2009-05-27 Ku czemu zmierza ten sojusz? Polacy jako naród nie zdali egzaminu - oświadczyła pani doktor Alina Cała z Żydowskiego Instytutu Historycznego. W ten sposób skomentowała artykuł w niemieckim tygodniku „Der Spiegel”, według którego odpowiedzialności za wymordowanie znacznej części Żydów europejskich podczas II wojny światowej nie ponoszą wyłącznie Niemcy, ale również inne narody, m.in. Polacy. Pojawienie się tego artykułu w tygodniku „Der Spiegel” dowodzi, że trwająca od dawna delikatna operacja zdejmowania odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej z Niemiec i przerzucanie jej na winowajców zastępczych, wkracza w decydującą fazę. Reakcja na ten artykuł „Gazety Wyborczej”, pani dr Całej, czy b. ministra spraw zagranicznych RP pana Adama Daniela Rotfelda dowodzi, że środowisko żydowskie, obejmujące również Żydów polskich, w tej niemieckiej polityce historycznej uczestniczy i ją żyruje. Mamy zatem do czynienia z osobliwym sojuszem niemiecko-żydowskim, któremu niewątpliwie musi przyświecać jakiś cel polityczny. Czy chodzi tylko o stworzenie sprzyjających warunków dla wyegzekwowania na Polsce żydowskich pretensji majątkowych, czy też egzekucja tych pretensji ma być zaledwie wstępem do poważniejszych przedsięwzięć niemiecko-żydowskich w Polsce? SM
Liberalno Demokratyczna Partia Niepodległość wobec wyborów 4 czerwca 1989 Jedną z ideowych organizacji krytycznych wobec współpracy z komunistami była Liberalno Demokratyczna Partia Niepodległość. LDPN powstała w Warszawie pod koniec 1984 roku. Powołali ją do życia wydawcy pism podziemnych żywi zainteresowani sprawami Europy Środkowo Wschodniej. Głównym ideologiem był Jerzy Targalski. LDPN stawiał sobie za cel wyzwolenie Polski i innych krajów Europy spod sowieckiej okupacji, zwalczanie socjalizmu, wprowadzenie demokracji i wolnego rynku, współpraca uciskanych narodów europejskich. Członkiem LDPN był Marcin Dybowski szef wydawnictwa Antyk. W Warszawie LDPN od 1986 do 1992 wydawała „Orientacje na Prawo”. Pismo zajmowało się bieżącą stacją polityczną (szczególnie przemianami w bloku sowieckim, sytuacją w Niemczech), propagowaniem myśli liberalnej i konserwatywnej. W 1989 sprzeciwiała się kontraktowi przy okrągłym stole i nie demokratycznym wyborom. Pismo miało kilka lub kilkanaście stron powielanych na ksero, sicie lub offsecie w nakładzie od 2000 do 5000. W bardzo wyważony sposób publicysta Józef Wolski „Orientacji na prawo” pisał że „Wydaje się że w takiej chwili podejść musimy do sprawy wyborów bardziej racjonalnie. Należy odrzucić wszelkie emocjonalne zacietrzewienie utrudniające precyzyjne i rozsądne spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość. Nie chciałby być źle zrozumiany. Nie nawołuje do udziału w wyborach które uważam za błąd polityczny popełniony przez "Solidarność". Należy wykazać społeczeństwu iż jest to błędna decyzja, przede wszystkim wskazać mu alternatywne drogi wyjścia z upadku. Jednocześnie jednak nie możemy dyskredytować w oczach społeczeństwa tych; którzy wybrali inną drogę dojścia do wolności. Uczciwość intencji, jakimi kierowali się przywódcy „Solidarności" jest chyba sprawą bezdyskusyjną. Spierając się z nimi powinno się zachować pewien umiar w doborze argumentów. Musimy dyskutować z nimi o metodach dochodzenia do niepodległości i o kształcie przyszłego kraju; gdy jest to konieczne musimy protestować przeciw ich posunięciom ale nie możemy zarzucać im zdrady i sprzedaży wolnościowych ideałów. Polityka polega na umiejętności osiągania korzyści w różnorakich sytuacjach, a taką korzyścią dla całej opozycji może być rozbudzenie przy okazji wyborów aktywności która pozwoli wyrwać społeczeństwa polskie ze stanu apatii i bierności, gdyż te właśnie cechy rozwinęły ostatnio u Polaków u niebezpiecznym stopniu. Tę aktywność, jeśli się wykaże społeczeństwu, że istnieją inne możliwości działania, będzie można wykorzystać nie tylko w ramach nakreślanych przez "Solidarność". Niestety im bliżej "nieszczęsnych" wyborowy tym miej rzeczowej argumentacji a więcej demagogicznych haseł oskarżających Wałęsę i jego zwolenników o zawarcie tajnego układu z komunistami na mocy którego elita 'Solidarności' w zamian za zagwarantowany sobie możliwości rządzeniu krajem wyrzeknie się dotychczasowych poglądów. Co za tym idzie wysuwa się hasło ze strony "nieprzejednanych" że wyniki wyborów są już w związku z tym kontraktem znane obu układającym się stronom i fikcją jest nawet niewielka cześć demokracji, jaką uzgodniono przy "okrągłym stole". Jeżeli jednak przyjrzeć się uważnie faktom składającym się na kampanie wyborcza stron zainteresowanych wyborami to teza o ukartowaniu ich wyników i sprzeniewierzeniu się przez "Solidarność" ideałom które głosiła wcześniej jest bardzo trudna do obrony. Mamy do czynienia z prawdziwą walką polityczną prowadzoną przez komunistów z „Solidarnością”. To że nie zgadzamy się na taki kształt wyborów jaki zaproponowano a właściwie narzucono społeczeństwu nie zwalnia nas od obowiązku spostrzegania, iż sowieckich manifestacji młodzieży krakowskiej mieszczą się właśnie w tym nurcie "kampanii wyborczej" władz (a dołączyć też do nich można próbę odwrócenia uwagi ludzi poprzez "nagłośnienie' właśnie w takiej chwili sprawy ochrony życia poczętego. Wydaje mi się że wałka polityczna miedzy gwarantami postanowień okrągłego stołu dopiero się zaczyna i nie skończy się z chwilą zakończenia wyborów . Ugrupowania niepodległościowe powinny z uwagą śledzić rozwój sytuacji nie ograniczając się tylko do dyskredytowania tych którzy mają inne koncepcje walki z reżimem komunistycznym. Jeżeli mamy odmienne zdanie to starajmy się przekonać do niego społeczeństwo ale nie poprzez przeszkadzanie innym. (…) Toczona wokół nas gra nie wygląda na jej symulacje. Jeśli ktoś spodziewał się że obie strony w związku z porozumieniem zawartym przy "okrągłym stole" staną się przyjaciółmi to musiał się srodze zawieść. Ściskanie ręki Kiszczaka przez Wałęsę, czy podobne temu gesty to tylko jedna strona medalu (na ile prawdziwi i szczera - to już wiedzą oni sami). Druga strona to bezpardonowa walki o głosy. Tak komuniści jak i "Solidarność" oskarżają się wzajemnie o łamanie porozumień i odstępowanie od reprezentacyjności wyborów. Rzeczywiście nie jest to kampania wyborcza dwojga przyjaciół. Komuniści posiadają pełnie władzy i szeroki gamę środków w swoich rękach, mogą oczywiście dyktować warunki tej gry. Wydaje się jednaki że ich posunięcia są w dużej mierze determinowane przez poczynania "Solidarności” która na szczęście nie uchyla się całkowicie od pewnej ograniczonej zresztą konfrontacji. Propaganda solidarnościowa nie cofa się przed atakowaniem reżimowej władzy. Najlepszym tego przykładem jest "Gazeta Wyborcza" w której duża cześć zmieszczonych materiałów naprawdę ostro atakuje rządzących Polską komunistów. Także afisze i ulotki wyborcze są często w swej wymowie antyreżimowe między innymi poprzez zachęcanie do skreślania kandydatów z listy krajowej. Oczywiście trzeba zauważyć że wszystko to jest możliwe dzięki przyzwoleniu komunistów nie spodziewających się iż "Solidarność" zdoła w krótkimi czasie rozkręcić machinę propagandom i co najważniejsze nie będzie się ona bała pełnej konfrontacyjności. Stąd zapewne niektóre poczynania władzy będące odpowiedzią na zbyt ostre jej zdaniem wystąpienia opozycji. Jednocześnie polityka komunistów przed wyborami jest w swej istocie bardzo konfrontacyjna. Myślę że oni po prostu nie potrafią postępować inaczej. Wynikiem tego są agresywne i niewybredne ataki na kandydatów Komitetu Obywatelskiego czy oskarżanie "Solidarności" o korzystanie z pomocy zagranicy. Władcy tego kraju, mimo zawartego porozumienia gwarantującego im większość w sejmie i właściwie pełnie władzy, ograniczoną przecież po wyborach w bardzo niewielkim stopniu, czują się jednak zagrożeni nawet tak małym poszerzeniem swobód politycznych. Nie cofają się wiec przed rzeczywisty łamaniem podjętych niedawno postanowieni przedstawiając swych kandydatów w każdym możliwym momencie programów radiowych i telewizyjnych. Nie chcąc dopuścić do uzyskania przez "Solidarność" większości możliwych mandatów wysuwając przeciw niej ludzi cieszących się popularnością i pewnym społecznym poważaniem. Równolegle wykorzystują umiejętnie sprzeczności w łonie opozycji i wszędzie, gdzie jest to możliwe. wspierają propagandowo osoby które jak np. Władysław Sila-Nowicki czy Ryszard Bender uważają się za opozycjonistów i nie zostały do wyborów wystawione przez Komitet Obywatelski. W sytuacji gdy według komunistów akcja propagandowa nie wystarcza sięga się do dawno sprawdzonych i wypróbowanych wzorców, mających na celu prowokowanie opinii społecznej i wytwarzanie nowych podziałów wśród ugrupowań opozycyjnych. Szczególnie ostatnie dni przeniosły kilka takich posunięć. Zakaz emisji audycji telewizyjnej "Solidarności" i odmowa rejestracji NZS-u połączona z kolejną brutalną akcją milicji (..). Zgoda na niedemokratyczne wybory jest błędem, ale tak sformułowane stanowisko nie powinno pchać nas na być może "ślepy tor" oskarżeń o zdradę ideałów. Wzajemnie oczekując podobnie rozsądnego stanowiska "Solidarności” której przedstawiciele również często "na ślepo" i bez głębszej refleksji atakują ugrupowania opozycyjne, zajmujące inne stanowisko niż Lech Walesa” Na łamach „Orientacji na Prawo” pisał też Konrad Potocki. „Praktycznie już pierwsza tura zakończyła wybory. Dała ona odpowiedź aa pytanie, jakie są obecnie nastroje społeczeństwa polskiego. Po pierwsze blisko 40% absencja wyborców pozwala sadzić, że Polacy w dużej części nie mają zaufania do startujących w wyborach głównych sil politycznych. Nie wiązali z wynikiem wyborów zdecydowanych nadziej na poprawę losu. Udział w tej rozgrywce tzw. "konstruktywnej opozycji” nie zapewniał możliwości generalnej a zwiany co najwyżej powolną ewolucją w niepewny kierunku. Po drugie - wybory miały jednoznacznie plebiscytarny charakter i w tym sensie dały jasną odpowiedź. Polacy nie chcą komunistów ani ich satelitów widzieć u władzy. Dla PZPR i innych sił tzw. koalicji wybory były klęską. W zdrowym społeczeństwie, jeśli wybory byłyby przeprowadzane według demokratycznej ordynacji, dotychczasowi sternicy nawy państwowej musieli by ze wstydu ustąpić miejsca zwycięzcom. Ale w Polsce pokonani nie chcą przyznać że przegrali, a zwycięzcy boją się uwierzyć i ogłosić że są zwycięzcami. Po trzecie wybory, a właściwie to co stałe się po pierwszej turze wyborów dowodzi niezbicie że Polsce pod rządami partii komunistycznej i quasi opozycji do państwa prawa jest ogromie daleka. Kto zna drugi przypadek zmiany ordynacji wyborczej po pierwszej turze wyborów. Kto zna przypadek, że w mieniącym się cywilizowanym kraju, grupy polityków, podobno z dwóch stron barykady, w toku prowadzonych przez siebie zakulisowych negocjacji depczą bez żenady wole społeczeństwa wyrażoną w wyborach i mają czelność mawiać, że tego wymaga interes państwa. Czy państwo nie jest przypadkiem społeczeństwem żyjącym i gospodarujący na określonym terytorium w danym czasie (przedziale historyczny)? Po czwarte - kampania wyborcza wręcz ośmieszyła gremium kierownicze PZPR. W umysłach tych ludzi (widocznie nie nazbyt pojętnych) nie mieściła się możliwość odrzucenia listy krajowej przez większość. Sposób prowadzenia kampanii (nie prowadzenia?), a przede wszystkie brak faktycznego program wyborczego, brak umiejętności "marketingu politycznego, nie wysunięcie swoich kandydatów - puszczenie tej sprawy na żywioł spowodowało zupełne oddanie pola Komitetowi Obywatelskiemu, Praktycznie kampania stała się grą do jednej bramki. Panowie komuniści zupełnie zapomnieli jak wyglądać może zdobywanie głosów wyborców. Ale z pustego i Salomon nie naleje... Po piąte - okazało się także, że po tzw. drugiej stronie, w toku kampanii wyborczej, popełniono poważne nadużycie. Nie finansowe, lecz polityczne. Mam na myśli nawoływanie to skreślenia listy krajowej w celu osiągnięcia ponad 352 miejsc w sejmie, a wiec więcej niż uzgodniono przy „okrągłym stole”, a potem po zrealizowaniu zamierzeń rozpoczęło się wycofywania rakiem i wmawianie wszem i wobec, że koalicja musi mieć 65% bez względu na wynik wyborów, bo przecież tak uzgodniono przy „okrągłym stole". Wprowadzono wielu ludzi świadomie w błąd to jest właśnie to nadużycie”
Jan Bodakowski
KPN wobec wyborów 4 czerwca 1989 Konfederacja Polski Niepodległej pod koniec 1979 jako powstała pierwsza partia opozycyjna działał jawnie. W 1989 KPN sprzeciwiał się kontraktowi przy okrągłym stole. W III RP w 1991 KPN zdobył 7,5% głosów i 51 stołków w parlamencie oraz 4 mandaty senatorskie. W połowie lat dziewięćdziesiątych rozpoczął się proces dezintegracji konfederacji. Wieloletnim przywódcą KPN był Leszek Moczulski. W PRL Moczulski był od 1947 do 1948 członkiem Związku Walki Młodych, w 1948 roku został członkiem Związku Młodzieży Polskiej i Polskiej Partii Robotniczej, od 1948 do 1949 członkiem PZPR. Był dziennikarzem "Życiu Warszawy", "Dookoła Świata" i "Stolicy". W 1977 przystąpił do Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Był wielokrotnie aresztowany i więziony z przyczyn politycznych. Od 1969 do 1977 był płatnym tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. W 1989 przegrał wybory do sejmu. W III RP w 1990 przegrał wybory na prezydenta, był posłem od 1991 do 1997 roku, po czym przegrywał kolejne wybory. W „Opinii Krakowskiej KPN” Moczulski przedstawiał oficjalne stanowisko KPN wobec wyborów 4 czerwca 1989. „W czerwcu odbędą się wybory do Sejmu i Senatu PRL. Podobnie jak wszystkie poprzednie nie będą to wolne wybory, a kolejna manipulacja władzy dążącej do pozornej legitymizacji. Tegoroczne wybory nie tracąc swego propagandowego charakteru różnić się będą tym od poprzednich, że weźmie w nich udział opozycja. Zgodnie z ustaleniami "okrągłego stołu" 35% mandatów do Sejmu i wszystkie do Senatu, łącznie ok. 50% miejsc w wybieralnym organie najwyższym oddane zostanie do dyspozycji wyborców. Mogą oni swobodnie, jak się obiecuje, zgłaszać kandydatów na ok. 160 miejsc do obsadzenia w Sejmie i 100 w Senacie, a następnie wybierać ich do obu izb. 65% mandatów w Sejmie zagwarantowano dla przedstawicieli władzy. Ze względu na bardzo krótki okres dzielący nas od wyborów, opozycja nie ma możliwości aby się do nich należycie przygotować. Dlatego trzeba liczyć się, że pewna część mandatów oddanych pod wolne wybory zostanie zagarnięta również przez władze. Słowem PZPR i zależne od niej ugrupowania mają zagwarantowaną przytłaczająca większość. Takie rozwiązanie zostało narzucone przy "okrągłym stole" Wałęsie i "Solidarności'.'' Nie jest to rozwiązanie, które może być zaaprobowane. Wybory wg przyjętej ostatnio ordynacji nie wyłonią przedstawicielstwa społeczeństwa a jedynie zgromadzenie rządowych figurantów, uzupełnione przez nieliczną grupę rzeczywistych reprezentantów społeczeństwa. Nawet w świetle obecnej Konstytucji PRL nie będzie organ wybrany legalnie. Dlatego KPN potępia ordynacje wyborczą i stwierdza,że przeprowadzone na jej podstawie wybory nie mogą uwiarygodnić ani uzurpatorskiej władzy PRL, ani tym bardziej satelickiego systemu. Moralne i polityczne potępienie takich niewolnych wyborów nie oznacz, że uczestnictwo w ich wolnej części powinno być potępione. Podobnie jak potępiamy człowieka, który zwraca się z jakimiś żądaniami do totalitarnej władzy. Nonsensem byłoby zarzucenie mu, że w ten sposób legitymizuje system. Tak samo udział opozycji w wyborach nie oznacza aprobaty systemu a jedynie podjecie z nim politycznej walki na jeszcze jednym polu (…) Postanowiliśmy wziąć udział w wyborach wysuwając własnych kandydatów. Jeśli jednak władza nie dopuści ich do udziału w wyborach, wezwiemy do bojkotu czynnego”. Po wyborach na łamach „Opinii Krakowskiej KPN” Moczulski stwierdzał: „Byliśmy zwalczani w sposób bezwzględny przez władze i (...) przez Komitet Obywatelski „Solidarność” który ogarnięty był tylko jedną myślą, żeby zdobyć wszystkie mandaty. Może to dziwić bo „Solidarności” było by wygodniej gdyby nie była sama w sejmie”„”Solidarność” zwalczała nas z wielkim animuszem, a w niektórych częściach Polski robiła to nawet, powiedziałbym sięgając do metod brutalnych, a nawet nie zupełnie fair”
„”Solidarność” dostaje tylko z Endowment for democracy dotacje roczną w wysokości 2 milionów dolarów - 1 milion na cele społeczne, a 1 milion na cele organizacyjne. Natomiast na te wybory dostała liczne środki, m.in. Od kongresu Polonii Amerykańskiej 250 tyś dolarów - i na pewno nie były to jedyne fundusze” „Przez nasz bezpośredni udział w wyborach narzuciliśmy po prostu w większości przypadków zaostrzenie stanowiska kandydatów „Solidarności”” „Doceniam osiągnięcia „okrągłego stołu”, bo generalnie oceniam „okrągły stół” pozytywnie, przede wszystkim przywrócenie „Solidarności” to jest sukces. Generalnie „okrągły stół” należy ocenić pozytywnie” Również po wyborach Rada Polityczna KPN oświadczała: „I tura wyborów przeprowadzona 4 czerwca 1989 roku przyniosła całkowitą porażkę uzurpatorskiej władzy. Tylko kilku kandydatów rządowych uzyskało mandaty, gdy kandydaci Komitetu Obywatelskiego "Solidarność" zdobyli ich ponad 250. Wyborcy masowo głosowali na „Solidarność” widząc w niej symbol oporu wobec totalitarnemu systemowi i ekipie stanu wojennego. Druga co do wielkości część elektoratu 38 % wstrzymała się od uczestnictwa w wyborach, Równocześnie większość głosujących odrzuciła propozycje polityczną Komitetu Obywatelskiego "Solidarność” aby nie wszystkich kandydatów z listy krajowej i list koalicji rządowej, a część z nich poprzeć. Wyniku I tury wyborów dowodzą że zdecydowana większość społeczeństwa nie udzieliła mandatu zaufania ani rządowi ani takiej linii porozumienia jaką wyraża filozofia polityczna "okrągłego stołu". Plebiscytowy charakter wyborów, oraz większościowy a nie proporcjonalny, spowodował ze wszystkich 23 kandydatów KPN odpadło w I turze, Jest to poważna wyborcza porażka naszej partii. Niemiłej jednak kandydaci Konfederacji zyskali powyżej 5 % głosów. Z zadowoleniem odnotowujemy fakt ze nasza propozycja wyborcza skreślania wszystkich bez wyjątku kandydatów rządowych z listą krajową na czele - okazała się zgodna z odczuciem i postawą większości wyborców”. Jan Bodakowski
Film BBC "Za zamkniętymi drzwiami" (3) - Polacy zdradzonymi bohaterami BBC Film „Za Zamkniętymi Drzwiami” jest pierwszym znanym mi uczciwym filmem o Drugiej Wojnie Światowej, w którym Polacy są bohaterami i zarazem najbardziej pokrzywdzonym narodem. Autorem scenariusza jest Laurence Rees, laureat 2006 British Book Award for History czyli Brytyjskiej Nagrody za Książkę o Historii wydanej w 2006 roku. Chodzi o książkę pod tytułem: „WWII Behind Closed Doors: Stalin, The Nazis, and the West.” W książce tej autor dokumentuje dramatyczne tajne machinacje, które doprowadziły do wojny i spowodowały kluczowe decyzje w czasie wojny, opierając się na archiwach sowieckich, brytyjskich i amerykańskich. Rees przedstawia grę Stalina, Churchill'a i Roosevelt'a w czasie wojny, począwszy od zbrodniczych stosunków partnerskich Stalina z Hitlerem, w pierwszej fazie wojny w latach 1939-1941. Autor pokazuje obraz Stalina jako cynicznego zbrodniarza-egotysty. W filmie tym wywiady z agentami NKWD i z weteranami wojny, włącznie z żołnierzami i lotnikami Polakami, dodają wiele dramatycznych akcentów, nieznanych publiczności, zwłaszcza na Zachodzie. Autor pokazuje jak po brutalnej okupacji hitlerowskiej, nastała tyrania stalinowska w środkowo-wschodniej Europie. Dramatycznym przykładem pokazanym w filmie jest pomoc Armii Krajowej w zdobywaniu Wilna i Lwowa przez Armię Czerwoną, oraz po bitwie zdradzieckie aresztowanie Polaków przez NKWD talentowi obydwu miastach. Dzięki talentowi Rees'a w powiązaniu osobistych doświadczeń z konsekwencjami spotkań w Teheranie, Jałcie i Potsdamie, publiczność widzi więcej prawdy historycznej w filmie „Za Zamkniętymi Drzwiami” niż we wszystkich wcześniejszych filmach o Drugiej Wojnie Światowej. Ja spodziewam się, że film ten zupełnie zmieni opinię o wydarzeniach wojennych, jak też potwierdzi fakt, że tragedia żydowska była małą częścią tragedii ludzkiej spowodowanej tą wojną i machinacjami przywódców, których spotkania w Teheranie, Jałcie i w Potsdamie, są żywo przedstawione przez dobrych aktorów. Niestety, Rees nie był w stanie pokazać prawdziwego wkładu Żydów w działalność NKWD, w rolach nadzorczych i w samych funkcjach agentów. Gdyby reżyser pokazał prawdziwą rolę Żydów w tragediach pokazanych w tym filmie jak i w czasie terroru Jakuba Bermana w powojennej Polsce, to prawdopodobnie film ten nigdy nie byłby pokazany publiczności. Jest swego rodzaju tragedią, że wolno jest pokazać publiczności, tylko częściową prawdę. Scenariusz był odegrany we wnętrzach w Polsce. Były też sceny z sądu w Norymberg, zwłaszcza nieudane próby Sowietów w obciążaniu Niemców masowym mordami w Katyniu. W załączonym do filmu wywiadzie Lawrence Rees powiedział, że musiał pojechać do Polski, żeby się dowiedzieć prawdy o Drugiej Wojnie Światowej. Ciekawe jest, że znani dyktatorzy w historii mówili z obcym akcentem w państwach, w których rządzili: Napoleon we Francji mówił z akcentem korsykańskim, Stalin w Rosji mówił z ciężkim akcentem gruzińskim i Hitler w Niemczech mówił z lekkim akcentem austriackim w języku „komend niemieckich,” natomiast każdy region Niemiec ma swój oddzielny dialekt. Krytyk Louis Berec napisał 21 maja, 2009, że książka i film Rees'a prawdopodobnie „po raz pierwszy w historii spłaca malutką część długu, który Zachodni Alianci są winni Polsce, Polakom i narodom Europy Wschodniej...” Natomiast Peter Lewis z Daily Mail napisał: „Laurence Rees szokuje prawdą o Drugiej Wojnie Światowej. Jego opowieść mówi o ciemnych aspektach rokowań tak W. Brytanii i Ameryki tak ze Stalinem, jak i między tymi dwoma państwami. Słynne jakoby głębokie wzajemne zaufanie Churchill'a i Roosevelt'a w rzeczywistości było dalekie od prawdy.” Lawrence Rees zamieszkały w Anglii, skończył studia w Oksfordzie i jest nazywany „twórczym reżyserem” programów historycznych BBC. Zrobił on wiele filmów dokumentarnych. Jest on autorem pięciu książek historycznych o wojnie i okrucieństwach wojennych. Stworzył on kilka seriali telewizyjnych oraz jest autorem książek: „Naziści: Jako Historyczne Ostrzeżenie,” „Wojna Wieku,” „Groza na Wschodzie,” i „Auschwitz: Naziści i `Ostateczne Rozwiązanie,'” Ta ostatnia książka była bestsellerem i zdobyła kilka nagród. Film BBC w trzech odcinkach dwugodzinnych pod tytułem „Za Zamkniętymi Drzwiami” pokazuje wyjątkowo wiernie i uczciwie, że Polacy byli bohaterami Drugiej Wojny Światowej, którzy zostali zdradzeni przez aliantów zachodnich, mimo swego kolosalnego wkładu w klęskę Hitlera i straty ponad 20% ludności. Strategiczny i militarny wkład Polski w zwycięstwo Aliantów nad Niemcami był znacznie większy niż na przykład Francji. Iwo Cyprian Pogonowski
Rząd sprzedał stocznię za grosze Inwestor, który kupił stocznię w Szczecinie zapłacił za nią grosze. Bo ziemia, na której stoi zakład jest dwukrotnie więcej warta, niż pieniądze, które dostał rząd. Metr działki w Szczecinie kosztuje 500 złotych, a firma UIT za cały teren stoczni zapłaciła 230 złotych za metr. Za stocznie Szczecińską Nową rząd dostał 162 mln zł. Powierzchnia jej terenu to 700 tys. metrów kwadratowych. "Wygląda więc na to, że za 1 metr kwadratowy wraz zabudowaniami (nie licząc reszty infrastruktury) zapłacono 230 zł. Goła działka budowlana w Szczecinie Gumieńcach, to przeciętnie od 400 zł do 500 zł za jeden metr kwadratowy" - pisze serwis Amerbroker.pl Wczoraj wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak nie potrafił powiedzieć kto sto za kapitałem firmy United International Trust, która kupiła stocznie. Tłumaczył, że wiedzę tę ma tylko minister skarbu. Ma też nadzieję, że firma dalej będzie produkować statki. Ten sam podmiot kupił również stocznie w Gdyni, za którą zapłacił 288 milionów złotych.
Izraelski żołnierz kupił polskie stocznie? Stocznie w Szczecinie i w Gdańsku kupił fundusz inwestycyjny United International Trust. Okazuje się, że właściciele tego funduszu mogą być powiązani z izraelskimi służbami specjalnymi oraz armią - twierdzi "Puls Biznesu" Spółką matką funduszu, który kupił polskie stocznie ma być Sapiens International Corporation, firma zajmująca się wdrażaniem rozwiązań informatycznych. Szefem rady dyrektorów Sapiens jest Eli Reifman, który wcześniej odpowiadał za produkcję w treningowym centrum rozwoju izraelskich sił obronnych. Ron Al Dor, prezes Sapiens, służył natomiast w izraelskich siłach zbrojnych - podaje "Puls Biznesu". UIT miał być założony przez właścicieli Intertrust (Curaçao) N.V., który działał potem pod nazwami MeesPierson Intertrust (Curaçao) N.V. i Fortis Intertrust (Curaçao) N.V - podaje "Puls Biznesu" Warto dodać, że jeszcze kilka miesięcy temu w "Białej Księdze prywatyzacji polskich stoczni" PO zarzucało Wojciechowi Jasińskiemu, ministrowi skarbu w rządzie PiS, że zignorował on ofertę na stocznie złożoną przez … Fortis Intertrust Sprawą bardzo interesują się również nasi politycy. Szef SLD Grzegorz Napieralski zaapelował do Donalda Tuska, aby Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego sprawdziła fundusz, który kupił stocznie. "Proponujemy, aby premier zlecił ABW dokładne sprawdzenie inwestora - czy podtrzyma produkcję, czy ma odpowiedni kapitał, czy nie ma jakiejś podwójnej gry" - powiedział Napieralski na konferencji prasowej w Sejmie.
Rząd dołożył do sprzedaży stoczni 450 mln Jak dobry interes, to tylko z rządem. Minister skarbu sprzedał stocznie w Szczecinie i Gdyni za 488 milionów złotych. Tyle, że Polska do tej sprzedaży dołożyła. Na same odprawy stoczniowców pójdzie 370 milionów, a potem trzeba dołożyć jeszcze 540 milionów na utrzymanie zakładu. Sprzedaż stoczni to zwolnienie 9200 pracowników. Każdy z nich ma dostać od 20 do 60 tysięcy netto odprawy. Będą więc kosztować 370 milinów złotych. To jednak nie wszystkie koszty, które musiał ponieść budżet. Bo trzeba jeszcze utrzymać majątek zakładów, do czasu przejęcia go przez inwestora. A to koszty nie mniejsze od 540 milionów - pisze "Puls Biznesu". To z kolei oznacza, że państwo wydało ponad 900 milionów na przygotowanie zakładów na sprzedaż. Przypomnijmy, że stocznie poszły za 450 milionów złotych. Łatwo więc wyliczyć, że skarb państwa do transakcji dołożył drugie 450 milionów. Jednocześnie minister skarbu Aleksander Grad zapewnia, że stocznie będą produkować statki. Twierdzi, że otrzymał deklaracje inwestorów, którzy kupili majątki. "Inwestor zapowiedział, że będzie i w jednej i w drugiej stoczni kontynuował produkcję. W związku z tym pozostawmy to mądrości inwestora. Nie po to ludzie kupują i wydają duże pieniądze, żeby potem coś likwidować" - mówił minister na antenie Polskiego Radia. Powiedział również, że wszelkie informacje dotyczące inwestora będą podane po 6 czerwca, czyli po sfinalizowaniu transakcji. MK
W. Bukowski: UE to nowy Związek Sowiecki W związku z intensyfikacją działań lewicowych oligarchów z Brukseli na rzecz stworzenia totalitarnego superpaństwa europejskiego, Włodzimierz Bukowski przestrzega przed tworzeniem się „nowego Związku Socjalistycznych Republik Europejskich”. Były dysydent i wieloletni więzień sowieckich łagrów twierdzi, że Unia Europejska jest niepokojąco podobna w swoich założeniach ideologicznych oraz metodach działania do Związku Radzieckiego - informuje portal LifeSiteNews.com. W najnowszej, opartej na dokumentach, książce, zatytułowanej „Brytania na krawędzi” Bukowski pisze: „To jest naprawdę zaskakujące dla mnie, że dopiero co pogrzebawszy jednego potwora, jakim był Związek Radziecki, tworzy się inny zadziwiająco podobny, jakim jest Unia Europejska. Ta samo ideologia - pisze dysydent - jest podstawą obu systemów. Unia Europejska jest starym modelem sowieckim prezentowanym w przebraniu zachodnim”. Bukowski, podobnie jak wiele innych znanych i mniej znanych osób obawiających się totalitaryzmu europejskiego, przestrzega przed lewicowymi oligarchami z Brukseli, którzy wraz ze swymi sojusznikami z parlamentów narodowych są w trakcie procesu tworzenia nowego komunistycznego superpaństwa zwanego Europą, w którym krajowa suwerenność i demokracja stracą jakiekolwiek znaczenie. Stwierdził on, że Unia Europejska do zwalczania opozycji stosuje „intelektualny gułag znany jako polityczna poprawność”. „Kiedy ktoś próbuje mówić zgodnie ze swoimi przekonaniami na temat rasy lub płci, lub jeśli poglądy te odbiegają od tych zaakceptowanych, poddawany jest ostracyzmowi. To początek gułagu. Początek utraty wolności” - podkreśla były więzień sowieckich zakładów psychiatrycznych. Zdaniem Bukowskiego parlament europejski pełni rolę podobną do tej, jaką pełnił parlament w Związku Sowieckim, tyle, że tam decyzje podejmowane były przez wąskie grono niewybieralnych przywódców. Bukowski, który obecnie mieszka w Wielkiej Brytanii, od samego początku ostro sprzeciwiał się reżimowi sowieckiemu. Był jedną z pierwszych osób w ZSRS, u której „zdiagnozowano” fałszywie chorobę psychiczną. Przez 12 lat był więziony w obozach pracy i szpitalach psychiatrycznych. „W Związku Sowieckim - stwierdził - ludziom wpajano, żeby zapomnieli o swojej narodowości, tradycjach etnicznych i zwyczajach, by stali się nową historyczną wspólnotą obywateli radzieckich”. Unia Europejska jego zdaniem postępuje identycznie, zwalczając więzy kulturowe. „Oni nie chcą byś był Brytyjczykiem lub Francuzem. Chcą, aby wszyscy stanowili historyczną wspólnotę Europejczyków. Chcą zdusić wszystkie uczucia narodowe, pozbawić ludzi ich korzeni, by utworzyć międzynarodową wspólnotę. Taki sam cel przyświecał Związkowi Radzieckiemu, który dążył do unicestwienia państw narodowych” - pisze Bukowski. Były dysydent przestrzegł także, że UE pomimo pozornego sukcesu ekonomicznego nosi w sobie nasiona zagłady, którymi są antydemokratyczne zasady. „Niestety, kiedy ona upadnie spowoduje ogromne zniszczenie i pozostawi po sobie wielkie problemy ekonomiczne i etniczne” - podkreślił. Bukowski jest zaangażowany w zwalczanie totalitaryzmu UE. W 50. rocznicę powstania węgierskiego z 1956 r. na spotkaniu w Brukseli powiedział, że „potwór musi być zdemontowany zanim rozwinie się w państwo totalitarne”. Na spotkaniu Hungarian Civic Forum w 2006 r. Bukowski nawiązał do dokumentów, które poznał w 1992 r., a które potwierdzały istnienie „spisku” zmierzającego do przekształcenia UE w organizację socjalistyczną. Na podstawie lektury tych dokumentów doszedł on do wniosku, że cała ta idea przekształcenia wspólnoty gospodarczej państw europejskich w państwo federalne została wcześniej uzgodniona pomiędzy lewicowymi partiami europejskimi a Moskwą. Lewacy mieli obawiać się reform Margaret Thatcher, które zagrażały osiągnięciom partii lewicowych w Europie. Dlatego zdecydowano się na stworzenie ponadnarodowego superpaństwa socjalistycznego, które miało zatrzymać „panoszenie się dzikiego kapitalizmu”. Jego zdaniem około 1985 r. lewicowa Europa doszła do wniosku, że gdy lewica państw europejskich będzie pracować razem, wówczas będzie ona w stanie nadać nowy kierunek „projektowi europejskiemu”, przekształcając wspólnotę, która powstała ze względów ekonomicznych w socjalistyczne państwo federalne. W. Bukowski
"Inka" na obrazie i w sercach Bohaterska sanitariuszka patronką szkoły na Kaszubach W sobotę, 23 maja, w Podjazach - małej kaszubskiej wsi w powiecie kartuskim - odbyła się uroczystość nadania miejscowej szkole podstawowej imienia Danuty Siedzikówny "Inki" - bohaterskiej sanitariuszki 5. Wileńskiej Brygady AK, skazanej na śmierć wyrokiem komunistycznego sądu wojskowego i zamordowanej w Gdańsku rankiem 28 sierpnia 1946 r., na sześć dni przed 18. urodzinami. Uchwałę o patronce podjaskiej szkoły powzięła Rada Gminy Sulęczyno, na podstawie zgodnego wniosku nauczycieli, uczniów i ich rodziców. Wszyscy radni głosowali za tą patronką, pragnąc oddać hołd bohaterom nierównej, powojennej walki przeciwko sowietyzacji Polski. Czas od 4 marca, gdy powzięto uchwałę, do 23 maja nauczyciele szkoły wykorzystali na intensywną edukację dzieci poświęconą życiu i żołnierskiej służbie "Inki" oraz historii ich szkoły, która powstała dokładnie 100 lat temu. Cała szkoła wybrała się m.in. na wycieczkę w rodzinne strony patronki, do Narewki w powiecie Bielsk Podlaski. Działania dyrektor Emilii Dyszer i pozostałych nauczycieli szkoły wspierał rzecznik prasowy Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Gdańsku, inicjator całego przedsięwzięcia - Jacek Leszkowski. Gdańska dyrekcja pragnie w ten sposób uczcić polskich leśników, którzy cierpieli prześladowania z rąk NKWD i UB. Duża ich liczba była zesłana w głąb Związku Sowieckiego już podczas pierwszej masowej deportacji w lutym 1940 roku. Wśród nich był ojciec "Inki", leśniczy z Narewki, Wacław Siedzik. Także nastoletnia "Inka" pracowała jako kancelistka w leśnictwie - najpierw w Narewce, potem w Miłomłynie koło Ostródy. Na sobotnią uroczystość zjechało do Podjazów wielu gości. Było to najważniejsze wydarzenie we wsi od lat. Obecni byli m.in. dyrektor Oddziału Gdańskiego IPN dr hab. Mirosław Golon, dyrektorzy gdańskiej, olsztyńskiej i białostockiej dyrekcji Lasów Państwowych - Widzimir Grus, Jan Karetko i Ryszard Ziemblicki, pomorski kurator oświaty Zdzisław Szudrowicz, przewodniczący pomorskiego sejmiku samorządowego prof. Brunon Synak (absolwent podjaskiej szkoły), poseł na Sejm RP Stanisław Lamczyk, gospodarze gminy sulęczyńskiej i powiatu kartuskiego oraz wiele innych osób. Uroczystości rozpoczęła polowa Msza św. koncelebrowana w intencji uczniów i nauczycieli szkoły, której przewodniczył ks. Andrzej Karliński, proboszcz parafii Trójcy Świętej w Sulęczynie. Wygłosił on kazanie wokół słów z więziennego grypsu Danuty Siedzikówny: "Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się, jak trzeba". Podkreślił wartości duchowe i ideowe, które niesie nauczycielom i uczniom szkoły postać "Inki" - młodej, lecz jakże świadomej swych powinności wobec Ojczyzny osoby. Niech dzieci z podjaskiej szkoły idą w dorosłe życie, pamiętając o tym, że w każdych okolicznościach należy zachować się, "jak trzeba". Artysta malarz z Warszawy Marian Stefański podarował szkole niezwykły, dużego formatu obraz przedstawiający "Inkę" w mundurze i z opaską sanitariuszki. Na drugim planie umieścił legendarnego dowódcę 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszkę". Pan Stefański otrzymał wielkie brawa i za obraz, i za ułański mundur rotmistrza 11. Pułku Ułanów z Ciechanowa, w którym przyjechał na Kaszuby. Artysta należy do coraz liczniejszej kawalerii ochotniczej odtwarzającej piękne tradycje polskiej kawalerii z okresu II RP. Marian Stefański poznał historię "Inki" i zachwycił się tą postacią dzięki lekturze "Naszego Dziennika". W ten sam sposób poznała "Inkę" Lusia Ogińska, znakomita autorka poezji dziecięcej i utworów o treści patriotycznej, która napisała wiersz o "Ince" recytowany przez uczniów szkoły. Na koniec swojego występu dzieci złożyły pod tablicą "Inki" 18 białych róż symbolizujących jej niespełnione 18 lat. Podjaska uroczystość - mimo kapryśnej tego dnia pogody - przyniosła jej uczestnikom wiele niezapomnianych wzruszeń.
