"Historie grudniowe" by Miko-chan
Postanowiłam pobawić się nieco klasyczną literaturą, a skutki tego znajdują się poniżej, życzę miłej lektury.
"Opowieść wigilijna czyli Miko-chan czyta Dickensa i ma głupie pomysły".
Naga umarła siedem lat temu. Na jej pogrzebie za trumną nie było żałobników, nie ciągnął się tłum opłakujących tą stratę, nie było praktycznie nikogo. Za cały kondukt pogrzebowy robiła jedna osoba, panna Lina Inverse. Ona jednak nie przejmowała się tym, że szła samotnie. Czuła się w obowiązku odprowadzić do grobu swoją wspólniczkę, ale nawet tamtego dnia jej nastroju nie mąciły złe myśli. Wręcz przeciwnie, właśnie wtedy do głowy przychodziły jej pomysły intratnych interesów i zysków, jakie przyniosą one w przyszłości.
Niewielki kantor, który był własnością Liny Inverse świecił pustkami. Był dzień Wigilii Bożego Narodzenia, a na dworze panował straszny mróz. Wewnątrz jednak na kominku trzaskały płomienie, co powodowało, że temperatura stawała się znośna. W przeciwieństwie do niewielkiego pokoiku buchaltera. Tam w małym piecyku tlił się tylko jeden węgielek, który w żaden sposób nie był w stanie ogrzać powietrza. Choć w kantorze stało wiadro z węglem, to buchalter bał się prosić o opał, gdyż jego szefowa zawsze wtedy wyzywała go od darmozjadów, leni i groziła wyrzuceniem z pracy. Stąd też Zelgadis Greywords, gdyż tak się zwał ów buchalter, owinął się tylko szczelniej szalikiem i starał się wytrwać do końca dnia.
Wtem do kantoru wszedł młody człowiek o szczerej i uśmiechniętej twarzy.
- Wesołych Świąt, cioteczko! - Krzyknął od progu.
Był to siostrzeniec Liny, Valgarv.
- Co cię wprawia w tak dobry nastrój? - Warknęła rudowłosa właścicielka kantoru.
- Jak to co? Święta oczywiście.
- Też mi powód do radości. Czy zarobiłeś coś przez ten czas? Czy może choć niczego nie straciłeś? Jaki zysk przynoszą ci te Święta? - Gderała Lina nie odrywając się od pracy.
- Nic nie straciłem i nic też nie zyskałem. Ale i tak się cieszę. A twój zły humor nie zdoła tego zmienić. Co więcej, jak co roku zapraszam cię do nas na obiad, cioteczko.
- Głupstwo. - Odparła jedynie.
Valgarv wcale nie zniechęcony, poszedł złożyć życzenia buchalterowi, a potem opuścił kantor.
W końcu nadszedł czas zamknięcia interesu. Lina niechętnie zatrzasnęła księgi, a wtedy ze swojej klitki wynurzył się Zel.
- Pewnie chcesz, bym dała ci jeszcze na jutro wolne. - Warknęła Lina.
- Proszę się nie denerwować, to tylko jeden dzień w roku.
- Czym 25 grudnia różni się od reszty dni w roku, że muszę ponosić tego koszty?
- W końcu to Boże Narodzenie.
- Tak, tak. Wszyscy mi to w kółko powtarzają. Idź, ale następnego dnia spodziewam się ciebie wcześniej, by odrobić te straty.
- Oczywiście. - Odparł Zel, skłonił się i szybko wyszedł w obawie, że jego mocodawczyni zmieni zdanie.
Lina niosąc małą świeczkę w ręku, szła po wysokich drewnianych schodach prowadzących do jej mieszkania. Ciemność wcale jej nie przeszkadzała, gdyż brak światła oznaczał oszczędność, a tylko ona miała konkretną wartość. Całe życie Liny kręciło się wokół pieniędzy i sposobów na zwiększenie swojego dobrobytu. Jednak mimo zasobnego portfela, jej skąpstwo nie pozwalało cieszyć się zarobionymi pieniędzmi, stąd też wciąż mieszkała w starej, zapuszczonej kamienicy, a jej mieszkanie było ciasne i mroczne. To wbrew pozorom nie przeszkadzało Linie, gdyż większość czasu i tak spędzała za biurkiem w kantorze, a tutaj bywała jedynie w godzinach nocnych.
