108


70 lat temu... 70 lat temu Sowieci wkroczyli do Polski. Polacy, jak to w d***kracji, mają pretensje o to - zamiast mieć pretensje o podpisanie Paktu Mołotow-Ribbentrop. Przecież to drugie zdarzenie jest tylko konsekwencją pierwszego. To tak samo, jakby mieć pretensje do kierowcy, że wyrżnął w dno wąwozu - zamiast o to, że wyleciał z drogi na wirażu... Dla mnie groźniejszym wrogiem był Stalin (już nie wspominając o Leninie!), niż Hitler. Ze swego punktu widzenia powinienem nawet być, więc wdzięczny Stalinowi - za to, że pierwotne postanowienia Paktu Mołotow-Ribbentrop zmieniono, i - zamiast granicy na linii Wisły - ZSRS zajął całą Litwę, rdzenne ziemie polskie pozostawiając III Rzeszy. Jeśli nie liczyć mojej Matki, która zginęła drugiego dnia powstania, reszta mojej rodziny przeżyła. Okupacji sowieckiej najprawdopodobniej by nie przeżyła - i to w całości - a jeśli, to w okolicach Kołymy. A ja najprawdopodobniej bym się nie urodził... Oto dowód na to, że okupacja sowiecka była gorsza: pod okupacją hitlerowską wychodziło pełno prasy podziemnej. Istniały liczne organizacje podziemne, samokształceniowe - a nawet zbrojne: AK, AL, BCh, NSZ i inne. A pod okupacją stalinowską? Praktycznie nic, - bo kto tylko zaczynał oddychać był natychmiast w najlepszym przypadku wywożony. Rozmaici "Kurierzy z Warszawy" kursowali między Generalna Gubernia, a Anglią... Proszę podać mi przykład jakiegokolwiek człowieka, który by jako emisariusz przejechał z terenów okupowanych przez Sowiety do Anglii - i wrócił!!! Czegoś takiego nie było... Dlatego zdecydowanie sprzeciwiam się zrównywaniu (nie: „porównywaniu”; porównywać, oczywiście, można i należy) Hitlera ze Stalinem. Stalinizm był znacznie, znacznie gorszy od hitleryzmu. Tym niemniej wkroczenie Armii Czerwonej - będące tragedią dla Polaków, większości Ukraińców, Białorusinów, a nawet części Żydów - z punktu widzenia sowieckiego było głęboko uzasadnione. Dość wyobrazić sobie, że 22 czerwca 1941 Wehrmacht atakuje z pozycji o 400 km bliższych Moskwie! Ponadto były to ziemie położone na wschód od linii Curzona, gdzie ludność narodowo polska stanowiła mniejszość, - więc (jeśli ktoś uważa, że podstawą państwowości powinien być naród - ja nie!), musi uznać zabór tych terenów za usprawiedliwiony. Był to odwet za 1920 rok. Niemcy i Francja też na zmianę odbijały i traciły Alzację i Lotaryngię - i nikt z tego powodu nie robił dramatu. Problemem jest, więc nie to, że Kresy zostały utracone przez II Rzeczpospolitą, - lecz to, że trafiły we władanie takiego okupanta! Ale pamiętajmy też, że ziemie rosyjskie (i wschodnio-ukraińskie, i kazachskie, i gruzińskie, i inne...) były we władaniu tego okupanta o wiele dłużej. I, że Sowieci spowodowali na nich o wiele większe spustoszenie! JKM

Kłamstwa, które przeżyły wojnę Przed przyjazdem premiera Rosji Władimira Putina na Westerplatte byliśmy przez wiele tygodni świadkami akcji specjalnej "Westerplatte" prowadzonej przez media i, niestety, niektóre agendy państwowe Rosji. Ze zdumieniem konstatowaliśmy, że to "rozmiękczanie" Polaków odbywało się między innymi przy użyciu kłamstw używanych przez propagandę wojenną Związku Sowieckiego i Niemiec - przed agresją na Polskę we wrześniu 1939 roku. Pan Putin znacznie złagodził ton tych wypowiedzi podczas swego wystąpienia na Westerplatte, choć bardzo zabolały nas uwagi na temat traktatu wersalskiego, który rzekomo "spowodował poniżenie Niemiec" i przez to przyczynił się do wybuchu II wojny światowej. Traktat wersalski nie "poniżył" ani Niemiec, ani Związku Sowieckiego, ponieważ był aktem wolności narodów, które dzięki niemu odzyskały utraconą wcześniej państwowość lub ustanowiły ją po raz pierwszy w swej historii. Nie może być "poniżeniem" jakiegokolwiek narodu czy państwa zrealizowanie prawa do niepodległego bytu państwowego, prawa do samostanowienia narodów. Może być, co najwyżej naruszeniem dumy mocarstwowej, co jednak nie jest żadną wartością, nad którą demokratyczne narody Europy miałyby dziś debatować. Czy gdyby Niemcy nie oddały odrodzonej Rzeczypospolitej Wielkopolski i Pomorza Gdańskiego, to nie byłyby "poniżone"? Tylko, że wtedy nie byłoby Rzeczypospolitej... Żaden naród nie może się rozwijać kosztem innego narodu. Przypomniał nam o tym Sługa Boży Jan Paweł II.

Usprawiedliwianie niegodziwości Z okazji 70. rocznicy podpisania paktu Ribbentrop - Mołotow rosyjska państwowa telewizja informacyjna "Wiesti" pokazała film dokumentalny "Sekrety tajnych protokołów", w którym zarzuciła Polsce sprzymierzenie się z Adolfem Hitlerem przeciwko Związkowi Sowieckiemu. To miało podobno popchnąć Sowiety do przymierza z Hitlerem. Rzekome "sprzymierzenie się" Polski z Niemcami polegało na podpisaniu z tym krajem deklaracji o niestosowaniu przemocy. Stało się to 26 stycznia 1934 r. w Berlinie. Deklarację podpisano na 10 lat; przewidywała ona oparcie stosunków wzajemnych na zasadach zawartych w pakcie Brianda - Kellogga, czyli na rozwiązywaniu zagadnień spornych środkami pokojowymi. Na nic nam się zdała, bo po odrzuceniu niemieckich roszczeń terytorialnych wobec Polski Hitler wypowiedział tę deklarację 28 kwietnia 1939 roku. Rosyjski film przypomniał historykom stare sowieckie kłamstwo z czasów wielkiej mistyfikacji. Jest rok 1939 i Sowieci przyjmują w Moskwie delegacje brytyjską i francuską, by debatować o zachowaniu pokoju w Europie. Gdyby doszło wówczas do podpisania układu wojskowego i wzajemnych gwarancji na wypadek zaatakowania jednej ze stron, Hitler nie odważyłby się rozpocząć wojny. Ale Stalin miał inne plany. Chciał wyniszczającej wojny Zachodu z Hitlerem, by potem wystąpić w roli "oswobodziciela". Sowieci nie zarzucili swoich szaleńczych planów "rewolucji światowej" i tak jak w roku 1920 chcieli to uczynić m.in. "przez trupa Polski". Postawili Brytyjczykom i Francuzom warunki nie do przyjęcia. Chcieli od nich zgody na swobodne przemieszczanie się wojsk sowieckich po terytorium Polski, czyli de facto ubezwłasnowolnienia Polski! Rozmowy były pozorowane, w końcu zostały przerwane, a do Moskwy przyleciał Joachim von Ribbentrop. Sowieci mogli teraz tłumaczyć, że nie mieli wyjścia. I tak tłumaczyli to przez całe dziesięciolecia, bo zawsze dbali o zachowanie pozorów. Sowiecka dialektyka potrafi wyjaśnić nawet zbrodnię na tysiącach oficerów, których się prowadzi ze skrępowanymi rękami do haniebnych dołów śmierci. Tylko, dlaczego we współczesnej Rosji wraca się do tej dialektyki? Film "Sekrety tajnych protokołów" przywołał najgorsze wspomnienia u profesora Adama Linsenbartha z Warszawy. Kiedy telewizja polska pokazała krótki fragment tego filmu, pan profesor dostrzegł ze zdumieniem, że na ekranie widać pododdział 2 Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich, w którym służył jego ojciec, mjr Witold Linsenbarth. Po wojnie mjr Linsenbarth, jako bliski współpracownik gen. Władysława Sikorskiego, nie mógł wrócić do kraju, bo nie miałby tu żadnych szans. Syn spotkał się z ojcem ukradkiem w Londynie, po 30 latach... Skąd w posowieckim archiwum filmowym pluton trębaczy 2. Pułku? Nie wiadomo skąd, wiadomo tylko, po co. Wielu spośród rokitniańczyków zginęło na wschodzie, ostatni dowódca, płk Józef Trepto, był jeńcem w Starobielsku i przeszedł taką samą drogę jak pozostali oficerowie z tego obozu. Dziś ma tylko symboliczny grób na cmentarzu w Starogardzie, gdzie 2. Pułk stacjonował do wybuchu wojny.

Sprostać odpowiedzialności W tym samym czasie, kiedy rosyjska telewizja epatowała nas wizją Polski jako sojusznika Hitlera, biskupi polscy i niemieccy wydali wspólne oświadczenie, w którym napisali, że "w niektórych społecznych czy politycznych tendencjach ujawnia się pokusa propagandowego wykorzystania raz już w historii zaistniałych zranień i pobudzania resentymentów wynikających z jednostronnych interpretacji historycznych". Biskupi zaapelowali do mediów, by "sprostały swojej odpowiedzialności za klimat wzrastającego zaufania między Polakami a Niemcami". Do kogo apelować w sprawie klimatu zaufania między Polakami a Rosjanami, jeśli zamiast historii podają nam odgrzewane kotlety sowieckiej propagandy wojennej?

Prawdopodobnie... "Polska nie odmówiłaby walki u boku Hitlera" - oświadczył rzecznik Służby Wywiadu Zagranicznego Rosji Siergiej Iwanow. I to "odkrycie" miało również usprawiedliwiać niemiecko-sowieckie porozumienie, które wojnę wywołało. "Polska wzięła bezpośredni udział w rozbiorze Czechosłowacji, za zgodą III Rzeszy snuła agresywne plany w stosunku do Litwy i, jeśli sądzić na podstawie wypowiedzi różnych polityków, nie odmówiłaby wspólnej wojny z Niemcami przeciwko ZSRR" - oświadczył Iwanow. Bardzo popularne są dziś książki typu: "Co by było, gdyby Jaruzelski nie wprowadził stanu wojennego". To taka odmiana science-fiction. Tylko po co się tym posługiwać, skoro wiadomo, że Polska odmówiła współpracy z Hitlerem? Po co sądzić "po wypowiedziach", skoro można sądzić po faktach? Polska nie brała udziału w rozbiorze Czechosłowacji, tylko zajęła kilka powiatów, które Czechosłowacja bezprawnie nam zabrała, korzystając z trudnej sytuacji naszego kraju podczas wojny z bolszewikami. Prawda, że moment był nieodpowiedni, dlatego prezydent RP przeprosił za to naszych sąsiadów.

Nie chcą słyszeć Do pracy nad animowaniem starych kłamstw zabrała się także pani Natalia Narocznicka, profesor historii. Obarczyła Niemcy współodpowiedzialnością za zbrodnię katyńską. Niemal jak "radziecka" komisja powołana przez Stalina! Zarzuciła też Polakom "zbrodnie" na jeńcach bolszewickich w roku 1920. Tak jakby nie słyszała, że w latach 1919-1920 szalała w Europie grypa hiszpanka, która zabiła dwa razy tyle ludzi, co I wojna światowa. Na wojnie zginęło 10 mln, na grypę umarło 20 mln niedożywionych i osłabionych przez wojnę ludzi. Nikt nie strzelał jeńcom sowieckim w tył głowy i nikt ich nie przywoził w eszelonach do obcego kraju. Sami tu przyszli z "pożarem światowej rewolucji" i w tym "pożarze" przepadli. Narocznicka - członkini powołanej przez prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa "komisji do spraw przeciwdziałania próbom fałszowania historii na szkodę Rosji" - zakwestionowała także datę 1 września jako początek II wojny światowej. Według niej, początek wojny to czerwiec 1941 roku! No pewnie, przecież Sowieci weszli do Polski, do Finlandii, do Estonii, Łotwy i do Litwy nie po to, by ich zniewolić, lecz by im "pomóc". To nie była wojna... "Polska robi z siebie niewinną ofiarę" - powiedziała Narocznicka "Komsomolskiej Prawdzie". A my pragnęlibyśmy, by prawda o Polsce i Rosji nie była już "komsomolska". "Sprawa Katynia nie została wyjaśniona do końca" - dorzuciła postsowiecka "historyk", pognębiając w ten sposób "jaśniepańską" Polskę.

"Niemiecki szpieg" Mój ojciec miał 16 lat, gdy wybuchła wojna. Wkrótce wywieziono go na roboty do Niemiec. Z jesieni 1939 r. zapamiętał pewien wierszyk, który był rozpowszechniany anonimowo na Podlasiu. Nie wiadomo, kto był jego autorem, a ja nie zapisałem całego tekstu przed śmiercią ojca. Pamiętam tylko, że wiersz kończył się słowami: "a nasz minister Beck to był niemiecki szpieg"... I oto znaleźli się po latach autorzy "anonimowego wierszyka"! Ze strony internetowej wywiadu rosyjskiego dowiedzieliśmy się 29 sierpnia, że minister spraw zagranicznych Polski płk Józef Beck był niemieckim agentem! Klasyczne kłamstwo propagandy wojennej rozpowszechniane po to, by odebrać nadzieję przeciwnikowi i wzbudzić lęk. Teraz podane z powagą jako "prawda" zawarta w archiwach. Czy rosyjskiemu wywiadowi nie pomyliły się polskie, zagarnięte i do dziś nieoddane archiwa państwowe z archiwami wydziału propagandy Wszechrosyjskiej Komunistycznej Partii Bolszewików?

Nic nie wiedzą Pod koniec sierpnia podano do wiadomości wyniki sondażu przeprowadzonego na reprezentatywnej grupie Rosjan. Okazało się, że 61 proc. Rosjan nie wie, że Związek Sowiecki zaatakował Polskę! Tylko 16 proc. pytanych słyszało, że 17 września 1939 r. Sowiety wtargnęły na nasze ziemie. 38 proc. badanych słyszało o pakcie Ribbentrop - Mołotow, jednak tylko 23 proc. Rosjan potępia to porozumienie, a jedna trzecia poparła podpisanie tego paktu. Trudno się tym wynikom dziwić, jeśli za edukację młodych Rosjan odpowiedzialni są tacy ludzie, jak pani Narocznicka. Jest też światełko w tunelu. 43 proc. Rosjan uważa, że złe stosunki między Rosją a Polską i państwami nadbałtyckimi wynikają z tego, że władze Rosji uchylają się od jednoznacznej moralnej oceny okupacji przez wojska sowieckie tych państw w pierwszym okresie II wojny światowej.
Dzień żałoby - Dzień 1 września to jest dzień żałoby za cierpienie oraz dzień pamięci o winie Niemiec, które rozpoczęły II wojnę światową - powiedziała niemiecka kanclerz Angela Merkel, jeszcze zanim przyjechała na Westerplatte. Takie wypowiedzi budują wzajemne zaufanie. Nie oczekujemy od Rosji, by nam oświadczała, że 17 września jest dniem pamięci o winie Rosji. Chcemy, by nam powiedziano, że jest to dzień pamięci o winie totalitarnego państwa sowieckiego, z którym Rosja nie chce mieć nic wspólnego i którego zbrodnie dotknęły także naród rosyjski. Takie oświadczenie przyjęlibyśmy z wdzięcznością. Na takie oświadczenie ciągle czekamy.

Repertuar niewyczerpany Kłamstw sowieckiej propagandy wojennej, które przeżyły wojnę i których przy złej woli można jeszcze użyć, jest o wiele więcej niż te, które wymieniliśmy. Można jeszcze przecież napisać, że w przedwojennej Polsce mieszkało 7 mln [!] Ukraińców, którym Armia Czerwona musiała "pomóc". Można napisać, że "delegacja robotniczo-chłopska" spośród żołnierzy wojska polskiego chciała się porozumieć z Armią Czerwoną, ale została "zamordowana" przez oficerów polskich. Można napisać, że obrabowani z wszelkiego dobytku i deportowani w głąb Rosji Polacy byli "ewakuowani", by im Hitler nie zrobił krzywdy. Te wszystkie "argumenty" odnajdą się w przepastnych archiwach posowieckich. My jednak ciągle wierzymy, że akcja "Westerplatte" nie będzie już wznawiana. "Putin potępił pakt Ribbentrop - Mołotow, trzeba to docenić" - można było przeczytać w komentarzach po 1 września. Doceniamy, ale potępienie tylko wtedy jest wiarygodne, gdy nie jest obwarowane zastrzeżeniami. Tak jak niemoralny był tajny pakt między agresorami, tak niemoralna była największa zbrodnia na bezbronnych jeńcach wojennych dokonana w nowożytnym świecie. Nazywanie zbrodni katyńskiej ludobójstwem nie jest "antyrosyjskim wybrykiem prawicy", bo z Rosją nie ma nic wspólnego, lecz nazwaniem zbrodni dokonanej przez system polityczny, który poranił zarówno Polaków, jak i Rosjan. W Polsce nigdy antysowiecki nie będzie znaczyło antyrosyjski. Chyba, że ktoś będzie o to bardzo długo i wytrwale zabiegał. Oby się tak nigdy nie stało. Piotr Szubarczyk

Józef Marcinkiewicz - geniusz wydarty Polsce Jeden z najgenialniejszych matematyków nie tylko na skalę Polski, ale i świata. Jego prace do dziś inspirują matematyków. Mimo 30 lat miał wielkie osiągnięcia naukowe. A ile by jeszcze dokonał, gdyby jego życie nie zostało przerwane strzałem w tył głowy w charkowskim NKWD? Życie Józefa Marcinkiewicza zaczęło się we wsi Cimoszka w powiecie sokólskim, około 50 kilometrów na północny wschód od Białegostoku. Urodził się 30 marca 1910 roku w rodzinie Klemensa Marcinkiewicza oraz Aleksandry z Chodakiewiczów. Miał czworo rodzeństwa - siostrę i trzech braci. Rodzice wybudowali duży murowany dom w stylu szlacheckiego dworku, we wsi Rudawka oddalonej niecały kilometr od Cimoszki. Józef został ochrzczony w pięknym neogotyckim kościele parafialnym w Janowie, miejscowości znanej w Polsce i na świecie dzięki mozolnej pracy tutejszych tkaczek, które od stuleci tworzą z wełny wzorzyste dwuosnowowe tkaniny, zwane dywanami janowskimi. Na plebanii janowskiego kościoła parafialnego pw. św. Jerzego męczennika razem z Robertem Tomczakiem, redaktorem naczelnym pisma "Sybirak", i Bożeną Armatowicz, redaktorem technicznym, którzy od lat zabiegają o upamiętnienie postaci Józefa Marcinkiewicza, odwiedzamy gościnnego proboszcza księdza Romualda Szubzdę. Ksiądz pokazuje nam księgę metryk chrzestnych z lat 1909-1920, w której pod numerem 48 w roku 1910 znajdujemy wpis: "Józef Marcinkiewicz - ochrzczony 4 kwietnia 1910 roku". Podążając dalej śladami genialnego matematyka na jego rodzinnej ziemi, jedziemy na janowski cmentarz, na którym znajduje się grób rodzinny Marcinkiewiczów, wystawiony przez ich kuzyna, księdza Józefa Marcinkiewicza, urodzonego w 1882 r. w Cimoszce, znanego przedstawiciela dawnej inteligencji ziemi sokólskiej, który był proboszczem w Drui, Brzostowicy Małej, Krynkach i Sokółce. Na pomniku wyryte zostały imiona rodziców Józefa Marcinkiewicza, imię jego samego i jego brata Kazimierza, a nad nimi napis: "Ku czci śmierci męczeńskiej rodziny Marcinkiewiczów". Napis ten jak najbardziej oddaje tragizm losów tej polskiej rodziny podczas wojny. Klemens i Aleksandra w czasie okupacji sowieckiej (1939-1941) zostali wywiezieni na Sybir i tam w roku 1941 zginęli z wycieńczenia i głodu. Ich syn Józef Marcinkiewicz, genialny matematyk, zginął wiosną 1940 roku od kuli wystrzelonej w tył głowy z nagana NKWD-zisty w Charkowie. Jego brat Kazimierz, dyrektor gimnazjum w Janowie, został podstępnie zamordowany przez funkcjonariuszy UB w roku 1951. W grobowcu na janowskim cmentarzu spoczywają jedynie szczątki Kazimierza. Ciała jego najbliższych - rodziców i brata Józefa, zostały na Wschodzie.

Godny patron szkoły Naprzeciwko cmentarza, na którym znajduje się grób rodzinny Marcinkiewiczów, stoją rozległe budynki Zespołu Szkół Rolniczych w Janowie. Szkoła nie ma jeszcze patrona. Dyrektor i wicedyrektor są przekonani, że powinna nosić imię Józefa Marcinkiewicza. - Uważam, że byłby to dla naszej szkoły doskonały patron. Przede wszystkim to nasz krajan, tu, na tej ziemi, urodził się i przeżył dziecięce lata. W Janowie ukończył szkołę elementarną, a gimnazjum w nieodległej Sokółce i Białymstoku. Józef Marcinkiewicz wyszedł z maleńkiej wsi, a stał się wielkim matematykiem, zaliczanym przez wielu do grona najgenialniejszych matematyków w historii świata - mówi Bogusław Zarzycki, wicedyrektor Zespołu Szkół Rolniczych w Janowie. Pomysł nadania szkole imienia Józefa Marcinkiewicza zaproponowała dyrekcji pani profesor Janina Marciak-Kozłowska, fizyk w Instytucie Technologii Elektronowej w Warszawie, która od wielu lat zajmuje się upamiętnianiem martyrologii Narodu Polskiego. Pani profesor jest również zafascynowana osiągnięciami naukowymi genialnego matematyka. - Na razie jesteśmy na etapie dostarczania dyrekcji szkoły materiałów dotyczących postaci Józefa Marcinkiewicza, żeby mogła jak najszerzej przedstawić ją radzie pedagogicznej, która zdecyduje o wyborze patrona. Mam nadzieję, że szkoła w Janowie przyjmie imię Józefa Marcinkiewicza, ponieważ jest to patron ze wszech miar tego godny - mówi profesor Janina Marciak-Kozłowska. Trzeba również wspomnieć, że redakcja białostockiego "Sybiraka" również czyni starania, aby uhonorować Józefa Marcinkiewicza specjalną tablicą w VI Liceum Ogólnokształcącym w Białymstoku. Przed wojną w tym gmachu mieściło się Gimnazjum im. Zygmunta Augusta, które wielki matematyk ukończył z bardzo dobrymi wynikami.

Człowiek z charakterem i genialny matematyk. Dziś najwięcej o Józefie Marcinkiewiczu możemy dowiedzieć się ze wspomnień zapisanych przez tych, którzy spotkali go na swojej drodze życia. Profesor Antoni Zygmund, światowej klasy matematyk, był jego nauczycielem i opiekunem naukowym podczas studiów, a później pracy na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. "Gdy wspominam Marcinkiewicza, widzę w mej wyobraźni wysokiego, przystojnego chłopca, żywego, wrażliwego, serdecznego, ambitnego, z dużym poczuciem humoru. Był towarzyski, nie unikał zabawy, w szczególności bardzo lubił tańce i grę w brydża... Interesował się sportem, doskonale pływał, uprawiał narciarstwo. Miał również inne zainteresowania intelektualne, poza tym, że wstępując na uniwersytet, wahał się, czy wybrać matematykę, czy też literaturę polską" - pisał w artykule zamieszczonym w 1960 r. w "Wiadomościach Matematycznych". Po studiach przez rok Józef Marcinkiewicz służył w 5. Pułku Piechoty Legionów w Wilnie, ukończył Dywizyjny Kurs Podchorążych Rezerwy z wynikiem celującym i bardzo dobrą opinią wystawioną mu przez jego zwierzchników: "Charakter wyrobiony, indywidualność wybitna. Bardzo energiczny i pełen inicjatywy. (...) Umysł głęboki, ścisły i bystry. Pamięć i logiczne myślenie bardzo dobre. Wpływom ujemnym otoczenia absolutnie nie ulega. W otoczeniu łatwo zdobywa posłuch i uznanie. Rygory znosi zupełnie łatwo. Wobec podwładnych wymagający. Ogólna ocena - wybitny". W pamięci tych, którzy go spotkali, Marcinkiewicz pozostał jako człowiek szlachetny, postać o silnym charakterze i nietuzinkowej osobowości. Na stałe zamieszkał w sercu swojej narzeczonej Ireny Sławińskiej (1913-2004), która poznała go podczas studiów polonistycznych na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. U schyłku życia profesor Irena Sławińska napisała książkę wspomnieniową "Szlakami moich wód", w której wyznała, iż śmierć narzeczonego odczytała dla siebie jako wolę Bożą, że tylko ten był jej przeznaczony na męża i nikt inny. Do końca życia została, więc narzeczoną Józefa Marcinkiewicza.

Inspirator matematyków Profesor Antoni Zygmund szybko rozpoznał geniusz swojego studenta, a później asystenta: "Gdyby nie przedwczesny zgon, byłby on prawdopodobnie jednym z czołowych matematyków w skali światowej. Biorąc pod uwagę to, co zdążył on osiągnąć w ciągu swego krótkiego życia i mógłby osiągnąć w warunkach normalnych, należy uznać jego przedwczesną śmierć za wielki cios dla matematyki polskiej i światowej i może najcięższą indywidualną jej stratę w okresie II wojny światowej". Choć Marcinkiewicz żył zaledwie 30 lat, z których tylko niespełna 6 zajmował się pracą naukową, to w pismach matematycznych krajowych i zagranicznych (władał biegle w mowie i piśmie językiem angielskim, francuskim i włoskim) zdążył opublikować ponad 50 wybitnych i odkrywczych prac na temat m.in. teorii funkcji zmiennej rzeczywistej, szeregów trygonometrycznych, interpolacji funkcji wielomianami trygonometrycznymi, operacji funkcyjnych, układów ortogonalnych, funkcji zmiennej zespolonej i rachunku prawdopodobieństwa. Jednym z ważniejszych wyników uzyskanych przez tego wybitnego matematyka jest twierdzenie o tzw. całkach Marcinkiewicza. Stosując je, otrzymał wiele twierdzeń z teorii szeregów trygonometrycznych. Prace Marcinkiewicza oprócz oryginalnych i ważnych wyników, wykorzystywanych m.in. we współczesnej informatyce, zawierają wiele pomysłów, do dzisiaj nie do końca jeszcze stosowanych, które wciąż inspirują matematyków na całym świecie.

Dla Ojczyzny ratowania Do czasu wybuchu wojny kariera naukowa Józefa Marcinkiewicza rozwijała się nadzwyczaj szybko. Nie zmarnował ani jednego dnia swojego krótkiego, ale jakże owocnego życia. W ciągu sześciu lat pokonał drogę od magistra do profesora. W roku 1939 otrzymał propozycję objęcia katedry matematyki wraz ze stopniem profesora nadzwyczajnego na Uniwersytecie Poznańskim. Marcinkiewicz przyjął ofertę i miał zacząć pracę w roku akademickim 1939/1940. Jeszcze w lipcu 1939 roku przebywał na stażu naukowym w Londynie. W sierpniu, kiedy wiadomo już było, że wojna lada chwila wybuchnie, wrócił do kraju. Mógł postąpić inaczej, zostać w Anglii lub wyjechać do USA, tak jak zrobiło wielu jego kolegów. Jednak Marcinkiewicz oprócz tego, że był wybitnym matematykiem, miał również wysokie kwalifikacje wojskowe. Pospieszył do kraju, by stanąć w obronie Ojczyzny. Zgłosił się do wojska w Wilnie i tam został zmobilizowany jako oficer 35. Rezerwowej Dywizji Piechoty. Brał udział w obronie Lwowa. Po kapitulacji miasta (22 września 1939 r.) został wzięty do niewoli sowieckiej. Był przetrzymywany w obozie w Starobielsku. Jego personalia zostały zapisane w księdze cmentarnej oficerów polskich zamordowanych przez Rosjan w Charkowie. Prezydent RP Lech Kaczyński pośmiertnie awansował porucznika Józefa Marcinkiewicza na stopień kapitana Wojska Polskiego.

Skazany na zapomnienie Fakt, że śmierć genialnego matematyka jest związana ze zbrodnią katyńską, sprawił, iż o Józefie Marcinkiewiczu i jego osiągnięciach za czasów PRL nie można było mówić ani pisać. Dlatego też postać tego wielkiego Polaka do dziś jest prawie nieznana. Na szczęście jest grono osób, które wiele czynią, by zmienić ten stan rzeczy. Wśród nich trzeba wymienić wspomnianą już profesor Janinę Marciak-Kozłowską, profesora Lecha Maligrandę, polskiego matematyka, od 20 lat mieszkającego i pracującego w Szwecji, który opracowuje biografie największych matematyków świata, a od pięciu lat zbiera materiały do pracy poświęconej Józefowi Marcinkiewiczowi. Aktualnie przygotowuje on również referat o postaci oraz osiągnięciach tego matematyka, który ma być przedstawiony na międzynarodowym sympozjum naukowym, zaplanowanym na rok 2010 w Poznaniu, dotyczącym historii matematyki światowej. Profesor Maligranda pracuje również nad udowodnieniem teorii matematycznych Józefa Marcinkiewicza, który żył zbyt krótko, by móc samemu tego dokonać. Profesor ze Szwecji ujawnił, że po dwóch latach prac udało mu się udowodnić jedną z bardzo ważnych teorii Marcinkiewicza, co chce zaprezentować podczas konferencji. Wiedzę na temat genialnego polskiego matematyka upowszechnia również profesor Romuald Brazis, który na konferencji naukowej "Nauka a jakość życia" w Wilnie w czerwcu tego roku wygłosił obszerny i bardzo ciekawy referat poświęcony Józefowi Marcinkiewiczowi. Propagowaniu wiedzy o postaci genialnego polskiego matematyka służy też organizowany corocznie, od roku 1957, przez Oddział Toruński Polskiego Towarzystwa Matematycznego konkurs im. J. Marcinkiewicza na najlepszą studencką pracę matematyczną. Czy jednak dziś, kiedy mija 20 lat wolnej Polski, oprócz tych godnych uznania wysiłków podejmowanych przez pojedyncze osoby czy uczelnie, które trafnie wyczuwają potrzebę przywrócenia pamięci Narodu wspaniałej postaci Józefa Marcinkiewicza, nie powinny się tym zająć na szeroką skalę również odpowiednie instytucje państwowe?

Adam Białous

BEZPRAWNE DZIAŁANIA PREMIERA WS. MACIEREWICZA Certyfikat bezpieczeństwa dla Antoniego Macierewicza (PiS) został odebrany bezprawnie - ogłosił Wojewódzki Sąd Administracyjny. Decyzję o odebraniu certyfikatu podtrzymał Donald Tusk po tym, jak w październiku 2008 roku szef SKW cofnął Antoniemu Macierewiczowi dostęp do informacji niejawnych. - Decyzja WSA pokazuje, w jaki sposób działa Platforma Obywatelska: najpierw ogłasza kompletnie nieprawdziwe informacje o rzekomych „zbrodniach PiS-u”, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, co pokazują ostatnie decyzje prokuratur i wyroki sądowe - mówi nam Zbigniew Wassermann, minister koordynator d.s służb specjalnych w rządzie PiS. - Ta sprawa musi mieć poważne konsekwencje polityczne a być może i prawne, bo doszło do złamania wszelkich reguł - Antoni Macierewicz nie mógł zasiadać ani w komisji do spraw służb specjalnych, ani też w komisji ds. śmierci Krzysztofa Olewnika - dodaje poseł Wassermann. Skandal z odebraniem certyfikatu bezpieczeństwa Antoniemu Macierewiczowie, byłemu wiceministrowi obrony narodowej, szefowi Służby Kontrwywiadu Wojskowego przez SKW, rozegrał się w ubiegłym roku. Najpierw w lipcu 2008 r. szef SKW zdecydował o zawieszeniu na trzy miesiące Antoniemu Macierewiczowi certyfikatu bezpieczeństwa z klauzulą „ściśle tajne”, a także trzech innych certyfikatów dotyczących dostępu do informacji UE, NATO i UZE. Natomiast w październiku 2008 r. zdecydował o całkowitym cofnięciu wszystkich tych certyfikatów, o czym powiadomił Kancelarię Sejmu. Antoni Macierewicz odwołał się od tej decyzji do premiera Donalda Tuska - pod koniec lutego tego roku premier podtrzymał jednak decyzję Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Donald Tusk podjął taką decyzję po tym, jak PiS zgłosiło Antoniego Macierewicza do sejmowej komisji śledczej mającej wyjaśnić okoliczności porwania i śmierci Krzysztofa Olewnika. Decyzja premiera Tuska zblokowała kandydaturę byłego wiceszefa MON - bez dostępu do tajnych danych Antoni Macierewicz nie mógł efektywnie brać udziału w pracach komisji. Teraz sąd unieważnił decyzję szefa SKW i premiera Donalda Tuska o odebraniu Antoniemu Macierewiczowi certyfikatu dostępu do tajnych informacji. Biuro prasowe Warszawskiego Sądu Administracyjnego nie ujawniło uzasadnienia wyroku, gdyż sprawę rozpatrywano niejawnie.

