_____________________________________________________________________________
Margit Sandemo
SAGA O LUDZIACH LODU
Tom XLI
G贸ra demon贸w
_____________________________________________________________________________
ROZDZIA艁 I
Tego wiosennego wieczora 30 kwietnia 1960 roku nad
ziemi膮 rozla艂o si臋 jakie艣 dziwne 艣wiat艂o.
Wiecz贸r Valborgi, noc czarownic, jedyna w roku.
W Norwegii ma艂o kto ju偶 o tej niej pami臋ta. Nato-
miast w Szwecji i w Niemezech, a tak偶e w wielu innych
krajach p贸艂nocnoeuropejskich stare rytua艂y s膮 wci膮偶
偶ywe. To w艂a艣nie tego wieczura Szwedzi pal膮 pierwsze
wiosenne ogniska, podobnie jak wszvscy Skandynawowie
w wigili臋 艣wi臋tego Jana. Szwedzi zdaje si臋 s膮dz膮, 偶e te
ogniska maj膮 trzyma膰 czarownice z dala od ich kraju.
Wiecz贸r Valborgi bowiem, czy, te偶 noc Walpurgi, jak si臋
to nazywa w Niemezech, to niebezpieczna pora.
Jaka艣 niezwyk艂a cisza panowa艂a wok贸艂 Lipowej Alei
tego kwietniowego wieczora 1960 roku. Niebo mia艂o
delikatn膮 liliowob艂臋kitn膮 barw臋. Na zachodzie p艂on臋艂o
szkar艂atn膮 czerwieni膮 przechodz膮c膮 w z艂ocist膮 偶贸艂膰.
Jak cicho... Jak cicho...
Gdzie艣 w oddali raz po raz rozlega艂 si臋 jaki艣 sygna艂,
d藕wi臋czny, jakby g艂os miedzianej tr膮bki. I tylko dwa tony,
drugi znacznie wy偶szy od pierwszego. Sygna艂 brzmia艂
przeci膮gle i wolno zanika艂. Zosta艂 powt贸rzony trzy, razy.
Benedikte z Ludzi Lodu mia艂a si臋 akurat k艂a艣膰 spa膰.
Wkroczy艂a w艂a艣nie w dziewi臋膰dziesi膮ty rok 偶ycia, ale
wygl膮da艂a najwy偶ej na siedemdziesi膮t.
Siedzia艂a na kraw臋dzi 艂贸偶ka i noskiem jednego domo-
wego pantofla pr贸bowa艂a zrzuci膰 drugi, gdy dotar艂y do
niej sygna艂y. Zaciekawiona, zwr贸ci艂a si臋 ku oknu.
Zbyt daleko jej wzrok nie si臋ga艂, bo dawna parafia
Grastensholm zosta艂a bardzo g臋sto zabudowana. Widzia-
艂a jednak niebo rozja艣nione na zachodzie wieczorn膮 zorz膮.
Krwisty blask sprawi艂, 偶e ogarn膮艂 j膮 nastr贸j grozy, jakby
przeczucie s膮dnego dnia.
Nagle u艣wiadomi艂a sobie, 偶e nie jest w pokoju sama.
Odwr贸ci艂a si臋.
Przy drzwiach sta艂 Heike, jej opiekun z grona zmar艂ych
przodk贸w.
- Ubierz si臋 ciep艂o, Benedikte. Czeka ci臋 dzi艣 w nocy
daleka droga.
Przenikn膮艂 j膮 dreszcz. Czy to...?
- Nie, twoje 偶ycie jeszcze nie dobieg艂o ko艅ca - u艣mie-
chn膮艂 si臋 serdecznie. - Ale Gand wzywa nas wszystkich.
Skin臋艂a g艂ow膮 z w艂a艣ciw膮 sobie godno艣ci膮.
- Zaraz b臋d臋 gotowa. Czy wszyscy z mojego domu
p贸jd膮 na spotkanie?
- Zar贸wno tw贸j syn, Andre, jak i Mali pochodz膮
z Ludzi Lodu, wiesz przecie偶. A zostali wezwani wszyscy
z naszego rodu. Wszyscy 偶yj膮cy. A tak偶e wielu, bardzo
wielu innych. Jak to powiedzia艂a Dida, granica pomi臋dzy
偶ywymi i umar艂ymi przestanie tej nocy istnie膰.
- A Sander?
Heike posmutnia艂.
- Nie. On nie. On nie by艂 z naszej krwi.
- Tak, rozumiem. Zreszt膮 to mo偶e lepiej. Tak si臋
zestarza艂am. Wiesz, czekali艣my na to, ale kiedy nareszcie
przychodzi co do czego, cz艂owieka ogarnia l臋k - rzek艂a
zak艂opotana.
- Tak to bywa, niestety. Wyjd藕, kiedy si臋 przygo-
tujesz.
Gdy Heike opu艣ci艂 pok贸j, Benedikte zacz臋艂a w po艣pie-
chu szuka膰 odpowiedniego ubrania. Chcia艂a 艂adnie wygl膮-
da膰 tej nocy, ale musia艂a te偶 w艂o偶y膰 co艣 ciep艂ego. Czy ta
per艂owoszara sukienka by艂aby odpowiednia? Chyba tak.
Ju偶 gotowa, otulona w swoje pi臋kne futro, starannie
uczesana, zesz艂a do hallu.
Andre i Mali siedzieli w salonie, w 艣wietnych humo-
rach, jak to czasem bywa w taki wiosenny wiecz贸r, kiedy
cz艂owiekowi nie chce si臋 i艣膰 spa膰, wszyscy siedz膮, cho膰 od
czasu do czasu kto艣 upomina: "No, czas najwy偶szy k艂a艣膰
si臋 do 艂贸偶ek". Bardzo mi艂y nastr贸j, trzeba powiedzie膰.
Nagle kto艣 stan膮艂 na ich pi臋knym perskim dywanie.
Oboje zerwali si臋 na r贸wne nogi. Andre przygl膮da艂 si臋
przystojnemu panu ze stulecia, gdy m臋偶czy藕ni ubierali si臋
naprawd臋 bardzo po m臋sku.
- Dominik? - wykrztusi艂 zdumiony.
Go艣膰 uk艂oni艂 si臋 z 艂obuzerskim u艣miechem.
- To rzeczywi艣cie ja! W nadchodz膮cym czasie mam
by膰 pomocnikiem Mali, jestem tutaj po to, by was zabra膰
na spotkanie wszystkich c贸rek i syn贸w Ludzi Lodu.
- Jeste艣my gotowi. Ale czy ja nie mam 偶adnego
opiekuna ani pomocnika? - zapyta艂 Andre.
- Ty jeste艣 bardzo wa偶n膮 person膮, wi臋c te偶 musisz
mie膰 silnego opiekuna. Tak powiedzia艂 Gand, nie wyjawi艂
tylko, kto nim b臋dzie. Ja dosta艂em polecenie przyprowa-
dzenia was obojga.
Andre zastanawia艂 si臋 przez chwil臋.
- Chyba nie ma sensu ci膮gn膮膰 te偶 mojej starej matki.
Tak m贸wi艂 Andre, kt贸ry sam dochodzi艂 siedemdzie-
si膮tki.
- My艣l臋, 偶e Benedikte czu艂aby si臋 g艂臋boko dotkni臋ta,
gdyby艣my j膮 pomin臋li - u艣miechn膮艂 si臋 Dominik. - Poza
tym ona b臋dzie nam potrzebna. Si艂a Benedikte zawiera si臋
w tym, 偶e potrafi ona pozna膰 histori臋 ka偶dej rzeczy, kt贸rej
dotknie.
- I specjalnie tej umiej臋tno艣ci nigdy nie wykorzys-
tywa艂a - wtr膮ci艂a Mali.
Dominik skierowa艂 na ni膮 swoje pi臋kne oczy. Pojawi艂
si臋 w nich z艂oty b艂ysk.
- Benedikte sama wybra艂a zwyczajne 偶ycie. Teraz
jednak nadchodz膮 ci臋偶kie czasy dla wszystkich.
- Domy艣lali艣my si臋 tego - powiedzia艂a Mali. - Dla
Ludzi Lodu nadesz艂a rozstrzygaj膮ca godzina, prawda?
- Owszem. Trzeba b臋dzie podj膮膰 walk臋.
Andre i Mali spogl膮dali po sobie.
- Zaraz idziemy - o艣wiadczyli spokojnie.
W hallu czeka艂a na nich Benedikte w towarzystwie
Heikego, kt贸rego powitali z wielkim szacunkiem.
- Pot臋偶nych mamy opiekun贸w - rzek艂 Andre do
swojej matki. - Nie mog艂em tylko nigdy poj膮膰, dlaczego
Nataniel, kt贸ry jest z nas wszystkich najwa偶niejszy,
otrzyma艂 do pomocy jedynie Linde-Lou.
Heike zwr贸ci艂 si臋 ku niemu:
- Ale偶, Andre, czy tobie nigdy nie przysz艂o do g艂owy,
kim naprawd臋 jest Linde-Lou?
- Nie, on...
- On nale偶y przecie偶 do rodu czarnych anio艂贸w! To
wnuk samego Lueyfera!
Andre przystan膮艂.
- No tak, masz racj臋! Bo偶e, miej nas w opiece!
A raczej: miej w opiece tego, kt贸ry pr贸bowa艂by zrobi膰
krzywd臋 Natanielowi!
- Tak to powinno brzmie膰 - u艣miechn膮艂 si臋 Heike.
Wyszli na dziedziniec spowity wieczornym mrokiem.
Nikt nie powiedzia艂 ani s艂owa, gdy Andre zamyka艂 na klucz
drzwi domu w Lipowej Alei, kt贸ry przez jaki艣 czas mia艂
pozosta膰 pusty. Bo tylko oni troje teraz tu mieszkali. Mali,
licz膮ca sze艣膰dziesi膮t sze艣膰 lat, by艂a w艣r贸d nich najm艂odsza.
呕ywili nadziej臋, 偶e kiedy艣 maj膮tek odziedziczy Tova.
Wszyscy jednak mieli w膮tpliwo艣ci, czy ta nieszcz臋sna
dziewczyna kiedykolwiek wyjdzie za m膮偶.
No c贸偶, za to Vetle zosta艂 obdarzony licznym potom-
stwem. Mo偶e kt贸re艣 z jego wnuk贸w zamieszka w przy-
sz艂o艣ci w Lipowej Alei.
Je艣li Ludzie Lodu przetrwaj膮...
Teraz w艂a艣nie o to mia艂a si臋 toczy膰 gra.
Alej臋 przes艂ania艂a mg艂a, co wydawa艂o im si臋 troch臋
dziwne, bo poza tym by艂o pogodnie i zaczyna艂y si臋 ju偶
pokazywa膰 gwiazdy. W alei jednak mg艂a zalega艂a tak
g臋sta, 偶e ledwie widzieli drog臋 przed sob膮.
I jak zimno! Benedikte skuli艂a si臋, zadowolona, 偶e po
pewnym wahaniu zdecydowa艂a si臋 w艂o偶y膰 na pi臋kn膮
sukni臋 gruby 偶akiet.
- Uff! - j臋kn臋艂a Mali. - Zimno mi w plecy.
Benedikte dobrze rozumia艂a, o co chodzi, to nie tylko
ch艂贸d...
Dobrze, 偶e Heike i Dominik s膮 z nami! Trudno by艂o
nie dostrzega膰, 偶e Andre i Mali pr贸buj膮 ukry膰 niepok贸j,
a mo偶e nawet strach.
Benedikte g艂臋boko wci膮gn臋艂a powietrze i odwa偶nie
wkroczy艂a w otulon膮 mg艂膮 alej臋.
- Vetle!
Ten glos Vetle ju偶 kiedy艣 s艂ysza艂. Dok艂adnie to samo
wydarzy艂o si臋 dawno, dawno temu w jego rodzinnym
domu. Mia艂 wtedy czterna艣cie lat i by艂 sam.
Teraz mia艂 lat pi臋膰dziesi膮t osiem i od tamtej pory
mn贸stwo wody up艂yn臋艂o w rzekach. Nigdy jednak nie
zapomnia艂 tego g艂臋bokiego, g艂ucho brzmi膮cego g艂osu,
wzywaj膮cego tak stanowczo.
Spojrza艂 w g贸r臋 i zobaczy艂 przy sobie W臋drowca.
A wi臋c to znowu on... W臋drowiec w Mroku, kt贸rego
偶ycie wci膮藕 stanowi zagadk臋. Ten, kt贸ry towarzyszy艂
kiedy艣 Tengelowi Z艂emu.
Przyjaciel i opiekun Vetlego, podobnie jak kiedy艣
opiekun Heikego. Teraz Heike sam jest opiekunem.
- S艂ucham - rzek艂 Vetle z u艣miechem. Tym razem ju偶
si臋 go nie ba艂.
- Czas nadszed艂 - rzek艂 W臋drowiec. - Ludzie Lodu
spotkaj膮 si臋 dzi艣 w nocy. Twoja 偶ona ju偶 si臋 po艂o偶y艂a
i b臋dzie spa艂a g艂臋boko. Tak samo jak twoja synowa,
Lisbeth, i zi臋ciowie Ole Jorgen i Joachim. Wszyscy spa膰
b臋d膮 w swoich domach i nie powinni nic wiedzie膰 o naszym
spotkaniu. We藕mie w nim natomiast udzia艂 Jonathan i jego
dzieci: Finn, Ole i Gro. Ju偶 zostali wezwani.
- Ale one s膮 jeszcze ma艂e! Dwana艣cie, trzyna艣cie
i czterna艣cie lat!
- Ty wcale nie by艂e艣 du偶o starszy, kiedy wyruszyle艣
w bardzo niebezpieczn膮 podr贸偶. Twoim wnukom nic si臋
nie stanie, nigdy nie b臋d膮 lepiej chronione ni偶 dzisiejszej
nocy. A poza tym pewnie chcesz, 偶eby wiedzia艂y o naszych
sprawach?
- Oczywi艣cie! Ale co z reszt膮 moich wnuk贸w? Czy
zostan膮 wezwane?
- Naturalnie!
- Tylko 偶e Mari mieszka tak daleko st膮d.
W臋drowiec u艣miechn膮艂 si臋 tajemniczo, jak to on. Vetle
nie m贸g艂 jednak niczego dostrzec pod mnisim kapturem
W臋drowca, domy艣la艂 si臋 zaledwie.
- Mari i jej dzieci bez trudu znajd膮 drog臋 tam, dok膮d
wszyscy mamy si臋 uda膰. B臋d膮 mie膰 przewodnika jak
pozostali cz艂onkowie rodu. Ja ju偶 zd膮偶y艂em wezwa膰
Jonathana i jego dzieci, bo oni dopiero p贸藕niej poznaj膮
w艂asnych opiekun贸w. Chod藕 ju偶!
Vetle wszed艂 na chwil臋 do sypialni i poca艂owa艂 Hann臋
w czo艂o. Potem wyruszy艂 z W臋drowcem.
Spora gromadka czeka艂a ju偶 na dziedzi艅cu domu Ve-
tlego, dr偶膮c w wieczornym ch艂odzie. Jonathan wraz z tr贸j-
k膮 dzieci mia艂 towarzyszy膰 Vetlemu. Sytuacja by艂a tak wy-
j膮tkowa, 偶e Finn, Ole i Gro zachowywali si臋 spokojnie jak
nigdy. Na ich twarzach malowa艂o si臋 skupienie i napi臋cie.
W臋drowiec da艂 znak, by szli za nim.
- Sk膮d si臋 wzi臋艂a taka mg艂a? - zastanawia艂 si臋 Finn.
- I tylko tutaj, przed nasz膮 bram膮?
W臋drowiec powiedzia艂 spokojnie:
- Po prostu id藕cie za mn膮, wszystko jest jak trzeba.
Z wahaniem wkroczyli w obszar os艂oni臋ty mg艂膮 i nagle
przestali widzie膰 cokolwiek. Jakby ca艂y 艣wiat znikn膮艂,
wsz臋dzie panowa艂a jedynie mlecznobiala mg艂a.
- Powinnam by艂a w艂o偶y膰 zimowe ubranie - szepn臋艂a
Gro, jedyna przedstawicielka kobiet w tym towarzystwie.
- Jest po prostu lodowate zimno!
- No, no, nie przesadzaj - odpar艂 jej ojciec Jonathan
r贸wnie cicho.
Ciekawe, kto jest moim opiekunem, zastanawia艂 si臋
Finn. To ci dopiero podniecaj膮ca sprawa! Ale dziadka
opiekun jest nadzwyczajny! Ojciec te偶 ma mie膰 kogo艣
wa偶nego, tak powiedzia艂 ten dziwny pan, kt贸ry idzie
przed nami. Uff, ciarki przechodz膮 mi po plecach.
- Oj, co ten asfalt zrobi艂 si臋 taki twardy! - j臋kn膮艂 Ole.
- A偶 d藕wi臋czy pod stopami!
- Ja nic nie widz臋 - powiedzia艂 Finn. - Nie widz臋
nawet w艂asnych st贸p.
- Jezu, ale ciemno艣ci! - j臋kn臋艂a cicho Gro i przysun臋艂a
si臋 do ojca.
- Fajnie! - stwierdzi艂 Finn, ale s艂ycha膰 by艂o, 偶e g艂os mu
troch臋 dr偶y.
Nataniel pojecha艂 z kilkudniow膮 wizyt膮 do swojej
matki. Nie by艂 wcale zaskoczony, kiedy w drzwiach stan膮艂
Linde-Lou z tym swoim nie艣mia艂ym u艣miechem.
Nataniel sko艅czy艂 w艂a艣nie kolacj臋. Zamkn膮艂 spokojnie
lod贸wk臋 i przywita艂 go艣cia pytaniem:
- Domy艣lam si臋, 偶e godzina pr贸by wybi艂a?
- Tak - potwierdzi艂 Linde-Lou. - Sprawi艂em w艂a艣-
nie, 偶e tw贸j ojciec zasn膮艂 bardzo g艂臋boko.
Nataniel poczu艂, 偶e serce bije mu mocniej i szybciej.
A wi臋c zaczyna si臋 na powa偶nie, przede wszystkim dla
niego, ale innych r贸wnie偶.
- Mama...?
- Zaraz do niej p贸jdziemy.
Nataniel wiedzia艂, 偶e mama siedzi w salonie, tam wi臋c si臋
skierowali. Ale Christa nie by艂a sama. Rozmawia艂a z jakim艣
ciemnow艂osym m艂odym m臋偶czyzn膮 o sko艣nych oczach,
wystaj膮cych ko艣ciach policzkowych i inteligentnej twarzy.
Nieznajomy zwr贸ci艂 si臋 do Nataniela:
- Jestem Tarjei, przewodnik twojej matki.
Nataniel przywita艂 go z szacunkiem. To przecie偶 jego
poprzednik, ten, kt贸ry mia艂 poprowadzi膰 walk臋 przeciw-
ko Tengelowi Z艂emu, ale nie do偶y艂 tej chwili.
- Jak d艂ugo nas... nie b臋dzie? - zapyta艂a Christa
ostro偶nie.
- Tym nie powinni艣cie si臋 przejmowa膰 - uspokoi艂 ich
Tarjei. - Ziemski czas nie b臋dzie tej nocy obowi膮zywa艂.
Wr贸cicie przed 艣witaniem, cho膰 dla was noc mo偶e trwa膰
bardzo d艂ugo.
W odpowiedzi Christa u艣miechn臋艂a si臋 niepewnie.
Ci dwoje, kt贸rzy kiedy艣 kochali si臋 najbardziej chyba
beznadziejn膮 mi艂o艣ci膮 na 艣wiecie, Christa i Linde-Lou,
popatrzyli na siebie smutno. Christa postarza艂a si臋, sko艅-
czy艂a ju偶 pi臋膰dziesi膮t lat, gdy tymczasem on... On by艂
r贸wnie m艂ody, r贸wnie ufny i niewinny jak wtedy, ponad
trzydzie艣ci lat temu.
Mimo to Christa wyczuwa艂a wibruj膮ce mi臋dzy nimi
napi臋cie. Nic niestosownego, nic nieczystego, wy艂膮cznie
g艂臋bokie wzajemne porozumienie i szczero艣膰. A tak偶e
smutek, kt贸ry bole艣nie 艣ciska艂 jej serce.
Po chwili milczenia powiedzia艂a cicho:
- Idziemy z wami.
Na dworze panowa艂a dziwna atmosfera. W powietrzu
wyczuwa艂o si臋... napi臋cie? Zdziwienie? A mo偶e strach? Nie,
to nie strach. Raczej wyczekiwanie. Odleg艂e sygna艂y ju偶
dawno umilk艂y. 艢wiat pogr膮偶ony by艂 w wieczornej ciszy.
Nie widzieli niczego wok贸艂 siebie, bo nad dziedzi艅cem
zalega艂a g臋sta mg艂a. Dwoje ludzi, Christa i Nataniel,
s膮dzi艂o, 偶e tuman okry艂 ca艂膮 okolic臋.
Tak jednak nie by艂o.
Linde-Lou i Tarjei wprowadzili ich w obszar mg艂y
i ludzie poczuli lodowaty ch艂贸d. Bez s艂owa pod膮偶ali za
przewodnikami, cho膰 wszystko to bardzo ich dziwi艂o. I ta
g臋sta mg艂a, i nieoczekiwane zimno, i dziwnie g艂uchy
odg艂os ich w艂asnych krok贸w. Chcieliby te偶 wiedzie膰, jak
d艂ugo potrwa ta w臋dr贸wka.
Ani Christa, ani Nataniel nie zapytali jednak o nic.
Ufali tym, kt贸rzy po nich przyszli.
M贸j synu, my艣la艂a Christa. M贸j ukochany synu, to ty
musisz podj膮膰 walk臋, kt贸ra nas czeka.
Tov臋 obudzi艂 Gand. Tego wieczora po艂o偶y艂a si臋
wcze艣nie, a teraz ockn臋艂a si臋, bo kto艣 g艂adzi艂 j膮 delikatnie
po policzku, i spojrza艂a w g贸r臋.
Na og贸艂 jedynie mama albo ojciec dotykali j膮 tak
pieszczotliwie i serdecznie. Gdy stwierdzi艂a, 偶e to Gand,
oczywi艣cie natychmiast odwr贸ci艂a si臋 do 艣ciany. Bo je艣li
o niego chodzi, to nigdy nie panowa艂a nad swoimi
uczuciami.
- Co ty tu, do diab艂a, robisz? - prychn臋艂a z rozpalon膮
nagle twarz膮. - Dlaczego tu przyszed艂e艣? O co chodzi?
- Zbieramy si臋 - odpowiedzia艂 z wielk膮 powag膮.
- A ty jeste艣 w naszym gronie bardzo wa偶na, wiesz o tym.
Tova przyj臋艂a to z takim o偶ywieniem, 偶e gotowa by艂a
natychmiast wyskoczy膰 z 艂贸偶ka i zacz膮膰 si臋 ubiera膰. Ale
szybko si臋 opanowa艂a. Jej kr贸tka nocna koszulka nie
nadawa艂a si臋 do pokazywania, szczeg贸lnie m臋偶czyznom,
a ju偶 zw艂aszcza komu艣 takiemu jak ub贸stwiany Gand.
- M贸g艂by艣 przynajmniej... - zacz臋艂a ostro, ale umilk艂a
i wci膮偶 siedzia艂a na 艂贸偶ku. W takiej chwili powinna
zachowywa膰 si臋 z godno艣ci膮. - A moi rodzice? Czy oni
r贸wnie偶 wezm膮 udzia艂 w spotkaniu?
- Rikard, tw贸j ojciec, pochodzi z Ludzi Lodu, i ju偶
zosta艂 powiadomiony. Trond stoi z nim przed bram膮.
Mama natomiast 艣pi mocno. Postara艂em si臋, 偶eby niczego
nie zauwa偶y艂a. A teraz zaczekam za drzwiami, ubierz si臋
spokojnie. Tylko w艂贸偶 co艣 ciep艂ego. B臋dziesz poza do-
mem przez ca艂膮 noc i mo偶e by膰 zimno.
Nie odwa偶y艂a si臋 zapyta膰, dok膮d maj膮 i艣膰.
To by i tak nic nie da艂o. Troje dzieci Jonathana
pr贸bowa艂o tymczasem wypytywa膰 W臋drowca, ale ni-
czego im nie powiedzia艂.
- Uff! - wzdrygn臋艂a si臋 Tova, zamykaj膮c drzwi. - Jaka
paskudna, mglista pogoda! A dopiero co by艂o tak 艂adnie!
Stara艂a si臋 nie patrze膰 w stron臋 Ganda. By艂 taki
strasznie przystojny, 偶e na jego widok doznawa艂a skurczu
serca. I po co si臋 tak wyg艂upia艂a? Nie by艂a w stanie
rozs膮dnie odpowiedzie膰 na 偶adne jego pytanie. Ale te偶 to
zbyt wyg贸rowane wymagania wobec kogo艣, kto musi
zawsze ukrywa膰 swoje uczucia.
