054


Dlaczego wymieramy? Pseudo-uczeni, by usprawiedliwić swoje, niemałe zresztą, pensje produkują coraz więcej jest „raportów” nie o tym, co jest lub było - lecz o tym co będzie. Jest to łatwiejsze - nie trzeba robić żadnych badań… Właśnie prasę i Internet obiegł kolejny raport ONZ mówiący, że wymieramy - np. ludność Polski zmniejszy się do 2050 roku o 20%, a Ukrainy o 33%. Na swoim blogu zareagowałem na to stwierdzeniem, że dane te są wyssane z palca. Jest wprawdzie całkiem możliwe, że ubędzie 7 milionów Polaków ale Natura nie znosi próżni i w to miejsce przybędzie 15 mln Wietnamczyków, Chińczyków, Kurdów, Hindusów, Tamilów - a może nawet (Globalne Ocieplenie!) Murzynów. A dlaczego wymiera Biała Rasa? Oczywiście: socjalizm, d***kracja, etatyzm (państwo de facto odbiera dzieci rodzicom - więc po co rodzić dzieci komuś?) ale podstawową przyczyną są UBEZPIECZENIA EMERYTALNE. Taki Kurd ma sześcioro dzieci - i to dobrze wychowanych, w szacunku dla rodziców - bo chce, by miał go kto utrzymać na starość. Biały Człowiek jest karmiony informacją, że „otrzyma emeryturę” - więc dzieci są mu niepotrzebne. Systemu emerytalnego zlikwidować jednak nie można, bo (a) budżety ZUS i OFE to niemal drugi budżet państwa - w dodatku słabo kontrolowany: (a) politycy chcą mieć co rozkradać; (b) bo większość ludzi chce „mieć bezpieczną starość” - bez wysiłku, jakiego wymaga wychowanie dzieci - a są zbyt głupi, by zrozumieć, że tak rozumuje niemal każdy - więc tych emerytur nie będzie, bo skąd? Na czym zaś polega niebezpieczeństwo spadku dzietności? Pierwsze i oczywiste: w to miejsce przyjdą Obcy - i zrobią z nami to samo, co Ostrogoci i Wandale zrobili z Rzymianami. Ważniejsze jest jednak drugie: zostają zaburzone podstawowe mechanizmy społeczne. Jeśli w kraju jest mało dzieci, to stają się one „dziećmi szczególnej troski” - tak, jak jedynak wychowany w rodzinie, która 20 lat starała się mieć dziecko. Na dzieci się chucha i dmucha, co powoduje, że wyrastają na rozwydrzone bachory. I rozwydrzoną, ale i wydelikaconą młodzież. Zaburzona proporcja ludności owocuje próbami „naprawienia” piramidy wiekowej - poprzez np. eutanazję, co z kolei narusza zasadę świętości życia ludzkiego. Zanika jurność mężczyzn: jeśli w każdym roczniku było więcej ludzi, niż w poprzednim, a mężczyźni w związkach są starsi od kobiet - to na każdego mężczyznę wypadało więcej kobiet, co pozwalało zaspokajać poligamiczne zapędy części mężczyzn; teraz to zanika. Co owocuje spadkiem ilości nasienia u mężczyzn. W d***kracji zaś skutki są wręcz katastrofalne, bo większość głupich starców (i wcale nie chodzi o „mohairowe berety”!) narzuca w imię „bezpieczeństwa” nieprawdopodobne ograniczenia (np. w ruchu drogowym). Powoduje też, że polityka krajów dotkniętych dominacją starców staje się bojaźliwa, rozpaczliwie ślamazarna… Dlaczego twierdzę, że „mohairowe berety” nie są tu przeszkodą? Czyżbym uważał, że „mohairowe berety” są średnio inteligentniejsze od innych starszych kobiet? Nie - możliwe, że są nawet mniej inteligentne - ale one swoje wiedzą! Przede wszystkim nie boją się! Nie boją się, bo wierzą w Boga, a Jan Paweł II powiedział: „Nie lękajcie się!”. A kto wierzy w Boga, ten wie, że jeśli nawet zginie w wypadku drogowym to tylko o parę lat wcześniej będzie w Niebie. „Mohairowe berety” samobójstw nie popełniają, ale nie boją się umrzeć - tak panicznie jak staruszkowie w Boga nie wierzący i przerażeni, że po śmierci wszystko im się kończy. Dlatego trzeba odnotować kolejną przyczynę: zanik wiary w Boga. Na niej oparta jest cała nasza (i muzułmańska, i żydowska) cywilizacja. Kto niszczy wiarę w Boga - ten niszczy cywilizację. Na blogu dodałem: w monarchii wraz z nowym królem następuje odmłodzenie całego aparatu państwa. Monarchia - to szansa dla młodych. W d***kracji rządzą starcy i po kilku latach nadal rządzą starcy tyle, że częściowo inni. Nic się nie zmienia, a kraj staje się coraz bardziej stary. Wymieramy, po prostu… Jedynym wyjściem jest likwidacja ubezpieczeń emerytalnych - ale żaden polityk w d***kracji nie chce nawet o tym słyszeć. Albo więc zamordujemy d***krację - albo wymrzemy JKM

28 listopada 2008 Wybór pomiędzy kolorami pasiaków... No , to  to, to już jest kosmiczna granda.. Socjaliści prześcigają się w wydawaniu pieniędzy… Nie swoich oczywiście- tylko cudzych.. BO cudze wydaje się najłatwiej… Łatwo przyszło- łatwo poszło! Najpierw nam ukradną, potem urobią propagandowo, żebyśmy uwierzyli,  że to dla naszego dobra , a potem, hulaj dusza piekła nie ma… Mam nadzieję, że wszyscy kiedyś będą się smażyli w piekle, o którym i kościół jakoś mało wspomina.. Od  najbliższego poniedziałku rusza kompletne wariactwo, obliczone przez ekologicznych socjalistów na dwa tygodnie balowania i ględzenia o głupstwach, wymyślnych, wydumanych przez eko- urzędnicze głowy, które z tego idiotycznego pomysłu korzystają finansowo. Chodzi mi o zjazd ekologicznych ludożerców, którzy na bazie okrutnych kłamstw wyciągają od nas miliony i będą wyciągać je przez dwa tygodnie w Poznaniu.. Przy tej okazji kolejny raz polecam książkę pana profesora Przemysława Masztalerza pt” Ekologiczne kłamstwa ekowojowników”, którą polecam od roku na moim linku. Można ją zakupić za 20 złotych bezpośrednio od pana profesora.. Po jej przeczytaniu wszystko staje się jasne… Po ciemności  zawsze nastaje jasność.. Wydadzą naszych pieniędzy coś około 150 milionów złotych(!!!????). To nie jest to samo co  planuje minister Radek Sikorki w rządzie pana Donalda Tuska, który zamierza kupić dla swoich pracowników jakieś wyjątkowe urządzenie do parzenia kawy,  chyba z urządzeniem do przeciwdziałania nudom wmontowanym dodatkowo w ministerstwie spraw.. Nie wiem jeszcze- minister nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji, ile takich urządzeń zamierza kupić za nasze pan minister Sikorki, ale za jedną sztukę zapłaci- uwaga!- 8000 złotych(!!!). Szaleństwo - wydawało mi się - ma swoje granice, ale jednak nie… Urządzenie to ma mieć podświetlane filiżanki, szczegółowe programowanie ilości i rodzaju kawy, temperatury jej parzenia, młynek o sześciu ustawieniach, funkcję parzenia cappucino za pomocą jednego przycisku bez przesuwania filiżanki, a nawet możliwość ustawienia parzenia kawy o odpowiedniej godzinie..(???) Ta polityka zagraniczna ministra Sikorskiego jest nic nie warta, bo obliczona na interesy obce, a nie nasze, to chociaż będzie radocha z okazji tego wielkiego termosu lub kilku, w siedzibie ministerstwa.. Lista funkcji tego urządzenia liczy aż 38 pozycji, minister zamierza zakupić- na razie się mówi- pięć takich urządzeń, i dwadzieścia innych mniej  luksusowych… Może odkurzacz, który też będzie miał 38 pozycji roboczych i funkcyjnych, w tym jedną polegającą na wciągnięciu w siebie niesfornego urzędnika, który swoją rozrzutnością  ośmiesza urząd?  No i lodówkę, która zamrozi tego i owego.. Może zamrozi na jakiś czas głupotę..? Ale wróćmy do tych 150 milionów.. Jest takie powiedzenie, że gdyby Pan Bóg chciał, żebyśmy nie jedli zwierząt, to nie zrobiłby ich z mięsa.. Ja bym powiedział, że rzecz dotyczy również urzędników ekologicznych.. Bo aż się prosi, żeby ich wszystkich  poszatkować, pokroić i pozjadać.. Oczywiście nie przymusowo.. Poszukać chętnych do konsumpcji… Co prawda zjeść 18 ooo  darmozjadów żerujących na naszych pieniądzach- to byłby nie lada wyczyn… Ale przy dobrej propagandzie uświadamiającej ludziom jak wielkie  zło czynią opisywani i ile nas kosztują- chętnych by ni brakowało Ja osobiście życzyłbym wszystkim „ smacznego”. Bóg by im z pewnością wybaczył, tym bardziej, że przyrodę stworzył dla człowieka, a nie przeciw niemu i nie człowieka dla przyrody, lecz jego w przyrodzie. Kandydaci na ochroniarza prezydenta muszą mieć minimum 180 centymetrów  wzrostu.. Wymagania co do kandydatów na prezydenta są dużo niższe.. A ciekawe jakie są wymagania na urzędników ekologicznych? W każdym razie Konferencja Klimatyczna będzie się składała jednocześnie z kilku imprez:  obrad 14 Sesji Konferencji Stron Konwencji, obrad czwartego  Spotkania Stron Protokołu z Kioto, obrad 29 Sesji Organu Pomocniczego ds. Wdrożenia, obrad 29 Sesji Organu Pomocniczego ds. Naukowych  i Technologicznych.. Ufffffff… Ale będą  jaja  pozorowane i ekologiczne.. Spędzić tysiące ludzi z całego świta , wydać 15o milionów złotych na kompletne idiotyzmy związane z ociepleniem klimatu( no i co z tego?) i ględzić dwa tygodnie o niczym… To jest międzynarodowa hucpa połączonych sił międzynarodówki lewicowo- ekologicznej, której celem jest zniewolenie człowieka, ograniczenie prywatnej własności i stworzenie biurokratycznego nadzoru nad rozwojem gospodarczym i wyciąganie z niego miliardów dolarów na własne pasożytnicze cele.. 9 grudnia przypada islamskie święto i postanowiono w kalendarzu  przesiadywania, zrobić sobie dzień przerwy od:” trudów” pracy.. Specjalnie dla nich władze miasta postanowiły zorganizować rozrywkę…Nie wiem oczywiście dlaczego w święto muzułmańskie.. To musi być tajemnica państwowa? Przecież Polska nie jest państwem muzułmańskim? Będzie można posłuchać muzyki klasycznej- Chopina, Wieniawskiego- lub wziąć udział w warsztatach jazzowych; wystapi w poznańskiej Arenie Herbie Hancock. Goście usłyszą sławny bas- Samuela Rameya. Będą mogli również wziąć udział w „ bezpłatnych” wycieczkach po Polsce. Jest na to osiem tras turystycznych po Poznaniu i całej Wielkopolsce… Będą mogli zwiedzać Stary Rynek, Ostrów Tumski, Wielkopolski Park Narodowy, Gniezno, i… rezerwat wilków  w Stobnicy… W tych wilkach pokładamy nadzieję.. Identyfikatory, które otrzymają ekologiczne darmozjady, będą  uprawniać ich do  „ bezpłatnego wstępu” do muzeów do poruszania się komunikacją miejską. Będzie im towarzyszyć pięciuset wolontariuszy, którzy będą skomasowani w Zespole Szkół Handlowych, którą tymczasem zamieni się na Centrum Wolontariatu.. Po co tymczasem? Zrobić na stałe, tak jak w Warszawie Centrum Dialogu Społecznego.. Bo Centrum Wolontariatu Społecznego też jest potrzebne… A że kosztuje? A co nie kosztuje? Przecież nie ma bezpłatnych obiadów, ale są „ bezpłatne” przejazdy komunikacją miejską na rachunek poznaniaków.. 34 sale konferencyjne, biura dla trzystu osób, 8500 krzeseł, 1076 wieszaków w dwóch szatniach( dlaczego tylko w dwóch?), 634 kosze na segregowane  śmieci, infrastruktura informatyczna zapewniająca pracę 2500 komputerów, 500 osób obsługi( oprócz wolontariuszy) i….. 1000 dziennikarzy(????). Istna hucpa jak się patrzy.. Zarezerwowano 1300 miejsc siedzących w restauracjach.. Stojących nie zarezerwowano!

Minister Środowiska przekazał z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska 90 milionów złotych( to między z tych pieniędzy za złomowanie samochodów  w przyszłości, które to pieniądze płaci się w teraźniejszości)… Ten fundusz powinien się nazywać Narodowy Fundusz Ochrony Biurokracji Ekologicznej… A ekoterrości już teraz chcą rekompensaty dla środowiska za zorganizowanie przez Polskę tej imprezowej hucpy.. „ Wysoki Sadzie, zastrzeliłem Nowaka, bo dowiedziałem się, że gdy byłem w delegacji, przyłaził do mojej  żony. Jeśli to nieprawda, zwracam honor… Oni wszyscy też są w delegacji!!!!! Coraz trudniej  żyć w obozie terrorystów ekologicznych i jako więźniowie różnimy się jedynie kolorami pasiaków.. Nie-prawdaż? WJR

Co mówi Londyn? Kto by pomyślał, że 21 listopada będziemy obchodzili Międzynarodowy Dzień Życzliwości? Dało się to odczuć zwłaszcza w Sejmie, to znaczy - pardon - w Parlamencie, gdzie tego dnia parlamentarzyści prześcigali się w życzliwości. Nie zawsze to się im udawało, bo trudno tak od razu się przestawić, ale wypada docenić nawet usiłowania nieudolne, by przynajmniej „pięknie się różnić”. To zresztą nie jest takie specjalnie trudne, bo w trakcie dyskusji nad podsumowaniem pierwszego roku działalności rządu premiera Tuska, prezes Jarosław Kaczyński zwrócił uwagę, że klub PiS jest opozycją konstruktywną, na dowód czego w co najmniej 80 procentach przypadków głosował tak samo, jak Platforma Obywatelska. Trudno o bardziej wymowny dowód, że różnice między Platformą Obywatelską a PiS są znacznie mniejsze, niż myślimy na podstawie wypowiedzi takiego na przykład wicemarszałka Stefana Niesiołowskiego, człowieka o zszarpanych nerwach, który najwyraźniej do dzisiejszego dnia nie może zapomnieć urazy, iż PiS nie przyjął go na swoje listy wyborcze. Nawiasem mówiąc, ten przykład poucza nas, że zwłaszcza wobec osób, o zszarpanych nerwach, albo o jakichś innych słabych punktach, nigdy za dużo życzliwości. Oto przykład. Kiedy jeszcze byłem naczelnym redaktorem „Najwyższego Czasu”, nie było dnia, żeby nie pojawił się, jeśli nie wynalazca perpetuum mobile, to autor pionierskiego projektu zbawienia świata. Wprawdzie starałem się nigdy im nie sprzeciwiać, ale być może nie zawsze poświęcałem tym wynalazkom tyle życzliwości, ile autorzy się spodziewali. W jednym przypadku skutki okazały się niezwykle trwałe. Oto pewien lekarz ze Śląska - autor projektu zbawienia świata - poczuł się zlekceważony i wskutek tego powziął do mnie śmiertelną urazę. Miało to co prawda również dobre następstwa, bo został moim najwytrwalszym czytelnikiem i komentatorem, wprawdzie niezbyt życzliwym, ale na tym świecie pełnym złości trudno wymagać zbyt wiele. Czasami zastanawiam się, czy w ogóle przyjmuje on jeszcze pacjentów, bo z aktywności internetowej można by sądzić, że siedzi przed komputerem od świtu do nocy. Inna sprawa, że zaufanie radom takiego konsyliarza musi łączyć się ze straszliwym ryzykiem, chociaż oczywiście tylko dla pacjenta, bo już starożytni zauważyli, że najszczęśliwszymi ludźmi są właśnie lekarze; ich sukcesy opromienia słońce, a porażki - skrywa ziemia. Otóż w wigilię Międzynarodowego Dnia Życzliwości okazało się, że z archiwum lubelskiego IPN zniknęła dokumentacja tajnego współpracownika SB o pseudonimie „Filozof”. Podobno stało się to w ubiegłym roku i nie można wykluczyć, że właśnie w Międzynarodowy Dzień Życzliwości. To by nawet pasowało, bo biorąc pod uwagę obowiązujące w IPN procedury związane z udostępnianiem dokumentów, zwłaszcza dokumentów tajnych, usunięcie ich z lubelskiego archiwum wymagało z pewnością wielkiej życzliwości wobec zainteresowanego. Tak czy owak, dzięki temu poświęceniu anonimowego życzliwca, JE abp Józef Życiński mógł w toku swoich filozoficznych docieków dopracować się nowego, niezwykle oryginalnego kryterium prawdy - że mianowicie, za prawdę można uznać tylko to, co jest potwierdzone dokumentami i to nie żadnymi tam mikrofilmami, kserokopiami, czy innymi „świstkami”, tylko samymi oryginałami. Od razu widać, jak błogosławione skutki przynosi odrobina życzliwości; nie tylko koi zszarpane nerwy, dostarczając błogiego poczucia bezpieczeństwa, nie tylko utwierdza w posadach autorytety moralne, ale dodatkowo wzbogaca filozofię o nowe sofizmata, z których Ekscelencja słynie w całej Europie, a w każdym razie - w Archidiecezji Lubelskiej. Nie można tez wykluczyć, że w jakimś związku z Międzynarodowym Dniem Życzliwości pozostaje dokonane przez niezależną prokuraturę nadzorowaną przez ministra Ćwiąkalskiego odkrycie aż pięciu możliwych źródeł przecieków w tak zwanej aferze gruntowej, którą zajmuje się sejmowa komisja śledcza pod przewodnictwem posła Andrzeja Czumy - obecnie z Platformy Obywatelskiej. Czego jak czego, ale życzliwości odmówić mu niepodobna, co było widoczne zwłaszcza podczas przesłuchania byłego faworyta Lecha Kaczyńskiego, Janusza Kaczmarka. Gdybym nie był całkowicie pewien, że to nieprawda, mógłbym sobie pomyśleć, że Janusz Kaczmarek przed przesłuchaniem odbył serię prób dialogowych, podobnych do tych, jakim swoich rozmówców poddawała kiedyś telewizyjna gwiazda z epoki Władysława Gomułki Irena Dziedzic. W rezultacie jej rozmówcy na każde pytanie odpowiadali płynnie, wyczerpująco i zupełnie swobodnie - tak samo, jak Janusz Kaczmarek. A zresztą, gdyby nawet tak było, to cóż w tym złego? W końcu te wszystkie komisje śledcze, to tylko taki spektakl, mający tubylczej ludności pokazać, że „praca posła ciężka szczera” i tak dalej, więc im sprawniej toczy się przedstawienie, tym lepiej. Skoro zatem razwiedka postanowiła wetknąć nadzorowanej przez ministra Ćwiąkalskiego prokuraturze nos aż w pięć niezależnych tropów wiodących do przecieku, to też nie można wykluczyć, że zrobiła to z życzliwości. Nie wobec Janusza Kaczmarka, co to, to nie, uchowaj Boże, przecież on nic wspólnego z razwiedką nie ma, ani też ona nie ma przecież żadnych powodów, by akurat jemu okazywać życzliwość. Tu może chodzić o życzliwość wobec niezależnej prokuratury. Już opracowuje ona „plany śledztwa” - i słusznie, bo w tej sytuacji pewnie potrwa ono co najmniej pięciokrotnie dłużej, niż śledztwo w sprawie zabójstwa generała Papały, zatem nie tylko aktualni prokuratorzy mogą zaplanować je sobie aż do emerytury, ale jeszcze przekazać w spadku dzieciom, jak tylko skończą studia i odbędą aplikację. Czyż nie jest to dowód życzliwości i dbałości o prokuratorskie dynastie, których początki giną w mrokach historii, gdzieś hen, jeszcze za Józefa Stalina? Tak się złożyło, że akurat w Międzynarodowym Dniu Życzliwości wyleciałem do Londynu na zaplanowane wcześniej publiczne spotkanie. I co mówi Londyn? Akurat kilka dni przedtem jedna z tamtejszych gazet barwnie opisała ulubione rozrywki Polaków. Okazuje się że ponad wszystko lubimy podpalać synagogi i to z Żydami w środku. Jak tylko sobie podochocimy, to zaraz spędzamy Żydów do synagogi, po czym ją podpalamy, a wokół pogorzeliska tańczymy potem Mazura. To zasadnicza zmiana obyczajów, bo w okresie międzywojennym ulubioną rozrywką Polaków, zwłaszcza należących do sfer posiadających, było obcinanie uszu służącym. Tak w każdym razie, na podstawie rozmów z Anglikami, twierdziła Maria Kuncewiczowa, ubolewając, że służący w Polsce mają jedynie po parze uszu. Z tego zapewne powodu ten zwyczaj nie mógł przybrać charakteru masowego, w związku z czym nie było wyjścia, jak przerzucić się na synagogi. To mówi Londyn, to mówi Europa. Nie ma co udawać, że tego nie słyszymy; czyż możemy nie wyjść naprzeciw tym oczekiwaniom? SM

W demi-mondzie radosne ożywienie Najwyraźniej objawy zwijania przez razwiedkę parasola ochronnego nad Platformą Obywatelską musiały zrobić na premieru Tusku wrażenie na tyle, by wyciągnął rękę do zgody z Salonem. Mam na myśli deklarację, że rząd gotów jest zapewnić finansowanie zapłodnień in vitro z budżetu, żeby dostęp do tej metody mieli również obywatele niezamożni. Żeby było „równo, czyli sprawiedliwie” - oświadczył „demokratyczny liberał” Donald Tusk. Jak donoszą mi Tajni Współpracownicy (skoro nawet Ekscelencja, zarejestrowana, naturalnie bez swojej wiedzy, nie mówiąc już o zgodzie, jako TW „Filozof” stanowczo twierdzi, że lustracja jest sprzeczna z duchem ewangelicznym, to co będę sobie żałował?), w warszawskim demi-mondzie, stanowiącym naturalne zaplecze polityczne i towarzyskie Salonu zapłodnienia in vitro stały się ostatnio szalenie en vogue. Tradycyjne metody Salon zdecydowanie odrzuca, więc panie pragnące zostać damami i pisarkami już zajmują miejsca w społecznych kolejkach do gabinetów, które przezornie utworzyły zawczasu specjalne banki, zaopatrywane podobno przez najtęższe autorytety moralne. Na przeszkodzie stały dotąd, jak to u nas („Toć raj na ziemi stworzyć każdy chce. Ale czy forsę ma? Niestety, nie!” - stwierdza brutalnie poeta) względy finansowe, więc nic dziwnego, że deklaracja premiera Tuska wzbudziła w środowisku falę radosnego ożywienia. Jeśli nie skończy się na obietnicach, to premieru Tusku może przybyć potencjalnych wyborców, o ile oczywiście razwiedka wcześniej nie wystawi politycznej alternatywy. SM

Nie współpracowałem z SB Młyny sprawiedliwości mielą powoli. Zwłaszcza młyny IPN. Najpierw postawiono mi blokadę na dostęp do mojej teczki. Potem ignorowano moje pisma, na które - wbrew ustawie - nie odpisał ani autor, ani dyrektor biuletynu, ani nawet sam p. prezes Kurtyka. Sytuacja przypominała Kafkę; zostałem oskarżony, ukarany, nie wiedziałem na jakiej podstawie i dlaczego. Nie mogłem nawet bronić się przed sądem, bo nie znałem adresu autora kalumni. Nawet kierownictwo Biuletynu IPN nie odbierało mojej poczty, zwracając ją z adnotacją: "Adresat nieznany". Poddanie się w takiej sytuacji byłoby najlepszym wyjściem, oznaczało jednak przyznanie się do winy i narażenie na jeszcze większy ostracyzm środowiska wolnościowego, na którym mi bardzo zleży. No, więc krok po kroku, tydzień po tygodniu wyrąbywałem - z czasem już z pomocą adwokata - drogę do, mam nadzieję, prawdy. Dotarłem do autora, Daniela Wicentego, potem pośrednio do p. prezesa Kurtyki, wprawdzie do teczki nigdy mnie nie dopuszczono, udało mi się jednak dotrzeć do niektórych materiałów, które autor szkalującego mnie artykułu zataił. Nota bene znalazłem dowód na to, że historyk, który na mój temat pisał nie widział nawet mojej teczki. Jedyną osobą, która teczkę widziała był jego przełożony, dr S. Cenckiewicz i tylko on mógł zlecić dr. Wicentemu napisanie paszkwilu na mój temat. N.b. obaj "historycy" nie postarali się nawet o zachowanie pozorów legalności procedury. W końcu lustracja, nawet w piśmie historycznym, musi mieć swoje uzasadnienie prawne. A nie miała. Od początku mej batalii kwestionującej prawdziwość tez zawartych w grudniowym (2007) wydaniu Biuletynu, pragnąłem uzyskać odpowiedź na pytanie: komu w IPN (a może wyżej) naraziłem się do tego stopnia, że mi zgotował tak "krwawą zemstę"? Bo muszę przyznać, że nigdy w życiu nic tak bolesnego mnie nie spotkało. Nie miałem wątpliwości, że albo dr Daniel Wicenty ma do mnie jakąś zadrę, albo dintojrę zlecił mu ktoś "z góry". Stąd, zanim sięgnąłem po pomoc prawnika, zwróciłem się do IPN z następującymi pytaniami: 1. jaki był cel szkalującej mnie publikacji? 2. dlaczego autor nie skontaktował się ze mną osobiście? 3. dlaczego tendencyjnie pominął dokumenty świadczące na moją rzecz? 4. i dlaczego kłamał, bo w samym tekście jest kilka stwierdzeń nieprawdziwych. Dziewięć miesięcy czekałem na odpowiedź, licząc, że obejdzie się bez rozprawy sądowej. Niestety, w piśmie otrzymanym pod koniec września 2008 od Dyrektora Oddziału IPN w Gdańsku, p. doc. dr. hab. Mirosława Golona, kompletnie zignorowano moje pytania. I tak dowiedziałem się, że choć autor nie widział mojej teczki i zataił niektóre ważne dla oceny mojego postępowania dokumenty, jego "praca została przygotowana z pełną starannością i z zachowaniem metodologii badań". Na zarzut nierzetelności p. dr. hab. Golon pisze: autor artykułu przeanalizował kilkadziesiąt felietonów autorstwa J.M. Fijora, jego książkę "Jak zostałem milionerem" oraz treść oświadczenia dotyczącego znalezienia się na tzw. liście Wildsteina. Napisał artykuł na podstawie moich tekstów, czyli jest to moje samooskarżenie się? Odnośnie rzetelności warsztatu historycznego wyjaśnienie jest następujące: wobec jednoznacznego stwierdzenie Pana J.M. Fijora i zaprzeczenia przez niego o współpracy z SB, autor uznał prowadzenie rozmów z bohaterem artykułu za bezcelowe, gdyż nie miały one znaczącego rozstrzygnięcia dla przygotowywanej pracy. Czy dlatego, że "rozstrzygnięcie" było przygotowane z góry? Nawet bez badania zawartości teczki? Bez rozmowy ze mną? Jedynymi dowodami mojej współpracy są "materiały zachowane w IPN", które "w sposób oczywisty wskazują na współpracę J.M. Fijora z SB (tj. własnoręcznie podpisane zobowiązanie, kwestionariusz osobowy ze zdjęciem, raporty ze spotkań z J.M. Fijorem)". Tymczasem pod oświadczeniem, które wcale nie jest jednoznaczne z nawiązaniem współpracy, pozostałe "materiały" były sporządzone przez funkcjonariuszy SB - bez mojego udziału i wpływu na ich treść. Nie wiem nawet, skąd mieli moje zdjęcie. W aktach SB nie ma niczego, co by wskazywało na moją inicjatywę; ani donosów, ani poświadczenia odbioru pieniędzy, są natomiast pisma, które dowodzą, że współpracy nie było, co więcej, że za ten brak współpracy SB groziła mi karą, a nawet postępowaniem sądowym o działalność na szkodę państwa polskiego. Autor nie wspomina nawet, że w latach 1970 - 1978 otrzymałem 27 odmów paszportowych "z ważnych przyczyn państwowych", oraz że od 1985 roku przez 17 lat mieszkałem w USA. Kuriozalny jest sam wątek książki Jak zostałem milionerem, który ma sugerować, że pewnie zostałem milionerem, ponieważ współpracowałem z SB.

Parokrotnie komunikowałem się (osobiście i za pośrednictwem adwokata) z autorem, umawiał się ze mną, obiecał spotkania, wyjaśnienia, w końcu oświadczył, że kierownictwo zabroniło mu ze mną rozmawiać. W takiej sytuacji, nie pozostaje mi nic innego, jak upierać się przy swoim i skierować sprawę do sądu. Walkę tę będę toczyć do ostatnich sił. Piszę o tym z szacunku dla prawdy, ale też dla tych wszystkich, którzy poczuli niesmak i zawód z powodu tej całej afery. A także z poczucia liberalizmu, który mi p. Wicenty w tekście zarzuca; nie mogę pozwolić na to, by ktoś angażował pieniądze podatnika dla dokopania komuś, kogo się akurat nie lubi. Jan Fijor

29 listopada 2008 W demokratycznej piaskownicy... Pan Aleksander Łukaszenka, znienawidzony przez socjalistów międzynarodowych  „ despota i tyran”, przeciwnik włączenia swojego państwa w biurokratyczne  i marnotrawne struktury tzw. europejskie, powiedział w jednym z wywiadów prasowych, że:” My niczego od Unii Europejskiej, żadnych finansowych dotacji i planów nie spodziewamy się- sami zapracujemy na nasz dobrobyt”(!!!). Co wydaje mi się słuszne, proste i oczywiste.. Za to zbiera cięgi propagandowe, bo dotacje to nic innego, jak trwonienie spadku po bogatym wujku.. Niewątpliwie pan Łukaszenka jest również socjalistą, tyle, że narodowym i sam po swojemu chce budować dobrobyt swoich obywateli według własnego pomysłu, na co ma- czego socjaliści europejscy nie chcą widzieć- poparcie ludu pracującego miast i wsi białoruskich. No i przecież ma u siebie demokrację.. My mamy też demokrację, co prawda coraz bardziej medialną, kształtującą mediotów, przy pomocy technik ogłupiania, zamulania, przesuwania  akcentów świadomości z resztek zdrowego rozsądku, na manowce bezmyślności i niezrozumienia kształtowanej przez tzw. elity- rzeczywistości. A przy okazji naszej medialnej demokracji-co się stało z pomysłami pana Jarosława Kaczyńskiego, prezesa Prawa i Sprawiedliwości, którego partia oddelegowała- mniemam demokratycznie- do willi w Klarysewie, gdzie miał napisać nowy program swojej partii, płacąc  za wynajem willi 35 000 złotych naszych pieniędzy? To stary program Prawa i Sprawiedliwości - już jest niedobry? Trzeba pisać nowy? Widać, że demokratyczni  krętacze myślą jedynie jak nas kolejny raz oszukać, jak nas znowu podejść, żebyśmy nabici w butelkę, kolejny raz zniechęceni i zakręceni, uwierzyli starym- nowym wygom, zagłuszającym własną niekompetencję ciągłym medialnym jazgotem? I znowu likwidują  biurokrację , przez jej pączkowanie.. Do końca roku ma zostać zlikwidowany Urząd Komitetu Integracji Europejskiej… Nie ,nie zupełnie zlikwidowany, bo przecież integrację mamy już szczęśliwie za sobą, ale integrować się należy dalej i permanentnie, przeniesiony, wraz z zadaniami( a jakie to zadania?) do Ministerstwa Spraw Zagranicznych gdzie ma powstać specjalny „pion europejski.” Chyba minister Sikorki będzie musiał dokupić kolejne urządzenie do parzenia kawy za kolejne 8000 złotych…. Co tam te 8000 złotych.. Mam przed sobą kilka  nazw „projektów” dotyczących szkoleń kobiet w ramach ich  rzekomej dyskryminacji… I tak: na projekt pt” Nowe kwalifikacje, praca, przedsiębiorczość dla bezrobotnych kobiet z wyższym wykształceniem”- 46,36 mln złotych; „ Jak dobrze być przedsiębiorczą kobietą”- 12,94 miliona; „Stereotyp, a równe szanse kobiet i mężczyzn w środowiskach wiejskich”- 6,23 miliona; ”Kobieta- rodzina- praca. Kampania medialna”- 4,92 mln;” Poszukiwana 45+: rzetelność, zaangażowanie, doświadczenie”- 5,97 mln; „Między rodziną a pracą- godzenie ról społecznych i zawodowych kobiet”- 4, 29 miliona; „ Szkolenie językowe szansą dla podkarpackich pielęgniarek- 3,98 miliona; „ Mama wraca do pracy”- 3,62 miliona.(????) Biurokratyczna banda musi mieć jakąś specjalną komórkę, która wymyśla jej te dezinformujące hasła… I zobaczcie państwo ile milionów marnują na te nic nie zmieniające w życiu kobiet duperelne szkolenia…? Ale cały czas brakuje im pieniędzy! Co nas w takim razie czeka? Nie ma takiej zbrodni i takiej niegodziwości jakiej nie popełniłby skądinąd liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy.. A jeszcze przed sobą mają- w ramach ma się rozumieć  dyskryminacji kobiet- setki projektów, mających na celu poprawienie sytuacji kobiet w tym  męskim szowinistycznym grajdole  i  piekle, które mężczyźni stworzyli kobietom.. „Sytuacja kobiet po powrocie partnera bez  wypłaty”,” Samostanowienie, samodzielność, poleganie na sobie”,” ”Kobieta na czterech etatach”,”” Jak dobrze być samodzielną i uniezależnioną od mężczyzny”,” Pierwsza praca po rozwodzie”, ”Jak urodzić pierwsze dziecko  in vitro i jak uzyskać rządowe dotacje”, ”Jak nie być bitą i molestowaną seksualnie”,” Jak zarejestrować męskiego klapsa dawanego dziecku”, ”Tolerancja wobec mniejszości seksualnych”,” Druga strona seksualności”, ”Pierwsza pomoc w przypadkach rodzinnych”,  ”Jak wychować prawdziwego mężczyznę”,”  Problem dwóch  partnerów”.. etc. Będzie można wydać kolejne miliony, i na pewno nie pójdą one na marne. Przyczynią się do szybszego rozpadu rodziny... W Indiach demokracja( jak to mówią w propagandzie” największa demokracja świata”- znaczy się im większa tym lepsza) w niczym nie przeszkadza chodzącym po ulicach „ świętym krowom”… Może dlatego, że one jeszcze nie głosują… U nas święci zostali świętymi nie dlatego, że była demokracja, ale dlatego, że jej nie było.. Parlamentarzysta Jarosław Gowin  z Platformy, że tak powiem  Obywatelskiej wyobraża sobie w Sejmie Gwiazdę Dawida obok chrześcijańskiego krzyża…nic na razie nie wspomina o Półksiężycu.. Ale czy wyobraża sobie chrześcijański krzyż w izraelskim Knesecie? A obok Półksiężyc..? Jarosław Gowin  jest  też za  robieniem dzieci  in vitro, jako wzorowy” katolik” ma do tego prawo. Bo najlepsze, najzdrowsze,  najbardziej udane  są dzieci  z probówek- tradycyjne metody już się nie sprawdzają… Czas na nowoczesność. Koniec ze Średniowieczem i obskurantyzmem..  i ma się rozumieć Ciemnogrodem.. No i żeby wszyscy dopłacali do zapłodnienia in vitro- łącznie z „ katolikami”  z Platformy Obywatelskiej.. Bo tam jest ich najwięcej  i są najbardziej zdeterminowani, żeby ten postępowy katolicyzm krzewić.. Pani Ewa Kopacz to po prostu wzór katolicyzmu postępowego.. Bo będzie lepiej. Wszystkim! Mamy za sobą już Dzień Pluszowego Misia, Dzień Rozrzutności, Dzień Oszczędności, Dzień bez futra, Dzień Kolejarza, Dzień Eliminacji Przemocy Wobec Kobiet i wiele  innych dni wymyślonych przez międzynarodową lewicę, ale nie mamy jeszcze… Dnia Dewelopera.. A przydałby się taki dzień z pewnością, bo właśnie przedstawiciele tego zawodu, wzorem swoich kolegów bankowców( Dzień Bankowca koniecznie!) wystąpili publicznie i bezceremonialnie z propozycją nie do odrzucenia, polegającą z grubsza na tym, żeby  wszyscy ci, którzy zaciągnęli kredyty pod budowę domów,  a także ci co już dawno mieszkania mają pospłacane, oraz bezdomni , bezrobotni i inni, którym jest lepiej, i którzy mieszczą się w formule- wszyscy, złożyli się na dopłaty dla deweloperów, którzy tak rozpędzili się w budowaniu mieszkań dla wszystkich, którzy pobrali kredyty, tak nakręcili sztucznie koniunkturę, że znaleźli się w ślepym zaułku niemożności finansowej, że teraz chcą, żeby niewinni ludzie dołożyli im do interesu…(???). Czy to nie jest bezczelność?  I jeszcze mówią, że to wszystko  co proponują, czyli dopłaty z budżetu do hucpiarzy deweloperów to” nie dla siebie, tylko dla klientów”(?????) Czy to nie jest jakaś zorganizowana zgrywa developerskich zgrywusów? Jeśli będą mieli odpowiednie przebicie, odpowiednią lobbystyczną siłę, choć Marek Dochnal, największy polski lobbysta, tymczasem jest wyłączony z gry, a była minister budownictwa, pani Barbara Blida popełniła samobójstwo- dopną swego! I czy nie miał racji   Murray Rothbard pisząc, że „ współczesne państwo jest najgroźniejszą organizacja przestępczą”? Oczywiście, że miał.!. Ale cała ta przestępczość państwowa jest zorganizowana przy pomocy demokracji i demokratycznego państwa prawnego, rzecz jasna urzeczywistniającego zasady społecznej sprawiedliwości.. Co nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością.. WJR

Obrazki z życia rycerstwa W liście do pani Marii Teresy Geoffrin z 10 grudnia 1766 roku, polski król Stanisław August napisał: „j'ai ete dans le cas singulier, mais bien horrible de sacrifier l'honneur au devoir” (znalazłem się w szczególnej, ale straszliwej sytuacji poświęcenia honoru dla obowiązku). To zdanie z jednej strony bardzo źle, ale z drugiej - jednak dobrze świadczy o naszym królu, bo pokazuje, że przynajmniej zdawał sobie sprawę z tego, co dla obowiązku poświęca. Nie można tego samego powiedzieć o wielu współczesnych Stanisławowi Augustowi, również tych, których on sam udekorował orderem Świętego Stanisława. Jednemu z nich powiedział nawet „zrób to Waszmość dla mnie, że gdyby cię wieszano, zdejmij uprzednio ten order”. Potem było nawet gorzej, bo order Świętego Stanisława przyznawali rozmaitym swoim konfidentom rosyjscy cesarze jako zarazem polscy królowie, aż wreszcie ostatnio order ten przydziela pan Leszek Wierzchowski, tytułujący się „Królewską Wysokością Leszkiem Antonim Wierzchowskim z łaski Boga i woli Narodu Regentem Polski i Polskiego Ruchu Monarchistycznego etc. etc. - Wielkim Mistrzem Kapituły Orderu Świętego Stanisława”. Jego Królewska Wysokość z łaski Boga i woli Narodu Regent nadaje też tytuły szlacheckie, które obdarowani z dumą odbierają. Wśród uszlachconych w ten sposób osobistości jest m.in. b. prezydent Lech Wałęsa. Dodatkowy element komiczny do tej sytuacji wprowadza okoliczność, że pan Leszek Wierzchowski debiutował w swoim czasie jako naczelny redaktor „Echa Czeladzi”. Stanisław August napisał do pani Geoffrin wkrótce potem, jak sterowany przez konfidentów ambasadora Repnina Sejm jednogłośnie przywrócił zasadę jednomyślności we wszystkich materiach. Repnin podszedł nawet do króla i powinszował mu przywrócenia liberum veto. Wiedział doskonale, że był on przeciwnikiem liberum veto i nawet w przeddzień tego haniebnego głosowania napisał anonimową broszurkę, dowodząc, że „jesteśmy narodem, który ma prawo ustanawiać wszelką formę rządów, jaka się mu podoba”, ale więcej przeciwko sowicie wynagradzanym przez ościenne dwory i dlatego pewnym siebie rycerzom „historycznej konieczności” wskórać nie mógł. Stanisław August nie wytrzymał tego ostentacyjnego szyderstwa i wybuchnął płaczem. Dzisiaj rycerze „historycznej konieczności”, podobnie jak za komuny czciciele nieubłaganych praw rozwoju dziejowego, takie nerwowe załamanie uznaliby pewnie za objaw sławnej „schizofrenii bezobjawowej”, ale w tamtych czasach takie metody nie były jeszcze znane, chociaż minister spraw zagranicznych Katarzyny II hrabia Panin retorykę „historycznej konieczności” miał już opanowaną, niczym komisarz Unii Europejskiej. Wspominam o tym wszystkim, bo właśnie okazało się, że gwoli zatarcia niemiłego wrażenia, jakie wywołała książka doktorów Cenckiewicza i Gontarczyka, czciciele Lecha Wałęsy zorganizowali mu tytuł „Rycerza Wolności”. Ten kolejny szlachecki tytuł, wraz z okolicznościową szablą, przyznała byłemu prezydentowi Fundacja im. Kazimierza Pułaskiego, grupująca młodych ambicjonerów, finansowanych m.in. przez Ambasadę Stanów Zjednoczonych, firmę Daimler AG oraz Fundację Konrada Adenauera - a więc - jak widzimy - otwarta na wszystko; i na „opcję amerykańską” i na „opcję europejską”. Już tam młodzi ambicjonerzy, oczywiście pod czujnym okiem starszych i mądrzejszych, zatroszczą się dla nas o taką formę rządów, jaka wyniknie z „historycznej konieczności”. Wygląda na to, że nie tylko Repnin, ale i młodzi ambicjonerzy nie uznaliby argumentacji Stanisława Augusta, któremu wydawało się, że jesteśmy narodem, który... i tak dalej - więc znowu mógłby do pani Geoffrin napisać to samo, co napisał 242 lata temu. Jak ta historia się powtarza! SM

