Laickie państwa wyznaniowe
Moja młodość przypadła na czasy, kiedy noszenie w szkole krzyżyka było patriotyczną i antykomunistyczną demonstracją. Jeden z kolegów przypłacił nawet „faszystowski symbol”, jak nazwała pani dyrektor wkomponowanego w krzyż orzełka w koronie, kilkoma miesiącami przymusowego pobytu w Białołęce. Trudno, żeby w świetle tych doświadczeń nie czuł sympatii do francuskich muzułmanek, którym władze ich kraju zakazują noszenia w szkołach tradycyjnych chust. Oczywiście, dla pozoru nowe prawo zabrania noszenia wszelkich symboli religijnych, ale jego antymuzułmański sens jest dla wszystkich oczywisty. I trudno oprzeć się skojarzeniu ze sposobami, w jaki tłamsiły religię i wolność sumienia najpodlejsze reżimy minionego stulecia.
Zresztą, że zakaz jest podły, to jedna sprawa. Druga natomiast - że to straszna głupota. Z jednej strony, państwo francuskie rozdaje imigrantom z muzułmańskich krajów zasiłki i półdarmowe mieszkania, zachęcając ich do wzmożonej rozrodczości, oraz w imię utrzymywania pozorów „braku napięć” społecznych zapewnia całkowitą bezkarność młodocianym bandytom z przedmieść, jeśli tylko mają oni nieco ciemniejszy odcień skóry. Ta tchórzliwa tolerancja idzie tak daleko, że Arabowi bezkarnie uchodzą nawet brutalne akty antysemityzmu, choć jeszcze do niedawna postępowe elity francuskie nie znały gorszej zbrodni. Z drugiej zaś - zakazując chust, niejako nominują Francuzi na liderów arabskiej mniejszości fundamentalistów. Muzułmańska mniejszość we Francji to 4 mln ludzi - ale będzie szybko rosnąć, bo w przeciwieństwie do rdzennych mieszkańców Francji Arabowie lubią mieć dzieci i jak tylko mogą, starają się sprowadzić pozostającą jeszcze za granicą dalszą rodzinę. Co zaś ma znaczenie zasadnicze: od pewnego czasu zdecydowanie więcej notuje się wypadków konwersji rodowitych Francuzów na islam niż odwrotnie. Francuscy muzułmanie po prostu przestali się asymilować. Miejscowa cywilizacja, która dla ich dziadów była cywilizacją wyższą, młodemu pokoleniu imigrantów wcale nie wydaje się atrakcyjna. Owszem, należy korzystać z bogactwa zgromadzonego przez naród, który ten kraj zbudował, ale to nie powód, aby czuć się jego częścią.
Te 4 mln francuskich muzułmanów to przeważnie ludzie gorzej wykształceni i sytuowani, często bezrobotni, żyjący z socjalu, w osobnych dzielnicach. Nie ma ludzi bardziej niezadowolonych niż tacy, którzy dostają jakieś zasiłki i subwencje za sam fakt istnienia - to prawidłowość potwierdzona wielokrotnie na całym świecie. Nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż ludzie wiecznie niezadowoleni, którzy widzą na wyciągnięcie ręki cudzy majątek do wzięcia i przyzwyczajani są do bezkarności - a jeśli reakcją władz na powtarzające się napady na komisariaty, z których gangi młodych Arabów odbijały swoich kolegów zatrzymywanych za pobicia czy kradzieże w supermarkecie był dyskretnie wydany policji zakaz dokonywania aresztowań w tej grupie etnicznej (!), to przyzwyczajanie do bezkarności jest najdelikatniejszym określeniem. I wreszcie - nie ma nic bardziej wybuchowego, niż kiedy na napięcie wywołane czynnikami socjalnymi nałoży się uzasadniające agresję emocje religijne i etniczne.
Mówiąc krótko - jedną ręką głaszcząc młodych bandytów z przedmieść, a drugą zrywając ich siostrom chusty, Żaba (jak to mawiał nieodżałowanej pamięci Janusz Szpotański) sama się prosi o straszne kłopoty. Oczywiście, obsesyjny antyamerykanizm Żaby, jej coraz bardziej wyraźny antysemityzm i tchórzliwa ustępliwość wobec islamu sprawiają, że generalnie Francja jest bodaj najbardziej przez wyznawców islamu - lubiana spośród wszystkich nie islamskich krajów. Ale nie liczyłbym, że to jej pomoże, gdy liczebność arabskiej mniejszości i jej oczekiwania przekroczą punkt krytyczny. Co odbiło Żabie? - można by spytać. Czy naprawdę nikt tam nie myśli o przyszłości? Cóż, francuska lewica (a na francuskiej scenie politycznej są tylko różne rodzaje lewicy) tak jak na całym świecie rozpaczliwie szuka zagubionej tożsamości .W chwili, gdy wszystkie tradycyjne lewicowe hasła w dziedzinie „sprawiedliwości społecznej”, „równości szans”, „opiekuńczej roli państwa” itd. zostały skompromitowane i zarzucone, pozostaje tylko wojowanie z religią. Tak, jak nasi pezetpeerowcy wyżywają się w antyklerykalizmie, tak francuskim na mózg pada „laickość” ich republiki. Przy czym „ laickość” pojmowana na ich sposób jest swego rodzaju lewicową religią, od tradycyjnych różniącą się głównie tym, że jest od nich znacznie bardziej represyjna i nietolerancyjna.
18 lutego 2004