂 na ojca, po raz pierwszy od wypadku dostrzeg艂by 艂zy w jego oczach.

Nie odwr贸ci艂 si臋.

***

Wieczorem pojechali do domu wujka Arta po garnitur, kt贸ry mogliby zawie藕膰 do Peorii.

- Co za g艂upota! - mamrota艂 ojciec za kierownic膮. - Przecie偶 nie b臋d膮 go pokazywa膰, tylko spal膮 razem z trumn膮! Nikomu by nie przeszkadza艂o nawet gdyby by艂 zupe艂nie go艂y!

Duane zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e za fatalny nastr贸j ojca w r贸wnej mierze odpowiadaj膮 niedawne prze偶ycia, jak i d艂ugotrwa艂a roz艂膮ka z alkoholem. Powoli zbli偶a艂 si臋 do swego dotychczasowego rekordu trze藕wo艣ci. Ch艂opiec wi膮za艂 du偶e nadzieje z t膮 wypraw膮. Nie chcia艂 robi膰 zbyt du偶ego zamieszania wok贸艂 poszukiwa艅 ksi膮偶ki, kt贸r膮 wujek chcia艂 mu pokaza膰, ale nie zamierza艂 przepu艣ci膰 偶adnej okazji do tego, 偶eby si臋 za ni膮 rozejrze膰.

Na miejsce dotarli ju偶 po zmroku. Wujek Art mieszka艂 w niedu偶ym, bia艂ym wiejskim domku kilkaset metr贸w od drogi. Wynajmowa艂 go od rodziny, kt贸ra wci膮偶 uprawia艂a okoliczne pola, w tym roku obsiane kukurydz膮. On sam zajmowa艂 si臋 tylko niewielkim przydomowym ogr贸dkiem. Ojciec przystan膮艂 na chwil臋 i obrzuci艂 ogr贸dek uwa偶nym spojrzeniem. Duane doskonale wiedzia艂, o czym my艣li: 偶e b臋d膮 musieli tu przyje偶d偶a膰 i dogl膮da膰 upraw. Za kilka tygodni powinny dojrze膰 pomidory, najwi臋kszy przysmak Arta.

Drzwi nie by艂y zamkni臋te na klucz. Gdy tylko Duane wszed艂 do 艣rodka, poczu艂 bolesne uk艂ucie w sercu i ponownie ogarn臋艂a go fala 偶alu. W u艂amku sekundy u艣wiadomi艂 sobie, jak nietrwa艂e jest 偶ycie i jak niedu偶o zostaje z cz艂owieka po 艣mierci: par臋 ksi膮偶ek, zapach tytoniu, troch臋 ubra艅, z kt贸rych teraz b臋d膮 korzysta膰 inni, zdj臋cia, dokumenty i listy nie maj膮ce ju偶 znaczenia dla nikogo. Zda艂 sobie spraw臋 - i poczu艂 si臋 po tym jak po uderzeniu pioruna - 偶e cz艂owiek pozostawia po sobie mniej wi臋cej r贸wnie trwa艂y 艣lad jak r臋ka zanurzona w wodzie: wystarczy j膮 wyj膮膰, a woda natychmiast wype艂ni pustk臋.

- Zaraz wr贸c臋. - Ojciec powiedzia艂 to szeptem, ale gdyby kto艣 go zapyta艂, dlaczego to robi, z pewno艣ci膮 by nie wiedzia艂. - Zaczekaj tutaj.

Przeszli przez kuchni臋 i znale藕li si臋 w pogr膮偶onej w ciemno艣ci „pracowni”. Duane w艂膮czy艂 艣wiat艂o i skin膮艂 g艂ow膮. Ojciec znikn膮艂 w sypialni, sk膮d natychmiast dobieg艂y odg艂osy otwierania i zamykania szaf.

Dom by艂 niedu偶y: sk艂ada艂 si臋 z kuchni, nieu偶ywanej jadalni zamienionej w „pracowni臋”, pokoju dziennego, w kt贸rym z najwy偶szym trudem zmie艣ci艂y si臋 kanapa, rega艂y z ksi膮偶kami, dwa fotele po bokach stolika z szachownic膮 (Art nie zdo艂a艂 doko艅czy膰 partii, kt贸r膮 rozpocz膮艂 z Duane'em jakie艣 dwa tygodnie temu) oraz du偶y telewizor w meblowej obudowie, a tak偶e male艅ka sypialnia. Przez drzwi frontowe wychodzi艂o si臋 na niewielki betonowy ganek, z kt贸rego roztacza艂 si臋 rozleg艂y widok na pola. Go艣cie nigdy nie wchodzili ani nie wychodzili tymi drzwiami, za to wujek Art lubi艂 wieczorami siadywa膰 na ganku i pal膮c fajk臋, patrze膰 w dal. Co prawda z Jublilee College Road dociera艂y odg艂osy przeje偶d偶aj膮cych samochod贸w, ale niczego nie by艂o wida膰, poniewa偶 droga prowadzi艂a za wypuk艂o艣ci膮 wzniesienia.

Duane otrz膮sn膮艂 si臋 ze wspomnie艅 i spr贸bowa艂 skoncentrowa膰 na tera藕niejszo艣ci. Wujek Art wspomnia艂 kiedy艣, 偶e od roku 1941 prowadzi dziennik. Nawet je艣li ksi膮偶ka, kt贸r膮 zamierza艂 mu pokaza膰, znikn臋艂a, to mo偶e zd膮偶y艂 sporz膮dzi膰 jakie艣 notatki na jej temat. W艂膮czy艂 lampk臋 na zagraconym biurku. Umeblowanie zamienionej na pracowni臋 jadalni - najwi臋kszego pomieszczenia w domu - opr贸cz biurka stanowi艂y wy艂膮cznie rega艂y uginaj膮ce si臋 pod ci臋偶arem ksi膮偶ek, w wi臋kszo艣ci opas艂ych tom贸w w twardych ok艂adkach. Na biurku wala艂y si臋 rozmaite rachunki, stosy korespondencji, po艣wi臋cone szachom wycinki z czasopism ukazuj膮cych si臋 w Chicago i Nowym Jorku, kolorowe magazyny, 偶arty rysunkowe z „The New Yorkera”. Sta艂 tam r贸wnie偶 telefon, oprawiona w ramk臋 fotografia drugiej 偶ony Arta, r贸wnie偶 oprawiona rycina przedstawiaj膮ca niby-艣mig艂owiec zaprojektowany przez Leonarda da Vinci, s艂贸j z kamykami, s艂oik z czerwon膮 lukrecj膮 (obiekt uwielbienia Duane'a od najm艂odszych lat), kartki z zapiskami i notatkami, lista laureat贸w Nagrody Nobla i milion innych rzeczy. Ani 艣ladu dziennika.

Biurko nie mia艂o szuflad, wi臋c Duane rozejrza艂 si臋 po pokoju. S膮dz膮c po odg艂osach dobiegaj膮cych z sypialni, ojciec wyjmowa艂 z szuflad bielizn臋 i skarpetki. Pozosta艂o mu wi臋c niewiele czasu.

Gdzie wujek Art m贸g艂 trzyma膰 swoje dzienniki? Mo偶e w sypialni? Nie, wujek z pewno艣ci膮 nie pisa艂 w 艂贸偶ku, tylko tutaj, przy biurku. Ale w czym? Duane usiad艂 w starym kapita艅skim fotelu, opar艂 艂okcie na pod艂okietnikach obitych wytart膮, sp臋kan膮 sk贸r膮. Wujek siadywa艂 tu codziennie wieczorem, spisywa艂 wydarzenia mijaj膮cego dnia... A wi臋c...

Si臋gn膮艂 na o艣lep w lewo. (Art by艂 lewor臋czny). By艂a tam wyj膮tkowo g艂臋boka p贸艂ka, ksi膮偶ki sta艂y na niej w dw贸ch rz臋dach. By艂y grube, oprawione w sk贸r臋. Duane wyci膮gn膮艂 jedn膮 z nich i otworzy艂; zamiast druku ujrza艂 strony pokryte drobnym, niewyra藕nym pismem. Po bli偶szym przyjrzeniu si臋 stwierdzi艂, 偶e pismo nie jest niewyra藕ne, lecz nieczytelne. Ca艂kiem dos艂ownie.

Przysun膮艂 lamp臋, poprawi艂 okulary na nosie. Wygl膮da艂o na to, 偶e tekst nie jest po angielsku: ciasne, pochy艂e pismo z licznymi zawijasami i p臋telkami przypomina艂o jaka艣 dziwaczn膮 krzy偶贸wk臋 hindi i arabskiego. Nie by艂o odst臋p贸w mi臋dzy wyrazami, ka偶da linijka stanowi艂a nieprzerwan膮 ca艂o艣膰, ale u g贸ry ka偶dej strony widnia艂y ca艂kiem zwyczajne, 艂atwe do odczytania liczby oddzielone kropkami. Akurat na tej stronie wygl膮da艂y one nast臋puj膮co: 19.3.57.

Wujek Art cz臋sto mawia艂, 偶e europejski - i przewa偶nie stosowany w 艣wiecie - spos贸b pisania dat jest znacznie bardziej logiczny od ameryka艅skiego. „Od najmniejszej warto艣ci do najwi臋kszej, to chyba oczywiste. Najpierw dzie艅, potem miesi膮c, na ko艅cu rok, a nie tak jak u nas, bez 艂adu i sk艂adu: miesi膮c, dzie艅 i rok”. Duane te偶 tak uwa偶a艂. A wi臋c ten wpis pochodzi艂 z 19 marca 1957 roku.

Odstawi艂 ksi膮偶k臋 na p贸艂k臋 i si臋gn膮艂 po pierwsz膮 z lewej strony, naj艂atwiej dost臋pn膮. Na pierwszej stronie widnia艂a data

1.1.60, na ostatniej zapisanej za艣 11.6.60. A wi臋c ostatni wpis w dzienniku wujka Arta pochodzi艂 z sobotniego wieczoru, albo mo偶e nocy z soboty na niedziel臋.

- I co, gotowe? - Ojciec stan膮艂 w drzwiach sypialni, trzymaj膮c zapakowany w celofan garnitur w jednej r臋ce i star膮 torb臋 Arta w drugiej. Ruchem g艂owy wskaza艂 na ksi膮偶k臋, kt贸r膮 Duane odruchowo zatrzasn膮艂. - Tego w艂a艣nie szuka艂e艣?

Ch艂opiec waha艂 si臋 tylko u艂amek sekundy.

- Chyba tak.

- W takim razie bierz j膮 i idziemy.

Ojciec odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 przez kuchni臋 w stron臋 drzwi.

Duane wy艂膮czy艂 艣wiat艂o. Przez chwil臋 sta艂 nieruchomo, patrz膮c na zgromadzone na p贸艂ce osiemna艣cie lat osobistych zwierze艅 i przemy艣le艅, i zastanawia艂 si臋, czy w艂a艣ciwie post臋puje. Najwyra藕niej dzienniki zosta艂y spisane szyfrem, ale przecie偶 on, Duane, by艂 dobry w 艂amaniu szyfr贸w. Gdyby uda艂o mu si臋 go z艂ama膰, uzyska艂by dost臋p do rzeczy, kt贸rych Art nie zamierza艂 nigdy nikomu pokazywa膰. Ale przecie偶 chcia艂 si臋 ze mn膮 podzieli膰 swoim odkryciem. By艂 nim bardzo podekscytowany... i chyba nawet troch臋 wystraszony.

W ko艅cu westchn膮艂 g艂臋boko i wzi膮艂 ksi膮偶k臋 w r臋ce, czuj膮c wsz臋dzie doko艂a obecno艣膰 nie偶yj膮cego wujka: w zapachu fajkowego tytoniu i kurzu zgromadzonego na setkach ksi膮偶ek, sk贸rzanej oprawy i ledwo wyczuwalnej woni potu. W pokoju zrobi艂o si臋 bardzo ciemno. Ch艂opiec mia艂 wra偶enie, 偶e duch wujka jest tu, razem z nim i bezg艂o艣nie zach臋ca go, 偶eby usiad艂, otworzy艂 ksi膮偶k臋 i zacz膮艂 czyta膰. Lada chwila spodziewa艂 si臋 dotkni臋cia lodowatej r臋ki na szyi albo policzku.

Odwr贸ci艂 si臋 i powoli, bez po艣piechu, wyszed艂 do czekaj膮cego na zewn膮trz ojca.

***

Mimo nadci膮gaj膮cych chmur i dokuczliwej wilgotno艣ci powietrza Dale i Lawrence przez ca艂y dzie艅 grali w pi艂k臋, w zwi膮zku z czym, kiedy nadesz艂a pora obiadu, obaj byli pokryci warstw膮 b艂ota utworzon膮 z kurzu i py艂u, zmieszanych z potem i wilgoci膮. Kiedy matka zobaczy艂a ich przez okno w kuchni, kaza艂a im rozebra膰 si臋 przed drzwiami do majtek i dopiero wtedy wpu艣ci艂a ich do domu. Zadanie odniesienia brudnych ubra艅 do piwnicy, gdzie sta艂a pralka, przypad艂o w udziale Dale'owi.

Dale nienawidzi艂 piwnicy. By艂a to jedyna cz臋艣膰 ich du偶ego domu, w kt贸rej czu艂 si臋 niepewnie. Latem problem prawie nie istnia艂, poniewa偶 w艂a艣ciwie nie musia艂 tam schodzi膰, za艣 zim膮 to do jego obowi膮zk贸w nale偶a艂o codzienne dorzucanie w臋gla do pieca zaraz po obiedzie.

Ka偶dy z prowadz膮cych w d贸艂 stopni mia艂 co najmniej p贸艂 metra wysoko艣ci, jakby zrobiono je z my艣l膮 o istotach znacznie wi臋kszych od przeci臋tnego cz艂owieka. Stopnie skr臋ca艂y w lewo mi臋dzy 艣cian膮 zewn臋trzn膮 a kuchenn膮, w zwi膮zku z czym piwnica sprawia艂a wra偶enie znacznie g艂臋bszej, ni偶 by艂a w istocie. Lawrence nazywa艂 je „schodami do lochu”.

Naga 偶ar贸wka wisz膮ca u szczytu schod贸w nie by艂a w stanie o艣wietli膰 korytarzyka prowadz膮cego do pomieszczenia w g艂臋bi piwnicy, gdzie znajdowa艂 si臋 piec. Co prawda, tam r贸wnie偶 by艂o zainstalowane o艣wietlenie, w艂膮cza艂o si臋 je jednak, poci膮gaj膮c za sznurek, tak samo jak w piwniczce z w臋glem. Dale zerkn膮艂 w prawo, mijaj膮c to pomieszczenie. Prowadzi艂 do niego w膮ski, usytuowany do艣膰 wysoko nad pod艂og膮 otw贸r w 艣cianie. Piwniczka na w臋giel by艂a bardzo niska, mia艂a najwy偶ej p贸艂tora metra, z piecem za艣 艂膮czy艂a j膮 zbita z desek pochylnia o wysokich na kilkana艣cie centymetr贸w burtach. Sam piec by艂 stary i ogromny. Rury rozbiega艂y si臋 od niego we wszystkich kierunkach niczym grube metalowe macki.

Bardziej ni偶 niewygody (przerzucaj膮c szufl膮 w臋giel na pochylni臋, trzeba by艂o pracowa膰 w kucki lub na kl臋czkach), bardziej ni偶 py艂u wciskaj膮cego si臋 w usta, nos i oczy, Dale nie lubi艂, a w艂a艣ciwie nie znosi艂, w膮skiej przestrzeni mi臋dzy tyln膮 艣cian膮 a pod艂og膮 parteru. Zaraz za ni膮 zaczyna艂a si臋 p艂ytka pusta przestrza艂 pod gabinetem ojca oraz frontow膮 werand膮. Przerzucaj膮c w臋giel, wyra藕nie s艂ysza艂 buszuj膮ce tam myszy i wi臋ksze gryzonie, a kt贸rej艣 zimowej nocy, odwr贸ciwszy si臋 gwa艂townie, ujrza艂 wlepione w niego spojrzenie male艅kich czerwonych oczek.

Rodzice nie szcz臋dzili mu s艂贸w uznania za to, jak szybko radzi艂 sobie z zadaniem i jak niewiele czasu potrzebowa艂 do nape艂nienia pieca i zgromadzenia podr臋cznego zapasu w stoj膮cym obok koszu. Dla niego tych pi臋tna艣cie albo dwadzie艣cia minut ka偶dego zimowego wieczoru stanowi艂o najgorsz膮 cz臋艣膰 dnia; by艂 got贸w pracowa膰 jak szalony, byle tylko jak najpr臋dzej stamt膮d uciec. W miar臋, jak ubywa艂o zapas贸w w piwniczce, za ka偶dym razem musia艂 zapuszcza膰 si臋 coraz g艂臋biej, nabiera膰 w臋giel na szufl臋 i nie艣膰 go z powrotem do pochylni, a to oznacza艂o, 偶e musia艂 odwraca膰 si臋 plecami do tylnej 艣ciany.

Dale tak bardzo lubi艂 lato mi臋dzy innymi dlatego, 偶e nie trzeba by艂o wtedy pali膰 w piecu. Jeden szybki rzut oka pozwoli艂 mu stwierdzi膰, 偶e w najdalszym k膮cie sk艂adziku pozosta艂 jedynie niewielki stosik czarnych bry艂. 艢wiat艂o ze schod贸w z trudem tam dociera艂o; tylna cz臋艣膰 piwniczki, razem ze 艣cian膮, by艂a pogr膮偶ona w nieprzeniknionym mroku.

Po omacku znalaz艂 sznurek, poci膮gn膮艂, zmru偶y艂 oczy, o艣lepione jaskrawym blaskiem, omin膮艂 piec, przeszed艂 przez s膮siednie pomieszczenie, w kt贸rym sta艂 st贸艂 warsztatowy ojca, i dotar艂 do ostatniego, najbardziej odleg艂ego, gdzie ustawiono pralk臋 i suszark臋. Ojciec wspomina艂 par臋 razy, ile si臋 nam臋czy艂, 偶eby je tu przytaszczy膰, i zaklina艂 si臋, 偶e je偶eli kiedykolwiek b臋d膮 si臋 st膮d wyprowadza膰, na pewno nie b臋dzie ich wynosi艂. Dale wcale mu si臋 nie dziwi艂. Doskonale pami臋ta艂, jak ojciec, dostawca od Searsa, pan Somersec i jeszcze dwaj s膮siedzi, mozolili si臋 przy tym przez ponad godzin臋. Zar贸wno tu, jak i w pozosta艂ych cz臋艣ciach piwnicy, nie by艂o okien. Sznurek pe艂ni膮cy funkcj臋 w艂膮cznika 艣wiat艂a wisia艂 dok艂adnie po艣rodku pomieszczenia. Przy po艂udniowej 艣cianie w posadzce zia艂a pozornie bezdenna czarna dziura prawie metrowej 艣rednicy. Otw贸r ten mia艂 za zadanie odprowadza膰 nadmiar wody, ale i tak w ci膮gu czterech i p贸艂 roku, jakie tu mieszkali, piwnica by艂a zalewana ju偶 cztery razy.

Dale rzuci艂 brudne ubrania na pralk臋, mijaj膮c sznurek, wy艂膮czy艂 艣wiat艂o i szybko, nie rozgl膮daj膮c si臋 na boki, skierowa艂 si臋 z powrotem do schod贸w. Nie bacz膮c na wysoko艣膰 stopni, prawie wbieg艂 po nich na g贸r臋. W piwnicy by艂o tak ch艂odno, 偶e a偶 dosta艂 g臋siej sk贸rki, kiedy owia艂o go gor膮ce, wilgotne powietrze. Za kuchennym oknem na tle dogasaj膮cego nieba rysowa艂a si臋 sylwetka domu Grumbacher贸w. Przeszed艂 szybko przez kuchni臋, troch臋 za偶enowany faktem, 偶e paraduje w samych majtkach. Lawrence ju偶 pluska艂 si臋 w wannie; s膮dz膮c po odg艂osach, dowodzi艂 eskadr膮 okr臋t贸w podwodnych, kt贸re w艂a艣nie przeprowadza艂y zmasowany atak torpedowy. Na szcz臋艣cie mama siedzia艂a na frontowej werandzie, wi臋c Dale przemkn膮艂 na bosaka przez hall, wbieg艂 cichcem na g贸r臋, w艂o偶y艂 szlafrok i u艂o偶y艂 si臋 wygodnie na 艂贸偶ku ze starym egzemplarzem „Astounding Science Fiction”, czekaj膮c, a偶 b臋dzie m贸g艂 p贸j艣膰 i wzi膮膰 k膮piel.

***

Duane McBride potrzebowa艂 niespe艂na pi臋ciu minut, 偶eby z艂ama膰 szyfr. Dziennik wujka Arta wygl膮da艂 tak, jakby pisano go w hindi, prawda za艣 przedstawia艂a si臋 w ten spos贸b, 偶e spisano go najzwyklejsz膮 angielszczyzn膮. W odkryciu prawdy Duane'owi ogromnie pomog艂a wiedza o fascynacji wujka osob膮 Leonarda da Vinci - fascynacji, kt贸r膮 zreszt膮 ca艂kowicie podziela艂. Ot贸偶 贸w renesansowy geniusz sporz膮dza艂 wszystkie notatki, pos艂uguj膮c si臋 prost膮 sztuczk膮; jego zapiski mo偶na by艂o odczyta膰 jedynie w lustrze. Dale przyni贸s艂 ma艂e r臋czne lusterko i nagle nieczytelny do tej pory tekst sta艂 si臋 ca艂kowicie jasny. 呕eby wybieg nie by艂 zbyt oczywisty, wujek nie oddziela艂 wyraz贸w, a dodatkowo 艂膮czy艂 g贸rne cz臋艣ci liter poziom膮 kresk膮, przez co nabiera艂y tajemniczego arabskiego albo sanskryckiego wygl膮du. Zamiast kropek u偶ywa艂 symbolu przypominaj膮cego odwr贸cone du偶e F, poprzedzonego dwiema kropkami; F z jedn膮 kropk膮 oznacza艂o przecinek.

Duane szybko stwierdzi艂, 偶e zapiski na stronie, od kt贸rej zacz膮艂 lektur臋, dotycz膮 problem贸w w pracy, dzia艂acza zwi膮zkowego podejrzanego o defraudacj臋 zwi膮zkowych pieni臋dzy oraz politycznej dyskusji mi臋dzy Artem a jego bratem. Duane zerkn膮艂 pobie偶nie na ten fragment - pami臋ta艂, 偶e mocno pijany ojciec wzywa艂 do natychmiastowego obalenia rz膮du - po czym skoncentrowa艂 uwag臋 na ostatnim wpisie.

11.6.60

Znalaz艂em informacje o dzwonie, kt贸rego szuka Duane! By艂a w ksi臋dze „Apokryfy, czyli dodatki do spisu praw” Aleistera Crowleya. Od razu powinienem by艂 si臋 domy艣li膰, 偶e Crowley, ten samozwa艅czy mag, powinien co艣 wiedzie膰 na ten temat.

Kilka godzin siedzia艂em na ganku i my艣la艂em. Pocz膮tkowo zamierza艂em zachowa膰 to odkrycie dla siebie, ale Duane po艣wi臋ci艂 tyle energii i czasu, 偶eby si臋 czego艣 dowiedzie膰, 偶e w ko艅cu postanowi艂em mu o wszystkim powiedzie膰. Jutro pojad臋 do niego z ksi膮偶k膮, usi膮dziemy razem i przeczytamy. A oto najwa偶niejsze fragmenty: podczas gdy Medyceusze najcz臋艣ciej korzystali ze zwierz膮t jako z po艣rednik贸w, dzi臋ki kt贸rym komunikowali si臋 ze 艣wiatem magii, Borgiowie korzystali w tym celu z obiekt贸w nieo偶ywionych. Je艣li wierzy膰 legendzie, w pi膮tym lub sz贸stym stuleciu ze 艣wi膮tyni Ozyrysa w Egipcie skradziono Stel臋 Objawienia, pradawny 偶elazny obelisk, i przewieziono do Walencji w Hiszpanii, gdzie od tej pory stanowi艂a 藕r贸d艂o mocy i pot臋gi kolejnych pokole艅 rodu Borgi贸w.

W roku 1455, kiedy cz艂onek tego staro偶ytnego rodu zosta艂 papie偶em - c贸偶 za ironia losu, zwa偶ywszy na fakt, jak mrocznym i zakazanym si艂om zawdzi臋cza艂 swe wyniesienie! - jedn膮 z jego pierwszych decyzji by艂o odlanie ogromnego dzwonu. Jest niemal pewne, i偶 dzwon 贸w, kt贸ry dotar艂 do Rzymu niemal dok艂adnie w dniu 艣mierci papie偶a, powsta艂 w艂a艣nie z przetopionej egipskiej Steli Objawienia.

Dzwon mia艂 znacznie wi臋ksz膮 moc ni偶 inne magiczne przedmioty, kt贸re w owych czasach przechowywano niemal we wszystkich maurskich i hiszpa艅skich domach. Borgiowie nazywali go „pocz膮tkiem i ko艅cem”, w egipskich papirusach natomiast nazywano Stel臋 „Koron膮 艣mierci”, a jej przeistoczenie zosta艂o przepowiedziane w „Ksi臋dze Umar艂ych”.

W przeciwie艅stwie do 偶ywych po艣rednik贸w, pe艂ni膮cych wy艂膮cznie rol臋 medium, Stela - nawet w postaci dzwonu - domaga艂a si臋 ofiar r贸wnie偶 wy艂膮cznie dla siebie. Wed艂ug legendy don Alonso y Borja przed wyruszeniem na konklawe w roku 1455 z艂o偶y艂 jej w ofierze w艂asn膮 wnuczk臋 i wkr贸tce potem, ku zdumieniu og贸艂u, zosta艂 papie偶em. P贸藕niej jednak, ju偶 jako Kalikst III, albo straci艂 odwag臋 i zaprzesta艂 sk艂adania kolejnych ofiar, albo uzna艂, 偶e teraz pomoc Steli jest mu ju偶 niepotrzebna. Wkr贸tce potem zmar艂, dzwon za艣 umieszczono w pa艂acu jego kuzyna, kardyna艂a Rodrigo y Borja, nast臋pcy arcybiskupa Walencji, pierwszego prawdziwego spadkobiercy pot臋gi rodu Borgi贸w. Podobno Stela, teraz w postaci dzwonu, nie zrezygnowa艂a jednak ze swoich 偶膮da艅”.

***

Zaraz po k膮pieli Dale Stewart wr贸ci艂 do pokoju. Lawrence ju偶 by艂 w 艂贸偶ku, a raczej na nim: z dziwn膮 min膮 siedzia艂 po turecku i gapi艂 si臋 w 艣cian臋.

- O co chodzi? - zapyta艂 Dale.

Lawrence by艂 tak blady, 偶eby mo偶na by by艂o policzy膰 mu wszystkie piegi.

- Nie wiem... Wszed艂em, 偶eby w艂膮czy膰 艣wiat艂o i... i co艣 wtedy us艂ysza艂em.

Dale pokr臋ci艂 g艂ow膮. Wci膮偶 doskonale pami臋ta艂, co si臋 wydarzy艂o par臋 lat wcze艣niej, kiedy pod nieobecno艣膰 matki ogl膮dali we dw贸ch „Zemst臋 mumii” w telewizji. Zaraz po zako艅czeniu filmu Lawrence „us艂ysza艂” co艣 w kuchni... odg艂os takich samych pow艂贸cz膮cych krok贸w jak te, jakimi porusza艂a si臋 mumia. Dale r贸wnie偶 da艂 si臋 ogarn膮膰 panice i razem z bratem uciek艂 na werand臋, nawet nie w艂o偶ywszy kapci. Kiedy mama wr贸ci艂a z zakup贸w, zasta艂a ich tam, zzi臋bni臋tych i dr偶膮cych.

Ale teraz Dale mia艂 ju偶 jedena艣cie lat, nie osiem.

- Co to by艂o?

Lawrence rozejrza艂 si臋 doko艂a.

- Nie wiem. W艂a艣ciwie chyba nawet tego nie us艂ysza艂em, tylko... poczu艂em. Tak jakby kto艣 tu by艂.

Dale westchn膮艂, wrzuci艂 brudne skarpetki do wiklinowego kosza i wy艂膮czy艂 g贸rne 艣wiat艂o.

Drzwi szafy by艂y odrobin臋 uchylone, chocia偶, id膮c w kierunku 艂贸偶ka, popchn膮艂 je, 偶eby si臋 zamkn臋艂y. Dale zawr贸ci艂 i pchn膮艂 mocniej...

...i poczu艂 wyra藕ny op贸r. Co艣 pr贸bowa艂o wydosta膰 si臋 z szafy.

***

Duane otar艂 twarz chustk膮. Chocia偶 w piwnicy nawet w najwi臋ksze upa艂y panowa艂 zwykle przyjemny ch艂贸d, to po jego twarzy sp艂ywa艂y stru偶ki potu. Ksi膮偶ka le偶a艂a na „stole” zmontowanym z drzwi po艂o偶onych na koz艂ach. Do tej pory Duane stara艂 si臋 notowa膰 najwa偶niejsze informacje, teraz jednak od艂o偶y艂 o艂贸wek i ju偶 tylko czyta艂. Wci膮偶 jeszcze korzysta艂 z lusterka, cho膰, gdyby zasz艂a potrzeba, poradzi艂by sobie r贸wnie偶 bez niego.

„Mroczne si艂y Steli Objawienia, teraz w przebraniu dzwonu, zosta艂y cz臋艣ciowo uaktywnione ofiar膮 z艂o偶on膮 z wnuczki pierwszego papie偶a z rodu Borgi贸w. Jednak, je偶eli wierzy膰 Ksi臋dze Oktawiana, Borgiowie l臋kali si臋 jej pot臋gi i nie byli przygotowani na Apokalips臋, kt贸ra - je艣li wierzy膰 legendom - mia艂a nadej艣膰 w chwili pe艂nego przebudzenia Steli. Jak zapisano w „Ksi臋dze Praw”, Stela Objawienia dawa艂a wielk膮 moc temu, kto jej s艂u偶y艂, lecz r贸wnocze艣nie, nawet przy zachowaniu niezb臋dnych rytua艂贸w, talizman przeistacza艂 si臋 w Znak Dni Ostatnich i Sprawc臋 Ostatecznej Zag艂ady. Mia艂a ona nadej艣膰 w sze艣膰dziesi膮t lat, sze艣膰 miesi臋cy i sze艣膰 dni po jej pe艂nym Przebudzeniu.

Rodrigo, kolejny papie偶 z dynastii Borgi贸w, kaza艂 umie艣ci膰 dzwon w wie偶y, kt贸r膮 wybudowa艂 na terenie Watykanu. Tam, w Torre Borgia, Aleksander - takie imi臋 przybra艂 Rodrigo jako papie偶 - podobno utrzymywa艂 Stel臋 w stanie p贸艂u艣pienia za pomoc膮 magicznych malowide艂 wykonanych przez kar艂a imieniem Pintrischio. Owe „groteski”, wzorowane na malunkach z grot pod fundamentami Rzymu, mia艂y za zadanie trzyma膰 w ryzach z艂owieszcz膮 moc Steli, pozwalaj膮c r贸wnocze艣nie rodowi korzysta膰 z si艂y talizmanu. W ka偶dym razie papie偶 Aleksander mia艂 nadziej臋, 偶e tak w艂a艣nie si臋 stanie.

Zar贸wno w „Ksi臋dze Praw”, jak i w sekretnych ksi膮偶kach Oktawiana, zawarte s膮 aluzje wskazuj膮ce na to, 偶e Stela coraz mocniej wp艂ywa艂a na losy rodziny Borgi贸w. Wiele lat p贸藕niej Aleksander przeni贸s艂 dzwon do pot臋偶nego Castel Sant' Angelo, lecz nawet stamt膮d, z gigantycznego grobowca, 贸w gro藕ny tw贸r nadal kierowa艂 losami ludzi, kt贸rzy usi艂owali nim zaw艂adn膮膰.

W niezbyt rozwlek艂ej relacji Oktawiania znajduje si臋 dok艂adny opis szale艅stwa, jakie w tamtym okresie zaw艂adn臋艂o zar贸wno rodem Borgi贸w, jak i Rzymem: morderstw i intryg nadzwyczaj okrutnych, nawet wed艂ug dzisiejszych standard贸w, katakumb nawiedzanych masowo przez demony, nieludzkich istot pojawiaj膮cych si臋 w Castel Sant' Angelo i na ulicach miasta. Stela powoli, aczkolwiek nieuchronnie, zbli偶a艂a si臋 do swego Przebudzenia.

I w艂a艣nie wtedy, wraz z okrutn膮 艣mierci膮 Oktawiana, legend臋 Steli skrywaj膮 ciemno艣ci. R贸d Borgi贸w wygin膮艂, a kiedy w nast臋pnym pokoleniu na tron wst膮pi艂 pierwszy papie偶 z Medyceuszy, natychmiast rozkaza艂 usun膮膰 dzwon z Rzymu, stopi膰, a metal zakopa膰 w po艣wi臋conej ziemi z dala od Watykanu. Do obecnych czas贸w nie przetrwa艂y najmniejsze wskaz贸wki mog膮ce 艣wiadczy膰 o miejscu jego spoczynku - przetrwa艂a jedynie legenda o okrutnej Steli, „pocz膮tku i ko艅cu”, „koronie 艣mierci”.

Duane od艂o偶y艂 dziennik wujka Arta. Na g贸rze ojciec krz膮ta艂 si臋 w kuchni. Nagle rozleg艂y si臋 szybkie kroki, trzasn臋艂y najpierw drzwi wej艣ciowe, chwil臋 potem drzwi samochodu, rozleg艂 si臋 warkot silnika i pickup ruszy艂 z szurgotem opon. Duane zrozumia艂, 偶e okres alkoholowego postu dobieg艂 ko艅ca. Nie wiedzia艂, czy ojciec pojecha艂 do Carl's Tavern, czy do Black Tree, ale nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e minie wiele godzin, zanim wr贸ci.

Ch艂opiec przez kilka minut siedzia艂 bez ruchu w kr臋gu 艣wiat艂a rzucanego przez lamp臋, wpatruj膮c si臋 w dziennik i sporz膮dzone przez siebie notatki, a nast臋pnie wsta艂, poszed艂 na g贸r臋 i zamkn膮艂 drzwi na klucz.

***

Drzwi szafy otwiera艂y si臋 powoli.

Dale napar艂 na nie ca艂ym ci臋偶arem cia艂a, zatrzyma艂. Czarna szczelina mia艂a jakie艣 dziesi臋膰 centymetr贸w szeroko艣ci. Odwr贸ci艂 si臋 do Lawrence'a i zobaczy艂 wyba艂uszone oczy brata.

- Pom贸偶 mi! - szepn膮艂.

Szczelina powi臋kszy艂a si臋 odrobin臋. Stopy w skarpetkach 艣lizga艂y si臋 na go艂ej pod艂odze.

- Mamo! - wrzasn膮艂 Lawrence, wyskoczy艂 z 艂贸偶ka i podbieg艂 do Dale'a. Wsp贸lnie pchn臋li drzwi, zmniejszaj膮c szczelin臋 o po艂ow臋.

- Mamo!

Teraz krzyczeli ju偶 razem. Drzwi znieruchomia艂y, a po chwili, pchane od wewn膮trz jak膮艣 przemo偶n膮 si艂膮, zacz臋艂y si臋 znowu otwiera膰. Dale i Lawrence patrzyli na siebie wytrzeszczonymi oczami, z policzkami przyci艣ni臋tymi do desek. Wyra藕nie czuli t臋 okropn膮 moc zaledwie kilka centymetr贸w od ich twarzy.

Drzwi uchyli艂y si臋 o kolejne dziesi臋膰 centymetr贸w. Z szafy nie dobiega艂y 偶adne odg艂osy, za to obaj ch艂opcy sapali i g艂o艣no post臋kiwali. Skarpetki Dale'a i bose stopy Lawrence'a powoli, ale nieuchronnie, przesuwa艂y si臋 po pod艂odze.

Szczelina mia艂a ju偶 jakie艣 trzydzie艣ci centymetr贸w, ze 艣rodka wia艂o przera藕liwym zimnem.

- Ju偶... nie dam... rady... - wysapa艂 Dale.

Prawym udem zapar艂 si臋 o kraw臋d藕 starej komody, ale to by艂o stanowczo za ma艂o. Cokolwiek ukrywa艂o si臋 tam, w 艣rodku, mia艂o si艂臋 co najmniej doros艂ego m臋偶czyzny. Szczelina poszerzy艂a si臋 o nast臋pne pi臋膰 centymetr贸w.

- Mamo! - krzykn膮艂 przera藕liwie Lawrence. - Mamo, na pomoc!

Wydawa艂o im si臋, 偶e s艂ysz膮 odpowied藕 z werandy, ale zdawali sobie spraw臋, 偶e nie wytrzymaj膮 tak d艂ugo.

- Uciekaj! - szepn膮艂 Dale.

Lawrence przez chwil臋 wpatrywa艂 si臋 w niego przera偶onym wzrokiem, po czym odskoczy艂 od szafy, ale nie wybieg艂 z pokoju, tylko da艂 ogromnego susa i znalaz艂 si臋 z powrotem na 艂贸偶ku. Bez pomocy brata Dale nie mia艂 偶adnych szans. Cofn膮艂 si臋 i wskoczy艂 na komod臋, podkulaj膮c nogi. Stoj膮ca tam lampka i kilka ksi膮偶ek spad艂o na pod艂og臋.

Drzwi otworzy艂y si臋 z hukiem. Lawrence wrzasn膮艂 co si艂 w p艂ucach.

Na schodach rozleg艂y si臋 kroki, matka zapyta艂 o co艣, ale zanim Dale zd膮偶y艂 otworzy膰 usta, 偶eby odpowiedzie膰, z szafy powia艂o lodowatym powietrzem, a nast臋pnie co艣 si臋 z niej wy艂oni艂o. To co艣 by艂o niskie i d艂ugie, nie do ko艅ca ukszta艂towane, jak g臋sta mg艂a, i ciemniejsze od najczarniejszej nocy. Sun臋艂o po pod艂odze niczym jaki艣 gigantyczny robal wypuszczony ze s艂oika. Dale dostrzeg艂 co艣 jakby poruszaj膮ce si臋 szybko odn贸偶a. Cofn膮艂 si臋 jeszcze dalej, zrzucaj膮c z komody oprawion膮 w ramki fotografi臋.

- Mamo!

Czarny stw贸r porusza艂 si臋 p艂ynnie i szybko. Przypomina艂by karalucha, gdyby karaluchy mia艂y prawie p贸艂tora metra d艂ugo艣ci, kilkana艣cie centymetr贸w wysoko艣ci i by艂y zrobione z czarnej mg艂y.

- MAMO!!!

Stw贸r w艣lizgn膮艂 si臋 pod 艂贸偶ko Lawrence'a, kt贸ry natychmiast wybi艂 si臋 z obu n贸g i niczym akrobata przeskoczy艂 na 艂贸偶ko Dale'a. W drzwiach stan臋艂a matka.

- To co艣... z szafy... schowa艂o si臋...

- ...pod 艂贸偶ko! By艂o wielkie! Czarne!

Matka wybieg艂a do hallu i po kilku sekundach wr贸ci艂a ze szczotk膮.

- Wyjd藕cie obaj.

Dale zawaha艂 si臋, ale w ko艅cu zeskoczy艂 z komody, przemkn膮艂 obok matki i wybieg艂 do hallu, zatrzymuj膮c si臋 na balustradzie. Chwil臋 potem do艂膮czy艂 do niego Lawrence. Obaj odwr贸cili si臋 i zajrzeli ostro偶nie do pokoju. Matka w艂a艣nie przykl臋k艂a obok 艂贸偶ka Lawrence'a i wsuwa艂a tam szczotk臋.

- Mamo, nie!!!

Doskoczy艂 do niej, usi艂owa艂 j膮 odci膮gn膮膰. Od艂o偶y艂a szczotk臋 i uj臋艂a go mocno za 艂okcie.

- Dale... Synku... Uspok贸j si臋. Popatrz. Tam niczego nie ma.

艁api膮c powietrze szeroko otwartymi ustami, Dale zajrza艂 pod 艂贸偶ko. Rzeczywi艣cie, niczego tam nie by艂o.

- Pewnie uciek艂o pod 艂贸偶ko Dale'a! - zawo艂a艂 Lawrence zza drzwi.

Matka unios艂a brzeg narzuty i wsadzi艂a szczotk臋 pod drugie 艂贸偶ko. Dale'owi na chwil臋 przesta艂o bi膰 serce.

- Widzicie? Tam te偶 niczego nie ma. - Wsta艂a i otrzepa艂a sp贸dnic臋. - A teraz powiedzcie mi, c o w艂a艣ciwie widzieli艣cie.

Obaj ch艂opcy zacz臋li m贸wi膰 r贸wnocze艣nie. S艂uchaj膮c w艂asnych s艂贸w, Dale musia艂 przyzna膰, 偶e brzmi膮 niezbyt sensownie: co艣 d艂ugiego, niskiego i czarnego, podobnego do ogromnego robaka, wylaz艂o z szafy i schowa艂o si臋 pod 艂贸偶kiem.

- Mo偶e... Mo偶e wr贸ci艂o do szafy? - wydysza艂 Lawrence, z trudem powstrzymuj膮c 艂zy.

Matka przez kilka sekund mierzy艂a ich wzrokiem, a偶 wreszcie podesz艂a do szafy, otworzy艂a drzwi na o艣cie偶 i zacz臋艂a przetrz膮sa膰 ubrania, a nawet wyj臋艂a kilka par tenis贸wek i innych but贸w. Dale cofn膮艂 si臋 odruchowo o krok, ale zupe艂nie niepotrzebnie. Szafa by艂a pusta.

Matka zako艅czy艂a poszukiwania i ze skrzy偶owanymi ramionami spogl膮da艂a surowo na syn贸w. Ch艂opcy umkn臋li wzrokiem w bok, tam gdzie zia艂y otwarte na o艣cie偶 drzwi sypialni rodzic贸w, jakby si臋 obawiali, 偶e lada chwila co艣 si臋 stamt膮d wy艂oni.

- Znowu opowiadali艣cie sobie jakie艣 straszne historie, prawda?

Obaj gor膮co zaprzeczyli. Przerywaj膮c sobie nawzajem, ponownie opisali tajemniczego stwora, a Dale opowiedzia艂 o tym, jak przytrzymywa艂 drzwi szafy.

- Wi臋c ten... robak usi艂owa艂 je otworzy膰? - zapyta艂a matka z lekkim u艣miechem.

Dale westchn膮艂, a Lawrence pos艂a艂 mu ukradkowe spojrzenie, kt贸re znaczy艂o: T o wci膮偶 jest pod moim 艂贸偶kiem, tyle 偶e go nie wida膰.

- Mamo, czy mogliby艣my spa膰 dzisiaj w twoim pokoju? - Dale zrobi艂, co m贸g艂, 偶eby zada膰 pytanie spokojnym g艂osem, prawie od niechcenia. - Wzi臋liby艣my 艣piwory...Nie zastanawia艂a si臋 d艂ugo. Prawdopodobnie zbyt dobrze pami臋ta艂a, 偶e nie dalej, jak przed rokiem, zamkn臋li si臋 na klucz w swoim pokoju z powodu grasuj膮cej po domu mumii, a niewiele p贸藕niej wr贸cili przera偶eni z boiska, na kt贸rym usi艂owali telepatycznie nawi膮za膰 艂膮czno艣膰 z kosmitami i niespodziewanie zobaczyli 艣wiat艂a pozycyjne przelatuj膮cego nisko samolotu...

- Dobrze. Przynie艣cie 艣piwory i pol贸wk臋. Musz臋 p贸j艣膰 na werand臋 i powiedzie膰 pani Somerset, 偶e moi duzi ch艂opcy przestraszyli si臋 wymy艣lonego ogromnego robala.

Zeszli razem z ni膮 i zaczekali przy schodach, po czym we tr贸jk臋 wr贸cili na pi臋tro. Musia艂a sta膰 przy drzwiach nieu偶ywanego pokoju, kiedy wynosili stamt膮d 艂贸偶ko polowe i 艣piwory, ale nie zgodzi艂a si臋 zostawi膰 na noc w艂膮czonego 艣wiat艂a w hallu. Ch艂opcy wstrzymali oddech, kiedy wesz艂a do ich pokoju, 偶eby zgasi膰 艣wiat艂o; na szcz臋艣cie nic jej si臋 nie sta艂o. Dale przypomnia艂 sobie o strzelbie ojca w du偶ej szafie w salonie. Amunicja le偶a艂a w szufladzie komody w sypialni rodzic贸w.

Przysun膮艂 pol贸wk臋 do 艂贸偶ka, 偶eby nie zosta艂a nawet najmniejsza szparka. Matka szybko zasn臋艂a, on za艣 le偶a艂 z otwartymi oczami, wiedz膮c doskonale, 偶e jego brat tak偶e nie 艣pi. Kiedy spod koca wy艂oni艂a si臋 r臋ka Lawrence'a, Dale jej nie odtr膮ci艂. Upewni艂 si臋 tylko, 偶e to na pewno r臋ka brata, a nie co艣 okropnego i przera偶aj膮cego, po czym 艣cisn膮艂 j膮 mocno i trzyma艂 a偶 do chwili, kiedy wreszcie zapad艂 w sen.

17

W 艣rod臋 pi臋tnastego czerwca, po rozwiezieniu gazet, a przed wyjazdem do ko艣cio艂a 艣w. Malachiasza, Mike wszed艂 pod dom. S艂o艅ce zd膮偶y艂o si臋 wspi膮膰 do艣膰 wysoko na niebo, wi膮zy i drzewa brzoskwiniowe na podw贸rzu rzuca艂y ju偶 ostre, wyra藕ne cienie. Mike otworzy艂 metalowe drzwiczki strzeg膮ce dost臋pu do ciasnej przestrzeni ograniczonej od do艂u i g贸ry poziomem gruntu i pod艂og膮, a po bokach podmur贸wk膮. Wszyscy jego znajomi mieli domy z piwnicami. Wszyscy te偶 mieli w domach kanalizacj臋...

W艂膮czy艂 latark臋, przykucn膮艂, po艣wieci艂 w ciemny otw贸r. Paj臋czyny. Ziemia. Rury, ciemne drewniane belki. Jeszcze wi臋cej paj臋czyn. Najwy偶ej p贸艂 metra wysoko艣ci, wo艅 kocich sik贸w i wilgotnej ziemi.

Pe艂zn膮c w stron臋 frontu domu, stara艂 si臋 unika膰 najwi臋kszych i najsolidniejszych paj臋czyn, poniewa偶 istnia艂o du偶e prawdopodobie艅stwo, 偶e uplot艂y je czarne wdowy. Po drodze musia艂 min膮膰 pok贸j rodzic贸w i kr贸tki hall. Ciemno艣膰 zdawa艂a si臋 ci膮gn膮膰 bez ko艅ca, blask s膮cz膮cy si臋 przez otw贸r, kt贸rym tu wszed艂, s艂ab艂 coraz bardziej. Nagle ogarn臋艂a go panika, odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie, 偶eby zobaczy膰 jasny prostok膮t dziennego 艣wiat艂a. Wydawa艂o si臋, 偶e dzieli go od niego ogromna odleg艂o艣膰. Po chwili ruszy艂 dalej.

Kiedy uzna艂, 偶e dotar艂 ju偶 pod salon - jakie艣 trzy metry przed nim pojawi艂a si臋 kamienna podmur贸wka - zatrzyma艂 si臋, po艂o偶y艂 na boku i odpoczywa艂, ci臋偶ko dysz膮c. Praw膮 r臋k膮 dotyka艂 poprzecznych legar贸w pod deskami pod艂ogi, lew膮 mia艂 ca艂膮 w paj臋czynach. Wszechobecny py艂 osiada艂 na w艂osach, wciska艂 si臋 do ust i oczu, wyczynia艂 harce w snopie 艣wiat艂a rzucanym przez latark臋.

Nie ma co, pi臋knie b臋d臋 si臋 prezentowa艂 w ko艣ciele, pomy艣la艂. Skierowa艂 latark臋 na oddalon膮 o pi臋膰 metr贸w p贸艂nocn膮 艣cian臋.

Czego w艂a艣ciwie szuka艂? Trudno by艂oby mu odpowiedzie膰 na to pytanie. Mo偶e jakich艣 艣lad贸w na ziemi? By艂a twarda, sp艂ukana niezliczonymi deszczami i udeptana 艂apami wielu pokole艅 kot贸w. Tu i 贸wdzie wala艂y si臋 wyschni臋te kocie odchody. To by艂 pewnie tylko kot albo szop, pomy艣la艂 z ulg膮... i w艂a艣nie wtedy zauwa偶y艂 dziur臋.

W pierwszej chwili pomy艣la艂, 偶e to tylko cie艅, ale nie znikn臋艂a ani nie zmieni艂a kszta艂tu, kiedy si臋 do niej zbli偶y艂, doszed艂 wi臋c do wniosku, 偶e to okr膮g艂y kawa艂ek czarnego plastiku albo papy. Dopiero kiedy dzieli艂 go od niej niespe艂na metr, zrozumia艂 sw贸j b艂膮d. By艂a to doskonale okr膮g艂a dziura 艣rednicy oko艂o pi臋膰dziesi臋ciu centymetr贸w. Gdyby chcia艂, m贸g艂by zanurzy膰 si臋 w niej g艂ow膮 naprz贸d.

Nie chcia艂.

Od wydobywaj膮cego si臋 z niej smrodu zacz臋艂y mu 艂zawi膰 oczy, ale przezwyci臋偶y艂 obrzydzenie i podczo艂ga艂 si臋 jeszcze bli偶ej. Wrzuci艂 kamyk, nas艂uchiwa艂 przez jaki艣 czas, lecz niczego nie us艂ysza艂. Posapuj膮c, z sercem 艂omocz膮cym tak g艂o艣no, i偶 by艂 pewien, 偶e s艂ycha膰 to w pokoju babci nad jego g艂ow膮, wyci膮gn膮艂 przed siebie r臋k臋 z latark膮 i po艣wieci艂 w d贸艂. Pierwsze wra偶enie by艂o takie, 偶e 艣ciany otworu s膮 z czerwonej gliny, zaraz potem jednak dostrzeg艂 karbowan膮 powierzchni臋, zupe艂nie jak wn臋trze gigantycznego jelita. Tak samo jak w tunelu na cmentarzu.

Zacz膮艂 si臋 pospiesznie wycofywa膰, wzbijaj膮c ob艂oki bia艂ego py艂u, nie zwa偶aj膮c ani na paj臋czyny, ani na kocie 艂ajno. Przez sekund臋 lub dwie wydawa艂o mu si臋, 偶e znikn膮艂 prostok膮t dziennego 艣wiat艂a, 偶e nie trafi do wyj艣cia. Na szcz臋艣cie szybko go dojrza艂. Pe艂z艂 na 艂okciach i kolanach, paj臋czyny oblepia艂y mu twarz, ale on nie zwraca艂 na nie uwagi. Skierowana ku ziemi latarka niczego nie o艣wietla艂a; odni贸s艂 wra偶enie, 偶e kilka metr贸w po lewej stronie, pod kuchni膮, znajduje si臋 kolejny otw贸r, ale nawet przez my艣l mu nie przesz艂o tego sprawdza膰.

Nagle w jasnym prostok膮cie pojawi艂a si臋 czyja艣 sylwetka. G艂owa, ramiona, tu艂贸w, nogi obwi膮zane czym艣, co wygl膮da艂o jak onuce... Mike przeturla艂 si臋 w bok, jego r臋ka trafi艂a na porzucony dawno temu 偶elazny pr臋t. Zacisn膮艂 na nim palce, podni贸s艂. Posta膰 wsun臋艂a si臋 g艂臋biej, niemal ca艂kowicie zas艂aniaj膮c 艣wiat艂o.

- Mikey? - przem贸wi艂a powolnym, delikatnym g艂osikiem. To by艂a jego siostra Kathleen. - Mama m贸wi, 偶e powiniene艣 si臋 ju偶 zbiera膰, je艣li chcesz zd膮偶y膰 do ko艣cio艂a.

Mike g艂o艣no wypu艣ci艂 powietrze z p艂uc i osun膮艂 si臋 na tward膮 ziemi臋. Prawe rami臋 dygota艂o mu jak w febrze.

- W porz膮dku, Kathy. Odsu艅 si臋, 偶ebym m贸g艂 przej艣膰.

Ma艂a posta膰 odblokowa艂a wyj艣cie i Mike wype艂z艂 na zewn膮trz. Bola艂y go wszystkie mi臋艣nie. Starannie zamkn膮艂 otw贸r blaszan膮 pokryw膮.

- O rety, ale ty wygl膮dasz! - Kathleen roze艣mia艂a si臋.

Mike spojrza艂 w d贸艂, na koszul臋 i spodnie. Ca艂y by艂 w kurzu i paj臋czynach, mia艂 podrapane do krwi 艂okcie, w ustach czu艂 smak ziemi. Pod wp艂ywem nag艂ego impulsu chwyci艂 siostr臋 w obj臋cia i mocno przytuli艂. Odwzajemni艂a si臋 u艣ciskiem, najwyra藕niej nic sobie nie robi膮c z tego, 偶e i ona mo偶e si臋 pobrudzi膰.

***

Na „kameralnej” ceremonii pogrzebowej w Peorii zjawi艂o si臋 ponad czterdzie艣ci os贸b. Duane odni贸s艂 wra偶enie, i偶 jego ojciec jest rozczarowany takim obrotem sprawy, jakby pragn膮艂 uczyni膰 po偶egnanie brata 艣ci艣le prywatn膮 spraw膮. Jednak nekrolog w miejscowej gazecie oraz kilka rozm贸w telefonicznych 艣ci膮gn臋艂y ludzi nawet z Chicago i Bostonu. Zjawi艂o si臋 nawet kilku wsp贸艂pracownik贸w Arta z fabryki Caterpillara, a jeden rozp艂aka艂 si臋 podczas kr贸tkiej uroczysto艣ci.

Ceremonia odby艂a si臋 bez udzia艂u kap艂ana - wujek Art by艂 wierny rodzinnej tradycji wojuj膮cego agnostycyzmu - ale kilka os贸b wyg艂osi艂o kr贸tkie przem贸wienia po偶egnalne: p艂aczliwy robotnik z fabryki, kuzynka Carol, kt贸ra przylecia艂a z Chicago i musia艂a natychmiast wraca膰 do domu, oraz atrakcyjna kobieta w 艣rednim wieku z Peorii, nazwiskiem Dolores Stephens, kt贸r膮 ojciec Duane'a przedstawi艂 jako „przyjaci贸艂k臋 Arta”. Duane by艂 bardzo ciekaw od jak dawna ona i wujek byli kochankami.

Wreszcie zabra艂 g艂os ojciec. Duane'a bardzo wzruszy艂o jego przem贸wienie; nie by艂o tam ani s艂owa o 偶yciu wiecznym ani o nagrodach za dobre uczynki, tylko szczery b贸l brata po stracie bliskiego cz艂owieka, nie k艂aniaj膮cego si臋 fa艂szywym bo偶kom, ale staraj膮cego si臋 by膰 uczciwym wobec innych. Na koniec ojciec zacytowa艂 Szekspira. Co prawda Duane spodziewa艂 si臋 us艂ysze膰 „Zast臋py anielskie u艂o偶膮 ci臋 do snu...”, wiedz膮c, 偶e wujek Art doceni艂by ironi臋 zawart膮 w tych s艂owach, tymczasem ojciec wyrecytowa艂 tekst piosenki z „Cymbelina”. G艂os 艂ama艂 mu si臋 kilka razy, wytrzyma艂 jednak do ko艅ca, a nawet nieco go wzmocni艂.

Nie spali ci臋 ju偶 s艂o艅ce lata,

Z n贸g ci臋 nie zwal膮 zim zamiecie,

Za to, co艣 zrobi膰 mia艂 dla 艣wiata,

Wzi膮艂e艣 zap艂at臋 na tym 艣wiecie;

Kominiarczyka, dworzanina -

To samo czeka: piach i glina.

Nie wi膮偶膮 ci臋 ju偶 mo偶nych prawa,

I nie dosi臋gnie cios tyrana;

D膮b to dla ciebie wiotka trawa -

Trawa jak d膮b jest niezachwiana.

Ber艂o, laur, z艂oto, pyszna mina -

Jedno je czeka: piach i glina.

Nie straszy ci臋 ju偶 blask b艂yskawic

Ani brzemienna gromem chmura;

Nie mo偶na skrzywdzi膰 ci臋, znies艂awi膰;

Nie wiesz, co rozkosz, co tortura.

Kto kocha, o tym zapomina -

Lecz te偶 go czeka piach i glina.

W sali rozleg艂y si臋 szlochy. Ojciec Duane'a opu艣ci艂 g艂ow臋 i wr贸ci艂 na swoje miejsce. Wyrecytowa艂 ca艂o艣膰 z pami臋ci, bez pomocy ksi膮偶ki ani kartki.

Kto艣 zacz膮艂 gra膰 na organach w zas艂oni臋tej kotar膮 wn臋ce. Zebrani zacz臋li si臋 powoli rozchodzi膰, pojedynczo i w niewielkich grupkach. Zosta艂a kuzynka Carol i jeszcze par臋 os贸b: rozmawiali z ojcem Duane'a, g艂askali ch艂opca po g艂owie. Czu艂 si臋 potwornie g艂upio w koszuli ze sztywnym ko艂nierzykiem i w krawacie. Gdyby zjawi艂 si臋 tu wujek Art, z pewno艣ci膮 powiedzia艂by co艣 w tym rodzaju: „Na lito艣膰 bosk膮, ch艂opcze, co艣 ty z siebie zrobi艂? Zdejmuj to natychmiast! Krawaty nosz膮 tylko ksi臋gowi i politycy”.

Wreszcie w sali zostali ju偶 tylko oni. Zeszli do pomieszczenia w piwnicy, gdzie znajdowa艂 si臋 piec krematoryjny, 偶eby patrze膰, jak Arta poch艂aniaj膮 p艂omienie.

***

Kiedy jak zwykle po mszy ojciec C. zaprosi艂 Mike'a na zapiekanki i kaw臋, ch艂opiec niemal natychmiast skierowa艂 rozmow臋 na interesuj膮cy go temat.

Zapiekank臋 skosztowa艂 po raz pierwszy w 偶yciu przed trzema laty, kiedy ojciec Cavanaugh zacz膮艂 zaprasza膰 na drobny pocz臋stunek kilku najpilniejszych ministrant贸w. Teraz by艂 ju偶 zaawansowanym smakoszem. Przekonanie ksi臋dza, 偶e jedenastoletni ch艂opiec mo偶e pi膰 kaw臋, zaj臋艂o mu troch臋 czasu; teraz by艂 to ich wsp贸lny sekret, tak samo jak to, 偶e nazywali parafialny samoch贸d „papamobilem”. Mike prze偶uwa艂 zapiekank臋, zastanawiaj膮c si臋, jak najlepiej sformu艂owa膰 pytanie. „Prosz臋 ksi臋dza, mam ma艂y problem, poniewa偶 pewien martwy 偶o艂nierz kopie tunele pod moim domem i pr贸buje zrobi膰 krzywd臋 babci. Czy Ko艣ci贸艂 mo偶e mi jako艣 pom贸c?”. Ostatecznie zdecydowa艂 si臋 na bardziej og贸lnikowe podej艣cie:

- Czy ksi膮dz wierzy w z艂o?

- W z艂o? - Ciemnow艂osy ksi膮dz oderwa艂 wzrok od gazety. - Masz na my艣li z艂o w sensie og贸lnym?

- Sam nie wiem, co mam na my艣li.

W towarzystwie ksi臋dza Mike cz臋sto czu艂 si臋 troch臋 jak g艂upek.

- Z艂o istniej膮ce niezale偶nie od cz艂owieka, czy takie jak to?

Wskaza艂 mu wielki artyku艂 w gazecie. Na fotografii widnia艂 cz艂owiek nazwiskiem Eichmann, kt贸rego uwi臋ziono w kraju o nazwie Izrael. Mike nic nie wiedzia艂 o tej sprawie.

- Chyba to niezale偶ne od cz艂owieka - odpar艂 ostro偶nie.

Ksi膮dz z艂o偶y艂 gazet臋.

- Ach, odwieczny problem z艂a uciele艣nionego... Znasz przecie偶 oficjalne stanowisko Ko艣cio艂a w tej sprawie.

Mike zarumieni艂 si臋 po uszy, ale, chc膮c by膰 uczciwym, pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- 艁adne rzeczy! - powiedzia艂 Cavanaugh 偶artobliwym tonem. - Chyba powiniene艣 bardziej przy艂o偶y膰 si臋 do lektury katechizmu!

- Tak, oczywi艣cie... Wi臋c co Ko艣ci贸艂 m贸wi w tej sprawie?

Ojciec Cavanaugh wyj膮艂 z kieszeni roboczej koszuli paczk臋 marlboro, wytrz膮sn膮艂 papierosa i zapali艂.

- Ko艣ci贸艂 zak艂ada, 偶e z艂o istnieje r贸wnie偶 w postaci autonomicznej - wyja艣ni艂 powa偶nym tanem, a napotkawszy zdezorientowane spojrzenie ch艂opca, wyja艣ni艂: - Na przyk艂ad jako szatan. Diabe艂.

- Tak, oczywi艣cie.

Mike pomy艣la艂 o smrodzie wydobywaj膮cym si臋 z podziemnych tuneli i ca艂a ta sprawa nagle wyda艂a mu si臋 idiotyczna.

- 艢wi臋ty Tomasz z Akwinu oraz inni teologowie od stuleci borykaj膮 si臋 z problemem z艂a, staraj膮c si臋 zrozumie膰, czy jego istnienie jest w og贸le mo偶liwe w kontek艣cie wszechmocy Tr贸jcy 艢wi臋tej. Wyja艣nienia, jakie przedstawiaj膮, s膮 dalekie od zadowalaj膮cych, nie pozostaje nam wi臋c nic innego jak wierzy膰 dogmatom Ko艣cio艂a, wed艂ug kt贸rych z艂o ma swoje w艂asne kr贸lestwo i swoich wiernych wyznawc贸w... Rozumiesz, Michael?

- Chyba tak. - Mike nie by艂 tego ca艂kiem pewien. - A wi臋c mog膮 istnie膰 te偶 z艂e... z艂e moce? Takie anio艂y, ale w drug膮 stron臋?

- Wygl膮da na to, 偶e wkraczamy w rejony zarezerwowane dla umys艂owego 艣redniowiecza... ale odpowied藕 brzmi „tak”. Owszem, mog膮 istnie膰 takie moce.

- Na przyk艂ad jakie?

Kap艂an podrapa艂 si臋 po policzku.

- Jakie? No, na przyk艂ad wszelkiego rodzaju demony, incubi i succubi... Dante wprowadza podzia艂 demon贸w na gatunki i podgatunki, o imionach takich jak Draghignazzo, czyli „jak wielki smok”, Barbariccia, czyli „kr臋tobrody”, Graffiacana, czyli „drapi膮cy psy”, oraz...

- Kto to jest Dante? - przerwa艂 mu Mike, podekscytowany my艣l膮 o tym, 偶e by膰 mo偶e gdzie艣 w pobli偶u mieszka autentyczny specjalista w tej dziedzinie.

Ksi膮dz westchn膮艂 i zdusi艂 papierosa w popielniczce.

- Zupe艂nie zapomnia艂em, 偶e rozmawiam z ofiar膮 systemu edukacji w samym 艣rodku niczego. Dante to poeta, kt贸ry 偶y艂 mniej wi臋cej sze艣膰set lat temu, ale obawiam si臋, 偶e nieco zboczyli艣my z g艂贸wnego tematu naszej rozmowy.

Mike dopi艂 kaw臋 i starannie op艂uka艂 kubek w zlewozmywaku.

- Czy te demony mog膮 wyrz膮dzi膰 ludziom krzywd臋?

- M贸wimy o wytworach wyobra藕ni ludzi 偶yj膮cych w dawnych, prymitywnych czasach. Kiedy kto艣 zachorowa艂, win膮 obarczano w艂a艣nie demony, a jedynym lekarstwem by艂o przystawianie pijawek.

- Pijawek? - powt贸rzy艂 Mike z obrzydzeniem.

- Tak jest. Demony by艂y odpowiedzialne ze choroby, upo艣ledzenie umys艂owe... - Ksi膮dz umilk艂 na chwil臋, najwidoczniej przypomniawszy sobie, 偶e siostra jego najlepszego ministranta jest w艂a艣nie upo艣ledzona umys艂owo. - Apopleksj臋, z艂膮 pogod臋, kl臋ski 偶ywio艂owe... Za wszystko, czego nie potrafili sobie wyt艂umaczy膰, a zapewniam ci臋, 偶e by艂o tego bardzo du偶o.

Mike wr贸ci艂 do sto艂u.

- Ale czy ksi膮dz wierzy, 偶e te stwory istnia艂y? 呕e nadal istniej膮? 呕e prze艣laduj膮 ludzi?

Ojciec Cavanaugh skrzy偶owa艂 ramiona na piersi.

- Przede wszystkim wierz臋 w nauki Ko艣cio艂a, ale wyobra偶am go sobie jak olbrzymi膮 kopark臋 dr膮偶膮c膮 ziemi臋 w poszukiwaniu bry艂ek z艂ota. Jest go multum, lecz 偶eby do niego dotrze膰, trzeba odsia膰 mn贸stwo bezwarto艣ciowego piasku, kamieni i innych rzeczy.

Mike zmarszczy艂 brwi. Bardzo nie lubi艂, kiedy ojciec C. raczy艂 go takimi por贸wnaniami. Ksi膮dz nazywa艂 je metaforami, ch艂opiec natomiast uwa偶a艂, 偶e to zwyk艂e wykr臋ty.

- A wi臋c istniej膮 czy nie?

Kap艂an szeroko roz艂o偶y艂 r臋ce.

- Raczej nie w sensie dos艂ownym. W przeno艣nym - jak najbardziej.

- A gdyby naprawd臋 istnia艂y, to czy jakie艣 ko艣cielne rzeczy mog艂yby je powstrzyma膰, tak jak powstrzymuj膮 wampiry w filmach?

- Ko艣cielne rzeczy?

- No, krzy偶e, hostia, woda 艣wi臋cona i tak dalej...

Ksi膮dz uni贸s艂 brew, jakby potraktowa艂 pytanie jako 偶art, ale Mike nie zwr贸ci艂 na to uwagi.

- Oczywi艣cie. Skoro te „ko艣cielne rzeczy”, jak m贸wisz, radz膮 sobie z wampirami, to naturalnie poradzi艂yby sobie r贸wnie偶 z demonami.

Ch艂opiec uzna艂, 偶e dowiedzia艂 si臋 ju偶 wystarczaj膮co wiele na ten temat. Gdyby teraz wywl贸k艂 spraw臋 偶o艂nierza, ojciec C. m贸g艂by nabra膰 podejrze艅, 偶e jego najlepszemu ministrantowi pomiesza艂o si臋 w g艂owie. Ksi膮dz zaprosi艂 go na pi膮tek na „kawalerski obiad” - czyni艂 to mniej wi臋cej raz w miesi膮cu - ale Mike musia艂 odm贸wi膰, poniewa偶 um贸wi艂 si臋 ju偶 z Dale'em, 偶e w艂a艣nie w pi膮tek pojad膮 na farm臋 wujka Henry'ego, 偶eby kontynuowa膰 poszukiwania Groty Przemytnik贸w, kt贸rej szukali ju偶 od kilku lat. W g艂臋bi duszy Mike podejrzewa艂, 偶e 偶adnej Groty Przemytnik贸w nie ma, co jednak w najmniejszym stopniu nie psu艂o doskona艂ej zabawy. Poza tym jedzenie u wujka Henry'ego zawsze by艂o znakomite.

Po偶egna艂 si臋 z ksi臋dzem, wskoczy艂 na rower i co si艂 w nogach popeda艂owa艂 do domu, 偶eby jak najszybciej ostrzyc trawnik i upora膰 si臋 z pozosta艂ymi obowi膮zkami. Zabawa czeka艂a. Mijaj膮c Old Central, przypomnia艂 sobie, 偶e Jim Harlen jest ju偶 od kilku dni w domu, i z poczuciem winy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e jeszcze go nie odwiedzili. Ta my艣l przypomnia艂a mu o odbywaj膮cym si臋 w艂a艣nie pogrzebie wujka Duane'a w Peorii oraz o babci, kt贸ra by艂a teraz zupe艂nie sama w domu - nie licz膮c Kathleen, oczywi艣cie.

Pochyli艂 g艂ow臋 i jeszcze mocniej nacisn膮艂 peda艂y.

***

W 艣rod臋 wieczorem Dale zadzwoni艂 do Duane'a, ale rozmowa by艂a kr贸tka i zupe艂nie si臋 nie klei艂a. Duane mia艂 potwornie zm臋czony g艂os; kondolencje, kt贸re z艂o偶y艂 Dale, zak艂opota艂y ich obu. Dale powiedzia艂 koledze o pi膮tkowym spotkaniu u wujka Henry'ego i w ko艅cu wydoby艂 z niego obietnic臋, 偶e postara si臋 tam zjawi膰. Po艂o偶y艂 si臋 do 艂贸偶ka bardzo przygn臋biony.

- My艣lisz, 偶e to wci膮偶 jest pod 艂贸偶kiem? - zapyta艂 szeptem Lawrence godzin臋 p贸藕niej. Lampka nocna by艂a oczywi艣cie zapalona.

- Przecie偶 sprawdzili艣my - odpowiedzia艂 r贸wnie偶 szeptem Dale. - Sam widzia艂e艣, 偶e niczego tam nie ma.

Lawrence koniecznie chcia艂 trzyma膰 go za r臋k臋; Dale zgodzi艂 si臋 na kompromis, to znaczy na to, 偶eby m艂odszy brat uczepi艂 si臋 r臋kawa jego pi偶amy.

- Ale...

- Mama m贸wi, 偶e to by艂 tylko cie艅 albo co艣 w tym rodzaju.

Lawrence prychn膮艂 ma艂o uprzejmie.

- I co, mo偶e to ten cie艅 pcha艂 drzwi od 艣rodka?

Przez cia艂o Dale'a przebieg艂 dreszcz. Doskonale pami臋ta艂, z jak膮 nieust臋pliw膮 si艂膮 napiera艂y na niego drzwi szafy. Cokolwiek tam by艂o, postanowi艂o za wszelk膮 cen臋 wydosta膰 si臋 na zewn膮trz.

- Cokolwiek to by艂o, ju偶 sobie posz艂o.

- Wcale nie!

- Sk膮d wiesz?

- Po prostu wiem, i ju偶.

- W takim razie, gdzie jest?

- Czeka.

- Ale gdzie? - Dale spojrza艂 w bok i zobaczy艂 szeroko otwarte, wpatrzone w niego oczy brata. Bez okular贸w wydawa艂y si臋 bardzo du偶e i bardzo ciemne.

- Pod 艂贸偶kiem... - wyszepta艂 Lawrence sennym tonem i zacisn膮艂 palce na r臋ce Dale'a, kt贸ry nie cofn膮艂 d艂oni. - Ci膮gle czeka... - wymamrota艂 i zasn膮艂.

Dale opu艣ci艂 wzrok na dwudziestopi臋ciocentymetrow膮 szczelin臋 mi臋dzy 艂贸偶kami. Chcieli je zupe艂nie zsun膮膰, ale mama powiedzia艂a, 偶e wtedy by艂oby jej trudno sprz膮ta膰. Dwadzie艣cia pi臋膰 centymetr贸w to by艂o w sam raz tyle, 偶eby 艂atwo si臋gn膮膰 r臋k膮, a r贸wnocze艣nie nic du偶ego nie mog艂o wyskoczy膰 spod 艂贸偶ek.

Ale r臋ka 艂atwo by si臋 zmie艣ci艂a. R臋ka z pazurami. Albo g艂owa na d艂ugiej gi臋tkiej szyi.

Dale ponownie zadr偶a艂. Co za g艂upota! Mama mia艂a racj臋: wyobrazili sobie to wszystko, tak samo jak par臋 lat temu wyobrazili sobie kroki mumii i l膮duj膮ce UFO.

Ale wtedy niczego nie widzieli艣my.

Zamkn膮艂 oczy. Ju偶 prawie zasypia艂, kiedy nagle w jego g艂owie rozb艂ys艂a my艣l, kt贸ra sprawi艂a, 偶e natychmiast szeroko otworzy艂 oczy. Do licha, 艂贸偶ka stoj膮 tak blisko, 偶e gdyby co艣 dosta艂o si臋 pod kt贸re艣 z nich, mog艂oby wysun膮膰 r臋ce albo macki po obu stronach i za艂atwi膰 nas obu za jednym zamachem!

Lawrence pochrapywa艂 cichutko, z ust wyp艂yn臋艂a mu cienka stru偶ka 艣liny. Dale wpatrywa艂 si臋 w 艣cian臋, licz膮c maszty i reje 偶aglowc贸w tworz膮cych wz贸r na tapecie. Stara艂 si臋 nie oddycha膰 zbyt g艂o艣no, 偶eby lepiej s艂ysze膰. 呕eby us艂ysze膰, zanim co艣 zaatakuje.

18

We czwartek ojciec Duane'a musia艂 znowu pojecha膰 do domu wujka Arta, 偶eby poszuka膰 jakich艣 dokument贸w, i Duane zabra艂 si臋 z nim, chocia偶 ojcu najwyra藕niej niezbyt si臋 to podoba艂o. By艂 poirytowany i chyba mocno ci膮gn臋艂o go do kieliszka. Duane zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e ojciec wytrwa艂 tak d艂ugo wy艂膮cznie z mi艂o艣ci do brata i obawy przed skompromitowaniem si臋 przed reszt膮 rodziny. Irytacja bra艂a si臋 r贸wnie偶 cz臋艣ciowo st膮d, 偶e nie mia艂 poj臋cia co zrobi膰 z prochami Arta. Kiedy wychodzili z domu pogrzebowego w Peorii, wr臋czono im ci臋偶k膮 ozdobn膮 urn臋, kt贸ra przyjecha艂a z nimi na tylnej kanapie samochodu niczym milcz膮cy, niechciany pasa偶er. Po kolacji w 艣rod臋 wieczorem, na kr贸tko przed telefonem od Dale'a Stewanta, Duane zajrza艂 do 艣rodka. Akurat w tej chwili do pokoju wszed艂 ojciec, zapalaj膮c fajk臋.

- Te bia艂e kawa艂eczki, podobne do po艂amanej kredy, to ko艣ci - powiedzia艂 z fajk膮 w z臋bach.

Duane zamkn膮艂 wieczko.

- Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e kiedy wsadz膮 cia艂o do p艂omieni o temperaturze prawie takiej jak w sercu gwiazdy, to zostanie tylko gar艣膰 popio艂u i wspomnienia - ci膮gn膮艂 ojciec. - Tymczasem okazuje si臋, 偶e ko艣ci trudno si臋 pozby膰.

Duane usiad艂 w rzadko u偶ywanym fotelu przy kominku. Nogi mia艂 ci臋偶kie jak z 偶elaza, a r贸wnocze艣nie mi臋kkie jak z waty.

- Wspomnie艅 te偶 si臋 trudno pozby膰 - odpar艂, zdziwiony, 偶e z jego ust pada taki bana艂.

Ojciec odchrz膮kn膮艂.

- Za choler臋 nie wiem gdzie to rozsypa膰! Barbarzy艅ski zwyczaj, je艣li si臋 nad tym zastanowi膰...

Duane zerkn膮艂 na urn臋.

- Chyba powinno si臋 je rozsypa膰 w jakim艣 miejscu wa偶nym dla tego, kto umar艂 - powiedzia艂 cicho. - W jakim艣 miejscu, gdzie by艂 szcz臋艣liwy.

Ojciec znowu chrz膮kn膮艂.

- Jak wiesz, Art zostawi艂 testament, ale ani s艂owem nie wspomnia艂 w nim o tym, co mam zrobi膰 z jego prochami. W miejscu, gdzie by艂 szcz臋艣liwy, powiadasz...

W zamy艣leniu pyka艂 z fajki.

- Chyba najlepsza by艂aby czytelnia biblioteki w Bradley University.

Ojciec parskn膮艂 艣miechem.

- Arta te偶 by to ubawi艂o. Masz mo偶e jeszcze jakie艣 pomys艂y?

- Wujek lubi艂 艂owi膰 ryby w Spoon River.

Na gardle ch艂opca ponownie zacz臋艂a si臋 zaciska膰 obr臋cz b贸lu i rozpaczy. Wsta艂, poszed艂 do kuchni, nala艂 sobie szklank臋 wody. Po powrocie zasta艂 ojca wystukuj膮cego popi贸艂 z fajki do kominka. Popi贸艂.

- Masz racj臋 - stwierdzi艂 ojciec po jakim艣 czasie. - Chyba w艂a艣nie w tym miejscu czu艂 si臋 najlepiej. Je藕dzili艣my tam razem na ryby nawet wtedy, kiedy jeszcze mieszka艂 w Chicago. Ciebie te偶 cz臋sto zabiera艂, prawda?

Duane skin膮艂 g艂ow膮 i uda艂, 偶e poci膮ga 艂yk wody, 偶eby tylko nie musie膰 nic powiedzie膰. W艂a艣nie wtedy zadzwoni艂 Dale, a kiedy Duane wr贸ci艂 od telefonu, ojciec grzeba艂 ju偶 w pracowni przy kolejnej wersji swojej maszyny edukacyjnej.

***

Przyjechali nad rzek臋 tu偶 po wschodzie s艂o艅ca, kiedy ryby podp艂ywa艂y tu偶 pod powierzchni臋 wody, 偶eby polowa膰 na owady. Duane 偶a艂owa艂, 偶e nie zabra艂 w臋dki. Oby艂o si臋 bez podnios艂ych ceremonii: ojciec przez chwil臋 przyciska艂 urn臋 do piersi, jakby nie chcia艂 si臋 rozsta膰 z jej zawarto艣ci膮, a kiedy padaj膮ce niemal poziomo promienie s艂o艅ca oz艂oci艂y ga艂臋zie cyprys贸w i wierzb, otworzy艂 j膮, odwr贸ci艂 i postuka艂 w dno, 偶eby na pewno nic nie zosta艂o.

Kawa艂ki ko艣ci wpada艂y do wody z cichym pluskiem, kt贸ry zwabi艂 艂awic臋 ma艂ych i nawet kilka ca艂kiem du偶ych ryb. Prochy pocz膮tkowo utworzy艂y na powierzchni jednolit膮 cienk膮 warstw臋, ale drobne fale i wi臋ksze oraz mniejsze wiry szybko j膮 porozrywa艂y, potem za艣 wymiesza艂y z g艂贸wnym nurtem rzeki. Ch艂opiec rzuci艂 kamie艅 do wody, tak jak wielokrotnie czyni艂, b臋d膮c ma艂ym dzieckiem, kiedy mu si臋 nudzi艂o - przypuszczalnie p艂oszy艂 wtedy wszystkie ryby w promieniu kilkudziesi臋ciu metr贸w, ale wujek nigdy nie upomnia艂 go ani s艂owem. Potem wytar艂 r臋ce w traw臋 i ruszy艂 z powrotem do samochodu. Kiedy wspina艂 si臋 za ojcem po stromym zboczu, zwr贸ci艂 uwag臋, jak bardzo opalony kark ma jego ojciec i jak bardzo wyszczupla艂. Z policzkami pokrytymi siwiej膮c膮 szczecin膮 wygl膮da艂 po prostu staro.

***

W domu wujka Arta by艂o czu膰 pustk膮 i kurzem. Ojciec przetrz膮sa艂 szuflady i p贸艂ki, Duane natomiast zaj膮艂 si臋 notatnikami i koszem na 艣mieci. Wujek uwielbia艂 sporz膮dza膰 notatki na wszystkim, co wpad艂o mu w r臋k臋, ale nie zawsze uwa偶a艂 za stosowne zachowa膰 je na d艂u偶ej. Uda艂o si臋! Pod celofanowym opakowaniem po cygarze i jakimi艣 innymi 艣mieciami w koszu le偶a艂a zmi臋ta kartka. Zapisek powsta艂 przypuszczalnie w sobot臋 wieczorem, kilka godzin przed wypadkiem.

1) Ten przekl臋ty Dzwon Borgi贸w, Stela Objawienia, czy jak mu tam, jednak ocala艂. S膮 wzmianki w „Ksi臋dze Prawa” Medyceusz贸w.

2) Sze艣膰dziesi膮t lat, sze艣膰 miesi臋cy i sze艣膰 dni. Je艣li za艂o偶y膰, 偶e to co absurdalne i niemo偶liwe sta艂o si臋 rzeczywisto艣ci膮, to do wydarze艅, o kt贸rych m贸wi Duane, dosz艂o dlatego, na prze艂omie wiek贸w dokonano ofiary, kt贸ra „uaktywni艂a” to cholerstwo jako艣 tu偶 po Nowym Roku 1900. Trzeba sprawdzi膰 w mie艣cie. Poszuka膰 ludzi, kt贸rzy co艣 mog膮 pami臋ta膰. Duane'owi powiedzie膰 dopiero wtedy, kiedy si臋 czego艣 dowiem.

3) Crowley twierdzi, 偶e dzwon, albo stela, „wykorzystywa艂a” ludzi i przywo艂ywa艂a „wys艂annik贸w Ciemno艣ci", cokolwiek to znaczy. Sprawdzi膰, co dzia艂o si臋 na ulicach Rzymu za ostatniego papie偶a z Borgi贸w.

Duane odetchn膮艂 g艂臋boko, z艂o偶y艂 kartk臋, schowa艂 j膮 do kieszeni koszuli i wyszed艂 na ganek. Owady skaka艂y w wybuja艂ej trawie przed domkiem. Nieco dalej, przy linii drzew, gra艂y cykady, czyni膮c ha艂as, od kt贸rego ch艂opcu troch臋 szumia艂o w g艂owie. Usiad艂 na metalowym krzese艂ku, opar艂 stopy na niskiej balustradzie, zapatrzy艂 si臋 przed siebie niewidz膮cym spojrzeniem i pogr膮偶y艂 si臋 w my艣lach. Dopiero kiedy na ganku pojawi艂 si臋 ojciec i zamar艂 w bezruchu z r臋k膮 na klamce, Duane u艣wiadomi艂 sobie, do kogo musia艂 by膰 podobny, w tym miejscu i w tej pozie.

Ojciec znalaz艂 wszystkie potrzebne dokumenty. Zamkn臋li drzwi na klucz, zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e minie wiele tygodni albo nawet miesi臋cy, zanim tu znowu przyjad膮, 偶eby posprz膮ta膰 przed aukcj膮.

Duane nie odwr贸ci艂 si臋, kiedy odje偶d偶ali wyboist膮 boczn膮 drog膮.

***

Zdecydowa艂 si臋 na pani膮 Moon.

Matka bibliotekarki mia艂a ju偶 sporo ponad osiemdziesi膮t lat, ca艂e 偶ycie sp臋dzi艂a w Elm Haven i od wczesnej m艂odo艣ci mieszka艂a niemal naprzeciwko Old Central, przy skrzy偶owaniu Depot i Second Street. Duane nie zna艂 jej osobi艣cie - od czasu do czasu widywa艂 j膮 tylko podczas spacer贸w z c贸rk膮, kiedy akurat by艂 w mie艣cie. Pann臋 Moon natomiast zna艂 doskonale. Mia艂 cztery lata, kiedy wujek Art zapisa艂 go do biblioteki.

Panna Moon potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i ze zmarszczonymi brwiami spojrza艂a na ma艂ego, pulchnego ch艂opca stoj膮cego przed jej biurkiem.

- Nie mamy tu wielu ksi膮偶ek z obrazkami, panie McBride, a poza tym wolimy, kiedy wypo偶yczaj膮 je rodzice lub opiekunowie... eee... najm艂odszych czytelnik贸w.

Wujek Art nic nie odpowiedzia艂, tylko zdj膮艂 z p贸艂ki pierwsz膮 z brzegu ksi膮偶k臋, otworzy艂 i podsun膮艂 bratankowi.

- Czytaj.

- Rozdzia艂 pierwszy... Przychodz臋 na 艣wiat. To, czy stan臋 si臋 bohaterem opowie艣ci o moim 偶yciu, czy rola ta przypadnie komu艣 innemu, oka偶e si臋 w dalszej cz臋艣ci tej ksi膮偶ki. Aby rozpocz膮膰 j膮 od samego pocz膮tku, musz臋 wspomnie膰, i偶 przyszed艂em na 艣wiat (tak mnie poinformowano, a ja w to wierz臋) w pi膮tek punktualnie o p贸艂nocy. Obecne przy tym osoby zwr贸ci艂y uwag臋, i偶 zegar...

- Wystarczy.

Wujek Art zamkn膮艂 ksi膮偶k臋 i odstawi艂 j膮 na p贸艂k臋.

Panna Moon d艂ugo jeszcze marszczy艂a brwi i przeplata艂a mi臋dzy palcami 艂a艅cuszek od okular贸w, w ko艅cu jednak wystawi艂a kart臋 biblioteczn膮 na nazwisko Duane McBride. Przez wiele lat karta ta by艂a najcenniejszym skarbem Duane'a, pomimo tego, 偶e panna Moon zawsze traktowa艂a go z ch艂odem niekiedy granicz膮cym ze 藕le skrywan膮 wrogo艣ci膮. W ko艅cu uzna艂a, i偶 jej powo艂aniem jest maksymalne ograniczanie ilo艣ci ksi膮偶ek wypo偶yczanych przez oty艂ego ch艂opca w okularach; nigdy nie omieszka艂a zbeszta膰 go surowo za nawet najmniejsze op贸藕nienie. Takie przypadki zdarza艂y si臋 do艣膰 cz臋sto, bynajmniej nie dlatego, 偶e Duane nie zd膮偶y艂 w terminie przeczyta膰 wypo偶yczonych ksi膮偶ek - zazwyczaj poch艂ania艂 je w ci膮gu zaledwie kilku dni, potem za艣 musia艂 czeka膰 tygodniami, a偶 ojciec znajdzie czas, 偶eby ponownie zawie藕膰 go do miasta.

Kiedy w drugiej klasie Duane oszala艂 na punkcie detektywistycznych powie艣ci Nancy Drews, urozmaicaj膮c je ksi膮偶kami C.S. Forestera i Roberta Louisa Stevensona, panna Moon nie omieszka艂a mu wytkn膮膰, 偶e Nancy Drews pisze przecie偶 powie艣ci wy艂膮cznie dla dziewcz膮t, i zapyta艂a z przek膮sem, czy Duane ma siostr臋. Ch艂opiec u艣miechn膮艂 si臋 tylko, poprawi艂 okulary, odpowiedzia艂 uprzejmie, 偶e nie, po czym wypo偶yczy艂 pi臋膰 ksi膮偶ek - naturalnie wszystkie autorstwa Nancy Drews. Uporawszy si臋 z t膮 seri膮, odkry艂 Edgara Rice'a Burroughsa i sp臋dzi艂 upojne lato, w臋druj膮c po stepach Barsoom i d偶unglach Wenus oraz - to by艂o chyba najwspanialsze ze wszystkiego - towarzysz膮c Tarzanowi i jego przyjacio艂om w przygodach, jakie prze偶ywali na „艣rodkowym tarasie” dziewiczego lasu. Co prawda Duane nie by艂 ca艂kiem pewien, co to takiego 贸w „艣rodkowy taras”, niemniej jednak stara艂 si臋 stworzy膰 jego namiastk臋 w d臋bowym zagajniku nad rzek膮. Witt przygl膮da艂 si臋 ze zdziwieniem, jak jego pan przeskakuje z ga艂臋zi na ga艂膮藕 i pa艂aszuje posi艂ki w艣r贸d konar贸w drzew.

Nast臋pnego lata Duane zabra艂 si臋 za Jane Austen, lecz tym razem panna Moon nie wspomnia艂a ani s艂owem o „powie艣ciach dla dziewcz膮t”.

***

Zaraz po tym, jak upora艂 si臋 z porannymi pracami w gospodarstwie, Duane wybra艂 si臋 do miasta. Ojciec co roku uprawia艂 mniejsz膮 dzia艂k臋, wydzier偶awiwszy wi臋ksz膮 cz臋艣膰 trzystu czterdziestu akr贸w panu Johnsonowi, wi臋c i obowi膮zk贸w nie by艂o zbyt wiele. Do zada艅 Duane'a nale偶a艂a opieka nad 偶ywym inwentarzem, ale teraz, kiedy krowy przebywa艂y ca艂y czas na pastwisku, nie nastr臋cza艂o to 偶adnych problem贸w. Codzienne sprz膮tanie obory, kt贸rego najbardziej nie lubi艂, sko艅czy艂o si臋 w maju.

Nareszcie upora艂 si臋 z napraw膮 sze艣ciorz臋dowego kultywatora: hydrauliczny podno艣nik tylnego rz臋du dzia艂a艂 odrobin臋 zbyt szybko, wi臋c Duane dokona艂 regulacji i dokr臋ci艂 艣ruby. Tu偶 obok sta艂 ogromny kombajn zbo偶owy, udoskonalony przez ojca. Modyfikacja polega艂a na tym, 偶e kombajn nie tylko kosi艂 zbo偶e, lecz r贸wnie偶 od razu m艂贸ci艂 je i prasowa艂 s艂om臋. Oznacza艂o to znaczne przyspieszenie prac w okresie 偶niw, ale tak偶e konieczno艣膰 dokonywania cz臋stych przegl膮d贸w i konserwacji. Duane niekiedy podejrzewa艂, 偶e ojciec zdecydowa艂 si臋 zaj膮膰 rolnictwem wy艂膮cznie po to, 偶eby mie膰 okazj臋 majstrowa膰 przy rozmaitych maszynach.

Uporawszy si臋 z kultywatorem, ch艂opiec stan膮艂 przed kombajnem i spojrza艂 w g贸r臋, na gro藕nie uniesione no偶e po艂yskuj膮ce w promieniach s艂o艅ca s膮cz膮cych si臋 przez okienka pod dachem szopy. Przysz艂o mu do g艂owy, 偶e m贸g艂by zrobi膰 ojcu niespodziank臋 i samodzielnie dokona膰 paru oczywistych modyfikacji, zaraz jednak doszed艂 do wniosku, 偶e w ten spos贸b pozbawi艂by go przyjemno艣ci. Poza tym, jeszcze przed 艣niadaniem, chcia艂 nakarmi膰 zwierz臋ta i opieli膰 kilka grz膮dek w ogr贸dku, 偶eby zd膮偶y膰 do miasta na dziesi膮t膮. Nie mia艂by nic przeciwko temu, 偶eby ojciec go podwi贸z艂, poniewa偶 nie u艣miecha艂 mu si臋 samotny spacer po Jubilee College Road, wiedzia艂 jednak o tym, 偶e ojciec niecierpliwie czeka艂 przez ca艂y tydzie艅 na okazj臋, 偶eby nadrobi膰 alkoholowe zaleg艂o艣ci u Carla albo w Black Tree, a on, Duane, wola艂by nie by膰 tego 艣wiadkiem.

Tak wi臋c poszed艂 na piechot臋. Dzie艅 by艂 pogodny i bardzo upalny. Duane rozpi膮艂 trzy g贸rne guziki koszuli, ods艂aniaj膮c sk贸r臋 a偶 do miejsca, gdzie ko艅czy艂o si臋 opalone V, a zaczyna艂o zupe艂nie blade cia艂o. Zatrzyma艂 si臋 przy domu Mike'a O'Rourke na skraju miasta. Mike'a nie by艂o w domu, ale jedna z jego si贸str powiedzia艂a, 偶e Duane oczywi艣cie mo偶e wej艣膰 i napi膰 si臋 wody z pompy na podw贸rzu. Pi艂 d艂ugo i 艂apczywie, czuj膮c w ustach wyra藕ny smak 偶elaza, a na koniec zmoczy艂 sobie obficie twarz i g艂ow臋.

Kiedy zastuka艂 do drzwi domu pani Moon, stara kobieta przyku艣tyka艂a w asy艣cie gromadki kot贸w, podpieraj膮c si臋 dwiema laskami.

- Czy ja ci臋 znam, m艂ody cz艂owieku?

Jej g艂os brzmia艂 jak parodia g艂osu staruszek z kresk贸wek: wysoki, skrzekliwy, dr偶膮cy.

- Tak, prosz臋 pani. Jestem Duane McBride. By艂em par臋 razy z Dale'em Stewartem i Michaelem O'Rourke, kiedy przychodzili zabra膰 pani膮 na spacer.

- S艂ucham?

Duane westchn膮艂 i powt贸rzy艂 wszystko znacznie g艂o艣niej.

- Nie mog臋 i艣膰 na spacer - odpar艂a pani Moon k艂贸tliwym tonem. - Jeszcze nie jad艂am 艣niadania.

Koty przesuwa艂y si臋 bezszelestnie mi臋dzy laskami, ociera艂y si臋 o owini臋te banda偶ami spuchni臋te 艂ydki. Duane pomy艣la艂 o 偶o艂nierzu w onucach.

- Ja tylko chcia艂em pani膮 o co艣 zapyta膰.

- Zapyta膰?

Cofn臋艂a si臋 o krok w g艂膮b pogr膮偶onego w p贸艂mroku hallu. Dom by艂 niedu偶y, stary i cuchn膮艂 tak, jakby mieszka艂o w nim wiele pokole艅 kot贸w, kt贸re nigdy nie wychodzi艂y na zewn膮trz.

- Tak. Tylko kilka pyta艅.

- W jakiej sprawie?

Zamruga艂a oczami o bladych, jakby spranych t臋cz贸wkach. Duane domy艣li艂 si臋, 偶e staruszka widzi tylko niewyra藕ny zarys jego sylwetki na tle jasnego prostok膮ta drzwi i cofn膮艂 si臋 o krok jak wytrawny komiwoja偶er, demonstruj膮c w ten spos贸b szacunek i brak z艂ych zamiar贸w.

- Chodzi o... o dawne czasy. Pisz臋 artyku艂 do gazetki szkolnej o tym, jak 偶y艂o si臋 w Elm Haven na prze艂omie wiek贸w. Zastanawia艂em si臋, czy zechcia艂aby pani... czy zechcia艂aby pani wprowadzi膰 mnie w 贸wczesn膮 atmosfer臋.

- W co?

- Chodzi mi o kilka szczeg贸艂贸w. Mo偶na?

Stara kobieta zawaha艂a si臋, po czym ostro偶nie zawr贸ci艂a i podpieraj膮c si臋 laskami, skierowa艂a si臋 w milcz膮cej asy艣cie kot贸w w g艂膮b domu. Duane zosta艂 na progu, nie wiedz膮c, co pocz膮膰.

- Nie st贸j tak, m艂ody cz艂owieku - rozleg艂 si臋 wysoki g艂os z mrocznego wn臋trza. - Zaparz臋 nam herbat臋.

***

Duane siedzia艂 w fotelu, popija艂 herbat臋, zajada艂 ciasteczka, zadawa艂 pytania i s艂ucha艂 opowie艣ci pani Moon o jej ojcu, dzieci艅stwie i o Elm Haven w dawnych dobrych czasach. Staruszka r贸wnie偶 si臋ga艂a po ciasteczka, w zwi膮zku z czym na jej kolanach gromadzi艂o si臋 sporo okruch贸w. Koty wskakiwa艂y tam bezszelestnie i zajada艂y je ze smakiem.

- A co z dzwonem? - zapyta艂 wreszcie, upewniwszy si臋, 偶e stara kobieta ma wci膮偶 ca艂kiem sprawn膮 pami臋膰.

R臋ka pani Moon, kt贸ra nios艂a do jej ust kolejne ciasteczko, zamar艂a w bezruchu. Jeden z kot贸w podskoczy艂 wysoko, jakby zamierza艂 wyrwa膰 smako艂yk z jej palc贸w.

- Z dzwonem?

- Wspomnia艂a pani o rozmaitych ciekawostkach z tamtych czas贸w. Ten wielki dzwon ze szkolnej dzwonnicy na pewno do nich nale偶a艂. Wie pani co艣 na jego temat?

Staruszka by艂a wyra藕nie poruszona.

- Dzwon? Jaki dzwon?

Duane westchn膮艂 z rezygnacj膮. To wszystko nie mia艂o 偶adnego sensu.

- W roku tysi膮c osiemset siedemdziesi膮tym sz贸stym pan Ashley przywi贸z艂 z Europy ogromny...

Pani Moon zachichota艂a. Jej sztuczna szcz臋ka by艂a odrobin臋 za lu藕na, musia艂a wi臋c wepchn膮膰 j膮 j臋zykiem na miejsce.

- G艂uptasie, przecie偶 ja si臋 urodzi艂am w tym roku! Jak mia艂abym pami臋ta膰 co艣, co si臋 wtedy wydarzy艂o?

Duane spr贸bowa艂 sobie wyobrazi膰 siedz膮c膮 przed nim star膮 kobiet臋 jako r贸偶owe, pomarszczone niemowl臋 wkraczaj膮ce w 艣wiat w roku, w kt贸rym dosz艂o do masakry ludzi genera艂a Custera. Spr贸bowa艂 sobie r贸wnie偶 uzmys艂owi膰 ogrom zmian, jakie obserwowa艂a z cienia pod wi膮zami przy Depot Street: automobile, telefony, dwie wojny 艣wiatowej, Sputnik...

- Wi臋c nic pani o nim nie wie? - zapyta艂, odk艂adaj膮c notatnik i o艂贸wek.

- Oczywi艣cie, 偶e wiem - odpar艂a, si臋gaj膮c po kolejne ciasteczko. - To by艂 bardzo pi臋kny dzwon. Ojciec pana Ashleya przywi贸z艂 go z Europy z jednej ze swoich podr贸偶y. Kiedy chodzi艂am do szko艂y, dzwon uderza艂 codziennie kwadrans po 贸smej, a potem o trzeciej po po艂udniu.

Duane wyba艂uszy艂 na ni膮 oczy, po czym nieco trz臋s膮c膮 si臋 r臋k膮 si臋gn膮艂 po notatnik. W艂a艣nie uzyska艂 pierwsze potwierdzenie istnienia dzwonu.

- Pami臋ta mo偶e pani co艣 szczeg贸lnego?

- M贸j drogi, w tamtych czasach wszystko by艂o szczeg贸lne. W ka偶dy pi膮tek jedno z nas, najm艂odszych dzieci, mog艂o ci膮gn膮膰 za sznur na pocz膮tku lekcji. Pami臋tam, 偶e ja te偶 kiedy艣 to robi艂am. Tak, to by艂 bardzo pi臋kny dzwon...

- A co si臋 z nim sta艂o?

- No wiesz... Tak naprawd臋 to nie jestem pewna. - Na jej twarzy pojawi艂 si臋 dziwny wyraz. Od艂o偶y艂a ciasteczko na kolana; dwa koty rzuci艂y si臋 na nie niemal r贸wnocze艣nie i po偶ar艂y w okamgnieniu. Staruszka podnios艂a do ust dr偶膮c膮 d艂o艅. - Pan Moon, to znaczy m贸j m膮偶, nie mia艂 z tym nic wsp贸lnego. Nic a nic. - Wycelowa艂a palec w notatnik Duane'a. - Zapisz to, ch艂opcze. Zapisz, 偶e ani Olivera, ani mojego ojca nie by艂o tam wtedy, kiedy wydarzy艂a si臋 ta okropna historia!

- Dobrze, prosz臋 pani. A co to w艂a艣ciwie by艂o?

Teraz trz臋s艂y si臋 ju偶 jej obie r臋ce. Koty rozbieg艂y si臋 na boki.

- Okropno艣膰! Co艣 tak strasznego, 偶e nikt nie chce o tym m贸wi膰. Dlaczego mia艂by艣 pisa膰 o czym艣 takim? Wygl膮dasz na mi艂ego ch艂opca.

Duane prawie nie m贸g艂 oddycha膰 z emocji.

- Chcia艂bym napisa膰 o wszystkim. Bardzo przyda艂aby mi si臋 pani pomoc. A wi臋c, co takiego si臋 wydarzy艂o? Czy to mia艂o co艣 wsp贸lnego z dzwonem?

Pani Moon tak jakby zapomnia艂a, 偶e w pokoju jest kto艣 opr贸cz niej. Wpatrywa艂a si臋 niewidz膮cym spojrzeniem w mroczny k膮t, w kt贸rym bezszelestnie przemyka艂y kocie cienie.

- No, w艂a艣ciwie nie... - wyszepta艂a schrypni臋tym g艂osem. Ulic膮 przejecha艂a jaka艣 ci臋偶ar贸wka, ale stara kobieta nawet nie mrugn臋艂a. - Chocia偶 powiesili go na jego sznurze.

- Kogo powiesili? - zapyta艂 Duane r贸wnie偶 szeptem.

Pani Moon odwr贸ci艂a twarz w jego stron臋, lecz jej oczy nadal zdawa艂y si臋 niczego nie dostrzega膰.

- Tego zbrodniarza, oczywi艣cie! Tego, kt贸ry zabi艂 i... - Z jej gard艂a wydoby艂 si臋 dziwny d藕wi臋k, po policzkach pop艂yn臋艂y 艂zy. Jedna z nich dotar艂a do pokrytego sieci膮 zmarszczek k膮cika ust.

- Tego, kt贸ry zabi艂 i zjad艂 t臋 dziewczynk臋 - doko艅czy艂a mocniejszym g艂osem.

O艂贸wek Duane'a znieruchomia艂 nad kartk膮.

- Napisz to koniecznie! - powt贸rzy艂a stara kobieta, mierz膮c w niego palcem. Jej oczy p艂on臋艂y, ich spojrzenie przeszywa艂o ch艂opca na wylot. - Nadesz艂a pora, 偶eby kto艣 wreszcie to napisa艂! Napisz, 偶e ani Orville'a, ani mojego ojca nie by艂o tam... ba, nie by艂o ich nawet w mie艣cie, kiedy to si臋 zdarzy艂o! Napisz to natychmiast!

Opowiada艂a g艂osem przypominaj膮cym szelest kartek od dawna nieotwieranej ksi膮偶ki, a Duane wszystko pilnie notowa艂.

19

Dopiero kiedy Dale zjawi艂 si臋 u Jima Harlena, 偶eby zaprosi膰 go na pi膮tkowe spotkanie na farmie wujka Henry'ego, u艣wiadomi艂 sobie, jak bardzo osamotniony musia艂 si臋 czu膰 jego kolega. Co prawda panna Jensen mia艂a powa偶ne w膮tpliwo艣ci, czy jej syn czuje si臋 wystarczaj膮co dobrze, ale Dale przywi贸z艂 zaproszenie r贸wnie偶 dla niej i w ko艅cu uleg艂a b艂aganiom Harlena.

Ojciec Dale'a wr贸ci艂 do domu o drugiej, a o wp贸艂 do czwartej wyruszyli wszyscy na farm臋. Harlen w swoim gipsowym pancerzu siedzia艂 z matk膮 i Kevinem na tylnej kanapie kombi, Mike, Dale i Lawrence st艂oczyli si臋 za艣 w przestrzeni baga偶owej. Rozbawieni, podekscytowani, 艣piewali g艂o艣no przez ca艂膮 drog臋.

Wujek Henry i ciotka Lena ustawili krzes艂a w zacienionej cz臋艣ci ogrodu. Do ha艂a艣liwego powitania przy艂膮czy艂 si臋 Biff, owczarek niemiecki wujka Henry'ego, kt贸ry skaka艂 doko艂a i dono艣nym ujadaniem informowa艂 o swojej rado艣ci. Doro艣li zasiedli w ogrodowych fotelach, ch艂opcy za艣 chwycili szpadle i 艂opaty, i ruszyli na pole za domem. Ze wzgl臋du na Harlena szli nieco wolniej ni偶 zwykle, nie przeskakiwali te偶 przez p艂oty, tylko przechodzili przez furtki, ale Jim i tak radzi艂 sobie ca艂kiem nie藕le. Wreszcie po d艂ugim marszu, na samym ko艅cu pastwiska, prawie na skraju lasu, nad brzegiem p艂yn膮cego z po艂udnia na p贸艂noc strumienia, znale藕li 艣lady wykopalisk prowadzonych ubieg艂ego lata i na nowo rozpocz臋li poszukiwania Groty Przemytnik贸w.

Informacja o Grocie dotar艂a do nich w postaci legendy, uprawdopodobni艂a si臋 dzi臋ki historii opowiedzianej przez wujka Henry'ego i sta艂a si臋 dla nich czym艣 w rodzaju Ewangelii. Ot贸偶 w latach dwudziestych, w czasach prohibicji, zanim wujek Henry kupi艂 farm臋, poprzedni w艂a艣ciciel udost臋pni艂 przemytnikom z s膮siedniego okr臋gu po艂o偶on膮 w odosobnionym zak膮tku grot臋, w kt贸rej przechowywali rozprowadzany nielegalnie towar. Z czasem grota ta sta艂a si臋 czym艣 w rodzaju magazynu, potem sklepu, a偶 wreszcie doprowadzono do niej gruntow膮 drog臋, powi臋kszono i urz膮dzono podziemn膮 knajp臋.

- Nawet najwi臋ksi gangsterzy z Chicago wpadali tam na chwil臋, kiedy przeje偶d偶ali przez okolic臋 - opowiada艂 wujek Henry. - Mog臋 przysi膮c, nie na jedn膮 ale na trzy Biblie, 偶e by艂 tam kiedy艣 sam John Dillinger i 偶e trzej ch艂opcy Ala Capone zjawili si臋, 偶eby za艂atwi膰 Mickeya Shaughnessy, ale Mickey zwietrzy艂 pismo nosem i da艂 nog臋 do swojej siostry, kt贸ra mieszka艂a nad Spoon River, wi臋c ch艂opcy Ala pu艣cili tylko par臋 serii po p贸艂kach i zabrali troch臋 towaru.

Ale najbardziej ekscytuj膮ce by艂o zako艅czenie legendy. Ot贸偶 na kr贸tko przed ko艅cem prohibicji Grot臋 Przemytnik贸w odkry艂a policja, ale zamiast wywie藕膰 zgromadzone tam zapasy ograniczyli si臋 do wysadzenia w powietrze wej艣cia. Zwa艂y ziemi i g艂az贸w zasypa艂y magazyn, lokal, stoliki i mahoniowy bar, pianol臋, a nawet trzy ci臋偶ar贸wki i forda model A, ukryte w podziemnym gara偶u. Nast臋pnie funkcjonariusze zatarli wszelkie 艣lady istnienia drogi, tak 偶eby nikt nigdy nie trafi艂 w to miejsce.

Dale i pozostali ch艂opcy byli 艣wi臋cie przekonani, 偶e wszystko to przetrwa艂o w nienaruszonym stanie, ukryte za kilkoma metrami skalno-ziemnego rumowiska. Gdyby zacz臋li kopa膰 we w艂a艣ciwym miejscu...

Wujek Henry pomaga艂 im jak m贸g艂: pokazywa艂 stare 艣lady k贸艂 i rdzewiej膮ce metalowe szcz膮tki, zag艂臋bienia terenu mog膮ce by膰 pozosta艂o艣ciami wyj艣膰 awaryjnych, przypomina艂 sobie coraz bardziej intryguj膮ce szczeg贸艂y, podsycaj膮c w ten spos贸b zapa艂 os艂abiony wielogodzinnym bezowocnym kopaniem w pal膮cych promieniach s艂o艅ca.

- Henry, mo偶e by艣 tak przesta艂 opowiada膰 bajki tym ch艂opcom! - powiedzia艂a kiedy艣 ciotka Lena zaskakuj膮co ostrym tonem.

Wujek wyprostowa艂 si臋, przesun膮艂 prymk臋 tytoniu pod drugi policzek i odpar艂 z godno艣ci膮:

- To nie s膮 偶adne bajki, mamu艣ko! Ta grota na pewno gdzie艣 jest.

Ch艂opcy nie potrzebowali wi臋kszej zach臋ty. Z biegiem lat skraj najodleglejszego pastwiska wujka Henry'ego - dawno temu wypasa艂 tu byka, kiedy jeszcze go mia艂 - zacz膮艂 przypomina膰 z艂otono艣ne dzia艂ki w Klondike. Dale, Lawrence i reszta przekopali wszystkie do艂y, dziury, niecki, parowy i inne zag艂臋bienia terenu, przekonani, 偶e w艂a艣nie teraz odkryli legendarn膮 Grot臋. Dale cz臋sto 艣ni艂 o tym, jak to b臋dzie, kiedy po kolejnym uderzeniu szpadlem w ziemi otworzy si臋 czarny otw贸r i z odgrodzonego od 艣wiata przez trzydzie艣ci lat wn臋trza powieje zimnym powietrzem przesyconym mocnym zapachem bimbru.

Duane zjawi艂 si臋 oko艂o sz贸stej - ojciec podrzuci艂 go w drodze do Black Tree - i musia艂 przez prawie p贸艂 godziny rozmawia膰 z doros艂ymi, zanim uda艂o mu si臋 wyruszy膰 艣ladem koleg贸w. Co prawda nikt nie zwr贸ci艂 na to uwagi, ale specjalnie na t臋 okazj臋 w艂o偶y艂 najlepsze sztruksowe spodnie i nowiutk膮 czerwon膮 flanelow膮 koszul臋, prezent gwiazdkowy od wujka Arta. W najodleglejszym zak膮tku pastwiska ujrza艂 gromadk臋 umorusanych i zm臋czonych ch艂opc贸w skupionych wok贸艂 wykopanej w ziemi dziury mniej wi臋cej metrowej g艂臋boko艣ci. Stok poni偶ej by艂 us艂any wi臋kszymi i mniejszymi kamieniami, na kt贸re natrafili podczas pracy.

- Cze艣膰 - powiedzia艂 Duane, siadaj膮c na jednym z najwi臋kszych kamieni. - My艣licie, 偶e tym razem si臋 uda艂o?

S艂o艅ce wisia艂o ju偶 nisko na niebie, stok skry艂 si臋 ca艂y w cieniu. Rachityczny strumyk szemra艂 jakie艣 pi臋膰 metr贸w w dole; oddziela艂 ich od niego w膮ski pas p艂askiego terenu b臋d膮cy wed艂ug Dale'a „drog膮 przemytnik贸w”.

Dale otar艂 czo艂o, zostawiaj膮c na nim brudnoszar膮 smug臋.

- Tak nam si臋 wydawa艂o. Sp贸jrz: znale藕li艣my nawet t臋 wielk膮 zbutwia艂膮 belk臋!

- Chcia艂e艣 powiedzie膰: ten wielki zbutwia艂y pie艅?

- Wcale nie! - zaprotestowa艂 Lawrence. Jego koszula znajdowa艂a si臋 w op艂akanym stanie. - To jedna z belek, kt贸re podtrzymywa艂y strop przy wej艣ciu!

***

- Stempel - podpowiedzia艂 Mike.

Duane tr膮ci艂 znalezisko nog膮. Nie trzeba by艂o wyt臋偶a膰 wzroku, 偶eby dostrzec resztki ga艂臋zi.

- Hmm... - mrukn膮艂 z pow膮tpiewaniem.

- Od pocz膮tku m贸wi艂em im, 偶e to bzdura - odezwa艂 si臋 Jim Harlen z satysfakcj膮 w g艂osie i poprawi艂 si臋 na swoim miejscu. Wida膰 by艂o, 偶e rami臋 wci膮偶 mu dokucza i wci膮偶 mia艂 obanda偶owan膮 g艂ow臋.

- Ty te偶 kopa艂e艣? - zainteresowa艂 si臋 Duane.

Harlen prychn膮艂 pogardliwie.

- Nigdy nie kopa艂em! Mam si臋 zaj膮膰 sprzeda偶膮 tego, co znajdziemy!

- My艣lisz, 偶e b臋dzie si臋 jeszcze do czego艣 nadawa艂o?

- Przecie偶 alkohol im starszy, tym lepszy. Wino i tym podobne s膮 warte tym wi臋cej pieni臋dzy, im s膮 starsze, no nie?

- Nie wiem, czy tak samo jest z bimbrem. - Mike O'Rourke u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - A ty co my艣lisz, Duane?

Duane wzi膮艂 patyk i zacz膮艂 grzeba膰 w 艣wie偶ej ziemi. Dziura by艂a tak g艂臋boka, 偶e kiedy Lawrence wczo艂ga艂 si臋 do niej g艂ow膮 naprz贸d, wystawa艂y mu tylko nogi poni偶ej kolan. Nic jednak nie wskazywa艂o na to, 偶eby to by艂 tunel - ot, po prostu kolejny otw贸r wykopany w zboczu wzg贸rza, nie pierwszy i z pewno艣ci膮 nie ostami.

- My艣l臋, 偶e znacznie wi臋cej pieni臋dzy mo偶na by dosta膰 za te stare samochody - odpar艂, przy艂膮czaj膮c si臋 do gry. B膮d藕 co b膮d藕, co szkodzi艂o wyobra偶a膰 sobie jaskini臋 pe艂n膮 skarb贸w odleg艂膮 zaledwie o wyci膮gni臋cie r臋ki? Czym to si臋 r贸偶ni艂o od „bada艅”, kt贸rym po艣wi臋ci艂 minione dwa tygodnie? Tyle 偶e teraz ju偶 wiedzia艂, i偶 w tych badaniach wcale nie chodzi艂o o zabaw臋. Odruchowo si臋gn膮艂 do kieszeni na piersi, ale przypomnia艂 sobie, 偶e notatnik zostawi艂 w domu, w bezpiecznej kryj贸wce.

- Jasne - zawt贸rowa艂 mu Dale. - Albo na sprzedawaniu bilet贸w ludziom, kt贸rzy chcieliby to zwiedzi膰. Wujek Henry m贸wi, 偶e mogliby艣my za艂o偶y膰 tam 艣wiat艂o i zostawi膰 wszystko tak jak by艂o.

- No pewnie. Aha, mama kaza艂a wam wraca膰 do domu, 偶eby艣cie umyli r臋ce. Rozpalili ju偶 na grillu.

Ch艂opcy zawahali si臋, rozdarci mi臋dzy s艂abn膮c膮 obsesj膮 i narastaj膮cym g艂odem. G艂贸d okaza艂 si臋 silniejszy.

Wracali w tempie wygodnym dla Harlena, z 艂opatami i szpadlami na ramionach, rozmawiaj膮c i 艣miej膮c si臋 g艂o艣no. Mleczne krowy zmierzaj膮ce w stron臋 obory omin臋艂y ich szerokim 艂ukiem. Od domu dzieli艂o ich jeszcze sporo ponad sto metr贸w, kiedy poczuli wspania艂y zapach grillowanych stek贸w niesiony przez przedwieczorny wietrzyk.

Zasiedli do posi艂ku na wy艂o偶onym p艂askimi kamieniami patio po wschodniej stronie domu. Wyd艂u偶aj膮ce si臋 cienie zlizywa艂y z艂ocisty blask z trawnika, nad ceglanym grillem, kt贸ry wujek Henry postawi艂 obok pompy w pobli偶u drewnianego ogrodzenia, unosi艂 si臋 dym. Mimo protest贸w Mike'a ciotka Lena usma偶y艂a dodatkowo dwie spore ryby, co w po艂膮czeniu ze stekami, czipsami cebulowymi, warzywami i 艣wie偶ym, sch艂odzonym mlekiem z艂o偶y艂o si臋 na prawdziw膮 uczt臋.

Upa艂 wyra藕nie zel偶a艂, lekki wiaterek przyni贸s艂 och艂od臋 i szele艣ci艂 li艣膰mi na drzewach. Ci膮gn膮ce si臋 bez ko艅ca 艂any zbo偶a po drugiej stronie drogi zdawa艂y si臋 szepta膰 co艣 w jedwabistym j臋zyku.

Ch艂opcy rozsiedli si臋 na kamiennych stopniach i donicach z kwiatami, doro艣li natomiast pozostali na ogrodowych krzes艂ach i fotelach. Wujek Henry rozlewa艂 domowe piwo do kamionkowych kubk贸w sch艂odzonych w lod贸wce w gara偶u. Wymieszane g艂osy sk艂ada艂y si臋 na doskonale znajomy gwar: wysoki 艣miech Kevina, sarkastyczne uwagi Harlena powoduj膮ce cz臋ste wybuchy weso艂o艣ci, ciche odpowiedzi Mike'a, piskliwy g艂os Lawrence'a, oszcz臋dnie wypowiadane s艂owa Duane'a. R贸wnie dobrze zna艂 g艂osy doros艂ych: chrapliwy wujka Henry'ego opowiadaj膮cego o tym, jak ca艂kiem niedawno znalaz艂 na polu fragment chromowanej ozdoby z nadwozia piercie arrow rocznik 1928, co jego zdaniem ponad wszelk膮 w膮tpliwo艣膰 potwierdza艂o autentyczno艣膰 historii o Grocie Przemytnik贸w; melodyjny i 艣piewny ciotki Leny, najbardziej zmys艂owy g艂os, jaki Dale kiedykolwiek s艂ysza艂; g艂osy matki i ojca, znajome jak szum wiatru w ga艂臋ziach drzew - ojciec opowiada艂 weso艂e dykteryjki zas艂yszane podczas licznych podr贸偶y, mama co chwila wybucha艂a perlistym i troch臋 zbyt dono艣nym 艣miechem, jakby odrobin臋 za du偶o wypi艂a albo, podobnie jak Lawrence, obawia艂a si臋, 偶e nikt jej nie us艂yszy.

No偶e zostawia艂y blador贸偶owe 艣lady na papierowych talerzach. Wszyscy brali dok艂adk臋, niekt贸rzy nawet dwie. W wielkich miskach z sa艂atk膮 szybko pokaza艂o si臋 dno, upieczone kaczany kukurydzy w b艂yskawicznym tempie znika艂y z grilla. Wujek Henry udawa艂, 偶e si臋 z艂o艣ci, po czym, promieniej膮c, dok艂ada艂 kolejne steki i przewraca艂 je za pomoc膮 d艂ugiego widelca o dw贸ch z臋bach. Ch艂opcy wzi臋li po kawa艂ku pysznego ciasta z rabarbarem i przenie艣li si臋 na taras.

Wujek Henry i ciotka Lena wci膮偶 rozbudowywali i przebudowywali dom, zaczynaj膮c kolejne przedsi臋wzi臋cie przed uko艅czeniem poprzedniego. Dale doskonale pami臋ta艂, 偶e kiedy mia艂 sze艣膰 lat i przyjecha艂 tu z rodzicami po pogrzebie babci w Chicago, dom by艂 drewniany, parterowy, niepodpiwniczony i sk艂ada艂 si臋 z czterech pokoj贸w. Teraz by艂 murowany, mia艂 piwnic臋, a nawet gara偶, dostawiony przez wujka w tym samym roku, kiedy Stewartowie sprowadzili si臋 do Elm Haven. Dale bawi艂 si臋 we wn臋trzu niewyko艅czonej konstrukcji przypominaj膮cej wielki drewniany szkielet, podczas gdy wujek przybija艂 deski. Teraz gara偶 by艂 ju偶 gotowy i ogromny, na cztery samochody, zbudowany na po艂udniowym stoku pag贸rka, na kt贸rym sta艂 dom, tak 偶e wchodzi艂o si臋 z niego prosto do pracowni w piwnicy; nad nim znajdowa艂 si臋 taras po艂膮czony z du偶ym pokojem go艣cinnym i sypialni膮 gospodarzy.

Ch艂opcy najbardziej lubili przebywa膰 tam wieczorami, szczeg贸lnie zanim do艂膮czyli do nich doro艣li. Wielki jak kort tenisowy (chocia偶 z ca艂ej gromadki tylko Dale i Duane widzieli kiedy艣 na w艂asne oczy kort tenisowy) mia艂 kilka poziom贸w po艂膮czonych schodkami i pochylniami. Rozpo艣ciera艂 si臋 z niego pi臋kny widok na trzy strony 艣wiata: na zachodzie by艂o wida膰 drog臋 i pola pana Johnsona. Na po艂udniu - podjazd, niby-staw i niby-basen zbudowany przez wujka, las, a jesieni膮, kiedy drzewa traci艂y li艣cie, nawet fragment Calvary Cemetery. Na wschodzie - stodo艂臋, szop臋, kom贸rki i inne zabudowania gospodarcze. Dale wyobra偶a艂 sobie niekiedy, 偶e jest 艣redniowiecznym rycerzem spogl膮daj膮cym z zamkowej baszty na fortyfikacje i umocnienia.

Na tarasie sta艂y ogrodowe drewniane fotele, zaskakuj膮co wygodne jak na swoje do艣膰 toporne kszta艂ty, ch艂opcy jednak zdecydowanie woleli hamaki. By艂y trzy: dwa na metalowych stela偶ach, a trzeci rozpi臋ty mi臋dzy s艂upkami, na kt贸rych zamontowano reflektory o艣wietlaj膮ce podjazd pi臋膰 metr贸w ni偶ej. Trzej, kt贸rzy dotarli na g贸r臋 jako pierwsi - Lawrence, Kevin i Mike - natychmiast usadowili si臋 w tym hamaku i zacz臋li niebezpiecznie buja膰 si臋 nad przepa艣ci膮. Rodzice zawsze upominali ich, 偶eby tego nie robili, jak do tej pory jednak nikt jeszcze nie spad艂... Chocia偶 wujek Henry przysi臋ga艂, 偶e kt贸rego艣 wieczoru zasn膮艂 w tym hamaku, a kiedy rano obudzi艂o go pianie koguta, wsta艂 i odruchowo skierowa艂 si臋 do 艂azienki. Ockn膮艂 si臋 dopiero na stercie work贸w z pasz膮 na podw贸rzu.

Tak im si臋 dobrze siedzia艂o, buja艂o i rozmawia艂o, 偶e zupe艂nie zapomnieli, i偶 zamierzali jeszcze kontynuowa膰 poszukiwania Groty Przemytnik贸w. Poza tym i tak zrobi艂o si臋 zbyt ciemno. Co prawda na niebie nad zachodnim horyzontem pozosta艂y jeszcze 艣lady ciemnego b艂臋kitu, gdzie indziej jednak pojawi艂y si臋 ju偶 gwiazdy, a drzewa rosn膮ce nad stawem zatraci艂y indywidualne sylwetki, zamieniaj膮c si臋 w jednolit膮 czarn膮 mas臋. Na tym tle ta艅czy艂y coraz liczniejsze robaczki 艣wi臋toja艅skie, kt贸rym akompaniowa艂 smutny ch贸r 偶ab. Wok贸艂 stodo艂y uwija艂y si臋 sp贸藕nione jask贸艂ki, gdzie艣 daleko w lesie zahucza艂a sowa.

Wraz z nastaniem nocy rozmowy doros艂ych przycich艂y, tak偶e ch艂opc贸w ogarn臋艂o jakie艣 dziwne lenistwo; milkli kolejno, a偶 wreszcie by艂o s艂ycha膰 tylko poskrzypywanie sznur贸w hamaka i nocne odg艂osy dobiegaj膮ce z g臋stniej膮cego mroku. Niebo rozb艂yskiwa艂o kolejnymi gwiazdami.

Wujek Henry zgasi艂 automatyczne 艣wiat艂a doko艂a domu i nie zapali艂 lamp na tarasie, wi臋c Dale m贸g艂 sobie bez trudu wyobrazi膰, 偶e znajduje si臋 na pok艂adzie pirackiego statku 偶egluj膮cego po tropikalnych morzach. Rozko艂ysane wiatrem 艂any zbo偶a po drugiej stronie drogi szumia艂y niemal jak fale. 呕a艂owa艂, 偶e nie ma sekstansu. Na policzkach i karku wci膮偶 czu艂 ciep艂o towarzysz膮cego im przez ca艂y dzie艅 s艂o艅ca, mi臋艣nie przyjemnie bola艂y go od wysi艂ku.

- Patrzcie - odezwa艂 si臋 cicho Mike. - Satelita.

Wszyscy spojrzeli w g贸r臋, na niebo przeci臋te doskonale widoczn膮 Drog膮 Mleczn膮. Rzeczywi艣cie: hen, daleko w艣r贸d gwiazd, przemieszcza艂o si臋 male艅kie bursztynowe 艣wiate艂ko.

- To zapewne Echo - powiedzia艂 Kevin profesorskim tonem, po czym wyja艣ni艂, 偶e Echo to ogromny balon o metalicznej pow艂oce, kt贸ry Stany Zjednoczone zamierza艂y umie艣ci膰 na orbicie, 偶eby odbija艂 fale radiowe.

- Nie wydaje mi si臋, 偶eby go ju偶 wystrzelili - odpar艂 Duane nie艣mia艂o. M贸wi艂 w ten spos贸b zawsze, nawet wtedy, kiedy wiedzia艂 na pewno, 偶e ma racj臋. - Chyba maj膮 to zrobi膰 dopiero w sierpniu.

- W takim razie, co to mo偶e by膰? - zapyta艂 Kevin.

Duane poprawi艂 okulary na nosie i przyjrza艂 si臋 uwa偶nie.

- Je艣li to naprawd臋 satelita, to pewnie Tiros. Echo b臋dzie du偶o ja艣niejszy, tak jasny jak gwiazdy. Nie mog臋 si臋 doczeka膰, kiedy go zobacz臋.

- Wiecie co? Przyjed藕my tutaj w sierpniu! - zaproponowa艂 Dale. - B臋dziemy obserwowa膰 Echo, poszukamy Groty Przemytnik贸w... M贸wi臋 wam, b臋dzie super!

Odpowiedzia艂 mu ch贸r entuzjastycznych g艂os贸w.

- Patrzcie! - wykrzykn膮艂 Lawrence, wskazuj膮c w g贸r臋. - Ga艣nie!

Istotnie, satelita stawa艂 si臋 coraz bledszy. Przez chwil臋 w milczeniu 艣ledzili jego drog臋 po niebosk艂onie, a偶 wreszcie Mike powiedzia艂:

- Ciekawe, czy kiedy艣 polec膮 tam ludzie.

- Rosjanie ju偶 nad tym pracuj膮 - odpar艂 Duane z g艂臋bin hamaka, kt贸ry mia艂 do w艂asnej dyspozycji.

- Rosjanie! - Kevin parskn膮艂 pogardliwie. - Z nami nie maj膮 偶adnych szans.

Duane poruszy艂 si臋 w hamaku.

- Bo ja wiem? Pami臋tacie, jak zaskoczyli nas Sputnikiem?

Dale pami臋ta艂. Trzy lata temu w pa藕dziernikowy wiecz贸r sta艂 za domem razem z mam膮 i tat膮, poniewa偶 w radio powiedzieli, 偶e za chwil臋 nad ich g艂owami powinien przelatywa膰 rosyjski satelita. Lawrence, w贸wczas pierwszoklasista, spa艂 na pi臋trze. We tr贸jk臋 wpatrywali si臋 w niebo pokre艣lone bezlistnymi ga艂臋ziami, a偶 wreszcie dostrzegli male艅kie 艣wiate艂ko sun膮ce 偶wawo w艣r贸d gwiazd.

- Niewiarygodne... - wyszepta艂 ojciec Dale'a.

Nie wiadomo, czy chodzi艂o mu o to, 偶e ludzko艣ci uda艂 si臋 taki wyczyn, czy o to, 偶e dokonali go Rosjanie.

Przez jaki艣 czas patrzyli w milczeniu w niebo. Cisz臋 przerwa艂 Duane.

- Mieli艣cie przez ca艂y czas oko na van Syke'a, Roona i reszt臋?

Mike, Kevin i Dale wymienili spojrzenia. Zrobi艂o im si臋 g艂upio, jakby kto艣 odkry艂, 偶e nie wywi膮zali si臋 z obietnicy.

- No, zacz臋li艣my, ale...

- Nie ma sprawy - powiedzia艂 Duane. - To by艂a g艂upota, ale ja wpad艂em na co艣, o czym chcia艂em z wami pogada膰. Mo偶emy spotka膰 si臋 jutro, za dnia?

- Mo偶e w Jaskini? - zapyta艂 Harlen.

Jego propozycja nie zosta艂a dobrze przyj臋ta.

- Ja na pewno tam nie p贸jd臋 - o艣wiadczy艂 stanowczo Kev. - Mo偶e lepiej w kurniku u Mike'a?

Mike skin膮艂 g艂ow膮, Duane te偶 si臋 zgodzi艂.

- O dziesi膮tej? - zapyta艂 Dale. Zale偶a艂o mu na tym, 偶eby obejrze膰 nadawane rano w niedziele kresk贸wki.

- Wola艂bym troch臋 p贸藕niej - powiedzia艂 Duane. - Rano mam zawsze sporo roboty. Mo偶e o pierwszej? Zaraz po lunchu?

Zgodzili si臋 wszyscy z wyj膮tkiem Harlena.

- Mam ciekawsze rzeczy do roboty - o艣wiadczy艂.

- No pewnie! - prychn膮艂 Kevin. - Pewnie um贸wi艂e艣 si臋 z Michelle Staffney, 偶eby przysz艂a podpisa膰 ci si臋 na gipsie?

艢miechom, okrzykom i szturcha艅com po艂o偶y艂o kres dopiero pojawienie si臋 doros艂ych.

R贸wnie偶 pozosta艂a cz臋艣膰 wieczoru up艂yn臋艂a w bardzo mi艂ej atmosferze. Duane by艂 zadowolony, 偶e od艂o偶y艂 na p贸藕niej rozmow臋 o Dzwonie Borgi贸w oraz o rewelacjach zas艂yszanych od pani Moon, poniewa偶 wywi膮za艂a si臋 interesuj膮ca dyskusja o gwiazdach, planetach i podr贸偶ach kosmicznych. Dale opowiedzia艂 o pomy艣le zorganizowania w sierpniu specjalnej imprezy z okazji umieszczenia na orbicie satelity Echo, a wujek Henry i ciotka Lena natychmiast zapalili si臋 do tego projektu. Kevin obieca艂 przynie艣膰 lunet臋, Duane za艣 ku w艂asnemu zaskoczeniu zaproponowa艂, 偶e przyniesie r贸wnie偶 swoj膮, kt贸r膮 wykona艂 w艂asnor臋cznie przy pomocy wujka Arta.

Przyj臋cie zako艅czy艂o si臋 oko艂o jedenastej. Duane zamierza艂 odby膰 drog臋 powrotn膮 pieszo - doskonale wiedzia艂, 偶e ojciec nie zjawi si臋 w domu przed 艣witem - ale ojciec Dale'a upar艂 si臋, 偶e go odwiezie, chocia偶 odleg艂o艣膰 nie przekracza艂a dw贸ch i p贸艂 kilometra. W zwi膮zku z tym w kombi pa艅stwa Stewart贸w zrobi艂o si臋 do艣膰 t艂oczno.

- Jak tu ciemno - powiedzia艂a pani Stewart. - Czy偶by tw贸j ojciec ju偶 poszed艂 spa膰?

- Na to wygl膮da - odpar艂 Duane, w艣ciek艂y na siebie za to, 偶e przed wyj艣ciem nie zapali艂 艣wiat艂a.

Pan Stewart zaczeka艂, a偶 Duane wejdzie do domu, zapali lamp臋 w kuchni i pomacha przez okno. Zaraz potem czerwone 艣wiat艂a pozycyjne oddali艂y si臋, ko艂ysz膮c si臋 na wybojach.

Chocia偶 Dale zdawa艂 sobie doskonale spraw臋 z tego, 偶e zachowuje si臋 jak paranoik, przed zej艣ciem do piwnicy sprawdzi艂 wszystkie pomieszczenia na parterze i zamkn膮艂 tylne drzwi na klucz. Zdj膮艂 wyj艣ciowe ubranie, wzi膮艂 prysznic, ale zamiast pi偶amy w艂o偶y艂 stare powycierane sztruksy, r贸wnie stare sportowe pantofle i spran膮 ale czyst膮 flanelow膮 koszul臋. By艂 zm臋czony; d艂ugi i obfituj膮cy w wydarzenia dzie艅 mocno da艂 mu si臋 we znaki, lecz jego umys艂 wci膮偶 pracowa艂 ca艂kiem sprawnie. Mia艂 nadziej臋, 偶e uda mu si臋 jeszcze troch臋 popracowa膰, a poza tym i tak musia艂 czeka膰 na powr贸t ojca, bo przecie偶 pozamyka艂 od wewn膮trz drzwi. W艂膮czy艂 radio, nastawi艂 je na stacj臋 WHO z Des Moines i wzi膮艂 si臋 do pisania.

To znaczy, usi艂owa艂 to zrobi膰, ale wszystkie notatki i szkice wyda艂y mu si臋 nagle potwornie dziecinne. A mo偶e od razu przyst膮pi膰 do pisania powie艣ci? Nie, jeszcze nie by艂 do tego przygotowany. Wed艂ug starannie przygotowanego i przemy艣lanego „rozk艂adu jazdy” powinno to nast膮pi膰 najwcze艣niej w przysz艂ym roku. Przez jaki艣 czas spogl膮da艂 markotnie na notatniki zape艂nione szkicami postaci, charakterystykami bohater贸w, zarysami w膮tk贸w, pr贸bkami imituj膮cymi style najznakomitszych pisarzy, takich jak Hemingway, Mailer, Capote, Irwin Shaw, po czym westchn膮艂 ci臋偶ko, ponownie ukry艂 je w schowku, po艂o偶y艂 si臋 na 艂贸偶ku i opar艂 stopy na metalowej por臋czy. Tej zimy przer贸s艂 swoje 艂贸偶ko, w zwi膮zku z czym musia艂 sypia膰 ukosem albo podkula膰 nogi. Na razie nie powiedzia艂 o tym ojcu. Chwilowo nie mogli sobie pozwoli膰 na kupno nowego 艂贸偶ka. Co prawda wiedzia艂, 偶e na pi臋trze stoi du偶e nieu偶ywane 艂贸偶ko, ale nie chcia艂 z niego korzysta膰. Kiedy mama jeszcze 偶y艂a, sypiali w nim jego rodzice.

Gapi艂 si臋 w sufit, rozmy艣laj膮c o pani Moon, dzwonie i trudnej do rozwik艂ania pl膮taninie fakt贸w, legend, podejrze艅 oraz domys艂贸w. Wujek Art zacz膮艂 dostrzega膰 wz贸r tworzony z fragment贸w 艂amig艂贸wki; ciekawe, jakby zareagowa艂, gdyby wiedzia艂 o wydarzeniach ze stycznia 1900 roku? Duane zastanawia艂 si臋, czy nie powinien zachowa膰 tych informacji w tajemnicy przed ch艂opcami, ale w ko艅cu doszed艂 do wniosku, 偶e to by by艂o nie w porz膮dku. Powinni o wszystkim wiedzie膰. Przecie偶 to dotyczy艂o ich w takim samym stopniu jak jego.

Ju偶 prawie zasypia艂, kiedy us艂ysza艂 silnik samochodu. Zwl贸k艂 si臋 z 艂贸偶ka i prawie nie otwieraj膮c oczu, wszed艂 na g贸r臋, odsun膮艂 zasuwk臋 w drzwiach wej艣ciowych i ruszy艂 z powrotem do piwnicy, kiedy nagle u艣wiadomi艂 sobie, 偶e silnik wci膮偶 pracuje. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 by艂 to silnik ich pickupa: mia艂 bardzo charakterystyczny odg艂os z powodu szwankuj膮cego zap艂onu w jednym z cylindr贸w. Duane zawr贸ci艂 i podszed艂 do drzwi.

Samoch贸d sta艂 na 艣rodku podw贸rka, z w艂膮czonymi 艣wiat艂ami i otwartymi na o艣cie偶 drzwiami kierowcy. W 艣rodku nie by艂o nikogo.

Nagle z szopy dobieg艂 pot臋偶ny ryk, zaskoczony ch艂opiec a偶 cofn膮艂 si臋 o krok w g艂膮b kuchni. Przez wielkie wrota stodo艂y wyjecha艂 powoli kombajn, dziesi臋ciometrowej szeroko艣ci heder wygl膮da艂 niczym gro藕nie uniesiony gigantyczny spych buldo偶era. W blasku reflektor贸w zal艣ni艂y obracaj膮ce si臋 no偶e; ojciec nie za艂o偶y艂 na nie czerwonych ochraniaczy.

Maszyna przetoczy艂a si臋 powoli przez podw贸rko i skr臋ci艂a w pole. Ch艂opiec przez mgnienie oka widzia艂 sylwetk臋 ojca za kierownic膮 - to by艂 kombajn starego typu, bez przeszklonej kabiny - po czym maszyna wjecha艂a w zbo偶e. Duane j臋kn膮艂 g艂o艣no; zdarza艂o si臋 ju偶, 偶e po pijanemu ojciec mocno poniewiera艂 pickupa, ale jak do tej pory nigdy nie uszkodzi艂 偶adnej maszyny rolniczej. Gdyby co艣 si臋 sta艂o kombajnowi, naprawa kosztowa艂aby krocie.

Duane wybieg艂 z domu, krzycz膮c co si艂 w p艂ucach, lecz nie mia艂 najmniejszych szans na to, 偶eby przekrzycze膰 ryk silnika. Kombajn pod膮偶a艂 na po艂udnie, wy偶eraj膮c sobie drog臋 w niedojrza艂ym, zaledwie sze艣膰dziesi臋ciocentymetrowym zbo偶u. Duane a偶 j臋kn膮艂, widz膮c rozmiary zniszczenia.

W powietrze wzbija艂y si臋 k艂臋by kurzu i drobinki poszarpanych 藕dziebe艂. Kombajn skr臋ci艂 w prawo, potem w lewo, pozostawiaj膮c za sob膮 dziewi臋ciometrowej szeroko艣ci pasmo zniszczenia. Duane pop臋dzi艂 za maszyn膮, krzycz膮c i wymachuj膮c r臋kami, ojciec jednak nawet si臋 nie obejrza艂.

Niespodziewanie, po pokonaniu jakich艣 dwustu metr贸w, kombajn zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie. Silnik umilk艂. Zasapany Duane r贸wnie偶 stan膮艂, pochyli艂 si臋 i opar艂 艂okcie na kolanach. Wyobra偶a艂 sobie, jak ojciec siedzi nieruchomo z d艂o艅mi zaci艣ni臋tymi na kierownicy, zaciskaj膮c z臋by lub 艂kaj膮c z bezsilnej w艣ciek艂o艣ci. Ch艂opiec odetchn膮艂 g艂臋boko kilka razy, wyprostowa艂 si臋 i potruchta艂 w stron臋 nieruchomej maszyny.

Zamontowane wysoko reflektory by艂y wy艂膮czone, drzwiczki otwarte. Co prawda o艣wietlenie w kabinie nie dzia艂a艂o, ale i tak wystarczy艂o jedno spojrzenie, aby stwierdzi膰, 偶e jest pusta. Duane zbli偶a艂 si臋 powoli po 艣wie偶ym r偶ysku, wspi膮艂 si臋 na ma艂膮 platform臋 po lewej stronie kabiny.

Nic.

Ch艂opiec rozejrza艂 si臋 doko艂a. 艁any niskiego zbo偶a ci膮gn臋艂y si臋 niemal po horyzont we wszystkich kierunkach z wyj膮tkiem p贸艂nocnego. Nawet w s艂abym blasku gwiazd by艂o doskonale wida膰 drog臋 zniszczenia wiod膮c膮 od stodo艂y. 艢wiec膮ca przy niej lampa na s艂upie wydawa艂a si臋 r贸wnie odleg艂a jak gwiazdy w g贸rze.

Serce Duane'a i tak 艂omota艂o szybko po biegu, ale teraz zacz臋艂o uderza膰 jeszcze szybciej. Przechyli艂 si臋 przez barierk臋 i wyt臋偶y艂 wzrok, spodziewaj膮c si臋 ujrze膰 ojca le偶膮cego nieruchomo w zbo偶u tu偶 obok maszyny. Nic takiego jednak nie zobaczy艂. Zbo偶e, cho膰 niskie, wyros艂o ju偶 na tyle, 偶e trudno by艂o si臋 zorientowa膰, i偶 by艂o siane w r贸wniutkich rz臋dach. Jeszcze kilka tygodni i przeistoczy si臋 w jednolity gigantyczny tw贸r, ro艣linny monolit okrywaj膮cy ziemi臋 od horyzontu po horyzont. Teraz jednak jeszcze tak nie by艂o, powinien wi臋c bez trudu zauwa偶y膰 ojca. Wychyli艂 si臋 poza platform臋 i rozejrza艂.

- Tato!

Jego g艂os zabrzmia艂 cicho i nie艣mia艂o. Zawo艂a艂 ponownie.

呕adnej odpowiedzi, cho膰by szelestu zbo偶a, kt贸ry wskaza艂by mu kierunek, w kt贸rym oddala艂 si臋 ojciec. Do jego uszu dotar艂y za to jakie艣 odg艂osy od strony domu. Duane wr贸ci艂 na lew膮 kraw臋d藕 platformy i spojrza艂 w tym kierunku w sam膮 por臋, 偶eby zobaczy膰, jak reflektory pickupa nikn膮 za stodo艂膮 i pojawiaj膮 si臋 przed domem. Samoch贸d porusza艂 si臋 ty艂em z wci膮偶 otwartymi drzwiami kierowcy. Wygl膮da艂o to zupe艂nie jak na odtwarzanym wspak filmie. Ch艂opiec otworzy艂 usta do krzyku, ale zachowa艂 milczenie, poniewa偶 zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e i tak nikt by go nie us艂ysza艂. Samoch贸d, wci膮偶 jad膮c ty艂em, pokona艂 ca艂膮 drog臋 dojazdow膮, skr臋ci艂 w drog臋 numer sze艣膰 i po chwili znikn膮艂 mu z oczu.

