STEPHEN KING
Ballada o celnym strzale
(The Ballad of the Flexible Bullet)
prze艂o偶y艂 Krzysztof Soko艂owski
Stephen King urodzi艂 si臋 21 wrze艣nia 1947 r. w Portland w stanie Maine. Swoje pierwsze „dzie艂a" pisa艂 maj膮c siedem lat - powstawa艂y one g艂贸wnie pod wp艂ywem powie艣ci fantastyczno-naukowych, ktc nami臋tnie czyta艂 od dzieci艅stwa. W 1965 r. opublikowa艂 w fanzinie pierwsze opowiadanie „l was Teenage Grave Robber" (By艂em nastoletni膮 hien膮 cmentarn膮), umiej臋tno艣膰 znajdowania dobry tytu艂贸w towarzyszy艂a mu od tej pory przez ca艂膮 pisarsk膮 karier臋. W1967 r. zadebiutowa艂 jako profi jonalista opowiadaniem „The Glass Floor" (Szklana pod艂oga) opublikowanym przez „Startling M' tery Stories", w tym samym roku uko艅czy艂 te偶 pierwsz膮 powie艣膰 „The Long Walk" (D艂ugi spacc kt贸rej nie odwa偶y艂 si臋 pos艂a膰 do wydawnictwa. Za to druga powie艣膰 „Sword in the Darkness" (19 Miecz w ciemno艣ci) zosta艂a odrzucona a偶 przez dwunastu wydawc贸w, ci膮gle jeszcze nie wiedz膮cy 偶e mo偶e to by膰 偶y艂a z艂ota. Od czasu do czasu publikuj膮c opowiadania, pisze dwie powie艣ci (r贸wn nie przyj臋te do druku). W1969 r. 偶eni si臋, pracuje przez pewien czas jako robotnik, uzyskuje posa nauczyciela na uniwersytecie stanowym w Maine i wreszcie w 1973 r. publikuje sw膮 pierwsz膮 powie „Carrie".
Zyski z niezwyk艂ego powodzenia „Carrie" umo偶liwiaj膮 mu rzucenie pracy i utrzymanie rodziny z pisania. Obok niezliczonych opowiada艅, do 1976 r. (prze艂omowego w i tak b艂yskawicznej karier; King publikuje jeszcze jedn膮 powie艣膰 - „SalerrTs Lot" (1975).
W 1976 r. wchodzi na ekrany film Briana de Palmy „Carrie", b臋d膮cy ekranizacj膮 jego pierws powie艣ci i od tej pory gwiazda Kinga 艣wieci coraz ja艣niej. W tym samym roku „SaleirTs Lot" otrzym „World Fantasy Award". W 1977 r. ukazuje si臋 „The Shining" (L艣nienie). W 1979 r. „Salem's zostaje przerobiony na serial telewizyjny. W 1980 r. na ekranach kin pojawia si臋 ekranizacja „L艣nienia" w re偶yserii Stanleya Kubricka. W 1981 r. nowela „The Mist" (Mg艂a) otrzymuje „World Fant: Award" i nominacj臋 do nagrody Nebula. Data ta jest wa偶na i z tego powodu, 偶e w tym samym roku debiutuje 偶ona Kinga, Tabitha, powie艣ci膮 „Small World", kt贸ra cieszy si臋 jednak uznaniem znacznie mniejszym ni偶 dzie艂a jej m臋偶a. W 1982 r. kolejn膮 „World Fantasy Award" otrzymuje opowiadanie „Do the Dead Sings" (Czy martwi 艣piewaj膮), ksi膮偶ka „Danse Macabre" (rozwa偶ania nad horrorem literackim i filmowym) otrzymuje nagrod臋 Hugo, za艣 powie艣膰 „Cujo" staje si臋 laureatk膮 „British Fantasy Award", cho膰 powszechnie uwa偶a si臋 j膮 za najgorsz膮 w dorobku Kinga.
Rok 1983 - brak wprawdzie nagr贸d, ale (w ci膮gu roku!) na ekrany wchodz膮 trzy filmy zrealizowe na podstawie utwor贸w Kinga: „Cujo" (re偶. Lewis Teague), „The Dead Zone" (re偶. David Cronenben) i „Christine" (re偶. John Carpenter).
W1984 r. na ekranach pojawiaj膮 si臋 dwa kolejne filmy („Children of the Corn", re偶. Fritz Kiersc, „Firestarter", re偶. Mark Lester), opublikowany zostaje „Talisman" (wsp贸lnie z Peterem Straube kt贸rym natychmiast interesuje si臋 Steven Spielberg.
Kolejne lata przynosz膮 kolejne ksi膮偶ki, opowiadania i filmy. Kariera Kinga wydaje si臋 nie zna膰 granic. Debiutuje jako aktor i re偶yser (1986, „Maximum Overdrive"). Jest wyk艂adowc膮 uniwersyteckim a na jego wyk艂adach sale s膮 pe艂ne.
A偶 s t r a c h pomy艣le膰...
K. Sok.
Przyj臋cie w艂a艣ciwie ju偶 si臋 sko艅czy艂o. By艂o to udane przyj臋cie - ka偶dy m贸g艂 wypi膰, ile chcia艂, krwiste steki doskonale upiek艂y si臋 na gor膮cych w臋glach, a przyrz膮dzona przez Meg sa艂atka ze specjalnie dobranymi przyprawami smakowa艂a wszystkim. Zacz臋li o pi膮tej, a teraz by艂o ju偶 wp贸艂 do dziewi膮tej i szybko zapada艂 zmierzch. O tej porze wielkie przyj臋cia dopiero si臋 rozkr臋caj膮, ale to nie by艂o wielkie przyj臋cie. Bawi艂o si臋 tylko pi臋膰 os贸b: agent z 偶on膮, m艂ody pisarz i jego 偶ona oraz redaktor pewnego magazynu, kt贸ry mia艂 niewiele ponad sze艣膰dziesi膮tk臋, ale wygl膮da艂 starzej. Redaktor pi艂 tylko wod臋 mineraln膮. Jeszcze nim przyjecha艂, agent wyja艣ni艂 pisarzowi, 偶e redaktor pi艂 kiedy艣 zbyt wiele. Ju偶 nie ma tego problemu, podobnie jak 偶ony redaktora. Dlatego spotkali si臋 w pi膮tk臋, a nie w sz贸stk臋.
Przyj臋cie nie rozkr臋ci艂o si臋 wiec tak naprawd臋, a kiedy zacz臋艂o si臋 艣ciemnia膰, wszystkich siedz膮cych w ogrodzie przy domu m艂odego pisarza, ogrodzie, kt贸ry ci膮gn膮艂 si臋 a偶 do brzegu jeziora, ogarn膮艂 nastr贸j wspomnie艅. Pierwsza powie艣膰 m艂odego pisarza zyska艂a uznanie krytyki i sprzedawa艂a si臋 doskonale. By艂 wiec szcz臋艣ciarzem i - to mu trzeba przyzna膰 - wiedzia艂 o tym.
Wszyscy nie藕le si臋 bawili, wiec z tego rozbawienia od omawiania sukcesu m艂odego pisarza przeszli do rozmowy na temat innych tw贸rc贸w, kt贸rzy m艂odo odnie艣li sukces, a p贸藕niej pope艂nili samob贸jstwo. Wspomniano Rossa Lockridge'a i Toma Hagena. 呕ona agenta wymieni艂a SyMe Plath i Ann臋 Sexton, a pisarz odpowiedzia艂 jej, 偶e trudno uzna膰 Plath za autork臋, kt贸ra odnios艂a sukces. W ka偶dym razie nie pope艂ni艂a samob贸jstwa, dlatego bo si臋 jej powiod艂o, raczej powiod艂o si臋 jej dlatego, 偶e pope艂ni艂a samob贸jstwo, Agent u艣miecha艂 si臋 i milcza艂.
- Bardzo was prosz臋, zmie艅my lepiej temat - z lekkim zaniepokojeniem poprosi艂a 偶ona m艂odego pisarza.
Nie zwracaj膮c uwagi na jej pro艣b臋, agent doda艂:
- R贸wnie偶 szale艅stwo. Byli i tacy, kt贸rzy zwariowali z powodu sukcesu. Powiedzia艂 to spokojnym, ale d藕wi臋cznym g艂osem, jak aktor wyst臋puj膮cy na scenie.
呕ona pisarza zn贸w pr贸bowa艂a protestowa膰. Zbyt dobrze wiedzia艂a, jak bardzo jej m膮偶 lubi takie rozmowy. Dawa艂y mu okazje do 偶art贸w, a 偶artowa艂, gdy偶 sam zbyt wiele na ten temat my艣la艂. Spr贸bowa艂a wiec protestowa膰, ale akurat odezwa艂 si臋 redaktor, to za艣, co powiedzia艂, by艂o tak niezwyk艂e, 偶e s艂owa zamar艂y jej na ustach.
- Szale艅stwo jest jak elastyczny pocisk.
呕ona agenta wygl膮da艂a na zaskoczon膮. Zaciekawiony pisarz pochyli艂 si臋 w stron臋 redaktora.
- To brzmi znajomo - powiedzia艂.
- Jasne - odpar艂 redaktor. - Samo okre艣lenie, obraz, wymy艣li艂a Mariann臋 Moore. U偶y艂a go chyba po to, 偶eby opisa膰 jaki艣 samoch贸d czy co艣. Zawsze my艣la艂em, 偶e to tak偶e dobrze opisuje stan szale艅stwa. Szale艅stwo jest rodzajem umys艂owego samob贸jstwa. Czy lekarze nie zacz臋li teraz twierdzi膰, 偶e prawdziwa 艣mier膰, to 艣mier膰 m贸zgu? Szale艅stwo jest jak elastyczny pocisk, kt贸ry ugodzi艂 w m贸zg.
呕ona pisarza skoczy艂a na r贸wne nogi.
- Czy kto艣 ma ochot臋 si臋 napi膰? - zapyta艂a. Nikt nie mia艂 ochoty.
- Wi臋c napije si臋 sama, je艣li mamy dalej rozmawia膰 na ten temat - stwierdzi艂a i posz艂a przygotowa膰 sobie drinka.
Redaktor m贸wi艂 dalej:
- Dosta艂em raz opowiadanie. To by艂o wtedy, kiedy jeszcze pracowa艂em w „Logan's"... teraz ju偶 go nie ma, poszed艂 w 艣lady „Collier's" i „Saturday Evening Post", ale wtedy byli艣my lepsi - w jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o cie艅 dumy. - Drukowali艣my trzydzie艣ci sze艣膰 opowiada艅 rocznie, czasem wi臋cej, i ka偶dego roku cztery czy pi臋膰 z nich znajdowa艂o miejsce w jakiej艣 antologii „najlepszych opowiada艅 roku". I ludzie je czytali. Niewa偶ne... to opowiadanie nazywa艂o si臋 „Ballada o celnym strzale", a napisa艂 je Reg Thorpe. By艂 wtedy r贸wnie m艂ody jak ten tu m艂ody cz艂owiek i prawie tak samo ceniony.
- To on napisa艂 „Postacie z podziemia", prawda? - zapyta艂a 偶ona agenta.
- Tak. Niesamowite powodzenie jak na pierwsz膮 powie艣膰. Wspania艂e recenzje, sprzeda偶 jak marzenie, wszystko! Nawet film by艂 dobry, nie tak dobry jak ksi膮偶ka, ale dobry.
- Uwielbia艂am te ksi膮偶k臋 - powiedzia艂a 偶ona pisarza, w艂膮czaj膮c si臋 w rozmow臋, wbrew swemu najg艂臋bszemu przekonaniu.
- Czy on co艣 jeszcze napisa艂? „Postacie z podziemia" czyta艂am w szkole, to by艂o... no, zbyt dawno, 偶eby o tym my艣le膰.
- Nic si臋 nie zmieni艂a艣, kochanie - powiedzia艂a serdecznie 偶ona agenta, cho膰 my艣la艂a o tym, 偶e 偶ona pisarza nosi zbyt ma艂y biustonosz i zbyt obcis艂e szorty.
- Nie - odpowiedzia艂 redaktor. - Nic wi臋cej, opr贸cz tego opowiadania, o kt贸rym wspomnia艂em. Pope艂ni艂 samob贸jstwo. Oszala艂 i pope艂ni艂 samob贸jstwo.
- Och! - krzykn臋艂a s艂abo 偶ona pisarza. Temat wr贸ci艂.
- Czy kto艣 opublikowa艂 to opowiadanie? - zapyta艂 pisarz.
- Nie, ale nie dlatego, 偶e pisarz oszala艂 i pope艂ni艂 samob贸jstwo. Nikt go nie opublikowa艂, poniewa偶 czytaj膮cy je redaktor oszala艂 i niemal pope艂ni艂 samob贸jstwo.
Agent wsta艂 nagle i wzmocni艂 sobie drinka, chocia偶 jego drink z pewno艣ci膮 tego nie potrzebowa艂. Wiedzia艂, 偶e redaktor prze偶y艂 za艂amanie nerwowe w 1969 roku, a nied艂ugo p贸藕niej sko艅czy艂a si臋. epoka „Logan's.
- To ja nim by艂em - poinformowa艂 redaktor reszt臋 towarzystwa. - W pewnym sensie wariowali艣my razem, Reg Thorpe i ja, chocia偶 ja mieszka艂em w Nowym Jorku, a on w Omaha i nigdy si臋 nawet nie spotkali艣my. Jego ksi膮偶ka by艂a na rynku ju偶 jakie艣 p贸艂 roku, kiedy przeni贸s艂 si臋 do Omaha. 呕eby „pozbiera膰 my艣li" - tak wtedy m贸wi艂. Akurat tak si臋. z艂o偶y艂o, 偶e znam t臋 cze艣膰 historii, bo czasami spotykam jego 偶on臋, kiedy przyje偶d偶a do Nowego Jorku. Maluje teraz i to ca艂kiem nie藕le. Mia艂a szcz臋艣cie dziewczyna. Niemal zabra艂 j膮 ze sob膮.
Agent wr贸ci艂 ze szklaneczk膮 w r臋ku.
- Zaczynam sobie przypomina膰 - powiedzia艂. - Tam by艂a nie tylko 偶ona, prawda? Postrzeli艂 kilka os贸b, tak偶e dziecko.
- Tak. To w艂a艣nie dzieciak go za艂atwi艂.
- Dzieciak? - zdumia艂a si臋. 偶ona agenta. -Jak to, dzieciak?
Twarz redaktora pozosta艂a nieruchoma. Najwyra藕niej chcia艂 m贸wi膰, nie za艣 odpowiada膰 na pytania.
- I t膮 cz臋艣膰 historii te偶 znam. Sam j膮 prze偶y艂em. Te偶 mia艂em szcz臋艣cie. Cholerne szcz臋艣cie. R贸偶ne dziwne rzeczy dziej膮 si臋 z tymi, kt贸rzy pr贸buj膮 pope艂ni膰 samob贸jstwo przyk艂adaj膮c sobie luf臋 do czo艂a i poci膮gaj膮c za spust. My艣licie mo偶e, 偶e ta metoda jest pewniejsza ni偶 pigu艂ki czy podci臋cie 偶y艂, ale mylicie si臋. Kiedy strzelacie sobie w 艂eb, nie wiecie, co si臋 mo偶e zdarzy膰. Pocisk mo偶e si臋 na przyk艂ad odbi膰 od czaszki i zabi膰 kogo艣 innego. Mo偶e ze艣lizn膮膰 si臋 po ko艣ci i lecie膰 dalej. Mo偶e utkwi膰 w m贸zgu i o艣lepi膰 na ca艂e 偶ycie. Jeden go艣膰 palnie sobie w 艂eb z trzydziestki 贸semki i ocknie si臋 w szpitalu, inny u偶yje dwudziestki dw贸jki i ocknie si臋 w piekle... je偶eli co艣 takiego w og贸le istnieje. Osobi艣cie s膮dz臋, 偶e piek艂o istnieje na Ziemi, najprawdopodobniej w New Jersey.
呕ona pisarza roze艣mia艂a si臋 raczej piskliwie.
- Jedyn膮 zupe艂nie pewn膮 metod膮 samob贸jstwa jest skok z wysokiego budynku, lecz u偶ywaj膮 jej jedynie ci naprawd臋 zdecydowani. Nieciekawie si臋 p贸藕niej przedstawiaj膮, prawda? Ale chodzi mi o co艣 innego: je偶eli trafi ci臋 elastyczny pocisk, nie wiesz, co si臋 mo偶e zdarzy膰. Ja zjecha艂em z mostu, a potem ockn膮艂em si臋 na brudnym nabrze偶u, za艣 kierowca ci臋偶ar贸wki macha艂 moimi r臋kami i wygina艂 je tak, jakby mia艂 dwadzie艣cia cztery godziny na zostanie kulturyst膮 i pomyli艂 mnie z symulatorem kajaka. Dla Rega ten pocisk by艂 zab贸jczy. Reg... ale opowiadam wam tu co艣 takiego nie maj膮c poj臋cia, czy w og贸le chcecie mnie s艂ucha膰?
W g臋stniej膮cej szybko ciemno艣ci uwa偶nie przyjrza艂 si臋 ich twarzom. Agent i jego 偶ona patrzyli na siebie pytaj膮co, a 偶ona pisarza ju偶, ju偶 mia艂a stwierdzi膰, 偶e na dzi艣 chyba wystarczy nieprzyjemnych rozm贸w, kiedy odezwa艂 si臋 jej m膮偶:
- Chcia艂bym us艂ysze膰 wi臋cej, je偶eli oczywi艣cie mo偶e pan o tym m贸wi膰. To znaczy, z powod贸w osobistych.
- Nigdy o tym nie opowiada艂em, lecz nie z powod贸w osobistych. By膰 mo偶e nie spotyka艂em w艂a艣ciwych s艂uchaczy?
- Wiec prosz臋 spr贸bowa膰 dzi艣.
- Paul... - 偶ona po艂o偶y艂a mu d艂o艅 na ramieniu. - Nie s膮dzisz...
- Nie teraz, Meg. Redaktor ju偶 m贸wi艂 dalej:
- Opowiadanie przysz艂o zwyczajnie, poczt膮, w czasach, gdy „Logan's" nie przyjmowa艂 ju偶 przypadkowych tekst贸w. Kiedy nadchodzi艂y, sekretarka przek艂ada艂a je po prostu do za艂膮czonych kopert zwrotnych wraz z karteczk膮: Z powodu wzrastaj膮cych koszt贸w utrzymania pisma i wzrastaj膮cych trudno艣ci z czytaniem wci膮偶 wzrastaj膮cej liczby nadsy艂anych tekst贸w, nasza redakcja nie przyjmuje materia艂贸w nie zam贸wionych. 呕yczymy powodzenia w pr贸bach opublikowania pana, pani pracy w innych pismach. Co za cudowny be艂kot! Nie艂atwo przecie偶 wstawi膰 s艂owo „wzrasta膰" trzy razy w jedno zdanie, a im si臋 to jako艣 uda艂o.
- A je偶eli koperta nie by艂a za艂膮czona, tekst w臋drowa艂 pro艣ciutko do kosza, prawda? - stwierdzi艂 domy艣lnie pisarz.
- Pewnie! Nie ma lito艣ci dla cudzej s艂abo艣ci.
Dziwny wyraz niepewno艣ci pojawi艂 si臋 nagle na twarzy pisarza. Tak m贸g艂 wygl膮da膰 kto艣, kto znalaz艂 si臋 w klatce pe艂nej tygrys贸w, kt贸re rozszarpa艂y ju偶 tuziny lepszych od niego. Jak na razie nie dostrzeg艂 偶adnego tygrysa, ale mia艂 wra偶enie, 偶e wiele czai si臋 w ciemno艣ci i 偶e ci膮gle maj膮 ostre k艂y.
- W ka偶dym razie - redaktor wyj膮艂 papierosa - opowiadanie przysz艂o poczt膮, sekretarka wyj臋艂a je z koperty, nalepi艂a wiadom膮 informacje i ju偶 mia艂a je w艂o偶y膰 do za艂膮czonej koperty zwrotnej, kiedy zobaczy艂a nazwisko autora. C贸偶, czyta艂a „Postacie z podziemia". Tak si臋 sk艂ada艂o, 偶e wszyscy albo ju偶 to czytali, albo w艂a艣nie zamierzali przeczyta膰 i zapisywali si臋 w kolejki w bibliotekach lub penetrowali supermarkety w poszukiwaniu wydania kieszonkowego.
呕ona pisarza, kt贸ra dostrzeg艂a i zrozumia艂a b艂ysk strachu w jego oczach, wzi臋艂a go za r臋k臋, a on ciep艂o si臋 do niej u艣miechn膮艂. B艂ysn膮艂 p艂omyk z艂otego Ronsona i w jego 艣wietle wszyscy mogli zauwa偶y膰, jak bardzo zniszczona jest twarz redaktora, jak lu藕no wisz膮 mu pod oczami worki pomarszczonej jak u krokodyla sk贸ry. Widzieli poorane zmarszczkami policzki i brod臋 stercz膮c膮 w tej starej twarzy jak bukszpryt 偶aglowca. „Ten 偶aglowiec - pomy艣la艂 pisarz - nazywa si臋 staro艣膰. Nikt nie marzy o tym, 偶eby gdzie艣 nim pop艂yn膮膰, ale wszystkie kajuty s膮 zaj臋te. I hamaki pod pok艂adem tak偶e".
P艂omyk zgas艂 i w powietrze uni贸s艂 si臋 Wab dymu.
- Ta sekretarka, kt贸ra przesy艂a艂a opowiadanie i pchn臋艂a je dalej, zamiast odes艂a膰, jest dzi艣 lektork膮 u Putnama. O nazwisko mniejsza, wa偶ne jest, 偶e tam, w sekretariacie „Logan's", krzywa jej 偶ycia przeci臋艂a si臋 na wielkim wykresie z krzyw膮 偶ycia Rega Thorpe - jedna sz艂a w g贸r臋, a druga w d贸艂. Dziewczyna
da艂a tekst swemu szefowi, a jej szef da艂 go mnie. Przeczyta艂em i zakocha艂em si臋 na 艣mier膰. By艂o troch臋 za d艂ugie, ale ju偶 widzia艂em, gdzie mo偶na je bez wi臋kszych problem贸w przystrzyc o jakie艣 pi臋膰set s艂贸w. I to
wystarcza艂o.
- A o czym by艂o? - zainteresowa艂 si臋 pisarz.
- Nawet nie powiniene艣 pyta膰 - u艣miechn膮艂 si臋 redaktor. - Cudownie pasowa艂o do naszej dzisiejszej
rozmowy.
- O tym, jak kogo艣 ogarnia szale艅stwo?
