85 Pouczenia i rady


Pouczenia i rady

0x08 graphic

Bądźcie mocni w Panu siłą Jego potęgi. Obleczcie pełną zbroję Bożą, abyście mogli się ostać wobec podstępnych zakusów diabła (Ef 6, 10)

Modlitwy dla wypro­szenia czystości du­szy i ciała, a także podczas pokus

O jak piękny jest czysty rodzaj z jasnoś­cią; nieśmiertelna jest bowiem pamiątka je­go gdyż i u Boga zna­joma jest i u ludzi.

Dla uproszenia sobie czystości serca, wstrzemięźli­wości języka i zu­pełne umartwienie oczu:

3x Zdrowaś Maryjo...

1. na cześć Niepokalanego Serca Maryi Panny,

2. błogosławionego Języka,

3. Przenajświętszych Oczu.

W końcu dodaj ro­biąc znak krzyża świętego wielkim palcem na czole, na ustach i na sercu swoim mówiąc: Je­zus, Maryja, Józef niech będą + w myśli mojej, niech będą + w ustach moich, niech będą + w sercu moim!

Jezu, Maryjo, Józefie święty Wam oddaję duszę moją, ciało i skonanie moje! Najświętsza Maryjo Panno strzeż mnie dnia dzisiejszego jak wyłączną własność Twoją Amen.

Gdy pokusy jakieś dręczyć będą uczyń cztery razy krzyż na czole swoim mówiąc: Jezus + Nazareński + Król + Żydowski! ten tytuł tryum­fujący niech mnie strzeże od wszelkiego złego na duszy i ciele i doprowadzi do żywota wiecznego. Amen.

Skoro grzech popełnisz.

Św. Gertruda mawiała do Chrystusa Pana: Naucz mnie, Nauczycielu najlepszy, jak mam się oczyszczać ze zmaz grzechowych, w jakie bym mogła wpaść?

Na co jej Chrystus odpowiedział: Ani na chwilę nie pozostawaj w grzechu, lecz gdy uczujesz, żeś upadła, zaraz zmów z serdecznym nabożeństwem.

O jedyne zbawienie moje, Jezu najmilszy, spraw, aby przez zbawienną śmierć Twoją zgładzone były grzechy moje. Amen.

Sposób bardzo wzniosły uwielbienia i umiłowania Pana Boga.

Gdy się św. Mechtylda troszczyła, że Boga nie dostatecznie chwali ani miłuje, rzekł do niej Chrystus:, Kiedy mnie chcesz chwalić, a nie mo­żesz tego według upodobania swego uczynić, mów:

O dobry Jezu wielbię Cię, a czego mi nie dostaje bym Cię należycie wielbił(a) i chwalił(a), racz za mnie uzupełnić.

Jeśli mnie zaś pragniesz miłować, mów:

O dobry Jezu miłuję Cię, a czego mi w miłości Twojej nie dostaje, racz za mnie zadośćuczynić i miłość Serca Swojego Bogu Ojcu za mnie ofiarować.

Upominające widzenie, które jest zachętą do ofiarowywania Najdroższej Krwi i przestrogą przed lekkomyślnymi ofiarami

Ujrzałam Zbawiciela siedzącego na tronie w dużej sali. Obok też na tronie siedziała Matka Boża. Za nimi znajdowali się Aniołowie. Z prawej strony Zbawiciela widziałam złotą baryłkę. Z lewej strony, między Jezusem a Jego Matką Najświętszą ujrzałam w posadzce głęboką czarną otchłań. Po lewej stronie Matki Bożej, stała srebrna baryłka. Do prawej baryłki wlewał Pan Jezus dzbanecz­kiem, który brał z dłoni Maryi, Krew przez kogoś ofiarowaną. Matka Boża brała go (dzbanu­szek) z rąk Archanioła stojącego na przeciwko. Tak działo się zawsze, ilekroć jakaś dusza ofiarowała Najdroższą Krew za grzechy ludzi, albo za na­wrócenie grzeszników w połączeniu z jakimś cier­pieniem. Jeżeli jakaś dusza ofiarowała Najdroższą Krew powierzchownie albo bezmyślnie, wówczas ­Matka Boża zanurza Ją w srebrnej baryłce, z której podaje ją następnie Zbawicielowi po złączeniu Swoich boleści z tą pobożną ofiarą. Jeśli dusza opuściła podaną jej dobrą myśl, lub natchnienie by ofiarować Krew, lub przyzwoliła na próżną nie­potrzebną myśl i tego nie uczyniła, wówczas Anioł stojący po lewej stronie Matki Najświętszej wrzuca tą niepotrzebną myśl do przepaści i tak znowu jedna dusza została na wieki stracona, którą mo­gliśmy uratować. Owe dusze, które Jezus i Maryja wyposażyli łaską zrozumienia dla wartości Naj­droższej Krwi i wybrali je, mają wielką od­powiedzialność za te dusze, które idą na zatracenie, albo wchodzą do Nieba. Do tych należą też kap­łani i dusze zakonne, którzy niestety też nie wszys­cy tę łaskę realizują (wykorzystują) i porzucają ją jako pomysły starych pobożnych ludzi. Dopiero w wieczności przyjdą wszystkie dusze Najdroższą Krwią uratowane podziękować.

Następujące słowa odmów z wielkim przejęciem, jak to Chrystus Pan zalecił św. Gertrudzie mówiąc, że kto by w takiej intencji do Komunii św. przystępował, nigdy nie może przystąpić.

Wiem, że ze wszystkich stwo­rzeń jestem najniegodniejszy(a), najobrzy­dliwszy(a) i najnędzniejszy(a) grzesznik(ca) ufając jednakże niewypowiedzianej do­broci Twojej, przystępuję z tą intencją do Najświętszej tajemnicy Ciała i Krwi Twojej, abym z miłości ku nieskończonej, miłości i chwale Twojej za najmarniejszy proch był(a) uważany(ą). A chociażbym po przyjęciu tego Sakramentu, (co przecież jest niepodobnym) miał(a) być potępio­nym(ą), pomimo to przystępował(a)bym do niego, dlatego, aby się boska Twoja dobroć przez to bardziej uwydatniła, że się mnie tak niegodnemu(ej) nie przestajesz udzielać.

ABC Społecznej Krucjaty Miłości

  1. Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje. Bądź wrażliwy na drugiego człowieka, twojego brata.

  2. Myśl dobrze o wszystkich - nie myśl źle o nikim. Staraj się nawet w najgorszym znaleźć coś dobrego.

  3. Mów zawsze życzliwie o drugich - nie mów źle o bliźnich. Napraw krzywdę wyrządzoną słowem. Nie czyń rozdźwięku między ludźmi.

  4. Rozmawiaj z każdym językiem miłości. Nie podnoś głosu. Nie przeklinaj. Nie rób przykrości. Nie wyciskaj łez. Uspokajaj i okazuj dobroć.

  5. Przebaczaj wszystko, wszystkim. Nie chowaj w sercu urazy. Zawsze pierwszy wyciągnij rękę do zgody.

  6. Działaj zawsze na korzyść bliźniego. Czyń dobrze każdemu, jakbyś pragnął, aby tobie tak czyniono. Nie myśl o tym, co tobie jest kto winien, ale co Ty jesteś winien innym.

  7. Czynnie współczuj w cierpieniu. Chętnie spiesz z pociechą, radą, pomocą, sercem.

  8. Pracuj rzetelnie, bo z owoców twej pracy korzystają inni, jak Ty korzystasz z pracy drugich.

  9. Włącz się w społeczną pomoc bliźnim. I Otwórz się ku ubogim i chorym. Użyczaj ze swego. Staraj się dostrzec potrzebujących wokół siebie.

  10. Módl się za wszystkich, nawet za nieprzyjaciół.

Kard. Stefan Wyszyński

Módlcie się! Módlcie się wiele! Czyńcie ofiary za grzeszników, gdyż wielu grzeszników idzie do piekła dlatego, że nie ma nikogo, kto by się za nich ofiarował i składał ofiary.

Ofiarujcie się za grzeszników i powtarzajcie często, zwłaszcza przy spełnianiu jakiejś ofiary: „ O Jezu, to z miłości ku Tobie za nawrócenie grzeszników i za wynagrodzenie zniewag, wyrządzonych Niepokalanemu Sercu Maryi”.

Na rozpoczęcie i zakończenie spotkań lub nabożeństw

Krótkie uwielbienie

Niech będzie zawsze błogosławiony i uwielbiony Jezus.

Który nas Krwią swoją odkupił.

Pozdrowienie Wspólnoty Krwi Chrystusa

Błogosławiona Krew Jezusowa!

Na wieki błogosławiona

Ofiarowanie Krwi Chrystusa

Ojcze Przedwieczny, ofiarujemy Ci Najdroższą Krew Jezusa Chrystusa. Niech Ona zgładzi nasze grzechy, obdarzy zmarłych zbawieniem i zachowa Twój Kościół w miłości i jedności.

Responsorium

K. Odkupiłeś nas, Panie + Ceną Twojej Krwi.

W. Odkupiłeś nas, Panie + Ceną Twojej Krwi.

K. ludzi wszystkich pokoleń, języków, ludów i narodów.

W. Ceną Twojej Krwi.

K. Chwała Ojcu...

W. Odkupiłeś nas, Panie + Ceną Twojej Krwi.

Dziś byłam w przepaściach piekła

Kulminacyjnym punktem naszego ziemskiego życia jest moment śmierci. Wtedy w obecności Chrystusa dokonuje się sąd i decyduje się nasza wieczność: zbawienie albo potępienie. Będziemy musieli ostatecznie podjąć decyzję: przyjąć lub odrzucić miłość Boga.

Pan Bóg zawsze kocha i zawsze prze­bacza, ale ze strony człowieka musi być spełniony konieczny warunek, a miano­wicie przyjęcie daru przebaczającej Bożej miłości. Jednak ta decyzja dokonuje się pod wpływem naszych wcześniejszych wyborów, dobrych lub złych czynów popełnionych podczas życia na ziemi. Wielki dramat każdego, świadomie i do­browolnie popełnianego grzechu, polega na niszczeniu w człowieku zdolności do miłości i wrażliwości na miłość. Grze­chy mogą w końcu doprowadzić do tak wielkiej zatwardziałości i egoizmu, że w chwili śmierci człowiek nie będzie chciał przyjąć daru zbawienia. Będzie Boga nienawidził i dlatego odrzuci gła­dzący wszystkie grzechy dar Jego Miło­ści Miłosiernej. Aby uchronić nas przed tą straszną ewentualnością, Jezus poprzez s. Fau­stynę apeluje do naszych serc: Pragnę zaufania od swoich stworzeń, zachęcam dusze do wielkiej ufności w niezgłębione miłosierdzie moje. Niechaj się nie lęka do mnie zbliżyć dusza słaba, grzeszna, a choćby miała więcej grzechów niż pia­sku na ziemi, utonie wszystko w ot­chłani miłosierdzia mojego (Dz. 1059); Niech pokładają nadzieję w miłosier­dziu moim najwięksi grzesznicy (..o) Rozkosz mi sprawiają dusze, które od­wołują się do mojego miłosierdzia. Takim duszom udzielam łask ponad ich życzenia (..o) Nim przyjdę jako sę­dzia sprawiedliwy, otwieram wpierw na oścież drzwi miłosierdzia mojego. Kto nie chce przejść przez drzwi miłosier­dzia, ten musi przejść przez drzwi spra­wiedliwości mojej. Święta siostra Faustyna przestrzega wszystkich, którzy lekceważą Boga, nie zachowują Jego przykazań, odrzucają Jego Miłosierdzie, żyjąc tak jakby Bóg nie istniał, aby zawrócili z drogi, która zaprowadzi ich do wiecznego potępienia: Chociaż już w samym skonaniu, Bóg mi­łosierny daje duszy ten moment jasny wewnętrzny, że jeżeli dusza chce, ma możność wrócić do Boga. Lecz nieraz u dusz jest zatwardziałość tak wielka, że świadomie wybierają piekło, udaremnia­ ją wszystkie modlitwy, jakie inne dusze za nimi do Boga zanoszą i nawet same wysiłki Boże (Dz. 1698). Pan Jezus ukazał siostrze Faustynie całą prawdę o piekle, aby opisała to, co widziała i doświadczyła, ku przestrodze wszystkich, którzy nie chcą się nawrócić i wątpią w istnienie piekła: Dziś byłam w przepaściach piekła, wprowadzona przez anioła. Jest to miej­sce wielkiej kaźni, jakiż jest obszar jego strasznie wielki (...) umarłabym na ten widok tych strasznych mąk, gdyby mnie nie utrzymywała wszechmoc Boża. Niech grzesznik wie: jakim zmysłem grzeszy, takim dręczony będzie przez wieczność całą. Piszę o tym z rozkazu Bożego, aby żadna dusza nie wymawiała się, że nie ma piekła, albo tym, że nikt tam nie był i nie wie, jak tam jest. Ja, siostra Faustyna, z rozkazu Boże­go byłam w przepaściach piekła na to, aby mówić duszom i świadczyć, że piekło jest. O tym teraz mówić nie mogę, mam rozkaz od Boga, abym to zostawiła na pi­śmie. Szatani mieli do mnie wielką niena­wiść, ale z rozkazu Bożego musieli mi być posłuszni. To, com napisała, jest słabym cieniem rzeczy, które widziałam. Jedno zauważyłam: że tam jest najwięcej dusz, które nie dowierzały, że jest piekło. Kiedy przyszłam do siebie, nie mogłam ochło­nąć z przerażenia, jak strasznie tam cier­pią dusze, toteż jeszcze się goręcej modlę o nawrócenie grzeszników, ustawicznie wzywam miłosierdzia Bożego dla nich. O mój Jezu, wolę do końca świata konać w największych katuszach, aniżeli bym miała Cię obrazić najmniejszym grze­chem (Dz. 741).

"Dziś W duchu byłam w niebie..."

Posłuszeństwo Bogu, wypełnianie Jego woli i wszelkie dobre czyny do­konane w czasie ziemskiego życia po­głębiają w człowieku jego zdolność do miłości i wrażliwość na miłość. Jeżeli w momencie śmierci umierający bę­dzie posiadał przynajmniej minimal­ną zdolność przyjęcia miłości Boga, to wtedy zostanie zbawiony, lecz tak jakby przez ogień (1 Kor 3,15). Czyli będzie musiał dojrzewać w czyśćcu tak długo, aż osiągnie pełną czystość serca, dopiero wtedy będzie mógł w pełni zjednoczyć się z Bogiem w rado­ści nieba. Tylko ci idą natychmiast do nieba, którzy są święci, w pełni kochają­cy. Pan Jezus ukazał s. Faustynie niebo, aby opisała, jak tam jest. Trzeba pa­miętać, że ludzki język jest tak ubogi i ułomny, że nie jest w stanie w pełni opisać nadprzyrodzonej rzeczywistości. Siostra Faustyna uczyniła to jednak na wyraźne polecenie Jezusa, abyśmy nigdy się nie zniechęcali i nie upadali na duchu, lecz ze wszystkich sił dążyli do świętości.

Dziś w duchu byłam w niebie i oglą­dałam te niepojęte piękności i szczęście, jakie nas czeka po śmierci. Widziałam, jak wszystkie stworzenia oddają cześć i chwałę nieustannie Bogu; widziałam, jak wielkie jest szczęście w Bogu, które się rozlewa na wszystkie stworzenia, uszczęśliwiając je, i wraca do Źródła wszelka chwała i cześć z uszczęśliwie­nia, i wchodzą w głębie Boże, kontem­plują życie wewnętrzne Boga - Ojca, Syna i Ducha Świętego, którego nigdy ani pojmą, ani zgłębią. To źródło szczęścia jest niezmienne w istocie swojej, lecz zawsze nowe, tryska­jące uszczęśliwieniem wszelkiego stwo­rzenia. Rozumiem teraz św. Pawła, który powiedział: Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani weszło w serce człowieka, co Bóg nagotował tym, któ­rzy Go miłują. - I dał mi Bóg poznać jedną jedyną rzecz, która ma w oczach Jego nieskończoną wartość, a tą jest mi­łość Boża, miłość, miłość i jeszcze raz miłość i z jednym aktem czystej mi­łości Bożej nie może iść nic w porów­nanie. O, jakimi niepojętymi względami Bóg darzy duszę, która Go szczerze mi­łuje. O, szczęśliwa dusza, która się cie­szy już tu na ziemi Jego szczególnymi względami, a nimi są dusze małe i po­korne (...) Dusza moja została napeł­niona pokojem i miłością, i im więcej poznaję Boga, tym więcej się cieszę, że takim On jest. I cieszę się niezmier­nie Jego wielkością, i cieszę się, że je­stem taka maleńka, bo dlatego, że jestem mała, nosi mnie na ręku swym i trzyma mnie przy Sercu swoim. O mój Boże, jak mi żal ludzi, którzy nie wierzą w życie wieczne, jak się modlę za nich, aby i ich promień miłosierdzia ogarnął, i przytulił ich Bóg do łona oj­cowskiego. O miłości, o królowo (Dz. 777- 780).

Wąż W sercu czyli o uleganiu pokusom

Co to się dzieje w człowieku, zanim zgrzeszy? Na ile ponosi on odpowiedzialność za to, co go do grzechu doprowadza? Jak zdemaskować pierwsze objawy uleganiu złu? I jak mu się w porę przeciwstawić?

Według nauczycieli życia duchowego z pierwszych wieków, opierających się na osobistym doświadczeniu oraz obserwacji innych osób, historia z pierwszych roz­działów Księgi Rodzaju nieustannie się ponawia. Każdy z nas posiada raj w po­staci własnego serca. I każdy też przeżywa doświadczenie węża, który wnika do serca tylko po to, aby zwodzić. Wąż ten przybie­ra postać złej myśli: "Źródło i początek wszelkiego grzechu znajduje się w myślach" twierdzili jednogłośnie wczesnochrześcijańscy ojcowie życia we­wnętrznego. Porównywali oni serce także do "ziemi obiecanej", w którą napastnicy wbijają swoje dzidy, czyli złe myśli. Te cielesne, diabelskie i nieczyste myśli nie mogą pochodzić wprost ze serca, albo­wiem wyszło ono spod ręki samego Boga. Przychodzą więc one do nas z zewnątrz. Ściśle mówiąc, nie są to myśli jako takie, lecz raczej pewne wyobrażenia czy też przedstawienia, z którymi łączy się idea uczynienia jakiegoś zła. Św. Maksym Wy­znawca, wielki teolog i mistyk z przeło­mu VI i VII w., ilustruje ten stan rzeczy za pomocą przykładów z życia codziennego. Otóż, nasza zdolność myślenia nie jest czymś złym ani sama myśl nie jest zła. Kobieta nie jest złem ani nie jest rzeczą złą myślenie o kobiecie; jednakże wyobraże­nie kobiety w umyśle mężczyzny rzadko pozostaje czyste. Pieniądze ani wino nie są złe, jednakże mogą łatwo stać się przyczy­ną upadku. Ponieważ złe myśli przychodzą z ze­wnątrz i nie należą w naturalny sposób do naszej zdolności myślenia, dlatego nie przenikają one do serca inaczej, jak tylko stopniowo i powoli. Ojcowie wyliczają przynajmniej pięć etapów tego procesu:

1. Najpierw mamy doczynienia z su­gestiami.

Jest to pierwsze wyobrażenie, pierwsza idea, pierwszy impuls. Oto chci­wiec widzi pieniądze i zjawia mu się na­stępująca sugestia: mógłbym przecież je zabrać i schować. Podobnie dzieje się w przypadku wyobrażeń cielesnych. Nie po­dejmujemy jednak jeszcze żadnej decyzji; po prostu zauważamy, że staje przed nami możliwość popełnienia zła i że ono po­siada atrakcyjną postać. Dla ludzi począt­kujących w życiu duchowym sytuacja ta wielokrotnie staje się dramatem. Nieustan­nie obwiniają się z powodu posiadania złych myśli. Św. Antoni, (mnich, zmarł w połowie IV w. swej w pustelni nad Mo­rzem Czerwonym) kazał pewnego razu swemu uczniowi wejść na dach i łapać w dłonie wiatr. Jak nie możesz schwycić wia­tru, tak samo i nie zapanujesz nad twymi myślami. Chciał go w ten sposób nauczyć, że pierwsze wyobrażenia i sugestie nie po­wodują winy i jak długo żyjemy, tak długo nie uwolnimy się od nich. Przypominają one komary, które tym bardziej dokucza­ją, im bardziej próbujemy się od nich opę­dzić.

2. Następnie pojawia się rozmowa, albo wewnętrzny dialog.

Przypomnijmy sobie opowiadanie z trzeciego rozdziału Księgi Rodzaju: Ewa wdaje się w roz­mowę z wężem. Jeżeli nie przykładamy wagi do pierwszej sugestii, to przeminie ona jak chmury na niebie. N a ogół jednak człowiek pozwala się sprowokować i za­czyna rozmyślać o nasuwającej się idei. Oto przykład: znany nam już chciwiec mówi sobie tak: Gdybym zdobył te pienią­dze, to złożyłbym je w banku, lecz zaraz potem koryguje sam siebie: Albo lepiej nie, żeby sprawa nie wyszła na jaw. Jest on niezdolny do podjęcia jakiejkolwiek decyzji, ale ta sprawa z pieniędzmi cho­dzi mu po głowie cały dzień. Podobnie w przypadku kogoś, kto wpada w gniew: długo nie myśli on o niczym innym, jak tylko o tym, kto przyprawił go o wście­kłość. Wyobraża sobie, że jak go złapie, to mu wleje, albo przynajmniej nie po­żałuje paru przykrych słów. Nagle, w swych myślach, wielkodusznie wszystko mu przebacza, lecz za chwilę znowu się unosi. Zapomina o tym wszystkim nie wcześniej, jak dopiero po dłuższym cza­sie. Na czym polega wina za tego rodzaju wewnętrzne dyskusje? Ten, kto nie podjął żadnej złej decyzji, nie zgrzeszył. Lecz ileż czasu, ile wewnętrznej energii zmar­nował na te wewnętrzne dialogi, zupełnie bezsensowne i nieużyteczne?

3. Czas na walkę duchową.

Kiedy dana myśl zadomowiła się w sercu w wy­niku długotrwałej dyskusji, to już nie łatwo się z nią rozstać. Człowiek zmysłowy po­siada wyobraźnię tak bardzo podatną na nieczyste myśli, że nie daje rady się od nich uwolnić. Lecz może jeszcze odmówić im wewnętrznej zgody; może i powinien wyjść zwycięsko, choć za wiel­ką cenę. Musi walczyć.

4. Dalszym krokiem jest wewnętrzne przyzwolenie.

Kto przegrał ze złymi myślami, ten przy pierwszej sprzyjającej oka­zji wprowadzi je w czyn. Na tym etapie popełnia się grzech we właściwym znaczeniu tego słowa. I nawet wtedy, gdy z rożnych przyczyn nie doszło do aktu, to jednak grzech pozosta­je. W teologii mówi się wtedy o grzechu w myśli, choć w istocie rzeczy idzie tutaj o namiętność. Kto często ulega złym myślom, ten staje się coraz słabszy we­wnętrznie. Rośnie w nim skłon­ność do złego, która w końcu przybiera takie wielkie rozmia­ry, że trudno jej się oprzeć. Na­miętność sprawia, że człowiek staje się niewolnikiem zła.

5. Do grzechu dochodzi do­piero w piątym stadium, czyli na etapie wewnętrznego przyzwolenia.

Jak długo dyskutujemy ze złą myślą, tak długo nie ma jeszcze grzechu. Nie po­pełniamy go także, będąc na etapie walki duchowej. Jednak na tej wewnętrznej dys­kusji straciliśmy wiele czasu i duchowej energii. Szczęśliwy taki człowiek, który w porę potrafi zapanować nad złymi myśla­mi. Lecz jak tego dokonać? Mnich Ewa­griusz, żyjący w IV w., napisał traktat „O rozpoznawaniu namiętności i myśli”. Za­warł w tym dziele wiele fragmentów z Pisma św., które zaleca powtarzać w mo­mencie ataku ze strony złych myśli. Tak właśnie postępował Jezus, kiedy kuszony był przez Złego: jednym słowem odrzucił diabelską propozycję zaniechania postu na pustyni: „Człowiek nie żyje samym chle­bem, lecz każdym słowem, jakie wycho­dzi z ust Boga” (Mt 4, 4). W taki sam sposób pokonał pokusę ziemskiego pa­nowania: „Panu Bogu swemu będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć bę­dziesz” (Mt 4, 10). Mnisi uczyli się tych słów na pamięć, aby mieć je zawsze w za­nadrzu w chwili pokusy. A niekiedy wy­mawiali tylko imię Jezus, które „wprawia wszystkie demony w ucieczkę” - jak sami wielokrotnie się przekonywali. Przywoła­nie z wiarą imienia Zbawiciela stanowi środek na wszelkiego rodzaju złe myśli. Umiejętność opierania się złym myślom zwie się także duchową trzeźwością lub po prostu uwagą. Każdy akt prawdziwie ludzki domaga się pełnej świadomości; im bardziej świadomość jest przyćmiona, tym łatwiej człowiek staje się ofiarą fałszywych i złych wyobrażeń. Nawet w szkole sukces w nauczaniu zależy od uwagi ucznia. Tym­czasem, stanem szczególnej uwagi jest mo­dlitwa. Ojcowie posługiwali się grą słów, której nie da się dosłownie przetłumaczyć na nasz język. Otóż, po grecku uwaga to prosoche, natomiast modlitwa - proseu­che. Chcieli przez to powiedzieć, że ta pierwsza rzeczywistość rodzi drugą. W li­turgii bizantyjskiej, każdy uroczysty mo­ment rozpoczyna się śpiewanym przez diakona wezwaniem: Prosoche - bądźcie uważni! A zatem wszyscy ci, którzy szukają pokoju wewnętrznego, nie mogą być pa­cyfistami. Dla doświadczonych mistrzów życia wewnętrznego nie ma innego poko­ju, jak tylko ten, który płynie z nieustannej walki. Asceta jest atletą; jego moc wzrasta nie inaczej, jak tylko w miarę przeciwsta­wiania się duchowemu nieprzyjacielowi.

Kochaj i przebaczaj, tak jak to czyni Chrystus

Mocą miłości i przebaczenia Jezus Chrystus zwyciężył największą nienawiść i grzechy wszystkich ludzi. W ten sposób uczy nas, że jedyną bronią w walce ze złem jest miłość i przebaczenie. W kwe­stii przebaczenia Pan Jezus jest bezkom­promisowy, ponieważ nie ma wyjątków i sytuacji nadzwyczajnych, które uspra­wiedliwiałyby brak przebaczenia. Prze­baczyć z serca wszystko wszystkim, nie nosić do nikogo urazy i pretensji, to zna­czy nie utożsamiać zła z człowiekiem, który jest jego sprawcą. Zło, grzech, nie­nawiść należy z odrazą odrzucać i to jest główny powód, dlaczego trzeba zawsze przebaczać, akceptować i kochać każde­go człowieka. Kochać grzesznika, wino­wajcę, kogoś, kto wyrządził mi wielką krzywdę, oznacza, że pomimo tego, iż na jego widok mogą się spontanicznie rodzić we mnie negatywne uczucia, to jednak decyzją mojej woli przebaczam mu z całego serca, to znaczy modłę się o największe dobro dla tego człowie­ka, a jest nim pojednanie z Bogiem. Jest to pierwszy etap przebaczenia. W dru­gim trzeba na modlitwie szczerze prosić Pana Boga, aby uwalniał nas od negatyw­nych uczuć antypatii, gniewu, nienawi­ści, pretensji i leczył duchowe zranienia i urazy. Trzeba pamiętać, że „antypatia, gniew i urazy zamykają drzwi przed Zba­wicielem” - pisze św. Edyta Stein. Kto nie chce przebaczać, żyje w ciemności, to znaczy dobrowolnie oddaje się pano­waniu ciemnych sił zła. „Kto twierdzi, że żyje w światłości, a nienawidzi brata swego (to znaczy nosi w sobie jakąś urazę czy niechęć), dotąd jeszcze jest w ciemności. Kto miłuje swego brata, ten trwa w światłości i nie może się potknąć. Kto zaś swojego brata nienawidzi, żyje w ciemności i działa w ciemności, i nie wie, dokąd dąży, ponieważ ciemności dotknę­ły ślepotą jego oczy” O miło­ści do człowieka, który mnie skrzywdził i jest moim nieprzyjacielem, nie decydują uczucia, lecz moja wola. Kochać to zna­czy odrzucać zło, ale zawsze akcepto­wać człowieka, przebaczać, pragnąć jego dobra i czynić to, co jest dla niego najlep­sze, a nie skupiać się na swoich dozna­niach. Chrześcijanin jest zobowiązany do tego, aby kochał i przebaczał, tak jak to czyni Chrystus. To znaczy ma kochać i przebaczać zawsze wszystkim ludziom, instytucjom, które w jakiś sposób go zra­niły i skrzywdziły, a także powinien prze­baczać sobie, tak jak przebacza Chrystus. W tym względzie wskazania Jezusa są jednoznaczne: „Wtedy Piotr zbliżył się do Niego i zapytał: Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy prze­ciwko mnie? Czy aż siedem razy? Jezus mu odrzekł: Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy” (Mt 18, 21-22). To znaczy zawsze.

Obowiązek i konieczność przebaczania

W przypowieści o nielitościwym dłuż­niku (Mt 18,21-35) Pan Jezus uświadamia nam, skąd wynika obowiązek i koniecz­ność przebaczenia naszym winowajcom. Pewien właściciel ulitował się i daro­wał swemu zarządcy dług wynoszący dziesięć tysięcy talentów, co odpowiada 342720 kg złota. Niedługo potem zarząd­ca ten, któremu darowano tak ogromny dług, spotkał swojego kolegę, który był mu winien tylko 100 denarów (zapłata za jeden dzień pracy wynosiła 1 denar). Nie tylko, że nie okazał mu żadnego współ­czucia, ale zaczął go dusić bez litości, mówiąc: „oddaj, coś winien!” Wtedy dłużnik „upadł przed nim i prosił go: Miej cierpliwość nade mną, a oddam tobie. On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu. Współ słudzy jego widząc, co się dzia­ło, bardzo się zasmucili. Poszli i opowie­dzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego wezwał go przed siebie i rzekł mu: Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulito­wać się nad swoim współ sługą, jak ja uli­towałem się nad tobą? I uniesiony gnie­wem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda. Podob­nie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu” (Mt 18,28-35). Brak przebaczenia całkowicie zamyka ludzkie serce na Boże miłosier­dzie i sprawia, że taki człowiek dobrowolnie oddaje się w niewolę sił zła, które poddają go strasznym duchowym torturom: gniewowi, pragnieniu odwe­tu i zemsty, ciągłemu użalaniu się nad sobą, pielęgnowaniu nieustannych pre­tensji, urazów i żalów. Taka postawa doprowadza człowieka do najróżniej­szych chorób nerwowych, psychicznych i somatycznych. Tylko wtedy odzyska pełne zdrowie i wyzwoli się z tej niewoli zła, gdy przebaczy z serca swoim wino­wajcom i powierzy się z ufnością Boże­mu miłosierdziu.

Charlie Osbum, znany amerykań­ski ewangelizator, tak wspomina histo­rię swojej drogi dojrzewania do posta­wy przebaczenia wszystkiego wszyst­kim: „Przychodzę prosić cię, abyś mi przebaczył, ponieważ przez osiem ostat­nich lat nienawidziłem ciebie. Wypo­wiedzenie tych słów było jedną z najtrud­niejszych rzeczy jakie zrobiłem w moim życiu. Słowa te adresowałem do moje­go najbliższego sąsiada, którego niena­widziłem całym sercem przez ostatnie 8 lat. Często budziłem się nocą i myślałem o tym, w jaki sposób mógłbym go zabić. Wyobrażałem sobie różne scenariusze, takie jak podłożenie bomby do samocho­du, wynajęcie płatnego mordercy lub pod­palenie jego domu w środku nocy. Niena­wiść, jaką do niego czułem, w dużej mie­rze przyczyniła się do mojego uzależnie­nia od alkoholu. Pragnienie zemsty i upi­janie się doprowadziły mnie do choroby nadciśnienia, nabawiłem się przepukliny i innych poważnych problemów ze zdro­wiem. Pod względem zdrowotnym sta­łem się wrakiem człowieka. Dlaczego tak mocno znienawidziłem mojego sąsiada? Otóż wydało się, że wielokrotnie molesto­wał seksualnie mojego syna i córkę. Roz­począł ten proceder, kiedy mój syn miał 8 lat, a córka 6 i molestował ich przez 2 lata, do czasu kiedy to razem z żoną odkryli­śmy. Myślałem o moich dzieciach odar­tych z godności i zhańbionych przez tego zboczeńca. To był główny powód mojej spontanicznej, ostrej nienawiści do moje­go sąsiada. Całkiem na serio myślałem o tym, aby go zabić, lecz tych zamiarów nie zrealizowałem z prostego powodu: bałem się pójść do więzienia. Tylko strach przed więzieniem uchronił mnie przed popeł­nieniem morderstwa. Kiedy w końcu zrezygnowałem z planów zabicia mego sąsiada, zbudowałem pomiędzy jego i naszym domem płot o wysokości 8 stóp, gdyż nie mogłem na niego patrzeć. Sam widok jego osoby wywoływał we mnie ból żołądka. Byłem pewien, że nigdy mu tego wszystkiego nie przebaczę, bo prze­cież popełnił coś tak bardzo straszne­go przeciwko moim dzieciom. Fakt, że na to wszystko zareagowałem nienawi­ścią, wydawał mi się czymś naturalnym. Kiedy oddałem swoje życie Jezusowi, ks. Jim Smith zaczął mnie uczyć o przebacze­niu i bezwarunkowej miłości. Pokazał mi teksty Pisma św., które mówią o przyka­zaniu miłości wszystkich ludzi, zarówno tych, którzy nam dobrze czynią jak i tych, którzy nas skrzywdzili. „Twierdzi ksiądz, że muszę kochać człowieka, który mole­stował moje dzieci?” - zapytałem, nie­dowierzając. „Czy można kochać kogoś, kto jest straszną karykaturą człowieka i mocno poranił dwoje małych dzieci, które są własnością Boga? Już sama myśl o przebaczeniu takiej osobie jest dla mnie nie do przyjęcia, a zachęta do tego, aby go kochać, doprowadza mnie do choroby”.

Ks. Jim jednak nie rezygnował i cyto­wał Charliemu teksty Pisma św. mówiące, że przebaczenie naszym winowajcom jest koniecznym warunkiem tego, aby Pan Bóg przebaczył nam nasze grze­chy: „Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczy­cie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień” (Mt 6,14-15). Charlie stopniowo zaczął rozumieć, że Pan Jezus domaga się od nas bezwarun­kowego przebaczenia oraz miłości nie­przyjaciół (por. Łk 6,27-28). Uświado­mił sobie, że nie może być uczniem Chry­stusa, jeśli z serca nie przebaczy swemu sąsiadowi. Pomimo tego, że uczucia mówiły mu co innego, to jednak przeła­mał się i aktem swej woli podczas modli­twy przebaczył swojemu największemu wrogowi. Następny krok należał do Pana Boga. Trzy miesiące później w supermar­kecie sąsiad podszedł do żony Charliego. Wyciągnął egzemplarz Nowego Testa­mentu i powiedział, że poszedł do spo­wiedzi, oddał całe swoje życie Chrystu­sowi i wrócił do katolickiego Kościoła, który opuścił przed wieloma laty. Teraz pragnął podziękować Charliemu i jego żonie za to, że przebaczyli mu. Trzy tygo­dnie później ten człowiek umarł. Jeżeli chcemy, aby Pan Bóg przeba­czał nam nasze grzechy, sami musimy przebaczać. Musimy nauczyć się wyba­czać sobie nawzajem, być sobie braćmi. I jak radził św. Jan od Krzyża w każdej chwili należy nieść miłość tam, gdzie jej nie ma, by czerpać miłość.

Miłujcie waszych nieprzyjaciół

Są sytuacje, w których wydaje się nam, że nakaz Chrystusa o konieczności przebaczenia i miłości nieprzyjaciół jest ponad nasze ludzkie możliwości. W tej sprawie Pan Jezus jest jednak bezkompromisowy.

Apeluje do nas: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, któ­rzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponie­waż On sprawia, że słońce Jego wscho­dzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedli­wych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będzie­cie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy dosko­nali, jak doskonały jest Ojciec wasz nie­bieski” (Mt 5, 44-48).

Proście, a będzie wam dane

Pan Bóg kocha miłością bezwarun­kową wszystkich ludzi. Pragnie, aby­śmy przyjmowali Jego miłość i nakazu­je, byśmy ją przekazywali innym, rów­nież naszym nieprzyjaciołom. Staje się to możliwe tylko wtedy, gdy uwierzy­my, że jest to jedynie skuteczny sposób pokonywania zła, gdy będziemy codzien­nie szczerze się modlić, nawiązywać oso­bisty kontakt z Chrystusem, przyjmować dar Jego miłości osobę Ducha Świę­tego. Pan Jezus bardzo pragnie, aby­śmy całkowicie Mu zaufali i traktowali Go jako najbliższą nam osobę, najwięk­szy skarb i miłość naszego życia. Wtedy, tak jak On, mocą Jego miłości, będzie­my potrafili kochać naszych nieprzyja­ciół i przebaczać wszystko wszystkim. Zdolność przebaczania i miłości nieprzy­jaciół jest darem, który na pewno otrzyma­my, gdy szczerze będziemy o niego pro­sić. Pan Jezus daje nam pewność: „Pro­ście, a będzie wam dane; szukajcie, a znaj­dziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Jeże­li którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą (Łk 11,9-13).

Miłość i zdolność przebaczenia jest owocem autentycznej wiary i zjednoczenia z Chrystusem w modlitwie i sakra­mentach. Miłość i przebaczenie najpeł­niej wyrażają się w modlitwie. Zawsze powinniśmy się modlić za tych, któ­rzy wyrządzili nam krzywdę i którym mamy przebaczyć. Można powiedzieć, że modlitwa jest miłością w działaniu, jest spełnieniem polecenia Chrystusa: „Miłuj­cie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyń­cie tym, którzy was nienawidzą; błogo­sławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczernia­ją”(Łk 6,27-28). Chrystus mówi: „kiedy stajecie do modlitwy, przebaczcie, jeśli macie co przeciw komu, aby także Ojciec wasz, który jest w niebie, przebaczył wam wykroczenia wasze” (Mk 11,25).

Kiedy będziesz modlił(a) się za swo­jego nieprzyjaciela lub za kogoś, komu masz przebaczyć, wyobraź sobie osobę, za którą pragniesz pomodlić się i stojące­go obok niej Jezusa. Módl się wtedy sło­wami:

„Panie Jezu, przebaczam (wy­mień imię i nazwisko osoby, której pra­gniesz przebaczyć), ponieważ Ty zawsze przebaczasz wszystkie moje grzechy. Pragnę kochać ją (go) tą samą miłością, jaką Ty mnie i ją (jego) kochasz. Ulecz rany mojego serca i uwolnij mnie od wszystkich negatywnych myśli i uczuć, które spontanicznie rodzą się na myśl o (wymień imię osoby). Proszę Cię, Panie, abym zawsze zło zwyciężał miło­ścią i przebaczeniem, i tak jak Ty mógł zawsze kochać i przebaczać. Ponieważ bardziej ode mnie pragniesz mojego dobra i szczęścia, dlatego proszę Cię, abym również i ja tego samego pragnął dla (wymień imię i nazwisko). Panie, niech Twoja miłość przepłynie przez moje serce do niej (do niego), uwolnij ją (go) od wszelkiego zła i doprowadź do pełni szczęścia".

Wielką pomocą jest posłużenie się wyobraźnią, przywołanie w pamięci kon­kretnych bolesnych wydarzeń i zaprosze­nie Jezusa, aby był tam obecny i uzdrawiał chore i pozrywane międzyludzkie relacje. W czasie modlitwy staraj się zobaczyć w swojej wyobraźni Jezusa zjednoczone­go z osobą, której pragniesz przebaczyć. Po takiej modlitwie Pan Jezus całkowicie uzdrowi wzajemne relacje.

Wskazane by było, abyś napisał na kart­ce imiona ludzi, którym pragniesz okazać przebaczenie i codziennie na modlitwie polecał ich Bożemu Miłosierdziu.

Jedynie skuteczny sposób obrony przed złem

Przebaczenie nie oznacza zapomnie­nia lub wymazania z pamięci, nie jest rów­nież zdjęciem odpowiedzialności z osoby, która popełniła zło. Człowiek, któremu przebaczyłem, dalej musi odpowiadać za swoje grzechy przed Bogiem, sobą i ludź­mi. Przebaczając, nie rozgrzeszam spraw­cy, bo to może uczynić tylko Chrystus, nie zwalniam go z odpowiedzialności. Prze­baczam, to znaczy zło dobrem zwycię­żam, na wszelką krzywdę i krzyczącą niesprawiedliwość odpowiadam miło­ścią i przebaczeniem. Taka jest logika działania Chrystusa i jego wyznawców. Jest to jedynie skuteczny sposób obrony i walki ze złem, szczególnie ze złem tych ludzi, którzy nie wykazują żadnej skru­chy i oznak nawrócenia, którzy są pełni „wszelakiej nieprawości, przewrotności, chciwości, niegodziwości. Oddani zazdro­ści, zabójstwu, waśniom, podstępowi, zło­śliwości; potwarcy, oszczercy, nienawi­dzący Boga, zuchwali, pyszni, chełpliwi, w tym, co złe pomysłowi, rodzicom nie­posłuszni, bezrozumni, niestali, bez serca, bez litości" (Rz. 1,29-32). Słowo Boże nie pozostawia tu nam żadnych wątpliwo­ści, zło można pokonać tylko miłością, a bronić się przed nim mocą przebaczenia: „Błogosławcie tych, którzy was prześla­dują. Błogosławcie, a nie złorzeczcie (...). Nikomu złem za złe nie odpłacajcie. Sta­rajcie się dobrze czynić wobec wszyst­kich ludzi. Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszyst­kimi ludźmi. Umiłowani, nie wymierzaj­cie sami sobie sprawiedliwości, lecz pozostawcie to pomście [Bożej]. Napisa­no bowiem: Do Mnie należy pomsta. Ja wymierzę zapłatę mówi Pan - ale: Jeże­li nieprzyjaciel twój cierpi głód - nakarm go. Jeżeli pragnie napój go. Tak bowiem czyniąc, węgle żarzące zgromadzisz na jego głowę. Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz. 12,14.17-21).

Jeżeli na zadaną mi krzywdę nie odpo­wiem miłością i przebaczeniem, to wtedy zło przejmie nade mną kontrolę i będzie to moja wielka przegrana. Nie przebacze­nie jest brakiem pragnienia dobra, przeci­wieństwem miłości, a więc pewnym rodza­jem nienawiści. Odpowiadając złem na zło, nienawiścią na nienawiść stanę się niewol­nikiem grzechu i otwieram diabłu drogę do kierowania moim życiem. Do głosu dojdzie egoizm i zaczną kierować mną złe emocje. Chrystus natomiast wzywa nas, abyśmy dla siebie nawzajem pragnęli dobra. Gdy ktoś niesłusznie nas skrzywdził, a my żywimy do niego głęboką urazę, żal i gniew, wtedy ulegamy nienawiści, stajemy się pośredni­kami sił zła, które nas zniewala i pogrąża w ciemnościach. Jeżeli natomiast na wyrzą­dzoną nam krzywdę odpowiemy miłością i przebaczeniem, wtedy stajemy się wolni, a szatan nie ma dostępu do naszej twierdzy wewnętrznej.

Najzdrowszy odruch samoobronny

Współczesna medycyna jasno stwier­dza, że gniew, nienawiść, poczucie krzyw­dy, żal, rozgoryczenie, które są konse­kwencją braku przebaczenia, powodują tak wielki stres, że przyczynia się on do zaistnienia wielu nieprawidłowości w bio­chemizmie naszego organizmu, a w kon­sekwencji do powstawania wielu chorób. Tak więc z medycznego punktu widze­nia przebaczenie wszystkiego wszystkim, nie chowanie w sercu żadnych uraz, pre­tensji, gniewu i żalu, jest najzdrowszym odruchem samoobrony, potwierdzającym ewangeliczną zasadę, aby nie dać się zwy­ciężyć złu, lecz zło dobrem zwyciężać. Przebaczając, blokuję dostęp do mojej osoby takim destrukcyjnym siłom zła, jak nie przebaczenie, nienawiść czy gniew, które niszczą zdrowie we wszyst­kich jego wymiarach: duchowym, psy­chicznym i cielesnym.

Jeżeli zaufasz Jezusowi i zdecydu­jesz się żyć zgodnie z przykazaniem miło­ści, przebaczając wszystko wszystkim, wtedy Pan Jezus będzie cię uzdrawiał i będziesz Jego narzędziem uzdrawiania innych ludzi. W czasie agonii na krzyżu odpo­wiedzią Chrystusa na największą niena­wiść i grzech było przebaczenie: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). Przebaczyć to znaczy stanąć w prawdzie i zobaczyć w świetle miłości Jezusa wydarzenia, świat i innych ludzi, a więc widzieć je takimi, jakimi są rzeczy­wiście. Przebaczyć to znaczy pozwolić Jezusowi, aby Jego miłość działała w nas i przez nas docierała do naszych wrogów. Przebaczenie przynosi prawdziwą wol­ność, ponieważ jednoczy nasze cierpienie z cierpieniami Chrystusa. Wtedy możemy za św. Pawłem powiedzieć: „Teraz radu­ję się w cierpieniach za was i ze swej stro­ny w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol. 1,24). Jest dla Ciebie sprawą najwyższej wagi, abyś teraz podjął decyzję przebaczenia wszystkim ludziom, którzy wyrządzili Ci krzywdę. Proś Chry­stusa o łaskę podjęcia decyzji przebacze­nia. Tylko wtedy w Twoim życiu rozpocz­nie się proces wewnętrznego uzdrowie­nia, i pojednania. Pan Jezus wymaga od Ciebie, abyś uczynił świadomy akt woli, wyrażony w słowach: „Całym moim ser­cem pragnę przebaczyć temu człowieko­wi, który wyrządził mi krzywdę”.

Może zdarzyć się taka sytuacja, że do głosu będą dochodziły negatywne emocje. Wtedy jednak liczy się decyzja woli, a nie uczucia. Przebaczenie dokonuje się nie­zależnie od uczuć, i to już w momencie, kiedy podejmujemy decyzję o przebacze­niu. Każdy, kto kocha i przebacza, ma udział w zwycięstwie Chrystusa nad szatanem, piekłem i śmiercią, a więc już tu na ziemi doświadcza radości zmartwychwstania.

Zamknij drzwi złemu

Gdy żywimy do kogoś gorycz, żal i nie przebaczamy, to tym samym otwieramy diabłu drogę do naszego życia. Wiele rodzin, nie mówiąc o całych narodach, zostało rozbitych z powodu nie przebaczenia, goryczy, żalów i nienawiści.

Jestem mocno przekonany, że uczucia te poddają ludzi pod działanie sił demonicz­nych. Widziałem to i wiele razy doświadcza­łem, w jaki sposób działają duchy nie przeba­czenia, duchy złości, duchy goryczy, duchy nienawiści. Gdy chowamy i pie­lęgnujemy w sobie gorycz, nienawiść czy nie przebaczenie, to w końcu popadniemy w chorobę. Jeśli nie pozbędziemy się tych negatywnych uczuć, jeśli dopuścimy, aby nie przebaczenie było częścią nas, wtedy po pewnym czasie odbije się to na naszej kondycji fizycznej, ujawniając się w postaci choroby. Cały sens posługi wewnętrznego uzdra­wiania ma ścisły związek z otwarciem się danej osoby na przyjmowanie i okazywa­nie przebaczenia. Gdy szukamy przebaczenia i gdy je okazujemy, zamykamy tym samym drzwi złemu (...). Świat wokół nas pogrążony jest w zamęcie. Dzieje się tak dlatego, że w sercach ludzi jest zamęt. Wszystko, co widzisz w otaczającym świecie, stanowi odbicie tego, co znajduje się w sercach ludzkich. Gniew, żal i uraza leżą u podstaw wszystkich zbrodni i okrucieństw popeł­nianych w naszych miastach. Psycholodzy i psychiatrzy pracujący z więźniami twier­dzą, że są oni w większości przepełnieni gniewem, skierowanym najczęściej prze­ciw własnym rodzicom. Około 95% ludzi skazanych za zbrodnie pochodzi z rozbi­tych rodzin, w których doznali różnych negatywnych doświadczeń. Gniew szuka ujścia i dlatego tak często obserwuje się u nich zachowania aspołeczne, nacechowane brutalnością wobec współwięźniów. Powierze­nie się Duchowi Świętemu znacznie ułatwia proces uzdrawiania; to samo dotyczy prze­baczenia. Gdy ludzie są prowadzeni przez Ducha Świętego, wtedy On sam uświa­damia im nieodpartą potrzebę przebacze­nia innym, a jednocześnie coraz pełniej ich do tego uzdalnia. Duch Święty zawsze jest Tym, który wzywa nas do przebaczenia. Jesteśmy powołani do tego, aby prze­kazywać sobie nawzajem miłość Chrystu­sa. W sakramencie bierzmowania każdy katolik został upoważniony i zobowią­zany do tego, by być świadkiem miłości Pana; jednym ze sposobów realizacji tego „mandatu zaufania” jest modlitwa z inny­mi i za innych. Gdy to czynisz, gdy otwie­rasz się w modlitwie na drugiego człowie­ka, wtedy zarówno ty, jak i on doświad­czacie uzdrawiającej potęgi miłości.

Modlitwa przebaczenia

„Panie Jezu Chryste, proszę Cię dzisiaj o to, bym przebaczył każdemu człowiekowi, który w moim życiu skrzywdził mnie. Wiem, że Ty dasz mi siłę, abym to uczynił; dziękuję Ci za to, że kochasz mnie bardziej niż ja kocham siebie i że pragniesz mojego szczęścia bardziej niż ja sam pragnę go dla siebie.

Panie Jezu, pragnę być wolny od uczuć żalu, goryczy i nie przebaczenia względem Ciebie, które rodziły się we mnie, ilekroć myślałem, że to Ty zsyłasz śmierć, trudności, kłopoty finansowe, kary i choroby na moją rodzinę.

Panie, podczas spowiedzi wyznałem Ci moje grzechy, winy i słabości. Wszystko to, co jest naprawdę złe we mnie, i to, co wydaje mi się, że jest złe ponieważ Ty mi wszystko przebaczyłeś, dlatego ja również przebaczam sobie. Wszelkie praktyki okultystyczne, seanse spirytystyczne, stawianie horoskopów, wróżenie, rzucanie czarów; to, że nadużywałem Twojego imienia, że nie oddawałem Ci czci, że raniłem swoich rodziców, że upijałem się, brałem narkotyki; przebaczam sobie wszelkie grzechy nie­czystości, cudzołóstwa, aborcje, kra­dzieże, kłamstwa to wszystko dziś sobie przebaczam. Dziękuję Ci, Panie, za Twoją łaskę w tej właśnie chwili.”

Modląc się dalej, przebacz z serca swo­jej matce, ojcu, braciom i siostrom, żonie, mężowi, dzieciom, wszystkim krewnym, kolegom w pracy, sąsiadom, swojemu księ­dzu, wszystkim publicznym osobom, pra­codawcy, nauczycielom, przyjaciołom. Na zakończenie pomódl się o łaskę przebaczenie tej jednej osobie w Twoim życiu, która zraniła Cię najbardziej, kogo uważasz za swojego największego wroga, komu powie­działeś, że nigdy nie przebaczysz.

Dziękuję Ci, Jezu, że jestem wolny od zła nie przebaczenia. Niech Twój Święty Duch napełni mnie światłem, które oświeci wszystkie mroczne zaka­marki mojego umysłu. Amen.

„I odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom...”

Pewnego razu do św. Jana Bosco przyszedł młody człowiek do spowiedzi i powiedział że doskonale rozumie naukę Kościoła. Wiem, że trzeba przebaczać urazy i winy różnym osobom, rozumiem, że nie można nikomu życzyć źle, że nie można się gniewać, ale ja nie mogę zrozumieć swego ojca, jemu nie mogę wybaczyć w żaden sposób, bo mój ojciec to zwierz, a nie człowiek. Jest to najpodlejszy osobnik pod słońcem, i ja nie mogę mu przebaczyć. Święty kapłan zaczął mówić: Mój synu, rozumiem, że masz wielki żal do swego ojca, ale rozgrzeszenia nie możesz teraz otrzymać, lecz dopiero za rok. Przez ten czas będziesz codzien­nie odmawiał „Ojcze nasz”, ale w nieco zmienionej formie. Zamiast słów: " ... i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom... „będziesz mówił:” ... nie odpuść mi moich grzechów, bo i ja nie chcę prze­baczyć grzechów mojemu ojcu...".

Po trzech dniach przyszedł mło­dzieniec do św. księdza Bosco i zaczął: Ojcze, kto by mógł wytrzymać dłu­żej i odmawiać. tak straszną modlitwę. Jak ja mogę modlić się, żeby mi Bóg nie przebaczył moich grzechów. Nie mogę tak się modlić. Już wszystko zro­zumiałem, wiem, że muszę przebaczyć i dlatego przebaczam mojemu ojcu. Ze swego serca wyrzucam wszystkie swoje żale, bo chcę, żeby i mnie Bóg przeba­czył wszystkie grzechy.

Cud eucharystyczny w Finca Betania

Ósmego grudnia 1991 r., w wigilię uroczystości Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny, w sanktuarium Matki Bożej w Finca Betania w Wenezueli miał miejsce cud eucharystyczny. Jest to kolejny widzialny znak, dany nam przez Chrystusa, dla ożywienia naszej wiary w Jego rzeczywistą obecność w Eucharystii.

Kustosz sanktuarium maryjnego, ojciec Otty Ossa Avistizabel, odpra­wiał Mszę św. dla dużej grupy pielgrzy­mów na zakończenie wigilijnego czuwa­nia przed uroczystością Niepokalanego Poczęcia. Przed przyjęciem Ciała i Krwi Chrystusa połamał dużą Hostię na czte­ry części. Jedną z nich spożył i dopiero po pewnym czasie zauważył, że z jednej części połamanej Hostii zaczęła wypły­wać obficie krew. Aby nie wzbudzać nie­potrzebnej sensacji, zabezpieczył Hostię, nic nie mówiąc zgromadzonym wier­nym o tym, co się wydarzyło. Po zakoń­czeniu Mszy św. przeniósł krwawiącą Hostię do tabernakulum. Tak wspomi­na to niezwykłe wydarzenie: Połama­łem Hostię na cztery części. Kiedy spoj­rzałem na patenę, nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem: na Hostii utworzyła się czerwona plama, z której zaczę­ła wypływać prawdziwa krew, jakby ze skaleczenia. Po skończonej Mszy św. wziąłem krwawiącą Hostię i zabezpie­czyłem ją w tabernakulum. Następnego dnia o godzinie szóstej rano poszedłem zobaczyć Hostię. Widziałem, że krew w dalszym ciągu wyciekała. Przez trzy dni krew była w stanie płynnym i dopiero potem zaczęła krzepnąć. Bardzo zdziwił mnie fakt, że krew w ogóle nie wsiąkała w dość grubą przecież Hostię. Biskup Bello, ordynariusz miejsca, został natychmiast powiadomiony o tym nadzwyczajnym zjawisku. Biskup wierzył w prawdziwość zeznań o. Otty, jednak musiał powołać specjalną komi­sję, aby poddać krwawiącą Hostię całej serii naukowych oględzin i badań oraz analiz laboratoryjnych krwi w Caracas. Wyniki badań wykazały, że z naukowe­go punktu widzenia zjawisko to jest nie­wytłumaczalne. Natomiast krew, która wypłynęła z Hostii, jest prawdziwą ludzką krwią grupy AB. Jest to bardzo rzadko występująca grupa krwi, posia­da ją tylko około 5% ludzi. Trzeba rów­nież podkreślić fakt, że taką samą grupę krwi naukowcy znaleźli na Całunie Turyńskim, grobowym płótnie, w które po śmierci zawinięte było ciało Jezusa, oraz na świętych postaciach cudu eucha­rystycznego w Lanciano we Włoszech.

P. Baima Ballone, profesor medycy­ny sądowej uniwersytetu w Turynie, w wyniku specjalistycznych badań stwier­dził, że krew na Całunie jest prawdziwą ludzką krwią. Badania systemem ABO wykazały, że krew ta należy do grupy AB. Podobne badania przeprowadzali również w 1981 r. uczeni amerykańscy z New England Institute: John H. Heller i Alan D. Adler. Niezależnie od siebie udowodnili, że na Całunie znajdują się plamy ludzkiej krwi grupy AB. Adler, który jest Żydem z pochodzenia, nie wiedział, że bada próbkę Całunu, dopie­ro gdy stwierdził, że jest to bez wąt­pienia ludzka krew, jeden z jego kole­gów powiedział mu, że chodzi o prób­kę z Całunu Turyńskiego. Wtedy Adler, który był człowiekiem raczej obojętnym religijnie, powiedział: „Mój Boże! To, że na Całunie znajdują się ślady krwi, jest tak samo oczywiste, jak fakt, że pły­nie ona w naszych żyłach”. Niezwykle interesujące są wyni­ki badań przeprowadzonych na świę­tych postaciach cudu eucharystycznego w Lanciano (prowincja Chieti). W tym włoskim miasteczku w VIII wieku miało miejsce cudowne wydarzenie. Pewien mnich bazyliański wątpił w rzeczywi­stą obecność Chrystusa w Eucharystii. W czasie odprawiania Mszy św., pod­czas podniesienia, w dłoniach wątpiące­go kapłana hostia stała się Ciałem, tra­cąc wygląd komunikantu, a wino prze­mieniło się w Krew, podobną do krwi człowieka. Papież Paweł VI w 1970 r. polecił przeprowadzenie badań nauko­wych, których dokonała grupa naukow­ców pod przewodem Odoardo Linolego, profesora anatomii i histopatologii oraz chemii i mikrobiologii na uniwersytecie w Sienie. Wyniki badań były sensacyj­ne i znalazły się na pierwszych stronach włoskich gazet. Okazało się, że hostia, która według przekazów historycznych z VIII w. zamieniła się w Ciało, jest mię­śniem ludzkiego serca (bez żadnych śla­dów cięcia), że posiada komórki ludz­kiego mięśnia sercowego oraz wsierdzia i osierdzia, a także komórki układu ner­wowego charakterystyczne dla mięśnia sercowego. Znajdująca się tam krew jest grupy AR Badania 5 bryłek skrzepnię­tej krwi (już sam fakt przetrwania ich do naszych czasów jest dla nauki nieroz­wiązywalną zagadką) potwierdziły, że jest to prawdziwa ludzka krew z grupy AB. Trzy lata po tych badaniach, 3 listo­pada 1974 r., pielgrzymował do Lancia­no kardynał Karol Wojtyła. Całą noc adorował Chrystusa obecnego w Eucha­rystii. W księdze pamiątkowej sanktu­arium zostawił bardzo wymowny zapis: „Spraw, abyśmy w Ciebie bardziej wie­rzyli pokładali nadzieję i miłowali” Cuda eucharystyczne są znakami, poprzez które zmartwychwstały Chry­stus pragnie obudzić i wzmocnić naszą wiarę w to, że pozostał z nami „przez wszystkie dni, aż do skończenia świa­ta” i jest rzeczywiście obecny w tajem­nicy Eucharystii. Eucharystia jest naj­większym duchowym dobrem Kościoła i całej ludzkości, bo jest nią sam Chrystus, nasz Zbawiciel pod postaciami chleba i wina. W Najświętszym Sakramencie „są zawarte prawdziwie, rzeczywiście i sub­stancjalnie Ciało i Krew wraz z duszą i Bóstwem Pana naszego Jezusa Chrystu­sa, a więc cały Chrystus (...). Euchary­styczna obecność zaczyna się w chwili konsekracji i trwa, dopóki trwają posta­cie eucharystyczne. Cały Chrystus jest obecny w każdej z tych postaci i cały w każdej ich cząstce” (Katechizm Kościoła katolickiego, 1374; 1377).

Zmartwychwstały Chrystus daje nam całego siebie w Eucharystii, aby nas przemieniać swoją miłością i pro­wadzić do pełni szczęścia. Apeluje do naszych serc słowami, które św. s. Fau­styna spisała w swoim Dzienniczku: Ach, jak mnie boli, że dusze tak mało się łączą ze mną w Komunii świętej. Czekam na dusze, a one są obojętne. Kocham je tak czule i szczerze, a one mi nie dowierzają. Chcę je obsypać łaska­mi - one przyjąć ich nie chcą. Obchodzą się ze mną jak z czymś martwym, a prze­cież mam serce pełne miłości i miłosier­dzia. Abyś poznała choć trochę mój ból, wyobraź sobie najczulszą matkę, która bardzo kocha swe dzieci, jednak te dzie­ci gardzą miłością matki, rozważ jej ból, nikt jej nie pocieszy. To słaby obraz i podobieństwo mojej miłości (Dz. 1447).

Cud eucharystyczny w Alcala de Henares

Jest rok 1597. Przed kratkami konfesjonału w jezuickim kościele w miejscowości Alcala de Henares, nieopodal Madrytu, klęka jakiś mężczyzna... Spowiada się długo. Płacze... Po spo­wiedzi wyciąga z kieszeni zawiniątko i oddaje kapłanowi. Ksiądz Juan Juarez, jezuita ­rozwija chustę i widzi 24 komu­nikanty. Ów mężczyzna przyznaje się do tego, wykradł je z kościoła i chciał sprzedać, lecz wyrzuty sumienia nie po­zwoliły mu na to. Ksiądz Juan radzi się swojego przeło­żonego, co z odzyskanymi hostiami zro­bić. Obawia się, że spowiedź mogła być nieszczera, a komunikanty mogą być za­ trute. Nie chce ryzykować. Postanawia złożyć je w piwnicy klasztoru, w wilgot­nym pomieszczeniu i poczekać, aż ulegną rozkładowi.

Jakie jest jego zdziwienie, gdy po mie­siącu znajduje hostie nietknięte, bez śladu pleśni. Zdziwiony powiadamia profesorów miejscowego uniwersytetu. Zostaje zwoła­na specjalna komisja, której zadaniem jest zbadanie całej sprawy. Profesorowie postanawiają poddać hostie jeszcze jedne­mu eksperymentowi. W wilgotnej piwnicy kładą na stole kilka hostii jeszcze niekon­sekrowanych. Obok układają hostie odda­ne przez skruszonego złodzieja. Piwnica zamknięta, a drzwi opieczętowane po to aby nie dopuścić do oszustwa. Po trzech miesiącach komisyjnie złamano pie­częcie i otwarto drzwi. Okazało się, że niekonsekrowane hostie pokryły się grubą warstwą pleśni, jaką można zaobserwować na starym kawałku chleba, natomiast hostie przyniesione przez złodzieja nie tylko nie uległy zniszczeniu, lecz wyglądały, jakby dopiero wyjęto je z tabernakulum. Cudow­ne jak mniemano - hostie zamknięto w tabernakulum. W roku 1608 odwiedził Al­calę prowincjał jezuitów z Toledo, aby zobaczyć słynne już w okolicy hostie. Wtedy to właśnie wydano werdykt podpisany przez profesorów uniwersytetu i prze­łożonych jezuitów, że nauka nie jest w stanie wyjaśnić, dlaczego tak się stało i oficjalnie ogłoszono, że hostie są cudowne. W 1624 r. arcybiskup z Santiago de Com­postela ofiarował wspaniały relikwiarz, w którym umieszczono wszystkie 24 hostie. Pod koniec XVII w. przy katedrze w Alcali wybudowano wspaniałą kaplicę dla cudownych hostii. Od tego czasu w każdą piątą niedzielę po Wielkanocy urządzano niezwykle okazałe procesje, w których uczestniczyli nie tylko miejscowi katoli­cy, ale i nieprzeliczone tłumy wiernych, specjalnie przyjeżdżających do Alcalii na święto cudownych hostii. Tak było do 1936 r., kiedy to w Hiszpa­nii rozszalała się krwawa wojna domowa. Do Alcali zbliżał się front, poprzedzany wstrząsającymi wieściami o barbarzyńskich poczynaniach komunistów: palili i wysadzali w powietrze napotkane kościoły, klasztory i kaplice, gwałcili zakonnice i zabijali kapłanów, profanowali ciała zmar­łych mnichów i mniszek... Wszystkie te barbarzyńskie praktyki miały zniweczyć wiarę i zetrzeć z powierzchni ziemi wszel­kie znaki Bożej obecności i Bożego działania. Z zacietrzewieniem niszczono sanktuaria, słynące łaskami obrazy i figu­ry Matki Bożej. I nie było wątpliwości, że cudowne hostie z Alcali padną również łupem szatańskich wojsk.

Tuż przed wkroczeniem komunistów do Alcali cudowne hostie zostały ukryte przez trzech księży z miejscowej katedry. O miejscu ukrycia nikt inny nie wiedział, gdyż księża bali się, żeby ktoś poddany torturom nie zdradził tajemnicy. Wszyscy trzej kapłani zostali zamordowani, ale żaden z nich nie ujawnił miejsca ukrycia cudownych hostii. W wyniku działań wo­jennych prawie całe miasto zostało ob­rócone w perzynę. Katedra spłonęła, a kościoły i klasztory legły w gruzach. Po nastaniu pokoju zaczęto gorączkowo poszukiwać najcenniejszego skarbu z Alcali. Nadaremno, nie udało się odnaleźć cu­downych hostii. Ślad po starym cudzie z Alcali zaginął. Przetrwała o nim pamięć i wiara ludzi. Lecz dobry Bóg zatroszczył się o swój lud. W 1941 r., kiedy odgruzowywano znisz­czony klasztor sióstr cystersek, w rumowisku odnaleziono pozłacane naczynie, w którym znajdowało się 48 komunikantów. Dziś jest ich o kilka mniej. Zachowały się w doskonałym, nienaruszonym stanie. Obecnie przechowywane są w specjalnym tabernakulum w konwencie św. Bernarda. I znów rozniosła się wieść, że hostie są cudowne, że stary cud został zastąpiony nowym. Także i tym razem postanowiono poddać hostie eksperymentowi. Jedną z nich przełamano na połowę i zamknięto w opieczętowanym tabernakulum, które po jakimś czasie komisyjnie otwarto. Ja­kież było zdziwienie, kiedy okazało się, że wszystkie hostie są całe, że żadna z nich nie pozostała przełamana i liczba hostii się zgadza. Eksperyment powtórzono kil­kakrotnie zawsze z takim samym skut­kiem.

Zasadzki czekające na człowieka

W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Należy odrzucić wszystkie formy wróżbiarstwa: odwoływanie się do Szatana lub demonów, przywoływanie zmarłych lub inne praktyki mające rzekomo odsłaniać przyszłość. Korzystanie z horoskopów, astrologia, chiromancja, wyjaśnianie przepowiedni i wróżb, zjawiska jasnowidztwa, posługiwanie się medium są przejawami chęci panowania nad czasem, nad historią i wreszcie nad ludźmi, a jednocześnie pragnieniem zjednania sobie ukrytych mocy. Praktyki te są sprzeczne ze czcią i szacunkiem - połączonym z miłującą bojaźnią, które należą się jedynie Bogu (2116). Wszystkie praktyki magii lub czarów, przez które dąży się do pozyskania tajemnych sił, by posługiwać się nimi i osiągać nadnaturalną władzę nad bliźnim, nawet w celu zapewnienia mu zdrowia - w poważnej sprzeczności z cnotą religijności. Praktyki te należy potępić tym bardziej wtedy, gdy towarzyszy im intencja zaszkodzenia drugiemu człowiekowi lub uciekanie się do interwencji demonów. Jest również naganne noszenie amuletów. Spirytyzm często pociąga za sobą praktyki wróżbiarskie lub magiczne. Dlatego Kościół upomina wiernych, by wystrzegali się ich. Uciekanie się do tak zwanych tradycyjnych praktyk medycznych nie usprawiedliwia ani wzywania złych mocy, ani wykorzystywania łatwowierności drugiego człowieka (2117).

Wróżbiarstwo, czyli poznawanie przyszłości

Praktyka wróżbiarstwa opiera się na przeświadczeniu, że: przyszłość ludzka jest już z góry dokładnie określona i zaplanowana. Istnieją takie techniki wiedzy tajemnej ( techniki okulistyczne) dzięki którym można poznać przyszłość i zapanować nad nią. Przykładem najbardziej rozpowszechnionych technik wróżbiarskich są:

Uciekanie się do którejkolwiek z praktyk wróżbiarstwa jest jawnym wykroczeniem przeciwko pierwszemu przykazaniu.

Dlaczego?

Praktyka wróżenia zakłada, że życie ludzkie nie podlega Bożej Opaczności, lecz bezosobowym i tajemniczym siłom ( na ogół wrogim lub co najmniej nieprzychylnym człowiekowi). Korzystanie z wróżbiarstwa prowadzi do osłabienia, a w końcu i zerwania więzi osobowej z Bogiem, opierającej się na posłuszeństwie, ufności i zawierzeniu. Osoba zniewolona pragnieniem poznania przyszłości i oddająca się praktykom wróżbiarstwa czyni siebie niezdolną do modlitwy i do życia sakramentalnego, a tym samym stopniowo ulega siłom pochodzenia demonicznego. Wróżbiarstwo jest odrzuceniem prawdziwego i jedynego Boga, czyli łamaniem pierwszego przykazania Dekalogu. Pismo św. surowo przestrzega przed tym grzechem: nie będziesz się zwracał do wywołujących duchy ani do wróżbitów. Nie będziesz zasięgać ich rady... Ja jestem Pan, Bóg wasz (Księga Kapłańska 19,31). Przeciwko każdemu, kto zwróci się do wywołujących duchy albo do wróżbitów, aby uprawiać nierząd z nimi, zwrócę oblicze i wyłączę go spośród jego ludu... Bo Ja jestem Pan Bóg wasz ( Księga Kapłańska 20, 6-7). Czary, w jakiejkolwiek formie by się nie przedstawiały, należą do czynów, które wyłączają z dziedzictwa Królestwa Bożego ( List do Galatów 5, 20).

