XIII.
Naród podzielony (1949-1990)
Dwa państwa niemieckie w poczekalni polityki światowej: ta formuła dobrze oddaje zasadniczą zmianę, jaka zaszła w rozumieniu „kwestii niemieckiej”. Zamiast jednych Niemiec europejskiego środka, od 1949 r. istniały dwa państwa niemieckie, obydwa na zagrożonych krańcach globalnych systemów i dlatego też każde z osobna faworyzowane przez dominujące mocarstwa, USA i Rosję Sowiecką. Zjawiska, jakie zachodziły w obydwu państwach niemieckich, w czasie zimnej wojny w mniejszym lub większym stopniu występowały we wszystkich państwach Europy. Koncert europejski umilkł. Presja obydwu wrogich mocarstw na własny obóz sprawiała, że zanikało dążenie państw narodowych do akcentowania swej odrębności. Poza tym po eksplozji bomby atomowej nad Hiroszimą 6 sierpnia 1945 r. i pierwszej sowieckiej bomby atomowej w sierpniu 1949 r. suwerenność państwowa została na nowo zdefiniowana. Odtąd swobodę działania w przypadku konfliktu zbrojnego zdawały się mieć już tylko mocarstwa nuklearne, natomiast suwerenność poszczególnych państw Europy zależała od mocarstwa, które rozpinało swój parasol nuklearny nad własną sferą interesów i dyktowało, jakie stosunki wewnętrzne, polityczne, ideologiczne i gospodarcze miały pod tym parasolem panować. Tradycyjne prawo do samostanowienia państw narodowych zdominowała polityka dwubiegunowa, dominująca pod względem militarnym, ideologicznym i ekonomicznym. Stalin postawił sprawę jasno w rozmowie z komunistami jugosłowiańskimi już wiosną 1945 r.: „To nie jest taka wojna, jaką znamy z przeszłości; kto zdobywa ja-
178
kies terytorium, ten narzuca mu także własny system społeczny. Każdy wprowadza własny system tak daleko, jak zdoła dotrzeć jego armia. Inaczej być nie może”.
W ten sposób podział Europy stał się warunkiem utrzymania pokoju światowego, jaki zrodził się w wyniku drugiej wojny. Chwiejna równowaga supermocarstw mogła przetrwać tylko przy wzajemnym respektowaniu istniejących granic i sfer wpływów. Podwójne Niemcy tworzyły główny filar, Berlin zaś stał się zwornikiem światowej architektury bezpieczeństwa, której naruszenie wywołałoby wybuch trzeciej wojny światowej. Tak więc Niemcy były w osobliwy sposób zarówno podzielone, jak i połączone: rozdarte na dwa państwa, należące do wzajemnie przeciwstawnych bloków. Z drugiej jednak strony cztery zwycięskie mocarstwa przywiązywały najwyższą wagę do swej odpowiedzialności za Niemcy jako całość: nawet sowieckie oddziały okupacyjne, ku wielkiemu niezadowoleniu rządu NRD, aż do lat osiemdziesiątych zachowały nazwę Zachodnia Grupa Sowieckich Sił Zbrojnych w Niemczech. Dlatego też we wszystkich kwestiach politycznych dotyczących Niemiec, jak choćby stacjonowania oddziałów na ziemi niemieckiej, wielcy alianci mieli ostatnie słowo, a suwerenność obydwu państw niemieckich musiała pozostać ograniczona. Im bardziej rzeczy się zmieniają, tym bardziej pozostają takie same: w strefie napięć między wielkimi potęgami Niemcy stały się polem militarnej koncentracji, militarnych rozstrzygnięć w przypadku wojny, ale stanowiły także strategiczne przedpole dyplomatycznych kompromisów zażegnujących groźbę konfliktu zbrojnego. Był to nowy wariant dawnej roli państwa europejskiego środka, jaką Niemcy pełniły po zakończeniu wojny trzydziestoletniej.
21 września 1949 r. trzej Wysocy Komisarze zachodnich mocarstw okupacyjnych wezwali do siebie kanclerza RFN, żeby uroczyście wręczyć szefowi rządu nowej republiki statut okupacyjny, zawierający normy prawne, które — obok bońskiej Ustawy Zasadniczej — miały regulować funkcjonowanie państwa. Żeby dobitnie ukazać wzajemne relacje, trzej reprezentanci aliantów mieli stać w czasie ceremonii na czerwonym dywanie, podczas gdy delegacji niemieckiej wyznaczono miejsce poza dywanem. Kilka dni wcześniej Konrad Adenauer został wybrany na urząd kanclerski najmniejszą z możliwych większością głosów
179
przez nowo utworzony pierwszy niemiecki Bundestag. Jego gabinet składał się z polityków Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej, Wolnej Partii Demokratycznej oraz Partii Niemieckiej, hanowerskiego ugrupowania chłopsko-konserwatywnego, które później miało zostać wchłonięte przez CDU. Socjaldemokraci pod przywództem Kurta Schumachera znaleźli się na ławach opozycji. Nowy kanclerz, uprawomocniony w demokratycznych wyborach, ani myślał zgodzić się na to, by Wysocy Komisarze traktowali go z góry, i bez wahania stanął na dywanie. Krok Adenauera przyjęto z kwaśnosłodką miną; nowy kanclerz niemiecki wyraźnie dał do zrozumienia, że zamierza skorzystać ze swoich uprawnień.
Jednak w polityce zagranicznej, o czym Adenauer dobrze wiedział, uprawnienia te były mocno ograniczone. Jak podkreślił już w swym pierwszym oświadczeniu rządowym z 20 września 1949 r., chodziło mu w pierwszym rzędzie o to, by bezsilną, na zewnątrz reprezentowaną przez zwycięskie mocarstwa Republikę Federalną Niemiec możliwie szybko zintegrować ze „światem zachodnioeuropejskim” i osiągnąć suwerenność, bezpieczeństwo militarne oraz zdolność samodzielnego działania. Także pod względem kulturalnym i duchowym to kadłubowe państwo raz na zawsze miało zostać związane z Zachodem, by wykluczyć na przyszłość ryzyko, że —jak bywało wcześniej — będzie ono zmuszone uprawiać politykę lawirowania między Wschodem a Zachodem lub że znajdzie się w cieniu Związku Sowieckiego. Silny związek z Zachodem, do którego dążył Adenauer, miał rozwiązać także konflikt niemiecko-francuski i uczynić z Niemiec godnego zaufania partnera politycznego. Pierwszy kanclerz RFN był przekonany, że dopiero po osiągnięciu takiej bezpiecznej pozycji możliwe będzie rozwiązanie kwestii niemieckiej na drodze ponownego zjednoczenia.
Kierunek rozwoju polityki światowej sprzyjał realizacji celów Adenauera. Punktem kulminacyjnym zimnej wojny stała się wojna gorąca. 25 czerwca 1950 r. komunistyczna Korea Północna zaatakowała południe kraju. Mężowie stanu świata zachodniego mieli wrażenie, że Kreml rozpoczął globalną ofensywę, która grozi wybuchem trzeciej wojny światowej. Nieodwracalna demilitaryzacja Niemiec, która była jednym z najważniejszych celów wojennych aliantów, okazała się teraz
180
nieaktualna, zwłaszcza że w Niemczech Wschodnich już od dawna istniała armia pod mylącą nazwą Skoszarowanej Policji Ludowej. Czy można było mieć pewność, że nie przygotowywała ona agresywnych planów na wzór Korei Północnej? Właściwą reakcją zdawało się więc utworzenie Europejskiej Wspólnoty Obronnej (EWO), ponadnarodowej zachodnioeuropejskiej organizacji wojskowej ze zintegrowanymi kontyngentami oddziałów Francji, Włoch, państw Beneluksu, a także RFN. Już w maju 1950 r. Bonn zaczęło potajemnie snuć plany utworzenia armii zachodnioniemieckiej. Rokowania były długie i mozolne, napotykały opór we wszystkich uczestniczących krajach. W dodatku Adenauer obstawał przy „traktacie w sprawie Niemiec” (Deutschlanduertrag), którego celem było równouprawnienie RFN w ramach sojuszu.