Po zjedzeniu sytej kolacji właścicielka kantoru zasiadła w fotelu i nie mając żadnego zajęcia rozmyślała. Wtem ogarnął ją jakiś niezrozumiały niepokój, a w około zapanowała dziwna ciemność, choć na kominku płonął ogień. Ciemność ta wydawała się kumulować w rogu pokoju, skąd nagle wydobył się dźwięk brzęczącego metalu. Lina natychmiast przypomniała sobie opowieści, jakoby dusze potępione w piekle chodziły dzwoniąc łańcuchami, a ten dźwięk właśnie to przypominał. Nigdy nie wierzyła w podobne historię, ale w tej chwili nie umiała znaleźć innego wyjaśnienia.
Nagle z ciemności zaczęła wyłaniać się jakaś sylwetka, której wciąż towarzyszył ten sam odgłos. Któż to mógł być? Lina powoli dostrzegała lśniące łańcuchy wokół nadgarstków i kostek, żelazne kłódki zawieszone na szyi, dziwnie znane, posągowe kształty i... ten śmiech.
- OHOHOHOHO!!!!! - Dźwięk, który mógł zabijać rozbrzmiał w domu Liny. - OHOHOHO…ekhem…khe…khe…khe… - wydmo nagle się zakrztusiło.
- Kim jesteś nocna zjawo? - Spytała przerażona Lina. - Przyszłaś mnie straszyć?!
- Nie poznajesz mnie? - Odparło widmo, gdy już opanowało atak kaszlu.
- Poznaję, ale własnym oczom nie wierzę. To nie może być prawda. Naga umarła siedem lat temu.
- To prawda, umarłam, ale teraz wróciłam. - Mówiąc to Naga ściągnęła z siebie nadmiar żelastwa i zrzuciła na podłogę.
- Po co więc przyszłaś? Żeby mnie prześladować?
- To mogłam robić za życia, teraz przybyłam w konkretnej sprawie. - Naga przeszła przez pokój i rozsiadła się w fotelu. - Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać.
- Mów więc co masz do powiedzenia.
- Otóż, jak widzisz, mój los po śmierci nie należy do najprzyjemniejszych. Muszę wciąż dźwigać te łańcuchy, nie mogę nigdzie zabawić na dłużej, w niczym nie znajduję ukojenia, nawet zaśmiać nie mogę się porządnie. Przez całe życie nie wyściubiłam nosa z kantoru, a teraz muszę ciągle wędrować, choć wiem, że nigdy nie dojdę do celu. Rozumiesz chyba, że to kara za życie jakie prowadziłam.
- Jaki to ma związek ze mną? - Spytała panna Inverse.
Naga podniosła się z fotela, podeszła do byłej wspólniczki i oparła rękę na jej ramieniu.
- Wiesz, jeśli się tak dobrze zastanowić, to ty nie prowadzisz lepszego życia.
- Sugerujesz, że czeka mnie taki sam los.
- Mniej więcej. A teraz najlepsze, przez trzy noce z rzędu, gdy zegar wybije pierwszą, odwiedzą cię trzy duchy. To one pokażą ci kilka ciekawych rzeczy, a zresztą co ci będę mówić sama się przekonasz.
Po tych słowach Naga wzięła pod pachę stertę łańcuchów, otworzyła okno i wyfrunęła przez nie.
Lina jeszcze przez dłuższą chwilę stała oszołomiona, w końcu jednak doszła do wniosku, że chyba zjadła coś nieświeżego i ogarnęły ją halucynacje. Uspokojona taką myślą, poszła do swojej sypialni i prawie natychmiast zasnęła.