Piotr Szubarczyk - IPN Gdańsk
Jerzy Buzek Kandydujący z Platformy Obywatelskiej na Śląsku z numerem 1 Jerzy Karol Buzek był jednym z najbardziej nieudolnych premierów RP w minionym dwudziestoleciu. Co najgorsze, swoją nieudolnością i niesławą skompromitował całą prawicę, choć w rzeczywistości był tylko figurantem, zręcznie manipulowanym przez Unię Wolności, faktycznie narzucającą rządowi Buzka swą linię polityczną. Buzek pozwolił tej partii, trzy razy słabszej w wyborach od AWS, objąć kluczowe stanowiska: wicepremiera i ministra finansów (Leszek Balcerowicz), ministra spraw zagranicznych (Bronisław Geremek), ministra sprawiedliwości (Hanna Suchocka). Fatalne skutki przyniosła niewiedza gospodarcza Jerzego Buzka, który swe urzędowanie zaczął od uczciwego przyznania, że "na ekonomii to on się tak bardzo nie zna". Premier reprezentujący patriotyczną AWS "wsławił się" czynnym udziałem w celebrowaniu nagrody "Gazety Wyborczej" dla zajadłego wroga polskiego patriotyzmu i wartości chrześcijańskich, sławetnego żydowskiego spekulanta z USA George'a Sorosa. Co więcej, sam Buzek wygłosił wówczas kompromitujący go na zawsze panegiryk na cześć Sorosa (por. "Gazeta Wyborcza" z 9 maja 2000 r.). "Patriota" Buzek jest odpowiedzialny za haniebne skłócenie oficjalnych władz polskich z najsłynniejszym przywódcą polonijnym, prezesem Kongresu Polonii Amerykańskiej Edwardem Moskalem (na tle sprawy Jana Nowaka-Jeziorańskiego). Na próżno prezes Moskal prosił, aby rząd Buzka nie robił przeszkód Polonii. Małostkowość byłego premiera w jego niechęci do prezesa KPA przybrała wręcz skrajne rozmiary. Oto np. w momencie uroczystego otwarcia II Zjazdu Polonii w Teatrze Polskim w Warszawie Buzek zdenerwowany burzliwymi oklaskami dla prezesa Moskala napomniał wszystkich siedzących w loży oficjalnej, by mu nie klaskali (por. "Najwyższy Czas" z 12 maja 2001 r.). Warto dodać, że "patriota" Buzek "wsławił się" głosowaniem w Sejmie za odrzuceniem poprawki, zgodnie z którą decyzje sejmiku wojewódzkiego w sprawach polityki zagranicznej muszą być podejmowane "bez szkody dla unitarnego charakteru państwa". Głosując przeciwko obronie jednolitości państwa polskiego, Buzek dał przykład jaskrawego lekceważenia polskich interesów narodowych (o tym, jak głosował premier w tej tak doniosłej sprawie, można się przekonać, sięgając po listę głosujących podaną w "Naszym Dzienniku" 19 września 2001). Kolejna zdumiewająca sprawa - premier Buzek głosował (wbrew większości posłów AWS) przeciwko poprawce postulującej umieszczanie obozów komunistycznych w ustawie o ochronie miejsc martyrologii narodów (wegług list głosowań podanych w "Głosie" z 15 kwietnia 1999 r.). Premier Buzek reprezentujący "Solidarność", która tak długo walczyła przeciwko reżimowi komunistycznemu, nie przybył na nader ważne głosowanie sejmowe w sprawie dekomunizacji, bo za ważniejszy dla siebie w tym dniu uznał udział w uroczystym otwarciu nowej mleczarni w Wysokiem Mazowieckiem. W "Gazecie Polskiej" z 11 listopada 1999 r. tłumaczył się, że nie przybył na głosowanie w sprawie ustawy dekomunizacyjnej, bo przy otwarciu mleczarni czekało na niego "kilkaset osób"(!). Do najbardziej skandalicznych zachowań "patrioty" Buzka należało jego początkowe zgodzenie się na namowy osławionego Stowarzyszenia przeciwko Antysemityzmowi i Ksenofobii, aby premier wpłynął na ministra skarbu dla powstrzymania kolportażu przez Ruch rzekomo "rasistowskiej" prasy (chodziło o "Naszą Polskę" i "Myśl Polską"). Takie zachowanie premiera Buzka wywołało falę sprzeciwów (m.in. protest prof. R. Bendera, "Nasza Polska" z 19 kwietnia 2000 r.) czy list przewodniczącej Zarządu Forum Kobiet Katolickich ("Nasza Polska" z 26 kwietnia 2000 r.). Zmusiło to Buzka do wycofania się z całej sprawy. Uległy wobec nacisków żydowskich premier po skardze izraelskiego deputowanego A. Herszona "pośpieszył się" z wyrażeniem swego oburzenia z powodu rzekomego ataku grupy Polaków na żydowską młodzież na Majdanku. Zrobił to pochopnie, pomimo niepotwierdzenia skargi A. Herszona przez żadnych świadków. Mimo tego, że - jak stwierdził rzecznik MON - nie było żadnego incydentu z udziałem oskarżonych o udział w nim młodych żołnierzy (por. "Życie" z 5 maja 2000 r.). Skandaliczne, pochopne zachowanie premiera Buzka w tej sprawie, oparte na niesprawdzonych "informacjach", zostało oprotestowane m.in. przez paru parlamentarzystów (por. List otwarty posła W. Tomczaka do premiera Buzka, "Nasz Dziennik" z 10 maja 2000 r.) i interpelację posła J. Szczota ("Nasz Dziennik" z 11 maja 2000 r.). Premiera Buzka najbardziej obciąża jednak fakt, że przez swą nieudolność uległ naciskom Unii Wolności w sprawie różnych pseudoreform - ze szczególnie skandaliczną "reformą" zdrowia oraz że bezczynnie śledził niszczenie szans polskiej gospodarki przez wicepremiera i ministra finansów Leszka Balcerowicza. No cóż, jak celnie stwierdzono w "Myśli Polskiej" z 21 maja 2000 r.: "Buzek jest idealnym premierem... dla Unii Wolności". Był dla niej faktycznie marionetką, tak jak dziś jest marionetką do wykorzystania przez następczynię Unii Wolności - Platformę Obywatelską. Niektórzy próbowali usprawiedliwiać skrajną miękkość Buzka jego "dobrym charakterem". Słusznie oburzyła się na tego typu usprawiedliwienia socjolog prof. Jadwiga Staniszkis, pytając: "A co to znaczy dobry? Dobrym to można być dla kotów" ("Rzeczpospolita" z 10 IV 1999 r.). Fatalnie stałoby się, gdyby w czerwcu 2009 r. wyborcy zagłosowali za dobrodusznym Jerzym Buzkiem w myśl tradycyjnego już u nas w historii pobłażania dla niedołęgów i partaczy (!). Prof. Jerzy Robert Nowak
Nie mówmy Niemcom o Walentynowicz Otwierając w Berlinie wystawę na temat roli Polski w demontażu systemu komunistycznego, Bronisław Komorowski nawet nie zająknął się o znaczeniu wyboru Papieża Polaka i roli Kościoła. Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski z przewodniczącym Bundestagu Norbertem Lammertem oraz dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności o. Maciejem Ziembą otworzył wczoraj w Berlinie wystawę "Pokojowa rewolucja - Droga do Wolności. 20. rocznica przemian ustrojowych w Polsce". Przed Reichstagiem stanął fragment muru Stoczni Gdańsk, natomiast niemieckim partnerom zaprezentowano dobrze im znane postacie: Lecha Wałęsy, Bronisława Geremka, Jacka Kuronia, Tadeusza Mazowieckiego oraz Władysława Bartoszewskiego, jako ikony transformacji ustrojowej w Polsce. Bardzo niewiele miejsca poświęcono natomiast Annie Walentynowicz czy Andrzejowi i Joannie Gwiazdom. Nie wspomniawszy już o tych, którzy w tym czasie cierpieli w komunistycznych więzieniach. Jak dowiedział się "Nasz Dziennik", wśród organizatorów jeszcze na etapie tworzenia wystawy rozgorzała dyskusja na temat tego, jakie postacie ostatniego dwudziestolecia należy wyeksponować. - Doszliśmy do wniosku, że nazwisko Walentynowicz czy Gwiazda niewiele Niemcom mówi, natomiast Lech Wałęsa jest taką ikoną - powiedział nam jeden ze współtwórców ekspozycji, tłumacząc nieobecność tych pierwszych nazwisk na potężnych białych tablicach opisujących multimedialną ekspozycję najsłynniejszymi cytatami "wielkich" okresu transformacji. - Wystawa jest kierowana głównie do Niemców, do osób, które nie znają historii Polski - tłumaczył autor filmowej ekspozycji Jacek Chojecki. - Chcemy opowiedzieć historię obrazami bez tekstu komuś, kto niekoniecznie zna tę historię. Filmy miały być impresyjne - dodał, podkreślając, iż jeżeli coś się chce pokazać na małym skrawku, trzeba to pokazać jaskrawo. - Jak się pokaże, że Wałęsa otrzymuje Nobla, wszyscy to kojarzą - tłumaczy. Na ekspozycji znalazły się wprawdzie takie znane obrazy jak człowiek przejechany przez milicyjnego stara czy dokumentacja pracy opozycyjnego podziemia. Główny akcent twórcy ekspozycji położyli na postacie Lecha Wałęsy, Bronisława Geremka, Jacka Kuronia, Tadeusza Mazowieckiego oraz Władysława Bartoszewskiego. - Tu, w Berlinie, wszyscy wiedzą, czym jest mur dzielący narody, kraje, państwa - powiedział podczas otwarcia wystawy marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. - Czas najwyższy, aby przeżywać to, co jest piękne i dobre w ramach wspólnoty losów - dodał, zwracając uwagę, że historia stosunków polsko-niemieckich jest poważnie obciążona. Cały problem w tym, że w ramach "odciążania" historii z "niepoprawnych politycznie" zaszłości po raz kolejny dowiadujemy się, że Polska znajdowała się pod "nazistowską", nie zaś niemiecką okupacją. Marszałek Bronisław Komorowski, wymieniając wszystkie najistotniejsze daty i wydarzenia z dziejów Polski pod sowiecką okupacją, pominął wybór kardynała Karola Wojtyły na Papieża czy jego pierwszą pielgrzymkę do Polski. Postać Jana Pawła II znalazła się jednak na eksponowanym miejscu prezentowanej w Bundestagu wystawy. O wiele bardziej zastanawiające było jednak przemówienie przewodniczącego niemieckiego Bundestagu Norberta Lamberta, który zaliczył Polskę do jednego z wielu czynników, które złożyły się na obalenie komunizmu w tej części Europy, zdecydowanie starając się uwypuklić wkład Niemiec. Poinformował, że w polskim Sejmie znajdzie się analogiczna ekspozycja dotycząca upadku muru berlińskiego. W naszym kraju ma również stanąć pomnik upamiętniający spotkanie Helmuta Kohla z Tadeuszem Mazowieckim oraz polsko-niemieckie pojednanie. Przy okazji nie pominięto także problemu tzw. wysiedleń. Organizatorom zależy na tym, aby ta wystawa została eksponowana również w innych miastach Europy, w tym w Brukseli. Ekspozycja miała z założenia ukazać także konsekwencje upadku reżimu w Polsce i Europie Środkowowschodniej oraz wejście krajów postkomunistycznych do Unii Europejskiej. Narrację stanowią krótkie, sugestywne filmy na nośnikach multimedialnych dotyczące upadku komunizmu w Europie Środkowowschodniej. Na ekspozycję składają się 24 pulpity multimedialne rozchodzące się w kształcie fal od centralnego punktu wystawy, czyli Okrągłego Stołu. Symbolizują one impulsy, jakie za przyczyną przeobrażeń w Polsce w roku 1989 rozeszły się po Europie, doprowadzając do zmian społeczno-politycznych. Anna Wiejak
Niemiecka chadecja chce potępienia wypędzeń PIS: JEŚLI PO TEGO NIE POTĘPI, NIE BĘDZIEMY Z WAMI ROZMAWIAĆ
Niemiecka chadecja chce wstrzymania procesu rozszerzenia UE i "międzynarodowego potępienia wypędzeń" - taką wspólną odezwę przyjęły w poniedziałek CDU i CSU. - To skandaliczne - ocenił w programie "24 Godziny" Ryszard Czarnecki z PiS. Jak dodał, jeśli zasiadająca w jednej frakcji z CDU w PE Platforma Obywatelska nie podniesie tego tematu na zgromadzeniu w Brukseli, PiS przestanie rozmawiać z partią Donalda Tuska. - Obowiązująca w Unii Europejskiej swoboda wyboru miejsca zamieszkania i osiedlania się jest krokiem w kierunku urzeczywistnienia prawa do ojczyzny również dla niemieckich wypędzonych - we wspólnej Europie, w której narody i grupy narodowościowe mogą żyć razem zgodnie oraz bez dyskryminacji wynikającej również z przeszłości - można przeczytać w odezwie, zatytułowanej "Na rzecz silnego głosu w Europie". - Wypędzenia każdego rodzaju muszą zostać potępione na płaszczyźnie międzynarodowej, a naruszone prawa muszą zostać uznane - podkreślili chadecy.
Przeciwko rozszerzeniu Unii "Pamięć o wypędzeniach jest częścią tożsamości" Pielęgnowanie pamięci o wysiedleniach Niemców jest kwestią korzeni i... CDU i CSU opowiadają się także, by przed kolejną rundą rozszerzenia w Unii nastąpiła "faza konsolidacji", w trakcie której wzmocnić należy tożsamość oraz instytucje UE. Obie partie zdecydowanie sprzeciwiają się przyjęciu do UE Turcji, która - zdaniem chadeków - nie spełnia kryteriów członkostwa, takich jak wolność słowa, równouprawnienie kobiet i mężczyzn, ochrona mniejszości i wolność wyznania. - Uważamy, że właściwym rozwiązaniem jest uprzywilejowane partnerstwo Unii z Turcją zamiast członkostwa tego kraju - oceniono w odezwie.
Czarnecki: to antypolskie oświadczenie Czarnecki: PO musi zabrać głos w sprawie oświadczenia chadecji Jak skomentował w programie "24 Godziny" kandydat do Europarlamentu z listy PiS, oświadczenie CDU i CSU jest antypolskie. - To skandal, że domagają się potępienia wypędzeń i usiłują podnieść szlaban dla wypędzonych - mówił. - Ale równym skandalem jest to, że PO, która z CDU zasiada w Europarlamencie w Europejskiej Partii Ludowej, milczy na ten temat - dodał. Zdaniem Czarneckiego, odezwa jest częścią polityki Niemiec, które usiłują zrzucić z siebie odpowiedzialność za II wojnę światową. Zapowiedział też w imieniu PiS, że jeśli PO na najbliższym posiedzeniu w Parlamencie Europejskim nie poruszy tej sprawy, Prawo i Sprawiedliwość przestanie rozmawiać z partią Tuska w Brukseli.
Zwiefka: nie obarczajcie nas winą za akcję CDU Innego zdania był występujący razem z Czarneckim europoseł i kandydat na kolejną kadencję z listy PO Tadeusz Zwiefka. Przyznał, że to niedobre oświadczenie, ale PO nie ma z nim nic wspólnego. - Nie można nas obarczać odpowiedzialnością dlatego, że zasiadamy w jednej frakcji w PE - bronił się Zwiefka. Zaznaczył jednak, że powinno się reagować na podobne wystąpienia. - Bo Niemcy są odpowiedzialne za II wojnę i cierpienia milionów ludzi - podkreślił.
MINISTROWIE DO WYNAJĘCIA Premierzy i ministrowie polskiego rządu traktują często piastowanie swoich urzędów nie jak zaszczytną misję, lecz jak etap na drodze do biznesu. Pełniąc wysokie funkcje, poznają tajniki strategii gospodarczej państwa, a po ustąpieniu z urzędu nie wahają się podejmować pracy w zagranicznych instytucjach gospodarczych. Racja stanu, czyli traktowanie interesu państwowego jako nadrzędnego, wydaje się niektórym polskim premierom i ministrom pojęciem obcym. Nikt nie czyni im z tego powodu zarzutów, nie stają przed Trybunałem Stanu. Są oni łakomym kąskiem dla obcych instytucji, bo mogą doradzić, jak wykorzystać polski rynek, by się kosztem naszych obywateli wzbogacić. Nikt takiego zarzutu nie może sformułować wprost, bo nie ma pewności, co naprawdę jest w zakresie obowiązków biznesowych byłego ministra czy premiera, a kontrakty o pracę na tak wysokich stanowiskach są utajnione.
Kariery londyńskie Najbardziej znanym przykładem opisywanego zjawiska był ostatnio Kazimierz Marcinkiewicz. Kiedy latem 2008 r. został zatrudniony przez bank Goldman Sachs w Londynie, wielu zadawało sobie pytanie: co robi były premier dla giganta finansowego? W innych bankach zapanował niepokój, bo wiedza premiera mogła stawiać Goldman Sachs na pozycji uprzywilejowanej. Potem podano co prawda informację, że Marcinkiewicz z ramienia Goldmana miał być doradcą prywatyzacyjnym Polskiej Grupy Energetycznej, ale szczegóły umowy między bankiem a premierem Polski nie są znane publicznie. Dyrektorem zarządzającym ds. bankowości inwestycyjnej w Europie Środkowo-Wschodniej w JP Morgan w Londynie od 2006 r. jest Cezary Stypułkowski, były prezes PZU, który uczestniczył w prywatyzacji Banku Handlowego, a w roku 2001 nadzorował fuzję Banku Handlowego i Citibank (Poland) SA. W latach 1981-1985 Stypułkowski był doradcą ministra do spraw reformy gospodarczej, a od 1985 do 1986 roku doradcą przewodniczącego Konsultacyjnej Rady Gospodarczej. W 1987 r. został doradcą wicepremiera w rządzie Jaruzelskiego i jednocześnie pełnił funkcję sekretarza Komitetu Rady Ministrów ds. Reformy Gospodarczej. Z pewnością Stypułkowski zna wiele tajemnic polskiej bankowości i nie tylko. JP Morgan i UniCredito, główny akcjonariusz Pekao SA, na którego czele stoi inny były premier, Jan Krzysztof Bielecki, były według niektórych analityków finansowych jednymi z najważniejszych sprzedawców opcji walutowych w Polsce (choć według rzecznika Pekao SA z opcjami bank ten nie ma problemów, gdyż były one wyłącznie zabezpieczeniem ryzyka wynikającego z działalności handlowej klienta).
Minister chwali opcje Doradcą wydziału światowych badań ekonomicznych (Global Economic Research) w Goldman Sachs był w 2006 r., przez rok, Mirosław Gronicki, były minister finansów w rządzie SLD Marka Belki (2004-2005). Jego zadaniem było m.in. udzielanie porad dotyczących warunków gospodarowania i polityki gospodarczej w Europie Środkowej. Mirosław Gronicki w 1999 r. został współpracownikiem Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych Ewy Balcerowicz. W fundacji CASE kierował kilkoma projektami badawczymi dotyczącymi analizy makroekonomicznej oraz prognoz gospodarczych dla Polski, Ukrainy, Gruzji i Kirgistanu. Był doradcą rządów Bułgarii, Turkmenistanu i Słowacji. Od 2000 r. aż do chwili mianowania na stanowisko ministra finansów w roku 2004 był głównym ekonomistą Banku Millennium SA. Kiedy w marcu tego roku wybuchła afera z opcjami walutowymi, Gronicki bronił banku Goldman Sachs, oskarżanego przez analityków finansowych o spekulację polskim złotym, co w efekcie doprowadziło do osłabienia naszej waluty. „Zachowanie banku Goldman Sachs jest normalne” - powiedział „Dziennikowi”. „Goldman Sachs to świetny bank. Osoby, które oskarżają go o spekulacje na naszej walucie, nie mają pojęcia o tym, jak działa rynek walutowy, którego złoty jest jednym z elementów. Każdy może walutę kupować taniej, a sprzedawać drożej i nikt tego nie może zabronić” - tak tłumaczył zachowanie obcego banku. Szef rządu, w którym Mirosław Gronicki był ministrem, Marek Belka, dał przykład podwładnemu. Belka był członkiem Międzynarodowej Rady Nadzorczej banku ABN Amro, doradcy prywatyzacyjnego PZU SA. Bank ten składał się na 1,6 mld euro kredytu dla Eureko na zakup polskiego ubezpieczyciela. Belka zasiadał jednocześnie w radzie nadzorczej BIG Banku, który wchodził w skład konsorcjum Eureko, nabywającego PZU. Marek Belka jednocześnie więc sprzedawał i kupował PZU. Potem Belka, jako szef polskiego rządu, był stroną w sporze z Eureko przed sądem arbitrażowym w sprawie sprzedaży PZU. Belka pytany o to zapewniał, że nie miał nic wspólnego ze sprzedażą akcji PZU dla Eureko i BIG Banku Gdańskiego, że nie doradzał w największej na polskim rynku transakcji z udziałem ABN Amro…
PricewaterhouseCoopers (PwC) doceniło ministra Wątpliwości dotyczące zachowania się w sprawie prywatyzacji PZU budziło stanowisko ministra skarbu Jacka Sochy. Od 2004 do 19 października 2005 r. sprawował on urząd ministra skarbu państwa w rządzie Marka Belki. Niektórzy zastanawiali się, w jakim celu minister Socha składał wniosek o zawieszenie postępowania arbitrażowego. Według oceny prawników znających procedury arbitrażu, niezbędna do zawieszenia postępowania jest zgoda strony powodowej, czyli Eureko. Jacek Socha powinien wiedzieć, że Eureko nie złoży takiego wniosku, bo nie miało w tym interesu, czyli wnioskował o zawieszenie postępowania, choć można było przewidzieć, że wniosek zostanie odrzucony... Odrzucenie wniosku oznaczało osłabienie strony polskiej przed sądem arbitrażowym i wywołanie efektu marketingowego, który miał doprowadzić do ugody, o co zabiegało Eureko. Ale może Jacek Socha tego nie wiedział… W 2007 r. księgi rachunkowe PZU miała zbadać zagraniczna firma doradcza PricewaterhouseCoopers (PwC), ale spółka wstrzymała podpisanie umowy w tej sprawie. Zarząd PZU złożył bowiem zawiadomienie w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez reprezentantów Eureko zasiadających w radzie nadzorczej polskiej spółki. Chodziło o to, że nie poinformowali oni, że PwC pracuje dla Eureko przy szacowaniu odszkodowania, o które inwestor chce wystąpić do Polski w sporze arbitrażowym. Członkowie rady PZU reprezentujący holenderskiego inwestora mogli więc działać na szkodę PZU. Po ustąpieniu z urzędu ministra Socha został partnerem w dziale usług doradczych PricewaterhouseCoopers i wiceprezesem polskiego oddziału tej firmy. Ciekawym przykładem wysokiego urzędnika państwowego, który po ustąpieniu z urzędu przechodzi do pracy w firmie, która za jego urzędowania zawarła dzięki temu urzędowi korzystny kontrakt, jest były prezes Agencji Rozwoju Przemysłu Paweł Brzezicki. To on wytypował ISD Donbas jako inwestora Stoczni Gdańsk i sprzedał ją Ukraińcom. Obecnie - podał „Newsweek” - jest zatrudniony jako doradca w… ISD Donbas. - Podczas przejmowania Stoczni Gdańsk przez ISD Donbas złamano wszystkie procedury, przede wszystkim pominięto ustawę o komercjalizacji i prywatyzacji. Minister skarbu państwa powinien ogłosić przetarg, ale tego nie zrobił. Paweł Brzezicki, ówczesny prezes ARP, postanowił sprzedać stocznię Ukraińcom. Tymczasem ARP nie jest uprawniona do przeprowadzania prywatyzacji. Ministerstwu Skarbu Państwa nie wolno cedować swoich uprawnień i obowiązków w tym zakresie na inny podmiot - mówią specjaliści od gospodarki. Przeniesienie akcji spółek z Ministerstwa Skarbu Państwa do ARP staje się wytrychem do nieuczciwych prywatyzacji. Prezesi ARP nieraz wypowiadali się, że ich nie obowiązuje ustawa o komercjalizacji i prywatyzacji, mogą więc dowolnie sprzedawać akcje, komu chcą. Robi się to nagminnie. Tak np. sprywatyzowano PZL Mielec. W październiku 2007 r. ARP pod kierownictwem Pawła Brzezickiego podjęła decyzję o przeprowadzeniu prywatyzacji Stoczni Gdańsk. W „Rzeczpospolitej” ukazało się ogłoszenie, że ARP zaprasza do rokowań w sprawie zakupu praw poboru akcji spółki Stocznia Gdańsk. Miało to być dowodem, że każdy mógł zainwestować w stocznię. W ogłoszeniu podano warunek dla potencjalnego inwestora - ma wpłacić 400 mln zł w ciągu tygodnia - do godziny szesnastej 28 września. W ciągu tygodnia żaden rozsądny przedsiębiorca nie podejmie decyzji o wydatkowaniu 400 mln zł bez badania kondycji spółki. Zgłosił się mimo to inwestor: stocznia Maritime Shipyard, ale poprosił o więcej czasu, by zbadać sytuację spółki. Prezes stoczni nie zgodził się, więc inwestor zrezygnował, a termin minął. ISD Donbas nie wpłacił 400 mln zł, mimo to podjęto z nim negocjacje, a nawet rozłożono wpłatę na raty. ISD Donbas stał się właścicielem wartych 400 mln zł 80 proc. akcji, nie wpłacając wymaganej kwoty, bo porozumienie weszło w życie z chwilą podpisania. Skarb państwa nie dostał nawet złotówki.
Leszek Misiak
28 maja 2009 Urok socjalizmu zasadza się na utopijności zasad... Pan Marek Sawicki, członek PSL, minister niepotrzebnego w gospodarce rynkowej Ministerstwa Rolnictwa - chce nam poprawić los - jako konsumentom. Ponieważ nie mamy gospodarki rynkowej , tylko gospodarkę planową i regulacyjną- Ministerstwo jest jak znalazł.. Można mianowicie coś ustanowić, mianowicie coś zlimitować, wydać jakiej rozporządzenie dotyczące rolnictwa, wykombinować zmianę dopłat dla rolników, wydać komuś koncesję, słowem zrobić dobrze rolnikom, i przy tym i nam - konsumentom wobec tego, co wyprodukuje rolnik i zaakceptuje oraz wyreguluje Ministerstwo.