Daleko na p贸艂nocy, w Trondelag, po Mari i pi臋cioro jej
dzieci przysz艂a Ingrid, rudow艂osa wied藕ma. Mari niewiele
ostatnio mia艂a wsp贸lnego z Lud藕mi Lodu. Osiad艂a spokojnie
jako 偶ona i matka oraz gospodyni w sporej zagrodzie i by艂a
z tego zadowolona. Powszednie troski o dzieci i k艂opoty
materialne zaprz膮ta艂y jej umys艂 bez reszty, nieustannie si臋
o co艣 lub o kogo艣 martwi艂a. Niecz臋sto te偶 wspomina艂a
o swoim pochodzeniu z Ludzi Lodu. Nie 偶eby chcia艂a o tym
zapomnie膰, ale wola艂a takie informacje zachowa膰 dla siebie.
Wielokrotnie pr贸bowa艂a dowiedzie膰 si臋 od Ingrid, o co
tak naprawd臋 chodzi, ale zadowalaj膮cej odpowiedzi nie
otrzyma艂a. Tylko jakie艣 napomknienie, 偶e Ludzie Lodu
powinni si臋 zebra膰, by om贸wi膰 problem walki z Tengelem
Z艂ym.
Mari zagryza艂a wargi. Jej dzieci by艂y ju偶 prawie
doros艂e; Christel mia艂a osiemna艣cie lat, a najm艂odszy
ch艂opiec czterna艣cie. Skoro wi臋c Ingrid zapewni艂a, 偶e nic
z艂ego si臋 nikomu nie stanie, przesta艂a pyta膰.
Tylko ona w rodzinie mia艂a w膮tpliwo艣ci. Jej dzieci
natomiast by艂y niczym ogie艅. Wielokrotnie z zachwytem
s艂ucha艂y opowiada艅 dziadka Vetlego o wspania艂ej historii
Ludzi Lodu i odczuwa艂y dum臋, 偶e nale偶膮 do takiej rodziny.
Christel jako jedyna z rodze艅stwa waha艂a si臋 troch臋
przed t膮 wypraw膮. Wydawa艂a jej si臋 niezwykle podniecaj膮-
ca, to prawda, ale ona by艂a przyrodni膮 siostr膮 m艂odszych
dzieci, wnuczk膮 Abla Garda i by膰 mo偶e surowa moralno艣膰
i boja藕艅 bo偶a tej rodziny pozostawi艂a 艣lad w jej duszy. Jej
zdaniem wszystkie te historie o duchach, demonach
i Tengelu Z艂ym zawiera艂y w sobie co艣 niew艂a艣ciwego. Nie
by艂a pewna, jak B贸g odnosi si臋 do tego rodzaju spraw.
Poza tym Christel mia艂a ukochanego ch艂opca, obawia艂a
si臋 wi臋c zostawi膰 go na d艂u偶ej samego, 偶eby go nie straci膰.
Druga w kolejno艣ci siostra mia艂a siedemna艣cie lat i biega艂a
ju偶 za ch艂opakami podobnie jak Mari w jej wieku.
Mari skar偶y艂a si臋 kiedy艣, 偶e Ludziom Lodu brak fantazji
je艣li chodzi o imiona, bo w rodzinie by艂a obecnie Mari oraz
Marit, poza tym Mali, a wcze艣niej Malin. Ale ona sama,
bardzo niekonsekwentnie, swojej drugiej c贸rce da艂a na
chrzcie imi臋 Mariana. Jakby to by艂o bardziej oryginalne!
Mariana przygl膮da艂a si臋 pi臋knej Ingrid z niemym
podziwem, zw艂aszcza jej wspania艂ej fryzurze. Ca艂kiem jak
Rita Haywonh. B臋dzie musia艂a to skopiowa膰. Gdyby
tylko mia艂a rude i takie kr臋cone w艂osy... Bo ona mia艂a
mysi blond, proste i cieniutkie.
Westchn臋艂a!
Mari d艂ugo patrzy艂a na swego m臋偶a, pogr膮偶onego
w g艂臋bokim 艣nie. Usta mia艂 otwarte i pochrapywa艂.
Pochyli艂a si臋 nad nim i delikatnie pog艂adzi艂a po policzku,
ca艂kiem powa偶nie przestraszona, 偶e ju偶 do niego nie
wr贸ci. On j膮 przecie偶 kocha艂! Ju偶 tylko dlatego zas艂ugiwa艂
na ca艂膮 mi艂o艣膰 艣wiata!
Mari mia艂a zawsze w艂asny, pogl膮d na mi艂o艣膰.
Trzej synowie, ogromnie przej臋ci tym, co mia艂o si臋 sta膰,
ledwo byli w stanie si臋 ubra膰. W ko艅cu jednak wszyscy byli
gotowi, wi臋c Ingrid u艣miechn臋艂a si臋 jednym z najbardziej
niebezpiecznych swoich u艣miech贸w, eokolwiek diabel-
skim, trzeba przyzna膰, i poprosi艂a, by poszli za ni膮.
Jedno za drugim, jak g臋si, opuszczali 艣pi膮cego ojca,
gospodarza Olego Jorgena, i zanurzali si臋 w g臋stej mgle,
kt贸ra spowija艂a 艣redniej wielko艣ci ch艂opsk膮 zagrod臋
w Trondelag.
Bo偶e, co ja robi臋? my艣la艂a przel臋kniona Mari, prosz膮c
Wszechmog膮cego o opiek臋.
Wkr贸tce ich kroki dzwoni艂y o jakie艣 twarde pod艂o偶e,
po kt贸rym szli. Dzieci spogl膮da艂y po sobie pytaj膮co,
troch臋 przestraszone. Zna艂y t臋 drog臋, ale nigdy czego艣
podobnego nie do艣wiadczy艂y.
Mari natomiast, kt贸rej przez ca艂e 偶ycie brak by艂o
pewno艣ci siebie, odwr贸ci艂a si臋 z l臋kiem, 偶eby poszuka膰
wsparcia u Olego Jorgena, ale nie widzia艂a ju偶 ani
bezpiecznego domu, ani obej艣cia. Mia艂a wra偶enie, 偶e ziemia
usuwa jej si臋 spod n贸g. Zimna, wilgotna mg艂a oblepia艂a ich
szczelnie, a owa pi臋kna kobieta, kt贸ra sz艂a przed ni膮 ko艂ysz膮c
biodrami, r贸wnie dobrze mog艂a by膰 huldr膮, le艣n膮 bogink膮.
Mari musia艂a zaciska膰 z臋by, 偶eby inni nie s艂yszeli
dzwonienia i 偶eby ona sama nie zacz臋艂a krzycze膰 ze strachu
albo, co gorsza, nie rzuci艂a si臋 do ucieczki. Mia艂a przecie偶
dzieci, o nie powinna si臋 martwi膰. Te za艣 nie zdradza艂y
ch臋ci powrotu do domu, cho膰 by艂y w najwy偶szym stopniu
zdziwione i niezbyt pewne siebie.
Trzyma艂y si臋 blisko matki i Mari co chwila si臋 o kt贸re艣
potyka艂a.
To 艣mier膰, my艣la艂a. Wszyscy jeste艣my ju偶 martwi,
mo偶e zaczadzieli艣my i teraz idziemy do kr贸lestwa 艣mierci?
O, nieszcz臋sny Ole Jorgen, kt贸ry obudzi si臋 rano i znaj-
dzie wszystkich swoich ukochanych bez 偶ycia!
W tej chwili Ingrid odwr贸ci艂a g艂ow臋 i u艣miechn臋艂a si臋
do nich uspokajaj膮co.
- Nic wam nie grozi, wkr贸tce wyjdziemy z tej mg艂y.
Mari nie by艂a taka pewna, czy rzeczywi艣cie chce
ogl膮da膰 to, co znajduje si臋 poza mg艂膮, cokolwiek by to
by艂o.
Ellen Skogsrud dopiero co wr贸ci艂a do domu z Zachod-
niego Wybrze偶a. Nie mia艂a jednak odwagi nawi膮za膰
kontaktu z Natanielem. I nieustannie dr臋czy艂 j膮 strach, 偶e
Nataniel znajdzie sobie inn膮 dziewczyn臋.
Podobny niepok贸j nie opuszcza艂 te偶 Nataniela. Po
艣wiecie chodzi przecie偶 tylu m艂odych m臋偶czyzn, a Ellen
jest taka 艂adna.
Siedzia艂a na balkonie z rodzicami, podziwia艂a wtaz
z nimi zach贸d s艂o艅ca, gdy przysz艂a Villemo.
Stan臋艂a bez s艂owa w drzwiach salonu. Wszyscy zerwali
si臋 zak艂opotani. Mama Ellen najpierw pomy艣la艂a o napa-
dzie, tylko dlaczego ta obca kobieta by艂a tak dziwnie
ubrana?
Ellen natomiast i jej ojciec, Knut, poj臋li natychmiast,
o co chodzi. Oto odwiedza ich kto艣 z przodk贸w Ludzi
Lodu. Tylko kto? I 偶e odwiedza w艂a艣nie ich? Od wiek贸w
ich ma艂a rodzina 偶y艂a jakby na marginesie wydarze艅
zwi膮zanych z Lud藕mi Lodu.
- Witamy - powiedzia艂 Knut, kt贸ry bardzo dok艂adnie
przeczyta艂 wszystkie kroniki. - Jeste艣 Ingrid czy Villemo?
- Villemo - odpar艂a m艂oda kobieta z u艣miechem.
- Przychodz臋, 偶eby zabra膰 Ellen na chwil臋.
Knut odczu艂 rozczarowanie i nieprzyjemny ci臋偶ar
w sercu. W tym samym momencie jednak pojawi艂a si臋
jeszcze jedna pani. Sz艂a ku nim powoli.
I wtedy wszyscy u艣wiadomili sobie, 偶e stoj膮 przed
kim艣, komu nale偶y si臋 k艂ania膰. Spostrzegli te偶, 偶e nie
zdaj膮c sobie z tego sprawy, witaj膮 go艣cia, jak by to by艂a
kr贸lowa. I tak rzeczywi艣cie wygl膮da艂a. Wysoka, czarno-
w艂osa, ubrana na czarno, poruszaj膮ca si臋 z rzadko spotyka-
n膮 godno艣ci膮. Ale najdziwniejsze ze wszystkiego... Zda-
wa艂a si臋 jakby przezroczysta, cho膰 dostrzegali wszelkie
detale w jej stroju i postaci. Knut domy艣li艂 si臋, 偶e przyby艂a
z daleka, z bardzo odleg艂ych stuleci.
- Witaj, Dido, nasza prababko z zasnutej mg艂ami
przesz艂o艣ci - pozdrowi艂 j膮 wzruszony. - Nigdy bym si臋
nie spodziewa艂, 偶e dane mi b臋dzie ci臋 spotka膰!
Pani si臋 u艣miechn臋艂a, a gdy zacz臋艂a m贸wi膰, jej g艂os
dochodzi艂 jakby z oddali.
- To ciebie mam ochrania膰 i o ciebie si臋 troszczy膰,
Knucie Skogsrud. To ty mia艂e艣 takie tragicznie nieszcz臋艣-
liwe dzieci艅stwo u ojca tyrana, Erlinga Skogsruda.
W oczach Knuta pojawi艂y si臋 艂zy.
- Ja? To ja b臋d臋 mia艂 za opiekunk臋 sam膮 Did臋?
- Jak widzisz - u艣miechn臋艂a si臋 z ciep艂ym b艂yskiem
w oczach. - Ale prawd臋 powiedziawszy dzieje si臋 tak nie
dlatego, 偶e to akurat ty b臋dziesz najbardziej nara偶ony
w starciu z Tengelem Z艂ym. Wprost przeciwnie, on nawet
niewiele wie o tobie. Nie, pow贸d jest taki, 偶e ja znajd臋 si臋
tam, gdzie b臋dzie najgor臋cej. Dlatego mog臋 mie膰 jedynie
takiego podopiecznego, kt贸ry nie b臋dzie mi sprawia艂 zbyt
wielu k艂opot贸w. Tak jak W臋drowiec, kt贸ry opiekuje si臋
Vetlem. Bo Vetle te偶 nie b臋dzie specjalnie nara偶ony.
- Rozumiem - u艣miechn膮艂 si臋 Knut skr臋powany.
- Mimo to jestem ci g艂臋boko wdzi臋czny.
Do rozmowy wtr膮ci艂a si臋 Villemo:
- Chcia艂abym doda膰, 偶e ani Sol, ani Tengel Dobry
w og贸le nia maj膮 偶adnych podopiecznych. Ani Shira, ani
Mar. Bo oni po prostu nie mog膮 nawet na chwil臋
odwraca膰 uwagi od najwa偶niejszego!
Wtedy wszyscy troje 偶yj膮cy u艣wiadomili sobie powag臋
sytuacji.
Knut i Ellen przygotowali si臋 do drogi.
- Oni... chyba wr贸c膮? - spyta艂a matka Ellen ze
strachem, bo ona r贸wnie偶 bardzo dobrze wiedzia艂a, na co
si臋 zanosi. Z czasem nauczy艂a si臋 akceptowa膰 niezwyk艂e
dziedzictwo ci膮偶膮ce nad rodzin膮 m臋偶a.
- Oczywi艣cie, 偶e wr贸c膮 - odpar艂a Dida w tym swoim
staro艣wieckim j臋zyku. Przygl膮da艂a si臋 uwa偶nie pani Skogs-
rud. - Ty natomiast powinna艣 si臋 teraz po艂o偶y膰. Kiedy si臋
obudzisz, oni b臋d膮 ju偶 z powrotem.
- Dobrze - powiedzia艂a matka Ellen i pos艂usznie
wysz艂a do sypialni.
- Ona nie b臋dzie nic z tego pami臋ta膰 - wyja艣ni艂a
Villemo. - Za艣nie natychmiast, gdy tylko przy艂o偶y g艂ow臋
do poduszki.
- Czy my wybieramy si臋 daleko? - spyta艂 Knut.
- I tak, i nie. Ale ubierzcie si臋 ciep艂o. Wiosenna noc
jest ch艂odna.
- Czy Nataniel... te偶 tam b臋dzie? - szepn臋艂a Ellen.
- Oczywi艣cie! I na pewno bardzo si臋 ucieszy, widz膮c
ciebie. Ale wy dwoje musicie by膰 bardzo ostro偶ni. Z艂e nie
艣pi.
- Tak, wiem - szepn臋艂a znowu Ellen.
- No to chod藕 z nami!
Bez s艂owa ruszyli w drog臋.
Jako ostatnia zosta艂a zabrana Karine i jej ma艂y synek
Gabriel. W ca艂ej grupie zreszt膮 Karine by艂a chyba osob膮
najmniej znacz膮c膮, Gabriel natomiast zosta艂 wezwany po
to, by m贸g艂 by膰 obserwatorem dramatu, kt贸ry mia艂 si臋
rozegra膰 po zako艅czeniu nocnego spotkania. Ch艂opiec
jednak niewiele o tym wszystkim wiedzia艂. Dwunasto-
latek ju偶 si臋 u艂o偶y艂 do snu, gdy Karine przysz艂a go
obudzi膰. Podobnie jak wszyscy zaproszeni na spotkanie,
natychmiast zerwa艂 si臋 ca艂kiem przytomny i rze艣ki jak
przed kolejnym, ciekawym dniem. Zreszt膮 nikt nie czu艂 si臋
zm臋czony, mimo 偶e by艂 ju偶 taki p贸藕ny wiecz贸r. W oczach
matki widzia艂 egzaltacj臋. Za jej plecami sta艂 jaki艣 m臋偶czyz-
na. Gabriel zmru偶y艂 oczy, 偶eby widzie膰 lepiej. By艂 to jaki艣
niebywale wysoki i ros艂y cz艂owiek. A jak wygl膮da艂! Jak
dzikus! Tak strasznie, 偶e Gabriel musia艂 odwr贸ci膰 wzrok.
- To Ulvhedin, Gabrielu. B臋dzie twoim opiekunem
tak偶e w czasie, kt贸ry nadejdzie.
Gabriel uzna艂, 偶e to bardzo wygodne mie膰 kogo艣
takiego przy sobie. A poza tym s艂ysza艂 przecie偶 o Ulvhedi-
nie. Dr偶膮cymi wargami u艣miechn膮艂 si臋 do niego. Uda艂o
mu si臋 jednak wywo艂a膰 jedynie jaki艣 grymas, co musia艂o
wygl膮da膰 okropnie g艂upio. Ulvhedin odpowiedzia艂
u艣miechem. Cho膰 Gabriel chyba by nie nazwa艂 tego
u艣miechu 艂agodnym... Mama wyj臋艂a naj艂adniejsze i naj-
cieplejsze ubranie ch艂opca i wtedy zauwa偶y艂, 偶e dr偶膮 jej
r臋ce. Doro艣li wyszli z pokoju, a Gabriel by艂 tak zdener-
wowany, 偶e w艂o偶enie spodni zaj臋艂o mu wiele czasu. Mo偶e
lepiej zosta膰 w domu? Kto艣 musi zaj膮膰 si臋 psem...
Czekali na niego w przedpokoju. By艂 z nimi jeszcze
jeden m臋偶czyzna. M艂ody blondyn o 偶贸艂tozielonych
oczach. Gabriel uk艂oni艂 mu si臋 uprzejmie. Go艣膰 przed-
stawi艂 si臋, mia艂 na imi臋 Niklas, i wyja艣ni艂, 偶e b臋dzie si臋
opiekowa艂 mam膮 Gabriela.
To budzi艂o poczucie bezpiecze艅stwa. 呕e kto艣 zajmie
si臋 tak偶e mam膮. Gabriel rozejrza艂 si臋 jeszcze za tat膮,
Joachimem, ale nigdzie go nie zauwa偶y艂.
Na dworze by艂o ch艂odno, ale w powietrzu czu艂o si臋
wszystkie podniecaj膮ce zapachy wiosny. Dym ognisk,
wilgotna ziemia, m艂oda ziele艅. Gabriel rozgl膮da艂 si臋
z zaciekawieniem. Nie przywyk艂 wychodzi膰 noc膮 z domu.
Ojca naprawd臋 z nimi nie by艂o, ale Gabriel nie mia艂
odwagi o niego pyta膰. Zreszt膮 sam si臋 chyba domy艣la艂,
dlaczego. Tata nie pochodzi przecie偶 z Ludzi Lodu. Tata
nazywa si臋 Gard. Wielu z Ludzi Lodu ma krewnych
nazwiskiem Gard. Christa, Nataniel, mama Karine, sam
Gabriel. A tak偶e Christel. Jej mama, Mari, by艂a z J贸zefem,
synem Abla. I to on jest prawdziwym ojcem Christel,
chocia偶 nigdy si臋 o ni膮 nie troszczy艂.
Wuj J贸zef jest g艂upi.
Ulvhedin wzi膮艂 Gabriela za r臋k臋. Jego d艂o艅 wydawa艂a
si臋 ch艂opcu niebezpieczna. Wielka, niezdarna i dosy膰
straszna. Nie taka jak r臋ka taty. Ca艂kiem niepodobna!
Gabriel zapomnia艂, 偶e jest ju偶 du偶ym ch艂opcem, kt贸ry
ma dwana艣cie lat. Sko艅czy艂 dopiero siedem i ma i艣膰 do
pierwszej klasy. Czy m贸g艂by zabra膰 ze sob膮 psa? Nie, psa
zabra膰 nie mo偶e. Ale dziwna pogoda! Sk膮d si臋 wzi臋艂a ta
mg艂a, kt贸ra przes艂ania bram臋 i drog臋 do domu? Jak to
dobrze, 偶e mama te偶 tu jest! Gabriel nie s膮dzi艂, 偶e
odwa偶y艂by si臋 p贸j艣膰 sam. Z tym duchem, kt贸ry zmar艂
dwie艣cie lat temu. Mama nie wygl膮da艂a na przestraszon膮,
chocia偶 jej duch by艂 tak samo stary. Ale mo偶e ona tylko
udaje spok贸j? Ze wzgl臋du na Gabriela.
Chocia偶 je艣li chodzi o tego ducha... D艂o艅, kt贸ra trzyma艂a
jego r臋k臋, zdawa艂a si臋 bardzo realna. Nie ciep艂a, co to, to
nie, ale silna i kszta艂tna. I w og贸le sprawia艂a wra偶enie 偶ywej!
Co to Ulvhedin powiedzia艂 przed chwil膮? "Dzisiejszej
nocy granica mi臋dzy 偶ywymi i umar艂ymi przestanie
istnie膰".
Gabriel zadr偶a艂. To wszystko brzmia艂o strasznie. 呕eby
to tylko nie oznacza艂o, 偶e on b臋dzie musia艂 umrze膰! Nie,
tego nie chcia艂... Tylko nie m贸g艂 okaza膰 si臋 tch贸rzem. Nie
wolno mu da膰 pozna膰, 偶e najbardziej ze wszystkiego
chcia艂by odwr贸ci膰 si臋 i uciec do domu, ukry膰 si臋 w ramio-
nach kochanego i bardzo ludzkiego taty.
Gabriel jednak pami臋ta艂, 偶e pochodzi z Ludzi Lodu,
i wiedzia艂, 偶e powinien by膰 z tego dumny. Wuj Nataniel
wbija艂 mu to od dzieci艅stwa do g艂owy. Wyprostowa艂 si臋.
Chwilowa s艂abo艣膰 min臋艂a.
Znajdowali si臋 we mgle.
Wszyscy 偶yj膮cy cz艂onkowie Ludzi Lodu znajdowali
si臋 teraz w tym niepoj臋tym g臋stym tumanie.
ROZDZIA艁 II
Ale偶 zimna ta mg艂a! Zdawa艂a si臋 opada膰 na ziemi臋
igie艂kami szronu, cho膰 to, oczywi艣cie, tylko takie wra偶enie...
Czy spoza tej mg艂y nie wy艂aniaj膮 si臋 jakie艣 twarze?
Du偶e twarze o rozmazanych rysach majacz膮ce w mi臋kkiej,
wilgotnej bieli? Niewyra藕ne twarze wyp艂ywaj膮ce z wiruj膮-
cego wolno tumanu i zaraz potem gin膮ce w k艂臋bowisku
ob艂ok贸w. Na ich miejsce natychmiast pojawia艂y si臋 nowe.
Gro藕ne, ponure oblicza.
Na drodze 偶wir ju偶 nie chrz臋艣ci艂 pod stopami. Mo偶e
zab艂膮dzili?
Nie. Pobocza tutaj by艂y poro艣ni臋te traw膮.
Gabriel pr贸bowa艂 patrze膰 w d贸艂, ale g臋sta mg艂a
sprawia艂a, 偶e nie widzia艂 nawet w艂asnych kolan.
Dok膮d zmierzaj膮?
I gdzie si臋 znajduj膮? Czy Ulvhedin i Niklas s膮 pewni, 偶e
id膮 we w艂a艣ciwym kierunku? Nigdzie przecie偶 nie ma
偶adnych punkt贸w odniesienia, wsz臋dzie tylko te g臋ste
opary, kapi膮ca z nich lodowata woda, a wszystko wiruj膮ce
powoli w jakim艣 niesamowitym ta艅cu.
A je偶eli zab艂膮dzili? I dotarli do jakiego艣 okropnego
miejsca, kt贸re mo偶e si臋 pojawi膰 jedynie w czyjej艣 chorej
wyobra藕ni?
Poszuka艂 r臋ki matki. Nie robi艂 tego ju偶 od dawna, by艂
przecie偶 prawie doros艂y. Dwana艣cie lat to wiek, kt贸ry
musi budzi膰 respekt.
Teraz szed艂 mi臋dzy matk膮 a Ulvhedinem i trzyma艂
oboje za c臋ce. To, oczywi艣cie, do艣膰 dziecinne, ale nie
umia艂 inaczej, post臋powa艂 po prostu zgodnie z nakazami
instynktu samozachowawczego. A i tak serce bi艂o mu jak
m艂otem i ba艂 si臋, 偶e za chwil臋 zemdleje.
Niklas szed艂 po drugiej stronie matki Gabriela. Jakby oba
duchy chcia艂y ochrania膰 dwoje s艂abych ludzi przed jakimi艣
niewidocznymi wrogami, czaj膮cymi si臋 w g臋stej mgle.
Uff! Nie powinien straszy膰 sam siebie!
Nagle dotar艂y do niego g艂osy, st艂umione i niewyra藕ne.
Christa! To przecie偶 g艂os Christy! I Nataniela! O, jak to
dobrze! Mama i on nie s膮 sami w tym obcym, przera偶aj膮-
cym 艣wiecie. S膮 krewni, tu偶 obok.
- Bogu dzi臋ki - szepn臋艂a Karine.
Przywitali si臋 pospiesznie. Z Christ膮 i Natanielem
przysz艂o jeszcze dw贸ch obcych m臋偶czyzn. M艂ody, bardzo
sympatyczny ch艂opiec o oczach jak gwiazdy.
- To jest Linde-Lou - przedstawi艂 go Nataniel. - A to
Tarjei, niebywale utalentowany - wyja艣nia艂, wskazuj膮c
r臋k膮 na drugiego, 艣redniego wzrostu m艂odzie艅ca o wyra-
zistych rysach i przenikliwym spojrzeniu. Sprawia艂 ogro-
mnie sympatyczne wra偶enie.
