Darmowe lody
Obiad był gotowy, chłopcy kręcili się niecierpliwie po kuchni, a taty wciąż nie było. Wreszcie odezwał się domofon i po małej chwili tato zawołał z przedpokoju:
- Przepraszam. Siadajcie do stołu. Zaraz wam coś opowiem, tylko umyję ręce.
Ile musiałbyś zapłacić, gdyby ci się nie udało przekonać pana policjanta? - zapytał Wojtek, kiedy tato skończył opowiadanie.
Co najmniej sto złotych.
Tatusiu, przecież ty zawsze zapinasz pas! - krzyknął Tomek. - Zawsze! To mama ciągle zapomina.
A jednak zdarzyło się i mnie.
- Ty raczej zapominasz włączyć światła - rzekła mama. - Musimy uważać. Nie mamy za wiele pieniędzy. Szkoda ich na mandaty.
- Pewnie! - przytaknął Wojtek.
- Sto złotych! Ile lodów można za to kupić!
Rodzice mieli taki zwyczaj, że zawsze przed wyjazdem, siedząc już w samochodzie, odmawiali „Pod Twoją obronę". Dopiero potem tato włączał motor. Jeżeli bardzo się śpieszyli, poprzestawali na przeżegnaniu się i krótkim, modlitewnym westchnieniu. Chłopcy zawsze uczestniczyli w modlitwie.
Jak to jest, mamo - zapytał pewnego dnia Tomek - że tak często zapominasz zapiąć pas, a o modlitwie zawsze pamiętasz?
Nie wiem, synku! - uśmiechnęła się mama. - Może po prostu modlitwa jest ważniejsza? A najlepiej nie zapominać o jednym i drugim. Przypominajcie nam.
- Właśnie! Strzeżonego Pan Bóg strzeże - zakończył tato.
Zaczęły się wakacje. Rodzice jeździli na działkę, do babci na wieś na wycieczki. Oczywiście - razem z synami. Samochód był wciąż w użyciu.
Wojtek dziwił się, że tato nieraz zapomina o światłach. Tomek niemal codziennie upominał mamę, żeby zapięła pas. Sami pamiętali o pasach na tylnym siedzeniu.
Pewnego dnia chłopcy zaproponowali, żeby przypominanie było przez rodziców nagradzane. Malutką nagrodą: jedną gałką lodów. Rodzice zgodzili się. Mama kupiła torebkę drobnej fasolki, a Wojtek tekturowe pudełko z małym otworem. Za każde przypomnienie wrzucała jedno ziarenko do pudełka. Zabawa trwała do końca miesiąca. Tato przeliczył fasolki. Było ich trzydzieści.
- Dziesięć porcji po trzy gałki - rzekł Wojtek.
Kolejka do lodów nie była długa.
Szkoda, że to ostatnie dwie porcje - powiedział Tomek.
Te darmowe - odrzekł Wojtek. - To nie znaczy, że już nie będziemy jeść lodów. Rodzice czasem nam kupią.
Nagle w kolejce zrobił się ruch. Wszyscy się obejrzeli. Młoda kobieta próbowała pociągnąć za sobą dwóch malców, którzy się opierali. Tłumaczyła im coś przyciszonym głosem. Nie skutkowało.
- Ja chcę lody! - zawołał mniejszy, siadając na krawędzi chodnika. Zaczął płakać. Drugi usiadł również.
Mama była bardzo zdenerwowana.
Wojtek i Tomek odwrócili się od okienka, trzymając ostrożnie kubeczki napełnione z czubem lodami. Malcy wlepili w nie oczy jak urzeczeni.
Wiesz, dam temu małemu - szepnął Wojtek. - Poczęstujesz mnie swoim?
Tak, chociaż... Ten drugi też jest mały. Pomyśl, jak mu będzie przykro!
Obaj pochylili się równocześnie i wetknęli malcom do rąk swoje kubeczki.
Bóg zapłać wam, kochani! - szepnęła młoda kobieta.
Nie ma za co! - uśmiechnął się Wojtek.
Pomachali malcom i odeszli szybkim krokiem.
Zofia Śliwowa