Ministerstwo jest od ingerencji: bo jak wyglądałoby nasze rolnictwo, gdyby nie Ministerstwo Rolnictwa i do tego Rozwoju Wsi? Strach pomyśleć! Z pewnością połowa, jak nie więcej mieszkańców Polski chodziłaby głodna i niedożywiona, a tak.. Przynajmniej na razie jeszcze jest co jeść.. Pan minister Marek Sawicki mianowicie ,coś chce zrobić z tymi cholernymi marżami w handlu, szczególnie marżami ustalanymi w sieciach handlowych. Bo są one za duże na wskroś, i naprawdę nerwy puszczają panu ministrowi, tym bardziej, że naprawdę on chce dla nas dobrze, i jeszcze tym bardziej, że zbliżają się wybory parlamentarne po europejsku, a Polskie Stronnictwo Ludowe- nie ukrywajmy- pokłada pewne nadzieje w ich zwycięstwie. Wystawiło nawet najlepszą drużynę, najlepszą jaka ma, bo sprawa jest - powiedzmy sobie szczerze- wagi państwowej i nie może być tak, że Polskie Stronnictwo Ludowe , stronić będzie od wydarzeń rozgrywających się na scenie europejskiej. Jak to wynikło z rozmowy między dwoma panami niekoniecznie z Polskiego Stronnictwa Ludowego: - Jak pan myśli, co jest w dzisiejszych czasach problemem: niewiedza czy obojętność? - Nie wiem. Nie obchodzi mnie to. Marże są stosunkowo za duże, bo w niektórych produktach sięgają kilkudziesięciu procent, a to wpływa na cenę ostateczną , którą zapłacić musi konsument. Pan minister jest pełen troski o konsumentów, ale nie tylko pośrednicy i producenci mają swoje marże, uzasadnione jak najbardziej.. Ma ją również rząd! Rząd, który samej marzy w postaci podatku VAT ma i siedem i dwadzieścia dwa procent.. A do tego jeszcze VAT w energii, w nawozach, w maszynach rolniczych.. A tego vatu zupełnie nieźle żyją sobie urzędnicy rolniczy, zasiadający w różnych rolniczych gremiach takich jak właśnie Ministerstwo Rolnictwa, Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Biurokracji, pardon Rolnictwa, Agencja Rynku Rolnego, Izby Rolnicze czy Ośrodki Doradztwa - jak najbardziej-Rolniczego… Niezła wataha biurokratyczna zalega na plecach polskiego rolnika i żyje z jego pracy, poprzez różnego rodzaju dopłaty, które rozdaje rolnikom poprzez 11 000 urzędników państwowych w samej tylko Agencji Modernizacji i Restrukturyzacji Biurokracji Rolniczej, pardon- Rolnictwa. No i żaden z nich, troszczący się o losy polskiego rolnictwa nie pracuje „ za darmo”.. Za rozdzielanie pieniędzy jako dopłaty,, które wcześniej wyciągnięto z biednego rolnika w postaci na przykład podatku VAT, fundują sobie niezłe wynagrodzenia. Bo przecież bez dopłat, które wcześniej rolnik sobie zafundował sam, nie można mówić o nowoczesnym polskim rolnictwie? A przecież jesteśmy w „Europie”, gdzie dopłaty do wszystkiego są podstawą budowy socjalizmu dotacyjnego, gdzie główne pożytki z tego najszczęśliwszego ustroju Europy, ba!- świata- czerpie niestrudzona biurokracja wymyślająca coraz bardziej wymyślne metody obskubywania, nie tylko rolników- ale wszystkich pozostałych niewolników socjalizmu. A tych w Europie jest - prawie 500 milionów! Nie licząc oczywiście tych dwudziestu, czy trzydziestu milionów biurokratów organizujących życie niewolnikom.. No i nie licząc tej przeogromnej budżetówki, która też sięga po pieniądze z budżetu, do którego ani grosza, pardon- euro - nie wkłada… Za to ma ambicje, żeby zarabiać jak najwięcej, co widać, po milionowych manifestacjach i czerwonych flagach powiewających podczas manifestacji lewicy w zlewicowanej Europie.. A propos moich świadomych pomyłek.. Mąż skarży się żonie: - Od dziewiętnastu lat cokolwiek powiem, ty mnie zawsze musisz poprawić! A żona na to: - Od dwudziestu. Wygląda mi na to, że pan minister Sawicki z Polskiego Stronnictwa Ludowego będzie musiał powołać w swoim ministerstwie , co najmniej jeden nowy departament, a może i więcej, w zależności od tego, jak wiele pracy przybędzie w ministerstwie urzędnikom rolniczym z powodu wprowadzenia marż ustalanych przez samego ministra rolnictwa i rozwoju marż, pardon- oczywiście wsi.. Było jeszcze trochę wolnego rynku ustalania marż na handel produktami rolniczymi, to teraz będzie lepiej, jak minister ustali lepiej od pośredników, ile one muszą wynosić.. Bo pan minister wie ile muszą wynosić, i wyniosą tyle ile pan minister wie.. Ma przecież do tego doradców, a jak ich będzie mało, to liczbę ich zwiększy dwukrotnie, w zależności od budżetu ministerstwa, który niepotrzebnie jest limitowany ustawą budżetową.. Bo budżet dla każdego socjalisty jest rzeczą świętą, tak jak człowiek biedny. Budżet socjaliści tworzą przy pomocy biedaków, ich rabują najbardziej, tworząc coraz rozleglejsze obszary biedy, a potem użalają się nad nimi i im pomagają- nie można powiedzieć, że nie- ale pieniędzmi, które im wcześniej odebrali, no i nakarmili wpierw siebie. Prawda, że piękne? A jakie prawdziwe! Policjant zatrzymuje pędzącego motocyklistę. Motocyklista wyglądający na człowieka sprytnego i obrotnego, mówi do policjanta: - Cooooo? Znowu za szybko jechałem? - Nie. Za nisko pan leciał. Ciekawe, w jaki sposób, według jakiego kryterium, pan minister Sawicki będzie ustalał marże handlowe? I kto będzie mu w tym doradzał, żeby - ma się rozumieć- te marże były sprawiedliwe społecznie, bo bez sprawiedliwości społecznej, nie może istnieć, żadne społeczeństwo sprawiedliwości społecznej i ma się rozumieć rozwoju, w tym konkretnym przypadku - wsi.. Sprawiedliwość społeczna= rozwój! Tak jak „ aktywność naszej młodzieży była przepustką do przyszłości”- w tamtym socjalizmie, który został podobno obalony 4 czerwca 1989 roku, o czym dowiedzieliśmy się ze słodkich ust pani Joanny Szczepkowskiej i do dzisiaj pani Joanna z pewnością nie wie, że socjalizm się po 1989 roku pogłębił i pogłębia się z dnia na dzień, coraz głębiej i głębiej, aż do samego dna socjalizmu pogłębionego przez ostatnich dwadzieścia lat, pardon- dwadzieścia jeden.. I gnębi nas coraz bardziej pogłębiając się zawzięcie i przygnębiając coraz więcej Polaków, w których się wmawia, że to wolny rynek jest temu winien, ale my się z nim rozprawimy, i dopiero wtedy zapanuje szczęśliwość.. Wzory - socjaliści mają dobre- że też przypomnę Hilarego Minca, i jego „ Bitwę o handel”, po której to bitwie nie pozostał kamień na kamieniu prywatnego handlu i rzemiosła. TO samo czeka nas, w sprawie dotyczącej , administracyjnej walki o marże…. Zrujnują wiele firm, doprowadzą pośredników do bankructwa, ale rząd swoje marże zachowa.. Bo one są przyczyną główną sytuacji w rolnictwie, oprócz oczywiście braku wolnego rynku i istnienia Ministerstwa Rozwoju Wsi i Niedorozwoju Rolnictwa... Żona zwraca się do wiecznie zapracowanego męża, który na wat, akcyzę, dochodowy, ZUS i inne podatki i parapodatki musi zapracować, bo jest niewolnikiem biurokracji państwowej: - Poznajesz człowieka na fotografii? - Tak… prawie jestem pewien… - Dzisiaj 16.00 odbierzesz go ze szkoły.. Ustalane ręcznie marże przez ministra- też wytrzymamy! WJR
Marek Siwiec W Wielkopolsce kandydatem nr 1 na liście SLD - UP jest Marek Maciej Siwiec. Od początków działalności postkomunistycznej SdRP Marek Siwiec należał do najbliższych współpracowników jej szefa - Aleksandra Kwaśniewskiego. Był rzecznikiem prasowym komitetu założycielskiego SdRP. Maksymalnie związany z Kwaśniewskim, starał się urabiać delegatów kongresu do jego pomysłów. W nagrodę został pierwszym redaktorem naczelnym postkomunistycznej "Trybuny", która stała się następczynią skompromitowanej "Trybuny Ludu". Mało pamięta się dziś o ważnym epizodzie w karierze M. Siwca - czasach jego współpracy z osławionymi macherami z Art.-B: Bogusławem Bagsikiem i Andrzejem Gąsiorowskim. Siwiec był dyrektorem generalnym, rzecznikiem prasowym, szefem wydawnictwa Art.-B i jednocześnie redaktorem naczelnym tygodnika "Monitor". W "Życiu Warszawy" pisano, że nawet "po ucieczce szefów ART.-B Siwiec nadal utrzymywał z nimi kontakty, jeżdżąc do Izraela i przywożąc materiały do przygotowywanej książki o historii tego przedsięwzięcia" (cyt. za "Życiem" z 27 października 1995 r., zob. również szeroką analizę związków M. Siwca z Art.-B w artykule A. Gargas "Jak Siwiec robił złote interesy z Art.-B", "Gazeta Polska", 3 kwietnia 1997 r.). Jesienią 1991 r. Siwiec po raz pierwszy wszedł do Sejmu, stając się rzecznikiem postkomunistycznego SLD. Wiosną 1993 r. wybrano go do dziewięcioosobowej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Pół roku potem, po triumfie wyborczym SLD, Siwiec stał się prawdziwą szarą eminencją w KRRiT. We wspomnianym tekście z "Życia" z 27 października 1995 r. pisano, że "Siwiec zaciekle i skutecznie walczył o umieszczenie jak największej liczby ludzi związanych z SLD we władzach tworzonych w tym czasie rozgłośni publicznych". W czasie kampanii prezydenckiej Kwaśniewskiego Siwiec został (nieformalnie) czołową postacią sztabu Kwaśniewskiego. Po jego triumfie wyborczym nagrodzono Siwca stanowiskiem sekretarza stanu w kancelarii Kwaśniewskiego. Na tym stanowisku zyskiwał coraz większe wpływy polityczne. We wspomnianym artykule "Życia" cytowano opinie J. Guzego: "Ta grupa, do której należy Siwiec, ma uniwersalne kwalifikacje do sprawowania władzy, są dobrzy w jej technice i jednocześnie wyprani z moralności". Warto dodać, że Siwiec stał się m.in. nieformalnym łącznikiem pomiędzy Kwaśniewskim a środowiskami żydowskimi. Jak wiadomo, profitowały mu dawne związki z szefami Art.-B. Paweł Siergiejczyk pisał na ten temat w tekście: "Wszyscy (?) ludzie prezydenta" ("Nasza Polska" z 20 sierpnia 2002 r.): "Żadna ważniejsza impreza żydowska nie może się obejść bez jego [Siwca - J.R.N.] udziału, zaś on sam w ubiegłym roku został przewodniczącym Polskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Centrum dla Pokoju - instytucji założonej przez izraelskiego ministra spraw zagranicznych". Niebywale wielkim skandalem stał się dokonany przez Siwca we wrześniu 1997 r. obrzydliwy wyczyn znieważenia postaci wielkiego Papieża-Polaka Jana Pawła II i idącej w parze z tym obrazy uczuć religijnych Polaków. Chodziło o sławny incydent na ostrzeszowskim lotnisku. Siwiec jako minister Kwaśniewskiego wysiadł z helikoptera, w obecności prezydenta RP zrobił znak krzyża i ironicznie, naśladując gesty Papieża, ucałował ziemię. Wytoczona w związku z tym Siwcowi sprawa o znieważenie przez szefa BBN głowy obecnego państwa i obrazę uczuć religijnych ciągnęła się kilka lat, ale ostatecznie została umorzona przez prokuraturę. Prof. Jerzy Robert Nowak
To nie kampania wyborcza Wspólna odezwa niemieckich chadeków (CDU i CSU), w której domagają się "międzynarodowego potępienia wypędzeń" i prawa powrotu "wypędzonych" Niemców na zajmowane przez nich niegdyś tereny, nie jest tylko - jak chcą nam wmówić politycy Platformy Obywatelskiej, na czele z premierem Donaldem Tuskiem - elementem kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Wręcz przeciwnie. Jest to zapowiedź oficjalnej polityki, jaką będą teraz prowadziły Niemcy na forum międzynarodowym, szczególnie na forum Unii Europejskiej, po nowym rozdaniu wyborczym w Unii. Temat został "uczciwie" i oficjalnie zakomunikowany. Niemcy wyłożyły karty na stół. Chodzi o rewizję polityki, jaką ukształtowały zwycięskie mocarstwa po II wojnie światowej, w konsekwencji której nastąpiło wysiedlenie Niemców z 1/3 ich dotychczasowego terytorium. Jest to więc zamiar rewizji obecnych granic. Dla przeciętnego Niemca sprawa odpowiedzialności za wywołanie II wojny światowej w żaden sposób nie łączy się ani historycznie, ani moralnie, ani nawet logicznie, z podziałem Europy, jaki dokonał się po zakończeniu wojny, w wyniku której Niemcy utraciły ziemie na Wschodzie. Na straży takiego myślenia stał zawsze najwyższy niemiecki sąd, Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe, który bodajże pięciokrotnie po wojnie potwierdził istnienie współczesnych Niemiec w granicach z 1937 roku, a więc z roku, w którym Niemcy nie były jeszcze europejskim agresorem. Choć o tym nie mówiono, politycy polscy po 1989 roku musieli mieć tego świadomość, ale ponieważ chodziło o rozszerzenie NATO o Polskę, a potem o jej obecność w Unii Europejskiej, upatrywali w dobrych stosunkach z Niemcami gwarancji dla pokojowego status quo w Europie. O tym samym myśleli także Niemcy, z tą tylko różnicą, że nasi zachodni sąsiedzi nie zrezygnowali ze swojej politycznej doktryny prawnej zakładającej utrzymanie dawnych wpływów na swoich byłych terytoriach. Dla Niemców Unia Europejska stała się jeszcze jedną, tym razem pokojową, wielką szansą realizacji wschodnich interesów. Dla Polski zaś szansą wydostania się spod dominacji wschodniego sąsiada, czyli komunistycznej biedy, zacofania i zupełnie obcej nam cywilizacji, o czym doskonale wiedzieli Niemcy. Kluczem do rewizji powojennych, niekorzystnych dla nich politycznych i terytorialnych ustaleń mogłaby być więc Polska wydobyta spod rosyjskich wpływów. Kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego okazała się dla Niemców doskonałą zasłoną dymną do publicznego wreszcie wyeksponowania treści o ważnym międzynarodowym wydźwięku, treści powszechnie i od wielu lat przez Niemców akceptowanych. To pokerowe posunięcie ma też na celu wysondowanie międzynarodowych i polskich reakcji na niemieckie oświadczenie. Platforma, na razie, spełniła te pozytywne oczekiwania. Polska opozycja natomiast, bo i głosy na lewicy jakby zabrzmiały propolsko, potwierdziła, że reprezentować będzie tę część polskiej opinii publicznej, która nie zaakceptuje "pamięci o wypędzonych" jako klucza do tworzenia nowego europejskiego prawa, które w myśl oświadczenia chadeków, umożliwiłoby "wypędzonym" swobodny powrót na "swoje". Europejska Partia Ludowa (EPP), w skład której wchodzą dwie partie niemieckich chadeków, miała dotąd i będzie miała nadal najwięcej do powiedzenia w sprawach Unii Europejskiej i jej relacji ze światem zewnętrznym. W parlamentarnej frakcji EPP jest i Platforma Obywatelska, i Erika Steinbach, osoba, która oświadczenie niemieckich chadeków przyjęła z wielką radością. Jej długoletnia, ukazywana najczęściej jako samotna, walka w sprawie rewizji postanowień II wojny światowej została uwieńczona sukcesem. Dziś to, o czym wielokrotnie mówiła Steinbach, jest oficjalnym programem największej europejskiej frakcji w Parlamencie Europejskim. Platforma Obywatelska będzie musiała się do tego wkrótce odnieść. A jeśli będzie chciała nadal istnieć na polskiej scenie politycznej, to będzie musiała jasno określić swoje stanowisko wobec czysto niemieckich, a nie europejskich oczekiwań. Prezes PiS wezwał Platformę, "jeśli jest partią polską", do natychmiastowej reakcji na niemiecką rezolucję. W odpowiedzi usłyszał od premiera, że PO jest partią polską, a żądanie to określił jako "nieprzyzwoite". Jeszcze nie tak dawno Erikę Steinbach określano w Polsce przeróżnymi epitetami. Miała być ona jakąś marginalną niepoważną postacią ze świata nieistniejącej niemieckiej polityki. Jakoby nikt za nią nie stał, a jej wizja upamiętnienia "wypędzeń" podobno nikogo z wyjątkiem ziomkostw nie interesowała. Równocześnie polska parlamentarzystka Dorota Arciszewska-Mielewczyk za plakat, na którym w jednym rzędzie z Krzyżakiem i żołnierzem Wehrmachtu umieściła Erikę Steinbach, stanęła jako oskarżona przed niemieckim sądem. Marszałkowie polskiego Senatu i Sejmu nic nie zrobili w jej obronie. Jak wiadomo, nie tylko miłośnikom futbolu, niemiecka drużyna zawsze gra do końca, do ostatniej sekundy, do ostatniego gwizdka. Donald Tusk, miłośnik futbolu, powinien o tym wiedzieć i nie usypiać Polaków frazesami o najlepszej frakcji w europarlamencie i wielkiej w niej roli polskiej drużyny. Wojciech Reszczyński
Słowa to za mało - Kaczyński wzywa Tuska do działania Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński zaapelował do premiera Donalda Tuska, aby partie polityczne wystąpiły do kanclerz Niemiec Angeli Merkel w sprawie odezwy niemieckiej chadecji domagającej się międzynarodowego potępienia wypędzeń. Wezwał także Platformę Obywatelską do stanowczego działania i wystąpienia z Europejskiej Partii Ludowej, do której w Parlamencie Europejskim należą również niemieckie CDU i CSU. Według szefa klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego, PiS niegodziwie gra w kampanii wyborczej antyniemiecką fobią. Na wezwania i wzburzony ton polityków Prawa i Sprawiedliwości w reakcji na odezwę niemieckich CDU i CSU Platforma Obywatelska zareagowała wzburzeniem, ale raczej na zachowanie politycznego konkurenta, a nie na oświadczenie swoich sojuszników z Europejskiej Partii Ludowej. W sformułowanej w poniedziałek odezwie CDU i CSU domagają się, aby "wszystkie wypędzenia zostały na płaszczyźnie międzynarodowej potępione, a wszystkie naruszone przy tym prawa uznane". Politycy Platformy potępiali PiS za wykorzystywanie w kampanii wyborczej "polsko-niemieckich resentymentów" i "straszenie dzieci Krzyżakami". Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński poinformował, że przygotował list do premiera Tuska wzywający Platformę Obywatelską do opuszczenia Europejskiej Partii Ludowej i wspólnego zwrócenia się partii politycznych do kanclerz Niemiec Angeli Merkel w sprawie wystąpienia niemieckich chadeków. Zdaniem prezesa PiS, w wystąpieniu do szefowej niemieckiego rządu powinno zostać jasno postawione, że Polska odrzuca oświadczenie CDU i CSU oraz traktuje je jako element pogarszający stosunki polsko-niemieckie. - Niemieccy chadecy uznali, że mogą sobie na takie oświadczenie pozwolić. Gdyby ktoś inny rządził Polską, to by takich oświadczeń nie wydawali. Europa nie może wracać do terytorialnych sporów, bo w gruncie rzeczy tu chodzi o spór terytorialny - mówił Jarosław Kaczyński. Wicepremier Grzegorz Schetyna zapowiedział wczoraj, że premier Tusk będzie w tej sprawie rozmawiał z kanclerz Angelą Merkel. Nie tak daleka przeszłość pokazuje jednak, iż z tych rozmów wiele nie wynika. Premier w imię dobrych stosunków nie jest bowiem skory do poruszania trudnych tematów także w rozmowie z kanclerz Niemiec, wybierając poklepywanie się po plecach zamiast np. rozmowy o poważnej dla Polski sprawie niemiecko-rosyjskiej inwestycji w budowę Gazociągu Północnego. - To nie załatwi sprawy, bo to, że pan Tusk powie coś pani Merkel, nie jest równoważne z tym, co publicznie zrobili Niemcy - uważa Kaczyński. Według prezesa PiS, adekwatną reakcją mogłoby być podjęcie przez Platformę Obywatelską decyzji o wystąpieniu w Parlamencie Europejskim z Europejskiej Partii Ludowej, a tym samym osłabienie tej frakcji. A w EPL to właśnie Niemcy mają najwięcej do powiedzenia. - Platforma Obywatelska ma taki obowiązek. Jeśli tego nie zrobi, będzie zasadne postawienie pytania o jej lojalność wobec interesów Polski - mówił prezes PiS. Zapraszał jednocześnie Platformę do tworzonej w PE przez PiS, brytyjskich konserwatystów i czeską ODS frakcji konserwatywnej. - To, co robi prezes PiS Jarosław Kaczyński i politycy Prawa i Sprawiedliwości, jest niegodziwe. Wykorzystywanie w kampanii wyborczej antyniemieckich fobii, języka agresji, elementów nacjonalistycznych jest niegodziwe. Dobrze wiemy, iż to Niemcy wywołali II wojnę światową i to oni bezpośrednio odpowiadają też za problem wypędzeń - odpowiadał szef klubu PO Zbigniew Chlebowski na apel prezesa PiS. Wicepremier Grzegorz Schetyna powiedział wczoraj w Radiu Zet, iż odezwa CDU i CSU jest absurdalna, a "Niemcy są ostatnimi w Europie, którzy powinni być inicjatorami takich odezw, mówiących o wypędzeniach". Premier Donald Tusk we wtorek po posiedzeniu rządu podkreślał, że polskie stanowisko wobec wypędzeń jest znane: wypędzenia po II wojnie światowej były czymś okrutnym, a odpowiedzialnymi za to, co się stało po 1945 roku, są: "Niemcy, Adolf Hitler, naziści, państwo niemieckie, III Rzesza". Artur Kowalski
Daje nam przykład kanclerz Adolfina... Wygląda na to, że ani minister Sikorski, ani premier Tusk nie chcą zostać nowym wcieleniem Józefa Becka, przedwojennego szefa MSZ. Sytuacja ta pewnie podoba się red. Ziemkiewiczowi, który ministra Becka szacunkiem nie darzy. Radosław Sikorski jednak, wbrew swej aktualnej krytyce Jarosława Kaczyńskiego za zdecydowaną reakcję na odezwę niemieckich chadeków, zadatki na Becka miał. Było to jednak w zamierzchłych czasach Kaczyzmu, kiedy obecny szef MSZ porównał budowę gazociągu północnego do nowego paktu Ribbentrop - Mołotow. Któż to jednak dzisiaj pamięta? Wyraźnie niepocieszony szybką i ostrą reakcją Jarosława Kaczyńskiego jest również Roman Giertych, który w „Faktach po faktach” 28 maja stwierdził, że PiS chce przelicytować Libertas w kwestiach antyniemieckich aby przypodobać się Radiu Maryja. No cóż, może i chciał przelicytować, ale nie było to zbyt trudne, zważywszy na to, że dla Libertasu w dniu 27 maja najważniejszą była kwestia pozwolenia Europejczykom bezkarnego ściągania plików z Internetu. Wracając do kwestii niemieckich - najgorsze nie jest to, że jakiś niemiecki szmatławiec wypisuje bzdury na temat polskiej współodpowiedzialności za holokaust. Nawet nie to, że największa prawicowa partia w Niemczech nagina historię dla własnych wyborczych celów. Nawet nie to, że działania te popiera niemiecka kanclerz. Najgorszy jest brak solidarności wśród samych Polaków. „Dawno, dawno, temu, w bardzo odległej galaktyce” narodziła się na ziemiach polskich rozerwanych na trzy części przez miłujących pokój i porządek monarchów Prus, Rosji i Austrii idea solidaryzmu narodowego. Głosiła ona konieczność współpracy Polaków wobec usiłujących ich zgermanizować i zrusyfikować zaborców. Musimy trzymać się razem i pomagać sobie nawzajem - bogaty biedniejszemu, mądrzejszy - głupszemu, pisząc skrótowo. Słowo „wszechpolak” kojarzy nam się dzisiaj tylko z pewną organizacją młodzieżową. Ale to słowo wtedy oznaczało kogoś, kto dąży do połączenia wszystkich zaborów w jedno państwo. Upominania się o prawa wszystkich Polaków. A dzisiaj? Osobiście słyszę głosy „wykształconych i z dużych miast”, że sprawa odezwy niemieckich chadeków czy działania Erki Steinbach to problemy Pomorza lub Śląska. Więc taki mieszkaniec Warszawy i okolic nie musi zawracać sobie tym głowy. Inne głosy mówią, że „wywoływanie wojny” z Niemcami o jakieś historyczne duperele nie ma sensu, bo jesteśmy skazani na ich łaskę lub niełaskę. Wykorzystujmy więc okazję by siedzieć cicho. Dokładnie na takie reakcje może liczyć dziś wystawiony do wiatru przez Adolfinę… tzn. chciałem napisać Angelę premier Tusk. Na polską ignorancję, strach przed tym, że w wyniku „nieodpowiedzialnej”, „histerycznej” reakcji Jarosława Kaczyńskiego, dobrzy sąsiedzi nie będą nas już przyjacielsko klepać po plecach. Może też liczyć na usługi sporej części środowiska profesorskiego, które mając przyjacielskie kontakty z profesurą niemiecką zatraciło zdolność oceny rzeczywistości. Jeśli się do kogoś jeździ na stypendia, otrzymuje nagrody, spożywa obiady i kolacje to trudno go potem krytykować za naginanie historii. Dzięki polskiej ignorancji Platforma Obywatelska może dalej dumnie wygrywać wybory i drwić sobie z polskiej racji stanu.
Kanclerz Adolfina… tzn. Angela mimo, że jest kanclerzem „wszystkich Niemców”, w okresie przedwyborczym szczególnie zabiega o głosy tzw. wypędzonych, których jest ok. 2 mln. Dla tych głosów nie waha się poprzeć „kontrowersyjnej” odezwy. Nie obawia się, że zaszkodzi to wizerunkowi Niemiec, które dokonują rewizji historii, chcąc zdjąć z siebie odium odpowiedzialności za barbarzyństwo II wojny. Za to nasza polska reakcja na te działania ma nam Polakom, według m in. Pawła Zalewskiego zepsuć opinię. To tak jakby słynne słowa ministra Becka z 5 maja 1939 r., w których dawał odpór niemieckim żądaniom szkodziły wówczas wizerunkowi Polski a agresywna rewizja traktatu wersalskiego przez Hitlera była czymś normalnym i pożądanym. Europa popełnia dziś te same błędy. W dwudziestoleciu Niemcy też czuły się pokrzywdzone i chciały zadośćuczynienia za skutki I wojny. Dzisiaj chcą (coraz śmielej) rewizji Poczdamu. Jak widać przy braku reakcji ze strony państw europejskich i przyzwoleniem niektórych środowisk w Polsce. Sytuacja nasza, niestety nie przypomina wspólnej walki o narodowe sprawy z doby zaborów lecz zdradę, głupotę i warcholstwo doby upadku. Zamiast wspólnie stanąć do konfrontacji z niemieckimi czy rosyjskimi prowokacjami, dajemy się rozgrywać przez obce dwory. Napompowane ambicje małych politykierów przesłaniają im polskie interesy. Polski (a raczej polskojęzyczny) sąd, nakazuje opuszczenie przez dwie polskie rodziny domu w Nartach na Mazurach, który kiedyś należał do „wypędzonej” p. Agnes Trawny. Jak widać również nie zna pojęcia solidaryzmu narodowego. Inaczej niż sąd niemiecki, który w trosce o dobre imię „wypędzonej” Eryki S. skazał prezes Powiernictwa Polskiego Dorotę Arciszewską - Mielewczyk na grzywnę 50 tys. euro za kolportaż ulotek krytykujących działania Związku Wypędzonych. U Niemców jak widać pojęcie solidaryzmu narodowego kwitnie. Może zatem warto w końcu wziąć z nich przykład? Łukasz Kołak
Janusz Onyszkiewicz Na pierwszym miejscu listy Centrolewicy w Krakowie znajduje się Janusz Onyszkiewicz, polityk związany z Unią Demokratyczną, a później z Unią Wolności. Dzięki jej poparciu dostał stanowisko ministra obrony narodowej, choć nie miał ku temu żadnych kwalifikacji (był szeregowym rezerwy, zwolnionym ze służby z powodu złego stanu zdrowia). Pułkownik Ryszard Kukliński określił Onyszkiewicza najgorszym od 1989 r. ministrem obrony narodowej. Pierwszy istotniejszy awans po 1989 r. uzyskał już wiosną 1990 r., zostając wiceministrem obrony w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. W tym czasie (według "Gazety Polskiej" z 10 czerwca 1998 r.) Onyszkiewicz: "Opowiadał się za pozostaniem Polski w zreformowanym Układzie Warszawskim" (choć np. Węgry już wtedy aspirowały do NATO); "był też przeciwny szybkiemu wyprowadzeniu wojsk radzieckich z Polski". Opowiadał się też za dalszym wysyłaniem polskich oficerów na studia w Moskiewskiej Akademii im. K. Woroszyłowa. Jeszcze w czerwcu 1991 r. Onyszkiewicz wypowiedział się przeciwko koncepcjom szybkiego przystąpienia Polski do NATO. Z taką polityką oponowania przeciwko wejściu do Sojuszu Północnoatlantyckiego zdecydowanie zerwał premier Jan Olszewski, uznając w swym exposé z 21 grudnia 1991 r. NATO za filar bezpieczeństwa europejskiego. Gdy jednak po obaleniu rządu Olszewskiego w czerwcu 1992 r. Onyszkiewicz objął stanowisko szefa resortu obrony, znowu otwarcie zademonstrował swój sprzeciw wobec wejścia Polski do Paktu. Jako minister obrony w rządzie Hanny Suchockiej stwierdził w wywiadzie dla tygodnika "Wprost" z 2 sierpnia 1992 r.: "Domaganie się wejścia do NATO jest także sprzeczne z naszą polityką zagraniczną wobec wschodnich sąsiadów, bo musielibyśmy oficjalnie zamanifestować obawy, że grozi nam wielki konflikt państwowy". 16 sierpnia 1992 r. w wywiadzie dla "The Observer" Onyszkiewicz powiedział, że wezwania do przystąpienia Polski do NATO "są głupie, świadczą o amatorszczyźnie" i "niedobrze służą sprawie" (cyt. za: L. Krowicki, Szczyty łgarstw i przemilczeń, "Myśl Polska" z 5 września 1999 r.). W kontekście zacierania przez Onyszkiewicza faktycznych zagrożeń zewnętrznych dla Polski warto przypomnieć jego wywiad dla "Wprost" z 16 sierpnia 1998 roku. Onyszkiewicz powiedział tam: "Gdyby się na nas miało zwalić pięćdziesiąt dywizji, to nie mamy możliwości, by o własnych siłach je powstrzymać. Ale nie widzę, skąd by się miało wziąć tych pięćdziesiąt dywizji. Chyba że z Chin, czego nie można racjonalnie brać pod uwagę". Onyszkiewicz najwyraźniej zapomniał o istnieniu Rosji przy naszych granicach!
Według zapomnianego już tekstu z "Gazety Polskiej", Onyszkiewicz publicznie zapewnił, że nie pozwoli na ujawnienie współpracowników Wojskowych Służb Informacyjnych. Nie zgodził się również na odtajnienie archiwów Sztabu Generalnego dotyczących stanu wojennego. Po zwycięstwie Aleksandra Kwaśniewskiego w wyborach prezydenckich Onyszkiewicz zbliżył się do zwycięskiego prezydenta postkomunistycznego. Jak sam później ujawnił, w czerwcu 1996 r. próbował nawet na zlecenie Kwaśniewskiego utworzyć przy nim Radę Bezpieczeństwa Narodowego. Zamiar spełzł na niczym w związku ze zbojkotowaniem projektu przez wielką część opozycji. Niemniej także w następnych latach Onyszkiewicz należał do tej części byłej opozycji związanej z Unią Wolności, która była gotowa do najdalej posuniętej współpracy z postkomunistami. Dość przypomnieć w tym kontekście opinie autentycznego lewicowca, ekonomisty Ryszarda Bugaja. W tekście pt. "Taka lewica przynosi wstyd" ("Dziennik" z 7 września 2006 r.) Bugaj oskarżył Onyszkiewicza o skrajnie posuniętą fraternizację z komunistami, pisząc: "Przecierałem oczy, czytając dokument porozumienia wyborczego, pod którym podpisał się Janusz Onyszkiewicz (a popiera je Jan Lityński!), a w którym całe nieszczęście, jakie się Polsce przydarzyło, związane jest z PiS. Żadnej krytyki rządów SLD, żadnych warunków na przyszłość. Co więcej, Onyszkiewicz - jakby chciał potwierdzić najdalej idące oskarżenia prawicy - mówi, że jego środowisko zawsze było razem z postkomunistami: przy Okrągłym Stole, uchwalając konstytucję, wprowadzając Polskę do Unii. I mówi, że podział historyczny nie ma żadnego znaczenia. Liczy się stosunek do transformacji, ujmując rzecz nieco trywialnie - do Balcerowicza. Cóż, coś jest na rzeczy". Prof. Jerzy Robert Nowak
Zwiastuny nowego etapu "To za śmierć ilu Żydów są odpowiedzialni Polacy? - pyta redaktor "Rzeczpospolitej" panią dr Alinę Całą, która w Żydowskim Instytucie Historycznym specjalizuje się w dziejach antysemityzmu. "W pewnym sensie za śmierć wszystkich - 3 milionów" - usłyszał w odpowiedzi. Ta rozmowa odbyła się w związku z artykułem w niemieckim tygodniku "Der Spiegel", który dowodził, że za wymordowanie większości europejskich Żydów podczas II wojny światowej odpowiedzialni są nie tylko Niemcy, ale również inne narody, m.in. Polacy. Artykuł ten jest kolejnym etapem prowadzonej od dawna delikatnej operacji zdejmowania odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej z Niemiec i przerzucania ich na winowajców zastępczych, żeby świat nie pomyślał sobie, że ofiary te zmarły śmiercią naturalną. Zatem w artykule tygodnika "Der Spiegel" nie ma niczego zaskakującego, może poza brutalną szczerością intencji, która może dowodzić, iż w Niemczech ktoś doszedł do wniosku, że teraz, w pięć lat po Anschlussie, można już pójść na całość, bo np. w Polsce tylko nieliczni najwyżej trochę pohałasują, i tyle. Nowością jest natomiast fakt, że ten element niemieckiej polityki historycznej spotkał się z aprobatą takich polskich historyków, jak: dr Dariusz Libionka z Lublina, środowiska żydowskie, jak środowisko "Gazety Wyborczej" oraz historycy żydowscy, jak pani dr Alina Cała. Dlaczego pan dr Libionka to robi - Bóg jeden wie. Być może pragnie zostać "światowej sławy historykiem" na podobieństwo Jana Tomasza Grossa. Jeśli tak, to trzeba powiedzieć, że w tym towarzystwie i w tym momencie ma naprawdę spore szanse. Natomiast zbiorowa, jak zwykle zresztą, aprobata tego fragmentu niemieckiej polityki historycznej przez środowiska żydowskie skłania do podejrzeń, iż jest do zrobienia jakiś interes, a jednym z jego warunków brzegowych jest przyłączenie się do oskarżeń Narodu Polskiego o współudział w zbrodniach II wojny światowej. Jest to nowość, bo środowiska żydowskie ograniczały się dotychczas do oskarżania Polaków o "bierność" wobec tych zbrodni - że "nie zrobili wszystkiego", by ratować Żydów. "Współudział" jest krokiem dalej, a przecież nikt nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, więc wszystko dopiero przed nami. Ale skoro już tak szczerze sobie rozmawiamy, to warto zwrócić uwagę nie tylko na to, że żaden z żydowskich oskarżycieli Narodu Polskiego nie powiedział, co mianowicie Polacy powinni zrobić w sytuacji, gdy Polska podjęła z Niemcami walkę, którą w 1939 roku przegrała i została pozbawiona własnych sił zbrojnych - ale przede wszystkim na to, że Żydzi nie uczynili nic, by uratować od zagłady co najmniej 2 milionów Polaków! Bo jak szczerze - to szczerze: dlaczego właściwie tylko Polacy mieliby obowiązek poświęcania się dla ratowania Żydów, natomiast Żydzi - już nie? Bez satysfakcjonującej odpowiedzi na to pytanie dyskusja na temat polskiej "bierności", nie mówiąc już o "współudziale", jest absolutnie wykluczona. Ale pani dr Alina Cała nie ogranicza się do oskarżeń. Wskazuje też na przyczyny, dla których Polacy mieli dopuścić się owego "współudziału". Przyczyny są dwie: jedna, to wpływ ideologii narodowej na polskie społeczeństwo, a druga - to destrukcyjny wpływ antyjudaistycznej agitacji Kościoła na polskich katolików. Jestem pewien, że kiedy niemiecka polityka historyczna znajdzie się na kolejnym etapie, dorobek pani dr Aliny Całej zostanie skwapliwie spożytkowany przez "Der Spiegel" albo jakiś inny tygodnik - bo niby dlaczego tylko "Der Spiegel" ma być uprzywilejowany? Będzie wiadomo, na kogo trzeba wskazać nieubłaganym palcem i jakie wpływy na tubylczych Polaków eliminować z całą surowością. Zanim jednak nadejdzie ten moment i padnie salwa - na tym etapie jeszcze pijemy sobie z dzióbków, prowadząc "dialog" i świętując kolejne "dni judaizmu". SM
POPIS WERYFIKACJI KADR WSI Środek ciężkości problemu weryfikacji Stwierdzenie: „Władza ma prawo podejmować wszelkie decyzje dotyczące struktur państwowych” jest poza dyskusją. Zatem zajmowanie się dziś problemem likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI), jest stratą czasu. Decyzja zapadła. WSI zostały zlikwidowane z dniem 30 września 2006 r. W dniu 1 października 2006 r. powstały nowe służby SKW i SWW, zdaniem polityków bardziej profesjonalne, apolityczne i wreszcie nasze - polskie. Życie państwa toczy się dalej. Czas pokaże, czy likwidacja WSI była typową sprawą politycznego rozwiązywania problemów w państwie, czy opierała się na merytorycznych podstawach. Pewne jest tylko to, że sprawa dotyczyła bezpieczeństwa państwa oraz, że odpowiedzialność za decyzję ponoszą politycy PiS i PO. Jednak otwartą sprawą pozostaje wciąż sposób likwidacji WSI, a przede wszystkim sposób przeprowadzenia weryfikacji ich kadr. Czyli, jak władza demokratycznego państwa postąpiła z jego obywatelami? Władza państwa logicznie rozumowała decydując się na przeprowadzenie weryfikacji kadr WSI. Kadry źle ocenianej instytucji i nie budzącej zaufania władz państwa muszą zostać zweryfikowane - rzetelnie i zgodnie z wydawać by się mogło niepodważalną logiką:
- osoby profesjonalne i przyzwoite, należy zatrudnić w nowych służbach SKW lub SWW, jeśli wyrażą taką wolę.
- osób nieprofesjonalnych, nie należy zatrudniać w nowych służbach SKW i SWW, bez względu na ich wolę.
- osoby, które popełniły przestępstwa, należy osądzić zgodnie z obowiązującym prawem, stosownie do wagi popełnionych przestępstw lub przewinień. Niestety w procesie weryfikacji, której nie zakończono, a do tego przeprowadzano w sposób haniebny, przekroczono dwie elementarne granice: profesjonalizmu i przyzwoitości. Granice obowiązujące w demokratycznym państwie, ważne dla każdego człowieka - granicę domniemania niewinności człowieka oraz granicę jego godności. Weryfikacja kadr WSI stała się narzędziem w walce politycznej pomiędzy politykami PiS i PO. Kolejny raz w historii naszego kraju górę wzięła zemsta za własne krzywdy doznane w przeszłości, w imię sprawiedliwości dziejowej. Kolejny raz zastosowano zasadę odpowiedzialności zbiorowej, wrzucając do jednego „wora” ludzi nieprzyzwoitych i ludzi przyzwoitych. Tym samym nie uszanowano podstawowych praw człowieka obowiązujących w demokratycznym państwie, zagwarantowanych w Konstytucji RP oraz wynikających z Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności.
Uchwalone prawo Jeszcze przed przygotowaniem aktów prawnych, politycy podzielili kadrę WSI na lepszych i gorszych, robiąc to z naruszeniem wszelkich zasad profesjonalizmu i przyzwoitości. Kierownictwo resortu obrony narodowej rozpoczęło „dziką weryfikację” zwalniając starszą kadrę oficerską, żołnierzy szkolonych w państwach Układu Warszawskiego, głównie absolwentów kursów GRU i KGB, wmawiając społeczeństwu, że wszyscy oni stwarzają zagrożenie dla bezpieczeństwa demokratycznego kraju, a mówiąc wprost, że są rosyjską agenturą działającą na szkodę Polski. W styczniu 2006 r. były minister ON pan Radosław Sikorski przysłał do WSI „weryfikatora”, którego zadaniem było przeprowadzenie „dzikiej weryfikacji”, za co miał otrzymać „należną zapłatę” - generalskie gwiazdki. Zaczął się pierwszy etap weryfikacji, ten dziki - pozbywanie się z WSI absolwentów kursów GRU i KGB. Masowo odwoływano oficerów z ataszatów obrony za granicą oraz zwalniano oficerów z kierowniczych stanowisk, proponując im stanowiska nie do przyjęcia, wykorzystując cynicznie prawną możliwość: „Stosownie do potrzeb Sił Zbrojnych” oraz przedstawiając opinii publicznej WSI i ich kadry, jako siedlisko patologii i przestępczości. W sposób nieuprawniony i nieprzyzwoity podzielono społeczność WSI na dwa obozy i brutalnie przeciwstawiono je sobie, wykorzystując naturalne słabości ludzkie - zawiść, strach, egoizm i chęć robienia kariery, cechy, które drzemią w każdym człowieku. Sprowokowano walkę karierowiczostwa z godnością i honorem. Likwidacja WSI i weryfikacja ich kadr stała się celem politycznym, którą politycy chcieli osiągnąć bez względu na koszty i konsekwencje. Motorem w sprawie był PiS, ale nie bez winy była PO, która głosowała za przyjęciem ustawy o likwidacji WSI i weryfikacji ich kadr. Niestety PO wpadła w chytrze zastawioną przez PiS pułapkę. PiS przygotował projekty ustaw (autorem pierwszej wersji był Zbigniew Wassermann, zaś ostatecznej Prezydent RP). Sejm RP, głosami PiS i PO, uchwalił trzy ustawy. Jedna z nich, ta o likwidacji WSI i weryfikacji ich kadr, historycznie sprawdzony mechanizm „dziel i rządź”, napuszczała środowisko ludzi młodych na środowisko ludzi starych - narzędziem rozgrywki uczyniono weryfikację. Konstrukcja zapisu art. 67 ustawy, dotycząca oświadczeń, stała się narzędziem w politycznej grze, umożliwiającej praktycznie pozbycie się każdego służącego żołnierza i pracującego pracownika w WSI, bez względu na rzeczywiste winy i osiągnięcia zawodowe.
Twórcy ustawy - merytorycznego bubla, popełnili kilka elementarnych błędów, wynikających z braku ich profesjonalizmu albo celowych intencji, jak:
1. Ustawa pozwalała na przyjmowanie do nowych służb osoby, które służyły w wojskowych służbach specjalnych (WSI, ZII SG WP, WSW, itp.) i nie uzyskały pozytywnego wyniku weryfikacji (wynik weryfikacji nie miał praktycznie żadnego wpływu na przyjęcie do nowych służb).
2. Ustawa nie nakładała obowiązku poddania się weryfikacji na wszystkich służących żołnierzy i pracujące osoby w WSI w dniu wejścia w życie ustawy, jak i na wszystkich tych, którzy kiedykolwiek służyli i pracowali w WSI lub organach bezpieczeństwa państwa w PRL (ZII SG WP, WSW, itp.).
3. Ustawa pozwalała obejmować ważne państwowe stanowiska w kraju i MON wszystkim żołnierzom i pracownikom WSI (też organów bezpieczeństwa państwa PRL), którzy otrzymali nawet negatywny wynik weryfikacji lub jej nie poddali się. Okazało się, że twórcy ustawy (zwolennicy partii PiS) zrobili jeszcze inny poważny „błąd” - niewygodny z ich punktu widzenia, praktycznie uniemożliwiający prowadzenie rozgrywki z politycznym przeciwnikiem (winnymi ich upokorzeń w 1992 roku). Okazało się, że na wyniki weryfikacji, trzeba będzie zbyt długo czekać - aż do zakończenia weryfikacji 2179 osób (tylu żołnierzy i pracowników WSI złożyło oświadczenia weryfikacyjne) i sporządzenia przez Komisję Weryfikacyjną Sprawozdania dla Marszałka Sejmu RP i Komunikatu dla społeczeństwa (art. 70 ustawy), czyli może nawet kilka lat. A społeczeństwu trzeba było niezwłocznie pokazać patologie i przestępstwa oraz napiętnować przestępców z WSI, o których tak ochoczo mówili politycy przed rozpoczęciem procesu likwidacji WSI. Postanowiono więc stworzyć możliwość natychmiastowego i systematycznego publikowania sensacji oraz politycznego grania zdobytą wiedzą - powstała przebiegła idea Raportu i Aneksów, publikowanych w trakcie prowadzonej weryfikacji. To bez wątpienia tłumaczy, dlaczego 14 grudnia 2006 r. uchwalono zmianę ustawy i tak szybko opublikowano Raport. Jednak dopiero sposób przeprowadzania weryfikacji i treść Raportu pokazały prawdziwe oblicze pomysłodawców - likwidację WSI za wszelką cenę, nawet kosztem łamania praw człowieka zagwarantowanych w Konstytucji RP - domniemania niewinności (art. 42 ust. 3) oraz godności człowieka (art. 30). Cóż, nie pierwszy raz władza wykorzystała w walce politycznej nie tylko służby specjalne, ale i dziennikarzy do manipulowania społeczeństwem. Manipulację tę potwierdza fakt nie przygotowania do dnia dzisiejszego przez Komisję Weryfikacyjną ustawowo wymaganego (art. 70) Sprawozdania i nie opublikowania Komunikatu oraz nie domagania się przez polityków, a także i dziennikarzy, wykonania tych ustawowych zadań. Zdziwienie jednak budzą postanowienia wymiaru sprawiedliwości (prokuratury i sądu), które stwierdziły, że czyn nie rozliczenia się z pracy przez Komisję Weryfikacyjną - brak Sprawozdania i nie opublikowanie Komunikatu, czyli nie wykonanie przez nią zapisów ustawy, nie zawiera znamion przestępstwa.