Wróżbiarstwo jest radykalnym oszustwem sprzeniewierzającym się podstawowej prawdzie teologicznej, że przyszłość jedynie zna Bóg. Rzekome wykradanie Bogu tej tajemnicy jest całkowitą iluzją. Nawet szatan ( założywszy, że działa on przy pomocy swego narzędzia, jakim może być wróżbita - medium) nie zna przyszłości, ponieważ ona dopiero się tworzy poprzez dobrowolną współpracę człowieka z Bogiem. Szatan doskonale wnioskując na podstawie ukrytych dla ludzi mechanizmów natury, może jedynie ułożyć możliwy scenariusz wydarzeń z przyszłości, który jednak wcale nie musi się spełnić. Fakt, że jedynie Bóg zna przyszłość, w niczym nie ogranicza ludzkiej zdolności kształcenia własnego życia ( przede wszystkim w tym, co najważniejsze, a mianowicie w kwestii własnego zbawienia). Proroctwa pochodzące od Boga ( czyli komunikowana przez Boga człowiekowi wiedza odnośnie przyszłości) tym różnią się od wróżby, że nigdy nie przesądzają z góry o przyszłości, lecz uprzedzają przed tragicznymi konsekwencjami grzechów i odmowy nawrócenia. Proroctwo jest więc warunkowe ( jego wypełnieni się zależy od postawy samego człowieka), natomiast przepowiednie wróżbitów dotyczą wydarzeń rzekomo nieodwołalnych i niezależnych od wolnego działania ludzkiego. Wróżbiarstwo radykalnie przekreśla drogę chrześcijańskiego rozwoju i świętości. Propagując determinizm ( nie ma możliwości uwolnienia się od wyznaczonego biegu wydarzeń) unieważnia konsekwencje wyboru dobra lub zła. Objawiona nauka o rzeczach ostatecznych ( niebo, piekło, czyściec) zostaje tutaj całkowicie odrzucona. Oprócz zaburzeń duchowych ( z opętaniem włącznie), uleganie przepowiedniom wróżbitów prowadzi do lęku, uczucia bezradności, osaczenia i rozpaczy, a w dalszej kolejności do ciężkich chorób psychicznych. Objawienie Boże wypowiadające się poprzez Biblię i Magisterium Kościoła, dla dobra samego człowieka surowo zakazuje uciekania się do którejkolwiek z form wróżbiarstwa. Gdy chrześcijanin korzysta z horoskopów lub usług wróżbitów, widzących, magów itp. - wchodzi w konflikt z pierwszym i najważniejszym przykazaniem dekalogu. Tym samym, wystawia siebie na niebezpieczeństwo działania mniej lub bardziej ukrytych sił złego ducha, którego celem jest zerwanie więzi człowieka z Bogiem i doprowadzenie do duchowej śmierci. Codziennym lekarstwem na pokusę poznania przyszłości jest modlitwa i życie sakramentalne prowadzące do coraz głębszego zawierzenia Bożej Opaczności.

Joga śmiertelne zagrożenie

Praktykowanie jogi oraz innych wschodnich technik medytacji i koncentracji prowadzi do odblokowania w człowieku kanałów energetycznych po to, aby mógł przyjmować energię okultystyczną, (określaną jako kundalini). Kanały te mają się znajdować po obu stronach kręgosłupa i wychodzić przez otwory nosowe.

Na każdym skrzyżowaniu kana­łów energetycznych są tak zwane cza­kry. Jeżeli przez uprawianie jogi następu­je sukcesywne odblokowywanie kanałów energetycznych, wtedy energia ta wzrasta i otwierają się kolejne czakry. Tak samo recytowanie mantry (są to formuły uwiel­bienia hinduskiego bóstwa) ma doprowa­dzić do otwarcia czakr, aby odblokować w człowieku dostęp energii okultystycz­nej. Czy wierzący w Chrystusa, który ma tylko Jemu oddawać cześć i uwielbienie, może powtarzać tego rodzaju bluźniercze formuły mantr? Otwarcie w człowieku czakr sprawia, że staje się on medium sił okultystycznych, w konsekwencji czego dobrowolnie wystawia się na działanie złych duchów, które pragną go zniszczyć i doprowadzić do wiecznego potępienia. Na początku ćwiczenie jogi nie powo­duje większych zmian w organizmie. Z czasem jednak w metabolizmie komór­kowym i całej przemianie materii nastę­pują bardzo poważne zaburzenia. Zatra­canie świadomości osobowej przyczynia się do niezwykle niebezpiecznych zmian w ciele, psychice i w życiu duchowym. Nawet najbardziej niewinne ćwiczenia jogi prowadzą do odblokowywania w człowieku dostępu do tajemniczej energii okultystycznej (kundalini), która stanowi dla niego śmiertelne zagrożenie.

Okultyzm jest próbą manipulacji energiami przyrody przy pomocy róż­nego rodzaju technik. Energie te są nie­uchwytne dla nauk ścisłych, nie można ich zbadać, lub stwierdzić ich istnienia przy pomocy instrumentów pomiaro­wych, takich nauk, jak biologia, chemia czy fizyka. Radiesteta charakteryzuje się pewną nadwrażliwością na tajemnicze energie z dziedziny okultystycznej. Bioenergote­rapeuta natomiast naprowadza tę energię na osobę, którą ma leczyć. Jest to okul­tyzm, biała magia. Taki człowiek staje się medium, instrumentem, kanałem okulty­stycznej energii. Na początku to fascynu­je, bo wydaje mu się, że zaczyna panować nad tajemniczymi energiami, a z czasem wpływać na innych ludzi i posiadać nad nim władzę. Takie działania sprzeciwiają się Bożym planom. Stwórca pragnie aby­śmy byli pośrednikami Jego Miłości, w duchu pokornej służby, a nie panowania.

W jodze i innych technikach medy­tacji oraz w różnych formach okulty­zmu uobecnia się pokusa po raz pierwszy wypowiedziana w Raju: otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło (Rdz 3,5). Pokusa ta rodzi żądzę władzy oraz pychę. Ulegając jej, człowiek otwiera się na działanie tajemniczych duchowych istot, staje się ich kanałem przekaźnikowym (channeling). Owe wro­gie istoty objawiają swoją obecność stop­niowo, najczęściej wyrażają swoją nie­nawiść do Chrystusa i Maryi, podsuwa­jąc ludziom bluźniercze myśli podczas modlitwy i Eucharystii. Techniki medytacji wschodnich spro­wadzają się do odpowiedniego ułożenia ciała (asany), kontrolowania oddechu i jego skanalizowania (pranajana), oraz do powtarzania mantr, co ma odblokować energię na poziomie mentalnym. Mantra jest swego rodzaju autohipnozą inteligen­cji, ma doprowadzić do zawieszenia jej działania, do utraty świadomości osobo­wej - nirwany, zjednoczenia z przyrodą, ale na zasadzie jakiegoś rozpłynięcia się w niej. Jest to stan przypominający działa­nie narkotyków, prowadzi do chwilowego zapomnienia osobistych problemów. W ostateczności takie zjednoczenie ze wszystkim prowadzi do doświadcze­nia całkowitej samotności. Jest to prze­ciwne ludzkiej naturze, gdyż ostatecz­nym powołaniem człowieka jest miłość. Aby zaistniała miłość, muszą być dwie osoby. Miłość jest tylko międzyosobo­wa. Natomiast nirwana jest doświad­czeniem totalnej samotności. Cała tech­nika i główny cel praktykowania jogi sprzeciwia się więc ostatecznemu powołaniu człowieka. Bóg nie stworzył nas w tym celu, abyśmy stopili się w jedno z naturą i zatracili swoją osobowość. Powo­łał nas do istnienia, abyśmy w wolności nawiązali z Nim osobową relację miłości przez przyjmowanie daru Jego Miłości w Boskiej Osobie Ducha Świętego. W ten sposób Bóg pragnie czynić nas świętymi, czyli dokonywać dzieła naszego przebóstwienia, a przez nas uświęcania świata. Wtedy nasza osobowość będzie się rozwi­jać i osiągać swoją pełnię przez zjedno­czenie w miłości z Bogiem. Trzeba pamiętać, że w religiach wschodu wszystko jest przejawem boga, wszystko jest bogiem, a człowiek ma sobie uświadamiać, że on też sam jest bogiem. W takim rozumieniu bóg nie jest Bogiem osobowym, ale siłą kosmicz­ną, a człowiek powinien wyzwolić się ze złudzenia swojej osobowości, aby mógł zjednoczyć się z energią całej przyrody, z wielką całością, niejako wtopić się w energię bożą. Można to osiągnąć tylko za cenę wyrzeczenia się swojej osobowo­ści, zatracenia swojego jedynego i niepo­wtarzalnego „ja”. Skoro ja jestem bogiem i inni ludzie są bogami, nie mogę powie­dzieć „ja”, nie mogę nawiązywać relacji miłości z innymi ludźmi. Z Objawienia dowiadujemy się, jak błędne i szkodliwe jest takie myślenie, gdyż Bóg jest Stwór­cą natury i z nią się nie zlewa. Bóg jest transcendentny w stosunku do wszyst­kich stworzeń. Jest On Trójcą Osób i pra­gnie, aby człowiek nawiązał z Nim, oso­bową relację i przez to potwierdził oraz rozwinął niepowtarzalność swojej osoby. Staje się oczywiste, że mamy tu do czy­nienia z dwoma przeciwstawnymi dro­gami duchowości: joga i inne tech­niki medytacji wschodniej proponu­ją mistykę naturalną wtopienia czło­wieka w całą przyrodę przez zatra­cenie wymiaru osobowego, natomiast duchowość judeochrześcijańska ukazu­je drogę niesamowitego rozwoju osoby ludzkiej, która dokonuje się poprzez relacje miłości z Bogiem i innymi ludź­mi, aż do doprowadzenia go do uczest­nictwa w Boskiej naturze, do stania się dzieckiem Bożym.

Okultyzm, religia szatana

Zawiniona ignorancja podstawowych prawd chrześcijaństwa, analfabetyzm religijny jest poważną winą oraz źródłem wielu tragedii życiowych. Żerują na nim różnego rodzaju sekciarze, wróżbici, magowie, astrologowie, bioenergoterapeuci, którzy codziennie na masową skalę oszukują naiwnych ludzi, wyciągając od nich wielkie sumy pieniędzy. Proponują im łatwe osiągnięcie szczęścia, sukcesu życiowego, pozbycie się kłopotów i problemów zdrowotnych. Ich działalność jest często reklamowana w środkach masowego przekazu, w pro­gramach telewizyjnych i radiowych, za pośrednictwem prasy i książek, interne­tu, ulotek. Oferują swoją „niezawodną” pomoc w problemach sercowych, eko­nomicznych, zdrowotnych. Zapewniają, że potrafią leczyć choroby, przepowiadać przyszłość i udzielać zbawiennych porad na wszystkie nękające proble­my. Rozprowadzają amulety, talizma­ny, proszki na szczęście, kadzidła miło­ści itp., wszystko za odpowiednio wyso­ką opłatą; z zapewnieniem „niezawod­ności” działania. Im bardziej w społeczeństwie pogłę­bia się analfabetyzm religijny i słabnie autentyczna wiara w Chrystusa, tym bar­dziej, ludzie skłonni są wierzyć i korzy­stać z ofert różnych uzdrawiaczy, wróż­bitów, magów. Istnieją wróżbici i cza­rownice, którzy w celu zamaskowania swojej przewrotnej działalności często posługują się obrazkami świętych lub krzyżami, a w magiczne rytuały wplatają modlitwę „Ojcze nasz”. Ich okultystycz­ne praktyki stanowią dokładne zaprze­czenie religii i wiary w Boga. Okultyzm w różnych swoich postaciach jest reli­gią szatana. Praktykujący różne odmia­ny okultyzmu (wróżenie, czytanie myśli, oddziaływanie na różne osoby, pano­wanie nad siłami natury, kulty i medy­tacje wschodu, joga, kontakt ze zmar­łymi) są przekonani, że mogą do własnych celów wykorzystać siły wyższe. Często nie są świadomi, że to właśnie te tajemnicze siły podporządkowują ich sobie i zniewalają. Człowiek, który się modli i ufa Bogu pragnie odczytać Jego plany i im się dobrowolnie podporząd­kować. Natomiast uprawiając magię, on sam chce decydować o tym, co jest dla niego dobre, a co złe i posługuje się tajemniczymi, niematerialnymi siłami, aby według własnych planów budować swoją przyszłość. W ten sposób stawia siebie w miejscu Boga, przez co ciężko grzeszy przeciwko pierwszemu przyka­zaniu: Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną (Wj. 20,3); Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem - Panem jedy­nym. Będziesz miłował Pana, Boga two­jego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sil (Pwt 6, 4-5).

Czarownicy, wróżbici, astrologo­wie, bioenergoterapeuci wywołujący duchy oddają się pod panowanie demo­nicznych mocy, które posługują się nimi do swych celów. Ludzie słabej wiary, albo tacy, którzy zerwali swoje więzy z Bogiem, szukają pełni szczęścia w zdrowiu, bogactwie, władzy, uznaniu, przy­jemności. Ci wszyscy, którzy nie wierzą, że człowiekowi tak naprawdę do szczęścia potrzebny jest tylko Bóg, bardzo łatwo ulegają pokusie złego ducha, który mówi: Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je odstąpić, komu chcę. Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje (Łk. 4, 6-7). I dlatego tak wielu ludzi szuka rozwiązania swoich problemów, pomocy, szczęścia u wróżą­cych z kart, bioenergoterapeutów, jasno­widzów, astrologów, wróżbitów, cza­rowników. W ten sposób dobrowolnie oddają siebie pod działanie i wpływ sił demonicznych. Za pomocą amuletów, talizmanów, rytuałów, formuł, gestów pragną zdobyć władzę, panować nad otaczającą rzeczywistością, osiągnąć szczęście, bronić się przed niepowodzeniami, chorobą i jak najwięcej odnieść korzyści osobistych. Są również ludzie, którzy w dobrej wierze praktykują radiestezję, bio­energoterapię i nie zdają sobie sprawy z tego, na jak wielkie niebezpieczeń­stwo wystawiają siebie i tych wszyst­kich, którym pragną pomóc. Bioener­goterapeuta zawsze otwiera się na dzia­łanie energii okultystycznej i przekazu­je ją osobie, którą uzdrawia. W ten spo­sób, często nieświadomie, naraża siebie i leczone osoby na działanie złych mocy. Jacques Verlinde, jeden z największych znawców tej problematyki, stwierdza: „Mógłbym tu zacytować wiele kon­kretnych przypadków, w których osoby uzdrowione przez bioenergoterapeutę w kilka miesięcy potem zaczęły mieć trwa­łe i niepokojące objawy innego typu. Bardzo często są to stany o wiele bar­dziej skomplikowane aniżeli te, z któ­rymi przyszli na leczenie, a na doda­tek ludzie ci są u kresu sił... Ciągłe bóle głowy, bezsenność, niepokoje psychicz­ne, nawet duchowe. W takim stanie idą do księdza i jeżeli ten jest świadom tych spraw, będzie mógł dokonać anamne­zy (przypomnieć wydarzenia) i według mego doświadczenia, w wielu przypad­kach, których nie można było wytłu­maczyć, odnajduje się prawie zawsze albo praktykowanie okultyzmu, i wtedy wszystko jest jasne, albo poddawanie się mniej lub bardziej regularnie różnym niekonwencjonalnym terapiom, albo kontakty z wróżkami, osobami będący­mi jasnowidzami itp. Co wtedy należy czynić? Trzeba po prostu prosić w trakcie modlitwy o wyzwolenie - co wcale nie znaczy, że jest się opętanym, nie w tym rzecz. Mogą jednak zaistnieć związ­ki pomiędzy osobą, która was leczyła, a wami. Istnieje możliwość, że poprzez kanał tych więzi doznajemy negatyw­nych wpływów. Trzeba zatem pro­sić w modlitwie, aby Pan uciął wszel­kie więzy, które mogłyby was wiązać z uprzednimi praktykami okultystyczny­mi”

Natomiast „zawodowi” wróżbi­ci, magowie, różnej maści uzdrawia­cze w pierwszych kontaktach są bardzo uprzejmi, zachowują się jak prawdziwi dobrodzieje i przyjaciele, przedstawiają się jako jedyni, którzy potrafią roz­wiązać wszystkie problemy. Manipulują ludźmi i uzależniają od swoich praktyk. Kiedy dają klientowi talizman (lub inne przedmioty) mówią mu, że co jakiś czas musi on być „doładowany” energią. Za każde „doładowanie” trzeba odpowied­nio zapłacić. W ten sposób wyłudzają od naiwnych duże sumy pieniędzy. Niektó­rzy z nich, aby zmylić klientów, wiesza­ją w swoich gabinetach różańce, figur­ki świętych, obrazy o. Pio lub papie­ża. Często posługują się również pry­watnymi detektywami, aby jak najwię­cej dowiedzieć się o swoich klientach i później ich zaskakiwać w celu wyłudze­nia pieniędzy.

Jeden z nawróconych włoskich wróż­bitów mówił, że talizmany są poddawa­ne specjalnemu rytuałowi i ich koszt uzależniony jest od ilości wypowiedzia­nych nad nim przekleństw i bluźnierstw pod adresem Matki Bożej. Tego rodza­ju przedmioty są szczególnie niebezpieczne dla osób, które je noszą, a także dla ich rodzin, ponieważ stają się zna­kiem obecności i działania złych mocy. Egzorcyści mówią, że u osób noszących talizmany lub amulety, występują stany lękowe, depresyjne, przypadki nękania przez złe duchy, a nawet opętania. Apel do wszystkich, którzy posiadają wahadełka, amulety, talizma­ny, lub inne przedmioty i książki zwią­zane z okultyzmem, aby je natych­miast zniszczyli i wyrzucili. Najsku­teczniejszą obroną przed wpływami złych duchów jest stan łaski uświęca­jącej, dlatego jak najczęściej korzy­stajcie z sakramentu pokuty, przyjmuj­cie czystym sercem Jezusa w Euchary­stii i prowadźcie głębokie życie modli­twy. W końcu bądźcie mocni w Panu - siłą Jego potęgi. Obleczcie pełną zbro­ję Bożą, byście mogli się ostać wobec podstępnych zakusów diabła. Nie toczy­my bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom ducho­wym zła na wyżynach niebieskich. Dla­tego weźcie na siebie pełną zbroję Bożą. abyście w dzień zły zdołali się przeciw­stawić i ostać, zwalczywszy wszystko (Ef 6, 10-13).

Pułapka homeopatii

Termin homeopatia pochodzi z połączenia dwóch słów: homois (podobny) i pathos (ból). Leksykon PWN stwierdza, że „homeopatia to nieuznawania przez naukę metoda leczenia polegająca na stosowaniu w bardzo dużym rozcieńczeniu środków, które w normalnym stężeniu powodują objawy podobne do objawów danej choroby”. Homeopatia jest więc systemem terapeutycznym polegającym na "leczeniu" chorych przy pomocy takich środków, które wywołują objawy identyczne z tymi, które chcemy wyleczyć. „"Podobne leczy się podobnym”.

Jakie są źródła i doktrynalne pod­stawy homeopatii? Twórcą stosowa­nej dzisiaj homeopatii jest urodzo­ny w 1755 r. Dr. Samuel Hahnemann. W 1810 r. napisał książkę organon of Rational Healing. Jest to najważniej­sze dzieło homeopatii, z którego dowia­dujemy się o ścisłych powiązaniach tej metody leczenia z magnetyzmem zwie­rzęcym. Czytamy tam, że ludzkie cho­roby są spowodowane przez wyłącz­nie duchowe (dynamiczne) zaburzenia mocy ducha (witalnej zasady) ożywia­jącej ludzkie ciało. Lekarstwo ma działać na energię witalną i dlatego ma przypominać chorobę, być do niej podobne. Lek homeopatyczny musi być mak­symalnie rozcieńczony. Stopień roz­cieńczenia oznacza się literą D(system dziesiętny) lub C (system setny). Sys­tem D polega na tym, iż 1 kroplę „leku” mieszamy z 9 kroplami wody lub, rza­dziej, alkoholu; otrzymujemy roztwór D l, następnie 1 kroplę D 1 z 9 kropla­mi wody otrzymujemy roztwór D 2 itd. System setny C polega na tym, iż 1 kroplę „leku” mieszamy z 99 kropla­mi wody czy alkoholu, otrzymując w ten sposób roztwór CI (CHI), następnie 1 kroplę C 1 z 99 kroplami wody i mamy C2 itd. Rozcieńczenia niskie wahają się między Dl a D10 (C5), zaś rozcieńcze­nia wysokie od CH5 do CH30, a nawet CH l00 itd. Z naukowego punktu widze­nia, biorąc na przykład sól kuchenną, za pomocą prostego rachunku można dowieść, że w roztworze od CH12 nie ma już ani jednej cząsteczki tego związ­ku. A więc co „leczy”?...

Dr. medycyny H.J. Bopp z; St. Gall w Szwajcarii pisze: „By skonstatować absurdalność leczenia homeopatyczne­go, dora­dza on podanie Calculi renalis (kamie­nie nerkowe) CH9 choremu cierpiącemu na te właśnie kamienie nerkowe. Ocze­kuje się więc zniknięcia kamicy nerko­wej i uleczenia chorego poprzez zasto­sowanie leku zawierającego sproszko­wany kamień nerkowy, rozpuszczony w stężeniu 1/100000000000000000000 (18 zer). Ten sposób leczenia staje się co najmniej niebezpieczny w wypad­ku choroby zakaźnej”.

Drugim etapem przygotowania leków homeopatycznych jest potencja­lizacja lub dynamizacja, która polega na powtarzanych przy każdym rozcień­czaniu wstrząśnięciach. Owe wstrzą­sy mają uchwycić niewidzialną energię okultystyczną czyli niematerialną naturę substancji. W Organonie czytamy: „Le­karz jest w stanie usunąć owe chorobo­we zaburzenie jedynie poprzez oddzia­ływanie na ową niematerialną energię przy pomocy substancji obdarzonych mocami modyfikującymi, także niema­terialnymi, a odbieranymi przez uner­wioną wrażliwość obecną w organi­zmie. Tak oto dzięki ich dynamiczne­mu oddziaływaniu na energię witalną mogą leki przywrócić zdrowie i rzeczy­wiście odnowić równowagę biologicz­ną chorego”. Jak widać ta zasada wpro­wadza nas w świat okultyzmu, używania tajemnych mocy, a na ten temat Kościół wypowiada się jednoznacznie: wszystkie praktyki magii i czarów, przez które dąży się do pozyskania tajemnych sił, by posługiwać się nimi i osiągnąć nad­naturalną władzę nad bliźnim - nawet w celu zapewnienia mu zdrowia - są w poważnej sprzeczności z cnotą religij­ności (tzn. są grzechem ciężkim) (KKK. 2117).

W kręgu producentów leków home­opatycznych jest powszechnie wiadome, że w celu znalezienia nowego leku sto­suje się praktyki okultystyczne, waha­dełka, seanse spirytystyczne, podczas których prosi się duchy o informacje. Dr H. J. Bopp pisze, że „homeopa­tia spokrewniona jest z magnetyzmem, praktyką hipnotyzerów oraz terapią opierającą się na odczytywaniu infor­macji z kształtu małżowiny usznej (au­riculo therapie), a przecież wszystkie te metody są albo okultystyczne, albo z okultyzmem powiązane (occultus - nieznany). Nasz wysiłek powinien zmie­rzać do demistyfikacji pozorów naukowości tych metod, które nie są przeko­nywujące, kiedy bada się źródło, teorię, praktykę oraz bieżące świadectwa, doty­czące efektów ich zastosowania. Naiw­nością byłoby oczekiwać jasnej i rzetel­nej odpowiedzi, czy też odsłaniających prawdę wyjaśnień ze strony lekarzy lub farmaceutów leczących za pomo­cą homeopatii. I choć na pewno istnie­ją wśród nich ludzie uczciwi i sumien­ni, szukający sposobu korzystania z homeopatii w oderwaniu od jej tajemnych praktyk, to jednak wpływ okul­tyzmu, z natury swej ukryty, często pod przykrywką pseudonaukowej teo­rii, nie znika ani nie zostaje zneutrali­zowany przez fakt powierzchownego potraktowania, które zadowala się po prostu zanegowaniem istnienia takie­go wpływu. Homeopatia jest po prostu niebezpieczna. Jest całkowicie sprzecz­na z nauczaniem Słowa Bożego. Chce ona leczyć za pomocą substancji zdy­namizowanych, a to oznacza - obciążonych „ładunkiem” okultystycznym. Leczenie homeopatią jest więc owocem praktycznego przyjęcia filozofii i religii hinduizmu, panteistycznej i ezoterycz­nej”. Dr Bopp pisząc o tym, jaka powin­na być postawa chrześcijanina wobec homeopatii stwierdza, że „Pismo Święte wyraźnie przestrzega przed konsekwen­cjami praktykowania spirytyzmu i astro­logii, które homeopatia ma w wielkim poważaniu. Nie będziecie się zwracać do wywo­łujących duchy ani do wróżbitów. Nie będziecie zasięgać ich rady, aby nie splugawić się przez nich. Ja jestem Pan, Bóg wasz (Kpł. 19,31); Nie znajdzie się pośród ciebie nikt, kto by przeprowa­dzał przez ogień swego syna lub córkę, uprawiał wróżby, gusła, przepowied­nie i czary, nikt, kto by uprawiał zaklę­cia, pytał duchów i widma, zwracał się do umarłych. Obrzydliwością jest dla Pana każdy, kto to czyni (Pwt 18,10-12). Pan Bóg uważa te grzechy za plugawią­ce nas, za duchową prostytucję, ohydę. Jego przestroga jest uroczysta. Zażywanie leków homeopatycz­nych oraz wyrobów antropozoficznych (Weleda) jest jak najbardziej niewska­zane i odradzane. Niektórzy wierzący myślą, że leki homeopatyczne o bar­dzo niskim stężeniu (do D6) są ducho­wo nieszkodliwe. Nawet jeśli wziąć pod uwagę, że współcześnie leki homeopa­tyczne produkowane metodą przemysło­wą są dynamizowane mechanicznie, już samo przyjęcie i leczenie homeopatią jest owocem praktycznego uznania filo­zofii i religii hinduizmu. Kontakt z nie­materialną istotą rzeczy, z niewidzial­ną siłą świata ezoterycznego działają­cego w leku, kala chrześcijanina. Tajem­ne, okultystyczne działanie w homeopa­tii przenosi się na osobę chorego, pod­daje go (świadomego lub nie) działa­niu złego ducha. Wielokrotnie rezulta­tem tego jest pewien związek z szata­nem. Można zostać wyleczonym z cho­roby ciała, ale za to następuje w czło­wieku zachwianie równowagi psychicz­nej, a w życiu duchowym regres. Zna­czącym jest fakt, że często w tych rodzi­nach, które stosują takie metody lecze­nia, spotkać można depresje. Ludzie wierzący nie powinni dać się skusić faktem zadziwiających uzdro­wień przy pomocy homeopatii. Nie cho­dzi o to, by je zanegować, nawet jeśli medycyna naukowa nie znajduje wyja­śnień. Pismo Święte uczy nas, że szatan poprzez ludzi zdolny jest czynić cuda i uzdrowienia: Powstaną bowiem fałszy­wi mesjasze i fałszywi prorocy i dzia­łać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeżeli to możliwe, także wybranych (2 Tes 2,9-10).

Co należy czynić, jeśli spostrzegamy, że wystawiliśmy siebie na owo tajemne działanie? Przede wszystkim konieczna jest skrucha i odcięcie od takiego wpły­wu. Należy uwierzyć całym sercem, po uznaniu swych grzechów, w całkowi­te wyzwolenie poprzez Ofiarę i Przenajdroższą Krew Chrystusa, wylaną na Krzyżu. Spotkanie z wiernymi (du­chownymi lub świeckimi), doświad­czonymi w tej dziedzinie jest często konieczne, szczególnie jeśli zaistnia­ły problemy psychiczne lub duchowe. Pan Jezus przyszedł zbawić i wyzwolić. Jeśli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości (l J 1,9). Jeśli więc Syn was wyzwoli, wów­czas będziecie rzeczywiście wolni (J 8, 36).

Jest jeszcze wiele więcej pułapek zastawionych na zgubę człowieka przez szatana. Wszystko co zniewala i czemu człowiek poświęca więcej czasu, niż Bogu. Wielbmy Pana i oddawajmy się Jego mocy, powierzajmy swoje rodziny, i wszystkich ludzi, a zwłaszcza swych nieprzyjaciół. Życie ludzkie jest jak sen, a wieczność z kim??????????, wybór należy tylko do ciebie.

Żyć wiecznie..., pięknie..., pomyśl.

Czystość małżeńska

Dość powszechnie mówi się, w różny zresztą sposób, o czystości przedmałżeńskiej. Propagowanie czystości to piękna i ze wszech miar pożyteczna idea, która owocuje dobrem w przyszłych małżeństwach i w realizacji innych powołań życiowych młodych ludzi. Idea ta sprzeciwia się brudom tego świata i zachęca do płynięcia pod prąd, bo tylko tą drogą można dotrzeć do źródła - Miłości - Boga.

Niestety, wielu mówiąc o czystości przedmałżeńskiej spłyca tę ideę i ograni­cza ją w sposób formalny do „nie współ­życia” przed ślubem. Co prawda dobre i to, lecz postawa młodych przy takim for­malnym podejściu wcale nie musi być właściwa i budująca. Przykładowo, spo­tkałem kiedyś parę studentów (w trakcie ich przygotowania do małżeństwa), któ­rzy programowo z założenia nie współży­li. Jednak uprawiali petting (pobudzające pieszczoty), doprowadzając ciała obojga do reakcji orgazmu, jak w czasie współ­życia. Można by nazwać takie działanie masturbacją w parze. Oni naprawdę nie widzieli w swym działaniu niczego nie­stosownego czy grzesznego. Przecież nie współżyli, a ponadto się kochają i niedługo, bo za 5 miesięcy, się pobio­rą. Pamiętam długą nocną rozmowę, w której odpowiedzieliśmy sobie na pyta­nie „dlaczego nie”. Zrozumieli, podjęli decyzję o wyborze prawdziwej czystości i zrezygnowali z wszelkich działań pobu­dzających, a wynikających z pożądania. Wiem, że się to im udało i weszli w mał­żeństwo z właściwą postawą (tylko pro­szę nie mówić, że to niemożliwe, bo było to faktem, a z faktami się nie dyskutuje).

Przejdźmy jednak do czystości mał­żeńskiej, o której się niemal nie mówi. Jest to w pewnym sensie zrozumiałe wobec płytkiego rozumienia czystości w ogóle. Przed ślubem „nie wolno”, po ślu­bie „wolno”, więc nie ma o czym mówić. Zwróćmy uwagę, że do stanu czystości poza małżeństwem współżycie płciowe „nie przynależy”, podczas gdy do czy­stości małżeńskiej „przynależy” i to, można rzec obligatoryjnie. W czystość małżeńską wpisane jest więc współży­cie jako element ją budujący. Oczywiście musi to być współżycie „czyste”, czyli zgodne z naturą, lub inaczej mówiąc - z zamysłem i planem Stwórcy. Wielce myli się ten, kto myśli, że w małżeństwie wszystko wolno. Oczywiście wolno czy­nić wszystko, co buduje komunię, służy dobru i prawdziwie rozumianej miłości, lecz nie wolno niczego, co miłość nisz­czy. W szczególności nie wolno „zanie­czyszczać” relacji małżeńskich, czyli występować przeciwko czystości mał­żeńskiej. Doświadczenie uczy, że wpro­wadzona w życie prawdziwa, głębo­ko rozumiana czystość małżeńska ma zasadniczy wpływ na powodzenie mał­żeństwa, jego trwałość i dozgonne szczę­ście (nie mówiąc już o szczęściu wiecz­nym). Gotów jestem zaryzykować twier­dzenie, że czystość małżeńska jest naj­ważniejszym warunkiem do osiągnię­cia szczęścia, a jej zniszczenie zawsze prowadzi do ruiny małżeństwa. Rzeczy­wiście, praktyka w poradni małżeńskiej potwierdza, że rozpadowi małżeństw towarzyszy prawie zawsze nieczystość w sferze płciowości, w seksualnych rela­cjach małżeńskich.

Spróbujmy zatem zdefiniować czy­stość małżeńską. Można mówić o czysto­ści w sensie szerokim, obejmującym całą rzeczywistość małżeńską i w sensie węż­szym - koncentrując się na sferze płcio­wości.

Czysty znaczy stuprocentowy bez domieszek i zanieczyszczeń, a więc taki, jaki powinien być ze swej natury (np. czyste powietrze, czysta woda itd.). Jed­nocześnie czysty, czyli funkcjonujący w sposób najbardziej zgodny ze swą natu­rą, przeznaczeniem przez Stwórcę, a tym samym w efekcie najbardziej szczęśli­wy.

Tak więc chcąc się poważnie zasta­nawiać nad czystością małżeńską, musi­my powiedzieć sobie, co jest naturą mał­żeństwa, czyli, czym małżeństwo tak naprawdę powinno być. Po pierwsze: małżeństwo to powoła­nie, jedna z dróg (najpowszechniejsza) do świętości, zbawienia. Małżeństwo powinno być trwałą, dozgonną, wierną i wyłączną wspólnotą dwojga kochają­cych się osób - mężczyzny i kobiety, czyli męża i żony, wspólnotą osób zbu­dowaną na zasadach miłości, czyli wza­jemnej troski o dobro. Skoro najwięk­szym dobrem człowieka jest świętość i zbawienie, to małżeństwo powinno być wspólną drogą do świętości.

Drugim celem małżeństwa (obok świętości) jest rodzicielstwo. Małżeństwo powinno być otwarte na przekazywanie życia, a nawet powinno odczuwać powinność w tej dziedzinie. Winno być gotowe na przyjęcie i wycho­wanie każdego poczętego dziecka, nawet wówczas, gdy poczęło się niespodziewa­nie, i gdy wymaga to ogromnego trudu i poświęcenia: W dziedzinie przekazywa­nia życia małżeństwo powinno kierować się roztropnością i wielkodusznością. Roztropnością, by każdemu poczętemu dziecku móc zapewnić godne człowieka warunki rozwoju i wielkodusznością, by odważyć się na przyjęcie liczniejszego potomstwa, mimo niewątpliwego trudu wychowania większej gromadki dzieci. Słowem, małżeństwo w dziedzinie prze­kazywania życia powinno być odpowie­dzialne. Odpowiedzialne rodzicielstwo to termin, którym posługuje się nauka Kościoła, a świat robi wszystko, by się Kościołowi przeciwstawić, by odpowie­dzialne rodzicielstwo zniszczyć, zde­formować, zredefiniować, albo nawet ośmieszyć. Powstają zatem w świecie takie kuriozalne i makabryczne zarazem pomysły jak kontrola urodzeń (birth con­trol), gdzie w imię rzekomej odpowie­dzialności zachęca się do zabicia dziecka poczętego, jeżeli nie miałoby mieć odpo­wiednich warunków rozwoju lub pełni zdrowia po urodzeniu. Podobnie, znowu pod hasłami „odpowiedzialności”, postu­luje się na skalę masową niszczenie wła­snego zdrowia w dziedzinie płodno­ści (zgódźmy się, że płodność jest ele­mentem zdrowia). Gigantyczna świato­wa machina przemysłu antykoncepcyjne­go, której celem jest niszczenie zdrowia, usprawiedliwia się pokrętnie rozumianą odpowiedzialnością za przekazywanie życia. Jeśli dodamy, że środki antykon­cepcyjne mają ukryte działania poronne, to zaiste, swoista to „odpowiedzialność” za dobro poczętego dziecka. Pomysł, by likwidować chorobę przez zabijanie pacjenta, jest rzeczywiście makabrycz­ny. A przecież badania prenatalne (przedurodzeniowe) nierzadko robi się wyłącz­nie w celu wykrycia choroby, co pozwala „legalnie” (zgodnie z prawem stanowio­nym, oczywiście nie naturalnym) wyko­nać wyrok śmierci na zupełnie bezbron­nym i całkowicie niewinnym dziecku. Jeśli dodamy, że postuluje się takie dzia­łanie, wzywając do odpowiedzialności za zdrowie przyszłych pokoleń, to włos się jeży na głowie. Pewien profesor, dyrek­tor kliniki, deklarował: W naszej klinice już niedługo rodzić się będą wyłącznie dzieci zdrowe. Brzmi to pozornie pięknie, tyle że w jego ustach znaczyło: Wytro­pimy wszystkie dzieci chore i zamordu­jemy je zanim się zdążą urodzić! Myślę, że nie warto w tym miejscu zajmować się omawianiem szerokiej gamy wynatu­rzonych i tym samym nie czystych pomy­słów szerzących się w świecie. Znacznie pożyteczniej będzie przyjrzeć się normie pozytywnej zawartej w nauce Kościoła.

Kościół naucza, że pierwszym i naj­ważniejszym celem pobytu człowieka na ziemi jest zbawienie. Zatem najważ­niejszym celem małżeństwa jest wspól­na droga do świętości. Tak więc wszyst­ko, co sprowadza z tej drogi, zasługuje na miano nieczystości. Jest to bardzo szero­kie widzenie czystości i nie będziemy się nim w tym momencie zajmowali.

Drugim celem małżeństwa jest rodzi­cielstwo - przekazywanie życia dzieciom i wychowywanie ich. Odpowiedzialnie rodzicielstwo i bezpośrednio z nim związane działania na terenie płciowości wytyczają niejako pole czystości małżeńskiej, rozumianej w sensie węższym. Takie jest potoczne rozumienie czystości i takim się zajmiemy. Tak więc o czystości małżeńskiej decydują wszelkie działania składające się na przekazywanie ­życia w miłości, działania zgodne z naturą, czyli zgodne z planem Stwórcy. Są to jednocześnie działania zgodne z nauczaniem Kościoła, który plan Stwórcy najlepiej odczytuje i tłumaczy. Jakiekolwiek działania sprzeczne z naturą płciowości niszczą czystość małżeńską. Przyjrzyjmy się zatem naturze rze­czy. By nie błądzić po obrzeżach tematu, dotknijmy od razu sedna sprawy. Myślę o współżyciu płciowym. Współżycie płciowe ma nierozerwalny podwój­ny sens: jedność dwojga i przekazy­wanie życia - rodzicielstwo. Działa­nie wbrew temu sensowi staje się bez­sensowne i niszczące dla człowieka. Tak więc żadne, nawet najgorętsze, pragnie­nie jedności nie usprawiedliwia współżycia poza małżeństwem, bo tylko mał­żeństwo może zagwarantować potrzeb­ne poczętemu dziecku warunki rozwoju. Mówiąc otwarcie: współżycie poza mał­żeństwem jest zawsze nieczyste, grzesz­ne, niszczące ludzi i ich więzi. Z dru­giej strony, nawet najszczersze pragnie­nie „posiadania” dziecka nie uspra­wiedliwia działań godzących w jedność małżeńską. Takim działaniem jest bez­ sprzecznie każde współżycie poza mał­żeństwem (zarówno to nastawione na zażywanie nieuprawnionej przyjemności ­, jak i to by „zrobić sobie” dziecko, by mieć „coś” swojego). Zauważmy też, że sztuczne unasiennienie czy skorzystanie z techniki in vitro eliminuje element jedności małżeńskiej. Każde dziecko ma prawo do poczęcia na skutek miłosnego aktu jego rodziców. Godność osoby ludzkiej dziecka poczętego się tego domaga. Dziecka, w którego poczęciu brali udział rodzice jako współpracow­nicy samego Boga Stwórcy. Porażają­ca jest świadomość bezbronności Boga uczestniczącego w akcie stworzenia każ­dego dziecka nawet wówczas, gdy rodzi­ce postępują niegodnie i grzesznie. Oczy­wiście jawnie nieczyste jest zarówno współżycie godzące w jedność (zdrada, gwałt), jak i „oprzyrządowane” środka­mi niszczącymi płodność (antykoncep­cja, środki poronne, sterylizacja). Wresz­cie nieczyste jest zamierzone złożenie nasienia poza miejscem z natury do tego przeznaczonym (otwarta na przyję­cie nasienia męża pochwa żony). Słowem, współżycie płciowe (choć wpisana jest w nie przyjemność) nie może stać się terenem rozrywki wyrwa­nym z kontekstu rodzicielstwa ani też (choć naturalnym skutkiem może być poczęcie dziecka:) nie może stać się tere­nem. „produkcji” dziecka. Zatem nie­czystość małżeńska może być dwojakie­go rodzaju: jako wynik niszczonej jed­ności lub (i) niszczonej płodności. Płciowość i płodność jest pięknym darem ofiarowanym człowiekowi do zagospodarowania. Oczywistym zamy­słem Stwórcy jest, by dar ten wykorzy­stywać w celu budowy jedności małżeń­skiej (komunii) i przekazywania życia w miłości. Każde inne wykorzystanie daru prowadzi do nieszczęścia nieczystości.

Wielkim bólem dzisiejszego świa­ta i źródłem wielu tragedii jest rozprze­strzenianie się nowej koncepcji płcio­wości (antykoncepcji) przeciwnej kon­cepcji Stwórcy. Głosi ona, że płciowość jest do zabawy, a płodność jest przeszko­dą, przypadłością, którą należy skutecz­nie usunąć, wyeliminować. Zauważmy od razu, że jawnym celem wszelkiej antykoncepcji jest niszczenie płodności. Antykoncepcja również rozbi­ja jedność. Potwierdzają to badania i sta­tystyki. Małżeństwa korzystające z „do­brodziejstw” antykoncepcji rozwodzą się częściej niż te, które po nią nie sięga­ją. Nie może być mowy o czystości mał­żeństwa współżyjącego antykoncepcyj­nie. Idąc dalej, małżeństwa sprzeciwiają­ce się czynnie Bożej koncepcji płciowo­ści i płodności, łamiąc swą własną natu­rę, są, bo muszą być, nieszczęśliwe. Nie­szczęśliwe, bo nie mogą zażywać pełni szczęścia, jaką Bóg przygotował czło­wiekowi już tu na ziemi. Jedyną drogą do czystości małżeń­skiej jest dostosowanie działań płcio­wych do natury, którą Stwórca wpisał w swe stworzenie. Natura płciowości i płodności jest dziś tak dobrze poznana, że każde odpowiedzialne małżeństwo może zapanować nad żywiołem płod­ności. Każdy żywioł (ogień, woda...) nie­okiełznany staje się siłą niszczycielską, lecz ujęty rozumem ludzkim w odpo­wiednie ramy staje się wielką, przyja­zną i pomocną człowiekowi siłą. Żywioł płciowości i płodności ludzkiej może być potężną siłą budującą jedność małżeńską i służącą przekazywaniu życia w miłości, odpowiedzialnemu rodzicielstwu. Trze­ba tylko użycia dwóch elementów: rozu­mu - by nauczyć się rozpoznawać dni, w których współżycie może doprowadzić do poczęcia, a w których nie, i woli - by potrafić zrezygnować ze współżycia, gdy jego skutek mógłby być sprzeczny z aktualnymi zamierzeniami prokreacyjny­mi małżeństwa. Wiele osób w tym miejscu zaprotestuje, powołując się na szczegól­ne przypadki. Wielu ludzi jest obolałych, bo zostało zbałamuconych i ogłupionych nachalną, niemal wszech­obecną propagandą rzekomych dobro­dziejstw antykoncepcji. Rozszerza się idea czysto­ści przedmałżeńskiej między innymi propagowana przez Ruch Czystych Serc. Czy czystość ma być zarezerwowana dla młodych? Wydaje się zupełnie naturalnym, a nawet oczywistym, że Ruch Czystych Serc powinien mieć swoje przedłuże­nie w małżeństwie. Przecież czystość przedmałżeńska nie jest celem samym w sobie i jak sama nazwa - przedmał­żeńska wskazuje, jest przygotowa­niem do czystości małżeńskiej.

W centrum Tajemnicy Paschalnej

Podejmując nasz dialog z Janem Paw­łem II pozostajemy w samym centrum ta­jemnicy paschalnej, która do końca objawia oblubieńczą miłość Boga. Chrystus jest Oblu­bieńcem, bo „wydał samego siebie”. Jego ciało zostało „wydane”, Jego krew została „wyla­na” (por. Łk 22, 19-20). W ten sposób „do końca... umiłował” ( J 13, 1). Zawarty w ofierze Krzyża „bezinteresowny dar” w sposób definitywny uwydatnia znaczenie oblubieńczej miłości Boga. Chrystus jest Oblu­bieńcem Kościoła jako Odkupiciel świata. Eu­charystia jest sakramentem naszego Odkupie­nia. Jest sakramentem Oblubieńca i Oblubie­nicy (Mulieris dignitatem, 26).

Przygotowanie

Mając świadomość tego, czym jest Eu­charystia, zatrzymajmy się na tym, co ją poprzedza zanim rozpocznie się Liturgia Miłości, na przygotowaniu do niej. Ozna­cza ono wyciszenie się i bycie gotowym na spotkanie z Panem. Bardzo ważne jest, by być skupionym zanim wszystko się za­cznie, a oznacza to wyjście na czas z domu, ubranie się w coś wygodnego, na swój spo­sób odświętnego, skromnego, w coś, co nie będzie skupiało na sobie uwagi innych, ale podkreśli podniosły charakter chwili ­jest to bowiem spotkanie Boga z ludźmi. Ważne jest, by zatroszczyć się o wyciszenie wewnętrzne, o wewnętrzną wolność i ro­zumny dystans wobec wszystkiego, co mnie otacza. Może się to dokonać wów­czas, gdy przyjdę na Eucharystię odpo­wiednio wcześniej. Będzie czas na strzą­śnięcie z siebie obciążeń codzienności, uporządkowanie ich, przygotowanie do złożenia na ołtarzu Pana. Papież w swoich rozważaniach prowadzi nas dalej: Uczymy się z szacun­kiem odkrywać prawdę o człowieku we­wnętrznym, bo przecież właśnie to wnętrze staje się sakramentalnym mieszkaniem Boga w Eucharystii. Chrystus przychodzi do serc i nawiedza sumienia naszych braci i sióstr. Jakże odmienia się obraz wszystkich i każde­go, gdy sobie to uświadomimy, gdy uczynimy to przedmiotem refleksji! Tajemnica euchary­styczna staje się szkołą miłości bliźniego, miło­ści człowieka. Dar, który przynosimy do świątyni, a także ofiara, którą składamy na Bożym oł­tarzu, ma być wolna od nienawiści i nie­chęci, od gniewu i złości wobec naszych braci. Co więcej, warto i trzeba prosić Zbawiciela, aby obmył miłością miłosier­ną zło naszych uczynków, a także niego­dziwość, która wykiełkowała w sercu brata z naszego powodu. Wchodząc do świątyni zanurzamy pal­ce w wodzie święconej i czynimy znak krzyża wypowiadając imię Trójcy Przenaj­świętszej. Ten prosty znak odnosi nas do początków, do sakramentu inicjacji chrze­ścijańskiej - chrztu świętego, w którym zostaliśmy obmyci wodą i staliśmy się uczestnikami odkupienia dokonanego przez Jezusa Chrystusa na Krzyżu. Wy­znajemy też naszą wiarę w Trój jedynego Boga, który jest źródłem i ostatecznym wypełnieniem życia człowieka. Innym znakiem wiary jest oddanie chwały Panu obecnemu w tabernakulum. Przyklęknię­cie, pokorna postawa czci, jest wyznaniem wiary w to, że Jezus oczekuje nas w tym Sa­kramencie miłości. Chcemy Mu powiedzieć już na samym po­czątku, że nie żałujemy naszego czasu na spotkanie z Nim, na kontemplację pełną wiary i gotowości wynagrodzenia wszel­kich win i występków świata. Wreszcie zajmujemy miejsce i trwamy na modli­twie, na której jedynie Duch Święty może nam powiedzieć - Dobrze, że tu jesteś.

Dziękczynienie

Cała Eucharystia jest dziękczynie­niem, jednak potrzeba nam szczególnego momentu zatrzymania się, adoracji po przyjęciu Komunii świętej. Potrzeba oży­wienia naszego serca modlitwą, którą wy­powiada w nas Duch Święty. Adoracja ta posiada - przypomni nam Papież jeszcze szczególną właściwość. Jest równocze­śnie przejęta wielkością tej Ludzkiej Śmierci, w której świat - to znaczy każdy z nas - zo­stał „umiłowany” aż do końca. I równocze­śnie zawiera się w niej jakaś nasza „odpłata”, jakieś wynagrodzenie za tę Miłość ukrzyżo­waną na śmierć: jest naszą „Eucharystią”, czyli naszym dziękczynieniem, uwielbieniem za to, że nas odkupił swoją śmiercią i przez swoje zmartwychwstanie dał nam uczestnic­two w życiu nieśmiertelnym, że dał się nam pod postacią Chleba i Wina.

Pozostając na dziękczynieniu przypo­minamy sobie wezwanie Jana Pawła II wy­powiedziane podczas Krajowego Kongre­su Eucharystycznego w Warszawie w 1987 roku: Ziemio polska! Ziemio ojczysta! Zjed­nocz się przy Chrystusowej Eucharystii, w której krwawa ofiara Chrystusa ponawia się wciąż i na nowo urzeczywistnia pod posta­cią Najświętszego Sakramentu wiary! [...] Wielu ludzi dziś żyje na progu frustracji wy­wołanych różnymi okolicznościami współczes­nej egzystencji - nie tylko zresztą tu, na tej utrudzonej, doświadczonej ziemi - ale także i w klimacie komfortu i użycia, znamiennych dla krajów „postępu” technicznego.

Frustra­cja: poczucie bezsensu życia. Czy jest wyjście z tego stanu ducha? Czy jest dla człowieka ja­kaś droga? Drogą jest właśnie Ten, który „umiłował do końca”. Drogą jest Eucharystia - sakrament tej miłości.

Niech Maryja, Matka Kościoła, najbar­dziej „wrażliwy” świadek tej Chrystusowej miłości aż do końca, pomoże nam wszystkim, niech nam pomoże, drodzy bracia i siostry, wyjść z bezdroży, z manowców, ku którym nieraz zmierza nasze ziemskie bytowanie ­niech nam pomoże stanąć przy Tym, który jest Drogą!, Prawdą i Życiem (por. J 14, 6).

Adoracja

Prawdziwa adoracja prowadzi do pogodzenia się ze swoją podwójną kondycją: jako stworzenia stającego przed Stwórcą i jako grzesznika stającego przed obliczem Świę­tego. Tylko ta podwójna nędza jest naszą prawdziwą własnością. Ją jedynie możemy zaofiarować Bogu do kochania.

Kiedy słyszymy słowo ado­racja, pierwsze skojarzenie, ja­kie przychodzi nam na myśl wiąże się z wystawieniem Naj­świętszego Sakramentu w mon­strancji i modlitwami z tym związanymi. Jeśli poszukamy dłużej, zapewne przypomni nam się jeszcze Wielki Piątek i procesja do ucałowania krzy­ża. Skojarzenia te są oczywiście bardzo trafne. Wydaje się jed­nak, że nie do końca mamy świadomość, na jaką postawę wewnętrzną i zewnętrzną decy­dujemy się na przykład mó­wiąc, że idziemy na adorację. Starotestamentalne wyraże­nia używane na określenie ado­racji Boga oznaczają dosłownie: pochylić się, zgiąć się do ziemi, rzucić się na kolana. Ta ze­wnętrzna postawa wyrażająca uniżenie się przed Bogiem, wskazuje na uznanie wielkości i władzy Boga. Świętość i wiel­kość Boga mają w sobie coś, co przygniata stworzenie i zmusza je do uznania swojej nicości. W cały klimat tego, o czym tu będziemy mówili, możemy ła­two wejść wczytując się choćby w przepiękny fragment z Księgi Proroka Izajasza: Ujrzałem Pana siedzącego na wysokim i wyniosłym tronie. Serafiny stały ponad Nim; każdy z nich miał po sześć skrzydeł. I wołał jeden do drugiego: „Świę­ty, Święty, Święty jest Pan Zastę­pów. Cała ziemia pełna jest Jego chwały”. Od głosu tego, który wo­łał, zadrgały futryny drzwi, a świątynia napełniła się dymem. I powiedziałem: „Biada mi! Je­stem zgubiony! Wszak jestem mę­żem o nieczystych wargach i miesz­kam pośród ludu o nieczystych wargach, a oczy moje oglądały Króla, Pana Zastępów!” Wówczas przyleciał do mnie jeden z serafi­nów, trzymając w ręce węgiel, któ­ry kleszczami wziął z ołtarza. Do­tknął nim ust moich i rzekł: „Oto dotknęło to twoich warg: twoja wina jest zmazana, zgładzony twój grzech” (Iz 6,1-7).

Przyznać trzeba, że dzisiaj w literaturze dosyć rzadko po­rusza się zagadnienie adoracji jako postawy człowieka wobec Boga. Książki i artykuły o mo­dlitwie ostatnio bardzo nam przybliżyły Boga Ojca i Jego kochające oblicze, ale czasem za cenę przemilczania Kim On jest w swoim Majestacie i chwale. Jest to z pewnością re­akcja na pewne dawniejsze uję­cia relacji człowieka do Boga w literaturze pobożnościowej, gdzie, świadomie lub nie, lęk przed znieważeniem Boga przez człowieka miał być moto­rem napędowym pobożności. Czas, by na nowo odkryć posta­wę adoracji, która przecież nie przekreśla człowieka i nie ni­weczy jego godności, ale spra­wia, że w ogóle możliwy jest dialog stworzenia z Tym, który jest Stwórcą. Nigdy bowiem nie wejdziemy we wspólnotę z Bogiem dzięki podobieństwu (gdybyśmy chcieli zrównać się z Bogiem), ale dzięki różnicy. Im dalej będziemy posuwać się w modlitwie adoracji, tym bar­dziej będzie dla nas oczywista nasza nicość. Równocześnie coraz jaśniej będziemy do­strzegać świętość Boga i to sta­nie się przyczyną naszej rado­ści. Znamienne jest świadec­two Jeana Lafrancea, jednego ze współczesnych pisarzy kato­lickich: W dniu, w którym zda­łem sobie z tej nędzy sprawę, by­łem gotów na przyjęcie łaski uzdrowienia, by móc kochać Bo­ga i modlić się do Niego i aby móc kochać mych braci... To odkrycie było największą łaską mego ży­cia. Nawet jeśli było to odkrycie straszliwe. Ono właśnie nauczyło mnie wszystkiego, co wiem o mo­dlitwie (J. Lafrance, Modląc się mówcie: Ojcze).

Prawdziwa adoracja prowa­dzi do pogodzenia się ze swoją podwójną kondycją: jako stwo­rzenia stającego przed Stwórcą i jako grzesznika stającego przed obliczem Świętego. Tylko ta podwójna nędza jest naszą prawdziwą własnością. Ją jedy­nie możemy zaofiarować Bogu do kochania. Ta próżnia w nas może być wypełniona jedynie przez Jego pełnię. Ona wręcz przyzywa Jego miłosiernej mi­łości. Kiedyś Pan powiedział do św. Katarzyny ze Sieny: Jesteś tą, której nie ma, a ja jestem Tym, który jest.

Na adoracji musimy po­zwolić się ogołocić i trwać przed Nim z całą naszą nędzą i nicością. Na adoracji stajemy nadzy, zwracając Panu to wszystko, co wydawałoby się jeszcze naszą własnością. Na adoracji umiera pycha ludzka, która musi pogodzić się z tym, że jest się zależnym w swoim istnieniu od Kogoś innego. Pe­wien angielski pisarz wypowie­dział kiedyś znamienne zdanie do wszystkich, którym trudno jest się pogodzić z tą zależno­ścią: Może i nie wiesz kto zajmu­je pierwsze miejsce, ale nie ulega wątpliwości, że ty zajmujesz dru­gie, dlatego powinieneś uklęknąć.

Adoracja nigdy nie jest po­stawą czysto wewnętrzną. Za­wsze towarzyszyły jej gesty ze­wnętrzne. W Piśmie świętym ges­ty adoracyjne sprowadzają się do dwóch: pierwszy, to prostra­cja - padnięcie na twarz, drugi, to pocałunek. Leżenie krzyżem jest wyrazem najgłębszego zni­żenia się przed Bogiem, co rów­nież, ale mniej wyraziście, uka­zują podobne gesty, jak pokłony czy przyklęknięcia. W Piśmie świętym wiele razy możemy do­strzec, że nagłe objawienie się i obecność Boga powala na zie­mię (zob. Kpł 9,24; l Kr118, 39; Ez 1,28; 3, 23; 9, 8; 11, 13; 43, 3). Padnięcie na twarz jest odru­chem kogoś słabszego wobec majestatu silniejszego. Nato­miast pocałunek, oprócz sza­cunku, wyraża potrzebę kontak­tu, swoistego przylgnięcia i mi­łości. Choć Biblia przytacza ten gest raczej jako wyraz czci wo­bec drugiego człowieka (np. Wj 18, 7; l Sm 10, l), a tylko raz, w Księdze Hioba (31, 27), jako gest wyciągniętych przed swoje usta rąk zwróconych w stronę bożka (jak zwykli czynić poga­nie), to jednak odnajdujemy go w nieco zmodyfikowanej formie w katakumbach, na malowi­dłach przedstawiających mo­dlących się chrześcijan. Już w tych zewnętrznych gestach ujawnia się z całą oczywistością nędza człowieka i jej wyrażenie przed Bogiem, a z drugiej stro­ny zaakceptowanie jej i zwróce­nie się z miłością do Pana.

Wspomnieliśmy, że nie można adorować Boga bez wy­rażenia tego na zewnątrz, w pewnych gestach. Lecz praw­dą jest również, że te ostatnie szybko mogą przerodzić się w czysty rytualizm, nie odwzo­rowując zupełnie wewnętrznej postawy człowieka. Pismo święte pokazuje, że grzeszne stworze­nie usiłuje ciągle wymknąć się spod zależności od Boga i ogra­niczyć swe trwanie przy Nim do form czysto zewnętrznych, dlatego też miłą jest Bogu tylko ta adoracja, która pochodzi z serca ludzkiego.

Tylko Bóg ma prawo do tego, aby być adorowanym. Nie ulega wątpliwości, że systema­tyczne potępianie wszystkiego, co trąciło bałwochwalstwem, sięgało w Izraelu właśnie owego głębokiego sensu adoracji. Wszelkie przejawy adoracji wo­bec innych bogów lub człowieka czy jakiegokolwiek stworzenia są bezwzględnie zakazane i po­tępiane. Adoracja, od samego początku chrześcijaństwa prze­widziana jedynie dla Boga, zo­stała uznana za należną również Jezusowi Ukrzyżowanemu, jako Mesjaszowi i Panu. Aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziem­nych (Flp 2, 10). Adoracja Chrystusa ma miejsce wtedy, kiedy oddajemy mu życie jako Panu zmartwychwstałemu i wy­wyższonemu przez Ojca. Przez Niego jedynie mamy śmiały przystęp do Ojca i możemy Oj­ca adorować. Wzór adoracji dla nas stanowi wizja hołdu odda­wanego Bogu i Barankowi w Objawieniu danym św. Jano­wi: A wszelkie stworzenie, które jest w niebie i na ziemi, i pod zie­mią, i na morzu, i wszystko, co w nich przebywa, usłyszałem, jak mówiło: „Zasiadającemu na tro­nie i Barankowi błogosławieństwo i cześć, i chwała, i moc, na wieki wieków!” A czworo Zwierząt mó­wiło: „Amen”. Starcy zaś upadli i oddali pokłon (Ap 5, 13-14).

Nasza wiara nie może i nie chce się zatrzymać tylko na ado­racji Jezusa jako Syna Bożego. Adorujemy Go również w Jego człowieczeństwie, oddając hołd Dzieciątku w Betlejem, Chłop­cu z Nazaretu, Nauczycielowi z Galilei i Jerozolimy, Ukrzyżo­wanemu. Adorujemy Go wielo­rako obecnego w Kościele; zwłaszcza w publicznym kulcie, w liturgii: czy to obecnego w osobie celebrującego kapłana, w proklamowanym Słowie, zgromadzonym ludzie Bożym, czy wreszcie ukrytego pod po­staciami chleba i wina. Stąd też bierze się wiele pieśni, które zrodziły się z wiary ludu i mo­dlitwy, jak choćby ta, przejmu­jąca do głębi, której słowa napi­sał Kazimierz Brodziński:

Upadnij na kolana,

ludu, czcią przejęty,

Uwielbiaj swego Pana:

Święty, Święty, Święty!

Zabrzmijcie z nami, Nieba!

Bóg nasz niepojęty!

W postaci przyszedł chleba:

Święty, Święty, Święty!

Powtarzaj, ludzki rodzie,

Wiarą przeniknięty,

Na wschodzie i zachodzie:

Święty, Święty, Święty!

Pan wieczny zawsze, wszędzie

Ku nam łaską zdjęty,

Niech wiecznie wielbion będzie:

Święty, Święty, Święty!

Nie powinniśmy się lękać, że autentyczna postawa adora­cji zabierze nam coś z tej blisko­ści i miłości do Ojca i do Jezusa, której być może doświadczamy na codziennej modlitwie. Mi­łość, przyjaźń, pełne ufności przylgnięcie do Pana w adoracji zostają oczyszczone i stają się bardziej prawdziwe i autentycz­ne: stworzenie przyzywa swego Stwórcę, sługa swego Pana, ni­cość jeszcze większej miłości, a grzech miłosierdzia.

Czy Eucharystia może być przerażającą tajemnicą?

Żyjemy w czasach, w których ludzie coraz częściej świadomie poszukują sa­crum, lecz często poszukają go poza Bo­giem: w magii, w kultach pogańskich, czy w różnych dziedzinach bogatej ludzkiej egzystencji. Rodzi się więc pytanie: dlacze­go współczesny człowiek chce wierzyć w moc swoich osiągnięć i pomysłów, chce wierzyć w okultyzm i magię, a nie chce wierzyć i uwierzyć Bogu? Być może jedną z odpowiedzi na to pytanie jest stwierdze­nie, że kiedy człowiek odwraca się od Bo­ga, to swoją wiarę kieruje ku dziełom wła­snych rąk. Czy jednak tam odnajdzie upra­gnione sacrum?

Świadkiem wiary w Boga i Bogu jest błogosławiony Ojciec Pio z Pietrelciny. On, który uwierzył, że Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami, doświadczał ­i to każdego dnia - żywej obecności Boga w sprawowanej przez siebie Eucharystii. Msza św. była dla niego celebracją swoiste­go sacrum, podczas którego przeżywał cier­pienie, mękę i śmierć Jezusa Chrystusa.

Ojciec Pio żył Mszą świętą i dla Mszy świętej. Do spotkania z Chrystusem w Eu­charystii przygotowywał się już od godziny drugiej po północy, a niekiedy i wcześniej, aby o godzinie czwartej udać się, do zakrystii i poczynić bezpośrednie przygotowania do sprawowania Najświętszej Ofiary. Niekiedy budził się w nocy, by się upewnić, czy nie nadszedł już czas na odprawie­nie Najświętszej Ofiary. Nigdy bowiem nie chciał się spóźnić na tak ważne dla niego spotka­nie z Chrystusem. Zapytany kiedyś przez współbrata, czy nie jest to dla niego za wcze­śnie, odpowiedział: Mój drogi, nigdy nie będzie dość czasu, aby dobrze przygotować się do Mszy świętej i przyjęcia Komunii świę­tej. Dlatego każdą Mszę świętą poprzedzał długim i starannym przygotowaniem. Przez dwie godziny modlił się w swej celi zakonnej odmawiając Róża­niec, a następnie przez całą go­dzinę, aż do rozpoczęcia Eucharystii, roz­myślał nad Ofiarą Chrystusa. Później bar­dzo powoli ubierał się w szaty liturgiczne i przyklękał co chwilę, aby i te czynności uświęcić cichą modlitwą. Niekiedy, popy­chany jakąś wewnętrzną siłą, przynaglał współbrata do pomocy w ubieraniu szat li­turgicznych, mówiąc: Pośpiesz się! O piątej muszę być przy ołtarzu. Pomagającym mu zakonnikom trudno było zrozumieć jego zniecierpliwienie.

Kiedy nadchodził moment rozpoczęcia Mszy świętej uspokajał się, a jego kapłań­ską duszę wypełniała myśl o Ofierze, którą za chwilę miał złożyć in persona Christi.

Wychodząc z zakrystii, bardzo powoli i z wielkim trudem zmierzał w kierunku prezbiterium, jakby słaniał się pod jakimś ciężarem, głęboko zamyślony, prawie nie­obecny. Jego twarz nosiła ślady niewysło­wionego bólu, z oczu płynęły łzy, wargi drżały, jakby poruszały się w intymnej roz­mowie z Chrystusem prawdziwie obecnym na ołtarzu. Działo się to prawie zawsze podczas pierwszego ucałowania ołtarza, od­mawiania Confiteor, na Munda cor meum przed czytaniem Ewangelii, podczas Credo, na Ofiarowanie, po Sanctus i od momentu Konsekracji aż po Komunię świętą. W tym czasie ogarniało go wielkie wzruszenie, łzy spływały mu z oczu, a ramiona wstrząsane łka­niem zdawały się uginać pod przytłaczającym ciężarem. Był to dar łez. Ojciec Pio płakał prawie przez całą Mszę świętą. Źródłem tych łez nie było samo rozrzewnienie, lecz świadomość ogromu darów Bożych, spły­wających podczas każdej sprawowanej Ofiary, a także niewierność i małoduszność tych, którzy sprzeciwiali się przyjęciu Bo­ga, raniąc Jego miłość.

Od samego początku sprawowania Najświętszej Ofiary, Ojciec Pio przeżywał ją w obecności Maryi i Chóru Aniołów. Za­pytany kiedyś, kto znajduje się najbliżej jego ołtarza, odpowiedział z niekłamaną szczerością: całe niebo.

Podczas Ofiarowania, przy memento za żywych, kolejny raz wpadał w ekstazę, a następnie - po długiej chwili ciszy - wy­powiadał prośby składane przez pielgrzy­mów i wymieniał z pamięci długą listę imion duchowych dzieci.

Najboleśniej przeżywał moment Prze­istoczenia, zwłaszcza w okresie Wielkiego Postu. Ekstazy, które trwały wtedy pięć, a czasem i więcej minut, następowały jedna po drugiej. Ojciec Pio był blady, spocony i drżał. Jego wzrok był mocno utkwiony w białej Ho­stii, którą trzymał w swych dło­niach, a głos nabierał szorstkie­go i przykrego brzmienia, jak gdyby stygmatyzowany kapłan był w wielkim bólu lub męce. Powoli unosił Hostię do góry, trzymał długo, milczał, odkła­dał, wycierał płynące z oczu łzy, ponownie brał Hostię, pogrążał się w ekstazie i dopiero po dłu­giej chwili ciszy łamiącym się głosem wypowiadał słowa kon­sekracji, a nawet kilkakrotnie je powtarzał, podobnie czynił z kielichem, przeżywając w ta­jemniczy sposób konanie Chry­stusa w sobie. Był to czas praw­dziwej agonii, w której Ojciec Pio przypominał bardziej mę­czennika przygniatanego ja­kimś niewidzialnym ciężarem, niż kapłana odprawiającego Mszę świętą.

Z ran jego rąk wypływa świeża krew. Stygmatyk starał się to ukryć pod długimi rękawami alby, lecz cały kościół wypełniał się niezwykłym zapachem, który wydawały jego ociekające krwią ręce. Był to kolejny nadzwyczajny dar, jakiego mogli doświad­czyć pielgrzymi obecni na Mszy świętej z Ojcem Pio, dar cudownej woni. Podczas Przeistoczenia charyzmatyczny kapłan najwyraźniej przeobrażał się w świadka i uczestnika cierpień Chrystusa na Golgo­cie, umierając mistycznie razem z Nim. Msza święta była dla niego Ofiarą Krwi, podczas której doświadczał męki Chrystu­sa lub poszczególnych jej elementów, jak biczowanie czy koronowanie cierniem.

Dopiero kiedy na Per ipsum unosił do góry Najświętsze Postacie, na jego twarz powracał spokój. Jednak i te czynności nie trwały krótko.

Zbliżał się moment Komunii świętej. Kolejka pragnących przyjąć Jezusa w Eu­charystii z rąk Ojca Pio była długa. Rozda­wał ją powoli, bez pośpiechu i z namasz­czeniem. Niektóre osoby pomijał, a tych, którzy nie mieli wystarczającej odwagi, aby przyjąć Jezusa w Eucharystii, zachęcał swoim ciepłym i przenikliwym spojrze­niem. Pewnemu mężczyźnie, który czuł się niegodny przystąpić do Komunii świętej, powiedział: To prawda, że nie jesteśmy godni tak wielkiego daru. Ale to inna sprawa przy­jąć Pana Jezusa niegodnie, gdy się jest w grze­chu ciężkim, a inna sprawa być niegodnym. Niegodni jesteśmy wszyscy. Ale to przecież On nas zaprasza. On tego chce.

Podczas komunikowania zdarzały się liczne nadzwyczajne uzdrowienia. Docho­dziło do wyrzucania złych duchów, a także nawrócenia ludzi, którzy odeszli od Ko­ścioła lub z nim walczyli, czy też należeli do innych wspólnot chrześcijańskich.

We wczesnych latach kapłańskich Msze święte odprawiane przez Ojca Pio trwały około trzech godzin, w latach pięć­dziesiątych około półtorej godziny w dni powszednie oraz dwie i pół godziny w nie­dzielę. Na kilka lat przed śmiercią Ojciec Pio odprawiał Mszę świętą już tylko przez godzinę. Na zarzuty, iż sprawowana Naj­świętsza Ofiara trwa zbyt długo, odpowia­dał: Pan to wie, że chcę odprawiać Mszę świę­tą tak, jak inni to czynią, ale nie zawsze potra­fię. Są takie chwile, że nie mogę dalej odpra­wiać i iść naprzód. Czuję, że chyba bym upadł, gdybym nie zatrzymał się.

Ojciec Pio sprawował Msze święte w ję­zyku łacińskim, a gdy po Soborze Waty­kańskim Drugim wprowadzono do liturgii języki narodowe, otrzymał specjalne po­zwolenie na odprawianie Mszy świętej po łacinie. Podyktowane to było faktem, iż za­konnik miał blisko osiemdziesiąt lat i był prawie niewidomy.

Dobiegała końca Najświętsza Ofiara. W kościele zapanowało poruszenie. Ojciec Pio wielce wzruszony wypowiadał słowa rozesłania: Ite missa est!

Po skończonej Mszy świętej Ojciec Pio przez dłuższy czas odprawiał w zakrystii dziękczynienie modląc się na klęcząco, a następnie godzinę - a niekiedy nawet dwie - spędzał na dziękczynieniu w chórze zakonnym. W drodze od ołtarza otaczał go tłum ludzi. Pielgrzymi chcieli ucałować je­go skrwawione ręce, prosili o błogosła­wieństwo, modlitwę, oczekiwali na słowo.

W latach, kiedy wiele czasu zajmowało mu sprawowanie Sakramentu Pojednania, skarżył się, że brakuje mu czasu na dzięk­czynienie po Mszy świętej. Przestrzegał też wszystkich, którzy zaniedbywali dziękczy­nienie, tłumacząc się brakiem czasu lub wyjątkowymi sytuacjami: Uważajmy, by „nie móc” nie przekształciło się w „nie chcieć”, zawsze należy Bogu składać dziękczynienie. Zachęcał swoje duchowe dzieci: Cały dzień niech będzie przygotowaniem do Komunii świętej i dziękczynieniem po Jej przyjęciu.

Błogosławiony z Pietrelciny żył życiem Chrystusa. Ołtarz był dla niego upragnio­ną i umiłowaną Kalwarią, a sprawowana Najświętsza Ofiara - ukrzyżowaniem. Mszę świętą, będącą decydującym mo­mentem zbawienia i uświęcenia człowie­ka, Ojciec Pio nazywał przerażającą tajem­nicą, w której biorący udział stają się uczestnikami cierpień ukrzyżowanego Chrystusa, bo jak mawiał: ...we Mszy świę­tej zawarta jest cała Kalwaria. Z całym od­daniem i gorliwością celebrował Ofiarę Krzyża, czyniąc ją treścią swego kapłań­skiego życia. Wokół ołtarza eucharystycz­nego koncentrowała się jego uwaga i jego kapłańska aktywność.