To nie by艂 ojciec. Duane u艣wiadomi艂 to sobie ca艂kiem niespodziewanie i poczu艂 si臋 tak, jakby kto艣 wyla艂 mu na g艂ow臋 wiadro lodowatej wody. Usiad艂 na miejscu kierowcy. Przynajmniej odprowadzi to diabelstwo do szopy.

W stacyjce nie by艂o kluczyka. Zamkn膮艂 oczy, staraj膮c si臋 przypomnie膰 sobie modyfikacje wprowadzone przez ojca do instalacji zap艂onowej. Mimo wszystko nacisn膮艂 starter, ale oczywi艣cie bez rezultatu. Do uruchomienia kombajnu niezb臋dny by艂 kluczyk, kt贸ry zawsze wisia艂 na gwo藕dziu w stodole. Spr贸bowa艂 zapali膰 艣wiat艂a. Co prawda oznacza艂o to szybkie roz艂adowanie akumulatora, ale pot臋偶ne reflektory mog艂yby przynajmniej na jaki艣 czas o艣wietli膰 pole na odleg艂o艣膰 co najmniej dwustu metr贸w.

Nic z tego. 艢wiat艂a dzia艂a艂y tylko przy w艂膮czonym zap艂onie.

Duane wr贸ci艂 na platform臋. By艂 spocony, stara艂 si臋 oddycha膰 powoli i g艂臋boko, 偶eby si臋 uspokoi膰. Zbo偶e, kt贸re jeszcze par臋 minut temu wydawa艂o si臋 takie niskie, teraz sprawia艂o wra偶enie wystarczaj膮co wysokiego, 偶eby ukry膰 wszystko. Cokolwiek. Tylko dziesi臋ciometrowej szeroko艣ci droga wy偶arta w zbo偶u 偶ar艂ocznymi no偶ami kombajnu zapewnia艂a mo偶liwo艣膰 przebywania na przynajmniej cz臋艣ciowo otwartej przestrzeni, lecz ch艂opiec nie by艂 jeszcze got贸w, 偶eby ruszy膰 z powrotem do domu.

Opar艂 r臋ce na pokrywie zbiornika na ziarno, podci膮gn膮艂 si臋 i wgramoli艂 z trudem. Blacha ugi臋艂a si臋 lekko pod jego ci臋偶arem.

Z wysoko艣ci prawie czterech metr贸w pole by艂o po prostu czarn膮 mas膮 rozci膮gaj膮c膮 si臋 a偶 po kres 艣wiata. W odleg艂o艣ci trzech czwartych kilometra po prawej stronie zaczyna艂o si臋 zachodnie pastwisko, kilkaset metr贸w z przodu ros艂y jeszcze bardziej czarne drzewa na granicy pola pana Johnsona. Po lewej stronie granic臋 obsianego zbo偶em pola wyznacza艂a gruntowa droga, kt贸r膮 niedawno odjecha艂 pickup. Jakie艣 p贸艂tora kilometra na po艂udniowy wsch贸d by艂o wida膰 艣wiat艂a farmy wujka Henry'ego.

Powia艂 s艂aby wiaterek i Duane zadr偶a艂. Pospiesznie zapi膮艂 koszul臋 a偶 pod szyj臋. Zostan臋 tutaj, zdecydowa艂. Spodziewaj膮 si臋, 偶e wr贸c臋, ale ja zostan臋 tutaj.

Nie mia艂 poj臋cia, kim mog膮 by膰 ci „oni”.

Nagle do jego uszu dotar艂 delikatny szmer, zbo偶e zako艂ysa艂o si臋 nieco mocniej. Ch艂opiec pochyli艂 si臋 i wyt臋偶y艂 wzrok. Co艣 sun臋艂o... nie, raczej 艣lizga艂o si臋 po ziemi. Inaczej nie da艂o si臋 tego okre艣li膰. Gdyby Duane znajdowa艂 si臋 na pok艂adzie statku albo jachtu, pomy艣la艂by, 偶e to delfin p艂yn膮cy tu偶 pod powierzchni膮 wody i ukazuj膮cy od czasu do czasu l艣ni膮cy, g艂adki grzbiet.

W s艂abym blasku gwiazd rzeczywi艣cie po艂yskiwa艂o co艣 ob艂ego i b艂yszcz膮cego. O ile ch艂opiec m贸g艂 si臋 zorientowa膰, to „co艣” by艂o pokryte nie sk贸r膮, tylko 艂uskami.

Gdyby nawet mia艂 jeszcze cie艅 nadziei, 偶e by艂 to jego ojciec, z niewiadomych powod贸w chodz膮cy wok贸艂 nieruchomego kombajnu, to teraz nadzieja ta musia艂a bezpowrotnie znikn膮膰. Tajemnicze „co艣” porusza艂o si臋 stanowczo zbyt szybko. Przypomina艂o ogromnego w臋偶a o pokrytym 艂uskami ciele grubo艣ci doros艂ego cz艂owieka.

Z ust Duane'a wyrwa艂 si臋 odg艂os stanowi膮cy po艂膮czenie szlochu i zduszonego histerycznego chichotu. To by艂o jakie艣 szale艅stwo.

„Co艣” dotar艂o do pasa prawie nagiej ziemi pozostawionej przez kombajn, zawr贸ci艂o p艂ynnie i skierowa艂o si臋 w przeciwnym kierunku. Duane us艂ysza艂 jaki艣 odg艂os z drugiej strony maszyny; odwr贸ci艂 si臋 w sam膮 por臋, by zobaczy膰, jak przez zbo偶e sunie tam co艣 r贸wnie wielkiego. Przy ka偶dym nawrocie niedoko艅czone kr臋gi zacie艣nia艂y si臋 o kilkadziesi膮t centymetr贸w.

- Cholera... - wyszepta艂 takim tonem, jakby to by艂a modlitwa.

Tak, teraz nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e na pewno nie ruszy si臋 z kombajnu. Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e nie wyruszy艂 w drog臋 powrotn膮 wcze艣niej, kiedy wydawa艂o si臋 to ca艂kiem sensowne. Przypuszczalnie mia艂by teraz nieliche k艂opoty. To szale艅stwo, powtarza艂 w my艣lach. To nie mia艂o sensu, co艣 takiego w og贸le nie powinno si臋 zdarzy膰... ale si臋 zdarzy艂o, dzia艂o si臋 tutaj, teraz, na jego oczach. Sta艂 na szczycie kombajnu, opiera艂 si臋 przedramionami i d艂o艅mi o daszek nad miejscem kierowcy, czu艂 na twarzy powiewy ch艂odnego wiatru nios膮cego zapach wilgotnej ziemi i wiedzia艂, 偶e to wszystko jest naprawd臋. Musia艂 stawi膰 temu czo艂o, nie mia艂 innego wyj艣cia.

W臋偶owe stwory wci膮偶 prawie bezszelestnie kr膮偶y艂y wok贸艂 nieruchomego kombajnu, unikaj膮c jednak w膮skiego pasa nagiej ziemi za maszyn膮. Duane przypomnia艂 sobie minoga, kt贸rego przypadkowo z艂apa艂 na haczyk w Spoon River, 艂owi膮c ryby z wujkiem Artem. Stworzenie sk艂ada艂o si臋 w艂a艣ciwie tylko z otworu g臋bowego otoczonego rz臋dami z臋b贸w i g艂臋bokiego czerwonego prze艂yku. Potem przez prawie miesi膮c Duane'a dr臋czy艂y nocne koszmary.

Zostan臋 tutaj do rana, postanowi艂. I co dalej? Jeszcze nie by艂o p贸艂nocy. Co b臋dzie, je艣li wytrwa ponad pi臋膰 godzin dziel膮ce go od 艣witu? By膰 mo偶e w臋偶owe stwory znikn膮 wraz z nadej艣ciem dnia, a je艣li nie, to zdejmie koszul臋 i b臋dzie ni膮 wymachiwa艂. Kto艣 przeje偶d偶aj膮cy drog膮 numer sze艣膰 na pewno go zauwa偶y.

Ostro偶nie zbli偶y艂 si臋 do kraw臋dzi maszyny i spojrza艂 w d贸艂, przygotowany na to, 偶eby w razie potrzeby natychmiast si臋 cofn膮膰. Nagle od strony drogi dojazdowej do domu do jego uszu dotar艂 warkot silnika. Ojciec! Nareszcie wr贸ci艂!

W tej samej chwili, kiedy Duane u艣wiadomi艂 sobie, 偶e silnik brzmi jako艣 inaczej, samoch贸d wjecha艂 w kr膮g 艣wiat艂a rzucany przez lamp臋 przy stodole.

By艂 czerwony, wielki i obdrapany.

Trupow贸z min膮艂 stodo艂臋 i powoli wjecha艂 na pole. Duane dozna艂 tak pot臋偶nego wstrz膮su, 偶e siad艂 p艂asko i 艂apa艂 powietrze szeroko otwartymi ustami. Niech to szlag trafi!

Ci臋偶ar贸wka pokona艂a mniej wi臋cej sto metr贸w, ustawi艂a si臋 w poprzek pasa skoszonego zbo偶a i znieruchomia艂a. Chocia偶 Duane'a dzieli艂o od niej kolejne sto metr贸w, doskonale czu艂 bij膮cy od niej smr贸d. Zosta艅 tam, powtarza艂 w my艣lach. Nie ruszaj si臋. Nie zbli偶aj si臋 do mnie.

Ci臋偶ar贸wka sta艂a jak pos膮g, lecz w bladej po艣wiacie gwiazd ch艂opiec dostrzeg艂 jakie艣 poruszenie w skrzyni 艂adunkowej. Blade, widmowe postaci prze艂azi艂y przez podwy偶szone burty, zeskakiwa艂y na ziemi臋, pow艂贸cz膮c nogami sz艂y ku niemu.

O kurwa! Duane waln膮艂 obiema pi臋艣ciami w daszek. Postaci mia艂y ludzkie kszta艂ty, ale porusza艂y si臋 w przedziwny spos贸b: sztywno, potykaj膮c si臋 i zataczaj膮c. By艂o ich sze艣膰. Ch艂opiec w艣lizgn膮艂 si臋 do kabiny, si臋gn膮艂 do stoj膮cej z boku skrzynki z narz臋dziami, wepchn膮艂 za pasek dwudziestocentymetrowy 艣rubokr臋t, z艂apa艂 najci臋偶sze narz臋dzie, jakie znalaz艂 - ponad trzydziestocentymetrowej d艂ugo艣ci klucz - i wr贸ci艂 na platform臋.

W臋偶owe stwory zatacza艂y kr臋gi niespe艂na dziesi臋膰 metr贸w od kombajnu, sze艣膰 sylwetek zbli偶a艂o si臋 chwiejnym krokiem od strony ci臋偶ar贸wki. To znaczy, Duane widzia艂 tylko cztery, poniewa偶 dwie rozp艂yn臋艂y si臋 w mroku. Pozosta艂o im do przebycia najwy偶ej dwadzie艣cia metr贸w.

- Na pomoc! - wrzasn膮艂 co si艂 w p艂ucach, mniej wi臋cej w kierunku odleg艂ego o ponad p贸艂tora kilometra domu wujka Henry'ego. - Na pomoc! Niech mi kto艣 pomo偶e!

Serce tak gwa艂townie 艂omota艂o mu w piersi, 偶e by艂 pewien, i偶 lada chwila wyrwie si臋 na zewn膮trz. A mo偶e ukry膰 si臋 w pojemniku na zbo偶e? Nic z tego. Nie zd膮偶y艂 odkr臋ci膰 艣rub mocuj膮cych obudow臋, a poza tym to 偶adna kryj贸wka. Wi臋c mo偶e spr贸bowa膰 uruchomi膰 to cholerne bydl臋? W serce wst膮pi艂a mu nadzieja. Przykl臋kn膮艂 obok fotela kierowcy i zacz膮艂 majstrowa膰 przy kolumnie kierownicy. Bieg艂a tamt臋dy gruba wi膮zka przewod贸w elektrycznych, ale w prawie ca艂kowitej ciemno艣ci nie mia艂 szansy odr贸偶ni膰 po kolorach, kt贸re z nich prowadzi艂y do zap艂onu, a kt贸re do 艣wiate艂, wentylator贸w i innych urz膮dze艅. Na chybi艂 trafi艂 wyci膮gn膮艂 cztery, zdar艂 z臋bami izolacj臋, zacz膮艂 styka膰 parami. Pierwsza kombinacja nie da艂a 偶adnych rezultat贸w, tak samo druga. W艂a艣nie zamierza艂 spr贸bowa膰 trzeciej, kiedy us艂ysza艂 odg艂os krok贸w, wysun膮艂 wi臋c g艂ow臋 na zewn膮trz.

Ciemne sylwetki by艂y zaledwie pi臋膰 metr贸w od kombajnu. Dwie id膮ce przodem bardzo przypomina艂y ludzi... Ta wy偶sza mog艂a by膰 van Syke'em. Trzecia wygl膮da艂a jak kobieta w 艂achmanach lub owini臋ta poszarpanymi, ci膮gn膮cymi si臋 za ni膮 banda偶ami. Jej policzki po艂yskiwa艂y s艂abo w blasku gwiazd; Duane zamruga艂 raptownie, u艣wiadomiwszy sobie, 偶e widzi ods艂oni臋te ko艣ci policzkowe.

Trzy kolejne sylwetki wesz艂y w si臋gaj膮ce do kolan zbo偶e. Najbli偶sza mia艂a na g艂owie staromodny wojskowy kapelusz z szerokim rondem. Duane westchn膮艂 i zacisn膮艂 mocniej palce na r臋koje艣ci klucza. Sze艣ciu. Co najmniej.

Zeskoczy艂 na ziemi臋, w faluj膮ce zbo偶e. No偶e hedera po艂yskiwa艂y gro藕nie, 艂a艅cuchy i przek艂adnie trwa艂y w bezruchu. Maszyna sta艂a nieruchoma i milcz膮ca jak g艂az.

Czyje艣 kroki zad藕wi臋cza艂y na metalowych schodkach. Z prawej strony kombajnu, zaledwie dwa lub trzy metry od Duane'a, wy艂oni艂 si臋 czyj艣 cie艅. Smr贸d Trupowozu z ka偶d膮 chwil膮 przybiera艂 na sile. Ch艂opiec zaczeka艂 jeszcze chwil臋, po czym zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi i rzuci艂 do ucieczki. Wetkni臋ty za pasek 艣rubokr臋t wbija艂 mu si臋 w udo, klucz ci膮偶y艂 w r臋ce, on jednak bieg艂 co si艂, przedzieraj膮c si臋 przez niskie zbo偶e. Za plecami us艂ysza艂 tupot szybkich krok贸w po pomo艣cie i drabince, co艣 uderzy艂o g艂ucho o ziemi臋, zbo偶e zaszele艣ci艂o, rozgarnianie licznymi stopami.

Duane nawet nie podejrzewa艂, 偶e jest zdolny do takiego wysi艂ku. Linia drzew na granicy z polem pana Johnsona by艂a ju偶 tak blisko, 偶e widzia艂 ta艅cz膮ce tam w powietrzu 艣wietliki. Nagle co艣 wyprzedzi艂o go z prawej strony i skr臋ci艂o raptownie w lewo. Ch艂opiec zahamowa艂 gwa艂townie, zachwia艂 si臋, prawie przewr贸ci艂.

Kiedy艣 razem z ojcem i wujkiem Artem pomaga艂 znajomemu wnosi膰 do nowo zbudowanego domu zrolowan膮 wyk艂adzin臋 pod艂ogow膮. Rolka mia艂a oko艂o dziesi臋ciu metr贸w d艂ugo艣ci i niemal metr 艣rednicy, a wa偶y艂a co najmniej ton臋. Co艣, co teraz mia艂 przed sob膮, by艂o jeszcze wi臋ksze. Cofn膮艂 si臋 o krok, kiedy powoli ruszy艂o w jego kierunku. By艂o tak ci臋偶kie, 偶e zapada艂o si臋 w wilgotn膮 ziemi臋 do jednej trzeciej swojej 艣rednicy. Prz贸d uni贸s艂 si臋 nieco i rozszerzy艂, obna偶aj膮c l艣ni膮ce z臋by.

Zupe艂nie jak u minoga.

Stw贸r rzuci艂 si臋 na niego niczym pies spuszczony z uwi臋zi. Ch艂opiec wykona艂 piruet jak toreador i zada艂 kluczem cios, kt贸ry m贸g艂by zmia偶d偶y膰 czaszk臋. Ale stw贸r nie mia艂 czaszki, wi臋c klucz tylko odbi艂 si臋 od grubej, wilgotnej sk贸ry. Jak podwodny kabel telefoniczny, przemkn臋艂o Duane'owi przez g艂ow臋. U艂amek sekundy p贸藕niej uz臋biona paszcza zag艂臋bi艂a si臋 w ziemi臋, a za ni膮 pod膮偶y艂o wygi臋te w 艂uk cielsko.

Za plecami ch艂opca rozleg艂y si臋 szybkie kroki. Duane odwr贸ci艂 si臋, zobaczy艂 偶o艂nierza biegn膮cego ku niemu z wyci膮gni臋tymi r臋kami o palcach wygi臋tych jak szpony, i z ca艂ej si艂y cisn膮艂 w niego kluczem. Tamten nawet nie spr贸bowa艂 si臋 uchyli膰: kapelusz spad艂 mu z g艂owy, ci臋偶kie narz臋dzie z ohydnym trzaskiem uderzy艂o w sam 艣rodek czo艂a, lecz 偶o艂nierz nie zachwia艂 si臋 ani nie zatrzyma艂, tylko zwolni艂 kroku i wci膮偶 zbli偶a艂 si臋 do ch艂opca. Z prawej strony nadchodzi艂a wysoka, ciemna posta膰, z lewej jeszcze kto艣, to samo z ty艂u. Duane wyci膮gn膮艂 zza paska 艣rubokr臋t, skuli艂 si臋, usi艂uj膮c patrze膰 we wszystkie strony r贸wnocze艣nie. K膮tem oka dostrzeg艂 poruszenie gdzie艣 w dole po lewej stronie, odwr贸ci艂 si臋 i odskoczy艂 - prawie w por臋. W臋偶owaty stw贸r dos艂ownie wystrzeli艂 spod ziemi, otar艂 si臋 o jego nog臋, znikn膮艂 ponownie. Duane przeturla艂 si臋 w zbo偶u i spr贸bowa艂 wsta膰, chocia偶 lewa noga by艂a prawie sparali偶owana, jakby pora偶ona pr膮dem. Opar艂 ca艂y ci臋偶ar cia艂a na prawej nodze, po czym spojrza艂 w d贸艂.

Brakowa艂o mu prawie po艂owy lewej 艂ydki. Doskonale widzia艂 przeci臋te r贸wniutko mi臋艣nie i krew, prawie czarn膮 w blasku gwiazd. Oparty na tylko jednej nodze wyci膮gn膮艂 z kieszeni chustk臋, po czym najmocniej jak m贸g艂 zawi膮za艂 j膮 tu偶 poni偶ej kolana. Na razie musia艂o to wystarczy膰. Ku艣tykaj膮c, ponownie ruszy艂 ku drzewom, ale teraz wydawa艂o mu si臋, 偶e s膮 niezmiernie daleko. Co艣 zakot艂owa艂o si臋 przed nim w zbo偶u, wi臋c skr臋ci艂 w lewo, w stron臋 drogi.

Czekali na niego par臋 krok贸w dalej. Najpierw zauwa偶y艂 po艂yskuj膮ce wyszczerzone z臋by, dopiero potem trzy nieruchome postaci. Najni偶sza z nich - 偶o艂nierz - ruszy艂a mu na spotkanie, tak jakby sta艂a na platformie na ko艂ach, kt贸r膮 kto艣 mocno pchn膮艂 naprz贸d. Tym razem nawet nie pr贸bowa艂 ucieka膰. Kiedy bia艂e palce si臋gn臋艂y do jego gard艂a, parskn膮艂 z w艣ciek艂o艣ci膮, pochyli艂 g艂ow臋 i z ca艂ej si艂y wbi艂 艣rubokr臋t w brzuch napastnika. Narz臋dzie prawie nie napotka艂o oporu: zag艂臋bi艂o si臋 a偶 po r臋koje艣膰, przebijaj膮c po drodze co艣 mi臋kkiego i wodnistego jak nadgni艂y melon.

Zaraz po zadaniu ciosu Duane cofn膮艂 si臋 gwa艂townie, lecz ciemna posta膰 wci膮偶 sta艂a z palcami zaci艣ni臋tymi na jego lewym ramieniu. Uchwyt by艂 tak silny, 偶e w 偶aden spos贸b nie da艂o si臋 go zerwa膰. Ch艂opiec zamachn膮艂 si臋 艣rubokr臋tem.

Poczu艂 silne uderzenie w kark i run膮艂 na ziemi臋. Okulary spad艂y mu z nosa, prowizoryczna opaska uciskowa poni偶ej kolana rozlu藕ni艂a si臋, krew p艂yn臋艂a obficie. Ju偶 wcze艣niej zgubi艂 oba pantofle; rozpaczliwie wierzga艂 bosymi, zab艂oconymi stopami. Co艣 d艂ugiego i 艣liskiego przesun臋艂o si臋 po jego twarzy. Spr贸bowa艂 wbi膰 w to 艣rubokr臋t, ale ju偶 mu go odebrano. Do ziemi przyciska艂y go liczne r臋ce. Ko艣cista d艂o艅 zacisn臋艂a si臋 na jego ustach. Ugryz艂 z ca艂ej si艂y, w ustach pozosta艂 mu k臋s mi臋sa o smaku rozk艂adaj膮cego si臋 kurczaka. Wyplu艂 go, zacisn膮艂 z臋by na ko艣ci. W g贸rze mign臋艂a mu twarz kobiety cz臋艣ciowo z偶arta tr膮dem i zgnilizn膮.

To tylko jaki艣 koszmar, powtarza艂 rozpaczliwie w duchu. To na pewno tylko koszmar. Ale wszystko dzia艂o si臋 naprawd臋. Co艣 - nie by艂 to w臋偶opodobny stw贸r - wbi艂o z臋by w jego praw膮 nog臋, warcz膮c jak w艣ciek艂y pies.

Witt, pomy艣la艂 rozpaczliwie, czuj膮c, jak ogarnia go zw膮tpienie. Witt, pom贸偶 mi!

Ci臋偶ki bucior wcisn膮艂 mu twarz g艂臋biej w mi臋kk膮 ziemi臋. Gdzie艣 daleko rozleg艂 si臋 odg艂os przypominaj膮cy przeci膮g艂e kas艂anie chorego smoka, a potem gro藕ny ryk. Kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie, by艂 zaledwie o krok od omdlenia, ale nie mia艂 偶adnych problem贸w z rozpoznaniem tego d藕wi臋ku: to by艂 silnik kombajnu. Maszyna ruszy艂a z miejsca i powoli pod膮偶a艂a w jego kierunku.

Wyra藕nie s艂ysza艂, jak 艣cina zbo偶e, zgarnia je do swego mrocznego wn臋trza, m艂贸ci i wsysa coraz g艂臋biej. Ogarni臋ty panicznym przera偶eniem wznowi艂 wysi艂ki, 偶eby si臋 podnie艣膰, 偶eby odepchn膮膰 trzymaj膮ce go istoty, 偶eby si臋 uwolni膰. Pod naciskiem buciora trzasn臋艂a mu ko艣膰 policzkowa, on jednak nie zwraca艂 na to uwagi, walczy艂 dalej, i nagle...

Tamci znikn臋li. By艂 wolny. Uni贸s艂 g艂ow臋 i w tej samej chwili ujrza艂 nad sob膮 czarn膮 mas臋 kombajnu, jaka艣 przemo偶na si艂a chwyci艂a go za nogi i poci膮gn臋艂a ku 藕r贸d艂u wype艂niaj膮cego 艣wiat mechanicznego 艂oskotu. Przez u艂amek sekundy widzia艂 czyste i pi臋kne gwiazdy, a potem zamkn臋艂a si臋 nad nim ciemno艣膰 wype艂niona hukiem, zgrzytem tryb贸w i 艂a艅cuch贸w, i zapachem 艣wie偶o skoszonego zbo偶a.

***

Mike O'Rourke zasn膮艂 w pokoju babci w fotelu przy oknie, z kijem baseballowym na kolanach. Obudzi艂 go jaki艣 d藕wi臋k.

Na drugim ko艅cu miasta Jim Harlen otrz膮sn膮艂 si臋 z sennego koszmaru, w kt贸rym widzia艂 okropn膮 twarz za oknem. Bola艂o go ca艂e rami臋, w ustach czu艂 ohydny smak. Min臋艂o troch臋 czasu, zanim sobie u艣wiadomi艂, 偶e ze snu wyrwa艂 go dobiegaj膮cy z daleka odg艂os.

Kevin Grumbacher spa艂 spokojnie, lecz w pewnej chwili usiad艂 gwa艂townie w 艂贸偶ku. Obudzi艂 go jaki艣 d藕wi臋k. Wyt臋偶y艂 s艂uch. Pocz膮tkowo do jego uszu dociera艂 jedynie delikatny szum klimatyzacji, ale po chwili d藕wi臋k rozleg艂 si臋 ponownie. I jeszcze raz.

Dale otrz膮sn膮艂 si臋 ze snu tak jak zawsze, kiedy zasypia艂 i wydawa艂o mu si臋, 偶e spada. Serce 艂omota艂o mu w piersi, jakby wydarzy艂o si臋 co艣 okropnego. Szeroko otworzy艂 oczy o艣lepione ciemno艣ci膮. Lawrence poruszy艂 si臋 w swoim 艂贸偶ku i mocniej zacisn膮艂 palce na r臋kawie jego pi偶amy. Dale usiad艂 i odgarn膮艂 ko艂dr臋, zastanawiaj膮c si臋, co to mog艂o by膰.

I wtedy d藕wi臋k rozleg艂 si臋 ponownie. Okropny, przera偶aj膮cy, gro藕ny. Lawrence cofn膮艂 r臋k臋 i os艂oni艂 uszy d艂o艅mi. Wi臋c on to te偶 s艂yszy, przemkn臋艂o Dale'owi przez g艂ow臋.

Dzwon uderza艂 g艂o艣niej i pot臋偶niej ni偶 jakikolwiek ko艣cielny dzwon w Elm Haven. Dale'a obudzi艂o pierwsze uderzenie, drugie w艂a艣nie przebrzmia艂o w wilgotnej ciemno艣ci, trzecie uderzy艂o jak m艂otem, zmusi艂o go do skulenia si臋 w 艂贸偶ku i zas艂oni臋cia uszu r臋kami. Spodziewa艂 si臋, 偶e lada chwila do pokoju wpadn膮 rodzice, 偶e na zewn膮trz rozlegn膮 si臋 nawo艂ywania s膮siad贸w, lecz nic takiego si臋 nie sta艂o, nikt nie zareagowa艂 - opr贸cz ich dw贸ch, kul膮cych si臋 pod straszliwymi spi偶owymi ciosami.

Wydawa艂o si臋, 偶e ogromny dzwon wisi tu, w ich pokoju, i uderza raz po raz, obwieszczaj膮c p贸艂noc.

20

Dale dowiedzia艂 si臋 w sobot臋 rano, kiedy gra艂 z ch艂opakami w baseball. Chuck Sperling i jego kumple przyjechali na boisko na swoich kosztownych rowerach.

- Tw贸j kole艣 Duane nie 偶yje! - zawo艂a艂 Sperling do Dale'a stoj膮cego na pozycji miotacza.

Dale d艂ugo patrzy艂 na niego w milczeniu.

- Odbi艂o ci - powiedzia艂 wreszcie i a偶 si臋 zdziwi艂, 偶e mog艂o mu a偶 tak bardzo zaschn膮膰 w gardle. - Pewnie chodzi ci o jego wujka?

- Wcale nie - odpar艂 Sperling. - Wcale nie chodzi mi o jego wujka. Wujek by艂 w zesz艂y poniedzia艂ek, zgadza si臋? A teraz jest Duane McBride. Martwy jak skunks na szosie.

Dale otworzy艂 usta, lecz nie wydoby艂 si臋 z nich 偶aden d藕wi臋k. Spr贸bowa艂 splun膮膰, ale nie mia艂 czym.

- 艁偶esz jak pies - wychrypia艂 wreszcie.

Digger Taylor, syn przedsi臋biorcy pogrzebowego, pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie 艂偶e.

Dale przez chwil臋 patrzy艂 na niego, a nast臋pnie przeni贸s艂 wzrok z powrotem na Chucka Sperlinga.

- M贸wi臋 serio - o艣wiadczy艂 tamten, podrzucaj膮c i chwytaj膮c pi艂k臋 baseballow膮. - Dzisiaj rano wezwali ojca Diggera na farm臋 McBride'贸w. Grubas wpad艂 do kombajnu. Do kombajnu, wyobra偶acie sobie? Wyd艂ubywali go prawie przez godzin臋. Poci臋艂o go na makaron. Tw贸j ojciec powiedzia艂, 偶e na pewno nie b臋dzie wystawienia zw艂ok, zgadza si臋, Digger?

Digger nie odpowiedzia艂, tylko wpatrywa艂 si臋 w Dale'a blado-szarymi, pozbawionymi wyrazu oczami. Chuck Sperling nadal podrzuca艂 i chwyta艂 pi艂k臋.

- Odwo艂aj to.

Dale rzuci艂 r臋kawic臋 i pi艂k臋 na ziemi臋, i powoli zbli偶a艂 si臋 do wy偶szego ch艂opca.

- O co ci chodzi, Stewart? - zapyta艂 Sperling ze zmarszczonymi brwiami. - My艣la艂em, 偶e b臋dziesz chcia艂 wiedzie膰, co...

- Odwo艂aj to! - wycedzi艂 Dale i nie czekaj膮c na odpowied藕, rzuci艂 si臋 do ataku z nisko pochylon膮 g艂ow膮.

Sperling zd膮偶y艂 tylko raz uderzy膰 go w czubek g艂owy, a chwil臋 potem Dale by艂 ju偶 w p贸艂dystansie i zadawa艂 cios za ciosem. Uderzy艂 w brzuch, us艂ysza艂, jak z tamtego uchodzi powietrze, poprawi艂 w 偶ebra, raz, drugi, trzeci. Sperling osun膮艂 si臋 na druciane ogrodzenie i opu艣ci艂 r臋ce. Dale natychmiast wykorzysta艂 okazj臋 i zacz膮艂 uderza膰 w twarz. Po drugim ciosie z nosa Sperlinga trysn臋艂a krew, po trzecim z ust posypa艂y si臋 po艂amane z臋by. Dale nie zwraca艂 najmniejszej uwagi na to, 偶e ma zdart膮 sk贸r臋 z knykci, 偶e krew leje si臋 r贸wnie偶 z jego r膮k. Sperling kuli艂 si臋 coraz bardziej, szlocha艂 i j臋cza艂, bezskutecznie pr贸buj膮c os艂oni膰 twarz przedramionami.

Dale z ca艂ej si艂y dwa razy kopn膮艂 go w bok, a kiedy tamten opu艣ci艂 r臋ce, chwyci艂 go za gard艂o i przycisn膮艂 do drut贸w. Lew膮 r臋k膮 trzyma艂 najmocniej jak potrafi艂, praw膮 natomiast ok艂ada艂 po policzkach, czole, uszach, ustach...

Rozleg艂y si臋 krzyki, czyje艣 r臋ce usi艂owa艂y odci膮gn膮膰 Dale'a, szarpa艂y go za koszulk臋, ale on nie zwraca艂 na to uwagi. Sperling r贸wnie偶 pr贸bowa艂 zadawa膰 ciosy, wymachuj膮c na o艣lep r臋kami. Dale wzi膮艂 pot臋偶ny zamach i z ca艂ej si艂y r膮bn膮艂 go w lewe oko.

Nagle poczu艂 okropny b贸l w nerkach, kto艣 chwyci艂 go mocno za podbr贸dek, szarpn膮艂 i odci膮gn膮艂. To by艂 Digger Taylor. Dale nie zamierza艂 dawa膰 za wygran膮, wci膮偶 pr贸bowa艂 przedrze膰 si臋 do Sperlinga, ale wtedy Digger uderzy艂 go raz, ale bardzo mocno, w splot s艂oneczny. Dale osun膮艂 si臋 na ziemi臋. 艁apa艂 powietrze szeroko otwartymi ustami, zbiera艂o mu si臋 na wymioty. Chwyci艂 si臋 ogrodzenia, usi艂owa艂 si臋 podnie艣膰. Nie m贸g艂 oddycha膰 i mia艂 wra偶enie, 偶e przesta艂o mu bi膰 serce.

Lawrence wyda艂 przera藕liwy okrzyk i da艂 ogromnego susa, l膮duj膮c Diggerowi na karku, ten jednak tylko si臋 otrz膮sn膮艂 i cisn膮艂 go na druty. Lawrence odbi艂 si臋 od nich jak od trampoliny, zaatakowa艂 ponownie z pochylon膮 g艂ow膮, m艂贸c膮c ramionami. Digger usi艂owa艂 utrzyma膰 go na dystans, cofa艂 si臋 powoli. Chwil臋 p贸藕niej obaj potkn臋li si臋 o skulonego na ziemi Chucka Sperlinga i r贸wnie偶 wyl膮dowali na boisku. Fussner podszed艂 ostro偶nie z jednej strony, potem z drugiej, wreszcie nieporadnie spr贸bowa艂 kopn膮膰 Lawrence'a w g艂ow臋.

- Ej, co jest?! - wykrzykn膮艂 Kevin i mocno odepchn膮艂 Fussnera, kt贸ry w rewan偶u usi艂owa艂 go kopn膮膰, ale Kev z艂apa艂 go za stop臋 i powali艂 na ziemi臋. Bill, brat bli藕niak Barry'ego, ruszy艂 naprz贸d, zatrzyma艂 si臋 jednak natychmiast, jak tylko Kevin odwr贸ci艂 si臋 w jego stron臋. Bob McKown i Gerry Daysinger wykrzykiwali s艂owa zach臋ty; tylko Tom Castanatti zachowywa艂 si臋 tak, jakby go to w og贸le nie dotyczy艂o.

Digger z艂apa艂 Lawrence'a za koszulk臋 i szerokim 艂ukiem przerzuci艂 na drug膮 stron臋 艂awki, a nast臋pnie pom贸g艂 wsta膰 Sperlingowi i razem zacz臋li si臋 wycofywa膰 w kierunku rower贸w. Lawrence b艂yskawicznie poderwa艂 si臋 z ziemi z zaci艣ni臋tymi pi臋艣ciami. Dale wreszcie oderwa艂 si臋 od ogrodzenia - co prawda nadal nie m贸g艂 oddycha膰, niemniej jednak nie przeszkodzi艂o mu to ruszy膰 naprz贸d z zaci艣ni臋tymi pi臋艣ciami. Albo go zabij膮, albo Sperling odszczeka to k艂amstwo.

Ci臋偶kie r臋ce opad艂y na jego ramiona, zacisn臋艂y si臋 jak imad艂a. Szarpn膮艂 si臋 rozpaczliwie, pr贸buj膮c je zrzuci膰, pr贸buj膮c za wszelk膮 cen臋 dobra膰 si臋 do Sperlinga.

- Dale, przesta艅! Uspok贸j si臋!

Ojciec chwyci艂 go i przytrzyma艂. Dale walczy艂 przez chwil臋, ale kiedy si臋 odwr贸ci艂 i spojrza艂 ojcu w oczy, zrozumia艂. Natychmiast usz艂a z niego ca艂a energia i gdyby nie ojcowski uchwyt, z pewno艣ci膮 osun膮艂by si臋 na boisko.

Digger Taylor i Chuck Sperling odjechali na rowerach - Sperling w艂a艣ciwie wisia艂 na swoim rowerze, zgi臋ty wp贸艂 i zalewaj膮cy si臋 艂zami - Fussnerowie potruchtali za nimi. Lawrence pobieg艂 na skraj parkingu i rzuca艂 w nich kamieniami, a偶 wreszcie ojciec kaza艂 mu przesta膰.

Dale nie pami臋ta艂 powrotu do domu. Mo偶liwe, 偶e opiera艂 si臋 na ramieniu ojca, ale mo偶liwe r贸wnie偶, 偶e szed艂 zupe艂nie sam. Pami臋ta艂 natomiast, 偶e nie p艂aka艂. Jeszcze nie wtedy.

***

Mike us艂ysza艂 wie艣ci o Duane'em w zakrystii, szykuj膮c si臋 do mszy 偶a艂obnej przed pogrzebem pewnej staruszki. W艂a艣ciwie wci膮ga艂 kom偶臋 przez g艂ow臋, kiedy Rusty Ramirez, kt贸ry mia艂 razem z nim s艂u偶y膰 do mszy, zapyta艂:

- S艂ysza艂e艣 o tym ch艂opaku, co go dzi艣 rano zabi艂o na farmie?

Mike znieruchomia艂. Od razu si臋 domy艣li艂, o jak膮 farm臋 i o jakiego ch艂opaka chodzi, niemniej jednak zapyta艂, nie poznaj膮c w艂asnego g艂osu:

- Czy to Duane McBride?

- Podobno wpad艂 do jakiej艣 maszyny. Zdaje si臋, 偶e dzi艣 nad ranem. M贸j tata nale偶y do ochotniczej stra偶y po偶arnej, wezwali ich tam z samego rana. Nic ju偶 nie mogli mu pom贸c. Strasznie d艂ugo trwa艂o, zanim go powyjmowali.

Mike usiad艂 na najbli偶szej 艂awce. R臋ce i nogi mia艂 jak z waty, przed oczami lata艂y czarne plamy. Uj膮艂 g艂ow臋 w obie r臋ce i opar艂 艂okcie na kolanach.

- Jeste艣 pewien, 偶e to Duane McBride? - powt贸rzy艂.

- Jasne. M贸j ojciec zna jego ojca. Wczoraj wieczorem byli razem w Black Tree. M贸j tata m贸wi, 偶e ten ch艂opak wyjecha艂 kombajnem w pole. Odbi艂o mu czy co? 呕niwa w czerwcu? Spad艂 w prz贸d i dosta艂 si臋 pod no偶e. Tata nie chcia艂 mi dok艂adnie opowiada膰, jak to by艂o, ale wiem, 偶e nie mogli wyci膮gn膮膰 go w jednym kawa艂ku, a kiedy szarpn臋li za r臋k臋...

- Wystarczy! - W drzwiach stan膮艂 ojciec Cavanaugh. - Rusty, id藕 przygotowa膰 wod臋 i wino. Ale ju偶!

Gdy tylko tamten wybieg艂 z zakrystii, kap艂an podszed艂 i delikatnie po艂o偶y艂 Mike'owi r臋k臋 na ramieniu. Czarne plamy znikn臋艂y sprzed oczu ch艂opca, ale jego cia艂em wstrz膮sa艂y gwa艂towne dreszcze. Chocia偶 bardzo si臋 stara艂, nie m贸g艂 tego opanowa膰.

- Zna艂e艣 go?

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Przyja藕nili艣cie si臋?

Mike wzi膮艂 g艂臋boki wdech, wzruszy艂 ramionami, wreszcie skin膮艂 g艂ow膮. Mia艂 wra偶enie, 偶e dr偶膮 nie tylko jego mi臋艣nie, ale i ko艣ci.

- Czy by艂 katolikiem?

A kogo to, kurwa, obchodzi? - przemkn臋艂o Mike'owi przez g艂ow臋.

- Nie - powiedzia艂 cicho. - Nie wydaje mi si臋. Nie chodzi艂 do naszego ko艣cio艂a. Zdaje si臋, 偶e ani on, ani jego ojciec nie chodzili do 偶adnego ko艣cio艂a.

Ojciec C. westchn膮艂.

- To bez znaczenia. I tak pojad臋 tam zaraz po mszy.

- Tam teraz nikogo nie ma, prosz臋 ksi臋dza - odezwa艂 si臋 Rusty. Sta艂 w drzwiach zakrystii, trzymaj膮c male艅kie buteleczki z wod膮 i winem. - Policja zabra艂a jego ojca do Oak Hill. Zdaje si臋, 偶e podejrzewaj膮, 偶e to on m贸g艂 go zabi膰.

- Do艣膰 tego, Rusty!

Mike nigdy nie s艂ysza艂 ojca C. m贸wi膮cego tym tonem, ale chwil臋 potem ksi膮dz zaskoczy艂 go jeszcze bardziej:

- Zabieraj st膮d ty艂ek i zaczekaj na nas w ko艣ciele!

Rusty'emu opad艂a szcz臋ka. Przez sekund臋 albo dwie wpatrywa艂 si臋 w kap艂ana z niedowierzaniem, po czym odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i pomkn膮艂 do o艂tarza. Do 艣wi膮tyni przybywali ju偶 pierwsi 偶a艂obnicy.

- Podczas mszy b臋dziemy my艣le膰 o twoim przyjacielu i prosi膰 Boga, 偶eby okaza艂 mu 艂ask臋. - Ojciec Cavanaugh ponownie dotkn膮艂 ramienia ch艂opca. - Jeste艣 got贸w?

Mike skin膮艂 g艂ow膮, wzi膮艂 w r臋ce du偶y krucyfiks oparty o 艣cian臋 i ruszy艂 za ksi臋dzem w milcz膮cej, smutnej procesji.

***

P贸藕nym popo艂udniem ojciec Dale'a przyszed艂 na g贸r臋 do pokoju ch艂opc贸w. Dale le偶a艂 na 艂贸偶ku, s艂uchaj膮c krzyk贸w i pisk贸w m艂odszych dzieci bawi膮cych si臋 na szkolnym boisku po drugiej stronie ulicy. Wydawa艂o mu si臋, 偶e te radosne odg艂osy dobiegaj膮 z bardzo, bardzo daleka.

- Co s艂ycha膰, tygrysie?

- W porz膮dku.

- Jemy obiad, Lawrence te偶. Mo偶e zejdziesz na d贸艂?

- Nie, dzi臋ki.

Ojciec odchrz膮kn膮艂 i usiad艂 na 艂贸偶ku Lawrence'a. Dale le偶a艂 na wznak, ze splecionymi d艂o艅mi na czole, i wpatrywa艂 si臋 w sie膰 drobnych rys na suficie. Prawie si臋 zdziwi艂, kiedy pojawienie si臋 ojca nie wywo艂a艂o 偶adnej reakcji w szafie ani pod 艂贸偶kiem. W pokoju przez jaki艣 czas rozbrzmiewa艂y jedynie odg艂osy dobiegaj膮ce z boiska.

- Rozmawia艂em z konstablem Sillsem - odezwa艂 si臋 po chwili ojciec. - Wreszcie si臋 dodzwoni艂em.

Dale milcza艂.

- To prawda z tym wypadkiem. - G艂os ojca jeszcze nigdy nie brzmia艂 tak ochryple. - To naprawd臋 okropne. Duane zosta艂 wci膮gni臋ty przez no偶e kombajnu. Barney... Barney s膮dzi, 偶e to si臋 sta艂o bardzo szybko, 偶e Duane najprawdopodobniej d艂ugo nie cierpia艂.

Dale wzdrygn膮艂 si臋 lekko, wci膮偶 wpatrzony w p臋kni臋cia na suficie.

- Policja by艂a tam a偶 do po艂udnia - ci膮gn膮艂 ojciec. Najwyra藕niej zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e bez wzgl臋du na to, jak bardzo okropne s膮 fakty, jego syn ma prawo je pozna膰. - Zamierzaj膮 przeprowadzi膰 dok艂adne 艣ledztwo, ale wszystko wskazuje na to, 偶e to by艂 nieszcz臋艣liwy wypadek.

- A co z jego ojcem? - zapyta艂 szeptem Dale.

- S艂ucham?

- Co z ojcem Duane'a? Zdaje si臋, 偶e go aresztowali?

Ojciec kilka razy skubn膮艂 g贸rn膮 warg臋.

- Kto ci o tym powiedzia艂?

- Mike. Us艂ysza艂 to od ch艂opak贸w. Podobno policja aresztowa艂a ojca Duane'a, bo podejrzewaj膮 go o morderstwo.

Ojciec pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Darrena McBride'a po prostu przes艂uchiwano w zwi膮zku ze spraw膮, i tyle. Wczoraj pi艂 do p贸藕na i nie pami臋ta艂, co robi艂 dzisiaj rano, ale z raport贸w pana Taylora i koronera wynika, 偶e... Dale, czy na pewno chcesz o tym s艂ucha膰?

- Tak!

- No wi臋c s膮 sposoby, 偶eby stwierdzi膰, od jak dawna kto艣 nie 偶yje. Pocz膮tkowo wszyscy my艣leli, 偶e wypadek zdarzy艂 si臋 rano, ju偶 po tym, jak pan McBride wr贸ci艂 do domu i... i...

- I straci艂 przytomno艣膰.

- W艂a艣nie. Potem jednak koroner stwierdzi艂, 偶e Duane zgin膮艂 oko艂o p贸艂nocy, a wtedy pan McBride siedzia艂 jeszcze w Black Tree Tavern. Jest wielu 艣wiadk贸w, kt贸rzy mog膮 to potwierdzi膰. Poza tym Barney m贸wi, 偶e pan McBride wprost odchodzi od zmys艂贸w z rozpaczy, tak 偶e prawie nie mo偶na si臋 z nim porozumie膰.

Dale skin膮艂 g艂ow膮. Oko艂o p贸艂nocy... To by si臋 zgadza艂o. W艂a艣nie wtedy zacz膮艂 uderza膰 dzwon - dzwon, kt贸rego nie by艂o.

- Chc臋 tam pojecha膰 - o艣wiadczy艂 bezbarwnym tonem.

Ojciec pochyli艂 si臋 w jego stron臋. Ch艂opiec wyra藕nie poczu艂 zapach tytoniu i myd艂a.

- Na farm臋?

- Tak. - Dale m贸g艂by przysi膮c, 偶e p臋kni臋cia na suficie uk艂adaj膮 si臋 w wielki, zdeformowany znak zapytania.

- To chyba nie najlepszy pomys艂, przynajmniej dzisiaj - odpar艂 ojciec 艂agodnym tonem. - Zadzwoni臋 troch臋 p贸藕niej, spr贸buj臋 si臋 dowiedzie膰, jak si臋 miewa pan McBride, na kiedy zaplanowano pogrzeb, czy b臋dzie jaka艣 msza, czy co艣 w tym rodzaju. My艣l臋, 偶e jutro b臋dzie odpowiednia pora.

- Id臋 - powiedzia艂 kr贸tko Dale.

Ojciec uzna艂 zapewne, 偶e chodzi o pogrzeb, poniewa偶 skin膮艂 g艂ow膮, przejecha艂 r臋k膮 po w艂osach syna, wsta艂 i wyszed艂 z pokoju.

Dale nadal le偶a艂 bez ruchu, pogr膮偶ony g艂臋boko w my艣lach. Nie wiedz膮c kiedy, zapad艂 chyba w drzemk臋, poniewa偶 kiedy otworzy艂 oczy, wpadaj膮ce przez okno 艣wiat艂o nas膮czy艂o si臋 szaro艣ci膮, a dzieci臋ce krzyki i piski ust膮pi艂y miejsca muzyce granej przez 艣wierszcze i innym wieczornym odg艂osom. K膮ty pokoju wype艂nia艂a g臋stniej膮ca z ka偶d膮 chwil膮 ciemno艣膰. Ch艂opiec le偶a艂 jak martwy, prawie nie oddychaj膮c, i czeka艂 na jakie艣 poruszenie pod 艂贸偶kiem brata, na d藕wi臋k dzwonu, na cokolwiek...

Kiedy lun膮艂 deszcz, Dale usiad艂 przy oknie i patrzy艂 na li艣cie wy艂awiane z mroku blaskiem bezg艂o艣nych b艂yskawic, s艂ucha艂 bulgotu wody w rynnach i 艂omotu wielkich kropli o dach domu. Jaskrawe rozb艂yski o艣wietla艂y b艂yszcz膮cy mokry asfalt na Depot Street oraz dzwonnic臋 Old Central g贸ruj膮c膮 nad starymi wi膮zami po drugiej stronie ulicy. Zerwa艂 si臋 porywisty, ch艂odny wiatr. Dale zadr偶a艂, ale nie schowa艂 si臋 pod ko艂dr臋. Musia艂 jeszcze troch臋 pomy艣le膰.

***

Nazajutrz spotka艂 si臋 z Mike'em, zaraz po tym, jak obaj wr贸cili z ko艣cio艂贸w. Dale w og贸le nie s艂ucha艂 kazania wielebnego Millera, chocia偶 w drodze powrotnej do domu jego matka zachwyca艂a si臋 nad g艂臋bi膮 i trafno艣ci膮 s艂贸w kap艂ana odnosz膮cych si臋 do tragedii McBride'ow. Powiedzia艂 matce, 偶e idzie do kurnika Mike'a. Nie mia艂 poj臋cia, jak膮 wym贸wk膮 pos艂u偶y艂 si臋 Mike. Nie musia艂 nawet go wo艂a膰, poniewa偶 Mike czeka艂 ju偶 na niego pod wielkim wi膮zem. Mia艂 na sobie nieprzemakalny p艂aszcz od „Peoria Journal-Star”, w kt贸rym w s艂otne dni rozwozi艂 gazety.

- Zaraz b臋dziesz zupe艂nie mokry - powiedzia艂, kiedy Dale zahamowa艂 obok niego na chodniku.

Dale spojrza艂 w g贸r臋 przez ga艂臋zie. Dopiero teraz u艣wiadomi艂 sobie, 偶e leje jak z cebra, a on ma na sobie tylko zwyczajn膮 kurtk臋. Woda sp艂ywa艂a po daszku jego czapki. Wzruszy艂 ramionami.

- Jedziemy.

Przy wt贸rze deszczu szumi膮cego w niskim zbo偶u min臋li wie偶臋 ci艣nie艅, skr臋cili na wsch贸d w Jubilee College Road, potem na p贸艂noc w drog臋 numer sze艣膰. Rowery zostawili w krzakach u podn贸偶a wzniesienia, na kt贸rym sta艂 dom wujka Henry'ego. Pada艂o coraz bardziej i Mike mamrota艂 pod nosem niezadowolony, 偶e zmoknie mu rower.

- Pospiesz si臋! - sykn膮艂 Dale.

Przele藕li przez p艂ot, weszli w las pana Johnsona. Na s膮siednim wzg贸rzu cmentarna brama sta艂a cicha i nieruchoma na tle szarego nieba. Le艣ne poszycie by艂o przesi膮kni臋te wod膮, woda kapa艂a r贸wnie偶 z ga艂臋zi i li艣ci. Tenis贸wki Dale'a niemal od razu zrobi艂y si臋 ca艂kiem mokre. By艂o tak 艣lisko, 偶e niekiedy musieli chwyta膰 si臋 pni i ni偶ej rosn膮cych ga艂臋zi. Wyszli z lasu na w膮skie pastwisko w po艂udniowej cz臋艣ci farmy McBride'ow. Mike skr臋ci艂 na zach贸d, w kierunku p贸l rozci膮gaj膮cych si臋 za zabudowaniami.

Za p贸艂torakilometrowym morzem si臋gaj膮cego do kolan zbo偶a wida膰 by艂o ju偶 budynki farmy Duane'a. Szare niebo wisia艂o nad ich g艂owami nisko jak sufit. Zatrzymali si臋 dopiero przy p艂ocie.

- Zdaje si臋, 偶e 艂amiemy prawo - szepn膮艂 Mike.

Dale wzruszy艂 ramionami.

- M贸wi臋 serio - nie dawa艂 za wygran膮 Mike. Poprawi艂 kaptur, na ramiona chlusn臋艂a mu woda zgromadzona w zagi臋ciu nieprzemakalnego materia艂u. - To nie tylko teren prywatny, ale i miejsce zbrodni, czy jak to si臋 nazywa...

- Przecie偶 to by艂 wypadek. - Dale r贸wnie偶 m贸wi艂 szeptem, chocia偶 w promieniu p贸艂tora kilometra nie by艂o 偶ywej duszy. - A skoro to by艂 wypadek, to nie mo偶e by膰 miejsca zbrodni.

- Wiesz, o co mi chodzi.

Mike 艣ci膮gn膮艂 kaptur i rozejrza艂 si臋 dooko艂a. Na polu nie by艂o kombajnu ani w og贸le niczego. Z daleka stodo艂a McBride'贸w wygl膮da艂a ca艂kiem zwyczajnie.

- Wi臋c jak, robimy to czy nie? - zapyta艂 Dale.

- Jasne, jasne...

Mike z powrotem w艂o偶y艂 kaptur, wspi臋li si臋 na p艂ot i zeskoczyli po drugiej stronie. Nisko pochyleni ruszyli przez pole. Od drogi dzieli艂o ich kilkaset metr贸w, lecz mimo to czuli si臋 zupe艂nie ods艂oni臋ci. Troch臋 przypomina艂o to zabaw臋 w 偶o艂nierzy: na zmian臋 podbiegali naprz贸d, przykucali, dawali znak r臋k膮, 偶e mo偶na i艣膰 dalej. Pokonawszy w ten spos贸b mniej wi臋cej po艂ow臋 drogi, dotarli do miejsca, kt贸re wygl膮da艂o tak, jakby wielkimi zakosami przejecha艂a tamt臋dy gigantyczna kosiarka. Chwil臋 potem dostrzegli rozpi臋t膮 na tyczkach 偶贸艂t膮 ta艣m臋. Ostatnie dwadzie艣cia metr贸w przebyli niemal zgi臋ci wp贸艂.

- Bo偶e... - wyszepta艂 Mike.

Na ta艣mie widnia艂 powtarzaj膮cy si臋 w niesko艅czono艣膰 napis POLICJA WST臉P WZBRONIONY. Ogrodzony teren mia艂 z grubsza kszta艂t kwadratu o boku d艂ugo艣ci oko艂o pi臋tnastu metr贸w. W samym 艣rodku tego obszaru pas wykoszonego zbo偶a urywa艂 si臋 raptownie, a ziemia by艂a mocno zdeptana. Dale bez wahania prze艣lizgn膮艂 si臋 pod ta艣m膮 i ruszy艂 w tamt膮 stron臋.

- Bo偶e... - szepn膮艂 ponownie Mike, a nast臋pnie pod膮偶y艂 za koleg膮.

Dale sam nie wiedzia艂, co w艂a艣ciwie spodziewa艂 si臋 tu zasta膰: stoj膮cy wci膮偶 nieruchomo kombajn, mo偶e zarys cia艂a obwiedziony kred膮, jak w filmie... Zobaczy艂 tylko zryt膮 i zdeptan膮 ziemi臋, i wyra藕ne 艣lady wielkich k贸艂. Podobnie wygl膮da艂o co roku pole po sierpniowym 艢wi臋cie Osadnik贸w. Na 艣wie偶ym r偶ysku wala艂y si臋 niedopa艂ki papieros贸w, torebka po tytoniu, skrawki papieru, torebki foliowe. Nie spos贸b by艂o si臋 zorientowa膰, w kt贸rym dok艂adnie miejscu wydarzy艂 si臋 wypadek.

- Chod藕 tu! - zawo艂a艂 Mike.

Dale podbieg艂, schylony nisko na wypadek, gdyby pan McBride albo kto艣 inny patrzy艂 akurat w t臋 stron臋. Co prawda nie zauwa偶y艂 na podw贸rku ani pickupa, ani 偶adnego innego pojazdu, ale dom i stodo艂a mocno ogranicza艂y mu pole widzenia.

- Co jest?

Mike bez s艂owa wskaza艂 na 艣ciernisko, kt贸re w tym miejscu wygl膮da艂o tak, jakby kto艣 spryska艂 je rdzawoczerwon膮 farb膮. Dale przykucn膮艂, dotkn膮艂 jednego ze 藕dziebe艂, podni贸s艂 r臋k臋. Deszcz szybko sp艂uka艂 mu z palc贸w br膮zowawy osad.

Krew Duane'a? Nie mia艂 na to 偶adnego dowodu. Wsta艂 i zacz膮艂 powoli zatacza膰 koncentryczne kr臋gi, przypatruj膮c si臋 uwa偶nie ziemi. Jego ojciec powiedzia艂 mamie, 偶e miejsce tragedii zosta艂o tak zadeptane, i偶 policji z Oak Hill nie uda艂o si臋 zrekonstruowa膰 przebiegu wydarze艅. Zrekonstruowa膰, pomy艣la艂 Dale. Dziwne s艂owo, je艣li wzi膮膰 pod uwag臋, 偶e odnosi si臋 do sytuacji, kiedy co艣 - lub kto艣 - zosta艂o bezpowrotnie zniszczone.

- Czego w艂a艣ciwie szukamy? - zapyta艂 szeptem Mike. - Przecie偶 tu niczego nie ma!

- Rozgl膮daj si臋 - odpar艂 tak偶e szeptem Dale. - Jak co艣 znajdziemy, od razu si臋 zorientujemy, 偶e tego szukali艣my!

Skupiony, zgi臋ty wp贸艂, wyszed艂 poza granice wyznaczone policyjn膮 ta艣m膮.

Pi臋膰 minut p贸藕niej poszukiwania zosta艂y zwie艅czone sukcesem. Niespe艂na dziesi臋膰 metr贸w od zrytego butami i ko艂ami miejsca prawa stopa Dale'a nagle zapad艂a si臋 pod ziemi臋. Wyci膮gn膮艂 j膮 pospiesznie, po czym ukl膮k艂 i ostro偶nie rozgarn膮艂 zbo偶e na boki. Chwil臋 potem do艂膮czy艂 do niego Mike.

- Dziura!

Mia艂a jakie艣 trzydzie艣ci centymetr贸w 艣rednicy, jej kraw臋dzie by艂y lekko wybrzuszone i jakie艣 dziwne. Dale w艂o偶y艂 do niej r臋k臋, ale Mike chwyci艂 go za ni膮 i wyszarpn膮艂 gwa艂townie.

- Nie r贸b tego!

- Dlaczego? Chcia艂em tylko sprawdzi膰, czy si臋 rozszerza. Zdaje si臋, 偶e tak. Sam zobacz.

Mike energicznie pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- 艢ciany s膮 bardzo twarde i karbowane. - Dale uni贸s艂 g艂ow臋. Na farmie McBride'贸w nic si臋 nie porusza艂o, nie m贸g艂 jednak uwolni膰 si臋 od wra偶enia, 偶e kto艣 ich obserwuje. - Zobaczmy, czy jest ich wi臋cej.

Znale藕li jeszcze sze艣膰. Najwi臋ksza mia艂a prawie p贸艂 metra 艣rednicy, najmniejsza - oko艂o dziesi臋ciu centymetr贸w. By艂y rozrzucone dosy膰 chaotycznie, cho膰 wi臋kszo艣膰 znajdowa艂a si臋 bli偶ej farmy, po obu stronach wykoszonego pasa.

Dale zamierza艂 podkra艣膰 si臋 do stodo艂y i sprawdzi膰, czy stoi w niej kombajn.

- Po choler臋 ci to? - wyszepta艂 Mike, prawie k艂ad膮c si臋 na ziemi. Byli ju偶 tak blisko, 偶e mogli odczyta膰 numery na kolczykach w uszach kr贸w za ogrodzeniem.

- Po prostu chc臋... to znaczy musz臋...

Trzasn臋艂y drzwi, obaj ch艂opcy rzucili si臋 p艂asko na b艂otnist膮 ziemi臋. Rozleg艂 si臋 odg艂os uruchamianego silnika. Dale dopiero teraz zauwa偶y艂, 偶e prawie przesta艂o pada膰. W powietrzu wisia艂a delikatna mgie艂ka, ale ulewa ju偶 min臋艂a.

- Pojecha艂 - szepn膮艂 Mike - ale zdaje si臋, 偶e kto艣 zosta艂 na podw贸rku. Chod藕, wracamy do lasu!

- Tylko zajrz臋 do stodo艂y - odpar艂 Dale, podnosz膮c si臋 ostro偶nie z ziemi.

Mike przytrzyma艂 go za r臋kaw.

- Ja ju偶 to wcze艣niej widzia艂em.

Dale znieruchomia艂 i przyjrza艂 mu si臋 uwa偶nie.

- Co widzia艂e艣?

- Te dziury. Tunele.

- Gdzie?

Mike zacz膮艂 si臋 powoli cofa膰.

- Chod藕 ze mn膮, to ci powiem.

Odwr贸ci艂 si臋 i nisko pochylony ruszy艂 prawie biegiem w kierunku, z kt贸rego nadeszli.

Dale zawaha艂 si臋. Od stodo艂y dzieli艂o go nie wi臋cej ni偶 trzydzie艣ci metr贸w. Wra偶enie, 偶e s膮 obserwowani, nie s艂ab艂o, to samo da艂oby si臋 jednak powiedzie膰 o pragnieniu zobaczenia kombajnu. Nie by艂o w nim ani odrobiny s臋piej ciekawo艣ci, wr臋cz przeciwnie - na sam膮 my艣l o tym, 偶e mia艂by spojrze膰 na ostrza, kt贸re zabi艂y jego przyjaciela, robi艂o mu si臋 niedobrze, ale musia艂 wiedzie膰... koniecznie chcia艂 zrozumie膰...

Znowu zacz臋艂o pada膰. Dale spojrza艂 w stron臋 lasu, na szybko malej膮c膮 sylwetk臋 Mike'a, i ruszy艂 jego 艣ladem.

Zd膮偶y zrobi膰 to p贸藕niej.

21

Pada艂o z przerwami przez trzy tygodnie. Codziennie rano na niebie trwa艂a walka mi臋dzy s艂o艅cem i chmurami i codziennie s艂o艅ce przegrywa艂o j膮 z kretesem: najp贸藕niej oko艂o dziesi膮tej zaczyna艂 si膮pi膰 drobny kapu艣niaczek, kt贸ry po po艂udniu zamienia艂 si臋 w rz臋sisty deszcz.

25 czerwca i 2 lipca odwo艂ano darmowe seanse filmowe, cho膰 akurat w pierwsz膮 sobot臋 lipca wiecz贸r by艂 pogodny i ciep艂y. Deszcz powr贸ci艂 nazajutrz przed po艂udniem. Wiecznie g艂odna ziemia Illinois 艂apczywie ch艂on臋艂a wod臋 i wci膮偶 prosi艂a o wi臋cej. Czarne gleby stawa艂y si臋 coraz czarniejsze. O ile wi臋kszo艣膰 ameryka艅skich farmer贸w mawia艂a, 偶e „Czwartego Lipca zbo偶e do kolan”, to w Illinois obowi膮zywa艂a regu艂a, 偶e „Czwartego Lipca zbo偶e do p臋pka”. Tego roku zbo偶e si臋ga艂o doros艂emu m臋偶czy藕nie do szyi.

Czwarty Lipca wypad艂 w poniedzia艂ek i cho膰 doro艣li z pewno艣ci膮 cieszyli si臋 z przed艂u偶onego, bo a偶 trzydniowego weekendu, to rado艣膰 t臋 z pewno艣ci膮 zm膮ci艂a pogoda, przez kt贸r膮 trzeba by艂o odwo艂a膰 uroczyst膮 parad臋 i pokaz ogni sztucznych. Elm Haven nie mia艂o pieni臋dzy na zorganizowanie „oficjalnego” pokazu, sta艂o si臋 ju偶 jednak tradycj膮, 偶e ludzie przychodzili na szkolne boisko z w艂asnymi fajerwerkami. Kilku zapale艅c贸w pojawi艂o si臋 tak偶e tym razem, wia艂 jednak tak silny wiatr i rozp臋ta艂a si臋 taka ulewa, 偶e nie by艂o mowy nawet o zapaleniu zapa艂ki.

Dale i Lawrence podziwiali z werandy burz臋, kt贸ra zast膮pi艂a pokaz. Eksplozje bia艂ego jaskrawego 艣wiat艂a rozja艣nia艂y ca艂y po艂udniowo-zachodni horyzont, wydobywaj膮c z ciemno艣ci sylwetki drzew, zarysy dach贸w i mroczny masyw Old Central. W przerwach mi臋dzy b艂yskami stara szko艂a zdawa艂a si臋 jarzy膰 w艂asnym fosforyzuj膮cym blaskiem, b艂臋kitno-zielonym i elektryzuj膮cym.

W pewnej chwili jeden z wiekowych wi膮z贸w run膮艂 z og艂uszaj膮cym trzaskiem - nie wiadomo, czy trafiony piorunem, czy powalony przez towarzysz膮cy burzy porywisty wiatr. Ogromne drzewo z艂ama艂o si臋 mniej wi臋cej w jednej trzeciej wysoko艣ci: pozosta艂 stercz膮cy z ziemi ostry kikut, bujna korona natomiast osun臋艂a si臋 na szkolne boisko. Jak tylko burza ucich艂a, bracia wyszli przed dom i odpalili kilka fajerwerk贸w, lecz zimny wiatr szybko zagoni艂 ich z powrotem do domu, a poza tym i tak nie mieli nastroju do zabawy.

P贸藕niej wiatr ucich艂 i zapad艂a cisza. Otaczaj膮cy miasto ocean zbo偶a wzbiera艂 coraz bardziej, tworz膮c mas臋 zieleni, poprzecinan膮, biegn膮c膮 jakby dnem g艂臋bokich w膮woz贸w drogami i dr贸偶kami, przes艂aniaj膮c膮 horyzont i ch艂on膮c膮 jak g膮bka 艣wiat艂o dnia, tak 偶e nawet najja艣niejsze plamy s艂o艅ca wydawa艂y si臋 r贸wnie ciemne jak ka艂u偶e cienia u st贸p wiekowych wi膮z贸w.

***

Rodzina Dale'a, podobnie jak blisko po艂owa rodzin z Elm Haven, zjawi艂a si臋 u pana McBride'a z pocz臋stunkiem i wyrazami wsp贸艂czucia. Dale pojecha艂 z rodzicami. Chocia偶 doskonale zna艂 drog臋, mia艂 wra偶enie, 偶e widzi j膮 po raz pierwszy. Zbo偶e na polu McBride'ow by艂o wy偶sze ni偶 gdziekolwiek; droga dojazdowa wiod膮ca na farm臋 prowadzi艂a niemal tunelem.

Zastukali raz, drugi, ale nikt nie otwiera艂, chocia偶 pickup sta艂 na podw贸rku. Za trzecim razem ojciec Duane'a otworzy艂 drzwi, przyj膮艂 ciasto i paszteciki, wymamrota艂 podzi臋kowanie, wys艂ucha艂 kondolencji, podzi臋kowa艂 ponownie. Dale wiedzia艂, 偶e pan McBride jest starszy od jego rodzic贸w, niemniej by艂 wstrz膮艣ni臋ty jego wygl膮dem: rzadkie w艂osy niemal ca艂kiem posiwia艂y, przekrwione oczy zapad艂y si臋 g艂臋boko w ciemne oczodo艂y, twarz by艂a opuchni臋ta i jakby zdeformowana, pokryta siwym szczeciniastym zarostem.

W drodze powrotnej do domu rodzice rozmawiali przyciszonymi, smutnymi g艂osami.

***

Nikt nie wiedzia艂 na pewno, w jaki spos贸b odby艂 si臋 pogrzeb Duane'a. Podobno cia艂o przewieziono do zak艂adu pogrzebowego w Peorii - tego samego, w kt贸rym odby艂a si臋 kremacja wujka ch艂opca - i r贸wnie偶 spalono. Nikt tak偶e nie wiedzia艂, co pan McBride zrobi艂 z prochami syna.

Wieczorami, przed za艣ni臋ciem, Dale cz臋sto my艣la艂 o tym, 偶e z jego przyjaciela zosta艂a tylko garstka popio艂u; za ka偶dym razem, kiedy to sobie uzmys艂awia艂, siada艂 raptownie w 艂贸偶ku z mocno bij膮cym sercem, ogarni臋ty g艂臋bokim prze艣wiadczeniem, 偶e co艣 na tym 艣wiecie jest nie w porz膮dku. Czasem, kosz膮c trawnik w przerwach mi臋dzy deszczami lub robi膮c co艣 innego, co uwalnia艂o jego pod艣wiadomo艣膰, wyobra偶a艂 sobie, 偶e Duane McBride wci膮偶 偶yje, 偶e odegra艂 w艂asn膮 艣mier膰, schowa艂 si臋 gdzie艣 i jakby nigdy nic obserwuje 艣wiat ze swojej kryj贸wki. W takich chwilach niemal oczekiwa艂, 偶e zaraz zadzwoni telefon i w s艂uchawce rozlegnie si臋 spokojny g艂os przyjaciela: „Spotkajmy si臋 w Jaskini. Mam nowe informacje”.

Zastanawia艂 si臋 r贸wnie偶, jakimi to informacjami Duane zamierza艂 si臋 z nimi podzieli膰 w kurniku. Do spotkania nie dosz艂o. Jako艣 nie potrafi艂 sobie wyobrazi膰, 偶eby Duane dowiedzia艂 si臋 czego艣 wa偶nego o Tubbym albo o szkole, siedz膮c wy艂膮cznie na farmie albo w bibliotece, ale przez minione cztery lata zd膮偶y艂 si臋 nauczy膰, 偶e nie powinien nie docenia膰 przyjaciela.

Po tym, jak Mike opowiedzia艂 o tunelu na cmentarzu i o podobnych tunelach pod jego domem, ch艂opcy prawie przestali si臋 widywa膰, tak jakby pr贸bowali schowa膰 si臋 za obronnym kr臋giem rodzin i codziennych obowi膮zk贸w, kt贸re mia艂y uchroni膰 ich przed napieraj膮cym zewsz膮d mrokiem. Lawrence ba艂 si臋 ciemno艣ci jeszcze bardziej ni偶 kiedykolwiek. Cz臋sto p艂aka艂 przez sen i wym贸g艂 na ojcu, 偶eby wkr臋ci艂 do nocnej lampki czterdziestowatow膮 偶ar贸wk臋. Matka cz臋sto gasi艂a lamp臋, kiedy ch艂opcy ju偶 spali, zdarza艂o si臋 jednak, 偶e zaraz potem Lawrence budzi艂 si臋 z przera藕liwym krzykiem.

Jeszcze zanim ojciec wyruszy艂 w o艣miodniowy objazd Indiany i p贸艂nocnego Kentucky, matka posz艂a z ch艂opcami do lekarza, 偶eby porozmawia膰 o ich l臋kach oraz o oskar偶eniach, jakie Dale wyrzuci艂 z siebie podczas kt贸rej艣 kolacji, jakoby to doro艣li zamordowali Duane'a i Tubby'ego Cooke. Lekarz nazywa艂 si臋 Viskes, by艂 uchod藕c膮 z W臋gier, przyjecha艂 do Stan贸w p贸艂tora roku wcze艣niej i wci膮偶 jeszcze mia艂 problemy z j臋zykiem. Dzieci przezywa艂y go „doktor Sk膮pirad艂o”, poniewa偶 oszcz臋dza艂 nawet na ig艂ach, w og贸le nie kupowa艂 nowych, tylko w niesko艅czono艣膰 sterylizowa艂 stare, w zwi膮zku z czym nawet najzwyklejszy zastrzyk zamienia艂 si臋 w prawdziw膮 tortur臋.

Doktor Viskes zaleci艂 ci臋偶k膮 prac臋 i du偶o 艣wie偶ego powietrza. Dale pods艂ucha艂, jak m贸wi艂 ich matce, 偶e to okropne, co przydarzy艂o si臋 Duane'owi i jego wujkowi, ale c贸偶, nieszcz臋艣cia chodz膮 parami.

Nieszcz臋艣cia chodz膮 tr贸jkami, pomy艣la艂 Dale.

Po Czwartym Lipca Kev, Mike, Dale i Lawrence przez kilka dni grali prawie bez przerwy w Monopol na obszernej werandzie Stewart贸w. Nawet nie sprz膮tali planszy ani 偶eton贸w. Zdarza艂o si臋, 偶e zmieniali regu艂y w trakcie gry, umo偶liwiaj膮c pechowemu bankrutowi uzyskanie korzystnej po偶yczki w banku, w zwi膮zku z czym nie mieli najmniejszych szans na zako艅czenie rozgrywki. Ci膮gn臋艂a si臋 godzinami od rana a偶 do wieczora, kiedy matki wo艂a艂y ch艂opc贸w na kolacj臋.

Przez dwie noce Dale'owi 艣ni艂 si臋 wy艂膮cznie Monopol. By艂 z tego powodu bardzo szcz臋艣liwy.

Pi膮tego dnia Brandy, g艂upi labrador Grumbacher贸w, wpad艂 na werand臋 i korzystaj膮c z nieobecno艣ci ch艂opc贸w - byli akurat na obiedzie - z偶ar艂 cztery 偶etony, a reszt臋 porozrzuca艂. Nie zacz臋li gry od pocz膮tku i przez kolejne dwa dni w og贸le si臋 nie widywali. Dziesi膮tego lipca, w niedziel臋, kt贸ra w niczym nie przypomina艂a niedzieli, poniewa偶 ojciec Dale'a musia艂 pojecha膰 do siedziby firmy w Chicago, woda zala艂a piwnic臋 i od tej pory nic ju偶 nie by艂o takie jak dawniej.

***

Przez dwa dni mama Dale'a dawa艂a sobie rad臋: poprzestawia艂a co mog艂a z pod艂ogi na sto艂y i p贸艂ki, i pr贸bowa艂a osuszy膰 piwnic臋 za pomoc膮 pompy zainstalowanej w studzience odp艂ywowej. Odk膮d sprowadzili si臋 tu przed czterema laty, takie podtopienia zdarzy艂y si臋 dwukrotnie, woda jednak osi膮ga艂a najwy偶ej kilka centymetr贸w g艂臋boko艣ci. Tym razem wci膮偶 jej przybywa艂o.

We wtorek rano pompa odm贸wi艂a pos艂usze艅stwa, a wczesnym popo艂udniem w domu zgas艂o 艣wiat艂o.

Dale wyszed艂 z pokoju, s艂ysz膮c wo艂anie matki. Sta艂a na drugim stopniu prowadz膮cym z piwnicy, w sp贸dnicy przesi膮kni臋tej wod膮 i chustk膮 na g艂owie. Wygl膮da艂a tak, jakby mia艂a si臋 lada chwila rozp艂aka膰. Dwa kroki za jej plecami zaczyna艂a si臋 nieprzenikniona ciemno艣膰. Woda przykry艂a ju偶 pierwszy stopie艅 i niecierpliwie liza艂a drugi. Mia艂a ju偶 co najmniej trzydzie艣ci centymetr贸w g艂臋boko艣ci.

- S艂owo daj臋, za chwil臋 szlag mnie trafi!

Dale wyba艂uszy艂 oczy. Do tej pory nigdy nie u偶ywa艂a przy nim takich s艂贸w.

- Wybacz, synku, ale nie uda艂o mi si臋 uruchomi膰 pompy, woda ju偶 wlewa si臋 do pralki, musz臋 tam p贸j艣膰, 偶eby zmieni膰 bezpiecznik i... Ech, czemu akurat dzisiaj tw贸j ojciec musia艂 wyjecha膰?

- Ja to zrobi臋, mamo.

Dale nie wierzy艂 w艂asnym uszom. Czy naprawd臋 to powiedzia艂? Przecie偶 nienawidzi艂 tej cholernej piwnicy. Co艣 unosi艂o si臋 w wodzie tu偶 przy schodach. Mog艂y to by膰 jakie艣 brudy, ale wygl膮da艂o jak grzbiet utopionego szczura.

- W艂贸偶 najgorsze d偶insy i przynie艣 latark臋.

Wci膮偶 lekko oszo艂omiony Dale poszed艂 na g贸r臋, 偶eby si臋 przebra膰. Wra偶enie wyobcowania i przedziwnego oderwania od rzeczywisto艣ci, towarzysz膮ce mu od 艣mierci Duane'a, jeszcze bardziej si臋 nasili艂o. Patrzy艂 na swoje r臋ce, tak jakby nale偶a艂y do kogo艣 innego. Mam zej艣膰 do piwnicy? Po ciemku? Zmieni艂 ubranie, w艂o偶y艂 najstarsze, podarte tenis贸wki, podwin膮艂 nogawki, sprawdzi艂 latark臋 i zbieg艂 po schodach. Matka wr臋czy艂a mu bezpiecznik.

- Skrzynka jest na 艣cianie, nad...

- Wiem.

Woda powoli ale nieprzerwanie podnosi艂a si臋 coraz wy偶ej. Kr贸tki korytarzyk wiod膮cy do pomieszczenia z piecem wygl膮da艂 jak mroczne wej艣cie do zalanej krypty.

- Tylko nie st贸j w wodzie, kiedy b臋dziesz go zmienia艂. Wejd藕 na 艂awk臋 obok suszarki, dok艂adnie wytrzyj r臋ce, upewnij si臋, 偶e prze艂膮cznik jest wy艂膮czony i...

- Jasne, mamo.

Wszed艂 w wod臋, poniewa偶 obawia艂 si臋, 偶e jeszcze chwila, a straci resztki odwagi, odwr贸ci si臋 i z krzykiem ucieknie w g贸r臋 po schodach. Woda si臋ga艂a mu powy偶ej kolan i by艂a lodowato zimna. Niemal natychmiast straci艂 czucie w palcach u st贸p.

- Chyba zatka艂o wszystkie odp艂ywy... - us艂ysza艂 jeszcze g艂os matki, po czym ruszy艂 kr贸tkim korytarzykiem, o艣wietlaj膮c sobie drog臋 latark膮. 艢wieci艂a bardzo s艂abo; powinien by艂 zmieni膰 baterie.

Min膮艂 czarny otw贸r sk艂adziku na w臋giel i pochylni臋 z desek. Na dole, wok贸艂 pieca, w wodzie unosi艂o si臋 mn贸stwo ob艂ych kszta艂t贸w, kt贸rych widok w pierwszej chwili nasun膮艂 mu skojarzenia z ludzkimi odchodami. To w臋giel, g艂upku, zbeszta艂 si臋 w my艣lach, po czym o艣wietli艂 piec. Woda si臋ga艂a ju偶 prawie do drzwiczek. Dale nie mia艂 poj臋cia, co si臋 stanie, je艣li piec zostanie zalany.

Co艣 poruszy艂o si臋 po prawej stronie. Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie, rozchlapuj膮c wod臋, i skierowa艂 snop 艣wiat艂a do wn臋trza sk艂adziku na w臋giel. By艂o tam jeszcze sucho, ale co艣 poruszy艂o si臋 w ciemno艣ci przy niewyko艅czonej 艣cianie oddzielaj膮cej piwnic臋 od niepodpiwniczonej cz臋艣ci domu. W mroku l艣ni艂y tajemnicze punkciki.

To tylko rury. To tylko metal. Nie oczy. To nie oczy.

Skr臋ci艂 w lewo przy piecu. Woda wydawa艂a si臋 nieco g艂臋bsza, chocia偶 wiedzia艂, 偶e to niemo偶liwe. A mo偶e jednak? Mo偶e ka偶de kolejne pomieszczenie jest po艂o偶one troch臋 ni偶ej? Mo偶e najdalsza cz臋艣膰 piwnicy jest ca艂kowicie pod wod膮?

- Jeste艣 ju偶 tam?

G艂os matki dotar艂 do niego zniekszta艂cony i bardzo cichy.

- Prawie! - odkrzykn膮艂, cho膰 w rzeczywisto艣ci nie pokona艂 jeszcze nawet po艂owy drogi.

W piwnicy nie by艂o okien; by艂a na to za niska. 艢wiat艂o z latarki Dale'a 艣lizga艂o si臋 po oleistej wodzie, wydobywaj膮c z ciemno艣ci jedynie fragmenty pomieszczenia: rury, co艣 unosz膮cego si臋 na wodzie (kawa艂ek drewna?), znowu rury, kawa艂ek mokrego papieru przylepiony do 艣ciany, drzwi do pracowni. Pracownia by艂a znacznie wi臋ksza. Woda si臋ga艂a Dale'owi ju偶 prawie do krocza. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e w nast臋pnym pomieszczeniu b臋dzie musia艂 zachowa膰 szczeg贸ln膮 ostro偶no艣膰, poniewa偶 pomp臋 zainstalowano w pod艂odze, w otworze mniej wi臋cej p贸艂metrowej 艣rednicy.

Zupe艂nie jak tunele, kt贸re odkry艂 Mike. I te na farmie Duane'a.

Zorientowa艂 si臋, 偶e snop 艣wiat艂a rzucany przez jego latark臋 mocno si臋 trz臋sie. Przytrzyma艂 praw膮 r臋k臋 lew膮, wszed艂 do pracowni i stwierdzi艂, 偶e narz臋dzia s膮 suche i bezpieczne na 艣ciennych p贸艂kach - z wyj膮tkiem niewielkiej drewnianej skrzynki, kt贸ra teraz unosi艂a si臋 na powierzchni wody pod sto艂em warsztatowym. By艂o to dzie艂o Lawrence'a: w艂asnor臋cznie wykona艂 j膮 minionej zimy.

- Je艣li chcesz, mog臋 poprosi膰 pana Grumbachera!

G艂os matki dobiega艂 jakby z innej planety.

- Nie trzeba.

Dale mia艂 wra偶enie, 偶e powiedzia艂 to ca艂kiem g艂o艣no, ale wcale by si臋 nie zdziwi艂, gdyby si臋 okaza艂o, 偶e tylko to wyszepta艂.

Po艂膮czone pomieszczenia tworzy艂y co艣 w rodzaju litery S: schody znajdowa艂y si臋 w jednym ko艅cu, piec po艣rodku, pracownia tu偶 przed drugim zawijasem, pralnia za艣 na drugim ko艅cu, s膮siaduj膮c ze sk艂adzikiem na w臋giel i niedoko艅czon膮 艣cian膮. Dale za艣wieci艂 latark膮 do 艣rodka.

Pralnia sprawia艂a wra偶enie wi臋kszej ni偶 wtedy, kiedy o艣wietla艂a j膮 wisz膮ca pod sufitem 偶ar贸wka. Mrok stwarza艂 z艂udzenie, 偶e tylnej 艣ciany w og贸le nie ma i 偶e pomieszczenie si臋ga w niesko艅czono艣膰, a przynajmniej do szko艂y stoj膮cej po drugiej stronie ulicy. Dale dostrzeg艂 metalowy tr贸jn贸g, na kt贸rym by艂a zawieszona pompa, i omin膮艂 go z daleka. Przesuwa艂 si臋 powoli wzd艂u偶 po艂udniowej 艣ciany, przy kt贸rej sta艂y pralka, suszarka oraz 艂awka. Z ulg膮 wgramoli艂 si臋 na 艂awk臋, wyj膮艂 nogi z wody. Trz膮s艂 si臋 z zimna, dr偶膮cy snop 艣wiat艂a omiata艂 rury pod sufitem i zawieszone na nich paj臋czyny, ale najgorsze Dale mia艂 ju偶 za sob膮. Wymieni bezpiecznik, zapal膮 si臋 lampy, pompa zacznie znowu dzia艂a膰, a on spokojnie wr贸ci do schod贸w.

Wyj膮艂 z kieszeni bezpiecznik, ma艂o nie upu艣ci艂 go do wody, przytrzyma艂 latark臋 brod膮 i otworzy艂 drzwiczki skrzynki. Wystarczy艂 jeden rzut oka, 偶eby stwierdzi膰, kt贸ry bezpiecznik by艂 przepalony: trzeci od lewej strony. Matka krzykn臋艂a co艣 do niego, lecz Dale by艂 zbyt zaj臋ty, 偶eby odpowiedzie膰. Poza tym, gdyby poruszy艂 szcz臋k膮, prawie na pewno upu艣ci艂by latark臋. Wymieni艂 bezpiecznik i pstrykn膮艂 wy艂膮cznikiem.

艢wiat艂o! Tylna 艣ciana by艂a jednak na swoim miejscu. Na stole sta艂 kosz z brudn膮 bielizn膮, tajemnicze cienie i zarysy okaza艂y si臋 stosami starych czasopism, 偶elazkiem, kijem baseballowym - ot, po prostu niepotrzebnymi, zgromadzonymi nie wiadomo po co rupieciami.

Mama znowu co艣 zawo艂a艂a, chyba nawet zaklaska艂a.

- Za艂atwione! - wykrzykn膮艂 zupe艂nie niepotrzebnie, wetkn膮艂 latark臋 za pasek, podwin膮艂 jeszcze troch臋 wy偶ej przemoczone nogawki, a nast臋pnie wskoczy艂 z powrotem do wody i ruszy艂 w drog臋 powrotn膮.

艢wiat艂o zgas艂o. Dale'owi zje偶y艂y si臋 w艂osy na g艂owie, a ca艂e cia艂o pokry艂o si臋 g臋si膮 sk贸rk膮.

Kto艣 pstrykn膮艂 prze艂膮cznikiem. Tego odg艂osu nie spos贸b by艂o pomyli膰 z 偶adnym innym.

Do jego uszu dotar艂o wo艂anie matki, by艂o jednak bardzo odleg艂e i nie mia艂o w tej chwili 偶adnego znaczenia. Oddycha艂 przez usta, usi艂uj膮c nie zwraca膰 uwagi na 艂oskot krwi w uszach, usi艂uj膮c cokolwiek us艂ysze膰.

Woda zachlupota艂a metr, mo偶e dwa metry od niego. Chwil臋 potem drobne fale dotar艂y do jego n贸g. Cofa艂 si臋 powoli, a偶 wreszcie uderzy艂 plecami w 艣cian臋. Nie zwa偶aj膮c na oblepiaj膮ce mu twarz i w艂osy paj臋czyny, rozpaczliwie gmera艂 przy latarce, usi艂uj膮c odczepi膰 j膮 od paska. Tylko jej nie upu艣膰! Na lito艣膰 bosk膮, tylko jej nie upu艣膰!

Przesun膮艂 w艂膮cznik - bez rezultatu. Wci膮偶 otacza艂y go nieprzeniknione ciemno艣ci. Ca艂kiem blisko rozleg艂 si臋 taki odg艂os, jakby aligator zsun膮艂 si臋 z bagnistego brzegu do rzeki. Dale potrz膮sn膮艂 latark膮, z ca艂ej si艂y uderzy艂 ni膮 o udo. 呕ar贸weczka rozjarzy艂a si臋 md艂ym 偶贸艂tawym blaskiem. Wyci膮gn膮艂 latark臋 przed siebie jak bro艅, kieruj膮c snop s艂abn膮cego 艣wiat艂a to w lewo, to w prawo.

Suszarka. Pralka. 艁awka. Czer艅 przes艂aniaj膮ca przeciwleg艂膮 艣cian臋. Stojak z milcz膮c膮 pomp膮. Skrzynka na bezpieczniki. 艢cienny prze艂膮cznik, oczywi艣cie w pozycji „wy艂膮czone”.

Oddycha艂 szybko, przez usta. Kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie, mia艂 ogromn膮 ochot臋 zamkn膮膰 oczy, obawia艂 si臋 jednak, 偶e straci r贸wnowag臋 i runie w wod臋. W czarn膮, gro藕n膮 wod臋. W wod臋, w kt贸rej czyha艂y R贸偶ne Rzeczy.

Przesta艅! Przesta艅, do cholery! My艣l wybuch艂a w jego g艂owie z tak膮 si艂膮, 偶e przez sekund臋 by艂 niemal pewien, 偶e to g艂os matki. Przesta艅! Uspok贸j si臋, beznadziejny mazgaju! Zmusi艂 si臋 do spowolnienia oddechu, powtarzaj膮c w duchu, 偶e ma natychmiast przesta膰 si臋 ba膰. Odrobin臋 pomog艂o.

Prze艂膮cznik sam si臋 przesun膮艂.

Jak? Przecie偶 to niemo偶liwe.

Mo偶liwe. Po prostu opad艂 pod w艂asnym ci臋偶arem. Wr贸膰 i popraw to.

Latarka zgas艂a, ale kolejne uderzenie o udo reanimowa艂o j膮 raz jeszcze. Fale i zmarszczki rozbiega艂y si臋 po powierzchni wody we wszystkie strony, jakby wywo艂a艂a je ca艂a armia wielkich paj膮k贸w, kt贸re opu艣ci艂y si臋 z sufitu. Plama s艂abego 艣wiat艂a w臋drowa艂a chaotycznie po pomieszczeniu, niczego w艂a艣ciwie nie o艣wietlaj膮c. Dale straci艂 orientacj臋 i nie by艂 pewien w jakim kierunku idzie. Snop 艣wiat艂a z latarki zamieni艂 si臋 w anemiczn膮 smu偶k臋, niezdoln膮 dotrze膰 nawet do najbli偶szej 艣ciany. Ch艂opiec ba艂 si臋, 偶e zmierza w g艂膮b pomieszczenia, gdzie mi臋dzy szczytem niedoko艅czonej 艣ciany a sufitem pozosta艂a kilkudziesi臋ciocentymetrowa przestrze艅, w kt贸rej porusza艂y si臋 tajemnicze oczy i kszta艂ty...

Przesta艅!

Dale zatrzyma艂 si臋, ponownie r膮bn膮艂 latark膮 o udo, snop 艣wiat艂a na chwil臋 odzyska艂 dawn膮 si艂臋. 艁awk臋 mia艂 dziesi臋膰 krok贸w z lewej strony. A wi臋c jednak pomyli艂 kierunek. Jeszcze trzy kroki i w艂adowa艂by si臋 prosto w studzienk臋 pompy. Bezzw艂ocznie ruszy艂 ku 艂awce.

Latarka zgas艂a. Zanim zd膮偶y艂 j膮 o偶ywi膰 w wypr贸bowany spos贸b, co艣 innego dotkn臋艂o jego nogi. Co艣 d艂ugiego i zimnego. Musn臋艂o go delikatnie, tak jak zrobi艂by to stary pies, przypominaj膮c 艂agodnym szturchni臋ciem pyska o swoim istnieniu.

Dale nie krzykn膮艂. Stara艂 si臋 my艣le膰 o starych czasopismach i skrzynkach na narz臋dzia unosz膮cych si臋 w wodzie, o niczym innym. Nacisk zel偶a艂, ale po chwili powr贸ci艂 ze wzmo偶on膮 si艂膮. Dale wci膮偶 nie krzycza艂. Kilka razy zdzieli艂 si臋 latark膮 w udo, potrz膮sn膮艂 ni膮, mocniej dokr臋ci艂 reflektor. 呕ar贸wka rozjarzy艂a si臋 s艂abiutk膮 po艣wiat膮 dogasaj膮cej 艣wiecy. Pochyli艂 si臋 i skierowa艂 latark臋 w d贸艂, na lustro wody.

Kilka centymetr贸w pod powierzchni膮 unosi艂o si臋 cia艂o Tubby'ego Cooke'a. Dale od razu go rozpozna艂, chocia偶 ch艂opiec by艂 nagi, przera藕liwie bia艂y i okropnie wzd臋ty. Twarz powi臋kszy艂a si臋 dwu- albo nawet trzykrotnie, niczym ciasto, do kt贸rego nieuwa偶na kucharka doda艂a za du偶o dro偶d偶y. Usta by艂y szeroko otwarte, dzi膮s艂a czarne, z臋by wyszczerzone. Cia艂o ko艂ysa艂o si臋 monotonnie, jakby przebywa艂o tu, w piwnicy, od nie wiadomo jak dawna i zamierza艂o nie wiadomo jak d艂ugo pozosta膰. Jedna r臋ka prawie wyp艂yn臋艂a na powierzchni臋; palce przypominaj膮ce wielkie bia艂e serdelki zdawa艂y si臋 delikatnie porusza膰 w rytmie narzuconym przez drobne fale.

A potem, niespe艂na p贸艂 metra od twarzy Dale'a, Tubby Cooke otworzy艂 oczy.

22

W ci膮gu tych trzech ponurych, deszczowych tygodni Mike dowiedzia艂 si臋, kim jest 偶o艂nierz i jak sobie z nim radzi膰.

艢mier膰 Duane'a McBride'a ogromnie go poruszy艂a, chocia偶 - w przeciwie艅stwie do Dale'a - nie uwa偶a艂 si臋 za bliskiego przyjaciela zmar艂ego. Dopiero teraz Mike u艣wiadomi艂 sobie, 偶e odk膮d zawali艂 czwart膮 klas臋 - a sta艂o si臋 to g艂贸wnie z powodu problem贸w z czytaniem, poniewa偶 litery zdawa艂y si臋 przestawia膰 przed jego oczami, tworz膮c zupe艂nie nowe, zaskakuj膮ce i niezrozumia艂e kombinacje - zacz膮艂 o sobie my艣le膰 jako o dok艂adnym przeciwie艅stwie McBride'a. Duane czyta艂 i pisa艂 p艂ynniej ni偶 wszyscy znani Mike'owi doro艣li, mo偶e z wyj膮tkiem ojca Cavanaugha, podczas gdy on, Mike, z najwy偶szym trudem torowa艂 sobie drog臋 przez g膮szcz liter w gazecie, kt贸r膮 rozwozi艂 codziennie rano. Nie mia艂 o to pretensji - przecie偶 to nie wina Duane'a, 偶e by艂 taki zdolny. Wr臋cz przeciwnie, podziwia艂 go r贸wnie szczerze, jak utalentowanych sportowc贸w lub urodzonych gaw臋dziarzy, takich jak Dale Stewart, niemniej jednak doskonale zdawa艂 sobie spraw臋 z dziel膮cej ich przepa艣ci. Zazdro艣ci艂 Duane'owi mo偶liwo艣ci wyboru, tego, 偶e mia艂 przed sob膮 niemal niesko艅czon膮 liczb臋 drzwi, w kt贸re m贸g艂 wej艣膰. Nie chodzi艂o bynajmniej o uprzywilejowanie zwi膮zane z maj膮tkiem - McBride'owie byli niemal r贸wnie biedni jak O'Rourke'owie - lecz ze zdolno艣ciami i wiedz膮, kt贸rej male艅kie fragmenciki Mike dostrzega艂 niekiedy podczas rozm贸w z ojcem C. Podejrzewa艂, a w艂a艣ciwie by艂 pewien, i偶 Duane swobodnie obraca si臋 w niedost臋pnych dla niego sferach, s艂uchaj膮c zakl臋tych w ksi膮偶kach g艂os贸w od dawna nie偶yj膮cych ludzi, tak samo jak on s艂ucha艂 kiedy艣 audycji radiowych w piwnicy.

Kiedy o tym my艣la艂, ogarnia艂o go poczucie nie tyle straty, chocia偶 w gruncie rzeczy o to w艂a艣nie chodzi艂o, co raczej... zachwiania r贸wnowagi. Zupe艂nie jakby w przedszkolu on i Duane mogli si臋 buja膰 na hu艣tawce jako ca艂kowicie pe艂noprawni partnerzy, a potem, nie wiadomo kiedy, r贸wnowaga uleg艂a zachwianiu, jeden z nich pow臋drowa艂 hen, wysoko w g贸r臋, drugi za艣 opad艂 w d贸艂 i wszystko wskazywa艂o na to, 偶e b臋dzie tam musia艂 ju偶 na zawsze pozosta膰.

***

Deszcz nie odstraszy艂 偶o艂nierza ani nie po艂o偶y艂 kresu skrobaniu pod pod艂og膮. Mike nie by艂 g艂upi: powiedzia艂 ojcu, 偶e jaki艣 obcy cz艂owiek kr臋ci si臋 ko艂o domu, i o tunelach pod domem. Pan O'Rourke by艂 ju偶 zbyt korpulentny, 偶eby zmie艣ci膰 si臋 pod pod艂og膮 swego domu, ale pos艂a艂 tam Mike'a ze sznurkiem, 偶eby sprawdzi艂 g艂臋boko艣膰 tuneli, i z paroma opakowaniami przyn臋ty z trucizn膮, gdyby mia艂o si臋 okaza膰, 偶e chodzi o inwazj臋 jakich艣 gryzoni. Mike wyruszy艂 na wypraw臋 z sercem w gardle, ale okaza艂o si臋, 偶e nie ma powod贸w do obaw: dziury w ziemi znikn臋艂y.

Ojciec 艂atwo uwierzy艂 w histori臋 o tajemniczym nieznajomym w wojskowym mundurze - odk膮d obaj mogli si臋gn膮膰 pami臋ci膮, Mike nigdy go nie ok艂ama艂 - doszed艂 jednak do wniosku, 偶e to jaki艣 nastolatek, kt贸remu zamarzy艂a si臋 kt贸ra艣 z dziewcz膮t. Co na to m贸g艂 powiedzie膰 Mike? 呕e to kto艣... 偶e to co艣 zupe艂nie innego, co chcia艂o zabra膰 babci臋? A je艣li to naprawd臋 by艂 jaki艣 偶o艂nierz, kt贸rego Peg albo Mary pozna艂a w Peorii? Niewa偶ne, 偶e obie kategorycznie temu zaprzeczy艂y, twierdz膮c, 偶e jedynym 偶o艂nierzem, jakiego zna艂y, by艂 Buzz Whittaker, ale jednostka Buzza stacjonowa艂a w Kaiserslautern w Niemczech, o czym wiedzieli prawie wszyscy, poniewa偶 jego matka ch臋tnie pokazywa艂a nieporadnie napisane, naszpikowane b艂臋dami listy od syna oraz kolorowe poczt贸wki.

Mike r贸wnie偶 zna艂 Buzza i wiedzia艂, 偶e 偶o艂nierz ma zupe艂nie inn膮 twarz. To znaczy, 艣ci艣le rzecz bior膮c, nie ma 偶adnej twarzy...

Czwartego w nocy us艂ysza艂 jaki艣 ha艂as, a raczej go wyczu艂, i z kijem baseballowym zszed艂 na palcach na d贸艂, spodziewaj膮c si臋 zasta膰 babci臋 zwini臋t膮 na 艂贸偶ku w pozycji embrionalnej, przy zapalonej lampie, do kt贸rej pr贸bowa艂y dosta膰 si臋 膰my k艂臋bi膮ce si臋 za szyb膮. Nie pomyli艂 si臋, ale za szyb膮 ujrza艂 r贸wnie偶 偶o艂nierza.

Zatrzyma艂 si臋 i patrzy艂.

Na zewn膮trz la艂o jak z cebra. Okno by艂o leciutko uniesione i zablokowane, 偶eby do pokoju mog艂o dostawa膰 si臋 艣wie偶e powietrze przesycone zapachem wilgotnej ziemi i ro艣lin. 呕o艂nierz przycisn膮艂 twarz do szyby. Mike wyra藕nie widzia艂 kapelusz z szerokim rondem, z kt贸rego 艣cieka艂y strumyki wody, i przemoczon膮 mundurow膮 koszul臋 koloru khaki. Dzieli艂o ich niewiele ponad p贸艂tora metra.

Duchom woda nie 艣cieka z kapeluszy.

Z na p贸艂 otwartymi ustami, zupe艂nie zapomniawszy o 艣ciskanym w d艂oni kiju baseballowym, Mike zrobi艂 dwa kroki naprz贸d i stan膮艂 mi臋dzy 艂贸偶kiem babci a zjaw膮. Teraz mia艂 j膮 niespe艂na metr od siebie.

Kiedy ostatnio widzia艂 偶o艂nierza, odni贸s艂 wra偶enie, i偶 ten ma twarz jakby z mi臋kkiego wosku, nie do ko艅ca uformowan膮, o tylko z grubsza zaznaczonych rysach. Teraz 贸w wosk dos艂ownie rozla艂 si臋 na szybie niczym bia艂e ciasto albo odn贸偶a jakiego艣 ogromnego bladego mi臋czaka.

Na szybie pojawi艂y si臋 r贸wnie偶 nienaturalne rozp艂aszczone d艂onie, po czym zacz臋艂y si臋 zsuwa膰. Twarz na pr贸偶no usi艂owa艂a przybra膰 jaki艣 konkretny wygl膮d, oczy p艂ywa艂y w g臋stej cielistej zupie, jak rodzynki. Mike z trudem oderwa艂 od nich wzrok, spojrza艂 w d贸艂, na r臋ce. By艂y ju偶 prawie w szczelinie pod oknem.

Dopiero wtedy zacz膮艂 krzycze膰, wzywa膰 rodzic贸w. Niewiele my艣l膮c, r膮bn膮艂 kijem w g贸rn膮 kraw臋d藕 ruchomej cz臋艣ci okna: opad艂o z trzaskiem dos艂ownie milimetry przed czubkami woskowych palc贸w. Zar贸wno palce, jak i r臋ce, a chwil臋 p贸藕niej ramiona, przywar艂y do szyby jak macki, zacz臋艂y przesuwa膰 si臋 powoli w prawo i lewo, pe艂zn膮c w poszukiwaniu innego otworu, przez kt贸ry mog艂yby dosta膰 si臋 do 艣rodka.

Us艂ysza艂 g艂os matki, skrzypn臋艂y spr臋偶yny, kiedy ojciec gramoli艂 si臋 z 艂贸偶ka, rozleg艂o si臋 wo艂anie Peg i p艂acz Kathleen. Ojciec wymamrota艂 co艣 pod nosem, chwil臋 potem Mike us艂ysza艂 cz艂apanie jego bosych st贸p.

Rozp艂aszczone na szybie ko艅czyny i twarz 偶o艂nierza wycofa艂y si臋 b艂yskawicznie, przybra艂y kszta艂ty zbli偶one do ludzkich. Mike krzykn膮艂 ponownie, rzuci艂 kij na pod艂og臋, chwyci艂 za g贸rn膮 kraw臋d藕 okna i docisn膮艂 z ca艂ych si艂, przy okazji str膮caj膮c lamp臋 naftow膮. Szk艂o oczywi艣cie roztrzaska艂o si臋 na kawa艂ki, ale na szcz臋艣cie nafta nie rozla艂a si臋 na dywanie. Mike przykl臋kn膮艂 i szybko podni贸s艂 lamp臋. W tej samej chwili do pokoju wpad艂 zasapany ojciec, a posta膰 za szyb膮 znikn臋艂a, jakby spadaj膮c w bezdenn膮 przepa艣膰.

- Co si臋 sta艂o?! - wykrzykn膮艂 Jonathan O'Rourke.

Jego 偶ona podbieg艂a do babci, kt贸ra rozpaczliwie trzepota艂a powiekami w rozedrganym 艣wietle.

- Widzieli艣cie go? - Mike zbli偶y艂 otwarty p艂omie艅 lampy niebezpiecznie blisko do cz臋艣ciowo rozsuni臋tych zas艂on. - Widzieli艣cie?

Ojciec obrzuci艂 gniewnym spojrzeniem uszkodzon膮 lamp臋, nieporz膮dek na stole, st艂uczony klosz na pod艂odze.

- Do licha! - wybuchn膮艂. - Tego ju偶 za wiele! - Tak gwa艂townie szarpn膮艂 zas艂ony, 偶e urwa艂 mosi臋偶ny karnisz, kt贸ry z trzaskiem zwali艂 si臋 na pod艂og臋. Wysoki prostok膮t okna ukaza艂 si臋 w ca艂ej okaza艂o艣ci, wype艂niony jedynie ciemno艣ci膮 i deszczem.

- Przecie偶 tam nikogo nie ma!

Mike spojrza艂 b艂agalnie na matk臋.

- On... On pr贸bowa艂 wej艣膰 do 艣rodka.

Ojciec otworzy艂 okno. Do pokoju wtargn臋艂o rze艣kie, wilgotne powietrze.

- Przecie偶 s膮 za艂o偶one siatki na owady! Jak, twoim zdaniem, kto艣 mia艂by si臋 przez nie przedosta膰? Musia艂by je zerwa膰, a wtedy wszyscy by艣my to us艂yszeli.

Patrzy艂 na syna z tak膮 min膮, jakby podejrzewa艂, 偶e ten postrada艂 zmys艂y. Mike zgasi艂 lamp臋 i odstawi艂 j膮 na st贸艂. Nie by艂 w stanie opanowa膰 dr偶enia r膮k.

- Nie, on tak jakby... tak jakby przenika艂 przez nie...

Umilk艂, poniewa偶 nawet w jego uszach zabrzmia艂o to beznadziejnie i niewiarygodnie. Matka po艂o偶y艂a mu r臋k臋 na ramieniu, dotkn臋艂a czo艂a i policzka.

- Zdaje si臋, 偶e masz gor膮czk臋, kochanie.

Rzeczywi艣cie, czu艂 si臋 tak jakby mia艂 wysok膮 temperatur臋. Pok贸j ko艂ysa艂 si臋 wok贸艂 niego, serce 艂omota艂o mu w piersi w szale艅czym tempie.

- Tato, us艂ysza艂em jaki艣 ha艂as i dlatego tutaj przyszed艂em - powiedzia艂 najspokojniej jak potrafi艂. - Ten cz艂owiek... Opiera艂 si臋 mocno o siatk臋, tak bardzo, 偶e prawie dotyka艂 szyby. Przysi臋gam, 偶e nie k艂ami臋.

Pan O'Rourke przez chwil臋 uwa偶nie przygl膮da艂 si臋 synowi, po czym wyszed艂, by po niespe艂na minucie wr贸ci膰 w spodniach wci膮gni臋tych na pi偶am臋 i roboczych gumiakach.

- Zaczekajcie tutaj.

- Tato!

Mike podbieg艂 do ojca i poda艂 mu kij baseballowy. Matka pog艂adzi艂a babci臋 po w艂osach, zagoni艂a dziewczynki do 艂贸偶ek, odwr贸ci艂a poduszk臋 na drug膮 stron臋. Za oknem co艣 si臋 poruszy艂o. Mike cofn膮艂 si臋 o krok, ale to by艂 tylko ojciec z latark膮 w r臋ce. Wida膰 go by艂o od pasa w g贸r臋. Ch艂opiec zamruga艂 ze zdziwieniem: ojciec by艂 przecie偶 znacznie wy偶szy od 偶o艂nierza, a tamtego jeszcze przed chwil膮 widzia艂 niemal w ca艂ej postaci... Czy偶by na czym艣 sta艂? To wyja艣nia艂oby przedziwne wra偶enie, jakby spada艂, zanim ca艂kiem znikn膮艂 mu z oczu.

Ojciec wr贸ci艂 mniej wi臋cej po pi臋ciu minutach kuchennymi drzwiami. Mike wyszed艂 mu na spotkanie. Gumiaki by艂y zab艂ocone niemal w ca艂o艣ci, spodnie kompletnie przemoczone, podobnie jak rzadkie rude w艂osy. Woda sp艂ywa艂a po 艂ysinie na czubku g艂owy, czole i policzkach. Ojciec po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu syna i poprowadzi艂 go do kuchni.

- Nie znalaz艂em 偶adnych 艣lad贸w - powiedzia艂 cicho, tak 偶eby nikt inny go nie us艂ysza艂. - Wsz臋dzie pe艂no b艂ota. Pod oknem jest szeroka rabata z kwiatami; gdyby kto艣 tam by艂, na pewno zostawi艂by 艣lady, a 艣lad贸w nie ma. Ani tam, ani na podw贸rku.

Mike'a szczypa艂y oczy, tak jak dawno temu, kiedy jeszcze by艂 ma艂y i czasem p艂aka艂. Na piersi czu艂 wielki ci臋偶ar.

- Naprawd臋 go widzia艂em... - zdo艂a艂 wykrztusi膰 przez 艣ci艣ni臋te gard艂o.

Ojciec mierzy艂 go uwa偶nym spojrzeniem.

- Tylko ty, nikt inny. Za oknem babci. A mo偶e jeszcze gdzie艣?

- Kiedy艣 szed艂 za mn膮 drog膮 numer sze艣膰 i Jubilee Road. - Od razu zacz膮艂 偶a艂owa膰, 偶e nie powiedzia艂 o tym wcze艣niej, albo 偶e teraz nie ugryz艂 si臋 w j臋zyk. Wzrok ojca sta艂 si臋 jeszcze ci臋偶szy.

- Mo偶e sta艂 na drabinie albo na czym艣...

Nawet dla niego brzmia艂o to 偶a艂o艣nie i nieprzekonuj膮co. Ojciec pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Tam nie ma 偶adnych 艣lad贸w. Ani drabiny, ani czegokolwiek.

- Po艂o偶y艂 r臋k臋 na czole syna. - Naprawd臋 masz gor膮czk臋.

Cia艂em Mike'a wstrz膮sn膮艂 dreszcz. Chyba rzeczywi艣cie zaczyna艂a mu si臋 grypa albo co艣 w tym rodzaju.

- Ale ja tego sobie nie wymy艣li艂em, przysi臋gam! Naprawd臋 go widzia艂em!

Pan O'Rourke mia艂 szerok膮, szczer膮 twarz o puco艂owatych policzkach pokrytych resztkami pieg贸w, kt贸re t艂umnie go艣ci艂y tam za jego m艂odo艣ci i kt贸re przekaza艂 w spadku dzieciom - ku rozpaczy swoich c贸rek. Policzki zatrz臋s艂y si臋, kiedy energicznie skin膮艂 g艂ow膮.

- Wierz臋 ci, 偶e co艣 widzia艂e艣, ale mam wra偶enie, 偶e za bardzo starasz si臋 z艂apa膰 tego podgl膮dacza i 偶e p艂acisz za to w艂asnym zdrowiem.

Mike'a korci艂o, 偶eby zaprotestowa膰, 偶eby wyt艂umaczy膰 ojcu, 偶e tu nie chodzi o jakiego艣 tam podgl膮dacza, ale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e powinien trzyma膰 j臋zyk za z臋bami.

- Wracaj do 艂贸偶ka i zmierz temperatur臋. Ja przez jaki艣 czas b臋d臋 sypia艂 w pokoju babci na kozetce. Tak sobie ustawi臋 prac臋, 偶eby codziennie wieczorem by膰 w domu. - Odstawi艂 kij pod 艣cian臋, podszed艂 do zamkni臋tej na klucz szafki, otworzy艂 j膮 i wyj膮艂 babcin膮 „wiewi贸rk贸wk臋” - ma艂okalibrow膮 strzelb臋 z kr贸tk膮 luf膮 i pistoletowym uchwytem. - A je艣li ten... 偶o艂nierz... jeszcze raz si臋 tu pojawi, postaram si臋 godnie go powita膰.

Mike chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale z ka偶d膮 chwil膮 czu艂 si臋 coraz gorzej, wi臋c tylko mocno u艣ciska艂 ojca i odwr贸ci艂 si臋, zanim z oczu pop艂yn臋艂y mu 艂zy. Czeka艂a ju偶 na niego matka, kt贸ra obj臋艂a go czule i zaprowadzi艂a na g贸r臋 do 艂贸偶ka.

***

Mike przele偶a艂 cztery dni. Chwilami gor膮czka by艂a tak wysoka, 偶e budzi艂 si臋 ze snu tylko po to, by stwierdzi膰, 偶e przebudzenie jedynie mu si臋 przy艣ni艂o. W snach nie widywa艂 ani 偶o艂nierza, ani Duane'a McBride'a, ani 偶adnych koszmar贸w; zazwyczaj 艣ni艂o mu si臋, 偶e jest w ko艣ciele razem z ojcem Cavanaughem, tyle 偶e to on, Mike, by艂 kap艂anem, ksi膮dz Cavanaugh za艣 ma艂ym ch艂opcem w zbyt obszernej kom偶y, nieudolnie i z b艂臋dami recytuj膮cym liturgiczne odpowiedzi z zafoliowanej kartki, kt贸r膮 po艂o偶y艂 przed sob膮 na stopniach o艂tarza. Mike widzia艂 siebie podczas sakramentu eucharystii, trzymaj膮cego wysoko hosti臋 w najbardziej podnios艂ej chwili, jak膮 dane jest prze偶y膰 katolikowi.

Najdziwniejsze w tym 艣nie by艂o jednak to, 偶e ko艣ci贸艂 艣w. Malachiasza przypomina艂 ogromn膮 mroczn膮 jaskini臋 i 偶e nabo偶e艅stwo odbywa艂o si臋 bez udzia艂u wiernych. Tylko na granicy mi臋dzy blaskiem 艣wiec a g艂臋bokim mrokiem porusza艂y si臋 jakie艣 niewyra藕ne cienie. Mike zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e ministrant - czyli ojciec C. - myli si臋 tak cz臋sto podczas odczytywania 艂aci艅skich formu艂ek, poniewa偶 艣miertelnie l臋ka si臋 w艂a艣nie tych cieni, dop贸ki jednak on, ksi膮dz Michael O'Brian O'Rourke, trzyma hosti臋 w wysoko podniesionych r臋kach, nikomu nic nie mo偶e si臋 sta膰.

A cienie kr膮偶y艂y nieustannie, wyczekuj膮c.

***

Jim Harlen mia艂 wra偶enie, 偶e to wszystko nie dzieje si臋 naprawd臋, 偶e takie wakacje po prostu nie mog艂y mu si臋 przydarzy膰. Najpierw z艂ama艂 sobie r臋k臋 i rozwali艂 g艂ow臋, przy okazji trac膮c cz臋艣ciowo pami臋膰 - tamte twarze to z pewno艣ci膮 by艂o tylko przywidzenie - a kiedy wreszcie wydobrza艂 na tyle, 偶eby zacz膮膰 wychodzi膰 z domu, jeden z ch艂opak贸w zgin膮艂 w krety艅skim wypadku na farmie, pozostali za艣 pochowali si臋 w domach jak 偶贸艂wie w cholernych skorupach. A do tego jeszcze ten deszcz. Nic, tylko deszcz i deszcz.

Pocz膮tkowo mama w og贸le nie rusza艂a si臋 z domu, przybiega艂a na ka偶de jego wezwanie, karmi艂a i poi艂a, ogl膮da艂a razem z nim telewizj臋. By艂o prawie jak za dawnych czas贸w - tyle 偶e bez taty, ma si臋 rozumie膰. Potwornie si臋 denerwowa艂, kiedy Stewartowie zaprosili jego mam臋 na piknik u wujka Henry'ego (przy takich okazjach zwykle za du偶o pi艂a, za g艂o艣no m贸wi艂a, zbyt cz臋sto si臋 艣mia艂a i w og贸le robi艂a z siebie idiotk臋), ale tym razem wszystko by艂o w porz膮dku. Harlen niewiele m贸wi艂, lecz czu艂 si臋 ca艂kiem nie藕le w towarzystwie koleg贸w i ch臋tnie s艂ucha艂, nawet kiedy McBride bredzi艂 o podr贸偶ach mi臋dzygwiezdnych, kontinuach czasoprzestrzennych i innych bzdurach, kt贸re jego, Harlena, zupe艂nie nie interesowa艂y. Tak, wiecz贸r mo偶na by艂o zaliczy膰 do ca艂kiem udanych... gdyby nie to, 偶e jeszcze tej samej nocy Duane McBride zgin膮艂 w trybach kombajnu.

Wypadek, jakiemu uleg艂, oraz d艂ugi pobyt w szpitalu sprawi艂y, 偶e Harlen patrzy艂 teraz na 艣mier膰 z innej perspektywy. Poczu艂 na twarzy jej oddech, min膮艂 si臋 z ni膮 w szpitalu, kiedy kt贸rego艣 dnia z pokoju obok wyjecha艂 d艂ugi, przykryty bia艂ym prze艣cierad艂em w贸zek, a salowe natychmiast zmieni艂y po艣ciel... Nie zamierza艂 mie膰 z ni膮 nic do czynienia przez najbli偶sze sze艣膰dziesi膮t albo siedemdziesi膮t lat. Owszem, 艣mier膰 McBride'a mocno nim wstrz膮sn臋艂a, przyzna艂 to nawet sam przed sob膮, ale c贸偶, takie rzeczy zdarzaj膮 si臋 ludziom, kt贸rzy mieszkaj膮 na farmach i maj膮 do czynienia z r贸偶nymi ci膮gnikami, kombajnami i innym g贸wnem.

Mama przesta艂a sp臋dza膰 z nim wszystkie wieczory, znowu sztorcowa艂a go za niepo艣cielenie 艂贸偶ka albo niepozmywanie naczy艅 po kolacji. Co prawda wci膮偶 skar偶y艂 si臋 na b贸le g艂owy, ale zdj臋to mu ju偶 pot臋偶ny gipsowy pancerz, a z r臋k膮 na temblaku - chocia偶 on osobi艣cie uwa偶a艂, 偶e to supersprawa i nie m贸g艂 si臋 doczeka膰 urodzin Michelle Staffney, 偶eby wywrze膰 na niej osza艂amiaj膮ce wra偶enie - nie wzbudza艂 ju偶 w matce takiego wsp贸艂czucia. Albo mo偶e po prostu wyczerpa艂a ju偶 ca艂y zapas wsp贸艂czucia, jakim dysponowa艂a. Od czasu do czasu odzywa艂a si臋 do niego tym samym przes艂odzonym tonem, jak bezpo艣rednio po wypadku, ale najcz臋艣ciej albo burcza艂a co艣 pod nosem, albo po prostu milcza艂a, tak jak dawniej.

Zwykle jednak po prostu jej nie by艂o.

Pocz膮tkowo p艂aci艂a Monie Shepard za to, 偶eby przychodzi艂a go dogl膮da膰, cho膰 w rzeczywisto艣ci sytuacja uleg艂a odwr贸ceniu, poniewa偶 to Harlen PODgl膮da艂 szesnastoletni膮 dziewczyn臋, usi艂uj膮c zajrze膰 jej za bluzk臋 lub pod sp贸dniczk臋. Czasem bawi艂a si臋 z nim jak kot z myszk膮: id膮c do 艂azienki, zostawia艂a lekko uchylone drzwi, a potem krzycza艂a na niego, kiedy podkrada艂 si臋 na palcach. Najcz臋艣ciej po prostu go ignorowa艂a, czasem za艣 kaza艂a mu wcze艣nie k艂a艣膰 si臋 do 艂贸偶ka, 偶eby - korzystaj膮c z nieobecno艣ci jego matki - 艣ci膮gn膮膰 kt贸rego艣 ze swoich napalonych ch艂opak贸w. Harlen nienawidzi艂 odg艂os贸w dobiegaj膮cych z salonu, jeszcze bardziej jednak nienawidzi艂 tego, jak na nie reagowa艂. Ciekawe, czy O'Rourke m贸wi艂 prawd臋, 偶e je艣li robi艂o si臋 to zbyt cz臋sto, mo偶na by艂o o艣lepn膮膰? W ko艅cu nie wytrzyma艂 i ostrzeg艂 Mon臋, 偶e doniesie matce o jej wyczynach na kanapie w salonie, wi臋c dziewczyna zacz臋艂a wykr臋ca膰 si臋 od dy偶ur贸w. Matka by艂a w艣ciek艂a, poniewa偶 nie za bardzo mia艂a si臋 do kogo zwr贸ci膰: pozostawa艂y jeszcze siostry O'Rourke, ale one by艂y za bardzo zaj臋te obmacywaniem si臋 z ch艂opcami na tylnych kanapach samochod贸w.

W zwi膮zku z tym Harlen cz臋sto przebywa艂 sam w domu.

Czasem wychodzi艂 na rower, chocia偶 lekarz zabroni艂 mu tego robi膰 do czasu, kiedy zdejm膮 mu drugi, l偶ejszy gips. 艢mieszne! Przecie偶 tyle razy je藕dzi艂 w og贸le bez trzymanki, kiedy bawili si臋 w ten g艂upi Rowerowy Patrol! Teraz te偶 艣wietnie sobie radzi艂, chocia偶 musia艂 przyzna膰, 偶e gips nie u艂atwia mu zadania.

Dziewi膮tego lipca pojecha艂 do parku na darmowy seans filmowy, w nadziei, 偶e pan Ashley-Montague poka偶e „Up There Likes Me”. Film cieszy艂 si臋 takim powodzeniem, 偶e powtarza艂 go co roku. Niestety, zamiast na film m贸g艂 sobie popatrze膰 tylko na zawiedzione twarze kilkorga mieszka艅c贸w okolic Elm Haven, do kt贸rych nie dotar艂a w por臋 informacja o odwo艂aniu trzeciego z rz臋du seansu z powodu fatalnej pogody.

Ale akurat tego wieczoru pogoda by艂a w porz膮dku. Nie pada艂o ani nie grzmia艂o, zachodz膮ce s艂o艅ce k膮pa艂o domy i starannie przystrzy偶one trawniki w ciep艂ym, soczystym blasku. Trawniki przed domami 艂膮czy艂y si臋, tworz膮c jeden szeroki pas, tak 偶e nie by艂o wiadomo, gdzie ko艅czy si臋 jedna parcela, a zaczyna kolejna. Harlena ogromnie to irytowa艂o - nie mia艂 poj臋cia dlaczego, ale co艣 szepta艂o mu, 偶e tak nie powinno by膰. W filmach, kt贸re mu si臋 podoba艂y - na przyk艂ad w „Nagim mie艣cie” - sprawy mia艂y si臋 ca艂kiem inaczej. W „Nagim mie艣cie” nie by艂o 偶adnych parceli ani trawnik贸w, tylko osiem milion贸w cholernych pi臋ter.

Je藕dzi艂 bez celu po mie艣cie, a偶 wreszcie zrobi艂o si臋 naprawd臋 ciemno i w powietrzu pojawi艂y si臋 pierwsze nietoperze. Z przyzwyczajenia trzyma艂 si臋 z dala od szko艂y - mi臋dzy innymi dlatego nie odwiedza艂 cz臋艣ciej Stewarta i pozosta艂ych - ale po ciemku, nawet na Main Street, nie czu艂 si臋 zbyt pewnie. Skr臋ci艂 w Church Street, 偶eby omin膮膰 dom pani Doubbet (gdyby kto艣 go zapyta艂, mia艂by powa偶ne problemy z wyja艣nieniem, dlaczego tak zrobi艂) i co si艂 w nogach pogna艂 w膮sk膮 uliczk膮, przy kt贸rej sta艂y mniejsze i skromniejsze domy oraz stanowczo mniej liczne latarnie. Rz臋si艣cie o艣wietlony by艂 tylko ko艣ci贸艂, do kt贸rego chodzi艂 O'Rourke, i dom ksi臋dza; Harlen przystan膮艂 na chwil臋 na rogu, po czym skr臋ci艂 w West End Drive, jeszcze w臋偶sz膮 i pogr膮偶on膮 w jeszcze g艂臋bszym mroku alejk臋 prowadz膮c膮 do jego domu i dalej, do tor贸w.

Peda艂owa艂 co si艂 w nogach, pewien, 偶e nikt nie zdo艂a艂by go zatrzyma膰 - chyba 偶eby wrzuci艂 kij w szprychy - ani dogoni膰. Co jaki艣 czas potrz膮sa艂 g艂ow膮, usi艂uj膮c uwolni膰 si臋 od niedobrych my艣li. Niech j膮 szlag trafi. Dobrze b臋dzie, je艣li wr贸ci do domu przed pierwsz膮. Ale przynajmniej b臋d臋 m贸g艂 znowu obejrze膰 nocny film. O kurcz臋, nic z tego, dzisiaj ma by膰 jaki艣 horror. Nie mam zamiaru tego ogl膮da膰.

Postanowi艂, 偶e, zamiast gapi膰 si臋 w telewizor, pos艂ucha radia, ale tak naprawd臋 g艂o艣no, i mo偶e pobuszuje w jej barku. Przekona艂 si臋 ju偶, 偶e je艣li odlewa po troszku z ka偶dej butelki i uzupe艂nia zawarto艣膰 wod膮, matka nie jest w stanie tego zauwa偶y膰. Wynika艂o to r贸wnie偶 z faktu, 偶e wci膮偶 dostawia艂a nowe butelki i popija艂a zar贸wno z tych nowszych, jak i starszych. Tak, z艂apie w radio jak膮艣 stacj臋 z rock and roi艂em, nastawi je naprawd臋 g艂o艣no i zrobi sobie jednego albo dwa drinki z col膮, tak jak lubi.

P臋dem min膮艂 stary dworzec - zawsze ba艂 si臋 tego miejsca, nawet wtedy, kiedy jeszcze by艂 ca艂kiem ma艂y - i po艣lizgiem skr臋ci艂 w Depot Street. Widzia艂 przed sob膮 ca艂膮 ulic臋 biegn膮c膮 w tunelu o 艣cianach z pni i stropie z li艣ci i ga艂臋zi a偶 do dom贸w Stewarta i Grumbachera.

I do szko艂y.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, skr臋ci艂 na podw贸rze, zahamowa艂 przed gara偶em i wstawi艂 rower pod okap. Gara偶 by艂 pusty, a wi臋c mama na pewno nie wr贸ci艂a jeszcze do domu. We wszystkich oknach pali艂y si臋 艣wiat艂a, tak jak je zostawi艂. Ruszy艂 ku tylnym drzwiom.

Co艣 poruszy艂o si臋 na pi臋trze, w oknie jego pokoju.

Harlen znieruchomia艂 z r臋k膮 na klamce. A wi臋c mama jednak wr贸ci艂a, tylko widocznie ten cholerny samoch贸d zepsu艂 si臋 gdzie艣 po drodze albo znowu za du偶o wypi艂a i odwi贸z艂 j膮 kt贸ry艣 z jej przyjaci贸艂. No 艂adnie, czeka go niez艂a awantura za powr贸t do domu po zmroku. Powie jej, 偶e pojecha艂 na film z Dale'em i jego 偶a艂osn膮 rodzink膮. Matka nigdy si臋 nie dowie, 偶e seans odwo艂ano.

Przez okno znowu przemkn膮艂 cie艅.

Co ona robi w moim pokoju? Pomy艣la艂 z niepokojem o nowych czasopismach, kt贸re niedawno kupi艂 od Archiego Krecka i schowa艂 pod obluzowan膮 desk膮 w pod艂odze. Kiedy le偶a艂 w szpitalu, znalaz艂a i wyrzuci艂a ca艂膮 jego dotychczasow膮 kolekcj臋, ale nakrzycza艂a na niego dopiero dwa tygodnie p贸藕niej.

Zaczerwieniony po uszy, roztrz臋siony na my艣l o nieuniknionej konfrontacji, cofn膮艂 si臋 o trzy kroki, intensywnie usi艂uj膮c co艣 wymy艣li膰. B臋d臋 udawa艂, 偶e pisemka s膮 Mony, a raczej kt贸rego艣 z jej ch艂opak贸w. Schowa艂a je, a ja o niczym nie wiedzia艂em. Je艣li zaprzeczy, powiem mamie o kondomie, kt贸ry znalaz艂em w kiblu, kiedy Mona by艂a tu ostatnio.

Odetchn膮艂 g艂臋boko. No c贸偶, t艂umaczenie nie by艂o najlepsze, ale innego w tej chwili nie potrafi艂 wymy艣li膰. Ponownie spojrza艂 w g贸r臋, 偶eby sprawdzi膰, czy przegl膮da te偶 zawarto艣膰 szafy.

To nie by艂a mama.

Przez mgnienie oka widzia艂 wyra藕nie kobiet臋 krz膮taj膮c膮 si臋 po pokoju: mia艂a na sobie ohydny, rozpadaj膮cy si臋 sweter, by艂a zgarbiona, po obu stronach zbyt ma艂ej, jakby zmumifikowanej, g艂owy ko艂ysa艂y si臋 brudne kosmyki siwych w艂os贸w. Harlen cofa艂 si臋 na o艣lep, zawadzi艂 o rower, kt贸ry przewr贸ci艂 si臋, z 艂omotem uderzaj膮c o bram臋 gara偶u. Posta膰 zbli偶y艂a si臋 do okna, przycisn臋艂a twarz do szyby, spojrza艂a w d贸艂 na niego.

Ta twarz... Odwracaj膮ca si臋 w jego stron臋...

Osun膮艂 si臋 na kolana, zwymiotowa艂, otar艂 usta r臋kawem, wskoczy艂 na rower i pop臋dzi艂 przed siebie jak szalony, byle dalej od domu, byle dalej od postaci w oknie. Peda艂owa艂 co si艂 w nogach, nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie, jecha艂 zakosami, jakby ucieka艂 przed ostrza艂em, stara艂 si臋 trzyma膰 jak najbli偶ej nielicznych latarni. Na rozje偶d偶onym trawniku przed domem J.P. Congdena sta艂o kilka samochod贸w. Na ich maskach siedzieli Congden junior, Archie Kreck w towarzystwie jeszcze paru kolesi贸w. Pos艂ali mu wi膮zank臋 obelg, ale nic prawie nie us艂ysza艂 - cz臋艣ciowo dlatego 偶e tak p臋dzi艂, a cz臋艣ciowo dlatego 偶e zag艂usza艂y ich d藕wi臋ki muzyki dobiegaj膮ce z samochodowych radioodbiornik贸w.

Zahamowa艂 gwa艂townie dopiero na szerokim skrzy偶owaniu Depot i Broad Street. Dok艂adnie na wprost mia艂 Old Central, po prawej stronie za艣 dom pani Dublet i pani Duggan.

Ta twarz w oknie... Puste oczodo艂y, robaki w ustach, wyszczerzone z臋by...

W moim pokoju!

Oparty o kierownic臋 ci臋偶ko dysza艂, walcz膮c z ogarniaj膮cymi go ponownie md艂o艣ciami. Z Third Street wyjecha艂a ci臋偶ar贸wka, skr臋ci艂a w lewo i pod膮偶y艂a w jego stron臋, powoli nabieraj膮c pr臋dko艣ci.

Trupow贸z! Z daleka poczu艂 dobiegaj膮cy z niego smr贸d.

Ponownie wskoczy艂 na siode艂ko i pogna艂 co si艂 Broad Street. Drzewa po obu stronach by艂y tak ogromne, 偶e ich konary splata艂y si臋 w g贸rze, tworz膮c mroczny tunel, ale na szcz臋艣cie ciemno艣膰 rozprasza艂y do艣膰 liczne latarnie i lampy przed wej艣ciami do dom贸w.

Ci臋偶ar贸wka dotar艂a do skrzy偶owania, zazgrzyta艂a skrzynia bieg贸w. Harlen gwa艂townie skr臋ci艂 na chodnik, niemal przelecia艂 nad nier贸wnymi p艂ytami, wjecha艂 w pierwsze podw贸rko po prawej stronie. Zobaczy艂 jakie艣 kom贸rki, gara偶e i kolejne podw贸rka, na szcz臋艣cie nie oddzielone p艂otami. Wydawa艂o mu si臋, 偶e w艂a艣nie mija dom doktora Staffneya, kiedy z budy wyskoczy艂 ogromny pies i zacz膮艂 w艣ciekle ujada膰, szarpi膮c si臋 na uwi臋zi. Harlen omin膮艂 go w ostatniej chwili, skr臋ci艂 w lewo, w w膮sk膮 alejk臋 prowadz膮c膮 na p贸艂noc. Szczeka艂y ju偶 niemal wszystkie psy w okolicy, ale on i tak doskonale s艂ysza艂 warkot silnika jad膮cej Broad Street ci臋偶ar贸wki. Nie mia艂 najmniejszego poj臋cia, dok膮d przed ni膮 ucieka, ale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e powinien pr臋dko co艣 wymy艣li膰.

***

Dale Stewart wypu艣ci艂 latark臋 z r臋ki i, wrzeszcz膮c wniebog艂osy, rzuci艂 si臋 do panicznej ucieczki. W egipskich ciemno艣ciach wpad艂 na 艣cian臋, odbi艂 si臋, zatoczy艂, straci艂 r贸wnowag臋 i wpad艂 po szyj臋 w lodowat膮 wod臋. Co艣 otar艂o si臋 o jego nagie rami臋, krzykn膮艂 jeszcze g艂o艣niej, zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi i najszybciej jak m贸g艂 pobrn膮艂 przed siebie, nie maj膮c najmniejszego poj臋cia, dok膮d zmierza.

A je艣li id臋 w g艂膮b piwnicy? W kierunku otworu na pomp臋?

Niewa偶ne. Nie m贸g艂 przecie偶 stercze膰 bez ruchu, czekaj膮c, a偶 to cholerstwo go dopadnie. Wyobrazi艂 sobie, jak martwy Tubby szeroko otwiera usta i wbija wielkie, stercz膮ce ko艅skie z臋by w jego 艂ydk臋. Pr臋dko przesta艂 o tym my艣le膰 i skoncentrowa艂 si臋 na ucieczce. Uderzy艂 w co艣, co mog艂o by膰 sto艂em warsztatowym ojca albo 艂awk膮, gwa艂townie skr臋ci艂 w lewo, potkn膮艂 si臋, wyl膮dowa艂 na czworakach w wodzie zaskakuj膮co ciep艂ej - jak uryna albo krew - ponownie zerwa艂 si臋 na nogi i rzuci艂 naprz贸d, poniewa偶 dostrzeg艂 (albo wydawa艂o mu si臋, 偶e dostrzeg艂) ja艣niejszy prostok膮t drzwi. Chwil臋 potem wyr偶n膮艂 g艂ow膮 w co艣 potwornie twardego i zimnego. Rozleg艂o si臋 metaliczne echo. Piec! Nareszcie. Spokojnie, trzeba go okr膮偶y膰, znale藕膰 korytarzyk obok sk艂adziku na w臋giel... Dopiero teraz si臋 zorientowa艂, 偶e krzyczy prawie bez przerwy i 偶e s艂yszy odleg艂e, st艂umione krzyki matki. Za jego plecami rozleg艂o si臋 chlupni臋cie; odwr贸ci艂 si臋 z wytrzeszczonymi oczami, ale oczywi艣cie niczego nie zobaczy艂, cofn膮艂 si臋 o krok, zderzy艂 z czym艣 jeszcze twardszym od pieca, run膮艂 twarz膮 do wody. Dosta艂a mu si臋 do ust, gard艂a, zakrztusi艂 si臋, pr贸bowa艂 wyplu膰, nie uda艂o si臋, prze艂kn膮艂 pot臋偶ny haust Smak najg艂臋bszej czerni i 艣ciek贸w wymiesza艂 si臋 ze s艂onym smakiem krwi i potu. Chwyci艂y go czyje艣 ramiona, obj臋艂y, przytrzyma艂y, potem zacz臋艂y ci膮gn膮膰 w g贸r臋. Walczy艂 ze wszystkich si艂, szarpa艂 si臋, wierzga艂 i wymachiwa艂 r臋kami.

- Dale, przesta艅! Uspok贸j si臋! To ja, mama!

Nie uderzy艂a go, lecz jej s艂owa podzia艂a艂y jak cios w szcz臋k臋. Zawis艂 w jej obj臋ciach, opu艣ci艂 g艂ow臋 i r臋ce. Pr贸bowa艂 nie p艂aka膰 ani nie krzycze膰, ale wrzask i 艂zy cisn臋艂y mu si臋 na usta i do oczu. Woda! Zaraz podniesie si臋 jeszcze wy偶ej, nie pozwoli wr贸ci膰, zatrzyma tu na dole, a wtedy...

Matka pomog艂a mu przebrn膮膰 przez korytarzyk. Woda by艂a tu jakby nieco p艂ytsza, a ciemno艣膰 ju偶 nie tak przera藕liwie g臋sta. Trz膮s艂 si臋 jak galareta. Matka tuli艂a go mocno, pr贸buj膮c uspokoi膰.

- Ju偶 wszystko dobrze - powtarza艂a, chocia偶 i jej cia艂em wstrz膮sa艂y dreszcze. - Ju偶 wszystko dobrze...

Uciekli na zewn膮trz w ciep艂e, s艂oneczne popo艂udnie, niczym dwoje rozbitk贸w z wraku, i nie zatrzymali si臋 od razu, lecz dopiero po kilkunastu krokach, jakby si臋 obawiali, 偶e zbyt ma艂a odleg艂o艣膰 mo偶e okaza膰 si臋 niebezpieczna. Osun臋li si臋 na traw臋 pod ma艂膮 jab艂onk膮, mokrzy i roztrz臋sieni. Barwy, ciep艂o i 艣wiat艂o wydawa艂o si臋 Dale'owi ca艂kowicie nierealne, niczym sen, w kt贸ry b艂yskawicznie zapad艂, byle tylko uwolni膰 si臋 od koszmarnej rzeczywisto艣ci wype艂nionej ciemno艣ci膮 i wod膮, z martwym Tubbym wpatruj膮cym si臋 w niego szeroko otwartymi oczami. Ze wszystkich si艂 stara艂 si臋 zapanowa膰 nad dr偶eniem ca艂ego cia艂a.

Pan Grumbacher w艂a艣nie kosi艂 trawnik swoj膮 kosiark膮-traktorkiem. Dale us艂ysza艂, jak milknie terkot ma艂ego silniczka, a s膮siad pyta zaniepokojony, czy wszystko w porz膮dku - raz, drugi, trzeci. Wreszcie pan Grumbacher podszed艂 zaniepokojony ich milczeniem. Dale stara艂 si臋 wyt艂umaczy膰, co si臋 sta艂o, czyni膮c to w taki spos贸b, 偶eby nie wyj艣膰 na durnia.

- C-c-co艣 by艂o w w-w-wodzie... - By艂 na siebie w艣ciek艂y za to, 偶e nie jest w stanie zapanowa膰 nad szcz臋kaniem z臋bami. - P- p-pr贸bowa艂o mnie z艂apa膰!

Matka g艂aska艂a go i tuli艂a, pr贸bowa艂a obr贸ci膰 wszystko w 偶art, chocia偶 g艂os jej dr偶a艂 i 艂zy cisn臋艂y si臋 do oczu. Pan Grumbacher przyjrza艂 mu si臋 uwa偶nie - mia艂 na sobie szary garnitur, w kt贸rym codziennie je藕dzi艂 po okolicy, odbieraj膮c mleko, przez co wygl膮da艂 bardzo oficjalnie - po czym znikn膮艂 na chwil臋. W drzwiach s膮siedniego domu pojawi艂 si臋 zdziwiony i zaniepokojony Kevin. Niebawem jego ojciec wr贸ci艂 i okry艂 ich kocem, a nast臋pnie skierowa艂 si臋 w stron臋 otwartych na o艣cie偶 tylnych drzwi.

- Nie! - wyrwa艂o si臋 Dale'owi. Usi艂owa艂 pokry膰 zmieszanie u艣miechem. - Prosz臋, niech pan tam nie wchodzi...

Pan Grumbacher obejrza艂 si臋 na syna, ruchem g艂owy nakaza艂 mu powr贸t do domu, sam za艣 艣cisn膮艂 mocniej w r臋ce du偶膮 latark臋 na pi臋膰 baterii i wszed艂 do 艣rodka, zamykaj膮c za sob膮 drzwi. Schody do piwnicy zaczyna艂y si臋 w ma艂ym przedpokoiku oddzielaj膮cym je od kuchni; zim膮 trzymali tam na wieszakach wierzchnie okrycia. Je艣li to zaczai艂o si臋 w piwnicy, pan Grumbacher b臋dzie bez szans, pomy艣la艂 Dale i zrzuci艂 koc. Matka chwyci艂a go za r臋k臋, ale on odtr膮ci艂 j膮 gwa艂townie.

- Musz臋 go ostrzec! Musz臋 mu pokaza膰, gdzie...

Drzwi si臋 otworzy艂y i pojawi艂 si臋 pan Grumbacher w eleganckich szarych spodniach mokrych po kolana i zupe艂nie przemoczonych butach. Wy艂膮czy艂 trzyman膮 w lewej r臋ce latark臋. W prawej trzyma艂 co艣 bia艂ego, d艂ugiego i nieruchomego.

- Nie 偶yje?

Pytanie matki Dale'a nie mia艂o wi臋kszego sensu. Cia艂o by艂o wzd臋te i sztywne. Pan Grumbacher skin膮艂 g艂ow膮.

- Nie wygl膮da na to, 偶eby uton膮艂 - powiedzia艂 spokojnym tonem, kt贸rym zazwyczaj zwraca艂 si臋 tak偶e do syna. - Raczej ze偶ar艂 jak膮艣 trucizn臋 albo co艣 w tym rodzaju. Pewnie wyp艂yn膮艂 razem ze 艣ciekami, kiedy woda zacz臋艂a podchodzi膰 do piwnicy.

- Chyba nale偶a艂 do pani Moon, prawda? - zapyta艂a matka, zbli偶aj膮c si臋 powoli.

Pan Grumbacher wzruszy艂 ramionami i po艂o偶y艂 padlin臋 na trawie obok podjazdu. Z otwartego pyszczka, w kt贸rym stercza艂y ostre z臋by, wyciek艂o troch臋 wody. Dale podszed艂, tr膮ci艂 trupa czubkiem buta.

- Nie r贸b tego!

Cofn膮艂 si臋 o krok.

- T-t-to nie to, co widzia艂em - powiedzia艂 najbardziej stanowczym i opanowanym tonem, na jaki m贸g艂 si臋 zdoby膰. - T-t -to jest kot. Ja widzia艂em co innego.

Pan Grumbacher u艣miechn膮艂 si臋 wyrozumiale.

- W piwnicy nic wi臋cej nie by艂o, je艣li nie liczy膰 skrzynki na narz臋dzia i paru 艣mieci. Pr膮d jest przez ca艂y czas, pompa dzia艂a jak z艂oto.

Dale nie wierzy艂 w艂asnym uszom. Przecie偶 prze艂膮cznik by艂 wy艂膮czony! Widzia艂 to!