Od razu zrobi艂o si臋 przyjemniej.
Ruszyli w dalsz膮 drog臋. Gabriel marz艂 przera藕liwie,
takiego zimna we mgle jeszcze nie prze偶y艂.
W ko艅cu zapyta艂 cicho:
- Gdzie jeste艣my?
- W艂a艣nie przekraczasz granic臋 - wyja艣ni艂 Ulvhedin
g艂臋bokim g艂osem, kt贸ry br藕mia艂 do艣膰 surowo, lecz mimo
to wyczuwa艂o si臋 w nim weso艂o艣膰. - Zmierzamy do
ca艂kiem nieznanego miejsca.
- Daleko od domu? - zapyta艂a Christa.
- I tak, i nie. Nie szli艣my zbyt d艂ugo, ale mimo to
jeste艣cie bardzo daleko od domu. A przy tym sami nie
znale藕liby艣cie tego miejsca, cho膰 by艣cie przeszukali ca艂膮
ziemi臋.
- Tak w艂a艣nie my艣la艂em - wtr膮ci艂 Nataniel.
- Ale chyba wr贸cimy do domu? - szepn膮艂 Gabriel,
a broda mu dr偶a艂a. My艣la艂 przede wszystkim o ojcu, kt贸ry
by pewnie strasznie t臋skni艂.
- Oczywi艣cie, 偶e wr贸cicie. Ju偶 jutro wcze艣nie rano,
nim ktokolwiek zauwa偶y wasz膮 nieobecno艣膰.
W ciszy s艂ycha膰 by艂o tylko ich kroki.
Po chwili Nataniel powiedzia艂 w zamy艣leniu:
- S膮dzi艂em, 偶e granic臋 mo偶na przekracza膰 tylko w jed-
nym miejscu, na wzg贸rzach w pobli偶u starego Grastens-
holm. Tam, gdzie Heike sprowadzi艂 kiedy艣 na 艣wiat szary
ludek. I gdzie znikn臋艂a Vanja z Tamlinem. Tymczasem my
idziemy po 偶wirowej drodze, wi臋c...
- Nie, tamto przej艣cie by艂o tymczasowe, sami Ludzie
Lodu je odkryli. Ale to by艂a niebezpieczna droga, spoty-
ka艂o si臋 na niej wiele niepo偶膮danych istot. Ta, kt贸r膮
idziemy, jest w艂a艣ciwa.
- Ty... jak s膮dz臋, nie mo偶esz powiedzie膰, dok膮d
idziemy?
Ulvhedin si臋 u艣miechn膮艂.
- Szczerze m贸wi膮c, to i my nie bardzo wiemy. Ja
wiem, kt贸r臋dy, ale nic poza tym. To Gand nas wezwa艂.
Powiedzia艂, 偶e zostali艣my zaproszeni. Na miejsce spotka-
nia odpowiednie i dla 偶yj膮cych, i dla umar艂ych.
- W marmurowych ciemnych salach czarnych anio-
艂贸w? - zapyta艂a Christa.
- Nie. Z pocz膮tku my艣my te偶 tak my艣leli, ale Gand
m贸wi, 偶e to niemo偶liwe. Nie, to kto艣 inny zaprosi艂 nas na
spotkanie do swego domostwa. Nie wiemy jednak, kto.
- To brzmi niezwykle interesuj膮co - rzek艂 Nataniel.
- Ale chyba wiele mamy do zawdzi臋czenia Gandowi,
prawda?
- Oczywi艣cie - potwierdzi艂 Tarjei. - Bez niego nigdy
by takie spotkanie nie dosz艂o do skutku. Mi艂o艣膰 Sagi
i Lucyfera to naprawd臋 wielka wygrana dla Ludzi Lodu.
- Masz racj臋 - przyzna艂 Nataniel. - Wydaje mi si臋, 偶e
walka by艂aby du偶o, du偶o trudniejsza, gdyby nie dziedzic-
two czarnych anio艂贸w, kt贸re zwi膮za艂y si臋 z naszym rodem.
- By艂aby to walka beznadziejna - stwierdzi艂 Ulvhedin.
Zrobi艂o si臋 teraz znacznie ja艣niej wok贸艂, a i zi膮b nie by艂
ju偶 taki przejmuj膮cy.
- Idziemy teraz po pod艂odze! - zawo艂a艂 Gabriel.
- Nie, to nie pod艂oga - u艣miechn膮艂 si臋 Niklas. - To
jest ska艂a, tak jak m贸wi艂 Nataniel.
Nagle znale藕li si臋 poza zasi臋giem mg艂y. Przed nimi
wznosi艂y si臋 wysokie g贸ry, ska艂y mieni艂y si臋 dziwnym
blaskiem, antracytowym i ciemnogranatowym, to tu, to
tam skrzy艂y si臋 p艂aszczyzny lodu, zielonkawe, niebieskie,
liliowe. G贸ry zdawa艂y si臋 l艣ni膰 i migota膰 tak, 偶e trudno
by艂o na nie patrze膰.
艢wiat艂o? To nie by艂o zwyczajne 艣wiatlo. To jaka艣
niezwyk艂a po艣wiata, kt贸ra otacza艂a r贸wnie偶 w臋druj膮cych
ludzi. Jakby znale藕li si臋 w samym centrum wieczornej
zorzy tu偶 po zachodzie s艂o艅ca. Atmosfera p艂on臋艂a z艂oci艣cie,
pomara艅czowo, purpurowo, ale w oczy to ludzi nie razi艂o.
Gabriel uzna艂 ostatecznie, 偶e mu si臋 to wszystko 艣ni.
Wok贸艂 g贸rskich szczyt贸w kr膮偶y艂y majestatycznie
ogromne, czarne ptaki. A mo偶e to nie ptaki? Lata艂y tak
wysoko, 偶e ch艂opiec nie rozr贸偶nia艂 szczeg贸艂贸w, ale owe
dziwne stwory bardziej przypomina艂y ludzi z rozpostar-
tymi skrzyd艂ami. Groteskowe ludzkie postaci.
Na tle najbli偶szego szczytu ukaza艂a si臋 jaka艣 sylwetka,
niemal r贸wnie wysoka jak g贸ra i tak samo po艂yskuj膮ca
ciem艅ym blaskiem; g艂owa zjawy przypomina艂a g艂ow臋
smoka.
- Kto to? - szepn膮艂 Gabriel i cofn膮艂 si臋 instynktownie.
- Wi臋c ty go widzisz? - zapyta艂 Ulvhedin zdumiony.
- No nie藕le, to znaczy, 偶e masz fantazj臋. Bo to jest rodzaj
pr贸by, 偶eby sprawdzi膰 si艂臋 twojej wyobra藕ni. To jest kto艣,
od kogo zale偶膮 wszystkie twoje sny, on jest swego rodzaju
po艣rednikiem. Sprawia, 偶e marzenia i sny staj膮 si臋 dla ciebie
rzeezywisto艣ci膮. Twoja kuzynka, Mari, przed chwileczk膮
przesz艂a t臋dy i nie zauwa偶y艂a niczego. Christel r贸wnie偶
mia艂a spore problemy, chocia偶 w ko艅cu go dostrzeg艂a.
- Czy on jest niebezpieczny?
- Nie, w 偶adnym razie. To najlepszy przyjaciel, jakiego
cz艂owiek mo偶e mie膰. Ale pod warunkiem, 偶e cz艂owiek nie
pozwoli mu przej膮膰 nad sob膮 kontroli, bo wtedy mo偶e by膰
藕le. Ale oto nasi znajomi, zobacz!
Gabriel zamar艂 przestraszony, ale zaraz si臋 uspokoi艂.
Czeka艂a na nich liczna grupa krewnych z Lipowej Alei
i Voldenowie. Byli te偶 z nimi Heike i Dominik, kt贸rym
Nataniel przedstawi艂 Gabriela, swego kuzyna i ze strony
ojca, i ze strony matki. W臋drowiec, kt贸ry przyszed艂 razem
z tamtymi, przyprowadzi艂 jak膮艣 tajemnicz膮 posta膰, kt贸ra
na pierwszy rzut oka bardzo ch艂opca przestraszy艂a. Ale
tylko na moment, bo smok, ta ledwo dostrzegalna fanta-
styczna figura, nieustannie nad nimi kr膮偶膮ca, doda艂a mu
odwagi. Teraz umia艂 ju偶 sobie wyobrazi膰, 偶e prze偶ywa to
wszystko w przyjaznym 艣wiecie snu. Z u艣miechem spo-
jrza艂 w g贸r臋 na przypominaj膮c膮 smoka posta膰, kt贸ra
w odpowiedzi skin臋艂a mu porozumiewawczo g艂ow膮.
- Dok膮d p贸jdziemy teraz? - zapyta艂 swego towarzy-
sza. Od jakiego艣 czasu ju偶 uwa偶a艂 Ulvhedina za sojusznika
i traktowa艂 jak starego znajomego. To spora odwaga jak
na ma艂ego ch艂opca, kt贸ry po raz pierwszy w 偶yciu spotka艂
wszystkie duchy przodk贸w Ludzi Lodu.
- Skierujemy si臋 do tamtego przej艣cia w艣r贸d ska艂,
naprawd臋 nie ma si臋 czego ba膰 - powiedzia艂 Ulvhedin
obdarzaj膮c ch艂opca spojrzeniem, kt贸re m贸wi艂o, 偶e po-
dziwia jego odwag臋.
Us艂yszeli wo艂anie Nataniela, biegn膮cego pospiesznie
na spotkanie dwojga obcych ludzi, przyprowadzonych tu
przez dwa duchy kobiece.
- Ellen - m贸wi艂 Nataniel z tak膮 mi艂o艣ci膮 w g艂osie, 偶e
Gabriel poczu艂 ciep艂o ko艂o serca. Oczekiwa艂, 偶e Nataniel
obejmie i u艣ci艣nie przyby艂膮, on jednak tego nie zrobi艂. Uj膮艂
tylko jej d艂o艅 i nieprawdopodobnie d艂ugo trzyma艂 j膮
w swoich r臋kach. I on, i Ellen mieli dziwnie b艂yszcz膮ce
oczy.
Gabriel wzroku nie m贸g艂 oderwa膰 od dw贸ch pi臋knych
kobiet, kt贸re przyprowadzi艂y nowo przyby艂ych. Dida
i Villemo, wyja艣ni艂 Ulvhedin.
Z najwi臋ksz膮 uwag膮 ch艂opiec wpatrywa艂 si臋 w Did臋,
tak pe艂n膮 godno艣ci, 偶e niemal wynios艂膮. Zdawa艂o si臋, 偶e
pochodzi z epoki tak odleg艂ej, i偶 zwyk艂emu cz艂owiekowi
po prostu trudno to poj膮膰.
Mimo woli Gabriel wzi膮艂 znowu Ulvhedina za r臋k臋.
呕eby pokaza膰, do kogo on przynale偶y.
- Czy to kr贸lowa? - zapyta艂 szeptem.
- Tego nie wiemy - mrukn膮艂 Ulvhedin w odpowiedzi.
- By膰 mo偶e w艂a艣nie dzisiejszej nocy poznamy jej histori臋.
Na te s艂owa Gabriel zadr偶a艂 z l臋ku, lecz tak偶e z niecier-
pliwego oczekiwania.
Rikard i Tova przyszli wraz z ch艂opcem, kt贸rego
nazywano Trond oraz w towarzystwie najpi臋kniejszego
m臋偶czyzny, jakiego Gabriel kiedykolwiek spotka艂. Nie by艂
w stanie oderwa膰 oczu od tego zjawiska. Stwierdzi艂, 偶e
wszyscy pozostali witaj膮 nowo przyby艂ego z wielkim szacun-
kiem. I wtedy Gabriel u艣wiadomi艂 sobie, kogo widzi. To
musi by膰 Gand, o kt贸rym ca艂a rodzina m贸wi niemal z czci膮.
Wszyscy 偶yj膮cy cz艂onkowie Ludzi Lodu byli ju偶 na
miejscu. Benedikte, Andre i Mali, Rikard i jego c贸rka Tova,
Vetle Volden, jego syn, Jonathan, wraz z dzie膰mi: Finnem,
Olem i Gro. By艂a te偶 c贸rka Vetlego, Mari, z pi臋ciorgiem
swoich dzieci, a tak偶e druga c贸rka, Karine, czyli matka
Gabriela, a ponadto Christa Gard z synem Natanielem oraz
Knut Skogsrud z c贸rk膮 Ellen. Razem dwadzie艣cia dwie
osoby. Ju偶 dawno ich r贸d nie by艂 tak liczny. Najwi臋ksz膮
grup臋 stanowili w nim potomkowie Vetlego.
Razem z nimi przysz艂o na spotkanie dwana艣cioro
pomocnik贸w: Dida, W臋drowiec, Heike, Villemo, Dominik,
Niklas, Tarjei, Trond, Ulvhedin, Ingrid, Linde-Lou i Gand.
Ale tylko Gand wiedzia艂, dok膮d id膮 i kto ich zaprosi艂
do swej siedziby.
Okolica by艂a zupe艂nie wyj膮tkowa.
Wszyscy szli w napi臋ciu, lecz tylko nieliczni odczuwali
strach.
Gand prowadzi艂 ich po艣r贸d skrz膮cych si臋 migotliwym
blaskiem ciemnych ska艂. Ch艂贸d znikn膮艂 razem z mg艂膮,
teraz temperatura by艂a bardzo przyjemna, nad do艣膰
monotonnym krajobrazem wci膮偶 trwa艂a ta po艣wiata jak
po zachodzie s艂o艅ca.
Kraina Cieni, przemkn臋艂o Gabrielowi przez my艣l.
Czyta艂 bowiem opowie艣膰 Silje o kraju z dziewcz臋cych
wizji. Raz jeszcze spojrza艂 w stron臋 szczyt贸w, gdzie
nieustannie kr膮偶y艂y te jakie艣 dziwne stwory. By艂o dok艂ad-
nie tak, jak Silje opisa艂a. Demony...?
Czy te skrzydlate stwory w g贸rze to demony? Z tej
odleg艂o艣ci trudno by艂oby cokolwiek powiedzie膰.
Us艂ysza艂 jaki艣 daleki grzmot, jakby wybuch pot臋偶nego
wulkanu albo podziemna eksplozja, kt贸ra wstrz膮sn臋艂a
g贸rami. Potem ten huk powraca艂 jeszcze wielokrotnie
z wi臋kszym lub mniejszym nat臋偶eniem.
Gabriel ukradkiem spogl膮da艂 na innych cz艂onk贸w
rodziny, zastanawiaj膮c si臋, czy oni r贸wnie偶 zauwa偶yli to
zjawisko. Zdaje si臋, 偶e tak.
Zrobili zaledwie kilka krok贸w w艣r贸d ska艂, gdy ukaza艂a
si臋 przed nimi szeroka brama. Strzeg艂y jej dwa czarne
dziobiaste stwory o nogach cienkich jak u paj膮k贸w.
- Ja je poznaj臋! - krzykn臋艂a przestraszona Tova.
- Tylko kiedy widzia艂am je pierwszy raz, to siedzia艂y pod
napisem: "Brama Pokoju". Dosy膰 szczeg贸lny napis w ta-
kim miejscu, musz臋 stwierdzi膰. Ale tutaj te偶 ju偶 by艂am. To
wej艣cie do drugiego 艣wiata. Tam jest naprawd臋 bardzo
niebezpiecznie, do艣wiadczy艂am tego na w艂asnej sk贸rze!
- Teraz nie ma najmniejszego niebezpiecze艅stwa
- uspokoi艂 j膮 Gand. - Vanja r贸wnie偶 t臋dy przesz艂a, kiedy
szuka艂a Tamlina w siedzibach Demon贸w Nocy.
- Ale przecie偶 nie wsz臋dzie s膮 takie bramy z pil-
nuj膮cymi ich potworami - protestowa艂a Tova ze z艂o艣ci膮.
- Owszem, wsz臋dzie. Poniewa偶, jak sama powiedzia-
艂a艣, s膮 to wej艣cia do drugiego 艣wiata. A poza tym one si臋
mi臋dzy sob膮 troch臋 r贸偶ni膮 zale偶nie od okoliczno艣ci,
w jakich si臋 je pokonuje. Vanja zrobi艂a to przy wej艣ciu do
grot zamieszkanych przez Demony Nocy. Ty szuka艂a艣
艣wiata istniej膮cego r贸wnolegle ze 艣wiatem ludzi. Tu
natomiast...
Mari wtr膮ci艂a pospiesznie, 艣miertelnie przera偶ona:
- Ale przez ca艂y czas m贸wimy o sennych marzeniach,
prawda?
- Nie gadaj g艂upstw - ofukn臋艂a j膮 Tova ostro i Mari
wybuchn臋艂a p艂aczem.
Vetle stara艂 si臋 udobrucha膰 Tov臋:
- Widzisz, Mari zawsze bardzo si臋 boi, 偶e kto艣 si臋 na
ni膮 zdenerwuje, zacznie j膮 strofowa膰 albo b臋dzie mia艂 do
niej pretensje. Ona 藕le reaguje na podniesiony g艂os. Nie
krzycz na ni膮.
Tova zagryz艂a wargi, prze艂kn臋艂a nieprzyjazne s艂owa
i stara艂a si臋, by jej g艂os brzmia艂 艂agodnie, a wszyscy pr贸cz
Mari widzieli, 偶e przychodzi jej to z wielkim trudem.
- Wybacz mi, Mari. Nie chcia艂am by膰 niegrzeczna. Ale
mo偶e jednak powinni艣my ju偶 i艣膰 dalej, Gand? 呕eby
znowu nie natkn膮膰 si臋 na co艣 nieprzyjemnego.
O Bo偶e, jak trudno wym贸wi膰 imi臋 Ganda bez skurczu
serca!
- Nie, nie, teraz ju偶 nic nam nie grozi - u艣miechn膮艂 si臋
Gand niezno艣nie spokojny i niewzruszony. Dlaczego on
nigdy nie reaguje na jej obecno艣膰?
I rzeczywi艣cie, by艂o tak, jak powiedzia艂: stwory przy
bramie podnios艂y si臋 z miejsc i 艂agodnymi, powolnymi
ruchami opu艣ci艂y swoje l艣ni膮ce miecze. K艂ania艂y si臋
g艂臋boko przechodz膮cej przez bram臋 procesji. Najg艂臋biej
k艂ania艂y si臋, oczywi艣cie, Gandowi, to widzieli wszyscy.
Gabriel s膮dzi艂, 偶e przejd膮 bez przeszk贸d, ale gdy
w bramie stan臋艂a Mari, dosz艂o do kr贸tkiej wymiany
zda艅. Owe podobne do paj膮k贸w istoty skrzy偶owa艂y
miecze i zagrodzi艂y jej drog臋. Stwierdzi艂y, 偶e postawa
Mari nie jest zadowalaj膮ca. Ich g艂osy brzmia艂y ostro
i skrzekliwie. Mari odnosi si臋 do spotkania negatywnie,
nie uwa偶a, 偶e prze偶ywa co艣 pi臋knego i wyj膮tkowego.
Innymi s艂owy, Mari utraci艂a zdolno艣膰 prze偶ywania
przygody.
Mari znowu zacz臋艂a p艂aka膰 i t艂umaczy艂a, 偶e dopiero
teraz naprawd臋 rozumie, co to znaczy pochodzi膰 z Ludzi
Lodu. Czy nie mog艂aby mimo wszystko i艣膰 z nimi?
Zwraca艂a si臋 z b艂aganiem przede wszystkim do Ganda.
Dzieci niepokoi艂y si臋 o matk臋 i wstawia艂y si臋 za ni膮.
Najm艂odsze ba艂y si臋 g艂贸wnie tego, 偶e Mari musia艂aby
wraca膰 sama pust膮 drog膮 w g臋stej, zimnej mgle. A co by
by艂o, gdyby zab艂膮dzi艂a?
Gand spogl膮da艂 na ni膮 艂agodnie.
- To bardzo 藕le, Mari, gdy cz艂owiek traci dzieci臋c膮
zdolno艣膰 prze偶ywania. By艂a艣 kiedy艣 艂agodn膮 i wra偶liw膮
dziewczyn膮. Czy postara艂a艣 si臋 tego wyzby膰 po to, by
艂atwiej znosi膰 rozczarowania i b贸l, jakich cz艂owiek do-
znaje na zimnym 艣wiecie?
- Tak w艂a艣nie by艂o - szlocha艂a Mari.
Gand spojrza艂 na stra偶nik贸w bramy.
- To jedynie zewn臋trzny pancerz, pod kt贸rym kryje
si臋 g艂臋boka wra偶liwo艣膰 i niepewno艣膰. Uwa偶am, 偶e Mari
w艂a艣nie teraz ods艂oni艂a przed nami swoj膮 prawdziw膮
natur臋. Przepu艣膰cie j膮!
Miecze unios艂y si臋 w g贸r臋. Mari otar艂a oczy i poci膮gaj膮c
nosem uk艂oni艂a si臋 stra偶nikom z wdzi臋czno艣ci膮.
Wszyscy znale藕li si臋 teraz w "drugim 艣wiecie".
- Krajobraz nie jest ten sam - powiedzia艂a Tova
zdziwiona. - Przedtem rozci膮ga艂a si臋 tu rozleg艂a dolina.
A wszystko, co by艂o dalej, przes艂ania艂a mg艂a. We mgle za艣
czai艂 si臋 szary ludek.
- Szarego ludku teraz nie ma - wyja艣ni艂 Gand.
- I wcale te偶 nie znajdujemy si臋 w miejscu, kt贸re widzia艂a艣
przedtem.
Tym razem szli przez g贸rzyst膮 okolic臋, rozleg艂膮,
zdawalo si臋 - niesko艅czon膮. Dlugo w臋drowali drog膮
wij膮c膮 si臋 niebezpiecznie w膮skimi zakosami, karawana
istot 偶ywych i zmar艂ych dawno temu, cho膰 wszyscy
zdawali si臋 by膰 sobie r贸wni. Z wyj膮tkiem mo偶e dwojga,
kt贸rzy jednak r贸偶nili si臋 od reszty: Dida pe艂na godno艣ci
i jakby przezroczysta oraz Gand, kt贸ry kroczy艂 na czele
i prowadzi艂 wszystkich.
Szli w milczeniu, z coraz wi臋ksz膮, ale skrywan膮
ciekawo艣ci膮, a偶 dotarli do pi臋knej doliny. Przez ca艂y czas
s艂yszeli jakie艣 st艂umione dudnienie, coraz silniejsze i coraz
bli偶sze. Za ka偶dym razem, gdy si臋 rozlega艂o, niebo
rozja艣nia艂o si臋 p艂omiennie, jakby gdzie艣 daleko wybucha艂
wulkan.
Zatrzymali si臋.
Po艣rodku doliny stercza艂a w ziemi po艂yskliwa ska艂a,
wysoka, w kszta艂cie sto偶ka, jakby wypchni臋ta z wn臋trza
ziemi przez jaki艣 pot臋偶ny wstrz膮s tektoniczny.
Najm艂odsi w grupie starali si臋 szuka膰 blisko艣ci rodzi-
c贸w.
Drog臋 przez dolin臋 przecina艂a wysoka skalna 艣ciana.
Czarne kamienne schody wiod艂y do kolejnej bramy,
otwartej na o艣cie偶. By艂o to wej艣cie do wn臋trza g贸ry.
Wy偶ej, na skalnym wyst臋pie ponad wej艣ciem, zobaczy-
li kilka budz膮cych groz臋 postaci.
Gabriel wzi膮艂 matk臋 za r臋k臋.
- My艣l臋, 偶e dalej ju偶 nie p贸jdziemy.
Ulvhedin zwr贸ci艂 si臋 ku niemu z przyjaznym u艣miechem.
- Naprawd臋 nie ma si臋 czego ba膰 - powiedzia艂.
- Jeste艣my tu oczekiwani, wszyscy. Wkr贸tce si臋 przeko-
nacie, 偶e b臋dzie to noc wielu radosnych spotka艅 i powita艅.
Przynajmniej na pocz膮tku, p贸藕niej bowiem b臋dziemy si臋
musieli koncentrowa膰 na innych sprawach.
I rzeczywi艣cie, byli oczekiwani! U podn贸偶a schod贸w
ukaza艂y si臋 jakie艣 nie znane istoty. Mia艂y bardzo pi臋k-
ne, kszta艂tne ko艅skie g艂owy z ludzkimi twarzami. Ich
cia艂a by艂y ciemnogranatowe, srebrzyste grzywy opada艂y
na czo艂a, bujnie uk艂ada艂y si臋 na g艂owach i karkach,
porasta艂y grzbiety, a na ko艅cu przemienia艂y si臋 we
wspania艂e d艂ugie ogony. Poza tym istoty podobne byly
do ludzi.
Niebywale pi臋kne stworzenia wysz艂y Ludziom Lodu
na spotkanie, k艂ania艂y si臋 i gestami wskazywa艂y, 偶eby
przybysze udali si臋 za nimi.
- Ja 艣ni臋, to oczywiste, 偶e 艣ni臋 - mamrota艂a Mari.
- Nieprawda - powiedzia艂 stanowczo jeden z jej
syn贸w. - Bo w takim razie wszyscy musieliby艣my 艣ni膰.