Zbudziła się, gdy na zegarze była godzina za kwadrans pierwsza. Wtedy to ogarnęły ją wątpliwości czy aby to co zobaczyła nie było rzeczywistością. Był tylko jeden sposób by się o tym przekonać. Postanowiła zaczekać do pierwszej, a wtedy wszystko stanie się jasne. Jednak ten kwadrans wlókł się w nieskończoność, a gdy wieża zegarowa w końcu wybiła pierwszą Lina siedziała już jak na szpilkach. Nim uderzenie dzwonów przebrzmiało, okno do sypialni otworzył podmuch wiatru, a zasłony zatrzepotały gwałtownie. Lina aż podskoczyła, gdy zobaczyła jakąś sylwetkę, próbującą wyplątać się z nadmiaru firan. W efekcie tych starań widmo zawadziło nogą o parapet i zaliczyło piękną glebę na drewnianej podłodze sypialni. Kobieta, gdyż to ona była tym widmem szybko i z pewnym zażenowaniem podniosła się z ziemi i otrzepała swoją różową sukienkę. Jej cały strój był biało-różowy, a długie, jasne włosy spływały po plecach. Twarz miała młodą, ale spojrzenie sugerowało, że przeżyła i widziała już nie jedno.
- Czy to ty jesteś tym duchem, który miał mnie nawiedzić? - Spytała Lina.
- Tak to ja. - Odparła kobieta. - Jestem duchem wszystkich przeszłych Wigilii Bożego Narodzenia. Ale możesz mi mówić Filia.
- Filia?
- Dokładnie. A teraz chodź, nie mamy wiele czasu. Przez najbliższą godzinę będę twoim przewodnikiem.
- Chwileczkę. - Lina trzymając ręką za brodę, zamyśliła się. - A czy ty masz odpowiednie uprawnienia?
- Co?
- No wiesz, jakieś papiery, dokumenty potwierdzające, że możesz być przewodnikiem.
Filia zaliczyła drugą tej nocy glebę, po czym zaczęła szukać czegoś po kieszeniach. W końcu wyciągnęła gruby, skórzany portfel. Wyjmowała z niego kolejno jakieś karteczki.
- Gdzie to jest? - Mruczała do siebie. - Karta biblioteczna… karnet do teatru… wizytówka dentysty… a to co? Ach, rachunek od psychoterapeuty, dwieście dolarów policzył sobie, drań! - Szperała dalej. - Karta Mastercard… prawo jazdy… karta pływacka… wezwanie do urzędu skarbowego… zdjęcie Xellosa… zaproszenie na sylwestra… zaraz, skąd u mnie w portfelu zdjęcie Xellosa!!! Co on za śmiecie mi tu powkładał!! O, jest!!
Uradowane widmo, zrobiwszy już śmietnik na środku sypialni Liny, wyciągnęło zgniecioną kartkę.
- Tu jest moje upoważnienie. Są tam moje dane i kwalifikacje.
Panna Inverse szybko przeleciała wzrokiem pisemko i oddała Filii.
- Dobrze, możemy iść.
- Nareszcie gotowa. - Filia klasnęła w ręce. - W takim razie w drogę.
Lina poczuła silne szarpnięcie za ramię i momentalnie znalazła się w innym otoczeniu.
Obie kobiety stały w niewielkiej, nieco zaniedbanej klasie szkolnej.
- Poznaję to miejsce. - Zakrzyknęła z przejęciem Lina. - Tutaj się uczyłam.
- To prawda, spójrz tam. - Widmo wskazało ręką na siedzącą pod ścianą samotną dziewczynkę.
- Przecież to ja!
Dziewczynka nie zwracała uwagi na przybyłych, w ogóle nie widziała ich. Była w pełni pochłonięta czytaną książką. Nie patrzyła też z utęsknieniem w kierunku drzwi, doskonale wiedziała, że i tak nikt po nią nie przyjdzie.
- Jako dziecko wiele Świąt spędziłaś samotnie. - Stwierdziła Filia.
Lina nic nie odpowiedziała, jedynie wciąż wpatrywała się w drobne, rudowłose dziecko.
Sceneria nagle się zmieniła, ściany przybrały odmienny kolor, przedmioty stały w innych miejscach, ale wciąż była to ta sama szkoła. I ta sama dziewczynka, tylko kilka lat starsza, nadal siedziała pod ścianą. W pewnej chwili jednak drzwi otworzyły się z jękiem i do klasy weszła młoda kobieta.
- Luna! - Nastoletnia panna Inverse zerwała się z miejsca i podeszła do siostry. - Co ty tutaj robisz?
- Przekonałam ojca, żeby pozwolił ci wrócić. - Odparła Luna kładąc rękę na głowie młodszej siostry.
- Naprawdę?
- Wracajmy do domu.