Nie wszyscy byli zwolennikami bezwarunkowej integracji RFN z Europą Zachodnią. W każdej dużej partii, od rządzącej CDU po opozycyjną SPD, można było znaleźć polityków, którzy pragnęli uniezależnienia od bloku zachodniego i za cenę zmniejszonej suwerenności dążyli do stworzenia zjednoczonych, pozostających poza globalnymi blokami, neutralnych Niemiec, które stanowiłyby bufor pomiędzy uczestnikami zimnej wojny. Wiosną 1952 r. szansa na takie rozwiązanie zdawała się być w zasięgu ręki: w kilku notach do mocarstw zachodnich i do rządu federalnego Stalin proponował zjednoczenie obu państw niemieckich w jedne neutralne Niemcy pod wspólną kontrolą wszystkich sojuszników, ze słabymi własnymi siłami zbrojnymi i ustrojem demokratycznym, który miałby się opierać wyłącznie na „demokratycznych i miłujących pokój partiach” — cokolwiek by to mogło znaczyć z sowieckiego punktu widzenia. Zachodnie mocarstwa odrzuciły propozycję Stalina, a rząd federalny przyłączył się do nich bez żadnych zastrzeżeń — uczynił to w przekonaniu, że zachodnia integracja Niemiec jest ważniejsza niż utworzenie jednego, ale słabego, rozdartego między Wschodem i Zachodem państwa niemieckiego. Zresztą gdyby nawet rząd federalny zapatrywał się na tę kwestię inaczej, to i tak prawo ostatecznej decyzji należało do Waszyngtonu, Londynu i Paryża.
Czy zmarnowano wówczas szansę na niemiecką jedność? Dyskusja nad tą kwestią toczy się po dzień dzisiejszy i nie za-
181
kończy się, dopóki nie zostaną otwarte wszystkie archiwa sowieckie i wyjaśnione rzeczywiste zamiary Związku Sowieckiego. Prawdopodobnie jednak decyzja aliantów opierała się na trafnych założeniach; sowiecka kampania dyplomatyczna odbyła się w decydujących miesiącach przed przystąpieniem RFN do zachodnich wspólnot wojskowych i gospodarczych, i niemal wszystko przemawia za tym, że Stalinowi szło o to, żeby w ostatnim momencie uniemożliwić zachodnią integrację RFN i utworzenie Europejskiej Wspólnoty Obronnej. Szansa osiągnięcia jedności przez utworzenie neutralnych Niemiec nie została zmarnowana, ponieważ w rzeczywistości nigdy nie istniała.
Układ w sprawie EWO został podpisany 26 maja 1952 r., nie mógł jednak wejść w życie, ponieważ w dwa lata później francuskie Zgromadzenie Narodowe odmówiło jego ratyfikacji — dla większości deputowanych oznaczał on zbyt daleko posuniętą rezygnację Francji z własnej suwerenności. Ale procesu integracji Niemiec Zachodnich z zachodnim systemem sojuszów nie dało się już powstrzymać. 5 maja 1955 r. nabrały mocy Układy Paryskie, z których najważniejszy regulował kwestię przystąpienia RFN do Paktu Północnoatlantyckiego (NATO). NATO powołano do życia 4 kwietnia 1949 r. jako sojusz militarny Kanady, Wielkiej Brytanii, Francji, Islandii, Norwegii, Danii, Włoch, Portugalii i państw Beneluksu pod przywództwem USA. Pakt powstał po to, żeby „każdy zbrojny atak na jedno lub kilka państw-sygnatariuszy w Europie lub w Ameryce Północnej [można było uznać] za atak na nie wszystkie” i udzielać sobie wzajemnego wsparcia wojskowego. W 1952 r. do Paktu przystąpiły Grecja i Turcja. Z niemieckiej perspektywy członkostwo w NATO oznaczało nie tylko bezpieczeństwo, lecz również powrót do suwerenności, która została zagwarantowana przez mocarstwa zachodnie we wchodzącym jednocześnie w życie „traktacie w sprawie Niemiec”. Była to jednak suwerenność ograniczona, jako że zwycięskie mocarstwa II wojny światowej zachowywały prawo weta we wszelkich kwestiach polityki niemieckiej, jak również prawo do stacjonowania swoich oddziałów na ziemi niemieckiej. Ponadto Niemcy Zachodnie rezygnowały z posiadania wielu systemów broni strategicznych z bronią atomową włącznie. Alianci widzieli przystąpienie RFN do NATO w nieco innej perspektywie; sekretarz generalny NATO, lord Ismay, stwierdził, że
182
celem sojuszu jest „to keep the Americans in, the Rassians oat and the Germans down” — utrzymać Amerykanów w Europie, Rosję poza nią, a Niemców w karbach.
Była to nauka, jaką wyciągnięto z historii XX w.: aby poskromić i oswoić Niemcy, tę nieobliczalną potęgę europejskiego środka, nie wolno było ich wykluczać ze wspólnoty narodów i upokarzać — to był zasadniczy błąd ładu pokojowego z 1919 r. Teraz chodziło o to, by Niemcy — czyli na razie Niemcy Zachodnie — tak silnie zintegrować ze wspólnotą zachodnią, aby tej integracji już nigdy, nawet w zmienionej sytuacji politycznej, nie można było cofnąć. Dotyczyło to nie tylko aspektów militarnych, lecz także gospodarczych i politycznych. Jednoczenie się Europy (Zachodniej) wynikało z fatalnych doświadczeń Europejczyków w tym stuleciu i ze zrozumienia faktu, że powiązanie interesów ekonomicznych, wojskowych i politycznych wymaga odejścia od izolacjonistycznej polityki państw narodowych.