Kładę przed wami życie i śmierć

Źródłem i przyczyną wszelkiego grzechu jest egoizm. Odwrócenie się od Boga, zamknięcie oczu na potrzeby drugiego człowieka, życie dla samego siebie zawsze skutkują degradacją człowieczeństwa. Jak temu przeciwdziałać? Tylko posłuszeństwo Bogu, życie modlitwą i sakramentami oraz czynna miłość bliźniego uczynią nas zdolnymi do wpływu na tę rzeczywistość - także w wymiarze politycznym.

Skrajnym przejawem zwyrodnienia i deprawacji ludzkich sumień jest legaliza­cja aborcji we wszystkich krajach Unii Europejskiej (z wyjątkiem Irlandii). Oj­ciec Święty Jan Paweł II w encyklice Evangelium vitae pisze, że aborcja i euta­nazja to odrażająca zbrodnia, której żadna ludzka ustawa nie może uznać za dopusz­czalną: Nic i nikt nie może dać prawa do zabicia niewinnej istoty ludzkiej, czy to jest embrion czy płód, dziecko czy dorosły, człowiek stary, nieuleczalnie chory czy umierający. Ponadto nikt nie może się domagać, aby popełniono ten akt za­bójstwa wobec niego samego lub wobec innej osoby powierzonej jego pieczy, nie może też bezpośrednio ani pośrednio wy­razić na to zgody. Żadna władza nie ma prawa do tego zmuszać ani na to przy­zwalać (EV 57). Przerażające barbarzyństwo aborcji i eutanazji nie budzi tak zdecydowanego sprzeciwu, na jaki zasługuje. Sumienia wielu ludzi zostały znieczulone przez propagandę, która od dziesiątków lat posługuje się obłudną retoryką „praw oby­watelskich”, „wolności wyboru”, „praw kobiety” itd. Kolejnym pokoleniom Euro­pejczyków wmawia się normalność abor­cji (na przekór sloganom o „wolności, równości i braterstwie” wszystkich ludzi). Zmodyfikowana powszechna świadomość, komfortowe warunki przerywania ciąży i pomoc socjalna ułatwiająca aborcję mają zasłonić okrutną rzeczywistość, w której jeden człowiek zabija drugiego, bezbron­nego człowieka. Jednak żadna najbar­dziej pokrętna propaganda, stwierdza Ojciec Święty, nie jest w stanie zmienić tej rzeczywistości: przerwanie ciąży jest - niezależnie od tego, w jaki sposób zostaje dokonane - świadomym i bez­pośrednim zabójstwem istoty ludzkiej w początkowym stadium jej życia, obejmu­jącym okres między poczęciem a narodze­niem. Ciężar moralny przerywania ciąży ukazuje się w całej prawdzie, jeśli się uzna, że chodzi tu o zabójstwo, a zwłasz­cza, jeśli rozważy się szczególne okolicz­ności, które je określają. Tym, kto zostaje zabity, jest istota ludzka u progu życia, a więc istota najbardziej niewinna, jaką w ogóle można sobie wyobrazić: nie sposób uznać jej za napastnika, a tym bardziej za napastnika niesprawiedliwego! Jest ona słaba i bezbronna do tego stopnia, że jest pozbawiona nawet tej znikomej obrony, jaką stanowi dla nowo narodzonego dziec­ka jego błagalne kwilenie i płacz. Jest cał­kowicie powierzona trosce i opiece tej, która nosi ją w łonie (EV 58).

Niestety, również w Polsce pojawiają się na lewicy głosy sygnalizujące rychły zamiar zmiany ustawodawstwa chroniące­go poczęte życie i to zaraz po wstąpieniu do Unii Europejskiej. Jesteśmy świadkami nasilającej się proaborcyjnej propagandy. Prof. Bernard Nathanson, niegdyś aktywny zwolennik aborcji, demaskuje mechanizm urabiania opinii społecznej. Polega on m. in. na zmiękczaniu sumień, manipulowaniu fałszywymi sondażami, straszeniu podziemiem aborcyjnym itd. Osłabianiu sumień służy jawna demorali­zacja. Zmniejszenie szacunku dla ludzkie­go życia odbywa się też przez lansowanie egoistycznego i konsumpcyjnego modelu egzystencji. Konsumpcyjne myślenie su­geruje, że przede wszystkim warto się starać o wygodniejsze życie, lepszy samo­chód i mieszkanie, wypoczynek, dobre je­dzenie dla psa. Dla tak myślących ludzi możliwość poczęcia dziecka staje się za­grożeniem komfortu, trzeba się więc przed dzieckiem „zabezpieczyć” jak przed cho­robą. A kiedy już dziecko się pocznie i za­cznie „zagrażać” - jako wyjście stosuje się aborcję.

Mentalność proaborcyjna prowadząca do fizycznej eksterminacji całych poko­leń jest sankcjonowana przez ludobójcze prawo wielu „cywilizowanych” krajów. We Francji w drodze aborcji eliminuje się z życia rocznie 230 tys. poczętych dzieci (2001 r.), w Wielkiej Brytanii ok. 200 tys., w Austrii 100 tys. Wszystkie te dzie­ci zostały złożone w ofierze na ołtarzu bożka „praw obywatelskich”. Przeraże­nie budzi fakt, że dla niektórych stało się to normą i uzyskuje aspekt dobrodziej­stwa! W świadomości zbiorowej te zama­chy na życie tracą stopniowo charakter „przestępstwa” i w paradoksalny sposób zyskują status „prawa „(...) Jeszcze groź­niejszy jest fakt, że w dużej mierze docho­dzi do nich w gronie rodziny i za sprawą rodziny, która przecież ze swej natury po­winna być „sanktuarium życia” (EV 11).

Wzrastanie pozostałych przy życiu dzieci w klimacie akceptacji dla zabijania i wrogości wobec życia powoduje u nich podświadome poczucie zagrożenia ze stro­ny dorosłych. „Życie nie ma wartości. Mogę być niepotrzebny: skoro usunęli moją siostrę/brata, mogą zabić i mnie”. Poza frustracją i lękiem (właściwym syn­dromowi ocaleńca) taki stan owocuje ak­tami agresji wobec reszty społeczeństwa, również wobec rodziców. Obserwujemy zatrważający wzrost liczby nieletnich mor­derców, jesteśmy świadkami rosnącej agre­sji wśród dzieci i młodzieży. Skoro tylu ich rówieśników zostało skazanych na śmierć w łonach matek, nie dziwmy się takiemu zachowaniu: terror rodzi terror.

Głosy popierające eutanazję osób sta­rych, chorych, niepełnosprawnych w imię ich rzekomego dobra są „owocem” tej samej wrogiej życiu mentalności. Czymże jest eutanazja, jak nie podświadomą ze­mstą dzieci na rodzicach, którzy wcze­śniej zafundowali im legalną aborcję? Logika cywilizacji śmierci nakręca diabelską machinę wzajemnego wyrzy­nania, której chrześcijanie muszą prze­ciwstawić logikę miłości. Jest to logika Ewangelii, która mówi o nieskończonej godności każdego człowieka i jego pra­wie do życia i wolności sumienia. Ojciec Święty wyraźnie akcentuje, że od chwili zapłodnienia komórki jajowej rozpoczy­na się życie, które nie jest życiem ani ojca, ani matki, ale nowej istoty ludzkiej, która rozwija się samoistnie. Nie stanie się nigdy człowiekiem, jeżeli nie jest nim od tego momentu. Tę oczywistą prawdę, zawsze uznawaną, (...) nowoczesna gene­tyka potwierdza cennymi dowodami. Uka­zała ona, że Kościół zawsze nauczał i nadal naucza, że owoc ludzkiej prokreacji od pierwszego momentu swego istnienia ma prawo do bezwarunkowego szacunku, jaki moralnie należy się ludzkiej istocie w jej integralności oraz jedności cielesnej i duchowej. Istota ludzka powinna być sza­nowana i traktowana jako osoba od momentu swego poczęcia i dlatego od tego samego momentu należy jej przy­znać prawa osoby, wśród których przede wszystkim nienaruszalne prawo każdej niewinnej istoty ludzkiej do życia (EV 60).

Pośród wszystkich okropności współczesnego świata nie wolno nam za­pomnieć, że zwycięstwo nad cywilizacją śmierci jest możliwe mocą zmartwychwstania Jezusa. Zwycięstwo Jezusa po­chłonęło śmierć. Gdzież jest, o śmierci, twoje zwycięstwo? (1 Kor 15, 54). Jan Paweł II pisze z nadzieją: W rzeczywisto­ści nie brak znaków zapowiadających to zwycięstwo w naszych społeczeństwach i kulturach, choć noszą one tak silne pięt­no "kultury śmierci „. (...) Nadal bar­dzo wielu jest małżonków, którzy w duchu ofiarnej odpowiedzialności umie­ją przyjąć dzieci będące „najcenniej­szym darem małżeństwa” (EV 26). W odpowiedzi na ustawy prawne dopusz­czające przerwanie ciąży oraz próby legalizacji eutanazji tu i ówdzie zakoń­czone powodzeniem, powstały na całym świecie ruchy i inicjatywy, których celem jest obrona życia poprzez budzenie wraż­liwości społecznej (EV 27).

W przededniu referendum decydu­jącym o akcesji Polski do Unii Europej­skiej jako katolicy musimy szczególnie uwrażliwić sumienia i wyrazić zdecydo­wany sprzeciw wobec prób narzucenia Polsce prawa przeciwnego życiu. Świa­domi nacisku ideologicznego, polityczne­go (być może także ekonomicznego), jaki nastąpi w sprawie legalizacji aborcji i eu­tanazji, tym bardziej powinniśmy wsłu­chać się w głos Ewangelii życia, która wymaga, byśmy wobec grzechu i zła byli zdecydowani i nieugięci. Pisze Ojciec Święty: Nic bardziej nie pomaga w przy­jęciu właściwej postawy wobec konfliktu między śmiercią i życiem, niż wiara w Syna Bożego, który stał się człowiekiem i przyszedł do ludzi, „aby owce miały życie i miały je w obfitości” (J 10, 10) (EV 28). Życie ludzkie jest święte, ponieważ od sa­mego początku domaga się stwórczego działania Boga i pozostaje na zawsze w specjalnym odniesieniu do Stwórcy, swego jedynego celu. Sam Bóg jest Panem życia, od jego początku, aż do końca. Nikt, w żad­nej sytuacji nie może rościć sobie prawa do bezpośredniego zniszczenia niewinnej istoty ludzkiej (Donum Vitae, 5).

Podstawową drogą w kierunku obro­ny życia jest więc droga osobistego nawrócenia, ścieżka własnej głębokiej przyjaźni z Bogiem, Panem i Dawcą życia. Dopiero opierając się na tej przy­jaźni możemy zacząć skutecznie działać.

Jak działać? Potrzebna jest modlitwa za poczęte życie, szczególnie w postaci podjęcia duchowej adopcji. Bardzo po­trzebna jest też konkretna, materialna i duchowa pomoc niesiona matkom w ciąży, które poddawane są pokusie abor­cji. Jesteśmy zobowiązani do większej wrażliwości na potrzeby osób żyjących obok nas: w sąsiedztwie, w okolicy, w gminie. Otwórzmy szerzej oczy na moż­liwości pomocy, wspomagajmy prywat­ne i kościelne fundusze pomocy ubogim rodzinom i samotnym matkom. W na­szych parafiach i diecezjach istnieją przecież organizacje niosące taką pomoc, np. Caritas. One docierają do potrzebujących i nie trwonią środków na hałaśliwe akcje od święta. Ogromne znaczenie dla kształtowa­nia szacunku dla życia mają media i wychowanie dzieci i młodzieży. To jest praca dla wszystkich. Musimy reagować na wszechobecne, demoralizujące prze­słanie „kultury śmierci” i wyraźnie się mu sprzeciwiać. Największe i najdonioślejsze powo­łanie stoi jednak przed rodzinami. Jan Paweł II kieruje swoje słowa do mał­żeństw: Chcąc dać człowiekowi pewne specjalne uczestnictwo w swoim wła­snym dziele stwórczym, Bóg pobłogo­sławił mężczyźnie i kobiecie, mówiąc: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, aby­ście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną” (Rdz 1,28) (EV 43). Papież za­chęca też rodziny do otwartości na dar życia, aby każde poczęte dziecko było przyjęte z miłością. Każda rodzina po­winna na modlitwie odczytać Boże plany i podporządkować się im przyjmując tyle dzieci, ile pragnie dać im Bóg. Chrze­ścijańskie rodziny również przez adop­cję lub w inny sposób powinny otoczyć szczególną troską dzieci opuszczone, po­zbawione domu i opieki rodziców: Ko­ściół jest wdzięczny tym rodzinom, które przez adopcję przyjmują dzieci porzuco­ne przez rodziców z powodu kalectwa lub choroby (EV 63). Taka jest Boża recepta na szczęście i dobro w społeczeństwie i świecie. Głosi ją Kościół, my mamy ją realizować w życiu. Jeżeli Unia Europejska nadal bę­dzie odrzucać Boże prawo, opierając się jedynie na ludzkim egoizmie i pysze, przeobrazi się w jakąś formę totalitary­zmu i prędzej czy później - upadnie. Jest to prawidłowość, którą potwierdza histo­ria. Nie może bowiem istnieć prawdziwa demokracja, jeżeli nie uznaje się godno­ści każdego człowieka i nie szanuje jego praw (EV 10 l). Przyszłość Polski za­leży od tego, jaką drogą pójdzie nasz naród. Jeżeli odrzucimy Dekalog i wy­bierzemy szatańską cywilizację śmier­ci, pogrążymy się w otchłani nihilizmu i samozniszczenia. Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. (Pwt 30, 15) - mówi dziś do nas Bóg. Przyszłość Polski, Europy i świata zale­ży od naszych wyborów.

Eucharystia na nowo odkryta

Gdy Kościół sprawuje Eucharystię, pamiątkę śmierci i zmartwychwstania swojego Pana, to centralne wydarzenie zbawienia staje się rzeczywiście obecne i «dokonuje się dzieło naszego Odkupienia». Ofiara ta ma do tego stopnia decydujące znaczenie dla zbawienia rodzaju ludzkiego, że Jezus złożył ją i wrócił do Ojca, dopiero wtedy, gdy zostawił nam środek umożliwiający uczestnictwo w niej, tak jakbyśmy byli w niej obecni. W ten sposób każdy wierny może w niej uczestniczyć i korzystać z jej niewyczerpanych owoców (Jan Paweł II, Encyklika o Eucharystii, 11)

Poprzez mistyczne doświadczenia spisane przez Catalinę Rivas, boliwijską stygmatyczkę, Pan Jezus i Matka Boża pragną nauczyć nas owocnie uczestni­czyć w tym największym wydarzeniu naszego zbawienia, które uobecnia się w czasie każdej Mszy św. Oto fragmenty zapisków Cataliny:

W święto Zwiastowania, kiedy weszłam do kościoła na Mszę św., arcy­biskup i księża wychodzili już z zakry­stii. Matka Boża powiedziała do mnie swoim delikatnym, słodkim, kobiecym głosem: Dzisiaj jest dzień nauki dla ciebie. Pragnę, abyś się mocno skupi­ła na tym, czego doświadczysz, ponie­waż będziesz dzielić się tym z całą ludz­kością.

Pierwszą rzeczą, na którą zwróci­łam uwagę był chór pięknych głosów, śpiewający z oddali. Chwilami muzy­ka zbliżała się, a potem oddalała, tak jak szmer wiatru. Arcybiskup rozpoczął Mszę św. i kiedy doszedł do aktu pokuty, Maryja powiedziała: Z głębi serca proś Pana, aby przebaczył ci grzechy, który­mi Go obraziłaś. W ten sposób będziesz mogła godnie uczestniczyć w tym przy­wileju, jakim jest Msza św.

Pomyślałam: Jestem przecież w stanie łaski uświęcającej, nie dalej jak wczoraj wyspowia­dałam się. Matka Boża odpowiedzia­ła: Myślisz, że od wczoraj nie obrazi­łaś Pana? Pozwól, że przypomnę ci parę wydarzeń. (...) A ty mówisz, że nie zra­niłaś Boga? Przyszłaś na ostatnią chwi­lę, kiedy celebransi wychodzili w pro­cesji odprawiać Mszę... i zamierzasz uczestniczyć w Niej bez wcześniejsze­go przygotowania... Dlaczego wy wszy­scy przychodzicie na ostatnią chwi­lę? Powinniście przychodzić wcześniej, aby pomodlić się i poprosić Pana, aby zesłał Swojego Ducha Świętego, by Ten mógł obdarzyć was pokojem i oczyścić od ducha tego świata, od waszych nie­pokojów, problemów i rozproszenia. On czyni was zdolnymi przeżyć ten tak świę­ty moment. Przecież to jest największy z cudów. Przyszliście przeżywać moment, kiedy Najwyższy Bóg daje swój najwięk­szy dar, a nie umiecie tego docenić.

Ponieważ był to dzień świąteczny, w kościele rozbrzmiała Chwała na wysoko­ści. Matka Boża powiedziała: Uwielbiaj i błogosław z całej swojej miłości Świę­tą Trójcę, uznając, że jesteś jednym z Jej stworzeń.

Nastąpił moment Liturgii Słowa i Maryja kazała mi powtórzyć: Panie, dzi­siaj chcę słuchać Twojego Słowa i przy­nieść obfity owoc. Proszę, aby Twój Duch Święty oczyścił wnętrze moje­go serca, aby Twoje Słowo wzrastało i rozwijało się w nim. Potem Najświętsza Panna powiedziała: Chcę, abyś uważała na czytaniach i na całej homilii. Pamię­taj, o tym, co mówi Biblia, że Słowo Boże nie wraca dopóki nie wyda plonu. Jeśli będziesz pilnie słuchać, część z tego, co usłyszysz pozostanie w tobie. Powinnaś spróbować przywoływać przez cały dzień te słowa, które zrobiły na tobie wrażenie. Czasem, to mogą być dwa wersy, innym razem lektura całej Ewangelii, a czasem tylko jedno słowo. Smakuj je przez resz­tę dnia, a stanie się ono częścią ciebie. Życie zmienia się, jeśli pozwoli się, aby Słowo Boże przemieniało osobę.

Chwilę później, nastąpiło ofiarowa­nie i Matka Boża powiedziała: Módl się w ten sposób: „Panie, ofiarowuję Ci się cała, taka, jaką jestem, wszystko, co mam i co mogę. Wszystko wkładam w Twoje ręce. Boże Wszechmogący, przez zasługi Twojego Syna, przemień mnie. Proszę Cię, za moją rodzinę, dobrodzie­jów, za wszystkich ludzi, którzy walczą przeciw nam, za tych, którzy polecali się moim modlitwom”.

Nagle z ławek zaczęły się podno­sić jakieś postacie, których wcześniej nie widziałam. Wyglądało to tak, jakby ze strony każdej osoby obecnej w kate­drze, wstała inna osoba. Wkrótce nawa główna zapełniła się młodymi, piękny­mi ludźmi. Byli ubrani w lśniąco białe szaty. Matka Boża powiedziała: Patrz. To są Aniołowie Stróże każdej z osób, która znajduje się w kościele. To wła­śnie w tym momencie twój Anioł Stróż zanosi twoje dary i prośby przed ołtarz Pana. Ich rysy twarzy były bardzo pięk­ne, niemal kobiece, zaś wzrost, budowa ciała oraz ręce - męskie. Nagie stopy nie dotykały ziemi. Część z nich nio­sła jakby złotą misę z czymś, co promie­niowało czystym, złotym światłem. Naj­świętsza Panna powiedziała: To są Anio­łowie Stróże tych ludzi, którzy ofiarują Msze św. w wielu intencjach, i którzy są świadomi tego, co znaczy ta celebracja. Oni mają coś do ofiarowania Panu.

Ofiaruj siebie w tym momencie... podaruj swoje żale, bóle, nadzieje, smutki, radości, prośby. Pamiętaj, że Msza św. ma nieskończoną wartość. Z tego względu, bądź hojna w ofiaro­wywaniu i w prośbach. Za pierwszymi Aniołami, postępowali następni, którzy mieli puste ręce. Matka Boża powiedziała­: To są Aniołowie Stróże ludzi, którzy są tutaj, ale nigdy nic nie ofiarują. Nie są zainteresowani przeżywaniem każde­go momentu Mszy św. i nie mają daru do zaniesienia przed ołtarz Pana. Na końcu procesji szli Aniołowie, którzy byli dosyć smutni, z rękami splecionymi do modlitwy, ale ze spuszczonym wzro­kiem. To są Aniołowie Stróże ludzi, któ­rzy są tutaj, ale którzy przyszli Z obo­wiązku, bez pragnienia uczestniczenia we Mszy św. Aniołowie idą dalej smut­ni, ponieważ nie mają nic do złożenia na ołtarzu, poza własnymi modlitwa­mi. (...) Nie zasmucaj swojego Anioła Stróża. Proś o wiele, nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich. Pamiętaj, że ofiara, która najbardziej podoba się Panu, to ta, gdy samą siebie ofiarujesz jako ofiarę całopalną, tak, aby Jezus mógł prze­mienić ciebie przez Swoje zasługi. Co możesz ofiaro­wać Ojcu sama z siebie? Nicość i grzech. Ojcu podo­bają się ofiary połączone z zasługami Jezusa.

Nastąpił końcowy moment prefacji i kiedy wierni odmawiali: „Świę­ty, Święty, Święty,”, nagle wszystko, co znajdowało się z tyłu celebransów, zniknęło. Po lewej stronie, za arcybi­skupem pojawiły się tysiące Aniołów. Ubrani byli w tuni­ki podobne do białych szat kapłanów czy ministrantów. Wszyscy oni uklękli z ręko­ma złożonymi do modlitwy i skłaniali głowy, oddając Bogu cześć. Słychać było piękną muzykę, tak jakby liczne chóry różnymi głosami śpiewały unisono razem z ludźmi: „Święty, Świę­ty, Święty”.

Nastąpił moment Konsekracji, cudu nad cudami. Za arcybiskupem poja­wił się tłum ludzi. Wszyscy mieli na sobie tuniki w kolorach pastelowych. Ich twarze były promienne, pełne rado­ści. Mogłoby się komuś wydawać (nie umiem powiedzieć dlaczego), że byli ludźmi w różnym wieku, ale ich twa­rze miały szczęśliwy wyraz i były bez zmarszczek. Klęknęli, podobnie jak przy śpiewie „Święty, Święty, Święty „. Matka Boża powiedziała: To są wszyscy święci i błogosławieni. Pomiędzy nimi są dusze twoich krewnych, którzy już cieszą się oglądaniem Boga. Potem zobaczyłam Matkę Bożą, dokładnie po prawej stronie arcybiskupa, krok za celebransem. Była zawieszona lekko nad podłogą klęcza­ła ubrana w jasną, przeźroczystą, ale jed­nocześnie świetlaną niczym woda kry­staliczną tkaninę. Najświętsza Panna, ze złożonymi rękoma, spoglądała uważnie i z szacunkiem na celebransa. Mówiła do mnie stamtąd, ale cicho, prosto do serca, nie patrząc na moją twarz: Dziwi cię, że widzisz mnie stojącą za arcybiskupem, nieprawdaż? Tak właśnie powinno być... Z całą miłością, jaką mój Syn mi daje, nigdy nie dał mi godności, jaką obdarzył kapłanów - daru kapłaństwa do uobec­niania codziennego Cudu Eucharystii. Z tego powodu, czuję głęboki szacunek dla księży i dla cudu, jaki Bóg czyni przez ich posługę. To właśnie zmusza mnie do klęknięcia tutaj, za nimi. Przed ołtarzem pojawiły się cienie ludzi w szarych kolorach ze wzniesio­nymi rękoma. Maryja powiedziała: To są błogosławione dusze czyśćcowe; które czekają na wasze modlitwy, aby dokona­ło się ich oczyszczenie. Nie przestawaj­cie wstawiać się za nimi. Oni modlą się za was, ale nie mogą modlić się za sie­bie. To wy macie się za nich modlić, aby pomóc im wydostać się z czyśćca, aby mogli być z Bogiem i cieszyć się wiecznie Jego obecnością. Maryja dodała: Teraz widzisz, że jestem tutaj cały czas. Ludzie udają się na pielgrzymki, szukając miejsc, gdzie się objawiłam. To dobrze, ze względu na łaski, które tam otrzy­mają. Ale podczas żadnego z objawień, w żadnym innym miejscu, nie jestem bardziej obecna, niż w czasie Mszy św. Zawsze mnie znajdziesz u stóp ołtarza, gdzie odprawia się Eucharystię. U stóp tabernakulum trwam z Aniołami, ponie­waż jestem zawsze z Jezusem. Widząc to piękne oblicze Matki oraz wszystkich innych z promieniującymi twarzami, złączonymi rękoma, czeka­jących na cud, który powtarza się nie­ustannie, czułam się jakbym była w samym niebie. I pomyśl, że są ludzie, którzy w tym momencie są rozprosze­ni na rozmowie. Przykro mi to mówić, ale wiele osób stoi z założonymi rękoma, tak jakby składali hołd Panu, jak równy równe­mu sobie. Powiedz wszyst­kim ludziom, że człowiek nigdy nie jest bardziej człowiekiem, niż kiedy upada na kolana przed Bogiem.

Celebrans wypowie­dział słowa Konsekracji. Choć był człowiekiem normalnego zrostu, nagle zaczął rosnąć i wypełniać się nadnaturalnym świa­tłem, które otoczyło go i przybrało na sile wokół twarzy. Z tego powodu nie mogłam dostrzec jego rysów. Kiedy podniósł Hostię, zobaczyłam jego ręce. Na ich wierzchniej stronie miał jakieś znaki, które emanowały świa­tłem. To był Jezus! W tym momencie Hostia zaczęła rosnąć i stała się wielka. Na Niej ukazała się cudowna twarz Jezusa spoglądające­go na swój lud. Instynktownie chciałam skłonić głowę, ale Matka Boża powie­działa: Nie patrz na dół. Podnieść swój wzrok i kontempluj Go. Wpatruj się w Niego i powtarzaj modlitwę Z Fatimy: „Panie, wierzę, adoruję, ufam i kocham Ciebie. Proszę o przebaczenie dla, tych, którzy nie wierzą, nie adorują, nie ufają i nie kochają Ciebie (...) Teraz powiedz Mu, jak bardzo Go kochasz i składaj hołd Królowi królów. Wydawało mi się, że byłam jedyną osobą, na którą patrzył z ogromnej Hostii, ale zrozumiałam, że On w ten sposób, tj. z bezgraniczną miłością, patrzy na każdą osobę. Cele­brans położył na ołtarzu Hostię i natych­miast wrócił do normalnych rozmiarów. Kiedy wypowiedział słowa konsekra­cji wina, pojawiła się światłość, ściany i sufit kościoła zniknęły. Wtedy zoba­czyłam zawieszonego w powietrzu Jezu­sa ukrzyżowanego. Byłam w stanie kon­templować Jego twarz, pobite ramiona i pokaleczone ciało. Z prawej strony piersi miał ranę, z której wytryskiwała krew w lewym kierunku, oraz coś, co przy­pominało wodę, ale było bardzo błysz­czące, w prawym kierunku. Wygląda­ło to jak strumienie światła spływające na wiernych. W tym momencie Matka Boża powiedziała: To jest cud nad cuda­mi Pan nie jest skrępowany ani cza­sem ani miejscem. W momencie Kon­sekracji całe zgromadzenie jest zabiera­ne do stóp Kalwarii w chwili ukrzyżowa­nia Jezusa. Kiedy mieliśmy odmawiać Ojcze nasz, Jezus, po raz pierwszy podczas celebracji, odezwał się do mnie: Pocze­kaj, chcę, abyś modliła się z najgłęb­szego wnętrza, z jakiego tylko możesz wołać. Przypomnij sobie osobę czy osoby, które najbardziej cię w życiu zra­niły i wyrządziły ci krzywdę, tak abyś mogła objąć je swoim sercem i powie­dzieć im: „W imię Jezusa Chrystusa przebaczam wam i życzę pokoju. W imię Jezusa, proszę, abyście mi przebaczy­li i życzyli pokoju. Jeśli osoba zasłu­żyła na ten pokój, otrzyma go i poczu­je się lepiej. Jeśli nie jest w stanie otwo­rzyć się na niego, to powróci on do two­jego serca. Ale nie chcę, abyś otrzymy­wała czy ofiarowała pokój, kiedy nie jesteś w stanie przebaczyć i doświadczyć go najpierw w swoim sercu. Uważaj, co czynisz - mówił Pan Jezus - powtarzasz w Ojcze nasz: „odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym wino­wajcom”. Jeśli możesz przebaczyć, ale nie możesz zapomnieć, jak mówi wiele osób, stawiasz warunki Bożemu przebaczeniu. Mówisz: „Przebacz mi tylko tak, jak ja jestem w stanie przebaczyć, ale nie więcej”.

Arcybiskup powiedział: ...”obdarz nas pokojem i jednością„, a potem „pokój Pański niech zawsze będzie z wami „. Nagle zobaczyłam, że pomię­dzy niektórymi ludźmi, którzy przeka­zywali sobie znak pokoju, znajdowało się bardzo intensywne światło. Prawdzi­wie odczułam uścisk Jezusa w tym świe­tle. To On uścisnął mnie dając mi Swój pokój, ponieważ w tym momencie byłam w stanie przebaczyć i wyrzucić z mojego serca wszystkie żale wobec innych ludzi. Jezus pragnie dzielić ten moment rado­ści, objąć nas i życzyć Swojego pokoju. Nastąpił moment Komunii św. cele­bransów. Kiedy arcybiskup przyjął Komunię św., Matka Boża powiedzia­ła: Powtarzaj ze mną: „Panie, błogo­sław kapłanom, pomóż im, oczyść ich, kochaj ich, opiekuj się nimi i wspieraj ich Swoją Miłością”.

Ludzie zaczęli opuszczać ławki, aby przystąpić do Komunii św. Nastąpił wiel­ki moment spotkania. Pan powiedział do mnie: Poczekaj chwilę, chcę, abyś coś zobaczyła. Wewnętrzny impuls kazał mi skierować wzrok na pewną osobę, która wyspowiadała się przed Mszą św. Kiedy ksiądz umieścił Świętą Hostię na jej języku, blask światła, podobnego do czy­stego złota, przeszedł przez tę osobę, naj­pierw przez jej plecy, potem otoczył ją z tyłu, następnie dookoła jej ramion, a na końcu dookoła głowy. Pan powiedział: Oto jak raduję się obejmując duszę, która przychodzi z czystym sercem, aby Mnie przyjąć. Głos Jezusa był głosem szczęśliwej osoby. Kiedy poszłam przy­jąć Komunię św., Jezus powiedział do mnie: Ostatnia, Wieczerza była momentem największej bliskości ze Mną. W tej godzinie miłości, ustanowiłem coś, co mogło być pojęte, jako największy akt obłędu w oczach człowieka - uczyniłem Siebie więźniem Miłości, ustanowiłem Eucharystię. Chciałem pozostać z wam do końca świata, ponieważ Moja Miłość nie mogła znieść, że zostalibyście sierotami, wy, których kocham bardziej ni własne życie.

Wróciłam na swoje miejsce i uklęk­nęłam. Pan powiedział: Słuchaj. Chwi­lę później usłyszałam modlitwę siedzą­cej przede mną kobiety, która właśnie przyjęła Komunię św. Jezus powiedział smutnym głosem: Słyszałaś jej modli­twę? Ani razu nie powiedziała, że Mnie kocha. Ani razu nie podziękowała Mi za dar, jaki jej dałem, zniżając Swoją Boskość do jej biednego człowieczeń­stwa po to, by przyciągnąć ją do Sie­bie. Ani razu nie powiedziała: „dzię­kuję Ci, Panie”. To była litania próśb. I tak robią prawie wszyscy, którzy przy­chodzą Mnie przyjąć. Umarłem z miło­ści i zmartwychwstałem. Z miłości cze­kam na każdego z was i z miłości zostaję z wami. Ale wy nie zdajecie sobie spra­wy, że potrzebuję waszej miłości. Pamię­tajcie, że jestem Żebrakiem Miłości w tej wzniosłej dla duszy godzinie.

Kiedy celebrans miał udzielać błogo­sławieństwa, Matka Boża powiedziała: Bądź uważna... Robisz jakiś stary znak, zamiast Znaku Krzyża. Pamiętaj, że to błogosławieństwo może być ostatnie, jakie otrzymujesz z rąk kapłana. Kiedy wychodzisz z kościoła, nie wiesz, czy umrzesz, czy nie. Nie wiesz, czy będziesz miała okazję otrzymać błogosławień­stwo od innego kapłana. Te konsekro­wane ręce dają tobie błogosławieństwo w Imię Świętej Trójcy. Dlatego zrób Znak Krzyża z szacunkiem, tak jakby to miał być ostatni w twoim życiu.

Jezus poprosił mnie, abym została z ­nim kilka minut po zakończeniu Mszy św. Powiedział: Nie wychodź w pośpie­chu, kiedy Msza jest skończona. Zostań na moment w Moim towarzystwie, ciesz się nim i pozwól Mi cieszyć się twoim. Zapytałam Go: Panie, jak długo zosta­jesz z nami po Komunii? Odpowiedział: Przez cały czas, póki ty chcesz zostać ze Mną. Jeśli będziesz mówić do Mnie przez cały dzień, zwracając się do Mnie w czasie wypełniania swoich obowiąz­ków; będę cię słuchał. Jestem zawsze z tobą. To ty Mnie opuszczasz. Wychodzisz po Mszy św. i uważasz, że obowiązek się skończył. Nie pomyślisz, że chciałbym dzielić twoje życie rodzinne z tobą, przy­najmniej w Dniu Pańskim (...) Czytam nawet największe sekrety ludzkich serc i umysłów. Ale cieszę się, gdy Mi mówisz o swoim życiu, gdy pozwalasz Mi uczest­niczyć w nim jako członkowi rodziny czy najbliższemu przyjacielowi. O, jak wiele łask człowiek traci, nie zostawiając Mi miejsca w swoim życiu!

Jezus powiedział: Powinniście prze­wyższać w cnocie Aniołów i Archa­niołów, ponieważ oni nie mają rado­ści przyjmowania Mnie jako pokarmu, jak to jest w waszym przypadku. Oni piją kroplę ze źródła, wy, którzy posia­dacie łaskę przyjmowania Mnie, macie cały ocean.

Inna rzecz, o której Pan mi powie­dział z bólem, dotyczyła ludzi, którzy spotykają się z Nim z przyzwyczajenia. Ta rutyna sprawia; że niektórzy ludzie są tak obojętni, iż nie mają nic do powie­dzenia Jezusowi, kiedy przyjmują Go w Komunii św. Powiedział również, że jest wiele dusz konsekrowanych, które utra­ciły swój entuzjazm bycia zakochanym w Panu i traktują swoje powołanie jak zawód.

Potem Jezus mówił o owocach, które muszą się pojawić po każdej Komunii św., którą przyjmujemy. Zdarza się, że są ludzie, którzy przyjmują codziennie Pana, spędzają wiele godzin na modli­twie i wykonują liczne dzieła, ale mimo to nie dokonuje się przemiana ich życia. Dary, jakie otrzymujemy w Eucharystii powinny przynieść owoce nawróce­nia wyrażające się w postawie i czynach miłosierdzia wobec braci i sióstr.

Catalina. Świecka Misjonarka Eucharystycznego Serca Jezusa.

„ W Najświętszej Eucharystii zawiera się bowiem całe dobro duchowe Kościoła, to znaczy sam Chrystus, nasza Pascha i Chleb żywy, który przez swoje ożywione przez Ducha Świętego i ożywiające Ciało daje życie ludziom.”

Dlaczego zło wydaje się takie atrakcyjne

Sytuacja człowieka przed grzechem

Każdy chce być szczęśliwy i osiągnąć pełnię szczęścia. Jedyną straszną siłą, która niszczy ludzkie szczęście jest zło. Dlaczego więc ludzie grzeszą? Dlacze­go człowiek, który decyduje się na popeł­nienie grzechu wierzy, że w ten sposób osiągnie jakieś dobro? Skąd się bierze w świadomości ludzkiej dziwna przecież fascynacja i uległość pozornemu uroko­wi zła? Dlaczego grzech, który prowadzi do śmierci i samozniszczenia wydaje się być tak bardzo atrakcyjnym sposobem na osiągnięcie szczęścia?

Odpowiedzi na te pytania poszukajmy w Biblii. W opisie stworzenia Bóg mówi nam, że stworzył człowieka na Swój obraz i podobieństwo. Co to znaczy? Oznacza to, że obdarzył go rozumem i wolnością, a więc sprawił, że spośród wszystkich stworzeń żyjących na ziemi, tylko człowiek ma zdolność kochania Boga i innych ludzi. Dla człowieka być szczęśliwym znaczy: kochać i być kocha­nym. Raj jest symbolem tego pierwotne­go szczęścia. Człowiek żył w pewności wypływającej z wiary, że do pełni szczę­ścia potrzebny jest mu tylko Bóg. Żył w przekonaniu, że jest kochany przez Boga i że tylko z Boga czerpie wszystko to, co mu jest potrzebne do życia i szczęścia.

Trzeba pamiętać, że szczęście raju miało osiągnąć swoją pełnię w przebó­stwieniu człowieka, a więc w momen­cie, kiedy stałby się on uczestnikiem Boskiej natury (2 P 1, 4). Bóg powołuje człowieka do istnienia bez jego zgody, ale dopiero za jego przyzwoleniem może dać mu pełnię szczęścia. Pierwsi ludzie przed popełnieniem grzechu pierworodnego byli szczęśliwi, ale było to szczęście w rozwoju. Miało osiągnąć swoją pełnię dopiero w momencie przebóstwienia ich ludzkiej natury, mocą dobrowolnie przy­jętej miłości Boga. Z opisu biblijnego dowiadujemy się, że istotną częścią życia człowieka w raju była wiara w to, co mówił Bóg w zakazie: z tego drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz (Rdz 2, 17). Drzewo poznania dobra i zła jest więc symbolem prawdy, którą Bóg objawił człowiekowi.

Jaka to jest prawda? Co oznacza zakaz spożywania owoców z tego jedy­nego drzewa?

Bóg po prostu mówił człowiekowi prawdę: pamiętaj, że nie jesteś bogiem, a tylko człowiekiem. Sam o własnych siłach nie jesteś w stanie osiągnąć pełni szczęścia. W twoim sercu są nieskończo­ne pragnienia i aspiracje, ale beze Mnie i pozostawiony sam sobie jesteś śmiertel­ny i skończony. Dlatego pamiętaj, że ist­nieje pewna granica, której nie wolno ci przekroczyć. Nie możesz wbrew Moim przykazaniom sam decydować o tym, co jest dobre, a co złe. Te przykazania wynikają z Mojej miłości do ciebie, one tylko opisują rzeczywistość i wyzna­czają jedyną drogę życia, którą Ja pra­gnę prowadzić ciebie do pełni szczęścia, a więc do przebóstwienia. Pełnię wolności, miłości i życia osiągniesz tylko wtedy, gdy się ze Mną zjednoczysz w miłości. Jeżeli natomiast zerwiesz i spożyjesz owoc z drzewa poznania dobra i zła, a więc jeśli uwierzysz w kłamstwo, że sam o własnych siłach i wbrew Mojej miłości możesz osiągnąć szczęście, wtedy na pewno umrzesz, ponieważ odrzucając Mnie, odrzucisz miłość i życie, a wybierzesz śmierć i samozniszczenie. Grzech jest największą tragedią człowieka.

Taka była treść Bożego Słowa skie­rowana do ludzi w raju, symbolicznie wyrażona w zakazie spożywania owocu z drzewa poznania dobra i zła.

Pierwsza próba zafałszowania prawdy o Bogu

Ludzie przed grzechem pierworod­nym mieli Boże prawo wpisane w swo­ich sercach i nie odczuwali go jako cię­żaru i jarzma. W sposób spontaniczny i naturalny byli przekonani, że do szczęścia potrzebny jest im tylko i wyłącznie Bóg.

Pierwsza próba zakwestionowania tej prawdy zrodziła się nie z winy czło­wieka, lecz została mu zasugerowana z zewnątrz przez „ojca kłamstwa szatana, przedstawionego w opisie biblij­nym w symbolu węża. Szatan i jego poplecznicy, upadli aniołowie, to istoty czysto duchowe, które zostały stwo­rzone i powołane do wspólnoty miłości z Bogiem. Kiedy miały w sposób całkowi­cie dobrowolny przyjąć i odpowiedzieć miłością na miłość Stwórcy, zamiast Boga wybrały i ukochały, niestety, sie­bie. Samouwielbienie doprowadziło je do stanu przerażającego egoizmu i do nienawiści Boga.

Papież Paweł VI na audiencji general­nej 15 listopada 1972 roku tłumaczył, że: Zło to nie tylko brak dobra, ale byt żywy, duchowy, lecz skażony i deprawujący. To straszliwa realność, tajemnica budząca lęk... Demon jest wrogiem numer jeden, jest kusicielem w pełnym znaczeniu tego słowa. Wiemy dobrze, że ten ponury, burzycielski i niepokojący byt napraw­dę istnieje i działa, zastawiając na nas sofistyczne pułapki, by zniszczyć równo­wagę moralną człowieka. Jest on perfid­nym hipnotyzerem, który dobrze, wie, jak w nas wniknąć (przez zmysły, wyobraź­nię, pożądliwość), by spowodować róż­norakie dewiacje.

Czy to prawda, że Bóg powiedział: nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu? (Rdz 3, 1). Tym wstępnym, prowokacyjnym pytaniem, wąż wciągnął Ewę w rozmowę, zawierającą w inten­cji niezwykle inteligentnie spreparowa­ną sugestię: to nieprawda, że Bóg ciebie kocha, On przecież zakazuje ci spożywa­nia owoców z tego drzewa, a więc ogra­nicza twoją wolność. Szatanowi chodziło o to, aby w człowieku zrodziło się poczucie pretensji j krzywdy w stosun­ku do Pana Boga i przekonanie, że Bóg faktycznie ogranicza jego wolność. Sza­tan w swej pokusie idzie dalej. Zaprze­, że grzech pociąga za sobą śmierć. Sugeruje, że jest nieprawdą to, co mówi Bóg: „nie wolno wam jeść z niego, aby­ście nie pomarli” (Rdz.3, 2;-5). Szatan wsącza w świadomość człowieka strasz­ny jad grzechu pychy, perfidnie zapew­niając: Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drze­wa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło (Rdz 3, 4-5) Poznanie dobra i zła w języku Biblii - oznacza posiadanie wszechmocy same­go Boga. Wąż mówi, że dopiero przekro­czenie tego zakazu pozwoli człowieko­wi osiągnąć pełnię szczęścia, bo otwo­rzy przed nim nieskończone, boskie per­spektywy. W ten sposób szatan podjął próbę cał­kowitego zafałszowania obrazu Boga w ludzkiej świadomości. Człowiek do tej pory wierzył i intuicyjnie doświadczał, że Bóg go stworzył z miłości, że być od Boga uzależnionym jest dla niego naj­większym dobrem. I tu nagle usłyszał, że Bóg nie tylko go nie kocha, ale że jest jego największym przeciwnikiem, absolutnym tyranem, ponieważ zakazu­jąc spożywania owoców z tego drzewa, broni mu dostępu do pełni szczęścia i nie chce, aby człowiek stał się taki jak On.

Pokusa szatana, podana w tak ponętnej i atrakcyjnej formie, wzbudziła w świadomości pierwszych ludzi podejrzenie i wątpliwości: kto tu mówi prawdę, Bóg czy szatan? Wtedy niewia­sta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc... (Rdz 3, 6).

Właśnie w ten sposób dokonał się grzech pierworodny. Jest to grzech pychy i niewiary w miłość Boga. Czło­wiek przestał wierzyć Bogu, natomiast uwierzył szatanowi. Uznał, że to nie Bóg mówi prawdę, tylko szatan. Nie przyjął prawdy, że grzech jest naj­większą tragedią człowieka, i że pro­wadzi do śmierci. Przekreślił prawdę o tym, iż dając zakaz spożywania owoców z drzewa poznania dobra i zła, Bóg kie­rował się bezinteresowną miłością: nie czyń tego, ponieważ to jest twoją zgubą i w ten sposób wejdziesz tylko w śmierć i bezsens.

O nieczystości

Związawszy ręce i nogi jego, wrzućcie go w ciemności zewnętrzne, tam będzie płacz i zgrzytanie zębów (Mt, 22, 13).

Jeżeli każdy grzech śmiertelny może nas wtrącić do piekła, to co dopiero mówić o haniebnym grzechu nieczystości? Czy już sama nazwa tego występku nie po­winna przerazić każdego człowieka, a tym bardziej chrześci­janina? Ach, gdybym mógł przedstawić wam dokładnie, jak czarnym i wstrętnym występkiem jest ten grzech, to może staranniej byście go unikali i większy czulibyście do niego wstręt! Mój Boże! Jak chrześcijanin może oddawać się namiętności, która tak strasznie go poniża, która hańbi go i upadla jak bezrozumne zwierzę! Jak może oddawać się tej ­mówiąc po prostu - zbrodni, która szerzy w duszy ludzkiej tak straszne zniszczenie? A przecież on, chrześcijanin, jest świątynią Boga i żywym członkiem tego Mistycznego Ciała, którego Głową jest Jezus Chrystus. - I czemu człowiek tarza się w błocie bezwstydnej rozwiązłości, która skraca mu życie, pozbawia go dobrego imienia i naraża na nieszczęśliwą wieczność? Żebyście wystrzegali się tego grzechu, przed­stawię wam najpierw całe jego obrzydlistwo; po drugie, powiem, w jaki sposób możemy się go ustrzec; po trze­cie, wskażę wam przyczyny tego grzechu, a wreszcie pouczę was, jakich środków należy używać, żeby się przed nim obronić.

Chcąc wam właściwie przedstawić ciężkość tego przek­lętego grzechu - grzechu, który tyle dusz prowadzi na zatra­cenie - trzeba by otworzyć przed waszymi oczyma piekło wraz z całą jego grozą i pokazać wam, jak strasznie Boża wszechmoc chłoszcze nieszczęsne ofiary tego występku.

Przyznacie, że człowiek nie zdoła do końca zrozumieć ani obrzydliwości tego grzechu, ani też surowości Bożej, która nieczystych karze na wieki. Powiem tylko tyle, że kto popeł­nia grzech nieczysty, ten dopuszcza się swego rodzaju świę­tokradztwa, bo znieważa członki Chrystusowe i świątynię Ducha Świętego, jaką jest nasze ciało (por. 1 Kor 6,15 i 19).

Z tego choć w niewielkim stopniu można wywnioskować, jak wielką obrazę Bożą stanowi ten grzech i na jak wielkie zasługuje on kary. Trzeba by, bracia moi, postawić tu teraz przed wami bezwstydną królową Jezebel, która przez swój nierząd zgubiła tyle dusz; ona sama powinna wam odma­lować straszny, ponury i rozpaczliwy obraz mąk, jakie teraz ponosi w piekle i będzie ponosić na wieki. Usłyszelibyście, jak wśród pożerających ją płomieni jęczy ona: „Biada mi! Jak strasznie cierpię! Żegnaj wspaniałe niebo, nigdy cię nie zobaczę - dla mnie wszystko się już skończyło. Przeklęty grzechu nieczysty, to za ciebie nagrodą są te płomienie, które teraz mnie pożerają. O, jak drogo muszę płacić za brudną, przelotną przyjemność! Gdybym mogła jeszcze raz wrócić na ziemię, potrafiłabym docenić cnotę czystości”

Pójdźmy jeszcze dalej, żebyście mogli dokładniej poznać obrzydliwość tego grzechu. I nie mówię przecież o poga­nach, którzy nie mieli szczęścia poznać dobrego Boga; mam na myśli chrześcijanina, który powinien wiedzieć, że ten grzech pozbawia go niebieskiego dziedzictwa, że zmienia on synów Boga w synów gniewu i odrzucenia. Jeszcze raz powtarzam, że mówię o chrześcijanach, których Jezus Chrystus odkupił Swoją Przenajświętszą Krwią i uczynił mieszkaniem i przybytkiem Boga. Trudno mi zrozumieć, jak może chrześcijanin oddawać się temu obrzydlistwu. Już sama myśl o tym powinna człowieka śmiertelnie przerazić.

Duch Święty mówi, że nędznik, który oddaje się rozwiąz­łości, zasługuje na to, żeby duch piekielny deptał po nim tak, jak stopy ludzkie depczą po śmieciach. Każda niewiasta, która jest nierządna, jako gnój na drodze podeptana bę­dzie (Ekkli 9, 10). Św. Brygidzie objawił kiedyś Chrystus, że przygotował dla rozpustników straszne męczarnie i że prawie wszyscy ludzie padli ofiarą tego haniebnego występku. Weźmy do ręki Pismo Święte, a zobaczymy, jak surowo ściga Bóg ludzi nieczystych już od początku świata. Popatrzcie, jak ludzie już przed potopem oddają się temu potwornemu nierządowi. Miłosierny Bóg nie może znieść tego widoku - żałuje, że stworzył człowieka i postanawia go surowo ukarać. Otwierają się więc niebieskie katarakty, wody potopu zalewają cały świat i oczyszczają zbrukaną ziemię (por. Rdz 6). Idźmy dalej. Mieszkańcy Sodomy i Gomory oraz sąsiednich miast oddają się obrzydliwym wys­tępkom. Bóg, uniesiony słusznym gniewem, spuszcza na te przeklęte miejsca deszcz ognia i spala wszystkie żyjące tam istoty. Ogień i siarka zabiły wszystko: ludzi, zwierzęta, drze­wa, nawet ziemia i kamienie stały się ofiarą gniewu Bożego. Tam, gdzie przedtem były urodzajne pola i piękne skaliste wzgórza, tam teraz oglądamy Morze Martwe, w którym nie może przeżyć nawet żadna ryba. Czasem spotkasz na jego brzegach coś, co przypomina owoce, są to jednak tylko grudki popiołu łudzące ludzkie oko (por. Rdz 19). W jeszcze innym miejscu czytamy, że Pan Bóg rozkazał ukarać śmier­cią dwadzieścia cztery tysiące ludzi za to, że oddawali się rozpuście (Lb 25, 9).

Śmiało możemy powiedzieć, że ten przeklęty grzech prawie zawsze był przyczyną wszystkich nieszczęść ludu wybranego. Popatrzcie na Dawida, na Salomona czy na inne postacie biblijne. Co było powodem chłosty, jaka spadła na nich i na ich poddanych - czy nie ten przeklęty występek? Mój Boże, ile dusz odbiera Ci ten grzech! A ile ofiar przynosi piekłu!

W Nowym Testamencie kary za rozpustę też nie są mniejsze. Jan w Apokalipsie widzi grzech nieczysty przed­stawiony pod postacią niewiasty, która siedzi na potwor­nym zwierzęciu, mającym siedem głów i siedem rogów (Ap 17, 3). Chce nam przez to pokazać, że grzech cielesny rzuca się na wszystkie przykazania Boże, że on jest powodem ich łamania - że mieści w sobie wszystkie grzechy główne.

Jeżeli się chcecie przekonać, czy tak jest naprawdę, przyjrzyjcie się występkom człowieka nieczystego. Zobaczycie na własne oczy, że idąc za pożądliwością ciała łamie on wszystkie przykazania i staje się winny wszystkich grzechów głównych. Nie muszę tu wchodzić we wszystkie szczegóły - sami widujecie to na własne oczy. Dodam tylko, że żaden inny grzech nie bywa powodem tylu świętokradztw. Wielu ludzi tego nie dostrzega; - inni, choć dobrze zdają sobie z tego sprawę, nie chcą spowiadać się ze świę­tokradztw - nieodrodnych córek rozwiązłości. Dopiero na Sądzie Ostatecznym zobaczymy, ilu ludzi nieczystość wtrąciła w wieczne potępienie. Tak, bracia, ten grzech jest wyjątkowo obrzydliwy i dlatego ludzie popełniają go w tajem­nicy. Chcą go ukryć nawet we własnych oczach, bo dobrze wiedzą, jak bardzo ich on upadla.

Żeby łatwiej wam było zrozumieć, jak często spotyka się ten grzech wśród chrześcijan, wytłumaczę wam teraz, na ile sposobów można się go dopuścić. Bo przeciwko szóste­mu przykazaniu wykraczają ludzie: myślami, pragnie­niami, spojrzeniami, słowami, uczynkami i sytuacjami.

1. Najpierw myślami. Wielu nie potrafi odróżnić myśli od pragnienia - stąd tak łatwo o świętokradzkie spowiedzi. Zła myśl jest grzeszna wtedy, gdy nad jakąś nieskromną rzeczą, odnoszącą się do nas samych lub do innych dobrowolnie się zastanawiamy: chociaż nie mamy jeszcze ochoty zrealizowa­nia tej myśli, to jednak pełzamy nią po tych brudnych i nieprzyzwoitych tematach. Przy spowiedzi trzeba zawsze mówić, jak długo myśleliście o jakiejś niemoralnej rzeczy; trzeba też wyznać, czy powracaliście myślą do jakiejś nieprzyzwoitej rozmowy, grzesznej poufności albo czegoś, coście widzieli. - Zły duch stawia wam 'przed oczami roz­maite nieskromne rzeczy, bo liczy, że nakłoni was przy­najmniej do grzechu myślą.

2. Grzeszymy także pragnieniami. - Różnica między myślą a pragnieniem polega na tym, że pragnienie dąży do wykonania tego, o czym się myśli. Pragnieniem grzeszy ten, kto grzech nieczysty chce popełnić, kto szuka do tego okazji. Oczywiście przy spowiedzi trzeba powiedzieć, czy takie pragnienie było jeszcze ukryte w głębi duszy, czy też już używaliśmy jakichś środków do jego spełnienia, czy molestowaliśmy kogoś, mając złe intencje; potem: kogo chcieliśmy nakłonić do złego - czy brata, czy siostrę, czy dziecko, czy matkę, czy siostrzenicę, czy bratanicę, czy kuzyna. - Gdyby ktoś z własnej winy nie wyznał takich okoliczności, to jego spowiedź nie miałaby żadnej wartości. Rzecz jasna, nie trzeba nikogo wymieniać z nazwiska. Ale gdyby ktoś nie wyznał, że dopuścił się czegoś nieuczciwego z bratem czy siostrą, a tylko oskarżałby się ogólnikowo, że „zgrzeszył przeciwko cnocie czystości” - to takie wyznanie na pewno nie byłoby wystarczające.

3. Grzeszy też ten, gdy kto rzuca spojrzenia na przedmioty nieczyste i w ogóle na rzeczy, które łatwo mogą nas doprowadzić do upadku. Wzrok jest bramą, przez którą często wchodzi do duszy grzech. Dlatego sprawiedliwy Hiob powiedział: Uczyniłem przymierze z oczyma swymi, abym ani pomyślał o pannie (Hi 31, 1).

4. Grzeszyć możemy także słowami. Przez mowę wyrażamy na zewnątrz to, co myślimy, co dzieje się w na­szym sercu. Trzeba więc spowiadać się ze wszystkich nieczystych słów i dodawać, jak długo trwała taka brudna rozmowa, jakie pobudki was do niej skłoniły, w obecności ilu i jakich osób mówiliście o rzeczach nieczystych. Ach, bra­cia, dla ilu dzieci lepiej by było wpaść w łapy tygrysa czy lwa, niż dostać się w towarzystwo wyuzdanych ludzi. Z obfitości serca mówią usta. Wiedząc to, łatwo zrozumiecie, jak bar­dzo muszą być zepsute serca tych niegodziwców, którzy brudzą się i tarzają w błocie nieczystości. O Boże, Ty sam powiedziałeś, że po owocu poznaje się drzewo! Po wstręt­nych rozmowach poznaje się duchową zgniliznę człowieka.

5. Grzeszyć można następnie uczynkami. Do takich uczynków należą między innymi niedozwolone dotykania siebie lub innych czy nieskromne pocałunki. Nie chcę o tym bliżej mówić, bo dobrze rozumiecie, o co chodzi. Ale, nie­stety - gdzie są ci, co by się z takich rzeczy spowiadali! Nic dziwnego - jeszcze raz to powtarzam - że grzech nieczysty staje się powodem tylu świętokradztw. Dowiemy się o tym dokładnie w straszny dzień pomsty Bożej! Ile dziewcząt spędza po dwie albo trzy godziny sam na sam z ludźmi niemoralnymi? Jakie ohydne rozmowy się tam odbywają, jak naprawdę usta stają się wtedy piekielnymi czeluściami! O Boże, jak wśród tak gwałtownego ognia nie ma się roz­palić żądza?!

6. Grzeszy się wreszcie wtedy, kiedy się komuś

stwarza okazję do grzechu nieczystego lub takiej okazji się ulega. Odnosi się to przede wszystkim do kobiet, które przesadnie się stroją i przez to powodują zgorszenie u in­nych. Dopiero na sądzie Bożym dowiedzą się, ile upadków przez to spowodowały. Wielka wina ciąży też na tych osobach, który dopuszczają się rozmaitych flirtów i kokie­terii. - Nie można także usprawiedliwić człowieka, który z takimi osobami wdaje się w rozmowę. Być może, nie znaj­duje on w niej przyjemności, ale postępuje źle, bo dobrowol­nie naraża się na niebezpieczeństwo. Niech więc bardzo uważają ci, którzy pod pozorem umówionego już małżeńst­wa widują się zbyt często, spędzając nieraz ze sobą mnóst­wo czasu, nawet w nocy. Te wszystkie uściski, jakie się wtedy zdarzają, tchną zmysłowością i prawie zawsze są grzechami śmiertelnymi. Dlatego zaręczeni powinni postępować bardzo ostrożnie, żeby Bóg nie pokarał ich kiedyś ciężko za grzechy popełnione przed zawarciem małżeństwa. Także i rodzeństwa powinny uważać, żeby się im nie trafiały żadne poufałości. Ciężka odpowiedzialność spada na rodziców, którzy nie czuwają nad postępkami swoich dzieci.

Przeciwko świętej cnocie czystości grzeszy też ten, kto w nocy pokazuje się ludziom bez stosownego okrycia - na przykład, kiedy idzie otwierać drzwi albo pomóc choremu. Także i matka powinna uważać, żeby nie spoglądać nieskrom­nie na swoje dzieci i nie pozwalać sobie na niepotrzebne dotknięcia. Ojcowie i matki oraz przełożeni ciężko odpowie­dzą za to przed Bogiem, jeśli się okaże, że z ich winy między dziećmi czy podwładnymi pojawiały się grzeszne poufałości.

Dopuszcza się grzechu ten, kto czyta złe książki albo pożycza je innym, a także ten, kto rozpowszechnia lekko­myślne piosenki. Złe są także czułostkowe listy i kores­pondencje. Dalej - w grzechu cudzym uczestniczy ten, kto ułatwia młodym ludziom spotkanie pod pretekstem swatania małżeństwa.

Jeżeli chcecie, żeby wasze spowiedzi były dobre, musicie wyznać wszystkie okoliczności obciążające. Jeśli dopu­szczacie się grzechu z osobą oddającą się rozpuście, to sta­jecie się sługami i niewolnikami czarta i narażacie się na wieczne potępienie. Ale jeślibyście kogoś młodego przywiedli do grzechu po raz pierwszy, jeślibyście pozbawili go niewin­ności i kwiatu dziewictwa, jeślibyście otworzyli czartu bramę do serca takiej osoby - jeśli tej duszy, która była przedmiotem miłości Przenajświętszej Trójcy, zamknęlibyście niebo, czyniąc z niej przedmiot godny przekleństwa na ziemi i w niebie, to popełnilibyście grzech dużo cięższy i jako z takiego musielibyście się z niego spowiadać. Zgrzeszyć z osobą wol­nego stanu, niezamężną, nie spokrewnioną, jest według nauki św. Pawła ciężkim przestępstwem - jest grzechem, który zamyka niebo, a rozwiera wieczne przepaści. Dużo cięższa zachodzi jednak zbrodnia, jeżeli ktoś grzeszy z osobą zamężną. Jest to bowiem straszna niewierność, która pro­fanuje i unicestwia wszystkie łaski Sakramentu małżeństwa; to straszne wiarołomstwo i podeptanie przysiąg złożonych przy ołtarzu nie tylko w obecności Aniołów, lecz także wobec Jezusa Chrystusa! Taka zbrodnia sprowadza przekleństwo na cały dom i parafię. Grzech z osobą nie spokrewnioną i nieza­mężną jest śmiertelny i gubi nas na wieki. Kto jednak grzeszy pomimo węzłów małżeńskich czy pokrewieństwa (jak np. ojciec z córką, matka z synem, brat z siostrą, brat przyrodni z siostrą przyrodnią, kuzyn z kuzynką), popełnia zbrodnię tak ciężką, że większej nie można już sobie wyobrazić. Taki człowiek drwi sobie bowiem z najbardziej świętych reguł wstydliwości, poniewiera i depce wszelkie prawa religii i natu­ry. I wreszcie grzech z osobą poświęconą Bogu, który jest szczytem zła, bo jest straszliwym świętokradztwem.

O mój Boże, jak chrześcijanie mogą oddawać się takim bezwstydom! Gdybyśmy przynajmniej po tych okropnych upadkach uciekali się do Boga, prosili Go o przebaczenie, żeby raczył nas wyrwać z tej głębokiej przepaści! A co sobie myśleć, kiedy wielka część ludzi, mimo popełniania grzechu nieczystości, żyje sobie spokojnie i bez zmrużenia oka pędzi na wieczne potępienie?

Spytacie mnie może teraz, co zazwyczaj prowadzi tu do upadku. Każde dziecko, które uczy się katechizmu, z łatwoś­cią odpowie, że powodem tego bywają tańce, bale, częste i poufałe kontakty z osobami płci przeciwnej, muzyka, zbyt swobodne słowa, nieskromne stroje, nieumiarkowany sto­sunek do jedzenia i picia.

Dlaczego nie kontrolowanie się przy piciu i jedzeniu prowadzi do złego? Otóż dlatego, że ciało pożąda przeciw duchowi, dąży do jego zguby. Koniecznie zatem trzeba je umartwiać - inaczej prędzej czy później wtrąci ono duszę do piekła. Osoba, której zależy na zbawieniu duszy, każdego dnia umartwia się - choćby w małej rzeczy, jak w pokarmie, napoju czy w odpoczynku. Św. Augustyn twierdzi, że pijaństwo bardzo łatwo prowadzi do nieczystoś­ci. Wejdźcie na chwilę do jakiejś knajpy albo pobądźcie chwilę w towarzystwie pijaka, to przekonacie się, że z ust osób nietrzeźwych prawie zawsze wydobywają się słowa wstrętne i brudne; przekonacie się też, że haniebne jest także zachowanie takich ludzi - robią oni rzeczy, których na trzeźwo nigdy by się nie dopuścili. Jeśli więc, bracia drodzy, chcecie zachowywać czystość duszy, to koniecznie musicie odmawiać czegoś swojemu ciału - inaczej poprowadzi was ono na potępienie.

Także bale i tańce są pod tym względem bardzo niebez­pieczne. Co najmniej trzy czwarte młodych ludzi dostaje się z ich powodu w ręce nieczystego ducha. Nie muszę wam tego dowodzić, bo już to, niestety, wiecie z własnego do­świadczenia. Ile złych myśli, ile brudnych pragnień i niemoralnych postępków powodują tańce! Wcale się nie dziwię, że aż osiem synodów francuskich pod ciężkimi kara­mi zabraniało swawolnych zabaw. Ale powiecie mi: Dlaczego niektórzy księża nie traktują tego jako grzech? Powiem tylko tyle, że każdy za siebie zda rachunek przed Bogiem. Dlaczego tylu młodych ludzi się gubi? Dlaczego nie przy­stępują do Sakramentów Świętych? Dlaczego opuszczają modlitwę? Powodem tego są zabawy i tańce, które prze­ciągają się do późna w noc. - Ile dziewcząt straciło z tego powodu dobre imię - więcej: swoją biedną duszę, niebo i Boga! Św. Augustyn twierdzi, że mniejszym złem byłoby całą niedzielę pracować, niż spędzić ją na tańcach! Tak, moi bracia, dopiero na Sądzie Ostatecznym przekonamy się, że przez te zabawy dziewczęta, które tak lubią na nich bywać, popełniły więcej grzechów, niż mają włosów na głowie. Ile się wtedy zdarza nieczystych spojrzeń, ile pragnień, ile nieskromnych dotknięć, brudnych słów, roznamiętnionych uścisków, ile zazdrości i kłótni? - Dobrze powiedział cier­piący Hiob: Trzymają, bęben i arfę i weselą się przy głosie muzyki. Prowadzą w dobrach dni swoje, a we mgnieniu oka do piekła zstępują (Hi 21, 12-13). Prorok Ezechiel z rozkazu Boga mówi do Żydów, że za tańce spadnie na nich surowa kara, żeby cały lud Izraela zaczął się tego bać. Św. Jan Chryzostom twierdzi, że patriarchowie Abraham, Izaak i Jakub nie pozwalali wyprawiać pląsów na swoich weselach, bojąc się kary niebios. Zresztą nie potrzebuję na to wyszuki­wać długich dowodów. Spytam was tylko: powiedzcie szcze­rze - czy chcielibyście umrzeć zaraz po powrocie z tańców? Na pewno nie. Sami jakoś tam przyznacie, że bezsensowne oddawanie się zabawom jest rzeczą złą i że trzeba się z tego spowiadać.

Za czasów św. Karola Boromeusza osoby, które prowadziły hulaszczy tryb życia skazywano na surową pokutę, a niekiedy nawet je ekskomunikowano. W godzinie śmierci przekonacie się o prawdziwości tego, co mówię, ale dla wielu nie będzie już czasu na poprawę. Tylko ślepi mogą dowodzić, że przy tańcach nie grozi im żadne niebez­pieczeństwo. Gdyby tak miało być, to czemu ludzie, którzy chcieli zdobyć niebo, tak starannie unikali zabaw i tańców, dlaczego tak żałowali za wszystkie szaleństwa młodości? Teraz możemy się łudzić, ale kiedyś przyjdzie dzień, w któ­rym spadną nam z oczu łuski - dzień, w którym na nic się zdadzą wszelkie wymówki; w tym dniu innymi oczyma będziemy patrzyli na świat.

Nieskromność i przesada w ubieraniu się także prowadzi do tego wstrętnego występku. Próżność, która wyraża się w sposobie ubierania, bardzo często staje się z kolei przyczyną lubieżnych spojrzeń, nieczystych myśli i dwuznacznych, nieprzyzwoitych rozmów. Jeślibyś chciał choć trochę tylko zrozumieć zło, jakie z tego wynika, to musisz przynajmniej na chwilę upaść na kolana przed krzyżem - upaść tak, jakbyś właśnie w tej chwili miał być osądzany na wieki. Osoby „światowe” są źródłem nieczys­tości i zabójczą trucizną dla tych, którzy nie mają dostate­cznej siły do walki z nasuwającymi się im okazjami. Gorszyciele mają często bardzo wyzywającą minę i śmiałe spojrzenie. Z ich zachowania od razu można poznać, że są zatruci nieczystością i próbują zarazić śmiertelną chorobą tych, którzy patrzą na nich bez należytej ostrożności. Pomyślcie, ile zgniłych serc błąka się po świecie - serc palonych żądzą, serc, które są jak płonąca wiązka słomy?!

Jeżeli zrozumieliście, jak wielkim złem jest nieczystość i na ile sposobów można dopuścić się tego grzechu, to proś­cie dobrego Boga, żeby was napełnił świętą bojaźnią i ustrzegł od tych obrzydliwych upadków.

Zastanówmy się teraz, co trzeba robić, żeby bronić się przed tym okropnym grzechem - grzechem, który tyle biednych dusz wlecze na potępienie. Środki do tego pokazuje nam już nauka katechizmu; dlatego umiałoby je wam wyliczyć niejedno dziecko. Podstawowe z tych środ­ków to życie skupione, modlitwa, uczęszczanie do Sakra­mentów Świętych, gorące nabożeństwo do Matki Najświęt­szej, unikanie niebezpiecznych okazji, szybkie odrzucanie nieczystych myśli, które nam podsuwa zły duch.

Powiedziałem, że trzeba kochać życie skupione. Nie każę wam tu wcale, żebyście się pochowali w samotnych lasach albo po klasztorach - co skądinąd byłoby dla was wielkim szczęściem. Chcę was tylko zachęcić, żebyście unikali osób, które chętnie mówią o rzeczach śliskich, mogą­cych splamić wyobraźnię, a także osób, które zajmują się tylko sprawami doczesnymi, a wcale nie myślą o Bogu. Zwłaszcza w niedzielę, zamiast chodzić z wizytami, weźcie do ręki książkę - na przykład o naśladowaniu Chrystusa albo Żywoty Świętych i poczytajcie ją uważnie. Dzięki takiej lekturze nauczycie się, ile pokus zwalczyli wybrani Pańscy, ile ponieśli ofiar, żeby podobać się Bogu i zbawić swoją duszę. Czytanie pobożne doda wam zapału do cnoty i bogobojnego życia. Czytając Żywoty Świętych, powiecie może do siebie tak, jak kiedyś powiedział ciężko ranny Ignacy Loyola: „Czemu nie miałbym robić tego, co robili ci Święci? Czy dobry Bóg nie pomoże mi zwyciężyć, jak pomógł tamtym? Czy nie dla mnie przeznaczone jest to samo niebo, które oni już zdobyli? Czy nie mam się bać tego samego piekła, którego oni się bali?” Tak, moi bracia, trzeba unikać ludzi, którzy nie mają w sercu miłości Bożej. Tylko z konieczności, kiedy wzywa nas do tego obowiązek, obcujemy ze światem.

Następnie - jeżeli chcemy zachować czystość serca, musimy kochać modlitwę. Bo cnota niewinności jest darem Nieba - stąd trzeba się o nią modlić. Poprzez mod­litwę obcujemy z Bogiem, Aniołami i Świętymi i udu­chowiamy się. Nasze serce i umysł odrywają się powoli od stworzeń, zatapiają się w rzeczach wyższych i coraz bardziej kochają dobra niebieskie.

Nie myślcie jednak, że przez każdą pokusę obrażamy dobrego Boga. Grzech zależy od zezwolenia woli i od przy­jemności, której człowiek w nim szuka. Choćby nawet pokusa trwała osiem do piętnastu dni, wyjdziemy z niej cało i nawet piękniejsi, niż młodzieńcy z rozpalonego pieca w Babilonie, pod jednym wszakże warunkiem - że będzie­my mieli wstręt do grzechu. Trzeba więc jak najszybciej uciekać się do Boga, mówiąc: „Boże, pośpiesz mi z po­mocą! Ty wiesz, że bez Ciebie nic nie mogę uczynić, że jestem tak bardzo skłonny do grzechu. Ale wzmocniony Twoją łaską, na pewno odniosę zwycięstwo! Ach, Najświętsza Dziewico, nie pozwól. żeby czart porwał moją duszę - duszę, za którą tyle wycierpiał Twój Boski Syn!”