A to niemo偶liwe.
- Nie, wy wszyscy jeste艣cie po prostu ze mn膮, znaj-
dujecie si臋 w moim 艣nie.
Jonathan, brat Mari, uszczypn膮艂 j膮 z ca艂ych si艂 w rami臋.
- Czy to te偶 ci si臋 艣ni?
- Au! Nie, oczywi艣cie, 偶e nie!
- Powinna艣 by膰 ostro偶niejsza, Mari - upomnia艂 j膮.
- Je艣li nie potrafisz odnie艣膰 si臋 do tej sytuacji pozytywnie,
b臋dziesz musia艂a opu艣ci膰 nasze grono.
J臋kn臋艂a przestraszona, ale stara艂a si臋 opanowa膰.
Gabriel spogl膮da艂 z l臋kiem na skalny wyst臋p. Teraz nie
ulega艂o ju偶 najmniejszej w膮tpliwo艣ci, 偶e te cztery postaci
w g贸rze to nic innego jak demony. Paskudne, o wielkich
skrzyd艂ach i pomarszczonej sk贸rze, by艂y prawie nagie.
Zamiast palc贸w u r膮k i n贸g mia艂y szpony, spogl膮da艂y na
przyby艂ych z ponurymi minami, szczerzy艂y wielkie z臋by,
a ich oczy jarzy艂y si臋 ognistym blaskiem. Groza! Gabriel
ci膮gn膮艂 za sob膮 nogi po schodach tak wolno, jakby szed艂
na S膮d Ostateczny.
No i - o ile si臋 dobrze orientowa艂 - tak w艂a艣nie by艂o.
Wszyscy zwolnili kroku, bowiem nieoczekiwanie
z groty wysz艂a jaka艣 kobieta i stan臋艂a na skalnym wyst臋pie
po艣r贸d tamtych czterech strasznych figur.
By艂a m艂oda i niezwykle poci膮gaj膮ca, z kr臋conymi
ciemnoblond w艂osami i szelmowskim wyrazem twarzy.
Mo偶e niespecjalnie pi臋kna, Gabriel widzia艂 ju偶 艂adniejsze,
nigdy jednak nie spotkal nikogo o takich promiennych
oczach ani o takim radosnym, zara藕liwyrn 艣miechu. By艂a
obdarzona wdzi臋kiem, kt贸rermu chyba nikt nie m贸g艂by si臋
oprze膰.
- Witajcie na G贸rze Demon贸w, kochani kuzyni!
- zawo艂a艂a przyja藕nie.
Heike stan膮艂 jak wryty.
- Tula! - krzyltn膮艂 uszcz臋艣liwony. - To jest Tula!
- Tula - powt贸rzy艂 za nim W臋drowiec z serdecznym
u艣miechem. - Tula, kt贸ra zagin臋艂a! Jedna z dotkni臋tych
Ludzi Lodu, kt贸ra zosta艂a nam odebrana.
- Rzeczywi艣cie, wszyscy byli艣my przekonani, 偶e zo-
sta艂a dla nas stracona na zawsze - powiedzia艂a Villemo.
- Kogo jak kogo, ale jej bym si臋 nie spodziewa艂a!
Tula 艣mia艂a si臋 perli艣cie, rozbawiona, 偶e tak ich
zaskoczy艂a.
ROZDZIA艁 III
Rozleg艂 si臋 g艂uchy grzmot, gdy niebo rozp艂omieni艂o si臋
czerwieni膮, kt贸ra powoli przemieni艂a si臋 w z艂ocisty blask,
nadaj膮cy ca艂emu 艣wiatu ciep艂e, pi臋kne barwy.
Heike, kt贸ry przyja藕ni艂 si臋 z Tul膮 za 偶ycia, przytula艂 j膮
do siebie d艂ugo i serdecznie. Oboje byli wzruszeni tym
spotkaniem, a ich nastr贸j udziela艂 si臋 innym.
Zachowuj膮 si臋 tak, jakby byli zwyk艂ymi 偶ywymi lud藕mi,
pomy艣la艂 Gabriel zdumiony. Ale te偶 dzisiejszej nocy pewnie
s膮 normalnymi lud藕mi. Albo to mo偶e my jeste艣my martwi?
Nie, zostali艣my po prostu na t臋 jedn膮 noc zr贸wnani, to
wszystko.
Tymczasem stali si臋 艣wiadkami niezwykle serdecznego
powitania, dok艂adnie tak jak przewidzia艂 Ulvhedin. Mo偶e
b臋dzie takich wi臋cej? Tylko kogo z kim? Zebrali si臋 tu
wszyscy, i 偶ywi i umarli. A raczej niemal wszyscy.
Brakowa艂o bowiem Sol i Tengela Dobrego. A tak偶e Mara
i Shiry.
Mo偶e kogo艣 jeszcze, ale Gabriel nikogo wi臋cej nie zna艂.
- Tula, gdzie艣 ty si臋 przez ca艂y czas podziewa艂a?
- zapyta艂a Ingrid.
- Tutaj by艂am - odpar艂a tamta, uwalniaj膮c si臋, cho膰
niech臋tnie, z obj臋膰 Heikego. - I musz臋 ci powiedzie膰, 偶e
by艂o mi tu wspaniale!
- A nie czu艂a艣 si臋 samotna?
- Nie, dlaczego? - roze艣mia艂a si臋 Tula, spogl膮daj膮c
spod oka na cztery demony siedz膮ce bez ruchu na skalnym
tarasie. Jeden z jelenimi rogami na g艂owie, drugi, ogrom-
ny, nosi艂 rogi byka, trzeci mia艂 d艂ugie uszy, kt贸re k艂ad艂y
mu si臋 a偶 na karku, czwarty za艣 g臋ste, potargane,
ciemnozielone w艂osy sp艂ywaj膮ce na muskularne ramiona.
Mimo 偶e 偶aden nawet nie ruszy艂 g艂ow膮, ich oczy 艣ledzi艂y
uwa偶nie wszystko, co si臋 wok贸艂 dzia艂o.
- Z okazji dzisiejszego spotkania zgodzi艂y si臋 w艂o偶y膰
na siebie przynajmniej troch臋 ubrania - zachichota艂a Tula.
- Na og贸艂 jednak chodz膮 nagie i to dopiero jest widok!
Nie, nigdy si臋 tu nie nudzi艂am. Ale mimo wszystko to
boskie uczucie spotka膰 si臋 z wami. I ciesz臋 si臋, 偶e b臋d臋
mog艂a wzi膮膰 udzia艂 w walce wiecie z kim.
Ingrid zni偶y艂a g艂os.
- Ale czy twoi przyjaciele naprawd臋 s膮 jego przeciw-
nikami?
- Zdecydowanie! Wiecie chyba, 偶e on stara si臋 opano-
wa膰 wszystkie z艂e moce. Nimi te偶 mo偶e zaw艂adn膮膰, je艣li nie
b臋d膮 si臋 mie膰 na baczno艣ci. A demony s膮 specjalnie
nara偶one na jego ataki. Moi czterej przyjaciele za艣 to
wyj膮tkowo dumne istoty. Nie znios艂yby nad sob膮 偶adnego
pana.
- Ciebie te偶 nie? - zapyta艂 Heike.
- Nie. Ale ja te偶 nie jestem ich niewolnic膮. Jeste艣my
sobie r贸wni.
Gabriel sta艂 i zastanawia艂 si臋 nad zagadk膮, kt贸rej
Ludziom Lodu nigdy nie uda艂o si臋 rozwi膮za膰, a mianowi-
cie dlaczego demony przebywa艂y kiedy艣 w Grastensholm.
Czego one tam szuka艂y?
Ju偶 otworzy艂 usta, by zapyta膰 o to Tul臋, gdy przerwa艂
mu niech臋tny g艂os Mari.
- Ale偶 one s膮 okropne - szepn臋艂a z grymasem na
twarzy.
- Ja tak nie uwa偶am - odpar艂a Tula. - Dla mnie one s膮
艂adne. I ka偶dy z nich jest odr臋bn膮, bogat膮 osobowo艣ci膮.
Mo偶na mie膰 gorszych przyjaci贸艂, zapewniam ci臋!
Kilkoro go艣ci popatrzy艂o w g贸r臋 na demony kr膮偶膮ce
pod szczytem.
- Tamte s膮 podporz膮dkowane tym moim - rzek艂a
Tula swobodnie. - Spotkacie wielu z nich. Villemo
i Dominik! - wo艂a艂a zachwycona. - Jak cudownie znowu
was widzie膰, moje duchy opieku艅cze! Nie mieli艣cie ze mn膮
艂atwego 偶ycia, musz臋 to przyzna膰! A teraz pewnie opieku-
jecie si臋 kim艣 m艂odszym?
- Tak, i trzeba powiedzie膰, 偶e z Mali i Ellen mamy
znacznie mniej zaj臋膰.
- No, no - zaprotestowa艂a Mali. - Nie chcesz chyba
powiedzie膰, 偶e jeste艣my nudne?
- O, nie! Nie jeste艣cie! Co to to nie - wtr膮ci艂 Dominik
nie bez z艂o艣liwo艣ci. - Ale 偶adna z was nie pr贸buje wedrze膰
si臋 na teren naszego strasznego przodka, tak jak to czyni艂a
wasza poprzedniczka.
- Niestety, ja pr贸bowa艂am - mrukn臋艂a Tula.
Jaka艣 r臋ka ledwo dostrzegalnie dotkn臋艂a ramienia
Gabriela. Jedna z owych pi臋knych istot o ko艅skich
g艂owach da艂a mu znak, 偶e powinien wej艣膰 do 艣rodka.
Tula, jako gospodyni, sz艂a przodem, towarzysz膮c
Heikemu i Gandowi, za艣 demony o ko艅skich g艂owach
przeprowadza艂y po kolei wszystkich cz艂onk贸w Ludzi
Lodu do wielkiego hallu o roziskrzonych 艣cianach i suficie
wykonanym z jakiego艣 niezwyk艂ego minera艂u. Panowa艂o
tu zabarwione na 偶贸艂to 艣wiat艂o, by艂o przyjemnie ciep艂o.
Ani 艣ladu wilgotnego ch艂odu, jakiego mo偶na by si臋
spodziewa膰 w g贸rskiej grocie, zw艂aszcza 偶e w niszach
艣cian perli艂y si臋 srebrzy艣cie wspania艂e kaskady wody.
Gabriel widzia艂 otwarte, tajemnicze korytarze wiod膮ce
do dalszych grot, dostrzega艂 w oddali pi臋kne komnaty
o sufitach z g贸rskiego krzyszta艂u, o艣wietlone ogromnymi,
r贸wnie偶 kryszta艂owymi 偶yrandolami.
Tula rozmawia艂a z Tov膮. Gabriel domy艣la艂 si臋, 偶e te
dwie kobiety rozumiej膮 si臋 znakomicie. S艂ysza艂, jak Tula
opowiada, 偶e ona sama przesz艂a taki sam proces "oczysz-
czania" jak Tova, zanim sta艂a si臋 "grzeczn膮" dziewczyn膮
i wesz艂a na w艂a艣ciw膮 艣cie偶k臋 Ludzi Lodu.
Mia艂 wra偶enie, 偶e Tov臋 bardzo to ucieszy艂o. Rikard, jej
ojciec, przygl膮da艂 si臋 c贸rce z wyra藕n膮 ulg膮. Jak to dobrze,
偶e Tula nie wspomnia艂a o strasznym wygl膮dzie Tovy,
pomy艣la艂 Gabriel.
Wszyscy przeszli przez hall i znale藕li si臋 w sali pogr膮偶onej
w p贸艂mroku. Gabriel stwierdzi艂 ze zdumieniem, 偶e pod艂oga
sali obni偶a si臋 ku 艣rodkowi, a wsz臋dzie ustawione s膮 艂awki jak
w amfiteatrze, z wyj膮tkiem cz臋艣ci obok drzwi. Tam bowiem
znajdowa艂o si臋 podium ze schodkami po obu stronach.
Gand, zdaje si臋, znikn膮艂.
W臋drowca te偶 nie by艂o.
I... Czy偶 nie brakuje kogo艣 jeszcze? W po艣piechu nie
by艂 w stanie u艣wiadomi膰 sobie, kogo mianowicie.
Tula u艣miechn臋艂a si臋 do Gabriela i zapyta艂a, kim jest.
Ch艂opiec przedstawi艂 si臋.
- No, to w takim razie jeste艣 moim potomkiem!
- zawo艂a艂a uradowana i przytuli艂a go mocno.
Czy mo偶na zosta膰 przytulonym przez ducha? zastana-
wia艂 si臋 zdumiony. Nie odczuwa艂 jednak niczego szczeg贸l-
nego. Tula sprawia艂a wra偶enie normalnej 偶ywej kobiety.
W sali znajdowa艂 si臋 marmurowy st贸艂. I tylko ten st贸艂
by艂 o艣wietlony, zar贸wno od g贸ry, jak i od spodu, jakimi艣
ukrytymi lampami. Delikatne 艢wiat艂o rozja艣nia艂o prze-
strze艅 a偶 do najbli偶szych 艂aw. Przy ko艅cu sto艂u, w pobli偶u
schod贸w, sta艂o w szeregu pi臋膰 krzese艂.
Gabriel zobaczy艂, 偶e dziadek Vetle prowadzony jest do
miejsca na 艂awie za tymi w艂a艣nie krzes艂ami. Za nim szed艂
Andre z Mali i Benedikte, a nast臋pnie inni doro艣li
i rozsiadali si臋 wygodnie.
Prawie jak w kinie, pomy艣la艂 ch艂opiec. Tylko 偶e du偶o,
du偶o 艂adniej. Elegancko i komfortowo. I bardzo stylowo,
jak w zamku z ba艣ni.
A czy偶 nie tak w艂a艣nie to miejsce powinno si臋 nazywa膰?
Ellen i Tova zosta艂y poprowadzone w stron臋 krzese艂.
A kiedy Gabriel chcia艂 p贸j艣膰 za swoj膮 mam膮, Karine, jeden
z przewodnik贸w z ko艅sk膮 g艂ow膮 po艂o偶y艂 mu delikatnie
r臋k臋 na ramieniu i r贸wnie偶 wskaza艂 mu miejsce na krze艣le.
Gabriel zdenerwowany usiad艂 na samym brze偶ku. Wtedy
tamten koniocz艂owiek u艣miechn膮艂 si臋 do niego ciep艂o,
a oczy l艣ni艂y mu przyja藕nle pod krzaczastymi brwiami.
Ch艂opiec odpr臋偶y艂 si臋 i usiad艂 wygodniej obok Ellen.
Wkr贸tce potem przyszed艂 Nataniel i zaj膮艂 miejsce po jego
drugiej stronie.
Pi膮te krzes艂o wci膮偶 sta艂o puste, ale Gabriel domy艣la艂
si臋, na kogo ono czeka.
Na Ganda.
Pi膮tka, dla kt贸rej przeznaczono krzes艂a, mia艂a si臋 znale藕膰
na pierwszej linii walki z Tengelem Z艂ym. Nataniel, Tova,
Ellen, Gabriel (jego rola mia艂a by膰 do艣膰 pasywna) oraz Gand.
Ganda jednak na razie nigdzie nie by艂o wida膰.
Ellen i Nataniel obok mnie, jedno po jednej, drugie po
drugiej stronie. Chodzi pewnie o to, bym ich rozdziela艂.
Gabriel s艂ysza艂 bowiem, 偶e tych dwoje nie powinno by膰
zbyt du偶o razem. I... Ch艂opiec rozejrza艂 si臋 ostro偶nie
wok贸艂. Mama Karine i wuj Jonathan, a tak偶e Rikard
Brink siedzieli za nim.
U艣miechn膮艂 si臋 pod nosem. Teraz czu艂 si臋 bezpieczny.
Przewodnicy, kt贸rzy prowadzili ich przez mg艂臋, weszli
do sali i usiedli na 艂awie nieco z boku. Heike, Ingrid,
Ulvhedin, Villemo, Dominik, Linde-Lou i tak dalej.
W dalszym ci膮gu jednak nie by艂o Ganda. Ani W臋drow-
ca, kt贸ry znikn膮艂 ju偶 dawno, prawdopodobnie w tamtym
wielkim hallu. Teraz Gabriel u艣wiadomi艂 sobie nareszcie,
kogo jeszcze brak. Tym trzecim oczekiwanym by艂 Tarjei.
Gand, W臋drowiec i Tarjei. Dlaczego w艂a艣nie oni trzej?
Gabriel siedzia艂 bardzo wygodnie. Ka偶dy z przyby艂ych
mia艂 przed sob膮 ma艂y pulpit i teraz przewodnicy o ko艅-
skich g艂owach chodzili po sali i stawiali na tych pulpitach
przek膮ski. Gabriel spojrza艂 spod oka na stoj膮ce przed nim
talerzyki. Naprawd臋 mo偶na to zje艣膰? W dzieci艅stwie
naczyta艂 si臋 bajek o r贸偶nych czarodziejskich potrawach
przygotowanych z kociego mi臋sa, paj臋czyny i takich tam
rzeczy, jakie musieli zjada膰 ludzie, kt贸rzy zostali za-
mkni臋ci we wn臋trzu g贸ry.
To jednak wygl膮da艂o bardzo dobrze, naprawd臋 smako-
wicie. I ca艂kiem po ludzku. Zar贸wno r贸偶nego rodzaju
przek膮ski, jak i ogromne ciasta z wielk膮 ilo艣ci膮 bitej
艣mietany.
Gabriel zastanawia艂 si臋, czy m贸g艂by ju偶 zacz膮膰 je艣膰.
Nikt jednak jeszcze tego nie robi艂, natomiast wszyscy
popijali lekkie wino lub inne napoje z pi臋knych kielich贸w.
Zatem i on powinien chyba poczeka膰.
Pomy艣la艂 te偶, co by to by艂o, gdyby mu si臋 zachcia艂o
siusiu i gdzie powinien wtedy p贸j艣膰. Chocia偶 na razie nic
nie wskazywa艂o, 偶e zaistnieje taka konieczno艣膰.
Zdawa艂o si臋, 偶e czas stan膮艂 w tej sali we wn臋trzu g贸ry.
Dok艂adnie tak, jak opisano w ksi臋gach Ludzi Lodu
w rozdziale o prze偶yciach Shiry i jej spotkaniu z Sham膮,
kt贸ry zatrzyma艂 czas, gdy oboje z Shir膮 znale藕li si臋
w pustej przestrzeni oddzielaj膮cej jedno okamgnienie od
drugiego. Czy teraz jest w艂a艣nie tak?
Dziwne, ale Gabriel tak to odczuwa艂. Naprawd臋
prze偶ywa艂 zaczarowan膮 raoc. A mo偶e to tylko sen? Pe艂en
strasznego napi臋cia, podniecaj膮cy sen! Mimo wszystko
jednak ch艂opiec wola艂by, 偶eby si臋 to dzia艂o na jawie.
Gabriel od dawna by艂 przygotowvwany do tego, 偶e jest
jednym z pi臋ciorga wybranych do podj臋cia walki. Czasami
wydawa艂o mu si臋 to rzecz膮 niezwykle odleg艂膮, kt贸r膮 na
razie nie ma co si臋 przejmowa膰. Bywa艂y jednak chwile, gdy
na my艣l o tym, co go czeka, zaczyna艂 dr偶e膰 z niepokoju.
Najbardziej przera偶a艂o go to, jak sobie poradzi z zadaniem,
o kt贸rym nic nie wie, nie ma poj臋cia, na czym ono polega.
Co b臋dzie musia艂 zrobi膰? - pyta艂 cz臋sto matk臋. I jak nale偶y
to zrobi膰. A tak偶e dlaczego w艂a艣nie on zosta艂 wyznaczony?
"Z powodu twoich jasnych oczu" - odpowiada艂a
w takich momentach mama. "I z powodu twojej niezwyk-
艂ej uczciwo艣ci i bardzo powa偶nego stosunku do 偶ycia".
Cz臋sto o tych sprawach rozmy艣la艂. Zawsze s艂ysza艂, 偶e
je艣li chodzi o charakter, to jest bardzo podobny do
Henninga Linda z Ludzi Lodu, cz艂owieka o wyj膮tkowo
czystym sercu. Ale fizycznie r贸偶ni艂 si臋 od niego bardzo.
Gabriel by艂 niedu偶ego wzrostu, mia艂 ciemnoniebieskie
oczy i ciemne sztywne w艂osy, kt贸re stercza艂y na wszystkie
strony. By艂 piegowaty i wielkooki. "艢liczny", mawia艂y
dziewcz臋ta w klasie, a on tego nienawidzi艂. Mia艂 marzy-
cielskie usposobienie i zapomina艂 o wszystkim, o lekcjach,
o szkolnyeh ksi膮偶kach, rano m贸g艂 siedzie膰 zamy艣lony,
trzymaj膮c w r臋ce skarpetk臋, kt贸r膮 zapomnia艂 w艂o偶y膰, nie
zdaj膮c sobie sprawy z tego, kt贸ra godzina, m贸g艂 przy
obiedzie pogr膮偶y膰 si臋 w marz臋niach do tego stopnia, 偶e
zapomnia艂 o jedzeniu, m贸g艂 przerwa膰 w p贸艂 s艂owa jak膮艣
histori臋 czy dowcip, kt贸ry w艂a艣nie zacz膮艂 opowiada膰,
i zaj膮膰 si臋 czym艣 ca艂kiem innym.
By艂 jednak dzieckiem szczerym i pozbawionym fa艂szu,
sam nie mia艂 co do tego w膮tpliwo艣ci. A poza tym w szkole
pisa艂 znakomite wypracowania. Nauczycielka m贸wi艂a, 偶e
ma zdolno艣膰 wypowiadania si臋. Zawsze bardzo powa偶nie,
a偶 za powa偶nie jak na sw贸j wiek, odnosi艂 si臋 do spraw, za
kt贸re odpowiada艂. Pewnie wi臋c dlatego zosta艂 wybrany.
Nagle drgn膮艂 przestraszony. To wszystko, co jeszcze
par臋 godzin temu wydawa艂o si臋 odleg艂膮 przysz艂o艣ci膮,
nieoczekiwanie nabra艂o aktualno艣ci. Ma si臋 sta膰 teraz!
Dzi艣 w nocy!
Serce ch艂opca zacz臋艂o bi膰 gwa艂townie, dr偶a艂y mu r臋ce.
Mowy nie ma, on nie sprosta takiemu zadaniu! Zw艂aszcza
偶e wci膮偶 nie wie, co powinien robi膰!
Na szcz臋艣cie wkr贸tce jego uwag臋 poch艂on臋艂y bie偶膮ce
wydarzenia.
Tula gdzie艣 znikn臋艂a i Gabriel domy艣la艂 si臋, 偶e posz艂a
przywita膰 nowych go艣ci, bo przy wej艣ciu s艂ycha膰 by艂o
g艂osy i zrobi艂o si臋 t艂oczno. Spogl膮da艂 tam ukradkiem.
Przybysze weszli do sali i siadali na tylnych 艂awkach.
I nagle Gabriel zacz膮艂 rozpoznawa膰 niekt贸rych. Zna艂 ich
z fotografii wisz膮cych na 艣cianach w jego rodzinnym domu.
Ten pan tam to przecie偶 ojciec dziadka, doktor
Christoffer Volden. I jego matka, Malin! Ale przecie偶 oni
umarli dawno temu!
Zaczyna艂o by膰 troch臋 nieprzyjemnie!
A oto do sali wszed艂 stary Henning z Lipowej Alei;
jego fotografi臋 Gabriel widywa艂 cz臋sto. Tylko 偶e na
fotografii Henning wygl膮da艂 znacznie starzej. Christoffer
Volden zreszt膮 te偶.
W og贸le zdawa艂o si臋, 偶e wszyscy s膮 w tym samym
wieku, gdzie艣 pomi臋dzy trzydzie艣ci a czterdzie艣ci lat.
I to by艂o bardzo przyjemne wra偶enie. Bo to chyba jest
najlepszy wiek ludzi? Jak to dobrze, 偶e zmarli cz艂onkowie
Ludzi Lodu wracaj膮 w艂a艣nie do tego okresu swego 偶ycia.
By艂oby im przecie偶 przykro, gdyby siedzieli tu jako
zgrzybiali starcy.
Przy tym jak ich du偶o! Gabriel nie wszystkich zna艂,
zreszt膮 te偶 w tym p贸艂mroku nie wszystkich dobrze
widzia艂, bo nowo przybyli zape艂niali odleg艂e 艂awki.
Domy艣la艂 si臋, 偶e przyszli jedynie ci, w kt贸rych 偶y艂ach
p艂ynie krew Ludzi Lodu. Bo nie by艂o na przyk艂ad 偶ony
Christoffera Voldena, Marit z G艂odziska. Brakowa艂o te偶
Sandera Brinka i 偶on Henninga Linda. Wszyscy oni byli
powinowatymi, nie 艂膮czy艂y ich z Lud藕mi Lodu wi臋zy krwi.
Tula ponownie stan臋艂a na podium. K艂ania艂a si臋 i wita艂a
nowo przyby艂ych.