Wolnym krokiem podszed艂 Kevin. Jak zawsze, kiedy by艂 zdenerwowany albo niezbyt pewny siebie, trzyma艂 si臋 za 艂okcie. Popatrzy艂 na przemoczone ubranie Dale'a, zwil偶y艂 j臋zykiem wargi i ju偶 otworzy艂 usta, 偶eby rzuci膰 jak膮艣 sarkastyczn膮 uwag臋, ale nie zrobi艂 tego, powstrzymany spojrzeniem ojca. Skin膮艂 tylko Dale'owi g艂ow膮 i r贸wnie偶 tr膮ci艂 martwego kota czubkiem buta.

- Tak, to na pewno jeden z kot贸w pani Moon - o艣wiadczy艂a matka Dale'a takim tonem, jakby to wyja艣nia艂o spraw臋.

Pan Grumbacher poklepa艂 Dale'a po ramieniu.

- Wcale si臋 nie dziwi臋, 偶e ci臋 strach oblecia艂. Nadzia膰 si臋 po ciemku na martwego kota, w wodzie i w piwnicy... Ka偶dy by si臋 zestracha艂, synu.

Dale'a korci艂o, 偶eby odburkn膮膰, 偶e nie jest jego synem i 偶e nie przestraszy艂 si臋 martwego kota, ale tylko w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮. W ustach nadal czu艂 ohydny smak wymieszanej z nieczysto艣ciami wody. Tubby wci膮偶 tam jest, pomy艣la艂.

- Chod藕my si臋 przebra膰 - odezwa艂a si臋 matka. - Porozmawiamy o tym p贸藕niej.

Dale ponownie skin膮艂 g艂ow膮, zrobi艂 krok w kierunku drzwi, zatrzyma艂 si臋.

- Czy mo偶emy wej艣膰 od frontu? - zapyta艂.

***

Jim Harlen peda艂owa艂 jak szalony przy wt贸rze w艣ciek艂ego ujadania ps贸w, nas艂uchuj膮c odg艂os贸w silnika Trupowozu. Wygl膮da艂o na to, 偶e ci臋偶ar贸wka zatrzyma艂a si臋 na skrzy偶owaniu Depot i Broad Street, odcinaj膮c mu drog臋 odwrotu.

Alejka, kt贸r膮 gna艂 na z艂amanie karku, prowadzi艂a na p贸艂nocny wsch贸d mi臋dzy kom贸rkami, gara偶ami i prostok膮tnymi podw贸rkami na zapleczu dom贸w stoj膮cych przy Broad Street i Fifth Street. Podw贸rka by艂y d艂ugie, zaro艣ni臋te krzewami i drzewami, r贸wnie偶 po obu stronach alejki bujnie ros艂a ro艣linno艣膰 zasilona padaj膮cymi prawie bez przerwy deszczami. Harlen wiedzia艂, 偶e bez trudu znalaz艂by jak膮艣 kryj贸wk臋: w otwartym gara偶u, w altance, w opuszczonym domu przy Catton Drive, w k臋pie g臋stych krzew贸w...

Oni tylko na to czekaj膮.

Zahamowa艂 raptownie. Psy umilk艂y. Nawet niezliczone kropelki wilgoci zdawa艂y si臋 wisie膰 nieruchomo w powietrzu, czekaj膮c na jego decyzj臋. Wreszcie j膮 podj膮艂. Nie b臋dzie g艂upcem.

Skr臋ci艂 w najbli偶sze podw贸rko, zostawiaj膮c za sob膮 g艂臋bok膮 bruzd臋 w wilgotnej ziemi, przedar艂 si臋 przez ogr贸dek warzywny, gwa艂townym skr臋tem kierownicy omin膮艂 zaskoczonego labradora, kt贸ry tak mocno szarpn膮艂 si臋 na jego widok, 偶e ma艂o nie powiesi艂 si臋 na 艂a艅cuchu i nawet nie zd膮偶y艂 szczekn膮膰. Harlen schyli艂 si臋, w ostatniej chwili unikaj膮c zdekapitowania. przez napr臋偶ony sznur do bielizny, przemkn膮艂 tu偶 obok podtrzymuj膮cego j膮 s艂upka - ma艂o si臋 nie przewr贸ci艂, poniewa偶 z r臋k膮 w gipsie troch臋 trudno by艂o mu utrzyma膰 r贸wnowag臋 - wpad艂 na d艂ugie podw贸rze Staffney贸w i zatrzyma艂 si臋 na chodniku przed ich domem, tu偶 obok zapalonej gazowej latarni.

Od strony skrzy偶owania dobieg艂 odg艂os zgrzytaj膮cych bieg贸w, silnik mrukn膮艂 g艂o艣niej i ci臋偶ar贸wka z wy艂膮czonymi 艣wiat艂ami ruszy艂a w kierunku Harlena tunelem z drzew i li艣ci. Jim zeskoczy艂 z roweru, dwoma susami znalaz艂 si臋 na ganku i z ca艂ej si艂y nacisn膮艂 dzwonek.

Ci臋偶ar贸wka nabiera艂a pr臋dko艣ci. Pozosta艂o jej do przejechania jakie艣 pi臋膰dziesi膮t, mo偶e sze艣膰dziesi膮t metr贸w. Coraz wyra藕niej skr臋ca艂a na jego stron臋 ulicy. Dom Staffney贸w dzieli艂o od kraw臋偶nika oko艂o dwudziestu metr贸w, wysoki kraw臋偶nik, kilka pot臋偶nych wi膮z贸w, rabaty z kwiatami i schodki, ale w tej chwili Harlen czu艂by si臋 bezpiecznie tylko za kilkoma rz臋dami zap贸r przeciwczo艂gowych i szerok膮 na kilka metr贸w fos膮. Naciska艂 dzwonek 艂okciem unieruchomionej w gipsie r臋ki, a pi臋艣ci膮 zdrowej 艂omota艂 w drzwi.

Wreszcie si臋 otworzy艂y. Ujrza艂 Michelle Staffney w p贸艂przezroczystym szlafroczku, z rozpuszczonymi d艂ugimi rudymi w艂osami. Padaj膮ce z wn臋trza domu 艣wiat艂o prze艣wieca艂o przez cienki materia艂. W ka偶dej innej sytuacji Jim Harlen pragn膮艂by w niesko艅czono艣膰 podziwia膰 ten widok, ale tym razem natychmiast przecisn膮艂 si臋 obok niej do hallu.

- Jimmy, co ty tu ro... Ej! - wykrztusi艂a zdumiona, po czym zamkn臋艂a drzwi i odwr贸ci艂a si臋 ze zmarszczonymi brwiami.

Harlen zatrzyma艂 si臋 pod wielkim 偶yrandolem i rozejrza艂 doko艂a. Do tej pory by艂 w domu Michelle zaledwie trzy razy - zawsze z okazji jej przypadaj膮cych czternastego lipca urodzin - i zapami臋ta艂 g艂贸wnie wysokie pomieszczenia, ogromne pokoje i wielkie okna. Stanowczo za du偶o okien. W艂a艣nie si臋 zastanawia艂, czy maj膮 na parterze 艂azienk臋 bez okien i z solidnymi drzwiami, kiedy od strony schod贸w dobieg艂 g艂os doktora Staffneya:

- Czym mo偶emy ci s艂u偶y膰, m艂ody cz艂owieku?

Harlen zrobi艂 najbardziej wzruszaj膮c膮 min臋 z cyklu: Bardzo Chce Mi Si臋 P艂aka膰, Ale Nie P艂acz臋 Bo Jestem Dzielnym Ch艂opcem (akurat w tej chwili przysz艂o mu to z wyj膮tkow膮 艂atwo艣ci膮) i wyrecytowa艂 jednym tchem:

- Moja mama wysz艂a i nikogo nie powinno by膰 w domu, ale kiedy wr贸ci艂em z filmu, kt贸rego nie by艂o, bo chyba mia艂 pada膰 deszcz, w oknie na pi臋trze zobaczy艂em jak膮艣 obc膮 kobiet臋 i gonili mnie jacy艣 ludzie i ci臋偶ar贸wka... Czy mo偶e mi pan pom贸c?

Michelle Staffney wpatrywa艂a si臋 w niego szeroko otwartymi b艂臋kitnymi oczami, z tak膮 min膮, jakby w艂a艣nie nasika艂 jej na pod艂og臋. Doktor Staffney - w spodniach od garnituru, kamizelce i krawacie - zdj膮艂 okulary, za艂o偶y艂 je ponownie, a nast臋pnie zszed艂 na d贸艂.

- Czy mo偶esz to powt贸rzy膰?

Harlen powt贸rzy艂, ograniczaj膮c si臋 do najwa偶niejszych punkt贸w. Jaka艣 obca kobieta w domu. (Na wszelki wypadek nie wspomnia艂, 偶e martwa, a mimo to si臋 rusza). Ci臋偶ar贸wka, kt贸ra go 艣ledzi. (Mniejsza o to, 偶e chodzi o Trupow贸z). Matka pojecha艂a do Peorii. (Przypuszczalnie po to, 偶eby si臋 z kim艣 pieprzy膰, ale co to ich obchodzi?). Bardzo si臋 boi. (艢wi臋ta prawda).

Z salonu wysz艂a pani Staffney. C.J. Congden, Archie Kreck albo kt贸ry艣 z ich kumpli powiedzia艂 kiedy艣, 偶e je艣li chcesz zobaczy膰, jak za par臋 lat b臋dzie wygl膮da艂a jaka艣 dziewczyna - cycki i ca艂a reszta - to powiniene艣 obejrze膰 jej matk臋. Je偶eli by艂a to prawda, to przysz艂o艣膰 Michelle Staffney zapowiada艂a si臋 wr臋cz rewelacyjnie. Jej mama natychmiast zacz臋艂a si臋 rozczula膰 nad Harlenem, 偶e niby pami臋ta go z przyj臋膰 urodzinowych Michelle i w og贸le, chocia偶 Harlen doskonale wiedzia艂, 偶e by艂o tu wtedy zbyt wiele dzieciak贸w, a on znalaz艂 si臋 w艣r贸d zaproszonych wy艂膮cznie dlatego, 偶e zapraszano ca艂膮 klas臋. Upar艂a si臋, 偶e da mu w kuchni gor膮ce kakao, a w tym czasie jej m膮偶 zadzwoni po konstabla.

Doktor sprawia艂 wra偶enie lekko zdezorientowanego, a nawet wr臋cz sceptycznie nastawionego, niemniej jednak wyjrza艂 przez drzwi - oczywi艣cie 偶adnej ci臋偶ar贸wki nie by艂o ju偶 w polu widzenia - a nast臋pnie zatelefonowa艂 do Barneya. Pani Staffney poleci艂a zamkn膮膰 na klucz wszystkie drzwi, a Harlen, ma si臋 rozumie膰, z ca艂ego serca popar艂 ten pomys艂. Nie mia艂by nic przeciwko temu, 偶eby pozamykano r贸wnie偶 wszystkie te ogromne okna, ale Staffneyowie, chocia偶 tacy bogaci, nie mieli w domu klimatyzacji, wi臋c bardzo szybko zrobi艂oby si臋 okropnie gor膮co. Mimo to w kuchni czu艂 si臋 w miar臋 bezpiecznie. Pani Staffney krz膮ta艂a si臋, odgrzewaj膮c dla niego resztki pieczeni - powiedzia艂, 偶e nie jad艂 obiadu, chocia偶 w rzeczywisto艣ci zjad艂 spaghetti, kt贸re mama zostawi艂a mu w misce - doktor Staffney wypytywa艂 go po raz czwarty, Michelle za艣 wci膮偶 wpatrywa艂a si臋 w niego szeroko otwartymi oczami, kt贸rych wyraz m贸g艂 oznacza膰 zar贸wno podziw dla jego bohaterskich wyczyn贸w, jak i bezgraniczn膮 pogard臋 dla jego tch贸rzostwa.

Chwilowo ani troch臋 go nie obchodzi艂o, kt贸ra z tych wersji jest prawdziwa.

Stara kobieta w jego pokoju. Przyci艣ni臋ta do szyby twarz.

W pierwszej chwili pomy艣la艂, 偶e to stara Dublet, ale potem co艣 mu szepn臋艂o, 偶e to pani Duggan. Ta druga. Ta nie偶ywa. Jak we 艣nie. Twarz przy oknie. Upadek.

Zadr偶a艂, a pani Staffney natychmiast podsun臋艂a mu kawa艂ek ciasta. Doktor Staffney po raz kolejny zapyta艂, czy matka cz臋sto zostawia go samego w domu i czy nie wie, 偶e prawo zabrania pozostawiania dzieci bez opieki?

Harlen nie za bardzo m贸g艂 odpowiedzie膰, poniewa偶 mia艂 usta pe艂ne ciasta, a nie chcia艂 wyj艣膰 przed Michelle na prostaka.

Barney zjawi艂 si臋 zaledwie trzydzie艣ci pi臋膰 minut po wezwaniu, ustanawiaj膮c w ten spos贸b - tak przynajmniej podejrzewa艂 Harlen - nowy rekord miasta.

Jim opowiedzia艂 konstablowi swoj膮 histori臋, mo偶e z nieco mniejszym przej臋ciem, za to znacznie bardziej p艂ynnie. Kiedy dotar艂 do miejsca, w kt贸rym w oknie pojawi艂a si臋 twarz, a tak偶e p贸藕niej, kiedy ci臋偶ar贸wka ruszy艂a za nim, g艂os prawie mu si臋 za艂ama艂, chocia偶 nale偶a艂o to zawdzi臋cza膰 g艂贸wnie temu, i偶 w艂a艣nie wtedy wyobrazi艂 sobie, co by si臋 sta艂o, gdyby ukry艂 si臋 w kt贸rym艣 z pustych gara偶y albo kom贸rek przy Catton Drive. Pod koniec opowie艣ci w jego oczach pojawi艂y si臋 autentyczne 艂zy, ale zdo艂a艂 je dzielnie powstrzyma膰. Nie mia艂 najmniejszego zamiaru rozp艂aka膰 si臋 przy Michelle Staffney. 呕a艂owa艂 tylko, 偶e kiedy jej matka parzy艂a kaw臋, pobieg艂a na g贸r臋 i zmieni艂a p贸艂przezroczyst膮 podomk臋 na gruby flanelowy szlafrok. Pozosta艂y mu tylko wspomnienia atrakcyjnych widok贸w sprzed paru minut, nie by艂y jednak tak wyra藕ne, jakby sobie 偶yczy艂, poniewa偶 przes艂ania艂a je mgie艂ka autentycznego przera偶enia.

Barney odwi贸z艂 go do domu. Towarzyszy艂 im doktor Staffney, kt贸ry zosta艂 z nim w samochodzie, podczas gdy konstabl przeszuka艂 dom. Wsz臋dzie 艣wieci艂y si臋 艣wiat艂a, drzwi by艂y otwarte, ale Barney, zamiast zakra艣膰 si臋 bezszelestnie z rewolwerem gotowym do strza艂u, zapuka艂 g艂o艣no przed wej艣ciem. Harlenowi nie mie艣ci艂o si臋 to w g艂owie. Wcale by si臋 nie zdziwi艂, gdyby si臋 okaza艂o, 偶e konstabl w og贸le nie ma rewolweru. Czekaj膮c, kiedy ze 艣rodka dobiegn膮 przera藕liwe krzyki albo wydarzy si臋 co艣 r贸wnie strasznego, odpowiada艂 na pytania doktora dotycz膮ce weekendowych wyjazd贸w matki. Po kilku minutach na stopniach pojawi艂 si臋 Barney i da艂 znak, 偶e mog膮 wysi膮艣膰 z samochodu.

- 呕adnych 艣lad贸w w艂amania - o艣wiadczy艂. Harlen zorientowa艂 si臋, 偶e s艂owa konstabla s膮 skierowane wy艂膮cznie do doktora.

- Za to w 艣rodku jest spory ba艂agan, zupe艂nie jakby kto艣 czego艣 szuka艂. - Dopiero teraz przeni贸s艂 wzrok na ch艂opca. - Te偶 tak my艣lisz, synu, czy mo偶e zawsze tak tu wygl膮da?

Harlen rozejrza艂 si臋 po kuchni i salonie. Zachlapana starym t艂uszczem kuchenka, stosy brudnych naczy艅 w zlewozmywaku, na blacie, nawet na stole. Na pod艂odze sterta starych czasopism. Przepe艂niony kosz na 艣mieci. Salon nie prezentowa艂 si臋 du偶o lepiej. Co prawda Harlen wiedzia艂, 偶e pod piramid膮 czasopism, tacek po mro偶onych posi艂kach, ubra艅 i licho wie czego jeszcze s膮 kanapa i fotele, by艂 jednak w stanie zrozumie膰, 偶e doktor i konstabl mogli si臋 tego nie domy艣li膰. Wzruszy艂 ramionami.

- No c贸偶, mama do艣膰 rzadko sprz膮ta.

By艂 w艣ciek艂y, poniewa偶 zabrzmia艂o to tak, jakby t艂umaczy艂 si臋 przed tymi dwoma palantami.

- Czy czego艣 brakuje, Jimmy? - zapyta艂 Barney, jakby w艂a艣nie przypomnia艂 sobie jego imi臋.

Harlen nie znosi艂, kiedy zwracano si臋 do niego po imieniu. Czu艂 si臋 wtedy prawie tak, jakby dosta艂 w twarz - no, chyba 偶e robi艂a to Michelle... Wyruszy艂 w kr贸tki obch贸d pomieszcze艅 na parterze, od czasu do czasu od niechcenia podnosz膮c co艣 z pod艂ogi lub odsuwaj膮c na bok. Wreszcie pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie wydaje mi si臋, ale nie jestem pewien.

A co tu jest do kradzenia? Elektryczna poduszka mamy? Opakowania po 偶arciu? Moje pisemka z go艂ymi babkami? Zarumieni艂 si臋 po uszy, poniewa偶 nagle wyobrazi艂 sobie, jak Barney albo ludzie z FBI dokonuj膮 dok艂adnego przeszukania i natrafiaj膮 na skrytk臋 pod obluzowan膮 desk膮 w pod艂odze...

- Ta kobieta by艂a na g贸rze, nie tutaj.

- Na g贸rze te偶 sprawdza艂em - odpar艂 konstabl i przeni贸s艂 wzrok na doktora Staffneya. - Potworny ba艂agan, ale 偶adnych 艣lad贸w kradzie偶y ani wandalizmu.

Ruszyli na g贸r臋. Harlen z ka偶d膮 chwil膮 czu艂 si臋 coraz bardziej g艂upio. Ju偶 sobie wyobra偶a艂, jak ten akuratny doktorek opowiada swojej akuratnej rodzince o pierdolniku, jaki tu zasta艂. Po powrocie do domu pewnie obudzi c贸rk臋, 偶eby zakaza膰 jej jakichkolwiek kontakt贸w z tym flejtuchem Jimmym. Z Jimmym.

- I co, brakuje czego艣? - spyta艂 Barney z hallu, podczas gdy Harlen zagl膮da艂 najpierw do swojego pokoju, a potem do pokoju matki. Jezu, mog艂aby przynajmniej pos艂a膰 艂贸偶ko i pozbiera膰 z pod艂ogi zu偶yte chusteczki.

- Eee... Noo... - Coraz lepiej. „Ten ch艂opak to nie tylko flejtuch, ale do tego jest te偶 op贸藕niony w rozwoju”, tak pewnie doktor powie rodzinie jutro przy 艣niadaniu. - Chyba nie. Przepraszam, a sprawdzi艂 pan w szafach?

- Oczywi艣cie, ale je艣li chcesz, mo偶emy tam zajrze膰 jeszcze raz.

Harlen obserwowa艂 z bezpiecznego oddalenia, jak konstabl i doktor przeszukuj膮 szafy. Robi膮 to tylko po to, 偶ebym przesta艂 marudzi膰, a jak tylko sobie p贸jd膮, ten nadgni艂y truposz wyskoczy nie wiadomo sk膮d i rozszarpie mi gard艂o.

- Zaczekam tu do powrotu twojej matki - powiedzia艂 Barney, jakby czytaj膮c w jego my艣lach.

- Ja te偶 - zawt贸rowa艂 mu doktor. M臋偶czy藕ni wymienili spojrzenia. - Wiesz, kiedy mo偶e wr贸ci膰?

- Eee... Noo...

Harlen przygryz艂 doln膮 warg臋. Je艣li jeszcze raz odpowie w ten spos贸b, poszuka starego rewolweru ojca i palnie sobie w 艂eb. W艂a艣nie, rewolwer. Powinien gdzie艣 tu by膰. W jego g艂owie zacz臋艂y obraca膰 si臋 trybiki.

- Wskakuj w pi偶am臋, synu - powiedzia艂 konstabl. Nawet gdyby od tego zale偶a艂o jego 偶ycie, Harlen nie przypomnia艂by sobie imienia Barneya. - Masz kaw臋?

Niewiele brakowa艂o, 偶eby Harlen znowu wyst臋ka艂 co艣 kompletnie pozbawionego sensu.

- Rozpuszczaln膮. Powinna by膰 na szafce w kuchni. Na dole.

Genialne. Przecie偶 przed chwil膮 wszyscy tam byli艣my.

- Szykuj si臋 do spania - powt贸rzy艂 Barney, a nast臋pnie razem z doktorem zszed艂 na parter.

Dom by艂 niewielki i Harlen przez ca艂y czas doskonale ich s艂ysza艂. Szczerze m贸wi膮c, s艂ycha膰 by艂o ka偶de pierdni臋cie, nawet z najdalszego k膮ta. Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e ojciec w艂a艣nie dlatego zdecydowa艂 si臋 odej艣膰. Jednak dzisiaj ch艂opiec mia艂 wra偶enie, 偶e dom ur贸s艂 do nies艂ychanych rozmiar贸w. Wyszed艂 z pokoju na w膮ski podest.

- A pod 艂贸偶kami? - zawo艂a艂. - Sprawdzi艂 pan pod 艂贸偶kami?

Barney pojawi艂 si臋 u do艂u schod贸w.

- Jasne. I w k膮tach. Nikogo nie ma ani na g贸rze, ani na dole. Doktor w艂a艣nie rozgl膮da si臋 po podw贸rku, a ja za chwil臋 zajrz臋 do gara偶u. Zdaje si臋, 偶e nie ma tu piwnicy?

- Noo...

Cholera!

Barney skin膮艂 g艂ow膮 i znikn膮艂 w kuchni. Harlen wr贸ci艂 do swojego pokoju, ale zostawi艂 drzwi otwarte. Rzuci艂 tenis贸wki w jeden k膮t, skarpetki w drugi, d偶insy i koszulka wyl膮dowa艂y na pod艂odze. Chwil臋 p贸藕niej zgarn膮艂 wszystko i wrzuci艂 do szafy, 偶eby nie le偶a艂o na widoku. Ona sta艂a dok艂adnie tutaj, przy oknie. A potem chodzi艂a w t臋 i z powrotem.

Usiad艂 na kraw臋dzi 艂贸偶ka. Budzik wskazywa艂 10.48. Wcze艣nie. Je艣li wszystko b臋dzie tak jak zwykle w soboty, to tamci dwaj sp臋dz膮 tu jeszcze jakie艣 cztery albo nawet pi臋膰 godzin. Czy aby na pewno zostan膮? Gdyby odjechali, to Harlen by艂 got贸w biec w pi偶amie za samochodem konstabla. Nie ma mowy, 偶eby zosta艂 tu sam.

Ciekawe, gdzie ona trzyma ten rewolwer? Nie by艂 du偶y, ale wygl膮da艂 profesjonalnie i gro藕nie. Do tego by艂o te偶 bia艂o-granatowe kartonowe pude艂ko z pociskami. Ojciec zakaza艂 mu tego dotyka膰. Kiedy jeszcze mieszka艂 z nimi, trzyma艂 je w swojej szufladzie, ale potem matka gdzie艣 je schowa艂a. Ciekawe gdzie? Na pewno nie ma pozwolenia na bro艅, wi臋c je艣li Barney znajdzie rewolwer, wsadzi ich oboje do wi臋zienia.

Trzasn臋艂y kuchenne drzwi. Harlen, kt贸ry w艂a艣nie wci膮ga艂 spodnie od pi偶amy, a偶 podskoczy艂 na ten odg艂os. Chwil臋 potem rozleg艂y si臋 ci臋偶kie kroki i z do艂u dobieg艂 dono艣ny g艂os Barneya:

- Mo偶e chcesz napi膰 si臋 gor膮cego kakao, synu?

Co prawda pani Staffney wmusi艂a w niego co najmniej p贸艂tora litra gor膮cego kakao, niemniej jednak Harlen nie waha艂 si臋 ani chwili.

- Jasne! Zaraz schodz臋.

Podni贸s艂 poduszk臋, 偶eby wyj膮膰 spod niej g贸r臋 od pi偶amy. By艂a wymazana czym艣 szarym i 艣liskim. Harlen zmarszczy艂 brwi, wytar艂 r臋ce w spodnie, odgarn膮艂 ko艂dr臋.

Prze艣cierad艂o wygl膮da艂o tak, jakby kto艣 wyla艂 na nie kilka wiader czego艣 po艣redniego mi臋dzy nasieniem i glutami. Obrzydliwa substancja po艂yskiwa艂a w blasku 偶ar贸wki. Tam, gdzie jej warstwa by艂a nieco cie艅sza, zacz臋艂a ju偶 powoli zasycha膰, gdzieniegdzie pojawi艂y si臋 grudki i zg臋stki. Cuchn臋艂a jak brudny mokry r臋cznik, kt贸ry przez trzy lata butwia艂 w piwnicy, a potem zosta艂 jeszcze obsikany przez psa.

Harlen cofn膮艂 si臋 gwa艂townie, wypu艣ci艂 pi偶am臋 z r臋ki, opar艂 si臋 o futryn臋. Chwyci艂y go md艂o艣ci, mia艂 wra偶enie, 偶e pod艂oga ko艂ysze si臋 jak pok艂ad jachtu podczas sztormu. Na uginaj膮cych si臋 nogach wyszed艂 na podest, wychyli艂 si臋 przez balustrad臋.

- Prosz臋 pana...

- Tak, synu? G艂os; Barneya dobiega艂 z kuchni, razem z zapachem kawy i podgrzewanego mleka. Harlen zerkn膮艂 przez rami臋. By艂 prawie pewien, 偶e zobaczy zupe艂nie czyste prze艣cierad艂o - albo przynajmniej wzgl臋dnie czyste, czyli takie, jakie by艂o jeszcze rano - ale jednak nie: ohydna szara substancja pokrywa艂a niemal ca艂e 艂贸偶ko.

- Co si臋 sta艂o?

Barney wyszed艂 z kuchni i spojrza艂 w g贸r臋 ze zmarszczonymi brwiami. W jego ciemnych oczach by艂o wida膰... W艂a艣nie, co? Trosk臋? Niepok贸j?

- Nic - odpar艂 Harlen. - Zaraz zejd臋 na kakao.

Wr贸ci艂 do pokoju, 艣ci膮gn膮艂 po艣ciel, staraj膮c si臋 nie dotyka膰 szarego 艣wi艅stwa, zwin膮艂 j膮 razem z pi偶am膮 i wcisn膮艂 w k膮t szafy. Nast臋pnie wyj膮艂 z dolnej szuflady czyst膮 pi偶am臋 - co prawda ju偶 troch臋 z niej wyr贸s艂, ale co tam - w艂o偶y艂 j膮, narzuci艂 stary szlafrok w kratk臋, starannie umy艂 r臋ce w 艂azience i zszed艂 na d贸艂.

Ani wtedy, ani p贸藕niej Jim Harlen nie potrafi艂 wyt艂umaczy膰, dlaczego nie pokaza艂 jedynego dowodu na to, 偶e kto艣 jednak by艂 w jego domu. Mo偶e pod艣wiadomie zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e musi sobie poradzi膰 z tym sam, a mo偶e chodzi艂o o to, 偶e pewne sprawy by艂y po prostu zbyt intymne, 偶e gdyby pokaza艂 im swoje 艂贸偶ko, to czu艂by si臋 troch臋 tak, jakby wyci膮gn膮艂 z ukrycia pisemka z go艂ymi kobietami i zademonstrowa艂 je ca艂emu 艣wiatu.

Przynajmniej wiedzia艂 na pewno, 偶e ona naprawd臋 tu by艂a. 呕e to tutaj by艂o.

Kakao smakowa艂o wy艣mienicie. Doktor Staffney sprz膮tn膮艂 ze sto艂u, usiedli we tr贸jk臋 i rozmawiali a偶 do wp贸艂 do pierwszej, kiedy pojawi艂a si臋 matka Harlena. Ch艂opiec wr贸ci艂 wtedy na g贸r臋, wyci膮gn膮艂 stary koc, po艂o偶y艂 si臋 i nakry艂 nim, nie zawracaj膮c sobie g艂owy po艣ciel膮. Zasn膮艂 prawie natychmiast, przy akompaniamencie gniewnych g艂os贸w dobiegaj膮cych z parteru.

By艂o prawie tak, jak wtedy, kiedy mieszka艂 z nimi ojciec.

23

Wtedy, kiedy trawi艂a go najwi臋ksza gor膮czka, Mike'owi przy艣ni艂o si臋, 偶e rozmawia z Duane'em McBride'em. Duane wcale nie wygl膮da艂 na martwego, nie by艂 poszarpany na strz臋py, wbrew temu co opowiadali ludzie. Nie porusza艂 si臋 r贸wnie偶 jak zombi. By艂 to po prostu ten sam Duane. kt贸rego Mike zna艂 od ty艂u lat: gruby, powolny, w sztruksowych spodniach i flanelowej koszuli. Chocia偶 to by艂 tylko sen, co jaki艣 czas poprawia艂 okulary zsuwaj膮ce mu si臋 z nosa.

Spotkali si臋 w miejscu, kt贸rego Mike nie zna艂, a kt贸re r贸wnocze艣nie wydawa艂o mu si臋 dziwnie znajome: na rozleg艂ym pastwisku poro艣ni臋tym wysok膮, soczyst膮 traw膮. Nie mia艂 poj臋cia, sk膮d si臋 tam wzi膮艂, ale jak tylko zauwa偶y艂 Duane'a, usiad艂 obok niego blisko kraw臋dzi urwiska. By艂o to najwy偶sze urwisko, jakie kiedykolwiek widzia艂, wy偶sze nawet od tego w Parku Narodowym Starved Rock, dok膮d zabrali go rodzice, kiedy mia艂 sze艣膰 lat. Wzrok zdawa艂 si臋 si臋ga膰 st膮d w niesko艅czono艣膰. Daleko w dole le偶a艂y miasta i p艂yn臋艂a szeroka rzeka, po kt贸rej dostojnie sun臋艂y barki, ale Duane nie podziwia艂 pi臋knej panoramy, tylko pilnie skroba艂 w notatniku. Uni贸s艂 wzrok dopiero wtedy, kiedy Mike usiad艂 przy nim.

- Przykro mi, 偶e jeste艣 chory.

Poprawi艂 okulary i od艂o偶y艂 notatnik.

Mike skin膮艂 g艂ow膮. Przez chwil臋 waha艂 si臋, czy powiedzie膰 to, co cisn臋艂o mu si臋 na usta, a偶 w ko艅cu to powiedzia艂:

- Przykro mi, 偶e nie 偶yjesz.

Duane tylko wzruszy艂 ramionami.

Mike przygryz艂 warg臋. Walczy艂 ze sob膮, ale od pocz膮tku wiedzia艂, 偶e musi zapyta膰:

- Czy to bola艂o? Wtedy, kiedy umiera艂e艣?

Duane zajada艂 jab艂ko. Prze艂kn膮艂 kolejny k臋s, po czym odpar艂:

- Jasne, 偶e bola艂o.

- Przykro mi - powt贸rzy艂 Mike.

Jako艣 nic innego nie chcia艂o mu przyj艣膰 do g艂owy. Po drugiej stronie kamienia, na kt贸rym siedzia艂 Duane, bawi艂 si臋 szczeniak. Przyjrzawszy si臋 mu nieco dok艂adniej, Mike stwierdzi艂 bez wi臋kszego zdziwienia, 偶e to wcale nie szczeniak tylko miniaturowy dinozaur. Mi臋tosi艂 w z臋bach zielonego gumowego goryla.

- Masz niez艂y problem z tym 偶o艂nierzem - zauwa偶y艂 Duane, podsuwaj膮c mu jab艂ko.

Mike podzi臋kowa艂, skin膮wszy g艂ow膮.

- Aha.

- Inni te偶 maj膮 problemy.

- Tak? - Nad szerok膮 dolin膮 przelecia艂 p贸艂 ptak a p贸艂 samolot, przes艂aniaj膮c na chwil臋 s艂o艅ce. - To znaczy kto?

- No, wiesz. Ch艂opaki.

Wi臋c chodzi艂o o Dale'a i Harlena, mo偶e r贸wnie偶 o Kevina. Duane po raz kolejny poprawi艂 okulary i wreszcie spojrza艂 na rozleg艂y widok.

- Je艣li b臋dziecie walczy膰 z nimi samotnie, sko艅czycie tak jak ja.

- A co mamy zrobi膰?

Gdzie艣 daleko ujada艂 pies... prawdziwy pies. Opr贸cz tego do jego uszu dociera艂y odg艂osy kojarz膮ce mu si臋 raczej z popo艂udniem sp臋dzanym w domu, a nie z tym dziwnym miejscem na otwartej przestrzeni. Duane unika艂 jego wzroku.

- Dowiedz si臋 kim oni s膮. Zacznij od 偶o艂nierza.

Mike wsta艂 i podszed艂 do kraw臋dzi urwiska. Tam, w dole, niczego nie by艂o ju偶 wida膰. Wszystko skry艂o si臋 za mg艂膮, chmurami czy czym艣 w tym rodzaju.

- Jak mam si臋 do tego zabra膰?

Duane westchn膮艂.

- Na kogo to poluje?

Nawet go nie zdziwi艂o, 偶e Duane m贸wi o 偶o艂nierzu „to”, a nie „on”. 呕o艂nierz rzeczywi艣cie by艂 „czym艣”, nie „kim艣”.

- Na babci臋.

Duane skin膮艂 g艂ow膮 i ze zniecierpliwieniem poprawi艂 okulary.

- No wi臋c zapytaj babci臋.

- W porz膮dku. Ale co dalej? Gdzie mamy szuka膰? Wiesz, nie jeste艣my tacy bystrzy jak ty... by艂e艣.

Chocia偶 Duane nie wykona艂 najmniejszego ruchu, to jednak w jaki艣 tajemniczy spos贸b oddali艂 si臋 od niego. Wci膮偶 siedzia艂 na tym samym kamieniu, tyle 偶e znacznie dalej. W dodatku wcale nie byli ju偶 na urwisku, tylko na ulicy. By艂o zimno, ciemno... Chyba zima. Kamie艅 zamieni艂 si臋 w 艂awk臋. Wygl膮da艂o to tak, jakby Duane czeka艂 na autobus. Zmarszczy艂 brwi i spojrza艂 na Mike'a ze z艂o艣ci膮.

- Przecie偶 zawsze mo偶ecie mnie zapyta膰! - A zorientowawszy si臋, 偶e chyba nie zosta艂 zrozumiany, doda艂: - Poza tym akurat ty jeste艣 ca艂kiem bystry.

***

Mike zacz膮艂 protestowa膰, t艂umaczy膰 koledze, 偶e czasem nie rozumia艂 nawet po艂owy z tego, o czym tamten m贸wi艂, a je艣li chodzi o ksi膮偶ki, to czyta艂 najwy偶ej jedn膮 na rok, ale nie zd膮偶y艂 prawie nic powiedzie膰, poniewa偶 Duane wsta艂 i wsiad艂 do autobusu - tyle 偶e to wcale nie by艂 autobus, lecz jaka艣 ogromna maszyna rolnicza z oknami z boku i budk膮 sternika na dachu, co艣 jakby poruszaj膮cy si臋 po l膮dzie rzeczny parowiec z pojedynczym, usytuowanym na dziobie ko艂em 艂opatkowym. Obracaj膮ce si臋 艂opaty po艂yskiwa艂y niczym ostrza gilotyn. Z jednego z okien wychyli艂 si臋 Duane.

- Naprawd臋 jeste艣 bystry! - zawo艂a艂. - Bardziej ni偶 ci si臋 wydaje. A w dodatku masz nad nimi przewag臋!

- Jak膮?! - wykrzykn膮艂 Mike, staraj膮c si臋 nad膮偶y膰 za maszyn膮. Z okien wychyla艂o si臋 ju偶 tyle g艂贸w i macha艂o tyle r膮k, 偶e nie by艂 w stanie stwierdzi膰, gdzie jest Duane.

- 呕yjesz!

Ulica opustosza艂a.

Mike obudzi艂 si臋 raptownie. Wci膮偶 by艂 rozpalony i obola艂y, pi偶am臋 mia艂 mokr膮 od potu, przemoczone by艂o r贸wnie偶 prze艣cierad艂o. Wygl膮da艂o na to, 偶e jest wczesne popo艂udnie. Przez otwarte okno do pokoju przedostawa艂y si臋 odbite promienie s艂o艅ca i lekkie powiewy wiatru. Mimo obracaj膮cego si臋 wentylatora w pokoju by艂o potwornie gor膮co. Z do艂u dobiega艂 odg艂os pracuj膮cego odkurzacza.

Potwornie chcia艂o mu si臋 pi膰, ale by艂 zbyt os艂abiony, 偶eby wsta膰, a jego wo艂ania i tak nikt by nie us艂ysza艂, przysun膮艂 si臋 wi臋c tylko bli偶ej okna w nadziei, 偶e och艂odzi go powiew wiatru. Widzia艂 st膮d fragment podw贸rka z poide艂kiem dla ptak贸w, kt贸re dosta艂 od dziadka wiele lat temu.

Zapytaj babci臋.

W porz膮dku, zrobi to. Jak tylko odzyska si艂y na tyle, 偶eby wci膮gn膮膰 d偶insy i zwlec si臋 na d贸艂.

***

Przez ca艂y nast臋pny dzie艅, niedziel臋 dziesi膮tego lipca, matka Harlena by艂a na niego w艣ciek艂a, tak jakby to on na ni膮 nakrzycza艂, a nie Barney i doktor Staffney. Dom wype艂nia艂a nieprzyjazna cisza, kt贸r膮 Harlen doskonale pami臋ta艂 z czas贸w, kiedy jeszcze by艂 z nimi ojciec: godzina albo dwie k艂贸tni, a potem trzy tygodnie lodowatego milczenia. Ani troch臋 si臋 tym nie przejmowa艂. Je艣li to jedyny spos贸b, 偶eby zatrzyma膰 j膮 w domu, 偶eby wykorzysta膰 j膮 jako os艂on臋 przed okropn膮 twarz膮 w oknie, by艂 got贸w dzwoni膰 po konstabla nawet codziennie, 偶eby przyjecha艂 i porz膮dnie na ni膮 nawrzeszcza艂.

- Jak mo偶na zarzuci膰 mi, 偶e ci臋 zaniedbuj臋! - Matka parskn臋艂a, podgrzewaj膮c zup臋 na lunch. Wcze艣niej od samego rana nie odezwa艂a si臋 ani s艂owem. - Przecie偶 to ja urabiam sobie r臋ce do 艂okci, opiekuj臋 si臋 tob膮, sprz膮tam, zmywam, gotuj臋...

Harlen rozejrza艂 si臋 doko艂a. Jedynymi nieza艣mieconymi miejscami w salonie by艂y te, kt贸re wczoraj uprz膮tn臋li dwaj m臋偶czy藕ni. Barney pozmywa艂 r贸wnie偶 naczynia i pusty zlewozmywak wygl膮da艂 naprawd臋 niezwykle.

- A w og贸le to zabraniam ci m贸wi膰 do mnie tym tonem!

Wytrzeszczy艂 na ni膮 oczy. Przecie偶 nawet nie otworzy艂 ust.

- Doskonale wiesz, co mam na my艣li. Ci dwaj... intruzi... wtargn臋li do mojego domu i zacz臋li mnie poucza膰, jak mam opiekowa膰 si臋 moim dzieckiem! O艣mielili si臋 powiedzie膰, 偶e dopuszczam si臋 „karygodnego zaniedbania”! - G艂os jej dr偶a艂 z gniewu. Kiedy zapala艂a papierosa, okaza艂o si臋, 偶e dr偶膮 jej r贸wnie偶 r臋ce. Zgasi艂a zapa艂k臋, zaci膮gn臋艂a si臋 g艂臋boko, chwil臋 stuka艂a lakierowanymi paznokciami w blat. Harlen wpatrywa艂 si臋 w 艣lad szminki na papierosie. Nie znosi艂 widoku niedopa艂k贸w ze 艣ladami szminki, ich widok doprowadza艂 go do sza艂u - cho膰 nie mia艂 poj臋cia dlaczego - a jednak musia艂 wci膮偶 na nie patrze膰. - Poza tym - podj臋艂a, nieco si臋 opanowawszy - masz ju偶 jedena艣cie lat. Jeste艣 prawie doros艂ym m臋偶czyzn膮. W twoim wieku opiekowa艂am si臋 m艂odszym rodze艅stwem i dorabia艂am w barze szybkiej obs艂ugi w Princeville.

Skin膮艂 g艂ow膮. Dobrze zna艂 t臋 histori臋.

Matka wypu艣ci艂a z ust k艂膮b dymu i odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie. Palce lewej r臋ki wci膮偶 wystukiwa艂y nerwowy rytm na blacie, w prawej trzyma艂a papierosa, tak jak robi膮 to tylko kobiety.

- Jak oni 艣mieli! Jak oni 艣mieli...

Harlen nala艂 sobie zupy pomidorowej do talerza, wygrzeba艂 sk膮d艣 艂y偶k臋 i czeka艂, a偶 zupa troch臋 wystygnie.

- Mamo, oni przyjechali tu tylko dlatego, 偶e zobaczy艂em w oknie t臋 star膮 wariatk臋! Bali si臋, 偶e mo偶e tu wr贸ci膰.

Nie odwr贸ci艂a si臋 do niego. Mia艂a tak samo wyprostowane plecy i napi臋te mi臋艣nie karku jak podczas k艂贸tni z ojcem. Skosztowa艂 zupy: wci膮偶 jeszcze by艂a za gor膮ca.

- Naprawd臋 nie mieli z艂ych zamiar贸w. Chcieli tylko...

- Nie t艂umacz mi, czego chcieli, a czego nie! - wybuch艂a, odwracaj膮c si臋 gwa艂townie na pi臋cie i mierz膮c w niego wskazuj膮cym palcem lewej r臋ki. - Dobrze wiem, kiedy kto艣 chce mnie obrazi膰, a ci dwaj na pewno tego chcieli! Nie wpadli tylko na pomys艂, 偶e wymy艣li艂e艣 sobie t臋 posta膰 w oknie, nie wiedzieli, 偶e doktor Armitage powiedzia艂, 偶e uderzy艂e艣 si臋 tak mocno w g艂ow臋, 偶e dosz艂o do krwotoku pod... pod...

- Podtward贸wkowego.

Zupa ju偶 ostyg艂a.

- Do bardzo powa偶nego krwotoku! - Zaci膮gn臋艂a si臋 艂apczywie. - Doktor ostrzega艂 mnie, 偶e mo偶esz mie膰 te... jak im tam... halucynacje. Przecie偶 nie widzia艂e艣 kogo艣, kogo znasz, prawda? Kogo艣 prawdziwego?

Korci艂o go, 偶eby jej wyja艣ni膰, 偶e na 艣wiecie 偶yje mn贸stwo najprawdziwszych ludzi, kt贸rych nie zna, ale si臋 pohamowa艂. Jeden dzie艅 lodowatego milczenia i napi臋tych mi臋艣ni karku ca艂kowicie mu wystarczy艂.

- Mhm... - wymamrota艂.

Skin臋艂a g艂ow膮, jakby to przes膮dza艂o spraw臋, po czym znowu skierowa艂a wzrok za okno.

- Ciekawa jestem, co porabiali ci panowie, kiedy ja ca艂ymi dniami siedzia艂am w szpitalu przy twoim 艂贸偶ku!

Harlen doko艅czy艂 zup臋 i zajrza艂 do lod贸wki, ale jedyny karton z mlekiem sta艂 tam ju偶 od tak dawna, 偶e wola艂 go nie otwiera膰. Nala艂 wi臋c sobie wody z kranu.

- Masz racj臋, mamo. Ale naprawd臋 si臋 ucieszy艂em, kiedy wr贸ci艂a艣 do domu. - Co艣 mu podpowiedzia艂o, 偶e nie powinien dr膮偶y膰 tego tematu. - Czy nie wybiera艂a艣 si臋 dzisiaj do fryzjera?

- Posz艂abym, ale pewnie zaraz wezwiesz tego gliniarza, a on wypisze mi mandat za to, 偶e jestem wyrodn膮 matk膮 - odpar艂a z sarkazmem, jakiego nie s艂ysza艂 w jej g艂osie od chwili odej艣cia ojca. Papierosowy dym unosi艂 si臋 nad jej ciemnymi w艂osami, a promienie s艂oneczne rozja艣nia艂y go jak aureol臋.

- Teraz jest dzie艅. W dzie艅 si臋 niczego nie boj臋. Dop贸ki jest jasno, ona na pewno nie wr贸ci.

W pe艂ni prawdziwe by艂o tylko pierwsze z tych stwierdze艅. Drugie by艂o k艂amstwem, a trzecie... Nie mia艂 poj臋cia.

Matka poprawi艂a w艂osy i zgasi艂a papierosa w zlewozmywaku.

- No dobrze. Wr贸c臋 za godzin臋, mo偶e troch臋 p贸藕niej. W razie czego masz telefon do zak艂adu?

- Tak.

Op艂uka艂 talerz i odstawi艂 go na suszark臋. Samoch贸d odjecha艂, jak zwykle wydaj膮c mn贸stwo dono艣nych do艣膰 niezwyk艂ych odg艂os贸w. Harlen na wszelki wypadek zaczeka艂 kilka minut - zdarza艂o si臋, 偶e matka czego艣 zapomina艂a i wraca艂a po to p臋dem - a nast臋pnie z mocno bij膮cym sercem wspi膮艂 si臋 po schodach i wszed艂 do jej pokoju. Rano, kiedy matka jeszcze spa艂a, przepra艂 prze艣cierad艂o i kopert臋 w wannie, a nast臋pnie wepchn膮艂 je do pralki. Pi偶am臋 wyrzuci艂 do kosza przed gara偶em. Na pewno ju偶 nigdy by jej nie w艂o偶y艂. Teraz wzi膮艂 si臋 za przetrz膮sanie szuflad w komodzie. Grzebi膮c w jedwabnej bieli藕nie matki odczuwa艂 niemal takie samo podniecenie, jak wtedy, kiedy kupi艂 od C.J. pierwsze „rozebrane” pisemko i przyni贸s艂 je do domu. W pokoju by艂o bardzo gor膮co. Promienie s艂o艅ca sp艂ywa艂y na skot艂owan膮 po艣ciel, w powietrzu unosi艂 si臋 ci臋偶ki zapach perfum. Niedzielne gazety wala艂y si臋 w nie艂adzie na 艂贸偶ku.

W komodzie nie by艂o rewolweru, sprawdzi艂 wi臋c w nocnej szafce obok 艂贸偶ka. Zawiera艂a mn贸stwo paczek papieros贸w, taniej bi偶uterii, popsutych d艂ugopis贸w, zapa艂ek z rozmaitych restauracji i nocnych klub贸w, serwetek z nagryzmolonymi m臋skimi imionami i numerami telefon贸w, jakie艣 urz膮dzenie, chyba do masa偶u mi臋艣ni, ksi膮偶k臋... Ani 艣ladu rewolweru.

Usiad艂 na 艂贸偶ku i rozejrza艂 si臋 po pokoju. W szafie by艂y tylko ubrania, sukienki i takie r贸偶ne... Zaraz, chwileczk臋. Przysun膮艂 krzes艂o, wspi膮艂 si臋 na nie i zacz膮艂 grzeba膰 na jedynej p贸艂ce, w艣r贸d pude艂 na kapelusze i swetr贸w. W pewnej chwili jego palce natrafi艂y na ch艂odny metal. Pospiesznie wyci膮gn膮艂 r臋k臋, ale zamiast rewolweru trzyma艂 w niej oprawion膮 w grub膮 metalow膮 ramk臋 fotografi臋, przedstawiaj膮c膮 u艣miechni臋tego ojca, obejmuj膮cego jedn膮 r臋k膮 matk臋, a drug膮 szczerz膮cego niezbyt m膮drze z臋by czterolatka, w kt贸rym Harlen z pewn膮 trudno艣ci膮 rozpozna艂 samego siebie. Dzieciak nie mia艂 jednego z臋ba na samym przodzie, ale wygl膮da艂o na to, 偶e w og贸le si臋 tym nie przejmuje. Ca艂a tr贸jka sta艂a przed drewnianym turystycznym stolikiem nakrytym do pikniku. Tak, to by艂 Bandstand Park, przypuszczalnie tu偶 przed darmowym seansem filmowym.

Rzuci艂 fotografi臋 na 艂贸偶ko, bez wi臋kszej nadziei wsun膮艂 r臋k臋 pod ostatni sweter na p贸艂ce. Zakrzywiony uchwyt. Metalowa os艂ona j臋zyka spustowego.

Uj膮艂 bro艅 obur膮cz, pilnuj膮c si臋 bardzo, 偶eby nie dotkn膮膰 spustu. Rewolwer okaza艂 si臋 zaskakuj膮co ci臋偶ki jak na swoje niewielkie rozmiary. Stal mia艂a pi臋kn膮 ciemnogranatow膮 barw臋, d艂ugo艣膰 lufy nie przekracza艂a pi臋ciu centymetr贸w, r臋koje艣膰 wykonano z wypolerowanego drewna. Bardzo przypomina艂 zabawkowy rewolwer kalibru .38, kt贸rym Harlen bawi艂 si臋, b臋d膮c ma艂ym dzieckiem, a wi臋c nale偶a艂o przypuszcza膰, 偶e tym razem trzyma w r臋ku autentyczn膮 trzydziestk臋 贸semk臋. Co powiedzia艂 ojciec wiele lat temu, kiedy uczy艂 matk臋, jak si臋 tym pos艂ugiwa膰? 呕e to rewolwer „do brzucha”. Czy dlatego, 偶e 艂atwo da艂o si臋 go wetkn膮膰 za pasek, czy raczej dlatego, 偶e najlepiej strzela艂o si臋 z niego w brzuch?

Zeskoczy艂 z krzes艂a, odsun膮艂 metalow膮 za艣lepk臋, zajrza艂 do b臋bna, Oczywi艣cie patrzy艂 od ty艂u - nigdy w 偶yciu nie skierowa艂by lufy w swoj膮 stron臋. Znalezienie sposobu na obracanie b臋bna zaj臋艂o mu ponad minut臋, ale kiedy ju偶 si臋 tego nauczy艂, stwierdzi艂 ponad wszelk膮 w膮tpliwo艣膰, 偶e wszystkie komory s膮 puste. Zakl膮艂, wetkn膮艂 go za pasek i dok艂adnie przeszuka艂 p贸艂k臋. Ani 艣ladu amunicji. Przypuszczalnie matka wyrzuci艂a j膮 do 艣mieci. Z grubsza pouk艂ada艂 wszystko na p贸艂ce, odstawi艂 krzes艂o na miejsce, wyj膮艂 rewolwer zza paska i sta艂 niezdecydowany, gapi膮c si臋 na niego. Na co mo偶e mu si臋 przyda膰 bez amunicji?

Ponownie zajrza艂 pod 艂贸偶ko, przeszuka艂 ca艂y pok贸j. Bez rezultatu. Naboje powinny by膰 w kartonowym pude艂ku. Granatowo-bia艂ym, mia艂 je wyra藕nie przed oczami. Upewni艂 si臋, 偶e nie zostawi艂 偶adnych 艣lad贸w swojej obecno艣ci - chocia偶 kto by艂by w stanie to stwierdzi膰 w takim ba艂aganie - po czym zszed艂 na parter.

Cholera, gdzie m贸g艂bym kupi膰 pociski? I czy takie rzeczy sprzedaj膮 dzieciom? Mo偶e po prostu poszed艂bym do Meyersa albo Jensena i poprosi艂 o pude艂ko amunicji kalibru .38? Jednak w g艂臋bi duszy w膮tpi艂, czy w kt贸rymkolwiek z tych sklep贸w sprzedaje si臋 takie towary, a poza tym pan Meyers nie lubi艂 go i w zesz艂ym roku nawet nie chcia艂 sprzeda膰 mu gwo藕dzi do naprawy altanki, wi臋c tym bardziej nie sprzeda艂by mu pocisk贸w.

Nagle przyszed艂 mu do g艂owy pewien pomys艂. Matka trzyma艂a wi臋kszo艣膰 zapas贸w alkoholu w barku, jedn膮 butelk臋 mia艂a jednak zawsze pod r臋k膮 na najwy偶szej kuchennej p贸艂ce, w samym rogu - jakby na wypadek, gdyby kto艣 si臋 w艂ama艂 i ograbi艂 jej zasadnicz膮 „spi偶arni臋”. Sta艂o tam te偶 par臋 pustych butelek i innych 艣mieci. Stan膮艂 na kuchennym blacie i przyst膮pi艂 do poszukiwa艅. Okaza艂o si臋, 偶e nie doceni艂 matki: zakamuflowa艂a nie jedn膮, lecz dwie butelki w贸dki. Opr贸cz tego znalaz艂 s艂oik z ry偶em i drugi, z suszonymi 艣liwkami. W trzecim s艂oju co艣 po艂yskiwa艂o metalicznie. Zdj膮艂 go ostro偶nie z p贸艂ki i postawi艂 na blacie.

Tak, to by艂y pociski. Oko艂o trzydziestu, mo偶e nawet nieco wi臋cej. S艂贸j by艂 szczelnie zamkni臋ty, ale Harlen podwa偶y艂 no偶em gumow膮 uszczelk臋, otworzy艂 pokryw臋 i wysypa艂 amunicj臋 na blat. By艂 chyba jeszcze bardziej podekscytowany ni偶 wtedy, kiedy po raz pierwszy przyni贸s艂 do domu 艣wi艅skie pisemka C.J. W ci膮gu kilku sekund nauczy艂 si臋, jak 艂adowa膰 bro艅 i zakr臋ci膰 b臋bnem, aby si臋 upewni膰, 偶e jest pe艂en. Upchn膮艂 reszt臋 pocisk贸w w kieszeniach, odstawi艂 s艂oik na miejsce, wyszed艂 tylnymi drzwiami, przelaz艂 przez p艂ot i ruszy艂 w g艂膮b sadu, szukaj膮c miejsca, w kt贸rym m贸g艂by troch臋 po膰wiczy膰.

I czego艣, co mog艂oby mu pos艂u偶y膰 za cel.

***

Babcia nie spa艂a, ale te偶 nie by艂a ca艂kiem przytomna, chocia偶 le偶a艂a z otwartymi oczami. Mike przykucn膮艂 przy jej 艂贸偶ku. By艂a niedziela - pierwsza niedziela od prawie trzech lat, kiedy opu艣ci艂 porann膮 Msz臋 艢wi臋t膮 - i mama odkurza艂a jego pok贸j. Mike pochyli艂 si臋 ni偶ej; br膮zowe oczy babci przesun臋艂y si臋 za nim, wi臋c mo偶e jednak myli艂 si臋, s膮dz膮c, 偶e staruszka przebywa w swoim, niedost臋pnym dla innych, 艣wiecie? Jedna r臋ka le偶a艂a na ko艂drze, z palcami zagi臋tymi jak szpony, pokrzywionymi paznokciami i wypuk艂ymi sinymi 偶y艂ami.

- S艂yszysz mnie, babciu? - zapyta艂 szeptem, z ustami prawie przy jej uchu, po czym cofn膮艂 si臋, 偶eby widzie膰 jej oczy.

Mrugni臋cie. Tak. Jedno oznacza艂o potwierdzenie, dwa - zaprzeczenie, trzy - „nie wiem” albo „nie rozumiem”. W ten spos贸b mogli porozumiewa膰 si臋 z ni膮 w najprostszych sprawach: kiedy zmieni膰 po艣ciel albo koszul臋 nocn膮, kiedy poda膰 basen, i tak dalej.

- Babciu... - Spierzchni臋te po czterodniowej gor膮czce usta porusza艂y si臋 opornie, jakby nale偶a艂y do kogo艣 innego. - Czy widzia艂a艣 偶o艂nierza przy oknie?

Tak.

- Widzia艂a艣 go ju偶 wcze艣niej?

Tak.

- Boisz si臋 go?

Tak.

- My艣lisz, 偶e chce nam zrobi膰 co艣 z艂ego?

Tak.

- Wci膮偶 s膮dzisz, 偶e to 艣mier膰?

Trzy mrugni臋cia.

Nie wiem.

Mike odetchn膮艂 g艂臋boko. Ci臋偶ar wywo艂anych gor膮czk膮 koszmar贸w przygniata艂 go niemal fizycznym ci臋偶arem.

- Czy... Czy go rozpozna艂a艣?

Tak.

- Czy to kto艣, kogo znasz?

Tak.

- Mama i tata te偶 go znaj膮?

Nie.

- A ja?

Nie.

- Ale ty go znasz, tak?

Babcia na d艂ugo zamkn臋艂a oczy, jakby z b贸lu albo rozpaczy. Mike czu艂 si臋 jak kretyn, ale po prostu nie wiedzia艂 o co zapyta膰. Wreszcie mrugn臋艂a, powoli i wyra藕nie. Tak. Na pewno go zna艂a.

- Czy to... Czy to kto艣, kto jeszcze 偶yje?

Nie.

Jako艣 wcale go to nie zdziwi艂o.

- Wiesz na pewno, 偶e ju偶 umar艂?

Tak.

- Ale to prawdziwy cz艂owiek? To znaczy kto艣, kto naprawd臋 kiedy艣 偶y艂?

Tak,

- Czy to... Czy to mo偶e by膰 duch?

Trzy mrugni臋cia. Przerwa. Jedno.

- Znali艣cie go oboje z dziadkiem?

Jakby wahanie. Potem:

Tak.

- Przyjaciel?

Powieki babci ani drgn臋艂y. Przeszywa艂a go nieruchomym spojrzeniem br膮zowych oczu, czekaj膮c na w艂a艣ciwe pytanie.

- Przyjaciel dziadka?

Nie.

- Wr贸g dziadka?

Zawaha艂a si臋, wreszcie mrugn臋艂a. Raz. Mike wytar艂 chusteczk膮 stru偶k臋 艣liny, kt贸ra pojawi艂a si臋 na jej brodzie.

- A wi臋c wr贸g was obojga?

Nie.

Na pewno mrugn臋艂a dwa razy, ale nie mia艂 poj臋cia dlaczego. Przecie偶 przed chwil膮 powiedzia艂a...

- Wr贸g dziadka... - wyszepta艂. Odkurzacz umilk艂, z pi臋tra dobiega艂o pod艣piewywanie mamy sprz膮taj膮cej pokoje dziewczyn.

- Wr贸g dziadka, ale nie tw贸j?

Tak.

- Wi臋c ten 偶o艂nierz by艂 twoim przyjacielem?

Tak.

Mike zako艂ysa艂 si臋 na pi臋tach. 艢wietnie, tylko co dalej? W jaki spos贸b mia艂 si臋 dowiedzie膰, kim by艂a kiedy艣 ta osoba i dlaczego prze艣laduje babci臋?

- Babciu, czy wiesz dlaczego on wr贸ci艂?

Nie.

- Ale si臋 go boisz?

Oczywi艣cie zdawa艂 sobie spraw臋, jak g艂upie jest to pytanie.

Tak.

- Czy mog臋 si臋 jako艣 dowiedzie膰, kim by艂?

Tak. Tak.

Wsta艂 i zacz膮艂 przechadza膰 si臋 po pokoju. Ulic膮 przejecha艂 samoch贸d, zza okna dociera艂 zapach kwiat贸w i 艣wie偶o skoszonej trawy. Tata skosi艂 trawnik, kiedy by艂em chory, pomy艣la艂 Mike i poczu艂 co艣 w rodzaju wyrzut贸w sumienia. Wr贸ci艂 do babci, ponownie przykucn膮艂 przy 艂贸偶ku.

- Babciu, czy mog臋 przejrze膰 twoje rzeczy? Mia艂aby艣 co艣 przeciwko temu, 偶ebym w nich pogrzeba艂?

Patrzy艂a na niego wyczekuj膮co. Dopiero po chwili uprzytomni艂 sobie, 偶e powinien inaczej sformu艂owa膰 pytanie.

- Mog臋? - szepn膮艂.

Tak.

Kufer babci sta艂 w k膮cie. Dzieci mia艂y kategoryczny zakaz; zbli偶ania si臋 do niego: zawiera艂 najbardziej osobiste, najcenniejsze rzeczy ich babci, a matka zachowywa艂a si臋 tak, jakby wierzy艂a, 偶e staruszka jeszcze kiedy艣 b臋dzie mog艂a z nich korzysta膰. Odgarn膮wszy grub膮 warstw臋 ubra艅, Mike dotar艂 do paczki z listami. Wi臋kszo艣膰 przys艂a艂 dziadek ze swoich licznych komiwoja偶erskich podr贸偶y po ca艂ym stanie.

- Tutaj?

Nie.

Pude艂ko ze zdj臋ciami, w wi臋kszo艣ci w odcieniach sepii.

Tak.

Przerzuca艂 je pospiesznie, poniewa偶 zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e mama niebawem sko艅czy sprz膮tanie, a on przecie偶 powinien le偶e膰 teraz na kanapie w salonie i odpoczywa膰.

W pude艂ku by艂o chyba ze sto fotografii: owalne portrety znajomych i nieznajomych, zbr膮zowia艂e zdj臋cia dziadka z lat jego m艂odo艣ci, kiedy by艂 m艂ody, wysoki i silny - przed samochodem, razem z dwoma wsp贸lnikami przed sklepem z wyrobami tytoniowymi w Oak Hill, kt贸ry przez jaki艣 czas prowadzili, nawiasem m贸wi膮c z op艂akanymi skutkami... Babci i dziadka w Chicago na Wystawie 艢wiatowej, bli偶szych i dalszych cz艂onk贸w rodziny podczas 艣wi膮t i uroczysto艣ci, na piknikach, przy pracy i na wakacjach. By艂a tam r贸wnie偶 fotografia male艅kiego dziecka ubranego na bia艂o i 艣pi膮cego w jedwabnej po艣cieli; Mike dopiero po chwili u艣wiadomi艂 sobie ze zgroz膮, 偶e to bli藕niaczy brat jego ojca, kt贸ry umar艂 w niemowl臋ctwie, i 偶e fotografi臋 wykonano po jego 艣mierci. Co za okropny zwyczaj.

Coraz szybciej przegl膮da艂 zdj臋cia. Babcia pojawia艂a si臋 na nich ju偶 jako starsza pani, wreszcie zobaczy艂 nawet siebie, jako niemowl臋, swoje siostry u艣miechaj膮ce si臋 do aparatu, rodzic贸w...

Nagle go zatka艂o. Wrzuci艂 reszt臋 fotografii do pud艂a, jedn膮 za艣 - w szarych tekturowych ramkach - chwyci艂 dwoma palcami i odsun膮艂 od oczu na d艂ugo艣膰 ramienia, jakby ba艂 si臋 czym艣 zarazi膰. 呕o艂nierz spogl膮da艂 na niego z dumn膮 min膮. Mia艂 na sobie ten sam mundur, te same onuce, ten sam pas i kapelusz... Kr贸tko m贸wi膮c, by艂 to ten sam 偶o艂nierz, tyle 偶e nie z woskow膮 i bezkszta艂tn膮, lecz z prawdziw膮, ludzk膮 twarz膮: ma艂e, lekko zmru偶one oczy, w膮skie usta, du偶e uszy, a nad nimi nieco ciemnych w艂os贸w, cofni臋ty podbr贸dek, wydatny nos. Mike spojrza艂 na odwrotn膮 stron臋 zdj臋cia. Znajdowa艂 si臋 tam podpis sporz膮dzony starannym charakterem pisma babci: William Campbell Phillips, 9 listopada 1917.

Pokaza艂 jej fotografi臋.

Tak.

- A wi臋c to on? To naprawd臋 on?

Tak.

- Czy w kufrze jest co艣 jeszcze? Co艣, dzi臋ki czemu czego艣 si臋 o nim dowiem?

W膮tpi艂, 偶eby tak by艂o. Zale偶a艂o mu na tym, 偶eby zamkn膮膰 kufer, zanim mama zejdzie na d贸艂.

Tak.

Tym razem to on zamruga艂 ze zdziwieniem, po czym pytaj膮co uni贸s艂 brwi i wskaza艂 na pude艂ko ze zdj臋ciami.

Nie.

A wi臋c co? Zosta艂 tylko niedu偶y notes w sk贸rzanej oprawie. Otworzy艂 go na chybi艂 trafi艂. Zapiski, wykonane ponad wszelk膮 w膮tpliwo艣膰 r臋k膮 babci, nosi艂y dat臋 ze stycznia 1918.

- Dziennik... - szepn膮艂.

Tak. Tak. Stara kobieta zamkn臋艂a oczy.

Mike zatrzasn膮艂 wieko kufra, 艣ciskaj膮c w r臋ce notatnik oraz zdj臋cie. Szybko podszed艂 do 艂贸偶ka i pochyli艂 si臋 tak blisko, 偶e poczu艂 na policzku oddech wydobywaj膮cy si臋 z uchylonych ust. Nast臋pnie czule musn膮艂 palcami w艂osy babci, schowa艂 znaleziska za koszul臋 i wr贸ci艂 na kanap臋, by kontynuowa膰 „odpoczynek”.

***

Jim Harlen doszed艂 do wniosku, 偶e u偶yte przez ojca okre艣lenie „do brzucha” oznacza艂o po prostu tyle, 偶e po to, 偶eby kogo艣 trafi膰, nale偶a艂o przystawi膰 mu ten cholerny pistolet do brzucha. Bez tego by艂o si臋 zupe艂nie bez szans.

Jakie艣 pi臋膰dziesi膮t metr贸w w g艂臋bi niewielkiego sadu znalaz艂 drzewo nadaj膮ce si臋 na cel, odliczy艂 dwadzie艣cia krok贸w, zacisn膮艂 na r臋koje艣ci palce zdrowej r臋ki, uni贸s艂 rami臋, wycelowa艂 i nacisn膮艂 spust.

Bez rezultatu. To znaczy, m艂oteczek uni贸s艂 si臋 odrobin臋 i zaraz opad艂. Mo偶e jakie艣 zabezpieczenie? Obejrza艂 uwa偶nie bro艅, ale nie znalaz艂 偶adnych przycisk贸w ani wichajstr贸w poza tym umo偶liwiaj膮cym dost臋p do b臋bna. Zdaje si臋, 偶e po prostu nale偶a艂o mocniej nacisn膮膰 na spust. Odci膮gn膮艂 kciukiem m艂oteczek; rozleg艂o si臋 cichutkie klikni臋cie i m艂oteczek tym razem pozosta艂 w odwiedzionej pozycji. Harlen ponownie wycelowa艂 w drzewo - gdyby tylko pomoc膮 s艂u偶y艂o mu co艣 wi臋cej ni偶 ta 偶a艂osna ma艂a wypustka na ko艅cu lufy! - i jeszcze raz nacisn膮艂 spust.

Huk i szarpni臋cie by艂y tak pot臋偶ne, 偶e ma艂o nie wypu艣ci艂 rewolweru z r臋ki. Oczekiwa艂, 偶e taka ma艂a bro艅 b臋dzie mia艂a te偶 niewielkie „kopni臋cie”, najwy偶ej takie jak dwudziestka dw贸jka, z kt贸rej od czasu do czasu dawa艂 mu strzeli膰 Congden. Myli艂 si臋. Dzwoni艂o mu w uszach, wzd艂u偶 ca艂ej Fifth Avenue rozszczeka艂y si臋 psy, poczu艂 chyba zapach prochu, chocia偶 w niczym nie przypomina艂 smrodu unosz膮cego si臋 w powietrzu po odpaleniu petardy. W og贸le nie czu艂 r臋ki. Podszed艂 do drzewa, 偶eby obejrze膰 miejsce, w kt贸re uderzy艂 pocisk.

Nie obejrza艂 tego miejsca, poniewa偶 go nie by艂o. Chybi艂. Nie trafi艂 w pie艅 dwudziestopi臋ciocentymetrowej 艣rednicy. Cofn膮艂 si臋 ponownie, ale tym razem tylko na pi臋tna艣cie krok贸w, starannie wycelowa艂, wstrzyma艂 oddech i strzeli艂.

Rewolwer wierzgn膮艂 gwa艂townie, ma艂o nie wypadaj膮c mu z r臋ki, psy znowu zareagowa艂y szale艅czym ujadaniem. Harlen podbieg艂 do drzewa, spodziewaj膮c si臋 ujrze膰 kul臋 tkwi膮c膮 dok艂adnie po艣rodku celu. Nic. Rozejrza艂 si臋 doko艂a po ziemi, jakby s膮dzi艂, 偶e mo偶e tam ujrzy otw贸r po kuli.

- Niech to jasna cholera... - wymamrota艂 pod nosem.

Zrobi艂 dziesi臋膰 bardzo ma艂ych krok贸w, odwr贸ci艂 si臋, wycelowa艂, strzeli艂. Tym razem uwa偶ne ogl臋dziny ujawni艂y male艅k膮 rysk臋 na korze mniej wi臋cej metr wy偶ej od miejsca, w kt贸re celowa艂. Z trzech metr贸w chybi膰 o metr! Nies艂ychane. Psy szala艂y, zacz臋艂y si臋 otwiera膰 drzwi i okna. Harlen przeprawi艂 si臋 na drug膮 stron臋 tor贸w i skierowa艂 si臋 na p贸艂noc, za miasto. Min膮艂 puste elewatory zbo偶owe, prawie docieraj膮c do wytapialni t艂uszczu. Uzna艂, 偶e nasyp b臋dzie doskonale „wy艂apywa艂” niecelne pociski. Zrobi艂o mu si臋 g艂upio, 偶e nie pomy艣la艂 o tym wcze艣niej - przecie偶 kt贸ra艣 z kul wystrzelonych w sadzie mog艂a dolecie膰 na przyk艂ad na pobliskie pastwisko i sprawi膰 przykr膮 niespodziank臋 kt贸rej艣 z pas膮cych si臋 tam kr贸w.

Mniej wi臋cej p贸艂 kilometra na po艂udnie od wysypiska ponownie za艂adowa艂 bro艅, ustawi艂 kilka pustych butelek i puszek po drugiej stronie drogi przed poro艣ni臋tym chwastami nasypem i przyst膮pi艂 do 膰wicze艅.

Rewolwer by艂 beznadziejny. To znaczy, owszem, strzela艂 - Harlena bola艂a r臋ka i d藕wi臋cza艂o mu w uszach - ale pociski za nic nie chcia艂y trafia膰 w cel. Na filmach wygl膮da艂o to zupe艂nie inaczej. Hugh O'Brian jako Wyatt Earp potrafi艂 bez trudu zastrzeli膰 przeciwnika z odleg艂o艣ci dwudziestu metr贸w, albo tylko go zrani膰, zale偶nie od potrzeby. Mo偶e to przez t膮 cholernie kr贸tk膮 luf臋? Tak czy inaczej Harlen stwierdzi艂 ponad wszelk膮 w膮tpliwo艣膰, 偶e o trafieniu w cokolwiek mo偶e marzy膰 tylko wtedy, je艣li odleg艂o艣膰 nie przekracza trzech metr贸w, a nawet wtedy czasem spotyka艂y go przykre niespodzianki. Troch臋 lepiej radzi艂 sobie z repetowaniem broni, chocia偶 wydawa艂o mu si臋, 偶e powinno to nast臋powa膰 samoczynnie po ka偶dym strzale. Owszem, powinno, ale 偶eby tak si臋 sta艂o, nale偶a艂o nacisn膮膰 spust znacznie mocniej, ni偶 to czyni艂, a w贸wczas nie by艂o mowy o jakiejkolwiek celno艣ci.

No nic, w razie czego b臋d臋 musia艂 przy艂o偶y膰 komu艣 to cholerstwo do g艂owy albo do brzucha. Wtedy mo偶e nie chybi臋, pomy艣la艂 ponuro.

Wystrzeli艂 dwana艣cie pocisk贸w i w艂a艣nie 艂adowa艂 sze艣膰 kolejnych, kiedy us艂ysza艂 za plecami szelest. Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie z uniesion膮 broni膮, ale nie zd膮偶y艂 zabezpieczy膰 b臋bna, w zwi膮zku z czym cz臋艣膰 pocisk贸w wysypa艂a si臋 na ziemi臋. W komorach zosta艂y tylko dwa.

Spomi臋dzy drzew wysz艂a Cordie Cooke z dubelt贸wk膮 prawie tak du偶膮 jak ona sama. Bro艅 by艂a „z艂amana”, zupe艂nie jakby dziewczynka udawa艂a si臋 na polowanie. Zatrzyma艂a si臋 i w milczeniu mierzy艂a Harlena spojrzeniem ma艂ych 艣wi艅skich oczu.

Bo偶e, ju偶 zapomnia艂em, jaka ona jest okropna! - przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋. Twarz Cordie kojarzy艂a mu si臋 z pecyn膮 budyniu, w kt贸r膮 kto艣 wetkn膮艂 oczy, gruby nochal i byle jak narysowa艂 usta. W艂osy mia艂a nier贸wno obci臋te tu偶 poni偶ej uszu, brudna grzywka zas艂ania艂a jej czo艂o. Mia艂a na sobie t臋 sam膮 workowat膮 sukienk臋, w kt贸rej zwykle chodzi艂a do szko艂y, tyle 偶e jeszcze bardziej przepocon膮 i brudn膮, ciemnoszare skarpetki (kiedy艣 by艂y bia艂e) i rozdeptane br膮zowe p贸艂buty. Widoczne w rozchylonych ustach z臋by mia艂y identyczny kolor jak skarpetki.

- Cze艣膰, Cordie - powiedzia艂 jakby nigdy nic, opuszczaj膮c r臋k臋 z pistoletem. - Co si臋 sta艂o?

Wci膮偶 wpatrywa艂a si臋 w niego bez s艂owa - przynajmniej tak mu si臋 zdawa艂o, bo wcale nie by艂 pewien, czy ma otwarte oczy. Nagle zrobi艂a trzy kroki w jego kierunku.

- Upu艣ci艂e艣 pociski - powiedzia艂a nosowym, bezbarwnym tonem, kt贸ry Harlen tak cz臋sto przedrze藕nia艂 ku uciesze ch艂opak贸w. Pos艂a艂 jej niepewny u艣miech, po czym przykucn膮艂 i zacz膮艂 je zbiera膰. Znalaz艂 tylko dwa.

- Jeden jest za twoj膮 lew膮 stop膮, a drugi pod ni膮 - podpowiedzia艂a mu wci膮偶 tym samym g艂osem.

Zgarn膮艂 je z ziemi, wepchn膮艂 do kieszeni, nie bawi膮c si臋 w 艂adowanie rewolweru, wyprostowa艂 si臋, zamkn膮艂 b臋benek i wetkn膮艂 bro艅 za pasek od spodni.

- Lepiej uwa偶aj, bo odstrzelisz sobie siusiaka - ostrzeg艂a go Cordie.

Zarumieni艂 si臋 od karku po cebulki w艂os贸w, poprawi艂 temblak i wynio艣le zmarszczy艂 brwi.

- Czego chcesz, do cholery?

Wzruszy艂a ramionami i prze艂o偶y艂a dubelt贸wk臋 z r臋ki do r臋ki.

- By艂am ciekawa, kto tu strzela. Pomy艣la艂am sobie, 偶e mo偶e C.J. dorwa艂 wi臋kszego gnata.

Harlen doskonale pami臋ta艂 opowie艣膰 Dale'a Stewarta o spotkaniu z Congdenem.

- I w艂a艣nie dlatego wzi臋艂a艣 ze sob膮 t臋 armat臋? - zapyta艂 najbardziej k膮艣liwym tonem, na jaki by艂o go sta膰.

- Wcale nie. Congdena si臋 nie boj臋, ale musz臋 uwa偶a膰 na tamtych.

- To znaczy na kogo?

Jeszcze bardziej zmru偶y艂a oczy.

- Na tego dupka Roona. Van Syke'a. Na tych, kt贸rzy zabrali nam Tubby'ego.

- My艣lisz, 偶e go porwali?

Dziewczyna zwr贸ci艂a twarz ku s艂o艅cu i nasypowi.

- Oni go nie porwali, tylko zabili.

- Zabili? - wykrztusi艂 przez 艣ci艣ni臋te gard艂o. - Sk膮d wiesz?

Wzruszy艂a ramionami i opar艂a kolb臋 dubelt贸wki o pniak. Jej ramiona wygl膮da艂y jak mi臋kkie bia艂e rury.

- Bo go widzia艂am.

- Wi... widzia艂a艣 go? Martwego? Gdzie?

- Za oknem.

Twarz za oknem... Nie, to by艂a ta stara kobieta, pani Duggan.

- K艂amiesz.

Patrzy艂a na niego oczami koloru brudnej wody.

- Ja nie k艂ami臋.

- Widzia艂a艣 go przez okno? W swoim domu?

- A niby w czyim domu mieszkam, g艂upku?

Harlen mia艂 wielk膮 ochot臋, 偶eby paln膮膰 j膮 w t臋 gumiast膮 twarz, ale zerkn膮艂 na dubelt贸wk臋 i jako艣 si臋 pohamowa艂.

- Dlaczego nie wezwa艂a艣 policji?

- Bo jego i tak by ju偶 wtedy nie by艂o, a poza tym nie mamy telefonu.

- Jak to: ju偶 by go nie by艂o?

S艂o艅ce coraz 艣mielej przebija艂o si臋 przez warstw臋 chmur, temperatura ros艂a z minuty na minut臋. Koszulka Harlena by艂a mokra od potu, r臋ka pod gipsem sw臋dzia艂a potwornie, niemniej jednak zadr偶a艂 tak, jakby nagle wszed艂 do lodowatej piwnicy. Cordie podesz艂a tak blisko, 偶eby s艂ysza艂 jej szept.

- Ju偶 by go tam nie by艂o, bo si臋 rusza艂. Najpierw pokaza艂 si臋 za oknem, a potem wszed艂 pod dom. Wiesz, tam gdzie zawsze w艂a偶膮 psy. Ale teraz ju偶 nie w艂a偶膮.

- Ale przecie偶 powiedzia艂a艣, 偶e by艂...

- Martwy. Bo by艂. Najpierw my艣la艂am, 偶e tylko go porwali, ale jak tylko go zobaczy艂am, od razu zrozumia艂am, 偶e nie 偶yje. - Przesz艂a na drug膮 stron臋 drogi, 偶eby obejrze膰 kolekcj臋 butelek i puszek. Butelki by艂y nietkni臋te, dziury pojawi艂y si臋 tylko w dw贸ch puszkach. Zdegustowana pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Moja mama te偶 go widzia艂a, ale ona my艣li, 偶e to by艂 duch. 呕e chcia艂 wr贸ci膰 do domu.

- A chcia艂?

Harlen ze zdumieniem stwierdzi艂, 偶e m贸wi chrapliwym szeptem.

- Co艣 ty. - Cordie wr贸ci艂a na jego stron臋 drogi i wpatrywa艂a si臋 w niego zza zas艂ony brudnych, pozlepianych w艂os贸w. - Bo to wcale nie jest Tubby. Tubby nie 偶yje, a oni pos艂uguj膮 si臋 jego cia艂em. Chc膮 mnie dorwa膰. Za to, co zrobi艂am Roonowi.

- A co mu zrobi艂a艣?

Wetkni臋ta za pasek trzydziestka 贸semka ci膮偶y艂a mu coraz bardziej. Przed chwil膮 spostrzeg艂, 偶e dubelt贸wka, chocia偶 z艂amana, jest nabita. Szalona Cordie paradowa艂a z gotow膮 do strza艂u broni膮. Zastanawia艂 si臋, czy w razie potrzeby zd膮偶y艂by wyszarpn膮膰 rewolwer zza paska i wystrzeli膰.

- Strzela艂am do niego - odpar艂a wypranym z emocji g艂osem. - Ale go nie zabi艂am. Szkoda.

- Strzela艂a艣 do doktora Roona? Do dyrektora szko艂y?

- Aha. - Niespodziewanie wyci膮gn臋艂a r臋k臋, chwyci艂a r臋koje艣膰 rewolweru i wyrwa艂a mu go zza paska. Harlen nie zd膮偶y艂 nawet mrugn膮膰. Zbli偶y艂a bro艅 do twarzy, prawie dotkn臋艂a nosem b臋benka. - Cholera, sk膮d偶e艣 wytrzasn膮艂 co艣 takiego?

- M贸j ojciec...

- Wujek mia艂 kiedy艣 takiego gnata. G贸wno wart, trudno w co艣 trafi膰 nawet z trzech metr贸w. - Podtrzymywa艂a dubelt贸wk臋 lewym przedramieniem, celuj膮c z rewolweru w butelki i puszki. - Zupe艂nie do kitu. - Poda艂a mu bro艅 r臋koje艣ci膮 naprz贸d. - Wcale nie 偶artowa艂am, 偶eby艣 nie wsadza艂 go sobie za pasek. Wujek kiedy艣 ma艂o nie odstrzeli艂 sobie ma艂ego, kiedy potkn膮艂 si臋 i przewr贸ci艂 po pijanemu. Lepiej no艣 go w tylnej kieszeni spodni i wpu艣膰 koszul臋 w spodnie.

Harlen post膮pi艂 zgodnie z jej rad膮. By艂o mu troch臋 niewygodnie, ale za to w ka偶dej chwili m贸g艂 艂atwo si臋gn膮膰 po bro艅.

- Dlaczego strzela艂a艣 do Roona?

- Par臋 dni temu. Zaraz po tym, jak Tubby przyszed艂 po mnie. Od razu si臋 domy艣li艂am, 偶e Roon go na mnie nas艂a艂.

- Nie pytam „kiedy”, tylko „dlaczego”.

Cordie pokr臋ci艂a z politowaniem g艂ow膮, jakby mia艂a do czynienia z najwolniej my艣l膮cym cz艂owiekiem na Ziemi.

- Bo zabi艂 mojego brata, a potem nas艂a艂 go na mnie - wyja艣ni艂a cierpliwie. - W tym roku dzieje si臋 kupa dziwnych rzeczy. Mama wie o tym, tata zreszt膮 te偶, ale on za rzadko tu bywa, 偶eby si臋 przejmowa膰.

- Ale go nie zabi艂a艣?

Nagle Harlen odni贸s艂 wra偶enie, 偶e otaczaj膮cy ich las sta艂 si臋 wyj膮tkowo ponury i mroczny.

- Kogo?- Roona. - Nie. - Westchn臋艂a z 偶alem. - By艂am za daleko. Podziurawi艂am tylko troch臋 tego starego plymoutha i chyba zrani艂am go w rami臋. Mo偶e i w ty艂ek, ale nie jestem pewna.

- Gdzie?

- No przecie偶 m贸wi臋: w rami臋 i w ty艂ek!

- Chodzi mi o miejsce, w kt贸rym strzela艂a艣. Gdzie艣 w mie艣cie?

Cordie usiad艂a na nasypie. Mi臋dzy bladymi udami wida膰 by艂o majtki. Harlen nigdy nie podejrzewa艂, 偶e znajdzie si臋 w sytuacji, kiedy b臋dzie widzia艂 majtki dziewczyny, ale nie b臋dzie nimi zainteresowany. Teraz nie by艂 ani troch臋 - kolorem niczym si臋 nie r贸偶ni艂y od jej skarpetek.

- Gdybym strzela艂a do niego w mie艣cie, przy ludziach, od razu wsadziliby mnie do pierdla.

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Dorwa艂am go w wytapialni t艂uszczu. W艂a艣nie wysiada艂 z wozu. Podesz艂abym bli偶ej, ale las ko艅czy si臋 jakie艣 pi臋tna艣cie metr贸w od bramy. Podskoczy艂 jak diabli, wi臋c dlatego w艂a艣nie my艣l臋, 偶e trafi艂am go w ty艂ek. W rami臋 te偶 dosta艂, a potem wskoczy艂 do ci臋偶ar贸wki i odjecha艂 razem z van Syke'em. Chyba mnie jednak widzieli.

- Do jakiej ci臋偶ar贸wki? - zapyta艂 Harlen, chocia偶 doskonale wiedzia艂.

- Przecie偶 wiesz! - Cordie ponownie westchn臋艂a z politowaniem. - Do tego cholernego Trupowozu, ma si臋 rozumie膰!

Nieoczekiwanie z艂apa艂a go za r臋k臋 i poci膮gn臋艂a tak mocno, 偶e wyl膮dowa艂 na czworakach obok niej na nasypie. W g艂臋bi lasu rozleg艂o si臋 stukanie dzi臋cio艂a, od strony odleg艂ej o jakie艣 p贸艂 kilometra Catton Road dobiega艂 warkot silnika samochodu.

- S艂uchaj! - Wci膮偶 trzyma艂a go za r臋k臋. - Nie trzeba mie膰 wiele oleju w g艂owie, 偶eby si臋 domy艣li膰, 偶e zobaczy艂e艣 co艣 przez okno w Old Central. To dlatego spad艂e艣 i rozwali艂e艣 sobie g艂ow臋. Mo偶e widzia艂e艣 te偶 co艣 wi臋cej.

Pokr臋ci艂 energicznie g艂ow膮, ale ona zupe艂nie to zignorowa艂a.

- To oni zabili twojego kumpla, Duane'a. Nie wiem, jak to zrobili, ale jestem pewna, 偶e to oni. - Na jej twarzy pojawi艂 si臋 dziwny wyraz. - To 艣mieszne, od pocz膮tku chodzi艂am z nim razem do klasy i chocia偶 chyba ani razu si臋 do mnie nie odezwa艂, to zawsze go lubi艂am. Wci膮偶 my艣la艂, ale mnie to nie przeszkadza艂o. Nawet czasem sobie wyobra偶a艂am, 偶e mo偶e kiedy艣 p贸jdziemy razem na spacer pogadamy, i w og贸le... - Spojrza艂a na swoje palce zaci艣ni臋te na nadgarstku Harlena i zwolni艂a uchwyt. - Nie przyszed艂e艣 tu strzela膰 z rewolweru ojca dlatego, 偶e znudzi艂o ci si臋 wali膰 konia i znalaz艂e艣 now膮 zabawk臋. Boisz si臋 jak skurwysyn, a ja wiem czego si臋 boisz.

Harlen wzi膮艂 g艂臋boki wdech.

- No dobrze - wychrypia艂. - W takim razie, co robimy?

Cordie Cooke pochwali艂a jego decyzj臋 skinieniem g艂owy.

- Zwo艂ujemy twoich kumpli, wszystkich, kt贸rzy maj膮 z tym co艣 wsp贸lnego, a potem razem bierzemy si臋 za Roona i reszt臋, 偶ywych i martwych.

- „Bierzemy si臋”? - Patrzy艂 na ni膮 z tak bliska, 偶e m贸g艂by nawet policzy膰 delikatne w艂oski na jej g贸rnej wardze. - To znaczy?

- 呕e zabijemy 偶ywych. - Cordie u艣miechn臋艂a si臋, pokazuj膮c szare z臋by. - Wybijemy ich do nogi, a z martwymi... Co艣 wymy艣limy.

Nagle si臋gn臋艂a do jego krocza i zacisn臋艂a palce. Odskoczy艂 jak oparzony. 呕adna dziewczyna nigdy czego艣 takiego mu nie zrobi艂a.

- Mo偶e chcia艂by艣 go wyj膮膰? - zapyta艂a tonem, kt贸ry zapewne mia艂 by膰 kusz膮cy i uwodzicielski, ale w jego uszach brzmia艂 偶a艂o艣nie i odra偶aj膮co. - Mogliby艣my oboje si臋 rozebra膰. Nikt nie patrzy.

Nerwowo zwil偶y艂 j臋zykiem usta.

- Mo偶e nie teraz - wykrztusi艂 z trudem. - Kiedy indziej.

Cordie westchn臋艂a, wzruszy艂a ramionami, wsta艂a i zamkn臋艂a dubelt贸wk臋.

- Dobra, jak chcesz. Wi臋c jak, p贸jdziemy do miasta, zwo艂amy twoich kolesi贸w i bierzemy si臋 do roboty?

- Teraz?

Zabijemy 偶ywych, przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋. Wybijemy ich do nogi... Wci膮偶 mia艂 przed oczami 艂agodn膮, zatroskan膮 twarz Barney'a z minionego wieczoru. Ciekawe, jak膮 min臋 mia艂by konstabl, aresztuj膮c go za zab贸jstwo dyrektora szko艂y, dozorcy i B贸g wie kogo jeszcze.

- No pewnie, 偶e teraz. A niby na co mamy czeka膰? Nied艂ugo b臋dzie ciemno, a wtedy oni znowu si臋 pojawi膮.

- W porz膮dku - us艂ysza艂 sw贸j g艂os.

Wsta艂, otrzepa艂 spodnie, wepchn膮艂 g艂臋biej w tyln膮 kiesze艅 rewolwer ojca i pod膮偶y艂 za Cordie torami kolejowymi w stron臋 miasta.

24

Mike musia艂 p贸j艣膰 na cmentarz, ale za nic w 艣wiecie nie zrobi艂by tego sam, przekona艂 wi臋c matk臋, 偶e stanowczo zbyt d艂ugo nie odwiedzali grobu dziadka. Przez ca艂y najbli偶szy tydzie艅 ojciec mia艂 pracowa膰 na nocn膮 zmian臋, nadarza艂a si臋 wi臋c dobra okazja, 偶eby w t臋 niedziel臋 ca艂膮 rodzin膮 wybra膰 si臋 na cmentarz.

Czu艂 si臋 potwornie g艂upio, czytaj膮c zapiski babci, szczeg贸lnie 偶e robi艂 to pod ko艂dr膮, 偶eby mama niczego nie zauwa偶y艂a, ale przecie偶 to by艂 pomys艂 babci, prawda? Gruby, oprawiony w sk贸r臋 zeszyt zawiera艂 niemal codzienne notatki z okresu od grudnia 1916 do ko艅ca 1919. Mike dowiedzia艂 si臋 z nich wszystkiego, co chcia艂 wiedzie膰. William Campbell Phillips, ten z fotografii, po raz pierwszy pojawi艂 si臋 w zapiskach z lata 1917. Wygl膮da艂o na to, 偶e by艂 szkolnym koleg膮 babci, a nawet kim艣 wi臋cej: jej ukochanym. Mike poczu艂 si臋 troch臋 dziwnie, pr贸buj膮c sobie wyobrazi膰 babci臋 jako dziewczynk臋.

Sko艅czyli gimnazjum w tym samym roku, 1904. Babcia wyjecha艂a do Chicago - gdzie, o czym Mike wiedzia艂 z rodzinnych opowie艣ci, w automatycznej pralni przy Madison Street pozna艂a dziadka - William Campbell Phillips natomiast, kt贸ry zapragn膮艂 zosta膰 nauczycielem, ucz臋szcza艂 do pobliskiego Jubilee College. Kiedy w roku 1910 babcia wr贸ci艂a z Chicago jako szcz臋艣liwa 偶ona i matka, by艂 ju偶 zatrudniony w Old Central. Jednak, s膮dz膮c z aluzji i niedom贸wie艅 w dzienniku, m艂odzie艅cza mi艂o艣膰 nie zagas艂a w jego sercu. Ca艂kiem cz臋sto, korzystaj膮c z nieobecno艣ci dziadka pracuj膮cego w elewatorze zbo偶owym, zjawia艂 si臋 z kwiatami i prezencikami. Pisywa艂 r贸wnie偶 listy - chocia偶 w dzienniku nie by艂o ani s艂owa o ich tre艣ci, Mike bez trudu m贸g艂 si臋 jej domy艣li膰. Babcia spali艂a wszystkie, co do jednego.

Jeden zapis wzbudzi艂 jego szczeg贸lne zainteresowanie:

19 lipca 1917

Robi膮c zakupy na targu z Katrin膮 i Eloise, spotka艂am tego niedobrego pana Phillipsa. Zapami臋ta艂am Williama Campbella jako spokojnego i grzecznego ch艂opca, raczej milcz膮cego, spogl膮daj膮cego na 艣wiat powa偶nymi ciemnymi oczami, ale zdaje si臋, 偶e ostatnio zasz艂a w nim jaka艣 zmiana. Katrina te偶 zwr贸ci艂a na to uwag臋. Ostatnio matki skar偶y艂y si臋 na niego dyrektorowi szko艂y. Najmniejsze oznaki niepos艂usze艅stwa karze dotkliw膮 ch艂ost膮. Ciesz臋 si臋, 偶e ma艂y John jeszcze przez kilka lat nie trafi do jego klasy.

Jego zaloty s膮 co najmniej niestosowne. Dzisiaj upar艂 si臋 zabawia膰 mnie rozmow膮, chocia偶 nie przejawia艂am do tego najmniejszej ochoty. Powiedzia艂am mu ju偶 dawno temu, 偶e nie ma na co liczy膰, szczeg贸lnie je艣li b臋dzie post臋powa艂 w taki spos贸b, ale on jakby tego nie rozumia艂.

Ryan obraca wszystko w 偶art. M臋偶czy藕ni wci膮偶 traktuj膮 pana Phillipsa jak ma艂ego ch艂opca, nie jak rywala. Oczywi艣cie nie wspomnia艂am Ryanowi ani s艂owem o spalonych listach.

R贸wnie interesuj膮ca notatka pojawi艂a si臋 pod koniec pa藕dziernika...

27 pa藕d藕.

Teraz, kiedy nadszed艂 okres odpoczynku po ci臋偶kich 偶niwach, w mie艣cie coraz wi臋cej m贸wi si臋 o panu Phillipsie, nauczycielu, kt贸ry zg艂osi艂 si臋 na ochotnika do wojska, by walczy膰 z Niemcami.

Pocz膮tkowo wszyscy my艣leli, 偶e to 偶art, jako 偶e gentleman 贸w ma prawie lat trzydzie艣ci, ale wczoraj przyjecha艂 z Peorii ju偶 w mundurze. Katrina powiada, 偶e prezentowa艂 si臋 ca艂kiem przystojnie. Kr膮偶膮 plotki, i偶 zdecydowa艂 si臋 na ten krok, poniewa偶 i tak grozi艂o mu zwolnienie. Odk膮d rodzice ma艂ego Cattona wys艂ali do Rady Szkolnej list ze skarg膮 na nadu偶ywanie przemocy fizycznej przez pana Phillipsa, a nawet na bicie uczni贸w - ich syn trafi艂 na kilka dni do szpitala, chocia偶 pan P. twierdzi艂, 偶e ch艂opiec potkn膮艂 si臋 i spad艂 ze schod贸w ju偶 po opuszczeniu klasy - kolejnym skargom i za偶aleniom nie by艂o ko艅ca. No c贸偶, bez wzgl臋du na motywacje, z pewno艣ci膮 wybra艂 honorowe rozwi膮zanie. Ryan powiada, 偶e zrobi艂by tak samo, gdyby nie John, Katherine i Ryan Jr.

...19 listopada 1917:

Dzisiaj przyszed艂 pan Phillips. Nie mog臋 opisa膰 wszystkiego, co si臋 zdarzy艂o, ale dzi臋kuj臋 Bogu za to, 偶e zaledwie kilka minut p贸藕niej zjawi艂 si臋 sprzedawca lodu. Gdyby nie to...

Twierdzi, 偶e po mnie wr贸ci. To pod艂y cz艂owiek, kt贸ry nic sobie nie robi ze z艂o偶onej przeze mnie 艣wi臋tej przysi臋gi ma艂偶e艅skiej ani z mojego macierzy艅stwa. Wszyscy twierdz膮, 偶e doskonale prezentuje si臋 w mundurze, ale moim zdaniem wygl膮da po prostu 偶a艂o艣nie - jak dziecko przebrane za doros艂ego.

Mam nadziej臋, 偶e ju偶 nigdy si臋 nie pojawi.

Ostatnia wzmianka pochodzi艂a z 27 kwietnia 1918:

Dzisiaj w pogrzebie pana Williama Campbella Phillipsa uczestniczy艂o wielu obywateli miasta. Ja nie posz艂am, poniewa偶 rozbola艂a mnie g艂owa.

Ryan twierdzi, 偶e chciano pochowa膰 go we Francji, razem z innymi, kt贸rzy zgin臋li w bitwie, ale jego matka za偶膮da艂a, by cia艂o przys艂ano do domu. Ostatni list dotar艂 do mnie ju偶 wtedy, kiedy wiedzieli艣my o jego 艣mierci. Pope艂ni艂am b艂膮d i go przeczyta艂am - zapewne z sentymentu. Napisa艂 go we francuskim szpitalu, lecz膮c si臋 z ran odniesionych na polu bitwy, nie艣wiadom, 偶e ju偶 nied艂ugo grypa doko艅czy dzie艂a rozpocz臋tego niemieckimi kulami. Wyzna艂 mi w nim, 偶e podczas pobytu w okopach utwierdzi艂 si臋 w swoich pragnieniach i 偶e nikt ani nic nie powstrzyma go przed tym, 偶eby wr贸ci膰 i mnie odzyska膰. Tak w艂a艣nie napisa艂: „odzyska膰”.

A jednak co艣 go powstrzyma艂o.

Ogromnie boli mnie g艂owa. Musz臋 odpocz膮膰. Ju偶 nigdy nie wspomn臋 o tym po偶a艂owania godnym, natr臋tnym cz艂owieku.

Gr贸b dziadka znajdowa艂 si臋 po lewej stronie cmentarza, w trzecim rz臋dzie, blisko g艂贸wnej bramy. Obok by艂y groby innych O'Rourke'贸w i Reillych, a nieco dalej wolne miejsca czekaj膮ce na rodzic贸w Mike'a oraz na niego i jego siostry. Po艂o偶yli kwiaty, w milczeniu zm贸wili modlitw臋, a potem, korzystaj膮c z tego, 偶e rodzice zaj臋li si臋 robieniem porz膮dk贸w, Mike wyruszy艂 na poszukiwania. Nie musia艂 sprawdza膰 napis贸w na wszystkich pomnikach, poniewa偶 wiele z nich zna艂, du偶膮 pomoc膮 s艂u偶y艂y mu natomiast ma艂e ameryka艅skie flagi, kt贸re w Dzie艅 Pami臋ci skauci powtykali w groby 偶o艂nierzy i weteran贸w. Kolory flag troch臋 ju偶 wyblak艂y, ale bia艂o-granatowo-czerwone proporczyki wci膮偶 jeszcze by艂y doskonale widoczne.

I ca艂kiem liczne.

Phillips spoczywa艂 po drugiej stronie cmentarza, nieco w g艂臋bi. Napis g艂osi艂: WILLIAM CAMPBELL PHILLIPS, 9 SIERPNIA 1888 - 3 MARCA 1918, ZGIN膭艁 PO TO, 呕EBY 呕Y艁A DEMOKRACJA.

Mogi艂a wygl膮da艂a tak, jakby ca艂kiem niedawno kto艣 tu kopa艂 i byle jak usypa艂 ziemi臋 z powrotem. Doko艂a znajdowa艂o si臋 kilka okr膮g艂ych zag艂臋bie艅 mniej wi臋cej p贸艂metrowej 艣rednicy.

Rodzice wo艂ali go z trawiastego parkingu przed wej艣ciem, wi臋c Mike odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i pobieg艂 do nich.

***

Ojciec C. ucieszy艂 si臋 na jego widok.

- Rusty nawet z kartki nie potrafi niczego wyduka膰 po 艂acinie. Prosz臋, pocz臋stuj si臋 ciasteczkiem.

Mike wci膮偶 nie odzyska艂 apetytu, niemniej jednak si臋gn膮艂 po ciastko.

- Potrzebuj臋 pomocy - powiedzia艂, prze艂ykaj膮c. - Twojej pomocy, ojcze.

- Czego tylko sobie za偶yczysz, Michaelu - odpar艂 kap艂an.

Mike wzi膮艂 g艂臋boki wdech i rozpocz膮艂 opowie艣膰. Przedstawi艂 j膮 od pocz膮tku do ko艅ca, niczego nie pomijaj膮c. Uk艂ada艂 sobie wszystko w g艂owie podczas choroby, kiedy na jaki艣 czas opuszcza艂a go gor膮czka, lecz teraz historia wyda艂a mu si臋 jeszcze bardziej nieprawdopodobna ni偶 kiedykolwiek. Mimo to opowiedzia艂 j膮 do ko艅ca.

Kiedy sko艅czy艂, zapad艂a cisza. Ojciec Cavanaugh przygl膮da艂 si臋 mu zmru偶onymi oczami.

- Michaelu, czy m贸wisz ca艂kiem serio? A mo偶e to jaki艣 偶art?

Mike wpatrywa艂 si臋 w niego bez s艂owa.

- Nie, widz臋, 偶e to nie 偶art... - Z piersi ksi臋dza wyrwa艂o si臋 g艂臋bokie westchnienie. - Wi臋c naprawd臋 my艣lisz, 偶e widzia艂e艣 ducha tego 偶o艂nierza?

Mike energicznie pokiwa艂 g艂ow膮.

- Tak! Tyle 偶e to nie duch. By艂 na to zbyt... konkretny.

Ojciec C. skin膮艂 g艂ow膮, wci膮偶 obserwuj膮c go uwa偶nie.

- Ale przecie偶 to nie m贸g艂 by膰 ten William Campbell...

- Phillips.

- W艂a艣nie: William Campbell Phillips. To nie m贸g艂 by膰 on, poniewa偶 umar艂 czterdzie艣ci dwa lata temu, a wi臋c musimy mie膰 do czynienia albo z duchem, albo z jakim艣 innym zjawiskiem nadprzyrodzonym, nie uwa偶asz?

Tym razem to Mike skin膮艂 g艂ow膮.

- Czego w艂a艣ciwie ode mnie oczekujesz, ch艂opcze?

- Egzorcyzm贸w. Czyta艂em o nich w...

Kap艂an nie pozwoli艂 mu doko艅czy膰.

- Michaelu, Michaelu... Egzorcyzmy stanowi艂y produkt 艣redniowiecza, by艂y form膮 magii stosowan膮 w celu wyp臋dzenia demon贸w z cz艂owieka, a demony, wed艂ug 贸wczesnych wierze艅, ponosi艂y odpowiedzialno艣膰 za wszystko, od choroby poczynaj膮c, na odle偶ynach ko艅cz膮c. Chyba nie s膮dzisz, 偶e ten... 偶e to zjawisko, kt贸re widzia艂e艣 w gor膮czce, by艂o demonem, prawda?

Mike uzna艂, 偶e lepiej nie wyprowadza膰 go z b艂臋du i nie t艂umaczy膰, 偶e 偶o艂nierz z pewno艣ci膮 nie stanowi艂 wytworu gor膮czkowych koszmar贸w.

- Nie wiem - odpar艂 zgodnie z prawd膮. - Wiem tylko tyle, 偶e chce zrobi膰 krzywd臋 babci i wydaje mi si臋, 偶e ksi膮dz mo偶e temu zapobiec. P贸jdzie ksi膮dz ze mn膮 na cmentarz?

Ojciec Cavanaugh zmarszczy艂 brwi.

- Cavalry Cemetery to po艣wi臋cona ziemia. Wszystko, co m贸g艂bym zrobi膰, ju偶 zosta艂o zrobione. Zmarli spoczywaj膮 tam w spokoju.

- Ale egzorcyzm...

- Egzorcyzm ma na celu wygnanie z艂ych duch贸w z miejsca lub cia艂a, w kt贸rym zamieszka艂y - przerwa艂 mu kap艂an. - Czy偶by艣 sugerowa艂, 偶e duch tego 偶o艂nierza zamieszka艂 w twojej babci albo w twoim domu?

- No, nie...

- Poza tym egzorcyzmy stosuje si臋 przeciwko demonom, a nie duszom zmar艂ych. Za dusze zmar艂ych modlimy si臋 i prosimy je o wsparcie. Nie ulegamy prymitywnym przes膮dom, wed艂ug kt贸rych dusze s膮 gro藕ne i niebezpieczne.

Coraz bardziej zdezorientowany Mike pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Ale czy chocia偶 p贸jdzie ojciec ze mn膮 na cmentarz?

Nie mia艂 poj臋cia dlaczego to dla niego takie wa偶ne.

- Naturalnie. Mo偶emy pojecha膰 cho膰by zaraz.

Mike zerkn膮艂 w okno. Zrobi艂o si臋 ju偶 prawie ciemno.

- Wola艂bym jutro.

- Jutro z samego rana, zaraz po mszy, jad臋 do Peorii na spotkanie z przyjacielem jezuit膮. Wr贸c臋 bardzo p贸藕no. Wtorek i 艣rod臋 te偶 mam zaj臋te. Czy ta sprawa mo偶e poczeka膰 do czwartku?

Mike przygryz艂 warg臋.

- W takim razie chod藕my teraz. - Jednak nie by艂o jeszcze ca艂kiem ciemno. - Mo偶e ojciec zabra膰 co艣 ze sob膮?

Ksi膮dz znieruchomia艂 z jednym ramieniem w r臋kawie kurtki.

- Co masz na my艣li?

- Na przyk艂ad krucyfiks. Albo jeszcze lepiej hosti臋 z o艂tarza. Na wypadek, gdyby to tam by艂o.

Kap艂an pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Widz臋, 偶e 艣mier膰 przyjaciela wstrz膮sn臋艂a tob膮 bardziej ni偶 przypuszcza艂em. Czy wydaje ci si臋, 偶e wyst臋pujemy w filmie o wampirach? Naprawd臋 s膮dzisz, 偶e zgodzi艂bym si臋 dla zabawy pos艂ugiwa膰 cia艂em naszego Pana?

- Wi臋c mo偶e chocia偶 troch臋 wody 艣wi臋conej? - nie rezygnowa艂 Mike. Wyj膮艂 z kieszeni niedu偶膮 plastikow膮 buteleczk臋. - Mam co艣 takiego...

Ojciec C. westchn膮艂 g艂o艣no.

- No dobrze. Id藕 po p艂ynn膮 amunicj臋, a ja w tym czasie wyprowadz臋 papamobil z gara偶u. Musimy si臋 spieszy膰, je艣li chcemy zd膮偶y膰 przed por膮, o kt贸rej wampiry wstaj膮 z grob贸w.

Roze艣mia艂 si臋, ale Mike tego nie us艂ysza艂, poniewa偶 by艂 ju偶 na zewn膮trz i co si艂 w nogach p臋dzi艂 z buteleczk膮 do ko艣cio艂a.

***

Dzie艅 wcze艣niej, w sobot臋, matka Dale'a wezwa艂a doktora Viskesa. W臋gierski emigrant pobie偶nie zbada艂 ch艂opca, zwr贸ci艂 uwag臋 na szcz臋kanie z臋bami, stwierdzi艂, 偶e „nie jest dzieckowym sykologiem”, przepisa艂 gor膮c膮 zup臋 oraz 艣cis艂y post, je艣li chodzi o komiksy i filmy grozy, i wyszed艂, mamrocz膮c co艣 niezrozumiale. Matka odchodzi艂a od zmys艂贸w z niepokoju, wydzwania艂a po znajomych w nadziei, 偶e kto艣 z nich zna jakiego艣 dzieci臋cego psychologa, telefonowa艂a nawet dwa razy do Chicago, 偶eby zostawi膰 wiadomo艣膰 m臋偶owi. W ko艅cu Dale poczu艂, 偶e musi j膮 uspokoi膰.

- Przepraszam, mamo - powiedzia艂, siadaj膮c w 艂贸偶ku i staraj膮c si臋 zapanowa膰 nad dr偶eniem w g艂osie. Prawie mu si臋 uda艂o, w znacznej mierze dzi臋ki temu, 偶e by艂 jasny dzie艅. - Przecie偶 wiesz, 偶e zawsze ba艂em si臋 piwnicy, a kiedy zgas艂o 艣wiat艂o i nadepn膮艂em na tego martwego kota... No wiesz... Sama rozumiesz...

Usi艂owa艂 sprawia膰 wra偶enie zawstydzonego, ale ca艂kowicie racjonalnie my艣l膮cego. To drugie by艂o niepor贸wnanie trudniejsze. Osi膮gn膮艂 jednak zamierzony cel, poniewa偶 matka da艂a spok贸j telefonowi i przynios艂a mu tyle gor膮cej zupy, 偶e utopi艂by si臋 w niej nie jeden, ale kilka kot贸w. Przyszed艂 Kevin, powiedzia艂a mu jednak, 偶e Dale odpoczywa. Lawrence wr贸ci艂 z wizyty u kolegi, zaczeka艂, a偶 matka zejdzie na d贸艂, po czym zapyta艂 konspiracyjnym szeptem:

- Naprawd臋 co艣 widzia艂e艣?

Dale waha艂 si臋 tylko przez sekund臋. Co prawda jego m艂odszy brat pod wieloma wzgl臋dami by艂 jeszcze smarkaczem, ale z pewno艣ci膮 nie mia艂 d艂ugiego j臋zyka.

- Aha.

- Co to by艂o?

Lawrence podszed艂 bli偶ej, manewruj膮c w taki spos贸b, 偶eby zachowa膰 bezpieczny dystans od swojego 艂贸偶ka. Nawet za dnia ba艂 si臋 ukrytej pod spodem ciemno艣ci.

- Tubby Cooke. - Wystarczy艂y te dwa s艂owa, 偶eby przera偶enie znowu podesz艂o Dale'owi do gard艂a. - Nie 偶y艂, ale otworzy艂 oczy i spojrza艂 na mnie.

Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e nie uczyni艂 tego wyznania przed matk膮 albo panem Grumbacherem, bo jak nic le偶a艂by ju偶 w wy艣cie艂anej celi bez klamek. Lawrence tylko skin膮艂 g艂ow膮. Dale u艣wiadomi艂 sobie ze zdumieniem, 偶e brat od razu mu uwierzy艂, bez wahania ani jakichkolwiek zastrze偶e艅.

- Dzisiaj ju偶 raczej nie wr贸ci. Poprosimy mam臋, 偶eby zostawi艂a na noc wszystkie 艣wiat艂a.

Dale westchn膮艂 cicho. Bardzo by chcia艂, 偶eby rozwi膮zanie by艂o takie proste: w艂膮czy膰 na noc wszystkie 艣wiat艂a. W sobot臋 tak w艂a艣nie zrobili, a potem przez ca艂膮 noc na zmian臋 stali na warcie - a raczej le偶eli. Dale czyta艂 komiksy o Supermanie, r贸wnocze艣nie obserwuj膮c ciemne k膮ty pokoju. Gdzie艣 oko艂o trzeciej nad ranem spod 艂贸偶ka Lawrence'a dobieg艂 ledwo s艂yszalny szmer... jakby poruszenie kota budz膮cego si臋 ze snu... i Dale natychmiast zerwa艂 si臋 na nogi, 艣ciskaj膮c w d艂oniach rakiet臋 tenisow膮, z kt贸r膮 si臋 po艂o偶y艂. Szmer jednak si臋 nie powt贸rzy艂. Dale zasn膮艂 dopiero przed 艣witem, kiedy niebo prze艣wituj膮ce mi臋dzy li艣膰mi drzew za oknem sta艂o si臋 ja艣niejsze od samych li艣ci. O 贸smej przysz艂a matka, 偶eby obudzi膰 ich do ko艣cio艂a, ale obaj ch艂opcy byli tak potwornie zm臋czeni, 偶e pozwoli艂a im jeszcze pospa膰.

W niedziel臋 po kolacji - mniej wi臋cej o tej samej porze, kiedy Mike O'Rourke jecha艂 z ojcem C. na cmentarz - Dale i Lawrence bawili si臋 na podw贸rku, korzystaj膮c z ostatnich promieni zachodz膮cego s艂o艅ca. W pewnej chwili z drugiej strony domu rozleg艂o si臋 um贸wione wo艂anie. Okaza艂o si臋, 偶e to Jim Marlen w towarzystwie Cordie Cooke. Tak bardzo do siebie nie pasowali (w szkole przecie偶 przez te wszystkie lata nie odezwali si臋 do siebie nawet s艂owem!), 偶e Dale zapewne parskn膮艂by 艣miechem, gdyby nie 艣miertelnie powa偶na mina Harlena, jego r臋ka na temblaku oraz dubelt贸wka w d艂oniach Cordie.

- Jezu! - Lawrence wskaza艂 bro艅 ruchem g艂owy. - Narobisz sobie k艂opot贸w, je艣li b臋dziesz tak z tym paradowa膰 po ulicy!

- Zamkn膮膰 si臋 i s艂ucha膰 - powiedzia艂a Cordie z kamienn膮 twarz膮.

Lawrence poczerwienia艂 jak burak, zacisn膮艂 pi臋艣ci i post膮pi艂 krok naprz贸d, ale Dale natychmiast z艂apa艂 go i przytrzyma艂.

- O co chodzi? - zapyta艂.

- Dziej膮 si臋 r贸偶ne rzeczy - odpar艂 Harlen szeptem, rozgl膮daj膮c si臋 na boki. Ujrzawszy Kevina Grumbachera, kt贸ry w艂a艣nie zbli偶a艂 si臋 od strony swojego domu, zmarszczy艂 brwi i zacisn膮艂 usta. Na widok Cordie z dubelt贸wk膮 Kevin uni贸s艂 wysoko brwi, zatrzyma艂 si臋, po czym obrzuci艂 grupk臋 pytaj膮cym spojrzeniem.

- On jest z nami - uspokoi艂 Dale Harlena.

- Dziej膮 si臋 r贸偶ne rzeczy - powt贸rzy艂 Harlen. - Chod藕my po Mike'a. Musimy pogada膰.

Dale skin膮艂 g艂ow膮. Uwolni艂 brata, nakazuj膮c mu wzrokiem zachowanie spokoju, po czym pobiegli po rowery. Kevin przyprowadzi艂 sw贸j, ale poniewa偶 Cordie nie mia艂a roweru, wszyscy ruszyli na piechot臋. Dale wola艂by, 偶eby szli troch臋 pr臋dzej, bo przecie偶 w ka偶dej chwili m贸g艂 nadjecha膰 jaki艣 samoch贸d, kt贸rego kierowca by膰 mo偶e zainteresowa艂by si臋 widokiem Cordie Cooke z wielk膮 dubelt贸wk膮 w r臋kach.

Na szcz臋艣cie ulica by艂a pusta. Przypomina艂a d艂ugi ciemny tunel z jasnym wylotem po zachodniej stronie. Na Second i Third Avenue oraz na Hard Road tak偶e nie by艂o 偶ywego ducha. Przez nieliczne szczeliny w baldachimie z li艣ci mo偶na by艂o dostrzec ob艂oki roz艣wietlone r贸偶ow膮 wieczorn膮 zorz膮. Zbo偶e na polach zaczynaj膮cych si臋 przy Depot Street si臋ga艂o im ponad g艂owy; teraz, o zmroku, przypomina艂o ciemnozielon膮 poruszaj膮c膮 si臋 lekko 艣cian臋.

Mike nie odpowiedzia艂 na wo艂ania, chocia偶 z ty艂u domu sta艂 oparty o 艣cian臋 jego rower. W pewnej chwili w oknie zap艂on臋艂o 艣wiat艂o, otworzy艂y si臋 drzwi, wyszed艂 pan O'Rourke, wsiad艂 do samochodu i odjecha艂. Po kr贸tkiej, odbytej szeptem naradzie przemkn臋li do kurnika, 偶eby tam zaczeka膰 na powr贸t Mike'a.

***

Jad膮c papamobilem z ojcem C. mi臋dzy szpalerami zbo偶a ko艂ysz膮cymi si臋 po obu stronach Jubilee County Road, Mike mia艂 wra偶enie, 偶e wraca w towarzystwie starszego brata. By艂o to ca艂kiem nowe i bardzo przyjemne uczucie, jako 偶e w rzeczywisto艣ci nie mia艂 starszego brata, kt贸ry m贸g艂by da膰 nauczk臋 gn臋bi膮cym go osi艂kom albo wyci膮gn膮膰 go z tarapat贸w.

Ba艂 si臋, 偶e wyjdzie przed ksi臋dzem na kompletnego idiot臋, jeszcze bardziej jednak ba艂 si臋 o babci臋, nie wspominaj膮c ju偶 o tym, 偶e sam mocno obawia艂 si臋 prze艣laduj膮cego j膮 偶o艂nierza. Kiedy skr臋cili w drog臋 numer sze艣膰 i min臋li nieczynn膮 w niedziele Black Tree Tavern, ukradkiem dotkn膮艂 plastikowej butelki spoczywaj膮cej w kieszeni jego spodni.

U podn贸偶a wzniesienia panowa艂a ju偶 niemal ca艂kowita ciemno艣膰 - las by艂 tu g臋sty, poszycie wysokie i spl膮tane. Mike bardzo si臋 cieszy艂, 偶e nie musi teraz siedzie膰 w Jaskini pod drog膮. Najlepiej czu艂 si臋 na relatywnie otwartej przestrzeni na szczycie wzg贸rza; co prawda s艂o艅ce ju偶 skry艂o si臋 za horyzontem, lecz wysokie cirrusy wci膮偶 jeszcze jarzy艂y si臋 r贸偶owym i koralowym blaskiem. Pojedyncze drzewa i kamienie nie rzuca艂y cieni.

Wysiedli z samochodu i weszli na cmentarz, zamykaj膮c za sob膮 furtk臋. Ojciec Cavanaugh wskaza艂 na br膮zowozielony pos膮g Chrystusa na ko艅cu g艂贸wnej alei.

- Widzisz, Michael? To miejsce wiecznego spokoju, poniewa偶 On troszczy si臋 o zmar艂ych tak samo jak o 偶ywych.

Mike skin膮艂 g艂ow膮, my艣l膮c jednocze艣nie o Duane'em, stawiaj膮cym samotnie czo艂o temu, co w ko艅cu go zabi艂o. Ale Duane nie by艂 katolikiem, pomy艣la艂. I co z tego? - pojawi艂a si臋 zaraz nast臋pna my艣l.

- T臋dy, ojcze.

Poprowadzi艂 ksi臋dza mi臋dzy nagrobkami. Zerwa艂 si臋 lekki wietrzyk, poruszaj膮c li艣膰mi na nielicznych drzewach rosn膮cych przy ogrodzeniu oraz ma艂ymi chor膮giewkami na grobach weteran贸w. Mogi艂a 偶o艂nierza wygl膮da艂a tak samo jak wtedy, kiedy by艂 tu ostatnio: jakby kto艣 j膮 rozkopa艂, a nast臋pnie byle jak zasypa艂. Ojciec Cavanaugh potar艂 r臋k膮 podbr贸dek.

- Czy zastanawia ci臋 wygl膮d tego grobu?

- No... tak.

- Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Ziemia na starych mogi艂ach cz臋sto si臋 zapada i wtedy ci, kt贸rzy opiekuj膮 si臋 cmentarzem, staraj膮 si臋 j膮 uzupe艂ni膰. Widzisz? Tutaj zasiano traw臋. Za dwa tygodnie wszystko b臋dzie jak nowe.

Mike nerwowo obgryza艂 paznokie膰 kciuka.

- Cmentarzem opiekuje si臋 Karl van Syke...

- Tak? I co z tego?

Ch艂opiec wzruszy艂 ramionami.

- Czy... Czy ksi膮dz mo偶e pob艂ogos艂awi膰 ten gr贸b?

Ojciec C. lekko zmarszczy艂 brwi.

- A wi臋c jednak egzorcyzmy, Michael? - U艣miechn膮艂 si臋. - Obawiam si臋, 偶e to nie takie proste. Tylko nieliczni ksi臋偶a wiedz膮 jak je odprawia膰... To na szcz臋艣cie prawie ca艂kiem zapomniany rytua艂, a po to, 偶eby go odprawi膰, trzeba mie膰 specjalne pozwolenie arcybiskupa albo Watykanu.

- Chodzi艂o mi tylko o zwyk艂e b艂ogos艂awie艅stwo...

Kap艂an westchn膮艂. Wiatr przybra艂 na sile. By艂 zimny i przejmuj膮cy, jakby poprzedza艂 zbli偶aj膮c膮 si臋, cho膰 jeszcze niewidoczn膮 burz臋. Zrobi艂o si臋 ju偶 na tyle ciemno, 偶e 艣wiat prawie ca艂kiem straci艂 barwy; wszystkie nagrobki by艂y szare, wysoka trawa - sinoblada, a drzewa przy ogrodzeniu - czarne. Nawet chmury przygas艂y i poszarza艂y. Nad wschodnim horyzontem zap艂on臋艂a samotna gwiazda.

- Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e dla tego biedaka jest ju偶 za p贸藕no na wszelkie b艂ogos艂awie艅stwa - zauwa偶y艂 ojciec Cavanaugh.

Mike si臋gn膮艂 po wod臋 艣wi臋con膮, ale kap艂an ju偶 uni贸s艂 praw膮 r臋k臋 z wyprostowanymi trzema placami i po艂膮czonym kciukiem oraz ma艂ym palcem.

- In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. Amen.

Mike pospiesznie wr臋czy艂 mu buteleczk臋 z wod膮 艣wi臋con膮. Ojciec C. u艣miechn膮艂 si臋 i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, niemniej jednak pokropi艂 mogi艂臋 i powt贸rnie uczyni艂 znak krzy偶a. Mike z pewnym op贸藕nieniem wpad艂 na pomys艂, 偶e dobrze by by艂o si臋 prze偶egna膰.

- I co, zadowolony? - zapyta艂 kap艂an.

Mike z nat臋偶eniem wpatrywa艂 si臋 w gr贸b. Spod ziemi nie odezwa艂y si臋 pot臋pie艅cze j臋ki, z miejsc, na kt贸re spad艂y krople wody 艣wi臋conej, nie unios艂y si臋 smu偶ki dymu. Powoli zacz膮艂 nabiera膰 przekonania, 偶e zrobi艂 z siebie kompletnego idiot臋. Wolnym krokiem ruszyli z powrotem do samochodu. Kap艂an opowiada艂 przyciszonym g艂osem o dawnych obyczajach towarzysz膮cych grzebaniu zmar艂ych. W pewnej chwili Mike stan膮艂 jak wryty i szarpn膮艂 go za r臋kaw kurtki.

- Ojcze!

Kilka alejek od ogrodzenia ros艂y trzy wysokie na jakie艣 pi臋膰 metr贸w ni to drzewa, ni krzewy w kszta艂cie ja艂owc贸w. Tworzy艂y niemal dok艂adnie r贸wnoboczny tr贸jk膮t wype艂niony g艂臋bok膮 ciemno艣ci膮. I w艂a艣nie tam, w tej ciemno艣ci, sta艂 偶o艂nierz. Resztki gasn膮cego 艣wiat艂a wydobywa艂y z mroku szerokie rondo kapelusza, b艂yszcza艂y w klamrze wojskowego pasa, zaznacza艂y plamami brunatnej szaro艣ci spodnie i zab艂ocone onuce. Mimo przera偶enia, w duszy Mike'a co艣 niemal krzycza艂o z rado艣ci: On jest prawdziwy! Ojciec C. te偶 go widzi! On jest prawdziwy!

Istotnie, ojciec C. te偶 go zauwa偶y艂. Na chwil臋 napi膮艂 mi臋艣nie, po czym odpr臋偶y艂 si臋 i zerkn膮艂 na Mike'a z pogodn膮 twarz膮.

- No tak... Powinienem by艂 si臋 domy艣li膰, 偶e je艣li kto艣 tu robi sobie 偶arty, to nie ty, Michaelu.

呕o艂nierz nawet nie drgn膮艂. Jego twarz by艂a zupe艂nie niewidoczna pod rondem kapelusza. Ojciec Cavanaugh delikatnie uwolni艂 rami臋 z u艣cisku Mike'a i zrobi艂 trzy kroki naprz贸d. Ch艂opiec sta艂 w miejscu jak wmurowany.

- Wyjd藕 tu do nas, synu - powiedzia艂 kap艂an 艂agodnym tonem, jakby przemawia艂 do wystraszonego kota, kt贸ry wspi膮艂 si臋 na drzewo. - Wyjd藕 i porozmawiaj z nami.

呕o艂nierz nawet nie drgn膮艂. Ojciec Cavanaugh zrobi艂 kolejne dwa kroki naprz贸d. Od nieruchomej postaci dzieli艂o go najwy偶ej p贸艂tora metra.

- Ojcze... - szepn膮艂 Mike.

Kap艂an zerkn膮艂 na niego przez rami臋 i u艣miechn膮艂 si臋.

- Jeszcze nie wiem, o co tu chodzi, ale na pewno...

呕o艂nierz skoczy艂... Nie, w艂a艣ciwie nie skoczy艂, lecz wystrzeli艂 spomi臋dzy wysokich ja艂owc贸w - cyprysy, przypomnia艂 sobie Mike; takie drzewa nazywaj膮 si臋 cyprysy - z odg艂osem, kt贸ry Mike'owi natychmiast przywi贸d艂 na my艣l w艣ciek艂ego psa, z kt贸rym dawno temu rozprawi艂a si臋 babcia. Ojciec C. by艂 o g艂ow臋 wy偶szy od 偶o艂nierza, tamten jednak uderzy艂 w niego z ogromnym impetem i obaj run臋li na ziemi臋. Ksi膮dz by艂 zbyt zaskoczony, 偶eby cokolwiek wykrztusi膰 albo zawo艂a膰, z gard艂a 偶o艂nierza natomiast nieprzerwanie wydobywa艂 si臋 przera藕liwy charkot po艂膮czony ze skowytem i warczeniem. Przetoczyli si臋 po trawie, r膮bn臋li w najbli偶szy nagrobek; 偶o艂nierz usiad艂 okrakiem na piersi ksi臋dza, d艂ugie ko艣ciste palce zacisn膮艂 na jego szyi.

Ojciec Cavanaugh wpatrywa艂 si臋 w napastnika wytrzeszczonymi oczami. Otworzy艂 usta, ale wydoby艂 si臋 z nich jedynie zduszony charkot. Kapelusz 偶o艂nierza zsun膮艂 si臋 na ty艂 g艂owy, ods艂aniaj膮c g艂adk膮, jakby woskow膮, pozbawion膮 rys贸w twarz i dwoje oczu jak ma艂e okr膮g艂e kamyki. 呕o艂nierz r贸wnie偶 otworzy艂 usta - a raczej pojawi艂y si臋 nie wiadomo sk膮d i kiedy, okr膮g艂e, rozdziawione, wype艂nione ma艂ymi ostrymi z臋bami. Z臋b贸w by艂o mn贸stwo, stanowczo zbyt wiele, wyrasta艂y nie tylko z g贸ry i z do艂u, lecz tak偶e z bok贸w, nie w jednym lecz w kilku rz臋dach.

- Michael! - Wygl膮da艂o na to, 偶e chude ale nadzwyczaj mocne palce 偶o艂nierza zaciskaj膮 si臋 na szyi kap艂ana z niesamowit膮 si艂膮. Ojciec Cavanaugh wi艂 si臋 i szarpa艂, lecz posta膰 w mundurze wci膮偶 siedzia艂a na nim okrakiem, jakby wro艣ni臋ta kolanami w ziemi臋. - Michael!!!

Mike otrz膮sn膮艂 si臋 z os艂upienia, dwoma susami pokona艂 kilkumetrow膮 odleg艂o艣膰 dziel膮c膮 go od walcz膮cych i pocz膮艂 ok艂ada膰 pi臋艣ciami grzbiet i ramiona 偶o艂nierza. Mia艂 wra偶enie, 偶e jego r臋ce uderzaj膮 nie w cia艂o, lecz w worek pe艂en wij膮cych si臋 w臋gorzy. Z ca艂ej si艂y r膮bn膮艂 tamtego w g艂ow臋, tak 偶e kapelusz polecia艂 daleko mi臋dzy nagrobki. Czaszka 偶o艂nierza by艂a r贸偶owa i 艂ysa. Mike uderzy艂 ponownie. U艂amek sekundy p贸藕niej 偶o艂nierz oderwa艂 jedn膮 r臋k臋 od gard艂a ojca Cavanaugha i machn膮艂 ni膮 na o艣lep do ty艂u, trafiaj膮c Mike'a w pier艣. Ch艂opiec polecia艂 w ty艂, jakby potr膮ci艂a go ci臋偶ar贸wka, wyl膮dowa艂 na ziemi mi臋dzy cyprysami, przeturla艂 si臋 kilka razy, wsta艂, z艂apa艂 le偶膮c膮 obok ci臋偶k膮 ga艂膮藕.

呕o艂nierz pochyla艂 si臋 coraz ni偶ej, policzki nap臋cznia艂y mu tak jakby zgromadzi艂 w nich kilka porcji tytoniu do 偶ucia, wargi cofn臋艂y si臋, szcz臋ki wysun臋艂y naprz贸d, prezentuj膮c w ca艂ej okaza艂o艣ci kilka rz臋d贸w drobnych, ostrych jak szpilki z臋b贸w. Kap艂an uwolni艂 lew膮 r臋k臋, rozpaczliwie uderza艂 napastnika w twarz i pier艣. Po ka偶dym ciosie pozostawa艂o wyra藕ne wg艂臋bienie, jak w mi臋kkim wosku albo glinie; w ci膮gu kilku sekund wype艂nia艂o si臋, nikn膮c bez 艣ladu. Twarz 偶o艂nierza zdawa艂a si臋 falowa膰 jak niezastygni臋ta galareta, oczy przemieszcza艂y si臋 we wszystkich kierunkach, ale ca艂y czas wpatrywa艂y si臋 w kap艂ana. Szcz臋ki wyd艂u偶y艂y si臋 jeszcze bardziej, wystawa艂y z p贸艂p艂ynnej twarzy ju偶 co najmniej na pi臋tna艣cie centymetr贸w, zbli偶a艂y si臋 do gard艂a kap艂ana.

Mike rzuci艂 si臋 naprz贸d, podni贸s艂 ci臋偶k膮 ga艂膮藕 wysoko nad g艂ow臋, zamachn膮艂 si臋 z ca艂ej si艂y i uderzy艂, trafiaj膮c 偶o艂nierza tu偶 nad lewym uchem. Uderzeniu towarzyszy艂 g艂uchy dono艣ny odg艂os. W pierwszej chwili Mike pomy艣la艂, 偶e po prostu urwa艂 tamtemu g艂ow臋. Czaszka przechyli艂a si臋 pod zupe艂nie nieprawdopodobnym k膮tem, dos艂ownie zawis艂a na nienaturalnie wyd艂u偶onej szyi. 呕aden kr臋gos艂up nie wytrzyma艂by takiego odkszta艂cenia. Bia艂a, nieuformowana twarz odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 ch艂opca, ruchome oczy skoncentrowa艂y na nim przeszywaj膮ce spojrzenie. Lewe rami臋 wystrzeli艂o w bok szybciej ni偶 atakuj膮cy w膮偶, palce zacisn臋艂y si臋 na ga艂臋zi, wyrwa艂y j膮 Mike'owi z r膮k. Gruby konar trzasn膮艂 jak zapa艂ka. G艂owa 偶o艂nierza wr贸ci艂a na poprzednie miejsce, szcz臋ki ponownie uros艂y, zbli偶aj膮c si臋 do gard艂a kap艂ana.

- Bo偶e! - wycharcza艂 ojciec Cavanaugh.

Zaraz potem 偶o艂nierz zwymiotowa艂 na niego. Mike cofn膮艂 si臋 o krok, patrz膮c z przera偶eniem na lej膮cy si臋 z przera偶aj膮cego pyska strumie艅 br膮zowych, wij膮cych si臋 obrzydliwie robak贸w. Spada艂y na twarz, szyj臋 i klatk臋 piersiow膮 ksi臋dza. Kilka dosta艂o si臋 do otwartych ust. Ojciec Cavanaugh rz臋zi艂 i charcza艂, usi艂owa艂 wyplu膰 robaki na traw臋, odwr贸ci膰 g艂ow臋 w bok, ale 偶o艂nierz unieruchomi艂 go stalowym u艣ciskiem nieprawdopodobnie d艂ugich palc贸w i pochyli艂 si臋 jeszcze ni偶ej, jak kochanek szykuj膮cy si臋 do od dawna oczekiwanego poca艂unku. Rzeka robak贸w wci膮偶 wylewa艂a si臋 z ohydnego pyska. Mike zrobi艂 krok naprz贸d, ale zaraz ponownie znieruchomia艂, poniewa偶 ujrza艂 z przera偶eniem, jak niekt贸re robaki zag艂臋biaj膮 si臋 w cia艂o ksi臋dza! Kilka wnikn臋艂o do jego piersi, inne, wij膮c si臋 obrzydliwie, wesz艂y w policzki, szyj臋 i czo艂o. Mike krzykn膮艂, si臋gn膮艂 po z艂aman膮 ga艂膮藕 i dopiero wtedy przypomnia艂 sobie o wodzie 艣wi臋conej. Wyszarpn膮艂 buteleczk臋 z kieszeni, chwyci艂 偶o艂nierza za ko艂nierz i wyla艂 na niego reszt臋 zawarto艣ci buteleczki. Nie oczekiwa艂 wyra藕niejszej reakcji ni偶 wtedy, kiedy ojciec C. skropi艂 mogi艂臋, ale tym razem sta艂o si臋 zupe艂nie inaczej.

Rozleg艂 si臋 przera藕liwy syk, jakby 偶r膮cy kwas zetkn膮艂 si臋 z mi臋sem i t艂uszczem. W materiale mundurowej kurtki pojawi艂 si臋 nieregularny rz膮d otwor贸w, jak po serii z pistoletu maszynowego. 呕o艂nierz krzykn膮艂 - chocia偶 w gruncie rzeczy ten odg艂os bardziej przypomina艂 jaki艣 nieludzki charkot wymieszany z sykiem i bulgotem - a nast臋pnie wygi膮艂 si臋 w ty艂 w zupe艂nie nieprawdopodobny 艂uk, tak 偶e szczyt jego nagiej czaszki prawie zetkn膮艂 si臋 z obcasami wojskowych but贸w. Ramiona wi艂y si臋 i trzepota艂y niczym macki zako艅czone ponad dwudziestocentymetrowymi, uzbrojonymi w pot臋偶ne pazury palcami. Mike odskoczy艂 i chlusn膮艂 resztkami wody 艣wi臋conej na odra偶aj膮ce stworzenie.

Rozszed艂 si臋 smr贸d siarki, przednia cz臋艣膰 munduru 偶o艂nierza buchn臋艂a b艂臋kitnym p艂omieniem, paskudztwo odturla艂o si臋 na bok, wij膮c si臋 tak, jak nie zdo艂a艂by tego zrobi膰 偶aden cz艂owiek. Ojciec Cavanaugh z trudem odpe艂z艂 metr albo p贸艂tora, opar艂 g艂ow臋 o najbli偶szy nagrobek i wymiotowa艂 gwa艂townie. Mike u艣wiadomi艂 sobie, 偶e jest teraz ca艂kowicie bezbronny - buteleczka by艂a pusta. 呕o艂nierz wczo艂ga艂 si臋 mi臋dzy cyprysy, przywar艂 klatk膮 piersiow膮 i twarz膮 do ziemi, a nast臋pnie - niewiarygodne, lecz jednak prawdziwe - zakopa艂 si臋, a raczej zag艂臋bi艂 w niej tak samo, jak niedawno br膮zowe robaki zag艂臋bia艂y si臋 w ciele ojca Cavanaugha. Dwadzie艣cia sekund p贸藕niej nie pozosta艂 po nim 偶aden, nawet najmniejszy 艣lad. Mike podszed艂 bli偶ej, zobaczy艂 wylot tunelu o karbowanych kraw臋dziach, poczu艂 smr贸d zgnilizny i rozk艂adu. Zaraz potem otw贸r zasklepi艂 si臋 i pozosta艂 po nim tylko kr膮g zapadni臋tej ziemi, identyczny jak wiele doko艂a. Ch艂opiec odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 ksi臋dza.

Ojciec C. kl臋cza艂 zgi臋ty wp贸艂, z pochylon膮 g艂ow膮, wymiotuj膮c raz po raz. Jedynym 艣ladem, jaki pozosta艂 po robakach, by艂y czerwone plamy na policzkach i piersi - kap艂an najwidoczniej sam rozerwa艂 sobie koszul臋. W przerwach mi臋dzy torsjami rozpaczliwie 艂apa艂 powietrze i szepta艂:

- Jezu... Jezu... Jezu...

Brzmia艂o to jak jaka艣 litania. Mike odetchn膮艂 g艂臋boko, podszed艂 i obj膮艂 m臋偶czyzn臋 ramieniem. Po policzkach ksi臋dza pop艂yn臋艂y 艂zy. Przy pomocy ch艂opca d藕wign膮艂 si臋 na nogi, a nast臋pnie, opieraj膮c si臋 na nim prawie ca艂ym ci臋偶arem cia艂a, da艂 si臋 poprowadzi膰 do furtki.

Zrobi艂o si臋 ju偶 prawie zupe艂nie ciemno. Samoch贸d stanowi艂 zaledwie plam臋 jeszcze g艂臋bszej czerni za ogrodzeniem. Wiatr szele艣ci艂 rosn膮cym po drugiej stronie drogi zbo偶em; Mike'owi ten odg艂os kojarzy艂 si臋 z jakimi艣 okropnymi, 艣lizgaj膮cymi si臋 po powierzchni ziemi i pod ni膮 stworami. Robi艂, co m贸g艂, 偶eby sk艂oni膰 ksi臋dza do szybszego marszu. Najch臋tniej trzyma艂by si臋 od niego z daleka - bez trudu m贸g艂 sobie wyobrazi膰 robaki przebijaj膮ce si臋 przez sk贸r臋 kap艂ana i zag艂臋biaj膮ce si臋 w jego cia艂o - ale ojciec Cavanaugh samodzielnie z pewno艣ci膮 nie utrzyma艂by si臋 na nogach.

Wreszcie dotarli do furtki, zataczaj膮c si臋, wyszli na parking. Mike wepchn膮艂 ksi臋dza za kierownic臋, obieg艂 samoch贸d, wsiad艂 z drugiej strony, pochyli艂 si臋 nad j臋cz膮cym m臋偶czyzn膮, 偶eby zablokowa膰 od wewn膮trz drzwi. Co艣 si臋 porusza艂o w ciemno艣ci, za bram膮 cmentarza, mniej wi臋cej tam gdzie znajdowa艂a si臋 szopa na narz臋dzia. Na szcz臋艣cie ojciec C. zostawi艂 kluczyk w stacyjce. Mike uruchomi艂 silnik, w艂膮czy艂 艣wiat艂a. Blask reflektor贸w wydoby艂 z mroku nagrobki i odleg艂膮 o jakie艣 trzydzie艣ci metr贸w k臋p臋 cyprys贸w, ale nie dotar艂 do wysokiego krzy偶a w g艂臋bi cmentarza.

Ksi膮dz wyszepta艂 co艣 niezrozumiale.

- Co takiego?

Mike mia艂 wra偶enie, 偶e na gardle zaciska mu si臋 偶elazna obr臋cz. Czy tylko mu si臋 zdawa艂o, czy tu偶 za granic膮 艣wiat艂a porusza艂y si臋 jakie艣 cienie?

- Ty... musisz... prowadzi膰... - wykrztusi艂 ojciec Cavanaugh, po czym przechyli艂 si臋 na bok i znieruchomia艂.

Mike policzy艂 do trzech, otworzy艂 drzwi, ponownie obieg艂 samoch贸d, wcisn膮艂 si臋 na fotel kierowcy, przepchn膮艂 bezw艂adne cia艂o kap艂ana na miejsce pasa偶era i zablokowa艂 drzwi od 艣rodka. Tak, nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e ko艂o szopy co艣 si臋 porusza.

Par臋 razy prowadzi艂 samoch贸d ojca, a kiedy艣 ojciec C. pozwoli艂 mu usi膮艣膰 za kierownic膮 papamobila - by艂o to na bocznej drodze podczas powrotu z jakiej艣 wizyty duszpasterskiej. Z trudem widzia艂 cokolwiek przed d艂ug膮 mask膮 lincolna, ale przynajmniej si臋ga艂 stopami do peda艂贸w. Podzi臋kowa艂 w duchu Bogu za to, 偶e samoch贸d by艂 wyposa偶ony w automatyczn膮 skrzyni臋 bieg贸w.

Wrzuci艂 wsteczny, z szurgotem opon wycofa艂 si臋 na drog臋 numer sze艣膰, ma艂o nie wpakowa艂 si臋 do rowu po drugiej stronie, zahamowa艂 gwa艂townie. Silnik zgas艂, ale na szcz臋艣cie od razu uda艂o mu si臋 ponownie go uruchomi膰.

Cienie zbli偶a艂y si臋 do furtki.

Mike wcisn膮艂 peda艂 gazu w pod艂og臋, pot臋偶ny pojazd z rykiem silnika pomkn膮艂 w d贸艂 stromego zbocza, niczym rakieta przelecia艂 obok Black Tree Tavern. Niewiele brakowa艂o, 偶eby Mike nie zmie艣ci艂 si臋 na zakr臋cie w Jubilee Road, ale jako艣 utrzyma艂 samoch贸d na drodze. Zwolni艂 dopiero tu偶 przed miastem, u艣wiadomiwszy sobie, 偶e p臋dzi ponad sto dwadzie艣cia kilometr贸w na godzin臋. W 艣limaczym tempie jecha艂 ulicami Elm Haven, niemal pewien, 偶e lada chwila zatrzyma go Barney, albo ktokolwiek. Wcale by si臋 nie zmartwi艂, gdyby tak si臋 sta艂o. Ojciec Cavanaugh le偶a艂 skulony na fotelu pasa偶era; j臋cza艂 cicho, a jego cia艂em wstrz膮sa艂y gwa艂towne dreszcze.