- Jasne. Czego ci臋 ucz膮 na pierwszych zaj臋ciach pierwszego semestru na pierwszym kursie pisarstwa w college? Pisz o tym, na czym si臋 znasz. Reg Thorpe zna艂 si臋 na tym, jak zaczyna si臋 szale艅stwo, bo szale艅stwo w艂a艣nie go ogarnia艂o. To opowiadanie przem贸wi艂o do mnie tak silnie prawdopodobnie dlatego, 偶e ja r贸wnie偶 by艂em w trakcie podobnego procesu. A gdyby艣 kiedykolwiek pracowa艂 w magazynie,' to pewnie wiedzia艂by艣, 偶e jest jeden temat, kt贸rego czytaj膮cym Amerykanom nie musisz wciska膰: ,Jak elegancko zwariowa膰 w Ameryce", podpunkt A: „Nikt nikogo nie rozumie". Do艣膰 to popularne w literaturze XX wieku. Wielcy fruwali jak ptaki w艣r贸d ga艂臋zi tego drzewa, mali jak robaki podgryzali jego korzenie. Ale to opowiadanie by艂o akurat fajne. To znaczy weso艂e. Czyta艂em je jak nic przed nim i nic po nim. Najbli偶sze by艂o chyba niekt贸rym opowiadaniom Scotta Fitzgeralda... i „Gatsbyemu". Facet z opowiadania Thorpe'a wariowa艂, ale w strasznie weso艂y spos贸b. Ca艂y czas szczerzy艂e艣 z臋by, a w niekt贸rych miejscach - najlepsze by艂o to, w kt贸rym bohater wywala galaretk臋 pomara艅czow膮 na 艂eb starej, grubej baby - 艣mia艂e艣 si臋 g艂o艣no. Ale - wiecie - to by艂 raczej nerwowy 艣miech. Chichoczesz i naraz musisz si臋 odwr贸ci膰, 偶eby zobaczy膰, kto ci臋 mo偶e us艂ysze膰. Wspaniale by艂o stopniowane napi臋cie. Im bardziej si臋 艣mia艂e艣, tym bardziej si臋 ba艂e艣. A im bardziej si臋 ba艂e艣, tym g艂o艣niejszy by艂 艣miech... i tak a偶 do momentu, w kt贸rym bohater wraca z przyj臋cia wydanego na jego cze艣膰 i zabija 偶on臋 oraz c贸reczk臋.
- I to by艂o o tym? - zapyta艂 pisarz.
- Nie, ale nie w tym rzecz. To by艂a po prostu opowie艣膰 o m艂odym cz艂owieku, przegrywaj膮cym powoli ze swym w艂asnym powodzeniem. Zostawmy te spraw臋. Opowiadanie fabu艂y jest nudne. Zawsze. Tak czy inaczej, napisa艂em do niego list. Mniej wi臋cej tak: Drogi panie Thorpe, w艂a艣nie przeczyta艂em „Ballad臋, o celnym strzale" i uwa偶am j膮 za wielkie dzie艂o. Chcia艂bym j膮 opublikowa膰 na pocz膮tku przysz艂ego roku, je艣li ten termin Panu odpowiada. Czy suma o艣miuset dolar贸w wydaje si臋 Panu wystarczaj膮ca? P艂acimy po akceptacji. Nowy akapit.
Redaktor wydmuchn膮艂 k艂膮b dymu w pachn膮ce, wieczorne powietrze.
- Opowiadanie jest nieco przyd艂ugie i chcia艂bym, 偶eby Pan je skr贸ci艂 o mniej wi臋cej pi臋膰set st贸w, je艣li to mo偶liwe. Zgodz臋 si臋 ewentualnie na dwie艣cie s艂贸w, je艣li si臋 Pan uprze. Zawsze mo偶emy przecie偶 wywali膰 rysunki. Akapit. Prosz臋 o odpowied藕. Podpis.
- I tak to pan pami臋ta, s艂owo w s艂owo? - zapyta艂a 偶ona pisarza.
- Trzyma艂em jego listy w osobnej teczce. Orygina艂y list贸w do mnie i kopie moich odpowiedzi. Pod koniec teczka ta by艂a ju偶 ca艂kiem gruba, zawiera艂a tak偶e trzy lub cztery listy od Jane Thorpe, jego 偶ony. Czytywa艂em to do艣膰 cz臋sto. Chcia艂em zrozumie膰, ale to si臋 nie da zrobi膰. Elastyczny pocisk da si臋 zrozumie膰 r贸wnie 艂atwo jak to, 偶e wst臋ga Moebiusa ma tylko jedn膮 stron臋. Tak to ju偶 jest na tym najlepszym ze 艣wiat贸w. No tak, znam je s艂owo w s艂owo. Niekt贸rzy tak si臋 uczyli deklaracji niepodleg艂o艣ci.
- Za艂o偶臋 si臋, 偶e zadzwoni艂 nast臋pnego dnia - u艣miechn膮艂 si臋 agent. - Co, wygra艂em?
- Nie, nie zadzwoni艂. Kr贸tko po wydaniu „Postaci z podziemia" Thorpe przesta艂 w og贸le u偶ywa膰 telefonu. Jego 偶ona powiedzia艂a mi o tym. W nowym domu, po przeniesieniu si臋 z Nowego Jorku do Omaha, nawet go nie za艂o偶yli. Wiecie, on stwierdzi艂, 偶e telefon wcale nie dzia艂a dzi臋ki elektryczno艣ci, tylko w oparciu o rad. My艣la艂, 偶e jest to jeden z dw贸ch czy trzech najlepiej strze偶onych sekret贸w we wsp贸艂czesnym 艣wiecie. Twierdzi艂 - w rozmowach z 偶on膮 - 偶e to rad powoduje wzrost zachorowa艅 na raka, a nie papierosy, spaliny i inne zanieczyszczenia. 呕e k a 偶 d y telefon ma w s艂uchawce kryszta艂ek radu i k a 偶 d a rozmowa zostawia w g艂owie kup臋 promieniowania.
- Ach, on naprawd臋 zwariowa艂 - powiedzia艂 pisarz i wszyscy si臋 roze艣mieli.
- Zamiast tego napisa艂 - redaktor pstrykn膮艂 niedopa艂kiem w stron臋 jeziora. - Brzmia艂o to mniej wi臋cej tak: Drogi Panie Wilson (a w艂a艣ciwie Henry, je艣li mo偶na). Tw贸j list to wspania艂a i przyjemna niespodzianka. Moja 偶ona by艂a nawet bardziej zachwycona, je艣li to tylko mo偶liwe, ni偶 ja. Honorarium ca艂kiem mi odpowiada... cho膰 pragn臋 stwierdzi膰 uczciwie, 偶e sama mo偶liwo艣膰 publikacji w„Logan's" wydaje mi si臋 wystarczaj膮cym wynagrodzeniem (lecz - oczywi艣cie - przyjm臋 czek!). Przejrza艂em skr贸ty, kt贸re zaproponowa艂e艣 i w pe艂ni je akceptuje,. Dzi臋ki nim opowiadanie jest lepsze i b臋dzie miejsce na ilustracje. Z najlepszymi 偶yczeniami, Reg Thorpe.
Pod podpisem by艂 ma艂y, 艣mieszny rysuneczek... czy raczej zwyk艂y gryzmo艂. Oko w piramidzie - jak na dolarowym banknocie. Lecz zamiast napisu Novus Ordo Seculorum na wst臋dze pod rysunkiem zobaczy艂em napis Fornit i Fornus.
- Albo to 艂acina, albo Groucho Marx - wtr膮ci艂a 偶ona agenta.
- Po prostu dow贸d rosn膮cej... ekscentryczno艣ci Rega Thorpe'a. Jego 偶ona powiedzia艂a mi, 偶e Reg uwierzy艂 w „ludziki" - elfy czy co艣. Fornity. Mia艂y przynosi膰 szcz臋艣cie. Wierzy艂, 偶e jeden nawet zamieszka艂 w jego maszynie do pisania.
- O m贸j Bo偶e - westchn臋艂a 偶ona pisarza.
- Wed艂ug Thorpe'a ka偶dy fornit ma co艣 takiego jak pistolecik i strzela z niego... przynosz膮cym szcz臋艣cie py艂kiem, tak to chyba trzeba nazwa膰. A ten py艂ek...
- Nazywa si臋 fornus - doko艅czy艂 pisarz szczerz膮c z臋by.
- No tak, jego 偶ona te偶 uwa偶a艂a to za bardzo zabawne. Do czasu. Na pocz膮tku my艣la艂a - bo Thorpe wymy艣li艂 fornity dwa lata wcze艣niej, pracuj膮c nad „Postaciami z podziemia" - 偶e m膮偶 j膮 po prostu nabiera. I mo偶e tak to si臋 w艂a艣nie zacz臋艂o? A p贸藕niej ros艂o: od kaprysu, przez przes膮d, do koszmarnej wiary. To by艂a, no... lu藕na fantazja. Ale w ko艅cu stwardnia艂a. Na stal. Tak, stwardnia艂a.
Nikt si臋 nie odezwa艂, tylko u艣miechy spe艂z艂y z twarzy.
- Fornity potrafi艂y zachowywa膰 si臋 zabawnie - m贸wi艂 redaktor. - Ni st膮d ni zow膮d maszyna do pisania Thorpe'a zacz臋艂a dziwnie cz臋sto trafia膰 do warsztatu. Zdarzy艂o si臋 to kilka razy ju偶 w Nowym Jorku i powtarza艂o coraz cz臋艣ciej w Omaha. Dosta艂 tam z warsztatu inn膮 maszyn臋, kiedy jego by艂a pierwszy raz w naprawie. Po zwrocie po偶yczonej maszyny przyszed艂 do nich w艂a艣ciciel warsztatu i powiedzia艂, 偶e ona te偶 b臋dzie naprawiona na ich rachunek.
- O co mu chodzi艂o? - zdziwi艂a si臋 偶ona agenta.
- Ja chyba wiem - powiedzia艂a 偶ona pisarza.
- Obie by艂y pe艂ne jedzenia - wyja艣ni艂 im redaktor. - Ma艂ych kawa艂k贸w ciasta i tak dalej. A na czcionkach kto艣 rozsmarowa艂 mas艂o kakaowe. To Reg 偶ywi艂 fornita z maszyny. Na wszelki wypadek sypa艂 te偶 jedzenie w maszyn臋 zast臋pcz膮 - kto wie, czy takie fornity nie przeprowadzaj膮 si臋 na czas napraw?
- A偶 tak? - spyta艂 pisarz.
- Oczywi艣cie ja o tym jeszcze wtedy nie wiedzia艂em. Moja sekretarka przepisa艂a list, przynios艂a mi do gabinetu do podpisu i po co艣 tam posz艂a. Podpisa艂em go, a jej jeszcze nie by艂o. Wiec, bez najmniejszego racjonalnego powodu, sam nabazgra艂em co艣 pod moim podpisem. Piramida. Oko. I Fornit i Fornus. Ob艂臋d. Sekretarka to zobaczy艂a i zapyta艂a, czy chce wys艂a膰 list tak, jak jest. Tylko wzruszy艂em ramionami.
Po dw贸ch dniach zadzwoni艂a do mnie Jane Thorpe. Powiedzia艂a, 偶e m贸j list bardzo podnieci艂 Rega, 偶e Reg my艣li, 偶e znalaz艂 pokrewn膮 dusze.... kogo艣, kto co艣 wie o fornitach. Widzicie, co si臋 zacz臋艂o dzia膰? Z tego, co wiedzia艂em, te fornity mog艂y by膰 wszystkim, pocz膮wszy od klucza francuskiego dla ma艅kut贸w, a sko艅czywszy na samochodzie bez k贸艂. Ditto fornus. Wiec wyja艣ni艂em Jane, 偶e po prostu skopiowa艂em bazgra艂y Rega. Oczywi艣cie, chcia艂a wiedzie膰 czemu. Pomin膮艂em to pytanie. No bo co jej mia艂em powiedzie膰? 呕e by艂em zalany, kiedy podpisywa艂em list?
Przerwa艂 i nad trawnikiem zapad艂a krepuj膮ca cisza. Go艣cie wpatrywali si臋 w niebo, w jezioro, w wierzcho艂ki drzew, cho膰 przez ostatnie par臋 chwil nic si臋 tam z pewno艣ci膮 nie zmieni艂o.
- Popija艂em sobie przez ca艂e doros艂e 偶ycie i zupe艂nie nie potrafi臋 okre艣li膰, kiedy straci艂em nad tym kontrole. W sprawach zawodowych podpiera艂em si臋 butelk膮 prawie do samego ko艅ca. Zaczyna艂em od lunchu i wraca艂em do redakcji el blotto. A jednak pracowa艂o mi si臋 doskonale. To picie po pracy, najpierw w metrze, a p贸藕niej i w domu, w ko艅cu mnie wyko艅czy艂o.
Mieli艣my z 偶on膮 inne problemy, nie zwi膮zane z piciem, ale przez picie sta艂y si臋 one jeszcze powa偶niejsze. Od d艂u偶szego czasu chcia艂a ode mnie odej艣膰, a tydzie艅 przed tym, nim dosta艂em opowiadanie Thorpe'a, wreszcie si臋 zdecydowa艂a.
Pr贸bowa艂em jako艣 si臋 z tym wszystkim upora膰 i wtedy pojawi艂o si臋 to opowiadanie. Pi艂em za wiele. Wszystko si臋 skomplikowa艂o - c贸偶, gdyby艣my chcieli to nazwa膰 jako艣 modnie, by艂 to z pewno艣ci膮 kryzys wieku 艣redniego. Wszystko, co wtedy wiedzia艂em, to tylko to, 偶e przygn臋bia mnie 偶ycie, zawodowe i prywatne. Walczy艂em - albo przynajmniej pr贸bowa艂em walczy膰 - z rosn膮c膮 pewno艣ci膮, 偶e redagowanie opowiada艅, kt贸re w ko艅cu czyta膰 b臋d膮 zdenerwowani pacjenci w poczekalni u dentysty, niepracuj膮ce 偶ony w porze lunchu i od czasu do czasu nudz膮cy si臋 studenci, nie jest szczeg贸lnie szlachetnym zaj臋ciem. Walczy艂em - albo przynajmniej stara艂em si臋 walczy膰, jak wszyscy w redakcji w owym czasie - z przekonaniem, 偶e w ci膮gu najbli偶szych sze艣ciu, mo偶e dziesi臋ciu, a mo偶e czternastu miesi膮cy zabawa nazywana „Logan's" sko艅czy si臋 definitywnie.
I w tym melancholijnym krajobrazie wieku 艣redniego pojawi艂o si臋 nagle s艂o艅ce bardzo dobrego opowiadania, napisanego przez bardzo dobrego pisarza. B艂yskotliwy, przenikliwy rzut oka na mechanizm szale艅stwa. Wiem, 偶e te s艂owa brzmi膮 dziwnie - w ko艅cu bohater zabija 偶on臋 i dziecko, ale zapytajcie ka偶dego wydawc臋, co mu mo偶e sprawi膰 najwi臋ksz膮 przyjemno艣膰 i z pewno艣ci膮 odpowie wam, 偶e doskona艂a powie艣膰 albo opowiadanie, kt贸re niespodziewanie l膮duje mu na biurku jak jaki艣 cholerny gwiazdkowy prezent w lecie. C贸偶, chyba znacie opowiadanie Shirley Jackson „Loteria"? Ko艅czy si臋 niewiarygodnie przygn臋biaj膮co, to znaczy wyprowadzaj膮 mi艂膮 kobiet臋 i kamienuj膮 j膮, a jej syn i c贸rka bior膮 w tym udzia艂. Ale c贸偶 to za wspania艂a robota! Za艂o偶臋 si臋, 偶e redaktor „New Yorkera", kt贸ry przeczyta艂 to pierwszy, wraca艂 wieczorem do domu weso艂o pogwizduj膮c.
Pr贸buje wam tylko wyja艣ni膰, 偶e opowiadanie Thorpe'a by艂o najlepsz膮 rzecz膮, jaka mi si臋 wtedy wydarzy艂a. Jedyn膮 dobr膮. A z tego, co mi t艂umaczy艂a Jane, jedyn膮 dobr膮 rzecz膮, jaka si臋 ostatnio przydarzy艂a Regowi, by艂o przyj臋cie jego opowiadania do druku. Relacja autor - wydawca zawsze jest relacj膮 paso偶ytnicz膮, ale w przypadku moim i Thorpe'a to paso偶ytnictwo podniesione by艂o do n-tej pot臋gi!
- Wr贸膰my do Jane Thorpe - poprosi艂a 偶ona pisarza.
- Tak. A co, pr贸buje odstawi膰 j膮 na boczny tor? By艂a raczej w艣ciek艂a z powodu tej ca艂ej historii z fornitami. Na pocz膮tku. Wyja艣ni艂em jej, 偶e nabazgra艂em ten rysuneczek ot tak sobie, zupe艂nie nie wiedz膮c, czego to mo偶e dotyczy膰 i przeprosi艂em, je偶eli zrobi艂em co艣 z艂ego. Przesta艂a si臋 z艂o艣ci膰 i na odmian臋 wyla艂a przede mn膮 swe 偶ale. Niepokoi艂a si臋 coraz bardziej, biedactwo, i po prostu nie mia艂a z kim pogada膰. Jej rodzice nie 偶yli, wszyscy przyjaciele pozostali w Nowym Jorku. Reg nie wpuszcza艂 do domu nikogo. Wszyscy, kt贸rzy mieli do nich jaki艣 interes, byli albo z CIA, albo z FBI, albo mieli co艣 wsp贸lnego z podatkami. Zaraz po tym, jak przyjechali do Omaha, zadzwoni艂a do drzwi ma艂a skautka sprzedaj膮ca ciasteczka na jakie艣 tam cele. Reg na ni膮 nawrzeszcza艂, kaza艂 si臋 jej wynosi膰, krzycza艂, 偶e wie, kim ona jest i tak dalej. Jane pr贸bowa艂a przem贸wi膰 mu do rozs膮dku. Powiedzia艂a przy tym, 偶e dziewczynka mia艂a najwy偶ej dziesi臋膰 lat. Reg stwierdzi艂 autorytatywnie, 偶e ci od podatk贸w nie maj膮 serca i sumienia. A poza tym - powiedzia艂 - ta ma艂a mog艂a przecie偶 by膰 androidem, a androidy nie podlegaj膮 prawom zakazuj膮cym zatrudniania dzieci. I 偶e on prywatnie s膮dzi, 偶e Urz膮d Podatkowy sta膰 na wys艂anie mu do domu skautki - androida napakowanego radem, 偶eby sprawdzi膰, czy nie ukrywa jakich艣 sekret贸w, a on nie chce dosta膰 raka od promieniowania..
- Dobry Bo偶e - westchn臋艂a 偶ona agenta.
- No wiec Jane czeka艂a na jaki艣 znak od przyjaciela i akurat ja si臋 jej trafi艂em. Prze艂kn膮艂em opowie艣膰 o skautce, dowiedzia艂em si臋, jak si臋 troszczy膰 o fornity i jak je 偶ywi膰, co to jest fornus i jak Reg odmawia rozm贸w przez telefon. Rozmawia艂a ze mn膮 z automatu, pi臋膰 przecznic od domu. Powiedzia艂a, 偶e obawia si臋, 偶e Reg wcale nie boi si臋 CIA, FBI czy Urz臋du Podatkowego. 呕e my艣li, 偶e to ONI, wielka, tajemnicza organizacja istot nienawidz膮cych Rega, zazdrosnych o Rega, gotowych na wszystko, 偶eby zniszczy膰 Rega, odkry艂a prawd臋 o jego fornicie i chce go zabi膰! A gdyby zgin膮艂 fornit, nie by艂oby powie艣ci, nie by艂oby opowiada艅. Rozumiecie? Oto istota szale艅stwa! To ONI prze艣laduj膮. W ko艅cu nie by艂o nawet Urz臋du Podatkowego, kt贸ry, nawiasem m贸wi膮c, rzeczywi艣cie przycisn膮艂 go troch臋 w zwi膮zku z zyskami z „Postaci z podziemia", 偶eby pos艂u偶y艂 jako ch艂opiec do bicia. Sko艅czy艂o si臋 na NICH. Klasyczne urojenie paranoika. To ONI chc膮 zabi膰 fornita!
- M贸j Bo偶e! I c贸偶 pan na to? - zainteresowa艂 si臋 agent.
- Chcia艂em jej doda膰 odwagi. Siedzia艂em sobie wygodnie za biurkiem, 艣wie偶o po przerwie na lunch, zakropiony pi臋cioma martini i przemawia艂em dostojnie do wystraszonej kobiety stoj膮cej przy automacie gdzie艣 w Omaha. Pr贸bowa艂em jej t艂umaczy膰, 偶e wszystko jest w porz膮dku, 偶e nie ma si臋 czego ba膰, nie ma nic strasznego w tym, 偶e jej m膮偶 wierzy w telefony pe艂ne kryszta艂k贸w radu i w tajemne sprzysie偶enie wysy艂aj膮ce androidy przebrane za skautki z zadaniem przeszukania ich domu. 呕e nie ma i z艂ego w zachowaniu cz艂owieka, kt贸rego talent oderwa艂 si臋 od si艂 umys艂owych w stopniu umo偶liwia cym mu wiar臋 w elfa mieszkaj膮cego w maszynie do pisania!
- Nie s膮dz臋, 偶eby by艂 pan zbyt przekonywaj膮cy.
- Prosi艂a mnie - nie, b艂aga艂a - 偶ebym pracowa艂 z Regiem nad tym jego opowiadaniem i 偶ebym mu wydrukowa艂. Robi艂a wszystko, 偶eby mnie przekona膰, wszystko opr贸cz przyjazdu do Nowego Jorki otwartego stwierdzenia, 偶e „Ballada o celnym strzale" jest ostatni膮 wi臋zi膮 jej m臋偶a z tym, co z i miechem na ustach nazywamy rzeczywisto艣ci膮. Zapyta艂em j膮, co mam robi膰, je艣li Reg znowu wspoir
0 fornitach.
- Niech go pan uspokoi - powiedzia艂a. Te s艂owa pami臋tam bardzo dok艂adnie. „Niech go pan uspoko
1 odwiesi艂a s艂uchawk臋.
Nast臋pnego dnia przyszed艂 list od Rega. Pi膮膰 stron maszynopisu, pojedynczy odst臋p. Pierwsza cze dotyczy艂a opowiadania. Praca nad poprawkami ra藕no posuwa艂a si臋 do przodu. S膮dzi艂, 偶e skr贸ci je naw o siedemset s艂贸w: z oryginalnej d艂ugo艣ci dziesi臋ciu tysi臋cy pi臋ciuset do dziewi臋ciu tysi臋cy o艣mius Druga w ca艂o艣ci po艣wiecona by艂a fornitom... i fornusowi. By艂a pe艂na opis贸w jego do艣wiadcze艅 i obi rwacji. I pytania... dziesi膮tki pyta艅...
- Obserwacje? - g艂owa pisarza pojawi艂a si臋 w kr臋gu 艣wiat艂a. - To znaczy, 偶e on ju偶 je widywa艂?