To nie o feminazistkach Wyjaśniam tylko w pośpiechu, że rozsądne kobiety mają większą szansę na zostanie wybranymi wtedy, gdy kobiety nie mają prawa głosu - bo kobiety w zdecydowanej większości głosują na mężczyzn - co zresztą dobrze świadczy o ich rozsądku. A jak trafi się rozsądna kobieta - np. lady Małgorzata Thatcherowa, to nie tylko można ją wybrać, ale nawet mianować szefowa. Królowa Wiktoria całkiem nieźle rządziła Imperium Brytyjskim - na przykład. Między innymi dlatego, że kobiety prawa głosu nie miały. I cała kupa mężczyzn też! Im mniej ludzi nami rządzi - tym lepiej. A regularny wpis - potem... Kończąc niewyczerpany skądinąd temat kobiet w polityce: feministkom należy zadać podstawowe pytanie - a brzmi ono tak: Uważacie, że „prawo do aborcji” to składnik wolności kobiet. Ja co prawda twierdzę, za p. Rafałem A. Ziemkiewiczem, że jest to taki sam składnik „wolności kobiet” jak prawo do „wyskrobania” niechcianej żony jest składnikiem wolności mężczyzn - ale, przyjmijmy. Załóżmy też, że w społeczeństwie (jest to akurat prawdą) zdecydowanie większy jest procent zwolenniczek niż zwolenników zakazu aborcji. W takim razie pytanie brzmi: Gdyby swoboda dokonywania aborcji zależała od głosowania (a dziś zależy, niestety - więc jest to też założenie realistyczne) i głosowanie wśród samych mężczyzn dawałoby wynik negatywny (tzn. znosiłoby zakaz aborcji) a wśród całej populacji pozytywny (tzn. zakaz byłby utrzymany) - to byłybyście za czynnym prawem wyborczym kobiet? Innymi słowy: co jest dla Was ważniejsze? Prawo do biegania do urn - czy prawo do pozbycia sie dziecka? JKM

Bądźcie Państwo odrobinę bardziej logiczni! Tak: JE Michał Saakashvili się przyznał, że zaatakował Gruzję. Ale po co Państwu ta informacja, skoro napisałem to Państwu dwa miesiące temu??? Odnoszę wrażenie, że dla całej Polski to, że p. Saakashvili się przyznał, jest ważniejsze, niż to, że powiedział to p. Janusz Korwin-Mikke!! A przecież ja jestem niezależnym obserwatorem, w tym konflikcie (jak w każdym) istotnie mocno zaangażowanym - ale po stronie Prawdy, a nie po stronie jakichś tam Rosjan, Gruzinów czy Osetyńczyków! Natomiast p. Saakashvili jest zaangażowany - a ludziom zaangażowanym po jakiejś stronie nie należy wierzyć z zasady! I dlaczego Państwo nagle wierzycie temu oszustowi? Okłamał Was dwa miesiące temu - a teraz raptem Mu wierzycie? Ludzie! Oszustom się nie wierzy - nawet, jeśli przyznają się, że są oszustami! Należy się spytać: po co Pan Prezydent Republiki Gruzińskiej przyznał się? Tak bez powodu? O, nie: oszuści niczego bez powodu nie robią. Najprawdopodobniej dostał sygnał z Langley, że ma utorować drogę innemu agentowi CIA na posadę Prezydenta Gruzji - więc sam ma się skompromitować, by tę zamianę ułatwić. (Tak nawiasem: tragedią naszych czasów, tragedią każdego kraju, który wprowadzi u siebie d***krację - jest to, że uczciwy polityk, chcący dbać o Gruzję, nie ma właściwie szans. P. Saakashviliego najprawdopodobniej zastąpi inny agent USA - albo agent Federacji Rosyjskiej. Ci będą mieli wpływy, pieniądze, informacje od wywiadów - a co ma niezależny polityk?) Wreszcie pytanie ostatnie: »Kiedy JE Michał Saakashvili przyzna się też do tego, że wykorzystał pewnego naiwnego i zaślepionego nienawiścią do Rosji prezydenta pewnej operetkowej republiki - do mistyfikacji z „ostrzałem konwoju przez Rosjan”? JKM

30 listopada 2008 Optymiści kupują złoto, pesymiści- amunicję.. Nad Loarą coraz bardziej mulitikulturowo. Wieża  Babel coraz weselsza, „ ta najstarsza córa Kościoła” coraz intensywniej odchodzi od resztek chrześcijaństwa , na rzecz  przeogromnej  biurokracji, tysięcy regulacji gospodarczych, socjalu i obcych kultur zalegających przedmieścia wielkich miast. Od niedawna we francuskich sklepach można kupić tzw. „ zestaw woodoo”, w którym znajdują się gotowe do „ użycia” laleczki S. Rogal i Nicolasa Sarkozy'ego. Można sobie- w ramach rytuału afro, amerykańsko, spirytualistycznego- poużywać na wyżej wymienionych postaciach, bo w zestawie jest również igła. Sprowadzeni na Haiti niewolnicy przywlekli ze sobą te specyficzne wierzenia, a pomieszane to wszystko z katolicyzmem, stworzyło specyficzną mieszankę. Najistotniejszym elementem kultu woodoo są tzw. „ rytuały opętania”, które opierają się na skomplikowanym rytmicznie muzycznym transie, opanowującym jedną lub kilka osób. Do tego rytuału potrzebna jest „ laleczka woodoo”, która według wierzeń - ma magiczną moc. Można przy jej pomocy rzucić  czar lub klątwę na człowieka, który popełnia złe czyny. Co więcej- dzięki mocy laleczek woodoo można ofiarę fizycznie skrzywdzić, a nawet - pozbawić życia. Już chyba wszystkie wierzenia są obecne  w katolickiej kiedyś Francji… Ciekawe jak im wyjdzie ta „ jedność w różnorodności”, ta mieszanka wszystkiego co jest pod ręką.. Nad Loarą zrobił się mały skandal, zatrzęsły się tamtejsze autorytety, prasa się rozpisywała.. A ciekawe, czy u nas się będzie rozpisywać na temat procesu o zniesławienie pana Jana Kobylańskiego prezesa Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej, którego adwokat na 199 stronach pozwu, na podstawie 2000(!!!!) artykułów prasowych, audycji radiowych i telewizyjnych, skonstruował wniosek? Proszę sobie wyobrazić skalę nagonki, jaką rozpętały media wobec człowieka, którego jedyną winą jest, że jest polskim patriotą? I że finansuje-  Radio Maryja! Wyzwano go od szmalcowników i agentów gestapo, posługując się pomówieniami, leninowskim sposobem przyklejania łatek, żeby zohydzić, napiętnować, pognębić, utytrać.. To jest dziennikarstwo? Naprawdę w środowisku dziennikarskim przydałaby się lustracja.. A czy dziennikarstwo - jako zawód zaufania publicznego jak mówią lewacy- jeszcze istnieje? Nie ma miejsca na rzetelność- jest miejsce na ideologiczną hucpę.. Pozew jest przygotowany przeciwko dziewiętnastu osobom, wśród których znajdują się: Adam Michnik, Jerzy Baczyński, Jarosław Gugała, Grzegorz Gauden…. Nie mam informacji, czy również pani red. Dorota Wysoka- Schnepf, prezenterka telewizyjna  i jednocześnie żona  pana Ryszarda Schnepfa .  obecnego wiceministra spraw zagranicznych, wcześniej w kręgach Prawa i Sprawiedliwości.. Ona też  smażyła ideologiczne artykuły.. Pożyjemy zobaczymy! Proces  rusza trzydziestego stycznia 2009 roku. Dużo głupoty, sporów, nasiadówek, marnotrawstwa pieniędzy będzie po powołaniu przez niewybieralną  demokratycznie Komisję Europejską, jak to mówi Władimir Bukowski, Biura Politycznego- Domu Historii Europejskiej(???). Czy to jest możliwe, żeby napisać wspólną historię Europy? Dla socjalistów wszystko jest możliwe.. Już wyrzucili z historii Bitwę pod Grunwaldem, gdzie Polacy w raz z Litwinami, pokonali Zakon Krzyżacki, będący wcieleniem - jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli- „europejskości”… Całe  rycerstwo średniowiecznej Europy było przeciwko nam, łącznie z cesarzem, a mimo to - nie dali nam rady! Jak Niemcy z Francuzami napiszą historię- to dopiero będzie historia ziejąca prawdą.. Już sobie to wyobrażam.. Spijamy zatrute  wino wciągnięcia nas   w ten ujednolicany kołchoz .Ja dokładnie wiem kto to zrobił.. I musimy pamiętać te nazwiska! Nie wolno ich zapomnieć! Jesteśmy to winni następnym pokoleniom.. A w Klasztorze Jezuitów na ul. Rakowieckiej w Warszawie, niecodzienna uroczystość..  Z okazji Święta Tory odbyło się spotkanie z udziałem arcybiskupów Henryka Muszyńskiego i  Kazimierza Nycza. Nic nie słyszałem, żeby do świąt katolickich dołączono nowe.. Może państwo coś takiego słyszeli? W końcu nie przeglądam wszystkich serwisów informacyjnych i mogłem coś  ważnego pominąć? Bo byłaby to rewolucja w Kościele! Jak wieść jezuicka niesie, w ramach obchodów Święta Tory odbył się bankiet sfinansowany przez panią prezydent stolicy z Platformy Obywatelskiej, za warszawiaków obywatelskie pieniądze., prezydentową Hannę Gronkiewicz - Waltz. W ubiegłym roku, pan prezydent Lech Kaczyński, obchodził w pałacu prezydenckim Święto Chanuki, na pamiątkę… no mniejsza z tym. A i w Sejmie pan poseł Kalinowski wygłosił odpowiednią mowę w tej sprawie. W październiku ubiegłego roku pan prezydent Lech Kaczyński brał również udział w powołaniu do życia w Polsce loży o nazwie „Synowie Przymierza”, której naczelnym zadaniem jest załatwienie sprawy Radia Maryja., obok spraw finansowych dotyczących zobowiązań Polaków wobec postępowania Niemców z Żydami podczas niemieckiej okupacji... Ojjjj… dzieje się! Ale jakoś prasa , telewizja i radio o tym szeroko nie informują! Widocznie mają inne , ważniejsze sprawy, ja na przykład to co dzieje się na stołówce szkolnej w Gryficach, gdzie dyskryminuje się uczniów..(???). Ormowcy politycznej poprawności i bezwzględnej równości już dotarli na miejsce zdarzenia, gdzie rzeczy wołają o pomstę do nieba.. Bo jak można jednym uczniom, których rodzice płacą za obiady w szkole, i którym podaje się je na talerzach ceramicznych, sadzać obok innych, którzy obiady mają fundowane przez pomoc społeczną i jedzą na talerzach plastikowych… Toż to skandal! Pani Janina Ochojska, ta od akcji humanitarnej za granicą ,twierdzi, że to” powinno być karalne(???). Ciekawe jaki wymiar kary miała na myśli? Może wytarzanie w pierzu i w smole? A przy okazji: czy ona z tą pomocą nie może się skupić na polskich dzieciach? W końcu ma pieniądze polskiego podatnika..- jeśli taka organizacja ma w ogóle istnieć! Nawet nie dopuszczalna jest różnorodność talerzowa- popatrzcie państwo! Dokąd  już zabrnęliśmy!” Równość w talerzach, równość w żołądkach, równość w różnorodności.. Jakiś stuknięty psycholog  etatowy i dyżurny, stwierdził, że to „ segregacja dzieci”(???). Nie dość, że nierówność na talerzu, to jeszcze to wszystko jest niesmaczne. Ale prawda jest taka, że dzieci korzystające z pomocy społecznej poprzez zbiurokratyzowane struktury tej pomocy, której pracownicy socjalni czerpią  pomoc na swoje utrzymanie od nas podatników, dostają obiady   de facto od rodziców,  tych dzieci, którzy  opłacili obiady swoim dzieciom bezpośrednio, jak również w podatkach - dzieciom na plastikowych talerzach! A w ogóle nie ma darmowych obiadów, choć cesarz Napoleon twierdził, że „ Jeden żołnierz zawodowy jest wart dziesięciu poborowych i je tylko jeden obiad”.

 Do dziś nie wiadomo jaki obiad miał na myśli cesarz Francuzów.. Czy ten płatny czy ten „ darmowy”? W każdym razie w sposób płatny  można już sobie kupić kolejną książkę redaktora Tomasza Lisa zatytułowaną:” My naród”. Ja żadnej poprzedniej nie czytałem; ani „Polska, głupcze”, ani” Co z tą Polską”.. Po prostu nie jestem ciekawy propagandy pana Tomasza Lisa, tak jak nie przeczytam  żadnej książki z kręgów ludzi okrągłego stołu… Nie, nie dlatego, że  nic szczególnego  w nich nie ma.. Po prostu u mnie na półkach stoi kilkaset książek( i ciągle dochodzą nowe), których jeszcze nie przeczytałem, i wiele z nich nie przeczytam do końca życia, a które są ciekawe, i które uważam za „ książki drugiego obiegu”, w „ wolnej” III Rzeczpospolitej.. Nawet jak dziennikarz jest laureatem konkursu na „ Dziennikarza Roku”..Tym bardziej, że ciągle kołata mi się po głowie zdanie które napisał Waldemar Łysiak w jednej ze swoich książek” Stulecie kłamców” czy” Rzeczpospolita kłamców”,  a które dotyczy pana redaktora Tomasza Lisa, wypowiedziane  przez niego w 1992 roku, podczas obalania rządu Jana Olszewskiego, do pana prezydenta Lecha Wałęsy…” Panie prezydencie ,niech nas pan ratuje”(!!!) Przed czym, panie redaktorze Lis?- chciałoby się zapytać! W przyszłości będzie można na pewno łatwiej wymienić złoto na amunicję… Jeśli będzie takowa potrzebna.. WJR

O wychwalaniu Rosji Jeszcze dwa lata temu - a nawet rok temu - to co pisałem w sprawach polityki zagranicznej, szokowało ludzi. Przecież “wiadomo było”, że porządny Polak musi być anty-rosyjski. Antyniemiecki zresztą również, a nawet może i bardziej. A ponadto powinien być antysemitą - tylko tego pod żadnym pozorem nie można otwarcie powiedzieć ani napisać. Oczywiste też było, że prorosyjscy to mogą być tylko byli komuniści i w ogóle lewica - ale przecież nie nazywało się ich “porządnymi Polakami”. Szokiem było już choćby twierdzenie, że jest dokładnie odwrotnie: historycznie biorąc lewica była zawsze antyrosyjska - z krótką przerwą na Związek Sowiecki (i to tylko do roku 1963, gdy ZSRS zadarł z maoistowską wtedy ChRL i zaczął pomalutku odchodzić od ideałów najbardziej postępowego ustroju na świecie). Natomiast konserwatyści byli lojalistami i zwalczali absurdalne antyrosyjskie fobie, podczas gdy endecja, uważana za prawicę, była właśnie prorosyjska i antyniemiecka. Oczywiście to, że PiS jest antyrosyjski nie dziwi, bo jest to partia dość skrajnie lewicowa, tyle że składająca się z “socjalistów pobożnych” - zwłaszcza w dziedzinie gospodarczej - a nazywana jest “prawicowa”, bo tak się przy Okrągłym Stole umówiono, że ktoś musi udawać prawicę. Najpierw robiła to AWS (widział kto na świecie prawicowy związek zawodowy?) - a teraz pałeczkę przejęło PiS. Również PO jest w warstwie obyczajowej tak lewicowa, że dla SLD “socjalistów bezbożnych” - po prostu nie ma miejsca na scenie politycznej w katolickim kraju! W każdym razie: gdy tłumaczyłem, że Iczkerioci to banda terrorystów, że Osetyńczycy też mają prawo do niepodległości - patrzono na mnie jak na rosyjskiego agenta. Co dobitnie ostatnio wyłożył JE Lech Kaczyński, wyjaśniając, że tylko agenci Kremla mogą brać w tej czy innej sprawie stronę Rosji. Najwyraźniej Panu Prezydentowi nie mieści się w głowie, że w jakiejś sprawie Rosjanie mogą mieć rację. Ja nie piszę, że Kreml pomaga Osetyńczykom bezinteresownie - o, nie! Jest oczywiste, że skoro Gruzja staje się krajem wrogim, to dobrze usadowić się w środku tego kraju, wśród zaprzyjaźnionej ludności. No - ale nie ma w tym nic złego, a tłumaczenie, że Osetia musi być gruzińska, brzmi dziwnie w ustach zwolenników “prawa do samostanowienia narodów”. Jeszcze kilka dni temu, gdy wyśmiałem aranżację “rosyjskiego ostrzału”, byłem dziwakiem. A dziś - proszę: wielu ludzi mówi to samo! Niestety: podzielam tę opinię z tymi, z którymi nie chciałbym być w jednym obozie: z “Gazetą Wyborczą”, z p. Lechem Wałęsą. Ja wiem, że porządny Polak nie powinien ich popierać - ale co ja poradzę, skoro tym razem to oni mają rację? Ale spokojnie: niedługo wszyscy przytakną, że tu akurat jest tak, jak ja mówię - a nie tak, jak sądzi pewien naiwny prezydent. Stanę się banalny. I o to chodzi! JKM

Kogo PZPR tylko tolerował Zmarł Mieczysław F.Rakowski. Był on - poza śp.Józefem Cyrankiewiczym - jedynym członkiem władz PZPR, którego w czasach PRL traktowało się jak człowieka. Reszta - to były automaty od wypowiadania sloganów i nikt normalny nie oczekiwał, że taki zachowa się jak człowiek. Stosunek ludzi do dygnitarzy partyjnych najlepiej ilustruje klasyczny dowcip o Leninie, który wynajmował pokój u górali w Poroninie. Kiedyś, gdy się golił, podeszło doń dziecko. Góral, który widział tę scenę, relacjonował ją wieczorem przy watrze tak: „I widzicie: a ten Lenin schylił się - i aże serce we mnie zamarło… A on przejechał temu chłopakowi ręką po włosach; a dyć mógł brzytwą po grdyce!”. ŚP. Mieczysław Rakowski z tajemniczych powodów był tolerowany w PZPR - być może uważano, że JEDEN liberał Partii nie rozsadzi, a jako listek figowy może być przydatny. Oczywiście, w czasach d***kracji partyjnej tow. Rakowski był traktowany jak kanarek przez wróble: w najlepszym wypadku tolerowany - a jeśli coś doradzał, to Partia dla zasady robiła na odwrót. Tym niemniej Rakowski zdołał utrzymać Swoją „POLITYKĘ” - a w niej zgromadzić ludzi o poglądach socjaldemokratycznych - czyli takich, jak obecnie dominujące. Dziś nikt w to nie wierzy zapewne - ale w tamtych czasach socjal-d***kracja była uważana za głównego wroga d***kratycznego socjalizmu (który ponoć panował w Polsce pod okupacją PRL). Komuniści woleli monarchistę, anarchistę czy arystokratę - od socjal-demokraty - z tego prostego powodu, że socjal-d***kraci apelowali mniej-więcej do tych samych ludzi. Byli więc konkurentami. Podobnie jest zawsze. Np. gdy Adolf Hitler rozbił partię komunistyczną i socjaldemokratyczną, to ich członkowie wstępowali do NSDAP - bo to też socjalizm, a to, że „narodowy”, to się nawet większości członków DKP i SPD podobało (oczywiście: nie ich prowodyrom - ale ci lądowali w obozach pracy…). Przyrost członków NSDAP był mniej-więcej równy liczebności DKP i SPD. I to jest oczywiste: do partii narodowo-socjalistycznej nie wstąpi konserwatysta albo liberał - zaś socjalista czy komunista: jak najbardziej. Na szczęście, p. gen. Wojciech Jaruzelski zrobiwszy zamach stanu, internował kierownictwa PZPR i „Solidarności”, a Swoje rządy oparł na juncie wojskowej. Od razu zaczęło być lepiej - bo człowiek inteligentny w demokracji przebić się nie może - a dyktatorzy czasem mądrych ludzi słuchają. Wiekopomną zasługą Mieczysława Rakowskiego jest to, że gdy p. Mieczysław Wilczek przyszedł z projektem reformy gospodarczej, to Rakowski powiedział: „Jeśli gwarantujesz, że to zadziała…” - i poszedł przekonywać p. Generała. Ten z kolei na polityce i gospodarce znał się, jak kura na pieprzu - ale miał do mądrych ludzi zaufanie. I nieoczekiwanie w 1988 roku Polska stała się krajem o najbardziej liberalnej gospodarce w Europie - w świecie prześcigało wtedy Polskę chyba tylko Pięć Tygrysów Azji. Jak potem Lewica ruszyła do kontrnatarcia, jak pod sztandarem „SOLIDARNOŚCI” zaczęła stopniowo likwidować wolność, sprowadzając Polskę poprzez „schładzanie gospodarki” od tempa rozwoju 10% do obecnych 3% - to inna sprawa. Z rozmów, które odbywałem z Rakowskim, odnosiłem wrażenie, że On sądził, że oddaje władzę ludziom rozsądnym - i bardzo się cieszył, rozwiązując PZPR. Pół roku temu przyznał mi rację, że najprawdopodobniej i On, i p. Generał, zostali wykiwani przez euro-lewicę (w Polsce reprezentowaną przez Adama Michnika & Co.) w połączeniu z „polską” bezpieką. Na ten temat byłem z Nim umówiony na rozmowę. Tak jakoś „na po wakacjach”. Będąc ostatnio b. zajęty, nie spieszyłem się z zadzwonieniem. I już nie wymienimy uwag na ten temat. JKM

Trzy aspekty gruzińskiego „incydentu” Przez kraj przetacza się dyskusja na temat tak zwanego „incydentu gruzińskiego”. To określenie ma oczywiście charakter tymczasowy, niczym zapamiętany z czasów Edwarda Gierka wynalazek „węgorza z drobiu w opakowaniu zastępczym” ponieważ pozwala na jakieś nazwanie tego, co wydarzyło się na pograniczu Gruzji z Południową Osetią w sytuacji braku informacji o rzeczywistym przebiegu wypadków i przyczynach, jakie je spowodowały. Dlatego również władze Unii Europejskiej potępiły „incydent” bez precyzowania, kogo konkretnie i za co. Dotychczas wiemy stosunkowo niewiele i trudno powiedzieć, czy „intensywne śledztwa” jakie niezależnie od siebie prowadzą niezawisłe wymiary sprawiedliwości Gruzji i Rzeczypospolitej Polskiej, wyjaśnią cokolwiek więcej. Wiadomo zatem, że przebieg wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Gruzji został zmieniony, prawdopodobnie za jego wiedzą, w tak zwanej ostatniej chwili, to znaczy - już w trakcie podróży. Zmiana obejmowała wypad w stronę granicy z Południowa Osetią, według wszelkiego prawdopodobieństwa obsadzonej po drugiej stronie przez wojskowe posterunki osetyńskie. Wiadomo też, że w trakcie podróży na miejsce przeznaczenia polska ochrona prezydenta została daleko z tyłu za samochodem wiozącym obydwu prezydentów, tzn. Lecha Kaczyńskiego i Michała Saakaszwiliego, zaś samochód ten został w pewnym momencie wyprzedzony przez autobus wiozący dziennikarzy, którzy w ten sposób znaleźli się na przedzie kolumny. Kiedy kawalkada zatrzymała się, gdzieś w pobliżu „rozległy się strzały”. Nikt, jak sadzę, nie wiedział, czy były to strzały na postrach, czy przeciwnie - na wiwat. Teraz wiemy już, że zostały one oddane przez posterunek osetyński, ale w powietrze, więc raczej jakby na wiwat, chociaż nie wykluczone, że intencją strzelającego było ostrzeżenie, a być może również - przestraszenie obydwu dostojnych uczestników wypadu. W tej sytuacji trudno zrozumieć, na jakiej podstawie marszałek Bronisław Komorowski dworował sobie ze „snajperów”, co to nie potrafią trafić w autobus czy w inny samochód z odległości „30 metrów”? Czyżby znał takie szczegóły od jakiegoś swojego tajnego współpracownika, czy może był przez kogoś innego uprzedzony o projektowanym przebiegu całego „incydentu”? Same zagadki. W tej sytuacji, zanim niezależne śledztwa prowadzone przez dwa niezawisłe wymiary sprawiedliwości przyniosą na te zagadki odpowiedź, albo i nie przyniosą, skazani jesteśmy na domysły. W moim przekonaniu cały ten „potępiony” przez Unię Europejską „incydent” ma co najmniej trzy aspekty: prestiżowy, militarny i polityczny, które postaram się przedstawić według kolejności. Jeśli chodzi o aspekt prestiżowy, to jest oczywiste, iż każdy mąż stanu pragnie jakoś zaznaczyć swoją obecność w historii. Nie tylko zresztą mąż stanu, taki np. Herostrates żadnym mężem stanu nie był, tylko skromnym szewcem. Będąc skromnym szewcem, żadnej wojny, ma się rozumieć, rozpętać nie mógł, a nawet wywołać żadnego, godnego potępienia „incydentu”. Wykombinował sobie tedy, że podpali świątynię Artemidy w Efezie, co udało mu się w roku 356 przed Chrystusem i nieśmiertelną sławę zdobył rzeczywiście. Więc jeśli takie pragnienia odczuwają szewcy, to cóż dopiero mówić o mężach stanu? Pod tym względem prezydent Kaczyński nie jest wyjątkiem i dał temu wyraz przybywając w sierpniu br. do Tbilisi, żeby „walczyć”. Nie można zatem wykluczyć, że kierował się pragnieniem, by do wieńca sławy dołożyć kilka wawrzynów militarnych. Podobnym pragnieniem kierowali się rycerze, zdążający z Zachodniej Europy na pola pod Grunwaldem, spodziewając się w dodatku, iż kilka militarnych wawrzynów do wieńca sławy dołożą stosunkowo tanim kosztem, niby na jakimści safari. Polski oręż wyprowadził ich z błędu, niestety dla wielu zbyt późno, bo jeśli przeżyli ten eksperyment, to potem własnymi rękami musieli budować w Lublinie murowany kościół, który zresztą przy ulicy Narutowicza stoi do dnia dzisiejszego. W ten sposób dochodzimy do militarnego aspektu gruzińskiego „incydentu”. Dzisiejsze armie, jak wiadomo, nie prowadzą już wojen, tylko „operacje pokojowe” w których podstawową troską uczestników jest zapewnienie sobie bezpieczeństwa tak, by dożyć do upragnionej emerytury, oczywiście jak najwcześniejszej, bo wiadomo, że najważniejsza część naszego życia rozpoczyna się dopiero po przejściu na emeryturę. Inaczej zresztą być nie może, skoro całe dorosłe życie temu właśnie jest podporządkowane. W tej sytuacji inicjatywę militarną siłą rzeczy muszą przejmować amatorzy, czyli tak zwani cywile. Nic zatem dziwnego, że obydwaj prezydenci, którzy są stuprocentowymi cywilami, taką inicjatywę objawili. Nie była ona zresztą niczym nadzwyczajnym, bo mówią o niej regulaminy wszystkich armii, jako o „rozpoznaniu walką”. Rozpoznanie walką polega na tym, by podejść do nieprzyjaciela możliwie jak najbliżej, a nawet zamarkować uderzenie tak, by zmusić go do podjęcia walki i w ten sposób - do pokazania, czym na danym odcinku dysponuje, tzn. - jakimi siłami i jakim uzbrojeniem. Taktyka przyjęta przez obydwu prezydentów okazała się skuteczna, skoro osetyński posterunek po pierwsze - ujawnił swoje istnienie, a po drugie - poczuł się na tyle zaniepokojony zbliżaniem się kawalkady limuzyn, że otworzył ogień z broni maszynowej, co prawda tylko w powietrze, niemniej jednak. Cel zatem został osiągnięty; prezydenci udowodnili światu, że na granicy między Gruzją i Osetią Południową czuwają osetyńskie posterunki, że dysponują bronią maszynową oraz stosowną amunicją. Ta okoliczność rzuca pewne światło na przyczyny, dla których ochrona prezydenta Kaczyńskiego znalazła się tak daleko od miejsca „incydentu”. Jeśli nawet odrzucić dominujące wśród zawodowych żołnierzy pragnienie przejścia na jak najwcześniejszą emeryturę, co przecież nie jest wcale uzależnione od ofiarnego wypełniania teoretycznych obowiązków, tylko od umiejętności trzymania się z daleka od niebezpieczeństw, to warto wrócić do pytania, kogo właściwie członkowie polskich Sił Zbrojnych oraz innych formacji mundurowych uważają za swojego Prawdziwego Zwierzchnika? Że nie prezydenta Lecha Kaczyńskiego - to wydaje się oczywiste, bo w przeciwnym razie nie próbowaliby wydawać mu rozkazów, bojkotować jego poleceń, albo stawiać go przed faktami dokonanymi. Dopóki zatem nie uzyskamy odpowiedzi na to pytanie, dopóty nie będziemy pewni, czy odległość żołnierzy ochrony prezydenta Kaczyńskiego od miejsca „incydentu” była spowodowana wyłącznie pragnieniem doczekania wcześniejszej emerytury, czy jednak również - rozkazem Prawdziwego Zwierzchnika. W ten oto sposób dochodzimy do politycznego aspektu gruzińskiego „incydentu”, który wydaje się bardziej skomplikowany od dwóch poprzednich, jak widać - stosunkowo prostych. Przede wszystkim dlatego, że inne motywy polityczne mogły przyświecać prezydentowi Michałowi Saakaszwiliemu, a inne - prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Prezydent Saakaszwili, jak wiadomo, podjął decyzję uderzenia na Osetią Południową, a w dodatku zaniedbał podjęcia będących w zasięgu jego możliwości środków ostrożności, co po pierwsze - umożliwiło Rosji wykonanie operacji odwetowej, a po drugie - przeprowadzenie rozbioru terytorium gruzińskiego. Skierowało to przeciwko niemu falę krytyki ze strony gruzińskiej opozycji, a także irytację Amerykanów, z którymi swojej akcji najwyraźniej nie uzgodnił, dopuszczając się swego rodzaju samowolki. Próbuje on obecnie tę krytykę neutralizować podtrzymywaniem napięcia w stosunkach gruzińsko-rosyjskich, pokazując zarazem Amerykanom, że nie będą mieli lepszego dywersanta, który w imieniu służby gotów jest nawet poświęcić interes państwa, na którego czele stoi. Bo trzeba nam wiedzieć, że Amerykanie, tzn. Cesarstwo Amerykańskie, niechętnym okiem patrzy na umacniające się strategiczne partnerstwo między Cesarstwem Europejskim i Cesarstwem Rosyjskim. Z punktu widzenia Cesarstwa Amerykańskiego takie strategiczne partnerstwo ogranicza, a może nawet prowadzi do całkowitej eliminacji wpływu Stanów Zjednoczonych na Europę i znaczną część Azji. Zatem, z punktu widzenia Cesarstwa Amerykańskiego stanem najbardziej pożądanym w stosunkach między Cesarstwem Europejskim a Cesarstwem Rosyjskim byłby permanentny konflikt. W takiej bowiem sytuacji Cesarstwo Europejskie musiałoby zabiegać o przyjaźń z Cesarstwem Amerykańskim, które mogłoby wtedy obydwa cesarstwa „godzić” i w ogóle - występować jako arbiter w ich sporach, współdecydując, a może nawet decydując o polityce europejskiej . Dlatego też w interesie Cesarstwa Amerykańskiego jest znalezienie w Europie dywersantów, którzy takie konflikty z Cesarstwem Rosyjskim by wywoływali. Prezydent Saakaszwili najwyraźniej takiej roli się podjął, a wiele wskazuje na to, iż prezydent Lech Kaczyński też nie jest od tego odległy. Wprawdzie rola dywersanta nie jest może specjalnie zaszczytna, ale nikt nie proponuje nam żadnej lepszej, więc, jak to mówią - dobra psu i mucha, zwłaszcza, że zacieśnianie strategicznego partnerstwa między Cesarstwem Europejskim, którego kierownikiem politycznym są Niemcy, a Cesarstwem Rosyjskim, nie jest dla nas dobrą wiadomością. Wprawdzie współpraca polityczna Niemiec i Rosji przynosiła Europie stosunkowo długie, jak na nią, okresy pokoju, ale trzeba pamiętać, że pokój ten był osiągany za cenę politycznych aspiracji narodu polskiego, a nawet - za cenę samego istnienia polskiego państwa. Nie można zatem powiedzieć, iż odgrywanie roli dywersanta w służbie Cesarstwa Amerykańskiego jest sprzeczne z polskim interesem państwowym. Może być sprzeczne, albo nie - bo wszystko zależy od tego, w jakich okolicznościach i za jaką cenę. Polska nigdy nie będzie miała wpływu na politykę amerykańską, ani na sposób, w jaki Amerykanie rozumieją swój interes państwowy. Podjęcie się zatem roli amerykańskiego dywersanta w Europie może być korzystne o tyle, i ile uzyskiwane z tego tytułu wynagrodzenie będzie Polskę wzmacniało i zwiększało margines samodzielności naszego kraju względem obydwu strategicznych partnerów. W przeciwnym razie korzyści mogą być problematyczne. Inna sprawa, że alternatywa jest jeszcze mniej pociągająca. O ile bowiem podjęcie się roli dywersanta, czyli opcja amerykańska w polskiej polityce zagranicznej, może być pod pewnymi warunkami dla Polski korzystna, o tyle opcja europejska, to znaczy - wzorowe i lojalne podporządkowanie się politycznemu kierownikowi Cesarstwa Europejskiego, oznacza całkowitą utratę politycznej samodzielności, a w perspektywie - nawet ryzyko rozbioru terytorium państwowego. Widać to zresztą już teraz, kiedy to nawrócony po zmianie barw partyjnych na opcję europejską minister Sikorski dopuszcza możliwość „prawie stałej” obecności rosyjskich inspektorów w zbudowanych ewentualnie na polskim terytorium amerykańskich instalacjach wojskowych. Jest to oczywiste wyjście naprzeciw rosyjskiej doktrynie politycznej, w myśl której Polska ma ponownie zyskać status „bliskiej zagranicy”, czyli - strefy buforowej, której stworzenie postulował jeszcze pod koniec lat 80-tych minister spraw zagranicznych ZSRR Edward Szewardnadze, jako warunek sowieckiej zgody na zjednoczenie Niemiec. Czy prezydent Lech Kaczyński, będący niewątpliwym zwolennikiem opcji amerykańskiej i próbujący forsować ją wbrew rządowi premiera Donalda Tuska, który wydaje się bez reszty zaprzedany opcji europejskiej, zabiega o korzyści dla państwa polskiego? To nie jest już takie pewne, bo warto pamiętać, że 12 maja br. prezydent Kaczyński podczas pobytu w Izraelu, odbył rozmowę z szefem tamtejszego Mosadu Meirem Daganem. Gdyby przedmiotem tej rozmowy było uzyskanie ze strony Meira Dagana gwarancji iż wiadoma „diaspora” powstrzyma się przed „upokarzaniem Polski na arenie międzynarodowej” i zaprzestanie wysuwania pod naszym adresem roszczeń finansowych, to można by to za takie zabieganie uznać. Jednakże nic nie wskazuje, iż takie gwarancje zostały prezydentowi Kaczyńskiemu udzielone. Przeciwnie - „prasa międzynarodowa” jak pisała, tak i pisze - o „polskich obozach zagłady”, niezależnie od tego „światowej sławy historyk” też pracuje na pełnych obrotach, a władze amerykańskie mają do Polski tylko jeden interes - żeby mianowicie zapłaciła żydowskim organizacjom tyle, ile tam sobie zażyczą. Obawiam się, że w tej sytuacji prezydent Kaczyński może realizować opcję amerykańską całkowicie bezinteresownie, co również potępionemu przez UE gruzińskiemu „incydentowi” nadaje wymiar groteskowy. SM

Point de reveries? Ostatni tydzień w polskiej polityce zdominowany został niemal bez reszty tak zwanym „incydentem” gruzińskim, jaki miał miejsce w pobliżu aktualnej granicy Gruzji z Osetią Południową. Gruziński prezydent Michał Saakaszwili, podobno wbrew wcześniejszym ustaleniom co do przebiegu wizyty, zawiózł tam prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Kiedy limuzyna wioząca obydwu prezydentów, wyprzedzona po drodze przez autobus z dziennikarzami, zatrzymała się w pobliżu linii demarkacyjnej, nagle „rozległy się strzały”, ale na szczęście „nikomu nic się nie stało”. Początkowo nie było nawet wiadomo, czy strzały „rozległy się” na postrach, czy na wiwat, w związku z czym władze Unii Europejskiej potępiły „incydent”, a konkretnie to, że strzały owe „rozległy się” w pobliżu miejsca pobytu obydwu prezydentów. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Unia Europejska wyda dyrektywę, co może „rozlegać się” w pobliżu prezydentów, co - w pobliżu ministrów, co - w pobliżu deputowanych, a co „rozlegać się” w żadnym razie nie może. W oczekiwaniu na te zbawienne zarządzenia możemy wrócić do wyjaśniania potępionego „incydentu”. Po jakimś czasie okazało się, że strzały się „rozległy”, bo zaniepokojony zbliżaniem się w nocnych ciemnościach kolumny samochodów, osetyński posterunek oddał w powietrze serię z broni maszynowej. Można zatem powiedzieć, że strzały „rozległy się” w podwójnym znaczeniu; intencjonalnie były na postrach, ale wyszło, że jednak na wiwat, bo dzięki temu prezydent Kaczyński mógł wzbogacić przyjaźń z prezydentem Saakaszwili o element braterstwa broni. Nawiasem mówiąc, podobna sytuacja miała miejsce podczas pobytu na Wystawie Światowej w Paryżu rosyjskiego cesarza Aleksandra II. Kiedy jechał powozem z cesarzem Francuzów Napoleonem III, jakiś człowiek kilkakrotnie strzelił w ich kierunku, ale chybił. Napoleon III bardzo nasładzał się tym rosyjsko-francuskim „braterstwem broni” - że niby przeszło „próbę ognia”, a w nagrodę za wykazanie zimnej krwi, słynąca z urody cesarzowa Eugenia Aleksandra II gorąco wycałowała. Niestety prezydenta Lecha Kaczyńskiego taka nagroda nie spotkała. Przeciwnie - wszyscy rzucili się na niego z oskarżeniami o „lekkomyślność” i tak dalej. Ciekawe, że do oskarżeń tych przyłączyła się również żydowska gazeta dla Polaków, czyli „Gazeta Wyborcza”, chociaż jeszcze całkiem niedawno piórem samego Adama Michnika wychwalała prezydenta Kaczyńskiego pod niebiosa właśnie z powodu uznania przezeń prezydenta Saakaszwiliego za swoja najukochańszą Duszeńkę. Doszło nawet do tego, że Aleksander Smolar, trzęsący polskim oddziałem Fundacji Batorego, z której, z łaski „filantropa” życiodajną zupę chlipią wszystkie tubylcze autorytety moralne, zrugał prezydenta Kaczyńskiego na łamach „Rzeczpospolitej” za „postjagiellońskie mrzonki”. Chodziło mu o to, że prezydent Kaczyński nie kocha należycie Unii Europejskiej, bo bardziej skłania się ku wspólnocie regionalnej, obejmującej mniej więcej obszar dawnej Rzeczypospolitej, w której to wspólnocie Polska odgrywałaby rolę pierwszego wśród równych. Trudno było domyślić się, skąd u wiadomej diaspory taka nagła i zasadnicza zmiana „mądrości etapu” - aż we czwartek, 27 listopada, media przyniosły skrzydlatą wieść, że Kondoliza „wycofała się” z popierania szybkiego członkostwa Gruzji i nawet Ukrainy w NATO. W zamian za to USA skupia się „umacnianiu” tam „demokracji”. Co podsekretarz Daniel Fried, który tę rewelację objawił, przez to rozumie - Jahwe raczy wiedzieć, więc nie można wykluczyć, że w zamian za odgrywanie, dajmy na to, przez Gruzję, roli amerykańskiego dywersanta na Kaukazie, kręgi rządzące Ameryką pozwolą Gruzinom, by golił ich do gołej skóry sam Borys Abramowicz Bieriezowski i to nie tylko w imieniu własnym, ale przede wszystkim - w imieniu „filantropa”, z którego ręki, za pośrednictwem Aleksandra Smolara, jedzą autorytety moralne nie tylko w Polsce, ale w całej Europie Środkowej, którą „filantrop” szczególnie sobie upodobał na eksperymenty ze „społeczeństwem otwartym”. Otwartym na wszystko, a więc także - na rabunek. Okazuje się, że Stany Zjednoczone traktują Gruzję podobnie jak Polskę, uważaną za rodzaj nieprzebranej skarbonki dla samozwańczych rzeczników ofiar holokaustu. Zatem na tym etapie wszelkie „mrzonki” będą pryncypialnie potępiane w imię „realpolitik”, której zasady, podobnie jak konieczności dziejowe, objawią wkrótce tubylcom mełamedzi, chlipiący swą intelektualną zupę w garkuchni Aleksandra Smolara. Widocznie dryg do tego maja w genach, bo któż za Stalina objawiał tubylcom dialektyczne meandry „materializmu dziejowego”? Taki finał można było zresztą z góry przewidzieć, bo powiedzmy sobie szczerze - kto to widział, żeby jacyś tubylcy snuli mrzonki już nawet nie o politycznej potędze, ale nawet o jakiejkolwiek roli? Co innego starsi i mądrzejsi. Oni mogą snuć sobie mrzonki o panowaniu na obszarze „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat” i nikt nie ośmieli się im tego wyperswadować, choćby nawet z tego powodu w ogniu „wojny z terroryzmem” miał stanąć cały świat. Znaczy - co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie i wobec tego na nowym etapie jest rozkaz, by porzucić „mrzonki” i nastąpić się „do Europy”, której politycznym kierownikiem jest nieszczęśliwa miłość starszych i mądrzejszych w postaci Niemiec. Te z kolei, jak wiadomo, za principium swojej polityki w Europie uważają strategiczne partnerstwo z Rosją, więc nic dziwnego, że minister Sikorski, który z różnych względów musiał mieć informacje o zmianie etapu co najmniej tak wcześnie, jak Aleksander Smolar, zadeklarował, że w instalacjach wojskowych, jakie Amerykanie ewentualnie w Polsce zbudują, rosyjscy inspektorzy będą mogli bywać „prawie stale”. Trudno o bardziej wymowne wyjście naprzeciw rosyjskiej mrzonce, by Polska znowu stała się „bliską zagranicą”, czemu - jak się okazuje - członkostwo w NATO zupełnie nie przeszkadza. SM

