Rozdzial dwudziesty szosty:
Zadanie drugie.
-Mówiłeś, że rozpracowałeś już zagadkę w tym jaju! - zawołała z oburzeniem Hermiona
- Ciszej!!! - syknął Harry - Tylko muszę... trochę to dopracować, w porządku?
On, Ron i Hermiona siedzieli na samym końcu sali zaklęć, mieli cały stół dla siebie. Dziś ćwiczyli coś przeciwnego do Zaklęcia Przywołującego - Zaklęcie Oddalające. Bojąc się o ich zdrowie i życie, kiedy przedmioty latały swobodnie po całej sali, profesor Flitwick dał każdemu z nich pakę poduszek, na których mogli praktykować, mając nadzieję, że dzięki temu nic nikomu się nie stanie, kiedy któraś z nich zboczy z kursu. Było to doskonałe w teorii, ale nie zadziałało tak dobrze. Cel Neville'a był tak marny, że co chwila przez pomyłkę wprawiał w ruch przypadkowe, a do tego znacznie cięższe przedmioty - profesora Flitwicka, na przykład.
- Po prostu zapomnijcie na chwilę o tym jaju, Okej? - syknął Harry, kiedy profesor Flitwick przeleciał nad nimi i wylądował na dużej szafce w rogu - Próbuję opowiedzieć wam o Snape'ie i Moody'm...
Sala była idealnym miejscem na prywatną rozmowę, skoro wszyscy zbyt dobrze się bawili, by poświęcać im choć odrobinę uwagi. Harry opowiadał im o swoich przygodach poprzedniej nocy przez ostatnie pół godziny lekcji.
- Snape przeszukał gabinet Moody'ego? - wyszeptał Ron z zapalonymi oczami, jednocześnie Oddalając poduszkę machnięciem różdżki (poduszka wzbiła się w powietrze i trafiła w tiarę Parvati) - Jak... jak myślisz, Moody jest tu, by mieć oko tak samo na Snape'a, jak i na Karkaroffa?
- No, nie wiem, czy właśnie o to poprosił go Dumbledore, ale z pewnością to robi - stwierdził Harry, machając różdżką zupełnie bez zainteresowania, tak, że poduszka zrobiła dziwny podskok na ławce - Moody powiedział, że Dumbledore pozwala Snape'owi tu zostać tylko dlatego, że dał mu drugą szansę...
- CO? - zawołał Ron, otwierając szeroko oczy i wysyłając kręcącą się poduszkę w żyrandol, która następnie ciężko spadła na biurko Flitwicka - Harry... może Moody myśli, że to Snape włożył twoje zgłoszenie do Czary Ognia!
- Och, Ron - wtrąciła Hermiona, sceptycznie kręcąc głową - Już kiedyś myśleliśmy, że Snape próbował zabić Harrego, a okazało się, że ratował mu życie, pamiętacie?
Oddaliła swoją poduszkę, która trafiła dokładnie do pudełka, gdzie mieli celować. Harry spojrzał na Hermionę, zastanawiając się... tak, to była prawda, Snape już raz uratował mu życie, ale było też prawdą, że Snape szczerze go nie cierpiał, tak samo jak nie cierpiał jego ojca, kiedy chodzili razem do szkoły. Snape wprost kochał obcinać Gryffindorowi punkty za Harrego i nigdy nie przepuścił okazji, by go ukarać lub zasugerować, że powinien być usunięty ze szkoły.
- Nieważne, co mówi Moody - ciągnęła Hermiona - Dumbledore nie jest głupi. Miał rację, ufając Hagridowi i profesorowi Lupinowi, mimo że większość nie dałaby im pracy, więc dlaczego miałby się mylić co do Snape'a, nawet jeżeli jest on trochę...-
- ...zły - dokończył kwaśno Ron - Daj spokój, Hermiono, niby dlaczego wszyscy tępiciele czarnej magii przeszukują jego gabinet?
- A dlaczego pan Crouch udawał, że jest chory? - powiedziała Hermiona, ignorując Rona - To trochę dziwne, prawda, nie jest w stanie przyjść na Bal Noworoczny, ale może dostać się tutaj w środku nocy, jeśli chce?
- Nie lubisz pana Croucha z powodu tego skrzata, Winky - stwierdził Ron, posyłając poduszkę w okno
- Za to ty po prostu chcesz wierzyć, że Snape coś knuje - odparowała Hermiona, której poduszka znowu trafiła dokładnie w pudło
- Po prostu chciałbym wiedzieć, co Snape zrobił z pierwszą szansą, skoro jest tu na swojej drugiej - dodał Harry ponuro, a jego poduszka, ku wielkiemu zaskoczeniu, wylądowała dokładnie na czubku poduszki Hermiony.
* * *
Pamiętając o prośbie Syriusza o informacjach o wszystkich dziwnych rzeczach, które dzieją się w Hogwarcie, Harry wysłał tej nocy list przez brązową sowę (?), opowiadając, jak pan Crouch włamał się do gabinetu Snape'a i rozmowy Snape'a i Moody'ego. Potem Harry zwrócił swoją uwagę na bardziej aktualny problem: jak przeżyć przez godzinę pod wodą 24 lutego?
Ronowi bardzo podobał się pomysł ponownego użycia Zaklęcia Przywołującego - Harry opowiadał mu akwalungach, a Ron nie widział dlaczego Harry nie mógłby Przywołać jakiegoś z najbliższego Mugolskiego maista. Hermiona odrzuciła plan, tłumacząc, że, nawet gdyby jakimś cudem Harremu udało się przez godzinę nauczyć, jak go obsługiwać, z pewnością zostanie zdyskwalifikowany przez złamanie Międzynarodowej Ustawy o Czarodziejskiej Tajemnicy (?) - było to już za dużo, mieć nadzieję, że żaden Mugol nie zauważy akwalungu lecącego nad polami do Hogwartu.