Młoda Lina szybko zabrała swoje rzeczy i obie panny Inverse szybko opuściły szkołę.
- Miałam wiele zatargów z Luną - stwierdziła po chwili namysłu starsza Lina. - Ale gdy teraz to sobie przypominam, to jednak muszę przyznać, że miała dobre serce.
- Umarła, prawda? - Spytała Filia.
Lina pokiwała głową.
- Miała chyba dwójkę dzieci.
- Jedno, mojego siostrzeńca Valgarva. - Sprostowała panna Inverse.
Zapadła chwili milczenia.
- Chodźmy dalej.
Sceneria ponownie się zmieniła. Lina wraz z duchem, znalazły się w sporej sali, gdzie kręciło się mnóstwo ludzi. Atmosfera była bardzo radosna, a wszyscy śmiali się, śpiewali i tańczyli. Była tam również Lina wraz ze swoimi przyjaciółmi i wyglądała na bardzo szczęśliwą. Prawdziwa Lina z zapartym tchem przyglądała się tej zabawie.
- Przecież to bal świąteczny u mojego pryncypała. - Mówiła zachwycona. - Pamiętam doskonale, że to była moja pierwsza prawdziwa praca. Tego dnia skończyliśmy wcześniej i szef kazał zaprosić całą młodzież z okolicy i urządził zabawę. To był wspaniały człowiek, taki dobroduszny, hojny i przyjazny.
- Ale przecież nie czerpał żadnego zysku z tej zabawy? - Spytała z udawanym zdziwieniem Filia.
- To nie miało znaczenia. Takich rzeczy nie można przeliczyć na pieniądze. - Odparła natychmiast Lina.
- Doprawdy?
Panna Inverse nagle spochmurniała i spuściła wzrok.
Jeszcze przez dłuższą chwilę przyglądały się zabawie, w końcu jednak czas dopomniał się o swoje.
- Skończmy już, rozumiem o co ci chodzi. - Mruknęła Lina.
- Jeszcze tylko jedno miejsce.
Obie kobiety pojawiły się przed kantorem Liny. Wokoło leżało mnóstwo śniegu, a świąteczny nastrój można było niemal wyczuć w powietrzu. Jednak za brudnymi szybami kantoru widać było zgarbioną sylwetkę jego właścicielki, która w ten świąteczny czas siedziała z nosem w księgach rachunkowych. Nie było już Świąt, nie było bliskich, nie było szczęścia, pozostały jedynie rzędy cyferek, które oznaczały pieniądze, interesy, bogactwo. W czasie kiedy inni świętowali, Lina siedziała samotnie w kantorze, gdyż porzuciła wszystko dla żądzy zysku.
- Nie pokazuj mi tego! - Powiedziała z żalem panna Inverse, odwracając wzrok od przykrego widoku.
- Nie mnie decydować, jaka była przeszłość. Pokazuję tylko obrazy, które miały miejsce.
- Zabierz mnie do domu.
- Oczywiście.
Po chwili Lina znalazła się w swojej sypialni, a po widmie nie pozostało ani śladu. Właścicielka kantoru poczuła się jednak tak zmęczona, że nie miała siły się nad tym zastanawiać i od razu legła na łóżko.
Lina zbudziła się za piętnaści pierwsza tej samej nocy. Przez chwilę zastanawiała się jak to w ogóle możliwe, ale szybko doszła do wniosku, że dla duchów nie ma rzeczy niemożliwych. Rozpoczął się kolejny kwadrans nerwowego oczekiwania, aż w końcu zegar na wieży wybił pierwszą i … nic się nie wydarzyło.
Lina moment siedziała w odrętwieniu, a potem podeszła do okna, które pozostawało zamknięte. Niespodziewanie jednak usłyszała jakieś odgłosy z sąsiedniego pokoju. Przyłożywszy ucho do drzwi doszedł do niej dźwięk mlaskania, chrupania i szczęku sztućców. Odgłos był taki jakby ucztowało tam co najmniej kilkanaście osób. Jednak gdy otworzyła drzwi zobaczyła za zastawionym stołem tylko jednego człowieka, który w zawrotnym tempie pochłaniał stojące przed nim potrawy.