- Nie. Nie to, 偶eby widywa艂, ale... Chocia偶... Wiesz, astronomowie wiedzieli o Plutonie na d艂ugo prze tem, nim mieli teleskopy odpowiednio pot臋偶ne, 偶eby go zobaczy膰. Dowiedzieli si臋 o nim wszystkie dzi臋ki obserwacjom orbity Neptuna. W ten w艂a艣nie spos贸b Reg „obserwowa艂" fornity. Lubi膮 je艣膰 w no - napisa艂 - czy to zauwa偶y艂e艣? Dawa艂 im jedzenie o r贸偶nych porach dnia, ale wi臋kszo艣膰 po偶ywier znika艂a po 贸smej wieczorem.
- Halucynacje? - zainteresowa艂 si臋 pisarz.
- Nie. Jego 偶ona po prostu sama pr贸bowa艂a doczy艣ci膰 maszyn臋, kiedy Reg wychodzi艂 na spacer wychodzi艂 zawsze dok艂adnie o dziewi膮tej.
- I mia艂a czelno艣膰 przyczepi膰 si臋 do pana! - burkn膮艂 agent przesuwaj膮c swe wielkie cielsko na og dowym fotelu.- Przecie偶 ona sama o偶ywia艂a jego fantazje!
- Pan nie rozumie, dlaczego dzwoni艂a i dlaczego by艂a taka zdenerwowana - odpowiedzia艂 spokojnie redaktor i spojrza艂 na 偶on臋 pisarza. - Jestem pewien, 偶e ty to pojmujesz, Meg.
- Mo偶e - odpowiedzia艂a i z zak艂opotaniem popatrzy艂a na m臋偶a. - Ona nie z艂o艣ci艂a si臋 dlatego, 偶e pan o偶ywia艂 jego fantazje. Ba艂a si臋, 偶e pan je mo偶e zniszczy膰.
- Brawo! - redaktor zapali艂 kolejnego papierosa. - z tego samego powodu czy艣ci艂a mu maszyn臋. Gdyby jedzenie gromadzi艂o si臋 w niej przez d艂u偶szy czas, Reg m贸g艂by wprost ze swych nielogiczny przes艂anek wyci膮gn膮膰 logiczny wniosek: fornit zmar艂 lub opu艣ci艂 go. A wiec nici z fornusu. A wiec... nici z pisania. A wiec...
Ostatnie „wiec" ulecia艂o w powietrze wraz z papierosowym dymem. Nikt nie przerwa艂 ciszy.
- S膮dzi艂, 偶e fornity s膮 stworzeniami nocnymi. I 偶e nie lubi膮 ha艂asu - zauwa偶y艂, 偶e nie potrafi pi rankiem po szczeg贸lnie udanych przyj臋ciach. 呕e nienawidz膮 telewizji, elektryczno艣ci i radu. Reg spr da艂 sw贸j telewizor za dwadzie艣cia dolar贸w i pozby艂 si臋 zegarka z hm... radowym wy艣wietlaczem q Pytania? O, by艂o ich mn贸stwo: sk膮d si臋 dowiedzia艂em o fornitach? Czy to mo偶liwe, 偶e te偶 mam jedne; Je艣li tak, to co s膮dz臋 o tym, o tamtym i o owym? Nie musze chyba wchodzi膰 w szczeg贸艂y. Je艣li ktokolw z was mia艂 kiedykolwiek psa jakiej艣 szczeg贸lnej rasy i pami臋ta, jak si臋 dowiadywa艂, czym go 偶ywi膰 i o niego dba膰, przypomni sobie wi臋kszo艣膰 pyta艅, jakie Reg mi wtedy zada艂. Jeden gryzmo艂 pod podpis wystarczy艂, 偶eby otworzy膰 puszk臋 Pandory.
- Co pan mu odpisa艂? - zainteresowa艂 si臋 agent. Redaktor odpowiedzia艂 spokojnie i cicho:
- Tu dopiero zacz臋艂y si臋 prawdziwe k艂opoty. Dla nas obu. Jane powiedzia艂a mi: „Niech go pan us koi". No wiec, w艂a艣nie to zrobi艂em. Niestety, uda艂o mi si臋 chyba zbyt dobrze. Odpisa艂em na jego lis domu, by艂em mocno pijany, a mieszkanie wyda艂o mi si臋 a偶 za puste. 艢mierdzia艂o zastarza艂ym dymem
papieros贸w. Z odej艣ciem Sandry wszystko zacz臋艂o powoli podupada膰, zmi臋ta narzuta na tapczanie, brudne naczynia w zlewie... tego rodzaju rzeczy. M臋偶czyzna w 艣rednim wieku ca艂kowicie nie przygotowany do samodzielno艣ci.
Siedzia艂em w tym mieszkaniu nad kartk膮 papieru, wkr臋con膮 w maszyn臋 i my艣la艂em: potrzebuje fornita. Potrzebuje z tuzin fornit贸w, 偶eby posypa艂y fornusem ca艂e to mieszkanie od drzwi do okna. By艂em wystarczaj膮co pijany, 偶eby zazdro艣ci膰 Regowi Thorpe jego z艂udze艅.
No i odpisa艂em mu, 偶e rzeczywi艣cie mam fornita. Napisa艂em, 偶e charaktery maj膮 zupe艂nie podobne. Aktywne w nocy. Nienawidzi ha艂asu, ale m贸j najwyra藕niej lubi Bacha i Brahmsa... cz臋sto dobrze mi si臋 pracuje wieczorem, kiedy s艂ucham ich muzyki. 呕e m贸j zdecydowanie lubi kie艂bas臋 bolo艅sk膮... mo偶e warto spr贸bowa膰 pocz臋stowa膰 ni膮 i twojego, co, Reg? Zostawiam po prostu kawa艂ki ko艂o mojego redaktorskiego o艂贸wka, a rano prawie zawsze nie ma po niej 艣ladu. Chyba 偶e - jak sam wspomnia艂e艣, Reg -poprzednia noc by艂a rozrywkowa. Podzi臋kowa艂em mu za informacje o radzie i napisa艂em, 偶e sam u偶ywam normalnego, nakr臋canego zegarka. Napisa艂em, 偶e m贸j fornit towarzyszy mi ju偶 od czasu szkolnych wypracowa艅. Wyobra藕nia tak mnie ponios艂a, 偶e wysz艂o tego chyba z sze艣膰 stron. Na ko艅cu doda艂em notk臋 o opowiadaniu, raczej pobie偶n膮. Podpisa艂em...
- A pod podpisem...? - odezwa艂a si臋 偶ona agenta.
- Oczywi艣cie. Fornit i Fornus... - przerwa艂 i zamilk艂 na chwile.
- Nie zobaczycie tego w ciemno艣ci, ale si臋 rumieni臋. By艂em taki pijany, taki cholernie zadowolony.... Mo偶e w 艣wietle poranka przemy艣la艂bym te spraw臋 raz jeszcze, ale rano ju偶 by艂o za p贸藕no.
- Wys艂a艂e艣 list jeszcze w nocy - mrukn膮艂 pisarz.
- Wys艂a艂em. Przez p贸艂tora tygodnia wstrzymywa艂em oddech i czeka艂em. Pewnego dnia do redakcji przyszed艂 adresowany do mnie maszynopis, bez listu. Skr贸ty by艂y takie, jak uzgodnili艣my i opowiadanie wysz艂o 艣wietnie w ka偶dym szczeg贸le, ale maszynopis... c贸偶, wpakowa艂em go do teczki, zabra艂em do domu i sam przepisa艂em jeszcze raz. By艂 pokryty 偶贸艂tymi plamami, my艣la艂em, 偶e to...
- Uryna? - zapyta艂a 偶ona agenta.
- Tak, to w艂a艣nie sobie pomy艣la艂em. Myli艂em si臋. A kiedy przyjecha艂em do domu, w skrzynce czeka艂 ju偶 na mnie list od Rega. Tym razem dziesieciostronicowy. Z tymi samymi 偶贸艂tymi plamami. Oczywi艣cie. Nie m贸g艂 dosta膰 kie艂basy bolo艅skiej,wiec kupi艂 inn膮. Napisa艂, 偶e jego fornit po prostu j膮 uwielbia, szczeg贸lnie z musztard膮. Tego dnia by艂em zupe艂nie trze藕wy. Ale ten list... i 艣lady musztardy, rozsmarowanej po kartkach pchn臋艂y mnie prosto do barku. Nic nie by艂o mnie w stanie zatrzyma膰. Wypi艂em.
- Co jeszcze by艂o w li艣cie? - dopytywa艂a si臋 偶ona agenta. Najwyra藕niej ta opowie艣膰 zaczyna艂a j膮 coraz bardziej fascynowa膰 i teraz pochyla艂a si臋 w stron臋 redaktora nad swym wcale poka藕nym brzuszkiem w pozie, kt贸ra 偶onie pisarza przypomina艂a Snoop/ego, siedz膮cego na swej budzie i udaj膮cego s臋pa.
- Tym razem tylko ze dwa wiersze po艣wieci艂 opowiadaniu. Reszta dotyczy艂a fornita... i mnie. Kie艂basa to by艂 rzeczywi艣cie znakomity pomys艂. Rackne musia艂 j膮 naprawd臋 polubi膰 i...
- Rackne? - spyta艂 pisarz.
- Tak mia艂 na imi臋 ten fornit. Rackne. Dzi臋ki kie艂basie Rackne na serio wzi膮艂 si臋 do roboty przy skr贸tach. Reszta to by艂 ju偶 prawdziwy be艂kot szale艅ca. Czego艣 takiego nie widzieli艣cie w 偶yciu.
- Reg i Rackne... ma艂偶e艅stwo zawi膮zane w niebie - powiedzia艂a 偶ona pisarza i zachichota艂a nerwowo.
- Nie, to wcale nie tak. To by艂a przyja藕艅 oparta na wsp贸lnocie interes贸w. A Rackne by艂 samcem.
- Co jeszcze pisa艂?
- Tego akurat dok艂adnie nie pami臋tam. Macie szcz臋艣cie. Nawet szale艅stwo po jakim艣 czasie mo偶e zacz膮膰 nudzi膰. Listonosz by艂 cz艂owiekiem CIA. Gazeciarz - FBI, Reg dostrzeg艂 rewolwer z t艂umikiem w jego torbie, w艣r贸d gazet. S膮siedzi byli jakimi艣 tam szpiegami - w ich po艂cie偶ar贸wce Reg widzia艂 aparatur臋 pods艂uchow膮. Ba艂 si臋 chodzi膰 nawet do najbli偶szego sklepu, bo w艂a艣ciciel te偶 by艂 androidem i przez jego 艂ysin臋 prze艣wieca艂a siatka przewod贸w. A promieniowanie radu w domu wyra藕nie si臋 zwi臋kszy艂o i 艣ciany 艣wieci艂y w nocy zielonkaw膮 po艣wiat膮.
Ten list ko艅czy艂 si臋 mniej wi臋cej tak: Mam nadzieje, 偶e mi odpiszesz i powiadomisz mnie o tym, jak to wygl膮da u ciebie. Co z fonitem i wrogami, Henry? S膮dz臋, 偶e nasza znajomo艣膰 zawi膮za艂a si臋 przez co艣 wi臋cej ni偶 przypadek. B贸g, Opatrzno艣膰, Los (nazwij to jak chcesz! w ostatniej chwili rzuci艂 mi ko艂o ratunkowe. M臋偶czyzna nie mo偶e samotnie w niesko艅czno艣膰 opiera膰 sie tysi膮com nieprzyjaci贸艂. A odkrycie, 偶e nie jest sam... czy powiem zbyt wiele, je艣li stwierdz臋, 偶e fakt, 偶e mamy wsp贸lne do艣wiadczenia stan膮艂 mi臋dzy mn膮 a ca艂kowitym zniszczeniem? Chyba nie. Musze, wiedzie膰, czy wrogowie poluj膮 na twojego fornita tak jak na Rackne. Je艣li tak, to jak sobie z nimi radzisz? Je艣li nie, to czy mo偶esz sie domy艣li膰 dlaczego? Powtarzam: musze to wiedzie膰!
List podpisany by艂 tym samym symbolem, pod kt贸rym znajdowa艂o si臋 jeszcze postscriptum. To jedno zdanie uderzy艂o mnie z si艂膮 艣miertelnego ciosu: Czasami my艣l臋 te偶 o mojej 偶onie.
Przeczyta艂em ten list trzy razy i w tym czasie zdo艂a艂em rozprawi膰 si臋 z ca艂膮 butelk膮 Black Velvet. Dopiero wtedy przysz艂o mi do g艂owy, 偶e jako艣 przecie偶 musze mu odpisa膰. Jak? Jasne, to ton膮cy wo艂a艂 do mnie „na pomoc!". Opowiadanie trzyma艂o go w kupie przez pewien czas, ale teraz by艂o ju偶 prawie sko艅czone. To, czy Reg nie rozsypie si臋 na kawa艂ki, zale偶a艂o ju偶 tylko ode mnie. Rozumia艂em go, w ko艅cu to ja przecie偶 zacz膮艂em te ca艂膮 historie. Chodzi艂em tam i z pow,rotem po ciemnych pokojach i nagle zacz膮艂em wyci膮ga膰 wtyczki z kontakt贸w. Pami臋tajcie, by艂em kompletnie zalany, a alkohol rozpuszcza bariery sceptycyzmu. To dlatego wydawcy i prawnicy wyskakuj膮 na trzy drinki przed podpisaniem kontraktu i obiadem.
Agent wybuchn膮艂 艣miechem ale to nie poprawi艂o nastroju. Wszyscy byli napi臋ci i za偶enowani.
- Prosz臋, pami臋tajcie i o tym, 偶e Reg by艂 pisarzem jak diabli! I do tego ca艂kiem przekonanym, 偶e rzeczy wygl膮daj膮 dok艂adnie tak, jak mi je opisa艂. FBI. CIA. Podatki. ONI. WROGOWIE. Niekt贸rzy pisarze posiadaj膮 niezwyk艂y dar - im bardziej czuj膮 temat, tym ch艂odniej pisz膮. Robi艂 tak Hemingway, Steinbeck i Reg Thorpe. Wchodzicie w ich 艣wiat. 艢wiat zupe艂nie logiczny. Zaczynacie my艣le膰 jak oni - trzeba tylko przyj膮膰 pewne podstawowe przes艂anki, fornita, trzydziestk臋 贸semk臋 z t艂umikiem w torbie listonosza. Dzieciaki z przeciwka mog膮 przecie偶 rzeczywi艣cie by膰 agentami KGB, mog膮 mie膰 kapsu艂ki z trucizn膮 w sztucznych z臋bach i misje.: zgin膮膰 albo porwa膰 lub zabi膰 Rackne.
Oczywi艣cie nie uzna艂em tych przes艂anek. Tylko tak trudno sz艂o mi my艣lenie. Wiec wyrywa艂em kolejne wtyczki. Najpierw te od kolorowego telewizora, bo wszyscy przecie偶 wiedz膮, 偶e naprawd臋 one czym艣 tam promieniuj膮. W „Logan's" publikowali艣my nawet artyku艂y znanego naukowca t艂umacz膮ce, 偶e promieniowanie kolorowego telewizora ma wp艂yw na fale ludzkiego m贸zgu i zmienia je, nieznacznie wprawdzie, lecz permanentnie. Ten naukowiec udowadnia艂, 偶e to w艂a艣nie kolorowe telewizory powoduj膮, 偶e dzieci w szko艂ach maj膮 ni偶sze oceny na testach z umiej臋tno艣ci czytania i pisania i z matematyki. W ko艅cu to one ogl膮daj膮 najwi臋cej telewizji.
Wiec wy艂膮czy艂em telewizor i wyda艂o mi si臋, 偶e mog臋 ju偶 my艣le膰 ja艣niej. Poczu艂em si臋 na tyle dobrze, 偶e mog艂em wy艂膮czy膰 radio, maszynk臋 do grzanek, pralk臋 i suszark臋. Zupe艂nie nagle przypomnia艂em sobie o kuchence mikrofalowej i te偶 j膮 wy艂膮czy艂em. Ul偶y艂o mi. Ta kuchenka by艂a stara, wielka jak szafa i prawdopodobnie nie ca艂kiem bezpieczna. Dzisiejsze modele s膮 chyba lepiej zabezpieczone.
Po raz pierwszy zda艂em sobie spraw臋 z tego, ile rzeczy w zwyk艂ym gospodarstwie niezbyt zamo偶nego cz艂owieka pod艂膮cza si臋 do kontaktu. Dostrzeg艂em potwern膮, elektryczn膮 o艣miornice z mackami z kabli pe艂zn膮cych w 艣cianach i 艂膮cz膮cych si臋 z najbli偶sz膮, oczywi艣cie rz膮dow膮, elektrowni膮.
Cierpia艂em na co艣 w rodzaju rozdwojenia my艣li. - Redaktor popi艂 wody mineralnej ze szklaneczki i m贸wi艂 dalej. - W zasadzie wiedzia艂em, 偶e to wszystko przes膮d. Jest przecie偶 wielu ludzi, kt贸rzy nie otworz膮 parasolki pod dachem i nie przejd膮 pod drabin膮. Koszykarze 偶egnaj膮 si臋 przed rzutami osobistymi i zmieniaj膮 skarpetki, kiedy nie trafi膮. Racjonalna 艣wiadomo艣膰 i irracjonalna pod艣wiadomo艣膰 graj膮 sobie fa艂szywy cho膰 stereofoniczny podk艂ad. Gdybym musia艂 wam zdefiniowa膰 nieracjonaln膮 pod艣wiadomo艣膰, to powiedzia艂bym, 偶e jest ona ma艂ym pokoikiem, znajduj膮cym si臋 we wn臋trzu ka偶dego z nas. Jedynym meblem w tym pokoiku jest stolik. Na stoliku le偶y rewolwer. A rewolwer na艂adowany jest elastycznymi pociskami.
Schodzisz z chodnika, 偶eby omin膮膰 drabin臋, wychodzisz na deszcz ze zwini臋tym parasolem i z twojego racjonalnego ja odpada 艂upina: wchodzisz do pokoju i bierzesz w r臋k臋 rewolwer. My艣lisz o dw贸ch rzeczach na raz: „przechodzenie pod drabin膮 z pewno艣ci膮 nikomu nie szkodzi" i „ominiecie drabiny te偶 nie mo偶e zaszkodzi膰". Omin膮艂e艣 drabin臋, otworzy艂e艣 parasol - i zn贸w jeste艣 sob膮.
- To ca艂kiem interesuj膮ce - powiedzia艂 pisarz. - Czy m贸g艂by艣 tu co艣 jeszcze wyja艣ni膰? To znaczy, kiedy ta „irracjonalna pod艣wiadomo艣膰" przestaje bawi膰 si臋 rewolwerem i przyk艂ada go do czo艂a?
- Kiedy nasz delikwent zaczyna pisa膰 listy do gazet, domagaj膮c si臋 likwidacji wszystkich drabin w mie艣cie, bo przechodzenie pod nimi jest niebezpieczne.
Towarzystwo wybuchneio 艣miechem.
- No, to powiedzieli艣my ju偶 tyle, 偶e r贸wnie dobrze mo偶emy sko艅czy膰. Irracjonalna pod艣wiadomo艣膰 strzela w m贸zg elastycznymi pociskami wtedy, kiedy zaczynasz biega膰 po mie艣cie i przewraca膰 drabiny, by膰 mo偶e rani膮c tych, kt贸rzy na nich pracuj膮. Do szpitala nie trafiaj膮 faceci, kt贸rzy po prostu omijaj膮 drabiny i ci, kt贸rzy pisz膮 listy do gazet, 偶e w Nowym Jorku 藕le si臋 dzieje, bo jest on pe艂en g艂upk贸w, pozbawionych wra偶liwo艣ci i 艂a偶膮cych pod drabinami. Wariatkowa pe艂ne s膮 tych, kt贸rzy pr贸bowali je przewraca膰.
- Poniewa偶 to akurat wida膰 - powiedzia艂 pisarz.
- Wiesz, Paul, w tym co艣 jest. Nigdy nie chcia艂em zapala膰 trzech papieros贸w jedn膮 zapa艂k膮. Nie wiedzia艂em czemu, ale nie chcia艂em. Dopiero p贸藕niej przeczyta艂em gdzie艣, 偶e to si臋 zacz臋to w okopach I wojny 艣wiatowej. 呕e niemieccy strzelcy wyborowi tylko czekali na g艂upich Anglik贸w, uprzejmie przypalaj膮cych sobie nawzajem papierosy. Pierwszy - i mieli namiar. Drugi - poprawka na wiatr. Za trzecim odstrzeliwali go艣ciowi 艂eb. Ba, ale wiesz o tym czy nie, to bez r贸偶nicy. Ci膮gle, nawet dzi艣, nie zapalam ludziom trzech papieros贸w pod rz膮d. Wiem, 偶e mog臋 ich zapali膰 nawet dwadzie艣cia, tylko z drugiej strony m贸j wewn臋trzny g艂os m贸wi z akcentem Borisa Karloffa: „Aaaa, tylko spr贸buj, przyjacielu...".
- Ale przecie偶 nie zawsze szale艅stwo to zabobon - powiedzia艂a skromnie 偶ona pisarza.
- Nie? A Joanna d'Arc? Ona przecie偶 s艂ysza艂a g艂osy. Z nieba. Niekt贸rzy ludzie s膮 pewni, 偶e opanowa艂y ich demony. Jeszcze inni widz膮 diab艂y... albo upiory... albo, c贸偶, forniry. Wariactwo, mania, irracjonal-no艣膰, szale艅stwo - te wszystkie s艂owa sugeruj膮 tak偶e przes膮dy. Dla szale艅ca rzeczywisto艣膰 jest skrzywiona. Rozszczepiona osobowo艣膰 integruje si臋 w ma艂ym pokoiku. W pokoiku stoi stolik. A na stoliku le偶y rewolwer.
Moje racjonalne ja ci膮gle jednak trzyma艂o pion. Okrwawione, posiniaczone, w艣ciek艂e i troch臋 przestraszone, trzyma艂o si臋 jednak twardo. T艂umaczy艂o mi nawet: „No, no - wszystko w porz膮dku. Jutro, jak wytrze藕wiejesz, wetkniesz wszystko na miejsce. I dzi臋ki Bogu! Baw si臋, je艣li musisz, ale ani kroku dalej. Tylko ani kroku dalej!"
Ten wspania艂y g艂os rozs膮dku mia艂 prawo si臋 ba膰. Jest w nas co艣 takiego, 偶e szale艅stwo nas ciekawi. Ka偶dy, kto chocia偶 raz wychyli艂 si臋 z balkonu wysokiego domu, na pewno czu艂 delikatn膮, lecz mordercz膮 ochot臋, 偶eby skoczy膰. A ka偶dy, kto cho膰by raz przy艂o偶y艂 sobie luf臋 do czo艂a...