- Oczywiście, najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdybyś transmutował się w łódź podwodną albo coś takiego - mówiła Hermiona - Tylko, że nie przerabialiśmy jeszcze transmutacji ludzi. I nie sądzę, że zaczniemy ją przed szóstym rokiem, a jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli nie będziesz wiedział, co robisz...
- Tak, nie ma ochoty chodzić z peryskopem wystającym mi z tyłu głowy - przerwał Harry - Ale może mógłbym zaatakować kogoś na oczach Moody'ego, myślę, że zrobiłby to dla mnie...
- Nie sądzę, że pozwoliłby ci wybrać w co chcesz być zamieniony. - powiedziała poważnie Hermiona - Nie, myślę, że najlepsze będzie jakieś zaklęcie.
A więc Harry, sądząc, że już niedługo będzie miał dość biblioteki do końca życia, ponownie zajął się zakurzonymi woluminami, szukając jakiegokolwiek zaklęcia, które umożliwiłoby człowiekowi przeżycie ben tlenu. Mimo to, choć on, Ron i Hermiona szukali podczas wszystkich lunchów, wieczorów i bez przerwy w weekendy - choć Harry poprosił profesor McGonagall o pozwolenie na korzystanie z Działu Ksiąg Zakazanych i nawet udał się do opryskliwej, drażliwej bibliotekarki, pani Pince - nie znaleźli nic, zupełnie nic, co pozwoliłoby Harremu na spędzenie godziny w jeziorze i później powrócenie na powierzchnię.
Znajome ataki paniki znowu zaczęły nawiedzać Harrego, z trudem też koncentrował się na lekcjach. Jezioro, które do tej pory było jedynie kolejnym elementem krajobrazu, teraz przyciągało jego wzrok za każdym razem, gdy znajdował się blisko okna; ogromna, szara masa zimnej wody, której ciemne, lodowate głębiny zdawały się tak odległe jak księżyc.
Dokładnie tak, jak działo się przez walką ze smokiem, czas przelatywał przez palce, jakby ktoś nastawił zegarek na podwójną prędkość. Został jeszcze tydzień do 24 lutego (ciągle jest czas)... zostało pięć dni (niedługo coś się znajdzie)... zostały trzy dni (proszę, pozwól mi coś znaleźć... proszę...)
Dwa dni przed drugim zadaniem, przy śniadaniu, zdarzyła się jedyna dobra rzecz: wróciła brązowa sowa z odpowiedzią od Syriusza. Harry odwiązał i rozwinął pergamin, i zobaczył najkrótszy list, jaki kiedykolwiek przysłał do niego Syriusz:
Przyślij datę następnego weekendu w Hogsmeade.
Harry obejrzał kartkę ze wszystkich stron, szukając czegoś jeszcze, ale była ona pusta.
- Następny po tym - szepnęła Hermiona, która przeczytała notatkę przez ramię Harrego - Tutaj... weź moje pióro i natychmiast wyślij sowę.
Harry nabazgrał datę po drugiej stronie listu Syriusza, przywiązał pergamin z powrotem do nogi sowy i popatrzył, jak wzbija się w powietrze. Czego właściwie oczekiwał? Porady, jak przeżyć pod wodą? Tak zależało mu, by opowiedzieć Syriuszowi całą historię ze Snape'em i Moody'm, że zupełnie zapomniał wspomnieć o wskazówce w jaju.
- Dlaczego chciał znać datę następnego weekendu w Hogsmeade? - zapytał Ron
- Nie wiem - odparł głucho Harry. Chwilowe szczęście, które ogrzało go od środka na widok nadlatującej sowy teraz zniknęło - Chodźmy... opieka nad magicznymi stworzeniami.
Czy to dlatego, że zostały już tylko dwa Blast-Ended-Skrewts, czy dlatego, że Hagrid próbował udowodnić, że może zrobić to samo, co profesor Grubbly-Plank, dość, że na lekcjach dalej zajmowali się jednorożcami. Okazało się, że Hagrid wiedział o jednorożcach tak wiele, jak o potworach, choć było jasne, że brak zatrutych kłów bardzo go rozczarowuje.
Dziś udało mu się schwytać dwa jednorożne źrebaki. W przeciwieństwie do dorosłych zwierząt, młode jednorożce były koloru złotego. Parvati i Lavender wprost wpadły w ekstazę, kiedy je zobaczyły, i nawet Pansy Parkinson musiała ciężko pracować, by ukryć jak bardzo jej się podobają..
- Łatwiej spotkać niż dorosłe - tłumaczył Hagrid klasie - Stają się srebrne, jak mają dwa latka, a rogi rosną przy czterech. Nie stają się śnieżnobiałe zanim nie dorosną, tak koło siedmiu lat. Trochę bardziej ufne jako dzieci... tolerują chłopców... przysuńcie się trochę, możecie je poklepać, jeśli chcecie... dać kilka kostek cukru...
- W porząsiu, Harry? - mruknął Hagrid, podchodząc trochę bliżej, podczas gdy reszta klasy otoczyła młodziutki jednorożce.
- Taaak - odparł Harry
- Tylko zdenerwowany, co?
- Trochę.
- Harry, - zaczął Hagrid, waląc go swoją ogromną dłonią w plecy, tak, że nogi Harrego ugięły się pod tym ciężarem - martwiłem się, jak gapiłem się na smoki, niech skonam, ale teraz wiem, że możesz zrobić wszystko. Wcale się nie boję. Wszystko będzie super. Rozpracowałeś już tę zagadkę?