- Dzi臋ki obietnicy, jak膮 Gand z艂o偶y艂 kiedy艣 Hennin-
gowi Lindowi z Ludzi Lodu, i obietnicy, jak膮 W臋drowiec
z艂o偶y艂 Vetlemu Voldenowi z Ludzi Lodu, mamy dzi艣
w艣r贸d nas wszystkich krewnych, kt贸rzy nas kiedy艣
opu艣cili. Przybyli wszyscy, kt贸rzy chc膮 podj膮膰 walk臋
przeciwko naszemu strasznemu przodkowi. Witajcie wi臋c
wszyscy! To wielka rado艣膰 m贸c was tu przyjmowa膰!
Do sali wesz艂a kobieta o urodzie elfa i Heike natych-
miast zerwa艂 si臋 z miejsca. Przez d艂ug膮 chwil臋 trwali
w mocnym u艣cisku, po czym, obj臋ci, poszli za innymi
i usiedli na 艂awie pod 艣cian膮.
Vinga Tark z Ludzi Lodu, pomy艣la艂 Gabriel, kt贸ry
kroniki rodu m贸g艂 recytowa膰 na wyrywki. Oni byli
ma艂偶e艅stwem, ale tytko Heike by艂 dotkni臋ty.
Jak cudownie, 偶e mog膮 si臋 jeszcze raz spotka膰!
Na schodach rozleg艂y si臋 ci臋偶kie kroki, chrz臋st broni
i szelest kurtek z 艂osiowej sk贸ry.
Paladinowie, pomy艣la艂 Gabriel i poczu艂 skurcz w gard-
le. Nie widzia艂 ich w mroku, bo byli zbyt daleko, ale
rozr贸偶nia艂 trzy m臋skie sylwetki. Alexander, Tancred
i Tristan, wiedzia艂, 偶e takie nosili imiona, a Alexander
Paladin by艂 szczeg贸lnie serdecznie witanym go艣ciem, cho膰
przecie偶 nie nale偶a艂 do Ludzi Lodu. Towarzyszy艂 im jaki艣
czwarty m臋偶czyzna, to z pewno艣ci膮 Mikael Lind, syn
Tarjeia. Siedemnasty wiek. Epoka wysokich but贸w
z mankietami, koronkowych ko艂nierzyk贸w, d艂ugich r臋ka-
wic i wspania艂ych kapeluszy.
Dwa rz臋dy 艂awek ju偶 si臋 zape艂ni艂y. Z ty艂u jednak by艂o
jeszcze wiele wolnych miejsc. Dolne 艂awy pozosta艂y puste,
Gabriel wiedzia艂, 偶e tam s膮 miejsca dla dotkni臋tych
i wybranych. A na poziomie krzese艂, gdzie on sam siedzia艂...
Na jednym z najbardziej honorowych miejsc... Ta my艣l
sprawi艂a, 偶e dosta艂 g臋siej sk贸rki z rado艣ci i z pe艂nego
szacunku przej臋cia. A tak偶e troszk臋 ze strachu, cho膰 nawet
przed sob膮 wola艂 si臋 do tego nie przyznawa膰.
Do sali wesz艂o kilka pa艅. Najwyra藕niej spotka艂y si臋
przed chwil膮 i by艂y tym bardzo wzruszone. Gabriel nie
widzia艂 dok艂adnie, ale Nataniel szepn膮艂 mu do ucha:
- Silje. I Charlotta Meiden.
- Ale przecie偶 one nie s膮...
- Nie. One nie pochodz膮 z Ludzi Lodu. Ale przyjdzie
tu dzi艣 kilkoro tych, kt贸rzy dla rodziny znaczyli szczeg贸l-
nie du偶o.
- No tak. W艂a艣nie o tym pomy艣la艂em w zwi膮zku
z osob膮 Alexandra Paladina.
- Rzeczywi艣cie. A poza tym jeszcze Elisa. Popatrz!
W艂a艣nie w tej chwili Ulvhedin wita si臋 z ni膮 serdecznie.
- Uwa偶am, 偶e to bardzo pi臋kne - powiedzia艂 Gabriel
i zadowolony opar艂 si臋 wygodnie.
- Masz racj臋, to bardzo pi臋kne.
W tej samej chwili Gabriel poczu艂 na plecach lodowate
zimno. W milczeniu, cz艂api膮c, wchodzi艂 do sali bardzo d艂ugi
rz膮d niewysokich ludzi. Zajmowali oni miejsca w tylnych
艂awach. Gabriel wykr臋ca艂 szyj臋 a偶 do b贸lu, by widzie膰 lepiej.
- Kim oni s膮? - zapyta艂 szeptem.
- Taran-gaiczycy - mrukn膮艂 Nataniel, kt贸ry tak偶e nie
spuszcza艂 z nich wzroku. - To nie mo偶e by膰 nikt inny.
Wiesz przecie偶, 偶e Tengel Z艂y zostawi艂 te偶 potomstwo na
Wschodzie.
- Wiem - potwierdzil Gabriel. - Teraz widz臋 ich
lepiej. Maj膮 takie obce rysy.
- Teraz to lud ju偶 ca艂kiem wymar艂y!
- Ale jak ich du偶o! I... - Gabrielem znowu wstrz膮sn膮艂
zimny dreszcz. Ostatni przybysze byli niczym mg艂a. Oni
musz膮 pochodzi膰 z pradawnych czas贸w, pomy艣la艂.
A przynajmniej z czas贸w, kiedy Tengel Z艂y 偶y艂 jeszcze na
Wschodzie. To musia艂o by膰 gdzie艣 na pocz膮tku dwuna-
stego wieku!
Ch艂opiec czu艂 mrowienie pod sk贸r膮.
Teraz znowu weszli kolejni nordyccy przodkowie
Ludzi Lodu. Oni r贸wnie偶 byli niemal przezroczy艣ci, bo
tak dawno temu opu艣cili ziemski pad贸艂.
Tula podesz艂a do pierwszego rz臋du i pochyli艂a si臋 nad
krzes艂em Gabriela, 偶eby porozmawia膰 z Andre.
- Hej - powiedzia艂a, wyci膮gaj膮c r臋k臋. - Mam zaszczyt
by膰 twoj膮 opiekunk膮!
Andre wci膮gn膮艂 g艂臋boko powietrze.
- O m贸j Bo偶e - powiedzia艂 z powag膮. - To dla mnie
wielki zaszczyt! S艂ysza艂em, 偶e dostan臋 silnego opiekuna,
ale nie mog艂em nawet przypuszcza膰, 偶eby... Ach, jak偶e si臋
ciesz臋! Wyobra偶am sobie, 偶e w twoim towarzystwie
cz艂owiek nie mo偶e si臋 nudzi膰, Tula.
Roze艣mia艂a si臋 zadowolona.
- Dogadamy si臋, zobaczysz!
Znowu pospieszy艂a do drzwi.
Ostatni bladzi, podobni do ob艂ok贸w mg艂y przodkowie
zajmowali miejsca.
Potem pczez d艂u偶sz膮 chwil臋 nic si臋 nie dzia艂o. Czy to ju偶
wszyscy? zastanawia艂 si臋 Gabriel.
Ale nie. Wkr贸tce pojawi艂a si臋 kolejna grupa.
Weszli i zape艂nili najni偶sze 艂awy. Gabriel wpatrywa艂 si臋
w nowo przyby艂ych, a oni 艣miali si臋 i machali na powitanie
Heikemu, Villemo i innym. Wszyscy sprawiali wra偶enie
wyj膮tkowych. Obdarzeni niezwyk艂膮 urod膮 albo przeciw-
nie - tak groteskowymi rysami, 偶e cz艂owiek najch臋tniej
odwr贸ci艂by g艂ow臋.
Dotkni臋ci i wybrani!
Gabriel ich nie zna艂. Ale Nataniel szepta艂 mu do ucha:
- Tengel Dobry...
Tak, tego Gabriel zd膮偶y艂 si臋 domy艣li膰.
- Sol...
Wspania艂a! Je艣li o ni膮 chodzi, to trudno si臋 pomyli膰.
- Shira i Mar...
Te偶 nietrudno zgadn膮膰. O m贸j Bo偶e, j臋kn膮艂 Gabriel
w duchu. Mar wygl膮da艂 chyba najstraszniej ze wszystkich.
Ale jednocze艣nie by艂o w nim co艣 niebywale poci膮gaj膮cego.
Nataniel wci膮偶 obja艣nia艂, a Gabriel i Ellen s艂uchali
uwa偶nie.
- Tego m臋偶czyzn臋 o bardzo zniekszta艂conych rysach
widywali艣my od czasu do czasu. Pochodzi z epoki
pomi臋dzy obydwoma Tengelami. I tamta para r贸wnie偶.
Oni wszyscy stoj膮 po naszej stronie, cho膰 mo偶e robi膮 takie
straszne wra偶enie.
A tamci zupe艂nie nieoczekiwanie zacz臋li si臋 bardzo
serdecznie wita膰 z tr贸jk膮 dzieci Jonathana, Finnem, Olem
i Gro. "Jeste艣my waszymi opiekunami" - informowali
u艣miechni臋ci. Dzieci najpierw oniemia艂y, zaraz jednak
wita艂y si臋 roze艣miane, wyci膮gaj膮c r臋ce do swoich opieku-
n贸w. Potem ci troje z odleg艂ych czas贸w odeszli i usiedli
obok Shiry i Mara.
- Teraz wszed艂 kto艣, kogo nie znam - powiedzia艂
Nataniel zdziwiony.
- To Halkatla - szepn臋艂a Tova. - Ale ja nie my艣la艂am,
偶e te偶 do nas nale偶y.
Po przej艣ciu obszarpanej, bardzo n臋dznie wygl膮daj膮cej
Halkatli pojawi艂a si臋 znowu grupa pow艂贸cz膮cych nogami
Taran-gaiczyk贸w. Typowi dotkni臋ci ze smutkiem wypi-
sanym na skupionych twarzach. Ku zdumieniu zebranych
podeszli do drugiej 艂awy i zatrzymali si臋 przy pi膮tce dzieci
Mari. K艂aniali si臋 dzieciom g艂臋boko, potem ka偶de z nich
dotyka艂o praw膮 r臋k膮 najpierw swego czo艂a, a nast臋pnie
ziemi. Christel, Mariana i ich trzej m艂odsi bracia byli tak
wstrz膮艣ni臋ci, 偶e wstali z miejsc i witali przyby艂ych w ten
sam spos贸b speszeni i niepewni.
- No tak - powiedzia艂 Jonathan cierpko. - Wi臋c i wy
macie swoich opiekun贸w. Wygl膮da oa to, 偶e tylko mnie
nikogo nie przydzielono.
I rzeczywi艣cie. Teraz ju偶 tylko Jonathan by艂 sam.
Pi臋cioro Taran-gaiczyk贸w usiad艂o na pierwszej 艂awie.
Po chwili przysz艂o jeszcze kilkoro innych, tym razem,
s膮dz膮c z wygl膮du, byli to nordycy, Nataniel jednak nie
zd膮偶y艂 si臋 zorientowa膰, kto to, bowiem w艂a艣nie w tym
momencie 艣wiat艂o zblad艂o jeszcze bardziej.
Gabriel wyprostowa艂 si臋 na swoim miejscu i s艂ucha艂.
Co艣 si臋 dzia艂o, ale...
Tak, teraz dociera艂o do niego. Spokojne, wolne kroki
gdzie艣 w g贸rze. Jeden rz膮d po drugim wype艂nia艂 si臋
szczelnie, trwa艂o to d艂ugo, lecz Gabriel nie widzia艂 nic.
Zreszt膮 chyba o to w艂a艣nie chodzi艂o, 偶eby nie widzia艂,
sam d藕wi臋k by艂 ju偶 wystarczaj膮co straszny.
Jakby to nie ludzkie istoty wchodzi艂y.
Osobliwe d藕wi臋ki... Niekiedy s艂ysza艂 po prostu, 偶e kt贸ry艣
z rz臋d贸w si臋 zape艂nia, ale on nie dostrzega艂 nawet cieni.
Jakby... Jakby ci, kt贸rzy teraz przybyvrali, byli tak niscy, 偶e
a偶 niewidoczni zza plec贸w siedz膮cych na 艂awkach przed nimi.
Raz zdawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy szum skrzyde艂, to znowu
majaczy艂y mu przed oczyma jakie艣 niezwykle wysokie,
majestatyczne postaci na tle zalewaj膮cych wszystko ciem-
no艣ci. Innym jeszcze razem w mroku b艂ysn臋艂y czyje艣
gorej膮ce 艣lepia i s艂ycha膰 by艂o gdzie艣 w g贸rze dyszenie
wydobywaj膮ce si臋 z mn贸stwa rozwartych dzikich paszcz.
Gabriel kuli艂 si臋 na swoirn krze艣le, stara艂 si臋 by膰 jak
najmniejszy. Po omacku odnalaz艂 r臋ce Ellen i Nataniela.
Dobrze by艂o czu膰 ich uspokajaj膮ce u艣ciski.
W ko艅cu zaleg艂a cisza.
Wszyscy czekali.
Powoli nad sto艂em znowu zapala艂o si臋 艣wiat艂o, na razie
ledwo dostrzegalne, zdawa艂o si臋, 偶e to st贸艂 promieniuje
ja艣niejsz膮 po艣wiat膮 w ca艂kiem ciemnej sali. W chwil臋
p贸藕niej r贸wnie偶 podium i szczyt schod贸w zosta艂y rozja艣-
nione tym samym delikatnym, st艂umionym, a mimo to
wyra藕nym 艣wiat艂em. Skalny wyst臋p znajdowa艂 si臋 niezbyt
wysoko, Gabriel dostrzega艂 ze swego miejsca fragrnenty
pod艂ogi.
I w艂a艣nie tam, na tym wyst臋pie, pojawi艂a si臋 Tula.
Nie by艂aby sob膮, gdyby nie rozkoszowa艂a si臋 tym, 偶e
tam stoi, 偶e wszyscy na ni膮 patrz膮, 偶e jest w centrum
zainteresowania. Celowo milcza艂a tak d艂ugo, 偶eby wzm贸c
powodowane oczekiwaniem napi臋cie. Oczy jej p艂on臋艂y.
- Najdro偶si! - powiedzia艂a w ko艅cu. - Spotka艂 mnie
ogromny zaszczyt, 偶e mog臋 powita膰 w moim domu Ludzi
Lodu i ich przyjaci贸艂. Pow贸d naszego spotkania nie nale偶y
do przyjemnych, lecz mimo to jestem szcz臋艣liwa, 偶e mog臋
was wszystkich tutaj widzie膰! Uczy艅my t臋 noc noc膮
przyja藕ni, uczy艅my nasze spotkanie niezapomnianym!
Wszyscy si臋 z ni膮 zgadzali i tylko Gabriel zastanawia艂
si臋, kim mog膮 by膰 jego nowi przyjaciele, kt贸rzy siedz膮
w 艂awach na samej g贸rze.
Tula m贸wi艂a dalej:
- Zanim jednak rozpoczniemy spotkanie, proponuj臋,
by艣my skupili my艣li na tych naszych krewnych, kt贸rzy
naprawd臋 zostali dotkni臋ci przekle艅stwem z艂ego przodka.
Na tych, kt贸rzy by膰 mo偶e w nadchodz膮cej walce stan膮 si臋
naszymi przeciwnikami. Nie wolno nam nigdy zapomnie膰,
偶e tkwi膮ce w nich z艂o nie jest ich win膮, nie zosta艂o przez nich
dobrowolnie wybrane. Ka偶dy z nas ma w艣r贸d najbli偶szych
krewnych kogo艣 ci臋偶ko dotkni臋tego dziedzictwem z艂a.
I tych w艂a艣nie naszych bliskich dzi艣 tutaj z nami nie ma.
Pomy艣lmy jednak o nich z wyrozumia艂o艣ci膮!
Gabriel zagryza艂 wargi. Nigdy przedtem nie my艣la艂
w ten spos贸b o z艂ych, na przyk艂ad o Ulvarze czy o Hannie,
Kolgrimie i wielu innych, o kt贸rych tyle s艂ysza艂. Zauwa偶y艂
teraz, 偶e wszyscy zebrani s膮 wzruszeni s艂owami Tuli.
D艂ugo trwa艂a pe艂na skupienia cisza.
Potem Tula odezwa艂a si臋 znowu:
- Nie wszyscy m贸wimy tym samym j臋zykiem, ale
dzisiejszej nocy nie ma to znaczenia. Dzi艣 w nocy jeste艣my
w stanie porozumie膰 si臋 nawzajem bez przeszk贸d.
Zdaniem Gabriela brzmia艂o to bardzo dziwnie, ale
rozumia艂 Tul臋, mimo i偶 u偶ywa艂a staso艣wieckich s艂贸w
i powiedze艅.
Zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e na sali s膮 Du艅czycy,
i bardzo si臋 ba艂, 偶e ich nie zrozumie. Zawsze uwa偶a艂, 偶e
du艅ski jest dla Norweg贸w j臋zykiem obcym i nie s艂ucha艂
audycji du艅skiego radia ani telewizji.
Ale na spotkanie przyszli te偶 Taran-gaiczycy. Na my艣l
o rozmowie z nimi Gabrielowi p艂on臋艂y uszy. Jakim
sposobem uda mu si臋 ich zrozumie膰?
Chocia偶 oni nie sprawiali wra偶enia, 偶e chcieliby cokol-
wiek powiedzie膰. Na pewno z tego, co m贸wi艂a Tula, te偶
nie pojmowali ani s艂owa.
Ona za艣 ci膮gn臋艂a:
- Chcia艂abym, by艣cie wiedzieli, 偶e stworzyli艣my Naj-
wy偶sz膮 Rad臋, na dzisiejsz膮 noc i na czas, kt贸ry nadchodzi.
Sk艂ada si臋 z pi臋ciu cz艂onk贸w, a kim oni s膮, dowiecie si臋
p贸藕niej.
Gabriel rozgl膮da艂 si臋 doko艂a. Ciekawe, kto to mo偶e by膰.
Chyba umia艂by zgadn膮膰.
Z pewno艣ci膮 jest w艣r贸d nich Gand. I W臋drowiec.
Chyba te偶 Tarjei. I... No tak, Tula na pewno. Ale pi膮ty?
Kto mo偶e by膰 pi膮tym cz艂onkiem Rady?
Nie mia艂 czasu d艂u偶ej si臋 nad tym zastanawia膰, bo jasny
g艂os Tuli rozleg艂 si臋 znowu:
- W historii Ludzi Lodu wiele jest spraw tajemniczych
i nie wyja艣nionych. Zanim wi臋c ustalimy plany naszego
post臋powania wobec Tengela Z艂ego, chcieliby艣my bar-
dzo, aby ka偶dy z zebranych m贸g艂 nam opowiedzie膰
histori臋 swego 偶ycia. Na nic takiego nie ma jednak czasu, je艣li
nie chcemy tu siedzie膰 do s膮dnego dnia. Dlatego wezwiemy
tylko tych, kt贸rych absolutnie musimy wys艂ucha膰. A je艣li
kto艣 inny mia艂by co艣 do dodania czy chcia艂by uzupe艂ni膰 ich
opowie艣ci, b臋dzie ze szczer膮 uwag膮 r贸wnie偶 wys艂uchany.
Wystarczy tylko poprosi膰 o g艂os. Bardzo was jednak prosz臋
o ograniczanie si臋 wy艂膮cznie do informacji dotycz膮cych
naszego drogiego przodka obdarzonego tak膮 z艂膮 dusz膮!
Heike u艣miechn膮艂 si臋 nie艣mia艂o i wsta艂.
- S膮dz臋, 偶e niekt贸rym potrzeba b臋dzie nieco wi臋cej
czasu. A poza tym my sami b臋dziemy pewnie niekiedy
ciekawi los贸w niekt贸rych naszych przodk贸w, dotychczas
nam nieznanych.
- Zgadzam si臋 z tob膮. Natomiast nasi 偶yj膮cy krewni,
dwadzie艣cia dwoje Ludzi Lodu, kt贸rzy teraz mieszkaj膮 na
ziemi, w og贸le nie powinni nic m贸wi膰. Oni przyszli tu po
to, by s艂ucha膰 i uczy膰 si臋.
- Dwadzie艣cia dwoje? - zapyta艂a Tova. - A co
z Gandem?
Tula u艣miechn臋艂a si臋.
- Dojdziemy i do niego.
- On chyba jest z nami?
- Oczywi艣cie. Gand jest tutaj.
Tova usiad艂a wygodniej, uspokojona. Och, pomy艣la艂a.
Nie powinnam zachowywa膰 si臋 tak g艂upio.
Gabriel dostrzega艂 za plecami Tuli cztery demony. Jej
demony. I nagle przemkn臋艂a mu przez g艂ow臋 pewna my艣l.
Wyobrazi艂 sobie mianowicie, 偶e teraz na zewn膮trz wok贸艂
g贸rskich szczyt贸w jest pusto.
Dyskretnie spogl膮da艂 ku najwy偶szemu rz臋dowi 艂awek
z jednej strony sali. Pogr膮偶one by艂y w zupe艂nym mroku.
Tu i tam jednak l艣ni艂y czyje艣 fosforyzuj膮ce oczy...
Wydawa艂o mu si臋 na u艂amek sekundy, 偶e widzi po艂yskuj膮-
ce bia艂e k艂y, gdy czyja艣 warga unios艂a si臋 leciutko w g贸r臋.
Drgn膮艂 przestraszony i odwr贸ci艂 wzrok w inn膮 stron臋.
Na samej g贸rze by艂o zupe艂nie inaczej. Patrz膮c na
ostatnie rz臋dy 艂awek, Gabriel m贸g艂 sobie raczej wyob-
ra偶a膰 ni偶 widzie膰, co si臋 tam dzieje. Dostrzega艂 jakie艣
wysokie postaci tak czarne, 偶e niemal zlewa艂y si臋 w jedno
z g臋stym mrokiem. Tych, kt贸rzy siedzieli na ostatnich
艂awach, w og贸le nie m贸g艂 zobaczy膰. Musia艂by si臋 od-
wraca膰, a tego nie wypada艂o robi膰. Ale dostrzega艂 inne
sylwetki bli偶ej wej艣cia. Tam gdzie siedzieli ci, kt贸rzy
przyszli jako ostatni... Nie s艂ysza艂 ich krok贸w, bo za-
g艂usza艂y je inne d藕wi臋ki. Teraz jednak dochodzi艂o stamt膮d
warczenie, jakie艣 gro藕ne parskania, jakby rozgniewanych
dzikich zwierz膮t. Istoty, kt贸re wydawa艂y te odg艂osy, by艂y
tak niskie, ze dostrzega艂o si臋 jedynie mroczny 偶ar ich
nieludzkich oczu.
Gabriel zerkn膮艂 w bok, ku wej艣ciu, tam gdzie sta艂a Tula.
Pojawili si臋 i tam nowi przybysze. Poniewa偶 podium
by艂o o艣wietlone, wida膰 ich by艂o wyra藕niej ni偶 innych, ale
Gabriel i tak dostrzega艂 tylko kontury postaci, a w艂a艣ciwie
zielonkawe, fosforyzuj膮ce przy ka偶dym ruchu cienie.
Odni贸s艂 wra偶enie, 偶e nie s膮 to przyjazne stworzenia.
By艂 szczerze wdzi臋czny losowi, 偶e nie s膮 jego przeciw-
nikami, 偶e znajduj膮 si臋 po tej samej stronie co on. Na
wszelki wypadek jednak przysun膮艂 si臋 bli偶ej Nataniela.
Chyba nie bez powodu 艣wiat艂o na tej sali by艂o takie
s艂abe...
Nagle ponownie us艂ysza艂 g艂os Tuli:
- Rozpocznijmy nasze spotkanie toastem za zwyci臋-
stwo, kt贸rego wszyscy tak samo pragniemy!
Obecni wstali i podnie艣li kielichy. Gabriel tak偶e.
W domu nigdy jeszcze mu na to nie pozwalano. Ale i tutaj
w jego pucharku znajdowa艂 si臋 jedynie s艂odki nap贸j. Nic
nie szkodzi, mo偶e i w ten spos贸b spe艂ni膰 uroczysty toast.
Spojrza艂 ukradkiem na swoich r贸wie艣nik贸w, kuzynki
i kuzyn贸w. Wszyscy r贸wnie偶 pili.
Ale 偶adne z nich nie siedzia艂o w pierwszym rz臋dzie!
Och, nie powinien by膰 zarozumia艂y!
Chocia偶 na troszk臋 dumy m贸g艂by sobie mo偶e pozwoli膰?
Kiedy wszyscy wypili i usiedli, na kr贸tko zaleg艂a cisza.
I wtedy Tula powiedzia艂a:
- Rada wzywa Tengela Dobrego na podium!
Przez sal臋 przeszed艂 szum. Tengel wsta艂 ze swego
miejsca i poszed艂 do Tuli.
Zaczyna si臋 naprawd臋, pomy艣la艂 Gabriel z dreszczem
niecierpliwo艣ci.