Realizacja weryfikacji i łamanie prawa Na jakość procesu weryfikacji wpłynęło kilka czynników, do których należy zaliczyć: uchwalone prawo, skład Komisji Weryfikacyjnej oraz sposób przeprowadzania weryfikacji. Wady ustawy, choć znacząco wpłynęły na przebieg weryfikacji, nie były głównym negatywnym jej czynnikiem. Najistotniejszymi negatywnymi czynnikami całego procesu weryfikacji były niestety: „polityczny” skład Komisji Weryfikacyjnej oraz nieprofesjonalna i tendencyjna realizacja powierzonych jej zadań - z góry założony polityczny cel. Komisja Weryfikacyjna, nie tylko, że nie zakończyła weryfikacji, to w czasie jej prowadzenia wielokrotnie naruszyła obowiązujące w naszym kraju prawo. Potwierdzeniem słuszności powyższych stwierdzeń w procesie weryfikacji kadr WSI oraz są następujące fakty podejrzenia popełnienia przestępstw przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków (art. 231 kk.), które bada prokuratura cywilna, po złożeniu zawiadomień przez 24 pokrzywdzone osoby i dwie instytucje:
1. Rozporządzenie Prezesa RM w sprawie trybu działania Komisji Weryfikacyjnej (Dz. U. 2006 Nr 135 poz. 953) w § 6 - § 14 określa szczegóły procesu weryfikacji. W przypadku oświadczenia nieprawdy przez weryfikowaną osobę, rozporządzenie nakłada na przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej obowiązek zawiadomienia prokuratury (§ 13) oraz obowiązek zawiadomienia weryfikowanej osoby o sposobie zakończenia postępowania weryfikacyjnego w terminie 14 dni od dnia zakończenia tego postępowania (§ 14 pkt. 1). Znamienny jest przypadek oficera, który poddał się weryfikacji w trybie art. 68 ustawy o likwidacji WSI. Weryfikacja została rozpoczęta przed opublikowaniem Raportu. Istnieje protokół ze spotkania, który nie zawiera żadnych zarzutów. Oficer został opisany w Raporcie jako łamiący prawo. Przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej zawiadomił prokuraturę wojskową o oświadczeniu nieprawdy w złożonych oświadczeniach (art. 79). Prokuratura umorzyła postępowanie z braku dowodów popełnienia przestępstwa w 2007 r. Weryfikacja nie została zakończona do 30 czerwca 2008 r. Pojawiają się zatem pytania: Dlaczego przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej (pan Antoni Macierewicz) nie zawiadomił weryfikowanego oficera o negatywnym wyniku przeprowadzonej weryfikacji, jeśli zawiadomił on prokuraturę wojskową o oświadczeniu nieprawdy w złożonych oświadczeniach? Czy Komisja Weryfikacyjna postępowała zgodnie z procedurą weryfikacyjną określoną w rozporządzeniu o trybie jej działania? Dlaczego przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej pan Antoni Macierewicz, po dniu złożenia zawiadomienia do prokuratury, pisemnie poinformował weryfikowanego oficera, że jego weryfikacja „nie została jeszcze zakończona”? Dlaczego jego następca pan Jan Olszewski uczynił to samo, informując pisemnie weryfikowanego oficera, że jego weryfikacja „jest w toku”, mimo iż prokuratura umorzyła sprawę w związku z brakiem dowodów popełnienia przestępstwa? Czy oznacza to, że dwukrotnie weryfikowany oficer został okłamany przez dwóch tak szlachetnych przedstawicieli władzy demokratycznego państwa? Iloma takimi przypadkami może poszczycić się Komisja Weryfikacyjna w swojej „profesjonalnej” działalności?
2. Zapisy art. 65 i art. 67 ustawy o likwidacji WSI, mówią, że żołnierze i pracownicy WSI, jeśli chcą służyć lub pracować w nowych służbach (SKW lub SWW), to muszą złożyć wniosek i dwa oświadczenia weryfikacyjne. Ponadto zapis art. 63 ust. 2 mówi, że Komisja Weryfikacyjna przedstawia szefowi SKW lub szefowi SWW stanowisko w sprawie zgodności z prawdą dwóch oświadczeń weryfikowanej osoby. „Oświadczenia były przekazywane do Komisji Weryfikacyjnej, składającej się z dwudziestu czterech osób, połowę składu wyznaczał Prezydent, a połowę Prezes Rady Ministrów (art. 63 ust. 1 przepisów wprowadzających). Komisja ta, po ewentualnym wysłuchaniu wyjaśnień osoby zainteresowanej lub innych osób i porównaniu treści oświadczenia z materiałami archiwalnymi i operacyjnymi, miała za zadanie sformułować stanowisko co do zgodności oświadczeń z prawdą i przedstawić je pełnomocnikom lub szefom SKW i SWW (art. 63 ust. 2 przepisów wprowadzających). Zgodnie z art. 60 ust. 7 przepisów wprowadzających, stanowiska te nie miały charakteru wiążącego, w tym sensie, że nawet stwierdzenie przez Komisję podania nieprawdy w oświadczeniu nie zamykało zainteresowanym osobom dostępu do pracy (służby) w SKW lub SWW. Osoby odpowiedzialne za nabór do służb (pełnomocnicy, a następnie szefowie SKW i SWW) miały jedynie obowiązek zapoznać się z tymi stanowiskami przed podjęciem decyzji o mianowaniu, wyznaczeniu na stanowisko lub zatrudnieniu byłych żołnierzy albo pracowników WSI (ewentualnie wcześniejszych struktur wywiadu/kontrwywiadu).” - fragment wyroku (fragment pkt. 2.2. str. 10-11) Trybunału Konstytucyjnego z 19 listopada 2008 r. w sprawie sygn. akt Kp 2/08. Pojawiają się zatem pytania: Dlaczego szef SKW (pan Antoni Macierewicz) w kwietniu 2008 r. pisemnie odmówił wielu żołnierzom, którzy poddali się weryfikacji, przyjęcia do SKW: „informuję Pana o braku możliwości przyjęcia do służby w SKW”, jeśli przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej (Antoni Macierewicz) nie zakończył ich weryfikacji? Czy przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej powiadomił, oraz w jakiej formie, szefa SKW o sposobie zakończenia postępowania weryfikacyjnego (§ 14 pkt 2 rozporządzenia o trybie pracy Komisji Weryfikacyjnej)? Iloma takimi przypadkami odmowy może poszczycić się szef SKW w swojej „profesjonalnej” działalności?
3. Zapisy art. 66 i art. 67 ustawy o likwidacji WSI, mówią, że byli żołnierze i byli pracownicy WSI lub ich poprzedniczek, jeśli chcą służyć lub pracować w nowych służbach (SKW lub SWW), to muszą złożyć wniosek i dwa oświadczenia weryfikacyjne. Ponadto zapis art. 76 mówi, że osoby które służyły w WSI lub w ich poprzedniczkach i nie złożyły dwóch oświadczeń, to nie mogą służyć i pracować w nowych służbach SKW i SWW. Pojawiają się zatem pytania: Czy „człowiek pana Antoniego Macierewicza”, pan dr Jerzy U., który został wyznaczony na stanowisko kierownicze w SKW, złożył wymagany ustawą wniosek i dwa oświadczenia weryfikacyjne, będąc zatrudniony od 1 lipca 1999 r. do 30 września 2001 r., jako pracownik cywilny w BBT (komórce WSI), co potwierdza wystawione mu świadectwo pracy? Jeśli ten pan nie poddał się weryfikacji, to jakim sposobem szef SKW zatrudnił tego pana na stanowisku kierowniczym w SKW? Iloma takimi przypadkami zatrudnienia może poszczycić się szef SKW w swojej „profesjonalnej” działalności?
4. Przygotowując Raport, przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej przyjął założenie, że wszyscy żołnierze przeszkoleni w ZSRR (państwach Układu Warszawskiego) są na usługach sowieckich służb specjalnych i starał się za wszelką cenę to założenie udowodnić. Świadczą o tym podanie Aneksu nr 13 (lista przeszkolonych żołnierzy WSI w państwach Układu Warszawskiego), która jest niepełna i zawiera kilkadziesiąt nazwisk osób nie będących żołnierzami WSI. Jak również opisanie pojedynczych przykładów kontaktów i zachowań oficerów WSI mających uwiarygodnić powszechność występowania takich przypadków zasugerowanych w przedstawionych opiniach, bez podania dowodów i statystyk dotyczących rozmiarów tego problemu. Komisja Weryfikacyjna jednowymiarowo przedstawiła problem zagrożenia dla bezpieczeństwa naszego kraju z tytułu zwerbowania żołnierzy WSI przez wywiady obcych państw. Komisja Weryfikacyjna zajęła się jedynie penetracją rosyjską wojskowych służb specjalnych, w tym WSI. Komisja nie podała w Raporcie żadnych informacji dotyczących wpływów wywiadów państw zachodnich oraz informacji o żołnierzach szkolonych w kraju oraz w państwach Układu Warszawskiego, którzy pracowali na rzecz wywiadów zachodnich. Należy podkreślić, że praca polskiego obywatela na rzecz każdego obcego wywiadu była (w PRL) i jest (w RP po 1989 r.) niezgodna z obowiązującym prawem, zagrożona pozbawieniem wolności nawet do lat 25 (art. 130 kk.). Pojawia się zatem pytanie. Dlaczego przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej nie podał w Raporcie żadnych informacji o zajmowanych stanowiskach w WSI i ZII SG WP przez płk. Zbigniewa Sz. i jego działalności szpiegowskiej, który w dniach przygotowywania i publikowania Raportu był skazany prawomocnym wyrokiem sądu na karę pozbawienia wolności za szpiegostwo w latach dziewięćdziesiątych - oficer był znany Komisji Weryfikacyjnej, gdyż został podany w Aneksie nr 13 na liście przeszkolonych żołnierzy WSI na kursie GRU oraz zajmował ważne kierownicze stanowiska w WSI? Dlaczego w Raporcie nie podano innych znanych przypadków nielegalnej współpracy z wywiadami państw zachodnich - czyżby taka współpraca nie naruszała obowiązującego prawa?
5. Wiele wskazuje na to, że pomysłodawcy ustawy o likwidacji WSI świadomie wprowadzili w błąd posłów Sejmu RP, ustawowo gwarantując „nagrodę” za przeprowadzenie „dzikiej weryfikacji” swojemu człowiekowi - ostatniemu szefowi WSI, płk. Janowi Ż., który przed 1990 r. służył w WSW, następnie w WSI. Trudno jest bowiem nie zgodzić się z tą hipotezą, obserwując równolegle trwającą „polityczną nagonkę” na żołnierzy wojskowych specsłużb PRL oraz czytając zapis art. 1 ustawy o likwidacji WSI w związku z art. 16 pkt 7 ustawy o SKW oraz SWW. Wymienione zapisy ustaw mówią, że szefem SKW i szefem SWW do dnia 30 września 2008 r. mogła zostać osoba służąca, pracująca i będąca TW organów bezpieczeństwa państwa PRL (ZII SG WP, WSW, UOP, SB, Informacji Wojskowej, UB, itp.). Potwierdzenie hipotezy wyznaczenia „swojego człowieka z WSI” przez PiS znajduje się na stronach 197 i 223 w książce „Strefa zdekomunizowana. Wywiad rzeka z Radkiem Sikorskim”, Łukasza Warzechy. Niestety plany Koordynatora specsłużb wyznaczenia na stanowisko szefa SKW „swojego człowieka” pokrzyżowało życie - wyznaczenie przez Prezydenta RP na stanowiska przewodniczącego Komisji Weryfikacyjne oraz szefa SKW pana Antoniego Macierewicza. Bezkompromisowość i nienawiść pana Aantoniego Macierewicza do ludzi organów bezpieczeństwa państwa PRL (nawet, do tych „swoich osób”, którym „wybaczył” PiS) doprowadziły, że protegowany prokuratora z czasów PRL został opisany w Raporcie przez pana Antoniego Macierewicza z trzykrotnym powiadomieniem Naczelnej Prokuratury Wojskowej o podejrzeniu popełnienia przestępstwa (strony: 57, 150 i 160 w elektronicznej wersji Raportu). Treść w Raporcie i fakt powiadomienia prokuratury nie miał jednak większego wpływu na „zapłatę” oficerowi za wzorowo przeprowadzoną „dziką weryfikację” - w dniu 11 listopada 2007 r. otrzymał on od Prezydenta RP drugą gwiazdkę generalską (pierwszą gwiazdkę otrzymał 3 maja 2006 r.) oraz został wyznaczony na stanowisko komendanta Żandarmerii Wojskowej (ŻW), które utracił po przejęciu władzy przez PO. Należy przypomnieć o zapisie art. 65 ust 3 ustawy o likwidacji WSI, że żołnierz służący w WSI musi poddać się weryfikacji, jeśli chce służyć w ŻW. Pojawiają się zatem pytania: Czy protegowany poddał się weryfikacji? Jaki uzyskał wynik? Jeśli nie poddał się weryfikacji, to w jaki sposób został komendantem ŻW? Jeśli poddał się weryfikacji i uzyskał wynik pozytywny, to czy mógł go uzyskać, jeśli znajduje się w Raporcie oraz przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej skierował zawiadomienia do prokuratury wojskowej?
Wnioski - Moralność „koalicji POPiS” Historia i cel powstania trzech ustaw o likwidacji WSI oraz powołaniu SKW i SWW, uchwalanie ich przez Sejm RP (posłów PiS i PO), zakres przeprowadzonych zmian w ustawie o likwidacji WSI (idea Raportu i Aneksów), uchwalonych przez Sejm RP, sposób przeprowadzania weryfikacji, treść i forma Raportu, stwierdzenia zawarte w Antyraporcie, nie opublikowanie Aneksu, ustawa kończąca weryfikację, która jej nie kończy, uchwalona przez Sejm RP w dniu 25 lipca 2008 r., brak Sprawozdania i nie opublikowanie Komunikatu z działalności Komisji Weryfikacyjnej - nie rozliczenie Komisji Weryfikacyjnej z działalności oraz dzisiejsze wygaszenie problemu weryfikacji w masmediach, jednoznacznie upoważniają do stwierdzenia, że w obszarze likwidacji WSI i weryfikacji ich kadr zawiązała się „cicha koalicja POPiS”, którą satysfakcjonuje fakt rozwiązania WSI, zaś sprawa weryfikacji ich kadr nie ma dla niej żadnego znaczenia, nawet jeśli zostało złamane prawo w czasie przeprowadzania weryfikacji przez Komisję Weryfikacyjną. Należy przypuszczać, że społeczeństwo nigdy nie dowie się prawdy o przyczynach likwidacji WSI oraz zakresie istniejących patologii w WSI, o których tak ochoczo dyskutowano w latach 2006-2007, nie bacząc na bezpieczeństwo naszego kraju i krzywdząc wielu uczciwych żołnierzy i pracowników WSI. Pokazanie prawdy o zakresie patologii w WSI oraz rzeczywistej liczby przestępców nie jest na rękę ani politykom PiS (autorom Raportu), ani politykom PO (autorom Antyraportu), gdyż cel został osiągnięty - sprawdzono i przechwycono materiały tak przydatne w grze politycznej a straty poniesione przez żołnierzy i pracowników WSI nie są istotne - przecież od początku nie chodziło o rzetelną weryfikację kadr WSI lecz o szukanie „haków na swoich”. Dwa lata od opublikowania Raportu pokazują, że prokuratura wojskowa nie jest w stanie postawić zarzutów łamania prawa przez żołnierzy i pracowników WSI. Ostatnią nadzieją rehabilitacji dla pokrzywdzonych jest trwające śledztwo dotyczące przekroczenia uprawnień i nie dopełnienia obowiązków przez Komisję Weryfikacyjną, prowadzone przez prokuraturę cywilną, po zawiadomieniu jej przez 24 osoby i 2 instytucje po opublikowaniu Raportu w dniu 16 lutego 2007 r. Poważnym pytaniem jest mizerne tempo prowadzonego śledztwa oraz fakt blokowania prokuraturze cywilnej dostępu do materiałów weryfikacyjnych, najpierw przez Komisję Weryfikacyjną, a obecnie przez nowe służby. Zaistniałe fakty, uchwalenie ustawy praktycznie przerywającej weryfikację oraz nie rozliczenie Komisji Weryfikacyjnej z pracy, pozwalają odpowiedzialnie stwierdzić, że „koalicja POPiS” nie jest zainteresowana pokazaniem prawdy o łamaniu prawa w czasie weryfikacji oraz o stanie niejawnych akt weryfikacyjnych. Zdziwienie budzi również bierność postawy masmediów, które opuściła ciekawość na temat rzeczywistych rozmiarów patologii w WSI oraz ukarania winnych popełnionych przestępstw - wyników pracy prokuratury wojskowej i cywilnej oraz sądów. Zapewne minie jeszcze kilka lat, można spodziewać się, że prokuratura cywilna umorzy postępowanie prowadzone przeciw Komisji Weryfikacyjnej w związku z małą szkodliwością czynu - cóż bowiem dziś znaczy honor i godność człowieka, a zwłaszcza żołnierza i pracownika wojskowych służb specjalnych. Również prokuratura wojskowa zakończy swoje prace i jak wszystko na to wskazuje, prowadzone postępowania w stosunku do zdecydowanej większości pomówionych przez Komisję Weryfikacyjną osób zostaną umorzone. Być może sądy skażą kilku żołnierzy WSI, czego prasa nawet nie zauważy, poza kilkoma niszowymi tytułami. Życie będzie biegło dalej. Tylko zgodnie z naszą historyczną tradycją - kolejna władza zyskała nowych przeciwników - skrzywdzonych obywateli pomówionych o przestępstwa, w tym o to dla żołnierza najhaniebniejsze - zdradę Ojczyzny, bez względu jaką ona była, jest i będzie.
Stanisław KOWLOPSKI
Czy powinniśmy rozmawiać o kryptologii? Utarło się przekonanie, że wiedza dotycząca szyfrów jest tajna, dostępna tylko wybrańcom - służbom specjalnym. Tak było istotnie w przeszłości. Druga połowa XX i początek XXI wieków to era technologii informacyjnej. Jest to również okres intensywnego rozwoju kryptologii - walki światów kryptografii i kryptoanalizy. Kryptografia jest dziedziną kryptologii, zajmującą się projektowaniem i konstruowaniem systemów kryptograficznych (szyfrów) służących do bezpiecznego przesyłania informacji przez kanały transmisyjne. Kryptoanaliza jest zaś jej dziedziną, zajmującą się łamaniem szyfrów w celu zdobycia tak przesyłanych informacji. W połowie lat siedemdziesiątych XX wieku kryptologia przestała być wyłączną domeną służb specjalnych (kontrwywiadu i wywiadu). Zaczęły zajmować się nią ośrodki akademickie i instytuty naukowo-badawcze. Impulsem szerokiego zainteresowania się kryptologią, stał się rozwój rozległych sieci teleinformatycznych i konieczność ochrony przesyłanych przez nie danych. W 1977 roku udostępniono do powszechnego użytku szyfr DES z kluczem o efektywnej długości 56 bitów, a w 1978 roku opublikowano pierwsze realizacje, wynalezionego cztery lata wcześniej, asymetrycznego systemu kryptograficznego - szyfru RSA. Zaistniałe zmiany technologiczne oraz rozwój kryptologii, a także zmiany polityczne, głównie zmiany układu sił na świecie oraz podejście do bezpieczeństwa narodowego i międzynarodowego wymusiły nowe spojrzenie na ochronę informacji oraz uświadomiły decydentom, że bez właściwego zrozumienia roli kryptologii oraz jej praktycznego zastosowania w rozległych sieciach teleinformatycznych nie można zbudować bezpiecznego narodowego systemu informacyjnego - zapewnić społeczeństwu i państwu właściwego bezpieczeństwa.Sprawa zaginięcia szyfranta Służby Wywiadu Wojskowego wywołała pojawienie się w naszym kraju artykułów prasowych oraz komentarzy i wystąpień polityków przed kamerami, w tym osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa. Poza powstałym w wyniku tego wypadku zagrożeniem, prezentowana wiedza ujawniła inne, bardziej istotne zagrożenie. Okazało się, że problematyka ochrony informacji niejawnych i bezpieczeństwa systemów teleinformatycznych, a szczególnie ochrony kryptograficznej jest obca nie tylko społeczeństwu, ale przede wszystkim naszym politykom i dziennikarzom. Potwierdzeniem uprawniającym do takiego wniosku są treści dwóch przykładowych artykułów zamieszczonych w poważnych publikatorach. W pierwszym „Zawód: szyfrant”, opublikowanym 11 maja 2009 r. w serwisie Newsweek.pl, jego autor Igor T. Miecik powołując się na autorytet anonimowego szyfranta w stanie spoczynku, który w zawodzie przepracował 25 lat, pisze: „Jeśli wiedza szyfranta, lub on sam, w wyniku zdrady czy porwania wpada w obce ręce, oznacza to przejęcie 75 proc. Informacji potrzebnych do złamania szyfru. Chodzi o tzw. pierwiastek, który zna każdy szyfrant. Jest to, upraszczając, pierwsza, podstawowa płaszczyzna szyfrowania, na która nakłada się kolejne, czyli inaczej pierwszy główny klucz. Bez złamania „pierwiastka” nie da się niczego rozszyfrować. Zdobycie go pozwala przeciwnikowi rozkodować wszystkie przejęte i zarchiwizowane depesze.” Tekst ten świadczy o braku wiedzy na temat kryptologii zarówno szyfranta, jak i dziennikarza. Kto, jak kto, ale szyfrant powinien wiedzieć, że moc szyfru, którego zapewne przez lata używał do szyfrowania wiadomości zaklasyfikowanych jako stanowiące tajemnicę państwową, tkwi w kluczu i jest on nie do złamania przez żadnego kryptoanalityka - przy prawidłowym stosowaniu jest on bezwarunkowo bezpieczny. Wykazał to w 1948 roku Claude Elwood Shannon, podając dowód formalny. W drugim artykule „Ilu mamy szyfrantów?” opublikowanym 13 maja 2009 r. w „Polityce”, jego autor Wawrzyniec Smoczyński powołując się na rozmowę z dr. Janem Burym z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, zajmującym się łącznością szyfrową, pisze o chlubie polskiej myśli technicznej, urządzeniu szyfrującym o kryptonimie „DUDEK” (Dalekopisowe Urządzenie Do Elektronicznego Kodowania). Urządzenie zostało zaprojektowane w latach sześćdziesiątych XX wieku przez funkcjonariuszy Biura Szyfrów MSW oraz inżynierów Zakładów Teletechnicznych Telkom Teletra w Poznaniu i było wykorzystywane nie tylko w naszym kraju, przynosząc uznanie projektantom. Autor pisze, że: „Łączność szyfrowa najważniejszych polskich instytucji musiała przejść w ostatnich latach głęboką modernizację, ale jej szczegóły pozostają tajne. Wiadomo, że służby specjalne dysponują szyfrującymi telefonami i faksami oraz bezpiecznymi sieciami komputerowymi, a obieg tajnych dokumentów w takich instytucjach jak MSZ jest dziś o wiele bardziej wydajny niż jeszcze kilka lat temu, gdy np. depesze z negocjacji akcesyjnych były szyfrowane w ambasadzie w Brukseli, drukowane w Warszawie i rozwożone po mieście kurierem w zaklejonych kopertach.” Można wierzyć, że tak jest, ale mimo oficjalnych zapewnień pojawiają się pewne wątpliwości. Analiza jawnych list środków ochrony kryptograficznej posiadających certyfikaty wydane przez jednostki certyfikujące obu służb ochrony państwa (ABW - sfery cywilnej i SKW - sfery wojskowej), pokazuje faktyczny stan narodowej kryptografii i praktyczne możliwości budowy nowoczesnych oraz bezpiecznych narodowych systemów i sieci teleinformatycznych. Aktualnie na obu listach znajduje się łącznie 36 wyrobów kryptograficznych posiadających narodowy certyfikat, w tym 32 wyroby z certyfikatami wydanymi przez ABW (stan na IV kw. 2008 r. i 4 wyroby z certyfikatami wydanymi przez SKW (stan na I kw. 2008 r.). Należy podkreślić, że na liście ABW znajduje się 9 wyrobów kryptograficznych 3 zagranicznych firm - dwóch szwajcarskich: OMNISEC AG i CRYPTO AG i francuskiej: SAGEM o klauzulach „Tajne”, „Poufne” i „Zastrzeżone”. Pojawiają się dwa istotne pytania. Jaki jest aktualny stan narodowej kryptologii? oraz Czy można o niej mówić i pisać? Odpowiedź na pierwsze pytanie, choć nie jest trudna, to wymaga dogłębnej analizy polskiego prawa, asortymentu i obszarów zastosowań środków ochrony kryptograficznej mających certyfikaty oraz możliwości projektowania i produkcji systemów ochrony kryptograficznej przez narodowy przemysł. Odpowiedź na drugie pytanie jest oczywista. Nie tylko, że można mówić i pisać o kryptologii, ale wręcz należy, gdyż bez świadomości użytkowników, a przede wszystkim decydentów, ich niezbędnej wiedzy na temat roli kryptologii w ochronie informacji oraz praktycznego jej wykorzystania, nie można zbudować i użytkować bezpiecznych narodowych systemów i sieci teleinformatycznych, a tym samym zapewnić bezpieczeństwo naszemu społeczeństwu i państwu. Należy również zdawać sobie sprawę, że automatyzacja procesu szyfrowania, nie tylko ułatwia i przyspiesza pracę, ale głównie ogranicza liczbę osób mających szczegółową wiedzę na temat systemu ochrony kryptograficznej, którą musi mieć szyfrant w ręcznym procesie szyfrowania i rozszyfrowywania. Wymownym dowodem, do czego może doprowadzić brak wiedzy i nie zrozumienie obszaru kryptologii, jest porównanie jakości polskiego prawa, powszechności wykorzystania systemów ochrony kryptograficznej oraz poziomu bezpieczeństwa teleinformatycznego w naszym kraju z analogicznymi obszarami w państwach członkach NATO. Jednocześnie za absurd można uznać nieprofesjonalne zarzuty pod adresem specjalistów WSI dotyczące kryptografii, przedstawione na dwóch stronach w Raporcie Antoniego Macierewicza, a także niektóre podjęte działania w tym obszarze w czasie likwidacji WSI i tworzenia nowych służb wywiadu i kontrwywiadu wojskowego, w tym służby ochrony państwa sfery wojskowej. Wydaje się, że ponad dwa lata, które minęły od rozwiązania WSI i funkcjonowania nowej służby ochrony państwa sfery wojskowej (SKW) są wystarczające, aby spokojnie powrócić do rozpoczętej edukacji nie tylko społeczności wojskowej, ale całego społeczeństwa oraz przede wszystkim rozpocząć merytoryczną dyskusję o stanie narodowej kryptografii, w celu profesjonalnego i niezwłocznego wdrożenia nowej „Strategii Bezpieczeństwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej” podpisanej w dniu 13 listopada 2007 roku przez Prezydenta RP, której istotnym elementem jest bezpieczeństwo informacyjne i telekomunikacyjne naszego kraju, oparte na najnowocześniejszych technologiach telekomunikacyjnych i najwyższych standardach bezpieczeństwa, zapewniających właściwą ochronę narodowym informacjom niejawnym, przesyłanych drogą elektroniczną.
Stanisław KOWLOPSKI
Kryptografia w Raporcie i Antyraporcie Zanim przybliżę problem jakości obowiązującego w naszym kraju prawa w obszarze ochrony informacji niejawnych i bezpieczeństwa teleinformatycznego, w tym głównie ochrony kryptograficznej oraz przedstawię konkretne propozycję poprawy istniejącego stanu rzeczy, w tym głównie budowania nowoczesnych i bezpiecznych narodowych systemów i sieci teleinformatycznych, podzielę się wnioskami z przeprowadzonej analizy dwóch oficjalnych dokumentów: „Raportu Antoniego Macierewicza” i „Antyraportu - opinii zespołu ekspertów Platformy Obywatelskiej do publikacji Raportu”, pod redakcją posła Marka Biernackiego, dotyczącymi obszaru narodowej kryptografii. Dwa lata temu, oba dokumenty zelektryzowały opinię publiczną. Pokazały one sposób funkcjonowania Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI), realizujących w sferze wojskowej ustawowe zadania służby ochrony państwa (SOP) w stosunkach wewnętrznych oraz krajowej władzy bezpieczeństwa (KWB) w stosunkach międzynarodowych. Ściślej mówiąc, miały one przekonać opinię publiczną o celowości likwidacji WSI i weryfikacji ich kadr, pokazując WSI jako instytucję niekompetentną i patologiczną, a jej kadry jako ludzi nagminnie naruszających prawo. Jednak rozpalona do czerwoności dyskusja skupiła się jedynie na dwóch obszarach odpowiedzialności WSI: działalności wywiadu wojskowego i kontrwywiadu wojskowego. Dyskusja pokazała brak merytorycznej wiedzy o wojskowych służbach specjalnych, a co najgorsze, brak rozsądku polityków i decydentów, uwieńczony opublikowaniem Raportu i ujawnieniem niejawnych danych o działaniu wojskowych służb i ich kadrach. Pojawia się ważne pytanie, dlaczego polityczni „specjaliści” od służb specjalnych nie zajęli się w dyskusji trzecim obszarem odpowiedzialności WSI - ustawową działalnością SOP i KWB sfery wojskowej? Przecież to właśnie ten obszar i tylko ten, ze względu na jego istotny wpływ na bezpieczeństwo państwa, wymagał i powinien podlegać publicznej dyskusji, tym bardziej, że większość dyskutantów, ustawowo odpowiada za stan ochrony informacji niejawnych i bezpieczeństwo teleinformatyczne, z tytułu kierowania jednostkami organizacyjnymi. Nie podjęto tego tematu pomimo, że jednym z dziesięciu zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przesłanych przez Przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej do Naczelnej Prokuratury Wojskowej było rzekome łamanie prawa w obszarze kryptografii (strony 145-146 w elektronicznym wydaniu Raportu). Odpowiedź na to pytanie wydaje się być oczywiste - brak merytorycznego przygotowania oraz nie zdawanie sobie sprawy z wagi tego problemu przez polityków i decydentów. Jak pokazuje czas oraz fakty, zagadnienie ochrony kryptograficznej nie tylko przerosło dyskutantów, ale i Komisję Weryfikacyjną, a także zapewne prokuraturę wojskową, która od 14 lutego 2007 r. prowadzi śledztwo o sygn. Po.Śl.84/05 w tej sprawie i prawdopodobnie nie szybko można spodziewać się jego zakończenia oraz wyników. Jak widać z sygnatury, rozwikłanie sprawy kryptografii w MON jest bardzo skomplikowane, gdyż śledztwo jest faktycznie prowadzone od 2005 roku - czwarty rok bez konkretnych wyników. Pojawia się więc kolejne pytanie: „Dlaczego?”. Przecież pan Antoni Macierewicz przed kamerami wielokrotnie twierdził, że ma niezbite dowody popełnionych przestępstw przez oficerów WSI. Aby pomóc w wyjaśnieniu i rozwikłaniu sprawy oraz ukaraniu winnych całego nielegalnego procederu, chciałbym podzielić się swoją wiedzą w tej sprawie. Głównym jednak powodem zabrania głosu jest bezczynność i nieudolność polityków PO, którzy w kampanii wyborczej zapowiadali rychłe zakończenie weryfikacji, a której nie umieli profesjonalnie zakończyć (ustawa bubel z 25 lipca 2008 r. autorstwa PO) oraz nie rozliczenie winnych za naganny sposób przeprowadzania weryfikacji, mimo że publicznie wyrażali swoje oburzenie faktem opublikowania „Raportu” i jego wartością merytoryczną, wydając „Antyraport”. Już w momencie zaprezentowania „Antyraportu” przez posłów Marka Biernackiego i Pawła Grasia, można było przypuszczać, że w sprawie narodowej kryptografii PO nic konkretnego nie uczyni, czego dowodem jest wartość merytoryczna dotycząca kryptografii (strony 30-31), wyrażająca uwagi krytyczne w stosunku do zarzutów zawartych w „Raporcie”, w brzmieniu: „Rozdział 11 Raportu - Inne nieprawidłowości w funkcjonowaniu WSI ... Inne opisane w tym rozdziale sprawy - np. nadużycia przy procedurach przetargowych w WSI zdarzają się - jak już wyżej wspomniano - również w innych służbach (ABW, AW, Policji, SG) i są eliminowane w ramach istniejących przepisów i mechanizmów. W tym rozdziale opisano również nieprawidłowości w Sztabie Generalnym WP. Jest to jednak odrębna struktura od WSI... Na uwagę zasługuje fakt, iż w Raporcie przywołuje się procedurę prowadzoną przez WSI w ramach, której objęto rozpoznaniem nieprawidłowości mające miejsce w jednym z przetargów. Wskazuje to na pewną - zapewne niewystarczającą - aktywność WSI w tym zakresie. ... ”Jeśli autorzy „Antyraportu” rozumieli by problematykę narodowej kryptografii lub chociaż wykazali minimum zaangażowania w jej zrozumieniu, to ich uwagi dotyczące zarzutów odnośnie narodowej kryptografii przedstawianych w „Raporcie”, wyglądały by następująco (treść „Raportu” - na czarno, uwagi - na niebiesko): „Analizując działania zmierzające do zakupu specjalistycznego sprzętu od z góry ustalonych firm warto przywołać zachowania zmierzające nie tylko do obejścia prawa (pierwszy zarzut), ale w szczególności ewentualne próby wpłynięcia na kształt przepisów ustawy (drugi zarzut). Pierwsze starania zmierzające do zakupu sprzętu kryptograficznego firmy SILTEC podjęto już w roku 2001. W przytoczonym tekście brak jest jakiegokolwiek przykładu i opisu nieprawidłowości, które miały miejsce w latach 2001 - 2004. Dalsza treść dotyczy tylko 2005 roku. Obowiązujące wówczas przepisy uniemożliwiały zakup i dopuszczenie do użytku urządzeń, które nie przeszłyby stosownej certyfikacji. Nie jest to prawda. Obowiązujące przepisy w kraju, ustawa o ochronie informacji niejawnych z dnia 22 stycznia 1999 r. (Dz. U. 1999 Nr 11 poz. 95) z późniejszymi zmianami, umożliwiały stosowanie w narodowych systemach i sieciach teleinformatycznych dowolnych urządzeń kryptograficznych do klauzuli „zastrzeżone” bez badań i certyfikatu (należy w tym miejscu podkreślić, że każdy niejawny narodowy system i sieć teleinformatyczna musiały uzyskać zgodę właściwej SOP na dopuszczenie do eksploatacji). Ustawowy obowiązek posiadania stosownego certyfikatu dotyczył jedynie urządzeń do ochrony niejawnych informacji narodowych o klauzuli „poufne” i wyższej. Ponadto, w niejawnych systemach NATO i UE działających w Polsce nie obowiązuje wymóg polskiej ustawy, gdyż stosowanie urządzeń kryptograficznych w tych systemach określają przepisy NATO i UE. Jednocześnie należy zaznaczyć, że obowiązek certyfikacji urządzeń kryptograficznych stosowanych w narodowych systemach i sieciach teleinformatycznych oznaczonych klauzulą „poufne” został wprowadzony w dniu 3 lutego 2001 r. (Dz. U 2001 Nr 22 poz. 247) - art. 60 ust. 2a. Wcześniej taki obowiązek istniał tylko dla wyrobów kryptograficznych do ochrony informacji o tajemnicy państwowej. W roku 2005 doszło do nowelizacji przepisów ustawy o ochronie informacji niejawnych. Była to kolejna nowelizacja tej ustawy uchwalona w dniu 15 kwietnia 2005 r. (Dz. U. 2005 Nr 85 poz. 727). Ponadto, należy podkreślić, że pomimo tych nowelizacji, nadal ustawa o ochronie informacji niejawnych pozostawia wiele do życzenia, szczególnie w obszarze ochrony kryptograficznej i niekorzystnie odbiega od prawa obowiązującego w NATO i państwach członkach NATO oraz UE. Gruntownej zmianie uległy przepisy art. 60 i następnych. Zmiany były ważne (zmieniono treść całego Rozdziału 10), ale w dalszym ciągu nie rozwiązały one wielu istotnych problemów. Zmiany dotyczyły: wprowadzenia pojęcia „akredytacji bezpieczeństwa teleinformatycznego” - art. 60 ust. 1 i ust. 2 (zmiana pozytywna), wzajemnego uznawania certyfikatów ochrony kryptograficznej wydawanych przez służbę ochrony państwa sfery cywilnej i wojskowej - art. 60 ust. 4 (bardzo pozytywna), dopuszczenia przez szefa właściwej służby ochrony państwa niejawnych systemów i sieci teleinformatycznych (wszystkich klauzul) na czas określony, nie dłuższy jednak niż na 2 lata bez spełnienia niektórych wymagań bezpieczeństwa (wcześniej czas był nieokreślony) - art. 60 ust. 7 (pozytywna), kierownicy jednostek organizacyjnych organów uprawnionych do prowadzenia czynności operacyjno-rozpoznawczych uzyskali możliwość podejmowania decyzji o eksploatacji niejawnych systemów i sieci teleinformatycznych (wszystkich klauzul) bez konieczności ich akredytacji i certyfikacji oraz bez konieczności badania i certyfikacji urządzeń i narzędzi kryptograficznych w nich stosowanych - art. 60 ust. 8 (bardzo negatywna), zmieniono nazwę jednego z dwóch dokumentów bezpieczeństwa - „procedury bezpieczeństwa” na „procedury bezpiecznej eksploatacji” i zrezygnowano z jego opracowywania w fazie projektowania - art. 61 ust. 2 (pozytywna) oraz opłat za badania, certyfikację i akredytację - art. 63 (pozytywna). Dlaczego autorzy Raportu nie bili na alarm, że w działalności operacyjno-rozpoznawczej można teraz eksploatować niejawne narodowe systemy i sieci teleinformatyczne bez akredytacji i certyfikacji oraz stosować w nich dowolne urządzenia kryptograficzne bez badań i certyfikatów, i to bezterminowo? Z posiadanych informacji wynika, że WSI liczyły na to, iż zostanie uchwalony przepis w brzmieniu umożliwiającym wyrażenie przez Szefa właściwej służby zgody na używanie sprzętu kryptograficznego do klauzuli „poufne” bez przeprowadzania stosownych badań certyfikacyjnych. Stwierdzenie to nie jest prawdziwe. WSI nie liczyły na taką zmianę w ustawie i nie zabiegały o taką zmianę. Sprawa wyrażenia zgody przez szefa WSI na używanie w narodowych systemach i sieciach teleinformatycznych urządzeń kryptograficznych do klauzuli „poufne” bez przeprowadzania stosownych badań certyfikacyjnych dotyczyła tylko sfery wojskowej i miała mieć charakter czasowy i jednorazowy. Ta warunkowa, czasowo obowiązująca, propozycja wynikała z braku certyfikowanych narodowych wyrobów kryptograficznych dla wojska i braku możliwości certyfikacji przez WSI nowych wyrobów kryptograficznych wyprodukowanych przez polskie firmy. Należy zaznaczyć, że obowiązująca wówczas ustawa nie pozwalała stosować w wojskowych narodowych systemach i sieciach teleinformatycznych urządzeń kryptograficznych posiadających certyfikat SOP sfery cywilnej (ABW). Propozycja szefa WSI była sposobem na niezwłoczne rozwiązanie istniejącego problemu budowania narodowych niejawnych bezpiecznych systemów i sieci teleinformatycznych w MON. Rozwiązanie to miało charakter czasowy, na okres maksymalnie czterech lat (2005-2008). Propozycja mówiła, że czasowo stosowane w wojskowych narodowych niejawnych systemach i sieciach teleinformatycznych urządzenia kryptograficzne miały być certyfikowanymi urządzeniami pochodzącymi z wybranych państw NATO, które zostały już wcześniej zakupione przez wojsko do systemów NATO eksploatowanych w MON. Ponadto możliwość taka dotyczyła jedynie urządzeń, które zostaną zastąpione narodowymi urządzeniami kryptograficznymi w ciągu tego okresu. Bezpieczeństwo narodowych systemów i sieci teleinformatycznych z takimi urządzeniami musiały być bezwarunkowo oceniane a systemy sieci z takimi urządzeniami miały być indywidualnie dopuszczane do eksploatacji przez SOP sfery wojskowej (WSI), po wnikliwej analizie istniejących zagrożeń. Propozycja ta umożliwiała niezwłoczne przystąpienie do budowania w MON nowoczesnych bezpiecznych niejawnych narodowych systemów i sieci teleinformatycznych oraz dawała czas na rozwój laboratoriów badawczych WSI i wyprodukowanie narodowych certyfikowanych urządzeń kryptograficznych. W dniu 9 listopada 2004 r. minister ON zatwierdził „Koncepcję certyfikacji wyrobów służących do ochrony informacji niejawnych przeznaczonych na cele obronności i bezpieczeństwa państwa”, co dało realną podstawę do wyjścia z istniejącej zapaści w obszarze ochrony kryptograficznej w MON. Zaś WSI zobowiązało się do jej wdrożenia i uzyskania gotowości operacyjnej najpóźniej do końca 2007 roku. Jednakże taka redakcja przepisu spotkała się ze stanowczym oporem ekspertów sejmowych. Wskazywali oni m.in. na korupcjogenność powyższego zapisu. Jest to manipulacja i nieprzyzwoitość autorów Raportu, zarzucająca posłom Sejmu RP działanie na szkodę państwa, gdyż ustawa została przez nich uchwalona mimo „stanowczego oporu ekspertów”. Sprawdzenie tego zarzutu jest bardzo proste - w Sejmie RP powinny znajdować się dokumenty pokazujące prace nad zmianami ustawy. Idąc dalej tym rozumowaniem autorów Raportu można stwierdzić, że WSI mogły przeprowadzić każdą zmianę w ustawie i nikt nie miał nic do powiedzenia - nawet posłowie. Ostatecznie uchwalony został przepis, który pozwalał na dopuszczenie omawianego sprzętu do użytku warunkowo, na okres 2 lat. Przedstawiciele służb zapewniali, że takie rozwiązanie może być stosowane jedynie wyjątkowo, np. w wypadku braku odpowiednich urządzeń, w warunkach polowych, w trakcie misji zagranicznych. Jest to argument przeczący