Ile mamy wydać na "walkę z GLOBCIem"? JE Mikołaj Sarközy de Nagy Bocsa zapowiedział, że wprowadzi we Francji nowy podatek przeznaczony na „walkę z GLOBCIem” - i, co więcej: że będzie on rósł. Co jest zrozumiałe w świetle uwagi nieświętej pamięci Józefa W.Djugashviliego, że „W miarę postępów w budowie socjalizmu walka klasowa zaostrza się”. Dla każdego normalnego człowieka jest oczywiste, że w tym przynajmniej przypadku nie chodzi o „walkę z GLOBCIem” - lecz o ściągnięcie z rynku nadmiaru pieniądza wydrukowanego w ramach „walki z Kryziem”. Walka o GLOBCIo zaostrza się, - bo przeciwnicy „walki” nie składając broni, a przecież mają sporo pieniędzy. W odróżnieniu od Polski, gdzie Wielki Business to na ogół ludzie bezpieki, lub ludzie tak kontrolowani, że boją się źle wypowiedzieć o polityce „Rządu” by nie podpaść - w niektórych krajach na Zachodzie istnieje Wielki Business od państwa bardzo mało zależny. I oni „walki z GLOBCIem” na pewno nie popierają. Chyba, ze „Rząd” zamówi u nich kosztowne urządzenia do walki z GLOBCIem - oczywiście. Zwolennicy „walki” uprawiają propagandę w najlepszym sowieckim stylu, co opisałem w „Dzienniku Polskim” tak:

Walka ze stonką Za "komuny" robiło się to tak: na sygnał z Kremla 15 utrzymywanych przez KPZS pisemek: w Indiach, Anglii, Kanadzie, USA (koniecznie) i innych krajach (nie w demoludach, broń Marksie!) pisało jednobrzmiące artykuły o np. potrzebie walki ze stonką ziemniaczaną. Po czym wszystkie gazety w demoludach i samym ZSRS cytowały te pisma na dowód, że "cały świat" popiera Jedynie Słuszne działanie KomPartii. Dziś dokładnie to samo możecie Państwo zobaczyć na własne oczy na portalu "Wirtualnej Polski". Lekarze z całego świata ostrzegają przed globalną katastrofą. Fiasko grudniowego porozumienia klimatycznego przy ONZ spowoduje "globalną katastrofę" - alarmują najbardziej prestiżowe organizacje medyczne na łamach naukowego serwisu BBC. Organizacje postulują w prestiżowych pismach "The Lancet" i "The British Medical Journal", aby lekarze przewodzili kwestiom związanymi z klimatem. Według medyków najbardziej będą cierpieć mieszkańcy zacofanych krajów tropikalnych. - Zmiany klimatyczne mogą przynieść pewne korzyści, jak bardziej zdrowa dieta czy czystsze powietrze - dodają naukowcy. Grudniowy szczyt ONZ w Kopenhadze ma doprowadzić do międzynarodowego porozumienia klimatycznego, które zastąpi protokół z Kioto. Niestety rozmowy przygotowawcze do szczytu nie przynoszą odpowiedzi na pytania: jak zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych i jak sfinansować ochronę przed zmianami klimatycznymi. 0x01 graphic
- Istnieje zagrożenie, że politycy będą niezdecydowani, zwłaszcza w tak niepewnych czasach, jak dziś - piszą w liście liderzy 18 uniwersytetów medycznych i innych dyscyplin medycznych z całego świata. - Jeśli odpowiedzialność polityków będzie marna, skutki dla globalnego zdrowia mogą być katastrofalne - ostrzegają medycy. Główne założenie raportu głosi: zmiany klimatyczne w odniesieniu do zdrowia będą oddziaływać na większą część populacji w następnych dekadach i podniosą ryzyko życia miliardów ludzi. Najpierw leci wielki tytuł: "Lekarze z całego świata ostrzegają przed globalną katastrofą" - która nam grozi, jeśli nie będziemy walczyć z GLOBCIem. Z tekstu jednak wynika, że są to "liderzy”, (czyli złodzieje, którzy korzystają z grantów na walkę z GLOBCIem) aż 18 "uniwersytetów medycznych" i "prestiżowych organizacji", co podaje reżymowa brytyjska BBC - wyjątkowo zakłamana stacja telewizyjna. Och - jak oni cudownie kłamią w tym BBC! Na świecie jest ponad 2000 uczelni medycznych... i ich rektorzy jakoś nie chcą „walczyć z GLOBCIem”. Druga strona też ma silne argumenty. Nawet lewicowy zasadniczo „Oxfam” się wściekł - i ogłosił (jak podaje p.Ludwika Gray w „Daily Telegraph,”ie), że wydawanie tylu pieniędzy na „walkę, z GLOBCIem” zamiast na karmienie i leczenie dzieci spowoduje śmierć 4,5 mln dzieci!!! Argument jest, oczywiście, idiotyczny, - ale światem rządzą dziś idioci, więc trzeba argumenty dopasować do ich poziomu! JKM

18 września 2009 Przymus, redystrybucja, konfiskata- równa się socjalizm... W miarę rozwoju socjalizmu w Polsce, zwiększa się poziom głupoty. I zaostrza się walka klasowa pomiędzy biurokracją, a „obywatelami”, którzy tej biurokracji podlegają. Linia demarkacyjna przebiega, pomiędzy nami, a naszymi nadzorcami. Oni dyktują i narzucają nam swoje wizje- wszystkie przeciwko nam. Decyzje podejmowane przez biurokrację służą biurokracji ze swej natury. Bo jaki miałaby interes biurokracja, żeby podejmować decyzję dla nas, skoro z nas żyje? Nawet budowan, przez … Bo co państwu powie następująca wiadomość: „Podsekretarz stanu Ministerstwa Zdrowia Adam Fronczak weźmie udział w spotkaniu Narodowego Komitetu Medycznego Kształcenia Zagranicznego i Akredytacji”(????). Ano tylko tyle, że biurokracja ma się dobrze i dobrze bawi się za nasze pieniądze.. Bo co to jest Narodowy Komitet Medycznego Kształcenia Zagranicznego i Akredytacji? Kolejna hucpa, tak jak funkcja podsekretarza w niepotrzebnym Ministerstwie Zdrowia. Bo przecież pacjentowi potrzebny jest jedynie lekarz i szpital, działający na wolnym rynku, a nie jakieś komitety rewolucyjno- biurokratyczne i do tego medyczne. Ta sowieckość w naszym życiu. Rady, komitety, rady, komitety.. Koledzy z oddziału stołecznego Unii Polityki Realnej, organizują we wtorek 22.09.09 roku, przy Placu na Rozdrożu- o godzinie 12.30, protest przeciwko rządom pani Gronkiewicz- Waltz  z Platformy Obywatelskiej, która to pani prezydent umyśliła sobie budowę pasów autobusowych, które powodują dodatkowo korki w mieście.(???). Decyzja ta jest wpisana w europejski pomysł europejskich socjalistów, żeby z miast pozbyć się samochodów prywatnych, a zastąpić je państwowymi autobusami. Upchać nas w tłoku autobusowym, kolektywnie i dopchnąć kolanem. Żebyśmy tulili się do siebie, chuchali sobie w twarze a przy tym byli okradani przez kieszonkowych rzezimieszków.. Znowu chcą pozostawić nam możliwości wyboru, tylko narzucają nam, co mamy robić. A jak nie chcemy - przymuszają nas do tego różnymi sposobami. - A ty, czemu dzisiaj nic nie robisz?- pyta murarz swojego pomocnika. - Ręce  mi drżą po wczorajszym… - No to przesiewaj piasek… No właśnie, jak ręce drżą, to najlepiej przesiewać piasek, ale koledzy słusznie argumentują: skoro biurokracja walczy z takim zaangażowaniem przeciw samochodom osobowym, to najlepiej jak da wszystkim przykład. I od jutra niech wszyscy urzędnicy warszawscy, a jest ich wielu- przestaną jeździć swoimi samochodami prywatnymi oraz służbowymi i przesiądą się na autobusy. Oczywiście tłok  będzie niemiłosierny, bo urzędników jest niemiłosiernie wielu, ale pokażą jak bliskie jest im jeżdżenie kolektywne. Byłbym nawet skłonny twierdzić, że zabraknie dla nich autobusów i trzeba byłoby podstawić dodatkowe. Niech się potłoczą i zobaczą, co nam proponują. Przynajmniej  w pierwszym tłoczeniu.

Tak jak z parkometrami. Nam postawili parkometry i musimy płacić za każde pół godziny, a sobie załatwili preferencje i darmowe parkowanie. Bo są równiejsi w ramach równego prawa dla wszystkich, oczywiście demokratycznego i urzeczywistniającego sprawiedliwość  urzędniczą. Kto nie chciałby,  zobaczyć tych  tłumów urzędniczych  tłoczących  się w autobusach,  poniżanych przez samych siebie, wściekłych i skłóconych? Po to w końcu zostały stworzone marzenia senne. Żeby się podczas snu nie nudzić! Bo, po co innego? Wg „Gazety Prawnej”, od 2011 roku nasze  najlepsze uczelnie będą zdobywać status Krajowych Naukowych Ośrodków Wiodących(????). Taki rodzaj przodowników pracy  naukowej.. Socjalizm pełną gębą! Taka wyróżniona uczelnia będzie miała specjalny status; będą dotacje w wysokości 8 milionów złotych i przywileje w konkursach na pozyskiwanie pieniędzy. Status Krajowych Naukowych Ośrodków Wiodących przyznawany będzie na okres pięciu lat, a o jego nadaniu uczelniom kształcącym na poziomie dziennych studiów magisterskich i doktoranckich zadecyduje ocena komisji składającej się ze specjalnie powołanych ekspertów międzynarodowych w ośmiu dziedzinach wiedzy(???) Jak będą dotacje, komisje, nagrody, eksperci- to znaczy, biurokracja nie wypuści ze swoich rąk? Krajowych Naukowych Ośrodków Wiodących.. Bo na rynku wolnym, nagrodą dla dobrej uczelni jest wielkie zainteresowanie nią wielu młodych ludzi.  I taka uczelnia się utrzyma i nie będzie potrzebowała państwowych dotacji.. Dotacja  będzie wiązała uczelnię z biurokracją, która takie dotacje przyznaje. Już nie   wspominając o tym, że dotacja pochdzi z kieszeni tych, którzy na takiej uczelni nie studiują. Jest to prostu niemoralne, jak cały ten budowany socjalizm. Przymusowo redystrybuują skonfiskowane pieniądze.. Ile pani potrzebowała, żeby nauczyć się jeździć? - Pięć, sześć - dokładnie nie pamiętam… - Ale dni, czy tygodni? - Samochodów.. Właśnie, a propos samochodów… Właśnie obchodzimy Europejski Tydzień Zrównoważonego Transportu, to znaczy coś tak kuriozalnego może obchodzić tylko Lewica. My ludzie prawicy uważamy, że tego typu „ święta” nie ma powodu obchodzić, bo jakie to „ święto? Socjaliści namawiają nas do pozostawiania samochodów w domu, bo wydumali sobie jakieś urojone konsekwencje używania samochodu i jak przez tydzień zrównoważymy się psychicznie i transportowo, to pomoże to i transportowi i nam samym. Równie dobrze może być  MiesiącZrównoważonego Transportu? Ale, z czym zrównoważonego? Może być również Rok Zrównoważonego Transportu.. Bardzo namawiał nas do tego pan minister i profesor Nowicki, od ochrony środowiska. Bardzo mu jest ta sprawa bliska i rozumiem, że przez cały Tydzień Zrównoważonego Transportu, pan minister nie korzystał z samochodu.- i swojego i służbowego. A kierowca miał wolne! W tym mniej więcej czasie, lewica organizowała akcję w Warszawie Pt” Piknik z klimatem”(???), na którym to pikniku ludzie lewicy chodzili…. boso(???) Boso, bez samochodów, bez czajników elektrycznych, bez telewizorów kineskopowych, bez lodówek, bez grzałek elektrycznych, bez eternitu, bez … Co ci antycywlizowani, na kilka sposobów ludzie sobie wyobrażają? Dokąd nas prowadzą? Do wspólnoty pierwotnej, na drzewa do jaskiń?

Cywilizacji nie da się zawrócić…  W jaskiniach się wszyscy nie pomieścimy, na drzewach także.. Ognisk rozpalać też już nie wolno! Jeszcze jak zakażą picia wody- to będzie koniec! Będziemy wyzwoleni z jedzenia, ubrania i wolności słowa.. „Paranoja ma to do siebie, że nie dostrzega się prawdziwego obrazu rzeczywistości”- pisał Timothy  Gordon Ash. Ale czy to jest paranoja, czy zorganizowana akcja przeciwko ludzkości? WJR

Z czystym sumieniem Z Czesławem Janem Milewskim, żołnierzem Narodowych Sił Zbrojnych, o jego walce o wolną Polskę i represjach, jakie go za to spotkały, rozmawia Adam Białous
Historia podziemia narodowego w czasie II wojny światowej to wciąż nie do końca rozpoznana karta naszych dziejów. Pan ma swój udział w chlubnych dokonaniach tej konspiracji. W jakich okolicznościach został Pan jej członkiem? - Działalność w organizacji narodowej rozpocząłem już w roku 1936, podczas nauki w gimnazjum. Wstąpiłem wówczas do Narodowej Organizacji Gimnazjalnej, młodzieżówki Stronnictwa Narodowego. Natomiast, kiedy wybuchła wojna, włączyłem się w szeregi Narodowej Organizacji Wojskowej, która w roku 1942 przekształciła się w Narodowe Siły Zbrojne. W podziemnej organizacji byłem kierownikiem kolportażu w Białymstoku. Do moich głównych zadań należało wydawanie gazety podziemnej "Nasz Czyn", która miała 1200 egzemplarzy nakładu. Innym rodzajem działalności konspiracyjnej, jaką podczas wojny uprawiałem, była pomoc Żydom zamkniętym w białostockim getcie. Właśnie za przekazanie żywności do getta zostałem aresztowany przez Niemców i uwięziony. W więzieniu spędziłem wiele miesięcy, kilkakrotnie ocierając się o śmierć. Jednak ostatecznie moim rodzicom i przyjaciołom, z pomocą znajomego Niemca, udało się mnie wykupić z więzienia. Natychmiast po odzyskaniu wolności na nowo zacząłem czynić starania, aby wznowić wydawnictwo podziemnego pisma. Z powodu braku środków finansowych na ten cel razem z kolegami z Narodowych Sił Zbrojnych przeprowadziliśmy śmiały napad na niemiecki magazyn tekstyliów i wynieśliśmy stamtąd bele materiału na wielką sumę 500 tys. marek. Dzięki tej akcji podziemna praca wydawnicza mogła być kontynuowana.
W jaki sposób trafił Pan do więzienia, tym razem komunistycznego? - Niemiecka okupacja dobiegła końca. W lipcu 1944 roku do Białegostoku wkroczyła Armia Czerwona. Rozpoczęły się aresztowania żołnierzy niepodległościowych. W krótkim czasie aresztowano około 80 procent stanu osobowego Narodowych Sił Zbrojnych. Udało mi się na początku tego uniknąć, jednak NKWD było na moim tropie i musiałem uciekać z Białegostoku. Jesienią 1945 roku z pięcioma kolegami z organizacji udaliśmy się więc do Kostrzynia, skąd mieliśmy być przerzuceni na Zachód. Jednak na miejscu dowiedzieliśmy się, że komórka przerzutowa została zlikwidowana przez UB. Postanowiliśmy więc pojechać do Warszawy. Tam zatrzymaliśmy się w domu numer 6 na ulicy Ząbkowskiej. Niestety, UB nas namierzył. Obudziliśmy się rano i zobaczyliśmy przez okno, że w bramie kamienicy stoją żołnierze, a dalej na placu trzy samochody wojska. Koledzy chcieli się bronić. Jednak jako najstarszy stopniem przekonałem ich, że to nie ma sensu, bo siły przeciwnika są zbyt duże i jeżeli zaczniemy strzelać, to wszyscy zginiemy, więc się poddaliśmy. Zaraz do mieszkania weszli ubecy i nas aresztowali. Zabrali nam broń - siedem pistoletów i granaty. Zawieźli nas do swojej siedziby, blisko Dworca Wileńskiego. Zaczęły się przesłuchania. Bili mnie niemiłosiernie, dopóki nie straciłem przytomności. Potem odnosili do celi. Kiedy dochodziłem do siebie, bestialskie bicie zaczynało się na nowo. Przesłuchania trwały aż do procesu, który odbył się w grudniu 1945 roku.
Skoro śledztwo było parodią sprawiedliwości, to na sali sądowej na pewno nie można było spodziewać się uczciwego procesu? - Sądził nas znany stalinowski sędzia Mieczysław Widaj, który skazał na śmierć ponad stu patriotów. Mnie i moich kolegów uratowało tylko to, że wszyscy posługiwaliśmy się nieprawdziwymi nazwiskami i zeznawaliśmy, iż jesteśmy partyzantami z Wileńszczyzny. Podczas śledztwa ubecy nas nie rozszyfrowali. Gdyby dowiedzieli się, że należymy do Narodowych Sił Zbrojnych, nie byłoby dla nas ratunku. Cały proces przeprowadzony w piwnicy budynku UB trwał nie dłużej niż czterdzieści minut. Widaj pytał nas, dlaczego nie przeszliśmy na stronę Armii Czerwonej, zadał nam jeszcze kilka równie bezsensownych pytań i zaraz ogłosił wyroki. Dostałem osiem lat, koledzy od czterech do dwunastu. Może to dziś wydawać się dziwne, ale cieszyliśmy się z tych wyroków, ponieważ jak na ówczesne czasy były niezwykle łagodne.
Ile czasu spędzili Panowie w więzieniu? - Najpierw trzymali nas w więzieniu wojskowym przy ulicy 11 Listopada w Warszawie. Trwało to kilka tygodni. Przez cały ten czas obmyślałem plan ucieczki, wiedziałem bowiem, że jak trafimy do Wronek czy Rawicza, to tam na pewno nas rozszyfrują - a to oznaczało śmierć. Pewnej nocy przetransportowali nas na dworzec i załadowali do wagonu towarowego. Szczęśliwie wszystkich nas pięciu umieścili w jednym wagonie. Podczas pobytu w warszawskim więzieniu zorganizowaliśmy kilka łyżek stołowych i wyostrzyliśmy ich brzegi. Bardzo się nam one przydały w wagonie, bo przy ich pomocy wycięliśmy kilka desek w drzwiach. Przez ten otwór wyszedłem najpierw ja, zepchnąłem strażnika, który stał na stopniu wagonu. Później skakaliśmy po kolei w pełnym biegu pociągu. Tylko cudem nikomu nic się nie stało. Wojskowi, którzy jechali w innych wagonach, żeby nas pilnować, zauważyli ucieczkę i zaczęli do nas strzelać. Pociski leciały gęsto, na szczęście było ciemno i nikogo nie dosięgły. Szliśmy całą noc, pokonując około sześćdziesięciu kilometrów. Dotarliśmy do Łowicza, tam weszliśmy do jakiegoś domu i poprosiliśmy o pomoc, przyznając się, kim jesteśmy. Jakież było nasze zaskoczenie, kiedy gospodarz domu pokazał nam dokument świadczący o tym, że jest on członkiem NSZ. Lepiej nie mogliśmy trafić. Ten człowiek dał nam porządne ubrania i pewną sumę pieniędzy na bilety, dzięki czemu mogliśmy spokojnie dotrzeć do Białegostoku.
Po powrocie do rodzinnego miasta Urząd Bezpieczeństwa dał Panu spokój? - Niestety nie. Zaraz musiałem wyjechać do Giżycka, na tzw. Ziemie Odzyskane, bo w Białymstoku mogli mnie w każdej chwili aresztować. Wówczas na tereny poniemieckie przyjeżdżali ludzie z różnych stron świata, nikt nikogo nie znał, więc trudno tu było ubekom kogoś znaleźć. Byłem tam jakiś rok, a gdy przestali mnie szukać, wróciłem do Białegostoku. Ujawniłem się 10 marca 1947 roku. Nie aresztowano mnie wprawdzie, ale byłem pod ciągłą obserwacją. Komuniści uważali mnie za członka "bandyckiej organizacji", więc często musiałem zmieniać pracę i doznałem od nich wielu upokorzeń. Było ciężko, ale niczego nie żałuję. Dziś żyję z czystym sumieniem, że służyłem Ojczyźnie. Mogę chodzić z podniesioną głową.
Dziękuję za rozmowę.

Stalinowi dzięki... Teoria konwergencji, którą jeszcze w latach 60. ku irytacji komunistycznych ideologów głosił prof. Zbigniew Brzeziński, zakładała, że antagonistyczne mocarstwa coraz bardziej się do siebie upodabniają. Dzisiaj, kiedy między antagonistycznymi mocarstwami nie ma już prawie żadnych różnic ideologicznych, możemy powiedzieć, że nie tylko mocarstwa. Teoria konwergencji najwyraźniej zyskała charakter uniwersalny. W zapomnianej już dziś powieści Emanuela Kazakiewicza "Wiosna nad Odrą" jest scena, jak to członek Rady Wojennej, generał Sizokryłow, zażywając po zwycięstwie zasłużonej przechadzki, napotkał żołnierza radzieckiego. Ujrzawszy znienacka dzielnego i sławnego generała, żołnierz radziecki trochę się zacukał, ale widząc jego łaskawość, wygłosił lizusowski monolog zakończony westchnieniem: "Stalinowi dzięki". Ponieważ podczas wizyty izraelskiego prezydenta Peresa w Rosji ustalił on raz na zawsze z prezydentem Miedwiediewem, że wyłączną odpowiedzialność za wywołanie II wojny światowej ponosi Adolf Hitler, największą ówczesną zbrodnią był holokaust, każda zaś odmienna opinia jest "niegodziwością", więc nawet w polskim Sejmie posłowie stanęli na nieubłaganym gruncie kompromisu, stwierdzając w uroczystej uchwale, że zbrodnia katyńska nie była ludobójstwem, a tylko nosiła jego "znamiona". Widać, że "niegodziwości" wystrzegają się niczym syfilisu, a może nawet jeszcze bardziej, bo z syfilisu można podobno się wyleczyć, natomiast z "niegodziwości" - raczej nie. Jestem pewien, że dzięki temu duchowi kompromisu można będzie harmonijnie wkomponować nową świecką tradycję w postaci kultu "pierwszego niekomunistycznego premiera" Tadeusza Mazowieckiego w tradycyjny "kult jednostki", jaki słusznie kojarzy nam się z Ojcem Narodów, Chorążym Pokoju, Józefem Stalinem. Na pierwszy rzut oka takie powiązanie wydaje się absurdalne, ale popatrzmy: gdyby Józef Stalin 23 sierpnia 1939 roku nie zawarł porozumienia z Adolfem Hitlerem o podziale wpływów w Europie Środkowowschodniej, a następnie 17 września nie zajął wschodniej połowy Polski, to - jeśli Polska zostałaby pokonana - Hitler już w październiku 1939 roku znalazłby się o 1000 kilometrów bliżej Moskwy, więc w 1941 roku mógłby zająć ją z marszu, a losy wojny mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej. Wtedy w Generalnym Gubernatorstwie na pewno nie byłoby komunizmu, więc jeśli nawet na skutek jakichś nieprawdopodobnych okoliczności Tadeusz Mazowiecki zostałby premierem, to z pewnością nie "pierwszym niekomunistycznym". Nie byłoby zatem żadnego powodu, by otaczać go kultem w ramach nowej świeckiej tradycji, jaka właśnie się ugruntowuje. Ponieważ jednak Józef Stalin 23 sierpnia 1939 roku porozumienie z Adolfem Hitlerem zawarł i Europę Środkowowschodnią podzielił, to Adolf Hitler w 1941 roku nie zdobył Moskwy, Stalin zaś, który w międzyczasie ochłonął z przerażenia, dzięki pomocy amerykańskiej podjął kontrofensywę, która doprowadziła do zajęcia przezeń Europy Wschodniej i Środkowej, dzięki czemu zaprowadzony został tam komunizm. Dlatego też przedstawiciele lewicy laickiej mogli później swobodnie piętnować przedstawicieli ciemnogrodu, a nawet wypracować własną odmianę "postawy służebnej", z której zasłynął właśnie Tadeusz Mazowiecki. Zostało to zauważone, gdzie trzeba, i kiedy przyszło do zatwierdzania "pierwszego niekomunistycznego premiera", to zarówno wierzący, jak i niewierzący, partyjni, jak i bezpartyjni, ubecy, jak i... no, mniejsza z tym - wszyscy ufali tylko Tadeuszowi Mazowieckiemu i tylko jego chcieli. Znaczy się - cały Naród - no i w ten sposób Tadeusz Mazowiecki został "pierwszym niekomunistycznym premierem", dzięki czemu również i dzisiaj może zademonstrować słynną "postawę służebną" i skwapliwie uczestniczyć w tworzeniu nowej świeckiej tradycji. Kreując jednak tę nową, świecką tradycję, nie możemy chyba zapominać o Józefie Stalinie, bez którego wszystko potoczyłoby się inaczej. Dzięki temu będzie można niemożliwe uczynić możliwym i dokonać harmonijnej syntezy dawnych kultów z nowymi, co stworzy wreszcie odpowiednie warunki do pojednania, bez którego nie możemy już dłużej wytrzymać. SM

Pierwsze od 1968 roku Nareszcie doczekaliśmy się sukcesu w Afganistanie. Okazało się, że Hamid Karzaj, osadzony tam przez Amerykanów na stanowisku prezydenta, wygrał wybory i to już w pierwszej turze. Podczas wojny z ZSRR amerykańska pomoc finansowa i rzeczowa dla afgańskich mudżahedinów dostarczana była przez CIA za pośrednictwem Karzaja. W odróżnieniu od sprawy „Iran-Contras” tutaj żadnych przecieków ani kompromatów nie było, co dobrze świadczy o dyskrecji i lojalności Karzaja. Nic dziwnego, że i dzisiaj tamtejsze wybory wygrywa w cuglach, bo dla przedsiębiorczych biznesmenów taki prezydent w Afganistanie to prawdziwy dar Niebios, to sam cymes! Nawet i u nas, akurat w momencie szczęśliwego wygaśnięcia zainteresowania opinii publicznej prywatyzacją stoczni, rozgorzała dyskusja na temat ofert na dostawy uzbrojenia i wyposażenia polskiego kontyngentu, walczącego w Afganistanie o prawa tamtejszych kobiet do aborcji i innych udogodnień cywilizacyjnych. Tak w każdym razie definiował cele tej wojny sekretarz generalny NATO, pan Rasmussen, więc nie wypada zaprzeczać. Więc nawet dziennikarzom śledczym udaje się „docierać” do różnych wstydliwych zakątków i wyskrobywać najświętsze pieczęcie. Jaka może być tego przyczyna? Tego, ma się rozumieć, nie wiem, ale podobno rząd ma wydać na te zakupy aż miliard złotych, z czego ponad 300 milionów nawet jeszcze w tym roku. Jeszcze w tym roku! A przecież w przyszłym roku odbędą się u nas wybory prezydenckie, które - co tu ukrywać - trochę przecież kosztują. Tymczasem z samego kurzu, który powstaje przy przeliczaniu miliarda złotych wprawnymi rękoma, można wykroić niezłą fortunę, a w każdym razie - solidny fundusz wyborczy. Nic zatem dziwnego, że przez kraj przechodzi fala troski o bezpieczeństwo naszych żołnierzy i partie polityczne poświęcają ofertom na dostawy uzbrojenia i sprzętu dla afgańskiego kontyngentu coraz więcej uwagi. Tym bardziej, że Rzeczpospolita nie wojuje tam na darmo. Właśnie odnieśliśmy pierwsze zwycięstwo. Jeśli nie liczyć stanu wojennego, kiedy to nasza armia okryła się nieśmiertelną chwałą, pierwsze od 1968 roku, gdy udało nam się viribus unitis na stolicy Czechosłowacji osadzić Gustawa Husaka. SM

Polityka Hitlera i Putina jest podobna - Na Kremlu są ludzie, którzy marzą o tym, by upomnieć się o terytoria Polski - mówi Jurij Felsztyński rosyjski historyk, w rozmowie z Tomaszem Pompowskim Podczas dyskusji, jaka toczyła się w polskim Sejmie na temat uchwały, która uczciłaby ofiary agresji sowieckiej w 1939 r., problemem dla niektórych polityków było słowo "ludobójstwo". Czy Pana zdaniem, jako rosyjskiego historyka, jest ono uprawnione? I jak mogą taką uchwałę odebrać Rosjanie? Nie ma wątpliwości ani miejsca na dyskusje, czy okupacja Polski i masowe mordowanie ludności polskiej w 1939 było ludobójstwem. Oczywiście, że było. O tej prawdzie przekonanych jest bardzo wielu Rosjan, i nad tym ubolewa. Niestety, żaden rząd po 1991 r. nie dał im satysfakcji, by mogli to wyznać. Wielu robi to pośrednio poprzez publikacje ukazujące się w opozycyjnych mediach. Zawsze jednak będzie duża grupa ludzi, która będzie protestować przeciwko słowu "ludobójstwo" w odniesieniu do Rosjan. Oni przecież w czasach sowieckich, a nawet teraz, w szkole byli uczeni czegoś przeciwnego. Oczywiście o pakcie z Hitlerem nie mówiło się w ogóle. I niestety to ich reakcja zostanie zapewne nagłośniona przez kremlowską propagandę. Ale to dlatego, że obecny rząd rosyjski nie uważa, by w jego interesie było przyznanie się do winy. Ale to jest przede wszystkim problem Rosji.
Jutro w telewizji polskiej zostanie pokazany film dokumentalny "Marsz wyzwolicieli" nakręcony na podstawie najnowszych ustaleń historyków, że Stalin już w latach 30. przygotowywał się do II wojny światowej. I Hitler wyszedł mu naprzeciw swoją koncepcją. Ten dokument jest oparty na ustaleniach Wiktora Suworowa, którego bardzo szanuję. I uważam, że nikt dotąd nie wniósł tak ważnego wkładu w dzieje II wojny światowej jak on. Całkowicie zgadzam się z jego uzasadnieniem. Wiemy, że plany Stalina dotyczące okupacji Europy nie tylko wynikały z ideologicznej koncepcji rewolucji światowej. Wiemy także, że przygotowywał Armię Czerwoną do wojny zaczepnej już od lat 30. XX w. Kiedy w 1941 Niemcy zaatakowali ZSRR, armia rosyjska została niemal całkowicie zniszczona. Niemcy bardzo szybko przesunęli się pod Moskwę. Niemniej to Armia Czerwona była wśród zwycięzców II wojny. Miała bowiem olbrzymią ilość wyprodukowanego przez siebie sprzętu, ale - co ważniejsze - miała dobrze wyszkoloną olbrzymią armię. Tyle że Związek Sowiecki nie był przygotowany do wojny obronnej, lecz zaczepnej.
Jak w takim razie traktować rosyjskie uzasadnienia paktu Ribbentrop-Mołotow, jakoby była to odpowiedź na międzynarodowe porozumienia innych krajów, wrogie wobec sowieckiej Rosji? Niestety, zbyt szybko upłynął okres rządów prezydenta Borysa Jelcyna. Za jego czasów Rosja była gotowa do wzięcia odpowiedzialności za okupację Polski w 1939 roku. I za podpisanie sowiecko-nazistowskiego paktu, który poprzedził okupację kilku innych państw, włącznie z państwami bałtyckimi czy Finlandią. I przykro to powiedzieć, ale w okresie rządów Putina Rosja zrobiła wielki krok wstecz, jeśli chodzi o rozliczanie się z historią. Wystarczy powiedzieć, że w ramach wybielania przeszłości, ukazało się w ostatnich latach kilkanaście publikacji, które kwestionują sam fakt podpisania paktu. Nie widzę żadnego usprawiedliwienia dla zaprzeczania, że Hitler i Stalin umówili się co do współpracy w czasie wojny. Nie rozumiem, dlaczego Putin nie chce przyznać się do winy. Bowiem gdyby to zrobił, cały ciężar powoli by spadł z Rosjan, co dałoby nadzieję na zbudowanie nowego państwa. Przecież podpisanie tego paktu można potraktować jako część sowieckiej historii, której nowa Rosja nie akceptuje. Niestety, zamiast tego rząd rosyjski wciąż chce walczyć z tą odpowiedzialnością i w ten sposób jeszcze większą winą obarcza Rosjan. To nie jest mądra polityczna decyzja. Na niej nie da się zbudować przyjaznych stosunków pomiędzy Polską a Rosją.
Dlaczego tak się dzieje? Na Kremlu jest duża grupa osób, która sądzi, że okupacja Polski była dobrym politycznym posunięciem. W rządzie rosyjskim w otoczeniu prezydenta jest też grupa ludzi, która przekonuje, że kiedyś o te tereny znów będzie można się upomnieć.
Czy chce Pan powiedzieć, że Kreml chce przełamać barierę psychologiczną - najpierw w sferze świadomości historycznej utrwalając kłamstwo, by potem możliwe były działania militarne w regionie? Oczywiście, istnieje pewna przestrzeń między oświadczeniami politycznymi a działaniami militarnymi. Na pewno na Wschodzie jest ona mniejsza niż w krajach zachodnich. Ale bardzo szkodliwe jest przesuwanie winy za działania podejmowane przez władców Związku Sowieckiego na współczesne państwo rosyjskie, które ma swoje fundamenty demokratyczne. Jeśli więc zamiast usprawiedliwiania tych zbrodniczych działań Putin zaznaczyłby granicę między przeszłością a teraźniejszością, przyznając, że te działania były straszliwym błędem sowieckiego rządu, który nie ma nic wspólnego z obecną Rosją, prawdopodobnie byłoby to uzdrowieńcze dla samego państwa, jak i jego relacji z innymi krajami. Widzimy jednak zupełnie inne postępowanie rosyjskich władz. I dla mnie jedynym wyjaśnieniem tego jest, iż elity polityczne Rosji podzielają ówczesny pogląd Stalina, że napad na Polskę był korzystną decyzją. I ma to służyć przygotowaniu rosyjskiej opinii publicznej na podobne działania w przyszłości. Pewnie dziś dla Polski nie jest to zagrożeniem w takim stopniu jak dla Gruzji, Ukrainy czy państw bałtyckich. Rosja próbuje dziś zwiększyć swoje wpływy terytorialne. Nie tylko w sensie gospodarczym. Mówimy także o próbach uzyskania politycznego wpływu na inne państwa, czasami za pomocą narzędzi gospodarczych. Podkreślam: Rosja ma do osiągnięcia cele polityczne, a nie gospodarcze. I na tym polega współczesne zagrożenie ze strony Rosji. I ono wzrasta coraz bardziej. Na przykładzie wojny gruzińskiej widzimy, że Rosjanie zaatakowali Gruzję, by przełamać psychologiczną barierę krajów Zachodu przed możliwością wojskowej ingerencji Rosji w sprawy suwerennych państw. Po raz pierwszy od upadku ZSRR w 1991 r. armia Federacji Rosyjskiej dostała zezwolenie na prowadzenie działań militarnych poza swoimi granicami. I światowa opinia publiczna zaakceptowała to, co się stało. I to jest bardzo niebezpieczny precedens, zwłaszcza dla Polski.
Dlaczego? To była powtórka działań, któ-re Stalin przeprowadził przeciwko Polakom we wrześniu 1939 r. Władze rosyjskie tłumaczyły, że rząd gruziński nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa obywatelom rosyjskim. Przecież w nocie rządu ZSRR wręczonej ambasadorowi Polski w Moskwie rankiem 17 września 1939 Sowieci twierdzili, że państwo polskie jest tak słabe, że nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa osobom narodowości białoruskiej i ukraińskiej. Putin posłużył się tym samym uzasadnieniem, gdy rok temu Rosja napadła na Gruzję. Warto dodać, że w bardzo dziwny sposób ci ludzie zostali rosyjskimi obywatelami. Po upadku Związku Sowieckiego paszporty związkowe wymieniono na narodowe. W wielu przypadkach pozostawiano wybór pomiędzy np. ukraińskim czy rosyjskim paszportem. Natomiast mieszkańcy Abchazji i Osetii Południowej, którzy nigdy nie mieli żadnych związków z Rosją, zamiast otrzymać paszporty gruzińskie, musieli przyjąć rosyjskie. Ale jeśli ta zasada rzekomego zabezpieczenia praw obywatelom czy - jak to było określone w 1939 r. - "pobratymcom" rosyjskim na obcym terytorium środkami militarnymi nie zostanie potępiona, wówczas nikt nie powstrzyma takich działań wobec Litwy, Łotwy, Estonii czy Ukrainy, gdzie mieszka wielu Rosjan. Proszę pamiętać, że dokładnie na takie samo pseudoprawo powoływał się Hitler, zajmując Czechosłowację. Twierdził, że chce bronić praw mniejszości niemieckiej w Czechosłowacji.