Kolejny przykład postępu zidiocenia w Niemczech P. Joachim Klüß, sędzia XV Izby Krajowego Sadu Pracy w Berlinie, uznał za słuszne roszczenia p. Silke Kühne - która zażądała, by mianować Ją jednym z 16 dyrektorów f-my „GEMA” - a ta cynicznie odmówiła. P. Kühne uznała, że jest to dyskryminacja kobiet - na co najlepszym dowodem jest, że wśród dyrektorów jest tylko jedna kobieta. Koronnym dowodem było... rozumowanie statystyczne: taki układ przypadkowo może zdarzyć się tylko raz na 100 razy. P.Kühne zapomniała dodać (być może sama tego nie rozumie!) , że rozumowanie to działa tylko przy apriorycznym, wyssanym z palca założeniu, że kobiety i mężczyźni mają jednakowe kwalifikacje do obejmowania stanowisk dyrektorów. Statystyk rozumuje dokładnie odwrotnie: wychodzi nie od tego, co jest na Księżycu, lecz od danych. Dane są takie: na 16 dyrektorów „GEMY” jest tylko jedna kobieta. Dość łatwo policzyć przy jakiej różnicy kwalifikacyj osiągnięty powinien być taki wynik. Na moje oko ( nie chce mi się tego liczyć...): wtedy, gdy kobiety są średnio o 30% gorzej kwalifikowane od mężczyzn). Z dokładnie tych samych powodów z faktu, że mężczyźni poniżej 165 cm wzrostu - acz wśród nich byli tak znakomici osobnicy, jak Napoleon Buonaparte i Józef Wissarionowicz Djugashvili - nie są reprezentowani w drużynach NBA nie wyciągamy wniosku, że są „dyskryminowani” - lecz: że mają średnio gorsze kwalifikacje do zawodu koszykarza, niż drągale. Gdyby przyjąć linię rozumowania sędziego Klüßa i zobaczyć fizjonomię tego osobnika: typowy produkt jakiejś postępowej szkoły prawniczej im. Duracza czy innego Göbbelsa - by nie napisać wprost: euro-idiota) to jutro konusy mogłyby żądać odszkodowania za to, że nie przyjęto ich do „Dallas Mavericks”, „New York Knicks” czy „Houston Rockets”. A Białasy, że - choć jest ich w USA 89% - to na ringach WBA itd. 90% bokserów to Czarnuchy! P. Andrzej Gołota tylko dlatego nie jest Mistrzem Świata Wszechwag, że jest dyskryminowany z uwago na kolor skóry. To chyba oczywiste? Mówiąc poważnie: sprawę rozstrzyga rynek. Firmy, w których właściciel brałby gorszego dyrektora, byle mężczyznę, zamiast lepszej dyrektorki kobiety - zostałyby wyparte z rynku przez te, które dobierają pracowników optymalnie. Tak się jednak, jak widać, nie dzieje. Co dowodzi, że optymalnym jest branie do gremium decydującego o firmie tylko niektórych niewiast. Jeśli więc prawdą jest, że kobiety zarabiają o 29% mniej od mężczyzn - to nie jest to dowód „dyskryminacji”, tylko dowód, że są o 29% gorszymi pracownikami. Feministki to idiotki, które nie zdają sobie sprawy, że udowadniają... tezy swoich przeciwników. A może nie idiotki? Może po prostu wiedzą, że my tu robimy jakieś rozumowania statystyczne, których Władca, czyli L*d, i tak nie pojmie - a w d***kracji ma rację nie ten, kto matematycznie udowodnił swoje, lecz ten, kto głośniej wrzeszczy. A ponieważ kobiety mówią o 60% więcej, niż mężczyźni, a w dodatku ich głos bardziej wierci uszy - to teza sędziego Klüßa niedługo będzie wykładana na (postępowych, oczywiście) uniwersytetach jako bezwzględnie obowiązująca! JKM

01 grudnia 2008 Kolejna konfiskata wolności człowieka... Jak to w tym dowcipie:: Baco! Chwalom, was. A kto? Wy mnie, a jo was. Czekałem  na tę decyzję z zapartym tchem. Wiedziałem, że ona nastąpi. Bo jak kryzys, to musi być ratowanie nas. Przecież nie możemy być pozostawieni sami sobie, nie możemy się pogrążyć, nie możemy stracić. Już rząd o to zadba. Od tego mamy socjalistyczny rząd- niańkę, żeby o nas zadbał, a że przy okazji ktoś na tym zarobi- bo o to chodzi. Kapral pyta szeregowca: - Z czego zrobiona jest lufa karabinu? -Ze stali. -Dobrze, a z czego  zrobiony jest zamek karabinu? -Też ze stali. -Źle. -Dlaczego źle? -Spójrzcie sami, szeregowy, co tu w książce napisali:” Zamek zrobiony jest z tego samego materiału”. Jeszcze kilkanaście dni temu pan premier twierdził, że „ Polska jest wyspą stabilności”? Wyspą? - z pewnością. Ale wyjątkową wyspą socjalistycznej głupoty Pan premier gdzieś tam pojechał, powrócił, przedtem skonsultował i …. Ogłosił „ plan stabilności i rozwoju”(!!!). To  „Polska jest wyspą szczęśliwości, pardon stabilności”, czy jednak  potrzebuje  „ Planu stabilności i rozwoju”?. Co ci oszuści, krętacze, matacze- z nami wyprawiają? Czy jest na nich jakaś siła? Żeby zdmuchnęła ten okrągłostołowy układ… Żebyśmy chociaż na jakiś czas pozostali bez rządu, żebyśmy doświadczyli odrobiny wolności, chociaż przez jakiś czas, żeby złapać oddech przed kolejnymi na nas eksperymentami? Bo każdemu pacjentowi- na którym przeprowadza się eksperymenty- niezbędny jest jakiś okres rehabilitacji.. A nam podatnikom się nie należy? Wiecie państwo ile będzie nas ,  bezimiennych podatników kosztował ten szaleńczy „ Plan stabilności i rozwoju”??? 91,3 MILIARDA ZŁOTYCH!!!!!  I o to chodzi w tym planie!!! Wielu bezimiennych podatników  polegnie przy jego realizacji, wielu wpadnie w długi, wielu nie zwiąże końca z końcem, wzrośnie liczba popełnianych samobójstw..… Na cmentarzach zaroi się od bezimiennych mogił! Cześć ich pamięci! Socjaliści tuskopodobni będą kombinowali jakieś poręczanie kredytów na 40 miliardów złotych(!!!). Wykreowanie dodatkowej akcji kredytowej dla małych i średnich przedsiębiorstw o wartości 20 miliardów złotych(!!!), a Bank Gospodarstwa Krajowego, reklamujący się na swojej stronie internetowej, jako” jedyny w Polsce bank państwowy istniejący od 1924 roku. Zarządzamy funduszami  i programami rządowymi”- otrzyma od nas podatników- uwaga!- 2 miliardy złotych.(!!!). To nie będzie „ plan stabilności i rozwoju”, to będzie „ plan stabilnego  rabowania Polaków i Polek”. I jeszcze „ wolnorynkowiec” Donald Tusk utworzy „Rezerwę Solidarności Społecznej” za sumę 1, 14 miliarda  złotych. Skąd weźmie?  No oczywiście z rabunku mas, pardon - nas? Jak to powiedział na konferencji prasowej z „ umiarkowanego zwiększenia akcyzy na alkohol i samochody importowane”(????). Umiarkowanego?? A miała być obniżka podatków!! Widocznie nie teraz, widocznie jeszcze po dwudziestu latach” przemian” - nie czas, sprawa musi być przemyślana przez kolejne dwadzieścia lat.. „Liberałowie” tak mają… Nie  będzie już na pewno cudu  nad Wisłą, pardon „ cudu irlandzkiego”, zostaje właśnie ostatecznie pogrzebany… Jakim trzeba być bezczelnym i kłamliwym człowiekiem,  jakim bezwzględnym i zimnym draniem, jakim wyzutym z jakiejkolwiek etyki i moralności, żeby fundować ludziom taki podatkowy prysznic.!!!!. Akcyzą mają być obłożone samochody powyżej dwóch litrów pojemności.. Wódka zdrożeje o 1 złotych, piwo o 7 groszy, a akcyza na samochody- o 5 %.. Ministerstwo Finansów,  a właściwie Ministerstwo Obywatelskiego Rabunku nie ustaliło jeszcze jakiej pojemności butelki na alkohol będą objęte podwyższoną akcyzą.. Jeżeli powyżej dwóch litrów- to nie ma sprawy.. Bo gdyby samochody o silnikach powyżej  10 litrów, butelki powyżej dwóch litrów, a te po piwie powyżej litra… I to jest najlepszy fachowiec od konstruowania budżetu, wywodzący się ze szkoły profesora Leszka Balcerowicza, który głównie celował w podnoszeniu podatków.. Profesor  Jan Vincent Rostowski- jest jeszcze lepszy.!. I już widzę, jak agenci poprzebierani za dziennikarzy będą codziennie wbijać nam do głowy podstawy i zasady” Planu stabilności i rozwoju”, a naprawdę „planu  destabilizacji i stagnacji…”… I nie miał racji Rothbard twierdząc, że „ współczesne państwo jest najgroźniejszą organizacją przestępczą”. „Liberałowie” spod znaku Platformy Obywatelskiej będą gasić pożar przy pomocy benzyny…. …i dawać narkomanom dodatkowe i kolejne działki.. Niech się tymi działkami leczą! Na jakiekolwiek zawirowania najlepszą receptą jest obniżka, a nie podwyżka podatków.. Ale widocznie wytyczne europejskie - były inne.. W końcu budujemy u siebie socjalizm europejski, a socjalizm jest najlepszym ustrojem na świecie dopóki nie skończą się pieniądze.. Bo wymaga zasilania finansowego! W Zachodniopomorskim, w Białym Borze, swojego czasu, policja złapała na radar Adama Małysza.. Nie, nie skakał na nartach… Jechał samochodem! Nie mają jeszcze radarów narcianych.. ale wszystko przed  nimi!  Będą łapać samoloty, lotnie, szybowce..- wszystko na  radar… Pomyślałem, czy nie dałoby się skonstruować urządzenia, które łapałoby każdego tzw. polityka na kłamstwach? To byłoby pożyteczne.. I nie jakieś tam punkty karne.. Od razu do karceru! Niech tam sobie posiedzi i zmądrzeje! I oczywiście musi być obowiązkowo obserwowany kamerą, za którą optował jak przebywał na wolności.. Co prawda nie starczyłoby cel… ale zawsze można je opróżnić z alimenciarzy. Ci są oczywiście bardziej- mniej szkodliwi! Przyjdą wkrótce bachanalia wyborcze, ale nic się nie zmieni, bo organizujący bachanalia mają do dyspozycji nieograniczone możliwości upijnia, otępiania, bezmyślenia, odmóżdżania.. Będą jeszcze zmiany w prawie energetycznym, które- jak to na „ wolnym rynku”- będą chronić administracyjnie przed niekontrolowanym wzrostem cen(???). Znaczy się będą jeszcze bardzie regulować.. Bo to robić można w zasadzie w nieskończoność... W nowym budżecie Platforma Obywatelska zapisała również  100 milionów  naszych złotych na „ Fundusz Inicjatyw Społecznych”(???). Będą inicjatywnie trwonić, rozrzucać się, przejadać, kleić plakaty i bilbordy, otumaniać, marnotrawić- aż do dna, aż skończy się te 100 milionów.. No jednak pan Lech Wałęsa spełnił swoje obietnice, co prawda nie wobec wszystkich, ale jednak.. Jego syn Jarosław jest przecież posłem Platformy Obywatelskiej… Jest 100 milionów? Jest! Niech już Kazik nie śpiewa” Wałęsa oddaj te sto milionów”….. Chociaż jedna spełniona obietnica wyborcza! WJR

Co ma wspólnego Wenus - i giełda - z gospodarką? Najprostsza odpowiedź brzmi: NIC. Nic - w sensie obiektywnym. Natomiast gospodarka nie jest odbiciem obiektywnych wzorów matematycznych. Gospodarka - to decyzje miliardów ludzi. Jeśli więc ludzie uważają, że giełda wpływa na gospodarkę - to giełda będzie wpływać na gospodarkę. Podam przykład: czy ruchy planety Wenus mają wpływ na gospodarkę? Obiektywnie: nie mają. Jeśli jednak miliony ludzi uwierzą, że wejście Wenus w znak Skorpiona przez peryhelium Merkurego (wiem: świadomie piszę nonsensy - ale jak to ładnie brzmi...) powoduje korzystny klimat dla inwestycyj - to ruch Wenus w sposób bardzo istotny będzie wpływał na gospodarkę! Bardzo wiele osób uważa, ze giełda ma wpływ na gospodarkę - i wstrzymują się nie z zakupami akcyj, lecz z realnymi inwestycjami - i TO może istotnie spowodować drobny kryzys. Drobny - bo żyjemy w okresie nadprodukcji, i jeśli zamknęłaby się połowa fabryk na świecie, to nawet tego nie dostrzeglibyśmy. Przynajmniej: przez kilka pierwszych tygodni. Giełda to wynaturzenie gospodarki, to coś głęboko sprzecznego z kapitalizmem. Istotą kapitalizmu jest bowiem kapitalista - właściciel firmy, który w ciągu 10 sekund jest w stanie firmę np. zlikwidować; albo przenieść do Chin. Natomiast ”akcjonariusz” nie ma z właścicielstwem wiele wspólnego - bo żadnej decyzji o firmie nie podejmuje. Niektórzy trzy razy dziennie zmieniają status „współwłaściciela” firmy ABCD na „współwłaściciela” EFGH i „współwłaściciela” i JKLM - ale co to ma wspólnego z kapitalizmem? „Współwłaściciele” ABCD, którzy kupili akcje po $20 mogą, usłyszawszy o kryzysie, zacząć je sprzedawać po $18. Na co inni „współwłaściciele”, obawiając się dalszego spadku, mogą zacząć je sprzedawać po $15, $10, $5 albo wręcz $1. Ale jaki to ma wpływ na gospodarkę? Żaden. Firma ABCD nadal produkuje, zatrudnia tych samych ludzi, sprzedaje tym samym ludziom po tej samej cenie... Jednocześnie wzbogaciła się „cała Polska” - bo może kupić akcje ABCD po $1 zamiast po $20. Jeśli tego ludzie nie robią - to ich problem. Ale nie można pisać, ze rozsypanie złota na ulicach nie powoduje wzbogacenia się kraju - tylko dlatego, że nikt się nie chce po nie schylić. Oczywiście - może być odwrotnie. Akcje firmy ABCD mogą dojść do $100 za akcję. Co również w żadnym stopniu nie przekłada się na status firmy ABCD Piszę to, bo {~tom} (i kilka innych osób) pisze: I co: nadal Pan się upiera przy tym, że kryzysu nie ma? Ha-ha, trzeba było być ślepym, żeby nie przewidzieć tego kryzysu po tak olbrzymich spadkach na giełdzie. Tylko trzeba wiedzieć, że giełda wyprzedza to co się dzieje w realnej gospodarce o jakieś kilka miesięcy!!! Już odpowiedziałem. I zadaję pytanie: czy po olbrzymiej hossie na giełdzie widział Pan jakiś nagły wzrost gospodarki? PS. Zapomniałem wyjaśnić, dlaczego w PolSat NEWS nie rozmawialiśmy o masonerii. Otóż legalny eksponent W:. L:. Narodowej Polski, jej Honorowy Wielki Mistrz, p. prof. Tadeusz Cegielski, nie miał czasu - natomiast przedstawiciele „Wielkiego Wschodu Polski” odmówili dyskusji ze mną (o tyle rozsądnie, że ja nie tylko nie lubię „Wielkiego Wschodu”, ale publicznie przypominam, że jest to komunistyczna jaczejka, a nie masoneria - co odstrasza im członków). Proszę może zaczerpnąć z obiektywnego źródła: Z tej (wyraźnie umierającej) strony można się dowiedzieć, że „Wielki Wschód Polski” podjął decyzję o przyjmowaniu kobiet i tworzeniu lóż męskich, kobiecych i mieszanych. JKM

02 grudnia 2008 Zdrowie przez ciszę.. Są dni w socjalizmie,  w których wydaje się, że wydarzenia jakby przyspieszają…Ale to tylko złudzenie; w ustroju , w którym bohatersko pokonuje się przeszkody nieznane w innych ustrojach musi być tempo- bo starych spraw co nie miara, a nowych przybywa na potęgę. Na przykład Sąd Najwyższy Kanady orzekł, że otyli ludzie- uwaga!- mają prawo do dwóch miejsc w samolotach w cenie jednego na trasach krajowych(????). Jak to uzasadniono: ”otyli są  funkcjonalnie niesprawni z powodu otyłości”(!!!!). Początkowo myślałem, że otyli żyją krócej, ale za to jedzą dłużej… ale nie! Po prostu mają prawo do dwóch miejsc.. Szkoda, że nie do trzech albo więcej, bo wtedy łatwiej mogłyby bankrutować poszczególne linie lotnicze.. Konkurencja mogłaby, chcąc wykończyć przeciwnika , podsyłać mu otyłych, po kilkoro na każdy kurs, czyniąc w samolotach puste- otyłe przebiegi.. Na razie wprowadzono takie prawo na terenie Kanady, i dotyczy to samolotów na liniach krajowych, ale jak socjaliści porozumieją się międzynarodowo- o czym jestem przekonany, że nastąpi to wcześniej czy później- będzie można przystąpić do promowania tego pomysłu w odniesieniu do kawiarń, kin, pociągów, taxi, ławek w parkach, szaletów, urzędów.. Bardzo otyli będą na przykład pobierali podwójne wynagrodzenie podczas pracy w urzędzie- zgodnie z prawem-  no i zmienią się statystki… Statystycznie przybędzie urzędników! W ramach dążenia społeczności europejskiej do kanibalizmu, Parlament Europejski uznał, że przyszedł czas by promować „ pozytywne” nawyki jedzenia warzyw i owoców oraz „ edukować” dzieci w szkołach na temat  „ zdrowego odżywiania”(???).  Europosłowie poparli nowy program socjalistów” Owoce w szkole” i zagłosowali nad znacznym zwiększeniem budżetu na jego realizację- do 500 milionów euro na lata 2009\ 2010. Czy to jest przypadek,  że przeznacza się pieniądze na promowanie diety bez mięsa, próbuje się od małego narzucać dzieciom swoich rodziców, jedynie właściwy sposób odżywiania? Od diety wegetariańskiej i wegańskiej prawdopodobnie zanika mózg, a  bez mięsa dzieciaki w krótkim czasie stracą siły. Jak napisał swojego czasu Tomasz Gabiś.. Po wegetarianach  z pewnością nadejdą kanibale- na zasadzie odreagowania. I tak to się skończy. Natomiast przed gmachem Ministerstwa Rolnictwa w Paryżu, działacze lewicowej organizacji Greenpeace, w ramach swojego , własnego programu ”Nie jedz ryb, bo szkodzą”, wysypali rolnym urzędnikom na placu pięć ton głów tuńczyka… Tego samego dnia obradowała w marokańskim Marrakeszu MIędzynarodowa Komisja ds. Ochrony Ryb Tuńczykowatych Atlantyku. Greenpeace obwinia przewodzącą obecnie Unii Europejskiej Francję, że jej polityka przyczynia się do wyginięcia tego gatunku. To wszystko we Francji, bo u nas ciągle leci reklama, żeby jeść ryby codziennie, bo pomagają w stawach biodrowych, działają na nerwy- tak jak sama reklama, na którą biurokraci rybni wydali krocie.. Może przy okazji chodzi o hasło” wedle stawu grobla”, czy w ogóle chodzi o stawy w których hodowane są ryby… Jest to tak wieloznaczne.. Widać wyraźnie ,  brak koordynacji, w propagowaniu dwóch sprzecznych ze sobą poglądów, a może chodzi o to,  że zostały przyznane fundusze i trzeba je jakoś spożytkować.. A w dalekiej Australii też lewica się nudzi i nadal ma obsesję na punkcie seksu.. Niejaka pani Fiona Patten, powołała do życia Partię Seksu, która ma traktować seks na poważnie i odpowiadać na autentyczne potrzeby seksualne Australijczyków wbrew” kampaniom moralizatorów  i pruderyjnych polityków”(???). U nas mamy Partię Kobiet, która ma też traktować kobietę na poważnie i odpowiadać na autentyczne potrzeby Polek wbrew” kampaniom moralizatorów  i antykobiecych polityków”. Pani Fiona Patten przewodniczy również grupie Eros Organisation, lobbującej na rzecz przemysłu erotycznego. Pani Fiona ma zadatki na panią Paulinę Kaczanow, byłą dziennikarkę tygodnika  „ Wprost”, która w 2003 roku udowodniła, ustanawiając erotyczny rekord świata, że w ciągu jednego dnia jest w stanie obsłużyć 759 mężczyzn(!!!). Pokonała tym samym Klaudię Figurę, która zrobiła” to” z 646 mężczyznami.. Ciekawe, czy  liczący te ilości,  też w tym uczestniczył.. I który był z kolei! A rząd brytyjski, w przeciwieństwie do polskiego, który aktualnie walczy ze zbliżającym się kryzysem szykując nam podwyżkę podatków,( kryzys będzie jeszcze większy!) ujawnił plan kampanii przeciw prostytucji(???). Ma on- z grubsza- polegać na ujawnianiu tożsamości klientów korzystających  z usług erotycznych…  A za seks z osobą” kontrolowaną przez kogoś innego dla jego zysku” można otrzymać zarzuty kryminalne oraz karę 1000 funtów… Funt ostatnio spadł, ale mnie interesuje co innego… Dlaczego nie będzie ujawniana tożsamość samych prostytutek?  I jak sprawdzić, czy uprawia się seks z osobą” kontrolowaną przez kogoś innego dla jego zysku”?… Jeśli chodzi o kontrolę, to można o to  zapytać ochroniarza tej „  pani”, czy ją kontroluje, czy nie… Ale jak go zapytać, czy on ją chroni dla swojego zysku, czy dla zysku szefa, który kontroluje jego i prostytutkę? I czy nie narusza to praw człowieka i obywatela i nie kłóci się z innymi prawami, na przykład prawem do seksu.. Mieszkańcy jednej z ulic w rzymskiej dzielnicy Zatybrze dalecy są o rozważaniach seksie.. Jedna z tamtejszych ulic została całkowicie zalana po wielogodzinnych  ulewach i burzach, a winę podobno- tak twierdzą mieszkańcy- ponosi Jerzy Bush. Półtora roku temu wszystkie studzienki tej ulicy zostały ze względów bezpieczeństwa zaplombowane w związku z planowanym spacerem prezydenta. Do spaceru nie doszło, ale studzienki zaplombowane pozostały.. No tak, ale to prezydent Bush plombował te studzienki? Pieniędzy  w Polsce mamy w bród…  A to fundujemy sobie igrzyska 2012 za 90 mld złotych, a to „plan stabilności i rozwoju” za kolejne 90 mld złotych,  a to ekologiczno-biurokratyczne igrzyska  za 150 milionów złotych  w Poznaniu przygotowywane przez rok.. To dlaczego nie mielibyśmy dać Gruzji głupich 6 mln euro na odbudowę kraju ze zniszczeń wojennych-  z pieniędzy Programu” Polskiej Pomocy Zagranicznej”??? Pomoc obejmie odbudowę ważnych ze względów strategicznych elementów infrastruktury, pobudzenie inwestycji oraz zapewnienie żywności i schronienia dla znajdującej się w trudnej sytuacji gruzińskiej ludności.. Ostatnie dane- jeśli oczywiście są prawdziwe- mówią, że w Polsce głoduje 2,5 miliona dzieci.. NO cóż.. Ci którzy znają sztormową burzę , umierają z nudów gdy wokół panuje spokój.. A zdrowie jest ważne… byleby wokół panowała cisza! WJR

Lobbujemy do wiwatu Ach, jakże aktualnie brzmią dzisiaj w Polsce słowa księcia Gorczakowa, który nie wierzył informacjom nie zdementowanym. Oto na przykład Aleksander Kwaśniewski twierdzi, że jeśli w Polsce padają argumenty o prorosyjskim lobby, to „ktoś tu chyba zwariował”. Aleksander Kwaśniewski nie wskazuje, kto konkretnie zwariował i czy dowodem wariactwa ma być przekonanie o istnieniu prorosyjskiego lobby w Polsce, czy też zaprzeczanie, ale nietrudno się domyślić, że on sam w żadne prorosyjskie lobby w Polsce nie wierzy. Oczywiście jak zwykle się myli, bo istnienie prorosyjskiego lobby w Polsce można bez trudu udowodnić. Aleksander Kwaśniewski, oczywiście na tym etapie dziejowym, jest wielkim zwolennikiem Unii Europejskiej, można powiedzieć - jednym z największych europejsów w Polsce. Nie jest zresztą odosobniony; do europejsów zaliczają się dzisiaj wszyscy niegdysiejsi entuzjaści Związku Radzieckiego, z czego można by wnioskować, że cały czas kieruje nimi ten sam tropizm, a tylko Związek Radziecki zmienia swoje położenie. Raz jest na Wschodzie, a innym razem - na Zachodzie, ale dla naszych europejsów to żadna przeszkoda, bo Związek Radziecki za każdym razem odnajdują oni nieomylnie. Ale nie to jest w tej chwili ważne, tylko okoliczność, że polityczny kierownik Unii Europejskiej, który nadaje ton całej europejskiej polityce, czyli Republika Federalna Niemiec, funduje swoją politykę na strategicznym partnerstwie z Rosją. Nietrudno się domyślić, że takie partnerstwo polega na robieniu sobie, jak to mówią, na rękę, bo trudno, żeby strategiczni partnerzy robili sobie wbrew. W takim jednak razie wszystkie europejsy pośrednio muszą działać w interesie Rosji. W tej sytuacji obecność lobby prorosyjskiego w Polsce jest faktem oczywistym, a wybitnym przedstawicielem tej grupy jest miedzy innymi Aleksander Kwaśniewski. Być może, że nie zdaje on sobie z tego sprawy, ale pan Jourdain, chociaż nie wiedział, że mówi prozą, ale przecież mówił. Żeby nie być gołosłownym podam przykład ministra Sikorskiego. Jest on zdecydowanym zwolennikiem opcji europejskiej w polskiej polityce zagranicznej, a raczej - w tym żałosnym markowaniu polityki zagranicznej, na jakie skazuje się nasze państwo. I właśnie jako zwolennik opcji europejskiej, minister Sikorski stwierdził, że nie widzi przeszkód, by rosyjscy inspektorzy wojskowi byli prawie stale obecni w amerykańskich instalacjach militarnych, jakie ewentualnie zostaną w Polsce umieszczone. Cóż innego mógłby oświadczyć przedstawiciel lobby prorosyjskiego? A przecież minister Sikorski jest zdecydowanym antykomunistą, więc cóż dopiero będzie, jeśli po zwinięciu parasola, który razwiedka póki co trzyma nad Platformą Obywatelską, kierowanie konstytucyjnymi organami państwa przejmą przedstawiciele lewicy, którym tropizm do Związku Radzieckiego zeszedł do poziomu instynktów? Kiedyśmy sobie spenetrowali mechanizm funkcjonowania lobby prorosyjskiego w Polsce, spróbujmy zająć się mechanizmem funkcjonowania zwolenników opcji amerykańskiej. Jak wiadomo, z punktu widzenia interesów Cesarstwa Amerykańskiego pożądane byłoby permanentne napięcie w stosunkach między kierowanym przez Niemcy Cesarstwem Europejskim, a Cesarstwem Rosyjskim. Wtedy Cesarstwo Europejskie musiałoby szukać poparcia za oceanem, a Cesarstwo Amerykańskie chętnie podejmowałoby się pełnienia w tym konflikcie roli arbitra. Interes Cesarstwa Europejskiego i Cesarstwa Rosyjskiego jest dokładnie odwrotny; nie tylko nie życzą sobie żadnego konfliktu między sobą i nie życzą sobie żadnego pośrednictwa w stosunkach wzajemnych, a zwłaszcza - żadnych arbitrów. W tej sytuacji w interesie Cesarstwa Amerykańskiego jest znalezienie sobie dywersanta, który stwarzałby sytuacje konfliktowe między obydwoma cesarstwami. Na tym, jak sądzę, polega różnica między opcja europejską, a opcją amerykańską w tym, co siłą inercji nazywamy polską polityką zagraniczną. Niedawno światem wstrząsnął incydent, z udziałem gruzińskiego prezydenta Mikołaja Saakaszwiliego i polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Kiedy podczas wspólnej wycieczki zbliżyli się do granicy z Osetia Południową, „rozległy się strzały”. Ciekawe, że wszyscy świadkowie i komentatorzy uznali, że strzały te rozległy się z wrogości do obydwu szefów państw, a nie na przykład - na wiwat, chociaż taka interpretacja jest nie tylko uprawniona, ale nawet bardziej prawdopodobna. Czyż obecność prezydenta Saakaszwili, nie mówiąc już o prezydencie Kaczyńskim, nie powinna wywoływać uczucia radości? Jasne, że powinna, a jakże dać jej wyraz, jeśli nie strzałami na wiwat? Jeśli zatem obydwaj prezydenci pojawili się w miejscu, w którym przebywali ludzie uzbrojeni w broń palną, to nic dziwnego, że strzały musiały się pojawić. W tej sytuacji doprawdy trudno zrozumieć, dlaczego władze Unii Europejskiej potępiły „incydent” w Gruzji, chyba, że ostrożnie dały w ten sposób wyraz obawom, że ów „incydent” miał na celu wywołanie konfliktu, a jeśli nawet nie konfliktu, to przynajmniej napięcia między Cesarstwem Europejskim, a Cesarstwem Rosyjskim. To by jednak znaczyło, że Unia Europejska uważa, iż Polska, być może nawet do spółki z Gruzją, podjęła się roli amerykańskiego dywersanta. To niekoniecznie musi być coś złego, zwłaszcza, że nikt nie proponuje Polsce bardziej prestiżowej roli. Jednak i w tej sytuacji warto zapytać o honorarium, jeśli już będziemy tradycyjnie używali tego określenia. Czy Cesarstwo Amerykańskie przewidziało dla nas jakieś wynagrodzenie z tego tytułu, czy też oczekuje, że do tego też dopłacimy? SM

Kobiety na stanowiskach, giełda, kapitalizm i takie rzeczy. Dziś GIGANTYCZNA Skrzynka Odpowiedzi. Pierwszeństwo mają kobiety. 1. Jak wiadomo utrzymuję, że fakt, iż kobiety w niektórych branżach zarabiają mniej, a także nie awansują na kierownicze stanowiska jest równie naturalny, jak to, że mało jest konusów w NBA i Białasów w zawodowym boksie w USA. Na co {~CCM} zauważył: „Jeżeli chodzi o graczy NBA to Tyrone Bogues ps. "Muggsy" miał 5 stóp i 3 cale wzrostu (czyli około 160 cm) i był kluczowym zawodnikiem Szerszeni z Charlotte na początku lat 90-tych. Anthony "Spudd" Webb miał 175 cm i wygrywał konkursy wsadów piłki do kosza rozgrywane podczas weekendu gwiazd z M. Jordanem (198 cm) i D. Wilkinsem (202 cm) - najlepszymi specjalistami w tej dziedzinie w tamtym czasie”. (no, właśnie - to ta jedna kobieta na 15 mężczyzn...) a {~TYLE}, że „w wadze ciężkiej boksu zawodowego mistrzowskie pasy wszystkich kategorii posiadają Biali z dawnego ZSRS”. Nie bardzo wiem, w czym polepsza to sytuację „nieszczęsnych, dyskryminowanych na ringach, WASPów” - to tak, jakby twierdzić, że kobiety przestały być w Polsce dyskryminowane, bo z Komisji Jewropejskiej nasłano na nas p.Nelly Kroes. To wszystko, oczywiście, w ramach żartu. A teraz poważnie.

2. Prawdopodobieństwo, że przy jednakowych kwalifikacjach kobiet i mężczyzn w zarządzie będzie dokładnie jedna kobieta jest takie samo, jak to, że przy 16 rzutach moneta 15 razy wypadnie ORZEŁ, a raz RESZKA. Gołym okiem widać, że znacznie mniej, niż 1/100. Ta 1/100 to z relacji „BILD”a i p.red.Piotra Jendroszczyka w „Rzeczypospolitej” (gdzie zresztą pomylono również nazwisko p.Silke Kühne). Nie wiem, czy sama p.Kühne tak „policzyła” - czy w „BILD”zie nie wolno używać skomplikowanych ułamków. Przypominam, że jeszcze 100 lat temu Trobriandczycy umieli liczyć tylko do pięciu; dalej było mano-mano.

3. Po podstawieniu do dwumianu Newtona wychodzi - na odpowiedzialność {~Bacz}a - 1/4096. Co oznacza, że jeśliby nawet kwalifikacje kobiet i mężczyzn były idealnie równe, a w Niemczech byłoby 409 600 firm mających w zarządzie 16 osób, to w stu taki przypadek pewno by się trafił - (całkiem losowo, bez żadnej „dyskryminacji”) - i zostałyby przez sędziego Joachima Klüßa skazane na grzywnę...  A w 50 byliby sami mężczyźni, za co wpakowano by właścicieli do kryminału. Ciekawe, że w innych 50 byłyby same kobiety...

4. Natomiast jeśli w 409.600 firmach na 16 stanowisk kierowniczych jest średnio 1 kobieta (czasem zero - czasem dwie, a nawet trzy) to ze wzoru Bayesa łatwo policzyć, jakie jest prawdopodobieństwo, że kobiety mają takie same kwalifikacje, jak mężczyźni: znów nie chce mi się liczyć (zresztą zależy to od definicji „takie same” - ale jeśli „takie same” będziemy oceniać z dokładnością do centyla, to na oko jest znacznie mniejsze, niż trafienie dwa razy pod rząd szóstki w TOTO-LOTKA).[gdyby jakiś matematyk chciał policzyć, podaję założenia. Odpowiednich firm niech dla uproszczenia będzie milion, populacja pracowników liczy 100 mln mężczyzn i 100 mln kobiet - po 200 na firmę. Niech poziom mężczyzn wynosi średnio 100 przy rozkładzie normalnym symetrycznym (dla uproszczenia...) przy σ=20 ; (1) Przy jakiej średniej poziomu kobiet (z odchyleniem standardowym też 20%) średnio w zarządach firmach będzie 1/16 kobiet? (2) jakie jest prawdopodobieństwo, że przy średnim poziomie kobiet równym 100 (z tym samym odchyleniem) w firmach kobiety obsadzałyby 1/16 zarządu?] Jeśli populacja matematyków na tym blogu okaże się spora, zamieszczę inne zadanie, za rozwiązanie którego oferuję żywego indyka.

5. W innej sprawie: {~tockar} pisze: "Oto do jakich parodii dochodzi w tym poprawnie politycznym świecie: Pada tam takie oto zdanie: "Bywało, że piłkarze mieli na koncie przestępstwa kryminalne, np. udział w gwałtach, ale nie przekreślało to ich kariery. Ale wydaje mi się, że antysemityzm to ostatnia rzecz, z jaką władze klubu chciałby, żeby byli kojarzeni ich zawodnicy."Ręce opadają”. Istotnie, z tego wynika, że dziś lepiej być gwałcicielem, niż anty-semitą. To Pan o tym nie wiedział??!!!?

6. {~pangloss} pisze: „Obejrzałem sobie masońską stronkę przez Pana poleconą i jedno mnie zdumiało: na pogrzebie prof.Ludwika Hassa przemawiał p.Piotr Ikonowicz dla około 20 osób. Czy to jakaś zasłona dymna, czy rzeczywista skala tego ruchu w Polsce?” Przecież sto razy pisałem, że „Wielki Wschód” to w ogóle nie jest masoneria, tylko tajna bojówka socjalistów; że „Wielki Wschód Polski” jest z trudem tolerowany przez „Wielki Wschód Francji”, a jego wpływy w Polsce są żadne. Przy okazji jakiś pomór ich dotknął: w kwietniu zmarł „Wielki Mistrz” Piotr Kuncewicz, w lipcu były „Wielki Mistrz” Zbigniew Gertych... Niebezpieczni dla Polski i świata są mistrzowie z „Wielkiego Wschodu Francji” - Polacy (często: polscy Żydzi), z „Wielkim Wschodem Polski” nie mający żadnych kontaktów. Niedawno był pogrzeb jednego z nich, zginął w wypadku samochodowym...

7. Co do GLOBCIA: Topniejące góry lodowe nie spowodują podniesienia się poziomu wód, lodowce Antarktydy ogrzane z -40ºC do -35ºC (bo temperatura Ziemi ma podnieść się aż o 5ºC...) też nie, lodowce ze strefy -4ºC- 0ºC to margines. Ale, jak ktos słusznie zauważył, że gdy temperatura wzrośnie o 5ºC, to zwiększy się parowanie i cześć wody z oceanów, mórz i jezior będzie pozostawać w atmosferze... Ekosystem naprawdę jest w równowadze!{~Biały Człowiek} odsyła nas w tej sprawie do:

8. {~ŁŁ} proponuje http://antydziad.salon24.pl/index.html - nazywając mnie jednocześnie „cholernym rusofilem”. Drogie {~ŁŁ}! Po pierwsze: „rusofilem” to ja jestem wyłącznie w porównaniu z tłumem Polaków, którzy z mlekiem matki wyssali ślepą rusofobię; po drugie: jestem z tych rusofilów, którzy NIE CHCĄ graniczyć z Rosją!!

9. Istotnie: jakaś Osetynka najpierw powiedziała, że to strzelali na wiwat ich pogranicznicy - a potem to zdementowała; zgodnie z zasadą: "Nie wierzę niezdementowanym wiadomościom” powinniśmy więc jej uwierzyć. Jest to oczywiście (o czym pisałem) możliwe - ale wysoce nieprawdopodobne: akurat JE Michał Saakashvili zmajstrował ad hoc wyjazd w okolice i w tym czasie, gdzie Osetyńcy strzelają do wiwatu? Prędzej bym uwierzył, że bezpieka gruzińska dała im $100 za to, by postrzelali we właściwym momencie. Nadal nie wierzę - ale gdyby nawet, to zmienia wyłącznie to, że p.Saakashvili, który okłamał wszystkich w sprawie ataku na Osetię, akurat teraz nie skłamał, tylko ten wyjazd z'organizowal ot, tak - bez celu... Bo przecież o tym, że w tym miejscu jest granica z „Republiką Południowej Osetii”, można było dowiedzieć się z dowolnej mapy.

10. Przechodzimy do giełdy. {~jan Nieufny} twierdzi, że „istotą kapitalizmu nie jest kapitalista, lecz kapitał”. Nieprawda. PRL też miała jakieś kapitały.

11. Kilku krytyków twierdzi, że giełda jest wręcz esencją kapitalizmu. {~longley } podaje, że giełda - to 90% obrotów pieniężnych. Na co {~hester} trzeźwo zauważa, że „Giełda ma tyle wspólnego z gospodarką, co gra w pokera z budżetem domowym. Tu i tu można pozyskać środki, albo podzielić się dobytkiem z rodakami”. Rozwinę tę myśl: Jeśli co wieczór gram w pokera w towarzystwie równie dobrych graczy, i dziennie czasem wygrywam, czasem przegrywam 20.000 , a na dom wydaję dziennie 100, to po miesiącu w pokerze jestem na zero - jednak dziennie obroty przy pokerze stanowią 99,5% mojego budżetu.

12. {~wes } trzeźwo zauważa, że mogę sprzedać 49% akcyj mojej firmy. A ktoś je kupi? Bo na Pana miejscu obawiałbym się, że podejmę działania z firmą ABCD założoną przez moją kochankę, po roku ABCD przejmie całą „naszą” firmę, ja stracę 51% {~wes} 49% - ale ja będę miał całe 100% (minus koszt utrzymania kochanki). Odpowiedni dowcip żydowski brzmi: „Czy to prawda, że zawarłeś spółkę ze starym Isermanem?” - „Prawda: to dobra spółka: ja mam pieniądze, on ma doświadczenie...” - „To po roku on będzie miał pieniądze, a Ty doświadczenie!”...Tak nawiasem: dokładnie to zrobiła TP S.A. z jakąś amerykańską firmą - MMM czy jakoś podobnie...

13. Nie zabraniam nikomu sprzedawania ani kupowania akcyj. Tylko protestuję, gdy nabywcę nazywa się: „właścicielem”. Podobnie nie przeszkadzam homosiom mieszkać razem - protestuję tylko przeciwko nazywaniu tego „małżeństwem”.