Mike prawie si臋 rozp艂aka艂, kiedy wreszcie zatrzyma艂 samoch贸d pod latarni膮 przy plebanii i wy艂膮czy艂 silnik. Wysiad艂, przeszed艂 na drug膮 stron臋 samochodu, otworzy艂 drzwi i pom贸g艂 ksi臋dzu wysi膮艣膰 z pojazdu. Kap艂an mia艂 艣miertelnie blad膮, mokr膮 od potu twarz i zamkni臋te powieki, pod kt贸rymi dziko porusza艂y si臋 ga艂ki oczne. Czerwone 艣lady na twarzy, szyi i klatce piersiowej wygl膮da艂y jak pozosta艂o艣ci po ogromnych pijawkach, czerwone i wyra藕ne. Ch艂opiec dowl贸k艂 p贸艂przytomnego m臋偶czyzn臋 do drzwi i zacz膮艂 g艂o艣no wo艂a膰 w nadziei, 偶e pani McCafferty czeka jeszcze na ksi臋dza z kolacj膮. Chwil臋 potem zap艂on臋艂o 艣wiat艂o na ganku, drzwi si臋 otworzy艂y i wysz艂a niewysoka, korpulentna kobieta przepasana fartuchem.

- Dobry Bo偶e! - wykrzykn臋艂a, podnosz膮c r臋ce do twarzy. - Co si臋 sta艂o?

Przeszywa艂a Mike'a oskar偶ycielskim spojrzeniem, jakby podejrzewa艂a, 偶e to on jest wszystkiemu winny.

- Ksi膮dz... 藕le si臋 poczu艂 - wykrztusi艂 ch艂opiec.

Pani McCafferty skin臋艂a g艂ow膮, jakby takie wyja艣nienie zupe艂nie jej wystarczy艂o, a nast臋pnie wsp贸lnymi si艂ami zaprowadzili s艂aniaj膮cego si臋 kap艂ana na g贸r臋, do jego pokoju. W pierwszej chwili Mike'a troch臋 zdziwi艂o, 偶e gospodyni pomaga mu przy rozbieraniu ojca C., doszed艂 jednak do wniosku, 偶e w艂a艣ciwie nie ma w tym nic niezwyk艂ego: zna艂a ksi臋dza tak d艂ugo, 偶e mog艂a traktowa膰 go jak syna. Kilka minut p贸藕niej ojciec Cavanaugh le偶a艂 ju偶 w czystej po艣cieli, j臋cz膮c cicho, z twarz膮 l艣ni膮c膮 od potu. Pani McCafferty zmierzy艂a mu temperatur臋 - 39 stopni - a teraz ociera艂a czo艂o i policzki ksi臋dza wilgotn膮 chusteczk膮.

- A to co takiego? - zapyta艂a, wskazuj膮c jeden z czerwonych 艣lad贸w.

Mike tylko wzruszy艂 ramionami. Nie mia艂 poj臋cia co odpowiedzie膰. Gdy tylko kobieta wysz艂a po co艣 z pokoju, podci膮gn膮艂 koszul臋 i obejrza艂 si臋 dok艂adnie w lustrze. 呕adnych 艣lad贸w. Bo偶e, one po prostu w niego... wesz艂y! Dzia艂anie adrenaliny stopniowo ust臋powa艂o; czu艂, jak b艂yskawicznie opuszczaj膮 go si艂y, za to pojawi艂y si臋 md艂o艣ci i zawroty g艂owy.

- Zaraz wezw臋 lekarza - stwierdzi艂a stanowczo pani McCafferty. - Nie tego Viskesa, ale doktora Staffneya.

Mike skin膮艂 g艂ow膮. Co prawda doktor Staffney nie prowadzi艂 prywatnej praktyki - by艂 ortoped膮 i pracowa艂 w Szpitalu 艢w. Franciszka w Peorii - ale by艂 katolikiem (przynajmniej o tyle, o ile, poniewa偶 pokazywa艂 si臋 w ko艣ciele nie cz臋艣ciej ni偶 dwa razy do roku). Nic dziwnego, 偶e gospodyni wola艂a go od w臋gierskiego protestanta.

- Zostaniesz tutaj - poleci艂a kr贸tko.

Z pewno艣ci膮 zale偶a艂o jej na tym, 偶eby opowiedzia艂 lekarzowi o wszystkim co widzia艂. Ciekawe, jak膮 min臋 zrobi艂by doktor, gdyby us艂ysza艂 o robakach wnikaj膮cych w cia艂o...

Mike pokr臋ci艂 g艂ow膮. Chcia艂by, ale nie m贸g艂. By艂o ju偶 ciemno, a ojciec od dzisiaj pracowa艂 na nocn膮 zmian臋. Babcia by艂a w domu tylko z mam膮 i dziewczynami. Ponownie pokr臋ci艂 g艂ow膮. Pani McCafferty zacz臋艂a go przekonywa膰, on jednak tylko dotkn膮艂 r臋ki ojca Cavanaugha - by艂a zimna, jakby ulepiona z gliny - odwr贸ci艂 si臋, zbieg艂 po schodach i na dr偶膮cych nogach pop臋dzi艂 przez g臋stniej膮c膮 ciemno艣膰. Dopiero po kilkunastu metrach przypomnia艂 sobie o czym艣. Zasapany, bliski 艂ez, zawr贸ci艂, przetruchta艂 obok plebanii, wszed艂 do zakrystii, wyj膮艂 z szuflady czyst膮 bia艂膮 serwet臋 i w艣lizgn膮艂 si臋 do pogr膮偶onej w mroku 艣wi膮tyni. By艂o tam ciep艂o i zupe艂nie cicho, w powietrzu unosi艂 si臋 ledwo wyczuwalny zapach kadzid艂a, czerwonawe p艂omyki 艣wieczek rzuca艂y migotliwy blask na stacje drogi krzy偶owej. Mike nape艂ni艂 buteleczk臋 wod膮 艣wi臋con膮 z czary przy wej艣ciu, przykl臋kn膮艂, prze偶egna艂 si臋 i podszed艂 do o艂tarza.

Kl臋cza艂 tam do艣膰 d艂ugo, doskonale 艣wiadom tego, 偶e zamierza si臋 dopu艣ci膰 okropnego czynu, kto wie, czy nawet nie grzechu 艣miertelnego. Nie wolno mu by艂o dotyka膰 hostii nawet w rzadkich przypadkach, kiedy spad艂a na posadzk臋 podczas komunii. By艂a wtedy cia艂em Chrystusa i mog艂y si臋 z ni膮 styka膰 palce jedynie wy艣wi臋conego kap艂ana.

Odm贸wi艂 w duchu akt skruchy, wspi膮艂 si臋 po stopniach, otworzy艂 tabernakulum, wyj膮艂 naj艣wi臋tszy sakrament, zawin膮艂 go starannie w serwetk臋 i schowa艂 do kieszeni.

Bieg艂 ca艂膮 drog臋 do domu.

Ju偶 prawie dopad艂 tylnych drzwi, kiedy us艂ysza艂 jaki艣 szelest w pobli偶u kurnika. Stan膮艂 jak wryty. Serce 艂omota艂o mu w piersi, ale nie czu艂 strachu. W艂a艣ciwie niczego nie czu艂. Wyj膮艂 z kieszeni buteleczk臋 z wod膮 艣wi臋con膮, otworzy艂, podni贸s艂 wysoko.

Znowu jakie艣 poruszenie za kurnikiem.

- No, chod藕cie tutaj... - wyszepta艂 ochryple. - Chod藕cie tu, do cholery, 偶ebym was widzia艂.

- Hej, O'Rourke! - rozleg艂 si臋 g艂os Jima Harlena. - Gdzie 偶e艣 si臋 podziewa艂, do diab艂a?

Kto艣 zapali艂 zapalniczk臋 i w s艂abym blasku jej p艂omyka Mike ujrza艂 twarze Harlena, Kevina, Dale'a, Lawrence'a i Cordie Cooke. Chocia偶 dziewczyna by艂a ostatni膮 osob膮 na 艣wiecie, kt贸r膮 spodziewa艂by si臋 tu zobaczy膰, wcale si臋 nie zdziwi艂. Bez s艂owa podszed艂 do nich i razem weszli do kurnika. Zapalniczka Harlena zgas艂a i nie chcia艂a ju偶 dzia艂a膰. Wzrok Mike'a powoli przyzwyczaja艂 si臋 do ciemno艣ci.

- Nie uwierzysz, co tu si臋 dzia艂o! - powiedzia艂 Dale Stewart zduszonym, pe艂nym napi臋cia g艂osem.

Mike u艣miechn膮艂 si臋, chocia偶 wiedzia艂, 偶e tamci nie mog膮 tego zobaczy膰.

- Tak my艣lisz? - odpar艂 szeptem.

25

Rankiem ch艂opcy wyruszyli na farm臋 Duane'a. Wszyscy byli na rowerach i mieli sporo obaw co do tej wyprawy, ale Mike zaproponowa艂 nast臋puj膮c膮 strategi臋: gdyby pojawi艂 si臋 Trupow贸z, po艂owa mia艂a uciec w pole po jednej stronie drogi, a po艂owa - po drugiej.

- Duane'a za艂atwili w艂a艣nie na polu - zauwa偶y艂 Harlen.

Nikt nie zaproponowa艂 lepszego rozwi膮zania.

Na pomys艂, 偶eby pojecha膰 na farm臋 Duane'a, wpad艂 Dale. W niedziel臋 wieczorem dyskutowali o tym ponad godzin臋 w kurniku, wymieniaj膮c si臋 opowie艣ciami. Przyj臋li zasad臋, 偶e w sprawach dotycz膮cych tajemniczych zjawisk i wydarze艅 rozgrywaj膮cych si臋 tego lata nie mog膮 mie膰 przed sob膮 偶adnych tajemnic. Ka偶da kolejna opowie艣膰 wydawa艂a si臋 jeszcze dziwniejsza, najbardziej niezwyk艂a za艣 by艂a z pewno艣ci膮 ta przedstawiona przez Mike'a, nikt jednak nie zarzuci艂 nikomu k艂amstwa ani przesady.

- No dobra - powiedzia艂a wreszcie Cordie Cooke. - Teraz ju偶 wiemy, na czym stoimy. Jaki艣 cholerny 艣wir zabi艂 mojego brata i waszego kumpla, i pr贸buje nas pozabija膰. Co z tym zrobimy?

Wszyscy zacz臋li m贸wi膰 jednocze艣nie. Gwar ucich艂 dopiero po pytaniu zadanym przez Kevina:

- Dlaczego o niczym nie powiedzieli艣cie doros艂ym?

- Ja powiedzia艂em! - zaprotestowa艂 Kevin. - Powiedzia艂em twojemu tacie, 偶e co艣 strasznego jest w naszej piwnicy!

- Znalaz艂 tylko zdech艂ego kota.

- Tak, ale ja widzia艂em...

- Wierz臋 ci - przerwa艂 mu Kevin. - Ale dlaczego nie powiedzia艂e艣 jemu i swojej mamie, 偶e to by艂 Tubby Cooke? To znaczy, jego cia艂o? Przepraszam, Cordie.

- Ja te偶 go widzia艂am - wtr膮ci艂a Cordie.

- No wi臋c, dlaczego nie powiedzia艂e艣? - powt贸rzy艂 Kevin. - Albo ty, Jim. Dlaczego nie pokaza艂e艣 Barneyowi i doktorowi Staffneyowi tego, co znalaz艂e艣 w 艂贸偶ku?

- Pewnie si臋 ba艂em, 偶e wezm膮 mnie za wariata i gdzie艣 zamkn膮... - odpar艂 Harlen z wahaniem. - To wszystko nie mia艂o sensu. Zainteresowali si臋 mn膮 tylko dlatego, 偶e to wygl膮da艂o na w艂amanie, albo na co艣 w tym rodzaju...

- Tak samo by艂o ze mn膮 - powiedzia艂 Dale. - Spietra艂em si臋 troch臋 w piwnicy i mama od razu chcia艂a mnie pos艂a膰 do dzieci臋cego psychologa. Pomy艣lcie tylko, co by zrobi艂a, gdybym...

- A ja o wszystkim opowiedzia艂am swojej matce - stwierdzi艂a spokojnie Cordie.

W kurniku zapad艂a cisza. Wszyscy czekali na ci膮g dalszy.

- Uwierzy艂a mi, a nast臋pnej nocy sama zobaczy艂a cia艂o Tubby'ego p臋taj膮ce si臋 wok贸艂 domu.

- I co zrobi艂a? - zapyta艂 Mike.

Dziewczynka wzruszy艂a ramionami.

- A niby co mia艂a zrobi膰? Powiedzia艂a ojcu, ale on tylko j膮 r膮bn膮艂 i kaza艂 jej stuli膰 pysk. Wieczorami zamyka dzieciaki w domu i barykaduje drzwi. Co innego mo偶e wymy艣li膰? Jest pewna, 偶e to duch Tubby'ego chce wr贸ci膰 do domu. Matka jest z Po艂udnia i nas艂ucha艂a si臋 od czarnuch贸w r贸偶nych historii o duchach i upiorach.

Dale skrzywi艂 si臋 na s艂owo „czarnuch”. Przez jak膮艣 minut臋 milczeli, a偶 wreszcie odezwa艂 si臋 Harlen:

- O'Rourke powiedzia艂 ksi臋dzu i sami widzicie, jak to si臋 sko艅czy艂o.

Mike westchn膮艂.

- Przynajmniej ojciec C. wie, co si臋 dzieje.

- Du偶o mu to da, je艣li te robaki ze偶r膮 go od 艣rodka.

- Daj spok贸j! - Mike przechadza艂 si臋 w t臋 i z powrotem po kurniku. - Wiadomo o co chodzi: ojciec uwierzy艂 mi, bo powiedzia艂em mu, 偶e kto艣 zagl膮da przez okno. Gdybym zacz膮艂 mu t艂umaczy膰, 偶e to przyjaciel babci, kt贸ry wsta艂 z grobu, uzna艂by, 偶e zwariowa艂em, i tyle.

- Potrzebujemy dowod贸w - odezwa艂 si臋 Lawrence po raz pierwszy od chwili, kiedy opowiedzia艂 o tym, co uciek艂o z szafy pod jego 艂贸偶ko.

- Zacznijmy raczej od tego, co na pewno wiemy - powiedzia艂 Kevin typowym dla siebie, przem膮drza艂ym tonem.

- Na przyk艂ad to, 偶e jeste艣 kompletny dupek - rzuci艂 Harlen.

- Daj spok贸j, on ma racj臋 - stwierdzi艂 Mike. - Trzeba si臋 zastanowi膰. Przede wszystkim: kto jest naszym przeciwnikiem?

- Ten ca艂y tw贸j 偶o艂nierz - odpar艂 Dale. - Chyba 偶e zabi艂e艣 go t膮 swoj膮 艣wi臋t膮 wod膮.

- Wod膮 艣wi臋con膮 - poprawi艂 go Mike. - W膮tpi臋, czy go zabi艂em, to znaczy zniszczy艂em. Zdaje si臋, 偶e wci膮偶 gdzie艣 tam jest.

Spojrza艂 przez okienko w stron臋 domu.

- Nie b贸j si臋 - powiedzia艂 cicho Dale. - Twoja mama i siostry jeszcze nie 艣pi膮. Babcia jest bezpieczna.

Mike skin膮艂 g艂ow膮.

- A wi臋c 偶o艂nierz. - Zabrzmia艂o to tak, jakby odczyta艂 pierwsz膮 pozycj臋 z listy.

- Roon - wycedzi艂a Cordie. - Ten zaszczaniec.

- Jeste艣 pewna, 偶e on te偶 bierze w tym udzia艂?

- Jasne!

Ton g艂osu dziewczynki 艣wiadczy艂 o tym, 偶e jakakolwiek dyskusja nie ma sensu.

- A wi臋c mamy 偶o艂nierza i Roona - powiedzia艂 Mike. - Kto jeszcze?

- Van Syke - odezwa艂 si臋 Dale. - Duane by艂 pewien, 偶e to van Syke pr贸bowa艂 rozjecha膰 go wtedy na drodze.

- I mo偶e to w艂a艣nie on za艂atwi艂 go w ko艅cu na polu - dorzuci艂 Harlen.

Z miejsca, w kt贸rym siedzia艂 Dale, dobieg艂o ciche ni to westchnienie, ni to j臋kni臋cie.

- Roon, 偶o艂nierz, van Syke... - wylicza艂 Mike.

- Stara Dublet i pani Duggan - wykrztusi艂 z wysi艂kiem Harlen.

- Z pani膮 Duggan jest mniej wi臋cej taka sprawa jak z Tubbym - odpar艂 Kevin. - Wygl膮da na to, 偶e kto艣, albo co艣, wykorzystuje jej cia艂o. Nie wiadomo, jak jest z pani膮 Doubbet.

- Widzia艂em je razem!

Mike wci膮偶 chodzi艂 w t臋 i z powrotem.

- A wi臋c stara Dublet jest albo jedn膮 z nich, albo trzyma z nimi.

- Co za r贸偶nica? - zapyta艂 Kevin z najciemniejszego k膮ta.

- 呕adna. A wi臋c mamy 偶o艂nierza, van Syke'a, Roona, Duggan, Doubbet... O kim艣 zapomnieli艣my?

- Jest jeszcze Terence - powiedzia艂a Cordie tak cicho, 偶e z trudem j膮 us艂yszeli.

- Kto? - zapytali ch贸rem.

- Terence Mulready Cooke. Tubby.

- No tak. - Mike odliczy艂 ponownie, do艂膮czaj膮c Tubby'ego. - To ju偶 razem sze艣cioro. Kto jeszcze?

- Congden - podsun膮艂 Dale.

Mike przystan膮艂.

- Kt贸ry? J.R czy C.J.?

Dale wzruszy艂 ramionami.

- Mo偶e obaj.

- W膮tpi臋 - odezwa艂 si臋 Harlen. - Przynajmniej je艣li chodzi o C.J. Jest za g艂upi. To prawda, jego ojciec co艣 kombinuje z van Syke'em, ale on sam chyba nie bierze w tym udzia艂u.

- W takim razie wci膮gamy J.P. na list臋, przynajmniej do czasu, kiedy dowiemy si臋 czego艣 wi臋cej - zdecydowa艂 Mike. - Czyli mamy siedmioro. Cz臋艣膰 z nich to ludzie, a cz臋艣膰...

- Trupy - doko艅czy艂 za niego Dale. - Trupy, kt贸re kto艣 wykorzystuje do swoich cel贸w.

- Bo偶e przenaj艣wi臋tszy... - wymamrota艂 Harlen.

- Co jest?

- A je艣li Duane wr贸ci tak jak Tubby? Je艣li zacznie dobija膰 si臋 do naszych okien?

- To niemo偶liwe. - Dale mia艂 tak 艣ci艣ni臋te gard艂o, 偶e prawie nie m贸g艂 m贸wi膰. - Jego tata spali艂... te, no... szcz膮tki.

- Jeste艣 pewien?

- Tak.

Mike przykucn膮艂 po艣rodku pomieszczenia.

- Wi臋c co robimy? - zapyta艂 szeptem.

Zapad艂a cisza. Po d艂u偶szym czasie przerwa艂 j膮 Dale:

- Zdaje mi si臋, 偶e Duane czego艣 si臋 dowiedzia艂. W艂a艣nie dlatego chcia艂 si臋 z nami spotka膰 w sobot臋.

Harlen odchrz膮kn膮艂 niepewnie.

- Ale jego... On ju偶...

- Jasne. Na szcz臋艣cie mia艂 zwyczaj wszystko zapisywa膰.

Mike pstrykn膮艂 palcami.

- Notatniki! Ale jak si臋 do nich dosta膰?

- Id藕my tam od razu - zaproponowa艂a Cordie. - Jeszcze nie ma dziesi膮tej.

Posypa艂y si臋 argumenty przeciwko natychmiastowemu przedsi臋wzi臋ciu wyprawy, wszystkie wa偶ne i sensowne: Mike musia艂 zosta膰 z babci膮, matka Harlena obdar艂aby go 偶ywcem ze sk贸ry, Kevin i tak ju偶 dawno powinien by膰 w domu, a Dale teoretycznie by艂 ob艂o偶nie chory. Nikt jednak nie wymieni艂 najwa偶niejszego powodu, dla kt贸rego nie zamierzali nigdzie wyrusza膰 o tej porze:

By艂o ciemno.

- Tch贸rze! - parskn臋艂a pogardliwie Cordie.

- P贸jdziemy jutro z samego rana - powiedzia艂 Dale. - Najp贸藕niej o 贸smej.

- Wszyscy? - zapyta艂 Harlen.

- Czemu nie? Mo偶e troch臋 si臋 zastanowi膮, zanim nas zaatakuj膮. Do tej pory pr贸bowali dobra膰 si臋 do nas wtedy, kiedy byli艣my sami. Sp贸jrzcie zreszt膮, co si臋 sta艂o z Duane'em.

- Mo偶e tak, a mo偶e czekaj膮 na okazj臋, 偶eby za艂atwi膰 nas wszystkich za jednym razem - zauwa偶y艂 Harlen.

Mike uzna艂, 偶e pora sko艅czy膰 ja艂ow膮 dyskusj臋.

- Pojedziemy jutro wszyscy razem, ale do domu wejdzie tylko jeden. Reszta b臋dzie pilnowa膰 z zewn膮trz i pomo偶e, gdyby by艂o trzeba.

Cordie odchrz膮kn臋艂a i splun臋艂a na drewnian膮 pod艂og臋.

- Jest jeszcze jedna sprawa.

- Jaka?

- Znaczy si臋, co najmniej jedna.

- O czym ty gadasz, do kurwy n臋dzy? - warkn膮艂 Harlen.

Cordie niby od niechcenia poruszy艂a si臋 w starym fotelu. Tak si臋 jako艣 z艂o偶y艂o, 偶e chwil臋 potem lufy dubelt贸wki by艂y skierowane w stron臋 Jima Harlena.

- Lepiej tak do mnie nie m贸w - powiedzia艂a ostrzegawczym tonem. - Chodzi mi o to, 偶e widzia艂am co艣 jeszcze. Co艣, co porusza艂o si臋 w ziemi niedaleko domu.

- 呕o艂nierz te偶 zakopa艂 si臋 w ziemi - wtr膮ci艂 Mike.

- Tamto by艂o du偶e... D艂u偶sze ni偶 cz艂owiek... Jakby wielki w膮偶 albo co艣 w tym rodzaju.

Spojrzeli po sobie w g臋stym mroku.

- I schowa艂o si臋 pod ziemi臋? - zapyta艂 Harlen.

- Aha.

- Dziury... - szepn膮艂 Dale. Na my艣l o tym, 偶e by膰 mo偶e maj膮 do czynienia z jeszcze jednym, nieznanym przeciwnikiem, zrobi艂o mu si臋 niedobrze.

- Mo偶e to co艣 takiego, co uciek艂o pod moje 艂贸偶ko? - odezwa艂 si臋 Lawrence.

Dale mia艂 wra偶enie, 偶e przys艂uchuje si臋 rozmowie pacjent贸w szpitala, dla psychicznie chorych. Najgorsze by艂o to, 偶e on r贸wnie偶 by艂 jego pensjonariuszem.

- A wi臋c wszystko ustalone - stwierdzi艂 Mike. - Spotykamy si臋 jutro o 贸smej i jedziemy do Duane'a, 偶eby sprawdzi膰, czy zostawi艂 jakie艣 notatki, kt贸re mog艂yby nam pom贸c.

Nikt nie mia艂 ochoty wraca膰 samotnie do domu w ciemno艣ci. Rozchodzili si臋 grupkami, rozstawali w ostatniej chwili, biegli co si艂 w nogach ku o艣wietlonym gankom i drzwiom, za kt贸rymi mogli czu膰 si臋 bezpiecznie. W ko艅cu zosta艂a tylko Cordie Cooke.

***

Mike peda艂owa艂 co si艂, 偶eby nie zosta膰 w tyle. Mimo wczesnej pory by艂o ju偶 bardzo gor膮co, na niebie nie wisia艂a ani jedna chmurka, a nad asfaltow膮 nawierzchni膮 szosy powietrze marszczy艂o si臋 od upa艂u. Mike by艂 bardzo zm臋czony.

Prawie ca艂膮 noc przesiedzia艂 przy 艂贸偶ku babci. Zakrad艂 si臋 do jej pokoju zaraz po tym, jak mama po艂o偶y艂a si臋 spa膰, i spryska艂 okno wod膮 艣wi臋con膮, chocia偶 nie mia艂 poj臋cia, czy to si臋 na co艣 przyda. A je艣li dzia艂anie wody 艣wi臋conej ust臋powa艂o z chwil膮 jej wyschni臋cia? Tak czy inaczej, tej nocy nie zjawi艂 si臋 偶aden nieproszony go艣膰. Tylko raz obudzi艂 go jaki艣 dziwny ha艂as spod pod艂ogi, ale to r贸wnie dobrze m贸g艂 by膰 odg艂os osiadania budynku. Zreszt膮 przez ca艂y czas 艣wierszcze i cykady gra艂y jak szalone, a Mike dobrze pami臋ta艂, 偶e tu偶 przed pojawieniem si臋 偶o艂nierza na zewn膮trz zapad艂a martwa cisza.

Ziewaj膮c niemal bez przerwy, rozwi贸z艂 gazety, po czym pop臋dzi艂 na plebani臋, 偶eby jeszcze przed msz膮 odwiedzi膰 ojca C. Okaza艂o si臋, 偶e mszy nie b臋dzie. Pani McCafferty przy艂o偶y艂a palec do ust i wysz艂a z nim na tylny ganek. Ksi膮dz by艂 bardzo chory. Doktor Staffney zaleci艂 ca艂kowity odpoczynek, a je艣li do wtorku nie nast膮pi poprawa, ojciec C. mia艂 trafi膰 do szpitala. We 艣rod臋 z Oak Hill przyjedzie ojciec Dinmen i odprawi msz臋 w jego zast臋pstwie. Czy Mike m贸g艂by przekaza膰 t臋 informacj臋 parafianom?

Pr贸bowa艂 przekona膰 gospodyni臋, 偶e musi zobaczy膰 si臋 z ksi臋dzem w bardzo wa偶nej sprawie, lecz pani McCafferty by艂a nieugi臋ta. Mo偶e wieczorem, je艣li ojciec C. poczuje si臋 troch臋 lepiej.

Tak wi臋c Mike kr臋ci艂 si臋 przez kilka minut po ko艣ciele, przekazuj膮c smutn膮 wiadomo艣膰 nielicznym wiekowym wiernym, a przy okazji nape艂ni艂 wod膮 艣wi臋con膮 ju偶 nie ma艂膮 buteleczk臋, ale ca艂膮 manierk臋. Potem wskoczy艂 na rower i pogoni艂 za Dale'em i reszt膮. Pomys艂 wyprawy na farm臋 McBride'贸w nieszczeg贸lnie mu si臋 spodoba艂 - cho膰by dlatego, 偶e oznacza艂o to konieczno艣膰 przejechania obok cmentarza - ale by艂 jasny dzie艅 i nie jecha艂 sam, tylko w towarzystwie czterech koleg贸w. Poza tym Dale m贸g艂 mie膰 racj臋: kto wie, mo偶e Duane zostawi艂 im jakie艣 wskaz贸wki?

***

Ukryli rowery w zbo偶u obok drogi dojazdowej na farm臋 i reszt臋 drogi odbyli pieszo. Zatrzymali si臋 na skraju pola. W obej艣ciu panowa艂y cisza i spok贸j, nic si臋 nie porusza艂o. Nigdzie nie mogli dostrzec samochodu pana McBride'a, stodo艂a z kombajnem i innym sprz臋tem by艂a zamkni臋ta na 艂a艅cuch spi臋ty pot臋偶n膮 k艂贸dk膮.

- Chyba go nie ma - wyszepta艂 Harlen.

Wygl膮da艂 na mocno zmoczonego szybk膮 jazd膮, a nast臋pnie skradaniem si臋 przez zbo偶e. By艂 blady, spocony, co chwila pr贸bowa艂 podrapa膰 si臋 pod gipsowym opatrunkiem. Upa艂 z ka偶d膮 chwil膮 stawa艂 si臋 coraz bardziej dokuczliwy.

- Nie b膮d藕 tego taki pewien - odpar艂 r贸wnie偶 szeptem Mike. - Mog臋 spojrze膰? - zapyta艂 Kevina, kt贸ry zabra艂 ze sob膮 lornetk臋.

- Pi膰 mi si臋 chce - wychrypia艂 Harlen i si臋gn膮艂 po jego manierk臋.

Mike odsun膮艂 j膮 pospiesznie.

- Lawrence ma butelk臋 z wod膮.

- Sobek! - wyszepta艂 jadowicie Harlen, po czym zacz膮艂 przywo艂ywa膰 Lawrence'a gestami. M艂odszy ch艂opiec pokr臋ci艂 g艂ow膮, ale wyj膮艂 z plecaczka plastikow膮 butelk臋 i poda艂 j膮 koledze.

- 呕adnego ruchu - stwierdzi艂 Mike, oddaj膮c Kevinowi lornetk臋 - ale to rzeczywi艣cie wcale nie musi 艣wiadczy膰 o tym, 偶e nikogo tam nie ma.

Dale wzi膮艂 butelk臋 od Harlena, przep艂uka艂 usta, po czym ostro偶nie wyjrza艂 zza zielonej faluj膮cej zas艂ony zbo偶a.

- Ja p贸jd臋.

Mike stanowczo pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Wszyscy p贸jdziemy.

- Nie - zaprotestowa艂 Dale. - Najlepiej, 偶ebym ja poszed艂, a wy w razie czego przybiegniecie z pomoc膮.

- Mo偶esz na mnie liczy膰 - odpar艂 Harlen, wyci膮gaj膮c z kieszeni niewielki pistolet.

- Jezu! - szepn膮艂 Dale. - Prawdziwy?

- O rety... - wykrztusi艂 z podziwem Lawrence, pochylaj膮c si臋.

- Tylko nie celuj we mnie! - powiedzia艂 Kevin.

- Schowaj go - poleci艂 Mike spokojnym tonem.

- Bujaj si臋 - odpar艂 Harlen, niemniej jednak wepchn膮艂 pistolet z powrotem do kieszeni. - Jasne, 偶e jest prawdziwy. Wszyscy powinni艣my mie膰 co艣 takiego. Tamci si臋 z nami nie patyczkuj膮. My艣l臋, 偶e...

- P贸藕niej o tym pogadamy - szepn膮艂 Mike. - Ruszaj, Dale. B臋dziemy ci臋 obserwowa膰.

***

Dale nigdy nie przypuszcza艂, 偶e pokonanie dwudziestu metr贸w mo偶e kosztowa膰 tyle wysi艂ku i trwa膰 tak d艂ugo. Wci膮偶 nigdzie nie m贸g艂 dostrzec pickupa pana McBride'a, ale i tak przez ca艂y czas mia艂 wra偶enie, 偶e jest obserwowany. Zastuka艂 do tylnych drzwi, tak jak czyni艂 dziesi膮tki razy, kiedy przychodzi艂 do Duane'a. Pod艣wiadomie oczekiwa艂, 偶e odpowie mu ujadanie Wittgensteina, kt贸ry wybiegnie ze stodo艂y, machaj膮c ogonem, a chwil臋 potem otworz膮 si臋 drzwi i pojawi si臋 Duane, ubrany w sztruksowe spodnie i w okularach na nosie.

Odpowiedzia艂a mu cisza. Nacisn膮wszy klamk臋, stwierdzi艂, 偶e drzwi nie s膮 zamkni臋te na klucz. Waha艂 si臋 przez chwil臋, po czym pchn膮艂 je lekko; otworzy艂y si臋 z cichym skrzypieniem.

W kuchni by艂o ciemno, ale nie ch艂odno. 艢mierdzia艂o brudem i 艣mieciami. W zlewozmywaku pi臋trzy艂y si臋 brudne naczynia, na stole i blatach panowa艂 potworny ba艂agan. Dale szed艂 naprz贸d na palcach. W domu panowa艂a martwa cisza, tak jakby rzeczywi艣cie nikogo w nim nie by艂o. Ch艂opiec zamierza艂 od razu zej艣膰 do piwnicy, w kt贸rej mieszka艂 Duane, ale tkni臋ty przeczuciem zajrza艂 najpierw do pogr膮偶onego w p贸艂mroku du偶ego pokoju.

***

W fotelu przy d艂ugim stole warsztatowym siedzia艂a nieruchoma posta膰. Trzyma艂a co艣 w r臋kach. Dale dopiero po chwili zorientowa艂 si臋, 偶e to strzelba wycelowana prosto w jego g艂ow臋. Zamar艂 w bezruchu, to samo uczyni艂o jego serce. Kiedy znowu zacz臋艂o uderza膰, czyni艂o to powoli, z wysi艂kiem i niemal s艂yszalnym 艂oskotem.

- Czego chcesz, ch艂opcze?

To by艂 g艂os pana McBride'a - powolny, niewyra藕ny, ca艂kowicie wyprany z emocji.

- Prze... Przepraszam - wykrztusi艂 Dale. - My艣la艂em, 偶e pana nie ma... Zapuka艂em, ale nikt nie odpowiada艂, wi臋c... wi臋c...

Wzrok szybko przywyk艂 mu do p贸艂mroku, dzi臋ki czemu wyra藕niej widzia艂 siedz膮cego w fotelu m臋偶czyzn臋. Ojciec Duane'a mia艂 na sobie podkoszulek i ciemne robocze spodnie. By艂 zgarbiony, jakby d藕wiga艂 na ramionach ogromny ci臋偶ar. Na stole i na pod艂odze sta艂o mn贸stwo butelek, ale lufa strzelby nawet nie drgn臋艂a.- Czego chcesz, ch艂opcze? - powt贸rzy艂 schrypni臋tym g艂osem.

Dale'owi cisn臋艂o si臋 na usta co najmniej kilka k艂amstw, lecz z 偶adnego nie skorzysta艂.

- Przyszed艂em zobaczy膰, czy Dale zostawi艂 jakie艣 notatki.

- Dlaczego?

Serce Dale'a zatrzyma艂o si臋 po raz kolejny, a potem nagle zacz臋艂o uderza膰 w szale艅czym tempie, jakby chcia艂o wyrwa膰 mu si臋 z piersi. Ch臋tnie uni贸s艂by r臋ce, jak w filmach, ale ba艂 si臋 wykona膰 najmniejszego ruchu.

- Bo my艣l臋, 偶e Duane wiedzia艂 o czym艣, co pomo偶e nam znale藕膰... znale藕膰 tego, kto go zabi艂.

- „Nam”?

- No... Jego kolegom.

Widzia艂 ju偶 wyra藕nie twarz m臋偶czyzny. Wygl膮da艂a okropnie, chyba nawet jeszcze gorzej ni偶 tydzie艅 temu, kiedy przywie藕li jedzenie. Porasta艂a j膮 siwa szczecina, nos i policzki by艂y czerwone od pop臋kanych naczy艅 krwiono艣nych, oczy zapad艂y si臋 tak g艂臋boko 偶e sta艂y si臋 prawie niewidoczne. Ojciec Duane'a cuchn膮艂 potem i whisky.

- My艣lisz, 偶e kto艣 zabi艂 Duane'a?

Lufa strzelby wci膮偶 mierzy艂a prosto w jego g艂ow臋.

- Aha.

Dale mia艂 wra偶enie, 偶e lada chwila kolana nie wytrzymaj膮 ci臋偶aru jego cia艂a i zwali si臋 na pod艂og臋 jak worek ziemniak贸w. McBride opu艣ci艂 strzelb臋.

- A wi臋c jest nas dw贸ch, ty i ja. - Poci膮gn膮艂 spory 艂yk z jednej z butelek stoj膮cych na stole. - M贸wi艂em temu przekl臋temu konstablowi, m贸wi艂em policji z Oak Hill, m贸wi艂em stanowym... M贸wi艂em wszystkim, ale nikt nie chcia艂 mnie s艂ucha膰. - Opr贸偶ni艂 butelk臋, rzuci艂 j膮 na pod艂og臋, bekn膮艂. - M贸wi艂em im, 偶eby wzi臋li za ty艂ek tego sukinsyna Congdena... Ukrad艂 w贸z Arta, wymontowa艂 z niego pieprzone drzwi, 偶eby nikt nie znalaz艂 艣ladu lakieru...

Dale nie mia艂 poj臋cia, o czym m贸wi pan McBride, nie zamierza艂 mu jednak przerywa膰 ani tym bardziej zadawa膰 偶adnych pyta艅.

- M贸wi艂em im, 偶eby go zapytali, kto zabi艂 mojego ch艂opaka... - Ojciec Duane'a wygrzeba艂 spo艣r贸d butelek jedn膮, kt贸ra jeszcze nie by艂a pusta, i poci膮gn膮艂 t臋giego 艂yka. - M贸wi艂em im, 偶e Congden wie co艣 na ten temat, a oni mi na to, 偶e po 艣mierci Arta ch艂opak zacz膮艂 si臋 zachowywa膰 jako艣 dziwnie... Czy wiesz, jak zgin膮艂 m贸j brat, ch艂opcze? .

- Tak, pszepana - odpowiedzia艂 Dale jednym tchem.

- Jego te偶 zabili. Najpierw jego, potem mojego ch艂opaka. Zabili Duane'a, rozumiesz? - Z艂apa艂 za strzelb臋, jakby nagle przypomnia艂 sobie, 偶e trzyma bro艅 na kolanach, ale zaraz j膮 opu艣ci艂, zmru偶y艂 oczy i przyjrza艂 si臋 uwa偶nie Dale'owi. - Jak si臋 nazywasz, ch艂opcze?

Dale powiedzia艂, jak si臋 nazywa.

- A, tak. Przychodzi艂e艣 tu czasem bawi膰 si臋 z Duane'em, prawda?

- Tak, pszepana.

- Wiesz, kto go zabi艂?

- Nie, prosz臋 pana.

Jeszcze nie. Przynajmniej nie na pewno. Dopiero kiedy zobacz臋 jego notatki.

Tymczasem pan McBride opr贸偶ni艂 kolejn膮 butelk臋.

- M贸wi艂em im, 偶eby przes艂uchali tego kutasa Congdena, a oni mi na to, 偶e ostatni raz Congdena widziano dzie艅 po 艣mierci mojego syna, i co ja na to? Kurwa, co oni sobie my艣l膮, 偶e go ukatrupi艂em? Durne sukinsyny! - Zacz膮艂 szuka膰 na stole kolejnej pe艂nej butelki, ale jej nie znalaz艂, za to kilka pustych wyl膮dowa艂o na pod艂odze. D藕wign膮艂 si臋 z trudem z fotela, podtrzymuj膮c strzelb臋 jedn膮 r臋k膮, dotar艂 do kanapy, zrzuci艂 z niej cz臋艣膰 walaj膮cych si臋 tam rzeczy i usiad艂 ci臋偶ko. - A powinienem by艂, powinienem... Najpierw wycisn膮艂bym z niego, kto zabi艂 Arta i mojego ch艂opaka, a potem bym go za艂atwi艂. - Spojrza艂 na Dale'a tak, jakby dopiero teraz zda艂 sobie spraw臋 z jego obecno艣ci. - Czego chcesz, ch艂opcze? Duane'a nie ma. Wyszed艂.

Dale'owi dreszcz przebieg艂 po plecach.

- Wiem, prosz臋 pana. Przyszed艂em po jego notes. Albo po notesy. Zapisa艂 w nich co艣 dla mnie.

Pan McBride pokr臋ci艂 gwa艂townie g艂ow膮 i podpar艂 si臋 praw膮 r臋k膮.

- Na pewno nie. On zapisywa艂 tam swoje pomys艂y na ksi膮偶k臋. Nie dla ciebie, nie dla mnie, tylko dla siebie. - Opu艣ci艂 g艂ow臋 i zamkn膮艂 oczy. - Mo偶e 藕le zrobi艂em, 偶e nie zawiadomi艂em nikogo o pogrzebie - wyszepta艂. - Nie pomy艣la艂em o tym, 偶e przecie偶 mia艂 koleg贸w, przyjaci贸艂...

- Tak, prosz臋 pana...

- Nie wiedzia艂em gdzie rozsypa膰 prochy - ci膮gn膮艂 pan McBride niewyra藕nie, jakby m贸wi艂 przez sen. - Tak si臋 m贸wi: „prochy”, ale tam s膮 kawa艂ki ko艣ci... Wiedzia艂e艣 o tym, ch艂opcze?

- Nie, prosz臋 pana.

- Cz臋艣膰 wsypa艂em do rzeki, tam gdzie 艂owi艂 ryby z Artem. - Ojciec Duane'a mamrota艂 tak cicho, 偶e Dale z trudem go rozumia艂. - My艣l臋, 偶e by艂by z tego zadowolony... A reszt臋 rozsypa艂em na polu, tam gdzie bawi艂 si臋 z psem. I gdzie pochowa艂 Witta. - Z trudem uni贸s艂 powieki i skoncentrowa艂 wzrok na Dale'u.

- My艣lisz, 偶e 藕le zrobi艂em?

Dale prze艂kn膮艂 艣lin臋, lecz niewiele to pomog艂o. Gard艂o wci膮偶 mia艂 tak suche, 偶e prawie nie m贸g艂 wydoby膰 g艂osu.

- Nie, prosz臋 pana - wychrypia艂.

- Ja te偶 tak my艣l臋, ch艂opcze.

- Czy... Czy mog臋 do nich zajrze膰?

- Do czego?

- Do notes贸w Duane'a. M贸wili艣my o nich przed chwil膮.

- Nie mog艂em ich znale藕膰. - Pan McBride znowu zamkn膮艂 oczy. - Szuka艂em na dole... wsz臋dzie... ale nie znalaz艂em. Znikn臋艂y, zupe艂nie jak te cholerne drzwi cadillaca.

Dale zaczeka艂 minut臋, mo偶e p贸艂torej, ws艂uchuj膮c si臋 w coraz g艂臋bszy i bardziej miarowy oddech m臋偶czyzny. Kiedy rozleg艂o si臋 chrapanie, powoli ruszy艂 w stron臋 schod贸w prowadz膮cych do piwnicy.

McBride zarepetowa艂 strzelb臋.

- Id藕 st膮d, ch艂opcze... - wymamrota艂. - Uciekaj st膮d... Uciekaj jak najdalej...

Dale zerkn膮艂 na schody: by艂y tak blisko!

- Dobrze, prosz臋 pana - odpar艂, zawr贸ci艂 na pi臋cie i wyszed艂 na zewn膮trz.

Szed艂 prawie na o艣lep, mru偶膮c oczy pora偶one jaskrawym blaskiem s艂o艅ca. Gdy tylko znalaz艂 si臋 na drodze dojazdowej, gwa艂townie skr臋ci艂 w zbo偶e i pobieg艂 na prze艂aj z powrotem w kierunku zabudowa艅. Po chwili niemal przewr贸ci艂 si臋 o Mike'a i pozosta艂ych.

- Jezu, co艣 ty robi艂 tam tak d艂ugo? - zapyta艂 Harlen.

Dale opowiedzia艂, co robi艂. Mike westchn膮艂, przekr臋ci艂 si臋 na plecy i spojrza艂 w g贸r臋, na rozpalone bezchmurne niebo.

- No to na dzisiaj po wszystkim. B臋dzie spa艂 pewnie do wieczora.

Dale pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Zaraz tam wracam - powiedzia艂.

***

Okno okaza艂o si臋 w臋偶sze ni偶 przypuszcza艂. Przeciskaj膮c si臋 przez nie, rozdar艂 koszulk臋 i podrapa艂 sobie plecy. Przy oknie sta艂 kolejny st贸艂 warsztatowy - w tym domu by艂o ich pe艂no - i Dale musia艂 bardzo uwa偶a膰, 偶eby nie stan膮膰 za blisko kraw臋dzi, bo wtedy z pewno艣ci膮 zwali艂by si臋 na pod艂og臋, robi膮c przy okazji mn贸stwo ha艂asu. Deski ugi臋艂y si臋 delikatnie pod jego ci臋偶arem,

W piwnicy by艂o znacznie ch艂odniej ni偶 na zewn膮trz, a pachnia艂o tak, jak powinno pachnie膰 w piwnicy: wilgoci膮, proszkiem do prania, kanalizacj膮, trocinami, betonem i ozonem - tym ostatnim zapewne za spraw膮 mn贸stwa radioodbiornik贸w i innego sprz臋tu elektronicznego. Dale by艂 tu ju偶 par臋 razy, zorientowa艂 si臋 wi臋c, 偶e znalaz艂 si臋 w „gospodarczej” cz臋艣ci piwnicy. „Sypialnia” Duane'a mie艣ci艂a si臋 bli偶ej schod贸w. Pi臋knie. Akurat tam, gdzie jego stary mo偶e mnie us艂ysze膰 i gdzie nie ma nawet okna, 偶ebym m贸g艂 zawo艂a膰 ch艂opak贸w na pomoc.

Przemkn膮艂 na palcach obok schod贸w, przystan膮艂 kilka krok贸w dalej, nas艂uchuj膮c. Z g贸ry nie dobiega艂 偶aden, nawet najcichszy, odg艂os, niemniej jednak Dale 偶a艂owa艂, 偶e nie ma tam drzwi, kt贸re zapewni艂yby mu wi臋ksz膮 swobod臋 dzia艂ania.

Z powodu braku okien w tej cz臋艣ci piwnicy by艂o znacznie ciemniej. Co prawda, sta艂o tu kilka mniejszych i wi臋kszych lamp, Dale jednak nie odwa偶y艂by si臋 w艂膮czy膰 偶adnej z nich, z obawy, 偶e odbity blask dotrze na g贸r臋. Ale przecie偶 on niczego nie zauwa偶y, bo 艣pi... Na szcz臋艣cie zachowa艂 do艣膰 przytomno艣ci umys艂u, 偶eby pami臋ta膰 o tym, 偶e ojciec Duane'a m贸g艂 w ka偶dej chwili si臋 obudzi膰.

Przykucn膮艂 obok 艂贸偶ka i staraj膮c si臋 oddycha膰 jak najciszej, czeka艂, a偶 wzrok przyzwyczai mu si臋 do ciemno艣ci. A je艣li co艣 wysunie si臋 spod 艂贸偶ka? Bia艂a r臋ka... A potem twarz Duane'a, te偶 bia艂a i opuchni臋ta jak twarz Tubby'ego... albo raczej poszarpana i poci臋ta na strz臋py, tak jak opowiada艂 Digger...

Zmusi艂 si臋, 偶eby przesta膰 o tym my艣le膰. Z ka偶d膮 chwil膮 widzia艂 coraz wi臋cej: 艂贸偶ko by艂o r贸wniutko zas艂ane, nic si臋 pod nim nie porusza艂o, nic nie pr贸bowa艂o spod niego wyle藕膰. Wsz臋dzie doko艂a sta艂y ksi膮偶ki: na p贸艂kach, rega艂ach, szafkach, na biurku i w kartonach, nawet na w膮skich gzymsach pod sufitem piwnicy. Tylko radia mog艂y konkurowa膰 z nimi liczebno艣ci膮: przeno艣ne i stacjonarne, kryszta艂kowe i lampowe, stare i jeszcze starsze. By艂a tam nawet wielka konsola stanowi膮ca po艂膮czenie radioodbiornika z gramofonem. Dale rozgl膮da艂 si臋 bezradnie. Dobrze pami臋ta艂, 偶e notatniki Duane'a mia艂y kartki 艂膮czone spiralami z drutu w plastikowych „koszulkach”; niekt贸re by艂y ca艂kiem du偶e, wi臋kszo艣膰 jednak nie przekracza艂a rozmiar贸w zwyk艂ej ksi膮偶ki. Musia艂y gdzie艣 tu by膰.

Na biurku, naturalnie opr贸cz ksi膮偶ek, sta艂a stara maszyna do pisania, kubki z o艂贸wkami, pi贸rami i d艂ugopisami, le偶a艂o te偶 kilka ryz papieru, ale 偶adnych notatnik贸w. Dale sprawdzi艂 pod materacem na 艂贸偶ku, zajrza艂 pod poduszk臋. Nic. Zaj膮艂 si臋 przegl膮daniem zawarto艣ci szafy - czu艂 si臋 troch臋 dziwnie, grzebi膮c w rzeczach nie偶yj膮cego kolegi - kiedy w pewnej chwili potr膮ci艂 kolanem niski sto艂ek na krzywych n贸偶kach i stos ksi膮偶ek zwali艂 si臋 z hukiem na pod艂og臋.

- Kto tam? - Pan McBride by艂 zaspany i p贸艂przytomny, jego g艂os dobiega艂 przypuszczalnie z du偶ego pokoju na parterze. - Kto tam jest, do cholery?

Rozleg艂y si臋 ci臋偶kie kroki, najpierw w niewielkim hallu, potem na szczycie schod贸w. Dale zerkn膮艂 rozpaczliwie ku przeciwleg艂ej 艣cianie; by艂a za daleko, z pewno艣ci膮 nie zdo艂a艂by dotrze膰 do okna, a tym bardziej si臋 przez nie przecisn膮膰. Ojciec Duane'a przed chwil膮 obudzi艂 si臋 z pijackiej drzemki i kiedy zobaczy艂by jak膮艣 posta膰 gramol膮c膮 si臋 przez okienko w piwnicy, najprawdopodobniej, nie zastanawiaj膮c si臋, wygarn膮艂by do niej ze strzelby. Dale poczu艂 sw臋dzenie w miejscu, w kt贸re - jak przypuszcza艂 - trafi艂by pocisk, kt贸ry strzaska艂by mu kr臋gos艂up, przebi艂 brzuch i wylecia艂by przodem, zabieraj膮c ze sob膮 znaczn膮 cz臋艣膰 wn臋trzno艣ci.

Kroki rozleg艂y si臋 ponownie.

- Schodz臋! Nie uciekniesz mi, sukinsynu!

Ponownie zarepetowa艂 bro艅. Pocisk, kt贸ry poprzednio wprowadzi艂 do komory, potoczy艂 si臋 po pod艂odze. Kroki dotar艂y do schod贸w.

Pod 艂贸偶ko! - przemkn臋艂o Dale'owi przez g艂ow臋. Nie, McBride tam sprawdzi najpierw. Zosta艂o mu jakie艣 dziesi臋膰 sekund. Nagle przypomnia艂 sobie, jak czasem bawili si臋 starym szafkowym radiem w kurniku Mike'a. Przeskoczy艂 przez 艂贸偶ko, odsun膮艂 wielk膮 pust膮 obudow臋, skuli艂 si臋 przy 艣cianie i przysun膮艂 j膮 z powrotem. Niemal w tej samej chwili kroki rozleg艂y si臋 na dole.

- Widz臋 ci臋, do cholery! - Dale us艂ysza艂 w艣ciek艂y okrzyk.

- My艣lisz, 偶e uda ci si臋 mnie za艂atwi膰 tak jak mojego brata i ch艂opca?

Do uszu Dale'a dotar艂o szuranie i pow艂贸czenie nogami. Co艣 - przypuszczalnie lufa strzelby - zawadzi艂a o rozpi臋ty w poprzek pomieszczenia sznur do bielizny, kt贸ry p臋k艂 z trzaskiem.

- Wy艂a藕, do kurwy n臋dzy!

W radiu zosta艂o jeszcze troch臋 cz臋艣ci, ale by艂o tam akurat tyle wolnego miejsca, 偶eby skulony Dale zmie艣ci艂 si臋 w dolnej cz臋艣ci obudowy. Ukry艂 twarz w ramionach, staraj膮c si臋 st艂umi膰 rozpaczliwe szlochanie, ale mia艂 z tym powa偶ne problemy, poniewa偶 oczami wyobra藕ni widzia艂 wycelowan膮 w siebie z odleg艂o艣ci trzech metr贸w luf臋. Doskonale wiedzia艂, jakie zniszczenia mo偶e poczyni膰 pocisk wystrzelony z broni tego kalibru, i zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e cienka sklejka na pewno go nie ochroni. Pewnie zawo艂a艂by, 偶e si臋 poddaje, ujawni艂by si臋, jakby to by艂a zabawa w chowanego... ale nie m贸g艂 wykrztusi膰 ani s艂owa. Dysza艂 ci臋偶ko, 偶eby nie zacz膮膰 krzycze膰.

- Widz臋 ci臋, draniu! - wrzasn膮艂 po raz kolejny ojciec Duane'a, ale s膮dz膮c po odg艂osach krok贸w, by艂 teraz w dalszej cz臋艣ci pomieszczenia. - Wiem, 偶e tu jeste艣! Wy艂a藕!

On wcale mnie nie widzi! Co艣 ostrego - ko艅c贸wka jakiej艣 rury? - k艂u艂o go bole艣nie w grzbiet, jakie艣 elektroniczne cz臋艣ci ociera艂y mu kark, w膮ska p贸艂eczka wbija艂a si臋 w bok. Mimo to nie mia艂 najmniejszego zamiaru zmienia膰 pozycji.

Niepewne kroki rozleg艂y si臋 w ca艂ej piwnicy, oddala艂y si臋, zbli偶a艂y... Nagle ucich艂y, a chwil臋 p贸藕niej rozleg艂 si臋 gwa艂towny szurgot, kiedy pan McBride 艣ci膮gn膮艂 materac i wsadzi艂 luf臋 strzelby pod 艂贸偶ko. Dzieli艂o ich zaledwie kilkadziesi膮t centymetr贸w. Dale wyra藕nie czu艂 od贸r potu i alkoholu. A co b臋dzie, je艣li on mnie te偶 poczuje? - przemkn臋艂a mu przez g艂ow臋 paniczna my艣l. W piwnicy zapad艂a cisza. Tak g艂臋boka, 偶e Dale by艂 niemal pewien, i偶 zrozpaczony ojciec Duane'a us艂yszy 艂omot jego serca.

- Duane? - zapyta艂 wreszcie pan McBride 艂ami膮cym si臋 g艂osem. - Czy to ty, synku?

Dale wstrzyma艂 oddech.

Po kilku sekundach, kt贸re zdawa艂y si臋 trwa膰 ca艂膮 wieczno艣膰, ci臋偶kie kroki skierowa艂y si臋 ku schodom i ruszy艂y po nich w g贸r臋. Chwil臋 p贸藕niej z pokoju na parterze dobieg艂 odg艂os t艂uczonego szk艂a, znowu kroki, trza艣ni臋cie zamykanych drzwi. Rykn膮艂 silnik samochodu - sta艂 za domem, dlatego go nie widzieli艣my - zaszurgota艂y opony, warkot szybko ucich艂 w oddali.

Dale trwa艂 w bezruchu jeszcze co najmniej pi臋膰 minut. Dopiero kiedy upewni艂 si臋, 偶e rzeczywi艣cie zosta艂 ca艂kiem sam, odsun膮艂 obudow臋 i wype艂z艂 na czworakach. Wci膮偶 nie wstaj膮c z pod艂ogi, zatrzyma艂 si臋 przy 艂贸偶ku, rozmasowa艂 rami臋, odwr贸ci艂 si臋 i rzuci艂 okiem na swoj膮 kryj贸wk臋. Natychmiast zerwa艂 si臋 na nogi i odsun膮艂 obudow臋 jeszcze dalej.

Notesy sta艂y na p贸艂ce, kt贸ra tak dotkliwie wbija艂a mu si臋 w bok. By艂o ich mn贸stwo. Dale 艣ci膮gn膮艂 przepocon膮 koszulk臋, w艂o偶y艂 w ni膮 notatniki, przetaszczy艂 do okienka. Oczywi艣cie znacznie 艂atwiej by艂oby po prostu wspi膮膰 si臋 po schodach i wyj艣膰 przez kuchni臋, wola艂 jednak wybra膰 bezpieczniejsz膮 drog臋. Wygramoli艂 si臋 na zewn膮trz i trzymaj膮c przed sob膮 koszulk臋 ze znaleziskiem, pobieg艂 do kryj贸wki, w kt贸rej zostawi艂 koleg贸w. Gdy tylko wbieg艂 w zbo偶e, czyje艣 r臋ce chwyci艂y go, powali艂y na ziemi臋, zas艂oni艂y usta.

- Bo偶e! - wyszepta艂 Mike. - Byli艣my ju偶 pewni, 偶e ci臋 za艂atwi艂. Pu艣膰 go, Harlen.

Jim Harlen ods艂oni艂 mu usta. Dale splun膮艂 z obrzydzeniem na ziemi臋.

- Po co艣 to zrobi艂, dupku?

Harlen spiorunowa艂 go wzrokiem, ale nic nie odpowiedzia艂.

- Znalaz艂e艣! - wykrzykn膮艂 Lawrence, rzucaj膮c si臋 na notatniki.

Natychmiast zacz臋li je przegl膮da膰, ale nie trwa艂o to d艂ugo.

- Cholera! - zakl膮艂 Harlen.

- Rozumiesz co艣 z tego? - zapyta艂 Kevin.

Dale pokr臋ci艂 g艂ow膮. Kartki by艂y pokryte dziwacznymi zawijasami, kreskami i kropkami. Wygl膮da艂o to na jaki艣 szyfr albo na marsja艅skie pismo.

- Niech to szlag trafi! - wymamrota艂 Harlen. - Wracamy do domu.

- Zaczekajcie. - Mike z nat臋偶eniem wpatrywa艂 si臋 w tajemnicze gryzmo艂y, po czym u艣miechn膮艂 si臋. - Wiem, co to jest!

- Potrafisz to przeczyta膰? - zapyta艂 z niedowierzaniem Lawrence.

- Nie potrafi臋, ale wiem co to takiego.

Dale przysun膮艂 si臋 bli偶ej.

- My艣lisz, 偶e uda艂oby ci si臋 z艂ama膰 ten szyfr?

- To nie szyfr - odpar艂 Mike, wci膮偶 si臋 u艣miechaj膮c. - Moja durna siostrzyczka Peg uczy艂a si臋 czego艣 takiego. To stenografia - wiecie, takie co艣, co musz膮 potrafi膰 sekretarki, 偶eby szybko notowa膰.

Jego odkrycie powitano okrzykami rado艣ci. Gdy tylko Kevinowi uda艂o si臋 ich uciszy膰, pieczo艂owicie umie艣cili notesy w plecaku Lawrence'a a nast臋pnie, nisko pochyleni, wr贸cili biegiem do rower贸w.

S艂o艅ce piek艂o niemi艂osiernie. Jad膮c Jubilee College Road, widzieli wie偶臋 ci艣nie艅 chybocz膮c膮 si臋 i dr偶膮c膮 za zas艂on膮 z rozgrzanego powietrza, jakby by艂a nie prawdziw膮 budowl膮, lecz fatamorgan膮 na pustyni. Pozosta艂a im jeszcze do przebycia po艂owa drogi, kiedy za ich plecami pojawi艂 si臋 ob艂ok kurzu. Jaka艣 ci臋偶ar贸wka zbli偶a艂a si臋 z du偶膮 pr臋dko艣ci膮.

Mike da艂 sygna艂 r臋k膮; on, Harlen i Kevin zjechali na jedn膮 stron臋 drogi, Dale i Lawrence na drug膮, przejechali przez r贸w, zsiedli z rower贸w i przygotowali si臋 do ucieczki w pole. Ci臋偶ar贸wka zwolni艂a, kierowca przygl膮da艂 si臋 im podejrzliwie. Samoch贸d min膮艂 ich, ale zaraz zatrzyma艂 si臋 i cofn膮艂 powoli.

- Co jest, ch艂opcy?! - zawo艂a艂 ojciec Kevina z szoferki cysterny do przewo偶enia mleka. Ogromny zbiornik z nierdzewnej stali l艣ni艂 tak bardzo, 偶e nie da艂o si臋 na niego patrze膰. - Co tam kombinujecie?

Kevin z szerokim u艣miechem na twarzy wykona艂 nieokre艣lony ruch r臋k膮.

- A tak, po prostu...

Jego ojciec przez chwil臋 patrzy艂 na ch艂opc贸w siedz膮cych po obu stronach drogi na ogrodzeniu niczym ptaki gotowe do ucieczki.

- Wracaj zaraz do domu - powiedzia艂 wreszcie. - Pomo偶esz mi przy myciu cysterny, a mama prosi艂a, 偶eby艣 podla艂 ogr贸dek.

- Tak jest! - wykrzykn膮艂 Kevin i zasalutowa艂.

Ojciec pokr臋ci艂 g艂ow膮, wrzuci艂 bieg i ci臋偶ar贸wka odjecha艂a, wlok膮c za sob膮 warkocz kurzu.

Zle藕li z p艂otu, wr贸cili z rowerami na drog臋, odczekali minut臋 albo dwie i wskoczyli na siode艂ka. Dale by艂 bardzo ciekaw, czy pod innymi te偶 uginaj膮 si臋 nogi.

Do miasta dotarli bez 偶adnych przyg贸d. Wzrok m贸g艂 troch臋 odpocz膮膰 w cieniu wielkich drzew, ale temperatura by艂a r贸wnie wysoka, albo nawet wy偶sza, za spraw膮 nagrzanego asfaltu i chodnik贸w. Zgromadzili si臋 na chwil臋 w kurniku, a nast臋pnie rozjechali do dom贸w. Notesy Duane'a trafi艂y pod opiek臋 Mike'a, kt贸ry, korzystaj膮c z podr臋cznika siostry, mia艂 przyst膮pi膰 do ich odczytywania. Dale obieca艂 wpa艣膰 po lunchu, 偶eby mu pom贸c.

Mike sprawdzi艂, czy z babci膮 wszystko w porz膮dku, znalaz艂 podr臋cznik Peg na p贸艂ce obok jej krety艅skiego pami臋tnika - zabi艂aby go, gdyby si臋 dowiedzia艂a, 偶e grzeba艂 w jej rzeczach - po czym zgarn膮艂 notatniki Duane'a i zani贸s艂 wszystko do kurnika. Jak tylko zjawi艂 si臋 Dale, wzi臋li si臋 do roboty. Pocz膮tkowo sz艂o im to do艣膰 opornie, ale szybko nabierali wprawy, Gryzmo艂y Duane'a r贸偶ni艂y si臋 troch臋 od tych ksi膮偶kowych, nie na tyle jednak, 偶eby uniemo偶liwi膰 ich odczytanie. Mike pobieg艂 do domu po papier i o艂贸wki. Pracowali w milczeniu przez prawie sze艣膰 godzin, a偶 do chwili, kiedy matka Mike'a zawo艂a艂a go na kolacj臋.

26

Mike zg艂osi艂 si臋 na ochotnika, 偶eby porozmawia膰 z pani膮 Moon. Zna艂 j膮 najlepiej ze wszystkich.

Poprzedniego wieczoru po kolacji, kiedy dzie艅 powoli dogasa艂, a powietrze stopniowo styg艂o, spotkali si臋 w kurniku, 偶eby porozmawia膰 o zawarto艣ci notes贸w. Brakowa艂o tylko Cordie Cooke.

- Co z ni膮? - zapyta艂 Mike.

Jim Harlen wzruszy艂 ramionami.

- Poszed艂em do tego jej sza艂asu, ale...

- Sam? - przerwa艂 mu Lawrence.

Harlen skrzywi艂 si臋, ale nie uzna艂 za stosowne odpowiedzie膰 na pytanie ch艂opca.

- Poszed艂em tam po po艂udniu, ale nikogo nie by艂o.

- Mo偶e pojechali na zakupy, albo co艣 w tym rodzaju... - zastanawia艂 si臋 g艂o艣no Dale.

Harlen stanowczo pokr臋ci艂 g艂ow膮. By艂 bardzo blady, a z r臋k膮 w gipsie i na temblaku sprawia艂 wra偶enie wyj膮tkowo delikatnego i wra偶liwego.

- Nie, to wygl膮da艂o zupe艂nie inaczej. Dom by艂 pusty, w 艣rodku wszystko porozrzucane, zupe艂nie jakby za艂adowali rzeczy na samoch贸d i uciekli gdzie pieprz ro艣nie.

- To ca艂kiem dobry pomys艂... - wyszepta艂 Mike, kt贸ry mia艂 ju偶 za sob膮 lektur臋 zapisk贸w Duane'a.

- Niby dlaczego? - zdziwi艂 si臋 Kevin.

- Sami pos艂uchajcie.

Mike zacz膮艂 czyta膰 notatki sporz膮dzone z zapisk贸w Duane'a. Trwa艂o to ponad godzin臋; kiedy si臋 zm臋czy艂, zast膮pi艂 go Dale. Nawet on poczu艂 si臋 niewyra藕nie, s艂ysz膮c s艂owa p艂yn膮ce ze swoich ust. Co innego by艂o czyta膰 je po cichu, a co innego na g艂os.

- Jezu... - wykrztusi艂 Harlen, kiedy dotarli do fragmentu o dzwonie Borgi贸w i wujku Duane'a. - Niech mnie cholera...

Kevin sta艂 nieruchomo z za艂o偶onymi r臋kami. W p贸艂mroku jego bia艂a koszulka zdawa艂a si臋 艣wieci膰 w艂asnym blaskiem.

- Wi臋c przez te wszystkie lata ten dzwon wisia艂 tam, nad naszymi g艂owami?

- Pan Ashley-Montague powiedzia艂 Duane'owi, 偶e ju偶 dawno zdj臋to go i przetopiono - odpar艂 Dale. - Duane zapisa艂 to w notatniku, a ja s艂ysza艂em, jak rozmawiali o tym przed seansem w parku.

- Przecie偶 ju偶 od dawna nie by艂o seans贸w w parku! - pisn膮艂 Lawrence.

- Zamknij si臋 - uciszy艂 go Dale. - Zaczekajcie... To nie jest takie wa偶ne... O, tu: Duane rozmawia艂 z pani膮 Moon. Tego samego dnia, kiedy pojechali艣my do wujka Hanry'ego i kiedy...

- ...Duane zosta艂 zabity - doko艅czy艂 Mike.

- W艂a艣nie. S艂uchajcie.

17 czerwca

Rozmawia艂em z pani膮 Emm膮 Moon. Pami臋ta dzwon! Opowiada艂a o okropnych rzeczach i 偶e jej Orville nie mia艂 z tym nic wsp贸lnego. To naprawd臋 by艂o okropne. Zim膮 z 1899 na 1900 znikn臋艂o kilkoro dzieci. Pan Ashley (wtedy jeszcze nie Montague) wyznaczy艂 1000 dolar贸w nagrody za uj臋cie sprawcy. Nie by艂o 偶adnych poszlak.

A potem w styczniu... Pani M. jest pewna, 偶e to by艂 stycze艅 1900... znale藕li cia艂o jedenastoletniej dziewczynki, kt贸ra znikn臋艂a tu偶 przed 艣wi臋tami. Sarah Lewellyn Campbell.

SPRAWDZI膯 W MATERIA艁ACH 殴R脫D艁OWYCH! DLACZEGO NIE BY艁O 呕ADNEJ WZMIANKI W GAZETACH?

Pani M. jest pewna, 偶e dziewczynka tak w艂a艣nie si臋 nazywa艂a: Sarah L. Campbell. Nie chcia艂a m贸wi膰, ale ja pyta艂em i pyta艂em, a偶 w ko艅cu wszystkiego si臋 dowiedzia艂em. Zosta艂a zamordowana, przypuszczalnie zgwa艂cona, nast臋pnie odci臋to jej g艂ow臋 i cz臋艣ciowo j膮 zjedzono. To ostatnie na pewno.

Z艂apali Murzyna... „kolorowego m臋偶czyzn臋”... spa艂 za wytapialni膮 t艂uszczu. Urz膮dzili s膮d dora藕ny Pani M. twierdzi, 偶e jej m臋偶a nie by艂o wtedy w okr臋gu, pojecha艂 handlowa膰 ko艅mi do Galesburga. Nie by艂o go cztery dni. (Sprawdzi膰, czym si臋 naprawd臋 zajmowa艂).

Ku-Klux-Klan mia艂 wtedy w Elm Haven silne wp艂ywy. Pani M. m贸wi, 偶e Orville chodzi艂 na zebrania, tak jak prawie wszyscy m臋偶czy藕ni, ale nie bra艂 udzia艂u w ich awanturach. Poza tym wtedy nie by艂o go w mie艣cie. Handlowa艂 ko艅mi.

Pozostali m臋偶czy藕ni pod wodz膮 pana Ashleya (tego, kt贸ry kupi艂 dzwon) i jego syna (mia艂 wtedy 21 lat) zawlekli Murzyna do Old Central. Pani M. nie ma poj臋cia, jak si臋 nazywa艂. Jaki艣 w艂贸cz臋ga. Urz膮dzili dora藕ny s膮d, skazali i od razu powiesili.

Na sznurze od dzwonu.

Pani Moon pami臋ta jak dzwon uderza艂 tej nocy. M膮偶 wyt艂umaczy艂 jej, 偶e to dlatego 偶e Murzyn wierzga艂 i kopa艂. (Pani M. zapomnia艂a, 偶e mia艂 by膰 w Galesburgu). UWAGA: zwyk艂e cz艂owiek skazany na 艣mier膰 przez powieszenie ginie od razu, bo sznur 艂amie mu kark. Dlaczego ten Murzyn 偶y艂 tak d艂ugo? dzwonnicy? Pani M. nie jest pewna, ale my艣li, 偶e tak. Albo na g艂贸wnej klatce schodowej.

Nie chcia艂a powiedzie膰 mi najgorszego, ale w ko艅cu to z niej wyci膮gn膮艂em. Zostawili cia艂o Murzyna na sznurze. Zostawili je i zamkn臋li dzwonnic臋 na cztery spusty.

Dlaczego? Tego nie wie. Orville te偶 nie wiedzia艂. Podobno to by艂 pomys艂 pana Ashleya. (ZAPYTA膯 ASHLEY-MONTAGUE'A, SPRAWDZI膯 W KSI臉GACH STOWARZYSZENIA, KT脫RE UKRAD艁).

Potem pani M. si臋 rozp艂aka艂a. Dlaczego? Bo to jeszcze nie wszystko. Bo nie to by艂o najgorsze.

Czeka艂em, jad艂em te okropne ciasteczka i czeka艂em. Rozmawia艂a z kotami, o mnie jakby zapomnia艂a. A potem powiedzia艂a. Najgorsze by艂o to, 偶e dwa miesi膮ce po tym, jak zlinczowali tego Murzyna, znikn臋艂o kolejne dziecko.

Powiesili niewinnego cz艂owieka.

- Dalej jest mniej wi臋cej to samo - powiedzia艂 Dale. - Jeszcze raz zanotowa艂, 偶e koniecznie musi osobi艣cie porozmawia膰 o tej sprawie z panem Ashley-Montague'em.

Ch艂opcy spojrzeli po sobie.

- Dzwon Borgi贸w... - wyszepta艂 Kevin. - A niech mnie! Prawdziwe strachy!

- I to takie dzia艂aj膮ce - dorzuci艂 Harlen. - Nawet teraz.

Mike dotkn膮艂 czubkami palc贸w jednego z notes贸w, jakby to by艂 talizman.

- My艣lisz, 偶e w tym wszystkim najwa偶niejszy jest ten dzwon? - zapyta艂 Dale'a.

Ch艂opiec skin膮艂 g艂ow膮.

- Czy Roon, van Syke i stara Dublet maj膮 z tym co艣 wsp贸lnego?

- Na pewno - odpar艂 szeptem Dale. - Nie wiem, sk膮d to wiem, ale na pewno.

- Ja te偶 tak my艣l臋 - powiedzia艂 Mike, a nast臋pnie zwr贸ci艂 si臋 do Jima Harlena: - Masz jeszcze ten rewolwer?

Harlen si臋gn膮艂 zdrow膮 r臋k膮 do temblaka i wyj膮艂 bro艅. Mike przeni贸s艂 spojrzenie na Dale'a.

- A ty? Macie chyba co艣 w domu, zgadza si臋?

Dale zerkn膮艂 na m艂odszego brata, po czym spojrza艂 Mike'owi prosto w oczy.

- Tak. Tata ma sztucer, a ja dwulufowego savage'a.

- Tego, z kt贸rym polujesz na kuropatwy?

- Aha. Jak sko艅cz臋 dwana艣cie lat, dostan臋 go na w艂asno艣膰.

- Mo偶esz za艂adowa膰 po jednym pocisku do ka偶dej lufy?

- Tak. Potem 艂amie si臋 go jak dubelt贸wk臋.

- Mo偶esz go zabra膰?

Dale milcza艂 przez chwil臋.

- Tata zabije mnie, je艣li si臋 dowie, 偶e wynios艂em go z domu bez jego zgody. - Spojrza艂 przez otwarte drzwi w ciemno艣膰, w kt贸rej ta艅czy艂y robaczki 艣wi臋toja艅skie. - Tak, mog臋 - powiedzia艂 wreszcie.

- To dobrze. - Mike przeni贸s艂 wzrok na Kevina. - A ty? Masz jak膮艣 bro艅?

Kevin potar艂 policzek.

- Nie. To znaczy, ojciec ma s艂u偶bow膮 czterdziestk臋 pi膮tk臋, ale trzyma j膮 w szufladzie biurka i zamyka na klucz.

- M贸g艂by艣 si臋 jako艣 do niej dobra膰?

Kevin przechadza艂 si臋 w t臋 i z powrotem, nerwowo tr膮c policzek.

- To jego s艂u偶bowy pistolet, pami膮tka z wojska! W czasie drugiej wojny 艣wiatowej by艂 oficerem i jego 偶o艂nierze... A w og贸le, to naprawd臋 my艣lisz, 偶e pistolety i strzelby przydadz膮 nam si臋 na cokolwiek w walce z tymi, kt贸rzy zabili Duane'a?

Mike przykucn膮艂 w p贸艂mroku na pod艂odze niczym zwierz臋 gotowe do skoku, ale kiedy si臋 odezwa艂, w jego g艂osie nie by艂o ani 艣ladu napi臋cia.

- Nie wiem... - powiedzia艂 tak cicho, 偶e pozostali z trudem us艂yszeli go poprzez gwar owadzich odg艂os贸w dobiegaj膮cych z ogr贸dka. - Wiem tylko tyle, 偶e Roon i van Syke te偶 maczaj膮 w tym palce, a oni wygl膮daj膮 mi na takich, kt贸rym celna kulka mo偶e narobi膰 troch臋 szkody. Wi臋c jak, mo偶esz si臋 dobra膰 do tego pistoletu?

Milczenie przed艂u偶a艂o si臋 w niesko艅czono艣膰.

- Tak - powiedzia艂 wreszcie Kevin.

- A co z amunicj膮?

- Jest w tej samej szufladzie.

- Zgromadzimy bro艅 tutaj, w kurniku. W razie potrzeby b臋dziemy mieli wszystko pod r臋k膮. My艣l臋, 偶e...

- A ty? - przerwa艂 mu Dale. - Zdob臋dziesz co艣? Zdaje si臋, 偶e tw贸j tata nie poluje?

- Nie, ale babcia ma starego obrzyna.

- Co to takiego?

Mike rozstawi艂 r臋ce mniej wi臋cej na p贸艂 metra.

- Widzieli艣cie tego gnata, kt贸rego nosi艂 Wyatt Earp?

- Chcesz powiedzie膰, 偶e twoja babcia ma co艣 takiego? - zapyta艂 Harlen troch臋 g艂o艣niej, ni偶 by艂o trzeba.

- Mniej wi臋cej. Dziadek kaza艂 go zrobi膰 dla niej w Chicago czterdzie艣ci lat temu. To w艂a艣ciwie strzelba, tyle 偶e z pistoletowym uchwytem. Lufa ma jakie艣 trzydzie艣ci centymetr贸w d艂ugo艣ci. Babcia nazywa艂a to „fuzj膮 na wiewi贸rki”, ale podejrzewam, 偶e mo偶na by z niej ustrzeli膰 nawet s艂onia.

Kevin gwizdn膮艂 przeci膮gle.

- Takie obrzyny s膮 ca艂kowicie nielegalne. Mo偶e tw贸j dziadek by艂 w mafii?

- Zamknij si臋 - warkn膮艂 Mike, ale bez z艂o艣ci. - A wi臋c gromadzimy tyle broni i amunicji, ile si臋 uda. Oczywi艣cie tak, 偶eby rodzice si臋 nie zorientowali. Chowamy wszystko... - Rozejrza艂 si臋 z wahaniem.

- Za tym du偶ym radiem - zaproponowa艂 Dale.

Szeroki u艣miech na twarzy Dale'a by艂 doskonale widoczny nawet w g臋stniej膮cym mroku.

- Dobra. Jutro mamy sporo do roboty. Kto chce pogada膰 z pani膮 Moon?

Nikt si臋 nie zg艂asza艂.

- Ja mog臋 - odezwa艂 si臋 wreszcie Lawrence.

Mike pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Ty b臋dziesz nam potrzebny do wa偶niejszych rzeczy - powiedzia艂 艂agodnie.

- Niby do jakich? - Lawrence kopn膮艂 pust膮 puszk臋 le偶膮c膮 na drewnianej pod艂odze. - Przecie偶 nawet nie mam broni, jak wy...

- Jeste艣 jeszcze za ma艂y! - prychn膮艂 Dale.

Mike po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu, po czym odpar艂:

- W razie czego b臋dziesz korzysta艂 ze strzelby Dale'a. Strzela艂e艣 ju偶 z niej kiedy艣?

- Tak, mn贸stwo razy. To znaczy... par臋.

- 艢wietnie. A tymczasem potrzebujemy kogo艣, kto mo偶e szybko pojecha膰 na rowerze, 偶eby poszuka膰 Roona, i wr贸ci膰 z meldunkiem.

Lawrence skin膮艂 g艂ow膮. Co prawda wiedzia艂, 偶e wci艣ni臋to mu towar zast臋pczy, niemniej zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e chwilowo na nic wi臋cej nie mo偶e liczy膰.

- Ja porozmawiam z pani膮 Moon - odezwa艂 si臋 Mike. - Cz臋sto kosi艂em jej trawnik, wyprowadza艂em j膮 na spacer i w og贸le. Mo偶e uda mi si臋 wyci膮gn膮膰 z niej co艣, czego nie powiedzia艂a Duane'owi.

Przez jaki艣 czas siedzieli w milczeniu. Zebranie dobieg艂o ko艅ca, ale jako艣 nikt nie mia艂 ochoty na powr贸t do domu w ciemno艣ci.

- Co zrobisz, je偶eli 偶o艂nierz zn贸w dzisiaj przyjdzie? - zapyta艂 Harlen.

- Poszukam fuzji na wiewi贸rki, ale najpierw spr贸buj臋 wody 艣wi臋conej - odpar艂 Mike. Pstrykn膮艂 palcami, jakby co艣 sobie nagle przypomnia艂. - Dla was te偶 jej przynios臋. Tylko musicie mie膰 jakie艣 buteleczki, albo co艣 w tym rodzaju.

- Jak to jest, 偶e dzia艂a tylko wasza katolicka woda 艣wi臋cona? - zapyta艂 Kevin pow膮tpiewaj膮cym tonem. - My艣lisz, 偶e moje lutera艅skie sztuczki, albo prezbiteria艅skie Dale'a, by艂yby gorsze?

- Tylko nie 偶adne „sztuczki”, dobrze? - warkn膮艂 Dale.

Mike przyjrza艂 si臋 im ze zdziwieniem.

- A macie co艣 takiego jak woda 艣wi臋cona?

- Nie. Na to wpadli tylko katolicy.

Mike wzruszy艂 ramionami.

- Nie wiem na czym to polega. Na 偶o艂nierza podzia艂a艂a, widzia艂em na w艂asne oczy. Wzi膮艂em te偶 hosti臋, tak na wszelki wypadek, ale jeszcze jej nie wypr贸bowa艂em. Czy w waszych ko艣cio艂ach przyjmuje si臋 komuni臋?

- Jasne - odparli ch贸rem Dale i Kevin.

- Mogliby艣my zorganizowa膰 troch臋 chleba komunijnego - powiedzia艂 Dale do Lawrence'a.

- Jak? - spyta艂 lakonicznie jego m艂odszy brat.

Dale zastanawia艂 si臋 przez chwil臋.

- Masz racj臋. 艁atwiej by艂oby nam chyba podw臋dzi膰 pastorowi jego bielizn臋. - Spojrza艂 na Mike'a. - Dobra, skoro ju偶 wiemy, 偶e twoja woda dzia艂a, to zorganizuj jej troch臋 i dla nas.

- Mogliby艣my nape艂ni膰 ni膮 balony i zbombardowa膰 tych sukinsyn贸w - odezwa艂 si臋 Harlen. - Niechby skwierczeli jak 艣limaki na patelni.

Nie mieli poj臋cia, czy m贸wi serio, czy si臋 z nich nabija, wi臋c na wszelki wypadek postanowili si臋 rozej艣膰 i przemy艣le膰 wszystko do rana.

***

Mike rozwi贸z艂 gazety w rekordowym czasie i o si贸dmej rano zjawi艂 si臋 na plebanii. Pani McCafferty ju偶 tam by艂a.

- 艢pi - poinformowa艂a go szeptem w hallu na parterze. - Doktor Powell da艂 mu co艣 na sen.

- Jaki doktor Powell? - zdziwi艂 si臋 Mike.

Gospodyni mi臋艂a w palcach skraj fartucha.

- Lekarz z Peorii. Doktor Staffney przywi贸z艂 go wczoraj wieczorem.

- Czy to co艣 powa偶nego?

Przed oczami wci膮偶 mia艂 br膮zowe, wij膮ce si臋 robaki nikn膮ce w ciele kap艂ana. Pani McCafferty na chwil臋 zas艂oni艂a r臋k膮 usta, jakby zamierza艂a si臋 rozp艂aka膰.

- Nikt nie wie, co to w艂a艣ciwie jest. S艂ysza艂am, jak doktor Powell m贸wi艂 doktorowi Staffneyowi, 偶e je艣li dzisiaj mu si臋 nie polepszy, to b臋d膮 musieli zabra膰 go do Szpitala 艢wi臋tego Franciszka...

- Do 艢wi臋tego Franciszka? - Mike zerkn膮艂 w g贸r臋, na schody.

- A偶 do Peorii? Dlaczego?

- Bo... Bo tam maj膮 sztuczne p艂uca... - wyszepta艂a kobieta, a potem, jakby ju偶 do siebie, doda艂a: - Przez ca艂膮 noc nie spa艂am, tylko odmawia艂am r贸偶aniec w intencji tego biedaka...

- Czy mog臋 chocia偶 na niego spojrze膰?

- Nie, nie ma mowy! Obawiaj膮 si臋, 偶e to co艣 zara藕liwego. Nikomu nie wolno si臋 do niego zbli偶a膰.

- Przecie偶 by艂em przy nim, kiedy zachorowa艂. - M贸g艂by doda膰, 偶e ju偶 wpu艣ci艂a go do domu, i je艣li ona si臋 zarazi艂a, to zd膮偶y艂a zarazi膰 r贸wnie偶 i jego, ale tego nie uczyni艂, zrobi艂 natomiast najbardziej niewinn膮, b艂agaln膮 min臋. - Bardzo pani膮 prosz臋... Nie b臋d臋 wchodzi艂 do pokoju, tylko zajrz臋 przez drzwi.

W ko艅cu ust膮pi艂a. Wspi臋li si臋 po schodach, na palcach przeszli przez d艂ugi, mroczny hall, delikatnie uchylili ci臋偶kie drzwi. Nie skrzypn臋艂y.

Najpierw poczu艂 uderzenie smrodu, a dopiero potem rozgrzanego, st臋ch艂ego powietrza. Smr贸d bardzo przypomina艂 ten, kt贸ry otacza艂 trupow贸z i wype艂nia艂 podziemne tunele, tyle 偶e by艂 jeszcze bardziej odra偶aj膮cy. Mike odruchowo zas艂oni艂 r臋k膮 nos i usta.

- Nie otwieramy okien, bo nocami ma okropne dreszcze - wyja艣ni艂a pani McCafferty.

- Ale ten... zapach... - wykrztusi艂 Mike, walcz膮c z ogarniaj膮cymi go md艂o艣ciami.

Gospodyni zmarszczy艂a brwi.

- Chodzi ci o lekarstwo? Po艣ciel zmieniam codziennie. Naprawd臋 przeszkadza ci ten zapach lekarstwa?

Zapach lekarstwa? Tak potwornie cuchn膮膰 mog艂o tylko lekarstwo produkowane z rozk艂adaj膮cych si臋 trup贸w. Tak w艂a艣nie musia艂y 艣mierdzie膰 dwutygodniowe zw艂oki. Z niedowierzaniem spojrza艂 na pani膮 McCafferty; wszystko wskazywa艂o na to, 偶e niczego nie czu艂a! Czy ja to sobie tylko wyobra偶am? Z r臋k膮 wci膮偶 przyci艣ni臋t膮 do twarzy wszed艂 ostro偶nie do pokoju i spojrza艂 na 艂贸偶ko, spodziewaj膮c si臋 ujrze膰 cia艂o w zaawansowanym stanie rozk艂adu.

Ojciec C. wygl膮da艂 nie najlepiej, ale z pewno艣ci膮 nie by艂 rozk艂adaj膮cym si臋 trupem. Nie ulega艂o jednak w膮tpliwo艣ci, 偶e m艂ody ksi膮dz jest bardzo, bardzo chory: mia艂 zamkni臋te, mocno podkr膮偶one oczy, usta tak spieczone i pop臋kane, jakby przez kilka minionych dni w臋drowa艂 przez pustyni臋, rozpalon膮 sk贸r臋, w艂osy zmierzwione i spocone, palce zakrzywione jak szpony jakiego艣 zwierz臋cia. Z otwartych ust s膮czy艂 si臋 strumyczek 艣liny, ka偶dy oddech odzywa艂 si臋 w piersi odg艂osami przywodz膮cymi na my艣l kamienist膮 lawin臋. Kto艣, kto ujrza艂by go po raz pierwszy, z pewno艣ci膮 nie domy艣li艂by si臋, 偶e ojciec Cavanaugh jest ksi臋dzem.

- Wystarczy - szepn臋艂a pani McCafferty, delikatnie, ale stanowczo, wypychaj膮c Mike'a z pokoju.

Rzeczywi艣cie, wystarczy艂o. Mike p臋dzi艂 z tak膮 pr臋dko艣ci膮 w stron臋 domu pani Moon, 偶e p臋d powietrza wyciska艂 mu 艂zy z oczu.

***

Pani Moon nie 偶y艂a.

Domy艣li艂 si臋 tego ju偶 wtedy, kiedy nikt nie odpowiedzia艂 na stukanie do drzwi. Nabra艂 ca艂kowitej pewno艣ci w chwili, kiedy wszed艂 do ciasnego, ciemnego hallu i nie potkn膮艂 si臋 o 偶adnego kota.

Wiedzia艂, 偶e panna Moon, bibliotekarka, zwykle przychodzi艂a oko艂o 贸smej, 偶eby zje艣膰 艣niadanie z matk膮. Teraz dochodzi艂a dopiero si贸dma trzydzie艣ci. Przechodzi艂 z pokoju do pokoju, czuj膮c, 偶e ogarniaj膮 go takie same md艂o艣ci, jak niedawno na plebanii. Uspok贸j si臋, kretynie, powtarza艂 w duchu. Po prostu wysz艂a dok膮d艣, a koty rozlaz艂y si臋 po domu. Albo uciek艂y w nocy, a ona posz艂a ich szuka膰. Albo panna Moon wreszcie zawioz艂a j膮 do domu opieki w Oak Hill.

Tak brzmia艂y logiczne wyja艣nienia. Doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e 偶adne z nich nie jest prawdziwe.

Znalaz艂 j膮 na niewielkim pode艣cie na pi臋trze. Drobne cia艂o z trudem si臋 tam mie艣ci艂o. Dwoje drzwi prowadzi艂o do male艅kiej sypialni i jeszcze mniejszej 艂azienki.

Przykucn膮艂 na ostatnim stopniu. Serce trzepota艂o mu si臋 w piersi tak gwa艂townie, 偶e ba艂 si臋, i偶 pod wp艂ywem jego uderze艅 straci r贸wnowag臋 i runie w d贸艂 po schodach. Je艣li nie liczy膰 pogrzebu dziadka przed paru laty, do tej pory nigdy nie widzia艂 trupa... Naturalnie z wyj膮tkiem 偶o艂nierza. Ogarn臋艂a go przedziwna mieszanina smutku, przera偶enia i ciekawo艣ci.

Umar艂a na tyle dawno temu, 偶e jej r臋ce i ramiona zd膮偶y艂y ju偶 zupe艂nie zesztywnie膰. Palce lewej r臋ki zacisn臋艂a na s艂upku balustrady, jakby zamierza艂a zaraz si臋 podnie艣膰, prawa r臋ka stercza艂a w g贸r臋 z palcami rozczapierzonymi w obronnym ge艣cie. Mia艂a otwarte oczy. Mike u艣wiadomi艂 sobie, 偶e 偶aden z setek truposzy, kt贸rych ogl膮da艂 w telewizji - zawsze u kogo艣, najcz臋艣ciej u Dale'a - nie mia艂 otwartych oczu. Oczy pani Moon by艂y nie tylko otwarte, ale wr臋cz wytrzeszczone, jakby lada chwila mia艂y wyskoczy膰 z orbit. Patrz膮c na nie, zrozumia艂, co to znaczy naprawd臋 by膰 martwym.

Poniewa偶 krew odp艂yn臋艂a z jej twarzy, plamy starcze na policzkach odznacza艂y si臋 z niemal karykaturaln膮 wyrazisto艣ci膮. Mi臋艣nie szyi i karku by艂y potwornie napi臋te - wygl膮da艂o to tak, jakby mia艂y lada chwila pop臋ka膰. Mia艂a na sobie r贸偶ow膮 pikowan膮 podomk臋, spod kt贸rej wystawa艂y zupe艂nie wyprostowane, chude jak patyki nogi. Z jednej stopy zsun膮艂 si臋 r贸偶owy, puchaty pantofel. Stara kobieta malowa艂a sobie paznokcie u st贸p na r贸偶owo, co sprawia艂o, 偶e jej poskr臋cane, guz艂owate, chude stopy wygl膮da艂y co najmniej dziwacznie.

Ostro偶nie dotkn膮艂 lewej r臋ki kobiety i cofn膮艂 si臋 gwa艂townie. By艂a potwornie zimna, chocia偶 w domu panowa艂 niezno艣ny upa艂. Nadzwyczajnym wysi艂kiem woli zmusi艂 si臋, 偶eby spojrze膰 na jej twarz.

Pani Moon mia艂a szeroko otwarte usta, jakby umar艂a, g艂o艣no krzycz膮c. Sztuczna szcz臋ka obsun臋艂a si臋 cz臋艣ciowo i teraz wisia艂a w czarnej czelu艣ci ust jak jaki艣 zupe艂nie obcy kawa艂ek plastiku, kt贸ry zjawi艂 si臋 tam nie wiadomo sk膮d. Na jej nienaturalnie wykrzywionej, zniekszta艂conej twarzy zamar艂 grymas przera偶enia.

Mike odwr贸ci艂 si臋, po czym zjecha艂 na siedzeniu po wy艂o偶onych dywanow膮 wyk艂adzin膮 schodach. Nawet gdyby chcia艂, nie zdo艂a艂by stan膮膰 na nogach. W powietrzu unosi艂a si臋 ledwo wyczuwalna wo艅 rozk艂adu - tak mog艂yby pachnie膰 kwiaty, kt贸re kto艣 zostawi艂 na zbyt d艂ugo w zamkni臋tym, gor膮cym wn臋trzu samochodu. Nie by艂o to nawet w po艂owie tak okropne jak smr贸d wype艂niaj膮cy plebani臋.

Ten, kto j膮 zabi艂, mo偶e tu jeszcze by膰.

Nie wsta艂, nie odwr贸ci艂 si臋, nie rozejrza艂 doko艂a. Musia艂 jeszcze troch臋 posiedzie膰. W g艂owie hucza艂o mu tak bardzo, jakby buszowa艂a tam ca艂a gromada 艣wierszczy, przed oczami lata艂y czarne plamy. Opu艣ci艂 g艂ow臋 mi臋dzy kolana, mocno potar艂 policzki.

Zaraz przyjdzie panna Moon i znajdzie swoj膮 matk臋... w艂a艣nie tak.

Mike nie przepada艂 za kostyczn膮 bibliotekark膮 - kiedy艣 zapyta艂a go nawet, po co w og贸le przychodzi do biblioteki, skoro nie by艂 w stanie zda膰 do pi膮tej klasy. Mike odpar艂 na to z u艣miechem, 偶e chcia艂 poczeka膰 na koleg贸w - i w pewnym sensie by艂o to prawd膮 - niemniej jednak jej uwaga bole艣nie go dotkn臋艂a i przez kilka tygodni wraca艂 do niej my艣lami, najcz臋艣ciej le偶膮c w 艂贸偶ku, tu偶 przed za艣ni臋ciem.

Ale i tak nikomu bym nie 偶yczy艂, 偶eby znalaz艂 swoj膮 matk臋 nie偶yw膮 na schodach.

Mike zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e gdyby na jego miejscu by艂 Duane, albo nawet Dale, z pewno艣ci膮 zachowaliby si臋 jak mali detektywi: zacz臋liby szuka膰 poszlak, czy jak to si臋 nazywa, 艣lad贸w, dowod贸w potwierdzaj膮cych to, o czym by艂 dog艂臋bnie przekonany - 偶e pani膮 Moon zabi艂a ta sama... si艂a... kt贸ra doprowadzi艂a do 艣mierci Duane'a i jego wujka. On natomiast potrafi艂 si臋 zdoby膰 tylko na to, 偶eby odchrz膮kn膮膰 i zacz膮膰 nawo艂ywa膰 schrypni臋tym g艂osem:

- Kicikici... Chod藕cie tutaj, koteczki... Kicikici...

Nic si臋 nie poruszy艂o, ani w pomieszczeniach na pi臋trze - drzwi do sypialni i 艂azienki by艂y leciutko uchylone - ani na parterze, w kuchni i hallu.

Mike wreszcie d藕wign膮艂 si臋 na dr偶膮ce nogi i wspi膮艂 po schodach. Wiele wysi艂ku kosztowa艂o go, 偶eby znowu nie usi膮艣膰, i 偶eby jeszcze raz nie spojrze膰 na pani膮 Moon. Wydawa艂a si臋 jeszcze mniejsza i bardziej zasuszona. Przez g艂ow臋 przemkn臋艂a mu absurdalna my艣l, 偶e powinien wyj膮膰 jej sztuczn膮 szcz臋k臋, 偶eby si臋 nie ud艂awi艂a, zaraz jednak wyobrazi艂 sobie, jak zimne 艣liskie dzi膮s艂a zaciskaj膮 si臋 na r臋ce, unieruchamiaj膮 j膮, uniemo偶liwiaj膮c mu ucieczk臋, a wytrzeszczone oczy kieruj膮 si臋 powoli na jego twarz i...

„Uspok贸j si臋, g艂upku!”. Kiedy Mike przeklina艂 albo beszta艂 si臋 w duchu, zwykle s艂ysza艂 g艂os Jima Harlena. Tym razem w jego g艂owie r贸wnie偶 rozleg艂 si臋 g艂os kolegi. Ten g艂os podpowiada艂 mu, 偶eby czym pr臋dzej spieprza艂 z tego domu.

Uni贸s艂 praw膮 r臋k臋 w ge艣cie, kt贸ry setki razy wykonywa艂 ojciec Cavanaugh, i uczyni艂 znak krzy偶a nad zw艂okami. Co prawda wiedzia艂, 偶e pani Moon nie by艂a katoliczk膮, nie s膮dzi艂 jednak, 偶eby to, co zrobi艂, mog艂o jej w jaki艣 spos贸b zaszkodzi膰. Zm贸wi艂 kr贸tka modlitw臋, a nast臋pnie podszed艂 do uchylonych drzwi sypialni. Szpara okaza艂a si臋 wystarczaj膮co szeroka, 偶eby wsun膮艂 do 艣rodka g艂ow臋, nie dotykaj膮c ani samych drzwi, ani futryny.

Zmasakrowane kocie cia艂a le偶a艂y na starannie pos艂anym 艂贸偶ku, wisia艂y nabite na pr臋ty i klamki, poodrywane g艂owy le偶a艂y rz膮dkiem na toaletce mi臋dzy szczotkami do w艂os贸w, grzebieniami i flakonikami. Jeden z kot贸w - br膮zowo-rudy ulubieniec pani Moon - obraca艂 si臋 powoli na przewodzie od 偶yrandola. Jego oczy - jedno b艂臋kitne, drugie 偶贸艂te - spogl膮da艂y z wyrzutem za ka偶dym razem, kiedy zaskakuj膮co d艂ugie, wypr臋偶one cia艂o zwraca艂o si臋 przodem w stron臋 ch艂opca. Mike cofn膮艂 si臋 gwa艂townie, zbieg艂 po schodach, dopad艂 tylnych drzwi i stan膮艂 jak wryty. Piek艂y go oczy, wn臋trzno艣ci podchodzi艂y do gard艂a, w g艂owie natomiast natr臋tnie rozbrzmiewa艂a jedna my艣l: Nie mog臋 pozwoli膰, 偶eby panna Moon to wszystko zobaczy艂a.

Zosta艂o mu kilka minut, mo偶e nawet mniej. Przy 艣cianie sta艂o co艣 w rodzaju ma艂ego rega艂u po艂膮czonego z blatem do pisania. Mike chwyci艂 staromodne pi贸ro, umoczy艂 stal贸wk臋 w ka艂amarzu i wielkimi literami napisa艂 na kartce: NIECH PANI NIE WCHODZI! PROSZ臉 WEZWA膯 POLICJ臉! Nie mia艂 poj臋cia, czy zwyk艂e wytarcie wystarczy, 偶eby usun膮膰 odciski palc贸w z pi贸ra, wi臋c na wszelki wypadek schowa艂 je do kieszeni, owin膮艂 sobie r臋k臋 skrajem koszulki, otworzy艂 drzwi, zamkn膮艂 je, wcisn膮艂 kartk臋 mi臋dzy skrzyd艂o i futryn臋, tak 偶eby by艂a dobrze widoczna, starannie wytar艂 klamk臋, a nast臋pnie odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i pogna艂 przez niewielki zadbany ogr贸dek, przeskakuj膮c przez rabaty z kwiatami. Przesadziwszy jednym susem niski 偶ywop艂ot, znalaz艂 si臋 w w膮skiej alejce i co si艂 w nogach pop臋dzi艂 do domu, dzi臋kuj膮c w duchu Bogu za to, 偶e g臋ste krzewy po obu stronach czyni艂y go niemal niewidocznym. Czym pr臋dzej wdrapa艂 si臋 na drzewo przy Depot Street, usiad艂 wysoko w rozwidleniu ga艂臋zi i odpoczywa艂, ci臋偶ko dysz膮c i dr偶膮c na ca艂ym ciele. Dopiero po chwili poczu艂, 偶e uwiera go pi贸ro; na szcz臋艣cie w艂o偶y艂 je do kieszeni w taki spos贸b, 偶e stal贸wka stercza艂a na zewn膮trz. W przeciwnym razie mia艂by ju偶 na spodniach wielk膮 plam臋 z atramentu. Bez trudu m贸g艂 sobie wyobrazi膰 nag艂贸wki w gazetach: G艁UPKOWATY M艁ODOCIANY MORDERCA B艁YSKAWICZNIE ZDEMASKOWANY DZI臉KI PLAMIE Z ATRAMENTU. Wepchn膮艂 pi贸ro w naturaln膮 szczelin臋 w pniu i dla pewno艣ci zas艂oni艂 j膮 li艣膰mi. Oczywi艣cie istnia艂o prawdopodobie艅stwo, 偶e jesieni膮 spadnie na ziemi臋 i kto艣 je znajdzie, ale Mike uzna艂, 偶e dopiero wtedy b臋dzie si臋 tym martwi艂. O ile w og贸le do偶yje jesieni, ma si臋 rozumie膰.

Siedzia艂 oparty plecami o gruby pie艅, s艂uchaj膮c dobiegaj膮cych z do艂u sporadycznych odg艂os贸w ruchu ulicznego oraz 艣wistu skakanki jego siostry Kathleen, bawi膮cej si臋 samotnie na chodniku, i my艣la艂. Pocz膮tkowo stara艂 si臋 my艣le膰 tylko po to, 偶eby zag艂uszy膰 wspomnienia o okropie艅stwach, kt贸re widzia艂 tego pi臋knego, upalnego ranka, ale szybko zda艂 sobie spraw臋, 偶e nigdy mu si臋 to nie uda. W zwi膮zku z tym zaprz膮g艂 strach i obrzydzenie do pracy, usi艂uj膮c obmy艣li膰 jaki艣 sensowny plan.

Sp臋dzi艂 na drzewie prawie trzy godziny. W pewnej chwili us艂ysza艂 zawodzenie policyjnej syreny - bardzo rzadki odg艂os w Elm Haven - warkot silnik贸w kilku samochod贸w, pisk hamulc贸w, gwar wielu g艂os贸w. To policja przyjecha艂a do domu pani Moon. By艂 jednak tak g艂臋boko pogr膮偶ony w my艣lach, 偶e prawie nie zwr贸ci艂 na to uwagi. Kiedy wreszcie zszed艂 na ziemi臋, mia艂 zupe艂nie zdr臋twia艂e nogi oraz spodnie i koszulk臋 wybrudzone 偶ywic膮. Nie zwa偶aj膮c na nic, wskoczy艂 na rower i pojecha艂 do Stewart贸w.

Obu ch艂opc贸w mocno poruszy艂a wiadomo艣膰 o 艣mierci pani Moon. Gdyby po prostu umar艂a, nikt by si臋 tym szczeg贸lnie nie przej膮艂, poniewa偶 nikomu nie przysz艂oby do g艂owy podejrzewa膰 kogo艣 o zbrodnicze dzia艂anie; los, jaki spotka艂 jej koty, 艣wiadczy艂 jednak o tym, 偶e 艣mier膰 staruszki nast膮pi艂a w wyniku okrutnego przest臋pstwa. Mike nie potrafi艂 tego zrozumie膰. Ludzie 艂atwo godzili si臋 z wypadkami, nawet tak tragicznymi jak te, kt贸re spotka艂y Duane'a i jego wujka, natomiast zmasakrowanie kilku kot贸w powodowa艂o, 偶e starannie zamykali na noc drzwi i okna, i co chwila ogl膮dali si臋 za siebie. On sam traktowa艂 艣mier膰 pani Moon jako cz臋艣膰 gro藕nej, nieprzeniknionej ciemno艣ci, kt贸ra od pocz膮tku lata wisia艂a nad nim, jego babci膮 i kolegami - jako zaledwie jeszcze jedn膮 burz臋 na wiecznie zachmurzonym, ponurym niebie.

- Chod藕cie - powiedzia艂, popychaj膮c Dale'a i Lawrence'a w stron臋 rower贸w. - Musimy pogada膰 z Kevinem i Harlenem. Mam pewien plan.

W drodze do domu Harlena nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰 przed zerkaniem na Old Central. Budynek sprawia艂 wra偶enie jeszcze wi臋kszego i brzydszego ni偶 do tej pory, nafaszerowanego ohydnymi tajemnicami dojrzewaj膮cymi i p臋czniej膮cymi w mroku, kt贸rego nawet w najpi臋kniejszy dzie艅 nie rozja艣nia艂 偶aden promie艅 s艂o艅ca.

Mike wiedzia艂 jeszcze jedno: 偶e ta przekl臋ta szko艂a czeka艂a na niego.

27

Zebrali si臋 na boisku do baseballa. Mike m贸wi艂 prawie przez dziesi臋膰 minut, a pozostali gapili si臋 na niego z otwartymi ustami. Nie przerywali pytaniami, kiedy opisywa艂 wygl膮d zw艂ok pani Moon, nie zaprotestowali, kiedy stwierdzi艂, 偶e wkr贸tce b臋d膮 wygl膮dali tak samo, je艣li szybko czego艣 nie zrobi膮. Milczeli, kiedy t艂umaczy艂 im co powinni zrobi膰.

- My艣licie, 偶e zd膮偶ymy do niedzieli rano? - zapyta艂 wreszcie Dale.

Rowery le偶a艂y w trawie wok贸艂 stanowiska miotacza. W promieniu pi臋ciuset metr贸w nie by艂o 偶ywej duszy. S艂o艅ce niemi艂osiernie pra偶y艂o kr贸tko ostrzy偶one czupryny i ods艂oni臋te ramiona, l艣ni艂o w chromowanych cz臋艣ciach rower贸w, zmusza艂o do przymkni臋cia powiek.

- Tak mi si臋 wydaje - odpar艂 Mike.

- Nie bardzo mi pasuje ten wiecz贸r we czwartek - powiedzia艂 Harlen.

Spojrzeli na niego ze zdziwieniem. By艂 dopiero wtorkowy ranek, dlaczego wi臋c zawraca艂 im g艂ow臋 czwartkowym wieczorem?

- Niby czemu? - spyta艂 Kevin.

- Bo jestem zaproszony na urodziny Michelle Staffney. I zamierzam tam p贸j艣膰.

Lawrence zrobi艂 zdegustowan膮 min臋, a pozostali ch艂opcy ma艂o nie parskn臋li 艣miechem.

- Cz艂owieku, wszyscy jeste艣my zaproszeni! - poinformowa艂 Harlena Dale. - Po艂owa dzieciak贸w w mie艣cie jest zaproszona, dok艂adnie tak jak co roku. Czym tu si臋 przejmowa膰?

M贸wi艂 prawd臋. Urodziny Michelle sta艂y si臋 dla dzieciarni z Elm Haven sta艂ym punktem programu rozrywkowego. Przyj臋cie odbywa艂o si臋 zawsze wieczorem, zapraszano mn贸stwo go艣ci, a o dziesi膮tej odbywa艂 si臋 pokaz ogni sztucznych. Doktor Staffney og艂asza艂, 偶e 艣wi臋tuj膮 nie tylko urodziny jego c贸rki, lecz r贸wnie偶 rocznic臋 zburzenia Bastylii, a go艣cie wiwatowali i bili brawo, chocia偶 prawie nikt z nich nie wiedzia艂 co to znaczy. Kogo to zreszt膮 obchodzi艂o? Wa偶ne, 偶e by艂 tort, poncz i fajerwerki!

- Niczym. Jasne, 偶e niczym - odpar艂 Harlen z chytr膮 min膮, maj膮c膮 艣wiadczy膰 o tym, 偶e wie o czym艣, czego inni nie mog膮 si臋 nawet domy艣la膰. - Ale mam zamiar tam by膰, i ju偶.

Dale najwyra藕niej zamierza艂 si臋 z nim spiera膰, lecz do rozmowy wtr膮ci艂 si臋 Mike.

- W porz膮dku, nie ma sprawy. To, co mieli艣my zrobi膰 we czwartek, zrobimy jutro. Dzi臋ki temu b臋dziemy przygotowani na sobotni seans.

- Sk膮d wiesz, 偶e akurat w t臋 sobot臋 b臋dzie seans? - zapyta艂 pow膮tpiewaj膮cym tonem Lawrence. Z czerwonego, spieczonego s艂o艅cem nosa schodzi艂a mu sk贸ra.

Mike westchn膮艂, po czym przykucn膮艂 tu偶 obok stanowiska miotacza. Pozostali poszli w jego 艣lady, tworz膮c ciasny kr膮g. Mike, m贸wi膮c, grzeba艂 od niechcenia palcem w piasku, jakby rozrysowywa艂 plan taktyczny meczu, ale w rzeczywisto艣ci nie mia艂o to 偶adnego znaczenia.

- Za艂atwi to ten, kto p贸jdzie porozmawia膰 z panem Ashley-Montague'em. Skoro wypraw臋 organizujemy ju偶 jutro, trzeba b臋dzie pogada膰 z nim jeszcze dzisiaj albo najp贸藕niej w 艣rod臋 po po艂udniu. - Zerkn膮艂 z ironicznym u艣miechem na Harlena. - Bo we czwartek jest przecie偶 przyj臋cie u Michelle...

Dale wyci膮gn膮艂 z tylnej kieszeni baseballow膮 czapeczk臋 i w艂o偶y艂 j膮 na g艂ow臋. Cie艅 daszka opad艂 na jego twarz jak czarna maska.

- Dlaczego tak wcze艣nie? - zapyta艂.

Mike powiedzia艂 wcze艣niej, 偶e w艂a艣nie Dale najlepiej nadaje si臋 do przeprowadzenia rozmowy z Ashley-Montague'em. Teraz wzruszy艂 ramionami.

- Sam pomy艣l. Nie mo偶emy ruszy膰 z ca艂膮 reszt膮, dop贸ki nie b臋dziemy ca艂kowicie pewni. On nam powie, czy mamy racj臋.

Dale wci膮偶 nie by艂 przekonany.

- A je偶eli nie powie?

- Wtedy przeprowadzimy pr贸b臋, ale wola艂bym, 偶eby to nie by艂o konieczne.

Dale potar艂 spocony kark, po czym spojrza艂 na widoczn膮 w oddali wie偶臋 ci艣nie艅 i na dziel膮ce ich od niej pola. Zbo偶e si臋ga艂o im ju偶 nad g艂owy, tworzy艂o zielon膮 艣cian臋 wyznaczaj膮c膮 granic臋 miasta.

- A ty te偶 tam p贸jdziesz? - zapyta艂. - Do domu Aschley-Montague'a?

- Raczej nie - odpar艂 Mike. - Musz臋 znale藕膰 drug膮 osob臋, o kt贸rej wam m贸wi艂em, i dowiedzie膰 si臋, czy pani Moon m贸wi艂a prawd臋. Poza tym ojciec C. mo偶e mnie potrzebowa膰.

- Ja z tob膮 p贸jd臋 - zaofiarowa艂 si臋 Kevin.

Dale od razu poczu艂 si臋 ra藕niej, ale Mike'owi ten pomys艂 raczej si臋 nie spodoba艂.

- Nie ma mowy. Musisz pojecha膰 cystern膮 ze swoim tat膮 i przygotowa膰 wszystko tak, jak planowali艣my.

- Ale to chyba dopiero w weekend, prawda?

Mike stanowczo pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Ale mycie i sprz膮tanie musisz zacz膮膰 du偶o wcze艣niej, 偶eby艣 nie musia艂 robi膰 tego w sobot臋.

Kevin skin膮艂 g艂ow膮, uznaj膮c argumenty kolegi. Dale znowu poczu艂 si臋 fatalnie.

- Ja z tob膮 p贸jd臋 - o艣wiadczy艂 Harlen.

Dale pow膮tpiewaj膮co spojrza艂 na chudego ch艂opaczka z r臋k膮 w gipsie i na temblaku. Ten widok raczej nie dodawa艂 otuchy.

- I ja - odezwa艂 si臋 Lawrence.

- Nie ma mowy! - stwierdzi艂 stanowczo Dale, wzorowo wywi膮zuj膮c si臋 z roli starszego brata. - Masz by膰 nasz膮 czujk膮, pami臋tasz? Jak znajdziemy Trupow贸z, je艣li nie b臋dziesz mia艂 oczu i uszu otwartych?

- Niech to szlag trafi! - wymamrota艂 Lawrence, po czym zerkn膮艂 przez rami臋 na oddalony o sto pi臋膰dziesi膮t metr贸w dom, jakby si臋 ba艂, 偶e us艂yszy go matka. - Cholera jasna! - doda艂, przekonawszy si臋, 偶e jest ca艂kowicie bezpieczny.

Niechc膮cy rozbawi艂 Jima Harlena prawie do 艂ez.

- Do nag艂ego licha! - wykrzykn膮艂 Jim falsetem, przedrze藕niaj膮c m艂odszego ch艂opca.

- Najbardziej nie podoba mi si臋 ten pomys艂 z wypraw膮 - stwierdzi艂 Kevin rzeczowym tonem. - Wszyscy razem, w jednym miejscu...

- Nie wszyscy, bo mnie przecie偶 z wami nie b臋dzie - zauwa偶y艂 Mike z u艣miechem.

Kevinowi by艂o daleko do weso艂o艣ci.

- Wiesz, o czym m贸wi臋.

Mike wiedzia艂.

- W艂a艣nie dlatego my艣l臋, 偶e to powinno zadzia艂a膰 - odpar艂, wci膮偶 kre艣l膮c kr臋gi i linie w piasku. - Rzadko si臋 zdarza, 偶eby艣my byli wszyscy razem, ale je艣li Dale... i Jim... wyci膮gn膮 informacje od Ashley-Montague'a, mo偶e nie b臋dzie to konieczne.

Dale wci膮偶 spogl膮da艂 z niepokojem na otaczaj膮ce ich pola.

- Problem polega na tym, 偶e nie mam poj臋cia, jak si臋 dosta膰 dzisiaj do Peorii. Mama mnie nie zawiezie, bo jej buick nie dojecha艂by tam, nawet gdyby chcia艂a, a tata wraca dopiero w niedziel臋.

Kevin przez jaki艣 czas 偶u艂 z namys艂em gum臋, po czym odwr贸ci艂 si臋 i splun膮艂 przez rami臋.

- Nikt z nas nie je藕dzi cz臋sto do Peorii. W 艢wi臋to Dzi臋kczynienia, w Bo偶e Narodzenie... Chyba nie chcecie czeka膰 tak d艂ugo?

Harlen u艣miechn膮艂 si臋 ironicznie.

- Z trudem uda艂o mi si臋 przekona膰 mam臋, 偶eby przesta艂a tam je藕dzi膰. Gdybym teraz poprosi艂 j膮, 偶eby podrzuci艂a mnie do rezydencji przy Grand View Drive, spu艣ci艂aby mi t臋gie lanie.

- Ale zawioz艂aby ci臋 potem czy nie?

Harlen zmierzy艂 Mike'a nie偶yczliwym spojrzeniem.

- S艂uchaj, przecie偶 tw贸j stary pracuje w browarze Pabsta, zgadza si臋? Nie m贸g艂by podrzuci膰 Dale'a i mnie?

- Jasne, 偶e m贸g艂by. Pod warunkiem, 偶e chcecie wyjecha膰 o wp贸艂 do dziewi膮tej wieczorem, 偶eby zd膮偶y膰 na nocn膮 zmian臋. Poza tym browar jest o 艂adnych par臋 kilometr贸w od Grand View Drive. Musieliby艣cie zasuwa膰 kawa艂 drogi na piechot臋, spotka膰 si臋 z panem A-M o p贸艂nocy, a potem zaczeka膰 na mojego tat臋, 偶eby zgarn膮艂 was o si贸dmej rano.

Harlen wzruszy艂 ramionami, ale zaraz powesela艂.

- Mam pomys艂, Dale! Ile masz forsy?

- W og贸le?

- Nie m贸wi臋 o twojej ksi膮偶eczce oszcz臋dno艣ciowej ani o srebrnych dolarach w skarpecie, tylko o tym, co mo偶esz mie膰 natychmiast, zaraz.

- Jakie艣 dwadzie艣cia dziewi臋膰 dolc贸w. Ale najbli偶szy autobus odje偶d偶a dopiero w pi膮tek, a i tak...

Harlen pokr臋ci艂 g艂ow膮. U艣miech nie znika艂 z jego twarzy.

- Nie chodzi mi o 偶aden pieprzony autobus, amigo. Chodzi mi o taks贸wk臋. Dwadzie艣cia dziewi臋膰 dolar贸w powinno wystarczy膰. A co mi tam, dorzuc臋 dolca i b臋dzie r贸wne trzydzie艣ci. Mo偶emy pojecha膰 jeszcze dzisiaj, nawet teraz, w tej chwili.

Serce zacz臋艂o bi膰 Dale'owi 偶ywiej w piersi. Nie mia艂 najmniejszej ochoty na spotkanie z panem Dennisem Ashley-Montague'em, a Peoria wydawa艂a si臋 by膰 odleg艂a o lata 艣wietlne st膮d.

- Teraz? M贸wisz powa偶nie?

- Jasne.

Dale spojrza艂 pytaj膮co na Mike'a, natrafi艂 na powa偶ne spojrzenie szarych oczu. Mike ledwo dostrzegalnie skin膮艂 g艂ow膮. Tak, zr贸b to.

- No dobrze... - Dale westchn膮艂, po czym stukn膮艂 Lawrence'a w pier艣. - Masz siedzie膰 w domu z mam膮, chyba 偶e Mike wy艣le ci臋 na zwiady, albo co艣 w tym rodzaju. - Harlen ju偶 siedzia艂 na rowerze i rusza艂 w kierunku First Avenue. Dale powi贸d艂 wzrokiem po kolegach. - To kompletne wariactwo - O艣wiadczy艂 spokojnie.

Nikt nie zaprzeczy艂. Po chwili Dale r贸wnie偶 wskoczy艂 na rower i stan膮艂 na peda艂ach, 偶eby dogoni膰 Harlena.

***

C.J. Congden gapi艂 si臋 na nich z niedowierzaniem. Pryszczaty szesnastolatek opiera艂 si臋 o mask臋 czarnego chevroleta ojca. W lewej r臋ce trzyma艂 piwo, mia艂 na sobie czarn膮 sk贸rzan膮 kurtk臋, brudne d偶insy, sznurowane buciory z cholewk膮 na grubej podeszwie i papierosa jakby przyklejonego do dolnej wargi, tak 偶e m贸g艂 m贸wi膰, nie wyjmuj膮c go z ust.

- 呕e jak? Czego wy, kurwa, chcecie?

- 呕eby艣 nas zawi贸z艂 do Peorii - powt贸rzy艂 Harlen.

- Znaczy si臋, niby ciebie i tego smarka?

Jim spojrza艂 na Dale'a.

- Tak. Mnie i tego smarka.

- I niby ile chcecie mi zap艂aci膰?

Harlen westchn膮艂 i pos艂a艂 koledze spojrzenie, kt贸re mia艂o oznacza膰: A nie m贸wi艂em, 偶e to kompletny imbecyl?

- Pi臋tna艣cie dolc贸w.

- Pieprzcie si臋.

Harlen lekko wzruszy艂 ramionami.

- Mogliby艣my podnie艣膰 ofert臋 do osiemnastu, ale...

- Dwadzie艣cia pi臋膰 albo nie ma o czym gada膰 - przerwa艂 mu Congden, strzepuj膮c popi贸艂 z papierosa.

Harlen stanowczo pokr臋ci艂 g艂ow膮, wzni贸s艂 oczy ku niebu, roz艂o偶y艂 r臋ce... po czym westchn膮艂 i powiedzia艂:

- No dobrze. Niech b臋dzie.

Congden nieco si臋 zdziwi艂.

- Ale z g贸ry! - rzuci艂 tonem, kt贸rego z pewno艣ci膮 nauczy艂 si臋 na filmach gangsterskich.

- Po艂owa teraz, po艂owa po robocie - odpar艂 Harlen, ca艂kiem udanie na艣laduj膮c Humphreya Bogarta.

Congden zmru偶y艂 powieki i przez jaki艣 czas mierzy艂 ich spojrzeniem z trudem przebijaj膮cym si臋 przez k艂臋by dymu, ale w filmach mordercy do wynaj臋cia zawsze przyjmowali zlecon膮 im robot臋, wi臋c nie mia艂 wyboru.

- Dobra. Dawajcie fors臋.

Dale odliczy艂 mu na r臋k臋 dwana艣cie i p贸艂 dolara ze swoich oszcz臋dno艣ci.

- Wsiadajcie. - Rzuci艂 niedopa艂ek na ziemi臋, zdepta艂 go, splun膮艂, podci膮gn膮艂 spodnie i spiorunowa艂 wzrokiem ch艂opc贸w, kt贸rzy tymczasem wgramolili si臋 na tyln膮 kanap臋 chevroleta. - To nie pieprzona taks贸wka! - warkn膮艂. - Jeden gnojek ma usi膮艣膰 z przodu!

Dale czeka艂 w nadziei, 偶e Harlen si臋 przesi膮dzie, Jim jednak poruszy艂 zagipsowanym ramieniem jakby chcia艂 powiedzie膰 „potrzebuj臋 miejsca dla tego”, wi臋c, chc膮c nie chc膮c, Dale musia艂 pow臋drowa膰 na prz贸d. C.J. Congden cisn膮艂 pust膮 puszk臋 w traw臋, obszed艂 samoch贸d doko艂a, zaj膮艂 miejsce za kierownic膮 i zatrzasn膮艂 drzwi. Chwil臋 potem pot臋偶ny silnik rykn膮艂 drapie偶nie.

- Jeste艣 pewien, 偶e tw贸j ojciec pozwala ci tym je藕dzi膰? - zapyta艂 Harlen, kt贸ry poczu艂 si臋 w miar臋 bezpiecznie na tylnym siedzeniu.

- Stul sw贸j parszywy pysk, zanim nakopi臋 ci w dup臋 - odpowiedzia艂 uprzejmie kierowca, po czym wrzuci艂 wsteczny bieg, cofn膮艂 samoch贸d, a nast臋pnie ruszy艂, tak gwa艂townie dodaj膮c gazu, 偶e fontanny ziemi i 偶wiru spod tylnych k贸艂 dosi臋g艂y a偶 艣ciany oddalonego o kilka metr贸w budynku. Chevrolet wystrzeli艂 z piskiem opon na ulic臋, zamiataj膮c ty艂em skr臋ci艂 na wsch贸d w Depot Street, chwil臋 potem, oczywi艣cie r贸wnie偶 po艣lizgiem, wpad艂 w Broad Street i, ci膮gn膮c za sob膮 smug臋 dymu z przypalanych gum, zacz膮艂 b艂yskawicznie przyspiesza膰. Przy skrzy偶owaniu z Church Street mieli ju偶 setk臋 na liczniku; Congden musia艂 wcisn膮膰 obiema nogami peda艂 hamulca, 偶eby zatrzyma膰 si臋 przy Main Street. Wydoby艂 zza mankietu paczk臋 pall malli, wyj膮艂 jednego papierosa, zapali艂, a nast臋pnie ruszy艂 gwa艂townie, ma艂o nie pakuj膮c si臋 pod jad膮c膮 na wsch贸d ogromn膮 ci臋偶ar贸wk臋 z naczep膮. Rozleg艂o si臋 w艣ciek艂e tr膮bienie, Dale zacisn膮艂 powieki, Congden za艣 pokaza艂 kierowcy ci臋偶ar贸wki 艣rodkowy palec i pocz膮艂 miesza膰 w skrzyni bieg贸w.

Chwil臋 potem z pr臋dko艣ci膮 ponad stu kilometr贸w na godzin臋 przemkn膮艂 obok znaku ograniczenia pr臋dko艣ci do czterdziestu, za stacj膮 benzynow膮 skr臋ci艂 w lewo, wypad艂 na Hard Road i wcisn膮艂 peda艂 gazu w pod艂og臋. Samoch贸d z rykiem silnika pomkn膮艂 szos膮 mi臋dzy dwiema zielonymi 艣cianami dojrzewaj膮cego zbo偶a.

***

Kiedy Harlen powiedzia艂 mu, dok膮d jad膮, Dale raptownie zatrzyma艂 rower.

- Congden? Chyba oszala艂e艣! - By艂 autentycznie do g艂臋bi przera偶ony. Przed oczami mia艂 wci膮偶 bezdenn膮 czarn膮 otch艂a艅 wype艂niaj膮c膮 luf臋 strzelby, z kt贸rej ten 艂obuz do niego celowa艂. - Nie ma mowy!

Zawr贸ci艂 rower, 偶eby popeda艂owa膰 do domu, ale Harlen z艂apa艂 go za rami臋.

- Zastan贸w si臋, Dale. Nikt inny nie zawiezie nas na Grand View Drive w Peorii. Gdyby艣my poprosili twoich rodzic贸w, pomy艣leliby, 偶e nam odbi艂o. Autobus odje偶d偶a dopiero w pi膮tek. Nie znamy nikogo innego z prawem jazdy, kto...

- A Peg? Siostra Mike'a?

- Obla艂a egzamin ju偶 cztery razy. Rodzice nie pozwalaj膮 jej nawet zbli偶a膰 si臋 do samochodu. Poza tym O'Rourke'owie maj膮 tylko tego jednego starego trupa, kt贸rym ojciec Mike'a codziennie je藕dzi do pracy.

Dale uwolni艂 r臋k臋.

- Co艣 wymy艣l臋.

- No jasne. - Harlen zmierzy艂 go pogardliwym spojrzeniem. - Nie przypuszcza艂em, 偶e si臋 a偶 tak spietrasz.

Dale poczerwienia艂 jak burak. Najch臋tniej rzuci艂by rower na ziemi臋 i st艂uk艂 Harlena na kwa艣ne jab艂ko - zrobi艂 to ju偶 par臋 razy i cho膰 Harlen zawsze walczy艂 nieczysto, to Dale by艂 pewien, 偶e i tym razem spu艣ci艂by mu lanie - ale tylko zacisn膮艂 mocno d艂onie na uchwytach kierownicy i zacz膮艂 si臋 intensywnie zastanawia膰.

- My艣l, my艣l - zach臋ca艂 go Harlen, jakby widz膮c, co si臋 dzieje w g艂owie kolegi. - Musimy to za艂atwi膰 dzisiaj. Nie mamy nikogo innego. Congden jest tak beznadziejnie g艂upi, 偶e zrobi to dla pieni臋dzy i nawet nie b臋dzie si臋 zastanawia艂, po co chcemy tam jecha膰. A poza tym to najszybszy spos贸b, 偶eby si臋 tam dosta膰.

Dale skrzywi艂 si臋, ale w duchu musia艂 przyzna膰 mu racj臋. Mimo to nie sk艂ada艂 broni.

- Jego stary nie pozwala mu prowadzi膰.

Nie wiadomo czemu wydawa艂o mu si臋, 偶e o rodzicach kogo艣 takiego jak Congden nie m贸wi si臋 inaczej jak w艂a艣nie „stary” albo „stara”.

- Jego starego nikt nie widzia艂 od dobrych paru dni - odpar艂 Harlen, ko艂ysz膮c si臋 na siode艂ku. - Podobno on, van Syke, pan Daysinger i jeszcze paru wa艂koni pojechali razem zabawi膰 si臋 w Chicago. W ka偶dym razie czarna wy艣cig贸wa zosta艂a na miejscu i C.J, rozbija si臋 ni膮 prawie bez przerwy.

Dale odruchowo pomaca艂 si臋 po kieszeni, w kt贸rej znajdowa艂y si臋 jego ca艂e oszcz臋dno艣ci, z wyj膮tkiem tego, co mia艂 na ksi膮偶eczce, i srebrnych dolar贸w od wujka Paula, z kt贸rymi nie rozsta艂by si臋 za nic w 艣wiecie.

- No dobrze... - Westchn膮艂, wsiad艂 na rower i powoli ruszy艂 na zach贸d Depot Street, jakby zmierza艂 na w艂asn膮 egzekucj臋. - Zastanawiam si臋 tylko, jak to mo偶liwe, 偶e taki dupek jak C.J. ma prawo jazdy, skoro Peg O'Rourke jest na to za g艂upia?

Harlen zaczeka艂, a偶 dojad膮 przed dom s臋dziego pokoju i znajd膮 si臋 w polu widzenia jego syna opartego nonszalancko o mask臋 czarnego chevroleta, po czym odpar艂 na tyle cicho, 偶eby tylko Dale go us艂ysza艂:

- A kto powiedzia艂, 偶e C.J. ma prawo jazdy?

***

Nawet za swojej m艂odo艣ci, kiedy jeszcze jej nawierzchnia nie by艂a pokiereszowana dziurami i prze艂omami, trzydziestokilometrowej d艂ugo艣ci kr臋ta droga stanowa wiod膮ca na po艂udniowy wsch贸d do szosy numer 150A nie nadawa艂a si臋 do jazdy z takimi pr臋dko艣ciami. Kiedy czarny Chevrolet wystrzeli艂 niczym pocisk nad kraw臋d藕 doliny Spoon River, jego pasa偶erowie odnie艣li wra偶enie, 偶e szybuj膮 w powietrzu niczym ptaki. Zaraz potem samoch贸d opad艂 na cztery ko艂a, zawieszenie zaskrzypia艂o i zaj臋cza艂o, 偶o艂膮dki uciek艂y ch艂opcom w pi臋ty, albo jeszcze ni偶ej. Congden zmru偶y艂 oczy i zacisn膮艂 mocniej r臋ce na kierownicy. Samoch贸d myszkowa艂 przez chwil臋 po szosie, a nast臋pnie pomkn膮艂 w d贸艂 wzniesienia. Gdyby z przeciwka nadje偶d偶a艂 jaki艣 pojazd - na przyk艂ad jedna z wcale licznych ci臋偶ar贸wek, kt贸re mijali po drodze - wszyscy ju偶 by nie 偶yli. Dale postanowi艂, 偶e je艣li wr贸c膮 偶ywi do Elm Haven, to jednak st艂ucze Harlena na kwa艣ne jab艂ko.

Niespodziewanie Congden zmniejszy艂 pr臋dko艣膰, zjecha艂 na 偶wirowe pobocze, zatrzyma艂 samoch贸d. Znajdowali si臋 w pobli偶u mostu nad Spoon River, zaledwie w jednej trzeciej drogi do Peorii.

- Wysiadaj - warkn膮艂 do Dale'a.

- Ale...

C.J. pchn膮艂 go tak mocno, 偶e Dale uderzy艂 g艂ow膮 o g贸rn膮 kraw臋d藕 drzwi.

- Wysiadaj, gnojku!

Dale zaprzesta艂 protest贸w i wygramoli艂 si臋 na zewn膮trz. Pos艂a艂 Harlenowi b艂agalne spojrzenie, ten jednak wzruszy艂 ramionami i z wielkim zainteresowaniem wpatrywa艂 si臋 w podsufitk臋.

Congden nie zwraca艂 na mniejszego ch艂opca uwagi. Ponownie pchn膮艂 Dale'a, zmuszaj膮c go do cofni臋cia si臋 niemal do samej barierki. Droga bieg艂a tu wysokim nasypem, znajdowali si臋 niemal na wysoko艣ci szczyt贸w m艂odych brz贸z i d臋b贸w porastaj膮cych brzegi rzeki, co najmniej dziesi臋膰 metr贸w nad jej lustrem. Dale zacisn膮艂 pi臋艣ci w bezsilnej w艣ciek艂o艣ci. Cholernie si臋 ba艂.

- O co ci...

Nie doko艅czy艂, poniewa偶 Congden si臋gn膮艂 za plecy i p艂ynnym ruchem wyj膮艂 z tylnej kieszeni spodni jaki艣 przedmiot. U艂amek sekundy p贸藕niej rozleg艂o si臋 metaliczne szcz臋kni臋cie i w promieniach s艂o艅ca b艂ysn臋艂o dwudziestocentymetrowe ostrze.

- Stul pysk i dawaj reszt臋 forsy!

Dale jeszcze mocniej zacisn膮艂 pi臋艣ci.

- Odwal si臋!

Czy ja naprawd臋 to powiedzia艂em?

Congden zareagowa艂 b艂yskawicznie. Ju偶 dawno temu Dale przekona艂 si臋 bole艣nie na w艂asnej sk贸rze, 偶e jego ojciec absolutnie nie mia艂 racji - przynajmniej je艣li chodzi o analiz臋 psychiki szkolnych osi艂k贸w: to wcale nie byli tch贸rze, nie podwijali ogon贸w, kiedy stawi艂o im si臋 czo艂o, niczego nie udawali i przed niczym si臋 nie cofali. Byli po prostu wrednymi sukinsynami, kt贸rzy uwielbiali zadawa膰 b贸l.

I w艂a艣nie tak zachowa艂 si臋 Congden. Odtr膮ci艂 na bok pi臋艣ci Dale'a, pchn膮艂 go tak mocno, 偶e m艂odszy ch艂opiec ma艂o nie wypad艂 za barierk臋, i podsun膮艂 mu ostrze no偶a pod brod臋. Dale poczu艂 uk艂ucie, a zaraz potem ciep艂o krwi.

- Ty g艂upi fiucie! - sykn膮艂 Congden, szczerz膮c 偶贸艂te z臋by zaledwie kilka centymetr贸w od twarzy Dale'a. - Chcia艂em tylko zabra膰 ci kas臋 i zostawi膰 ci臋 tutaj, 偶eby艣 przespacerowa艂 si臋 do domu. Nie spodoba艂o ci si臋 to? A wiesz, co zrobi臋 teraz?

Dale nie m贸g艂 pokr臋ci膰 g艂ow膮, poniewa偶 w ten spos贸b poder偶n膮艂by sobie gard艂o, wi臋c tylko mrugn膮艂. Congden u艣miechn膮艂 si臋 jeszcze szerzej.

- Widzisz to g贸wno? - zapyta艂, wskazuj膮c na metalow膮, cz臋艣ciowo przerdzewia艂膮 wie偶yczk臋 obok mostu, po艂膮czon膮 z nim r贸wnie偶 metalow膮 k艂adk膮. - Poniewa偶 mnie wkurzy艂e艣, zaprowadz臋 ci臋 tam, przewiesz臋 g艂ow膮 na d贸艂 przez barierk臋, a potem wrzuc臋 do rzeki. I jak ci si臋 to podoba, dupku?

Dale'owi wcale si臋 to nie podoba艂o, ale ostrze naciska艂o coraz mocniej, wola艂 wi臋c powstrzyma膰 si臋 od komentarzy. Czu艂 smr贸d potu i skwa艣nia艂ego piwa, i nie mia艂 najmniejszych w膮tpliwo艣ci, 偶e Congden zamierza spe艂ni膰 swoj膮 pogr贸偶k臋. Nie poruszaj膮c g艂ow膮, zerkn膮艂 w bok, na wie偶臋 i przepa艣膰.

Congden cofn膮艂 n贸偶, z艂apa艂 Dale'a za kark i poci膮gn膮艂 go za sob膮 na most. Nie nadje偶d偶a艂 偶aden pojazd, w okolicy nie by艂o 偶adnych zabudowa艅. Dale mia艂 prosty plan: je艣li si臋 uda, spr贸buje uciec, a je艣li Congden mimo wszystko zawlecze go na k艂adk臋, to postara si臋 poci膮gn膮膰 go za sob膮. Wysoko艣膰 by艂a du偶a, a Spoon River niezbyt g艂臋boka, nawet na wiosn臋, a co dopiero w upalny lipiec. Mo偶e uda mu si臋 wyl膮dowa膰 na wierzchu, tak 偶eby ten pryszczaty idiota zary艂 si臋 w mule?

Congden dowl贸k艂 go na k艂adk臋, ani na chwil臋 nie zwalniaj膮c uchwytu. Po drodze uda艂o mu si臋 w jaki艣 spos贸b zabra膰 Dale'owi pieni膮dze i wepchn膮膰 je do kieszeni spodni. Kiedy si臋 zatrzymali, u艣miechn膮艂 si臋 ponownie i zbli偶y艂 n贸偶 do lewego oka ch艂opca.

- Pu艣膰 go - rozleg艂 si臋 g艂os Harlena, kt贸ry wysiad艂 z samochodu i przygl膮da艂 im si臋 spokojnie.

- Pieprz si臋, dupku! - warkn膮艂 Congden. - Ty b臋dziesz nast臋pny. Chyba nie my艣lisz, 偶e...

Zerkn膮艂 w stron臋 Harlena i umilk艂 w p贸艂 zdania. Stoj膮c obok wielkiego, czarnego samochodu, Jim Harlen sprawia艂 wra偶enie jeszcze mniejszego i bardziej bezbronnego ni偶 zwykle, ale rewolwer, kt贸ry trzyma艂 w r臋ce, wygl膮da艂 bardzo powa偶nie i z艂owieszczo.

- Pu艣膰 go - powt贸rzy艂 Harlen.

Congden zastanawia艂 si臋 tylko przez u艂amek sekundy. B艂yskawicznie otoczy艂 szyj臋 Dale'a ramieniem i odwr贸ci艂 si臋, zas艂aniaj膮c si臋 nim jak tarcz膮.

To te偶 z filmu, pomy艣la艂 Dale. Spora cz臋艣膰 jego umys艂u by艂a zupe艂nie spokojna i 艣ledzi艂a rozw贸j wydarze艅 z oderwanym, niezaanga偶owanym zainteresowaniem. Ten nieszcz臋sny kretyn my艣li chyba, 偶e sam te偶 wyst臋puje w jakim艣 g艂upim filmie.

Zaraz potem zaprzesta艂 wszelkich rozwa偶a艅, za to skoncentrowa艂 si臋 na oddychaniu przez mocno uci艣ni臋t膮 tchawic臋.

- Ty pieprzony gnojku, nie trafi艂by艣 w stodo艂臋 z tej odleg艂o艣ci, a co dopiero we mnie! - wykrzykn膮艂 Congden, obficie spryskuj膮c 艣lin膮 policzek zak艂adnika. - No, strzelaj! Strzelaj, beznadziejny kutasino!

Dale ch臋tnie kopn膮艂by go w jaja, albo przynajmniej w piszczel, ale nie m贸g艂 o tym nawet marzy膰, poniewa偶 sta艂 na czubkach palc贸w, walcz膮c o ka偶dy oddech. Co gorsza, ogarn臋艂o go ponure prze艣wiadczenie, 偶e Harlen naprawd臋 strzeli... i trafi prosto w niego. Tymczasem Jim spojrza艂 na rewolwer z tak膮 min膮, jakby dopiero teraz go zauwa偶y艂.

- Naprawd臋 mam strzela膰? - zapyta艂 z niewinn膮, zaciekawion膮 min膮.

Congden ma艂o nie wyskoczy艂 ze sk贸ry.

- Tak, tak! Strzelaj, ty pieprzony, pierdolony maminsynku, ty cholerny pokr臋cony gnoju, ty...

Harlen wzruszy艂 ramionami, wycelowa艂 w samoch贸d i nacisn膮艂 spust. Wystrza艂 zabrzmia艂 zaskakuj膮co g艂o艣no, bior膮c pod uwag臋 fakt, 偶e znajdowali si臋 na otwartej przestrzeni.

Congdena ogarn膮艂 sza艂. Odepchn膮艂 Dale'a tak mocno, 偶e ten z najwy偶szym trudem chwyci艂 si臋 barierki, balansuj膮c przez chwil臋 nad dziesi臋ciometrow膮 przepa艣ci膮, po czym, z twarz膮 wykrzywion膮 grymasem w艣ciek艂o艣ci i nienawi艣ci, pogna艂 metalow膮 k艂adk膮 w stron臋 mostu.

Harlen zrobi艂 krok naprz贸d i wycelowa艂 rewolwer w przedni膮 szyb臋 chevroleta.

- St贸j!

Pryszczaty ch艂opak zahamowa艂 tak gwa艂townie, 偶e spod podkutych zel贸wek jego but贸w strzeli艂y iskry. Od Harlena dzieli艂o go jakie艣 dziesi臋膰 krok贸w.

- Zabij臋 ci臋 - wycedzi艂 przez zaci艣ni臋te z臋by. - Zabij臋 ci臋, sukinsynu.

- By膰 mo偶e, ale zanim to zrobisz, w ukochanym samochodzie twojego tatusia pojawi si臋 kilka dziur.

Przesun膮艂 rewolwer, tak 偶e teraz by艂 wycelowany w mask臋 samochodu. Congden skrzywi艂 si臋 i zadr偶a艂, jakby kto艣 mierzy艂 prosto w jego g艂ow臋.

- Jimmy, prosz臋... - wyj臋cza艂 p艂aczliwym tonem, jeszcze bardziej odra偶aj膮cym od tego, jakim jeszcze przed chwil膮 wywrzaskiwa艂 najgorsze obelgi. - Ja naprawd臋 nie chcia艂em...

- Zamknij si臋. Dale, czy by艂by艣 艂askaw si臋 ruszy膰?

Dale otrz膮sn膮艂 si臋 z os艂upienia i ruszy艂 si臋, obchodz膮c z daleka stoj膮cego jak s艂up soli Congdena. Chwil臋 potem znalaz艂 si臋 za plecami Harlena, przy otwartych drzwiach samochodu.

- Rzu膰 n贸偶 za barierk臋 - poleci艂 Harlen, nie podnosz膮c g艂osu.

Wyrostek pos艂usznie cisn膮艂 n贸偶 w krzaki rosn膮ce na nasypie.

Harlen nakaza艂 Dale'owi ruchem g艂owy, 偶eby ten wsiad艂 do samochodu.

- Jedziemy dalej - zwr贸ci! si臋 do Congdena - ale tym razem obaj b臋dziemy siedzie膰 z ty艂u. Je艣li tylko zaczniesz co艣 kombinowa膰, albo znowu przekroczysz dozwolon膮 pr臋dko艣膰, zrobi臋 kilka dziur w dachu albo mo偶e nawet przemodeluj臋 tablic臋 rozdzielcz膮.

Usiad艂 obok Dale'a i zatrzasn膮艂 drzwi. Chwil臋 potem Congden zaj膮艂 miejsce za kierownic膮. Usi艂owa艂 nonszalancko zapali膰 papierosa, ale za bardzo trz臋s艂y mu si臋 usta i r臋ce.