- Nie! Prosz臋... - 偶ona pisarza prawie krzycza艂a.
- No dobrze - zgodzi艂 si臋 redaktor. - Chcia艂em tylko wyt艂umaczy膰, 偶e nawet najnormalniejszy czto wiek zaledwie wisi na 艣liskim sznurze normalno艣ci. W ludzkie zwierze obwody normalno艣ci wbudowano bardzo niedbale.
Kiedy ju偶 wszystko wy艂膮czy艂em, poszed艂em do pracowni, napisa艂em list do Rega, wsadzi艂em go d koperty, naklei艂em znaczek i wys艂a艂em. Zupe艂nie nie pami臋tam, jak to zrobi艂em. By艂em zbyt pijany, ze pami臋ta膰. Mog艂em tylko wszystko sobie wydedukowa膰, bo jak ju偶 doszed艂em do siebie nast臋pnego i ka, przy maszynie le偶a艂a kopia, znaczki i paczka kopert. List by艂 prawie taki, jakiego mo偶na si臋 spodz wa膰 po zalanym pijaku. By艂o tam mniej wi臋cej tak: Nieprzyjaci贸艂 przyci膮gaj膮 zar贸wno fomity, elektryczno艣膰. Pozb膮d藕 si臋 elektryczno艣ci, a pozb臋dziesz si臋 nieprzyjaci贸艂. Na dole dopisa艂em: To elektryczno艣膰 nie pozwala ci my艣le膰 jasno o tych sprawach, Reg. Interferuje z falami m贸zgowymi. Czy twoja 偶ona ma elektryczn膮 wir贸wk臋?
- No, to sko艅czy艂o si臋 na listach do gazet - powiedzia艂 pisarz.
- Tak. Napisa艂em ten list w pi膮tek w nocy. Wsta艂em w sobot臋 o jedenastej rano, skacowany i zaledwie 艣wiadomy tego, co wyprawia艂em poprzedniego dnia. W艂膮czaj膮c wszystko z powrotem wstydzi艂em si臋 jak cholera. Wstydzi艂em si臋 jeszcze bardziej - i ba艂em si臋 - kiedy przeczyta艂em to, co napisa艂em Regowi. Szuka艂em orygina艂u listu i mia艂em nadzieje, 偶e go znajd臋. Nie znalaz艂em. Prze偶y艂em ca艂y ten dzie艅 pr贸buj膮c wzi膮膰 si臋 w gar艣膰 jak m臋偶czyzna i obiecuj膮c sobie, 偶e nie tkn臋 wi臋cej whisky. Dotrzyma艂em s艂owa. Jak cholera.
W 艣rod臋 przyszed艂 list od Rega. Jedna strona, zapisana r臋cznie. Znaczki Fornit i Fornus, gdzie si臋 tylko da艂o. A w 艣rodku tylko tyle: Mia艂e艣 racje. Dzi臋kuje. Dzi臋kuje. Dzi臋kuje. Reg. Fornit w porz膮dku. Reg. Dzi臋ki. Reg.
- Bo偶e! - powiedzia艂a 偶ona pisarza.
- Za艂o偶臋 si臋, 偶e jego 偶ona dosta艂a sza艂u - doda艂a 偶ona agenta.
- Nie dosta艂a. Zadzia艂a艂o.
- Zadzia艂a艂o? - zdziwi艂 si臋 agent.
- Zadzia艂a艂o. Dosta艂 m贸j list w poniedzia艂ek rano. Po po艂udniu kaza艂 sobie wy艂膮czy膰 pr膮d. Jane Thorpe dosta艂a oczywi艣cie histerii. Mia艂a elektryczn膮 kuchenk臋. Mia艂a wir贸wk臋, maszyn臋 do szycia, maszyn臋 do zmywania z suszark膮... no, rozumiecie. Tego wieczora z pewno艣ci膮 by si臋 ucieszy艂a, gdyby kto艣 jej poda艂 moj膮 g艂ow臋 na tacy.
To zachowanie Rega sprawi艂o, 偶e zacz臋艂a mnie uwa偶a膰 za cudotw贸rc臋, a nie szale艅ca. Posadzi艂 j膮 na fotelu i m贸wi艂 ca艂kowicie rozumnie. Twierdzi艂, 偶e wie, 偶e si臋 dziwnie zachowywa艂, 偶e wie, 偶e si臋 o niego ba艂a. 呕e bez elektryczno艣ci czuje si臋 znacznie lepiej. 呕e teraz jej pomo偶e, 偶eby si臋 nie m臋czy艂a i nie czu艂a niewyg贸d. A p贸藕niej doda艂, 偶e chyba powinni p贸j艣膰 do s膮siad贸w i powiedzie膰 im: „Cze艣膰!"
- Chyba nie do tych agent贸w KGB z p贸艂cie偶ar贸wk膮 wy艂adowan膮 radem? - zdziwi艂 si臋 pisarz.
- W艂a艣nie do nich. Jane nie wierzy艂a w艂asnym uszom! Zgodzi艂a si臋 w ko艅cu, ale m贸wi艂a mi p贸藕niej, 偶e by艂a gotowa na najgorsze. Oskar偶enia, gro藕by, histeria. Zacz臋艂a nawet rozwa偶a膰 mo偶liwo艣膰 odej艣cia od Rega, je艣li nie zdecydowa艂by si臋 na przyj臋cie pomocy. Wtedy, w 艣rod臋 rano, m贸wi艂a mi, 偶e odci臋cie elektryczno艣ci to by艂a ostatnia kropla. Jeszcze co艣, a wr贸ci do Nowego Jorku. Wiecie, po prostu zacz臋艂a si臋 ba膰. To wszystko pogarsza艂o si臋 stopniowo, prawie niedostrzegalnie, ale ona ci膮gle go kocha艂a. Tyle 偶e dla niej by艂 to ju偶 kres mo偶liwo艣ci. Postanowi艂a, 偶e je艣li Reg chocia偶 raz powie studentom z s膮siedztwa co艣 dziwnego, to si臋 wyprowadza. Du偶o p贸藕niej odkry艂em, 偶e bardzo ostro偶nie rozpytywa艂a si臋, jak za艂atwi膰 przymusowe leczenie w Nebrasce.
- Biedna kobieta - powiedzia艂a cicho 偶ona pisarza.
- Ten wiecz贸r to by艂 wielki sukces - m贸wi艂 dalej wydawca. - Reg wypad艂 wspaniale, a wed艂ug Jane, mia艂 wiele wdzi臋ku, je艣li chcia艂. Takim nie widzia艂a go od trzech lat. Posepno艣膰 i co艣 w rodzaju skryto艣ci znik艂y, jakby nigdy nie istnia艂y. Tak samo nerwowy tik i to zerkniecie przez ramie, gdy kto艣 otwiera艂 drzwi. Popija艂 piwo i rozmawia艂 o wszystkim, o czym m贸wi艂o si臋 w tamtych ponurych czasach: o wojnie, o mo偶liwo艣ci stworzenia ochotniczej armii, o rozruchach w miastach, o prawie.
Wysz艂o na jaw, 偶e napisa艂 „Postacie z podziemia" i ci m艂odzi ludzie byli... „oszo艂omieni autorem", jak to powiedzia艂a Jane. Troje czy czworo z nich ju偶 to czyta艂o i nie za艂o偶y艂bym siq o to, 偶e pozostali nie pobiegli zaraz do biblioteki.
Pisarz roze艣mia艂 si臋 i kiwn膮艂 g艂ow膮. O tym ju偶 co艣 wiedzia艂.
- Wiec - m贸wi艂 dalej redaktor - zostawmy na razie Rega Thorpe i jego 偶on臋 bez elektryczno艣ci, lecz szcz臋艣liwszych ni偶 przez kilka ostatnich lat...
- Dobrze, 偶e nie mia艂 elektrycznej maszyny do pisania - wtr膮ci艂 si臋 agent.
- ... i powr贸膰my do Pana Redaktora. Min臋艂y dwa tygodnie. Lato si臋 ko艅czy艂o. Pan Redaktor, oczywi艣cie, popija艂 sobie od czasu do czasu, lecz tak w og贸le by艂 ca艂kiem w porz膮dku. Dni mija艂y tak, jak mija膰 mia艂y. Na Przyl膮dku Kennedy'ego przygotowywali si臋 do wys艂ania cz艂owieka na Ksi臋偶yc. Nowe wydanie „Logan's" le偶a艂o na p贸艂kach i sprzedawa艂o si臋 tak samo kiepsko jak poprzednie. Z艂o偶y艂em zam贸wienie na zakup praw do druku. Odpowiadanie: „Ballada o celnym strzale". Autor: „Reg Thorpe". Pierwodruk. Wydanie: stycze艅 1970, cena: 800 dolar贸w, tyle zwykle p艂acili艣my za opowiadanie wiod膮ce.
A偶 tu nagle wezwa艂 mnie m贸j szef, Jim Dohegan. Czy m贸g艂bym wpa艣膰 do niego na minutk臋? Pobieg艂em truchcikiem i zg艂osi艂em si臋 przed dziesi膮t膮, wygl膮daj膮c i czuj膮c si臋 wspaniale. Dopiero p贸藕niej dotar艂o do mnie, 偶e sekretarka Jima, Janey Morrison, wygl膮da艂a jak pierwsza sztormowa fala.
Usiad艂em i zapyta艂em Jima, co mog臋 dla niego zrobi膰 lub vice versa. Nie twierdze, 偶e nie my艣la艂em o Regu Thorpe. Maj膮c w gar艣ci co艣 tak znakomitego spodziewa艂em si臋 czego艣 w rodzaju gratulacji. Tote偶 mo偶ecie sobie wyobrazi膰 jak zg艂upia艂em, kiedy poda艂 mi dwa zam贸wienia: na opowiadanie Rega Thorpe'a i Johna Updike'a, kt贸re planowa艂em na luty. Na obu przystemplowano: Zwrot.
Popatrzy艂em na zam贸wienie. Popatrzy艂em na Jima. Nic nie pojmowa艂em. Nie mog艂em zmusi膰 si臋, 偶eby pomy艣le膰, co to ma do cholery znaczy膰! Co艣 mi si臋 w g艂owie zablokowa艂o. Rozejrza艂em S!臉 po gabinecie i zobaczy艂em w k膮cie ma艂膮, elektryczn膮 kuchenk臋, kt贸r膮 Jane przynosi艂a codziennie rano i w艂膮cza艂a do kontaktu, 偶eby jej szef mia艂 zawsze 艣wie偶膮 kaw臋. Tak by艂o w redakcji ju偶 od trzech lat, ale tego ranka mog艂em my艣le膰 tylko o jednym: „Gdybym m贸g艂 to wy艂膮czy膰, wiedzia艂bym, co jest grane Wiem, 偶e gdyby to wy艂膮czy膰, m贸g艂bym my艣le膰". Powiedzia艂em: „A to co, Jim?"
- Cholernie mi przykro, 偶e to w艂a艣nie ja musze ci o tym powiedzie膰, Henry. Od stycznia 1970 „Logan's" nie b臋dzie ju偶 publikowa艂 literatury.
Redaktor si臋gn膮艂 po papierosa, ale jego paczka by艂a pusta.
- Czy kto艣 mo偶e mnie pocz臋stowa膰 papierosem? 呕ona pisarza da艂a mu Salema.
- Dzi臋kuje, Meg.
Zapali艂 go, wyrzuci艂 zapa艂k臋 i zaci膮gn膮艂 si臋 g艂臋boko. W ciemno艣ci rozb艂ysn膮艂 weso艂y, czerwony ognik.
- C贸偶, jestem pewien, 偶e Jim pomy艣la艂, 偶e oszala艂em. Powiedzia艂em: „Mo偶na?" i wy艂膮czy艂em kuchenk臋 z kontaktu. Pami臋tam, jak opad艂a mu szczeka.
- Co u diab艂a, Henry? - zapyta艂.
- Nie umiem my艣le膰, kiedy co艣 takiego si臋 tu dzieje, Jim - powiedzia艂em. - Interferencja. - i chyba rzeczywi艣cie w to wierzy艂em, bo naraz zacz膮艂em my艣le膰 zupe艂nie jasno.
- Czy to znaczy, 偶e mnie wywalasz?
- Nie wiem, to zale偶y od Sama i kolegium. Po prostu nie wiem, Henry.
Ja tam mia艂em mu wiele do powiedzenia. My艣l臋, 偶e Jim spodziewa艂 si臋, 偶e be.de go b艂aga艂 o prace. Znacie to powiedzenie: „Wystawiony ty艂kiem do wiatru"? Jestem pewien, 偶e nie zrozumie go nikt, kto nie sta艂 si臋 nagle szefem nie istniej膮cego dzia艂u.
Ale ja nie b艂aga艂em go o prace i o to, 偶eby „Logan's" dalej publikowa艂 opowiadania. B艂aga艂em go za to o Rega Thorpe'a. Najpierw powiedzia艂em, 偶e mog臋 go przesun膮膰 na grudzie艅.
- Numer grudniowy jest zamkni臋ty. Przecie偶 o tym wiesz. A my tu mamy dziesi臋膰 tysi臋cy s艂贸w.
- Dziewi臋膰 tysi臋cy osiemset.
- l ilustracje na ca艂膮 kolumn臋. Daj spok贸j.
- To wywalimy artyst臋 - prosi艂em. - S艂uchaj, Jimmy, to 艣wietne opowiadanie, mo偶e najlepsze, jakie si臋 nam trafi艂o przez pi臋膰 lat.
- Czyta艂em je i wiem, 偶e jest dobre. Ale tego nie mo偶emy zrobi膰. Nie w grudniu. To przecie偶 Bo偶e Narodzenie. Do cholery, Henry, chcesz da膰 czytelnikom pod choink臋 opowiadanie o facecie, kt贸ry zabija 偶on臋 i dziecko? Chyba... Tu w艂a艣nie przerwa艂 i widzia艂em, jak zerkn膮艂 na kuchenk臋. Wiecie, r贸wnie dobrze m贸g艂 sko艅czy膰 g艂o艣no.
Pisarz wolno skin膮艂 g艂ow膮 nie spuszczaj膮c wzroku z cieni na twarzy redaktora.
- Zacz臋艂a mnie bole膰 g艂owa. Na pocz膮tku s艂abiutko, tyle, 偶e zn贸w nie mog艂em my艣le膰. Przypomnia艂em sobie, 偶e Janey Morrison ma na biurku elektryczn膮 temper贸wke.-I te lampy w gabinecie Jima. Piecyki. Automaty w korytarzu. Jakby tak si臋 nad tym zastanowi膰, ca艂y budynek trzyma艂 si臋 tylko dzi臋ki elektryczno艣ci. Dziwne, 偶e ktokolwiek mo偶e tu cokolwiek zrobi膰. To wtedy pojawi艂a si臋 ta my艣l, my艣l o tym, 偶e nic dziwnego, 偶e „Logan's" pada, bo przecie偶 nikt nie mo偶e tu trze藕wo my艣le膰. A nie mo偶e trze藕wo my艣le膰, bo go wpakowano do wielkiego budynku na艂adowanego kablami, kompletnie zak艂贸caj膮cymi przebieg fal m贸zgowych. Pami臋tam, 偶e my艣la艂em, 偶e gdyby pojawi艂 si臋 tu doktor z maszyn膮 do EEG, to wykresy by艂yby, no tak, wstr臋tne. Pe艂ne tych spiczastych linii alfa oznaczaj膮cych z艂o艣liwego raka m贸zgu.
Ju偶 samo zastanawianie si臋 nad tym spowodowa艂o, 偶e g艂owa zacz臋艂a mnie bole膰 jeszcze bardziej. Ale pr贸bowa艂em dalej. Zapyta艂em, czy nie m贸g艂bym pogada膰 z Samem Yaderem, naszym naczelnym, 偶eby pu艣ci艂 Rega Thorpe'a do numeru styczniowego, jako po偶egnanie z literatur膮, je偶eli inaczej si臋 nie da. Jako ostatnie opowiadanie w „Logan's".
Jim bawi艂 si臋 o艂贸wkiem i kiwa艂 g艂ow膮. Powiedzia艂: „Powiem mu o tym, ale wiesz, 偶e to nie zadzia艂a. Mamy tu opowiadanie pisarza z jednym hitem na koncie i mamy opowiadanie Johna Updike'a, kt贸re jest r贸wnie dobre, a mo偶e nawet i lepsze".
- Opowiadanie Updike'a nie jest lepsze!
- No, dobrze. Jezu, Henry, nie musisz przecie偶 krzycze膰...
- Nie krzycz臋! - wrzasn膮艂em.
Patrzy艂 na mnie przez d艂u偶sz膮 chwile, a g艂owa bola艂a mnie coraz bardziej. S艂ysza艂em jarzeni贸wki brz臋cz膮ce jak muchy z艂apane w butelk臋 - obrzydliwy d藕wi臋k. Wyda艂o mi si臋, 偶e s艂ysz臋, jak Jane w艂膮cza temper贸wke. „Oni to robi膮 specjalnie" - pomy艣la艂em. „Chc膮 mnie og艂upi膰. Oni wiedz膮, 偶e nie wiem, co powiedzie膰, kiedy ta... kiedy to wszystko..."
Jim m贸wi艂 co艣 jeszcze o poruszeniu tych spraw na kolegium, 偶e b臋dzie sugerowa艂, 偶eby nie przerywa膰 drukowania opowiada艅 nagle, tylko wykorzysta膰 te, kt贸re ju偶 zaplanowa艂em, chocia偶...
Wsta艂em, przeszed艂em przez pok贸j i wy艂膮czy艂em 艣wiat艂o.
- Po co to robisz? - zapyta艂 Jim.
- Ju偶 ty dobrze wiesz, po co - odpowiedzia艂em. - Powiniene艣 wynie艣膰 si臋 st膮d, Jimmy, inaczej nic z ciebie nie zostanie.
Wsta艂 i podszed艂 do mnie.
- A ty powiniene艣 chyba wzi膮膰 sobie wolny dzie艅 i odpocz膮膰, Henry. Id藕 do domu, wypocznij. Wiem, 偶e ostatnio 偶y艂e艣 w napi臋ciu. Chce, 偶eby艣 wiedzia艂, 偶e zrobi臋, z tym, co tylko b臋d臋 m贸g艂. Czuje tak samo jak ty... no, mo偶e prawie tak samo. A ty powiniene艣 p贸j艣膰 do domu, po艂o偶y膰 si臋, poogl膮da膰 telewizje.
- Telewizje - powiedzia艂em i roze艣mia艂em si臋. To by艂 najlepszy dowcip, jaki kiedykolwiek s艂ysza艂em. Jimmy, powiedz co艣 ode mnie Samowi Yaderowi, dobra?
- Co takiego, Henry?
- Powiedz mu, 偶e potrzebuje fornita. Ca艂膮 dru偶yn臋. Fornita? Dwunastu fornit贸w.
- Fornity - powt贸rzy艂 Jim. - W porz膮dku, Henry. Powiem mu. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 mu powiem.
B贸l g艂owy by艂 ju偶 a偶 nie do zniesienia. Prawie nic nie widzia艂em. Gdzie艣 tam, w k膮ciku, rodzi艂a si臋 my艣l: „Co ja powiem Regowi? Jak on to przyjmie?"
Sam z艂o偶e zam贸wienie, tylko jeszcze nie wiem, do kogo. Mo偶e Reg b臋dzie mia艂 jaki艣 pomys艂? Dwana艣cie fornit贸w. Niech zasypi膮 fornusem ca艂膮 te pieprzon膮 redakcje.! Ka偶dy k膮t!
Chodzi艂em naoko艂o gabinetu, a Jim gapi艂 si臋 na mnie z otwartymi ustami.
- Wy艂膮cz wszystko, Jimmy. Powiedz mu to. Wszystko wy艂膮czy膰! Nikt nie mo偶e my艣le膰 przy tych wszystkich elektrycznych interferencjach, prawda?
- Prawda, Henry. Na sto procent. Po prostu id藕 do domu i odpocznij. Prze艣pij si臋, albo co艣.
- I fornity te偶. One nie lubi膮 tych interferencji. Rad, elektryczno艣膰. Wszystko jedno. Daj im kie艂basy. Mas艂a orzechowego. Czy mo偶emy zg艂osi膰 na to zapotrzebowanie?
Straszny b贸l g艂owy, jak czarna kula, siedzia艂 mi w g艂臋bi czaszki, za oczyma. Widzia艂em wszystko podw贸jnie i nagle poczu艂em, 偶e je艣li si臋 nie napije... 呕e po prostu musze si臋 napi膰. Je偶eli na 艣wiecie nie ma fornusu, a jaka艣 racjonalna cze艣膰 mnie samego t艂umaczy艂a mi, 偶e z pewno艣ci膮 nie ma, to szklaneczka by艂a jedyn膮 na 艣wiecie rzecz膮 zdoln膮 postawi膰 mnie na nogi.
- Oczywi艣cie, z艂o偶ymy zam贸wienie - powtarza艂 Jimmy.
- Ty w to nie wierzysz, prawda?
- Oczywi艣cie. Wierze. Wszystko jest w porz膮dku. Tylko musisz p贸j艣膰 do domu, Henry. Po prostu troch臋 odpocz膮膰.
- Nie wierzysz mi teraz, ale uwierzysz, kiedy ta szmata zbankrutuje. Na Boga, jak mo偶esz podj膮膰 jak膮kolwiek trafn膮 decyzje, je艣li siedzisz dziesi臋膰 metr贸w od tych cholernych maszyn! Z Col膮, s艂odyczami i kanapkami!
Tu nagle nasz艂a mnie straszna my艣l.
- I kuchenka mikrofalowa! - wrzasn膮艂em. - Przecie偶 oni podgrzewaj膮 sandwicze kuchenk膮 mikrofalow膮!
Zacz膮艂 co艣 m贸wi膰, ale nie zwraca艂em na niego uwagi. Uciek艂em. Kuchenka mikrofalowa wszystko mi wyja艣ni艂a. Musia艂em uciec. W艂a艣nie przez ni膮 mia艂em ten straszny b贸l g艂owy. Pami臋tam, 偶e widzia艂em faney, Kate Younger z reklamy i Mert Strong od 艂膮czno艣ci z czytelnikami, jak sta艂y i gapi艂y si臋 na mnie. Musia艂y us艂ysze膰 wrzaski.
Moje biuro by艂o pi臋tro ni偶ej. Zbieg艂em po schodach, pogasi艂em wszystkie 艣wiat艂a i zabra艂em teczk臋. Na d贸艂 zjecha艂em wind膮, teczk臋 postawi艂em miedzy nogami i z ca艂ej si艂y zatyka艂em palcami uszy. Pami臋tam te偶, 偶e trzy czy cztery osoby zje偶d偶aj膮ce t膮 sam膮 wind膮 patrzy艂y na mnie raczej dziwnie. Redaktor roze艣mia艂 si臋 sucho.