Aby zachować czystość, trzeba też godnie przystępo­wać do Sakramentów Świętych. Kto często i pobożnie czerpie z tych zdrojów Zbawiciela, ten z łatwością utrzyma tę piękną cnotę. Dobrze o tym wie duch piekielny i dlatego stara się nas odwieść od Spowiedzi i Komunii Świętej albo usiłuje nas nakłonić do świętokradzkiego przyjmowania tych Sakramentów. Rozbudza w nas obawę, niepokój i wstręt. Wmawia nam, że źle postępujemy, że kapłan nas nie zna, że go oszukujemy. Na te intrygi piekła nie trzeba zwracać uwagi, ale wręcz przeciwnie - trzeba podwoić wysiłki, często przy­chodzić do tych źródeł łask, całkowicie oddać się miłosierne­mu Bogu. Kiedy zły duch będzie was odwodzić od Sakramentów Świętych, wołajcie z ufnością: „Ty wiesz, Boże, że szukam tylko Ciebie i zbawienia mojej biednej duszy!” Naprawdę - groźni dla szatana nie staniemy się przez nic innego, jak tylko przez częste i godne przyjmowanie Komunii Świętej, która jest tym cudownym winem, rodzącym dziewict­wo: Bo cóż jest dobrego Jego i cudnego Jego, jedno zboże wybranych a wino, które rodzi panny (Za 9, 17).

Jak można nie być czystym, skoro przyjmuje się do serca Króla czystości? Jeśli więc chcecie zachować albo uzyskać tę piękną cnotę, która ludzi czyni równymi Aniołom, to przystępujcie często i pobożnie do Sakramentów Świętych. Nie przeszkodzi wam wtedy piekło - chociażby podejmowało najbardziej wściekłe wysiłki i zastawiało naj­gorsze zasadzki na waszą cnotę.

Jeżeli chcemy zachować w sobie świątynię Boga w całym blasku, to miejmy wielkie nabożeństwo do Matki Najświętszej, bo Ona jest Królową dziewic. Ona pierwsza podniosła sztandar tej niezrównanej cnoty.

I zastanówcie się, jak bardzo Bóg ceni sobie tę cnotę. Rodzi się z Matki ubogiej i nikomu nie znanej - ale czystej i świętej. Jako opiekuna przybiera sobie św. Józefa, który także kochał tę właśnie cnotę i w stopniu doskonałym - choć oczywiście niższym niż jego przeczysta Oblubienica - ją posiadał. Św. Jan Damasceński zachęca nas gorąco, żebyśmy mieli nabożeństwo do niezrównanej czystości, jaką odznacza się Matka Najświętsza, wyraźnie przy tym stwierdzając, że otrzymamy od Boga wszystko, o cokolwiek będziemy Go błagać w imię tego przywileju Dziewiczej Królowej. Ten sam Ojciec Kościoła dodaje, że cnota ta jest tak miła Aniołom, że w niebie nieustannie śpiewają: „Dziewico nad dziewicami, chwalimy Ciebie i błogosławimy Cię, Matko pięknej miłości”.

Wielki sługa Maryi, św. Bernard, mówi, że więcej nawró­cił dusz przez odmawianie Zdrowaś Mario, niż przez wszys­tkie swoje kazania. I mówi do nas ten Święty: Doznajecie pokus? Wzywajcie na pomoc Maryję, a z pewnością im nie ulegniecie. Kiedy odmawiamy Zdrowaś Mario, całe niebo się cieszy, a piekło drży, bo przypomina sobie, że Maryja stała się w rękach Bożych narzędziem poskromienia jego wściekłych wysiłków. Dlatego właśnie ten wielki Święty tak gorąco poleca nam nabożeństwo do Matki Boskiej. Jeżeli pokocha was Matka Najświętsza, to będzie was także kochać Jej Syn, Jezus Chrystus.

Chcąc zachować cnotę czystości, musimy walczyć z pokusami i unikać okazji do złego, tak jak robili to Święci. Na przykład, Józef, patriarcha, zostawił połowę płaszcza w ręce niegodziwej żony Putyfara, która go nama­wiała do grzechu i uciekł, bo nie chciał obrazić Boga (por. Rdz 39, 12). Czysta Zuzanna wolała zaryzykować śmierć, niż stracić tę drogą dla siebie cnotę.

Posłuchajcie jeszcze, co się przytrafiło św. Martynianowi, który na pustyni prowadził życie poświęcone Bogu. Otóż przyszła do jego celi jakaś występna niewiasta. Udawała, że zabłądziła w lesie i prosiła pustelnika, żeby się nad nią zli­tował. Święty przyjął ją do pustelni, a sam odszedł stamtąd. Kiedy następnego dnia wrócił, żeby się dowiedzieć, co stało się z tą kobietą, spotkał ją całą wystrojoną. Usłyszał też od niej, że przysłał ją tam Bóg, specjalnie w tym celu, żeby zawarła z Martynianem przymierze. Potem dodała jeszcze, że ma w mieście ogromny majątek, z którego będzie można rozdawać wielkie jałmużny. Święty postanowił przekonać się, czy to wszystko naprawdę pochodzi od Boga, czy też jest może dziełem złego ducha. Kazał więc kobiecie czekać. Powiedział jej, że każdego dnia przychodzą tu ludzie, którzy polecają się jego modlitwom i dlatego on musi teraz pójść na wzgórze, żeby zobaczyć, czy ktoś nie nadchodzi, żeby przy­padkiem nie zabłądził i nie odszedł z niczym. Kiedy więc wyszedł na wzgórze, usłyszał tajemniczy głos: „Martynianie, Martynianie, dlaczego słuchasz głosu szatana?”. Tak go to przeraziło, że po powrocie do swojej pustelni, rozpalił wielki stos i wskoczył w ogień. Strach przed grzechem i ból, jakiego doznał w płomieniach, sprawiły, że zaczął głośno jęczeć. Wtedy przybiegła ta nieszczęsna kobieta i zaczęła się dopytywać, kto go wepchnął w ogień. Na to Święty odpowiedział: „Skoro teraz nie mogę spokojnie znosić ognia ziemskiego, to jak zniosę ogień piekielny, jeżeli popełnię grzech, do którego mnie namawiasz?” Słowa te wprawiły niewiastę w takie przerażenie, że postanowiła na zawsze już pozostać w pustelni Świętego, który wybudował sobie celę znacznie dalej i tam prowadził życie pokutnicze.

Św. Tomasz z Akwinu z kolei wypędził niedobrą kobietę ze swojego mieszkania rozpaloną głownią. Św. Benedykt, kiedy doznawał pokus nieczystych, tarzał się w cierpieniach i ranił do krwi. Kiedy indziej zanurzył się po szyję w wodzie ściętej mrozem, żeby w ten sposób ugasić nieczyste żądze. Trudno wreszcie powstrzymać wzruszenie, kiedy czyta się takie wyznanie wielkiego Doktora Kościoła, św. Hieronima:

W tej rozległej pustyni, spalonej od słońca, nie przesta­ję płakać u stóp Ukrzyżowanego, żywiąc się czarnym chlebem i ziołami, sypiając na gołej ziemi i pijąc wodę ze źródła - nawet w czasie choroby. Kiedy mi łez nie staje, biorę do ręki kamień i uderzam się w piersi tak, że krew płynie mi z ust, a mimo to zły duch nie daje mi spokoju ­zawsze trzeba mieć w ręku broń.

Jaki więc, drodzy bracia, z tego wszystkiego wyciąg­niemy wniosek? Nie ma cnoty, która by czyniła nas miłymi Bogu, bardziej niż czystość. I przeciwnie - żaden występek nie sprawia tyle radości złemu duchowi, co lubieżność. Musimy więc dzielnie bronić się przed atakami piekła i pilnie uważać na swój wzrok, na swoje myśli i poruszenia serca, często uciekać się do modlitwy, unikać złych okazji i złego towarzystwa, tańców czy zabaw ­musimy umartwiać swoje ciało, polecać się Pannie Najświętszej i przyjmować często Sakramenty Święte. Będziemy błogosławieni, jeśli nie zabrudzimy swojego serca tym przeklętym grzechem, bo Jezus Chrystus powiedział wyraźnie, że czyści będą na wieki oglądali Boga (por. Mt 5, 8). Amen.

Św. Jan Vianney „Kazania Proboszcza z Ars” s. 89-104

O modlitwie

Zaprawdę, zaprawdę wam powiadam: Jeśli o co prosić będziecie Ojca w Imię Moje, da wam (J 16, 23).

Jaka to błoga i pocieszająca obietnica, że Bóg wysłucha wszystkiego, o cokolwiek będziemy Go prosić w Imię Jezusa Chrystusa! Zbawiciel nie tylko pozwala nam modlić się do Boga - wręcz nakazuje i prosi nas o to. Bo mówił do Apostołów: „Oto już trzy lata jestem z wami, a o nic Mnie nie prosiliście. Proście więc, aby radość wasza była pełna i dos­konała.” Modlitwa jest źródłem wszelkiego dobra i szczęścia na ziemi. Jeżeli zatem jesteśmy biedni, pozbawieni światła i łask Bożych, to wina tkwi w tym, że się nie modlimy, albo że źle się modlimy. Naprawdę - z bólem serca musimy przyz­nać, że znaczna część ludzi w ogóle nie wie, co to znaczy „modlić się”. Jedni do tej praktyki - dla dobrego chrześcija­nina tak miłej i pokrzepiającej - czują wstręt. Inni wprawdzie się modlą, ale niczego nie otrzymują - bo ich modlitwa jest zła. Bo modlą się bez przygotowania i sami nawet nie zdają sobie sprawy, jakie to modły zanoszą do miłosiernego Stwórcy. Wszystkie prawie nieszczęścia doczesne, jakie na nas spadają, spowodowane są przez zaniedbanie modlitwy albo przez jej liche odmawianie.

Gdybyśmy nie obrażali Boga, bylibyśmy tak szczęśliwi, jak Adam przed upadkiem. A jest rzeczą niemożliwą, żeby nie zasmucił Boga ten, kto się w ogóle nie modli albo modli się źle. Dzisiaj więc chciałbym was zachęcić do częstej i godnej modlitwy i dlatego pouczę was, po pierwsze, że bez mod­litwy nie można się zbawić; po drugie, że jest ona wszech­mocna u Boga; po trzecie, jakie musi ona spełniać warunki, żeby podobała się Bogu i była dla nas z pożytkiem.

Modlitwa jest dla duszy tym, czym dla ziemi jest deszcz. Choćbyście jak najlepiej nawozili ziemię, choćbyś­cie ją jak najstaranniej uprawiali - wszystko na nic się nie przyda, jeśli nie będzie deszczu. Tak samo choćbyście spełniali jak najwięcej dobrych uczynków - jeśli nie będzie­cie się często i dobrze modlili, nie osiągniecie zbawienia; bo to modlitwa otwiera oczy duszy, przypomina jej własną nę­dzę, napawa nieufnością do siebie i każe uciekać się do Boga. Pobożny chrześcijanin całą ufność pokłada w Bogu, na siebie samego zbytnio nie liczy. Powiedzcie sami: kto nakłonił Świętych do ponoszenia tak wielkich ofiar - że opuścili swoje majątki, rodziców, wszelkie wygody i przez całe życie po niedostępnych lasach opłakiwali swoje grzechy? To modlitwa rozpaliła ich serca miłością do Boga i pokazała im, że tylko dla Niego Samego należy żyć. Czemu wyłącznie niemal oddawała się Magdalena po swym nawróceniu? Czy nie modlitwie? Św. Ludwik, król francuski, w czasie swych podróży nie kładł się do łóżka na spoczynek, ale całe noce spędzał w kościele i błagał dobrego Boga o bezcenny dar wytrwania w Jego łasce. Nieraz już sami doświadczaliśmy tego, że kiedy tylko zaniedbujemy modlitwę, tracimy smak do rzeczy Bożych, myślimy tylko o ziemi, a kiedy znowu zaczniemy się modlić, na nowo budzi się w nas pragnienie nieba. Choćbyśmy byli w łasce Bożej, jeżeli opuszczamy modlitwę, od razu zbaczamy z drogi zbawienia.

Po drugie, twierdzimy, że bez modlitwy nie dostąpią nawrócenia grzesznicy. Św. Monika klęczy u stóp krzyża, modli się ze łzami, błaga też roztropnych i pobożnych ludzi, żeby razem z nią prosili Boga o nawrócenie jej syna. A kiedy św. Augustyn szczerze już pragnął pojednać się z Bogiem, to szedł do ogrodu na modlitwę i tam ze łzami błagał Boga, żeby zmiękczył i zmienił jego serce. Tak jest Bóg prze­bacza nawet największym grzesznikom - jeżeli się o to modlą. Nie ma się więc co dziwić, że zły duch używa wszel­kich sposobów, żebyśmy modlitwę albo zaniedbywali, albo źle odmawiali - on wie lepiej od nas, jak bardzo jest ona groźna dla piekła i wie, że Bóg nie odmawia żadnej łaski tym, którzy się należycie modlą. Ilu grzeszników powstałoby natychmiast ze swoich upadków, gdyby tylko chwycili za broń modlitwy!

Po trzecie, muszę podkreślić, że potępieni, jeśli poszli na zatracenie, to dlatego, że albo wcale się nie modlili, albo modlili się źle. A zatem z bronią modlitwy w ręku bez wąt­pienia pójdziemy do nieba; i przeciwnie - bez tej broni czeka nas wieczna zguba. Ale dlaczego odczuwamy taki wstręt do tak przyjemnej i tak pokrzepiającej praktyki? Bo modliliśmy się źle i przez to nigdy nie poznaliśmy smaku tej słodyczy, jaką w modlitwie znajdowali Święci. Hilarionowi sto lat życia przepędzonych na modlitwie minęło jak błyskawica.

Dobra modlitwa to balsam, który napełnia duszę swoimi wonnościami, pozwalając jej zakosztować przeds­maku nieba. Nic dziwnego, że św. Franciszek z Asyżu tak często na modlitwie popadał w zachwycenie i nie zdawał sobie sprawy, czy znajduje się na ziemi czy pomiędzy wybranymi w niebie. Podczas modlitwy jego serce ogarniał ogień Bożej miłości, który całemu jego ciału udzielał natu­ralnego ciepła. Pewnego razu, kiedy się modlił w kościele, odczuł tak gwałtowną miłość ku Bogu, że głośno krzyczał: „Boże mój, już dłużej nie wytrzymam!” Powiecie mi, że to szczęście spotyka tylko tych, którzy umieją odmawiać piękne modlitwy. Bracia! Przecież Bóg nie patrzy na to, czy modlitwy są długie i piękne, ale chce, żeby one płynęły z głębi serca, żebyśmy je odmawiali z wielką czcią i pragnie­niem podobania się Mu. Pewien pokorny zakonnik pytał św. Bonawentury, wielkiego Doktora Kościoła, czy on, prosty i niewykształcony człowiek, potrafi dobrze się modlić. „Przyjacielu - odpowiedział Święty - Bóg w pierwszym rzę­dzie kocha tych, którzy są ludźmi prostego serca”. Ta odpowiedź tak bardzo ucieszyła poczciwego zakonnika, że pobiegł do bramy klasztornej i tam, każdemu, kto wchodził, z radością rozpowiadał: „Słuchajcie, co mi powiedział Bonawentura: my, ludzie niewykształceni, możemy kochać Boga tak samo, jak uczeni”.

Modlitwa jest podniesieniem serca ku Bogu; jest słod­ką zabawą dziecka z Ojcem, poddanego ze swoim Królem, sługi z Panem, przyjaciela z Przyjacielem - z Przyjacielem, na którego sercu składamy nasze troski i kłopoty. W czasie modlitwy łaskawy Stwórca bierze biedne stworzenie w Swoje ramiona i daje mu wszelkie błogosławieństwa. Co mogę jeszcze powiedzieć o modlitwie? Ona jest zjed­noczeniem rzeczy najpodlejszej z Istotą Największą, Najpotężniejszą i Najdoskonalszą. Czy teraz rozumiemy, jak bardzo potrzebna jest nam modlitwa i jak wielkim jest ona dla nas szczęściem?

Szczęście człowieka na ziemi polega na kochaniu Boga, a bez modlitwy nie ma kochania Boga. Pan Jezus chce, żebyśmy jak najczęściej uciekali się do Niego, On nas do modlitwy zapala, a przy tym mówi, że jeśli będziemy się dobrze modlić, to On nie odmówi nam niczego.

Katechizm uczy nas, że trzeba się modlić rano, wie­czorem, a także często w ciągu dnia - czyli zawsze.

Chrześcijanin, który chce zbawić swoją duszę, zaraz po przebudzeniu kreśli na sobie znak krzyża, oddaje swoje serce Bogu, ofiaruje Mu wszystkie swoje uczynki i przygo­towuje się do modlitwy. Bez niej nigdy nie idzie do pracy ­bierze wodę święconą, klęka i modli się przed wizerunkiem Ukrzyżowanego. Nigdy o tym, bracia, nie zapominajmy - od dobrze rozpoczętego dnia zależy cały szereg łask, jakich udzieli nam Bóg, żebyśmy dzień przeżyli w sposób święty. Pewnego razu zły duch, przemawiający przez usta opę­tanego, wyznał egzorcyście, że jeśli uzyska pierwszą chwilę poranka, to i cały dzień będzie należał do niego. Płakać więc trzeba nad ślepotą ludzi, którzy mówią, że nie mają czasu na modlitwę! Czy może być jakaś czynność, która by była od niej piękniejsza? Czy karmienie bydła, uprawianie ziemi, zajmowanie się dziećmi czy pracownikami jest ważniejsze od zbawienia duszy? Niewdzięcznicy! Gdyby Bóg zabrał was z ziemi dzisiaj w nocy, to mielibyście wtedy czas pracować? Albo gdyby zesłał na was chorobę, która by trwała trzy czy cztery miesiące? Nędznicy! Zasługujecie na to, żeby was Bóg w tym waszym zaślepieniu opuścił! Poświęcić Stwórcy pięć minut i podziękować Mu za otrzy­mane łaski - to wam się wydaje trudne i ciężkie. Przyjacielu, pracą się wymawiasz i nie modlisz się?! Czy może być ważniejsza praca, niż myślenie o zbawieniu duszy? Jeśli nie wykonacie jakiejś pracy, zrobi to za was ktoś inny; ale jeśli zgubicie swoją duszę, kto ją potem będzie w stanie zbawić?!

Jakie są jeszcze inne pożytki z częstej modlitwy? Osładza nam ona trudy i krzyże, odrywa nas od ziemi, sprowadza na nas miłosierdzie Boże, chroni od grzechu, wzmacnia duszę, budzi chęć do pokuty, uczy, jak ciężkim złem jest obraza Boga. Przez modlitwę podobamy się Bogu, wzbogacamy się duchowo i zapewniamy sobie życie wieczne. Czy nasze życie nie powinno być zatem ciągłą modlitwą, nieustającym zjednoczeniem z Bogiem? Jeżeli kogoś kochamy, to łatwo jest nam o nim myśleć. Jeżeli kochamy dobrego Boga, to modlitwa będzie dla nas czymś tak zwyczajnym jak oddychanie.

Jeśli mamy te łaski na modlitwie uzyskać, to nie po­winniśmy się modlić z pośpiechem - Bóg chce, żebyśmy się modlili przez czas dłuższy; chce, żebyśmy Go prosili o potrzebne łaski, żebyśmy opłakiwali dawne grzechy i dzię­kowali za otrzymane dobrodziejstwa.

Zapytacie mnie, czy możliwe jest nieustanne wzno­szenie serca ku Bogu? Ależ nic łatwiejszego! Myślmy o Bo­gu od czasu do czasu w trakcie pracy, wzbudzajmy akt mi­łości, upokarzajmy się, budźmy w sobie ufność, przypomi­nając sobie, że Bóg mimo naszej nędzy nie tylko nie zapo­mina o nas, ale jeszcze hojnie obdarza nas łaskami. Dobrze jest stawiać sobie przed oczy Mękę i Śmierć Jezusa Chrystusa - jak się modli w Ogrodzie Oliwnym, jak Jego gło­wa poraniona zostaje koroną z cierni, jak niesie On krzyż na Kalwarię, jak na nim umiera. Albo wyobrażajcie sobie Jego Wcielenie, Narodzenie i ucieczkę do Egiptu, albo rozmyś­lajcie o rzeczach ostatecznych: o śmierci, o sądzie, o niebie i piekle. Polecajmy się też przez krótkie modlitewki Aniołowi Stróżowi, odmawiajmy Ania! Pański, kiedy słyszymy dzwony. W ten sposób, bracia, naprawdę bardzo łatwo jest modlić się bez przerwy. Tak właśnie postępowali Święci.

Modlitwa jest u Boga wszechmocna. Zostało jej obie­cane wszystko. Kiedy się dobrze modlimy, otrzymamy - jak nas zapewnia Jezus Chrystus - wszystko: Proście, a weź­miecie, szukajcie, a znajdziecie, kołaczcie, a będzie wam otworzone. O cokolwiek będziecie prosili Ojca Mego w Imię Moje, da wam. Potwierdza to nawet Zbawiciel uroczystą przysięgą: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, o cokolwiek będziecie prosili Ojca w imię Moje, da wam. Kto jeszcze po tych słowach będzie wątpił w moc i skuteczność modlitwy? Czy może stracimy nadzieję na myśl o tym, jak bardzo jesteśmy niegodni? Przecież Bóg wie, że jesteśmy grzeszni i że liczymy tylko na Jego nieskończoną dobroć! Czy zasługi Jezusa Chrystusa nie pokrywają naszej słabości i niegodności? A choćby nawet nasze grzechy były nie wiem jak liczne i ciężkie, to On je przebaczy, jeżeli tylko będziemy szczerze pokutowali. Bóg nie opuszcza nikogo, kto z pokorą ucieka się do Niego. Popatrzcie na Adama, który po swoim upadku ucieka się do miłosierdzia Bożego. Oto Pan daje mu obietnicę Zbawiciela, pociesza go i pod­nosi na duchu. Dalej. Bóg, przez proroka Jonasza, grozi Niniwitom straszną zagładą. Ale kiedy ci zaczynają się mod­lić do Pana, On odwraca od nich Swoją karzącą prawicę. Gdyby przed powszechnym potopem ludzie zwrócili się do Boga, ta klęska nie spadłaby na ziemię. Kiedy Jozue walczy z nieprzyjaciółmi, Mojżesz na górze modli się. I jak długo wznosi błagalne dłonie ku niebu, zwyciężają Izraelici - kiedy je opuszcza, Lud Wybrany ponosi klęskę. A ile to razy ten Boży wódz, który prowadził Żydów z niewoli egipskiej, swoi­mi modłami zasłania niewdzięczników przed pociskami Bożego gniewu? Co czyni Judyta, kiedy chce ocalić miasto i całą ojczyznę od strasznego wroga? Modli się i po mod­litwie ucina głowę Holofernesowi. Pobożny król Ezechiasz, ciężko chory, kiedy prorok Pański oznajmił mu, że umrze, modlitwą przedłuża sobie życie o piętnaście lat. Pokorny cel­nik otrzymuje w świątyni przebaczenie swoich grzechów, bo bije się w piersi i nie śmie oczu podnieść ku niebu. Rzuca się do stóp Zbawiciela jawnogrzesznica, zalewa je łzami i prosi o przebaczenie. I właśnie dlatego słyszy te pełne pociechy słowa: „Odpuszczają ci się grzechy.” Dobry łotr po prawicy ma mnóstwo grzechów na sumieniu; ale ponieważ z pokorą i ufnością prosi o przebaczenie, Pan Jezus przyrzeka mu, że jeszcze tego samego dnia będzie z Nim w raju. Nie potrafię wyliczyć wszystkich tego rodzaju przykładów. Bo wszyscy grzesznicy, którzy teraz są Świętymi - bez wyjątku! ­otrzymali przebaczenie tylko za sprawą modlitwy.

Zapytacie prawdopodobnie: „Wobec tego, skąd to się bierze, że pomimo tylu modlitw ciągle jesteśmy grzesznikami i wcale się nie poprawiamy?” - Otóż właśnie dlatego, że modlimy się źle, bez przygotowania i bez chęci poprawy.

Często nie wiemy nawet, o co prosimy dobrego Boga. Poza tym grzesznicy dochodzili do nawrócenia, a sprawied­liwi wytrwali w dobrem przez modlitwę żarliwą. Jeżeli ktoś doznaje gwałtownych pokus, niech się mimo to modli, wtedy z pewnością oprze się pokusie. W modlitwie człowiek znajdzie potrzebne łaski.

Przez nią odniesiemy triumf nad światem, nad czartem i nad złymi skłonnościami. Szczególnie w sytuacji cier­pień i pokus uciekajmy się do Boga - wtedy nasze krzyże staną się lekkie, a pokusy się rozwieją. Ale, niestety, grzesznicy - chociaż dobrze o tym wszystkim wiedzą - nie modlą się, albo źle się modlą. Często idą spać i wstają jak nierozumne bydlęta - bez myśli o Bogu. A jeśli się już modlą, to szukają wygód: opierają się na stołku albo na łóżku, odmawiają pacierz w czasie ubierania lub rozbierania się; chodzą przy tym po domu, nawołując jeszcze domowników i dzieci i wymyślając im. Nie widać u nich najmniejszego przygotowania. Skończyli modlitwę, a nie wiedzą właściwie, co do Boga mówili. Gdyby się im przyjrzeć w kościele, to litość ogarnie! Czy pomyślą sobie, że znajdują się w obec­ności Bożej? Wcale nie! O, patrzą, kto wchodzi, kto wycho­dzi, rozmawiają, nudzą się, ziewają, drzemią albo złoszczą się, że nabożeństwo trwa za długo. Niby się żegnają wodą święconą, ale robią to tak obojętnie i machinalnie, jakby nabierali wody z wiadra, żeby się napić. Na oba kolana nie chce im się uklęknąć. Uważają, że starczy, jak schylą trochę głowę na podniesienie i na błogosławieństwo. Oczami błądzą po kościele i nieraz zatrzymują się na rzeczach, które mogą pobudzać ich do złego. Ledwo co weszli do świątyni, a już by chcieli z niej uciekać. Kiedy wyjdą z kościoła, hałasują jak więźniowie, których wypuszczono na wolność.

Nic dziwnego, że po takiej modlitwie grzesznik się nie zmienia!

Skutki modlitwy, jak powiedzieliśmy, zależą od sposobu, w jaki się modlimy.

1. Żeby nasza modlitwa była miła Bogu i pożyteczna dla nas, powinniśmy być w stanie łaski albo przynajmniej mieć pragnienie porzucenia grzechu; bo modlitwa grzesznika, który nie chce się poprawić, jest obrazą Pana Boga. Jeżeli chcemy się dobrze modlić, to trzeba się do tego przygotować. Bez przygotowania modlitwa będzie zła. Takie przygotowanie polega na tym, żebyśmy, zanim uklękniemy, pomyśleli przez chwilkę o Bogu i zastanowili się, z Kim mamy rozmawiać i o co prosić. Ach, jak mało ludzi przygotowuje się w ten sposób do modlitwy! Poza tym - czy Bóg udzieli wam potrzebnych łask, skoro o nic Go nie prosi­cie i niczego nie chcecie? Grzesznik na modlitwie bardzo często przypomina żebraka, który nie chce jałmużny; cho­rego, który nie chce uzdrowienia; ślepego, któremu podoba się jego kalectwo; wreszcie potępieńca, który nie chce nieba i zgadza się na swoje piekło.

2. Powiedzieliśmy, że modlitwa jest podniesieniem serca do Boga; powiedzieliśmy, że jest słodką i błogą zaba­wą stworzenia ze swoim Bogiem. Jeśli więc na modlitwie, myślimy o czym innym, niż o Bogu, to nasza modlitwa jest zła. Jeśli tylko zauważymy, że nasz umysł zaczyna się gdzieś błąkać, wracajmy szybko do Boga, ukorzmy się przed Nim i - nigdy nie zaniedbujmy modlitwy dlatego, że nie odczuwamy dzięki niej żadnej pociechy. Jeżeli mimo to, że doznajemy pewnych trudności czy jakiegoś niesmaku, nie porzucamy modlitwy, to jeszcze bardziej zasługuje ona w oczach Bożych. Pewnego razu jeden ze Świętych zapytał drugiego: „Dlaczego w czasie modlitwy nasz umysł zajmuje się tysiącami jakichś obcych rzeczy, zupełnie jakbyśmy nie rozmawiali właśnie z Panem Bogiem?” Na to zapytany odpo­wiedział: „Nie dziw się temu, przyjacielu. To sprawa ducha piekielnego, który zazdrości nam łask Bożych, jakie otrzy­mujemy przez modlitwę i który doskonale wie, że nie jest nam w stanie zaszkodzić, jeśli się należycie modlimy. Poza tym jest on świadom tego, że kiedy modlimy się gorliwie, doznajemy coraz silniejszego pociągu do modlitwy i coraz bardziej w niej smakujemy”. Innym razem powiedział zły duch, że najczęściej przeszkadza chrześcijanom w modlit­wie przez to, że u jednych wywołuje ziewanie, u drugich drzemanie, innym każe się przenosić myślą ze wsi do wsi, z miasta do miasta, z przedmiotu na przedmiot. Aż nadto dobrze wiemy z własnego doświadczenia, że tak się dzieje!

Kiedyś pewien zakonnik przed rozpoczęciem modlitwy dawał jakieś znaki, jakby z kimś rozmawiał. Kiedy go zapy­tano, co miały znaczyć te ruchy, odpowiedział, że przy­wołuje wszystkie swoje myśli i pragnienia, żeby razem z nim oddawały cześć Jezusowi Chrystusowi. O pierwszych chrześcijanach mówi Kasjan, że stawali przed obliczem Boga z wielką czcią, zachowując milczenie tak głębokie, jakby byli martwi. W kościele ogarniała ich święta bojaźń; nie mieli tam żadnych stołków ani ławek. Padali twarzą na ziemię, jak oczekujący wyroku winowajcy. Ale i niebo szybko się wtedy zaludniało i w Kościele było wielu świętych.

3. Nasze modlitwy niech będą pełne ufności i silnej nadziei, że Bóg udzieli nam tego, o co Go prosimy. Jezus Chrystus od tych, którym udzielał jakichkolwiek łask, do­magał się zawsze wiary i ufności. A któż mógłby tracić na­dzieję, jeśli pomyśli, że wszechmoc Boża jest nieskończona, a miłosierdzie Boże bez granic, że zasługi Jezusa Chrystusa są niewyczerpane, że sam Jezus Chrystus modli się za nami do Swojego Ojca? Taką niezachwianą ufność posiadała ta niewiasta z Ewangelii, która chorowała na krwotok. Mówiła do siebie: „Skoro tylko dotknę się brzegu szaty Jego, będę uzdrowiona.” I rzeczywiście, kiedy Zbawiciel przechodzi, ona pada do Jego stóp, dotyka Jego płaszcza i natychmiast otrzymuje zdrowie. Pan Jezus spojrzał na tę niewiastę z do­brocią i powiedział do niej: „Idź, wiara twoja cię uzdrowiła”. Kto ma taką ufność, ten się nigdy nie zawiedzie.

4. Trzeba też mieć przy modlitwie czystą intencję i prosić tylko o to, co może się przyczynić do chwały Bożej i do naszego zbawienia. O rzeczy doczesne też wolno pro­sić, ale tylko z tą myślą, żeby przyniosły one nam lub bliźniemu korzyść duchową. Jeśli w takiej sytuacji Bóg nas nie wysłuchuje, to znaczy, że czyni tak dlatego, że nie chce przyczynić się do naszej zguby. Niestety, jak często nasze modlitwy nie spełniają tego warunku czystej intencji! Święty Augustyn mówi, że nieraz tak naprawdę chcemy czego innego - nie tego, o co się modlimy. Na przykład, kiedy od­mawiamy Ojcze nasz mówimy: Ojcze nasz, który jesteś w niebie. Słowa te znaczą tyle, co: „Boże, oderwij moje serce od ziemi, spraw, żebym wzgardził rzeczami doczesny­mi, żeby wszystkie moje myśli i pragnienia odnosiły się do nieba!” - A przecież, ilu ludzi by się rozgniewało, gdyby im Bóg udzielił tej łaski! Zwłaszcza w czasie prób i zagra­żających nam niebezpieczeństw duchowych, musimy się modlić, żebyśmy nie upadli. Tak postępowali ci żołnierze chrześcijańscy za cesarza Licyniusza, których czterdziestu rzucono w nocy nagich na zamarznięty staw. Wszyscy, z wy­jątkiem jednego, modlili się, błagając Boga o koronę mę­czeńską. Także Augustyn po swoim nawróceniu usunął się od ludzi i prosił Boga o łaskę wytrwania w dobrych posta­nowieniach. A kiedy już był biskupem, znaczną część nocy spędzał na modlitwie. Św. Wincenty Ferreriusz, który nawró­cił tyle dusz, wyraźnie powiedział, że modlitwa jest najsku­teczniejszym środkiem nawracania, że jak ostra strzała przeszywa ona serce grzesznika. Tak jest, moi bracia! Modlitwa może wszystko. Przez nią poznajemy swoje obowiązki i swoją nędzę. Ona nam pokazuje, z jakim usposobieniem trzeba przyjmować Sak­ramenty Święte. Ona nas uczy, że życie jest krótkie, że nie należy się przywiązywać do rzeczy ziemskich, ona budzi w nas świętą bojaźń. Dlatego św. Hugon, biskup Grenoble, nieustannie odmawiał Ojcze nasz, a kiedy mu zwracano uwagę, żeby się tak nie przemęczał, on odpowia­dał, że wręcz przeciwnie modlitwa sprawia mu ulgę.

5. I wreszcie niech modlitwa nasza będzie wytrwała. Niejeden raz Bóg chce nas doświadczyć i wysłuchuje nas nie od razu. Św. Augustyn przez pięć lat prosił Boga o swoje nawrócenie. Maria Egipcjanka przez dziewiętnaście lat nie przestawała prosić Boga, żeby ją uwolnił od nieczystych myśli. A my zazwyczaj tracimy otuchę i przestajemy się mod­lić, jeśli tylko Bóg nie wysłucha nas od razu. Święci pos­tępowali inaczej. Pamiętajmy, że jeśli Bóg nie udzieli nam tego, o co prosimy, to obdarzy nas innymi, bardziej potrzebnymi łaskami. Wzorem wytrwałości w modlitwie jest dla nas niewiasta chananejska, która prosiła Jezusa Chrystusa o uzdrowienie swojej córki. Pełną ufności i wytr­wałą modlitwą wskrzesił też św. Makary, pustelnik, umarłego człowieka - żeby dać dowód, że wiara chrześci­jańska jest prawdziwa; skompromitował przez to pewnego heretyka i sprowadził na drogę prawdy mnóstwo ludzi, których tamten wcześniej zwiódł. Jeśli więc dobry Bóg nie wysłuchuje nas, to widocznie modlimy się bez żywej wiary, w intencji nie do końca czystej, bez ufności albo bez wy­trwałości.

Jeszcze raz na zakończenie powtarzam, że jeżeli trwamy w grzechach, nie nawracamy się i w krzyżach, i cierpie­niach, które Bóg na nas zsyła, szemramy, pochodzi to stąd, że się nie modlimy, albo robimy to źle. Bez modlitwy nie przyjmiemy godnie Sakramentów Świętych i nie do­wiemy się, jaka jest wola Boża względem nas, jakie jest nasze powołanie. Jeśli nie będziemy się modlić, pójdziemy do piekła. Bez modlitwy nie zakosztujemy słodyczy, pocho­dzących z miłości Bożej. Bez modlitwy wszystkie nasze krzyże będą pozbawione jakiejkolwiek zasługi. Módlmy się więc myśląc o Bogu, módlmy się ze skupieniem, z pokorą i z ufnością, a wtedy Bóg na pewno nas wysłucha. Amen.

O naśladowaniu Chrystusa

Chrześcijanin jest drugim Chrystusem

Święty Paweł najlepiej ze wszystkich zrozumiał, kim jest Chrystus, oraz ukazał swoim postępowaniem, jakim powi­nien być ten, kto od Chrystusa przyjął imię. Wstępował w Jego ślady z tak wielką starannością, że w sobie samym ukazał Pana, owszem, przez wierne naśladowanie, tak dalece upodobnił się do swego wzoru, iż zdawało się, że to nie Paweł żyje i przemawia, ale właśnie Chrystus. Stwierdza to zresztą sam Apostoł mając pełną świadomość tego, co jest jego bogactwem: „Usiłujcie doświadczać Chrystusa, który przeze mnie przemawia” oraz, „żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus”.

Apostoł ukazuje nam także, co oznacza imię Chrystus głosząc, że Chrystus jest mocą i mądrością Bożą, pokojem, światłością niedostępną, w której mieszka Bóg, przebłaganiem, odkupieniem, arcy­kapłanem, Paschą, pojednaniem dla dusz, odblas­kiem chwały, odbiciem istoty Boga, Stwórcą świata, duchowym pokarmem i napojem, skałą i wodą, pod­stawą wiary, kamieniem węgielnym, obrazem nie­widzialnego Boga, Bogiem wielkim, Głową ciała Kościoła, pierworodnym wśród wielu braci, pierwo­rodnym każdego stworzenia, pierwocinami umar­łych, pośrednikiem między Bogiem a ludźmi, uko­ronowanym chwałą i czcią Jednorodzonym Synem, Panem chwały, początkiem wszechrzeczy, królem sprawiedliwości, także królem pokoju, królem wszys­tkich ludzi, którego władza nie zna granic.

Wieloma jeszcze innymi imionami nazywa: Chrystusa, a jest ich tak wiele, że nie sposób i wszystkich wyliczyć. Jeśli jednak zbierzemy je razem i zestawimy ich znaczenia, ukażą nam całe: bogactwo imienia Chrystusa i o tyle odsłonią Jego i niewypowiedziany majestat, o ile duchem i umys­łem jesteśmy zdolni go pojąć.

Skoro zatem Boża dobroć udzieliła nam naj­wspanialszego, największego, najbardziej Boskie­go imienia, tak iż zaszczyceni imieniem Chrystusa nazywamy się chrześcijanami, trzeba, abyśmy w sobie samych ukazali wszystko, co imię to oznacza; abyśmy nie nazywali się niesłusznie chrześcijana­mi, lecz by życie nasze dawało świadectwo, że jesteśmy nimi rzeczywiście.

Godzina oczyszczenia

29.XI.1977r. Pisz synu, to Ja Jezus!

Chcę byś zdał sobie sprawę jak wielka jest głupota ludzi, którzy nie chcą słuchać Boga, który jako Ojciec kochający z naleganiem wzywa, by wyprowadzić ich na drogę prostą. Nie słuchają Boga, który ich głupotą, zmuszony uciec się musi do surowości, by obudzić ich ze snu śmierci.

Dlatego są liczne wylewy wód, trzęsienia ziemi i tyle innych nieszczęść, są to owoce ludzkiej głupoty, która nie zwraca uwagi. Jeszcze zwróć uwagę na nieprawdopodobne prześladowa­nia, jednak rzeczywiste, jakie diabeł wzbudza przeciwko tym, którzy nie trzymają się Boga. Możesz się więc jeszcze raz przekonać o aktywnej mocy Mego nieprzyjaciela i waszego oraz całego Kościoła.

Synu pomyśl i rozważ nieświadomość ludzi i tylu wybra­nych na nauczycieli prawdy. Oni mają być światłem zapalo­nym, by oświecić ciemności, a stali się sami mrokiem. Dlatego mają oni oczy, a nie widzą, mają uszy a nie słyszą tych złych rzeczy jakie się dokonują. To wytłumaczyć można tylko osobistym działaniem szatana i jego niegodziwych zastępów.

Diabeł jest twórcą wszystkich zdrad i spisków, które ciągle się pod jego piekielnym wpływem wzmagają. Tylko dzisiejsi ślepcy nie widzą tego, co rani Kościół, a z nimi ludy ziemi.

Dzika tyrania szatana dochodzi już do najwyższej miary, poza którą już dalej posunąć się nie może. Mówiłem to zawsze, że Ja nie chcę zła, bo Jestem Bogiem, Jestem Miłością! Bóg jest nieskończoną doskonałością, a zło za­wsze jest niedoskonałością. Ale dopuszczam zło, by było za­czynem dobra. Synu zbliżamy się do ostatniego kresu tego nieludzkiego konfliktu. Jest to okres, w którym będziesz świadkiem najdziwniejszych zdrad, najistotniejszych świętokradztw przeciw­ko Bogu i Kościołowi, dokonanych właśnie przez tych ludzi, którzy winni być Ich największymi obrońcami.

Synu, można uzdrowić ludy i narody, ale za jaką cenę? Wystarczy uważne czytanie Biblii by to zrozumieć. Ty ujrzysz godzinę oczyszczania. Wtedy przypomnij sobie Moje słowa, by pozostać mocnym i stałym w wierze.

Uprzedzam synu twoje pytanie: czy nie mógłbyś będąc Sy­nem Boga Żywego neutralizować tę szkodliwą działalność sza­tanów zamykając ich w piekle, jako właściwym ich miejscu i kary?

Tak mógłbym to wszystko, bo jestem Bogiem, a jeśli tego nie czynię, to tylko dla słusznych powodów. O niektórych z nich już wiesz. Teraz jest rzeczą konieczną, by oczyszczenie w Moim Mistycznym Ciele dokonało się tak, jak dokonało się kiedyś, w Moim Ciele fizycznym.

Miłosierdzie i Sprawiedliwość powinny mieć dopełnienie. Moje wezwania, nawet kilkakrotnie do niczego nie posłużyły. Moje Boskie obietnice na nic się zdały, tak liczne interwencje na ziemi Mojej i waszej Matki. Nic nie zyskały Moje napo­mnienia, mało kto je przyjął.

A przecież to były napomnienia pochodzące z Mojego Miło­siernego Serca, ode Mnie, Syna Jednorodzonego Boga wraz z Ojcem i Duchem Świętym.

Wyśmiewano się ze Mnie, szydzono ze Mnie, znieważono na wszelkie sposoby swą głupią niewiarą. Ale zobaczą jaki straszny jest Gniew Boży.

Tego chcieli i to wywołali. Głupcy siadali za stołem nieprzyjaciela, byli więc przez niego oszukani i zwiedzeni. Związał ich ze sobą diabeł najgorszymi namiętnościami pociągając na wieczne potępienie.

Wszystko to jest straszną rzeczywistością, na którą trzeba było i teraz trzeba zareagować, lecz ona znalazła Mój Kościół pozbawiony tej obrony jaką mu dałem. Obojętni, konsekrowa­ni przeszli do nieprzyjaciela i teraz współpracują z nim poma­gając mu w jego niecnej grze. Z takich osiągnięć czart jest ogromnie pyszny i zazdrosny. Te właśnie osiągnięcia pomogą mu skierować swą nienawiść przeciwko Mnie zarzucając Mi błąd i niepożyteczność Krzyża. Głupi, pomylony i opętany, jeszcze raz ujrzy Oblicze Boskiej Wszechmocy ukazujące się na Niebie i ziemi w całym Jego blasku. Ale całkowicie się jeszcze przekona, aż przy końcu czasów, kiedy powrócę na ziemię w Wielkim Majestatem i Chwałą, by sądzić żywych i umarłych. Szatan jeszcze raz zobaczy co potrafi miłość i Spra­wiedliwość Boża.

Kościół będzie wspaniały, jak nigdy, wobec nieba i ziemi. A diabeł, niepoprawny przyjaciel, będzie musiał wbrew swej woli uznać, że przewrotną aktywnością chciał go zniszczyć.

Nadeszła godzina, synu Mój, w której wszyscy dobrzy wy­raźnie zrozumieją czasy i zajścia dotyczące Mego Kościoła i całej ludzkości. Trzeba wierzyć, wierzyć mocno, ufać i ko­chać tego, który nigdy nie robi zawodu. Kto wierzy we Mnie nie umrze na wieki. Tylko ja sam jestem Zmartwychwstaniem i Życiem. Kto we Mnie wierzy i Mnie kocha, wybawię go od gniewu nieprzyjaciół. Nie zapomnę o nim w chwili doświadcze­nia. Błogosławię cię!

Treść trzeciej przepowiedni Fatimskiej:

Dane dotyczące przebiegu wojny:

Dla całego świata będzie zaskoczeniem i szokiem błyska­wiczne natarcie na Rosję. Od momentu natarcia na Rosję na­tężenie walki i okrucieństwa będą straszliwe.

Chiny naśladować będą postępowanie Japonii, zaskocze­nie, szybkość i terror. Zwycięstwa Chin przerażą Amerykę. Amerykanie zaatakują Syjam i Kambodżę, ale ogromne ilości wojska będą musieli przerzucić do Azji, lecz nie będą mogli wycofać się ze względu na swój upór i zaangażowanie w Wiet­namie. Chiny użyją lotnictwa, zrzucą bomby na wiele miast. Bomby jądrowe, bakteriologiczne na zakłady przemysłowe, zbrojeniowe, ośrodki doświadczalne broni. Tym wywołają po­tworne zniszczenie i wstrząsy, zaburzenia w przyrodzie, co się na nich zemści. Armia chińska zginie od bomb (które sa­ma będzie chciała zrzucać na cały świat), choć na razie bę­dzie zwyciężać.

Uderzą w wielu punktach tak, że Rosja będzie zmuszona walczyć na całej granicy. Jednocześnie potężne desanty będą lądować w głębi kraju. Amerykanie nie będą się mieszać, lecz będą życzyć zwycięstwa Rosji, widząc co robią Chińczycy. Niemcy wciągną USA do wojny jako sojusznika. Pomoc amery­kańska dla Niemiec będzie mała i spóźniona, dlatego że cała uwaga będzie skupiona na Azji gdzie znajdują się wojska USA, Anglii (Turcja, Irak i Bałkany) i to w obronie przed Chińczy­kami.)

To, co zrobią Niemcy - będzie krokiem samobójczym, jed­nak będą liczyć na sukces i zajęcie Polski. W swojej nienawi­ści nie zorientują się, że sympatia Zachodu i reszty świata jest po stronie Rosji. Chińskie wojska będą niszczyły i równa­ły z ziemią wszystkie miasta i wiele wsi ludności białej, a oszczędzały ludność republik azjatyckich, które częściowo powstaną przeciwko Rosji, przyłączą się do Chin i będą prze­ciwko hegemonii białej rasy. Głosić będą jej koniec, a siebie mianują ręką sprawiedliwego losu. Nastąpi atak Niemiec przez zaskoczenie. Rosja runie na Europę, pomijając już działania Polski, Czechosłowacji, widzą­cych, że w razie zwycięstwa Niemiec czeka ją zagłada. Rosja wywrze w tym kraju wielką wściekłość za cios z tyłu, za przegrywanie na wschodzie, za widmo klęski. Dopiero, gdy dojdzie do Atlantyku, ruszą inne narody zagrożone bezpośrednio. Rosjanie cofać się będą na skutek walk na Ukrainie, zostawiając za sobą popioły miast i spaloną ziemię. Obojętność, krzywdy, bogacenie się innych, zaprzeczanie prawom Bożym - zostaną pomszczone.

Przykładem tego będzie los Szwajcarii i Szwecji. Rosja zdradzając i łamiąc podstępnie umowy i traktaty, zazna tego na sobie. Zdrady i klęski zaznają Ukraina i Litwa, już niezależne od Rosji, w mniejszym stopniu Łotwa, Estonia i Białoruś. Polska i Węgry będą stosunkowo spokojne. Jedynym narodem chronionym przez Miłosierdzie Boże w tej ogólnej katastrofie pozostanie Kraj Maryjny - Polska; Czechosłowacja zostanie zniszczona już w czasie powrotu wojsk rosyjskich, które będą dążyły na Bałkany i Ukrainę. Od południa z Iraku uderzą Amerykanie, w Turcji Anglicy i za­cznie się powstanie na Kaukazie. Przy tak licznych frontach trudno podać kolejność. Zjawiska atmosferyczne, które ukażą się na niebie na początku wojny, są ostatecznym ostrzeżeniem zapowiedzianym przez Maryję Królową Świata. Są potwierdzeniem, że nadcho­dzi zapowiedziany kres wojen i kataklizmów przyrody. Są też znakiem, że nie udało się obudzić w ludziach żalu i skruchy, chęci zmiany sposobu życia, aby móc powstrzymać zło wiszące nad światem. Lecz sprawiedliwość Boga nie może dłu­żej tolerować triumfu nikczemności i pogardy dla Jego świę­tych prawd. Miłość wzajemna wróci do ludzi przed całkowitą zagładą; a więc Miłosierdzie Boga Ojca będą ratunkiem da­nym światu.

Dane o kataklizmach:

Kataklizmy spowodują taką panikę i tyle nieszczęścia, że nie będzie można prowadzić planowanych działań wojennych. Nie wystąpią jednak od razu wszędzie w tej samej mierze. Bę­dą to ruchy skorupy ziemskiej nasilające się do bardzo potęż­nych i gwałtownych wstrząsów. Zaczną wybuchać wulkany i odżywać nawet dawne, uważane za martwe. Wulkan Etna spowoduje katastrofę na całej Sycylii. Włochy będą ewaku­owane. Wybuchy Etny i innych wulkanów wywołają zaburze­nia atmosferyczne, deszcze, popioły, huragany i wylewy. Na Morzu Śródziemnym ruchy wywołają potworne fale - zmieni się linia brzegowa. Zatoną niektóre wyspy, inne wyłonią się z dna morskiego. Z Oceanu Atlantyckiego wyłoni się nowy ląd.

Trzęsienia ziemi i (lądów) dna pod wodą, wywoływać będą fale, które spowodują zniszczenie brzegów Europy, Afryce oraz Ameryce. Ucierpi przede wszystkim Europa, Anglia, USA oraz wiele wysp na Morzu Karaibskim. Ostateczne zdarzenie nastąpi w ciągu paru godzin.

Potem nastąpią łagodniejsze dni. Uszkodzone zostaną wszystkie miasta przybrzeżne, a ląd będzie bardzo zniszczo­ny. Cała Holandia, Belgia i miejscami Niemcy będą zalane. W Ameryce wielkie trzęsienia ziemi będą trwały jeszcze długo po tym, kiedy w Europie nastanie spokój.

Od strony Pacyfiku, Kalifornia będzie zniszczona aż do gór, a fale Pacyfiku zaleją wiele miast: Los Angeles, San Francisco i inne. Zniszczenie miast uzależnione będzie od te­go, czy ludzie się poprawią. Są takie miasta, które ściągnęły na siebie tyle win, że postępowanie ich musi być pomszczone - od mieszkańców ich będzie uzależnione czy będą zniszczone. Do nich należą: Nowy York, San Francisco, Waszyngton i in­ne miasta tolerujące bezprawie.

W Polsce mogą ulec zniszczeniu miasta przybrzeżne. W czasie wojny żadne miasto nie będzie zniszczone przez bombę jądrową. Miasta będą zagrożone bombardowaniem (ca­łe Zagłębie). Ludność stąd będzie ewakuowana; nie powinna wracać - aż po kataklizmie. Poznań nie będzie zniszczony. Podczas wojny bomby i pociski grożą Szczecinowi, portom i Śląskowi. Miast na Ziemiach odzyskanych Niemcy niszczyć nie będą, licząc na ich zagarnięcie. Ucierpią tylko porty, obiekty strategiczne i przemysłowe, lecz dużych zniszczeń nie będzie, bo Polska obronna już do tego nie dopuści. Po kilku dniach działań wojennych, walki przeniosą się do Niemiec da­leko od Polski. Niemcy będą niszczyć się wzajemnie z niesa­mowitą pasją i wściekłością - prawo nienawiści wraca do te­go, kto je stosował, państwa Europy będą zniszczone. Niemcy, Dania będą zalane. Wszystkie ziemie przybrzeżne dużo ucier­pią. Mniej Norwegia. W Szwajcarii wystąpią ruchy górotwór­cze a z nimi związane wylewy rzek i zerwanie tam, powodzie i obsunięcia się ziemi. Dotyczy to także Austrii, Tyrolu, pół­nocnych Włoch i Alp francuskich. Mrozy i śnieżyce będą unie­możliwiały pomoc. Wstrząsy skorupy ziemskiej spowodują zmiany dna oceanu, wybrzeża, a nawet zmiany kierunku pły­nięcia rzek. Mapy będą musiały być wykonywane od nowa. Na Bałkanach wystąpią lokalne trzęsienia ziemi, zaburzenia atmosferyczne, huragany i śnieżyce. Bałkany tylko częściowo będą zniszczone. Od południa kataklizmy zaskoczą armię chińską już w Europie. W trakcie walki z Rosją Chińczycy cof­ną się. Będzie to trwało zaledwie tygodnie, lecz tak będzie okropne w swej grozie, jakiej nie było na ziemi. Paryż w cza­sie kataklizmu zmieni się w ruinę, ale wszyscy nie zginą. Pa­ryż odbuduje się, spłonie jednak całe centrum. Nadchodzące wypadki zmienią oblicze ziemi, wszystkie narody zmuszą do działania. Jedynie pod presją wojen, inne wskutek żywioło­wych zniszczeń, rozpadu władzy, paniki, głodu. Wszystkie staną w obliczu zagłady, jaką niesie zastosowa­nie broni jądrowej. Polska tym razem zostanie oszczędzona, będzie jedy­nym państwem, które ze światowego kataklizmu wyjdzie po­tężniejsze, silniejsze, wspanialsze. Od niej zależeć będzie przy­szłość Europy. Od niej rozpocznie się odrodzenie świata, przez ustrój, który wytworzy nowe prawa, które wprowadzi przez zwrócenie się do Boga i poddanie się Jego prawom danym ludzkości.

Polska w granicach swoich realizować będzie prawa Boże, gdyż dosyć zaznała krzywd, niesprawiedliwości, zbrodni, bez­prawia, nieludzkości. Zbuduje nowy dom braterstwa wszyst­kich narodów świata, a dla swoich dzieci będzie matką. Niko­go nie odrzuci, nie potępi, przygarniać będzie chętnie, nieść będzie pomoc i opiekę. Jedyną Ojczyzną będzie dla wszyst­kich, co Ją znają, kochają Jej tradycje i historię. Jako Matka prawdziwa zwraca się do wszystkich Polaków, aby ich ostrzec, przygotować i pomóc. Straszliwe wojny przyniosły by światu zagładę, gdyby nie Miłosierdzie Boga. On ześle katakli­zmy o tak wysokiej sile i grozie działania, aby mogły zgasić wojnę.

Przyjąć należy w pokorze i ze zrozumieniem klęski, które za winy ludzkości nadchodzą, jeśli ludzie się nie zmienią. Zbrojenie, nienawiść, pycha, egoizm, wyzyskiwanie, pastwie­nie się nad słabszymi narodami, pogarda dla innych, zamiast pomoc i opieka, brak miłosierdzia Bożego dla tych, którzy go dla innych nie mieli. Będzie ono ostoją dla słabych, lecz na wielkie i pyszne narody nadchodzi sprawiedliwość, ponieważ rasa biała miała więcej siły i władzy, a starała się ją wykorzy­stać dla niecnych celów.

Ostrzega się wszystkich Polaków będących na terytoriach niemieckich - jeżeli ocaleją z wojny, mogą zginąć w falach morza, które zaleje prawie cały kraj. Nad Niemcami, może być użyta broń jądrowa. Ogień, powietrze, woda - zbuntują się, gdyż skalane zostaną wszystkie żywioły ziemi, wszystkie siły przyrody wykorzystali Germanie, aby niosły śmierć uwie­lokrotnioną. Dolina Renu zostanie doliną śmierci. Wielkie mia­sta zmienią się w popiół, który zmyje fala morska. Nowe lądy podniosą się z dna oceanów, a fale wywołane przez wynurze­nie ziemi, pójdą z potęgą dotąd nieznaną. Wpłyną w głąb lą­dów, zaleją ziemie krajów Holandii, Danii, Portugalii. Tragedię przeżyje Szwajcaria i Anglia. Przez Londyn przejdą fale, ta­kie, że miasto zostanie starte z powierzchni ziemi, tak jak wielkie porty USA. Poruszone zostaną dna oceanów, echem odezwą się lądy.

Trzęsienia ziemi, ruchy gór, wybuchy wulkanów wstrząsną całą Europą. Morze Śródziemne wystąpi z brzegów (Sycylii grozi nawet zagłada). Pomału fala śmierci przesunie się do Ameryki Płd. i Azji. Dwoma skrzydłami otoczy świat i kiedy na ląd europejski przyjdzie uspokojenie, USA rozpoczną swoją drogę krzyżową. Od Pacyfiku do Atlantyku - zaczną się zapadać lądy i usuwać góry. Przez cały kontynent będzie przecho­dził ogień i huragany, a fale oceanu wyleją w urodzajne doliny Kalifornii i miast południowych. Za nimi przyjdzie strach i panika z ciężkim trudem opanowana podczas działań wojen­nych.

Trzecia tajemnica Fatimska, została dopiero zatwierdzona i częściowo ogłoszona, przez Papieża Piusa XII, gdy wybuchła II wojna światowa i zaczęły spełniać się przepowiednie dzieci. Dalszą częścią Objawień Fatimskich jest Garbandial zapoznaj­ my się pokrótce z tymi tak ważnymi dla świata objawieniami Maryi Dziewicy.

Trzy dni ciemności

I po trzech dniach ciemności

Objawienie się Matki Bożej bratu zakonnemu Dawidowi Lopez'owi w Medjougorje w Jugosławii w dn. 75 sierpnia 1987r. Brat Lopez zmarł w lutym 1988r. Był zakonnikiem amerykańskim mieszkającym w Teksasie.

Najpiękniejszy będzie obraz życia ludzkiego. Będą pracować nie dla własnego dobra, ale w imię Miłosierdzia i służby bliźniemu. Praca, pieniądze i potęga będą bezużyteczne. Nie bójcie się trzech dni ciemności, które nastąpią, nad ziemią. Ci, którzy żyją według moich przykazań i w duchu moim, ostrze­żeni będą głosem wewnętrznym, tydzień, albo trzy dni przed nadejściem ciemności.

Dzieci moje będą odchodzić od grzechu i uciekać się do mo­dlitw, tak jak ich prosiłam. Używać będą wodę święconą i po­święcone przedmioty religijne i otoczą specjalną czcią, obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa, bezustannie paląc przed nim świece. Dzieci moje, szczęśliwe będą żyjąc ubogo i będą mniej uzależnione od dóbr materialnych.

Księża zajmować będą się nie tylko własnym życiem du­chowym, ale wspomagać będą wiernych w ich próbach wzmocnienia i wzbogacenia modlitw. Dzieci Moje unikać będą tych, którzy głoszą rewolucję i przewroty, bo ci są narzędzia­mi szatana.

Zasmucona jestem stanem życia religijnego w zachodnich narodach, które wyrzekły się ślubów ubóstwa i poświęce­nia... Będą bardziej kuszone przez szatana i nie będą mogły Oprzeć się jego duchowym i materialnym pokusom. Narody te muszą powrócić do życia w duchu i posłuszeństwie do Chry­stusa, Syna Mojego.

Nie bójcie się niczego i nikogo. Módlcie się do Boga, czytajcie Pismo Święte i przyjmujcie Sakramenty Święte. Będę z wa­mi w czasie trwogi. Niech nie tracą nadziei ci, którzy starają się pokonać swoje słabości, bo Bóg im nie zapomina wysiłku i poświęcenia.

Oto są wrażenia które odniosłem kiedy Najświętsza Dziewica mówiła do mnie. W ciągu trzech dni ciemności ziemskich, wszystkie demony piekielne będą na ziemi.

Ciemności będą, tak wielkie, że nikt nie zobaczy swojej ręki. Ci którzy nie będą w stanie łaski uświęcającej, umrą ze strachu na widok diabłów, albo umrą z szaleństwa.

Najświętsza Dziewica powiedziała do mnie: „Zamknijcie drzwi i okna i nie słuchajcie nikogo kto wołał­ by z zewnątrz”. Największe pokusy przyjdą od złych diabłów, naśladują­cych głosy naszych bliskich.

Najświętsza Dziewica mówiła: „Nie dajcie się zwabić, bo to są głosy piekielne chcące pod­stępem skłonić was do opuszczenia domu. Dlatego w drodze do waszego domu wiele ludzi utonie starając się przejść wodę w ciemnościach. W strachu, bliźni zabije bliźniego i umrze w grzechu”.

„Bóg Ojciec już wybrał ludzi, którzy będą męczennikami, na początku trzech dni ciemności. Niech nie ogarnia ich lęk, bo Bóg da im wytrwałość i po ich męczeństwie aniołowie unio­są ich ciała i dusze do nieba.”

Najświętsza Dziewica natchnęła mnie do modlitwy pokutnej do Pana, by te dni ciemności nie przyszły na zimie, i aby nie było wtedy kobiet brzemiennych rodzących dzieci. Będzie wtedy bar­dzo zimno, brak ogrzewania i brak pomocy lekarskiej, Matka Bo­ska udzieliła mi dwie specjalne faski, których nie mogę objawić, oraz przekazała mi słowa: „Powiedz ludziom, aby szukali znaków i nie tracili czasu szukając daty i godziny tych wydarzeń”. Ktoś przepowiedział już datę i zapytałem Matkę Boską, o to. Odpowiedziała mi: „Bądź ostrożny w stosunku do tych, którzy wspominają daty”.

A więc nie powinniśmy myśleć o dniu i godzinie, bo jeżeli znalibyśmy dzień sądu ostatecznego, to postępowalibyśmy bez obaw i odciągalibyśmy nawrócenie się do Boga.

Najświętsza Dziewica powiedziała: „Ciemności będą trwały dokładnie 72 godziny. Tylko na­kręcone zegary będą wskazywać czas, gdyż nie będzie żadne­go prądu elektrycznego. Po dniach ciemności, będzie zielono i czysto. Woda będzie czysta jak kryształ. Nie będzie żadnego skażenia w wodzie i w powietrzu. Będzie to najpiękniejszy ob­raz życia ludzkiego. Ludzie będą pracować dla własnych po­trzeb, lecz z miłosierdzia i dla dobra bliźniego.

Lecz, żeby doczekać tych czasów, najważniejsza jest skru­cha. Musicie żyć w Miłości i Miłosierdziu, w stanie łaski uświęcającej i konieczne jest utworzenie środowisk religij­nych, w których każdy może uzyskać pomoc od swoich braci.

Dni ciemności będą bardzo trudne do przetrwania w sa­motności i dla rodziców z dorosłymi dziećmi, bo będą słyszeć głosy swoich dzieci poza oknami”.

A więc według Matki Bożej, Chrześcijanie muszą stworzyć reli­gijne nastawienie środowiska, dbając szczególnie o starszych i osamotnionych, traktując ich tak, aby ci nie czuli się odtrąceni. Rodzice zwłaszcza ojcowie, powinni uczyć swoje dzieci modlitwy, bo ta modlitwa przyniesie zbawienie w ostatnich momentach ciemności.

Chciałbym skierować te słowa do księży: „Są oni odpowiedzialni za ostrzeżenie wiernych przed nad­chodzącą ciemnością i o zachęceniu ich do skruchy. Nie mogą obawiać się głosić Słów Bożych i tego co zostało objawione, bo prorocy przepowiadali to samo. Nie można tracić czasu igno­rując te przepowiednie. Księża zobowiązani są uczyć ludzi skruchy, modlitwy do Ducha Świętego. Muszą nauczać ludzi wyrzeczeń materialnych. Praca, pieniądze i siła będą zbytecz­ne. Księża powinni kazaniami przygotowywać ludzi do śmier­ci. Bardzo ważne jest przedstawienie ludziom nieba i piekła, i skutków ludzkich grzechów, zwłaszcza grzechów śmiertel­nych. Nasz Pan woli nawrócenie się ludzi w miłości, ale jedno­cześnie przyjmie nawrócenie się w obawie przed sądem osta­tecznym. Przyjmie nas w miłości i w imię Bojaźni Boskiej. Najważniejszy jest fakt oddania się Bogu, a księża mają obowiązek duszpasterski kierować wiernymi. Żeby potwierdzić moje słowa, dodam, że zanim nadejdzie sąd ostateczny, ukaże się znak. Podczas bezchmurnego dnia, na niebieskim niebie wszyscy zobaczą „Czerwony Krzyż”, pu­sty w środku. Kolor czerwony ma dwa znaczenia, krew Jezu­sa Odkupiciela i krew męczenników wybranych przez Boga na ofiarę dzieci Moje, najpierw na niebie, nocą ujrzycie złocisty wielki Krzyż. Wszyscy na całym świecie usłyszycie wielki grzmot, powstanie wielki wicher jako trąba morska, wszystko zmiatać będzie co stanie na jego drodze. Ziemia nagle zacznie drżeć, początkowo z przerwami, a potem bezustannie kolebać się będzie. Gwiazdy będą zmieniały swój kierunek szybko i zupełnie inaczej jak zawsze, widok nieboskłonu się zmieni, zginie Duży Wóz, mały Wóz, wszystko będzie się od siebie od­dalać, niebo stanie się inne, nieprzyjemne. Między wami poja­wią się tej nocy ci, co dawno pomarli. Będą też przebiegać uli­cami wytoczone z piekła wozy naładowane demonami i złymi duchami.

One to będą czynić wielkie spustoszenie, zgiełk, hałas, jęk, płacz. Domy wasze będą się rozpadały jak domki z kart. W tej strasznej godzinie szatani będą śmiało sobie poczynać, pory­wać będą dusze tych, co Boga się wyrzekli i szerzyli na świe­cie niewiarę, tych, co to z serc ludu Bożego krzyż i wiarę wy­rwali. Tej nocy ciemnej niech drżą też matki morderczynie, te, co mordowały dzieci poczęte.

Groza wielka, a grozy coraz więcej będzie. Morza oraz oce­any wystąpią z brzegów i będą iść na ląd w postaci wielkiej ściany stojącej. Potem wszystko obejmie pierścień, który bły­skawicznie będzie się rozszerzał z minuty na minutę. Będzie stawał się ogniem huraganowym tak, że obejmie całą kulę ziemską. Wszystko zacznie płonąć, woda morska z oceanów wrzeć będzie i płonąć jak nafta.

Jeśli te dni ciemności nie będą ludzkości odwrócone, (a to zależy od was i waszych modlitw pokutnych) wszystko co żyje na ziemi w tych dniach ciemności zginie.

Łaski Miłosierdzia Bożego dostąpią jedynie ci, co Boga ma­ją w sercu, żyją według świętych przykazań, wierzą silną wiarą w Trójcę Przenajświętszą, w Niepokalaną Dziewicę Ma­ryję. Tylko oni mogą przetrwać i przez modlitwę i ofiarę swo­jego cierpienia, przetrwają.

Po trzech dniach straszliwej nawałnicy, strasznego Gnie­wu Bożego, ciemności powoli będą opuszczały zbolałą, spaloną planetę ziemię. Widok jej będzie bardzo straszny. Będą zglisz­cza, same zgliszcza, popioły. Tam, gdzie były góry będą wiel­kie rozpadliny i gotująca się woda w nich. Tam, gdzie były morza, będą kamienne błotniste obszary. W tym czasie wszystkie wody będą zatrute i ciemne.

Piątego dnia zstąpi z nieba, święty majestatyczny Anioł Boży w białych szatach. W dłoni będzie trzymał gałązki hizo­pu i On to, do wszystkich mórz, rzek włoży owe gałązki hizo­pu i oczyści wody, i znowu smak gorzkiej wody zmieni się w słodką, nadającą się do picia. A woda stanie się jasna, uświęcona mocą Bożego hizopu i będzie zdrowa jako napój; W tym czasie nie będzie drzew i nie będzie żadnej roślinności, tylko nagie skały.

Ta ziemia, którą Bóg Święty stworzył dla człowieka jako błogosławieństwo, bo ona rodzi wszelkie potrzebne do życia płody, wykonuje posłusznie plan Świętego Boga w tych dniach stanie się bezpłodną na czas i pół czasu. I poznają lu­dzie, czym jest święta Wola Boża, czym jest Jego Moc święta. Ci, którzy przeżyją ten straszny Gniew Świętego Boga, zrozumieją kto jest na wieki Panem Nieba i ziemi, że jedynie Bóg w Trójcy w swojej i wielkim Majestacie i Chwale. W te dni zro­zumieją, kto im dawał chleb na co dzień i wszystkie inne pożywienie, by człowiek mógł żyć i wzrastać. Ci co zostaną, będą bardzo płakać i przepraszać Boga za wszystkie grzechy całej ludzkości i zapanuje nowa era. Będzie jedna wiara, jeden święty Pasterz Jezus Chrystus i wszyscy w te dni będą się wielce miłowali i strzec siebie nawzajem przed popełnieniem grzechu, przed jego jadem i już nigdy nie będzie przez człowieka znieważane Najświętsze Imię Boże. Pan będzie przechadzał się wśród swego ludu jako Pasterz do­skonały.

Z nieba zostanie zesłana Nowa Jerozolima i będzie złożona w niej, przed Tronem Najwyższego Boga wieczna doskonała Ofiara Baranka Świętego, która po wszystkie wieki wieków obmyła ziemię i plemię ludzkie. Ołtarz świątyni będzie trwał wiecznie, jako ognisty Krzyż Cierpienia i Męki, Zwycięstwa i Miłości, Miłosierdzia nieustającego Jezusa Chrystusa. I nikt już nie ośmieli się znieważać tego Znaku, sięgać dłonią swoją, by Go usunąć. On będzie trwał na wieki.

W tych dniach otarta zostanie każda łza i nikt już nie bę­dzie ronił. W dniu chwały Pana Zmartwychwstałego ożyje cała ziemia, zazielenią się trawy, zazielenią się suche konary drzew i ptactwo z wesołym świergotem licznie w nich za­mieszka. Wody ponownie zaroją się rybami, a nie będzie już wielkich gadów i nikt już nie będzie spożywał mięsa, bo wszystko będzie nowe i piękne i doskonałe.

Dzieci Moje, po znakach uczcie się poznawać zbliżający się dzień nawiedzenia Pańskiego, dzień sądu, sprawiedliwości i chwały. I niech on was nie przyłapie na usługach szatana, bo przyjdzie potrzask, jako sidło ukryte myśliwego. Dzień ten dokona oczyszczenia i zmiecie z ziemi całe zło, zmiatając na wieki wieków węża starodawnego, szatana. Łeb jego zostanie starty stopą Najwyższego i strącone też zostaną wszelkie hor­dy szatańskie, wszelkie demony i wszelka złość, chciwość, kłamstwo, obłuda, komunizm, demokracja, ateizm, kapitalizm, socjalizm i wszelki ustrój bezprawnie się panoszący nad ludem Bożym na ziemi. Wszystko zostanie święte i nowe. Na czele ludu Bożego stanie niepokonany Władca Jedyny i Święty, przed którego Obliczem upadają i wielki pokłon oddają Aniołowie, wszystkie trony królewskie i przywódcy, bo to On, Jedyny Święty, godzien jest wziąć wszelką Chwałę, Majestat, bo On nie ma początku ni końca, zawsze wieczny. Przyszedł od Boga Najświętszego na Ziemię do swoich jako Światło i Sło­wa Boga wiecznie żyjącego. I wziął ciało z Niepokalanej Dzie­wicy, Maryi Panny. On Jezus Chrystus przyniósł Zbawienie i złączył Królestwo Boże na wieki wieków z ludem sobie wybranym. Amen.

Zarozumiałość i pożądliwość ciała orężem w ręku szatana

29.VI.1978r. Pisz synu, to Ja, Jezus!

Chcę abyś zrozumiał, że zarozumiałość ludzka powoduje w ten sposób ciemności w ludzkich umysłach tak, że stają się nie zdolni do najprostszych rozumowań.

Nieprzyjaciel człowieka zna dobrze naturę ludzką, bo w większości mieszka w ich ciałach, duszy, a znając słabe stro­ny, tam się zatrzymuje, działa, tam schlebia i zwodzi. Utwo­rzywszy zaś szczelinę, tamtędy wchodzi i zaczyna dzieło zniszczenia.