- O! Cześć Lina! - Krzyknął mężczyzna, gdy spostrzegł jej wejście. - Chodź, zostawiłem ci trochę tych pyszności.
- Kim jesteś? - Spytała podejrzliwie panna Inverse.
Mężczyzna spojrzał na nią zaskoczony.
- Jestem Gourrym, podróżujemy razem.
- Więc ty jesteś kolejnym duchem?
Pszenicznowłosy przerwał w końcu jedzenie, a na jego twarzy odmalował się proces myślenia.
- Nie pamiętam żebym umarł, więc chyba nie jestem duchem. - Odparł po dłuższej chwili.
Gdzieś z najciemniejszego kąta za kominkiem wydobyło się ciche westchnienie.
- Gourry, kochanie, jesteś duchem, przecież to Opowieść Wigilijna. Wczoraj razem przerabialiśmy twoją rolę, przypomnij sobie. - Odezwał się cichy głos z ciemności.
Na twarzy mężczyzny pojawił się jeszcze większy wysiłek umysłowy. Gourry myślał, myślał, myślał… Linę rozbolały nogi od stania w miejscu … myślał, myślał, aż w końcu.
- Już pamiętam. - Odezwał się uradowany. - Jestem duchem teraźniejszej Wigilii Bożego Narodzenia i mam cię zabrać na wycieczkę.
- Nareszcie. - Westchnęła Lina. - Rany, co za ciemniak.
- Poczekaj tylko jak skończę jeść.
- A czy przypadkiem nie mamy jedynie godziny?
- Chyba masz rację. No, cóż skończę później. - Nieco niechętnie duch wstał od stołu, a chwilę później cała sceneria się zmieniła.
Lina i Gourry stali przed oknami jakiegoś mieszkania. Wewnątrz kręciła się jakaś drobna kobietka, a także kilkoro dzieci. Wszyscy przygotowywali się do Wigilii, ale na ich stole nie było zbyt wielkiej obfitości. Niewielki indyk, jakieś pierogi, specjalnie na tą okazję przygotowany budyń i kompot z suszonych owoców. Mimo to dzieci zachowywały się tak, jakby czekała ich co najmniej królewska uczta. Niespodziewanie drzwi się otworzyły i wszedł do wnętrza Zelgadis trzymając na rękach kilkuletniego chłopczyka. Wszystkie dzieci rzuciły się na ojca, chcąc go przywitać.
- Nareszcie jesteś. - Odezwała się kobieta. - Mam nadzieję, że jutro nie musisz iść do pracy.
- Nie martw się Amelko, jutro będziemy mieć cały dzień na świętowanie.
Mówiąc to posadził swojego synka na krześle, a obok postawił dwie drewniane kule, które służyły chłopcu za podporę. Dziecko było bardzo chude i blade, mimo to wciąż uśmiechało się do ojca i rodzeństwa.
Kilka minut później cała rodzina siedziała już przy stole i podziękowawszy za tą ucztę, dzieci wreszcie mogły zjeść te pyszności. Całe jedzenie błyskawicznie znikło ze stołu, tak że po pół godzinie pozostał jedynie kompot.
- Chciałbym wznieść toast. - Powiedział Zelgadis unosząc szklankę z napojem. - Za te Święta i za całą moją rodzinę, byśmy zawsze byli tak szczęśliwi i kochali się tak jak dzisiejszego dnia.
Wszyscy spełnili toast.
- I jeszcze jeden toast za naszą dobrodziejkę panią Linę Inverse, której zawdzięczamy to wszystko.
Słysząc to Amelia wzdrygnęła się i spojrzała zdziwiona na męża.
- Nie będę pić za pomyślność tej kobiety. To przez jej skąpstwo pracujesz od świtu do zmierzchu, a i tak nie mamy wystarczająco pieniędzy.
- Przestań kochanie, nie wypada mówić takich rzeczy w Święta. Gdyby nie ona, nie mielibyśmy niczego. - Uspokoił ją Zel.
- Przepraszam, jeśli chcesz to wypiję jej zdrowie, choć przez nią nie możemy zapewnić odpowiedniej opieki Tomaszkowi.
Chory chłopiec, bo to o nim była mowa, spojrzał na matkę i uśmiechnął się lekko.
- Nie martw się mamo, ja sobie poradzę.
