Dlaczego sekty są takie groźne
Rozmawiała Małgorzta Szamocka
2007-06-11, ostatnia aktualizacja 2007-06-11 15:03
Jest ich coraz więcej. Bywa, że zapisujesz się na zajęcia z medytacji czy też na wakacyjne warsztaty psychologiczne, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo wrócisz odmieniona. Zdarza się bowiem, że za niewinną na pozór działalnością stoi sekta, która odizoluje cię od rodziny i świata.
Fot. Michał Mutor / AG
Ojciec Tomasz Franc, dominikanin
Fot. Michał Mutor / AG
Psycholog Maria Wasiak
Fot. Michał Mutor / AG
Psycholog Anna Rygielska
ZOBACZ TAKŻE
O tym, jak trudno wyzwolić się spod ich wpływu, rozmawiamy z pracownikami dominikańskich ośrodków informacji o nowych ruchach religijnych i sektach: ojcem Tomaszem Francem OP oraz psychologami: Marią Wasiak i Anną Rygielską.
"Poradnik Domowy": Napisała do nas zdesperowana Magda. Jej siostra Jola - studentka prawa - w czasie wakacji wybrała się z koleżanką na warsztaty rozwoju osobowości. Wróciła kompletnie zmieniona. Jadała tylko przez siebie przygotowane posiłki, przestała się malować, dbać o swój wygląd. Stała się nerwowa i kłótliwa. Wspominała o ludziach ze zgromadzenia, którzy jej otworzyli oczy na świat. Mówiła, że przyszłość nie istnieje, a my jesteśmy jedynie podróżnikami w czasie. Każdego dnia umieramy, by znowu żyć. "Poznać swój umysł, to zbawić świat!" - przekonywała Magdę i namawiała ją, by też wyjechała na warsztaty, bo wtedy narodzi się na nowo. Rodzina myślała, że Joli przejdzie, że wszystko się ułoży, kiedy rozpocznie się rok akademicki i dziewczyna wróci do akademika. Niestety, po kilku miesiącach zostali zaalarmowani, że Jola jest w szpitalu, bo miała nieudaną próbę samobójczą. Zabrali ją do domu. Już nie wróciła na studia, a kontakt z nią stał się ograniczony. Zachowuje się jak autystyczne dziecko. Jest pod opieką psychiatry. Ma napady paniki, boi się wychodzić z domu. Na moment nie mogą jej zostawić samej. Boją się, żeby znowu nie targnęła się na życie. Magda uważa, że Jola była w jakiejś sekcie i zdesperowana prosi nas o pomoc. Chciałaby, żeby siostra była taką osobą jak kiedyś - wesołą, pełną życia. Czy możemy jej pomóc?
Anna Rygielska: Nie bardzo, nie znamy diagnozy psychiatrycznej i trudno z treści listu zorientować się, o jaką sektę chodzi.
Maria Wasiak: Próba samobójcza, stany lękowe, brak kontaktu, izolacja - to oznaki poważnych problemów psychicznych. Dobrze, że Jola się leczy. Związki między psychiatrią a światem sekt są skomplikowane. Pewne zajęcia mogą uaktywnić lub przyspieszyć w człowieku proces choroby psychicznej, który być może i tak by się kiedyś ujawnił. Nie wiem, na jakie warsztaty uczęszczała Jola, ale znam ludzi, którym na intensywnych zajęciach - nawet na nieumiejętnie prowadzonych ćwiczeniach jogi - nagle i niespodziewanie rozbito mechanizmy obronne, które chroniły ich przed przeżyciami nie do zniesienia. Klasyczna terapia psychologiczna polega na tym, żeby w odpowiednim momencie i w tempie zgodnym z możliwościami danej osoby docierać do tych przeżyć i próbować włączyć je w świadome przeżywanie. To się odbywa w bezpiecznych warunkach i zainteresowany decyduje, na ile chce się odsłonić. Natomiast bywają warsztaty, które ten proces przyspieszają bez decyzji i kontroli uczestnika. Otwiera się jego zbiornik z emocjami i przeżyciami. Mogą go zalać i zdestabilizować. Tak mogło być w przypadku Joli.