Co uczynił z Adamem i Ewą? Zwrócił się do niewiasty wrażliwej na próżność. „Dlaczego nie pożywasz owocu z drze­wa wiadomości dobra i zła? - Bo Pan nam zabronił pouczając, że jeśli ten owoc zjemy, umrzemy!”

„Nie - odpowiada wróg - jeśli ten owoc zjecie staniecie się podobnymi Jemu...!

Synu nieprzyjaciel jest zawsze taki sam, a sprawdziwszy w raju skuteczność tej broni, nadal jej używa z takim samym zuchwalstwem. Ileż to razy wszedł do dusz, które zdawałoby się były fortecami nie do zdobycia, a wpadły w jego szpony z całą łatwością.

Diabeł nienawidził Jana Chrzciciela, który wyrwał mu tyle dusz, trzeba go usunąć. Użył więc do tego Herodiady i jej cór­ki i sprawa była załatwiona.

Drugą pomocną bronią dla szatana jest niewiasta. Jest ona wszędzie, w kinie, w teatrze, na murach miasta i w najbardziej ukrytych zakątkach górskich. Nie ma miejsca na świecie gdzie by jej nie wysuwano, w dziennikach i wydawnictwach wszelkiego rodzaju, na najrozmaitszych przedmiotach, przedstawieniach.

Wszędzie pozostawia pożądliwość ciała, okropną broń zdobywającą niszczone ofiary.

Szatan oblega ludzkość dwoma porządliwościami - ducha i ciała i tym zawładnął cały świat. Potrafił tymi dwoma zapanować nad większą częścią świata, wylewając tym na ludzi, na narody całą swą pieniącą się wściekłość. Ukoił też tym całe swe pragnienie zła, krwi, gwałtu i wszelkiej niegodziwości. Każdy, kto poddał by cierpienia świata choćby małej anali­zie, ujrzałby wyraźnie jakie są jego przyczyny.

W Moim Kościele jest o wiele więcej ofiar, niż walczących z dzisiejszym złem. Dlaczego tak jest? Dlaczego nie wierzą już wcale Moim Słowom, które są Słowami Boga, nie zmieniającego się nigdy!

Niemało świętych wytrwało nieugięcie, bo wytrwałą była ich wiara, a z nią nadzieja i miłość. Uzbrojeni w te trzy wiel­kie cnoty stali się prawdziwymi bojownikami z mocami ciem­ności i pychą.

Co wobec dezorientacji i popłochu wojska czynią duszpa­sterze? Za wyjątkiem niewielu świętych, teraz jest to jakby wielkie wojsko pozbawione dowództwa.

Ale jeszcze gorszym złem dla wojska są oficerowie nieod­powiedni lub zdrajcy. Każdy zdrajca staje się potężną i zabój­czą bronią w ręku wroga. A ileż to dzisiaj w Moim Kościele takich oficerów, którzy przeszli do wroga niedługo sami stwierdzicie wynikłe stąd szkody.

Synu mój, dlaczego tak nalegam na wykrycie, zdemaskowanie szkód w Moim Kościele? Miłość a Ja jestem Miłością, zakrywa raczej rany a nie wystawia ich na drwiny innych. Jakże więc to Moje orędzie wytłumaczyć? Synu, we Mnie nie istnieje pragnienie poniżenia, tylko gorąca chęć uzdrawiania, uleczania, uratowania tych, którzy są na drodze zguby. Chirurg, gdy wszystkie leki zawiodą, ranę odrywa i przystępuje do operacji. Ja jestem tym lekarzem zmuszonym do odkrycia ran Mego Kościoła, by je uleczyć. Lecz jeśli nawet ta ostatnia próba okaże się nieużyteczną, jak to zapewne będzie, jakaż wtedy nastąpi straszna rzeczywistość? Synu, bądź wytrwały w modlitwie i wynagradzaniu, nawet nie wiesz ile sprawiają Memu Sercu te twoje modlitwy i wynagradzania. Błogosławię cię mój synu. Błogosławię was wszystkich teraz i zawsze.

Lucyferyczny Plan Zniszczenia Kościoła

Oficjalne wskazania z biura antychrysta na wprowadzenie złotego wieku, błogosławionego pokoju. Uzyskane od egzorcystów.

1. Usunąć Św. Michała, Opiekuna Kościoła Katolickiego z wszel­kich modlitw odmawianych podczas Mszy Św. jak i poza Mszą - raz na zawsze. Usunąć wszelkie jego figury, mówić że to polecenie Chrystusa.

2. Zastopować praktyki pokutowania podczas Adwentu (postu) ta­kie jak: nie jedzenie mięsa w piątki, lub poszczenie. Zatrzymać jaki­kolwiek czyn samoponiżania się, zamienić na akty radości, szczę­ścia i miłości bliźniego. Mówić, że Chrystus już wygrał, niebo jest dla nas i że ludzkie wysiłki są bezużyteczne.

3. Angażować pastorów protestanckich dla zmieniania i desekracji Mszy. Wmawiać wątpliwości, że Eucharystia jest bliższa prote­stanckiej wierze, iż jest to tylko chleb i symbol.

4. Usunąć całą łacinę z liturgii Mszy św. modlitw i pieśni. Wnosi ona uczucie tajemnicy i szacunku. Ukazywać to jako zaklęcia wróż­bitów, ludzie wkrótce przestaną myśleć, że kapłani są wyższej inte­ligencji.

5. Zachęcać kobiety do zdejmowania nakryć głowy w kościele, włosy są (sexsi) zmysłowe. I niech żądają one prawa bycia diako­nami, kapłanami. Opierać to na konstytucji Kościoła. Zacząć ruch wyzwolenia kobiet.

6. Zastopować przyjmowanie komunii na kolanach. Przykazać za­konnicom, aby nie pozwalały dzieciom trzymać złożonych rąk przed i po komunii. Mówić im, że Bóg kocha je takie jakie są i chce je widzieć całkowicie zrelaksowane.

7. Zlikwidować kościelną muzykę organową. Wprowadzić gitary, lutnie, perkusje i przytupywanie. Zapobiegnie to jakimkolwiek mo­dlitwom osobistym lub rozmowom z Jezusem. Nie dawać Mu czasu na wzywanie dzieci do religijnych powołań.

8. Profanować Hymny do Matki Boga i Św. Józefa, mówić że są zbyt bałwochwalcze, zastąpić je pieśniami protestanckimi, to wpro­wadzi sugestię że Kościół katolicki uznaje iż protestantyzm jest prawdziwą religią, lub co najmniej równorzędną Kościołowi Katolic­kiemu.

9. Zmienić wszystkie hymny, nawet do Jezusa. One przypominają ludziom ich słodkie dzieciństwo, co w konsekwencji przypomina im o pokoju jaki przychodzi przez odmawianie sobie czegoś i pokutę do Boga. Wprowadzić nowe pieśni, aby przekonać ludzi, że poprzednie obrzędy były błędne. Zapewnić, aby mieć co najmniej jedną pieśń w każdej mszy, która nigdzie nie wymienia imienia Jezusa, lecz tylko miłość ludzi. Młodzi będą entuzjastami miłości bliźniego.

10. Usunąć wszystkie relikwie Świętych z ołtarzy, a następnie za­stąpić je ołtarzami pogańskimi nie błogosławionymi, które będą używane dla składania żywych ofiar, w mszach szatańskich. Anu­lować prawo kościelne, które mówi, że Msza w kościele może być odprawiana tylko na ołtarzu zawierającym relikwie świętych.

11. Zatrzymać praktykę odmawiania Mszy przed Eucharystią Świętą w tabernakulum. Nie dopuszczać żadnych tabernakulów na stołach używanych do mszy. Ołtarz powinien wyglądać jak stół w jadalni, zrobić go przenośnym, w celu zasugerowania, że nie jest Święty, lecz może spełniać podwójne zadania do wszystkiego, jak np. stół konferencyjny, lub do gry w karty, za nim postawić co najmniej jedno krzesło, niech ksiądz na nim siada po Komunii, dla zaznaczenia jego odpoczynku po jedzeniu. Nigdy nie pozwalać księ­żom klęczeć podczas Mszy, jak również ludziom podczas podawania Komunii.

12. Usunąć Świętych z kalendarza Kościelnego, paru za jednym przedrukiem. Zabronić kapłanom mówienia o Świętych, chyba że są wymienieni w Ewangelii. Mówić, że w kościele mogą przebywać protestanci którym mogłoby to się nie podobać.

13. Podczas przedstawiania Ewangelii, opuścić wyraz „Święty” w Ewangelii wg. św. Jana. Po prostu mówić Ewangelia wg. Jana. To będzie powodować, że ludzie nie powinni ich więcej czcić, przepisy­wać biblię, aż będzie identyczna z protestancką.

14. Usunąć i zniszczyć wszystkie osobiste książeczki do modlitwy, zakończy to odmawianie litanii do Serca Jezusa. Błogosławionej Matki, Św. Józefa oraz przygotowania do Komunii. To również sku­tecznie zmniejszy dziękczynienia po Komunii do pozorowanych.

15. Usunąć wszystkie figury i obrazy Aniołów. Po co mieć wokoło figury naszych wrogów? Nazywać to legendą lub historią złych cza­sów.

16. Wyeliminować Zakon Mniejszy Egzorcystów, wyrzucających diabła. Pracować szczególnie mocno nad tym. Ugruntować myśl, że nie ma rzeczywistego diabła. Mówić, że jest to ewangeliczny spo­sób, ukazywania zła, że nie może być dobrego opowiadania bez czarnego charakteru. Następnie przestaną wierzyć także w piekło i nie będą obawiać się tam iść.

17. Nauczać, że Jezus był tylko człowiekiem, który miał braci i siostry i nienawidził istniejących instytucji. Mówić, że lubił przebywać w towarzystwie prostytutek, szczególnie Marii Magdaleny. Opowiadać, że nie przebywał w Kościołach i Synagogach. Pamiętaj, że możesz spowodować aby zakonnica porzuciła zakon, przez odwo­łanie się do ich próżności, wdzięku, urody. Spowodujecie zrzucenie habitu, który automatycznie doprowadzi do odrzucenia ich różańców. Pokazywać światu, że są różnice zapatrywań w ich zakonie a powołania wyschną.

18. Spalić wszystkie katechizmy. Powiedzieć nauczycielom religii, aby uczyli miłości ludzi, zamiast miłości Boga. Mówić, że jest doj­rzałością kochać otwarcie, uczynić seks powszechnym wyrazem mi­łości na lekcjach religii. Uczynić kult ciała nową religią.

19. Zamknąć wszystkie szkoły katolickie, przez zredukowanie liczby powołań zakonnych. Mówić, że zakonnice są niedopłaconymi pracownikami społecznymi i że Kościół bogaci się na nich.

20. Zniszczyć Papieża przez zniszczenie jego Imperium Uniwersytetów. Oddzielić Uniwersytety od Papieża przez głoszenie, że rząd (państwo) z przyjemnością przeznaczy na nie fundusze. Zmienić nazwy religijnych instytucji na świeckie nazwy, jak np. Immaculate Conception School na Compton High School. Nazywać je Ekume­niczne (czyli wielowyznaniowe)

21. Atakować władzę papieża, przez nałożenie ograniczenia wieku w tej służbie. Granicę wieku stopniowo obniżać. Mówić, że to z tro­ski aby nie był przepracowany.

22. Bądźcie śmiali, osłabiajcie Papieża przez ustanowienie synodu biskupów. Papież będzie wówczas figurantem, tak jak Anglia rzą­dzona jest przez Izbę Lordów i Parlament. Kościół będzie otrzymywał rozkazy od nich. Następnie osłabić władzę biskupią przez usta­nowienie odpowiednika synodu na poziomie księży. Mówić, że księ­ża w końcu otrzymują uznanie na jakie zasługują. Następnie osłabić władzę księży poprzez utworzenie grup świeckich księży dla kierowania księżmi. Będzie wówczas wspaniale rozwijać się nienawiść, że nawet kardynałowie opuszczą (porzucą) Kościół. Mówić, że Kościół jest teraz demokratyczny. Chwalić nową kolegialność.

23. Zmniejszyć powołania kapłańskie przez utratę do nich szacun­ku świeckich. Jeden skandal księdza w polityce spowoduje utratę tysięcy powołań. Chwalić wyrzuconych księży, którzy porzucili wszystko z miłości do kobiety. Nazywać ich bohaterami, honorować ześwieczczonych księży, jako prawdziwych męczenników, którzy byli tak prześladowani, że nie mogli tego dłużej już wytrzymać.

24. Zacząć zamykać Kościoły z powodu braku księży, ( i innych ekonomicznych powodów) nazywać to oszczędzaniem i dobrą prak­tyką biznesową. Mówić, że Bóg słucha modlitw wszędzie, a więc ko­ścioły to ekstrawagancja, zbytek.

25. Używać Komisji Świeckich oraz księży o słabej wierze, dla po­tępiania i dezaprobaty jakichkolwiek nowych wizji Błogosławionej Matki, lub jakichkolwiek rzekomych cudów, szczególnie Św. Micha­ła Archanioła. Możecie być całkowicie pewni, że żadne z nich, nigdy nie uzyska aprobaty po Soborze Watykańskim drugim. Następnie nazywać to nieposłuszeństwem (buntowaniem się) przeciw władzy, jeżeli ktokolwiek będzie postępować zgodnie z tymi objawieniami lub je będzie rozpowszechniał, lub nawet myślał o nich.

26. Wprowadzić prawo rozwiązywania Kurii za każdym razem, kiedy nastaje nowy papież. To z całą pewnością zapewni że, Kuria posiadać będzie wielu radykałów i modernistów.

27. Wybrać Anty-papieża. Powiadać, że on przyprowadzi prote­stantów z powrotem do Kościoła i być może nawet Żydów. Anty-pa­pież może być wybrany przez przyznanie prawa wybierania bisku­pów. Będzie wówczas tak wielu nowo nominowanych na Papieża, że Anty-papież wystąpi jako papież kompromisowy.

28. Wyeliminować spowiedź przed pierwszą Komunią Św. dla klasy 2 i 3-ciej, tak że wówczas nie będzie im przeszkadzać brak spowiedzi przed Komunią kiedy przejdą do klasy 4-tej lub 5-tej lub wyższej nawet. Spowiedź wówczas zaniknie.

29. Pozwolić kobietom i osobom świeckim na rozdawanie Komu­nii, mówić, że teraz jest wiek świeckich, zacząć podawać Komunię do ręki, jak protestanci, zamiast na język, mówiąc że Chrystus czy­nił to w ten sposób. Zgromadzić opłatki dla mszy szatańskich. Na­stępnie zamienić indywidualne przyjmowanie hostii, stawiając na­czynie z opłatkami, które będą zabierane podczas opuszczania Ko­ścioła. Mówić, że będą one przynosić dary Boga w ich codziennym życiu. Zainstalować maszyny automatyczne do wydawania Komunii (wending machines), nazywając je tabernakulum.

30. Po zapanowaniu Anty-papieża rozwiązać synod biskupów, związki księży, świeckie grupy doradców. Zabronić jakiejkolwiek osobie kościelnej angażowania się w politykę bez pozwolenia. Mó­wić, że Bóg kocha pokorę i nienawidzi szukających chwały.

31. Dać najwyższą władzę papieżowi do wybierania swego następ­cy. Nakazać znak bestii na wszystkich prawdziwie kochających Bo­ga, pod groźbą ekskomuniki.

32. Zadeklarować, że wszystkie dotychczasowe dogmaty są fał­szywe, z wyjątkiem dogmatu nieomylności. Oświadczyć, że Jezus Chrystus był rewolucjonistą, który ich nie ustanowił. Mówić, że prawdziwy Chrystus wkrótce nadejdzie.

33. Rozkazać wszystkim podległym Papieżowi walczyć w Świętej Krucjacie dla rozprzestrzeniania jednej ogólnoświatowej religii. Sza­tan wie, gdzie całe zaginione złoto się znajduje ! Bezwzględnie zdo­być cały świat. Da to ludzkości to, za czym zawsze tęskniła „ Zło ty wiek pokoju „

Matka Boska wielokrotnie ostrzegała, że anty-księża zaczęli infiltrować kościół katolicki w 1938r. i doszli do liczby 30 tys. Z nich 500 zlaicyzowało się. Wielu anty-księży osiągnęło swój cel kontroli kościoła jako biskupi, kardynałowie, oraz używali swych wpływów aby wybrać Papieża swego pokroju. Jak zgubnymi są postanowienia drugiego Soboru Watykańskiego mó­wi Jezus Chrystus do Siostry Partavoz o krytycznej sytuacji w Kościele Ka­tolickim i zmienionym kanonie Mszy Trydenckiej.

Kościół Katolicki dziś

Zagrożenia, ich przyczyny oraz drogi wyjścia

To nie przypadek, że pierwsze przykazanie Dekalogu domaga się od nas wiary w jedynego Boga i odrzucenia pogaństwa. Jest ono bowiem fundamentem wszystkich innych przykazań oraz prawd wyz­nawanej przez nas wiary.

Wbrew pozorom pogaństwo nigdy nie umarło. W ciągu wieków zmieniało tylko swoje oblicze. Zmieniało bogów i sposoby oddawania im czci. Zaczynało się ongiś i zaczyna dziś wraz z odrzuce­niem planu Bożego objawionego w Jezusie Chrystusie, czyli wraz z odrzu­ceniem Jezusa Chrystusa. Obecnie staje się wyjątkowo silne i wyjątkowo groźne. Ogólnie rzecz biorąc, występu­je w dwóch postaciach. Jako tzw. pogaństwo na zewnątrz Kościoła oraz pogaństwo wewnątrz Kościoła.

Tak zwani zewnętrzni neopoganie to ludzie niewierzący, którzy otwarcie odrzucają wiarę i moralność chrześci­jańską, a w ich miejsce głoszą wartości pogańskie. Nie mają oni w najmniejszym stopniu świadomości, że człowiek nie istnieje dla swojej chwały, lecz dla chwały Bożej. Nie dostrzegają różnicy jakościowej między Bogiem a człowie­kiem. Jeśli godzą się na Boga, to tylko jako na coś, o czym można mówić i czym można dysponować według własnego uznania, jakby się było Mu równym. Żyją w „nieobecności Boga”. Żyją tak, jakby Bóg nie istniał. Uwolnili się od związku z Nim. Ogłosili się całkowitymi panami siebie i swojego losu. Weszli na Boży tron jako niezależni od nikogo twórcy nowej moralności, bezbożnej, nie mającej nic wspólnego z Dekalogiem. Sami sobie i wszystkim swoim, nawet najbardziej wszetecznym zachciankom i występkom oddają boski kult. Jest ich dziś bardzo wielu.

Można bez żadnej przesady powie­dzieć, że niektóre całe współczesne narody żyją tak, jakby Bóg nie istniał i nie pozostawił im swojego moralnego prawa. Odrzuciły ze swojego świato­poglądu wertykalny, nadnaturalny wymiar rzeczywistości i człowieka. Pozbyły się ze swojego życia - indywi­dualnego i społecznego pierwiastka sacrum. Żyją tylko w wymiarze hory­zontalnym: doczesnym i materialnym.

Neopogaństwo stało się niestety także problemem wewnątrzkościel­nym.

Jak powiada kardynał J. Ratzinger: „Wzrasta ono bez przerwy w samym sercu Kościoła i grozi zniszczeniem go od wewnątrz”. Kościół katolicki staje się niestety Kościołem pogan, którzy nazywają się jeszcze katolikami czy chrześcijanami, ale myślą i postępu­ją po pogańsku. Przejęli poglądy, postawy, wzorce etyczne, wartości i styl życia ludzi kierujących się duchem tylko tego świata. Odrzucają patrzenie na świat i na ludzki los sub specie aeterni­tatis. Czynią to wbrew słowom św. Paw­ła: „Nie bierzcie wzoru z tego świata” (Rz. 12,2), oraz św. Piotra: „Nie stosujcie się do waszych żądz” (1 P 1,14). Kwestio­nują podstawowe prawdy wiary. Do­prowadzili samych siebie do osłabienia poczucia godności osoby ludzkiej, do zaniku poczucia grzechu. Ich życie prze­nika konsumpcjonizm i erotyzm, prymat „mieć” nad „być”. Godzą się na rozpad rodziny, na aborcję, eutanazję i doświad­czenia na ludzkich embrionach. Odrzu­cają kościelną naukę o pożyciu seksual­nym, wierności małżeńskiej itd.

Czy tacy ludzie należą jeszcze rzeczywiście do Kościoła?

W Konstytucji Soboru Watykań­skiego II „Lumen gentium” czytamy następujące słowa: „Do społeczności Kościoła wcieleni są w pełni ci, co ma­jąc Ducha Chrystusowego, w całości przyjmują przepisy Kościoła i wszystkie ustanowione w nim środki zbawienia i w jego widzialnym organizmie pozosta­ją w łączności z Chrystusem rządzą­cym Kościołem przez papieża i bisku­pów, w łączności mianowicie pole­gającej na więzach wyznania wiary, sakramentów i zwierzchnictwa kościel­nego oraz wspólnoty. Nie dostępuje jednak zbawienia, choćby był wcie­lony do Kościoła ten, kto nie trwając w miłości, pozostaje wprawdzie w łonie Kościoła „ciałem”, ale nie „sercem”.

Współczesny Kościół musi się więc zmagać nie tylko z pogaństwem zew­nętrznym, lecz także wewnętrznym, ist­niejącym i rozwijającym się w jego łonie.

Dlatego Jan Paweł II w swoim słyn­nym wywiadzie udzielonym Messoriemu przypomina o tym, że „Kościół ciągle na nowo podejmuje zmaganie z duchem tego świata, co nie jest niczym innym jak zmaganiem się o duszę tego świata.

Jeśli bowiem z jednej strony jest w nim obecna Ewangelia i ewangelizacja, to z drugiej strony jest w nim także obecna potężna antyewangelizacja,

która ma też swoje środki i swoje pro­gramy i z całą determinacją przeciwsta­wia się Ewangelii i ewangelizacji”.

Jest u części współczesnych kato­lickich teologów i publicystów, nawia­sem mówiąc akceptowanych, a nawet wysoko cenionych przez liberalne media jako otwartych na współczesny świat intelektualistów - wyraźna ten­dencja do eliminowania z przedstawia­nego obrazu współczesnego świata, wiary i Kościoła zjawisk zatrważających czy niepokojących. Ci, którzy ważą się o nich mówić, krytykowani są od razu jako fundamentaliści i nietolerancyjni defetyści, czarno widzący świat i wpro­wadzający do społecznej świadomości rozterkę i niepotrzebny niepokój. Wzy­wa się ich do pozytywnych tylko wypo­wiedzi o moralnej i religijnej kondycji współczesnego świata.

Zgodnie zresztą z zasadami postmo­dernistycznej „poprawności politycz­nej”, która głosi obowiązek akceptowa­nia wszelkich poglądów i wszelkich anomalii moralnych, a jednocześnie wzywa zgodnie z zasadami ateisty­cznego liberalizmu do odrzucenia Boga i chrześcijańskiej moralności.

Jak inaczej bowiem można wytłuma­czyć przygotowywanie przyszłej kon­stytucji zjednoczonej Europy bez żadnego odniesienia do Boga i do chrześcijaństwa, które zbudowało przecież kulturę europejską?

Jak inaczej można zrozumieć ostat­nie wezwanie, skierowane przez radę Europy do katolickich krajów, w tym zwłaszcza do Polski i Irlandii, by zaak­ceptowały prawo do mordowania nie­narodzonych dzieci na życzenie?

Odrzucanie ostrzeżeń przed złem, a zwłaszcza odrzucanie krytyki czynią­cych nieprawość, nie jest czymś no­wym. Tak działo się zawsze. Mutatis mutandis wystarczy w tym miejscu przywołać los starotestamentalnych proroków, których nieporównanie okrutniej traktowano za to, że ośmielali się ostrzegać Izraelitów przed grze­chem i pogaństwem. Nie można jednak chować głowy w piasek.

Aby podjąć trud odnowy religijnej i moralnej współczesnych społe­czeństw, należy sobie uświadomić istniejące zło i wskazać na jego korzenie.

Ignorowanie negatywnych faktów, bagatelizowanie ich lub zaprzeczanie im nie zapobiegnie destrukcji. Przeciwnie, przyspieszy ją tylko i wzmocni.

Nie chodzi oczywiście o to, by w otaczającym nas świecie dostrzegać tylko zło, by ludzi pozbawiać otuchy i nadziei. Dobra w otaczającym nas świecie jest z pewnością więcej niż zła. Gdyby było inaczej, ten świat przestałby już istnieć. Jest tymcza­sem na tym świecie dużo bezintere­sownej dobroci i życzliwości. Jak mówi Papież w swojej Adhortacji „Pastores dabo vobis”, dobro jest we współczesnym świecie silniejsze niż niegdyś pragnienie sprawiedliwości i pokoju dla wszystkich. Jest większa wrażliwość współczesnego człowieka na nieszczęścia, które dotykają bliźnich, często zupełnie obcych i niez­nanych. Jest coraz żywsza i coraz pow­szechniejsza troska współczesnego człowieka o dzieło stworzenia, o przy­rodę. Jest usilne poszukiwanie sposo­bów ochrony godności człowieka i je­go niezbywalnych praw. Widać większą niż w minionych dziesiątkach lat tęs­knotę za Bogiem. Stawiane są także coraz częściej pytania z dziedziny ety­ki, dotyczące sensu i granic badań na­ukowych prowadzonych przez współ­czesnych uczonych, pozostających niestety w swojej większości pod wpływem pozytywistycznie uprawianej - tj. bez żadnych odniesień do Boga, religii i etyki - współczesnej nauki.

Mając to na uwadze, nie wolno jed­nak zapominać o tym, że świat nasz ogarnia coraz większa, dusząca chrześcijaństwo chmura neopogań­stwa wyrażającego się w takich zjawis­kach, jak: nie liczący się z dobrem wspólnym egoistyczny hiperindywidual­izm, nawołujące ludzi do życia wyłącz­nie według reguły przyjemności hedo­nizm i konsumpcjonizm, sekularyzm, relatywizm moralny, skrajny racjonalizm - połączony paradoksalnie ze wspó­łczesnym rozkwitem sekt, irracjonalizmu i magii; następnie praktyczny i egzys­tencjalny ateizm, zjawisko coraz szyb­szego procesu dechrystianizacji chrześ­cijańskich niegdyś społeczeństw, roz­pad rodziny i instytucji małżeństwa, anarchia seksualna, wielka ignorancja religijna katolików, źle rozumiany przez nich pluralizm teologiczny stawiający znak równania między Kościołem kato­lickim i najbardziej irracjonalnymi, wy­myślonymi przez chore umysły sekta­mi; wybiórcza, spowodowana nad­mierną subiektywizacją wiary postawa wielu katolików w odniesieniu do istot­nych prawd wiary i zasad moralnych; a w końcu częściowa i jak to Papież nazywa „warunkowa” przyna­leżność wielu katolików do Kościoła, która polega na przebieraniu przez nich w prawdach wiary i przykazaniach moralnych i na odrzucaniu wszystkiego tego, co wiąże się z ofiarą i samo-opanowaniem. Nie da się zaprzeczyć, że ogólnie rzecz biorąc, nasza cywi­lizacja ustawia się niestety w swoim rozwoju coraz bardziej prze­ciw Bogu, przeciw godności czło­wieka jako obrazu Bożego i przeciw przyrodzie jako Bożemu dziełu. Boże przykazania nie stanowią już dla niej ani fundamentu, ani też jakiegokol­wiek odniesienia.

Współczesne „areopagi”, używa­jąc tu słów Papieża, a więc świat mediów, kultury, rozrywki, nauki, biznesu, polityki - uległy w znacznej mierze dechrystianizacji i neopogaństwu.

Dla rozgłosu, z chciwości, z nie­nawiści do Kościoła, areopagi te rozpowszechniają zło, banalizują je i relatywizują. Na porządku dziennym w krajach wyrosłych z chrześcijańskiej kultury napotykamy na bluźnierstwa, wyszydzanie wiary i moralności chrześ­cijańskiej, zachęcanie do przemocy, rozpusty oraz rozpowszechnianie poję­cia wolności pojętej jako anarchia moralna, tj. wolności od wszystkiego i do wszystkiego, jako wolności do po­pełniania wszelkich, wołających wprost o pomstę do nieba grzechów.

Tak pojęta wolność, a obok niej obowiązkowa tolerancja wobec łama­nia wszystkich przykazań oraz przy­jemność jako jedyna zasada postę­powania stały się fundamentalnymi „wartościami”, na których buduje się życie jednostek i społeczeństw w kra­jach kierowanych przez liberalny ateizm.

Promowane przez wspomniane wy­żej areopagi pseudowartości czy też antywartości przenikają szeroką falą do życia wielu katolików, do życia Koś­cioła, wywołując w nim przedstawione już wyżej zjawiska kryzysowe, które przekładają się na zatrważające czyny ludzi, którzy nie rozróżniają dobra od zła, którzy uwierzyli, że mogą robić, co im się podoba. Szeroka fala przestęp­czości, zbrodnie popełniane przez młodych ludzi, okrutnych, bezwzględ­nych i bez sumienia, o czym donoszą codziennie media, to także w dużej mierze skutki ateistycznego liberalnego światopoglądu, odrzucającego chrześ­cijańskie wartości i zabijającego przy pomocy swoich wszechobecnych me­dialnych instrumentów sumienie, po­czucie grzechu oraz świadomość od­powiedzialności każdego człowieka przed Bogiem.

Telewizja i inne media, przepeł­nione erotyką i przemocą wraz z wszechobecną reklamą, głoszą bez żadnej samokontroli kult przyjemności, posiadania i nieskrępowanego niczym folgowania najdzikszym nawet instynk­tom. Pełne są wezwań do tak zwanej samorealizacji formułowanych przez pseudopedagogów i pozbawionych zasad etycznych publicystów, oraz wszelkiej maści idolów. Samoreali­zacji dokonywanej bynajmniej nie przez pracę, kształcenie charak­teru, ofiarę i konieczne wyrzecze­nie, lecz przez życie zgodne z jedną tylko zasadą, a mianowicie zasadą przyjemności, która zastąpiła wszel­kie wartości moralne, m.in. umiejęt­ność rezygnacji i cnotę samoopanowa­nia. Zasada przyjemności podpowiada młodemu człowiekowi, że wszystko, co mu się podoba, co, potęguje jego prag­nienie rozkoszy, to wszystko mu się należy, choćby z największą krzywdą dla innych. Potrzebuję pieniędzy, więc mam prawo rozstrzelać trzy niewinne kobiety i kolegę ochroniarza rozu­mowali bandyci, którzy dokonali napadu w Kredyt Banku w Warszawie.

Wymienione wyżej pseudoautorytety wmawiają więc w ludzi, zwłaszcza młodych i nieukształtowanych moral­nie, że wolno im wszystko, że mają prawo do pieniędzy, strojów, samo­chodów bez pracy i żadnego wysiłku z ich strony; że nikt ani nic nie może im w zdobywaniu tego, co chcą, stawiać jakichkolwiek przeszkód.

Jeśli jednak postawi, jeśli będzie przeszkadzał w zanarchizowanym moralnie życiu to należy go fizycznie zlikwidować, chociażby to był sześcio­letni braciszek, który przeszkadzał swojej osiemnastoletniej siostrze w prowadzeniu nieskrępowanego eroty­cznego życia, jak to ostatnio miało miejsce w Poznaniu. Tego rodzaju przykładów zdziczenia moralnego, wskazujących na groźną dla losu współczesnych społeczeństw i ciągle postępującą degradację ety­czną, jest wiele. Każdy dzień przynosi nowe.

I nie chodzi tu tylko o degradację etyczną przeciętnych ludzi. Degradacja ta, której wpływu na całe społeczeńst­wa niepodobna przecenić, dotyka najwyższe elity współczesnych krajów: prezydentów, ministrów, decydujący o gospodarce światowej świat biznesu, a nawet ludzi nauki. Bywa, że nawet lu­dzie z elit politycznych, gospodar­czych, artystycznych, a nawet nau­kowych kłamią, oszukują, doko­nują olbrzymich malwersacji, popeł­niają plagiaty, fałszują badania naukowe i wyniki kontrolne. Gotowi są na wszystko, by się szybko wzbo­gacić, uzyskać rozgłos i dojść do władzy. Niemal codziennie media donoszą o olbrzymich aferach i oszust­wach, które wstrząsają opinią pub­liczną. Takie są skutki odejścia od fun­damentalnych zasad chrześcijańskich. Uczciwi, zatroskani o los swoich społe­czeństw ludzie zaczynają bić na alarm. Napotykają jednak olbrzymie trudnoś­ci, aby przekonać do zmiany mental­ności liberalne, zateizowane areopagi, tworzące bezbożne prawa i rozpow­szechniające hedonistyczny, konsump­cyjny światopogląd, jako jedynie obowiązujący w społeczeństwach nastawionych tylko na zysk, przyjem­ność i zabawę.

W tym świecie znajduje się Kościół. Jak mówi soborowa konsty­tucja „Gaudium et spes”, kroczy on wspólną drogą z całą ludzkością i wraz z nią przeżywa swój doczesny los. Jego zadaniem jest przeciw­stawić się bezbożnemu duchowi czasu. Nie wolno mu dopuścić do tego, aby „ewangeliczna sól zwietrza­ła”. Nie wolno mu iść na zgniłe kom­promisy z siłami głoszącymi i rea­lizującymi neopogaństwo. Ciągle musi być znakiem sprzeciwu wobec nich.

Aby znaleźć drogi wyjścia z trudnej ide­owo sytuacji, w jakiej Kościół znajduje się w wielu - zwłaszcza zachodnich ­społeczeństwach, która to sytuacja zagraża zresztą także coraz bardziej polskiemu społeczeństwu i polskiemu Kościołowi, należy, oprócz jasnego przedstawienia wszelkich trudności, na jakie napotykają dziś wiara i moralność chrześcijańska, oraz oprócz wskazania na złowieszcze procesy neopogaństwa i dechrystianizacji spróbować odkryć ich przyczyny: zwłaszcza przyczyny ideologiczne i filozoficzne.

Wszystko bowiem w dziejach ludz­kości i jej szeroko pojętej kulturze ­dobre i złe zaczyna się od jakiejś idei.

Najpierw jest idea, zrodzona w umyś­le filozofa, przywódcy religijnego czy społecznego, uczonego, polityka, eko­nomisty czy kogokolwiek innego. Po­tem obrasta ona w szatę słów wy­powiedzianych lub napisanych. I roz­poczyna własny, bywa, że już cał­kowicie niekontrolowany przez jej twór­cę, żywot, stając się pomysłem do pod­jęcia działań na różnych płaszczyznach, działań dobrych moralnie lub złych.

Nie ma większej siły nad ideę, jeśli trafi na swój, odpowiedni dla siebie czas i kiedy pójdą za nią setki, tysiące czy nawet miliony ludzi. Idee zmieniają świat ku dobremu, ale także ku złemu. Mogą nieść dobro, piękno, prawdę i szczęście, ale mogą także powodować wojny, zbrodnie, zniewolenie, prześla­dowania i śmierć milionów niewinnych ludzi. Wystarczy wspomnieć na krwawy miniony wiek, w którym obłędne bezbożne ideologie faszyzmu i komu­nizmu zrodzone z materializmu i heglowskiego ateizmu, doprowadziły do śmierci około 190 milionów ludzi na całym świecie.

To dlatego tak wielka odpowiedzial­ność spoczywa na twórcach i intelektu­alistach, na wymienianych przez Papieża „areopagach”.

Religia i wiara religijna były atakowane już w starożytnoś­ci. Ich poważną krytykę przeprowadzali głoszący materia­listyczną wizję rzeczywistości i człowieka sofiści, którym przeciwstawiali się Sokrates i Platon. W czasach rzymskich, w I w. przed Chrystusem, z podobną krytyką religii, jako nieracjonal­nej i zniewalającej człowieka siły, wystąpił epikurejczyk i ma­terialista Lukrecjusz. Od tamtego czasu aż do okresu fran­cuskiego oświecenia, a więc do XVIII wieku, kwes­tionowanie światopoglądu religijnego i atakowanie wiary chrześcijańskiej zdarzało się tylko sporadycznie. Człowiek niewierzący w Boga traktowany był w tych czasach jako ktoś upośledzony intelektualnie, ślepy na wyraźne ślady Bożej obecności w świecie.

Filozofia, która zapanowała w XVIII w., zwłaszcza niechrześcijańska filozofia francuska, stanowi nową jakość. Przede wszystkim, dlatego że chciała realizować wyłącznie cele praktyczne. Filozofowie oświeceniowi, zafascynowani rozwijającą się od niedawna, ponieważ dopiero od XV wieku, nowożytną nauką, która odrzuciła arystotelesowski model wiedzy i zaczęła matematycznie wyjaśniać rzeczywistość, postawili sobie w swojej filozoficznej refleksji nie cele teore­tyczne - poznawać, aby wiedzieć, lecz cele praktyczne ­poznawać, aby zmieniać ludzkie myślenie i ludzkie życie. Według tych filozofów, filozofia powinna służyć oświeceniu umysłów i uwolnieniu ich z przesądów i ciemnoty, którymi ­ich zdaniem - były przede wszystkim wiara w rzeczy nad­przyrodzone i uznawanie istnienia transcendentnego, osobowego, objawiającego ludziom swoją wolę Boga.

Według niechrześcijańskiej oświeceniowej filozofii, światły człowiek to człowiek uznający za prawdę tylko to, co sprawdzi własnymi zmysłami i własnym rozumem; człowiek odrzucający przy tym istnienie Opatrzności i Boże Objawienie. Filozofię swoją francuscy filozofowie oświece­niowi nazwali filozofią wolnomyślicieli. Jak wspomniano wyżej, za swego głównego wroga, przeciwko któremu kierowali ostrze swojej krytyki i nienawiści, uważali religię, zwłaszcza religię katolicką. Wtedy przede wszystkim ukuto (korzystając tu zresztą z zarzutów przeciw religii zawartych już w „De rerum natura” Lukrecjusza najważniejsze zarzuty przeciw Kościołowi katolickiemu, określając go jako ostoję ciemnoty i zacofania, ciemnogród, wroga ludzkości petryfikującego zniewalający człowieka feudalizm, przeszkodę na drodze człowieka do postępu oraz jako siewcę zabobonów. Przez dwa następne wieki wszelkiego rodzaju nieprzyjaciele Kościoła z upodobaniem używali tych epitetów.

Do dziś czynią to rynsztokowe nihilistyczne brukowce i ich gorliwi czytelnicy. Argumenty te pojawiają się nawet w polemikach parlamentarnych, zwłaszcza wtedy, kiedy określeni parlamentarzyści domagają się tzw. aborcji na życzenie, przedstawianej przez nich jako przejaw nowo­czesności i postępu, a przeciwstawiający się jej Kościół określają mianem siejącego ciemnotę i zniewolenie przeżytku feudalnego.

Niechrześcijańska filozofia oświeceniowa nie była oczy­wiście jednorodna. Wśród jej przedstawicieli znajdowali się zdecydowani ateiści i materialiści, lecz także deiści, którzy uznawali istnienie Boga, ale nie Opatrzności. Najogólniej­sze hasła oświecenia brzmiały: rozum pojmowany jako skierowany przeciw Bożemu Objawieniu, sam będący naj­wyższą instancją prawdy; przyroda rozumiana jako jedyna realnie istniejąca postać rzeczywistości, co wykluczało ist­nienie rzeczywistości nadnaturalnej, oraz ludzkość ­ujmowana jako najwyższy cel etyczny i rzeczywistość całkowicie zastępująca moralność zakorzenioną w objaw­ionej religii. Poprzez swoją krytykę, skierowaną przeciwko religii, Kościołowi katolickiemu i zastanym strukturom społecznym oraz politycznym, niechrześcijańska filozofia oświecenia francuskiego odegrała ważną rolę w wywołaniu rewolucji francuskiej. Stała się ideologią tej rewolucji, która pod znanymi hasłami: wolność, równość i braterstwo, dokonała epokowego przewrotu w życiu politycznym, społecznym, a także ideowym Europejczyków.

W miejsce absolutnej suwerenności państwa weszły ­przynajmniej teoretycznie powszechne prawa obywateli kraju, pozwalające im na samostanowienie. Suwerenne panowanie nad narodem przekształciło się w panowanie narodu, który sam wybiera swój rząd, kontroluje go i od­wołuje. Zgodnie z filozofią oświeceniową, rewolucjoniści zaciekle atakowali Kościół katolicki jako ostoję starego ładu. Głosili nową, rewolucyjną, odrzucającą Boga moralność, której fundamentem miał być kult ludzkiego rozumu.

Wykrzykiwali na ulicach zrewolucjonizowanego Paryża hasła domagające się zagłady wszystkiego, co przypomi­nało stary porządek. Wołali: precz z królem, precz ze szlachtą, precz z Kościołem, precz z klerem, precz z urzędami i urzędnikami itd. To nie były niewinne, nie wywołujące praktycznych skutków okrzyki. W imię tych haseł wymor­dowano wówczas we Francji ponad milion ludzi, we krwi uto­piono wierną Kościołowi Wandeę. Zamordowano we Francji ponad milion ludzi wówczas, gdy cała ludzkość liczyła około 500 milionów. Bezbożna ideologia, która odrzuciła Boga, wydała swoje krwawe owoce.

Rewolucja francuska była pierwszą z następnych bezbożnych rewolucji, które co i raz wstrząsały światem. Po niej przyszła rewolucja bolszewicka, meksykańska, hisz­pańska, chińska, kambodżańska i inne.

Wszystkie one dokonywały się pod hasłami ateistycznej filozofii oświeceniowej i mordowały w ich imię miliony niewin­nych ludzi.

Antychrześcijańska filozofia oświeceniowa wpłynęła znacząco, bezpośrednio lub pośrednio na powstanie w XIX wieku szeregu innych antychrześcijańskich prądów filozoficznych i nurtów umysłowych, które głosiły amputowaną z wymiaru nadprzyrodzonego wizję rzeczywis­tości i materialistyczną antropologię, sprowadzając wszelki byt do materii, a w człowieku widząc tylko jedno ze zwierząt.

Należały do nich różne rodzaje materializmu, idealizm heglowski, pozytywizm, scjentyzm, darwinizm, marksizm, filozofia życia Nietzschego, freudyzm i inne.

Ludzkość otrzymała szereg propozycji wyjaśnienia rzeczywistości oraz fenomenu człowieka. Wykształcony człowiek XIX i XX wieku, który pod wpływem filozofii oświeceniowej odrzucił religię, miał z jednej strony już sto­sunkowo dużą wiedzę o sobie samym, umożliwioną mu przez dynamiczny rozwój różnych nauk, takich zwłaszcza jak: medycyna, biologia, historia, socjologia, paleontologia, psychologia eksperymentalna i inne. Z drugiej strony, człowiek ten niewiele wiedział o swojej istocie, o tym, skąd przyszedł, po co istnieje, dlaczego cierpi i kim tak naprawdę jest. Brakowało mu ciągle wizji samego siebie, która wskazy­wałaby jasno i wyraźnie to, co w jego życiu ma znaczenie zasadnicze, centralne, a co jest w nim nieistotne i peryfe­ryjne. Brakowało mu jednoznacznej wskazówki, która wyty­czałaby mu cel życia i środki do jego realizacji.

Zwrócił się więc o pomoc w rozstrzygnięciu tej funda­mentalnej kwestii do różnych, zrodzonych w XIX i XX wieku, a wymienionych wyżej filozofii, które podejmowały próbę odpowiedzi na nurtujące go pytanie kim naprawdę jest i co jest w nim istotne.

Odpowiedź na pytanie: Kim naprawdę jest czło­wiek?, ma znaczenie kardynalne dla współczesnej cywilizacji. Odpowiedź ta zadecyduje bowiem o tym, czy będzie to cywilizacja życia, czy też cywilizacja śmierci.

Jak powiada ks. kardynał Meisner, po najróżniejszych dyskusjach prowadzonych przez filozofów w minionych dwóch wiekach skończyła się epoka światopoglądów, a zaczęła się epoka debat na temat istoty człowieczeństwa, epoka antropologii w ścisłym tego słowa znaczeniu.

Trudno ks. kardynałowi Meisnerowi odmówić racji. To od rodzaju antropologii, od odpowiedzi na pytanie, kim jest człowiek zależy rodzaj humanizmu, jaki się rozwinie, a przez to los rodzaju ludzkiego.

Jednej z prób odpowiedzi na pytanie, kim jest człowiek, dokonał występujący w różnych postaciach materializm, odpowiedzialny w dużej mierze za totalitarny, praktycysty­czny i ateistyczny sposób myślenia wielu współczesnych ludzi. Materializm orzekł, że człowiek jest tylko wyżej niż inne byty zorganizowaną materią, efektem jej ewolucyjnego roz­woju i niczym więcej.

Na antypodach w stosunku do materialistycznej koncepcji człowieka stanął równie bezbożny jak materializm heglowski idealizm, z którego zrodził się zresztą zarówno Marks, jak i Nietzsche ideowi ojcowie dwóch wielkich dwudzies­towiecznych totalitaryzmów. W przeciwieństwie do material­izmu idealizm heglowski głosił, że tym, co pierwotne i co realne w całej rzeczywistości, nie jest materia, lecz nieosobowy duch; jest to, co absolutne. Ów duch rozwija się w procesie samorealizacji w materię i dochodzi w końcu do uświadomienia sobie siebie samego w człowieku, który jest więc w swojej najgłębszej istocie samorozwojem ducha, a nie stworzeniem osobowego, transcendentnego wobec stworzonego przez siebie świata, Boga.

Z doświadczeń dynamicznie rozwijających się społe­czeństw czasów nowożytnych zrodził się tzw. socjologizu­jący obraz człowieka, który wyraża pogląd, że jednostka ludzka sama w sobie jest niczym, i że jest jedynie czymś, co wyrasta z całości. „Ty jesteś niczym. To społeczeństwo jest wszystkim”, mówią do każdego z nas zwolennicy tej kon­cepcji. Tak pojętemu socjologizmowi z kolei przeciwstawia się skrajny indywidualizm, który stwierdza, że w rzeczywistości to nie społeczeństwo, lecz tylko jednostka, tylko indywidu­um, jest wartością, gdyż to, co właściwe, zawsze ginie w wielości.

Jeszcze inaczej widzi człowieka determinizm, według którego wszystko podlega nieosobowemu, bezwzględnemu przymusowi. Wszystko w życiu ludzkim dzieje się tak, jak się musi dziać. I nikt ani nic nie potrafi nas wyzwolić z żelaznej obręczy naszego losu. Ludzka wolność to tylko uświadomie­nie sobie konieczności, której podlegamy.

W przeciwieństwie do determinizmu, niezależność ludzkiej jednostki akcentuje egzystencjalizm, postrzegający człowieka jako istotę całkowicie, wręcz rozpaczliwie wolną, a jednocześnie i wskutek tej absolutnej wolności pozba­wioną jakiegokolwiek oparcia i straszliwie samotną. Zdaniem przedstawicieli ateistycznej odmiany egzystencjalizmu, nie istnieją żadne reguły doktrynalne czy moralne, które określałyby życie człowieka. Jest on podobny do samotnego atomu miotającego się w próżni, w którą został wrzucony.

Sam decyduje o swojej suwerennej, a jednocześnie roz­paczliwej wolności. Sam sobie nadaje sens, który już z założenia jest absurdem. „Absurdem jest, że się urodziliśmy i absurdem jest, że pomrzemy”, mówią egzystencjaliści.

Poza wymienionymi wyżej próbami określenia, czym jest człowiek, istnieją jeszcze inne, często różniące się zasad­niczo antropologiczne ujęcia i próby określenia istoty człowieczeństwa.

Tak więc freudyzm istotę człowieka widzi w popędzie sek­sualnym.

Procesualizm stwierdza, że nie jest w ogóle możliwe usta­lenie, kim jest człowiek, ponieważ stanowi on rzeczywistość podlegającą procesowi ustawicznego, niekończącego się stawania się, ponieważ jest wypadkową i rezultatem usta­wicznych, nie dających się przewidzieć ani określić, spotkań i zderzeń ze światem, kulturą, historią, z niezliczoną ilością ludzi i ich poglądów, a także z wyzwaniami i zadaniami, jakie niesie czas, w którym przyszło mu żyć.

Wszystkie powyższe antropologiczne ujęcia w mniejszym lub większym stopniu odeszły od chrześcijańskiego obrazu człowieka jako osoby stworzonej przez Boga, duchowo­-materialnej, rozumnej i wolnej, mającej w swej naturze obraz Boży, upadłej wskutek grzechu, ale odkupionej przez Zbawi­ciela, będącej dzieckiem Bożym i chwałą Bożą, znanej Bogu po imieniu, przeznaczonej do tego, aby Boga znać, kochać i wraz z Nim cieszyć się szczęściem wiekuistym.

Chrześcijański obraz człowieka jako obrazu Bożego, ukształtowany na podstawie Objawienia i w oparciu o rea­listyczną filozoficzną antropologię, był przez wieki fundamentem życia ide­owego i moralnego wielu narodów. To ten obraz stoi u podstaw elementarnych praw człowieka, takich jak: prawo do życia od poczęcia do naturalnej śmierci, prawo do ochrony ludzkiej godności, do wolnego wyznawania religii, dowolnego rozwoju osobowości, do małżeństwa i rodziny, do własnych przekonań, do wolności zrzeszeń i zgromadzeń itd. Te podstawowe prawa pełniły od wieków funkcję obronną w stosunku do niespra­wiedliwych i nadmiernych interwencji państwa i władzy zewnętrznej w życie indywidualnego człowieka.

Cała kultura euroatlantycka i cała jej historia naznaczone zostały takim właśnie zakorzenionym głęboko w na­turze człowieka jego obrazem i wynika­jącymi z niego prawami oraz wartościa­mi. To jeszcze trwa.

Współczesny człowiek żyje jeszcze, chociaż niestety często już powierz­chownie, dziedzictwem chrześcijań­skim. I to nie tylko w sferze zewnętrz­nego obyczaju. Wszystkie jego moralne pojęcia, wszystkie uzasadniające je wartości, liczne postawy - zarówno indy­widualne, jak i społeczne nawiązują jeszcze, często już nieświadomie, do chrystianizmu.

Nietykalność ludzkiej osoby, szacu­nek dla człowieka i poszanowanie jego praw, równouprawnienie, szacunek dla słowa, dochowywanie układów i wiele in­nych wartości to pozostałości oddziały­wania wprost lub pośrednio chrześci­jaństwa.

Ten wpływ chrześcijaństwa jeszcze trwa, lecz związek wielu ludzi z chrys­tianizmem w krajach dawniej chrześci­jańskich słabnie. W wielu z tych krajów chrześcijański model życia nie ma już żadnego oficjalnego znaczenia. Do­chodzi do tego, że autentyczni chrześ­cijanie, którzy publicznie przyznają się do wiary i moralności chrześcijańskiej, traktowani są już jako coś obcego, coś, co należy usunąć z życia publicznego, w najlepszym razie zepchnąć na mar­gines tego życia. Ich przekonania religi­jne już się nie liczą ani w prawodawst­wie, ani też w kształtowaniu życia spo­łecznego, politycznego czy ekono­micznego. Nie są traktowane poważ­nie. Często są wyśmiewane i wyszy­dzane przez współczesne areopagi. Publicznie przyznających się do swojej wiary chrześcijan toleruje się, a nawet wspomaga ich działania, ale tylko tam, gdzie spełniają funkcje społeczne i charytatywne; tam zwłaszcza, gdzie wspomagają lub zastępują państwo, zajmując się chorymi, upośledzonymi, starcami, patologiami itp.

Zrodzone z filozofii oświecenio­wej ateistyczne filozofie, które wpły­wały na świadomość milionów ludzi w XIX i w XX wieku, zakwestiono­wały chrześcijańskie widzenia świa­ta i człowieka. Odrzuciły Boga i transcendentny wymiar rzeczywistości. Człowieka sprowadziły do jednego ze zwierząt, z wszystkimi tego praktycznymi konsek­wencjami, co widać w wypadku abor­cji, eutanazji, doświadczeń na ludzkich embrionach itd.

Owe dechrystianizujące współczes­ny świat filozofie to przede wszystkim stworzony przez tzw. Szkołę Frank­furcką (Adorno, Horkheimer, Pollock) , na bazie myśli Marksa, Gramsciego i Trockiego, neomarksizm, zwany ina­czej Nową Lewicą, oraz rozwijający się od lat sześćdziesiątych XX wieku pod dużym wpływem myśli neomarksis­towskiej postmodernizm.

Filozofie te nie tylko odrzucają chrześcijańską wizję rzeczywistości i człowieka. One przekreślają dwa­dzieścia pięć wieków tradycji filo­zoficznej, która uznawała pojęcie obiektywnej prawdy i obiektywnego dobra. Są skierowane przeciwko wszelkim autorytetom. Ustalają apo­dyktycznie nowy stosunek do prawdy. Odrzucają metafizykę, a w konsekwen­cji transcendentny wymiar człowieka.

Tak zwana Nowa Lewica, która ide­owo przygotowała studencką rewoltę kulturową wybuchłą spektakularnie na Zachodzie w 1968 roku, ale wpły­wającą przemożnie na świadomość wielu społeczeństw także dziś od­grzała stare hasła rewolucji fran­cuskiej. Sprowadzały się one do jed­nego głównego manifestu skierowa­nego do młodzieży europejskiej i amerykańskiej: „Niszczcie wszystko, co was niszczy”.

Znaczyło to ni mniej, ni więcej: „Niszczcie wszystkie struktury spo­łeczne, polityczne i ekonomiczne obecnego świata. Niszczcie istniejące instytucje i autorytety. Niszczcie doty­chczasową moralność i dotychcza­sową etykę”. Ideowi ojcowie owej kul­turowej rewolucji dali nowym rewo­lucjonistom tzw. antyautorytarną ide­ologię, która głównego wroga tzw. postępowej młodzieży, nie pozwalają­cego jej rzekomo na wolność i samore­alizację, widziała w takich zwłaszcza instytucjach, jak: państwo, małżeńst­wo, rodzina, rząd, parlament, policja, armia, szkoła, uniwersytet, a w sposób szczególny religia i Kościoły.

Stosownie do tej ideologii rewo­lucjoniści z lat 60-tych i następnych odrzu­cili chrześcijańską moralność jako moralność dobrą dla obozu koncentra­cyjnego, a nie dla wolnego współczes­nego człowieka; odrzucili następnie dotychczasowe prawo, cały porządek społeczny, system szkolny, instytucję małżeństwa i rodzinę.

Jako alternatywę stworzyli w róż­nych miastach niemieckich i gdzie in­dziej formy życia w tzw. komunach, z kompletną wspólnotą dóbr, żon, mę­żów, dzieci itd. Pod hasłem seksualnej emancypacji propagowali wolną miłość uprawianą bez żadnej odpowiedzial­ności. Jeden z ideologów owej „Nowej Lewicy”, słynny Rudi Duschke, rzucił hasło, że należy niezależnie od podję­tych w krajach zachodnich przez le­wackich terrorystów spod znaku neo­marksizmu (Bader-Meinhoff Bande, Czerwone Brygady itp.) krwawych prób zniszczenia porządku społecz­nego, etycznego i politycznego, pod­jąć tzw. długi marsz przez instytucje, tzn. zajmować stopniowo kluczowe dla życia kraju urzędy i stanowiska, aby w ten przede wszystkim sposób zreali­zować program nakreślony przez neo­marksistowską ideologię, aby dokonać rewolucji kulturowej, której celem jest zniszczenie starego ładu politycznego i społecznego, w tym także, jak wspominano wyżej, instytucji małżeńst­wa, rodziny, moralności chrześci­jańskiej, religii itd.

Pomysł Rudiego Duschkego udało się niestety w dużym stopniu zrealizo­wać. Terroryzm lewacki z lat 70 i 80-tych został wprawdzie zdławiony, ale do władzy w dawniej chrześcijańskich kra­jach wybrani zostali demokratycznie neomarksiści, liberalni ateiści, rozpow­szechniający kompletny relatywizm mo­ralny i konsumpcjonizm postmoderniś­ci itp. Mogą teraz spokojnie, przy po­mocy opanowanych przez siebie parla­mentów, zajętych instytucji, urzędów, szkół, uniwersytetów i mediów, a prze­de wszystkim wydawanego prawa, rea­lizować demontaż chrześcijaństwa. Ustanawiane przez nich konstytucje, prawa, karty i manifesty nie odwołują się już ani do Boga, ani do Dekalogu, ani do żadnych, niezależnych od woli demokratycznej większości, zasad moralnych. Sankcjonują bez przeszkód aborcję, eutanazję, tzw. małżeństwa homoseksualne, osłabiają instytucję rodziny na korzyść wolnych związków, lansują materialistyczną wizję rzeczy­wistości, a realizowaną przez siebie antychrześcijańską, łamiącą prawo Boże i prawo naturalne rewolucję kul­turalną starają się usilnie przenieść ­tak jak to czynili niesławnej pamięci ideologowie komunistyczni do innych krajów, w tym zwłaszcza do tych, w których chrześcijaństwo, chociaż osłabione, jest nadal żywe. Tak prze­cież należy zrozumieć wspomniane wcześniej wezwanie rady wspólnoty europejskiej w sprawie uchwalenia w Polsce i Irlandii prawa do nieskrę­powanej aborcji. Na razie są to apele i monity, które z wielkim zapałem pod­chwytują np. polskie aborcjonistki. Należy się jednak być może wkrótce spodziewać gróźb i jednoznacznych inwektyw pod adresem Kościoła jako „ciemnogrodu” i „dławiciela wolności”, a może i szantaży politycznych i eko­nomicznych.

Nie bez znaczenia dla kryzysowej sytuacji ideowej współczesnego chrześcijaństwa jest ideologia post­modernizmu.

Stała się ona sposobem myślenia wielu współczesnych intelektualistów, wielu środowisk uniwersyteckich i wie­lu ludzi mediów, przez co jej oddzia­ływanie na świadomość milionów osób jest bardzo poważne.

Postmodernizm głosi całkowity re­latywizm poznawczy i moralny, neguje bowiem zarówno istnienie obiektywnej prawdy, jak i obiektywnego dobra; promuje skrajny egoistyczny indywi­dualizm, nie liczący się z dobrem wspólnym, praktyczny materializm, konsumpcyjny utylitaryzm, kosmopoli­tyzm, hedonizm itd.

W myśl ideologii postmodernizmu każdy może czynić, co chce, i zanied­bywać to czego nie chce, ponieważ wszystko jest tyle samo warte, ponieważ nie istnieją żadne jednoz­naczne zasady czy kryteria ani poz­nawcze, ani moralne, ani żadne inne. Nadszedł czas nie krępowanej niczym, poza wydawanym demokratycznie przez liberalną większość parlamen­tarną prawem, swobody moralnej. Nikt nie ma prawa wzywać kogokolwiek do szacunku wobec prawdy, dobra itp., ponieważ nie ma obiektywnej prawdy i obiektywnego dobra.

Domaganie się od innych uznania czegoś za prawdę powiadają post­moderniści jest zwyczajną represją wobec tych, którzy tego poglądu nie uznają za prawdziwy. Prawda, według ideologii postmodernizmu, jest syste­mem władzy, a nie poznawaniem rzeczywistości, ponieważ rzeczywistoś­ci i tak nie da się poznać. Negując możliwość poznania praw­dy obiektywnej, postmodernizm prze­kreśla dwa i pół tysiąca lat istnienia i rozwoju filozofii oraz nauki, preten­dujących do poznania prawdy. Odpowiadając na tak bardzo dziś istotne pytanie „Kim jest człowiek?”, postmodernizm propaguje model kos­mopolity, obywatela świata, bez oj­czyzny, bez domu, bez stałych wartoś­ci, bez pracy nad charakterem, a także bez jakichkolwiek ideałów, stałych wartości, poczucia tożsamości i bez wychowania, ponieważ każde wycho­wanie ogranicza i wypacza, jak mówił jeden z prekursorów tej ideologii Jan Jakub Rousseau.

Postmodernizm nie stara się, gene­ralnie biorąc, nawet odpowiedzieć na pytanie, kim w swojej istocie jest człowiek. Doradza mu tylko, jak powi­nien żyć, aby przeżyć życie jak najprzy­jemniej, doznając jak najmocniejszych wrażeń. Winien więc przede wszystkim nastawić się na zabawę, żyć według jedynej słusznej zasady, tj. zasady przy­jemności, korzystając z każdej nada­rzającej się ku temu okazji. Postmodernizm to przykład buntu przeciw prawdzie, przeciw autorytetowi rozumu, który stworzył zachodnią cywili­zację, oraz przeciw wszelkiej etyce kodeksowej, domagającej się stosowa­nia w życiu stałych zasad. Proponowa­na przez tę orientację rezygnacja z prawdy i rozumu prowadzi do irracjona­lizmu, samowoli moralnej, a w konsek­wencji do nowoczesnego, gorszego niż dawne, barbarzyństwa, które zresztą przetacza się już przez nasze współ­czesne życie.

Ideologia postmodernizmu prowadzi przy tym do całkowitej atomizacji ludzi pozbawionych oparcia w stałych war­tościach; ludzi wykorzenionych z trady­cji, religii i kultury; ludzi, których w wielu konsumpcyjnych zachodnich społeczeństwach już nic ze sobą nie łączy poza walką o pieniądze i utrzy­manie dobrobytu. Jednak nawet prze­konany wyznawca postmodernizmu, jeśli tylko stać go na refleksję, nie po­trafi zrelatywizować pewnych faktów. Nie potrafi wykluczyć zagrożeń, które czyhają na jego życie i zdrowie. Nie po­trafi zapomnieć, że z każdym dniem zbliża się nieuchronnie do śmierci. Nie potrafi odrzucić pytania, jaki jest sens jego życia i cierpienia, które musi zno­sić on bądź inni ludzie wokół niego, itd. Dlatego nawet taki postmodernista, który za swoją przyjął nietzscheńską teorię śmierci Boga osobowego, odczuwa potrzebę przezwyciężenia lęku przed unicestwieniem oraz tęs­knotę za jakąś religią. Szuka więc religii dla siebie stosownej. Religii wygodnej, odpowiadającej duchowi konsum­pcjonizmu, tzn. takiej religii, która dawałaby mu komfort poczucia bez­pieczeństwa w zaświatach, która peł­niłaby funkcję terapeutyczną, podej­mowałaby wszechstronną działalność charytatywną oraz dawałaby określone przeżycia uczuciowe. Szuka więc religii, która niczego nie wymaga, która nie stawia żadnych zobowiązań doktry­nalnych czy moralnych, która nie mówi o jakichkolwiek przykazaniach, o odpowiedzialności przed nadprzyro­dzonym sądem; religii bez żadnych reli­gijnych instytucji, prawd objawionych i autorytetów.

Popyt rodzi podaż. Nie dziwmy się więc, że w ostatnich dziesiątkach lat odnotowujemy niezwykle dynamiczny rozwój religijnych czy też pseudoreligi­jnych kultów, w których nie ma żadnych wymagań i w których wszystko jest doz­wolone.

Przy okazji rozwijają się różne kulty zbrodnicze, satanistyczne i inne, nisz­czące osobowość zwabionych wyz­nawców, zmuszające ich do niewiary­godnych praktyk, a nawet do samo­bójstw. Jest to zrozumiałe. Tam, gdzie za­miera prawdziwa religia, natychmiast pojawiają się ciemne, irracjonalne kulty, nie mające oparcia w niczym poza imaginacją, a często zimną kalkulacją sprytnych, samozwańczych mesja­szów. Współcześnie pojawiające się w poganiejących społeczeństwach kulty ujawniają olbrzymi zamęt moralny i intelektualny naszych czasów. Stano­wią one najczęściej coś w rodzaju gi­gantycznej rupieciarni, poskładanej z odłamków dawnych religii, ułożonych pod gust współczesnych ludzi, którzy po odejściu od prawdziwej religii roz­paczliwie poszukują jej namiastki. Gdy człowiek przestaje wierzyć w prawdzi­wego Boga, wówczas zaczyna wierzyć w byle co. Wówczas zostaje wydany na pastwę tego, co chaotyczne, absur­dalne, irracjonalne, a nawet zbrodni­cze; na pastwę tego, co jest karykaturą Boga, a więc na pastwę samego szatana.

Poza prowadzącymi do ateizacji i dechrystianizacji współczesnych spo­łeczeństw ideologiami i filozofiami, od­działywującymi zwłaszcza przy pomo­cy mediów, ale także uniwersytetów, szkół i innych instytucji, zrelatywizowa­nie objawionego przez Boga chrześci­jańskiego obrazu świata i człowieka jest w pewnej mierze także wynikiem ideologicznie interpretowanego rozwo­ju nowożytnej nauki i technologii.

W dawnych wiekach naukowy i te­chnologiczny postęp przebiegał bar­dzo wolno, wprost niepostrzegalnie. Dlatego świat jawił się ludziom jako niezmienny i statyczny. Wszystko mia­ło w nim swoje określone miejsce, w tym także Kościół, chrześcijańska wiara i moralność. Znakiem nowych czasów są dyna­miczne, przełomowe zmiany nastę­pujące w nauce, a poprzez nią w życiu ludzkim. Te wszystkie, dokonujące się wprost w geometrycznym postępie zmiany, wyrzucają z ludzkiej świado­mości statyczny obraz rzeczywistości, ze stałym w niej miejscem dla Koś­cioła, powodując przekonanie, że wszystko ulega zmianom, i to nie tylko w sferze cywilizacyjnej czy kulturowej, lecz także w sferze prawd wiary oraz zasad moralnych.

Biblijny obraz świata i człowieka jako Bożego stworzenia porzucany jest przez miliony dawnych chrześcijan na rzecz obrazu darwinistycznego, który pokazuje świat i człowieka wyłącznie jako produkty materii rozwijającej się ewolucyjnie, według prawa bezwzględ­nej walki o byt.

To, co kilkadziesiąt a nawet kilka­naście lat temu było nie do pomyślenia, dziś jest faktem. Tak więc stary świat, w którym religia głosząca niezmienne prawdy i zasady moralne określała życie indywidualne i społeczne, już zniknął. Nowa cywiliza­cja, w której żyjemy, z jednej strony stanowi dla ludzkości wielkie błogos­ławieństwo, ułatwiając i przedłużając nam życie, ale z drugiej strony zagraża człowiekowi na różne sposoby, między innymi przez to, że ugruntowała w jego mentalności świadomość kompletnego rozdziału między Stwórcą a stworze­niem, że wyeliminowała z życia ludz­kiego boski pierwiastek, że następnie podważyła wartość chrześcijańskiej wiary i moralności, a przez to zagroziła samemu człowieczeństwu.

Rozwój nauki i technologii potrzebu­je wolności. Kościół to rozumie i akce­ptuje. Przez całą swoją historię rozwi­jał, wspierał i promował naukę. Ale jed­nocześnie Kościół wzywa dziś ustami Jana Pawła II ludzi nauki, twórców i filo­zofów do tego, aby poszukując praw­dy, dobra i piękna, kierowali się obiek­tywnymi zasadami etycznymi i prawi­dłowo ukształtowanym sumieniem; by zrozumieli, że autonomia nauki kończy się tam, gdzie prawe sumienie uczo­nego rozpoznaje zło.

Nauka i technologia same w sobie są dobre. To one pomagają człowie­kowi rozumnie i dobrze zarządzać daną mu przez Stwórcę w opiekę przyrodą. Jednak pozbawione wymiaru moralne­go, przekraczającego materię i naturę, niosą ludzkości rozczarowanie, znisz­czenie i degradację. Do tego prowadzą nie liczące się z zasadami jakiejkolwiek etyki prace nad coraz to nowszymi środkami zagłady oraz doświadczenia prowadzone na ludzkich embrionach.

W tej zupełnie nowej ideowo sytuacji Kościoły i wspólnoty religijne winny współczesnemu człowiekowi, tak bar­dzo zawładniętemu przez sekularyzm i konsumpcjonizm, wyraźnie uświada­miać to, co czyniły zawsze, a miano­wicie, że należy on nie tylko do świata materii, lecz także do świata ducha, że mieszka w nim pierwiastek nieskończo­ny i że nic ani nikt na tym świecie nie jest w stanie dać mu pełnego szczęś­cia, za którym tęskni jego serce i które znaleźć może tylko w Bogu.

Człowiekowi współczesnemu nale­ży uświadamiać, że mimo iż świat, nau­ka, technika, ideologie i całe życie bez przerwy się zmieniają, to jednak prawo Boże, Dekalog, Ewangelia, wartości chrześcijańskie są niezmienne, po­nadczasowe, odpowiednie dla wszyst­kich ludzi z wszystkich czasów i że nig­dy nie wolno ich porzucać. Crux stat, dum volvitur orbis - „Mimo że świat się stale zmienia, Krzyż stoi w miejscu” ­modli się Kościół w swojej liturgii.

Jeśli ludzkość chce się wydobyć ze straszliwego chaosu ideowego i moral­nego, w którym od lat coraz bardziej tonie, musi na nowo stanąć na twardym fundamencie Bożych przykazań, musi przywrócić biblijny obraz człowieka jako Bożego stworzenia i obrazu. Ten ład moralny i taki obraz człowieka powinny leżeć u podstaw wydawanych przez parlamenty praw oraz u podstaw programów wychowawczych, eduka­cyjnych, politycznych i społecznych, jeśli mają rodzić dobro, a nie zło.

Restytucja chrześcijańskich war­tości we współczesnych pluralisty­cznych społeczeństwach jest trud­na, ale możliwa.

Religijny, światopoglądowy, narodo­wościowy, kulturowy pluralizm współ­czesnych, dawniej bardzo jednorod­nych społeczeństw, jest faktem. Nie powinno się go ani gloryfikować, ani demonizować.

Pluralizm ludzi różniących się prze­konaniami, pochodzeniem, religią itd., a jednak żyjących obok siebie w poko­ju i wzajemnym szacunku, jest koniecz­ny, ale nie jest w stanie spełnić roli czarodziejskiej formuły, za pomocą której można by rozwiązać wszystkie problemy społeczne, jak to ciągle głoszą współczesne areopagi. Plura­lizm pojęty jako akceptowanie wszel­kich różnic nie jest w stanie wywołać impulsów, które mogłyby ludzi ze sobą łączyć. Nie ma on w sobie żadnej inte­grującej siły. Przeciwnie, im wyraźniej wyakcentowywane są sprzeczne ze sobą poglądy światopoglądowe i polity­czne, tym bardziej rozchodzą się siły społeczne. Gdyby ustanowiono abso­lutny pluralizm każde społeczeństwo rozpadłoby się. Pokojowe współżycie w społeczeństwie wymaga jakiejś wspólnej zasady, wspólnej bazy, która byłaby ponad wszelkimi ideologiczny­mi i kulturowymi różnicami. Taką bazą może być tylko wspólna płaszczyzna wartości etycznych. Przez wieki stano­wiło ją chrześcijaństwo. Obecnie libe­ralne społeczeństwa całkowicie ją zak­westionowały. Co proponują w zamian? Na jakiej wspólnej płaszczyźnie chcą zjednoczyć Europę?