Harry kiwnął głową na "tak", ale w tym momencie opanowała go nagła potrzeba opowiedzenia o swoich zmartwieniach, o tym, że nie ma zielonego pojęcia, jak przeżyć godzinę na dnie jeziora. Spojrzał na Hagrida... może musiał on czasami schodzić na dno, poradzić sobie z jakimś wodnym stworzeniem? Przecież zajmował się wszystkim na dworzu...
- Wygrasz, mówię ci to - zagrzmiał Hagrid, znowu waląc go w ramię tak, że Harry miękka ziemia pod Harrym zapadła się kilka cali w dół - Wiem to. Czuję to, niech skonam. Mówię ci, wygrasz to, Harry.
Harry nie mógł znieść szerokiego, pełnego szczęścia uśmiechu na twarzy Hagrida. Udając, że ciekawią go młode jednorożce, zmusił się do uśmiechu i ruszył do przodu, by poklepać je wraz z innymi.
* * *
Wieczorem, w przeddzień drugiego zadania, Harry czuł się jakby uwięziony w nocnym koszmarze. Był całkowiecie świadom tego, że nawet gdyby jakimś cudem znalazł teraz odpowiednie zaklęcie, miałby wielki problem z opanowaniem go przez noc. Jak mógł do tego dopuścić? Dlaczego wcześniej nie zaczął pracować nad wskazówką w jaju? Dlaczego pozwolił sobie na myślenie o niebieskich migdałach na lekcjach - a jeśli jakiś nauczyciel wspomniał któregoś dnia, jak oddychać pod wodą?
On, Ron i Hermiona siedzieli w bibliotece dopóki na zewnątrz świeciło słońce, gorączkowo przeglądając strona po stronie opasłe tomiska, ukryci za stosami książek na biurku każdego z nich. Serce Harrego biło mocniej za każdym razem, kiedy widział na słowo "woda", ale najczęściej było to "weź kwartę wody, pół funta poszatkowanych liści i traszkę..."
- To chyba nie da się zrobić - westchnął Ron z drugiego końca stołu - Tu nie ma nic. Nic. Najbliższe już było Zaklęcie Osuszające, do wycierania patelni i garów, ale to nie jest wystarczająco mocne, żeby osuszyć jezioro.
- Ale coś musi być - mruknęła Hermiona, przysuwając świecę bliżej siebie. Jej oczy były tak zmęczone, że pochylała się nad miniaturowym drukiem "Starych i Zapomnianych Zaklęć i Uroków" tak, że nos był w odległości cala od kartki. - Nie daliby zadania, które jest nie do zrobienia.
- No nie wiem... - odparł Ron - Hary, po prostu zejdź na brzeg jeziora jutro rano, włóż głowę pod wodę i krzyknij na syreny, żeby oddały ci to, co wzięły, może zrozumieją. Najlepsze, co możesz zrobić.
- Jest jakiś sposób! - ucięła krótko Hermiona - Musi być!
Wyglądało na to, że uważa brak informacji w bibliotece za osobistą porażkę. Nigdy wcześniej się na niej nie zawiodła.
- Wiem, co powinienem zrobić - powiedział Harry, kładąc głowę na swojej książce - Powinienem był zostać Animagiem, jak Syriusz.
- Tak, mógłbyś w każdej chwili zmienić się w złotą rybkę! - odparł Ron
- Albo w żabę - ziewnął Harry. Miał już tego dość.
- To zajmuje kilka lat by zostać Animagiem, a potem musisz się zarejestrować i w ogóle - wtrąciła niewyraźnie Hermiona, teraz przeglądając spis treści "Wielkich, Czarodziejskich Dylematów i Ich Rozwiązań" - Profesor McGonagall mówiła nam, pamiętacie... musisz się zarejestrować w Urzędzie Nieprawidłowego Użycia Czarów... w jakie zwierzę się zmieniasz, twoje znaki szczególne...
- Hermiono, żartowałem - przerwał Ron ze znużeniem - Wiem, że nie mam szans na zmienienie się w żabę do jutra rana...
- Och, to nie ma sensu, - jęknęła Hermiona, zatrzaskując "Wielkie, Czarodziejskie Dylematy i Ich Rozwiązania" - Kto do diabła chciałby zakręcić swoje włosy w nosie?
- Ja nie miałbym nic przeciwko - odezwał się głos Feda Weasleya
Harry, Ron i Hermiona podnieśli głowy. Fred i George nagle wyłonili się spomiędzy regałów.
- Co wy dwaj tu robicie? - zapytał Ron
- Szukamy was - odparł George - McGonagall chce ciebie, Ron. I ciebie, Hermiono.
- Po co? - zapytała Hermiona z zaskoczeniem
- Nie mam pojęcia... ale wyglądała bardzo ponuro - powiedział Fred
- Mamy zabrać was na dół do jej gabinetu - dodał George
Ron i Hermiona spojrzeli na Harrego, który poczuł, jak żołądek mu się skręca. Czy profesor McGonagall chce odciągnąć od niego Rona i Hermionę? Może zauważyła, jak bardzo mu pomagali, kiedy powienien był pracować nad zadaniem samodzielnie?
- Spotkamy się w pokoju wspólnym - rzuciła Hermiona Harremu i ona i Ron wstali; oboje mieli bardzo zaniepokojone wyrazy twarzy - Przynieś tak dużo książek, jak możesz, Okej?