PD: Na co w takim razie zwracać uwagę przy wyborze zajęć, żeby nagle nie okazało się, że prowadzący to członkowie sekty?
AR: Przede wszystkim na zakres zajęć. Jeśli np. wybieramy zajęcia z technik antystresowych czy medytacyjnych, to chcemy się na nich nauczyć nie ulegać stresowi albo medytować. Można sobie te oczekiwania spisać na kartce. Jeśli zajęcia okazują się jedynie przykrywką, pod którą ukrywają się sekty, niepostrzeżenie ich zakres się poszerza. Uczą już nie tylko konkretnej techniki, ale zaczyna się indoktrynacja. Prezentowany jest nowy światopogląd. Nowa perspektywa, z której ogląda się rzeczywistość. Robi się to powoli i sprytnie, nieustannie odnosząc się do naszych motywacji, widzenia świata, żeby wyglądało to znajomo dla nas, żeby nam się wydawało, że jest to coś, czego sami chcemy.
PD: Na przykład?
AR: Wyobraźmy sobie, że jedziemy na zajęcia z technik medytacyjnych, a tam narzuca się nam normę milczenia: nie wolno się nam kontaktować z rodziną, z osobami spoza warsztatów, oglądać telewizji. Jesteśmy izolowani, a na to się nie godziliśmy. Owszem, skupienie pomaga w nauce, tylko pytanie, czy jadąc na warsztaty medytacyjne, mamy na tyle zaufania do prowadzących, żeby się całkowicie zdać na nasiąkanie treściami, które nam przekazują. Za pomocą psychomanipulacji można w tydzień zmienić światopogląd człowieka, jeśli nie ma on możliwości zadawania pytań, a tylko chłonie przekazywane treści. Po jakimś czasie jest zmęczony, bo niedosypia, ponieważ musi czuwać i medytować. I okazuje się, że kiedy się pości, nie śpi, milczy - otwierają się nowe przestrzenie psychofizyczne.
PD: Wtedy pewnie łatwiej poddać się dalszej manipulacji. Czy właśnie tak nie dzieje się na Kursach Cudów organizowanych przez Akademię Pełnego Zaangażowania? Tam bierze się udział w zajęciach, które nazywane są Nadejściem Wielkiego Przebudzenia.
AR: I tak zaczyna się przekształcenie światopoglądu.
PD: W ten sposób działają rozmaite stowarzyszenia zajmujące się tzw. odnową psychiczną i psychoterapią.
MW: Na początku mówią, że np. scjentologia jest ponadwyznaniowa, że można pozostać chrześcijaninem i być scjentologiem. Na zajęciach adept nie bardzo jest świadomy, co się z nim dzieje, ale prowadzący dokładnie wiedzą, do czego zmierzają. W ten sposób w jego umyśle instaluje się jakieś pożądane przez członków danej sekty przekonanie, np. dotyczące reinkarnacji.
AR: Jest też moda na przekształcanie życia poprzez wymazywanie negatywnych doświadczeń. Mówi się nam, że przekonania tworzą rzeczywistość: gdy mamy negatywne myśli, gotujemy sobie zły los. A gdy pozytywne - wręcz przeciwnie. I takim myśleniem powinniśmy też zarażać innych. To wizja świata, która wyjaśnia, dlaczego jesteśmy nieszczęśliwi, skąd się bierze zło i cierpienie. A na kursach wskazuje się, co zrobić, żeby tego zła i cierpienia nie było. Na przykład kupić kolejny kurs za 3000 zł, żeby bardziej pozytywnie myśleć.
PD: Oraz jakimi ludźmi się otaczać...