Wielu ekspertów do spraw Rosji twierdzi, że obarczenie równą odpowiedzialnością sowieckiego i niemieckiego reżimu totalitarnego za zbrodnie II wojny światowej jest prowokacją wobec Rosji. I doradzają raczej, by dbać o jej dobre samopoczucie, należną jej dumę i dziękować za wyzwolenie od hitlerowskiej zagłady. Pan podziela ten pogląd? Absolutnie nie. Zawsze podkreślam, że sowiecki i hitlerowski reżim ponoszą taką samą odpowiedzialność w tym względzie. I popieram uchwałę, którą część europejskich polityków chce podjąć w tej sprawie. Uważam, że będzie to kamień milowy także w kwestii zapewnienia bezpieczeństwa Polsce i innym krajom okupowanym przez reżim radziecki do 1989 r. Nawet twierdziłbym, że ponieważ hitlerowski reżim działał dużo krócej niż sowiecki, to system sowiecki był bardziej niszczący. Na pewno dotyczy to Rosji. I usprawiedliwianie zbrodni popełnionych przez Stalina od 1939 do 1945, bo mówimy o II wojnie światowej, nie ma żadnego usprawiedliwienia. Służy jedynie podtrzymywaniu myśli o odbudowie imperium. Ale nie jestem zdziwiony postawą obecnego rządu, który w większości wywodzi się niestety z KGB. A ta organizacja jest odpowiedzialna przecież za wymordowanie polskich oficerów w Katyniu. I dopóki ci ludzie będą rządzić Rosją, nie ma nadziei na to, by powstało normalne, demokratyczne państwo. Warto przypomnieć, że jak za Stalina w latach poprzedzających II wojnę, dziś rząd też kontroluje scenę polityczną, media, w ogromnej mierze gospodarkę. I niestety w nowych podręcznikach do historii młodzież rosyjska uczy się właśnie stalinowskiej wersji historii.
Stąd wciąż blisko 70 proc. Rosjan uważa, że II wojna rozpoczęła się w 1941 r? Ale proszę zauważyć, że - o ironio - terytoria zaatakowane przez Hitlera w czerwcu 1941 r., jak Ukraina i Białoruś, dziś należą do innych niż Rosja, niezależnych państw. Można więc równie dobrze twierdzić, że Hitler nie zaatakował Rosji. Ale ma pan rację, powszechne jest przekonanie, że wojna rozpoczęła się dopiero w 1941 r. I ze smutkiem muszę przyznać, że bardzo wielu moich rodaków jest dziś znowu cynicznych - to jest dziedzictwo historii. Wielu z nich nie ufa rządowi, nie wierzy w demokratyczne przemiany. Dlatego też błędem jest twierdzenie, że większość Rosjan popiera działania obecnego rządu. Po prostu - tak długo, jak rząd zostawia ich w spokoju - nie interesują się polityką. Rosjanie wiedzą z doświadczenia sowieckiego, a także z 1991 r. i lat putinowskich, że nie ma związków między elektoratem a elitą polityczną. Istnieje jednak znacząca grupa Rosjan, która sprzeciwia się militaryzacji polityki rosyjskiej, bo wie, do czego doprowadziła ona w 1939 r. A wielu Rosjan boi się też dalszej utraty terytorium.
Utraty? W sytuacji prób nowych ekspansji? Ale proszę pamiętać, że Gruzja była najłatwiejszym przeciwnikiem. I Rosja nie potrafiła osiągnąć wszystkich swoich celów - w tym obalenia rządu. Dlatego możemy być świadkami już w najbliższych latach rozpadu Rosji. Gdy o swoje terytoria upomną się ludzie, których język, kultura, tradycja i historia zupełnie nie mają związków z Rosją: jak Czeczenia, Dagiestan czy Tatarstan. Choćby w przypadku Czeczenii już obecnie prezydent Kadyrow staje się niezależnym prezydentem i będzie odrywał swój kraj od Moskwy. To jest, moim zdaniem, proces nie do uniknięcia. Rosja jest dziś bardzo słabym krajem - tak pod względem politycznym, jak gospodarczym - mimo że pręży muskuły. Rosja nie eksportuje żadnego towaru poza ropą i gazem. Nie produkuje żadnego swojego samochodu, ubrania czy sprzętu elektronicznego. Jest jeszcze bardziej zapóźniona w rozwoju niż w czasach sowieckich. rozmawia Tomasz Pompowski

DZIEŃ PABIEDY „Nie ma wątpliwości ani miejsca na dyskusje, czy okupacja Polski i masowe mordowanie ludności polskiej w 1939 było ludobójstwem. Oczywiście, że było” - o tej prawdzie, na przekór tchórzom i serwilistom nazywającym się dziś polityczną elitą, świadczy rosyjski historyk Jurij Felsztyński. I powtarza: „Na Kremlu jest duża grupa osób, która sądzi, że okupacja Polski była dobrym politycznym posunięciem. W rządzie rosyjskim w otoczeniu prezydenta jest też grupa ludzi, która przekonuje, że kiedyś o te tereny znów będzie można się upomnieć”. Słów rosyjskiego historyka z pewnością nie zrozumieją ci wszyscy, dla których historia jest zbyt groźną rzeczywistością i nadto wymagającą nauczycielką. Gdy słyszę żałosne obawy, by przemówienie prezydenta RP nie wywołało konfliktu z Rosją, kiedy czytam wypowiedzi idiotów, bełkoczących o winie polityków, którzy upomnieli się o nazwanie ludobójstwa ludobójstwem i głosy nieszczęsnych ignorantów, dla których tarcza antyrakietowa to „drażnienie Rosji” - nabieram przekonania, że tylko doświadczenie rosyjskiego buciora, byłoby w stanie wybić im z głów podobne brednie. Niewykluczone, że w niedługim czasie ta bolesna lekcja historii zostanie im udzielona, bo jak przypomina Felsztyński, po raz pierwszy po upadku ZSRR rosyjska armia dostała nieograniczone prawo na prowadzenie działań militarnych poza swoimi granicami, a opinia światowa bez żadnego sprzeciwu zaakceptowała ten krok. Na przykładzie wojny gruzińskiej, wywołanej przez kremlowskich strategów, by przełamać psychologiczną barierę krajów Zachodu przed wojskową  ingerencją Rosji w sprawy suwerennych państw - rosyjski historyk dowodzi, że ten precedens jest niebezpieczny zwłaszcza dla Polski. Rosjanie, bowiem tłumaczyli swoją agresję tym, że rząd gruziński nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa obywatelom rosyjskim. „To powtórka działań, które Stalin przeprowadził przeciwko Polakom we wrześniu 1939 r. - twierdzi Felszytyński - Przecież w nocie rządu ZSRR wręczonej ambasadorowi Polski w Moskwie rankiem 17 września 1939 Sowieci twierdzili, że państwo polskie jest tak słabe, że nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa osobom narodowości białoruskiej i ukraińskiej. Putin posłużył się tym samym uzasadnieniem, gdy rok temu Rosja napadła na Gruzję”. Dziś Putin może otwarcie powiedzieć, że państwo polskie jest słabe i nieudolne. Test historycznych kłamstw i obelg, jaki urządziła nam Rosja na miesiąc przed rocznicą wybuchu II wojny światowej, okazał się druzgocący dla żałosnych postaci polskiego rządu. Ci sami ludzie uczynili jednocześnie wszystko, by nie dopuścić do zacieśnienia współpracy militarnej z Ameryką i swoim zamierzonym kunktatorstwem dowiedli, jak obca jest im nauka płynąca z polskiej historii. Niezależnie - czy będziemy w tych działaniach dostrzegać wyraz haniebnego serwilizmu, pospolitej głupoty, czy wpływów rosyjskiej agentury - polskie państwo okazało swoją bezsilność i krótkowzroczne tchórzostwo wobec coraz groźniejszych dążeń Rosji. Mamy dziś okazję, by podwójnie poczuć uderzenie rosyjskiego buciora. Rocznicę sowieckiej agresji poprzedził wielodniowy spektakl zaprzaństwa polskiego rządu, ważącego racje polityczne historyczną ceną pamięci Polaków zamordowanych w Katyniu.  Trudno o większą hańbę - i w tych kategoriach kolejne pokolenia ocenią to zdarzenie. Stała się jednak rzecz znacznie gorsza -  bo prorosyjska polityka obecnej ekipy doprowadziła do fiaska projektu budowy w Polsce tarczy antyrakietowej. Rezygnacja Ameryki z tego przedsięwzięcia, - choć jest oznaką krótkowzrocznej, fatalnej polityki obecnego prezydenta USA -  wychodzi naprzeciw oczekiwaniom Rosji i dwuletnim zabiegom polskiej dyplomacji.. Decyzja ta sankcjonuje podział wpływów i porządek polityczny ustanowiony po II wojnie światowej, potwierdzony ponownie po roku 1990 - zgodnie, z którym Polska ma znajdować się w strefie interesów polityki rosyjskiej.  To wielki dzień dla kremlowskich generałów KGB. To, co przed 70 laty musieli zagarnąć przy udziale band Armii Czerwonej - dziś udaje im się otrzymać bez jednego wystrzału - ale też, bez sprzeciwu ogłupiałego społeczeństwa i miernot udających polskie elity. Historia, bowiem nie znosi idiotów i błędów popełnianych ponownie. Doświadcza, - lecz uczy.  Dla tych, którzy ją ignorują - bywa bezlitosna. Ścios

Tylko na Fronda.TV: Braun z Suworowem obnażają kłamstwa Sowietów Trzeba ciągle podkreślać, że za II wojnę światową są odpowiedzialni: narodowy socjalista Hitler i międzynarodowy socjalista Stalin - mówi Grzegorz Braun, autor filmu „Marsz wyzwolicieli”. Petar Petrović: Czy nie wydaje się Panu, że po 70. latach od rozpoczęcia II wojny światowej już wszystko zostało na jej temat powiedziane? Półki księgarskie aż się uginają od opasłych monografii na ten temat. Grzegorz Braun: Wręcz przeciwnie! To, co przez siedemdziesiąt lat utrwaliło się jako podręcznikowa wersja dziejów XX wieku i II wojny światowej, jest zbudowane na kłamstwie dotyczącym inicjatywnej roli Związku Sowieckiego w jej rozpętaniu. Przez dziesiątki lat byliśmy uczeni i obawiam się, że obecnie niewiele się w tej materii zmieniło, że w 22 czerwca 1941 roku nie zagrażający nikomu, neutralny Związek Sowiecki został napadnięty przez hitlerowskie Niemcy. Owszem, został napadnięty, ale nie był neutralny i nie miał dążeń pokojowych, wręcz przeciwnie. Trzeba ciągle podkreślać, że za II wojnę światową odpowiedzialni są: narodowy socjalista Adolf Hitler i międzynarodowy socjalista Józef Stalin, tak żeby nikt nie miał co do tego żadnych wątpliwości! Po przeczytaniu po raz pierwszy „Lodołamacza” Wiktora Suworowa dotarło do mnie, że można metodą białego wywiadu, a więc bez dostępu do jakichś tajnych, poufnych informacji z zamkniętych archiwów, stosując analizę oficjalnych propagandowych źródeł do dziejów II wojny światowej, szukać sprzeczności i dojść do… prawdy. Prawdy o tym, że Związek Sowiecki szykował się do podboju Europy i świata i że niemniej zbrodniczy reżim narodowych socjalistów niemieckich swoim uderzeniem pokrzyżował te plany.

Prawda o tym, kto kogo i kiedy zaatakował, ma dziś jeszcze jakiekolwiek znaczenie? Przemilczanie zbrodni i zbrodniczych zamiarów Sowietów - to jedno z kłamstw założycielskich współczesnego porządku światowego. Mówię o zbrodniczych zamiarach, bo przecież sowiecki plan podboju - sformułowany przez Lenia cel: „rewolucja światowa” - nigdy się nie zdezaktualizował. „Wyzwolicielski marsz” Armii Czerwonej na Zachód był realną opcją jeszcze w latach 80.

Dlaczego ten film powstał właśnie teraz? Czy wcześniej zajmował się Pan tym tematem? Próbowałem jeszcze w latach 90. zaproponować TVP taki temat, ale nie znalazłem nikogo chętnego do rozmowy. Wtedy Wiktor Suworow był tylko dla wariatów i oszołomów. Na szczęście, trzy lata temu, mojemu producentowi i reżyserowi Robertowi Kaczmarkowi, udało się doprowadzić do powstania „Defilady zwycięzców”, dokumentu poświęconego słynnej, wspólnej defiladzie Niemców z Sowietami w Brześciu Litewskim, jesienią 1939 roku. Powodzenie tego filmu pozwoliło nam podjąć prace nad „Marszem wyzwolicieli”. Ten film różni się od poprzedniego tym, że właściwie nie dotyczy spraw polskich, występują w nim świadkowie historii z Białorusi, Ukrainy, Rosji - ludzie, których dzieciństwo i młodość przypadły na lata przygotowań do wojny światowej, które Związek Sowiecki prowadził zresztą przez cały czas swojego istnienia. Ich „marsz wyzwolicieli” miał ruszyć pod pretekstem wyzwolenia Europy spod jarzma faszystowskiego i nie skończyłby się bynajmniej na Gibraltarze i Lizbonie. Przecież w latach 30. Związek Sowiecki utrzymywał partie komunistyczne we wszystkich krajach świata. Były już gotowe rządy komunistyczne - nie tylko dla wszystkich krajów Europy. Cały glob miał się stać czerwony.

Spiritus movens pana filmu to wspomniany wcześniej Wiktor Suworow, który w niezwykle ciekawy sposób analizuje dane świadczące o sowieckich przygotowaniach do wybuchu konfliktu.Pamiętajmy o tym, że diabeł tkwi w szczegółach. Kogo na co dzień interesują dane techniczne i taktyczne broni i uzbrojenia, czy dzieje przemysłu ciężkiego w ZSRS? Dzięki panu Wiktorowi widzimy jednak, że wszystkie elementy układanki stanowią jedną całość. Wielkim plusem jest też to, że jest on nie tylko wybitnym historykiem, ale i showmanem, dzięki czemu nie nudzimy się słuchając np. o czołgach pływających i ciężkich.

Albo o milionie sowieckich spadochroniarzy. Tak, jedna z opowieści dotyczy spadochronowej manii w ZSRS w latach 30. - „narodowego hobby sowietów”, jak to tłumaczył jeden z zachodnich historyków. A przecież spadochroniarze nie są potrzebni do wojny obronnej. Podczas gdy Rosja sowiecka szkoliła spadochroniarzy, inne kraje świata w ogóle nie przygotowywały jeszcze takich jednostek. Ci szkoleni setkami tysięcy na przełomie lat 30. i 40. żołnierze, po tym jak plan agresji wziął w łeb, nie zostali zrzuceni na tyły wroga, tylko polegli jako zwykłe „mięso armatnie” pod Moskwą, na przełomie 1941 i 1942 roku.

Jak Pan dotarł do osób opowiadających w filmie o swojej młodości w Związku Sowieckim? Ten film nie powstałby bez pomocy znakomitego historyka, Bogdana Musiała, który korzystał z archiwów sowieckich, przebadał tony dokumentów m. in. z resortów gospodarczych, do których historycy rzadko zaglądają. Na potrzeby filmu niezbędne okazały się też jego znakomite kontakty w Kijowie i w Mińsku, on polecił nam riserczerów, którzy pomogli nam dotrzeć do świadków historii. Archiwaliów nie szukaliśmy w Polsce, skorzystaliśmy za to z dokumentów z archiwum w Kijowie i w Dzierżyńsku pod Mińskiem, które nie były do tej pory zbyt często emitowane.

Film spajają wypowiedzi współczesnych rosyjskich dzieci, które mówią o Związku Sowieckim i II wojnie światowej dokładnie tak jakby były sowieckimi propagandzistami. Bo z dzieckiem można wszystko. Bardzo chciałem mieć taką scenę w filmie, ale nawet nie marzyłem, że zdarzy mi się coś takiego. Gromadka dzieci w muzeum tzw. Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i nauczycielka, która ich indoktrynuje i odpytuje z historii. W wersji sowieckiego raju nie ma miejsca na podbój Polski, wojnę z Finlandią, aneksję krajów nadbałtyckich, zajęcie Besarabii. Te sprawy po prostu nie istnieją. Jest pokojowo nastawiona Rosja Sowiecka i zagrażający jej imperialistyczny Zachód. Tak kształcone jest kolejne młode pokolenie Rosjan.

Czyli ostatnie, jawnie kłamliwe wypowiedzi rosyjskich polityków i mediów dotyczące Związku Sowieckiego i jego zaangażowania w wojnę, są czymś naturalnym? To jest klasyka gatunku, wszystko jedno czy dotyczy to Rosji sowieckiej czy niesowieckiej, ona zawsze „przeprowadza rozpoznanie bojem”. Najpierw mocno wali, a potem patrzy kto się ugiął, a kto się postawił. A że mało kto się Moskwie stawia, to nie ma się co dziwić, że Kreml nie widzi żadnej potrzeby by zmieniać swoją linię propagandową i modyfikować politykę zagraniczną. I przyjeżdża Putin do Polski, publikuje obraźliwy i kłamliwy w istocie artykuł, po czym połowa naszych publicystów doszukuje się w nim jakichś jasnych promyczków. Potrzebujemy suwerennej polityki prowadzonej z Warszawy, a z tym są ciągłe kłopoty. Dziś w stolicy kulturalni i inteligentni ludzie nie mówią już o niepodległości, czy suwerenności, gdyż dla nich używanie takich słów to anachronizm. Jeśli dochodzi do rozmywania takich pojęć, jeśli stawia się w wątpliwość sens niepodległości, a zatem sens istnienia Państwa Polskiego, to chyba nie powinniśmy oczekiwać, że Berlin i Moskwa będą większymi zwolennikami istnienia państwa polskiego niż nasze elity polityczne i intelektualne?

Pański film można uznać za odpowiedź na rosyjską wersję historii? Film leży od miesiąca gotowy, a prace nad nim zacząłem dwa lata temu. Więc motywem w żadnym razie nie były ostatnie wypowiedzi i publikacje. Nie zrobiłem filmu antyrosyjskiego, tylko antysowiecki, a sowiet, czyli powszechny kołchoz, gdzie wszyscy i wszystko zostaje zglajszachtowane, to nie jest niestety pomysł, który się przeżył i który jest już nieaktualny. Dla mnie sowiet to jest też kraj, w którym się delegalizuje 100-watowe żarówki. Sami sobie fundujemy pomysły, polegające na tym, żeby wszystkim urządzić życie według jednego wzorca, żeby zniszczyć konkurencję, żeby odebrać ludziom wolność. Dlaczego mamy godzić się na projekt polityczny i porzucać wolnościowe tradycje, które realizowała Rzeczpospolita w dawnych czasach, gdy w porównaniu do swoich sąsiadów, specjalizujących się w zamordyzmie, była ona oazą wolności? W moim filmie Suworow przytacza słowa Lenina, że komunizm nie może współistnieć ze światem kapitalistycznym. Otóż dzisiaj ten problem jest nadal aktualny, dziś też świat niewolników nie może współistnieć ze światem wolnych ludzi. Wygra jeden albo drugi. Wszystko jedno czy jest to socjalizm międzynarodowy czy narodowy to i tak jest to droga do tragedii, która wiąże się z odbieraniem ludziom wolności. Dlatego też wolałbym, żeby państwo ograniczało się do zabezpieczania mojej wolności i bezpieczeństwa, a nie żeby zajmowało się urządzaniem mi życia, projektowało moje zajęcia i hobby. Jak będę chciał to sam się nauczę skakać na spadochronie.

Rozmawiał Petar Petrović, dziennikarz Polskiego Radia i współpracownik portalu Fronda.pl.

Nowy Porządek Świata. Horror, który czeka ludzkość Na naszych oczach rodzi się Nowy Porządek Świata. Ziemi grozi globalny totalitaryzm, który nie śnił się nawet Orwellowi. Świat, jaki znamy, jest skazany na zagładę. W najbliższych latach zginie jedna czwarta ludzkości. Jak zmieni się życie tych, którzy przeżyją? "NWO", trzy litery oznaczające koniec wszystkiego, co znamy, trzymają świat w strachu.

(S)Twórcy globalnego koszmaru Terminem "Nowy Porządek Świata" (New World Order, NWO) posługiwało się w XX wieku wielu wpływowych polityków, takich jak np. Woodrow Wilson, George Bush senior czy Michaił Gorbaczow. Wywoływało to podejrzenia, że wysiłki zmierzające do wprowadzenia "nowego ładu" zostały już zapoczątkowane. Kanwą teorii spiskowych dotyczących wprowadzenia Nowego Porządku Świata jest przekonanie o istnieniu tajnych organizacji, które zamierzają przejąć władzę nad całą planetą, poprzez ustanowienie "rządu światowego". Wyrazem dążenia do takiego stanu rzeczy miało być utworzenie takich organizacji jak Liga Narodów, ONZ, NATO, system walutowy z Bretton Woods czy Światowa Organizacja Handlu (WTO). Postępująca globalizacja oraz integracja w ramach takich ugrupowań jak Unia Europejska czy Unia Afrykańska powoduje, że Nowy Porządek Świata staje się rzeczywistością na naszych oczach. Pojawiają się głosy, że końcem tego procesu będzie połączenie się ugrupowań integracyjnych w światowy rząd, który obejmie władzę polityczną, gospodarczą, wojskową i ideologiczną nad całą planetą. Motywacja do ustanowienia NWO jest idealistyczna; jej zwolennicy twierdzą, że tylko dzięki temu na świecie będą mogły na stałe zatriumfować pokój, sprawiedliwość i niezakłócony rozwój gospodarczy. Zwolennicy teorii spiskowych podkreślają jednak, że istotą takiego świata będzie jednak centralne planowanie, które zawsze w historii sprzyjało rozwijaniu się systemów totalitarnych.

Jak Nowy Porządek Świata zmieni nasze życie? Stałym elementem teorii spiskowych dotyczących Nowego Porządku Świata jest twierdzenie, że jego wprowadzenie możliwe jest tylko poprzez znaczną redukcje liczby globalnej populacji. Liczba ludności na świecie miałaby zostać zmniejszona, według różnych szacunków o 25 - 50 procent. Drogą do osiągnięcia tego celu miałoby być rozmyślne uruchomienie globalnej epidemii takiej jak świńska grypa, która zdziesiątkowałaby narody na całym świecie. Tym, którzy przeżyją, mają zostać wszczepione czipy, dzięki którym nie tylko staną się oni odporni na niektóre choroby, ale także pozostaną cały czas pod nadzorem globalnej władzy. Ci, którzy się zbuntują, mają zostać umieszczeni w obozach koncentracyjnych nowego typu, gdzie zostaną poddani "reedukacji" lub eksterminacji. W tym kontekście wymienia się zwłaszcza ośrodki prowadzone przez amerykańską Federalną Agencję Zarządzania Kryzysowego (FEMA), które mają być symbolem zniewolenia w ramach NWO. Po epidemiologicznej katastrofie zostanie zlikwidowana część miast. Ludzie mają docelowo zamieszkać w specjalnych miastach-strefach, które będą molochami umiejscowionymi pomiędzy parkami przyrodniczymi. Nowy Porządek Świata zakłada, bowiem ekstremistyczną ochronę praw przyrody w celu powstrzymania ekologicznej degradacji Ziemi. W zamyśle koncentracja ludności ma zapewnić łatwiejsze sprawowanie kontroli nad odciętymi od siebie społecznościami. Nowa władza doprowadzi do ukształtowania się świadomości planetarnej i nowego typu człowieka. Stare pojęcia takie jak nacjonalizm czy patriotyzm zostaną stopniowo wymazane. Granice państw zostaną uznane za przeszkody na drodze do jedności, a stan permanentnego konfliktu w polityce międzynarodowej zostanie zastąpiony przez współpracę i harmonię.

Świat bez wojen, pieniędzy... i wolności Nowy Porządek Świata ma na celu wyeliminowanie wojny jako sposobu rozstrzygania sporów. Wszystkie spory będą załatwiane w drodze negocjacji oraz nacisku organizacji międzynarodowych typu ONZ, które, dzięki własnej armii, będą w stanie narzucić swą wolę każdemu państwu na świecie. Ceną za trwały pokój będzie jednak faktyczne ograniczenie praw człowieka. Teoretycznie nowa władza będzie powoływać się na zasady demokracji, ale nie będzie ona obejmować prawa do sprzeciwu. Wszystkie aspekty ludzkiego życia zostaną poddane kontroli władz, które będą decydować nie tylko o miejscu zamieszkania, typie wykonywanego zawodu, ale również o aspektach życia osobistego, takiego jak np. liczba dzieci. Gospodarczo, cały świat ma zostać objęty nadzorem globalnej instytucji regulującej przepływ kapitału i zasobów, które mają być ściśle racjonowane. Ma to doprowadzić do wyeliminowania kryzysów gospodarczych i ograniczeniu bezrobocia. Dzięki temu miałby zostać przezwyciężony podział na bogatą Północ i biedne Południe. W rezultacie zostanie stworzony centralny system planowania i nadzoru gospodarczego, który doprowadzi do odejścia od gospodarki kapitalistycznej. Według futurystów, umożliwi to stopniowe przejście do gospodarki opartej na wiedzy i "wartościach", a nie na pieniądzu i surowcach. Według nich, w takim świecie będą mogły zostać zaspokojone wszystkie potrzeby duchowe ludzi. Stałymi elementami Nowego Porządku Świata są postęp technologiczny, nowe źródła energii (np. woda i wiatr) ekologiczne technologie, dzięki którym zostanie ocalone środowisko naturalne.

Świat od wolności do faszyzmu Z większości teorii spiskowych wynika, że Nowy Porządek Świata zostanie wprowadzony w wyniku "planetarnego zamachu stanu". Może nim być wybuch III wojny światowej lub spektakularny zamach terrorystyczny, który swoją skalą przyćmi nawet tragedię z 11 września 2001 r. Jego wynikiem będzie przejęcie władzy przez wojsko i militaryzacja społeczeństw. Władze cywilne będą odgrywać tylko rolę listka figowego wobec totalitarnych poczynań armii. Możliwy jest także wariant, który polegałby na równoległych rządach cywilno-wojskowych; jednak i one sprawowałyby całkowitą kontrolą nad społeczeństwami niewolników. Coraz więcej osób podkreśla jednak, że z każdym rokiem bardziej realny staje się scenariusz przejęcia władzy polegający na stopniowym wzmacnianiu uprawnień organizacji o zasięgu globalnym. Najczęściej wymienia się tu Organizację Narodów Zjednoczonych. Jak dowodzi prof. Henry Lamb w swoim serwisie sovereignity.net, ONZ od momentu powstania uzurpuje sobie prawo do przejęcia władzy nad planetą w ramach "globalnego zarządzania". Według niego, organizacja ta stałaby się planetarnym rządem przy zachowaniu instytucji państw, lecz zostałyby one całkowicie pozbawione suwerenności. Musiałyby one wprowadzić i stosować prawo międzynarodowe uchwalone przez ONZ. Na straży tego prawa stałaby armia Narodów Zjednoczonych, która nie tylko pilnowałaby jego przestrzegania, ale również służyłaby za element terroru wobec tych, którzy nie respektują władzy ONZ. Prof. Lamb dowodzi, przedstawiając kolejne etapy tworzenia międzynarodowych organizacji, że plan ustanowienia NWO narodził się na dobre u schyłku XIX wieku, kiedy to Cecil Rhodes, legenda brytyjskiego imperializmu, założył Stowarzyszenie Wybranych. Miało ono działać na rzecz stworzenia Imperialnej Federacji, składającej się z imperium brytyjskiego oraz Stanów Zjednoczonych. Plan ten się nie powiódł, jego spuścizną było jednak uformowanie się ruchu Okrągłego Stołu, którego działacze wzięli poźniej udział w tworzeniu takich organizacji jak np. Liga Narodów czy ONZ.

Ludzkość w kajdanach IV Rzeszy Niektórzy spiskowcy twierdzą, że esencją Nowego Porządku Świata ma być ustanowienie IV Rzeszy. Miałaby ona zostać stworzona przez sympatyków nazizmu na całym świecie. Centralną rolę miałaby odegrać w tym procesie takie organizacje jak np. ODESSA, mająca na celu promowanie imperializmu, militaryzmu oraz ograniczania praw jednostki na rzecz rządu. Idee te już teraz mają być wszczepione w globalną kulturę polityczną, co umożliwi ich promocję w Europie i Stanach Zjednoczonych. Miałoby to doprowadzić w konsekwencji do stopniowego przekształcania USA w IV Rzeszę. Twór ten byłby w stanie ustanowić "Zachodnie Imperium", które narzuciłoby swe (nazistowskie) wartości "aryjskim narodom" państw europejskich, Rosji, Australii, Nowej Zelandii i części RPA. Już teraz nie brakuje osób twierdzących, że "imperialistyczna" polityka zagraniczna USA jest dowodem na tworzenie IV Rzeszy, a wojna z terroryzmem jest etapem do ustanowienia planetarnego totalitaryzmu pod auspicjami Waszyngtonu. Samych Amerykanów coraz częściej niepokoją informacje jakoby na tajnym spotkaniu zapadła decyzja, że NAFTA, układ o współpracy gospodarczej, został już przekształcony w Unię Północnoamerykańską, która ograniczy suwerenność tworzących ją państw - USA, Kanady i Meksyku na wzór znany z UE. Unia Europejska pokazała, ze taki scenariusz "ponadnarodowy" jest jak najbardziej możliwy.

"Wielki Brat" już Cię ma na oku Od wielu lat pojawiają się także doniesienia, jakoby za całym światem niby-demokratycznej polityki stały służby wywiadowcze i tzw. kompleks militarny. To właśnie one mają być "Wielkim Bratem", zdobywającym coraz więcej informacji, które będzie mógł wykorzystać do zniewolenia obywateli. Czyni to poprzez tworzenie baz danych, obejmujących dane dotyczące zdrowia, majątku czy informacji osobistych poszczególnych ludzi. Pozyskanie "wrażliwych" danych z różnych dziedzin ma być kluczem do uzyskania absolutnej władzy o zakresie znanym chociażby z powieści Orwella "Rok 1984 r.". W świecie tym ludzie będą podlegać nieustannej kontroli ze strony władz na każdym poziomie egzystencji. Dowodem na to ma być utworzenie przez USA, Wielką Brytanię, Kanadę, Australię i Nową Zelandię sieci wywiadu elektronicznego Echelon, służącego do globalnego nasłuchu i gromadzenia danych. "Wielki Brat" wszedł już więc do akcji.
Elita ponad niewolniczą masą Istnieje również teoria mówiąca, że NWO będzie syntezą nieograniczonej władzy z najnowszymi osiągnięciami naukowymi. Według niej, na świecie formuje się międzynarodową kasta naukowców, którzy, poprzez eksperymenty na ludziach, mają stworzyć "posthumanistyczne" społeczeństwo. Ma być ono zmodyfikowane fizycznie i umysłowo, tak by być podatnym na manipulacje rządzących. Kolejne odkrycia naukowe doprowadzą następnie do przyspieszenia tempa rozwoju świata, którego nie będą już w stanie pojąć "przetworzone" społeczeństwa. Uniemożliwi to jakikolwiek bunt wobec "post-ludzkiej elity", która w Nowym Porządku Świata będzie sprawować niepodzielną władzę i kontrolę nad zniewolonymi miliardami ludzi. Wariant taki już opisał Aldous Huxley w swej książce "Nowy wspaniały świat" już w 1931 r.

Czarny scenariusz dla ludzkości Cena za wprowadzenie Nowego Porządku Świata będzie ogromna. Zapłacą ją zwykli ludzie, którzy staną się niewolnikami w imię budowy "nowego lepszego jutra". Nikt nie jest w stanie zagwarantować, że ostateczny cel - stworzenie "zjednoczonego świata, który ma celu dobro człowieka" - jest czymś więcej, niż zwykłą propagandą. Proces tworzenia "sprawiedliwego świata" zostanie zahamowany w połowie drogi, wtedy, gdy jakaś forma rządu światowego, uzyska wystarczającą władze nad społeczeństwami zniewolonymi przez najnowsze zdobycze techniki. To memento, które spędza sen z powiek wszystkim tym, którzy ostrzegają, że świat juz teraz znalazł się na drodze do globalnego faszyzmu lub komunizmu. Nowy Porządek Świata, idealistyczny w swoich zamierzeniach, stanie się szybko karykaturą wolności i sprawiedliwości. Kontrola świadomości, kontrola liczby urodzeń, szpiegowanie obywatela na szeroką skalę, nowe uprawnienia dla policji i tajnych służb, wzrost roli wojska i fasadowa demokracja - to tylko niektóre rzeczy, które ludzkości przyniesie NWO. Nowy Porządek Świata, do którego powoli zmierzamy, to w istocie bezwzględna gra o władzę, dzięki której powstanie globalna elita sprawująca kontrolę nad masami niewolników. Będzie to bezprecedensowy totalitaryzm w historii ludzkości. Zwolennicy teorii spiskowych podkreślają, że świat zrobił już niestety pierwszy krok na drodze do tej niebezpiecznej utopii.

Nowy Porządek Świata Ponieważ wielu Komentatorów wyraża obawy, że z tym NWO jest coś na rzeczy - zawiadamiam, że można znaleźć uczciwe przedstawienie tej „spiskowej” teorii. Ja nie wierzę w „spisek”: gdy bakterie podgrzewają kompost, to nie „spiskują”; one robią to, co umieją i co leży w ich naturze, Otóż w naturze polityków i urzędników leży (a) zwiększanie zakresu swojej władzy i (b) polepszanie życia ludzi, za których odpowiadają. W d***kracji nie istnieją żadne ograniczenia dla władzy; jest to ustrój totalitarny, w którym Władza mająca 51% (czasem: 67%...) może zrobić z nami WSZYSTKO. I nie ma ograniczeń w zwiększaniu kompetencji Władzy. Dopóki istniały niedostatki, granicą była wydolność systemu: gdy władza zanadto zniewalała ludzi, nadciągał głód lub sąsiad najeżdżał zrujnowane ziemie ku ogólnej uldze poddanych. Jeśli powstanie Rząd Światowy, to tych ograniczeń nie napotka: mamy dziś (na razie...) nadwyżki wszystkiego, a żaden sąsiad Ziemi nie najedzie. Ludzie Władzy chcą też koniecznie robić nam dobrze. A ponieważ są ONI, jak ONI sami sądzą, od nas mądrzejsi i bardziej wykształceni, więc nie mogą pozwolić, byśmy sami podejmowali decyzje o swoim losie. Dla naszego dobra, oczywiście. Przymus zapinania pasów to dobra przygrywka. I symptomatyczne jest, że większość ludzi z radością i ochoczo akceptuje tę troskę o swoje zdrowie i życie! Jakieś tam grupy to planujące - Fabian Society, Grand Orient de France itp. - istnieją; jednakże (jakby to powiedział Karol Marx): to „Konieczność toruje sobie drogę przez przypadki” (Ja w tę „konieczność” nie wierzę!! Ale w trend - TAK!!!)). Popatrzmy w Niebo, póki jest jeszcze piękna pogoda. I zastanówmy się, dlaczego nie ma sygnałów z innych planet? Czy nie dlatego, że zanim wyszły w Kosmos, ujednoliciły Władzę na swoich planetach, wybudowały system totalitarny... i wyginęły? Silentium Universi jest bardzo wymowne... JKM

Ameryka się polonizuje Kto by pomyślał, że wrzesień stanie się miesiącem rozpamiętywań i to nie tylko u nas, ale również - w Ameryce? U nas zresztą to nic osobliwego; specjalnych „polskich” miesięcy mamy w roku znacznie więcej, bo przecież oprócz września jest także „polski październik” („a może sławny wspominać październik, gdy nas skołował chytry stary piernik?”), „grudzień”, potem znowu „marzec”, a zaraz po marcu - „czerwiec”, no i słynny „sierpień”, kiedy to Lech Wałęsa skoczył przez płot i obalił komunizm. W każdym razie taką wersję „legendy” lansują wprawni cmokierzy, w każdym razie na tym etapie, ad usum Delphini, a i dorosłych też. Ale skoro mądrość etapu wytwarza taki popyt na legendy, że aż urządzane są międzynarodowe zawody w polityce historycznej, to nic dziwnego, że nawet Ameryka zaczyna się polonizować. Przewidział to poniekąd prof. Zbigniew Brzeziński, który jeszcze w latach 60 ubiegłego wieku głosił teorię konwergencji, według której antagonistyczne mocarstwa mimowolnie coraz bardziej upodabniały się do siebie. Wprawdzie miał na myśli nie tyle Polskę Ludową, która mocarstwem była tylko przez kilka lat, za panowania Edwarda Gierka, a i to tylko w imaginacji ludzi wierzących w „propagandę sukcesu”, - co Związek Radziecki, ale nie bądźmy drobiazgowi, zwłaszcza, że Ameryka nie tylko się, sowietyzuje, ale - jak już wspomniałem - również polonizuje. Dotychczas we wrześniu obchodziliśmy rocznicę niemieckiego, tzn. pardon, - jakiego tam „niemieckiego” - oczywiście „nazistowskiego” ataku na Polskę. Potem przypomnieliśmy sobie również 17 września, kiedy to na Polskę - no właśnie - jedni mówią: uderzyła, a znowu inni, - że tylko „wkroczyła” Armia Czerwona. Ciekawe, że za komuny publiczne wspominanie tej rocznicy nie było dozwolone, chociaż według obowiązującej ówcześnie legendy, Armia Czerwona „wyzwoliła” Zachodnią Ukrainę i Zachodnią Białoruś. Widocznie wyzwalanie Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi nie było dobrze widziane, kto wie, czy nie na zasadzie dmuchania na zimne, bo skoro dobre jest wyzwalanie Zachodniej Ukrainy, czy Białorusi, to dlaczego nie Wschodniej? Teraz jednak wolno jest wspominać również 17 września, chociaż Sojusz Lewicy Demokratycznej i zbliżone doń kręgi nadal nie mogą przezwyciężyć związanego z ta datą dysonansu poznawczego. Ale okazji do rozpamiętywania nigdy zbyt wiele, toteż ktoś przypomniał sobie, że przecież 12 września 1989 roku prezydent Polski Niepodległej, generał Jaruzelski zatwierdził rząd kierowany przez „pierwszego niekomunistycznego premiera”, czyli Tadeusza Mazowieckiego. Akurat teraz przypadła okrągła rocznica, ale coś mi mówi, że doroczne jej obchodzenie stanie się u nas nową, świecką tradycją. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, bowiem, ze zapotrzebowanie na taką świecką tradycję jest ogromne. Nie tylko, dlatego, że 12 września zatwierdzony został rząd premiera Tadeusza Mazowieckiego, od lat znanego ze słynnej „postawy służebnej”, nie tylko, dlatego, że niemal nazajutrz po desygnowaniu, na dwa tygodnie przez zatwierdzeniem, spotkał się był z szefem KGB Kriuczkowem, nie tylko ze względu na uczestnictwo w tym rządzie generałów Siwickiego i Kiszczaka, nie tylko z powodu „grubej kreski”, - ale przede wszystkim ze względu na to, iż mozolne konstruowanie mitu założycielskiego III Rzeczypospolitej wymaga zatarcia pamięci o słoniu w menażerii, to znaczy - o wywiadzie wojskowym, który nie tylko przygotował i przeprowadził „okrągły stół”, ale również - sławna transformację ustrojową i pod postacią Wojskowych Służb Informacyjnych przetrwał nietknięty i hermetyczny wobec zmieniających się mężyków stanu aż do września 2006 roku, kiedy to WSI zostały „rozwiązane”. Oczywiście ta oficjalna nieobecność jest tylko wyższą formą obecności, o czym mogliśmy przekonać się choćby po wyborach wygranych w 2007 roku przez Platformę Obywatelską. Chlubiła się ona posiadaniem „gabinetu cieni”, a więc polityków, którzy przygotowywali się do objęcia konkretnych resortów i mieli wszystko przygotowane do zbawiennych reform. Tymczasem, gdy przyszło do tworzenia rządu, poza Ewą Kopacz i Mirosławem Drzewieckim, resorty objęły zupełnie inne osoby. Domyślam się, że ktoś starszy i mądrzejszy przyniósł premieru Tusku papierek z wypisanym składem gabinetu i odradził kombinowanie na własną rękę.