Wszyscy choć dość niechętnie spełnili toast za właścicielkę kantoru, nawet kaleki chłopiec.
Lina przyglądała się temu w milczeniu, w końcu jednak zwróciła się do Gourrego.
- Co się stanie z tym dzieckiem, wyzdrowieje?
- Nie wiem, jestem duchem tylko tej Wigilii.
Lina jeszcze przez chwilę patrzyła na rodzinę buchaltera, a potem pojawili się w innym miejscu. Razem z duchem znalazła się w domu swojego siostrzeńca, gdzie przy stole siedział Valgarv razem z rodziną i przyjaciółmi. Wszyscy wyglądali na bardzo rozweselonych i rozmawiali o czymś z przejęciem.
- Więc jednak byłeś u niej i tym razem? - Spytała jakaś młoda kobieta.
- Oczywiście, jak co roku i jak co roku odesłała mnie z kwitkiem. - Odparł uśmiechnięty Valgarv.
- Że też chce ci się tam chodzić.
- To niezbyt wymagający obowiązek. Tylko raz w roku odwiedzam ciotkę i zawsze nasza rozmowa przebiega podobnie. Mimo to nie zrezygnuję i dalej będę ją zapraszać do nas na Święta.
- Okropna z niej kobieta. - Odezwał się jakiś inny mężczyzna.
- Trzeba jej raczej współczuć, a nie potępiać. W czasie jak my tu świętujemy, ona siedzi sama w zgryzocie. Powiem więcej, zamierzam wypić za jej zdrowie - mówiąc to uniósł kieliszek - wszystkiego najlepszego z okazji Świąt cioteczko Lino.
Lina patrzyła na to i nie mogła wydobyć z siebie choćby słowa. Jednak w pewniej chwili obraz zaczął się rozmywać i moment później znalazła się we własnej sypialni. Po duchu ani po stole w drugim pokoju nie było śladu. Tymczasem gdy spojrzała na zegar zauważyła, że znowu jest pierwsza w nocy. W tej samej chwili poczuła jak zimny dreszcz przeszedł jej po plecach, a w pokoju zrobiło się jakby jeszcze ciemniej. Pierwszy raz tak naprawdę ogarnął ją strach przed nieznanym i szczerze pragnęła żeby trzeci duch wreszcie się pojawił i zakończył tą niekończącą się noc.
Nagle w ciemnościach dostrzegła parę oczu, które miały pionowe źrenice i taki nieludzki wyraz. Odruchowo cofnęła się o parę kroków, gdy spostrzegła, że złowroga postać zbliża się do niej. Mrok gęstniał coraz bardziej, a potworne oczy wciąż skupione były na drobnej sylwetce właścicielki kantoru. Lina czuła, że dłużej nie zniesie tego przytłaczającego spojrzenia, które prześwietlało ją niemal na wylot.
- Czy ty jesteś trzecim duchem? - Powiedziała drżącym głosem.
- Można tak powiedzieć. - Odparło widmo, chwytając się ręką za tył głowy.
W tej samej chwili z ciemności wyłonił się mężczyzna o podstępnym wyrazie twarzy i kretyńskich fioletowych włosach.
- Jestem tajemniczym duchem przyszłych Wigilii Bożego Narodzenia. - Dodał mrużąc zabawnie oczy.
Lina spojrzała na gościa niedowierzająco, gdyż wyglądał jakby się urwał z innej bajki.
- Czyli ty także masz mi coś pokazać?
- Dokładnie. Ale nie traćmy czasu na rozmowy, jestem umówiony z duchem przeszłości na herbatkę, więc śpieszy mi się troszkę.
I nim Lina zdołała cokolwiek powiedzieć, duch pstryknął palcami i oboje przenieśli się w inne miejsce. Ponownie byli w domu buchaltera, ale tym razem nastrój nie był już tam tak świąteczny i radosny. Zelgadis siedział w fotelu, a dzieci w milczeniu obserwowały ojca. Lina od razu zauważyła, że brakuje jednego członka rodziny, kalekiego Tomaszka.
- Nie smuć się tato, masz jeszcze nas. - Odezwała się w końcu najstarsza dziewczynka.
- Mój mały, biedny Tomaszek, taki dobry, taki dzielny, a ja w żaden sposób nie mogłem mu pomóc.