AR: Przestrzegają nas przed takimi, którzy oddziałują złą energią, a jest ich mnóstwo. Grupy ze Wschodu zgromadzone wokół uzdrowicieli często mówią, że ludzie po 60. roku życia chłoną energię, bo nie mają własnej. Dlatego najlepiej się od nich i innych "wampirów energetycznych" odizolować. Zmanipulowany człowiek dochodzi do wniosku, że powinien zerwać kontakty z osobami, które mu zagrażają. Liderzy sekt wykorzystują również konflikty w rodzinie.
PD: Tak działał guru Mohan, czyli Ryszard Matuszewski z bractwa Himawanti. Potrafił on wykorzystać informacje np. o tym, że komuś rozpada się małżeństwo.
AR: Pamiętajmy: im ktoś więcej o nas wie, tym większe ma możliwości sprawowania nad nami kontroli. Jeżeli dzięki takim zajęciom np. ktoś uświadomi sobie, że był nadmiernie zależny od rodziców, że go krzywdzili, blokowali jego rozwój, to może być dla niego dobre, ale może też zostać wykorzystane i zamiast uporządkować relacje z rodziną, przerwie więzi. Wtedy próby nawiązania kontaktu przez bliskich interpretuje on w jeden sposób: "chcecie mnie kontrolować, a ja się nie dam".
MW: Czasem zachodzi potrzeba zdecydowanego działania. Tak jest, gdy dziecko zetknie się z satanizmem i np. słucha satanistycznej muzyki. Jeśli rodzina pozwala się katować taką muzyką, to potwierdza teorię satanistycznych mocy. Satanizm obiecuje siłę, bo satanista nie musi się z nikim liczyć. Rodzice powinni zareagować, jasno określić, na co się godzą, a na co nie. To ich dom, ich życie i muszą powiedzieć: "Takiej muzyki nie chcemy". Ale niektórzy młodzi ludzie ubierają się na czarno, noszą jakieś symbole i jest to tylko niegroźna moda.
PD: Kiedy w takim razie staje się to niebezpieczne?
MW: Jeśli chodzi o satanizm, zawsze jest to groźne. W przypadku kontaktu dziecka z innymi grupami - gdy zauważamy, że zmieniło się, bo prawdopodobnie jest poddawane psychomanipulacji. Postępowanie z osobą, która jest w sekcie, polega na tym, by z jednej strony komunikować jej: "Jesteś mi bliski, ważny, kocham cię i nie przestanę cię kochać", a z drugiej strony: "Nie akceptuję tej ideologii i nie zgodzę się na jej wprowadzanie".
PD: Czy miała pani do czynienia z satanistami?
MW: Rzadko, ale z moich doświadczeń wynika, że często w przeszłości ludzie ci doznali wielu upokorzeń. Np. otyłemu chłopcu satanizm daje szansę odwetu za krzywdy doznane od rówieśników.
PD: Wielu satanistów popełnia samobójstwa...
MW: Z satanizmem nie wolno flirtować. Pamiętam chłopca, który miał kontakt z członkami tej sekty. Myślałam, że udało mi się z nim porozumieć, tymczasem kilka dni później wyskoczył przez okno. Nie wiem dlaczego, z kim się spotkał, co usłyszał.
PD: A zna pani przypadki wyjścia z sekty, pozytywne?
MW: Tak. Znam satanistów, którzy z sekty trafili wprost do duszpasterstwa akademickiego. To trudne, bo trzeba pokazać młodym ludziom alternatywę dającą siłę i oparcie. Tym chłopcom pokazano właśnie chrześcijaństwo jako coś, co człowieka wzmacnia, pozwala być ciekawym życia. Duszpasterstwem kierował wtedy ojciec Wojciech Jędrzejewski, który był dla nich jak prawdziwy ojciec. Kiedy trzeba twardy, wymagający, ale potrafił słuchać i dawał wsparcie. Autorytetem nie musi być duchowny. Ratunkiem może być dorosły z rodziny. Oni najczęściej szukają przewodnika, mistrza.
PD: Wiele satanistycznych treści można dzisiaj znaleźć w internecie.