Kiedy Winston S. Churchill domagał się w swym zuryskim przemówieniu z 16 grudnia 1946 r. stworzenia „Zjednoczonych Stanów Europy”, które — co w owym czasie było jeszcze ideą szokującą — miały się opierać na partnerstwie między Francją a Niemcami, nie włączał jeszcze Wielkiej Brytanii. Koncepcja ta mieściła się w ramach klasycznej brytyjskiej polityki balance of power, która przez system paktów zmierzała do powstrzymania niepokojów wstrząsających Europą przed bramami Anglii, tak aby ta ostatnia mogła poświęcić się realizacji własnych celów zamorskich. Ale załamanie się zarówno brytyjskiej, jak i francuskiej potęgi kolonialnej w latach pięćdziesiątych wyraźnie dowiodło, że epoka europejskiego panowania nad światem zakończyła się raz na zawsze, że Europa jest zdana na siebie, a znaczącą pozycję w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi może zachować tylko wówczas, jeśli połączy i skoncentruje swe siły. Pierwszym krokiem w kierunku gospodarczej jedności Europy było utworzenie Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali w 1951 r., która produkcję stali i wydobycie węgla we Francji, w Niemczech, Włoszech, Holandii, Belgii i Luksemburgu podporządkowała jednemu wspólnemu urzędowi. 25 marca 1957 r. nastąpiło połączenie tych sześciu krajów w Europejską Wspólnotę Gospodarczą (EWG) i Europejską Wspólnotę Energii Atomowej
183
(EURATOM). Zwieńczeniem europejskiego procesu zjednoczeniowego stała się w końcu Unia Europejska (UE) ze swym potężnie rozbudowanym systemem komisji, rad, dyrektoriatów naczelnych i biurokratów oraz Parlamentem Europejskim w Strasburgu. Dla dzisiejszego obserwatora tamten świat pionierów gubi się gdzieś w zamierzchłej przeszłości; pełen nadziei patos, jaki towarzyszył pierwszym krokom zmierzającej do jedności Europy, wydaje się dzisiaj nie mniej zdumiewający niż oczywista gotowość wszystkich zaangażowanych wówczas państw do rezygnacji z narodowej samodzielności w imię osiągnięcia tego celu. Głębokość zmian, jakie zaszły w świecie, stała się widoczna, kiedy kanclerz RFN Konrad Adenauer i francuski prezydent Charles de Gaulle (1890-1970) po zawarciu układu o współpracy niemiecko-francuskiej 22 stycznia 1963 r. odbierali wspólną paradę oddziałów niemieckich i francuskich na polach Szampanii, przesiąkniętych krwią tak wielu bitew niemiecko-francuskich. W ciągu kilku lat nastąpiło przejście od odwiecznej wrogości do wspólnoty losów — po stuleciach straszliwych zmagań niemiecko-francuskich była to głęboka cezura w historii Europy.
Fakt, że wspólnota państw zachodnich po II wojnie światowej przyjęła do swego grona RFN, miał dalekosiężne konsekwencje. Dzięki amerykańskiemu poparciu dla rządu Adenauera nowa demokracja niemiecka od samego początku cieszyła się znacznym prestiżem także w polityce wewnętrznej. Po raz pierwszy w niemieckiej historii „być demokratą” znaczyło tyle, co „odnosić sukcesy”. Kto wie, jak potoczyłyby się losy pierwszej demokracji niemieckiej, Republiki Weimarskiej, gdyby Ebert, Stresemann, a nawet jeszcze Bruning cieszyli się taką przychylnością aliantów jak Konrad Adenauer po II wojnie światowej. Właśnie owa przychylność w dużej mierze przyczyniła się do sukcesu demokracji zachodnioniemieckiej. Ale decydującą rolę odegrał „cud gospodarczy”.
Początkowo niewiele wskazywało na zbliżający się boom gospodarczy. Zimą 1949-1950 panowało masowe bezrobocie, przypominające najgorsze lata Republiki Weimarskiej, a zniesienie — istniejącego od 1939 r. — racjonowania żywności możliwe było dopiero w marcu 1950 r. Wojna koreańska stworzyła jednak pomyślną koniunkturę gospodarczą, która przyczyniła się
184
także do ożywienia gospodarki niemieckiej. Istniały ogromne nie zaspokojone potrzeby w dziedzinie dóbr konsumpcyjnych, przemysł, przeżywający zastój w wyniku zniszczeń wojennych i demontażu, zaczął więc inwestować znaczne środki w nowoczesne urządzenia produkcyjne, plan Marshalla zapewniał niezbędny kapitał, a ponieważ najważniejsi zagraniczni konkurenci gospodarczy, USA i demokracje zachodnioeuropejskie, musieli przestawić swój potencjał przemysłowy na produkcję zbrojeniową, niemiecki eksport mógł wkroczyć na rynki światowe. Tak więc ostatecznie opłaciła się polityka związków zawodowych, które w pierwszych latach istnienia RFN wstrzymywały się z żądaniami płacowymi, dzięki czemu tempo wzrostu płac było nieco niższe niż wzrost produktu krajowego — a mimo to płace pracobiorców wzrastały rocznie przeciętnie o 5%. Po największej klęsce w całej swej historii Niemcy przeżywali okres największego rozkwitu gospodarczego.
Rząd federalny wykorzystywał tę gospodarczą koniunkturę, żeby w dziedzinie polityki społecznej podjąć kroki wręcz rewolucyjne: ustawa zaopatrzeniowa (Versorgungsgesetz) z 1950 r. pozwoliła pomóc trzem milionom poszkodowanych w wyniku wojny. Ustawa o wyrównaniu ciężarów (LastenaiLsgleich) uruchomiła nie znany dotychczas system rekompensat, które miały wynagrodzić straty, jakie część obywateli poniosła wskutek wojny, wypędzenia i wywłaszczenia we wschodnich i środkowych Niemczech.
Ustawa o wypędzonych, ustawa o statusie zakładów, ustawa o odszkodowaniach, reforma rent, wypłacanie pensji w przypadku choroby, zasiłki wychowawcze: dzisiejsze państwo socjalne pochodzi z ery Adenauera, z okresu, kiedy wierzono, że rozwój gospodarczy nie ma żadnych granic i po wsze czasy pozwoli finansować wszelkie zobowiązania.
Wewnętrzna stabilność demokracji niemieckiej w dużej mierze wynikła z „cudu gospodarczego” i polityki socjalnej lat pięćdziesiątych. Społeczeństwo zachodnioniemieckie liczyło 47 milionów ludzi; 10 milionów wypędzonych z niemieckich terenów wschodnich, z Czechosłowacji i Węgier zostało zasymilowanych, podobnie jak później jeszcze 3 miliony uciekinierów z NRD. Istniały wprawdzie partie skrajnie lewicowe i prawicowe, nie miały one jednak żadnych poważniejszych szans w zetknię-
185
ciu z przemożnym wpływem fali demokratyzacji, w dodatku tak atrakcyjnej pod względem ekonomicznym, jaka przetaczała się przez RFN. „Bonn to nie Weimar”, powiedzenie to stało się formułą sukcesu, tej zagadkowej przemiany narodu w ciągu półwiecza — namiętności, fanatyzmy, epileptyczne drgawki Republiki Weimarskiej, 22 miliony głosów, jakie komuniści i narodowi socjaliści otrzymali jeszcze w marcowych wyborach roku 1933, wszystko to rozpłynęło się w niebycie. Zamiast tego istniała Republika Bońska: cud stabilności, beznamiętna, rozsądna, rzeczowa i dość nudna. Dwa slogany, dzięki którym CDU Konrada Adenauera i skutecznego ministra gospodarki Ludwiga Erharda (1891-1977) wygrywała wybory za wyborami, brzmiały: „Dobrobyt dla wszystkich” i „Żadnych eksperymentów”. Obywatele mieli dość polityki — „sceptyczna generacja”, jak stwierdzali socjolodzy — wycofywali się w sferę zasłużonego prywatnego szczęścia, inwestowali we własne domy, volkswageny garbusy i wakacje na Majorce, pozostawiając państwo w rękach patriarchy w bońskim pałacu Schaumburg. Przedstawiciele życia kulturalnego Niemiec Zachodnich, od stowarzyszenia literatów „Grupa 47” po wydawców opiniotwórczych czasopism, jak „Der Spiegel” czy „Die Zeit”, na ogół widzieli siebie w roli duchowej opozycji wobec państwowości, która wydawała się im tępo materialistyczna i konserwatywna. W gruncie rzeczy nie było to zjawisko nowe — kulturalna scena Republiki Weimarskiej jak i awangarda cesarskiej Rzeszy pojmowały swoją rolę w taki sam sposób, zresztą przeciwstawienie „ducha” i „władzy” wydaje się zasadniczym motywem europejskiej współczesności. Ale spoglądając wstecz, stwierdzamy z zaskoczeniem, jak bardzo pozbawione siły i epigońskie wydają się zjawiska kulturalne RFN w porównaniu z okresem weimarskim; nieliczne wyjątki, jak poeta Paul Celan czy powieściopisarz Günter Grass, to twórcy, którzy najczęściej przywędrowali ze wschodnich krańców Europy.