- By艂y przera偶one. I nie ma si臋 czemu dziwi膰. Ka偶dy zamkni臋ty w klatce z wariatem ma prawo si臋 ba膰.
- Och, z pewno艣ci膮 nie by艂o a偶 tak 藕le - powiedzia艂a 偶ona agenta.
- Dok艂adnie tak. Szale艅stwo przecie偶 gdzie艣 si臋 musi zacz膮膰. A ja, je艣li w og贸le opowiadam o cz y m s - je偶eli zdarzenia z w艂asnego 偶ycia mo偶na nazwa膰 czym艣 - to m贸wi臋 o pocz膮tkach szale艅stwa. Ono musi si臋 gdzie艣 zacz膮膰 i do czego艣 doprowadzi膰. Jak droga. Albo wystrzelona z rewolweru kula...
Gdzie艣 si臋 musia艂em podzia膰, wiec poszed艂em do „Four Fathers", baru na Czterdziestej Dziewi膮tej. Pami臋tam, 偶e specjalnie wybra艂em ten bar, bo nie by艂o tam szafy graj膮cej, kolorowego telewizora i jasnych 艣wiate艂. Pami臋tam, 偶e zamawia艂em drinka, pierwszego drinka, a p贸藕niej ju偶 nic. Obudzi艂em si臋 w domu, we w艂asnym 艂贸偶ku. Na pod艂odze le偶a艂y zaschni臋te rzygowiny, a w pow艂oczce wypalona by艂a wielka dziura. Zalany w trupa unikn膮艂em najwyra藕niej do艣膰 nieprzyjemnej 艣mierci: spalenia lub uduszenia w dymie. Ale i tak bym tego pewnie nie poczu艂.
- O, jak rany! - powiedzia艂 agent prawie z szacunkiem.
- Przerwa w 偶yciorysie. Po raz pierwszy mia艂em autentyczn膮, pe艂n膮 przerw臋 w 偶yciorysie. Nie zdarzaj膮 si臋 zbyt cz臋sto, bo po prostu nie ma na nie czasu. To pocz膮tek zbli偶aj膮cego si臋 ko艅ca. A taki czy inny, ten koniec nast臋puje szybko. Tylko, 偶e ka偶dy alkoholik powie wam, 偶e przerwa w 偶yciorysie w niczym nie przypomina omdlenia. Dla wszystkich by艂oby lepiej, 偶eby przypomina艂a, ale nie. Kiedy alkoholik ma przerw臋 w 偶yciorysie - dzia艂a! Jest nawet cholernie pracowity! Jak jaki艣 oszala艂y fornit. Dzwoni do swojej by艂ej 偶ony, 偶eby jej nawymy艣la膰, wje偶d偶a pod pr膮d na autostrad臋 i 艂aduje si臋 na samoch贸d pe艂en dzieciak贸w. Mo偶e rzuci膰 prace, obrabowa膰 sklep, zastawi膰 obr膮czk臋. Jest pracowity jak cholera.
Ja najwyra藕niej zdecydowa艂em si臋 wr贸ci膰 do domu i napisa膰 list. Ale nie do Rega. Do siebie. I to nie ja go pisa艂em - tak przynajmniej wynika艂o z listu.
- A kto? - zapyta艂a 偶ona pisarza.
- Bellis.
- A to co?
- Jego fornit - odpowiedzia艂 pisarz, kt贸ry najwyra藕niej b艂膮dzi艂 my艣lami gdzie艣 daleko i mia艂 nieprzytomne, nieobecne spojrzenie.
- W艂a艣nie - powiedzia艂 redaktor, kt贸ry wcale nie wygl膮da艂 na zaskoczonego. Wyrecytowa艂 im ten list w s艂odkim, 艣wie偶ym powietrzu nocy, podkre艣laj膮c co wa偶niejsze fragmenty ruchem palca.
"Pozdrowienia od Bellis. Przykro mi, 偶e masz problemy, przyjacielu, lecz chcia艂bym ci od razu wyt艂umaczy膰, 偶e nie jeste艣 jedynym go艣ciem z problemami. Mnie te偶 nie jest 艂atwo. Mog臋 zasypa膰 te twoj膮 przekl臋t膮 maszyn臋 do pisania fornusem jak st膮d do wieczno艣ci, ale przyciskanie KLAWISZY to chyba Twoje zaj臋cie. PO TO B贸g stworzy艂 takich wielkich ludzi. Wiec troch臋 Ci wsp贸艂czuje, ale nie licz na to, 偶e tego wsp贸艂czucia b臋dzie wi臋cej.
Rozumiem, 偶e martwisz si臋 o Rega Thorpe'a. Ja si臋 nie martwi臋 o Rega Thorpe'a, ja si臋 martwi臋 o mojego brata Rackne. Thorpe martwi si臋, co z nim b臋dzie, jak Rackne odejdzie, ale to dlatego, 偶e jest samolubem.Przekle艅stwo s艂u偶enia pisarzom polega na tym, 偶e wszyscy s膮 samolubami. Ja si臋 martwi臋 o to, co b臋dzie z Rackne, jak Thorpe odejdzie. El bonzo seco. Ta my艣l najwyra藕niej nie raczy艂a si臋 pojawi膰 w jego jak偶e wra偶liwym umy艣le. Nasze szcz臋艣cie polega na tym, 偶e na kr贸tk膮 met臋. wszystkie problemy maj膮 proste rozwi膮zania, wiec wyt臋偶am moje w膮t艂e r臋ce i kr贸tkie cia艂ko, 偶eby ci je poda膰, m贸j ty drogi Pijaku. Ty mo偶esz szuka膰 rozwi膮za艅 d艂ugofalowych, ale zapewniam Ci臋, 偶e co艣 takiego nie istnieje. Wszystko jest 艣miertelne. Bierz, co jest Ci dane. Czasami znajdujesz w臋ze艂 na sznurze, ale ka偶dy sznur ma sw贸j koniec. Wiec co? B艂ogos艂aw w臋ze艂 i nie tra膰 oddechu, by przeklina膰 upadek. Wdzi臋czne serca wiedz膮, 偶e i tak wszyscy w ko艅cu spadniemy.
Sam musisz mu zap艂aci膰 za to opowiadanie. Tylko nie wysy艂aj normalnego czeku! Thorpe ma powa偶ne, by膰 mo偶e nawet gro藕ne k艂opoty z g艂ow膮, ale to wcale nie oznacza gupoty."
Redaktor przerwa艂 i przeliterowa艂: g-u-p-o-t-y.
"Wyci膮gnij osiemset i co艣-tam-jeszcze dolar贸w ze swojego konta i ka偶 bankowi za艂o偶y膰 dla siebie nowe konto pod has艂em Arvin Publishing Inc. Upewnij si臋, 偶e zrozumieli, 偶e chcesz mie膰 bardzo profesjonalnie wygl膮daj膮ce czeki, 偶adnych 艣licznych piesk贸w i malowniczych kanion贸w. Popro艣 przyjaciela, kogo艣, komu mo偶esz zaufa膰 i zarejestruj go jako wsp贸lnika, to ci b臋dzie te czeki kontrsygnowa艂. Kiedy je ju偶 dostaniesz, wypisz jeden na 800 dolar贸w i daj wsp贸lnikowi do podpisu. P贸藕niej wy艣lij go Regowi Thorpe'owi. Na jaki艣 czas b臋dziesz mia艂 spok贸j.
Koniec. Bez odbioru."
Podpisano - Bellis. Nie znaczkiem. Na maszynie.
- Phi! - mrukn膮艂 pisarz.
- Kiedy wsta艂em, w oczy rzuci艂a mi si臋 najpierw maszyna, wygl膮da艂a, jakby j膮 kto艣 ucharakteryzowa艂 na ducha maszyny do taniego horroru. Wczoraj to by艂 jeszcze stary, czarny i bardzo biurowy Under-wood. Ale kiedy wsta艂em - z 艂bem wielkim jak p贸艂nocna Dakota - zobaczy艂em, 偶e jest jaki艣 taki szarawy. Wystarczy艂o tylko jedno spojrzenie, by pomy艣le膰, 偶e chyba si臋 ju偶 wyko艅czy艂. Przejecha艂em po nim palcem, poliza艂em go i poszed艂em prosto do kuchni. Na barku sta艂a torba z cukrem pudrem, a w niej 艂y偶eczka. Cukier rozsypany by艂 wsz臋dzie miedzy kuchni膮 a moj膮 pracowni膮.
- 呕ywi艂e艣 fornita - stwierdzi艂 pisarz. - Bellis to prawdziwy pies na s艂odycze, albo tak ci si臋 przynajmniej wydawa艂o.
- Aha. Ale nawet chory i do tego jeszcze skacowany, wiedzia艂em doskonale, kto tu jest fornitem. Wyliczy艂 im na palcach:
- Po pierwsze: Bellis to panie艅skie nazwisko mojej matki. Po drugie: s艂owa „el bonzo seco" - m贸wili艣my tak z bratem o kim艣, kogo uwa偶ali艣my za stukni臋tego. Jak byli艣my dzie膰mi. Po trzecie i najbardziej denerwuj膮ce: pisownia „gupi". Nigdy nie uda艂o mi si臋 dobrze napisa膰 tego s艂owa. Zna艂em jednego nieprzyzwoicie wykszta艂conego pisarza, kt贸ry zawsze pisa艂 „wog贸le" i wszyscy musieli to po nim poprawia膰. A inny facet, z doktoratem z Princeton zawsze pisa艂 „na prawd臋".
呕ona pisarza roze艣mia艂a si臋 nagle r贸wnie rozbawiona co za偶enowana.
- Ja te偶 tak pisz臋 - powiedzia艂a.
- Chcia艂em tylko powiedzie膰, 偶e b艂臋dy ortograficzne to takie literackie odciski palc贸w cz艂owieka. Zapytajcie o to kogo艣, kto poprawia艂 kilka tekst贸w jednego autora.
C贸偶, Bellis by艂 mn膮, a ja - to Bellis. Udziela艂 jednak dobrych, wi臋cej, doskona艂ych rad. Jest jeszcze co艣 innego - pod艣wiadomo艣膰 zostawia czasami dziwne 艣lady. Jest tak膮 cholern膮 istot膮, kt贸ra cholernie du偶o wie. Nigdy w 偶yciu nie widzia艂em „kontrsygnatury" i - przynajmniej 艣wiadomie - nie mia艂em poj臋cia, co to jest. Ale co艣 takiego rzeczywi艣cie istnieje. Bankowcy u偶ywaj膮 nawet dok艂adnie tego s艂owa! Dziwne.
Znalaz艂em telefon i zadzwoni艂em do przyjaciela. Kiedy przyk艂ada艂em do ucha s艂uchawk臋, poczu艂em znajomy b贸l, b贸l nie do wytrzymania. Pomy艣la艂em o Regu Thorpe, pomy艣la艂em o radzie i szybko od艂o偶y艂em s艂uchawk臋. Wzi膮艂em za to prysznic, ogoli艂em si臋, chyba z dziesi臋膰 razy sprawdzi艂em w lustrze, czy wygl膮dam jak cz艂owiek i poszed艂em zobaczy膰 si臋 z przyjacielem osobi艣cie. Zadawa艂 pytania i przygl膮da艂 mi si臋 bardzo uwa偶nie, by艂y wiec chyba jakie艣 艣lady, kt贸rych nie star艂o myd艂o, 偶yletka i spora doza lekarstwa na kaca. Ten przyjaciel nie siedzia艂 w biznesie, i - wiecie - to chyba dobrze. Te wiadomo艣ci jako艣 szybko si臋 rozchodz膮. W 艣rodowisku. No tak. Gdyby siedzia艂 w biznesie wiedzia艂by, 偶e „Arving Publishing" wydaje „Logan's" i pewnie zacz膮艂by si臋 zastanawia膰, jaki to g艂upi pomys艂 przyszed艂 mi do g艂owy. Ale nie wiedzia艂, wiec zdo艂a艂em si臋 wyt艂umaczy膰, 偶e mam zamiar zosta膰 samodzielnym wydawc膮, bo „Logan's" zlikwidowa艂 dzia艂 literatury.
- Zapyta艂, dlaczego nazwa艂e艣 firm臋 „Arvin Publishing?" - Tak.
- I co mu powiedzia艂e艣?
- Powiedzia艂em mu - redaktor nieznacznie si臋 u艣miechn膮艂 - 偶e Arvin to panie艅skie nazwisko mojej
matki. Na chwile zapad艂a cisza, po czym redaktor zn贸w zacz膮艂 opowiada膰 i ju偶 niemal do ko艅ca nikt mu me
przerywa艂.
- No wiec czeka艂em na czeki, a potrzebowa艂em dok艂adnie jednego. W tym czasie by艂em raczej zaj臋ty, wiecie: wyprostowa膰 r臋k臋, nape艂ni膰 szklank臋, opr贸偶ni膰 szklank臋, wyprostowa膰 r臋k臋. Po pewnym czasie ta praca meczy tak, 偶e zasypia si臋 przy stole. Zdarza艂y siq pewnie i inne rzeczy, ale obchodzi艂a mnie g艂贸wnie w艂a艣nie ta. O ile dobrze pami臋tam. No, tak. Musia艂em du偶o pracowa膰, przez ca艂y czas by艂em praktycznie zalany i na jedno wydarzenie, kt贸re pami臋tam, przypada z pi臋膰dziesi膮t albo mo偶e i sze艣膰dziesi膮t tych, o kt贸rych nie mam najmniejszego poj臋cia.
Rzuci艂em prace i wszyscy wok贸艂 odetchn臋li z ulg膮. Tego jestem pewien. Zwolni艂em ich z rozstrzygania egzystencjalnego problemu: jak wyrzuci膰 z pracy szale艅ca, kt贸ry kieruje rozwi膮zanym dzia艂em. Ja te偶 odetchn膮艂em. Nie mia艂em si艂y, by jeszcze raz wej艣膰 do tego budynku. Z jego windami, lampami, telefonami i ca艂膮 czaj膮c膮 si臋. na cz艂owieka elektryczno艣ci膮.
W ci膮gu tych trzech tygodni napisa艂em kilka list贸w do Rega Thorpe'a i kilka do Jane. Pami臋tam, jak pisa艂em do niej, z pisaniem do niego by艂o jak z listem Bellis. Tworzy艂em w zamroczeniu. Po pijaku trzyma艂em si臋 sposobu pracy dok艂adnie tak samo jak b艂臋d贸w. Zawsze by艂y kopie - kiedy dochodzi艂em do siebie rano, pod艂oga by艂a nimi us艂ana. Czyta艂em je jak dzie艂a kogo艣 zupe艂nie nieznajomego.
To nie to, 偶e te listy by艂y szalone. Raczej przeciwnie. Ten, kt贸ry ko艅czy艂 si臋 wzmiank膮 o wir贸wce wydawa艂 mi si臋 najgorszy. Inne by艂y... no, prawie rozs膮dne. Zamilk艂 i powoli potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- Biedna Jane. Nie w tym rzecz, 偶e wszystko sko艅czy艂o si臋 w艂a艣nie tak. By艂a pewna, 偶e wydawca Rega bardzo zr臋cznie i jak偶e humanistycznie pr贸buje wyci膮gn膮膰 go z pog艂臋biaj膮cej si臋 depresji. Je艣li stawia艂a sobie pytanie, czy wszystko powinno wygl膮da膰 w艂a艣nie tak w przypadku faceta, kt贸ry do艣wiadcza r贸偶nego rodzaju paranoicznych fantazji, a raz niemal skrzywdzi艂 ma艂膮 dziewczynk臋, to chyba pod艣wiadomie wola艂a na nie nie odpowiada膰. A ja w ko艅cu robi艂em przecie偶 to samo co ona. Trudno tu mie膰 do niej pretensje, nie by艂 w ko艅cu rze藕nym zwierz臋ciem, szkap膮, kt贸r膮 trzeba g艂aska膰 i tuczy膰, tuczy膰, tuczy膰 a偶 w ko艅cu sama zgodzi si臋 p贸j艣膰 do ko艅skiej jatki. Ona przecie偶 kocha艂a tego faceta! Jane Thorpe by艂a na sw贸j spos贸b wielk膮, wspania艂膮 kobiet膮. Po tym, jak prze偶y艂a to wszystko: spok贸j, chorob臋, a wreszcie szale艅stwo, moim zdaniem zgodzi艂aby si臋 z Bellis, 偶e nale偶y b艂ogos艂awi膰 w臋ze艂, a nie przeklina膰 upadek. Pewnie, im wy偶ej z艂apiesz w臋ze艂, tym mocniej szarpnie ci臋 sznur przy powieszeniu, ale szybki koniec te偶 mo偶e by膰 b艂ogos艂awie艅stwem. Kto w ko艅cu pragnie si臋 d艂ugo dusi膰?
Obydwoje odpisywali mi regularnie. To by艂y bardzo, bardzo pogodne listy, cho膰 w tej ich pogodzie wyczuwa艂o si臋... co艣 ostatecznego. Wygl膮da艂o na... och, do cholery, tani膮 filozofie! Opowiem wam, kiedy zn贸w b臋d臋 umia艂 o tym my艣le膰. Niech to wszyscy diabli!
Reg spotyka艂 si臋 z tymi dzieciakami z przeciwka co wiecz贸r i kiedy li艣cie zacz臋艂y opada膰 z drzew, by艂 ju偶 dla nich czym艣 w rodzaju Boga, kt贸ry zst膮pi艂 na ziemie. Grali w karty i we Frisbee, a kiedy si臋 zm臋czyli, pod jego delikatnym przewodnictwem gadali o literaturze. Reg wzi膮艂 te偶 psa ze schroniska i chodzi艂 z nim na d艂ugie spacery rano i wieczorem, spotyka艂 innych ludzi i rozmawia艂 z nimi dok艂adnie tak, jak to robi膮 wszyscy w艂a艣ciciele takich kundli. Ci, kt贸rzy wcze艣niej s膮dzili, 偶e Thorpe'owie maj膮 troch臋 藕le w g艂owie, zacz臋li powoli zmienia膰 zdanie. Kiedy Jane stwierdzi艂a, 偶e sama nie poradzi sobie w domu bez elektryczno艣ci i powinna jednak mie膰 jak膮艣 pomoc, Reg zgodzi艂 si臋 na to bez s艂owa, z u艣miechem. A偶 zaniem贸wi艂a! Oczywi艣cie, nie by艂a to kwestia pieni臋dzy - po „Postaciach z podziemia" p艂yn臋艂y prawie nieprzerwanym strumieniem - to by艂a, wed艂ug Jane, sprawa ICH, ONI przecie偶 byli, zdaniem Rega, wsz臋dzie, a kto m贸g艂by by膰 ICH najlepszym narz臋dziem, je艣li nie sprz膮taczka p臋taj膮ca si臋 po ca艂ym domu i zagl膮daj膮ca do szaf, pod 艂贸偶ko, a mo偶e nawet do nie zamkni臋tych na siedem zamk贸w szuflad biurka.
Ale nie, Reg zgodzi艂 si臋. z ni膮 ca艂kowicie i powiedzia艂, 偶e czuje si臋 jak nieczu艂a 艣winia, 偶e powinien pomy艣le膰 o tym wcze艣niej, cho膰 -Jane to specjalnie mocno podkre艣la艂a - sam wykonywa艂 z w艂asnej woli najbrudniejsze prace, takie jak na przyk艂ad r臋czne zmywanie. Poprosi艂 tylko o jedno: sprz膮taczka mia艂a nie wchodzi膰 do pracowni.
A najlepsze i najwspanialsze z punktu widzenia Jane by艂o to, 偶e Reg z powrotem wzi膮艂 si臋 do pracy. Tym razem mia艂a to by膰 powie艣膰. Przeczyta艂a pierwsze trzy rozdzia艂y i - wed艂ug niej - by艂y po prostu wspania艂e! A wszystko to, pisa艂a, zacz臋艂o si臋 ocftego, 偶e przyj膮艂em do druku „Ballad臋 o celnym strzale", przedtem panowa艂a susza, teraz przyszed艂 ulewny deszcz.
Jestem pewien, 偶e tak w艂a艣nie my艣la艂a, ale w jej podzi臋kowaniach ma艂o by艂o prawdziwego ciep艂a. 20
Przebijaj膮ce przez nie s艂o艅ce 艣wieci艂o jakby zza chmur... no, tak: wr贸cili艣my do tematu. 艢wieci艂o tak jak wtedy, kiedy na niebie zbieraj膮 si臋 takie pierzaste chmurki i wiesz, 偶e wkr贸tce b臋dzie ju偶 la艂o jak z cebra.
I te wszystkie dobre wiadomo艣ci: studenci, pies, sprz膮taczka, nowa powie艣膰 - przecie偶 by艂a zbyt inteligentna, 偶eby uwierzy膰, 偶e wszystko mo偶e znowu by膰 dobrze. Ja o tym wiedzia艂em, nawet po pijaku. Reg zdradza艂 symptomy psychozy, a z psychoz膮 jest jak z rakiem p艂uc: sama si臋 nie wyleczy, cho膰 od czasu do czasu chorzy mog膮 si臋 czu膰 lepiej.
- Mog臋 ci臋 zn贸w prosi膰 o papierosa, kochanie?
呕ona pisarza pocz臋stowa艂a go jeszcze jednym Salemem.
- W ko艅cu - m贸wi艂 dalej redaktor, wyci膮gaj膮c zapalniczk臋 - mia艂a wok贸艂 siebie wszystkie symptomy jego idee fixe. Brak telefonu. 呕adnej elektryczno艣ci. Kontakty zaklejone ta艣m膮. Reg wk艂ada艂 jedzenie do maszyny r贸wnie regularnie jak do miski psa. Studenci z przeciwka mogli go mie膰 za wspania艂ego faceta, ale studenci z przeciwka nie widzieli, jak codziennie rano, ze strachu przed promieniowaniem wk艂ada艂 na r臋ce gumowe r臋kawiczki, 偶eby podnie艣膰 le偶膮c膮 na progu gazet膮. Nie s艂yszeli, jak j臋czy przez sen i nie uspokajali go, kiedy budzi艂 si臋 z krzykiem, nie pami臋taj膮c koszmaru, kt贸ry go przerazi艂.
- Ty, moja droga - powiedzia艂 patrz膮c wprost w oczy 偶onie pisarza - zastanawiasz si臋 pewnie, dlaczego przy nim zosta艂a. My艣lisz o tym, cho膰 nic nie m贸wisz. Prawda?
Skin臋艂a g艂ow膮.
- Tak, a ja nie mam zamiaru przedstawia膰 wam d艂ugiej rozprawy na temat jej motyw贸w. We wszystkich prawdziwych opowie艣ciach bardzo wygodne jest to, 偶e mo偶na powiedzie膰: tak si臋. w艂a艣nie sta艂o i pozostawi膰 s艂uchaczom k艂opot z odkryciem - dlaczego? A w og贸le to nikt na og贸艂 nie wie, dlaczego by艂o w艂a艣nie tak a nie inaczej, a ju偶 szczeg贸lnie g艂upi s膮 ci najzupe艂niej pewni, 偶e rozumiej膮 wszystko.