- To nie twoja wina, kochanie. - Do Zela podeszła Amelia.
Choć chciała być dzielna to w jej oczach również szkliły się łzy.
Lina poczuła, jak coś ściska ją za serce na wspomnienie chłopca, którego widziała jeszcze kilka minut temu. Chciała o coś zapytać ducha, ale nie zdążyła, gdyż znalazła się na giełdzie, gdzie zwykle załatwiała różne ważne interesy. Zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu znajomych twarzy i szybko dostrzegła znanych jej przedsiębiorców, nigdzie jednak nie widziała siebie samej. Usłyszała tylko, jak kilku ludzi rozmawia o czyjejś śmierci.
- Cały majątek przepadł, bo nikomu go nie zapisała. - Stwierdził jakiś człowiek.
- Sama żyła i sama umarła. - Dodał drugi.
- Wybieracie się na pogrzeb? - Spytał ktoś.
- Nie znałem jej, aż tak dobrze. Wątpię zresztą by ktokolwiek się tam pojawił. - Odparł pierwszy rozmówca.
Lina słuchała tego z przejęciem i czuła jak żelazna obręcz zaciska się wokół jej szyi.
- O czyjej śmierci oni mówią? - Spytała ducha.
- Pokażę ci.
Widmo ponownie pstryknęło palcami i oboje znaleźli się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Na środku stał podest, a na nim leżało ciało przykryte całunem. Duch wskazał trzymaną laską na trupa. Lina przełknęła głośno ślinę i wyciągnęła rękę w kierunku ciała. Jednocześnie chciała i bała się zobaczyć co ukrywa całun. Była już krok od podestu, gdy jej ręka opadła bezwładnie.
- Nie potrafię. Nie chcę wiedzieć. - Powiedziała z trudem.
- Yare, yare. - Westchnął duch i ponownie znaleźli się w innym miejscu.
Byli na cmentarzu, a widmo stało przy jakimś nagrobku i pukało w niego laską. Lina podeszła bliżej i wtedy dostrzegła swoje imię na płycie nagrobnej.
- Czyli to o mojej śmierci mówili ci ludzie?
- Zgadza się.
Lina osunęła się na kolana, a ręce drżały jej z przejęcia. Przez chwilę siedziała tak w milczeniu, a potem spojrzała na widmo wciąż stojące koło jej grobu.
- Powiedz mi duchu, czy wszystko co widziałam jest obrazem tego, co stać się musi, czy tego co stać się może?
Duch uniósł palec wskazujący do ust i otworzył jedno ze swoich nieludzkich oczu.
- To tajemnica.
Lina krzyknęła i spocona usiadła na łóżku. Była w swojej sypialni, a za oknem świeciło słońce. Trwało chwilę nim panna Inverse zdołała się uspokoić i logicznie zastanowić nad ostatnimi wydarzeniami. Nie miała wątpliwości, że to co widziała nie było snem, lecz przestrogą i czuła, iż w pełni pojęła znaczenie tej lekcji. W końcu zebrała siły i wstała, po czym podeszła do okna. Na dworze był piękny zimowy dzień. Otworzyła okno i zaczerpnęła świeżego powietrza, a chwilę później dostrzegła młodego chłopca stojącego na dole.
- Chłopcze, jaki mamy dziś dzień? - Krzyknęła do niego.
Ten spojrzał na nią zaskoczony, a potem odpowiedział.
- 25 grudnia, proszę pani. Boże Narodzenie.
- Więc minęła tylko jedna noc. - Powiedziała do siebie, po czym znów zwróciła się do chłopca. - Wyświadczysz mi przysługę?
- Oczywiście, proszę pani.
- Czy u rzeźnika wciąż wisi taki wielki indyk?
- Ten tak duży jak ja? Tak, proszę pani.
- Dam ci gwineę jeśli pójdziesz tam zaraz i kupisz go dla mnie.
Większej zachęty nie trzeba było dla chłopca. Uwinął się błyskawicznie i w pięć minut był z powrotem z ogromną paczką.
- Słuchaj teraz, chłopcze. Dam ci jeszcze jedną gwineę, a ty weźmiesz tego indyka i zawieziesz do domu Greywordsów.
- Dobrze, proszę pani.