Drugie niemieckie państwo, Niemiecka Republika Demokratyczna, niewiele mogło przeciwstawić atrakcyjności tego modelowego sukcesu. NRD była najdalej wysuniętą forpocztą sowieckiego obszaru władzy, dlatego zarówno Stalin, jak i jego następcy uważali ją za strategiczną podporę systemu. Jej utworzenie w 1949 r. było więc jedynie z pozoru reakcją na utworzenie Republiki Federalnej Niemiec. Prezydentem NRD został ko-
186
munista Wilhelm Pieck (1876-1960), premierem były socjaldemokrata Otto Grotewohl (1894-1964) — obaj należeli do SED. Rzeczywistym przywódcą kraju, jeśli pominąć sowieckich „przyjaciół”, był jednak pierwszy wicepremier, Walter Ulbricht (1893--1973), który krok po kroku przejmował wszystkie kluczowe pozycje w partii i państwie. Prawomocność NRD od samego początku była słaba. Wprawdzie obietnica wprowadzenia socjalizmu obudziła wielkie nadzieje wśród idealistycznie nastawionych obywateli, zabrakło jednak wolnych wyborów, a także sukcesów gospodarczych; w całym zaś życiu społecznym i politycznym dominowały wzory sowieckie. SED, na której czele stało Biuro Polityczne Komitetu Centralnego (KC), kontrolowała państwo i społeczeństwo oraz kierowała planową gospodarką państwową. Utworzone w 1950 r. Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa, podobnie jak w Moskwie zorganizowane w wojskowym stylu, starało się zdławić w zarodku wszelką opozycję, pokrywając kraj gęstą siatką szpicli i aresztując „wrogów państwa” — powołując się przy tym na mgliste podstawy prawne, a często nawet nie dbając o zachowanie pozorów legalności. Zmilitaryzowanie życia publicznego wykraczało poza potrzeby Narodowej Armii Ludowej i służyło, podobnie jak rytuały wybujałego kultu państwowego, politycznej uniformizacji społeczeństwa. Mimo wielkich wysiłków obywateli NRD ich standard życiowy oraz jakość wytwarzanych produktów pozostawały znacznie poniżej poziomu zachodniego. Produkcja zakładów „ludowych” (uolkseigene Betriebe) oraz gospodarstw rolnych między Odrą a Łabą spadła znacznie poniżej stanu sprzed wojny — a przecież gospodarka NRD uchodziła za najwydajniejszą w obrębie Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (RWPG), wschodniego odpowiednika Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej.
Druga konferencja partyjna SED w lipcu 1952 r. zapowiadała budowę socjalizmu w warunkach „zaostrzającej się walki klasowej”. Więzienia zapełniły się ofiarami arbitralnych orzeczeń sędziowskich, przymusowa kolektywizacja gospodarstw rolnych, likwidacja mieszczańskiej klasy średniej i jednostronny rozwój przemysłu ciężkiego szły w parze z drastycznymi podwyżkami cen i dziesięcioprocentową podwyżką norm produkcyjnych dla robotników przemysłowych. Radykalny kurs Ulbrichta wydał się Moskwie zbyt ryzykowny. Na polecenie Krem-
187
la w czerwcu 1953 r. trzeba było pośpiesznie anulować te decyzje, przy czym „przywódcy klasy robotniczej” zapomnieli o robotnikach, którym nie obniżono norm. 17 czerwca 1953 r. za-strajkowali najpierw robotnicy zatrudnieni przy budowie berlińskiej Alei Stalina, prestiżowego przedsięwzięcia NRD. Ruch strajkowy błyskawicznie rozprzestrzenił się na inne obszary przemysłowe. Początkowo przeważały żądania gospodarcze i socjalne, jednak nastroje prędko zmieniły się w powszechną wrogość wobec reżimu SED; żądano swobody działania partii zachod-nioniemieckich także w Niemczech Wschodnich, likwidacji granic między strefami oraz przeprowadzenia wolnych i tajnych wyborów. Ruch strajkowy przekształcił się w narodowy ruch powstańczy; reżim SED mógł się utrzymać tylko dzięki wsparciu sowieckich czołgów, które zdławiły protest. Jednak przy całym rozgoryczeniu ludności NRD powstanie nie zakończyło się kompletnym fiaskiem. Zarówno społeczeństwo, jak i reżim poznały własne słabe i mocne strony, SED wiedziała teraz, gdzie leżą granice jej władzy i jak ważne dla przetrwania dyktatury partyjnej jest zaopatrzenie ludności w podstawowe dobra materialne. Cały świat mógł się przekonać, że komunistyczna władza w NRD przestałaby istnieć, gdyby w krytycznej sytuacji po raz kolejny nie wyjechały na ulice sowieckie czołgi.
Jasne stało się również, że NRD nie miała szans w bezpośrednim współzawodnictwie z RFN o wykazanie swej prawomocności. Kiedy w dodatku zrozumiano, że integracja RFN w ramach zachodniego systemu bezpieczeństwa jest nieodwracalna, Związek Sowiecki już w 1955 r. przyjął nową koncepcję, zgodnie z którą rozwiązaniem „kwestii niemieckiej” miało być istnienie dwóch państw niemieckich o różnym ustroju społeczno-politycznym. Wykluczało to ponowne zjednoczenie Niemiec poprzez integrację z Zachodem. Odpowiadała temu zmiana polityki Niemieckiej Republiki Demokratycznej, która, wyraźnie dostrzegając własną niższość w polityczno-ekonomicznym współzawodnictwie z Republiką Federalną Niemiec, odrzucała możliwość ponownego zjednoczenia w istniejących warunkach. Od 1974 r. NRD oficjalnie uznawała się za „naród socjalistyczny” w „socjalistycznym państwie niemieckim”, kategorycznie wykluczając wspólnotę narodową z mieszkańcami Zachodnich Niemiec — przynajmniej dopóty, dopóki również w RFN nie zapanuje ustrój socjalistyczny.
188
W rzeczywistości jednak światła Berlina Zachodniego przyciągały mieszkańców NRD w sposób niemal magiczny, tak że strumień uciekinierów przekraczających granicę między sektorami wciąż przybierał na sile, osiągając w 1961 r. liczbę l 650 000 ludzi: odpowiadało to ogólnej liczbie mieszkańców Berlina Wschodniego. Związek Sowiecki nie mógł się na dłuższą metę pogodzić z tym „głosowaniem nogami” (Lenin). Bardziej niebezpieczna od utraty obywateli i siły roboczej była utrata twarzy, na jaką dzień w dzień narażał się „realny socjalizm”. W październiku 1958 r. nowy władca na Kremlu, Nikita Chruszczow, zażądał wycofania się zachodnich aliantów z Berlina i kontroli dróg dojazdowych przez terytorium NRD; Berlin miał być „wolnym miastem”. W tej sytuacji rząd USA z prezydentem Johnem F. Kennedym sformułował trzy essentials dla Berlina: wolność mieszkańców, prawo stacjonowania zachodnich oddziałów i swobodny dostęp do miasta drogą powietrzną, wodną oraz siecią kolei i autostrad. Wojna nerwów stawała się coraz gorętsza, aż w nocy z 12 na 13 sierpnia 1961 r. żołnierze NRD i członkowie formacji paramilitarnych rozciągnęli wokół wolnej części Berlina zasieki z drutu kolczastego i wykopali rowy. W ciągu następnych tygodni wyrósł tam solidny betonowy mur. Ten, kto teraz próbował uciec do Berlina Zachodniego, ryzykował utratę życia w gradzie kuł strażników granicznych.