- Pr臋dzej czy p贸藕niej was pozabijam - wycedzi艂, przygl膮daj膮c im si臋 z nienawi艣ci膮 we wstecznym lusterku. - Pr臋dzej czy p贸藕niej dorw臋 was obu i...

Harlen westchn膮艂 ci臋偶ko, po czym wycelowa艂 rewolwer prosto w lusterko, pod kt贸rym dynda艂y dwie wielkie, puchate ko艣ci do gry.

- Stul dzi贸b i ruszaj.

***

Drzwi plebanii sta艂y otworem, nigdzie w pobli偶u nie by艂o wida膰 pani McCafferty strzeg膮cej fosy i mostu zwodzonego. Mike wspi膮艂 si臋 na palcach po schodach. Na d藕wi臋k g艂os贸w znieruchomia艂 na chwil臋, po czym przywar艂 do 艣ciany tu偶 przy otwartych drzwiach.

- Je艣li gor膮czka i torsje nie ust膮pi膮, trzeba b臋dzie przewie藕膰 go do szpitala i pod艂膮czy膰 do kropl贸wki, 偶eby nie dopu艣ci膰 do odwodnienia - powiedzia艂 doktor Staffney.

- Wo艂a艂bym nie rusza膰 go w tym stanie - Mike us艂ysza艂 inny, ni偶 znany mu g艂os, przypuszczalnie nale偶膮cy do doktora Powella. - Chyba lepiej by艂oby pod艂膮czy膰 kropl贸wk臋 ju偶 tutaj i uwa偶nie obserwowa膰, zanim podejmiemy decyzj臋 o przenosinach.

Zapad艂a cisza, a potem doktor Staffney powiedzia艂:

- Uwa偶aj, Charles.

W chwili, kiedy Mike zajrza艂 do pokoju, rozleg艂y si臋 odg艂osy wymiotowania. Doktor Powell trzyma艂 miednic臋 - najwyra藕niej nie by艂 przyzwyczajony do tego rodzaju zada艅 - a ojciec C., z twarz膮 bledsz膮 ni偶 po艣ciel, gwa艂townie do niej wymiotowa艂.

- Dobry Bo偶e... - wykrztusi艂 doktor Powell. - Czy wymiociny przez ca艂y czas maj膮 tak膮 konsystencj臋?

W jego g艂osie pobrzmiewa艂a odraza, ale i zawodowa ciekawo艣膰.

Mike wychyli艂 si臋 jeszcze dalej zza futryny. G艂owa ojca Cavanaugha opad艂a na poduszk臋, kraw臋d藕 miednicy wci膮偶 by艂a przyci艣ni臋ta do policzka, z otwartych ust nieprzerwanym strumieniem wylewa艂a si臋 odra偶aj膮ca brunatna masa. Miednica by艂a ju偶 prawie pe艂na, lecz torsje trwa艂y w dalszym ci膮gu.

Mike nie dos艂ysza艂 odpowiedzi doktora Staffneya. Cofn膮wszy si臋 o dwa kroki, przycupn膮艂 przy 艣cianie i walczy艂 z zawrotami g艂owy oraz md艂o艣ciami.

- A gdzie si臋 podzia艂a ta przekl臋ta gospodyni? - zapyta艂 zirytowany doktor Powell.

- Pojecha艂a do Oak Hill po piel臋gniark臋 - odpar艂 Staffney. - Mo偶e we藕 teraz to.

Mike wymkn膮艂 si臋 po cichu z plebanii. Pomimo upa艂u odetchn膮艂 z ulg膮, gdy tylko znalaz艂 si臋 na zewn膮trz. Niebo wygl膮da艂o jak wypolerowana, b艂臋kitnometaliczna kopu艂a, o艣lepiaj膮ce promienie s艂o艅ca i potworna wilgotno艣膰 przygniata艂y wszystko i wszystkich niczym ci臋偶ka ko艂dra. Ulice by艂y ca艂kowicie opustosza艂e. Mike jecha艂 do centrum nieco okr臋偶n膮 drog膮, 偶eby nie znale藕膰 si臋 w pobli偶u sklepu, w kt贸rym pracowa艂a jego matka, by艂o bowiem ca艂kiem prawdopodobne, 偶e wyznaczy艂aby mu jak膮艣 prac臋 do zrobienia, a on mia艂 teraz na g艂owie inne, wa偶niejsze rzeczy.

Minka Harpera, miejscowego pijaczyn臋 zna艂y wszystkie dzieciaki w mie艣cie, poniewa偶 by艂 dla nich zawsze uprzejmy, lubi艂 pogada膰 i ch臋tnie dzieli艂 si臋 informacjami na temat prowadzonych przez siebie od lat poszukiwa艅 mitycznego zakopanego skarbu. Doro艣li go nie znosili, poniewa偶 bezustannie nagabywa艂 ich o datki, ale od dzieciak贸w nigdy nie wzi膮艂 z艂amanego centa. Mink nie mia艂 sta艂ego miejsca zamieszkania; upalne dni przesypia艂 pod estrad膮 w parku, wieczorami przenosi艂 si臋 na kt贸r膮艣 z 艂awek. R贸wnie偶 pod estrad膮 lokowa艂 si臋 podczas darmowych seans贸w filmowych, cz臋sto pozwalaj膮c dzieciakom, 偶eby siedzia艂y tam razem z nim i ogl膮da艂y filmy przez szpary mi臋dzy deskami.

Zim膮 pokazywa艂 si臋 znacznie rzadziej. Niekt贸rzy twierdzili, 偶e sypia w opuszczonej wytapialni t艂uszczu, inni - 偶e w szopie za stacj膮 sprzeda偶y i obs艂ugi ci膮gnik贸w, jeszcze inni - 偶e ludzie o lito艣ciwych sercach, tacy jak Staffneyowie i Whittakerowie, pozwalali mu mieszka膰 w ich kom贸rkach lub gara偶ach, a od czasu do czasu dawali mu nawet co艣 ciep艂ego do zjedzenia. Mink nie przejmowa艂 si臋 jednak tym, co i kiedy zje, lecz tym, co i kiedy wypije. Bywalcy Carl's Tavern cz臋sto stawiali mu drinka, cho膰 w艂a艣ciciel nie wpuszcza艂 go na teren lokalu; ich 偶yczliwo艣膰 nie trwa艂a jednak d艂ugo i cz臋sto przeradza艂a si臋 w z艂o艣liwo艣膰, a nawet wrogo艣膰, kiedy ju偶 sobie troch臋 wypili i nabierali animuszu.

Minka niewiele to obchodzi艂o, pod warunkiem, 偶e mia艂 co wla膰 do gard艂a. Nikt w mie艣cie nie wiedzia艂, ile ma lat, lecz ju偶 od trzech pokole艅 stanowi艂 przyk艂ad, na kt贸ry powo艂ywa艂y si臋 troskliwe matki przedstawiaj膮ce synom konsekwencje niepodporz膮dkowywania si臋 rodzicielskim nakazom i zakazom. Mike przypuszcza艂, 偶e Mink ma co najmniej siedemdziesi膮t par臋 lat. Wiele os贸b w og贸le nie dostrzega艂o jego istnienia, traktuj膮c go jak powietrze albo element krajobrazu. Mike zamierza艂 zrobi膰 teraz z tego u偶ytek.

Problem polega艂 na tym, 偶e nie dysponowa艂 jedyn膮 walut膮, jaka w oczach Minka mia艂a prawdziw膮 warto艣膰, to znaczy pe艂n膮 butelk膮 lub chocia偶 puszk膮 piwa. Chocia偶 ojciec ch艂opca pracowa艂 w browarze Pabsta i ch臋tnie umawia艂 si臋 z kolegami z pracy „na jednego”, to pani O'Rourke kategorycznie sprzeciwia艂a si臋 obecno艣ci w domu jakichkolwiek napoj贸w alkoholowych. Mike zatrzyma艂 si臋 przed salonem fryzjerskim mi臋dzy Fifth Avenue i torami, i rozgl膮daj膮c si臋 dooko艂a my艣la艂 intensywnie. Dopiero teraz wpad艂 na pomys艂, 偶e przecie偶 Harlen m贸g艂 im dostarczy膰 jak膮艣 butelczyn臋, ale teraz, ma si臋 rozumie膰, by艂o ju偶 za p贸藕no. Mama Harlena mia艂a w domu ogromne zapasy i, przynajmniej je艣li wierzy膰 Jimowi, nie potrafi艂a si臋 zorientowa膰, kiedy ich cz臋艣膰 znika艂a. Niestety, Harlen wype艂nia艂 teraz z Dale'em misj臋, kt贸r膮 Mike im zleci艂, on sam za艣 znalaz艂 si臋 w kropce. Nawet je艣li uda mu si臋 odszuka膰 Minka, bez p艂ynnej 艂ap贸wki nie zmusi go do m贸wienia.

Przepu艣ci艂 p臋dz膮c膮 bez opami臋tania p贸艂ci臋偶ar贸wk臋, po czym ruszy艂 przed siebie Hard Road, skr臋ci艂 w bok obok sklepu z ci膮gnikami, przeci膮艂 ukosem park i wreszcie znalaz艂 si臋 w w膮skiej alejce na zapleczu Parkside Cafe i Carl's Tavern. Opar艂 rower o ceglan膮 艣cian臋, wszed艂 przez otwarte na o艣cie偶 tylne drzwi. S艂ysza艂 g艂o艣ne rozmowy oraz wybuchy 艣miechu dochodz膮ce z sali, a tak偶e 艂opot skrzyde艂 podsufitowych wentylator贸w. Kiedy艣 niemal wszyscy m臋偶czy藕ni z miasta podpisali petycj臋 z 偶膮daniem, aby Carl's Tavern zosta艂a wyposa偶ona w klimatyzacj臋 - do tej pory klimatyzacj臋 mia艂a wy艂膮cznie poczta - jednak Dom Steagle tylko parskn膮艂 艣miechem i zapyta艂, czy uwa偶aj膮 go za jakiego艣 pieprzonego polityka. Jego g艂owa w tym, 偶eby dostawali zimne piwo, a je艣li komu艣 si臋 nie podoba, to bardzo prosz臋, mo偶e sobie jecha膰 do Black Tree.

Rozleg艂 si臋 szum spuszczanej wody. Mike cofn膮艂 si臋 i przywar艂 do 艣ciany; otworzy艂y si臋 drzwi toalety, kto艣 wyszed艂 chwiejnym krokiem, wr贸ci艂 do sali i powiedzia艂 co艣, co wywo艂a艂o kolejny, jeszcze dono艣niejszy wybuch 艣miechu. Ch艂opiec ostro偶nie zajrza艂 do toalety. Zobaczy艂 troje drzwi: jedne z napisem OGIERY, drugie z napisem KLACZE i trzecie, z tabliczk膮 NIE WCHODZI膯. Wiedzia艂, 偶e trzecie drzwi prowadz膮 do piwnicy, poniewa偶 kiedy艣 pomaga艂 nosi膰 tam skrzynki i paczki, 偶eby zarobi膰 par臋 cent贸w.

W艣lizgn膮艂 si臋 do 艣rodka, otworzy艂 drzwi, stan膮艂 na najwy偶szym stopniu schod贸w i bezg艂o艣nie zamkn膮艂 drzwi za sob膮. Spodziewa艂 si臋 us艂ysze膰 gniewne okrzyki i tupot ci臋偶kich krok贸w, nic takiego jednak nie nast膮pi艂o. Nikt go nie zauwa偶y艂.

Ostro偶nie ruszy艂 w d贸艂 po schodach, wyt臋偶aj膮c wzrok w ciemno艣ci. Co prawda pod sufitem znajdowa艂y si臋 w膮skie okienka, ale ju偶 wiele lat temu zosta艂y zabite deskami. 艢wiat艂o przedostawa艂o si臋 jedynie przez niezbyt szerokie szpary i nieliczne otwory po s臋kach, a po drodze musia艂o jeszcze przebi膰 si臋 przez pokryte grub膮 warstw膮 kurzu szyby.

Uda艂o mu si臋 bezpiecznie dotrze膰 na sam d贸艂. Wzrok na tyle przyzwyczai艂 mu si臋 do s艂abego o艣wietlenia, 偶e bez trudu widzia艂 pud艂a ustawione w wysokie pryzmy, skrzynki oraz metalowe beczki. Za ceglan膮 przegrod膮 zaczyna艂y si臋 wysokie rega艂y; o ile pami臋ta艂, Dom tam w艂a艣nie trzyma艂 butelki z winem, wi臋c Mike bezzw艂ocznie ruszy艂 w tamt膮 stron臋.

Z pewno艣ci膮 nie by艂a to prawdziwa piwnica z winem, w kt贸rej omsza艂e butelki le偶膮 rz臋dami na p贸艂kach wymoszczonych sianem. Tutaj na zbitych byle jak rega艂ach sta艂y po prostu kartony z butelkami. By艂o tu znacznie ciemniej, Mike musia艂 si臋 wi臋c pos艂ugiwa膰 bardziej dotykiem ni偶 wzrokiem, r贸wnocze艣nie nas艂uchuj膮c, czy przypadkiem nie otwieraj膮 si臋 drzwi. Z obrzydzeniem zgarn膮艂 paj臋czyn臋, kt贸ra oblepi艂a mu twarz. Nic dziwnego, 偶e Dale tak nie lubi piwnic, pomy艣la艂.

Znalaz艂 na g贸rnej p贸艂ce otwarty karton, wsadzi艂 r臋k臋 do 艣rodka, zacisn膮艂 palce na szyjce butelki... i znieruchomia艂. W艂a艣nie zamierza艂 dokona膰 pierwszej w pe艂ni 艣wiadomej kradzie偶y w 偶yciu, a w艂a艣nie kradzie偶膮 - nie wiadomo czemu - najbardziej si臋 brzydzi艂. Nigdy o tym z nikim nie rozmawia艂, nawet z rodzicami, ale z艂odziej stawa艂 si臋 w jego oczach kim艣 niegodnym nawet pogardy. Kiedy w drugiej klasie przy艂apano na kradzie偶y kredek niejakiego Barry'ego Fussnera, dla sprawcy sko艅czy艂o si臋 to ostr膮 reprymend膮 i kilkuminutowym pobytem w gabinecie dyrektora, ale Dale od tej pory nie zamieni艂 z nim ani s艂owa. Skre艣li艂 go nieodwo艂alnie i na zawsze. A teraz sam zamierza艂 zrobi膰 co艣 takiego. B臋dzie musia艂 si臋 z tego wyspowiada膰... Na my艣l o tym obla艂 si臋 gor膮cym rumie艅cem, rozbudzona wyobra藕nia podsun臋艂a mu nast臋puj膮cy obraz: kl臋czy w ciasnym konfesjonale, recytuje wst臋pne formu艂ki, zaczyna opowiada膰 o swoich grzechach, dociera do tego, najokropniejszego - i w贸wczas nieruchoma do tej pory g艂owa ojca Cavanaugha po drugiej stronie kratki porusza si臋 gwa艂townie, odwraca w jego kierunku, szcz臋ki wyd艂u偶aj膮 si臋 b艂yskawicznie, otwieraj膮, ods艂aniaj膮c niezliczone ostre z臋by, a z mrocznej gardzieli wytryskuje strumie艅 ohydnych br膮zowych robak贸w, kt贸re spadaj膮 na twarz, ramiona i z艂o偶one do modlitwy r臋ce Mike'a, wij膮 si臋, zag艂臋biaj膮 w jego ciele...

Wyci膮gn膮艂 t臋 cholern膮 butelk臋 i uciek艂 najszybciej jak m贸g艂.

Pod drzewami w Bandstand Park by艂 cie艅, ale nie by艂o ch艂odu. Upa艂 dokucza艂 tam tak samo jak wsz臋dzie, ale przynajmniej bezlitosne promienie s艂o艅ca nie pr贸bowa艂y wwierci膰 mu si臋 w czaszk臋. Kto艣 - albo co艣 - le偶a艂 pod estrad膮. Mike przykucn膮艂 obok wyrwy w obudowie z desek i zajrza艂 do 艣rodka. Betonowe s艂upki, na kt贸rych oparto belki podtrzymuj膮ce pod艂og臋 estrady, mia艂y oko艂o dziewi臋膰dziesi臋ciu centymetr贸w wysoko艣ci, ale z jakiego艣 powodu wygarni臋to jeszcze jakie艣 trzydzie艣ci centymetr贸w ziemi, dzi臋ki czemu dzieciaki takie jak on mog艂y si臋 tu ca艂kiem wygodnie porusza膰. Czu膰 by艂o wilgotn膮 gleb臋, glin臋 i troch臋 ple艣艅. Dale nie lubi piwnic, a ja takich cholernych zakamark贸w, pomy艣la艂.

W艂a艣ciwie, gdyby schyli艂 g艂ow臋 bardzo nisko, m贸g艂by nawet wej艣膰 do 艣rodka i w miar臋 normalnie stan膮膰, ale on wola艂 wyt臋偶y膰 wzrok, obserwuj膮c z bezpiecznej odleg艂o艣ci nieruchomy ciemny kszta艂t przy przeciwleg艂ej „艣cianie”.

Cordie m贸wi艂a, 偶e Duane'a zabi艂y mi臋dzy innymi jakie艣 stwory, kt贸re dr膮偶膮 tunele w ziemi.

Najch臋tniej wsta艂by, odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie, wsiad艂 na rower i odjecha艂 daleko st膮d. Co prawda ob艂y kszta艂t wygl膮da艂 jak stary cz艂owiek w grubym zimowym p艂aszczu (Mink nosi艂 ten p艂aszcz niezale偶nie od pory roku co najmniej od sze艣ciu lat), a co wa偶niejsze, 艣mierdzia艂 tanim winem i moczem, ale przecie偶...

- Kto tam? - rozleg艂 si臋 skrzypi膮cy, zaflegmiony g艂os.

- To ja, Mike...

- Mike? - Wygl膮da艂o na to, 偶e Mink w艂a艣nie si臋 obudzi艂 i ma problemy z u艣wiadomieniem sobie, gdzie i kiedy jest. - Mike Gernold? Ale przecie偶 ciebie zabili na Bataan?

- Mike O'Rourke. W zesz艂ym roku pracowali艣my razem w ogr贸dku pani Duggan, pami臋tasz? Ja kosi艂em traw臋, a ty przycina艂e艣 krzaki.

Mike przecisn膮艂 si臋 przez otw贸r. Tutaj r贸wnie偶 by艂o do艣膰 ciemno, ale nie a偶 tak jak w piwnicy Carl's Tavern. Wype艂nione jaskrawym s艂onecznym blaskiem otwory w deskach po zachodniej stronie wygl膮da艂y jak l艣ni膮ce brylanty. Widzia艂 teraz wyra藕nie ma艂e, zaropia艂e oczka Minka, policzki poro艣ni臋te wielodniow膮 szczecin膮, zaczerwieniony nos, zaskakuj膮co bia艂y kark oraz usta. Wypisz, wymaluj pan McBride z wczorajszego opisu Dale'a.

- Mike, powiadasz... - Mink przez jaki艣 czas grzeba艂 w pok艂adach przes膮czonej alkoholem pami臋ci. Ach, tak. Ch艂opak Johnny'ego O'Rourke'a.

- Zgadza si臋.

Mike zatrzyma艂 si臋 jakie艣 p贸艂tora metra od grajdo艂u Minka. To za艣miecone papierami i pustymi butelkami, cuchn膮ce miejsce pe艂ni艂o jednak funkcj臋 czyjego艣 domu, a on wiedzia艂, 偶e do cudzego domu nie nale偶y wchodzi膰 bez zaproszenia. Na razie nikt go tam nie zaprosi艂.

- Czego chcesz, ch艂opcze?

G艂os Minka brzmia艂 g艂ucho i ponuro, brakowa艂o ciep艂ego tonu, kt贸ry zawsze rozbrzmiewa艂 podczas rozm贸w z dzie膰mi Mo偶e po prostu jestem za stary? - przemkn臋艂o Mike'owi przez g艂ow臋. Mink bardziej lubi smarkaczy. Wyci膮gn膮艂 przed siebie butelk臋. W ma艂ych, obwiedzionych czerwonymi obw贸dkami oczkach b艂ysn臋艂o zainteresowanie.

- To dla mnie?

- Tak. - Mike cofn膮艂 r臋k臋. By艂o mu troch臋 g艂upio, poniewa偶 czu艂 si臋 tak, jakby dra偶ni艂 jakie艣 nieszkodliwe zwierz臋. - Ale nie za darmo.

W艂贸cz臋ga westchn膮艂 tak ci臋偶ko, 偶e - mimo dziel膮cej ich sporej odleg艂o艣ci - Mike'a owion膮艂 smr贸d alkoholu, tytoniu i niemytych z臋b贸w.

- No tak, nie ma nic za darmo. Czego chcesz, ch艂opcze? Mam ci kupi膰 fajki w sklepie? A mo偶e piwo u Carla?

- Nie. - Mike ukl膮k艂 na mi臋kkiej ziemi. Tak by艂o mu znacznie wygodniej. - Dostaniesz to wino, je艣li mi o czym艣 opowiesz.

Mink zmru偶y艂 podejrzliwie oczy.

- Niby o czym?

- O tym, jak w Nowy Rok w 1900 roku powiesili Murzyna w Old Central - wyszepta艂 Mike.

Spodziewa艂 si臋 us艂ysze膰 natychmiastow膮 odpowied藕, 偶e Mink niczego nie pami臋ta - bior膮c pod uwag臋 zniszczenia poczynione przez alkohol, by艂oby to ca艂kiem prawdopodobne - albo 偶e tam go nie by艂o, albo 偶e mia艂 wtedy tylko dziesi臋膰 lat, albo 偶e po prostu nie ma ochoty o tym gada膰. Jednak, ku jego zaskoczeniu, stary w艂贸cz臋ga waha艂 si臋 przez chwil臋, po czym skin膮艂 g艂ow膮 i wyci膮gn膮艂 obie r臋ce, jakby zamierza艂 wzi膮膰 dziecko w obj臋cia.

- Dobra, opowiem ci.

Mike wr臋czy艂 mu butelk臋. Staruszek przez dobr膮 minut臋 zmaga艂 si臋 z zamkni臋ciem („Co jest, do cholery? Jaki艣 pieprzony korek, czy co?”), a potem rozleg艂 si臋 dono艣ny huk, co艣 r膮bn臋艂o w deski tu偶 obok g艂owy Mike'a, ch艂opiec odruchowo rzuci艂 si臋 na ziemi臋, w艂贸cz臋ga za艣 zakl膮艂 dono艣nie, a nast臋pnie zani贸s艂 si臋 chrapliwym 艣miechem.

- A niech ci臋 szlag trafi, ch艂opcze! Wiesz, co mi przynios艂e艣? Szampana! Prawdziwego, pieprzonego, cholernego szampana!

Mike nie m贸g艂 si臋 zorientowa膰, czy to dobrze, czy 藕le, ale doszed艂 do wniosku, 偶e chyba dobrze, poniewa偶 w艂贸cz臋ga ostro偶nie poci膮gn膮艂 pierwszy 艂yk, splun膮艂, otar艂 usta, po czym na powa偶nie wzi膮艂 si臋 do picia. W przerwach mi臋dzy kolejnymi 艂ykami i st艂umionymi, uprzejmymi bekni臋ciami, snu艂 swoj膮 opowie艣膰.

***

Dale i Harlen gapili si臋 na bram臋 z kutego 偶elaza i widoczn膮 za ni膮 posiad艂o艣膰 pana Dennisa Ashley-Montague'a. Dale u艣wiadomi艂 sobie, 偶e po raz pierwszy w 偶yciu widzi na w艂asne oczy prawdziw膮 rezydencj臋: budowla otoczona rozleg艂ym zadbanym trawnikiem, za kt贸rym zaczyna艂 si臋 g臋sty las, mia艂a 艣ciany z czerwonej ceg艂y, kryty gontem dach, wielkie francuskie okna na parterze, mn贸stwo wie偶yczek i wykusz贸w, wszystko to za艣 by艂o oplecione bujn膮 winoro艣l膮. Zaraz za bram膮 zaczyna艂 si臋 asfaltowy, idealnie g艂adki podjazd, wiod膮cy 艂agodnym 艂ukiem na szczyt wzniesienia, na kt贸rym sta艂 dom. Liczne zraszacze podlewa艂y z monotonnym psykaniem kr贸tko przystrzy偶on膮 traw臋.

W solidnym ceglanym s艂upie podtrzymuj膮cym lewe skrzyd艂o bramy znajdowa艂a si臋 skrzyneczka z g艂o艣nikiem. Dale wysiad艂, obszed艂 samoch贸d doko艂a i podszed艂 do niej. Je艣li podczas jazdy by艂o mu gor膮co, to teraz poczu艂 si臋 tak, jakby wszed艂 do rozpalonego pieca. 艢ci膮gn膮艂 baseballow膮 czapeczk臋 ni偶ej na czo艂o, ale chocia偶 daszek rzuca艂 cie艅 na jego oczy, to i tak musia艂 je mocno zmru偶y膰.

Nigdy wcze艣niej nie by艂 na Grand View Drive. Przy tej drodze wij膮cej si臋 malowniczo w艣r贸d wzg贸rz na p贸艂noc od Peorii sta艂y domy nielicznych tutejszych milioner贸w. Rodzina Dale'a nigdy t臋dy nie je藕dzi艂a; wszystkie wyprawy do Peorii ko艅czy艂y si臋 albo w Sherwood Shopping Center, albo w jedynym McDctnaldsie przy Sheridan Road. Dale czu艂 si臋 troch臋 dziwnie na tym mocno pofa艂dowanym terenie. Wychowywa艂 si臋 na rozleg艂ych r贸wninach mi臋dzy Peori膮 i Chicago, i ka偶de wzniesienie terenu wi臋ksze ni偶 pag贸rki w okolicy Calvary Cemetery albo Jubilee College Road wywo艂ywa艂o jego lekkie onie艣mielenie. Teraz, stoj膮c przed wspania艂膮 rezydencj膮 pana Ashley-Montague'a, czu艂 si臋 niemal tak, jakby znalaz艂 si臋 w 艣wiecie przeniesionym prosto z filmu albo powie艣ci.

Harlen krzykn膮艂 co艣 do niego z samochodu i Dale nagle u艣wiadomi艂 sobie, 偶e od dobrej p贸艂 minuty stoi na 艣rodku drogi jak jaki艣 kretyn. Zda艂 sobie r贸wnie偶 spraw臋 z tego, 偶e si臋 boi. Rozejrza艂 si臋; przy bramie nie zauwa偶y艂 偶adnej kamery, wi臋c w jaki spos贸b kto艣, kto mieszka艂 w tym wspania艂ym domu, dowiadywa艂 si臋 o przybyciu go艣ci? Podszed艂 do czarnej skrzyneczki i przyjrza艂 si臋 jej z bliska.

- Czym mog臋 s艂u偶y膰, m艂ody cz艂owieku? - zachrypia艂 g艂o艣nik.

Ma艂o nie podskoczy艂 z zaskoczenia. G艂os by艂 m臋ski, z lekkim lecz wyra藕nym akcentem kojarz膮cym mu si臋 z brytyjskimi aktorami, a szczeg贸lnie z Georgem Sandersem. Sk膮d ten kto艣 wiedzia艂, kto stoi przy bramie? Mo偶e obserwowa艂 j膮 przez lornetk臋?

- Czym mog臋 s艂u偶y膰? - powt贸rzy艂 g艂os.

- Eee... - Dopiero teraz poczu艂, 偶e ma ca艂kiem sucho w ustach.

- Pan Ashley-Montague?

Najch臋tniej sam sobie skopa艂by ty艂ek.

- Pan Ashley-Montague jest zaj臋ty. Czy panowie przyjechali艣cie w jakiej艣 sprawie, czy mo偶e mam wezwa膰 policj臋?

Dale'owi serce na chwil臋 zamar艂o w piersi. On przez ca艂y czas nas obserwuje! - pomy艣la艂.

- Nie - odpar艂, nie bardzo wiedz膮c, na kt贸re pytanie w艂a艣ciwie odpowiada. - To znaczy, mamy spraw臋, ale do pana Ashley-Montague'a.

- Prosz臋 powiedzie膰 jak膮.

Brama by艂a tak ogromna, 偶e wprost trudno by艂o sobie wyobrazi膰, 偶e si臋 kiedykolwiek otwiera. Dale obejrza艂 si臋 na samoch贸d, oczekuj膮c pomocy. Harlen wci膮偶 siedzia艂 na tylnej kanapie, przypuszczalnie z rewolwerem w d艂oni, ale trzyma艂 go na tyle nisko, 偶e z zewn膮trz bro艅 by艂a niewidoczna. Jezu, a je艣li policja naprawd臋 przyjedzie?

Congden wychyli艂 g艂ow臋 przez okno i wrzasn膮艂 w kierunku czarnej skrzyneczki:

- Hej, powiedzcie im, 偶e te sukinsyny trzymaj膮 mnie na muszce! S艂yszycie? Powiedzcie im to!

Dale przysun膮艂 si臋 do skrzynki, staraj膮c si臋 zas艂oni膰 mikrofon. Nie mia艂 poj臋cia, czy jego rozm贸wca us艂ysza艂 Congdena, ale w skrzynce nikt si臋 nie odzywa艂. Wszystko doko艂a - brama, las, wzg贸rza, trawnik, niebo - zdawa艂o si臋 czeka膰 co on powie. Dopiero teraz przysz艂o mu do g艂owy, 偶e przecie偶 m贸g艂 si臋 przygotowa膰 do tej rozmowy podczas podr贸偶y.

- Prosz臋 mu powiedzie膰... Prosz臋 mu powiedzie膰, 偶e przyjecha艂em w sprawie Dzwonu Borgi贸w i 偶e koniecznie musz臋 z nim o tym porozmawia膰.

- Chwileczk臋 - us艂ysza艂 w odpowiedzi.

Dale otar艂 pot nap艂ywaj膮cy do oczu. Przysz艂a mu na my艣l scena z filmu „Czarnoksi臋偶nik z Krainy Oz”, w kt贸rej cz艂owiek pilnuj膮cy bramy do Szmaragdowego Grodu - kt贸ry tak naprawd臋 by艂 samym Czarnoksi臋偶nikiem, chyba 偶e zatrudnili tego samego aktora po to, 偶eby zaoszcz臋dzi膰 troch臋 pieni臋dzy - kaza艂 Dorotce i jej przyjacio艂om czeka膰 na wpuszczenie do miasta.

- Pan Ashley-Montague jest zaj臋ty i nie 偶yczy sobie, 偶eby mu przeszkadzano - dobieg艂o ze skrzynki. - 呕ycz臋 mi艂ego dnia.

Dale otar艂 pot z nosa. Jeszcze nikt nigdy nie 偶yczy艂 mu „mi艂ego dnia”. No c贸偶, dzisiaj wiele rzeczy zdarzy艂o mu si臋 po raz pierwszy.

- Halo! - Za艂omota艂 pi臋艣ci膮 w skrzynk臋. - Niech mu pan po wie, 偶e to bardzo wa偶ne! Niech mu pan powie, 偶e przyjechali艣my z daleka i...

Skrzynka milcza艂a, brama ani drgn臋艂a, na terenie posiad艂o艣ci panowa艂 ca艂kowity bezruch. Dale cofn膮艂 si臋 o dwa kroki, zmierzy艂 spojrzeniem wysoki mur oddzielaj膮cy posiad艂o艣膰 od drogi. Przy pomocy Harlena by膰 mo偶e uda艂oby mu si臋 przez niego przele藕膰, ale jego wyobra藕nia podsuwa艂a mu obrazy przedstawiaj膮ce krwio偶ercze dobermany i owczarki niemieckie, uzbrojonych ochroniarzy ukrytych w krzakach i policjant贸w aresztuj膮cych go najwy偶ej kilka minut po wtargni臋ciu na teren posesji... Jezu, mama my艣li, 偶e gram z Mike'em w baseball, a tu dzwoni szeryf z Peorii i m贸wi jej, 偶e jestem aresztowany pod zarzutem w艂amania, nielegalnego posiadania broni i pr贸by porwania... Co prawda, zaraz poprawi艂 si臋 w my艣lach, 偶e za nielegalne posiadanie broni aresztowano by nie jego lecz Harlena, niemniej jednak nie by艂a to du偶a pociecha.

Z艂apa艂 obur膮cz skrzyneczk臋, zbli偶y艂 usta do mikrofonu i wykrzycza艂 co si艂 w p艂ucach, nie zastanawiaj膮c si臋, czy urz膮dzenie dzia艂a, czy po drugiej stronie kto艣 jest, czy mo偶e zaj膮艂 si臋 swoimi obowi膮zkami w Szmaragdowym Grodzie.

- Pos艂uchaj mnie, do cholery! Powiedz panu Ashley-Montague'owi, 偶e wiem wszystko o Dzwonie Borgi贸w, o Murzynie, kt贸rego na nim powiesili, o zabitych dzieciakach, wtedy i teraz! Powiedz mu, 偶e m贸j przyjaciel te偶 zgin膮艂 przez ten cholerny dzwon, i 偶e... Ech...

Nagle opu艣ci艂a go energia i po prostu usiad艂 na rozgrzanym asfalcie.

G艂o艣nik nadal milcza艂, ale rozleg艂o si臋 brz臋czenie, mechaniczne klikni臋cie i wielkie skrzyd艂a bramy zacz臋艂y si臋 powoli otwiera膰.

***

Cz艂owiek, kt贸ry otworzy艂 mu drzwi, ani troch臋 nie przypomina艂 George'a Sandersa. By艂 niewysoki, szczup艂y, milcz膮cy i wygl膮da艂 prawie tak samo jak ojciec Diggera, jedyny przedsi臋biorca pogrzebowy w Elm Haven.

Harlen zosta艂 w samochodzie. By艂o oczywiste, 偶e je艣li obaj wejd膮 do 艣rodka, Congden natychmiast ulotni si臋 jak kamfora. Perspektywa otrzymania obiecanych dwunastu dolar贸w i pi臋膰dziesi臋ciu cent贸w to by艂o troch臋 za ma艂o, 偶eby powstrzyma膰 go przed ucieczk膮... albo przed zabiciem ich, gdyby tylko trafi艂a mu si臋 okazja. Jedynym argumentem, jaki do niego przemawia艂 - przynajmniej do czasu - by艂a lufa rewolweru wycelowana w przedni膮 szyb臋 samochodu jego ojca.

- Id藕 sam - powiedzia艂 Harlen. - Tylko, je艣li mog臋 ci臋 prosi膰, nie sied藕 za d艂ugo ani nie daj zaprosi膰 si臋 na kolacj臋. Dowiedz si臋, czego chcesz si臋 dowiedzie膰, i wracaj tu na jednej nodze.

Dale skin膮艂 g艂ow膮 i ruszy艂 ku otwartej bramie. Congden znowu zacz膮艂 grozi膰, 偶e pobiegnie do rezydencji i wezwie policj臋, lecz na Harlenie nie wywar艂o to wi臋kszego wra偶enia.

- Prosz臋 bardzo. Mam w kieszeni jeszcze osiemna艣cie pocisk贸w. Zanim gliniarze przyjad膮, w贸zek twojego tatusia b臋dzie wygl膮da艂 jak kawa艂ek szwajcarskiego sera. Potem powiem, 偶e to ty nas porwa艂e艣. Jak s膮dzisz, komu uwierz膮? Ani Dale, ani ja nie stawali艣my przed s膮dem dla nieletnich, jak niekt贸rzy...

Congden zapali艂 kolejnego papierosa i opar艂 si臋 o samoch贸d, mierz膮c Harlena takim wzrokiem, jakby ju偶 teraz planowa艂 tortury, jakim go podda przy pierwszej nadarzaj膮cej si臋 sposobno艣ci.

Dale szed艂 za kamerdynerem - w ka偶dym razie wydawa艂o mu si臋, 偶e to kamerdyner - przez 艂膮cz膮ce si臋 ze sob膮 pokoje, z kt贸rych ka偶dy by艂 wi臋kszy ni偶 ca艂e jedno pi臋tro w domu Stewart贸w. Na koniec znale藕li si臋 w pomieszczeniu pe艂ni膮cym zapewne funkcj臋 biblioteki albo gabinetu: wzd艂u偶 wy艂o偶onych boazeri膮 艣cian sta艂y rega艂y z ksi膮偶kami, wy偶ej znajdowa艂 si臋 jakby balkonik z misternie rze藕bion膮 balustrad膮, a jeszcze wy偶ej kolejne rega艂y i ksi膮偶ki, a偶 po bia艂y sufit poprzecinany grubymi br膮zowymi belkami. Przy rega艂ach, zar贸wno na dole, jak i na antresoli, zainstalowano przesuwane drabinki. Naprzeciwko drzwi, w odleg艂o艣ci co najmniej trzydziestu krok贸w, przy 艣cianie z wielkimi oknami, przez kt贸re wlewa艂y si臋 kaskady s艂onecznego blasku, sta艂o ogromne biurko, za kt贸rym siedzia艂 pan Ashley-Montague. Milioner wydawa艂 si臋 zaskakuj膮co niedu偶y; w szarym garniturze, okularach i ze zgarbionymi plecami nie sprawia艂 zbyt imponuj膮cego wra偶enia.

- Czego chcesz? - zapyta艂 nie podnosz膮c si臋 z fotela.

Dale odetchn膮艂 g艂臋boko. Teraz, kiedy wreszcie si臋 tu znalaz艂, zupe艂nie przesta艂 si臋 ba膰. By艂 co najwy偶ej odrobink臋 stremowany.

- Ju偶 panu powiedzia艂em, czego chc臋. Co艣 zabi艂o mojego przyjaciela, a ja my艣l臋, 偶e to co艣 ma jaki艣 zwi膮zek z dzwonem, kt贸ry pa艅ski dziadek ofiarowa艂 szkole.

- Bzdury! - parskn膮艂 Ashley-Montague. - Ten dzwon to by艂a zwyk艂a ciekawostka, bezwarto艣ciowe kuriozum, kt贸re mojemu dziadkowi wci艣ni臋to jako bezcenny zabytek! Poza tym, jak ju偶 powiedzia艂em jednemu z twoich koleg贸w, dzwon zosta艂 zniszczony ponad czterdzie艣ci lat temu.

Dale pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nieprawda - stwierdzi艂 z pewno艣ci膮 siebie, kt贸rej wcale nie czu艂. - Dzwon wci膮偶 wisi tam, w dzwonnicy i dzia艂a na ludzi tak samo jak w czasach Borgi贸w. A ten m贸j kolega, o kt贸rym pan wspomnia艂, nazywa艂 si臋 Duane McBride i ju偶 nie 偶yje. Tak samo jak tamte dzieciaki przed sze艣膰dziesi臋ciu laty i tak samo jak ten Murzyn, kt贸rego pa艅ski dziadek pomaga艂 wiesza膰.

Trudno by艂o mu uwierzy膰, 偶e spokojny, rzeczowy g艂os, kt贸ry dociera do jego uszu, nale偶y do niego. Cz臋艣膰 umys艂u, kt贸ra najwyra藕niej chwilowo postanowi艂a funkcjonowa膰 na w艂asny rachunek, podziwia艂a, widok za szerokimi oknami: rzek臋 Illinois wij膮c膮 si臋 majestatycznie mi臋dzy zalesionymi wzg贸rzami, lini臋 kolejow膮, odleg艂膮 wst膮偶k臋 autostrady.

- Nie mam poj臋cia, o czym m贸wisz - odpar艂 gospodarz, przek艂adaj膮c papiery na biurku. - Bardzo mi przykro z powodu wypadku, kt贸ry spotka艂 twojego koleg臋. Oczywi艣cie czyta艂em o tym w gazetach.

- To nie by艂 wypadek. Zabili go ci, kt贸rzy zbyt d艂ugo pozostawali pod wp艂ywem dzwonu. S膮 jeszcze inne... rzeczy. Takie, kt贸re pojawiaj膮 si臋 tylko noc膮.

- Jakie rzeczy?

W tym wielkim pomieszczeniu g艂os pana Ashley-Montague'a wydawa艂 si臋 niewiele dono艣niejszy od szeptu.

Dale wzruszy艂 ramionami. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nie powinien odkrywa膰 wszystkich kart, ale jak inaczej m贸g艂 przekona膰 tego cz艂owieka? Nagle wyobrazi艂 sobie, 偶e za jednym z rega艂贸w za jego plecami otwiera si臋 zamaskowane przej艣cie, van Syke i dr Roon wymykaj膮 si臋 bezszelestnie, podkradaj膮 do niego... Z najwy偶szym trudem zapanowa艂 nad odruchem, kt贸ry kaza艂 mu natychmiast si臋 obejrze膰. Ciekawe, czy Harlen odjedzie, je艣li st膮d nie wyjd臋. Ja bym odjecha艂.

***

- Na przyk艂ad martwy 偶o艂nierz, niejaki William Campbell Phillips. Albo nie偶ywa nauczycielka. Albo inne rzeczy... w ziemi.

Sam musia艂 przyzna膰, 偶e brzmi to idiotycznie. Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e nie wygada艂 si臋 o cieniu, kt贸ry uciek艂 z szafy pod 艂贸偶ko Lawrence'a. Nagle rozb艂ys艂a mu zadziwiaj膮ca my艣l: Przecie偶 ja tego wszystkiego nie widzia艂em! Wiem tylko tyle, ile powiedzieli mi Mike i Harlen. Ja widzia艂em tylko par臋 dziur w ziemi. Bo偶e, ten go艣膰 zaraz zadzwoni do najbli偶szego szpitala dla czubk贸w, przyjad膮 z kaftanem bezpiecze艅stwa i zamkn膮 mnie w pokoju bez klamek, nim mama zacznie si臋 niepokoi膰, 偶e nie wracam na kolacj臋!

Nie m贸g艂 jednak nic poradzi膰 na to, 偶e najzwyczajniej w 艣wiecie wierzy艂 Mike'owi i zapiskom Dale'a. Wierzy艂 swoim przyjacio艂om, i ju偶.

Pan Ashley-Montague jakby zapad艂 si臋 w fotel.

- M贸j Bo偶e... M贸j Bo偶e... - wyszepta艂, a nast臋pnie pochyli艂 si臋, jakby zamierza艂 ukry膰 twarz w d艂oniach. Nie uczyni艂 tego jednak, tylko zdj膮艂 okulary i wytar艂 je chusteczk膮, kt贸r膮 wyj膮艂 z kieszeni marynarki. - Czego chcesz? - zapyta艂 po raz kolejny.

Dale mia艂 ochot臋 g艂o艣no odetchn膮膰 z ulg膮, ale tego nie zrobi艂.

- Chc臋 wiedzie膰, co si臋 w艂a艣ciwie dzieje - odpar艂. - Chc臋 zobaczy膰 ksi膮偶ki doktora Priestmanna. Chc臋 us艂ysze膰 od pana wszystko, co pan wie na temat dzwonu i tego, co on robi. A przede wszystkim... Przede wszystkim chc臋 si臋 dowiedzie膰, jak mo偶emy to powstrzyma膰.

28

W膮skie smu偶ki 艣wiat艂a przeciskaj膮ce si臋 mi臋dzy deskami po zachodniej stronie estrady sp艂ywa艂y na ziemi臋 niezliczonymi drobniutkimi brylancikami, kt贸re powoli przesuwa艂y si臋 w stron臋 Mike'a i Minka Harpera. W艂贸cz臋ga przerywa艂 opowie艣膰 g艂贸wnie po to, 偶eby poci膮gn膮膰 艂yk szampana, odchrz膮kn膮膰 lub dyskretnie bekn膮膰, ale zdarza艂y mu si臋 r贸wnie偶 chwile ponurego, ci臋偶kiego od wspomnie艅 milczenia.

- To by艂o tej ostrej zimy zaraz na pocz膮tku nowego roku... no i nowego wieku, ma si臋 rozumie膰... a ja by艂em mniej wi臋cej taki jak ty teraz. Ile masz lat? Dwana艣cie? A, jedena艣cie... No tak, ja w艂a艣nie tyle mia艂em wtedy, kiedy powiesili tego czarnucha.

Nie chodzi艂em ju偶 do szko艂y. Wtedy chodzi艂o si臋 tylko tyle, 偶eby nauczy膰 si臋 jako tako czyta膰 i pisa膰, czasem nawet rachowa膰. Tyle wtedy by艂o trzeba cz艂owiekowi na wsi. A poza tym byli艣my potrzebni na farmie do roboty. No wi臋c wtedy, kiedy go wieszali, ju偶 nie chodzi艂em do szko艂y...

Tamtej zimy dzieciaki znika艂y bez 艣ladu. Znale藕li tylko t臋 ma艂膮 Campbell i zrobi艂o si臋 wielkie zamieszanie, bo jej rodzice mieli kup臋 forsy i w og贸le, ale wcze艣niej znikn臋艂o czworo albo pi臋cioro innych. Pami臋tam tego ma艂ego Polaczka, nazywa艂 si臋 Strabinsky, jego ojciec pracowa艂 na kolei. Na imi臋 mia艂 Stefan. No wi臋c par臋 tygodni przed 艣wi臋tami razem z tym Stefanem wyci膮gali艣my z knajpy naszych ojc贸w, i ja wyci膮gn膮艂em swojego, zapakowa艂em na w贸z i odwioz艂em do domu, a Stefan przepad艂 bez wie艣ci. Pami臋tam, jak widzia艂em go ostatni raz: brn膮艂 przez zaspy na Main Street w tych swoich po艂atanych portkach i ci膮gn膮艂 za sob膮 wiadro, w kt贸rym przynosi艂 matce piwo ze sklepu. Co艣 go dorwa艂o, tak samo jak ma艂ych Myers贸w i tego ma艂ego Latynosa, kt贸ry mieszka艂 tam, gdzie teraz jest wysypisko... Ale wszyscy m贸wili tylko o ma艂ej Campbell, bo by艂a siostrzenic膮 doktora i w og贸le...

No wi臋c, kiedy kt贸rego艣 wieczoru do knajpy wpad艂 Billy Phillips, jej kuzyn... Nie, nie do Carl's Tavern, wtedy jeszcze jej nie by艂o... W ka偶dym razie, kiedy wpad艂 zasmarkany Billy Phillips i krzykn膮艂, 偶e ko艂o tor贸w pokaza艂 si臋 czarnuch, kt贸ry ma w swoim tobo艂ku halk臋 jego kuzynki, to najwy偶ej p贸艂 minuty p贸藕niej wszyscy byli ju偶 na dworze. Ja te偶, do dzi艣 pami臋tam, jak musia艂em wyci膮ga膰 nogi, 偶eby zd膮偶y膰 za moim starym. A tam kogo zobaczyli艣my? Ano, pana Ashely'a na ko藕le tego jego eleganckiego powoziku, ze strzelb膮 na kolanach... t膮 sam膮, z kt贸rej zabi艂 si臋 par臋 lat p贸藕niej. Siedzia艂 tam sobie zupe艂nie tak jakby na nas czeka艂.

- Idziemy, ch艂opcy! - wykrzykn膮艂. - Sprawiedliwo艣ci musi si臋 sta膰 zado艣膰!

T艂um zafalowa艂, wrzasn膮艂 co艣 w odpowiedzi... t艂um nie ma wi臋cej rozumu ni偶 pies goni膮cy za suk膮, ch艂opcze... i wszyscy ruszyli艣my za nim. S艂o艅ce poma艂u zachodzi艂o, powietrze by艂o takie jakby z艂ote, z ust bucha艂a nam para, no i z ko艅skich pysk贸w oczywi艣cie te偶. Raz-dwa znale藕li艣my si臋 na p贸艂noc od miasta, tam gdzie tory zakr臋caj膮 ko艂o wytapialni t艂uszczu. Czarnuch pichci艂 sobie co艣 nad ogniem, nawet nie zd膮偶y艂 si臋 dobrze rozejrze膰, a ju偶 siedzieli艣my mu na karku. By艂o tam jeszcze paru jego kolorowych kumpli, bo w tamtych czasach czarni nie odwa偶yli si臋 nigdzie pokazywa膰 sami, a po zmroku w og贸le nie mog艂o ich by膰 w mie艣cie. Nawet nie pr贸bowali walczy膰, tylko uciekli jak gromada kundli z podwini臋tymi ogonami.

Ch艂opaki rozwalili tobo艂ek czarnucha i rzeczywi艣cie by艂a w nim halka ma艂ej Campbell, wymi臋ta, podarta, poplamiona krwi膮 i... i jeszcze czym艣. Jak b臋dziesz starszy, to zrozumiesz. Wi臋c zaci膮gn臋li go do szko艂y, bo w tamtych czasach to by艂o cholernie wa偶ne miejsce. Odbywa艂y si臋 tam r贸偶ne zebrania i g艂osowanie, i w og贸le wszystko. No wi臋c zaci膮gn臋li go tam i zacz臋li uderza膰 w dzwon, a ja sta艂em na zewn膮trz i s艂ucha艂em jego bicia, „bim-bom, bim-bom, chod藕cie tu szybko, zdarzy艂o si臋 co艣 wa偶nego...”. Pami臋tam te偶, 偶e rzuca艂em 艣nie偶kami z Lesterem Collinsem, Merriweatherem Whittakerem i ojcem Coony'ego Daysingera, jak mu tam by艂o na imi臋... i jeszcze paroma, kt贸rzy przybiegli ze swoimi ojcami. Powoli robi艂o si臋 coraz ciemniej i zimniej. Ta zima w og贸le by艂a cholernie ostra, 艣niegu nawali艂o co niemiara, zaspy na drogach by艂y takie wielkie, 偶e nie da艂o si臋 dojecha膰 nawet do Oak Hill. Przez kilka tygodni byli艣my prawie zupe艂nie odci臋ci od 艣wiata, bo poci膮gowi czasem udawa艂o si臋 przebi膰, ale nie codziennie.

Kiedy porz膮dnie zmarzli艣my, weszli艣my do 艣rodka. S膮d - nazwali to s膮dem - dobiega艂 ko艅ca. Wszystko trwa艂o najwy偶ej godzin臋. Nie by艂o prawdziwego s臋dziego, bo s臋dzia Ashley by艂 ju偶 wtedy na emeryturze, a poza tym i tak brakowa艂o mu pi膮tej klepki, wi臋c pan Ashley, jego syn, zaj膮艂 jego miejsce, ale on przecie偶 nie by艂 prawdziwym s臋dzi膮. Sta艂 na pi臋trze w g艂贸wnej klatce schodowej, przy samej balustradzie, i patrzy艂 z g贸ry na t艂um. Pami臋tam, jak si臋 zachwyca艂em, 偶e jest taki pi臋kny i przystojny, w garniturze i w og贸le, podziwia艂em jego siwe w艂osy i zastanawia艂em si臋, jak to mo偶liwe, 偶eby kto艣 tak m艂ody zd膮偶y艂 ju偶 osiwie膰, a do tego by艂 taki m膮dry.

Billy Phillips w艂a艣nie ko艅czy艂 opowiada膰 o tym, jak to wraca艂 do domu, a tu nagle wyskoczy艂 ten czarnuch i zacz膮艂 go goni膰. Podobno wykrzykiwa艂, 偶e go z艂apie, zabije i zje tak samo jak tamt膮 dziewczynk臋, a Billy... Jezu, w 偶yciu nie spotka艂em takiego k艂amcy jak on! W szkole opuszcza艂 po par臋 dni, a potem opowiada艂, 偶e pomaga艂 umieraj膮cej matce - stara pani Phillips zawsze by艂a chora i na co艣 umiera艂a - chocia偶 wszyscy wiedzieli, 偶e to g贸wno prawda. W ka偶dym razie Billy opowiada艂, 偶e jako艣 uciek艂 czarnuchowi, a potem podkrad艂 si臋 do obozowiska i zobaczy艂, jak tamten wyjmuje z tobo艂ka halk臋 ma艂ej Campbell - by艂a kuzynk膮 Billy'ego, pami臋tasz? - w膮chaj膮 i dotyka. Zaraz potem Billy pobieg艂 po ludzi do knajpy.

Potem kto艣 inny, chyba Clement Daysinger... tak, Clement mu by艂o... powiedzia艂, 偶e par臋 razy widzia艂, jak ten czarnuch kr臋ci艂 si臋 przed 艣wi臋tami ko艂o domu doktora Campbella, mniej wi臋cej wtedy kiedy znikn臋艂a dziewczynka. Wtedy nie zwr贸ci艂 na to uwagi, ale teraz sobie przypomnia艂 i jest pewien, 偶e czarnuch wygl膮da艂 podejrzanie. Kilku innych ludzi te偶 sobie to przypomnia艂o.

No wi臋c pan Ashley r膮bn膮艂 w por臋cz tym swoim wielkim coltem, zupe艂nie jakby to by艂 s臋dziowski m艂otek, i zapyta艂:

- Czy masz co艣 do powiedzenia na swoj膮 obron臋?

Ale czarnuch tylko gapi艂 si臋 wyba艂uszonymi oczami i milcza艂. Jasne, 偶e troch臋 mu g臋ba spuch艂a po tym 艂omocie, jaki wcze艣niej dosta艂, ale my艣l臋, 偶e gdyby chcia艂, m贸g艂by co艣 powiedzie膰, tyle 偶e nie chcia艂. Na to s臋dzia Ashley... wtedy by艂 dla nas jak prawdziwy s臋dzia... znowu uderzy艂 r臋koje艣ci膮 colta w por臋cz i og艂osi艂:

- Jeste艣 winny, na Boga, i dlatego skazuj臋 ci臋 na 艣mier膰 przez powieszenie! Niech dobry B贸g ulituje si臋 nad twoj膮 grzeszn膮 dusz膮.

Wszyscy stali jakby ich wmurowa艂o, a potem s臋dzia krzykn膮艂 co艣 i stary Carl Doubbet z艂apa艂 czarnucha za ramiona, potem jeszcze inni, i powlekli go po schodach na g贸r臋. Przeszli tak blisko mnie, 偶e gdybym chcia艂, m贸g艂bym wyci膮gn膮膰 r臋k臋 i go dotkn膮膰. Ruszyli艣my za nimi, a oni weszli na pi臋tro, gdzie by艂o gimnazjum, i wtedy Carl, Clement albo kto艣 inny w艂o偶y艂 mu na g艂ow臋 czarny kaptur... a potem wle藕li jeszcze wy偶ej, tymi schodkami, kt贸rych nie wida膰, bo s膮 w murze, i stan臋li na k艂adce przerzuconej przez 艣rodek dzwonnicy. Teraz jej ju偶 nie ma. Przez czterdzie艣ci lat pomaga艂em tam sprz膮ta膰 van Syke'owi, a przed nim Millerowi, wi臋c wiem co m贸wi臋. Kiedy艣 by艂a tam k艂adka i jak si臋 na niej stan臋艂o, to mo偶na by艂o spojrze膰 w d贸艂 g艂贸wnej klatki schodowej, a偶 do samego parteru, i w g贸r臋, tam gdzie wisia艂 ten wielki stary dzwon, kt贸ry pan Ashley przywi贸z艂 z Europy. Ludziska t艂oczyli si臋 na schodach na parterze i pierwszym pi臋trze, nie tylko m臋偶czy藕ni ale i kobiety. Pami臋tam, 偶e by艂a tam Emma, matka Sally Moon, z tym swoim wymoczkowatym m臋偶em Oliverem, oboje rado艣ni i podnieceni jak diabli... i wszyscy gapili si臋 na s臋dziego, jeszcze paru m臋偶czyzn i czarnucha, kt贸rzy stali na tej k艂adce.

Pomy艣la艂em sobie, 偶e pewnie chc膮 go nastraszy膰, 偶e za艂o偶膮 mu p臋tl臋 na szyj臋, a on ze strachu wszystko im wy艣piewa, ale tak nie by艂o. Ani troch臋. S臋dzia Ashley wzi膮艂 od kogo艣 n贸偶, chyba od Cecila Whittakera, i odci膮艂 sznur, kt贸ry si臋ga艂 od dzwonu a偶 do parteru. Sznur spad艂 prawie bezg艂o艣nie i zwin膮艂 si臋 jak wielki w膮偶, ludziska rzucili si臋, 偶eby go podnie艣膰, a potem znowu si臋 rozbiegli, i zn贸w gapili si臋 w g贸r臋. A wtedy... Wtedy s臋dzia Ashley zrobi艂 co艣 dziwnego.

Chyba powinienem by艂 si臋 domy艣li膰 ju偶 wtedy, kiedy odci膮艂 sznur, ale jako艣 si臋 nie domy艣li艂em. Zacz膮艂 gmera膰 przy kapturze czarnucha, a mnie przysz艂o do g艂owy, 偶e mu go zdejm膮, poka偶膮 mu t臋 przepa艣膰 i powiedz膮, 偶e zrzuc膮 go na d贸艂, je艣li zaraz nie zacznie gada膰. Nie mia艂em racji. Obwi膮zali mu koniec sznura wok贸艂 szyi, s臋dzia Ashley skin膮艂 g艂ow膮, dwaj m臋偶czy藕ni z艂apali czarnucha za ramiona... zrobi艂o si臋 zupe艂nie cicho... zebra艂o si臋 tam pewnie ze trzystu ludzi, ale nikt nawet nie odetchn膮艂, nikt nie chrz膮ka艂, smarka艂, beka艂, nikt nie szepta艂 ani si臋 nie porusza艂. By艂o zupe艂nie cicho. Wszyscy m臋偶czy藕ni, kobiety i dzieci gapili si臋 na czarnucha w kapturze na g艂owie, ze sznurem zawi膮zanym wok贸艂 szyi i zwi膮zanymi r臋kami. A potem kto艣 - pewnie s臋dzia Ashley, ale nie jestem pewien, bo tam w g贸rze by艂o troch臋 ciemno, wi臋c nie widzia艂em dok艂adnie, kto to zrobi艂 - pchn膮艂 go, i ju偶.

Czarnuch oczywi艣cie wierzga艂, bo nie by艂o mowy o tym, 偶eby sznur z艂ama艂 mu kark, jak przy prawdziwym powieszeniu. Wierzga艂 jak sto sukinsyn贸w, miota艂 si臋 od balustrady do balustrady, wymachiwa艂 nogami, kr臋ci艂 ty艂kiem, charcza艂 i rz臋zi艂 pod kapturem. S艂ysza艂em go doskonale, bo miota艂 si臋 na tym sznurze najwy偶ej par臋 metr贸w ode mnie. Spad艂 mu jeden but, w skarpetce mia艂 dziur臋 i przez t臋 dziur臋 wy艂azi艂 mu wielki paluch. Pami臋tam, 偶e Coony Daysinger sta艂 par臋 stopni wy偶ej ode mnie i wyci膮gn膮艂 r臋k臋, 偶eby go dotkn膮膰... Nie 偶eby uszczypa膰, rozbuja膰 albo szarpn膮膰, ale po prostu dotkn膮膰... ale w艂a艣nie wtedy czarnuch zla艂 si臋 w spodnie. S艂owo honoru, widzia艂em na w艂asne oczy, jak na tych brudnych po艂atanych portkach zacz臋艂a si臋 robi膰 wielka ciemna plama, a potem pociek艂o mu po nodze i polecia艂o na d贸艂, ludzie narobili krzyku i pouciekali na boki, i zaraz potem przesta艂 kopa膰 i zawis艂 zupe艂nie bez ruchu, wi臋c Coony cofn膮艂 r臋k臋 i my艣my te偶 nie pr贸bowali ju偶 go dotyka膰.

Wiesz, co by艂o najdziwniejsze, ch艂opcze? Jak zepchn臋li czarnucha z k艂adki, dzwon zacz膮艂 si臋 ko艂ysa膰, i nic dziwnego. Ko艂ysa艂 si臋 i uderza艂 przez ca艂y czas, kiedy czarnuch wyczynia艂 te swoje harce na sznurze. Najdziwniejsze by艂o to, 偶e p贸藕niej, kiedy go ju偶 odci臋li, 偶eby wywie藕膰 na 艣mietnisko albo gdzie艣, ten cholerny dzwon ci膮gle uderza艂! Zdaje si臋, 偶e bi艂 przez ca艂膮 noc i jeszcze p贸艂 nast臋pnego dnia, jakby ten cholerny czarnuch ca艂y czas wierzga艂 na sznurze. Ludzie m贸wili, 偶e to pewnie dlatego, 偶e przesun膮艂 si臋 艣rodek ci臋偶ko艣ci, czy co艣 w tym rodzaju, ale powiadam ci, to by艂 dziwny d藕wi臋k, cholernie dziwny... Nie zapomn臋 do ko艅ca 偶ycia, jak tej nocy wracali艣my z ojcem do domu, czu艂em zapach 艣niegu i whisky, mr贸z szczypa艂 mnie w policzki, kopyta 艂omota艂y w l贸d i zmarzni臋t膮 ziemi臋, ksi臋偶yc 艣wieci艂 na czarne drzewa, kt贸re ukry艂y miasto za naszymi plecami, a ten pieprzony dzwon dzwoni艂, dzwoni艂 i dzwoni艂...

S艂uchaj no, ch艂opcze, nie zorganizowa艂by艣 mi jeszcze jednej butelczyny tego doskona艂ego szampana? W tej ju偶 niewiele zosta艂o...

***

- A wi臋c, jak widzisz - zako艅czy艂 pan Dennis Ashley-Montague - tak zwana „legenda Dzwonu Borgi贸w” jest r贸wnie nieprawdziwa jak te wszystkie „certyfikaty autentyczno艣ci”, kt贸re sk艂oni艂y mego dziadka do kupna dzwonu. Nie ma 偶adnej legendy. By艂 tylko bezwarto艣ciowy, wielki, byle jak odlany dzwon, kt贸ry sprzedano naiwnemu ameryka艅skiemu tury艣cie.

- Hmm... - mrukn膮艂 Dale. Przemowa gospodarza trwa艂a kilka minut, s艂oneczne promienie wpadaj膮ce przez okno sp艂ywa艂y na masywne d臋bowe biurko i roz艣wietla艂y rzedn膮ce w艂osy m臋偶czyzny, tworz膮c z nich co艣 w rodzaju 艣wietlistej korony. - Jako艣 nie bardzo panu wierz臋.

Milioner skrzywi艂 si臋 i za艂o偶y艂 r臋ce. Chyba nie przywyk艂 do tego, 偶eby jedenastoletni ch艂opcy zarzucali mu k艂amstwo.

- Doprawdy? - zapyta艂 z uniesion膮 brwi膮. - A w co wierzysz, m艂ody cz艂owieku? 呕e dzwon jest przyczyn膮 r贸偶nych nienaturalnych zjawisk? Czy aby nie jeste艣 na to troch臋 za du偶y?

Dale zignorowa艂 pytanie. Pami臋ta艂 o Harlenie, usi艂uj膮cym nie dopu艣ci膰 do tego, 偶eby coraz bardziej zniecierpliwiony Congden przekr臋ci艂 kluczyk w stacyjce i odjecha艂, i wiedzia艂, 偶e nie ma du偶o czasu.

- Czy Duane'owi McBride'owi te偶 powiedzia艂 pan, 偶e dzwon zosta艂 zniszczony?

- Nie przypominam sobie takiej rozmowy - odpar艂 pan Ashley-Montague ze zmarszczonymi brwiami, ale bez wi臋kszego przekonania, jakby podejrzewa艂, 偶e mogli by膰 艣wiadkowie tamtego spotkania. - Chocia偶... No dobrze, mo偶e i pyta艂 mnie o to. Dzwon na pewno zosta艂 zniszczony. Przetopiono go podczas Wielkiej Wojny.

- A co z Murzynem?

Gospodarz u艣miechn膮艂 si臋 protekcjonalnie. Dale zna艂 to s艂owo i uwa偶a艂, 偶e doskonale pasowa艂o do tej sytuacji.

- Z jakim Murzynem, m艂ody cz艂owieku?

- Z tym, kt贸rego powieszono w Old Central na sznurze od dzwonu.

Pan Ashley-Montague powoli pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Owszem, na pocz膮tku wieku zdarzy艂 si臋 przykry wypadek z udzia艂em ciemnosk贸rego cz艂owieka, ale zapewniam ci臋, 偶e nikt nikogo nie wiesza艂, a ju偶 na pewno nie na sznurze od dzwonu w Old Central.

- No dobrze. - Dale usiad艂 na jednym z wy艣cie艂anych krzese艂 przed biurkiem i skrzy偶owa艂 wyprostowane nogi, jakby mia艂 mn贸stwo czasu. - W takim razie prosz臋 mi opowiedzie膰, co si臋 wydarzy艂o.

Milioner westchn膮艂, przyg艂adzi艂 w艂osy, podni贸s艂 si臋 z fotela i zacz膮艂 si臋 przechadza膰 wzd艂u偶 艣ciany z oknami.

- Nie wiem zbyt wiele, bo wtedy nie by艂o mnie jeszcze na 艣wiecie. M贸j ojciec mia艂 dwadzie艣cia par臋 lat i by艂 kawalerem. Ashley-Montague'owie s艂yn膮 z tego, 偶e zawsze p贸藕no si臋 偶enili. Wszystkiego dowiedzia艂em si臋 z opowie艣ci rodzinnych. M贸j ojciec umar艂 w 1928, kr贸tko po tym jak przyszed艂em na 艣wiat, wi臋c nie mam mo偶liwo艣ci sprawdzenia zgodno艣ci szczeg贸艂贸w z prawd膮.

Tak czy inaczej, zdaje si臋, 偶e na prze艂omie wiek贸w dosz艂o do serii nieprzyjemnych zdarze艅. Jedno czy dwoje dzieci znikn臋艂o bez 艣ladu, chocia偶 nie mo偶na wykluczy膰, 偶e po prostu uciek艂y z domu. W tamtych czasach 偶ycie na wsi by艂o bardzo ci臋偶kie i zdarza艂o si臋, 偶e dzieci, kt贸re mia艂y go dosy膰, ucieka艂y w 艣wiat. W ka偶dym razie jedno z nich odnaleziono. Je艣li si臋 nie myl臋, by艂a to c贸reczka miejscowego lekarza. Zosta艂a nie tylko zamordowana ale i... zbezczeszczona. Kr贸tko potem najznakomitszym obywatelom miasta - w tym r贸wnie偶 memu dziadkowi, kt贸ry by艂 emerytowanym s臋dzi膮 - przedstawiono niepodwa偶alne dowody winy pewnego wa艂臋saj膮cego si臋 po okolicy Murzyna, kt贸ry...

- Jakie dowody? - przerwa艂 Dale.

Pan Ashley-Montague zatrzyma艂 si臋 i spojrza艂 na niego ze zmarszczonymi brwiami.

- Przecie偶 powiedzia艂em: niepodwa偶alne. To znaczy, 偶e...

- Wiem co to znaczy. - Niewiele brakowa艂o, 偶eby powiedzia艂: „Wiem, co znaczy to g贸wno”. Zaczyna艂 my艣le膰 i m贸wi膰 jak Harlen. - Chodzi mi o to, jakie one konkretnie by艂y.

Milioner wzi膮艂 do r臋ki zakrzywiony n贸偶 do otwierania list贸w i ze zniecierpliwieniem postuka艂 nim w blat biurka. Dale by艂 niemal pewien, 偶e za chwil臋 wezwie kamerdynera i ka偶e wyrzuci膰 go na zbity pysk. Jednak tego nie uczyni艂.

- Czy to ma jakie艣 znaczenie? - Wznowi艂 w臋dr贸wk臋. Za ka偶dym razem, kiedy mija艂 biurko, stuka艂 w nie ma艂ym no偶ykiem. - Zdaje si臋, 偶e chodzi艂o o jaki艣 fragment ubioru dziewczynki, a mo偶e r贸wnie偶 o narz臋dzie zbrodni. Tak czy inaczej, dowody by艂y niepod... niezbite.

- I wtedy go powiesili?

Dale oczami wyobra藕ni widzia艂 wierc膮cego si臋 jak na szpilkach C.J. Congdena. Pan Ashley-Montague spiorunowa艂 go spojrzeniem, cho膰 grube szk艂a okular贸w znacznie os艂abi艂y efekt

- Przecie偶 ju偶 ci powiedzia艂em, 偶e nikogo nie powieszono! Odby艂a si臋 najprawdziwsza cho膰 zaimprowizowana rozprawa s膮dowa... mo偶liwe, 偶e w艂a艣nie w budynku szko艂y, cho膰 przyznam, 偶e to by by艂o do艣膰 niezwyk艂e... podczas kt贸rej najbardziej szanowani obywatele miasta utworzyli co艣 w rodzaju wielkiej 艂awy przysi臋g艂ych. Chyba wiesz, co to takiego, ch艂opcze?

Dale skin膮艂 g艂ow膮; chocia偶 z pewno艣ci膮 nie zdo艂a艂by wyrecytowa膰 definicji, domy艣la艂 si臋 z kontekstu.

- Tak wi臋c, m艂ody cz艂owieku, m贸j dziadek nie by艂 bezwzgl臋dnym hersztem t艂umu ogarni臋tego 偶膮dz膮 krwi, lecz g艂osem rozs膮dku i umiarkowania. Z pewno艣ci膮 znale藕liby si臋 tacy, kt贸rzy chcieli od razu rozprawi膰 si臋 z tym Murzynem... nic o tym nie wiem, ojciec nigdy o tym nie opowiada艂... ale dziadek 偶膮da艂 stanowczo, 偶eby odstawiono go do Oak Hill i przekazano w r臋ce wymiaru sprawiedliwo艣ci.

- Czy tak si臋 sta艂o?

Gospodarz przerwa艂 w臋dr贸wk臋.

- Niestety, nie. To by艂a wielka tragedia, kt贸ra utkwi艂a jak bolesna zadra w sumieniach mego ojca i dziadka. Murzyna wsadzono do powozu, ale w drodze do Oak Hill uda艂o mu si臋 uciec, i chocia偶 by艂 zakuty w kajdany, zdo艂a艂 dotrze膰 na bagnisty teren w pobli偶u miejsca, gdzie obecnie znajduje si臋 farma Whittaker贸w. Eskortuj膮cy go ludzie nie zdo艂ali go uratowa膰, poniewa偶 sami r贸wnie偶 naraziliby si臋 na 艣miertelne niebezpiecze艅stwo. Nieszcz臋艣nik po prostu uton膮艂 w bagnie.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e to wszystko dzia艂o si臋 w styczniu, w samym 艣rodku mro藕nej zimy - zauwa偶y艂 Dale.

Pan Ashley-Montague wzruszy艂 ramionami.

- Widocznie nadesz艂o chwilowe ocieplenie i l贸d si臋 pod nim zarwa艂. Takie nag艂e, ale kr贸tkie ocieplenia nie nale偶膮 tu do rzadko艣ci.

Dale nic na to nie odpowiedzia艂.

- Czy m贸g艂bym po偶yczy膰 histori臋 okolicy spisan膮 przez doktora Priestmanna?

Mina m臋偶czyzny wyra藕nie 艣wiadczy艂a, co on o tym my艣li, niemniej milioner za艂o偶y艂 r臋ce i zapyta艂:

- Czy wtedy p贸jdziesz sobie i pozwolisz mi wr贸ci膰 do pracy?

- Jasne.

Dale wola艂 nawet nie my艣le膰 o tym, co powie mu Mike, kiedy us艂yszy relacj臋 z tej ca艂kowicie bezowocnej rozmowy. A opr贸cz tego Congden mnie zabije. I po co to wszystko?

- Zaczekaj.

Gospodarz wspi膮艂 si臋 po drabinie na antresol臋 i pocz膮艂 przesuwa膰 palcami po grzbietach ksi膮偶ek, odczytuj膮c szeptem ich tytu艂y. Dale wsta艂 z krzes艂a, wolnym krokiem podszed艂 do 艣ciany pod antresol膮, uwa偶nie przygl膮daj膮c si臋 ksi膮偶kom na p贸艂kach najbli偶ej biurka - tam gdzie naj艂atwiej by艂o po nie si臋gn膮膰.

- Gdzie jeste艣? - dobieg艂 go g艂os z g贸ry.

- Patrz臋 przez okno - odpar艂 Dale, nie odrywaj膮c wzroku od starych, oprawionych w sk贸r臋 wolumin贸w. Wiele tytu艂贸w by艂o po 艂acinie, lecz mia艂 problemy ze zrozumieniem r贸wnie偶 sporej cz臋艣ci tych po angielsku. Od kurzu zbiera艂o mu si臋 na kichanie.

- Nie wiem, czy to znaj... O, jest.

Do uszu Dale'a dotar艂 odg艂os wysuwania ci臋偶kiego tomu. W zamy艣leniu przesuwa艂 r臋k膮 po sk贸rzanych grzbietach i tylko dzi臋ki temu wyczu艂 - poniewa偶 nie da艂o si臋 tego zauwa偶y膰 na pierwszy rzut oka - i偶 niedu偶a, cienka ksi膮偶ka odrobin臋 wystaje z szeregu. Mia艂 k艂opoty z odcyfrowaniem symboli na grzebiecie, ale kiedy j膮 wyj膮艂, okaza艂o si臋, 偶e na ok艂adce znajduje si臋 r贸wnie偶 napis po angielsku: Ksi臋ga Prawa, poni偶ej za艣: Scire, Audere, Veile, Tacere. Dale 偶a艂owa艂, 偶e nie ma z nim Duane'a, kt贸ry zna艂 nie tylko 艂acin臋, ale nawet troch臋 greki.

- Tak, to w艂a艣nie to - rozleg艂 si臋 g艂os niemal dok艂adnie nad jego g艂ow膮.

Na antresoli zadudni艂y kroki, szybko zbli偶a艂y si臋 do drabiny. Dale waha艂 si臋 jeszcze przez chwil臋, po czym, w akcie desperackiej odwagi, wepchn膮艂 ksi膮偶k臋 z ty艂u za pasek i naci膮gn膮艂 na ni膮 koszulk臋. U艂amek sekundy p贸藕niej nie dalej ni偶 metr od jego g艂owy na drabinie pojawi艂y si臋 b艂yszcz膮ce czarne p贸艂buty i wyprasowane mankiety spodni.

- Gdzie jeste艣, m艂ody cz艂owieku?

Dale b艂yskawicznie rozsun膮艂 pozosta艂e tomy, likwiduj膮c powsta艂膮 mi臋dzy nimi szczelin臋, szybko podszed艂 do okna i zapatrzy艂 si臋 na pi臋kny widok. Pan Ashley-Montague zbli偶y艂 si臋 do niego, lekko posapuj膮c, i wr臋czy艂 mu opas艂e tomisko.

- Prosz臋. To jedyna rzecz, jak膮 otrzyma艂em od doktora Priestmanna. Jest tu mn贸stwo chaotycznych notatek i rozmaitych ilustracji. Nie mam poj臋cia, co spodziewasz si臋 tam znale藕膰... w ka偶dym razie nie ma w niej s艂owa ani o dzwonie, ani o tym nieszcz臋snym Murzynie... ale oczywi艣cie mo偶esz j膮 zabra膰 do domu i wertowa膰 do woli, pod warunkiem, 偶e zobowi膮偶esz si臋 odes艂a膰 mi j膮 poczt膮 w nienaruszonym stanie.

- Jasne. - Dale wzi膮艂 tomiszcze w r臋ce, czuj膮c, jak ksi膮偶ka, kt贸r膮 wetkn膮艂 za pasek, wrzyna mu si臋 w cia艂o. By艂 przekonany, 偶e pod bawe艂nian膮 koszulk膮 doskonale wida膰 jej zarysy. - Przepraszam za k艂opot.

Pan Ashley-Montague skin膮艂 g艂ow膮 i wr贸ci艂 za biurko, Dale natomiast powoli ruszy艂 ku drzwiom, staraj膮c si臋 by膰 przez ca艂y czas zwr贸conym przodem do rozm贸wcy.

- Mam nadziej臋, 偶e znajdziesz drog臋 do wyj艣cia? - zapyta艂 gospodarz z g艂ow膮 pochylon膮 nad papierami.

- Eee... To znaczy... - Dale zastanawia艂 si臋 intensywnie, czy kradzie偶 ksi膮偶ki to powa偶ne przest臋pstwo. Podejrzewa艂, 偶e zale偶a艂o to od warto艣ci ksi膮偶ki; ta, kt贸ra uwiera艂a go w plecy, wygl膮da艂a na do艣膰 kosztown膮. - Szczerze m贸wi膮c, nie za bardzo, prosz臋 pana.

Na biurku sta艂 mosi臋偶ny dzwonek z przyciskiem. Dale znieruchomia艂 z przera偶enia, przekonany, 偶e milioner wezwie chudego kamerdynera i wtedy obaj zobacz膮 ksi膮偶k臋 za jego paskiem. Chocia偶, gdyby uda艂o mu si臋 niepostrze偶enie podci膮gn膮膰 spodnie i troch臋 zsun膮膰 skraj koszulki...

- W takim razie chod藕 ze mn膮 - powiedzia艂 gospodarz zrezygnowanym tonem i szybkim krokiem wyszed艂 z pokoju. Dale pod膮偶y艂 za nim, rozgl膮daj膮c si臋 po obszernych pomieszczeniach, tul膮c do piersi tom autorstwa Priestmanna i czuj膮c, jak druga, mniejsza ksi膮偶ka wsuwa mu si臋 coraz g艂臋biej w d偶insy. Bardzo by si臋 zdziwi艂, gdyby si臋 okaza艂o, 偶e jest zupe艂nie niewidoczna.

Dotarli ju偶 prawie do hallu, kiedy z jednego z mniejszych pokoj贸w po prawej stronie dobieg艂y dono艣ne d藕wi臋ki w艂膮czonego telewizora. Obaj zatrzymali si臋 i zwr贸cili w tamt膮 stron臋. Na ekranie falowa艂 podekscytowany t艂um, kto艣 wyg艂asza艂 przem贸wienie. Dale skorzysta艂 z okazji, przemkn膮艂 za plecami milionera, dopad艂 drzwi i chwyci艂 za klamk臋. Gdzie艣 w g艂臋bi hallu na kamiennej posadzce rozleg艂y si臋 kroki kamerdynera. Dale z pewno艣ci膮 by wyszed艂, gdyby nie to, 偶e jego uwag臋 przyku艂y wydarzenia rozgrywaj膮ce si臋 na ekranie telewizora oraz przerywany g艂os Davida Brinleya, przekrzykuj膮cego rozentuzjazmowany t艂um:

- Tak wi臋c w tym roku Demokraci zdecydowali si臋... chyba najmocniej w swojej historii... zaakcentowa膰 w kampanii kwestie praw obywatelskich... A co ty o tym s膮dzisz, Chet?

Czarno-bia艂y ekran wype艂ni艂a twarz Cheta Huntleya.

- Bez w膮tpienia, Davidzie. Najbardziej interesuj膮ce jest jednak to, 偶e...

Ale Dale'a zafascynowa艂y nie uwagi komentator贸w, lecz podobizna m艂odego cz艂owieka o szerokim u艣miechu i strzesze kasztanowych w艂os贸w, widoczna na niezliczonych transparentach, plakatach i ulotkach. Towarzysz膮ce jej napisy g艂osi艂y: TYLKO JFK i KENNEDY 1960. Pan Ashley-Montague skrzywi艂 si臋 i prychn膮艂 z niesmakiem, jakby zobaczy艂 co艣 skrajnie nieprzyzwoitego, po czym przypomnia艂 sobie o istnieniu ch艂opca. Kamerdyner sta艂, milcz膮c, par臋 krok贸w od nich.

- Mam nadziej臋, 偶e nie masz ju偶 wi臋cej pyta艅?

Dale wycofa艂 si臋 ty艂em na schody przed drzwiami wej艣ciowymi. Jim Harlen zawo艂a艂 do niego co艣 z tylnego siedzenia samochodu zaparkowanego kilka metr贸w dalej.

- Tylko jedno. - Niewiele brakowa艂o, 偶eby spad艂 ze schod贸w. Wci膮偶 si臋 wycofywa艂, podtrzymuj膮c rozmow臋 wy艂膮cznie po to, 偶eby odwr贸ci膰 uwag臋 obu m臋偶czyzn od swego dziwnego zachowania. - Jaki film b臋dzie w t臋 sobot臋?

Pan Ashley-Montague ze zniecierpliwieniem przewr贸ci艂 oczami, po czym spojrza艂 pytaj膮co na kamerdynera.

- Zdaje si臋, 偶e „Zag艂ada domu Usher贸w”, prosz臋 pana.

- 艢wietnie! - wykrzykn膮艂 Dale. By艂 ju偶 prawie przy czarnym chevrolecie. - Jeszcze raz bardzo panu dzi臋kuj臋. - Harlen otworzy艂 mu drzwi. - Jed藕! - sykn膮艂 do Congdena, jak tylko znalaz艂 si臋 bezpiecznie w 艣rodku.

Nastolatek prychn膮艂 pod nosem, rzuci艂 niedopa艂ek na wypiel臋gnowan膮 traw臋 i wcisn膮艂 peda艂 gazu w pod艂og臋. Samoch贸d skr臋ci艂 po艣lizgiem i szybko nabieraj膮c pr臋dko艣ci, pop臋dzi艂 alejk膮. Ju偶 z daleka zobaczyli, jak pot臋偶na brama zaczyna si臋 powoli otwiera膰.

***

Mike chcia艂 st膮d wyj艣膰 jak najpr臋dzej. P贸艂mrok panuj膮cy pod estrad膮, wo艅 wilgotnej ziemi i smr贸d zalatuj膮cy od Minka - wszystko to dzia艂a艂o na niego ogromnie przygn臋biaj膮co. Czu艂 si臋 troch臋 tak, jakby razem z w艂贸cz臋g膮 le偶a艂 w przestronnej trumnie, czekaj膮c na nadej艣cie grabarzy. Jednak Mink jeszcze nie doko艅czy艂 ani butelki, kt贸r膮 wygrzeba艂 spod papier贸w, ani swojej opowie艣ci.

- I w艂a艣ciwie na tym mog艂oby si臋 wszystko sko艅czy膰 - czarny nie 偶yje, i po sprawie - ale tak wcale nie by艂o. - Poci膮gn膮艂 t臋giego 艂yka z butelki, zakrztusi艂 si臋, otar艂 brod臋 i wpatrzy艂 si臋 w ch艂opca zaczerwienionymi oczami. - Latem dzieciaki znowu zacz臋艂y znika膰.

Mike wyprostowa艂 si臋 gwa艂townie. S艂ysza艂 ci臋偶ar贸wk臋 jad膮c膮 Hard Road, krzyki dzieciarni bawi膮cej si臋 w cieniu Pomnika Ofiar Wojny, g艂osy farmer贸w gaw臋dz膮cych po drugiej stronie ulicy przed salonem sprzeda偶y Johna Deere'a, ale nie zwraca艂 na to najmniejszej uwagi. By艂 skoncentrowany wy艂膮cznie na s艂owach w艂贸cz臋gi.

Mink poci膮gn膮艂 kolejny 艂yk i u艣miechn膮艂 si臋, zadowolony, 偶e uda艂o mu si臋 wywrze膰 takie wra偶enie. U艣miecha艂 si臋 skrycie i p贸艂g臋bkiem: zosta艂o mu wszystkiego mo偶e ze trzy z臋by, lecz 偶aden z nich nie nadawa艂 si臋 do d艂u偶szej prezentacji.

- W艂a艣nie tak. Ju偶 latem... latem tysi膮c dziewi臋膰setnego... zagin臋艂o dwoje dzieciak贸w. Jednym z nich by艂 Merriweather Whittaker, m贸j kumpel. Doro艣li m贸wili, 偶e przepad艂 bez wie艣ci, ale par臋 lat p贸藕niej, przy Gypsy Lane... To musia艂o by膰 dobre par臋 lat p贸藕niej, bo polaz艂em tam z dziewczyn膮, 偶eby si臋 dobra膰 do jej majtek, je艣li wiesz, co mam na my艣li... Tyle 偶e w tamtych czasach wiejskie dziewuchy czasem nie nosi艂y majtek... - Mink prze艂kn膮艂 kolejny 艂yk i otar艂 usta wierzchem d艂oni. - Na czym to ja sko艅czy艂em?

- 呕e by艂e艣 przy Gypsy Lane - wyszepta艂 Mike.

Wi臋c ju偶 wtedy dzieciaki chodzi艂y na Gypsy Lane, przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋.

- A, tak. No wi臋c okaza艂o si臋, 偶e ta m艂oda dama wcale nie jest zainteresowana tym, co mia艂em jej do zaproponowania. Swoj膮 drog膮 ciekawe, co sobie my艣la艂a, dlaczego j膮 tam zabieram: 偶eby w膮cha膰 kwiatki, czy co? W ka偶dym razie posz艂a sobie w choler臋, a ja si臋 troch臋 w艣ciek艂em, no bo sam przyznasz, 偶e cz艂owieka mo偶e szlag trafi膰 w takiej sytuacji. Z艂apa艂em jaki艣 kij i waln膮艂em nim w jedno drzewo, drugie, trzecie, wyrwa艂em jaki艣 krzak, k臋p臋 trawy... i wtedy zobaczy艂em ko艣膰. Nie jakie艣 tam korzenie, tylko spor膮 bia艂膮 ko艣膰. Rozejrza艂em si臋 dok艂adniej i znalaz艂em ich wi臋cej, ca艂y szkielet, nie za du偶y, jakby dziecka, razem z czaszk膮. W czaszce by艂a wielka dziura, jakby kto艣 chcia艂 si臋 dosta膰 do m贸zgu i ze偶re膰 go na deser, albo co艣 w tym rodzaju.

Mink wla艂 w siebie reszt臋 zawarto艣ci butelki, a nast臋pnie cisn膮艂 j膮 za siebie. Przez chwil臋 w zamy艣leniu tar艂 policzek, jakby znowu zgubi艂 w膮tek, lecz po jakim艣 czasie przem贸wi艂 ponownie, tyle 偶e znacznie ciszej:

- Szeryf pr贸bowa艂 mi wm贸wi膰, 偶e to krowie ko艣ci. G贸wno prawda, przecie偶 wiem, jak wygl膮da ludzki szkielet. Klarowa艂 mi te偶, 偶e z t膮 czaszk膮 tylko mi si臋 przywidzia艂o. Te偶 g贸wno prawda. To bezludna okolica, i kto艣, kto zaci膮gn膮艂by tam Merriweathera, m贸g艂by z nim zrobi膰, co chcia艂: zabi膰 go, po膰wiartowa膰, zje艣膰 i zakopa膰 w p艂ytkim grobie. Ale to jeszcze nie wszystko. Par臋 lat p贸藕niej pi艂em z Billym Phillipsem, zanim poszed艂 na wojn臋...

- Z Williamem Campbellem Phillipsem? - przerwa艂 mu Mike.

Mink Harper przewr贸ci艂 oczami.

- No pewnie, 偶e z nim, a niby z kim innym? A wiesz, kim on by艂? Kuzynem tej ma艂ej Campbell, co to j膮 zabili. Zawsze by艂 z niego cholerny maminsynek, chodzi艂 usmarkany po pas, a jak co艣 mu si臋 przydarzy艂o, od razu goni艂 z p艂aczem do mamusi. Powiadam ci, szcz臋ka opad艂a mi ze zdumienia, kiedy zg艂osi艂 si臋 na ochotnika do woja... A o czym to ja w艂a艣ciwie m贸wi艂em, ch艂opcze?

- 呕e pi艂e艣 z Billym Phillipsem.

- Ano tak. No wi臋c wychylili艣my par臋 g艂臋bszych tu偶 przed tym, jak mia艂 pop艂yn膮膰 za Wielk膮 Wod臋. Normalnie nigdy nie pi艂 z nami, robolami, bo przecie偶 by艂 Panem Nauczycielem... Co prawda uczy艂 tylko zasmarkanych g贸wniarzy z m艂odszych klas, ale mo偶na by pomy艣le膰, 偶e by艂 profesorem na jakim艣 pieprzonym Harvardzie... W ka偶dym razie kt贸rego艣 wieczoru wyl膮dowali艣my razem w Black Tree Tavern, on oczywi艣cie w mundurze, i w og贸le. Wyobra藕 sobie, 偶e po paru szklaneczkach Pan Nauczyciel zacz膮艂 mnie traktowa膰 prawie jak cz艂owieka. Rozprawia艂 o tym, jak膮 to paskudn膮 mia艂 mamu艣k臋, 偶e kr贸tko go trzyma艂a, kaza艂a i艣膰 do college'u i nie pozwoli艂a o偶eni膰 si臋 z kobiet膮, kt贸r膮 kocha艂...

- Czy powiedzia艂, co to by艂a za kobieta? - przerwa艂 mu Mike.

- 呕e co? - Mink zmru偶y艂 oczy. - Nie pami臋tam... To znaczy, nie wydaje mi si臋. Pewnie chodzi艂o o jak膮艣 zasuszon膮 nauczycielk臋, w sam raz by do niego pasowa艂a... Ale o czym to ja m贸wi艂em?

- Pi艂e艣 z Billym... Zacz膮艂 ci臋 traktowa膰 prawie jak cz艂owieka...

- Zgadza si臋. Wychylili艣my par臋 szklaneczek ostatniego wieczoru przed tym, jak pop艂yn膮艂 do Francji, gdzie go potem zabili... to znaczy umar艂 w szpitalu na zapalenie p艂uc, czy co艣 takiego. No wi臋c, jak si臋 ju偶 troch臋 rozklei艂, to powiada: „Mink, pami臋tasz t臋 histori臋 z dziewczynk膮, jej halk膮 i opartymi na poszlakach oskar偶eniami?”. Zawsze m贸wi艂 w ten spos贸b, nigdy jak cz艂owiek, bo pewnie my艣la艂, 偶e przez to wygl膮da na m膮drzejszego, ni偶 jest naprawd臋, ale...

- I co by艂o z t膮 halk膮?

- Co? A, z halk膮. No wi臋c p贸藕niej powiada: „Wiesz, Mink, ten czarny nie mia艂 z t膮 spraw膮 nic wsp贸lnego. To ja podrzuci艂em mu halk臋 ma艂ej. S臋dzia Ashley da艂 mi za to srebrnego dolara”. Ja my艣l臋, 偶e to by艂o tak: wtedy, dawno temu, smarkaty Billy pomy艣la艂 sobie, 偶e pewnie s臋dzia dobrze wie, kto to zrobi艂, ale potrzebuje niezbitego dowodu, 偶eby skaza膰 drania, i st膮d pomys艂 z halk膮. Podrzuci艂 j膮 czarnuchowi, wzi膮艂 za to dolara i w porz膮deczku. Ale p贸藕niej, jak troch臋 zm膮drza艂, zada艂 sobie wreszcie pytanie, kt贸re zada艂by sobie nawet najwi臋kszy b臋cwa艂 w mie艣cie, to znaczy: sk膮d, u wszystkich diab艂贸w, s臋dzia mia艂 t臋 halk臋?

Mike a偶 si臋 pochyli艂.

- Zapyta艂e艣 go o to?

- H臋? Nie, chyba nie. A je艣li tak, to nie pami臋tam, co mi odpowiedzia艂. Pami臋tam tylko tyle, 偶e m贸wi艂 co艣 o tym, 偶e musi da膰 nog臋 z miasta, zanim s臋dzia i ca艂a reszta zorientuje si臋, 偶e ju偶 z nimi nie trzyma.

- To znaczy z kim?

- A sk膮d mam niby wiedzie膰, do cholery? - warkn膮艂 Mink Harper, po czym nachyli艂 si臋 w stron臋 Mike'a, zion膮c skwa艣nia艂ym winem. - Przecie偶 to by艂o czterdzie艣ci par臋 lat temu! Jak niby mam pami臋ta膰?

Mike zerkn膮艂 przez rami臋 na otw贸r, przez kt贸ry si臋 tu dosta艂. Nagle odni贸s艂 wra偶enie, 偶e dzieli go od niego ogromna odleg艂o艣膰. G艂osy dzieci bawi膮cych si臋 w parku ju偶 dawno ucich艂y, cisza panowa艂a tak偶e na ulicy.

- Pami臋tasz mo偶e co艣 jeszcze o szkole albo o dzwonie? - zapyta艂, nie cofaj膮c si臋 ani o centymetr.

Mink u艣miechn膮艂 si臋, ponownie prezentuj膮c swoje trzy z臋by.

- Nigdy potem nie widzia艂em ani nie s艂ysza艂em tego dzwonu... a偶 do zesz艂ego miesi膮ca, kiedy obudzi艂 mnie w 艣rodku nocy... ale wiem jedno.

- Co takiego?

Mike mia艂 ogromn膮 ochot臋 cofn膮膰 si臋 przed smrodem i przenikliwym spojrzeniem w艂贸cz臋gi, ale tego nie zrobi艂.

- Wiem, 偶e kiedy rok po wojnie... po pierwszej wojnie, ma si臋 rozumie膰... stary Ashley wsadzi艂 sobie do g臋by lufy swojej dwururki i poci膮gn膮艂 za spust, odda艂 nam wszystkim wielk膮 przys艂ug臋. I kiedy spali艂 ten sw贸j przekl臋ty dom. Kiedy jego syn wr贸ci艂 z Peorii zaraz po tym, jak urodzi艂 si臋 wnuk starego, zasta艂 ojczulka z rozwalon膮 g艂ow膮. Ludziska my艣l膮, 偶e to by艂 wypadek albo 偶e stary mia艂 nie po kolei w g艂owie, ale tak si臋 sk艂ada, 偶e akurat by艂em w szopie ze s艂u偶膮c膮, kiedy przyjecha艂 m艂ody Ashley. A w艂a艣ciwie Ashley-Montague, bo tak si臋 nazywa艂, odk膮d si臋 o偶eni艂 z tym czupirad艂em z Wenecji. No wi臋c pad艂 strza艂, m艂ody Ashley wybieg艂 i zacz膮艂 oblewa膰 wszystko benzyn膮. Wrzeszcza艂 jak szalony. Jeden ze s艂u偶膮cych pr贸bowa艂 go powstrzyma膰, ale mu si臋 nie uda艂o. Jak ju偶 wszystko by艂o polane benzyn膮, m艂ody Ashley rzuci艂 zapa艂k臋, a potem sta艂 i patrzy艂, jak wszystko idzie z dymem, i ju偶 nigdy tu nie wr贸ci艂. No, chyba od czasu do czasu w soboty, 偶eby ludziska mogli obejrze膰 za darmo jaki艣 film.

Mike skin膮艂 g艂ow膮, podzi臋kowa艂 Minkowi i pocz膮艂 si臋 wycofywa膰 ku dziurze w deskach. Bardzo zale偶a艂o mu na tym, 偶eby jak najpr臋dzej znale藕膰 si臋 na zewn膮trz, ale tu偶 przy otworze zatrzyma艂 si臋 i zada艂 jeszcze jedno pytanie:

- A co krzycza艂?

- O co ci chodzi, ch艂opcze?

- Co krzycza艂 syn s臋dziego, kiedy pali艂 dom?

Trzy z臋by Minka b艂ysn臋艂y 偶贸艂tawo w p贸艂mroku.

- 呕e go nie dostan膮... 呕e klnie si臋 na Boga, 偶e go nie dostan膮.

- Pewnie nie powiedzia艂 kto?

Mink zmarszczy艂 brwi, zastanowi艂 si臋 g艂臋boko, po czym zn贸w si臋 rozpogodzi艂.

- Tak jakby powiedzia艂. To znaczy, nazwa艂 tego go艣cia po imieniu.

- Go艣cia?

- Aha. Cyrus... Tylko tak jako艣 艣miesznie to wymawia艂, jakby przez „z” na pocz膮tku. I jeszcze by艂o tam jakie艣 „o” na pocz膮tku, zupe艂nie jakby tamten by艂 Irlandczykiem. O'Cyrus, albo O'Cirrus... Nie pami臋tam dok艂adnie. Wiesz, to by艂o tak dawno temu...

- Dzi臋ki, Mink.

Mike wype艂z艂 na zewn膮trz, wsta艂 i si臋 wyprostowa艂. Mokra koszula oblepia艂a mu cia艂o, z nosa kapa艂 pot, w艂osy mia艂 jak po k膮pieli. Z jakiego艣 powodu trz臋s艂y mu si臋 nogi. Wsiad艂 na rower, przejecha艂 na drug膮 stron臋 Hard Road - zdumia艂o go, jak bardzo wyd艂u偶y艂y si臋 cienie podczas jego rozmowy z w艂贸cz臋g膮 - i popeda艂owa艂 powoli Broad Street pod baldachimem z ga艂臋zi i li艣ci. My艣la艂 o notesach Duane'a oraz o tym, co jemu i Dale'owi uda艂o si臋 z nich odcyfrowa膰. Najtrudniej by艂o im przedrze膰 si臋 przez fragmenty, kt贸re Duane przepisa艂 z dziennika wujka. Szczeg贸lnie du偶o problem贸w sprawia艂o im jedno s艂owo. Dale przypomina艂 je sobie m臋tnie z jakiej艣 ksi膮偶ki o Egipcie: Ozyrys.

29

Nazajutrz, w 艣rod臋 trzynastego lipca, zaraz po lunchu Dale, Lawrence, Kevin i Harlen wyruszyli na wypraw臋. Tylko matka Harlena pocz膮tkowo robi艂a mu trudno艣ci, ale w ko艅cu zgodzi艂a si臋, kiedy - jak uj膮艂 to Harlen - „przysz艂o jej do g艂owy, 偶e w tym czasie b臋dzie mog艂a pojecha膰 sobie na randk臋”.

Zabrali tak膮 mas臋 rzeczy, 偶e z najwy偶szym trudem zdo艂ali przytroczy膰 wszystko do rower贸w, a kiedy ju偶 im si臋 to uda艂o, rowery by艂y tak obci膮偶one, 偶e ca艂膮 drog臋 do farmy wujka Henry'ego musieli odby膰, stoj膮c na peda艂ach, pochyleni nad kierownicami, sapi膮c g艂o艣no i oblewaj膮c si臋 potem. Co prawda wzd艂u偶 linii kolejowej na p贸艂nocny zach贸d od miasta ros艂o troch臋 drzew, ale by艂o ich za ma艂o, 偶eby urz膮dzi膰 tam ob贸z z prawdziwego zdarzenia. „Porz膮dny” las zaczyna艂 si臋 ponad dwa kilometry dalej, na wsch贸d od farmy wujka Henry'ego i na p贸艂noc od kamienio艂om贸w za cmentarzem, mniej wi臋cej tam, gdzie przed prawie pi臋膰dziesi臋ciu laty Mink Harper znalaz艂 ko艣ci Merriweathera Whittakera.

Wcze艣niej, we wtorkowy wiecz贸r, w nadrzewnej altance Mike'a odby艂o si臋 ponad trzygodzinne zebranie, podczas kt贸rego wymieniali si臋 zdobytymi informacjami i planowali dalsze posuni臋cia. Zako艅czy艂 je dopiero dono艣ny g艂os matki Kevina, wo艂aj膮cej syna do domu.

Ksi膮偶ka w sk贸rzanej oprawie, kt贸r膮 Dale ukrad艂 z rezydencji pana Ashley-Montague'a (nawet po powrocie do Elm Haven wci膮偶 jeszcze nie m贸g艂 ca艂kiem uwierzy膰, 偶e naprawd臋 dopu艣ci艂 si臋 takiego czynu), zawiera艂a mn贸stwo obco brzmi膮cych wyra偶e艅, opis贸w zagadkowych obrz臋d贸w, skomplikowanych wywod贸w omawiaj膮cych r贸偶nice mi臋dzy rozmaitymi b贸stwami i antyb贸stwami oraz pe艂no kabalistycznego i numerologicznego be艂kotu.

- Dla czego艣 takiego nie warto by艂o ryzykowa膰, 偶e wsadz膮 ci臋 do wi臋zienia - oceni艂 Jim Harlen.

Jednak Dale by艂 przekonany, 偶e na kt贸rej艣 ze stron pokrytych drobnym drukiem znajduje si臋 wzmianka o Ozyrysie albo o Steli Objawienia, o kt贸rej Duane pisa艂 w swoich notatnikach. W zwi膮zku z tym zabra艂 ksi膮偶k臋 na wypraw臋, dok艂adaj膮c dodatkowy ci臋偶ar do i tak ju偶 znacznego balastu.

Ca艂a czw贸rka nie czu艂a si臋 zbyt pewnie. Za ka偶dym razem, kiedy us艂yszeli silnik zbli偶aj膮cego si臋 pojazdu, ogl膮dali si臋 trwo偶liwie przez rami臋, ale Trupow贸z si臋 nie pojawi艂, a jedyny akt wrogo艣ci, z jakim zetkn臋li si臋 po drodze, polega艂 na wystawieniu j臋zyka przez umorusanego dzieciaka - trudno by艂o stwierdzi膰, czy to ch艂opiec, czy dziewczynka - siedz膮cego w skrzyni prze艂adowanego deSoto rocznik 53.

Odpocz臋li dopiero na zacienionym patio wujka Henry'ego. Ciotka Lena zrobi艂a im lemoniad臋, a nast臋pnie usiad艂a na ogrodowym krzese艂ku i wsp贸lnie z nimi zastanawia艂a si臋 nad wyborem najlepszego miejsca na obozowisko. Jej zdaniem doskonale nadawa艂o si臋 do tego pastwisko na skarpie nad strumieniem, poniewa偶 roztacza艂 si臋 stamt膮d wspania艂y widok, ch艂opcy jednak stanowczo opowiedzieli si臋 za lasem.

- A gdzie Michael O'Rourke? - zapyta艂a w pewnej chwili.

- Mia艂 co艣 do za艂atwienia w mie艣cie - sk艂ama艂 Jim Harlen. - Przyjedzie troch臋 p贸藕niej.

Zostawili rowery pod jej opiek膮, a sami o trzeciej po po艂udniu ruszyli dalej na piechot臋. Lawrence d藕wiga艂 wypchany po brzegi, niedrogi nylonowy plecak harcerski, Kevin - po偶yczony od ojca stary, miejscami troch臋 zaple艣nia艂y wojskowy plecak, Dale - wielki w贸r marynarski, bardziej nadaj膮cy si臋 do wyprawy 艂贸dk膮 ni偶 na piesz膮 w臋dr贸wk臋, Harlen natomiast zawin膮艂 swoje rzeczy w koce i obwi膮za艂 nieprawdopodobnie d艂ugim sznurkiem. Musieli si臋 cz臋sto zatrzymywa膰, 偶eby poprawi膰 艂adunek.

O wp贸艂 do czwartej przeprawili si臋 przez strumie艅 w pobli偶u Groty Przemytnik贸w i pokonali ogrodzenie z drutu kolczastego na po艂udniowej granicy terenu nale偶膮cego do wujka Henry'ego. Zaraz potem weszli w g臋sty las. By艂o tu ch艂odniej ni偶 na otwartym terenie, ale nawet przez grub膮 warstw臋 li艣ci do ziemi tu i 贸wdzie dociera艂y promienie s艂o艅ca, tworz膮c mniejsze i wi臋ksze plamy.

Cz臋艣ciowo zeszli, a cz臋艣ciowo zjechali do w膮wozu na p贸艂noc od cmentarza. Sznurek, kt贸rym Harlen zwi膮za艂 sw贸j rulon, p臋k艂, w zwi膮zku z czym stracili ponad dziesi臋膰 minut na zbieranie jego rzeczy, po czym przeszli po K艂adce Robin Hooda w pobli偶u Obozu Trzeciego i skr臋cili ponownie na wsch贸d, w臋druj膮c 艣cie偶kami wydeptanymi przez byd艂o i trzymaj膮c si臋 skraju nielicznych polanek.

Od czasu do czasu zatrzymywali si臋, zrzucali ekwipunek, kryli si臋 w zaro艣lach i czekali ze wstrzymanym oddechem, 偶eby sprawdzi膰, czy nikt ich nie 艣ledzi, ale jedynym 偶ywym stworzeniem, kt贸re uda艂o im si臋 wypatrze膰, by艂a jaka艣 zab艂膮kana krowa, kt贸ra mocno si臋 przestraszy艂a, kiedy niespodziewanie wyskoczyli z ukrycia.

Przez ca艂y czas zawzi臋cie spierali si臋 o to, gdzie rozbi膰 ob贸z, cho膰 w gruncie rzeczy rozstrzygn臋li t臋 spraw臋 ju偶 minionego wieczoru. Ustawili dwa niewielkie namioty tu偶 przy k臋pie drzew na polanie jakie艣 pi臋膰set metr贸w na p贸艂noc od w膮wozu i niespe艂na p贸艂 kilometra na p贸艂nocny wsch贸d od Calvary Cemetery, oko艂o stu pi臋膰dziesi臋ciu metr贸w od Gypsy Lane.

Poro艣ni臋ta sp艂owia艂膮 od s艂o艅ca, si臋gaj膮c膮 poni偶ej kolan traw膮 polana by艂a po艂o偶ona na 艂agodnym stoku. Ch艂opcy krz膮tali si臋 przy zak艂adaniu obozu, wzbudzaj膮c pop艂och w艣r贸d niezliczonych konik贸w polnych. G臋sty, wysoki las zaczyna艂 si臋 w odleg艂o艣ci oko艂o dziesi臋ciu metr贸w, u podn贸偶a wzniesienia szemra艂 niewielki dop艂yw g艂贸wnego strumyka.

Zwykle natychmiast zacz臋liby bawi膰 si臋 w Robin Hooda albo w chowanego, tym razem jednak w艂贸czyli si臋 bez celu po polanie albo le偶eli mi臋dzy drzewami na skraju lasu. Pr贸bowali r贸wnie偶 wpe艂zn膮膰 do namiot贸w, 偶eby pogada膰, by艂o tam jednak stanowczo za gor膮co, a i stare 艣piwory nie dor贸wnywa艂y mi臋kko艣ci膮 wysokiej zielonej trawie.

Dale zag艂臋bi艂 si臋 - a raczej usi艂owa艂 si臋 zag艂臋bi膰 - w lekturze skradzionej ksi膮偶ki. W kilku miejscach znalaz艂 wzmianki o Ozyrysie, ale cho膰 ksi膮偶ka by艂a po angielsku (przynajmniej w wi臋kszej cz臋艣ci), to i tak niewiele z niej zrozumia艂. Legiony nie-偶ywych, proroctwa, kary... Nie m贸g艂 si臋 w tym doszuka膰 najmniejszego sensu.

Skrawki nieba mi臋dzy li艣膰mi wci膮偶 jarzy艂y si臋 b艂臋kitem, nie nadci膮ga艂a 偶adna burza, kt贸ra zmusi艂aby ich do ucieczki do domu wujka Henry'ego. Gdyby pogoda jednak si臋 za艂ama艂a, nie mieliby innego wyboru: podczas burzy i tak prawie nic by nie widzieli ani nie s艂yszeli. Kolacj臋 zjedli bardzo wcze艣nie: najpierw kanapki, potem rozpalili ognisko i podgrzali hot dogi. Sporo czasu zaj臋艂o im znalezienie kijk贸w w艂a艣ciwej grubo艣ci i d艂ugo艣ci, nieco mniej - odpowiednie ich naostrzenie. Za ka偶dym razem, kiedy Lawrence wzdycha艂, 偶e ju偶 nie mo偶e doczeka膰 si臋 kie艂basek, Harlena ogarnia艂a niepohamowana weso艂o艣膰.

- Co jest? - nie wytrzyma艂 wreszcie Dale. - My te偶 chcieliby艣my si臋 po艣mia膰.

Harlen zacz膮艂 opowiada膰 co艣 o Cordie Cooke, ale szybko przerwa艂 i tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Niewa偶ne.

O si贸dmej wieczorem wci膮偶 jeszcze panowa艂 niezno艣ny upa艂. Lawrence wpad艂 na pomys艂, 偶eby pobiec do kamienio艂omu i si臋 wyk膮pa膰, ale pozostali odwiedli go od tego zamiaru. P贸艂 godziny p贸藕niej Harlen zapragn膮艂 piec grzyby na ognisku, reszta jednak wola艂a zaczeka膰 do zmroku. O 贸smej Kevin doszed艂 do wniosku, 偶e pora wskoczy膰 w 艣piwory, chocia偶 zmrok dopiero zacz膮艂 zapada膰 i nawet tu, w lesie, by艂o jeszcze ca艂kiem jasno. Jednak ju偶 dwadzie艣cia minut p贸藕niej zacz臋艂o si臋 zmierzcha膰 na dobre, w艣r贸d drzew pojawi艂y si臋 pierwsze robaczki 艣wi臋toja艅skie, a od strony kamienio艂omu dobieg艂 ch贸ralny rechot wielkich 偶ab, kt贸rym wt贸rowa艂y mniejsze, le艣ne. Poniewa偶 艣wierszcze i cykady nie pozostawa艂y im d艂u偶ne, ha艂as zrobi艂 si臋 nie do wytrzymania.

Mniej wi臋cej za kwadrans dziewi膮ta na niebie pojawi艂y si臋 pierwsze gwiazdy. Kr贸tko potem, na wschodzie i p贸艂nocy, niebo pociemnia艂o ju偶 na tyle, 偶e trudno by艂o rozpozna膰, gdzie ko艅czy si臋 艣ciana lasu. Od strony odleg艂ej o niespe艂na kilometr drogi numer sze艣膰 nie dociera艂y ju偶 偶adne odg艂osy: ci, co mieli wr贸ci膰 do dom贸w, ju偶 do nich wr贸cili, a ci, co zamierzali weso艂o sp臋dzi膰 wiecz贸r, siedzieli ju偶 w Black Tree albo w Carl's Tavern. Je艣li kto艣 mocno wyt臋偶y艂by s艂uch, mo偶e dos艂ysza艂by metaliczny klekot automatycznych podajnik贸w karmy dla 艣wi艅 na farmie wujka Henry'ego, wkr贸tce jednak i ten, ledwo s艂yszalny d藕wi臋k uton膮艂 w g臋stniej膮cym mroku.

Wreszcie zrobi艂o si臋 zupe艂nie ciemno. Chocia偶 nadej艣cie nocy poprzedza艂y liczne i 艂atwo dostrzegalne zwiastuny, nie spos贸b by艂o stwierdzi膰, kiedy dok艂adnie zapad艂a ca艂kowita ciemno艣膰. Dale dorzuci艂 do ognia, w g贸r臋 strzeli艂y iskry. Ch艂opcy st艂oczyli si臋 przy ognisku, p艂omienie o艣wietla艂y na czerwono ich twarze. Pr贸bowali 艣piewa膰, lecz szybko stwierdzili, 偶e w gruncie rzeczy nie maj膮 na to najmniejszej ochoty. Nikt nie potraktowa艂 serio propozycji Harlena, 偶eby opowiada膰 historie o duchach. Pobliski strumyk wydawa艂 ciche mlaszcz膮ce d藕wi臋ki. W lesie budzili si臋 nocni drapie偶cy, otwierali doskonale widz膮ce w ciemno艣ci oczy, rozgl膮dali si臋 w poszukiwaniu potencjalnych ofiar, bezszelestnie wyruszali na 艂owy. Ch艂opcy naci膮gn臋li swetry i kurtki, i usiedli jeszcze bli偶ej ognia, prawie stykaj膮c si臋 ramionami. P艂omienie skwiercza艂y i sycza艂y cichutko, w pomara艅czowym blasku cztery twarze przypomina艂y gro藕ne, pomalowane dzikimi barwami maski.

***

G艂贸wny problem Mike'a polega艂 na tym, 偶eby nie zasn膮膰. Czuwa艂 prawie ca艂膮 poprzedni膮 noc, siedz膮c w starym fotelu w pokoju babci, z buteleczk膮 wody 艣wi臋conej w jednej r臋ce i zawini臋t膮 w chusteczk臋 hosti膮 w drugiej. Do 艂贸偶ka zagoni艂a go matka, kt贸ra o trzeciej nad ranem przysz艂a sprawdzi膰, czy z babci膮 wszystko w porz膮dku. Na wszelki wypadek zostawi艂 hosti臋 na parapecie.

Zaraz po rozwiezieniu gazet zajrza艂 na plebani臋. Ojca Cavanaughs nie by艂o, a pani McCafferty odchodzi艂a od zmys艂贸w z niepokoju. Lekarze postanowili przewie藕膰 chorego do szpitala 艣w. Franciszka w Peorii, ale kiedy we wtorek wieczorem zjawi艂 si臋 ambulans, okaza艂o si臋, 偶e ksi膮dz znikn膮艂 bez 艣ladu. Pani McCafferty przysi臋ga艂a na wszystkie 艣wi臋to艣ci, 偶e przez ca艂y czas krz膮ta艂a si臋 w kuchni i musia艂aby s艂ysze膰, gdyby schodzi艂 po schodach... je艣li w og贸le by艂by zdolny do czego艣 takiego, ma si臋 rozumie膰... ale tamci tylko pokr臋cili g艂owami i powiedzieli, 偶e przecie偶 chory nie odlecia艂. Podczas kiedy ch艂opcy odbywali narad臋 w altance na drzewie i pr贸bowali zrozumie膰 cokolwiek z ksi膮偶ki, kt贸r膮 Dale ukrad艂 panu Ashley-Montague'owi, pani McCafferty wraz z kilkorgiem parafian prowadzi艂a w mie艣cie intensywne poszukiwania. Niestety, nie przynios艂y one rezultatu.

- Mog艂abym przysi膮c na r贸偶aniec, 偶e biedaczysko by艂 zbyt s艂aby, 偶eby unie艣膰 g艂ow臋 z poduszki, a co dopiero wsta膰 z 艂贸偶ka! - 艂ka艂a, ocieraj膮c 艂zy skrajem fartucha.

- Mo偶e pojecha艂 do domu...? - powiedzia艂 Mike, nie wierz膮c w to ani przez chwil臋.

- Do domu? Do Chicago? Ale jak? Przecie偶 samoch贸d stoi w gara偶u, a najbli偶szy autobus odje偶d偶a dopiero jutro.

Mike bezradnie wzruszy艂 ramionami, obieca艂 zawiadomi膰 j膮 lub doktora Staffneya, gdyby dowiedzia艂 si臋 czego艣 o miejscu pobytu ksi臋dza, po czym poszed艂 do zakrystii przygotowa膰 si臋 do mszy, kt贸r膮 w zast臋pstwie ojca C. mia艂 odprawi膰 kap艂an z Oak Hill. Podczas nabo偶e艅stwa - obcy ksi膮dz mamrota艂 niewyra藕nie pod nosem, zamy艣lony ministrant za艣 udziela艂 nie zawsze w艂a艣ciwych odpowiedzi - wci膮偶 mia艂 przed oczami obraz br膮zowych robak贸w zag艂臋biaj膮cych si臋 w cia艂o ksi臋dza. A je艣li on jest teraz jednym z nich?

Na my艣l o tym zrobi艂o mu si臋 niedobrze.

Wym贸g艂 na matce obietnic臋, 偶e b臋dzie czuwa艂a przy babci tej nocy, po czym, tak na wszelki wypadek, spryska艂 okno i pod艂og臋 wod膮 艣wi臋con膮, a na parapecie i przy 艂贸偶ku po艂o偶y艂 kawa艂eczki po艂amanej hostii. W ca艂ym planie nie podoba艂o mu si臋 tylko to, 偶e musi zostawi膰 babci臋 sam膮. Potem spakowa艂 stary plecak i wyruszy艂 w drog臋 przed pozosta艂ymi. Jazda na rowerze troch臋 go otrze藕wi艂a, ale brak snu nadal dawa艂 mu si臋 mocno we znaki: kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie, a w uszach rozlega艂o si臋 natarczywe jednostajne buczenie.

Nie dojecha艂 do domu wujka Henry'ego, lecz otworzy艂 bram臋 dla byd艂a zaraz za cmentarzem, dotar艂 wzd艂u偶 ogrodzenia nad strumie艅, ukry艂 rower w g臋stych paprociach, po czym wr贸ci艂 na piechot臋, 偶eby zaczeka膰 na ch艂opc贸w. Kiedy min臋li go jakie艣 p贸艂torej godziny p贸藕niej, odetchn膮艂 z ulg膮. A wi臋c uda艂o im si臋 unikn膮膰 spotkania z Trupowozem.

Siedzia艂 w lesie podczas ich wizyty u wujka Henry'ego, obserwuj膮c rozw贸j sytuacji przez lornetk臋, kt贸r膮 po偶yczy艂 od ojca. Lewy okular by艂 lekko zamglony, ale i tak doskonale widzia艂 koleg贸w siorbi膮cych pyszn膮 lemoniad臋 ciotki Leny, podczas gdy jego ob艂azi艂y owady i skr臋ca艂o go z pragnienia. P贸藕niej pod膮偶y艂 za nimi przez las, trzymaj膮c si臋 z ty艂u i z boku. Mia艂 o tyle u艂atwione zadanie, 偶e wiedzia艂 dok膮d zmierzaj膮. Dzi臋ki zielonej koszulce i ciemnozielonym spodniom by艂 prawie niewidoczny w艣r贸d drzew i krzew贸w, w plecaku za艣 ni贸s艂 czarny str贸j, z kt贸rego zamierza艂 skorzysta膰 w nocy. Od czasu do czasu potrz膮sa艂 mocno g艂ow膮, 偶eby oprzytomnie膰. Najwa偶niejsze, 偶eby nie zasn膮膰.

Ukry艂 si臋 na szczycie wzniesienia jakie艣 dwadzie艣cia metr贸w od obozu. Przez szczelin臋 w ska艂ach mia艂 st膮d doskona艂y widok na ca艂膮 polan臋, od ty艂u natomiast os艂ania艂y go pnie trzech du偶ych, rosn膮cych blisko siebie drzew. Za pomoc膮 u艂amanej ga艂臋zi wygrzeba艂 mi臋dzy kamieniami p艂ytki r贸w, w kt贸rym ukry艂 si臋 razem z plecakiem. Dodatkowy kamufla偶 zapewnia艂y mu ga艂臋zie, patyki i li艣cie, kt贸re pracowicie nagarn膮艂. Obok siebie u艂o偶y艂 butelki z wod膮 do picia i 艣wi臋con膮 (oznaczon膮 czerwon膮 kredk膮, 偶eby unikn膮膰 pomy艂ki), kanapki, lornetk臋, najwi臋kszy kawa艂ek po艂amanej hostii oraz najwa偶niejsz膮 rzecz - babcin膮 fuzj臋 na wiewi贸rki. Dopiero teraz zrozumia艂, dlaczego posiadanie takiej broni by艂o zakazane: z kr贸tk膮 luf膮 i pistoletowym uchwytem wygl膮da艂a jak relikt z gangsterskiej przesz艂o艣ci, z kt贸rego ustrzelono niejednego mafioso. Mike z艂ama艂 strzelb臋 i spojrza艂 przez lufy na ciemniej膮ce niebo. W pude艂ku znalaz艂 amunicj臋, ale by艂a tak stara, 偶e zebra艂 si臋 na odwag臋, poszed艂 do sklepu Meyersa i poprosi艂 o pude艂ko pocisk贸w 艣rutowych kalibru .410.

- Nie wiedzia艂em, 偶e tw贸j ojciec poluje - powiedzia艂 pan Myesrs, unosz膮c brew.

- Nie poluje - odpar艂 Mike zgodnie z prawd膮. - Po prostu ma dosy膰 wron w ogrodzie.

Teraz, w resztkach blasku dogasaj膮cego dnia, otworzy艂 pude艂ko, w艂o偶y艂 jeden pocisk do lufy, zamkn膮艂 bro艅 i spojrza艂 wzd艂u偶 lufy na ch艂opc贸w kr臋c膮cych si臋 przy ognisku. Oczywi艣cie zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nie mia艂 szans na oddanie celnego strza艂u z tej odleg艂o艣ci, ale na kr贸tszy dystans gruby 艣rut musia艂 poczyni膰 ogromne spustoszenie. Wybra艂 numer sze艣膰, w sam raz na p艂ow膮 zwierzyn臋.

Nikt nie zdo艂a艂by zakra艣膰 si臋 niepostrze偶enie przez g臋stwin臋 rozci膮gaj膮c膮 si臋 na po艂udnie od obozowiska; ba, ca艂kiem mo偶liwe, 偶e nikt w og贸le nie zdo艂a艂by podej艣膰 od tamtej strony. Stanowisko Mike'a znajdowa艂o si臋 po przeciwnej stronie, na kraw臋dzi w膮wozu - z pewno艣ci膮 us艂ysza艂by albo zauwa偶y艂 ka偶dego, kto pr贸bowa艂by si臋 przeprawi膰 przez strumie艅 i wdrapa膰 po stromi藕nie. Jedyna w miar臋 wygodna droga do obozu wiod艂a przez niezbyt g臋sty las po wschodniej i zachodniej stronie polany. Ze swojego punktu obserwacyjnego Mike widzia艂 r贸wnie偶 te doj艣cia do obozu, cho膰 g臋stniej膮cy mrok sprawia艂, 偶e mia艂 problemy z dostrze偶eniem szczeg贸艂贸w. Dobiegaj膮ce z odleg艂o艣ci kilkunastu metr贸w g艂osy koleg贸w zlewa艂y si臋 w monotonn膮 ca艂o艣膰, upodabniaj膮c si臋 do szmeru strumienia.

Fuzja na wiewi贸rki mia艂a nawet szczerbink臋 i muszk臋, chocia偶 obie mia艂y chyba raczej s艂u偶y膰 ozdobie ni偶 u艂atwieniu celowania. Ca艂a sztuka polega艂a na tym, 偶eby skierowa膰 luf臋 mniej wi臋cej we w艂a艣ciwym kierunku i nacisn膮膰 spust, licz膮c na to, 偶e przynajmniej cz臋艣膰 艣rucin dosi臋gnie celu. W miar臋, jak ciemno艣膰: g臋stnia艂a, r臋ka Mike'a zaci艣ni臋ta na drewnianym uchwycie coraz. bardziej si臋 poci艂a. Po omacku wydoby艂 z pude艂ka jeszcze kilka 艂adunk贸w; dwa w艂o偶y艂 do kieszeni na piersi, pozosta艂e poupycha艂 w spodniach. Zabezpieczywszy bro艅, po艂o偶y艂 j膮 na ziemi wymoszczonej sosnowym igliwiem, si臋gn膮艂 po kanapk臋 z mas艂em orzechowym i zacz膮艂 j膮 prze偶uwa膰, staraj膮c si臋 uspokoi膰 oddech. Docieraj膮cy z do艂u zapach podgrzewanych hot dog贸w wzmaga艂 jego apetyt.

Kr贸tko po nastaniu ciemno艣ci ch艂opcy zacz臋li szykowa膰 si臋 do snu. Mike wci膮gn膮艂 czarny sweter i czarne spodnie, po czym. przywar艂 do ska艂 i zamar艂 w bezruchu, wyt臋偶aj膮c wzrok i s艂uch, czekaj膮c na jaki艣 niepokoj膮cy odg艂os lub poruszenie. Nic takiego nie nast膮pi艂o.

Dale i Lawrence u艂o偶yli si臋 w mniejszym namiocie tu偶 przy ognisku, Kevin i Harlen natomiast w wi臋kszym, stoj膮cym nieco dalej. Mike widzia艂 baseballow膮 czapeczk臋 Kevina i podeszwy ci臋偶kich bucior贸w Harlena stercz膮ce z koca. Stara艂 si臋 nie patrze膰 w dogasaj膮cy ogie艅, od czasu do czasu tar艂 zm臋czone oczy i modli艂 si臋 w duchu, 偶eby na pewno zrobili wszystko tak jak im powiedzia艂.

Kto uczyni艂 mnie kr贸lem i w艂adc膮? Wzruszy艂 ramionami.

Najtrudniej by艂o nie zasn膮膰. Co jaki艣 czas g艂owa opada艂a mu na pier艣, ale za ka偶dym razem trwa艂o to zaledwie u艂amek sekundy. Usadowi艂 si臋 w taki spos贸b, 偶eby by艂o mu jak najbardziej niewygodnie; nawet gdyby mimo to zdo艂a艂 zasn膮膰, przechyli艂by si臋 i upad艂 twarz膮 na kamienie, a to z pewno艣ci膮 pomog艂oby mu si臋 obudzi膰.

Znajdowa艂 si臋 w stanie nie b臋d膮cym jeszcze snem, ale i nie maj膮cym wiele wsp贸lnego z jaw膮, kiedy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e kto艣 si臋 zbli偶a.

Dwie sylwetki skrada艂y si臋 przez polan臋 od zachodu, a wi臋c od drogi numer sze艣膰. Porusza艂y si臋 ostro偶nie i z namys艂em, jak my艣liwi podkradaj膮cy si臋 do zwierzyny. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 byli to doro艣li. Zatrzymywali si臋 niemal co krok, stawiali stopy niemal z tanecznym wdzi臋kiem.

Serce za艂omota艂o mu gwa艂townie w piersi, krew uderzy艂a do g艂owy, przed oczami zata艅czy艂y mu czerwone plamy. Chwyci艂 obur膮cz strzelb臋, odbezpieczy艂. R臋ce mia艂 mokre od potu i jakby nie swoje.

Dwie wysokie sylwetki znieruchomia艂y jakie艣 pi臋膰, mo偶e sze艣膰 metr贸w od obozu. Na tle czarnych drzew mo偶na je by艂o dostrzec wy艂膮cznie dzi臋ki temu, 偶e 艣wiat艂o gwiazd b艂yszcza艂o w ich oczach i wydobywa艂o z mroku odrobin臋 ja艣niejsze plamy twarzy i r膮k. Mike jeszcze bardziej wyt臋偶y艂 wzrok. M臋偶czy藕ni - prawie m臋偶czy藕ni - co艣 nie艣li. Kije? Laski? Chwil臋 p贸藕niej w ciemno艣ci b艂ysn臋艂o ostrze: to by艂y siekiery.

Mike na kilka sekund zapomnia艂 o oddychaniu, potem nape艂ni艂 p艂uca powietrzem do granic pojemno艣ci i pospiesznie rozejrza艂 si臋 doko艂a. Ca艂y przebieg艂y plan na nic by si臋 nie zda艂, gdyby teraz kto艣 podkrad艂 si臋 do niego od ty艂u. Na szcz臋艣cie nikogo za nim nie by艂o - przynajmniej tak mu si臋 zdawa艂o - za to k膮tem oka dostrzeg艂 poruszenie w艣r贸d drzew za namiotami. Zbli偶a艂 si臋 tamt臋dy jeszcze jeden cz艂owiek, r贸wnie powoli jak ci dwaj na polanie, ale nie tak cicho. By艂 ni偶szy i nie bardzo sobie radzi艂 z omijaniem suchych patyk贸w i ga艂臋zi, ale i tak, gdyby Mike nie wiedzia艂, sk膮d mo偶e nast膮pi膰 atak, przypuszczalnie nie zauwa偶y艂by go ani nie us艂ysza艂.

Zerwa艂 si臋 lekki wietrzyk, zaszele艣ci艂 li艣膰mi. Dwie postaci na polanie natychmiast skorzysta艂y z okazji i zrobi艂y kolejne pi臋膰 krok贸w naprz贸d. M臋偶czy藕ni trzymali siekiery na wysoko艣ci piersi. Mike spr贸bowa艂 prze艂kn膮膰 艣lin臋, ale stwierdzi艂, 偶e zupe艂nie zasch艂o mu w ustach. Gwa艂townie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, usi艂uj膮c zebra膰 my艣li. By艂 tak zm臋czony, 偶e sam ju偶 nie wiedzia艂, czy to, co widzi, dzieje si臋 naprawd臋, czy stanowi wytw贸r jego umys艂u.

Wszyscy trzej m臋偶czy藕ni dotarli ju偶 do obozu i zatrzymali si臋 na granicy blasku dogasaj膮cego ognia. B艂ysk stali zdradzi艂, 偶e trzeci r贸wnie偶 trzyma w r臋kach siekier臋 albo co艣 od niej d艂u偶szego i bardziej smuk艂ego. Mike modli艂 si臋 w duchu, 偶eby to nie by艂a strzelba.

Niemo偶liwe. Przecie偶 nie chc膮 narobi膰 ha艂asu.

艢ciskaj膮c bro艅 dr偶膮cymi d艂o艅mi, wycelowa艂 j膮 w kierunku trzech postaci. Mierzy艂 do艣膰 wysoko, 偶eby 艣ruciny nie zawadzi艂y o namioty przy ognisku. Strzelaj! Ju偶! Nie, musi zaczeka膰, musi mie膰 pewno艣膰. Przecie偶 w艂a艣nie w tym celu to zrobili: 偶eby mie膰 pewno艣膰. A je艣li to farmerzy, kt贸rzy przyszli nar膮ba膰 troch臋 drewna?

W 艣rodku nocy?

Nie wierzy艂 w to nawet przez chwil臋, ale nie nacisn膮艂 spustu. Na my艣l o tym, 偶e mia艂by strzeli膰 do cz艂owieka, r臋ce zacz臋艂y mu si臋 trz膮艣膰 jeszcze bardziej. Opar艂 艂okcie na kamieniu i z ca艂ych si艂 zacisn膮艂 z臋by.

Dw贸jka stoj膮ca bli偶ej niego bezszelestnie omin臋艂a ognisko. 呕arz膮ce si臋 g艂ownie o艣wietli艂y jedynie buty z cholewami i ciemne nogawki spodni. Twarze mieli ukryte pod zsuni臋tymi na czo艂a czapkami. W namiotach panowa艂 ca艂kowity bezruch. Co prawda z trudem, ale Mike jednak m贸g艂 dostrzec wybrzuszenia, w 艣piworach, tam gdzie powinny by膰 stopy Dale'a i Lawrence'a, podeszwy but贸w Harlena, czapeczk臋 Kevina. Trzeci m臋偶czyzna podkrad艂 si臋 w艂a艣nie do namiotu Kevina.

Mike chcia艂 zerwa膰 si臋 na r贸wne nogi, wyskoczy膰 z ukrycia, ostrzec koleg贸w... ale nie wykona艂 偶adnego ruchu. Musia艂 wiedzie膰. 呕a艂owa艂, 偶e nie ulokowa艂 si臋 bli偶ej obozu albo 偶e nie ma broni o wi臋kszym zasi臋gu. Ogarn臋艂o go przekonanie, 偶e wszystko zosta艂o niew艂a艣ciwie obmy艣lone, 偶e musi zako艅czy膰 si臋 katastrof膮.

Skoncentrowa艂 si臋 z najwy偶szym trudem. Trzej m臋偶czy藕ni stali nieruchomo: dwaj przy namiocie Dale'a i Lawrence'a, jeden przy namiocie Kevina i Harlena. Nie zamienili ani s艂owa. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e czekaj膮, a偶 艣pi膮cy ch艂opcy obudz膮 si臋 i do艂膮cz膮 do nich. Przez chwil臋 by艂 sk艂onny uwierzy膰, 偶e b臋d膮 tak sta膰 a偶 do rana, 偶e a偶 do 艣witu nic si臋 nie zmieni: trwaj膮ce w bezruchu postaci, namioty, dogasaj膮ce ognisko.

Nagle;, jakby na sygna艂, kt贸rego nie zauwa偶y艂 ani nie us艂ysza艂, dwaj stoj膮cy bli偶ej m臋偶czy藕ni podnie艣li siekiery i z potworn膮 si艂膮 uderzyli w namioty. Ostrza przedar艂y si臋 przez brezent jak przez bibu艂臋 i wbi艂y si臋 w 艣piwory. U艂amek sekundy p贸藕niej to samo uczyni艂 trzeci. Atak by艂 tak niespodziewany i tak brutalny, 偶e Mike a偶 st臋kn膮艂 g艂o艣no. Siekiery natychmiast pow臋drowa艂y w g贸r臋 i ponownie opad艂y. S艂ycha膰 by艂o, jak ich ostrza przebijaj膮 si臋 przez zawarto艣膰 艣piwor贸w i zag艂臋biaj膮 w ziemi臋. Ni偶szy m臋偶czyzna, ten przy drugim namiocie, st臋ka艂 przy ka偶dym ciosie. But Harlena przelecia艂 w powietrzu kilka metr贸w i wyl膮dowa艂 po drugiej stronie ogniska. Wystawa艂o z niego co艣 czerwonego - by膰 mo偶e skarpetka.

Teraz ju偶 wszyscy napastnicy st臋kali i sapali. Siekiery wznosi艂y si臋 i opada艂y jak przy wyr臋bie lasu. Mike odci膮gn膮艂 kurek i nacisn膮艂 spust. Blask o艣lepi艂 go, huk niemal og艂uszy艂, si艂a odrzutu prawie wytr膮ci艂a mu bro艅 z r膮k. Zamruga艂 raptownie, a kiedy odzyska艂 wzrok, zobaczy艂, jak tamci stoj膮 bez ruchu i patrz膮 w jego kierunku. Si臋gn膮艂 do kieszeni na piersi po kolejny 艂adunek, ale jego palce zatrzyma艂y si臋 na swetrze. Zacz膮艂 wi臋c grzeba膰 po kieszeniach, wyci膮gn膮艂 jeden 艂adunek, wepchn膮艂 - chyba jako艣 krzywo, poniewa偶 pocisk utkn膮艂. Wyd艂uba艂 go, parz膮c sobie palce o gor膮c膮 luf臋, zatrzasn膮艂 bro艅.

Jeden z m臋偶czyzn przeskoczy艂 przez ognisko i bieg艂 ku niemu, drugi sta艂 wci膮偶 bez ruchu z uniesion膮 siekier膮, trzeci wymamrota艂 co艣 i zacz膮艂 na nowo zadawa膰 ciosy. Pierwszy z ka偶d膮 chwil膮 by艂 coraz bli偶ej. Mike odwi贸d艂 kurek i ponownie nacisn膮艂 spust. Rozleg艂 si臋 potworny huk. Mike przypad艂 do ziemi, za艂adowa艂 ponownie. Kiedy uni贸s艂 g艂ow臋 i rozejrza艂 si臋, m臋偶czyzny ju偶 nie by艂o, a dwaj pozostali stali bez ruchu jak pos膮gi.

Chwil臋 p贸藕niej rozp臋ta艂o si臋 piek艂o.

Spomi臋dzy g臋sto rosn膮cych drzew jakie艣 dziesi臋膰 metr贸w od obozowiska trysn膮艂 p艂omie艅, rozleg艂 si臋 huk kolejnego wystrza艂u. Cz艂owiek stoj膮cy przy resztkach namiotu Kevina odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie, wypu艣ci艂 siekier臋 z r膮k i nie przerywaj膮c obrotu, osun膮艂 si臋 na ziemi臋. Pad艂y nast臋pne strza艂y, nast膮pi艂a chwila przerwy i znowu trzy. Strzelano z pistoletu automatycznego kaliber .45. Po chwili rozleg艂y si臋 wystrza艂y z jeszcze jednej broni, tym razem kalibru .22.

Trzeci m臋偶czyzna jakby dopiero teraz si臋 ockn膮艂 i pop臋dzi艂 w stron臋 Mike'a. Ch艂opiec wyprostowa艂 si臋, zaczeka艂, a偶 tamten zbli偶y si臋 na pi臋膰 metr贸w, wycelowa艂 mi臋dzy oczy i nacisn膮艂 spust. Wystrza艂 zmi贸t艂 tamtemu czapk臋 z g艂owy, by膰 mo偶e z cz臋艣ci膮 czaszki. Napastnik ostatkiem si艂 zd膮偶y艂 jeszcze cisn膮膰 siekier膮 w kierunku Mike'a, po czym, j臋cz膮c g艂o艣no, stoczy艂 si臋 po stromym zboczu do strumienia. Mike uchyli艂 si臋 odruchowo, co艣 艣wisn臋艂o mu tu偶 obok ucha, siekiera r膮bn臋艂a w ska艂臋, skrzesa艂a iskry i znieruchomia艂a w trawie.

Ch艂opiec ponownie za艂adowa艂 bro艅 i wyci膮gn膮艂 j膮 przed siebie... ale polana by艂a pusta, je艣li nie liczy膰 zniszczonych namiot贸w i dogasaj膮cego ogniska. Przypomnia艂 sobie plan.

- Uciekamy! - wrzasn膮艂, z艂apa艂 plecak i zgi臋ty wp贸艂 pomkn膮艂 na p贸艂nocny zach贸d, mi臋dzy polan膮 i kraw臋dzi膮 w膮wozu. Ga艂臋zie ch艂osta艂y go po twarzy, ramionach i piersi, jedna zadrapa艂a mu policzek, ale nie zwraca艂 na to uwagi. Po kilkunastu sekundach znalaz艂 si臋 przy pniu zwalonego drzewa. Mi臋dzy pniem a kraw臋dzi膮 urwiska prowadzi艂a w膮ska 艣cie偶ka wydeptana przez zwierz臋ta. Da艂 susa za pie艅, przykucn膮艂 z broni膮 gotow膮; do strza艂u. Chwil臋 p贸藕niej us艂ysza艂 czyje艣 szybkie kroki z prawej strony. Zagwizda艂 raz, niezbyt g艂o艣no. Biegn膮ca posta膰 odpowiedzia艂a dwoma gwizdni臋ciami, wypad艂a z lasu niemal prosto na niego. Chwil臋 potem zjawi艂y si臋 dwie kolejne sylwetki i ponownie rozleg艂y si臋 gwizdni臋cia. Par臋 krok贸w za nimi pod膮偶a艂a trzecia. Mike gwizdn膮艂 w um贸wiony spos贸b, nie otrzyma艂 odpowiedzi, uni贸s艂 bro艅 gotow膮 do strza艂u.

- To ja! - wysapa艂 Jim Harlen.

Jak tylko tamci przebiegli, Mike skuli艂 si臋 za pniem, z broni膮 w r臋kach, ci臋偶ko dysz膮c i odliczaj膮c sekundy. Kiedy min臋艂a minuta - a wydawa艂o mu si臋, 偶e to nigdy nie nast膮pi - pogna艂 za kolegami, nisko pochylony, przez ca艂y czas rozgl膮daj膮c si臋 na boki. Mia艂 wra偶enie, 偶e pokona艂 w ten spos贸b kilka kilometr贸w, cho膰 wiedzia艂, 偶e tak naprawd臋 to tylko kilkaset metr贸w.

Troch臋 z przodu i z lewej strony rozleg艂o si臋 ciche gwizdni臋cie. Odpowiedzia艂 trzema kr贸tkimi, poczu艂 klepni臋cie w rami臋, prawie tu偶 przed oczami mign膮艂 mu automatyczny pistolet ojca Kevina. Zaraz potem skr臋ci艂 raptownie, rzuci艂 si臋 w wysok膮 traw臋, przepu艣ci艂 Kevina, odczeka艂 niespe艂na minut臋, a nast臋pnie r贸wnie偶 zacz膮艂 si臋 ze艣lizgiwa膰 po stromym zboczu, staraj膮c si臋 czyni膰 przy tym jak najmniej ha艂asu. Z wielkim trudem znalaz艂 ukryte przej艣cie i wczo艂ga艂 si臋 do Obozu Trzeciego. B艂ysn臋艂a cz臋艣ciowo przes艂oni臋ta r臋k膮 latarka, o艣wietli艂a mu twarz, zaraz potem zgas艂a. Pozostali szeptali mi臋dzy sob膮, daj膮c upust rozpieraj膮cej ich energii i podnieceniu.

- Cicho! - sykn膮艂 Mike, wzi膮艂 latark臋 od Kevina i po艣wieci艂 im w twarze. - Wszystko w porz膮dku?

Byli w komplecie, cali i zdrowi. Nikomu nawet w艂os nie spad艂 z g艂owy.

- Rozproszy膰 si臋! - szepn膮艂.

Usadowili si臋 na obrze偶u kr臋gu i pilnie nas艂uchiwali. Kevin pilnowa艂 wej艣cia, Mike za艣 pokropi艂 wod膮 艣wi臋con膮 ziemi臋 i ga艂臋zie. Co prawda do tej pory nigdzie nie dostrzeg艂 ani 艣ladu ohydnych ryj膮cych stworze艅, ale noc jeszcze si臋 nie sko艅czy艂a.

Gdzie艣 daleko odezwa艂a si臋 sowa, 艣wierszcze i 偶aby, kt贸re umilk艂y przestraszone podczas niedawnej kanonady, wznowi艂y koncert. Drog膮 numer sze艣膰 przejecha艂 jaki艣 samoch贸d. Po mniej wi臋cej trzydziestu minutach ch艂opcy ponownie skupili si臋 w pobli偶u wej艣cia. Uspokoili si臋, nie gadali jeden przez drugiego, tylko szeptali, prawie stykaj膮c si臋 g艂owami, tak 偶eby ani jedno s艂owo nie wydosta艂o si臋 poza ob贸z.

- Nie wierz臋, 偶e naprawd臋 to zrobili!

- Widzieli艣cie m贸j cholerny but? Po prostu go odr膮bali! Wepcha艂em do niego koszul臋 i teraz szlag j膮 trafi艂.

- Wszystko szlag trafi艂. Moj膮 czapk臋, wszystko, co upchn臋li艣my w 艣piworach.

Mike zdo艂a艂 ich wreszcie przekona膰, 偶eby zaprzestali bezproduktywnych skarg i narzeka艅, a zamiast tego z艂o偶yli szczeg贸艂owe raporty. Plan zosta艂 wykonany w ca艂o艣ci. Zdaniem Dale'a najtrudniejsze by艂o oczekiwanie na nadej艣cie nocy i udawanie, 偶e 艣wietnie si臋 bawi膮. Potem, ju偶 w ciemno艣ci, wypchali 艣piwory ubraniami, sami za艣 wymkn臋li si臋 mi臋dzy drzewa rosn膮ce wok贸艂 obozowiska.

- Wyobra藕cie sobie, 偶e po艂o偶y艂em si臋 w samym mrowisku! - poskar偶y艂 si臋 Harlen.