Dlatego żadnych zbawiennych reform nie ma, bo i po co, w sytuacji, gdy prawdziwym programem rządu PO-PSL jest odwdzięczenie się razwiedce za powierzenie zewnętrznych znamion władzy. Razwiedka zaś, z pomocą „lewicy laickiej” nie po to skonstruowała model kapitalizmu kompradorskiego, z którego ciągnie sobie bez wysiłku grubą rentę, żeby go psuć jakimiś „reformami”. Dlatego nawet posłu Palikotu, któremu - jak uprzejmie zakładam - z początku mogło się wydawać, że zlikwiduje „absurdy”, szybko wytłumaczono, żeby lepiej zajął się błazeństwami - no i się zajął. Ulokowanie w łonie „nieistniejącej” razwiedki punktu ciężkości władzy jest, jak się wydaje, największą tajemnicą III Rzeczypospolitej, której oficjalne ujawnienie zdruzgotałoby zarówno mit założycielski, jak i mity drobniejszego płazu, na przykład - „legendę Lecha Wałęsy”, nad którą na tym etapie tak trzęsą się cmokierzy. Dlatego też należy jak najszybciej stworzyć obfitującą w „przełomowe fakty” i „spiżowe postacie” nową, świecką tradycję, która tamtą tajemnicę przykryje grubą warstwą patosu i celebry. Kto się tam będzie chciał przez to wszystko przekopywać, zwłaszcza w sytuacji, gdy agentura w mediach wmówi „młodym”, co to na rozkaz Justyny Pochanke „skrzykują się” SMS-ami - o ile już tego nie uczyniła, - że to wszystko naprawdę? W tę nową świecką tradycję znakomicie wpisuje się kult „pierwszego niekomunistycznego premiera”, do którego sam zainteresowany skwapliwie się akomoduje, nie tylko ze względu na znaną przecież nie od dziś „postawę służebną”, ale zrozumiałe pragnienie sławy i chwały. Zresztą nie tylko on. W finale uroczystości ku czci „pierwszego niekomunistycznego premiera” Jego Eminencja Józef kardynał Glemp celebrował uroczystą mszę, co oznacza nie tylko, że „my też, my też!” - jak mi to skomentował znajomy ksiądz - ale również delikatną sugestię, że kto nie zechce w tym kulcie nabożnie uczestniczyć, umrze podwójnie - ciałem i duszą. W tym właśnie sensie również Ameryka zaczyna się polonizować. Mam na myśli nową, świecką tradycję w postaci Dnia Pamięci i Służby, jaki prezydent Obama ustanowił po wsze czasy 11 września, w rocznicę ataku uprowadzonymi samolotami na World Trade Center w Nowym Jorku i na Pentagon w Waszyngtonie. Wprawdzie sceptycy zwracają uwagę na wiele analogii z atakiem na Pearl Harbor, ale mniejsza z tym, bo przede wszystkim chodzi o moralne uzasadnienie rozpoczętej właśnie stuletniej „wojny z terroryzmem”, to znaczy - z politycznymi aspiracjami narodów biedniejszych i słabszych, które - w odróżnieniu od innych podobnych - nie pogodziły się z rolą i miejscem, jakie sto lat temu wyznaczyli im kierownicy Imperium Brytyjskiego. Ale jeszcze nie to jest najważniejsze - bo te poszukiwania nowego miejsca w świecie wcale nie musiały przybrać postaci tak nieprzejednanej wrogości wobec Stanów Zjednoczonych i w ogóle - świata zachodniego, bezpodstawnie posądzanego o charakter chrześcijański. Jeśli przybrały one taką postać, to z pewnością w następstwie ostentacyjnej stronniczości, jaka zwłaszcza Stany Zjednoczone, chociaż nie tylko one, zademonstrowały w konflikcie izraelsko-arabskim. O ile w latach 60-tych i 70-tych ubiegłego wieku był to jeszcze rodzaj „uświadomionej konieczności” wobec sowieckich projektów „wyzwolenia” świata, o tyle obecnie trudno znaleźć jakieś racjonalne wyjaśnienie takiej postawy zwłaszcza, że właśnie doprowadziła ona USA do, delikatnie mówiąc, perturbacji finansowych. Najwyraźniej Izrael spełnia w polityce amerykańskiej rolę podobną, jeśli nie identyczną, jak komunistyczna razwiedka w polityce polskiej. Czyż nie można w tej sytuacji powiedzieć, że Ameryka się polonizuje? SM

NEP - i różni sekretarze Poziom komentarzy do wczorajszego wpisu był b. wysoki. Kilka spraw chciałbym jednak wyjaśnić. {Antykomunista} napisał: A dlaczego-ż to Lenin był gorszy od Stalina? O ile wiem, gros ofiar lat 1917-1920 stanowili polegli na różnych frontach wojny domowej - w której prawie równoważnych zbrodni dokonywali i Biali i Czerwoni. Sam Lenin na pewno nie może być odpowiedzialny za zgony spowodowane polityką komunizmu wojennego i rekwizycji żywności - w maju 1918 roku, kiedy wprowadzano ten system, Lenin był zwolennikiem czegoś na kształt NEPu (nazywał to "kapitalizmem państwowym"), a jedynie wewnętrzna opozycja, powstała na skutek podpisania pokoju brzeskiego, zmusiła go do ulegnięcia "lewicy" w partii. Przy całym zbrodniczym charakterze ideologii komunistycznej, Leninowi trzeba przyznać jedno - nie był debilem, w przeciwieństwie do Stalina. Nie rozstrzeliwał najlepszych wojskowych tylko, dlatego, że byli "społecznie" niepewni, nie przeprowadzał czystek jak w latach 37-38, a także w ramach NEPu wprowadził pewną liberalizację systemu sowieckiego. Skąd {Antykomunista} wziął dane, że „gros ofiar lat 1917-1920 stanowili polegli na różnych frontach wojny domowej”? Na ogół na wojnie ginie mało żołnierzy - a cywilów wtedy jeszcze nie mordowano na masową skalę. Największe straty to nawet nieosławiona CzeKa pod dowództwem „Żelaznego Feliksa” - lecz mordy i rzezie w wyniku realizacji leninowskiego hasła „Grabì zagrabliènnoje!” - co dało efekt jak słynnej „rabacji galicyjskiej” - tylko na o wiele, wiele większą skalę. W dokumentach są dosłownie setki listów Lenina wzywających do intensyfikacji terroru, - co dało ten efekt, że zamordowani przestali być przeciwnikami - a dla morderców stał się legendarnym bohaterem. {Antykomunista} najprawdopodobniej przeczytał w Wikipedii artykuł „NEP” - niegramatycznie napisany przez jakiegoś nieudolnego czciciela Lenina i zawierający liczne nonsensy (np. „Rozpoczęcie wprowadzania nowej polityki gospodarczej w przemyśle rozpoczęto uchwałą XII Zjazdu RKP(b), odbytego w kwietniu 1923 roku (…) Na początku zniesiono gławki (główne zarządy przedsiębiorstw państwowych), będące filarem komunizmu wojennego, a przedsiębiorstwa łączono w trusty.(...) Do końca 1922 roku około 90% wszystkich przedsiębiorstw zostało połączone w 421 trustów). Wbrew temu tekstowi Lenin „komunizm wojenny” jak najbardziej popierał (liczne przemówienia!) i dopiero kompletna jego katastrofa skłoniła Go do próby powrotu do bardziej normalnej gospodarki. W maju 1922 doznał wylewu - i właściwie potem już tylko powtarzał slogany, więc trudno powiedzieć, jaki był Jego stosunek do rozwoju - i obalenia - NEPu. Sądząc na podstawie Jego pism teoretycznych Lenin był raczej „inteligentny inaczej” - choć podobno przemawiał błyskotliwie. Natomiast trudno nazwać „debilem” człowieka, który wygrał walkę o władzę wśród bolszewików, a następnie tychże bolszewików bezlitośnie i sprawnie wymordował. Po czym w latach 1944-53 prowadził dyplomatyczna grę jak równy z równym z potężnymi Stanami Zjednoczonymi - i raczej ją wygrał. Wreszcie sprawa najważniejsza. „Wielka czystka” - to było właśnie pozbycie się bolszewików i ich stronników. Miała ona w wojsku dość ciekawe konsekwencje.

Otóż problemem każdego wojska w czasie pokoju są awanse. Młodzi zdolni oficerowie nie mogą awansować, bo wyższe stołki są już obsadzone - a trudno wyrzucić bez powodu zasłużonego, w jeszcze młodego, oficera. Czystka zastąpiła straty wojenne - umożliwiając awans wielu zdolnym dowódcom. Nie należy zwalać klęsk sowieckich w1941 roku na czystkę (co robią pro-bolszewiccy historycy). W 1920 roku nie było czystki - a Armia Czerwona uległa Wojsku Polskiemu, które dopiero się tworzyło. Wehrmacht był znacznie silniejszy, a zaskoczenie 22 czerwca 1941 pozwoliło zniszczyć sowieckie lotnictwo i okrążyć potężne (11.500 czołgów!!) siły pancerne, po odcięciu ich od zaopatrzenia. {wrona211} napisała: „Stalin = zły; Lenin = gorszy; Putin = najgorszy (...)” Nie: Lenin zły, Stalin lepszy, Chruszczow jeszcze lepszy, Breżniew jeszcze lepszy, Andropow jeszcze lepszy, Gorbaczow jeszcze lepszy, Jelcyn jeszcze lepszy, Putin jeszcze lepszy... Dlaczego są coraz lepsi? Bo tam nie ma d***kracji. W wyniku tego obecnie rozpiętość bogactwa w Rosji jest większa, niż w Stanach Zjednoczonych! JKM

19 września 2009 UNia Europejska jako laboratorium ideologiczne.. Już niewiele  nam brakuje w osiągnięciu parytetu unijnego, jeśli chodzi o picie mocnych trunków.. Kobiety nas, mężczyzn  doganiają na gwałt.- przepraszam za słowo. Jeszcze dziesięć lat temu na  10 mężczyzn przypadała 1 kobieta. Dzisiaj  30% alkoholików to kobiety.(????) Gdzie są zwolenniczki parytetów, ustanawianych przez unijnych komisarzy? Jak 50 to? 50! Na listach wyborczych domagają się połowy miejsc, to, dlaczego w piciu się nie domagają? Na razie jest 30%, ale jak biurokratyczny socjalizm będzie się nadal rozwijał- to liczba ta z pewnością wzrośnie. Chociaż do końca nie widomo, bo:” Alkoholik nie może mieć dzieci, bo się trzęsie”- jak ktoś dowcipnie napisał. Niektórzy terapeuci przestrzegają, że jest to wynikiem faktu, że” do roli społecznej kobiety jest wpisany dodatkowy etat  w domu i część kobiet po prostu tego nie wyrabia”(???).

Feministkom chodzi o to,  żeby państwo płaciło  pieniądze kobiecie, za to, że ma drugi etat w domu i żeby uniezależnić kobietę od męża. Wtedy małżeństwo będzie szczęśliwe, my wszyscy będziemy płacili nie naszym żonom, a one będą miały w pogardzie męża. Będzie więcej singli, więcej rozbitych małżeństw, więcej porzuconych dzieci.. No i powoli koniec z rodziną, tak jak chciał Marks z Engelsem, Lenin i inni tacy.. Nie wiem, czy panu profesorowi  Jerzemu Buzkowi, który będąc  przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, domaga się ograniczenia premii europejskich,  nawet w  „ wymiarze światowym”, chodzi również o premie dla matek samotnie wychowujących dzieci??? Proszę zobaczyć, jakiego bohatera nasi” obywatele” wysłali do Unii Europejskiej… Mało, żeby ograniczyć administracyjnie i parlamentarnie premie w Europie, to jeszcze na całym świecie???? A dlaczego nie w całym kosmosie???? Ograniczanie premii to oczywiście kolejna propagandowa hucpa, bo oczywiście ` kryzys” i wszyscy są zobowiązani oszczędzać, bo solidarność unijna, wspólnota zobowiązuje, i na pewno ograniczą premie bankierom, tak jak to zrobił socjalistyczny prezydent Obama, dopłacając- już na samym początku swojej socjalistycznej kadencji 700 miliardów dolarów- prywatnym bankom z pieniędzy podatników. Republikanie nawet zorganizowali 50 tysięczną  manifestację przeciwko budowie w USA socjalizmu, ale prezydent socjalista nic sobie z tego nie robi.. Bo demokracja wymaga większości, a nie zdrowego rozsądku,  a ponieważ większość jest po stronie prezydenta, Obamy, więc w Stanach Zjednoczonych będzie budowany socjalizm i już… I mogą sobie protestować, krzyczeć, narzekać… Większość to większość,  i ona decyduje przegłosowując, więc  Republikanie niech sobie zorganizują większość, może wtedy odgłosują… Ale jak odbiorą na powrót pieniądze dane bankierom przez prezydenta Obamę? Którzy zresztą wielką ich część przekazali sobie w formie premii idących w miliony dolarów? TO samo będzie w Europie socjalistycznej, w której rej wiodą socjaliści, a trudno, żeby socjaliści budowali wolny rynek i kapitalizm, jak w socjalistycznych genach mają zakodowaną, budowę najszczęśliwszego ustroju świata- socjalizmu dotacyjnego, redystrybuującego pieniądze podatnika od dołu do góry. Cała ta ideologia wpisuje się w pomysły Lorda Keynesa, socjalisty dotacyjnego, który nawoływał do  przestrzegania „ paradoksu zapobiegliwości”. Nawoływał rządy, bo jego zdaniem dopłacanie i zwiększanie ingerencji rządów w gospodarkę podczas” kryzysów” - to dobry pomysł(???). A przecież elementarna logika dyktuje rozumowi, że żeby dopłacać, to trzeba skądś wziąć… A skąd? Z cudzej kieszeni… A to oznacza podwyżkę podatków lub dodruk pieniądza, co oznacza inflację, czyli kolejny podatek nałożony na „ obywateli”. I koło się zamyka! Ludzie płacą, sytuacja się pogarsza, a zyskują bankierzy i biurokracja. I o to w tym  pomyśle chodzi. Żeby zarobili bankierzy? No i spekulanci, kosztem ludzi naprawdę pracujących. A w dyskusjach na ten temat, wszyscy dyskutanci mają oczywiście rację, nawet jak prezentują inne strony myślenia. A propos racji wszystkich, wobec wszystkiego. Przypomniał mi się następujący dowcip. Do rabina przychodzi dwóch Żydów celem rozstrzygnięcia sporu. Rabin najpierw wysłuchał jednego, który emocjonalnie opisał, co mu leży na wątrobie i powiedział: „Ty masz rację”(!!!). Gdy skończył emocjonalnie wyjaśniać swój problem - drugi, rabin powiedział: „Ty też masz rację” (!!!) Obaj zdegustowani zaczęli zastanawiać się, co zrobić, żeby sprawa została rozstrzygnięta sprawiedliwie na którąś ze stron. Poszli w tym celu do swojego kolegi i porosili go, żeby poszedł do rabina i zapytał go, dlaczego nie rozstrzygnął sprawiedliwie sporu? Te poszedł do rabina i pyta, dlaczego rabin potraktował bez rozstrzygnięcia dwóch jego kolegów… NA, co rabin powiedział  mu:” „I ty też masz rację”(!!!!). Bo ideologię rozpoznaje się również po deformacji języka.. Jeśli chodzi o dotacje i socjalizm i to, że wszyscy mają rację, nawet, gdy reprezentują przeciwstawne poglądy. Właśnie unijny Sąd Pierwszej Instancji oddalił niedawno skargę Polski na decyzję naszego nowego rządu- Komisji Europejskiej- nakładającą kary za nadmierne zapasy produktów rolnych i spożywczych, nagromadzone przed wejściem do Unii Europejskiej(???), przypominam do Unii, której jeszcze formalnie nie ma, a będzie jak pan prezydent Lech Kaczyński podpisze Traktat Lizboński, co już zapowidział,  związując swoją decyzję z Irlandią(????). A co nas interesuje Irlandia, gdy nawet - po soczystej propagandzie przedreferendalnej i przekupieniu ich złudnymi obietnicami ustępstw - Irlandczycy zdecydowali  się przystąpić do eurokołchozu? Polski rząd  powinien realizować interes polski i Polaków nie oglądając się czy Irlandczycy, Niemcy, Włosi czy ktokolwiek inny ma interes w tym, żeby przebywać w Eurokołchozie.. Ale już dyskretnie ojciec Tadeusz sugeruje, że  nie poprze Lecha Kaczyńskiego w nadchodzących wyborach prezydenckich, mając nadzieją, że prezydent Traktatu nie podpisze. Oczywiście, że podpisze, bo tak naprawdę, jest częścią establishmentu europejskiego, przekonując nas, na co dzień, że tak nie jest.. Bo czymś, od Donalda Tuska powinien się różnić, przynajmniej dla potrzeb wyborczych. DO całości propagandy w Irlandii przystąpi Lech Wałęsa, bo on też chce, żeby Polska podpisała Traktat i była - w wymarzonej przez niego Unii Europejskiej.. Zgodnie z ostateczną decyzją Komisji Europejskiej z kwietnia 2007 roku, Polska musiała zapłacić 12 milionów 451 tys. euro kary(???) Sąd uznał, że KE miała pełne prawo nałożyć na Polskę karę za nadmierne zapasy drobiu, wieprzowiny, sera, ryżu, czosnku, pieczarek w zalewie oraz maślanki(???). Zwróćcie państwo uwagę, że nadmierne zapasy dotyczą wyłącznie pieczarek w zalewie, a nie pieczarek bez zalewy. Wiecie państwo, o co tu chodzi? Naprawdę czasami trudno się połapać, o co chodzi.. w tym socjalistycznym i biurokratycznym bałaganie. I kto ustala limity tych zapasów, i dlaczego w ogóle ustala? „Nie narusza to zasad proporcjonalności i niedyskryminacji ze względu na przynależność państwową”- uznali sędziowie, odrzucając argumentację Polski. I czy poziomu socjalizmu nie powinno się mierzyć przypadkowo w Orwellach? Taki patron  nowej socjal -jednostki chyba byłby właściwy..! Komisja Europejska powinna jak najszybciej go zatwierdzić.. WJR

Stoczniowcy przenieśli Platformę do Kataru Ponad 8 tys. związkowców z całej Polski uczestniczyło we wczorajszej manifestacji w obronie miejsc pracy i przemysłu stoczniowego w Polsce, która przemaszerowała ulicami Szczecina. Protest zorganizowany przez NSZZ "Solidarność" został sprowokowany nieudolną polityką rządu PO - PSL, który prowadząc nieumiejętnie prywatyzację stoczni w Szczecinie i Gdyni, nie uratował ponad 8 tys. miejsc pracy w samych stoczniach, stwarzając jednocześnie możliwość dalszego wzrostu bezrobocia poprzez zwolnienia w zakładach kooperujących ze stoczniami. Manifestanci uczcili minutą ciszy śmierć górników, którzy zginęli w kopalni w Rudzie Śląskiej. Protest rozpoczął się w południe w Szczecinie przed bramą stoczni, a poza stoczniowcami ze Szczecina, Gdyni i Gdańska uczestniczyli w nim również górnicy, reprezentanci służby zdrowia, przedstawiciele zakładów zbrojeniowych i energetycznych. W marszu wzięli udział także pracownicy Zakładów Chemicznych "Police", energetycy z Enei, związkowcy z Zarządu Morskich Portów Szczecin i Świnoujście, związkowcy z Polskiej Żeglugi Morskiej. Od samego początku panowała dosyć napięta atmosfera. Protestujący trzymali transparenty z hasłami: "Platforma grabarzem polskich stoczni", "Tusk - przestań kłamać", "Grad kłamie". Do zebranych przed bramą przemówił przewodniczący "Solidarności" Janusz Śniadek. - Oskarżam polski rząd, że przez zaniechanie, brak działań antykryzysowych trwoni najcenniejszy kapitał polskich firm, pracowników - powiedział. Spod stoczni zebrani wyruszyli ulicami Szczecina pod siedzibę Platformy Obywatelskiej, a następnie przed urząd wojewódzki. Maszerując ulicami, nieśli również transparent z wizerunkiem Donalda Tuska, którego nos został bardzo wydłużony, i napisem: "Donaldzie T., nie kłam więcej". W stronę biura Platformy Obywatelskiej poleciały jajka, a stoczniowcy krzyczeli: "Złodzieje!". Drzwi wejściowe protestujący zabili deskami, na których znajdował się napis: "Biura Platformy przeniesione do Kataru". Demonstranci krzyczeli: "Solidarność!", "Dość tego!", "Platformersi, co robicie? Stocznia ginie, a wy śpicie!". - Zatrzymujemy się tu, bo za tymi drzwiami radzą ci, którym dwa lata temu Naród powierzył mandat odpowiedzialności, a nie tchórzostwa, niemocy i zdrady wobec obowiązku dbania o przemysł stoczniowy i chemiczny - powiedział do zebranych Mieczysław Jurek, przewodniczący NSZZ "Solidarność" okręgu Pomorza Zachodniego. Następnie manifestacja udała się przed gmach urzędu wojewódzkiego, gdzie protestujący uczcili minutą ciszy śmierć górników, którzy wczoraj stracili życie w wypadku w kopalni w Rudzie Śląskiej. Na drzwiach urzędu zostały przybite postulaty protestujących. Decyzja o manifestacji została podjęta po nieudanej próbie sprzedaży majątku Stoczni Szczecińskiej Nowa i Stoczni Gdynia. Mieczysław Jurek podkreślał, że jednym z ważniejszych postulatów jest przedłużenie stoczniowej specustawy, by zwolnieni stoczniowcy mogli dłużej otrzymywać zasiłki, ponieważ na skutek przeciągającej się prywatyzacji wielu z nich traci dotychczasową pomoc materialną. Specustawa stoczniowa uchwalona w grudniu ub.r. dawała stoczniowcom możliwość skorzystania ze szkoleń przygotowujących do nowych zawodów lub pogłębiających dotychczasowe umiejętności. Teraz przypominają, że wielu z nich szkoliło się pod kątem zachowania pracy, podnosząc swoje kwalifikacje. Kilka tysięcy osób - mówią z goryczą - słyszało, że znajdzie pracę na dawnych stanowiskach, a teraz się im mówi: "Przepraszam, pomyliłem się". Chcą także powołania zespołu ekspertów, którzy przygotują propozycje ratowania przemysłu okrętowego w Polsce, odwołania ministra skarbu Aleksandra Grada, powołania sejmowej komisji śledczej do wyjaśnienia przyczyn upadku stoczni i rozliczenia winnych za to ludzi. Komisja Europejska zgodziła się na wydłużenie procesu sprzedaży stoczni w Gdyni i Szczecinie. Zażądała jednocześnie comiesięcznych raportów. Po tej decyzji rząd może zorganizować nowy przetarg na sprzedaż firm. Paweł Tunia

Prokurator do spraw tortur CIA Według zawartej i podpisanej przez USA w 1984 roku Międzynarodowej Konwencji Zabraniającej Tortur, stosowanie tortur i jakikolwiek udział w torturach,stanowi zbrodnię międzynarodową, która musi być karana. W tym stanie rzeczy, nawet jakiekolwiek wyciszanie wiedzy o zbrodni, jest karalne według prawa z 1984 roku. Rząd prezydenta Obamy nie może ukrywać zbrodni dokonanych z polecenia rządu Bush-Cheney i jednocześnie rządzić prawomyślnie oraz nie narażać na kompromitację. Z tego powodu minister sprawiedliwości w rządzie prezydenta Obamy, Eryk Holder, wyznaczył specjalnego prokuratora do dokonania gruntownego śledztwa w sprawie stosowania tortur przez CIA na rozkaz prezydenta Bush'a i wiceprezydenta Cheney'a oraz ministra obrony Rumsveld'a.. Powszechnie wiadomo, że za pomocą tortur można skutecznie wymuszać fałszywe zeznania. Natomiast specjaliści w przeprowadzaniu dochodzeń udowadniają, że tortury nie tylko nie dają szybkich informacji, jak na przykład w celu rozbrojenia ukrytej bomby zegarowej, jak też nie są skuteczne w wykrywaniu faktów. Po prostu ludzie torturowani mówią to, co mogą, żeby przerwać tortury i zupełnie nie mogą spokojnie i rzeczowo odtworzyć znanego im stanu rzeczy. Syn jednego z przywódców faszystów żydowskich w przedwojennej Polsce, w organizacji Bejtar, Douglas J. Feith, pełniąc obowiązki drugiego vice-ministra obrony obok Paul'a Wolfowitz'a, odegrał podstawową rolę w stosowaniu tortur, według artykułu Philippe Sands pod tytułem „The Complicit General” w piśmie New York Review of Books z datą 24 września, 2009. Pismo to abonenci otrzymują przed oficjalną datą. Stosowanie tortur przez CIA było oparte na trzech podstawowych decyzjach. Prezydent Bush zadecydował 7go lutego 2002, że wszyscy więźniowie w Gamntanamo nie są chronieni konwencjami genewskimi. Następnie w lipcu 2002 rząd Bush'a przyzwolił stosowanie nie tylko stopniowego topienia przesłuchiwanych, ale również innych „usprawnionych metod” na podstawie spreparowanego orzeczenia kilku prawników z ministerstwa sprawiedliwości oraz radcy prawnego wiceprezydenta Dick'a Cheney'a, adwokata nazwiskiem Dawid Addington. W dniu 2go grudnia, 2002, minister obrony USA, Donald Rumsfeld, podpisał memorandum przyzwalające stosowanie piętnastu rodzajów wyszczególnionych tortur. Powyższe trzy decyzje, dotyczące stosowania tortur przez CIA, natychmiast udostępniono wojsku, co w niedługim czasie doprowadziło do międzynarodowego skandalu z powodu fotografii znęcania się nad mężczyznami i kobietami w Iraku w więzieniu Abu Gharib i innych więzieniach. „The Complicit General” czyli „Współwinny w Zbrodni Generał” to szef sztabu USA, generał Richard B. Myers, autor kłamliwych wspomnień, w których cały skandal dotyczący stosowania tortur przez CIA i wojsko w czasie jego służby jest pogrzebany w tekście wspomnień pod tytułem: „Oczy Na Horyzoncie: Służba na Froncie Narodowego Bezpieczeństwa,” (Eyes on the Horizon: Serving on the Front Line of National Security”). Tortury były stosowane przez CIA i wojskową żandarmerię amerykańską, mimo obiekcji generała Colina Powell'a, ówczesnego ministra spraw zagranicznych, czyli sekretarza stanu. W ogóle całe ministerstwo spraw zagranicznych w Waszyngtonie stało „na bocznicy” i nie korzystano z wiedzy jego ekspertów. Z tego powodu, ku zadowoleniu radykalnych syjonistów, cała inwazja i okupacja Iraku odbyła się w sposób niezwykle okrutny i niszczący dla ludności Iraku. Nie tylko Colin Powell, ale naturalnie również prawnicy w wojsku byli świadomi dokładnej treści konwencji genewskich i oceniali oni tortury jako zbrodnie międzynarodowe. Natomiast decyzja prezydenta Bush'a o pozbawieniu praw więźniów w Guantanamo została oficjalnie potępiona przez Sąd Najwyższy w Waszyngtonie, który zawyrokował, że wzięci do niewoli członkowie Alqaidy i Talibani, tak jak wszyscy ludzie na świecie, są objęci ochroną w ramach Artykułu 3go Konwencji Genewskich. Douglas Feith, który służył jako drugi pod-sekretarz obrony czyli jako drugi wiceminister obrony po Paul'u Wolfowitz'u od 2001 do 2005, propagował stosowanie tortur według wskazówek wyszczególnionych w memorandum ministra obrony USA, Rumsfeld'a. Natomiast podwładna generała Myers'a pani Rear Admirał Jane Dalton oponowała i próbowała zorganizować wydanie oceny tortur przez większą grupę prawników. Niestety dostała rozkaz, żeby absolutnie tego nie robiła. Autor Sands zadaje retoryczne pytanie: „Dlaczego szef sztabu generał Myers zgodził się, bez jakiegokolwiek sprzeciwu z jego strony, na stosowanie tortur przez jego podwładnych, według znanych mu zupełnie nielegalnych wskazówek, dotyczących piętnastu sposobów torturowania przesłuchiwanych?” W grudniu 2008 komisja senatu do spraw sił zbrojnych USA stwierdziła, że nielegalne jest stosowanie tortur takich jak trzymanie ludzi bez odzieży na zimnie w bolesnych pozycjach przy jednoczesnym szczuciu na nich psów, według instrukcji ministra obrony Donald'a Rumsveld'a datowanej 2go deudnia, 2002. Tortury stosowano w Guantanamo na Kubie i w Iraku w Abu Gharib, etc. oraz w Afganistanie. Komisja senatu potępia wydawanie rozkazów degradowania i odczłowieczania przesłuchiwanych jako zupełnie nielegalne. Tylko Douglas Feith i generał Myers otrzymali instrukcje dotyczące piętnastu sposobów torturowania, opisanych przez ministra obrony Rumsveld'a. Feith rozpowszechnił te haniebne instrukcje w CIA i w wojsku. Natomiast generał Myers wiedział o tym i nie protestował i na tym polega jego udział w zbrodniczych torturach. Ciekawe jest co ujawni i jakie skutki będzie miało  obecnie zaczynające się śledztwo, specjalnie do spraw tortur wyznaczonego prokuratora. Śledztwo to obejmie działalność tak generała Myers'a jak i zaciekłego syjonisty, Douglas'a Feith'a. Iwo Cyprian Pogonowski

Czy sprawy idą w dobrym kierunku? W mijającym tygodniu nie milkły echa skandalicznej wypowiedzi Stefana Niesiołowskiego negującej, że Katyń był zbrodnią ludobójstwa. Jakby tego było mało, 17 września, a więc w dniu 70. rocznicy bestialskiej napaści Rosji sowieckiej na Polskę i dokonanego przez Hitlera i Stalina IV rozbioru Polski, Amerykanie oficjalnie wycofali się z budowy tarczy antyrakietowej w Czechach i w Polsce. Ta decyzja została uznana za akt kapitulacji Waszyngtonu i wielkie zwycięstwo Moskwy, która konsekwentnie i - jak widać - skutecznie zablokowała tę inicjatywę. W ten sposób Rosja wzmocniła swoją pozycję w Europie i w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi, a nasze bezpieczeństwo - oparte na sojuszu z USA - uległo pogorszeniu. Charakterystyczne były reakcje przedstawicieli państw, które 70 lat temu były naszymi wrogami oraz tych sojuszniczych. Kanclerz Merkel i premier Wielkiej Brytanii przyjęli z zadowoleniem decyzje USA, prezydent Francji entuzjastycznie oświadczył: "To doskonała decyzja z każdego punktu widzenia. Mam nadzieję, że nasi rosyjscy przyjaciele przywiążą do niej dużą wagę". W Moskwie nie ukrywano satysfakcji, a państwowe media amerykańską decyzję uznały za "fiasko antyrosyjskiej polityki". Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew bardzo ciepło przyjął oświadczenie prezydenta USA Baracka Obamy o - jak to ujął - "korekcie podejścia USA do problemu systemu obrony przeciwrakietowej". Symbolika 17 września nabiera, zatem zaktualizowanego odniesienia. W cieniu tych ważnych wydarzeń prawie niezauważony został sondaż, który wiele mówi o sytuacji politycznej w Polsce. 14 września opublikowano wyniki badań przeprowadzonych przez TNS OBOP, z których wynika, że aż dwie trzecie, czyli 65 proc. Polaków, negatywnie ocenia działalność rządu. Przy czym 50 proc. badanych jest niezadowolonych z wypełniania obowiązków przez premiera Donalda Tuska. Pracę rządu dobrze ocenia 28 proc. ankietowanych, ale tylko 1 proc. ma o niej zdecydowanie dobre zdanie. Źle ocenia 46 procent, a zdecydowanie źle już 19 procent. W stosunku do sierpnia przybyło 3 procent krytyków pracy gabinetu Donalda Tuska.

Sondaż TNS OBOP ujawnił jeszcze jedną prawidłowość. Do tej pory z badań wynikało, że "monopol" na złe notowania miał prezydent Lech Kaczyński, a praca rządu na tym tle była oceniana zdecydowanie lepiej. Obecnie nastąpiła zmiana i doszło do wyrównania. Dwie trzecie badanych, czyli 68 proc. respondentów, źle ocenia pracę głowy państwa, czyli podobnie jak prace rządu. Na pytanie: "Czy Lech Kaczyński dobrze wypełnia obowiązki prezydenta?", 3 proc. badanych odpowiada: "zdecydowanie tak", 22 proc. - "raczej tak", 38 proc. - "raczej nie", a 30 proc. - "zdecydowanie nie". W komentarzu do badań podkreślono, że w stosunku do ubiegłego miesiąca istotnie wzrosło poparcie dla prezydenta, a spadło dla rządu. We wrześniowym badaniu Lech Kaczyński uzyskał o 5 punktów procentowych więcej ocen pozytywnych niż miesiąc wcześniej. Na wzrost notowań niewątpliwie wpłynęła wyrazista i zgodna z oczekiwaniami wielu Polaków postawa prezydenta podczas uroczystości związanych z obchodami 70-lecia wybuchu II wojny światowej. Premierowi niewątpliwie zaszkodziła nieudolność rządu w sprawie stoczni i wycofanie się rakiem z zapowiedzi dymisji ministra skarbu. Sondaż OBOP może świadczyć o tym, że coraz więcej Polaków jest zmęczonych zdominowaniem sceny politycznej przez konflikt PO - PiS. W ten sposób życie publiczne ulega, bowiem spłaszczeniu, zostaje zawężone spectrum poglądów i następuje trwałe wyeliminowanie z uczestnictwa w życiu publicznym ugrupowań i środowisk reprezentujących rzeczywistą gamę poglądów obecnych w społeczeństwie. Nie dziwi zatem, że z drugiego sondażu TNS OBOP ogłoszonego 17 września wynika, że aż 60 proc. ankietowanych uważa, że sprawy w naszym kraju idą w złym kierunku. Jan Maria Jankowski

Rosja: nie będzie handlowania tarczą REAKCJE Z MOSKWY PO REZYGNACJI Z AMERYKAŃSKIEJ INSTALACJI Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew oświadczył w piątek, że jego kraj nie zaakceptuje żadnego "kompromisu ani handlu wymiennego" z USA po wycofaniu się prezydenta Baracka Obamy z planów budowy tarczy antyrakietowej w Europie. - Decyzja ta pokazuje, że nasi amerykańscy partnerzy są gotowi do wysłuchania strony rosyjskiej, gotowi do dialogu i podejmowania decyzji nakierowanych na uspokojenie sytuacji - powiedział rosyjski prezydent w wywiadzie dla szwajcarskich mediów. - Jeśli nasi partnerzy wyczuwają nasze zaniepokojenie, to i my powinniśmy uważnie odnosić się do ich niepokojów. Nie oznacza to jednak prymitywnego kompromisu i handlu wymiennego - dodał.
Rosyjskie "niet" dla tarczy Rosja była największym i odwiecznym przeciwnikiem budowy tarczy rakietowej. Uważała, bowiem tę instalację za wymierzoną w siebie i za naruszającą równowagę sił na kontynencie. Zdaniem wielu komentatorów, administracja Obamy podjęła decyzję ws. tarczy nie tyle ze względów praktycznych, ile po to, by nie drażnić Moskwy.