Pomijając zabójcze skutki, jakie spowodowało wzniesienie muru i jego odstraszające oddziaływanie, trzeba stwierdzić, że stworzył on klarowną sytuację. Jego budowa oznaczała jednostronne złamanie statusu Berlina, czemu zachodni sojusznicy nie mogli zapobiec, chyba że za cenę wojny. Kryzys kubański w 1962 r., w czasie którego świat stanął na krawędzi wojny nuklearnej, sprawił, że sytuacja stała się jeszcze klarowniejsza: ceną za pokój była nienaruszalność obustronnych stref wpływów. Mocarstwom światowym zaczęło teraz przyświecać hasło: odprężenie zamiast konfrontacji. Republika Federalna Niemiec ze swoim roszczeniem do ponownego zjednoczenia i wyłącznego reprezentowania wszystkich Niemców, dotychczas najwierniejszy sojusznik USA przeciw Związkowi Sowieckiemu, stawała się coraz większą przeszkodą dla kompromisu między supermocarstwami. Doktryna Hallsteina, zgodnie z którą RFN karała zerwaniem stosunków dyplomatycznych każdy kraj, który wy-
189
słał swych dyplomatów do Berlina Wschodniego, okazała się ślepą uliczką. Zwłaszcza w świecie arabskim, który przez pewien czas więcej obiecywał sobie po wsparciu Związku Sowieckiego niż po prezentach z Bonn, wzrastała gotowość do uznania NRD kosztem zerwania stosunków z Republiką Federalną Niemiec.
Również w polityce wewnętrznej wszystko wskazywało na bliską zmianę. Wraz z ustąpieniem „Starego” w październiku 1963 r. era Adenauera dobiegła końca. Jego następca, popularny „ojciec cudu gospodarczego” Ludwig Erhard, wygrał wybory do Bundestagu 19 września 1965 r. — CDU, wspólnie z bawarską partią siostrzaną CSU, zabrakło do uzyskania absolutnej większości tylko czterech głosów. Liczba mandatów koalicyjnej partii FDP zmniejszyła się o jedną czwartą, podczas gdy SPD, prowadzona przez charyzmatycznego kandydata na kanclerza Willy'ego Brandta (1913-1991), znacznie poprawiła stan posiadania. Erhardowi nie udało się jednak przekształcić sukcesu wyborczego w stabilną politykę. Zwycięstwo w wyborach zawdzięczał przede wszystkim kosztownym prezentom, jakie w ramach polityki socjalnej rozdawał wyborcom; wydatki państwa rosły szybciej niż produkt społeczny, recesja w gospodarce zaostrzyła trudności budżetowe, i Erhard, który kiedyś z odwagi konsumowania uczynił hasło wyborcze, zmuszony był teraz — całkiem bezskutecznie — głosić konieczność zachowania umiaru. Jego gabinet w końcu upadł, ponieważ FDP nie chciała ponosić współodpowiedzialności za deficyt budżetowy i 27 października 1966 r. opuściła koalicję rządową.
Potem nadszedł czas rządów wielkiej koalicji CDU/CSU i SPD z kanclerzem CDU Kurtem Georgiem Kiesingerem (1904-1994), ale było to jedynie rozwiązanie przejściowe. Wprawdzie w polityce gospodarczej rząd odnosił sukcesy — przezwyciężono recesję, a nowe mechanizmy sterowania gospodarką przyczyniły się do wsparcia i stabilizacji rozwoju. Lecz sojusz ten był zbyt heterogeniczny, by przetrwać. W polityce niemieckiej i wschodniej SPD była gotowa pójść za wskazującymi na odprężenie sygnałami z Moskwy, Waszyngtonu i Paryża i zaakceptować „stan realny” — pogodzić się z podziałem kontynentu, a tym samym również Niemiec, oraz zawrzeć kompromis („uregulowane istnienie obok siebie”) z NRD. Rząd Kiesingera poczynił nawet pewne kroki w tym kierunku, praktycznie od-
190
rzucając „doktrynę Hallsteina” przez podjęcie stosunków dyplomatycznych z Rumunią i Jugosławią oraz szukając możliwości bezpośredniego dialogu z Moskwą. W maju 1967 r. gabinet rządowy RFN postanowił ponadto przyjmować noty rządu NRD i udzielać na nie odpowiedzi. Jednak dla licznych polityków unijnych, zwłaszcza elit CSU, ten nowy realizm szedł zbyt daleko. Kanclerz Kiesinger przez pewien czas kontrolował rozbieżne tendencje członków swego gabinetu, ćwicząc się w sztuce „wyłączania” problemów.
Zdawało się, że w martwym punkcie utknęła nie tylko polityka niemiecka i wschodnia, lecz również cała nawa państwowa. Na początku lat sześćdziesiątych klimat polityczny i kulturalny w Niemczech Zachodnich uległ gruntownej zmianie. Nowemu pokoleniu wartości rodziców wydawały się anachroniczne i podejrzane: znów pojawił się typowy dla niemieckiej historii konflikt pokoleń, powracający co pięćdziesiąt lat, czy to w okresie poprzedzającym wybuch rewolucji marcowej 1848 r., czy to w epoce fin de siécle'u, czy też w Republice Weimarskiej. Po raz kolejny młode pokolenie było przekonane, że dłużej nie zniesie pragmatyczno-oświeconego, pozbawionego złudzeń, gotowego do kompromisu myślenia ojców i matek, zorientowanego na osiągnięcie tego, co możliwe. Pragmatyzm ery Adenauera, konserwatywne fundamenty polityki wczesnych Niemiec Zachodnich, w których wielu urzędników, sędziów i dyplomatów z okresu nazizmu mogło kontynuować swoje kariery, kulturalna stagnacja jako odwrotna strona sukcesu gospodarczego, dziesięciolecia tabuizowania i potępiania idei lewicowych i radykalnych, nieposkromiony materializm epoki, w której wyrzeczenia i wewnętrzne oraz zewnętrzne spustoszenia okresu wojennego i powojennego były kompensowane przez prawdziwe upojenie konsumpcją — wszystko to spotkało się teraz z bezwzględną fundamentalną krytyką. Podobnie jak na początku XX w. nastąpiła spóźniona reakcja po industrializacji Europy, która zaowocowała radykalnymi koncepcjami życia alternatywnego, tak i w latach sześćdziesiątych zdawało się, że dopiero następna generacja uświadomiła sobie całą potworność ery narodowego socjalizmu i jej zbrodni. Społeczeństwo zachodnioniemieckie objął silny nurt odnowy moralnej: szczególnie inteligencja, młodzież studiująca, intelektualne kręgi opi-
191
niotwórcze, nauczyciele, profesorowie i dziennikarze zapragnęli teraz stawić opór, na który nie zdobyli się ojcowie i matki, i niejako ex post uwolnić się od winy i uwikłań najnowszej historii niemieckiej.