Nie wystarczy jednoczenie jej na bazie korzyści ekonomicznych. Bez bazy zbudowanej z wartości ideowych i duchowych nie da się tak naprawdę Europy zjednoczyć i rozwinąć. Mówi o tym ciągle w swoim nauczaniu Papież. Społeczeństwo, w którym za­tracony zostanie konsens odnośnie do elementarnych duchowych wartości, zmierza do anarchii, a następnie ­wcześniej czy później do dyktatury, która nikogo nie pytając o zgodę, siłą narzuci społeczeństwu swoje, najczęś­ciej okrutne, normy i wartości. Przes­trzegają przed tym mądrzy mężowie stanu. Mówił już o tym dwadzieścia cztery wieki temu Platon.

Kościół w ciągu ostatnich kilkudzie­sięciu lat stanął świadomie wobec rze­czywistości, przyjmując do wiadomości współczesny pluralizm i nowoczesną demokrację. Docenił też proces rozwo­ju społeczeństw w kierunku współ­czesnego, wolnego od totalitaryzmu, demokratycznego i pluralistycznego państwa. W głoszonej przez siebie nauce od lat mocno akcentuje god­ność ludzkiej osoby i jej niezbywalne prawa, do których należy wolność su­mienia i wolność religijna. Co więcej, Kościół jednoznacznie zaakceptował model państwa charakteryzujący się pluralizmem i neutralnością świato­poglądową nowoczesnej demokracji. Zgodnie z duchem Soboru Watykań­skiego II poleca katolikom przyjazną współpracę z różnymi grupami spo­łecznymi, skupiającymi ludzi o chrześ­cijańskim i niechrześcijańskim świato­poglądzie, w budowaniu sprawiedli­wego, solidarnego w dobru i pokojo­wego społeczeństwa. Demokratyczny system ustrojowy Kościół określa jako moralne zadanie dla każdego człowie­ka i każdego społeczeństwa.

Mimo tak bardzo otwartej na współ­czesny świat postawy Kościół katolicki natrafia w swojej gotowości do współ­pracy z inaczej wierzącymi lub niewie­rzącymi na coraz większe przeszkody. W czasach Soboru Watykańskiego II było w świecie - chrześcijańskim i nie­chrześcijańskim jeszcze coś takiego, co można by określić powszechną zgo­dą na najważniejsze zasady moralne. Czterdzieści lat po soborze nie można liczyć już na ten ogólny konsens w uznaniu fundamentalnych zasad moral­nych. Etos chrześcijański i postawy moralne wielu społeczeństw dryfują w przeciwne strony. Wystarczy wspom­nieć w tym miejscu akceptowane przez te społeczeństwa aborcję, eutanazję, małżeństwa homoseksualne, doś­wiadczenia na ludzkich embrionach ­by już nie mieć co do tego większych wątpliwości.

Kościół, wychodząc otwarcie do świata, liczył na uczciwy, partnerski dialog z ludźmi myślącymi inaczej i z pluralistycznym państwem. Uczył na to, że w pluralistycznym społeczeństwie żyć będą pokojowo obok siebie i współpracować ze sobą, traktując się z szacunkiem i po partner­sku, rozmaite wiary i społeczne ideolo­gie. Tymczasem tak się nie stało. Religia chrześcijańska, zwłaszcza ka­tolicka, nie jest już od dawna traktowana po partnersku i na równi z przekonania­mi ateistów, postmodernistów, neo­marksistów i innych liberałów moral­nych, w rękach których jest prawodaw­stwo, większość mediów i instytucji edu­kacyjnych. Co więcej, jest ona bardzo często wyszydzana i zwalczana wprost lub w sposób zakamuflowany. Degra­dują ją w swobodny sposób i bezkarnie różne media, kabarety, a nawet politycy. Znaki święte dla chrześcijan takie jak krzyż i święte obrazy są bardzo często bluźnierczo poniżane przez różnego rodzaju pseudoartystów, którzy ­najczęściej pozbawieni talentu na dro­dze bezczeszczenia kultu Bożego prag­ną zyskać rozgłos. Przeciw religii kato­lickiej zrobić i powiedzieć można wszys­tko, podczas gdy taki atak na judaizm czy islam jest z określonych względów nie do pomyślenia. Pod płaszczykiem wielokulturowego społeczeństwa nisz­czy się podstawowe chrześcijańskie normy moralne, wzorce i ideały.

Chrześcijańskie przekonania spy­cha się na margines życia jako czysto prywatne, nieobowiązujące społecznie i bez żadnego znaczenia dla ustana­wianego prawa, współkształtującego życie rodzinne, małżeńskie i najogól­niej biorąc społeczne; prawa wyz­naczającego przecież w wielkiej mierze model przekonań i zachowań moral­nych współczesnego człowieka.

W pluralistycznym społeczeństwie demokratyczny prawodawca, chcąc ustalić normy i prawa obowiązujące wszystkich obywateli, musi skoncen­trować się na tych przekonaniach ety­cznych, które są wspólne wszystkim grupom społecznym, różniącym się często znacznie swoimi światopoglą­dami, przekonaniami i postawami moralnymi. W politycznej i społecznej praktyce usiłowania demokratycznego państwa zdanego na wolę większości prowadzą do tego, że normą dla usta­lanego kodeksu postępowania i za­chowań obywateli staje się minimalizm etyczny.

Prawodawcy wydający prawa w państwach pluralistycznych stwierdzają wprost, że moralne przekonania i ety­czne tradycje będą ulegać permanent­nym zmianom, sankcjonowanym praw­nie, stosownie do aktualnych poglądów pluralistycznego społeczeństwa. Dzie­je się to w zgodzie z przyjmowaną dziś powszechnie przez liberalne demo­kracje doktryną pozytywizmu prawne­go, która odrzuca istnienie ponadcza­sowych i powszechnie ważnych, czyli absolutnych, norm moralnych. Według tej doktryny, nie istnieje żaden moralny ład, który byłby dany człowiekowi z jego natury, i którym jako normą ogólną i punktem odniesienia winno by się kierować każde państwo w ustanawianiu swego prawa. Na zasa­dzie pozytywizmu prawnego działała np. Trzecia Rzesza i całe sądownictwo niemieckie w czasie hitleryzmu. Efek­tem tego było wydanie szeregu bar­barzyńskich praw, między innymi okrut­ne eliminowanie ludzi upośledzonych, a także Cyganów, Żydów i Słowian. Po wojnie twórcy niemieckiej konstytucji, pragnąc się całkowicie odciąć od zbrodniczej tradycji, za którą odpowia­dał także pozytywizm prawny, odwołali się w preambule swojej konstytucji do odpowiedzialności przed Bogiem.

W obecnym prawodawstwie nie­mieckim i w prawodawstwach innych liberalnych demokracji, także u nas, panuje jednak znów niepodzielnie pozytywizm prawny, który kwestionuje istnienie powszechnych i obowiązują­cych wszystkich ludzi norm moralnych. Czy w tej sytuacji możliwe jest usta­lenie wspólnej, trwałej, niezależnej od zmiennych ludzkich poglądów pod­stawy życia społecznego? Wydaje się, że nie. Odrzucenie obiektywnych norm moralnych prowadzi automatycznie do etycznej dowolności i daje możliwość manipulacji społeczną moralnością. Jeżeli odrzuci się odpowiedzialność przed Bogiem, to pozostaje tylko odpowiedzialność przed ludźmi. Rodzi się pytanie: Przed jakimi ludźmi? Jedynie przed ciągle zmieniającą się większością parlamentarną, która w pewnych warunkach może ustanowić najbardziej barbarzyńskie prawa, jeśli nie musi się liczyć z ponadludzkimi nor­mami. Jan Paweł II, przemawiając kilka lat temu w polskim parlamencie, nie bez powodu mocno podkreślał, że demokracja sama siebie nie uzasadnia, że także może doprowadzić do swego rodzaju totalitaryzmu i anarchii moral­nej, jeśli nie będzie chciała liczyć się z Dekalogiem.

Jak powiedziano wyżej, państwo, chcąc zadowolić moralne przekonania lub ich brak wszystkich obywateli, a przynajmniej ich zdecydowanej więk­szości, ustala minimalny wspólny mia­nownik moralny, który tak naprawdę zezwala na wszystko, na wszelką anomalię, której przykładem są ostat­nio małżeństwa homoseksualne, a nawet na zbrodnicze działanie jak to jest w wypadku aborcji czy eutanazji.

Tak zwane prawa człowieka, o któ­rych ciągle się dziś mówi, przy stoso­waniu doktryny pozytywizmu prawnego nie stanowią żadnej stałej odwoławczej instancji, skoro ustalane są demokraty­cznie przez większość parlamentarną, względnie w referendum, a przy nowej konfiguracji politycznej mogą być wkrótce całkowicie zmienione.

Co to oznacza dla nauczania Koś­cioła i dla życia chrześcijan? Oznacza wielki problem. Ani Kościół jako taki, ani posz­czególny chrześcijanin nie mogą się godzić na minimalizm etyczny w swoim życiu, ponieważ Chrystus go nie głosił.

Przeciwnie, Chrystus wzywał do ety­cznego maksymalizmu. Wystarczy w tym miejscu przywołać treść Kazania na Górze, które nazywane jest Konsty­tucją Królestwa Bożego. Pozostaje ono w jawnej sprzeczności z konsump­cyjnym światopoglądem, który stał się światopoglądem współczesnych ludzi, żyjących bądź robiących wszystko, aby żyć w zmaterializowanych, nasta­wionych tylko na dobrobyt i zabawę społeczeństwach. Etos Kazania na Górze jest wyzwaniem i zakwestio­nowaniem światopoglądu i sposobu życia współczesnych zsekularyzowa­nych społeczeństw. To dlatego Jezus zapowiedział swoim uczniom odrzuce­nie i prześladowanie ze strony tych społeczeństw. Gdy więc my, chrześci­janie, napotykamy w Życiu publicznym, w mediach i gdzie indziej, otwarty atak na Kościół i jego doktrynę moralną, gdy widzimy wyszydzanie chrześcijań­skiej wiary, bluźnierstwa, świętokradz­twa i nagłaśnianą przez potężne siły złośliwą radość z powodu moralnych upadków przedstawicieli Kościoła, to powinniśmy sobie wówczas uświado­mić, że nie są to sporadyczne przypad­ki, lecz zapowiedziana przez Chrystusa reguła, według której antychrystusowy świat traktuje i traktował będzie Jego wiernych wyznawców.

Jak współczesnym ludziom głosić naukę o wyrzeczeniu się samego sie­bie, ofierze, konieczności pokuty i dźwiganiu krzyża? Jak w świecie walk, kłótni, konfliktów, nienawiści, zazdrości, zemsty według powszechnie sto­sowanej żydowskiej zasady oko za oko, ząb za ząb wzywać współczesnego człowieka do miłości bliźniego, w tym także nieprzyjaciół? Jak wzywać go do kroczenia przez życie wąską, pełną cierni i kamieni ścieżką, gdy on chce jechać w luksusowym aucie wygodną autostradą? Chce jechać taką wygodną drogą także w życiu religijnym, ponieważ nawet religię i Boga traktuje jako dobra konsumpcyjne, które powinny mu słu­żyć. To nie on ma służyć Bogu, to Bóg ma służyć jemu, żeby był zdrowy, bogaty, żeby żył jak najdłużej i żeby go w życiu nic nie gnębiło. W sytuacji syste­matycznego demontażu chrześcijańs­kiego depozytu wartości trudno dziś żyć autentycznie po chrześcijańsku. Trzeba po prostu płynąć pod prąd.

Trzeba być przygotowanym na to, że będzie się znienawidzonym za wier­ność Chrystusowi, za to, że nie idzie się szeroką drogą pogańskiego życia.

Jak ma spełniać swoją ponadcza­sową misję głoszenia Ewangelii w spoganiałym świecie Kościół, który sam także przeżywa trudności.

Katolicy również ulegają wkracza­jącym do ich życia szerokim frontem egoizmowi, hedonizmowi, sekularyz­mowi, konsumcjonizmowi i pluraliz­mowi teologicznemu, wyrażającemu się w subiektywnym, wybiórczym trak­towaniu prawd wiary i zasad moral­nych; w odchodzeniu od życia sakra­mentalnego, zwłaszcza od sakramentu pokuty; w zaniku modlitwy; w kierowa­niu się tylko tak zwanym prywatnym sumieniem, ukształtowanym nie w oparciu o doktrynę chrześcijańską, lecz ateistyczny liberalizm; w nielicze­niu się z nauką Kościoła odnośnie do spraw współżycia seksualnego; w antykoncepcji, aborcji itd. Nawet nie­którym znanym zachodnim teologom chciałoby się dziś postawić pytanie: Czy naprawdę wierzysz jeszcze w boskość Jezusa i jedyność Jego zbaw­czej misji? Czy ty naprawdę wierzysz w zmartwychwstanie zmarłych, w Sąd Ostateczny i w życie wieczne?

Utrata jedności w sprawach wiary i moralności jest rzeczą straszną dla Kościoła. To na tym tle dochodziło w historii do tragicznych rozłamów wśród chrześcijan. Nie bez powodu Jezus na krótko przed swoją śmiercią w słynnej modlitwie arcykapłańskiej tak bardzo prosił swego i naszego Ojca o jedność wśród uczniów, wśród nas chrześcijan.

Jedność w wierze i moralności jest podstawowym wyzwaniem, któ­re stoi dziś przed każdym z nas.

Następnym wyzwaniem są słowa, które Chrystus skierował do swoich Apostołów i do nas, Jego współczes­nych uczniów: „Wy jesteście solą zie­mi, wy jesteście światłością świata”. ­

Nie możemy zwietrzeć w wyznawa­niu słowem i życiem Chrystusowej wiary. Nie wolno nam przygasić ewan­gelicznego światła, którym ma być nasze świadectwo dawane o Chrys­tusie przed ludźmi.

Nie wolno nam dopasowywać swo­ich poglądów i swojego życia do pub­licznej opinii, kształtowanej dziś me­dialnie przez ateistów, agnostyków, li­berałów moralnych i relatywistów. Życie każdego z nas powinno być otwartą dla każdego człowieka ­wierzącego i nie wierzącego żywą Biblią, żywym świadectwem wiary. Chrystus nie może być w naszym życiu tradycją, folklorem, zwyczajem, historią i kulturą. Chrystus ma być ciągle, tak jak był dla swoich uczniów przez dwa tysiące lat Drogą, Prawdą i Życiem.

Nie wolno nam także izolować się od świata i tworzyć sobie zamkniętych dla innych ludzi bezpiecznych enklaw. Obraz Kościoła to obraz pielgrzymują­cego przez historię Ludu Bożego, piel­grzymującego nie osobno, lecz z całą ludzkością, do której został posłany z nakazem misyjnym i ma go głosić ­w czas i nie w czas, w każdych okolicz­nościach i każdemu, choćby nie wiem jak wrogo się do niego odnosił. Nie jest rzeczą łatwą realizowanie przez Koś­ciół, czyli przez nas, aggiornamento Kościoła do czego wzywał sobór. Nie jest łatwo być w środku świata i nie ulec jego ideologii, co więcej nawró­cić go, bo nawracanie ludzkich serc jest głównym zadaniem Kościoła.

Jak czytamy w Ewangelii świętego Jana, my uczniowie Chrystusa żyjemy w tym świecie, ale nie jesteśmy z tego świata. Jesteśmy obywatelami dwóch światów. Żyjemy w starym świecie, lecz jego stare prawa nie są dla nas tym, czym są dla pogan. Nasze prawa to prawa Królestwa Bożego.

Mimo chaosu moralnego i ideowe­go, w jaki popada nasz świat. Mimo że od dawna bezbożni ideologowie pro­rokują zmierzch, a nawet kres chrześ­cijaństwa, a zwłaszcza Kościoła kato­lickiego, ponieważ ich zdaniem ludzie przestaną go potrzebować, bo stawia za wysokie wymagania moralne. Oka­zuje się, że w ponowożytnym, poindus­trialnym społeczeństwie Kościół wierny nauce Chrystusa jest jeszcze potrzeb­niejszy niż kiedyś. Stanowi bowiem jedyną gwarancję stałości duchowej współczesnego świata, ukazując mu sens życia i rozwijając, ciągle na nowo, fundamentalne dla jego społecznego życia wartości.

Okazuje się, że nie tylko dawniej, lecz także współcześnie, ludzie drę­czeni są przez podstawowe egzysten­cjalne pytania, na które nie potrafi od­powiedzieć ani nauka, ani nawet filozo­fia, ani tym bardziej płytki konsumpcyjny światopogląd. Pytania te dotyczą sensu życia, choroby, cierpienia i śmierci.

Poza tym każde społeczeństwo po­trzebuje określonej społecznej moral­ności, ugruntowanej na obiektywnych zasadach norm etycznych i wartości. Tak więc Kościół ma także z tej per­spektywy patrząc do spełnienia fun­damentalną rolę we współczesnym świecie.

Jesteśmy przekonani, że także ten nasz trudny współczesny świat uczyni to, co zrobiły narody przed dwoma ty­siącami lat, a mianowicie że odpowie pozytywnie na pytanie Chrystusa: Czy chcecie żyć inaczej?

Czy chcecie żyć w miłości, pokoju, poczuciu sensu istnienia i w nadziei na wieczne szczęście z Bogiem?

Wydaje się, że współcześni ludzie, zwłaszcza młode pokolenia na świecie, w Europie i w Polsce, chcą się wyrwać z sieci totalitaryzmu bezideo­wości i hedonizmu. Ateistyczny libera­lizm nie ma im do zaproponowania nic, co czyniłoby ich życie sensownym. Same hedonistyczne wartości nie wy­starczają młodemu, myślącemu czło­wiekowi. On czuje się związany z nie­skończonością. Boży obraz, który jest w nim, nie pozwala mu zatonąć w materii, w rzeczach, w zabawie i w seksie. Mło­de serce pragnie nieskończonego szczęścia, po prostu pragnie Boga.

To dlatego na spotkania z Papieżem, auten­tycznym świadkiem Ewangelii, przy­chodzą miliony młodych ludzi, aby wsłuchiwać się w jego słowa i akcep­tować je, mimo że wzywa do pójścia wąską, niewygodną ścieżką: ścieżką intensywnej pracy nad sobą, ścieżką ustawicznego trudnego rozwoju, ścież­ką opanowywania instynktów i życia według zasad moralności chrześci­jańskiej. To dlatego odradzają się w Europie i w Ameryce silne ruchy wzy­wające do powrotu do jednoznacznych ponadczasowych wartości chrześci­jańskich, o czym piszą bardzo poważni intelektualiści, jak np. Bloom w swojej znanej książce „Zamknięty umysł”. Młodzi ludzie odwracają się od totali­taryzmu bezideowości, mimo coraz to bardziej zaciekłej ideologicznej ofensy­wy liberalnych areopagów mających w swoich rękach wielkie media, szkoły i uniwersytety, gdzie ex cathedra głosi się neomarksizm i postmodernizm. Polska nie jest tu żadnym wyjątkiem. Zmie­niający się stosunek polskiej młodzieży, odrzucającej w swojej większości libe­ralny światopogląd i akceptującej katoli­cyzm, rodzi wielki niepokój u liberalnych autorytetów. Może o tym zaświadczyć opublikowany kilka miesięcy temu w „Gazecie Wyborczej” artykuł pewnej znanej profesor socjologii, w którym rozdziera ona szaty i podnosi lament, że polska młodzież wyraźnie dystansuje się od lewicowo liberalnych ideałów, którym ona poświęciła swoje życie.

Nie lękajmy się. Mimo rozpowszech­nianego neopogaństwa Kościół Chrys­tusowy będzie zawsze zajmował w naszych społeczeństwach trwałe miej­sce. Choć nie ulega wątpliwości, że musi zmieniać swoje sposoby od­działywania, swój język i metody dusz pasterzowania, pozostając bezwzględ­nie wiernym nauce i moralności ewan­gelicznej. Od wieków głoszone jest hasło Ecclesia semper reformanda Kościół musi się stale reformować. Nie chodzi tu jednak o taką reformę, która­ jak podpowiadają nam ateiści, agnosty­cy i niekatolicy polegać powinna na usunięciu prymatu Papieża, na odebra­niu biskupom i proboszczom posiada­nej przez nich kanonicznej władzy, na rezygnacji z celibatu księży oraz na uz­naniu święceń kapłańskich dla kobiet.

Wtedy rzekomo Kościół katolicki mógł­by przezwyciężyć wszelkie kryzysy. Jest to jedno wielkie złudzenie. Kościoły pro­testanckie dokonały tego wszystkiego już dawno, a trudno się zgodzić z tym, że przezwyciężyły dręczący je kryzys wiary. Wprost przeciwnie. Przeżywają go jeszcze głębiej.

Nieustanna reforma Kościoła, która z pewnością na nowo nawróci świat, to reforma serc jego dzieci.

Jeśli my katolicy, my biskupi, kapła­ni, zakonnicy i ludzie świeccy, bę­dziemy żyć prawdziwie po chrześcijań­sku, jeśli każdego dnia, każdej godziny i każdej sekundy naszego życia świad­czyć będziemy przed światem sło­wem i przykładem życia, że wiara Chrystusowa jest dla nas największą wartością; jeśli swoją pracą, spełnia­niem obowiązków życiowych, chrześci­jańskim znoszeniem naszych krzyżów, ofiarnością wobec potrzebujących na­szej pomocy bliźnich świadczyć bę­dziemy, że Bóg, który jest Miłością, prowadzi nas przez życie, to na­wrócimy do Niego nasz świat, choćby bardzo spoganiał i znikczemniał. Świat jest głodny Boga i jak powietrza potrze­buje znaku Jego istnienia, Jego działania, Jego miłości, którą my kato­licy, duchowni i świeccy mamy poka­zać swoim życiem. Skończył się czas chrześcijan letnich, niezdecydowa­nych, idących na zgniłe kompromisy ze złem, żyjących schizofrenicznie, tj. oddających cześć i Bogu, i szatanowi. Zastraszonych i bojących się przyznać publicznie do swojej wiary. To z powo­du takich i tak żyjących chrześcijan, chrześcijan tak chętnie ulegających fał­szywym filozofiom i ideologiom, chrześ­cijan, którzy ociągają się z wprowadze­niem w życie świata ewangelicznych wartości chrześcijaństwo przeżywa kryzys. Dziś przyszedł czas na ludzi gorących, na „gwałtowników porywa­jących Królestwo Boże”, na ludzi bez­względnie prawych, uczciwych, wier­nych Bogu, nie paktujących ze złem, ofiarnych i heroicznie okazujących miłość bliźniego.

To nie neomarksiści, lecz my, ucz­niowie Chrystusa, winniśmy zacząć konsekwentnie realizować „długi marsz” przez wszystkie dziedziny życia naszego społeczeństwa. Chrystusową Ewangelię winniśmy promować w mediach, w szkołach, na uniwersyte­tach. W duchu Chrystusowym win­niśmy sprawować władzę, jeśli nas do niej wybrano. Chrystusa powinniśmy nieść w świat kultury, sztuki, rozrywki, spędzania wolnego czasu i pracy.

Najpiękniejsza idea umrze, jeśli nie poniosą jej w świat oddani bez reszty ludzie. Ludzie sami jednak nie poradzą sobie z tym zadaniem, jeśli nie będą mieli oparcia w instytucjach życia ­społecznego, kulturalnego, szkolnego, uniwersyteckiego i gospodarczego. Dlatego, aby przezwyciężyć groźny kryzys wiary, winniśmy zmobilizować wszystkie siły, winniśmy zacząć prze­mieniać otaczający nas świat, tworzyć w nim instytucje, rozwijać grupy i ruchy, wszelkimi szlachetnymi sposobami wpływać na życie naszego Narodu.

Papież Jan Paweł II, wielki mąż Boży i genialny myśliciel, lepiej niż ktokolwiek rozeznał znaki czasu i za­grożenia dla Kościoła. To dlatego zwró­cił się do wszystkich chrześcijan, by podjęli nową ewangelizację świata, swojego świata w którym żyją.

By ją podjęli, zaczynając od siebie, nawracając własne serca i przekazując innym ludziom Chrystusową Ewan­gelię: swoim życiem i mądrym, pięk­nym, przemyślanym słowem. Słowem trafiającym do współczesnego dziec­ka, młodzieńca i dorosłego; trafiającym do człowieka wykształconego i niewy­kształconego, do człowieka bardzo nowoczesnego i tradycyjnego; trafia­jącym do wszystkich; trafiającym nawet do liberalnych współczesnych are­opagów, ponieważ i te areopagi trzeba nawrócić. Nowa ewangelizacja, prowadzona obok ewangelizacji klasycznej skiero­wanej do naszych wiernych uczęsz­czających do kościoła i żyjących życiem sakramentalnym, ma trafić do wszystkich ludzi. Nie jest ona zadaniem łatwym. To zadanie zakrojone na poko­lenia. W pracy ewangelicznej nie może­my ulegać pokusie niecierpliwości. Młyny Boże mielą powoli. Z maleń­kiego ziarnka zasiewu ewangelicznego powoli wyrasta wielkie drzewo Koś­cioła. Zarówno w pracy nad sobą, jak i w pracy nad innymi, nie wolno nam popadać w zniechęcenie. Pamiętajmy o tym, że konsekwentna, pobłogosła­wiona przez Boga praca przezwycięża wszystko. Nie mówmy: my jesteśmy tak mało znaczący. My nie mamy władzy, pieniędzy, znaczenia społecznego. Nie mówmy: Kto się z nami będzie liczył?

Logika Boża jest inna niż logika ludz­ka. A po ludzku rozumiany sukces nie należy do Bożych imion. To, co Bóg wybiera, bardzo często jest głupstwem w oczach świata. Do misji zbawczej nie wybrał On potężnego narodu starożyt­nego, egipskiego, greckiego czy rzyms­kiego, lecz barbarzyński, półdziki, ni­czym szczególnym się nie odznaczający naród izraelski. Na Apostołów nie powo­łał filozofów greckich i rzymskich cesa­rzy, ale prostych rybaków i rolników. I to właśnie oni nawrócili potężny, mądry, cyniczny, kulturalny świat starożytny.

Nas także Pan Bóg wybrał na swoich uczniów i współczesnych apostołów. Nie z powodu naszych szczególnych ta­lentów. Wybrał nas, ponieważ chciał nas wybrać, ponieważ zechciał nas tu wezwać, do życia w chrześcijańskich rodzinach, do pracy w „Odrodzeniu”. Zechciał nas wezwać, abyśmy podjęli ewangelizację naszego świata; tego świata, w którym żyjemy, pracujemy, uczymy się i bawimy.

Ewan­gelizacja jest zawsze przemawianiem w imieniu Chrystusa, na mocy misji Koś­cioła. Prawdziwy apostoł musi być transparentny. Musi być jak czysta szyba. Przez jego słowa i przez jego pracę, i przez jego całe życie, tak jak przez szybę, mają ludzie widzieć Chrystusa. Prawdziwy apostoł nie prowadzi do siebie, on zawsze pro­wadzi do Chrystusa. Kto przemawia w swoim imieniu, i przemawia tak, aby on sam był znany i chwalony, to choćby mówił o sprawach najświętszych, jest sługą antychrysta.

Ewangelizacja przy tym to nie tylko mówienie o Bogu, to przede wszystkim rozmawianie z Bogiem. Ewangelizacja to nie tylko forma nauczania, ale przede wszystkim forma życia. To wędrówka ku krzyżowi. Na tym właśnie polega naśla­dowanie Chrystusa. Jezus nie odkupił świata pięknymi i mądrymi słowami, ale swoim cierpieniem i śmiercią. My rów­nież jesteśmy wezwani do dźwigania krzyża i nie nawrócimy świata samymi słowami, lecz przede wszystkim cierpie­niem, krzyżem, ofiarą, trudem, który może być bardzo wielki.

We wszystkich okresach dziejów ak­tualne pozostawały słowa Tertuliana, że krew męczenników jest zasiewem, z którego wyrastają nowe pokolenia wie­rzących. Aktualne są także w naszych czasach. Niekoniecznie przy tym cho­dzić w nich musi o męczeństwo krwi. Może być inne męczeństwo; męczeń­stwo, które znosimy przez całe lata za innych i dla innych, z miłości do nich. Nie jest ono mniej ważne niż przelana krew.

Ewangelizując świat, nie zapomina­jmy również o tym, że chrześcijaństwa nie można sprowadzić do moralizmu. Wiara bez uczynków jest martwa. To prawda. Ale same uczynki, bez wiary, są bez znaczenia. Dlatego to takie ważne, by współczesny człowiek nie tylko dobrze postępował, nie tylko nie krzywdził innych, ale także by uwierzył w Chrystusa, który jest Miłością, ponieważ tylko przez Chrystusa Miło­siernego może być zbawionym. Same uczynki, najwspanialsze nawet, bez wiary nie wystarczą. Człowiek nie jest w sprawie swojego zbawienia samo­wystarczalny. Jednak sama wiara, poz­bawiona miłości i przyjaźni z Bogiem, także do zbawienia nie wystarczy.

Nowa ewangelizacja, która ma prze­łamać kryzys wiary we współczesnym świecie, to zakładanie królestwa Boże­go na ziemi. Według słów ks. kard. Ratzingera, nie jest ono strukturą spo­łeczną lub polityczną, nie jest też żadną utopią. Królestwo Boże oznacza silną wiarę i uznanie, że Bóg istnieje, że Bóg żyje, że jest obecny i działa w świecie i w naszym życiu. Ten Bóg, o którym mamy mówić ludziom, nie jest odległym Pierwszym Motorem, Wielkim Architek­tem, Pierwszą Przyczyną jak mówią deiści. Nasz Bóg jedyny i prawdziwy ­jest rzeczywistością najbardziej obecną w każdej sekundzie naszego życia i w każdym momencie dziejów ludzkich. Obecną i wpływającą na nie. Kryzys chrześcijaństwa nie pole­ga na kryzysie struktur kościelnych, władzy kościelnej i tym podobnych sprawach.

Kryzys ten polega na „nieobecności Boga” w życiu chrześcijan. Aby go przełamać, my chrześcijanie musimy mieć ostrą świadomość transcendencji i gorącą wiarę w istnienie Boga, od którego zależy wszystko. Boga, który jest Stwórcą, Uświęcicielem, Zbawicie­lem, Sędzią, Ojcem i Panem. Boga, z którym można i trzeba rozmawiać i być z Nim w stałym przyjaznym kontakcie. To dlatego w nowej ewangelizacji tak ważna jest modlitwa: osobista, wspólna i liturgiczna. Rozmowa o Bogu musi się zawsze łączyć z rozmową z Bogiem. Liturgia nie może polegać tylko na zrozumiałym, racjonalnym nauczaniu, na nieustannym komentowaniu wszys­tkiego, co dzieje się przy ołtarzu. Litur­gia potrzebuje także ciszy, skupienia, osobistej głębokiej refleksji, kontem­placji piękna i tajemnicy.

Nowa ewangelizacja ma pomóc współczesnemu, skołatanemu światu Chrystusa poznać, pokochać i naśla­dować. Nie chodzi o naśladowanie Jezusa jako człowieka.

Naśladowanie Chrystusa to upodob­nianie się do Niego w zjednoczeniu z Bogiem. Każdy człowiek pragnie zjed­noczenia z Bogiem, z Nieskończonoś­cią, pragnie bowiem nieskończonego szczęścia i nieskończonej wolności. Czasem próbuje to swoje pragnienie realizować w sposób kaleki, tworząc bezbożne ideologie, według których on sam staje się bogiem decydującym o dobru i złu; czasem wywołując re­wolucje, które mają pozwolić zbu­dować raj na ziemi; czasem ulegając alkoholowi lub narkotykom, które poz­walają mu przeżywać chwile pozornie boskiej wprost wielkości. Te drogi do nieskończoności wskazuje człowieko­wi, już od początków jego historii, szatan, ów „starodawny wąż”, który podpowiedział pierwszym rodzicom: zerwijcie owoc, a staniecie się równi Bogu.

Do istoty naśladowania Chrystusa należy także udział w Jego krzyżu. Kto pomija krzyż, powiada św. Paweł, po­mija istotę chrześcijaństwa (1 Kor 2,2).

Kluczowym elementem nowej ewange­lizacji, która stanowi drogę wyjścia Kościoła z kryzysu, jest życie wieczne. Musimy publicznie i w codziennym ży­ciu, ciągle na nowo, czy chcą tego słu­chać czy nie, w czas i nie w czas, w porę i nie w porę, głosić z mocą na­szą wiarę w życie wieczne. Głosić pra­wdę o czekającym każdego człowieka sądzie i o odpowiedzialności przed Bo­giem za przeżyte życie. Głosić cen­tralną w Ewangelii prawdę o nieu­niknionej dla nikogo Bożej sprawiedli­wości i o tym, że Chrystus, wisząc na krzyżu, wziął na siebie nasze grzechy i że tylko od nas zależy, czy skorzys­tamy, czy też nie, z tej przeogromnej szansy na zbawienie.

Śmierć, sąd, odkupienie, życie wie­czne nie konkurują z naszym ziem­skim życiem i szczęściem. Przeciwnie, czynią je nieskończenie ważnym, ponieważ to, jak je przeżyjemy, zadecy­duje o naszej wieczności. Bóg nie jest konkurentem dla naszego ziemskiego życia, ale gwarantem jego wielkości. Przełamując nową ewangelizacją współczesny kryzys chrześcijaństwa, wykonajmy coś bardzo prostego. Mówmy o Bogu i o człowieku. W ten sposób powiemy wszystko, co naprawdę ważne i potrzebne.

Wykład JE księdza biskupa Sta­nisława Wielgusa został wygłoszony 7 września 2002 r. na Jasnej Górze w czasie Dni Modlitw Ruchu Kultury Chrześcijańskiej „Odrodzenie”.

Czas byście wyszli i oświecili ziemię, bo to czas czasów i koniec końców

Pilne wezwanie do nawrócenia

- Ofiarować Krew i Mękę Pana Jezusa za dusze w czyśćcu cierpiące Bogu Ojcu.

- Błagać Boga Ojca, aby ze względu na śmierć i mękę Pana Jezusa dał ulgę duszom czyśćcowym.

- Błagać Maryję o nawrócenia.

- Współczuć duszom oddalonym od Boga i modlić się za grzeszników.

- Chcieć cierpieć za grzeszników.

- Modlitwy sprawiedliwych, pokuty i łzy wznoszą się do Boga.

Podczas modlitwy szatan robi wszystko aby nas rozproszyć, zniecierpliwić, a kiedy to mu się nie uda wbić w pychę.

- Żyć duchem Marii ( duchem pokuty, umiłowania, cierpienia i pokory), starać się być dobrym, łaskawym, okazywać miłość, współczucie, być miłosiernym. Maryja zawsze jest z nami.

- Nie można lekceważyć Boga, bluźnić, lekceważyć przykazań Bożych.

- To, co nie pochodzi od Boga jest światłem fałszywym, ostrzega Matka Boża. Prawdziwa wiara wygasa, a fałszywe światło świeci.

Pokusa nie odrzucona i przez grzech dokonana służy do upokorzenia człowieka i ukarania zarozumiałości.

Likwidować pychę w nas samych skromnością, pokorą (milczeć, przyjąć cierpienie, ofiarować się, umartwiać swoje Ja.), bez pokory nie ma ostępu duchowego, bez niej budowanie Królestwa Bożego w duszach jest niemożliwe. Myśl, rozważaj, zastanawiaj się nad wielkością tej cnoty!. Szatana zawsze można zwyciężyć pokorą. Szatan rozgniewany i upokorzony rzuci się po jakimś czasie na ciebie.

Nienawiść została rzucona na ziemię jako źródło nieustającego niepokoju, biada tym, którzy nie potrafią się od niej odwrócić.

Dzisiaj większość Chrześcijan nie zna swego największego wroga szatana i jego czarnych diabelskich zastępów. Tego nie znają, który chce ich wiecznej zguby. Nie wiedzą o ogromie zła jakie czart im czyn, i wobec którego największe ludzkie nieszczęście jest niczym. Nie wiedzą, że tu rozchodzi się o jedną naprawdę w ich życiu rzecz najważniejszą- o zbawienie duszy. Ziemia jest miejscem wygnania i polem walki wywołanej nienawiścią, zazdrością i złością szatana i jego diabelskich zastępów. Szatan swego łupu tj. ludzkości zarażonej przez niego pychą i zarozumiałością nie wypuści bez strasznych konwulsji.

Ojciec Niebieski nigdy nie odrzuci od siebie tych, którzy będą się do Niego modlić z żywą wiarą i szczerym sercu.

Kto modli się ratuje siebie, a kto się nie modli potępia się.

Bóg człowieka przemienia z dzikusa, czyni go bardziej ludzkim, a potem przemienia w Chrześcijanina, czyli Syna Bożego podnosząc do udziału w Swej naturze.

Kiedy Bóg wchodzi do duszy to wiara jest w niej czynna, miłość gorejąca, a nadzieja żywa. Wtedy szatan z zazdrości i nienawiści się gryzie i szuka zdradzieckich sposobów aby ten ogień miłości zalać wodą(ugasić). Kryzys wiary stwarza ciemności, a w ciemności nie można widzieć co nas otacza.

Narastające zepsucie i zło

Nienawiść lucyfera zrodzona z pychy niesie rozdział. Z buntu lucyfera rodzi się nienawiść. Lucyfer usiłuje człowieka zmienić w diabła pychy, nienawiści i buntu.

- Ludzie przewrotniejsi stawać się będą.

- Wiara w Boga zostanie zapomniana.

- Szatan będzie atakował wszystko, co dobre i Boże.

- Modlitwy za pieniądze. Cóż one mają za moc i jakimi są w oczach Ojca Niebieskiego.

- Szatan będzie chciał przez swe sługi wyrwać i usunąć wszelki pierwiastek religijny, aby zrobić miejsce ( materializmowi, spirytyzmowi, ateizmowi i wszelkiego rodzaju błędom, które będą przeczyć istnienia nieba i Boga.)

- Powracają błędy dawnych wskrzeszanych osób, które kiedyś głosiły nauki nie mające nic wspólnego z naukami ewangelicznymi. Są wskrzeszane, aby zabić prawdę Bożą. Są to tylko złudne, niby dobre nauki, które pod osłoną dobra wciągają ludzi do sideł diabelskich i zaśmiecają umysły ludzi. Są nimi ( herezje, dawne pogańskie praktyki, wypaczenia, powstają sekty o naukach wschodnich, gnostycznych i okulistycznych. Są to nauki zmarłych, a ukazują się jakby w ciele sprawiedliwych, po to tylko, aby odciągnąć od nauki Jezusa Chrystusa.)

- Brak szacunku i miłości do Boga przez nadaremne używanie Jego Imienia, a nawet wykorzystywanie do celów bluźnierczych.

- Niewolnictwo.

- Praca w niedzielę bardzo ranią Boga i Pana Jezusa.

- Zanika praktyka postów.

- Lekceważenie ducha umartwienia.

- Opór ludzi wobec Bożej woli, wobec Jego przykazań, wobec uległości Bogu.

- Szatan wszelkimi sposobami chce doprowadzić do ruiny. Duchy ciemności doprowadzają do powszechnego rozluźnienia w tym co dotyczy służby Bożej.

- Brak zgody i jedności.

- Złe książki i prasa.

- Drastyczne filmy.

- Zanik miłości.

- Bluźnierstwa i szczęk broni.

- Zazdrość.

- Zawiść

- Próżność.

- Nienawiść i okrucieństwo.

- Wzajemne mordy ludzi.

- Brak szacunku i lekceważenie.

- Zamiast pokory i miłości w deprawowanym szatana świecie pojawiać się będą: egoizm, pycha, nienawiść i podziały.

- Każdy będzie chciał się kierować swymi własnymi zasadami i być większym od bliźnich.

- Rozszerzy się kłamstwo i niezgoda.

- Brak miłości do Ojczyzny i bliźnich.

- Wraz z zanikiem ducha ofiary przez którą możemy uczestniczyć w zbawieniu świata pojawi się rozprzężenie i zamiłowanie do przyjemności zmysłowych. ( ludzie myśleć będą tylko o rozrywkach.)

- Zdegenerowanie sztuki na pornografię i zmysłowość jest wszędzie, gdzie tylko może zgasić wiarę, odebrać niewinność, popełnić występek, dokonać niesprawiedliwości, zaaranżować sprzeczkę, zaprowadzić podział, wzbudzić gwałt, wojny domowe i rewolucje.

- Niszczone jest życie duchowe, religijne, życie wiary, życie niewiniątek.

- Prześladowania sprawiedliwych.

- Brak skromności.

- Przepych materialny.

- Pochlebstwo.

- Terror.

- Nieskromna moda.

- Lenistwo duchowe.

- Przez przygasanie wiary wydobywają się na wierzch wszystkie namiętności ( tworzą się orgie świętokradztw, zaczynają szaleć zwierzęce orgie.)

- Rozprężenie w małżeństwach.

- Kult bożków.

- Wolnomularstwo ( loże masońskie)

- Krzywoprzysięstwa przewrotne. I inne.

Przez te i wiele innych grzechów, które szatański umysł zdołał wymyślić i ciągle wymyśla, aby Ciebie Bracie i Siostro zwieść od prawdziwej drogi, wiary i miłości do Jedynego Boga w Trójcy Przenajświętszej i jednego prawdziwego Zbawiciela Jezusa Chrystusa. Czy w historii świata był ktoś inny, kto by życie własne oddał za bliźnich i za swoją naukę w taki sposób jak nasz Zbawiciel, i z taką miłością przez wieki upominał ludzi przez objawienia i nauczał o prawdziwym Bogu. Abyś się nie zagubił w tym świecie pełnym fałszu i pychy i abyś nie zatracił swego życia i nie sprzedał swej duszy piekłu. W tak głupi i naiwny sposób. Oni tylko na to czekają. Poznaj w czyjej jesteś mocy i komu służysz.

Co czynić aby się bronić przed demonem

- Wierzyć w istnienie nieprzyjaciela. Jeśli wielu w istnienie szatana nie wierzy walki z nim być nie może.

- Znać moc i siłę złego ducha, ale także znać własną moc i siłę. Jednocześnie zdawać sobie sprawę z własnych środków do walki i chcieć je dobrze użyć. Jest rzeczą pewną, że gdy się nie wie o zastawionym sidle nie można się przed nim ustrzec ani obronić.

- Odprawiać prywatne egzorcyzmy. Do odprawiania prywatnych egzorcyzmów nie potrzeba żadnej zgody.

- Temu biada kto wierzyć nie chce. Akt szczerej pokory wystarczyłby aby do duszy przenikło światło.

- Nierozumni są ci którzy opierają się Miłości chcącej zbawić, nie wiedzą czego się wyrzekają, ani tego co ich czeka tj. wiecznego zatracenia i potępienia.

- Pan Jezus: ”kto chce iść za Mną, niech weźmie Krzyż swój i niech Mnie naśladuje”. „ kto chce być Moim uczniem niech czyni to czego Ja dałem przykład” bitwę wygrałem z szatanem upokorzeniem wcielenia, wytrwałą modlitwą, nieskończonym cierpieniem Swojej Ofiary.

Drogocennymi owocami Miłości Bożej są: wiara, nadzieja, miłość. Z tych cnót płynie szacunek dla wolności osobistej i społecznej, dla sprawiedliwości która łączy jak braci ludzi i sprawia, że ziemia pielgrzymia jest bardziej pogodna i upragniona. Spokój sumienia, pokój w rodzinach i narodach. Ludzie sprawiedliwi, święci i dobrzy szerzą cywilizację i sprzyjają rozwojowi prawdziwej sztuki, sztuki dobrej która nie gorszy, ale człowiekowi pomaga w dążeniu do zdobycia dobra, prawdy i piękna.

Eucharystia, a grzech

Nie można przystępować do Komunii św. w stanie grzechu ciężkiego. Przyjęcie Komunii św. jest najintymniejszym spotkaniem z osobą Zmartwychwstałego Jezusa, który pragnie nas uzdrawiać na duszy i na ciele, obdarowując duchowymi darami. Ze strony człowieka musi być odpowiednie przygotowanie i dyspozycja. Pan Jezus skarżył się św. Faustynie: Kiedy przychodzę w Komunii świętej do serca ludzkiego, mam ręce pełne łask wszelkich i pragnę je oddać duszy, ale dusze nawet nie zwracają uwagi na mnie, pozostawiają mnie samego, a zajmują się czymś innym. O jak mi smutno, że dusze nie poznały miłości. Obchodzą się ze mną jak z czymś martwym (Dz. 1385). Przede wszystkim nie można przyjmować Komunii św. w stanie grzechu ciężkiego. Św. Paweł ostrzega: Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was słabych i chorych i wielu też umarło (1 Kor 11, 28-30). papież Jan Paweł II w encyklice o Eucharystii jasno stwierdza: Św. Jan Chryzostom z całą mocą swojej elokwencji nawoływał wiernych: „Również ja podnoszę głos, proszę, błagam i zaklinam, aby nie zbliżać się do tego świętego Stołu z nieczystym i skażonym sumieniem. Takie przystępowanie, nawet jeśli tysiąc razy dotykamy Ciała Pana, nigdy nie będzie mogło się nazywać komunią, lecz wyrokiem, niepokojem i powiększeni kary”. Idąc po tej linii, słusznie stwierdza Katechizm Kościoła Katolickiego: Jeśli ktoś ma świadomość grzechu ciężkiego przed przyjęciem Komunii powinien przystąpić do sakramentu Pojednani! Pragnę zatem przypomnieć, że obowiązuje i zawsze będzie miała moc prawną w Kościele norma, jaką Sobór Trydencki skonkretyzował surowe napomnienie apostoła Pawła, potwierdzając, że w celu godnego przyjęcia Eucharystii „ci” którzy świadomi są ciężkiego grzechu, jakkolwiek sądziliby, że za niego żałują, o ile mogą mieć spowiednika, powinni najpierw odbyć sakramentalną spowiedź”. Sakramenty Eucharystii i Pojednania są ze sobą ściśle związane. Jeśli Eucharystia w sposób sakramentalny uobecnia odkupieńczą Ofiarę Krzyża, oznacza to, iż wynika z niej nieustanna potrzeba nawróceni osobistej odpowiedzi na wezwanie, jakie św. Paweł skierował do chrześcijan w Koryncie: „ W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem!” (2 Kor 20). Jeżeli więc chrześcijanin ma na sumieniu brzemię grzechu ciężkiego, to aby mógł mieć pełny udział w Ofierze Eucharystycznej, obowiązkową staje się droga pokuty, poprzez sakrament Pojednania. Oceny stanu łaski dokonuje oczywiście on sam, gdyż dotyczy ona sumienia. Jednak w przypadkach zachowania, które na forum zewnętrznym w sposób poważny, oczywisty i stały jest przeciwne normom moralnym, Kościół w duszpasterskiej trosce o prawidłowy porządek we wspólnocie oraz o szacunek dla sakramentu, nie może wzbraniać się przed podejmowaniem odpowiednich kroków. W sytuacji jawnego braku dyspozycji moralnej winien stosować normę Kodeksu Prawa Kanonicznego, mówiącą o możliwości niedopuszczenia do Komunii eucharystycznej tych, którzy „trwają z uporem w jawnym grzechu ciężkim” (Ecclesia de Bucharystia, 36-37).

Sakrament pojednania- pocałunek Jezusa

Opisane przez autorkę widzenia są udzielonymi jej przez Boga przeżyciami mistycznymi. Poprzez wzruszające obrazy, Pan Bóg pragnął podkreślić ważność sakramentu pojednania oraz ukazać całą prawdę o tym, co dokonuje się podczas każdej spowiedzi. Pragniemy przypomnieć, że władze kościelne w Cochabamba, z Arcybiskupem Rene Fernandezem Apaza na czele, uznały doświadczenia mistyczne Cataliny oraz jej pisma za prawdziwe znaki Boże, dlatego zezwoliły na ich publikację.

Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dzie­więćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zagubioną aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i są­siadów i mówi im: " Cieszcie się razem ze mną bo znalazłem owcę, która mi zginę­ła". Powiadam wam: tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzeszni­ka, który się nawraca, niż z dziewięćdzie­sięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia (Lk15, 4-8).

Ty, który gładzisz grzechy świata

We wtorek 8 lipca udaliśmy się do miejscowości Cozumel, gdzie zostaliśmy zaproszeni, by wygłosić konferencję. Pan, Bóg poprosił mnie, bym przekazała pew­nej dziewczynie następującą wiadomość: Powiedz jej, że długo czekałem na ten moment i że pragnę jej całkowitego oddania. Była to dziewczyna, która chciała odbyć spowiedź generalną u naszego kie­rownika duchowego. Kiedy przekazałam jej wiadomość, rozpłakała się. Pan Bóg poprosił mnie wtedy, żebym jej pomogła. Rozmawiałyśmy aż;. do momentu przyjścia księdza. Kiedy wspólnie odchodzili, zobaczyłam nagle, że dziewczynę otacza duża grupa osób - dziesięć może dwana­ście i chce wejść razem z nią do pokoju, w którym miała się spowiadać. W pierw­szej chwili byłam zaskoczona, lecz szyb­ko zrozumiałam, ze to, co widzę, jest mistycznym doświadczeniem i zaczęłam się modlić. Słyszałam jednocześnie odgłosy dono­śnej rozmowy, której towarzyszyła ogłu­szająca muzyka w rytmie bębnów, a także dwa chóry. Jeden składał się z paru osób śpiewających fatimskie Ave Maria, drugi recytował w oddali: Chwała i cześć Bogu Stwórcy, Synowi Odkupicielowi i Ducho­wi Świętemu..! Uklękłam prosząc Boga o światło dla spowiadającej się dziewczy­ny. Zaraz potem usłyszałam czyjeś wrza­ski. Spojrzałam w stronę, z której docho­dził hałas. Okazało się, ze był to balkon od pokoju, do którego udała się ona wraz z naszym kierownikiem duchowym. To, co zobaczyłam, było przerażające: ohyd­ne postacie, zdeformowane stworzenia, które wybiegały z krzykiem rzucając się w dół z balkonu. W pierwszym odruchu podeszłam do okna, żeby sprawdzić, co dalej się z nimi działo, lecz na dole nie było nikogo. Właśnie wtedy do pokoju wszedł ten sam przyjaciel, który poprosił mojego kie­rownika duchowego o spowiedź dla tej dziewczyny. Oboje słyszeliśmy wyraźnie szczęk łańcuchów i zgrzyt metalu i wyda­wało nam się, że zaraz runą ściany i su­fit. Zaczęliśmy się modlić. Mówiłam mu, żeby się nie bał, że takie odgłosy towarzy­szą zwykle wściekłości demona, z którego władania wydziera się ludzką duszę. Mężczyzna przez chwilę modlił się ze mną, po czym musiał odejść. Przez parę minut modliłam się sama. Nie wiem, jak długo to trwało. Nagle jakieś światło kazało mi otworzyć oczy. Zobaczyłam, ze ściana oddzielająca mój pokój od pokoju, w któ­rym spowiadała się dziewczyna, zniknęła. Ona siedziała tam i spowiadała się, lecz nie przed księdzem, a przed samym Jezusem, który zajął miejsce kapłana. Widziałam postać Jezusa z boku. Pod­pierał brodę o złożone jak do modlitwy ręce i wsłuchiwał się uważnie. Za dziew­czyną, przy drzwiach do pokoju, stała grupa osób. Można było między nimi rozpoznać zakonnicę ubraną w niebie­ski habit i czarny welon. Tuż obok niej stał niezwykle wysoki anioł z ogrom­nymi skrzydłami (bardzo majestatycz­na postać), który rozglądał się uważnie na wszystkie strony, a w pra­wej ręce trzymał włócznię. Pomyślałam, że może to być św. Michał Archanioł lub jeden z dowódców jego Anielskiej Gwardii. W głębi, po prawej stronie Jezusa i spowiadają­cej się dziewczyny, rozpozna­łam Matkę Bożą. Stała ubra­na w szaty Matki Bożej Nie­ustającej Pomocy. Miała suk­nię w perłowym kolorze, uszy­tą z materiału przypominają­cego jedwab i płaszcz w ko­lorze „rumianego pieczywa” lub karmelu, z symbolami tego właśnie wizerunku Najświętszej Dziewicy. Dwaj wysocy, uzbrojeni w włócznie anioło­wie. z równą uwagą, co anioł stojący przy drzwiach, obser­wowali wszystko, co działo się dookoła. Czujni i uważni, wydawali się pełnić straż przy Matce Najświętszej, która stała z rękoma złożonymi do modlitwy i patrzyła w niebo. Było tam również mnóstwo małych aniołów, które pojawiały się i znikały sprawiając wrażenie przezroczystych. W pewnym momencie Jezus uniósł rękę i wyciągnął ją w kierunku dziewczyny, tak że prawie dotykał jej głowy. Dłoń Jezusa była pełna światła, wychodziły z niej złociste promienie, które padały na dziewczynę, okrywały ją swym blaskiem i przemieniały. Widziałam jak z każdą chwilą zmieniała się jej twarz, tak jakby ktoś zdejmował z niej maskę... Wcześniej zacięta, teraz stawała się bardziej szlachetna, delikatna i pełna pokoju. W chwili, w której Jezus udzielał dziewczynie rozgrzeszenia, Matka Boża uklękła i skłoniła głowę, a wszystkie postacie znajdujące się wokół niej zrobiły to samo. Jezus wstał, zbliżył się do peni­tentki, a ja dopiero wtedy mogłam zoba­czyć, że na miejscu, na którym siedział, przez cały czas znajdował się kapłan. Pan Jezus objął dziewczynę i pocałował ją w policzek. Potem obrócił się, objął kapłana i także pocałował go w policzek. W tym momencie wszystko wypełniło się niezwykłym światłem, które zniknęło unosząc się w górę, tak jak zniknęło rów­nież całe widzenie, a ja znowu znalazłam się naprzeciw ściany mojego pokoju. Pan Bóg obdarował mnie najpierw tym niezwykłym doświadczeniem mistycznym, a następnie wypowiedział te słowa: Gdyby ludzie wiedzieli, jakiej przemiany doznaje dusza podczas dobrze odbytej spowiedzi i zdawali sobie sprawę z obecności Ducha Świętego, który mieszka w niej na mocy łaski uświęcającej, przyjmowaliby ją na kolanach. Kiedy dziewczyna wyszła z pokoju, w którym się spowiadała, poczułam ogromne pragnie­nie, żeby przed nią uklęknąć. Uścisnę­łam ją jednak tylko z całego serca, wie­działam przecież, że przytulam osobę, którą wcześniej przytulił Jezus. Wygląda­ła zupełnie inaczej, wydawała się młodsza i szczęśliwsza. Opowiedziałam o wszyst­kim mojemu kierownikowi duchowemu, z którym - dziękując Bogu - trwaliśmy dalej na wspólnej modlitwie. W nocy Pan Bóg mnie poprosił, żebym się przygoto­wała do opisania wszystkiego, co widzia­łam w książce poświęco­nej Sakramentowi Miło­sierdzia, w szczególności Pojednaniu, a co stanowi powyższy tekst.

Czuły moment pojednania

Dwa dni później Pan Bóg powiedział, że będziemy kontynuować naszą pracę i nagle znalazłam się w ko­ściele, naprzeciwko grupy osób czekających w kolejce do spowiedzi. Moim oczom ukazały się liczne „cienie”, o ludzkich kształtach i gło­wach zwierząt. Pętały one powrozem szyję i czoło osoby, która szła do konfe­sjonału, szepcąc jej coś na ucho... Nagle, jeden z cieni odłączył się niezauważalnie od reszty i przybrał postać kobiety o bardzo prowokacyjnym stroju i wyglądzie, która przeszła przed mężczyzną mającym się właśnie spowiadać. On, rozkojarzony, utkwił w niej spojrzenie. Ohydne stworzenia, bardzo z siebie zadowolone, śmiały się do rozpuku. Mocował się z nimi jakiś anioł, usiłując przepędzić te dzikie bestie.

Inną osobą, która czekała w kolejce do spowiedzi była młoda, bardzo skromna dziewczyna, trzymająca w rękach książeczkę do nabożeństwa. Skupiona, czytała i rozmyślała. Cienie zbliżały się do niej na pewną odległość, lecz nie były w stanie zrobić jej nic złego, tak jakby Anioł Stróż dziewczyny był od nich silniejszy. Czekałam na to, co się dalej wydarzy. Kiedy dziewczyna skończyła się spowiadać, jej strój nie wyglądał już tak jak chwi­lę wcześniej. Miała na sobie długą perło­wą, prawie białą szatę, a na głowie koro­nę z kwiatów. Odchodziła w towarzy­stwie czterech aniołów, którzy szli razem z nią w stronę ołtarza. Jej twarz była pełna pokoju. Uklękła przy ołtarzu, by odmówić modlitwę, z pewnością tę zadaną jej jako pokutę, a rozmodleni aniołowie trwa­li przy niej. W tym momencie widzenie się skończyło, a ja znowu znalazłam się w swoim pokoju. Pan Bóg powiedział do mnie: Widzia­łaś przed chwilą dwie osoby przystępują­ce do sakramentu pojednania. Mężczyzna podchodził do konfesjonału rozkojarzo­ny i bez wcześniejszego przygotowania. Złe duchy zawsze działają wtedy z więk­szą mocą. W przeciwieństwie do niego, młoda dziewczyna, przygotowywała się do spowiedzi, modliła się, prosiła niebo o pomoc. To dlatego demony nie mogły się do niej zbliżyć, a jej Anioł Stróż, któ­rego w modlitwie przyzywała, bronił jej skutecznie.

Później Pan Bóg dodał: Wszyscy powinniście się modlić o dobrą spowiedź dla tych, którzy do niej przystępują, bo każda spowiedź człowieka może być jego ostatnią. Zrozumiałam wtedy, że dzięki modli­twie wstawienniczej również wszystkie te osoby, które znajdowały się w kościele, mogły pomóc spowiednikowi i penitentom. Zdziwiłam się, że Pan Bóg wzywa do modlitwy za spowiedników, gdyż sama, parę dni wcześniej, widziałam, że to Jezus przebacza grzechy, a nie kapłan, Pan Bóg powiedział mi wtedy: oczywiście, że spowiednicy potrzebują modlitwy. Tak samo, jak inni ludzie, mogą ulec pokusie, poddać się rozproszeniu lub zmęczeniu, że są tylko ludźmi.

Dar udzielony kapłanowi

W nocy Pan Bóg opowiedział, mi co się dzieje z kapłanem, który z powodu własnej opieszałości lub zaniedbania nie wysłuchuje czyjejś spowiedzi. Oto co mi Jezus powiedział: Jeśli jakaś dusza pragnie się wyspowiadać, to każdy ksiądz, którego o to poprosi, zobowiązany jest wysłuchać spowiedzi wiernego, chyba że nie będzie mógł tego uczynić z powodu siły wyższej. W przypadku śmierci takiego grzesznika, zostanie on bowiem od razu wzięty do raju dzięki swej chęci oczyszczenia i wykazanej skrusze. Ja sam udzielę mu rozgrzesze­nia. Ksiądz, który by jednak z wygodnic­twa lub przez opieszałość, nie mając żad­nego, dającego się przed Bogiem uspra­wiedliwić powodu, odmówił wysłuchania takiej spowiedzi, będzie musiał za swój niegodziwy występek odpowiedzieć przed Bożym Trybunałem i wziąć na siebie winę za te nie wysłuchane i nie odpuszczone grzechy. Chyba, że sam wcześniej wyzna i odpokutuje swoje przewinienie. Kapłan otrzymał dary, które nie zostały udzielone nawet mojej Matce. Jest że Mną zjedno­czony i działa we Mnie, dlatego zasługuje na szczególny szacunek tych, którzy przy­chodzą go prosić o sakrament (pojedna­nia). Szacunek ten powinien się wyrażać poprzez odpowiedni sposób traktowania księdza, przyjmowania jego rad i zadanej pokuty oraz godny strój penitenta. Dlate­go proszę was o modlitwę za kapłanów, żeby wierni swemu powołaniu i łasce udzielonej im w Mojej osobie (in perso­na Christi), wypraszali ludziom przeba­czenie i Miłosierdzie. Pamiętaj córko, że na ziemi wszystkie rzeczy mają wartość względną. Niektó­re z nich mogą mieć olbrzymią wartość materialną a ich utrata wpędzi właści­ciela w ruinę ekonomiczną... Ale na tym się skończy. Człowiek taki zawsze będzie mógł próbować odzyskać całość, lub przynajmniej część utraconego majątku. Jeśli jednak zatraci swą duszę, nic nie uratuje jej przed wiecznym potępieniem.

Refleksja na zakończenie

Drogi czytelniku, który dotrwałeś aż do ostatnich linijek mojego świadectwa, czy zadałeś już sobie pytanie, kiedy po raz ostatni odbyłeś dobrą i świadomą spo­wiedź? Czy myślisz, że gdyby Pan Bóg wezwał Cię dziś do siebie, zostałbyś zba­wiony? Czy świadomie angażujesz się w sprawy Boże, czy może jesteś letnim i wygodnym chrześcijaninem, który w nie­dzielę na Mszę św. chodzi bardziej z przy­zwyczajenia lub dla zachowania pozo­rów, niż kierowany prawdziwą gorliwo­ścią? Czy zadałeś sobie pytanie, ile dusz ludzkich pomogłeś zbawić? Czy zawsze myślałeś o tym, żeby przyjmować Najświętszą Komunię w stanie łaski uświę­cającej, czy może należysz do tych, któ­rym się wydaje, że nie muszą się spowia­dać przed księdzem, lecz wyłącznie przed Bogiem? Wiedz, że kiedy czytasz te zapi­ski, ktoś się za Ciebie modli, byś w chwi­li śmierci.,.. która nadejdzie nieuchron­nie mógł czerpać moc z sakramentów, by Twoje odejście było świętem dla nieba i ziemi, byś nie czuł strachu, lecz miłość i radość.

Życzę Ci tego, przez wzgląd na Miłosierną Miłość Jezusa, Catalina

18 lipca 2003 roku

O modlitwie

Kolejny fragment zapisków Cataliny Rivas, współcześnie żyjącej mistyczki z Boliwii. Tym razem są to słowa Pana Jezusa, zachęcające nas do wytrwałej, ufnej modlitwy zanoszonej z pokorą.

Powiedziałem: Proście, a otrzyma­cie. Nie zapominajcie jednak, że, aby­ście zostali wysłuchani, musicie w odpo­wiedni sposób prosić. Wielu prosi, ale nie każdy otrzymuje, ponieważ nie prosi tak, jak powinien to czynić, czyli: z pokorą, z wiarą i z wytrwałością. Nie toleruję pychy. Wiedzcie, że nie będą wysłuchane modlitwy tych, którzy ufają tylko swojej sile i wierzą, że są lepsi od innych. Nie jestem natomiast głuchy na wołania ludzi pokornych. Modlitwy skruszonych wznoszą się do nieba i nie wracają, dopóki nie zostaną wysłucha­ne przeze Mnie. Wiedzcie, że kiedy uni­żacie się, bezzwłocznie zmierzam do was, by was objąć. Ale jeśli stajecie się zaro­zumiali i dumni z powodu waszej mądro­ści i czynów, oddalam się od was i po­zostawiam was samych sobie. Nie gar­dzę nawet największymi grzesznikami, gdy prawdziwie żałują za grzechy i uni­żają się w Mojej obecności, wyznając, że są niegodni Moich łask. Nikt, kto wie­rzy we Mnie, nie zostanie zlekceważo­ny. Niech wiedzą o tym wszyscy grzesz­nicy. Nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś Mi zawierzył i został opuszczony, i to bez względu na to, jak wiele grzechów popeł­nił. Kto zwraca się do Mnie z wiarą pro­sząc o łaski, które są natury duchowej i są pożyteczne dla jego duszy, może być pewien, że je otrzyma. Ja nie czynię jak ludzie, którzy obiecują, a potem nie dotrzymują słowa. Oni tak robią, ponie­waż bądź kłamali przy składaniu obietni­cy, bądź z upływem czasu zmienili zda­nie. Ja jednak nie mogę kłamać, ponieważ jestem prawdą; nie mogę zmienić zdania, ponieważ jestem sprawiedliwością i pra­wością i znam konsekwencje własnych czynów. Jak więc mógłbym nie dotrzy­mać danych wam obietnic? Zachęcam was, byście prosili mnie o potrzebne łaski. To dlatego powiedzia­łem: Proście, a otrzymacie; szukajcie a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Jak mógłbym nawoływać, was, byście prosili mnie o łaski, jeśli Moją wolą nie byłoby udzielanie ich? Jeśli będziecie prosić Mnie o rzeczy, które są pożyteczne dla waszego zbawienia i będziecie modlić się z wiarą, wysłucham was. Nie mogę spełnić natomiast próśb, które dotyczą, rzeczy szkodliwych dla waszych dusz. Dla przykładu: jeśli ktoś myśli o tym, aby się zemścić za jakieś zranienie albo dokonać jakiejś obrazy i modli się o Mo­je wsparcie, nie zostanie wysłuchany. Pro­sząc bowiem o coś złego lub niesprawie­dliwego, grzeszy się przeciwko Mnie. Podobnie, jeśli przywołujecie Bożą pomoc, bo chcecie, abym was wspierał, nie możecie stawiać jakiejkolwiek prze­szkody w waszej modlitwie. Na przykład, jeśli prosicie o siły do pokonania pokus, a jednocześnie nie chcecie rezygnować z okazji do popełnienia grzechu, nie licz­cie na to, że spełnię waszą prośbę. Gdy więc pomimo modlitwy zgrzeszycie, nie możecie winić za to Mnie, mówiąc: Pro­siłam(em.) Boga, aby dał mi siły do poko­nania grzechu, ale mnie nie wysłuchał. To wy sami, stawiając przeszkody, sprawia­cie, że wasza modlitwa jest bezużyteczna i że nie mogę spełnić waszej prośby. Doczesne łaski (np. zwycięstwo w sporze, dobre żniwa, wolność od cho­rób czy prześladowań) będą udzielo­ne jedynie wtedy, jeśli będzie to poży­teczne dla waszego zdrowia duchowego. W przeciwnym wypadku, odrzucę takie prośby, ponieważ kocham was, a wiem, że takie łaski mogłyby spowodować szko­dy w waszych duszach. Nie daję pewnych łask kierowany Moim miłosierdzia, a inne udzielam dla kary. Jeśli zatem nie otrzy­mujecie łask, o które prosicie, cieszcie się, ponieważ lepiej jest dla was, że takie łaski nie zostały wam udzielone... Wie­lokrotnie prosicie o truciznę, która by was zabiła. To dlatego musicie pozwolić, aby to Moja Wola spełniała wasze proś­by, bo ona wie, czy dotyczą one czegoś, czego naprawdę potrzebujecie. O duchowe łaski, takie jak: przeba­czenie grzechów, wytrwałość w cnocie czy miłość do Mnie, trzeba prosić w spo­sób pewny i bezwarunkowy, z głęboką nadzieją, że się je otrzyma. Grzesznicy! Jeśli nie zasługujecie, aby otrzymać łaski, proście w Moje Imię, ja mam bowiem wielkie zasługi przed Moim Ojcem. Ze względu na nie otrzymacie wszystko, o co poprosicie. Proście wytrwale, przede wszystkim nie ulegajcie znużeniu z powodu ciągłe­go ponawiania próśb. Właśnie dlatego powiedziałem: Nie ustawajcie w modli­twie, uczyńcie całe wasze życie modlitwą. Nie pozwólcie, aby cokolwiek powstrzy­mało was od modlitwy, ponieważ zaprze­stając zwracania się do Mnie, sami pozba­wiacie się Boskiego wsparcia i wystawia­cie się na pokusy. Wytrwałość w łasce jest darem cał­kowicie darmo danym, który otrzymuje­cie nie ze względu na wasze zasługi, ale dzięki waszym modlitwom. Łańcucho­wi Boskiego wspomożenia musi odpo­wiadać łańcuch modlitw, bez które­go rzadko udzielam łask. Jeśli prze­rwiecie modlitwy i przestaniecie prosić, ja również wstrzymam łańcuch moje­go wstawiennictwa i w ten sposób utra­cicie wytrwałość. Przeczytajcie: Dalej mówił do nich: Ktoś z was, mając przy­jaciela, pójdzie do niego o północy i po­wie mu: Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel przyszedł do mnie z dro­gi, a nie mam, co mu podać. Lecz tamten odpowie z wewnątrz: Nie naprzykrzaj mi się! Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie. Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przy­jacielem, to z powodu natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje (Łk 11,5-8).

Ludzie denerwują się, kiedy ktoś im się naprzykrza i prosi o coś. Mnie nie drażni wasze natręctwo w modli­twie, wręcz przeciwnie, cieszę się z wa­szej wytrwałości i zachęcam was, abyście przedstawiali mi swoje prośby wielokrot­nie. Mówiąc: szukajcie, kołaczcie, chcia­łem, abyście zrozumieli, że musicie być jak biedni żebracy, którzy proszą o jał­mużnę i którzy nawet wtedy, gdy ludzie ich odprawiają z niczym, nie przestają prosić i domagać się, aż nie zostanie im cokolwiek podarowane. Proście o wytrwałość w każdym momencie: kiedy się budzicie, modlicie, uczestniczycie we Mszy św., adoracji Najświętszego Sakramentu, kładziecie się spać... a zwłaszcza wtedy, gdy zły nama­wia was do popełnienia grzechu. Zawsze módlcie się słowami: Pomóż mi, wspieraj mnie, oświeć mnie, daj mi siłę, nie opusz­czaj mnie. Proście mnie o łaski za pośred­nictwem Mojej Matki, ponieważ Jej niczego nie odmawiam. Ona jest osłodą dla grzeszników, ratunkiem dla cierpią­cych i źródłem wszelkiej łaski.

Catalina świecka Misjonarka Eucharystycznego Serca Jezusa

O trudnościach w drodze do nieba

Jak to się dzieje, że grzech ciężki, który je największą tragedią człowieka, traktowany jest przez wielu ludzi jako bardzo atrakcyjna propozycja szczęścia?

Atrakcyjność grzechu i siła pokus

Złe duchy potrafią z niezwykłą inte­ligencją i przebiegłością tak aranżować pokusy, aby wzbudziły w człowieku prze­konanie, iż grzech jest rzeczywiście źró­dłem przyjemności i szczęścia, których niestety Pan Bóg zabrania. I tak na przy­kład dla żonatego mężczyzny pokusa romansu z inną kobietą pociąga obietni­cę zrealizowania najskrytszych egoistycz­nych pragnień. Pokusa żądzy posiadania będzie ukazywała perspektywę szczę­ścia w zdobywaniu jak największej for­tuny, często kosztem wyzysku pracow­ników, przez płacenie im głodowych pen­sji i inne złodziejskie działania, nie liczą­ce się z dobrem Ojczyzny czy ogólnie pojętym dobrem wspólnym. Pan Jezus ostrzega: Uważajcie i strzeżcie się wszel­kiej chciwości, bo nawet gdy ktoś opływa [we wszystko], życie jego nie jest zależ­ne od jego mienia (Łk 12, 15); Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się, nie­którzy zabłąkali się z dala od wiary i sie­bie samych przeszyli wielu boleściami. Podobnie jest z pokusami nakłaniającymi do popełniania grzechów związanych z lekceważeniem codziennej modlitwy i sakramentów oraz z aborcją, antykoncepcją, pornografią, różnymi for­mami okultyzmu (wróżbiarstwem, bio­energoterapią, wywoływaniem duchów, jogą, medytacją wschodnią, satanizmem, reiki i innymi tego typu praktykami) oraz ze wszystkimi innymi grzechami, które zrywają przymierze człowieka z Bogiem. Każda pokusa ukazuje grzech jako dobro i to w atrakcyjny i ponętny spo­sób, żeby w człowieku wzbudzić pożą­danie zmysłów, akceptację uczuć oraz pragnień popełnienia go. Ciągle aktu­alne jest ostrzeżenie św. Piotra: Bądź­cie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szu­kając kogo pożreć. Mocni w wierze prze­ciwstawcie się jemu! (1 P 5, 8-9). Pamię­tajmy jednak o tym, co pisze św. Paweł: Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyła­jąc pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać (1 Kor 10,13).