Niewiele brakowa艂o, 偶eby parskn臋li 艣miechem. Krztusili si臋 nim przez chwil臋, a偶 wreszcie Mike nakaza艂 im spok贸j.

Okaza艂o si臋, 偶e cho膰 wyznaczy艂 im stanowiska w taki spos贸b, 偶eby nie strzelali do siebie nawzajem, to Kevin przyzna艂, 偶e w zamieszaniu pos艂a艂 jedn膮 kulk臋 w kierunku kryj贸wki Mike'a. Mike zby艂 to wzruszeniem ramion, chocia偶 przypomnia艂 sobie, 偶e w pewnej chwili rzeczywi艣cie co艣 bzykn臋艂o mu tu偶 obok ucha.

- No dobra - wyszepta艂, otaczaj膮c koleg贸w ramionami. - Teraz wiemy ju偶 na pewno, ale to jeszcze nie koniec. Musimy zosta膰 tu do rana, a to jeszcze ca艂kiem d艂ugo. Mog膮 艣ci膮gn膮膰 posi艂ki, nie tylko ludzkie. - Przerwa艂, 偶eby mieli czas oswoi膰 si臋 z t膮 my艣l膮. Nie chcia艂 ich straszy膰, zale偶a艂o mu jednak na tym, by zdawali sobie spraw臋 z zagro偶enia. - Chocia偶 w膮tpi臋, czy zdo艂aj膮 co艣 zrobi膰. Dali艣my im nie藕le w ko艣膰. Podejrzewam, 偶e dzisiaj dadz膮 nam ju偶 spok贸j. Rano wr贸cimy do obozowiska, zabierzemy to co ocala艂o i wr贸cimy do dom贸w. Czy kto艣 wzi膮艂 jakie艣 koce?

Powinno by膰 ich pi臋膰, ale tak si臋 jako艣 sta艂o, 偶e mieli tylko trzy. Mike wyznaczy艂 siebie i Dale'a do pe艂nienia pierwszej godzinnej wachty (Kevin mia艂 zegarek z fosforyzuj膮c膮 tarcz膮), reszcie za艣 kaza艂 p贸j艣膰 spa膰. I 偶adnego gadania! Sam jednak nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰, 偶eby nie zamieni膰 z Dale'em paru s艂贸w.- Oni naprawd臋 to zrobili... - Dale powt贸rzy艂 z niedowierzaniem stwierdzenie m艂odszego brata sprzed dwudziestu minut. - Naprawd臋 chcieli nas zabi膰!

Mike skin膮艂 g艂ow膮, chocia偶 nie by艂 pewien, czy tamten dostrze偶e jego gest w ciemno艣ci.

- Ano tak. Teraz przynajmniej mamy jasno艣膰, 偶e chc膮 za艂atwi膰 nas tak samo jak Duane'a.

- Dlatego 偶e za du偶o wiemy?

- Albo to, albo po prostu dla zasady. Tak czy inaczej, wiemy o tym na pewno i b臋dziemy uwa偶a膰.

- A je艣li pos艂u偶膮 si臋... no wiesz, tamtymi?

Kto艣 - Harlen, a mo偶e inny z ch艂opc贸w - pochrapywa艂 cicho. Czyje艣 bia艂e skarpetki zdawa艂y si臋 艣wieci膰 s艂abiutko w mroku. Mike w jednej r臋ce kurczowo 艣ciska艂 buteleczk臋 z wod膮 艣wi臋con膮, w drugiej trzyma艂 babcinego obrzyna.

- Wtedy ich te偶 za艂atwimy.

W g艂臋bi duszy wcale nie by艂 tego taki pewien.

- Cholera... - wyszepta艂 Dale. Zabrzmia艂o to bardziej jak modlitwa ni偶 jak przekle艅stwo.

Mike bez s艂owa skin膮艂 g艂ow膮, skuli艂 si臋 jeszcze bardziej i czeka艂 na nadej艣cie 艣witu.

30

O 艣wicie wr贸cili, 偶eby poszuka膰 cia艂.

By艂a to jedna z najd艂u偶szych nocy w 偶yciu Dale'a Stewarta. Strach, podniecenie i zwi膮zana z nimi pot臋偶na dawka adrenaliny pozwoli艂y mu w miar臋 bezproblemowo prze偶y膰 jej pierwsz膮 cz臋艣膰, ale po odbytej z Mike'em wachcie, kiedy przysz艂a na niego kolej, 偶eby si臋 po艂o偶y膰 i przespa膰 do rana, pozosta艂 ju偶 tylko sam strach, a raczej parali偶uj膮ce, g艂臋bokie, mroczne przera偶enie. Dale zd膮偶y艂 wcze艣niej dobrze pozna膰 strach: ba艂 si臋 piwnicy, ba艂 si臋 nieprzeniknionej czerni w lufie strzelby C.J. Congdena, ba艂 si臋 (to ma艂o powiedziane!) trupa w zalanej wod膮 piwnicy... ale ten l臋k by艂 niepor贸wnanie pot臋偶niejszy. Dale ca艂kowicie straci艂 zaufanie do 艣wiata. Nie zdziwi艂by si臋, gdyby ziemia nagle otworzy艂a si臋 pod jego stopami i - ca艂kiem dos艂ownie - go po艂kn臋艂a, zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e zaledwie kilka krok贸w dalej, za zas艂on膮, ga艂臋zi, mog膮 czyha膰 m臋偶czy藕ni z siekierami, o martwych oczach b艂yszcz膮cych po偶膮daniem, z martwymi p艂ucami, ale ze szmerem oczekiwania w gardzielach.

Tak, to by艂a bardzo d艂uga noc.

Obudzili si臋 o pierwszym brzasku, a ju偶 o wp贸艂 do sz贸stej - wed艂ug wskaza艅 zegarka Kevina - pod膮偶ali w stron臋 obozowiska. Mike szed艂 trzydzie艣ci krok贸w z przodu i albo przywo艂ywa艂 pozosta艂ych ruchem r臋ki, albo nakazywa艂 im, 偶eby zamarli w bezruchu. Jakie艣 sto metr贸w od celu utworzyli tyralier臋 i powoli, z zachowaniem maksymalnej ostro偶no艣ci przemykali od drzewa do drzewa, kryj膮c si臋 za krzakami i w wysokiej trawie. Wreszcie ich oczom ukaza艂y si臋 zdewastowane namioty (ku pewnemu zdziwieniu Dale'a, kt贸ry by艂 prawie pewien, 偶e zastan膮 je nienaruszone i 偶e wydarzenia minionej nocy oka偶膮 si臋 jedynie sennym koszmarem).

W wygas艂ym ognisku le偶a艂a cz臋艣ciowo zagrzebana w popiele siekiera o osmalonym stylisku, a tu偶 obok but Harlena z wystaj膮c膮 skarpetk膮.

Zbli偶ali si臋 powoli, otaczaj膮c obozowisko zacie艣niaj膮cym si臋 kr臋giem. Dale by艂 przekonany, 偶e to on pierwszy zobaczy cia艂a - jedno na polanie, drugie na kraw臋dzi w膮wozu - ale 偶adnych cia艂 nie znale藕li. W pierwszym odruchu mieli ch臋膰 rozbiec si臋 po obozowisku i dzikimi podskokami da膰 wyraz uldze i rado艣ci z zako艅czenia koszmaru, ale Mike nakaza艂 im spok贸j, ponownie ustawi艂 w tyralier臋, po czym przeszukali ca艂y teren a偶 do ogrodzenia farmy wujka Henry'ego. Tam r贸wnie偶 nie by艂o cia艂.

Znale藕li za to 艣lady krwi. Najwi臋cej na polanie, tam gdzie Mike trafi艂 pierwszego napastnika, ca艂kiem sporo na kamieniach na szczycie wzniesienia i po drugiej stronie potoku, w pobli偶u p艂otu.

- Pogonili艣my im kota! - stwierdzi艂 bu艅czucznie Harlen, ale zabrzmia艂o to do艣膰 ma艂o przekonuj膮co. Na my艣l o tym, 偶e naprawd臋 strzelali do ludzi, pod Dale'em ugi臋艂y si臋 kolana, ale natychmiast przypomnia艂 sobie widok siekier opadaj膮cych na namioty, w kt贸rych mieli spa膰 on i jego przyjaciele. Wr贸cili do obozu, 偶eby zabra膰 to, co nadawa艂o si臋 do zabrania.

- M贸j ojciec nie b臋dzie zadowolony - stwierdzi艂 sm臋tnie Kevin, zwijaj膮c szcz膮tki namiotu.

- A moja mama po prostu urwie mi g艂ow臋. - Harlen podni贸s艂 resztki koca i spojrza艂 przez jedn膮 z ogromnych dziur. - Ty mo偶esz powiedzie膰, 偶e wiatr rzuci艂 namiot na ogrodzenie z drutu kolczastego, ale co ja mam wymy艣li膰? 呕e stan膮艂 mi w nocy i zrypa艂em go na 艣mier膰?

- Co to znaczy, 偶e ci sta... - zacz膮艂 Lawrence, ale nie doko艅czy艂, poniewa偶 przerwa艂 mu jego brat.

- Niewa偶ne - stwierdzi艂 pospiesznie Dale. - Bierzemy to, co warto zabra膰, reszt臋 zakopujemy, i dajemy nog臋.

Bro艅 schowali do plecak贸w dopiero wtedy, kiedy dotarli w pobli偶e farmy. Dale pozwoli艂 Lawrence'owi taszczy膰 dwururk臋, sam za艣 zachowa艂 strzelb臋 ojca i poupycha艂 po kieszeniach ca艂膮 amunicj臋. Mia艂 wra偶enie, 偶e bro艅 wa偶y ton臋, chocia偶 w rzeczywisto艣ci by艂a nie za wielka i ca艂kiem lekka. W nocy, podczas strzelaniny, 偶a艂owa艂, 偶e nie ma wielostrza艂owego sztucera. Wystarczy艂o, 偶e chocia偶 na chwil臋 wr贸ci艂 my艣lami do tamtych wydarze艅, a przed oczami znowu ujrza艂 przyczajonych za krzakami koleg贸w i us艂ysza艂 huk wystrza艂贸w. Czy my艣my naprawd臋 to zrobili?

Tak, naprawd臋. Prawie p贸艂 godziny zaj臋艂o im odszukanie wszystkich 艂usek i zakopanie ich razem z resztkami namiot贸w i 艣piwor贸w kilkana艣cie metr贸w od obozowiska.

Ciotka Lena chcia艂a ich pocz臋stowa膰 艣niadaniem, nikt jednak nie mia艂 na to czasu, tym bardziej 偶e wujek Henry w艂a艣nie wybiera艂 si臋 do miasta. Skwapliwie skorzystali z okazji, wrzucili rowery na ty艂 pickupa i sami r贸wnie偶 zaj臋li tam miejsca. Najbardziej obawiali si臋 d艂ugiej drogi powrotnej do domu i byli szcz臋艣liwi, 偶e uda艂o im si臋 tego unikn膮膰. Zaledwie po kilku minutach podskakiwania na wybojach i 艂ykania kurzu wzbijanego przez ko艂a samochodu znale藕li si臋 przy cmentarzu i wjechali mi臋dzy faluj膮ce 艣ciany zbo偶a.

- Patrzcie! - wykrzykn膮艂 Lawrence, kiedy mijali Black Tree Tavern.

O tej porze, rzecz jasna, knajpa by艂a nieczynna, a parking pusty... chocia偶 nie ca艂kiem. Na samym jego skraju, w cieniu drzew, sta艂a ukryta ci臋偶ar贸wka. Jechali zbyt szybko, 偶eby mogli si臋 jej przyjrze膰, ale Dale odni贸s艂 wra偶enie, 偶e szoferka jest czerwona, a skrzynia 艂adunkowa ma wysokie burty z desek.

- Trupow贸z? - zapyta艂 Kevin, przekrzykuj膮c ha艂as.

Dotarli ju偶 do skrzy偶owania z Jubilee College Road. Mike wzruszy艂 ramionami.

- Mo偶liwe.

Dale poczu艂, jak zaczynaj膮 mu dr偶e膰 najpierw r臋ce, a potem ca艂e cia艂o. Z ca艂ej si艂y zacisn膮艂 palce na burcie samochodu. Wyobrazi艂 sobie, jak wspinaj膮 si臋 na wzg贸rze na rowerach, ci臋偶ko peda艂uj膮c i sapi膮c, i jak nagle za ich plecami rozlega si臋 z艂owieszczy ryk pot臋偶nego o艣miocylindrowego silnika, zgrzytanie skrzyni bieg贸w, szurgot ogromnych k贸艂, a chwil臋 potem z ukrycia wy艂ania si臋 czerwony, cuchn膮cy rozk艂adem potw贸r i rusza ku nim, b艂yskawicznie nabieraj膮c pr臋dko艣ci... Na tym odcinku drogi rowy po obu stronach by艂y bardzo g艂臋bokie, a p艂ot oddzielaj膮cy drog臋 od lasu wysoki. Nie wiadomo, czy zd膮偶yliby zeskoczy膰 z rower贸w i przedosta膰 si臋 na drug膮 stron臋. A gdyby van Syke mia艂 bro艅? Albo gdyby zale偶a艂o mu w艂a艣nie na tym, 偶eby zagoni膰 ich do lasu i zmusi膰 do ucieczki na wsch贸d, w stron臋 Gypsy Lane? Dale by艂 pewien, 偶e co艣 tam na nich czeka艂o i 偶e cho膰by nie wiadomo jak si臋 starali, nie zdo艂aliby unikn膮膰 spotkania. Od kolejnego koszmaru wybawi艂 ich - nic o tym nie wiedz膮c - wujek Henry. Dale spojrza艂 w zm臋czone, podkr膮偶one oczy siedz膮cego naprzeciwko Mike'a i zrozumia艂, 偶e Mike r贸wnie偶 zdaje sobie z tego spraw臋. Ch臋tnie poklepa艂by go pocieszaj膮co po ramieniu, powiedzia艂, 偶e wszystko jest w porz膮dku, 偶eby si臋 nie przejmowa艂, 偶e przecie偶 nie m贸g艂 wszystkiego przewidzie膰, ale wci膮偶 jeszcze za bardzo si臋 trz膮s艂. Poza tym doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e to nieprawda, 偶e to nie by艂o w porz膮dku, 偶e niewiele brakowa艂o, a w ten pi臋kny lipcowy poranek wszyscy po偶egnaliby si臋 z 偶yciem.

Co mog艂o na nich czeka膰 tam, w lesie?

Dale przymkn膮艂 oczy. Niemal natychmiast zobaczy艂 nie偶yj膮c膮 od o艣miu miesi臋cy pani膮 Duggan... Tubby'ego Cooke'a o bladej napuchni臋tej twarzy... 呕o艂nierza o nieukszta艂towanych, p艂ynnych rysach...

Jechali w milczeniu, wysiadali kolejno w pobli偶u swoich dom贸w, machali na po偶egnanie kolegom i wujkowi Henry'emu. W ich gestach nie by艂o ani odrobiny rado艣ci.

***

Zmierzch zapad艂 nieco wcze艣niej ni偶 minionego dnia. R贸偶nica by艂a niewielka, ale uwa偶ny obserwator bez trudu m贸g艂 stwierdzi膰, 偶e letnie przesilenie min臋艂o ju偶 jaki艣 czas temu i 偶e dni staj膮 si臋 coraz kr贸tsze. S艂o艅ce jakby nie chcia艂o si臋 z tym pogodzi膰: zdumiewaj膮co d艂ugo wisia艂o nad horyzontem, niczym ogromny balon, maluj膮c niemal ca艂e niebo wszystkimi wyobra偶alnymi odcieniami czerwieni. Takie wspania艂e wieczorne spektakle odbywaj膮 si臋 wy艂膮cznie na 艢rodkowym Zachodzie, lecz miejscowi uwa偶aj膮 je za co艣 ca艂kiem naturalnego i prawie nie zwracaj膮 na nie uwagi. Zmierzch przyni贸s艂 obietnic臋 ch艂odu i pewno艣膰 zagro偶e艅 zwi膮zanych z nadej艣ciem nocy.

Mike zamierza艂 zdrzemn膮膰 si臋 w dzie艅 - by艂 tak zm臋czony, 偶e powieki same mu opada艂y - ale nic z tego nie wysz艂o, poniewa偶 mia艂 za du偶o do roboty. W nocy jacy艣 „wandale” wyrwali okiennice z okna w pokoju babci. Jego mama us艂ysza艂a ha艂as i zbieg艂a na d贸艂, ale zobaczy艂a tylko otwarte na o艣cie偶 okno, przez kt贸re wdar艂 si臋 wiatr, wydymaj膮c zas艂ony i zdmuchuj膮c z nocnego stolika papiery i stare fotografie. Babci nic si臋 nie sta艂o, ale by艂a tak podekscytowana, 偶e mruga艂a prawie bez przerwy, w zwi膮zku z czym nie da艂o si臋 z ni膮 nijak dogada膰. Matka Mike'a by艂a wstrz膮艣ni臋ta - nie tylko samym wydarzeniem, lecz tak偶e tym, 偶e obsesje jej syna okaza艂y si臋 prawdziwe. Najpierw zadzwoni艂a do m臋偶a do pracy, a zaraz potem wezwa艂a Barneya, kt贸ry przyjecha艂 w 艣rodku nocy, podrapa艂 si臋 w g艂ow臋, stwierdzi艂, 偶e tego lata to ju偶 nie pierwszy podobny chuliga艅ski wybryk, po czym zapyta艂, czy Michael albo kt贸ra艣 z dziewcz膮t ma na pie艅ku z C.J. Congdenem lub Archie Krekiem. Pani O'Rourke odpar艂a, 偶e jej c贸rkom nie wolno nawet rozmawia膰 z takimi 艂obuziakami, i 偶e Mike te偶 z pewno艣ci膮 nie ma z nimi nic wsp贸lnego. Nast臋pnie spyta艂a, czy ten akt wandalizmu oraz wytropiony przez Mike'a podgl膮dacz mog膮 mie膰 co艣 wsp贸lnego z wymordowaniem kot贸w pani Moon. Barney ponownie podrapa艂 si臋 po g艂owie, obieca艂, 偶e b臋dzie tu cz臋艣ciej zagl膮da艂, i pojecha艂 zaj膮膰 si臋 swoimi sprawami. Wkr贸tce potem zadzwoni艂 ojciec Mike'a z informacj膮, 偶e zamieni艂 si臋 z kim艣 na dy偶ury w browarze i 偶e od najbli偶szej soboty a偶 do ko艅ca lata b臋dzie pracowa艂 wy艂膮cznie w dzie艅.

Naprawiaj膮c okiennice (musia艂 na nowo przybi膰 wyrwan膮 zasuwk臋), Mike zwr贸ci艂 uwag臋 na wyschni臋ty 艣luz na nich i na futrynie. Dotkn膮艂 go ostro偶nie czubkami palc贸w i zadr偶a艂, jakby owion膮艂 go podmuch lodowatego wiatru. Dawno temu, kiedy mia艂 osiem albo dziewi臋膰 lat, 艂owi艂 z ojcem ryby w zakolu Spoon River i z艂apa艂 w臋gorza. W tych okolicach w臋gorz to du偶a rzadko艣膰, w zwi膮zku z czym, kiedy Mike zobaczy艂 tu偶 pod powierzchni膮 wody d艂ugie, wij膮ce si臋 cia艂o, wrzasn膮艂 „Mokasyn!”, cisn膮艂 w臋dk臋 na dno 艂贸dki, a sam rzuci艂 si臋 do panicznej ucieczki. Oczywi艣cie sko艅czy艂oby si臋 to wypadni臋ciem za burt臋, gdyby ojciec w por臋 nie chwyci艂 go za pasek, nie posadzi艂 na 艂aweczce, a nast臋pnie, korzystaj膮c z podbieraka, wci膮gn膮艂 walcz膮c膮 zaciekle ryb臋. Mike przygl膮da艂 si臋 jej z mieszanin膮 fascynacji i odrazy. W臋gorz by艂 grubszy od w臋偶a, bardziej... gadzi i pradawny, wi艂 si臋 i szarpa艂 jak co艣 zupe艂nie nie z tego 艣wiata. Jego cia艂o pokrywa艂 bia艂awy 艣luz, pysk wype艂nia艂y drobne ostre z臋by.

Ojciec wrzuci艂 ryb臋 do siatki, kt贸r膮 zanurzy艂 w wodzie i przywi膮za艂 do ko艂ka w burcie, a nast臋pnie, powoli wios艂uj膮c, pop艂yn臋li z powrotem w stron臋 mostu, przy kt贸rym zostawili samoch贸d. Mike przez ca艂y czas wyczuwa艂 obecno艣膰 偶ywej, walcz膮cej istoty tu偶 pod powierzchni膮 wody, ale kiedy dotarli na miejsce, siatka by艂a pusta. W臋gorzowi uda艂o si臋 wy艣lizn膮膰 przez otw贸r o 艣rednicy znacznie mniejszej ni偶 艣rednica jego cia艂a. Na siatce pozosta艂 tylko osad g臋stego, lepkiego 艣luzu, kt贸ry szybko wysech艂, zamieniaj膮c si臋 w co艣, co przypomina艂o zasuszone kurze bia艂ko.

Tak samo wygl膮da艂y pozosta艂o艣ci na okiennicach.

Mike usun膮艂 odra偶aj膮ce resztki za pomoc膮 nafty, za艂o偶y艂 okiennice i dla pewno艣ci zamontowa艂 dwa dodatkowe haczyki: jeden na g贸rze i jeden na dole. Na ziemi przy 艣cianie domu znalaz艂 kawa艂eczek hostii. Wyobrazi艂 sobie, jak noc膮 偶o艂nierz podkrada si臋 bezszelestnie do okna, chwyta za okiennice, wyrywa je jednym szarpni臋ciem, si臋ga do okna... Czy w艂a艣nie ta hostia powstrzyma艂a go przed wtargni臋ciem do 艣rodka? I czy to na pewno by艂 w艂a艣nie 偶o艂nierz? R贸wnie dobrze mog艂o si臋 zjawi膰 co艣 zupe艂nie innego.

Z trudem powstrzymywa艂 si臋 od p艂aczu. Jego pozornie tak doskona艂y plan niemal doprowadzi艂 do tragedii. Kiedy mijali Black Tree Tavern, dostrzeg艂 i poczu艂 ukryty mi臋dzy drzewami Trupow贸z. Gdyby wracali do miasta na rowerach, do tego smrodu szybko do艂膮czy艂aby wo艅 ich rozk艂adaj膮cych si臋 cia艂. Znajdowali si臋 w stanie wojny, tak samo jak ich ojcowie podczas drugiej wojny 艣wiatowej i dziadkowie podczas pierwszej, tyle 偶e tutaj nie by艂o ani frontu, ani bezpiecznych kryj贸wek, a noc nale偶a艂a do wroga.

Zaraz po lunchu pojecha艂 do ko艣cio艂a, ale wci膮偶 nikt nie mia艂 wie艣ci o ksi臋dzu. Policja wiedzia艂a ju偶 o zagini臋ciu kap艂ana, lecz wszyscy chyba s膮dzili, 偶e po prostu zdecydowa艂 si臋 wr贸ci膰 do domu, do Chicago. Na my艣l o tym, 偶e chory i s艂aby ojciec Cavanaugh mo偶e w tej chwili siedzie膰 na jakim艣 przystanku autobusowym, z oczu gospodyni pop艂yn臋艂y 艂zy.

Mike stwierdzi艂 stanowczo, 偶e ojciec C. na pewno nie pojeba艂 do domu.

Potem zajrza艂 do Harlena, 偶eby po偶yczy膰 butelk臋 wina. Harlen by艂 przekonany, 偶e matka niczego nie zauwa偶y: to by艂o jakie艣 tanie wino - „kocie szczyny”, jak si臋 wyrazi艂 - kt贸re dosta艂a dawno temu od kuzynki. Mike w艂o偶y艂 je w br膮zow膮 papierow膮 torb臋 i pojecha艂 do parku. W膮tpi艂, 偶eby uda艂o mu si臋 uzyska膰 od Minka jeszcze jak膮艣 wa偶n膮 informacj臋, uwa偶a艂 jednak, 偶e jest mu to winien. Poza tym czu艂 si臋 troch臋 ra藕niej, wiedz膮c, i偶 kto艣 na w艂asne oczy widzia艂 przynajmniej cz臋艣膰 wydarze艅 z przesz艂o艣ci, kt贸rych d艂ugi cie艅 ostatnio si臋gn膮艂 jego 偶ycia.

Mink znikn膮艂. Jego butelki, stare gazety, a nawet zimowy p艂aszcz, le偶a艂y porozrzucane bez艂adnie jak po przej艣ciu huraganu, w ziemi za艣 zia艂o pi臋膰 okr膮g艂ych otwor贸w o 艣rednicy nieco ponad p贸艂 metra ka偶dy. Mike'owi 艣cierp艂a sk贸ra. Uspok贸j si臋, wcale nie musi by膰 tak, jak my艣lisz, powtarza艂 w duchu. Pewnie poszed艂 napi膰 si臋 gdzie艣 z kolesiami...

Ale wiedzia艂, 偶e to nieprawda, 偶e wydarzy艂o si臋 najgorsze. W 艣rodku nocy Minka wyrwa艂o z pijackiego snu dr偶enie rozkopywanej ziemi i smr贸d rozk艂adu. Mo偶e nawet pr贸bowa艂 uciec, mo偶e miota艂 si臋 rozpaczliwie, kiedy odra偶aj膮ce, w臋gorzowate stwory goni艂y go po kryj贸wce, kt贸ra zamieni艂a si臋 w 艣mierteln膮 pu艂apk臋.

Jeden z otwor贸w znajdowa艂 si臋 zaledwie metr od wej艣cia. By艂o tu wystarczaj膮co jasno, 偶eby Mike dostrzeg艂 regularnie pokarbowane, czerwone kraw臋dzie. Pod estrad膮 czu膰 by艂o jeszcze troch臋 Minkiem, ale przewa偶a艂 od贸r zgnilizny i 艣mierci, taki sam jak w szopie na cmentarzu. Mike nie wchodzi艂 dalej, tylko rzuci艂 butelk臋, kt贸ra wyl膮dowa艂a na p艂aszczu Minka i znieruchomia艂a tam niczym miniaturowy nagrobek, a nast臋pnie wskoczy艂 na rower i pop臋dzi艂 co si艂, ma艂o nie wpadaj膮c pod p贸艂ci臋偶ar贸wk臋 nadje偶d偶aj膮c膮 Main Street. Nie zmniejszaj膮c pr臋dko艣ci, skr臋ci艂 w Second Avenue, pogna艂 w stron臋 Old Central i domu.

Nie wybiera艂 si臋 na urodzinowe przyj臋cie Michelle Staffney - po wydarzeniach minionych kilku dni taka my艣l nie mie艣ci艂a mu si臋 w g艂owie - ale przyszed艂 Dale i przekona艂 go, 偶e r贸wnie偶 tego wieczoru powinni trzyma膰 si臋 razem.

- Przyj臋cie ko艅czy si臋 o dziesi膮tej, zaraz po pokazie fajerwerk贸w. Je艣li chcesz, mo偶emy wyj艣膰 wcze艣niej.

Mike skin膮艂 g艂ow膮. Mama i siostry z pewno艣ci膮 nie b臋d膮 spa膰 co najmniej do dziesi膮tej (wieczorny dy偶ur przy babci mia艂a dzisiaj Peg), a wczesnym wieczorem nie powinno wydarzy膰 si臋 nic z艂ego. 呕o艂nierz, albo cokolwiek to by艂o, lubi艂 przychodzi膰 g艂臋bok膮 noc膮.

- Chod藕 z nami - namawia艂 go Dale. - B臋dzie du偶o ludzi, zabawa... Przyda nam si臋 troch臋 rozrywki.

- A co z Lawrence'em?

- Nie zamierza i艣膰 na jakie艣 „g艂upie dziewczy艅skie przyj臋cie”. Poza tym nikt go tam nie zaprasza艂. Mama obieca艂a, 偶e nie zapakuje go do 艂贸偶ka, tylko b臋d膮 grali w Monopol tak d艂ugo, a偶 wr贸c臋.

- Nie b臋dziemy mogli wzi膮膰 broni na przyj臋cie - zauwa偶y艂 Mike. Chocia偶 potwornie zm臋czony, zdawa艂 sobie jednak spraw臋 z tego, jak dziwnie to zabrzmia艂o.

- Harlen b臋dzie mia艂 sw贸j pistolet - odpar艂 Dale z u艣miechem.

- Kurcz臋, przecie偶 nie mo偶emy tylko siedzie膰 i bezczynnie czeka膰 a偶 do niedzieli!

Mike mrukn膮艂 co艣 niewyra藕nie.

- Wi臋c jak, przyjdziesz?

- Zobacz臋.

***

Przyj臋cie zacz臋艂o si臋 o si贸dmej wieczorem, ale jeszcze p贸艂torej godziny p贸藕niej nadje偶d偶a艂y samochody, kt贸rymi rodzice przywozili m艂odych go艣ci. Jak co roku du偶y dom z ogrodem przy Broad Avenue zamieni艂 si臋 w pstrokate skrzy偶owanie ba艣niowej krainy z weso艂ym miasteczkiem i czym艣 nie do ko艅ca okre艣lonym, za to pogr膮偶onym w ca艂kowitym chaosie: na przewodach 艂膮cz膮cych obszern膮 werand臋 z pobliskimi drzewami zawis艂y elektryczne lampki i japo艅skie lampiony, 艣wiate艂ka i lampy ko艂ysa艂y si臋 tak偶e nad podw贸rzem i wok贸艂 stodo艂y z ty艂u posiad艂o艣ci. Dzieciarnia gania艂a z wrzaskiem we wszystkie strony, nie zwa偶aj膮c na wysi艂ki doros艂ych pr贸buj膮cych zapanowa膰 nad 偶ywio艂em, a na trawniku grano w rzutki strza艂kami tak ostrymi i ci臋偶kimi, 偶e mog艂yby przebi膰 czaszk臋 bawo艂u, a co dopiero dziecka. Spora gromada uczestniczy艂a w konkursie hula-hoop (Staffneyowie wyci膮gn臋li z piwnicy ca艂膮 stert臋 r贸偶nokolorowych obr臋czy, wskrzeszaj膮c - przynajmniej na ten jeden wiecz贸r - og贸lnonarodow膮 histeri臋 sprzed dw贸ch lat). Jednak najwi臋kszy t艂ok panowa艂 wok贸艂 ogromnego grilla, gdzie dr Staffney i jego dwaj pomocnicy rozdawali hamburgery i hot dogi; tu偶 obok sta艂y nakryte czerwonymi ceratami sto艂y z chipsami, sosami, napojami i deserami, oblegane przez dzieci z rodzin, gdzie nie zawsze jada艂o si臋 do syta.

Na werandzie ustawiono gramofon, wok贸艂 kt贸rego zgromadzi艂o si臋 liczne grono dziewcz膮t. Cz臋艣膰 ko艂ysa艂a si臋 na hu艣tawce, cz臋艣膰 usiad艂a na balustradzie i od niechcenia wymachiwa艂a nogami w takt muzyki, wszystkie za艣 chichota艂y niemal bez przerwy. Ch艂opcy przeci膮gali lin臋, a kiedy im si臋 to znudzi艂o, po prostu ganiali jak szaleni, wrzeszcz膮c i popychaj膮c si臋 wzajemnie. Pierwsi go艣cie pos艂usznie okazywali zaproszenia, ale kiedy liczba uczestnik贸w przekroczy艂a pi臋膰dziesi膮t, przyj臋cie przeistoczy艂o si臋 w wielkie dzieci臋ce zgromadzenie, w kt贸rym uczestniczyli koledzy koleg贸w, bracia, siostry i znajomkowie, a nawet paru wyrostk贸w z gimnazjum, odganianych stanowczo przez doros艂ych, naturalnie ku wielkiemu niezadowoleniu dziewcz膮t. Ulic膮 dwukrotnie przejecha艂 czarny Chevrolet rocznik 57 z C.J. Congdenem i Archie Krekiem, nie zatrzyma艂 si臋 jednak, poniewa偶 rok wcze艣niej doktor Staffney nie zawaha艂 si臋 wezwa膰 policji, 偶eby usun臋艂a tych dw贸ch nieproszonych go艣ci.

O zmroku zabawa trwa艂a ju偶 w najlepsze. Dziewczynki zacz臋艂y nawet ta艅czy膰: wi臋kszo艣膰 powtarza艂a kroki jitterbuga podpatrzone u starszego rodze艅stwa albo rodzic贸w, niekt贸re na艣ladowa艂y Elvisa, ale te zosta艂y szybko zbesztane przez doros艂ych. Na werandzie pojawili si臋 tak偶e starsi ch艂opcy, kt贸rzy czynili wszystko co w ich mocy, 偶eby by膰 jak najbli偶ej dziewcz膮t i jak najcz臋艣ciej ich dotyka膰, nie musz膮c z nimi naprawd臋 ta艅czy膰.

Dale i Mike przyszli razem, zjedli po hot dogu, a teraz w艂贸czy艂 li si臋 bez celu, walcz膮c ze znu偶eniem i senno艣ci膮. Mike mia艂 wra偶enie, 偶e kto艣 nasypa艂 mu piasku pod powieki. Wkr贸tce potem do艂膮czyli do nich Harlen i Kevin.

- Chod藕cie, poka偶臋 wam co艣, co by nam si臋 wczoraj przyda艂o!

Mike i Dale pochylili si臋. Ha艂as by艂 tak potworny, 偶e nie us艂yszeli prawie nic z tego, co powiedzia艂 Kevin.

- 呕e co?

- Chod藕cie!

Nieco na uboczu Chuck Sperling i Digger Taylor demonstrowali gromadce zachwyconych dzieciak贸w dwa przeno艣ne radiotelefony, pozwalaj膮c nielicznym szcz臋艣liwcom porozmawia膰 za pomoc膮 tych urz膮dze艅.

- Czy one s膮 prawdziwe? - zapyta艂 Mike.

- Co m贸wisz?

Mike prawie przytkn膮艂 usta do lewego ucha Kevina.

- Pytam, czy one s膮 prawdziwe?

Kevin skin膮艂 g艂ow膮 i poci膮gn膮艂 przez s艂omk臋 艂yk coli. W domu w og贸le nie m贸g艂 pi膰 takich rzeczy.

- Tak, prawdziwe. Ojciec Chucka kupi艂 je na wyprzeda偶y.

- Jaki maj膮 zasi臋g? - zapyta艂 Dale.

- Digger twierdzi, 偶e p贸艂tora kilometra. Przy takim zasi臋gu nie trzeba 偶adnego zezwolenia ani nic w tym rodzaju.

- Rzeczywi艣cie, przyda艂yby si臋 nam - przyzna艂 Mike. - I jeszcze si臋 przydadz膮. Gdyby uda艂o si臋 zdoby膰 dwie takie przed niedziel膮...

Harlen wyst膮pi艂 krok naprz贸d i u艣miechn膮艂 si臋 szelmowsko. Mia艂 na sobie swoje najlepsze ubranie: we艂niane spodnie stanowczo za ciep艂e na t臋 pogod臋, b艂臋kitn膮 koszul臋 z aksamitk膮.

- Potrzebujesz ich? W porz膮dku, za艂atwi臋 ci je!

Mike pochyli艂 si臋 ku niemu i poci膮gn膮艂 nosem.

- Rety, Harlen, co艣 ty pi艂? Whisky?

Harlen wyprostowa艂 si臋, nieco ura偶ony, ale wci膮偶 si臋 u艣miecha艂.

- Tylko troszk臋, dla kura偶u. No wi臋c, jak m贸wi艂em, ja ci to za艂atwi臋.

Mike pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Powiedz lepiej, czy to przynios艂e艣?

Harlen zmarszczy艂 czo艂o i spojrza艂 na niego ze zdziwieniem.

- To? Jakie „to”? Chodzi ci o kwiaty dla jubilatki, czy o te gumowe, wiesz co? Na p贸藕niej?

Dale zastuka艂 mocno w jego gips.

- To, g艂upku!

- Ach, to! - wykrzykn膮艂 Harlen z min膮 niewini膮tka i zacz膮艂 wyci膮ga膰 bro艅, lecz Mike szybko z艂apa艂 go za r臋k臋 i wepchn膮艂 pistolet z powrotem pod temblak.

- Upi艂e艣 si臋, baranie! Je艣li zaczniesz wymachiwa膰 tym przy ludziach, doktor S. wywali ci臋 st膮d na zbity pysk, zanim zd膮偶ysz zobaczy膰 swoj膮 ukochan膮!

Harlen z艂o偶y艂 g艂臋boki uk艂on.

- Jak rozka偶esz, mon capitain. - Wyprostowa艂 si臋 zbyt gwa艂townie i ma艂o nie straci艂 r贸wnowagi. - Wi臋c jak, chcesz je mie膰 czy nie? - zapyta艂 normalnym tonem.

- Co?

Mike zerkn膮艂 w kierunku opustosza艂ej ulicy.

- Radia, ma si臋 rozumie膰! Je艣li chcesz, to tylko powiedz, a jutro b臋dziesz je mia艂.

- Dobra.

Harlen sk艂oni艂 si臋 ponownie, a nast臋pnie wycofa艂 si臋 ty艂em w t艂um, ma艂o nie przewracaj膮c jakiego艣 siedmiolatka szykuj膮cego si臋 do rzutu strza艂k膮.

***

By艂o ju偶 po dziewi膮tej i Mike w艂a艣nie ko艅czy艂 trzeciego hot doga. Zamierza艂 niebawem wraca膰 do domu, nawet bez Dale'a i Kevina, kiedy niespodziewanie podesz艂a do niego Michelle Staffney.

- Cze艣膰, Mike.

Spr贸bowa艂 odpowiedzie膰 z pe艂nymi ustami, pospiesznie prze艂kn膮艂 pot臋偶ny k臋s bu艂ki i spr贸bowa艂 raz jeszcze, z r贸wnie op艂akanym rezultatem, ale Michelle nie zwr贸ci艂a na to uwagi.

- Dawno ci臋 nie widzia艂am. Wiesz, odk膮d zmieni艂e艣 klas臋 i w og贸le...

- Znaczy si臋, odk膮d zosta艂em na drugi rok - wymamrota艂.

Wi臋ksza cz臋艣膰 hot doga trafi艂a ju偶 do jego 偶o艂膮dka, ale na wszelki wypadek nie u艣miecha艂 si臋 zbyt szeroko, 偶eby okruchy nie wypad艂y mu z ust.

- No, tak - przyzna艂a powa偶nie. - Wiesz co? Brakuje mi naszych rozm贸w.

- Mhm... - mrukn膮艂 Mike.

Nie mia艂 najmniejszego poj臋cia, o jakie rozmowy jej chodzi艂o. Przez cztery lata byli w tej samej klasie, ale m贸g艂by przysi膮c, 偶e rozmawiali najwy偶ej par臋 razy, a te „rozmowy” ogranicza艂y si臋 do „Hej, Michelle, podaj pi艂k臋!” i temu podobnych pokrzykiwa艅 na boisku.

- No wiesz... - Pochyli艂a si臋 ku niemu. - Mam na my艣li nasze rozmowy na tematy religijne.

- Aha! - Wreszcie prze艂kn膮艂 ostatnie resztki hot doga i rozpaczliwie rozejrza艂 si臋 w poszukiwaniu czego艣 do picia. Rzeczywi艣cie, teraz sobie przypomnia艂: w drugiej klasie zapyta艂a go kiedy艣, jak to si臋 sta艂o, 偶e chyba jako jedyny w ca艂ej szkole jest katolikiem. - Aha... - powt贸rzy艂, zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e raczej nie zachowuje si臋 zbyt b艂yskotliwie.

Michelle wygl膮da艂a prze艣licznie, wr臋cz ol艣niewaj膮co. Mia艂a na sobie sukienk臋 z zielonego szyfonu, tak膮 troch臋 baletow膮, tyle 偶e d艂u偶sz膮, a rude w艂osy zwi膮za艂a szerok膮 zielon膮 wst膮偶k膮. Oczy te偶 mia艂a zielone i bardzo d艂ugie nogi. Nie umkn臋艂o jego uwagi, 偶e ostatnio - mo偶e nawet w ci膮gu sze艣ciu tygodni, jakie min臋艂y od zako艅czenia roku szkolnego - bardzo si臋 zmieni艂a. G贸rna cz臋艣膰 sukienki jakby si臋... uwypukli艂a, zmieni艂 si臋 r贸wnie偶 kszta艂t n贸g i zarys bioder, a kiedy unios艂a r臋k臋, 偶eby poprawi膰 wst膮偶k臋 we w艂osach, w zagi臋ciu pachy dostrzeg艂 艣lad delikatnej szczecinki. Czy ona si臋 tam goli, jak Peg i Mary? I nogi te偶?

Zorientowa艂 si臋, 偶e chyba co艣 do niego powiedzia艂a.

- Przepraszam?

- Pogadamy p贸藕niej. Chc臋 ci powiedzie膰 co艣 bardzo wa偶nego.

- Jasne. Kiedy?

Przypuszcza艂, 偶e w najlepszym razie mo偶e chodzi膰 o po艂ow臋 sierpnia.

- Mo偶e za p贸艂 godziny, w stodole?

Eleganckim gestem wskaza艂a wielk膮 kanciast膮 budowl臋. Mike pod膮偶y艂 tam wzrokiem i zamruga艂 ze zdziwieniem, jakby dopiero teraz j膮 zauwa偶y艂.

- Jasne - wykrztusi艂, lekko oszo艂omiony, ale Michelle ju偶 odp艂yn臋艂a z wdzi臋kiem do innych go艣ci.

Mo偶e zaprasza tam wszystkich po kolei? - przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋. Jako艣 jednak nie bardzo chcia艂o mu si臋 w to wierzy膰.

Oczywi艣cie plany powrotu do domu natychmiast wywietrza艂y mu z g艂owy. Mama i siostry opiekuj膮 si臋 babci膮, wi臋c na pewno nic jej si臋 nie stanie. Szkoda, 偶e Harlen zamiast tego g艂upiego pistoletu nie przyni贸s艂 butelki whisky albo jakiego艣 wina... „Mo偶e za p贸艂 godziny, w stodole?” - rozbrzmiewa艂o mu wci膮偶 w uszach. Analizowa艂 intonacj臋 ka偶dej zg艂oski i ka偶dy gest dziewczyny. Podobnie jak wi臋kszo艣ci ch艂opc贸w z Elm Haven, jemu r贸wnie偶 Michelle Staffney szalenie si臋 podoba艂a, ale - g艂贸wnie dlatego 偶e zawali艂 klas臋 i straci艂 mo偶liwo艣膰 codziennego kontaktowania si臋 z ni膮, i automatycznie uzna艂, 偶e ona natychmiast o nim zapomnia艂a - w jego przypadku ta fascynacja nie przerodzi艂a si臋 w obsesj臋. Nauczy艂 si臋 nawet j膮 ignorowa膰; by艂o mu du偶o 艂atwiej ni偶 innym, poniewa偶 widywa艂 j膮 tylko podczas przerw i na boisku. Teraz ogarn臋艂y go powa偶ne w膮tpliwo艣ci, czy kiedykolwiek znowu b臋dzie potrafi艂 j膮 ignorowa膰. Biedak Harlen, pomy艣la艂 ze wsp贸艂czuciem, zaraz jednak pojawi艂a si臋 inna, znacznie mniej przyjazna my艣l: pieprzy膰 Harlena.

Poniewa偶 nie mia艂 zegarka, nie odst臋powa艂 na krok od Kevina i co jaki艣 czas sprawdza艂 godzin臋 na jego zegarku. W pewnej chwili w gromadce dziewcz膮t chichocz膮cych na trawniku przed domem dostrzeg艂 Donn臋 Lou Perry; w pierwszym odruchu chcia艂 podej艣膰 i przeprosi膰 za t臋 histori臋 ze zdejmowaniem koszulek, ale Donna by艂a otoczona wianuszkiem kole偶anek, a poza tym zosta艂o mu tylko osiem minut.

Szerokie wrota stodo艂y by艂y zamkni臋te na k艂贸dk臋, ale z boku, w cieniu starego d臋bu g贸ruj膮cego nad podjazdem, znajdowa艂y si臋 zwyk艂e ma艂e drzwi. Mike otworzy艂 je i wszed艂 do 艣rodka.

- Michelle?

Pachnia艂o rozgrzanym starym drewnem i sianem. Ju偶 otworzy艂 usta, 偶eby zawo艂a膰 ponownie, kiedy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e pad艂 ofiar膮 偶artu - nie on pierwszy i z pewno艣ci膮 nie ostatni. Michelle nie mia艂a najmniejszego zamiaru spotka膰 si臋 z nim na osobno艣ci, po prostu zakpi艂a sobie z niego, tak samo jak wielokrotnie kpi艂a z biednego, g艂upiego Harlena.

Biedy, g艂upi Mike, pomy艣la艂, zawracaj膮c w kierunku drzwi.

- Tu jestem...

W pierwszej chwili nie m贸g艂 zlokalizowa膰 miejsca, z kt贸rego dobiega艂 g艂os. Dopiero po jakim艣 czasie w s膮cz膮cym si臋 przez szpary i dziury po s臋kach, r贸偶nobarwnym blasku, dostrzeg艂 solidn膮 drewnian膮 drabin臋 wiod膮c膮 w g贸r臋. Zadar艂szy g艂ow臋, stwierdzi艂, 偶e stryszek dzieli od klepiska odleg艂o艣膰 co najmniej pi臋ciu metr贸w.

- W艂a藕 na g贸r臋, g艂uptasie!

Wspinaj膮c si臋 po szczeblach, wyra藕nie czu艂 w przedniej kieszeni buteleczk臋 z wod膮 艣wi臋con膮, kt贸r膮 zabra艂 z domu na wypadek, gdyby mia艂o si臋 zdarzy膰 co艣 nieprzewidywanego. Och, Mike... Czy to woda 艣wi臋cona, czy po prostu tak si臋 cieszysz na m贸j widok?

Na stryszku by艂o ciemniej ni偶 na dole. 艢wiat艂o dociera艂o tylko przez drzwi w p贸艂nocnej 艣cianie, 艂膮cz膮cej stodo艂臋 z dobudowanym znacznie p贸藕niej gara偶em. Wygl膮da艂o na to, 偶e nad gara偶em znalaz艂o si臋 jeszcze miejsce na niedu偶y pokoik. Michelle sta艂a w drzwiach, oparta o futryn臋 i u艣miecha艂a si臋 do niego. Jej rude, o艣wietlone od ty艂u w艂osy tworzy艂y wok贸艂 g艂owy p艂omienist膮 aureol臋.

- Chod藕 - powiedzia艂a, cofaj膮c si臋 o krok. - To moja kryj贸wka.

- Aha... - By艂 tak bardzo przej臋ty jej blisko艣ci膮, 偶e prawie nie zauwa偶y艂 dwuspadowego dachu z grubymi sosnowymi belkami, r贸wnie偶 sosnowej pod艂ogi, biurka, kilku ma艂ych fotelik贸w, sofy przy 艣cianie. - Zupe艂nie jak w jakim艣 klubie - wyb膮ka艂, po czym natychmiast zwymy艣la艂 si臋 w duchu od idiot贸w.

Michelle u艣miechn臋艂a si臋 i zrobi艂a krok ku niemu.

- Czy wiesz, Mikey, dlaczego ten miesi膮c jest dla mnie taki wa偶ny?

Mikey?

- No... Bo s膮 twoje urodziny?

- Owszem. - Podesz艂a jeszcze bli偶ej. Mike czu艂 艣wie偶y zapach myd艂a i szamponu. W kolorowym blasku 偶ar贸wek rozpi臋tych mi臋dzy ga艂臋ziami drzewa za oknem blada sk贸ra jej ramion nabiera艂a r贸偶owego zabarwienia. - Dwunaste urodziny to wa偶na rzecz - ci膮gn臋艂a szeptem - ale w 偶yciu dziewczyny s膮 jeszcze wa偶niejsze sprawy, je艣li rozumiesz, co chc臋 przez to powiedzie膰.

- Jasne - b膮kn膮艂 nonszalancko Mike. Oczywi艣cie nie mia艂 najmniejszego poj臋cia, o czym m贸wi Michelle.

Dziewczyna cofn臋艂a si臋 o krok i przy艂o偶y艂a palec do u艣miechni臋tych ust, jakby si臋 zastanawia艂a, czy mo偶e zdradzi膰 mu tajemnic臋. Wreszcie podj臋艂a decyzj臋.

- Mikey, czy wiesz, 偶e zawsze mi si臋 podoba艂e艣?

- No... nie - przyzna艂 zgodnie z prawd膮.

- Serio. Od pocz膮tku, od pierwszej klasy. Pami臋tasz, jak bawili艣my si臋 w tatusia i mamusi臋?

Rzeczywi艣cie, Mike jak przez mg艂臋 przypomina艂 sobie, 偶e pocz膮tkowo bawi艂 si臋 z dziewczynkami w r贸偶ne g艂upoty, ale szybko przerzuci艂 si臋 na bardziej ch艂opi臋ce zabawy.

- Jasne! - odpar艂 z nieco naci膮ganym entuzjazmem.

Michelle obr贸ci艂a si臋 na palcach niczym baletnica.

- Podobam ci si臋, Mikey?

- No pewnie. - A co niby mia艂 odpowiedzie膰? „Co艣 ty, wygl膮dasz jak ropucha”? Tym bardziej, 偶e naprawd臋 cholernie mu si臋 podoba艂a. Podoba艂o mu si臋 w niej prawie wszystko: jej wygl膮d, zapach, brzmienie g艂osu, emanuj膮ce od niej ciep艂o, w kt贸rym czu艂 si臋 bezpiecznie i swobodnie, ca艂kiem inaczej ni偶 przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 tego okropnego lata. - No pewnie - powt贸rzy艂. - Podobasz mi si臋.

Skin臋艂a g艂ow膮, jakby w艂a艣nie us艂ysza艂a jakie艣 magiczne zakl臋cie, cofn臋艂a si臋 jeszcze o dwa kroki, a偶 do okna, i powiedzia艂a:

- Zamknij oczy.

Mike waha艂 si臋 najwy偶ej sekund臋. Z zamkni臋tymi oczami jeszcze wyra藕niej czu艂 zapach siana, sosnowych desek, szamponu i ciep艂ego cia艂a. Us艂ysza艂 delikatny szelest, a potem r贸wnie cichy g艂os:

- Ju偶...

Gdy otworzy艂 oczy, poczu艂 si臋 tak, jakby kto艣 z ca艂ej si艂y r膮bn膮艂 go w splot s艂oneczny.

Michelle Staffney zrzuci艂a szyfonow膮 sukienk臋 i sta艂a przednim tylko w bia艂ym staniczku i r贸wnie bia艂ych majteczkach. Mike mia艂 wra偶enie, 偶e nigdy w 偶yciu niczego nie widzia艂 r贸wnie wyra藕nie: z艂ociste piegi na ramionach i g贸rnej cz臋艣ci klatki piersiowej, bia艂e wypuk艂o艣ci piersi nad stanikiem, kaskada rudych w艂os贸w, opadaj膮ca na ramiona, p贸艂okr膮g艂y cie艅 rz臋s na policzku... Czyni艂 co w jego mocy, 偶eby nie rozdziawi膰 ust, gapi膮c si臋 na kr膮g艂e biodra i pe艂ne, ale smuk艂e uda, kszta艂tne kolana, zgrabne 艂ydki, stopy w bia艂ych skarpetkach z koronk膮.

Michelle uczyni艂a krok w jego stron臋. Dopiero teraz zauwa偶y艂, 偶e jest zarumieniona.

- Mikey... - M贸wi艂a tak cicho, 偶e z trudem j膮 s艂ysza艂. - Mikey... pomy艣la艂am sobie, 偶e... no wiesz... 偶e mogliby艣my na siebie popatrze膰.

By艂a ju偶 tak blisko, 偶e m贸g艂by j膮 obj膮膰 - naturalnie, gdyby odzyska艂 w艂adz臋 nad swoim sparali偶owanym cia艂em. Musn臋艂a jego policzek ch艂odn膮 d艂oni膮, zbli偶y艂a twarz. Z op贸藕nieniem u艣wiadomi艂 sobie, 偶e co艣 do niego powiedzia艂a.

- Co? - zapyta艂 troch臋 zbyt g艂o艣no.

- Powiedzia艂am, 偶e je艣li zdejmiesz koszul臋, ja zdejm臋 co艣 jeszcze...

Mia艂 wra偶enie, 偶e jest zupe艂nie gdzie艣 indziej i przygl膮da si臋 z daleka - mo偶e w telewizji? - jak 艣ci膮ga przez g艂ow臋 koszul臋 i rzuca j膮 na sof臋. Przez otwarte na o艣cie偶 okno dobiega艂y 艣miechy i weso艂e 艣piewy.

- Teraz moja kolej - wyszepta艂a.

By艂 pewien, 偶e dziewczyna zdejmie skarpetki, ale ona si臋gn臋艂a do ty艂u i p艂ynnym, cudownie kobiecym ruchem rozpi臋艂a biustonosz, kt贸ry zsun膮艂 si臋 na pod艂og臋. Nawet gdyby Mike bardzo, ale bardzo si臋 stara艂, nie zdo艂a艂by powstrzyma膰 si臋 przed spuszczeniem wzroku. Nie stara艂 si臋 ani troch臋. Piersi mia艂a jasne, delikatne, sutki zupe艂nie g艂adkie, wtopione w r贸偶owe otoczki.

Nagle dziewczyna zas艂oni艂a piersi przedramieniem, jakby si臋 zawstydzi艂a, a nast臋pnie zbli偶y艂a twarz do twarzy Mike'a. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e za chwil臋 go poca艂uje i 偶e on powinien odwzajemni膰 si臋 poca艂unkiem... i a偶 zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie, a w ustach zupe艂nie zasch艂o. Delikatnie dotkn臋艂a wargami jego warg, na sekund臋 lub dwie cofn臋艂a g艂ow臋, przyjrza艂a mu si臋 badawczo, po czym poca艂owa艂a go powt贸rnie, znacznie mocniej, rozchylaj膮c usta i dziel膮c si臋 z nim ich wilgoci膮.

Mike wreszcie odzyska艂 w艂adz臋 w ramionach, obj膮艂 j膮 mocno, czuj膮c, jak ogarnia go podniecenie. By艂 pewien, 偶e z ni膮 jest tak samo. Natychmiast pomy艣la艂 o spowiedzi, o pogr膮偶onym w p贸艂mroku wn臋trzu konfesjona艂u, o 艂agodnym, ale stanowczym g艂osie ksi臋dza. Zna艂 ju偶 to podniecenie, do艣wiadcza艂 go ju偶 wielokrotnie w samotno艣ci, tym razem by艂o jednak inaczej, poniewa偶 towarzyszy艂o mu ciep艂o dziewcz臋cego cia艂a i nami臋tny, trwaj膮cy bez ko艅ca poca艂unek. To wszystko, w po艂膮czeniu z jego nabrzmiewaj膮c膮 w d偶insach erekcj膮, kt贸r膮 Michelle z pewno艣ci膮 czu艂a, s膮dz膮c po ruchach jej ud i bioder, sk艂ada艂o si臋 na wszech艣wiat jakby taki sam, ale jednak ca艂kowicie r贸偶ny od tego z odbywanych w p贸艂mroku spowiedzi. To by艂y ca艂kiem nowe do艣wiadczenia; zdawa艂 sobie z tego pod艣wiadomie spraw臋, 艣wiadomo艣膰 bowiem mia艂 ca艂kowicie poch艂oni臋t膮 smakowaniem tych nadzwyczajnych dozna艅. Oderwali si臋 na chwil臋 od siebie, 偶eby w ca艂kiem nieromantyczny spos贸b nabra膰 powietrza w p艂uca, po czym znowu przywarli do siebie ustami.

Osun臋li si臋 na kalana, jakim艣 sposobem - ani na chwil臋 nie przerywaj膮c kontaktu - dotarli na sof臋. Dopiero tam oderwali si臋 od siebie. Mike s艂ysza艂 przyspieszony oddech dziewczyny, czu艂 ciep艂o jej cia艂a; nie m贸g艂 wyj艣膰 z podziwu, jak doskonale jej policzek pasuje do wg艂臋bienia mi臋dzy jego szcz臋k膮 i szyj膮. Zaraz potem zda艂 sobie spraw臋, 偶e jest ca艂kowicie, absolutnie nieprzygotowany na to wszystko, co dzieje si臋 w tej chwili i co ma - powinno - wydarzy膰 si臋 zaraz.

Poczu艂 w ustach jej w艂osy, odsun膮艂 je delikatnie na bok i otworzy艂 oczy.

Nie dalej jak dwa metry od niego, tu偶 za oknem usytuowanym dobre pi臋膰 metr贸w nad ziemi膮, w powietrzu unosi艂 si臋 ojciec Cavanaugh i przygl膮da艂 mu si臋 bia艂ymi martwymi oczami.

Mike wci膮gn膮艂 powietrze i szarpn膮艂 si臋 gwa艂townie do ty艂u, uderzaj膮c o pod艂okietnik sofy.

Ojciec Cavanaugh mia艂 szeroko otwarte usta, ale wygl膮da艂o to tak, jakby nie otworzy艂 ich z w艂asnej woli, tylko jakby szcz臋ka opad艂a mu niczym trupowi, o kt贸rego wygl膮d nikt nie zadba艂. Z tej czarnej, ziej膮cej jamy s膮czy艂 si臋 jaki艣 g臋sty brunatny p艂yn. Policzki i czo艂o mia艂 pokryte czym艣, co Mike w pierwszej chwili wzi膮艂 za wrzody albo blizny, a co w rzeczywisto艣ci by艂o okr膮g艂ymi otworami mniej wi臋cej dwucentymetrowej 艣rednicy. W艂osy sta艂y sztywno, jakby naelektryzowane, wargi by艂y 艣ci膮gni臋te i ods艂ania艂y d艂ugie z臋by. Oczy zasnuwa艂a g臋sta bia艂a mg艂a, powieki trzepota艂y gwa艂townie jak podczas ataku epilepsji.

Przez sekund臋, a mo偶e d艂u偶ej, Mike by艂 przekonany, 偶e widzi zw艂oki ksi臋dza, kt贸re kto艣 uni贸s艂 za pomoc膮 sznura zarzuconego na szyj臋 i przewleczonego przez konar drzewa, jednak chwil臋 potem szcz臋ka poruszy艂a si臋 kilka razy, rozleg艂 si臋 odg艂os, jakby kto艣 wsypywa艂 ma艂e kamyki do metalowego pojemnika, zakrzywione jak szpony palce zaskroba艂y w parapet.

Michelle chyba co艣 us艂ysza艂a, poniewa偶 wyprostowa艂a si臋 i odwr贸ci艂a do okna, r贸wnocze艣nie zas艂aniaj膮c r臋kami nagie piersi. Martwa twarz ksi臋dza znikn臋艂a jak zdmuchni臋ta, niemniej jednak dziewczyna chyba zauwa偶y艂a gwa艂towne poruszenie za oknem.

- Co to...

- Ubieraj si臋 - szepn膮艂 Mike. - Szybko!

Trzydzie艣ci sekund p贸藕niej drapanie w parapet rozleg艂o si臋 ponownie, ale wtedy oboje schodzili ju偶 pospiesznie po drabinie, Mike czu艂, jak podniecenie opuszcza go w b艂yskawicznym tempie, ust臋puj膮c miejsca parali偶uj膮cemu przera偶eniu.

- Co to by艂o? - zapyta艂a szeptem Michelle, kiedy dotarli do drzwi. Poprawia艂a rami膮czka sukienki i pochlipywa艂a cichutko.

- Kto艣 nas podgl膮da艂 - odpar艂 r贸wnie偶 szeptem Mike. Rozgl膮da艂 si臋 w poszukiwaniu jakiej艣 broni - wide艂, szpadla, czegokolwiek - ale na 艣cianie wisia艂a jedynie stara, sparcia艂a uprz膮偶. Niespodziewanie dla samego siebie pochyli艂 si臋, poca艂owa艂 dziewczyn臋 mocno w usta, po czym otworzy艂 drzwi.

Nikt nie zauwa偶y艂, kiedy wymykali si臋 z cienia starego d臋bu.

31

Dale'owi coraz bardziej nudzi艂o si臋 na przyj臋ciu i by艂 ju偶 got贸w wraca膰 do domu, kiedy zobaczy艂 Mike'a i Michelle wychodz膮cych razem zza naro偶nika domu. Ojciec dziewczyny ju偶 od dobrych kilku minut wypytywa艂 go艣ci, czy kto艣 j膮 widzia艂. Mia艂 ze sob膮 nowiutki aparat polaroida i chcia艂 jeszcze przed pokazem fajerwerk贸w zrobi膰 kilka zdj臋膰.

Kiedy nieco wcze艣niej Dale poszed艂 do 艂azienki - mie艣ci艂a si臋 w domu, w tej jego cz臋艣ci, kt贸r膮 udost臋pniono uczestnikom przyj臋cia - mija艂 niedu偶y pok贸j z mn贸stwem ksi膮偶ek i w艂膮czonym telewizorem. Na ekranie k艂臋bi艂 si臋 t艂um ludzi z czerwono-bia艂o-b艂臋kitnymi flagami i znakami. Po wizycie w rezydencji Ashley-Montague'么w Dale na tyle zainteresowa艂 si臋 艣wiatowymi wydarzeniami, 偶eby wiedzie膰, 偶e w艂a艣nie dobiega艂a ko艅ca konwencja Partii Demokratycznej. Wszed艂 do pokoju i us艂ysza艂 komentarz Huntleya i Brinkleya, z kt贸rego wynika艂o, 偶e senator Kennedy ma ju偶 prawie pewn膮 nominacj臋 swojej partii na kandydata do urz臋du prezydenta. Jaki艣 spocony m臋偶czyzna wykrzykiwa艂 w艂a艣nie do mikrofonu: „Wyoming oddaje swoje pi臋tna艣cie g艂os贸w na przysz艂ego prezydenta Stan贸w Zjednoczonych!”.

Kamera pokaza艂a wielk膮 liczb臋 753, t艂um ogarn臋艂o prawdziwe szale艅stwo.

- Wyoming rozstrzygn臋艂o spraw臋 - powiedzia艂 David Brinkley.

W chwili, kiedy Dale wr贸ci艂 na podw贸rko, Mike i Michelle w艂a艣nie podchodzili do stodo艂y. Michelle natychmiast porwa艂y rozszczebiotane kole偶anki, Mike za艣 rozgl膮da艂 si臋 w pop艂ochu doko艂a.

- Wszystko w porz膮dku? - zapyta艂 Dale, podchodz膮c do kolegi.

Wystarczy艂o rzuci膰 okiem na Mike'a, 偶eby si臋 domy艣li膰, 偶e nic nie jest w porz膮dku. By艂 艣miertelnie blady, poblad艂y mu nawet usta, perlisty pot wyst膮pi艂 na czo艂o i nad g贸rn膮 warg膮. Prawa, zaci艣ni臋ta w pi臋艣膰 r臋ka dr偶a艂a lekko, ale zauwa偶alnie.

- Gdzie Harlen? - wychrypia艂 w odpowiedzi.

Dale wskaza艂 na gromadk臋 m艂odszych dzieciak贸w s艂uchaj膮cych z otwartymi ustami opowie艣ci Harlena o tym, jak to wdrapywa艂 si臋 po 艣cianie na dach Old Central, lecz nag艂y podmuch wiatru zepchn膮艂 go w pi臋tnastometrow膮 przepa艣膰. Mike podszed艂, chwyci艂 go za rami臋 i bezceremonialnie odci膮gn膮艂 na bok.

- Co jest, do cholery?

- Daj mi to! - warkn膮艂 Mike tonem, jakiego jeszcze u niego nie s艂yszeli. - Szybko!

- Niby co?

Mike tak mocno szarpn膮艂 go za temblak, 偶e Harlen a偶 si臋 zatoczy艂.

- Dawaj!

Dale nie wyobra偶a艂 sobie, 偶eby kto艣 m贸g艂 go nie pos艂ucha膰. Z pewno艣ci膮 takim kim艣 nie by艂 Jim Harlen. W tej chwili chyba nawet wi臋kszo艣膰 doros艂ych da艂aby mu wszystko, czego za偶膮da艂.

Harlen rozejrza艂 si臋 ukradkiem, si臋gn膮艂 pod temblak, wyj膮艂 rewolwer i poda艂 go Mike'owi, kt贸ry upewni艂 si臋, 偶e bro艅 jest za艂adowana, po czym jakby nigdy nic opu艣ci艂 r臋k臋. Rewolwer by艂 tak ma艂y, 偶e kto艣, kto nie wiedzia艂, 偶e Mike trzyma go w d艂oni, musia艂by si臋 bardzo uwa偶nie przyjrze膰, 偶eby go dostrzec. Zaraz potem ch艂opiec ruszy艂 szybkim krokiem w kierunku stodo艂y.

Dale zerkn膮艂 na Harlena, ten uni贸s艂 brwi i obaj pobiegli za koleg膮, przedzieraj膮c si臋 przez t艂um spiesz膮cy w przeciwn膮 stron臋, przed dom, gdzie doktor Staffney wyczynia艂 magiczne sztuczki swoim aparatem i gdzie lada chwila mia艂 si臋 rozpocz膮膰 pokaz sztucznych ogni. Mike przesuwa艂 si臋 wzd艂u偶 po艂udniowej 艣ciany stodo艂y z wysuni臋tym przed siebie rewolwerem. Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie, kiedy go dogonili, zasapani, i da艂 im znak, 偶eby trzymali si臋 w cieniu i z daleka od niego. Dotar艂szy do naro偶nika, zajrza艂 pod rosn膮ce tam krzaki, rozejrza艂 si臋, drgn膮艂 raptownie, wycelowa艂 bro艅 w stron臋 pustej, ciemnej alejki. Dale spojrza艂 na Harlena, poniewa偶 przypomnia艂 sobie, 偶e Jim w艂a艣nie t臋dy ucieka艂 przed Trupowozem. Co teraz Mike tam zobaczy艂?

Ostro偶nie wychylili si臋 zza budynku. Blask samotnej latarni stoj膮cej w odleg艂o艣ci kilkunastu metr贸w nie tyle rozprasza艂 ciemno艣膰, co raczej podkre艣la艂 jej nieprzeniknion膮 czer艅, wype艂nion膮 smolistymi kszta艂tami drzew, krzak贸w i zabudowa艅. Mike stal bez ruchu jak pos膮g, z rewolwerem wymierzonym w stron臋 alejki, wpatrywa艂 si臋 natomiast w tyln膮 艣cian臋 gara偶u doktora Staffneya. Dale i Harlen podeszli bli偶ej i r贸wnie偶 tam spojrzeli.

Dopiero gdzie艣 po minucie wzrok Dale'a na tyle przyzwyczai艂 si臋 do ciemno艣ci, 偶eby ch艂opiec dostrzeg艂 艣wie偶e zadry i rysy na deskach biegn膮ce od ziemi a偶 do usytuowanego na wysoko艣ci ponad sze艣ciu metr贸w okna. Wygl膮da艂o to tak, jakby po 艣cianie wdrapywa艂 si臋 monter instalacji elektrycznych w butach z rakami. Dale ponownie zerkn膮艂 na Mike'a.

- Czy ty co艣 tam wi...

- Ciii!

Mike powoli ruszy艂 w stron臋 wysokich krzak贸w malin po drugiej stronie alejki. Dale wyra藕nie czu艂 zapach s艂odkich owoc贸w w nocnym powietrzu... ale nie tylko. Ze s艂odk膮, apetyczn膮 woni膮 miesza艂 si臋 odra偶aj膮cy smr贸d rozk艂adu. Mike zatrzyma艂 si臋 raptownie i uni贸s艂 rewolwer. Rozleg艂 si臋 trzask odwodzonego kurka. W g膮szczu ga艂臋zi i li艣ci zamajaczy艂 bia艂y owal twarzy, rozleg艂o si臋 basowe warczenie bior膮ce pocz膮tek w czyjej艣 pot臋偶nej piersi.

- Jezu... - wyszepta艂 Harlen. - Strzelaj! Strzelaj!!!

R臋ka, w kt贸rej Mike 艣ciska艂 bro艅, nawet nie zadr偶a艂a, kiedy jaki艣 czarny kszta艂t ruszy艂 ku niemu, przedzieraj膮c si臋 z trzaskiem przez krzaki. Dale cofn膮艂 si臋 o krok... drugi... trzeci... opar艂 si臋 plecami o 艣cian臋 stodo艂y. Serce podesz艂o mu do gard艂a. Czu艂, jak tu偶 obok niego Harlen szykuje si臋 do ucieczki. Mike wci膮偶 nie strzela艂.

Warczenie przybiera艂o na sile, ostre pazury zachrobota艂y na 偶wirze, w mroku b艂ysn臋艂y bia艂e k艂y. Mike czeka艂, nieruchomy jak pos膮g.

- Le偶e膰, cholerne psiska! - J臋kliwy g艂os zdawa艂 si臋 wydobywa膰 w艂a艣nie z bia艂ego owalu twarzy.

- Cordie... - sapn膮艂 Mike, opuszczaj膮c rewolwer.

Dopiero teraz Dale przekona艂 si臋, 偶e ciemne kszta艂ty po obu stronach ludzkiej sylwetki to dwa wielkie psiska - doberman i troch臋 skundlony owczarek niemiecki. Cordie prowadzi艂a je na kr贸tkich smyczach.

- Co tu robisz? - zapyta艂 Mike, rozgl膮daj膮c si臋 doko艂a.

- O to samo ciebie mog艂abym zapyta膰! - parskn臋艂a Cordie.

Mike zignorowa艂 jej odpowied藕.

- Widzia艂a艣 kogo艣 podejrzanego?

Dziewczyna ni to parskn臋艂a, ni roze艣mia艂a si臋 szyderczo. Oba psy czujnie unios艂y g艂owy i spojrza艂y na ni膮, jakby chc膮c sprawdzi膰, czy pani nie ma do nich o co艣 pretensji.

- W nocy, po ciemku, prawie wszyscy s膮 podejrzani. Masz kogo艣 konkretnego na my艣li?

Mike wskaza艂 rewolwerem okno nad ich g艂owami.

- By艂em tam, w 艣rodku, i nagle zobaczy艂em kogo艣 za szyb膮. Kogo艣 bardzo... dziwnego.

By艂 tam... z Michelle? - pomy艣la艂 Dale, odruchowo zerkn膮wszy w g贸r臋. Oczywi艣cie zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e teraz powinien przejmowa膰 si臋 innymi sprawami, niemniej o tym w艂a艣nie pomy艣la艂 i bardzo go to zabola艂o. Harlen spogl膮da艂 ze zmarszczonymi brwiami to na okno, to na Mike'a. Najwidoczniej nie zauwa偶y艂, jak Mike i Michelle wymykali si臋 razem ze stodo艂y.

- Dopiero co przysz艂am - odpar艂a Cordie. - Wpad艂am z Belzebubem i Lucyferem, 偶eby sprawdzi膰, kto si臋 w tym roku za艂apa艂 na imprez臋.

Harlen zerkn膮艂 z niepokojem na psy.

- Z Belzebubem i Lucyferem?

Psy jak na komend臋 zawarcza艂y gro藕nie.

- My艣la艂em, 偶e si臋 wyprowadzi艂a艣. 呕e wszyscy si臋 wyprowadzili艣cie.

Bezkszta艂tna workowata sukienka unios艂a si臋 odrobin臋 i opad艂a w ge艣cie, kt贸ry m贸g艂 by膰 wzruszeniem ramion. Psy ponownie spojrza艂y wyczekuj膮co na swoj膮 pani膮.

- Ojciec da艂 nog臋 - odpar艂a Cordie oboj臋tnym tonem. - Cholernie ba艂 si臋 tych... wiecie. Matka z dzieciakami pojecha艂a do kuzynki w Oak Hill.

- A ty gdzie mieszkasz? - zapyta艂 Mike.

Cordie zmierzy艂a go wzrokiem, jakby dziwi膮c si臋, 偶e jest kto艣 tak g艂upi, 偶eby przypuszcza膰, 偶e uzyska odpowied藕 na to pytanie.

- W bezpiecznym miejscu. A ty lepiej powiedz, czemu chcia艂e艣 do mnie strzela膰? My艣la艂e艣, 偶e to kt贸ry艣 z nich?

- Widzia艂a艣 ich?

Dziewczyna ponownie parskn臋艂a.

- A jak my艣lisz, dlaczego ojciec uciek艂, a matka przeprowadzi艂a si臋 z dzieciakami do kuzynki? Cholerstwa przy艂azi艂y co noc, a czasem nawet w dzie艅.

- Tubby te偶? - wykrztusi艂 Dale. Blada opuchni臋ta twarz pod cienk膮 warstw膮 wody, oczy otwieraj膮ce si臋 jak oczy lalki...

- Tubby i ten 偶o艂nierz, i ta stara kobieta, i jeszcze inni. Niewiele z nich zosta艂o, tylko szmaty i ko艣ci.

Dale pokr臋ci艂 g艂ow膮. S艂ysz膮c, jak spokojnie i rzeczowo Cordie m贸wi o tych sprawach, mia艂 ochot臋 wybuchn膮膰 histerycznym 艣miechem i 艣mia膰 si臋, 艣mia膰 bez ko艅ca. Mike wyci膮gn膮艂 lew膮 r臋k臋 i bardzo ostro偶nie, 偶eby nie sprowokowa膰 ataku zaniepokojonych ps贸w, dotkn膮艂 jej ramienia. Cordie drgn臋艂a raptownie.

- Przepraszam, 偶e si臋 tob膮 nie zaj臋li艣my - powiedzia艂. - Starali艣my si臋 sami ustali膰, co jest grane. Powinni艣my pomy艣le膰 o tobie.

Cordie przechyli艂a g艂ow臋, prawie jak pies.

- Pomy艣le膰 o mnie? Co ty pieprzysz, O'Rourke?

- Gdzie masz strzelb臋? - wtr膮ci艂 si臋 Harlen.

Dziewczyna wyszczerzy艂a z臋by w u艣miechu.

- Psy s膮 lepsze ni偶 strzelba. Spuszcz臋 je, jak tylko tamci znowu spr贸buj膮 si臋 do mnie dobra膰.

Mike ruszy艂 alejk膮 na p贸艂noc, reszta pod膮偶y艂a za nim. Przez chwil臋 by艂o s艂ycha膰 tylko odg艂osy ostro偶nych st膮pni臋膰 i chrobot psich pazur贸w na 偶wirze, potem od strony domu Staffney贸w dobieg艂y huczne 艣miechy i wiwaty.

- A wi臋c ju偶 raz ci臋 zaatakowali? - odezwa艂 si臋 Mike szeptem.

Cordie splun臋艂a w krzaki.

- Dwie noce temu. Belzebub prawie odgryz艂 r臋k臋 temu, kt贸ry kiedy艣 by艂 Tubbym.

- Gdzie to by艂o? - zapyta艂 Harlen, rozgl膮daj膮c si臋 z niepokojem doko艂a.

Dziewczyna nie odpowiedzia艂a.

- Chcecie zobaczy膰 co艣 jeszcze dziwniejszego ni偶 jaki艣 go艣膰 za oknem?

Dale'owi cisn臋艂o si臋 na usta uprzejme podzi臋kowanie, 偶e raczej nie skorzysta, nic jednak nie powiedzia艂. Harlen by艂 zbyt zaj臋ty ogl膮daniem si臋 za siebie, Mike za艣 spyta艂:

- Gdzie?

- Niedaleko. No, chyba 偶e koniecznie chcecie zosta膰 na przyj臋ciu u Jedwabnych Majtek...

A je艣li to nie jest Cordie? - przemkn臋艂o Dale'owi przez g艂ow臋. Je艣li to jedno z nich? Wszystko jednak wskazywa艂o na to, 偶e maj膮 do czynienia z najprawdziwsz膮 Cordie: m贸wi艂a, wygl膮da艂a i... i 艣mierdzia艂a jak zawsze.

- To znaczy gdzie?

Mike zatrzyma艂 si臋. Byli jakie艣 trzydzie艣ci metr贸w od domu Staffney贸w, prawie przy samotnej latarni. W okolicznych posesjach w艣ciekle ujada艂y psy, lecz Belzebub i Lucyfer ignorowa艂y je z niemal kr贸lewsk膮 pogard膮.

- Przy spichlerzach - powiedzia艂a wreszcie Cordie.

Dale skrzywi艂 si臋 odruchowo. Stare elewatory zbo偶owe sta艂y mniej wi臋cej p贸艂 kilometra od nich, po drugiej stronie Catton Roan i tor贸w kolejowych, przy zaro艣ni臋tej bocznej drodze wiod膮cej na wysypisko. Przestano z nich korzysta膰 na pocz膮tku lat pi臋膰dziesi膮tych, kiedy kompania kolejowa Monon Railroad zaprzesta艂a regularnej obs艂ugi linii do Elm Haven.

- Nie p贸jd臋 tam - stwierdzi艂 stanowczo Harlen. - Nie ma mowy.

Spojrza艂 trwo偶liwie w kierunku, z kt贸rego dobieg艂o w艣ciek艂e ujadanie jakiego艣 psa, co najmniej dor贸wnuj膮cego rozmiarami Belzebubowi i Lucyferowi.

Mike wsadzi艂 rewolwer za pasek.

- Co tam jest?

Cordie zastanawia艂a si臋 przez chwil臋, jakby szuka艂a w艂a艣ciwych s艂贸w, a nast臋pnie pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Sami musicie zobaczy膰. Nie uwierzycie mi, dop贸ki nie zobaczycie.

Mike zerkn膮艂 za siebie na jasno o艣wietlony dom i podw贸rze Staffney贸w.

- Przyda艂oby nam si臋 jakie艣 艣wiat艂o.

Cordie wyj臋艂a z czelu艣ci kieszeni du偶膮 latark臋, pstrykn臋艂a w艂膮cznikiem i silny snop 艣wiat艂a wydoby艂 z ciemno艣ci ga艂臋zie dziesi臋膰 metr贸w nad ich g艂owami. Zaraz potem wy艂膮czy艂a latark臋.

- W porz膮dku - powiedzia艂 Mike. - Idziemy.

Dale ruszy艂 za nimi, ale Harlen nawet nie drgn膮艂.

- Nie id臋! - o艣wiadczy艂.

Mike wzruszy艂 ramionami.

- W porz膮dku, wracaj na przyj臋cie. Bro艅 oddam ci p贸藕niej.

Harlen dogoni艂 ich po kilku krokach.

- Wol臋 mie膰 j膮 na oku, i musz臋 dosta膰 j膮 z powrotem jeszcze dzisiaj.

Dale przypuszcza艂, 偶e Harlen najzwyczajniej w 艣wiecie ba艂 si臋 sam przej艣膰 kilkana艣cie metr贸w dziel膮ce go od domu Staffney贸w.

Przy Catton Road nie by艂o latarni. Zaczynaj膮ce si臋 po p贸艂nocnej stronie drogi 艂any zbo偶a falowa艂y 艂agodnie w podmuchach wonnego nocnego wiatru. Na niebie 艣wieci艂y jasno gwiazdy. Ma艂a grupka, prowadzona przez Cordie i psy, skr臋ci艂a na zach贸d, ku torom kolejowym i czarnej linii lasu.

***

Trupy wisia艂y na hakach.

Brama do wielkiego magazynu by艂a zamkni臋ta na 艂a艅cuch i k艂贸dk臋, ale ca艂e to zamkni臋cie mo偶na by艂o po prostu wyj膮膰 ze zbutwia艂ych desek i bez trudu uchyli膰 jedno skrzyd艂o. Psy nie chcia艂y wej艣膰 do 艣rodka: skamla艂y, szarpa艂y za smycze i przera偶one wyba艂usza艂y 艣lepia.

- Jak b臋dzie trzeba, rzuc膮 si臋 do gard艂a ka偶demu 偶ywemu truposzowi - zapewni艂a Cordie, przywi膮zuj膮c smycz do palika przed bram膮. - Tutaj tylko ten smr贸d im si臋 nie podoba.

Dale'owi te偶 si臋 nie podoba艂. Magazyn mia艂 jakie艣 trzydzie艣ci metr贸w d艂ugo艣ci i by艂 wysoki na co najmniej trzy pi臋tra. Sufit podtrzymywa艂a paj臋cza sie膰 belek i wspornik贸w. Trupy wisia艂y w艂a艣nie na jednej z tych belek. Cordie o艣wietli艂a je latark膮, ch艂opcy za艣 zas艂onili sobie nosy i powoli ruszyli naprz贸d, mru偶膮c oczy. W powietrzu roi艂o si臋 od smrodu i bzycz膮cych w艣ciekle much.

W pierwszej chwili Dale pomy艣la艂, 偶e to ludzkie zw艂oki. Dopiero kiedy podszed艂 bli偶ej, stwierdzi艂, 偶e na belce wisz膮 martwe, cz臋艣ciowo obdarte ze sk贸ry zwierz臋ta: owca... ciel臋, z nieprawdopodobnie wygi臋tym karkiem i jakby szyderczym u艣miechem na pysku... nast臋pna owca... wielki pies... drugie ciel臋, tyle 偶e znacznie wi臋ksze. W sumie by艂o ich oko艂o dwudziestu, a pod nimi bieg艂a szeroka rynna u艂o偶ona z przeci臋tych na p贸艂 du偶ych beczek po oleju. Cordie podesz艂a do pierwszego cielaka i wskaza艂a na g艂臋bokie ci臋cie na szyi.

- Widzicie? My艣l臋, 偶e oni najpierw je wieszali, a potem podrzynali gard艂a. Krew p艂yn臋艂a t膮 rynn膮, mieli wi臋c u艂atwiony za艂adunek.

- Za艂adunek? - zdziwi艂 si臋 Dale, ale szybko zrozumia艂, co Cordie ma na my艣li. Rynna wiod艂a na zewn膮trz, ku rampie za艂adunkowej. Tylko... po co?

Smr贸d rozk艂adaj膮cych si臋 cia艂, wo艅 starej krwi i bzyczenie milion贸w much sprawi艂y, 偶e zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie, a 偶o艂膮dek podszed艂 do gard艂a. Zataczaj膮c si臋, dotar艂 do najbli偶szego okna, odsun膮艂 zardzewia艂y rygiel, otworzy艂 okiennice i 艂apczywie wci膮gn膮艂 艣wie偶e powietrze. W blasku gwiazd pobliskie drzewa sta艂y nieruchomo jak czarne pomniki, zardzewia艂e szyny po艂yskiwa艂y z艂owrogo.

- Kiedy to odkry艂a艣? - zapyta艂 Mike dziwnym tonem.

Dziewczyna wzruszy艂a ramionami i ponownie omiot艂a 艣wiat艂em latarki wisz膮ce trupy.

- Par臋 dni temu. Jeden z tamtych dorwa艂 mojego psa. Trafi艂am tu po 艣ladach krwi.

Harlen stara艂 si臋 wykorzysta膰 g贸rn膮 cz臋艣膰 temblaka jako mask臋. Widoczna cz臋艣膰 jego twarzy by艂a bia艂a jak papier.

- Dlaczego nikomu nie powiedzia艂a艣?

Cordie skierowa艂a na niego snop 艣wiat艂a.

- A niby komu mia艂am powiedzie膰? Temu dupkowi Barneyowi? A mo偶e s臋dziemu pokoju, co?

Harlen zmru偶y艂 oczy i odwr贸ci艂 g艂ow臋.

- To zawsze by艂oby lepiej ni偶 nikomu.

Cordie wolnym krokiem ruszy艂a wzd艂u偶 rz臋du zw艂ok, 艣wiec膮c w d贸艂, na rynn臋 z resztkami zakrzepni臋tej krwi. Roi艂o si臋 tam od much, mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e metalowa rynna wije si臋 i porusza.

- Wam przecie偶 powiedzia艂am, prawda? Zaraz po tym, jak jeszcze co艣 znalaz艂am.

Dotar艂a do ko艅ca upiornej kolejki i skierowa艂a latark臋 w g贸r臋.

- Jezu! - wrzasn膮艂 Harlen, cofaj膮c si臋 gwa艂townie.

Mike wyj膮艂 rewolwer zza paska i podszed艂 do dziewczyny.

Cz艂owiek wisia艂 tak samo jak zwierz臋ta - za szyj臋 w p臋tli zrobionej z drutu, kt贸ry p臋ta艂 mu nogi - i wygl膮da艂 podobnie jak one: nagi, z wyra藕nie zaznaczonymi 偶ebrami i gard艂em poder偶ni臋tym tak g艂臋boko, 偶e g艂owa mog艂a lada chwila odpa艣膰. Wielka, ziej膮ca rana skojarzy艂a si臋 Dale'owi z rozdziawion膮 paszcz膮 rekina, w kt贸rej zamiast z臋b贸w po艂yskiwa艂y przeci臋te 偶y艂y i t臋tnice. Cordie zbli偶y艂a si臋 do trupa i, wci膮偶 艣wiec膮c mu w twarz, z艂apa艂a go za w艂osy, a nast臋pnie przekr臋ci艂a mu g艂ow臋 w kierunku ch艂opc贸w.

- O Bo偶e... - st臋kn膮艂 Dale. Prawa noga zacz臋艂a mu si臋 trz膮艣膰 jak galareta; musia艂 z ca艂ej si艂y przycisn膮膰 do niej r臋k臋, 偶eby cho膰 cz臋艣ciowo nad ni膮 zapanowa膰.

- J.P. Congden - wyszepta艂 Mike. - No tak, teraz rozumiem, dlaczego jemu nie mog艂a艣 o niczym powiedzie膰.

Cordie pozwoli艂a g艂owie zwisn膮膰 swobodnie.

- Wczoraj jeszcze go tu nie by艂o. Chod藕cie, to wam poka偶臋 co艣 ciekawego.

Ch艂opcy ruszyli ku niej, pow艂贸cz膮c nogami. Harlen wci膮偶 zas艂ania艂 temblakiem nos i usta, Mike trzyma艂 przed sob膮 rewolwer, Dale chwia艂 si臋 tak, jakby lada chwila mia艂 upa艣膰.

- Widzicie? - Dziewczyna ponownie z艂apa艂a trupa za w艂osy i przechyli艂a mu g艂ow臋. - O, tutaj. Widzicie?

M臋偶czyzna mia艂 szeroko otwarte usta, wyba艂uszone jedno oko, drugie prawie zamkni臋te. Znaczn膮 cz臋艣膰 twarzy pokrywa艂a gruba warstwa krwi, w zwi膮zku z czym Dale potrzebowa艂 kilkudziesi臋ciu sekund, 偶eby dostrzec to, co chcia艂a im pokaza膰 Cordie.

W sk贸rze okrywaj膮cej g贸rn膮 cz臋艣膰 czaszki s臋dziego pokoju znajdowa艂o si臋 kilka regularnych otwor贸w, jakby kto艣 zamierza艂 go oskalpowa膰 i uczyni艂 kilka pr贸bnych naci臋膰 czubkiem no偶a.

- Tu te偶 - doda艂a Cordie, kiedy nabra艂a pewno艣ci, 偶e to zobaczyli.

Rzeczywi艣cie, takie same otworki by艂o wida膰 na barkach i g贸rnej cz臋艣ci klatki piersiowej. Chocia偶 liczne, by艂y stanowczo za ma艂e i za p艂ytkie, 偶eby sta膰 si臋 przyczyn膮 艣mierci. Mike pierwszy zrozumia艂, co to jest.

- 艢ruciny - powiedzia艂, spogl膮daj膮c na koleg贸w. - Wi臋kszo艣膰 posz艂a g贸r膮, ale cz臋艣膰 go zawadzi艂a.

Wtedy Dale sobie przypomnia艂: jeden z napastnik贸w bieg艂 prosto w stron臋 kryj贸wki Mike'a. Hukn膮艂 strza艂, podmuch zmi贸t艂 mu czapk臋 z g艂owy, m臋偶czyzna run膮艂 na ziemi臋... Znowu zrobi艂o mu si臋 niedobrze, podszed艂 wi臋c do okna i opar艂 si臋 o parapet. Wci膮偶 zlatywa艂y si臋 roje much zwabianych intensywnym trupim smrodem.

- Ciekawa jestem, czy to jego kumple tak go urz膮dzili, czy mo偶e kto艣 wreszcie dobra艂 im si臋 do dupy - powiedzia艂a Cordie.

- Wyjd藕my st膮d - odezwa艂 si臋 Mike dr偶膮cym g艂osem. - Pogadamy.

Dale wci膮偶 sta艂 przy oknie, wpatruj膮c si臋 w czarn膮 艣cian臋 lasu i g艂臋boko wdychaj膮c 艣wie偶e powietrze, kiedy nagle noc eksplodowa艂a b艂yskiem i hukiem. Rzuci艂 si臋 do ty艂u, wyl膮dowa艂 na twardych deskach, poturla艂 si臋, szukaj膮c schronienia. Mike wyrwa艂 Cordie latark臋 z r臋ki, wy艂膮czy艂 j膮, przykl臋kn膮艂 z uniesionym rewolwerem. Harlen rzuci艂 si臋 na o艣lep do ucieczki, uderzy艂 w rynn臋 i pewnie by do niej wpad艂, gdyby nie podpar艂 si臋 zdrow膮 r臋k膮, zanurzaj膮c j膮 do po艂owy przedramienia w galaretowatej krwi. Miliony much z w艣ciek艂ym bzyczeniem poderwa艂y si臋 do lotu.

Wn臋trze magazynu roz艣wietli艂y jaskrawo bia艂e, czerwone, soczy艣cie zielone i b艂臋kitne b艂yski. Cienie wisz膮cych na hakach trup贸w zata艅czy艂y na 艣cianach, chwil臋 p贸藕niej do uszu ch艂opc贸w i Cordie dotar艂 huk wielokrotnych eksplozji. Przez jaki艣 czas wszyscy trwali bez ruchu. Na zewn膮trz psy ujada艂y jak szalone.

- Cholera... - st臋kn膮艂 wreszcie Harlen, wycieraj膮c r臋k臋 o d偶insy. Na spodniach zostawa艂y paskudne, czerwonobr膮zowe smugi. Rozb艂yski i eksplozje na niebie przybra艂y na sile. - To tylko te przekl臋te fajerwerki Michelle Staffney!

Rozleg艂y si臋 westchnienia i rzucane p贸艂g艂osem przekle艅stwa. Dale stan膮艂 na czworakach, uni贸s艂 g艂ow臋. Wisz膮ce rz臋dem zw艂oki to nikn臋艂y w ciemno艣ci, to pojawia艂y si臋 sk膮pane w 偶ywych, jaskrawych barwach. Widok by艂 okropny, lecz zarazem tak fascynuj膮cy, 偶e ch艂opiec nie m贸g艂 oderwa膰 wzroku. Doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nie zapomni tego do ko艅ca 偶ycia, cho膰 b臋dzie czyni艂 wszystko co w jego mocy, 偶eby zapomnie膰.

W milczeniu wyszli z budynku, zamkn臋li bram臋 i ruszyli przez noc w drog臋 powrotn膮 do miasta.

32

W pi膮tek pi臋tnastego lipca w og贸le nie by艂o 艣witu, a to za spraw膮 niezwykle grubej i niskiej pow艂oki chmur, kt贸ra zas艂oni艂a ca艂e niebo. Po wschodzie s艂o艅ca ciemno艣膰 ust膮pi艂a miejsca szaro艣ci i tak pozosta艂o ju偶 przez ca艂y dzie艅. Chocia偶 burza dos艂ownie wisia艂a w powietrzu, to jednak nie nadesz艂a. Wilgotny upa艂 klei艂 si臋 do cia艂 jak mokry, ciep艂y kompres.

O dziesi膮tej rano ch艂opcy zebrali si臋 na poro艣ni臋tym traw膮 zboczu 艂agodnego pag贸rka, na kt贸rego szczycie sta艂 dom Kevina Grumbachera, obserwowali Old Central przez lornetk臋 Mike'a i rozmawiali przyciszonymi g艂osami.

- Wola艂bym zobaczy膰 to na w艂asne oczy - powiedzia艂 Kevin z pow膮tpiewaniem.

- Bardzo prosz臋, id藕, ale beze mnie - odpar艂 Jim Harlen. - Tam jest ju偶 pewnie wi臋cej trup贸w, a ty mo偶esz do艂膮czy膰 jako nast臋pny.

- Nikt z nas nie p贸jdzie - stwierdzi艂 Mike spokojnym, ale nie znosz膮cym sprzeciwu tonem, wpatruj膮c si臋 w zabite deskami drzwi i okna szko艂y.

- Ciekawe, po co im ta krew? - zastanawia艂 si臋 Lawrence. Le偶a艂 na brzuchu, g艂ow膮 w d贸艂 stoku, i 偶u艂 koniczynk臋.

Nikt jako艣 nawet nie pr贸bowa艂 zgadywa膰.

- To bez znaczenia - stwierdzi艂 Mike. - I tak przecie偶 wiemy, 偶e to co艣 tam, w 艣rodku... ten niby dzwon... wymaga ofiar. 呕ywi si臋 b贸lem i strachem. Dale, przeczytaj im ten kawa艂ek z ksi膮偶ki, kt贸r膮 po偶yczy艂e艣 od Ashley-Montague'a.

- Raczej ukrad艂e艣! - parskn膮艂 Harlen.

- Niewa偶ne. - Mike nie przerywa艂 obserwacji. - Przeczytaj.

Dale przerzuci艂 kilka kartek.- „艢mier膰 wie艅czy wszystko, tak rzecze 芦Ksi臋ga Prawa禄. Agape r贸wna si臋 dziewi臋膰dziesi膮t trzy, siedem jeden osiem to Steta, sze艣膰, sze艣膰, sze艣膰 g艂osi Apokalipsa...”.

- Dalej - przerwa艂 mu Mike i opu艣ci艂 lornetk臋. Mia艂 podkr膮偶one oczy, mocno zm臋czone. - Wiesz, tam gdzie jest mowa o Steli.

- To w艂a艣ciwie co艣 jakby wiersz - powiedzia艂 Dale, naci膮gaj膮c czapeczk臋 g艂臋biej na czo艂o, 偶eby cie艅 daszka pada艂 na oczy.

Mike skin膮艂 g艂ow膮.

- W porz膮dku. Czytaj.

- „Stela jest Matk膮 i Ojcem Mag贸w,

Ustami i Odbytem Otch艂ani,

Stela jest Sercem i W膮trob膮 Ozyrysa;

Podczas Ostatniej R贸wnonocy Tron Ozyrysa na Wschodzie

Ujrzy Tron Horusa na Zachodzie

I dni zostan膮 policzone.

Stela za偶膮da ofiary

Z ciast, wonno艣ci, 偶uk贸w oraz

Krwi niewinnego.

Stela odp艂aci tym,

Kt贸rzy jej s艂u偶膮.

Kiedy nadejdzie Przebudzenie w Dniach Ostatnich,

Stela powstanie z dw贸ch Element贸w -

Ziemi i powietrza,

I mo偶e zosta膰 zniszczona

Tylko przez dwa pozosta艂e.

Albowiem Stela jest Matk膮 i Ojcem Mag贸w,

Albowiem Stela jest Ustami i Odbytem Otch艂ani”.

Przez jaki艣 czas ch艂opcy siedzieli kr臋giem w milczeniu. Pierwszy odezwa艂 si臋 Lawrence.

- Co to jest odbyt?

- Co艣 takiego jak ty - mrukn膮艂 Harlen.

- Mniej wi臋cej to samo co dobrobyt, tylko troch臋 mniejsze - pospieszy艂 z wyja艣nieniem Dale.

Lawrence skin膮艂 g艂ow膮 na znak, 偶e rozumie.

- A jakie s膮 dwa pozosta艂e te... no, jak im tam... elementy? - zapyta艂 Harlen. - Te, co niby mog膮 zniszczy膰 Stel臋.

- Cztery elementy to: ziemia, powietrze, ogie艅 i woda - wyja艣ni艂 Kevin. - Grecy, i ludzie, kt贸rzy 偶yli przed nimi, uwa偶ali, 偶e one stanowi膮 podstaw臋 wszystkiego. Skoro Ziemia i powietrze j膮 tworz膮, to ogie艅 i woda mog膮 j膮 zniszczy膰.

Mike wzi膮艂 ksi膮偶k臋 do r臋ki i przewraca艂 kartki, jakby mia艂 nadziej臋, 偶e co艣 jeszcze w niej znajdzie.

- O ile Dale i ja zdo艂ali艣my si臋 zorientowa膰, to jedyna wzmianka o Steli Objawienia.

- I tylko notatki Duane'a 艣wiadcz膮 o tym, 偶e ona w og贸le ma z tym wszystkim co艣 wsp贸lnego - przypomnia艂 im Harlen.

Mike od艂o偶y艂 ksi膮偶k臋.

- Duane'a i wujka Arta. I obaj ju偶 nie 偶yj膮.

- No dobra - powiedzia艂 Kevin, zerkaj膮c niecierpliwie na zegarek. - Co to ma z nami wsp贸lnego?

- Opowiedz nam jeszcze raz o cysternie swojego ojca.

- Ma pojemno艣膰 siedmiu tysi臋cy litr贸w, zbiornik jest ze stali nierdzewnej. - Kevin recytowa艂 jak wyuczon膮 lekcj臋. - Ojciec wyje偶d偶a ni膮 codziennie rano, z wyj膮tkiem niedziel, i odbiera mleko na farmach. Wyrusza bardzo wcze艣nie, oko艂o wp贸艂 do pi膮tej. Ma dwie sta艂e trasy, ka偶d膮 przeje偶d偶a co drugi dzie艅. Opr贸cz tego, 偶e dowozi mleko do mleczarni, to jeszcze pobiera pr贸bki, sprawdza jako艣膰 i sam pilnuje pompowania.

Pompa od艣rodkowa pracuje z pr臋dko艣ci膮 tysi膮ca o艣miuset obrot贸w na minut臋 i jest znacznie silniejsza od tych z nap臋dem przymusowym, bo tamte maj膮 najwy偶ej czterysta obrot贸w. W ci膮gu minuty mo偶e przepompowa膰 ponad dwie艣cie pi臋膰dziesi膮t litr贸w mleka. Dzia艂a na dwie艣cie trzydzie艣ci volt贸w, ale na ka偶dej farmie jest taka instalacja.

Pompa, pojemnik na pr贸bki i ch艂odziwo s膮 na samym tyle. W膮偶 mocuje si臋 do tych czerwonych hydrant贸w po bokach. Czasem z nim je偶d偶臋, ale rzadko, bo zwykle wraca dopiero gdzie艣 oko艂o drogiej po po艂udniu, a ja mam w tym czasie mn贸stwo roboty, za to czyszcz臋 zbiornik i uzupe艂niam paliwo.

- Poka偶 nam jeszcze raz pomp臋 z paliwem - za偶膮da艂 Mike.

Ch艂opcy poszli na drug膮 stron臋 domu, na drug膮 stron臋 kolistego 偶wirowego podjazdu, gdzie sta艂a du偶a szopa o blaszanych 艣cianach i dachu, tu偶 obok za艣 dystrybutor. Dale zawsze my艣la艂 z uznaniem, 偶e to musi by膰 bardzo mi艂o mie膰 w艂asny dystrybutor paliwa.

- Mleczarnia pomog艂a j膮 zamontowa膰 - wyja艣ni艂 Kevin. - Kiedy stacja Erniego jest zamkni臋ta, tata musia艂by je藕dzi膰 po paliwo a偶 do Oak Hill.

- Ile si臋 mie艣ci w podziemnym zbiorniku?

- Cztery i p贸艂 tysi膮ca litr贸w.

Mike w zamy艣leniu skuba艂 doln膮 warg臋.

- A wi臋c mniej ni偶 w cysternie...

- Zgadza si臋.

- Na pompie jest k艂贸dka - zauwa偶y艂 Mike.

Kevin postuka艂 w ni膮 palcami.

- Tak, ale tata trzyma klucz w prawej szufladzie biurka, tej nie zamykanej na klucz.

Mike skin膮艂 g艂ow膮 i czeka艂 na ci膮g dalszy.

- Zaw贸r, przez kt贸ry nape艂nia si臋 zbiornik, jest tu, pod t膮 klapk膮. Te偶 jest zamkni臋ta na k艂贸dk臋, ale pasuje do niej klucz od pompy.

Przez jaki艣 czas nikt si臋 nie odzywa艂. Mike przechadza艂 si臋 w t臋 i z powrotem z za艂o偶onymi z ty艂u r臋kami.

- W takim razie wszystko jasne - stwierdzi艂, ale jego g艂os nie brzmia艂 zbyt pewnie.

- Dlaczego akurat w niedziel臋 rano? - zapyta艂 Dale. - Dlaczego nie jutro... albo nawet nie dzisiaj?

Mike przesun膮艂 r臋k膮 po w艂osach.

- Tylko w niedziel臋 ojciec Kevina nie jedzie do pracy, a dzisiaj albo jutro po po艂udniu mogliby艣my spotka膰 za du偶o ludzi. Musimy to zrobi膰 z samego rana, najlepiej zaraz po wschodzie s艂o艅ca. Chyba 偶e kto艣 z was ma ochot臋 pojecha膰 tam noc膮...

Dale, Kevin, Lawrence i Harlen spojrzeli po sobie, po czym jak na komend臋 pokr臋cili g艂owami.

- Poza tym - ci膮gn膮艂 Mike - niedziela wydaje si臋 najodpowiedniejsza. - Popatrzy艂 na nich jak dow贸dca na 偶o艂nierzy szykuj膮cych si臋 do bitwy. - Musimy tylko porz膮dnie si臋 przygotowa膰.

Harlen pstrykn膮艂 palcami.

- Przypomnia艂em sobie! Mam dla was niespodziank臋, panowie.

- Wr贸cili za nim na trawnik, gdzie le偶a艂 jego rower. Z zawieszonej na kierownicy torby wyj膮艂 dwie kr贸tkofal贸wki. - Powiedzia艂e艣, 偶e mog膮 nam si臋 przyda膰, wi臋c prosz臋, oto s膮! - powiedzia艂 z dum膮 do Mike'a.

- No, no... - Mike wcisn膮艂 guzik na jednej z nich i z g艂o艣nika rozleg艂 si臋 cichy szum. - Jak ci si臋 uda艂o wycygani膰 je od Sperlinga?

Harlen wzruszy艂 ramionami.

- Wczoraj wpad艂em jeszcze na chwil臋 na przyj臋cie. W艂a艣nie ob偶erali si臋 wszyscy tortem. Sperling zostawi艂 je na stoliku pod drzewem, wi臋c si臋 nimi zaopiekowa艂em. To nie moja wina, 偶e kto艣 nie pilnuje swoich rzeczy, a poza tym przecie偶 mu je oddam.

- Hmm... - mrukn膮艂 Mike, po czym otworzy艂 pojemnik na baterie.

- Dzi艣 rano w艂o偶y艂em zupe艂nie nowe - doda艂 Harlen. - Te zabaweczki maj膮 zasi臋g prawie p贸艂tora kilometra. Sprawdzi艂em je rano z mam膮.

- Co jej powiedzia艂e艣?

- 呕e wygra艂em na loterii u Staffney贸w - odpar艂 Harlen z u艣miechem. - Du偶e przyj臋cie, bogaci ludzie, wi臋c i drogie nagrody, no nie?

- Zobaczymy, jak dzia艂aj膮! - wykrzykn膮艂 Lawrence, z艂apa艂 jedn膮 kr贸tkofal贸wk臋, wskoczy艂 na rower i po chwili znikn膮艂 im z oczu.

Ch艂opcy u艂o偶yli si臋 wygodnie na trawie.

- Baza do Czerwonego Zwiadowcy, Baza do Czerwonego Zwiadowcy - powiedzia艂 Mike do mikrofonu. - Gdzie jeste艣? Odbi贸r.

W g艂o艣niku troch臋 szumia艂o, a g艂os Lawrence'a nieco trzeszcza艂, ale i tak doskonale go rozumieli.

- W艂a艣nie mijam sklep. Widz臋 w 艣rodku twoj膮 mam臋.

- Powiedz: „Odbi贸r”! - wykrzykn膮艂 Harlen, nachylaj膮c si臋 przez rami臋 Mike'a. - Odbi贸r.

- Odbi贸r-odbi贸r? - zapyta艂 ze zdziwieniem Lawrence.

- Nie! - warkn膮艂 Harlen. - Tylko: „Odbi贸r”!

- Po co?

- 呕eby艣my wiedzieli, kiedy sko艅czy艂e艣 m贸wi膰.

- Odbi贸r! - wysapa艂 Lawrence. Wygl膮da艂o na to, 偶e mocno peda艂uje.

- Nie teraz, durniu! Powiedz co艣, i dopiero potem powiedz „odbi贸r”.

- Odwal si臋, Harlen. Odbi贸r.

- Gdzie jeste艣? - spyta艂 Mike.

Zak艂贸cenia nasili艂y si臋, g艂os Lawrence'a by艂 coraz s艂abszy.

- W艂a艣nie min膮艂em park i jad臋 dalej Broad Street. - A po sekundzie: - Odbi贸r.

- To rzeczywi艣cie jakie艣 p贸艂tora kilometra st膮d - mrukn膮艂 Mike. - Nie藕le. Dobra, mo偶esz ju偶 wraca膰, Czerwony Zwiadowco - doda艂 g艂o艣niej, a nast臋pnie spojrza艂 na Harlena. - Bez odbioru.

- Niech to jasny szlag trafi!

Dale wyrwa艂 Mike'owi kr贸tkofal贸wk臋 z r臋ki.

- Tylko nie przeklinaj, smarkaczu! Co si臋 sta艂o.

G艂os Lawrence'a jeszcze bardziej przycich艂, ale nie ze wzgl臋du na odleg艂o艣膰, tylko dlatego, 偶e ch艂opiec m贸wi艂 teraz szeptem:

- S艂uchajcie... Znalaz艂em Trupow贸z.

***

Nape艂nienie benzyn膮 butelek po coca-coli zaj臋艂o im niespe艂na p贸艂 godziny. Dale przyni贸s艂 szmaty.

- A co z licznikiem przy pompie? - zaniepokoi艂 si臋 Mike. - Chyba tw贸j tata sprawdza go czasami?

Kevin pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Odk膮d ja zajmuj臋 si臋 tankowaniem w og贸le przesta艂o go to interesowa膰. Poza tym i tak nie zwr贸ci艂by uwagi na tych par臋 litr贸w.

- No to dobrze. - Dale i Lawrence ostro偶nie wstawili butelki do specjalnej skrzynki z przegr贸dkami, a nast臋pnie ch艂opcy pochylili si臋 nad Mike'em. - Robimy tak. - Narysowa艂 patykiem na ziemi Main Street i Broad Street, zaznaczy艂 park i podjazd przed star膮 siedzib膮 Ashley-Montague'贸w. - Jeste艣 ca艂kowicie pewien, 偶e to by艂 Trupow贸z? - zapyta艂 Lawrence'a.

- No jasne! - odpar艂 ten z oburzeniem.

- I stoi mi臋dzy drzewami w starym sadzie, zaraz za ruinami?

- Tak. Przykryli go ga艂臋ziami, plandekami, i w og贸le. Wiecie, taki... No, jak to si臋 nazywa...

- Kamufla偶 - podpowiedzia艂 Dale.

Lawrence z zapa艂em pokiwa艂 g艂ow膮.

- W porz膮dku. To nawet ma sens, oczywi艣cie na sw贸j spos贸b. Pozostaje tylko pytanie, czy wszyscy jeste艣my zdecydowani co艣 z tym zrobi膰.

- Przecie偶 ju偶 g艂osowali艣my! - parskn膮艂 Harlen.

- Tak, ale sam wiesz, jakie to niebezpieczne.

Kevin przykucn膮艂 obok Mike'a, zgarn膮艂 nieco piasku, przesypa艂 go mi臋dzy palcami.

- To by艂by b艂膮d, gdyby艣my zostawili go tam a偶 do niedzieli, bo m贸g艂by wej艣膰 nam w parad臋.

- Tak samo jak podziemne stwory - zwr贸ci艂 mu uwag臋 Mike.

- Kimkolwiek albo czymkolwiek s膮.

Kevin si臋 zamy艣li艂.

- No tak, ale na nie na razie nie mamy sposobu, a je艣li wyeliminujemy Trupow贸z, to przynajmniej jedn膮 rzecz b臋dziemy mieli z g艂owy.

- Poza tym - odezwa艂 si臋 Dale lodowatym tonem - Trupow贸z razem z van Syke'em pr贸bowa艂 przejecha膰 Duane'a i jestem bardziej ni偶 pewien, 偶e ma co艣 wsp贸lnego z jego 艣mierci膮.

Mike podrapa艂 si臋 w g艂ow臋 tym samym patykiem, kt贸rym rysowa艂 w piasku.

- Skoro wi臋c wszyscy jeste艣my tego samego zdania, to po prostu musimy to zrobi膰, i ju偶. Pytanie tylko: gdzie, kiedy i jak.

Ca艂a pi膮tka pochyli艂a si臋 nad naszkicowanym planem cz臋艣ci miasta. Harlen wskaza艂 zdrow膮 r臋k膮 zrujnowan膮 siedzib臋 Ashley-Montague'贸w.

- A mo偶e w艂a艣nie tam? Przecie偶 z domu i tak prawie nic nie zosta艂o.

- Zaledwie dwie przecznice od ruin jest remiza stra偶y po偶arnej - przypomnia艂 im Mike.

- W takim razie, gdzie? - zastanawia艂 si臋 g艂o艣no Dale. - Poza tym musimy wymy艣li膰 jak膮艣 przyn臋t臋.

Mike zastanawia艂 si臋, ss膮c kciuk.

- Taaak... Miejsce musi by膰 odosobnione, 偶eby van Syke poczu艂 si臋 pewnie, ale r贸wnocze艣nie na tyle blisko miasta, 偶eby艣my zdo艂ali uciec, gdyby co艣 posz艂o nie po naszej my艣li.

- Mo偶e Black Tree? - zaproponowa艂 Kevin.

Dave i Mike r贸wnocze艣nie pokr臋cili g艂owami.

- Za daleko - stwierdzi艂 Mike. Wci膮偶 doskonale pami臋ta艂, jak niewiele brakowa艂o, 偶eby ich wczorajszy powr贸t z wyprawy zako艅czy艂 si臋 tragicznie.

Lawrence narysowa艂 palcem kresk臋 stanowi膮c膮 przed艂u偶enie First Avenue w kierunku p贸艂nocnym, docieraj膮c a偶 do skrzy偶owania z Jubilee County Road.

- A co powiecie na wie偶臋 ci艣nie艅? Mogliby艣my przej艣膰 przez boisko i dotrze膰 na miejsce pod os艂on膮 drzew. Powr贸t te偶 powinien by膰 艂atwy.

Mike zamy艣li艂 si臋 g艂臋boko.

- By艂oby nie藕le, gdyby nie to boisko - powiedzia艂 wreszcie. - Ci臋偶ar贸wka 艂atwo by nas tam dogoni艂a.

Ch艂opcy zastanawiali si臋 ze zmarszczonymi brwiami. Chmury wisia艂y nisko na niebie, wilgotny upa艂 by艂 wprost nie do wytrzymania.

- W takim razie, mo偶e gdzie艣 na zach贸d od miasta? - odezwa艂 si臋 Harlen. - Powiedzmy, w okolicy Grange Hall?

- Nic z tego - odpar艂 stanowczo Mike. - Wzd艂u偶 drogi nie ma ani rowu, ani nasypu, wi臋c ci臋偶ar贸wka rozjecha艂aby ka偶dego, kto by tamt臋dy poszed艂 jako przyn臋ta. No i nie mogliby艣my wraca膰 na rowerach, tylko przez pola, zaraz za cmentarzem protestanckim.

- O, nie! - sapn膮艂 Dale. - Nie chc臋 mie膰 nic wsp贸lnego z cmentarzami!

Harlen westchn膮艂 i otar艂 pot z czo艂a.

- Z czego wynika, 偶e najlepszy jest m贸j pomys艂, 偶eby zrobi膰 to w starej posiad艂o艣ci. To najlepsze miejsce.

- Chwileczk臋... - Mike przed艂u偶y艂 Broad Avenue a偶 do Catton Road, dorysowa艂 kresk臋 wyobra偶aj膮c膮 tor kolejowy. - Co powiecie na elewator? Jest na uboczu, ale na tyle blisko, 偶e wabiki mia艂yby szans臋 dotrze膰 tam 偶ywe.

- Ale... Ale przecie偶 tam s膮 oni! - wykrztusi艂 z przera偶eniem Dale.

Mike skin膮艂 g艂ow膮. Jego szare oczy rozjarzy艂y si臋 jak zawsze, kiedy wpad艂 na jaki艣 dobry pomys艂.

- I w艂a艣nie dlatego mog膮 by膰 mniej ostro偶ni, bardziej pewni siebie. Poza tym mamy do wyboru kilka dr贸g ucieczki. - Wykona艂 kilka szybkich poci膮gni臋膰 patykiem. - 艢cie偶ka wzd艂u偶 tor贸w... Catton Road... droga na wysypisko... nawet las wzd艂u偶 tor贸w kolejowych, gdyby艣my musieli zostawi膰 rowery.

- Ci臋偶ar贸wka mo偶e pojecha膰 po nasypie - przerwa艂 mu Kevin. - Ma tak szeroki rozstaw k贸艂, 偶e we藕mie tory mi臋dzy nie.

- Ale musia艂aby jecha膰 po podk艂adach, a to troch臋 trz臋sie - zauwa偶y艂 Harlen.

Kevin wzruszy艂 ramionami.

- Kiedy goni艂a Duane'a, rozwali艂a p艂ot i zap臋dzi艂a si臋 daleko w pole.

Mike wpatrywa艂 si臋 intensywnie w map臋, jakby s膮dzi艂, 偶e dostrze偶e ukryte w niej rozwi膮zanie.

- Czy kto艣 ma lepszy pomys艂?

Nikt si臋 nie zg艂osi艂.

Mike jednym ruchem star艂 map臋.

- W porz膮dku. Wobec tego czterech zaczai si臋 tam, na miejscu, a jeden b臋dzie przyn臋t膮. Czyli ja.

Lawrence gwa艂townie pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie ma mowy! - stwierdzi艂 stanowczo. - Ja ich znalaz艂em, wi臋c to ja b臋d臋 przyn臋t膮.

- Nie b膮d藕 idiot膮! - parskn膮艂 Mike. - Masz najmniejszy rower, nie prze艣cign膮艂by艣 nawet go艣cia w w贸zku inwalidzkim!

O艣miolatek zacisn膮艂 pi臋艣ci.

- Prze艣cign膮艂bym nawet ciebie, na tym twoim zardzewia艂ym trupie, kiedy i gdzie zechcesz!

Mike tylko westchn膮艂 i pokr臋ci艂 g艂ow膮, ale niespodziewanie Lawrence'owi przyszed艂 w sukurs jego brat.

- On ma racj臋 - odezwa艂 si臋 Dale, przede wszystkim ku w艂asnemu zdziwieniu. - Masz zbyt wolny rower, Mike. Tyle 偶e to nie powinien by膰 on... - wskaza艂 palcem na brata - ...ale ja. Mam najnowszy rower, a ty przydasz si臋 do czego innego. Rzucasz du偶o dalej i celniej ni偶 ja.

Mike zastanawia艂 si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋.

- No dobrze - zgodzi艂 si臋 w ko艅cu niech臋tnie. - Ale gdyby si臋 okaza艂o, 偶e w starej posiad艂o艣ci nikogo nie ma, dasz nam zna膰 przez kr贸tkofal贸wk臋, a my zaraz tam przyjedziemy, rozumiesz? I pal licho stra偶 po偶arn膮.

Harlen uni贸s艂 r臋k臋, jakby byli w szkole.

- My艣l臋, 偶e ja powinienem to zrobi膰. - Jego g艂os brzmia艂 tak jak zwykle, ale twarz by艂a blada, a usta troch臋 mu dr偶a艂y. - Wy macie po dwie r臋ce, ja tylko jedn膮. Najbardziej mog臋 si臋 przyda膰 jako wabik.

- Wabik te偶 powinien mie膰 dwie r臋ce - odpar艂 Kevin tonem pe艂nym wy偶szo艣ci. - Lepiej zosta艅 z nami.

- A ty nie zg艂aszasz si臋 na ochotnika? - zapyta艂 Mike z rozbawieniem. - Nie chcesz zosta膰 bohaterem?

Kevin pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Wystarczy mi to, co mam zrobi膰 w niedziel臋.

- Je艣li do偶yjemy niedzieli... - mrukn膮艂 pod nosem Dale.

- Czy bierzemy ze sob膮 bro艅? - zapyta艂 Harlen.

- Tak - odpar艂 Mike po kr贸tkim namy艣le. - Ale skorzystamy z niej tylko wtedy, kiedy b臋dziemy musieli. Elewator jest do艣膰 blisko miasta, kto艣 m贸g艂by us艂ysze膰 strza艂y i zawiadomi膰 Barneya.

- Ci co mieszkaj膮 przy Fifth Street i Catton Road pomy艣l膮, 偶e pewnie kto艣 poluje na szczury na wysypisku - zauwa偶y艂 Dale.

- I w pewnym sensie b臋d膮 mieli racj臋. - Mike powi贸d艂 wzrokiem po twarzach przyjaci贸艂. - Wi臋c jak, bierzemy si臋 do roboty?

Pierwszy odezwa艂 si臋 Lawrence:

- Jasne, ale to ja powinienem by膰 przyn臋t膮. Dale mo偶e pojecha膰 ze mn膮, je艣li chce, ale ja te偶 musz臋 tam by膰.

- A co zrobisz, je艣li si臋 nie zgodzimy? - prychn膮艂 pogardliwie Harlen. - Poskar偶ysz si臋 mamusi? A mo偶e wstrzymasz oddech, a偶 zsiniejesz na twarzy?

Lawrence skrzy偶owa艂 ramiona na piersi i u艣miechn膮艂 si臋 leniwie.

33

Dale i Lawrence przemkn臋li na rowerach na drug膮 stron臋 Mein Street i zahamowali z po艣lizgiem na 偶wirowym parkingu dla samochod贸w.

Dale za艂o偶y艂 sobie na szyj臋 pasek od kr贸tkofal贸wki, po czym wcisn膮艂 guzik nadawania. Um贸wili si臋 wcze艣niej, 偶e dadz膮 Mike'owi, Kevinowi i Harlenowi pi臋tna艣cie minut na zaj臋cie pozycji.

- Czerwony Zwiad do Bazy Drezno, Czerwony Zwiad do Bazy Drezno: jeste艣my w parku, odbi贸r.

To Kev wpad艂 na pomys艂, 偶eby nada膰 drugiej grupie kryptonim Baza Drezno - podczas drugiej wojny 艣wiatowej jego ojciec s艂u偶y艂 jako nawigator w lotnictwie bombowym.

- S艂ysz臋 was dobrze - dobieg艂 cichy g艂os Mike'a poprzez szumy i trzaski. - Jeste艣my gotowi.

Lawrence by艂 got贸w wyruszy膰 w ka偶dej chwili: zacisn膮艂 r臋ce na kierownicy i u艣miecha艂 si臋 jak wariat, ale Dale'owi wcale si臋 a偶 tak bardzo nie spieszy艂o.

- Mike, oni mog膮 zobaczy膰 kr贸tkofal贸wk臋 - powiedzia艂, rezygnuj膮c z um贸wionego kodu.

- Tak, ale nic na to nie poradzimy. Pilnujcie jej tylko przed Chuckiem Sperlingiem i Diggerem.

Dale odruchowo obejrza艂 si臋 przez rami臋, zanim si臋 domy艣li艂, 偶e to ma by膰 偶art. Ha, ha.

- Czerwony Zwiad?

- Tak?

- Nadawajcie meldunki tylko wtedy, kiedy b臋dziecie z dala od ci臋偶ar贸wki. W ten spos贸b tamci mo偶e niczego nie zauwa偶膮.

- Dobra. - Dale 偶a艂owa艂 teraz, 偶e nie wzi臋li 偶adnej broni. Rewolwer, strzelba ojca Kevina i fuzja na wiewi贸rki babci Mike'a by艂y w worku w Bazie Drezno. Jemu i Lawrence'owi pozosta艂y tylko rowery i kr贸tkofal贸wka. - Ruszamy. Bez odbioru.

Przesun膮艂 radio na plecy i z m艂odszym bratem u boku popeda艂owa艂 przed siebie. Kiedy zbli偶ali si臋 do skrzy偶owania z ulic膮, przy kt贸rej mieszka艂 Sperling, spojrza艂 z ukosa na Lawrence'a i zapyta艂:

- Naprawd臋 powiedzia艂by艣 mamie?

M艂odszy ch艂opiec u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.

- Jasne. Przecie偶 to ja znalaz艂em ci臋偶ar贸wk臋. Nie uda艂oby wam si臋 mnie wykiwa膰.

- Pami臋taj, 偶e masz robi膰 dok艂adnie to co ci powiem, bo inaczej wyl膮dujesz na niej razem z tymi wszystkimi truposzami.

Lawrence tylko wzruszy艂 ramionami. Zatrzymali si臋 dopiero przy kolistym podje藕dzie przed ruinami starej rezydencji.

- St膮d jej nie wida膰... - wyszepta艂 Lawrence. - Trzeba zajecha膰 od ty艂u.

- Czekaj. - Dale przesun膮艂 kr贸tkofal贸wk臋 z plec贸w. 呕a艂owa艂, 偶e przed wyruszeniem na wypraw臋 nie odwiedzi艂 艂azienki. - Baza Drezno, odezwijcie si臋. Odbi贸r.

Mike zareagowa艂 dopiero po trzecim wezwaniu.

- Wje偶d偶amy na podjazd. - Peda艂owali powoli, staraj膮c si臋 trzyma膰 艣rodka drogi, z dala od ga艂臋zi i chaszczy. Nagle Dale zatrzyma艂 si臋 i pospiesznie ukry艂 za drzewem. - Baza Drezno, Baza Drezno, tu Czerwony Zwiad.

- S艂uchamy ci臋, odbi贸r.

- Widz臋 j膮. Jest dok艂adnie tam, gdzie m贸wi艂 maluch.

Lawrence ze z艂o艣ci膮 szturchn膮艂 brata w rami臋.

- Nie przerywaj po艂膮czenia - odezwa艂 si臋 Mike. - Wci艣nij guzik i pu艣膰 radio. Zobaczymy, czy b臋d臋 was s艂ysza艂.

Dale zastosowa艂 si臋 do polecenia.

- Pr贸ba techniczna. - Dopiero teraz poczu艂, 偶e ma zupe艂nie sucho w ustach. - Jeden, dwa, trzy...

Ponownie wzi膮艂 kr贸tkofal贸wk臋 do r臋ki.

- S艂ysza艂em ci臋 wyra藕nie. Po prostu m贸w g艂o艣no, kiedy b臋dziesz chcia艂, 偶eby艣my ci臋 s艂yszeli. My jeste艣my ju偶 gotowi, a wy?

- My te偶.

Dale by艂by got贸w przysi膮c, 偶e w jego ciele nie ma mi臋艣nia, kt贸ry nie jest w tej chwili napi臋ty jak postronek.

- Tylko pami臋tajcie, 偶eby nie ryzykowa膰 bez powodu! - m贸wi艂 dalej Mike. - W膮tpi臋, 偶eby w bia艂y dzie艅, i w dodatku w mie艣cie, odwa偶yli si臋 zrobi膰 wam krzywd臋. W razie czego wejd藕cie do sklepu, albo gdziekolwiek. Rozumiecie?

- Aha.

- Nie podchod藕cie do ci臋偶ar贸wki, nawet je艣li b臋dzie si臋 wam wydawa膰, 偶e nikogo w niej nie ma. Spotkamy si臋 w parku. Nie marud藕cie za d艂ugo!

- W porz膮dku. - Dale pozwoli艂 kr贸tkofal贸wce zawisn膮膰 swobodnie na pasku. - Ruszamy - powiedzia艂 g艂o艣no i wyra藕nie.

Lawrence wysforowa艂 si臋 nieco do przodu. Posuwali si臋 ostro偶nie naprz贸d znacznie w臋偶sz膮 dr贸偶k膮 prowadz膮c膮 wzd艂u偶 p贸艂nocnej, wypalonej 艣ciany budynku. Przykryty czym艣 w rodzaju sieci i starymi ga艂臋ziami Trupow贸z by艂 prawie niewidoczny. Sta艂 wci艣ni臋ty mi臋dzy rozpadaj膮c膮 si臋 szop臋 i star膮 szklarni臋, z kt贸rej zosta艂 ju偶 tylko metalowy zardzewia艂y szkielet. Nawet gdyby jaki艣 zab艂膮kany przechodzie艅 zwr贸ci艂 na niego uwag臋, bez w膮tpienia wzi膮艂by go za jeszcze jeden porzucony relikt przesz艂o艣ci.

Dale nie mia艂by nic przeciwko temu, gdyby tak by艂o naprawd臋.

Zatrzymali si臋 tu偶 za osmalonymi resztkami komina. Ze wspania艂ej niegdy艣 posiad艂o艣ci pozosta艂y jedynie zaro艣ni臋te chwastami szcz膮tki oraz piwnice. Z ty艂u domu znajdowa艂a si臋 zadaszona studnia o bogato rze藕bionej cembrowinie; po mie艣cie kr膮偶y艂y plotki, 偶e niekt贸rzy topili w niej psy.

W szarym, bezlitosnym blasku s膮cz膮cym si臋 przez chmury Trupow贸z wygl膮da艂 jak ogromna padlina. W szybach odbija艂o si臋 o艂owiane niebo.

Lawrence zahamowa艂, zsiad艂 z roweru i spojrza艂 na brata. Dale obejrza艂 si臋 przez rami臋, upewni艂 si臋, 偶e s膮 sami, po czym szepn膮艂:

- W porz膮dku. Zaczynaj.

Kamieni by艂o pod dostatkiem. Ju偶 za pierwszym rzutem Lawrence trafi艂 w mask臋 stoj膮cego w odleg艂o艣ci pi臋tnastu metr贸w pojazdu. Drugi pocisk uderzy艂 w zderzak.

- Na razie 偶adnej reakcji - powiedzia艂 Dale na tyle g艂o艣no, 偶eby mikrofon kr贸tkofal贸wki wychwyci艂 jego g艂os.

Trzeci kamie艅 wyl膮dowa艂 na siatce maskuj膮cej. Smr贸d rozk艂adu nasila艂 si臋 z ka偶d膮 chwil膮. Za czwartym razem Lawrence trafi艂 w metalowy s艂upek mi臋dzy po艂贸wkami przedniej dzielonej szyby, za pi膮tym st艂uk艂 prawy reflektor. Ci臋偶ar贸wka wci膮偶 sta艂a bez ruchu; doko艂a panowa艂a martwa cisza.

- Zdaje si臋, 偶e tam nikogo... - zacz膮艂 Lawrence, lecz nie doko艅czy艂, poniewa偶 silnik o偶y艂, rykn膮艂 przera藕liwie, zazgrzyta艂a skrzynia bieg贸w i pojazd wyskoczy艂 z kryj贸wki niczym ogromny, obdrapany i cuchn膮cy pocisk.

- Uciekamy! - wrzasn膮艂 Dale, wskakuj膮c na rower.

W po艣piechu nie trafi艂 nog膮 na peda艂 i niewiele brakowa艂o, 偶eby ca艂ym ci臋偶arem cia艂a wyl膮dowa艂 na ramie - po czym艣 takim nie pozosta艂oby mu nic innego jak tylko zwin膮膰 si臋 w k艂臋bek i przele偶e膰 kwadrans na ziemi, zagryzaj膮c do krwi wargi, 偶eby nie wy膰 z b贸lu - jako艣 si臋 jednak przed tym wybroni艂, pochyli艂 nisko g艂ow臋, zadar艂 wysoko ty艂ek i peda艂owa艂 ze wszystkich si艂. Lawrence p臋dzi艂 metr przed nim. Nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie, ch艂opcy przemkn臋li przez podjazd i wypadli na drog臋 dojazdow膮 do posiad艂o艣ci. Trupow贸z z przera藕liwym rykiem silnika i szurgotem opon p臋dzi艂 dwadzie艣cia metr贸w za nimi, pchaj膮c przed sob膮 fal臋 smrodu.

***

- Daj mi zapalniczki - powiedzia艂 Mike do Harlena.

Le偶eli p艂asko za tablic膮 z wyblak艂ym emblematem firmowym na dachu elewatora, jakie艣 pi臋膰 metr贸w nad ramp膮 wy艂adowcz膮. Kevin zaj膮艂 stanowisko naprzeciwko, na dachu magazynu. Zadanie zdobycia zapalniczek przypad艂o w udziale Harlenowi; zanim wyruszyli w drog臋 z miejsca zbi贸rki przy Catton Road, poklepa艂 si臋 po kieszeni i zapewni艂 koleg贸w, 偶e je ma. Teraz poklepa艂 si臋 ponownie, wsun膮艂 r臋k臋 do kieszeni i wyba艂uszy艂 oczy.

- Kurcz臋, nie mog臋 ich znale藕膰...

Mike z艂apa艂 go za koszul臋 na piersi i prawie podni贸s艂.

- S艂uchaj no...

Zapalniczki znalaz艂y si臋 w drugiej kieszeni. By艂o ich pi臋膰, wszystkie nape艂nione. Ojciec Harlena zbiera艂 je kiedy艣 i gromadzi艂 w szufladzie biurka, gdzie le偶a艂y, zapomniane i niepotrzebne, od kilku lat.

Mike rzuci艂 dwie Kevinowi, jedn膮 wsun膮艂 do kieszeni, dwie zostawi艂 Harlenowi. Nagle z radiotoelefonu dobieg艂 przera偶ony g艂os Dale'a:

- 艢ciga nas!

***

Trupow贸z okaza艂 si臋 szybszy, ni偶 przypuszczali. Co prawda, na starcie zyskali kilkunastometrow膮 przewag臋, niemniej jednak wszystko wskazywa艂o na to, 偶e ci臋偶ar贸wka dogoni ich, zanim dotr膮 do Main Street. Po lewej stronie mieli tylko pola, a dalej nasyp kolejowy, po prawej za艣 ko艅cz膮c膮 si臋 艣lepo uliczk臋, przy kt贸rej sta艂 dom Sterling贸w.

Dale do艣cign膮艂 Lawrence'a, wyprzedzi艂 go, zerkn膮艂 przez rami臋, dostrzeg艂 zbli偶aj膮c膮 si臋 w szybkim tempie, wyszczerzon膮 atrap臋 ch艂odnicy Trupowozu, po czym skr臋ci艂 w prawo i z dono艣nym klekotaniem b艂otnik贸w pogna艂 na ukos przez park. Ch艂opcy omin臋li Pomnik Ofiar Wojny, przejechali slalomem mi臋dzy 艂awkami, po czym wypadli na chodnik przed kawiarni膮 i Carl's Tavern.

Dale peda艂owa艂 co si艂 z nisko pochylon膮 g艂ow膮 i szeroko rozstawionymi 艂okciami. Zupe艂nie inaczej to zaplanowali: mieli wyprowadzi膰 ci臋偶ar贸wk臋 na Broad Street, w kierunku p贸艂nocnym, tymczasem Trupow贸z zahamowa艂 z piskiem opon, 偶eby przepu艣ci膰 jak膮艣 furgonetk臋, a nast臋pnie skr臋ci艂 w Main Street, na wsch贸d.

- Dalej! - zawo艂a艂 do Lawrence'a, po czym zjecha艂, a w艂a艣ciwie zeskoczy艂 razem z rowerem z trzydziestocentymetrowego kraw臋偶nika.

M艂odszy brat natychmiast poszed艂 w jego 艣lady. Przemkn臋li tu偶 przed wy艂adowanym kombi, kierowca zatr膮bi艂 w艣ciekle, i chwil臋 potem byli ju偶 po p贸艂nocnej stronie ulicy, wci膮偶 p臋dz膮c na wsch贸d, coraz bli偶ej skrzy偶owania z Third Avenue.

Trupow贸z pod膮偶a艂 za nimi z pr臋dko艣ci膮 oko艂o pi臋膰dziesi臋ciu kilometr贸w na godzin臋. Dale dostrzeg艂 jakie艣 poruszenie za szyb膮 i ci臋偶ar贸wka zjecha艂a na 艣rodek jezdni, tak 偶e ci膮g艂a linia znalaz艂a si臋 mi臋dzy jej ko艂ami. Van Syke, czy kto tam jest, w og贸le si臋 nie przejmuje, 偶e ludzie patrz膮, przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋. Rozjedzie nas przy wszystkich.

Nie zwalniaj膮c, skr臋cili w lewo w Third Avenue. Obaj otarli si臋 艂okciami o 偶ywop艂ot przed domem dra Viskesa, jako艣 uda艂o im si臋 pokona膰 g艂臋boki rynsztok. Gdyby kt贸ry艣 z nich si臋 przewr贸ci艂, ci臋偶ar贸wka dopad艂aby go w okamgnieniu. Wyniesieni rozp臋dem wpadli na chodnik po zachodniej stronie ulicy. P臋dzili teraz na p贸艂noc. Min臋li jakiego艣 starszego m臋偶czyzn臋 z lask膮 - przypuszczalnie by艂 to Cyrus Whittaker - kt贸ry krzykn膮艂 co艣 gniewnie.

Trupow贸z wci膮偶 jecha艂 za nimi.

Za nast臋pn膮 przecznic膮 sta艂 dom, w kt贸rym wynajmowa艂 pok贸j dr Roon, troch臋 dalej wznosi艂a si臋 Old Central. Dale nie mia艂 najmniejszej ochoty ogl膮da膰 偶adnego z tych miejsc, lecz r贸wnocze艣nie odczuwa艂 ogromn膮 pokus臋, 偶eby przeci膮膰 na ukos szkolne boisko i schroni膰 si臋 w domu. Mama zobaczy艂aby, co si臋 dzieje, i zadzwoni艂aby po Barneya albo po szeryfa...

Krzykn膮艂 co艣 za siebie, niemal r贸wnocze艣nie z Lawrence'em skr臋ci艂 w lewo w Church Street, kieruj膮c si臋 z powrotem w stron臋 Broad Street. Chwil臋 potem do skrzy偶owania dotar艂a tak偶e ci臋偶ar贸wka, zwolni艂a, majestatycznie skr臋ci艂a w t臋 sam膮 stron臋. ,

Jad膮c chodnikiem, przemkn臋li obok biblioteki i nieczynnego kina. Byli ju偶 prawie przy domu pani Doubbet, kiedy Dale obejrza艂 si臋 przez rami臋 i stwierdzi艂, 偶e Trupow贸z znikn膮艂.

- Cholera! - krzykn膮艂, po czym zahamowa艂 z po艣lizgiem, obracaj膮c si臋 o 180 stopni. Lawrence r贸wnie偶 zahamowa艂 i obaj ch艂opcy wpatrzyli si臋 w po艂udniowy wylot ulicy, czekaj膮c, a偶 pojawi si臋 tam ich prze艣ladowca. Kilkana艣cie sekund p贸藕niej, prawie bezg艂o艣nie, niczym skradaj膮cy si臋 kot, czerwona ci臋偶ar贸wka wy艂oni艂a si臋 zza zas艂oni臋tej krzakami forsycji bocznej alejki jakie艣 osiem, najwy偶ej dziesi臋膰 metr贸w za ich plecami.

Lawrence dostrzeg艂 j膮 pierwszy; ruszy艂 tak gwa艂townie, 偶e zostawi艂 na asfalcie czarny 艣lad. Jego brat pod膮偶y艂 za nim, pami臋taj膮c o tym, 偶eby wykrzykn膮膰 ostrze偶enie do dyndaj膮cej na jego piersi kr贸tkofal贸wki. Nie mia艂 poj臋cia, czy go us艂yszeli ani czy nadesz艂a jaka艣 odpowied藕.

Trupow贸z gna艂 za nimi z rykiem silnika. Przedni zderzak od tylnej opony roweru Dale'a dzieli艂a odleg艂o艣膰 najwy偶ej dziesi臋ciu metr贸w. Ch艂opcy skr臋cili w podw贸rze pani Andyll, prawie po艂o偶yli si臋 na kierownicach, przemykaj膮c pod sznurami z rozwieszon膮 bielizn膮, zorali oponami naro偶nik ogr贸dka i pop臋dzili w stron臋 Church Street.

Zgubimy Trupow贸z, ale znowu jedziemy na po艂udnie, pomy艣la艂 Dale. Nie tam, gdzie trzeba.

Nie zgubili Trupowozu. Skr臋ci艂 za nimi, przejecha艂 jak czo艂g przez podw贸rko i ogr贸dek, zerwa艂 sznury, wlok膮c za sob膮 przez kilkana艣cie metr贸w nie tylko susz膮ce si臋 rzeczy, ale r贸wnie偶 paliki. Gdy tylko Dale i Lawrence wypadli na Church Street, stan臋li na peda艂ach. Chwil臋 potem za ich plecami rozleg艂 si臋 potworny ryk silnika. Dale zerkn膮艂 przez rami臋: jedyny reflektor ci臋偶ar贸wki 艣wieci艂 o艣lepiaj膮cym blaskiem.

Tu偶 przed ko艣cio艂em skr臋cili w lewo, w w膮sk膮, niewiele ponadmetrowej szeroko艣ci alejk臋 wci艣ni臋t膮 mi臋dzy dom mieszkalny i gara偶, 艣mign臋li tu偶 obok jakiej艣 kobiety i dziecka w brodziku, przejechali przez 艂a艅cuch 艂膮cz膮cy metalow膮 klamr臋 przy budzie z obro偶膮 pot臋偶nego dobermana, zanim zwierz臋 zd膮偶y艂o si臋 zorientowa膰 co si臋 dzieje. Chwil臋 potem dostrzegli ci臋偶ar贸wk臋 mkn膮c膮 w膮sk膮 ulic膮 prowadz膮c膮 wzd艂u偶 tor贸w kolejowych, kilkadziesi膮t metr贸w na zach贸d od nich.

Ci臋偶ko dysz膮c, skr臋cili w Fifth Street w stron臋 Depot Street. Dale czu艂, jak po pocz膮tkowym zastrzyku energii powoli zaczyna traci膰 si艂y. Nogi bola艂y go jak diabli, a przecie偶 jeszcze nie pokonali nawet po艂owy odleg艂o艣ci.

Niewiele brakowa艂o, 偶eby Trupow贸z wyprzedzi艂 ich na skrzy偶owaniu. Dale dostrzeg艂 k膮tem oka zbli偶aj膮cego si臋 czerwonego potwora i niewiele my艣l膮c wjecha艂 w prowadz膮c膮 z p贸艂nocy na po艂udnie alejk臋 na ty艂ach domu Staffney贸w. To tutaj Mike spotka艂 we czwartek swojego ksi臋偶ulka. A co b臋dzie, je艣li zaraz wyskoczy z krzak贸w?

Odwr贸ci艂 si臋, 偶eby sprawdzi膰, jak sobie radzi Lawrence. Jego m艂odszy brat mia艂 twarz czerwon膮 jak burak, pot sp艂ywa艂 mu po czole i policzkach, ale peda艂owa艂 co si艂 w nogach i nawet wyszczerzy艂 z臋by w dziarskim u艣miechu. 艢cigaj膮ca ich ci臋偶ar贸wka szorowa艂a b艂otnikami i burtami o 偶ywop艂oty, krzewy i parkany. Psy na podw贸rkach, kt贸re mijali, odchodzi艂y od zmys艂贸w. Kiedy przemykali przez ostatnie podw贸rko przed Catton Road, Dale poda艂 przez radio ich pozycj臋. Zanosi艂o si臋 na to, 偶e nawet je偶eli si臋 uda, to dos艂ownie o w艂os.

Z ogromn膮 pr臋dko艣ci膮 wpadli na nasyp, wyrzuci艂o ich w powietrze, wyl膮dowali z 艂oskotem po ponad pi臋ciometrowym locie, wjechali mi臋dzy drzewa. Dale wyobrazi艂 sobie nagle, jak 偶o艂nierz albo co艣 innego, jeszcze gorszego, wychodzi nagle na drog臋, wyci膮ga ku nim swoje ni to macki, ni ramiona... Nadepn膮艂 na peda艂y jeszcze mocniej, krzykn膮艂 na brata, 偶eby nie zwalnia艂, 偶e ju偶 niedaleko. Wreszcie dotarli do wiod膮cej skrajem sporej polany drogi dojazdowej do elewatora. Trupow贸z zatrzyma艂 si臋 na chwil臋, sta艂, pomrukuj膮c, silnikiem niczym rozjuszony, ale mimo wszystko ostro偶ny zwierz. Tak jak by艂o ustalone, Lawrence pop臋dzi艂 prosto przed siebie, mi臋dzy elewatorem i magazynem. Kiedy艣 wje偶d偶a艂y tamt臋dy ci臋偶ar贸wki ze zbo偶em, po czym wa偶ono je i roz艂adowywano. Trupow贸z te偶 powinien si臋 zmie艣ci膰. Z trudem, ale powinien.

Jednak Trupow贸z wci膮偶 sta艂 przed bram膮.

Dale zahamowa艂, ci臋偶ko dysz膮c, opar艂 si臋 o kierownic臋 i z praw膮 stop膮 na podniesionym pedale wpatrywa艂 si臋 w szoferk臋 nieruchomej ci臋偶ar贸wki. A je艣li van Syke ma bro艅?