USA: wywiad może znów zmienić zdanie SEKRETARZ OBRONY USA O NOWEJ STRATEGII MILITARNEJ Ledwo Stany Zjednoczone zapowiedziały zmianę swojej militarnej strategii, a już mówią, że wszystko znów może się zmienić. - Nowy system będzie bardziej elastyczny. Dzięki temu łatwiej będzie go można dostosować w przypadku, gdyby wywiad ponownie zrewidował swoją ocenę tempa prac Iranu nad rakietami balistycznymi dalekiego zasięgu - oświadczył amerykański sekretarz obrony Robert Gates. - Nowy system obrony przeciwrakietowej w Europie, który administracja Baracka Obamy zamierza rozwijać zamiast tarczy antyrakietowej z elementami w Polsce i Czechach, będzie bardziej elastyczny - powiedział Gates. I to właśnie dzięki temu - według sekretarza obrony USA - będzie go łatwiej dostosować do istniejącego uzbrojenia Teheranu.

Większe szanse na odparcie Iranu - Bardziej niż ktokolwiek inny zdaję sobie sprawę z ryzyka, jakie wiąże się z nadmiernym poleganiem na służbach wywiadowczych, bowiem widziałem, jak często się myliły - powiedział Gates, który w przeszłości stał na czele Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA). - Gdyby wywiad się pomylił i Iran rozwinąłby swój arsenał wcześniej, niż przewidywano, nowa architektura (obrony przeciwrakietowej) daje nam większe szanse, że poradzimy sobie z tym - tłumaczył amerykański minister obrony.

Zmiana planów W czwartek Amerykanie poinformowali o tym, że rezygnują z dotychczasowych planów budowy elementów tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach. Decyzja ta oparta na zmianie oceny zagrożeń płynących z Iranu. Raport służb specjalnych z maja tego roku, na którym administracja Obamy oparła swoją decyzję w sprawie tarczy, mówił, że Iran będzie miał międzykontynentalne rakiety balistyczny najwcześniej między 2015 a 2020 r. Co innego mówił raport, na którym swoje plany opierała administracja George'a W. Busha. Wskazywał on, że Teheran wejdzie w posiadanie rakiet już w latach 2012-2015. To administracja George'a Busha była gorącym zwolennikiem instalacji elementów amerykańskiego systemu obrony w Europie Środkowo-Wschodniej. I jeszcze za czasów tej administracji podpisane zostały umowy USA z Polską i Czechami.

USA rezygnują z tarczy. Niewiele ponad rok temu podpisywaliśmy z USA umowę o tarczy antyrakietowej. Byli prezydent, premier, marszałkowie. Było uroczyście i z fanfarami. Z tamtych emocji - dumy i przekonania o partnerstwie ze Stanami Zjednoczonymi nic nie zostało. Administracja Baracka Obamy podjęła decyzję: w Polsce tarczy nie będzie. I diametralnie zmieniła koncepcję strategii obrony przeciwrakietowej. A Polacy o zmianach dowiedzieli się od... czeskiego premiera. Pierwsze wiadomości o tym, że Amerykanie mają inne niż do tej pory plany ws. tarczy antyrakietowej, przyszły z mediów. "Wall Street Journal" i "Weekly Standard" napisały, że Barack Obama bądź odkłada plany budowy tarczy antyrakietowej w Europie Środkowej bądź z niej w ogóle rezygnuje. Kilka godzin później premier Czech, Jan Fischer potwierdził: w Czechach radaru nie będzie. Amerykański prezydent Barack Obama informację tę przekazał telefonicznie w środę. W czwartek przez telefon Obama rozmawiał także z premierem Donaldem Tuskiem. I polski polityk potwierdził: elementy systemu obrony tarczy antyrakietowej w Polsce nie powstaną. Wcześniej do naszego kraju przyjechała amerykańska delegacja, które prowadziła rozmowy w ministerstwie spraw zagranicznych.

Obama: Zdecydowałem - Zdecydowałem o nowym podejściu do obrony przeciwrakietowej w Europie - oświadczył w końcu oficjalnie Barack Obama. Dodał, że w swoim nowym planie Stany Zjednoczone będą chciały współpracować z Rosją. Sekretarz stanu USA Robert Gates wyjaśnił zaś, że chodzi o system, który będzie polegał na mobilnych instalacjach przeciwrakietowych oraz - w późniejszej fazie jego wprowadzania - lądowych bazach wyposażonych w system SM-3. System nazwany SM-3 oparty jest o wyrzutnie rakiet przechwytujących i radary. Podpisaliśmy i co? Polska podpisała porozumienie o rozmieszczeniu elementów tarczy antyrakietowej w naszym kraju 20 sierpnia 2008 roku. Ze strony amerykańskiej umowę podpisała ówczesna sekretarz stanu Condoleezza Rice. Niedługo wcześniej - 8 lipca 2008 roku, taką umowę podpisali z Amerykanami Czesi. Zgodnie z porozumieniami, w Polsce miała powstać baza systemu GMD (Ground-Based Midcourse Defense czyli Naziemny System Obrony Antybalistycznej), liczącej 10 antyrakiet umieszczonych w silosach. Te miałyby za zadanie zestrzeliwanie nieprzyjacielskich rakiet dalekiego zasięgu w środkowej fazie lotu. Personel bazy miał składać się z 1200 osób, z czego 400 operatorów i członków personelu technicznego, 200 żołnierzy sił zbrojnych USA. U naszych południowych sąsiadów miał powstać radar wczesnego ostrzegania.

Zmiana władzy, zmiana stanowiska Wątpliwości czy elementy tarczy antyrakietowej staną w Europie pojawiły się po wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Władzę objął mało entuzjastyczny, (jeśli nie powiedzieć sceptyczny) wobec jej instalacji w Europie Środkowej Barack Obama. Podczas gdy wcześniej urzędujący prezydent George W. Bush był gorącym zwolennikiem budowy tarczy w Polsce i Czechach, Obama jeszcze w kampanii wyborczej na temat tarczy wypowiadał się niezwykle ostrożnie. - Najpierw powinniśmy być pewni, że system działa skutecznie, a następnie decydować o jego rozmieszczeniu. Administracja Busha nie konsultuje się z sojusznikami z NATO na temat rozmieszczenia systemu tarczy antyrakietowej. Nie możemy pozwolić, aby ta sprawa podzieliła Europę - mówił. Kiedy objął już prezydencki fotel, zarządził stworzenie analizy, która miała da odpowiedź na pytanie czy tarcza rzeczywiście będzie opłacalna finansowo i czy będzie skutecznie działa? Najwyraźniej wykazała, że nie. Amerykanie podjęli decyzję, by nie budować elementów systemu obrony w Polsce i Czechach.

Ukłon w stronę Rosji Stany Zjednoczone cały czas utrzymywały: budowa elementów tarczy w Europie, to próba ochrony przed potencjalnym atakiem ze strony takich państw jak Iran, Syria czy Korea Północna (słynna "Oś Zła" George'a Busha). Od samego początku innego zdania była Rosja. Tarcza antyrakietowa stanęła kołkiem w relacjach USA i Rosji. - Elementy amerykańskiego systemu obrony skierowane są przeciwko nam - powtarzała raz po raz Moskwa. Rosyjskie władze niejednokrotnie groziły nawet odwetem. I tamtejszy prezydent Dmitrij Miediwediew, i premier Władimir Putin sprawę stawiali jasno: jeśli elementy tarczy staną w Europie Środkowej, Rosja rozmieści rakiety Iskander w obwodzie Kaliningradzkim. Choć później ten groźny rosyjski ton nieco się zmienił, jednak tarcza nadal pozostawała problemem w relacjach rosyjsko-amerykańskich. Nic, więc dziwnego, że Moskwa na decyzję USA zareagowała niezwykle entuzjastycznie. - Rosja z zadowoleniem przyjęła wiadomość o decyzji USA o rezygnacji z planu umieszczenia obrony przeciwrakietowej w Europie Środkowej i czeka na oficjalne potwierdzenie w tej kwestii - powiedział przedstawiciel Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rosji, po ogłoszeniu decyzji przez USA.

Za i przeciw Ale tarcza miała przeciwników i w Polsce. Krytycy podkreślali, że jej budowa zepsuje nasze relacje z sąsiadami, zwłaszcza z jej największym przeciwnikiem - Rosją. Ostro protestowali również mieszkańcy Redzikowa w województwie pomorskim, gdzie amerykańska baza miała najprawdopodobniej powstać. I tutaj więc, po ogłoszeniu decyzji Amerykanów o porzuceniu planów instalacji tarczy w Polsce i Czechach zapanowała radość. - Jestem dziś najszczęśliwszym człowiekiem na świecie - powiedział wójt gminy Słupsk. Gorącym zwolennikiem budowy tarczy w Polsce był z kolei polski rząd. Amerykański system obrony spowoduje wzrost bezpieczeństwa Polski - twierdzili jego przedstawiciele. Ich zdaniem, tarcza miała też zwiększyć możliwości obronne kraju wobec ataków terrorystycznych a także Rosji, która od pewnego czasu konsekwentnie zwiększa liczbę swojego uzbrojenia. Teraz zwolennikom i przeciwnikom argumenty wypadły z rąk. Tarczy i tak nie będzie.

(Prawie) cała prawda o tarczy JAK DZIAŁA I PO CO NAM TARCZA ANTYRAKIETOWA Tarcza antyrakietowa, nad której ulokowaniem w Polsce cały czas toczą się negocjacje z USA budzi olbrzymie kontrowersje. Inwestycja rodzi też wiele pytań: Jak działa? Kogo ochroni? Dlaczego ma być ulokowana w Polsce? Na te i wiele innych pytań staramy się odpowiedzieć.

Czym jest tarcza? Tarcza antyrakietowa to popularna nazwa amerykańskiego Systemu Obrony Przeciwrakietowej. Jego zadaniem jest ochrona przed rakietami balistycznymi krótkiego, średniego i dalekiego zasięgu. Składa się z trzech podsystemów: wykrywania i naprowadzania (radary i satelity), przechwytywania (rakiety przechwytujące, laser) oraz dowodzenia i łączności. Zadaniem tarczy jest zwalczanie rakiet balistycznych w poszczególnych fazach ich lotu i w zależności od ich zasięgu wymaga zastosowania innych rozwiązań technicznych. Dlatego wykorzystywane są różne podsystemy przechwytywania rakiet rozmieszczone: a. na lądzie: system przechwytywania w początkowej fazie lotu (KEI), system obrony w środkowej fazie lotu (GMD) bazy rakiet przechwytujących, systemy obrony przeciwrakietowej teatru działań, czyli w końcowej fazie lotu (PAC-3, MEADS, THAAD), b. na morzu: system AEGIS, c. w powietrzu: laser na samolocie Boeing 747 (ABL).

Jak działa tarcza? Wroga rakieta startuje np. z Korei Północnej - cały jej lot do USA trwa ok. 25 minut. W początkowej fazie wznoszenia rakieta zostaje wykryta przez satelitę wczesnego ostrzegania oraz systemy ostrzegania zainstalowane na okrętach. Przez cały czas lotu śledzona jest przez stacje radarowe oraz satelitę. W środkowej fazie lotu rakieta balistyczna rozdziela się na głowice i atrapy. Radiolokator znajdujący się w Czechach, który steruje ogniem namierza rakietę. Z bazy z pociskami przechwytującymi wystrzelony zostaje w kierunku rakiety pocisk przechwytujący. Następuje zniszczenie wrogiej rakiety. Czym jest rakieta przechwytująca? Rakieta przechwytująca składa się z dwóch elementów: rakiety nośnej i exoatmospheric kill vehicle, który jest głównym elementem przechwytującym i w trakcie lotu odrywa się od rakiety nośnej. Posiada również własny napęd, system kontrolny wspomagający wybranie celu i jego przechwycenie. Dane o położeniu celu pochodzą z dwóch źródeł: naziemnego systemu radarowego i czujników umieszczonych w kill vehicle. Kill vehicle wyposażony jest również w sensory, które mają odróżnić prawdziwą rakietę od „wabików”. Zniszczenie wrogiej rakiety wynika z siły zderzenia kill vehicle, który nie posiada żadnych ładunków wybuchowych. Dane: Waga - ok. 69 kg (152 funty), Długość - 1,4 m Średnica - 0,6 m, Prędkość pocisku w przybliżeniu: 10 km/s,

Jak działa rakieta atakująca, przed którą broni tarcza? Rakiety balistyczne w początkowej fazie lotu zużywają całe posiadane paliwo i dzięki uzyskanemu w tej fazie pędowi dalszą część drogi odbywają po krzywej balistycznej. Mogą być one wyposażone w głowicę z bronią masowego rażenia: nuklearną, chemiczną, biologiczną. Ze względu na zasięg rakiety dzieli się je na rakiety krótkiego (do 1000 km), średniego (1000 - 5500 km) zasięgu oraz rakiety międzykontynentalne (powyżej 5500 km). Dla rakiety międzykontynentalnej - faza początkowa lotu trwa od 2 do 5 minut. W tym czasie rakieta osiąga prędkość około 7 km/s (25 tys km/h) i wzbija się na wysokość 150 - 200 km. Dalej ostatni człon rakiety z głowicą bojową lub sama głowica, po oddzieleniu się ostatniego członu, porusza się po trajektorii określonej uzyskanym pędem i siłą grawitacji. Faza środkowa lotu rakiety trwa około 20 minut, zależnie od pokonywanego dystansu. W tym czasie głowica lub głowice bojowe i ostatni człon napędowy rakiety lecą równolegle do powierzchni ziemi na wysokości około 200 km. Następnie ponownie schodzi do atmosfery. Faza końcowa trwa około 1 minuty. Głowica bojowa wpada w atmosferę z prędkością około 7 km/s i zależnie od własności aerodynamicznych uderza w cel z prędkością 1- 3 km/s.

Baza w Polsce, jak i dlaczego? W Polsce miałoby zostać zainstalowane stanowisko rakiet przechwytujących, które miałoby służyć do obrony przed rakietami balistycznymi średniego i dalekiego zasięgu. Baza miałaby powierzchnię od 200 do 600 hektarów. Na jej obszarze znajdowałyby się silosy mieszczące 10 rakiet przechwytujących oraz infrastruktura logistyczno-techniczna, w tym np. budynek obsługi rakiet, magazyn rakiet, dodatkowe budynki pomocnicze. Na terenie bazy przebywałoby także około 200 amerykańskich żołnierzy i inżynierów. Elementy dowodzenia i kierowania walką znajdujące się w bazie miałyby być sprzężone z radarem rozważanym do rozmieszczenia w Czechach. Radar ten miałby pozwolić na precyzyjne naprowadzanie rakiety przechwytującej na wrogą rakietę balistyczną. Jako najbardziej prawdopodobne miejsce lokalizacji bazy w polsce podaje się wieś Redzikowo niedaleko Słupska. Według min. Witolda Waszczykowskiego baza ma kosztować firmę Boeing, która jest odpowiedzialna za budowę obiektu, od 400 do 600 milionów dolarów. Oficjalne amerykańskie komunikaty podają, że propozycja rozmieszczenia stanowiska rakiet przechwytujących w Polsce wynika z faktu, iż Polska leży na drodze lub w pobliżu toru lotu rakiet balistycznych wystrzelonych z Bliskiego lub Dalekiego Wschodu w kierunku USA i Europy.

Próby tarczy antyrakietowej - czyli: czy to działa? Trudno dokładnie określić liczbę odbytych dotąd prób tarczy antyrakietowej. Według oficjalnej strony Missile Defense Advocacy Agency - organizacji pozarządowej popierającej tarczę antyrakietową - od 2003 roku w sumie odbyło się 28 prób elementów tarczy antyrakietowej. Z czego dwie nieudane. Z kolei na stronie NationalMissileAgency.com można znaleźć informacje, że jak dotąd odbyły się dwie nieudane próby: w 2002 roku oraz 2007 roku. Inne dane podają media. Washington Post twierdził w 2005 roku, że na dziesięć prób było pięć nieudanych. Zaś Informacyjna Agencja Radiowa w depeszy cytowanej przez „Gazetę Wyborczą” podawała w 2007 roku, że z dziewięciu testów pięć zakończyło się niepowodzeniem. Wybrane próby tarczy antyrakietowej (źródło: National Missile Agency): W grudniu 2001 odbyła się próba tarczy antyrakietowych na Ocenie Spokojnym. Test zakończył się sukcesem. Kolejna próba przeprowadzona została w marcu 2002. Udało się zneutralizować pocisk batalistyczny dalekiego zasięgu. W grudniu 2002 nie udało się zakończyć zaplanowanego testu systemu przechwytującego. Rakiety przechwytujące nie rozdzieliły się. Dzięki unowocześnieniu systemu następna próba była udana - zdołano zneutralizować pocisk, który zagrażał każdemu z 50 stanów USA. Było to unowocześnienie systemu, którego testy nie powiodły się rok wcześniej. W maju 2007 odbył się nieudany test systemu antyrakietowego. Z położonej na Alasce wyspy Kodjak została wystrzelona makieta symulująca wrogą rakietę balistyczną. Makieta poleciała jednak za nisko i za blisko. W związku z tym pociski przechwytujące, znajdujące się w bazie Vandenberg w Kalifornii, nie miały, czego zestrzelić i w ogóle nie zostały odpalone. Październik 2007 - udane zneutralizowanie rakiety wystrzelonej z bazy na Alasce przez bazę przechwytującą w Vandenbergu. W listopadzie 2007 odbył się test elementów przechwytujących tarczy antyrakietowej. Udało się zneutralizować dwa cele wystrzelone z różnych miejsc. W czerwcu 2008 odbyła się kolejna udana próbna zneutralizowania pocisków. Sekcja Dokumentacji i Analiz

Redzikowo coraz bliżej tarczy AMERYKAŃSKA BAZA RAKIETOWA - PYTANIA I ODPOWIEDZI Już w przyszłym roku ma się rozpocząć w Redzikowie budowa amerykańskiej bazy rakietowej. Miejscowość leży 4 km od Słupska, mieszka tam nieco ponad tysiąc osób. Poniżej najważniejsze dane, dotyczące planowanej tam inwestycji. Ilu Amerykanów będzie stacjonowało w Redzikowie? Na terenie bazy będzie przebywać około 200-300 amerykańskich żołnierzy i inżynierów - Jej prognozowana powierzchnia waha się od 200 do 600 hektarów - Na tym obszarze znajdą się silosy mieszczące 10 rakiet przechwytujących oraz infrastruktura logistyczno-techniczna, w tym np. budynek obsługi rakiet, magazyn rakiet, dodatkowe budynki pomocnicze.
Czego oczekuje gmina w zamian za bazę? - rekompensaty od rządu za powstanie bazy - inwestycji w lokalną infrastrukturę (m.in. chodnik do Słupska, budowa ścieżki rowerowej) - budowy nowego małego lotniska biznesowo-turystycznego (koszt ok. 0,5 mld. zł) - utworzenia specjalnej strefy ekonomicznej. W planach gminy to właśnie Redzikowo z lotniskiem miało tworzyć taką strefę - remontu drogi krajowej z Gdańska do Szczecina i przekształcenie jej w drogę szybkiego ruchu
Czy zmieni się cena ziemi w Redzikowie? Obecnie ceny gruntów w Redzikowie wahają się w granicach 100 zł za m kw. Elżbieta Schmiegel, rzeczoznawca majątkowy z Siemianic, miejscowości położonej 2 km od Redzikowa, uważa że do spadku cen gruntu najbardziej przyczyni się brak informacji na temat tarczy. - Ceny ziemi pod budownictwo mieszkaniowe mogą nieznacznie spaść. Jak na razie działki wykupuję głównie ludność miejscowa, która zdążyła się już przyzwyczaić do sąsiedztwa lotniska. - uważa Schmiegel. Jednak jak podkreśla za wcześnie jest by móc to dokładnie przewidzieć. Innego zdania jest Marek Krawczyk z biura nieruchomości Emmerson, który twierdzi, że ceny ziemi delikatnie wzrosną - Zdecydowanie poszły by w górę, gdyby skala inwestycji była większa tzn. gdyby więcej żołnierzy zamieszkałoby w Redzikowie - podkreśla ekspert.
Co zyskają mieszkańcy na obecności bazy amerykańskiej? - Amerykanie będą korzystać z lokalnych dostaw żywności - Zainwestują też w infrastrukturę. Według "GW" były szef amerykańskiej Missile Defense Agency (Agencji Obrony Antyrakietowej) oraz emerytowany generał Ron Kadish zapewniali słupskich samorządowców, że tarcza antyrakietowa będzie bezpieczna dla mieszkańców Słupska i okolic, zaś dzięki jej instalacji region może liczyć na inwestycje rzędu 2 mld USD w ciągu 10 lat. - Amerykańscy żołnierze wydadzą pieniądze na rozrywkę i turystykę - Firmy budowlane będą miały pracę np. przy remoncie baz - Cywile - lokalni mieszkańcy - są zatrudnieni w bazach
Ile osób pracuje w innych bazach amerykańskich? - Według danych armii amerykańskiej z lipca 2007 roku w prawie 80 krajach służy łącznie 280 tys. żołnierzy. - Dla przykładu w bazie marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych w hiszpańskiej Rocie, współużytkowanej wraz z hiszpańską Marynarką Wojenną jest zatrudnionych około 1,2 tys. cywilów hiszpańskich. Większość z nich mieszka w samej wiosce. Na podstawie materiałów Sekcji Dokumentacji i Analiz TVN24

Drugi oddech pierestrojki. Z Kisielem pokpiwaliśmy sobie wczoraj w komentarzach, że może pojawić się wnet sytuacja, w której premierem zostanie Ciosek, a jednym z ministrów Dukaczewski. Taki wariant to pewna figura retoryczna, ale czy logiczną konsekwencją wejścia pierestrojki w fazę działania (po 20-letniej fazie „uśpienia”, czyli czuwania) nie jest pełny powrót komunistów do władzy? Oczywiście nie jako komunistów, broń Boże, zresztą, kto dzisiaj widział jakiegoś komunistę na świecie? Już nawet w Chinach, mimo że w najlepsze rządzi tam monopartia komunistyczna, nasi niezawodni zagraniczni (i tutejsi) obserwatorzy twierdzą, że nie ma żadnego komunizmu, a z Korei to już każdy salonowy obserwator się śmieje, bo to tak daleko, że mało, kto wie, gdzie, (choć może gdyby Korea w jakimś szale skierowała pociski na Moskwę, to obserwatorzy sytuacji by zaczęli drżeć i domagać się jakiegoś „pilnego rozwiązania tej sprawy”, jeśli jednak Korea odgraża się tym czy innym imperialistom, to jest OK).

Kto w ogóle widział komunistę na własne oczy, skoro sami komuniści żadnego nie widzieli? Pierwsza faza pierestrojki polegała na „demontażu bloku sowieckiego” oraz struktur sowieckich, typu Układ Warszawski czy RWPG. Ów demontaż wynikał z beznadziejnej sytuacji ekonomiczno-militarnej całego bloku i dociśnięcia Rosji przez R. Reagana za pomocą „wyścigu zbrojeń”, w którym to wyścigu zatrzymała się ona w pół drogi. Istotą demontażu było jednak zachowanie wpływu sowieciarzy na kształt i przebieg transformacji, a więc wyreżyserowanie spektaklu pt. „obalenie komunizmu” w taki sposób, by - spełniając wszystkie zasady dezinformacji - z jednej strony wysyłał czytelne przesłanie, że nie tylko bloku sowieckiego, ale i tej „okropnej zimnej wojny”, jużnie ma, że skończyły się czasy nowomowy, propagandy, pisania-czytania między wierszami, zagłuszarek, agentów, genseków, buraków-Chruszczowów bijących butem w mównicę, koncłagrów, psychuszek, czerwonych matołów w nauce i kulturze etc., że nowi ludzie „doszli do władzy”, że oto obowiązują „żelazne prawa wolnego rynku” - z drugiej, wyraźny sygnał do określonych sowieckich i posowieckich środowisk (tudzież sympatyków sowietyzmu na Zachodzie), że dawni „towarzysze” z Bezpieki i wojskówki zachowują cały czas pełną kontrolę nad sytuacją. Tego rodzaju zabiegi świadczą o tym, że - co by o sowieciarzach nie mówić - nie byli oni takimi cepami, na jakich wyglądali. Abstrahuję tu od tego, jak bardzo Zachód chciał wierzyć w pokojowe zakończenie zimnej wojny, w cały ten bombastyczny happy end bez kolejnej Norymbergi, bo przecież tamtejsze elity od czasów „rewolucji seksualno-politycznej” roku 1968 zaczęły patrzeć na świat przez czerwone okulary - a jak bardzo prawdziwy los krajów skazanych przez sowieciarzy (i aliantów przecież) na cywilizacyjną degradację po II wojnie światowej, jest zachodnim elitom obojętny. Kluczem do zrozumienia genialności pierestrojki jest rzeczywista sytuacja geopolityczna państw byłego sowieckiego bloku w ostatnich dwóch dziesięcioleciach. Z jednej strony wszak („skoro demontaż, to demontaż, panie”) Rosja wyrozumiale, choć nie bez kurtuazyjnych oporów, zgodziła się na wchłonięcie części tychże krajów przez zachodnie struktury polityczno-wojskowe (NATO, „UE”), z drugiej jednak zapewniła sobie niemal całkowite podporządkowanie owych krajów pod względem energetycznym (w Polsce jest to już tajemnicą poliszynela), a zarazem nie dopuściła do ich poważnego zmilitaryzowania. W ten sposób „nowe kraje Unii” stały się od samego początku „członkami drugiej kategorii”, co zresztą było w zgodzie z tym, że jako państwa należące do NATO objęte zostały pozorną militaryzacją i fasadową modernizacją swoich armii. Rosja zachowała sobie jednocześnie prawo do stałego decydowania o sytuacji w „zdemontowanym bloku”, czego historia z konsekwentnym (na dobrą sprawę zupełnie irracjonalnym) sprzeciwem wobec obecności wojsk amerykańskich w Polsce i sojuszu USA z nami - znakomicie dowodzi. Pomijam już częste przypadki naruszania przez Rosjan przestrzeni powietrznej zwł. krajów nadbałtyckich, objętych przecież parasolem ochronnym NATO, świadczące o tym, jak poważnie to „nowe NATO” wygląda, a jego „sojusznicze zobowiązania” przede wszystkim. Zresztą, gdy doszło do nawiązywania ścisłej współpracy militarnej między NATO a Rosją w latach 90., już można było przewidywać, że dawna wizja Paktu Północnoatlantyckiego uległa dezaktualizacji. Innymi słowy, akcja dezinformacyjna pomysłodawców pierestrojki odniosła sukces szybszy niż się można było spodziewać, w ciągu niespełna dekady, bowiem, nie tylko „znikł blok sowiecki”, ale i Rosja z kraju imperialnego i kolonialnego zmieniła się w demokratyczne, pokojowo nastawione, nowoczesne państwo. Ktokolwiek pamięta, w jakich superlatywach pisano o Rosji Putina (zwł. za jego pierwszej kadencji) i jak padali przed nim na kolana szczególnie nasi „obserwatorzy i komentatorzy”, ten może sobie od razu przypomnieć „czar tamtych czasów”. Dziś, po zdecydowanym zmianie geopolitycznych priorytetów przez USA, Rosja wychodzi z cienia i ostatnią rzeczą, jakiej można po niej oczekiwać, jest liczenie na jakiekolwiek ustępstwa w kontrolowaniu sytuacji geopolitycznej w regionie środkowoeuropejskim. Jeśli bowiem samym groźnym kiwaniem palcem w bucie i powtarzaniem twardego „niet”, Rosja doprowadziła do tego, że oddano jej oficjalnie Polskę do strefy wpływów oraz uznano status naszego kraju jako obszaru zdemilitaryzowanego, buforowego, to wylano w ten sposób betonową ławę pod budowę nowego-starego ładu, w którym (jakby nigdy nic) Moskwa staje się gwarantem pokoju i bezpieczeństwa w w/w regionie. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że w bloku sowieckim to Polska była państwem kluczowym (nie licząc oczywiście ZSSR) i zarazem centrum eksperymentów społeczno-politycznych, toteż demontaż komunizmu nie przypadkowo „w Polsce się zaczął” i tu także się kończy. Utarło się w potocznym myśleniu widzenie komunizmu jako specyficznej ideologii oraz groźnego, sowieckiego (bez względu na narodowość) buractwa, tymczasem komunizm jest specyficznym sposobem rządzenia za pomocą kłamstwa i przemocy, a „szatę ideologiczną” może - jak dowodzi pierestrojka - zmieniać. Marks, Engels, Lenin, Trocki, Stalin i pomniejsi bogowie komunistów dowiedli, że kłamstwo i przemoc to najskuteczniejsze narzędzia nowoczesnej polityki i w ten sposób dokonali prawdziwej rewolucji w myśleniu o współczesnym świecie. Wcześniej bowiem - mam na myśli świat wartości oparty na tym, co wypracowali Grecy, Rzymianie i chrześcijanie - starano się na rozmaite (mniej lub bardziej udane vide np. T. Hobbes) sposoby połączyć pewien instrumentalizm środków związany z politykowaniem z dążeniem do pewnego społecznego konsensusu, wspólnego dobra, wewnątrzpaństwowej harmonii etc. Nawiązując do nietzscheańskiego postulatu totalnego przewartościowania w sferze ludzkiej moralności, można powiedzieć, że to właśnie komunizm wnosi takie przewartościowanie w sposób radykalny i konsekwentny. Struktury zła powoływane do istnienia w ramach komunizmu są trwałe i silne, a niosą ze sobą taką potęgę kłamstwa i przemocy, jakiej świat jeszcze nigdy nie widział.
Co nas, zatem czeka teraz? Przede wszystkim zmasowana akcja propagandowa dowodząca, że nie tylko „Rosja nie jest taka zła”, nie tylko Polsce nie jest potrzebny pogłębiony, poważny sojusz transatlantycki, ale i że należy wypracować nowy ład europejski oparty na strategicznym sojuszu „UE” i Moskwy, a ściślej - Niemiec oraz Rosji. Z tego też powodu już mamy wysyp „sondaży” (mam wrażenie, że wracamy czasów „ludowego referendum” z roku 1946 r.) zapewniających nas „jak bardzo nie chcemy” tego sojuszu. Czy wnet pojawią się „badania opinii publicznej” dotyczące tego, czy „uważamy”, iż Rosja może o wiele lepiej zapewnić nam bezpieczeństwo aniżeli USA, czy aż tak zuchwali sternicy świadomości społecznej nie będą? Wszystko jest możliwe, skoro mamy agresywną fazę pierestrojki. Możliwe jest więc zatem tryumfalne odzyskanie pełnej kontroli w polityce przez komunistów. Wymaga to oczywiście pewnej społecznej obróbki skrawaniem, ale ta przecież dokonuje się od 20 lat. Komunizm przedstawiany jest jako ustrój może siermiężny, lecz przecież nie tak zbrodniczy jak narodowy socjalizm Hitlera, a o samych komunistach powtarza się do znudzenia to, jak bardzo troszczyli się o kulturę (przy czym nie dodaje się, że o sowiecką przede wszystkim, bo już nikt nie wie, co to znaczy „sowietyzacja kultury” i „kultura sowiecka”). Pozostaje pytanie, na ile Polacy dali się ponieść procesom rekomunizacji i resowietyzacji, jakie dokonywały się przez te wszystkie lata przy czynnym udziale mediów, a zwykle biernym (pomijając pewne kluczowe momenty, jak rok 1992 czy 2007) udziale „konstruktywnej opozycji”. Może być bowiem tak, że „sondażownie” nieustannie fałszują rzeczywistość społeczną, realizując (w sposób naukowy, oczywiście, jak za czasów nauk sowieckich) pewne precyzyjne zamówienia polityczne, ale przecież może być zarazem tak, iż jakaś część polskiego społeczeństwa jest tak trwale zsowietyzowana, że zwyczajnie nie ma nic przeciwko zwasalizowaniu Polski wobec Rosji, a więc że dla tychże naszych rodaków nawet tryumfalny powrót komunistów do pełnej, totalnej władzy nie byłby równoznaczny z cywilizacyjnym regresem, z upadkiem naszego państwa, lecz przeciwnie, z jego normalizacją. Free Your Mind

7 BARDZO NAIWNYCH PYTAŃ O ŚP. TARCZĘ... Zagubiony w świetle komunikatów rozmaitych rządów o tym, że nadal jest świetnie, a nasze bezpieczeństwo rośnie, chciałbym prosić o pewne uściślenie, odpowiedź na kilka pytań, kwestii, których ja, prosty odbiorca owych komunikatów, nie pojmuję:

1. Jak to jest, że skoro - jak zapewniają prezydent Miedwiediew i premier Putin - Federacja Rosyjska ma jak najbardziej pokojowe plany wobec świata, a także nic, broń Boże, wspólnego z Iranem, to tak przeszkadzało jej rozlokowanie w Polsce rakiet, które ostatecznie nie miały służyć atakowaniu obcego terytorium, a zestrzeliwaniu innych rakiet, które nadlatywałyby na terytorium Polski?

 2. Jak to jest, że skoro - jak twierdzi premier Tusk - nasze stosunki z USA są wciąż ekstraordynaryjne, a nasze bezpieczeństwo rośnie, to prezydent Miedwiediew się cieszy, a nie smuci?

 3. Jak to jest, że skoro USA wciąż zapewniają globalne bezpieczeństwo, a prezydent Obama zapewnia, że będziemy jeszcze bezpieczniejsi, bo antyrakiety będą wystrzeliwane z okrętów podwodnych, to w tym momencie owe antyrakiety już Rosji nie przeszkadzają, a gdyby były w Polsce to by przeszkadzały?

 4. Z czego w ogóle cieszą się w całej tej sytuacji niektóre zachodnie rządy?

 5. Jeżeli strona amerykańska twierdzi, że tempo ratyfikacji u nas układu o tarczy miało wpływ na jej brak w Polsce, a strona polska twierdzi, że tak wcale nie jest, to czy te dwie wypowiedzi sobie nie przeczą, czy też któraś ze stron kłamie, a jeśli tak, to czy to dobrze świadczy o naszym rzekomym dalszym partnerstwie i świetnych stosunkach deklarowanych przez obie strony?