Cierpienie pozostanie wielką tajemnicą i nie zawsze jest konsekwencją osobistych grzechów

Obowiązkiem chrześcijanina jest, aby decyzją swojej woli zdecydowa­nie odrzucał wszelkie pokusy, pomi­mo nieraz bardzo silnego pragnienia grzechów i ich uczuciowej akceptacji. Gdy ktoś jednak ulegnie pokusie i po­pełni grzech, to powinien natychmiast pójść do spowiedzi. Jeśli jednak z upo­rem będzie w nim trwał, to wtedy siły zła tak osłabią jego wolę i zaciemnią umysł, że zacznie traktować zło jako dobro, a dobro jako zło. Do tak znie­wolonych grzechem ludzi Pan Bóg kie­ruje groźną przestrogę: Biada tym, któ­rzy zło nazywają dobrem, a dobro złem, którzy zamieniają ciemności na światło, a światło na ciemności, którzy przemie­niają gorycz na słodycz, a słodycz na gorycz! (Iz 5, 20).

Chrystus bardzo pragnie wyrwać z niewoli diabła najbardziej zatwar­działych grzeszników, dlatego dopusz­cza na nich wielkie cierpienie, aby mogli doświadczyć tragicznych konse­kwencji swoich grzechów. A wszystko to w tym celu, by poruszyć ich sumie­nia, wzbudzić żal za grzechy i szczerą wolę poprawy. Może to być nieszczę­śliwy wypadek, utrata zdrowia, ban­kructwo, doświadczenie zbliżającej się śmierci, jakiś kataklizm lub inne wydarzenia, które tak dotkną człowieka, że ten może w końcu zrozumie, iż osta­tecznym celem jego życia jest osiągnię­cie nieba przez zjednoczenie w miłości z Bogiem. Wtedy jest duża szansa, że człowiek uświadomi sobie tragizm swo­jego zniewolenia przez grzech i nawróci się, zawierzając cały swój los Bożemu miłosierdziu w sakramencie pojednania. Jak radosne staje się wtedy doświadcze­nie prawdy, że jedynym oparciem, jedy­ną radością i nadzieją jest Jezus Chry­stus, a nie pieniądze, kariera zawodowa, grzeszne przyjemności czy ubóstwianie człowieka!

Strasznym bluźnierstwem jest oskarżanie Boga o obojętność w obliczu ludzkiego cierpienia

Trzeba pamiętać, że Jezus Chrystus dobrowolnie wziął na siebie wszystkie nasze słabości i grzechy. W czasie męki i śmierci na krzyżu doświadczył przera­żających cierpień spowodowanych przez grzechy wszystkich ludzi, zarówno tych, którzy istnieli, jak również tych, którzy będą istnieć. Stało się to możliwe tylko dlatego, że Jezus jako prawdziwy czło­wiek jest prawdziwym Bogiem, a dla Pana Boga nie ma przeszłości i przyszło­ści, tylko jest ciągłe „teraz”. Nikt z ludzi tak wiele nie przecierpiał i nigdy nie jest w stanie tak cierpieć duchowo i cieleśnie, jak do tego zdolny był Bóg-Człowiek, Jezus Chrystus. W czasie męki i śmierci Jezusa skoncentrowało się w Jego czło­wieczeństwie całe zło świata. Jezus, obarczając. się naszym cierpieniem, dzięki swojej Boskiej naturze, zmie­nił w sposób całkowity jego znaczenie i nadał mu zbawczy sens. Przez mękę, śmierć i zmartwychwstanie Chrystu­sa, każde, chociażby najbardziej bez­sensowne cierpienie, przeżywane przez człowieka z wiarą i w zjednoczeniu ze Zbawicielem, staje się drogą zbawie­nia. Jeżeli człowieka dotyka jakiekolwiek cierpienie, Pan Jezus jest pierwszym, który niesie jego ciężar. Dlatego strasz­nym bluźnierstwem jest oskarżanie Boga o nieczułość i obojętność w obliczu ludz­kiego cierpienia. Męka i śmierć Chrystusa powta­rzają się w Jego Ciele Mistycznym i je­go członkach. Każdy człowiek musi cier­pieć i umierać, lecz jeśli jest żywym członkiem Mistycznego Ciała, jego cier­pienie i śmierć nabierają odkupieńczej mocy dzięki Boskości tego, który jest jego głową. Oto istotny powód, dla któ­rego każdy święty tak pragnął cierpienia - pisze św. Edyta Stein.

Modlitwa i post są niezbędnym orężem w walce z mocami zła

Nie można zapominać, że cierpienie pozostanie wielką tajemnicą i nie zawsze jest konsekwencją osobistych grzechów, o czym przypomina nam Pan Bóg w hi­storii biblijnego Hioba. Często Chrystus powołu­je niektórych ludzi, tak jak na przykład św. o. Pio, św. Faustynę i innych, aby współuczestniczyli w Jego cierpieniu za zbawienie świata. Tylko przez zjednocze­nie z Chrystusem, cierpienie (także z po­wodu osobistej winy) staje się wielką łaską i drogą prowadzącą do pełni szczę­ścia w niebie.

Poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę

Wszystko, czego potrzebujemy do osiągnięcia pełni szczęścia w niebie, Jezus Chrystus ofiaruje nam za darmo, w sakramentach pojednania i Euchary­stii. Oczekuje tylko naszej zgody, aby­śmy przyjęli Jego Ewangelię i starali się ze wszystkich sił żyć nią na co dzień. Drogę, która prowadzi do nieba, poka­zują przykazania. Nie jest łatwo nią iść, o czym mówi sam Pan Jezus: Wchodź­cie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która pro­wadzi do zguby, a wielu jest takich, któ­rzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdu­ją (Mt 7, 13-14). Pójście drogą przykazań i Ewange­lii jest możliwe tylko dzięki łasce Bożej darmowo udzielanej każdemu człowieko­wi oraz samodyscyplinie, którą musimy sobie sami narzucić. Każdy, który staje do zapasów pisze św. Paweł wszystkiego sobie odmawia; oni, aby zdobyć przemi­jającą nagrodę, my zaś nieprzemijającą. Ja przeto biegnę nie jakby na oślep; wal­czę nie tak, jakbym zadawał ciosy w próż­nię, lecz poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę, abym innym głosząc naukę, sam przypadkiem nie został uznany za niezdatnego (l Kor 9, 25-27). W innym miejscu apostoł narodów zachęca: Zadaj­cie więc śmierć temu, co jest przyziemne w [waszych] członkach: rozpuście, nieczystości, lubieżności, złej żądzy i chciwości, bo ona jest bałwochwalstwem (Kol. 3, 5). Aby Chrystus mógł nas każde­go dnia prowadzić drogą wiodącą do nieba, musimy poskramiać swoje ciało, czyli narzucać sobie dyscyplinę i tak ułożyć program dnia, żeby był czas na modlitwę, pracę i odpoczynek. Modlitwa otwiera przed nami nie­skończone perspektywy, gdyż dzięki niej wchodzimy w tajemnicę miłości i ży­cia Najświętszej Trójcy, gdzie jest peł­nia szczęścia i źródło istnienia całego wszechświata. Kochający. Bóg pragnie z nami nawiązać bardzo osobistą, intymną relację miłości i dlatego zachęca, abyśmy byli w modlitwie wytrwali (Rz. 12, 12); czuwali i modlili się (por. Mt 26, 41); pro­sili, a będzie nam dane (Mt 7, 7). Zachę­ca nas do całkowitej ufności, która polega na przekonaniu, że wysłuchuje On wszyst­kich naszych próśb zgodnych z Jego wolą. Jeżeli codziennie będziemy się szczerze modlili, to wtedy odczy­tamy wolę Bożą i ją wypełnimy. Zale­ca się, aby codziennie znaleźć czas na modlitwę różańcową, lekturę Pisma św., Koronkę do Bożego Miłosierdzia, i, jeżeli jest to możliwe, uczestniczenie we Mszy św. Czuwać należy nad tym, aby zawsze być w stanie łaski uświęcającej. Przystę­pować do sakramentu pokuty raz w mie­siącu, a gdy nastąpił ciężki upadek, niezwłocznie uklęknąć przed kratkami kon­fesjonału. Poskramiać swoje ciało i brać je w niewolę, to znaczy jednoczyć swoją wolę z wolą Bożą i podporządkować jej wszystkie uczucia, nastroje i różnora­kie pragnienia, które często się zmienia­ją i sprzeciwiają Bożemu prawu. I tak, kiedy nie chce mi się modlić, to tym bar­dziej wtedy więcej czasu przeznaczę na modlitwę, ofiarując Bogu swoje zbun­towane uczucia i zły nastrój. Żyć wiarą to podejmować codzienny trud solidnej, uczciwej pracy, wypełniania swoich obo­wiązków, przeznaczać stały czas na kon­takt z Bogiem w modlitwie, nie zaniedby­wać koniecznego odpoczynku. Poskra­miać swoje ciało i brać je w niewolę, to znaczy opanowywać sztukę samoograni­czenia się, rezygnowania z rzeczy godzi­wych na rzecz jeszcze. większego dobra. Dlatego konieczne jest praktykowa­nie postu, umiarkowanie w spożywaniu posiłków, właściwe korzystanie z internetu, telewizji, itp. oraz unikanie wszystkie­go, co uzależnia i zniewala. Każdego dnia trzeba sobie uświada­miać, że życie na ziemi jest tylko jedno i że jest ono niepowtarzalne: postano­wione ludziom raz umrzeć, a potem sąd (Hbr 9, 27). A podczas sądu w chwili śmierci zadecyduje się nasz ostateczny los, zbawienie albo potępienie. Będzie­my sądzeni z miłości, ale wtedy Bóg nie dozwoli z siebie szydzić. Bo co człowiek sieje, to i żąć będzie: kto sieje w ciele swoim, jako plon ciała zbierze zagładę; kto sieje w duchu, jako plon ducha zbierze życie wieczne (Ga 6, 8). Dlatego w czasie pokus, oprócz modlitwy, powinna nam towarzyszyć świadomość o sądzie w chwili śmierci, a gdy pokusy będą szczególnie natrętne, to należy zastosować niezawodną receptę, którą daje Jezus: ten rodzaj złych duchów można wyrzucić tylko modlitwą i po­stem) (Mk 9, 29). Modlitwa i są niezbęd­nym orężem w walce z mocami zła, które wszelkimi sposobami starają się nas znie­chęcić do wytrwałego, codziennego kro­czenia trudną, wąską drogą, jaka prowa­dzi do nieba. W końcu bądźcie mocni w Panu siłą Jego potęgi. Obleczcie pełną zbroję Bożą byście mogli się ostać wobec podstępnych zakusów diabła. Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła wyżynach niebieskich. Dlatego weźcie siebie pełną zbroję Bożą abyście w dzień zły zdołali się przeciwstawić i ostać, zwalczywszy wszystko (Ef 6, 10-13).

Jak zyskać codziennie odpuszczenie kar za swoje winy? Małe odpusty - droga konkretnego nawrócenia.

Wyspowiadałem się, przyjąłem Komunię św., nawiedziłem wyznaczony kościół, w którym odmówiłem kilka modlitw, także za Ojca Świętego i już zyskałem odpust zupełny! Nie, nie! To zbyt proste, aby mogło być prawdziwe! Jakże mógłbym uzyskać ten odpust, trwając w moich egoistycznych przyzwyczajeniach, nie zmieniając się, nie odnawiając mojego dziecięcego odniesienia do mojego Ojca i nie wzrastając w miłości braterskiej? Aby uzyskać odpust zupełny nie mogę gardzić autentyczną zmianą życia, która jest wymagana dla dostąpienia przebaczenia.

Stać się pobłażliwym, czyli człowiekiem odpuszczającym innym

W rzeczywistości odpust dotyczy całego chrześcijańskiego życia, we wszystkich jego wymiarach. Dlaczego? Z jednej strony z powodu grzechu, z powodu moich grzechów przeciw miłości Bożej: z powodu mojego wewnętrznego rozregulowania, któremu jest winny grzech pierworodny, wywołujący u mnie trzy pożądliwości: żądzę ciała, oczu i pychę życia, z powodu mojej słabości będącej następstwem tych zranień. Z drugiej zaś strony przez miłosierdzie Boże dane w Jego Synu Jezusie Chrystusie. Muszę najpierw pojąć, jak Bóg mnie kocha, aby dobrze zrozumieć sens odpuszczenia, którego celem jest pobudzenie mnie z kolei do bezinteresownej miłości wobec Tego, który przeorientuje całe moje życie na Niego. Bóg pragnie być wobec nas pobłażliwy. On chce nas wszystkich ocalić od śmierci. Bóg pragnie naszego serca. Oczekuje od nas aktów czystej miłości. Za Jego przykładem my powinniśmy stać się - w takim sensie jak Bóg - pobłażliwi wobec innych, zmienić mentalność i oczyścić samych siebie przez dobre czyny miłosierdzia i współczucia, jeśli chcemy, aby On i nas wysłuchał. Oto „małe odpusty” tak potrzebne do naszego duchowego przemienienia. Dzięki nim unikniemy długiego pobytu w czyśćcu. Dziś proponuję wam pierwszą serię takich działań, które odnoszą się do życia w rodzinie, a wskazują na naszą wewnętrzną przemianę i zyskują nam Boże odpuszczenie: l współczucie wobec rodziców;  l poświęcanie uwagi dzieciom;  l wierność miłości w małżeństwie. 

Współczucie wobec rodziców

Jedno z dobrych dzieł współczucia, jakie Bóg nam zaleca i które przyciąga Jego pobłażliwość wobec nas, dotyczy naszej postawy wobec rodziców. Czwarte przykazanie poleca nam: „Czcij ojca twego i matkę, abyś w ten sposób przedłużył twoje dni na ziemi, jaką Pan twój Bóg ci daje”. Dziś widzimy liczne dzieci, które porzucają swych rodziców z powodu pracy lub spędzania gdzieś tak zwanego weekendu, nie wspominając już o tych, którzy porzucają je w przytułkach, nigdy ich nie odwiedzając... Gdzież jest litość i cierpliwość, które mają moc zatarcia czasowych kar i uczyniłyby sakrament pojednania bardziej owocnym? Słowo Boga zachęca nas do tego wiele razy. I tak w Księdze Mądrości Syracha czytamy:„Albowiem Pan uczcił ojca przez dzieci, a prawa matki nad synami utwierdził. Kto czci ojca, zyskuje odpuszczenie grzechów, a kto szanuje matkę, jakby skarby gromadził. Kto czci ojca, radość mieć będzie z dzieci, a w czasie modlitwy swej będzie wysłuchany. Kto szanuje ojca, długo żyć będzie, a kto posłuszny jest Panu, da wytchnienie swej matce”. I jeszcze: „Synu, wspomagaj swego ojca w starości, nie zasmucaj go w jego życiu. A jeśliby nawet rozum stracił, miej wyrozumiałość, nie pogardzaj nim, choć jesteś w pełni sił. Miłosierdzie względem ojca nie pójdzie w zapomnienie, w miejsce grzechów zamieszka u ciebie. W dzień utrapienia wspomni się o tobie, jak szron w piękną pogodę, tak rozpłyną się twoje grzechy.”

Poświęcanie czasu na wychowanie dzieci.

Jeśli dzieci mają obowiązki wobec swych rodziców, to także rodzice powinni praktykować miłość wobec swego potomstwa, zarówno poprzez cierpliwość jak i przez napominanie, dziś zbyt często zapominane. Tego zaś uczył nas św. Paweł: „A wy, ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je stosując karcenie i napominanie Pańskie!” Z powodu telewizji, pracy zawodowej matek i miejskiego rytmu życia wiele dzieci jest pozostawianych samopas i nie mają już nikogo, kto by je wysłuchał. Wielu rodziców okazuje dzieciom troskę jedynie doczesną: kierują je na studia, dla zapewnienia im pozycji, aby odniosły powodzenie w społeczeństwie, lecz lekceważą uczenie ich mądrości Boga. Katechizm zaś poucza nas: „Rodzice powinni uważać swoje dzieci za dzieci Boże i szanować je jako osoby ludzkie. Wychowują oni swoje dzieci do wypełniania prawa Bożego, ukazując samych siebie jako posłusznych woli Ojca niebieskiego. Rodzice pierwsi są odpowiedzialni za wychowanie swoich dzieci. Wypełniają tę odpowiedzialność najpierw przez założenie ogniska rodzinnego, w którym panuje czułość, przebaczenie, szacunek, wierność i bezinteresowna służba. Dom rodzinny jest właściwym miejscem kształtowania cnót. Wychowanie to wymaga nauczenia się wyrzeczenia, zdrowego osądu, panowania nad sobą, które są podstawą wszelkiej prawdziwej wolności. Rodzice powinni uczyć dzieci podporządkowywać „wymiary materialne i instynktowne... wymiarom wewnętrznym i duchowym”. Na rodzicach spoczywa poważna odpowiedzialność za dawanie dobrego przykładu swoim dzieciom. Jeśli potrafią przyznać się przed nimi do swoich błędów, będą mogli lepiej kierować dziećmi i je poprawiać:” Nie ma żadnej wątpliwości: życie rodzinne jest stałą próbą miłości. To miejsce, w którym uczymy się wyrozumiałości, zrozumienia, tolerancji i kochania Boga, przebaczania, gdyż On nam przebaczył jako pierwszy.

Wierność w małżeństwie

Wierność w małżeństwie staje się coraz trudniejsza do zachowania. Prawa rozwodowe, aborcyjne i obecnie hołdujące nawet homoseksualistom, sprzymierzone z naciskiem mediów wypowiadają wojnę Bogu i człowiekowi. Wszystko to wynika z porzucenia modlitwy w rodzinie i prowadzi ku utracie wiary w Boga, który jest i pozostaje wierny niezależnie od tego, co czyni człowiek. Tutaj urzeczywistnia się słowo Jezusa: „Beze mnie nic nie możecie uczynić!” Nasze życie w odstępstwie boleśnie nam to ukazuje. Bóg jest Miłością. Jak wzrastalibyśmy w tej miłości, gdybyśmy jej nie otrzymywali od Boga? Bez otwarcia się na łaskę Ducha Świętego, który nakłania do wzajemnego słuchania, przebaczania, pojednania, małżonkowie nie mogą stać się świadkami trwającej wiecznie miłości Boga. Sakrament małżeństwa trwa na zawsze, lecz nie ma w nim mocy magicznej. Drzewo nie może wydać owoców bez nawożenia, przycinania i otaczania go troską. Porzucone - dziczeje. Katechizm poucza:„Miłość małżeńska ze swej natury wymaga od małżonków nienaruszalnej wierności. Wypływa to z wzajemnego daru, jaki składają sobie małżonkowie. Miłość chce być trwała; nie może być „tymczasowa”. „To głębokie zjednoczenie będące wzajemnym oddaniem się sobie dwóch osób, jak również dobro dzieci, wymaga pełnej wierności małżonków i nieprzerwanej jedności ich współżycia”. Najgłębszy motyw wynika z wierności Boga wobec swego przymierza i z wierności Chrystusa wobec swego Kościoła. Przez sakrament małżeństwa małżonkowie są uzdolnieni do życia tą wiernością i do świadczenia o niej. Przez ten sakrament nierozerwalność małżeństwa zyskuje nowy i głębszy sens. Związanie się na całe życie z drugim człowiekiem może wydawać się trudne, a nawet niemożliwe. Tym ważniejsze jest głoszenie Dobrej Nowiny, że Bóg nas kocha miłością trwałą i nieodwołalną, że małżonkowie mają udział w tej miłości, że Bóg ich prowadzi i podtrzymuje oraz że przez swoją wierność mogą oni być świadkami wiernej miłości Boga. Małżonkowie, którzy z pomocą łaski Bożej dają to świadectwo, często w bardzo trudnych warunkach, zasługują na wdzięczność i wsparcie wspólnoty eklezjalnej.” Ta wdzięczność i wsparcie wyjednują nam odpuszczenie kar doczesnych, jakie musimy zapłacić na ziemi, a jeśli nie, to po śmierci. Miłością i współczuciem należy zaś otoczyć tych, którzy cierpią w swym ciele i w duchu uchybienia wierności małżeńskiej. Z łaską Boga możemy więc zdobyć wiele odpustów w tym małym domowym Kościele, jakim jest rodzina.

Droga zbawienia

12 piątków od Pana Jezusa do Papieża Klemensa XIII, który zatwierdził szczególne łaski jakich dostąpią ci, którzy będą pościć 12 piątków o chlebie i wodzie.

Należy odmówić 12 razy Ojcze nasz,

12 razy Zdrowaś Maryjo,

1 raz Wierzę w Boga

1. Piątek przed Wielkim Postem przynosi dar Ducha Świętego.

2. Piątek przed zwiastowaniem N.M.P 25 marca, o co tylko prosić będzie, od Ducha Świętego otrzyma.

3. Piątek przed zmartwychwstaniem Pańskim, od wszystkich nieprzyjaciół widzialnych i niewidzialnych uwolnionym będzie.

4. Piątek przed Wniebowstąpieniem Pańskim, potępionym nie będzie.

5. Piątek przed zesłaniem Ducha Świętego, również bez Sakramentu świętego nie umrze.

6. Piątek przed świętem Trójcy Przenajświętszej, godzinę śmierci swojej wiedzieć będzie.

7. Piątek przed świętym Janem Chrzcicielem 24 IV , uchroniony będzie od wszelkich zaraźliwych chorób.

8. Piątek przed świętem Piotra i Pawła 29VI w grzechu nie umrze.

9. Piątek przed narodzenie Najświętszej Maryi Panny 8 IX, sama Najświętsza Maryja Panna ukarze mu się w godzinę jego śmierci.

10. Piątek przed Świętym Michałem, 29 IX lękać śmierci się nie będzie.

11. Piątek przed Wszystkimi świętymi, nie dozna nigdy niedostatku w domu swoim.

12. Piątek przed Bożym Narodzeniem, przed konaniem ukarze mu się sam Bóg, Aniołowie i Archaniołowie.

Uwaga

Piątek trwa 24 godziny i post trwa 24 godziny, tylko o suchym chlebie i wodzie. Chleb to chleb, a nie bułki.

Walka z szatanem

Dobro w człowieku

Człowiek stworzony przez Boga na Jego obraz i podobieństwo powinien pragnąć dobra i dążyć do niego, chcieć, żeby wszędzie i wszystkim było dobrze. Są istotnie na ziemi dobrzy ludzie i jest dobro w wielu ludziach. Są piękne i dobre dzieła, znane wszystkim, lecz nie brak przykładów dobroci serc ludzkich znanych tylko sąsiadom. Co jakiś czas Kościół wynosi na ołtarze tych, którzy za życia mogli być w cieniu i pogardzie, lecz swoją wytrwałością i poświęceniem dla budowania cywilizacji miłości, Królestwa Bożego na ziemi, dają przykład do naśladowania innym.

Zło w człowieku

Niestety, od pierwszego grzechu człowieka weszło na świat również zło. Jest ono wszędzie. Duże, małe, jawne, skryte, przytłumione, zamaskowane różnymi pozorami, wzniosłymi hasłami. Zło ujawnia się w zbrodniach zbiorowych i pojedynczych; w czynach, w słowach, w myślach; w pogardzie i obojętności, w egoizmie i braku życzliwości, w chciwości i złośliwości, w dokuczliwości, w zakłamaniu. Gdy zła jest zbyt wiele, ludzie wymyślają różne sposoby walki i walczą z tym, co uznają za jego źródło. Czasem jest to - w ich przekonaniu - ustrój, ideologia, grupa ludzi lub z pojedyncze osoby. Często bywa tak, że gdy mówimy o walce ze złem, mamy na myśli walkę z jakąś konkretną osobą lub grupą ludzi, popełniających nie zamaskowane zło. 

Belka w oku

Nie zawsze jesteśmy skłonni uznać, że i my w jakiś sposób przyczyniamy się lub przyczyniliśmy się do wzrostu zła na świecie. Może przez kłamstwo, może przez złe słowo, przez nieżyczliwą myśl, przez niewierność, przez jakiś czyn spełniony w ukryciu, przez cokolwiek, co nie podoba się Bogu. Dla siebie na ogół bez trudu znajdujemy usprawiedliwienie, łatwiej bowiem jest dostrzec drzazgę w cudzym oku, niż belkę we własnym (por. Łk 6,41). Przyczyn zła szuka się zwykle na zewnątrz, w kimś innym. To podoba się szatanowi: „Zniszcz go, zabij, a zlikwidujesz zło...”- podszeptuje. Pobudza do walki w imię tak zwanego dobra, podsyca nienawiść wobec innych ludzi. I tak zaczynają się walki: ludzie zabijają się, dokuczają sobie, dręczą się wzajemnie czyniąc w ten sposób codzienne życie w domu, w pracy, wokół siebie i wszędzie na świecie przykrym i nieznośnym. A wszystko w imię dobra, w imię walki ze złem. A kiedy zdarzy się, że załamie się system, który uważany był za źródło wszelkiego zła, albo przestanie żyć człowiek, który spowodował wiele nieszczęść i cierpień, a zło nadal trwa, zdziwionych ludzi, ogarnia zmęczenie walką i zniechęcenie.To szatan też lubi. Jemu właśnie o to chodzi, aby nie tylko mącić spokój, wywołać zamęt, pobudzać do konfliktów, do złości i nienawiści, lecz także: zniechęcać. A jeżeli uda mu się wzbudzić w kimś przekonanie, że szatana nie ma - to jego zwycięstwo. Tymczasem on nie tylko istnieje, lecz także działa, krąży wokół każdego człowieka i podpatruje, aby dopaść w odpowiedniej chwili (por. 1 P 5,8). Szatan jest niezwykle przebiegły, inteligentny, aktywny. Potrafi zwieść najbardziej subtelne umysły. Stara się zapanować w każdych warunkach, w każdym systemie, w każdej rodzinie, w każdym życiu ludzkim i w każdym sercu. Nawet jeśli nie nakłania on bezpośrednio do złego, to na tysiące różnych sposobów ukazuje szczęście nie tam, gdzie znaleźć je można. Wykorzystując słabości ludzkie i wszelkie sprzyjające okoliczności, stara się zburzyć radość, zniszczyć dobro, nie dopuszczać do jego rozwinięcia.

Walka ze złem

Słyszy się czasem opinie, że gdyby było więcej pieniędzy i lepsze warunki ekonomiczne, byłoby mniej zła. Jednak przykłady mówią same za siebie. Pieniądze nie pokonują ani nie eliminują zła. Wynajduje się więc inne sposoby walki ze złem. Są sposoby nowoczesne, opracowywane przez ludzi wykształconych, mądrych, kompetentnych w różnych dziedzinach. Stale unowocześnia się też kodeksy prawa. Wprowadza się też częściowe przyzwolenie na zło (np. legalna sprzedaż narkotyków w Holandii, umożliwianie zabicia dzieci przed narodzeniem lub ludzi starych i cierpiących itd.). Ma to rzekomo uchronić ludzi przed gorszym złem. Skutki takich ludzkich działań są jednak często odwrotne: ledwie zło w jakiejś dziedzinie zmniejszy się nieco, wzrasta inne.

Szatan sprawca zła

Istnienia, obecności i działania szatana jako sprawcy zła na świecie nie można ignorować. W ostatnich czasach nie wspomina się o nim jednak zbyt często. Wielu uznaje, że w epoce racjonalizmu, rozwoju nauki i postępu technicznego nie wypada mówić o szatanie. Ludzi, którzy wierzą w jego istnienie i działanie uznaje się za „zacofanych”, „prymitywnych”, chcących „zastraszyć” innych piekłem. 
Szatan istnieje. Mówi o nim Pismo Święte (por. m. in. 1 Krn 21,1; Hi 1; Za 3; Mt 4,1nn; Mt 12,24nn; Mk 4,14nn; Łk 13,16; Łk 22,3; Łk 22,31; Dz 5,3; 2 Kor 2,10n; 2 Kor 11,13n; 1 Tes 2,18; 2 Tes 2,9; Ap 12,9). Chcąc, by rozszerzało się na świecie i w życiu każdego z nas dobro trzeba zachować czujność i trzeba walczyć.

Pokusa

Głównym sposobem atakowania nas przez szatana jest pokusa, poprzez którą może on podniecać i niepokoić nasze instynkty cielesne, manipulować wyobraźnią, mącić emocje, posługiwać się wspomnieniami. Szatan toczy nieustanny bój z Bogiem. Ta walka rozgrywa się w nas. On chce nas pokonać, aby posiąść każdego dla siebie, Bóg zaś chce nas pozyskać dla Siebie. Każdy człowiek narażony jest na ataki szatana i na jego zasadzki. Serce człowiecze wystawione na próby, szamoce się między dobrem i złem, bo, jak to pięknie wyraził ks. Włodzimierz Sedlak: ...życie to ustawiczne zmaganie się, to ciągła walka, ale nie z kimś, tylko z samym sobą. W Ewangelii jest powiedziane:  „Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego, pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwo, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Całe to zło z wnętrza człowieka pochodzi” (Mk 7,14-15). A zatem polem walki jest serce człowieka. Trzeba, jak jesteśmy pouczani, własne serce codziennie ofiarowywać Bogu, dla oddalania pokus i po to, aby On mógł je oczyszczać i formować wedle Swego upodobania, ponadto pościć i czynić pokutę przez różne akty wynagradzające Bogu za nasze grzechy.

Dobre zło?...

Kiedy rozważa się problem zła nasuwa się jeszcze jedna myśl - pomieszanie pojęć. Niektórzy uważają zło za dobro, a dobro za zło. Bóg Ojciec, który przemawiał do św. Katarzyny ze Sieny, tłumaczy dlaczego tak jest: ”Ukazałem ci prawdę i kłamstwo, to jest drogę moją, którą jest prawda, i drogę diabła, którą jest kłamstwo. Oto dwie drogi i każdą idzie się z trudem. Przez fałszywy sąd, przez jad zawiści i pychy zostały spotwarzone i niesprawiedliwie osądzone czyny Syna Mego. Fałsz i kłamstwo rzekły: `Ten czyni przez Belzebuba' (Mt 12,24). Tak samo ci niegodziwcy, opanowani przez miłość własną, przez nieczystość, przez pychę, przez chciwość, zakorzenieni przez zawiść w przewrotności swego sądu, zniecierpliwieni przeszkodami i oślepieni wszystkimi grzechami, które popełniają, zawsze się gorszą ze mnie i ze sług moich twierdząc, że spełniają oni cnotliwie czyny przez obłudę. Ponieważ serce ich jest zgniłe, a smak zepsuty, przeto rzeczy dobre wydają się im złymi, a złe, nieuporządkowane życie wydaje im się dobrym” („Nauka o Moście”). Nie trzeba się zatem dziwić, że błądzą niektórzy i nie zawsze z własnej winy. Nie trzeba się dziwić, że wielu jest zdezorientowanych i nawet jeśli mają dobrą wolę i pragną zwalczać zło, nie zawsze szukają go tam, znajdują się jego korzenie.

W jaki sposób pokonać zło?

Odpowiedź jest prosta. Wskazówek udziela Pismo Święte, nauka Kościoła, a także Głos Boga, który przypomina nam odwieczne prawdy przez Swoich proroków. Bóg w ciągu dwóch tysięcy lat przemawiał do nas słowami proroków, przekazywał pouczenia za pośrednictwem mistyków, świętych, proroków, doktorów Kościoła i dusz wybranych. Wśród nich wymienię tylko św. Katarzynę ze Sieny, św. Gertrudę, św. Teresę z Avila, św. Małgorzatę Marię Alacoque, św. Bernadetę, błogosławione dzieci z Fatimy oraz ich towarzyszkę s. Łucję, św. Faustynę i jeszcze wielu, wielu innych. Wniosek jest tylko jeden: zło i jego ojca - szatana - można zwalczyć jedynie środkami duchowymi.

Pierwszy krok: nawrócenie

Przede wszystkim jesteśmy zawsze przez Boga wzywani do nawrócenia. Wszyscy. Oto pierwszy krok do pokonywania zła. Nawrócenie to nie jest jednorazowy akt polegający na uwierzeniu w Boga. To proces trwający przez całe życie, oznaczający odwracanie się od grzechu i stałe zwracanie serca ku Bogu. Oznacza również trwanie na modlitwie i ustawiczną walkę dobra ze złem w nas samych. Szatan toczy bój o serce każdego człowieka. Stara się tam wcisnąć chytrze i niespostrzeżenie. Jeżeli człowiek nie otworzy się na Boga, na miłość, na dobro lub uczyni to częściowo - szatan natychmiast stara się zawładnąć jego resztą.

Drugi krok: zdać się na pomoc Boga

Bóg zna i widzi borykanie się, zagubienie, bezradność i całe udręczeni człowiecze. I pragnie nam pomóc i zsyła nam cudowną pomoc z nieba, abyśmy nie błądzili. On wie jak trudno - człowiekowi skażonemu grzechem - żyć Ewangelią, ile potrzeba łaski, światła i mocy Ducha Świętego, aby właściwie rozumieć Słowo Boże, by umieć odróżnić dobro od zła i by mieć siłę do wytrwania w dobrym. Bóg w orędziach Swoich lub przekazywanych za pośrednictwem aniołów i Matki Najświętszej, dawanych nam w obfitości na przestrzeni ostatnich 2000 lat, wyjaśnia i tłumaczy Pismo Święte, pozwala nam lepiej poznawać Swoją Miłość, abyśmy Go coraz bardziej kochali i wskazuje nam właściwe drogi. Chce nas uchronić od błądzenia i od wszelkich niebezpieczeństw, jakie zagrażają naszym duszom i naszemu życiu doczesnemu.  Boże ostrzeżenia i wskazówki przekazywane w objawieniach, jeśli są przyjęte z otwartym sercem, przyczyniają się do pogłębienia wiary, nadziei i miłości, do rozwoju naszego życia duchowego i w ten sposób przyczyniają się zawsze do odnowy Kościoła i do zwalczania błędów, oraz tego, co złe. Nie trzeba przesadnie bać się, że wszelkie objawienia są fałszywe. Mamy wskazówki w Ewangelii. Pan Jezus mówi, że prawdziwe, Boże objawienia, poznaje się po dobrych owocach. Fałsz i kłamstwo, jakkolwiek powodują pewne zamieszanie i dezorientację, nie utrzymują się na dłuższy czas i wcześniej czy później bywają zdemaskowane. Ponadto św. Paweł poucza wyraźnie, jak należy zachować się w stosunku do tych którzy mają objawienia (por. 1 Kor 14,12.26). Kościół zezwala obecnie na mówienie i pisanie o objawieniach, jeszcze zanim zostaną oficjalnie uznane za autentyczne. Prawdziwe objawienia są zawsze zgodne z Pismem Świętym i nauką Kościoła, a wszystkie razem wzięte, tworzą uzupełniającą się, przepiękną, harmonijną całość.

Współczesne objawienia Matki Bożej w Medziugorju pomocą w walce ze złem

Mówiąc o walce ze złem, wspominam o objawieniach ogólnie, a o tych w Medziugorju w szczególności, gdyż osobiście głęboko wierzę w ich autentyczność. Oczywiście należy pozostać otwartym na ostateczną oficjalną wypowiedź Kościoła. W orędziach Matki Bożej skierowanych do całego świata, mamy jakże cenne wskazówki dotyczące potrzeb dzisiejszego świata, a także pouczające nas, jak należy walczyć ze złem. Chociaż słyszy się różne wypowiedzi i opinie na temat objawień w Medziugorju nie można nie brać pod uwagę licznych świadectw pielgrzymów oraz prywatnych wypowiedzi Ojca Świętego, Jana Pawła II. Zachęca on często do wyjazdu do tego miejsca i błogosławi tych, którzy się tam udają. Ojciec Święty zachęca do słuchania orędzi Matki Bożej oraz do tego, aby - jak powiedział do arcybiskupa Beniteza z Ameryki Południowej - zezwalać na wszystko, co dotyczy Medziugorja. Innym razem, zapytany przez arcybiskupa Chiavari we Włoszech, czy wierzy w Medziugorje, odpowiedział trzy razy: „Wierzę”. Każda Jego prywatna wypowiedź jest pozytywna.

Pomóc Matce Bożej pokonać szatana

Zwykle nauczono nas zwracać się do Matki Bożej o pomoc w różnych sprawach. I to dobrze. Jednak w dzisiejszych czasach, bardziej niż kiedykolwiek dotąd, Matka Boża prosi także nas o pomoc. Mówi, że bez nas nie może pomóc światu. A zatem nie możemy jedynie biernie wyczekiwać Jej pomocy, lecz powinniśmy też słuchać uważnie Jej wskazówek i stosować się do nich. O. Tomislav Vlasic, franciszkanin z Medziugorja, powiedział: „Matka Boża domaga się przyjęcia orędzi. Kiedy podejmuje walkę z szatanem, nie czyni tego sama, lecz wspólnie ze Swoimi dziećmi. Musimy i my podjąć tę walkę. Matka Najświętsza daje nam orędzia i mówi w nich, co mamy czynić.”Czy współczesnemu człowiekowi łatwo jest przyjąć, że wszelkie zło można zwyciężyć środkami duchowymi: modlitwą i miłością?

Oddajmy głos Matce Bożej

25 września 1985 r. powiedziała w Medziugorju: „Proszę was, abyście modlitwą i życiem pomagali zniszczyć w ludziach wszystko to, co jest złe i demaskować oszustwa, którymi szatan się posługuje. Módlcie się, aby prawda przeważała w każdym sercu”. 31 lipca 1986 roku prosiła też, żeby nie patrzeć na innych, nie obmawiać ich: „Szczególnie w miejscu, gdzie żyjecie, postępujcie z miłością. Niech waszym jedynym narzędziem będzie zawsze miłość. Miłością obrócicie na dobro wszystko, co szatan chce zagarnąć dla siebie.” 7 sierpnia 1986: „Samą modlitwą możecie pokonać każdy wpływ szatana.”

Różaniec skuteczną bronią

Różaniec nazywa Matka Boża bronią przeciwko szatanowi. Radzi, aby używać wody święconej, aby mieć w domu przedmioty poświęcone oraz nosić przy sobie coś poświęconego. O. Ryszard Foley tak powiedział: „Matka Boża, będąc świadoma straszliwej władzy szatana i jego groźby, ostrzega nas o nim i upomina, aby jak najbardziej używać naszej duchowej broni. Szatan śmiertelnie zagraża planom Bożym odnoszącym się do Medziugorja, a w szczególności do każdego z nas.” Do Jeleny z Medziugorja, jednej ze słyszących głos Matki Bożej w swym sercu, powiedziała, że „szatan jest bardzo zły, że tak wielu ludzi modli się i pości. Atakuje wszystko, co dotyczy sprawy Medziugorja. Atakuje poszczególne osoby z wściekłością maniaka.” Matka Boża uspokaja też i zapewnia: „Nie bójcie się, gdyż Ja jestem sama przy was, gdy myślicie, że nie ma wyjścia, że zapanował szatan.” (25.07.1988). ”Ja jestem z wami i nieustannie czuwam nad każdym sercem, które Mi się oddaje.” (25.02.1989) 25 grudnia 1997 r. Matka Boża wezwała nas w Medziugorju do dobra i wyraziła pragnienie, aby każdy z nas rozważał Jej wezwanie, niósł pokój w swoim sercu i zechciał postawić Boga na pierwszym miejscu w swoim życiu. Wezwała nas też takimi słowami: „Powiedzcie każdemu: `Pragnę twojego dobra'.” Każdemu mamy przekazać takie słowa! „Pragnę twojego dobra”. Wtedy dobro zamieszka w sercu każdego człowieka. Dodała: „Dzisiejszego wieczoru, drogie dzieci, przynoszę wam dobro Mojego Syna, który oddał życie, by was uratować. Dlatego, kochane dzieci, radujcie się i wyciągnijcie ręce do Jezusa, który jest wyłącznie dobrem.” 

Pięć Kamieni Dawida w walce ze złem w nas, w świecie i w kościele

Siostra Emmauel w swoim znanym wykładzie pt. „Broń niezwyciężona” podała - opierając się na orędziach z Medziugorja - sposoby walki ze złem, z szatanem, przyrównując je właśnie do dawidowych gładkich kamieni, które zapewniły młodemu chłopcu, wyśmianemu przez nieprzyjaciela, zwycięstwo nad Goliatem (por. 1 Sm 17,25nn).Należą do nichPost, modlitwa, comiesięczna spowiedź, czytanie Biblii, Eucharystia.Każdy z nas ma te środki w zasięgu swojej ręki, a więc uzdrowienie naszego życia, życia innych ludzi i wprowadzenie dobra na świecie w miejsce panoszącego się zła zależy od nas samych. „...Od spowiedzi do spowiedzi - wyjaśnia s. Emmanuel - będziemy rośli w nawróceniu i wydelikatnieniu naszego sumienia i naszej miłości. Zostaniemy uzdrowieni. I my, którzy jesteśmy tacy szybcy do krytykowania Kościoła, jesteśmy szybcy, aby znaleźć na przykład to, czego brakuje w naszych parafiach, w proboszczu... jeśli zastąpimy szkodliwe i bezpłodne krytyki przez piękne życie sakramentalne ze spowiedzią, komunią św., wtedy to, co widzimy niewłaściwego u tego, czy tamtego, zostanie uzdrowione, staniemy się pośrednikami uzdrowienia... zamiast być trucizną krytyki. Mielibyśmy wtedy spojrzenie Chrystusa na Kościół, który Go tak bardzo kocha, że jeśli coś w nim jest niewłaściwego, Chrystus cierpi i ofiaruje za Niego Ojcu swoje cierpienie i współpracuje w Jego uzdrowieniu. Upodobnimy się do Chrystusa, kiedy widząc coś, co nie jest dobre w Kościele będziemy wzywać Chrystusa i Jego Najświętszego Serca, aby, zamiast odczuwać pogardę i gniew, odczuć ból Bożego Serca widzącego taki Kościół. W tym bólu moglibyśmy ofiarować Bogu nasze modlitwy, nasze pośrednictwo, naszą miłość i Kościół zostałby uzdrowiony. Będziemy nosicielami uzdrowienia, a nie - podziału. I będziemy jak Chrystus, z Chrystusem, patrzeć na Jego Oblubienicę z nieskończoną miłością. Nawet jeśli ona jest jeszcze zewnętrznie skalana, naszymi oczyma - jak Chrystus - spojrzymy głębiej, poza te zewnętrzne cechy. Zagłębimy się w sercu Kościoła, które jest jak Jego Mistrz, Oblubieniec, w agonii z powodu grzechów świata, ale który mimo to jest piękny i przygotowuje się do zaślubin, od całej wieczności wybrany, by poślubić Baranka bez skazy.”

Spotkanie miłości z działaniem Boga w Saint-Albert, Ontario, przez swoje narzędzie, Dziewczynę mojej Woli w Jezusie

2004-08-15- Wieczór

Jezus: Bóg chce dać poznać swoją moc, składając w was łaski, łaski oddania się, łaski czynią was małymi; tylko wyrzekając się tego, czym jesteście, odkrywając w was waszą obecność, to co jest na zewnątrz was, to tylko złudzenie: prawdziwe Życie jest w was. Jesteście obecni w wewnątrz was razem ze Mną, waszym Wszechmogącym; okrywam was moją miłością. Bóg wybrał swoje narzędzia miłości, aby do was mówić; to głos Woli Bożej; ona jest postrzegana przez to narzędzie przez moc Ducha Świętego i jest wam objawiana. Bóg chce się ukazać, chce byście Go słuchali, abyście byli w obecności Miłości. Miłość chce was przyciągnąć do siebie, Miłość chce was wziąć jak maleńkie dzieci. Nie obawiajcie się, Bóg wie, co jest dla was dobre. Radujcie się, gdyż Bóg uczynił wielkie rzeczy dla was, doprowadził was do odkrycia w każdym z was waszej małości. Kiedy odkrywa się, że jesteście maluczcy, zaczynacie patrzeć oczami Boga: odkrywacie wokół siebie wspaniałość miłości. Kiedy dałem siebie z miłości; wziąłem w siebie wszystkie uczynki, abyście w uczynkach mogli odkryć miłość. Kiedy patrzycie na waszych braci i wasze siostry, kiedy zaczynacie odkrywać, że oni są kochani przeze Mnie: to zaczynacie być Mną, zaczynacie odrzucać to, czym byliście: dziećmi, które nie rozumiały, dlaczego ten zbluźnił, tamten oszukał, inny ukradł, zaczynacie patrzeć na innych z Moim miłosierdziem. Bóg jest pełen cierpliwości; Ja czekałem cierpliwie, aż wszyscy będziecie Mi oddani. Pozwalam odkrywać wam cierpliwość, abyście wy z kolei mogli być cierpliwi w stosunku do tych, którzy nie są jeszcze gotowi Mnie słuchać, wyrzec się swoich złych manier i uczę was, jak macie Mi ich oddawać, abyście wy mogli z kolei dawać miłość. Bóg otacza was swoją mocą miłości. To Ja wlewam w każdego z was łaski miłości, abyście mogli kochać: miłość będzie wychodziła z was bez żadnego wysiłku. Kiedy próbuje się kochać bliźniego waszą ludzką wolą, czasami jest to męczące, bo jeśli ktoś was nie słucha, jesteście rozczarowani, widzicie, że wasze wysiłki rozpadają się jak domek z kart. Ja, Miłość, z moimi łaskami, uczę was kochać pomimo wszystko, akceptować ich błędy i odkrywać moją Obecność, odkrywać, że również oni, są małymi zranionymi przez zło, które w nich mieszka. Odkrywam wam obecność Boga w waszym wnętrzu, obecność waszych braci i sióstr, którzy są z wami. W waszym wnętrzu nie jesteście sami; jesteście w Kościele, a Kościół, to wszystkie dzieci Boże. Kiedy uczycie się być cierpliwi w stosunku do innych, uczycie się być cierpliwi w stosunku do siebie; to w stosunku do siebie zaczynacie rozwijać cierpliwość, nie w stosunku do innych. Trzeba zacząć od siebie, zanim pójdzie się do innych. Oto dlaczego ważne jest wejść w siebie, odkryć wasze miejsce wewnątrz was: tam, gdzie jest Bóg, tam, gdzie wy jesteście. Jeśli pozostaniecie na zewnątrz, z tym coście się nauczyli, niczego się nie nauczycie; będziecie szli ze spuszczoną głową w stronę przyszłości i będziecie dalej się ranić, bo nie będziecie mogli zrozumieć, czego Bóg od was oczekuje. Tylko będąc w sobie możecie zrozumieć, i to jest oddanie się: odkryć, że nic nie może pochodzić od was, ale tylko od Boga. Przyjmijcie to, co Bóg chce, byście zobaczyli i usłyszeli, przyjmijcie, co Bóg chce byście odkryli, by móc iść w stronę światła: Ja jestem Światłem. Jeśli składacie wasze całkowite zaufanie we Mnie, uczę was chodzić, uczę was mówić, uczę was słuchać, uczę was patrzeć: zaczynacie rodzić się na nowo, zaczynacie opuszczać waszą ludzka wolę, aby odkryć wspaniałość waszego wnętrza. Ja jestem Wolą Bożą i kiedy wchodzicie w siebie, odkrywacie Wolę Bożą, która ujęła was w swoje działanie miłości. Uczycie się siebie kochać, akceptować siebie takimi, jacy jesteście: dziećmi zbyt małymi, aby nauczyć się sami z siebie. Tylko Bóg może uczynić to działanie miłości w was: pokazać wam światło; to dlatego lubię nazywać was dziećmi Światłości. Zaczynacie żyć w Nowej Ziemi: Zaczynacie smakować, oddychać, doceniać to, co Bóg dla was uczynił; zaczynacie odkrywać stworzenie: wszystko wydaje wam się piękne, wszystko wydaje wam się Boże. Oto, co chcę byście odkryli: ona jest we Mnie, Nowa Ziemia. Trzeba zacząć wchodzić w siebie, aby odkryć Nową Ziemię, dopiero potem wejdziecie do Nowej Ziemi z nowym ciałem, z nowym duchem. Zrozumcie i doceńcie to, co Bóg zawsze chciał dla was: waszej obecności wśród wszystkich waszych braci i sióstr w Jezusie ku największej chwale Boga Ojca i to wszystko dokonuje się dlatego, że jesteście otoczeni Duchem Świętym: to jest Nowa Pięćdziesiątnica. Odkrywacie mocą Ducha Świętego, że wasze miejsce jest w Jezusie: zaczynacie mówić językiem miłości, zaczynacie rozumieć język miłości: wszystko wydaje się wam nowe; doceniacie dary Ducha Świętego, a kiedy doceniacie dary Ducha Świętego, zaczyna się używać je w miłości do Boga, w miłości do bliźniego, w miłości do was samych: tu wszystko zaczyna się wykluwać; już nie szukacie, znaleźliście: jesteście miłością i miłość daje się widzieć w was; oto wasza obecność w was: jesteście dziećmi Woli Bożej. Jak Bóg lubi mówić do was w ten sposób! Lubi mówić do was z czułością Ojca, a miłość Ojca jest dla was macierzyńska. O! jak wielki jest dzień, gdy Maryja przyszła na świat! Ona jest macierzyńską obecnością Boga wśród was. To z Maryją odkrywacie, jak ważne jest wasze miejsce w was. Odkryjcie waszą Matkę, Ją, Czystą, Niepokalane Poczęcie; otwórzcie dobrze Jej wasze wnętrze i wejdźcie zanurzyć się tam, wasza Matka tam na was czeka.

Maryja: Dzieci miłości, zbliżcie się, zbliżcie się do Miłości; Miłość przyszła do was i oddała się wam; Ona pozwoliła wam zrozumieć, jak dobrą rzeczą jest poddanie się Jej. Żyć w moim Synu, to odkryć swoje miejsce; umrzeć w moim Synu, to żyć. Każda chwila, w której postępujecie w Woli Bożej, jest chwilą miłości w wieczności. Uczycie się, moje dzieci, odkrywać wasze miejsce w wieczności razem z tymi, którzy są w Królestwie Boga Ojca; łączycie się z nimi, by oddać chwałę Bogu Ojcu, by oddać chwałę mojemu Synowi, Jezusowi, i by oddać chwałę Duchowi Świętemu, mojemu świętemu Oblubieńcowi. Wy, moje dzieci, bądźcie pokorni. Ja jestem Mamą Miłości, dałam moje tak, aby Miłość przyszła na ziemię. On przyszedł na świat ubogo; przyjęłam Go w moje ramiona, kołysałam Miłość, opiekowałam się Miłością, śpiewałam dla Miłości. Za każdym razem, gdy Bóg Ojciec uświadamiał Mi moją obecność przy Bożym Synu, moje serce radowało się. Byłam całkowicie oddana w działaniu Miłości, i pozwoliłam otoczyć się w tej Trójcy, aby być całkiem małą; tylko wtedy, gdy jesteśmy całkowicie oddani, to otrzymujemy. Oto dlaczego, moje dzieci, proszę was, abyście oddali się z pokorą. Moje dzieci, proście waszą Mamę o łaskę pokory; proście Mnie o łaskę czystości, abyście mogli pozostać całkiem małymi; trudno jest dzieciom, które o nic nie proszą, uchronić się przed pychą. Jeśli dzieci przychodzą do mojego Syna prosząc Mnie o łaski, o ileż łatwiej jest im zrozumieć, że trzeba odrzucić wszystko, co nie jest miłością! Rzeczy materialne nie mogą przynieść szczęścia, tylko w łasce możecie nauczyć się kochać. To nie rzeczy materialne, które nauczą was, jak cenić Boga, nie można cenić Boga poprzez luksus, moje dzieci! Luksus was tylko oddala, przez niego zapominacie, że mój Syn przyszedł na ten świat ubogo. Wiem, że między wami wielu otrzymało od mojego Syna. Jeśli wy, dzieci bogatego kraju, macie dobra materialne, jeśli wy, dzieci, macie ładne ubrania, to dlatego, że dużo pracowaliście; włożyliście wiele godzin pracy, aby osiągnąć to, co macie. Ilu z was musiało ciężko pracować, aby mieć rentę, aby mieć dobrą emeryturę? O! moje dzieci, uświadomcie sobie całą długość waszego życia; trzeba było dużo godzin pracy, abyście doszli tam, gdzie jesteście teraz. Mój Syn może ofiarować wam więcej niż to, On chce dać wam Nową Ziemię, gdzie będzie tylko wspaniałość, tylko pokój, tylko radość. Módlcie się, aby współczesne dzieci mogły patrzeć Bożymi oczami, by mogły zrozumieć, że wyrzeczenie się rzeczy materialnych przyniesie im większe szczęście, niż znali do tej pory. Moje dzieci, wkrótce będą wielkie doświadczenia, wielkie wyrzeczenia. Niektóre dzieci będą cierpiały, dlatego, że stracą to, co nagromadziły: nie były ostrożne; nagromadziły wiele długów i to nie będzie dla nich dobre, dlatego że będą winni siebie tym, którzy im dostarczyli dobra materialne. Widzicie, Bóg daje wam zrozumieć z miłością, że prawdziwe szczęście nie ma liczby: jest darmowe, szczęście się daje. Moje dzieci, zacznijcie natychmiast dawać się dla waszych braci i sióstr, dawać się dla waszych dzieci: bądźcie dla nich wzorami. Kiedy wyrzekacie się pewnych dóbr, inni, którzy obserwują, widzą, że mimo waszego wyrzeczenia, zachowujecie pokój, jesteście nadal radośni. Nie bójcie się o waszą przyszłość, Bóg opiekował się wami do dzisiaj i będzie kontynuował opiekę nad wami. Tak dobrze jest oderwać się od ziemi, aby przywiązać się do boskich dóbr. Bądźcie łagodni dla siebie samych. Nie sądźcie siebie jako niezdolnych do wyrzeczenia się tego, co zbyteczne; Ja, wasza Mama, dam wam łaski pokory, łaski ubóstwa; te łaski pomogą wam wyrzec się tego, co jest za dużo w waszym domu, abyście mogli dzielić się z tymi, którzy przyjdą do was.

Moje dzieci, nagromadziliście wiele dóbr, i one są wasze; ale dużo dzieci wkrótce będzie ogołoconych ze swoich dóbr i oni będą musieli liczyć na dzielenie się. Moje dzieci, nie proszę was, abyście żyli w ubóstwie, ponieważ żyjecie w zimnym kraju: potrzebujecie domu; nie proszę abyście ogołocili się z waszych ubrań, dlatego, że potrzebujecie waszych ubrań. O! moje dzieci, po co posiadać tyle płaszczy? dlaczego mieć pełne szuflady, gdy macie trudności, aby je zamknąć? O! moje dzieci miłości, popatrzcie na wasze domy, one są pełne! Bądźcie pewni, że Bóg poprosi was o to, co jesteście w stanie dać. Oto dlaczego trzeba prosić Matkę Bożą o łaskę oddania się, łaskę, która da wam całą miłość do bliźniego i wasze serce będzie lżejsze, a ramiona mniej obciążone. Wkrótce będzie wokół was dużo dzieci, które będą liczyły na was i Bóg was wypełni. Moje dzieci, przychodzę opisać wam to, co nadchodzi. Będzie dużo cierpienia, wielu będzie płakało nad swoimi dobrami; nie będą rozumieli, dlaczego to wszystko się dzieje: będą potrzebowali pocieszenia i mój Syn da wam słowa pocieszenia. Otrzymacie moc Ducha Świętego, który was poprowadzi; Duch Święty złoży w was potrzebę pomagania im i oni przyjdą do was. Będą potrzebowali także siły: tę siłę mój Syn im da, ale trzeba, byście mówili do tych dzieci, aby oni mogli oddać się: będą dane im łaski, dlatego, że wy będziecie dla nich wzorami. Bóg chce was zgromadzić, Bóg chce, abyście mogli pomagać tym, którzy przyjdą do was: moje dzieci miłości, Bóg jest dobry dla każdego z was. Mama Miłości kocha was, Ja nie czynię różnicy między wami a innymi moimi dziećmi: kocham wszystkie moje dzieci; W moim dziewiczym łonie, Ja nosiłam Syna Bożego: Ja was wszystkich nosiłam. Pochylam się nad wami, aby was pocieszyć, was, którzy płaczecie, was, którzy jesteście zniechęceni, dlatego, że wielu z was tak bardzo pragnie zobaczyć mojego Syna w sobie; bądźcie cierpliwi, musicie dalej dawać siebie, abyście mogli być gotowi na wybrane czasy. Ileż dzieci mówi sobie, że są gotowi, podczas gdy nie proszą o łaski: łaskę siły, łaskę światła i miłości! Wasze tak jest znakiem miłości, jest to działanie w kierunku zawierzenia. Kiedy Ja przedstawiałam moje fiat, Bóg Ojciec dał mi łaskę bycia pokorną służebnicą, wszystko było Mi dane, abym mogła wymówić w poddaniu moje fiat; jestem dla was wzorem miłości, wzorem zawierzenia: z wieku na wiek modlono się do Matki Bożej, pokornej służebnicy, rozpoznając Mnie, jako błogosławioną. O! dzieci mojego wnętrza, bądźcie pokorni, bądźcie między dziećmi błogosławionymi, którzy zostali wybrani, aby wypowiedzieć swoje tak w zawierzeniu, aby pomóc waszym braciom i siostrom. Wszyscy powinniście odkryć, jak bardzo Bóg jest dobry w stosunku do was, powinniście wszyscy odkryć, że Światłość przyszła do was i że wy weszliście w światłość; nikt z was nie mógłby wypowiedzieć waszego tak bez światła: tak jak Ja otrzymałam, wy otrzymaliście. Moja Niepokalana Istota była dla Boga świątynią miłości. Wasza istota, która została zepsuta przez grzech, musi teraz otrzymać łaski oczyszczenia: wasze ciało, moje dzieci, musi poznać oczyszczenie, by przyjąć mojego uwielbionego Syna, to przez łaski wasze ciało da się oczyścić. Ciało, które było w nieczystości, dzięki Bogu będzie ciałem miłości: wasze ciało, moje dzieci, będzie przemienione; będzie oczyszczone, aby było godne waszej duszy, duszy, która należy do mojego Syna: mój Syn jest Oblubieńcem waszej duszy. Trzeba oddać wszystko, tylko tak dla Miłości czyni z was oddane dzieci. Bądźcie maluczcy, jestem tutaj, aby podać wam rękę, abyście weszli w siebie. Słucham waszych modlitw i daję łaski, to Ja, Brama Nieba, która otwiera wam wnętrze, abyście mogli wejść. Mama na ziemi, która was kocha, patrząc na was nie pyta, czy zasługujecie na to; jak ona kocha, ona daje się z miłości, abyście stali się zasługujący. To jest to, co Ja zrobiłam, oddałam się z miłości, jak mój Syn, mój Bóg, mój Odkupiciel. Bóg był i jest dla Mnie Wszystkim: Mesjasz tak oczekiwany, On jest dla was Istotą miłości, i Ja, wasza Matka, uczę was odkrywać waszą wartość. Wy nie znacie siebie, mój Syn was zna; On mówił do posłańców, dając wam poznać swoją Obecność między wami. Przyszłam, objawiając się w wielu miejscach na ziemi, abyście zrozumieli wasze miejsce przy moim Synu. Trzeba nieprzerwanie wyrzekać się tego, czym jesteście; moje dzieci, trzeba kontynuować modlitwę sercem. Trzeba ciągle zabezpieczać się przedmiotami poświęconymi; trzeba ustawicznie oddawać siebie, czyniąc poświęcenia, czyniąc ofiary; trzeba ciągle pomagać biednym, pomagać waszemu bliźniemu. Moje dzieci, trzeba ciągle czynić wysiłki, aby nie osądzać innych, którzy są moimi dziećmi, zrozumcie, że jestem Mamą wszystkich dzieci na ziemi i wy wszyscy jesteście moimi dziećmi. Lubię patrzeć na was, jak na kochających się braci i siostry: nie kłóćcie się więcej, jeśli dalej zadają wam ból, oddajcie ich mojemu Synowi; dam wam łaski, które pozwolą wam zrozumieć wasze miejsce między waszymi braćmi i waszymi siostrami. Dzieci miłości, przyjmijcie, mocą Ducha Świętego, moje święte błogosławieństwo: «Bóg Ojciec, Bóg Syn, Bóg Duch Święty, was błogosławią», i Ja, Matka, okrywam was moją macierzyńską obecnością i zapewniam was, że jesteście pod moją opieką. Amen, moje dzieci.

Dziewczyna mojej Woli w Jezusie, w Duchu Świętym: Bóg Wszechmogący dał każdemu z nas, w ten wieczór, tę łaskę: by usłyszeć w ten błogosławiony dzień, swoją Matkę: Wniebowzięcia Maryi. Pozwolił nam również zrozumieć wspaniałość Jej wnętrza: Niepokalane Poczęcie. Czystość Maryi została nam ogłoszona przez samą Maryję; Ona sama przyszła powiedzieć maleńkiej dziewczynce Bernadecie, że jest niepokalana. To takie dziecko jak my, otrzymało to objawienie, i Kościół, po poważnym przestudiowaniu wszystkiego, co się wydarzyło, ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu. Bóg, w tym czasie Woli Bożej, chce iść dalej niż to; chce ogłosić, przez pośrednictwo swojego papieża, boskie Niepokalane Poczęcie, ale Bóg chce, byśmy zrozumieli cierpienie wszystkich naszych braci i sióstr całego świata. Wielu nie rozumie wielkości Maryi Dziewicy: «Jaka jest więc Jej obecność wobec Trójcy Świętej, tej młodej dziewczyny, która została wybrana, by być Matką Boga?» Tylko Bóg Syn może nam mówić o swojej Matce, a żadna ludzka istota; tylko Duch Święty, Oblubieniec Maryi, może odkryć wielkość Maryi Dziewicy, która została wybrana, by być Matką Mesjasza; tylko Wola Boga Ojca może nam dać poznać to, co powinniśmy wiedzieć: wszystko przychodzi przez Niebo w momencie, w którym Bóg chce. Bóg sam wybiera moment, kiedy my, ludzie, grzesznicy, powinniśmy poznać, co zostało dane Niepokalanemu Poczęciu: Dziewicy Maryi; jeśli wybrał dzisiaj, byśmy zrozumieli wartość naszego miejsca między tymi, którzy uczcili Maryję w Niebie i w czyśćcu, to dlatego, że Bóg miał z nas wielką radość: tę, by wypowiedzieć nasze tak, aby wyrzec się naszej ludzkiej woli; wyrzekając się naszej ludzkiej woli, nasze serce, nasza dusza skłania się przed swoim Bogiem miłości: Bogiem Ojcem, Bogiem Synem, Bogiem Duchem Świętym; ale my, my potrzebujemy łask Woli Bożej, by otworzyć nasze wnętrze, by przyjąć te objawienia. Maryja była więcej niż prostym dzieckiem ziemi. Maryja, przez moc Trójcy, była ubóstwiona w Poczęciu: Ona jest boską Matką Boga, żaden człowiek na ziemi nie ma tego przywileju, tylko Maryja, Córka wybrana przez Boga Ojca, jego umiłowana Córka. Ona nie jest jak Syn Boży, nie! Jezus, umiłowany Syn Ojca, jest: On jest Bogiem, należy do Trójcy Świętej: druga Osoba Trójcy. Maryja nie jest Trójcą, ale jest wybraną Córką Trójcy; oto dlaczego Ją ubóstwili: trzeba było, by Maryja była czysta ciałem, duszą i duchem. Maryja otrzymała od Boga wszystkie łaski, wszystkie dobrodziejstwa konieczne do jej ubóstwienia: Ona jest dla nas niewymierną rękojmią miłości Bożej dla każdego z nas. Powinniśmy oddać chwałę Bogu za wszystko, co uczynił w Maryi, dlatego, że Maryja jest naszą Matką; mamy Ją jako Matkę, boską Matkę. Uświadommy sobie, jak ważne jest dla każdego z nas posiadać Matkę boską. Módlmy się do Maryi, prośmy Ją o łaski, idźmy schronić się w Sercu Boskiej Maryi. Nie ma większej miłości niż ta, gdy siebie oddajemy, podczas gdy Maryja, Ona dała: wszystko, tak jak Syn oddał siebie, Maryja oddała siebie: oto dlaczego Maryja jest Współodkupicielką. Tylko Dziewica Maryja, błogosławiona Córka Ojca, Niepokalana, mogła wszystko nosić w sobie: Maryja była pokorna, Maryja była na ziemi ze swoim Synem pozostając pokorną. Ona nie ujawniała się, Ona dała całe miejsce Bożemu Synowi: Ona wszystko zaakceptowała w swoim Sercu boskiej Matki, dlatego, że musiała być wzorem dla każdego z nas. Oto dlaczego Bóg chce dzisiaj ukazać nam ważność Jana Pawła II w Lourdes, aby dać świadectwo boskiej Maryi. Bóg jest cały miłością! Iluż będzie sprzeciwiać się temu, co Bóg chce odsłonić wszystkim dzieciom! Nie tylko nam Bóg chce dać odkryć bóstwo Maryi, ale wszystkim dzieciom ziemi; lecz wielu nie zaakceptuje tego. Maryja przygotowała nas do tego, co nadchodzi: będzie wielka schizma w Kościele. To było objawione posłańcom, Ona sama przygotowała nas do tego w La Salette. Maryja broniła nas przed nami samymi, okryła nas swoim płaszczem, abyśmy mogli uchronić się przed naszą ludzką wolą. To nie nasza dusza, lecz ludzka wola nie zaakceptuje tego, że Maryja będzie nazwana boskim Niepokalanym Poczęciem. Dusza wszystkich ziemskich dzieci rozraduje się, lecz ciało nie zechce, dlatego, że w przeciwieństwie do naszej duszy, otoczone jest ludzką wolą. Bóg daje nam łaski siły, dlatego, że gdy odważymy się mówić o boskości Maryi, będą się z nas śmiać, będzie się nas ośmieszać, będzie się nas traktować jak dzieci, które dały się oszukać; ale w głębi nas przyjmiemy to w pokoju. Nie będziemy wpajać innym na siłę tego, co zostało nam odkryte przez Ducha Świętego; nie, gdyż jest to dzieło Ducha Świętego: to nie nasze dzieło Jeśli my otrzymaliśmy moc Ducha Świętego, teraz ich kolej ją otrzymać. To nie od nas, gdyż wszystko, co zrobimy, spowoduje ich większe cierpienie, a osoba, która cierpi, chce się bronić przed tym, co sprawia ból w środku, i to, co sprawia ból: prowadzi do wściekłości; oni wpadną w gniew, będą chcieli zadać nam ból, a ponieważ nie będą mogli nas dosięgnąć, to sami będą dotknięci tym wyładowaniem nienawiści, a w im większym będą gniewie, tym bardziej zwiększy się nienawiść do tego, co my im powiedzieliśmy: oto dlaczego ważne jest pozostawać w pokoju z łaskami Maryi i Boga. Bóg jest Wszechmocą, tylko On sam pomoże nam zrozumieć zamysły Boże; to nie my pomożemy naszym braciom i siostrom, skoro my sami mieliśmy trudności pomóc sobie. Jeśli jesteśmy gotowi usłyszeć, to dlatego, że Bóg dał nam łaski: łaski światła, łaski pokoju i wiary. Ilu z nas prosiło Ducha Świętego: Przymnóż nam wiary? Bóg wysłuchał naszą prośbę i to uczynił, ale nie otrzymaliśmy tej wiary z dnia na dzień. Byliśmy bardzo mali, gdy prosiliśmy Ducha Świętego o wiarę; to trwało dla niektórych pięćdziesiąt, sześćdziesiąt, osiemdziesiąt lat, zanim się ją otrzymało. Dzięki Woli Bożej, Bóg pozwoli im to zrozumieć w krótszym czasie, dlatego, że to On to uczyni, a nie my; do nas należy dać im to, co my nosimy. Oto dlaczego ważne jest wejść w siebie, czerpiąc to, co jest w nas; zaczynamy zaledwie odkrywać nasze wnętrze. Och! oddaję dzisiaj chwałę Bogu, dlatego, że pozwolił nam być obok jednej ze swoich młodych oblubienic. Pewnego dnia, gdy wchodziłam po schodach obok pewnej zakonnicy, Jezus powiedział mi: «To jest radość dla ciebie być obok jednej z moich oblubienic» dlatego, że one oddały się Bogu i zachowały wiarę, że Bóg był Tym, który <przyniósł nam nadzieję. Nadzieja, to posuwanie się w stronę tego, czego oczekujemy: wiecznego szczęścia; wieczne szczęście: to Bóg, dlatego że Bóg chce nas napełnić. Bóg jest działaniem miłości, ale w naszym wnętrzu mamy również wiele bólu, dlatego, że wiele zakonnic straciło wiarę: musiały odstąpić od swoich ślubów. Nosimy je w sobie i prosimy Boga i Maryję, aby je przyprowadzić: tam, do ich wnętrza, tam gdzie wszystko kwitnie, tam, gdzie wszystko jest żywe. Mówimy również o duchowieństwie; wielu straciło wiarę w nawet w Obecność Boga. Oni cierpią wewnętrznie, chcą odnaleźć płomień, który mieli, lecz z powodu tego świata, nie wiedzą już jak, dlatego, że ten świat wyrzekł się modlitwy za nich i oni byli atakowani przez Szatana. Ponieważ byli dla nas istotami miłości, karmili nas Ciałem, Krwią Jezusa, i my otrzymaliśmy tak wiele łask: Szatan, on atakując ich wiedział, że przez to, my będziemy osłabieni. Kościół jest żywy: Kościół jest i on będzie. Trzeba zachować wiarę, że wszystko powróci jak kiedyś, kiedy Jezus założył swój Kościół ze swoimi apostołami i uczniami. Kościół Boga będzie odnowiony przez łaski Boże; Kościół Boga, to my z tymi, którzy mają misję karmić nas Ciałem i Krwią Jezusa. Jeśli dzisiaj Duch Święty mówi nam te słowa, to dlatego, że w naszym wnętrzu jest zbyt wiele cierpienia. Kiedy myślimy o kardynałach, arcybiskupach, biskupach i o kapłanach, o zakonnikach: cierpimy, widząc Kościół w słabości. Oni odwrócili swoje spojrzenie ze swojego wnętrza na zewnątrz ich, przywiązali się do tego świata, podczas gdy sam Jezus powiedział:«Ja nie jestem z tego świata»: trzeba, aby oni odkryli, że nie są z tego świata. Jezus, Chrystus-Kapłan, jest boskim Kapłanem, więc oni nie mogą być z tego świata: przez swoje kapłaństwo, oni są Chrystusem- Kapłanem; przez swoje kapłaństwo oni nas karmią. To, co widzimy, to są istoty ludzkie ze swoją ludzką wolą, która jest zraniona, zdradzona; zatem gdy osądzamy tych kapłanów, nie patrzymy na ich kapłaństwo, ale na człowieczeństwo: kapłaństwo nie może być zepsute, ponieważ pochodzi od Boga. Ale wola ludzka, ona, to mężczyzna, to kobieta: to jest to, co jest słabe, zatem oni są tacy jak my: są naszymi braćmi, są naszymi siostrami. Kochajmy ich, dlatego że Bóg ich wybrał, podtrzymujmy ich, dlatego, że zasługują na nasze poparcie. Jeśli Bóg powiedział mi: «Moja córko, to jest zaszczyt, że umieściłem ciebie obok jednej z moich oblubienic», a więc jest to zaszczyt być w obecności jednego z tych kapłanów, ponieważ jest to Chrystus-Kapłan. Jeśli on o tym zapomniał, my, którzy mówimy sobie, że, jesteśmy modlący, nie mamy prawa o tym zapomnieć, ponieważ Bóg właśnie o tym nam przypomniał. Kiedy będziemy patrzeć na kapłana i on poprosi nas: «zostańcie w postawie stojącej podczas konsekracji», nie osądzajcie go, dlatego, że powiedziała to jego wola ludzka, ale jego kapłaństwo krzyczy w nim:«Adorujmy Boga, każde kolano się zegnie» a więc, nauczmy się zginać przed Chrystusem; kochajmy ich, ale zajmijmy stanowisko: czy będziemy akceptować to, co pochodzi z ludzkiej woli, albo będziemy słuchać naszego wnętrza, które słyszy i przeżywa cierpienia kapłaństwa? Powinniśmy ich podtrzymywać, ale nie musimy zaprzeczać obecności Boga w każdym z nas: Bóg jest Wszechmogący. Nie powinniśmy być letni, powinniśmy uważać się za wybrane dzieci Boga Ojca, by żyć w tym czasie niepokojów. Byliśmy ostrzeżeni przez Mamę Maryję o tym wszystkim, co będziemy przeżywali; przypomnijcie sobie orędzie z La Salette: «Moje dzieci, przyjdźcie ukryć się w moim Sercu, tutaj będziecie chronieni, a kiedy nadejdzie czas: idźcie, wyjdźcie moje dzieci Światłości; oświecajcie waszych braci i wasze siostry.» Zatem bądźmy znakami światła, bądźmy znakami miłości; prośmy Maryję o łaski, prośmy Boga o łaski: «Boże, daj mi łaskę wielbienia Ciebie bardziej niż wszystko.» Jeśli od chwili waszego przyjścia na świat nauczono was czcić Boga jako dzieci Boże, adorując, zginając kolana, czy teraz, dlatego, że doszliśmy do roku 2004, będziemy słuchać ludzkiej woli, która mówi: Pozostańcie w postawie stojącej, aby robić tak jak wasi bracia i siostry, aby oni nie czuli się pomniejszeni wobec waszej pobożności?» Albo, czy będziecie słuchali waszego wnętrza, waszej duszy, która skłania się przed swoim Oblubieńcem? Czy wasza dusza pozostaje w postawie stojącej, kiedy przychodzi jej Oblubieniec? Nie, wasza dusza, tak pokorna, skłania się bardzo nisko przed swoim Oblubieńcem: ona jest tak malutka; ona zawierza się Jemu z miłości, dlatego, że wie, że będzie Jego na wieczność: ona nie chce obrażać swojego Oblubieńca, nie chce zadać Mu bólu! Zatem my powinniśmy (musimy) dokonać wyboru:

Czy jesteście gotowi umrzeć dla Boga? Gdyby dzisiaj zażądano by od was:«podepcz ten krzyż i odrzuć twojego Boga», co zrobilibyście? Czy będziecie gotowi to uczynić, lub gotowi postąpić jak pierwsi chrześcijanie: iść na stos, niż zdradzić swojego Boga? Do nas należy zająć stanowisko; nie będziemy paleni, nie będziemy krzyżowani, ale będziemy sądzeni, wyśmiewanym, pokazywani palcem. Ale czy Bóg nam nie powiedział: «Szczęśliwi, którzy będą cierpieć z powodu mojego Imienia. Z mojego powodu będzie się was wyśmiewać. Radujcie się, gdyż wasza nagroda będzie wielka.» Oto, co nas czeka. Duch Święty mówi do każdego z nas: słowa, które słyszycie, nie pochodzą ode mnie. Duch Święty, On sam, mówi te słowa; Duch Święty, On sam, daje nam poznać nasze miejsce w Ciele Chrystusa. Kiedy będziemy przed Światłością, Światłość pokaże nam, co uczyniliśmy, i tym, czym jesteśmy będziemy przed Bogiem, przed obliczem Syna Bożego, przed Synem Maryi, naszej Matki. Ona, która stała pod Krzyżem znosząc wszystko dla nas, zrobiła to z miłości do Boga, dlatego, że chciała nas  ochronić. Trzeba było, aby Syn umarł, abyśmy byli zbawieni, trzeba było, aby Matka dała siebie i wytrzymała, abyśmy byli zbawieni; a więc, my powinniśmy także uczynić w nas akt obecności. Pozostając w postawie stojącej przed Chrystusem, przed Bogiem, przed Królem, będziecie przed Bogiem Ojcem, nie tylko przed Synem Bożym, ale przed Bogiem Ojcem, i to na stojąco, przed Bogiem, przed Nim, który wam powie: «Zobacz, co zrobiłeś dla Mnie.» Jeśli jesteśmy na kolanach przed Nim, On sprawi, że postąpimy naprzód, On nam wynagrodzi jako swoim poddanym, ponieważ jest Królem, ale jeśli pozostaniemy w postawie stojącej, uświadomi nam, jak bardzo zadaliśmy Mu cierpienie i jak wielki był Jego ból, gdy widział, że nie zasłużyliśmy na nagrodę, którą chciał nam ofiarować. Ponieważ Bóg Ojciec nie może być w smutku przez Siebie, ale przez nas; Bóg Syn nie może cierpieć za Siebie, ale za nas, ponieważ jest Bogiem, ponieważ jest Synem Boga, i to samo dotyczy Ducha Świętego i Dziewicy Maryi: to my sami zgadzamy się na to, że zadajemy sobie cierpienie. A kiedy będziemy musieli się zgiąć, klękając na ziemi na kolana, ofiarujemy Bogu dowód miłości. Wielu nie zrozumie naszego gestu, wielu powie:” Jesteście nieposłuszni Kościołowi”. Popatrzcie na Jana Pawła II, on ma trudności w chodzeniu, a jednak on adoruje Boga padając twarzą na ziemię, jak człowiek pokorny, dlatego, że jest otoczony płaszczem Maryi, pokornej Maryi. On niesie Krzyż Chrystusa; zatem czy my będziemy nieposłuszni Kościołowi, jeśli postępujemy jak nasz Ojciec Święty, Papież Jan Paweł II? Kto jest głową Kościoła na ziemi, jeśli nie Jan Paweł II? Czy to są kardynałowie, arcybiskupi, biskupi i kapłani, którzy nie słuchają Jana Pawła II, czy ci, którzy słuchają naszego Ojca Świętego, Papieża? To, to jest Kościół, to im powinniśmy być posłuszni, a nie naszej ludzkiej woli. Kiedy zgadzamy się słuchać ludzkiej woli, zgadzamy się, by być nieposłuszni Kościołowi; kiedy chcemy skłaniać się przed Jezusem, przed Obecnością, słuchamy kapłaństwa, dlatego, że kapłaństwo to Chrystus-Kapłan, a Syn Boży skłaniał się przed swoim Ojcem. Kiedy płakał w czasie agonii, powiedział do swojego Ojca: «Nie moja Wola, Ojcze, Twoja Wola.» zatem my powinniśmy robić tak, jak Chrystus, my powinniśmy czcić Boga. To powinno być dla nas obowiązkiem: posłuszeństwo, posłuszeństwo Bogu, posłuszeństwo Kościołowi: Kościół to Jezus. To są członkowie, którzy umarli w Chrystusie: oto Kościół. Zatem my jesteśmy Kościołem, Kościół jest w nas: Kościół to nie jest budynek. Budynek, to miejsce zbierania się, aby czcić Boga, aby oddawać Bogu to, co należy do Boga: oto, czym jest budynek; ale my, dla Boga, przez Boga i z Bogiem tworzymy część tych wszystkich, którzy wchodzą do tych budynków. Ale jeśli budynek jest zamykany, ponieważ nie słuchamy Boga, to dlatego, że nie jesteśmy godni tam wchodzić. Nie ma ani jednego budynku, który by nie został zamknięty bez tego, że sam Bóg Ojciec go zamknął: kiedy budynek jest zamknięty, to dlatego, że nie ma już łask, a tylko sam Bóg daje łaski: łaski pochodzą z Nieba, one nie pochodzą od ludzi. Oto dlaczego dzisiaj kościoły są zamykane: dlatego, że Bóg widzi, że my nie zasługujemy na to, by kościoły były otwarte: my opuściliśmy kościoły. Kiedy mówię my, to ja, wy i wszyscy, których nosimy w sobie, nie oddzielajmy się od naszych braci i naszych sióstr; nie uznawajmy siebie za bardziej godnych od nich, bo Bóg uzna nas za mniejszych od najmniejszego z nich. Trzeba pozostawać takimi, jakimi jesteśmy: ubogimi w łaski, ale pokornymi w łaski w Maryi na największą chwałę Boga Ojca. Amen.