Z subiektywnego punktu widzenia Jane Thorpe dzia艂o si臋. jednak znacznie, ale to znacznie lepiej. Znalaz艂a sprz膮taczk臋. - Murzynk臋 w 艣rednim wieku i zmusi艂a si臋 do opowiedzenia jej o dziwactwach swego m臋偶a. Ta kobieta, Gertruda Rulin, roze艣mia艂a si臋 tylko i powiedzia艂a, 偶e pracowa艂a ju偶 dla ludzi, kt贸rzy byli o ca艂e niebo dziwaczniejsi. Pierwszy tydzie艅 po jej zaanga偶owaniu Jane sp臋dzi艂a tak, jak pierwszy wiecz贸r u student贸w: czekaj膮c na wybuch szale艅stwa. Ale Reg podbi艂 serce sprz膮taczki ca艂kowicie, tak jak wcze艣niej serca tych dzieciak贸w. M贸wi艂 o jej parafialnych pracach, o m臋偶u, o najm艂odszym synku, Jimmym, kt贸ry - wed艂ug Gertrudy - zap臋dzi艂by w kozi r贸g samego Kub臋 Rozpruwacza. Mia艂a jedena艣cioro dzieci, ale miedzy tym i najm艂odszym z pozosta艂ych by艂o dziewi臋膰 lat r贸偶nicy i to nikomu nie u艂atwia艂o 偶ycia.
Wiec z Regiem wszystko wydawa艂o si臋 uk艂ada膰 nie藕le i je偶eli spojrze膰 na to z pewnego punktu widzenia, by艂o tak rzeczywi艣cie. Tylko w rzeczywisto艣ci by艂 nie mniej szalony ni偶 poprzednio i oczywi艣cie, podobnie by艂o ze mn膮. C贸偶, szale艅stwo mo偶e sobie by膰 jak elastyczny pocisk, ale ka偶dy licz膮cy si臋 ekspert od balistyki powie wam, 偶e nie ma dw贸ch identycznych pocisk贸w. W jednym z list贸w Reg napisa艂 co艣 tam o powie艣ci tylko po to, 偶eby zaraz przej艣膰 do sprawy fornit贸w. Fornit贸w w og贸lno艣ci, a Rackne szczeg贸lnie. Zastanawia艂 si臋 przede wszystkim, czy ONI chc膮 go tylko zabi膰, czy te偶 z艂apa膰 偶ywcem i przes艂ucha膰 - i sk艂ania艂 si臋 ku tej drugiej ewentualno艣ci. Na ko艅cu stwierdza艂: M贸j pogl膮d na 艣wiat, tak jak i apetyt, poprawi艂y s/e znacznie od czasu, kiedy zacz臋li艣my do siebie pisa膰, Henry. Bardzo Ci za to dzi臋kuj臋. Zawsze Tw贸j - Reg. A w postscriptum pyta艂, czy znalaz艂em ju偶 ilustratora do „Ballady o celnym strzale". To ostatnie spowodowa艂o u mnie oczywi艣cie nasilenie poczucia winy, kt贸re skierowa艂o mnie wprost do butelki.
Reg pisa艂 mi o fornitach, a ja jemu o kablach i polach. Coraz bardziej interesowa艂a mnie elektryczno艣膰, mikrofale, fale radiowe, interferencje fal, promieniowanie i B贸g jeden wie, co jeszcze. Chodzi艂em do bibliotek i po偶ycza艂em ksi膮偶ki, chodzi艂em do ksi臋gar艅 i kupowa艂em ksi膮偶ki. By艂o w nich sporo do艣膰 przera偶aj膮cych wiadomo艣ci na ten temat, a ja przecie偶 w gruncie rzeczy tego w艂a艣nie poszukiwa艂em.
Kaza艂em wy艂膮czy膰 telefon i elektryczno艣膰. Na jaki艣 czas pomog艂o, ale kiedy艣, gdy le偶a艂em pijany tul膮c w d艂oni butelk臋 whisky i czuj膮c ci臋偶ar drugiej w kieszeni marynarki, zobaczy艂em ma艂e, czerwone, 艣wiec膮ce na mnie z sufitu 艣wiate艂ko, Bo偶e, przez chwil膮 my艣la艂em, 偶e dostane ataku serca. Wygl膮da艂o to jak owad... wielki, czarny robal patrz膮cy jednym, b艂yszcz膮cym, czerwonym okiem.
Mia艂em latarni膮 gazow膮, zapali艂em j膮 i od razu zorientowa艂em si膮, co to naprawd膮 jest. Tylko, 偶e nie
odczu艂em wtedy 偶adnej ulgi, wr臋cz przeciwnie, poczu艂em przelewaj膮ce si臋 przez m贸j m贸zg wielkie, czarne fale b贸lu - jak fale radiowe. Przez chwile mia艂em wra偶enie, 偶e to oczy odwr贸ci艂y mi si臋 w oczodo艂ach i patrz臋 na m贸zg, na jego pal膮ce si臋, zw臋glone i umieraj膮ce kom贸rki. To by艂 wykrywacz dymu -w 1969 roku urz膮dzenie jeszcze nowsze ni偶 mikrofalowa kuchenka.
Wypad艂em z mieszkania jak strza艂a i pobieg艂em po schodach - mieszka艂em na pi膮tym pi臋trze, ale w tym czasie u偶ywa艂em ju偶 wy艂膮cznie schod贸w - i zacz膮艂em wali膰 do mieszkania dozorcy. Krzycza艂em, 偶e ma to usun膮膰, 偶e ma to w og贸le usun膮膰, 偶e ma to usun膮膰 dzisiaj, 偶e ma to usun膮膰 w ci膮gu godziny. Patrzy艂 na mnie, jakbym by艂 zupe艂nie - prosz臋 mi wybaczy膰 to okre艣lenie - bonzo seco. Teraz ju偶 艂atwo mi go zrozumie膰. Wykrywacz dymu mia艂 przecie偶 sprawi膰, 偶ebym si臋 czu艂 bezpieczniej i lepiej. Teraz ju偶 oczywi艣cie s膮 wsz臋dzie, ale wtedy by艂 to wielki Skok w Przysz艂o艣膰 i p艂aci艂 za to zwi膮zek w艂a艣cicieli dom贸w.
Dozorca go oczywi艣cie usun膮艂. Nie zabra艂o mu to wiele czasu, ale nawet na chwile nie spuszcza艂 ze mnie oka i teraz - do pewnego stopnia, pojmuje jego uczucia. Nie goli艂em si臋 od B贸g wie kiedy i 艣mierdzia艂em whisky, brudne w艂osy lepi艂y mi si臋 do g艂owy, marynark臋 te偶 mia艂em brudn膮. Oczywi艣cie wiedzia艂, 偶e ju偶 nie chodz臋 do pracy i widzia艂, jak wynosz膮 telewizor. Wiedzia艂 te偶, 偶e kaza艂em od艂膮czy膰 telefon. Po prostu my艣la艂, 偶e oszala艂em.
Mo偶e i by艂em szale艅cem, ale tak jak i Thorpe, niekoniecznie zaraz idiot膮. W艂膮czy艂em dla niego ca艂y m贸j wdzi臋k, ile go zosta艂o - no, tak, wiecie, redaktorzy pism literackich musz膮 go troch臋 mie膰. Pozby艂em si臋 go spokojnie dzi臋ki dziesieciodolar贸wce i w ko艅cu jako艣 naprostowa艂em t膮 spraw臋, ale z tego, jak przez nast臋pne par臋 tygodni patrzyli na mnie s膮siedzi (a by艂y to ostatnie tygodnie, jakie mia艂em tam sp臋dzi膰) mog艂em si臋 domy艣le膰, 偶e opowie艣膰 posz艂a w 艣wiat. Zw艂aszcza wiele m贸wi膮cy by艂 fakt, 偶e nie odwiedzi艂 mnie nikt ze zwi膮zku w艂a艣cicieli, 偶eby poskomliwa膰 nad moj膮 czarn膮 niewdzi臋czno艣ci膮. Pewnie bali si臋, 偶e ich zaatakuje no偶em do mi臋sa.
O tym wszystkim jednak prawie wtedy nie my艣la艂em. Siedzia艂em w p贸艂mroku, ci膮gle pali艂a si臋 latarnia i bij膮ca przez okna elektryczno艣膰 Manhattanu te偶 o艣wietla艂a troch臋; moje trzy pokoje. Siedzia艂em z butelk膮 w jednej i papierosem w drugiej r臋ce wpatrzony w miejsce, w kt贸rym wykrywacz dymu 艣wieci艂 czerwonym okiem tak dyskretnie, 偶e w dzie艅 w og贸le nie by艂o go wida膰 i my艣la艂em. My艣la艂em o tym, 偶e chocia偶 wy艂膮czy艂em ca艂膮 elektryczno艣膰, on zosta艂. A je艣li go przeoczy艂em, to mog艂em przeoczy膰 tak偶e co innego.
A je艣li nawet nie, to przecie偶 ca艂y dom i tak naszpikowany by艂 przewodami, by艂 lak ich pe艂en, jak umieraj膮cy na raka cz艂owiek pe艂en jest chorych kom贸rek i gnij膮cych organ贸w. Zamyka艂em oczy i widzia艂em kable biegn膮ce w 艣cianach, 艣wiec膮ce niesamowicie zielonkawym 艣wiat艂em. Jeden, niemal nieszkodliwy, cieniutki przew贸d bieg艂 od kontaktu... wychodz膮cy z kontaktu kabel by艂 ju偶 nieco grubszy i bieg艂 do piwnicy, w kt贸rej 艂膮czy艂 si臋 z jeszcze grubszym, 艂膮cz膮cym si臋 w podziemnym kanale z ca艂膮 wi膮zk膮 bardzo ju偶 grubych... No, tak.
Kiedy Jane Thorpe napisa艂a mi, 偶e Reg zaklei艂 kontakty, jedna cze艣膰 mego umys艂u wiedzia艂a, 偶e ona uznaje to za dow贸d szale艅stwa m臋偶a i ta cze艣膰 podpowiedzia艂a mi, 偶eby jej odpisa膰 tak, jakby by艂a ca艂o艣ci膮. Druga cze艣膰, teraz ju偶 znacznie wi臋ksza, krzycza艂a co艣 zupe艂nie innego: „Przecie偶 to wspania艂y pomys艂!" - no i zaraz nast臋pnego dnia zrobi艂em oczywi艣cie to samo. Pami臋tajcie, to ja by艂em cz艂owiekiem, kt贸ry mia艂 pom贸c Regowi. W jaki艣 straszny spos贸b to wszystko by艂o nawet 艣mieszne.
Tej nocy zdecydowa艂em si臋 opu艣ci膰 Manhattan. W Adirondacs by艂 kawa艂ek nale偶膮cej do rodziny ziemi, m贸g艂bym tam troch臋 pomieszka膰 i ten pomys艂 bardzo mi si臋 spodoba艂. W mie艣cie trzyma艂a mnie ju偶 tylko „Ballada o celnym strzale". Je艣li by艂a ona ko艂em ratunkowym, pomagaj膮cym Regowi p艂ywa膰 po oceanie szale艅stwa, to ze mn膮 by艂o podobnie. Chcia艂em ju偶 tylko umie艣ci膰 j膮 w dobrym magazynie i gdyby mi si臋 to uda艂o, m贸g艂bym znikn膮膰 z miasta.
Tak w艂a艣nie wygl膮da艂y niezbyt znane w 艣wiecie relacje Wilson-Thorpe tu偶 przed tym, nim 艣liwka wpad艂a w g贸wno. Byli艣my jak dw贸ch umieraj膮cych narkoman贸w, jeden udowadnia艂 drugiemu wy偶szo艣膰 heroiny nad morfin膮. No, tak. Reg mia艂 fornita w maszynie, ja mia艂em fornita w 艣cianie, a obaj mieli艣my forniry w g艂owach.
No i byli ONI. Nie nale偶y zapomina膰 o NICH. Niewiele czasu zabra艂o mi przekonanie si臋, 偶e wszyscy redaktorzy dzia艂贸w literatury we wszystkich nowojorskich magazynach (nie, 偶eby w 1969 roku by艂o ich zbyt du偶o) z pewno艣ci膮 nale偶膮 do NICH. Kr膮偶y艂em z maszynopisem i zaczyna艂em marzy膰, 偶eby sp臋dzi膰 ich wszystkich pod 艣cian臋, ustawi膰 w rz膮dku i za艂atwi膰 jedn膮 kul膮.
Niemal pi臋膰 lat min臋艂o, nim mog艂em patrze膰 na to z ich punktu widzenia. Zdenerwowa艂em szef贸w, a to byli faceci, kt贸rzy spotykali mnie akurat wtedy, kiedy wy艂膮czano ogrzewanie i zbli偶a艂 si臋 czas na Bo偶onarodzeniow膮 szklaneczk臋. Inni... c贸偶, ironia polega na tym, 偶e cze艣膰 z nich by艂a naprawd臋 moimi przyjaci贸艂mi. Jared Baker by艂 wtedy zast臋pc膮 w „Es膮uire", a przecie偶 w czasie wojny s艂u偶yli艣my w jednej kompanii strzelc贸w. Nowe i poprawione wydanie Hemyego Wilsona nie mog艂o si臋 im podoba膰, wi臋cej: byli nim przera偶eni. Gdybym po prostu wys艂a艂 maszynopis ze spokojnym listem wyja艣niaj膮cym okoliczno艣ci sprawy, prawdopodobnie sprzeda艂bym to opowiadanie na pniu. Ale nie, to mnie nie satysfakcjonowa艂o. Nie. „Ballada..." wymaga艂a przecie偶 mojej osobistej opieki! Wiec 艂azi艂em z ni膮 od drzwi do drzwi, cuchn膮cy, posiwia艂y redaktor z trz臋s膮cymi si臋 d艂o艅mi, zaczerwienionymi oczami i wielkim zastarza艂ym siniakiem w miejscu, w kt贸rym uderzy艂 si臋 o drzwi 艂azienki szukaj膮c na czworakach kibel-ka. R贸wnie dobrze mog艂em nosi膰 w klapie znaczek z wielkim napisem: ALKOHOLIK.
Nie chcia艂em te偶 gada膰 z tymi facetami w ich biurach. Tak naprawd臋 to nawet nie mog艂em. Dawno min臋艂y czasy, kiedy po prostu wsiada艂em do windy i spokojniutko jecha艂em ni膮 na czterdzieste pi膮tro. Teraz umawia艂em si臋 z nimi jak handlarze narkotyk贸w z klientami: w parkach, gdzie艣 na schodach lub, jak w przypadku Jareda Bakera, w „Burger Heaven" na Czterdziestej Dziewi膮tej. Przynajmniej Jared z pewno艣ci膮 chcia艂by mi postawi膰 dobry obiad, ale, rozumiecie, dawno ju偶 min膮艂 czas, kiedy ceni膮cy sw膮, prace maitre d'hotel wpu艣ci艂by mnie do restauracji, w kt贸rej spotykaj膮 si臋. ludzie interesu. Agent drgn膮艂.
- No jasne, otrzymywa艂em mgliste propozycje przeczytania maszynopisu, po kt贸rych natychmiast sz艂y pe艂ne troski pytania o to, jak si臋 czuje i jak du偶o pije. Pami臋tam niezbyt dok艂adnie, 偶e kilku z nich pr贸bowa艂em przekona膰 o tym, 偶e to elektryczno艣膰 uniemo偶liwia im prawid艂owe my艣lenie i 偶e kiedy Andy Rivers z „American Crossing" zaproponowa艂 mi pomoc w znalezieniu lekarza, nawrzeszcza艂em mu, 偶eby sam do niego poszed艂, bo to on potrzebuje pomocy.
Widzisz tych wszystkich ludzi tam, na ulicy? - t艂umaczy艂em mu, a stali艣my, pami臋tam, w Washington Square Park. Po艂owa z nich, mo偶e nawet trzy czwarte, ma guza m贸zgu. Nie sprzeda艂bym ci opowiadania Thorpe'a, Andy. Przecie偶 tu, w tym mie艣cie, nawet by艣 go nie poj膮艂. Tw贸j m贸zg siedzi na krze艣le elektrycznym i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy! Mia艂em w r臋ku maszynopis opowiadania zwini臋ty jak gazeta i uderzy艂em go tym maszynopisem po nosie jak niepos艂usznego psa, sikaj膮cego pod murem. P贸藕niej po prostu odszed艂em. Pami臋tam, 偶e krzycza艂 za mn膮, 偶ebym wr贸ci艂, 偶e mo偶emy przecie偶 p贸j艣膰 na kaw臋 i jeszcze sobie pogada膰 na ten temat, a p贸藕niej znalaz艂em si膮 pod sklepem z p艂ytami, pod g艂o艣nikami wypluwaj膮cymi na ulice heavy metal i fale zimnego, jarzeniowego 艣wiat艂a i jego g艂os znik艂 w czym艣 w rodzaju szumu przelewaj膮cego mi si膮 w g艂owie. Pami臋tam, 偶e mog艂em ju偶 my艣le膰 tylko o dw贸ch sprawach: 偶e musze szybko, jak najszybciej opu艣ci膰 miasto, bo sam si膮 nabawi膮 guza m贸zgu i 偶e zaraz, natychmiast, musze si臋 napi膰.
Tego wieczora znalaz艂em pod drzwiami mieszkania karteczk膮: Wyno艣 si臋 st膮d, ghipku! Wyrzuci艂em j膮, w og贸le o niej nie my艣l膮c. My, wariaci, mamy wi臋ksze k艂opoty ni偶 anonimowe 偶ale zdenerwowanych s膮siad贸w.
My艣la艂em o tym, co powiedzia艂em And/emu Riversowi o opowiadaniu Rega. Im wi臋cej o tym my艣la艂em (i im wi膮cej pi艂em), tym bardziej sensowne mi si臋 to wydawa艂o. „Ballada..." by艂a zabawna i pozornie 艂atwa w czytaniu... ale pod t膮 powierzchni膮 kry艂a si臋 bardzo skomplikowana tre艣膰. Czy w og贸le mo偶na mie膰 nadziej膮, 偶e jaki艣 wydawca jest zdolny zrozumie膰 j膮 w ca艂o艣ci? Tak my艣la艂em, ale czy my艣l膮 tak dalej, teraz, kiedy ju偶 otworzy艂y mi si臋 oczy? Czy ci膮gle mog膮 mie膰 nadzieje, 偶e kto艣 co艣 mo偶e poj膮膰 i zrozumie膰 w mie艣cie owini臋tym kablami jak bomba terrorysty? Bo偶e, przecie偶 wolty przeciekaj膮 tu ze wszystkich stron!
Czyta艂em gazet膮, p贸ki pozwala艂o na to dzienne 艣wiat艂o, stara艂em si臋 zapomnie膰 o tych wszystkich strasznych sprawach i tam, na kartach „Timesa" znalaz艂em historie o tym, jak to materia艂y radioaktywne znikaj膮 z elektrowni j膮drowych. Autor pisa艂, 偶e znik艂o ju偶 wystarczaj膮co wiele, 偶eby mo偶na by艂o zrobi膰 z tego bomb膮. Siedzia艂em przy kuchennym stole, zachodzi艂o s艂o艅ce, a ja widzia艂em ICH, wyp艂ukuj膮cych pluton tak, jak w 1849 roku poszukiwacze wyp艂ukiwali z piasku z艂oto. Tylko, 偶e ONI wcale nie chcieli wysadzi膰 miasta, nic z tych rzeczy. ONI je tylko nim posypywali, 偶eby nikt ju偶 nie m贸g艂 my艣le膰. ONI byli z艂ymi fornitami, a radioaktywny py艂 by艂 z艂ym fornusem. Najgorszym fornusem w historii.
Wiec zdecydowa艂em, 偶e tak naprawd臋, to wcale nie chce sprzeda膰 „Ballady...", a ju偶 z pewno艣ci膮 nie w Nowym Jorku i 偶e mog臋 wyjecha膰 natychmiast, jak tylko dostane zam贸wione czeki. Kiedy ju偶 wyjad臋 na p贸艂noc, zaczn臋 j膮 wysy艂a膰 do prowincjonalnych magazyn贸w: „Sewanne Review", my艣la艂em, b臋dzie ca艂kiem dobre, albo mo偶e „Iowa Review". Wyt艂umacz臋 to Regowi p贸藕niej. Reg na pewno mnie zrozumie. To chyba rozwi膮zuje wszystkie problemy - my艣la艂em - wiec wypi艂em za dobre rozwi膮zanie. A p贸藕niej wypi艂em za swoje zdrowie. A p贸藕niej ju偶 alkohol pi艂 si臋 sam... no, tak. Urwa艂 mi si臋 film. Jak si臋 okaza艂o, po raz przedostatni.
Nast臋pnego dnia przysz艂y czeki „Arvin Company". Wype艂ni艂em jeden z nich na maszynie i poszed艂em do przyjaciela, kt贸ry mia艂 je kontrsygnowa膰. Jeszcze raz przeszed艂em przez krzy偶owy ogie艅 pyta艅, ale tym razem trzyma艂em si臋 w ryzach - potrzebowa艂em jego podpisu. I w ko艅cu go dosta艂em. W ci膮gu pi臋ciu minut zrobiono mi piecz膮tk臋. Przystemplowa艂em ni膮 kopert臋, wystuka艂em na niej adres Rega (maszyn臋 wcze艣niej wyczjj艣ci艂em z cukru pudru, ale klawisze ci膮gle si臋 lepi艂y), w艂o偶y艂em do niej czek wraz z kr贸tkim, prywatnytrA艣cikiem, w kt贸rym pisa艂em, 偶e nigdy nie wysy艂a艂em autorowi czeku z wi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮... co zreszt膮 by艂o prawd膮. I ci膮gle jest. Przez prawie godzin臋 przygl膮da艂em si臋 mojemu dzie艂u i nie mog艂em wyj艣膰 z podziwu, 偶e tak oficjalnie wygl膮da. Nigdy by艣cie nie uwierzyli, 偶e 艣mierdz膮cy pijak, kt贸ry od dziesi臋ciu dni nie zmienia艂 gaci, zdo艂a艂 dokona膰 czego艣 takiego.
Przerwa艂, zdusi艂 papierosa i popatrzy艂 na zegarek. Potem, zupe艂nie jak konduktor oznajmiaj膮cy wjazd poci膮gu na jak膮艣 wa偶n膮 stacje, powiedzia艂: „A teraz zaczyna si臋 niewyt艂umaczalne".