tezie autorów o sprzeciwie ekspertów sejmowych dotyczących zaproponowanych zmian w ustawie. Pojawia się zatem pytanie, dlaczego ograniczenia o wyjątkowości stosowania tego rozwiązania nie znalazły się w treści ustawy? Ponadto należy podkreślić, że uchwalony przepis dotyczy wszystkich narodowych niejawnych systemów i sieci teleinformatycznych (od klauzuli „zastrzeżone” do „ściśle tajne”) i poszedł znacznie dalej niż propozycja WSI, dotycząca czasowego i ograniczonego stosowania urządzeń kryptograficznych bez certyfikatu. Kto był autorem tego pomysłu: sejmowi eksperci czy posłowie? Propozycja WSI była bardziej restrykcyjna od rozwiązania przyjętego w ustawie, gdyż mówiła o stosowaniu natowskich certyfikowanych urządzeń kryptograficznych w wojskowych narodowych niejawnych systemach i sieciach teleinformatycznych jedynie do klauzuli „poufne”. Dodatkowo należy przypomnieć, że przepisy NATO w wyjątkowych sytuacjach operacyjnych dają dowódcom możliwość stosowania urządzeń kryptograficznych bez certyfikatów w systemach i sieciach teleinformatycznych (analogicznie jest w licznych państwach członkach NATO). Powyższe zapewnienia w kontekście podejmowanych od 2001 r. zabiegów zmierzających do zakupu sprzętu kryptograficznego konkretnej firmy, o którym od początku wiadomo było, że nie spełnia i nie będzie spełniał wymagań ustawowych, mogą budzić poważne wątpliwości. Zgodnie z ustawą o ochronie informacji niejawnych urządzenia kryptograficzne mogły i mogą być stosowane w narodowych systemach i sieciach teleinformatycznych bez posiadania certyfikatu do klauzuli „zastrzeżone”. Należy pamiętać, że urządzenia kryptograficzne posiadające certyfikat NATO były zakupywane do natowskich systemów i sieci teleinformatycznych zainstalowanych w naszym kraju. Należy zaznaczyć, że sprzęt kryptograficzny był kupowany przez MON w kilku firmach kilku państw NATO (nie tylko w firmie Siltec), na co istnieją dowody - dokumenty umów i dostaw. Jednocześnie należy podkreślić, że za planowanie i zakup sprzętu kryptograficznego dla MON nie odpowiadało WSI, lecz użytkownicy, P-6 SG WP i DZ MON. Pełną świadomość naruszeń prawa, który nastąpiły po uchwaleniu nowelizacji ustawy, musiał mieć gen. Dukaczewski, który sporządził notatkę dotyczącą interpretacji zapisu art. 60 pkt. 7 opisywanej ustawy. Jest to kolejna nieścisłość i manipulacja faktami. Zgodnie ze zmienionym zapisem w ustawie z 15 kwietnia 2005 r., szef WSI otrzymał ustawowe uprawnienie dopuszczania w resorcie obrony narodowej do eksploatacji narodowe niejawne systemy i sieci teleinformatyczne wszystkich klauzul na okres do dwóch lat. Wymieniona notatka, która jest jawna i jest do wglądu, została sporządzona i podpisana przez szefa WSI w dniu 28 stycznia 2005 r. (przed uchwaleniem ustawy) i nie była ona interpretacją art. 60 pkt. 7, gdyż takiego zapisu nie było w obowiązującej wówczas ustawie. Notatka, która była dostępna Komisji Weryfikacyjnej, określała zasady czasowego i ograniczonego dopuszczenia do stosowania certyfikowanych urządzeń NATO w wojskowych narodowych niejawnych systemach i sieciach teleinformatycznych. Należy przypomnieć, że w obowiązującym wówczas Rozporządzeniu Prezesa RM w sprawie podstawowych wymagań bezpieczeństwa systemów i sieci teleinformatycznych z dnia 25 lutego 1999 roku (Dz. U. Nr 18, poz. 162) istniał § 4, który mówił, że: „Służby ochrony państwa mogą dopuścić do stosowania w systemie lub sieci teleinformatycznej, bez konieczności przeprowadzania badań, urządzenie, które spełnia wymagania bezpieczeństwa określone w rozporządzeniu, jeżeli otrzymało certyfikat właściwej krajowej władzy bezpieczeństwa w państwie będącym stroną Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego.”, który wprowadził zamęt w głowach użytkowników i wywoływał spory wśród prawników (taki zapis jest nadal w obowiązującym rozporządzeniu - § 11). Smutnym epilogiem opisanych, acz nie w pełni skutecznych zabiegów, było podpisanie w maju 2005 r. przez min. Jerzego Szmajdzińskiego, Szefa WSI gen. Marka Dukaczewskiego oraz Szefa Generalnego Zarządu Dowodzenia i Łączności gen. Stanisława Krysińskiego „Aneksu do Koncepcji rozwoju systemów ochrony kryptograficznej w resorcie Obrony Narodowej”. W dokumencie tym zatwierdzili oni de facto plan niestosowania obowiązujących przepisów w procedurze akredytacji urządzeń kryptograficznych oferowanych przez SILTEC.280 Cytowany Aneks, zatwierdzony przez ministra ON w dniu 27 maja 2005 r., był kolejnym krokiem uregulowania sprawy związanej z budową w MON bezpiecznych narodowych niejawnych systemów i sieci teleinformatycznych z czasowym i ograniczonym wykorzystaniem certyfikowanych przez NATO urządzeń kryptograficznych (zaakceptowanie czasowego rozwiązania przedstawionego w notatce). Należy w tym miejscu również powiedzieć o opracowaniu i zatwierdzeniu w dniu 26 marca 2004 r. przez ministra ON „Koncepcji rozwoju systemów ochrony kryptograficznej w resorcie obrony narodowej” oraz wspomnianej koncepcji certyfikacji wyrobów kryptograficznych i rozpoczętym jej wdrażaniu. Zarzuty o naruszaniu prawa przez szefa WSI i podległą mu komórkę specjalistyczną są bezpodstawne. W latach 2004-2005 szef WSI i podlegli mu specjaliści zrobili wiele w celu podniesienia poziomu bezpieczeństwa teleinformatycznego i ochrony informacji niejawnych w MON, na co istnieje szereg konkretnych dowodów znajdujących się w zasobach archiwalnych MON. Jest to przykład całkowitej instrumentalizacji prawa w celu zabezpieczenia swoich partykularnych interesów z oczywistą szkodą dla poziomu bezpieczeństwa tajemnicy państwowej, której ochroną na mocy ustawy zajmowały się właśnie WSI. Niestety jest to jedynie dowód pokazujący braku profesjonalizmu autorów Raportu oraz świadczący o nie rozumieniu sytuacji w MON w tym obszarze. Zaproponowane rozwiązanie czasowego stosowanie urządzeń kryptograficznych dotyczyło jedynie klauzul „Zastrzeżone” i „Poufne” - tajemnicy służbowej, zatem mówienie przez autorów o działaniach WSI „z oczywistą szkodą dla poziomu bezpieczeństwa tajemnicy państwowej”, jest nieprawdziwe i nie jest merytoryczne. Opisane, nie będące wyjątkiem, działania powodowały wymierne straty dla budżetu państwa. Jest to typowy zabieg propagandowy. Nasuwa się pytanie, jeśli były to „wymierne straty dla budżetu państwa”, to na jakim były one poziomie? Stanowiły również, poprzez akredytowanie urządzeń kryptograficznych bez faktycznego przeprowadzenia wymaganych badań, olbrzymie zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Kolejny przykład braku profesjonalizmu i zabiegu propagandowego. Urządzenia kryptograficzne nie podlegają akredytacji, ale certyfikacji - tylko dla klauzuli „Poufne” i wyższej. Mówienie o „olbrzymim zagrożeniu bezpieczeństwa państwa” jest niepoważne i świadczy, że autorzy opisujący to zagadnienie chcieli czymś zaimponować czytelnikowi. Szczególnie świadczy o tym przytoczony dalej przykład. Z dopuszczonych w ten sposób do użytku urządzeń korzystały lub korzystają osoby sprawujące najwyższe urzędy państwowe w tym: Prezydent RP, Szef BBN, Minister Obrony Narodowej, Szef Sekretariatu MON, Sekretarz Stanu I Zastępca MON, Szef Sztabu Generalnego WP, Szef WSI czy Komendant Główny ŻW. Podany przykład najprawdopodobniej dotyczy niejawnych telefonów komórkowych posiadających certyfikat „NATO Secret”, które zostały zastosowane we wdrożonym w MON narodowym niejawnym systemie teleinformatycznym do klauzuli „Poufne” na okres dwóch lat, do czasu opracowania własnych bezpiecznych telefonów komórkowych (system obejmował kilka wymienionych osób spoza MON). Jaki ma to związek z olbrzymim zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa? Użytkownicy tej sieci mogli przekazywać tylko informacje o tajemnicy służbowej. Tak na marginesie, to do dnia dzisiejszego osoby sprawujące najwyższe urzędy państwowe posługują się głównie jawnymi telefonami komórkowymi (nie licząc kilku zakupionych ostatnio polskich telefonów komórkowych do klauzuli „Zastrzeżone”), w tym kierownictwo MON - jawnym systemem „Blackberry”. Na uwagę zasługuje także fakt, iż gdyby zamiast wieloletnich starań zmierzających do zakupu obcych urządzeń zdecydowano się na przygotowanie własnych rozwiązań, prawdopodobnie w tym samym czasie udałoby się je wdrożyć. Jest to bardzo rozsądny wniosek - niestety jedyny. Cóż, generowanie pomysłów jest bardzo łatwe, jednak znacznie gorzej jest z ich realizowaniem. 280 Aneks ten jest zwieńczeniem działań nielegalnego lobby na rzecz firmy SILTEC. W jego skład wchodzili najwyżsi rangą oficerowie Sztabu Głównego WP oraz WSI; poza wymienionymi także gen Henryk Tacik (Polskie Przedstawicielstwo Wojskowe przy Komitecie Wojskowym Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego), gen. Henryk Szumski (Członek Rady Bezpieczeństwa Narodowego), gen. Maj, gen Wojciech Wojciechowski, gen. Wojciech Kubiak, płk Glonek, płk Dobrosław Mąka (dyr. Biura Bezpieczeństwa Teleinformatycznego), płk Jerzy Cichosz (autor Aneksu, dyr. WBBiŁ), płk Andrzej Dańczak (WBBŁiL), płk Marek Sobczak (CAŁiBT), płk Krzysztof Polkowski (szef CBT). Jest to mocny zarzut w stosunku do oficerów WP. Komisja Weryfikacyjna musiała posiadać niezbite dowody wpisując go do Raportu i wiedząc o jego publikacji. Zatem pojawia się pytanie, dlaczego tak długo trwa śledztwo prokuratury wojskowej w tej sprawie? Opis poszczególnych etapów działania tej grupy znajduje się w „W notatce w sprawie dopuszczenia do eksploatacji w WP urządzeń kryptograficznych oferowanych przez firmę SILTEC w latach 2001-2006” Oj, Panowie Weryfikatorzy, nie ładnie tak wystawiać swoich Informatorów - to nieprofesjonalne i nieprzyzwoite! Większość wymienionych oficerów w latach 70. lub 80. była szkolona w Moskwie Na 13 wymienionych oficerów szkolenie w Moskwie przeszło 3 oficerów (szkolenie GRU) - porównano z wykazem zamieszczonym w Aneksie nr 13 na stronach 319-329 Raportu.” Minęły ponad dwa lata od likwidacji WSI oraz opublikowania „Raportu” i Antyraportu”. Zostało przerwane wdrażanie naprawczych programów w obszarze wojskowej narodowej kryptografii, odeszli ich autorzy oraz pozbyto się wielu fachowców - je wdrażających. Można dziś powiedzieć, że w wojskowej narodowej kryptografii niestety nie zmieniło się wiele na lepsze. Na pewno pojawiły się nowe pytania, które zapewne pozostaną pytaniami retorycznymi:
1. Ilu z 15 (piętnastu) osobom negatywnie opisanym w „Raporcie”, w tym pięciu oficerom WSI, Naczelna Prokuratura Wojskowa postawiła zarzuty popełnienia przestępstw i działania na szkodę państwa w obszarze kryptografii?
2. Dlaczego autorzy „Raportu” nie zaliczyli do grona „członków nielegalnego lobby” ówczesnego szefa SG WP, zastępcy szefa WSI, członków komisji przetargowych i innych oficerów związanych z tymi działaniami?
3. Ile powstało nowych narodowych urządzeń kryptograficznych posiadających certyfikaty wydane przez SKW?
4. Ile zbudowano rozległych bezpiecznych narodowych niejawnych systemów i sieci teleinformatycznych w MON, wyposażonych w narodowe certyfikowane urządzenia kryptograficzne?
5. Jak wygląda realizacja koncepcji certyfikacji wyrobów spoczywająca na SKW, którą rozpoczęto wdrażać w WSI w 2005 r. i której wdrożenie miało zostać zakończone w 2007 roku?
6. Co z pracami nad koncepcją dotyczącą zasad tworzenia narodowych algorytmów kryptograficznych, ich implementacji i budowy narodowych urządzeń kryptograficznych, bez których nie można budować nowoczesnych bezpiecznych narodowych niejawnych systemów i sieci teleinformatycznych w celu profesjonalnej realizacji „Strategii Bezpieczeństwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej”? Panowie Reformatorzy, a może było warto zastanowić się chwilę, podejmując tak ważną decyzję o likwidacji WSI oraz wyznaczając weryfikatorów ich kadr?! Stanisław KOWLOPSKI
Zaginiony szyfrant chciał odejść ze służby Najbardziej prawdopodobna wersja, to że szyfrant zniknął bo miał problemy zdrowotne - twierdzi Janusz Zemke członek Sejmowej Komisji do Spraw Służb Specjalnych po spotkaniu z szefem Służby Wywiadu Wojskowego. Chorąży Stefan Zielonka chciał odejść ze służby. - Zaginięcie szyfranta wywiadu wojskowego nie pociąga za sobą zagrożenia dla państwa - uważa Stanisław Rakoczy, szef Sejmowej Komisji Komisji do spraw Służb Specjalnych. Jego zdaniem służby nie popełniły w tej sprawie specjalnych błędów. Zgodnie z najbardziej prawdopodobną hipotezą chorąży "miał poważne problemy zdrowotne" - powiedział Janusz Zemke. Dodał, że zaginiony chorąży chciał ze służby odejść, był przez kilka tygodni na zwolnieniu lekarskim. - Wywiad podjął wszelkie działania ochronne - dodał Zemke. - Wszystkie znaki mówią raczej o źródłach osobistych i prywatnych zniknięcia, a nie agenturalno - sensacyjnych - stwierdził Donald Tusk, pytany o zaginięcie szyfranta.- Wiele wskazuje na czynnik osobisty i osobiste problemy - powiedział dziennikarzom Jacek Cichocki, który w kancelarii premiera odpowiada za służby specjalne. Jestem przekonany, że służby od dawna poszukiwały już szyfranta - mówi portalowi Gazeta.pl były szef WSI generał Marek Dukaczewski. Możliwe, że jest to kontrolowany przeciek, wyraz bezradności służb przed nieuniknionym wyciekiem - podejrzewa Dukaczewski. Takie zniknięcia w służbach już się zdarzały, ale rzadko - dodaje. Wyciekiem informacji, razem z imieniem i nazwiskiem jest oburzony generał Roman Polko. Zdaniem byłego szefa BBN i GROM-u informacje o problemach osobistych chorążego Stefana Zielonki są mało prawdopodobne. Bo tacy ludzie są szkoleni i wielokrotnie sprawdzani.
GRA SZYFRANTEM Przez wiele dni, zaginięcie szyfranta wywiadu wojskowego było tematem medialnych doniesień i spekulacji. Z mniej, lub bardziej mądrych wypowiedzi wyłaniały się dwie , podstawowe wersje służące wyjaśnieniu zdarzenia. Według pierwszej - forsowanej przez media, szyfrant mógł zostać porwany lub podjął współpracę z obcym wywiadem. Druga wersja, o której zgodnie zaświadczają premier Tusk, Jacek Cichocki i Janusz Zemke mówi o problemach zdrowotnych i osobistych, lub nieszczęśliwym wypadku, jako realnej przyczynie zniknięcia żołnierza SWW. Dla nas - odbiorców tych informacji, obie wersje brzmią wiarygodnie, a brak racjonalnych przesłanek dla wykluczenia którejkolwiek z nich, powinien powstrzymać zbyt wybujałą wyobraźnię. Warto jedynie zauważyć, że zgodny chór tzw. „czynników oficjalnych” dywagujących o problemach osobistych żołnierza SWW, brzmi mało wiarygodnie, zważywszy na standardową, ustawiczną ochronę i kontrolę, jakiej poddawane są szczególnie ważne obszary przetwarzania i przekazywania informacji, w tym ludzie wykonujący zadania szyfrantów. Wewnętrzne procedury każdej służby, praktycznie uniemożliwiają przypadki nieujawnionych „problemów osobistych lub zdrowotnych” na tym stanowisku. Żołnierz o długim stażu służby w WSW/WSI/SWW - jak zaginiony szyfrant, nie wydaje się człowiekiem podatnym na tak prozaiczne problemy. W sprawie wypowiedzieli się już niemal wszyscy eksperci, politycy i dziennikarze, również wielu blogerów poświęciło jej uwagę. Z większości tych wypowiedzi można wyprowadzić wniosek, że zaginięcie szyfranta stanowi spektakularną kompromitację służb wojskowych i świadczy o fatalnym stanie naszego bezpieczeństwa. Uzasadnieniem dla takiej oceny byłby sam fakt zniknięcia żołnierza, a następnie wyciek tej informacji i podanie danych osobowych zaginionego. Rzeczywiście - to sytuacja bez precedensu. Trudno wszakże sobie wyobrazić, by w sprawie tak ważnej dla naszego bezpieczeństwa i prestiżu służb wojskowych, sprawie - którą bacznie obserwują służby innych państw, nastąpił niekontrolowany wyciek informacji, na tyle nieograniczony, że dopuszczono do publikacji danych szyfranta, jego wizerunku i szczegółów z życia prywatnego. Mając nawet bardzo negatywną opinię o polskich służbach, nie sposób uwierzyć, by w tak wyjątkowej sytuacji mogło nagle dojść do ujawnienia tylu ważnych informacji. Jeśli jednak tak się stało należałoby rozważyć kilka prawdopodobnych wersji:.
- Służby wojskowe wiedzą, że szyfrant został uprowadzony lub przewerbowany, a kontrolowany wyciek informacji i dekonspiracja żołnierza to czytelny dla innych służb sygnał, że jego wiedza już jest nieprzydatna.
- Służby wojskowe wiedzą, że szyfrant nie żyje, a nie mając pewności, czy jego wiedza nie została pozyskana przez obcy wywiad, wyprzedzająco dokonują przecieku - w celu jak wyżej.
- Służby wojskowe wiedziały, że nie uda się zachować w tajemnicy zniknięcia szyfranta - dokonały więc same przecieku informacji, ukierunkowując ją na określone wątki.
- Przeciek informacji nastąpił wbrew intencjom służb wojskowych i został dokonany w celu ich kompromitacji.
Warto zauważyć, że oficjalnie zwolennikiem jednej z podanych wersji jest gen. Marek Dukaczewski, ostatni szef WSI. „ Jestem przekonany,- stwierdził Dukaczewski, że służby od dawna poszukiwały już szyfranta. Możliwe, że jest to kontrolowany przeciek, wyraz bezradności służb przed nieuniknionym wyciekiem. Takie zniknięcia w służbach już się zdarzały, ale rzadko”. Nie odważę się na dywagacje - która z powyższych wersji wydaje się najbardziej prawdopodobna i dlaczego. Nie uprawnia do nich obecny stan wiedzy, jaką posiadamy, a utrwalanie fantastycznych scenariuszy pozostawię panu premierowi i jego politykom. Mam jednak prawo podzielić się pewną obserwacją - o tyle intrygującą, że jeśli uczynimy słuszne w tego rodzaju sprawach założenie, iż reakcje pewnych środowisk nie są rzeczą incydentalną, warto poświęcić jej uwagę. Na stronie Stowarzyszenia „PROMILITO” ukazały się w ostatnim czasie publikacje dotyczące kryptografii i kryptologii. Ich autor - występujący pod pseudonimem „Stanisław Kowlopski”, dysponuje dużą wiedzą na temat problemów które porusza i jest - jak należy przypuszczać oficerem byłej WSI. Choć użyty przez niego sposób argumentacji i zakres zainteresowań, zdaje się być bliski wystąpieniom pewnego oficera WSI znanego z aktywności na forum Blogmedia24, nie ma potrzeby dociekania kim jest autor. Nie to bowiem wydaje się najważniejsze. Z trzech artykułów Kowlopskiego, zamieszczonych na forum PROMILITO, tuż po ujawnieniu informacji o zaginięciu szyfranta, warto spróbować wyeksponować wspólne cechy. Oto, w tekście zatytułowanym „Kryptografia w Raporcie i Antyraporcie” Stanisław Kowlopski dzieli się z czytelnikiem wnioskami z analizy Raportu z Weryfikacji WSI i tzw. Antyraportu - „opinii zespołu ekspertów Platformy Obywatelskiej do publikacji Raportu”, pod redakcją posła Marka Biernackiego, w zakresie, w jakim te dokumenty dotyczą obszaru polskiej kryptografii. Ponieważ mój tekst nie ma ambicji polemiki z tezami autora, pominę szereg błędów i nieścisłości zawartych w artykule. Warto jedynie zwrócić uwagę, że Oficer WSI dokonuje nieuprawnionego ujednolicenia obu dokumentów, nazywając je „oficjalnymi” i „elektryzującymi opinię publiczną”, gdy tymczasem tylko Raportowi z Weryfikacji przysługuje miano dokumentu urzędowego i oficjalnego, a anonimowy „Antyraport” Platformy nigdy takiej cechy nie posiadał , a nadto nie był przedmiotem publicznej dyskusji. Kowlopski na wstępie do swojego artykułu zauważa: „Pojawia się ważne pytanie, dlaczego polityczni „specjaliści” od służb specjalnych nie zajęli się w dyskusji trzecim obszarem odpowiedzialności WSI - ustawową działalnością SOP i KWB sfery wojskowej? Przecież to właśnie ten obszar i tylko ten, ze względu na jego istotny wpływ na bezpieczeństwo państwa, wymagał i powinien podlegać publicznej dyskusji, tym bardziej, że większość dyskutantów, ustawowo odpowiada za stan ochrony informacji niejawnych i bezpieczeństwo teleinformatyczne, z tytułu kierowania jednostkami organizacyjnymi. Nie podjęto tego tematu pomimo, że jednym z dziesięciu zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przesłanych przez Przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej do Naczelnej Prokuratury Wojskowej było rzekome łamanie prawa w obszarze kryptografii (strony 145-146 w elektronicznym wydaniu Raportu)”. Przywołany przez autora fragment Raportu dotyczy rozdziału zatytułowanego „Nieprawidłowości przy organizacji zakupów” i opisuje działania szefostwa WSI w zakresie „zakupu sprzętu specjalistycznego dla pionów zajmujących się obsługą techniczną działań operacyjnych”. Opis dotyczy głównie spółki SILTEC (powstała w 1982 r. prawdopodobnie jako firma przykrycia Zarządu II Sztabu Generalnego LWP) oraz firmy DGT-System, a także nieprawidłowości stwierdzonych przy zakupie sprzętu kryptograficznego oraz dopuszczeniu do użytku urządzeń, które nie przeszłyby stosownej certyfikacji. Na stronie 145 Raportu czytamy: „Opisane, nie będące wyjątkiem, działania powodowały wymierne straty dla budżetu państwa. Stanowiły również, poprzez akredytowanie urządzeń kryptograficznych bez faktycznego przeprowadzenia wymaganych badań, olbrzymie zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Z dopuszczonych w ten sposób do użytku urządzeń korzystały lub korzystają osoby sprawujące najwyższe urzędy państwowe w tym: Prezydent RP, Szef BBN, Minister Obrony Narodowej, Szef Sekretariatu MON, Sekretarz Stanu I Zastępca MON, Szef Sztabu Generalnego WP, Szef WSI czy Komendant Główny ŻW. Na uwagę zasługuje także fakt, iż gdyby zamiast wieloletnich starań zmierzających do zakupu obcych urządzeń zdecydowano się na przygotowanie własnych rozwiązań, prawdopodobnie w tym samym czasie udałoby się je wdrożyć. W tym kontekście istotna jest przekazana Komisji Weryfikacyjnej informacja, dotycząca nieformalnej grupy wewnątrz WSI, powiązanej z gen. Dukaczewskim. Dzięki mianowanej według ustalonego przez siebie klucza kadrze, stanowiącej w razie potrzeby swoiste lobby lub grupę nacisku, miała ona mieć możliwość realizacji dowolnego zadania, niekoniecznie legalnego i związanego z działaniem służby. [...] Nieprawidłowości w zakresie procedur przetargowych, jakie występowały w WSI, odnotowano także w prowadzonej od 2005 r. sprawie „P”. Prowadząc tę sprawę funkcjonariuszy WSI ustalili, że procedury przetargowe były na ogół źle zorganizowane. Nadmiernie często ze szkodą dla WSI stosowano procedurę zakupów „z wolnej ręki” i dzielono przetargi celem obejścia przepisów. Zazwyczaj nie publikowano ogłoszeń w „Biuletynie Zamówień Publicznych”, a ograniczano się do wysyłania zaproszeń przetargowych do kilku zaprzyjaźnionych firm, bez konfrontowania ich ofert na szerszym rynku. W roku 2004 wytypowano m.in. firmę INSAM, która została wpisana do Krajowego Rejestru Sądowego w 8 dni po wygraniu przetargu. Zwieńczeniem sprawy „P” było zawiadomienie prokuratury wojskowej o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. W tej sprawie interesujące jest także to, iż całość postępowania ograniczono do stosunkowo niskich rangą oficerów. Najstarszy z nich był w stopniu majora”. Tyle Raport z Weryfikacji. „Stanisław Kowlopski”, po postawieniu pytania dotyczącego tego fragmentu, udziela też odpowiedzi: „Odpowiedź na to pytanie wydaje się być oczywiste - brak merytorycznego przygotowania oraz nie zdawanie sobie sprawy z wagi tego problemu przez polityków i decydentów. Jak pokazuje czas oraz fakty, zagadnienie ochrony kryptograficznej nie tylko przerosło dyskutantów, ale i Komisję Weryfikacyjną, a także zapewne prokuraturę wojskową, która od 14 lutego 2007 r. prowadzi śledztwo o sygn. Po.Śl.84/05 w tej sprawie i prawdopodobnie nie szybko można spodziewać się jego zakończenia oraz wyników. Jak widać z sygnatury, rozwikłanie sprawy kryptografii w MON jest bardzo skomplikowane, gdyż śledztwo jest faktycznie prowadzone od 2005 roku - czwarty rok bez konkretnych wyników. Pojawia się więc kolejne pytanie: „Dlaczego?”. Przecież pan Antoni Macierewicz przed kamerami wielokrotnie twierdził, że ma niezbite dowody popełnionych przestępstw przez oficerów WSI.” Na zakończenie artykułu oficer WSI konkluduje: „Minęły ponad dwa lata od likwidacji WSI oraz opublikowania „Raportu” i Antyraportu”. Zostało przerwane wdrażanie naprawczych programów w obszarze wojskowej narodowej kryptografii, odeszli ich autorzy oraz pozbyto się wielu fachowców - je wdrażających. Można dziś powiedzieć, że w wojskowej narodowej kryptografii niestety nie zmieniło się wiele na lepsze” - i stawia m.in. takie pytania: „Ilu z 15 (piętnastu) osobom negatywnie opisanym w „Raporcie”, w tym pięciu oficerom WSI, Naczelna Prokuratura Wojskowa postawiła zarzuty popełnienia przestępstw i działania na szkodę państwa w obszarze kryptografii?[...] Co z pracami nad koncepcją dotyczącą zasad tworzenia narodowych algorytmów kryptograficznych, ich implementacji i budowy narodowych urządzeń kryptograficznych, bez których nie można budować nowoczesnych bezpiecznych narodowych niejawnych systemów i sieci teleinformatycznych w celu profesjonalnej realizacji „Strategii Bezpieczeństwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej”? Panowie Reformatorzy, a może było warto zastanowić się chwilę, podejmując tak ważną decyzję o likwidacji WSI oraz wyznaczając weryfikatorów ich kadr? W drugim z artykułów zatytułowanym „ Czy powinniśmy rozmawiać o kryptologii” „St.Kowlopski” bezpośrednio nawiązuje do faktu zaginięcia szyfranta SWW dostrzegając, iż „problematyka ochrony informacji niejawnych i bezpieczeństwa systemów teleinformatycznych, a szczególnie ochrony kryptograficznej jest obca nie tylko społeczeństwu, ale przede wszystkim naszym politykom i dziennikarzom”. Po rozprawieniu się z niewiedzą wyżej wymienionych, oficer WSI zauważa: „Jednocześnie za absurd można uznać nieprofesjonalne zarzuty pod adresem specjalistów WSI dotyczące kryptografii, przedstawione na dwóch stronach w Raporcie Antoniego Macierewicza, a także niektóre podjęte działania w tym obszarze w czasie likwidacji WSI i tworzenia nowych służb wywiadu i kontrwywiadu wojskowego, w tym służby ochrony państwa sfery wojskowej. Wydaje się, że ponad dwa lata, które minęły od rozwiązania WSI i funkcjonowania nowej służby ochrony państwa sfery wojskowej (SKW) są wystarczające, aby spokojnie powrócić do rozpoczętej edukacji nie tylko społeczności wojskowej, ale całego społeczeństwa oraz przede wszystkim rozpocząć merytoryczną dyskusję o stanie narodowej kryptografii, w celu profesjonalnego i niezwłocznego wdrożenia nowej „Strategii Bezpieczeństwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej” podpisanej w dniu 13 listopada 2007 roku przez Prezydenta RP, której istotnym elementem jest bezpieczeństwo informacyjne i telekomunikacyjne naszego kraju, oparte na najnowocześniejszych technologiach telekomunikacyjnych i najwyższych standardach bezpieczeństwa, zapewniających właściwą ochronę narodowym informacjom niejawnym, przesyłanych drogą elektroniczną”. Na koniec, przytoczę fragment trzeciego artykułu, zatytułowanego „ POPIS WERYFIKACJI KADR WSI” , w którym ten sam autor zawarł niezwykle interesujący pogląd na sprawę likwidacji WSI: „Należy przypuszczać, że społeczeństwo nigdy nie dowie się prawdy o przyczynach likwidacji WSI oraz zakresie istniejących patologii w WSI, o których tak ochoczo dyskutowano w latach 2006-2007, nie bacząc na bezpieczeństwo naszego kraju i krzywdząc wielu uczciwych żołnierzy i pracowników WSI. Pokazanie prawdy o zakresie patologii w WSI oraz rzeczywistej liczby przestępców nie jest na rękę ani politykom PiS (autorom Raportu), ani politykom PO (autorom Antyraportu), gdyż cel został osiągnięty - sprawdzono i przechwycono materiały tak przydatne w grze politycznej a straty poniesione przez żołnierzy i pracowników WSI nie są istotne - przecież od początku nie chodziło o rzetelną weryfikację kadr WSI lecz o szukanie „haków na swoich”. Dwa lata od opublikowania Raportu pokazują, że prokuratura wojskowa nie jest w stanie postawić zarzutów łamania prawa przez żołnierzy i pracowników WSI. Ostatnią nadzieją rehabilitacji dla pokrzywdzonych jest trwające śledztwo dotyczące przekroczenia uprawnień i nie dopełnienia obowiązków przez Komisję Weryfikacyjną, prowadzone przez prokuraturę cywilną, po zawiadomieniu jej przez 24 osoby i 2 instytucje po opublikowaniu Raportu w dniu 16 lutego 2007 r. Poważnym pytaniem jest mizerne tempo prowadzonego śledztwa oraz fakt blokowania prokuraturze cywilnej dostępu do materiałów weryfikacyjnych, najpierw przez Komisję Weryfikacyjną, a obecnie przez nowe służby. Zaistniałe fakty, uchwalenie ustawy praktycznie przerywającej weryfikację oraz nie rozliczenie Komisji Weryfikacyjnej z pracy, pozwalają odpowiedzialnie stwierdzić, że „koalicja POPiS” nie jest zainteresowana pokazaniem prawdy o łamaniu prawa w czasie weryfikacji oraz o stanie niejawnych akt weryfikacyjnych. Zdziwienie budzi również bierność postawy masmediów, które opuściła ciekawość na temat rzeczywistych rozmiarów patologii w WSI oraz ukarania winnych popełnionych przestępstw - wyników pracy prokuratury wojskowej i cywilnej oraz sądów”. Dwie rzeczy wydają się wspólne wystąpieniom oficera byłej WSI - mocne przekonanie, że prokuratura wojskowa nie jest w stanie potwierdzić zarzutów łamania prawa przez żołnierzy WSI - szczególnie w obszarze kryptografii oraz nawoływanie, by w tej sytuacji powrócić do „prac nad koncepcją dotyczącą zasad tworzenia narodowych algorytmów kryptograficznych, ich implementacji i budowy narodowych urządzeń kryptograficznych” Jak można się domyślać, uczestnikami tych prac, w ramach wdrożenia „Strategii Bezpieczeństwa Narodowego” mieliby być „doskonali fachowcy” - oficerowie rozwiązanych WSI - skrzywdzeni niesłusznymi podejrzeniami Komisji Weryfikacyjnej. Ważnym argumentem przemawiającym za ich udziałem będzie - według autora cytowanych artykułów - fakt, że do tej chwili prokuratura wojskowa nie jest w stanie potwierdzić kryminalnych zarzutów. Co więcej - to w prowadzonym przez prokuraturę postępowaniu przeciwko członkom Komisji, autor dostrzega „ostatnią nadzieję” na rehabilitację pokrzywdzonych oficerów WSI. Adresatem tego przesłania - zważywszy na formę w jakiej zostało sporządzone, wydaje się obecny rząd, bo choć Stanisław Kowlopski dostrzega w postawie polityków Platformy rzekomą „koalicję POPiS”, to przecież postulat „rehabilitacji pokrzywdzonych”, przeprowadzonej przez prokuraturę wojskową wydaje się jednoznacznie wskazywać kierunek tych oczekiwań. Zastanawiam się - jakie to okoliczności mogą stanowić podstawę dla tez, stawianych przez autora z PROMILITO, skąd czerpie pewność o wynikach prokuratorskich śledztw i - przede wszystkim - dlaczego sugestia powrotu do prac nad tworzeniem „narodowej kryptologii” pojawia się właśnie w tym momencie, gdy ujawniono informacje o zaginięciu szyfranta wojskowych służb? Choć jestem ostrożny w wyrażaniu nadziei - chciałbym liczyć na to, że profesjonalni dziennikarze śledczy, a szerzej „masmedia” potraktują całkowicie poważnie zdziwienie pana oficera WSI i nigdy nie opuści ich „ciekawość na temat rzeczywistych rozmiarów patologii w WSI oraz ukarania winnych popełnionych przestępstw - wyników pracy prokuratury wojskowej i cywilnej oraz sądów”. Tak wielce intrygująca opinię publiczną sprawa zaginięcia żołnierza SWW, oraz mnożące się w tej sprawie pytania i wątpliwości - powinny tę naturalną ciekawość wyzwolić. Aleksander Ścios
I znów za późno... JE Aleksander Łukaszenka nawtykał Moskwie - i najwyraźniej idzie w objęcia Zachodu. Choć, być może, liczy, że Kreml przedstawi Mu jakąś jeszcze korzystniejszą ofertę? Podziwiam tego człowieka. Ale On prowadzi politykę SAM. Jak napisał śp. Henryk Ibsen: „Silny jest najsilniejszy, gdy stoi sam!”. Samemu łatwiej. A był okres, kiedy p. Łukaszence groziło wchłonięcie przez Rosję. A III RP, zamiast Go przygarnąć i Mu pomódz - na polecenie z Brukseli i Waszyngtonu obrażało Go, jak się dało. I jeszcze przerabiała Związek Polaków na Białej Rusi w organizację anty-łukaszenkowską. Takich mamy polityków - agentów obcych mocarstw, albo zwykłych idiotów. Teraz już chyba za późno. Teraz p.Łukaszenka sam sobie poradzi. Bez Warszawy. Dogada się z Berlinem. Cóż za zaślepienie! To tak, jakby 500 lat temu dopuścić, by Litwa zrobiła unię z Zakonem Krzyżackim. JKM
Darmowy internet? Oszustwo! Pisałem już o tym parę tygodni temu - z okazji reklamy telewizyjnej, nie pozostawiającej wątpliwości, że "młodzież popiera ideę darmowego internetu". Teraz jeszcze raz kilka słów. Otóż wiele osób obawia się wolnego rynku - twierdząc, że gdyby Władzuchna „nie pilnowała przestrzegania reguł wolnej konkurencji” to zaraz jakiś gigant dałby cenę dumpingową, wyniszczył konkurencję - a gdyby już ją wyniszczył, to podyktowałby ceny ździercze, że hej! Co prawda jakoś nigdy i nigdzie coś takiego się na wolnym rynku nie zdarzyło - ale ludzie się boją Czarnego Luda. Tymczasem bezpłatny internet to jest właśnie dokładnie to! Spełnienie najgorszych obaw z tej kategorii! Bezpłatny internet giganta, jakim jest państwo, miasto czy inny Czerwony Ludź, zlikwiduje konkurencję, i... właśnie: i co dalej? Dalej zacznie się to samo, co z reżymową „służbą zdrowia” czy „bezpłatną oświatą”. Bezpłatna „służba informatyczna” będzie żądać więcej i więcej pieniędzy, świadcząc ludziom coraz to gorsze i gorsze usługi. No, bo trzeba będzie oszczędzać. Po jakimś czasie, gdy poziom usług spadnie poniżej poziomu wszelkiej krytyki, zacznie się mówić o konieczności wprowadzenia chociaż cząstkowych opłat (co wzbudzi żywiołowy protest internautów!!!) - co nic nie pomoże. Potem zezwoli się tytułem eksperymentu na działalność prywatnych providerów... W końcu prawie wszyscy poza emerytami przejdą do sfery prywatnej - ale... ale nadal funkcjonować będzie sieć publiczna, utrzymywana z podatków - bo przecież „nie można pozbawić ludzi pracy, a biednych emerytów bezpłatnego dostępu do Sieci!” Tak by było - czy nie? Proszę posłuchać, co mówią w reżymowym „Polskim Radio” i TVP!! No, to zaśpiewajmy razem: „Komuny nie chcemy - nie chcemy, i już! W darmochę to wierzy idiota, Za lata spędzone w głupocie - no, cóż:
Zapłaci Czerwona Hołota!!” JKM
29 maja 2009 Kurtyna poszła w górę podczas trwającego przedstawienia.. Pan minister skarbu, Aleksander Grad z Platformy Obywatelskiej, w sprawie sprzedaży stoczni powiedział:” Inwestor, który zakupił kluczowe składniki majątku, niezbędne do produkcji stoczniowej, wyraził wolę i gotowość kontynuowania produkcji statków w Stoczni Gdynia”. Sprzedaż ta odbyła się jakby niespodziewanie, i zakupiła ją spółka Unitek International Trust. Ta sama spółka wygrała niedawno przetarg na sprzedaż najważniejszych aktywów Stoczni Szczecińskiej Nowa. Stocznia w Gdynia została sprzedana za 288 milionów złotych, a Stocznia Szczecińska Nowa- za 163 miliony złotych.. Nie jestem oczywiście fachowcem , ile co jest warte, ale nie przypominam sobie, żeby te firmy były wystawione na publicznym przetargu i żeby je kupił ktoś, kto zapłaci za nie najwięcej i żeby oczywiście pieniądze trafiły na jakiś fundusz emerytalny, z którego emeryci dostawaliby emerytury. Podczas debaty na temat przemysłu stoczniowego nie padło pytanie, jaka to tajemnicza firma, kupiła trzy dni wcześniej stocznie w Szczecinie i Gdyni? Dziwne to i tajemnicze, bo dyskusja oscylowała wokół szejków z Kataru. O inwestorze, który pojawił się jak przysłowiowa zjawa, nawet pan minister od gospodarki, pan Waldemar Pawlak nie miał żadnego pojęcia(????).. Odsyłał dziennikarzy do ministra Grada i miał nadzieję, że:” Grad tego inwestora sprawdził”(???). Czy to nie ciekawe, że minister polskiej gospodarki nie wie, i nie jest ciekawy, kto te stocznie kupił? Chociażby z samej ciekawości. zainteresował się w czyje ręce i dlaczego tak nagle, opędzlowano stocznie? Dla mnie jest to niesamowite, że minister gospodarki został tym faktem zaskoczony..(???). Ciekawa jest też informacja dotycząca tzw. pomocy publicznej dla Stoczni Gdańskiej. Według rządu, który poinformował o tym Komisję Europejską, Stocznia otrzymała 600- 700 milionów złotych(???). To znaczy nie można ustalić dokładnie ile? To jest dopiero hucpa mydlana bo „stoczniowcy”, a dokładnie pan Karol Guzikiewicz, wiceprzewodniczący stoczniowej „ Solidarności” twierdzi, że pomoc ta wynosiła 80 milionów złotych, a - jak twierdzi - efektywnej pomocy było 33 miliony złotych. Powołuje się przy tym na raport Najwyższej Izby Kontroli, a ta z kolei twierdzi, że raport nie jest jeszcze gotowy(???) i każe dziennikarzom poczekać do drugiej połowy czerwca. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów dzień po debacie poinformował Polską Agencję Prasową, że od 1 maja 2004 roku do 31 lipca roku ubiegłego, pomoc publiczna udzielona Stoczni Gdańsk, wynosiła- uwaga!- około 700 milionów złotych(???). Znowu „około”… To wydający nasze pieniądze nie wiedzą, ile ich wydali? I dlaczego jedna strona twierdzi, że tyle, a druga, że tyle.. To matematyka w przypadku dyskusji o Stoczni , nie jest nauką ścisłą? Tylko każdy sobie twierdzi, co mu ślina na język przyniesie, i że „ około”? Powierzchnia podstawowego terenu produkcyjnego Stoczni Szczecińskiej Nowa wynosi znowu” około” 700000 m2. Łączna powierzchnia użytkowa w budynkach wynosi” około” 278 000 m2. Do tego dochodzi infrastruktura, park maszynowy, marka, ludzi, tradycja.. Z obliczeń wynika, że za 1 m2 wraz z zabudowaniami, nie licząc reszty infrastruktury zapłacono po 230 złotych. Jak twierdzą fachowcy od wartości ziemi w Szczecinie Gumieńcach, cena jednego metra ziemi tzw. gołej- to suma od 400 do 500 złotych za m2(!!!!).
