HERETYCKA
TAJEMNICA ZMARTWYCHWSTANIA
Wielu badaczy historii jest przekonanych, że Jezus nie umarł na krzyżu |
Większość tego, co wiemy na temat życia Jezusa, zawarta jest w trzech ewangeliach synoptycznych. A brak rzetelnych źródeł historycznych sprzyja mitowi Jezusa Chrystusa, który dzięki barwnym opowieściom staje się postacią o boskich atrybutach, półbogiem czy też bogoczłowiekiem. Ostatnio jednak, pod wpływem badań archeologicznych i językoznawczych, coraz częściej pojawiają się kontrowersyjne teorie na temat życia Jezusa, w świetle których bardziej widoczne jest jego ludzkie oblicze.
Jedna z najciekawszych teorii dotyczy zmartwychwstania Jezusa i nawiązuje do średniowiecznego poematu Chretièna de Troyes. Poemat ów napisany w XII wieku opowiada o pewnej pięknej dziewczynie zakochanej w przystojnym rycerzu, która, nie chcąc wyjść za mąż za wybrańca swoich rodziców, zażywa napój narkotyczny, pozoruje własną śmierć i po trzech dniach zmartwychwstaje z grobu, by móc uciec ze swoim kochankiem.
Nietrudno zauważyć w tej historii wątek, który pojawia się po kilku stuleciach w "Romeo i Julii". Jednak niektórzy badacze, pragnąc docenić jego znaczenie, sięgają głębiej w przeszłość. Oto bowiem jest zastanawiające, dlaczego XII-wieczny pisarz francuski wybrał dla potrzeb romansu trzydniowy okres, jaki dzieli śmierć dziewczyny od jej zmartwychwstania. Natychmiast nasuwa się tutaj skojarzenie z misterium zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Czyżby średniowieczny autor sugerował, że Jezus wcale nie zmarł na krzyżu, tylko zasnął pod wpływem jakiegoś narkotyku po to, by móc później zmartwychwstać?
Z martwego ciała krew nie popłynie
Ta heretycka idea odpowiada wielu współczesnym badaczom. I tak na przykład Michael Baigent, Richard Leigh i Henry Lincoln, autorzy książki "Święty Graal, święta krew" utrzymują, że Jezus rzeczywiście nie zmarł na krzyżu, o czym ma świadczyć fakt, że Józef z Arymatei, prosząc Piłata o wydanie mu jego ciała po ukrzyżowaniu, używa słowa "soma" stosowanego na określenie żywego ciała. Baigent, Leigh i Lincoln wskazują też na ich zdaniem kluczowy fragment Ewangelii św. Jana, mówiący o ostatnich chwilach Jezusa przed śmiercią:
Potem wiedząc Jezus, iż się już wszystko wykonało, aby się wykonało Pismo, rzekł: Pragnę.
Było tedy naczynie postawione octu pełne: a oni gąbkę pełną octu, obłożywszy Izopem, podali do ust jego.
Jezus tedy, gdy wziął ocet, rzekł: Wykonało się. A skłoniwszy głowę, ducha oddał.
(Jan XIX, 28-30)
Oto ich interpretacja: "Podanie gąbki interpretuje się często jako kolejne sadystyczne znęcanie się nad Jezusem. Czy naprawdę tak było? Ocet lub kwaśne wino jest środkiem pobudzającym, przypominającym działanie soli trzeźwiących. Używano go w tamtych czasach do trzeźwienia omdlałych galerników. Na rannego i
|
wyczerpanego człowieka zapach czy kropla octu działają pokrzepiająco, przywracają na chwilę energię. Tymczasem w wypadku Jezusa efekt jest zupełnie odwrotny. Zaraz po powąchaniu czy dotknięciu gąbki wypowiada swoje ostatnie słowa i "oddaje ducha". Taka reakcja jest fizjologicznie niewytłumaczalna. Jezus mógłby się tak zachować, gdyby gąbka nasączona była nie octem, lecz jakimś środkiem nasennym - na przykład mieszaniną opium i belladony, powszechnie używanymi w tamtych czasach na Bliskim Wschodzie. Ale po co podawano by mu środek nasenny? Być może po to, by stworzyć pozory zgonu".
Na rzecz tej hipotezy przemawia również fakt, że ukrzyżowani zazwyczaj umierali przez kilka dni, Jezusa natomiast ukrzyżowano w piątkowe południe, a już o północy zdjęto z krzyża. Nie zapominajmy, że według Ewangelii po rzekomej śmierci Jezusa, kiedy jeden z żołnierzy zranił go w bok, z jego rany popłynęła krew. Tymczasem, jak twierdzą liczni znawcy tematu, z martwego ciała nie może popłynąć krew. Jezus musiał więc być żywy, jeżeli doszło do tego zdarzenia.
Sen za sprawą mandragory
Autorzy książki "Święty Graal, święta krew" mylą się jednak twierdząc, że podana Jezusowi gąbka z octem zawierała także opium i belladonę, ponieważ, co stwierdza już w I wieku n.e. słynny znawca ziół Dioskorydes, ocet przeciwdziała substancjom narkotycznym, w szczególności zaś opium. A na dodatek samo opium przyspiesza oddech. Gdyby więc Jezus zażył je na krzyżu, nie mógłby, tak jak to opisuje ewangelista, oddać ducha, tylko dostałby długotrwałej zadyszki. Oczywiste zatem jest, że substancją tą nie mogło być opium. Pytanie tylko, co nią było?
Odpowiedzi dostarcza nam wspomniany już wcześniej Dioskorydes, który osobom poddawanym torturom i operacjom chirurgicznym poleca napar octowy z korzenia mandragory, sprowadzający na tego, kto go zażyje, "martwy sen", czyli trwającą trzy, cztery godziny śpiączkę. Czas wystarczający, aby uznać kogoś za zmarłego i pogrzebać go w grobie. W latach 90. XIX wieku doktor Benjamin Ward Richardson zaaplikował ten specyfik gołębiom i królikom, które nie tylko zapadły w sen, ale przestały oddychać, chociaż ich serca nadal biły. Czyżby to więc mandragora, którą dobrze znano w czasach biblijnych, stanowiła klucz do rozwiązania zagadki "oddania ducha" przez Jezusa? W świetle powyższych faktów nie jest to wykluczone. Jedno jest pewne: tajemnica zmartwychwstania nie byłaby tajemnicą, gdyby można było ją prosto wyjaśnić.