MW: Satanizm "internetowy", czyli taki, który werbuje członków poprzez portale internetowe, na pierwszy rzut oka wydaje się mniej groźny niż ten "podwórkowy". Tymczasem jest odwrotnie. Ten drugi mija, bo to kwestia mody, ten pierwszy zatruwa głębiej i w tym tkwi jego niszcząca siła. Obietnica mocy jest oszustwem - jeśli wchodzi się w satanizm głębiej, pojawia się siła prowadząca do autodestrukcji.
PD: Co wówczas pozostaje? Egzorcyzmy?
Tomasz Franc: W tej sprawie trzeba być bardzo ostrożnym. Bardziej nieufnym niż doszukującym się diabła. Po pierwsze, egzorcystą musi być duchowny. Po drugie, zawsze należy zachować kolejność: najpierw wizyta u psychologa, psychiatry, a jeśli to nie pomoże, dopiero wtedy egzorcyzmy. Zdarza się, że ludzie domagają się ich, tymczasem jest to ucieczka od problemu. Łatwiej pogodzić się z tym, że to wszystko wina diabła, niż że sami czemuś nie sprostaliśmy.
PD: Gdzie szukać egzorcystów? W internecie natrafiłam na ich listę. Czy jest wiarygodna?
TF: Pozwolenie biskupów na wykonywanie egzorcyzmów mają tylko wyznaczeni księża. Zdarzają się samozwańczy świeccy egzorcyści i od takich trzeba trzymać się z daleka. Najprościej spytać o egzorcystę w kurii.
PD: Czym właściwie kuszą nas sekty?
AR: W sekcie jest tworzona iluzja doskonałości. Często uczestnicy wprowadzani są w stany euforyczne, przyjemne. I podparte fizjologią - choćby hiperwentylacją (szybkim oddychaniem, prowadzącym do natlenienia organizmu), podczas której wydzielają się endorfiny, czyli tzw. hormony szczęścia. Powoduje ona zmiany stanu świadomości.
MW: Czasem zmiany w życiu zmanipulowanej osoby zachodzą pod wpływem silnych przeżyć. Na przykład ktoś miał problem z narkotykami i udało mu się zerwać z nałogiem - tłumaczy się, że to Bóg błogosławi tej grupie.
AR: Kiedy wchodzimy do grupy, wszyscy są mili, radośni i tryskający energią, wszystko im się udaje. Myślimy, że to będzie trwało wiecznie. Jesteśmy zachwyceni. Uważamy, że to nasze miejsce na ziemi.
PD: Tym bardziej, że w domu, w pracy najczęściej nie jest tak różowo
AR: A w sekcie stykamy się z bezproblemową rzeczywistością. Wszyscy mają dla nas czas, są gotowi nam pomóc, nawet pożyczyć pieniądze, zaoferować pracę, opiekę nad chorą matką czy dzieckiem. I to tworzy poczucie raju na ziemi. W ten sposób grupa w nas inwestuje.
PD: Czyli "bombarduje nas miłością". Ale czy po tym okresie nie następuje czas zniewolenia, kiedy człowiek bezkrytycznie poddany woli lidera grupy staje się jego narzędziem?
MW: Tak. I coraz trudniej jest mu mieć wątpliwości, czy zanegować coś, czemu tyle poświęcił. Zauważyć, że zrobił głupio.
AR: Człowiek, niezauważalnie dla niego samego, przechodzi od drobnej sprawy, np. nauki technik antystresowych, do uznania prowadzących kurs za autorytet. I to jest ten decydujący krok - gdy człowiek go wykona, powierza się grupie bez reszty. Wtedy wszystko, w co dotąd wierzył, co kochał, może zostać zakwestionowane.
PD: Co wtedy powinni robić jego bliscy?