Śmierć studenta, który 2 czerwca 1967 r. został przypadkowo zastrzelony przez policjanta podczas demonstracji przeciw wizycie perskiego szacha w Berlinie, wyzwoliła falę protestów, która w imię szczytnych ideałów moralnych antyfaszyzmu przetoczyła się przez całe Niemcy: należało rozsadzić „zaskorupiałe struktury”, zdemaskować instytucje liberalnej demokracji jako bastiony „codziennego faszyzmu", zastąpić „charakterystyczne maski establishmentu” oświeconą „antyelitą”. Przez kilka lat na uniwersytetach i w innych miejscach dochodziło do przypominających wojnę domową ekscesów wywołanych przez Opozycję Pozaparlamentarną (APO); Marks i Lenin, którzy w Europie Wschodniej dawno już spadli do roli anachronicznych, cynicznie wykorzystywanych bożków, przeżywali na liberalnym Zachodzie krótką drugą młodość. Jednak iskra nie wznieciła pożaru, ponieważ robotnicy, zgodnie z marksistowskimi nadziejami wiodąca klasa nowego społeczeństwa socjalistycznego, mieli do stracenia znacznie więcej niż kajdany, oraz dlatego, że marzenie o rewolucji kulturalnej w RFN na wzór maoistowskich Chin było groteskowym, nierealnym dziwactwem. APO szybko rozpadła się na wiele sekt politycznych, które znalazły swe miejsce po części w ruchu pokojowym końca lat siedemdziesiątych, po części w terrorystycznych ugrupowaniach podziemnych.
Ale ogólny nastrój w kraju uległ zmianie, co uwidoczniło się w czasie wyborów do Bundestagu 28 września 1969 r., w których SPD, prezentująca się jako partia przemian w przeciwieństwie do rządzącej CDU, po raz pierwszy w swej historii przekroczyła próg czterdziestoprocentowego poparcia; przewodniczący SPD i FDP, Willy Brandt i Walter Scheel, uzgodnili utworzenie koalicji rządowej.
Erę koalicji socjalliberalnej pod kierunkiem kanclerzy Willy'ego Brandta i Hełmu ta Schmidta, która rządziła od 1969 do 1982 r., można pojmować jako rodzaj koncepcji komplementarnej wobec idei Adenauera. Po Adenauerowskiej integracji z Zachodem nadszedł czas polityki wschodniej Brandta, zmierzającej do normalizacji stosunków z państwami bloku wschodniego,
192
żeby w warunkach trwającego podziału Europy usytuować RFN w systemie układów pokojowych. W polityce wewnętrznej Brandt przeciwstawił Adenauerowskiemu: „żadnych eksperymentów”, programowe hasło: „odważmy się na więcej demokracji”, na reformy i kulturalną otwartość. Aczkolwiek niektóre decyzje tej epoki w dziedzinie szkolnictwa, wykształcenia i wychowania wydają się wątpliwe i zbytnio nacechowane ideologicznie, to jednak polityka ta przyniosła spore sukcesy, pozyskując dla bońskiej państwowości umysły krytyczne, lewicowe i lewicowo-liberalne. Intelektualiści, którzy dotychczas zachowywali raczej pewien dystans wobec „restauracyjnej” republiki Adenauera, teraz, w zmienionym klimacie społecznym lat siedemdziesiątych, zaczęli odgrywać rolę duchowych przywódców. W historii Republiki Federalnej Niemiec Adenauer i Brandt stanowią jedność, ich działania wzajemnie się uzupełniały, kształtując dwie strony tego samego medalu.
„Nowa polityka wschodnia” nie została jednak zainicjowana przez Niemców, lecz przez supermocarstwa. Prezydent USA Richard Nixon i sowiecki minister spraw zagranicznych Andriej Gromyko oświadczyli, że napięcia wokół Berlina należy załagodzić w drodze pertraktacji; 26 marca 1970 r. przedstawiciele czterech zwycięskich mocarstw drugiej wojny światowej spotkali się w berlińskiej siedzibie Sojuszniczej Rady Kontroli, żeby wynegocjować układ w sprawie Berlina, który ostatecznie podpisano 3 września 1971 r., co znacznie poprawiło sytuację za-chodnioberlińskiej wyspy. Tej nowej fazy polityki odprężenia nie mógłby zlekceważyć nawet rząd RFN pod kierunkiem CDU, a gabinet Brandta miał znacznie mniej oporów przed pójściem w ślady wielkich sojuszników i zawarciem układów o rezygnacji z użycia siły w stosunkach z Moskwą i Warszawą. Jak kiedyś Adenauer zaakceptował niemiecką integrację z Zachodem, której życzyli sobie zachodni alianci, ponieważ był głęboko przekonany o jej słuszności, tak teraz Brandt usilnie zabiegał o przyśpieszenie procesu zawierania kompromisów z państwami bloku wschodniego i NRD, których życzyli sobie amerykańscy sojusznicy, ponieważ sam uważał je za pilną konieczność.
Debata niemieckiego Bundestagu nad ratyfikacją „układów wschodnich” osiągnęła punkt kulminacyjny 22 marca 1972 r. i była momentem chwały w historii niemieckiego parla-
193
mentaryzmu, porównywalnym z wielkimi potyczkami oratorski-mi parlamentu z kościoła św. Pawła na temat kwestii niemieckiej w 1848 i 1849 r. Po raz pierwszy od dziesiątków lat znów spierano się o to, czym właściwie są Niemcy i jaka powinna być ich przyszłość. Mówcy frakcji rządowej podkreślali szansę, jakie wyłaniają się dla Niemiec dzięki „normalizacji” stosunków między Wschodem a Zachodem, przedstawiciele CDU ostrzegali przed niebezpieczeństwami. Ośrodkiem dyskusji nie była kwestia wymiany ambasadorów i kształtowania stosunków Niemiec Zachodnich z Europą Wschodnią, lecz przyszłość Niemiec w Europie. Czy chodziło, jak domagała się chrześcijańskode-mokratyczna opozycja, o priorytet ponownego zjednoczenia Niemiec „w granicach z 1937 roku”, co oczywiście w wyniku zawartych układów stało się mniej prawdopodobne, czy też, jak chciała koalicja rządowa, przede wszystkim o pokój i odprężenie w całej Europie, nawet kosztem niemieckich nadziei na ponowne zjednoczenie? Czy chciano jeszcze jedności narodu, czy też cel ten stał się już anachroniczny?
Mówiono o kilku możliwych wariantach niemieckiej przyszłości oraz — co się z tym wiąże — o kilku wersjach niemieckiej przeszłości. Debatę zdominowały cztery całkowicie odmienne wyobrażenia o niemieckiej historii. Rzecznik opozycji, Richard von Weizsacker, uważał, że cała polityka niemiecka musi być ukierunkowana na ponowne ustanowienie takiego państwa narodowego, jakie w 1871 r. stworzył Bismarck. „Uważam — stwierdził Weizsacker, nawiązując do słynnej definicji Ernesta Renana — że naród jest ucieleśnieniem wspólnej przeszłości i przyszłości, języka i kultury, świadomości i woli, państwa i terytorium. Ze wszystkimi błędami, ze wszystkimi pomyłkami ducha czasów, a jednak przy wspólnej woli i świadomości to nasze pojęcie narodu ukształtował rok 1871. Stąd — i tylko stąd — my współcześni wiemy, że czujemy się Niemcami. Dotychczas nic tego nie zastąpiło”.
Sprzeciw był gwałtowny i pochodził ze wszystkich obozów. Mówca z SPD wskazywał na różnicę między państwem a narodem i wyjaśniał, że w państwie Bismarcka większa część narodu była uciskana. Jeśli ktoś chce — jak dodał — powoływać się na niemiecką historię, żeby kształtować przyszłość, musi nawiązać do wolnościowych tradycji wojen chłopskich, do oświecenia, ruchu robotniczego i ruchu oporu przeciw Hitlerowi.