14. Gdyby III RP (czy USA) były tak sprawne w ściąganiu długów, jak niektóre mafie, to połowa ludzi nie składałaby oszczędności w bankach, lecz pożyczała bezpośrednio kapitalistom. Druga połowa wolałaby zapłacić bankowi jakiś procencik, ale zmniejszyć ryzyko utraty pieniędzy. W systemie bankowym nie ma nic niezdrowego - dopóki banki zajmują się pożyczaniem pieniędzy od ludzi i wypożyczaniem ich innym ludziom. Niestety dziś stanowi to tylko ok. 30% działalności banków... To tak, jakby 70% dochodów domu publicznego pochodziło z handlu rybami. JKM

WIELKI GŁÓD, CZYLI SOWIECKIE LUDOBÓJSTWO NA UKRAINIE W LATACH 1932 - 1933 Po przewrocie bolszewickim, przez Rosję przetoczyły się w sumie trzy fale głodu: na początku lat 20., Wielki Głód lat 30. i po II wojnie światowej (w latach 1946-47). Głód w latach 30. - najtragiczniejszy w skutkach - szczególne nasilenie przybrał na terytorium ówczesnej Ukraińskiej SRR (dzisiejsza Ukraina wschodnia i centralna), pochłaniając kilka milionów ludzi. Klęska głodowa nastąpiła zatem w jednym z najbardziej urodzajnych regionów Europy. Jedyną przyczyną była stalinowska polityka terroru. Apogeum Wielkiego Głodu przypada na wiosnę 1933 r. Ten sam głód spowodował wiele ofiar również poza Ukrainą - na Kubaniu, nad Donem, na północnym Kaukazie i w Kazachstanie. Wszystko odbywało się według planu Stalina, który polegał na dokończeniu bolszewickiej rewolucji w Rosji. Podczas pierwszego etapu wprowadzania komunizmu - w latach 1917 - 1918 - w krwawy sposób zlikwidowano warstwę właścicieli ziemskich, fabrykantów i mieszczaństwa. Należało zatem zrobić jeszcze "porządek" z chłopami - odebrać im ziemię i narzucić marksistowską doktrynę. Kolektywizację wsi rozpoczęto w końcu lat 20., tłumacząc ją koniecznością przyspieszenia rozwoju przemysłu ciężkiego. Rozprawę z wsią dokończono w latach 30., co doprowadziło do Wielkiego Głodu.

OBOJĘTNOŚĆ ŚWIATA Aż do upadku sowieckiego imperium, czyli przez 60 lat, komunistyczna władza zaprzeczała faktom, że ogromna część ludności ZSRR zmarła wskutek głodu. Robiono to na różne sposoby. Utajniono np. wyniki spisu ludności z 1937 r. czy okłamywano zachodnich dziennikarzy i polityków. Odpowiednio przygotowywano np. nieliczne wizyty gości z zagranicy. I tak, po podróży na Ukrainę, latem 1933 r. lider francuskiej Partii Radykalnej Eduard Herriot mówił o "wspaniale nawodnionych i uprawianych kołchozowych warzywnikach" i "zdecydowanie wspaniałych żniwach", by zakończyć konkluzją: "Przejechałem Ukrainę. A więc! Ręczę wam, że widziałem ją podobną do przynoszącego obfite plony ogrodu". Na początku lat 30. wolny świat był zajęty innymi sprawami: igrzyskami olimpijskimi w Los Angeles, Wystawą Światową w Chicago, w końcu - dojściem Adolfa Hitlera do władzy w Niemczech. Nigdy zresztą obrzeża Starego Kontynentu nie wzbudzały większego zainteresowania państw Europy Zachodniej. Tym też należy tłumaczyć zobojętnienie na tragedię milionów ludzi, umierających na Ukrainie w straszliwych męczarniach głodowej śmierci. Dziś jest niestety podobnie, np. z percepcją krwawej rozprawy Rosji Putina z małym narodem czeczeńskim.

OFIARY I MOTYWY Do dziś nie jest znana dokładna liczba ofiar Wielkiego Głodu na Ukrainie. Najczęściej mówi się o 3,5 - 5 milionach. W oficjalnym sprawozdaniu przeznaczonym dla Stalina zmarłych z głodu na Ukrainie oszacowano na 3,3 - 3,5 miliona osób. Jednak niektórzy badacze doliczyli się nawet 20 milionów. Dwa razy więcej - bo prawie 40 milionów ludzi - dotknął głód lub głodowa nędza. Historycy przyznają, że badania są trudne, bo zmarłych na ogół zakopywano pospiesznie w zbiorowych mogiłach. W najgorszym okresie umierało do 25 tys. ludzi dziennie. Szczególnie cierpiały dzieci: ocenia się, że na Ukrainie zmarła jedna trzecia z nich. Spór dotyczy też motywów. Część ukraińskich badaczy i polityków twierdzi, że istotną rolę odegrał czynnik narodowy, a celem Moskwy było zdławienie ukraińskich dążeń niepodległościowych. Zwolennicy takiej tezy wskazują, że głód objął przede wszystkim Ukrainę i rosyjski Kubań, gdzie większość mieszkańców też stanowili Ukraińcy. Przypominają, że wcześniej - w latach 20. - wyniszczono ukraińską inteligencję. Opustoszałe po klęsce głodu miejscowości zasiedlano Rosjanami. Druga wersja głosi, że doprowadzenie do głodu było wynikiem klasowej nienawiści wobec chłopów. Historycy uważają, że celem było złamanie oporu wsi wobec przymusowej kolektywizacji, który na Ukrainie był największy, a co za tym idzie - likwidacji chłopstwa jako grupy społecznej. Wydaje się, że obie te przyczyny wywołania Wielkiego Głodu - nienawiść narodowościowa, jak i klasowa, są równie prawdopodobne i wcale się nie wykluczają.

NAJPIERW KOLEKTYWIZACJA Bezpośrednim powodem głodu było konfiskowanie chłopom - najpierw zapasów zbożowych, a potem w ogóle całej żywności. Wcześniej na Ukrainie przeprowadzono kolektywizację. Odpowiednią uchwałę Komitet Centralny partii bolszewickiej podjął w lutym 1929 r. Na Ukrainie zamierzano wprowadzić gospodarkę uspołecznioną zarówno w przemyśle, jak i w rolnictwie. Kolektywizację rolnictwa zaczęto przeprowadzać od początku 1930 r. Rozłożona na trzy etapy, miała zakończyć się na jesieni 1931 lub wiosną 1932 r. Chłopi mieli "dobrowolnie" wstępować do arteli rolnych (spółdzielni), a ziemia ich gospodarstw miała tworzyć wspólny majątek kołchozów - kolektywnych gospodarstw. Mimo represji, podczas przymusowej kolektywizacji zbuntowało się ponad milion chłopów. Wtedy władze oskarżyły kułaków (tak nazywano zamożnych chłopów; od ukraińskiego słowa "kułák" - zaciśnięta do uderzenia pięść, którą mieli bić biedaków pracujących na ich gospodarstwach) o agitację przeciwko kołchozom oraz o sabotaż i ukrywanie plonów. W efekcie trzy procent chłopów uznano za kułaków i rozstrzelano lub zesłano na Syberię jako wrogów władzy radzieckiej.

ZABIERALI WSZYSTKO Do połowy marca 1930 r. na Ukrainie skolektywizowano już 70 proc. ziemi. To wywołało oczywiście sprzeciw chłopów. Jawne bunty oraz niszczenie własnego mienia, które miało stać się własnością wspólną, były na porządku dziennym. Pogłowie bydła zmniejszyło się o połowę, co oczywiście spowodowało trudności rynkowe. W dostawach do miast zabrakło podstawowych produktów - mięsa, mleka i masła. Wywołało to represje sowieckich władz. Zaczęły się masowe wysiedlenia ludności wiejskiej, wywózki do łagrów, rozstrzeliwania. Radykalnie zwiększono rozmiary obowiązujących dostaw produktów rolnych. W 1931 r. chłopom ukraińskim pozostawiono tylko 112 kg zboża na osobę (na rok). W roku następnym zaledwie 83 kg! W "Czarnej księdze komunizmu" (wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 1999 r.) czytamy: "W 1930 roku państwo zabrało 30 proc. produkcji rolnej na Ukrainie, 38 proc. na bogatych równinach Kubania i północnego Kaukazu, 33 proc. zbiorów w Kazachstanie. W 1931 roku, przy dużo gorszych zbiorach, ilości te wyniosły odpowiednio 41,5 proc., 47 proc. i 39,5 proc. (...) W 1932 roku plan przymusowego skupu był o 32 proc. wyższy od planu z roku ubiegłego. (...) Do odbierania zboża centralne władze musiały znów posłać »brygady szturmowe«, utworzone w miastach z komsomolców i komunistów". Wsie otaczano, a brygady, złożone z milicji, wojska i aktywistów partyjnych konfiskowały w obejściach nie tylko zapasy zboża, ale praktycznie wszystko, co nadawało się do jedzenia, nawet u głodujących wieśniaków. Konsekwencją tego stał się głód, który objął prawie wszystkie wsie na Ukrainie.

OKÓLNIK STALINA I MOŁOTOWA Wprowadzone w 1932 r. prawo o ochronie własności państwowej przewidywało dziesięć lat obozu lub karę śmierci "za wszelką kradzież lub roztrwonienie socjalistycznej własności". Ludność znała je pod nazwą "prawa o kłosach", gdyż skazani na jego podstawie winni byli najczęściej kradzieży kilku kłosów pszenicy lub żyta na kołchozowych polach. Prawo to umożliwiło skazanie od sierpnia 1932 do grudnia 1933 r. ponad 125 tysięcy ludzi, w tym 5400 na karę śmierci. Pozostałych wywożono do gułagów. Nastąpiła fala migracji głodowych do miasta, gdyż tam obowiązywały przydziały żywnościowe dla pracujących. Chłopi próbowali też uciekać do Rosji, ale granice Ukrainy były obstawione przez wojsko. Ukraina została odizolowana, nie wpuszczano nikogo, kto wiózł żywność. Z powodu rzekomego sabotowania obowiązkowych dostaw zbóż władze wprowadziły całkowitą blokadę wsi i zakaz poruszania się koleją. Ustawa z 27 grudnia 1932 r. o paszportach wewnętrznych i obowiązkowym meldunku dla mieszkańców miast miała ograniczyć wychodźstwo ze wsi, "zlikwidować pasożytnictwo społeczne" i "zwalczać przenikanie elementów kułackich do miast". Wobec ucieczek ratujących życie chłopów rząd ogłosił 22 stycznia 1933 r. podpisany przez Stalina i Mołotowa okólnik, który skazywał na śmierć miliony zagłodzonych ludzi. Nakazywał on lokalnym władzom, a w szczególności GPU, uniemożliwić "wszelkimi środkami masowe wyjazdy chłopów Ukrainy i północnego Kaukazu do miasta. Po aresztowaniu elementów kontrrewolucyjnych inni uciekinierzy zostaną doprowadzeni do miejsca zamieszkania". Okólnik wyjaśniał sytuację następująco: "Komitet Centralny i rząd mają dowody, że ta masowa ucieczka organizowana jest przez wrogów władzy sowieckiej, kontrrewolucjonistów i polskich agentów w celu wzniecenia propagandy zwłaszcza przeciw systemowi kołchozowemu, a ogólnie przeciw władzy sowieckiej". Raport policji politycznej z początku marca 1933 r. podawał, iż w wyniku operacji, powstrzymującej ucieczkę chłopów do miast, w ciągu miesiąca zatrzymano 219.460 osób, z których 186.588 "odstawiono do miejsca zamieszkania", a pozostałe aresztowano i postawiono przed sądem.

W WIĘKSZOŚCI DZIECI Inny raport - konsula włoskiego z Charkowa, miasta położonego w sercu jednego z najbardziej dotkniętych przez głód regionów kraju - mówił o ludziach usuniętych z miast: "Od tygodnia zorganizowano służbę przyjmującą porzucone dzieci. W istocie bowiem poza chłopami napływającymi do miast, gdyż na wsi nie mają żadnych nadziei na przeżycie, są jeszcze dzieci, przywożone tu przez rodziców, którzy po porzuceniu ich wracają, by umrzeć na wsi. Mają bowiem nadzieję, iż w mieście ktoś zaopiekuje się ich potomstwem. (...) Od tygodnia zmobilizowano dworników [stróżów] w białych bluzach, którzy patrolują miasto i doprowadzają dzieci do najbliższego posterunku milicji. (...) Koło północy rozpoczyna się przewożenie ich ciężarówkami na dworzec towarowy Siewiero Doniec. Tam gromadzi się dzieci znalezione na dworcach i w pociągach, a także rodziny chłopów i samotne starsze osoby schwytane w mieście w ciągu dnia. Jest tam też personel medyczny (...), który dokonuje »selekcji«. Ci, którzy jeszcze nie spuchli i mają szanse na przeżycie, kierowani są do baraków w Chołodnej Gorze, gdzie kona na słomie prawie 8000 ludzkich dusz, w większości dzieci. (...) Osoby opuchnięte przewozi się pociągami towarowymi na wieś i pozostawia pięćdziesiąt-sześćdziesiąt kilometrów za miastem, żeby nie umierały na widoku. (...) Po dotarciu na miejsce wyładunku kopie się wielkie rowy, do których wrzuca się zwłoki zebrane ze wszystkich wagonów".

PAŃSTWO SZCZĘŚLIWOŚCI W latach 1932 - 1933, głód stał się normą życia ludności wiejskiej Ukrainy. Na wschodzie i południu Ukrainy zmarło z głodu ok. 20 - 25 proc. mieszkańców. Szerzyło się ludożerstwo. Sądy nie przyjmowały tego typu spraw. Ludzie jedli koty, psy, żaby, wrony, dżdżownice, otręby, chwasty, suszone i świeże liście, trociny. Nie nadążano z grzebaniem ludzkich szkieletów, powleczonych skórą. Śmiertelność niemowląt dochodziła do 80 proc. Rodzice masowo popełniali samobójstwa. Pomoc międzynarodowych organizacji humanitarnych nie nadchodziła, bo władze sowieckie jej zabroniły twierdząc, że głód na Ukrainie jest wymysłem burżuazyjnej propagandy. Zacytujmy jeszcze raz "Czarną księgę komunizmu": "Wielki głód z lat 1932 - 1933, szczytowy punkt drugiego aktu rozpoczętej w 1929 roku wojny z chłopstwem, stanowi - na pięć lat przed Wielkim Terrorem, który dotknie przede wszystkim inteligencję, kierownicze kadry gospodarki i partii - moment decydujący we wprowadzaniu systemu represji wypróbowywanego kolejno - i w zależności od aktualnej sytuacji politycznej - na różnych grupach społecznych. (...) Jak przenikliwie napisał do Siergieja Kirowa w styczniu 1934 roku Sergo Ordżonikidze: »Nasze kadry, które poznały sytuację z lat 1932 - 1933 i które ją wytrzymały, są naprawdę zahartowane jak stal. Myślę, że zbudujemy z nimi państwo, o jakim nigdy nie słyszano w historii«".

WINNA MOSKWA Ukrywana w Związku Radzieckim prawda o Wielkim Głodzie na Ukrainie wyszła na jaw dopiero kilkanaście lat temu, po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości. Ale Ukraińcy od początku i tak swoje wiedzieli. "Nie znam na Ukrainie nikogo, kto nie wiedziałby o Wielkim Głodzie. Ta tragedia dotknęła wszystkich. Ja sam miałem wtedy trzy lata, i sądzę, że głód wywarł bardzo duży wpływ na moje zdrowie. Trauma Wielkiego Głodu żyje w nas do dziś" - ocenił ukraiński uczony i publicysta, Myrosław Popowycz. 25 listopada ub.r. Ukraina obchodziła Dzień Pamięci Ofiar Wielkiego Głodu i Represji Politycznych z lat 1932-33. Parlament Ukrainy przyjął - na wniosek prezydenta Wiktora Juszczenki - ustawę uznającą Wielki Głód za zbrodnię ludobójstwa. Przeciwko była prorosyjska Partia Regionów Wiktora Janukowycza i komuniści. Podczas ubiegłorocznych uroczystości rocznicowych w Kijowie, prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko powiedział, że odpowiedzialność za Wielki Głód na Ukrainie ponosi reżim stalinowski: "Wzywam dziś przede wszystkim Federację Rosyjską, by stanęła tu razem z nami i poprzez uznanie Wielkiego Głodu zademonstrowała głęboki, charakterystyczny dla narodu rosyjskiego wyraz ludzkiego współczucia". Ukraińscy historycy są bowiem zgodni, że Wielki Głód na Ukrainie wywołała komunistyczna władza. Moskwa uważa jednak, że nie ma za co przepraszać. Rosyjskie MSZ oświadczyło niedawno, że "przy całym tragizmie wydarzeń" nie ma podstaw, by uznać je za ludobójstwo na tle narodowościowym, gdyż katastrofa dotknęła też inne grupy etniczne w ZSRR. Szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow przyznał jednak, że sprawa Wielkiego Głodu jest jedną z najostrzejszych kwestii w stosunkach między Moskwą a Kijowem. Za ludobójstwo uznają głód na Ukrainie rządy lub parlamenty 26 państw, w tym Polska (na podstawie uchwały Senatu), Argentyna, Australia, Azerbejdżan, Kanada, Mołdawia, Gruzja, Belgia, Estonia, Węgry, Litwa, Łotwa, Stany Zjednoczone i Watykan. Tadeusz M. Płużański

Kolejna ofiara polskiego antysemityzmu nie żyje. Stalinowska inkwizytorka zmarła w Oksfordzie Urodziła się w 1919 r. w Warszawie jako Fajga Mindla Danielak. Zmarła 26 listopada 2008 r. w podlondyńskim Oksfordzie jako Helena Brus. 21 listopada 1950 r. jako płk Helena Wolińska usankcjonowała bezprawne aresztowanie szefa "Kedywu" Armii Krajowej, gen. Augusta Emila Fieldorfa "Nila", co w konsekwencji doprowadziło do śledztwa, skazania i zamordowania jednego z największych bohaterów Polski Podziemnej (dowody winy spreparowano). Gen. Fieldorf został powieszony 24 lutego 1953 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Kilkakrotnie uzupełniany, wniosek ekstradycyjny o wydanie nam z Wielkiej Brytanii tej zbrodniarki wymieniał jeszcze 23 inne osoby, które pozbawiła wolności, gwałcąc nawet stalinowskie "prawo" - m.in. bp. Czesława Kaczmarka, komunistę Zenona Kliszki, prawą rękę Gomułki i wielu AK-owców (w tym Władysława Bartoszewskiego). Bezprawność decyzji wobec gen. Fieldorfa polegała na tym, że Wolińska zatwierdziła jego aresztowanie dopiero po 11 dniach od jego zatrzymania, nie przedstawiając do tego żadnych dowodów winy. Drugi raz złamała prawo 15 lutego 1951 r. przedłużając areszt Fieldorfowi - podobnie jak poprzednio ex post (poprzedni nakaz obowiązywał do 9 lutego) i również bez opisania czynu, który był mu zarzucany. Tym samym działała w zbrodniczej zmowie z bezpieką, która od pierwszych godzin torturowała generała. Zmarła nigdy nie została osądzona za swoje zbrodnie - ponad dwa lata temu (po ośmiu latach starań) Polska usłyszała, że Brytyjczycy nie wydadzą swojej szanowanej obywatelki (bo sędziwa, chora, sprawa się przedawniła, a w ogóle to Polska za późno wystąpiła z wnioskiem o ekstradycję, bo dopiero po upadku komunizmu w naszym kraju!). W ramach poprawności politycznej nie zobaczymy jej też w najnowszym filmie Ryszarda Bugajskiego o Fieldorfie (jak tłumaczył na jednej z laudacji ten skądinąd zasłużony twórca - pani prokurator nie odegrała żadnej istotnej roli w mordzie na gen. "Nilu"). Cieszą się też zapewne warszawskie i oksfordzkie "autorytety" - szacowni profesorowie nie będą wreszcie nękani niewygodnymi pytaniami o ich znajomą z salonu. Stalinowska prokurator dożyła 89 lat, jej ofiary często nawet 1/3 tego. Zamiast odsiadywać wyrok 10 lat w polskim więzieniu, prowadziła do końca spokojny żywot nobliwej żony zasłużonego profesora kilku renomowanych uczelni Włodzimierza Brusa (wcześniej Beniamin Zylberberg, w czasie wojny oficer polityczny LWP, później marksistowski ekonomista, w końcu rewizjonista). Mieszkali w willowej dzielnicy Oksfordu. Brus-Zylberberg wykładał ekonomię, ale też filologię rosyjską i środkowoeuropejską w Wolfson i Saint Anthony's College. Danielak-Wolińska-Brus uczestniczyła w sympozjach naukowych, ale przede wszystkim udzielała się towarzysko. Ze znienawidzonej przez siebie Polski pobierała przez dekady wojskową emeryturę (dopiero w 2006 r. MON zmniejszył jej trochę to wysokie uposażenie, ze względu na... brak wysługi lat). Włodzimierz Brus zmarł w ubiegłym roku. Pamięci prawego (rzecz jasna, nie w politycznym, ale życiowym sensie) człowieka i wybitnego ekonomisty tekst pod znamiennym tytułem: "Ucieczka od końca świata" napisał w "Gazecie Wyborczej" sam Adam Michnik. Miał rację, bo siedział w więzieniu. Ciekawe, czy na śmierć równie zacnej i zasłużonej żony profesora też powstanie podobna apologia?

POLSKI PINOCHET Prawie 10 lat temu, kiedy w "Życiu Warszawy" ujawniłem działalność Heleny Wolińskiej (jako jeden z nielicznych kibicował mi nieodżałowany varsavianista Jerzy Kasprzycki), wydawało się, że jej osądzenie jest tylko kwestią czasu. W styczniu 1999 r., po wysłaniu do Wielkiej Brytanii wniosku o ekstradycję, połączonego z nakazem tymczasowego aresztowania byłej prokurator, prowadzący śledztwo mówił: - Drogą dyplomatyczną dowiedzieliśmy się, że Anglicy nie wykluczają wydania nam podejrzanej. W sprawę zaangażowały się najwyższe władze III RP. MSZ zapewniało, że zbadało sprawę w Ambasadzie Brytyjskiej w Warszawie i otrzymało odpowiedź, że nie ma żadnych formalnych przeszkód w ekstradycji Wolińskiej do Polski. Ówczesny wiceminister sprawiedliwości Leszek Piotrowski w wypowiedzi ze stycznia 1999 r.: - Są duże szanse na wydanie Wolińskiej. Cała procedura ekstradycyjna jest szybka.
Podobne głosy można było przeczytać w brytyjskich mediach, które obszernie informowały o sprawie. "Daily Mail" pisał: "W świetle sprawy Augusto Pinocheta, brytyjskiemu ministrowi spraw wewnętrznych Jackowi Straw trudno będzie odrzucić polski wniosek o ek
stradycję". "The Sunday Times": "Jeśli Jack Straw gotów jest zgodzić się na ekstradycję Pinocheta do Hiszpanii, to czemu nie miałby zgodzić się na ekstradycję Heleny Brus?"

SPRAWIEDLIWOŚĆ W KRAJU AUSCHWITZ Już wówczas pojawił się chyba najistotniejszy dla sprawy "argument". "The Independent" podkreślał, że Wolińska jest jedną z nielicznych już przedstawicielek mniejszości żydowskiej w Polsce, która ocalała z Holokaustu: "Byłaby to więc ekstradycja do kraju, gdzie znajdują się takie miejsca, jak Oświęcim i Brzezinka". W te same tony uderzył "The Sunday Times": "Czy Żyd może liczyć na sprawiedliwość w kraju Auschwitz, Majdanka i Treblinki, gdzie antysemityzm rodem ze średniowiecza wciąż pozostaje przygnębiająco mocno okopany?". Potem dodano do tego inne, na wskroś antysemickie miejsce - Jedwabne. Wolińska oznajmiła, że nie przyjedzie do Polski (podobno jej rodzinnego kraju), gdyż nie może tu liczyć na sprawiedliwy proces, polskie władze nic jej nie obchodzą, a prokuratorowi, który ośmielił się postawić jej zarzuty "ukręciłaby łeb" (już w "ludowej" partyzantce: GL i AL, pod wdzięcznym pseudonimem "Lena", była znana z niewyparzonego języka; jej wulgarny styl przerażał nawet innych stalinowców, ale bali się jej, bo niejednemu - ze względu na koneksje na szczytach komunistycznej władzy - złamała karierę, a nawet "załatwiła" odsiadkę).
Nawet niektóre brytyjskie gazety sugerowały, że do ekstradycji żony prof. Brusa może nie dojść, gdyż będzie jej bronić... "wpływowa mniejszość narodowa". W Polsce murem za stalinowską prokurator stanęła "Gazeta Wyborcza", najpierw przez dłuższy czas przemilcz
ając sprawę, a potem relatywizując jej winę. Dziennik Michnika podkreślał, że Wolińska była w czasie wojny w getcie, a ten, kto śmiał zmącić jej spokój, głosi wstrętną, pomarcową propagandę (Marek Beylin, publicysta "GW", syn marcowego emigranta, "autorytet"). Jakże podobnie grzmiała jedna z żydowskich agencji (Jewish Telegraphic Agency), która przeprowadziła wywiad z inkwizytorką. Sugestia była jasna - fakt przebywania w getcie i doznawane tam cierpienia uprawniły ją do późniejszego prześladowania Polaków (czytaj: polskich antysemitów). - Zatwierdzając akt oskarżenia wobec mnie, ppłk Wolińska wiedziała, że działałem w "Żegocie" (podziemnej Rady Pomocy Żydom). Jestem przykładem, że tłumaczenia pewnych ludzi wokół Wolińskiej i jej samej, że trwa wokół niej jakaś antysemicka akcja, są bzdurą - komentował Władysław Bartoszewski. Kiedy w latach 50., jako więzień bezpieki, zwrócił się o przedstawienie mu nakazu aresztowania, pokazano mu kilka niewypełnionych, lecz podpisanych przez Wolińską blankietów. Oznaczało to, że może pozostawać "w śledztwie" tak długo, jak zechcą tego funkcjonariusze MBP. Wolińska nakazy aresztowania wydawała co prawda mechanicznie, nie zapoznając się z aktami sprawy (sama potwierdziła to w liście do córki generała Marii Fieldorf-Czarskiej, ale wtedy jeszcze nie mówiło się o jej ekstradycji), jednak w sposób świadomy - z myślą o wyeliminowaniu przeciwników politycznych.

BRYTYJSKA OBYWATELKA PRZED WOJSKOWYM SĄDEM Przeszkód w ekstradycji Wolińskiej było od początku wiele. Już kilka lat temu Brytyjczycy nie chcieli jej wydać wymiarowi sprawiedliwości III RP, gdyż... nie rozumieli, dlaczego - zamiast przed sądem powszechnym - ma być sądzona przed sądem wojskowym (takie sądy funkcjonują w Wielkiej Brytanii jedynie w czasie wojny). Dlatego w 2000 r. prokuratura wysłała drugi, poprawiony wniosek ekstradycyjny, w którym wyjaśniła m.in., że w Polsce wojskowi (w latach 50. - czyli w czasie popełniania przestępstw - Wolińska była prokuratorem wojskowym) podlegają jurysdykcji sądów wojskowych. Trzeci wniosek wysłał w 2001 r. nowo powstały IPN, który z mocy prawa przejął sprawę ścigania Wolińskiej od prokuratury powszechnej. Wszystko na nic. Brytyjczycy zignorowali nawet wysłany za nią rok temu ENA (Europejski Nakaz Aresztowania), który jest niezaskarżalny i wymaga najpóźniej 90-dniowej odpowiedzi. Nierozwiązywalnym problemem okazało się podwójne obywatelstwo Wolińskiej. Aresztując generała "Nila", przedłużając mu areszt i nadzorując śledztwo, była obywatelką Polski. Jednak na początku lat 70., kiedy wraz z Brusem znalazła przyjazną przystań w Oksfordzie, otrzymała również obywatelstwo brytyjskie (10 lat później ta dwójka sowietników mogła sobie pozwolić na ostentacyjne kibicowanie "Solidarności" i potępianie stanu wojennego). Na skutecznym ściganiu byłej stalinowskiej prokurator zaważył zatem fakt, że Wielka Brytania - mimo podpisanych umów ekstradycyjnych, w tym z Polską - na ogół nie wydaje swoich obywateli innym państwom, tym bardziej, gdy pojawią się wątpliwości prawne. Można jednak nie znać terminu zbrodni stalinowskiej, ale egzekwować własny przepis o "pozbawieniu kogoś wolności z premedytacją". Ponadto, zgodnie z orzeczeniem powołanego przez międzynarodową społeczność Stałego Trybunału Karnego w Hadze - obywatelstwo nie może chronić przed wydaniem osoby oskarżonej o zbrodnie przeciwko ludzkości (przypadek Wolińskiej), ludobójstwo, zbrodnie wojenne i agresję zbrojną. Nie może chronić, a jednak chroni. Powołując się na tę samą zasadę, Izrael odmówił nam ekstradycji Salomona Morela, naczelnika komunistycznego obozu w Świętochłowicach (dla Niemców, volksdeutschów, a w praktyce wrogów "ludu") i Jaworznie ("reedukacja" młodych antykomunistów wedle Makarenki), prawdziwego kłamcy oświęcimskiego (kłamał, że był więźniem Auschwitz), a później dziadka swoich izraelskich wnuków. Można również przypuszczać, że Szwecja nie wyda nam stalinowskiego sędziego Stefana Michnika. W jednym z wywiadów dla brytyjskiej prasy Wolińska powiedziała również, że do tych "haniebnych kłamstw", które wyszły z Polski (podobno jej rodzinnego kraju) może się ustosunkować jedynie przed sądem brytyjskim - faktycznie istniała taka możliwość (strona polska występuje wówczas o tzw. pomoc prawną - do miejscowego sądu przybywa polski prokurator, który może osobiście przedstawić zarzut albo uczestniczyć w rozprawie; mogła również składać przed polskim konsulem lub pracownikiem konsulatu w Londynie) - ale III RP całkowicie ją zlekceważyła. Nikt nie sprawdził również, czy ubiegając się o brytyjskie obywatelstwo skłamała pisząc, że nie brała udział w prześladowaniach i czy było wobec niej prowadzone śledztwo. W latach 1956 - 1957 dwie komisje prokuratora generalnego PRL Mariana Mazura badające "łamanie socjalistycznej praworządności" postawiły jej szereg poważnych zarzutów, objętych sankcją karną. Wówczas zwolniono ją jedynie z pracy "z uwagi na to, że charakter i rozmiar zarzutów z okresu pełnienia przez nią w naczelnej prokuraturze wojskowej kierowniczego stanowiska dyskwalifikuje ją jako prokuratora" i zdegradowano.

"ŚMIEJĘ SIĘ" Na pytanie polskiego dziennikarza w dniu wydania nakazu jej aresztowania przez Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie (3 grudnia 1998 r.) była prokurator odpowiedziała: "Śmieję się". Tylko, czy w czasach stalinowskich jej ofiarom też było do śmiechu? Akowiec Juliusz Sobolewski po aresztowaniu przez Wolińską w 1953 r. został skazany na karę śmierci i zmarł wskutek zbrodniczych praktyk w UB (rentgenowskie prześwietlenia okazały się celowymi naświetleniami). Wcześniej karę Sobolewskiemu zmniejszył były konkubent Wolińskiej - "ludowy" gen. Franciszek Jóźwiak (przedwojenny działacz WKP[b] i KPP; jako wspomniana "Lena" pracowała najpierw w jego sztabie GL i AL, potem w Milicji - Jóźwiak był twórcą i pierwszym komendantem MO, a następnie w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej - od marca 1945 do marca 1949 Jóźwiak był wiceministrem bezpieki; z Brusem, z którym wzięła ślub jeszcze w 1940 r., zeszła się ponownie w 1956 r., dając kosza Jóźwiakowi). Krystyna Sobolewska, żona Juliusza, mówiła mi przed laty: - Wolińskiej trudno dziś życzyć więzienia, kary śmierci, szubienicy. Marzę tylko o jednym - żeby została uznana za inkwizytorkę, człowieka podłego. Żeby ten potwór w mundurze przestał żyć w chwale żony profesora Oksfordu. - Wolińską ścigano na mój wniosek. Była przecież pierwszym prokuratorem wojskowym, który aresztował ojca. Jej odpowiedzialność za śmierć "Nila" jest taka sama, jak całej reszty prokuratorów i sędziów z tej sprawy - podkreślała Maria Fieldorf-Czarska, która już kilka lat temu przewidziała: - Z prokurator Wolińską będzie tak, jak z sędzią Gurowską, której nie chciano postawić przed sądem. Wielu osobom zależało, aby nie doszło do jej procesu.16 kwietnia 1952 r. sędzia Maria Gurowska (z domu Zand) przewodniczyła składowi sędziowskiemu, który skazał Fieldorfa na śmierć. Zmarła - pod zmienionym nazwiskiem Górowska - w 1998 r., kiedy miał się rozpocząć jej (grubo spóźniony) proces o "mord sądowy".
Na początku polskich starań o ekstradycję prokuratorki Wolińskiej-Brus w "Daily Mail" można było przeczytać: "Za ozdobnymi oknami imponującej wiktoriańskiej posesji w północnym Oksfordzie 80-letnia żona czołowego oksfordzkiego akademika czeka na dzw
onek do drzwi. (...) Pieczołowicie skonstruowane emigracyjne życie profesora Brusa i jego żony zawaliło się. Oboje ukrywają się w domu za zaciągniętymi zasłonami, z niepokojem wyczekując wieści z ambasady RP w Londynie lub brytyjskiego MSW". My też czekaliśmy… Może jednak doczekamy się osądzenia kilku żyjących jeszcze w kraju oprawców gen. Augusta Emila Fieldorfa "Nila". I może wreszcie, po ponad pół wieku, rodzina odnajdzie miejsce pochówku tego polskiego patrioty. TADEUSZ M. PŁUŻAŃSKI

03 grudnia 2008 Zakaz chodzenia po lesie boso.. To co wyprawiają okrągłostołowcy na co dzień z państwem polskim woła pomstę do nieba… To co wyprawiają z nami, tarzając nas w pierzu i w smole na co dzień, drwiąc z nas,  dewastując państwo- jako dobro wspólne, trwoniąc w niesamowitych ilościach nasze pieniądze, rozbudowując marnotrawne  struktury ośmiornicze.... … Coraz więcej osób , z którymi na co dzień rozmawiam wyłącza się ze słuchania  i oglądania tych bachanaliów dnia codziennego.. Mają już tego dość! Trudno im się dziwić! Ile można oglądać kabaret dnia codziennego, tym bardziej, że dotyczy on nas i naszego państwa, a śmiech już dawno utknął  gdzieś w krtani, tłumiąc bunt bezsilności i tamując napływające łzy! Chciałoby się powiedzieć- ba!- powiedzieć… Wykrzyczeć! Precz z naszych oczu! Ale czy gangster  przyssany do władzy, żyjący dzięki niej, tuczący się jej sokami- dobrowolnie  odessa się  od życiodajnego  pnia?  Wykluczone! Przed demokratycznym Sejmem protestowali studenci… Studenci  wyższych szkół „prywatnych”, jeśli prywatnym można nazwać strukturę uzależnioną od państwa, tak jak w przypadku szkół „ prywatnych”  w których jak najbardziej funkcjonują programy państwowe.. Budynek może i jest prywatny, ale. zawartość merytoryczna- czyli program- jest państwowy.. Trzeba go skonsultować i zatwierdzić w ministerstwie szkolnictwa, że tak powiem wyższego.. Urzędnicy zadecydują… Studenci „ szkół prywatnych” domagają się dopłat do stypendiów(???). Bo są dyskryminowani wobec studentów państwowych, gdzie państwo dopłaca tamtym do studiowania, funduje im różne rzeczy.. „Prywatnym” nie funduje, bo  opłacają oni sobie wszystko sami  oraz opłacają  to wszystko co posiadają studenci państwowi, w ramach sprawiedliwości społecznej faworyzującej studentów państwowych.. Studentom państwowym idą również na rękę inni mieszkańcy Polski, którzy w ogóle nie studiują, ciężko pracują, utrzymują swoje rodziny, przeogromny aparat państwowy- i często nieświadomi i godzący się z tą formą sprawiedliwości społecznej- finansują  studiujących” za darmo”… Człowiek często w socjalizmie jest niewolnikiem państwa , nie zdając sobie z tego w ogóle  sprawy… Status niewolnika  jest na stałe  wpisany w istniejący ustrój, status ten się pogłębia przy każdej uchwalonej ustawie nakładającej obowiązek czegoś tam na barki „obywateli” pańszczyźnianych socjalizmu.. Sami są niewolnikami i domagają się, żeby pogłębić niewolnictwo pośród tych wszystkich, którzy niewolnikami też już są, ale mają jeszcze- że tak powiem- mało uwierające kajdany.. Niech żyje  socjalizm! Współczesna forma ukrytego niewolnictwa! Jeśli uda się studentom „prywatnym” wywalczyć dopłaty do stypendiów państwowe, związać uczelnię „prywatną” jeszcze bardziej z państwem- to potem już tylko wystarczy znacjonalizować budynki prywatne i  obudzimy się  komunizmie jak  najbardziej.. Państwo zawłaszczające na co dzień różne dziedziny życia powoduje,  że jeszcze ludzie częściowo wolni pragną oddać się w niewolę bez reszty  państwu, bo nie są  w stanie funkcjonować przy tak rozbudowanych daninach  i świadczeniach na rzecz biurokracji państwowej i samorządowej… Pozostaje tylko niewolnictwo! Bo socjalizm- jak pisał Hayek- jest najlepszą drogą do niewolnictwa! W tym czasie gdy studenci „ szkół prywatnych” domagali się upaństwowienia stypendiów przed Sejmem Rzeczpospolitej, pan prezydent Lech Kaczyński bawił na Dalekim Wschodzie swoim TU- 154… Przyznam się państwu, że nie wiem do końca w jakim celu pan prezydent tam bawi, może szuka elektoratu do przeszłych wyborów prezydenckich, ale faktem jest, że przy temperaturze  minus siedemnaście stopni, coś pozamarzało w samolocie, na tyle,  że pan prezydent nie mógł polecieć dalej, a że sprawy są ważne i przygotowane w najdrobniejszych szczegółach dyplomatycznych , jego ludzie wynajęli samolot….. mongolski,  żeby przerzucił naszego prezydenta do Japonii(???). Czy potrzeba lepszego  i bardziej wyrazistego dowodu na sprawne funkcjonowanie naszego państwa? Nie wiem, nie byłem w Mongolii- zawsze myślałem, że tam głównie zajmują się hodowaniem kóz,, a tu okazuje się, że mają lepsze samoloty od naszych, państwa  w Europie, rozwijającego się dynamicznie- oczywiście według słów pana premiera Tuska w tempie ponad 4 % rocznie… Na taką dynamikę to chociaż powinnyśmy mieć jeden sprawny samolot no i jednego pilota, który zawsze będzie z panem prezydentem latał.. I żeby nie było tych głupich dowcipów, czy leci pilot z panem prezydentem, czy też nie leci? No i  żeby nie było  kłótni między panem prezydentem, a panem premierem, który z nich aktualnie poleci   tym jedynym samolotem wrażliwym na temperatury..- ma się rozumieć z pilotem! Specjaliści twierdzą, że  koszt zakupu nowego samolotu dla prezydenta to suma 150 milionów złotych,  a to akurat tyle ile są warte poznańskie bachanalia ekologiczne, odbywające  się aktualnie w Poznaniu, gdzie urzędnicy ekologiczni z całego świata, dyskutują przy szampanie i kawiorze , jaka będzie pogoda za kilka lat i czy wszyscy obywatele świata będą musieli sobie pokupować parasole deszczowe  czy przeciwsłoneczne, bo tak bardzo zmienia się klimat..  Co prawda pan profesor Przemysław Masztalerz twierdzi, że temperatura nie zmienia się na świecie od dziesięciu lat. Ale po co im prawda? Im wystarczy ideologia, że ktoś ustalił, że będzie globalne ocieplenie na którym to „ fakcie” można wyłudzić miliardy dolarów  z budżetów poszczególnych- padających ofiarami ideologii  globalnego ocieplenia- państw.. Więc jedzą , piją, lulki palą… Hulanka swawola… Ledwie budżetu nie rozwalą! Ha, ha, ha, hi, hi, hi- hejże hola.. Pan premier Tusk siadł w końcu stoła… Ten Tu- 154 poczeka sobie w stolicy Mongolii na części , które muszą być sprowadzone z Federacji Rosyjskiej,  żeby ten samolot można było naprawić, gdy tymczasem pan prezydent- wobec spraw nie cierpiących zwłoki- poleciał dalej.. Za czarter na razie zapłaciliśmy 390 tysięcy złotych,  a jak na czas nie sprowadzą części z Federacji Rosyjskiej, z którą jesteśmy  w stanie wojny dyplomatycznej o Gruzję- to podróż pana prezydenta będzie nas kosztowała jeszcze z półtora miliona złotych.. Nie zdziwiłby się, gdyby Rosjanie- wobec nienawiści do Rosji pana prezydenta wyssanej z mlekiem matki- oświadczyli, że na razie nie mają części do tego Tu- 154 na składzie i muszą je sprowadzić  dajmy na to z… Mongolii, i trzeba będzie poczekać  aż sprawy się domkną, być może nawet trzeba będzie się ukorzyć dyplomatycznie… Bo dyplomacja to wielka sztuka kompromisów… Jak się nie uda zamarznąć, pardon załatwić części w Rosji, to być może samolot prezydencki na stałe zamarznie w stolicy Mongolii. I trzeba będzie poczekać do wiosny… A czym tymczasem będą latać w tę i weftę panowie , Lech Kaczyński i Donald Tusk? W każdym razie pocieszającym jest, że na razie po lasach można chodzić boso i nie ma żadnej ustawy regulującej  przyszłe postępowanie grzybiarzy wobec zbliżającego się globalnego ocieplenia, które mam nadzieję będzie dotyczyć również państwowych lasów.. Chyba, że państwowe lasy  będą  rządziły  się innymi prawami ustanowionymi w podsumowaniu poznańskiej konferencji….. Na razie chodźmy w butach, póki ekolodzy nam na to pozwalają… „To prawda,  że wolność jest cenna- tak cenna, że należy ja racjonować”- twierdził Włodzimierz Lenin. No to racjonujmy, towarzyszu Leninie.. SM