Rykn膮艂 silnik. Dale wyra藕nie czu艂 smr贸d padliny i widzia艂 wystaj膮ce ponad dach szoferki sztywne nogi paru kr贸w i chyba konia, widzia艂 wystaj膮ce przez boczne okienko opalone, ow艂osione rami臋 kierowcy... Ale pojazd wci膮偶 sta艂 bez ruchu.

Czeka na posi艂ki? Mo偶e ma radio? Mo偶e wezwa艂 na pomoc Roona i ca艂膮 reszt臋?

Dale zsiad艂 z roweru. Wok贸艂 panowa艂a zupe艂na cisza. A je艣li ch艂opak贸w ju偶 co艣 za艂atwi艂o? Je艣li z艂apa艂o Lawrence'a, jak tylko wjecha艂 mi臋dzy budynki? Je艣li wpad艂em w pu艂apk臋? Wpatrywa艂 si臋 w nieruchomy, pomrukuj膮cy silnikiem pojazd, a nast臋pnie bardzo powoli, jak we 艣nie, wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i pokaza艂 kierowcy wyprostowany 艣rodkowy palec.

Spod tylnych podw贸jnych k贸艂 strzeli艂y fontanny piasku i 偶wiru, Trupow贸z ruszy艂 z kopyta naprz贸d. Nast膮pi艂o to tak szybko, 偶e Dale nie mia艂 czasu, 偶eby wskoczy膰 na rower. Odepchn膮艂 go na bok, odwr贸ci艂 si臋 i pop臋dzi艂 najszybciej jak m贸g艂 alejk膮 oddzielaj膮c膮 elewator od magazynu. Zanim dotar艂 do jej ko艅ca, Trupow贸z wpad艂 w ni膮 z ogromnym impetem, b艂yskawicznie zmniejszaj膮c odleg艂o艣膰.

***

Zapalniczka zadzia艂a艂a od razu, przes膮czona benzyn膮 szmata natychmiast zaj臋艂a si臋 ogniem, Mike zerwa艂 si臋 i cisn膮艂 butelk臋. Zamierza艂 trafi膰 w szoferk臋, ale widok, kt贸ry ujrza艂 z g贸ry, sprawi艂, 偶e na u艂amek sekundy znieruchomia艂, a kiedy wreszcie wykona艂 rzut, pocisk trafi艂 w skrzyni臋 艂adunkow膮. Ci臋偶ar贸wka wioz艂a nie tylko martwe zwierz臋ta, lecz tak偶e ludzkie cia艂a, wygl膮daj膮ce tak, jakby przed chwil膮 zosta艂y wydobyte z grob贸w: oblepione ziemi膮, w rozpadaj膮cych si臋 艂achmanach, spod kt贸rych tu i 贸wdzie bia艂o po艂yskiwa艂y ko艣ci. Harlen rzuci艂 swoj膮 butelk臋 p贸艂 sekundy p贸藕niej, niemal r贸wnocze艣nie z Kevinem.

Butelka Mike'a eksplodowa艂a natychmiast, p艂omienie obj臋艂y wzd臋t膮 krow臋, cz臋艣ciowo zmumifikowanego konia oraz 艂achmany okrywaj膮ce kilka ludzkich cia艂. Pocisk Harlena wyl膮dowa艂 na dachu szoferki, benzyna rozla艂a si臋, ale nie zapali艂a. Kevin trafi艂 w lewy przedni b艂otnik, ogie艅 natychmiast ogarn膮艂 ca艂膮 opon臋.

Zaraz za budynkiem Dale skr臋ci艂 raptownie w lewo i ma艂o nie wpad艂 na brata. Wygl膮da艂o na to, 偶e Lawrence zamierza艂 zawr贸ci膰, 偶eby sprawdzi膰, co si臋 z nim sta艂o; na szcz臋艣cie nie zd膮偶y艂, a ju偶 chwil臋 potem Trupow贸z wystrzeli艂 z w膮skiej alejki niczym jaki艣 monstrualny ognisty pocisk.

Mike i Harlen chwycili nast臋pne butelki, podbiegli do kraw臋dzi dachu, nie przejmuj膮c si臋 tym, 偶e kto艣 mo偶e ich zobaczy膰, i podpalili szmaty. Trupow贸z gwa艂townie skr臋ci艂 w praw膮 stron臋. Znalaz艂 si臋 w pu艂apce. Po jednej strony placu, wzd艂u偶 p艂ytkiego strumyka, le偶a艂y stare szyny kolejowe razem z podk艂adami, z drugiej r贸s艂 las, z trzeciej natomiast bieg艂 g艂臋boki prawie na dwa metry r贸w melioracyjny o betonowych kraw臋dziach, oddzielaj膮cy teren wok贸艂 elewatora od linii kolejowej.

Mike'owi wydawa艂o si臋 przez sekund臋, 偶e kierowca ci臋偶ar贸wki podejmie jednak pr贸b臋 sforsowania rowu, ten jednak w ostatniej chwili wdepn膮艂 hamulec i skr臋ci艂 jeszcze mocniej w prawo. Tylne ko艂a zabuksowa艂y na 偶wirze, a potem Trupow贸z ze w艣ciek艂ym rykiem silnika p臋dzi艂 wprost na Dale'a i Lawrence'a.

- Uwaga! Uciekajcie! - krzyczeli z g贸ry Mike, Harlen i Kevin, ale bracia nie potrzebowali podpowiedzi. Lawrence b艂yskawicznie wjecha艂 na ramp臋 przy magazynie, Dale wbieg艂 tam sekund臋 p贸藕niej. Obaj znikn臋li pod dachem, na kt贸rym sta艂 Kevin z butelk膮 w jednej r臋ce i zapalniczk膮 w drugiej. Chwil臋 potem, z p艂on膮c膮 skrzyni膮 艂adunkow膮 i przednim lewym ko艂em, nadjecha艂a ci臋偶ar贸wka.

Mike domy艣li艂 si臋, co zamierza van Syke, na sekund臋 przed tym, jak przedni zderzak grzmotn膮艂 w jeden ze s艂up贸w podtrzymuj膮cych daszek. Rampa by艂a zbyt wysoka, 偶eby m贸g艂 si臋 na ni膮 dosta膰 jakikolwiek samoch贸d, ale s艂upy, na kt贸rych wspiera艂 si臋 wysuni臋ty dach, sta艂y na ziemi, r贸wnolegle do jej kraw臋dzi. Harlen wrzasn膮艂 co艣 niezrozumiale, obaj zapalili lonty i rzucili butelki. Niemal w tej samej sekundzie dach si臋 zachwia艂, zapad艂 si臋 najpierw jego po艂udniowy koniec, tam gdzie le偶a艂y torba i kr贸tkofal贸wka, chwil臋 p贸藕niej za艣 reszta, razem z ch艂opcami. Butelka Harlena eksplodowa艂a na masce, ta ci艣ni臋ta przez Kevina rozbi艂a si臋 na dachu szoferki, zapalaj膮c rozlane tam wcze艣niej paliwo. Kevin natychmiast pobieg艂 co si艂 w nogach w stron臋 pojazdu, szykuj膮c kolejn膮 butelk臋.

Trupow贸z zawr贸ci艂 na placyku i szybko nabieraj膮c pr臋dko艣ci run膮艂 przed siebie, najwyra藕niej po to, 偶eby rozjecha膰 Harlena i Mike'a, le偶膮cych w rumowisku i og艂uszonych upadkiem. Po drodze, niczym buldo偶er, zgarnia艂 zderzakiem pozrywane arkusze blachy, deski i belki, te jednak coraz bardziej wyhamowywa艂y jego impet, dzi臋ki czemu Mike zd膮偶y艂 oprzytomnie膰, pom贸c wsta膰 Harlenowi, drug膮 r臋k膮 zgarn膮膰 z ziemi torb臋 i poku艣tyka膰 w stron臋 rampy. Ci臋偶ar贸wka zatrzyma艂a si臋, przez chwil臋 sta艂a bez ruchu jakby kierowca zastanawia艂 si臋, co pocz膮膰, a nast臋pnie zacz臋艂a powoli wycofywa膰 si臋 na dziedziniec.

Nagle lewa cz臋艣膰 przedniej szyby rozprys艂a si臋 na drobne kawa艂ki i w otworze pojawi艂o si臋 muskularne, ow艂osione przedrami臋 oraz lufa strzelby. W tej samej chwili Dale i Lawrence wy艂onili si臋 zza naro偶nika budynku.

- Kry膰 si臋! - krzykn膮艂 Mike.

Dale dos艂ownie 艣ci膮gn膮艂 brata z roweru, rzuci艂 go na ziemi臋 za stert臋 desek i sam da艂 nura za nim. Pad艂 strza艂, zaraz potem drugi i trzeci. Z zaro艣ni臋tego brudem i kurzem okna nad g艂owami ch艂opc贸w posypa艂y si臋 kawa艂ki szk艂a i drzazgi.

Mike w zamieszaniu zgubi艂 zapalniczk臋, ale szybko wydoby艂 nast臋pn膮, podpali艂 szmat臋 i cisn膮艂 butelk臋 prosto w ch艂odnic臋 ci臋偶ar贸wki. Pocisk nie dolecia艂 do celu, wtoczy艂 si臋 pod przednie ko艂a i tam eksplodowa艂. P艂omienie strzeli艂y wysoko, obejmuj膮c silnik i ko艂a. Zd膮偶y艂 odci膮gn膮膰 Harlena na bok tu偶 przed tym, jak w dziurze po szybie pojawi艂a si臋 strzelba i pad艂y dwa strza艂y, oba niecelne.

Kevin rzuci艂 jeszcze po jednej butelce na mask臋 i do p艂on膮cej skrzyni 艂adunkowej. Trupow贸z zazgrzyta艂 biegami, cofn膮艂 si臋, przemkn膮艂 mi臋dzy elewatorem i magazynem, wypad艂 na drog臋 dojazdow膮 i skr臋ci艂 w lewo, w przeciwnym kierunku ni偶 ten, w kt贸rym znajdowa艂o si臋 miasto.

- Za艂atwili艣my go! Za艂atwili艣my! - wykrzykiwa艂 Harlen, podskakuj膮c rado艣nie.

- Jeszcze nie - wysapa艂 Mike, biegn膮c z ci臋偶k膮 torb膮 po rower, kt贸ry zostawi艂 w krzakach za elewatorem. Dopiero teraz u艣wiadomi艂 sobie, 偶e ogie艅 z ci臋偶ar贸wki rozprzestrzeni艂 si臋 na zwalony dach, a stamt膮d na 艣cian臋 magazynu. Wysuszone drewno p艂on臋艂o r贸wnie gwa艂townie jak benzyna.

Dale podni贸s艂 sw贸j rower - Trupow贸z jakim艣 cudem nie zmia偶d偶y艂 go, mimo 偶e przeje偶d偶a艂 t臋dy co najmniej dwa razy - wyprostowa艂 kierownic臋, wskoczy艂 w biegu na siode艂ko. Lawrence peda艂owa艂 co si艂, chocia偶 nie mia艂 偶adnej broni. Mike i Harlen r贸wnie偶 wsiedli na rowery. P艂omie艅 obj膮艂 ju偶 pi臋tro budynku.

- Na skr贸ty, przez las! - krzykn膮艂 Mike, skr臋caj膮c w lewo w zaro艣ni臋t膮 艣cie偶k臋, kt贸ra 艂膮czy艂a elewator z Dump Road. Przypuszcza艂, 偶e ci臋偶ar贸wka skr臋ci w lewo w Dump Road, w kierunku miasta, ale kiedy dotarli do drogi, ujrzeli Trupow贸z w odleg艂o艣ci jakich艣 stu metr贸w, p臋dz膮cy na p贸艂noc. Ci臋偶ar贸wka ci膮gn臋艂a za sob膮 warkocz czarnego, cuchn膮cego dymu.

Ch艂opcy pochylili g艂owy, stan臋li na peda艂ach i p臋dzili tak szybko jak jeszcze nigdy w 偶yciu. Mike wysforowa艂 si臋 do przodu. Dogoni艂 Trupow贸z w chwili, kiedy ci臋偶ar贸wka wypad艂a na obszern膮 polan臋, na kt贸rej sta艂y n臋dzne domostwa Cooke'ow i jeszcze jednej, r贸wnie ubogiej rodziny. Oba baraki wygl膮da艂y na opuszczone. Mike zdo艂a艂 wyci膮gn膮膰 z torby kolejn膮 butelk臋, przytrzyma艂 j膮 lew膮 r臋k膮, praw膮 si臋gn膮艂 za艣 do kieszeni po zapalniczk臋.

***

Przez okno po stronie kierowcy wysun臋艂a si臋 lufa.

Mike przyhamowa艂, schowa艂 si臋 za ci臋偶ar贸wk臋, znowu nadepn膮艂 mocniej na peda艂y, zajecha艂 z prawej strony. Do wysypiska zosta艂o jeszcze sto metr贸w. Dale, Lawrence, Kevin i Harlen pod膮偶ali za nim w rozci膮gni臋tym peletonie. K膮tem oka dostrzeg艂 wykrzywion膮 w szale艅czym u艣miechu twarz van Syke'a, mign臋艂a mu lufa strzelby nie czekaj膮c na ci膮g dalszy, wrzuci艂 butelk臋 z p艂on膮c膮 szmat膮 do szoferki. Eksplozja wypchn臋艂a drug膮 po艂贸wk臋 przedniej szyby, podmuch gor膮ca uderzy艂 go jak pi臋艣膰. Mike zahamowa艂, pu艣ci艂 ci臋偶ar贸wk臋 przodem. Kilka sekund p贸藕niej p艂on膮ce trupy kr贸w i konia r贸wnie偶 wybuch艂y, siej膮c doko艂a poszarpane, 艣mierdz膮ce szcz膮tki. Nie to jednak sprawi艂o, 偶e ch艂opcom opad艂y szcz臋ki ze zdumienia.

Br膮zowe, rozk艂adaj膮ce si臋 ludzkie zw艂oki wi艂y si臋 i przewala艂y w p艂omieniach, jakby usi艂owa艂y d藕wign膮膰 si臋 na nogi, albo przynajmniej na kolana, jednak nie by艂y w stanie tego uczyni膰. P艂on膮ca ci臋偶ar贸wka nawet nie zwolni艂a przed zamkni臋t膮 drewnian膮 bram膮; deski i belki rozprys艂y si臋 z 艂oskotem i pot臋偶na maszyna wpad艂a na teren wysypiska, a za ni膮 pi臋膰 rozp臋dzonych rower贸w. Trupow贸z niczym pot臋偶ny dymi膮cy parostatek par艂 naprz贸d w艣r贸d stert odpadk贸w, 艣mieci i resztek, a偶 wreszcie skr臋ci艂 ostro w lewo, by znieruchomie膰 na kraw臋dzi ponad dziesi臋ciometrowego urwiska, za kt贸rym zaczyna艂a si臋 niewype艂niona jeszcze 艣mieciami cz臋艣膰 terenu. Ch艂opcy zahamowali dziesi臋膰 metr贸w od niego i czekali na atak.

Ten jednak nie nast膮pi艂. P艂omienie szala艂y we wn臋trzu szoferki, ogarn臋艂y te偶 ca艂膮 skrzyni臋 艂adunkow膮.

- Tego nikt by nie prze偶y艂... - wyszepta艂 Kevin, ch艂on膮c szeroko otwartymi oczami przera偶aj膮cy spektakl.

Kierowca jakby go us艂ysza艂, poniewa偶 drzwi otworzy艂y si臋 gwa艂townie i ze 艣rodka wyskoczy艂 Karl van Syke w osmolonym kombinezonie. Twarz mia艂 spocon膮 i okopcon膮, sk贸r臋 na przedramionach zaczerwienion膮, szczerzy艂 z臋by w dzikim u艣miechu. W r臋kach trzyma艂 strzelb臋.

Ch艂opcy rozejrzeli si臋 doko艂a, gotowi rzuci膰 si臋 do ucieczki, ale do najbli偶szej kryj贸wki - czyli obsianego zbo偶em pola po lewej stronie - mieli co najmniej dwadzie艣cia metr贸w. Od bramy i zaczynaj膮cego si臋 zaraz za ni膮 lasu dzieli艂o ich jakie艣 sto metr贸w.

- Padnij! - krzykn膮艂 Mike, cisn膮艂 rower i rzuci艂 si臋 p艂asko na zas艂an膮 艣mieciami ziemi臋. Pozostali uczynili to samo, pr贸buj膮c skry膰 si臋 za nier贸wno艣ciami lub wi臋kszymi odpadkami. Harlen 艣ciska艂 w r臋ce rewolwer, ale nie strzela艂; odleg艂o艣膰 by艂a zbyt du偶a.

Van Syke odszed艂 na dwa kroki od p艂on膮cej ci臋偶ar贸wki, podni贸s艂 strzelb臋 i spokojnie wycelowa艂 w twarz Mike'a. Nikt nie zauwa偶y艂 niedu偶ej, ubranej w co艣 w rodzaju worka postaci, kt贸ra w towarzystwie dw贸ch wielkich ps贸w wy艂oni艂a si臋 zza najwi臋kszej sterty 艣mieci. Zwr贸cili na ni膮 uwag臋 dopiero wtedy, kiedy spu艣ci艂a psy ze smyczy i powiedzia艂a zaskakuj膮co 艂agodnym tonem:

- Bierzcie go!

Van Syke odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 p臋dz膮cego ku niemu dobermana, kiedy psu zosta艂o jeszcze oko艂o sze艣ciu metr贸w. Zd膮偶y艂 nacisn膮膰 spust, ale by艂o za p贸藕no: pies ju偶 da艂 ogromnego susa i lecia艂 w jego kierunku z szeroko otwartym pyskiem. Ca艂ym ci臋偶arem ogromnego cielska r膮bn膮艂 w klatk臋 piersiow膮 m臋偶czyzny i obaj run臋li w morze p艂omieni po偶eraj膮cych szoferk臋. Drugi pies, skundlony owczarek niemiecki, z w艣ciek艂o艣ci膮 zaatakowa艂 wierzgaj膮ce nogi van Syke'a.

Mike nie czeka艂 na rozw贸j sytuacji, tylko wyszarpn膮艂 z torby fuzj臋 babci i pobieg艂 do Trupowozu. Tu偶 za nim pospieszy艂 Kevin z pistoletem w r臋ce, z drugiej strony nadbieg艂a Cordie.

Van Syke zawadzi艂 stop膮 o kraw臋d藕 drzwi, zatrzaskuj膮c je za sob膮 i psem. W chwili, kiedy Mike i Cordie dobiegali do ci臋偶ar贸wki, wybuch艂o paliwo w zbiorniku. S艂up ognia strzeli艂 na pi臋tna艣cie metr贸w w g贸r臋, a si艂a podmuchu unios艂a ich dwoje oraz drugiego psa i cisn臋艂a na ziemi臋 kilka metr贸w dalej. Lucyfer mia艂 osmalon膮 sier艣膰 i skamla艂 przera藕liwie, Belzebub zosta艂 w kabinie z kierowc膮. Dale i Lawrence odci膮gn臋li oboje jeszcze dalej. W szoferce dwa ciemne kszta艂ty wci膮偶 walczy艂y ze sob膮.

Minut臋 albo dwie p贸藕niej znieruchomia艂y. Ci臋偶ar贸wka p艂on臋艂a jak pochodnia, wype艂niaj膮c 艣wiat smrodem palonej gumy i czego艣 znacznie gorszego. Sze艣cioro dzieciak贸w obserwowa艂o j膮 z odleg艂o艣ci ponad trzydziestu metr贸w. Bli偶ej nie da艂o si臋 podej艣膰 ze wzgl臋du na temperatur臋. Z okolic elewatora zbo偶owego dobieg艂o zawodzenie syreny, druga syrena zaj臋cza艂a na Dump Road. Cordie szlocha艂a, tul膮c i g艂aszcz膮c ocala艂ego psa.

- Wytropili艣cie mnie nawet tutaj! - powiedzia艂a oskar偶ycielskim tonem, ocieraj膮c 艂zy. - Nie mogli艣cie zostawi膰 mnie w spokoju?

Harlen otworzy艂 ju偶 usta, by wyja艣ni膰, 偶e nie mieli najmniejszego poj臋cia, 偶e kto艣 mo偶e mieszka膰 na wysypisku, ale Mike nakaza艂 mu gestem milczenie, sam za艣 zapyta艂:

- Jak si臋 st膮d wydosta膰? Woleliby艣my znikn膮膰, zanim przyjad膮 stra偶acy.

Cordie machn臋艂a r臋k膮 w stron臋 pola.

- Na drodze albo na torach na pewno by was zobaczyli. Id藕cie t臋dy, jaki艣 kilometr dalej traficie na Oak Hill Road, a ona doprowadzi was do Hard Road.

Mike skin膮艂 g艂ow膮, por贸wnuj膮c te informacje z map膮, kt贸r膮 mia艂 w g艂owie. Bezzw艂ocznie podbiegli do ogrodzenia, przerzucili rowery na drug膮 stron臋, sami te偶 zacz臋li si臋 gramoli膰.

- Nie idziesz z nami? - zapyta艂 Dale.

Syrena wy艂a coraz bli偶ej. Dziewczynka wspina艂a si臋 powoli na g贸r臋 艣mieci, nios膮c w obj臋ciach poparzonego psa.

- Nie. Id藕cie sami. - Odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 wypalonego ju偶 cz臋艣ciowo Trupowozu i splun臋艂a z odraz膮. - Przynajmniej z tym g贸wnem mamy ju偶 spok贸j!

Znikn臋艂a za stosem starych opon.

Ch艂opcy wbiegli w zbo偶e w tej samej chwili, kiedy przez roztrzaskan膮 bram臋 na teren wysypiska wpad艂 bojowy w贸z stra偶acki i dwa towarzysz膮ce mu pickupy. W臋dr贸wka z rowerami po wilgotnej ziemi, w艣r贸d 艂an贸w si臋gaj膮cego im nad g艂owy zbo偶a, nie nale偶a艂a do naj艂atwiejszych, ale jako艣 dali sobie rad臋. Gdy tylko dotarli do Oak Hill Road, wsiedli na rowery i pojechali na po艂udnie. Po drodze min臋li Old Grange Hall, gdzie kiedy艣, bardzo dawno temu, chyba jeszcze w innym 偶yciu, Mike i Dale przychodzili na skautowskie zbi贸rki. Za ich plecami nad wysypiskiem wci膮偶 unosi艂 si臋 s艂up czarnego dymu.

34

W pi膮tek tu偶 po zachodzie s艂o艅ca, kiedy Mike drzema艂 w fotelu w pokoju babci, wesz艂a jego siostra Margaret i powiedzia艂a, 偶e przyszed艂 ojciec Cavanaugh.

***

Powr贸t okr臋偶n膮 drog膮 z wysypiska zaj膮艂 ch艂opcom prawie godzin臋. Zatrzymali si臋 na troch臋 u Harlena, 偶eby pola膰 si臋 wod膮 z w臋偶a ogrodniczego w nadziei, 偶e cho膰 cz臋艣ciowo sp艂ucz膮 brud, sadz臋 oraz smr贸d spalenizny. Podczas eksplozji paliwa Mike straci艂 brwi; wzruszy艂 ramionami i powiedzia艂, 偶e nic na to nie poradzi, ale okaza艂o si臋, 偶e nie mia艂 racji, poniewa偶 Harlen zabra艂 go do domu i namalowa艂 mu brwi o艂贸wkiem do makija偶u z kosmetyczki matki. Kevin pr贸bowa艂 sobie z tego pokpiwa膰, szybko jednak przesta艂, poniewa偶 okaza艂o si臋, 偶e nikt nie jest w nastroju do 偶art贸w.

Jak tylko opad艂a euforia po zwyci臋stwie, dopad艂a ich 艣wiadomo艣膰 tego, co wydarzy艂o si臋 w ci膮gu minionych godzin. Wszyscy mieli dreszcze, nawet Lawrence, a Kevin dwa razy wymiotowa艂 w krzakach. Widok woz贸w stra偶ackich i policyjnych radiowoz贸w p臋dz膮cych w stron臋 elewatora i wysypiska nie przyczyni艂 si臋 do poprawy ich nastroju, ale najgorsze by艂y obrazy, kt贸re chyba na zawsze mia艂y pozosta膰 im w pami臋ci: cz艂owiek i zwierz臋, walcz膮cy zaciekle w p艂on膮cej kabinie, ich przera藕liwe wrzaski i skowyty. jednakowo nieludzkie i zwierz臋ce, smr贸d palonych cia艂...

- Nie ma na co czeka膰 - powiedzia艂 Harlen ze zbiela艂ymi wargami. - Trzeba jeszcze dzisiaj spali膰 t臋 pieprzon膮 szko艂臋!

- Nie damy rady - odpar艂 Kevin. Jeszcze nigdy piegi na jego twarzy nie by艂y tak wyra藕ne, ale te偶 nigdy w 偶yciu nie by艂 a偶 tak blady. - Tata wraca cystern膮 dopiero o sz贸stej wieczorem.

- Wi臋c spalmy j膮 po sz贸stej! - nie dawa艂 za wygran膮 Harlen.

Mike przegl膮da艂 si臋 w lustrze nad umywalk膮, poruszaj膮c namalowanymi brwiami.

- Naprawd臋 chcecie bra膰 si臋 za to po ciemku? - zapyta艂.

Umilkli jak niepyszni.

- W takim razie jutro - odezwa艂 si臋 ponownie Harlen po jakim艣 czasie. - Za dnia.

Kevin czy艣ci艂 w kuchni bro艅 ojca. Trzymaj膮c w r臋ce jak膮艣 spr臋偶ynk臋, spojrza艂 pod 艣wiat艂o w wymontowan膮 luf臋.

- Jutro tata wr贸ci o czwartej, ale zaraz potem musz臋 umy膰 cystern臋 i zatankowa膰.

- W takim razie odpu艣膰my sobie t臋 pieprzon膮 cystern臋! - Dla dodania wagi swoim s艂owom Harlen uderzy艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂. - Wystarcz膮 nam koktajle tego... no, jak mu tam...

- Mo艂otowa. - Mike odwr贸ci艂 si臋 od lustra. - Wiecie, jak grube s膮 mury Old Central?

- Co najmniej na trzydzie艣ci centymetr贸w.

Dale siedzia艂 przy stole, zbyt wyczerpany, 偶eby si臋gn膮膰 po stoj膮c膮 przed nim szklank臋 z napojem.

- Powiedzia艂bym, 偶e z sze艣膰dziesi膮t - poprawi艂 go Mike. - To prawie jaki艣 cholerny fort, wi臋cej tam kamieni i cegie艂 ni偶 drewna. Okna s膮 pozabijane deskami, wi臋c musieliby艣my wej艣膰 do 艣rodka. Macie na to ochot臋? Nawet w dzie艅?

Odpowiedzia艂o mu milczenie.

- Zrobimy to w niedziel臋 rano - o艣wiadczy艂 Mike, opieraj膮c si臋 o blat. - Po wschodzie s艂o艅ca, ale zanim ludzie zaczn膮 zje偶d偶a膰 si臋 do ko艣cio艂贸w. U偶yjemy cysterny i w臋偶y, tak jak zaplanowali艣my.

- Czyli musimy jeszcze przetrwa膰 dwie noce... - wyszepta艂 Lawrence, niby do siebie, ale w rzeczywisto艣ci do nich wszystkich.

***

Szare 艣wiat艂o gasn膮cego dnia powoli przechodzi艂o w p贸艂mrok, nieruchome powietrze by艂o lepkie od wilgoci. Mike zapad艂 w drzemk臋 w fotelu przy 艂贸偶ku babci. Ojciec odsypia艂 prac臋 na nocnej zmianie, a matka po艂o偶y艂a si臋 wcze艣niej do 艂贸偶ka, zmorzona migren膮. Kathleen i Bonnie wyk膮pa艂y si臋 ju偶 w kuchni w miedzianej wannie i szykowa艂y si臋 do snu w swoim pokoju. Mary wysz艂a na randk臋, Peggy za艣 czyta艂a co艣 w du偶ym pokoju, kiedy rozleg艂o si臋 pukanie, kt贸re wyrwa艂o Mike'a ze snu. W drzwiach stan臋艂a Peg z zaniepokojon膮 min膮.

- Mike, przyszed艂 ojciec Cavanaugh. M贸wi, 偶e koniecznie musi z tob膮 porozmawia膰. To podobno bardzo wa偶ne.

Mike tak gwa艂townie otrz膮sn膮艂 si臋 ze snu, 偶e a偶 musia艂 chwyci膰 si臋 por臋czy fotela, 偶eby nie spa艣膰. Babcia le偶a艂a z zamkni臋tymi oczami; musia艂 mocno wyt臋偶y膰 wzrok, aby dostrzec delikatne t臋tnienie pulsu na jej szyi.

- Ojciec Cavanaugh? - Przez chwil臋 by艂 tak zdezorientowany, i偶 m贸g艂by przysi膮c, 偶e to dalszy ci膮g snu. - Ojciec Cavanaugh??? - Dopiero teraz w pe艂ni dotar艂o do niego znaczenie jej s艂贸w. - Rozmawia艂 z tob膮?

- Przecie偶 ju偶 ci powiedzia艂am.

Rozejrza艂 si臋 doko艂a. W worku przy nogach mia艂 fuzj臋 na wiewi贸rki, na艂adowany wod膮 艣wi臋con膮 pistolet na wod臋, dwa koktajle Mo艂otowa i po艂aman膮 hosti臋, starannie zawini臋t膮 w czyst膮 chusteczk臋. Buteleczka z wod膮 艣wi臋con膮 sta艂a r贸wnie偶 na parapecie obok babcinej szkatu艂ki na kosztowno艣ci, zawieraj膮cej kawa艂eczek hostii.

- Chyba nie zaprosi艂a艣 go do 艣rodka?

- Powiedzia艂, 偶e zaczeka na werandzie. S艂uchaj, co si臋 z tob膮 w艂a艣ciwie dzieje?

- No wiesz... Ojciec C. by艂 chory...

Za oknem szybko zapada艂 zmrok.

- I co, boisz si臋, 偶e ci臋 zarazi? - zapyta艂a siostra z przek膮sem.

Mike pu艣ci艂 zaczepk臋 mimo uszu.

- Jak wygl膮da?

Wsta艂 z fotela i podszed艂 do drzwi pokoju. Widzia艂 st膮d prawie ca艂y hall i cz臋艣膰 du偶ego pokoju z w艂膮czon膮 lamp膮, ale nie drzwi wej艣ciowe. Zwykle pukali do nich wy艂膮cznie domokr膮偶cy.

- Jak wygl膮da? - Peggy z namys艂em obgryza艂a paznokie膰. - Bo ja wiem? Jako艣 tak... blado. Ciemno ju偶 by艂o, a ja mu si臋 nie przygl膮da艂am. Wi臋c jak, mam mu powiedzie膰, 偶e mam臋 boli g艂owa?

- Nie! - Mike wci膮gn膮艂 siostr臋 do pokoju. - Zosta艅 tutaj i pilnuj babci. Nie wychod藕, cho膰by nie wiadomo co si臋 dzia艂o!

- S艂uchaj no... - zacz臋艂a podniesionym tonem, ale nie pozwoli艂 jej doko艅czy膰.

- To ty s艂uchaj! - sykn膮艂 z tak膮 min膮, 偶e nawet starsza siostra po prostu musia艂a zamilkn膮膰, i pchn膮艂 j膮 na fotel. - Nie ruszaj si臋 st膮d, dop贸ki nie wr贸c臋, rozumiesz?

Peg rozciera艂a bol膮ce rami臋.

- Tak, ale...

Mike jej nie s艂ucha艂. Wyj膮艂 z torby fuzj臋 i pistolet na wod臋, wetkn膮艂 je za pasek, przykry艂 koszul膮, po艂o偶y艂 zawini臋t膮 w chusteczk臋 hosti臋 na 艂贸偶ku babci, po czym wyszed艂 z pokoju.

***

- Witaj, Michaelu - powiedzia艂 ojciec Cavanaugh. Siedzia艂 w wiklinowym fotelu przy 艣cianie. Szerokim gestem wskaza艂 bujan膮 艂aweczk臋. - Prosz臋, siadaj.

Mike zamkn膮艂 drzwi, ale nie skorzysta艂 z zaproszenia. Gdyby usiad艂 na hu艣tawce, ojciec Cavanaugh 艂atwo m贸g艂by uniemo偶liwi膰 mu powr贸t do domu. Tyle, 偶e to wcale nie by艂 ojciec Cavanaugh! Mia艂 na sobie jego ciemny p艂aszcz i koloratk臋. W bardzo s艂abym 艣wietle, s膮cz膮cym si臋 przez zas艂ony, jego twarz wydawa艂a si臋 艣miertelnie blada i zawzi臋ta, ale nie by艂o na niej ani 艣ladu 偶adnych ran ani blizn. Wczoraj wieczorem wisia艂 za oknem pokoiku Michelle. W jaki spos贸b?

- My艣la艂em, 偶e ksi膮dz jest chory - powiedzia艂 Mike przez 艣ci艣ni臋te gard艂o.

- Ju偶 nie - odpar艂 kap艂an z lekkim u艣miechem. - Szczerze m贸wi膮c, nigdy w 偶yciu nie czu艂em si臋 lepiej.

Mike'owi w艂oski zje偶y艂y si臋 na karku. To przez ten g艂os. Troch臋 przypomina艂 g艂os prawdziwego ojca C., ale r贸wnocze艣nie brzmia艂 tak, jakby dobiega艂 z g艂o艣nika umieszczonego g艂臋boko w gardle.

- Odejd藕... - wyszepta艂.

Odda艂by teraz wszystkie 艣wi臋to艣ci za to, 偶eby mie膰 kr贸tkofal贸wk臋, ale jedn膮 wzi膮艂 Harlen, a on sam przekonywa艂 Dale'a, 偶eby zabra艂 drug膮. Wtedy wydawa艂o si臋 to ca艂kiem sensowne.

Ojciec Cavanaugh pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Najpierw musimy porozmawia膰. I osi膮gn膮膰 porozumienie.

Mike zacisn膮艂 wargi. Ukradkiem zerkn膮艂 w bok, na prostok膮t 偶贸艂tego 艣wiat艂a padaj膮cy na trawnik przed oknem pokoju babci. Nikogo tam nie by艂o.

Ojciec Cavanaugh westchn膮艂 g艂臋boko, przesiad艂 si臋 na hu艣tawk臋 i wskaza艂 opuszczony fotel.

- Usi膮d藕, przyjacielu. Musimy porozmawia膰.

- Wi臋c m贸w - odpar艂 Mike, przesuwaj膮c si臋 tu偶 przy 艣cianie budynku. Zbo偶e po drugiej stronie drogi przypomina艂o czarn膮 艣cian臋, w ogr贸dku wirowa艂y robaczki 艣wi臋toja艅skie.

Ojciec C. - to nie jest ojciec C. - z艂o偶y艂 d艂onie w ten spos贸b, 偶e styka艂y si臋 tylko koniuszkami palc贸w. Mike dopiero teraz zwr贸ci艂 uwag臋, jakie d艂ugie i szczup艂e s膮 te palce.

- Doskonale, Michaelu. Ot贸偶 przychodz臋, 偶eby zaproponowa膰 tobie i twoim przyjacio艂om... Hm, jak by to nazwa膰? Co艣 w rodzaju uk艂adu.

- Jakiego uk艂adu?

Mike mia艂 wra偶enie, 偶e dosta艂 w j臋zyk zastrzyk z nowokainy. Zrobi艂o si臋 ju偶 tak ciemno, 偶e widzia艂 jedynie bia艂y owal twarzy rozm贸wcy i jeszcze bielszy pasek koloratki.

- Takiego, dzi臋ki kt贸remu uda wam si臋 prze偶y膰 - odpar艂 cicho kap艂an, a nast臋pnie doda艂, nie podnosz膮c g艂osu: - By膰 mo偶e.

Mike pr贸bowa艂 si臋 roze艣mia膰, ale niezbyt mu si臋 to uda艂o.

- Niby po co nam jaki艣 uk艂ad'? Przecie偶 widzia艂e艣, co si臋 dzisiaj przydarzy艂o waszemu kolesiowi, van Syke'owi?

W jasnym owalu twarzy pojawi艂a si臋 czarna plama otwartych szeroko ust i rozleg艂 si臋 艣miech - o ile odg艂os przypominaj膮cy grzechot kamieni w potrz膮sanej z nieludzk膮 si艂膮 trumnie mo偶na nazwa膰 艣miechem.

- Michaelu, Michaelu... Wasze dzisiejsze wyczyny nie maj膮 najmniejszego znaczenia. „Nasz kole艣”, jak go nazywasz, i tak mia艂 zosta膰 wkr贸tce... eee... wyeliminowany.

Mike zacisn膮艂 pi臋艣ci.

- Tak samo jak ojciec C.J. Congdena?

- Dok艂adnie tak samo - odpowiedzia艂 g艂os dobiegaj膮cy gdzie艣 z wn臋trza kap艂a艅skiego stroju. - W艂a艣ciwie przesta艂 ju偶 by膰 u偶yteczny, a m贸g艂 nam si臋 przyda膰 w innej... hm... postaci.

- Kim jeste艣, do cholery? - zapyta艂 Mike zduszonym g艂osem.

Ponownie rozleg艂o si臋 trumienne grzechotanie kamieni.

- Michaelu, Michaelu... Cho膰by艣 nie wiadomo jak si臋 stara艂, nie zdo艂asz poj膮膰 z艂o偶ono艣ci sytuacji, w jakiej si臋 znalaz艂e艣. Z r贸wnym powodzeniem m贸g艂bym t艂umaczy膰 j膮 psu albo kotu.

- Mimo wszystko spr贸buj - wyszepta艂 Mike.

- Nie! - Zabrzmia艂o to prawie jak szczekni臋cie i rozwia艂o wszelkie pozory uprzejmej konwersacji. - Wystarczy, je艣li ci powiem, 偶e je偶eli ty i twoi przyjaciele przyjmiecie nasz膮 ofert臋, by膰 mo偶e uda wam si臋 do偶y膰 jesieni.

Mike'owi serce podskoczy艂o do gard艂a. Ugi臋艂y si臋 pod nim nogi i gdyby nie 艣ciana, o kt贸r膮 si臋 opar艂, z pewno艣ci膮 run膮艂by na pod艂og臋 werandy. Kiedy艣, wiele lat temu, na pocz膮tku swego ministrantowania, zemdla艂 podczas mszy odprawianej jeszcze przez ojca Harrisona. Teraz czu艂 si臋 prawie tak samo jak wtedy. Opanuj si臋, do cholery! Nie mo偶esz teraz zemdle膰!

- Co to za „my”, o kt贸rych ci膮gle m贸wisz? - Zdumia艂o go, jak mocno i pewnie brzmi jego g艂os. - Banda trup贸w i stary dzwon?

- Michaelu, Michaelu...

Ksi膮dz wsta艂 i zrobi艂 krok w jego kierunku. Mike dostrzeg艂 k膮tem oka jakie艣 poruszenie, spojrza艂 w lewo i zobaczy艂 posta膰 w starym 偶o艂nierskim kapeluszu zbli偶aj膮c膮 si臋 do okna pokoju babci.

- Zatrzymaj go! - krzykn膮艂, wyci膮gaj膮c zza paska pistolet na wod臋.

Twarz ojca Cavanaugha wykrzywi艂 szkaradny u艣miech. Kap艂an pstrykn膮艂 palcami i 偶o艂nierz znieruchomia艂 obok rosn膮cej dziesi臋膰 metr贸w od domu topoli. U艣miech poszerza艂 si臋 coraz bardziej, wida膰 ju偶 by艂o wszystkie z臋by, wydawa艂o si臋, 偶e twarz lada chwila prze艂amie si臋 na p贸艂. Z臋b贸w pokazywa艂o si臋 coraz wi臋cej, rz膮d za rz臋dem, wype艂nia艂y nie tylko usta lecz r贸wnie偶 prze艂yk i gard艂o istoty podaj膮cej si臋 za ojca Cavanaugha.

- Albo si臋 zaraz poddasz, ty pieprzony gnojku, albo wyrwiemy ci twoje cholerne serce, urwiemy jaja i wyd艂ubiemy oczy, tak jak zrobili艣my to temu 偶a艂osnemu t艂u艣ciochowi!

- Duane... - szepn膮艂 Mike.

Mia艂 wra偶enie, 偶e lada chwila zad艂awi si臋 w艂asnym oddechem. Bola艂y go napi臋te mi臋艣nie brzucha i karku. 呕o艂nierz znowu ruszy艂 w stron臋 okna. Nie szed艂, tylko sun膮艂 w powietrzu, zawieszony kilkana艣cie centymetr贸w nad ziemi膮.

Ojciec Cavanaugh zrobi艂 kolejny krok naprz贸d. Wyci膮gn膮艂 przed siebie d艂ugopalczaste d艂onie, sk贸ra na twarzy jakby mu si臋 stopi艂a, wy艂ania艂y si臋 naczynia krwiono艣ne i ko艣膰, r贸wnocze艣nie usta i nos wyd艂u偶a艂y si臋 coraz bardziej, tworz膮c pysk, taki sam jak u 偶o艂nierza na cmentarzu. Wtedy, kiedy zabili ojca C. Robaki jeszcze si臋 nie pokaza艂y, ale twarz ju偶 prawie w niczym nie przypomina艂a ludzkiej twarzy. Stw贸r zbli偶a艂 si臋 z wyci膮gni臋tymi r臋kami.

- Pieprz si臋! - wrzasn膮艂 Mike, wyszarpn膮艂 zza paska pistolet na wod臋 i nacisn膮艂 spust.

Ojciec Cavanaugh - a raczej co艣, co jeszcze do niedawna go udawa艂o - zatrzyma艂 si臋, a nast臋pnie cofn膮艂 o krok z odg艂osem przypominaj膮cym gryzienie kamieni. 呕o艂nierz bezszelestnie znikn膮艂 za naro偶nikiem budynku. Mike wycelowa艂 staranniej i pos艂a艂 kolejn膮 porcj臋 艣wi臋conej wody prosto w twarz potwora. Nie dzia艂a... On w to nie wierzy...

Kiedy艣, jeszcze w pi膮tej klasie, pani Shrives zamierza艂a przeprowadzi膰 eksperyment polegaj膮cy na kapni臋ciu jednej lub i dw贸ch kropli kwasu solnego na dojrza艂膮 pomara艅cz臋, tak si臋 jednak nieszcz臋艣liwie z艂o偶y艂o, 偶e potr膮ci艂a zlewk臋 i wyla艂a ca艂膮 jej zawarto艣膰 na owoc oraz na 艣ciereczk臋, na kt贸rej le偶a艂. Taki sam sycz膮cy odg艂os wydoby艂 si臋 teraz z twarzy i ubrania ojca Cavanaugha. Wilczy pysk zacz膮艂 si臋 b艂yskawicznie kurczy膰, prawe oko znikn臋艂o, jakby wypalone 偶ywym ogniem, znikn臋艂a tak偶e lewa powieka. W ubraniu pojawi艂y si臋 dziury, przez kt贸re buchn膮艂 smr贸d rozk艂adaj膮cego si臋 cia艂a. Ojciec Cavanaugh zawy艂 przera藕liwie, jak pies Cordie ogarni臋ty szalej膮cymi p艂omieniami, pochyli艂 g艂ow臋 i rzuci艂 si臋 na Mike'a.

Ch艂opiec odskoczy艂 w bok, uda艂o mu si臋 jeszcze chlusn膮膰 wod膮 艣wi臋con膮 na plecy napastnika. Zasycza艂o, buchn膮艂 cuchn膮cy dym. Z domu dobiega艂y krzyki Peg, Bonnie i Kathleen, s艂ycha膰| by艂o tak偶e g艂os matki.

- Zosta艅cie w pokojach! - zawo艂a艂 co si艂 w p艂ucach i zeskoczy艂 na trawnik.

呕o艂nierz zdj膮艂 ju偶 okiennice z zawias贸w i w艂a艣nie wsuwa艂 r臋ce przez otwarte okno. Mike podbieg艂 do niego i pola艂 mu plecy resztk膮 wody. 呕o艂nierz nie wyda艂 z siebie 偶adnego d藕wi臋ku, rzuci艂 si臋 tylko na ziemi臋, przez chwil臋 wi艂 si臋 tam, wstrz膮sany konwulsjami, po czym d藕wign膮艂 si臋 chwiejnie na nogi i umkn膮艂 w ciemno艣膰.

Mike odwr贸ci艂 si臋 w sam膮 por臋, 偶eby zobaczy膰, jak ojciec Cavanaugh daje z werandy ogromnego susa w jego stron臋. Ch艂opiec zanurkowa艂 pod d艂ugimi ramionami, rzuci艂 w krzaki pusty pistolet na wod臋, si臋gn膮艂 po szkatu艂k臋 babci. Peg sta艂a przy drzwiach, zas艂aniaj膮c r臋k膮 usta i wpatruj膮c si臋 w niego szeroko otwartymi oczami.

- Mike, co si臋...

D艂ugie ko艣ciste palce zacisn臋艂y si臋 na jego ramieniu i szarpn臋艂y z nieludzk膮 si艂膮. Mike zatoczy艂 si臋 do ty艂u, daleko od 艣wiat艂a, w czarny cie艅 lipy. Ojciec Cavanaugh przycisn膮艂 go mocno do siebie. Ch艂opiec poczu艂 odra偶aj膮cy smr贸d, zobaczy艂, jak na sk贸rze ksi臋dza otwieraj膮 si臋 niewidoczne do tej pory okr膮g艂e ranki, wilczy pysk wyd艂u偶a si臋 ponownie, zbli偶a do jego twarzy. Wiedzia艂, 偶e nie ma czasu do stracenia: otworzy艂 szkatu艂k臋, b艂yskawicznie wydoby艂 z niej najwi臋kszy kawa艂ek hostii i wepchn膮艂 prosto w rozdziawion膮, naje偶on膮 z臋bami, ziej膮c膮 trupim odorem paszcz臋.

Kiedy艣 by艂 艣wiadkiem jak C.J. Congden strzeli艂 grubym 艣rutem do arbuza z odleg艂o艣ci niespe艂na trzech metr贸w.

To, co nast膮pi艂o teraz, by艂o ca艂kiem podobne, tyle 偶e gorsze.

Pysk, twarz - je艣li mo偶na nazwa膰 to twarz膮 - i g艂owa eksplodowa艂y z hukiem, siej膮c doko艂a wilgotnymi bia艂awymi och艂apami. Rozleg艂 si臋 przera藕liwy wrzask (tym razem nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e dobiega z brzucha odra偶aj膮cej istoty), ojciec Cavanaugh zatoczy艂 si臋 do ty艂u i uni贸s艂 r臋ce tam, gdzie jeszcze niedawno znajdowa艂a si臋 jego twarz.

Mike r贸wnie偶 odskoczy艂 do ty艂u, poniewa偶 na trawie nagle zaroi艂o si臋 od br膮zowych, kilkunastocentymetrowej d艂ugo艣ci, wij膮cych si臋 robak贸w. Hostia jarzy艂a si臋 b艂臋kitno-zielonym blaskiem, strz臋py cia艂a ojca Cavanaugha skwiercza艂y i sycza艂y jak przysma偶ane na patelni. Peg wci膮偶 krzycza艂a przera藕liwie. Mike uciek艂 na werand臋, prawie zderzy艂 si臋 z matk膮. Oboje odprowadzili wzrokiem sylwetk臋, kt贸ra, zataczaj膮c si臋 i potykaj膮c, uciek艂a w stron臋 First Avenue.

- Mike, co tu si臋 dzieje? - zapyta艂a matka, 艣ciskaj膮c palcami obola艂e skronie.

Zanim Mike zd膮偶y艂 odpowiedzie膰, 艣wiat艂a nadje偶d偶aj膮cego samochodu wy艂owi艂y z ciemno艣ci posta膰 na 艣rodku ulicy. Co prawda na tym odcinku obowi膮zywa艂o ograniczenie pr臋dko艣ci do pi臋膰dziesi臋ciu kilometr贸w na godzin臋, lecz wi臋kszo艣膰 kierowc贸w niewiele sobie z niego robi艂a, zwalniaj膮c dopiero trzy przecznice dalej, przed skrzy偶owaniem z Hard Road. Ten pickup p臋dzi艂 co najmniej dziewi臋膰dziesi膮t na godzin臋. Ojciec C. zatoczy艂 si臋 prosto przed niego. Zapiszcza艂y hamulce, rozleg艂 si臋 艂oskot uderzenia. Cia艂o ksi臋dza znikn臋艂o pod samochodem, kt贸ry wl贸k艂 je po asfalcie jeszcze przez jakie艣 trzydzie艣ci metr贸w. Matka obj臋艂a Mike'a, jakby chcia艂a uchroni膰 go przed tym okropnym widokiem.

Kiedy doszli na miejsce wypadku, byli tam ju偶 Somersetowie, Millerowie i Meyersowie, s艂ycha膰 te偶 by艂o zbli偶aj膮c膮 si臋 szybko syren臋 samochodu Barneya. Kierowca pickupa kl臋cza艂 na chodniku zaledwie dwa metry od tego, co zosta艂o z cia艂a ksi臋dza, zas艂ania艂 twarz d艂o艅mi i j臋cza艂 cicho:

- Nie widzia艂em go... Wybieg艂 tak nagle... Naprawd臋 go nie widzia艂em...

Mike by艂 tak wstrz膮艣ni臋ty niedawnymi wydarzeniami, 偶e min臋艂o sporo czasu, nim rozpozna艂 kierowc臋. To by艂 pan McBride, ojciec Duane'a. Teraz ju偶 nie tylko j臋cza艂, ale i p艂aka艂, zgi臋ty wp贸艂.

Mike z ca艂ej si艂y zacisn膮艂 z臋by, odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 z powrotem do domu. Obawia艂 si臋, 偶e jeszcze chwila, a zacznie si臋 艣mia膰 albo p艂aka膰, albo zrobi obie te rzeczy naraz, i ca艂kiem mo偶liwe, 偶e nie b臋dzie umia艂 przesta膰.

35

Sobota szesnastego lipca by艂a tak ciemna i ponura, jak tylko ciemne i ponure mog膮 by膰 letnie dni w Illinois. W Oak Hill, gdzie o艣wietleniem ulic steruj膮 fotokom贸rki, latarnie zgas艂y o wp贸艂 do sz贸stej rano, by zap艂on膮膰 ponownie kwadrans po si贸dmej. Czarne chmury nadp艂yn臋艂y nad wierzcho艂ki drzew, i ju偶 tam zosta艂y. Nieliczne latarnie w Elm Haven wy艂膮czono o 艣wicie, i cho膰 p贸藕niej zamiast coraz ja艣niej robi艂o si臋 stopniowo coraz ciemniej, nikomu jako艣 nie przysz艂o do g艂owy, 偶eby je w艂膮czy膰.

Kiedy punktualnie o 9.00 pan Meyers otworzy艂 sw贸j sklep, niemal natychmiast zjawi艂o si臋 czterech m艂odych klient贸w - obaj ch艂opcy Stewart贸w, Kevin Grumbacher i jeszcze jaki艣 dzieciak z r臋k膮 na temblaku - i kupi艂o pistolety na wod臋, te z najwi臋kszymi zbiornikami. Pana Meyersa troch臋 to zdziwi艂o, ale, szczerze m贸wi膮c, ostatnio dziwi艂o go coraz wi臋cej rzeczy. Kiedy w latach dwudziestych uruchamia艂 sw贸j sklep, wszystko wydawa艂o mu si臋 znacznie prostsze i sensowne; poci膮gi przyje偶d偶a艂y codziennie, a ludzie zachowywali si臋 jak my艣l膮ce stworzenia.

Kilka minut p贸藕niej ch艂opcy zapakowali zakupy do work贸w i toreb, i bez s艂owa po偶egnania wsiedli na rowery. Pan Meyers krzykn膮艂 jeszcze za nimi, 偶eby na przysz艂o艣膰 nie zostawiali rower贸w na chodniku, bo to niebezpieczne dla przechodni贸w i niezgodne z przepisami, oni jednak byli ju偶 daleko. Nie pozosta艂o mu wi臋c nic innego jak wr贸ci膰 do inwentaryzowania zakurzonych towar贸w na najwy偶szych p贸艂kach, zerka膰 od czasu do czasu na ciemne chmury, marszczy膰 brwi i wzdycha膰 g艂臋boko. Kiedy o jedenastej zrobi艂 sobie przerw臋 i poszed艂 na kaw臋 do Parkside Cafe, stali bywalcy dyskutowali o tornadach.

***

W sobot臋 Mike by艂 przes艂uchiwany a偶 trzy razy: przez Barneya, przez szeryfa okr臋gowego, i nawet przez dw贸ch policjant贸w z drog贸wki, kt贸rzy przyjechali d艂ugim br膮zowym samochodem. Zdawa艂 sobie spraw臋, z jak skomplikowan膮 艂amig艂贸wk膮 maj膮 do czynienia str贸偶e prawa: Duane i jego wujek zgin臋li w tajemniczych okoliczno艣ciach; pani Moon umar艂a z przyczyn naturalnych, za to kto艣 zmasakrowa艂 jej ukochane koty; w zgliszczach elewatora zbo偶owego znaleziono cz臋艣ciowo - ale nie ca艂kiem - zw臋glone zw艂oki s臋dziego pokoju z poder偶ni臋tym gard艂em; z r贸wnie偶 spalonej, tyle 偶e na wysypisku 艣mieci, ci臋偶ar贸wki wydobyto tym razem ca艂kowicie zw臋glone cia艂o Karla van Syke'a, kt贸rego jednak da艂o si臋 zidentyfikowa膰 po z艂otym przednim z臋bie. Razem z nim w szoferce zgin膮艂 jaki艣 pies.

Mieszka艅cy Elm Haven snuli rozmaite domys艂y, maj膮ce na celu wyja艣nienie motyw贸w tych zbrodni. Je艣li wierzy膰 kr膮偶膮cym po mie艣cie plotkom, Congden i van Syke dzielili si臋 zyskami z rozmaitych oszustw i nielegalnych przedsi臋wzi臋膰. W ko艅cu dosz艂o mi臋dzy nimi do sprzeczki, kt贸ra zako艅czy艂a si臋 zab贸jstwem s臋dziego; kiedy van Syke och艂on膮艂, podpali艂 elewator, 偶eby zatrze膰 艣lady zbrodni, sam za艣 uciek艂 p艂on膮c膮 ci臋偶ar贸wk膮, w kt贸rej w ko艅cu eksplodowa艂 zbiornik paliwa. W niedziel臋 wszystko by艂o ju偶 jasne - zagadk膮 pozostawa艂a jedynie obecno艣膰 martwego psa. Van Syke nienawidzi艂 ps贸w i nigdy si臋 z nimi nie spoufala艂, dlaczego wi臋c mia艂by wpuszcza膰 psa do szoferki? Na ol艣niewaj膮ce w swej prostocie rozwi膮zanie wpad艂a pani Whittaker z salonu pi臋kno艣ci i przy Church Street, kt贸ra przypomnia艂a sobie, 偶e kilka tygodni wcze艣niej zagin膮艂 du偶y podw贸rzowy pies J.R Congdena. Najwidoczniej ukrad艂 go ten ladaco van Syke, i mi臋dzy innymi w艂a艣nie z tego powodu dosz艂o do sprzeczki mi臋dzy wsp贸lnikami.

Elm Haven od dziesi臋cioleci nie widzia艂o autentycznego morderstwa. Ludzie byli wstrz膮艣ni臋ci, ale i zachwyceni - tym bardziej, 偶e oto sta艂o si臋 jasne, kto ponosi odpowiedzialno艣膰 za okrutn膮 rze藕 ulubie艅c贸w pani Moon. Nie bardzo natomiast by艂o wiadomo, jak do tego schematu dopasowa膰 艣mier膰 ojca Cavanaugha. Pani McCafferty powiedzia艂a pani Somerset, kt贸ra natychmiast telefonicznie przekaza艂a t臋 wiadomo艣膰 pani Sperling, 偶e ksi膮dz zawsze zachowywa艂 si臋 troch臋 dziwnie, 偶artowa艂 ze swojego powo艂ania, a nawet, jak twierdzi艂a pomagaj膮ca w r贸偶nych ko艣cielnych przedsi臋wzi臋ciach pani Meehan, nazywa艂 sw贸j samoch贸d „papamobilem”. Z kolei pani Maher z Lutera艅skiego K贸艂ka Kobiet powiedzia艂a pani Meehan, 偶e w rodzinie ojca Cavanaugh zdarza艂y si臋 przypadki ob艂臋du. Poza tym by艂 przecie偶 p贸艂-Szkotem i p贸艂-Irlandczykiem, a odebranie mu probostwa w Chicago i przeniesienie na prowincj臋 stanowi艂o przypuszczalnie kar臋 za jakie艣 gorsz膮ce wybryki.

Teraz si臋 wyja艣ni艂o, jakie to mog艂y by膰 wybryki: podgl膮dactwo, w艂amania, mordowanie niewinnych zwierz膮t - przypuszczalnie w ramach jakiego艣 ponurego katolickiego rytua艂u. Pani Whittaker powiedzia艂a pani Staffney, kt贸ra z kolei uzyska艂a potwierdzenie tej informacji u pani Taylor, 偶e katolicy u偶ywaj膮 w niekt贸rych obrz膮dkach martwych kot贸w. Pani Taylor powt贸rzy艂a s艂owa swego m臋偶a, wed艂ug kt贸rego twarz m艂odego ksi臋dza zosta艂a „dos艂ownie poszatkowana” przez os艂on臋 ch艂odnicy samochodu pana McBride'a, oraz 偶e ojciec Cavanaugh by艂 „najbardziej nie偶ywym truposzem, jakiego mo偶na sobie wyobrazi膰”. W sobot臋 rano zadzwoni艂 z Peorii biskup i poprosi艂 pana Taylora, 偶eby ograniczy艂 si臋 do przygotowania cia艂a do wysy艂ki do Chicago, gdzie zajmie si臋 nim rodzina. Pan Taylor oczywi艣cie si臋 zgodzi艂, niemniej dopisa艂 do rachunku r贸wnie偶 us艂ugi kosmetyczne, doszed艂szy do wniosku, 偶e rodzina z pewno艣ci膮 nie b臋dzie chcia艂a zobaczy膰 zmar艂ego w takim stanie. „Wygl膮da艂 tak, jakby co艣 wybuch艂o mu w g艂owie”.

Tak czy inaczej, wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w Elm Haven nabra艂a przekonania, 偶e tajemnica zosta艂a wyja艣niona. Van Syke (kt贸remu, jak si臋 okaza艂o, nikt za bardzo nie ufa艂) zamordowa艂 s臋dziego Congdena podczas sprzeczki o pieni膮dze lub psa. Nieszcz臋sny ojciec Cavanaugh (kt贸remu, jak si臋 okaza艂o, nie ufali wszyscy protestanci i nawet znaczna cz臋艣膰 katolik贸w) w napadzie sza艂u spowodowanym wysok膮 gor膮czk膮, najpierw zaatakowa艂 swojego ministranta Michaela O'Rourke, a potem, podczas ucieczki, wpad艂 pod samoch贸d.

Ludzie kr臋cili g艂owami, przewody telefoniczne na s艂upach brz臋cza艂y prawie bez przerwy - Jenny w centrali telefonicznej twierdzi艂a, 偶e nie 艂膮czy艂a a偶 tylu rozm贸w dziennie od czasu wielkiej powodzi w roku 1949 - i wszystkim si臋 zdawa艂o, 偶e wszystko wiedz膮, co jednak nie przeszkadza艂o im spogl膮da膰 z niepokojem na czarne chmury gromadz膮ce si臋 nad polami na po艂udnie i zach贸d od miasta.

***

Szeryf wcale nie uwa偶a艂, 偶eby wszystko by艂o jasne. Zaraz po lunchu ju偶 po raz trzeci zjawi艂 si臋 w domu O'Rourke'ow.

- A wi臋c ojciec Cavanaugh najpierw rozmawia艂 z twoj膮 siostr膮?

- Tak, prosz臋 pana. Powiedzia艂a mi, 偶e ojciec C. chce ze mn膮 m贸wi膰 w jakiej艣 wa偶nej sprawie.

Mike wiedzia艂, 偶e szeryf wypytywa艂 Peg ju偶 dwa razy.

- Wspomnia艂 jej, co to za sprawa?

- Nie, prosz臋 pana. Nie wydaje mi si臋. Musia艂by pan j膮 o to zapyta膰.

- Hmm... - Szeryf zajrza艂 do spi臋tego metalow膮 spiral膮 notesu, prawie takiego samego jak notesy Duane'a. - W takim razie opowiedz mi raz jeszcze o tej rozmowie.

- No wi臋c, prosz臋 pana, tak jak ju偶 m贸wi艂em, w艂a艣ciwie nie bardzo mog艂em go zrozumie膰. Bredzi艂 jakby w gor膮czce. Niekt贸re s艂owa mia艂y nawet jaki艣 sens, ale razem nic nie znaczy艂y.

- Powt贸rz mi te s艂owa, synu.

Mike przygryz艂 warg臋. Duane opowiada艂 kiedy艣 jemu i Dale'owi, 偶e wi臋kszo艣膰 przest臋pc贸w trafi艂a za kratki dlatego, 偶e za du偶o gadali i zanadto upi臋kszali fakty. Ludzie, kt贸rzy nie maj膮 nic do ukrycia, twierdzi艂, zwykle nie maj膮 te偶 wiele do powiedzenia.

- A wi臋c tak: na pewno par臋 razy u偶y艂 s艂owa „grzech”. M贸wi艂, 偶e wszyscy zgrzeszyli艣my i musimy ponie艣膰 za to kar臋, ale wydawa艂o mi si臋, 偶e nie chodzi mu o nas konkretnie, tylko w og贸le o ludzi.

Szeryf skin膮艂 g艂ow膮 i zapisa艂 co艣 w notesie.

- A potem zacz膮艂 krzycze膰?

- Tak, prosz臋 pana. Mniej wi臋cej w艂a艣nie wtedy.

- Twoja siostra zezna艂a, 偶e s艂ysza艂a g艂osy was obu. Skoro nie rozumia艂e艣, co on m贸wi, to w takim razie o czym rozmawiali艣cie?

Mike z trudem opar艂 si臋 pokusie, 偶eby zetrze膰 pot z g贸rnej wargi.

- Chyba pyta艂em go, czy si臋 dobrze czuje. Poprzednio widzia艂em go we wtorek, kiedy le偶a艂 w 艂贸偶ku i wygl膮da艂 paskudnie.

- I co odpowiedzia艂?

- Zacz膮艂 m贸wi膰 co艣 o tym, 偶e zbli偶a si臋 Dzie艅 S膮du Ostatecznego.

- A potem zbieg艂 z werandy i pr贸bowa艂 si臋 wedrze膰 do domu przez okno w pokoju babci? - zapyta艂 szeryf, patrz膮c w notatki. - Zgadza si臋?

- Tak jest.

Szeryf podrapa艂 si臋 po policzku z min膮 艣wiadcz膮c膮 o tym, 偶e nie jest usatysfakcjonowany.

- A co mo偶esz powiedzie膰 o jego twarzy, synu?

- O jego twarzy?

To pytanie pad艂o po raz pierwszy.

- Tak. Czy nie wyda艂a ci si臋 jaka艣... dziwna? Zmieniona albo co艣 w tym rodzaju?

Sk膮d偶e znowu, chyba 偶e ma pan na my艣li ten drobiazg, 偶e zamieni艂a si臋 w wilczy pysk z paroma setkami z臋b贸w, pomy艣la艂 Mike, g艂o艣no za艣 powiedzia艂:

- Nie, prosz臋 pana. Zauwa偶y艂em tylko, 偶e jest bardzo blady. By艂o ju偶 ciemno.

- Nie widzia艂e艣 偶adnych blizn, ran albo wrzod贸w?

- Nie, prosz臋 pana.

Szeryf westchn膮艂, a nast臋pnie si臋gn膮艂 do torby i wyj膮艂 z niej pistolet na wod臋.

- Czy to twoje, synu?

Mike zamierza艂 zaprzeczy膰, lecz w ostatniej chwili zmieni艂 zdanie. I bardzo s艂usznie, jak si臋 zaraz okaza艂o.

- Tak, prosz臋 pana.

Szeryf skin膮艂 g艂ow膮.

- Twoja siostra ju偶 mi to powiedzia艂a. Nie jeste艣 troch臋 za du偶y, 偶eby si臋 bawi膰 takimi rzeczami?

Ch艂opiec wzruszy艂 ramionami i spu艣ci艂 wzrok, udaj膮c za偶enowanie.

- Czy wczoraj, kiedy przyszed艂 ojciec Cavanaugh, zabra艂e艣 to ze sob膮 na werand臋?

- Nie.

- Jeste艣 pewien?

- Tak, prosz臋 pana.

- Znale藕li艣my go pod oknem. - Szeryf zsun膮艂 kapelusz z czo艂a i u艣miechn膮艂 si臋 po raz pierwszy od pocz膮tku rozmowy. - Wygl膮da na to, 偶e na stare lata zosta艂em paranoikiem. Wyobra藕 sobie, 偶e wys艂a艂em go do laboratorium w Oak Hill, 偶eby sprawdzili, co w nim by艂o... Woda. Po prostu woda.

Mike zrewan偶owa艂 si臋 u艣miechem.

- Prosz臋, oddaj臋 ci twoj膮 zabawk臋. Mo偶e przychodzi ci do g艂owy co艣, co mog艂oby mi pom贸c? Na przyk艂ad, czy m贸g艂by艣 mi wyja艣ni膰, sk膮d si臋 to wzi臋艂o na waszym trawniku?

Pokaza艂 Mike'owi stary wojskowy kapelusz.

- Ojciec C. mia艂 go na g艂owie, kiedy wywa偶a艂 okiennice.

- I ten sam kapelusz widzia艂e艣 na g艂owie podgl膮dacza, kt贸rego zauwa偶y艂e艣 par臋 tygodni temu?

- By膰 mo偶e. Nie jestem pewien.

- W ka偶dym razie, by艂 podobny do tego?

- Tak, prosz臋 pana.

- Ale nie mo偶esz stwierdzi膰 na pewno, 偶e tamtym cz艂owiekiem by艂 ojciec Cavanaugh?

Mike zastawia艂 si臋 przez chwil臋, tak samo jak czyni艂 to ju偶 par臋 razy, kiedy zadawano mu takie pytanie.

- Nie mog臋. To znaczy, wcze艣niej wydawa艂o mi si臋, 偶e to nie m贸g艂 by膰 on, bo tamten by艂 jakby mniejszy, ale teraz... - Bezradnie wzruszy艂 ramionami. - Po prostu nie wiem, prosz臋 pana.

Szeryf wsta艂 z fotela, po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu i powiedzia艂:

- W porz膮dku, synu. Dzi臋ki za pomoc. Przykro mi, 偶e musia艂e艣 na to wszystko patrze膰. Nigdy si臋 chyba nie dowiemy, co mu si臋 sta艂o, ale w膮tpi臋, 偶eby zrobi艂 to 艣wiadomie. Mo偶e to przez t臋 i gor膮czk臋, mo偶e przez co艣 innego, ale prawie na pewno nie by艂 przy zdrowych zmys艂ach.

- Te偶 tak my艣l臋, prosz臋 pana.

Mike odprowadzi艂 szeryfa na werand臋, gdzie czekali rodzice. Kiedy wsiad艂 do samochodu i ruszy艂, pomachali mu we tr贸jk臋 na po偶egnanie.

***

- Za艂atwmy to zaraz, po po艂udniu - powiedzia艂 Harlen godzin臋 p贸藕niej w nadrzewnej altance.

Zebrali si臋 tam wszyscy z wyj膮tkiem Cordie Cooke. Harlen i Dale pojechali zaraz po po艂udniu na wysypisko, 偶eby jej poszuka膰, ale znale藕li tylko n臋dzny sza艂as tu偶 obok nasypu i par臋 porzuconych 艂achman贸w.

Mike westchn膮艂 ci臋偶ko, zbyt zm臋czony, 偶eby podejmowa膰 dyskusj臋.

- Ju偶 o tym rozmawiali艣my, Jim - odpar艂 Dale.

Kevin od艂o偶y艂 komiks, kt贸ry przegl膮da艂 z zainteresowaniem, i o艣wiadczy艂:

- Czekamy do jutra rano. Nie zamierzam kra艣膰 tacie cysterny sprzed nosa. Musimy tak wszystko zorganizowa膰, 偶eby uwierzy艂, 偶e to kto艣 inny j膮 zabra艂 i obla艂 Old Central benzyn膮.

- Na przyk艂ad kto? - zapyta艂 Harlen z przek膮sem. - Prawie wszyscy podejrzani ju偶 nie 偶yj膮. To b臋dzie najdziwaczniejszy tydzie艅 w historii Elm Haven i pr臋dzej czy p贸藕niej kto艣 si臋 domy艣li, 偶e mamy z tym co艣 wsp贸lnego.

- Na pewno nie, je艣li przestaniesz k艂apa膰 t膮 swoj膮 jadaczk膮 - warkn膮艂 Dale.

- A co, mo偶e ty spr贸bujesz mnie do tego zmusi膰?

- Spok贸j! - wtr膮ci艂 si臋 Mike. - Jedno jest pewne: nie mo偶emy si臋 rozdzieli膰 si臋 na dzisiejsz膮 noc i pozwoli膰, 偶eby tamci wygarn臋li nas jednego po drugim.

- Oczywi艣cie - powiedzia艂 Harlen, opieraj膮c si臋 o pot臋偶ny konar. - B膮d藕my razem, 偶eby mogli zgarn膮膰 nas wszystkich za jednym zamachem.

Mike pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Podzielimy si臋 na dwa zespo艂y. Moi rodzice zgodzili si臋, 偶ebym zosta艂 na noc u Dale'a i Lawrence'a. My艣l膮, 偶e to z powodu tego, co zdarzy艂o si臋 wczoraj.

Nikt tego nie skomentowa艂.

- Harlen, wolno ci spa膰 u Kevina?

- Tak.

- To dobrze. W ten spos贸b b臋dziemy si臋 mogli porozumiewa膰 przez kr贸tkofal贸wki.

Dale zerwa艂 li艣膰, po czym zacz膮艂 go drze膰 na w膮skie paseczki.

- Dobry pomys艂. Rano nape艂nimy cystern臋 benzyn膮 i oblejemy szko艂臋. Zaraz po wschodzie s艂o艅ca, zgadza si臋?

- Tak jest - potwierdzi艂 Mike, po czym spojrza艂 na Kevina. - Jeste艣 pewien, 偶e dasz rad臋 prowadzi膰?

- Przecie偶 ju偶 m贸wi艂em, prawda?

- Tak, ale nie chcemy 偶adnych niespodzianek.

- I nie b臋dziecie ich mieli. Ojciec od czasu do czasu pozwala mi usi膮艣膰 za kierownic膮. Potrafi臋 zmienia膰 biegi, si臋gam do peda艂贸w, wi臋c na pewno dojad臋 do szko艂y.

- Tylko postaraj si臋 to robi膰 po cichu - upomnia艂 go Dale. - Lepiej, 偶eby twoi starzy si臋 nie obudzili.

- 艢pi膮 w piwnicy, przy w艂膮czonej klimatyzacji. Na pewno niczego nie us艂ysz膮.

- Naprawd臋 my艣licie, 偶e to co艣, co si臋 chowa w szkole, b臋dzie bezczynnie czeka艂o, a偶 przyjedziemy i je za艂atwimy? - zapyta艂 milcz膮cy do tej pory Lawrence. - 呕e nie b臋dzie walczy艂o?

- Walczy przez ca艂y czas - odpar艂 Mike - ale co艣 mi si臋 zdaje, 偶e zaczyna brakowa膰 mu sprzymierze艅c贸w.

- W艂a艣nie - potwierdzi艂 Harlen, drapi膮c si臋 pod gipsem. Sw臋dzenie doprowadza艂o go do sza艂u, ale opatrunek mia艂 mie膰 zdj臋ty dopiero za kilka dni. - S艂ysza艂em, 偶e doktor Roon zagin膮艂 bez wie艣ci.

- Kobieta, od kt贸rej wynajmuje pok贸j, twierdzi, 偶e wyjecha艂 na urlop do Minnesoty.

- Aha! - parskn臋艂a szyderczo ca艂a czw贸rka.

- Ale 偶o艂nierz wci膮偶 jeszcze gdzie艣 tu si臋 kr臋ci - przypomnia艂 im Mike.

Tym razem nikt nie za偶artowa艂.

- Tak samo jak stara Dublet i jej kole偶anka - powiedzia艂 Harlen. - I te wielkie robale. I Tubby.

- Tyle 偶e bez r臋ki - odezwa艂 si臋 Dale. - Nie b臋dzie m贸g艂 nam pomacha膰.

Teraz r贸wnie偶 nikt si臋 nie roze艣mia艂.

- Czyli ich jest siedmioro, a nas pi臋ciu - stwierdzi艂 Lawrence, kt贸ry przez ca艂y czas liczy艂 na palcach.

- Plus Cordie - dorzuci艂 Dale. - Przynajmniej od czasu do czasu.

Lawrence skrzywi艂 si臋 pogardliwie.

- Dziewczyn nie licz臋. A wi臋c siedmiu na pi臋ciu... nie licz膮c samego dzwonu.

- Tak, ale mamy tajn膮 bro艅 - powiedzia艂 Mike, po czym wyj膮艂 zza pazuchy pistolet na wod臋 i psikn膮艂 Lawrence'owi w twarz.

O艣miolatek zacz膮艂 parska膰 i prycha膰, Dale za艣 zawo艂a艂:

- Hej, nie marnuj jej!

- Nie b贸j si臋 - odpar艂 Mike, wtykaj膮c pistolet za pasek. - To zwyk艂a woda. 艢wi臋con膮 zostawi艂em na p贸藕niej.

- A masz to drugie? Wiesz, te ma艂e chlebki?

- Hosti臋. - Mike przygryz艂 warg臋. - Nie uda艂o mi si臋. Dzisiaj rano przyjecha艂 z Oak Hill ojciec Dinmen, ale zaraz po mszy zamkn膮艂 ko艣ci贸艂 na klucz. Nie dostan臋 si臋 do 艣rodka. I tak mia艂em szcz臋艣cie, 偶e zd膮偶y艂em przela膰 wod臋 艣wi臋con膮 do butelki.

- Zosta艂a ci ta resztka w szkatu艂ce - przypomnia艂 mu Dale, ale Mike powoli, lecz stanowczo, pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nic z tego. Zostawiam j膮 babci. Co prawda, tata jest dzisiaj w domu, ale wol臋 nie ryzykowa膰.

Dale otworzy艂 usta, 偶eby co艣 powiedzie膰, lecz nie zd膮偶y艂, poniewa偶 do ich uszu dotar艂o g艂o艣ne wo艂anie jego matki:

- Keeeeevin!

Od razu zacz臋li z艂azi膰 z drzewa.

- Do zobaczenia po kolacji! - zawo艂a艂 Dale do Mike'a, po czym wraz z bratem pobieg艂 do domu.

Mike skin膮艂 g艂ow膮 i powoli ruszy艂 w przeciwnym kierunku. Dotar艂szy na podw贸rko, zatrzyma艂 si臋 i przez d艂u偶szy czas spogl膮da艂 na czarne chmury gromadz膮ce si臋 nad polami. Chocia偶 chmury si臋 porusza艂y, nie by艂o 偶adnego wiatru. Przy膰mione 艣wiat艂o mia艂o 偶贸艂tawy odcie艅.

Wszed艂 do domu, 偶eby si臋 umy膰 i spakowa膰 po艣ciel oraz pi偶am臋.

36

Dennis Ashley-Montague siedzia艂 na tylnej kanapie swojej czarnej limuzyny i patrzy艂 przez szyb臋 na pola i domy mijane podczas trwaj膮cej godzin臋 jazdy do Elm Haven. Tyler, kamerdyner, kierowca i ochroniarz w jednej osobie, nie odzywa艂 si臋 ani s艂owem, a jego pryncypa艂 nie odczuwa艂 najmniejszej potrzeby, 偶eby przerwa膰 milczenie. Patrz膮c przez przyciemniane szyby limuzyny, zawsze odnosi艂o si臋 wra偶enie, 偶e zbli偶a si臋 burza, w zwi膮zku z czym 偶aden z m臋偶czyzn nie zwr贸ci艂 wi臋kszej uwagi na pociemnia艂e niebo i przyt艂umione, 偶贸艂tawe 艣wiat艂o.

Main Street by艂a wyj膮tkowo pusta, nawet jak na sobotni wiecz贸r. Gdy tylko Ashley-Montague wysiad艂 z samochodu przy parku, zauwa偶y艂 niepokoj膮ce zjawiska na niebie. Zamiast dziesi膮tk贸w rodzin usadowionych na trawie i 艂awkach, zaledwie kilkana艣cie par oczu obserwowa艂o Tylera przenosz膮cego sprz臋t z baga偶nika na estrad臋. Wzd艂u偶 ulicy zaparkowa艂o niewiele samochod贸w; co prawda podczas pod艂膮czania g艂o艣nik贸w przyjecha艂o jeszcze kilka, ale i tak frekwencja by艂a chyba najni偶sza od chwili, kiedy przed dziewi臋tnastu laty Ashley-Montague'owie zacz臋li dostarcza膰 obywatelom umieraj膮cego miasta darmowej rozrywki w sobotnie letnie wieczory.

Dennis Ashley-Montague wr贸ci艂 do samochodu, zablokowa艂 drzwi od 艣rodka, a nast臋pnie nala艂 sobie spor膮 porcj臋 Glenlivet z butelki, kt贸r膮 wyj膮艂 z barku mi臋dzy przednimi fotelami, pod d藕wi臋koszczeln膮 przegrod膮 oddzielaj膮c膮 go od kierowcy. Wcale nie mia艂 ochoty przyje偶d偶a膰 tu dzi艣 wieczorem, czu艂 si臋 jednak po trosze niewolnikiem tradycji, a poza tym 艣wiadomo艣膰, 偶e odgrywa rol臋 dobroczy艅cy wobec tej gromady prostak贸w sprawia艂a mu jak膮艣 perwersyjn膮 satysfakcj臋.

Ale przede wszystkim chcia艂 porozmawia膰 z ch艂opcami.

Widywa艂 ich cz臋sto podczas seans贸w w tym roku, ubieg艂ym, i jeszcze wcze艣niej: umorusane twarze o policzkach wypchanych gum膮 do 偶ucia albo pra偶on膮 kukurydz膮, szeroko otwarte oczy wpatrzone w ekran, tak jakby to by艂 nie wiadomo kt贸ry cud 艣wiata... lecz tak naprawd臋 zda艂 sobie spraw臋 z ich obecno艣ci dopiero w贸wczas, kiedy ten gruby ch艂opiec - ten, kt贸ry p贸藕niej zgin膮艂 w zagadkowych okoliczno艣ciach - miesi膮c temu zasypa艂 go pytaniami. Potem, nie wiadomo sk膮d, zjawi艂 si臋 w jego domu drugi ch艂opiec i jakby nigdy nic ukrad艂 oprawiony w sk贸r臋 egzemplarz „Ksi臋gi Praw” w t艂umaczeniu Crowleya. Nale偶a艂o w膮tpi膰, czy w ksi膮偶ce tej ch艂opcy znajd膮 cokolwiek, co mog艂oby im pom贸c, je艣li rzeczywi艣cie Stela Objawienia obudzi艂a si臋 z d艂ugiego snu. Je艣li naprawd臋 tak jest, nic nikomu ju偶 nie pomo偶e. Jemu tak偶e.

Wys膮czywszy zawarto艣膰 szklaneczki, milioner wolnym krokiem wr贸ci艂 na estrad臋. Tyler w艂a艣nie ko艅czy艂 pod艂膮czenie sprz臋tu. Zbli偶a艂a si臋 贸sma trzydzie艣ci wieczorem; zwykle o tej porze roku by艂o jeszcze do艣膰 jasno, ale dzisiaj gruba pokrywa chmur sprawi艂a, 偶e noc zapad艂a wcze艣niej.

M臋偶czyzn臋 ogarn臋艂a klaustrofobia. Miasto zdawa艂o si臋 by膰 ze wszystkich stron otoczone dwumetrowym murem zbo偶a. Ulice by艂y pogr膮偶one w mroku, poniewa偶 zegarowy prze艂膮cznik jeszcze nie w艂膮czy艂 nielicznych latarni. Chocia偶 si臋 pilnie rozgl膮da艂, nigdzie nie widzia艂 ch艂opc贸w, z kt贸rymi chcia艂 si臋 spotka膰. Zobaczy艂 tylko Charlesa Sperlinga, gnojkowatego synalka tego bezczelnego Sperlinga, kt贸ry o艣mieli艂 si臋 zwr贸ci膰 do niego z pro艣b膮 o po偶yczk臋 na rozkr臋cenie jakiego艣 interesu. Obok siedzia艂 przero艣ni臋ty, nadmiernie umi臋艣niony m艂ody Taylor, kt贸rego pradziadek otrzyma艂 znacz膮ce finansowe wsparcie od dziada Dennisa Ashley-Montague'a w zamian za dyskrecj臋 dotycz膮c膮 pewnych okoliczno艣ci towarzysz膮cych skandalowi. Opr贸cz nich nie by艂o prawie 偶adnych dzieciak贸w, tylko nieliczne rodziny stawi艂y si臋 w komplecie. By膰 mo偶e obawiano si臋 tornada.

Brakowa艂o mu czego艣 jeszcze. Dopiero po jakim艣 czasie zorientowa艂 si臋, czego: wrzawy nieprzeliczonych ptasich g艂os贸w w ga艂臋ziach wysokich drzew. Milcza艂y r贸wnie偶 owady. Cisza by艂a ca艂kowita, nawet najmniejszy podmuch wiatru nie porusza艂 li艣膰mi, ciemno艣膰 mia艂a niepokoj膮cy 偶贸艂tawy odcie艅.

Milioner zapali艂 papierosa i opar艂szy si臋 o balustrad臋, zastanawia艂 si臋, gdzie powinien szuka膰 schronienia, gdyby rozleg艂y si臋 syreny zwiastuj膮ce nadej艣cie tornada. Nie m贸g艂 liczy膰 na go艣cin臋 w 偶adnym domu, a nie odwa偶y艂by si臋 ukry膰 w ruinach starej rodowej siedziby, poniewa偶 jesieni膮 ubieg艂ego roku porz膮dkuj膮cy teren robotnicy odkryli tam zagadkowe, 艣wie偶o wydr膮偶one tunele. W ko艅cu doszed艂 do wniosku, 偶e gdyby rzeczywi艣cie og艂oszono ostrze偶enie przed tornadem, po prostu wsi膮dzie do samochodu i ka偶e Tylerowi zawie藕膰 si臋 z powrotem do domu. Tornada niszcz膮 zapyzia艂e miasteczka, takie jak Elm Haven, ale nie tykaj膮 luksusowych limuzyn ani tym bardziej wspania艂ych rezydencji przy Grand View Drive.

Skin膮艂 g艂ow膮 Tylerowi, kt贸ry za艂o偶y艂 szpul臋 z pierwsz膮 kresk贸wk膮 i w艂膮czy艂 projektor. Garstka widz贸w powita艂a niemrawymi oklaskami Toma i Jerry'ego, kt贸rzy rozpocz臋li na ekranie kolejn膮 z niezliczonych gonitw; Dennis Ashley-Montague sta艂 oparty o balustrad臋, pali艂 papierosa i obserwowa艂 niebo na po艂udnie od miasta.

***

- My艣licie, 偶e b臋dzie z tego tornado? - zapyta艂 Dale, stoj膮c z kolegami na swojej werandzie i patrz膮c w niebo nad Second Avenue. Nieliczne samochody mia艂y w艂膮czone 艣wiat艂a i jecha艂y bardzo powoli.

- Nie mam poj臋cia - odpar艂 Mike.

Widywali ju偶 wcze艣niej tornada - stanowi艂y zmor臋 艢rodkowego Zachodu, wywo艂uj膮c l臋k wszystkich jego mieszka艅c贸w - ale te sinoczarne chmury gromadzi艂y si臋 ju偶 od kilku dni. Niebo by艂o smoli艣cie czarne, drzewa i dachy o艣wietla艂y resztki 偶贸艂tawego 艣wiat艂a, zaraz za nimi zaczyna艂a si臋 mroczna otch艂a艅. Od czasu do czasu nad oceanem zbo偶a pojawia艂y si臋 dr偶膮ce bladozielone rozb艂yski, trudno by艂o jednak oceni膰, czy s膮 to b艂yskawice, czy te偶 inne, znacznie bardziej zagadkowe zjawiska atmosferyczne, i o kt贸rych wiekowi obywatele miasta potrafili godzinami rozprawia膰 przy kawie albo piwie, nie maj膮c bladego poj臋cia o ich prawdziwej naturze.

Mike si臋gn膮艂 po kr贸tkofal贸wk臋 i wcisn膮艂 guzik nadawania. Odpowiedzia艂y mu dwa klikni臋cia 艣wiadcz膮ce o tym, 偶e Kevin czuwa przy swoim aparacie.

- Mo偶esz m贸wi膰? - zapyta艂 Mike, nie zawracaj膮c sobie g艂owy wywo艂ywaniem ani kryptonimami.

- Mog臋.

Chocia偶 dzieli艂o ich niewiele ponad trzydzie艣ci metr贸w, g艂os Kevina dobiega艂 zza zas艂ony szum贸w, trzask贸w i innych zak艂贸ce艅. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e ca艂a atmosfera wrze w jakim艣 monstrualnym kotle.

- Zaraz k艂adziemy si臋 spa膰 - powiedzia艂 Mike. - Chyba 偶e macie zamiar wybra膰 si臋 na film?

- Ha, ha! - us艂yszeli g艂os Harlena.

- Le偶ycie ju偶 pod ko艂dr膮? - zapyta艂 Dale, nachylaj膮c si臋 do mikrofonu.

- Bardzo zabawne - odpar艂 Harlen. - Ogl膮damy telewizj臋 w piwnicy. Bandziory w艂a艣nie porwa艂y pann臋 Kitty.

Dale u艣miechn膮艂 si臋 od ucha do ucha.

- Porywaj膮 j膮 co tydzie艅. A偶 si臋 dziwi臋, 偶e komu艣 chce si臋 jeszcze j膮 ratowa膰.

- Mam ju偶 kluczyki - powiedzia艂 powa偶nie Kevin.

Mike odetchn膮艂 z ulg膮.

- Doskonale. W takim razie, przyjemnych sn贸w. Tylko nie zapomnijcie za艂adowa膰 艣wie偶ych baterii i nie wy艂膮cza膰 nadawania.

- Zrozumia艂em. Bez odbioru - odpar艂 Kevin.

Ch艂opcy poszli na g贸r臋, do pokoju Dale'a i Lawrence'a. Pani Stewart wstawi艂a tam dodatkowe 艂贸偶ko. Bardzo wsp贸艂czu艂a Mike'owi z powodu wczorajszych wydarze艅 i nie mia艂a nic przeciw temu, 偶eby zanocowa艂 w jej domu. Pan Stewart powinien wr贸ci膰 w niedziel臋 rano, wi臋c zaraz potem mogli pojecha膰 na piknik nad rzek臋.

Przebrali si臋 w pi偶amy. Oczywi艣cie, woleliby zosta膰 w ubraniach, ale to mog艂oby wzbudzi膰 podejrzenia mamy Dale'a i Lawrence'a. Zostawili wi臋c ubrania pod r臋k膮, a Dale nastawi艂 budzik na wp贸艂 do pi膮tej. Przy okazji zauwa偶y艂, 偶e troch臋 dr偶膮 mu r臋ce.

Le偶膮c ju偶 w 艂贸偶kach, przegl膮dali komiksy i rozmawiali o tym i owym.

- Szkoda, 偶e nie poszli艣my na film - powiedzia艂 Lawrence w przerwie dyskusji o zaletach i wadach Chicago Cubs. - Dzisiaj mia艂a by膰 „Zag艂ada domu Pusher贸w”.

- Usher贸w - poprawi艂 go Dale. - To wed艂ug Edgara Allana Poe. Pami臋tasz, w ostatnie Halloween czyta艂em ci „Mask臋 艣mierci szkar艂atnej”?

Poczu艂 bolesne uk艂ucie w piersi, i dopiero po chwili zorientowa艂 si臋, dlaczego: to Duane podsun膮艂 mu wspania艂e opowiadania i wiersze Poego. Zwi膮zane sznurkiem notesy Duane'a le偶a艂y na nocnej szafce. Na dole zadzwoni艂 telefon, us艂yszeli g艂os matki.

- Wszystko jedno. - Lawrence po艂o偶y艂 si臋 na wznak z r臋kami pod g艂ow膮. Na jego pi偶amie miniaturowi kowboje uje偶d偶ali rozbrykane dzikie konie. - Tak czy inaczej, chcia艂bym go obejrze膰.

Mike od艂o偶y艂 komiks o Batmanie. Mia艂 na sobie bawe艂nian膮 koszulk臋 i granatowe spodnie od pi偶amy.

- I co, wraca艂by艣 sam po ciemku? Wasza mama nie chcia艂a p贸j艣膰, bo ba艂a si臋 burzy, a ja te偶 my艣l臋, 偶e mog艂oby by膰 niebezpiecznie, tyle 偶e z innego powodu.

Na schodach rozleg艂y si臋 kroki. Mike odruchowo si臋gn膮艂 po torb臋, ale Dale uspokajaj膮co machn膮艂 r臋k膮.

- To mama.

Chwil臋 potem pani Stewart stan臋艂a w drzwiach pokoju. Wygl膮da艂a bardzo 艂adnie w bia艂ej letniej sukience.

- Dzwoni艂a ciocia Lena. Wujek Henry pr贸bowa艂 podnie艣膰 jaki艣 pieniek i znowu chyba dysk mu wyskoczy艂. W og贸le nie mo偶e si臋 ruszy膰. Doktor Viskes przepisa艂 mu 艣rodki przeciwb贸lowe, ale wiecie, 偶e ciocia nie znosi prowadzi膰 samochodu. Poprosi艂a mnie, 偶ebym przywioz艂a lekarstwa.

Dale usiad艂 w 艂贸偶ku jak d藕gni臋ty spr臋偶yn膮.

- Przecie偶 apteka jest zamkni臋ta!

- Zadzwoni艂am do pana Aikinsa. Powiedzia艂, 偶e zejdzie i wyda mi lekarstwo. - Zerkn臋艂a przez okno na b艂臋kitno-zielone rozb艂yski przemykaj膮ce hen, daleko na horyzoncie. - Nie wiem, czy powinnam zostawia膰 was samych... Chcecie pojecha膰 ze mn膮?

Dale spojrza艂 pytaj膮co na Mike'a, kt贸ry dyskretnie wskaza艂 na kr贸tkofal贸wk臋 le偶膮c膮 na pod艂odze obok jego 艂贸偶ka: gdyby pojechali do wujka Henry'ego, straciliby 艂膮czno艣膰 z drugim zespo艂em, a przecie偶 obiecali...

- Eee... raczej nie - odpar艂 Dale. - Damy sobie rad臋.

Jego matka nie sprawia艂a wra偶enia przekonanej.

- Jeste艣cie pewni?

- Jasne. Mamy kanapki, lemoniad臋, komiksy... Czego nam jeszcze trzeba?

U艣miechn臋艂a si臋.

- W porz膮dku. Powinnam wr贸ci膰 najdalej za dwadzie艣cia minut. Gdyby co艣 si臋 dzia艂o, mo偶ecie zadzwoni膰 na farm臋. - Zerkn臋艂a na zegarek. - Ju偶 prawie jedenasta. By艂oby dobrze, gdyby艣cie za par臋 minut wy艂膮czyli 艣wiat艂o.

S艂uchali, jak w po艣piechu krz膮ta si臋 na dole, wychodzi, zamyka drzwi, uruchamia silnik. Dale stan膮艂 przy oknie i odprowadzi艂 wzrokiem samoch贸d.

- Co艣 mi si臋 tu nie podoba - mrukn膮艂 Mike.

Dale wzruszy艂 ramionami.

- My艣lisz, 偶e dzwon albo co艣 innego zamieni艂o si臋 w pieniek i po艂o偶y艂o si臋 na drodze wujka Henry'ego, 偶eby mu dysk wyskoczy艂? 呕e to jaki艣 podst臋p?

- Po prostu nie podoba mi si臋, i tyle. - Mike usiad艂 na 艂贸偶ku, w艂o偶y艂 buty. - Chyba powinni艣my zamkn膮膰 drzwi na klucz.

Dale milcza艂 przez chwil臋, pr贸buj膮c oswoi膰 si臋 z t膮 my艣l膮. Do tej pory zamykali drzwi tylko wtedy, kiedy wyje偶d偶ali dok膮d艣 na d艂u偶ej - na przyk艂ad na wakacje, albo co艣 w tym rodzaju.

- W porz膮dku - powiedzia艂 wreszcie. - Zaraz to zrobi臋.

- Zosta艅 tutaj - nakaza艂 mu Mike, dyskretnym ruchem g艂owy wskazuj膮c Lawrence'a, kt贸ry by艂 tak poch艂oni臋ty lektur膮 komiksu, 偶e zapomnia艂 o ca艂ym 艣wiecie. - Zaraz wr贸c臋.

Wyszed艂 na podest, zabieraj膮c ze sob膮 torb臋. Dale wyt臋偶y艂 s艂uch w oczekiwaniu na odg艂os zamykanej zasuwy i kroki zmierzaj膮ce do kuchni, do tylnych drzwi. B臋d膮 musieli czuwa膰 a偶 do powrotu matki, 偶eby szybko zbiec na d贸艂 i pootwiera膰 wszystko, zanim dotrze do drzwi. Le偶a艂 na wznak, gapi膮c si臋 na roz艣wietlaj膮ce niebo bezg艂o艣ne b艂yskawice i na czarne cienie li艣ci wielkiego wi膮zu.

- Sp贸jrz tylko na to! - Lawrence si臋 roze艣mia艂.

Czyta艂 komiks o Sknerusie, najwspanialsz膮 lektur臋, jaka jego zdaniem istnia艂a na 艣wiecie, i co艣 w historyjce o z艂ocie Wiking贸w rozbawi艂o go niemal do 艂ez. Podsun膮艂 otwart膮 ksi膮偶eczk臋 Dale'owi, ale ten by艂 ju偶 tak senny, 偶e wysun臋艂a mu si臋 z palc贸w i spad艂a na pod艂og臋.

- Mam j膮 - Lawrence powiedzia艂, si臋gaj膮c mi臋dzy 艂贸偶ka.

W tej samej chwili spod 艂贸偶ka wystrzeli艂o bia艂e rami臋 i ko艣ciste palce zacisn臋艂y si臋 na nadgarstku ch艂opca.

- Ej!... - zd膮偶y艂 tylko krzykn膮膰 Lawrence, po czym nast膮pi艂o pot臋偶ne szarpni臋cie i znalaz艂 si臋 na pod艂odze. Rami臋 zacz臋艂o wci膮ga膰 go pod 艂贸偶ko.

Dale nie mia艂 czasu nawet na to, 偶eby krzykn膮膰. Z艂apa艂 brata za nogi, ale da艂o to tylko taki efekt, 偶e chwil臋 potem razem z po艣ciel膮 r贸wnie偶 znalaz艂 si臋 na pod艂odze.

Lawrence wrzasn膮艂 przera藕liwie, kiedy jego g艂owa skry艂a si臋 pod 艂贸偶kiem. Chwil臋 potem to samo sta艂o si臋 z barkami. Dale opiera艂 si臋 ze wszystkich si艂, ale odnosi艂 wra偶enie, 偶e ma przeciw sobie czterech albo pi臋ciu doros艂ych m臋偶czyzn. Ca艂kiem serio zacz膮艂 si臋 l臋ka膰, 偶e je艣li tak dalej p贸jdzie, to rozedr膮 Lawrence'a na dwie cz臋艣ci. Si臋gn膮艂 szybko jedn膮 r臋k膮 i 艣ci膮gn膮艂 z jego 艂贸偶ka po艣ciel razem z kap膮.

Pod spodem zia艂a ciemno艣膰 - nie zwyczajna ciemno艣膰, lecz najczarniejsza z czarnych i bezdenna, taka sama jak w chmurach wisz膮cych nad po艂udniowym horyzontem. Wype艂nia艂a ca艂膮 przestrze艅 pod 艂贸偶kiem, zdawa艂a si臋 powoli k艂臋bi膰 jak czarna mg艂a. Wy艂ania艂y si臋 z niej dwa pot臋偶ne bia艂e ramiona i ci膮gn臋艂y Lawrence'a jakby by艂 klockiem drewna, kt贸ry mia艂 zaraz zosta膰 poci臋ty pi艂膮 tarczow膮. Ch艂opiec wrzasn膮艂 ponownie, ale nagle umilk艂, poniewa偶 jego g艂owa zanurzy艂a si臋 w okr膮g艂ej plamie jeszcze bardziej smolistej czerni. Dale rozpaczliwie uczepi艂 si臋 jego kostek, lecz nic to nie pomaga艂o. Wierzgaj膮c i szarpi膮c si臋 rozpaczliwie, Lawrence stopniowo znika艂 pod 艂贸偶kiem.

- Mike!!! - krzykn膮艂 Dale co si艂 w p艂ucach. - Pr臋dko!

Przeklina艂 si臋 w my艣lach za to, 偶e nie z艂apa艂 za swoj膮 torb臋 le偶膮c膮 na pod艂odze po drugiej stronie 艂贸偶ka... by艂 tam przecie偶 pistolet z wod膮 艣wi臋con膮, by艂a strzelba... Nie, to nic by nie da艂o, Lawrence'a ju偶 by nie by艂o.

I tak ju偶 go prawie nie by艂o. Spod 艂贸偶ka wystawa艂y tylko wierzgaj膮ce nogi. Bo偶e, co艣 go wci膮ga w pod艂og臋! Albo od razu po偶era! Nogi jednak wci膮偶 si臋 rusza艂y, czyli Lawrence chyba jeszcze 偶y艂.

- Mike!!!

Ciemno艣膰 zacz臋艂a ogarnia膰 r贸wnie偶 jego, lodowata i przenikliwa jak zimowa mg艂a. Tam, gdzie go dotkn臋艂a, czu艂 lekkie pieczenie, jakby przesun臋艂a mu si臋 po sk贸rze ga艂膮zka pokrzywy. Jedna z bia艂ych r膮k wykona艂a b艂yskawiczny ruch i z艂apa艂a go za twarz. Ko艣ciste palce mia艂y co najmniej dwadzie艣cia centymetr贸w d艂ugo艣ci.

Dale szarpn膮艂 si臋 w ty艂, wypu艣ci艂 nogi brata, bezsilnie patrzy艂, jak Lawrence zupe艂nie znika w nieprzeniknionej ciemno艣ci. Zaraz potem czarna mg艂a zakot艂owa艂a si臋 gwa艂towniej, bia艂e ramiona wsun臋艂y si臋 w ni膮, a ona jakby zacz臋艂a zapada膰 si臋 w siebie. Dale rzuci艂 si臋 naprz贸d, wsadzi艂 w ni膮 r臋ce, nie zwa偶aj膮c na parali偶uj膮cy ch艂贸d i okropne mrowienie na sk贸rze. Maca艂 rozpaczliwie, ale niczego nie m贸g艂 znale藕膰. Nagle u艣wiadomi艂 sobie, 偶e trzyma r臋ce jakby w dziurze, poni偶ej poziomu pod艂ogi. Pod艂ogi nie by艂o, pod 艂贸偶kiem zia艂a czarna pustka! Wyszarpn膮艂 r臋ce, pustka uformowa艂a si臋 w czarny okr膮g艂y otw贸r, kt贸ry zamkn膮艂 si臋 raptownie niczym stalowa pu艂apka.

- Co jest? - wysapa艂 Mike, wpadaj膮c do pokoju z torb膮 w jednej r臋ce i obrzynem w drugiej.

Dale kl臋cza艂 na pod艂odze, szlocha艂 i bezsilnie wskazywa艂 pod 艂贸偶ko. Mike doskoczy艂 do niego, pochyli艂 si臋, wsadzi艂 luf臋 w ciemno艣膰. Uderzy艂a o pod艂og臋. Przesun膮艂 ni膮 w lewo i w prawo: to samo. Deski, k艂臋bki kurzu i otwarty komiks o Sknerusie. Dale r膮bn膮艂 pi臋艣ci膮 w pod艂og臋 raz, drugi, trzeci.

- Kurwa! Kurwa! Kurwa!

Nagle us艂yszeli st艂umiony krzyk. Dobiega艂 z do艂u, tak jakby z piwnicy.

- Lawrence!

Dale poderwa艂 si臋 na nogi i rzuci艂 si臋 ku schodom.

- Zaczekaj! - Mike z艂apa艂 go za rami臋, przytrzyma艂, wetkn膮艂 mu w r臋ce jego worek. - Z艂贸偶 t臋 cholern膮 strzelb臋!

- Nie mo偶emy... nie ma czasu... Lawrence... - Dale szlocha艂, wyrywaj膮c si臋 rozpaczliwie.

Rozleg艂 si臋 drugi krzyk, na pewno z piwnicy, ale tak jakby z wi臋kszej odleg艂o艣ci. Mike rzuci艂 swoj膮 bro艅 na 艂贸偶ko, chwyci艂 Dale'a obiema r臋kami, potrz膮sn膮艂.

- Z艂贸偶 strzelb臋, do jasnej cholery! Oni w艂a艣nie tego chc膮: 偶eby艣 zbieg艂 na d贸艂 bez broni! Chc膮, 偶eby艣 spanikowa艂! Opanuj si臋, cz艂owieku!

Dale zmontowa艂 strzelb臋 trz臋s膮cymi si臋 r臋kami. Mike wetkn膮艂 za pasek dwa pistolety z wod膮 艣wi臋con膮, rzuci艂 Dale'owi pude艂ko z amunicj膮, przewiesi艂 kr贸tkofal贸wk臋 przez rami臋.

- No, dobrze. Teraz mo偶emy i艣膰.

Krzyki ucich艂y.

Zbiegli po schodach, przemkn臋li przez hall i kuchni臋, otworzyli drzwi do piwnicy.

37

- Potrzebujecie nas? - zapyta艂 Kevin przez kr贸tkofal贸wk臋. Obaj z Harlenem byli ubrani i gotowi do natychmiastowego wyruszenia.

- Nie. Zosta艅cie tam, gdzie jeste艣cie, chyba 偶e was wezwiemy - odpar艂 Mike ze szczytu piwnicznych schod贸w. - W razie czego, dwa razy wci艣niemy guzik nadawania.

- W porz膮dku.

Chwil臋 potem, Mike zako艅czy艂 rozmow臋, w domu Stewart贸w zgas艂o 艣wiat艂o. Wyj膮艂 z torby latark臋, Dale za艣 w艂膮czy艂 latark臋 ojca, kt贸ra zawsze sta艂a na p贸艂ce nad schodami. Kuchni臋 i ca艂y dom spowija艂a g艂臋boka ciemno艣膰; na dole, w piwnicy, ciemno艣膰 by艂a wr臋cz niewyobra偶alna.

Co艣 tam skroba艂o i szele艣ci艂o.

Dale za艂adowa艂 pocisk kalibru .410, drug膮 luf臋 zostawi艂 pust膮, i zatrzasn膮艂 bro艅. Snop 艣wiat艂a jego latarki ta艅czy艂 na sufitowych belkach na zakr臋cie schod贸w. Szelesty i skrobania stawa艂y si臋 coraz g艂o艣niejsze.

- Idziemy - szepn膮艂 i ruszy艂 w d贸艂 po stopniach. Mike pod膮偶a艂 za nim z babcin膮 fuzj膮 w jednej r臋ce i latark膮 w drugiej.

Na dole cuchn臋艂o ple艣ni膮 i wilgoci膮, piec wygl膮da艂 jak g艂owa Gorgony z grubymi w臋偶owymi w艂osami. Tajemnicze odg艂osy dobiega艂y z prawej strony, ze sk艂adziku na w臋giel. Dale, niewiele my艣l膮c wszed艂 tam zdecydowanym krokiem, omi贸t艂 艣wiat艂em latarki niewielkie wn臋trze. Nie by艂o tam wiele do ogl膮dania: stosik w臋gla pozosta艂y po zimie, drewniana rynna prowadz膮ca do pieca, paj臋czyny pod sufitem, niska najdalsza 艣ciana, a nad ni膮 wolna przestrze艅 艂膮cz膮ca sk艂adzik z niepodpiwniczon膮 cz臋艣ci膮 domu pod werand膮. W艂a艣nie stamt膮d wydobywa艂a si臋 po艣wiata - z pewno艣ci膮 nie mo偶na by艂o nazwa膰 jej 艣wiat艂em, przypomina艂a raczej s艂aby blask fosforyzuj膮cych wskaz贸wek zegarka. Dale podszed艂 bli偶ej, po艣wieci艂 latark膮. W odleg艂o艣ci jakich艣 siedmiu metr贸w, tam gdzie powinna by膰 kamienno-ceglana podmur贸wka, zia艂 okr膮g艂y otw贸r o 艣rednicy oko艂o p贸艂 metra. W艂a艣nie on stanowi艂 藕r贸d艂o tajemniczego blasku i skrobi膮co-szeleszcz膮cych odg艂os贸w.

Dale chwyci艂 za g贸rn膮 kraw臋d藕 niedoko艅czonej 艣cianki, podci膮gn膮艂 si臋, wczo艂ga艂 w w膮sk膮 szczelin臋 i, nie zwa偶aj膮c na paj臋czyny, zacz膮艂 si臋 czo艂ga膰 w stron臋 otworu. Mike z艂apa艂 go za kostk臋.

- Pu艣膰! Musz臋 go znale藕膰!

Mike nie traci艂 czasu na dyskusj臋, tylko gwa艂townym szarpni臋ciem wci膮gn膮艂 przyjaciela z powrotem do piwnicy.

- Puszczaj! - sykn膮艂 Dale, pr贸buj膮c si臋 oswobodzi膰. - Id臋 za nim!

Mike chwyci艂 go z dw贸ch stron za g艂ow臋, przycisn膮艂 do zimnej 艣ciany.

- Wszyscy za nim p贸jdziemy, ale nie t臋dy. Oni tylko na to czekaj膮. Wybierzemy inn膮 drog臋.

- Jak膮? - wyj膮ka艂 Dale. Chocia偶 bardzo chcia艂, nie m贸g艂 si臋 poruszy膰.

- Bezpieczniejsz膮. I dotrzemy tam, dok膮d go zabrali.

- To znaczy gdzie?

- Jak my艣lisz, dok膮d prowadzi ten tunel?

Dale z wysi艂kiem zwr贸ci艂 g艂ow臋 ku otworowi. Na po艂udniowy zach贸d, ukosem przez szkolne boisko, a偶 do...

- Old Central. Ale... Mo偶e Lawrence jeszcze 偶yje...

- Mo偶e. Do tej pory nikogo nie brali 偶ywcem, tylko od razu wszystkich zabijali, ale kto wie. - Wcisn膮艂 guzik nadawania. - Kevin, Harlen, bierzcie rzeczy. Za trzy minuty spotykamy si臋 przy dystrybutorze. Musimy si臋 tylko przebra膰.

Przeskakuj膮c po dwa stopnie, pobiegli po schodach na g贸r臋.

- Ale ja i tak p贸jd臋 za nim! - wysapa艂 Dale.

- Pojedziesz z nimi. Tunel zostaw mnie.

Wpadli do pokoju i zacz臋li pospiesznie wci膮ga膰 spodnie i bluzy, nie zawracaj膮c sobie g艂贸w takimi g艂upstwami jak bielizna, i skarpetki.

- Przecie偶 powiedzia艂e艣, 偶e oni tylko na to czekaj膮?

- Tak, ale nie wiedz膮, 偶e we藕miemy ich w dwa ognie.

- Dlaczego ty masz i艣膰? On jest moim bratem!

Mike westchn膮艂 ci臋偶ko.

- Zgadza si臋. Ale ja mam troch臋 wi臋cej do艣wiadczenia w tych sprawach.

***

Podczas wy艣wietlania kresk贸wki i dodatku pan Ashley-Montague wys膮czy艂 w samochodzie jeszcze par臋 drink贸w, ale wr贸ci艂 na estrad臋, jak tylko zacz膮艂 si臋 film. By艂a to ca艂kiem nowa produkcja, ciesz膮ca si臋 du偶膮 popularno艣ci膮 w kinach w Peorii: „Zag艂ada domu Usher贸w” Rogera Cormana. W roli Rodericka Ushera wyst臋powa艂 co prawda beznadziejnie nijaki Vincent Price, ale film i tak pod ka偶dym wzgl臋dem przewy偶sza艂 wi臋kszo艣膰 produkcji nale偶膮cych do tego gatunku. Milionerowi szczeg贸lnie przypad艂y do gustu wszechobecne czernie i czerwienie oraz z艂owr贸偶bne o艣wietlenie, w kt贸rym wida膰 by艂o wyra藕nie ka偶dy kamie艅 i ka偶d膮 ceg艂臋 rodowej siedziby Usher贸w.

Burza uderzy艂a w chwili, kiedy ko艅czy艂a si臋 pierwsza rolka filmu. Ga艂臋zie pot臋偶nych drzew zacz臋艂y si臋 nagle szamota膰 i ko艂ysa膰, papiery i inne 艣mieci pofrun臋艂y w g贸r臋, nieliczni widzowie albo skulili si臋 pod kocami, albo pobiegli szuka膰 schronienia w domach lub samochodach. Czarne chmury nad dachem Parkside Cafe p臋dzi艂y jak szalone, co jaki艣 czas o艣wietla艂y je nieme b艂yskawice. Matka milionera nazywa艂a takie burze „wied藕mowymi”; zwykle wyst臋powa艂y bardzo wczesn膮 wiosn膮 albo p贸藕n膮 jesieni膮, prawie nigdy w 艣rodku lata.

Na ekranie Roderick Usher i m艂ody gentelman, kt贸ry przyby艂 z wizyt膮, nie艣li masywn膮 trumn臋 do zaro艣ni臋tej paj臋czynami krypty rodzinnego grobowca. W trumnie spoczywa艂a siostra Ushera. Pan Ashley-Montague wiedzia艂, 偶e dziewczyna cierpi jedynie na odziedziczon膮 po przodkach katalepsj臋, publiczno艣膰 te偶 o tym wiedzia艂a, Poe o tym wiedzia艂... Dlaczego nie wiedzia艂 Usher? A mo偶e wie, pomy艣la艂 Ashley-Montague. Mo偶e wie i 艣wiadomie chce pochowa膰 j膮 偶ywcem?

Nad bezkresnymi polami rozci膮gaj膮cymi si臋 na po艂udnie od miasta przetoczy艂 si臋 艂oskot pierwszego gromu; zacz膮艂 od nies艂yszalnych, za to doskonale wyczuwalnych infrad藕wi臋k贸w, by zako艅czy膰 wysokim, og艂uszaj膮cym trzaskiem.

- Czy mam przerwa膰, prosz臋 pana? - zapyta艂 Taylor, przytrzymuj膮c czapk臋 na g艂owie. Opr贸cz nich w parku zosta艂y tylko cztery osoby.

Milioner ponownie spojrza艂 na ekran. Trumna dr偶a艂a i ko艂ysa艂a si臋, uwi臋ziona dziewczyna usi艂owa艂a si臋 wydosta膰 z pu艂apki. Cztery pi臋tra wy偶ej Roderick Usher s艂ysza艂 ka偶dy d藕wi臋k dobiegaj膮cy z grobowca. Zas艂oni艂 uszy r臋kami i krzykn膮艂 co艣, co uton臋艂o w huku kolejnego grzmotu.

- Nie - powiedzia艂 Ashley-Montague. - Rolka ju偶 si臋 prawie ko艅czy. Zaczekajmy jeszcze chwil臋.

Tyler skin膮艂 g艂ow膮, nawet nie staraj膮c si臋 ukry膰 niezadowolenia, i szczelniej otuli艂 si臋 marynark膮.

- Denissss... - Szept dobiega艂 z krzak贸w rosn膮cych przed estrad膮. - Deniiiiiisssss...

Milioner zmarszczy艂 brwi i podszed艂 do barierki. Nikogo nie zobaczy艂, cho膰 szczerze m贸wi膮c, w ciemno艣ci i przy szalej膮cym wietrze w og贸le niewiele by艂o wida膰.

- Kto tam? - warkn膮艂.

Nikt w Elm Haven nie o艣mieli艂by si臋 zwraca膰 do niego po imieniu. Takich os贸b w og贸le by艂o bardzo niewiele.

- Deniiissss...

Brzmia艂o to tak, jakby wiatr szepta艂 w krzewach. Ashley-Montague nie mia艂 najmniejszego zamiaru tam schodzi膰. Odwr贸ci艂 si臋 i pstrykn膮艂 palcami na Tylera.

- Kto艣 tam robi sobie 偶arty. Daj mu nauczk臋.

Tyler skin膮艂 g艂ow膮, po czym zbieg艂 po schodkach. By艂 znacznie starszy ni偶 na to wygl膮da艂. Podczas drugiej wojny 艣wiatowej dowodzi艂 brytyjskim oddzia艂em komandos贸w, specjalizuj膮cym si臋 w przeprowadzaniu akcji dywersyjnych za nieprzyjacielskimi liniami w Birmie. Po wojnie razem z rodzin膮 popad艂 w tarapaty finansowe, do czasu kiedy pan Dennis Ashley-Montague uczyni艂 go swoim szoferem i gorylem.

Na targanym gwa艂townymi podmuchami wiatru ekranie Vincent Price wykrzykiwa艂, 偶e jego siostra 偶yje, 偶yje, 偶yje! M艂ody m臋偶czyzna chwyci艂 lamp臋 i pop臋dzi艂 w d贸艂 po kamiennych schodach.

Na niebie eksplodowa艂a pierwsza b艂yskawica; przez chwil臋 ca艂e miasto by艂o sk膮pane w przera藕liwie jaskrawym blasku. Zaraz potem rozleg艂 si臋 przera藕liwy huk grzmotu. Ostatni widzowie uciekli w pop艂ochu. Na parkingu zosta艂a tylko czarna limuzyna. Ashley-Montague ponownie zbli偶y艂 si臋 do balustrady. Na policzkach poczu艂 pierwsze, zimne i twarde krople deszczu.

- Daj spok贸j, Tyler. Zbieraj sprz臋t i...

Najpierw zauwa偶y艂 zegarek. Z艂oty rolex Tylera b艂ysn膮艂 w 艣wietle kolejnej b艂yskawicy, Wci膮偶 znajdowa艂 si臋 na r臋ce kierowcy; r臋ka le偶a艂a na kawa艂ku odkrytej ziemi mi臋dzy krzakami i estrad膮... Tylko r臋ka, nic wi臋cej. W ziemi tu偶 obok zia艂 szeroki otw贸r, z kt贸rego dobiega艂y jakie艣 niepokoj膮ce odg艂osy.

Milioner cofa艂 si臋 powoli, a偶 wreszcie opar艂 si臋 o balustrad臋 po przeciwnej stronie estrady. Otworzy艂 usta do krzyku, ale u艣wiadomi艂 sobie, 偶e jest zupe艂nie sam. Main Street by艂a pusta jak o trzeciej nad ranem, Hard Road nie jecha艂 ani jeden samoch贸d. Mimo to zawo艂a艂 o pomoc, ale bij膮ce niemal bez przerwy pioruny ca艂kowicie go zag艂uszy艂y. B艂yskawice o艣wietla艂y czarne, k艂臋bi膮ce si臋 chmury, wiatr z ka偶d膮 chwil膮 coraz bardziej przybiera艂 na sile. Spojrza艂 w kierunku odleg艂ego o pi臋tna艣cie metr贸w samochodu. Ga艂臋zie drzew ta艅czy艂y jaki艣 szale艅czy taniec; jedna z nich z艂ama艂a si臋 z trzaskiem i wyl膮dowa艂a na parkowej 艂awce.

To chce, 偶ebym pobieg艂 do samochodu.

Nie ruszy艂 si臋 z miejsca. Najwy偶ej zmoknie, i co z tego? Taka burza nie mo偶e trwa膰 wiecznie. Wcze艣niej czy p贸藕niej kto艣 si臋 zatrzyma - mo偶e nawet szeryf albo konstabl - 偶eby sprawdzi膰, dlaczego projekcja wci膮偶 trwa przy takiej pogodzie. Na ekranie m艂oda kobieta o bladej twarzy i zakrwawionych palcach, w poszarpanym ca艂unie, bieg艂a korytarzami starego domostwa. Vincent Price krzycza艂 niemal bez przerwy.

Tu偶 przed nogami Ashley-Montague'a drewniana pod艂oga estrady wybrzuszy艂a si臋 nagle, po czym p臋k艂a z trzaskiem mog膮cym si臋 r贸wna膰 z hukiem uderzaj膮cych woko艂o piorun贸w. Milioner zd膮偶y艂 krzykn膮膰 tylko jeden jedyny raz, a zaraz potem pot臋偶na paszcza o dwudziestocentymetrowych z臋bach chwyci艂a go za nogi i wci膮gn臋艂a do otworu.

Na ekranie by艂o wida膰 dom Usher贸w w ca艂ej okaza艂o艣ci, o艣wietlony blaskiem b艂yskawic bez por贸wnania mizerniejszych od tych, kt贸re co chwila eksplodowa艂y nad dachem Parkside Cafe.

***

- Plan jest taki: - powiedzia艂 Mike. Zgromadzili si臋 obok dystrybutora przy szopie. Wrota by艂y otwarte, k艂贸dka zdj臋ta z pompy. Dale nape艂nia艂 benzyn膮 butelki po coli, ale przerwa艂 na chwil臋 i uni贸s艂 g艂ow臋. - Dale i Harlen jad膮 do szko艂y. Wiecie, jak wej艣膰 do 艣rodka?

Dale pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Ja wiem - odezwa艂 si臋 Harlen.

- W porz膮dku. Zaczniecie od piwnicy. Postaram si臋 was tam znale藕膰. Je艣li b臋d臋 gdzie indziej, zawo艂am. Je艣li nie b臋d臋 m贸g艂, musicie szuka膰 sami.

- Kto bierze radia? - zapyta艂 Harlen.

Pozby艂 si臋 ju偶 temblaka, ale gipsowy opatrunek wci膮偶 jeszcze tkwi艂 na jego lewym ramieniu. Mike wr臋czy艂 mu kr贸tkofal贸wk臋.

- Ty i Kevin. Kevin, wiesz, co masz robi膰?

Ch艂opiec skin膮艂 g艂ow膮, po czym natychmiast ni膮 pokr臋ci艂.

- Naprawd臋 chcesz j膮 nape艂ni膰 ca艂膮?

Mike w milczeniu nape艂nia艂 kieszenie amunicj膮 kalibru .410.

- Ale dlaczego? - nie dawa艂 za wygran膮 Kevin. - Przecie偶 zamierza艂e艣 tylko pola膰 drzwi i okna...

- To by nic nie da艂o - odpar艂 Mike. - Cysterna ma by膰 pe艂na po brzegi. Je艣li nie da si臋 inaczej, wjedziemy ni膮 do 艣rodka przez te drzwi.

Wskaza艂 na p贸艂nocn膮 艣cian臋 budynku. Wiatr przybra艂 na sile, b艂yskawice raz po raz rozdziera艂y czarn膮 zas艂on臋 chmur, pot臋偶ne wi膮zy ko艂ysa艂y si臋 i gro藕nie wymachiwa艂y ga艂臋ziami.

Kevin wyba艂uszy艂 na niego oczy.

- Niby jak, je艣li wolno spyta膰? Przecie偶 tam jest cztery albo pi臋膰 stopni. Nawet gdyby cysterna zmie艣ci艂a si臋 w drzwi, to na pewno nie wjedzie po schodach!

Mike spojrza艂 na Dale'a i Harlena.

- Pami臋tacie te stare wielgachne dechy, kt贸re od zesz艂ego roku le偶膮 przy 艣mietniku?

Harlen skin膮艂 g艂ow膮.

- Jasne. Przecie偶 par臋 tygodni temu ma艂o si臋 na nie nie nadzia艂em.

- 艢wietnie. Zanim wejdziecie do 艣rodka, u艂o偶ymy z nich na schodach co艣 w rodzaju podjazdu.

- „Co艣 w rodzaju podjazdu”, dobre sobie! - Kevin spojrza艂 na czterotonow膮 ci臋偶ar贸wk臋 ojca. B艂yskawice odbija艂y si臋 w pot臋偶nej cysternie ze stali nierdzewnej. - Was chyba wszystkich pogi臋艂o... - wymamrota艂 nie bardzo wiadomo do kogo.

- Idziemy. - Dale ruszy艂 w stron臋 starej szko艂y. - Idziemy!

Matka jeszcze nie przyjecha艂a; w tej cz臋艣ci miasta zgas艂y wszystkie 艣wiat艂a. Tylko Old Central zdawa艂a si臋 emanowa膰 t臋 sam膮 trupi膮 po艣wiat臋, kt贸ra pozostawa艂a na jaki艣 czas w chmurach po ka偶dej b艂yskawicy. Mike klepn膮艂 w rami臋 najpierw Harlena, potem Kevina, a nast臋pnie potruchta艂 ku domowi Dale'a. Dale przystan膮艂 po drugiej stronie ulicy i obejrza艂 si臋 na przyjaciela. Do Mike'a dotar艂 jedynie strz臋p okrzyku. By艂o to „Powodzenia!” albo „Do widzenia!”.

Pomacha艂 Dale'owi, a nast臋pnie wszed艂 do domu Stewart贸w i skierowa艂 si臋 prosto do piwnicy.

***

Dale czeka艂 mniej wi臋cej p贸艂 minuty, a nast臋pnie wr贸ci艂 biegiem na podw贸rko.

- Idziesz, czy nie?

Harlen buszowa艂 w szopie.

- Kevin m贸wi艂, 偶e gdzie艣 tu powinna by膰 lina... O, jest. - Zdj膮艂 dwa spore zwoje z gwo藕dzi wbitych w poprzeczne belki. - Powinno by膰 co najmniej po dziesi臋膰 metr贸w w ka偶dym.

Za艂o偶y艂 je sobie jak bandoliery. Dale prychn膮艂 ze zniecierpliwieniem, odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i pobieg艂, nie interesuj膮c si臋 tym, czy Harlen pod膮偶a za nim. Gdzie艣 tam, w starej szkole, by艂 jego brat.

- Na choler臋 ci ta lina? - zapyta艂, kiedy Harlen jednak dogoni艂 go po kilkunastu metrach.

- Je艣li naprawd臋 mamy tam wej艣膰, to chc臋 mie膰 pewno艣膰, 偶e uda mi si臋 wyj艣膰, i to nie w taki spos贸b jak ostatnim razem!

Dale tylko wzruszy艂 ramionami.

Wok贸艂 nich spada艂y na ziemi臋 po艂amane przez wichur臋 ga艂臋zie. Trawa na boisku falowa艂a jak szalona, tworz膮c przedziwne, przenikaj膮ce si臋 i krzy偶uj膮ce wzory.

- Sp贸jrz... - szepn膮艂 Harlen.

Bruzdy by艂y ju偶 dos艂ownie wsz臋dzie, wi艂y si臋, zakr臋ca艂y, 艂膮czy艂y i rozdziela艂y. Dale wydoby艂 zza paska pistolet na wod臋. Czu艂 si臋 jak kretyn, niemniej przypi膮艂 latark臋 do paska i szed艂 dalej naprz贸d, z plastikow膮 zabawk膮 w jednej r臋ce i dwururk膮 w drugiej.

- Masz t臋 magiczn膮 wod臋 Mike'a? - zapyta艂 szeptem Harlen.

- 艢wi臋con膮.

- Wszystko jedno. Masz?

- Mam.

Musieli si臋 mocno pochyli膰, 偶eby pokona膰 przeciwny wiatr.

Zielonawe b艂yskawice o艣wietla艂y niebo wype艂nione kipiel膮 czarnych ob艂ok贸w. Grzmoty przetacza艂y si臋 od horyzontu po horyzont jak salwy armatnie.

- Je艣li si臋 rozpada, z planu Kevina wyjd膮 nici.

Dale nie odpowiedzia艂. Min臋li p贸艂nocne wej艣cie, dotarli pod zabite deskami okna. Wiatr zerwa艂 deski z witra偶owego okna nad samym wej艣ciem, ale znajdowa艂o si臋 za wysoko, 偶eby z niego skorzysta膰, potruchtali wi臋c dalej, min臋li p贸艂nocnowschodni naro偶nik i 艣mietnik, przy kt贸rym Jim le偶a艂 nieprzytomny przez dziesi臋膰 godzin, zanurzyli si臋 w cie艅 po p贸艂nocnej stronie ogromnego budynku.

- S膮 deski! - wysapa艂 Harlen. - Musimy je u艂o偶y膰 na schodkach, tak jak powiedzia艂 Mike.

- Pieprz臋 je - warkn膮艂 Dale. - Poka偶 mi lepiej to wej艣cie, o kt贸rym m贸wili艣cie.

Harlen stan膮艂 jak wryty.

- S艂uchaj, to mo偶e by膰 bardzo wa偶ne...

- Poka偶 mi je!

Dale, prawie nie zdaj膮c sobie z tego sprawy, skierowa艂 luf臋 strzelby w stron臋 kolegi. Harlen u艣wiadomi艂 sobie, 偶e jego rewolwer tkwi za paskiem, pod zwojami liny.

- Pos艂uchaj... Dobrze wiem, 偶e martwisz si臋 o brata, i zwykle mam w nosie czyje艣 rozkazy, ale tym razem Mike chyba ma racj臋. Pom贸偶 mi u艂o偶y膰 te deski, a ja zaraz potem poka偶臋 ci, kt贸r臋dy wej艣膰 do 艣rodka.

Dale mia艂 ochot臋 krzycze膰 z rozpaczy i w艣ciek艂o艣ci, ale bez s艂owa od艂o偶y艂 strzelb臋 i z艂apa艂 za koniec ogromnej, ci臋偶kiej deski. Pochodzi艂y z rozebranej w ubieg艂ym roku wielkiej szkolnej werandy. Od tego czasu nasi膮kn臋艂y wilgoci膮 i sta艂y si臋 jeszcze ci臋偶sze. Przeniesienie o艣miu sztuk i u艂o偶enie ich na schodkach zaj臋艂o ch艂opcom pi臋膰 minut.

- W膮tpi臋, czy po tym czym艣 wjecha艂by nawet motocykl - powiedzia艂 Dale. - Mike chyba oszala艂.

Harlen wzruszy艂 ramionami.

- Obiecali艣my, 偶e to zrobimy, i dotrzymali艣my s艂owa. A teraz wchodzimy do 艣rodka.

Strzelba Dale'a czeka艂a na niego tam, gdzie j膮 zostawi艂. Z wyj膮tkiem kr贸tkich chwil podczas eksplozji b艂yskawic, po tej stronie budynku by艂o ca艂kiem ciemno. Tylko g贸rne pi臋tra szko艂y zdawa艂y si臋 jarzy膰 fosforyzuj膮cym blaskiem.

- T臋dy! - szepn膮艂 Harlen. Wszystkie piwniczne okienka by艂y nie tylko zas艂oni臋te siatk膮, ale tak偶e zabite deskami. Harlen zatrzyma艂 si臋 przy tym, kt贸re znajdowa艂o si臋 najbli偶ej po艂udniowo-zachodniego naro偶nika budynku, bez trudu oderwa艂 spr贸chnia艂膮 desk臋, kopn膮艂 przerdzewia艂膮 siatk臋. Odpad艂a z jednej strony, nie stawiaj膮c 偶adnego oporu. - Obluzowali艣my j膮 kiedy艣 z Gerrym Daysingerem, kiedy nie mieli艣my nic do roboty - wyja艣ni艂 Harlen. - Pom贸偶 mi.

Dale ponownie opar艂 strzelb臋 o 艣cian臋, razem z Harlenem chwyci艂 za siatk臋 i odgi膮艂 j膮 bez wi臋kszego trudu. Harlen usiad艂 na niskim murku, wpu艣ci艂 nogi do studzienki, kopni臋ciem wybi艂 najpierw jedn膮 ma艂膮 szybk臋, potem drug膮 i trzeci膮. Drewniane listewki r贸wnie偶 rozsypa艂y si臋 w drzazgi. Kilka sekund p贸藕niej po艂owa okna sta艂a otworem.

- Pan pierwszy, je艣li 艂aska - zwr贸ci艂 si臋 Harlen do Dale'a, kt贸ry natychmiast chwyci艂 strzelb臋 i wsun膮艂 si臋 nogami naprz贸d do 艣rodka. Lew膮 stop膮 wymaca艂 grub膮, biegn膮c膮 wzd艂u偶 艣ciany rur臋, stan膮艂 na niej i zeskoczy艂 na pod艂og臋.

Harlen wgramoli艂 si臋 zaraz za nim. Kolejna b艂yskawica wy艂owi艂a z ciemno艣ci pl膮tanin臋 rur i wielki st贸艂 warsztatowy. Dale odpi膮艂 latark臋 od paska, wetkn膮艂 tam natomiast pistolet na wod臋.

- W艂膮cz j膮, na lito艣膰 bosk膮! - sykn膮艂 Harlen.

Dale pos艂usznie w艂膮czy艂 latark臋. Znajdowali si臋 w kot艂owni; nad g艂ow膮 mieli pl膮tanin臋 rur, wzd艂u偶 艣cian sta艂y rz臋dem metalowe, cylindryczne zbiorniki na wod臋. Wsz臋dzie doko艂a czai艂y si臋 rozedrgane cienie.

- Idziemy - szepn膮艂 Dale, 艣wiec膮c wzd艂u偶 lufy strzelby. 呕a艂owa艂 teraz, 偶e zabra艂 tylko amunicj臋 mniejszego kalibru, ale by艂o ju偶 za p贸藕no.

Ostro偶nie, krok za krokiem, ruszy艂 przed siebie.

***

- Niech to szlag trafi! - wymamrota艂 Kevin Grumbacher. Prawie nigdy nie przeklina艂, ale tym razem nic nie sz艂o jak nale偶y.

Tamci zostawili go samego, a on znajdowa艂 si臋 na najlepszej drodze do tego, 偶eby zniszczy膰 cystern臋 ojca, a zarazem podstaw臋 bytu ca艂ej rodziny. Czu艂 si臋 okropnie, nape艂niaj膮c cystern臋 benzyn膮. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e cho膰by potem nie wiadomo jak starannie czy艣ci艂 j膮 i p艂uka艂, nie zdo艂a ca艂kowicie usun膮膰 zapachu paliwa i pierwszy 艂adunek mleka przypuszczalnie b臋dzie do niczego. By膰 mo偶e pomog艂aby wymiana w臋偶y, ale te z pewno艣ci膮 kosztowa艂y potwornie du偶o.

Pojawi艂o si臋 jeszcze jedno niebezpiecze艅stwo: w zwi膮zku z awari膮 elektryczno艣ci nie dzia艂a艂a klimatyzacja, co oznacza艂o, 偶e rodzice 艣pi膮cy w usytuowanej w piwnicy sypialni mogli si臋 niebawem obudzi膰 - tym bardziej, 偶e pioruny wali艂y coraz g艂o艣niej. Ojciec mia艂 co prawda mocny sen, ale matka ba艂a si臋 burzy i cz臋sto chodzi艂a wtedy po domu. Najlepiej by by艂o, gdyby uda艂o mu si臋 wyprowadzi膰 ci臋偶ar贸wk臋 z szopy bez uruchamiania silnika. Oczywi艣cie, nie m贸g艂 nawet marzy膰 o wypchni臋ciu kolosa, ale korzystaj膮c z tego, 偶e pojazd sta艂 na lekkim spadku, wrzuci艂 luz, zwolni艂 r臋czny hamulec i pozwoli艂 ci臋偶ar贸wce dotoczy膰 si臋 do pompy. Ponownie zaci膮gn膮艂 hamulec, wysiad艂 i pod艂膮czy艂 przew贸d do gniazdka.

Dopiero wtedy przypomnia艂 sobie, 偶e nie ma pr膮du. Pi臋knie. Po prostu pi臋knie.

Co prawda, w g艂臋bi szopy sta艂 spalinowy generator, ale, narobi艂by pewnie wi臋cej ha艂asu ni偶 dziesi臋膰 silnik贸w ci臋偶ar贸wek. Mimo to Kevinowi nie pozosta艂o nic innego jak zaryzykowa膰. Pod艂膮czy艂 co trzeba, nala艂 do ga藕nika odrobin臋 paliwa z ba艅ki, szarpn膮艂 za sznur. Uda艂o mu si臋 uruchomi膰 generator za trzecim razem. Nawet nie jest taki strasznie g艂o艣ny, pomy艣la艂 z wisielczym humorem. Najwy偶ej jak dziesi臋膰 gokart贸w w wielkiej blaszanej beczce. Mimo to drzwi domu nie otworzy艂y si臋 z trzaskiem i ojciec nie wybieg艂 na podw贸rze w rozwianym szlafroku i z ob艂臋dem w oczach.

Jeszcze nie.

Przymkn膮艂 szarpane wiatrem wrota szopy, otworzy艂 zamykan膮 na klucz klapk臋 wlewu do zakopanego w ziemi ogromnego zbiornika i sprawdzi艂 trzymetrow膮 tyczk膮 poziom paliwa; zbiornik by艂 prawie pe艂en. Nast臋pnie odczepi艂 gruby gumowy w膮偶, jeden koniec przymocowa艂 do zaworu w g贸rnej cz臋艣ci cysterny, drugi za艣 spu艣ci艂 do zbiornika.

Burza coraz bardziej przybiera艂a na sile. Wichura pr贸bowa艂a powyrywa膰 z korzeniami rosn膮ce przy domu brzozy i topole, b艂yskawice raz po raz zalewa艂y 艣wiat potokami jaskrawego elektrycznego 艣wiat艂a. Kevin przekr臋ci艂 w艂膮cznik; w膮偶 natychmiast napi膮艂 si臋 i pogrubia艂. Kevin zacisn膮艂 powieki, us艂yszawszy, jak pierwsze litry paliwa wpadaj膮 do sterylnego wn臋trza cysterny. Wybaczcie, dzieciaki, ale wasze mleczko b臋dzie przez jaki艣 czas cuchn臋艂o benzyn膮... Tak, ojciec na pewno go zabije, bez wzgl臋du na wszystko. Rzadko wpada艂 w gniew, ale je艣li co艣 takiego si臋 zdarzy艂o, ogarnia艂a go 艣lepa furia wprawiaj膮ca w przera偶enie ka偶dego, kto znalaz艂 si臋 wtedy w pobli偶u.

Otworzy艂 oczy, mru偶膮c powieki, spojrza艂 w stron臋 szko艂y. Dale i Lawrence znikn臋li za naro偶nikiem budynku, Mike by艂 ju偶 w piwnicy Stewart贸w. Kevin poczu艂 si臋 bardzo samotny. Dwie艣cie litr贸w na minut臋. W zbiorniku jest pewnie z trzy tysi膮ce litr贸w, mniej wi臋cej po艂owa pojemno艣ci cysterny. Pi臋tna艣cie minut tankowania. Ojciec na pewno si臋 obudzi.

Sze艣膰 minut p贸藕niej, ws艂uchuj膮c si臋 w monotonne terkotanie generatora i wci膮偶 narastaj膮cy ryk burzy, obejrza艂 si臋 za siebie i dostrzeg艂 zmarszczki na szkolnym boisku. Wygl膮da艂y jak kilwater pozostawiany w wodzie przez p艂etwy grzbietowe dw贸ch rekin贸w - tyle 偶e to nie by艂 ocean, lecz suchy l膮d. Co艣 przebija艂o si臋 przez ziemi臋 p艂ytko pod jej powierzchni膮, kieruj膮c si臋 w stron臋 ulicy, domu i stoj膮cej przy dystrybutorze cysterny. Dwa 艣lady, dwa wybrzuszenia sun膮ce szybko ku niemu.

Bardzo szybko.

38

Mniej wi臋cej po dziesi臋ciu metrach tunel znacznie si臋 rozszerzy艂; mia艂 teraz co najmniej osiemdziesi膮t centymetr贸w 艣rednicy i Mike czo艂ga艂 si臋 bez najmniejszego trudu - nie to co na pocz膮tku, kiedy ka偶dy ruch w ciasnej przestrzeni kosztowa艂 go mn贸stwo wysi艂ku. Bruzdowane 艣ciany tunelu by艂y bardzo twarde, pokryte jak膮艣 szaraw膮 substancj膮 o konsystencji zastyg艂ego kleju modelarskiego. Przywodzi艂y mu na my艣l 艣lady traktorowych opon albo g膮sienic buldo偶era w zaschni臋tym b艂ocie. Pe艂z艂o mu si臋 r贸wnie 艂atwo jak przez betonowe przepusty pod szos膮 - tyle 偶e trwa艂o to niepor贸wnywalnie d艂u偶ej.

Stara艂 si臋 nie zwraca膰 uwagi na paskudny smr贸d. W blasku latarki 艣ciany tunelu po艂yskiwa艂y czerwono, nasuwaj膮c skojarzenia z jakim艣 potwornie d艂ugim, prowadz膮cym do samego piek艂a jelitem. Z minuty na minut臋 coraz bardziej bola艂y go 艂okcie i kolana, ale o tym r贸wnie偶 stara艂 si臋 nie my艣le膰, odmawiaj膮c po cichu Zdrowa艣 Mario na zmian臋 z Ojcze Nasz. 呕a艂owa艂, 偶e nie wzi膮艂 ze sob膮 ostatniego kawa艂eczka hostii.

Tunel zakr臋ca艂 to w prawo, to w lewo, czasem si臋 wznosi艂, czasem za艣 opada艂. Akurat w tej chwili prowadzi艂 w d贸艂. Mike dwukrotnie mija艂 skrzy偶owania z innymi tunelami, zatrzymywa艂 si臋, 艣wieci艂 w nie latark膮, nas艂uchiwa艂, a nast臋pnie rusza艂 dalej. Nie mia艂 pewno艣ci, czy „jego” tunel jest naj艣wie偶szy, ale na pewno najmocniej w nim 艣mierdzia艂o.

Przed ka偶dym zakr臋tem spodziewa艂 si臋 ujrze膰 za chwil臋 blokuj膮ce mu drog臋 zw艂oki Lawrence'a Stewarta - by膰 mo偶e same ko艣ci ze strz臋pami cia艂a, a mo偶e co艣 jeszcze gorszego. Gdyby tak si臋 sta艂o, przynajmniej m贸g艂by zawr贸ci膰 i powiedzie膰 reszcie, 偶e nie ma sensu pcha膰 si臋 noc膮 do Old Central, ale poniewa偶 na nic na razie nie natrafi艂, pe艂z艂 wci膮偶 naprz贸d g艂贸wnym tunelem, a w ka偶dym razie tym, co uwa偶a艂 za g艂贸wny tunel. Wydawa艂o mu si臋, 偶e szoruje 艂okciami i kolanami po szorstkim betonie. Snop 艣wiat艂a z latarki pada艂 na czerwonawe 艣ciany, wydobywaj膮c z ciemno艣ci to dwadzie艣cia metr贸w, to zn贸w dwadzie艣cia centymetr贸w tunelu, zale偶nie od tego, czy Mike znajdowa艂 si臋 akurat na pocz膮tku, czy przy ko艅cu prostego odcinka.

Wetkni臋ty za pasek pistolet na wod臋 zacz膮艂 przecieka膰. Mike czu艂 si臋 jak kretyn. Walczy膰 z potworami? Prosz臋 bardzo. Ale dlaczego w mokrych gatkach? W ko艅cu, zirytowany, wyci膮gn膮艂 pistolet zza paska i wzi膮艂 go w z臋by. Lepsza mokra broda ni偶 podejrzana plama na spodniach.

Tunel ponownie skr臋ci艂 ostro w prawo i zacz膮艂 gwa艂townie opada膰. Mike zsuwa艂 si臋, hamuj膮c szeroko rozstawionymi 艂okciami. Ju偶 prawie dotar艂 na sam d贸艂, kiedy nagle poczu艂 lekkie dr偶enie ziemi.

Kiedy艣, dawno temu, razem z Dale'em przygl膮dali si臋 zabawie w Oak Hill, a偶 w ko艅cu, troch臋 znudzeni, wybrali si臋 na nocn膮 przechadzk臋 o艣wietlonymi ksi臋偶ycowym blaskiem torami kolejowymi. W pewnej chwili wyczuli pod stopami dr偶enie szyn; w ten spos贸b uprzedza艂y o tym, 偶e nadje偶d偶a nocny ekspress kursuj膮cy mi臋dzy Galesburgiem i Peori膮. Teraz by艂o podobnie, tyle 偶e wibracja mia艂a znacznie wi臋ksze nat臋偶enie. Czu艂 j膮 w ko艣ciach r膮k i n贸g, w czaszce, w z臋bach. Chwil臋 potem poczu艂 r贸wnie偶 smr贸d.