ROZDZIA艁 IV
Tengel Dobry wygl膮da艂 wspaniale, kiedy tak sta艂
u boku Tuli. Wznosi艂 si臋 niczym gro藕ny kolos przy tej
drobnej dziewczynie. Tula bowiem zachowa艂a sw贸j dzie-
wcz臋cy wygl膮d, kt贸ry charakteryzowa艂 j膮 za 偶ycia. Gabriel
by艂 zafascynowany obojgiem, ponad wszystko jednak
Tengelem. Tego rodzaju cz艂owiek rodzi si臋 chyba tylko
raz na sto lat, a mo偶e nawet i to nie. Heike m贸g艂 go pod
wieloma wzgl臋dami przypomina膰, nie posiada艂 jednak
tego wrodzonego autorytetu, kt贸rym odznacza艂 si臋 Ten-
gel, ani takiej si艂y w zaskakuj膮co 艂agodnych oczach.
Nie ulega艂o najmniejszej w膮tpliwo艣ci, 偶e Tengel Dob-
ry cieszy si臋 u wszystkich zebranych ogromnym powa偶a-
niem. Na sali zaleg艂a grobowa cisza.
Przerwa艂a j膮 Tula, wo艂aj膮c:
- Mam zaszczyt przedstawi膰 wam cz艂owieka, kt贸ry
jako pierwszy ze wszystkich 艣wiadomie podj膮艂 walk臋 ze
z艂ym dziedzictwem! To on pr贸bowa艂 z艂o przemieni膰
w dobro i po nim rzeczywi艣cie zacz臋艂o si臋 rodzi膰 wi臋cej
obci膮偶onych dziedzictwem, kt贸rzy stawali przeciwko
Tengelowi Z艂emu, ni偶 takich, kt贸rzy chcieli mu s艂u偶y膰.
Zebrani przyj臋li te s艂owa grzmi膮cymi oklaskami, po
czym Tula powiedzia艂a:
- Czy wys艂uchamy teraz historii Tengela Dobrego? Ale
jak powiedzia艂am, wspominamy jedynie sprawy, kt贸re maj膮
zwi膮zek z przekle艅stwem, jakie nasz z艂y przodek rzuci艂 na
r贸d, niczego wi臋cej! I, skoro jestem przy g艂osie, to chcia艂am
powiedzie膰, 偶e Tengel Dobry jest w naszej walce przyw贸dc膮
wszystkich wybranych i obci膮偶onych. Wy z 偶yj膮cych, kt贸rzy
b臋dziecie musieli przej艣膰 przez ogie艅, zwracajcie si臋 do
Tengela zawsze, gdy znajdziecie si臋 w potrzebie!
Gabriel nie by艂 w stanie oderwa膰 oczu od Tengela. Rzecz
jasna nigdy przedtem go nie widzia艂, dopiero dzisiejszego
wieczora, ale natychmiast poczu艂 g艂臋bokie zaufanie do tego
ogromnego m臋偶czyzny o groteskowych rysach jak Ulvhe-
din, opiekun Gabriela, chocia偶 ci dwaj byli tylko z pozoru
do siebie podobni. Twarz Ulvhedina by艂a bardziej mongo-
loidalna, Tengel mniej te偶 mia艂 w sobie dziko艣ci.
Patriarcha Ludzi Lodu, je艣li tak mo偶na okre艣li膰 kogo艣,
kto wygl膮da艂 na trzydzie艣ci pi臋膰 lat, zacz膮艂 m贸wi膰:
- Wi臋kszo艣膰 informacji o moim 偶yciu znacie wszyscy
z rodowych kronik. Chcia艂bym wi臋c teraz powiedzie膰
o czym艣, o czym nigdy dot膮d nie s艂yszeli艣cie.
Je艣li to mo偶liwe, na sali zaleg艂a jeszcze wi臋ksza cisza.
- W kronikach jest napisane, 偶e moja kuzynka, Eldrid,
opowiada艂a Silje o moim dzieci艅stwie. O tym, jaki by艂em,
i jak czci艂em swego imiennika, Tengela. I jak nagle si臋
ockn膮艂em, jakby mnie co艣 przestraszy艂o, i postanowi艂em,
偶e za nic nie przyczyni臋 si臋 do narodzin kolejnych dzieci
dotkni臋tych dziedzictwem z艂a. Chcia艂bym wam teraz
w艂a艣nie opowiedzie膰, jak do trgo dosz艂o.
Gabriel wstrzyma艂 oddech i zdaje si臋, 偶e nie tylko on na
tej sali.
- Pewnej zimy w czasach mojej wczesnej m艂odo艣ci
w Dolinie Ludzi Lodu panowa艂 straszny g艂贸d - zacz膮艂
Tengel Dobry sw膮 opowie艣膰 g艂osem zd艂awionym z b贸lu
na wspomnienie tragicznych prze偶y膰. - G艂贸d nie by艂 dla
nas czym艣 nieznanym, tym razem jednak stanowi艂 艣mier-
telne zagro偶enie dla wszystkich mieszka艅c贸w Doliny,
a najbardziej chyba dla nas, czworga obci膮偶onych. I wtedy
w艂a艣nie troje pozosta艂ych z艂o偶y艂o mi pewn膮 propozycj臋.
Powiedzieli, 偶e tak im kaza艂 Tengel Z艂y. Miewali z nim
cz臋sto kontakty, w ka偶dym razie tak twierdzili. Mnie si臋 to
jeszcze nigdy nie przytrafi艂o i, szczerze m贸wi膮c, zazdro艣ci-
艂em im. Teraz jednak dowiedzia艂em si臋, 偶e Tengel Z艂y chce
wypr贸bowa膰 moj膮 lojalno艣膰. I ot贸偶 oni chcieli, 偶ebym ja...
G艂os mu si臋 za艂ama艂 i ten ogromny m臋偶czyzna musia艂
chwil臋 odczeka膰, by si臋 uspokoi膰. Nikt z zebranych nie
odezwa艂 si臋 ani s艂owem.
- 呕ebym ja... zamordowa艂 dziecko... i odda艂 im. Do
zjedzenia.
Na sali da艂y si臋 s艂ysze膰 pe艂ne grozy szepty.
- W tamtych czasach nie mia艂em 偶adnych skrupu艂贸w,
w ka偶dym razie niewiele. Dziedzictwo Tengela Z艂ego
rz膮dzi艂o moim cia艂em i dusz膮. Tamci zd膮偶yli ju偶 nawet
wybra膰 dziecko. Ma艂ego ch艂opca, kt贸rego mia艂em zwabi膰
do pu艂apki. I zrobi艂em to ca艂kowicie bezwolnie. Po prostu
spe艂ni艂em polecenie, by przys艂u偶y膰 si臋 Tengelowi Z艂emu
i mo偶e otrzyma膰 od niego pochwa艂臋. A to by艂o dla mnie
niezmiernie wa偶ne.
Tengel zamilk艂 znowu, dr臋czony wspomnieniami.
Gabriel us艂ysza艂 szeptem wypowiadane s艂owa Tovy: "Jak
dobrze jest wiedzie膰, 偶e nawet on nosi艂 w sobie z艂o! I 偶e ja
nie by艂am jedyna!"
M臋偶czyzna na podium wci膮gn膮艂 g艂臋boko powietrze
i m贸wi艂 dalej:
- Zwabi艂em ch艂opca do kryj贸wki, kt贸r膮 tylko ja
zna艂em. Wyostrzy艂em wielki n贸偶, sta艂em tam z no偶em
w kieszeni, czu艂em na udzie ch艂贸d metalu, gdy ch艂opiec
nie podejrzewaj膮c niczego z艂ego powiedzia艂: "Zobacz, co
dzi艣 znalaz艂em! Ca艂膮 gar艣膰 zmro偶onych bor贸wek. Po-
dzielimy si臋 nimi, ty zjesz p贸艂 i ja p贸艂".
Wyj膮艂 z kieszeni jaki艣 w臋ze艂ek, w kt贸rym mia艂 kilka
pogniecionych jag贸d, by膰 mo偶e pierwsz膮 jadaln膮 rzecz,
jak膮 widzia艂 od paru dni. Tak, bo wszystkie zwierz臋ta
zosta艂y ju偶 zabite, wszystko ziarno zjedzone. Wszystko, na
co mogli艣my jeszcze liczy膰, to by艂y ryby w jeziorze, ale
jezioro zamarz艂o tej zimy tak mocno, 偶e nie da艂o si臋
wyr膮ba膰 przer臋bli. I oto ch艂opiec chce si臋 ze mn膮 podzieli膰
tymi kilkoma n臋dznymi jagodami! Patrzy艂 na mnie ufnym
wzrokiem i czeka艂, co powiem. Nie wiem, co si臋 wtedy ze
mn膮 sta艂o, ale ukucn膮艂em obok dziecka i wk艂ada艂em mu
do ust owoce, jeden po drugim. "Czego ty p艂aczesz,
Tengelu?" - zapyta艂 i dopiero wtedy zda艂em sobie spraw臋,
偶e po twarzy sp艂ywaj膮 mi 艂zy. P艂aka艂em po raz pierwszy
w 偶yciu, a w piersiach czu艂em jakie艣 dziwne ciep艂o, kt贸re
sprawia艂o mi rado艣膰, a jednocze艣nie wielki b贸l. Od
tamtego dnia trzyma艂em si臋 z daleka od Hanny, Grimara
i od tamtej kobiety... a przede wszystkim od Tengela
Z艂ego! To wtedy postanowi艂em, 偶e nie powinno si臋 ju偶
urodzi膰 wi臋cej obci膮偶onych dzieci.
Zaleg艂a cisza.
Po chwili odezwa艂 si臋 Heike:
- Nie powiedzia艂e艣 nam jednak, jak ci si臋 uda艂o
przeci膮gn膮膰 na stron臋 dobra twoich dotkni臋tych krewnych.
- Nie opowiedzia艂em, bo to jest p贸藕niejsza historia.
Jak wiecie, spotka艂em Silje...
Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 w jej stron臋, a ona odpowiedzia艂a na
wezwanie i przysz艂a do niego na podium. Zebrani
zareagowali na to d艂ugimi oklaskami. Silje sprawia艂a
wra偶enie onie艣mielonej, ale bardzo szcz臋艣liwej. Gabriel
uwa偶a艂, 偶e jest to pi臋kna i mi艂a pani, i 偶e bardzo ch臋tnie by
si臋 z ni膮 zaprzyja藕ni艂. Ale przecie偶 dzieli艂o ich mniej wi臋cej
czterysta lat.
Przypomnia艂 sobie, 偶e kto艣 kiedy艣 m贸wi艂, i偶 czas nie
jest wa偶ny i wiek te偶 nie. Teraz zrozumia艂, 偶e to b艂臋dne
rozumowanie. Czas i wiek to bariery nie do przekroczenia.
Czas to w 偶yciu cz艂owieka gro藕ny czynnik.
Po kr贸tkiej chwili filozoficznej zadumy ponownie
skupi艂 uwag臋 na tym, co dzia艂o si臋 na trybunie.
Tengel m贸wi艂:
- Tak wi臋c kiedy spotka艂em Silje, zmieni艂 si臋 m贸j
pogl膮d na spraw臋 nowych dzieci w rodzinie. Stara艂em si臋
jednak bardzo, 偶eby nie by艂y wy艂膮cznie z艂e.
- Jakim sposobem? - zapyta艂a Villemo.
- Nie mog艂em zapobiec narodzinom dzieci obci膮偶o-
nych, pakt Tengela Z艂ego z Sham膮 i z艂e moce by艂y na to
zbyt silne. Uda艂o mi si臋 jednak utorowa膰 drog臋 dla
wybranych, a tak偶e da艂em z艂ym mo偶liwo艣膰 przemiany,
odwr贸cenia losu, przej艣cia na stron臋 dobra. Nie wszyst-
kim si臋 to uda艂o, niestety, a wielu z was okupi艂o przemian臋
nieludzkim cierpieniem. Ale zrobi艂em, co by艂o w mojej
mocy...
- Dokona艂e艣 wielkiego czynu - powiedzia艂 Heike,
jeden z tych, kt贸rzy musieli cierpie膰 najdotkliwiej z powo-
du przekle艅stwa i kt贸ry mia艂 okrutnego ojca. - Opowiedz
jednak, jak do tego doszed艂e艣!
- Silje dosta艂a 艣lubny prezent - powiedzia艂 Tengel
i popatrzy艂 na ni膮. - Pami臋tasz to?
Patrzy艂a na niego pytaj膮co.
- T臋 ma艂膮 rze藕bion膮 szkatu艂k臋? Kt贸ra by艂a taka wa偶na,
偶e koniecznie musieli艣my j膮 zabra膰 z Doliny Ludzi Lodu?
- No w艂a艣nie!
Jeden z demon贸w o ko艅skiej g艂owie wszed艂 pospiesz-
nie na podium z niewielkim przedmiotem w r臋ce. Postawi艂
na stole szkatu艂k臋 poczernia艂膮 ze staro艣ci.
- To ta! - wykrzykn臋艂a Silje z zachwytem. - Napraw-
d臋 jeszcze istnieje?
Odpowiedzia艂 jej Andre:
- Przechowywali艣my j膮 od dawna w艣r贸d skarb贸w
Ludzi Lodu, nigdy jednak nie uda艂o nam si臋 jej otworzy膰.
- I nie powinno si臋 jej otwiera膰 - odpar艂a Silje.
- Tengel mi m贸wi艂, 偶e tego, co zosta艂o w niej zamkni臋te,
nie nale偶y rusza膰.
- Tak jest - potwierdzi艂 Tengel Dobry. - Bo, widzicie,
偶eby z艂agodzi膰 skutki z艂ego dziedzictwa, musia艂em si臋g-
n膮膰 po bardzo drastyczne 艣rodki. Tengel Z艂y przecie偶 by艂
u 殴r贸de艂 Z艂a, a tak偶e, o czym wielu z was zapewne nie
pami臋ta, sp臋dzi艂 trzydzie艣ci trzy dni i trzydzie艣ci trzy noce
w Dolinie Ludzi Lodu, by zakopa膰 tam naczynie z wod膮
z艂a i zakl膮膰 miejsce, w kt贸rym naczynie stoi. Wielokrotnie
zastanawia艂em si臋, czy zrobi艂 tam co艣 jeszcze, ale nie
wiedzia艂em, co by to mog艂o by膰. Nie mog艂em by膰 poza
domem d艂u偶ej ni偶 miesi膮c, bo wtedy Silje zacz臋艂aby co艣
podejrzewa膰. Ale przez wiele tygodni, i za dnia, i w nocy
przep艂ywa艂em na drug膮 stron臋 jeziora w naszej dolinie, a偶
znalaz艂em pewne miejsce, kt贸re sta艂o si臋 dla mnie 艣wi臋te.
Le偶y ono tu偶 u 藕r贸de艂 rzeki, kt贸rej woda wp艂ywa do
jeziora. Wysoko na zboczu g贸ry odnalaz艂em 藕r贸de艂ko,
z kt贸rego rzeka bierze pocz膮tek. S膮czy si臋 tam jedynie
cieniutki strumyczek, daje wod臋 mchom i g贸rskim ro艣-
linom, takim, kt贸re lubi膮 podmok艂e 艣rodowisko i bagna.
Po drodze w g贸r臋 napotka艂em rzadkie ziele, kt贸re ludzie
nazywaj膮 "b艂臋kitne oczy Jezusa", a tak偶e wiele innych
zi贸艂, uwa偶anych niemal za 艣wi臋te. Ale 偶adnych takich,
kt贸re by s艂u偶y艂y czarnej magii, jedynie bia艂ej. O brzasku,
gdy Silje my艣la艂a, 偶e 艂owi臋 ryby, odm贸wi艂em magiczne
formu艂ki nad zio艂ami, kt贸re znalaz艂em; sta艂em nad brze-
giem strumienia i rzuca艂em urok na wszystkie ro艣liny.
Potem ca艂膮 noc sp臋dzi艂em pod go艂ym niebem. Podobnie jak
wiele lat p贸藕niej Heike i Vinga, kt贸rzy w lesie z艂o偶yli
wiosenn膮 ofiar臋. Poza tym jednak rytua艂贸w, jakie oni
spe艂niali, nie mo偶na por贸wnywa膰 z moimi. Ja pos艂ugiwa-
艂em si臋 wszystkimi zakl臋ciami i czarodziejskimi formu艂ka-
mi, jakie zna艂em, a przychodzi艂o mi do g艂owy wiele r贸偶nych
zwrot贸w, r贸wnie偶 w obcych j臋zykach, widocznie nosi艂em
je w sobie, ukryte gdzie艣 w g艂臋bi duszy. By艂y to niekiedy
zakl臋cia tak straszne, 偶e doznawa艂em zawrotu g艂owy.
- Tengel umilk艂 na chwil臋, poruszony dawnym wspomnie-
niem. - To by艂a najci臋偶sza noc w moim 偶yciu. Wyczuwa艂em
op贸r. W艣ciek艂y op贸r jakiej艣 niepoj臋tej z艂ej si艂y. Wiele razy ta
jaka艣 moc rzuca艂a mnie na kolana, raz zdawa艂o mi si臋, 偶e ju偶,
ju偶 zdobywa ona przewag臋, 偶e moje 偶ycie tu si臋 zako艅czy.
My艣la艂em jednak o wszystkich dobrych ludziach, jakich
zna艂em, o czysto艣ci ducha i sile mojej Silje, i sta艂o si臋 jako艣
tak, jakby wszyscy nieszcz臋艣liwi ludzie z mojego rodu
wsparli mnie, pomogli mi w zmaganiach.
- I tak w艂a艣nie zrobili艣my - wtr膮ci艂a Dida. - Z wiel-
kim zainteresowaniem 艣ledzili艣my twoj膮 walk臋.
- Dzi臋kuj臋 - szepn膮艂 Tengel Dobry. - To naprawd臋
wy mnie uratowali艣cie!
- A razem z tob膮 naszych potomk贸w - doda艂a Dida.
- Ale opowiadaj dalej!
- Musia艂em zwyci臋偶y膰, bo zanim s艂o艅ce wzesz艂o,
us艂ysza艂em okropny krzyk. Przeszywaj膮cy, 偶a艂osny, za-
mieraj膮cy krzyk, kt贸ry 艣wiadczy艂, 偶e Tengel Z艂y jest
w艣ciek艂y i w najwy偶szym stopniu rozczarowany. Wtedy
zebra艂em wszystkie, teraz ju偶 suche, zio艂a i razem z amule-
tami dobra w艂o偶y艂em do szkatu艂ki, zamkn膮艂em j膮 na
magiczny zamek i odda艂em Silje. Jak d艂ugo szkatu艂ka
b臋dzie w posiadaniu naszego rodu, tak d艂ugo obci膮偶eni
b臋d膮 chronieni przed najgorszymi skutkami dziedzictwa
z艂a. I dzi臋ki temu w艂a艣nie wi臋kszo艣膰 z was mog艂a
odwr贸ci膰 si臋 od Tengela Z艂ego i przej艣膰 na stron臋 dobra.
Jestem z tego powodu bardzo szcz臋艣liwy. Powinni艣cie
jednak pami臋ta膰, 偶e ju偶 w czasach przede mn膮 znajdowali
si臋 obci膮偶eni dziedzictwem, kt贸rzy wypowiedzieli po-
s艂usze艅stwo Tengelowi i chcieli walczy膰 ze z艂em.
- To prawda - wtr膮ci艂a znowu Dida. - By艂o nas
kilkoro, cho膰 niewielu.
- Ale obdarzonych wielk膮 si艂膮 - u艣miechn膮艂 si臋 Tengel
Dobry. - I zas艂ugujecie na ogromny szacunek, zw艂aszcza 偶e
prowadzili艣cie samotn膮 walk臋. B臋dziemy bardzo radzi
pozna膰 i wasz膮 histori臋. Moje opowiadanie dobieg艂o ko艅ca.
Dzisiejszego wieczoru tyle mia艂em do powiedzenia. Mo偶e
jeszcze Silje chcia艂aby co艣 doda膰, skoro tak偶e jest z nami?
Tula jeszcze raz podnios艂a szkatu艂k臋.
- Przeczytamy te偶 dzisiaj, z zachowaniem wszelkiej
ostro偶no艣ci, odpowiednie fragmenty dziennika Silje
- obieca艂a. - Ale mo偶e ty sama chcia艂aby艣 co艣 doda膰, Silje?
- M贸j dziennik najlepiej opowiada o tym, co si臋
wydarzy艂o - powiedzia艂a z wolna, onie艣mielona zaintereso-
waniem wszystkich zebranych. - Ja chcia艂am tylko podzi臋-
kowa膰 za zaproszenie na to spotkanie, nie jestem w stanie
wyrazi膰, ile to dla mnie znaczy, ale... Mam te偶 pewne pytanie,
cho膰 mo偶e si臋 ono wydawa膰 troch臋 nie na miejscu...
- Pytaj! Dzi艣 w nocy wszyscy powinni wypowiada膰 si臋
swobodnie!
- No wi臋c... Kiedy tutaj sz艂am, to tam na zewn膮trz...
Zdawa艂o mi si臋, 偶e rozpoznaj臋 niekt贸re istoty. W g贸rze...
Silje umilk艂a i nie chcia艂a m贸wi膰 dalej. Tula jednak
wykona艂a ruch r臋k膮 i powoli zapali艂o si臋 艣wiat艂o nad
ostatnimi 艂awami, gdzie siedzia艂o siedem czy osiem
podobnych do siebie nawzajem stwor贸w. Podnios艂y si臋
teraz z miejsc, ponure i budz膮ce groz臋, w milczeniu
przygl膮da艂y si臋 patrz膮cemu na nie zgromadzeniu.
Silje oddycha艂a z trudem.
- Moje demony! Demony z Krainy Mroku albo
Krainy Cieni, jak j膮 nazywa艂am! Te, kt贸re unosi艂y si臋 nad
g贸rami i nad Dolin膮 Ludzi Lodu!
Ingrid zerwa艂a si臋 z miejsca.
- Tak jest! S膮 podobne do tych, kt贸re widzia艂am
w Dolinie Ludzi Lodu, demony przemienione w brzozy.
Tylko 偶e twarze moich by艂y jakby bardziej lisie.
Kr膮g 艣wiat艂a poszerzy艂 si臋 i coraz to nowe twarze
wy艂ania艂y si臋 z mroku, w膮skie i spiczaste, o p艂on膮cych
oczach.
- To one! - zawo艂a艂a Ingrid. - Te s膮 moje!
- Demony Ludzi Lodu, macie racj臋 - potwierdzi艂a
Tula.
艢wiat艂o przygas艂o ponownie. Ostatnie, najwy偶ej po艂o-
偶one 艂awki znowu pogr膮偶y艂y si臋 w mroku.
Gabriel odetchn膮艂 i opad艂 z powrotem na swoje
krzes艂o. Czu艂, 偶e mu uszy p艂on膮.
Tula czeka艂a u艣miechni臋ta.
- Czy masz jeszcze jakie艣 pytania, Silje?
- Nie - odpar艂a tamta cicho. - A w艂a艣ciwie mia艂abym,
je艣li wolno.
- Naturalnie! My wszyscy mamy wobec ciebie wielki
d艂ug wdzi臋czno艣ci. Przede wszystkim za to, co zrobi艂a艣 dla
Tengela Dobrego.
Silje 艣mia艂a si臋 skr臋powana.
- Bardzo bym chcia艂a wiedzie膰, co si臋 sta艂o z moimi
tapetami.
Tula spogl膮da艂a na ni膮 przez chwil臋 nie bardzo rozu-
miej膮c, o co chodzi, ale zaraz Viljar podni贸s艂 si臋 z miejsca
i wyja艣ni艂 zmartwiony:
- Te, kt贸re zosta艂y w Grastensholm, przepad艂y, nie-
stety wraz z dworem. Mimo to jeszcze za moich czas贸w
twoje tapety znane by艂y w ca艂ym kraju.
Mali doda艂a p贸藕niejsze informacje:
- Mog臋 ci powiedzie膰, 偶e nazwisko "Mistrz Arngrim"
znajduje si臋 we wszystkich pracach na temat artystycznego
rzemios艂a. Wiele z twoich malowide艂 znalaz艂o si臋 w muzeach
i historycy wiedz膮 nawet, 偶e Arngrim to kobieta! Musz臋 si臋
pochwali膰, 偶e to ja rozpowszechni艂am t臋 informacj臋 - doda艂a.
No pewnie, pomy艣la艂 Gabriel. Ciotka Mali wci膮偶
nieugi臋cie walczy o prawa kobiet.
O艣wiadczenie Mali przyj臋to oklaskami, przeznaczo-
nymi w r贸wnej mierze dla niej, jak i dla Silje.
Silje za艣, kt贸r膮 ch臋tnie nazywano matk膮 nowego rodu
Ludzi Lodu, chcia艂a jeszcze co艣 doda膰:
- Chyba wszyscy rozumiecie, jakie to cudowne spot-
ka膰 swoich potomk贸w. A wielu z pewno艣ci膮 po raz
pierwszy widzi swoich przodk贸w... Och, Tula, uwa偶am,
偶e to by艂 wspania艂y pomys艂! Tak si臋 ciesz臋, 偶e mog臋 was
wszystki膰h powita膰, bo przecie偶 wszyscy jeste艣cie z mojej
krwi!