194
Kilku mówców z południa Niemiec przywoływało zupełnie inne konteksty historyczne: Niemcy nie są właściwie niczym innym jak tylko zlepkiem wielu państw, regionów i miast, Prus, Wirtembergii, Bawarii, Saksonii-Coburg-Gothy, Hamburga i wielu innych, które w swej historii bardzo późno i jedynie na krótko połączyły się w państwo narodowe. I wreszcie socjaldemokrata Carlo Schmid nazwał niemieckie państwo narodowe powstałą w wyniku procesów historycznych, ale już niemal całkowicie przezwyciężoną formą wspólnoty, wstępnym stadium na drodze ku narodowi europejskiemu.
Słowa te, jak się zdawało, na pewien czas zakończyły debatę. Po „układach wschodnich” 21 grudnia 1972 r. zawarto niemiecko-niemiecki układ o podstawach stosunków wzajemnych, który biorąc za punkt wyjścia fakt istnienia dwóch państw niemieckich, ustalał „dobrosąsiedzkie stosunki” między obydwiema stronami i gwarantował nienaruszalność granicy niemiecko-niemieckiej. Wkrótce potem obydwa państwa zostały przyjęte do ONZ jako równoprawni członkowie. Wprawdzie obie strony podkreślały w układzie odmienność poglądów „w zasadniczych kwestiach, w tym w kwestii narodowej”, praktycznie jednak problem niemiecki zdawał się ostatecznie rozstrzygnięty.
W rzeczywistości tak jednak nie było. Podczas gdy politycy, naukowcy i publicyści wyjątkowo zgodnie prześcigali się w opisywaniu dwóch państw niemieckich w Europie i dzielącej ich granicy jako normalnego zjawiska historycznego, jako ceny za pychę okresu nazistowskiego, a w każdym razie jako nieuniknionej ofiary na rzecz światowego pokoju, ludzie nadal umierali przy murze berlińskim, wykrwawiali się na niemiecko-niemieckiej granicy w gradzie kuł straży granicznych NRD lub w wyniku detonacji min i urządzeń samostrzelnych. Kto chciał skorzystać z prawa do swobody emigracji, zagwarantowanego w ratyfikowanej właśnie przez NRD konwencji praw człowieka ONZ, musiał się przygotować na szykany, dyskryminację wszystkich swoich krewnych i karę więzienia. Fakt, że w NRD istniała opozycja, która od czasu układu o podstawach stosunków wzajemnych i aktu końcowego KBWE w Helsinkach miała odwagę domagać się urzeczywistnienia praw człowieka i prawa do swobodnego przemieszczania się, zakłócał nową, pragmatyczną zgodę obydwu państw niemieckich. „Zmiana przez zbliżenie”, tak
195
brzmiała formuła, którą doradca Willy'ego Brandta w sprawach polityki wschodnioniemieckiej, Egon Bahr, ukuł już w 1963 r., a która oznaczała, że komunistycznych reżimów nie da się usunąć, można je tylko zmieniać. Dlatego też w stosunku do NRD chodziło o ustabilizowanie reżimu SED. Dzięki temu rząd NRD miał się pozbyć lęku o własne istnienie i przyznać społeczeństwu większe swobody.
Ta skłonność do przymykania oczu na łamanie zasad demokratycznych przez NRD i uprawiania nieco makiawelicznej „Realpolitik” rzeczywiście wydawała się słuszna. Ostatecznie w ten sposób możliwe było wykupienie z enerdowskich więzień dziesiątków tysięcy więźniów politycznych i wynegocjowanie wielu drobnych ułatwień dotyczących swobody podróżowania. Nawet sensacyjne ustąpienie Willy'ego Brandta 6 maja 1974 r. w wyniku niepojęcie wręcz głupiej operacji agenturalnej Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego NRD podjętej w otoczeniu kanclerza niczego nie zmieniło w oficjalnych stosunkach niemiecko-niemieckich. Także „zwrot” z 17 września 1982 r., kiedy to rozpadła się koalicja socjalliberalna, ustępując miejsca czarno-żółtemu sojuszowi partyjnemu (CDU/CSU i FDP) z kanclerzem CDU Helmutem Kohlem, nie miał żadnego wpływu na kwestię niemiecką i jej ocenę w zachodnioniemieckich urzędach i redakcjach gazet. W 1987 r. przewodniczący Rady Państwa NRD i sekretarz generalny SED, Erich Honecker, złożył oficjalną wizytę w RFN. Zdjęcia prasowe, które całemu światu ukazały kwa-śnosłodkie miny Kohla i Honeckera, przechodzących przed frontem kompanii honorowej Bundeswehiy, sygnalizowały normalność i trwałość stosunków w środku Europy.
W polityce i historii nic nie jest tak trwałe jak prowizorium; nic natomiast nie jest tak kruche jak stan, który wydaje się trwały. Jeszcze zanim kanclerz RFN i przewodniczący Rady Państwa wymienili uściski dłoni, jedność niemiecka zaczęła się odradzać. Niełatwo stwierdzić, gdzie zaczął się ten proces — musiało się to zdarzyć gdzieś w lasach Białorusi. Na tym właśnie terenie amerykańskie satelity szpiegowskie odkryły już w 1976 r. pojawienie się nowoczesnych, mobilnych sowieckich rakiet średniego zasięgu. Niepokojące było to, że rakiety te zagrażały nie Ameryce, lecz Europie i Azji. Ówczesny kanclerz RFN, Helmut Schmidt, który w odróżnieniu od swego poprzednika
196
wizjonera był trzeźwym, precyzyjnie kalkulującym pragmatykiem, jako jeden z pierwszych polityków zachodnioeuropejskich zrozumiał niebezpieczeństwo, jakie stwarzały te rakiety. Teoretycznie osłabiały one amerykański parasol nuklearny, gdyż w Europie możliwa stałaby się wojna nie zagrażająca kontynentowi amerykańskiemu, mogło nastąpić więc strategiczne oderwanie Europy od USA, Europa zaś mogła stać się przedmiotem politycznego i militarnego szantażu. Sowiecki szef państwa i partii, Leonid Breźniew, zdawał się prowadzić podwójną grę. Za zasłoną dyplomatycznych uprzejmości powstawało nowe zagrożenie równowagi strategicznej, a wkroczenie wojsk sowieckich do Afganistanu w Boże Narodzenie 1979 r. wzmocniło nieufność państw zachodnich. Odpowiedzią Zachodu była tzw. podwójna uchwała NATO, wyrażająca gotowość do zainstalowania odpowiednich rakiet średniego zasięgu w Europie Zachodniej, żeby pod amerykańskim parasolem atomowym rozpiąć mniejszy, europejski.
W całej Europie, szczególnie w Niemczech, rozgorzały konflikty wokół wykonania podwójnej uchwały. Do „ruchu pokojowego”, który zdecydowanie sprzeciwiał się stacjonowaniu zachodnich rakiet w Niemczech i potrafił zmobilizować setki tysięcy pacyfistycznie nastawionych obywateli, przyłączały się odłamy partii rządowych, co stało się jednym z głównych powodów, dla których realista Helmut Schmidt, nie znajdujący już pewnego poparcia nawet we własnej partii, zdecydował się odejść; zastąpił go przewodniczący CDU Helmut Kohl. Do zasług Kohla jako kanclerza RFN należy to, że wbrew oporowi znacznej części niemieckiej opinii publicznej przeforsował politykę „dozbrojenia", tak jak zasługą „ruchu pokojowego” stało się to, że Niemiec nie można było postawić pod pręgierzem jako państwa wojowniczo usposobionego. Obydwa czynniki, dozbrojenie i demonstracyjne dążenie do pokoju, w rzeczywistości nawzajem się uzupełniały i stanowiły jednoznaczny sygnał dla Moskwy.