W pierwszym odruchu chcia艂 wy艂膮czy膰 latark臋, ale doszed艂 do wniosku, 偶e to nie ma najmniejszego sensu. Tamci i tak doskonale go widzieli, dlaczego wi臋c on nie m贸g艂by ich zobaczy膰? Le偶a艂 nieruchomo z latark膮 pod brod膮, fuzj膮 babci w prawej r臋ce i pistoletem na wod臋 w lewej. Wcze艣niej wydoby艂 z kieszeni kilka sztuk amunicji i zawin膮艂 je w mankiet kr贸tkiego r臋kawa, 偶eby mie膰 je pod r臋k膮.

Wibracja pot臋偶nia艂a, zdawa艂a si臋 dociera膰 ze wszystkich stron naraz. Mike'a ogarn臋艂a panika; wyobrazi艂 sobie, 偶e lada chwila co艣 wtargnie do tunelu za jego plecami i chwyci go, zanim zdo艂a si臋 odwr贸ci膰 i strzeli膰. Ba艂 si臋 tak bardzo, 偶e zacz臋艂o mu si臋 zbiera膰 na md艂o艣ci, lecz zaraz potem wyczu艂, 偶e 藕r贸d艂o wstrz膮s贸w , znajduje si臋 z przodu, przed nim.

Le偶a艂 wi臋c i czeka艂.

Stw贸r wy艂oni艂 si臋 zza zakr臋tu jakie艣 cztery metry przed nim. By艂 du偶o okropniejszy, ni偶 Mike si臋 spodziewa艂. Niewiele brakowa艂o, 偶eby zsika艂 si臋 w spodnie; walka o to, 偶eby zapanowa膰 nad zwieraczami, pomog艂a mu przynajmniej cz臋艣ciowo otrz膮sn膮膰 si臋 z szoku. Nie jest tak 藕le, powtarza艂 sobie w duchu. Nie jest tak 藕le.

By艂o.

Ujrza艂 przed sob膮 po艂膮czenie w臋gorza, kt贸ry uciek艂 im kiedy艣 z 艂贸dki, z minogiem o paszczy naje偶onej setkami z臋b贸w i z robakiem wielko艣ci ogromnej rury 艣ciekowej z dziesi膮tkami wij膮cych si臋 wyrostk贸w wzd艂u偶 segmentowego cia艂a. Snop 艣wiat艂a z latarki pad艂 na szaror贸偶owe cielsko o p贸艂przezroczystej sk贸rze, pod kt贸r膮 pulsowa艂y naczynia krwiono艣ne. Ani 艣ladu oczu, tylko z臋by, z臋by i jeszcze raz z臋by.

Stw贸r znieruchomia艂 na sekund臋 albo dwie, a potem z niesamowit膮 szybko艣ci膮 rzuci艂 si臋 do ataku.

Mike najpierw nacisn膮艂 spust zabawkowego pistoletu, zobaczy艂 cienki strumyk wody, us艂ysza艂 syk, kiedy zetkn臋艂a si臋 z cielskiem potwora, i u艣wiadomi艂 sobie, 偶e przeciwnik jest za du偶y, 偶e taka ilo艣膰 wody 艣wi臋conej nie zdo艂a go powstrzyma膰, 偶e za chwil臋 b臋dzie za p贸藕no. Wystrzeli艂 z obrzyna.

Huk zupe艂nie go og艂uszy艂.

Z艂ama艂 bro艅, wyrzuci艂 艂usk臋, wsun膮艂 nast臋pny 艂adunek, zatrzasn膮艂, ponownie nacisn膮艂 spust.

Potw贸r zatrzyma艂 si臋... Musia艂 si臋 zatrzyma膰... Gdyby tak si臋 nie sta艂o, ju偶 by go po偶ar艂. Latarka 艣wieci艂a w bok, na 艣cian臋 tunelu. Mike za艂adowa艂 ponownie, poprawi艂 j膮 lew膮 r臋k膮, po艣wieci艂 do przodu.

Rzeczywi艣cie, gigantyczny robal zatrzyma艂 si臋 niespe艂na dwa metry od niego. Mia艂 poharatan膮 paszcz臋 i liczne rany w przedniej cz臋艣ci cia艂a, z kt贸rych s膮czy艂a si臋 jaka艣 szarozielona substancja. Wygl膮da艂o na to, 偶e nie sta艂a mu si臋 偶adna wi臋ksza krzywda, 偶e jest raczej zaskoczony i zaintrygowany, ni偶 przera偶ony.

- Pieprz si臋! - wrzasn膮艂 Mike, rezygnuj膮c ze zdrowasiek, i wypali艂 ponownie, potem jeszcze raz, i jeszcze. Zosta艂o mu jakie艣 dziesi臋膰 sztuk amunicji. Przekr臋ci艂 si臋 na bok, si臋gn膮艂 do kieszeni.

Minogowaty stw贸r wycofa艂 si臋 za zakr臋t tunelu.

Wci膮偶 krzycz膮c przera藕liwie, odpychaj膮c si臋 od twardej jak ska艂a ziemi zakrwawionymi kolanami i 艂okciami, Mike pope艂z艂 za nim.

***

- Gdzie jeste艣my? - zapyta艂 szeptem Dale.

Wyszli z kot艂owni do w膮skiego kr臋tego korytarzyka, kt贸ry doprowadzi艂 ich do nieco szerszego, ten za艣 ponownie do w膮skiego. Pod sufitem bieg艂y grube rury, wzd艂u偶 艣cian sta艂y stare szkolne 艂awki, popsute tablice, wala艂y si臋 rozmaite pud艂a i kartony. Jednak najwi臋cej by艂o paj臋czyn.

- Nie mam poj臋cia - odpar艂 r贸wnie偶 szeptem Harlen. Obaj ch艂opcy mieli w艂膮czone latarki. Kr臋gi 艣wiat艂a ta艅czy艂y po 艣cianach, suficie i pod艂odze jak ogarni臋te demencj膮 owady. - W tej cz臋艣ci piwnicy urz臋dowa艂 van Syke. Nigdy tu nie wchodzili艣my.

Mijali liczne, pozamykane na g艂ucho drzwi, jakie艣 klapy w 艣cianach i pod艂odze. Z rur kapa艂a woda. Dale'a zacz臋艂o ogarnia膰 przekonanie, 偶e ju偶 nie wydostan膮 si臋 z tego labiryntu, 偶e nigdy nie dotr膮 do doskonale znanej cz臋艣ci piwnicy, w kt贸rej mie艣ci艂y si臋 szatnie i toalety.

Wyszli zza kolejnego zakr臋tu. Dale'owi zdr臋twia艂 ju偶 kciuk, kt贸rym na wszelki wypadek przytrzymywa艂 odwiedziony kurek dwururki. Ba艂 si臋, 偶e lada chwila przestrzeli sobie nog臋. Harlen szed艂 z wyci膮gni臋tymi obiema r臋kami: w lewej, tej w gipsie, trzyma艂 latark臋, a w prawej rewolwer. Wygl膮da艂 jak strach na wr贸ble zmierzaj膮cy chwiejnym krokiem nie wiadomo dok膮d i po co.

W piwnicy wcale nie by艂o cicho. Do uszu Dale'a dociera艂y trzaski, poskrzypywania i szelesty, rurami nios艂y si臋 g艂uche echa i zawodzenie. Grube 艣ciany zdawa艂y si臋 zbli偶a膰 i oddala膰, jakby by艂y poddawane z zewn膮trz zmiennemu, pot臋偶nemu naciskowi.

- A niech mnie... - wyszepta艂 Harlen, kiedy min臋li kolejny zakr臋t.

Znajdowali si臋 w g艂贸wnym korytarzu piwnicy. Dale rozpozna艂 go bez trudu - przez minione lata bywa艂 tu przecie偶 niezliczon膮 ilo艣膰 razy. Prowadz膮ce na parter schody powinny by膰 najwy偶ej dwadzie艣cia metr贸w st膮d.

Powinny.

Z rur zwisa艂y ogromne szare stalaktyty, 艣ciany pokrywa艂o co艣 w rodzaju cienkiej warstwy zielonkawego oleju, na pod艂odze pi臋trzy艂y si臋 stosy jakiej艣 szarej substancji, przywodz膮ce na my艣l skojarzenia z resztkami wielkich, prawie ca艂kowicie stopionych 艣wiec. Nie to jednak wywo艂a艂o komentarz Harlena; w 艣cianach dos艂ownie roi艂o si臋 od okr膮g艂ych otwor贸w. Niekt贸re mia艂y niespe艂na p贸艂 metra 艣rednicy, inne si臋ga艂y niemal od sufitu do pod艂ogi. Wype艂nione s艂ab膮 fosforyzuj膮c膮 po艣wiat膮 tunele rozbiega艂y si臋 we wszystkie strony. Nawet gdyby ch艂opcy wy艂膮czyli latarki, i tak wszystko by dok艂adnie widzieli.

Oczywi艣cie ich nie wy艂膮czyli.

- Patrz.

Harlen otworzy艂 drzwi z napisem BOY'S. Wn臋trze wygl膮da艂o tak, jakby przeszed艂 przez nie tajfun: kabiny by艂y zmia偶d偶one, uryna艂y i sedesy powyrywane, rury kanalizacyjne i wodoci膮gowe wyszarpni臋te ze 艣cian i poskr臋cane jak druciki. U sufitu wisia艂y szare stalaktyty, na pod艂odze pi臋trzy艂y si臋 stosy czego艣 szarego i o艣lizg艂ego, mi臋dzy powyginanymi rurami wisia艂y jakby paj臋czyny utkane z pasemek bezw艂osego cia艂a. Okr膮g艂a dziura w 艣cianie po lewej stronie mia艂a co najmniej dwa i p贸艂 metra 艣rednicy, zion臋艂o z niej smrodem st臋ch艂ej ziemi i zgnilizny. W 艣cianach i suficie zia艂o jeszcze kilka mniejszych otwor贸w.

- Chod藕my st膮d - szepn膮艂 Harlen.

- Mike powiedzia艂, 偶e tu si臋 spotkamy.

- Mike mo偶e tu nigdy nie dotrze膰! - sykn膮艂 Harlen. - Szukamy twojego brata i spadamy.

Dale waha艂 si臋 tylko sekund臋.

Na schody wchodzi艂o si臋 przez uchylne drzwi. Prawe skrzyd艂o zosta艂o cz臋艣ciowo wyrwane i wisia艂o krzywo na jednym zawiasie. Dale wychyli艂 si臋 ostro偶nie przez szczelin臋, po艣wieci艂 latark膮. Po stopniach sp艂ywa艂a g臋sta, ciemna ciecz, przes膮cza艂a si臋 pod drzwiami i tworzy艂a powi臋kszaj膮c膮 si臋 ka艂u偶臋 na pod艂odze. Powierzchnia cieczy zdawa艂a si臋 leciutko pulsowa膰.

Dale odetchn膮艂 g艂臋boko dwa albo trzy razy, odepchn膮艂 drzwi na bok i ruszy艂 w g贸r臋. Mia艂 wra偶enie, 偶e idzie po nie zastygni臋tym do ko艅ca kleju. Ciecz by艂a br膮zowo-czerwona, zbyt g臋sta na wod臋, zbyt g臋sta nawet na krew. Przypomina艂a konsystencj膮 olej silnikowy albo przek艂adniowy, a 艣mierdzia艂a jak kocie siki. Dale wyobrazi艂 sobie przykucni臋tego nad ich g艂owami ogromnego kota wielko艣ci dwupi臋trowego budynku i parskn膮艂 histerycznym 艣miechem. Harlen natychmiast zgromi艂 go wzrokiem.

- Mike na pewno nas znajdzie - powiedzia艂 Dale, nic sobie nie robi膮c z tego, czy kto艣 go s艂yszy, ale, szczerze m贸wi膮c, wcale nie by艂 pewien, czy Mike jeszcze 偶yje.

***

Dwie przecznice na po艂udnie od Old Central, po drugiej stronie opustosza艂ej, pogr膮偶onej w ciemno艣ci Main Street, na parkingu ci膮gn膮cym si臋 wzd艂u偶 parku sta艂a samotna czarna limuzyna. Ustawiony na estradzie projektor wci膮偶 dzia艂a艂, pod艂膮czono go bowiem do awaryjnego obwodu stra偶y po偶arnej. Wielk膮 dziur臋 w pod艂odze mo偶na by艂o dostrzec jedynie z bliska. Wielki konar spad艂 na g艂o艣niki i zmia偶d偶y艂 je doszcz臋tnie, zamieniaj膮c film d藕wi臋kowy w niemy.

Wichura cz臋艣ciowo oderwa艂a p艂贸cienny ekran od 艣ciany Parkside Cafe; trzepota艂 teraz w艣ciekle, wydaj膮c odg艂osy jak dzia艂ko szybkostrzelne. M臋偶czyzna i kobieta miotali si臋 w jakich艣 lochach. Uj臋cie zmieni艂o si臋, pokazuj膮c wn臋trze pokoju, w kt贸rym czerwona zas艂ona w艂a艣nie zaj臋艂a si臋 ogniem od przewr贸conego kandelabra. P艂omienie rozprzestrzenia艂y si臋 b艂yskawicznie, w kr贸tkim czasie si臋gaj膮c sufitu.

Kobieta otworzy艂a usta do krzyku, lecz w parku s艂ycha膰 by艂o jedynie trzepot mokrego p艂贸tna, wycie wiatru i 艂oskot piorun贸w.

Hard Road przemkn臋艂a p贸艂ci臋偶ar贸wka z w艂膮czonymi wycieraczkami, cho膰 deszcz jeszcze tam nie dotar艂. Kierowca nie zwolni艂, chocia偶 znak ograniczaj膮cy pr臋dko艣膰 do czterdziestu kilometr贸w na godzin臋 by艂 doskonale widoczny w blasku b艂yskawic. W tym samym blasku mo偶na by艂o dostrzec 艣cian臋 nieprzeniknionej czerni zbli偶aj膮cej si臋 do Elm Haven od po艂udnia z pr臋dko艣ci膮 galopuj膮cego konia - nikt jednak nie patrzy艂 w t臋 stron臋. Na poszarpanym ekranie niemal tr贸jwymiarowe p艂omienie po偶era艂y dom Usher贸w.

***

Kevin wskoczy艂 na pot臋偶ny zderzak cysterny, z艂apa艂 kr贸tkofal贸wk臋 i wcisn膮艂 guzik nadawania. Nikt nie odpowiedzia艂.

- Hej, Dale! Zdaje si臋, 偶e co艣 si臋 zbli偶a! - krzykn膮艂 do mikrofonu, ale z g艂o艣nika dobiega艂y jedynie szumy i trzaski.

Rzeczywi艣cie, co艣 si臋 zbli偶a艂o. Bruzdy 艣wie偶o wzruszonej ziemi w艂a艣nie znikn臋艂y pod asfaltem Depot Street. Jak rekiny, kt贸re na chwil臋 da艂y nurka troch臋 g艂臋biej, pomy艣la艂 Kevin. 艢ciska艂 obur膮cz ci臋偶kiego ojcowskiego colta model .45. Zarepetowa艂 go i z palcem na spu艣cie czeka艂, a偶 bruzdy pojawi膮 si臋 po tej stronie ulicy.

Min臋艂a minuta... P贸艂torej... Wci膮偶 nic si臋 nie dzia艂o i nic nie by艂o s艂ycha膰 - naturalnie je艣li nie liczy膰 艂oskotu piorun贸w, zawodzenia wiatru i monotonnego terkotania generatora. Kevin obejrza艂 si臋 szybko za siebie, obrzuci艂 spojrzeniem w臋偶a i pomp臋, uzna艂, 偶e wszystko odbywa si臋 jak nale偶y i 偶e nie ma potrzeby schodzi膰 ze zderzaka. Sekund臋 p贸藕niej jeden gigantyczny robal wyprysn膮艂 spod ziemi dwa metry na prawo od ci臋偶ar贸wki, drugi z takim samym impetem pojawi艂 si臋 na podje藕dzie. Mign臋艂a okr膮g艂a szeroko rozwarta paszcza z niezliczonymi z臋bami, kr贸tkie, wij膮ce si臋 macki, o艣lizg艂a sk贸ra. Kevin wycelowa艂 bro艅, ale nie strzeli艂. Mein Gott! Trz膮s艂 si臋 ca艂y jak w febrze.

Ten na podje藕dzie wzni贸s艂 si臋 na metr albo dwa, opad艂 z impetem i zacz膮艂 si臋 b艂yskawicznie zanurza膰 w ziemi臋. A je艣li trafi na zbiornik? Ch艂opiec wspi膮艂 si臋 na cystern臋, ponownie nacisn膮艂 guzik nadawania.

- Dale! Harlen! S艂yszycie mnie? Pomocy!

Nic, tylko szum i trzaski.

Przeskoczy艂 na dach szoferki, po艂o偶y艂 si臋 na brzuchu, otworzy艂 drzwi po stronie pasa偶era. W 艣rodku powinno by膰 bezpieczniej, a poza tym nie b臋dzie tam tak wia艂o.

Robal pojawi艂 si臋 p贸艂tora metra z boku i rzuci艂 si臋 z impetem w stron臋 ci臋偶ar贸wki. Naje偶ona z臋bami paszcza zdawa艂a si臋 mie膰 艣rednic臋 wi臋ksz膮 od 艣rednicy jego cia艂a. R膮bn膮艂 w drzwi z tak膮 si艂膮, 偶e czterotonowy pojazd a偶 zako艂ysa艂 si臋 gwa艂townie. Kevin przeturla艂 si臋 po dachu kabiny w przeciwn膮 stron臋, byle dalej od napastnika. Mia艂 szeroko otwarte usta, lecz nie wydobywa艂 si臋 z nich krzyk, tylko poj臋kiwanie. Ze艣lizgn膮艂 si臋 z kraw臋dzi i by艂by run膮艂 na ziemi臋, gdyby nie to, 偶e w ostatniej chwili uczepi艂 si臋 ko艅cami palc贸w rynienki dachowej. Uderzy艂 nogami w pr贸g i zawis艂, wyt臋偶aj膮c wszystkie si艂y. Kr贸tkofal贸wka potoczy艂a si臋 po trawie.

Drugi robal wy艂oni艂 si臋 w odleg艂o艣ci oko艂o pi臋ciu metr贸w, po czym b艂yskawicznie ruszy艂 w jego stron臋, wzbijaj膮c fontanny ziemi. Kevin dostrzeg艂 k膮tem oka, jak kr贸tkofal贸wka przetacza i si臋 jeszcze dalej, odepchni臋ta przez ob艂e cielsko, nadludzkim wysi艂kiem podkuli艂 nogi i wci膮gn膮艂 je na mask臋. Robal grzmotn膮艂 w drzwi co najmniej z tak膮 sam膮 si艂膮 jak pierwszy, a nast臋pnie cofn膮艂 si臋, unosz膮c rozdziawion膮 paszcz臋 na dwa metry nad ziemi臋 niczym kobra szykuj膮ca si臋 do ponownego ataku. Kevin, rozci膮gni臋ty jak d艂ugi na masce, trzyma艂 si臋 kurczowo dolnej kraw臋dzi przedniej szyby. Zerkn膮wszy w lewo, ujrza艂 pierwszego stwora p臋dz膮cego wprost na niego. Nast膮pi艂o kolejne, pot臋偶ne uderzenie, posypa艂o si臋 szk艂o, ci臋偶ar贸wka zako艂ysa艂a si臋, a w prawych drzwiach pojawi艂o si臋 g艂臋bokie wgniecenie.

Korzystaj膮c z chwilowej przerwy w atakach, ch艂opiec pospiesznie wgramoli艂 si臋 na dach, przeskoczy艂 na cystern臋, rzuci艂 si臋 naprz贸d i chwyci艂 obur膮cz wypuk艂o艣ci z klap膮, pod kt贸r膮 znajdowa艂 si臋 g艂贸wny otw贸r wlewczy. Wypolerowana powierzchnia by艂a tak 艣liska, 偶e nogi zjecha艂y mu na praw膮 stron臋. Robal natychmiast rzuci艂 si臋 ku nim z otwart膮 paszcz膮, Kevin odruchowo podkuli艂 nogi, owion膮艂 go potworny, trupi smr贸d, nast膮pi艂o kolejne uderzenie, tym razem w cystern臋.

- Bierz go! - przedar艂 si臋 przez wiatr czyj艣 g艂os.

Przy wrotach szopy sta艂a Cordie Cooke. Wiatr oblepi艂 jej cia艂o. szmacian膮 sukienk膮, targa艂 burym materia艂em jak flag膮. Cordie spu艣ci艂a ze sk贸rzanej smyczy ogromnego czarnego psa, kt贸ry natychmiast trzema susami pokona艂 dziesi臋膰 metr贸w dziel膮ce go od najbli偶szego robala. Zanim go dopad艂, nast膮pi艂 kolejny atak; Kevin przerzuci艂 nogi na drug膮 stron臋, po tej za艣, gdzie jeszcze przed chwil膮 zwisa艂y, w g艂adkim boku cysterny pojawi艂o si臋 wyra藕ne. zag艂臋bienie. Robal cofn膮艂 si臋, pozostawiaj膮c po sobie 艣liski, 艣luzowaty 艣lad; u艂amek sekundy p贸藕niej pies z impetem wyl膮dowa艂 na jego grzbiecie. Stw贸r wygi膮艂 si臋 w kab艂膮k i da艂 nura pod ziemi臋. Pies zeskoczy艂, przebieg艂 kilka metr贸w i rzuci艂 si臋 ponownie na przeciwnika, gdy tylko ten wy艂oni艂 si臋 spod ziemi.

- Chod藕 tu! - krzykn膮艂 Kevin. - Pr臋dko!

Cordie podbieg艂a do samochodu i wskoczy艂a na b艂otnik. Z pewno艣ci膮 by spad艂a, gdyby nie z艂apa艂 j膮 za r臋k臋 i nie wci膮gn膮艂 na g贸r臋. Pierwszy robal r膮bn膮艂 z ogromn膮 si艂膮 w cystern臋 zaledwie dwadzie艣cia centymetr贸w od jej go艂ych n贸g, opad艂 na traw臋 z psem wczepionym z臋bami w grzbiet. Drugi stw贸r okr膮偶a艂 ci臋偶ar贸wk臋 w pewnej odleg艂o艣ci, jakby nabiera艂 rozp臋du. Niespodziewanie pierwszy zatrzyma艂 si臋, zgi膮艂 si臋 wp贸艂, si臋gn膮艂 wstecz i chwyci艂 psa w uz臋bion膮 paszcz臋. Pies wyda艂 przera藕liwy skowyt, umilk艂 raptownie, a chwil臋 potem by艂 ju偶 tylko zgrubieniem w przedniej cz臋艣ci ob艂ego cielska.

- Lucyfer! - wykrzykn臋艂a rozpaczliwie Cordie.

- Uwa偶aj!

W ostatniej chwili odskoczyli na bok, 艣lizgaj膮c si臋 na wypuk艂ej skorupie cysterny. Drugi robal podni贸s艂 si臋 tak wysoko, 偶e uderzy艂 prawie z g贸ry, trafiaj膮c w miejsce, gdzie byli jeszcze przed sekund膮. Obejrzawszy si臋, ujrzeli pierwszego stwora, p臋dz膮cego ku nim z ogromn膮 pr臋dko艣ci膮.

39

W drodze na parter Dale przystan膮艂 na pode艣cie, wychyli艂 si臋 ostro偶nie za zakr臋t schod贸w i po艣wieci艂 latark膮. Tutaj te偶 po stopniach, a tak偶e po 艣cianach i balustradzie, sp艂ywa艂a g臋sta lepka ciecz. Obaj ch艂opcy szli 艣rodkiem schod贸w, z broni膮 gotow膮 do strza艂u. R贸wnie偶 z tej strony by艂y kiedy艣 uchylne drzwi, ale oba skrzyd艂a le偶a艂y teraz na pod艂odze. Dale przystan膮艂, ostro偶nie wystawi艂 g艂ow臋 i o艣wietli艂 latark膮 g艂贸wny korytarz Old Central. Snop 艣wiat艂a wydoby艂 z ciemno艣ci ociekaj膮ce wilgoci膮 kolumny i 艣ciany, kt贸rych kiedy艣 na pewno tu nie by艂o. Harlen szepn膮艂 co艣 tak cicho, 偶e Dale go nie zrozumia艂.

- Co?

- Powiedzia艂em, 偶e co艣 si臋 rusza w piwnicy - odpar艂 Harlen, sil膮c si臋 na spok贸j.

- Mo偶e to Mike?

- W膮tpi臋. - Po艣wieci艂 latark膮 do ty艂u. - S艂uchaj.

Dale s艂ucha艂. Z do艂u dobiega艂 szmer, skrzypienie i szelesty, jakby jaka艣 wielka istota wype艂ni艂a sob膮 ca艂y piwniczny korytarz i powoli przesuwa艂a si臋 naprz贸d, pchaj膮c przed sob膮 nagromadzone tam rupiecie.

- Chod藕my!

Dale przekroczy艂 wyrwane z zawias贸w drzwi. Us艂ysza艂, jak Harlen pod膮偶a za nim, ale tak zdumia艂 go widok, kt贸ry ukaza艂 si臋 jego oczom, 偶e nie zwr贸ci艂 na to wi臋kszej uwagi. Wn臋trze Old Central w niczym nie przypomina艂o tego, co po raz ostatni widzia艂 zaledwie siedem tygodni temu. Rozgl膮da艂 si臋 w lewo i w prawo, po czym zadar艂 g艂ow臋 i spojrza艂 w g贸r臋, na g艂贸wn膮 klatk臋 schodow膮.

Pod艂og臋 pokrywa艂a gruba warstwa prawie ca艂kiem zaschni臋tej br膮zowo-czerwonej cieczy, na 艣cianach po艂yskiwa艂a jaka艣 r贸偶owawa substancja, kt贸ra Dale'owi natychmiast skojarzy艂a si臋 z k艂臋bowiskiem male艅kich, nagich cia艂, kt贸re zobaczy艂 kiedy艣 przypadkowo, odkrywszy szczurze gniazdo. Oblepia艂a balustrady i por臋cze, zwisa艂a rozci膮gliwymi soplami z portret贸w George'a Washingtona i Abrahama Lincolna, klamek, ga艂ek i wieszak贸w, czepia艂a si臋 futryn i przywiera艂a do szyb. Ale najgorsze zaczyna艂o si臋 wy偶ej.

Dale zadar艂 g艂ow臋 jeszcze bardziej i po艣wieci艂 w g贸r臋. Chwil臋 potem to samo uczyni艂 Harlen.

Podesty na drugim i trzecim pi臋trze niemal ca艂kowicie znikn臋艂y pod szarymi i r贸偶owymi w艂贸knami, coraz grubszymi w miar臋 zbli偶ania si臋 do dzwonnicy, przecinaj膮cymi pust膮 przestrze艅 po艣rodku klatki schodowej niczym odra偶aj膮ce girlandy rozwieszone w zbezczeszczonej katedrze przez jakiego艣 szale艅ca. Wsz臋dzie a偶 roi艂o si臋 od szarych stalaktyt贸w i stalagmit贸w; te pierwsze zwiesza艂y si臋 nawet z grubych „sznur贸w” 艂膮cz膮cych balustrady na r贸偶nych poziomach. Na tych samych „sznurach” wisia艂y pulsuj膮ce, czerwone worki. Kiedy dosi臋g艂y ich snopy 艣wiat艂a z latarek, ch艂opcy dostrzegli w 艣rodku poruszaj膮ce si臋 kszta艂ty, mn贸stwo roj膮cych si臋 kszta艂t贸w. Ka偶dy worek wygl膮da艂 jak gigantyczne ludzkie serce, a by艂y ich dziesi膮tki.

Na pi臋trach i p贸艂pi臋trach przesuwa艂y si臋 niewyra藕ne cienie, wilgo膰 sp艂ywa艂a po obklejonych r贸偶ow膮 substancj膮 oknach, Dale jednak prawie tego nie dostrzega艂. Wpatrywa艂 si臋 w dzwonnic臋.

Znikn膮艂 prowizoryczny, zbity z desek sufit nad drugim pi臋trem. Po wielu latach dzwonnica znowu sta艂a otworem. I w艂a艣nie z niej wydobywa艂 si臋 贸w przedziwny blask... Tyle 偶e to nie by艂o w艂a艣ciwe s艂owo. Blask kojarzy艂 si臋 z czym艣 dobrym i przyjaznym, to za艣 by艂a ohydna, trupio zielona, fosforyzuj膮ca po艣wiata. Zdawa艂a si臋 rozbiega膰 we wszystkie strony po niezliczonych w艂贸knach, a jej o艣rodkiem by艂 ob艂y kszta艂t zawieszony w centrum tej pl膮taniny.

Mo偶na by nazwa膰 go paj膮kiem, poniewa偶 stwarza艂 wra偶enie, jakby mia艂 wiele odn贸偶y i oczu; mo偶na by nazwa膰 go zap艂odnionym jajem, poniewa偶 podobne, zwini臋te w k艂臋bek i nie do ko艅ca uformowane kszta艂ty o wielkich oczach Dale widywa艂 w 偶贸艂tkach jaj na farmie wujka Henry'ego; mo偶na by wreszcie nazwa膰 go ogromn膮 twarz膮 albo gigantycznym sercem, poniewa偶 w jaki艣 przewrotny spos贸b przypomina艂 obie te rzeczy... Lecz Dale, patrz膮c na niego z do艂u z przera偶eniem, rozpacz膮 i odraz膮, wiedzia艂 doskonale, 偶e to co艣 zupe艂nie innego.

Harlen poci膮gn膮艂 go za rami臋. Oderwanie wzroku od tego zawieszonego nad pust膮 przestrzeni膮 klatki schodowej ohydztwa kosztowa艂o Dale'a mn贸stwo wysi艂ku.

W g艂臋bi korytarza na parterze, z dala od 藕r贸d艂a fosforyzuj膮cej po艣wiaty, panowa艂 g艂臋boki mrok wype艂niony pl膮tanin膮 cieni. Jeden z tych cieni poruszy艂 si臋, oderwa艂 od 艣ciany i ruszy艂 w stron臋 ch艂opc贸w. Dale uni贸s艂 strzelb臋, wycelowa艂 j膮 dr偶膮cymi r臋kami w blady owal twarzy. To by艂 dr Roon. Jego ciemny garnitur ca艂kowicie wtapia艂 si臋 w t艂o, doskonale widoczne by艂y tylko twarz i r臋ce. Zatrzyma艂 si臋 trzy metry od ch艂opc贸w i u艣miechn膮艂 szeroko.

- Witajcie - szepn膮艂, mru偶膮c oczy w blasku latarek. Jego z臋by po艂yskiwa艂y oble艣nie. - Sp贸jrzcie jeszcze raz w g贸r臋, je艣li 艂aska...

Dale zerkn膮艂 w g贸r臋, nie zamierzaj膮c spuszcza膰 wzroku z Roona na d艂u偶ej ni偶 p贸艂 sekundy, ale widok, kt贸ry ujrza艂, sprawi艂, 偶e natychmiast zapomnia艂 o dyrektorze i skierowa艂 snop 艣wiat艂a z latarki na dzwonnic臋.

Zobaczy艂 Lawrence'a.

***

Mike doszed艂 do wniosku, 偶e decyduj膮c si臋 na w臋dr贸wk臋 tunelem, podj膮艂 jedn膮 z g艂upszych decyzji w 偶yciu. Kolana, 艂okcie i r臋ce zamieni艂y si臋 w krwawi膮ce rany, potwornie bola艂 go kr臋gos艂up, nie wiedzia艂, gdzie jest, straci艂 poczucie czasu, ba艂 si臋, 偶e omin臋艂a go ostateczna rozprawa na terenie szko艂y, 偶e lada chwila ponownie zaatakuje go gigantyczny min贸g, 偶e zabraknie mu amunicji, 偶e wyczerpi膮 si臋 baterie w latarce... Jakby tego wszystkiego, by艂o ma艂o, w艂a艣nie odkry艂, 偶e cierpi na klaustrofobi臋.

Ale poza tym wszystko jest w porz膮dku, pomy艣la艂 z gorycz膮.

Min膮艂 ju偶 tyle zakr臋t贸w, skrzy偶owa艅 i rozga艂臋zie艅, 偶e ca艂kowicie straci艂 orientacj臋. Pocz膮tkowo z 艂atwo艣ci膮 odr贸偶nia艂 g艂贸wny tunel od bocznych, poniewa偶 mia艂 bardzo twarde 艣ciany i obrzydliwie cuchn膮艂, ale teraz mo偶na by艂o to powiedzie膰. o wszystkich tunelach. Tylko w ci膮gu minionego kwadransa musia艂 wybra膰 drog臋 na co najmniej dziesi臋ciu rozwidleniach i nie mia艂 najmniejszych w膮tpliwo艣ci co do tego, 偶e pope艂ni艂 par臋 b艂臋d贸w. Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e dotar艂 ju偶 w pobli偶e spalonego elewatora i pod膮偶a艂 dalej na p贸艂noc. Kurwa ma膰! - zakl膮艂 w duchu i natychmiast doda艂 akt skruchy do 艂a艅cuszka powtarzanych w my艣lach Zdrowa艣 Mario i Ojcze Nasz.

Dwukrotnie ma艂o brakowa艂o, 偶eby robal go dopad艂. Za pierwszym razem us艂ysza艂 i wyczu艂 zbli偶aj膮cego si臋 stwora, zdo艂a艂 odwr贸ci膰 si臋 w ciasnym korytarzu i wycelowa膰 latark臋 oraz bro艅 we w艂a艣ciwym kierunku, nie odstrzeliwuj膮c sobie przy tym stopy. Odda艂 dwa strza艂y prosto w p臋dz膮c膮 na niego rozwart膮 paszcz臋, a potem jeszcze jeden, w grzbiet nikn膮cego w bocznym odga艂臋zieniu robala. Mia艂 wra偶enie, 偶e rzuca grochem w pancerz czo艂gu.

Niespe艂na minut臋 p贸藕niej ten sam robal - albo jego bli藕niak - przebi艂 sufit tunelu zaledwie p贸艂tora metra przed jego twarz膮. Mike zupe艂nie zapomnia艂, 偶e te stworzenia nie musz膮 porusza膰 si臋 ju偶 istniej膮cymi tunelami, lecz mog膮 kopa膰 nowe, i niewiele brakowa艂o 偶eby zap艂aci艂 za to 偶yciem. Wepchn膮艂 bezu偶yteczny pistolet na wod臋 w rozdziawion膮 paszcz臋, a nast臋pnie strzeli艂, prze艂adowa艂, strzeli艂, prze艂adowa艂, znowu strzeli艂. Kiedy rozwia艂 si臋 dym i ch艂opiec znowu zacz膮艂 cokolwiek widzie膰, napastnika nie by艂o. Pope艂z艂 naprz贸d du偶o szybciej ni偶 do tej pory, rozgl膮daj膮c si臋 panicznie dooko艂a. W pewnej chwili poczu艂 smr贸d benzyny. Sk膮d to mog艂o si臋 wzi膮膰? Bo偶e, pewnie robale przebi艂y 艣cian臋 zbiornika z paliwem pod szop膮 Kevina! 呕a艂owa艂, 偶e nie ma kr贸tkofal贸wki, ale nawet gdyby j膮 mia艂, to czy dzia艂a艂aby pod ziemi膮? Kevin albo Duane na pewno by wiedzieli. No tak, ale Duane nie 偶y艂, a Kevina mog艂o ju偶 spotka膰 to samo.

Pe艂z艂 uparcie naprz贸d. Jego cia艂o zamieni艂o si臋 w jeden wielki organ s艂u偶膮cy wy艂膮cznie transmitowaniu b贸lu z pokiereszowanych ko艅czyn do ot臋pia艂ego m贸zgu. W tunelach panowa艂 przyjemny ch艂贸d. Jak mi艂o by艂oby zwin膮膰 si臋 w k艂臋bek i zasn膮膰, nie przejmuj膮c si臋 coraz s艂abszym blaskiem latarki, po prostu spa膰, nie 艣ni膮c o niczym... Mimo to wci膮偶 par艂 do przodu, z obrzynem wetkni臋tym za pasek spodni, znacz膮c swoj膮 drog臋 plamami krwi na karbowanej pod艂odze tunelu.

Ha艂as, kt贸ry dotar艂 do jego uszu, by艂 znacznie dono艣niejszy ni偶 ten, kt贸ry towarzyszy艂 pojawieniu si臋 robala. Czy偶by tym razem zbli偶a艂y si臋 dwa albo trzy? I to bardzo szybko, s膮dz膮c po tempie, w jakim przybiera艂a na sile dudni膮ca wibracja. Czo艂ga艂 si臋 najpr臋dzej jak potrafi艂, latarka dynda艂a mu w z臋bach, g艂ow膮 co chwila uderza艂 w sklepienie tunelu. Ha艂as niemal go og艂usza艂, dotar艂a do niego fala straszliwego smrodu. Zerkn膮wszy przez rami臋, ujrza艂 p臋dz膮ce ku niemu jaskrawe 艣wiat艂o. Rzuci艂 si臋 na o艣lep w prz贸d, zgubi艂 jeden z pistolet贸w na wod臋, ale nawet tego nie zauwa偶y艂. Latarka zgas艂a, wi臋c j膮 wyrzuci艂. I tak jej nie potrzebowa艂, p臋dz膮ce ku niemu 艣wiat艂o by艂o wystarczaj膮co jasne. Co艣 ogromnego, g艂o艣nego i jaskrawego wype艂ni艂o przestrze艅 za jego plecami. Owion臋艂o go gor膮ce powietrze, jakby znalaz艂 si臋 przed otwartymi drzwiczkami pieca. Nagle pod艂oga tunelu umkn臋艂a mu spod n贸g - a raczej spod r膮k - i ch艂opiec run膮艂 w d贸艂, wymachuj膮c rozpaczliwie r臋kami i nogami. Zsuwa艂 si臋 po twardej ziemi i kamieniach do jakiego艣 znacznie obszerniejszego pomieszczenia, a偶 w ko艅cu z impetem r膮bn膮艂 o poprzeczn膮 kamienn膮 belk臋. 艢wiat艂o dochodz膮ce z tunelu sta艂o si臋 jeszcze intensywniejsze, ha艂as wzm贸g艂 si臋, a chwil臋 potem z okr膮g艂ego otworu z pr臋dko艣ci膮 poci膮gu ekspresowego wypad艂 ogromny robal, ca艂y rozjarzony o艣lepiaj膮cym blaskiem, przemkn膮艂 p贸艂 metra obok Mike'a, nie zwracaj膮c na niego najmniejszej uwagi, i pop臋dzi艂 dalej, pozostawiaj膮c po sobie k艂臋by dymu i smr贸d spalenizny. Dopiero kilka sekund p贸藕niej ch艂opiec u艣wiadomi艂 sobie dwie rzeczy: 偶e robal p艂on膮艂, oraz 偶e on, Mike, nie jest ju偶 w tunelu.

By艂 w m臋skiej toalecie w piwnicy Old Central.

***

Kevin i Cookie pobiegli w przeciwne strony, 艣lizgaj膮c si臋 na g艂adkiej powierzchni cysterny. Oba robale uderzy艂y z potworn膮 si艂膮 w 艣rodek, tam gdzie przed chwil膮 stali, i osun臋艂y si臋 po stalowej pow艂oce. Jeden z nich zawadzi艂 o gumowy w膮偶, wyrwa艂 go z mocowania. Po trawie pop艂yn臋艂a benzyna.

- Cholera... - szepn膮艂 Kevin, podkrad艂 si臋 do otworu wlewczego i ostro偶nie zajrza艂 do 艣rodka: cysterna by艂a nape艂niona dopiero w po艂owie. Za ma艂o.

Oba stwory zatacza艂y kr臋gi wok贸艂 nieruchomej ci臋偶ar贸wki. Ich szaror贸偶owe grzbiety to pokazywa艂y si臋 nad traw膮, to si臋 chowa艂y, niczym jakie艣 ponure karykatury potwora z Loch Ness. Trzasn臋艂y drzwi; Kevin zastanawia艂 si臋, czy to ojciec albo matka wyszli na werand臋 i spogl膮dali z niepokojem na g臋stniej膮ce czarne chmury. Mia艂 nadziej臋, 偶e to nie oni. Gdyby zeszli na trawnik, z pewno艣ci膮 zauwa偶yliby 艣lady po robalach i same stwory; gdyby zrobili jeszcze dwa kroki, dostrzegliby cz臋艣ciowo wysuni臋t膮 z szopy cystern臋.

- Nie ruszaj si臋! - krzykn膮艂 do Cordie, po czym opu艣ci艂 si臋 na lewy tylny b艂otnik, da艂 pot臋偶nego susa, wyl膮dowa艂 na trawie, przeturla艂 si臋, zerwa艂 na nogi, z艂apa艂 zasysaj膮cy powietrze koniec gumowego w臋偶a i zacz膮艂 ponownie opuszcza膰 go do podziemnego zbiornika.

- Uwa偶aj!

Oba robale sun臋艂y ku niemu z zawrotn膮 pr臋dko艣ci膮. Niewiele my艣l膮c, ch艂opak schowa艂 si臋 za cystern臋. Nie wypu艣ci艂 ko艅c贸wki w臋偶a z r臋ki. Gdyby kto艣 go zapyta艂, dlaczego si臋gn膮艂 do prze艂膮cznika pompy, z pewno艣ci膮 nie znalaz艂by odpowiedzi. Uczyni艂 to ca艂kowicie bezwiednie.

Pompa zmieni艂a si臋 z ss膮cej w t艂ocz膮c膮 akurat w chwili, kiedy pierwszy stw贸r rzuci艂 si臋 na niego z szeroko otwart膮 paszcz膮. Strumie艅 benzyny trysn膮艂 prosto w monstrualn膮 gardziel. Robal zrezygnowa艂 z ataku i pocz膮艂 b艂yskawicznie zakopywa膰 si臋 pod ziemi臋. Kevin obficie pola艂 r贸wnie偶 jego grzbiet i chlusn膮艂 spor膮 porcj臋 do otworu. Zaraz potem - w tej samej chwili, kiedy Cordie wyda艂a kolejny ostrzegawczy okrzyk - odwr贸ci艂 si臋 i skierowa艂 strumie艅 paliwa na odleg艂o艣膰 ponad pi臋ciu metr贸w, wprost na drugiego napastnika, kt贸ry r贸wnie偶 pospiesznie zrejterowa艂. Korzystaj膮c z chwili spokoju, Kevin ustawi艂 prze艂膮cznik w poprzedniej pozycji, wcisn膮艂 ko艅c贸wk臋 w臋偶a do otworu. Jeszcze trzy albo cztery minuty. Mo偶e nawet mniej.

Zobaczy艂 przesuwaj膮ce si臋 mi臋dzy ko艂ami ci臋偶ar贸wki charakterystyczne wybrzuszenie ziemi i skoczy艂 w kierunku cysterny. Odleg艂o艣膰 by艂a zbyt du偶a, r膮bn膮艂 kolanami w tylny b艂otnik, jego palce pocz臋艂y si臋 ze艣lizgiwa膰 po g艂adkiej, nie daj膮cej 偶adnego oparcia powierzchni. W ostatniej chwili Cordie z艂apa艂a go za nadgarstek. Chocia偶 drug膮 r臋k膮 trzyma艂a si臋 klapy, niewiele brakowa艂o, 偶eby poci膮gn膮艂 j膮 za sob膮 na d贸艂.

- Chod藕偶e tu! - wysapa艂a, czerwona z wysi艂ku. - W艂a藕, niedorajdo!

Wierzgaj膮ce rozpaczliwie stopy Kevina trafi艂y na opon臋. Odbi艂 si臋 ponownie, na u艂amek sekundy przed kolejnym atakiem. Bez tchu w piersi wyl膮dowa艂 na wierzchu cysterny. By艂 tak wyczerpany, 偶e przez chwil臋 nie m贸g艂 wykrztusi膰 ani s艂owa.

- Oba... s膮 mokre... - wymamrota艂 wreszcie. - Wystarczy je tylko podpali膰.

Cordie siedzia艂a po turecku i flegmatycznie obserwowa艂a kr膮偶膮ce wok贸艂 pojazdu stwory.

- 艢wietnie - powiedzia艂a. - A masz zapa艂ki?

Kevin si臋gn膮艂 do jednej kieszeni, drugiej, sprawdzi艂 r贸wnie偶 w tylnych. Resztki energii usz艂y z niego jak z przek艂utego balonu.

- S膮 tam - wyszepta艂, wskazuj膮c na p艂贸cienny worek le偶膮cy na dystrybutorze trzy metry od samochodu.

***

Harlen po艣wieci艂 tam gdzie Dale.

Co najmniej dwana艣cie metr贸w nad ich g艂owami, na balustradzie drugiego pi臋tra sta艂o na dw贸ch nogach krzes艂o, na kt贸rym siedzia艂 Lawrence. By艂 skr臋powany w艂贸knami tego samego cielistego materia艂u, kt贸ry zwiesza艂 si臋 w strz臋pach dos艂ownie wsz臋dzie. By艂 zakneblowany. Znacznie solidniejsze w艂贸kno, grubo艣ci mocnego sznura, owija艂o mu si臋 wok贸艂 szyi i nik艂o hen, wysoko w ogromnym, czerwonym pulsuj膮cym worze z jajkami. Krzes艂o ko艂ysa艂o si臋 i chwia艂o, przytrzymywane przez stoj膮c膮 obok posta膰 o bia艂ej twarzy i r臋kach.

- Od艂贸偶cie bro艅! - poleci艂 dr Roon nie znosz膮cym sprzeciwu tonem. - Szybko!

- 呕eby艣cie mogli nas zabi膰? - zapyta艂 Dale wypranym z emocji g艂osem.

Zmusi艂 si臋, 偶eby skierowa膰 latark臋 na dyrektora. Z ty艂u, za plecami m臋偶czyzny, porusza艂y si臋 jakie艣 cienie. Dr Roon ponownie si臋 u艣miechn膮艂.

- By膰 mo偶e. Ale je艣li jej nie od艂o偶ycie, na pewno go powiesimy. Naszego Pana ucieszy kolejna ofiara.

Wydawa艂o si臋, 偶e drugie pi臋tro jest po艂o偶one niewyobra偶alnie wysoko. Lawrence mocowa艂 si臋 z wi臋zami. Mia艂 szeroko otwarte z przera偶enia oczy. Dale wyra藕nie widzia艂 kowboj贸w na jego pi偶amie. Najch臋tniej krzykn膮艂by, 偶eby si臋 nie rusza艂, ale ba艂 si臋, 偶e odniesie to skutek przeciwny do zamierzonego.

- Nie s艂uchaj go! - szepn膮艂 Harlen, kieruj膮c luf臋 rewolweru na Roona. - Zastrzel drania!

Serce tak mocno 艂omota艂o Dale'owi w piersi, 偶e prawie nie s艂ysza艂 przyjaciela.

- Ale on go zabije, Jim. Na pewno go zabije.

- Nas zabije, idioto! - sykn膮艂 Harlen.

Ale by艂o ju偶 za p贸藕no. Dale w艂a艣nie odk艂ada艂 dwururk臋 na pod艂og臋. Roon nagle znalaz艂 si臋 ca艂kiem blisko.

- Teraz ty - zwr贸ci艂 si臋 do Harlena. - Pospiesz si臋!

Harlen zawaha艂 si臋, zerkn膮艂 w g贸r臋, zakl膮艂 i po艂o偶y艂 rewolwer na lepkiej pod艂odze. Roon ruchem g艂owy wskaza艂 na pistolety na wod臋.

- Te zabawki te偶.

Dale wyj膮艂 pistolet zza paska, pochyli艂 si臋, jakby zamierza艂 go od艂o偶y膰, po czym b艂yskawicznie wycelowa艂 w dyrektora i pos艂a艂 mu prosto w twarz silny strumie艅 wody. Roon potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, wydoby艂 z kieszeni chusteczk臋, otar艂 twarz, zdj膮艂 okulary i zacz膮艂 osusza膰 szk艂a.

- Ty przekl臋ty g艂uptasie... Fakt, 偶e nasz Pan sp臋dzi艂 tysi膮c lat w otoczeniu takich przes膮d贸w, nie oznacza jeszcze, 偶e wszyscy si臋 nimi przejmujemy. - Z powrotem za艂o偶y艂 okulary. - Ty przecie偶 te偶 w nie nie wierzysz, prawda?

U艣miechn膮艂 si臋, a nast臋pnie bez ostrze偶enia uderzy艂 Dale'a na odlew w twarz. Sygnet, kt贸ry mia艂 na palcu, pozostawi艂 na policzku ch艂opca g艂臋bok膮 szram臋. Harlen krzykn膮艂 co艣 i schyli艂 si臋 po rewolwer, ale m臋偶czyzna by艂 szybszy: r膮bn膮艂 go w bok g艂owy z tak膮 si艂膮, 偶e a偶 echo rozesz艂o si臋 po schodach, po czym sam podni贸s艂 bro艅 z pod艂ogi, og艂uszony Harlen za艣 osun膮艂 si臋 na kolana.

Dale otar艂 krew z twarzy, spojrza艂 w g贸r臋, zobaczy艂 rozmyt膮 twarz 偶o艂nierza za witra偶owym 艣wietlikiem. Inna, wy偶sza i mroczniejsza posta膰, porusza艂a si臋 w艣r贸d bibliotecznych rega艂贸w. Grube 艣ciany i zabite deskami okna prawie ca艂kiem t艂umi艂y odg艂osy szalej膮cej na zewn膮trz burzy. Dr Roon przycisn膮艂 mu do twarzy wielk膮 r臋k臋.

- A teraz pozb膮d藕 si臋 jeszcze kr贸tkofal贸wki... Doskonale.

Przeni贸s艂 r臋k臋 na kark ch艂opca, drug膮 chwyci艂 Harlena i poci膮gn膮艂 ich z potworn膮 si艂膮. Potykaj膮c si臋 i 艣lizgaj膮c na pokrytej obrzydliw膮 substancj膮 pod艂odze, ch艂opcy pod膮偶yli za nim na pi臋tro.

40

- Nie dam rady! - krzykn膮艂 Kevin, pr贸buj膮c przebi膰 si臋 przez 艂oskot burzy.

Co prawda pompa sta艂a zaledwie trzy metry od tylnego zderzaka cysterny, ale robale coraz bardziej zacie艣nia艂y kr臋gi, a on widzia艂 ju偶 par臋 razy, jak szybko potrafi膮 si臋 porusza膰. Na twarzy Cordie, o艣wietlanej raz po raz elektrycznym blaskiem b艂yskawic, pojawi艂 si臋 zawzi臋ty u艣mieszek.

- Chyba 偶e... no, jak to si臋 m贸wi? Kto艣 odwr贸ci ich uwag臋.

Zanim Kevin zdo艂a艂 odpowiedzie膰, ze艣lizgn臋艂a si臋 z cysterny i co si艂 w nogach pomkn臋艂a w stron臋 ulicy. Robale natychmiast pod膮偶y艂y za ni膮, niczym rekiny, kt贸re wyczu艂y w wodzie zapach krwi. Kevin natychmiast wykorzysta艂 okazj臋: zeskoczy艂 na ziemi臋 po przeciwnej stronie, doskoczy艂 do dystrybutora, chwyci艂 torb臋 i dwoma susami znalaz艂 si臋 z powrotem przy ci臋偶ar贸wce. W tej samej chwili pompa zacz臋艂a zasysa膰 powietrze: podziemny zbiornik by艂 pusty. Zamiast znowu gramoli膰 si臋 na cystern臋, Kevin podni贸s艂 z ziemi kr贸tkofal贸wk臋 i wdrapa艂 si臋 do kabiny.

Cordie dopad艂a asfaltu z dwumetrow膮 przewag膮 nad pierwszym robalem. Wybieg艂a na 艣rodek ulicy, odwr贸ci艂a si臋 i zacz臋艂a podskakiwa膰, wymachuj膮c r臋kami jak szalona. Chyba co艣 wo艂a艂a, ale huk piorun贸w i ryk wichury zag艂usza艂y jej s艂owa.

Spryciara, pomy艣la艂. Jednak zaledwie dwie lub trzy sekundy potem jeden ze stwor贸w wpad艂 rozp臋dem na asfalt i prze艣lizgn膮艂 si臋 po nim jak foka po lodzie. Cordie odskoczy艂a w bok, rozdziawiona paszcza min臋艂a j膮 dos艂ownie o centymetry. Na asfalcie, wij膮c si臋 i miotaj膮c, le偶a艂o ponad sze艣ciometrowe, ob艂e, segmentowane cielsko.

Kevin w po艣piechu przetrz膮sa艂 zawarto艣膰 torby. Znalaz艂 zapalniczk臋 oraz kluczyki, o kt贸rych na wszelki wypadek wola艂 nie wspomina膰. Silnik da艂 si臋 uruchomi膰 bez 偶adnych problem贸w, chocia偶, przekr臋caj膮c kluczyk w stacyjce, Kevin mia艂 dusz臋 na ramieniu: kilka tysi臋cy litr贸w paliwa w cysternie za jego plecami, kilkadziesi膮t, albo mo偶e kilkaset, na ziemi... Do diab艂a z tym, pomy艣la艂 zdesperowany. Je艣li to huknie, nawet nie zd膮偶臋 niczego poczu膰.

Cordie czo艂ga艂a si臋 po asfaltowej nawierzchni ulicy, pr贸buj膮c wydosta膰 si臋 poza zasi臋g k艂api膮cego paszcz膮 na prawo i lewo potwora. Kevin wrzuci艂 bieg, ruszy艂 z rykiem silnika, przejecha艂 po wij膮cym si臋 cielsku. Wstrz膮s by艂 taki, jakby ko艂a podskoczy艂y na grubym kablu albo czym艣 w tym rodzaju. Zahamowa艂, wyskoczy艂 z szoferki, pom贸g艂 Cordie wsta膰 z jezdni i wci膮gn膮艂 j膮 do kabiny. K膮tem oka dostrzeg艂, jak robal powoli wycofuje si臋 do dziury w ziemi, znacz膮c drog臋 ucieczki g臋st膮, 艣lisk膮 mazi膮. Kevin wyprostowa艂 si臋 i wyj膮艂 z kieszeni zapalniczk臋, ale m贸g艂 tylko sta膰 bezradnie, patrz膮c, jak niepowtarzalna szansa wymyka mu si臋 z r膮k; przy tym wietrze nawet nie mia艂 co marzy膰 o tym, 偶eby p艂omykiem jednej n臋dznej zapalniczki podpali膰 co艣 tak wielkiego.

Kto艣 szarpn膮艂 go za rami臋. Cordie podsun臋艂a mu jak膮艣 szmat臋; dopiero po sekundzie lub dw贸ch zorientowa艂 si臋, 偶e oddar艂a j膮 ze swojej sukienki. Skry艂 si臋 za otwartymi drzwiami szoferki, zwin膮艂 szmat臋 w ciasn膮 kul臋. By艂a przesi膮kni臋ta benzyn膮 i zapali艂a si臋 prawie natychmiast. Wyskoczy艂 z ukrycia i cisn膮艂 p艂on膮c膮 kul臋 w stron臋 chowaj膮cego si臋 w dziurze stwora. Tamten chyba wyczu艂 nadlatuj膮cy pocisk, zwr贸ci艂 bowiem ku niemu szeroko rozwart膮 paszcz臋 i chwyci艂 go w z臋by. Zaraz potem buchn臋艂y p艂omienie, najpierw ogarn臋艂y paszcz臋 i gardziel, b艂yskawicznie przenios艂y si臋 na reszt臋 d艂ugiego cielska. Zapali艂a si臋 r贸wnie偶 benzyna rozlana na ulicy; ogie艅 bieg艂 szybko po niewidocznej 艣cie偶ce, kieruj膮c si臋 ku cysternie. Cordie nie czeka艂a, a偶 tam dotrze; kiedy Kevin zaj膮艂 si臋 zapalaniem szmaty, wskoczy艂a za kierownic臋 i teraz ruszy艂a z kopyta - w sam膮 por臋, poniewa偶 tylna cz臋艣膰 cysterny wyjecha艂a z kr臋gu rozlanej benzyny dos艂ownie na u艂amek sekundy przed tym, jak dotar艂y tam p艂omienie.

Kevin pogoni艂 za ci臋偶ar贸wk膮, wskoczy艂 na stopie艅, wci膮gn膮艂 si臋 do 艣rodka przez okno g艂ow膮 naprz贸d.

- W lewo! - krzykn膮艂.

Cordie z najwy偶szym trudem si臋ga艂a do peda艂贸w, w zwi膮zku z czym musia艂a prawie sta膰 za kierownic膮, cisn膮膰 peda艂 gazu wyci膮gni臋t膮 praw膮 nog膮. Ci臋偶ar贸wka szarpa艂a gwa艂townie na pierwszym biegu. Odezwa艂a si臋 le偶膮ca mi臋dzy fotelami kr贸tkofal贸wka. Kevin rozpozna艂 g艂os Mike'a.

- Mike! - wykrzykn膮艂, podnosz膮c kr贸tkofal贸wk臋 do ust. - Co wy tam...?

- Wysadzaj! - opr贸cz rozpaczliwego g艂osu Mike'a by艂o s艂ycha膰 krzyki i strza艂y, a wszystko to z trudem przedziera艂o si臋 przez g臋sty szum. - Wysadzaj to cholerstwo w powietrze! Pr臋dko!

- Przecie偶 musicie wyj艣膰!

Cordie szarpn臋艂a kierownic膮 w lewo, ci臋偶ki pojazd skr臋ci艂 z piskiem opon w stron臋 p贸艂nocnego wej艣cia do Old Central. Pi臋tna艣cie metr贸w z boku spod ziemi wy艂oni艂 si臋 drugi robal i pop臋dzi艂 im na spotkanie.

- Nie czekaj! - Kevin nigdy w 偶yciu nie s艂ysza艂 w niczyim g艂osie takiego przera偶enia i rozpaczy. - Wysadzaj j膮! Teraz!

Po艂膮czenie urwa艂o si臋 raptownie.

Cordie zerkn臋艂a najpierw na niego, potem na sun膮ce po powierzchni ziemi ob艂e cielsko, skin臋艂a g艂ow膮, wyszczerzy艂a 偶贸艂tawe z臋by w drapie偶nym u艣miechu i nacisn臋艂a gaz do oporu.

***

Dr Roon wl贸k艂 Dale'a i Harlana po schodach przypominaj膮cych wodospad z cz臋艣ciowo zastygni臋tego wosku, pod witra偶owym oknem obro艣ni臋tym jakimi艣 grzybami albo porostami, pod gigantycznymi paj臋czynami z ple艣ni i stalaktytami zrogowacia艂o艣ci, mi臋dzy ko艣cianymi stalagmitami, przez biblioteczne p贸艂pi臋tro na pierwsze pi臋tro, do klasy. Drzwi zrobi艂y si臋 o po艂ow臋 mniejsze, przes艂oni艂a je bowiem kurtyna z wyrastaj膮cych ze 艣cian i sufitu sko艂tunionych czarnych w艂os贸w. Wepchn膮艂 ich do 艣rodka i dopiero wtedy zwolni艂 stalowy uchwyt.

Staromodne 艂awki sta艂y rz臋dami tak jak zwykle, biurko nauczycielskie znajdowa艂o si臋 w takim stanie, w jakim zostawi艂a je pani Doubbet, portret George'a Washingtona te偶 si臋 nie zmieni艂.

Poza tym zmieni艂o si臋 wszystko.

Pod艂og臋 i 艂awki pokrywa艂 gruby dywan fosforyzuj膮cych grzyb贸w. Za 艂awkami widnia艂y 艂agodne wybrzuszenia, jakby pod tym mi臋kkim okryciem znajdowa艂y si臋 dzieci臋ce g艂owy, wyt臋偶ywszy wzrok mo偶na by艂o dostrzec tak偶e bardziej kanciaste zarysy ramion, a gdzieniegdzie szkieletowe palce i nagie ko艣ci wyzieraj膮ce przez otwory i szczeliny. Wci膮gn膮wszy pierwszy 艂yk powietrza, Dale zani贸s艂 si臋 kaszlem; pr贸bowa艂 nie oddycha膰, 偶eby nie czu膰 ohydnego, trudnego do opisania smrodu, ale w ko艅cu musia艂 si臋 podda膰, bo w przeciwnym razie po prostu straci艂by przytomno艣膰.

Niemal ca艂膮 przestrze艅 mi臋dzy 艂awkami i sufitem wype艂nia艂y paj臋czyny, lu藕ne w艂贸kna i spl膮tane strz臋py tej samej substancji, kt贸ra pokrywa艂a okna i wszystkie 艣ciany. Poprzecinana pulsuj膮cymi 偶y艂ami i t臋tnicami przypomina艂a 偶yw膮 tkank臋 mi臋艣niow膮. Od czasu do czasu w najwi臋kszym g膮szczu co艣 porusza艂o si臋 z mlaszcz膮cym szelestem i z mroku spogl膮da艂y na przybysz贸w czyje艣 oczy.

Za biurkiem siedzia艂y panie Doubbet i Duggan, obie wyprostowane, czujne i ca艂kiem nie偶ywe. Po pani Duggan by艂o wida膰 miesi膮ce sp臋dzone w grobie; w jej lewym oczodole porusza艂o si臋 co艣 ma艂ego i p艂ochliwego. Pani Doubbet prezentowa艂a si臋 znacznie lepiej, chocia偶 oczy zd膮偶y艂y jej ju偶 zaj艣膰 bielmem, a szaror贸偶owa tkanka wyrasta艂a w wielu miejscach z jej cia艂a, 艂膮cz膮c j膮 nierozerwalnymi wi臋zami z krzes艂em, biurkiem i 艣cianami. Na wej艣cie Dale'a i Harlena zareagowa艂a lekkim poruszeniem palc贸w.

Klasa by艂a gotowa do lekcji.

Harlen ni to j臋kn膮艂, ni krzykn膮艂, odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i pewnie rzuci艂by si臋 na o艣lep do drzwi, gdyby nie to, 偶e w tej samej chwili stan膮艂 w nich Karl van Syke.

Przez dobr膮 sekund臋 Dale my艣la艂, 偶e to wr贸ci艂 zlinczowany Murzyn z opowie艣ci pani Moon: van Syke by艂 zupe艂nie czarny, z wyj膮tkiem oczu, ale by艂a to czer艅 spalenizny. Po ognistej 艂a藕ni, jakiej zazna艂, zrobi艂o si臋 go znacznie mniej: straci艂 ca艂膮 doln膮 szcz臋k臋 i wi臋kszo艣膰 cia艂a na ramionach i nogach, z palc贸w zosta艂y tylko zw臋glone kikuty ze stercz膮cymi od艂amkami ko艣ci. S膮czy艂 si臋 z niego jaki艣 blady p艂yn. Zwr贸ciwszy g艂ow臋 w stron臋 ch艂opc贸w, zdawa艂 si臋 w臋szy膰 niczym pies.

Dale z艂apa艂 Harlena za r臋k臋 i obaj cofali si臋 krok za krokiem, a偶 wreszcie dotarli do pierwszego rz臋du 艂awek. Co艣 poruszy艂o si臋 pod fosforyzuj膮c膮 zas艂on膮 za ich plecami. Zza jednej z dalszych 艂awek podni贸s艂 si臋 Tubby Cooke i stan膮艂 nieruchomo. Spuchni臋te palce przy jego jedynej r臋ce wi艂y si臋 jak bia艂e robaki.

Do sali wszed艂 dr Roon.

- Zajmijcie miejsca, ch艂opcy.

Poruszaj膮c si臋 jak we 艣nie, Dale podszed艂 do swojej 艂awki w g艂臋bi klasy, a Harlen do swojej na samym przedzie - tam gdzie nauczyciele mogli mie膰 go zawsze na oku.

- Jak widzicie - ci膮gn膮艂 szeptem dyrektor szko艂y - nasz Pan nagradza tych, kt贸rzy s膮 mu pos艂uszni. - Gestem otwartej d艂oni wskaza艂 Karla van Syke'a, wci膮偶 w臋sz膮cego i wykonuj膮cego nieporadne ruchy zw臋glonymi kikutami palc贸w, - S艂udzy naszego Pana nie musz膮 ba膰 si臋 艣mierci.

Do sali weszli 偶o艂nierz oraz co艣, co kiedy艣 mog艂o by膰 Minkiem Harperem. Nie艣li krzes艂o, na kt贸rym siedzia艂 unieruchomiony Lawrence. G艂ow臋 mia艂 odchylon膮 do ty艂u i trzepota艂 powiekami. Dale ju偶 si臋 prawie zerwa艂, 偶eby podbiec do brata, ale znieruchomia艂, poniewa偶 van Syke natychmiast zwr贸ci艂 spalon膮 twarz w jego stron臋, a z ty艂u, za jego plecami, poruszy艂a si臋 blada posta膰 Tubby'ego.

- Mo偶emy ju偶 zaczyna膰 - oznajmi艂 Roon, zerkn膮wszy na z艂oty zegarek, kt贸ry wyj膮艂 z kieszeni kamizelki, a nast臋pnie u艣miechn膮艂 si臋 do Dale'a i Harlena. - Chyba powinienem wam wyja艣ni膰... opowiedzie膰 o wspania艂ej epoce, kt贸ra w艂a艣nie si臋 zaczyna... wyt艂umaczy膰, jak wiele problem贸w przysporzy艂y nam wasze bezrozumne wyczyny... wyja艣ni膰, w jaki spos贸b b臋dziecie s艂u偶y膰 naszemu Panu w waszych nowych postaciach... Ale po co? Szkoda fatygi. Wasz udzia艂 w tej grze dobieg艂 ju偶 ko艅ca. 呕egnajcie.

Skin膮艂 g艂ow膮 i 偶o艂nierz ruszy艂 naprz贸d, nie poruszaj膮c nogami.

Do tej pory Dale stara艂 si臋 nie przygl膮da膰 zbyt dok艂adnie ani jego twarzy, ani w og贸le niczemu, co znajdowa艂o si臋 w klasie, lecz teraz na przek贸r sobie wyba艂uszy艂 oczy. Twarz 偶o艂nierza utraci艂a wszelkie cechy ludzkie: d艂ugi pysk wygl膮da艂 jak ogromny krater o wn臋trzu naje偶onym niezliczonymi z臋bami, doko艂a pojawi艂y si臋 inne, mniejsze otwory, w kt贸rych co艣 si臋 wi艂o i porusza艂o. 呕o艂nierz zbli偶a艂 si臋 do Jima Harlena, van Syke natomiast ruszy艂 po omacku ku Dale'owi. Dr Roon razem z odzian膮 w 艂achmany postaci膮 o resztkach twarzy Minka Harpera zas艂onili sob膮 drzwi. Rozleg艂o si臋 poskrzypywanie i trzeszczenie, kt贸re zdawa艂o si臋 dobiega膰 ze wszystkich stron r贸wnocze艣nie; substancja pokrywaj膮ca okna, 艣ciany i zwieszaj膮ca si臋 z sufitu przybra艂a 偶ywszy, intensywniejszy kolor.

- Pieprzcie si臋! - wykrztusi艂 Harlen, wyszed艂 z 艂awki i cofa艂 si臋 tak d艂ugo, a偶 dotar艂 do 艂awki Dale'a. - Teraz ju偶 wiem, dlaczego nigdy nie lubi艂em szko艂y - wyszepta艂.

Dalej wycofywali si臋 razem, krok po kroku, ale 偶o艂nierz, wci膮偶 nie poruszaj膮c nogami, przyspieszy艂 raptownie, zr贸wnuj膮c si臋 z nimi w s膮siednim przej艣ciu mi臋dzy 艂awkami. Niewiele my艣l膮c przeskoczyli do s膮siedniego.

Dr Roon westchn膮艂 ze zniecierpliwieniem i pstrykn膮艂 palcami, Van Syke i 偶o艂nierz byli coraz bli偶ej.

Gdzie艣 na dole rozleg艂 si臋 huk wystrza艂u.

***

Id膮c g艂贸wnym korytarzem piwnicy, Mike dokonywa艂 bilansu strat: zepsuta latarka, jeden pistolet na wod臋 zgubiony, a drugi zgruchotany, przemoczone i podarte na kolanach spodnie. Przynajmniej 偶aden wampir nie ugryzie mnie w jaja ani w ty艂ek, bo to woda 艣wi臋cona, pomy艣la艂 z wisielczym humorem.

Chocia偶 w piwnicy nie by艂o okien, widzia艂 ca艂kiem nie藕le dzi臋ki fosforyzuj膮cej po艣wiacie s膮cz膮cej si臋 ze 艣cian oraz blaskowi p艂omieni trawi膮cych nieruchome cielsko robala. Mike by艂 prawie pewien, 偶e stw贸r nie 偶yje, niemniej na wszelki wypadek omin膮艂 go z daleka. W korytarzu 艣mierdzia艂o spalenizn膮, ple艣ni膮 i rozk艂adem. Dotar艂szy do oblepionych jakim艣 paskudztwem schod贸w, postanowi艂 dla odmiany przeprowadzi膰 remanent arsena艂u, jakim jeszcze dysponowa艂. Nie mia艂 z tym najmniejszego problemu, poniewa偶 arsena艂 贸w ogranicza艂 si臋 do na艂adowanej fuzji babci i czterech zapasowych sztuk amunicji. Nale偶a艂o r贸wnie偶 pami臋ta膰 o tym, 偶e cho膰 poobijany, zakrwawiony i roztrz臋siony, to jednak 偶y艂 i by艂 w ca艂kiem niez艂ej formie. Rozmy艣laj膮c o tym, min膮艂 wyrwane z zawias贸w uchylne drzwi i stan膮艂 w g艂贸wnym hallu Old Central.

Przez kilka sekund rozgl膮da艂 si臋 doko艂a, zdumiony zmianami, jakie zasz艂y w wygl膮dzie znajomych pomieszcze艅 w ci膮gu zaledwie kilku tygodni wakacji. Post膮pi艂 krok naprz贸d, nadepn膮艂 na porzucon膮 dwururk臋 Dale'a, ale nie zd膮偶y艂 si臋 po ni膮 schyli膰, poniewa偶 w g艂臋bokim cieniu, tam gdzie kiedy艣 znajdowa艂o si臋 wej艣cie do klasy pani Gessler, co艣 si臋 poruszy艂o i wydaj膮c dziwne, j臋kliwe odg艂osy zacz臋艂o si臋 szybko zbli偶a膰. Ch艂opiec znieruchomia艂 na u艂amek sekundy, po czym przykl臋kn膮艂 szybko i wsadzi艂 sobie strzelb臋 pod pach臋.

Z mroku wy艂oni艂 si臋 ojciec Cavanaugh. Dziwnie brzmi膮ce odg艂osy mog艂y by膰 pr贸b膮 nawi膮zania rozmowy. Nawet w tym s艂abym, fosforyzuj膮cym o艣wietleniu by艂o wida膰 dok艂adnie, 偶e z twarzy ksi臋dza zosta艂y tylko smutne resztki. Mike zaczeka艂, a偶 ojciec C. zbli偶y si臋 na dwa metry, a nast臋pnie nacisn膮艂 spust obrzyna.

Zar贸wno huk, jak i si艂a odrzutu by艂y wr臋cz nieprawdopodobne.

G艂owa ksi臋dza rozprys艂a si臋 na kawa艂ki, cia艂o polecia艂o wstecz jak po pot臋偶nym uderzeniu pi臋艣ci膮, spad艂o na pod艂og臋, d藕wign臋艂o si臋 na czworaki i zn贸w ruszy艂o ku Mike'owi. Ch艂opiec dzia艂a艂 jak w transie; by艂 spokojny i opanowany, jakby to wszystko dotyczy艂o kogo艣 zupe艂nie innego. Prze艂o偶y艂 babcin膮 fuzj臋 do drugiej r臋ki, z艂ama艂 dwururk臋, stwierdzi艂, 偶e jest nabita, zamkn膮艂 j膮, przy艂o偶y艂 luf臋 do plec贸w 偶ywego trupa, kt贸ry kiedy艣 by艂 jego przyjacielem, i nacisn膮艂 spust. Pozbawione g艂owy cia艂o z przestrzelonym kr臋gos艂upem wi艂o si臋 bezradnie na pod艂odze. Mike cofn膮艂 si臋, za艂adowa艂 obie strzelby, ko艂o stopy zauwa偶y艂 znajomy kszta艂t, schyli艂 si臋 i podni贸s艂 kr贸tkofal贸wk臋, zacz膮艂 wciska膰 guzik nadawania.

Kevin zg艂osi艂 si臋 po trzecim razie.

Dzi臋ki ci, s艂odki Jezu, pomy艣la艂 Mike, po czym wykrzykn膮艂 do mikrofonu:

- Wysadzaj! Wysadzaj to cholerstwo w powietrze! Pr臋dko! - Z pierwszego pi臋tra dobieg艂 krzyk Dale'a, wi臋c tylko powt贸rzy艂 rozkaz, rzuci艂 radio na pod艂og臋 i co si艂 w nogach pogna艂 na g贸r臋.

Obrastaj膮ca niemal wszystkie powierzchnie i zwisaj膮ca z sufitu niezliczonymi paj臋czynami i fr臋dzlami substancja spazmatycznie kurczy艂a si臋 i rozkurcza艂a, jakby szko艂a by艂a 偶yw膮, pogr膮偶on膮 do tej pory we 艣nie istot膮, kt贸ra w艂a艣nie zacz臋艂a si臋 budzi膰. Mike po艣lizgn膮艂 si臋 na lepkim czerwonobr膮zowym p艂ynie, z trudem odzyska艂 r贸wnowag臋, dwoma susami znalaz艂 si臋 w korytarzu na pierwszym pi臋trze. Czerwony blask s膮cz膮cy si臋 z g贸ry, z wn臋trza dzwonnicy, z ka偶d膮 chwil膮 przybiera艂 na sile.

- Mike! Tu jeste艣my! - zawo艂a艂 Dale zza zas艂ony czarnych w艂os贸w, okrywaj膮cej drzwi sali pani Doubbet. Odpowiedzia艂o mu w艣ciek艂e charkocz膮ce warczenie, jakby stada wyg艂odnia艂ych ps贸w.

Mike wiedzia艂, 偶e je艣li zawaha si臋 chocia偶 przez chwil臋, nie znajdzie w sobie do艣膰 odwagi, 偶eby pospieszy膰 przyjacielowi na pomoc, wi臋c bez zastanowienia, z broni膮 gotow膮 do strza艂u, rzuci艂 si臋 g艂ow膮 naprz贸d w w膮ski otw贸r.

41

Wygl膮da艂o na to, 偶e robal ich wyprzedzi.

Cordie Cooke robi艂a co w jej mocy, 偶eby utrzyma膰 ci臋偶ar贸wk臋 na kursie. S膮dz膮c po dobiegaj膮cych z ty艂u odg艂osach, jedna z opon rozpad艂a si臋 na strz臋py, w zwi膮zku z czym ci臋偶ka cysterna wyczynia艂a przedziwne harce. Kevin na zmian臋 to pr贸bowa艂 wywo艂a膰 Mike'a przez radio, to dodawa艂 Cordie otuchy bojowymi okrzykami. Robal zanurkowa艂 pod ziemi臋 na wysypanej 偶wirem 艣cie偶ce, wy艂oni艂 si臋 kilka metr贸w dalej i zawr贸ci艂, wznosz膮c przedni膮 cz臋艣膰 cia艂a wysoko w powietrze. Kevin dostrzeg艂 deski u艂o偶one przez Dale'a i Harlena na stopniach; zda艂 sobie spraw臋, 偶e nie ma mowy, by wytrzyma艂y ci臋偶ar pojazdu, i niemal r贸wnocze艣nie u艣wiadomi艂 sobie, 偶e powinni si臋 st膮d zbiera膰, i to pr臋dko. Do uderzenia zosta艂o zaledwie kilka sekund.

Szarpn膮艂 za klamk臋: bez rezultatu. Drzwi si臋 zablokowa艂y.

Spr贸bowa艂 jeszcze raz, po czym rzuci艂 si臋 w lewo, pchn膮艂 Cordie na drzwi po stronie kierowcy, si臋gn膮艂 do klamki.

- Co ty, kurwa...?!

- Skacz! Skacz!!!

Pojazd zboczy艂 nieco w lewo, ale wsp贸lnymi si艂ami przywr贸cili mu w艂a艣ciwy kierunek. Tu偶 przed mask膮 wyprysn膮艂 spod ziemi robal z rozdziawion膮 paszcz膮. Drzwi si臋 otworzy艂y i oboje wypadli z szoferki; od uderzenia o ziemi臋 Kevin straci艂 z膮b i z艂ama艂 r臋k臋 w nadgarstku. Dziewczyna potoczy艂a si臋 po trawie, znieruchomia艂a nieprzytomna. Sekund臋 p贸藕niej nast膮pi艂o zderzenie ci臋偶ar贸wki z robalem; uzbrojona w setki z臋b贸w paszcza przebi艂a przedni膮 szyb臋, wbijaj膮c si臋 w szoferk臋 jak taran.

Na kolanach, podpieraj膮c si臋 jedn膮 r臋k膮, dowl贸k艂 si臋 do Cordie i zacz膮艂 ci膮gn膮膰 j膮 do ty艂u. Nie pokona艂 nawet dw贸ch metr贸w, kiedy rozp臋dzony pojazd i wbity w niego robal grzmotn臋艂y w drzwi szko艂y.

Uderzenie nie by艂o stuprocentowo precyzyjne. Lewy przedni b艂otnik trafi艂 w betonow膮 balustrad臋, ci膮gnik ustawi艂o bokiem, a rozp臋dzona, wype艂niona kilkoma tysi膮cami litr贸w paliwa cysterna sprasowa艂a go na miazg臋 razem z robalem, po czym r膮bn臋艂a w wej艣cie. Solidne drewniane drzwi rozprys艂y si臋 na tysi膮ce kawa艂k贸w, posypa艂y si臋 ceg艂y i kamienie, ale otw贸r wej艣ciowy okaza艂 si臋 zbyt w膮ski, 偶eby ca艂a cysterna dosta艂a si臋 do wn臋trza. Jej przednia cz臋艣膰 uleg艂a niemal ca艂kowitemu zmia偶d偶eniu, tylna unios艂a si臋, si臋gaj膮c prawie okien pierwszego pi臋tra, a nast臋pnie z 艂oskotem opad艂a na ziemi臋. Doko艂a roznios艂a si臋 ostra wo艅 benzyny. Kevin, zataczaj膮c si臋 i potykaj膮c, ci膮gn膮艂 nieprzytomn膮 Cordie w stron臋 starych wi膮z贸w. Nie mia艂 najmniejszego poj臋cia, co si臋 sta艂o z pistoletem ojca ani z jego zapalniczk膮.

Zapalniczka.

Zatrzyma艂 si臋, odwr贸ci艂 i osun膮艂 na trawnik. Nie mia艂 ju偶 si艂 przejmowa膰 si臋 drugim robalem.

Benzyna nie wybuch艂a. Wylewa艂a si臋 niezliczonymi strumykami z rozbitej cysterny, sp艂ywa艂a po 艣cianach, s膮czy艂a si臋 do budynku, bulgota艂a i parowa艂a... ale nie wybuch艂a.

Cholera, to nie w porz膮dku! W filmach ka偶dy samoch贸d spadaj膮cy w przepa艣膰 eksplodowa艂 jeszcze w locie, bez 偶adnej widocznej przyczyny, a tu, zniszczywszy wart pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy dolc贸w dorobek 偶ycia ojca i w艂adowawszy kilka ton 偶elastwa w kamienno-ceglany mur, nie doczeka艂 si臋 nawet jednej n臋dznej iskry!

Odci膮gn膮艂 nieprzytomn膮 - a mo偶e nie偶yw膮? - dziewczyn臋 jeszcze dalej, opar艂 o drzewo, oddar艂 z jej sukienki jeszcze jeden kawa艂ek materia艂u i zataczaj膮c si臋 jak pijany, ruszy艂 w stron臋 wraku. Nie mia艂 poj臋cia, ani gdzie si臋 podzia艂a zapa艂ka, ani sk膮d we藕mie ogie艅, ani co powinien zrobi膰, 偶eby uj艣膰 z 偶yciem.

Co艣 wymy艣li.

***

Dale i Harlen skakali z 艂awki na 艂awk臋, staraj膮c si臋 trzyma膰 z dala od 偶o艂nierza i van Syke'a, kt贸rzy mieli spore problemy. z przeciskaniem si臋 mi臋dzy 艂awkami. W pewnej chwili spod cuchn膮cego dywanu z porost贸w wy艂oni艂a si臋 blada twarz Tubby'ego, a opuchni臋ta r臋ka o wij膮cych si臋 jak robaki palcach wystrzeli艂a z ukrycia, 偶eby ich z艂apa膰. Us艂yszawszy zbli偶aj膮cego si臋 Mike'a, ch艂opcy krzykn臋li ostrzegawczo, ale to niewiele da艂o: dr Roon i Mink Harper stan臋li po obu stronach cz臋艣ciowo zaro艣ni臋tego otworu wej艣ciowego i rzucili si臋 na Mike'a w chwili, kiedy ten wpad艂 do sali i poturla艂 si臋 po pod艂odze. Roon zd膮偶y艂 podbi膰 luf臋 strzelby, zanim Mike nacisn膮艂 spust i pocisk trafi艂 w sufit, rozrywaj膮c jeden z wisz膮cych tam, pulsuj膮cych work贸w. Mink Harper nie by艂 tak szybki. Zacisn膮wszy palce na nadgarstku Mike'a zacz膮艂 zbli偶a膰 ku jego twarzy wyd艂u偶aj膮cy si臋, uz臋biony pysk, ale ch艂opiec zd膮偶y艂 przy艂o偶y膰 mu do brzucha luf臋 obrzyna i wystrzeli膰. Cia艂o Minka grzmotn臋艂o o 艣cian臋, szaror贸偶owe macki b艂yskawicznie owin臋艂y si臋 wok贸艂 niego. Mike z艂ama艂 najpierw dwururk臋, a potem fuzj臋 babci, wyrzuci艂 puste 艂uski, za艂adowa艂 na nowo. Roon bez trudu wyszarpn膮艂 mu strzelb臋 z r膮k i kopn膮艂 go w g艂ow臋, po czym podni贸s艂 bro艅 i wycelowa艂 j膮 w twarz nieprzytomnego ch艂opca.

- Nie! - krzykn膮艂 Dale.

Mia艂 przed sob膮 zbli偶aj膮cego si臋 coraz bardziej van Syke'a, lecz nie zwa偶aj膮c na to, da艂 pot臋偶nego susa nad jego wyci膮gni臋tymi ramionami. Spadaj膮c, r膮bn膮艂 Roona w rami臋 i pchn膮艂 go na futryn臋 drzwi. Pad艂 strza艂, pocisk trafi艂 w pier艣 pani膮 Duggan, rozerwa艂 na strz臋py resztki jej trumiennej sukienki, cisn膮艂 trupa na tablic臋. 艁膮cz膮ce j膮 z krzes艂em i pod艂ogi macki wyd艂u偶y艂y si臋, ale nie zerwa艂y, i zaraz potem zacz臋艂y ci膮gn膮膰 trupa na poprzednie miejsce.

Pani Doubbet powoli podnios艂a si臋 z miejsca, a nast臋pnie, trzepocz膮c powiekami i dziko przewracaj膮c oczami, ruszy艂a niezdarnie ku Lawrence'owi. Ch艂opiec oprzytomnia艂 ju偶 jaki艣 czas temu i teraz szarpa艂 si臋 rozpaczliwie, usi艂uj膮c zerwa膰 kr臋puj膮ce go wi臋zy.

Roon chwyci艂 Dale'a za koszul臋 na piersi, podni贸s艂 go i potrz膮sn膮艂.

- Niech ci臋 szlag trafi! - warkn膮艂 mu prosto w twarz, po czym wyrzuci艂 go z sali g艂ow膮 naprz贸d i wyszed艂 za nim.

Czarna posta膰 Karla van Syke'a pochyli艂a si臋 nad Mike'em. Harlen skoczy艂 na pierwsz膮 艂awk臋 w 艣rodkowym rz臋dzie, spiesz膮c na pomoc przyjacielowi, ale straci艂 r贸wnowag臋 i run膮艂 na pod艂og臋 w przej艣ciu mi臋dzy rz臋dami. Dywan z porost贸w by艂 mi臋kki i wilgotny. Sekund臋 potem nad Harlenem pojawi艂a si臋 i sylwetka 偶o艂nierza. Ch艂opiec krzykn膮艂 przera藕liwie.

Dale'owi pozosta艂 pod powiekami obraz brata pr贸buj膮cego bezskutecznie uwolni膰 si臋 z wi臋z贸w, lecz nie mia艂 czasu rozpami臋tywa膰 tego widoku, poniewa偶 Roon dopad艂 go ponownie, chwyci艂 , za gard艂o i powl贸k艂 w stron臋 balustrady. Chwil臋 potem ch艂opiec sta艂 na por臋czy nad dziewi臋ciometrow膮 przepa艣ci膮, przytrzymywany stalowym u艣ciskiem palc贸w. Walczy艂 jak m贸g艂, drapa艂 twarz Roona, uderza艂 w ni膮 pi臋艣ciami, ale tamten zdawa艂 si臋 nie odczuwa膰 b贸lu. Zaciska艂 palce coraz mocniej, a偶 Dale'owi zacz臋艂o robi膰 si臋 ciemno przed oczami; ch艂opiec spodziewa艂 si臋, 偶e lada chwila u艣cisk zel偶eje, a on runie w d贸艂, ale zanim tak si臋 sta艂o, nast膮pi艂o pot臋偶ne uderzenie, od kt贸rego budynek zatrz膮s艂 si臋 w posadach, a wstrz膮s by艂 tak silny, 偶e ch艂opiec i m臋偶czyzna zatoczyli si臋 do ty艂u i wyl膮dowali na 艣liskiej, lepkiej pod艂odze. Zaraz potem po szkole , roznios艂a si臋 intensywna wo艅 benzyny.

***

Chocia偶 oszo艂omiony i potwornie obola艂y, Kevin stara艂 si臋 my艣le膰 jak najbardziej logicznie. Przede wszystkim zastanowi艂o go, dlaczego potworny huk towarzysz膮cy uderzeniu ci臋偶ar贸wki w budynek nie przyci膮gn膮艂 t艂um贸w gapi贸w, szybko jednak rozwi膮za艂 t臋 zagadk臋, kiedy w ci膮gu niespe艂na trzydziestu sekund niebo kilka razy przeci臋艂y o艣lepiaj膮ce b艂yskawice i rozleg艂y si臋 trzy albo cztery og艂uszaj膮ce uderzenia piorun贸w. Usatysfakcjonowany, zaj膮艂 si臋 roztrz膮saniem znacznie bardziej istotnych problem贸w.

Potrzebowa艂 p艂omienia albo przynajmniej solidnej iskry. Oczywi艣cie najlepsza by艂aby zapalniczka ojca, ale ta zagin臋艂a bez wie艣ci. Krzesiwo i hubka rozwi膮za艂yby spraw臋, lecz tymi r贸wnie偶 nie dysponowa艂. A gdyby spr贸bowa艂 skrzesa膰 iskr臋, uderzaj膮c kamieniem o cystern臋? Czego艣 brakowa艂o mu w tym pomy艣le, wi臋c chwilowo od艂o偶y艂 go na bok jako plan awaryjny.

Chwiejnym krokiem zbli偶a艂 si臋 do tego, co jeszcze niedawno by艂o dum膮 i chlub膮 jego ojca oraz 偶ywicielem ca艂ej rodziny. Jego bose stopy mlaska艂y w ka艂u偶ach benzyny. Bose? Zatrzyma艂 si臋 i ze zdziwieniem spojrza艂 w d贸艂. Nawet nie zauwa偶y艂, kiedy zgubi艂 buty. Benzyna by艂a zimna, rany i zadrapania piek艂y coraz bardziej. Prawy nadgarstek spuch艂 jak bania, r臋ka wisia艂a bezw艂adnie przekr臋cona pod bardzo dziwnym k膮tem.

My艣l logicznie, nakaza艂 sobie w duchu po raz kolejny. Zrobi艂 jeszcze trzy kroki naprz贸d, po czym usiad艂 na stosunkowo suchym skrawku ziemi, 偶eby si臋 spokojnie zastanowi膰. P艂omie艅 albo iskra... Jak je uzyska膰? Zmru偶ywszy oczy, spojrza艂 w g贸r臋, na burzowe chmury, ale, cho膰 cz臋艣ciowo zamroczony, zdawa艂 sobie spraw臋, i偶 raczej nie powinien liczy膰 na to, 偶e kt贸re艣 z pot臋偶nych wy艂adowa艅 szcz臋艣liwym zbiegiem okoliczno艣ci trafi w艂a艣nie w rozbit膮 cystern臋. Oczywi艣cie by艂o to mo偶liwe ale - niestety - ma艂o prawdopodobne.

Mo偶e wi臋c wykorzysta膰 elektryczno艣膰 w inny spos贸b? M贸g艂by wcisn膮膰 si臋 do kabiny i przekr臋ci膰 kluczyk w stacyjce. Powinno wystarczy膰.

Nic z tego. Nawet st膮d, z odleg艂o艣ci prawie dwudziestu metr贸w, by艂o wyra藕nie wida膰, 偶e kabina ci臋偶ar贸wki uleg艂a ca艂kowitemu zmia偶d偶eniu. Kevin zmarszczy艂 brwi i potar艂 czo艂o. Mo偶e gdyby po艂o偶y艂 si臋 i odpocz膮艂, rozwi膮zanie samo przyjdzie mu do g艂owy. Betonowy chodnik kusi艂 go niczym mi臋kkie 艂贸偶ko. Odsun膮艂 na bok p艂aski b艂yszcz膮cy kamie艅 i po艂o偶y艂 g艂ow臋 na chodniku. Kamie艅? Troch臋 dziwny, jak na kamie艅...

W 艣wietle kolejnej b艂yskawicy stwierdzi艂, 偶e to wcale nie kamie艅, lecz pistolet ojca. R臋koje艣膰 z艂ama艂a si臋 w po艂owie d艂ugo艣ci, na l艣ni膮cej powierzchni pojawi艂o si臋 mn贸stwo rys, muszka na ko艅cu lufy by艂a dziwnie przekrzywiona. Dale otar艂 krew s膮cz膮c膮 si臋 mu do oczu i z niedowierzaniem popatrzy艂 na wrak ci臋偶ar贸wki. Dlaczego to zrobi艂em? Nie wydawa艂o mu si臋, 偶eby znalezienie odpowiedzi na to pytanie by艂o bardzo piln膮 spraw膮. Mo偶e troch臋 p贸藕niej, ale nie teraz.

Obraca艂 w d艂oni uszkodzony pistolet, bez przekonania usi艂uj膮c oczy艣ci膰 go z trawy i ziemi. Cho膰by nie wiadomo jak si臋 stara艂, i tak nie uda mu si臋 doprowadzi膰 go do poprzedniego stanu. Podni贸s艂 go wy偶ej, wycelowa艂. Czy by艂 na艂adowany? W膮tpliwe. Ojciec nigdy nie nosi艂 przy sobie broni gotowej do strza艂u. Przytrzyma艂 pistolet kolanami, wyj膮艂 magazynek. Brakowa艂o jednego pocisku; a wi臋c jednak bro艅 by艂a na艂adowana. Ile razy m贸g艂 z niej wystrzeli膰? Sze艣膰 pocisk贸w w magazynku, jeden w komorze... Ot臋pia艂y umys艂 ch艂opca nie potrafi艂 sobie poradzi膰 z tym skomplikowanym zadaniem. Mo偶e p贸藕niej.

Trzymaj膮c pistolet lew膮 r臋k膮, wymierzy艂 w cystern臋. Ciekawe, czy trafi艂by z takiej odleg艂o艣ci? W swoim obecnym stanie nie m贸g艂 by膰 niczego pewien. Spr贸bowa艂 wsta膰, lecz mu si臋 to nie uda艂o. W porz膮dku, spr贸buje st膮d.

Odbezpieczy艂 bro艅, wycelowa艂. Czy pocisk, kt贸ry uderzy w metalowy zbiornik, zdo艂a skrzesa膰 iskr臋? Za chwil臋 si臋 przekona.

Si艂a odrzutu by艂a tak du偶a, 偶e o ma艂o nie uszkodzi艂a mu drugiego nadgarstka. Nic, 偶adnej iskry, nie wspominaj膮c o p艂omieniu. Czy偶by chybi艂? Ponownie uni贸s艂 bro艅 i strzeli艂 jeszcze dwa razy. Ile jeszcze zosta艂o mu amunicji? Co najmniej dwie albo trzy sztuki.

Opu艣ci艂 r臋k臋 z pistoletem, przez jaki艣 czas oddycha艂 g艂臋boko i spokojnie, wycelowa艂 raz jeszcze, 艂agodnie nacisn膮艂 spust, tak jak go uczy艂 ojciec. Niemal r贸wnocze艣nie z hukiem wystrza艂u rozleg艂o si臋 ostre metaliczne brz臋kni臋cie i Kevin u艣miechn膮艂 si臋 triumfalnie. Jednak u艣miech szybko znikn膮艂 z jego twarzy.

Znowu nic. Ani iskry, ani wielkiego „bum”.

Ile jeszcze zosta艂o pocisk贸w? Chyba powinien wyj膮膰 magazynek, 偶eby je przeliczy膰... Nie, znacznie pro艣ciej b臋dzie policzy膰 艂uski na chodniku. Wypatrzy艂 trzy, po艂yskuj膮ce w blasku b艂yskawic. Czy to mo偶liwe? Wydawa艂o mu si臋, 偶e strzela艂 wi臋cej razy. Tak czy inaczej, z pewno艣ci膮 zosta艂 mu jeszcze co najmniej jeden strza艂.

Nacisn膮艂 spust po raz kolejny, ale ju偶 w nast臋pnym u艂amku sekundy zda艂 sobie spraw臋, 偶e przypuszczalnie nie trafi艂 nie tylko w wielk膮 srebrzyst膮 cystern臋, lecz nawet w budynek szko艂y. A tak w og贸le, to w艂a艣ciwie po co to robi? Nie m贸g艂 sobie przypomnie膰. Chodzi艂o mu po g艂owie, 偶e to ma jaki艣 zwi膮zek z jego przyjaci贸艂mi.

Po艂o偶y艂 si臋 na brzuchu, opar艂 r臋k臋 z pistoletem na przedramieniu, nacisn膮艂 spust. By艂 prawie pewien, 偶e us艂yszy tylko suchy szcz臋k iglicy.

Pad艂 strza艂, si艂a odrzutu wytr膮ci艂a mu bro艅 z r臋ki, co艣 b艂ysn臋艂o tu偶 przy otwartej k艂apie na wierzchu cysterny i nagle zrobi艂o si臋 jasno jak w dzie艅.

***

W chwili, kiedy Roon d藕wign膮艂 si臋 na nogi, pot臋偶na eksplozja roztrzaska艂a balustrad臋 na tysi膮ce kawa艂k贸w, a otwart膮 przestrze艅 po艣rodku klatki schodowej wype艂ni艂 b艂yskawicznie rosn膮cy ognisty grzyb. Roon cofn膮艂 si臋 o krok, ze zdziwieniem spojrza艂 w d贸艂, na ponad p贸艂metrowej d艂ugo艣ci od艂amek por臋czy, kt贸ry przebi艂 mu na wylot klatk臋 piersiow膮, zacisn膮艂 na nim palce, ale nie poci膮gn膮艂, tylko opar艂 si臋 o 艣cian臋 i powoli usiad艂.

Dale przetoczy艂 si臋 jak najdalej od schod贸w, zas艂oni艂 g艂ow臋 r臋kami. Resztki balustrady stan臋艂y w p艂omieniach, podobnie jak rega艂y i ksi膮偶ki na p贸艂pi臋trze, stopi艂 si臋 o艂贸w 艂膮cz膮cy kolorowe p艂ytki w witra偶u, pod艂oga rozgrza艂a si臋 b艂yskawicznie i dymi艂a. Dymi艂y r贸wnie偶 nogawki i buty na wyci膮gni臋tych nieruchomo nogach dra Roona. Zwisaj膮ce ze 艣cian i z dzwonnicy paj臋czy i wst臋gi z cielistego materia艂u topi艂y si臋 w okamgnieniu z syczeniem przypominaj膮cym szeptany krzyk. Dale poderwa艂 si臋 na nogi i wpad艂 do sali.

Ogie艅 dotar艂 r贸wnie偶 tutaj. Eksplozja zwali艂a wszystkich z n贸g, zar贸wno 偶ywych, jak i trupy, ale Harlen i Mike podnie艣li si臋 jako pierwsi i teraz rozrywali wi臋zy kr臋puj膮ce Lawrence'a. Dale zgarn膮艂 z pod艂ogi obrzyn Mike'a, po czym do艂膮czy艂 do nich. Gdy tylko Lawrence zosta艂 uwolniony, pom贸g艂 mu wsta膰, a Harlen odsun膮艂 krzes艂o, wci膮偶 po艂膮czone z cia艂em ch艂opca kilkoma cielistymi wst臋gami. Lawrence obj膮艂 jedn膮 r臋k膮 brata, a drug膮 Mike'a, p艂acz膮c i 艣miej膮c si臋 r贸wnocze艣nie.

- P贸藕niej! - krzykn膮艂 Dale.

Za barykad膮 z p艂on膮cych 艂awek 偶o艂nierz i van Syke podnosili si臋 w艂a艣nie z trudem z pod艂ogi. Przypuszczalnie gdzie艣 tam by艂 r贸wnie偶 Tubby. Mike otar艂 pot i krew zalewaj膮ce mu oczy, si臋gn膮艂 do kieszeni, wydoby艂 ostatni pocisk, wyj膮艂 Dale'owi fuzj臋 z r膮k i za艂adowa艂.

- Uciekajcie! - zawo艂a艂 przez opary dymu. - B臋d臋 was os艂ania艂!

Dale cz臋艣ciowo wyni贸s艂, a cz臋艣ciowo wyprowadzi艂 brata z sali. Roon znikn膮艂. Zaraz za kraw臋dzi膮 podestu zaczyna艂o si臋 morze ognia, p艂on臋艂y tak偶e wisz膮ce w g贸rze worki z jajami i paj臋czyny. Razem z Harlenem wzi臋li Lawrence'a mi臋dzy siebie i podbiegli ku schodom. P贸艂pi臋tro p艂on臋艂o jak pochodnia, cz臋艣膰 schod贸w ju偶 si臋 zawali艂a, mury rozgrza艂y si臋 do bia艂o艣ci.

- W g贸r臋! - wrzasn膮艂 Dale, przekrzykuj膮c 艂oskot po偶ogi.

Z sali wyskoczy艂 Mike, razem wbiegli na drugie pi臋tro, przez tak wiele lat niedost臋pne dla uczni贸w. Z teoretycznie pustych i nieu偶ywanych sal dobiega艂y przera藕liwe skowyty. Ch艂opcy nie mieli najmniejszego zamiaru sprawdza膰, co tam si臋 dzieje. Mike wskaza艂 na w膮skie kr臋cone schody wiod膮ce do dzwonnicy.

- Jeszcze wy偶ej!

Deski dymi艂y im pod stopami. Do ich uszu dobieg艂 potworny 艂oskot - to przypuszczalnie zawali艂a si臋 resztka g艂贸wnych schod贸w. Znale藕li si臋 na w膮skim pomo艣cie biegn膮cym wzd艂u偶 wewn臋trznej 艣ciany dzwonnicy. By艂 w膮ski i mocno nadgryziony z臋bem czasu; Dale tylko raz zerkn膮艂 w d贸艂, w piek艂o po偶aru, i przysi膮g艂 sobie wi臋cej tego nie robi膰. Zamiast tego wpatrzy艂 si臋 w przedmiot wisz膮cy na pot臋偶nej poprzecznej belce. Troch臋 przypomina艂 dzwon i kiedy艣, dawno temu, zapewne nim by艂, teraz jednak przeistoczy艂 si臋 w monstrualny p贸艂przezroczysty tw贸r wype艂niony setkami albo tysi膮cami gro藕nych oczu i wykrzywionych grymasem w艣ciek艂o艣ci ust. Dale wyczuwa艂 emanuj膮ce z tego czego艣 niedowierzanie i furi臋 - dziesi臋膰 tysi臋cy lat bezwzgl臋dnego panowania mia艂o si臋 zako艅czy膰 w tak kuriozalnych okoliczno艣ciach! - przede wszystkim jednak pot臋g臋. Ogromn膮, niewyobra偶aln膮, gro藕n膮 pot臋g臋.

Jeszcze nie jest za p贸藕no. Jeszcze mo偶ecie przej艣膰 na moj膮 s艂u偶b臋. Mroczna Epoka mo偶e si臋 jeszcze rozpocz膮膰.

Dale, Lawrence i Harlen szeroko otwartymi oczami, wpatrywali si臋 w monstrum. Opr贸cz buchaj膮cego z do艂u 偶aru czuli tak偶e inne, wewn臋trzne ciep艂o, bior膮ce si臋 ze 艣wiadomo艣ci, 偶e mog膮 s艂u偶y膰 Panu, 偶e mog膮 nawet Go ocali膰. Razem, jak na komend臋, podeszli do kraw臋dzi pomostu. 呕eby by膰 jak najbli偶ej Pana.

Mike podni贸s艂 fuzj臋 babci i wystrzeli艂 z odleg艂o艣ci niespe艂na dw贸ch metr贸w. Ogromy w贸r p臋k艂, jego zawarto艣膰 z przera藕liwym sykiem run臋艂a w p艂omienie. Zaraz potem odci膮gn膮艂 koleg贸w w bezpieczniejsze miejsce, a sam, pos艂uguj膮c si臋 broni膮 jak maczug膮, wzi膮艂 si臋 za wybijanie zbutwia艂ych desek w zewn臋trznej 艣cianie dzwonnicy.

***

Cordie ockn臋艂a si臋 w sam膮 por臋, 偶eby odci膮gn膮膰 nieprzytomnego Grumbachera dalej od szalej膮cych p艂omieni. Mia艂 osmalone ubranie i twarz, straci艂 brwi i rz臋sy i wygl膮da艂o na to, 偶e podmuch eksplozji cisn膮艂 go dobrych kilka metr贸w wstecz. Po艂o偶y艂a go pod jednym z wi膮z贸w i tak d艂ugo ok艂ada艂a po twarzy, a偶 oprzytomnia艂. Zaraz potem ujrzeli cztery ma艂e sylwetki wype艂zaj膮ce przez dziur臋 w 艣cianie dzwonnicy na dach p艂on膮cej szko艂y.

***

- Cholera! - zakl膮艂 Harlen, ze艣lizguj膮c po stromi藕nie na kraw臋d藕 dachu. - S艂owo daj臋, widzia艂em tak膮 scen臋 w „Mighty Joe Young”!

Stali na po艂udniowym spadzie, trzymaj膮c si臋 czego kto m贸g艂. Od twardej, ubitej ziemi i jeszcze twardszego betonowego chodnika dzieli艂a ich trzypi臋trowa przepa艣膰.

- Nie masz co narzeka膰 - wysapa艂 Dale. Uczepi艂 si臋 kurczowo Lawrence'a, kt贸ry z kolei chwyci艂 si臋 kraw臋dzi niewielkiej szczeliny w dachu. - Przynajmniej przydadz膮 si臋 twoje liny.

Harlen rozwin膮艂 pierwszy o艣miometrowy zw贸j. Sznur, chocia偶 gruby, by艂 w kilku miejscach nadpalony i nie wygl膮da艂 zbyt solidnie.

- Ciekawe do czego - mrukn膮艂, przygl膮daj膮c si臋 z dezaprobat膮 lince.

Jaka艣 wysoka posta膰 wydosta艂a si臋 na dach przez otw贸r w 艣cianie dzwonnicy. Dale widzia艂 tylko czarn膮 sylwetk臋.

- Kto to jest? - zapyta艂 nerwowo. - 呕o艂nierz? Van Syke?

- W膮tpi臋 - odpar艂 Mike. - To chyba Roon. Reszta chyba nic nie mo偶e zdzia艂a膰 bez swego Pana. Byli malutkimi cz臋艣ciami wi臋kszej ca艂o艣ci.

Osmolona posta膰 znikn臋艂a za szczytem dachu, zmierzaj膮c szybko w ich stron臋.

- Je艣li chcesz zrobi膰 u偶ytek z tej liny, to lepiej si臋 pospiesz - powiedzia艂 spokojnie Mike do Harlena, kt贸ry w艂a艣nie ko艅czy艂 robi膰 z niej co艣 w rodzaju lassa.

- Gdyby uda艂o mi si臋 zarzuci膰 j膮 na kt贸r膮艣 z tych ga艂臋zi, mogliby艣my zjecha膰 na d贸艂.

Dale, Lawrence i Mike pow膮tpiewaj膮co popatrzyli na ga艂臋zie pot臋偶nego wi膮zu. Nie do艣膰, 偶e dzieli艂o ich od nich co najmniej dziesi臋膰 metr贸w, to jeszcze by艂y tak cienkie, 偶e raczej nie utrzyma艂yby nawet najl偶ejszego z nich.

Czarna sylwetka wy艂oni艂a si臋 zza szczytu, pod膮偶aj膮c t膮 sam膮 drog膮, co oni. Mi臋dzy dach贸wkami przeciska艂y si臋 stru偶ki dymu, cz臋艣ciowo zas艂aniaj膮c pochylon膮 posta膰, Dale jednak m贸g艂by przysi膮c, 偶e rozpoznaje szczup艂膮, lekko zgarbion膮 sylwetk臋 doktora Roona. 呕ar bij膮cy od po偶aru wzmaga艂 si臋 z ka偶d膮 chwil膮. P艂on臋艂a ju偶 ca艂a p贸艂nocna cz臋艣膰 budynku. Kiedy ogie艅 obj膮艂 dzwonnic臋, ch艂opcy musieli odwr贸ci膰 na chwil臋 twarze, 偶eby nie straci膰 brwi i rz臋s w podmuchu przera藕liwie gor膮cego powietrza.

- Patrzcie! - wykrzykn膮艂 Lawrence.

W odleg艂o艣ci trzech albo czterech kilometr贸w na po艂udniowy zach贸d, o艣wietlana co kilka sekund przez b艂yskawice, przesuwa艂a si臋 tr膮ba powietrzna. W臋drowa艂a na p贸艂noc, ko艂ysz膮c si臋, wznosz膮c i opadaj膮c. Przez chwil臋 ch艂opcy przygl膮dali si臋 jej w milczeniu. Dale modli艂 si臋 w duchu, 偶eby skr臋ci艂a w ich stron臋, 偶eby przysz艂a tu i doko艅czy艂a dzie艂a zniszczenia.

Tr膮ba na kr贸tko znikn臋艂a za drzewami na wschodzie, przez sekund臋 lub dwie jakby si臋 waha艂a dok膮d p贸j艣膰, a偶 wreszcie zn贸w ruszy艂a zdecydowanie na p贸艂noc. Wiatr wzm贸g艂 si臋 nagle, obsypuj膮c ch艂opc贸w li艣膰mi i po艂amanymi ga艂膮zkami, i gro偶膮c zdmuchni臋ciem z dachu.

- Daj mi to.

Mike wyj膮艂 Harlenowi link臋 z r膮k, zawi膮za艂 na nowo w臋ze艂, zarzuci艂 p臋tl臋 na komin, a nast臋pnie szybko po艂膮czy艂 ko艅ce obu sznur贸w. Kilkoma mocnymi szarpni臋ciami sprawdzi艂 wytrzyma艂o艣膰 mocowania, zrzuci艂 koniec liny i spojrza艂 na Dale'a.

- Ty pierwszy.

Mimo skowytu wiatru i ryku po偶aru wyra藕nie s艂yszeli odg艂os zbli偶aj膮cych si臋 szybko krok贸w.

Dale nie dyskutowa艂 ani si臋 nie waha艂. Zsun膮艂 si臋 a偶 do rynny, spojrza艂 w d贸艂, chwyci艂 si臋 mocno liny, opl贸t艂 j膮 nogami i zacz膮艂 zje偶d偶a膰 w d贸艂. Harlen pom贸g艂 Lawrence'owi i chwil臋 p贸藕niej obaj bracia zsuwali si臋 ju偶 po sznurze. Dale czu艂, jak sk贸ra stopniowo z艂azi mu z d艂oni.

- Teraz ty - powiedzia艂 Mike do Harlena. Obejrza艂 si臋 za siebie, lecz Roon jeszcze si臋 nie pojawi艂.

- Jest pewien problem... - odpar艂 spokojnie Harlen, pokazuj膮c mu zagipsowane rami臋.

Mike skin膮艂 g艂ow膮, ostro偶nie podszed艂 do kraw臋dzi dachu i spojrza艂 w d贸艂. Bracia pokonali jakie艣 pi臋膰 metr贸w. Lina nie si臋ga艂a do ziemi i z tej wysoko艣ci trudno by艂o oszacowa膰, jak du偶o jej brakowa艂o.

- Zejdziemy razem. Obejmij mnie i trzymaj si臋 mocno. Ja si臋 zajm臋 lin膮.

Na szczycie dachu pokaza艂 si臋 Roon. Porusza艂 si臋 na czworakach, jak okaleczony paj膮k. Pot臋偶na szczapa wci膮偶 stercza艂a mu z piersi. Dysza艂 g艂o艣no, z trudem 艂api膮c powietrze szeroko otwartymi ustami.

- Trzymaj si臋!

Mike z艂apa艂 mocno lin臋 i, z Harlenem na plecach, zsun膮艂 si臋 poza kraw臋d藕 dachu. Zrobi艂 to w sam膮 por臋, poniewa偶 偶ar sta艂 si臋 nie do zniesienia, a dym bucha艂 wszystkimi otworami i szczelinami. Najwidoczniej ogie艅 dotar艂 ju偶 do strychu. Mike zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e r贸wnie偶 komin musi ju偶 by膰 bardzo gor膮cy.

- Nie uda nam si臋 - wyszepta艂 mu Harlen do ucha.

- Jasne, 偶e si臋 uda - odpar艂, zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e kiedy Roon dotrze do kraw臋dzi dachu, b臋d膮 jeszcze mieli do ziemi 艂adnych kilka metr贸w. Wystarczy, 偶eby przeci膮艂 lin臋, a wtedy...Dale i Lawrence dotarli do ko艅ca liny i zawi艣li na wysoko艣ci g贸rnej kraw臋dzi okien parteru, jakie艣 cztery metry nad ziemi膮.

- To nic - szepn膮艂 Lawrence. - Damy rad臋.

I rzeczywi艣cie, dali. Niemal r贸wnocze艣nie wypu艣cili lin臋 z r膮k, wyl膮dowali z 艂oskotem, przetoczyli si臋 po drobnym 偶wirku. Natychmiast zerwali si臋 na nogi i czym pr臋dzej uciekli, byle dalej od buchaj膮cych przez okna p艂omieni. Kiedy zatrzymali si臋 w bezpiecznej odleg艂o艣ci, Dale odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 w g贸r臋, na sczepione sylwetki dw贸ch ch艂opc贸w opuszczaj膮cych si臋 powoli po sznurze. Znajdowali si臋 dopiero w po艂owie drogi.

- Szybciej! Szybciej! - zacz臋li wo艂a膰 bracia, kiedy na kraw臋dzi dachu pojawi艂a si臋 czarna posta膰.

Mike us艂ysza艂 ich, zerkn膮艂 w g贸r臋, obj膮艂 lin臋 w taki spos贸b, 偶e przechodzi艂a mu mi臋dzy 艂ydkami i ramionami, rzuci艂 przez zaci艣ni臋te z臋by:

- Uwa偶aj! - krzykn膮艂, po czym zjecha艂 w b艂yskawicznym tempie.

Ani on, ani Harlen nie mogli zobaczy膰, jak p艂omienie wreszcie przedzieraj膮 si臋 przez poszycie dachu, jak Roon ogl膮da si臋 niepewnie, waha przez sekund臋, po czym chwyta obur膮cz napi臋t膮 lin臋 i zaczyna schodzi膰 po niej jak ogromny czarny paj膮k.

- Cholera... - wykrztusi艂 Lawrence.

Nagle ogie艅 strzeli艂 w g贸r臋 jak podczas erupcji wulkanu i niemal ca艂y dach zapad艂 si臋 z og艂uszaj膮cym trzaskiem. Komin, do kt贸rego by艂a przywi膮zana lina, przez chwil臋 sta艂 samotnie, niczym nie podparty, po czym zacz膮艂 si臋 majestatycznie przechyla膰.

- Skaczcie! - wrzasn臋li ch贸rem bracia.

Mike i Harlen w艂a艣nie dotarli do ko艅ca liny. Mike natychmiast zwolni艂 uchwyt i obaj spadli na ziemi臋. Przewracaj膮cy si臋 komin poci膮gn膮艂 w g贸r臋 lin臋, a wraz z ni膮 uczepionego niej Roona. Szarpni臋cie by艂o tak gwa艂towne, 偶e zacisn臋艂o mu wok贸艂 nadgarstka niemo偶liw膮 do rozerwania p臋tl臋. Wymachuj膮c rozpaczliwie r臋kami i nogami - teraz jeszcze bardziej ni偶 przedtem przypomina艂 pozbawionego cz臋艣ci odn贸偶y paj膮ka - znikn膮艂 w ognistym piekle.

Dale i Lawrence podbiegli do koleg贸w, pomogli im wsta膰, razem uciekli a偶 do rowu przy School Street. Wkr贸tce potem do艂膮czyli do nich Kevin i Cordie.

Niespodziewanie zap艂on臋艂y latarnie i 艣wiat艂a w domach w ca艂ym Elm Haven. Dzieciaki skuli艂y si臋 w rowie. Cordie oddar艂a z resztek swojej sukienki jeszcze dwa pasy i prowizorycznie opatrzy艂a krwawi膮ce r臋ce Mike'a. 呕adne z nich nie zwraca艂o najmniejszej uwagi na to, 偶e zosta艂a niemal w samej szarej, nie艣wie偶ej bieli藕nie, 偶e Kevin jest na bosaka, 偶e pozostali wygl膮daj膮 jak upiory, kt贸rymi kto艣 wyszorowa艂 wszystkie kominy w mie艣cie. Nagle Lawrence zacz膮艂 chichota膰 jak szalony; po chwili wszyscy przy艂膮czyli si臋 do niego. 艢miali si臋 jak szaleni, do 艂ez, poklepuj膮c si臋 po ramionach.

***

Nieco p贸藕niej, zanim 艣miech zd膮偶y艂 zamieni膰 si臋 w p艂acz, Mike przygarn膮艂 Kevina i zacz膮艂 mu szybko szepta膰 do ucha:

- Zobaczy艂e艣, jak kto艣 kradnie ci臋偶ar贸wk臋 ojca. - Musia艂 przerwa膰 na chwil臋, poniewa偶 chwyci艂 go gwa艂towny kaszel. Nawdycha艂 si臋 zbyt du偶o dymu. - Zawiadomi艂e艣 nas przez kr贸tkofal贸wk臋, a my od razu przyjechali艣my, 偶eby z艂apa膰 z艂odziei. Ci臋偶ar贸wka ruszy艂a, za kierownic膮 siedzia艂 Roon. Zaraz potem r膮bn臋艂a w szko艂臋.

- Czekaj, czekaj... - Kevin tar艂 czo艂o ze zdezorientowan膮 min膮. - To chyba by艂o jako艣 inaczej...

- W艂a艣nie, 偶e tak!

Kevin zastanawia艂 si臋 przez chwil臋.

- Wiesz co? Masz racj臋 - powiedzia艂 znacznie pewniejszym tonem. - Kto艣 ukrad艂 ci臋偶ar贸wk臋 taty, a ja pr贸bowa艂em go zatrzyma膰.

- Wszyscy pr贸bowali艣my, ale nam si臋 nie uda艂o - wtr膮ci艂 si臋 Dale.

- A potem wybuch艂 po偶ar - odezwa艂 si臋 Lawrence, os艂aniaj膮c oczy r臋k膮 i patrz膮c w ogie艅. - Dach zapad艂 si臋 ca艂kowicie, po dzwonnicy nie zosta艂 najmniejszy 艣lad, p艂omienie bucha艂y z okien, zacz臋艂y wali膰 si臋 艣ciany. - I to jaki!

- Nic wi臋cej nie wiemy. - Mike usiad艂 na trawie i zn贸w si臋 rozkas艂a艂. - Pr贸bowali艣my wyci膮gn膮膰 kierowc臋 z szoferki i dlatego tak nam si臋 dosta艂o, ale poza tym nic nie wiemy.

Zawy艂y syreny. Jedna, obrony cywilnej, ostrzega艂a przed tr膮b膮 powietrzn膮, kt贸ra ju偶 sobie dok膮d艣 posz艂a, druga na budynku ochotniczej stra偶y po偶arnej zaledwie niespe艂na przecznic臋 od p艂on膮cego budynku. Chwil臋 potem na Second Avenue i Depot Street zarycza艂y silniki, pojawi艂y si臋 reflektory p臋dz膮cych samochod贸w. Na chodnikach zacz臋li gromadzi膰 si臋 ludzie.

Podtrzymuj膮c si臋 i pomagaj膮c sobie nawzajem, sze艣cioro dzieci ruszy艂o powoli w stron臋 dom贸w, gdzie - przynajmniej na cz臋艣膰 z nich - czekali zaniepokojeni rodzice.

42

W pi膮tek, 12 sierpnia 1960, z przyl膮dka Canaveral wystrzelono na orbit臋 wok贸艂ziemsk膮 satelit臋 telekomunikacyjnego Echo.

Po po艂udniu tego samego dnia Dale, Lawrence, Kevin i Harlen pojechali na farm臋 wujka Henry'ego i cioci Leny, 偶eby przez kilka godzin szuka膰 Jaskini Przemytnik贸w nad strumieniem. By艂o bardzo gor膮co. Tu偶 przed kolacj膮 pojawi艂a si臋 Cordie Cooke. Jej rodzina wr贸ci艂a do rudery przy Dump Road, ona sama za艣 coraz wi臋cej czasu sp臋dza艂a z Mike'em i reszt膮. Fakt ten nie uszed艂 uwagi innych dzieci z Elm Haven.

Kopanie sz艂o wyj膮tkowo opornie. Harlen ju偶 od dw贸ch tygodni chodzi艂 bez gipsu, Kevin od tygodnia, ale wci膮偶 starali si臋 oszcz臋dza膰 艣wie偶o wykurowane ko艣ci. Poza tym wszyscy - z wyj膮tkiem Harlena - mieli dopiero co zabli藕nione rany na d艂oniach, trudno wi臋c by艂o si臋 dziwi膰, 偶e 艂opaty i szpadle porusza艂y si臋 w do艣膰 wolnym tempie. Mimo tego tu偶 przed kolacj膮 - samoch贸d rodzic贸w Dale'a i Lawrence'a w艂a艣nie wjecha艂 na podw贸rze i zatr膮bi艂 dono艣nie - szpadel Mike'a trafi艂 na pustk臋. Z otworu wion臋艂o zimnym, wiekowym powietrzem. Lawrence - nieustaj膮cy optymista - zabra艂 ze sob膮 latark臋, wi臋c powi臋kszyli dziur臋 i za艣wiecili do 艣rodka.

Ujrzeli obszerne, zawalone pustymi butelkami oraz innymi 艣mieciami pomieszczenie. By艂 tam wysoki drewniany bar, nieco dalej za艣 majaczy艂 kszta艂t bardzo przypominaj膮cy forda model A. Natychmiast zacz臋li kopa膰 ze zdwojon膮 energi膮: kamienie, bry艂y ziemi i cz臋艣ci zbutwia艂ych desek zsuwa艂y si臋 po zboczu w stron臋 strumienia. Nagle, jak na komend臋, znieruchomieli. Cordie spojrza艂a na nich ze zdziwieniem ze swego punktu obserwacyjnego w cieniu drzew tu偶 przy wodzie. Mia艂a na sobie nowiutkie czyste d偶insy i nowe sanda艂y.

Mike wyci膮gn膮艂 szpadel z ziemi i popatrzy艂 na koleg贸w.

- Znale藕li艣my j膮 - powiedzia艂 cicho, po czym wbi艂 szpadel w ziemi臋 i potar艂 podbr贸dek. - Ale chyba nie musimy si臋 spieszy膰, prawda?

Kevin opar艂 si臋 na 艂opacie, przesun膮艂 r臋k膮 po ostrzy偶onych na je偶a w艂osach. Blizna na jego skroni by艂a ju偶 prawie niewidoczna.

- Masz racj臋. Nie ma po艣piechu. Skoro czeka艂a ponad trzydzie艣ci lat, to mo偶e jeszcze troch臋 poczeka膰.

Dale skin膮艂 g艂ow膮.

- Wujek Henry na pewno nie by艂by zadowolony, gdyby zwalili mu si臋 na g艂ow臋 reporterzy, tury艣ci i licho wie kto jeszcze. Szczeg贸lnie teraz, kiedy ma te k艂opoty z dyskiem.

Harlen nie wygl膮da艂 na przekonanego.

- Bo ja wiem? - Spogl膮da艂 kolejno na twarze koleg贸w. - A je艣li tam jest co艣 naprawd臋 cennego?

Lawrence, kt贸ry jeszcze chwil臋 temu z zapa艂em macha艂 艂opat膮, teraz wzruszy艂 ramionami, u艣miechn膮艂 si臋 i zepchn膮艂 spor膮 porcj臋 ziemi z powrotem do otworu.

- Nie rozumiesz, Jim? To tutaj by艂o, jest i b臋dzie. Nigdzie st膮d nie p贸jdzie. Je偶eli te rzeczy teraz s膮 co艣 warte, to pomy艣l sobie, ile b臋d膮 warte za par臋 lat. - Znowu zgarn膮艂 porcj臋 ziemi i wrzuci艂 j膮 do otworu. - To b臋dzie nasza tajemnica - powiedzia艂 z u艣miechem i poprawi艂 okulary. - Tylko nasza.

Zasypywaniu tunelu towarzyszy艂 taki sam entuzjazm, jak jego odkopywaniu. Starannie udeptali ziemi臋, wtaszczyli z powrotem pod g贸r臋 ci臋偶kie kamienie, nawet zasadzili wyrwane z korzeniami krzaki. Potem przez kilka minut podziwiali swoje dzie艂o. Teraz wygl膮da艂o jeszcze do艣膰 surowo, ale za kilka tygodni nikt postronny nie domy艣li艂by si臋, 偶e w艂a艣nie w tym miejscu dokonano niezwyk艂ego odkrycia.

Wreszcie ruszyli w stron臋 domu. Po kilku krokach Mike zatrzyma艂 si臋 i spojrza艂 na Cordie, wci膮偶 siedz膮c膮 w cieniu przy strumyku.

- Idziesz? - zapyta艂.

- Ech, te ch艂opaki... - Pokr臋ci艂a g艂ow膮. - B贸g stworzy艂 was chyba na samym ko艅cu, kiedy sko艅czy艂y mu si臋 zapasy rozumu.

Zaczekali na ni膮 na szczycie wzniesienia.

***

艢ledztwo dotycz膮ce zagadkowych wydarze艅, jakie rozegra艂y si臋 w Elm Haven mi臋dzy dziesi膮tym a szesnastym lipca, trwa艂o wiele tygodni i nie zosta艂o zako艅czone; kontynuowano je dyskretnie, cho膰 z nie mniejsz膮 intensywno艣ci膮.

Jego centralnym punktem sta艂o si臋 tajemnicze znikni臋cie pana Dennisa Ashley-Montague'a oraz jego s艂u偶膮cego. Kiedy tej samej nocy, podczas kt贸rej sp艂on臋艂a szko艂a, znaleziono pust膮 limuzyn臋 zaparkowan膮 przy parku, w kt贸rym przez nikogo nie obs艂ugiwany projektor rzuca艂 kwadrat jaskrawego 艣wiat艂a na miejsce, gdzie jeszcze niedawno wisia艂 bia艂y prostok膮t ekranu, miejscowa policja, policja stanowa, a w ko艅cu nawet FBI wszcz臋艂y dochodzenie. Na ulicach miasteczka przez wiele tygodni widywano agent贸w federalnych w dopasowanych czarnych garniturach, w膮skich czarnych krawatach i wypolerowanych czarnych butach, usi艂uj膮cych „wtopi膰 si臋 w t艂o” i uzyska膰 jakie艣 informacje z kr膮偶膮cych plotek. A plotek kr膮偶y艂o co niemiara.

Nikt by nie zliczy艂 teorii wyja艣niaj膮cych kradzie偶 cysterny Kena Brumbachera, po偶ar, znikni臋cie kilku cia艂 z zak艂adu pogrzebowego pana Taylora oraz zagini臋cie jedynego miejscowego milionera. Szeptana wie艣膰 g艂osi艂a, i偶 w zgliszczach szko艂y znaleziono nie tylko szcz膮tki doktora Roona oraz zaginionych cia艂, lecz tak偶e mn贸stwo innych ko艣ci, zupe艂nie jakby w czasie, kiedy wybuch艂 po偶ar, w szkole odbywa艂y si臋 lekcje. Wkr贸tce potem pojawi艂y si臋 pog艂oski, 偶e badania laboratoryjne wykaza艂y, 偶e zdecydowana wi臋kszo艣膰 tych ko艣ci by艂a bardzo stara, co z kolei zwr贸ci艂o uwag臋 og贸艂u na tajemnicze zachowanie by艂ego szkolnego dozorcy oraz opiekuna miejscowego cmentarza, Karla van Syke'a. Pani Whittaker dowiedzia艂a si臋 od kuzyna pracuj膮cego w policji w Oak Hill, 偶e w ruinach Old Central znaleziono r贸wnie偶 z艂oty z膮b van Syke'a.

Dziesi臋膰 dni po po偶arze, kiedy na pogorzelisku pojawi艂y si臋 koparki, buldo偶ery i wywrotki, po mie艣cie rozesz艂a si臋 lotem b艂yskawicy wiadomo艣膰, 偶e FBI uda艂o si臋 dokona膰 prze艂omu w 艣ledztwie. Ot贸偶 - je艣li wierzy膰 pog艂oskom - cztery dni przed po偶arem elewatora zbo偶owego i pi臋膰 dni przed sp艂oni臋ciem szko艂y, w okolicy posiad艂o艣ci pana Ashley-Montague'a przy Park View Drive widziano czarny Chevrolet model 57, stanowi膮cy w艂asno艣膰 s臋dziego pokoju Congdena. W zwi膮zku z tym wezwano na 艣wiadka jego syna, C.J. Congdena - niestety, wszelki s艂uch po nim zagin膮艂. Nie jest wykluczone, 偶e Jim Harlen by艂 ostatni膮 osob膮, kt贸ra widzia艂a C.J. Congdena w Elm Haven: tego samego dnia, kiedy FBI zainteresowa艂o si臋 jego osob膮, C.J. wsiad艂 do samochodu ojca, ruszy艂 z piskiem opon i wyjecha艂 z miasta na p贸艂noc. Od tej pory wszelki s艂uch po nim zagin膮艂.

Kevin powt贸rzy policji, FBI i ojcu histori臋 o tym, jak to jego i Harlena obudzi艂 terkot generatora, jak wybiegli z domu i zobaczyli odje偶d偶aj膮c膮 ci臋偶ar贸wk臋. Oczywi艣cie nie mia艂 poj臋cia, dlaczego z艂odziej w艂adowa艂 si臋 wype艂nion膮 paliwem cystern膮 w drzwi Old Central.

Kilka dni po po偶arze szeryf znalaz艂 na pogorzelisku pod艂u偶ny kawa艂ek metalu, kt贸ry zidentyfikowano jako pistolet kalibru .45, oraz kilka 艂usek po pociskach tego kalibru. Kevin przyzna艂, 偶e chc膮c zatrzyma膰 z艂odzieja, porwa艂 bro艅 ojca i wystrzeli艂 z niej kilka razy. Ken Grumbacher zbeszta艂 syna i na kilka dni zakaza艂 mu wychodzenia z domu, ale w rozmowach z innymi m臋偶czyznami nie ukrywa艂 dumy z jego post臋powania. W zachowaniu dobrego samopoczucia z pewno艣ci膮 pom贸g艂 mu fakt, 偶e ci臋偶ar贸wka i cysterna by艂y ubezpieczone.

Policja przes艂uchiwa艂a wielokrotnie tak偶e pozosta艂ych uczestnik贸w bulwersuj膮cych wydarze艅 - mo偶e z wyj膮tkiem Cordie Cooke, kt贸ra rozp艂yn臋艂a si臋 bez 艣ladu jeszcze przed ugaszeniem po偶aru, 偶eby pojawi膰 si臋 dopiero po tygodniu. Rodzice Mike'a, Dale'a i Lawrence'a byli wstrz膮艣ni臋ci tym, 偶e ich dzieci z nara偶eniem 偶ycia pr贸bowa艂y uwolni膰 nieznajomego cz艂owieka - w dodatku najprawdopodobniej z艂odzieja - ze zmia偶d偶onej szoferki. Jim Harlen sp臋dzi艂 reszt臋 tej sobotniej nocy u szeryfa.

Babcia Mike'a nie umar艂a, wr臋cz przeciwnie, niespodziewanie zacz臋艂a wraca膰 do zdrowia i w po艂owie sierpnia mog艂a ju偶 wyszepta膰 kilka s艂贸w oraz poruszy膰 praw膮 r臋k膮. „Starzy ludzie nie poddaj膮 si臋 tak 艂atwo” - skomentowa艂 ten fakt dr Viskes. Pa艅stwo O'Rourke poprosili doktora Staffneya o pomoc w znalezieniu specjalisty, kt贸ry nadzorowa艂by proces rehabilitacji.

Tydzie艅 po po偶arze ch艂opcy znowu zacz臋li gra膰 w baseball, czasem nawet po dwana艣cie godzin dziennie. Mike poszed艂 przeprosi膰 Donn臋 Lou Perry za afer臋 z koszulkami i zaprosi膰 j膮 do gry. Co prawda zatrzasn臋艂a mu drzwi przed nosem, ale ju偶 nazajutrz na boisku pojawi艂a si臋 jej przyjaci贸艂ka, Sandy Whittaker. W jej 艣lady posz艂o ca艂kiem sporo dziewcz膮t, w艣r贸d nich tak偶e Michelle Staffney. Cordie Cooke co prawda nie gra艂a w baseball, za to chodzi艂a z ch艂opcami na wycieczki i cz臋sto towarzyszy艂a im milcz膮co, kiedy w deszczowe dni grali w Monopol albo siedzieli w kurniku. Jej brat Terence znalaz艂 si臋 na prowadzonej przez policj臋 stanow膮 li艣cie uciekinier贸w z domu. R贸wnie偶 jej ojciec znikn膮艂 na dobre, ale rodzinie wcale nie powodzi艂o si臋 przez to gorzej, poniewa偶 pani Grumbacher wraz z pozosta艂ymi cz艂onkiniami Stowarzyszenia Lutera艅skiego cz臋sto przynosi艂y co艣 do jedzenia i ubrania.

W 艣rody i w niedziele z Oak Hill przyje偶d偶a艂 ojciec Dinmen, odprawia艂 msz臋 i wraca艂 do swojej parafii. Mike wci膮偶 s艂u偶y艂 do mszy, ale zamierza艂 zrezygnowa膰 z tego natychmiast, jak tylko na plebanii zamieszka nowy kap艂an. Mia艂o to nast膮pi膰 w pa藕dzierniku.

Mija艂y dni, zbo偶e ros艂o, koszmary nawiedzaj膮ce ch艂opc贸w podczas snu co prawda nie znikn臋艂y, ale straci艂y na intensywno艣ci. No偶e stawa艂y si臋 coraz d艂u偶sze, im jednak wydawa艂o si臋, 偶e s膮 bardzo, bardzo kr贸tkie.

***

W kolejnym pikniku na farmie wujka Henry'ego uczestniczy艂y w komplecie rodziny Stewart贸w, O'Rourke'贸w i Grumbacher贸w. Zjawi艂a si臋 tak偶e matka Harlena w towarzystwie swego aktualnego „przyjaciela”. M臋偶czyzna 贸w, nazwiskiem Cooper, by艂 wysoki, milcz膮cy i troch臋 podobny do Gary Coopera; szpeci艂y go tylko krzywe przednie z臋by. Mo偶e w艂a艣nie dlatego rzadko si臋 u艣miecha艂 i odzywa艂. Przywi贸z艂 Harlenowi w prezencie nowiutk膮 r臋kawic臋 baseballow膮 i mocno u艣cisn膮艂 mu r臋k臋. Harlen wci膮偶 jeszcze nie wiedzia艂, co ma o nim my艣le膰.

Dzieciaki rozsiad艂y si臋 na tarasie nad gara偶em, zajadaj膮c steki z papierowych talerzyk贸w, pij膮c mleko i lemoniad臋. Po kolacji, kiedy doro艣li dyskutowali na patio, dzieciarnia u艂o偶y艂a si臋 w hamakach na tarasie i gapi艂a w gwiazdy. Podczas przerwy w rozmowie na temat 偶ycia pozaziemskiego (chodzi艂o g艂贸wnie o to, czy dzieci na innych planetach te偶 musz膮 chodzi膰 do szko艂y) Dale powiedzia艂:

- Wczoraj by艂em u pana McBride'a.

- My艣la艂em, 偶e wyjecha艂 do Chicago albo jeszcze dalej -- odpar艂 Mike, bujaj膮c si臋 w hamaku.

- Dzisiaj wyjecha艂. Do siostry. Z艂apa艂em go w ostatniej chwili. Dom jest ju偶 zupe艂nie pusty.

Pi臋ciu ch艂opc贸w i dziewczyna milczeli przez jaki艣 czas. Tu偶 nad horyzontem przemkn膮艂 meteor.

- O czym rozmawiali艣cie? - zapyta艂 wreszcie Mike.

Dale wykona艂 nieokre艣lony ruch r臋k膮.

- Tak sobie, o wszystkim...

- Uwierzy艂 ci? - spyta艂 Harlen, zawi膮zuj膮c sznurowad艂o.

- Chyba tak. Da艂 mi wszystkie notesy Duane'a. Nawet te stare, w kt贸rych spisywa艂 pomys艂y do ksi膮偶ek.

Ponownie zapad艂a cisza. Z do艂u dociera艂 st艂umiony szmer rozmowy doros艂ych, muzyka 艣wierszczy i rechot 偶ab.

- Jedno wiem na pewno - o艣wiadczy艂 Mike. - Nigdy nie b臋d臋 farmerem. Za du偶o z tym roboty. Prosz臋 bardzo, mog臋 by膰 in偶ynierem albo kim艣 w tym rodzaju, ale na pewno nie farmerem.

- Ja tak samo - zawt贸rowa艂 mu Kevin. - Chcia艂bym p贸j艣膰 na politechnik臋 i uczy膰 si臋 o atomach, Mo偶e kiedy艣 m贸g艂bym p艂ywa膰 na atomowym okr臋cie podwodnym?

Harlen usiad艂 w hamaku i zwiesi艂 nogi na zewn膮trz.

- A ja chc臋 robi膰 co艣, co da mi kup臋 forsy. Mo偶e w handlu nieruchomo艣ciami? Albo w banku. Bill jest bankierem.

- Jaki Bill? - zapyta艂 Mike.

- Bill Cooper. Albo zostan臋 przemytnikiem.

- Whisky jest ju偶 legalna - zwr贸ci艂 mu uwag臋 Kevin.

Harlen u艣miechn膮艂 si臋 od ucha do ucha.

- Tak, ale inne rzeczy nie s膮. Ludzie zawsze b臋d膮 p艂aci膰 kup臋 forsy za rzeczy, kt贸re ich og艂upiaj膮.

- Ja zostan臋 zawodowym baseballist膮 - stwierdzi艂 stanowczo Lawrence. - Najch臋tniej 艂apaczem, jak Yogi Berra.

- Jasne - mrukn臋li ch贸rem pozostali.

Cordie oderwa艂a wzrok od gwiazd i spojrza艂a na Dale'a.

- A ty kim chcesz zosta膰?

- Pisarzem - powiedzia艂 cicho.

Wszyscy wytrzeszczyli oczy. Do tej pory nigdy o tym nie wspomina艂. Troch臋 za偶enowany, wyj膮艂 zza pazuchy jeden z notatnik贸w Duane'a.

- Powinni艣cie to przeczyta膰. Naprawd臋. Duane zapisywa艂, jak ludzie wygl膮daj膮, co robi膮, jak chodz膮 i m贸wi膮... Zupe艂nie jakby z g贸ry wiedzia艂, co b臋dzie robi艂 w przysz艂o艣ci i ile czasu potrzebuje, 偶eby si臋 tego nauczy膰... Uczy艂 si臋 bez przerwy, trenowa艂 i powtarza艂, 偶eby jak najlepiej przygotowa膰 si臋 do chwili, kiedy napisze pierwsz膮 ksi膮偶k臋. - Po艂o偶y艂 r臋k臋 na ok艂adce. - To wszystko jest tu, w 艣rodku.

- Chcesz napisa膰 za niego te ksi膮偶ki? - zapyta艂 z pow膮tpiewaniem Harlen. - Te, kt贸re by napisa艂, gdyby 偶y艂?

Dale pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Jasne, 偶e nie. B臋d臋 pisa艂 w艂asne historie, ale na pewno o nim nie zapomn臋 i spr贸buj臋 wykorzysta膰 to, czego si臋 nauczy艂... i co po sobie zostawi艂.

- Napiszesz, jak to by艂o naprawd臋? - Ta my艣l wyra藕nie spodoba艂a si臋 Lawrence'owi. - Opiszesz wszystko, co si臋 zdarzy艂o?

Dale najwyra藕niej mia艂 wielk膮 ochot臋 zako艅czy膰 rozmow臋 na ten temat.

- Je偶eli to zrobi臋, ptasi m贸偶d偶ku, to tylko po to, 偶eby ludzie si臋 dowiedzieli, jaki z ciebie b臋cwa艂, i 偶e zamiast m贸zgu masz mi臋dzy uszami...

- Patrzcie! - przerwa艂a mu Cordie, wskazuj膮c na niebo.

W milczeniu 艣ledzili Echo sun膮ce bezg艂o艣nie mi臋dzy gwiazdami. Nawet doro艣li przerwali rozmow臋, 偶eby obserwowa膰 艣wiec膮cego jasno satelit臋.

- A niech mnie... - szepn膮艂 Lawrence.

- On jest bardzo wysoko, prawda? - spyta艂a Cordie.

W blasku gwiazd rysy jej twarzy wysubtelnia艂y i z艂agodnia艂y.

- Bardzo - odpar艂 r贸wnie偶 szeptem Mike. - Dok艂adnie tak jak m贸wi艂 Duane.

Dale opu艣ci艂 g艂ow臋. Wiedzia艂, 偶e satelita - tak samo jak Jaskinia Przemytnik贸w i jak mn贸stwo innych rzeczy - b臋dzie tu jutro i pojutrze, i jeszcze p贸藕niej te偶, ale ta chwila w otoczeniu przyjaci贸艂, w ciep艂膮 letni膮 noc, przy akompaniamencie szelestu wiatru, g艂os贸w rodzic贸w, rechotu 偶ab i cykania 艣wierszczy, w poczuciu niesko艅czono艣ci lata, jak膮 daj膮 tylko sierpniowe noce i wieczory, jest jedna jedyna, niepowtarzalna, i 偶e trzeba zachowa膰 j膮 w pami臋ci. W艂a艣nie dlatego zamiast na rozgwie偶d偶one niebo patrzy艂 na twarze Mike'a, Lawrence'a, Kevina, Harlena i Cordie: wzniesione ku g贸rze, zdumione i zachwycone wspania艂膮 przysz艂o艣ci膮, kt贸rej skrawek w艂a艣nie zobaczyli. Patrzy艂 na nich, my艣la艂 o swoim przyjacielu Duanie i zastanawia艂 si臋, jakich s艂贸w by u偶y艂, 偶eby to wszystko opisa膰.

W ko艅cu, zdaj膮c sobie pod艣wiadomie spraw臋 z tego, 偶e takie chwile nale偶y zapami臋tywa膰, ale nie wolno niszczy膰 ich uroku zbyt szczeg贸艂ow膮 obserwacj膮, on tak偶e skierowa艂 wzrok w g贸r臋, na jasn膮 plamk臋, kt贸ra w艂a艣nie dotar艂a do zenitu i zacz臋艂a szybko przygasa膰. Minut臋 p贸藕niej zn贸w dyskutowali o baseballu, sprzeczali si臋 i przekrzykiwali; znad bezkresnych p贸l wia艂 lekki, ciep艂y wiatr, szeleszcz膮c milionami k艂os贸w, jakby obiecywa艂 jeszcze wiele tygodni lata i kolejny upalny jasny dzie艅 po kr贸tkim interludium nocy.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ingulstad Frid Saga Wiatr nadziei1 Grzesznicy w letni膮 noc
Letnia noc, Teksty piosenek, TEKSTY
LETNIA NOC
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 31 Grzesznicy W Letni膮 Noc
LETNIA NOC
MR prezentacja
Noc w monopol贸wce
MR wymagania 1
MR 325 KANGOO 3
MR MB 05 ladowarki JM
MR kolana czolowy
82 Ciemna noc
Mr PotatoHead 12
CEREBRAL VENTICULAR ASYMMETRY IN SCHIZOPHRENIA A HIGH RESOLUTION 3D MR IMAGING STUDY
MR 7 inne maszyny JM
Noc listopadowa-Wyspia艅ski(1), Lektury Okresy literackie
EGZAMIN MR test4, Test 1 i 2

wi臋cej podobnych podstron