Tytuł naszej sesji brzmi: Tęsknota za jednym i widzialnym Kościołem Bożym - ekumenizm bardziej i mniej skuteczny. Jest bowiem możliwy ekumenizm „mniej skuteczny”, czyli pozorny, o skutkach przeciwnych do zamierzonych, a to dlatego, że istnieje pewne błędne pojęcie ekumenizmu. W tym niewłaściwym rozumieniu „ekumeniczne” byłoby każde pojawienie się wśród nas przedstawiciela jakiegokolwiek wyznania chrześcijańskiego i jakakolwiek forma spotkania z nim, niezależnie od późniejszych rezultatów. Dla zilustrowania skutków takiego pojęcia ekumenizmu podajmy przykład z prasy: „Wspólnota Ruchu Odnowy w Duchu Świętym opuściła Kościół rzymskokatolicki. Liczy kilkaset osób, niewiele mniej niż pół roku temu. Zarejestrowała się jako Kościół Chrześcijański”. Oto inna wiadomość z Biuletynu KAI: „Grupa, która wywodzi się z katolickiego Ruchu Odnowy w Duchu Świętym, zarejestrowała się w Urzędzie Miasta jako Stowarzyszenie Chrześcijańskie. Biskup ostrzega: przynależność do Stowarzyszenia jest równoznaczna z dobrowolnym odejściem od Kościoła katolickiego”.
Często uczestnicy wspomnianych wydarzeń wskutek stopniowej zmiany sposobu myślenia nie odczuwają w nich niczego dramatycznego, a nawet, prawdę mówiąc, nie widzą w tym nic specjalnie niestosownego. Wszystko to jawi się im jako forma uprawnionej wędrówki duchowej i witane bywa jako bardzo „ekumeniczne”. Warto więc pamiętać o tym, co pragnie zbudować z nas sam założyciel Kościoła, Jezus Chrystus: „Żyjąc prawdziwie w miłości, sprawmy, by wszystko rosło ku Temu, który jest Głową - ku Chrystusowi. Z Niego całe Ciało - zespalane i utrzymywane w łączności dzięki całej więzi umacniającej każdy z członków stosownie do jego miary - przyczynia sobie wzrostu dla budowania siebie w miłości” (Ef 4, 15-16). Dlatego spotkanie międzywyznaniowe, które przynosi mniej jedności, niż było jej poprzednio, nie zasługuje na nazwę „ekumenicznego”. Zgodnie z prostym sensem słów, których definicje łatwo znaleźć w encyklopedii, jest ono wtedy „antyekumeniczne”.
Katolicy mogą uczyć się od wolnych Kościołów optymizmu wiary
Ekumeniczne kontakty zawsze powinny obejmować również umiejętność uczenia się od partnera dialogu, nawet jeśli dalej trwają istotne różnice między nami. Taka postawa wynika jasno z przykładu św. Pawła Apostoła. Pisząc o tych Izraelitach, którzy nie przyjęli Jezusa jako Mesjasza, uczciwie jednak zauważa: „Muszę im jednak wydać świadectwo, że pałają żarliwością ku Bogu, nie opartą jednak na pełnym zrozumieniu” (Rz 10, 2). Zdanie to wypada nam często powtarzać: jakkolwiek dostrzegaliśmy brak pełnego zrozumienia prawd wiary u partnerów ekumenicznego dialogu, wypada też dostrzec często autentyczną, a niekiedy znacznie przewyższającą nasze zaangażowanie „żarliwość ku Bogu”.
Przykładem może służyć optymizm w sprawach ewangelizacji i przyszłości wiary rozmaitych grup niekatolickich, który niekiedy wypada przeciwstawić programowemu smętkowi samospełniających się proroctw niektórych kręgów katolickiej teologii o niewesołej (z konieczności podobno…) przyszłości chrześcijaństwa.