 6. Czy jeśli znowu Rosja za pomocą czołgów zatroszczy się o los jakiejś uciskanej mniejszości w jakimś ościennym państwie, to czy realna jest jakakolwiek będąca w stanie powstrzymać ją reakcja ze strony rządu USA, przynajmniej skrojona na taką miarę, jak było to przed rokiem w Gruzji? 
7. Czy uwzględniając to wszystko, z myślą o przyszłości powinniśmy już teraz zacząć uczyć się języka rosyjskiego, a jeśli planujemy podróże do Izraela to perskiego? Wiktor Świetlik

Tragedia w kopalni "Wujek - Śląsk" 12 górników zginęło, a 18 doznało bardzo poważnych poparzeń w wyniku pożaru metanu, do jakiego doszło wczoraj w kopalni "Wujek - Śląsk" w Rudzie Śląskiej. W rejonie wypadku pracowało 38 górników, kilkunastu z nich zdołało uciec, jednak i oni nie uniknęli poparzeń. W sumie poszkodowanych zostało aż 50 osób. Przedstawiciele kopalni nie wykluczają, że mogło dojść do wybuchu metanu - ostateczną wersję zdarzeń potwierdzi jednak specjalna komisja, która zbada przyczyny wypadku. Do zapłonu metanu w kopalni "Wujek - Śląsk" w Rudzie Śląskiej - Kochłowicach doszło wczoraj ok. godziny 10.15. W rejonie wypadku 1050 metrów pod ziemią pracowało 38 górników. 29 z nich zdołało uciec o własnych siłach, jednak też zostali poparzeni. Pozostali na dole górnicy zostali przetransportowani przez ratowników. Kolejne informacje płynące z kopalni nie były dobre, a liczba ofiar wypadku z godziny na godzinę rosła. Natychmiast po przetransportowaniu na powierzchnię najciężej ranni górnicy zostali przewiezieni karetkami i śmigłowcami Lotniczego Pogotowia Ratunkowego do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Poszkodowani trafili też m.in. do szpitali w Rudzie, Chorzowie, Sosnowcu i Chorzowie. - Na wezwanie pogotowia ratunkowego w Rudzie Śląskiej wyruszyły śmigłowce LPR z Gliwic, Krakowa, Kielc i Wrocławia - podkreśliła Justyna Wojteczek, rzecznik LPR. Mimo podjętej akcji ratunkowej nie wszyscy ranni zdołali przeżyć drogę do szpitali, a liczba ofiar wypadku szybko wzrosła do 12, ciężko rannych górników było kilkunastu. Wieczorny bilans poszkodowanych w wypadku mówił już o łącznej liczbie 50 poszkodowanych górników. W ocenie lekarzy, stan najciężej poparzonych 18 górników, którzy trafili do siemianowickiej oparzeniówki, jest ciężki - mają poparzenia zalegające od 40 do 90 proc. ich ciał. Wczoraj wszyscy byli przytomni, ale ten fakt nie jest wiarygodnym wskaźnikiem co do dalszych rokowań na temat ich zdrowia. Zdaniem lekarzy, pierwsze wyważone oceny będą możliwe dopiero za kilka dni. W tym czasie poszkodowani przejdą specjalistyczne badania, w tym tzw. bronchoskopię, która pozwoli na dokonanie oceny stopnia szkód wyrządzonych przez temperaturę w drogach oddechowych pacjentów. Pierwsze relacje z kopalni sugerowały, że powodem tragedii było zapalenie metanu, ale przedstawiciele zakładu nie wykluczali, że mogło dojść do jego wybuchu. Sprawy jednak nie przesądzał Wyższy Urząd Górniczy. - Przyczyny tragedii ustali powołana przez prezesa WUG komisja. Na obecnym etapie na podstawie obrażeń, jakich doznali górnicy, mogę jedynie powiedzieć, że 1050 metrów pod ziemią najprawdopodobniej doszło do zapalenia się metanu - mówiła nam Edyta Tomaszewska, rzecznik WUG. Komisja górnicza już pracuje, a jeśli tylko będzie to możliwe, eksperci zbadają miejsce tragedii. - Rejon został zabezpieczony. Będzie on zbadany przez komisję, kiedy tylko dostęp do miejsca wypadku będzie bezpieczny - zaznaczył Andrzej Bielecki, rzecznik kopalni. Tragedia spowodowała, że temat bezpieczeństwa w kopalniach powrócił, a górnicy - choć anonimowo - podkreślali, że w kopalni "Wujek - Śląsk" dochodziło do wykroczeń w tym zakresie. W ocenie górników, o nieprawidłowościach jeszcze w kwietniu informowana była dyrekcja kopalni, ale nie zareagowała. Górnicy przekazali też mediom nagranie, z którego wynika, że prace pod ziemią odbywały się nawet przy kilkakrotnym przekroczeniu dopuszczalnego poziomu metanu. By nie powodować przerw w pracy, czujniki metanu miały być umieszczane w przelotach świeżego powietrza. Dzięki tym zabiegom ich wskazania miały nie przekraczać granicznych 2 procent. Z nagrania wynika, że rzeczywista zawartość zabójczego gazu w chodnikach przekraczała 9 procent. Nagranie w kwietniu br. trafiło też do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a ta informacje przekazała do WUG i katowickiej policji. Wczoraj rzecznik kopalni zaprzeczył, że wskazania metanomierzy były fałszowane i podkreślił, że w kopalni tego typu zabiegi nie są możliwe do wykonania. Do zapłonu uwolnionego ze skał metanu może dojść na skutek iskry, która może pojawić się m.in. w wyniku prowadzonych prac górniczych. Pożarowi metanu towarzyszy bardzo wysoka temperatura, która sieje spustoszenie w organizmie człowieka - to poparzenia zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne, głównie dróg oddechowych. Pożary lub wybuchy metanu obok tąpnięć należą do najczęstszych przyczyn katastrof w górnictwie. Tego typu zdarzenia zwykle niosą za sobą ofiary śmiertelne. Jednak w ostatnich latach najbardziej tragicznym rokiem był 2006, kiedy w kopalni "Halemba" w Rudzie Śląskiej w wyniku wybuchu metanu i pyłu węglowego zginęło 23 górników. "Z głębokim smutkiem przyjąłem informację o ofiarach tragedii w kopalni 'Wujek' w Rudzie Śląskiej" - napisał prezydent Lech Kaczyński w depeszy kondolencyjnej do rodzin ofiar katastrofy. Prezydent zapewnił, że na bieżąco obserwuje rozwój wydarzeń. "Nie ma słów, które w takiej sytuacji mogą dać pocieszenie rodzinom. W imieniu wszystkich Polaków przekazuję najbliższym ofiar wyrazy współczucia i solidarności oraz łączę się w modlitwie i bólu" - podkreślił prezydent. W związku z tragedią Lech Kaczyński rozważał wprowadzenie żałoby narodowej. Wczoraj na miejsce katastrofy przyjechali: szef Kancelarii Prezydenta Władysław Stasiak, premier Donald Tusk, wicepremier, minister spraw wewnętrznych i administracji Grzegorz Schetyna, minister zdrowia Ewa Kopacz. Do rodzin poszkodowanych z całego kraju napływały wyrazy solidarności i współczucia. O modlitwę w intencji górników zmarłych i poszkodowanych w katastrofie zwrócił się do wiernych swojej diecezji metropolita katowicki ks. abp Damian Zimoń. - Proszę wszystkich diecezjan o modlitwę w intencji poszkodowanych górników i ich rodzin. Polecam dusze tragicznie zmarłych Miłosierdziu Bożemu za wstawiennictwem świętej Barbary, patronki górniczego stanu - podkreślił ks. abp Zimoń. Zadeklarował, że poszkodowane rodziny troską otoczy Caritas Archidiecezji Katowickiej. Jak zwykle przy tego typu tragediach powróciło pytanie o poziom bezpieczeństwa w kopalniach i zarzuty o przedkładaniu zysków nad bezpieczeństwo górników. Wprawdzie dyskusja ta nie jest w stanie pomóc poszkodowanym wczoraj górnikom, ale może ocalić życie tych, którzy wciąż z narażeniem życia pracują pod ziemią. Marcin Austyn

Rola Stalina w 1939 roku Stalin prowadził walkę o władzę na śmierć i życie, ponieważ był przekonany, że grozi mu zamach stanu i egzekucja. Podejrzewał, że tak jak po rewolucji francuskiej, władzę przejęło wojsko z Napoleonem Bonaparte na czele, podobnie mogłoby się zdarzyć w Rosji, na przykład pod wodzą marszałka Michała Tuchaczewskiego. Prawdopodobnie niemieckie służby specjalne starały się wykorzystać podejrzenia Stalina, ponieważ coraz większe masowe czystki i egzekucje 44,000 oficerów Armii Czerwonej w latach 1930tych osłabiały Rosję, od dawna cel podboju armii niemieckiej. Cel ten jest ewidentny w traktacie-kapitulacji Rosji wobec Niemiec w Pierwszej Wojnie Światowej, w Brześciu Litewskim, 3go marca, 1918 roku. Wówczas rząd Lenina, oficjalnie zgodził się na rolę Rosji jako wasala Niemiec. Naturalnie, wielu Rosjan uznało Lenina za zdrajcę i zamachy wrogów skróciły życie Lenina. Kilka lat wcześniej dobrze opisał niemiecki koncept imperium „od Renu do Władywostoku” Aleksander Guczkow, minister obrony w rządzie Kiereńskiego. Według Guczkowa Niemcy chcieli skolonizować Rosję tak jak Brytyjczycy skolonizowali Indie. Stalin pewnie wiedział o tym, że Hitler od lat wierzył, że musi przyłączyć do Niemiec czarnoziem Ukrainy i wyeliminować Polaków i Ukraińców, tak żeby po wojnie, cały teren od Renu do Dniepru był zaludniony przez „rasowych Niemców” na następne „1000 lat.” Znane pewnie były przekonania Hitlera, wspomniane przez profesora M. K. Dziewanowskiego, w jego książce "War At Any Price" (PRINCETON HALL,INC. 1991, ISBN 0-13-946658-4, strona 253): „Jak to Hitler powiedział profesorowi Theodorowi Oberlanderowi, hitlerowskiemu ekspertowi spraw słowiańskich, w lipcu 1941: „Rosja jest naszą Afryką a Rosjanie są naszymi murzynami.” Niestety opinia ta była i nadal jest rozpowszechniona wśród Niemców, co naturalnie rozgorycza Rosjan, włącznie z premierem Putinem, który ma spotkać się pierwszego września z frau Merkel na Westerplatte, na obchodach 70cio-lecia ataku Niemiec na Polskę. Od początku 1939 roku Stalin obserwował groźny dla Rosji rozwój wypadków, kiedy Japonia sprzymierzona z Niemcami już od 25 listopada, 1936 roku, zaatakowała sowieckie wyspy na rzece Amur w 1937 roku, jak też dokonała ataku na Niezależną Wschodnią Armię Czerwoną na granicy Mandżuko w 1938 roku. Wówczas zaczęły się rozgrywać największe bitwy powietrzne w historii tamtych czasów. W bitwach tych brało udział do 400 samolotów. Natomiast z początkiem 1939 roku rozpoczął się napór wojsk japońskich na Zewnętrzną Mongolię, kontrolowaną przez Związek Sowiecki. Stalin zdawał sobie sprawę, że marszałek Józef Piłsudski rozumiał rosnące zagrożenie militarne ze strony Niemiec i Rosji Sowieckiej. Sytuacja Polski została podsumowana w testamencie Marszałka Piłsudskiego, który powiedział rodakom: „Lawirujcie między Niemcami i Rosją póki można, a jak się nie da, wciągnijcie do walki cały świat.” Takie podłoże polskiej doktryny obronnej, nadawało się Stalinowi do eksploatacji, wobec jego problemu osłabienia Armii Czerwonej, czystkami sowieckiego korpusu oficerskiego, zwłaszcza, że w Moskwie uważano za bardzo prawdopodobne, że opór Polaków przeciwko inwazji niemieckiej wciągnie do wojny Anglię i Francję, która wówczas posiadała Linię Maginota co mogło spowodować bardzo przewlekłe walki, być może bardziej przewlekłe niż w czasie Pierwszej Wojny Światowej. Podstawową konkluzją w Moskwie, zagrożonej wojną na dwa fronty, ze wschodu przeciwko Japonii i z zachodu przeciwko Niemcom, nasunęła się konkluzja, żeby Niemców wciągnąć w wojnę przeciwko Polsce sprzymierzonej z Francją i z Anglią. Stalinowi chodziło o to żeby w rezultacie zamiast Rosji, Niemcy były uwikłane w wojnie na dwa fonty, jako że głównym celem Hilera zawsze był atak na Związek Sowiecki. Trzeba wspomnieć bardzo ważny i mało znany jest fakt, że 19go marca, 1939, Stalin przemawiał do 18go zjazdu sowieckiej partii komunistycznej i przemowa jego była nadana przez radio moskiewskie. Stalin wówczas oskarżył Wielką Brytanię i Francję o podjudzanie Niemców i Japończyków do ataków na Związek Sowiecki, w celu wyczerpania stron walczących tak, żeby alianci zachodni mogli dyktować warunki pokoju po walce. Wówczas Stalin wspomniał możliwość współpracy Rosji Sowieckiej z niemieckimi nazistami. Oferta Stalina była niespodzianką dla Berlina. Dała ona możliwość zwłoki w czasie pozornej przyjaźni i faktycznej współpracy Niemców ze Sowietami. Teraz w 70tą rocznicę wybuchu Drugiej Wojny Światowej trzeba pamiętać, że prawdopodobnie Polska uratowała Rosję Sowiecką od klęski, kiedy 26go stycznia 1939, odrzuciła ofertę Hitlera przystąpienia do anty-sowieckiego przymierza, w formie Paktu Anty-Kominternowskiego. Tym samym Polska odmówiła wzięcia udziału w jednoczesnym ataku na Rosję z zachodu przez Niemcy i ze wschodu przez Japonię. Ambasador Polski Józef Lipski wydał po angielsku książkę „Diplomat in Berlin, 1933-39,” w której cytuje on zbiegi Hitlera, począwszy do 5go sierpnia, 1935 roku i jego ówczesne twierdzenie, że dla Niemiec stosunki z Polską należą do najważniejszych. Wówczas Hitler zaproponował pakt przeciwko Rosji, oraz współpracę wojskową. Polski rząd lawirował, ponieważ był świadomy, że stałą myślą przewodnią rządu nazistowskiego w Berlinie było urzeczywistnienie doktryny Lebensraumu i zabór niemiecki Polski i Ukrainy oraz kolonizacja Rosji, tak jak Anglicy skolonizowali Indie. Odrzucenie w Warszawie wielokrotnie ponawianej oferty Joachima von Ribbentropa, w dniu 26 stycznia 1939, o przystąpienia Polski do Paktu Anty-Kominternowskiego, komplikowało sytuację Niemiec. Odmowa Polski uniemożliwiła plany Hitlera jednoczesnego ataku na Sowiety, ze wschodu i z zachodu. Podstawowym problemem Hitlera był fakt, że tereny państwa polskiego blokowały dostęp Niemców do Rosji. Jak wcześniej pisałem, Polskie siły zbrojne uniemożliwiały jednoczesny podbój Polski i atak wojsk niemieckich na Rosję. Gdyby to było możliwe wówczas Japonia mogłaby nadal atakować Sowiety ze wschodu. W momencie, kiedy rząd w Berlinie zdał sobie sprawę, że może osiągnąć bezpośrednią granicę ze Związkiem Sowieckim tylko drogą chwilowego porozumienia z Rosją przeciwko Polsce, wówczas Hitler zaczął korzystać z zachęty Stalina, żeby wspólnie podbić Polskę. Traktat niemiecko-sowiecki doszedł do skutku, ale zantagonizował Japonię. Plany Hitlera wikłały się już od marca 1939, kiedy Polska, Francja i Anglia wymieniły wzajemne gwarancje obrony. Fakt ten groził Niemcom wojną na dwa fronty, w chwili ataku Niemiec na Polskę i nieuniknionej późniejszej konfrontacji Niemiec przeciwko Rosji. Istnieją pogłoski, że wówczas admirał Canaris, szef wywiadu niemieckiego, powiedział do Reinhard'a Heydrich'a, szefa hitlerowskiego aparatu terroru, że Niemcom brak żołnierzy, żeby wygrać zbliżającą się wojnę. Komplikacje w stosunkach Niemiec i Japonii wkrótce miały miejsce. Okazało się, że oferta Stalina z 19go marca, 1939, kiedy Stalin przemawiał do 18go zjazdu sowieckiej partii komunistycznej była dla Niemców do przyjęcia, ponieważ Polacy bronili swej niepodległości i odmówili przyłączenia się do ataku Niemców na Rosję. Polska odmówiła udziału 40 do 50 polskich dywizji gotowych do mobilizacji i mogła wraz z ponad 100 niemieckimi dywizjami, dokonać zwycięskiego ataku na, Sowiety, które były głównym geopolitycznym wrogiem Hitera, w jego planowanych podbojach na „następne 1000 lat.” Ówczesna gra Stalina jest opisana na stronie 95 mojej książki (Pogonowski. Iwo, „Jews In Poland: A documentary History, New York, 1993, ISBN 0-7818-0116-8). Trzeba pamiętać, że w czasie bitwy pod Moskwą, sztab niemiecki był przekonany, że mógł tą kluczową bitwę wygrać, gdyby miał dodatkowych 40 do 50 dywizji! Ważna i podstawowa jest wypowiedź Hitlera z 11go sierpnia 1939 roku, skierowana do Komisarza Ligi Narodów, Jacob'a Burkhardt'a: „Wszystkie moje plany i przedsięwzięcia są skierowane przeciwko Rosji; jeżeli Zachód jest zbyt głupi i ślepy, żeby to pojąć, będę musiał ułożyć się z Rosją, wspólnie pokonać Zachód, a po jego klęsce, zaatakuję Sowiety wszystkimi moimi siłami. Konieczna mi jest Ukraina, tak żeby nie mogli mnie wziąć głodem, jak to się stało w ostatniej wojnie.” (Roy Dennan: „Missed Chances,” Indigo, Londyn 1997, str. 65). Jak piszę o zgubnych dla Niemiec fantazjach Hitera, to warto wspomnieć, że Hitler nazywał zbliżający się konflikt „wojną motorów” („Motorenkrieg”), - podczas gdy w rzeczywistości armia niemiecka użyła 600tys. koni i 200tys. pojazdów motorowych, które okazały się mniej użyteczne niż konie, według książki Stephen'a Badsay'a „World War II Battle Plans” 2000, str. 96. Natomiast N. K. Dziewanowski, podaje cyfrę 700tys. koni, użytych przez armię niemiecką w samym ataku na Rosję. Józef Garliński pisze na stronie 40 w jego książce „POLAND, S.O.E., AND THE ALLIES,:” „Propagandziści komunistyczni nieraz mówią, że pakt Ribbentrop-Mołotow był tylko sprytnym posunięciem taktycznym Stalina, żeby zyskać na czasie. Nie był to zwykły pakt o nieagresji a raczej bliska współpraca komunistów z nazistami, którym sowieci dostarczyli 900,000 ton ropy naftowej, 500,000 ton rudy żelaznej, 500,000 ton nawozów oraz wiele ważnych dostaw.” Dostawy te były swego rodzaju „okupem” Stalina składanym Hitlerowi, żeby odsunąć jak najdalej w czasie atak Niemców na Rosję. Stalin był przerażony słabością korpusu oficerskiego Armii Czerwonej. Według „The Oxford Kompanion to World War II” (Oxford University Press, 1995)” ofensywa sowiecka w sierpniu 1939 na japońską Armię Kwantungu w Mandżuko, pod wodzą generała G. Żukow'a była pierwszym w historii zastosowaniem taktyk „blitz-krieg'u,” które były wprowadzane przez Niemców i Sowietów na sowieckich poligonach, po zawarciu traktatu w Rapallo, 16go kwietnia, 1922 roku, przez zdominowaną Republikę Weimarską z Sowiecką Rosją. Stalin, w obawie przed wojną na dwa fronty, posłał Żukowa, żeby niespodzianie uderzył na Japończyków, za pomocą 35 batalionów piechoty, 20 szwadronów kawalerii, 500 samolotów i 500 nowych czołgów. Świadomy nadchodzącego ataku Niemiec na Polskę, Żuków zaatakował 20go sierpnia, 1939 roku i zadał wielkie straty Japończykom skoordynowanym ogniem czołgów, armat i samolotów, czyli stosując blitz-krieg po raz pierwszy w historii. Ponad 18,000 Japończyków poległo (P. Snow: Nomohan - the Unknown Victory,” History Today, lipiec, 1990). Według autora Laurie Braber („Chek-mate at the Russian Border:  Japanese Conflict before Pearl Harbour” 2000): „Pakt nazistów z Sowietami z 23 sierpnia, 1939, był uważny przez rząd Japonii z zdradę Paktu Anty-Kominternowskiego i konkluzja Japończyków była, że Hitlerem trzeba manipulować na korzyść Japonii, ale nigdy mu nie ufać. Pakt Niemców ze Sowietami był ogłoszony w czasie klęski wojsk japońskich... Formalnie walki japońsko-sowieckie skończyły się zawieszeniem broni 16go września 1939. Sowieci po zakończeniu walk przeciwko Japonii, 17go września uderzyli na Polskę w pełnej świadomości, że Francja nie spełni obietnicy i nie zaatakuje Niemiec, w czasie, kiedy 70% sił niemieckich walczyło w Polsce, a jednocześnie Francja miała więcej czołgów niż Niemcy. Stalin zorientował się latem 1940 roku, jak wielki błąd popełnił, dokonując masowych egzekucji polskich jeńców wojennych, wiosną 1940go roku, dokonując takich zbrodni jak mord NKWD, w Katyniu na oficerach polskich. Salin miał nadzieję, że we Francji znowu będzie przewlekła wojna pozycyjna i że rosyjska armia będzie mogła nadrobić straty 44,000 oficerów sowieckich zabitych w czasie stalinowskich czystek w latach 1930tych. Szybkie zwycięstwo Hitlera we Francji zagrażało wcześniejszym atakiem na Rosję, która potrzebowała pomocy z USA oraz mogłaby użyć przeciwko Hitlerowi polskich jeńców wojennych. Niestety Rząd rosyjski nadal poczuwa się do ciągłości z rządami Stalina i innych komunistów. Obecnie po wielokrotnym potępianiu zbrodni rządów komunistycznych dokonywanych na komunistach, Moskwa wybiela Pakt Ribbentrop-Mołotow i oznajmia, że rosyjskie służby wywiadowcze wkrótce ogłoszą jakieś „sensacyjne knowania Polski z Hitlerem,” niby w postaci tajnych pertraktacji polskich służb specjalnych oraz ministerstwa obrony. Donoszą o tym wiadomości agencji RIA Nowosti. Natomiast rzecznik rosyjskich służb w mediach, Sergei Iwanow, stara się pokazać Polskę, ofiarę masowych mordów w czasie Drugiej Wojny Światowej, w jak najgorszym możliwie świetle, zamiast przyznać, że Polska uratowała Związek Sowiecki od zagłady, kiedy odmówiła wzięcia udziału w ataku sił Hitlera na Sowiety w 1939 roku. Iwo Cyprian Pogonowski

ŻYDZI A POLSKA 1939-2009 Izrael, wraz z wierną jego interesowi diasporą, bardziej ceni sobie jako partnera Niemcy i, co dla Polski może być bardzo niebezpieczne - Rosję. Właśnie tę Rosję, która powraca do polityki agresywnej i mocarstwowej, przez co jest bezpośrednim zagrożeniem, co najmniej dla państw byłego bloku sowieckiego. Prowokacje rosyjskie zarządzone przed rocznicą niemiecko-sowieckiej agresji na Polskę skierowały całą uwagę komentatorów na premiera, Władimira Putina i jego aparat propagandowy. Rzeczywiście, warto było obserwować zachowanie stronnictwa moskiewskiego wśród polskich polityków, które, mimo groźby ujawnienia kompromitujących powiązań, podjęło gorączkowe wysiłki na rzecz obrony interesów Moskwy. Ciekawe, że chwytając się wszelakich argumentów, aby wykazać, że stanowisko zajęte przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego jest błędne, szkodliwe dla stosunków polsko-rosyjskich i izolujące Polskę od całej Europy, słudzy Kremla nie podparli się argumentem, który zwykle jest młotem na wszystko - opinią żydowską. Przypadek nagłośnienia protestu Centralnej Rady Żydów w Niemczech wobec zdania z przemówienia Kaczyńskiego: „Jakie jest porównanie między Holokaustem a Katyniem? Żydzi ginęli, ponieważ byli Żydami. Polscy oficerowie ginęli, bo byli polskimi oficerami”, tylko podkreśla to wymowne przemilczenie. A byłoby się, na co powoływać. Choć w zdroworozsądkowej opinii Polaków to właśnie Żydzi jako pierwsi powinni towarzyszyć nam w takich obchodach, to rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Oto Benjamin Netanjahu odmówił przyjazdu na Westerplatte (pod pretekstem pilnych obowiązków) i udał się na spotkanie z młodzieżą szkolną na całkiem inny temat. A kilka dni wcześniej prezydenci Izraela i Rosji ogłosili światu wspólną ocenę historii: wojnie winna była wyłącznie III Rzesza, a Związek Sowiecki odegrał decydującą rolę w walce z faszyzmem, dzięki czemu przyczynił się do ograniczenia skali Zagłady. Media izraelskie praktycznie przemilczały polskie obchody rocznicy (jest symptomatyczne, że Haaretz poinformował o nich przez przedrukowanie depeszy Deutsche Presse-Agentur!), za to „Jeruzalem Post” zamieścił polemikę ze stanowiskiem zrównującym narodowy socjalizm z komunizmem. Izraelsko (żydowsko)- rosyjska polityka historyczna zbudowana jest na współbrzmieniu rosyjskiej wizji II wojny światowej jako „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” z żydowską redukcją ludobójstwa do Zagłady. W tym celu obie strony odrzucają lub przemilczają prawdę o antycywilizacyjnym totalitaryzmie komunistycznym i jego istotowo ludobójczym charakterze. Obrona Związku Sowieckiego i komunizmu przez Izraelczyków i większość światowych środowisk żydowskich ma wiele przyczyn, o których nie podobna tu mówić. Problemem, który obchody bardzo wyraźnie ujawniły, jest fakt, że polsko-izraelskie strategiczne partnerstwo, o które z wielkim poświęceniem starali się kolejni prezydenci i rządy polskie, są dzisiaj już tylko mitem. Izrael, wraz z wierną jego interesowi diasporą, bardziej ceni sobie jako partnera Niemcy (już 200 tys. osiedlonych Żydów) i, co dla Polski może być bardzo niebezpieczne - Rosję (w tym kontekście poważne znaczenie ma wybitna pozycja mniejszości żydowskiej w Rosji i 20-procentowy elektorat rosyjskojęzyczny w Izraelu). Właśnie tę Rosję, która powraca do polityki agresywnej i mocarstwowej, przez co jest bezpośrednim zagrożeniem, co najmniej dla państw byłego bloku sowieckiego. Można się pocieszać, że pozycja Polski nie jest jeszcze najgorsza, że propaganda żydowska ostrzej traktuje Litwę, Łotwę i Estonię (wykorzystując udział tych państw w koalicji hitlerowskiej), że nie sprzyja Ukrainie i nie dostrzega ataku Rosji na Gruzję, nie mówiąc już o współpracy Mossadu z KGB przeciw irredencie czeczeńskiej. Trzeba jednak uznać, że przemilczanie dystansu Żydów wobec rocznicy paktu Hitler-Stalin i IV rozbioru Polski służy osłonięciu wymowy faktów - Izrael jest zmuszony do negocjowania swego bezpieczeństwa z Rosją i wynikają z tego poważniejsze konsekwencje niż zapomnienie o takich projektach jak plan Bronisława Geremka, by Polska była ambasadorem Izraela w sprawie jego wstąpienia do Unii Europejskiej. Czy w polityce Izraela może dojść do zmiany tak daleko idącej, że szkodliwej dla bezpieczeństwa Polski? Czy np. osławiony „reset” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich ma z tym coś wspólnego? W każdym razie obchody 1 i 17 września są dobrą okazją do przeanalizowania problemu, który nie zniknie tylko, dlatego, że się go przemilcza. Krzysztof Wyszkowski

RUCH NARODOWY - TERAŻNIEJSZOŚĆ I PRZYSZŁOŚĆ (1)

Zbigniew Lipiński: Otwierając dyskusję na temat teraźniejszości i przyszłości Ruchu Narodowego, chcę zaproponować kilka tez. Pierwszą - nasz ruch w formie zorganizowanej obecnie praktycznie nie istnieje, dysponujemy zaledwie zalążkami, elementami ruchu. Tak, więc po 20 latach wróciliśmy do punktu wyjścia, praktycznie zaczynamy od zera. Dlaczego tak się stało? - to pytanie, na które powinniśmy odpowiedzieć w pierwszej części dyskusji, dotyczącej diagnozy stanu obecnego. Jak zwykle w takiej sytuacji, przyczyny należy podzielić na zewnętrzne i leżące wewnątrz - naszych błędów i zaniechań. Ponieważ nikt nam nie obiecywał sielanki, a wiedzieliśmy, że nasi wrogowie i przeciwnicy przypuszczą na nas zmasowany atak, lepiej skoncentrować się na winach tkwiących w nas samych. Aby jednak nie wyglądało to na samobiczowanie, zwrócę uwagę, że proces jednoczenia Ruchu Narodowego, jaki postępował w II połowie lat 90. musiał stanowić dla rządzącej Polską oligarchii dzwonek alarmowy, gdyż najpoważniejsze podmioty - SND, SN „Ojczyzna”, a na końcu SN „senioralne” utworzyły jedną partię. Bez tego niemożliwe byłoby zwycięstwo Ligi Polskich Rodzin w 2001 r., ponieważ bazowała ona na tej strukturze. Rozbijając Ruch Narodowy, partie establishmentu stosowały dwie główne metody: czarną propagandę medialną oraz przejmowanie wielu haseł narodowych w swoich działaniach wyborczych i zapowiedziach programowych. Przyczyny wewnętrzne omówimy przy okazji analizy upadku LPR. Teza druga: dwie główne partie tzw. prawicy - PO i PiS wykazują już objawy zużycia i notują spadek popularności, a nadto po klęsce LPR powstało miejsce na scenie politycznej dla partii o charakterze narodowym. To kolejny blok tematyczny naszej dyskusji: czy istnieje w dzisiejszej Polsce miejsce dla nas? Po trzecie proponuję byśmy poszukali metod i sposobów odbudowy Ruchu Narodowego jako stałego elementu polskiego krajobrazu politycznego. Witając serdecznie Panów, chcę poinformować, że na debatę zaprosiliśmy także Panią Profesor Annę Raźny - przewodniczącą Rady Politycznej LPR. Pani Profesor przyjęła nasze zaproszenie, ale w ostatniej chwili musiała odwołać swój przyjazd. Zgodziła się jednak ustosunkować na piśmie do trzech głównych kwestii naszej dyskusji, co stanowić będzie z pewnością cenne uzupełnienie naszych głosów. Zacznijmy więc od analizy obecnego, raczej ujemnego bilansu ostatniego 20-lecia ugrupowań narodowych.

Jan Żaryn: Na porażkę Ruchu Narodowego w 1989 r. wpłynęło wiele zjawisk; można je podzielić na sytuacyjne i głębsze, ideowe. Jak wiadomo, w wyborach kontraktowych doszło do plebiscytu, za lub przeciw komunistom, a osoby kojarzone z myślą narodową (przede wszystkim prof. Wiesław Chrzanowski), znalazły się za sprawą przywódców Komitetu Obywatelskiego i późniejszego OKP-u na marginesie ruchu solidarnościowego? Co więcej, inne osoby - także kojarzone z myślą narodową - stanęły po drugiej stronie barykady, na której nie było miejsca na niuanse. Mam na myśli m.in. osoby, które w latach 80-tych postawiły na szukanie swego miejsca w strukturach czy to Stowarzyszenia PAX, PZKS czy też w Radzie Konsultacyjnej (choćby jak w przypadku prof. Macieja Giertycha z błogosławieństwem Prymasa Polski). To, siłą rzeczy, dzieliło i tak szczupłe siły (na marginesie, ale ważnym, uważam, że źle się stało, iż fundusze SN na emigracji nie znalazły się w rękach opcji ideowej, którą reprezentował wówczas prof. Wiesław Chrzanowski - tak ze względów programowych, jak i taktycznych; tylko ZChN, jako wywodzący się z nurtu opozycyjnego - gdyby posiadał tamte fundusze - mógł odegrać wiodąca rolę na polskiej scenie politycznej). Nie są to jednak kwestie zasadnicze. W 1989 r. rozpoczęła się żywa debata polityczna i ideowa, do której nie wszyscy zostali zaproszeni na równych - w sensie dostępu do mediów - prawach; nastąpił wyraźny sojusz ideowy na polskich ziemiach, między środowiskiem liberalnym budowanym przez przywódców OKP (z prof. Bronisławem Geremkiem na czele) i „Gazetą Wyborczą”, a intelektualistami z kręgu PZPR-owskiego. Najpierw świadomie zmarginalizowano wszystkie podmioty, które w sposób naturalny mogły przenieść na teren Kraju myśl ideową tradycyjnych nurtów niepodległościowych (oczywiście swymi korzeniami sięgających czasów XIX wieku i II RP), a następnie wmówiono społeczeństwu, iż musi się wstydzić swych odruchów i uczuć wobec Ojczyzny, gdyż zagraża to pokojowej transformacji i jest znakiem ciemnogrodzkiego myślenia oraz poddaństwa wobec wstecznego katolicyzmu. Straszono „państwem wyznaniowym”, rzekomym odbudowaniem „powszechnego antysemityzmu” oraz nacjonalizmu, jeśli tylko sięgniemy jako naród do wartości, które przekreśliła - raz na zawsze - światła inteligencja wywodząca się ze wspólnego pnia - epoki stalinowskiej. Po 1956 r. z kolei ta inteligencja PRL-owska dzieliła się wewnętrznie na oportunistyczną, wewnątrzsystemową i coraz mocniej kontestującą ten system. Nigdy jednak o swoim fundamencie nie zapomniała. W tych warunkach dyskusji ideowej, na marginesie m.in. pozostawiono dorobek polskiej myśli politycznej na emigracji. A tam właśnie, z udziałem Adama Ciołkosza, Zygmunta Zaremby (z PPS) przez chadeków, aż po Tadeusza Bieleckiego i Jędrzeja Giertycha (nurt narodowy), toczyła się przez cały okres powojenny żywa dyskusja nieskrępowana cenzurą (autocenzurą) i brakiem płaszczyzny starcia ideowego (głównie prasa). Dyskusja ta dotyczyła zarówno myśli, jak i strategii i taktyki. W przypadku Stronnictwa Narodowego, „Myśl Polska” wychodząca w Londynie stała się miejscem bardzo ciekawej debaty, o czym pisał m.in. Wojciech Turek, dotyczącej np. pozytywnego stosunku do demokracji zachodnich (art. Mariana E. Rojka, analiza systemu politycznego w Wielkiej Brytanii), do procesu integracji Europy w wersji klasycznej chadecji (z pozycji antysowieckiej i antychrześcijańskiej), do chrześcijańskiego nacjonalizmu, do sojuszy przyszłej Polski Niepodległej, itd. Itd. Jednocześnie SN na emigracji (jak żadna inna partia na wychodźstwie) potrafiło utrzymać więź ideową i organizacyjną, a równocześnie dopuszczało do siebie (choć de facto od 1953 r. z pozycji zewnętrznej) publicystów „niepokornych” (myślę o Jędrzeju Giertychu), burzących zbyt zgodnie formułowane wnioski przez większość uczestników debaty (mówiąc nieco żartobliwie, autor ten pisał niemal szybciej, niż fizycznie ręka na to pozwalała, a jego kolejne prace kontestujące myśl polityczną kierownictwa SN były na subskrypcji kupowane zanim powstał pierwszy rozdział, m.in. przez to kierownictwo). Tego nam w kraju zabrakło po 1989 r.; w zasadzie można powiedzieć, że równowaga na scenie ideowej pojawiła się - po raz pierwszy i na krótko - po wyborach w 2005 r., gdy w ramach PiS-u do głosu doszli m.in. tacy działacze jak Marek Jurek, a do inteligencji dotarły alternatywne propozycje ideowe i porządkujące wszechświat, jak choćby wychodzące z pism „Arcana”, czy „Christianitas”.