03 grudnia 2008 Jak robić szmal na inwalidach? Lewicowy tygodni „PRZEGLĄD” postanowił pomódz pannie Małgorzacie Więckównie, góralce z Kaczyc k/Zebrzydowic (d. Księstwo Cieszyńskie). P. Więckówna ma wrodzoną łamliwość kości, i... 90 cm wzrostu. Ale chce prowadzić normalne życie i być sa-mo-dziel-na (co podkreśla). Problem w tym, że jest Ona wcale nie „samodzielna” - lecz uzależniona od rozmaitych ośrodków pomocy społecznej, z PFRON-em na czele. Najpierw załatwiła sobie, że opłacono Jej kurs nauki jazdy i prawo jazdy - a teraz chce, by jej załatwiono FIATa „Pandę”. Bo akurat ten samochód najbardziej Jej się podoba. Sądzę, że nawet w tych czasach potwornego wyzysku i rabunku podatnika jest sporo ludzi, którzy z przyjemnością pomogliby pannie MW na zrealizowanie Jej marzenia. Jednak Ona sama jest pracownicą ośrodka pomocy społecznej (i magistrem - zapewne jakiejś postępowej pseudo-nauki - zresztą: to nie jest istotne) i zamiast szukać pomocy u ludzi usiłuje ją wydębić od reżymowych instytucyj. Po czym biadoli, że są one „nieczułe”. Otóż biurokracja z definicji jest - i powinna być - „nieczuła”. Do ludzi trzeba się zwrócić, panno Małgosiu: do ludzi!! Do zamożnych ludzi - tych, których „PRZEGLĄD” chciałby obrabować z pieniędzy... A panna MW biega po instytucjach, po fundacjach.. Cytuję: „Na nikogo nie mogę liczyć, ogarnia mnie złość, żal i odchodzi ochota na starania - przyznaje - Całe oprzyrządowanie, które jest mi niezbędne, to przedłużone pedały - 5 tys. zł; podwyższany fotel - 9 tys. zł; wyższa podłoga - 6 tys zł.; mniejszy rozmiar kierownicy, tzw. sportowa, z poduszkami bezpieczeństwa, żeby lepiej mi się prowadziło - 11 tys. zł, ale z tego mogę zrezygnować; automatyczna skrzynia biegów 6 tys. zł. Razem 37 tys. zł - wylicza niepełnosprawna dziewczyna. Oczywiście trzeba mieć samochód - Pan Paczkowski z ośrodka w Konstancinie jest niezrównany. Skierował mnie do FIATa, pod skrzydła Arkadiusza Jankowskiego, zajmującego się „Autonomy”, programem usamodzielnienia niepełnosprawnych przez motoryzowanie ich. Mam już zaproponowane duże zniżki na zakup FIATa „Pandy” - cieszy się Gosia”. Teraz zaglądamy na Allegro pod „kierownice sportowe”: SUPER KIEROWNICA DO KAŻDEGO AUTA!! Kup Teraz! 119,99zł Kierownica Simoni Racing 350mm ODLOT Sprawdź sam! Kup Teraz! 309,00zł KIEROWNICA RAJDOWA z odsadzeniem 8cm, 100% SKÓRA Kup Teraz! 179,99 zł Jakaś różnica między nawet 309 zł a 11 tys. zł jest - nieprawda-ż? Podobnie z całą resztą. Podniesienie podłogi każdy stolarz w Kaczycach zrobiłby Jej zapewne za darmo lub za - powiedzmy - 200 zł, doszwejsowanie trzech - pardon: dwóch, bo automat - kawałków mela by przedłużyć pedały - jeszcze 100 zł , doszwejsowanie dwóch kawałków grubej blachy by podnieść fotel - 300 zł. Teraz samochód: trzyletnią „Pandę” z automatikiem można nabyć za 20-22 tys. zł. Jak się trochę poszuka - najlepiej za granicą, bo Polacy jak kupują „Pandę” to modele oszczędne - a jak już , to z innymi zbędnymi bajerami... Pytanie: skąd panna Małgorzata wzięła te 37 tysięcy niezbędnych na dopasowanie samochodu do Jej możliwości? Mam swoje podejrzenia... A podejrzenia są takie: firma samochodowa sprzedaje pojazd z dużą zniżką - pod warunkiem, że klientka uzyska pomoc z PFRON. Wg. tego cennika. Na dopasowanie samochodu dla potrzeb inwalidy PFRON dopłaca te 37.000 - i jest zachwycony, bo wspomógł inwalidkę - i to - ho-ho - na jak wielką sumę. FIAT jest zachwycony, panna Gosia takoż - bo co Ją to obchodzi. Tyle, że gdyby poszukała prywatnych sponsorów, to koszt byłby trzy razy niższy. Co prawda: samochodzik używany, ale pierwszy samochód zawsze powinno się mieć używany... I byłby po kilku dniach - zamiast roku starań, po których „ogarnia Ją złość, żal i odchodzi ochota na starania”. JKM

Co przefrymarczymy na to konto? Historia zatacza koło, a najlepiej świadczy o tym fakt, że znowu ekscytujemy się, kto też zostanie Sekretarzem Generalnym. Tym razem już nie KC KPZR, tylko NATO, ale to przecież nie taka znowu wielka różnica. Wprawdzie KPZR uważała za swoją misję narzucenie całemu światu socjalizmu, podczas gdy NATO, za główne swoje zadanie uważa narzucenie całemu światu demokracji, ale już Karol Marks zauważył, że najkrótszą drogą do socjalizmu jest wprowadzenie demokracji. Widać to dzisiaj zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych i w Europie Zachodniej, które socjalizm najwyraźniej uznały za najlepszą receptę na tzw. kryzys finansowy. Ekscytujemy się posadą Sekretarza Generalnego również dlatego, że interesują się nią również dwaj dygnitarze z Polski: Aleksander Kwaśniewski i Radosław Sikorski. Wiąże się z tym pewien kłopot. Aleksander Kwaśniewski, jeszcze jako prezydent RP, interesował się nie tylko posadą Sekretarza Generalnego NATO, ale również - posadą Sekretarza Generalnego ONZ. Ani jednej, ani drugiej nie uzyskał, ale dla tych mrzonek poświęcił wiele polskich interesów państwowych. W rezultacie nasze dzielne wojska wyszły z Iraku z tak zwanym „fiutem w garści”. Dzisiaj Aleksander Kwaśniewski polskimi interesami państwowymi frymarczyć już nie może, natomiast minister Sikorski - jak najbardziej, przynajmniej w tym zakresie, w jakim pozostawiono mu margines swobody w MSZ. Na szczęście nie jest on wielki, chociaż z drugiej strony interesów do przefrymarczenia też pozostało nam już niewiele. SM

04 grudnia 2008 Godność nie może być sprawcą samej siebie... „Świat jest wyspą stabilności” - można powtórzyć za premierem Donaldem Tuskiem, parafrazując jego powiedzenie. No właśnie.. Czy rzeczywiście? Może czasami nudzę państwa opisywaniem co dzieje się w innych państwach, ale proszę mnie zrozumieć- robię to wyłącznie po to, żeby przekonać państwa- bo taki jest mój pogląd, że budowa socjalizmu, zgodnie z leninowska tezą, nie może odbywać się tylko w jednym państwie, lecz najlepiej we wszystkich jednocześnie. Bo wtedy nie będzie możliwości porównania przez „ obywateli” stanu możliwości, wydolności, systemów podatkowych, systemów  prawnych i innych okoliczności życia w socjalizmie. Od stycznia 2009 roku urzędnicy z portugalskiego urzędu skarbowego  będą mieli dostęp do kont bankowych tamtejszych podatników, którzy zdaniem urzędników urzędów skarbowych, będą wykazywali się „ zewnętrznymi oznakami bogactwa”(????). A  to ciekawa koncepcja oceniania przyszłych ofiar najazdu  darmozjadujących i żyjących z pracy innych, funkcjonariuszy- podejrzewam też demokratycznego państwa prawnego urzeczywistniającego zasady portugalskiej sprawiedliwości.. „Zewnętrzne oznaki bogactwa” to jest dopiero metoda.. Coś między Leninem a Trockim, a u nas miedzy rządami Biureta a Gomułki… Zanim zaczną się  nachalne konfiskaty, powoli zaczyna się dobieranie do rzucającego się w oczy bogactwa… Oczywiście kryteria „ zewnętrznych oznak bogactw” pozostaną rozmyte- tak jak wszystko w socjalizmie- żeby trudno się było wybronić” obywatelom” z postawionych zarzutów, no i przy okazji wciągnie się do całego procederu sąsiadów  i rozbudzi chorobę, którą Chińczycy nazywają” chorobą czerwonych oczu”, czyli chorobą zazdrości.. Wszyscy będą zadowoleni, z wyjątkiem ofiar tego komunistycznego myślenia.. A w Argentynie pani prezydent Krystyna Fernandez de Kirchner, przedstawiła tzw. opinii publicznej, czyli zbiorowisku demokratycznych baranów, pardon oczywiście wyborców , plan robienia im dobrze, czyli plan nacjonalizacji prywatnych funduszy emerytalnych, co jej zdaniem jest konieczne” by chronić emerytów przed globalnym ociepleniem, pardon kryzysem finansowym”(???). U nas na razie, mimo rządów socjalistów  z Platformy Obywatelskiej, nie nacjonalizują trzeciego filara ubezpieczeń… Widać wyraźnie, że wystarczy im na razie pierwszy i drugi.. Z pierwszego przelali znacjonalizowane pieniądze do drugiego, a drugi podobno jest prywatny, bo tam  są nasze  prywatne pieniądze, których nie możemy sobie zabrać gdy nam się nie podoba całe to widowisko z ubezpieczeniami „ prywatnymi”.. One tam muszą być pod przymusem, bo - jak wiadomo-  fundamentem socjalizmu jest socjalistyczny przymus.. Ponieważ  z drugiego filara wyparowało kilkadziesiąt miliardów  złotych  i zagrożone są emerytury przyszłych emerytów, już kombinują jak tu przelać pieniądze z drugiego filara do kolejnego, jakby od przelewania z pustego w próżne miała powstać jakaś dodatkowa wartość.. którą podobno sam Karol Marks znalazł gdzieś za stodołą- jak wieść socjalistyczna niesie.. Mniemam, że ubytki w drugim filarze i powstającym kolejnym, będą pochodziły ze zwiększonego podatku ZUS, który jest podstawowym fundamentem socjalizmu i ze zwiększonych dopłat z budżetu państwa, które już dzisiaj są na poziomie 53 miliardów złotych…(!!!) To jest dopiero prawdziwa solidarność społeczna, i ma się rozumieć tanie państwo.. I jaki przebiegły pomysł! Za dorosłego  życia „ obywatel” , który - jak wiadomo w socjalizmie- jest własnością państwa, opłaca przymusową składkę w wysokości 48, 2% swoich dochodów, a potem  poprzez budżet państwa  i opiekujących się nim urzędników państwowych, dopłaca sam sobie do pobieranej emerytury państwowej, przy okazji finansując kilkadziesiąt tysięcy urzędników państwowych, ich wyjazdy do egzotycznych krajów, kosztowne siedziby- jako symbole dorodności ubezpieczeń społecznych no i wynagrodzenia.. Wielki bałagan panuje w tym państwowym ustrojstwie, ciągła rewolucja permanentna, a jak wiadomo każda rewolucja pozera własne dzieci, w tym przypadku pożre swoje dzieci, w postaci znacjonalizowanych emerytów.. Wszystkiego najlepszego życzę  przyszłym emerytom argentyńskim w nieuchronnej drodze do socjalizmu, no i jak największego dopłacania samym sobie  do swojej emerytury, poprzez jak najbardziej rozbudowany aparat emerytalny.. a przy tym i fiskalny, bo socjalizm - to rabunek, a rabować trzeba, żeby ratować emerytów przed globalnym ociepleniem, pardon oczywiście globalnym kryzysem finansowym..Są w ojczyźnie stany wyższej konieczności dziejowej… Wtedy towarzysze - oczywiście- trzeba! Tymczasem  w Islandii, po „ kryzysie”, czyli tak naprawdę wyjściu na jaw  życia na olbrzymi kredyt przekraczający dziesięciokrotnie wpływy z łowienia dorszy, rząd Islandii przejął pełną kontrolę nad systemem bankowym- może upaństwawiać banki, zmuszać je do fuzji, wymieniać prezesów  i ustanawiać limity ich wynagrodzeń. Dzień wcześniej rząd  Islandii ogłosił nieograniczone gwarancje dla wszystkich depozytów bankowych- prywatnych  i komercyjnych(???). Jak mówią pełnoskórni socjaliści:” wolny rynek się nie sprawdził”(!!!). A czy to był w ogóle wolny rynek? Te dopłaty, regulacje, preferowanie życia na kredyt,, życie w socjalistycznych obłokach.. To jest prawdziwy majstersztyk rządu, żeby ` obywatele” się nie zorientowali, że z dnia na dzień żyją w prawdziwym komunizmie.. W Polsce, konkretnie w Słupsku „ obywatele” się zorientowali, że jednak tamtejsza demokratyczna Rada Miejska przegłosowała niezły pomysł, żeby na spacer z psem nie mogli wychodzić” obywatele” poniżej osiemnastego roku życia, chyba, że z rodzicami… Jakiś tamtejszy „ obywatel” dostał od sądu wyrok na sumę 200 złotych, żeby zapłacił , bo w przeciwnym wypadku … Zrobił to zło, że szesnastoletnią córkę posłał na spacer z psem..(???).. Demokratycznie można wszystko co się tylko chce.. I to będzie obowiązujące prawo..! Nie wiem, nie będę się rozpisywał, czy na spacer z kotem też obowiązuje limit wieku.. A wziąć go na ręce? Za to  powinno być  z 10 000 złotych grzywny! Tak jak za nadawanie dzieciom imion mogących” narazić je w przyszłości na śmieszność”(???)., co potwierdził ostatnio Włoski Sąd Najwyższy. Imiona nie powinny być śmieszne, co prawda do  końca nie wiadomo, które są śmieszne, a które nie, bo zależy to od poczucia humoru nadających imiona… ale Sąd Najwyższy- to Sąd Najwyższy.. Najwyższa instancja, choć nadal przecież dzieci są rodziców  i oni powinni decydować.. Ale nie w tyrańskim socjalizmie! Ciekawe jak na imię miał sędzia Sądu Najwyższego i czy musi on koniecznie leczyć swoje kompleksy, wprowadzając taki zamęt? Na mocy wyroku niższej instancji jeden z urzędników zrejestrował nie swojego chłopca, którego rodzice chcieli nazwać Piętaszkiem, jako Grzesia..(???). Godność nie może być sprawcą samej siebie, ona po prostu jest nadana człowiekowi przez Boga.. Gdy u nas taki przepis wejdzie, imię Grześ też będzie można zaskarżyć… Bo jeden lubi „ Grześki” a inny”  Tomusie””… Na razie jest wolność w tym zakresie? Jak długo? Socjaliści - w sposób naturalny- są wrogami wolności..… Na wszystko z czasem przyjdzie czas! A może zlikwidują te smaczne wafelki? WJR

Na wschodzie alert Czym są - a czym powinny być granice? Różni teoretycy mają na ten temat rozmaite poglądy. Np. za PRL-u uważano, że granice powinny być jak najmniej przepuszczalne (np. w 1952 roku wydano 12 - słownie: dwanaście - paszportów zagranicznych!). Przekroczenie granicy nawet do „bratniego kraju z Wielkiej Rodziny Socjalistycznej” było połączone z rewizjami (nie było takich kolejek jak dziś na granicy z Ukrainą - ale tylko dlatego, że mało było osób mających prawo granicę przekroczyć…), pas zasieków mających uniemożliwić infiltracje Świętej Ziemi Sowieckiej ze strony Polski sięgał siedem kilometrów od granicy (! - co, nawiasem pisząc, oznacza, że Sowieci dopuszczali do siebie myśl, że PRL, wzorem Albanii, ChRL, Jugosławii czy Rumunii - któregoś dnia zwróci się przeciwko ZSRS). Wbrew temu, co dziś bredzą o ujednoliceniu wszystkiego w ramach RWPG, nie wprowadzono wspólnej waluty, nie zlikwidowano ceł. Według innych granica oznacza tylko, iż mieszkający po jednej stronie płacą podatki i podlegają prawom ustanawianym w Warszawie - a ci po drugiej: w Bratysławie. Poza tym ruch ludzi i towarów przez granice nie powinien podlegać żadnym ograniczeniom - co najwyżej odnotowywano by kto przejeżdża i co jest przewożone. Pod względem kulturowym i gospodarczym istotne jest to, że krakowiakom bliżej do Wiednia - niż do Warszawy. Wydawałoby się, że znacznie nam bliżej do drugiego modelu. Tak nie jest: mieszkaniec Tarnowa więcej informacyj otrzymuje z Gdańska, niż z Koszyc!! Być może przyczyną są góry na granicy - ale dlaczego bytomianin więcej wie o tym, co się dzieje w Gdyni, niż w Ostrawie? Świadczy to o ogromnym centralizmie. W Średniowieczu wymiana ludzi i towarów między państwami była o wiele większa niż dziś! A u sąsiadów dzieje się dużo. Np. już-już niby rozpisane są wybory - a tu niespodziewanie p. Julia Tymoszenko w ub. środę ogłasza, że BJuT daje „Naszej Ukrainie” tydzień czasu na powrót do „pomarańczowej koalicji” - bo jak nie, to „poszuka innych rozwiązań”. Na to hasło w niedzielę „będący ponad podziałami” JE Wiktor Juszczenko osobiście obejmuje przewodnictwo rozpadającej się Ludowej Unii „Nasza Ukraina” - niewątpliwie po to, by do odrodzenia „pomarańczowego sojuszu” doprowadzić. Jednocześnie ukraińska bezpieka nasila działania przeciwko Rusinom (Ludowa Rada Rusinów Karpackich oraz Stowarzyszenie Karpackich Rusinów powołały Sejm Zakarpacia - licząc, że gdy Ukraina będzie się rozpadać, utworzą niepodległą Ruś ze stolicą w Użhorodzie). W tym samym czasie szef ukraińskiej razwiedki butnie oznajmia, że „Ukraina legalnie sprzedaje broń do rozmaitych krajów - w tym i do Gruzji”. Co uruchomiło te działania? Ano, w tym samym czasie p. Condoleezza Rice ogłosiła w Waszyngtonie, że Gruzja i Ukraina na pewno („definitely”) przyłączą się do NATO, a „Membership Action Plan nie jest jedyną drogą do osiągnięcia tego celu”!!! Przypomnijmy, o co chodzi. MAP - to miał być sposób na łagodne i powolne przyłączenie Ukrainy do NATO. Tymczasem Ukraińcy w większości bardziej sympatyzują z Rosją i ze zbombardowaną przez NATO Serbią - niż z Waszyngtonem. Ponadto bardzo wiele rządów państw UE jest bardziej anty-amerykańskich niż anty-rosyjskich i umiejętnie paraliżuje MAP - co nie jest zresztą trudne, gdyż podjęcie przez NATO jakiejkolwiek decyzji wymaga jednomyślności…Tu dygresja. W wyniku d***kratycznej tresury ogromna większość Polaków uważa, ze liberum veto to bardzo złą instytucją. Jednocześnie III RP przystąpiła do NATO, w którym to Pakcie ta „bardzo zła instytucja” jak najbardziej obowiązuje! Podobnie jak we Wspólnocie Europejskiej. Połowa polityków (w tym i ja) uważa, że możność wetowania głupot idących z Brukseli to „źrenica wolności”. Co prawda: III RP na ogół wetuje akurat rozsądne pomysły idące z Brukseli (są i takie!) - ale to inna sprawa… Najwidoczniej Stany Zjednoczone wbrew WE idą na konfrontację z Federacją Rosyjską - i stawiają swoja agenturę w Gruzji i na Ukrainie w stan gotowości. Czy chodzi o rozgrywkę wewnątrz-amerykańską - jak przy napaści Gruzji na Osetię - czy zewnętrzną? Kto wie? JKM

Platforma budowy biurokracji Prawo budowlane należy w Polsce do najbardziej skomplikowanych. Budowa domu, czy nawet remont letniej daczy to uzbieranie pokaźnej ilości dokumentów, a i tak to co możemy wybudować na naszej ziemi bądź, jak wyremontować naszą własność zależy tylko i wyłącznie od decyzji urzędników. Bez nich nie możemy sobie nawet płotu postawić. Swej władzy urzędnicy pilnują dość skutecznie. Opanowali nawet do perfekcji pozorowanie uproszczeń w prawie. Tak właśnie stało się z projektem nowelizacji prawa budowlanego. Likwidację pozwoleń na budowę i uproszczenie procedur budowlanych zapowiadał jeszcze rząd Prawa i Sprawiedliwości. Odpowiednie przepisy umieszczono w słynnym „pakiecie Kluski”. W kampanii wyborczej sprzed roku nie było już partii, która by nie mówiła o przeroście regulacji i zbędnych przepisów. Platforma Obywatelska obiecywała szybkie uporanie się z niepotrzebnymi uregulowaniami. Minął już ponad rok od wyborów i powstania rządu koalicji PO-PSL, a uproszczeń przepisów i procedur nie ma. Szczególnie w tak skomplikowanym prawie budowlanym oraz ustawie o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Ministerstwo Infrastruktury opracowało w końcu projekt zmian w prawie budowlanym i innych ustawach mających z nim związek.

Komplikowanie przez ułatwianie Według urzędników i oficjalnego uzasadnienia projektu ma on na celu uproszczenie procedur, zmniejszenie biurokracji, bardziej jasne i przejrzyste przepisy dla obywateli, zmniejszenie uznaniowości urzędniczej oraz doprecyzowanie szczegółowych procedur. Likwiduje się więc osławione już pozwolenia na budowę, czy warunki zabudowy i zagospodarowania terenu. Zamiast prosić urzędnika gminy o pozwolenie na postawienie domu ma wystarczyć zgłoszenie do urzędu chęci budowy danego obiektu, czyli rejestracja budowy. Ułatwienia mają dotyczyć także remontów. Dziś nawet pomalowanie domu, garażu, stodoły, nie mówiąc o załataniu przeciekającego dachu wymaga odpowiednich zgód urzędników gminnych popartych dostarczonymi wcześniej dokumentami, w tym projektem zmian i zakresem robót. Według projektu nowych przepisów prac remontowych nie trzeba będzie już zgłaszać urzędnikom. Wydawać by się mogło, że wreszcie nastąpi ulga. Tym bardziej, iż według jednego z raportów nadmierna biurokracja w prawie budowlanym, skomplikowane procedury, władza urzędników przejawiające się arbitralnością decyzji, a co za tym idzie korupcja znacznie podraża koszt budowy inwestycji. - Czytałem opracowanie, w którym wyliczono, iż 30 % ceny jednego metra kwadratowego mieszkania, domu, czy lokalu usługowego to koszty związane z biurokratycznym przygotowaniem inwestycji - podkreśla Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. Eksperci tej fundacji postanowili więc szczegółowo wczytać się w przepisy nowelizacji przygotowane przez Ministerstwo Infrastruktury, by stwierdzić, jak bardzo ułatwi ona powstawanie nowych inwestycji budowlanych i obniży koszty budowy domów i mieszkań. Doszli do przerażającego wniosku - to zwiększenie biurokracji i władzy urzędników. Zmienia się nazwy starych procedur przy jednoczesnym zwiększaniu uznaniowości decyzji i osłabieniu praw petenta. Do tego jeszcze bardziej komplikuje się przepisy, które już teraz są nie zrozumiałe dla zwykłego człowieka. Ilość dokumentów potrzebnych do rozpoczęcia budowy nadal się nie zmienia, a w niektórych przypadkach nawet się zwiększa. Dwukrotnie zwiększa się ilość definicji, powstają nowe byty prawne jak: „obszar kontynuacji zabudowy”, czy „zgoda urbanistyczna”. Nadto eksperci Centrum im. Adama Smitha nie wyczytali w projektowanych przepisach jasnego celu powołania do życia nowych dokumentów urzędowych. Jeśli nowelizacja wejdzie w życie to nowa rejestracja budowy będzie potrzebowała 8 różnych dokumentów, wydawanych na podstawie 5 różnych ustaw. - Jeśli projekt zmian wejdzie w życie to koszty budowy jeszcze się zwiększą - ostrzegają eksperci CAS.

100 stron Prawo budowlane z 1974 roku, a więc okresu „sukcesów” tow. Gierka liczyło dokładnie 5 stron. Obecny projekt nowelizacji przepisów uchwalonych w 1994 roku liczy ponad 100 stron bez uzasadnienia. Już to pokazuje jaki jest stopień „usprawnień”. Owe 100 stron nowelizacji to w większości przepisy, które miały zlikwidować pozwolenia na budowę. Według projektu ma je zastąpić rejestracja budowy w urzędzie gminy. Problem tylko w tym, by zarejestrować budowę trzeba by było urzędnikom przedstawić dokładnie te same dokumenty, które i teraz się przekazuje by uzyskać pozwolenie. Mało tego. Obecnie jeśli urząd w ciągu 30 dni od złożenia kompletu dokumentów nie odmówi wydania pozwolenia na budowę to uznaje się, iż decyzja jest pozytywna i można rozpoczynać prace. Według nowelizacji urząd nie ma określonego terminu na zarejestrowanie budowy, a tylko po dokonaniu tej czynności przez urzędników można będzie przystąpić do robót. Obecne pozwolenie na budowę ma charakter decyzji administracyjnej i można ją zaskarżyć do sądu. Projektowana rejestracja budowy już nie ma charakteru decyzji administracyjnej i nie przysługuje od niej żadne odwołanie. Jeśli więc inwestor nie otrzyma z urzędu gminy dokumentu potwierdzającego zarejestrowanie budowy nie może nic z tym zrobić. Może się co prawda poskarżyć sądowi administracyjnemu na bezczynność urzędu, ale z obecnej praktyki wynika, iż nie przyśpiesza to załatwienia spraw. Pozostanie tylko przekazanie wraz z dokumentacją łapówki, by urzędnik szybko i bez problemów „zarejestrował” budowę. Na dodatek nowelizacja pozostawia niejasny podział na:

● roboty nie wchodzące w skład planowanej inwestycji - które nie potrzebują żadnych projektów i rejestracji urzędniczej,
● roboty niewymagające sporządzenia projektu budowlanego, ale wchodzące w skład inwestycji podlegającej rejestracji.
● roboty podlegające sporządzeniu projektu budowlanego, bo wchodzą w skład inwestycji podlegającej rejestracji. Projekt zmian nie doprecyzowuje na jakie roboty inwestor powinien mieć projekty, a na jakie już nie. Podstawą zarejestrowania budowy ma być według nowelizacji, nowy dokument - zgoda urbanistyczna. Zastępować będzie obecne warunki zabudowy i zagospodarowania terenu, jednak przepisy ustanawiające ową „zgodę” są tak nieprecyzyjne, iż nie wiadomo czego ona ma dokładnie dotyczyć i jaki będzie tryb jej uzyskiwania.

Remont kontrolowany Nie lepiej jest z remontami budynków, czy domów. Obecne przepisy w tym zakresie są tak nie precyzyjne, iż de facto każde prace, nawet naprawę schodka, czy wymianę drzwi, nie wspominając o malowaniu elewacji urząd uznaje za prace remontowe, na które potrzebna jest zgoda urzędu. Trzeba więc zgłosić do odpowiedniego wydziału plan robót (tu także dokładnie nie wiadomo na jakie prace wymagany jest projekt, a na jakie nie). Po czym trzeba czekać na zgodę urzędu. Jeśli nie otrzymamy jej w ciągu 30 dni możemy przystępować do robót, bowiem prawo uznaje, iż zgoda jest wydana. Taka procedura znacząco podnosi koszty remontów szczególnie spółdzielniom mieszkaniowym, czy wspólnotom, co oczywiście odbija się na wysokości zaliczek na fundusz remonty. Podraża to także koszty zarządzania nieruchomością, bo więcej pracy papierkowej ma zarządca. Z kolei zwykły donos do nadzoru budowlanego powoduje szczegółową inspekcję prac i kary za najdrobniejsze uchybienia. Nowelizacja przepisów niczego nie poprawia, a nawet komplikuje. Nadal nie wiadomo dokładnie jakie prace wchodzą w skład remontów, a jakie są tradycyjnymi pracami naprawczymi. Czy „załatanie” cieknącego dachu to zwykła naprawa, czy już remont, wymagający zgłoszenia do urzędu? Co z malowaniem? A nowy komin to naprawa? Projekt pozostawia w tym względzie uznaniowość urzędnikom. Nadal jednak nie będziemy potrzebowali szczegółowego projektu remontu. No chyba, że będziemy potrzebowali takiego projektu bo… urzędnik tak uzna. Projektowane przepisy mają bowiem wyjątki od reguły braku projektu i to tak ogólnikowo określone, że każdy remont można pod nie podciągnąć i wymagać projektu. Następnie musimy ów remont zgłosić do rejestracji w urzędzie gminy, tak jakbyśmy zgłaszali nową budowę. I czekamy. Czekamy na zaświadczenie o zarejestrowaniu naszego remontu. Bez tego zaświadczenia nie możemy ruszyć z pracami. Nie ma jednak określonego terminu na wydanie zaświadczenia, nie mówiąc o zarejestrowaniu przez urzędników naszego remontu. Tak wyglądają ułatwieni według PO.

Komuno wróć! Jeszcze więcej różnego rodzaju „ułatwień” komplikujących powstawanie nowych inwestycji przewiduje nowelizacja ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Wprowadza nowe procedury, nakazuje różnym urzędom dublowanie czynności. To co wykonał urzędnik w gminie musi powtórzyć jego kolega z powiatu, by przyjaciółka z województwa musiała wszystko zaczynać od początku. Coraz to nowe instytucje włącza się w proces planowania i opiniowania najróżniejszych dokumentów potrzebnych, by powstał jeszcze jeden, nowy dokument. Zmiany najbardziej dotkną inwestycje samorządowe i państwowe, takie, jak budowa kolei, dróg i innej infrastruktury, powodując wydłużenie procesu ich planowania i znacząco podnosząc koszty ich powstania. Ministerstwo Infrastruktury, jeszcze kilka tygodni temu informowało, iż projekt nowelizacji prawa budowlanego nie jest jeszcze dokumentem oficjalnym i nie wiadomo co kierownictwo resortu z nim zrobi. Jednak właśnie poinformowało, że trafił on do uzgodnień międzyresortowych, co oznacza, że zapadła decyzja o kontynuowaniu nad nim prac w celu jego uchwalenia. Jeśli tak ma wyglądać odbiurokratyzowanie gospodarki według PO, to już lepiej niech wraca „gierkowska” komuna z jej 5-stronicowym prawem budowlanym. Dariusz Kos

Sprywatyzować armię!! Co jakiś czas docierają do nas informacje o kolejnych podejrzeniach o przekręty w wojsku. Dwa lata temu na jednej wojskowej imprezie wziął mnie na bok pewien generał i powiedział: „Co Pan tu wypisujesz o tych aferach w gospodarce? Tu, w wojsku - to się dopiero kradnie pieniądze!” Powstaje pytanie: czy można temu zaradzić? Odpowiedź brzmi: w obecnym systemie: NIE! Nie można - gdyż przy dostawach sprzętu, który dziś jest bardzo drogi, wchodzą w grę ogromne łapówki. A wiadomo: nie ma takiej bramy, przez którą nie przeszedłby osioł obładowany złotem. Ja wiem, jak można radykalnie zmniejszyć przekręty we wojsku - ale też wiem, że byłoby to zmniejszeniem skali problemu, a nie jego usunięciem. Powtarzam: problem jest nieusuwalny. Nawet w purytańskiej Ameryce XIX wieku na dostawach do armii nieuczciwi liweranci robili kokosy. Jeśli wtedy nie udało się tego zjawiska zwalczyć - to i dziś się nie uda. Teraz powiedzmy parę słów o stanie naszego wojska. Składa się ono z floty, która służy głównie do tego, by III RP miała kontr- vice- i „prawdziwych” admirałów; z lotnictwa, w którym stawia się pod sąd ludzi za to, że... pozwolili samolotowi latać we mgle (!); oraz z armii, z której tylko część w Iraku lub Afganistanie otarła się o proch. Nie wiadomo do dziś, kto dowodzi polskim wojskiem na wypadek wojny - ale w czasie pokoju na czele stoi Minister Obrony Narodowej, którym jest... pacyfista, JE Bogdan Klich. Szczytowym osiągnięciem armii pod Jego zwierzchnictwem jest słynne oświadczenie, że polscy żołnierze nie pojada do Sudanu, bo... tam jest niebezpiecznie!!! Wojsko ma zostać sprofesjonalizowane - wszelako zapewne na tej samej zasadzie, co dawniej. Czyli: wojskowemu płaci się niski żołd - a za to obiecuje wczesną i względnie wysoką emeryturę. Jest to bardzo wygodne: aktualny „Rząd” ma tanie mięso armatnie - a płacić będzie któryś-tam z kolei „Rząd”. Obecnie płacimy za PRL - co budzi (niesłuszne) opory tzw. obywateli. Skutek tego jest jednak taki, że do wojska nie idą zabijacy i zawadiacy, którym nawet nie jest w głowie myśl o emeryturze - tylko marzą, by pojechać do np. Sudanu i tam sobie wreszcie postrzelać; w Polsce do wojska idą kunktatorzy. Sztab generalny obsadzony przez oficerów kalkulatorów jest całkiem niezły - natomiast żołnierzami, z dowódcami na czele, muszą być ludzie przebojowi, lubiący ryzyko, a nie bezpieczeństwo!! Tak, niestety, nie jest - a winna jest właśnie niewłaściwa selekcja przy naborze. Jak pisał śp.Cyryl N.Parkinson: Jeśli zachęcamy młodych ludzi do wstąpienia do Królewskiej Marynarki ogłoszeniami o miękkich materacach w kojach, to należy się zastanowić, czy marynarz znęcony perspektywą wygodnego łóżka jest tym, kogo byśmy chcieli widzieć w Marynarce? Co należy uczynić?

Przypomnijmy sobie śp.Henryka Sienkiewicza „Ogniem i Mieczem”: kto najdzielniej bronił się przed ukraińska hołotą? Pułk Flika i Wernera. Zaciężni. Pułki - a może i całe dywizje - powinny składać się z najemników. Najchętniej, oczywiście, Polaków - ale czemu nie Azerów, Bułgarów, Czeczenów, Dajaków, Filipińczyków, Gurkhów, Hmongów, Irakijczyków, Kurdów... ...Wietnamczyków; a może i Zulusów? Podejrzewam, że byłyby to odziały znacznie bardziej bitne - i znacznie tańsze. Jeszcze na początku XIX wieku tak działała większość floty brytyjskiej: statki były prywatne, a Korona za ochronę prawną i koordynację działań brała część łupu - oraz płaciła za zatopione okręty przeciwnika. Kaperstwo, w gruncie rzeczy. I teraz rzecz najważniejsza: „właściciel” - czyli dowódca każdego pułku lub dywizji - sam kupowałby sobie broń! To skłaniałoby dowódców-właścicieli tych oddziałów do pewnej - nie przesadnej - oszczędności. Nie przesadnej - gdyż w końcu od jakości uzbrojenia zależałoby ich życie. I cena najmu: pułk słabiej uzbrojony byłby tańszy; pułku jeszcze słabiej uzbrojonego pewno w ogóle byśmy nie wynajęli... W każdym razie: właściciela przekupić niesposób. Można mu jedynie zaoferować obniżkę ceny... Co radykalnie ukróciłoby korupcję. Świat dowiedziałby się przy okazji, ile naprawdę wynosi cena sprzętu wojskowego - bo, podejrzewam, jest ona mocno zawyżana. Co rok-dwa organizowane byłyby gry wojenne - w wyniku których z najgorszymi pułkami rozwiązywano by umowy, a najmowano nowe. Wolna konkurencja... I wtedy - po jakimś czasie - okazałoby się, ile naprawdę trzeba wydać na obronę narodową. JKM

Test na niezawisłość Przed kilkoma dniami zmarła w Anglii Helena Wolińska, a tak naprawdę - Fajga Mindla Danielak. Jako prokurator wojskowy wydała nakaz aresztowania generała Emila Fieldorfa pseudonim „Nil”, bohatera Armii Krajowej. Generał Fieldorf został skazany na karę śmierci na skutek zbrodni sądowej, której sprawczynią była między innymi sędzia Maria Gurowska, która tak naprawdę nazywała się Sand, jako córka Moryca i Frajdy z domu Einsenman. Polska występowała do władz brytyjskich o wydanie Heleny Wolińskiej vel Fajgi Mindli Danielak, ale bezskutecznie. Helena Wolińska twierdziła bowiem, że nie może liczyć w Polsce na uczciwy proces, ponieważ szaleje tu antysemityzm. To bardzo ciekawy zarzut i warto przyjrzeć mu się trochę bliżej, a przy okazji - przyjrzeć się trochę bliżej polskiemu wymiarowi sprawiedliwości, a zwłaszcza - niezawisłym sądom. Jeśli by potraktować zarzuty Heleny Wolińskiej poważnie, to można by pomyśleć, że uczciwe procesy miały w Polsce miejsce przede wszystkim w okresie stalinowskim. W każdym razie w wymiarze sprawiedliwości nie było wtedy nawet śladu antysemityzmu. Nie tylko dlatego, że stanowisko prokuratorskie zajmowała Fajga Mindla Danielak jako Helena Wolińska, ale również dlatego, że w wymiarze sprawiedliwości nie była osamotniona. Prokuratorami wojskowymi byli również inni, na przykład Hersz Fink, Maksymilian Lityński, Marian Frenkiel, Feliks Aspis, Jerzy Modlinger, Mojżesz Pomorski, Rubin Szweig i Kazimierz Graff. Ale nie tylko prokuratorami, bo i wśród sędziów można było zauważyć Emila Merza, Gustawa Auscalera, czy choćby Stefana Michnika, który nawet osobiście uczestniczył w niektórych egzekucjach, jak na przykład w egzekucji „cichociemnego” rotmistrza Czaykowskiego pseudonim „Garda”. Ponieważ skądinąd wiemy, że w okresie stalinowskim wymiar sprawiedliwości był terenem masowych mordów sądowych na polskich patriotach, więc zarzuty Heleny Wolińskiej vel Fajgi Mindli Danielak pod adresem współczesnego polskiego wymiaru sprawiedliwości musimy potraktować jako element akcji „upokarzania Polski na arenie międzynarodowej”, zapowiedzianej w kwietniu 1996 roku przez ówczesnego sekretarza Światowego Kongresu Żydów Izraela Singera i odtąd konsekwentnie realizowanej. No dobrze, ale jaki właściwie jest dzisiejszy polski wymiar sprawiedliwości? Że nie jest antysemicki, to wiemy choćby na podstawie procesów, jakie swoim przeciwnikom skutecznie wytacza redaktor Adam Michnik. Dlatego też z wielkim zainteresowaniem przyjąłem wiadomość, że Jan Kobylański złożył w warszawskim Sądzie Okręgowym prywatny akt oskarżenia przeciwko dziewiętnastu osobom, między innymi - redaktorowi Adamowi Michnikowi, naczelnemu redaktorowi tygodnika „Polityka” Jerzemu Baczyńskiemu, który kiedyś nosił nazwisko Sroka, Ryszardowi Schnepfowi, wiceministrowi spraw zagranicznych przy ministrze Sikorskim i Jarosławowi Gugale - byłemu ambasadorowi. Rozprawa ma się rozpocząć 30 stycznia przyszłego roku i sądzę, że może okazać się testem polskiego wymiaru sprawiedliwości, a zwłaszcza - niezawisłego sądownictwa. Bo chociaż wiemy doskonale, że polskie sądownictwo jest całkowicie wolne od antysemityzmu, to nie znaczy jeszcze, by było wolne od innych podejrzeń. Świadczy o tym wiele zdumiewających wyroków i to nie tylko w sprawach lustracyjnych, ale również - w tak zwanych pyskówkach, ot - choćby w pyskówce z udziałem posła Janusza Palikota. Jak wiemy, niezawisły sąd uznał, że publiczne nazwanie prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej „chamem” nie stanowi zniewagi. Z jednej strony można by powiedzieć, że niezawisłe sądy nieubłaganie strzegą wolności słowa, chociaż oczywiście powiedzieć tego nie można, bo na przykład profesor Andrzej Zybertowicz za wygłoszenie opinii charakteryzującej sposób argumentacji redaktora Adama Michnika, został jednak skazany. Wygląda na to, że niezawisłe sądy mogą chronić wolność słowa selektywnie, w zależności od tego, kto i przeciwko komu się wypowiada. Jeśli, dajmy na to, poseł Palikot wypowiada się przeciwko prezydentowi Kaczyńskiemu, to wolno mu znacznie więcej, niż profesorowi Zybertowiczowi, kiedy wypowiada się przeciwko Adamowi Michnikowi. Ciekawe, co by zrobił niezawisły sąd, gdyby tak poseł Palikot zelżył, dajmy na to, redaktora Michnika? Oczywiście jest to możliwość czysto teoretyczna, bo poseł Palikot nigdy nie odważyłby się na takie świętokradztwo, ale pytanie jest ciekawe. Naprowadza nas ono bowiem na myśl, że niezawisłość pozwala sądom na bardzo dużą elastyczność. To naturalnie nie jest nic złego, ale skłania do przyjrzenia się samej niezawisłości. Na przykład, jeden z sędziów Sądu Apelacyjnego w Białymstoku, któremu zarzucano, że w czasach PRL był, jak to się mówiło, „dyspozycyjny” i w ten sposób sprzeniewierzał się niezawisłości sędziowskiej odpowiadał, że jeśli był dyspozycyjny, to dlatego, że „znajdował się w określonym świecie prawa”, zatem niczemu się nie sprzeniewierzał. No dobrze, ale przecież i dzisiaj żyjemy „w określonym świecie prawa”, a zatem - jak naprawdę jest z tą niezawisłością? Jak wiemy, w czasie okupacji niemieckiej pewna liczba obywateli polskich podpisała tak zwaną volkslistę. Ci ludzie, jako folksdojcze, byli później karani za „odstępstwo od narodowości polskiej”. Ale sowieckim odpowiednikiem hitlerowskiej volkslisty była przynależność do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, do której w szczytowym momencie jej rozwoju należało około 3 milionów polskich obywateli. Stopień tak zwanego „upartyjnienia” wśród sędziów był stosunkowo wysoki, bo w 1984 roku do PZPR należało 54 procent sędziów. Prawie wszyscy przeszli bez żadnych przeszkód do pracy w sądownictwie III Rzeczypospolitej, które uważane już jest za „niezawisłe”. Ale przecież i dzisiaj żyjemy „w określonym świecie prawa”, a poza tym - i przede wszystkim - w świecie przez prawo regulowanym niezbyt jasno. Mam na myśli pytanie, jaka część czynnych dzisiaj sędziów jest tajnymi współpracownikami i to nie dawnych służb komunistycznych, tylko którejś z siedmiu tajnych służb działających obecnie, nie mówiąc już o - jak to się określa - „rozwiązanych” Wojskowych Służb Informacyjnych? Że w czasach PRL niektórzy sędziowie byli konfidentami, to wiemy m.in. z dokumentacji sędziego Bogusława Nizieńskiego, do której trafiło nawet 4 sędziów Naczelnego Sądu Administracyjnego, dwóch - Trybunału Konstytucyjnego, po jednym - z Sądu Najwyższego i Trybunału Stanu. Oczywiście sędzia Nizieński nie zajmował się konfidentami służb aktualnie działających - a wśród nich - również uplasowanymi ewentualnie w sądownictwie konfidentami Wojskowych Służb Informacyjnych. Jest to istotne o tyle, że wyraźny zakaz werbowania między innymi sędziów został zawarty w ustawie o rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych z czerwca 2006 roku, a więc uchwalonej całkiem niedawno. Jak było przedtem - statystyki milczą. Ale kiedy o tym sobie pomyślimy, lepiej możemy zrozumieć zagadkowe przyczyny różnych zaskakujących wyroków, no i elastyczność niezawisłych sadów, sprawiającą, że np. posłowi Palikotowi wolno więcej, niż innym. Dlatego też uważam, że proces, który z prywatnego oskarżenia Jana Kobylańskiego rozpocznie się 30 stycznia przyszłego roku, może okazać się dla polskiego sądownictwa znakomitym testem. SM