Podobna sytuacja jest w stoczni Gdynia. A ciekawym jest, że stocznie kupiła firma United International Trust, który to fundusz współpracuje z Sapiens International Corporation NV, która to spółka należy do konsorcjum Emblaze Ltd. Nie byłoby w tym nic dziwnego, spółki i konsorcja są różne, różnie zarejestrowane, w ucieczce przed podatkami, ale jest jedna ciekawa informacja.. Członkiem zarządu konsorcjum Emblaze Ltd, jest pan Nahum Admoni - szef wywiadu izraelskiego (Mossadu) latach 1982 - 1989.(???). To też może nic nie znaczyć. A może znaczyć.. United International Trust zarejestrowana jest w raju podatkowym, Antylach Holenderskich. I okazało się, że dla polskiego rządu, bardziej godni zaufania są nieznani inwestorzy, niż potentaci w produkcji statków tacy jak: norweski holding AKER czy koreański Hundai Heavy. Przecież cały czas powtarzano, że chodzi o miejsca pracy, i żeby kupujący kontynuował budowę statków.. No to kto najbardziej nadaje się do budowania statków, jak nie firma , która na światowym poziomie je buduje? Znowu jakieś tajemnicze decyzje.. Nawet „ Gazeta Wyborcza” napisała, że: tajemnicza firma z Antyli Holenderskich, która nie ma nawet strony internetowej, bo unitek-itrust.com to witryna spółki United Trust, a nie United International Trust, chociaż istnieją między nimi personalne koneksje.” Jest powiązana z kapitałem z Kuwejtu i Kataru”. Z uwagi na publiczny charakter spółki, jaką jest spółka Sapiens łatwo można sprawdzić kim są osoby sprawujące funkcje zarządzające w tej korporacji. Sapiens International Corporation współpracuje z United International Trust już dwadzieścia lat. I jest powiązana z bankiem Fortis, co wynika z obecności w dokumentach United International Trust nazwy Fortis Intertrust N.Y- spółki podporządkowanej bankowi Fortis. A kto kieruje Sapiens International? Roni Al.-Dor - służył w izraelskich siłach powietrznych, ukończył też prestiżową uczelnię informatyczną podlegającą sztabowi sił powietrznych Izraela, aktualnie jest też prezesem TTI Telecom. Rami Doron - w Sapiens jest kierownikiem ds. operacyjnych, przez 6 lat był ekspertem do elektroniki w armii Izraela. Sagi Schliesser - przez wiele lat stał na czele Komputer Training School, w izraelskich siłach obronnych. Martin Greenberg - wiceprezes Sapiens, przez 8 lat pracował w wojskowym centrum komputerowym „Mamram. Czy to nie ciekawe? Co robi inteligentny człowiek, jak chce ukryć liść? Zanosi go do lasu… A jak nie ma lasu? Zasadza las… I jakoś dziwnie przycichła sprawa wypłaty przez Polskę 60 miliardów dolarów, o których wspominał pan Stanisław Michalkiewicz swojego czasu, i za co oberwało mu się przez media.. Oskarżony został nawet - przez nie- o antysemityzm.. Ładne kwiatki! WJR
Początek końca Jak mawiano w Hitlerjugend - co cię nie zabije, to cię wzmocni. To spostrzeżenie pan premier Tusk uczynił myślą przewodnią swego kontr-orędzia, jakie wygłosił w Sejmie w odpowiedzi na orędzie prezydenta Kaczyńskiego. Pan prezydent chciałby się dowiedzieć, jak jest naprawdę z polską gospodarką i nawet zaproponował redukcję VAT i zwiększenie kwoty wolnej od podatku. Rząd, ma się rozumieć, takiej informacji panu prezydentowi udzielić nie może nawet gdyby chciał, bo prawdopodobnie sam tego nie wie. Dlatego panu premieru Tusku nie pozostaje nic innego, jak oddziaływać na naszą odporność psychiczną metodami zaczerpniętymi z arsenału Hitlerjugend. Z kryzysu - pociesza pan premier - wyjdziemy wzmocnieni. Ciekawe, że o ile orędzie pana prezydenta wywołało w Sejmie huragan śmiechu, o tyle zapowiedź pana premiera mężykowie stanu przyjęli z powagą. Widać nie są pewni, czy pan premier nie cytuje aby pani Anieli, więc na wszelki wypadek lepiej niczego po sobie nie pokazywać. To okładanie się po łbach orędziami pokazuje, że kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego wkracza w decydującą fazę. Ponieważ ten cały Parlament jest tylko demokratycznym kwiatkiem do biurokratycznego kożucha, to znaczy - do biurokratycznej międzynarodówki, która w stachanowskim tempie kończy totalizować Europę - nie bardzo już wiadomo, jakie bajki wymyślać ad captandam benevolentiam wyborców. Kandydaci przechodzą samych siebie; Wojciech Olejniczak z SLD, chociaż w naturze sprawia wrażenie wymoczka, na plakatach stręczy jakąś „energię dla Warszawy”. Z kolei Paweł Poncyliusz z PiS chciałby dla Warszawy „więcej”, chociaż nie bardzo wiadomo - czego konkretnie. Prawdopodobnie pieniędzy, ale - powiedzmy sobie szczerze - kto by nie chciał więcej pieniędzy? Nie dla siebie, uchowaj Boże, o tym nie ma mowy, ależ skądże, wcale nie! Tylko - dla Berlina, Paryża, Madrytu, Rzymu, czy Pragi? Jestem tedy przekonany, że w tamtych stolicach tamtejsi Pawłowie Poncyliusze z tamtejszych PiS-ów obiecują to samo - oczywiście kosztem Warszawy, bo jakże by inaczej? To znaczy, że Unia Europejska polega na wyrywaniu sobie nawzajem przez poszczególne kraje pieniędzy z ochłapu, jaki biurokratyczny internacjonał rzuca europejskim narodom w postaci niecałego półtora procenta europejskiego produktu krajowego brutto, jakim dysponuje z tak zwanych „składek”? Ładna historia! Skoro zatem, obok mężów stanu drobniejszego płazu, w szranki stanęły największe kalibery, to nieomylny to znak, że zbliżamy się do finału. I zaraz okazało się, że złamana została konstytucja. Tak w każdym razie twierdzi pan prezydent, utrzymując, że nie przewiduje ona przeprowadzania debaty nad orędziem prezydenta. Ale pan premier na pewno powie, że debatowano nad jego orędziem, podczas gdy z orędzia pana prezydenta Wysoka Izba tylko rechotała, czego za debatę w rozumieniu konstytucji uznać chyba nie można. Ale gdyby nawet konstytucja rzeczywiście została złamana to cóż to takiego? Przecież nie jest to prawdziwa konstytucja III RP, bo tę prawdziwą uzgodniono podczas poufnych rozmów toczonych na magdalenkowym zapleczu, gdzie - jak zapewnił nas solennie sam pan prezydent Kaczyński - nie było żadnych tajnych uzgodnień. Oczywiście, że nie było, jakże by inaczej - ale skąd w takim razie taki szacunek wobec konstytuującej III Rzeczpospolitą zasady, której wtedy na pewno nie ustalono, a która - gdyby oczywiście ją ustanowiono - brzmiałaby następująco: MY NIE RUSZAMY WASZYCH, WY NIE RUSZACIE NASZYCH? Ciekawe, że chociaż jej nie ustanowiono, jest ona skrupulatnie przestrzegana, o czym świadczy nie tylko nie pociągnięcie nikogo do odpowiedzialności w związku z oskarżeniem przed 14 laty premiera Józefa Oleksego o szpiegostwo na rzecz Rosji, ale również - komisja do spraw kanonizacji Barbary Blidy. Ta komisja ma niby „wyjaśniać okoliczności” samobójstwa nieboszczki, ale co tu „wyjaśniać”, kiedy wiadomo, że się zastrzeliła w przekonaniu, iż wszystko wykryte? Tak naprawdę chodzi o napiętnowanie złamania owej najświętszej zasady; inaczej żeśmy się umawiali, tzn. oczywiście wcale się nie umawialiśmy, uchowaj Boże - ale WY RUSZYLIŚCIE NASZĄ, więc ktoś - np. Zbigniew Ziobro - musi za to beknąć, żeby w przyszłości już nigdy się to nie powtórzyło. Ciekawe, kiedy Jarosław Kaczyński poświęci Zbigniewa Ziobrę na ołtarzu dwupartyjności. Pacta bowiem sunt servanda - i to właśnie jest ostoją III Rzeczypospolitej. Ale wybory do Parlamentu Europejskiego, to - jak mówią Rosjanie - „jerunda” w porównaniu do przyszłorocznych wyborów tubylczego prezydenta. Właśnie rozpoczęła się kampania, o czym świadczy uchwalenie przez Sejm ustawy o zadaniach publicznych w dziedzinie usług medialnych. Jest to ustawa przywracająca ręczne sterowanie telewizją i radiem przez rząd oraz cenzurę - przy pomocy metod, przestawianych jako quasi-rynkowe. Chodzi o zniesienie abonamentu, czyli podatku majątkowego od posiadania telewizora lub radioodbiornika, w miejsce którego wchodzi zasilanie z funduszu gadzinowego, zwanym elegancko „Funduszem Zadań Publicznych”. Ten fundusz gadzinowy przeznaczony jest na stymulowanie prorządowej i marksistowskiej propagandy, nazwanej „zadaniami publicznymi”. Prorządowej - bo wśród owych „zadań” mamy „promowanie postaw propaństwowych”, a więc chyba nie antyrządowych? Inaczej być zresztą nie może w sytuacji, gdy o „licencji programowej” a więc możliwości przydzielenia forsy z funduszu gadzinowego decyduje 7-osobowa Krajowa Rada, do której 3 członków powoła Sejm, 2 - Senat i 2 - prezydent, zaś „opinie” o „absolutorium programowym” i w ogóle - będzie wydawała 15-osobowa Rada Programowa, do której 4 członków powoływać będzie rząd, jednego - Krajowa Rada spośród organizacji polonijnych kierowanych przez agentów, a pozostałych - Krajowa Rada według uznania, a więc prawdopodobnie - też agentów, bo kogóż innego forować w tych niepewnych czasach? Nietrudno się domyślić, że przy dzisiejszym składzie Sejmu Krajowa Rada byłaby zdominowana przez zwolenników kandydatury premiera Tuska na prezydenta, podobnie jak Rada Programowa - i ta okoliczność określałaby treść „postaw propaństwowych”. Ale przy okazji załatwiona została również sprawa jedności moralno-politycznej w skali unijnej, bo wśród „zadań publicznych” są wszystkie nakazy marksistowskiej politgramoty, czyli politycznej poprawności, z zakazem dyskryminacji ze względu na „orientację” inclus. Zresztą trudno inaczej, skoro właśnie Unia domyka system narzędzi totalizacji Europy, a po ratyfikowaniu, jak nie przez prezydenta Kaczyńskiego, to przez jego następcę, traktatu lizbońskiego, zapisany wśród „zadań publicznych” obowiązek „promowania postaw propaństwowych” zyska zupełnie nowe znaczenie, jako propaganda Anschlussu i Europejskiej Rzeszy. To znaczy - zyskałaby, gdyby uchwalona 21 maja ustawa weszła w życie - co nie jest pewne ze względu na prawdopodobne i chyba skuteczne weto pana prezydenta Kaczyńskiego, który - jak zapewnił prezes PiS Jarosław Kaczyński - będzie w wyborach prezydenckich kandydował. Zatem w najlepszym wypadku wyrok może być tylko odroczony, ale potem - „żegnajcie mi na zawsze chłopcy i dziewczęta, żegnajcie druhowie i ty, miłości ma”! Miłości ma - wolności słowa. SM
Postaw na Polskę” - krzyżyk? Podczas gdy u nas w ramach kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego politycy wymyślają coraz głupsze slogany, które mają zjednać im naszą przychylność, w innych państwach europejskich też trwa kampania i tamtejsi politycy też wymyślają hasła w nadziei na zdobycie przychylności wyborców. Na przykład pan premier Donald Tusk lansuje hasło: „postaw na Polskę”. Z pozoru jest to bardzo pozytywne hasło, ale kiedy przyjrzymy my się trochę bliżej, to zaraz ogarniają nas wątpliwości. Rzecz w tym, że pan premier filuternie nie dopowiada, co mianowicie mielibyśmy na Polskę postawić. Czy chodzi mu na przykład o jakieś ciężary, pod którymi Polska mogłaby się załamać, czy może o pół litra - ale cóż takiego dobrego miałoby z tego dla Polski wynikać - czy wreszcie - strach pomyśleć! - Namawia nas, żebyśmy na Polskę postawili krzyżyk? Wykluczyć niestety tego nie można, bo - jak już wspomniałem - w innych państwach też trwa kampania do Parlamentu Europejskiego i tamtejsi filuci też kombinują, jakby tu pozyskać, chociaż na moment, przychylność wyborców. Na przykład niemiecka chadecja, czyli CDU i CSU, które w Parlamencie Europejskim tworzą Europejską Partię Ludową, zaapelowały, by opinia międzynarodowa potępiła wypędzenia. Co z tego ma wynikać? Ano, skoro już je potępi, to można będzie wykonać następny ruch i żądać naprawienia dziejowej niesprawiedliwości. To naprawienie może objąć jednak tylko wypędzonych niemieckich, bo przecież na naprawienie innych krzywd nie zgodzi się ani Białoruś, ani Ukraina, ani Rosja - a zresztą nikt nie pozwoli nam na takie destabilizowanie strategicznego partnerstwa i Partnerstwa Wschodniego. Zatem widać wyraźnie, że realizacja wyborczego pomysłu niemieckiej chadecji koliduje z polskim interesem państwowym. Ale Polsce w Unii Europejskiej wyznaczono rolę państwa, które się poświęca, więc nie jest wykluczone, że zostaniemy do takiego poświęcenia nakłonieni przez jeszcze inne państwa, które też zapragną, by ich potępienie wypędzeń nie było gołosłowne. W tej sytuacji na Polskę rzeczywiście trzeba by było postawić krzyżyk. Czy pan premier Donald Tusk tę właśnie sytuację miał na myśli i tylko przezornie nie dokończył zdania, żeby przedwcześnie nas nie płoszyć? Tego niestety wykluczyć nie można, bo przecież niemiecka prasa, która - jak pamiętamy - tak się cieszyła z wyborczego zwycięstwa Platformy Obywatelskiej pod przewodnictwem Donalda Tuska, nie cieszyła się bez przyczyny. Jak się okazuje, analiza wyborczych sloganów niekoniecznie musi wychodzić naprzeciw oczekiwaniom polityków, którzy się nimi posługują, ale tak to już jest, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi. A skoro już poświęciliśmy chwilę uwagi kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego, to z czystym sumieniem możemy już zwrócić się ku sprawom ważniejszym. Otóż po poprzednim felietonie, poświęconym obronie przed wyzyskiem ze strony państwa, otrzymałem sporo listów, w tym również krytycznych, w których słuchacze i czytelnicy zwracali mi uwagę, że osoby funkcjonujące w gospodarczej konspiracji, niekoniecznie muszą kierować się szlachetnymi pobudkami, a poza tym - to władza jest uprawniona do decydowania o potrzebach państwa, a więc ma też prawo do nakładania takich podatków, jakie z tych potrzeb wynikają. Że nie wszyscy uczestnicy gospodarczej konspiracji kierują się szlachetnymi pobudkami - to rzecz pewna, ale co niby ma z tego wynikać? Człowiek może bronić się przed uciskiem i wyzyskiem ze strony państwa zarówno przez wzgląd na zasady sprawiedliwości, do których jest na przykład gorąco przywiązany, ale i ze względu na własny interes. Pytanie tylko, czy własny interes jest godny ochrony, czy nie? Trudno odmówić ochrony prywatnemu interesowi, bo w przeciwnym razie musielibyśmy zostać komunistami, którzy uznają tylko interes kolektywny, dla którego trzeba poświęcać interesy prywatne. Jeśli jednak nie chcemy zostać komunistami, to musimy uznać prawo do obrony prywatnego interesu nawet, jeśli nie jest ono motywowane szlachetnymi pobudkami.
Natomiast sprawa zakresu uprawnień władzy publicznej zależy od tego, jak tę władzę traktujemy i za kogo ją uważamy. Czy na przykład uważamy władzę publiczną, czyli rząd, za właściciela państwa i dysponenta mienia obywateli, czy też uważamy rząd za grupę ludzi wynajętych przez obywateli do zarządzania sektorem publicznym? Jeśli uważamy rząd za właściciela państwa, to rzeczywiście nie mamy argumentów; może nakładać podatki, jakie chce, i ustanawiać niekorzystne dla nas prawa. Jeśli jednak uważamy, że rząd jest tylko grupą ludzi wynajętych przez nas do zarządzania sektorem publicznym, to sprawa wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim zakres uprawnień rządu wcale nie jest i nie może być dowolny. Uznajemy tylko takie uprawnienia rządu, jakie rzeczywiście są niezbędne do zarządzania sektorem publicznym - i ani jednego więcej. Ale to jeszcze nie wyczerpuje całości zagadnienia, bo bardzo wiele zależy również od rozmiaru sektora publicznego. Jeśli zaczyna się on rozrastać, to - po pierwsze - rozrasta się kosztem naszego, prywatnego mienia. Im większy sektor publiczny - tym mniejszy sektor prywatny, a więc - to, co nasze. Zatem nie mamy żadnego interesu w zwiększaniu sektora publicznego. Przeciwnie - w naszym interesie jest, by sektor publiczny był możliwie jak najmniejszy, bo im mniejszy sektor publiczny - tym większy sektor prywatny. Dalej - jeśli sektor publiczny się zwiększa, to zwiększa się też liczba ludzi, których trzeba wynająć do zarządzania nim. Zarządzanie polega na decydowaniu, a zatem - im więcej ludzi zarządza sektorem publicznym, tym więcej decyzji ONI podejmują, a im więcej decyzji podejmują oni - tym mniej decyzji podejmujemy my. Innymi słowy - im więcej ONI mają do gadania, tym mniej mamy MY. Rozrost sektora publicznego dokonuje się zatem nie tylko kosztem naszego mienia, ale i kosztem naszej wolności. Nie mamy więc żadnego interesu, żeby go zwiększać. W tej sytuacji również i uprawnienia rządu powinny być przykrojone do rozmiarów sektora publicznego. SM
Ksiądz Robert Nęcek to heretyk! Ksiądz Robert Nęcek oświadczył, że katolicy nie powinni głosować na partie, które opowiadają się za legalizacją aborcji, eutanazji i... kary śmierci! Już od dawna można było podejrzewać, że część duchownych, to albo osoby niewierzące, albo heretycy. Najbardziej rozpowszechnioną w Kościele katolickim herezją stał się obecnie irenizm. Manifestuje się on w coraz częstszych próbach podporządkowania zasad religii katolickiej temu, by nikogo nie urazić, zwłaszcza - Żydów. Dotychczas księża niewierzący lub księża heretycy starali się jednak swoich prawdziwych przekonań ostentacyjnie nie manifestować. Wystąpienie księdza Roberta Nęcka najwyraźniej rozpoczyna nowy etap - etap ostentacji. Rzecz w tym, że o ile potępienie legalizacji aborcji i eutanazji jest zgodne z zasadami religii katolickiej i nauczaniem Kościoła, o tyle potępienie kary śmierci ani nie wynika z zasad religii katolickiej, ani z nauczania Kościoła, natomiast zgodne jest i z poglądami masońskiej obediencji Wielkiego Wschodu Francji i z zasadami politycznej poprawności, będącej obowiązującą ideologią w Unii Europejskiej. Stawiając legalność kary śmierci na równi z legalizacją aborcji i eutanazji, ksiądz Robert Nęcek najwyraźniej próbuje podsunąć ideologię politycznej poprawności w charakterze fragmentu depozytu wiary katolickiej. Tymczasem Katechizm Kościoła katolickiego w punkcie 2267 stwierdza, że „kiedy tożsamość i odpowiedzialność winowajcy są w pełni udowodnione, tradycyjne nauczanie Kościoła NIE WYKLUCZA (podkr. SM) zastosowania kary śmierci (...).” Dodajmy, że „tradycyjne nauczanie Kościoła” z czasów kiedy duchowieństwo bardziej wierzyło w Pana Boga, niż w modne ideologie, uznawało karę śmierci za usprawiedliwioną bez asekuranckich zastrzeżeń. Ale nawet i te asekuranckie zastrzeżenia, jakie do Katechizmu Kościoła katolickiego zostały dodane po roku 1992, nie zmieniają podstawowego faktu, iż Kościół nie uznaje kary śmierci za pozostającą w sprzeczności z własnym nauczaniem. Zatem ksiądz Robert Nęcek, sugerując iż partie opowiadające się za legalizacją kary śmierci stawiają się poza Kościołem i z tego powodu nie zasługują na poparcie katolików, popada w herezję, a więc jest heretykiem. Quod erat demonstrandum. A to ci dopiero historia! SM
W kierunku jądra ciemności Ach, nie ma to, jak państwa poważne! W państwach poważnych najpierw odzywa się niezależny - no bo jakże by inaczej! - tygodnik z artykułem, jak to narody Środkowej Europy prześcigały się we współpracy z Niemcami w dziele mordowania Żydów, a zaraz potem największe partie: CDU i CSU występują z deklaracją o konieczności międzynarodowego potępienia wypędzeń i „przywrócenia praw”. Jest oczywiste, że o „przywróceniu praw” można będzie mówić tylko w jednym przypadku - w przypadku wypędzonych niemieckich, bo na przywracanie praw innym wypędzonym nikt się przecież nie zgodzi. Jedyny wyjątek może zostać uczyniony wobec Żydów. Czy to nie z tego przypadkiem powodu na artykuł w niezależnym niemieckim tygodniku tak życzliwie i skwapliwie zareagowały żydowskie pudła rezonansowe w Polsce? Bo zobowiązana z tytułu „przywrócenia praw” będzie przede wszystkim Polska oraz częściowo - Republika Czeska. Polska niestety poważnym państwem nie jest, a najlepszą tego ilustracją jest apel polityków rządzącej PO, do których dołączył b. członek PiS Paweł Zalewski, by „zlekceważyć” apel Jarosława Kaczyńskiego, który wystąpił z inicjatywą, by wszystkie partie polityczne w Polsce skrytykowały deklarację CDU CSU. I od razu lekceważenie okazali funkcjonariusze z TVN-24 oraz pozostałe gówniarstwo udające publicystów. Tymczasem jeśli coś trzeba by tu zlekceważyć, to nie obecny apel Jarosława Kaczyńskiego, tylko poparcie okazane przezeń dla Anschlussu w roku 2003. No ale poparcie dla Anschlussu okazali wówczas również wszyscy folksdojcze, którzy prowadzą teraz Polskę ku temu, co państwa poważne jej przeznaczyły. SM
"Zawieszenie programu Cejrowskiego to próba zastraszenia dziennikarzy" Szef Prawicy Rzeczypospolitej Marek Jurek uważa, że zawieszenie emisji programu telewizyjnego znanego podróżnika Wojciecha Cejrowskiego, jest reakcją władz TVP na to, że poparł on jego kandydaturę w wyborach do PE. - Widmo cenzury straszy dziś media publiczne - zaznaczył Jurek. Szef Prawicy Rzeczypospolitej podkreślił na konferencji prasowej, że zawieszenie przez telewizję publiczną emisji programu "Boso przez świat" odbiera jednoznacznie jako próbę zastraszenia dziennikarzy i twórców telewizyjnych. Dodał, że będzie w tej sprawie interweniował. O zawieszeniu emisji programu Cejrowskiego poinformował w środę wieczorem portal internetowy fronda.pl. Jego zdaniem jest to kara za udział Cejrowskiego w spocie wyborczym Marka Jurka. - Oczekujemy jak najszybszej reakcji władz telewizji i potwierdzenia, że tego rodzaju szykany nie będą stosowane wobec twórców - podkreślił Jurek. - To już nie jest sprawa poglądów konserwatywnych czy liberalnych, prawicy, lewicy, to jest sprawa wolności, ponieważ dzisiaj, przy takich praktykach, wolność jest zagrożona. Potem Polacy nie pytają: kto ma rację, ale: kto ma szansę u pana Wijasa czy pana Farfała - powiedział Jurek. - Państwo powinniście wiedzieć, jakie stosunki panują, jakimi rzeczami zajmują się przedstawiciele mediów państwowych. Traktują te media jako ich własność - podkreślił. Jego zdaniem od początku tej kampanii dochodzi do "aktów cenzorskich". Zaprotestował także "przeciwko pomijaniu Prawicy Rzeczypospolitej przez kilka instytutów demoskopijnych, w kwestionariuszach sondażowych", które nie wymieniają tej partii w swoich badaniach. Do czasu nadania depeszy PAP nie uzyskał komentarza TVP.
W niemiecko - żydowskim uścisku... A więc jednak... Skandaliczny artykuł w "Der Spiegel" nie był jednostkowym wyskokiem niemieckiego tygodnika. Wygląda to na zaplanowaną i skoordynowaną kampanię, której celów łatwo się domyślić. Jak podają agencje, CDU - CSU zaapelowały o międzynarodowe potępienie wypędzeń: "Wypędzenia każdego rodzaju muszą zostać potępione na płaszczyźnie międzynarodowej, a naruszone prawa muszą zostać uznane." Nie za bardzo pojmuję, co oznacza stwierdzenie: “…a naruszone prawa muszą zostać uznane." Czyżby chodziło o uznanie, iż Niemców wypędzono bezprawnie - po to, aby uznać ich prawo do powrotu na tereny, skąd ich “bezprawnie” wypędzono? Kolejna sprawa - wypędzenie wypędzeniu nie jest równe. Tak jak morderstwa dokonanego przez płatnego zabójcę nie można porównywać z egzekucją zbrodniarza na podstawie prawomocnego wyroku sądu. Niemcy po agresji w 1939 roku z wielu zajętych terenów wypędzali ludność polską. Wypędzenia Polaków z Zamojszczyzny i zasiedlanie jej Niemcami przerwał jedynie nadciągający front wschodni. Natomiast wypędzenia powojenne Niemców z terenów przyznanych przez Wielką Trójkę Polsce (jako rekompensatę za odebrane nam przez Stalina “Kresy”) były surową, choć zasłużoną karą za wywołanie barbarzyńskiej wojny. Było to też zabezpieczeniem na przyszłość. Aby miejszość niemiecka na terenach przyznanych Polsce nie prowokowała incydentów antyniemieckich dających Niemcom pretekst do kolejnego “anschlussu” czy kolejnej wojny. Przypuszczam, że nie jest to koniec niemieckich przekłamań i roszczeń. Tylko kwestią czasu wydaje się być “odkrycie” przez niemieckich historyków, że za wybuch wojny to właśnie my ponosimy winę. No, bo gdyby się Polacy nie upierali w sprawie “korytarza”, gdyby Polacy ustąpili żądaniom Niemiec - to do wojny by nie doszło. A teraz o Żydach. Zadziwiające jest, że na przestrzeni wieków wszędzie, gdzie się Żydzi osiedlali, prędzej czy później pojawiał się fenomen antysemityzmu. Czy Portugalczycy, Hiszpanie, Francuzi, Włosi, Niemcy, Rosjanie, Polacy (o Arabach nie wspominając) i wiele innych nacji mają jakiś dziwny antysemicki gen? Czy też Żydzi mają w sobie coś takiego, że wszędzie ich nie lubią. Jeśli tak faktycznie jest, wystarczy, że Żydzi pozbędą się tych cech, które u innych wywołują niechęć do nich, a problem antysemityzmu umrze śmiercią naturalną. Póki co, nawet polska pani historyk włączyła się do zgodnego chóru niemieckich i żydowskich zaklinaczy historii “udowadniających” polską współwinę za holokaust Czyż można dziwić się, że lobby żydowskie obciąża Polaków winą za holokaust, jeśli nawet Polka (???) w wywiadzie dla Rzeczpospolitej na pytanie - czy Polacy są odpowiedzialni za holokaust - odpowiada: “w pewnym stopniu tak”. Czy też, że fakt kolaboracji Żydów z władzą sowiecką w latach 39-41 nazywa “elementem antysemickiej propagandy”. O polskich szmalcownikach wie i ich potępia. A żydowskim szmalcownikom w sowieckiej strefie okupacyjnej zaprzecza. Pomniejsza fakty wydawania wyroków śmierci na szmalcowników przez AK. Pomimo, że AK sama była bezwzględnie tropiona i zwalczana. Pewnie mówienie o “utrwalaczach” władzy ludowej Bermanie, Minclu i innych Żydach UB-kach, sekretarzach, sędziach i prokuratorach w PRL-u to też w jej przekonaniu antysemicka propaganda? Ciekawe, ile i jakich fakultetów trzeba ukończyć, aby dać się tak ideologicznie zaprogramować. Pani historyk zapomina o jednym podstawowym fakcie . Polaków zaliczali Niemcy do gatunku “Untermenschem”, a więc wyjętych spod prawa podludzi. Polacy nie byli w stanie uchronić przed nazistami kilku milionów ich samych. Byli bezbronną zwierzyną łowną. Jak mieli ratować Żydów, skoro sami ginęli rozstrzeliwani na ulicach, wieszani w masowych egzekucjach czy więzieni w obozach koncentracyjnych. Na koniec mam pytanie dla p. Aliny Całej: dlaczego antysemityzmu było tak dużo w przedwojennej Polsce, a nie było go wśród Pigmejów? Odpowiedź jest śmiesznie prosta. Gdyby Pigmeje mieli do czynienia z Żydami tyle co Polacy, a Polacy tyle co Pigmeje, proporcja byłaby odwrotna. Jeszcze jedna uwaga. Przedwojenny termin “antysemityzm” nie posiadał obecnego, demonicznego znaczenia, jakiego nadały mu komory gazowe i kominy krematoriów. Dzisiaj nazwanie kogokolwiek antysemitą jest nieomal stawianiem go w jednym szeregu z nazistami. Sprytnie wykorzystują ten fakt lobby żydowskie do kneblowania jakiejkolwiek krytyki ich samych. Oni mogą atakować i krytykować każdego. Ale jak tylko ktoś coś krytycznego na Żyda powie, to wiadomo - antysemita. Nawet gdy krytykujący sam jest Żydem. Andrzej Szubert
Czy kobiety wywołały kryzys? Rozrzutność kobiet spowodowała kryzys Po kiego grzyba daliśmy kobietom pracować? Może nie doszłoby do recesji? Dać babie kasę, to wszystko przepuści Takie rzeczy mówią dziś Irlandczycy, przez lata dumni i podziwiani jako celtycki tygrys Europy, dziś zatrwożeni spadkiem PKB o 8 proc. i ponad 13-proc. bezrobociem. Tak mówiły mi nawet kobiety. - Takie jesteśmy. Musimy się przyznać do próżności. Sama biję się w piersi! Podliczyłam zeszłoroczne wydatki na ubrania, kosmetyki, salony piękności. 12 tysięcy euro! - opowiadała Laura w dublińskim parku.
Annie chciała zostać damą Gloria, 30 lat, pracuje w galerii sztuki w Dublinie: - Mam przyjaciółkę, Annie, której kompleksy wpłynęły na losy Irlandii. Dołączyła do szalonych kredytobiorców, przez których mój kraj teraz się wali. Córeczka Annie kończy siedem lat. Ale wychowują ją dziadkowie. Bo Annie wpadła w depresję. Z mężem jest w separacji od stycznia. Jest bez pracy. Annie tak jak ja pochodzi z robotniczej rodziny. Zawsze się tego wstydziła. Dostała posadę doradcy w agencji finansowej, inwestowała pieniądze elity Dublina. Postanowiła im dorównać. Jeśli będzie się ubierać jak oni, spędzać wakacje tam, gdzie oni, wówczas do nich dołączy. Zarabiała ze 3 tysiące euro, a na zakupy latała do Paryża i Mediolanu. Kupowała najnowsze kolekcje Prady, Marca Jacobsa, Toma Forda. Pensję wydawała na siebie. Zamiast kina z dzieckiem - wyprawa po szpilki Jimmy'ego Choo. Zamiast niedzielnego obiadu - sesje stylizacji. Żeby ratować domowy budżet, brała kredyty konsumpcyjne. Mąż nie miał o tym wszystkim pojęcia. Kochał ją. Chciała jechać do Monte Carlo? Pojechali. Pierścionek od Cartiera? Dostała. Wszystko na kredyt. Wszystko to nie zamieniło jej w damę. Raczej w bohaterkę Woody'ego Allena z "Drobnych cwaniaczków", w których nowobogacka mistrzyni ciastek uczyła się na pamięć trudnych słów. Nie doszła do "O" - jak oszczędność.