Synkretyzm

Synkretyzm to pogląd utrzymujący że nie ma jednego objawienia w historii, i że konieczne jest harmonizowanie, na ile to możliwe, wszystkich wierzeń, idei i doświadczeń religijnych aby stworzyć jedyną uniwersalną religię dla ludzkości. Synkretyzm określany jest jako "mieszanina tego co najlepsze ze wszystkich religii", " religia wszystkich religii" i znany jest również pod takimi nazwami jak "szerszy ekumenizm", "większy ekumenizm" lub "duchowość globalna ". Wybitny kanadyjski pisarz katolicki John Cotter ukazuje nam w swej błyskotliwej pracy przegląd idei i struktur światowego ruchu  synkretycznego, ukazuje konkretny, wymierny wpływ tego satanistycznego "wolnomularstwa w działaniu " na nasz Kościół. Książka Johna Cottera jest wielkim ostrzeżeniem dla wszystkich katolików naszych czasów przed synkretyzmem - religią antychrysta, religią czasów ostatecznych. 

Fragmenty książki

 "Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami"Ewangelia według św. Mateusza, 7:15

W magazynie Sunday Visitor z 31 grudnia 1989 r. określa się synkretyzm jako "zlewanie się różnych wyznań religijnych w nowe wyznanie". Oxford English Dictionary określa synkretyzm jako "próbę zjednoczenia lub pogodzenia odmiennych bądź przeciwstawnych treści albo praktyk, zwłaszcza w dziedzinie filozofii lub religii." Dr W.A. Visser't Hooft, pierwszy Sekretarz Generalny Światowej Rady Kościołów (od 1948 do 1966 roku), w swojej książce No Other Name: The Choice Between Syncretism and Christian Universalizm Nie ma innej nazwy: wybór między synkretyzmem a uniwersalizmem chrześcijańskim (The Westminster Press, Filadelfia, USA, 1964 oraz The SCM Press Ltd., Londyn, Anglia, 1963), pisał na str. 11: "Słowo synkretyzm powinno być zastrzeżone dla innego typu postawy religijnej, zasługującej na to, by mieć własną nazwę, ponieważ jest tak ważnym, trwałym i szeroko rozpowszechnionym zjawiskiem religijnym. To pogląd utrzymujący, że nie ma jedynego objawienia w historii, że istnieje wiele różnych dróg do osiągnięcia boskiej rzeczywistości, że wszelkie sformułowania prawdy religijnej lub doświadczenia religijnego są ze swej natury nieadekwatnymi wyrazami tej prawdy i że konieczne jest harmonizowanie na ile to możliwe wszystkich idei i doświadczeń religijnych, aby stworzyć jedną, uniwersalną religię dla ludzkości."

Redaktor religijny wydawanego w masowym nakładzie pisma The Toronto Star, Tom Harpur, określił synkretyzm religijny jako "mieszaninę tego co najlepsze ze wszystkich religii" (The Toronto Star 20 sierpnia 1983 r.) Widzimy tu jak krok po kroku budowany jest, będący ludzkim dziełem, ekumeniczny superkościół, czym tak bardzo niepokoją się nasi przyjaciele fundamentaliści protestanccy. Ale i my, katolicy, powinniśmy być tym zaniepokojeni. "Mieszanina tego co najlepsze ze wszystkich religii" to określenie wysoce mylące, prawdopodobnie w sposób zamierzony, ponieważ implikuje ono, że Jedyny Prawdziwy Kościół, założony przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Prawdziwego Mesjasza, przepowiedzianego w starotestamentowym judaizmie, może być jakoś "ulepszony" przez dodanie kawałków fałszywych religii ludzkiego wyrobu, aż stanie się oczywiście zupełnie nie do poznania, co jest bez wątpienia całym celem tego doświadczenia. Synkretyzm określany był również jako "religia wszystkich religii" i jest znany pod takimi nazwami jak "szerszy ekumenizm", "większy ekumenizm" i "duchowość globalna". Dr Hooft tłumaczy, dlaczego synkretyzm cieszy się w obecnych czasach takim wzięciem. Na stronie 10 swojej książki pisał on: "Oto ów dalszy powód, dla którego mówienie o problemie synkretyzmu jest na czasie. Wielu najlepszych spośród nas głęboko niepokoi się z powodu niezdolności rodziny owym ludzkiej, zmuszonej obecnie na dobre lub złe żyć blisko siebie, do znalezienia wspólnego etosu, wspólnej normy stosunków międzyludzkich. Rozumiemy, że etos taki musi być zakorzeniony we wspólnych przekonaniach na temat ostatecznych kwestii życiowych. Czyż nie wynika stąd, że musimy jakoś zmusić przywódców religijnych do tego, by się porozumieli i rozwinęli jedną uniwersalną religię światową? Czy zatem synkretyzm w jakiejś formie jest nieunikniony? To właśnie ów przekonujący, racjonalnie niemal oczywisty charakter synkretycznej odpowiedzi na potrzeby świata czyni ją o wiele groźniejszym wyzwaniem dla kościoła chrześcijańskiego niż może nim być kiedykolwiek w pełni upierzony ateizm. Dla tych, którzy są w jakimś sensie  wierzącymi chrześcijanami, światopogląd czysto materialistyczny nie stanowi poważniejszej pokusy. Nie można jednak powiedzieć tego samego o systemie myślenia zdającym się tylko przydawać szerszy wymiar wierze Kościoła." "Siłą synkretyzmu była zawsze właściwa mu zdolność przekonywania. Ów pozornie oczywisty charakter został ogromnie wzmocniony przez naturę cywilizacji." (tzn. przez dążenie do jedności świata.) Ponieważ synkretyzm stanowi tak bezpośrednie zagrożenie dla chrześcijaństwa, sprawą najwyższej wagi jest dokładne zrozumienie, czym on jest. Musimy więc jeszcze się potrudzić. Dr Donald H. Bishop, dr filozofii z Wydziału Filozofii Uniwersytetu Stanowego Washington, pisząc w magazynie Światowego Kongresu Wyznań Worid Faiths (jesień 1970), stwierdził: "Inny wzorzec, będący drugim typem mondeizmu, pojawił się na scenie pod koniec XIX wieku pod nazwą synkretyzm. Zamiarem jego rzeczników było stworzenie jednej religii światowej poprzez wzięcie najlepszych elementów z każdej religii i stopienie ich w jedno lub wyrwanie z różnych wyznań tego co w nich wyjątkowe i uczynienie z nich jednej religii. Nowa religia, jako że zawierałaby ona elementy każdej religii, byłaby powszechnie akceptowalna..." Jednym, z wydarzeń jakie zwróciły publiczną uwagę na tę alternatywę był Światowy Parlament Religii w 1983 roku. Jego najżarliwszymi bojownikami byli delegaci unitariańscy, uniwersalistyczni i żydowscy. Wielki Pan A. Fisher ze Stanów Zjednoczonych stwierdził, że "Synkretyzm to tylko wolnomularstwo w działaniu."

Przestroga G.K. Chestertona

"Teozofiści budują panteon; jest to jednak tylko panteon dla panteistów. Nazywają oni parlament Religii gromadzeniem wszystkich ludzi, ale jest on tylko zgromadzeniem wszystkich kołtunów. Dokładnie taki sam panteon został zresztą ustanowiony już dwa tysiące lat temu na wybrzeżu Morza Śródziemnego, a chrześcijan zapraszano, by umieścili wizerunek Jezusa obok wizerunków Jupitera, Mitry, Ozyrysa, Attisa czy Amona. Odmowa ze strony chrześcijan stała się punktem zwrotnym dziejów. Gdyby chrześcijanie się zgodzili, to i oni i cały świat, według groteskowej lecz trafnej metafory, z pewnością trafiliby do garnka. Ugotowano by ze wszystkich letni płyn w wielkim garnku kosmopolitycznego zepsucia, w którym roztopiły się już inne mity i misteria. Było to wyjście okropne i przerażające. Nie pojmie natury Kościoła ani dźwięczącego tonu pochodzącego ze starożytności wyznania ten kto nie zdaje sobie sprawy z tego, że cały świat niegdyś omal nie umarł na szerokość umysłu i braterstwo wszystkich religii."

(G.K. Chesterton, The Everlasting Man, [Wieczny człowiek]. Nowy Jork 1942, Elerent Printing, Dodd, Mead & Company, str. 214.)

Główne organizacje skretyczne w ciągu ostatnich 150 lat

Bahaizm

Założony w Persji (obecnie Iran) w 1844 r. Jego centrum światowe znajduje się w Izraelu; ma on też dwie inne Świątynie, jedną w Wilmette koło Chicago i drugą w rosyjskim Turkiestanie. Opowiada się za rządem światowym, światowym prawodawstwem i za Powszechną Izbą Sprawiedliwości - z czego wszystko jest obecnie urzeczywistniane za pośrednictwem Narodów Zjednoczonych. Jego założyciel, Baha'u'llah, mówił: "Przyszliśmy naprawdę po to, by zjednoczyć i zespolić ze sobą wszystko co żyje na ziemi", co można byłoby interpretować w znaczeniu zwierząt i ludzi takich jak w ogrodzie rajskim przed upadkiem Adama. Bahaiści wierzą w dziewięciu Posłańców Bożych, którzy zjawili się w różnych czasach. Nasz Pan jest jednym z dziewięciu, zaś najważniejszy jest Baha-'u'llah, będący również ostatnim. Baha'u'llah zmarł w 1892 r.

Teozofia

Założona w Indiach w 1875 r., teozofia jest jednym z najsilniejszych gremiów forsujących synkretyzm. James Webb, naukowiec z uniwersytetu Cambridge, w swojej książce The Occult Underground, [Podziemie okultystyczne] (opublikowanej w 1974 r. przez Open Court Publishing Co., USA) tak mówi o teozofach: "Nie przesadzi się podkreślając, że mająca światowy zasięg organizacja teozofów była odpowiedzialna za największe rozpowszechnianie się doktryn okultystycznych i że te ostatnie byty często oferowane w osobliwych formach. Astrologia, alchemia, gnostycyzm, niezliczone formy religii wschodnich - wszystko to było ich pożywką." W kwietniu 1982 r. we wszystkich większych gazetach na świecie pojawiły się całostronicowe ogłoszenia. Jednostronicowe ogłoszenie w kanadyjskim piśmie Globe and Mail kosztuje 35 tysięcy dolarów. Zaczyna się zaś ono tak:

"Chrystus już przyszedł" I kontynuje: "Kto jest Chrystusem? Na przestrzeni dziejów ewolucja ludzkości była kierowana przez grupę oświeconych ludzi. Mistrzów Mądrości. Pozostawali oni przeważnie na odległych pustyniach i w górskich okolicach Ziemi, działając głównie poprzez swoich uczniów żyjących jawnie na świecie. Wieść o powtórnym zjawieniu się Chrystusa została podana najpierw przez takiego ucznia, szkolonego do swojego zadania przez ponad dwadzieścia lat. W centrum tej "Hierarchii Duchowej" znajduje się Nauczyciel Świata, Pan Maitreya, znany chrześcijanom jako Chrystus. I tak jak chrześcijanie oczekują Drugiego Przyjścia, tak Żydzi oczekują Mesjasza, muzułmanie Imama Mahdiego, a hindusi czekają na Krysznę. Są to wszystko imiona tej samej jednostki. Jego obecność na świecie gwarantuje, że nie będzie trzeciej wojny światowej." Może dlatego, że Trzecia Wojna Światowa ma zasadniczo duchowy charakter i my chrześcijanie szybko ją przegrywamy. Nasza Pani powiedziała jednak w Fatimie: "W końcu Moje Niepokalane Serce zatriumfuje." Musimy zdać sobie sprawę z tego, że Chrystus nie oznacza tu Jezusa Chrystusa. Słowo to oznacza po prostu Wybranego. Kimże jest ów Wybrany? Chrystusem synkretyzmu? Mógłby to z powodzeniem być wybrany przez Diabła Antychryst. Określenie "Chrystus" jest zawsze używane przez teozofów forsujących swoją propagandę poprzez swoje sieci Tara. Sieci Tara istnieją w Hollywood, w Nowym Jorku, w Londynie w Anglii oraz w wielu innych krajach. W Kanadzie sieć Tara działa z ośrodka w Vancouver.

Światowy parlament religii

Światowy Parlament Religii [The World Parliament of Religions} odbył się w Chicago w 1893 r. Był to pierwszy przypadek większego przeniknięcia hinduizmu na Zachód za sprawą najważniejszej postaci na spotkaniu w Chicago, jaką był Swami Vivekananda, słynny uczeń indyjskiego synkretysty Ramakrishny (zmarł w 1886 r.). Vivekananda założył mającą światowy zasięg Misję Ramakrishny i wprowadził Ruch Vedanty na teren Stanów Zjednoczonych. Komentując syntezę w wydaniu Ramakrishny - Vivekanandy, dr Visser't Hooft pisał: "Czyż nie znaczy to, że podczas, gdy wszystkie religie są sobie równe, religia Vedanty jest dużo równiejsza od innych?" (No Other Name: The Choice Between Syncretism and Christian Uniwersalism, str. 39.) 

Międzynarodowe stowarzyszenie do spraw historii religii

Międzynarodowe Stowarzyszenie do spraw Historii Religii [The International Association for the History of Religions] zebrało się po raz pierwszy w Paryżu w 1990 r., a obecnie jest afiliowane przy Unesco.

Światowe Braterstwo Wyznań

Światowe Braterstwo Wyznań [World Fellowship of Faiths} założone w Stanach Zjednoczonych przez Hindusa, Dasa Guptę, w 1924 r., odbyło swój pierwszy kongres światowy podczas Targów Światowych w Chicago w 1933 r. Tak o tym mówiono w News Review, Londyn (9 lipca 1936 r.):

"W 1933 r. w Chicago, a w dalszym ciągu w Nowym Jorku w roku następnym, odbył się pierwszy kongres Światowego Braterstwa Wyznań pod przewodnictwem ex-prezydenta Herberta Hoovera i Jane Adams, panny komunistki, byłej akcjonariuszki, wraz z Nicolai Leninem, Rosyjsko-Amerykańskiej Korporacji Przemysłowej, blisko związanej z Prasą Federacji Komunistycznej."

Komunistyczny i antychrześcijański charakter Braterstwa został jasno wyróżniony w Chicago, gdy jeden z jego rzeczników, biskup William Montgomery Brown, powiedział: "Jeżeli jedność świata ma być osiągalna, to musi to dokonać się poprzez międzynarodowy komunizm, który można sprowadzić do hasła: "Przegnać Boga z niebios i kapitalistów z ziemi". Wtedy i tylko wtedy zaistnieje pełne Koleżeństwo Wyznań."

ŚWIATOWA ŻYCZLIWOŚĆ

Światowa Życzliwość [World Goodivill] założona została w 1932 r., lecz wyrosła z Lucis Trust, ukonstytuowanego w Stanach Zjednoczonych w 1922 r. Jej europejska w Szwajcarii, a siedziba amerykańska w Nowym Jorku. Trust Lucis finansował działania Alice A. Bailey na rzecz utworzenia jej seminarium nauczycielskiego pod nazwą Szkoła Arkanów [The Arcane School] (założonego w 1923 r.). Jest to jedno z odgałęzień teozofii.

Światowy Kongres Wyznań

Światowy Kongres Wyznań [World Congres of Faiths] został oficjalnie utworzony w 1936 r. w Londynie przez brytyjskiego odkrywcę, żołnierza, dyplomatę i mistyka, sir Francisa Younghusbanda, komandora orderów Gwiazdy Indii oraz Cesarstwa Indyjskiego. Po pobycie w Tybecie i Indiach sir Francis znajdował się pod wielkim wrażeniem wschodniego mistycyzmu. W Kongresie uczestniczył francuski ksiądz jezuita Teilhard de Chardin, który w 1947 r. uruchomił działalność Kongresu we Francji pod nazwą "Union des Croyants". Światowy Kongres Wyznań związał się w 1980 r. ze Świątynią Zrozumienia z siedzibą w USA i od tego czasu wydaje wraz z Brytyjskim Światowym Kongresem Wyznań wspólne pismo pod tytułem World Faiths Insight, będące niewątpliwie najważniejszym czasopismem synkretycznym na świecie. W 1936 r. Imperium Brytyjskie było w pełnym rozkwicie i Światowy Kongres Wyznań przeniknął do wielu krajów tego ogromnego imperium. Bóg nie dał jednak z siebie zakpić. Ogromnego imperium już nie ma.

Bractwo Samorealizacji

Bractwo Samorealizacji [The Self Realisation Fellowship, USA], założone w 1937 r. przez bogatego Hindusa Yoganandę (prawdziwe nazwisko Mukunda Lai Ghosh).

Światowa Rada Duchowa

[The World Spiritual Cuuncil] została założona w latach 1944-45 pod patronatem Królowej Belgów. Odbyła ona swój pierwszy kongres w Brukseli w 1946 r. Stwierdziwszy, że "stara się ustanowić wielką syntezę religijnych filozofii i kultur Wschodu i Zachodu... w celu przyczynienia się do budowy pokoju i braterstwa, wydała ona później Duchową Kartę Ludzkości [Spirituał Charter of Humanity], która "oznaczała ważny krok na drodze religijnego, filozoficznego i kulturalnego uniwersalizmu, odpowiadający ogłoszonej w 1948 r. przez ONZ Deklaracji Praw Człowieka."

Światowa Rada Kościołów

Światowa Rada Kościołów [The World Councii of Churches] założona w Amsterdamie w 1948 r., stała się organizacją synkretyczną dopiero po odejściu na emeryturę w 1966 r. jej pierwszego sekretarza generalnego, dr W. A. Visser't Hoofta, który zmarł w 1985 r. Obecnie jest to organizacja nie tylko synkretyczną, lecz także panteistyczna. Lawrence Adams z waszyngtońskiego Instytutu Religii i Demokracji, pisząc w australijskim magazynie AD 2000 (marzec 1991), tak mówił o VII Globalnym Zgromadzeniu Światowej Rady Kościołów, które zebrało się w Canberze w Australii w lutym 1991: "Historyczna ortodoksja chrześcijańska twierdzi, że stworzenie jest chwalebne i podtrzymywane przez Pana, lecz że całość stworzenia upadła i uległa zepsuciu. międzynarodowa siedziba główna znajduje się w Londynie w Anglii, siedziba Centralność ludzkiego odkupienia jest przez tę nową teologię zastępowana nadzieją pokładaną w wewnętrznym "zdrowiu stworzenia", które ocali teologię zastępowaną nadzieją podkładaną w wewnętrznym zdrowiu stworzenia", które ocali ludzkość, jeżeli tylko dopasujemy się do jego rytmu. Nadzieja pokładana w stworzeniu z pewnością przyniesie rozczarowanie, jeżeli historia jest tu jakimś przewodnikiem. Sławiona przez ŚRK duchowość tubylców znajduje jednak swojego boga bardziej na ziemi niż w tym, który jest Panem ponad nią." Wielki nacisk podczas tego zgromadzenia położono na duchowość australijskich tubylców z ich Tęczowym Wężem. Szóste Zgromadzenie Ogólne Światowej Rady Kościołów w Vancouver w Kanadzie było poprzedzone spotkaniem przygotowawczym w Moskwie, ówczesnej stolicy ateistycznego komunizmu! (Catholic Register, Toronto, 5 listopada 1983 r.) Od czasu jak dr Hooft przeszedł w 1966 r. na emeryturę, ŚKR przesunął się w kierunku synkretyzmu i uczestniczy w ważniejszych spotkaniach synkretystycznych. Nie definiuje ona już "ekumenizmu" w znaczeniu jedności chrześcijan, lecz w oryginalnym greckim znaczeniu "całego zamieszkanego świata".

Ruch Światowego Braterstwa

Ruch Światowego Braterstwa [The World Brotherhood Movement] założony w Domu Unesco w Paryżu w 1950 r.; "rozwinął się z programu oświatowego Narodowej Konferencji Chrześcijan i Żydów, służącego sprawie braterstwa w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie od 1928 r." Carlos P. Romulo z Filipin, związany później ze Świątynią Zrozumienia, mówił: "Musi istnieć solidna baza, na której ludzkość mogłaby zbierać realne siły dla pokoju. W to właśnie miejsce wchodzi Bractwo. Jest to ruch dopełniający w stosunku do Narodów Zjednoczonych. Narody Zjednoczone odniosą sukces tylko wówczas jeżeli Braterstwo Światowe znajdzie powszechną akceptację, jak stanie się to wcześniej czy później."

Związek do spraw badań nad Wielkimi Religiami

[Union for Study of the Religions] założyli w 1950 r. w Oxfordzie dr Sarvepalli Radhakrishnan, kanonik C. E. Raven, doradca duchowy królowej Elżbiety i królów Jerzego V i Jerzego VI oraz dr H.N. Spalding. Dr Radhakrishnan został później prezydentem Indii. Uczestniczył on w powołaniu w 1936 r. Światowego Kongresu Wyznań, przewodniczył Unesco i zdobył w 1975 r. nagrodę religijną Templetona. Związek Badań nad Wielkimi Religiami pomagał w założeniu Harwardzkiej Szkoły Religijnej. Spalding Trust finansuje synkretyzm wspierany przez amerykańskie odpowiedniki Związku, takie jak Miedzyreligijna Konferencja na temat Pokoju oraz nowojorskie Przymierze Światowe na rzecz Przyjaźni Międzynarodowej poprzez Religię [World Alliance for International Friendship through Religion]. John D. Rockefeller, Jr. podarował Światowej Radzie Kościołów milion dolarów na uruchomienie jej Instytutu Ekumenicznego w Boissy koło Genewy w 1961 r.

Narody zjednoczone tkwią w synkretyzmie

Siedziba główna Światowej Konferencji do spraw Religii i Pokoju [The World Conference on Religion and Peace] znajduje się w apartamencie 777 na Placu Narodów Zjednoczonych, na terenie darowanym przez Rockefellera. (Pewien dowcipniś powiedział, że bardziej odpowiedni byłby apartament 666!). Organizacja ta przeprowadziła następujące spotkania synkretystów:  Kioto, Japonia, 1970;  Louvain, Bruksela, Belgia, 1974; Pronceton, New Jersey, 1979; Nairobi, Kenia, 1984; oraz Melbourne, Australia, 1989. Następne ma się odbyć w Riva del Garda w Północnych Włoszech w 1994 r. Na IV Zgromadzeniu Światowym Konferencji, które odbyło się w Nairobi w Kenii w sierpniu 1984 r., jednym z dziesięciu przewodniczących SKRP wybrano anglikańskiego biskupa Desmonda Tutu. Szybko dopasował się on do partyjnego kursu. Cytujemy z wrześniowego wydania pisma Catholic, Yarra Junction, Victoria, Australia, z 1992 r:

Bóg nie jest chrześcijaninem

"Arcybiskup" Desmond Tutu wystąpił 8 lipca z żarliwą obroną postulatu, by Afryka Południowa była państwem świeckim, a kościoły chrześcijańskie nie miały żadnego specjalnego statusu. "To jasne, że Bóg nie jest chrześcijaninem. Jego troska obejmuje wszystkie jego dzieci", powiedział Tutu. Tutu gardłował przeciwko "nieograniczonemu dostępowi" chrześcijan do środków przekazu. "Kiedy ostatnio widzieliście w telewizji obrzędy muzułmańskie lub żydowskie? " -- powiedział. Tutu powiedział również:

O bóstwie Jezusa Chrystusa: "Niektórzy ludzie sądzili, że było coś dziwnego w narodzinach Jezusa... Może Jezus był synem z nieprawego łoża."

O Duchu Świętym: "Duch Święty nie ogranicza się do Kościoła chrześcijańskiego. Na przykład Mahatma Ghandi, który był Hindusem... Duch Święty świeci przez niego."

O Królestwie Bożym: "Gdy sprawiedliwość zwycięża nad niesprawiedliwością, jak stało się to w Zimbabwe (gdzie komuniści przejęli władzę i wymordowali tysiące ludzi), dowodzi to, że Królestwo Boże już nadeszło."

O stosunku do bliźniego: "Nie mówię, że należy zmasakrować białych... lecz wyobraźcie sobie, co by się stało, gdyby tylko 30 procent służby domowej w białych gospodarstwach zatruło pożywienie swoich pracodawców..."

Afrykański Kongres Narodowy [ANC] również był obecny w Nairobi. Straszliwa siła jaką posiada w całym świecie sieć Światowej Konferencji do spraw Religii i Pokoju sugeruje, że do SKRP wszedł międzynarodowy aparat komunistyczny włącznie z ruchem na rzecz ochrony środowiska. W dawniejszych czasach używano by stempla komunistycznego Frontu Ludowego.

Nagrody religijne Templetona

Ustanowione w 1972 r. John Templeton, prezbiterianin, bankier z Wall Street i stypendysta Rhodesa na uniwersytecie oxfordzkim, posiada ogółem z ramienia swoich klientów inwestycje sięgające około 20 bilionów dolarów.

Matka Teresa

Pierwszą zdobywczynią nagrody Templetona była w 1973 r. Matka Teresa z Kalkuty. Zdobyła ona również Nagrodę Pokojową Nobla (1979 r.). Matka Teresa jest bezydskusyjnie najbardziej miłowaną kobietą naszych czasów, a może i tego stulecia. Niestety, wierzy ona, że muzułmanie i hinduiści mogą osiągnąć zbawienie poprzez Mahometa, Wisznu i Sziwę, podczas gdy nauczanie dogmatyczne Kościoła mówi; "Nie ma zbawienia poza Kościołem." Zapuściła się ona również kilkakrotnie w synkretyzm i przyjęła zaproszenie do udziału w Światowym Parlamencie Religii w 1993 r., gdzie miała "poprowadzić zamknięte posiedzenie na temat przyszłych wysiłków w zakresie współpracy między religiami świata." (Toronto Sun, 13 marca 1993 r.) Z powodu złego stanu zdrowia nie była jednak w stanie wziąć w tym udziału. Uczestniczyła w pierwszym Globalnym Forum Przywódców Duchowych i Parlamenarnych na rzecz Przetrwania Ludzkości, jakie odbyło się na uniwersytecie oxfordzkim w kwietniu 1988 r. z udziałem niektórych najgorszych ludzi na świecie. W utworzeniu owego Globalnego Forum na rzecz Przetrwania Ludzkości [Global Forum for Human Snrvival] pomocna była Świątynia Zrozumienia (magazyn World Faiths Encounter, Londyn, Anglia, lipiec 1993). Zwróćcie uwagę na ukrytą groźbę: Jeżeli nie zaakceptujemy planu jaki ta nie wybrana przez nikogo elita przywódców ułożyła dla "naszego przetrwania", to będziemy zniszczeni! Pewien misjonarz jezuicki w Indiach, obecnie emerytowany, ma wrażenie, że Matka Teresa uległa wpływom teorii "anonimowego chrześcijaństwa" Karla Rahnera. (The Homiletic and Pastoral Review, USA, listopad 1989.)

Inni laureaci nagrody

Wśród innych laureatów nagrody znajdują się katolicy, prawosławni, protestanci. Żydzi, hinduiści i buddyści - cóż mogłoby stanowić lepszą ilustrację synkretyzmu? W 1987 r. laureatem został wybitny mnich benedyktyński, ksiądz profesor Staniey L. Jaki, natomiast w 1983 r. wybrano laureatem Aleksandra Sołżenicyna. W 1984 r. laureatem był anglikanin, wielebny Michael Bourdeaux, który założył Kerston College w Anglii dla śledzenia systematycznego niszczenia religii za żelazną kurtyną- znowu - ktoś dobrze zasłużony. Spośród innych musimy odnotować sir Sarvepalliego Radkrishnana, prezydenta Indii i arcysynkretystę, który został laureatem w roku 1975. W 1979 r. otrzymał nagrodę buddyjski przywódca Nikkyo Niwano, założyciel Światowej Konferencji Narodów Zjednoczonych do Spraw Religii i Pokoju, będący również członkiem kilku innych gremiów synkretycznych. Był on obserwatorem na Soborze Watykańskim II i został w marcu 1986 r. wyróżniony doktoratem honoris causa przez rzymski Uniwersytet Salezjański. Kardynał Francis Arinze przewodniczący watykańskiego Sekretariatu do spraw Niechrześcijan, dokonał prezentacji Niwano, chwaląc go "za krzewienie pokoju". Nikkyo Niwano był jedynym niechrześcijańskim obserwatorem na drugiej sesji Soboru Watykańskiego. Kardynał Suenens z Belgii, który przewodniczył drugiemu Zgromadzeniu Światowej Konferencji do Spraw Religii i Pokoju w Louvain w 1974 r., zdobył nagrodę w roku 1976. Sir Allister Hardy, zdobywca nagrody w 1985 r., był również wiceprzewodniczącym Światowego Kongresu Wyznań. Nagroda za rok 1988 przypadła w udziale dr Inamułłahowi Khanowi sekretarzowi generalnemu Kongresu Muzułmanów Współczesnego Świata, będącemu również przewodniczącym Komitetu Wykonawczego Światowej Konferencji do spraw Religii i Pokoju. W 1990 r. przyznano nagrodę hinduskiemu prawnikowi i żarliwemu panteiście. Znany ze sprawy Watergate Charles (Chuck) Colson zdobył nagrodę w 1993 r. za założenie Towarzystwa Więziennego [The Prison Fellowship]. Nagroda ta warta jest obecnie ponad milion dolarów.

Jurorzy Nagrody Templetona

Ten sam znajomy schemat synkretyczny można stwierdzić wśród jurorów Nagrody Templetona - katolicy, anglikanie, protestanci, prawosławni, Żydzi, buddyści (w tym Dalaj Lama), muzułmanie, hinduiści, książę Walii oraz, najbardziej ze wszystkich interesujący, pan Edmund de Rotschild, były prezes londyńskiego Banku N.M. Rothschild & Sons w Anglii. To Rotschild uczestniczył w Szczycie Ziemi w Rio w 1992 r. i przewodniczył komitetowi planującemu jego priorytety finansowe, pomagając zapewnić wsparcie w wysokości miliarda funtów szterlingów na rzecz planów ochrony środowiska. Niektórzy mają wrażenie, że ogromnie przesadna postawa obrońców środowiska równa się budowaniu nowej religii - panteizmu. (Patrz - ostrzeżenie ze strony księdza R. Huchede'a w jego książce Dzieje Antychrysta, [The History of the Antichrist], wymienionej gdzie indziej.) John Templeton ma obsesję królewskości. Wśród jego jurorów można znaleźć królową Belgów, księcia Alberta (obecnie króla Belgów), księcia Walii, diuka Edynburga, dr Ottona von Habsburga, syna cesarza Austrii i króla Węgier, innych książąt i księżne, wielką księżną Józefinę z Luksemburga, lordów, rycerzy itd., "Boga - Króla" Dalaj Lamę i Jaśnie Oświeconą Księżnę Poon Pismai z Tajlandii, która była przewodniczącą Światowej Federacji Buddystów oraz znaną synkretystką. Ceremonie wręczenia nagród Tempeltona odbywają się w pałacu Buckingham i w zamku Windsor. Charlesowi Colsonowi wręczono jego milion dolarów nagrody prywatnie w pałacu Buckingham w dniu 12 maja 1993 r. Publiczną ceremonię z jego udziałem zaplanowano na 2 września 1993 r. w kaplicy Rockefellera na uniwersytecie w Chicago w stulecie Światowego Parlamentu Religii. John Tempelton otrzymał swoją nagrodę w 1987 r.; gdy królowa Anglii nadała mu szlachectwo.

Światowa Rada Zakonów

[The World Monastic Coundl] została utworzona pod koniec lat 80-tych przez przewodniczącego świątyni Zrozumienia, któremu pomagali: dr Robert Muller, autor Nowe; Księgi Rodzaju: kształtowanie duchowości globalnej i były zastępca sekretarza generalnego Narodów Zjednoczonych; Światowa Rada Kościołów; oraz profesor Lewis Sohn z Harwardzkiego Centrum Prawa Międzynarodowego. Światowa Rada Zakonów próbuje położyć rękę na naszych mnichach i zakonnicach kontemplacyjnych. Odniosła już ona pewien sukces, jak o tym świadczy datowany 15 października 1989 r. dokument ostrzegający przed wschodnimi technikami modlitwy i medytacji, wydany przez watykańską Kongregację Doktryny Wiary kardynała Ratzingera i zaaprobowany przez Papieża. Powiedziano tam, że techniki te "stały się powszechne w wielu zgromadzeniach i klasztorach." Watykański dokument ostrzegał również przed niebezpieczeństwami popadnięcia w synkretyzm.

Rada Religii Świata

[The Council for the World's Religions - CWR]. Rada Religii Świata została założona w Ossining w stanie Nowy Jork w październiku 1984 r.

Asyż październik 1986

19 czerwca 1955 r., dla uczczenia dziesiątej rocznicy utworzenia Organizacji Narodów Zjednoczonych, odbyło się w Cow Palace w San Francisco ONZ-owskie Święto Wszystkich Wyznań. Obrzęd ten był amalgamatem ze wszystkich religii, w którym reprezentowani byli Żydzi, muzułmanie, buddyści, bahaiści, oraz wszystkie wyznania chrześcijańskie, oprócz dwóch. Tymi dwoma wyjątkami byli luteranie i rzymscy katolicy, którzy odmówili swojego udziału. Jednakże 27 października 1986 r. dokładnie tego samego rodzaju spotkanie odbyło się w Asyżu we Włoszech i zostało zwołane przez samego Papieża. Co więcej. Papież poszedł o krok dalej, postarawszy się o wzięcie udziału przez afrykańskich animistów, czczących Wielki Palec! Co się stało z Kościołem Rzymsko - Katolickim w ciągu tych 31 lat? Zmienia się on? Czy też jest zmieniany? Jeżeli tak, to przez kogo jest zmieniany? Gdy we wrześniu 1984 r. Papież odwiedził Kanadę, ksiądz Brian Clough, rektor głównego, kanadyjskiego, anglojęzycznego seminarium św. Augustyna, zorganizował dla niego dwa "spotkania ekumeniczne". Jak pisała gazeta Toronto Star z 12 lipca 1984 r., ojciec Clough wciągnął na listę większość tych samych kościołów i religii co powyżej. Tuż przed przyjazdem Papieża ksiądz Clough został pospiesznie zwolniony ze stanowiska rektora seminarium św. Augustyna z powodu swojej "miękkiej" postawy wobec homoseksualizmu w seminarium, lecz jego "spotkaniom ekumenicznym" pozwolono się odbyć. Na spotkaniach tych Papież zupełnie zignorował obecnych niechrześcijan i potraktował nabożeństwo ekumeniczne jako czysto chrześcijańskie, tj. w tradycyjnym znaczeniu słowa "ekumenizmu". Nawet najsłynniejszy rabin Kanady, dr W. Gunther Plaut, musiał przyznać: "Takie jest oczywiście uprawnione i akceptowane znaczenie słowa ekumeniczny..." (Globe and Mail, 20 września 1984 r.). Za swoje postępowanie Papież został bardzo skrytykowany przez prasę - patrz na przykład artykuł w Globe and Mail z 18 września 1984 r. zatytułowany "Niechrześcijanie czują, że przyjmuje się ich jak obcych, mówi rabin." W późniejszym czasie Papież miał zostać skrytykowany przez najstarszego czynnego kardynała w Kanadzie, kardynała Cartera, który powiedział, że "... po fakcie pragnąłby, by międzywyznaniowe nabożeństwo w anglikańskim kościele św. Pawła było lepiej zorganizowane, tak by pozwolić na większą reprezentację niechrześcijan -zwłaszcza przywódców żydowskich." (The Toronto Sunday Sun, 15 września 1985 r.) Wszystkim co zrobił Papież - w 1984 r. - było jednak tylko zinterpretowaniem "ekumenizmu" jako chrześcijańskiej jedności. Rada Kościołów (ŚRK) odbyła w Vancouver swoje VI Zgromadzenie Ogólne. Zdefiniowała ona "ekumenizm" jako "odnoszący się do całego zamieszkałego świata" (z greckiego słowa "oikumenos" oznaczającego "cały zamieszkały świat"). I oto w 1986 r. w Asyżu Papież zaakceptował podaną przez ŚRK interpretację "ekumenizmu", której nie zgodził się przyjąć w 1984 r. w Kanadzie!

Asyż

Głównym organizatorem był kardynał Roger Etchegaray, przewodniczący mocno lewicowej Komisji Pokojowej, lecz wspomagała go Światowa Konferencja Narodów

Zjednoczonych do spraw Religii i Pokoju. Za te działania otrzymał on nagrodę ekumeniczną jednego z uniwersytetów izraelskich. Uczestnikami było stu pięćdziesięciu przywódców religijnych z dwunastu głównych religii - chrześcijanie, muzułmanie, buddyści, Żydzi, hinduiści, zoroastryści, animiści afrykańscy (włącznie z czcicielami węża) z Togo, Sikhowie, kapłani shintoistyczni z Japonii, dziuniści, dwaj Indianie amerykańscy (jeden był czarownikiem Indian Crow z Montany) i bahaiści. Wśród chrześcijan znajdowali się Robert Runcie, arcybiskup Canterbury, dr Emilio Castro, sekretarz generalny Światowej Rady Kościołów, patriarchowie rosyjskiego, bułgarskiego i czechosłowackiego kościoła prawosławnego oraz prawosławny grecki patriarcha Konstantynopola. Był tam wygnany z Tybetu "Bóg - król" Dalaj Lama, o którym tak pisał 28 października 1986 r. New York Times:

"Dzień ten przyniósł trochę niezwykłych zdarzeń buddyści pod przewodem Dalaj Lamy szybko przemienili ołtarz w kościele św. Piotra, stawiając na szczycie tabernakulum posążek Buddy i umieszczając wokół niego zwitki z modlitewnikami oraz kadzielniczki."

Następnie buddyści odwrócili się plecami do pozostawionego w bocznej kaplicy Najświętszego Sakramentu. Spotkanie odbywało się jakby "w celu modlenia się o pokój", lecz dlaczego Bóg miałby słuchać modlitw zanoszonych przez tych, którzy wyznają innych bogów? Papież Jan Paweł II nie złamał może Pierwszego Przykazania poprzez oddawanie samemu czci obcym bogom, lecz zwołał on spotkanie w Asyżu, na którym wielu innych czyniło to wśród światowego i prawie w całości życzliwego rozgłosu ze strony środków przekazu. A niektórzy bogowie byli naprawdę "obcy" - "bezmierne zgorszenie, nie mające precedensu", jak ocenił to arcybiskup Lefebvre. Św. Paweł mówił:

"Nie wprzęgajcie się z niewierzącymi w jedno jarzmo. Cóż bowiem ma wspólnego sprawidliwość z niesprawidliwością? Albo cóż ma wspólnego światło z ciemnością? Albo jakaż jest wspólnota Chrystusa z Belialem? "

Odpowiedzialność Soboru Watykańskiego II

Cytujemy z kanadyjskiego pisma Catholic Register z 10 stycznia 1987 r., przytaczającego NC News Service: "Jedność okazana przez światowych przywódców religijnych, którzy modlili się o pokój w październiku (1986 r.) w Asyżu we Włoszech, była "wiadomą ilustracją" apelu Soboru Watykańskiego II o ekumenizm i dialog międzyreligijny, mówił papież Jan Paweł." Mowa ta była okraszona cytatami z dokumentów Soboru Watykańskiego II, pokazującymi, jak powiedział, jak "takie wielkie wydarzenie wynikło z nauczania soboru". Mamy oto źródło naszych problemów - Sobór Watykański II - i nie może tu wchodzić w grę "błędne zrozumienie", ponieważ jest to interpretacja dokonana przez samego Papieża. Nasz Pan nie apelował o "ekumenizm i dialog międzyreligijny". Powiedział on:  Idzcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

Rewolucyjne zastosowanie złotej reguły w erze antychrysta

Co będzie duchową podstawą Jednej Światowej Religii Synkretycznej? Istnieją oznaki, że będzie nią Złota Reguła - Postępuj wobec innych tak jak chciałbyś, aby oni postępowali wobec ciebie i Miłuj bliźniego swego jak siebie samego. Magazyny synkretyczne i New Agę zawsze przywiązywały nieproporcjonalnie wielką wagę do Złotej Reguły, nie rozumiejąc jej tak jak czterokrotnie wyraził ją nasz Pan Jezus Chrystus. Czytamy na przykład w artykule redakcyjnym w The Voice (złowrogi magazyn synkretyczny, okultystyczny i New Age, wydawany wówczas z adresem w Sussex w Anglii), datowanym wrzesień - październik -listopad 1955 r., następujące słowa pod nagłówkiem "Krucjata Złotej Reguły pisma The Voice"...

"...Wielki Budowniczy Świata... na przestrzeni wieków wzywał ludzkość do podążenia drogą Złotej Reguły... W tym stuleciu Złota Reguła musi zostać uznana albo ludzkość bez wątpienia zginie..."

Zwróćcie uwagę na zawartą w ostatnim zdaniu groźbę - adresowaną co najmniej do podświadomości. "Wielki Budowniczy Świata" to Diabeł, jak pokazał to  Paul A. Fisher w swojej niedawnej (1991 r.) książce na temat wolnomularstwa Their God is the Devil [Szatan jest ich Bogiem].

Mamy wrażenie, że Narody Zjednoczone ogłoszą wkrótce Złotą Regułę fundamentem planowanej synkretycznej jednej religii światowej, którą nazwie się Braterstwem Światowym lub Powszechnym. W takim wypadku Międzynarodowa Rewolucja, podbiwszy świat zdradą, podstępem, zwłaszcza podstępem legalistycznym, i siłą, mogłaby przytaczać Złotą Regułę dla ochrony swoich bezprawnych zdobyczy. Dokładnie tak jak nawrócony religijnie rabuś przytaczający siódme przykazanie (Nie kradnij) dla ochrony ukradzionego już przez siebie łupu!

Obecna Agitacja synkretyczna na rzecz Złotej Reguły

Czołowy magazyn synkretyczny na świecie, World Faiths Insight, (luty 1986, wydawany razem przez Świątynię Zrozumienia z siedzibą w Ameryce i przez Światowy Kongres Wyznań z siedzibą w Wielkiej Brytanii) ma na całej czołowej stronie swojej okładki słynne przedstawienie malarskie Złotej Reguły, wykonane przez Normana Rockwella dla Narodów Zjednoczonych. Wewnątrz znajduje się krótki artykuł Normana Rockwella (zmarłego w 1978 r.), zatytułowany "Maluję Złotą Regułę", w którym opisuje on swój słynny obraz, należący obecnie do Narodów Zjednoczonych. Pod krótkim artykułem Rockwella ów synkretyczny magazyn wyliczył wówczas kolejno - z nagłówkiem "Złota Reguła jest wspólna dla wszystkich religii-sformułowania Złotej Reguły według następujących religii: buddyzmu, chrześcijaństwa, konfucjonizmu, hebraizmu [sic !], hinduizmu, islamu, jainizmu, sikhizmu, taoizmu i zoroastryzmu. Zwróćcie uwagę: chrześcijaństwo umieszczono na drugiej pozycji z racji porządku alfabetycznego. Papież Jan Paweł II potwierdził w październiku 1986 r. w Asyżu, że Złota Reguła jest we wszystkich religiach fundamentem pokoju. Traktowana w oderwaniu Złota Reguła to indyferentyzm religijny par excellence. Czy my chrześcijanie naprawdę chcemy religijnego indyferentyzmu jako kościelnego ramienia przy narodzinach jednego państwa światowego? Pamiętajcie, że wraz ze Złotą Regułą moglibyście dostać Krysznę, Zoroastrę, Konfucjusza, Buddę, Hillela i Gorbaczowa (!),jak to później zobaczymy. Niekoniecznie wcale dostaniemy naszego Pana Jezusa Chrystusa. Taki jest bez wątpienia prawdziwy cel międzynarodowych rewolucjonistów.

Hillel

Żydzi przypisują zwykle Złotą Regułę Hillelowi, choć pojawia się ona w Księdze Kapłańskiej (19,18). Hillel był przewodniczącym Sanhedrynu i zmarł około roku 10 po Chrystusie. Pamięta się Hillela z racji trzech rzeczy:

(l) Powiedział on: "Tego co tobie nienawistne nie czyń twojemu bliźniemu: to całe Prawo; reszta to tylko komentarz", (tj. Złota Reguła); (2) Z pomocą różnych kruczków prawnych Hillel zmienił prawo Mojżeszowe tak, by dozwolić na lichwę;  (3) Zupełnie strywializował on powody dla rozerwania związku małżeńskiego, tj. dla rozwodu. Hillel jest dziś wielce poważany przez B'nai Brith (potężny żydowski zakon wolnomularski).

W Słowniku Katolickim [A Catholic Dictionary] z roku 1949 znajdujemy również, że "Hillel był wysuwany przez Żydów i przez pisarzy współczesnych jako rywal w stosunku do Chrystusa..." Osiemdziesiąt trzy lata temu opublikowana w 1910 r. w Nowym Jorku Encyklopedia Katolicka [Catholic Encyklopedia] musiała stwierdzić, że Hillel "mimo swojego osobistego charakateru, intuicji duchowej i trwałego wpływu, nie może być w żaden sposób porównywany, a tym bardziej stawiany na równi czy ponad, jak ostatnio twierdzili niektórzy, z Chrystusem, Światłością i Zbawieniem Świata." Biskup Fulton Sheen w swoim Żywocie Chrystusa [Life of Christ], (McGraw-Hill Book Company, 1958) napisał, że Hillel "był może obecny w Świątyni jako uczestnik dyskusji z Dziecięciem Bożym." Zanim przestaniemy zajmować się Hillelem, musimy zapytać, dlaczego nasz Pan opowiedział przypowieść o dobrym Samarytaninie. Stało się tak dlatego, że Żydzi nie uznawali nie-Żydów za swoich bliźnich. Oto następujący cytat z Mszału codziennego świętego Andrzeja [Saint Andrew Daiły Missal] z 1947, z wprowadzenia do dwunastej niedzieli po Pięćdziesiętnicy, kiedy to czyta się przypowieść o dobrym Samarytaninie: "...Żydzi uważali za swoich bliźnich tylko ludzi swojej rasy, zaś przypowieść o dobrym Samarytaninie pokazuje nam, że nasz bliźni to każdy człowiek, znajomy lub nieznajomy, przyjaciel albo wróg, z którym jesteśmy zjednoczeni więzami miłosierdzia, jakiego nauczył nas Jezus lecząc nasze rany..." Odniesienie do Żydów zostało skasowane w późniejszych wersjach tego Mszału.

Wcześniejsza próba zastosowania złotej reguły

Jako podstawy powszechnej relkigii światowej

Idea Złotej Reguły ustanawiającej Religię Uniwersalną nie jest sama w sobie nowa. Czytamy na przykład w The Voice (marzec - kwiecień - maj 1959 r.):

"Znaczący jest fakt, że Zamenhof (1860-1917), polski okulista i wynalazca esperanto, próbował 50 lat temu sformułować "Religię Uniwersalną" jako dopełnienie jego idei "Języka Uniwersalnego" Jego studia nad dziejami wojen europejskich przekonały go, że różnice religijne są w szerzeniu konfliktów równie skuteczne co różnice językowe. Wychowany jako Żyd, w naturalny sposób zwrócił się on po inspirację do judaizmu i wybrał Złotą Regułę, tak jak wyraził ją wielki żydowski nauczyciel Hillel  jak zapisano ją w Talmudzie. Zdając jednak sobie sprawę z tego, że Hillel mógłby nie zostać zaakceptowany wśród wyznawców chrześcijaństwa różnych odmian, sugerował on neutralną (bezimienną) religię opartą na naukach wielu natchnionych proroków, a mianowicie wspomnianą Złotą Regułę..."

Złota reguła sprowadzona do prostych terminów

Złota Reguła jest dziś wyrażana w bardzo prostych terminach, takich jak "pokój", "braterstwo", "miłość", "niestosowanie przemocy", "odprężenie", "dzielenie się", "życzliwość", "harmonia" itd. Dokładnie tak jak ładne niegdyś słowo "gay" (dosł. "wesoły", a obecnie własne określenie homoseksualistów - przyp. tłum.), terminy te zostały dziś w wielkiej mierze zawłaszczone przez Rewolucję Światową.

Złota reguła Gorbaczowa

Tak, Gorbaczow! Na odbywającym się w 1990 r. w Centrum Armanda Hammera w Moskwie Światowym Forum Przywódców Duchowych i Parlamentarnych Gorbaczow zasugerował potrzebę powołania odpowiednika Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w dziedzinie ochrony środowiska, by "ratować Ziemię", nazywając tę organizację "Międzynarodowym Zielonym Krzyżem". Na pierwszym posiedzeniu owej organizacji w Kyoto (japońskie centrum buddyzmu) w kwietniu 1993 r. Gorbaczow, jej pierwszy przewodniczący, zaproponował następującą Złotą Regułę Ekologiczną: Ludzkość i przyroda są organiczną całością... Ludzkość nie może pragnąć dla przyrody tego czego nie pragnie dla samej siebie. Gorbaczow został obecnie podniesiony do rangi honorowego członka ultraelitarnego Klubu Rzymskiego, zgodnie z wykazem za rok 1993. Jest on wojującym ateistą i zdeklarowanym komunistą.

Układ o Różnorodności Biologicznej

Układ o Różnorodności Biologicznej [The Biodiversity Treaty] oznacza, że zwierzęta, lasy równikowe, drzewa, rzeki itd. zostają podniesione w randze do statusu istot ludzkich. I odwrotnie - oznacza on, że istoty ludzkie zostają zdegradowane do poziomu bestii i na tej zasadzie mogłyby być do woli mordowane, jak prawdopodobnie zostanie z czasem powiedziane.

Prezydent George Busch odmówił podpisania Układu o Różnorodności Biologicznej na Szczycie Ziemi w Brazylii w 1992 r. Prezydent Clinton podpisał go jednak 22 kwietnia 1993 r. - w Dniu Ziemi. Pierwszy Dzień Ziemi obchodzono 22 kwietnia 1970 r., dokładnie w stulecie urodzin Lenina. Obrano go tak bez wątpienia jako znak dla światowego aparatu komunistycznego, by wszedł do ruchu ochrony środowiska.

Układ o Różnorodności Biologicznej kłóci się z Księgą Rodzaju 1, 28, w której Bóg powiada do człowieka:

"Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi."

Widzieliśmy i widzimy jak nasze godne pogardy rządy przekazują stopniowo nasze siły zbrojne Narodom Zjednoczonym, jak na razie nie w całości, dzięki Bogu, lecz czy będziemy mogli powiedzieć to samo za pięć czy dziesięć lat? Widzimy, jak stale narasta krzyk, by to co zostało z naszych sił zbrojnych przekształcić w "policję ochrony środowiska", tylko do użytku wewnętrznego. Czyż możemy nie dostrzegać jak wyłania się przed nami diaboliczne wynaturzenie słynnego proroctwa Izajasza (Księga Izajasza, 2, 4):

"Wtedy swe miecze przekują na lemiesze? ."

Pamiętamy, że ksiądz R. Huchede, profesor teologii w Wielkim Seminarium Lavala we Francji, powiedział, iż Antychryst zostanie wprowadzony przez Rewolucję. Na stronie 13 swojej książki Historia Antychrysta (opublikowanej po raz pierwszy po angielsku w 1884 r.), pisał on: "Nie wystarczy jednak niszczyć; absolutnie konieczne jest budowanie od nowa. Świat nie może długo trwać w próżni. Musi on mieć religię; musi mieć filozofię; musi mieć władzę. Wszystkiego tego dostarczy Rewolucja. Zamiast rozumianej i nadprzyrodzonej religii Jezusa Chrystusa, Rewolucja będzie głosić Panteizm."

Jakaż jest zatem odpowiedz. Jak zawsze, odpowiedzią jest Chrystus.

To Chrystus, a nie Złota Reguła, musi być duchową podstawą przyszłego porządku światowego. Bo z Chrystusem macie automatycznie Złotą Regułę, lecz niekoniecznie vice versa. Papież Pius XII podał jak następuje jedyne rozwiązanie dla naszego udręczonego świata: "W całym świecie słychać wezwanie do odrodzenia i wołanie o zmartwychwstanie - o chrześcijańskie zmartwychwstanie. Świat będzie musiał być odbudowany w Jezusie." 

Dr Paul Hutchinson

Przed wnioskami końcowymi chcielibyśmy zakwestionować szczerość większości synkretystów. We wstępie do książki Wielkie Religie Świata [The World's Great Religions, Time Inc. Nowy Jork, 1957], nie żyjący już dr Paul Hutchinson, wybitny duchowny metodystyczny, ostrzegł wypowiadając najwyższej wagi stwierdzenie, że:

"...człowiek apelujący o synkretyzm ma zawsze na względzie, aczkolwiek nieświadomie, synkretyzm osnuty wokół rdzenia, którym jest już jego własna wiara."

Co jednak, jeśli działa on świadomie, z rozmysłem? Świadomie i z rozmysłem budując synkretyzm wokół rdzenia, którym jest już jego własna wiara? Jest to nie tylko synkretyzm, lecz także religijny imperializm. Podbój naszego umiłowanego chrześcijaństwa przez antychrześcijaństwo.

Oto nieco przykładów:

Sir Victor Gollancz

Bardzo wpływowy brytyjskich socjalistyczny wydawca milioner, nie żyjący już Sir Victor Gollancz, wyrzucony w 1939 r. z (socjalistycznej) Partii Pracy za sprzyjanie komunizmowi, lecz później ponownie przyjęty, tak stawiał sprawę w lipcu 1948 r.:

"Ostatecznym celem powinno być to, by judaizm, chrześcijaństwo i wszystkie inne religie znikły, ustępując miejsca jednej wielkiej etycznej religii światowej, braterstwu człowieka." (Doniesienie w Londyńskiej Jewish Chronicle, 16 lipca 1948 r.)

Większość łudzi, którzy żyli w Wielkiej Brytanii w latach 30., 40., 50. i 58 60., będzie pamiętać Sir Victora Gollancza. W 1944 r. odmówił on wydania folwarku zwierzęcego [Animal Farm] Orwella, żeby nie urazić Stalina, w którego książka ta była wymierzona w odczuciu Sir Victora. W 1937 r. Gollancz wyjechał do stalinowskiego Związku Sowieckiego i powrócił pełen pochwał, opisując go jak kraj "będący na pierwszych etapach nowej cywilizacji." Później w tym samym roku, zaproszony przez magazyn Cavalcade (Anglia) do wyboru człowieka roku, wybrał on Stalina, który, jak powiedział, "bezpiecznie wiedzie Rosję drogą ku społeczeństwu, w którym nie będzie wyzysku." Gollancz był bardzo wojowniczym nacjonalistą żydowskim czy innymi słowy - syjonistą. "Internacjonalizm" Victora Gollancza jest tylko wynikiem czysto geograficznego rozproszenia jego narodu. Nawet Narody Zjednoczone podjęły w swoim czasie rezolucję stwierdzającą, że syjonizm jest rasizmem, i nieszczęsny ówczesny sekretarz generalny, Austriak Kurt Waldheim, był odtąd stale prześladowany. Czy to naprawdę możliwe, by ów wojujący nacjonalista żydowski chciał, aby jego własna religia zanikła? Sto dziesięć lat temu redakcja londyńskiej gazety Jewish World czyli "Żydowski Świat" (9 lutego 1883 r., str. 5) stwierdziła:

"Rozproszenie Żydów uczyniło ich ludem kosmopolitycznym. Są oni jedynym ludem kosmopolitycznym i na mocy tego muszą działać i działają jako czynnik roztapiający różnice narodowe i rasowe. Wielkim ideałem judaizmu jest nie to, że Żydom dane będzie pewnego dnia zgromadzić się razem w jakiś skryty sposób w jakichś, jeżeli nie plemiennych, to w każdym razie odrębnych celach; lecz to, że cały świat zostanie napełniony żydowskimi naukami i że w ramach powszechnego braterstwa narodów - szerszego judaizmu w rzeczywistości- znikną wszelkie odrębne rasy i religie. Jako lud kosmopolityczny. Żydzi wyrośli już z tego stadium życia społecznego jakie reprezentuje narodowa forma "separatyzmu". Nigdy już nie mogą oni do niej powrócić. Uczynili cały świat swoim domem i wyciągają teraz ręce do innych narodów ziemi, by poszły za ich przykładem. Robią też więcej. Swoją aktywnością w literaturze i nauce, swoją imponującą pozycją w każdym zawodzie, modelują stopniowo myślenie nie-Żydów i systemy nieżydowskie na modłę żydowską i wszystko to co słyszymy obecnie o wpływach żydowskich oraz wszystko to co słyszeliśmy o wpływach żydowskich w przeszłości reprezentuje tylko zakończone etapy praktycznej realizacji żydowskiej Misji."

Oto doskonały opis synkretyzmu, z pewnością pasujący do tego co miał na myśli Victor Gollancz, apelując o "jedną wielką etyczną religię światową, braterstwo człowieka." Czyż nie powinniśmy oceniać "ostatecznego celu" sir Victora w świetle przestrogi dr Paula Hutchinsona? Czytamy dalej w Globe and Mail (20 kwietnia 1987 r.) na temat żydowskiej Paschy:

"Trzeci Seder w Toronto (pomyślany i zrealizowany pierwotnie przez członków Świątyni Świętego Kwiecia) był wydarzeniem dla każdej z 1500 osób, które uczestniczyły w tym doświadczeniu: czarnych i białych, mieszkańców Ameryki Południowej i Północnej, Azjatów i Afrykanów, chrześcijan i Żydów, muzułmanów i buddystów, hinduistów i Sikhów, ludzi religijnych i świeckich. Dało to wyraz formule otwierającej tradycyjne obchody Paschy..."

Czyż wyłaniający się z tych obchodów Paschy synkretyzm nie ma na sobie również w przeważającej mierze żydowskiego piętna?

Krótko mówiąc, czyż prawdziwym zamiarem synkretystów nie jest to, abyśmy my stracili naszą chwalebną chrześcijańskość, lecz oni zachowali ich własną wiarę? A nawet podnieśli ją ku "wyższej" czy "szerszej" postaci? 

Reasumując

Nasz umiłowany Kościół Rzymsko-Katolicki stoi dziś w obliczu zupełnie bezprzykładnego kryzysu. Mamy oś Rzym-Moskwa z 1962 r.; Moskwa stanowiła wtedy centrum Rewolucji Światowej w jej ówczesnej komunistycznej fazie. Pamiętajmy, że sam Lenin powiedział: "Nie dbam o to co stanie się z Rosją. Do diabła z nią. Wszystko to stanowi tylko drogę do rewolucji światowej."   Synkretyzm zaś jest kościelnym rozumieniem owej gwałtownie antychrześcijańskiej Rewolucji Światowej i jej "religii". Nie wolno nam jednak zapominać o przestrodze  Paula Fishera, że synkretyzm to tylko wolnomularstwo w działaniu. Po drugie mamy tajne porozumienie Rzymu z przywódcami żydowskimi, zawarte zimą 1962-1963 r. Po trzecie mamy niemieckiego jezuitę Karla Rahnera z jego teorią "anonimowych chrześcijan", utrzymującą, że każdy kto posiada jakieś dobre cechy jest automatycznie chrześcijaninem, nawet gdyby ludzie tacy nienawidzili Kościoła katolickiego, i zakłada się, że zostaje on automatycznie zbawiony. Choć usunięty przez papieża Piusa XII, Karl Rahner wywarł ogromny wpływ na Sobór Watykański II (1962-1965) i na zrodzony zeń Kościół soborowy.

0x01 graphic

0x01 graphic

W latach 1991- 1993 obok Chrystusa krwawiącego na krzyżu na cmentarzu w Chicago podczas modlitw wiernych z wizjonerem miało miejsce wiele objawień. Autor zajęcia sfotografował przestrzeń kolo Krzyża, gdzie spoglądał wizjoner prowadzący modlitwy. Na wywołanym filmie ukazała się podobizna Matki Bożej trzymająca w dłoniach różaniec. Objawienie boskości poznajemy po gołych stopach, tak jak jest to na obrazie "Jezu Ufam Tobie", według widzenia św. Faustyny Kowalskiej. Zwróćmy uwagę, że lewa dłoń jest zarazem stopą, co świadczy dobitnie o autentyczności objawienia. Jest to jedno z nielicznych zajęć boskości, ponieważ podczas objawień Matka Boża rzadko pozwala się sfotografować.

Ta fotografia Matki Bożej może służyć jako prze­kaźnik energii uzdrawiającej. Woda koloidalna daje się programować przez modlitwę. Przyłóż fotografię do butelki z wodą koloidalną, obejmij dłońmi butelkę i od­mów z Miłością i Ufnością: "Ojcze nasz, który jesteś w Niebie, uświęcaj imię Syna Twego w nas i przy nas. Chleba Twego duchowego, daj nam dzisiaj. Odpuść przez Twoje Miłosierdzie nasze grzechy, jako i my odpuszczamy naszym bliźnim. Wspomagaj nas swoją Opatrznością, Miłością, Błogosławieństwem. Wyzwalaj nas od zła wszelkiego".

3X "Pozdrawiamy Cię Maryjo, błogosławiona jesteś jako Matka Boga i nasza Matka. Modlimy się z Tobą, do Ciebie, jako Uzdrowienie Chorych, prosząc o energię zdrowia, życia i regeneracyjną organizmu. Prosimy Cię Matko o łaskę uzdrowienia duszy, ciała i umysłu.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dyrektywa Rady 92 85 EWG, lolo, WSB, Prawo pracy, prawo unijne
PREZES RADY MINISTRÓW
85
Modul 1 matem Rady
85 W pachnącym łubinie
DOBRE RADY PRZED KONCERTEM
85 88 (4)
DYREKTYWA 200291WE PARLAMENTU EUROPEJSKIEGO I RADY z dnia 16 grudnia 2002 r w sprawie charaktery
85 Pan Samochodzik i Wyspa Sobieszewska
85 Nw 01 Uchwyt pistoletowy
Decyzja Rady 90 424 EWG z dnia 26 czerwca 1990 r w sprawie wydatków w dziedzinie weterynarii
Lotion cebulowy zapobiegający wypadaniu włosów, Dobre rady i porady, Pielęgnacja włosów
RADY DLA RODZICOW TRZYLATKÓW, Przedszkole
złe rady cudaczka 1
Rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 2 września 1997 r, rola służy BHP
Wychowanie w nowej podstawie programowej katechezy, szkoła, Rady Pedagogiczne, wychowanie, profilakt
Psalm 85, Komentarze do Psalmów-Papież Jan Paweł II,Benedykt XVI

więcej podobnych podstron