- Tylko nie mów kto ci kazał to zrobić.
Chłopiec skinął na zgodę.
- Wesołych Świąt. - Krzyknął i zniknął za rogiem.
- Tak, te będą wesołe. - Dodała do siebie panna Inverse.
Lina czuła jakby wstąpiło w nią nowe życie. Szybko ubrała się i wyszła z ciemnego i przygnębiającego mieszkania. Idąc ulicą uśmiechała się do wszystkich i życzyła wesołych Świąt nawet nieznajomym. W końcu znalazła się przed domem swojego siostrzeńca. Choć nie czuła się zbyt pewnie, to szybko zapukała. Otworzyła jej jakaś młoda kobieta, na której twarzy odmalowało się zaskoczenie.
- Jest mój siostrzeniec? - Spytała Lina.
Kobieta pokiwała przytakująco głową i wpuściła ją do środka.
- Valgarv, twoja ciotka przyszła.
Z pokoju wyłoniła się wesoła twarz siostrzeńca.
- Cioteczka Lina? Co za niespodzianka!
- Wesołych Świąt. - Odparła panna Inverse.
Valgarv zaprosił ją do pokoju, gdzie siedzieli pozostali goście. Wszyscy przyjęli ją bardziej serdecznie niż się tego spodziewała, a ten dzień okazał się jednym z najszczęśliwszych jakie miała w życiu.
Następnego dnia Lina specjalnie pojawiła się wcześniej w kantorze i niecierpliwie czekała na swojego buchaltera, który ostatecznie przyszedł spóźniony o dwadzieścia minut. Był tak zdyszany jakby przebiegł całą drogę dzielącą jego dom od kantoru.
- Bardzo panią przepraszam za spóźnienie. - Wydukał łapiąc oddech. - To się więcej nie powtórzy.
- Też tak myślę. - Odparła groźnie Lina.
Buchalter zbladł na twarzy, gdy zobaczył srogie oblicze swojej pracodawczyni.
- Z pewnością to się nie powtórzy - kontynuowała panna Inverse podchodząc bliżej - przynajmniej w najbliższym czasie, bo daję ci wolne dwa tygodnie.
Na twarzy Zelgadisa odmalowało się nieopisane zdziwienie.
- A w ogóle - Lina położyła rękę na jego ramieniu - to za sumienną pracę podwajam twoją pensję.
- Ja…ja…ja nie wiem co powiedzieć. - Wykrztusił Zel nie mogąc otrząsnąć się z szoku.
- Życz mi wesołych Świąt i wracaj do swojej rodziny.
Od tego dnia wszystko się zmieniło. Niektórzy twierdzili, że w kantorze pracuje siostra bliźniaczka panny Inverse, inni przypisywali tą nagłą zmianę jakiejś tajemniczej chorobie, ale tylko Lina znała prawdę. Wiedziała, że zrobi wszystko co w jej mocy, by straszna wizja przyszłości nie mogła się ziścić, a to, że niektórzy uważali ją za dziwaczkę, zupełnie jej nie obchodziło. Tego dnia Lina Inverse pokochała Święta Bożego Narodzenia.
Koniec
Uff, wreszcie udało mi się to skończyć. Zaczynałam się obawiać, że jak tak dalej źle pójdzie to nie skończę tego przed Świętami, a to by była porażka. Tak czy inaczej wszystkie Historie grudniowe chciałam zadedykować:
- Skarpetkowej potworze, która twierdzi, że uwielbia czytać moje fiki (mam nadzieję, że po tym nie zmienisz zdania) i mobilizuje mnie do dalszego pisania
- Juce, że w ogóle zamieszcza te dziwolągi
- Wergiliuszowi, że tak jak ja napisał świąteczne opowiadanko
- Wacławowi, bo jest zabawny
- Mojej przyjaciółce Marcie, która i tak tego nie przeczyta, ale to nie zmienia faktu, że jest najlepszą kumpelą
- I wszystkim tym, o których zapomniałam, a którzy to czytają i zasługują na dedykację ^^
- I wszystkim innym.
Z całego serca życzę wszystkim wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku. Aby 2007r. przyniósł Wam wiele zmian na lepsze, jeszcze więcej radości i spełnienia marzeń.
Miko-chan
06.12.2006r.
1
1