Mężczyzna ma odzyskać portfel Newton Emerson, publicysta "Irish Times", czterdziestoparolatek: Rozrzutność kobiet - jedna z przyczyn recesji. To kobiety w większości małżeństw decydują o wydatkach. W odróżnieniu od mężczyzn nie znoszą oszczędzać i chodzą na zakupy dużo częściej, niż mężczyźni, szaleje w nich wtedy hormon estrogenu. Kobiety były wiodącą siłą pchającą Irlandię ku upadkowi. Jestem zdania, że zwolnienie kobiet z pracy mogłoby złagodzić efekty recesji. Zmniejszy to ich apetyt na wydatki, a mężczyzna zyska pracę, dzięki której utrzyma rodzinę. I to on w końcu odzyska portfel.My tylko ładnie wyglądamy
Blogerka o pseudonimie Irish Mammy Od zawsze mężczyźni twierdzili, że dać babie kasę, to przepuści. Teraz mówią, że kobiety spowodowały kryzys. Bzdura. To mężczyźni piastują większość stanowisk w polityce czy bankach. Kobiety jedynie wykonują ich polecenia. Odpowiedzmy uczciwie na pytania: (Która płeć przewodziła w branży budowlanej i podnosiła ceny domów ponad cenę rzeczywistą? (Która płeć co roku wymieniała samochody? (Która płeć marzyła o byciu maklerem giełdowym i żonglowała ogromnymi sumami nie swoich pieniędzy? To mężczyźni są chciwi. Chcą więcej pieniędzy, władzy i wpływów. Wydawali kasę, by imponować. My tylko ładnie wyglądamy, byście również nami mogli się pochwalić. Za wasze pieniądze. Dlaczego daliśmy kobietom pracować?
Tom Farrell ze Swords koło Dublina, bezrobotny księgowy, 58 lat 40 lat temu mówiono, że zwiększenie kobietom dostępu do pracy zabierze pracę mężczyznom. I że będzie to miało skutek antyrodzinny. Dlaczego daliśmy kobietom pracować? Dlaczego wszyscy prócz Emersona nadal boją się wyciągnąć ten argument? Może nie doszłoby do recesji. Jestem bezrobotny i zależny od żony, która pracuje w sektorze publicznym. Zajęła moje miejsce i jest zbyt zajęta, by zajmować się mną. Biję się w piersi!
Laura z Galway, stewardesa, 35 lat Widziałam w "Sunday Times" listę stu najbogatszych kobiet Irlandii i ich wydatki. Jaka idiotka wydaje na torebkę 10 tysięcy euro i zmienia ją za pół roku na jeszcze droższą, bo nie pasuje do płaszcza? Takie jesteśmy. My, kobiety, musimy się przyznać do próżności. Ja biję się w piersi! Podliczyłam zeszłoroczne wydatki na ubrania, kosmetyki i salony piękności. 12 tysięcy euro!
Klientki wydawały po 5 tysięcy euro Mariah,właścicielka luksusowych salonów piękności w Dublinie i Belfaście, 40 lat
Miałam klientki, które wydawały po 5 tysięcy euro tygodniowo. Przyzwyczaiły się do luksusu, jaki dawał portfel bogatych mężów i złota karta kredytowa. Niektóre codziennie przychodziły się czesać, bo nie chciało im się myć głowy w domu. A fryzury zmieniały wraz z kochankami. Bo oni lubili albo na Halle Berry, albo Jennifer Aniston, albo Angie Jolie. 16-letnia dziewczyna przyszła z kartą kredytową mamy. Codziennie pedikiur, manikiur, masaż, maseczki, peelingi, depilacje, farby, czesania. Kobieca skłonność do luksusu, ten nasz mały grzech, by być piękną. No bo jak mam wytłumaczyć, że sama byłam dla siebie najlepszą klientką?
Nałóg, który zjadł mój kraj Niall Harbison, informatyk z Kilkenny, 40 lat Uwielbiam jeść. Za dobrych czasów jadałem w drogich restauracjach. Potrafiłem wydać 400 euro na merlota! Z supermarketów wyjeżdżałem z pełnym koszykiem. Jak odmówić sobie homara, pachnących granatów czy serka z Lazurowego Wybrzeża? We wtorki przywozili banany z Kenii, w środy pomarańcze z Katalonii, w czwartek polinezyjskie małże. Piątki i soboty to były dni kuchni z całego świata. Wpadłem w obżarstwo. Ten nałóg zjadł mój kraj.
Podpuszczałem sąsiada, teraz bank zabrał mu wszystko Alan, właściciel sieci sklepów "1001 drobiazgów", 46 lat Wstyd mi, że podpuszczałem sąsiada. Dziesięć lat temu otworzyłem taką budkę na deptaku przy plaży. Sprzedawałem naszyjniki, bransoletki, takie tam duperele. On się ze mnie nabijał. Zarobiłem tyle, by wynająć, a potem kupić ten lokal. Dobudowałem dwa piętra domu, z piwnicy zrobiłem sobie magazyn. Sąsiad dogryzał mi, że niedługo futro z norek będę nosił. Ale sam też poszerzył dom. Gdy kupiłem busa, nabył land cruisera. Obaj wzięliśmy kredyty, ale on, kierowca taxi, zarabiał mało, bo wszyscy tu wolą chodzić na piechotę. Gdy zabrałem rodzinę do Francji, sąsiad spędzał wakacje w Turcji. Wysłałem syna na studia do Dublina, on córkę do Londynu. I tak w kółko. Denerwowało mnie, że robi mi przytyki. Pochodzę ze wsi i za wsiowego mnie miał. No, to mu pokazałem, jaki ze mnie pan. A on dał się podpuszczać. Aż w końcu bank zabrał mu wszystko.
Nie zdążyłem poznać córki Tom, deweloper, 45 lat Jak człowiek jest długo biedny, to potem chce się nachapać. Imponowały nam laptopy, komórki, cyberprzestrzeń, globalizacja. I że wydawanie pieniędzy jest takie łatwe. Że każdą zachciankę można spełnić. Moja córka miała wszystko. Ale nie zdążyłem jej poznać, bo śpieszyłem po zdobycze cywilizacji. Nie potrafimy rozmawiać.
Do spowiedzi jeszcze nie przyszli Ojciec Sheedon, proboszcz z Portrush, 42 lata Od pół roku więcej wiernych się spowiada. Niektórych widzę po raz pierwszy, choć mieszkają w Portrush z dziada pradziada. Wcześniej mieli innych bogów: pieniądz, bank, kredyt. Wierzyli, że zawojują świat i staną się ważni. Myśleli, że pieniądz uchroni ich przed złem. Aniołem stróżem dla nich był.Na przykład rodzina B. Od 40 lat prowadzili pensjonacik nad brzegiem morza. Gdy było biednie, przychodzili do kościoła, udzielali się społecznie. W połowie lat 90. turystów zaczęło przybywać. Rozbudowali pensjonat, dobudowali dyskotekę. Syn starego B. kupił jaguara, córka jeździła do Paryża na pokazy mody. O wsparciu dla biedniejszych nie chcieli już słuchać. Bo skoro oni ciężko pracują, to inni też mogą. Do czasu. Młody B. zastawił dyskotekę w kasynie w Dublinie i przegrał. Córka wyjechała do Stanów. Młody siedzi w więzieniu, starzy musieli sprzedać majątek, by pokryć jego długi. Coraz częściej widzę ich na mszach. Ale do spowiedzi jeszcze nie przyszli.
Kraj stracił swoją duszę Internauta o pseudonimie Paddy Staliśmy się strasznymi egoistami. To nas doprowadziło do ruiny. W latach 80. ludzie w Irlandii pomagali sobie wzajemnie. Pożyczali sobie pieniądze albo kubek mleka. Teraz nawet nie znam nazwisk sąsiadów. Z przyjacielem założyliśmy firmę komputerową. Jak przychodziło do rozliczeń, widział tylko czubek własnego nosa. Nie zgadzał się na inwestycje. Twierdził, że lepiej wziąć na to kredyt. Bank dał nam 200 tys. euro. Kumpel wziął pieniądze i zwiał. A ja spłacam. Mieszkam w zamkniętym osiedlu, strzeżonym, monitorowanym. Mam alarm w samochodzie i boję się do ludzi odezwać. A nuż pomyślą, że czegoś od nich chcę. Nikt nie zastanowi się, że może ten samotny facet z kwaśną miną szuka pomocy. Kraj stracił swoją duszę - może mniej pieniędzy na rynku ją przywróci?
Pamiętam radosne kolejki w banku Liam, sklepikarz z Dublina, lat 63 Chciwość osiągnęła apogeum, kiedy banki zaczęły rozdawać kredyty jak promocyjne gifty. Pamiętam te radosne kolejki w banku. Ludzie traktowali kredyt jak darowiznę. Jeden chciał wybudować wyśniony dom, inny rozkręcał interesy, znajomy zaciągnął kredyt na wycieczkę dookoła świata.
Zasłużone upokorzenie za chciwość Diarmuid Martin, arcybiskup Dublina, 64 lata Recesja to dla Irlandczyków zasłużone upokorzenie za chciwość, żądzę i arogancję w okresie boomu. To owoc fałszywych ścieżek obranych przez wiele osób, które pomogły stworzyć kolejne "warstwy grzechu", jak nazywał je Jan Paweł II. Grzechy, powołane do życia, poszły swoją drogą.
Dziadek w grobie się przewraca John z Dublina, nauczyciel, 42 lata, Mój dziadek walczył o niepodległość Irlandii. Był zadowolony, że odbijamy się od dna. Zmarł w 1986 roku w wieku 92 lat i pewnie teraz się w grobie przewraca. My, chciwi Irlandczycy, sami siebie dymaliśmy przez ostatnie osiem-dziesięć lat. Znajomy ma pub, więc wiem, jak ustalał ceny. Dlaczego kawa w Dublinie kosztuje 3,5 euro, a w Paryżu 1,5 euro? A piwo za 5,5 euro?! W Berlinie kosztuje 3 euro. Sami sobie narzuciliśmy pętlę na szyję. Rozmawiałam w irlandzkich pubach, kościołach, parkach i w dyskusjach internetowych.Cytuję też irlandzką prasę i kazania arcybiskupa Dublina
Izabela Klementowska
Ku zdumieniu niektórych na stronach „Gazety Wyborczej” ukazał się artykuł p.Izabeli Klementowskiej pt. „Rozrzutność kobiet spowodowała kryzys”: oparty zresztą o opinie z Irlandii - z tezami streszczonymi na początku w słowach: „Po kiego grzyba daliśmy kobietom pracować? Może nie doszłoby do recesji? Dać babie kasę, to wszystko przepuści”. Otóż: teza ta, zasadniczo słuszna, jest jednak mocno przesadzona. I niewłaściwie ukierunkowana. Przede wszystkim: podział na tych, co wydają pieniądze (a więc przyczyniają się do wzrostu bogactwa rodziny przez to, że umieją to samo kupić za 2 zł zamiast za 3 zł - i przyrządzić z tego potrawę, która w restauracji kosztowałaby 15 zł) i tych co je zarabiają - jest naturalny. Trudno oskarżać kobiety o to, że robią to, co do nich należy! Po drugie: kobiety wydają rozrzutnie, to prawda - ale przyczyną jest nieprawdopodobny nacisk reklamy. To wielkie - niemal bez wyjątku posiadane i/lub kierowane przez mężczyzn - firmy wmawiają kobietom, że powinny kupować i kupować. Kobiety są na namowy podatne - co zresztą widać po poziomie skierowanych do kobiet reklam. Po trzecie: w wyniku nauki w szkołach ko-edukacyjnych mężczyźni nieco upodobnili się, niestety, do kobiet. Po czwarte: mocna pozycja kobiety w rodzinie spowodowała, że mężowie boją się żonom odmówić tego, czego one pragną. Ale to nie kobiety ustanawiały te prawa - tylko zdominowane przez mężczyzn (i homosiów...) parlamenty. Po piąte: to samo dotyczy dzieci; płci obojga. Po szóste: trzeba zastanowić się nad praca kobiet. I odróżnić dwie, zasadniczo odmienne sytuacje. A) Kobieta wykonuje pracę pożyteczną, przyczyniająca się do wzrostu dochodu krajowego. Dotyczy to kobiety na wsi, nauczycielki, szwaczki, prządki - i jakiejś części (niezbyt wielkiej) zawodów wolnych. B) Kobieta wykonuje pracę zbędną (czasem nawet: szkodliwą!) dla gospodarki. W przypadku (A) sprawa jest prosta. Zarobiła pieniądze - i jest wszystko jedno, na co je wyda. To jej pieniądze. W przypadku (B) jest zupełnie, ale to zupełnie inaczej... Problem w tym, że kiedyś taka sytuacja była niesłychanie rzadka - dziś jest niesłychanie częsta, bo system prawny został tak skonstruowany, by wymusić spełnianie postulatu Czerwonych: „Oderwać kobiety od domów, skierować do pracy!”. To mężczyźni, by nie harować samemu, wymyślili „równouprawnienie”! Popatrzmy. Sam system podatkowy (progresja!) sprzyja zatrudnieniu dwóch kobiet - niż jednego mężczyzny za podwójną pensję! Proszę to sobie przemyśleć. Efektem jest to, że facet zamiast przy pomocy komputera obsłużyć samemu klientów woli zostać Panem Kierownikiem i mieć pod sobą pięć kobiet, pracujących za niego!!! Jego praca polega teraz na planowaniu ich urlopów i rozstrzyganiu sporów kompetencyjnych. Poza tym miewa też z tych kobiet dodatkowe korzyści, bardzo przez feministki potępiane... W każdym razie zarabia może i mniej - ale jego status społeczny rośnie niebotycznie! Te pięć dodatkowych, a całkiem zbędnych (w większości urzędów państwowych i samorządowych: szkodliwych!) kobiet powoduje dodatkowe koszta: konieczność utrzymywania transportu miejskiego (bardzo ważne!!) lub kupowania dodatkowych samochodów, utrzymywanie żłobków i przedszkoli (z nowymi kobietami) restauracyj i stołówek, pralni (wszędzie pracują kobiety!!) - a wreszcie i oderwanie od pracy ogromnej liczby mężczyzn! I to najsilniejszych i najsprawniejszych mężczyzn - zmuszonych do pracy w policji czy agencjach ochroniarskich - bo dzieci nie wychowywane w domu przez matkę i przebywające z kluczem na szyi na ulicy po dorośnięciu wymagają zatrudnienia ogromnej liczby policjantów, by wsadzali ich do kryminałów. Oraz służby więziennej - oczywiście. I to są prawdziwe koszta pracy kobiet - a nie to, że za zarobione pieniądze kupią zegarek z brylantami od „Svarowskiego”. Mężczyźni też to robią! JKM
Janusz Korwin-Mikke w Dąbrowie: Kryzys to wielka lipa Janusz Korwin-Mikke na spotkaniu z mieszkańcami Dąbrowy Górniczej przekonywał, że kryzys gospodarczy, którym codziennie Polacy są karmieni, to fałsz. Jego zdaniem nadejdzie nowy, kiedy zabraknie pieniędzy na emerytury. Spotkanie odbyło się w czwartek, w dąbrowskim Pałacu Kultury Zagłębia w sali kina studyjnego Kadr. O dziwo, sala zapełniła się po brzegi, a duża liczba osób, która chciała uczestniczyć w spotkaniu musiała zająć miejsce na schodach. Wykład lidera Unii Polityki Realnej miał tytuł "Cała prawda o kryzysie", a trwał zaledwie 35 minut. Korwin- Mikke rozpoczął od przykładów amerykańskich. - W USA pomoc socjalna dotyczy głównie murzynów, którzy nic nie robią, a i tak dostają wsparcie - grzmiał. Przemawiający przekonywał jednak, że wspomniany kryzys ma swoje dobre strony. - Kryzys jest potrzebny, jak choroby dzieciom, do których organizm się przyzwyczaja. Podobna sytuacja ma miejsce w lesie: jedne drzewa padają, a inne rosną na ich miejscu. Nie brońmy tych firm, które upadają, bo na ich miejsce są setki innych. Państwo pomagając starym, upadającym firmom blokuje nowe - powiedział z przekonaniem lider UPR. Zdaniem Janusza Korwina-Mikke prawdziwy kryzys przyjdzie, gdy będą problemy z wypłacaniem emerytur. Tutaj jak sam powiedział, przytoczył jedno z haseł lewicy. - Lewica chce traktować zwierzęta jak ludzi, więc i ludzi jak zwierzęta. Skoro je się usypia, to ludzi po 65. roku również, a wtedy nie trzeba będzie wypłacać emerytur... Oczywiście w trakcie wykładu na każdym kroku przekonuje się, że wszyscy kradną. Zarówno w polskim parlamencie, jak i w Europie, głównie w Komisji Europejskiej. Druga część spotkania to pytania publiczności. Ta jednak, nie była przeprowadzana w ogólnie znanej formule. Goście mogli zadać pytanie... na kartkach. Tu poruszano różne kwestie, a tematem przewodnim było co zrobiły UPR, gdyby był przy władzy itp. Zastanawiano się również nad zmianą ustroju gdyż jak wiadomo Unia Polityki Realnej chciałby obalić demokrację w Polsce. Zdaniem Krowina- Mikke, najlepsza byłaby... monarchia. - Prezydent czy premier nie otaczają się mądrymi ludźmi, bo ci stanowiliby dla nich zagrożenie i mogliby ich obalić. Król postępuje odwrotnie, gdyż on pozostanie na tronie na dłużej, a przede wszystkim dba o swoje państwo, bo po jego śmierci zostawia je w rękach swojej rodziny - przekonuje Korwin- Mikke. Oczywiście nie zabrakło także tematów kobiet, które powinny zostać w domach, a także feministek, które są opłacane przez mężczyzn. Czyli był jak zawsze. Trochę demagogii, trochę oskarżeń, co jednak podobało się licznie zebranej publice...
30 maja 2009 Mocna rzecz! No cóż.. Każdy jest kowalem swojego lasu., pardon- oczywiście losu. Pan prezydent Lech Kaczyński, ponieważ trwa kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego, wystąpił z postulatem obniżenia podatku VAT na czas kryzysu(???).
A dlaczego tylko kryzysu ,a nie na zawsze, a najlepiej po prostu ten idiotyczny podatek zlikwidować, bo jest bardzo kosztowny w poborze, wymaga stert papierów i jest bardzo niemoralny, bo nakłada na każdego konsumenta obowiązek płacenia rządowi marży, od wszystkiego co jest na rynku- od towarów i od usług. Wprowadzili go pierwsi - francuscy socjaliści, bodajże jeszcze w 1953 roku, a w Stanach Zjednoczonych , nie ma go do tej pory. Chociaż prezydent Obama przechodzi samego siebie w trwonieniu pieniędzy amerykańskiego podatnika. Obecnie będzie tworzył jakieś urzędy bezpieczeństwa za miliony dolarów, których celem jest zapewnienie bezpieczeństwa użytkownikom Internetu. Jak zwykle będzie bezpieczniej, ale przy mniejszej puli jednostkowej wolności. Bo w Ameryce coraz więcej jednostek zerem, coraz więcej jednostek niczym..- parafrazując towarzysza Makowskiego, który na widok tego wszystkiego co popierał, popełnił samobójstwo. Zawsze współczucie kata zasadza się na precyzji ciosu.. Prezydent Obama zachowuje się niczym rasowy socjalista, przepraszam za słowo rasowy, któremu bliskie są ideały rabunku mas. Bo rządowy rabunek wszędzie jest fundamentem socjalizmu, ponieważ socjalizm wymaga dużej ilości pieniędzy, żeby mógł w ogóle istnieć! Nawet faktura wyborcza to jest- suma za ogłoszenie w gazecie- plus VAT! Czy to czasami nie jest zagrożenie dla demokracji? Dla wolnych wyborów? Dla naszej przyszłości wyborczej? Powinien to zbadać Trybunał Konstytucyjny, powołany- moim skromnym zdaniem jeszcze przez generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka w 1982 roku - w celu wiecznej obrony socjalizmu, żeby ten ustrój trwał na wieki, ale nie na wieki wieków amen, miejmy nadzieję.. Oczywiście pan prezydent to tak mniemam na niby z tym postulatem obniżki podatku vat, bo przecież demokracja, wolność wypowiedzi, prawa człowieka, i każdemu chociaż przez chwilkę należy się posłuchanie o obniżce podatków, którą to obniżkę podatków realizują wszystkie ekipy wyborcze i demokratyczne ma się rozumieć- od dwudziestu lat.. Nie sprawdza się powiedzenie, że : „nie rób drugiemu….. między drzwi”. Socjalistyczne ekipy realizują pragnienia demokratycznego ludu przez dwadzieścia lat w sprawie obniżki podatków, poprzez szablon wypracowany jeszcze przez profesora Leszka Balcerowicza, a polegający z grubsza na tym, że podatki trzeba oczywiście obniżać, ale poprzez ich podwyższanie! I dzięki temu scenariuszowi, po dwudziestu latach istnienia III Rzeczpospolitej, czyli tego” bękarta okrągłego stołu”, jesteśmy wszyscy podatnicy (oprócz biurokracji!) przy okrągłym stole, pardon przy ścianie, za którą już jest tylko solidny mur.. Polska tonie po prostu w długach publicznych i indywidualnych, a jeden dług pogania drugim, i prosi,
żeby go załatać tym pierwszym zaciągniętym wcześniej, po to, żeby go spłacić tym drugim, na który potrzeba pieniędzy z podatków.. I pętla podatkowa się zaciska, niczym sznur na szyi wisielca.. 680 miliardów długu politycznego, pardon publicznego - to przecież nie w kij naszej przyszłości dmuchał! I też nie jest prawdą, że nie taka kobieta straszna jak się umaluje.. I w takiej sytuacji pan prezydent Lech Kaczyński chce obniżać podatki wyborczo, bo przecież nie naprawdę, chyba tylko idiota by w taką wersję wyborczą uwierzył, chociaż w demokracji jest możliwe wszystko- nawet wiara wyborcy w zapewnienia socjalistycznych decydentów, którzy obnoszą się ze swoją „ prawicowością”.. Mówiąc między nami, pan prezydent jest „specjalistą” od marksowskiego prawa pracy, nawet profesorem od tej marksistowskiej materii.(???). W takiej Albanii na przykład wyśmiewanej przez media od czasu do czasu, po zmianie ustroju anulowano wszystkie dyplomy tych wszystkich pseudonauk socjalistycznych..(!!!) Może dlatego się z niej wyśmiewają, ci wszyscy, którym takich dyplomów nie anulowano, to by się dopiero okazało kto jeszcze został profesorem, doktorem czy nawet magistrem.. Pogłowie ludzi przez socjalizm utytułowanych zmniejszyłoby się znacznie, ale za to zyskałby nauka, w znaczeniu prawdziwym, a nie usocjalizowanym.. To tak jak mama pewnego osiemnastoletniego syna tłumaczyła mu, jako informatykowi, powtarzając mu to wiele razy, że ona go urodziła, a nie ściągnęła z Internetu(???). Który to Internet z kolei prezydent Obama będzie zabezpieczał przed włamywaczami, a przy okazji będzie więcej kontrolował, jak to w socjalizmie, w którym kontrola również jest jednym z jego fundamentów. Ponieważ ideały Rewolucji Francuskiej zataczają coraz szersze kręgi, czas już na „Ustawę o Podejrzanych”, przed wprowadzeniem której, jakobini i żyrondyści wrzeszczeli, że „ terror jest nakazem chwili”.. I Konwent uchwalił! Prawo to po raz pierwszy przyznało status prawny lokalnym grupom rewolucyjnej straży obywatelskiej,( zwróćcie państwo uwagę- obywatelskiej!) znanym jako komitety bezpieczeństwa lub komitety rewolucyjne. Teraz dano im uprawnienia wydawania certyfikatów stwierdzających” dobre obywatelstwo”( Warren H. Carroll” Gilotyna i Krzyż” str. 178). Osoba, która takiego zaświadczenia nie miała, automatycznie stawała się podejrzana i można ja było w każdej chwili aresztować (???). Prawda, że niezłe…? Koniecznie trzeba przystąpić do prac nad wprowadzeniem certyfikatów „ dobrego obywatelstwa”, będzie więcej demokracji i praw oczywiście człowieka, bo na nich zbudowano ideały Rewolucji Antyfrancuskiej., a czego jak czego, ale praw człowieka nam najbardziej brakuje, tym bardziej, że gwałcą one Prawa Naturalne człowieka, dane człowiekowi od Boga, a na to miejsce wprowadzają Prawa Człowieka, które musimy na co dzień potwierdzać w każdym urzędzie, żebyśmy nie zapomnieli przypadkiem, że mamy Prawa Człowieka. Te Prawa Człowieka to zaprzeczenie naturalnej wolności człowieka, to żebranie na co dzień o swoje prawa, które bez rządów człowieka, człowiek miał jak w szwajcarskim banku, bo tylko jeszcze te , po „kryzysie światowym” się ostały.. Inne paragrafy „Ustawy o podejrzanych” stwierdzały, że” podejrzanym jest każdy, kto przez swoje zachowanie, kontakty, a także ustne lub pisemne wypowiedzi okazuje, że jest zwolennikiem tyranii lub federalizmu oraz wrogiem wolności i kto nie potrafi zadowalająco udokumentować swoich środków utrzymania lub zwolnienia z wykonywania obywatelskich obowiązków”(?????). Podejrzanym był również każdy” kto choć nie uczynił niczego przeciwko wolności, nie uczynił też nic na jej rzecz” (???). To jest dopiero curiosum! Czyli wszyscy byli podejrzani, dopóki nie uniewinnili się udowadniając swoją niewinność.. W dzisiejszym systemie podatkowym w Polsce wszyscy musimy udowadniać swoją niewinność, składając coroczne zeznania w tej sprawie… Nawet słowo” zeznanie „ pozostało, żeby przypomnieć wszystkim podejrzanym, że nie ma „ obywateli” niewinnych- są tylko źle przesłuchani, pardon źle zlustrowani.. NO i mało opodatkowani! Na propozycję pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego oburzył się pan premier Donald Tusk, jakby ktoś jeszcze nie wiedział „liberał”, czyli zwolennik większej wolności dla „obywateli”, i od zawsze zwolennik obniżenia podatków.. Pan „liberał” Tusk twierdzi, że obniżenie podatków byłoby katastrofą dla finansów tzw. publicznych, czyli, katastrofą dla biurokracji państwowej, która notorycznie z nas żyje, z naszej pracy, z naszych oszczędności, mało, że żyje- jeszcze nas zadłuża.. I takich mamy liberałów socjalizmu, bo im większy budżet, tym większy w kraju socjalizm.. W normalny państwie budżet powinien być minimalny… Wszyscy ci przebierańcy, narodowi, liberalni, konserwatywni- to jedno wielkie oszustwo! No cóż…Współczucie socjalistycznego kata zasadza się na precyzji zadawanego nam ciosu.. Pozostaje nam tylko tzw. szara strefa, a tak naprawdę strefa wolności, chroniąca na razie około 30% „obywateli ”przed jarzmem państwowym.. Trudno żyć w dybach przez całe życie.. Ale mamy społeczeństwo obywatelskie, wolność, prawa człowieka. A jest dokładnie odwrotnie.. Tak jak za Rewolucji Francuskiej. Nie ma tylko atrybutu gilotyny. Mamy niewolę, mamy prawo do nieograniczonego łożenia na państwo, które jest naszym największym wrogiem ,a nie dobrem wspólnym, poniewierają nami w imię Praw Człowieka. i Obywatela ma się rozumieć.. Kto rano wstaje, ten sam sobie szkodzi- chciałoby się powiedzieć. Ale pocieszające jest, że nic nie trwa wiecznie. Nawet socjalizm! WJR
Zwiastuny nowego etapu „To za śmierć ilu Żydów są odpowiedzialni Polacy? - pyta redaktor „Rzeczpospolitej” panią dr Alinę Całą, która w Żydowskim Instytucie Historycznym specjalizuje się w dziejach antysemityzmu. - W pewnym sensie za śmierć wszystkich - 3 milionów” - usłyszał w odpowiedzi. Ta rozmowa odbyła się w związku z artykułem w niemieckim tygodniku „Der Spiegel”, który dowodził, że za wymordowanie większości europejskich Żydów podczas II wojny światowej odpowiedzialni są nie tylko Niemcy, ale również inne narody, m.in. Polacy. Artykuł ten jest kolejnym etapem prowadzonej od dawna delikatnej operacji zdejmowania odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej z Niemiec i przerzucania ich na winowajców zastępczych, żeby świat nie pomyślał sobie, że ofiary te zmarły śmiercią naturalną. Zatem w artykule tygodnika „Der Spiegel” nie ma niczego zaskakującego, może poza brutalną szczerością intencji, która może dowodzić, iż w Niemczech ktoś doszedł do wniosku, że teraz, w pięć lat po Anschlussie, można już pójść na całość, bo np. w Polsce tylko nieliczni najwyżej trochę pohałasują i tyle. Nowością jest natomiast fakt, że ten element niemieckiej polityki historycznej spotkał się z aprobatą takich polskich historyków, jak dr Dariusz Libionka z Lublina, środowisk żydowskich, jak środowisko „Gazety Wyborczej” oraz historyków żydowskich, jak pani dr Alina Cała. Dlaczego pan dr Libionka to robi - Bóg jeden wie. Być może pragnie zostać „światowej sławy historykiem” na podobieństwo Jana Tomasza Grossa. Jeśli tak, to trzeba powiedzieć, że w tym towarzystwie i w tym momencie ma naprawdę spore szanse. Natomiast zbiorowa, jak zwykle zresztą, aprobata tego fragmentu niemieckiej polityki historycznej przez środowiska żydowskie skłania do podejrzeń, iż jest do zrobienia jakiś interes, a jednym z jego warunków brzegowych jest przyłączenie się do oskarżeń narodu polskiego o współudział w zbrodniach II wojny światowej. Jest to nowość, bo środowiska żydowskie ograniczały się dotychczas do oskarżania Polaków o „bierność” wobec tych zbrodni - że „nie zrobili wszystkiego” by ratować Żydów. „Współudział” jest krokiem dalej, a przecież nikt nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, więc wszystko dopiero przed nami. Ale skoro już tak szczerze sobie rozmawiamy, to warto zwrócić uwagę nie tylko na to, że żaden z żydowskich oskarżycieli narodu polskiego nie powiedział, co mianowicie Polacy powinni zrobić w sytuacji, gdy Polska podjęła z Niemcami walkę, którą w 1939 roku przegrała i została pozbawiona własnych sił zbrojnych - ale przede wszystkim na to, że Żydzi nie uczynili nic, by uratować od zagłady co najmniej 2 milionów Polaków! Bo jak szczerze - to szczerze: dlaczego właściwie tylko Polacy mieliby obowiązek poświęcania się dla ratowania Żydów, natomiast Żydzi - już nie? Bez satysfakcjonującej odpowiedzi na to pytanie dyskusja na temat polskiej „bierności”, nie mówiąc już o „współudziale” jest absolutnie wykluczona. Ale pani dr Alina Cała nie ogranicza się do oskarżeń.. Wskazuje też na przyczyny, dla których Polacy mieli dopuścić się owego „współudziału”. Przyczyny są dwie: jedna, to wpływ ideologii narodowej na polskie społeczeństwo, a druga - to destrukcyjny wpływ antyjudaistycznej agitacji Kościoła na polskich katolików. Jestem pewien, że kiedy niemiecka polityka historyczna znajdzie się na kolejnym etapie, dorobek pani dr Aliny Całej zostanie skwapliwie spożytkowany przez „Der Spiegel”, albo jakiś inny tygodnik - bo niby dlaczego tylko „Der Spiegel” ma być uprzywilejowany? Będzie wiadomo, na kogo trzeba wskazać nieubłaganym palcem i jakie wpływy na tubylczych Polaków eliminować z całą surowością. Zanim jednak nadejdzie ten moment i padnie salwa - na tym etapie jeszcze pijemy sobie z dzióbków prowadząc „dialog” i świętując kolejne „dni judaizmu”. SM
Longin Pastusiak Longin Pastusiak, znajdujący się na pierwszym miejscu listy SLD-UP w okręgu nr 1 (pomorskim), należy do czołowych polityków postkomunistycznych. Już w latach 60. jako zięć Edwarda Ochaba, jednego z najbardziej znanych prominentów komunistycznych, przewodniczącego Rady Państwa PRL, Pastusiak zyskał spory wpływ w PRL-owskich środowiskach naukowych Warszawy.