05 grudnia 2008 Minusy dodatnie i plusy ujemne... Wprowadzenie niedawno w Kalifornii pod rządami Conana Barbarzyńcy nowych przepisów wymazujących z języka prawnego określenia małżeństwa jako „ związku pomiędzy mężczyzną a kobietą”, ośmieliło u Nowej Lewicy nowe pragnienia. Wymazano również pod rządami Conana Niszczyciela słowa” mąż” i „  żona”, co miało przyczynić się do ustawowego równouprawnienia płci. W szkole podstawowej Faith Ringgold Elementary School w Hayward , nauczycielka klasy przygotowawczej zażądała od przedszkolaków podpisania przysięgi zobowiązującej do „ nie używania anty- bejowskich obelg”. Słowa przysięgi dla dzieci zostały opracowane przez aktywistów gejowskich  z organizacji Gay, Lesbian and Straight Education Network i rozprowadzone w ramach obchodzonego tygodnia bejowskiego, mającego na celu- uwaga!- „ zniechęcenie do prześladowania bejowskich nastolatków”(???). Sponsorami aktywistów bejowskiej organizacji były między innymi: IBM, CITIBANK i GOLDMAN SACHS…. Rzecznik Ruchu walczącego o normalność powiedział:” Od czasu gdy słowa” pomiędzy mężczyzną i kobietą” zostały usunięte z prawodawstwa stanu Kalifornia otworzona została, dla różnego rodzaju aktywistów bejowskich puszka Pandory, którzy wprowadzają tego rodzaju programy do naszych szkół podstawowych- ale nawet nie dla 9-klasistów, czy 12-klasistów, lecz dla przedszkolaków”. Postęp w postępowej Kalifornii postępuje, choć rządzi tam „ prawicowy”  „Gliniarz z przedszkola”. Tera ma być obecny na zjeździe ekologicznych czarownic z całego świata- w Poznaniu. Będzie walczył z globalnym ociepleniem., zmianami klimatu, za dużą ilością dwutlenku węgla i takimi tam- wymyślonymi przez lewicę ekologiczną - normalnymi zjawiskami. Ten model” prawicowości” tak ma.. W odpowiedzi dystrykt szkolny używając pokrętnych słów poparł inicjatywę nauczycielki, a przedstawiciel stanowego wydziału edukacji, choć przeprosił za incydent, to jednak zaznaczył, że:” karty te miały być rozprowadzone wśród uczniów szkół  średnich”. Lewica ekologiczna prowadzi konsekwentnie politykę faktów dokonanych, realizując konsekwentnie swoje cele…. A celem jest zniszczenie wielowiekowej tradycji! A na starym kontynencie, konkretnie w Wielkiej Brytanii, już rząd pilotażowo wprowadził do nauczania bejowskie bajki. Wkrótce takie opowiadania trafią też do polskich księgarń ku uciesze  zamazywania różnorodności płci i równouprawnienia. Bajka „And Tango Makes Three” - to bajka o dwóch homoseksualnych pingwinach, które przez sześć lat tworzyły parę i wspólnie wychowywały potomka. Teraz czas na polskie dzieci, które maja poznać tę niecodzienną historię dwóch zakochanych pingwinów o właściwej orientacji., ku poprawiono- politycznej orientacji dzieci. Tę ciekawą bajkę chce wydać Kampania Przeciw Homofobii, której szefuje zawodowy homoseksualista, pan Robert BIedroń. I wiecie państwo co powiedział dziennikarzowi dziennika „Polska”? Że dzieci są w najlepszym wieku do nauki tolerancji wobec mniejszości(???). Bo dorosłych ludzi nie da się  w tej materii urobić, natomiast dzieci… Jest to możliwe! Jak tak dalej pójdzie krzewicielom „ tolerancji”, to zbudują nowego człowieka, który będzie miał wszelkie cechy człowieka zaprojektowanego od góry przez innego człowieka… Będzie to oczywiście człowiek lepszy, bardziej tolerancyjny, otwarty na wszystko , no i szanujący mniejszości… Będzie można odgrzebać stary dowcip krążący podczas niemieckiej okupacji w Polsce, który mniej więcej brzmi następująco: Jak powinien wyglądać prawdziwy Niemiec? Powinien być blondyn jak Hitler, zbudowany jak Goebbels, smukły jak Goering i prawdziwie męski jak Rohm… Powoli zaczyna funkcjonować męskość jako homoseksualizm… Profesor Aleksander Nalaskowski, pedagog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, jest oburzony:” To przypomina zepsucie z czasów starożytnego Rzymu”(!!!). Zdaniem prof. Zbigniewa Nęckiego z Uniwersytetu Jagiellońskiego , gejowska bajka może silnie oddziaływać na wyobraźnię maluchów i na pewno wpłynie na ich poglądy. NO właśnie o to chodzi , panie profesorze? Pan Robert Biedroń szacuje, że w Polsce mieszka już 50 000 gejów i lesbijek, którzy żyjąc w parach, wspólnie wychowują dzieci(???). Skąd pan , zawodowy rewolucjonista seksualny, Robert Biedroń - wziął te liczby? Jak zwykle z sufitu, żeby bardziej przemówić do wyobraźni, żeby bardziej przekonać, żeby tolerancja postępowała szybciej, żeby nareszcie osiągnąć zamierzony cel… Zdeprawować! „Prawda, że się wywodzim wszyscy od Adama Alem słyszał, że chłopi pochodzą od Chama Żydowie od Jafeta, my szlachta od Sema A więc panujem jako starsi nad obiema”- tak pisał trafnie poeta Mickiewicz. Czy instrument niestrojny? Czy muzyk się myli? I instrument strojny i muzyk się nie myli… To wszystko jest zaplanowane, przygotowane, i realizowane z lisia przebiegłością..”.. „ I żaden go nie splamił zbójecki uczynek Tylko otwarta wojna albo pojedynek…” „Polska pod względem kulturowym nie jest jeszcze gotowa na przełknięcie takich inicjatyw beż żadnego sprzeciwu. Zainteresować czytelników taka tematyką będzie bardzo trudno”- twierdzi profesor  Janusz Czapiński, dyżurny psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego. Panu profesorowi chodzi o to, że trzeba na razie przygotować społeczeństwo, bo nie jest jeszcze wystarczająco przygotowane, i wcale mu nie chodzi, żeby tych pomysłów z piekła rodem nie wprowadzać… Wprowadzać, jak najbardziej, ale jeszcze nie teraz, trochę później…  a bajki dla maluchów wydawać, nich się uczą od małego tolerancji i innego spojrzenia na świat.. Ile jeszcze  w nim jest tajemnic? „Zrazu z uśmiechem głupim jak na pożar dziecko Patrzyłem, potem radość uczułem zbójecką”.. Pana profesora zapamiętałem głównie jako człowieka pomagającemu powodzianom swojego czasu… Zarzucił po zawadiacku swoją torbę na ramię, wygłosił przygotowaną wcześniej mowę i ruszył, niczym globtroter na pomoc powodzianom  jako psycholog społeczny.. W tej funkcji się sprawdza, tu robi za autorytet, wiecznie na wizji.. „ I klucznik był podobny rysiowi rannemu który z drzewa ma skoczyć w oczy myśliwemu”.. I czy nasze życie coraz bardziej nie przypomina jaskini, w której wrzeszczą jaskiniowcy..? Nadchodzi „ czas wrzeszczących aktywistów homoseksualnych”. Każdy może sobie powrzeszczeć, ale nie każdemu pozwolą przed milionową widownią.. WJR

Cuda w służbie bezpieczeństwa „Bo nie jest światło, by pod korcem stało, ani sól ziemi do przypraw kuchennych” - przestrzegał poeta i słusznie, bo oliwa sprawiedliwa zawsze na wierzch wypływa, zwłaszcza gdy ręka rękę myje, a noga nogę wspiera. Zjednoczona Europa jeszcze nie wie, kogo ma w swojej „radzie mędrców”, ale jak się dowie, to wszystkim mądralom opadnie kopara. Różne rzeczy już się tu wyprawiały, ale tego jeszcze nie było, no chyba, żeby w Średniowieczu, kiedy to nawet w Polsce św. Stanisław wskrzesił Piotrawina, a w Europie była to rzecz zwyczajna, chociaż - powiedzmy sobie szczerze - niezbyt częsta. Co innego w Ugandzie, gdzie działa ks. Jan Bashobora, któremu podobno udało się wskrzesić aż „kilkaset osób”. Z takich osób można by już zgromadzić elektorat wystarczający do wygrania wyborów samorządowych w jakiejś niewielkiej miejscowości, ale nie o to, ma się rozumieć, chodzi. Chodzi o to, że o ile wskrzeszenia budziły i budzą nadal zrozumiałe zainteresowanie; w przypadku Łazarza nawet sceptyczni Żydzi się „dziwowali” - o tyle jakoś nikomu nie przyszło do głowy, by dociekliwie wypytać wskrzeszonych o ich przeżycia w zaświatach, no i oczywiście o chociaż pobieżny ich opis, żeby utrwalić to dla potomności, którą w ten sposób można by skutecznie pedagogizować. Na szczęście jest szansa, by nie tylko nadrobić te wiekowe zaniedbania, ale dodatkowo ubogacić je o elementy współczesne. Tak się bowiem szczęśliwie złożyło, że autorzy książki o powiązaniach Lecha Wałęsy z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa, doktorzy Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk uznali, że Edward Graczyk, oficer SB z Olsztyna, który po tzw. „wydarzeniach grudniowych” w Gdańsku i Gdyni miał zwerbować Lecha Wałęsę jako tajnego współpracownika, już nie żyje i nawet o tym napisali na 692. Tymczasem okazało się, że kapitan Edward Graczyk nie tylko żyje, ale wprost nie może się doczekać, by dać świadectwo „całej prawdzie”, bo na tym wstępnym etapie ogranicza się do ostrożnych informacji, iż Lech Wałęsa nie został zarejestrowany, zaś informacje, jakich dostarczał, „nikomu nie zaszkodziły”. No, to jest oczywiste - gdzieżby tam informacje, które tajni współpracownicy dostarczali swoim oficerom prowadzącym mogły komukolwiek zaszkodzić! Nie mogły, to jasne, a jeśli już - to mogły tylko pomóc, na przykład w ekspresowym przedostaniu się na tamten świat, który - jak nas o tym wszyscy zapewniają - jest zdecydowanie lepszy od tego świata. Tym bardziej można żałować, że nikt jakoś nie zadbał, by pozbierać relacje od wskrzeszonych, ale może zrobi to wreszcie ks. Jan Bashobora, dysponujący jak dotąd najbogatszym materiałem porównawczym. Wracając tedy do kapitana Edwarda Graczyka, to trudno dziwić się jego powściągliwości w ujawnieniu „całej prawdy”. Czyż można wymagać, by osoba świeżo wskrzeszona, już na pierwszy rzut oka, bez uprzedniego skonsultowania się z przełożonymi i złożenia im szczegółowych raportów o aktualnej sytuacji i perspektywach pracy operacyjnej w zaświatach, orientowała się, jakiego rodzaju prawda jest na aktualnym etapie rozwoju dziejowego najbardziej przydatna, a przez to prawdziwa? Jeśli nawet taki tęgi „Filozof” jak Ekscelencja, który sytuację polityczną i wynikające z niej propagandowe uwarunkowania monitoruje przecież na bieżąco, jako że nigdy nie umarł nawet śmiercią cywilną - więc jeśli nawet i on odkłada ujawnienie „całej prawdy” na bliżej nieokreśloną przyszłość, tzn. do czasu, kiedy się wyjaśni, czy w archiwach nie zawieruszyły się aby jakieś dodatkowe „świstki”, to cóż tu wymagać od skromnego kapitana SB, dopiero co wskrzeszonego? Najgorsze są nieproszone rady, ale jeśli ktoś zapytałby mnie o opinię, to też radziłbym poczekać z ujawnianiem „całej prawdy” do czasu, aż jakaś communis opinio doctorum zatwierdzi najbardziej pożądaną z punktu widzenia potrzeb mądrości etapu jej wersję. Oczywiście nie muszę przypominać, by była ona zgodna z obowiązującą bezterminowo instrukcją na wypadek dekonspiracji, bo jak dotąd wszyscy zarejestrowani „bez swojej wiedzy i zgody” ściśle się jej trzymają, przyznając się jedynie do zarzutów nieodpartych, a i to stopniowo. Więc najpierw zaprzeczają wszystkiemu, potem przyznają, że może coś tam i palili, ale jeśli nawet - to się nie zaciągali, a jeśli ewentualnie któryś może tam kiedyś się i zaciągnął, to na pewno nikomu to nie zaszkodziło, a jeśli by nawet - co graniczy z niepodobieństwem - komuś nawet i zaszkodziło, to po co rozdrapywać stare rany? Dopiero w tych warunkach można liczyć na bezkompromisowe umiłowanie prawdy, której słynący dawniej z zakłamania ubowniczkowie, będą z całym poświęceniem dawać świadectwo przed niezawisłymi sądami. Mogliśmy przekonać się o tym choćby podczas procesu lustracyjnego pani prof. Zyty Gilowskiej, kiedy to zeznający tam ubecy dawali świadectwo przywiązania do prawdy w stopniu heroicznym, niczym pierwsi chrześcijanie. Nietrudno się domyślić, że takie błogosławione rezultaty w postaci masowych nawróceń, musiała przynieść akcja nakłaniania ubeków do „pokuty”, o której JE abp Józef Życiński wspominał przy okazji potępienia „prowokatorów”, którzy ujawnili zapiski z domu schadzek przy ulicy Józefitów w Krakowie. Wprawdzie nie wiadomo, czy kapitan Edward Graczyk też został objęty akcją pokuty, bo ani przed wskrzeszeniem, ani po wskrzeszeniu nie mieszkał na terenie Archidiecezji Lubelskiej, ale nie można wykluczyć, że miejsce zamieszkania nie ma tu nic do rzeczy, bo w dzisiejszych czasach środki łączności są znacznie lepsze, niż kiedyś, dzięki czemu pokutę można koordynować na bieżąco we wszystkich garnizonach. A gdyby nawet akcja pokuty formalnie go nie objęła, to przecież przebywając w zaświatach, mógł z zarządzeniem pokutnym zapoznać się na miejscu. Inna rzecz, że jeśli przebywał on w zaświatach, to niezbyt długo, bo jeszcze 28 grudnia 2006 roku Krzysztof Wyszkowski w piśmie procesowym do niezawisłego sądu w Sopocie wnosi o powołanie kapitana Edwarda Graczyka na świadka i ani słowem nie wspomina, że chodzi o wydobycie zeznań zza grobu. W takiej sytuacji mógł jeszcze nie nabrać w pokucie dostatecznej wprawy, więc nic dziwnego, że w sprawie Lecha Wałęsy wypowiada się wprawdzie prawidłowo, ale nader powściągliwie. Jestem pewien, że w miarę upływu czasu, kiedy to pan kapitan Edward Graczyk po spektakularnym wskrzeszeniu będzie coraz bardziej oswajał się z warunkami panującymi aktualnie na tym świecie, nabierał pewności siebie i uświadamiał sobie zarówno powinności pokutnika, jak i dziejowe oraz życiowe konieczności, będziemy poznawali coraz większe i obszerniejsze fragmenty „całej prawdy”, które do tego czasu muszą jeszcze zostać doszlifowane pod kątem zgodności z „legendą”. Ale nie o to przecież chodzi, tylko o to, że w trosce o podtrzymanie owej sławnej legendy Lecha Wałęsy doszło nawet do wskrzeszenia kapitana Edwarda Graczyka, a więc do wydarzenia bądź co bądź cudownego. To może skłonić do opamiętania, a kto wie, czy nawet nie do nawrócenia zlaicyzowaną Europę, która wreszcie doceni, kogo ma w swojej „radzie mędrców”. I pomyśleć, że stało się to za sprawą pomyłki doktorów Cenckiewicza i Gontarczyka. O felix culpa! SM

Oczekując na „godną śmierć” Wiele można zarzucić rządowi premiera Donalda Tuska. Na przykład, że o swoim programie jest informowany przez mocodawców na bieżąco, że firmuje powrót razwiedki na kluczowe pozycje w naszym życiu publicznym i tak dalej i tak dalej - ale nie można zarzucić mu braku logiki w postępowaniu. Jak wiadomo, system ubezpieczeń społecznych, a w szczególności - system emerytalny pęka w szwach. Rząd premiera Tuska podjął więc próbę jednostronnego zredukowania zobowiązań państwa wobec emerytów, bo przecież słodkich pierniczków dla wszystkich wystarczyć nie może, zwłaszcza, że mamy wszechświatowy kryzys finansowy. Na domiar złego, wbrew poprzednim optymistycznym deklaracjom, iż gospodarka nasza oparta jest na fundamentach tak solidnych, że żaden kryzys nam nie straszny - dzisiaj sam pan premier mówi, że kryzys jest głębszy, niż początkowo mu się wydawało. Gospodarka nasza mocno stoi na solidnych fundamentach, to zrozumiałe samo przez się - ale minister Rostowski zapowiada obniżenie prognozy przyszłorocznego wzrostu gospodarczego, a przede wszystkim - podwyżkę akcyzy. No proszę! Gospodarka nasza spoczywa na fundamentach położonych przez samego Leszka Balcerowicza - ale jak przychodzi co do czego, to jednak rząd sięga do recept wypróbowanych jeszcze w carskiej Rosji, gdzie zawsze można było liczyć na wódkę i machorkę, czyli ówczesne towary akcyzowe. Okazuje się, że Balcerowicz - Balcerowiczem ale tak naprawdę, to nic nie zmieniło się od czasów carskich - oczywiście za wyjątkiem benzyny, której wtedy jeszcze nie używano, a która dzisiaj dostarcza głównego strumienia dochodów z podatku akcyzowego. Ale ja przecież nie o podatkach, tylko o logice. Postępowaniu rządu premiera Donalda Tuska braku logiki zarzucić nie można. Jeśli bowiem rząd próbuje jednostronnie zredukować zobowiązania wobec emerytów, jeśli przewiduje przyhamowanie gospodarki, a więc również zmniejszenie dochodów obywateli, a równocześnie planuje uzyskanie dla siebie większych dochodów z akcyzy, to znaczy, że ma nadzieję, iż obywatele będą ofiarnie pić wódkę, palić papierosy i jeździć samochodami. Oczywiście po pijanemu - bo jakże w tej sytuacji inaczej? Nie da się ukryć, że zdrowo to wszystko nie wygląda, więc nic dziwnego, że musiała w końcu pojawić się inicjatywa, z którą wystąpił pobożny poseł Gowin. Chodzi oczywiście o prawo do „godnej śmierci”, które Platforma Obywatelska zamierza nam wszystkim zagwarantować. I słusznie; skoro nie dają nam żyć, to pozostaje już tylko „godna śmierć”. Może nie jest to najlepsza wiadomość, ale braku logiki rządowi premiera Donalda Tuska zarzucić niepodobna. SM

Chłopak do pyskowania Pod datą 20 lutego 1954 roku Leopold Tyrmand notuje w dzienniku m.in. uwagi o Jarosławie Iwaszkiewiczu: „Gwiazda Ruchu Pokoju zawieszona na polskim firmamencie przez Politbiuro. Kisiel i ja mieliśmy uciechy co niemiara, czytając jeden z jego sonetów, o pokoju, rzecz jasna. Bardzo ładne - rzekł Kisiel. - Zobaczysz jak ładnie napisze o wojnie. Kiedy mu każą”. Podczas sejmowej debaty nad wnioskiem o odwołanie marszałka Komorowskiego doszło do wymiany zdań między Jarosławem Kaczyńskim, a człowiekiem o zszarpanych nerwach, Stefanem Niesiołowskim. Stefan Niesiołowski był kiedyś jednym z liderów Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, później - parlamentarzystą Akcji Wyborczej „Solidarność”. Potem próbował uzyskać poparcie PiS w wyborach do Senatu. W tym okresie z pasją krytykował Platformę Obywatelską, jako ugrupowanie „dające popisy hipokryzji i cynizmu” oraz „żerujące na znanych fobiach” (lipiec 2001 r.). Charakteryzował też PO jako „wielką mistyfikację” oraz „elegancko opakowaną recydywę tymińszczyzny” (1 sierpnia 2001). Kiedy jednak PiS odmówił mu swego poparcia, natomiast otrzymał je z Platformy Obywatelskiej, wówczas, zaczął krytykować PiS: „cokolwiek, do czego przyłoży rękę Kaczyński, kończy się źle” (październik 2005) oraz braci Kaczyńskich: „Kaczyńscy są źródłem wszelkiego zła” (22 lipca 2008). Zarówno wcześniejsze, jak i późniejsze opinie Stefana Niesiołowskiego mogą być trafne, bo zarówno jednych, jak i drugich swoich przyjaciół zna bardzo dobrze. Talentu literackiego to on wprawdzie nie ma, ale aktorski - owszem, dzięki czemu pyskuje dla razwiedki z pasją i zaangażowaniem. SM

Granice. Zwłaszcza wschodnia. Czym są - a czym powinny być granice? Różni teoretycy mają na ten temat rozmaite poglądy. Np. za PRL-u uważano, że granice powinny być jak najmniej przepuszczalne (np. w 1952 roku wydano 12 - słownie: dwanaście - paszportów zagranicznych!). Przekroczenie granicy nawet do „bratniego kraju z Wielkiej Rodziny Socjalistycznej” było połączone z rewizjami (nie było takich kolejek jak dziś na granicy z Ukrainą - ale tylko dlatego, że mało było osób mających prawo granicę przekroczyć…), pas zasieków mających uniemożliwić infiltracje Świętej Ziemi Sowieckiej ze strony Polski sięgał siedem kilometrów od granicy (! - co, nawiasem pisząc, oznacza, że Sowieci dopuszczali do siebie myśl, że PRL, wzorem Albanii, ChRL, Jugosławii czy Rumunii - któregoś dnia zwróci się przeciwko ZSRS). Wbrew temu, co dziś bredzą o ujednoliceniu wszystkiego w ramach RWPG, nie wprowadzono wspólnej waluty, nie zlikwidowano ceł. Według innych granica oznacza tylko, iż mieszkający po jednej stronie płacą podatki i podlegają prawom ustanawianym w Warszawie - a ci po drugiej: w Bratysławie. Poza tym ruch ludzi i towarów przez granice nie powinien podlegać żadnym ograniczeniom - co najwyżej odnotowywano by kto przejeżdża i co jest przewożone. Pod względem kulturowym i gospodarczym istotne jest to, że krakowiakom bliżej do Wiednia - niż do Warszawy. Wydawałoby się, że znacznie nam bliżej do drugiego modelu. Tak nie jest: mieszkaniec Tarnowa więcej informacyj otrzymuje z Gdańska, niż z Koszyc! Być może przyczyną są góry na granicy - ale dlaczego bytomianin więcej wie o tym, co się dzieje w Gdyni, niż w Ostrawie? Świadczy to o ogromnym centralizmie. W Średniowieczu wymiana ludzi i towarów między państwami była o wiele większa niż dziś! A u sąsiadów dzieje się dużo. Np. już-już niby rozpisane są wybory - a tu niespodziewanie p. Julia Tymoszenko w ub. środę ogłasza, że BJuT daje „Naszej Ukrainie” tydzień czasu na powrót do „pomarańczowej koalicji” - bo jak nie, to „poszuka innych rozwiązań”. Na to hasło w niedzielę „będący ponad podziałami” JE Wiktor Juszczenko osobiście obejmuje przewodnictwo rozpadającej się Ludowej Unii „Nasza Ukraina” - niewątpliwie po to, by do odrodzenia „pomarańczowego sojuszu” doprowadzić. Jednocześnie ukraińska bezpieka nasila działania przeciwko Rusinom (Ludowa Rada Rusinów Karpackich oraz Stowarzyszenie Karpackich Rusinów powołały Sejm Zakarpacia - licząc, że gdy Ukraina będzie się rozpadać, utworzą niepodległą Ruś ze stolicą w Użhorodzie). W tym samym czasie szef ukraińskiej razwiedki butnie oznajmia, że „Ukraina legalnie sprzedaje broń do rozmaitych krajów - w tym i do Gruzji”. Co uruchomiło te działania? Ano, w tym samym czasie p. Condoleezza Rice ogłosiła w Waszyngtonie, że Gruzja i Ukraina na pewno („definitely”) przyłączą się do NATO, a „Membership Action Plan nie jest jedyną drogą do osiągnięcia tego celu”! Przypomnijmy, o co chodzi. MAP - to miał być sposób na łagodne i powolne przyłączenie Ukrainy do NATO. Tymczasem Ukraińcy w większości bardziej sympatyzują z Rosją i ze zbombardowaną przez NATO Serbią - niż z Waszyngtonem. Ponadto bardzo wiele rządów państw UE jest bardziej anty-amerykańskich niż anty-rosyjskich i umiejętnie paraliżuje MAP - co nie jest zresztą trudne, gdyż podjęcie przez NATO jakiejkolwiek decyzji wymaga jednomyślności…Tu dygresja. W wyniku demokratycznej tresury ogromna większość Polaków uważa, ze liberum veto to bardzo złą instytucją. Jednocześnie III RP przystąpiła do NATO, w którym to Pakcie ta „bardzo zła instytucja” jak najbardziej obowiązuje! Podobnie jak we Wspólnocie Europejskiej. Połowa polityków (w tym i ja) uważa, że możność wetowania głupot idących z Brukseli to „źrenica wolności”. Co prawda: III RP na ogół wetuje akurat rozsądne pomysły idące z Brukseli (są i takie!) - ale to inna sprawa… Najwidoczniej Stany Zjednoczone wbrew WE idą na konfrontację z Federacją Rosyjską - i stawiają swoja agenturę w Gruzji i na Ukrainie w stan gotowości. Czy chodzi o rozgrywkę wewnątrzamerykańską - jak przy napaści Gruzji na Osetię - czy zewnętrzną? Kto wie? JKM

06 grudnia 2008 Zabieranie ludziom świadomości.. To  że kolejne rządy fundują nam obniżkę podatków poprzez ich podwyżkę od dwudziestu lat- zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Jakoś w kalendarzu postępowca nie ma w styczniu dnia w którym kolejne rządy „polskie” fundują nam podwyżki vatów, akcyz, parapodatków, różnych opłat i co kwartał- podatku ZUS. A powinien taki dzień być i nazywać się na przykład: Dzień Rabunku Obywateli czy Polski Dzień   Skubania Podatkowego; czy może Dzień Ratowania Budżetu Państwa, a może nawet  Dzień Zbierania Pieniędzy na Wypłaty dla Biurokracji Państwowej. W każdym razie przed  nami styczeń, ale będzie też - nic specjalnie nie znacząca obniżka skali podatku dochodowego z 19 do 18%( przy uwzględnionych  ulgach prawdziwy poziom płacenia jest w granicach 13,5%), dotyczy to ponad 85%” obywateli”. No i obniżka podatku  głównie dla biurokracji państwowej do poziomu 32%. Po Nowym Roku okaże się, czy to jest podwyżka, czy to jest obniżka. Poznamy to po zwiększonych lub zmniejszonych wpływach do budżetu państwa, chociaż biurokracja państwowa może się srodze zawieźć, bo obrabowany „ obywatel” ma coraz mniej pieniędzy i jest zadłużony po uszy, więc może mniej kupować, co spowoduje zmniejszone wpływy do budżetu., co z kolei może oznaczać wściekłość biurokracji i powód do nałożenia jakiegoś nowego podatku, żeby sobie zrekompensować  nieudaną, acz zaplanowaną  kradzież. VAT  to jest najważniejszy  podatek dla biurokracji państwowej, bo stanowi około 45% wszystkich wpływów pochodzących z rabunku mas- nas.. I ma jedną zaletę.. Jest dla wielu” obywateli” niewidoczny, ukryty w cenach towarów. Następna w kolejce jest akcyza, potem, inne opłaty, podatek towarzysza Belki a na końcu podatek dochodowy. Dlatego rządzący nagłaśniają z całą mocą obniżkę podatku dochodowego, pozostawiając jego istnienie, gdyż wymaga on kontroli dochodów” obywateli”, a „obywateli” bez kontroli zostawić oczywiście nie można, bo dopiero by sobie poharcowali.. No  i jakby taki obywatel bez kontroli wyglądał? Jak Piętaszek na bezludnej wyspie , nagi, samotny  i porzucony. Bez żadnej nadziei.. a tę nadzieję daje mu oczywiście państwo, którego głównym zadaniem jest opiekowanie się obywatelem  i jego rabowanie.. Bo przecież opieka kosztuje, a przecież państwo nie ma  żadnej konkurencji, więc na opiekę bierze sobie ile chce.  i dlatego podatki muszą  bezustannie rosnąć, tym bardziej, że rośnie banda, pardon grupa opiekunów  i liczą sobie coraz drożej. „Obywatel” powinien być zawsze pod kontrolą urzędników państwowych, bo w końcu oni z niego żyją, i jak nie uda im się wycisnąć tyle im potrzeba to sami pozostaną bez wypłat i możliwości wszelakiej kradzieży, oczywiście  w zgodzie z demokratycznie uchwalonym prawem. Bo demokracja równa się socjalizm, a socjalizm - jak pisał Bastiat - jest zwykłą kradzieżą. Słowo „obywatel” piszę oczywiście w cudzysłowiu, bo zamiast niego powinienem pisać słowo niewolnik, ponieważ ten rzekomy” obywatel” potrzebny jest jednie biurokracji państwowej do wyciskania z niego  pieniędzy, jak soku z cytryny. I pracuje na nią pod przymusem , na  jej fanaberie i złodziejstwa i olbrzymie marnotrawstwo, którego jesteśmy świadkami na co dzień. Śmiało można powiedzieć, że biurokracja równa się  złodziejstwo, a oczywiście najlepszy ustrój świata- socjalizm- bez biurokracji ani rusz. W 1919 roku komunista Beli Kun zaczął na Węgrzech budować socjalizm z komunizmem( na szczęście tylko na 133 dni) zaczął oczywiście od biurokracji, bo ta miała nadzorować i regulować wszystko, to w ciągu jednego dnia zatrudnił kilkuset urzędników, że  zaistniała sytuacja podbramkowa--- ZABRAKŁO MASZYN DO PISANIA!!! Socjalizm bez maszyny do pisania to byłaby dopiero kompromitacja ustroju. Bo socjalizm bez maszyny do pisania( dzisiaj bez komputera) to tak jak prostytutka  w majtkach.. Na szczęście dla ludzkości, ten bandyta i morderca został w 1939  na rozkaz Stalina rozstrzelany. Dzisiaj biurokraci mają komputery i nie dość, że mogą  rozwijać w nieskończoność korespondencję między sobą, między poszczególnymi pionami i poziomami, wzdłuż i wszerz, tarmosząc bezustannie nas na dole tej drabiny biurokracji społecznej, to jeszcze wszystko o nas wiedzą dzięki postępowi techniki… Lenin z Kunem musieli zatrudniać dziesiątki agentów, żeby wykonywali dla ustroju konfidencką robotę. Dzisiaj aż tylu agentów nie jest potrzeba- wystarczy obsadzić nimi  telewizję, radio, prasę, trochę spółek tzw. Skarbu Państwa, Komisję Wyborczą kilka znaczących fundacji i całość można trzymać w ryzach., manipulując, przemilczając i narzucając jedynie dobry punkt widzenie we wszystkich sprawach.. Wpływać bezustannie na świadomość, żeby wyhodować  określonego człowieka, posłusznego, nierozumiejącego otaczającej go rzeczywistości, skłóconego.. I taka jest rola de facto demokratycznego państwa prawnego urzeczywistniającego zasady społecznej sprawiedliwości. Zamiast stać na straży wolności, własności i życia człowieka, zajmuje się jego rabunkiem, ogranicza jego wolność codziennie uchwalanymi ustawami i sankcjonuje mordowanie jeszcze nieurodzonych dzieciaków.. I przy pomocy demokratycznego prawa robienie z ludzi przestępców.. Bo im więcej ustaw- tym więcej potencjalnych  przestępców.. Pan Donald Tusk będzie miał wielki zgryz po Nowym Roku, bo  rządowi będzie potrzeba pieniędzy, pieniędzy  i jeszcze raz pieniędzy.. Bo co to za rząd który nie ma pieniędzy na marnotrawstwo? I nie ma takiej zbrodni i niegodziwości, której by ten rząd nie popełnił kiedy  mu  tych pieniędzy zabraknie!. Moim zdaniem  po Nowym Roku będzie festiwal podnoszenia podatków, oczywiści przy jazgocie obniżenia o 1 punkt procentowy podatku dochodowego. Przecież sam Pan Bóg nie dałby pieniędzy na igrzyska, które organizują okrągłostołowcy za sumę 90 miliardów złotych, co prawda  przez cztery lata, ale koszt zawsze mogą wzrosnąć, szczególnie , że jest to cel szczytny, bo igrzyska… A ponieważ nic się nie ma do zaoferowania sensownego- to organizuje się igrzyska! Bo komu z rządzących socjalistów przyjdzie do głowy prawdziwa i drastyczna obniżka podatków, odbiurokratyzowanie gospodarki i państwa, likwidację 22 000 przepisów, które „ obywatele” zgłosili do propagandowej Komisji Palikot, czy uwolnienie nas od mitręgi  przepisowej? Toż czego żyłaby istniejąc biurokracja? Wtedy precz z urzędów wszelcy wydrwigrosze, mandaryni, baronowie i inni tacy, za nasze pieniądze…. A „Plan stabilności i rozwoju” który kombinuje pan premier Donald Tusk- to pies? Przecież będzie nas kosztował 90 mld złotych ,czyli mniej więcej,  a bardziej więcej, bo może być korekta- po 10 000 złotych na rodzinę w ciągu roku? I czy to nie jest napad na nas z pełna premedytacją? Czy to nie jest napaść zuchwała? Dlaczego nie reaguje prokuratura z urzędu? Bo państwo może napadać, a tylko ` obywatel” nie?  Bo to konkurencja.. A ile będzie kosztował biurokratyczny pomysł Platformy Obywatelskiej powołania przy każdym wójcie, staroście, burmistrzu i prezydencie gremium politycznego? Tego będzie z 15 000 darmozjadów powielających pomysł z tamtej komuny sekretarzy partyjnych… w urzędach..! Czy Donald Tusk- to nie jest nowy Bela Kun? Nowy Bela Kun na nowe czasy.. A wariacki Fundusz Solidarności Społecznej(???). A przymiarka do utworzenia Narodowego Programu do Walki z Wirusem Wątroby, czy coś takiego? Już sam gubię się w tych wariactwach marnotrawnych, które się szykują i o których bąkają ci i owi, zwarci i gotowi, żeby nas obrabować… W demokratycznym państwie prawnym- to biurokracji wolno! Ale wolność- od pasa w dół- obowiązuje! I jak napisał wielki  Wielkorus, Aleksander Sołżenicyn, jak o nim powiedział mały Małopolonus Lech Wałęsa:” Gdy już obrabowałeś człowieka ze wszystkiego , co posiadał, nie masz nad nim żadnej władzy. JEST ON ZNOWU WOLNY”(!!!). Może to w socjalizmie jest  jedyna definicja wolności? WJR

Nie gorąco, tylko duszno! W dniach 1 - 12 grudnia odbywa się w Poznaniu konferencja w sprawie ratowania klimatu, zorganizowana przez Sekretariat Konwencji Narodów Zjednoczonych d.s. Zmian Klimatu. Bierze w niej udział ponad 10 tys. osób ze 186 krajów. Uczestników obsługuje ponad 500 ochotników, 500 osób obsługi technicznej i ponad 800 dziennikarzy, prawdopodobnie też przybyłych z całego świata. Kiedy piszę ten felieton konferencja trwa w najlepsze, ale jej produktem ma być dokument nawołujący albo nawet zobowiązujący do ograniczenia emisji tzw. gazów cieplarnianych, z dwutlenkiem węgla na czele. Poznańska konferencja, a zwłaszcza istnienie Sekretariatu Konwencji Narodów Zjednoczonych d.s. Zmian Klimatu pokazuje, że każdy pretekst jest dobry, żeby na cudzy koszt smacznie wypić, zakąsić i poimprezować. Za Stalina organizowano międzynarodowe kongresy w obronie pokoju, ale teraz nie ma już wojen, tylko „operacje pokojowe”, więc na żadne kongresy w obronie pokoju nikt nie da złamanego grosza. Na klimat - aaa, to co innego! Pod pretekstem „ochrony klimatu” przed „globalnym ociepleniem” państwa silniejsze i mądrzejsze mogą wyciągać pieniądze od państw słabych i głupich za emisję dwutlenku węgla ponad ustalone limity. Pod tym samym pretekstem filuci z „pozarządowych organizacji ekologicznych” mogą szantażować przemysłowców i wymuszać od nich łapówki w zamian za odstąpienie od blokad i protestów. Wreszcie różni cwani docenci mogą się doktoryzować i habilitować, „bijąc na alarm” z powodu „globalnego ocieplenia” - z czego rodzą się fundusze na naukowe instytuty przelewania z pustego w próżne, międzynarodowe sympozjony w atrakcyjnych miejscowościach oraz konferencje, na których można wypić, zakąsić i zabawić się na koszt zagrożonej ludzkości. Najbardziej reprezentatywnym okazem takiego filuta jest Al Gore, były kandydat na prezydenta USA, który z braku lepszej alternatywy wymyślił sobie takie właśnie emploi i nawet zainkasował za to Nagrodę Nobla. Za największego wroga znękanej ludzkości uznany został dzisiaj dwutlenek węgla, jako najgroźniejszy z tzw. gazów cieplarnianych. Dzięki gazom cieplarnianym, zwłaszcza dwutlenkowi węgla i parze wodnej, energia docierająca do Ziemi ze Słońca nie jest natychmiast wypromieniowywana w przestrzeń kosmiczną, tylko częściowo zatrzymywana, dzięki czemu w ogóle istnieje coś takiego, jak klimat. Nie będzie zatem wielkiej przesady w twierdzeniu, że również ludzkość powstała z tych gazów. Co prawda nie wszyscy się z tym zgadzają i kiedy Mieczysław Grydzewski zaczął głosić taki pogląd, Franciszek Fiszer zerwał z nim stosunki towarzyskie, utrzymując, że w tej sytuacji przyjaźnić się z nim nie może. Problem wszelako w tym, że ludzie, tzn. przemysł, transport itd, emitują zaledwie 3 procent dwutlenku węgla wytwarzanego na świecie ze źródeł naturalnych, tzn. przez oceany, wulkany itp. Można więc postawić pytanie, o co tak naprawdę w tej całej walce z „globalnym ociepleniem” chodzi - bo jak nie wiadomo o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze, ewentualnie - o władzę. Konferencja w Poznaniu wyprodukuje zbawienny dokument przeciwko globalnemu ociepleniu. Ale zwróćmy uwagę, ile gazów cieplarnianych zostanie w tym celu wytworzonych. W konferencji bierze udział ponad 10 tys. osób ze 186 krajów, zatem co najmniej 8 tys. musiało przybyć z zagranicy, najprawdopodobniej samolotami. Do przewiezienia 8 tys. uczestników poznańskiej konferencji trzeba by zatem użyć 16 Boeingów 767, w rejsach trwających średnio ok. 10 godzin. Musiały one spalić dotychczas co najmniej 1000 ton benzyny, zużywając do tego co najmniej 44 800 ton powietrza atmosferycznego, przekształconego w dwutlenek węgla. A ogrzanie przez dwa tygodnie 42 tys. m kw. powierzchni? A przygotowanie dla każdego uczestnika, wolontariuszy, obsługi technicznej i dziennikarzy co najmniej 3 posiłków każdego dnia? A ogrzanie hoteli i gazy cieplarniane wytworzone przy produkcji energii elektrycznej, niezbędnej do oświetlenia, nagłośnienia i wyemitowania zbawiennych komunikatów z konferencji na cały znękany świat? A ile węgla i ropy trzeba było spalić, żeby wytworzyć bogactwo niezbędne do sfinansowania przelotów i samej konferencji? Nie zapominajmy też, że każdy człowiek zużywa 8 dag powietrza na godzinę, a jak przemawia lub śpiewa, to nawet i 10 dag. Wskutek samych przemówień przez jeden dzień uczestnicy musieli zepsuć co najmniej 80 ton cennego powietrza! I co, naprawdę warto? Ileż powietrza można by zaoszczędzić, gdyby tak mniej gadano o „globalnym ociepleniu”, a zwłaszcza gdyby rozpędzić na cztery wiatry Sekretariat Konwencji Narodów Zjednoczonych d.s. Zmiany Klimatu - no i wszystkie „organizacje pozarządowe”? Ale co tam marzyć o tym, kiedy na tym właśnie starsi i mądrzejsi robią dzisiaj najlepsze interesy? SM