Bogusław Kowalski: Proponuję spojrzenie na Ruch Narodowy w szerszej formule, bo czym innym są siły polityczne, które kontynuują tę formułę, a czym innym zjawisko szersze, które nazwałbym pewnym nurtem myślenia opartym na kanonie tradycji Narodowej Demokracji, czyli dorobku Dmowskiego i innych myślicieli. Sądzę, że należy zgodzić się z Panem Profesorem, iż Ruch Narodowy szukał trzeciej drogi pomiędzy obozem władzy a opozycją solidarnościową, której zapleczem politycznym był głównie Komitet Obrony Robotników. Narodowcy wychodził z założenia, że nie należy się podporządkowywać ani jednym ani drugim. Takie stanowisko reprezentowało Stronnictwo Narodowe w Londynie. W kluczowych latach 1989/90 Maciej Giertych, reprezentując znaczną część środowisk narodowych w kraju, starał się zachować dystans w stosunku do tych dwóch hegemonów. Oczywiście, wejście do Rady Konsultacyjnej stanowiło pewien kompromis, ale też i poszukiwanie własnej ścieżki. Przypomnijmy, że w tej Radzie był też Władysław Siła-Nowicki reprezentujący środowisko chadeckie. Ta koncepcja nie powiodła się, gdyż doszło do plebiscytu, czyli zderzenia dwóch gigantów: obozu ówczesnej władzy z Solidarnością. Miejsca dla trzeciego zabrakło, bo tak naprawdę żaden z dwu wielkich graczy nie był tym zainteresowany, czego przejaw stanowił skład „okrągłego stołu”. Myślę, że konsekwencją tego stanu rzeczy był sposób kształtowania ZChN-u, (inicjatywa prof. Wiesława Chrzanowskiego), polegający na próbie połączenia środowisk chadeckich i narodowych. Krytyka tej inicjatywy ze strony narodowców na emigracji wynikała z tego, że inicjatywa ta była niesuwerenna, emanacja obozu solidarnościowego, czyli w jakimś stopniu podporządkowana KOR-owi. Czy była to trafna diagnoza, czy nie, to sprawa dyskusyjna, niemniej tak właśnie wtedy myślano i takie podjęto decyzje. Nie znaczy to jednak, że ZChN, a później ROP i LPR nie kontynuowały tradycji endeckich, aczkolwiek nie w czystej postaci. Wprawdzie istniały o wiele słabsze SN i SND, ale w jakimś stopniu oddziaływały na te partie. Na końcu tej wyliczanki należy wymienić PiS. Sądzę nawet, iż to PiS w dużym stopniu przejął niektóre główne tezy Ruchu Narodowego Przede wszystkim sojuszu Kościoła katolickiego z siłami narodowymi, co postulował Dmowski, najdobitniej w pozycji „Kościół, Naród, Państwo”. Takie podejście mocno lansowała LPR, a teraz PiS to przejął i kontynuuje. Przykładem tego niech będzie wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego na pielgrzymce Radia Maryja w 2008 r. - klasyczne „Kościół z Narodem, Naród z Kościołem”. Dalej, troskę o wspólnotę narodową i państwo narodowe. W tym kontekście należy wymienić całą krytykę związaną ze sposobem dokonywania się integracji europejskiej, obawy przed przyjęciem euro czy podpisaniem Traktatu Lizbońskiego. Na ile robione jest to szczerze, a na ile koniunkturalnie, czas pokaże. Z drugiej strony najmniej elementów spuścizny narodowej znajduje się w sposobie myślenia geopolitycznego i o polityce zagranicznej. Temat to najbardziej kontrowersyjny, bo zachodzi pytanie, na ile klasyczną myśl endecką można przełożyć na współczesne realia. Z tym mieli również problem ostatni wybitni myśliciele narodowi, np. Wojciech Wasiutyński. Moim zdaniem nie mamy do czynienia z regresem myśli narodowej, a nawet przeciwnie. Tak naprawdę prawica w Polsce oparta jest o podstawy myślenia endeckiego. Co prawda, w sferze symboliki występuje wiele odwołań do tradycji piłsudczykowskiej, ale współcześnie nie występuje tendencja do przeciwstawiania sobie tradycji narodowej i piłsudczykowskiej. Wręcz przeciwnie, można zaobserwować poszukiwania pewnej syntezy - łączenia endeckiej myśli o państwie, gospodarce i katolicyzmie z kultem Marszałka, któremu nasze poglądy były z gruntu obce. I nie chodzi tu o socjalistyczne czy wolnomyślicielskie podejście do polityki, ale raczej kult romantyzmu politycznego uosabiany przez Piłsudskiego. Problemem jest to, na ile aktywne środowiska narodowe znajdują wspólny język z masowym wyborcą, który do tych tradycji i symboli, często instynktownie nawiązuje. Natomiast za dużo polityków narodowych myśli zbyt sekciarsko. Szukają różnic, pielęgnują je, tam gdzie nie znajdują ich zwykli Polacy, co prowadzi do marginalizacji tych środowisk. Trzeba jednak pamiętać, że PiS-owi zarzuca się, iż postawy narodowe są tam nieautentyczne, koniunkturalne i nieszczere, że tylko bieg wydarzeń politycznych spowodował, że politycy, którzy nie mieli dotąd przekonań narodowych posługują się naszymi hasłami. Ale to inne zagadnienie, którym zajmiemy się, być może, później. Nasz główny problem zawiera się w pytaniu czy potrafimy dziś wykreować partię, która przejmie etos endecji i jednocześnie znajdzie kontakt z masowym wyborcą.

Zbigniew Lipiński: Ale to już zahaczamy o następne części dyskusji, teraz rozmawiamy o stanie Ruchu Narodowego.

Krystyn Bernatowicz: Ja inaczej podejdę do tematu. Panowie widzą niepowodzenia Ruchu Narodowego w grze politycznej. Ja spróbuję patrzeć na to szerzej. Oczywiście, każdy ruch konstytuuje się wokół jakiejś idei, a idee tworzą myśliciele, ideolodzy, filozofowie. Realizują te idee politycy, przekładając ją na konkretny grunt społeczny i adresując do określonej grupy czy grup społecznych. Dlaczego nasz ruch nie odrodził się, dlaczego nie trafił na podatny grunt? Przecież przed wojną obóz narodowy prezentował wielką siłę, również w czasie wojny wystawił najsilniejsze formacje partyzanckie, które walczyły najdłużej. Ja sobie pozwoliłem nakreślić taki cezurę czasową, od której rozpoczął się regres tej formacji. Ten upadek zaczął się od zamachu majowego w 1926 r.. Potem była Bereza Kartuska i inne represje. Po wojnie prześladowania komunistyczne w najokrutniejszy i najbardziej rozległy sposób dotknęły właśnie narodowców. Namiastkę ruchu narodowego po wojnie stanowił PAX Bolesława Piaseckiego, ograniczany jednak przez komunistów. Piasecki coś ugrał, przechował, zachował przy życiu część intelektualistów związanych z obozem narodowym. Po 1956 r., z nastaniem Władysława Gomułki, narodowcy liczyli na szersze koncesje, nawet na jakiś alians z władzą, ale ten okres nic im nie przyniósł, Gomułka wykiwał wszystkich. Również okres Edwarda Gierka nic w tym zakresie nie zmienił. Odpowiadając na postawione na wstępie pytanie o mierny stan Ruchu Narodowego, odpowiem: idea musi paść na sprzyjające warunki społeczne, których teraz nie ma; a my musimy je stworzyć. A to jest praca na lata. Na losach Ruchu w III RP zaważyła także działalność rozbijacką, że wymienię tutaj organizacje Bolesława Tejkowskiego i Bubla. Wprowadzały one ferment w naszym obozie oraz dezintegrację, m.in. poprzez szeroko kolportowane pomówienia. Ponadto tworzyły one obraz narodowców wypisz wymaluj na życzenie środowisk postkorowskich, eksponując ponad miarę, a właściwie wyłącznie, problem żydowski. Do słabości naszego Ruchu przyczyniło się też nikłe zainteresowanie nim środowisk polonijnych, wspierających niejednokrotnie środowiska korowskie, czego przykładem wyasygnowanie przez KPA jednego miliona dolarów na „Gazetę Wyborczą”. Kiedy KPA spostrzegł się, było już za późno. Ciężko zapracowane pieniądze naszych rodaków zza oceanu poszły na antypolską robotę.

Jan Żaryn: Odniosę się do niektórych kwestii, które Panowie podnieśli. Zacznę od historycznej konstatacji. Na emigracji po 1945 r. udało się, pomimo bardzo dyskomfortowych warunków, zachować Ruch Narodowy - zarówno idee, jak i struktury. Stało się tak, dlatego, że ocalała część inteligencji związana z tym ruchem. Według mnie kluczem dla przetrwania idei i struktur narodowych była umiejętność przystosowania się do zmiennych warunków, przy zachowaniu wierności zasadom i fundamentom tego ruchu. Krótko mówiąc, emigracyjni przedstawiciele ruchu narodowego szukali takich rozwiązań dla Polski, które w zmieniającej się sytuacji geopolitycznej będą dla niej najkorzystniejsze przy jednoczesnym zachowaniu fundamentów idei narodowej. W kraju oczywiście takich możliwości nie było z dwóch przynajmniej powodów: po pierwsze - w latach 1939 - 1956 wymordowano, bądź w najlepszym razie totalnie zmarginalizowano elitę tego ruchu, zginęli i pomarli m.in. Włodzimierz Marszewski, Leon Dziubecki, czy też Ludwik Jaxa-Bykowski, Stanisław Kasznica, a odebrano prawo do pracy naukowej „niepokornym” antymarksistom m.in. twórcy PSB, prof. Władysławowi Konopczyńskiemu. Toteż w kraju nie było zaplecza intelektualnego dla podtrzymania napięcia myśli i prężności ideowej, a właściwie wręcz egzystencji Ruchu Narodowego. Natomiast ci wszyscy, którzy się ostali - wojownicy bez przywódców - nie byli w stanie wygenerować z siebie jakiejś znaczącej, wręcz jakiejkolwiek, niezależności. Do roku 80 albo ich nie było na scenie (a jedynie byli przedmiotem inwigilacji ze strony SB), albo byli przedmiotem gry, bądź uprawianej bezpośrednio przez moczarowców w PZPR, bądź poprzez PAX. Niewątpliwie PAX ma swoje zasługi dla tego środowiska, gdyż dał im schronienie, pracę, w miarę godną egzystencję. Niedawno czytałem list Pani Stefanii Broniewskiej, żony generała - Zygmunta, komendanta głównego NSZ w czasie wojny, który zmarł po fałszywej wiadomości o śmierci swojej żony, która to przebywała w kazamatach sowieckich i nie umarła, ale po wielu latach wyszła z więzienia. W 1956 r. pojawiła się na „wolności” w tym, w czym ją aresztowano, w jednej sukience. Bez pracy, bez możliwości egzystencji. To był margines marginesu. Ci ludzie siłą rzeczy nie mogli mieć koncepcji na jakąkolwiek suwerenną działalność. Tak więc te warunki krajowe i emigracyjne różniły się od siebie diametralnie. Po 1989 roku, jak już mówiłem, zarówno emigracyjny ruch narodowy jak i PPS nie była potrzebna inteligencji solidarnościowej, przede wszystkim KOR-owskiej, która postanowiła zawładnąć III RP w sojuszu z częścią PZPR. Inna znacząca kwestia, która była tu podjęta, to czy rzeczywiście ten podmiot, który stanowił podłoże społeczne ruchu narodowego zginął tak jak elita tego ruchu. Tak nie było, będę tu powtarzał to, o czym pisałem i mówiłem, że jedynym suwerennym podmiotem, panującym od początku do końca nad przekazem wysyłanym do społeczeństwa (poza komunistami rzecz jasna) był Kościół katolicki, program Wielkiej Nowenny. W tym kontekście nie sposób nie wymienić postaci Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Gdyby nie ten program Wielkiej Nowenny, jego oddziaływanie społeczne, to nie wiadomo czy nie zatracilibyśmy swojej polskości. Idea tworzenia nowego komunistycznego człowieka na szczęście załamała się, aczkolwiek oranie polskiej świadomości w latach 1948 - 56 przyniosło pewne tragiczne skutki. Ogromna w tym zasługa Kościoła. To, że tak się stało świadczy o tym, że fundamenty dla Ruchu Narodowego w Polsce są żywotne. Nie mam wątpliwości, że przeważająca część Polaków, nawet instynktownie, nawiązuje do idei narodowej. Dla nich najważniejsza jest rodzina, wartości chrześcijańskie, mają określony stosunek do aborcji, do homoseksualizmu. W ramach chrześcijańskiego ładu moralnego społeczeństwo polskie czuje się bezpieczne. I to wszystko stanowi fundamentem, który - nawet wbrew logice doświadczeń historycznych - jest nam wciąż dany i bliski.

Bogusław Kowalski: W kontekście tych wypowiedzi dorzucę kilka uwag. Należy odróżnić pojęcie idei narodowej od Ruchu Narodowego. Idea narodowa to sfera myśli, to wszystko to, co wiąże się z troską o przyszłość narodu, jego kształt, fundamenty jego niepodległości. Idea może żyć bez ruchu politycznego. Natomiast Ruch Narodowy jest czynnikiem, żywiącym się tą ideą. Bez idei ruch polityczny, w tym wypadku narodowy, żyć nie może, staje się jakąś karykaturą. Po 1945 r. losy idei narodowej znalazły się na trzech ścieżkach. Pierwsza ścieżka to emigracja, gdzie występowały różne koncepcje, np. Giertycha czy Wasiutyńskiego. Jedne bardziej liberalne, drugie mniej, jedne bardziej spolegliwe w stosunku do Sowietów inne nieufne, bądź wrogie. Generalnie idea na emigracji przetrwała i była rozwijana, wzbogacana. Drugą drogą szedł Kościół pod przywództwem wielkiego Kardynała Wyszyńskiego. Ciekawą rzeczą byłoby zbadanie, na ile wpływ broszury Dmowskiego „Kościół, Naród, Państwo” ukształtował myślenie i działanie Prymasa Wyszyńskiego, wyniesionego nagle przez historię na jedynego i absolutnego lidera. Nie było Ruchu Narodowego, ale był Kościół, który pewne funkcje tego ruchu przejął. Pośrednio więc pełnił rolę polityczną. Moim zdaniem właśnie Kardynał nawiązywał i rozwijał na potrzeby innych czasów myśli Dmowskiego.
Jan Żaryn: Przepraszam, że wtrącę tu uwagę, ale Wyszyński nawiązywał do przedwojennej szkoły KUL-owskiej, a po wojnie łączył nurt chadecki z narodowym.

Bogusław Kowalski: Zgoda, zauważmy, że już w latach 30. nurt narodowy nawiązywał do nauki Kościoła tak silnie, że w jakiejś mierze zajął miejsce chadecji. Ale kontynuując, postawa Wyszyńskiego miała wpływ na duchownych i znajduje to w jakiejś mierze swoje odbicie w dzisiejszym tzw. Kościele toruńskim skupionym wokół o. Rydzyka. Tam gdzie kończą się kwestie religijne, tam zaczyna się myślenie narodowe. Trzeci element przetrwania myśli idei narodowej to oficjalna droga ułożenia się niektórych środowisk narodowych, czy postnarodowych z ówczesną komunistyczną władzą. Zacytuje tu, te słynne powiedzenie Piaseckiego do Kisielewskiego, że za naszego życia to Sowieci z Polski nie wyjdą. Działania takie podejmował PAX, jak również PZKS. Janusz Zabłocki wprost zaprosił endeków do Związku, z zamiarem koegzystencji nurtów: chadeckiego i narodowego, legalnie, w ramach tamtego porządku politycznego. Takie były aspiracje lidera PZKS. Na podsumowanie tych inicjatyw i działań przyjdzie czas. Jedno jest pewne, udało im się przeżyć, co z perspektywy tamtych realiów znaczy bardzo wiele. To była wielka rzecz, może nie zawsze uświadamiana przez ludzi, którzy nie przeżyli niemieckiej okupacji i stalinowskiego terroru. Jednak pielęgnowali oni ideę narodową. Tak przedstawiała się trzecia ścieżka. Jakkolwiek byśmy dzisiaj to oceniali np. zachowania politycznego Jana Dobraczyńskiego, to jednak jego twórczość literacka mieści się w tym kanonie. Podsumowując sprawę PAX-u trzeba stwierdzić, że oprócz zachowania substancji biologicznej części ruchu narodowego, Stowarzyszenie znalazło formułę przetrwania narodowców i myśli narodowej. Tak naprawdę ocena PAX-u nastąpiła dopiero po śmierci Piaseckiego. PAX stanowił potencjalną bazę do powstania liczącej się siły politycznej po 1989 r. Taką próbę podjęto na początku lat 90. i gdyby się powiodła, inaczej potoczyłaby się współczesna historia Polski, a i ocena PAX-u byłaby inna. PAX dysponował, niebagatelną infrastrukturą jak na owe czasy: prasą, zakładami gospodarczymi, strukturami organizacyjnymi.
Ruch Narodowy - teraźniejszość i przyszłość (2)

Zbigniew Lipiński: Wymienię trzy powody niepowodzeń Ruchu Narodowego w III RP. Na przełomie lat 80. i 90., gdy już można było tworzyć partie polityczne, ugrupowania narodowe stanęły przed dylematem: czy zawalczymy o rząd dusz czy zawalczymy o władzę. Podstawy do rządu dusz już istniały, choćby liczne wydawnictwa narodowe - podziemne czy półlegalne, - ale dopiero co powstające partie odwołujące się do etosu Narodowej Demokracji wybrały walkę o władzę, kompletnie do tego nieprzygotowane; co przytomniejsze - o udział we władzy. No i zaczęło się. Okazało się, że przeciętny Polak nie wie nic lub wie bardzo źle o Ruchu Narodowym, stąd klęska w pierwszych wolnych wyborach. Potem następowały poszukiwania sojuszników, kompromisy ideowe i polityczne - mądre i zgniłe, wreszcie nielojalność sojuszników. Słabszego zawsze można oszukać. Drugą przyczynę upatrywałbym w braku rozwoju myśli narodowej w kraju, z przyczyn, o których Panowie już mówili. Wyjątki, to wspomniany już Wasiutyński i Jędrzej Giertych. Ten ostatni najbardziej przyczynił się do ukształtowania endeckiej historiozofii. A przecież od wojny i wymordowania elity narodowej minęło pół wieku i świat się zmienił. Brak rozwoju ideologii narodowej wpłynął na słabość programową Ruchu, a szczególnie zabrakło spójnego, kompleksowego programu społeczno-gospodarczego, na co wyborcy są najbardziej uczuleni. Wyjątek stanowiło SND, które jako jedyne ugrupowanie zaproponowało zwarty, koherentny program polityczny i społeczno-gospodarczy oraz sformułowało współczesnym językiem, w sposób syntetyczny, credo ideowe. Jest i przyczyna czwarta. Odradzanie się Ruchu Narodowego bardzo uważnie monitorował establishment korowski, który bał się jak ognia rozpowszechniania idei narodowej. O wiele później Michnik i Smolar publicznie przyznali, że walka szła o to czy Polska będzie narodowo-katolicka czy „nasza”. Ale z Polaków myślących na sposób narodowy (nie zawsze świadomie, częściej instynktownie) trzeba było jakoś zagospodarować. Temu służyło powoływanie partii, których hasła czy programy wykazywały dużą, czasami bardzo dużą zbieżność z ideami narodowymi, ale działalność czy głosowania w Sejmie dokładnie im przeczyły. Myślę tu o ZChN-ie czy ROP-ie. W ten sposób Polacy myślący kategoriami interesu narodowego doznawali kolejnych rozczarowań, odchodzili z tych partii lub wybierali tzw. apolityczność. Mieliśmy, więc do czynienia z klasycznym zabiegiem socjotechnicznym - przejęcia haseł i programu przeciwnika i jego wyłożeniem, skompromitowaniem. Historia lubi się powtarzać i po upadku Ligi, o czym jestem głęboko przekonany, będzie miała miejsce następna tego rodzaju próba. Moi przedmówcy podjęli wątek PAX-u. Otóż sprzeciwiam się poglądowi wyrażonemu przez Pana Profesora, że Stowarzyszenie było politycznie „be”, ale ratowanie ludzi i działalność kulturalna godna jest uznania. To tak, jakby utrzymywać, że przy zatrutym źródle drzewa rodzą zdrowe owoce. Zarówno działalność kulturalna, jak i ratowanie ludzi przed śmiercią stanowiło wynik ideologii i linii politycznej PAX-u. Twierdzi się, że PAX był koncesjonowanym ruchem katolików. Przepraszam, a co nie było koncesjonowane w PRL? Wszystko, i za to trzeba było płacić określoną cenę. W polityce niczego nie ma za darmo. Partia bardzo bacznie obserwowała PAX. Na podstawie tych obserwacji w 1961 r. w czasie spotkania z Gomułką i Kliszką, kierownictwo PAX-u zostało totalnie zaatakowane przez swoich rozmówców za wzmacnianie Kościoła, wypowiadanie się o sprawach wewnątrzpartyjnych, itd. PAX-owi zostały zakomunikowane sankcje, jakie nań nałożono m.in.: zakaz organizowania młodzieży, ograniczenie liczby członków do 3 tysięcy, drastyczna redukcja budżetu na cele organizacyjno-polityczne, nałożenie na „Inco” podatków wstecz, i kilka innych. Drugie uderzenie partii w PAX miało miejsce w 1970 r., na skutek bardzo krytycznego wobec ówczesnej rzeczywistości referatu, jaki wygłosił Piasecki na posiedzeniu Zarządu. KC polecił wówczas zdjąć z funkcji redaktorów naczelnych tygodników „Kierunki” i „WTK” z dnia na dzień. Rozpoczęto też przymiarki do ograniczenia bazy gospodarczej PAX-u. Nadszedł jednak Grudzień 1970 i partia zajęła się innymi sprawami. Trzecie uderzenie nastąpiło przy okazji reformy administracyjnej. PAX funkcjonował w strukturze wojewódzkiej. Po wprowadzeniu 49 województw próbowano utrudnić działalność Stowarzyszenia, nakazując działać w okręgach łączących kilka województw. Z tego jednak Piasecki się wybronił. Nie był więc PAX żadnym „pieszczoszkiem” partii, choćby dlatego, że ciągle stawiał postulaty wobec partii komunistycznej, a jego główne credo ideowe zawierało się w postulacie równouprawnienia katolików w życiu publicznym PAX wprost nie nawiązywał do Ruchu Narodowego, ale to wszyscy w Stowarzyszeniu rozumieli. Piasecki tylko raz powiedział - i to na zebraniu wewnętrznym - że PAX stanowi współczesną emanację Ruchu Narodowego. Nurt narodowy oficjalnie ujawnił się w organizacji na początku lat 90. Zarysowały się wówczas dwa obozy - chadecko-liberalny i narodowy. Walkę o oblicze PAX-u nurt narodowy przegrywał trzykrotnie i został z organizacji stopniowo wyeliminowany.

Bogusław Kowalski: O ocenie PAX zdecydowali jego następcy. Gdyby PAX porozumiał się z emigracją i utworzył stronnictwo polityczne, na czele którego stanęliby ludzie wiarygodni bądź rekomendowani przez emigrację narodową, tak jak zrobił to ZSL, stając się z dnia na dzień PSL-em, sytuacja wyglądałaby inaczej. Gdyby tak się stało, mielibyśmy do czynienia z trwałym bytem politycznym, który można by nazwać narodowym. Tak się nie stało i to przesądziło o ocenie PAX-u. Natomiast, jeżeli chodzi o przechowanie ludzi i idei to zasługi PAX-u są niewątpliwe. Krytykom PAX-u zadam pytanie: czy oceniając krytycznie PAX, uważamy, że lepiej, gdyby PAX-u nie było? Porażką Piaseckiego było to, że nie pozostawił po sobie ludzi, którzy mieliby odwagę i wyobraźnię, żeby takie kroki poczynić.

Zbigniew Lipiński: Zenon Komender, trzeci przewodniczący PAX-u próbował się porozumieć z niektórymi krajowymi środowiskami narodowymi w celu przekształcenia PAX-u w partię narodową.

Jan Żaryn: Podtrzymuję zdecydowanie opinię, że PAX zrobił wiele dobrego w sferze edukacji, przechowania ludzi, ale jego cechą …

Bogusław Kowalski: …kosztem.

Jan Żaryn: … był całkowity brak suwerenności politycznej. Piasecki zdawał sobie sprawę, że jego rola i formuła PAX-u skończy się wraz z upadkiem komunizmu. PAX nigdy nie starał się przejść na drugą stronę, stronę opozycji systemowej. Jedynym, drobnym, może znaczącym, ale jednak drobnym gestem była postawa - gest - Ryszarda Reiffa.. Ten wybór Stowarzyszenia PAX zamyka go w formule historycznej, tak jak również np. stało się to ze ZNAK-iem - nic dziwnego np. środowisko Tadeusza Mazowieckiego nie przypomina o poglądach przywódców koła poselskiego w latach 60-tych, gdy atakowano prymasa za zbytni radykalizm wobec ekipy gomułkowskiej. Życiorys premiera lepiej zaczynać od jego decyzji z lat 70. o rozejściu się z koncepcją naprawiania systemu.

Bogusław Kowalski: Tak, ale na ZNAK-u i „Tygodniku Powszechnym” powstała Unia Demokratyczna, a chodzi o pytanie czy na bazie PAX-u mogła powstać znacząca siła polityczna.

Zbigniew Lipiński: Po odejściu Zenona Komendera (który uczynił to z wielką godnością), rozpoczęło się rozbijanie PAX-u od wewnątrz. Chodziło tu o dwie sprawy: niedopuszczenie do powstania silnego stronnictwa o charakterze narodowym - to czynnik polityczny, i niebagatelny majątek PAX-u - czyli jego zawłaszczenie, co wówczas w Polsce odbywało się na wielką skalę. Kończąc pierwszą część spotkania, chciałbym przejść do omówienia zjawiska LPR, który zaznaczył się obecnością w Sejmie i Europarlamencie oraz w wyborach samorządowych, a potem doznał sromotnego upadku. Proszę Panów o opinię w tej kwestii.

Krystyn Bernatowicz: Najważniejsze przyczyny upadku LPR, to: pierwsza - jego bezideowość, druga - brak spójnego programu i wreszcie - rozgrywki wewnątrzpartyjne. Jest i element czwarty - osobowość lidera, który w słynnym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” powiedział, że nie przyjąłby Romana Dmowskiego do LPR, czym zraził sobie elektorat stricte narodowy. Z tych i innych przyczyn LPR stał się efemerydą, niekojarzoną z partią narodową.

Jan Żaryn: Nie jestem politologiem, dlatego z pewną ostrożnością wypowiadam się w tych sprawach. Według mnie Roman Giertych w sensie polityczno-ideowym był politykiem rozwijającym się. Na jego plus zapisałbym to, że potrafił wokół siebie zgromadzić część naprawdę ideowej młodzieży i wydaje mi się, że poza LPR żadnej formacji centroprawicowej nie udało się tego dokonać…

Krystyn Bernatowicz: Wtrącę, że ta młodzież nie była najwyższego lotu.

Jan Żaryn: Być może, ale to inna kwestia. Można tu mieć pewne pretensje do PiS, który dążąc do przejęcia prawej strony sceny politycznej, przy jednoczesnym zepchnięciu PO na lewo w kierunku SLD, próbował spolaryzować scenę polityczną. Choć nie ulega wątpliwości, że PiS prowadził bardzo dobrą politykę wobec Samoobrony, bo to twór niegodny cywilizowanego państwa, o bogatych tradycjach demokratycznych, jakim jest Polska. Niestety, te same metody stosował Jarosław Kaczyński wobec LPR. I tu zrobił błąd, który zaowocował wepchnięciem LPR w objęcia Samoobrony. Wydaje mi się, że PIS mógł wejść w sojusz z Romanem Giertychem, właśnie z tą młodą frakcją skupioną wokół niego. W PiS występuje godna pochwały koncepcja łączenia dwóch największych polskich tradycji politycznych: obrony interesu narodowego i tradycji propaństwowej, co jest próbą łączenia dorobku dwóch wielkich Polaków: Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego. Nie da się jednak ukryć, że skrzydło narodowe jest w PiS marginalizowane i raz po raz wypychane na zatracenie, jak np. Marek Jurek, być może najuczciwszy polityk III RP.

Bogusław Kowalski: Znajduję się w nieco niezręcznej sytuacji przy analizowaniu historii LPR, gdyż w znacznej jej części uczestniczyłem. Uważam, że porażka Ligi wynikała - mówiąc językiem minionej epoki - z powodu rozejścia się nadbudowy z bazą. W kierownictwie partii zabrakło świadomości, na czym polega jej siła, jakie jest jej realne zaplecze i brak docenienia tego zaplecza. Składały się nań różne środowiska, (które na skutek konfliktów kolejno odchodziły) - najogólniej mówiąc - prawicowe plus szeroko rozumiany Ruch Rodzin Radia Maryja. Te środowiska na skutek różnych konfliktów wewnątrzpartyjnych odchodziły z partii, co doprowadziło do katastrofy - 1,5-procentowe poparcie w wyborach w 2007 r. Generalnie zgadzam się z oceną Pana Profesora, iż Roman Giertych i grupa wszechpolaków w parlamencie stanowiła nowe zjawisko polityczne w Polsce. Jedną trzecią klubu LPR stanowili ludzie młodzi i bardzo młodzi, z reguły dobrze wykształceni, ze sposobem bycia charakterystycznym dla tego pokolenia, podczas gdy wyborcy tej partii reprezentowali inne pokolenie. I tu dochodzimy do drugiej przyczyny klęski - zbyt szybki i nienaturalny awans młodzieży LPR-owskiej. To też owocowało zerwaniem więzi bazy z nadbudową. Proszę zauważyć, że wyborcy tej partii to inne pokolenia niż młodzież LPR-u, a to oni, młodzi, zdecydowanie nadreprezentacyjnie zasiadali w parlamencie, obejmowali funkcje urzędnicze, rządowe i partyjne. Ten stan rzeczy rodził konflikty w środowisku, albowiem nie następował naturalny proces awansu. Dokonywało się to poprzez najróżniejsze zabiegi socjotechniczne, sztuczki, manipulacje organizacyjne. Odpowiedź na pytanie czy awans tych młodych ludzi miał jakikolwiek sens, napisze najbliższa historia. Chodzi tu o to czy ludzie ci wykorzystają nabyte doświadczenie, potraktują je jako chrzest bojowy i zaistnieją pozytywnie na scenie politycznej, czy też okaże się, że uczestniczyli w epizodzie, który zniszczył poważną inicjatywę polityczną. Teraz mają „suche lata”, kiedy nie dysponują apanażami i przywilejami wynikającymi ze sprawowania funkcji posła, wysokiego urzędnika państwowego czy radnego. To sprawdzian ideowości: jak będą służyli idei narodowej w tej sytuacji. Dopiero bilans następnych lat da nam odpowiedź na pytanie czy ten eksperyment miał sens, czy przyniósł tylko straty. Mogą pójść w ślady tzw. pampersów. Młode burzliwe, ideowe lata, pełne chęci zmieniania rzeczywistości mijają, kiedy zakłada się rodzinę, własne interesy. I wtedy środowisko przestaje istnieć. Ale mogą też pozytywnie zaskoczyć. Dziś trudno ocenić i przewidzieć.

Zbigniew Lipiński: Skoro jesteśmy przy analizie ruchu narodowego, warto by zastanowić się nad obecnością tej idei w PiS. Funkcjonuje w klubie PiS odłam przyznający się otwarcie do idei narodowej, a i część posłów tego ugrupowania posługuje się częściowo językiem narodowców. Czy tylko posługuje?

Bogusław Kowalski: Z pełną odpowiedzialnością można stwierdzić, że w PiS-ie istnieje idea narodowa, w różny zresztą sposób eksplikowana. Jedni powiedzą, że instrumentalnie, inni że autentycznie, ale funkcjonuje. Jeżeli zaś chodzi o utrzymanie działaczy narodowych, którzy szli tą drogą i chcą ją w przyszłości rozwijać, stanowi pytanie do kierownictwa PiS: jaką formułę dla tej partii widzi w przyszłości? Ja i moje środowisko nie należymy do PiS, ale jesteśmy członkami klubu parlamentarnego tej partii. Współpraca wypada raz gorzej, raz lepiej, w sumie jakoś się układa. Widzę zarówno przyszłość tej współpracy, ale i zagrożenia. Dlatego na dzisiaj nie potrafię postawić jednoznacznej diagnozy. Przy tej okazji jeszcze kilka słów na temat LPR. Nie uważam, że jedyną winę za porażkę LPR ponosi Jarosław Kaczyński. Żyjemy w świecie konkurencji politycznej i trudno, żeby PiS w niej nie uczestniczył. Gdyby LPR nie oderwał się od bazy wyborczej, Kaczyński nic by nie wskórał. Giertych się przeliczył, bo do końca sądził, że istnieje wystarczające grono potencjalnych wyborców LPR dla zaistnienia w parlamencie i tu się pomylił.

Krystyn Bernatowicz: Dwie uwagi w tej sprawie. Pierwsza - w miejsce starych, zasłużonych, doświadczonych działaczy wtykano Młodzież Wszechpolską; pytanie, jaki z tego zysk. Giertych, który ma temperament przywódcy, świadomie otaczał się nieopierzonymi młokosami, żeby nikt mu - używając języka młodzieżowego - nie podskakiwał. Bał się starych działaczy, więc stawianie na młodzież stanowiło kalkulację mającą zapewnić mu nieograniczoną, despotyczną władzę. I tu trzeba zauważyć, że Kaczyński ma ten sam temperament polityczny, co i Giertych. Potwierdzają to czystki w PiS, że wymienię choćby Dorna czy Zalewskiego. Kaczyński woli się otaczać niegroźnymi współpracownikami. Dlatego też, jeżeli Kaczyński zgodzi się na utrzymanie jakiejś frakcji narodowej w swoim klubie, tak jak jest to obecnie z Kowalskim, Sobecką, Masłowską, to pod warunkiem odpowiadającego mu posłuszeństwa. Kaczyński uważa, że obecność takiej grupy w jego klubie poselskim zabezpiecza mu prawe skrzydło. Nie powstanie konkurencja polityczna póki ci ludzie będą w orbicie jego wpływów.

Jan Żaryn: Dla mnie istotne jest inne pytanie, nie to czy Kaczyński utrzyma czy wyrzuci grupę narodową ze swojego grona, tylko ile w samym Jarosławie Kaczyńskim jest narodowca. Mam nadzieję, że ten wątek narodowy u prezesa PiS występuje. Oczywiście patrzę na PiS od zewnątrz, jako obywatel i wyborca, a nie gracz partyjny. Widzę u niego tendencję łączenia nurtu piłsudczyzny w wersji zmitologizowanej pozytywnie: nieskorumpowane, silne państwo prawa, dbające o szacunek ze strony obywateli, z tendencjami narodowymi - dbałość o suwerenność narodu w państwie, o jego tożsamość, o bezpieczeństwo na poziomie akceptacji przez państwo i prawo katalogu wartości autentycznie przeżywanego przez Polaków (te wartości, w naszych warunkach historycznych, to przede wszystkim poczucie sprawiedliwości, solidarności ponad egoizmem oraz pomocniczości, warunkującej rozwój samorządności). Oczywiście, to także PiS - ale szczęśliwie również część środowiska PO - potrafi dbać o wizerunek Polski w świecie; widać to choćby w kontekście polityki wschodniej i relacji z Unią Europejską. Wracając do Jarosława Kaczyńskiego, wyraźnie odżegnuje się on od tego, co uważa za złą tradycję Narodowej Demokracji np. od jej rzekomego antysemityzmu, a z drugiej strony od spuścizny piłsudczyzny np. związanej z Berezą Kartuską. Jednym słowem chce uniknąć takich skojarzeń, które stanowiłyby podstawę do ataku ze strony środowiska np. „Gazety Wyborczej”.

Bogusław Kowalski: Zgadzam się z Panem Profesorem. Z moich doświadczeń i osobistych kontaktów z prezesem Kaczyńskim wynika, że uważa on Ruch Narodowy za trwały element życia politycznego, który tak czy inaczej będzie obecny w polityce polskiej, dlatego woli, by pozostał on w obrębie PiS. Odnoszę wrażenie, że nie jest to li tylko koniunkturalne nastawienie. Jest w tym duży autentyzm, który wynika z poglądów prezesa, Kaczyńskiego, a nie gier.