TF: Przede wszystkim nie odrzucać go i nie szantażować: "Jeśli się nie zmienisz, to ". Nie wolno zrywać więzi. Trzeba zacząć rozmawiać. Pytać: dlaczego kontakt z sektą jest taki ważny? To kluczowe pytanie. Radzę też skontaktować się z którymś z naszych ośrodków. Najlepiej najpierw zgłosić się bez osoby, która miała kontakt z sektą. Warto na takie spotkanie przynieść materiały, którymi się ona karmi: ulotki, książki, notatki z kursu. To może pomóc zdiagnozować sytuację, w której ta osoba się znajduje i opracować strategię komunikowania się z nią. Może upłynąć nawet kilka miesięcy, zanim nastąpi pierwszy kontakt w naszym ośrodku z samym poszkodowanym.
PD: Jaką pomoc oferujecie?
TF: Najpierw musimy przekonać się, czy mamy do czynienia z problemem sekty, grupy manipulacyjnej czy z innym. W ośrodkach dyżurują psychologowie i pedagodzy. Najpierw rozmawiamy.
MW: Często rodzina wyzywa poszkodowanego: "Ty sekciarzu, daj sobie z tym spokój, przecież oni kłamią". A słowa sekta nie wolno używać.
PD: Dlaczego?
MW: Ponieważ grupy destrukcyjne uprzedzają: "Będą nas nazywali sektą, będą cię prześladowali ". I wówczas, swoim działaniem, rodzina to potwierdza. Nie wolno też mówić: "Wyprali ci mózg", "Dlaczego jesteś taki głupi?".
PD: Czy w ośrodkach dysponujecie wykazem sekt?
TF: Mamy ewidencję, ale to nie jest katalog sekt. Osoby, które do nas przychodzą, informujemy, czego mogą się spodziewać w relacji z daną grupą, uczymy mechanizmu obrony przed zmanipulowaniem, czyli większy nacisk kładziemy na ochronę przed werbunkiem i manipulacją niż na ocenę doktryny grupy. Żeby zacząć pracę z rodziną, musimy dowiedzieć się, jaką konkretną potrzebę poszkodowanej osoby ta grupa zaspokaja. Może być to potrzeba ciepła, miłości, dowartościowania, bezwarunkowej akceptacji, możliwości zaangażowania się w jakieś dzieło, nowych przyjaciół, misji do spełnienia.
PD: A kiedy już uda się wam określić tę potrzebę?
TF: To najpierw pracujemy nad przygotowaniem rodziny, żeby na nowo przyjęła taką osobę. Uczymy, jak komunikować się z kimś, kto został zmanipulowany, jak dotrzeć do jego dawnej tożsamości, tej przed kontaktami z grupą.
PD: Czy szukacie ludzi, którzy trafili do sekt i wyciągacie ich stamtąd?
MW: Nie. I mam wrażenie, że ciągle ludzi frustruję, bo nie odpowiadam na to zapotrzebowanie szybkich efektów.
AR: Kiedy rodziny się do nas zwracają, zazwyczaj są w stanie walki: walczą z poszkodowanym. Walczą z osobą, zamiast o osobę. Stawiają jej ultimatum: "Wybieraj: albo grupa, albo my". I chcieliby, żebyśmy takiemu delikwentowi przeprali mózg, żeby się naprawił.
MW: Ale zdarza się też, że rodzice obwiniają siebie, a to może spowodować rozpacz, a nie działanie. Przed tym staramy się ich chronić, bo nie zawsze i nie wszystkiemu winni są rodzice. Czasem ktoś z ciekawości narazi się na manipulację i wejdzie w niebezpieczną grupę. Rodzina, żeby walczyć, musi oprzeć się na czymś innym niż poczucie winy, choćby na nadziei.
TF: Musi wierzyć, że to, co zbudowała, jest silniejsze niż grupa, która daje substytut prawdziwej więzi i miłości.
PD: Czyli rodzina potrzebuje mnóstwo
TF: wiary, determinacji, ale też pracy nad sobą samą.
MW: Gotowości do zmian. A ludzie często chcą, żeby było tak jak przedtem, przed kontaktem z grupą, a tak już nie będzie. Może być dobrze, ale na pewno inaczej.