Stukot stóp; to więcej niż jedna osoba.
Pośpiech.
Panika...
A potem gniewne krzyki. Ktoś się opierał, zawołał: „Nie!"
Zaszczekał Spike.
Robin usiadła na łóżku. Włosy opadały jej na twarz. Złapała mnie za ram;.
Trzasnęły drzwi.
— Alex...
Znowu krzyki.
Zbyt oddalone, żeby uchwycić słowa.
A potem znowu: „Nie!"
Głos mężczyzny.
Morelanda.
Wyskoczyliśmy z łóżka i narzuciliśmy szlafroki. Ostrożnie otworzyliśmy
drzwi.
Żyrandol przy wejściu był zapalony i rzucał światło na podest.
Z trudem powstrzymałem się przed zmrużeniem powiek.
Nie dostrzegłem Morelanda. Jo stała plecami do nas, z rękami wspartymi na balustradzie. Otworzyły się drzwi na dole i na korytarz wybiegła Pam w srebrzystym kimonie. Twarz miała trupio bladą, Zerknąłem do jej pokoju: biała satynowa pościel, ściany w kolorze brzoskwini, świeże kwiaty. Znajdujące się w końcu korytarza drzwi pokoju jej ojca były zamknięte.
Ale znów rozległ^ię jego głos. Na dole, przy wejściu.
Podbiegliśmy do Jo. Nie odwróciła się. Patrzyła na dół.
Na Morelanda i Dennisa Laurenta. Szeryf stał w drzwiach wejściowych, umundurowany, z rękami na biodrach. U pasa miał pistolet w futerale.
Moreland spoglądał na niego, załamując ręce. Miał na sobie długą białą koszulę nocną i miękkie papucie. Jego tyczkowate nogi pełne były żylaków. Składał ręce, jakby modląc się do stojącego z kamienną twarzą szeryfa.
— To niemożliwe, Dennis! To szaleństwo!
Dennis osłonił się ręką. Moreland podszedł jeszcze bliżej.
Posłuchaj mnie, Dennis...
Mówię ci, cośmy...
Nie obchodzi mnie, co znaleźliście, to niemożliwe! Jak możecie...
Uspokój się. Nie wszystko naraz, a zrobię, co tylko będzie w mojej..'
Po prostu zakończ to! Natychmiast! Nie dopuszczaj do siebie myśli
o jakiejkolwiek innej możliwości. I nie pozwól, by kto inny to uczynił. pc
prostu nie masz wyboru, synu.
Więc chcesz, żebym...
Ty jesteś prawem, synu. Wszystko zależy od ciebie...
Mam nagiąć prawo...
Nagiąć, ale...
* — Ale niezupełnie?
— Wiesz, o co mi chodzi, Dennis. To musi być...
150
^. pość tego — niski głos Dennisa osiągnął najniższe rejestry. Wyprosto-łsie, stając się wyższy od Morelanda. Zmuszając go do spoglądania w górę.
* To psychoza. Po wszystkim, coście razem...
_ Wyciągam wnioski z tego, co widzę — powiedział Dennis. — A to, widzę, wygląda kiepsko. I może się okazać jeszcze gorsze. Zadzwoniłem j° bazy i poprosiłem Ewinga, żeby pilnował swoich ludzi... _ Rozmawiał z tobą? _- Tak.
— Moje gratulacje — rzekł gorzko Moreland. — Wreszcie ci się udało.
_- Doktorze, nie ma powodu...
___ Nie ma powodu, by tkwić w tym obłędzie!
Szeryf otworzył drzwi. Moreland chwycił go za ramię. Dennis spoglądał na kościste palce doktora tak długo, dopóki nie cofnął on dłoni.
Muszę się brać do roboty, doktorze. Proszę tu zostać. Nie opuszczać
posiadłości.
Jak możesz...
Już mówiłem. Wyciągam wnioski z tego, co widzę.
A ja mówię...
Szkoda słów. — Dennis jeszcze raz usiłował wyjść, ale Moreland
znowu chwycił go za ramię. Tym razem szeryf odepchnął go i Moreland omal
nie upadł.
Dennis podtrzymał go. Pam krzyknęła.
Zastanów się, synu! — zawołał Moreland. — Czy...
Nie jestem pańskim cholernym synem. I nie życzę sobie, żeby mi pan
mówił, co mam myśleć i jak mam wykonywać moją pracę. Niech pan się stąd
nie rusza, dopóki nie wydam innego polecenia.
To areszt domowy...
Nie będzie pan mógł w niczym pomóc, więc zaraz zadzwonię do
Saipan, żeby kogoś przysłali.
Nie — zaprotestował Moreland. — Będę z tobą współpracował.
Nie ma mowy.
Jestem przecież...
Już nie — uciął Dennis. — Niech pan zostanie w domu i nie
P^sparza kłopotów.
Znów spojrzał w górę. Na Pam. A potem przyjrzał się kolejno nam wszystkim.
— Co się stało? — zapytałem.
Ogryzł usta.
Moreland stał z opuszczoną głową.
^ Co się stało? — powtórzyła Pam. — Powiedz nam, Dennis!
' '
ennis zastanawiał się nad odpowiedzią, a potem spojrzał na Morelanda,
słaniał się na nogach, oparty o ścianę.
n ~"~ Coś złego — powiedział, wychodząc na ganek. — Tatuś ci wszystko Powie.
151