- Oto fragment opowie艣ci, kt贸ry najbardziej zainteresowa艂 dw贸ch psychiatr贸w i tych wszystkich specjalist贸w od 艣wir贸w, z kt贸rymi utrzymywa艂em bliskie kontakty przez nast臋pne trzydzie艣ci miesi臋cy. Tylko to kazali mi odwo艂a膰 na znak, 偶e mi si臋 poprawi艂o. Jak powiedzia艂 jeden z nich: „To jedyny fragment w pa艅skiej opowie艣ci, w kt贸rym wyst臋puje za艂amanie rozumowania indukcyjnego, to znaczy jedyny, kt贸rym nie rz膮dzi艂a wewn臋trzna logika". Wiec w ko艅cu to odwo艂a艂em, wiedzia艂em przecie偶, cho膰 oni mo偶e jeszcze o Tym nie wiedzieli, 偶e rzeczywi艣cie ju偶 mi si臋 poprawi艂o i bardzo chcia艂em wyrwa膰 si臋 ze szpitala dla wariat贸w. Wiedzia艂em te偶, 偶e je偶eli szybko si臋 z niego nie wydostane, oszaleje od nowa. No wiec odwo艂a艂em - Galileusz odwo艂a艂 tak swoje pogl膮dy, kiedy wsadzono mu stopy w ogie艅, ale na zawsze zachowa艂em to w pami臋ci. Nie twierdze, 偶e to, co wam teraz opowiem, naprawd臋 si臋 zdarzy艂o. Twierdze, 偶e wierze, 偶e tak w艂a艣nie by艂o. To mo偶e ma艂a r贸偶nica, ale dla mnie jest ona najwa偶niejsza ze wszystkiego. A wiec, przyjaciele, oto niewyt艂umaczalne:
Nast臋pne dwa dni sp臋dzi艂em przygotowuj膮c si臋 do przeprowadzki. Przy okazji: konieczno艣膰 prowadzenia samochodu nie martwi艂a mnie w najmniejszym stopniu, jeszcze jako dziecko czyta艂em, 偶e samoch贸d jest jednym z najbezpieczniejszych na 艣wiecie schronie艅 przeciw burzy, bo napompowane opony dzia艂aj膮 jako prawie stuprocentowe izolatory. Czeka艂em na te chwile, kiedy usi膮d臋 za kierownic膮 mojego starego Chevroleta, zamkn臋 okna i wyjad臋 z miasta, kt贸re wydawa艂o mi si臋 ju偶 tylko bagnem 艣wiate艂. Ale te przygotowania obejmowa艂y tak偶e wyjecie 偶ar贸wek z lampek o艣wietlaj膮cych kabin臋, zaklejenie ich oraz przykr臋cenie kontrolki 艣wiate艂-na desce rozdzielczej do oporu w lewo, 偶eby deska by艂a prawie ciemna.
Ostatni膮 noc zamierza艂em sp臋dzi膰 w domu. Mieszkanie by艂o ju偶 puste, w kuchni sta艂 tylko st贸艂, w sypialni 艂贸偶ko, a w pracowni, na pod艂odze, maszyna do pisania. Nie mia艂em zamiaru jej zabiera膰, budzi艂a zbyt wiele z艂ych skojarze艅, a poza tymi i tak klawisze zawsze mia艂y si臋 ju偶 lepi膰. Niech si臋 o ni膮 martwi nast臋pny lokator - i o Bellis te偶!
S艂o艅ce zachodzi艂o, barwi膮c ca艂e mieszkanie w niezwyk艂y wr臋cz spos贸b. By艂em ju偶 nie藕le wlany, a inna pe艂na butelka mia艂a chroni膰 mnie przed noc膮. W艂a艣nie przechodzi艂em przez pracownie, chyba po to, 偶eby i艣膰 do sypialni. Pewnie usiad艂bym na 艂贸偶ku, my艣la艂 o kablach i elektryczno艣ci i - oczywi艣cie -popija艂.
Pok贸j, kt贸ry nazywa艂em pracowni膮, by艂 w istocie najwi臋kszy w mieszkaniu. Pracowa艂em w nim, bo mia艂 wielkie, zachodnie okna, z kt贸rych wida膰 by艂o horyzont. Na pi膮tym pi臋trze domu na Manhattanie. Brzmi to troch臋 jak cud z rozmno偶eniem chleba i ryb, ale c贸偶 - tak w艂a艣nie by艂o. Nie zastanawia艂em si臋 nad tym, tylko po prostu cieszy艂em. Jasne, mi艂e 艣wiat艂o wype艂nia艂o ten pok贸j nawet w deszczowy dzie艅.
Ale tego wieczora 艣wiat艂o zachodz膮cego s艂o艅ca by艂o zdecydowanie niesamowite. Czerwone jak z martenowskiego pieca. Pozbawiony mebli pok贸j wydawa艂 si臋 zbyt wielki. Kiedy przez niego szed艂em, echo odbija艂o si臋 od 艣cian.
Maszyna sta艂a mniej wi臋cej po艣rodku pod艂ogi i w艂a艣nie pr贸bowa艂em j膮 omin膮膰, kiedy zobaczy艂em na wa艂ku jaki艣 strz臋p papieru. To mi da艂o do my艣lenia, pami臋ta艂em, 偶e kiedy szed艂em po poprzedni膮 butelk臋, nie by艂o tam 偶adnego papieru.
Rozejrza艂em si臋, pewnie my艣la艂em, 偶e jest tu jeszcze kto艣 opr贸cz mnie. Nie my艣la艂em jednak ani o w艂amywaczach, ani o narkomanach... tylko o duchach.
Zobaczy艂em czarn膮 plam臋 na 艣cianie, po lewej stronie drzwi do sypialni. Zrozumia艂em przynajmniej, sk膮d wzi膮艂 si臋 papier. Kto艣 po prostu oderwa艂 kawa艂ek starej tapety.
Ci膮gle patrzy艂em w tamt膮 stron臋, kiedy za plecami us艂ysza艂em g艂o艣ne „klak". Podskoczy艂em i obr贸ci艂em si臋, czuj膮c serce w gardle. By艂em przera偶ony, chocia偶 doskonale zna艂em ten d藕wi臋k i nie mia艂em 偶adnych w膮tpliwo艣ci. Kto艣, kto zarabia na 偶ycie przy pomocy s艂贸w, nie ma 偶adnych trudno艣ci z rozpoznaniem odg艂osu, z jakim czcionka uderza o papier, nawet o zmroku, w ciemnym pokoju, kiedy w pobli偶u nie ma nikogo, kto m贸g艂by uderzy膰 w klawisz.
Patrzyli na niego z ciemno艣ci, a ich twarze wygl膮da艂y jak bia艂e, okr膮g艂e plamy. Siedzieli bli偶ej siebie ni偶 na pocz膮tku opowie艣ci, 偶ona pisarza 艣ciska艂a jego d艂o艅 w obu swoich.
- Czu艂em si臋... no, jakbym wyszed艂 z siebie. Nierealne. By膰 mo偶e tak czuje si臋 ka偶dy, kto dotrze do granic niewyt艂umaczalnego. Powoli podszed艂em do maszyny, serce wali艂o mi jak oszala艂e, ale umys艂 mia艂em... spokojny, nawet ch艂odny.
„Klak" - poruszy艂a si臋 inna czcionka. Tym razem zobaczy艂em nawet, kt贸ra: trzeci rz膮d od g贸ry, po lewej.
Chcia艂em ukl臋kn膮膰 i nawet zgi膮艂em kolana - i nagle wszystkie mi臋艣nie n贸g odm贸wi艂y mi pos艂usze艅stwa. Prawie zemdla艂em, ale tylko prawie, usiad艂em przed maszyn膮, a porwana i brudna, cho膰 niegdy艣 elegancka marynarka otoczy艂a mnie jak sukienka g艂臋boko dygaj膮c膮 panienk臋. Dwie kolejne czcionki trzasn臋艂y raz po raz, przerwa, i jeszcze jeden trzask. Ka偶de uderzenie budzi艂o echo zupe艂nie jak moje kroki.
Co艣 wsun臋艂o kawa艂ek tapety w maszyn臋 w ten spos贸b, 偶e czcionki uderza艂y o powierzchnie pokryt膮 zasch艂ym klejem. Litery by艂y przez to troch臋 niewyra藕ne i zatarte, ale mog艂em przeczyta膰: rackn. Maszyna trzasn臋艂a jeszcze raz i s艂owo to brzmia艂o ju偶 rackne.
- P贸藕niej... - redaktor chrz膮kn膮艂 i skrzywi艂 wargi w lekkim u艣miechu.
- Nawet teraz, kiedy min臋艂o ju偶 tyle lat, ci臋偶ko mi o tym m贸wi膰... ci臋偶ko mi opowiada膰 ot, tak sobie... W porz膮dku. Fakty, bez 偶adnych ozdobnik贸w. Zobaczy艂em, jak spomi臋dzy klawiszy wysuwa si臋 r臋ka. Bardzo cieniutkie ramie. Bardzo drobna d艂o艅. Pojawi艂a si臋 miedzy literami B i N w najni偶szym rz臋dzie, zwini臋ta w pie艣膰 i uderzy艂a w d艂ugi, najni偶szy klawisz. Wa艂ek przeskoczy艂 o jeden znak - bardzo szybko, jakby mia艂 czkawk臋 - i r膮czka znikne艂a.
呕ona agenta zachichota艂a przenikliwie.
- Zamknij si臋, Martha - powiedzia艂 agent i Martha zamkn臋艂a si臋.
- Teraz trzaski sta艂y si臋 troch臋 cz臋stsze - m贸wi艂 dalej redaktor. - Po chwili zacz臋艂o mi si臋 wydawa膰, 偶e s艂ysz臋, jak to co艣, to stworzonko, poci膮ga za ramiona czcionek i dyszy, sapie tak jak ci臋偶ko pracuj膮cy i ju偶 prawie wyko艅czony t膮 robot膮 cz艂owiek. Liter nie by艂o ju偶 prawie wida膰, klej zalepi艂 czcionki, ale z bied膮 potrafi艂em je jeszcze odczyta膰, odbija艂y si臋 przecie偶 na mi臋kkim papierze. Przeczyta艂em: rackne umie i za chwile klawisz z liter膮 r uderzy艂 o kawa艂ek tapety i zablokowa艂 si臋. Patrzy艂em na to przez chwile, po czym wyci膮gn膮艂em palec i odlepi艂em czcionk臋. Nie wiem czy to... czy Bellis... poradzi艂by sobie sam. Chyba nie. Ale i tak wola艂em nie widzie膰 tego... jego... jak pr贸buje. Sam widok tej pi膮stki spowodowa艂, 偶e chwia艂em si臋 stoj膮c nad przepa艣ci膮. Gdybym zobaczy艂 ca艂ego elfa, to bym chyba oszala艂... no, tak... O ucieczce w og贸le nie by艂o mowy, zapomnia艂em nawet, 偶e mam nogi. Pewnie i stan膮膰 bym nie m贸g艂.
„Klak, klak, klak" - trzaski, s艂aby, zdyszany oddech, po ka偶dym s艂owie blada, ubrudzona tuszem i zakurzona pi膮stka z ca艂ej si艂y wal膮ca w klawisz miedzy literami B i N, 偶eby zrobi膰 odst臋p. Nie wiem, jak d艂ugo to trwa艂o. Mo偶e siedem minut. Mo偶e dziesi臋膰. A mo偶e wieczno艣膰.
W ko艅cu trzaski usta艂y i zda艂em sobie spraw臋 z tego, 偶e ju偶 nie s艂ysz臋 ci臋偶kiego oddechu. Mo偶e zemdla艂... mo偶e da艂 sobie spok贸j... mo偶e umar艂? Na atak serca czy co艣 takiego. Na pewno wiedzia艂em tylko, 偶e nie doko艅czy艂 wiadomo艣ci. To, co zd膮偶y艂 napisa膰, brzmia艂o tak:
rackne umiera ch艂opiec jimmy thorpe nie wie
powiedz thorpe rackne umiera ch艂opiec jimmy zabija
rackne bel
To by艂o wszystko.
Poczu艂em, 偶e mam nogi, wiec wsta艂em i wyszed艂em z pokoju. Szed艂em na palcach, wielkimi krokami, jakbym my艣la艂, 偶e Bellis poszed艂 spa膰 i je艣li go obudz臋, zn贸w zacznie pisa膰... my艣la艂em, 偶e je艣li zn贸w us艂ysz臋 ten trzask, zaczn臋 wy膰. I b臋d臋 tak wy艂, a偶 p臋knie mi serce lub g艂owa.
M贸j Chevy sta艂 na parkingu przed domem, zatankowany, opakowany i got贸w do drogi. Usiad艂em za kierownic膮 i przypomnia艂em sobie o butelce w kieszeni. R臋ce trz臋s艂y mi si臋 do tego stopnia, 偶e upu艣ci艂em j膮, ale spad艂a na siedzenie i nie st艂uk艂a si臋..
Wiem, 偶e film mi si臋 urywa艂 i przyjaciele, przerwa w 偶yciorysie to by艂o akurat to o czym marzy艂em i co dosta艂em. Pami臋tam pierwszy 艂yk wprost z szyjki, pami臋tam drugi, pami臋tam obr贸t kluczyka w stacyjce, szum silnika i Franka Sinatre 艣piewaj膮cego przez radio „Ta stara, czarna magia", co jakby pasowa艂o do sytuacji. Do tej specyficznej sytuacji. No, tak. Pami臋tam, jak z nim 艣piewa艂em i jeszcze troch臋 popija艂em. Sta艂em na skrzy偶owaniu i widzia艂em, jak migaj膮 艣wiat艂a na autostradzie. My艣la艂em o klekotaniu stoj膮cej w pustym pokoju maszyny i o niesamowitym 艣wietle zachodz膮cego s艂o艅ca, kt贸re ten pusty pok贸j wype艂nia艂o. My艣la艂em o szybkim oddechu, jakby jaki艣 elf-kulturysta 膰wiczy艂 sobie na ramionach czcionek. Widzia艂em oderwany od 艣ciany i pokryty grudkami zaschni臋tego kleju kawa艂ek tapety. Pr贸bowa艂em sobie wyobrazi膰, co dzia艂o si臋, nim wszed艂em do pokoju... chcia艂em zobaczy膰 to... jego... Bellisa... wychodz膮cego z maszyny, chwytaj膮cego za oderwany kawa艂ek tapety wisz膮cy przy drzwiach 艂azienki, gdy偶 to by艂a jedyna rzecz w pokoju przypominaj膮ca papier, czepiaj膮cego si臋, odrywaj膮cego n贸偶ki od pod艂ogi i oddzieraj膮cego wreszcie ten kawa艂ek, i nios膮cego go na g艂owie jak wielki palmowy li艣膰. Pr贸bowa艂em wyobrazi膰 sobie, jak on... to... zdo艂a艂o w og贸le wkr臋ci膰 papier w maszyn臋. Pr贸bowa艂em wyobrazi膰 sobie jeszcze wiele rzeczy - nie umia艂em przesta膰 my艣le膰, wiec pi艂em, a Frank Sinatra zamilk艂 i s艂ucha艂em reklam, a p贸藕niej Sara艂j Yaughan zacz臋艂a 艣piewa膰 „Powinnam napisa膰 list" i to tak偶e z czym艣 mi si臋 skojarzy艂o - to w艂a艣nie zrobi艂em, albo przynajmniej my艣la艂em, 偶e zrobi艂em, a偶 do dzisiaj, kiedy co艣 spowodowa艂o, 偶e zacz膮艂em jeszcze raz to sobie przemy艣liwa膰. Wiec siedzia艂em i 艣piewa艂em w ch贸rze ze star膮, dobr膮 Sarah i zaraz potem musia艂em osi膮gn膮膰 pr臋dko艣膰 ucieczki, poniewa偶 w 艣rodku drugiej zwrotki, bez 偶adnej przerwy w czasie, wyrzygiwa艂em ju偶 z siebie jaja, a kto艣 wali艂 mnie po plecach. To by艂 w艂a艣nie ten kierowca. Kiedy wali艂 mnie w plecy czu艂em, jak co艣 mi wzbiera w gardle, gotowe cofn膮膰 si臋 w ka偶dej chwili. Tylko si臋 nie cofa艂o, bo mi wygina艂 r臋ce, i jak tylko wygi膮艂 mi r臋ce, rzyga艂em od nowa i wcale nie by艂a to tylko whisky, ale g艂贸wnie woda. Kiedy ju偶 zebra艂em si臋 w sobie na tyle, 偶eby podnie艣膰 g艂ow臋 i zobaczy膰, co si臋 wok贸艂 dzieje, by艂a sz贸sta po po艂udniu trzy dni p贸藕niej. Le偶a艂em na brzegu Jackson River w zachodniej Pennsylwanii mniej wi臋cej sze艣膰dziesi膮t mil na p贸艂noc od Pittsburga. Z rzeki stercza艂 kufer Chevroleta, a na zderzaku wida膰 by艂o nalepk臋...
- Mog臋 si臋 jeszcze czego艣 napi膰, kochanie?
呕ona pisarza poda艂a mu szklank臋 pochylaj膮c si臋 i impulsywnie ca艂uj膮c go w pomarszczony jak u krokodyla policzek. Redaktor u艣miechn膮艂 si臋 do niej i oczy rozb艂ys艂y mu w mroku. Ale ona by艂a dobr膮, wiele rozumiej膮c膮 kobiet膮 i ten b艂ysk wcale jej nie oszuka艂. M臋skie oczy nie tak b艂yszcz膮 z zadowolenia.
Ballada o celnym strzale
- Dzjekuje, Meg.
Wypi艂, zakaszla艂 i machni臋ciem r臋ki odm贸wi艂 kolejnego papierosa.
- Do艣膰 na dzi艣. I tak mam zamiar rzuci膰 palenie. W nast臋pnym wcieleniu. No, tak. Reszty w艂a艣ciwie nie trzeba opowiada膰. Obarczona jest najgorszym grzechem, jaki mo偶na pope艂ni膰 w opowie艣ci - 艂atwo przewidzie膰 koniec. Z samochodu wy艂owili co艣 z czterdzie艣ci butelek whisky, wi臋kszo艣膰 pustych. Opowiada艂em o elfach, elektryczno艣ci, fornitach, plutonie i fornusie, wyda艂em im si臋 kompletnie szalony i rzeczywi艣cie - by艂em kompletnie szalony.
A co zdarzy艂o si臋 w Omaha, kiedy s膮dz膮c z kwitk贸w ze stacji benzynowych, kt贸re znale藕li w skrytce, przejecha艂em przez pi臋膰 p贸艂nocno-wschodnich stan贸w? O tym dowiedzia艂em si臋. od Jane Thorpe, przede wszystkim z list贸w pisanych w ci膮gu d艂ugiego i bardzo bolesnego okresu, kt贸ry sko艅czy艂 si臋 spotkaniem twarz膮 w twarz w New Heaven, w kt贸rym zreszt膮 mieszka do dzi艣, zaraz po tym, kiedy odwo艂a艂em, co mia艂em odwo艂a膰 i wypu艣cili mnie z wariatkowa. Na zako艅czenie tego spotkania wyp艂akali艣my si臋 sobie w ramionach i wtedy dopiero uwierzy艂em, 偶e mog臋 zn贸w 偶y膰 i - nawet - mo偶e zn贸w by膰 szcz臋艣liwy?
Tego dnia, oko艂o trzeciej po po艂udniu, kto艣 zapuka艂 do drzwi domu Thorpe'贸w. To by艂 pos艂aniec z telegramem. Telegramem ode mnie. To on zako艅czy艂 nasz膮 poronion膮 korespondencje. REG PEWNA INFORMACJA RACKNE UMIERA TO MA艁Y CH艁OPIEC TAK TWIERDZI BELLIS M脫WI IMI臉 JIMMY FORNIT I FORNUS HENRY.
Na wypadek, gdyby zn贸w przysz艂o wam do g艂owy wspania艂e pytanie Howarda Bakera: „Co wiedzia艂 i r'-膮d", mog臋 od razu wyja艣ni膰, 偶e wiedzia艂em, 偶e Jane wynaj臋艂a sprz膮taczk臋, ale nie wiedzia艂em - chyba 7.1' od Bellis - 偶e sprz膮taczka ma synka z piek艂a rodem imieniem Jimmy. My艣l臋, 偶e b臋dziecie musieli u wierzy膰 mi na s艂owo, chocia偶 musze powiedzie膰, 偶e ci szarlatani, kt贸rzy pracowali nade mn膮 przez dwa i p贸艂 roku nigdy mi jednak nie uwierzyli.
Kiedy ten telegram przyszed艂, Jane akurat robi艂a sprawunki. Znalaz艂a go dopiero po 艣mierci Rega, w tv!nej kieszeni jego spodni. Na blankiecie zanotowano zar贸wno czas odbioru, jak dor臋czenia oraz notatko : dor臋czy膰 osobi艣cie, nie przez telefon. Jane m贸wi艂a, 偶e chocia偶 ten telegram nadany by艂 dzie艅 wcze艣niej, przeszed艂 przez tyle r膮k, 偶e wygl膮da艂, jakby mia艂 rok.
W pewien spos贸b to w艂a艣nie ten telegram by艂 celnym strza艂em, kt贸ry trafi艂 Rega wprost w m贸zg, cho膰 strzela艂em a偶 z Paterson w New Jersey, tak pijany, 偶e nawet nic nie pami臋tam.
Przez dwa tygodnie 偶ycia Reg post臋powa艂 wed艂ug schematu, kt贸ry sam w sobie wydawa艂 si臋 ca艂kiem normalny. Wstawa艂 o sz贸stej, robi艂 艣niadanie dla siebie oraz 偶ony i pisa艂 przez jak膮艣 godzin臋. Oko艂o 贸smej zamyka艂 pracownie i bra艂 psa na d艂ugi spacer. Na spacerze spotyka艂 r贸偶nych ludzi i by艂 dla nich bardzo mi艂y, rozmawia艂 z ka偶dym, kto mia艂 ochot臋 z nim pogada膰. Przed po艂udniem pi艂 kaw臋 zawsze w tej samej kawiarni, a potem wraca艂 do domu. Najcz臋艣ciej przychodzi艂 ju偶 po dwunastej, czasami nawet bli偶ej pierwszej. Pewnie robi艂 tak cz臋艣ciowo po to, 偶eby uciec przed Gertrud膮 Rulin, tak przynajmniej twierdzi艂a Jane. W ka偶dym razie te spacery zacz臋艂y si臋 w par臋 dni po tym, gdy pierwszy raz pojawi艂a si臋 u nich w domu.