W dodatku zachodnie supermocarstwo USA, od czasu objęcia urzędu przez prezydenta Ronalda Reagana, nie zamierzało poprzestać na rakietowym pokerze, lecz rozpoczęło nową rundę wyścigu zbrojeń. Tym razem chodziło o stworzenie systemu obrony antyrakietowej, który miał zabezpieczyć Stany Zjednoczone przed atakami atomowymi. Jednoznacznym za-
197
miarem Reagana było zniszczenie gospodarki sowieckiej wyścigiem zbrojeń — w kręgach zachodniej inteligencji modne stało się wyrażanie oburzenia z tego powodu i ośmieszanie byłego aktora filmowego w Białym Domu. Ale Reaganowska polityka konfrontacji zakończyła się niespodziewanym sukcesem: Moskwa postawiła wszystko na jedną kartę, maksymalnie rozwijając produkcję zbrojeniową, co doprowadziło do ekonomicznego załamania kraju. Wojna w Afganistanie, której końca nie było widać i która wiązała się z ogromnymi kosztami, ostatecznie zrujnowała Związek Sowiecki.
Nowy i jak na tamtejsze stosunki młody szef partii KPZR, Michaił Siergiejewicz Gorbaczow, który w 1985 r. przejął władzę w Moskwie, miał dość odwagi i mądrości, aby wyciągnąć wnioski z tej katastrofalnej sytuacji. Świat nauczył się dwóch rosyjskich słów: pierestrojka, przebudowa od góry, i głasnost, jawność polityki. Chodziło o odnowę państwa i zasad sprawowania władzy po to, by gospodarkę uczynić wydajną, politykę popularną, kraj nowoczesnym i tak odmłodzony Związek Sowiecki wprowadzić w XXI wiek. W realizacji niektórych punktów tego programu sekretarz generalny odniósł sukces. Ale podzielił los wielu innych reformatorów z przeszłości, którzy przykrócili cugli absolutystycznej i autorytarnej władzy, żeby zmodernizować system, a potem nie potrafili już zapanować nad wyzwoloną w ten sposób dynamiką wydarzeń. Jak w 1789 r. francuski minister Jacques Necker, który chciał uzdrowić finanse państwowe, przez co wywołał rewolucję francuską, tak teraz Gorbaczow próbował zreformować Związek Sowiecki, wysadzając w ten sposób z siodła władzę sowiecką.
Zmiana klimatu w Moskwie dała się odczuć w całym bloku wschodnim. Takie ugrupowania opozycyjne, jak „Karta 77" w Czechosłowacji czy „Solidarność" w Polsce odważyły się działać jawnie i stwierdziły, że państwowy aparat represji stał się bardziej pobłażliwy. W innych krajach, na przykład na Węgrzech, rządzący komuniści, a przynajmniej część z nich, odkryli w sobie liberalne, pluralistyczne przekonania i zaczęli naśladować reformy Gorbaczowa. Europejskie państwa bloku wschodniego odpadały od Związku Sowieckiego jedno po drugim, przy czym początek temu procesowi dała Polska. Tempo, w jakim się odbywał, wiązało się z medium, które relacjonowało te zdarzenia:
198
po raz pierwszy rewolucja nie toczyła się głównie na ulicach, lecz w telewizji. Demonstracja w Pradze wyglądała tak samo jak demonstracje w Dreźnie lub Warszawie, gdyż prażanie mieli w pamięci telewizyjne relacje z Drezna, a drezdeńscy demonstranci zachowywali się podobnie jak warszawscy. Zdarzenia dostarczały materiału, obraz zaś stwarzał nową polityczną rzeczywistość — rewolucja dokonywała się w telewizji, wszystko inne było już tylko rezultatem. Dlatego te gruntowne zmiany przebiegały niezwykle szybko, i dlatego odbywały się, co również było nowością w historii, całkowicie bezkrwawo — demonstranci nie zajmowali budynków rządowych, lecz stacje telewizyjne.
Przez kilka miesięcy zdawało się jednak, że wbrew panującemu w społeczeństwie niezadowoleniu NRD jest skałą niewzruszenie trwającą w kipieli. Wierzyła w to nie tylko rządząca grupa aparatczyków pod przywództwem Ericha Honeckera, który zdawał się nie dostrzegać upadku systemu sowieckiego („Rozpędzonych socjalizmu kół / Nie zatrzyma osioł ani wół”) i roił sobie, że w Moskwie działają mięczaki i zdrajcy. Również w Niemczech Zachodnich obserwowano wzrastający niepokój wśród ludności NRD raczej z obawą niż z nadzieją. Mało kto potrafił sobie wyobrazić, że Związek Sowiecki zrezygnuje ze swej zachodniej forpoczty. Wszyscy mieli w pamięci zdarzenia z 17 czerwca 1953 r., wiedziano również, że Egon Krenz, jeden z czołowych funkcjonariuszy Biura Politycznego SED, był niedawno w Chinach i gratulował tamtejszemu kierownictwu krwawej masakiy liberalnych demonstrantów na placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie — coś podobnego mogło się teraz wydarzyć także w Lipsku lub w Berlinie.
Te podejrzenia w stosunku do przywódców SED nie były w żadnym wypadku błędne, natomiast błędne okazały się przypuszczenia co do interesów sowieckich. Gorbaczow jasno zdawał sobie sprawę, że przez swój bardzo niemiecki doktrynalny upór SED sama kopie sobie grób. Poza tym bezpośrednie połączenia między Związkiem Sowieckim a Zachodnią Grupą Sowieckich Sił Zbrojnych w NRD zostały przerwane, kiedy Polska wyłamała się z systemu. Moskiewskiemu kierownictwu nie pozostawało nic innego, jak wyrównanie linii frontu. Związek Sowiecki przygotowywał więc odwrót do matecznika, żeby móc uporać się z destrukcyjnymi sprzecznościami wewnętrznymi,
199
oddając Europie państwa zachodniego przedpola. Kreml przyjął bowiem założenie, iż bogaty Zachód przejmie odpowiedzialność za gospodarcze przetrwanie Europy Wschodniej i w dodatku uhonoruje sowiecki odwrót.
Kiedy jesienią 1989 r. w Dreźnie, Berlinie i Lipsku setki tysięcy ludzi skandowały: „To my jesteśmy narodem”, co szybko przeszło w okrzyk: „Jesteśmy jednym narodem”, zaskoczone służby bezpieczeństwa zwróciły się do sowieckiego ambasadora w NRD z żądaniem wojskowego wsparcia przy tłumieniu demonstracji. I zdarzyła się rzecz niewyobrażalna: Związek Sowiecki odmówił, pozbawiając tym samym SED władzy. Śmiertelny cios reżim enerdowski otrzymał od swych węgierskich towarzyszy, którzy otworzyli granice na Zachód przed przybierającym na sile strumieniem wschodnioniemieckich uciekinierów. Co w tej sytuacji pozostało ludziom skupionym wokół Honeckera? Wieczorem 9 listopada 1989 r. otwarto przejścia graniczne przy murze berlińskim. Zjednoczenie obydwu państw niemieckich było nieuniknione i dokonało się w niecały rok później.
200