Szczepionka przeciw wściekliźnie - artykuł Stanisława Michalkiewicza Wysłane czwartek, 20, maja 2004
"Słowa, którymi władam, powietrzem są tylko, a jednak cieszę nimi słuchających". Taki napis umieścił ktoś w piątym wieku przed Chrystusem na greckiej wazie. Skromność i duma w jednym. Słowa "powietrzem są tylko", a jednak... Niestety od tamtych, starożytnych czasów wiele się zmieniło i kiedy w 15-lecie "Gazety Wyborczej" pan red. Adam Michnik pisze "o swoich błędach, wyborach i decyzjach" ("Polska na zakręcie, "Gazeta" na zakręcie" - "GW" z 8 maja), to od razu widać, że jego skromność jest znana na całym świecie, stąd też samokrytycznie wali się w cudze piersi, aż dudni, niczym w pustej beczce po śledziach. Ale bo też był po temu najwyższy czas. Na aferze z Rywinem red. Michnik złamał sobie, a w każdym razie zwichnął cały autorytet moralny, więc teraz uwija się jak w ukropie, żeby uratować, co jeszcze jest do uratowania.
"Jesteśmy dziś wściekli" - stwierdza redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" i zastanawia się, dlaczego. Przecież - powiada - "jesteśmy świadkami cudu". Cud polegał na tym, że Bóg spełnił wszystkie prośby, zanoszone w modlitwach przed 20 laty, czyli w orwellowskim roku 1984. A prosiliśmy o "wolność w miejsce dyktatury", o "demokratycznie wybrany parlament", żeby nie było cenzury, a były "otwarte granice i wolny rynek", żeby Polska "przestała być państwem satelickim", żeby "wyszły z Polski sowieckie wojska", no i żeby Polska wstąpiła do NATO i Unii Europejskiej. "I oto dobry Pan Bóg wysłuchał tych nierealistycznych modlitw. Ofiarował Polakom to, o czym marzyli" - stwierdza Michnik. Jak na redaktora naczelnego wielkiego dziennika jest zadziwiająco mało spostrzegawczy. Prawie tak samo, jak Stefan Michnik, w czasach stalinowskich sędzia wojskowy, posyłający ludzi na śmierć, bo "niewiele rozumiał".
Czy rzeczywiście mamy do czynienia z cudem, czy tylko z jego karykaturą? A więc, czy rzeczywiście mamy "wolność w miejsce dyktatury"? Im więcej dowiadujemy się o okrągłym stole i jego kulisach, a przecież najważniejszego pewnie nie wiemy, tym więcej podstaw do przypuszczeń, że zamiast autentycznej wolności politycznej mamy potiomkinowską, fasadową namiastkę: skotłowanemu ludowi przedstawia się alternatywę, niczym w ruskiej stołówce; może jeść albo nie jeść. Redaktor "GW" chyba zdaje sobie z tego sprawę, bo wychwalając gen. Kiszczaka, pisze tak: "sprawował kontrolę nad aparatem bezpieczeństwa i mógł zdecydować o fiasku Okrągłego Stołu, inspirując dowolne prowokacyjne działania agentury W DOWOLNYM CZASIE" (podkr. SM). No, gen. Kiszczak nie miał najmniejszych powodów do wywracania okrągłego stołu. To już raczej lęki pana red. Michnika, "że mu zdobycze zabrać mogą". A co z "demokratycznie wybranym parlamentem"? Jeśli potraktować poważnie ogłoszony niedawno w "Rzeczpospolitej" raport o agenturalnej podszewce naszej demokracji i naszego parlamentaryzmu, to i tu musimy zarzucić Michnikowi brak spostrzegawczości. On zresztą wcale nie taki gapa; on tylko tak udaje. Przecież do dzisiaj nie dowiedzieliśmy się, co właściwie robił w 1989 i 1990 r. w archiwach MSW, czego szukał, co znalazł, jaki z tego zrobił czy do dziś robi - użytek... Próba lustracji była dla niego niczym kropla kwasu na otwartą ranę. "Nie potrafię jednak zrozumieć polityków, którzy żerując na tej potrzebie (odwetu na ludziach dawnego reżimu - SM) rozpoczęli zimną wojnę domową, której rezultatem były żenujące oskarżenia o agenturalność formułowane wobec dwóch demokratycznie wybranych prezydentów i wobec ludzi, którzy przecież dobrze zasłużyli się Polsce". No, nie tylko Polsce. Bułgarii też. Kiedy tamtejszy prezydent Żelew, dawny "dysydent śniadaniowy" zablokował lustrację, Michnik specjalnie przyjechał do Sofii, by w tamtejszej telewizji oskarżyć zwolenników ujawnienia agentury o "neofaszyzm". To już jakiś antylustracyjny internacjonalizm! W tych warunkach opowieści o "demokratycznie wybranym" parlamencie brzmią wyłącznie humorystycznie. Cenzurę powoli się przywraca, nie bez ochotniczego udziału środowiska "Gazety Wyborczej". Wysiłki te zostały uwieńczone recepcją do polskiego systemu prawnego tzw. europejskiego nakazu aresztowania na podstawie oskarżenia np. o "rasizm" lub "ksenofobię". Co do granic, to rzeczywiście; "keine Grenze, w górę ręce", ale fakt: otwarte. Nie da się tego niestety powiedzieć o rynku. Taki on "wolny", jak za Hilarego Minca, którego ideał gospodarczy wymagał doprowadzenia planu do każdego stanowiska pracy. Mówienie o "wolnym rynku" w sytuacji, gdy ponad 200 obszarów działalności gospodarczej objętych jest ścisłą reglamentacją - dowodzi naprawdę małej spostrzegawczości. Wyszły z Polski sowieckie wojska? Oj, ale chyba nie wszystkie? Gdyby było inaczej, afera "Olina" byłaby chyba już wyjaśniona, nieprawdaż? Wiesław Kaczmarek nie wysyłałby też alarmowych SMS-ów do ministra skarbu w sprawie Orlenu. W innych okolicznościach red. Michnikowi może by to nie przeszkadzało, ale kiedy zimny czekista Putin rozbiera w Rosji do naga żydowskich baronów finansowych i naftowych, to kierowana przez "Żyda Roku 1991" gazeta bije na alarm. Tak wygląda ten "cud" w zbliżeniu, więc może lepiej nie mieszać do tego "dobrego Pana Boga", kiedy widać, że czynni byli tu raczej szatani.
Zwykli ludzie mogą być na taki widok "wściekli", choćby z irytacji na własną naiwność, dzięki której red. Michnik i wspierana przez niego "partia zagranicy", przez co najmniej 10 lat korzystała z dobrego fartu, kosztem tubylczych "Irokezów". Skąd jednak "wściekłość" w środowisku? Wprawdzie "cud", szyty grubymi nićmi, już się pruje; taki Andrzej Celiński obcujący ongiś z Tadeuszem Mazowieckim, a nawet z samym prof. Geremkiem, teraz musi mlaskać się po Krakowie z lesbijkami, ale przecież to i owo się udało. Nie mówię nawet o rozpoczęciu wydawania "GW" "bez jednej złotówki", bo komuna też miała swój Peweks i FOZZ, ale np. o tym, że "dzisiaj, dzięki Bogu, Kościół przemawia innym głosem. Dzisiaj Kościół mówi o pluralizmie, dialogu i tolerancji. (...) To bardzo dobrze". No naturalnie, jakże by inaczej; najlepiej wytresowani przedstawiciele Kościoła wprost skaczą przed panem redaktorem z gałęzi na gałąź, ale czy to jest powód do "wściekłości"?
To nie jest powód. Powód jest ten, że pan red. Michnik potrzebuje zatrzeć wspomnienie po aferze z Rywinem, która zwichnęła mu autorytet moralny i ze swoja "wściekłością" nastręcza się nam do obrony Polski przed rządami koalicji złożonej z "populizmu, postkomunizmu i post-nacjonal-katolicyzmu". Ten "populizm", a nawet "postkomunizm" można by jeszcze wybaczyć, ale tego "post-nacjonal-katolicyzmu" - przenigdy! Skorzystamy, czy raczej poradzimy szczepionkę przeciw wściekliźnie?