- Jasne - wydusił Harry
O ósmej wieczorem pani Pince zgasiła wszystkie lampy i wyrzuciła Harrego z biblioteki. Uginając się pod ciężarem tylu książek, ile mógł unieść, Harry wrócił do pokoju wspólnego Gryffindoru, zajął stół w rogu i dalej szukał. Nic nie było w "Przewodniku Po Średniowiecznej Magii", nawet jednej wzmianki w "Antologii Osiemnastowiecznych Zaklęć", ani w "Przerażających Mieszkańcach Głębin", czy w "Mocach, O Których Nie Wiedziałeś, Że Masz, I Co Zrobić, Gdy Już Zostaniesz Oświecony".
Krzywołap wdrapał się na kolana Harrego i zwinął w kłębek, pomrukując z przyjemnością. Pokój wspólny powoli pustoszał. Ludzie życzyli mu szczęścia tymi samymi wesołymi, spokojnymi głosami, podobnie do Hagrida, najwyraźniej pewni, że i tym razem wykona jakieś oszałamiające przedstawienie, tak jak zrobił to podczas pierwszego zadania. Harry nie potrafił zdobyć się na odpowiedź, jedynie kiwał głową, czując się, jakby piłka golfowa utkwiła mu w krtani. Około północy został w pokoju wspólnym sam z Krzywołapem. Przeszukał wszystkie przyniesione książki, ale Ron i Hermiona nie wrócili.
To koniec, powiedział sobie. Nie zrobi tego. Będzie musiał zejść jutro rano na dół i powiedzieć sędziom...
Wyobraził sobie, jak wyjaśnia, że nie może wykonać zadania. Wyobraził sobie okrągłe oczy Bagmana rozszerzające się ze zdumienia, i pełen złośliwej satysfakcji uśmiech Karkaroffa. Mógł prawie usłyszeć Fluer Delacour "'iedziałam... on 'est za młody, 'est tylko 'ałym chłopcem." Zobaczył Malfoya ze świecącym transparentem POTTER ŚMIERDZI w pierwszym rzędzie publiczności, zobaczył ściągniętą twarz i pełne niedowierzania spojrzenie Hagrida...
Zapominając o Krzywołapie na kolanach nagle wstał; Krzywołap syknął ze złością upadając na podłogę, rzucił Harremu niechętne spojrzenie i odmaszerował ze swoim ogonem podobnym do szczotki do butelki wysoko w powietrzu, ale Harry już biegł po schodach do dormitorium... złapie pelerynę niewidkę i wróci do biblioteki, zostanie tam całą noc, jeżeli będzie musiał...
- Lumos - wyszeptał Harry 15 minut później, kiedy wślizgnął się do biblioteki.
Harry chwycił rękami swoją krtań i wyczuł tuż za uszami dwie duże szpary, zakryte płatami skóry powiewającymi na zimnym wietrze... miał skrzela. Bez chwili namysłu zrobił jedyną rzecz, która miała sens - zanurzył się w wodzie całkowicie.
Pierwszy łyk lodowatej wody z jeziora był jak oddech życia. Przestało mu się kręcić w głowie; wziął kolejny wielki łyk wody i poczuł, jak przelewa się swobodnie przez skrzela, posyłając tlen do jego mózgu. Wyciągnął przed sobą ręce i przyjrzał się im. Pod wodą były zielone i niewyraźne, a do tego palce zostały połączone błoną. Odwrócił się i spojrzał na swoje gołe stopy - stały się dłuższe, a palce też zyskały błonę; Wyglądało to tak, jakby nagle otrzymał płetwy.
Woda nie była już lodowata... wręcz przeciwnie, była przyjemnie chłodna i bardzo lekka... Harry zachwycił się, jak daleko i szybko jego płetwiaste stopy mogą go zaprowadzić, jak wyraźnie widzi mimo wody, i że nie musi już więcej mrugać. Wkrótce dopłynął tak daleko, że nie mógł już dostrzec powierzchni (?). Przekręcił się i zanurkował w głębiny.
Cisza wypełniła jego uszy, kiedy unosił się nad dziwnym, ciemnym, mglistym krajobrazem. Widział tylko w promieniu 10 stóp, więc gdy przyspieszał, nowe obrazy zdawały się nagle wyłaniać z ogarniającej go ciemności; lasy marszczących się (?), splątanych czarnych wodorostów, szerokie pokłady mułu z wystającymi tu i ówdzie błyszczącymi kamieniami. Płynął coraz głębiej i głębiej, w kierunku środka jeziora, z szeroko otwartymi oczami próbującymi przeniknąć mrok dziwnie szarej wody dookoła niego i dostrzec pod sobą kształty cieni, które ginęły w nieprzezroczystej wodzie.
Małe rybki przemykały obok niego jak srebrne strzałki. Raz czy dwa miał wrażenie, że coś znacznie większego zbliża się do niego, ale zawsze okazywało się to niczym poza, dużą czarną kłodą lub starym kawałkiem pnia. Nie było ani ślady innych mistrzów, syren, Rona, ani - na szczeście - gigantycznej ośmiornicy.
Jasnozielone chwasty rozciągały się przed nim tak daleko, jak tylko mógł dojrzeć, głęboko na dwie stopy, jak pole bardzo wyrośniętej trawy. Harry bez mrugania patrzył się przed siebie, próbując dostrzec szczegóły różnych kształtów... i wtedy, bez ostrzeżenia, coś złapało go za kostkę.
Harry przekręcił się i zobaczył druzgotka, małego, rogatego demona wodnego, wyłaniającego się z lasu chwastów, z długimi palcami zaciśniętymi mocno na nodze Harrego; Harry sięgnął swoją błoniastą dłonią do kieszeni i poszukał nią różdżki - zanim ją wyciągnął, jeszcze dwa druzgotki wypłynęły spośród zarośli, chwyciły szaty Harrego i zaczęły ciągnąć go na dół.