Zbigniew Lipiński: Podzielając opinie Panów na temat przyczyn klęski LPR-u, ze swej strony dodam trzy. Po pierwsze - Liga bardzo wyraźne odeszła od podstawowych zasad ideologii narodowej. Ten odwrót następował publicznie m.in. poprzez wywiady dla „Gazety Wyborczej”. Przypomnijmy: prezes LPR odciął się od Dmowskiego (kabotyńskie stwierdzenie, że tak antysemickiego polityka nie przyjąłby do Ligi), odciął się od swego dziadka - Jędrzeja. Oskarżył przedwojenne Stronnictwo Narodowe o antysemityzm, tak jak to pojmują „GW” i środowiska polityczne z nią związane. Wreszcie uczestniczył w antypolskiej imprezie w Jedwabnem. To wszystko spowodowało tragiczny wynik wyborczy, gdyż nawet najtwardszy elektorat narodowy, kompletnie zdezorientowany, nie oddał głosów na Ligę. Jest i druga strona medalu. PiS znalazł się pod straszliwym naciskiem mediów, establishmentu - w tym i Fundacji Batorego - oraz kosmopolitycznej części PiS na zerwanie trójporozumienia PiS-LPR-Samoobrona. Ta kanonada rozpoczęła się od momentu powołania koalicji i trwała bezustannie aż do rozbicia tego porozumienia. Według mnie chodziło nie tyle o Samoobronę, co LPR. I Kaczyńscy to zrealizowali: z ochotą, chcąc zmonopolizować tę część sceny politycznej (czego nie ukrywali) czy ulegając presji - nie wiemy. Trzecią przyczynę upatruję w czynniku psychologicznym. Kaczyński, Giertych i Lepper mają osobowości wodzów, a wódz może być tylko jeden. Wygrał najsilniejszy, choć na tym stracił. Być może słuszne są podejrzenia Janusza Korwin-Mikkego zawarte w jednym z jego artykułów w „Najwyższym Czasie”, że to establishment unijny wkroczył mówiąc „dość tej zabawy, masz przekazać władzę Platformie”. Nie wykluczałbym tej hipotezy, skoro Unia dyktuje nam nawet gdzie mamy a gdzie nie mamy budować dróg (słynna sprawa augustowska). Mówiono tutaj o obecności myślenia narodowego w PiS. Skoro tak, to zachodzi pytanie, dlaczego PiS nie załatwił najważniejszych dla Polski spraw, mimo posiadanego komfortu wynikającego z przewagi w Sejmie. Mam tu namyśli choćby sprawę własności na Ziemiach Zachodnich i Północnych. Przecież PiS zarzucał swoim poprzednikom świadome zaniedbanie tej kwestii, jakże istotnej z punktu widzenia integralności Państwa Polskiego. CDN

Spytajmy na odwyrtkę. Ostatnio spróbowałem zwolenników GLOBCIa zażyć  z drugiej mańki p/t: Walka z GLOBOCHŁONEM. Wymierający już na szczęście zwolennicy teorii o GLOBCIu twierdzili, że spotka nas nieszczęście: średnia temperatura Ziemi podniesie się o 1°C, 2°C - a może nawet, o zgrozo: o 5°C! Na szczęście śp.Jan Paweł II powiedział: „Nie lękajcie się!” - więc my się nie boimy. Jak sobie pomyślimy, że w październiku będziemy mieli temperaturę nie 16°C, lecz 21°C - i będziemy sobie mogli pojechać na słoneczny weekend - to nie przechodzi nam po plecach dreszcz przerażenia, lecz przeciwnie: uśmiechamy się błogo. I słusznie. A do zwolenników Teorii GLOBCIa, - jeśli jeszcze tacy są - mam pytanie. Przypuśćmy, że wydane na „walkę z GLOBCIem” 2 biliony dolarów nie pomogą - i za 1000 lat temperatura podniesie się o te 5%, a Grenlandia znów stanie się Zieloną Wyspą. Po czym, normalną rzeczy koleją zacznie się GLOBOCHŁON. Czy Wasi następcy będą żądać, by nasi następcy wydali kolejne 2 biliony dolarów na walkę z GLOBOCHŁONEM - bo jak się ich nie wyda, to temperatura spadnie - kto wie: może i całe 5°C ? Jest to, oczywiście, pytanie ogólniejsze. Jeśli rodzina chłopska w XVI wieku wykarczowała kawał pola, na którym rosły brzozy, i sieje tam żyto, a teraz chce przestać siać żyto i posadzić brzozy - to czy nie należałoby jej tego zabronić? A co: żyto, to nie roślina? Nie trzeba go chronić? A może brzozy rosły tam tylko 100 lat? A cała fauna i mikrofauna współżyjąca z żytem, - która zginie, jeśli posadzimy brzozy - to pies? Sprowadzanie postulatów Zielonych do absurdu jest dziecinnie łatwe... JKM

Powrót na Tarczy Ci, którzy twierdzili, że Tarcza będzie namiastką i gwarancją sojuszu z USA biegają teraz z podkulonymi ogonami. Takie są skutki uprawiania kłamliwej polityki. Oczywiście: trudno tu mieć pretensje do obecnej koalicji rządzącej Polską. Oni tylko ten stan oddziedziczyli - i może nie dość energicznie parli do finalizacji projektu podczas kadencji p.Jerzego W. Busha j-ra. Ja, osobiście, wolałbym zamiast Tarczy podpisanie formalnego paktu dwustronnego z USA - i to przed wysłaniem wojsk do Azji (tak nawiasem: ostatnio generał, z AON przyznał publicznie, że NATO wcale nie z'obowiązywało III RP do pomagania w Afganistanie ani w Iraku!!). Tarcza mogłaby być pieczęcią pod tym układem. Układ - w odróżnieniu od Tarczy - nic nie kosztuje, więc może Kongres by to klepnął.

Teraz nie ma już, o czym gadać. Zostaliśmy sami między Niemcami, a Rosją... JKM

5 tysięcy kary za uczczenie 17 września W czasie, gdy trwały obchody 70 rocznicy sowieckiej napaści na Polskę 17 września 1939, kilka ulic dalej obradowała Komisja Ligi Ekstraklasy S.A. Nałożyła ona karę grzywny 5 tysięcy złotych na klub Lechia Gdańsk za wywieszenie przez jej kibiców transparentu „17.09.1939 - czwarty rozbiór Polski”. Decyzja o nałożeniu kary za wydarzenia podczas niedzielnego meczu nosi, więc datę… 17 września. - Ręce opadają - tak postawę piłkarskich działaczy komentuje ksiądz Jarosław Wąsowicz SDB, autor książki Biało-zielona Solidarność, znawca historii klubu. - Ta decyzja działaczy piłkarskich pokazuje, jak bardzo tkwią oni wciąż mentalnością w totalitarnym ustroju. Kara za uczczenie pamięci setek tysięcy ofiar sowieckiej agresji to jakieś niewyobrażalne kretyństwo - mówi Niezależnej.pl. Błażej Słowikowski, rzecznik klubu Lechia Gdańsk też zupełnie nie zgadza się z decyzją Ekstraklasy S.A.: - Uczczenie pamięci bohaterów tamtych dni nie było zachowaniem nagannym, a godnym pochwały. Ta postawa kibiców dowodzi, że młodzi ludzie nie są tacy, jak niektórzy chcieliby ich widzieć. Nie powinno się w żadnym razie gasić w nich takich postaw - powiedział nam. Jak uzasadnia nałożenie kary Ekstraklasa S.A.? Znamy dwie wersje. Rzecznik Ekstraklasy S.A Adrian Skubis powiedział PAP, że kara wynika ze złamania przez klub przepisów uchwały zarządu PZPN. - Jeden z punktów uchwały mówi, że zabronione jest prezentowanie na transparentach, flagach, banerach i innych podobnych przedmiotach, napisów i symboli wyrażające treści niezwiązane z klubem i rozgrywkami - podkreślił Skubis. Natomiast nieoficjalnie wiadomo, że obserwator meczu wpisał do protokołu, że transparent miał charakter… polityczny. Słowikowski komentuje: - Przepisy UEFA słusznie zakazują mieszania sportu z polityką, ale nie wolno tych przepisów nadinterpretować. Rocznica 17 września to sprawa historii, patriotyzmu, a nie polityki. Myślę, że wielu kibicom skojarzyło się to z mistrzostwami świata z 1982 roku w Hiszpanii i transparentem. Jedynym z członków Komisji Ekstraklasy, który przeciwstawił się karaniu za uczczenie 17 września, był Filip Jańczuk, reprezentującym w niej Ogólnopolski Związek Stowarzyszeń Kibiców. - Byłem przeciwny karze, nie mam wątpliwości, że zgodnie ze zdrowym rozsądkiem transparent o 17 września powinien być potraktowany jako wyjątek od reguł wymyślonych przez PZPN - mówi. Podczas konferencji prasowej PiS w sejmie decyzję działaczy piłkarskich skrytykował lider tej partii Jarosław Kaczyński. - Należą im się słowa szacunku, pochwały i wdzięczności. Tymczasem ich klub został za to ukarany sporą grzywną finansową. Nie rozumiemy tej decyzji, jest ona absolutnie skandaliczna i zapisuje się jako swoisty suplement do książki „Dzieje głupoty w Polsce” - mówił o niej eurodeputowany PiS Ryszard Czarnecki. W imieniu PiS podziękował kibicom za to, że „potrafili w godny i patriotyczny sposób uczcić tragiczną dla Polski datę”. Czarnecki powiedział, że ukaranie Lechii Gdańsk to nie pierwszy tego rodzaju przypadek. „1 sierpnia, w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego zabroniono piłkarzom Polonii Warszawa i Legii Warszawa wejść na prezentację przedmeczową w koszulkach odwołujących się do tej rocznicy. To są rzeczy zupełnie irracjonalne, nieprawdopodobne i skandaliczne, ale właśnie takich mamy ludzi odpowiadających za polską piłkę” - powiedział. Kim jest Adam Tomczyński, przewodniczący Komisji Ligi Ekstraklasy S.A., która wydała kuriozalną decyzję? Wcześniej był on sędzią sądu gospodarczego oraz szefem Wydziału Dyscypliny PZPN. Stefan Szczepłek i Krzysztof Guzowski na łamach „Rzeczpospolitej” z9 grudnia 2004 r. scharakteryzowali Tomczyńskiego następująco: „Sędzia Gospodarczego Sądu Rejonowego w Warszawie, związany mocno z Dariuszem Czajką, wieloletnim szefem warszawskiego Sądu Upadłościowego,znanym z prowadzenia głośnych spraw. Sąd Dyscyplinarny przeniósł go nai nne miejsce służbowe. Przewinienia sędziego Czajki zakwalifikował jako kumoterstwo: łączenie stanowiska sędziego z prywatnymi interesami gospodarczymi i finansowymi. Tomczyński uczestniczył w prowadzeniu  spraw upadłościowych - raz był sędzią, raz komisarzem. Podobnie jakCzajka”. Piotr Lisiewicz

"Gazeta Wyborcza" - Afgański syndrom w polskiej armii "Gazeta Wyborcza" pisze, że Polscy żołnierze boją się jechać na misje, a dowódca wojsk lądowych zapowiada, że zrzuci mundur, jeśli skazani zostaną komandosi z Bielska. Według gazety, osiem miesięcy po tragedii w Nangar Khel, gdzie od polskich pocisków moździerzowych zginęło ośmioro cywilów, w tym dzieci, polska armia jest w kryzysie. Żołnierze, którzy walczyli w Iraku i Afganistanie mówią, że boją się wyciągnąć broń i nie chcą jechać na kolejne misje. Wszystko dlatego, że w poznańskim areszcie wciąż siedzi siedmiu bielskich komandosów, którym prokuratura zarzuca zbrodnie wojenne - pisze "Gazeta Wyborcza". Armia ma wielkie kłopoty z zebraniem kolejnych kontyngentów wojskowych. Jak dowiedziała się "Wyborcza", w Bielsku-Białej, skąd rekrutują się aresztowani komandosi, nie można było znaleźć pełnej obsady na rozpoczynającą się właśnie trzecią zmianę w Afganistanie. Szczegóły o kryzysie w polskiej armii w "Gazecie Wyborczej".

Atak na Polskę jest możliwy Stewart: To wcale nie jest tak, że terroryści omijają Europę Wschodnią. Przecież próby zamachów miały miejsce bardzo blisko, w Niemczech. Poza tym macie znakomitych żołnierzy w Afganistanie. Nie wykluczałbym więc możliwości ataku terrorystycznego także w Polsce. Ze Scottem Stewartem ekspertem ds. bezpieczeństwa w instytucie analitycznym Stratfor Global Intelligence, rozmawia Anna Gwozdowska. Od zamachu na dwie wieże w Nowym Jorku minęło osiem lat. Czy jesteśmy dziś bardziej bezpieczni? Al Kaida i islamscy fundamentaliści wciąż są aktywni i nadal chcą zabijać ludzi. Jednak dzięki środkom bezpieczeństwa przyjętym w USA i i na całym świecie ich możliwości zostały od 2001 roku mocno ograniczone.
Nie udało się jednak złapać bin Ladena. Ale dobrano się do struktury, którą zbudowała Al Kaida, mocno ją osłabiając i uderzono w ludzi z drugiego szeregu, którzy przygotowywali i przeprowadzali operacje terrorystyczne.
Z waszego raportu wynika jednak, że terroryści się nie poddają. Zmienili tylko metody działania. Trzon Al-Kaidy sprzed zamachu 9/11 to byli znakomicie wyszkoleni profesjonalni terroryści, którzy byli zdolni do ataków na wielkie cele, pociągających za sobą olbrzymią liczbę ofiar. Dzisiejsza generacja terrorystów ma już niewiele wspólnego z tamtymi profesjonalistami. Działania antyterrorystycznej koalicji osłabiły Al-Kaidę także finansowo, dlatego pojawili się terroryści mniejszego kalibru, tacy domorośli zamachowcy, którzy działają w regionalnych komórkach. Są gorzej wyszkoleni i nastawiają się na łatwiejsze cele, takie jak hotele czy publiczny transport, tak jak choćby organizacja Jemaah Islamiyah w Indonezji, odpowiedzialna za dwa samobójcze zamachy z lipca br. na hotele Marriott i Ritz-Carlton w Dżakarcie. Terroryści mają szczególna zdolność dostosowywania się do nowych warunków. Nie są już w stanie uderzać w ambasady czy placówki wojskowe, dlatego wybierają łatwiejsze cele.
A kto dziś wspiera terrorystów? Zamachy, które miały miejsce w ciągu ostatnich kilku lat wcale nie były tak bardzo kosztowne. Wybuchy w hotelach w Dżakarcie mogli sfinansować miejscowi zamachowcy. Potrzebowali kilku tysięcy dolarów na materiały wybuchowe i tyle. Bywa jednak, że regionalne organizacje terrorystyczne finansują się ze sprzedaży narkotyków. Tak było w przypadku zamachu na pociągi podmiejskie w Madrycie. Środki na zamachy pochodzą też często z innych przestępstw takich jak choćby fałszowanie kart kredytowych. Nadal jednak są ludzie, którzy wspierają finansowo islamski terroryzm np. używając w tym celu kont różnych organizacji społecznych.

Kogo więc ściga dziś koalicja antyterrorystyczna? Oczywiście nadal trwają poszukiwania samego bin Ladena i jego najbliższych współpracowników. Gdyby zostawić ich w spokoju byliby zdolni do odtworzenia Al-Kaidy w formule ze swoich najlepszych czasów. Równocześnie jednak uwaga służb przeciwdziałających terroryzmowi została zwrócona przede wszystkim na lokalne komórki dżihadystów. Chodzi oczywiście o to żeby wyprzedzić ich działania.
Jakimi metodami posługują się w tej chwili zamachowcy? Wciąż potrafią zaskakiwać. W ostatnim zamachu w Dżakarcie użyli w porównaniu z poprzednimi atakami mniej samochodów pułapek, a w zamian niewielkie bomby i detonowane przez samobójców i udało się im zabić o wiele większą liczbę ludzi. Dostosowali się przy tym do środków ostrożności zastosowanym przez hotele, które po wcześniejszych zamachach zaczęły stawiać specjalne bariery przeciw samochodom pułapkom.
Jak hotele mogą się jeszcze zabezpieczać przed atakami? Sęk w tym, że idealne zabezpieczenia nie istnieją, inaczej niż w przypadku budynków rządowych. Poza tym w krajach trzeciego świata to właśnie hotele są celem szczególnie atrakcyjnym, bo tam gromadzą się bogaci i wpływowi ludzie Zachodu. Wpadają tam też zagraniczni dziennikarze czy nawet oficerowie wywiadu. Pełne spektrum.
Polska i Ukraina, które wspólnie organizują w 2012 roku mistrzostwa Europy w piłce nożnej są bezpieczne? To wcale nie jest tak, że terroryści omijają Europę Wschodnią. Przecież próby zamachów miały miejsce bardzo blisko, w Niemczech. Poza tym macie znakomitych żołnierzy w Afganistanie. Nie wykluczałbym więc możliwości ataku terrorystycznego także w Polsce. Dlatego jest niezwykle ważne żeby za wczasu obserwować czy nie tworzą się u was lokalne komórki dżihadystów. Bardzo ważnym elementem takiego algorytmu działania terrorysty jest okres przygotowań i obserwacji. Sprawdzają, które obiekty są najbardziej wrażliwe na atak. I na to trzeba zwrócić szczególną uwagę.
Polska z historycznych powodów jest właściwie krajem jednej kultury. Łatwo jest wychwycić w tłumie osoby o innej karnacji czy ludzi innej rasy. Tylko że wśród terrorystów islamskich jest coraz więcej białych ludzi. Ostatnio aresztowano w USA białą rodzinę, z dwójką synów, która nawróciła się na islam i przygotowywała wspólnie z komórką dżihadu operacje terrorystyczne w Stanach. Inny przykład to Portorykanin, Victor Avarez który brał udział w planach zamachu w Nowym Jorku. Al Kaida bardzo usilnie stara się rekrutować białych.
Naprawdę trudno sobie wyobrazić atak terrorystyczny w Polsce. Ale to możliwe. Trzeba tylko śledzić środowiska radykałów. Wystarczy przypomnieć, że z takich kręgów pochodzili dotąd terroryści w Niemczech czy w Madrycie.
Czy terroryści mogą szykować jakieś niespodzianki, nowe metody? Na pewno tak. Zwalczanie terroryzmu to trochę zabawa w kotka i myszkę. Ile razy udaje się nam wzmocnić nasze bezpieczeństwo, terroryści wymyślają nowe sposoby żeby nam zagrozić. Dlatego myślę, że dziś trzeba się spodziewać coraz więcej ataków na transport publiczny, np. na metro. Wprawdzie ostatnio nie było udanych zamachów na podziemna kolejkę, ale wiem o zażegnanych na czas próbach w Nowym Jorku.
A w Europie, oprócz ataku w Madrycie i w Londynie zdarzyły się jakieś zamachy? Miała miejsce jeszcze druga, choć nieudana próba zamachu na londyńskie metro.
Po 11 września szczególnie środki ostrożności podjęto na lotniskach. Czy jesteśmy bezpieczni przed zamachami w samolotach? Zdarzały się niestety próby użycia bomb w płynie właśnie w samolotach. Ostatnio miała tez miejsce inna, zupełnie nowa próba zamachu. W Arabii Saudyjskiej zamachowiec próbował zgładzić księcia saudyjskiego za pomocą półkilogramowej bomby, którą przeniósł we własnym ciele, ściślej mówiąc w odbycie. Odpalił ją przy pomocy telefonu komórkowego. Książę przeżył, ale taka ilość materiału wybuchowego mogła strącić samolot.
Czy tego rodzaju próby można wykryć jeszcze na lotnisku? Wszystko zależy od standardu lotniska.

Polskie lotniska spełniają standardy bezpieczeństwa? Znam warszawskie i myślę, że jest bezpieczne.
Czy będzie kiedyś można zrezygnować z tych wszystkich przepisów bezpieczeństwa? Ludzie są tym chyba zmęczeni. Zamach z 11 września był dzwonkiem alarmowym, ale w USA coraz trudniej jest przekonać ludzi, że nadal trzeba być czujnym. Od 2001 roku nie zdarzył się u nas żaden zamach. Trzeba jednak pamiętać, że terroryści nauczyli się używać przedmiotów i urządzeń, którymi posługujemy się na Zachodzie przeciwko nam. Obawiam się, że w przyszłości mogą uderzyć w zakłady chemiczne. Gdyby udało się im się zaatakować fabrykę chlor, rozpętaliby piekło na ziemi. Anna Gwozdowska

MSZ: Afgańczycy zbiegli ze szkolenia, ale nie są terrorystami Nie odnajduję żadnej informacji, która potwierdzałaby domniemane związki osób, które porzuciły szkolenie z jakimikolwiek ugrupowaniami terrorystycznymi - takie oświadczenie przesłał rzecznik MSZ Piotr Paszkowski. Chodzi o pięciu Afgańczyków, którzy uciekli ze szkolenia organizowanego w Polsce przez MSZ. Według "Dziennika" mogli oni mieć związek z terrorystami. Paszkowski zapewnia, że "także ministerstwu nie została nigdy przekazana żadna informacja, która nawet w sposób pośredni wskazywałaby na istnienie takich związków". Według niego "sugestia powiązań z talibami została zapewne dosztukowana do doniesienia, gdyż bez niej jest to informacja bardzo trywialnej natury".0x01 graphic
O sprawie "perfekcyjnie zaplanowanej" ucieczki Afgańczyków informował "Dziennik" . Według gazety minęło od niej dziewięć miesięcy. Losu zbiegłych Afgańczyków nie udało się wyjaśnić prowadzącym poszukiwania: policji, straży granicznej i służbom specjalnym. - Służby podejrzewają, że uciekinierzy wciąż są w naszym kraju i mogą mieć związek z terrorystami - twierdzi gazeta.
"Jest ryzyko nadużycia naszego zaufania" Według rzecznika MSZ to kolejny przypadek, w którym "grupa osób, które ze złamaniem warunków wydania wizy, nielegalnie osiedlają się w jednym z krajów strefy Schengen". Paszkowski przekonuje, że takie przypadki nie należą do rzadkości. - Organizacja szkoleń dla obywateli innych krajów łączy się z ryzykiem nadużycia naszego zaufania. Oprócz szkolenia SENSE, oferowane są także corocznie szkolenia dla młodych dyplomatów, w których licznie uczestniczyły osoby z Afganistanu i do tej pory nie zanotowaliśmy żadnych innych przypadków złamania warunków wjazdu do kraju - zapewnia Paszkowski. Uciekli dziewięć miesięcy temu. Policja szuka w Polsce afgańskich zbiegów. Ze szkoleń organizowanych w Polsce przez resort spraw zagranicznych uciekło przynajmniej pięciu obywateli Afganistanu - ustalił DZIENNIK. Od ucieczki minęło dziewięć miesięcy, jednak ich losu nie udało się wyjaśnić prowadzącym poszukiwania: policji, straży granicznej i służbom specjalnym. Grupa ponad 40 obywateli Afganistanu wylądowała na warszawskim Okęciu pod koniec 2008 r. Wszyscy mieli wziąć udział w elitarnym szkoleniu „SENSE” od kilku lat organizowanym w Polsce. To specjalne szkolenie dla rządowych elit krajów rozwijających się. "Ten program jest chlubą polskiej dyplomacji. Dotąd mieliśmy około 300 uczestników z Serbii, Gruzji, Azerbejdżanu i Białorusi. Zdecydowana większość wraca do krajów bogatsza o unikalną wiedzę o mechanizmach władzy. Taka forma pomocy jest także naszym obowiązkiem wobec młodszych demokracji" - mówi dyrektor Jan Malicki ze Studium Europy Wschodniej, współorganizator szkoleń. Kim byli uczestnicy? To wysocy urzędnicy afgańskich resortów, przedstawiciele władz w prowincjach oraz pracownicy organizacji pozarządowych. Kandydatów do wyjazdu zaproponowali sami Afgańczycy. Listę ostatecznie akceptowała ambasada Polska w Kabulu i centrala resortu. Nie udało nam się ustalić, czy w jakikolwiek sposób kandydatury były konsultowane z polskimi służbami specjalnymi. Jednak kiedy do Polski przylecieli Afgańczycy, nie wszystko poszło zgodnie z planem. "Pierwszy znikł tuż po zameldowaniu się w hotelu. Zostawił nawet trochę swoich rzeczy. Ale odnieśliśmy wrażenie, że było to doskonale przygotowane: ktoś na niego czekał i pomagał mu zatrzeć za sobą ślady" - opowiada jeden z uczestników szkolenia proszący o zachowanie anonimowości. Organizatorzy już podczas "zapoznawczej kolacji" zorientowali się, że mają o jednego uczestnika mniej. Natychmiast poinformowali policję, straż graniczną. Do końca 10-dniowego turnusu zniknęło kolejnych czterech obywateli Afganistanu. "Uciekali w różnych okolicznościach. Najbardziej zdziwił nas ten, który uciekł ostatni. Rozpłynął się już na lotnisku, po tym jak pożegnaliśmy się całą grupą" - przyznaje nasz rozmówca z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Fakt ucieczek potwierdził oficjalnie w odpowiedzi na nasze pytania rzecznik resortu Piotr Paszkowski. Ale odmówił podania szczegółów. O przypadku każdej ucieczki została poinformowana Komenda Stołeczna Policji. "Zarejestrowaliśmy w systemie poszukiwanych. Swoimi kanałami przekazaliśmy informacje do służb specjalnych, m.in do Centrum Antyterrorystycznego. Nie wydali się zbyt zainteresowani tymi faktami" - mówi oficer stołecznej policji. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która chroni kraj przed terroryzmem, uchyliła się od odpowiedzi, zasłaniając się klauzulą tajemnicy państwowej. Do dziś los żadnego z pięciu uciekinierów nie jest znany. Według wysokiego rangą oficera policji nie ma ich już w Polsce. "Zaproszenie potraktowali jako szansę do wjazdu na teren Unii Europejskiej. Teraz są w krajach Europy Zachodniej. Według najlepszego ze scenariuszy po prostu zaczęli nowe, godne życie. Ale są i gorsze scenariusze" - mówi nasz rozmówca z policji. Według wielu informacji płynących z Afganistanu część rządowych urzędników sympatyzuje, a nawet blisko współpracuje z talibami. To właśnie w efekcie zdrady jednego z miejscowych policjantów niedawno wpadli w zasadzkę polscy żołnierze. Wywiązała się bitwa, w której od kuli snajpera zginął dowódca patrolu kapitan Daniel Ambroziński. Jednak polskie władze są niezrażone - nadal chcą szkolić obywateli z krajów, które są podejrzewane o cichą pomoc terrorystom. Jak wczoraj ujawniliśmy, mimo ostrzeżeń ekspertów od spraw terroryzmu na zaproszenie MSZ do Polski wkrótce przyjedzie grupa kilkudziesięciu policjantów z Autonomii Palestyńskiej.

Robert Zieliński, Tomasz Buśkiewicz

AFGAŃSKI SYNDROM SŁUŻB W sensacyjnej informacji o ucieczce pięciu Afgańczyków - uczestników szkolenia zorganizowanego przez MSZ - jedna tylko rzecz wydaje się pewna: wiadomość nie pojawiła się przypadkowo. Jeśli o tego typu sprawie - związanej z bezpieczeństwem wewnętrznym i stosunkami międzynarodowymi - informuje się po upływie 9 miesięcy, można być przekonanym, że chodzi o klasyczny przeciek ze strony służb specjalnych. Przypomnę, że przed kilkoma dniami pojawiła się publikacja „Dziennika”, z której wynikało, iż w październiku ubiegłego roku przybyła do Polski grupa ponad 40 osób, wysokich rangą urzędników rządu afgańskiego i pracowników organizacji pozarządowych, którzy mieli wziąć udział w cyklu szkoleń organizowanych przez MSZ w ramach programu S.E.N.S.E. (Strategic Economic Needs and Security Exercise). Już pierwszego dnia pobytu w Polsce znikł jeden z uczestników szkolenia. Do końca 10-dniowego turnusu ulotniło się czterech kolejnych, ostatni tuż przed odlotem z lotniska. Policja i służby specjalne nie potrafią powiedzieć, co stało się z Afgańczykami, podejrzewają jedynie, że nie ma ich już w Polsce. We wszystkich doniesieniach medialnych na ten temat podkreślano, że uciekinierzy mogli być sympatykami afgańskich talibów, a ich zniknięcie może mieć związek z planowanym zamachem terrorystycznym w Polsce, lub w którymś z krajów europejskich. Nie wykluczano również bardziej prozaicznej wersji, według której powodem ucieczki była chęć polepszenia warunków życiowych i osiedlenia się w którymś z krajów Unii Europejskiej.

Nie rezygnując z tych wyjaśnień, warto zwrócić uwagę na pewne szczególne okoliczności, związane z programem szkoleniowym SENSE oraz na rolę służb specjalnych w tej sprawie. Niezależnie od prawdziwych powodów zniknięcia Afgańczyków, sprawa jest dowodem kolejnej, poważnej kompromitacji polskich służb specjalnych, a pomijanie tego faktu w doniesieniach medialnych może świadczyć, że przeciek pochodzi właśnie ze strony którejś służb. Bo choć kandydatów do wyjazdu zaproponowali sami Afgańczycy, należy przypuszczać, że osoby te musiały zostać sprawdzone przez Agencję Wywiadu - szczególnie, że chodzi o bardzo specyficzne szkolenie, a kraj pochodzenia gości należy do czołówki państw - źródeł światowego terroryzmu. Tego rodzaju rozpoznanie wydaje się zatem rzeczą oczywistą. Trudno też sobie wyobrazić, by pobyt w Polsce tak licznej grupy wysokich rangą urzędników afgańskich nie wzbudził zainteresowania Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego - odpowiedzialnej za zabezpieczenie antyterrorystyczne na terenie kraju. Jeśli zatem wpuszczono na teren Polski ludzi, których celem wizyty (zakładam optymistycznie) była ucieczka do innego państwa, a na przestrzeni kilku dni, aż pięciu z nich „rozpłynęło się” na oczach funkcjonariuszy ABW - trudno o bardziej spektakularny przykład nieudolności polskich służb. Przykład tym mocniej rażący, że szkolenia, w których uczestniczyli uciekinierzy należą do kosztownych i specyficznych zajęć. Ich koordynatorem i organizatorem jest Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Szkolenia odbywają się w ramach programu polskiej pomocy zagranicznej, a w roku 2008 Studium otrzymało od MSZ dotację w łącznej kwocie blisko 2.700.000 zł. Program szkoleń jest przygotowywany we współpracy z Ministerstwem Obrony Narodowej oraz Amerykańskim Instytutem na Rzecz Pokoju (United States Institute for Peace - USIP) i oficjalnie obejmuje „cykl seminariów poświęconych zagadnieniom transformacji systemowej, ekonomicznej i społecznej, prowadzonych przez byłych wysokich urzędników państwowych. Na drugą część składa się szkolenie z zakresu technik negocjacji i metod rozwiązywania konfliktów oraz symulacja komputerowa”. Ta część szkolenia odbywa się w Centrum Symulacji i Komputerowych Gier Wojennych w Akademii Obrony Narodowej w Rembertowie. Pod tą nazwą kryje się całkiem poważna instytucja zajmująca się m.in. prowadzeniem ćwiczeń dowódczo-sztabowych wspomaganych komputerowo oraz wdrażaniem i wykorzystaniem systemów symulacyjnych w wielu dziedzinach działalności militarnej. W latach wcześniejszych, szkolenia w ramach programu SENSE przeprowadzono dla uczestników z Mołdawii, Serbii, Ukrainy, Białorusi, Gruzji i Azerbejdżanu. Dobór krajów z których rekrutują się urzędnicy państwowi oraz udział w przedsięwzięciu amerykańskiego instytutu rządowego, powołanego przed 25 laty przez Ronalda Reagana dowodzi, że do szkoleń SENSE przywiązuje się dużą wagę. Co charakterystyczne - w niemal wszystkich instytucjach uczestniczących w programie, obecni są ludzie związani z działalnością służb specjalnych. Począwszy od USIP, w którego władzach znajduje się wielu byłych urzędników administracji amerykańskiej, pracujących wcześniej w ministerstwie spraw wewnętrznych lub radzie bezpieczeństwa narodowego, po Studium Europy Wschodniej, gdzie jednym z współzałożycieli i wykładowców (również w ramach programu SENSE) jest Andrzej Ananicz - były szef Agencji Wywiadu. Ten „człowiek Wałęsy” , bliski współpracownik Wachowskiego był oskarżany przez PiS, że w roku 1992 pozwolił na umieszczenie w aneksie do polsko-rosyjskiego traktatu artykułu zezwalającego na tworzenie polsko-rosyjskich spółek na terenach dawnych baz armii radzieckiej. Zarzucano mu również współpracę z prezydentem Wałęsą i służbami specjalnymi w inwigilacji prawicy w pierwszej połowie lat 90. Funkcję szefa Agencji Wywiadu Ananicz objął w roku 2004, za rządów komunistów i premierostwa Marka Belki, a w listopadzie 2005 r., po wygranych przez PiS wyborach został odwołany. Ponownie na to stanowisko powołał go Donald Tusk w marcu 2008 roku, jednak jako p.o. szefa wywiadu Ananicz musiał odejść po upływie 3 miesięcy. Ananicz jest również współzałożycielem Stowarzyszenia Euro-Atlantyckiego, działa też w Polskim Towarzystwie Orientalistycznym. Przed rokiem powołano go na stanowisko szefa Akademii Dyplomatycznej Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, która zajmuje się szkoleniem dyplomatów. W kontekście nawet pobieżnej wiedzy o szkoleniach programu SENSE, mało prawdopodobna wydaje się oficjalna wersja rzecznika MSZ Piotra Paszkowskiego na temat przyczyn zniknięcia pięciu Afgańczyków. Rzecznik mówił bowiem o „bardzo trywialnej naturze informacji o kolejnej grupie osób, które ze złamaniem warunków wydania wizy, nielegalnie osiedlają się w jednym z krajów strefy Schengen". Po pierwsze - należałoby zakładać, że grupa Afgańczyków nie była objęta żadnym nadzorem ze strony ABW i pozwolono im zupełnie swobodnie poruszać się po Polsce. Po drugie - tak spektakularne ucieczki i przekroczenie granicy wydają się wykluczone bez pomocy osób trzecich, a to świadczyłoby już o zorganizowanym charakterze zajścia. Musi również zastanawiać, że Policja, Straż Graniczna czy ABW nadal nie wiedzą ( a przynajmniej o tym nie informują) gdzie znajdują się uciekinierzy, a mimo to zdają się bagatelizować całą sprawę. Nie wiadomo zatem, na jakiej podstawie szef MSWiA Grzegorz Schetyna skomentował sprawę ucieczek Afgańczyków stwierdzeniem, że „to nie jest tak, że ktoś nagle rozpływa się i tworzy zarzewie ruchu terrorystycznego w Polsce, tylko wybiera wolność w innym kraju Unii Europejskiej” i zapewnił, że nie ma w Polsce żadnego zagrożenia terrorystycznego.Tym bardziej nie wiadomo - z czego wypływa pewność Schetyny, skoro w tym samym czasie zupełnie inne zdanie na ten temat miał Scott Stewart, ekspert ds. bezpieczeństwa w instytucie analitycznym Stratfor Global Intelligence, gdy w wywiadzie dla dziennika "Polska The Times", nie wykluczał możliwości ataku terrorystycznego w Polsce, podkreślając słusznie, że zagrożenie może wynikać choćby z faktu uczestnictwa polskich żołnierzy w misji w Afganistanie. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że szkolenia w ramach programu SENSE dotyczą dość specjalnego rodzaju wiedzy, enigmatycznie nazywanego „technikami negocjacji i metod rozwiązywania konfliktów”, a w proces szkolenia są zaangażowane instytucje niekoniecznie wykonujące zadania tylko z zakresu dyplomatycznych „działań pokojowych” - sprawa tajemniczego zniknięcia Afgańczyków może mieć zupełnie inny kontekst, niż chcą tego polscy urzędnicy i inspirowane przeciekami media. Ścios



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
108
odp 108 143 id 331974 Nieznany
108
Chopin Nocturne in C minor, B 108
0 zgonow po chorobie, 108 zgono Nieznany (2)
p02 108
108 407 pol ed02 2005
107 108 607 pol ed01 2007
Ecclesia 95-99;108-115, Religia
Śpiewnik 108
BC107 108 109 4
6 rozdzial 108
Prawo o ruchu drogowym Dziennik Ustaw poz 908 nr 108 z 2005 roku Wersja ujednolic
108 117
Zestaw Nr 108
opracowane pytania org? 108
Preparat G 108
p19 108
3 (108)

więcej podobnych podstron