Oto na przykład słynny teolog holenderski doby soborowej Edward Schillebeeckx po opisaniu sytuacji współczesnego świata pisze: „Ciśnie się na usta pytanie: czy sytuacja, jaką naszkicowałem, prowadzi do kresu chrześcijaństwa? A może do końca tego, co nazywa się «konwencjonalnym chrześcijaństwem»?”[1] Najsłynniejszy teolog niemiecki ostatnich lat Karl Rahner orzekał o przyszłości: „Według wszelkiego prawdopodobieństwa nowa era Jezusa Chrystusa […] nie nastąpi już jutro. Wprost przeciwnie: chrześcijaństwo typu wiejskiego i indywidualistycznego […] jest w trakcie zanikania w tempie przyspieszonym”[2].nie jest tak źle, jak na Zachodzie”, „na razie nie widać aż tak głębokiego upadku”. Sformułowania takie szczególnie często można spotkać na przykład w co bardziej konserwatywnych tygodnikach katolickich. Ze słów takich wyziera mentalność dość dobrze oddana przez stary radziecki żart. Na pytanie: „Kiedy będzie lepiej?” w dowcipie tym padała odpowiedź: „Już było!” Mentalność ta wyraża się w przekonaniu, że lepiej „już było”, że nie można spodziewać się niczego dobrego po przyszłości. Jeśli jest dobrze, to tylko „na razie”, tylko „jeszcze”, gdyż wpływy ciemnej przyszłości do tej pory się nie ujawniły. Dobrze jest tylko dlatego, że jest tak, jak było „za starych, dobrych czasów”.
Natomiast jako przykład optymistycznej wizji ewangelicznej niech posłuży, też nieco humorystycznie nazwany, „rynkowy” model chrześcijaństwa[4]. Model ten stanowi pogłębienie tez słynnej książki Deana Kelley'ego, Why Conservative Churches Are Growing[5]. Wspólnoty kościelne, które są dogmatyczne co do wiary, rygorystyczne co do moralności, niechętne co do dostosowania się do nowoczesności, z powodzeniem spełniają funkcje religii: wyjaśniają znaczenie życia w kategoriach ostatecznych, czyli w perspektywie Bożej. (Kościół zielonoświątkowców) wzrósł liczebnie o 23 procent.
Triumf ewangelikalizmu to najważniejszy czynnik zjawiska nazwanego przez Finkego i Starka „ukościelnianiem Ameryki” (the churching of America): historia Ameryki to historia nieustannego wzrostu procentu ludności należącej do jakiegokolwiek Kościoła chrześcijańskiego. Poczynając od 17 procent w dobie rewolucji, do 37 procent na początku wojny secesyjnej, do 56 procent na początku XX wieku, do 62 w 1981 roku. Dlatego pierwszorzędnym symptomem życia amerykańskiego nie jest sekularyzacja, ale chrystianizacja. Żaden inny naród przemysłowego Zachodu nie przeżywał niczego podobnego: nowożytna historia chrześcijaństwa w Europie to nieustanna, pogłębiająca się marginalizacja monopolistycznych religii terytorialnych. Kościoły Europy Zachodniej nie umiały znaleźć miejsca na rynku idei dla swojego „produktu” pomimo wyrafinowanej teologii i prestiżu hierarchii.
Przykładem negatywnym są metodyści: po wojnie secesyjnej zmienili się w Kościół tradycyjny (established church), co spowodowało bardzo szybki regres tego Kościoła. Przykładem pozytywnym - baptyści z Południa, którzy dzięki swojemu konserwatyzmowi uniknęli tego losu. Również pozytywnym przykładem są katolicy, którzy w decydującym dla Kościoła katolickiego okresie lat 1850-1926 przyjęli wiele nowych sposobów animowania swoich wiernych i byli zdolni „ukościelnić” kolejne fale emigracji europejskiej.
[1] E. Schillebeeckx, Sacramentum salutis, Leipzig 1973, s. 211. [2] K. Rahner, O możliwości wiary dzisiaj, Kraków 1983, s. 202. [3] R. Finke i R. Stark, The Churching of America, 1776-1990: Winners and Losers In Our Religious Economy, Rutgers University Press, 1992. [4] Por. R. Finke i R. Stark, The Churching of America. [5] D. Kelley, Why Conservative Churches Are Growing, Mercer University Press 1986.
|