- Relashio! - krzyknął Harry, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust... duży bąbel wyleciał z jego buzi, a różdżka, zamiast wysłać iskry w stronę druzgotków, potraktowała je czymś, co wyglądało jak pociski wrzącej wody, ponieważ po trafieniu w zieloną skórę demonów, zostawały na niej ogromne czerwone ślady. Harry wyciągnął nogę z uścisku druzgotka i odpłynął tak szybko, jak umiał, często wysyłając przez ramię kolejne ładunki gorącej wody; co chwila czuł, jak jeden z druzgotków znowu próbuje chwycić go za stopę, więc mocno kopał; w końcu poczuł, jak jego stopa trafia w rogatą głowę i, odwróciwszy się, zobaczył jak oszołomiony druzgotek odpływa, a jego towarzysze wygrażają mu pięściami i wracają do swoich wodorostów.
Harry trochę zwolnił, wsunął swoją różdżkę z powrotem w zakamarki szaty i rozejrzał się, nasłuchując. Zatoczył szerokie koło w wodzie, cisza przyciskała jego bębenki w uszach jeszcze silniej. Wiedział, że musi być bardzo głęboko, ale nic prócz falujących roślin się nie poruszało.
- Jak ci idzie?
Harry myślał już, że dostał ataku serca. Odwrócił się i zobaczył Jęczącą Martę unoszącą się tuż obok niego, przyglądając się mu przez swoje grube okulary.
- Marta! - próbował krzyknąć Harry, ale znowu z jego ust wyszła jedynie bardzo duża bańka. Jęcząca Marta zachichotała.
- Na pewno chcesz spróbować o tam! - powiedziała, wskazując palcem - Nie pójdę z tobą... nie lubię ich zbytnio, zawsze gonią mnie, kiedy się zbliżę...
Harry uniósł kciuki do góry, by pokazać, jak jest jej wdzięczny i odpłynął, uważając, by unosić się trochę wyżej nad glonami i uniknąć kolejnych ataków druzgotków, które mogły się tam czaić.
Płynął przez mniej więcej dwadzieścia minut. Mijał właśnie pole czarnego mułu, który zmącił lekko wodę, kiedy Harry mocniej machnął nogą. Wreszcie usłyszał kawałek piosenki syren:
Godzina, aby dowiedzieć się, jak
można odzyskać, czego ci brak...
Harry przyspieszył i wkrótce z mulistej wody wołoniła się przed nim duża skała. Widniał na niej obraz syren; wszystkie trzymały w rękach włócznie i goniły ogromną ośmiornicę. Harry minął skałę, kierując się piosenką.
Połowa czasu za tobą, więc szybko idź,
bo to, czego szukasz, zostanie tu, by zgnić...
Nagle ze wszystkich stron ujrzał miasteczko wykute w skale pokrytej algami. Tu i ówdzie w ciemnych oknach Harry ujrzał twarze... twarze zupełnie nie podobne do obrazu syrenki w łazience prefektów...
Wszystkie syreny miały szarą skórę i długie, splątane, ciemnozielone włosy. Ich oczy były żółte, tak samo jak szczątki połamanych zębów; wszystkie zawiesiły grube sznury kamyków na szyjach. Gapiły się na Harrego, kiedy ten przepływał obok; kilkoro wypynęło z okien, żeby lepiej się przyjrzeć, bijąc wodę swoimi potężnymi, srebrnymi ogonami, ściskając w dłoniach włócznie.
Harry przyspieszył, rozglądając się, i wkrótce mieszkania stały się jeszcze liczniejsze; niektóre były otoczone ogródkami z wodorostów, zobaczył nawet domowego druzgotka przywiązanego do słupka przed domem. Syreny pojawiały się teraz wszędzie, z ożywieniem go obserwując, pokazując sobie palcami jego błoniaste palce i skrzela, i szepcząc do siebie w tajemnicy. Harry skręcił i zobaczył bardzo dziwną scenę.
Cały tłum syren unosił się wokół domów otoczających coś, co z pewnością było syrenim rynkiem. Chór śpiewał w środku, zwabiając do siebie mistrzów, a za nim wznosił się dość prymitywny pomnik przedstawiający ogromną syrenę. Do jej ogona mocno przywiązano cztery osoby.
Ron został przywiązany między Hermioną i Cho Chang. Była tam też dziewczynka, około ośmioletnia, której burza srebrnych włosów dała Harremu pewność, że jest to siostra Fleur Delacour. Wszyscy czworo zdawali się być pogrążeni w bardzo głębokim śnie. Głowy opadły im na ramiona, a z ust wylatywał nieprzerwany strumień bąbelków.
Harry podpłynął do zakładników, obawiając się, że syreny wypuszczą z rąk swoje włócznie i zaatakują go, ale one nie zrobiły po prostu nic. Liny z wodorostów, którymi przywiązano zakładników do pomniku były bardzo grube. Przez sekundę Harry pomyślał o nożu, który Syriusz przysłał mu na Gwiazdkę - zamkniętym w kufrze w zamku, przynajmniej ćwierć mili stąd - zupełnie bezużytecznym.
Rozejrzał się. Większość syren otaczających posąg trzymała w rękach włócznie. Podpłynął do siedmiostopowego syrena z długą zieloną brodą i naszyjnikiem (?) z zębów rekina i próbował na migi pokazać swoją prośbę o pożyczenie włóczni. Syren zaśmiał się i potrząsnął głową.
- My nie pomagamy - oznajmił ostrym, skrzeczącym głosem
- Daj spokój! - powiedział Harry z naciskiem (choć tylko bąbelki wyszły z jego ust) i spróbował odebrać syrenowi włócznię, ale ten tylko odsunął ją i znowu się roześmiał, kręcąc głową.