Ten skądinąd wielce pracowity autor dziesiątków książek o tematyce zagranicznej, uważający się za bardzo dobrego znawcę problematyki amerykańskiej, był niestety zawsze i konsekwentnie typem komunistycznego naukowca-propagandysty. Niegdyś przez lata wyżywał się w skrajnych atakach na politykę amerykańską. Dziś, kiedy o Amerykanach, jako o sojusznikach, już tak pisać się nie popłaca, wychwala różnych amerykańskich prezydentów, ale swe ideologiczne zajadłości rezerwuje głównie dla wewnętrznych spraw polskich. Parę lat temu straszliwie się skompromitował pełnym ignorancji i nieprzyzwoitej wręcz stronniczości atakiem na tak zasłużoną dla Polski niepodległościową organizację Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość (WiN). Zacierając znaczenie walki WiN przeciw sowieckim zbrojnym działaniom zmierzającym do ujarzmienia Polski, Pastusiak próbował publicznie oczernić WiN w Sejmie, przeciwstawiając się sejmowej ustawie ku czci zasług tej organizacji. Kiedy jesienią 1994 r. próbowano bezskutecznie przeforsować Pastusiaka na ministra obrony RP w sporze kompetencyjnym z Wałęsą, wybuchła mocna wrzawa prasowa, dość kłopotliwa dla SLD-owskiego profesora. Przypomniano bowiem, że Pastusiak przez lata specjalizował się w niezwykle agresywnym atakowaniu NATO i nazywano go "natożercą". Powszechnie szydzono przy tym raczej z wątpliwych kwalifikacji Pastusiaka do kandydowania na ministra obrony. Nawet w postkomunistycznej "Polityce" zauważono z przekąsem: "Pastusiak na ministra obrony? Mrożek by tego nie wymyślił". W artykule Rafała Geremka "Doktryna elastycznego lądowania" w "Życiu" z 16-17 października 1999 r. zrobiono sobie niezły ubaw z dawnych PRL-owskich uniesień ideologicznych Pastusiaka. Opisano m.in., jak ten naukowiec-ideolog zamartwiał się "amerykańską nędzą" (!). Przypomniano mu m.in., jak w wywiadzie dla "Walki Młodych" z 1986 r. Pastusiak opowiadał o słabości demokracji w USA, mówiąc m.in.: "Wolność sprowadza się do możliwości sprzedania swojej siły roboczej. (...) W USA mamy klasyczny przykład 'robola' (...)". Jesienią 1992 roku wyszła jedna z najgłośniejszych książek Pastusiaka: "Prezydenci amerykańscy wobec spraw polskich". Niektórzy recenzenci oskarżali Pastusiaka o podtrzymywanie w niej starych PRL-owskich stereotypów politycznych. Na przykład recenzentka w miesięczniku "Przegląd Zachodni" zarzuciła tej książce: "Ze sposobu wzmiankowania o sprawie Katynia można by sądzić, że to Niemcy dokonali mordu na polskich oficerach. Kontrowersyjny jest też sposób przedstawienia kwestii granic powojennej Polski. Stawia on bowiem czytelnika przed dylematem, kto właściwie był bardziej zainteresowany odebraniem jej Kresów Wschodnich: Stalin czy Roosevelt? Z tego, co pisze Pastusiak, można by wnioskować, że nie był to bynajmniej Stalin. Z drugiej strony o wielkości Roosevelta świadczy - zdaniem Pastusiaka - jego uległość wobec Związku Radzieckiego, określana przez autora mianem pragmatyzmu" (cyt. za tekstem R. Geremka w "Życiu" z 16-17 października 1997 r.). Prof. Jerzy Robert Nowak
Tadeusz Iwiński Tadeusz Iwiński jest jednym z najbardziej skrajnych ideologów postkomunistycznych, zdecydowanym ateistą. Przez kilka dziesięcioleci (od 1967 r.) członek PZPR. Usprawiedliwił stan wojenny, nazywając go "stanem wyższej konieczności". Przez lata pracownik osławionej Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR. Od 1991 r. poseł postkomunistycznej SdRP. Jako poseł postkomunistów "wsławił się" zajadłą walką o taką ustawę kombatancką, która uhonorowałaby uprawnienia byłych funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Po obrzydliwej nagonce na Andrzeja Kerna w związku z wrzawą wywołaną spreparowaną sprawą jego córki Moniki i pseudorewelacjami Anastazji P. Iwiński był wnioskodawcą odwołania marszałka Kerna z prezydium Sejmu. Był członkiem osławionej podkomisji do spraw przeglądu kadr MSZ, w której jako aneks zamieszczono anonimowe notatki wskazujące m.in. na "solidarnościowe" rodowody nowych pracowników MSZ, których atakowano. Jeszcze w 1993 r. sprzeciwiał się przystąpieniu Polski do NATO, skłaniając się do propagowanego przez Rosję wariantu oparcia struktur bezpieczeństwa na organizacji OBWE (za: A. Rybak "Ambasador lewicy", "Życie" z 29 stycznia 1997 r.). Proponowane przez Iwińskiego rozwiązanie w żadnym razie nie gwarantowałoby zabezpieczenia obrony Polski, bo OBWE stała się pozbawioną jakiejkolwiek siły, niemal martwą organizacją międzynarodową. Znany specjalista od spraw międzynarodowych Kazimierz Dziewanowski nazwał ją w "Rzeczpospolitej" z 17-18 stycznia 1998 r. "Organizacją Bezradności Wzajemnej w Europie". Iwiński wyróżnił się m.in. poparciem kandydatury szefowej OPZZ Ewy Spychalskiej na ambasadora RP na Białorusi, mimo że podczas przesłuchania komisji sejmowej miała kłopoty nawet ze wskazaniem położenia geograficznego Mińska. W 1995 r. stanął na czele komitetu wyborczego Aleksandra Kwaśniewskiego. We wrześniu 1995 r. został zatrzymany przez policję, w czasie kontroli drogowej policjanci poczuli od niego woń alkoholu. Powołując się na legitymację poselską, Iwiński odmówił poddania się badaniu alkomatem. Sprawę później zatuszowano, usuwając nawet dyscyplinarnie wojewódzkiego komendanta policji w Olsztynie Jerzego Jaroszewskiego, który nalegał na pełne wyjaśnienie całej sprawy (wg A. Rybak, op.cit.). Miejsce w parlamencie wykorzystuje do zadziwiająco wielkiej ilości wyjazdów zagranicznych. W związku z tym po sejmowych kuluarach krąży następująca anegdota: "W powietrzu zderzyły się dwa samoloty - w obu był poseł Iwiński" (cyt. za: "Polityka" z 8 września 2001 r.). Prof. Jerzy Robert Nowak
31 maja 2009 Rząd nie walczy z kryzysem, ale z nami... Jakoś dziwnie się składa, że wszelka dyskusja o walce z kryzysem natychmiast się kończy zwiększonymi wydatkami. Bo socjalistyczni decydenci wbili sobie do głów, że im większe wydatki, tym większa i skuteczniejsza walka z kryzysem(???). A jest dokładnie odwrotnie… Im większe wydatki poprzez budżet państwa lub gminy, tym większy „ kryzys.” Na przykład 4 czerwca, w dniu uroczystych obchodów „obalenia komunizmu” władza wyda z naszych kieszeni 15 milionów złotych, gdy tymczasem obecny ustrój w najlepsze wypoczwarza się z socjalistycznego chaosu, na rzecz jeszcze bardziej zamordystycznego komunizmu.. To tylko kwestia czasu. Rośnie ilości firm zależnych od budżetu państwa, Wspólnot Europejskich i od gmin. Ubywa w zastraszającym tempie resztek wolnego rynku. Tylko patrzeć jak wszystkie firmy będą zależeć od dotacji, koncesji, armii urzędników i ich decyzji. Tzw. zwykły człowiek, jak czuje , że pojawia się widmo katastrofy, natychmiast zakręca kurek ze swoimi wydatkami.. To jego prawo i wybór, bo to jego pieniądze. Widząc to władza, zabiera mu jego pieniądze pod przymusem i wydaje z naturalną dezynwolturą - za niego! Naigrywanie się ze stoczniowców i ich losu, robienie potańcówki na gruzach ich miejsc pracy- zakrawa na jakiś ponury żart.. Już nie mówiąc o tym , że 4 czerwca nie był dniem „obalenia komunizmu”. Był początkiem dopuszczenia do władzy socjalistów europejskich.. Na imprezie zaśpiewa pani Kylie Minogue, za ciężkie pieniądze, śpiewając” Loco-Motion” czy „Can't Get You Out of My Head”.. Jeśli wtedy uzyskaliśmy więcej wolności, szczególnie po ustawie Wilczka- Rakowskiego- to co wspólnego z wolnością ma pani Kylie Minogue? Co jest w jej piosenkach takiego, co predestynuje ją do koronowania idei wolności? Nie wypominając jej uczestnictwa w walce o ..prawa gejów na antypodach. Każdego roku pojawia się na ich „uroczystościach” w Sydney Za wyborem pani Minogue stał pan Sławomir Nowak z Platformy Obywatelskiej, tak przynajmniej twierdzi ojciec Zięba, szef Europejskiego Centrum Solidarności. No i te góry pieniędzy, które otrzymała. Coś około 11 milionów! Za pomysłem instalowania ukrytych kamer w sklepach monopolowych też stał człowiek Platformy Obywatelskiej, pan poseł Mirosław Skuła z Komisji „Przyjazne Państwo”, bo Platforma Obywatelska jest partią liberalną, tak liberalną, że kontrolować musi wszystko i wszystkich, nawet tych co kupią sobie butelkę alkoholu, a nie są liberałami. Socjaliści mają to do siebie, że wszystkie nazwy tak wymyślają, żeby sugerowały rzeczywistość, która nie istnieje, a pod ich przykrywką budują państwo zupełnie nieprzyjazne człowiekowi.. Zgodnie z orwellowską zasadą, że” niewola to wolność”. I to z ukrytej kamery! Teleekrany były przynajmniej widoczne, a władza nie urywała, że chce „ obywatela” kontrolować. Dla jego dobra oczywiście. Panu Ireneuszowi Sekule, przepraszam oczywiście Mirosławowi Sekule, który kiedyś był w Akcji Wyborczej Solidarność, a teraz jest w Platformie jak najbardziej Obywatelskiej i liberalnej, liberalnej na wskroś i odwrotnie- będziemy zawdzięczać ten nowy pomysł. Oczywiście pan premier Donald Tusk- mam nadzieją- o tym pomyśle został poinformowany, liberalnie i na wskroś, żeby nie był zaskoczony, jak pójdzie do sklepu, a tam go z ukrytej kamery nakręcą. Nie daj Boże jakby kupował pól litra jakiemuś wyrostkowi, który nie ma osiemnastu lat.. Pan Mirosław Skuła postrzelił się trzykrotnie w brzuch, zanim doczołgał się do drzwi, to strzelił sobie w brzuch jeszcze raz, żeby wyzionąć ducha przy drzwiach, bo tak przystoi szefowi Głównego Urzędu Ceł. Nikt nie zadał sobie trudu, żeby dociec w jaki sposób pan Mirosław strzelił sobie trzy razy w brzuch, a ani razu w głowę. Przecież śmierć w głowę byłaby skuteczniejsza, i szybciej przykryła by wszelkie tajemnice panujące w Głównym Urzędzie Ceł. A pieniądze tam są wielkie! Posłowie z Komisji „Przyjazne Państwo” mają już gotowy projekt ustawy, która zobowiązuje prywatnych właścicieli wszystkich sklepów, w których sprzedawany jest alkohol, do zamontowania kamer(???). Władzy chodzi o łapanie na gorącym uczynku sprzedawców, którzy sprzedają alkohol wyrostkom(???). Nie wiem, czy śmiać się z tego czy płakać. Przecież wyrostek- jak chce kupić alkohol- poprosi starszego kolegę i on mu go kupi. Co prawda będzie nakręcony na filmie video- ale co z tego..??? W socjalizmie, każdy chociaż raz w życiu powinien zagrać w jakimś filmie. Nawet rolę w filmie zorganizowanym przez Wielkiego Brata, który patrzy i patrzy.. I chce dociec, kto, kiedy, z kim, dlaczego, i po co? Nagrania będą przechowywane na twardym dysku przez jakiś czas, na razie nie jest ustalone- przez jaki. Ale jest jasne, że pomysł jest dobry,. bo sam pan Mirosław Skuła z Platformy Obywatelskiej i „liberalnej” nas utwierdził w tym przekonaniu mówiąc, że:” I tak jesteśmy nagrywani przez kamery na stacjach benzynowych”(???) Może i jesteśmy, ale dlaczego musimy być nagrywani jeszcze w sklepach monopolowych?. Jak tak dalej pójdzie, będą nas nagrywać przy zakupie drobiu ,wędlin, warzyw i owoców. Co prawda na razie te produkty może kupić każdy, ale kto wie co lęgnie się w głowach socjalistów i co z tych pomysłów wykiełkuje? Nie dość, że Komisja” Przyjazne Państwo” nie jest przyjazna komukolwiek, oprócz przyjazności biurokracji i zwiększeniu jej władzy nad nami, to jeszcze wprowadza zamęt pojęciowy. A tak naprawdę kamery zainstalowane w sklepach monopolowych będą służyły do inwigilacji sprzedawców, którzy będą sprzedawać papierosy spod lady, po wprowadzeniu przepisów wypracowanych w Ministerstwie Zdrowia przez panią Ewę Kopacz też z Platformy Obywatelskiej. Pani Ewa kopci jako lokomotywa spalinowa, ale innym klientom-palaczom, chce utrudnić dostęp do papierosów. Zgodnie z najnowszym projektem anty- wolnościowym i antyliberalnym, wyroby tytoniowe mogłyby być sprzedawane, ale pod jednym warunkiem. Mają nie być widoczne dla kupujących(???). To jest dopiero „liberalizm”(???) Sprzedawać towar, ale tak, żeby go nie sprzedać, i to dzięki administracyjnym zarządzeniom „liberalnego” ministra, który to wszystko ustala. I jeszcze jedno „liberalne” rozwiązanie: Zapominalskim klientom, sprzedawca nie ma prawa przypominać nazw marek papierosów(???). Do stu tysięcy paczek papierosów! Czy minister Kopacz zupełnie zwariowała i od papierosowego dymu jej się przewróciło w głowie? Nie przypadkowo na każdej paczce papierosów jest napisane, dzięki mądrości Ministerstwa Zdrowia, że” Palenie zabija” Ale myśl nie została dokończona… Zabija rozum w Ministerstwie Zdrowia!!! Sprzedawca - jak jest inteligentny- sam zapominalskiemu markę jego ulubionych papierosów poda. I będzie to ta właściwa… a że niektóre przypadki będą wyjaśniane w sądach i u prokuratorów? I bez tego wymienione instytucje mają wiele roboty.. A co szkodzi je jeszcze bardziej sparaliżować? W końcu przepisy zabijają, nie tylko zdrowy rozsądek.. Za tamtej komuny, można było sobie swobodnie puścić dymka.. Pani minister jako lekarz powinna wiedzieć, że „primum non nocere”. A jej lekarstwo będzie gorsze od samej choroby.. Przecież chcącemu nie dzieje się krzywda? WJR
Z Wikipedii wyparowały informacje o ubeku Ryszardzie Młynarskim Danuta Hübner wyparła się ojca? Jaka jest prawdziwa historia eurokomisarki Danuty Hübner i jej rodziny? Tych informacji nie znajdziesz, Czytelniku, w wysoko nakładowych i wysoko oglądalnych, postępowych mediach. Dodatkowo, każda - nawet drobna - wzmianka mogąca przybliżyć nas do prawdy, jest skutecznie blokowana, a nawet usuwana. Ale co tu się dziwić, ministerka Hübner jest jedną z głównych kandydatek postępowej Platformy Obywatelskiej do Europarlamentu. A wcześniej nazywała się Młynarska... W "Naszym Dzienniku" (21 maja 2009) prof. Jerzy Robert Nowak napisał: "Jako minister Hübner wywołała kiedyś konsternację wypowiedzią stwierdzającą, iż »polski interes narodowy jest trudny do zdefiniowania« (w wywiadzie dla "Życia" z 14 maja 2002 r.). Pani minister nie rozumiała tego, co najwyraźniej rozumieli prości robotnicy w programach Elżbiety Jaworowicz, z pasją upominając się o obronę tego interesu. Najwyraźniej brak zrozumienia elementarnych polskich interesów narodowych wynika u Hübner z szokującego braku wychowania patriotycznego w jej rodzinnym domu: dziadek i ojciec Hübner byli ubekami. »Rodzina w UB, komisarz w UE«, brzmiał tytuł głośnego artykułu Tadeusza M. Płużańskiego w »Najwyższym Czasie« z 20 stycznia 2007 roku. Płużański, syn więźnia stalinizmu, początkowo skazanego na karę śmierci, w innym tekście »Bestie« ("Niezależna Gazeta Polska") z 7 grudnia 2007 r. pisał o dziadku Hübner - Józefie Młynarskim, że jako kierownik sekcji śledczej w Powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Nisku »odznaczał się największym okrucieństwem« obok osławionego kata Polaków S. Supruniuka".
OJCIEC NIEWYGODNY? Artykuł prof. Nowaka zainspirował mnie, żeby ponownie przejrzeć materiały związane z Danutą Hübner i jej rodziną. Z ciekawości wszedłem również na internetowe strony polskiej eurokomisarki ds. polityki regionalnej - tu oczywiście ani słowa zarówno o niechlubnej, PZPR-owskiej przeszłości p. Danuty, jak i jeszcze bardziej kompromitującej, ubeckiej przeszłości jej dziadka i ojca. Zajrzałem również do Wikipedii. I tu coś mnie tknęło. Przypomniałem sobie, że w biogramie pod hasłem "Danuta Hübner" jeszcze niedawno można było przeczytać, że jest córką Ryszarda Młynarskiego. Tu był odnośnik do biogramu ojca, w którym zawarto podstawowe informacje o jego ubeckiej działalności. Teraz, o dziwo - Młynarskiego nie było już ani w życiorysie Danuty Hübner, ani oddzielnego hasła na jego temat. Cały Ryszard Młynarski po prostu z Wikipedii wyparował. Cóż się stało? - pomyślałem. Coś, co przez dwa i pół roku "wisiało" na stronie i widać nikomu nie przeszkadzało, no bo to przecież prawda historyczna - teraz nagle zniknęło. Szukając odpowiedzi, uświadomiłem sobie, że przecież za dwa tygodnie eurowybory, a Danuta Hübner startuje - po politycznej wolcie i porzuceniu postkomunistów - jako "jedynka" PO z Warszawy. Platforma popierająca czerwone rodziny. Nie może być!
BEZ PRYWATNEGO ŻYCIA Ponieważ w przyrodzie nic nie ginie, i w rzeczonej Wikipedii też można sprawdzić historię wpisów, postanowiłem poznać konkretne powody wyparowania ojca Danuty Hübner. Już na początku czytam, że "hasło Ryszard Młynarski do soboty widniało, w niedzielę zniknęło". Chodzi o niedzielę - 17 maja, czyli kilka dni temu, dokładnie wtedy, gdy Danuta Hübner oficjalnie rozpoczęła eurowyborczą kampanię. Moje spostrzeżenia potwierdził również następny wpis: "Zniknęła też informacja z biogramu Danuty Hübner, że jest córką Ryszarda Młynarskiego, czyli wyczyszczono wszystko". Czytam dalej i znajduję wiadomość, że poprzedni biogram pani eurokomisarz zawierał część "życie prywatne". Teraz tej części już nie ma. Można jednak wejść na stary, nieistniejący już adres, i wówczas pokazuje się zapis: "Jest córką Ryszarda Młynarskiego". Tak biogram Danuty Hübner wyglądał do niedzieli. Razem z ojcem, wycięto też jej dwie córki. Czyli życia prywatnego kandydatka PO do Parlamentu Europejskiego nie ma. Przynajmniej w Wikipedii.
"BRAK ARGUMENTÓW ZA ZOSTAWIENIEM" A tak wygląda zapis dyskusji w Wikipedii na temat usunięcia notki o Młynarskim, rozpoczętej 14 maja br. (na wszelki wypadek pominąłem tzw. nicki wpisowiczów). Głosy za usunięciem:
1 "Mam wrażenie, że w tym głosowaniu nie osiągnięto jednoznacznego wyniku, a mnie np. bardziej przekonują argumenty za usunięciem hasła. Brak informacji o stopniu i działalności w AK i BCh, funkcja w UB też raczej autoency[klopedyczna - TMP ???] nie daje ani fakt, że IPN "prowadzi śledztwo". Z całego życiorysu opisane tylko 8 lat. IMO [??? - TMP] do usunięcia".
2 "Konsekwentnie usunąć. Niskiej rangi ubek [ale chyba nie dlatego, że pochodzący z miasteczka Nisko? - TMP]. Brak źródeł, aby był zaangażowany w antyopozycyjną działalność. Wiki nie jest katalogiem".
3 "Nie ma tu ani jednego faktu świadczącego o encyklopedyczności, a sprawowane funkcje nimi nie są. Do usunięcia".
4 "Praca w encyklopedycznych instytucjach nie czyni z tego pana osoby encyklopedycznej, brak informacji o encyklopedycznych dokonaniach, do usunięcia".
5 "Wypis z katalogu IPN. Powiatowy komendant UB. Zapewne najcenniejsza informacja to ta o córce (coś a la syn Wandy Nowickiej; pewnemu przedwojennemu politykowi, który w czasie wojny podejmował próby kolaboracji z Niemcami, też mógłbym dopisać bratanka - ministra w rządzie III RP). Do usunięcia".
6 "Usunąć Nie widzę nic ency[klopedycznego - TMP]. Takich urzędników było na pęczki. Prawdopodobnie gdyby nie córka to nikt by się nie kłopotał pisaniem artykułu o nim".
Głos uznany za popierający usunięcie: "Na ile encyklopedyczny? Mam wątpliwości". A teraz, jeden jedyny głos przeciw usunięciu:
"...Czy pojawiły się jakieś nowe elementy dotyczące tej postaci lub zasady, które by podważały jej encyklopedyczność? Bardziej encyklopedyczny niż siódma woda po kisielu ogrodnika królewskiego, albo szarpidrut znany z tego, że jest znany". Autor tego głosu napisał dalej: "... bo to pierwszy raz poleci? (ostatni?) Ja bym zostawił". Ta część wypowiedzi została jednak skreślona przez kogoś (moderatora dyskusji?) z dopiskiem: "Brak podanych argumentów za zostawieniem". Najwyraźniej zdezorientowany internauta próbował chyba interweniować: "To był głos w dyskusji, a argumenty powyżej:)" i zapytał: "Kneblowanie?" Odpowiedzi nie otrzymał. Na końcu czytamy podsumowanie (czyje, moderatora dyskusji???): "Wszystkie wypowiedzi prócz jednej za usunięciem biogramu". I data: 17 maj 2009, godz. 16:31. Szybko po tym Ryszard Młynarski stracił miejsce w Wikipedii, jako niegodny. Swoją drogą, szkoda, że tego samego kryterium nie stosuje się do niektórych miejsc w Alei Zasłużonych na warszawskich Powązkach Wojskowych. Sprawę podsumujmy i my, tym razem pytaniem. Czy ta pseudomerytoryczna dyskusja może być podstawą usunięcia informacji o ojcu Danuty Hübner? Pozostawiam to ocenie Czytelników.
OPRAWCY OD SUPRUNIUKA Rodzina Młynarskich pochodzi z okolic Niska - powiatowego miasteczka na Podkarpaciu, położonego nad Sanem. Tu, 8 kwietnia 1948 r., przyszła na świat Danuta Młynarska. Jej dziadek od dwóch lat już nie żył. Przyznać trzeba, że Józef Młynarski (rocznik 1897), przed większość swojego życia nie miał ciągotek komunistycznych, a przynajmniej historii nic o tym nie wiadomo. W latach 1917 - 1920 służył jako ochotnik w Wojsku Polskim, by w II Rzeczypospolitej zatrudnić się w policji - pracował m.in. w Wydziale Śledczym w Równem i w Kowlu. Ten kancelista z zawodu (edukację zakończył na IV klasie gimnazjum) do komunistów przystał 1 października 1944 r., wstępując do bezpieki, a konkretnie do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Nisku. Szybko awansował. Już półtora miesiąca później był kierownikiem tamtejszej Sekcji Śledczej. Przełożonym Józefa Młynarskiego w niżańskiej bezpiece był nie kto inny jak wspomniany już kat Polaków - Stanisław Supruniuk. AK-owiec Skarbimir Socha: - Nade mną znęcał się Supruniuk, ale moich kolegów brał w obroty Młynarski. Zapamiętali go jak najgorzej. Błyskotliwą karierę Józefa Młynarskiego w niżańskim UB przerwała śmierć 5 marca 1946 r. Jego bestialstwo nigdy - rzecz jasna - nie zostało rozliczone. Jednak przykład dyspozycyjnego i okrutnego ubeka nie poszedł na marne - rodzinną tradycję kontynuował syn.
Z NISKA DO GENEWY Ryszard Młynarski (rocznik 1923 r.), po ukończeniu gimnazjum w Kowlu, w czasie wojny - od 1940 do 1943 r. - pracował w tartaku w Zarzeczu, a następnie w Zarządzie Drogowym w Nisku. We wrześniu 1944 r. wstąpił do Milicji Obywatelskiej. Z jej ramienia organizował posterunek MO w Pysznicy koło Niska. Następnie, przez prawie rok - od listopada 1944 r. służył w LWP. W lipcu 1945 r. Ryszard Młynarski trafił pod skrzydła ojca, zatrudniając się jako "oficer" śledczy PUBP w Nisku. W lipcu 1946 r., czyli już po śmierci Józefa Młynarskiego, przejął obowiązki szefa niżańskiego UB, zastępując przeniesionego do PUBP w Krośnie Stanisława Supruniuka. Po latach jego córka - Danuta Młynarska-Hübner została honorową obywatelką miasta Nisko. To właśnie wówczas, kiedy była szefową kancelarii Aleksandra Kwaśniewskiego, prezydenccy urzędnicy przygotowywali wniosek o przyznanie Supruniukowi Krzyża Komandorskiego Orderu Odrodzenia Polski. Niewiele brakowało, aby dawnego przełożonego swojego dziadka i ojca spotkała podczas uroczystości odznaczenia w Pałacu Prezydenckim w czerwcu 1999 r. Wtedy pracowała już jednak w biurze ONZ w Genewie.
Po rocznym kierowaniu PUBP w Nisku, w październiku 1947 r. Ryszard Młynarski został przeniesiony do PUBP w niedalekim Jarosławiu, też na stanowisko "oficera" śledczego. Z niewiadomych powodów nie dostał jednak awansu i - w maju 1948 r. - zrezygnował ze "służby". Dwa miesiące wcześniej urodziła się córka Danuta. Być może ten właśnie fakt - a nie względy ambicjonalne, jak utrzymują niektórzy - był powodem jego odejścia z bezpieki? Tak, czy inaczej rodzina przeniosła się do Warszawy - Ryszard Młynarski do dziś mieszka na Służewcu.
NAJWIĘCEJ ARESZTOWANYCH W III RP Ryszardem Młynarskim, ze względu na jego powojenne "zasługi", interesował się już wymiar sprawiedliwości. W kwietniu 2000 r. Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu wystąpiła do MSWiA o udostępnienie jego akt osobowych, tak jak czterech innych funkcjonariuszy niżańskiego PUBP. Dwa miesiące później Ministerstwo zgodziło się przekazać dokumenty. Przygotowywany akt oskarżenia był związany ze śledztwem w sprawie Stanisława Supruniuka. Śledztwo stanęło jednak w miejscu.
Nazwisko Młynarskiego pojawia się m.in. w książce Zbigniewa Nawrockiego "Zamiast wolności. UB na Rzeszowszczyźnie 1944 - 1949", Rzeszów 1998. Autor przytacza sprawozdanie z działalności PUBP w Nisku za pierwsze miesiące 1947 r., czyli bezpośrednio po sfałszowanych przez komunistów wyborach do Sejmu. P.o. szefa niżańskiego UB, czyli właśnie Ryszard Młynarski, meldował do Rzeszowa: "Likwidacja PSL nastąpiła na skutek akcji tut. Urzędu, jaka trwała od m-ca listopada 1946 r. 75 proc. byłych członków PSL przeszło do SL". W książce znajdujemy też ponurą statystykę działalności PUBP w Nisku: w 1944 r. aresztowano w tym powiecie 93 osoby, w 1945 r. - 185 osób, w 1946 r. - 200, w 1947 r. - 131, a w 1948 r. - 147 osób. Jak widać, najwięcej aresztowanych przypada na rok 1946, kiedy tamtejszym UB kierował Ryszard Młynarski. Dziś zdjęcia ojca polskiej eurokomisarki można oglądać na wystawach. Nie jest to jednak ani Muzeum Powstania Warszawskiego, ani inne miejsce, ukazujące bohaterów niepodległościowej walki. Fotografie Ryszarda Młynarskiego wiszą natomiast wśród wizerunków innych ubeckich oprawców.
RODZINNA TRADYCJA Przed laty Danuta Hübner wspomniała ("Wysokie Obcasy", dodatek do "Gazety Wyborczej" z 8 czerwca 2002 r.) o patriotycznej tradycji swojej rodziny, o ojcu, który był członkiem Armii Krajowej. Obok dodała, że w dzieciństwie "jadła podobno same kotlety i kiełbachy bez chleba, doprawiając je czekoladami". Tylko czy AK-owskim rodzinom tak dobrze powodziło się w powojennej Polsce? Gwoli ścisłości Ryszard Młynarski faktycznie należał do AK i nosił pseudonim "Aleksander", ale w jego życiu fakt ten był jedynie krótkim, kilkumiesięcznym (od października 1943 r. do maja 1944 r.) epizodem. Potem - jako członek Stronnictwa Ludowego - przez moment był związany z Batalionami Chłopskimi, by ostatecznie przejść na stronę jedynych słusznych przedstawicieli "ludowej" władzy. Poszedł w ślady swojego ojca - Józefa Młynarskiego, a dziadka Danuty Hübner.
DOŚĆ FIKCJI Z bardziej nieprzyjemnych rzeczy w biogramach pani eurokomisarz pozostało tylko jej kilkunastoletnie członkostwo w PZPR, z której wystąpiła w 1987 r., gdyż - jak sama tłumaczyła - "do żadnej partii nigdy się nie nadawała" i "miała dość fikcji". Z wypowiedzi pani komisarz można odnieść wrażenie, że jest wyłącznie bezpartyjnym fachowcem. Tylko dlaczego, w latach 1997 - 1998, pełniła funkcję szefowej kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego? Ciekawe zresztą, czy dziś - tłumacząc się ze swojego zaangażowania w komunizm (dodać trzeba, że dużo większego, niż Danuta Hübner - w końcu budowali w Polsce podstawy nowej władzy) - jej przodkowie też mówiliby, że brali udział w "fikcji"? W oficjalnych życiorysach Danuty Hübner i jej wypowiedziach dla polskiej i zachodniej prasy znajdziemy już tylko informacje o błyskotliwej karierze naukowej (stypendystka Fulbrighta, profesorka ekonomii SGH, wykładowczyni wielu zachodnich uczelni), publicznej (po 1989 r. m.in. wiceministerka przemysłu i handlu, szef UKIE, wysoka urzędniczka ONZ i Unii Europejskiej) i wielu prestiżowych nagrodach (np. "Europejski Mąż Stanu 2003" - według brukselskiego tygodnika "European Voice"). Tadeusz M. Płużański
Życiorys p. Danuty Hübner i Różowe Lizuski z Wikipedii Dawniej (a może teraz też?) za długoletnią służbę urzędniczą dawano „krzyż chlebowy” - czyli Krzyż Zasługi dający bodaj 25% dodatku do emerytury. P.Danuta Hübner to intelektualne zero, dyskutować z Nią nie ma po prostu o czym - ale zapewne sumienna, oddana federastom, urzędniczka. PO wstawiła Ją więc na pierwsze miejsce listy do Parlamentu Europejskiego, by otrzymała dobrze zasłużoną (znacznie, znacznie wyższą...) emeryturę. P. Hübner wyrosła we środowisku nie tyle może lewicowym, co reżymowym: Jej dziadek i ojciec byli siepaczami UB. O czym wiedział każdy, kto chciał - i podawała to zacna Wikipedia, podając też w osobnym haśle dane o Jej ojcu. Oczywiście: trudno czepiać się tego, jakiego ktoś miał ojca czy dziadka - i czy służyli w UB czy w Wehrmachcie. Oczywiście są ludzie, którzy wręcz namolnie się czepiają - jak np. p. Tadeusz M. Płużański, którego ojciec spędził ładne kilka lat w bierutowskich więzieniach z wyrokiem śmierci - więc ma On autentycznego świra na punkcie „tropienia zbrodniarzy stalinowskich”. Świr zresztą całkiem nieszkodliwy - a poznawanie faktów z czasów stalinizmu jest zapewne bardziej pożyteczne niż snucie hipotez o życiu seksualnym faraonów na podstawie nosa Nefretete czy Kleopatry. I oto okazało się, że na dwa tygodnie przed wyborami z biogramu p. Hübner w Wikipedii zniknęły wszystkie informacje o rodzinie p. Hübner (dane o dzieciach - też!!) - oraz biogram Jej ojca! Myślałby kto, że to sama p. Hübner lub ktoś z Jej przyjaciół o to się zatroszczył; nic podobnego! Usunęli to sami wikipedyści, którzy - nieoczekiwanie, akurat przed wyborami - uznali że trzymanie takiego biogramu nie jest potrzebne, nie spełnia żadnej pożytecznej roli... i usunęli. I to dopiero dało p. Płużańskiemu (słusznie!) asumpt do demaskacji komunistycznego spisku. Tymczasem w Wikipedii nie siedzą przecież agenci bezpieki - tylko ludzie, którzy jakoś-tak uważają, że demaskować np. rodzinę JE Lecha Kaczyńskiego można, a nawet wypada - a rodziny p. Danuty Hübner: nie wypada. Takie Różowe Lizuski, cenzorzy... a właśnie: dobrze byłoby (panie Płużański, do dzieła!) sprawdzić, czy ci wikipedyści nie są aby dziećmi cenzorów czasów PRL.
P. Płużański przy tym zupełnie niewłaściwie interpretuje wypowiedź p. Hübner, że „wystąpiła w 1987 r., z PZPR gdyż - jak sama tłumaczyła - miała dość fikcji". Z tej wypowiedzi ja wyciągam prosty wniosek: wedle p. Hübner „budowanie socjalizmu przez PZPR stało się fikcją” - więc przeszła pod sztandary tych, którzy naprawdę budują socjalizm: federastów. I teraz, dumna i blada, bierze udział w tworzeniu Wielkiego i Niezwyciężonego Związku Socjalistycznych Republik Europejskich!! JKM
Przed czerwcowym plebiscytem Prognozowana na czerwcowe wybory frekwencja wyborcza zapowiada się na razie na wyjątkowo niskim poziomie, co wydaje się z kolei całkiem zrozumiałe. Polacy praktycznie co roku wybierają jak nie posłów i senatorów w łącznej liczbie 560, to radnych gminnych, powiatowych, wojewódzkich, wójtów, burmistrzów, prezydentów miast i koniec końców - prezydenta całego kraju. Pomimo tak ogromnej idącej w tysiące, masy wybranych reprezentantów społeczeństwa i nominalnych włodarzy kraju, ten sam naród widzi, że wybrańcy ci znaczą już coraz mniej. Właściwie obecna działalność legislacyjna posłów i senatorów w dużej mierze zaczyna polegać na dostosowywaniu krajowego prawa do prawa unijnego, a nawet w tych obszarach ustrojowych gdzie istnieje jeszcze jako taka samodzielność decydowania, owi wybrańcy postępują tak, jakby chcieli wyprzedzić sugestie płynące z Brukseli. Skoro tysiące wybranych radnych oraz kilkuset posłów nie potrafi zadbać o interes narodowy, to tym bardziej nie zrobi tego zaledwie 50 uniodeputowanych z Polski w mającym docelowo liczyć 736 posłów Parlamencie Europejskim. Pomijam tu już nawet fakt, że prędzej liczyłbym, że Cygan podaruje gospodarzowi kurę, niż że o polski interes zadba pani Hübner, Rosati czy "wyleszczony" Olejniczak. Decydenci i faktyczni włodarze polskiego państwa od lat gwałcą i deprawują naród, by tylko zadośćuczynić przewrotnym planom masonerii budującej pod hasłami jedności i dobrobytu wyrafinowany aparat terroru. Skutki tego działania są już doskonale widoczne, ale i wieloletnia propaganda i demoralizacji uczyniła ludzi ślepymi nawet na największe oczywistości, stąd też to co powinno wyborców alarmować, spotyka się jedynie ze wzruszeniem ramion i obojętnością. Dla przykładu, fundamentem naszego prawa i jak niektórzy uważają - aktem wieńczącym utworzenie III RP jest konstytucja obowiązująca już 12 lat, której okoliczności przyjęcia są tak samo wątpliwe, jak i cały ustrój polskiego państwa. Przepisy nakazywały, by po przyjęciu konstytucji przez parlament w następnym etapie procesu legislacyjnego poddać tzw. ustawę zasadniczą pod głosowanie w ogólnokrajowym referendum. Ustawa o referendum w art. 9. stanowiła, że, po pierwsze - jest ono wiążące, jeżeli wzięła w nim udział więcej niż połowa uprawnionych i, po drugie - jest rozstrzygające, jeżeli w przypadku np. dwóch rozwiązań za jednym z nich opowiedziała się większość uczestniczących w referendum. W referendum konstytucyjnym uczestniczyło 42,86 uprawnionych, co oznacza, że nie było ono wiążące, a za konstytucją głosowało pomimo ogromnej rządowej propagandy jedynie 52,7 proc. uczestniczących w głosowaniu. W tej sytuacji skonfundowani decydenci postanowili zadbać o pozory legalizmu i wnieśli o orzeczenie w tej sprawie do Sądu Najwyższego, który w lipcu 1997 r. orzekł, iż referendum było... ważne. Nie wiążące, bo być nie mogło, nie rozstrzygające, gdyż przepisy wyraźnie stanowiły, że konstytucja winna być przyjęta w referendum, ale właśnie -, że były ważne. Blisko sześć milionów dorosłych Polaków, prawie połowa głosujących, było przeciwnych konstytucji, która decyduje o ustroju państwa po dziś dzień, tak samo jak blisko 4 mln dorosłych Polaków w referendum akcesyjnym z czerwca 2003 okazało nie tylko uniosceptycyzm, ale wyraźny sprzeciw wobec wejścia Polski do UE. Jak więc ocenić zachowanie licznych przedstawicieli największych partii, posłów, senatorów, a także dziennikarzy, profesorów etc., którzy ludzi mających nawet nie wrogie, ale tylko sceptyczne podejście do niektórych kwestii związanych z funkcjonowaniem Unii, publicznie wyzywają od chamów i kreatur, którym nie tylko nie wolno publicznie udzielać głosu, ale nawet podawać im ręki (vide wypowiedź posła Krzysztofa Liska dla TVP). Czy przypadkiem takie wypowiedzi reprezentantów narodu, jego ministrów i marszałków (vide marszałek Komorowski, któremu woda sodowa już całkiem wyparła szare komórki) nie stanowią klasycznego przykładu tzw. mowy nienawiści, ksenofobii i innych paskudztw, tak bardzo zwalczanych przez te same środowiska? Lekarzu - ulecz się sam - chciałoby się zawołać, ale na to nie ma raczej nadziei, stąd też jedyną rzeczą, jaką możemy zrobić, to wyrażać swój protest chociażby przy takiej okazji jak zbliżające się głosowanie. Symptomatyczne jest także to, że spośród dziesięciu komitetów wyborczych, które zarejestrowały listy w całym kraju, jedynie trzy kojarzone są jako sceptyczne wobec pomysłów brukselskiej biurokracji. W rzeczywistości Libertas nie jest ruchem antyunijnym, ale wprost przeciwnie - jest to ruch paneuropejski, a jedynie polscy kandydaci łudzą się, że może on stanowić zaczyn nowej prawicy konkurencyjnej wobec dominacji PiS-u. Symbolem tej nowej jakości prawicy jest Lech Wałęsa mający przez chwilę szansę stać się przedmiotem przetargu politycznego na prawdziwe pieniądze. Niektórzy już kreślili robocze wersje przebiegu takiej aukcji... Prowadzący przybija młotkiem i mówi: "pan Ganley 100 tys. po raz pierwszy, pan Palikot 110 tys. po raz pierwszy, po raz drugi.... pan Ganley 120 tys. po raz pierwszy, drugi, (w tym momencie najazd kamer na znaczoną nerwowymi tikami twarz Palikota, który nie może dodzwonić się do gazowni)... i po raz trzeci. Lech Wałęsa został sprzedany za 120 tys. euro na kongres Libertasu w Paryżu...". Zresztą hitem nowego wydania numeru "Pro Fide, Rege et Lege" jest wywiad z Wojciechem Jaruzelskim, ksywka "Wolski" - wywiad dotyczący w założeniu "realizmu politycznego" i przeprowadzony przez dr. hab. Adama Wielomskiego, propagatora ruchu Libertas i jak wiemy z jego licznej publicystyki - zwolennika zakopania głęboko w ziemi archiwum IPN-u. Biorąc pod uwagę powyższą tendencję, liderem nowej prawicy ma szansę zostać generał Kiszczak, który pomimo wieku jest ciągle bardzo żwawym staruszkiem! Co do Prawicy RP - to jest to taka firma, która nakręca swoje notowania, by jak najkorzystniej sprzedać się komuś większemu np. na powrót PiS-owi, łudząc się, że może poparcie dla Marka Jurka urośnie tak znacznie, że sam PiS nie będzie miał wyjścia i poprze jego osobę jako najlepszego kandydata prawicy w wyborach prezydenckich. Tymczasem pamiętliwe "kaczory" prędzej zagłosują na Tuska niż poprą "zdrajcę" ich zakonu. Z drugiej strony postulaty Prawicy RP są dość groteskowe, bo jak inaczej ocenić opinię Marka Jurka, że euro nie powinno już teraz zastąpić złotówki, ale za dwie kadencje sejmu to pewnie tak lub nawoływania do odebrania Rosji igrzysk zimowych w ramach represji za wojnę w Gruzji. PiS-owskie "ukąszenie" jest tam i bez okularów widoczne, a jedynie okraszone dużo większą dawką konfesyjności. W tej sytuacji nie powinny odgrywać większego znaczenia personalne animozje czy pewne różnice w ocenie konkretnych politycznych problemów, gdyż głosowanie za Unią Polityki Realnej jest rodzajem plebiscytu, jakich w naszej historii było już zresztą wiele. UPR idąc w poprzednich wyborach w pozornie mocnej koalicji zdobyła poparcie raptem ok. 60 tys. wyborców, a na całą koalicję głosowało zaledwie ok. 200 tys. osób. Ważną sprawą byłoby pokazanie, że środowisko ma zdolność konsolidowania się pomimo zawężającego się marginesu swobody i różnym zewnętrznym presjom. Pomimo wskazanego na początku małego praktycznego znaczenia nadchodzących wyborów, wszystkie partie chcą osiągnąć sukces, traktując głosowanie jako swego rodzaju test poparcia, a zarazem możliwy do późniejszego dyskontowania efekt propagandowy. W końcu za rok wybory prezydenckie i samorządowe, a następnie wybory parlamentarne. PO chce pokazać, że sondażowa mocarstwowość ma przełożenie na fakty, PiS zamierza udowodnić, że nie słabuje, PSL i SLD, że się ciągle liczą, Libertas snuje mrzonki o wielkim anty-PiS-ie, a my chcemy pokazać, że widząc to zakłamanie, trwamy tam gdzie zawsze, jak to pisał Antoine de Saint-Exupery "jak rufa statku, wbrew szaleństwu morza w nieodgadniony sposób powracająca wciąż pod tę samą gwiazdę". Chociaż z tymi gwiazdami to może akurat trochę nie na miejscu.... Krzysztof Mazur