Silje najwyra藕niej zapomnia艂a na chwil臋, 偶e zgromadzi-
艂o ich tu 艣miertelne niebezpiecze艅stwo, ale wybaczyli jej
to. Taka by艂a wzruszaj膮ca i taka 艣liczna z p艂on膮cymi
policzkami, trzymaj膮ca za r臋k臋 TengeIa Dobrego!
Oboje chcieli teraz wr贸ci膰 na swoje miejsca, ale Tula
ich zatrzyma艂a. Tula najwyra藕niej rozkoszowa艂a si臋 swoj膮
rol膮 gospodyni i organizatorki spotkania. Z wielk膮
przyjemno艣ci膮 og艂asza艂a kolejne niespodzianki.
- Rada wzywa do siebie Sunniv臋 Starsz膮 z Ludzi Lodu!
Sunniva? zastanawia艂 si臋 Gabriel. Ona chyba nie
odegra艂a wielkiej roli. Nie dos艂ysza艂 jednak, 偶e Tula
wzywa艂a Sunniv臋 Starsz膮.
Oj! To przecie偶 siostra Tengela!
Bardzo ciemna m艂oda kobieta wesz艂a na podium i pad艂a
Tengelowi w ramiona. Obejmowali si臋 czule.
Jaka ona 艂adna, pomy艣la艂 Gabriel, kiedy kobieta
odwr贸ci艂a si臋 nareszcie ku sali. I jaka podobna do Sol, kt贸ra
siedzi w pierwszym rz臋dzie. Ale to przecie偶 matka Sol!
Sunniva d艂ugo i serdecznie przytula艂a te偶 Silje. Gabriel
wiedzia艂, dlaczego. To przecie偶 Silje zaj臋艂a si臋 jej osieroco-
n膮 c贸reczk膮 i uratowa艂a jej 偶ycie.
Sunniva Starsza zwr贸ci艂a si臋 do sali i powiedzia艂a:
- Niewielu z was mnie zna, ale chcia艂abym wyrazi膰
najszczersz膮 wdzi臋czno艣膰 za to, 偶e mog臋 was spotka膰.
I uwa偶am, 偶e mam sporo do dodania, je艣li chodzi
o naczynie z ciemn膮 wod膮 z艂a
Uwaga wszystkich skupia艂a si臋 teraz na niej.
- Tengel Z艂y zakopa艂 co艣 w dw贸ch miejscach na stoku
g贸ry. Odkry艂am to pewnej jesieni, kiedy szuka艂am w g贸rach
zab艂膮kanego ciel臋cia. Odnalaz艂am to samo miejsce, kt贸re
Silje opisa艂a w swoim dzienniku, i tam pochwyci艂 mnie taki
strach, ogarn臋艂o mnie takie obrzydzenie, 偶e musia艂am po
prostu uciec. Ja nie jestem dotkni臋ta, wi臋c oczywi艣cie jego
samego nie widzia艂am, ale jego obecno艣膰 odczuwa艂am
bardzo wyra藕nie. I w jaki艣 czas p贸藕niej, kiedy ju偶 by艂am
daleko od tego miejsca, prze偶y艂am to samo. Oblewa艂 mnie
zimny pot ze strachu, 偶e mog艂abym podej艣膰 zbyt blisko.
By艂am wtedy jeszcze prawie dzieckiem i mog艂am jedynie
ucieka膰. Nie 偶y艂am jednak dostatecznie d艂ugo, bym mog艂a
o tym opowiedzie膰. Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e mog臋 dzisiaj by膰
z wami i m贸wi膰 o tamtych wydarzeniach.
S艂owa Sunnivy wywo艂a艂y poruszenie na sali. Dwa
miejsca?
- Dzi臋kujemy ci, Sunnivo! Rada zanotawa艂a twoje
wyja艣nienia. Zaskoczy艂o nas to, ale mo偶e si臋 okaza膰
niezwykle wa偶ne. Mo偶e Tarjei, kt贸ry czuwa艂 nad Dolin膮
Ludzi Lodu, b臋dzie mia艂 w tej sprawie co艣 do powiedze-
nia. A ciebie, Sunnivo, chcia艂am prosi膰, by艣 podesz艂a do
sto艂u i pokaza艂a na mapce, kt贸r膮 Silje narysowa艂a w swoim
dzienniku, gdzie dok艂adnie odczuwa艂a艣 strach po raz
drugi. Zreszt膮 pierwszy tak偶e!
Sunniva skin臋艂a g艂ow膮.
- Ale chcieliby艣my us艂ysze膰 od ciebie co艣 wi臋cej,
Sunnivo - doda艂a Tula. - Prawie ci臋 nie znamy, wi臋c tym
bardziej spotkanie z tob膮 jest dla nas prawdziw膮 rado艣ci膮.
- Dzi臋kuj臋, dla mnie te偶. No, tak... Jest jeszeze jedna
sprawa...
- No to zaczynaj!
- Nie, nie, to tylko niejasne wspomnienie. By膰 mo偶e
sama sobie to dzi艣 potwierdz臋.
Zagryza艂a wargi i zastanawia艂a si臋.
- Pami臋tam, Tengelu, 偶e nasza mama co艣 nam opo-
wiada艂a. Pewn膮 legend臋 z dawnych czas贸w Ludzi Lodu.
O pewnym kr贸lu... Nie, to by艂 w贸dz, my przecie偶 nie
mieli艣my kr贸l贸w. Mia艂 na imi臋 Targenor, pami臋tasz go?
- Nie - odpar艂 Tengel. - Chocia偶... kiedy teraz to
m贸wisz, co艣 mi zaczyna 艣wita膰. Czy on nie pochodzi艂
z Taran-gai?
- Tego nie wiem, ale w jego imieniu 艂膮cz膮 si臋 elementy
i Taran-gai, i Nor.
- Nor. Rodzinna miejscowo艣膰 Shiry, rzeczywi艣cie.
- 脫w legendarny bohater musia艂 wi臋c pochodzi膰
stamt膮d. Mama nie wiedzia艂a o nim zbyt wiele. Tyle tylko,
偶e jego imi臋 by艂o dla naszych nieszcz臋snych przodk贸w
niemal 艣wi臋te. Niestety, Tengelowi Z艂emu uda艂o si臋
z艂ama膰 r贸wnie偶 jego.
- Targenor... - rzek艂 wolno Tengel. - Oj, zdaje si臋, 偶e
przypominam sobie pewne wydarzenia z dzieci艅stwa! Ale,
jak wiesz, nasza mama umar艂a przy moim urodzeniu, wi臋c
to, co pami臋tam, nie ona mi opowiada艂a. Natomiast wuj
Lars, brat mamy, rzeczywi艣cie opowiada艂 o Targenorze.
I nazywa艂 go kr贸lem, wi臋c i to by si臋 zgadza艂o. Cho膰
przecie偶 m贸g艂 co najwy偶ej by膰 kr贸lem Ludzi Lodu. Bardzo
go o to prosili i rzeczywi艣cie ukoronowali go. By艂 podobno
bardzo pi臋kny i silny, by艂 ich jedyn膮 nadziej膮. Wkr贸tce
jednak Tengel Z艂y zorientowa艂 si臋 w niebezpiecze艅stwie,
a nikt si臋 nie odwa偶y艂 podj膮膰 walki z naszym straszliwym
przodkiem. Wiesz, co si臋 potem sta艂o z Targenorem?
- Nie! Ale je艣li si臋 nie myl臋, to b臋dziemy mieli okazj臋
pozna膰 go dzisiejszego wieczora.
- Daj Bo偶e, 偶eby tak by艂o!
Tengel i Silje uzyskali prawo zej艣cia na d贸艂, Sunniva
jednak zosta艂a przez Tul臋 zatrzymana na podium.
- Rada wzywa Sol z Ludzi Lodu!
Te s艂owa wywo艂a艂y prawdziwe poruszenie na sali.
Wszyscy chcieli zobaczy膰 os艂awion膮, legendarn膮 Sol.
Postara艂a si臋 zrobi膰 tak efektowne entree, jak to tylko
mo偶liwe. Jak to Sol. Nie zmieni艂a si臋 ani troch臋.
Sunniva zarzuci艂a jej r臋ce na szyj臋 i tuli艂a do siebie, nie
pr贸buj膮c nawet ukry膰 艂ez wzruszenia.
- Angelika, moje ukochane, cudowne dziecko, kt贸re
musia艂am zostawi膰 samo na jakim艣 brudnym podw贸rzu
w Trondheim! Tak strasznie cierpia艂am wtedy z tego
powodu. Jeszcze raz ci dzi臋kuj臋, Silje! - krzykn臋艂a
w stron臋 sali. - Dzi臋kuj臋 ci, 偶e ulitowa艂a艣 si臋 nad moim
nieszcz臋snym, samotnym dzieckiem! Pomy艣le膰, 偶e do-
czeka艂am takiej chwili! Leonarda jednak by艂a za ma艂a, 偶eby
tu ze mn膮 przyj艣膰.
- No tak, teraz wiem, po kim odziedziczy艂am urod臋
- powiedzia艂a Sol bezceremonialnie. - Wielokrotnie si臋
nad tym zastanawia艂am, bo przecie偶 z pewno艣ci膮 nie po
wuju Tengelu.
Zgromadzeni 艣miali si臋 serdecznie. Tengel r贸wnie偶.
- Najdro偶sze dziecko, ufam, 偶e mia艂a艣 dobre 偶ycie?
- zapyta艂a Sunniva niespokojnie.
- Wspania艂e! Dop贸ki trwa艂o - odpar艂a Sol sucho.
- Ale wszystko, co najzabawniejsze, prze偶y艂am potem.
Razem z ca艂膮 band膮 dotkni臋tych i wybranych. Wielu
naszych pomys艂贸w nawet nie odwa偶y艂abym si臋 tu wspo-
mnie膰. Jeste艣my teraz niewiarygodnie zgrani.
- W to akurat wierz臋 - u艣miechn臋艂a si臋 Tula, a potem
zwracaj膮c si臋 do sali powiedzia艂a: - Sol, jak si臋 pewnie
domy艣lacie, zosta艂a obwo艂ana przyw贸dczyni膮 wszystkich
wied藕m i czarownik贸w naszego rodu. Nawet Ingrid
natychmiast uzna艂a j膮 na tym stanowisku. Gdyby wi臋c
kto艣 chcia艂 wykona膰 jakie艣 hokus-pokus, powinien si臋
zwr贸ci膰 do Sol.
Ellen wsta艂a ze swego miejsca:
- Ale tylko niekt贸rzy z obecnie 偶yj膮cych Ludzi Lodu
mog膮 nawi膮zywa膰 kontakty z duchami przodk贸w.
Tula odpowiedzia艂a:
- Od tej chwili ty i ma艂y Gabriel b臋dziecie mogli to
robi膰. Pozostali powinni si臋 w tej sprawie zwraca膰 do
Nataniela i Tovy lub do Benedikte.
Gabriel poczu艂, 偶e serce podchodzi mu do gard艂a
- z dumy pomieszanej z l臋kiem.
Sol zwr贸ci艂a si臋 do sali.
- W艂a艣ciwie to ja nie mam nic nowego do powiedze-
nia. Chyba tylko to, 偶e wyostrzy艂am wszystkie no偶e
i szpikulce do wielkiej bitwy. Oraz to, 偶e okropnie jestem
ciekawa tej gromady, kt贸ra wype艂nia ostatnie rz臋dy.
Chcia艂abym ich zobaczy膰!
- Przyjdzie na to czas, przyjdzie czas! - zapewnia艂a
Tula. - A teraz obie z Sunniv膮 zejd藕cie na d贸艂. Bardzo na
ciebie liczymy w ostatecznej rozprawie, Sol!
- Mo偶ecie na mnie polega膰 - obieca艂a nagle skupiona.
Ciekawe, kto pojawi si臋 teraz, zastanawia艂 si臋 Gabriel.
Tym razem przysz艂a kolej na kogo艣 spoza rodu:
Charlotta Meiden.
Charlotta nigdy nie by艂a pi臋kno艣ci膮. Gabriel jednak
polubi艂 j膮 od pierwszego wejrzenia. Jak niewiele znaczy
wygl膮d, my艣la艂 zdumiony. Mam wra偶enie, 偶e ona jest
bardzo 艂adna, cho膰 przecie偶 to nieprawda.
Gdyby tak wszyscy m臋偶czy藕ni byli jak Gabriel! 呕eby
tak chcieli nauczy膰 si臋 widzie膰! I nie chodzi tylko o te
nieco mniej pi臋kne kobiety. O艣lepiaj膮co pi臋kne panie te偶
przewa偶nie reprezentuj膮 sob膮 znacznie wi臋cej, ni偶 m臋偶-
czy藕ni gotowi s膮 dostrzega膰. Wi臋kszo艣ci pan贸w jednak
艂adny wygl膮d kobiety wystarcza i w ten spos贸b przy-
czyniaj膮 si臋 do ograniczania zainteresowa艅 p艂ci pi臋knej.
Charlotta Meiden u艣miecha艂a si臋 onie艣mielona do
ca艂ego zgromadzenia, ale nie zd膮偶y艂a nic powiedzie膰, bo
Tula chwyci艂a puchar z winem i zawo艂a艂a:
- Sto lat dla kobiety, kt贸ra tak dzielnie pomog艂a
Ludziom Lodu, kt贸ra dos艂ownie postawi艂a ich na nogi!
I sto lat dla osoby, kt贸ra jako pierwsza wypowiedzia艂a
s艂owa "Tengel Dobry"! Sto lat dla Charlotty, Meiden,
kt贸ra nie tylko zapewni艂a nam bezpieczne 偶ycie, lecz tak偶e
przekaza艂a dzieciom wa偶ne umiej臋tno艣ci!
Wszyscy wstali i spe艂nili toast. Nareszcie Gabriel m贸g艂
ponownie spr贸bowa膰 swojego napoju; t臋skni艂 do tego od
chwili, gdy poci膮gn膮艂 pierwszy 艂yk. Nie umia艂by okre艣li膰
smaku, ale by艂 to wspania艂y nap贸j. Ukradkiem obserwowa艂,
czy nie mo偶na by spr贸bowa膰 te偶 jedzenia, ale, niestety, nikt
z zebranych tego nie robi艂. Westchn膮艂 zawiedziony.
- Najdro偶si przyjaciele - powiedzia艂a Charlotta.
- Dzi臋kuj臋 wam serdecznie za te s艂owa, kt贸re wzruszaj膮
mnie do g艂臋bi! Ja, oczywi艣cie, nie mam nic do dodania,
je艣li chodzi o wasz膮 walk臋 ze z艂em, ale chcia艂abym
powiedzie膰 kilka s艂贸w adresowanych do tych dwudziestu
dwojga, kt贸rzy obecnie 偶yj膮. Mog臋?
- Naturalnie! Prosz臋 bardzo! - u艣miechn臋艂a si臋 Tula.
- Chcia艂abym wam powiedzie膰, 偶e 艣mier膰 nie jest czym艣,
czego nale偶y si臋 ba膰. Cz艂owiek przechodzi do innej, bardzo
pi臋knej i przyjemnej egzystencji. I nie jest te偶 tak, 偶e my
dzisiaj zostali艣my obudzeni i wyprowadzeni z naszych
grob贸w. Nic podobnego! Znajdujemy si臋 w innej rzeczywis-
to艣ci i stamt膮d zostali艣my wezwani na dzisiejsze spotkanie.
I nie my艣lcie sobie, 偶e nieustannie 艣ledzimy to, co robicie, 偶e
nigdy nie jeste艣cie wolni od czujnie 艣ledz膮cych was oczu. To
tak nie jest. Zdarza si臋 czasami, 偶e potrzebne wam jest nasze
wsparcie, i wtedy staramy si臋 przedosta膰 przez granic臋
i pomaga膰. Ale to dotyczy nas, zwyczajnych ludzi, kt贸rzy
umarli. U Ludzi Lodu, jak wiadomo, sprawy maj膮 si臋 inaczej.
G艂os zabra艂a Sol:
- Tak, masz racj臋. Ale my te偶 nie ingerujemy bez
potrzeby w wasze 偶ycie. Kto艣 z 偶yj膮cych obci膮偶onych
dziedzictwem musi nas wezwa膰 i wtedy nawi膮zujemy
z wami kontakt. Owa straszna sentencja, m贸wi膮ca: "B贸g
widzi wszystko", nie znajduje potwierdzenia.
Tova podnios艂a si臋 z miejsca.
- Mam jedno pytanie.
- Bardzo prosz臋!
- Charlotta m贸wi, 偶e zmarli przechodz膮 do innej
egzystencji, do innego 艣wiata, i 偶e stamt膮d zostali艣cie
sprowadzeni tutaj.
- Zgadza si臋.
- A czy nie jest te偶 tak, 偶e cz艂owiek odradza si臋 do
nowego 偶ycia?
- Masz racj臋 - potwierdzi艂a Charlotta Meiden. - Masz
racj臋, 偶e powraca si臋 na ziemi臋 jako inny cz艂owiek. Ale
dusza pierwszego wcielenia nigdy nie przestaje istnie膰.
G艂os Tovy brzmia艂 jak zwykle troch臋 chropowato.
- Ja... Ja pozna艂am wiele moich poprzednich wciele艅.
Czy te duchy r贸wnie偶 istniej膮 na tamtym 艣wiecie? Wszystkie?
W g艂臋bi sali ze swojego miejsca podnios艂a si臋 Halkatla.
- Powinna艣 to wiedzie膰, Tovo.
Oczy obu dziewcz膮t si臋 spotka艂y.
- Tak - rzek艂a Tova z wolna. - Tak, Halkatla. Przecie偶
偶y艂y艣my obie, i ty, i ja. I jeste艣my tutaj obie, cho膰
stanowimy jedno. - Zwr贸ci艂a si臋 do zgromadzonych na
sali. - Trzeba wam wiedzie膰, 偶e w jednym z poprzednich
wciele艅 偶y艂am jako Halkatla. Do艣wiadcza艂am jej cierpie艅,
prze偶ywa艂am jej samotno艣膰. Wtedy to by艂o moje 偶ycie.
Jeste艣my jedn膮 i t膮 sam膮 istot膮.
Na te s艂owa Halkatla, chuda i przemarzni臋ta, u艣miech-
n臋艂a si臋 serdecznie. Tova tak偶e odpowiedzia艂a u艣miechem.
Ponownie g艂os zabra艂a Tula.
- Cz艂onkowie Najwy偶szej Rady postanowili, 偶eby
najpierw wys艂ucha膰 potomk贸w Tengela Dobrego, bo-
wiem nasze historie s膮 stosunkowo dobrze znane, wi臋c
p贸jdzie to szybko. I dopiero p贸藕niej spr贸bujemy prze-
nie艣膰 si臋 w zamierzch艂e czasy...
Na my艣l, 偶e w ko艅cu do tego dojdzie, Gabrielowi
zimny dreszcz przebieg艂 po plecach. Are, rodzony syn
Tengela i Silje, pierwszy w d艂ugim szeregu raczej pospoli-
tych cz艂onk贸w tej rodziny, ani 艂agodna, delikatna Liv nie
zostali wezwani. By艂o bowiem tak, jak to okre艣li艂a Tula:
- Zdumiewaj膮ce, jak ci臋偶ar przekle艅stwa Tengela
Z艂ego ro艣nie w miar臋 up艂ywu czasu, prawda? Bo przecie偶
pierwsze generacje jego potomstwa nie mia艂y zbyt wiel-
kich zmartwie艅 z jego powodu. P贸藕niej jednak z pokole-
nia na pokolenie zagro偶enie stawa艂o si臋 coraz bardziej
ponur膮 rzeczywisto艣ci膮.
- Tak rzeczywi艣cie by艂o - potwierdzi艂 Tengel Dobry.
- Ale to pewnie dlatego, 偶e nasz przodek z latami coraz
bardziej si臋 niecierpliwi艂 w miejscu swego spoczynku.
A tak偶e dlatego, 偶e kto艣, nie b臋d臋 wymienia艂 po imieniu
kto, odegra艂 na flecie kilka ton贸w.
Tula zachichota艂a niepewnie.
Chc膮c pokry膰 zmieszanie wezwa艂a na podium najstar-
szego syna Arego.
Tarjei Lind z Ludzi Lodu. Pierwszy Szczeg贸lnie
Wybrany.
On mia艂 co nieco do opowiedzenia.
Tarjei, ukochany wnuk Tengela Dobrego i jego wielka
nadzieja... On tak偶e mia艂 ciemne w艂osy i tak膮偶 karnacj臋,
ale nie odziedziczy艂 przyziemnej oci臋偶a艂o艣ci swego ojca.
Tarjei mia艂 lekko sko艣ne oczy i wystaj膮ce ko艣ci poli-
czkowe. Mimo to jego twarz by艂a niezwykle poci膮gaj膮ca;
br膮zowoszare oczy wyra偶a艂y wielk膮 inteligencj臋. Tarjei
przyszed艂 na 艣wiat z wol膮 czynienia dobra.
- Drodzy przyjaciele - powiedzia艂 Tarjei. - Jakie to
cudowne uczucie znale藕膰 si臋 wy艂膮cznie w艣r贸d sojusz-
nik贸w. Na dodatek w takiej wspania艂ej atmosferze!
- Umilk艂, a po chwili m贸wi艂 dalej z odrobin膮 rozczarowa-
nia w g艂osie: - Moje 偶ycie by艂o ca艂kowicie nieudane. Nic
w nim nie spe艂ni艂o si臋 do ko艅ca. 呕ona umar艂a mi bardzo
wcze艣nie. Syn zagin膮艂. A ja sam te偶 zbyt szybko musia艂em
si臋 po偶egna膰 z tym 艣wiatem. Najgorsze jednak jest to, 偶e
ani ja, ani nikt inny nie domy艣li艂 si臋 wtedy, 偶e jestem
Szczeg贸lnie Wybranym. Nie mia艂em przecie偶 偶贸艂tych
oczu ani nie dawa艂y o sobie zna膰 偶adne nadprzyrodzone
zdolno艣ci. Mo偶e od czasu do czasu ja sam czego艣 si臋
domy艣la艂em, ale to by艂y tylko jakie艣 niejasne przypuszcze-
nia. Dopiero po wszystkim zrozumia艂em, 偶e by艂em jak
Solve, tylko z przeciwstawnym znakiem, je偶eli mo偶na tak
powiedzie膰. On na pocz膮tku by艂 dobrym ch艂opcem.
Dziedzictwo z艂a ujawnia艂o si臋 w nim w miar臋 jak dorasta艂.
Podobnie ja, by艂em uzdolniony, ale nic poza tym. 艢wiado-
mo艣膰 mo偶liwo艣ci, jakimi zosta艂em obdarzony, przysz艂a
zbyt p贸藕no. I Kolgrim zdo艂a艂 przerwa膰 moje 偶ycie zbyt
wcze艣nie.
- To nie Kolgrim - sprostowa艂a Sol. - Za tym kry艂 si臋
Tengel Z艂y, teraz o tym wiemy.
- O, on zrobi艂 du偶o wi臋cej - doda艂 Tengel Dobry.
- Gand mi powiedzia艂, 偶e Tengel Z艂y zdawa艂 sobie spraw臋
z tego, jakim zagro偶eniem jest dla niego Tarjei, i dlatego
od samego pocz膮tku szykowa艂 si臋 do ataku. Ja przecie偶
bardzo si臋 stara艂em, 偶eby dziecko Taralda i Sunnivy nie
przysz艂o na 艣wiat, byli zbyt blisko spokrewnieni i ryzyko,
偶e urodzi si臋 dziecko dotkni臋te dziedzictwem z艂a, wyda-
wa艂o si臋 bardzo du偶e. Niestety, nie uda艂o mi si臋, bowiem
Tengel Z艂y chcia艂, 偶eby Kolgrim unicestwi艂 Tarjeia.
Dotkni臋te dziecko by艂o jego narz臋dziem.
Tarjei kiwa艂 g艂ow膮.
- Masz racj臋. Nikt przecie偶 nigdy nie w膮tpi艂, 偶e to
Tengel Z艂y kierowa艂 no偶em, kt贸ry mnie przeszy艂 wtedy
w Dolinie Ludzi Lodu, cho膰 n贸偶 znajdowa艂 si臋 w r臋ce
Kolgrima. Dlatego nigdy zbytnio nie obwiniali艣my Kolg-
rima.
- Dzi臋ki wam za to - mrukn臋艂a Sol. Kolgrim by艂
przecie偶 jej wnukiem.
Do rozmowy wtr膮ci艂 si臋 Trond.
- Jak wiecie - powiedzia艂, wstaj膮c z miejsca - ja
r贸wnie偶 pr贸bowa艂em zabi膰 Tarjeia. I to na wyra藕ny
rozkaz Tengela Z艂ego.
- To prawda - westchn膮艂 Tarjei. - Bo tylko on, nasz
straszny przodek, wiedzia艂, do czego jestem przeznaczo-
ny. No i w艂a艣nie w wyniku tych jego podst臋pnych dzia艂a艅
Ludzie Lodu musieli cierpie膰 jeszcze przez trzysta lat. Ale
teraz ponownie nadszed艂 czas, 偶eby mu si臋 przeciwstawi膰,
urodzi艂 si臋 Nataniel, kolejny wybrany, wielokrotnie sil-
niejszy ode mnie. Trzeba ci wiedzie膰, Natanielu, 偶e zawsze
b臋dziesz mia艂 w tej walce moje pe艂ne wsparcie.