Harry obrócił się i rozejrzał. Coś ostrego... cokolwiek...
Na dnie błyszczały kamienie. Zanurkował, chwycił jednego z ostrą krawędzią i wrócił do pomnika. Zaczął uderzać w liny krępujące Rona i po kilku minutach ciężkiej pracy udało mu się. Ron uniósł się na kilka cali ponad dno, dryfując lekko trafiwszy na wodny prąd.
Harry znowu się rozejrzał. Nie było ani śladu żadnego z pozostałych mistrzów. Co oni sobie myśleli? Dlaczego się nie pospieszyli? Odwrócił się do Hermiony, podniósł kamień i zaczął przecinać też jej więzy...
Natychmiast złapało go kilka par silnych, szarych rąk. Pół tuzina syrenów odciągało go od Hermiony, potrząsając swoimi zielonowłosymi głowami i śmiejąc się.
- Masz zabrać swojego zakładnika - powiedział jeden z nich - Zostaw innych...
- Nie! - krzyknął ze złością Harry, ale znowu wyszło mu z ust tylko kilka bąbli
- Twoim zadaniem jest odzyskać swojego przyjaciela... zostaw resztę...
- Ona też jest moją przyjaciółką! - wrzasnął Harry, wskazując na Hermionę, wypuszczając z ust ogromną, ale bezgłośną, srebrną bańkę - I nie chcę też, żeby oni umarli!
Głowa Cho opadła na ramię Hermiony; mała, srebrnowłosa dziewczynka była przeraźliwie blada, czy wręcz zielona na twarzy. Harry zaczął walczyć z syrenami, ale oni tylko śmiali się jeszcze głośniej. Harry rozejrzał się z przerażeniem dookoła. Gdzie są inni mistrzowie? Czy będzie miał dość czasu, by zabrać Rona na powierzchnię, a potem wrócić i znaleźć ich ponownie? Spojrzał na zegarek, by zobaczyć, ile czasu zostało, ale nic z tego - zegarek stanął.
Ale wtedy syreny rozstąpiły się, wskazując na coś dokładnie ponad głową Harrego. Harry spojrzał w górę i zobaczył Cedrika płynącego w ich kierunku. Dookoła głowy miał ogromną przeźroczystą bańkę, co nadawało mu dziwny, rozciągnięty wyraz twarzy.
- Spadaj! - rzucił Harremu, wyglądając na spanikowanego - Fleur i Krum już płyną!
Czując olbrzymią ulgę, Harry obserwował, jak Cedrik wyciąga z kieszni nóż i odcina Cho. Pociągnął ją do góry i zniknął z pola widzenia.
Harry czekał. Gdzie byli Fleur i Krum? Czas się kończył, a według piosenki zakładnicy zginą po godzinie...
Syreny zaczęły skrzeczeć w podnieceniu. Te, które trzymały Harrego, puściły go i cofnęły się. Harry odwrócił się i zobaczył coś potwornego sunącego ku nim: ludzkie ciało w stroju kąpielowym z głową rekina... był to Krum. Chyba się transmutował - ale niezbyt wprawnie.
Człowiek-rekin podpłynął prosto do Hermiony i zaczął przegryzać jej liny; cały problem tkwił w tym, że nowe zęby Kruma nie były przystosowane do gryzienia niczego mniejszego od delfina, i Harry był całkowicie pewny, że jeśli Krum nie będzie uważał, może przez pomyłkę przepołowić Hermionę. Podpłynąwszy do przodu Harry uderzył Kruma w ramię i podniósł ostry kamień. Krum wziął go i zaczął odcinać Hermionę. Po kilku sekundach udało mu się; chwycił Hermionę wokół pasa i, nie oglądając się za siebie, natychmiast zaczął się wznosić w kierunku powierzchni.
Co teraz? Pomyślał Harry z rozpaczą. Gdyby miał pewność, że Fleur przypłynie... ale ciągle nie było ani śladu...
Chwycił kamień, który upuścił Krum, ale syreny otoczyły już zwartym kołem Rona i małą dziewczynkę, kręcąc głowami.
Harry wyciągnął różdżkę - Odsunąć się!
Tylko bąble wyleciały z jego ust, ale miał nieodparte wrażenie, że syreny zrozumiały go, ponieważ nagle przestały się śmiać. Spojrzenia ich żółtych oczu zatrzymały się na różdżce Harrego, i wszyscy wyglądali na przerażonych. Mieli znaczną przewagę, ale Harry mógł powiedzieć z wyrazu ich oczu, że znali nie więcej magii niż gigantyczna ośmiornica.
- Liczę do trzech! - krzyknął Harry; zobaczył ogromny strumień bąbelków i podniósł do góry trzy palce, by upewnić się, że zrozumieli wiadomość. - Jeden... (opuścił pierwszy palec) dwa... (opuścił kolejny)...
Rozstąpili się. Harry popłynął do przodu i zaczął przecinać liny krępujące dziewczynkę; w końcu i ona była wolna. Chwycił ją dookoła talii, drugą ręką złapał Rona za kołnież i odbił się od dna.
To była bardzo ciężka praca. Nie mógł już używać swoich błoniastych dłoni; wściekle machał nogami-płetwami, ale Ron i siostra Fleur byli jak dwa worki ziemniaków ciągnące go w dół... spojrzał w górę, choć najwyraźniej zszedł bardzo głęboko, skoro woda nad nim była taka czarna...
Syreny ruszyły za nim. Widział jak doganiają go z łatwością i płyną obok, obserwując, jak zmaga się z ciężarem... czy wciągną go z powrotem w głębiny, kiedy czas się skończy? Czy przypadkiem nie jedzą ludzi? Nogi Harrego omdlewały z wysiłku; ramiona potwornie bolały...
