Tęsknota.
Nie, to jednak nie było dobre określenie tego co czuła.
Smutek.
Ale przecież nie była wcale smutna. Choć do radości brakowało jej wiele nie mogła tego nazwać smutkiem.
To może inność?
Deszcz bębnił o szybę samochodu, był czymś tak normalnym, ale nie dla niej, dziewczyny wychowanej na pustyni, gdzie padało dwa, może trzy razy do roku. Nie pamiętała, kiedy ostatnio za dnia nosiła kurtkę. Widok rozciągający się za oknem kojarzył jej się z filmami: nieskończona zieleń. Nieznajome było samo auto: czarny mercedes, kierowcę spotkała wcześniej tylko raz, a teraz miała go najpewniej widzieć codziennie. Zbyt dobrze zdawała sobie sprawę z obecności koperty w kieszeni i torby w bagażniku: tylko jednej, nic więcej z jej rzeczy nie nadawało się do tego miejsca.
Czy kiedykolwiek zdoła je nazwać domem?
Tak, inność była tutaj odpowiednim słowem. Tu nawet powietrze było inne, zniknęło z niego coś, do czego była już przyzwyczajona. Od dziecka. Zniknął zapach pustyni. Nie było już nawet słońca, czegoś, co wydawało jej się nieodłączną częścią jej życia.
Silnik ucichł. Carlisle wysiadł z samochodu i jeszcze zanim zdążyła dotknąć klamki, ten już miał jej torbę w ręce.
Nie zawracała sobie głowy tym, jak wygląda jej nowe miejsce zamieszkania. Bo przecież nie dom.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Bello, najpierw pokażę ci twój pokój, a później zejdziesz na dół, dobrze? - spytał. Dziewczyna skinęła tylko głową po czym ruszyła bez słowa za nim.
Jedyne, co zapamiętała, to droga do pomieszczenia, do którego miała trafić sama. Na razie nie obchodziło jej, jak wygląda ten budynek. Przywołała po raz kolejny w myślach do siebie treść listu pozostawionego przez Chrisa. W końcu znała go już na pamięć.
Pożegnanie. Obietnica.
To wszystko, co udało mi się o nich dowiedzieć.
O swoim pokoju wiedziała tylko tyle, że jest. Torba leżała na podłodze przy drzwiach. Spojrzała na nią z niechęcią.
Zrezygnowana sięgnęła do klamki i zeszła cicho na dół.
To było głupie, ale dopiero teraz czuła, jakby się żegnała. Z rodzicami, przyjacielem, Phoenix, jej dawnym uporządkowanym życiem... Może dlatego, że na lotnisku miał lada moment odlecieć jej samolot, na który przecież nie mogła się spóźnić. Może dlatego, że przez te ostatnie dni naprawdę rzadko zostawała sama, a jeżeli już to nie miała czasu na rozmyślanie. A może dlatego, że naprawdę wierzyła, że to tylko zły sen.
Właśnie w tym momencie, w którym się zawahała z pomieszczenia, do którego miała wejść dobiegł ją rozgniewany głos.
- Już mam dość tego twojego całego współczucia, Carlisle! Nie masz wobec nich żadnego zobowiązania. Dlaczego ty to znowu robisz?
- Rose, nie zapominaj, że to współczucie ocaliło ci życie. - warknął się inny.
- A jak się domyśli to co? Znowu się przeprowadzimy? A może pozbędziemy się po prostu kłopotu raz na zawsze?
- Rose...
- Tym razem się z nią zgadzam. Nie chcę mieć na sumieniu kolejnej dziewczyny. - odezwał się kolejny nieznajomy chłopak
- Nie domyśli się, będziemy ostrożniejsi. - powiedziała cicho kobieta.
- No to bądźcie ostrożniejsi. Beze mnie. - oznajmiła osoba, do której chyba zwracali się „Rose”.
Bella uniosła rękę, by zapukać, kiedy drzwi się otworzyły. Oszałamiająco piękna blondynka minęła ją bez słowa rzucając jej tylko wściekłe spojrzenie.
Rosalie - przyszło jej do głowy.
Nieśmiało weszła do środka, a sześć par oczu zwróciło się w jej kierunku.
Carlisle i, jak się domyślała dzięki „śledztwu” Chrisa, Esme siedzieli przy stole stojącym na środku pomieszczenia. Chłopak z brązowymi loczkami, Emmet, przez chwilę się zawahał stojąc w pobliżu drzwi, po czym opadł na jedno z krzeseł. Ciemnowłosa dziewczyna machała nogami w powietrzu, to zapewne była Alice. Jedna z postaci kryła się w cieniu, opierała się o ścianę. Jasper. A ostatni...
Trzymał rękę na klamce znajdując się dokładnie naprzeciwko Belli. Ich spojrzenia się spotkały. Zdziwiła się, że oczy mogą wyrażać tak wiele uczuć naraz.
Ciekawość. Współczucie. Obrzydzenie. Nienawiść. Walka z samym sobą.
- Przepraszam, ale na mnie też nie możecie liczyć. - Powiedział spokojnie Edward, po czym wyszedł z pokoju szybkim krokiem.
Reszta rodziny zerknęła na niego lekko zdziwiona, a może tak się tylko dziewczynie wydawało. To stało się tak szybko...
- Witaj Bello. - odezwała się po chwili Esme. Uśmiech na jej twarzy był tak serdeczny, że trudno było go nie odwzajemnić.
Poddała się. Jak mogła by nadal wmawiać sobie, że to tylko zły sen?
Smutne oczy. Tęsknota w jej myślach. I coś jeszcze...
Inność.