Jad艂 lekki lunch, k艂ad艂 si臋 na godzink臋, a p贸藕niej przez dwie lub trzy godziny pracowa艂 dalej. Wieczorem cz臋sto odwiedza艂 student贸w, sam albo z Jane, czasami szli do kina, a czasami Reg siedzia艂 po prostu w du偶ym pokoju i czyta艂. Chodzili spa膰 wcze艣nie, on najcz臋艣ciej przed ni膮. Z tego, co mi pisa艂a, w tych ostatnich dniach ma艂o by艂o seksu, a je偶eli ju偶 pr贸bowali, zwykle ko艅czy艂o si臋 niczym. Ale seks nie jest dla kobiet tak wa偶ny, jak przypuszcza wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn - pisa艂a mi. - Reg zn贸w pracowa艂 na pe艂nych obrotach i to by艂o dla niego najwa偶niejsze. Powiedzia艂abym, 偶e - bior膮c pod uwag臋 okoliczno艣ci -te dwa tygodnie by艂y od pi臋ciu lat najszcz臋艣liwszymi. Cholera, kiedy to czyta艂em, chcia艂o mi si臋 p艂aka膰.
Nie wiedzia艂em nic o Jimmym, ale Reg wiedzia艂. Wiedzia艂 wszystko z wyj膮tkiem jednego, najwa偶niejszego faktu, z wyj膮tkiem tego, 偶e Jimmy zacz膮艂 przychodzi膰 do nich z matk膮.
Musia艂 strasznie si臋 zdenerwowa膰, kiedy dosta艂 ju偶 m贸j telegram i zrozumia艂, co si臋 wok贸艂 niego dzieje. ONI, zn贸w ONI, mimo wszystko ONI. I, najwyra藕niej, nawet jego 偶ona by艂a jednym z nich! Przecie偶 to ona zostawa艂a w domu, kiedy przychodzi艂a tam Gertruda z Jimmym i przecie偶 nie wspomnia艂a ani s艂owem o ch艂opcu. Co mi wcze艣niej napisa艂? Czasami my艣l臋 te偶 o mojej 偶onie.
Kiedy tego dnia wr贸ci艂a do domu, zasta艂a kartk臋 na stole w kuchni. Kochanie, poszed艂em do ksi臋garni, wr贸c臋 na kolacje. Dla niej brzmia艂o ta zupe艂nie niewinnie, nie wiedzia艂a przecie偶 nic o telegramie. Gdyby o nim wiedzia艂a, pewnie strasznie by si臋 przerazi艂a. Zrozumia艂aby, 偶e Reg my艣li, 偶e gra w przeciwnej dru偶ynie.
Reg tymczasem w og贸le nie zbli偶y艂 si臋 do ksi臋garni. Poszed艂 do sklepu i kupi艂 czterdziestk臋 pi膮tk臋 oraz 2000 sztuk amunicji. Pewnie kupi艂by karabin maszynowy, gdyby kto艣 chcia艂 mu co艣 takiego sprzeda膰. Broni艂 swojego fornita. Przed Gertrud膮. Przed dzieckiem. Przed 偶on膮. Przed NIMI.
Nast臋pny dzie艅 zacz膮艂 si臋 ca艂kiem normalnie. Jane pami臋ta, 偶e zastanawia艂a si臋, czemu Reg w taki pi臋kny dzie艅 ubra艂 si臋 w ciep艂y sweter, ale to wszystko. Sweter by艂, oczywi艣cie, konieczny ze wzgl臋du na bro艅. Reg poszed艂 na spacer z psem i rewolwerem zatkni臋tym za pasek.
Wyj膮tkowo szybko dotar艂 do kawiarni, nie przystawa艂, z nikim nie rozmawia艂. Poszed艂 z psem na parking z ty艂u, przywi膮za艂 go tam i bocznymi uliczkami wr贸ci艂 do domu.
Wiedzia艂, co o tej porze dzieje si臋 z s膮siadami, wiedzia艂, 偶e nie b臋dzie ich w domu. Wiedzia艂 te偶, gdzie chowaj膮 zapasowe klucze. Wszed艂 do nich i obserwowa艂 w艂asny dom.
O 贸smej czterdzie艣ci zobaczy艂 wchodz膮c膮 Gertrud臋 Rulin. Gertruda Rulin nie by艂a sama. Przyszed艂 z ni膮 ch艂opiec.
Zachowanie Jimmyego w pierwszej klasie upewni艂o zar贸wno nauczycielijak i szkolnego psychologa o tym, 偶e b臋dzie lepiej dla wszystkich (mo偶e z wyj膮tkiem matki, kt贸ra mia艂aby ochot臋 troch臋 odpocz膮膰), je艣li ch艂opiec poczeka jeszcze rok. Jimmy wr贸ci艂 wiec do zer贸wki, a w pierwszej po艂owie roku mia艂 tam chodzi膰 po po艂udniu. Dwa punkty opieki nad dzie膰mi w s膮siedztwie nie mia艂y wolnych miejsc, a Gertruda nie mog艂a chodzi膰 do Thorpe'贸w po po艂udniu, poniewa偶 codziennie od drugiej do czwartej sprz膮ta艂a na drugim ko艅cu miasta.
Ca艂膮 spraw臋 zako艅czy艂o ostatecznie to, 偶e Jane zgodzi艂a si臋, by Gertruda przyprowadza艂a ze sob膮 syna, dop贸ki jej sprawy jako艣 si臋 nie u艂o偶膮 lub p贸ki Reg nie odkryje, co si臋 dzieje, a w ko艅cu musia艂 tov odkry膰.
Jane my艣la艂a, 偶e mo偶e jednak Reg si臋 tym nie przejmie, w ko艅cu ostatnio by艂 bardzo mi艂y i ca艂kiem rozs膮dny. Z drugiej strony m贸g艂 protestowa膰 i wtedy trzeba by艂oby wszystko uk艂ada膰 inaczej. Gertruda stwierdzi艂a, 偶e doskonale to rozumie. I - prosi艂a Jane - na mi艂o艣膰 Bosk膮 - niech ch艂opiec nie dotyka 偶adnej z rzeczy Rega. Gertruda zapewni艂a, 偶e nawet si臋 do nich nie zbli偶y, a drzwi do pracowni pana s膮 i pozostan膮 zamkni臋te.
Thorpe musia艂 przekrada膰 si臋 przez dwa podw贸rka jak zwiadowca przez ziemie niczyj膮. Zobaczy艂, 偶e Jane i Gertruda pior膮 w kuchni bielizn臋 po艣cielow膮. Ch艂opca z nimi nie by艂o. Wiec przekrada' si臋 dalej pod 艣cianami. Sypialnia - pusta. Jadalnia - pusta. Pracownia - tak, Reg, chory, tam w艂a艣nie spodziewa艂 si臋 znale藕膰 Jimmy'ego i tam go odnalaz艂. Twarz ch艂opca p艂on臋艂a wr臋cz z ciekawo艣ci i Reg z pewno艣ci膮 uwierzy艂, 偶e trafi艂 w ko艅cu na ICH zdeklarowanego agenta.
Ch艂opiec trzyma艂 w r臋ku co艣 w rodzaju miotacza promieni 艣mierci, celowa艂 nim w biurko, a z maszyny - i Reg to s艂ysza艂 - krzycza艂 Rackne.
Mo偶ecie sobie pomy艣le膰, 偶e opisuje subiektywne uczucia cz艂owieka, kt贸ry ju偶 nie 偶yje lub - 偶eby okre艣li膰 to bardziej bezceremonialnie - po prostu zmy艣lam. Nie. Jane i Gertruda s艂ysza艂y a偶 w kuchni warkot plastikowego „kosmicznego miotacza", z kt贸rego Jim strzela艂 od czasu, kiedy w og贸le zacz膮艂 przychodzi膰 do tego domu. Jane 偶y艂a z dnia na dzie艅 wy艂膮cznie nadziej膮, 偶e baterie w ko艅cu si臋 wyczerpi膮. Nikt nie m贸g艂 pomyli膰 藕r贸d艂a, z kt贸rego dochodzi艂 terkot - to musia艂a by膰 pracownia Rega.
Ten ch艂opak by艂 chyba rzeczywi艣cie materia艂em na niez艂ego rzezimieszka. W ca艂ym domu zabroniono mu wchodzenia do jednego pokoju, wiec oczywi艣cie musia艂 tam wle藕膰, albo umrze膰 z ciekawo艣ci. Szybko odkry艂, 偶e Jane trzyma klucz do pracowni na p贸艂eczce nad kominkiem w du偶ym pokoju. Czy bywa艂 tam ju偶 przedtem? My艣l臋, 偶e tak. Jane m贸wi艂a, 偶e trzy lub cztery dni wcze艣niej da艂a ch艂opcu pomara艅cze., a nazajutrz podczas sprz膮tania znalaz艂a sk贸rki pod kanap膮 w pracowni. Reg nie jada艂 pomara艅czy, twierdzi艂, 偶e jest na nie uczulony.
Jane rzuci艂a pow艂oczke, kt贸r膮 w艂a艣nie pra艂a, z powrotem do zlewu i pobieg艂a do pracowni. S艂ysza艂a g艂o艣ne: „pah! pah! pah" miotacza i krzyk ch艂opca: „Mam ci臋! Nie uciekniesz! Widz臋 ci臋!" I twierdzi艂a, 偶e s艂ysza艂a... s艂ysza艂a... krzyk. Wysoki, j臋kliwy krzyk tak pe艂en b贸lu, 偶e niemal nie do zniesienia.
„Kiedy to us艂ysza艂am - powiedzia艂a mi - wiedzia艂am ju偶, 偶e be.de musia艂a odej艣膰 od Rega niezale偶nie od tego, co si臋 sta艂o, 偶e opowie艣ci starych bab s膮 prawdziwe, 偶e szale艅stwem mo偶na si臋 zarazi膰. S艂ysza艂am Rackne - m贸wi艂a - ten wstr臋tny ch艂opak mordowa艂 Rackne, mordowa艂 go plastikowym miotaczem za dwa dolary.
Drzwi do pracowni by艂y otwarte, a klucz tkwi艂 w zamku. Dopiero p贸藕niej zauwa偶y艂am krzes艂o przysuni臋te do kominka i 艣lady but贸w Jimmy'ego na siedzeniu. Sta艂 przy stoliku pod maszyn臋. To by艂 stary, biurowy model z zak艂adanym na wa艂ek szklanym ochraniaczem. Jimmy przycisn膮艂 luf臋 do szk艂a i strzela艂- pah! pah! pah!, b艂yska艂o czerwone 艣wiate艂ko i nagle zrozumia艂am wszystko, co Reg m贸wi艂 mi o elektryczno艣ci, ta zabawka dzia艂a艂a przecie偶 na zwyk艂e baterie, a ja czu艂am fale b贸lu, wyp艂ywaj膮c z niej i przepalaj膮ce mi m贸zg.
- Widz臋 ci臋! - krzycza艂 Jimmy z pi臋knym, a zarazem obrzydliwym wyrazem b艂ogo艣ci na twarzy. -Nie uciekniesz przed Kapitanem Future!
I ten krzyk...wrzask...jek...coraz s艂abszy...cichszy.
- Jimmy, do艣膰! - krzykn臋艂am.
A偶 podskoczy艂. Zaskoczy艂am go. Spojrza艂 na mnie, przygryz艂 wysuni臋ty z napi臋cia jezyk...i zn贸w przycisn膮艂 luf臋 miotacza do szk艂a, zn贸w zacz膮艂 strzela膰 pah!pah!pah! i to straszne, purpurowe 艣wiat艂o...
Gertruda bieg艂a przez korytarz wrzeszcz膮c, 偶e ma natychmiast przesta膰 i obiecuj膮c mu lanie, jakiego nie dosta艂 w 偶yciu...i wtedy frontowe drzwi otworzy艂y si臋 nagle i w progu stan膮艂 wrzeszcz膮cy Reg. Wystarczy艂o na niego spojrze膰... od razu wiedzia艂am, 偶e jest szalony. W r臋ku trzyma艂 rewolwer.
- Nie zastrzelisz go! - pisn臋艂a Gertruda i pr贸bowa艂a z艂apa膰 Rega za r臋k臋. Prawie nie zwr贸ci艂 na ni膮 uwagi, tylko uderzy艂 j膮 kolb膮 i odepchn膮艂.
Jimmy chyba nawet nie zdawa艂 sobie sprawy z tego, co si臋 dzieje... po prostu dalej strzela艂 w maszyn臋. Widzia艂am purpurowe 艣wiat艂o migaj膮ce w jej ciemnym wn臋trzu, wygl膮da艂o jak taki elektryczny 艂uk, na kt贸ry nie wolno patrze膰 bez specjalnych okular贸w, bo mo偶na uszkodzi膰 藕renice i o艣lepn膮膰 na ca艂e 偶ycie.
Reg przepchn膮艂 si臋. do pokoju odpychaj膮c mnie si艂膮 i krzycz膮c: RACKNE! RACKNE! ZABflASZ RACKNE!
A kiedy Reg bieg艂 przez pok贸j najwyra藕niej maj膮c zamiar zabi膰 tego dzieciaka - m贸wi艂a mi Jane -mia艂am jeszcze czas, 偶eby si臋 zastanowi膰, ile razy w艂azi艂 wcze艣niej do tego pokoju, ile razy m贸g艂 ju偶 strzela膰 do maszyny pah!pah!pah!, kiedy ja z Gertrud膮 s艂a艂y艣my 艂贸偶ka, albo wiesza艂y艣my pranie za domem i nic nie s艂ysza艂y艣my...ani strza艂贸w, ani krzyk贸w tej...tego...fornita, kt贸ry mieszka艂 w maszynie.
Jimmy nie przesta艂 nawet wtedy, kiedy wrzeszcz膮cy co艣 Reg prawie ju偶 si臋ga艂 go r臋k膮, po prostu strzela艂 dalej tak, jakby wiedzia艂, 偶e ma ostatni膮 szans臋 i do tej pory nie mog臋 przesta膰 my艣le膰 o tym, 偶e by膰 mo偶e mia艂 racje, by膰 mo偶e ONI istniej膮 naprawd臋, mo偶e po prostu unosz膮 si臋 wok贸艂 nas, a od czasu do czasu nurkuj膮 w g艂臋bi czyjej艣 g艂owy jak skoczek robi膮cy podw贸jne salto z wie偶y, zmuszaj膮 kogo艣 do zrobienia za nich brudnej roboty i uciekaj膮, a ten kto艣 m贸wi: „Co? Ja? 呕e co zrobi艂em?"
Sekund臋 przedtem, nim Reg zd膮偶y艂 interweniowa膰, wydobywaj膮cy si臋 z maszyny do pisania skrzek zmieni艂 si臋 w kr贸tki, straszliwy wrzask i zobaczy艂am krew rozbryzguj膮c膮 si臋 na szklanej os艂onie jakby to co艣 ze 艣rodka po prostu eksplodowa艂o. Jak, cz臋sto o tym m贸wi膮, zwierze zamkni臋te w kuchence
mikrofalowej. Wiem, 偶e to brzmi jak zwierzenia wariatki, ale widzia艂am krew - prysne艂a na szkic i zacz臋艂a po nim 艣cieka膰.
- Trafi艂em! - powiedzia艂 bardzo szcz臋艣liwy Jimmy. - Dosta...
Reg z艂apa艂 go i przerzuci艂 przez ca艂y pok贸j. Plastikowy miotacz upad艂 na pod艂og臋 i prze艂ama艂 si臋 na p贸艂. Tak, to by艂 tylko plastik i baterie.
Reg spojrza艂 na maszyn臋 i krzykn膮艂. To nie by艂 krzyk b贸lu lub gniewu, cho膰 brzmia艂 w nim gniew - to by艂 krzyk dojmuj膮cego 偶alu. Obr贸ci艂 si臋 tam, gdzie le偶a艂 ch艂opiec -Jimmy upad艂 na pod艂og臋 i kimkolwiek m贸g艂by by膰 przedtem, je艣li w og贸le by艂 kimkolwiek innym ni偶 do艣膰 przewrotnym i bardzo niepos艂usznym ch艂opcem - na pod艂odze le偶a艂 ju偶 tylko 艣miertelnie przera偶ony sze艣ciolatek. Reg podni贸s艂 r臋k臋 z rewolwerem i to ju偶 wszystko, co pami臋tam."
Redaktor wypi艂 reszt臋 wody mineralnej i ostro偶nie odstawi艂 puszk臋.
- Gertruda Rulin i Jimmie Rulin opowiedzieli reszt臋. Jane krzykn臋艂a: „REG! NIE!", a kiedy si臋 obejrza艂, skoczy艂a i z艂apa艂a go za r臋k臋.
Strzeli艂 i zgruchota艂 jej 艂okie膰, ale go nie pu艣ci艂a. Szarpali si臋 i Gertruda zd膮偶y艂a zawo艂a膰 syna, kt贸ry pozbiera艂 si臋 ju偶 z pod艂ogi.
Reg odepchn膮艂 偶on臋. i strzeli艂 jeszcze raz. Pocisk otar艂 si臋 o jej skro艅, par臋 milimetr贸w w prawo i by艂oby po wszystkim. Nie ma co do tego w膮tpliwo艣ci i nie ma w膮tpliwo艣ci, 偶e gdyby nie interwencja Jane Thorpe, Reg z pewno艣ci膮 zabi艂by Jima, a najprawdopodobniej tak偶e jego matk臋.
W ko艅cu i tak postrzeli艂 ch艂opca, akurat zd膮偶y艂, nim Jim w obj臋ciach matki znik艂 za drzwiami. Lec膮ca z g贸ry na d贸艂 kula trafi艂a go w po艣ladek, wysz艂a udem omijaj膮c ko艣膰. Utkwi艂a w 艂ydce Gertrudy. Pola艂o si臋 sporo krwi, ale nikt nie zosta艂 powa偶nie poszkodowany.
Gertruda zatrzasn臋艂a drzwi pracowni i uciek艂a na dw贸r nios膮c krzycz膮cego i p艂acz膮cego syna.
Albo Jane ju偶 by艂a nieprzytomna, albo rozmy艣lnie wola艂a zapomnie膰 o tym, co nast膮pi艂o p贸藕niej. Reg usiad艂 przy maszynie i przy艂o偶y艂 luf臋 do czo艂a. Poci膮gn膮艂 za spust. Kula nie przelecia艂a obok czaszki, 偶eby utkwi膰 w 艣cianie i nie trafi艂a w m贸zg tak, by zrobi膰 z niego 偶yw膮 ro艣lin臋. Fantazja mo偶e by膰, no, tak... elastyczna, ten ostatni pocisk by艂 jednak tak twardy, jak powinien. Na maszyn臋 upad艂a g艂owa martwego pisarza.
Kiedy na miejscu pojawi艂a si臋 policja, zobaczy艂a tak膮 scen臋: Jane siedzia艂a w k膮cie p贸艂przytomna.
Maszyna pokryta by艂a krwi膮 i najprawdopodobniej r贸wnie偶 pe艂na krwi - rany g艂owy nie nale偶膮 do najczystszych.
Ca艂a krew by艂a grupy 0.
Grupy Rega.
Panie i Panowie - to wszystko. Nie ma nic wi臋cej do powiedzenia - glos redaktora zamar艂 w ochryp艂ym szepcie.
Nie by艂o zwyk艂ych po przyj臋ciu rozm贸wek. Nie by艂e troch臋 mo偶e niezr臋cznej, lecz zawsze b艂yskotliwej wymiany zda艅, s艂u偶膮cej zagadaniu pope艂nionej w czasie zabawy niedyskrecji lub przynajmniej zamaskowaniu tego, 偶e rozmowa zesz艂a na zbyt powa偶ne tory. Lecz pisarz, odprowadzaj膮cy redaktora do samochodu, nie m贸g艂 powstrzyma膰 si臋 od zadania ostatniego, najwa偶niejszego pytania:
- Opowiadanie - powiedzia艂. - Co si臋 sta艂o z opowiadaniem.
- My艣lisz o...?
- „Ballada o celnym strzale". Tak. To przecie偶 od niego si臋 zacz臋艂o. To ono przecie偶 odda艂o ten celny strza艂, je艣li nie w niego, to przynajmniej w ciebie. Co sta艂o si臋 z tym cholernym opowiadaniem, kt贸re by艂o a偶 tak dobre?
Redaktor otworzy艂 drzwi ma艂ej, niebieskiej Chevette. Na zderzaku b艂ysn臋艂a nalepka: Przyjaciele nie pozwalaj膮 przyjacio艂om prowadzi膰 po pijaku.
- Nikt go nigdy nie opublikowa艂. Je艣li Reg mia艂 kopie, zniszczy艂 j膮 pewnie zaraz po tym, jak dowiedzia艂 si臋, 偶e je opublikuje. Bior膮c pod uwag臋 jego paranoiczne fantazje na ICH temat, wydaje mi si臋 to ca艂kiem prawdopodobne.
Ja mia艂em orygina艂 i trzy fotokopie, kt贸re wyl膮dowa艂y w Jackson River razem z samochodem. Zapakowane w kartonowe pud艂o. No, tak. Gdybym je w艂o偶y艂 do baga偶nika, pewnie by ocala艂y - ty艂 samochodu w og贸le nie zanurzy艂 si臋 w wodzie, a nawet gdyby, kartki przecie偶 mo偶na suszy膰. Ale ja chcia艂em je mie膰 blisko siebie, wiec jecha艂y na siedzeniu. Kiedy wpad艂em do rzeki, okna by艂y otwarte. Przypuszczam, 偶e po prostu pop艂yn臋艂y. Do morza. Wole wierzy膰, 偶e to by艂o w艂a艣nie tak, 偶e nie zgni艂y w le偶膮cym na dnie wraku, 偶e nie po偶ar艂y ich ryby, 偶e nie zdarzy艂o im si臋 co艣...nieestetycznego. Wierzy膰, 偶e pop艂yn臋艂y do morza jest znacznie przyjemniej, cho膰 to troch臋 mniej prawdopodobne, ale w kwestiach tego, w co chce wierzy膰, a w co nie, jestem jeszcze ci膮gle wystarczaj膮co elastyczny. No, tak.
Redaktor wsiad艂 do swojego samochodziku i odjecha艂. Pisarz sta艂 i patrzy艂 za nim, p贸ki czerwone 艣wiate艂ka nie mrugn臋艂y i nie rozp艂yn臋艂y si臋 w mroku. P贸藕niej odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 偶on臋, stoj膮c膮 w ciemno艣ci na szczycie schod贸w, u艣miechaj膮c膮 si臋 do niego troch臋 nie艣mia艂o. R臋ce splata艂a mocno na piersiach, cho膰 noc by艂a raczej ciep艂a.
- Zostali艣my tylko my - powiedzia艂a. - Wejdziemy?
- Oczywi艣cie.
A kiedy wchodzili po schodach zatrzyma艂a si臋 nagle i zapyta艂a:
- Paul, w twojej maszynie nie ma fornit贸w? Prawda?
Za艣 pisarz, kt贸ry czasem - cz臋sto - zastanawia艂 si臋 nad tym, sk膮d w艂a艣ciwie bior膮 si臋 s艂owa, odpowiedzia艂 bohatersko: „Nie". Weszli do domu trzymaj膮c si臋 za r臋ce i zamkn臋li drzwi przed otaczaj膮c膮 ich noc膮.
KONIEC
scaN BY LuCK 22-23 Marca 2003