Z wielkim trudem łapał oddech. Znowu czuł ból po jednej ze stron szyi... nagle woda w usta stała się mokra... chociaż ciemności wyraźnie się już rozpraszały, widział nad sobą światło...
Bił mocno wodę swoimi płetwami i nagle odkrył, że są to z powrotem jego własne nogi... woda wlała mu się do płuc... znowu zaczęło mu się kręcić w głowie, ale wiedział, że od powietrza i światła dzieliło go tylko dziesięć stóp... musiał się tam dostać... musiał...
Machał nogami tak szybko i mocno, że miał wrażenie, że mięśnie krzyczą w proteście; mózg miał nieco zamroczony, nie mógł oddychać, ale nie wolno mu przestać...
I wtedy poczuł, jak jego głowa przebija powierzchnię jeziora; cudownie chłodne, czyste powietrze szczypało go w twarz; wziął głęboki oddech, czując, jakby nigdy wcześnie właściwie nie oddychał, i, ostatnim wysiłkiem, wyciągnął z wody Rona i dziewczynkę. Dookoła niego pojawiały się zielonowłose głowy, ale teraz uśmiechały się do niego.
Publiczność na brzegu robiła straszny hałas; krzyczeli i piszczeli, wszyscy zdawali się być na nogach; Harry miał wrażenie, że myślą, że Ron i dziewczynka nie żyją, ale to była nieprawda... oboje otworzyli oczy; dziewczynka wyglądała na przerażoną i zakłopotaną, ale Ron tylko wypluł wodę, mrugnął kilka razy w jasnym świetle, zwrócił się do Harrego i rzekł - Mokro, prawda? - potem spostrzegł siostrę Fleur - A ją po co wziąłeś?
- Fleur się nie pojawiła. Nie mogłem jej zostawić - wydusił Harry
- Harry, ty idioto, - wykrzyknął Ron - chyba nie wziąłeś serio tej syreniej piosenki? Dumbledore nie pozwoliłby nikomu z nas utonąć!
- Ale w piosence...
- Tylko, żeby się upewnić, że zmieścicie się w limicie czasowym! - odparł Ron - Mam nadzieję, że nie zmarnowałeś tam czasu udając bohatera!
Harry był jednocześnie wściekły i czuł się głupio. Dla Rona wszystko było proste: on spał, nie wiedział, jak dziwnie wszystko wyglądało tam na dole, w otoczeniu trzymających włócznie syrenów, którzy wyglądali na bardziej niż zdolnych do morderstwa
- Chodźmy - powiedział Harry krótko - Pomóż mi z nią, chyba nie umie zbyt dobrze pływać.
Pociągnęli razem siostrę Fleur z powrotem w stronę brzegu, skąd obserwowali ich sędziowie w otoczeniu 20 syren, towarzyszących im jak jakaś gwardia honorowa, znowu śpiewających swoją okropną, skrzeczącą piosenkę.
Harry zobaczył, jak pani Pomfrey zajmuje się Hermioną, Krumem, Cedrikiem i Cho, z których wszyscy byli owinięci w grube koce. Dumbledore i Ludo Bagman powitali Harrego i Rona na brzegu z uśmiechem, za to Percy był bardzo blady i wyglądał jakby młodziej niż zazwyczaj. Tymczasem Madame Maxime próbowała uspokoić Fleur Delacour, która najwyraźniej wpadła w histerię i za wszelką cenę próbowała wrócić do jeziora.
- Gabrielle! Gabrielle! Ona żhyje? Nic jhej nie jest?
- Jest w porządku - próbował powiedzieć jej Harry, ale był tak zmęczony, że ledwo mógł mówić, a co już dopiero krzyczeć.
Percy chwycił Rona i zaczął ciągnąć go do brzegu ("Rety, Percy, nic mi nie jest!"); Dumbledore i Bagman przyciągnęli Harrego; Fleur wyrwała się Madame Maxime i przytuliła swoją siostrę.
- To były druzghotki... zaatakhowały mnie... och, Gabrielle, już myślałam... myślałam...
- Chodź tutaj, ty - rozległ się głos pani Pomfrey; pociągnęła Harrego do Hermiony i innych, owinęła go kocem tak dokładnie, że miał wrażenie, że jest w kaftanie bezpieczeństwa i wmusiła w niego porcję bardzo gorącego eliksiru. Para buchnęła z uszu.
- Wspaniale, Harry! - zawołała Hermiona - Zrobiłeś to, dowiedziałeś się, jak, zupełnie samodzielnie!
- No... - zaczął Harry. Opowiedziałby jej o Zgredku, ale właśnie zdał sobie sprawę, że Karkaroff go obserwuje. Był jedynym, który został przy stole; jedynym sędzią, który nie okazał ulgi na widok Harrego, Rona i siostry Fleur.- Tak, to prawda - powiedział Harry, lekko podnosząc głos, tak, by Karkaroff go usłyszał.
- Maż wodnego żuczka we włozach, Herm-iołn-no - powiedział Krum
Harry miał wrażenie, że próbuje ściągnąć na siebie jej uwagę; może by przypomnieć, że właśnie uratował ją z jeziora, ale Hermiona niecierpliwie wyrzuciła żuczka i dodała - Nie zmieściłeś się w czasie, Harry... Tyle ci to zajęło, żeby nas znaleźć?
- Nie... spokojnie was znalazłem...
Harry czuł się coraz bardziej głupio. Teraz, kiedy już wyszedł z wody, wydawało się to oczywiste, że zabezpieczenia Dumbledore'a nie pozwoliłyby na śmierć żadnego z zakładników tylko dlatego, że ich mistrz się nie pojawił. Dlaczego po prostu nie chwycił Rona i nie odpłynął? Byłby pierwszy... Cedrik i Krum nie tracili czasu, martwiąc się o innych; nie wzięli poważnie tej syreniej piosenki...