Uwagi agenta - po szabasowych przemyśleniach PiS-meni ogłosili, że istnieje w Polsce lobby rosyjskich agentów wpływu, których poznaje się po tym, że nie popierają JE Lecha Kaczyńskiego i Gruzji w sporze z Federacją Rosyjską. Ucieszyłem się, bom miał nadzieję, że jako agent wpływu dostanę od Ruskich jakieś pieniądze. Niestety: zaraz potem okazało się, że tych agentów wyróżnia jeszcze druga cecha: są przeciwko Tarczy.. Tu się nie bardzo kwalifikuję, więc chyba się nie załapię... A właśnie rezerwy rosyjskiego Banku Centralnego wzrosły (po sporym spadku) o $6 mld.... Mieliby z czego płacić... {~Jarek OgareK} zamieścił wyjątkowo mętny, jak na Niego, komentarz, w którym wyśmiewał się z pomysłu, że Osetyńczycy mogli zainkasować $100 od jakiegoś bezpieczniaka z Gruzji by oddać serię w powietrze na widok samochodów przy granicy. {~Jarek OgareK} (podobnie jak zdecydowana większość ludzi) nie ma pojęcia o wojnie na Kaukazie!! Nie wie np. - to nie na temat - że słynny śp. Samuel Salomonowicz Basajew i inni terroryści (pardon: „bojownicy o Wolną Iczkerię”) wyzwalali też... Abchazję - spod gruzińskiej, dla odmiany, okupacji. Że ten-że Basajew rozpoczął był marsz na Moskwę (!!) - ale doszedł tylko do Budionnowska (d. Karabagły, d.Św.Krzyż - gdzie wziął zakładników w szpitalu) gdyż... skończyły Mu się pieniądze na przekupywanie rosyjskich posterunków (nie najemnych przecież...), które przepuszczały Jego oddział na Północ. O tym, że rosyjskie i czeczeńskie oddziały walczyły ze sobą w dzień, a nocą... handlowały: narkotykami i bronią, głównie. A, oczywiście „bezpieczniak z Gruzji” nie przedstawia się na Kaukazie (ani gdzie indziej) „Jestem z gruzińskiej bezpieki”! Idzie do krewniaka, wręcza mu $100 i mówi: „Masz krewniaka Osetyńca z Ałchgori; niech załatwi, by jak ok. 20.tej trzy czarne samochody pojawia się od strony gruzińskiej, strzelono ze dwa razy w powietrze, by pokazać tym ważniakom, że nie mogą szwendać się wszędzie. Aha: tu dla niego $100 - i dla Twojej Matki $20 na drobne wydatki”. To naprawdę ŻADEN problem! Tam każdy jest z każdym jakoś spokrewniony. {~Antoinne} napisał: „Nie wierzyłem Panu, gdy pisał Pan o państwie, które traktuje ludzi jak dzieci i chce prowadząc ich za rączkę - ale teraz już wierzę. Przekonał mnie o tym casus brzuchomówcy Wojciecha Glanca, który w Internecie ogłosił, że popełni samobójstwo. Od tamtej pory musi codziennie stawiać się na policji: udowadniać, że żyje i ma się dobrze. Obserwacją objęto też jego dziewczynę. To jest makabra, co się dzieje. Naprawdę niedobrze się robi jak to państwo tak w d... włazi obywatelowi”. Nie - naprawdę? A na jakiej podstawie prawnej, jeśli wolno wiedzieć? Podejrzenie o możliwość dokonania przestępstwa? Próba popełnienia samobójstwa nie jest w Polsce przestępstwem! {~abernau} informuje nas, na co jeszcze idą nasze pieniądze: Przeczytajcie Państwo koniecznie... Cóż: nie są winni ci, którzy z tych „dobrodziejstw” korzystają - lecz ta sitwa bezpieczniaków, która zaplanowała - i banda „polityków”, która podtrzymuje - ten ustrój specjalnie stworzony dla złodziei, nierobów, wydrwigroszów, bandytów i oszustów! Z innej beczki; w olsztyńskiej mutacji „GW” czytamy: 13_lat jeździł bez prawka w końcu wpadł. i - zamiast zauważyć, że to „powtórne zdawanie na prawo jazdy” to zwykła szykana; że, jak widać, można - zdaniem biurokratów: „nie mając prawa jazdy” - jeździć 13 lat, łamiąc w dodatku ze 100 razy dziennie co bardziej bzdurne przepisy ruchu, i nie spowodować wypadku - „Wybiórcza” pisze o facecie jak o przestępcy! {qwe quake} napisał do mnie o ciekawej, Jego zdaniem, informacji: którą, Jego zdaniem: celnie, skomentował {~freedom}: (chodzi o projekt nowego systemu „pomocy”ludziom, którzy popadli w długi) Odpowiadam: nie czytacie Państwo klasyki. ŚP.Milton Friedman radził z naciskiem (dotyczy to, oczywiście, nie życia prywatnego, tylko świata businessu.): „Jak ktoś zgłasza się, że chce Ci pomódz - bierz nogi za pas i uciekaj!” Zresztą: polscy rzemieślnicy za „komuny” nie czytali Friedmana - a wiedzieli, że gdy tzw. rząd „zapalał zielone światło dla rzemiosła” - to trzeba na jakiś czas zwijać interes... Dziś jest to samo. A ludzie nieodmiennie się dziwią. Nadal mają złudzenia, że politycy w d***kracji mówią prawdę!! JKM

07 grudnia 2008 To nie kryzys, to rezultat... (Stefan Kisielewski) Cały świat pogrąża się w kryzysie.  Rosną długi banków, długi firm, długi państw. Jak świat długi i szeroki brakuje pieniędzy. Zaczęło się od Stanów Zjednoczonych. Jeszcze w 1989 roku  dług publiczny Stanów Zjednoczonych  wynosił ponad  dwa biliony dolarów. Dzisiaj przekroczył- uwaga!- dziesięć bilionów! I nadal rośnie. Obecnie powiększa się z prędkością światła w wysokości 3,24 miliona dolarów dziennie.(!!!) Wartość chińskiego eksportu do Ameryki sięgnęła 125 miliardów dolarów, podczas gdy wartość importu z USA- tylko 22 miliardy. Chińczycy  , Japończycy z Rosjanami wykupili  większość amerykańskich obligacji. W wrześniu wartość obligacji amerykańskich należących do Pekinu wynosiła 585 mld dolarów- Japonii 573,2 miliarda(???). Doszło do tego, że chiński robotnik w branży tekstylnej zarabia trzykrotnie mniej  niż robotnik tej samej branży w Meksyku, a co mu dopiero do robotnika amerykańskiego. Do tego jeszcze wojna z „ terroryzmem” która też kosztuje - i to nie mało. O samym Iraku i Afganistanie mówi się o 200 milionach dolarów dziennie. Jak takie będzie tempo wzrostu długu publicznego, to w 2040 roku Stany Zjednoczone będą musiały przeznaczyć wszystkie wpływy budżetowe  na obsługę samego długu. W Polsce dług publiczny przekroczył 600 mld złotych,  a na przyszły rok jego obsługa zaplanowana jest na poziomie 32,7 mld złotych(!!!). Istna zgroza! W obecnej sytuacji Stanów Zjednoczonych, pomysł prezydenta elekta, Barcka Husajna Obamy, żeby opodatkować szczególnie firmy przenoszące swoją produkcję za granicę(???), jawi się jako przedsionek do piekła. Pouciekają zabierając nawet ze sobą siedziby. Zarabiają jedynie ci, którzy żyją z odsetek… Wygląda na to, że za masami wirtualnego pieniądza nie stoi nic- oprócz propagandy uspokajającej nastroje. I czy nie miał racji Murray Rothbard twierdząc,  że:” współczesne państwo jest najgorszą organizacją przestępczą”(!!!). Amerykański bank Citigroup Inc.  Planuje redukcję zatrudnienia o 50 000 osób( 14% pracowników!) i zmniejszenie wydatków  o 20 %. Od czasu załamania się rynku kredytów subprime w ubiegłym roku, banki i firmy brokerskie na świecie zredukowały zatrudnienie o 160 000 osób. Według Centrum Badań Ekonomicznych  i Rynkowych, banki w Londynie mają zamiar zmniejszyć do końca przyszłego roku zatrudnienie o 62 ooo osób, w tym do końca obecnego-  o 28 000(!!!). Ogólnie w ramach cięć liczba osób zatrudnionych w branży bankowej spadnie do 290,8 tys.- najniższego poziomu od 1998 roku.. Mimo rozbuchanej sytuacji kredytowej, propagowaniu nowego wzorca życia na kredyt, Kongres uchwalił dotacje do prywatnych banków w wysokości 700 mld dolarów(????). I już podnoszą się głosy, że mało.. Potrzeba jeszcze 2 bln dolarów. Socjalizm w Stanach Zjednoczonych rozkręca się na całego, a dotacje to nic innego jak trwonienie spadku po bogatym wujku. .Przypomina to gaszenie pożaru przy pomocy benzyny lub leczenie narkomana przy pomocy kolejnej działki.. Współczesne państwa opiekuńcze i rozrzutne potrzebują przede wszystkim ograniczenia rozbuchanych wydatków  i przejście na model życia, który polega na  życiu z tego zostało wytworzone, a nie z tego co zostanie wytworzone w przyszłości.. W roku 1988 prezydent Clinton przeforsował rozszerzenie kredytów hipotecznych dla najmniej zarabiających, bo według lewicowych ideologów państwo powinno pomagać biednym.. Zwiększyło to podaż pieniędzy  w systemie kredytów hipotecznych  a co za tym idzie - niespłacalnych. W 1999 roku zniesiono zakaz łączenia dwóch typów działalności bankowej- depozytowo- kredytowej i inwestycyjnej.. Otworzono szerzej kolejne kredytowe drzwi..  Ryzykowne kredyty zostały zaliczone do inwestycji. Zysk księguje się jako bieżący, choć go jeszcze nie ma(???). Niech kwitnie wirtualna księgowość..  i niech  będzie coraz bardziej zamazana rzeczywistość. Banki uratuje Plan Paulsona, gdy będą w tarapatach.. Bo będą na pewno- wobec rozdawnictwa pieniędzy.. A to nie kryzys, tylko rezultat pochopnego rozdawnictwa i mieszania się państwa w gospodarkę; gdzie  państwo pieniędzmi podatników asekuruje nieodpowiedzialne decyzje  zarządów banków.. chyba, że ktoś wcześniej wiedział, że.. Rosną  oczywiście gigantycznie premie członków zarządów banków, bo rosną wirtualne zyski. W 1938 roku, w ramach budowy w Ameryce socjalizmu a la  New Deal, autorstwa Franklina D. Roosevelta, wydzielono fundusz do wspierania budowy „ tanich domów”, a fundusz ten nazywał się Federal National Mortgage Association. Oczywiście domy były dla biednych. .Bo fundusz dla amerykańskiej biurokracji, a całość finansował amerykański podatnik.. I to  była jego rola- jak to podatnika. Byle dał kasę. W 1970 roku prezydent Lyndon B. Johnson „ sprywatyzował” go, tak jak w Polsce Platforma Obywatelska szpitale pozostawiając zasilanie państwowymi pieniędzmi  i został oddelegowany jako fundusz do „ kredytów hipotecznych dla biednych”. W ramach walki z monopolami ( państwo samo ze sobą!) utworzono Federal Home Loan Mortgage Corporation żeby mógł udzielać preferencyjnych kredytów.. Skoro preferencyjnych, znaczy niższych niż rynkowe, a tę właśnie różnicę należało dopłacić z budżetu federalnego. I tak skonstruowano mechanizm tanich domów i nierynkowych kredytów państwowych. Obydwie te instytucje” Fannie Mae” i „ „Fredie Mac” przekształcono w government sponsored enterprises - finansowane z budżetu państwa.  Niby „prywatne” a w gruncie rzeczy państwowe.. Tak jak u nas TPSA- państwowe,” sprywatyzowane „poprzez sprzedaż państwowemu France Telecom. I już po prywatyzacji! No i zaczęła się zabawa w kotka i myszkę.. Obie te instytucje zwolniono z wszelkich podatków, uwolniono spod kontroli Komisji Papierów Wartościowych i Giełdy.. I zaczęło się sprawdzać reaganowskie powiedzenie, że: „ rząd jest jak niemowlę, przewód pokarmowy, charakteryzujący się ogromnym apetytem, ma na jednym końcu i żadnego poczucia odpowiedzialności na drugim”. I dawaj pompować w stworzony mechanizm „ góry „  dolarów.. Bo, żeby rzucić palenie, najlepiej przy sobie nosić wilgotne zapałki, a żeby nie marnotrawi publicznych pieniędzy, najlepiej  nie tworzyć niepotrzebnych okazji ku temu. No, ale okazje już są! I teraz tylko ` kredyty dla każdego”, bez zabezpieczeń, na ładne oczy, za łapówkę.. Im więcej rozdanych pieniędzy- tym większe honoraria dla zarządzających.. Istne perpetuum mobile! Byle były pieniądze podatnika! No i musi być odpowiednie księgowanie.. żeby podnieść wartość giełdową, a co za tym idzie wypłacać sobie znaczące apanaże. A jak ktoś wpadł na pomysł, żeby na tak wykreowanych kredytach hipotecznych, wypuścić papiery wartościowe, to utworzyła się gigantyczna piramida kompletnie bez fundamentu… Piramidy w Egipcie stoją do tej pory- piramida finansowa  skonstruowana przez amerykańską biurokrację- właśnie runęła! Jak pisał William Szekspir:” Pijak przypomina błazna, wariata i topielca. Jeden łyk za dużo robi z niego błazna, drugi- przyprawia o wariactwo, po trzecim- jest zalany”. I to wariactwo kosztowało na razie amerykańskiego podatnika 700 miliardów dolarów.. To z pewnością nie koniec  tego socjalistycznego eksperymentu!  To tak jak  z  dobrym winem. Wciąga- nawet gdy jest zatrute! To samo czeka Europę socjalną: wysokie koszty wytwarzania, brak rozwoju technologii produkcji, wysokie podatki, wszelkie regulacje gospodarcze, cła zaporowe ,nieznana w historii państw Europy -biurokracja.. W Hiszpanii bezrobocie sięga 11,9 %, we Francji- 7,9% a w Niemczech 7,1.. Rządzący mają tylko jeden pomysł na zwalczanie bezrobocia  . Za pomocą dotacji!  A wiadomo- nie od dzisiaj- że dotacje pochodzą z podatków. Żeby je mieć ,trzeba ponosić podatki, a  to powoduje zwiększone bezrobocie. Pieniędzmi  z dotacji karmi się przede wszystkim biurokracja, jako pasożytująca grupa obmyślająca wszystkie te metody życia na cudzy rachunek.  I kółko się zamyka! W 2006 roku eksport poza granice UE per saldo wyniósł 1 157 mld euro, import- 1 351 mld euro. Unia Europejska jest obszarem importowym. Tymczasem odnalazł się winny krachu finansowego. Sam Alan Greenspan przyznał przed kongresową komisją, że to on jest przyczyną obecnego zamieszania, bo wierzył w błędną ideologię, podczas gdy okazało się, że” wolny rynek załamał się. To mnie  zaszokowało. Do dziś nie mogę zrozumieć, co się stało”(???). Naprawdę wolny rynek zawiódł wieloletniego prezesa Rezerwy Federalnej?. A  może interwencjonizm wieloletni, który z wolnym rynkiem nie ma nic wspólnego? Wolny rynek działa jednak według co najwyżej  cyklów koniunkturalnych-  a tzw. kryzys to po prostu  horrendalne wydatki wszelakiej biurokracji, która nigdy nie działa w układzie rynkowym! Zachowanie szefa FED przypomina nieco tzw. samokrytykę składaną przez różnych działaczy partyjnych  w czasach komunistycznych.  A może jest to przygrywka do zbudowania” nowego światowego porządku”?- jaki zapowiedziano po kolejnym spotkaniu mającym ustalić metody zwalczania „ kryzysu”. Z kolei na pewno kryzys jest w strefie euro, kilka banków z tej strefy ma poważne kłopoty z płynnością. Rządy krajów europejskich zamierzają wpompować w system bankowy prawie 2 biliony euro(!!!). U nas w Polsce  rządzący zamierzają za kilka miesięcy wprowadzić mechanizm tzw. kursu centralnego, którego ustalenie jest” najistotniejszym, poufnym, ale przede wszystkim finalnym elementem procedury przystąpienia do mechanizmu kursowego” i „ jest poprzedzone okresem konsultacji pomiędzy władzami fiskalnymi i monetarnymi danego kraju, a Komisją Europejską i Europejskim Bankiem Centralnym”. Ciekawe na jakim poziomie i na podstawie czego” specjaliści” od kursów ustalą kurs złotówki wobec euro.?. Czy tak samo z sufitu, jak  profesor Leszek Balcerowicz w 1990 roku ustalił 1  dolara na poziomie 9 5oo złotych? I trzymał ten kurs sztywno przez szesnaście miesięcy,  w ramach wolnego rynku kursowego  ma się rozumieć! Reasumując: obecny „ kryzys” to nie jest kryzys wolnego rynku- to jest kryzys socjalizmu, który systematycznie zalewa gospodarkę Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej. Interwencja państwa w  mechanizmy rynkowe, rozbuchane biurokracje, regulacje, cła zabezpieczające rodzime gałęzie przemysłu, dotacje i dopłaty zakłócające racjonalne decyzje inwestorów, wysokie podatki i koszty… To jest rak który drąży współczesne gospodarki socjalistyczne.. Jak lubił mawiać Stefan Kisielewski, znany wolnorynkowiec w PRL-u” TO NIE KRYZYS- TO REZULTAT”. A może rację miał Samuel Beckett twierdząc, że wszyscy rodzimy się szaleńcami, ale niektórzy nimi pozostają do końca życia… .Szczególnie w wyobrażeniach o gospodarce- należałoby dodać!. WJR

Kobiety, logika - i stocznie W programie „FORUM” w reżymowej TV na końcu było zawsze pytanie - i ZAWSZE sformułowane tak, że nie można było dać na nie poprawnej odpowiedzi. Brzmiało to np.: „Czy uważasz, że pies jest najwierniejszym towarzyszem człowieka - czy też raczej, że nie powinno się psów używać do wyścigów zaprzęgów na Alasce?”. Ten człowiek albo miał klepki nie po kolei poustawiane w głowie - albo (co podejrzewam) świetnie się bawił, gdy setki tysięcy telewidzów jakoś „udzielało odpowiedzi” na podobnie postawione pytania. Tylko ja co jakiś czas protestowałem - i wychodziłem na idiotę, bo zdecydowana większość telewidzów nie widziała w takim postawieniu pytania (niespójnym lub niezupełnym) niczego zdrożnego i nawet ochoczo odpowiadała. A mnie szlag trafiał. Piszę to, bo ten niepełnosprawny logicznie gość najwyraźniej przeszedł do ONET-u i zamówił sondę brzmiącą: „Czy przyznanie kobietom prawa do głosowania i kandydowania w wyborach było słuszną decyzją?” I co ja mam na takie pytanie odpowiedzieć? Uważam, że każdy człowiek powinien mieć prawo do kandydowania w wyborach. Każdy - nawet 15.latek. Nawet 12.latek. Przecież geniusze się trafiają - spiritus flat, ubu vult... Na ogół geniuszem jest mężczyzna - ale może trafić się kobieta, albo dziecko. To przecież nie „im odbieramy szanse do zajęcia odpowiedniego stanowiska” - to SOBIE odbieramy szanse posiadania lepszego np. posła!! To SOBIE ograniczamy wybór - przecież nikt nam nie każe ich wybierać! Np. lady (tak: baronessie przysługuje tytuł „lady”) Małgorzata Thatcherowa była zapewne dobrą posłanką - a na pewno była bardzo dobrą premierką. Natomiast jestem zdecydowanie przeciwny przyznaniu kobietom - i nie tylko kobietom - prawa do głosowania, gdyż ogromna większość kobiet kieruje się kryteriami, które trudno uznać za polityczne. I nie chodzi tylko o prezencję kandydatów... lecz i np. o kwiecistość wymowy. Wiadomo, że śp.Kalwin Coolidge był jednym z najlepszych prezydentów USA - ale dziś wyborów na pewno by nie wygrał, bo na pytania odpowiadał bardzo zwięźle. Gdy np. żona nie mogła pójść z powodu choroby na mszę, pytała potem Coolidg'a, o czym mówił pastor? „O grzechu” - odparł prezydent. „No, dobrze - ale CO mówił?” - drążyła żona - „Był przeciw!”. Tak powinien odpowiadać mężczyzna.. Śp. gen.Piotr Cambronne na wezwanie do poddania się odparł „A g***o!” - i przeszedł do historii. W dzisiejszym, sfeminizowanym świecie, odpowiedź ta brzmiałaby; „Biorąc pod uwagę rożne względy strategiczne, a także aspekt morale żołnierzy nie tylko z moich oddziałów, ale ...(bla-bla-bla) ... postanowiłem po głębokim namyśle pozostawić to pytanie do rozważenia w terminie późniejszym”. Ta dyplomatyczna i znakomicie wyważona wypowiedź trwałoby kwadrans - a kwadrans w dobrym czasie telewizyjnym to się liczy. Wszyscy widzieliby, że gość jest oblatany, umie długo mówić, zna trudne słowa... Gen.Cambronne miałby tylko dwie sekundy czasu - w dodatku w głównym wydaniu dziennika zostałoby to wypipipowane - więc nie mógłby marzyć o popularności wśród kobiet. Coolidge na konferencji prasowej na pytanie: „Co Pan może powiedzieć o naszych stosunkach z Wielka Brytanią?” odparł: „Nic!. Na następne pytanie: „Co Pan może powiedzieć o naszych stosunkach z Francją?” odparł „Nic”. Na kolejne: „Co Pan może powiedzieć o naszych stosunkach z Niemcami?” odparł: „Nic - i proszę tej mojej wypowiedzi nie cytować!”. Czy taki człowiek mógł być ulubieńcem mediów? Kobieta o cechach męskich (są takie!) jak najbardziej nadaje się na polityka. Kobieta kobieca (takich jest zdecydowana większość - i oby ich było jak najwięcej) nadaje się do gry na harfie, robienia ciasteczek, opieki nad dziećmi i tysiąca rzeczy, bez których nie wyobrażam sobie życia. Natomiast do polityki nadaje się tak, jak ja do gry na harfie, robienia ciasteczek i opieki nad dziećmi. To znaczy: oczywiście bym potrafił - ale... Więc kobieta też potrafi głosować - ale... PS. Że też jeszcze się tacy ludzie uchowali... {~Jarosław} pisze: „Nie ma Pan racji ze stoczniami - to polski rząd ma rację, czy ojciec Rydzyk - na przykład. Niemcy mogą pompować państwową kasę w swoje stocznie - a my nie. Dopóki nie będziemy mieli równych praw z Niemcami, Pan nie będzie miał w tej sprawie racji i tyle...” Niemcy tempo wzrostu - (minus) 1,5%; Polska: +4%. Bo my mniej pompujemy... Panie: Pan chcesz, by „Rząd” mógł pompować PAŃSKIE pieniądze w tę studnię bez dna??????!!!!!?? Teraz odpowiedź: Jeśli ktoś sądzi, że należy ograniczyć nastolatkom (czemu nie i kobietom - w takim razie?) prawo kandydowania do Sejmu „bo wyborcy mogą nieroztropnie wybrać parlament złożony z królów Maciusiów” - to nie jest to argument za tym by ustanowić dolną granicę wieku dla wybieranych, tylko za tym, by zlikwidować d***krację. Bo skoro obawiamy się, że wyborcy mogą wybrać niewłaściwych posłów - MIMO widocznych oznak, że jest to osobnik nie w pełni rozwinięty - to TYM BARDZIEJ mogą wybrać takich, u których umysł dziecka kryje się w ciele dorosłego człowieka! JKM

08 grudnia 2008 "Dziękczynienie jest najwyższą formą myślenia"... (Gilbert Keith Chesterton) Czasami ręce mi naprawdę opadają, jak słucham tych wymyślanych bzdur, tego powtarzania jak mantry tych samych sloganów, przywracania tych samych niezrealizowanych pomysłów, wbijania do głów mediotów kolejnych warstw  pokładów kłamstw, które mają zasypać świadomość ,przywalić ją, zabetonować, przykryć zdrowy rozsądek. Dopiero rok z górą temu pan premier Donald Tusk powołał zupełnie zbędą instytucję pod nazwą pełnomocnik ds. walki z korupcją z panią posłanką Julią Piterą, która powyłupiała się trochę przed kamerami, zagrała ulotną rolę papierowego szeryfa- rok minął i co? Nie ma w państwie polskim korupcji, tylko poseł Kłopotek z Polskiego Stronnictwa Ludowego trochę ucierpiał, bo pomógł swojemu koledze przy pokonaniu barier biurokratycznych uniemożliwiających przedsiębiorcy otwarcie stacji benzynowej, które to bariery miał usunąć poseł Palikot z Platformy Obywatelskiej, dobry znajomy posłanki Julii Pitery.. Komisję „Przyjazne państwo”  na razie szlag  trafił! Chyba po tym, jak poseł Palikot pokazał w telewizji świński ryj i wygłaszał jakieś kalumnie pod adresem samego pana prezydenta.  Platforma wytypowała go do tego- to wygłaszał! Przecież sam nie   wpadł na taki pomysł, bez zgody Rady Krajowej, czy jakie gremium odpowiedzialne z zgodę na tego   typu ekscesy- tam mają..? Ponieważ zrobiło się nudno i jakoś drętwo i żeby rozruszać towarzystwo i dać społeczeństwu kolejną nadzieję, pan premier wpadł na kolejny propagandowy pomysł walki z korupcją, będzie mianowicie instalował w Polsce „ Tarczę Antykorupcyjną”. Ma do tego Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Służbę Kontrwywiadu Wojskowego, Agencję Wojskową , Centralne Biuro Antykorupcyjne i  Centralne Biuro Śledcze. No i do całości panią posłankę  Piterę, której utajniony raport ujrzał ostatnio światło dzienne, a  w którym głównie było o dorszu za zł 8,5, którego zakupił kartą urzędniczą jeden z urzędników Prawa i Sprawiedliwości, zresztą zgodnie z prawem, mniej sprawiedliwością. Nie wiem skąd pracownicy wymienionych przeze mnie instytucji wezmą dane o korupcji w Polsce, ale najlepiej  chyba  z polskich gazet, gdzie tych informacji jest pełno i codziennie przybywa, tak ja to zrobiła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego w sprawie gruzińskiej pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego , przepisując żywcem wszystkie  dane i punkt widzenia z rosyjskich gazet. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrudnia na etatach ponad 4500 ludzi, którym płacimy ciężkie pieniądze za służbę dla państwa polskiego, a na której czele stoi pan Krzysztof Bondaryk , przyjaciel pana Donalda Tuska, a wcześniej członek Platformy Obywatelskiej. Obie te sprawy oczywiście idą w parze i nie często się zdarza, że nieszczęścia nie chodzą parami.. Oczywiście służby te- nie muszę dodawać- są jak najbardziej apolityczne, co sprzyja wzajemnemu zaufaniu, zrozumieniu i wczesnym ostrzeganiu, jak to w państwie prawa zapewniającym bezkarność wszelkiego rodzaju przestępcom Socjaliści muszą zawsze z czymś ideologicznie walczyć: jedni z korupcją, inni z terroryzmem, a jeszcze inni z globalnym ociepleniem. Wcześniej walczyli z nieprawidłowościami, wypaczeniami, odchyleniami od jedynie słusznej linii.. Dzisiaj są bardziej nowocześni, ale za to jakby mniej zdecydowani… Walczą raczej między sobą o wpływy w państwie, z którego zrobili sobie żerowisko i ma się rozumieć pośmiewisko! Żyją jakby swoim życiem za nasze pieniądze.. „ Jak jadę konno, to średnio z koniem mam po trzy nogi”- mawiał Napoleon, największy europejski chuligan XIX wieku.. Oni już dzisiaj nie jeżdżą konno, ale są zmotoryzowani i mają średnio po dwie nogi więcej, ale mogą też podsłuchiwać. I podsłuchują się wzajemnie, co widać od czasu do czasu, gdy jakaś sprawa wypływa.. I na pewno nie będą podsłuchiwać organizatorów akcji telewizji  TVN” Stop bosym stopom”, która to akcja ma na celu dowożenie butów do domów dziecka.. Najpierw podatkami robią ludzi coraz biedniejszymi, a potem pomagają… Poniżająca niewola bycia  socjalistycznym dzieckiem własnego czasu.. A ciekawe, czy  „Tarcza Antykorypcyjna” obejmie  na początek sprawę stoczni, bo jak wieść wszelka niesie politycy Platformy Obywatelskiej uwijają się ostro przy scenariuszu popierania Donbasu, za którym stoi Federacja Rosyjska.. Zaczęło się od firmy „Beliard”, która powstała w 2003 roku z zadeklarowana działalnością - jako firma public relations. Pierwszym prezesem tej firmy był pan Piotr Targiński, później asystent pana Donalda Tuska, obecnie szef gabinetu politycznego pana ministra Grzegorza Schetyny. Trzy lata później  prezesem  został pan Michał Dzięba, który od 2003 roku pracował w Parlamencie Europejskim oddelegowany tam przez Platformę Obywatelską, tak jak pan  Paweł Piskorski. Dziś pan Dzięba jest doradcą pana ministra skarbu, pana  Grada. A od początku 2008 roku prezesem firmy „ Beliard” zostaje pani Ewa Onych, bezpartyjny fachowiec,  a przy okazji partnerka życiowa  pana Dzięby.. W „ Beliardzie” pracuje też Marek Hajbos, wieloletni asystent pani minister Zyty Gilowskiej, który po usunięciu pani Zyty z Platformy Obywatelskiej, przeszedł do sekretariatu pana premiera Tuska.. Inna firma, która kręci się wokół stoczni to firma Index Copernicus, która zadeklarowała działalność polegającą na wieloparametycznej ocenie czasopism naukowych  i patentowanie systemu umożliwiającego rejestrację i ranking naukowców. Od lutego bieżącego roku zarabia też na współpracy z Ośrodkiem Przetwarzania Informacji przy Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, którego szefem przypadkowo jest pani Barbara Kudrycka z Platformy Obywatelskiej. Firma ta jest jednym z głównych klientów „Beliarda”. Przewodniczącym Rady Nadzorczej jest pan Bogusław Leśnodorski- także członek Rady Nadzorczej Huty Częstochowa, której właścicielem jest ISD Polska, czyli ukraiński Donbas. Z kolei pan Leśnodorski jest wspólnikiem kancelarii prawnej, która na zlecenie Donbasu przygotowała koncepcję przejęcia pakietu kontrolnego SG- oczywiście z powodzeniem. Jest i trzecia firma- „Aimcoms”, deklarowana działalność- public relations. Jej właściciel Marcin Ciok, jednocześnie udziałowiec Copercnicusa, pracuje wraz z Jackiem Łęskim dla ISD Polska. Występują jako oficjalni rzecznicy ISD Polska i ISD Donbas. Tym powiązaniom zaprzecza pani Onych, a wywody-„ Najwyższego Czasu” skąd zaczerpnąłem te personalno-firmowe informacje- spółka prawna „Leśnodorski, Ślusarek  i Wspólnicy” określiła jako „ nieuprawnione i fałszywe”(???). No tak… To teraz w ramach nowej akcji premiera Donalda Tuska jest okazja, żeby to wszystko posprawdzać, tym bardziej, że do dyspozycji pana premiera jest aż pięć organizacji, plus pani Julia Pitera, jako pełnomocnik ds. walki z korupcją.. Przy okazji: ciekawe, kto zostanie pełnomocnikiem do budowy „ Tarczy Antykorupcyjnej”? I ile osób będzie  zatrudnionych w Centralnym Biurze Tarczy Antykorupcyjnej? Tym bardziej,  że jesteśmy świadkami budowy przez pana premiera i jego ekipę jednej wielkiej celi więziennej pod nadzorem radarów  i kamer.. A potem już tylko zakupić portrety Lenina, żeby wisiały w każdym biurze wójta, burmistrza , starosty i prezydenta miasta, szczególnie w nowo powołanych gabinetach doradców politycznych, których mrowie zamierza powołać pan premier Donald Tusk i jego Platforma Obywatelska.. Dziękczynienie z pewnością jest najwyższą formą myślenia…. Ale czy stać na to pana premiera Donalda Tuska? WJR

BRAK ZDOLNOŚCI HONOROWEJ Prof. Stefan Niesiołowski zamieścił na łamach "Gazety Wyborczej" z 14 lipca 2005r. artykuł pod tytułem „Brak zdolności honorowej” Władysław Frasyniuk nie powinien mieć pretensji, że sygnatariusze skierowanego do niego listu otwartego nie polemizowali wcześniej z politykami w rodzaju Romana Giertycha czy Antoniego Macierewicza. Są to bowiem politycy, którzy swym postępowaniem wykreślają się z grona ludzi przyzwoitych i zasługujących na polemiki. Nie podpisałem listu otwartego do Władysława Frasyniuka dotyczącego jego obrony zeznań premiera Marka Belki przed specjalną komisją sejmową, bo nigdy nie podpiszę niczego z jednym z sygnatariuszy tego listu, który w mojej sprawie osobistej postępował tak nikczemnie, że nie mam ochoty w jakiejkolwiek formie uwiarygodniać go swym podpisem. A przede wszystkim dlatego, że za wyjątkowo niefortunne, niezręczne i nieuprzejme uważam ostatnie zdanie tego listu: "Pozdrawiamy Ciebie serdecznie, licząc, że się opamiętasz". List ten spowodował jednak interesującą dyskusję, w której zabrałem głos, pisząc własny list do Władka ("Fakt" z 6 lipca br.). W dyskusji tej wypowiedział się także Władysław Frasyniuk, odpowiadając sygnatariuszom listu otwartego ("Gazeta" z 6 lipca), oraz oddzielnie na mój list ("Fakt" z 7 lipca). Ludzie, którzy podjęli się obrony Frasyniuka, zarzucili sygnatariuszom listu, że wcześniej milczeli w obliczu kłamstw, podłości i niegodziwości. W podobnym tonie replikował sam Frasyniuk: „Nie przypominam sobie, aby podobny list powstał, gdy niejaki Wrzodak, w obecności zresztą jednego z sygnatariuszy Waszego apelu, lżył działaczy KOR-u. Nie zdobyliście się na wspólny apel wtedy, gdy Antoni Macierewicz oskarżał Jacka Kuronia, kiedy próbowano zniesławić imię Lecha Wałęsy, gdy wielu naszych przyjaciół z podziemia znalazło się na liście Wildsteina, gdy domorosły historyk oskarżał Zbyszka Bujaka, że był sterowany przez SB. Zmobilizowały was dopiero moje słowa, kiedy stwierdziłem, że na naszych oczach przeprowadzana jest »dzika lustracja « godząca w dobre imię »Solidarności « i opozycji demokratycznej. Miejcie odwagę i napiszcie list w obronie Lecha Wałęsy. (...) Obecnie trzeba odpowiedzialności i siły, by stanąć przeciwko dzikiej lustracji”. I w innym miejscu: „Nie bronię Marka Belki (...). Jednak muszę pamiętać, że atakuje go Roman Giertych, człowiek, który namawiał świadka do zeznań dla zdobycia »haków « na przeciwników politycznych i który następnie zaprzeczał temu spotkaniu. Ten człowiek, który staje w obronie kolaborantów stanu wojennego, ma być zarazem oskarżycielem i sędzią”. Wydaje mi się, że nie można tych argumentów pozostawić bez odpowiedzi.
Czytajmy kodeks Boziewicza Tak się składa, że w części spraw wymienionych przez Frasyniuka zabierałem głos publicznie. W telewizyjnej audycji "Prosto w oczy" broniłem Lecha Wałęsy przed oszczerczymi bredniami Krzysztofa Wyszkowskiego skwapliwie rozpowszechnianymi przez niektóre środki przekazu oraz przed chamskimi atakami chuliganów samozwańczo nazywających się "Młodzieżą Wszechpolską". Wielokrotnie zabierałem głos, piętnując kłamstwa i insynuacje Zygmunta Wrzodaka. Na łamach "Gazety" określiłem Romana Giertycha i jego partię - wespół z Lepperem - jako "żulię idącą po władzę". Pisałem też, że Maciej Giertych być może nie był agentem komunistycznych służb specjalnych, ale z pewnością - komunistycznym kolaborantem. W podobnym duchu pisało i wypowiadało się co najmniej kilku sygnatariuszy listu otwartego. Ale nie chodzi o to, by akurat przypominać własne „zasługi”. Trzeba oczywiście reagować na kłamstwa, insynuacje, podłości, brednie i oszczerstwa, na zakłamywanie historii, na szkalowanie ludzi zasłużonych w walce o wolność i niepodległość, na gloryfikowanie renegatów, tchórzy i kolaborantów. Ale trudno czynić to nieustannie, odpisując na wszystkie kłamstwa Wrzodaka, Leppera, Macierewicza, Giertycha et consortes. Ludzi tych cechuje bowiem to, co w kodeksie honorowym Władysława Boziewicza z 1919 r. nazywane jest „brakiem zdolności honorowej”. Art. 8 owego kodeksu wymienia osoby nieposiadające tej zdolności - są to m.in. dezerterzy z armii polskiej, osoby pozostające na utrzymaniu kobiet niebędących ich najbliższymi krewnymi, oszczercy, szantażyści, ludzie notorycznie łamiący słowo honoru. Pisany w innej epoce, archaiczny i miejscami śmieszny kodeks Boziewicza proponuje jednak pewną ideę, która w moim przekonaniu wciąż pozostaje aktualna. Są osoby, które swoim postępowaniem wykreślają się ze społeczności ludzi poważnych i przyzwoitych, zasługujących na uwagę i ewentualną polemikę. W zasadzie nikt nie oczekuje polemik z tygodnikiem "Nie" Jerzego Urbana, z pornograficznymi broszurkami w rodzaju "Poznaj Żyda", czy też z kolportowanymi przez różne grupy antysemickie zajadłymi w swym tępym doktrynerstwie takimi "organami" jak "Wszechpolak", "Głos", "Nasza Polska", "Najwyższy Czas", "Myśl Polska", "Fakty i mity" itp. Do tej samej z grubsza kategorii osób - niezasługujących na poważne traktowanie i niemających nic do powiedzenia na żaden temat - należą ludzie, o których wspomniał w swym liście Władysław Frasyniuk.