Dumbledore pochylał się na brzegu jeziora, rozmawiając z prawdopodobnie szefem syren, wyjątkowo dziką samicą. Wydawał z siebie takie same dźwięki jak syreny, gdy były na powierzchni; najwyraźniej znał syreński. Wreszcie wyprostował się, odwrócił do innych sędziów i powiedział - Sądzę, że powinniśmy się naradzić, zanim ujawnimy nasze oceny.
Sędziowie odeszli na bok. Pani Pomfrey poszła uratować Rona z objęć Perciego; podprowadziła go do Harrego i reszty, dała koc i trochę eliksiru pieprzowego (?), a potem zajęła się Fleur i jej siostrą. Fleur miała na twarzy i ramionach wiele rozcięć, jej szaty były podarte, ale chyba nie zwracała na to uwagi, nie pozwoliła też pani Pomfrey doprowadzić się do porządku.
- Zhajmij się Gabrielle - powiedziała jej, a potem zwróciła się do Harrego - Urathowałeś ją - wydusiła - Naweth, jeśli nie była twoim zakładhnikiem
- Taak - odparł Harry, który teraz z całego serca żałował, że nie zostawił wszystkich trzech dziewcząt przywiązanych do pomnika.
Fleur pochyliła się, pocałowała Harrego dwa razy w każdy policzek (czuł, że twarz mu płonie i nie byłby zaskoczony, gdyby znowu zaczęło mu się dymić z uszu), a potem zwróciła się do Rona - A ty, też... pomaghałeś...
- Tak - powiedział Ron, spoglądając na nią z nadzieją - Tak, trochę...
Fleur też pochyliła się nad Ronem i pocałowała go. Hermiona rzuciła na nich wściekłe spojrzenie, ale właśnie wtedy magicznie zwielokrotniony głos Ludo Bagmana dotarł do nich, powodując, że wszyscy podskoczyli, a stojąca publiczność natychmiast ucichła.
- Panie i panowie, podjęliśmy decyzję. Przywódczyni syren, Murcus zrelacjonowała nam dokładnie, co stało się na dnie jeziora. Tak więc przyznaliśmy oceny w skali do 50, jak następuje...
- Panna Fleur Delacour, choć zademonstrowała wspaniałe użycie Zaklęcia Bąblogłowy (???), została zaatakowana przez druzgotki zanim dotarła do celu i nie zdołała odzyskać swojej zakładniczki. Nagradzamy ją 25-oma punktami.
Aplauz na trybunach.
- Zasłughiwałam na zhero - mruknęła Fleur gardłowo, potrząsając swoją wspaniałą głową.
- Pan Cedrik Diggory, który również użył tego samego zaklęcia, pierwszy powrócił ze swoim zakładnikiem, w choć minutę po czasie - olbrzymie wiwaty ze strony Puchonów; Harry zobaczył, że Cho posyła Cedrikowi zachwycone spojrzenie - Dajemy mu 47 punktów.
Harry jęknął w duchu. Jeżeli Cedrik nie zmieścił się w limicie, on też z pewnością nie.
- Pan Victor Krum użył niecałkowitej, choć mimo to bardzo efektywnej formy transmutacji, i jako drugi wrócił na powierzchnię. Nagradzamy go 40-oma punktami.
Karkaroff klaskał z wielkim zapałem, wyglądając na bardzo zadowolonego.
- Pan Harry Potter użył Zieli-skrzeli z wielkim sukcesem - ciągnął Bagman - Powrócił jako ostatni i sporo po ustalonym czasie. Jednak Murcus poinformowała nas, że pan Potter był pierwszy przy zakładnikach, ale opóźnił swój powrót, by wszyscy zakładnicy, nie tylko jego własny, wrócili bezpiecznie.
I Ron, i Hermiona rzucili Harremu na wpół zrozpaczone, na wpół współczujące spojrzenia.
- Większość sędziów - tu Bagman posłał Karkaroffowi pełne niechęci spojrzenie - uważa, że to oznaka siły charakteru i zasługuje na najwyższe oceny. Jednak... wynik pana Pottera to 45 punktów.
Żołądek Harrego podniósł się aż do gardła - zajmował teraz pierwsze miejsce wraz z Cedrikiem. Ron i Hermiona, całkowicie zaskoczeni, gapili się na Harrego, a później zaczęli się śmiać i wiwatować razem z innymi.
- Super, Harry! - przekrzykiwał hałas Ron - Nie byłeś wcale idiotą... to była oznaka siły charakteru!
Fleur również bardzo głośno klaskała, ale Krum wcale nie wyglądał na zadowolonego. Próbował znowu wciągnąć Hermionę w rozmowę, ale ona była zbyt zajęta oklaskiwaniem Harrego, by słuchać.
- Trzecie i ostatnie zadanie będzie miało miejsce o zmroku 24 czerwca - ciągnął Bagman - Nasi zawodnicy zostaną powiadomieni, na czym będzie polegało dokładnie na miesiąc wcześniej. Dziękuję wam wszystkim za wsparcie udzielone waszym mistrzom.
Już koniec, pomyślał oszołomiony Harry, kiedy pani Pomfrey zabrała mistrzów i ich zakładników do zamku, by przebrali się w suche ubrania... już koniec, przeszedł... nie będzie musiał martwić się o nic aż do 24 czerwca...
Następnym razem, gdy będzie w Hogsmeade, pomyślał, kiedy wspinał się po kamiennych schodach do zamku, kupi Zgredkowi po parze skarpetek na każdy dzień roku.