Niech tak zostanie Ludzie działający w opozycji demokratycznej, narażający się na represje w czasach, gdy nic na niebie i ziemi nie zapowiadało upadku komunizmu - na więzienia, wyrzucenie z pracy, zatrzymania, przesłuchania, odmowy paszportu - stanowią, mimo dzielących ich dziś różnic w poglądach na wiele spraw, pewną wspólnotę. Mogą też i powinni zajmować stanowisko w obliczu wydarzeń, które uznają za ważne. Za takie właśnie wydarzenie część z nich uznała stanowisko Frasyniuka wobec zeznań premiera - i podjęła z tym stanowiskiem polemikę. Ale jaki ma sens polemika z Zygmuntem Wrzodakiem, który w czasach PRL nie miał odwagi ani ochoty podjąć walki z komunistyczną dyktaturą, a dziś, gdy odwaga bardzo staniała, w stylu typowym dla tchórzy atakuje i zniesławia ludzi zasłużonych w walce o wolną Polskę? Po co polemizować z Ryszardem Benderem, który uważa Okrągły Stół za "narodową zdradę i spisek wymierzony w podstawowe interesy narodowe", zapominając dodać, że sam był uczestnikiem rozmów przy tym stole? Czy warto dyskutować z Antonim Macierewiczem, który zniesławił całkowicie niewinnych, często wybitnych i zasłużonych dla Polski ludzi swoją fałszywą "listą agentów", wyrządzając tak wiele zła - a najwięcej samej idei i praktyce lustracji? Nigdy też - nawet w sytuacji, gdy sądy uniewinniały osoby umieszczone na jego liście - Macierewicz nie miał odwagi powiedzieć "przepraszam". Ktoś taki miałby być wzorem walki o uczciwość i przejrzystość w życiu publicznym? Siedziałem w więzieniu po to, by żyć w wolnej Polsce, choć w tamtych ponurych czasach nie wierzyłem, że jej doczekam. Dziś ta Polska nie jest żadną opresją, biologicznym zagrożeniem narodu, czy "Rywinlandem" - jak to ma w zwyczaju wypisywać kolejny kandydat na zbawcę narodu Janusz Korwin-Mikke - ale moją Ojczyzną, z której powstania i rozwoju jestem dumny. Jest krajem, w którym władza pochodzi z wolnych wyborów, a nie z podstępnej walki w otoczeniu dyktatora. Nigdy nie przypuszczałem, że w wyniku demokratycznych wyborów w polskim parlamencie znajdzie się tylu nieuków, prostaków i złodziei. Ale ten mandat nie rozstrzyga o prawdzie i racji, a panowie Giertych czy Lepper nie są i nigdy nie będą wzorem moralności. Ugrupowania, które w krajach stabilnej demokracji stanowiłyby polityczny folklor i margines szaleństwa, w Polsce wzrosły w siłę, a ich wodzom wydaje się, że nadejdzie dzień, gdy dorwą się do władzy. Otóż ten dzień nigdy nie nadejdzie. Polska nie zasłużyła na taką karę, by jej prezydentem został Giertych, Lepper, Tymiński czy ktoś im podobny. Żadne też okoliczności nie każą nam uważać za partnerów poważnych debat ludzi, którzy są notorycznymi oszczercami, próbującymi - na wzór komunistów - pisać nową historię, przydatną w walce o władzę. Dlatego ich kłamstwa tak często pozostają bez odpowiedzi. I myślę, że lepiej będzie, jeśli tak zostanie. Stefan Niesiołowski Chodzi o sprawę apelu dawnych działaczy "Solidarności" do przywódcy dawnej Unii Wolności i dzisiejszej Partii Demokratycznej Władysława Frasyniuka. Naraził się im swą obroną premiera Marka Belki, który skłamał przed komisją sejmową, twierdząc, iż nie podpisywał w PRL żadnych zobowiązań wobec SB. Prof. Niesiołowski wyjaśnia, że nie podpisał wspólnego apelu do Władysława Frasyniuka, gdyż ma na pieńku z jednym z sygnatariuszy, któremu zarzuca nikczemne postępowanie wobec niego. Napisał natomiast własny list do Władysława Frasyniuka, który zamieścił na łamach dziennika "Fakt". Spór o premiera Belkę i jego prawdomówność mało mnie animuje. Kiedyś przed 40 laty jako człowiek młody i łatwowierny byłem zaskoczony bezczelnym kłamstwem komunistycznego ministra Aleksandra Burskiego - mego zwierzchnika, który w osobistej rozmowie ze mną wyparł się swoich czynów. Nauczony gorzkim doświadczeniem, wiem już, co sądzić o prawdomówności komunistycznych lub postkomunistycznych dostojników. W artykule prof. S. Niesiołowskiego chodzi mi o inny aspekt sprawy. Cytuje on w swym artykule w "GW" następujące słowa Władysława Frasyniuka: "Nie przypominam sobie, aby podobny list powstał, gdy niejaki Wrzodak, w obecności zresztą jednego z sygnatariuszy Waszego apelu, lżył działaczy KOR-u. Nie zdobyliście się na wspólny apel wtedy, gdy Antoni Macierewicz oskarżał Jacka Kuronia, kiedy próbowano zniesławić imię Lecha Wałęsy, gdy wielu naszych przyjaciół z podziemia znalazło się na »liście Wildsteina«, gdy domorosły historyk oskarżał Zbyszka Bujaka, że był sterowany przez SB. (...)". I komentuje je: "Wydaje mi się, że nie można tych argumentów pozostawić bez odpowiedzi", uzupełniając następującą refleksją: "Trzeba oczywiście reagować na kłamstwa, insynuacje, podłości, brednie i oszczerstwa, na zakłamywanie historii, na szkalowanie ludzi zasłużonych w walce o wolność i niepodległość, na gloryfikowanie renegatów, tchórzy i kolaborantów. Ale trudno czynić to nieustannie, odpisując na wszystkie kłamstwa Wrzodaka, Leppera, Macierewicza, Giertycha et consortes. Ludzi tych cechuje bowiem to, co w kodeksie honorowym Władysława Boziewicza z roku 1919 nazywane jest »brakiem zdolności honorowej«. Art. 8 owego kodeksu wymienia osoby nie mające tej zdolności - są to m.in. dezerterzy z armii polskiej, osoby pozostające na utrzymaniu kobiet nie będących ich najbliższymi krewnymi, oszczercy, szantażyści, ludzie notorycznie łamiący słowo honoru. Pisany w innej epoce, archaiczny i miejscami śmieszny kodeks Boziewicza proponuje pewną ideę, która w moim przekonaniu wciąż pozostaje aktualna. Są osoby, które swoim postępowaniem wykreślają się ze społeczności ludzi poważnych i przyzwoitych, zasługujących na uwagę i polemikę. W zasadzie nikt nie oczekuje polemik z tygodnikiem »Nie« Jerzego Urbana, z pornograficznymi broszurkami w rodzaju »Poznaj Żyda« czy też z kolportowanymi przez różne grupy antysemickie zajadłymi w swym tępym doktrynerstwie takimi »organami", jak »Wszechpolak«, »Głos«, »Nasza Polska«, »Najwyższy Czas«, »Myśl Polska«, »Fakty i Mity«. Do tej samej kategorii osób - nie zasługujących na poważne potraktowanie i nie mających nic do powiedzenia na żaden temat - należą ludzie, o których wspomniał w swym liście Władysław Frasyniuk". Najpierw o faktach. Wymienione przez prof. Stefana Niesiołowskiego czasopisma zarówno lewicowe jak tygodnik "Nie" oraz "Fakty i Mity", jak i prawicowe: tygodniki "Głos", "Nasza Polska", "Najwyższy CZAS!" oraz "Myśl Polska" można swobodnie kupić w kioskach "Ruchu". Straszenie jakimiś kolportującymi je grupami antysemickimi jest zwyczajnym robieniem wody z mózgu czytelnikom "GW". Wydawcą tygodnika "Głos" jest poseł Antoni Macierewicz, zaś "Najwyższego CZASU!" były poseł i kandydat na prezydenta RP Janusz Korwin-Mikke. Obydwu zaliczam do swych wieloletnich przyjaciół z opozycji antykomunistycznej. Jest to o tyle istotne, że prof. Stefan Niesiołowski pisze o akapit dalej: "Ludzie działający w opozycji demokratycznej, narażający się na represje w czasach, gdy nic na niebie i ziemi nie zapowiadało upadku komunizmu - na więzienia, wyrzucenie z pracy, zatrzymania, przesłuchania, odmowy wydania paszportu - stanowią, mimo dzielących ich dziś różnic w poglądach na wiele spraw, pewną wspólnotę. Mogą też i powinni zajmować stanowisko w obliczu wydarzeń, które uznają za ważne. Za takie wydarzenie część z nich uznała stanowisko Frasyniuka wobec zeznań premiera - i podjęła z tym stanowiskiem polemikę". Mimo takiego stanowiska o dawnych działaczach opozycyjnych prof. Stefan Niesiołowski odsądza od czci i wiary innego mego przyjaciela z opozycji Krzysztofa Wyszkowskiego, któremu zarzuca oszczercze brednie o Lechu Wałęsie. Jeśli się zważy, że Krzysztof Wyszkowski był pomysłodawcą i współzałożycielem Wolnych Związków Zawodowych na Wybrzeżu, uczestnikiem strajku sierpniowego w Gdańskiej Stoczni "Lenin" i działaczem "Solidarności", to coś jest tu nie tak. Kto ma bowiem prawo zamknąć mu usta w sporze z Lechem Wałęsą, którego do Wolnych Związków przyjmował wraz innymi krytykami pana Lecha - Anną Walentynowiczową, Andrzejem i Joanną Gwiazdami oraz Kazimierzem Szołochem? Oni też są bohaterami strajków sierpniowych w niemniejszym od Wałęsy stopniu. Większe od nich zasługi w wyzwoleniu Polski ma nie prezydent Lech Wałęsa, lecz jedynie Matka Boża z klapy jego marynarki. Jeśli prof. Stefan Niesiołowski ma za złe posłowi Zygmuntowi Wrzodakowi lżenie działaczy KOR-u, to dlaczego przyrównuje do dezerterów i sutenerów posła Antoniego Macierewicza, który był więźniem marcowym w 1968 roku, pomysłodawcą i współzałożycielem KOR oraz działaczem "Solidarności", internowanym w stanie wojennym? Zaś Janusz Korwin-Mikke był już w opozycji w 1964 roku jako organizator słynnego wiecu studentów UW z poparciem dla sygnatariuszy listu 34 pisarzy i naukowców do premiera Józefa Cyrankiewicza w sprawie cenzury, następnie uczestnikiem opozycji przedsierpniowej i internowanym w stanie wojennym. Gdzie tu logika?! Kto mu więc zabroni określania III RP jako "PRL bis" lub zgoła "Rywinland"?
Bóg mi świadkiem, że poseł Zygmunt Wrzodak nie jest bohaterem mego romansu. Po wielu latach owocnej współpracy z nim jako przewodniczącym Komisji Zakładowej związku "Solidarność" w zakładach Ursus nagle nawyzywał mnie na łamach tygodnika "Głos" od "Żydów, ateistów i postkomunistów", najwyraźniej ulegając podszeptom nieuków, którzy u jego boku zastąpili nieodżałowanego śp. Andrzeja Krzepkowskiego. Pan Andrzej znał mnie bowiem na tyle dobrze, by nie pisać takich głupot. Koledzy z tygodnika "Głos" nie dali mi niestety szansy obrony na jego łamach, więc odpowiedziałem na obelgi posła Z. Wrzodaka na łamach ASME artykułem "Hiena o barwie brunatnej", parafrazując jego słowa o działaczach KOR-u jako hienach różowych. Ale na jakiej podstawie prof. Stefan Niesiołowski dyskwalifikuje posła Z. Wrzodaka - działacza podziemnej "S" - jako osobnika, "który w czasach PRL nie miał odwagi ani ochoty podjąć walki z komunistyczną dyktaturą, a dziś, gdy odwaga bardzo staniała, w stylu typowym dla tchórzy atakuje i zniesławia ludzi zasłużonych w walce o wolną Polskę"? Przecież prof. S. Niesiołowski w swym artykule również zniesławia i atakuje ludzi zasłużonych w walce o wolną Polskę - Krzysztofa Wyszkowskiego, Antoniego Macierewicza i Janusza Korwin-Mikkego. Najwyraźniej chciałby pozbawić wolności słowa ogół obywateli, nawet zasłużonych w walce o niepodległość i demokrację, zaś takie przywileje pozostawić wyłącznie przyjaciołom królika. Stąd jego gniew na ludzi krytykujących prezydenta Lecha Wałęsę, Jacka Kuronia i innych bliskie mu osoby. Ale nie po to walczyliśmy z komuną, by dziś godzić się na cenzurę ze strony nowych przyjaciół postkomuny. Prof. Stefan Niesiołowski jest tak zagubiony w nowej rzeczywistości, że sam zaprzecza sobie. Protestuje, gdy Janusz Korwin-Mikke nazywa (i słusznie) III Rzeczpospolitą "Rywinlandem", gdyż Polska jest - jak pisze - "moją Ojczyzną, z której powstania i rozwoju jestem dumny". Ale w następnym wierszu sam pisze o Sejmie Rzeczypospolitej: "Nigdy nie przypuszczałem, że w wyniku demokratycznych wyborów w polskim parlamencie znajdzie się tylu nieuków, prostaków i złodziei". I to też ma być powodem do dumy? Ustalmy więc wspólnie, że krytykujemy różne sprawy w Polsce, gdyż jest to nasza wspólna Ojczyzna, zdobyta naszą wspólną "krwią i blizną" i chcielibyśmy, by Polakom było w niej dobrze. Zaś "Gazeta Wyborcza" ani jej utytułowani publicyści nie zatkają nam przy tym gęby. Nie ma siły, nie zatkają. Zaś do prof. Stefana Niesiołowskiego mam osobistą prośbę: panie Stefanie, bardzo pana proszę, niech się pan zastanawia nad swoimi polemikami w "Gazecie Wyborczej" oraz nad ich stylem. Niech mi pan pozwoli nadal lubić i szanować pana, jak dawniej, gdy był pan więźniem politycznym za sprawę organizacji niepodległościowej "Ruch", członkiem prawicowego Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela oraz działaczem ZChN. Antoni Zambrowski

Brutalne "oskarżenia" wobec "niewinnego" marszałka Niesiołowski sypał Wicemarszałek Sejmu (PO) Stefan Konstanty Myszkiewicz-Niesiołowski sam przyznał, że po aresztowaniu 20 czerwca 1970 r. zeznawał "od pierwszego dnia", twierdząc jednocześnie, że "zupełnie przyzwoicie zachowywał się w śledztwie": - Wiedziałem, że już pewnych rzeczy bronić się nie da, że są znane Służbie Bezpieczeństwa. Moje zeznania nie różniły się od zeznań innych członków "RUCH-u" i to było potwierdzanie tego, jak mi się wydawało, co już jest wiadome, ponieważ niczego nowego esbekom nie mówiłem". Po tych słowach postępowe media dumnie ogłosiły - wszystko wyjaśnione, (nasz) marszałek niewinny. Czy na pewno? Jak znana od lat i skutecznie zamiatana pod dywan sprawa stała się nagle i w ciągu jednego dnia przedmiotem publicznej debaty? Wystarczyło, żeby pojawiła się na forum Sejmu. I tak, podczas dyskusji nad odwołaniem marszałka Bronisława Komorowskiego, Niesiołowski, przerywając ciągle przemawiającemu prezesowi PiS, spytał go w końcu: - A ile pan siedział w areszcie? Kaczyński, długo się nie zastanawiając, odparował: - Sypać w pierwszym przesłuchaniu w tak haniebny sposób, to naprawdę fatalna sprawa. (...) Trzynastoletnie dziewczynki w zderzeniu z gestapo wytrzymywały potworne tortury.

CAŁA PRAWDA ZA ZŁAGODZENIE KARY W 1970 r. członkowie "RUCH-u" (przypomnijmy: konspiracyjna organizacja niepodległościowa działająca od 1965 r.) zostali aresztowani po zakapowaniu przez agenta. Jeden z jej liderów Stefan Niesiołowski zaczął współpracować ze Służbą Bezpieczeństwa. Podczas przesłuchań opowiadał o spotkaniach organizacji, po kolei ujawniał, kto krył się za poszczególnymi pseudonimami. Sypał swoich towarzyszy organizacyjnych, a zarazem przyjaciół, w tym brata Marka. Wbrew temu, co dziś twierdzi, informacje były cenne - bezpieka miała jedynie szczątkową wiedzę na temat "RUCH-u". W toku śledztwa Niesiołowski zaprzeczał, że odgrywał ważną rolę w organizacji (dekonspirował nazwiska przywódców), że chciał spalić muzeum Lenina w Poroninie. Kajał się, przepraszał. Na tym nie koniec. 9 września 1970 r. Niesiołowski zobowiązał się udzielić wszystkich informacji w zamian za nadzwyczajne złagodzenie kary. Zapewne czuł się rozczarowany, gdy mimo tego, w procesie członków "RUCH-u" w październiku 1971 r. dostał wysoki wyrok siedmiu lat więzienia. Do tego niechlubnego epizodu Niesiołowski przyznał się już wcześniej - w 1989 r. w swojej książce "Wysoki brzeg": "Musiałem się zdecydować - albo zaprzeczać wszystkiemu i odmówić zeznań, albo zeznawać wykrętnie. Nie miałem odwagi ani siły odmówić zeznań i to był mój największy błąd. Potem nie rozumiałem dlaczego. Nic mnie właściwie nie usprawiedliwiało, poza strachem".

INNI WINNI Z biegiem czasu, razem z ewoluowaniem jego poglądów ze skrajnie katolicko-narodowych aż do skrajnie liberalno-postępowych, zmienił również swoje podejście do przeszłości. Coraz mniej widział swojej winy, coraz bardziej dostrzegał ją u innych. W końcu Niesiołowski tak się zagalopował, że o złamanie się w esbeckim śledztwie zaczął oskarżać innych członków "RUCH-u", a także swoją byłą narzeczoną Elżbietę Nagrodzką (obecnie Królikowska-Avis). Pewnego razu miał się wyrazić, że to właśnie przez nią spędził siedem lat za kratkami. Z dokumentów jasno wynika jednak, że Nagrodzka zachowywała się w śledztwie godnie, a tym, który sypał, był... Niesiołowski (kobieta zaczęła zeznawać dopiero wtedy, kiedy pokazano jej protokoły przesłuchania narzeczonego; ten, niepomny zdrady, próbował ją w więzieniu prosić o rękę, ale nie chciała już mieć z nim nic wspólnego; po wyjściu na wolność, nie mogąc znaleźć pracy w PRL-u, wyemigrowała do Wielkiej Brytanii). Za swoje słowa Niesiołowski musiał przeprosić. Wówczas "zapomniał" i do dziś "zapomina" dodać, że nie odsiedział nawet połowy kary - z więzienia wyszedł w 1974 r. na mocy amnestii.

"IMAGE HEROSA NA OBŁUDZIE I KŁAMSTWIE" W 2006 r. Stefan Niesiołowski napisał artykuł do tygodnika "OZON", pod tytułem "Niepodległość, demokracja, antykomunizm", w którym chwalił się swoją opozycyjną kartą. Na list zareagowała Elżbieta Nagrodzka-Królikowska, wysyłając do redakcji stosowne sprostowanie. Czytamy w nim: "Stefan Niesiołowski zbudował swoją pozycję polityka oraz image nieugiętego herosa na obłudzie i kłamstwie. Załamał się, Niesiołowski, już pierwszego dnia przesłuchań i śledztwa i sypał nas ze strachu o swą przyszłość, swojego brata Marka, przyjaciół Andrzeja i Benedykta Czumów i mnie, swoją narzeczoną od pierwszego przesłuchania! Podczas gdy ja, kobieta i szeregowy członek organizacji przez wiele dni śledztwa twierdziłam, że "nic nie wiem o RUCH-u", "Stefan Niesiołowski nie wprowadzał mnie do żadnej organizacji", "znałam Czumów wyłącznie towarzysko", on - mężczyzna i jeden z przywódców, sypał nas od pierwszego przesłuchania, nie szczędząc detali. (...) Kiedy po wielu dniach przesłuchań kolejny raz zaprzeczyłam, że istnieje "RUCH", śledczy pokazał mi protokół z 20.VI. podpisany ręką Niesiołowskiego, w którym podaje szczegóły mojej działalności. Dostałam wtedy parę innych protokołów zeznań kolegów, z których wynikało, że Wojciech Mantaj zaczął zeznawać już 22.VI, Marek Niesiołowski 25.VI, a Benedykt Czuma - 28.VI. Dla pikanterii dodam, że na podobną okoliczność »RUCH« zalecał bezwarunkowe milczenie i ja miałam odwagę się do tego zalecenia zastosować. Załamanie Stefana i paru innych kolegów przeżyłam boleśnie. Wyobrażałam sobie idealistycznie, a może naiwnie, że jeśli wszyscy będą milczeli, SB będzie musiała nas wypuścić". Wiedzę na temat Niesiołowskiego jego dawna narzeczona zaczerpnęła nie z powietrza, ale z akt Instytutu Pamięci Narodowej, kiedy w 2003 r. uzyskała status osoby pokrzywdzonej.

NIE WSZYSCY SYPALI Niektórzy dawni członkowie "RUCH-u" (w tym inny członek PO - Andrzej Czuma) - opozycyjni koledzy Niesiołowskiego oraz niektórzy historycy (w tym Antoni Dudek) bronią teraz wicemarszałka Sejmu. Linia jest taka, że w 1970 r. antykomuniści nie wiedzieli jeszcze, jak zachować się podczas przesłuchania (dopiero później opozycja rozpowszechniała wytyczne w tej sprawie). Generalnie zgoda - w końcu w śledztwie posypali się też "taternicy" i "komandosi" (np. Jan Tomasz Gross, w czym odnaleźć można przyczyny jego dzisiejszego pisarstwa). Ale czy może to być usprawiedliwienie dla jednostkowych zachowań? W końcu nie wszyscy załamywali się i wydawali kolegów. Stefan Niesiołowski powinien o tym pamiętać szczególnie. Jego ojciec, Janusz Niesiołowski to żołnierz wojny polsko-bolszewickiej 1920 r., kampanii wrześniowej 1939 r., a następnie Armii Krajowej. Dziadek - Bronisław Łabędzki trafił w 1905 r. na Syberię za organizowanie strajku szkolnego. Wuj - Tadeusz Łabędzki, jeden z przedwojennych przywódców Młodzieży Wszechpolskiej, został zamordowany w 1946 r. podczas ubeckiego przesłuchania. Czy do takiej czystej, nieugiętej tradycji nawiązuje marszałek Sejmu wolnej Polski?

W IMIĘ POSTĘPU Ale zejdźmy na ziemię - dziś nie żyjemy pod zaborami, okupacjami, ani w okropnej, sanacyjnej Polsce spod znaku morderstwa na Narutowiczu i Berezy Kartuskiej, ale w III RP, dziwnym państwie, w którym wyroki wydają postępowe media. Historię mają w poważaniu, ale w tym przypadku dla "RUCH-u" zrobią wyjątek. Znów będą robiły z igły widły, wmawiając ogłupianej przez siebie gawiedzi, że wszystkiemu winny jest nie Stefan Niesiołowski, którego bezmyślnie "oskarżają" siły ciemności, ale Jarosław Kaczyński, przywódca tych sił, który sprawę upublicznił. Będą mądrzyły się, że to nic innego, jak brudna gra polityczna. Będą bez żenady szydziły z brata prezydenta, że przecież nie może nic wiedzieć o Gestapo, bo... urodził się w 1949 r. (a w innych przypadkach - z głowy państwa - nie dowiemy się np., co Lech Kaczyński załatwił dla kraju podczas wizyty na Dalekim Wschodzie, tylko o problemach z samolotem i chorobie cesarza Japonii). Ale owe, postępowe media muszą przecież wspierać postępową, czystą jak łza Platformę przeciw zapyziałemu, grubiańskiemu, a nawet wypełnionemu agentami PiS-owi (w sprawie "RUCH-u" współpracował z SB Wiesław Jan Kurowski, ale nieważne jest, że po ujawnieniu jego agenturalnej działalności został przez braci Kaczyńskich odsunięty). W imię lepszego życia w "normalnym" kraju, w imię miłości, walki z przejrzystością życia publicznego i lustracją... TADEUSZ M. PŁUŻAŃSKI

Gnoza z Wall Street Zewsząd słychać pytania o perspektywy gospodarcze na przyszłość. Niezmienna odpowiedź brzmi: nie wiadomo jakie ona są. Jakby ktoś wiedział, to niedługo byłby bogatszy od Billa Gatesa (i może wówczas też byłby za podniesieniem podatków - nie wiadomo). Ale w mediach roi się od analiz tych, co wiedzą. Bo co komu po „ekspercie”, który mówi, że nie wie? Czytam właśnie komentarze tych, którzy wiedzą i zaczynam dochodzić do wniosku, że główny powód dzisiejszego kryzysu, to grzech… pychy. Bankierzy z Wall Street chyba nie kradli świadomie. Oni po prostu, jak średniowieczni gnostycy, uznali, że posiedli wiedzę tajemną, przy pomocy której potrafią pokierować światem. A przynajmniej światem finansów i gospodarką. Nie bez przyczyny grzech pychy, zgodnie z tradycją wywodzącą się od św. Jana Kasjana - potwierdzoną przez Papieża Grzegorza Wielkiego - jest wymieniany na pierwszym miejscu w katalogu grzechów głównych Katechizmu Kościoła Katolickiego. Zgubne skutki ataku pychy na intelekt pokazał Dante w „Boskiej komedii” (cantiche: Piekło canti: VIII-X). Biblijnym symbolem tej pychy jest wieża. Wiele takich wież Babel stoi na Wall Street. To grzech pychy był podstawą gnozy, której erupcję Eric Voegelin uznał za „esencję współczesności”. Powtórzył on za Platonem, że istotę rzeczywistości kształtuje ludzka dusza i tkwiąca w niej świadomość rzeczywistości, która bywa zachwiana przez dwa zasadnicze nieporządki: odwrócenie się od wartości (sceptycyzm) i lekceważenie ograniczeń codziennej egzystencji (gnoza). Gnoza - (z greckiego γνῶσις gnosis - „poznanie, wiedza”) - to wiedza przynosząca zbawienia. Poznanie gnostyczne otrzymuje człowiek albo w formie objawienia (od Boga) - wtedy jest to poznanie apokaliptyczne (apokalypsis = objawienie), albo w formie oświecenia czyli wtajemniczenia, kiedy człowiek sam inicjuje proces dochodzenia do wiedzy, która ma uczynić zeń właściwy „instrument poznawczy” i umożliwić uzyskanie „objawienia”. Gnostycy głoszą istnienie prawdy hermetycznej, ukrytej, dostępnej co prawda nielicznym, ale jednak dostępnej, dzięki której wybrani potrafią zapanować nad światem. To właśnie chyba ta gnoza dostępna była specjalistom od finansów, którzy zagłuszali słowa krytyki pod adresem rynków finansowych prostym stwierdzeniem: nie znacie się, nie jesteście „z rynku”. Trzeba było być „z rynku”, żeby się „znać”. Trzeba było być „wtajemniczonym”. Trzeba było posiąść gnozę. Nawet ten język: „potencjalne strefy wsparcia oporów”, „czarne świece”… Istne misterium! No i „objawienia” typu: „rynek znajduje się w pewnej konsolidacji, po której powinno nastąpić kontynuowanie dominującego trendu, ale czasami bywa odwrotnie”, albo moje ulubione: „prawdopodobieństwo spadków lub wzrostów jest wysokie i wynosi 50%”! Na analizowanych przez „zawodowych ekonomistów” wykresach potrafiła „zarysować się drobna szpulka z dwoma cieniami, z których górny testuje opór w rejonie ograniczenia konsolidacji”. A tu, panie, trzeba ZUS zapłacić, a klient jeszcze nie zrobił przelewu, samochód z zaopatrzeniem nie dojechał, znowu zmienili przepisy podatkowe, a księgowa poszła na zwolnienie, pracownik przyszedł po podwyżkę, a urzędnik nie wydał jakiegoś pozwolenia! W „realu” jest okropnie. Lepiej zanurzyć się w tajemnej wiedzy o świecie finansów. A jak się głoszone prawdy nie sprawdzą, to zawsze „można zabrać człowiekowi trochę pieniędzy i wpompować je w system finansowy”, bo jest on „istotą na tyle elastyczną, że dostosuje się do zmian”. Robert Gwiazdowski

Eko-bomba globalnego ocieplenia Globalne ocieplenie jest 100 razy groźniejsze od bomby jądrowej - biją na alarm ekolodzy. Współczesny człowiek łatwo dał się zmanipulować tym, którzy twierdzą, że “ten, kto nie wierzy w globalne ocieplenie, jest gorszy od niewierzącego w Boga” czy że “gatunek ludzki nie przetrwa skutków efektu cieplarnianego”. Nie należy bezgranicznie ufać tym, którzy twierdzą, że najpoważniejszym wyzwaniem, jakie stoi przed ludzkością, jest ograniczenie efektu cieplarnianego.

Budowanie mitów Wypalona i jałowa ziemia. Zatopione wyspy i nadbrzeżne miasta. Szalejące tornada. Takie obrazy towarzyszą zwykle informacjom o nadciągającej apokalipsie wskutek ocieplającego się klimatu Ziemi. To tylko socjotechniczne zabiegi. Czy przedstawiane kataklizmy mają cokolwiek wspólnego z działalnością człowieka? Czy rzeczywiście człowiek jest w stanie wywoływać tak ekstremalne zjawiska przyrody jak tsunami czy powodzie? Kampanie w obronie klimatu oparte są na grze na emocjach, na podsycaniu zbiorowego lęku przed mitycznym “globalnym ociepleniem”. Straszą, że jego skutki będą dotkliwsze od obecnego “kryzysu finansowego”. Jest problem, pojawia się i rozwiązanie. Trzeba tylko postępować zgodnie z instrukcjami. Ekolodzy wmawiają społeczeństwu, że są w stanie powstrzymać efekt cieplarniany. Jest w tym niezwykła pycha współczesnego człowieka, który sądzi, że może zrównać się ze Stwórcą i… regulować za pomocą polityki temperaturę powietrza. Czy rzeczywiście ktokolwiek przy zdrowych zmysłach sądzi, że możemy wpływać na liczbę stopni Celsjusza w różnych zakątkach globu?

Ideologia kłamstwa W końcu lat 90. lewica, osłabiona politycznie sukcesami rządów Ronalda Reagana w USA i Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii, postanowiła szukać wspólnego mianownika, który pomógłby jej w walce z tradycją, prywatną własnością i rodziną. Postawiono na kwestie ochrony środowiska i od tej pory grupy ekologiczne stały się bastionem myślenia lewicowego, jednoczącego różne frakcje - obrońców praw zwierząt, środowiska homoseksualistów i radykalnych feministek. Największym “sukcesem” ekologicznej propagandy jest uczynienie z dwutlenku węgla - gazu niezbędnego do rozwoju życia na Ziemi, jak dowiódł w 1873 r. prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego Emil Godlewski - groźnej dla życia trucizny. Dwutlenek węgla nie zabija. Jest odwrotnie. Dzięki niemu w przyrodzie rozwija się życie. Kolejnym kłamstwem ekologów jest powiązanie przemysłowej działalności człowieka ze wzmożoną emisją tego gazu. Tymczasem największym emitentem dwutlenku węgla na Ziemi jest… woda, która odpowiada za emisję 98 proc. dwutlenku węgla. Czynnik ludzki to zaledwie 0,25 proc. całkowitych emisji. Nie jest też prawdą, że tendencja do ocieplania się klimatu jest stała. Najcieplejsze lata w historii, według danych NASA, to 1934, 1998, 1921, 2006, 1931. Klimat na Ziemi jest po prostu zmienny. Z badaniem tendencji ziemskiego klimatu jest jak z zyskownością funduszy inwestycyjnych. Można dowolnie dobrać dane, aby przedstawić interesujący nas trend, co nie musi być jednak zgodne z prawdą. Z danych International Panel on Climate Change wynika, że wyraźny wzrost średnich temperatur w USA jest widoczny od 1980 r. Jednak dane z lat 1930-1980 świadczą raczej o globalnym ochłodzeniu.

Od regulacji klimatu do regulacji poczęć Na badania nad efektem cieplarnianym wydaje się rocznie ponad 10 mld dolarów. Niemniej ideolodzy tzw. głębokiej ekologii nigdy nie kryli swoich prawdziwych intencji. Wyznawcy dogmatu o efekcie cieplarnianym twierdzą, że największym zagrożeniem dla wyidealizowanego stanu natury jest sama ludzkość. Pokojową Nagrodę Nobla otrzymał przecież Al Gore, polityk, który porównał człowieka do nowotworu. - Mam wrażenie, że zamiast strzelać do ptaków, powinienem raczej strzelać do dzieci strzelających do ptaków - zauważa Paul Watson, jeden z założycieli Greenpeace. Ted Turner, właściciel stacji telewizyjnej CNN i zapalony ekolog, wzywał do zmniejszenia liczby mieszkańców globu do 250-300 milionów, a więc o 95 proc. Jeszcze dalej idzie Paul Taylor, jeden ze współczesnych ekologicznych guru. - Totalny, absolutny zanik populacji homo sapiens może spowodować, że wspólnota życia na Ziemi będzie mogła przetrwać. Nasza obecność, w skrócie, jest niepożądana - twierdzi. Nic dziwnego, że wiele inicjatyw propagujących regulacje klimatu jest finansowanych z tych samych źródeł co projekty promujące aborcję jako metodę kontroli urodzeń.

Siła destrukcji O efekcie cieplarnianym mówią w zasadzie wszyscy, oprócz klimatologów. Kilkadziesiąt tysięcy naukowców, w tym i laureaci Nagrody Nobla z dziedziny nauk o Ziemi, nieustannie protestuje przeciw manipulacjom danymi naukowymi w imię “walki z ocieplaniem się klimatu”. Jednak, jak twierdzi inny z założycieli Greenpeace David McTaggard, “prawda nie jest rzeczą istotną. Ważne jest tylko to, co w oczach ludzi uchodzi za prawdę”. Naukowe fakty są dla ekologów niewygodne. Okazuje się, że roślinności przybywa, zamiast ubywać. Przyrost masy roślinnej w Amazonii osiągnął 42 proc. w latach 1985-2003. Natomiast poziom wód opada, zamiast rosnąć. W archipelagu Malediwów wody opadły o 30 cm w ciągu ostatniego trzydziestolecia. Światowym liderem walki z ociepleniem chciałaby być Europa. Jej polityka wobec zmian klimatu opiera się na socjalistycznym centralnym planowaniu gospodarczym w zakresie ograniczenia emisji dwutlenku węgla. Politycy, podobnie jak ekolodzy, starają się przewidzieć, co będzie za 50, a nawet 80 lat. W realnym socjalizmie centralne plany obejmowały najwyżej pięć, dziesięć lat, a i tak wzięły w łeb. Polska jako kraj na dorobku, mający w perspektywie spektakularne inwestycje w infrastrukturę transportową, przemysł czy budownictwo mieszkaniowe, zapłaci bardzo wysoką cenę za ograniczanie wzrostu gospodarczego. Polskie firmy staną się mniej konkurencyjne, czego bezpośrednim efektem będzie wzrost bezrobocia. Polityka UE w zakresie energetyki, dyskryminująca takie jak polska gospodarki bazujące na węglu, stawia pod znakiem zapytania nasze bezpieczeństwo energetyczne, a konsumentów przed perspektywą wzrostu rachunków za prąd, gaz i ogrzewanie. Jest więc zupełnie niezrozumiałe, dlaczego rodzimi politycy realizują tę zgubną dla Polski strategię. Dali się zmanipulować kłamliwej ekoideologii? Tomasz Teluk

TW “Bolek” oczami normalnych Nikt normalny nie ma wątpliwości, że p. Lech Wałęsa był TW SB pod ps. “Bolek”. Jednak różnica między mną i innymi ludźmi całkiem normalnymi, a PiS-menami jest taka, że nie uważamy, iż SB była instytucją szatańską, ani że współpraca z legalnymi instytucjami legalnego państwa jest czynem karalnym czy choćby hańbiącym. W odróżnieniu od kolektywistów my oceniamy sprawę każdego człowieka indywidualnie. Wbrew temu, co robią PiS-meni, my traktujemy lustrację jako sposób na uniemożliwienie szantażowania agentów bezpieki. Ci agenci - to z reguły ludzie na dość wysokim poziomie (co dobrze świadczy o SB) - i dzisiaj są ministrami, arcybiskupami, senatorami itd. Kto może ich szantażować? Ano, “nasze” służby specjalne. Ano, ludzie Adama Michnika - który przez kilka tygodni wynotowywał sobie i “Wielkiemu Wschodowi Francji” co ciekawsze informacje z archiwum SB. Ano Rosjanie (którzy do 1984 roku mieli pełny dostęp do archiwum SB) - a także inne wywiady, którym Rosjanie w okresie “Smuty” te informacje sprzedali. Jak myślicie Państwo: po co ówczesny ambasador USA po wyborze p. Lecha Wałęsy na prezydenta spędził z nim dwa dni w chatce rybackiej na Mazurach? By łowić ryby? By go szantażować? Broń Boże; “by delikatnie dać mu do zrozumienia, że byłoby niedobrze, gdyby pewni ludzie o pewnych rzeczach się dowiedzieli”. Jasne? Obrzydliwi dyktatorzy załatwiali sprawy siłą. W d***kracji działa skomplikowany system “haków”. To jedna z przyczyn, dla których dyktatura jest moralnie zdecydowanie wyższa od d***kracji. Piszę to, gdyż z p. Lechem Wałęsą wynikła afera.. no, aferka: “Jaki człowiek - takie i afery”. Najpierw odnalazł się “uśmiercony” przez UOP p. kpt. Edward Graczyk. Na co p. Wałęsa i sekundujący mu chór antylustratorów zagrzmiał: “…a więc książka pp. Cenckiewicza i Gontarczyka jest g***o warta” (co było absurdem) - ale potem p. kpt. Graczyk potwierdził, że p. Wałęsa to “Bolek” i że SB wręczała mu pieniądze. P. Wałęsa nie ma chyba już innego wyjścia, jak się wreszcie przyznać (co zresztą raz już uczynił w roku 1992 po mojej uchwale lustracyjnej - tylko p. Mieczysław Wachowski kazał mu po paru godzinach to przyznanie się odwołać). Gdyby p. Wałęsa wtedy się przyznał, pozwolił ujawnić nie tylko tych agentów SB, którzy już nie pracowali dla UOP, ale WSZYSTKICH - to byśmy zobaczyli, jak wygląda Państwo Bezpieki, czyli III RP. Bowiem najbardziej szokujące jest to, co ujawnił p. Piotr Piętak, wiceminister MSWiA, że np. system PESEL do dziś kontrolują byli oficerowie SB. I to oni podali sądowi lustracyjnemu informację, że p. kpt. Graczyk nie żyje - a więc nie może świadczyć. Pora teraz na nadzwyczajną rewizję tamtego orzeczenia sądu lustracyjnego… Problem p. Wałęsy jest w tym, że gdy się przyzna, odwróci się odeń “salon” - te wszystkie “autorytety moralne” z esbeckiego nadania. Bo podważy tym ich linię obrony… JKM

Koszty walki z terroryzmem Przekleństwem naszych czasów może być szybki przekaz informacji. Codziennie dowiadujemy się, że w Bombaju wysadzono hotel, w metro w Madrycie podłożono bombę, ktoś zadzwonił, że podłożono bombę w warszawskim metro, więc wstrzymano ruch na 6 godzin - i żurnaliści robią z tego sensację. A mnie tak naprawdę guzik to obchodzi. „Niech na całym świecie wojna - byle polska wieś zaciszna; byle polska wieś spokojna”. 300 lat temu, gdy wymordowano połowę ludności Bambuko, to mój pra-pra-pra-dziadek się tym nie denerwował, bo o tym nie wiedział. To dlaczego mam być w GORSZEJ sytuacji od mojego praszczura? Ja mam to w nosie. W USA codziennie na drogach ginie ok. 150 osób. Jak łatwo policzyć, w 20 dni ginie tyle, co zginęło w wieżach World Trade Centre. Jakbym się denerwował co 20 dni - to byłby ze mnie strzęp człowieka. Więc mam to w nosie. Jakby terroryści przyjechali do Polski rozwalać Pałac Kultury i Nauki - to bym się zdenerwował. Ale tylko w tym sensie, że żądałbym powieszenia tych terrorystów na najbliższej suchej gałęzi. PKiN-u nie rozwalą, bo to - w odróżnieniu od wież WTC - solidna konstrukcja. A gdyby nawet - to jest kupa pomysłów na zagospodarowanie warszawskiego city, a PKiN w tym tylko przeszkadza. W mojej Ameryce po roku na miejscu wież WTC właściciel wybudowałby dwa razy wyższe i ładniejsze. Ameryka socjalistyczna, Ameryka pp.Busha i Obamy, już 7 lat planuje i dyskutuje, co z tym zrobić… Ale to jej problem. W Polsce żadni terroryści niczego nie zburzyli - więc się nimi nie przejmuję. Koszt „walki z terroryzmem” i koszty podjętych środków bezpieczeństwa są w USA już ponad 1000 razy większe niż szkoda wyrządzona przez terrorystów. Natomiast w naszym zaścianku wszystkie pieniądze wydane na „walkę z terroryzmem” to pieniądze stracone. Nam grożą Niemcy - a nie terroryści. Proszę doliczyć do tego koszty zatrzymania Warszawy na 6 godzin - z powodu strachu przed mniemanymi terrorystami oraz (po średniej stawce godzinowej) czas, jaki Polacy zmarnowali na gadaninę o terrorystach w USA, w Madrycie, w Bombaju, w Londynie… „Walcząc z terroryzmem”, dyskutując o terroryzmie - robimy dokładnie to, czego chcą terroryści. W rzeczywistości są to malutkie grupki fanatyków - i raz na 100 lat udaje im się coś zmontować w Hiszpanii, raz na sto lat w USA, raz na 100 lat w Anglii - i nie mamy się więc doprawdy czym przejmować - tym bardziej że w Polsce ani razu. Terroryści chcą rozgłosu, bo rozgłos jest skuteczniejszą bronią, niż semtex. Więc zajmijmy się czymś innym. „Byle polska wieś zaciszna; byle polska wieś spokojna”. Zajmijmy się tym, że u nas na wsi jest wybój w drodze i stara Kowalska skręciła sobie nogę. To jest problem! A to, że terroryści w Bombaju. Albo „Tamilskie Tygrysy”? To nie jest problem dla nas, ani nawet dla Hindusów - to problem dla Maharashtrian i Gujaratian. Jest ich w Bombaju 15 milionów - jest komu dyskutować o terrorystach. Coraz więcej ludzi dochodzi do tego wniosku. Spadają nakłady Wielkich Gazet, w których szaleją dziennikarze donoszący z tryumfem (jest SENSACJA!) o tym, że dwóch Norwegów w Nepalu zgwałciło Japonkę. Ludzie kupują lokalną gazetę, by dowiedzieć się, czy kostka Kowalskiej ma się lepiej - i raz w tygodniu np. „Angorę”, by jednak wiedzieć, co się dzieje. I przez dwie godziny tygodniowo dyskutują o tym, czy Chińczyki trzymają się mocno. A resztę czasu zajmują się sprawami naprawdę poważnymi. SWOIMI sprawami. JKM



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
p44 054
P23 054
p36 054
054 KP ka8
P17 054
03 2005 053 054
p41 054
p19 054
054, Sztuka celnego strzelania
02 2005 054 056
P27 054
P26 054
KLIR biuletyn 054
p43 054
p06 054
054 Lupiez rozowy Giberta, dermatologia
054
p14 054
054 - Kod ramki, ⊱✿ JESIEŃ ⊱✿, ⊱✿ JESIENNE POZDROWIENIA ⊱✿

więcej podobnych podstron