- Wiem - rzek艂 Nataniel. - I ceni臋 to sobie bardzo
wysoko. Ale ty przecie偶 przez ca艂y czas obserwowa艂e艣
Dolin臋 Ludzi Lodu. Opowiedz nam, co o niej wiesz!
- Prosz臋 bardzo! To niezwykle interesuj膮ce, co Sunniva
m贸wi艂a o dw贸ch miejscach. Ja tak偶e odnios艂em wra偶enie, 偶e
w Dolinie zosta艂o ukryte co艣 jeszcze poza naczyniem z wod膮.
- Wra偶enie, powiadasz? - zastanawia艂a si臋 Tula. - To
znaczy, 偶e nie uda艂o ci si臋 tych miejsc zlokalizowa膰?
- Do nich nikt nie ma przyst臋pu. Kolgrim by艂 ostatni.
Tengel Z艂y otacza swoje kryj贸wki nieprzeniknionym
murem swojej woli. Poza tym znajduje si臋 tam r贸wnie偶
jego duchowe odbicie. To wystarczaj膮ca zapora.
- Tak. Ja nie pami臋tam absolutnie nic, je艣li chodzi
o miejsce, w kt贸rym widzia艂am tego starca - rzek艂a Sol
lekcewa偶膮co. - By艂am wtedy ma艂ym dzieckiem.
- No, ale mamy dziennik Silje - przypomnia艂 Tarjei
z u艣miechem. - Wykonany przez ni膮 szkic topograficzny
jest znakomity!
Silje pokra艣nia艂a z dumy.
- W takim razie jak si臋 tam dostaniemy? - zapyta艂
Tengel Dobry.
- Szczerze m贸wi膮c, dziadku, nie wiem. Jest jednak
pewna sprawa, kt贸ra kiedy艣 w Dolinie przysz艂a mi do
g艂owy, sprawa, o kt贸rej pewnie nie wiecie. A jest ona, jak
s膮dz臋, wa偶na.
- Co takiego?
- Ot贸偶 Tengel Z艂y nie odzyska pe艂ni si艂, dop贸ki
ponownie nie napije si臋 wody z艂a. A do tego b臋dzie mu
potrzebny kubek. Powinien mie膰 go przy sobie.
Zaleg艂a grobowa cisza.
- No - rzek艂a po chwili Dida. - To bardzo dobre
wiadomo艣ci! Znaczy, 偶e mo偶emy troch臋 zyska膰 na czasie.
Znakomicie!
- Na to wygl膮da - potwierdzi艂 Tengel Dobry. - Musi-
my wszystko bardzo szczeg贸艂owo zaplanowa膰. To zna-
czy, chodzi mi o spos贸b, jak si臋 tam dostaniemy i jak
spr贸bujemy go powstrzyma膰. Bo ty, Tarjei, nigdy si臋
w pobli偶u zakopanego naczynia nie znalaz艂e艣?
- Nie. Podszed艂em jednak na tyle blisko, 偶eby zorien-
towa膰 si臋, 偶e miejsce z czasem wyra藕nie si臋 zmieni艂o.
- Zmieni艂o si臋? Jak to?
Tarjei si臋 skrzywi艂.
- Nie na lepsze, niestety. Mo偶na si臋 nawet zastana-
wia膰, czy naczynie si臋 nie rozbi艂o.
- Och, 偶eby to mog艂a by膰 prawda - westchn臋艂a Sol.
- Chyba jednak nie mo偶na na to liczy膰. S膮dz臋, 偶e do
tego nie dosz艂o. Zdaje mi si臋, 偶e to z艂o skondensowane
w wodzie wype艂niaj膮cej naczynie zatru艂o otoczenie. I to
w dos艂ownym sensie. Nie mog臋 tego opisa膰 ze szczeg贸艂a-
mi, poniewa偶 to jedynie wra偶enia, przeczucie czego艣
strasznego. Ale tylko przeczucie. Nie umia艂bym nawet
okre艣li膰, gdzie znajduje si臋 centrum.
- Tarjei, nale偶膮 ci si臋 podzi臋kowania za str贸偶owanie
w Dolinie przez trzysta lat - powiedzia艂 Tengel Dobry.
- Czy chcia艂by艣 doda膰 co艣 jeszcze?
- W tej chwili nie. Ale z czasem pewnie mi si臋 jeszcze
co艣 przypomni.
- Masz racj臋 - rzek艂a Tula i pozwoli艂a mu zej艣膰 na d贸艂.
Tam wyszed艂 mu na spotkanie Trond. Bracia obejmowali
si臋 wzruszeni, obaj mieli 艂zy w oczach.
- Ja nie chcia艂em, Tarjei - m贸wi艂 Trond dr偶膮cym
g艂osem. - Naprawd臋 nie chcia艂em ci臋 zabi膰, ale opanowa艂o
mnie co艣 strasznego, jaka艣 si艂a pcha艂a mnie do zbrodni, nie
by艂em w stanie si臋 jej przeciwstawi膰.
- Przecie偶 ja o tym wiem - odpowiedzia艂 Tarjei.
- I nigdy ci臋 nie oskar偶a艂em. Zreszt膮 fakt, 偶e teraz
znalaz艂e艣 si臋 w grupie tych, kt贸rzy podejm膮 walk臋
z Tengelem Z艂ym, 艣wiadczy, 偶e jeste艣 niewinny.
- Stara艂em si臋 potem czyni膰 dobro...
- Trond jest jednym z naszych najlepszych pomoc-
nik贸w - wtr膮ci艂a Dida.
Tula rzek艂a przyja藕nie:
- Najwy偶sza Rada bardzo na ciebie liczy, Trond. Na
twoj膮 energi臋 i zdolno艣ci przyw贸dcze. Chciale艣 by膰
wojownikiem, wi臋c nim b臋dziesz. Zosta艂e艣 wyznaczony
na dow贸dc臋 naszych elitarnych oddzia艂贸w, kt贸re zamie-
rzamy powo艂a膰.
Trond u艣miecha艂 si臋 uradowany i dzi臋kowa艂 serdecz-
nie.
- Tylko pami臋taj! - ostrzeg艂a Tula. - Skoro masz
walczy膰 po stronie dobra, to i twoje oddzia艂y musz膮 czyni膰
dobro i walczy膰 szlachetnie!
- Od dawna si臋 w tym 膰wicz臋 - powiedzia艂 zgaszony.
- Wiele jednak zale偶y od tego, jakich si臋 ma przeciw-
nik贸w.
- Naturalnie! Sam b臋dziesz musia艂 rozstrzyga膰, jak
post膮pi膰 w danej chwili. Ale zaufaj swojej zdolno艣ci oceny.
Skoro ju偶 zacz臋li m贸wi膰 o strategii, Tula poprosi艂a
trzech Paladin贸w, Alexandra, Tancreda i Tristana, hy
przys艂u偶yli si臋 swoim do艣wiadczeniem z wojny trzydziesto-
letniej i pomogli w planowaniu, kt贸re dzisiejszej nocy
powinno zosta膰 zako艅czone. Obiecali jej to z rado艣ci膮.
- Przy ca艂ej powadze naszej sytuacji humor Tancreda
b臋dzie nam z pewno艣ci膮 bardzo potrzebny - u艣miechn臋艂a
si臋 Dida.
Cecylia nie mia艂a zgromadzeniu nic do powiedzen偶a.
Natomiast wszyscy dotkni臋ci i wybrani patrz膮c na ni膮
偶a艂owali, 偶e Cecylia ze swoj膮 wybitn膮 osobowo艣ci膮 nie jest
jedn膮 z nich. Na moment pojawi艂 si臋 na podium Mattias
Meiden i wszystkim si臋 zdawa艂o, 偶e na sali zrobi艂o si臋
cieplej i przyjemniej. Z miejsca, w kt贸rym siedzia艂 Mattias,
promieniowa艂a dobro膰. Nagle wszyscy poczuli si臋 bez-
piecznie, naprawd臋 Mattias by艂 prawdziwym aposto艂em
mi艂o艣ci bli藕niego. Brand, Andreas, Tarald, Irmelin ani
Gabriella nie mieli nic do powiedzenia, tote偶 nie zostali
wezwani na podium. Pojawi艂 si臋 natomiast kto艣, kto
znaczy艂 dla rodu bardzo wiele.
Syn Tarjeia, Mikael Lind z Ludzi Lodu.
Tarjei widzia艂 go w艂a艣ciwie po raz pierwszy, rozstali si臋
przecie偶, gdy Mikael by艂 niemowl臋ciem.
Tula powiedzia艂a:
- To Mikaelowi zawdzi臋czamy, 偶e powsta艂y kroniki
Ludzi Lodu. On rozpocz膮艂 dzie艂o, kt贸re potem my ze
zmiennym powodzeniem starali艣my si臋 kontynuowa膰.
Nawet sobie nie zdajesz sprawy, Mikaelu, jakie znaczenie
mia艂a d艂a nas twoja inicjatywa!
Mikael, cz艂owiek o bardzo spokojnym usposobieniu,
u艣miecha艂 si臋 tylko uszcz臋艣liwiony.
Dida mia艂a do niego pytanie:
- Jest co艣, czego nigdy nie by艂am w stanie sobie
wyja艣ni膰. Chodzi o t臋 ubran膮 na czarno kobiet臋 we dworze
Livland, czy ona by艂a 偶yj膮cym cz艂onkiem rodziny, czy to
powracaj膮ca dusza Magdy von Steierhorn?
- Tak na pewno niczego nie wiem - odpar艂 z prze-
praszaj膮cym u艣miechem.
- A co ty sam o tym my艣lisz?
- W g艂臋bi duszy nie mam najmniejszych w膮tpliwo艣ci,
niezale偶nie od tego, co m贸wili inni. To by艂a Magda von
Steierharn. Jej dotyk nape艂ni艂 moje serce tak膮 t臋sknot膮, 偶e
nie mog艂em si臋 z niej otrz膮sn膮膰 przez wiele lat, zatru艂 mi
偶ycie. Spisywanie sagi o Ludziach Lodu by艂o najlepszym
sposobem leczenia ran. No i m贸j ukochany syn, Dominik.
Gabriel siedzia艂 z otwartymi ustami i nie spuszcza艂 oczu
z przystojnego Dominika, kt贸ry szed艂 przez sal臋, 偶eby
powita膰 ojca. Jakie siarkowo偶贸艂te oczy... Dlaczego on,
Gabriel, nie ma takich oczu? Dla ch艂opak贸w w szkole to
by dopiero by艂o co艣! Tula powiedzia艂a, 偶e Dominik
posiada wielk膮 si艂臋 psychiczn膮 oraz niezwyk艂膮 zdolno艣膰
czytania w ludzkich my艣lach. Ale nie zosta艂 przez Rad臋
wezwany.
Nie przywo艂ano te偶 Niklasa ani Leny, bowiem i oni nie
mieli nic do powiedzenia o Tengelu Z艂ym.
Rada 偶yczy艂a sobie natomiast rozmawia膰 z Villemo...
By艂a to pod wieloma wzgl臋dami najbardziej barwna
posta膰 w rodzinie. Jej z艂ocistorude w艂osy l艣ni艂y i skrzy艂y
si臋 w delikatnym 艣wietle nad podium, promienia艂a od niej
energia i ch臋膰 dzia艂ania, chcia艂a si臋 podoba膰... Wszyscy
wiedzieli, 偶e zosta艂a obdarzona wieloma niezwyk艂ymi
umiej臋tno艣ciami. Jej 偶贸艂te oczy mog艂y p艂on膮膰 intensyw-
nym blaskiem i emanowa膰 niebywa艂膮 si艂膮. Dawnymi czasy
ca艂kiem dobrze zna艂a si臋 na czarach, tak stwierdzi艂a.
Wyrazi艂a te偶 nadziej臋, 偶e te umiej臋tno艣ci nadal posiada. To
ona kiedy艣 w proroczym 艣nie zobaczy艂a, jak biedne plemi臋
Ludzi Lodu zosta艂o wyp臋dzone ze swojej wioski przez
konnych wojownik贸w z po艂udnia. Widzia艂a, 偶e jej naj-
dawniejsi przodkowie zabrali wszystkie totemy i magiczne
przedmioty, kiedy wyruszyli przez tundr臋 na zach贸d.
Wyczuwa艂a, 偶e jeden z nich jest niebezpieczny. Nie cheia艂a
go zobaczy膰, wi臋c wielkim wysi艂kiem woli si臋 obudzi艂a.
Pewnego razu na statku pirat贸w przysz艂y jej z pomoc膮
duchy przodk贸w. Ale nie zapami臋ta艂a zbyt wiele, nie
umia艂aby na przyk艂ad przypomnie膰 sobie, jak wygl膮dali
Ludzie Lodu w czasach przed Tengelem Dobrym. Ow-
szem, zapami臋ta艂a Did臋, ale te偶 j膮 trudno by艂o zapomnie膰.
P贸藕niej, po 艣mierci, spotka艂a oczywi艣cie wszystkich dob-
rych przodk贸w, dobrych, cho膰 wygl膮d wielu z nich musia艂
budzi膰 groz臋 i cho膰 mieli za sob膮 bardzo nieszcz臋艣liwe
偶ycie.
- Tak - rzek艂a Tula, kiedy Villemo umilk艂a. - Uwa-
偶am, 偶e twoje zdolno艣ci kwalifikuj膮 ci臋 do kierowanej
przez Sol grupy czarownic!
Villemo nie mia艂a nic przeciwko temu.
- Ale a propos duch贸w przodk贸w - powiedzia艂a
zamy艣lona. - Nigdy przedtem nie widzia艂am Halkatli.
Sk膮d ty pochodzisz?
Halkatla wsta艂a.
- Dzisiejszej nocy poznacie moj膮 histori臋 - o艣wiad-
czy艂a. - Je艣li jednak s膮dzicie, 偶e jestem czym艣 w rodzaju
szpiega, przys艂anego tu przez z艂膮 moc, to zapomnijcie
o tym! Nikt nie mo偶e by膰 bardziej szcz臋艣liwy ni偶 ja, 偶e
wolno mi by膰 tu z wami. Moja historia za艣 jest niezwyk-
艂a... Tyle mog臋 powiedzie膰 na razie.
- Z niecierpliwo艣ci膮 b臋dziemy czeka膰 na twoj膮 opo-
wie艣膰 - u艣miechn臋艂a si臋 Tula. - Ale twoje imi臋, Halkatla?
Kieruje my艣li w odleg艂膮 przesz艂o艣膰, do wsp贸lnej norwes-
ko-du艅skiej historii. Wiek jedenasty, powiedzia艂abym.
Wnuczka kr贸la du艅skiego Svena Estridssonna. Prababka
ksi臋cia Sule. Czy to ty?
Halkatla u艣miechn臋艂a si臋 krzywo.
- Absolutnie nie. 呕y艂am w Dolinie Ludzi Lodu, ale
oni mnie wyp臋dzili. Nigdy te偶 nie by艂am nigdzie poza
Dolin膮. I nie zna艂am nigdy 偶adnego m臋偶czyzny.
- Witamy ci臋 serdecznie w艣r贸d nas!
Wiele zagadek zostanie rozwi膮zanych dzisiejszej nocy,
my艣la艂 Gabriel. Halkatla, Dida, W臋drowiec, Gand...
A wtedy nie wiedzia艂 jeszcze nic o najdziwniejszym ze
wszystkich.
ROZDZIA艁 V
Wiele r贸偶nych imion d藕wi臋cza艂o Gabrielowi w uszach.
Tula prowadzi艂a dialog z sal膮 i na razie nikt nie opuszcza艂
swego miejsca. Christiana Stege, Jon i Ulf Paladin,
i Elisabet, ostatnia z Paladin贸w. Tengel M艂odszy, Alv
Lind... Bardzo nieliczni byli wzywani na podium.
Dan Lind z Ludzi Lodu otrzyma艂 podzi臋kowania za to,
偶e razem z Ingrid i Ulvhedinem dokonali wielkiego czynu:
przy grobie Kolgrima w Dolinie Ludzi Lodu odnale藕li
alraun臋, ukochany amulet rodu. Ale, jak to Dan powie-
dzia艂 ze swojego miejsca: Nigdy w 偶yciu ani on, ani 偶adne
z pozosta艂ych nie chcia艂oby si臋 ponownie znale藕膰 w Doli-
nie! Odczuli tam bowiem obecno艣膰 Tengela Z艂ego,
a 艣ci艣lej bior膮c, si艂y jego my艣li, i to przerazi艂o ich
艣miertelnie. Dan z wielkim naciskiem przestrzega艂 wszyst-
kich, kt贸rzy chcieliby si臋 wa偶y膰 na takie przedsi臋wzi臋cie.
Otrzyma艂 te偶 wiele pochwa艂 za swoj膮 wypraw臋 na
Po艂udnie 艣ladami Tengela Z艂ego. Musia艂 oczywi艣cie da膰
za wygran膮 w okolicy Salzbach, ma艂ej g贸rskiej miejs-
cowo艣ci, kt贸r膮 jego z艂y przodek star艂 z powierzchni ziemi.
Dan jednak mimo wszystko wykry艂, 偶e Tengel Z艂y
zamierza zej艣膰 do podziemi, w dos艂ownym znaczeniu tego
s艂owa, a 艣wiadomo艣膰 tego mia艂a ogromne znaczenie dla
wszystkich, kt贸rzy p贸藕niej podj臋li pr贸b臋 odnalezienia
miejsca jego spoczynku.
Po wyja艣nieniaeh Dana na podium zosta艂 wezwany
jego syn, Daniel Ingridssonn Lind.
Tula powiedzia艂a:
- Podejrzewamy wszyscy, 偶e do urodzenia Daniela
przyczyni艂a si臋 alrauna. Odrobina magicznego korzenia
znajdowa艂a si臋 w czarodziejskim napoju, kt贸ry Dan i Ingrid
wypili z tak fatalnymi nast臋pstwami. Ingrid pr贸bowa艂a si臋
pozby膰 p艂odu, lecz alrauna zapobieg艂a temu. I my艣l臋, 偶e
Ingrid p贸藕niej by艂a z tego powodu bardzo szcz臋艣liwa.
- Och, by艂am, i to jak! - zawo艂a艂a Ingrid z sali.
Daniel to najwi臋kszy i najwspanialszy dar, jaki da艂o mi
偶ycie. Alrauna uratowa艂a go raz jeszcze, wyrwa艂a go z r膮k
"fabrykantki anio艂k贸w". A na koniec skierowa艂a go
w d艂ug膮 drog臋 do Taran-gai.
- Alrauna by艂a dla mnie niczym najlepszy przyjaciel
- potwierdzi艂 Daniel. - Uratowa艂a mi 偶ycie przy spotkaniu
z nied藕wiedziem i w og贸le pomaga艂a mi we wszystkich
k艂opotach. O moich przygodach w Taran-gai powinni
jednak opowiedzie膰 inni. Ja tam by艂em postaci膮 z drugie-
go planu.
- No, no - roze艣mia艂a si臋 Tula. - Przywioz艂e艣 przecie偶
Shir臋 do domu ojca, Vendela Gripa. I tym samym
po艂膮czy艂e艣 obie ga艂臋zie rodu, t臋 w Norwegii i t臋 z dalekich
lodowych pustkowi.
Daniel nie m贸g艂 si臋 tego wyprze膰.
Zielonooki Niklas nie zosta艂, jako si臋 rzek艂o, wezwany
na podium, podkre艣lono jednak, i偶 jego uzdrawiaj膮ce r臋ce
b臋d膮 mia艂y do odegrania ogromn膮 rol臋 w nadchodz膮cej
walce.
Po tym wszystkim na podium wbieg艂a Ingrid, barwna,
roze艣miana, w promiennym nastroju.
- Chcia艂abym powiedzie膰 co艣 na temat alrauny
- o艣wiadczy艂a. - Ja kocham ten amulet, dok艂adnie tak jak
偶ywego cz艂owieka. Zdarzy艂o si臋 kiedy艣, 偶e prosi艂am j膮
o pomoc, i w艂a艣nie tej nocy mia艂am dziwny sen. Mog艂am
widzie膰 rzeczy odleg艂e w czasie i przestrzeni, na jawie
nigdy takiej umiej臋tno艣ci w sobie nie odkry艂am. W tym
艣nie wszystko wiedzia艂am, wszystko umia艂am, rozumia-
艂am wszystko. Tak, nasza alrauna by艂a pot臋偶na... A w艂a艣-
nie, Elisabet, czy ty pami臋tasz, 偶e przepowiedzia艂am
kiedy艣, i偶 Nataniel urodzi si臋 w wielodzietnej rodzinie? 呕e
b臋dzie mia艂 o艣mioro, a mo偶e nawet dziesi臋cioro rodze艅st-
wa? Widzicie, jaka ze mnie zdolna wied藕ma? Nic wi臋cej
powiedzie膰 nie mog臋. Opr贸cz tego, 偶e nie mog臋 si臋 po
prostu doczeka膰 rozpocz臋cia walki z tym naszym wielkim
draniem!
- D艂ugo ju偶 chyba czeka膰 nie b臋dziesz - powiedzia艂a
Tula z艂owieszczo. - Wszystko wskazuje na to, 偶e on te偶 si臋
niecierpliwi. Na razie pocusza si臋 ledwo dostrzegalnie, ale
niebezpiecze艅stwo narasta.
- Jestem gotowa! - o艣wiadczy艂a Ingrid zuchwale.
Ku nieopisanej rado艣ci Gabriela Tula powiedzia艂a:
- Mo偶e jednak pora spr贸bowa膰 tego pysznego jedze-
nia, kt贸re przygotowali dla nas nasi przyjaciele?
Gabriel wola艂 si臋 nie dowiadywa膰, kim s膮 owi przyja-
ciele. Chyba te demony o ko艅skich g艂owach? A mo偶e kto艣
inny? Zreszt膮 co za r贸偶nica? Gabriel rozejrza艂 si臋 najpierw
uwa偶nie, co b臋d膮 robi膰 inni, po czym zabra艂 si臋 do
zawarto艣ci stoj膮cych przed nim miseczek.
Smakowa艂o niebia艅sko! P贸藕niej nie by艂by w stanie
tego smaku okre艣li膰, nigdy bowiem czego艣 podobnego
nie pr贸bowa艂. Nastr贸j na sali panowa艂 znakomity. Wszys-
cy rozmawiali z s膮siadami, 偶artowali, 艣miali si臋, czuli si臋
wspaniale. Co robili ci w ostatnich, najwy偶ej stoj膮cych
艂awkach, Gabriel nie widzia艂.
Pochyli艂 si臋 ku Natanielowi i szepn膮艂:
- Troch臋 to nieprzyjemne z tymi wszystkimi demona-
mi...
Nataniel odpowiedzia艂 z powag膮:
- Demony zawsze towarzyszy艂y Ludziom Lodu. Bo
demony to z艂e stworzenia i towarzysz膮 z艂u. Ale one
r贸wnie偶 nienawidz膮 Tengela Z艂ego i boj膮 si臋 go, cho膰
kiedy艣 by艂 ich panem i w艂adc膮. Niekt贸re z nich w艂a艣nie
z tego powodu przy艂膮czy艂y si臋 do tych Ludzi Lodu, kt贸rzy
pragn膮 dobra, bo w nas widz膮 jedyny ratunek dla siebie.
Nie zawsze mo偶na na nich polega膰, ale jako sojusznicy s膮
nieocenieni.
- Mog臋 sobie wyobrazi膰 - szepn膮艂 Gabriel spog-
l膮daj膮c za siebie.
Poza tym czu艂 si臋 bardzo dobrze na swoim miejscu.
Rozkoszowa艂 si臋 nastrojem tego niezwyk艂ego spotkania.
Tova jednak, wprost przeciwnie, nie czu艂a si臋 tu
najlepiej. Nie mog艂a si臋 cieszy膰 ze spotkania z krewnymi,
nie potrafi艂a si臋 skoncentrowa膰. Zajmowa艂a j膮 tylko jedna
sprawa: gdzie podzia艂 si臋 Gand?
Ja chyba nie mam dobrze w g艂owie, my艣la艂a. 呕eby
wybra膰 akurat Ganda! Jak moglam by膰 taka g艂upia, 偶eby
do tego stopnia zakocha膰 si臋 w m臋偶czy藕nie ca艂kowicie dla
mnie niedost臋pnym? Niewybaczalne!
To uczucie sprawia艂o jej dotkliwy b贸l. To naprawd臋
straszne! Nigdy ju偶 nie b臋dzie si臋 mog艂a zakocha膰 w 偶adnym
m臋偶czy藕nie. Nie 偶eby kto艣 zabiega艂 o jej uczucie. Nic takiego,
niestety, nie mia艂o miejsca, ale przecie偶 by艂oby jej l偶ej, gdyby
si臋 bez wzajemno艣ci zakocha艂a w zwyczajnym 艣miertelniku!
Czy naprawd臋 musia艂a wybra膰 kogo艣 takiego?
W ostatnim czasie wzdycha艂a te偶 do niego po nocach.
Zastanawia艂a si臋, jak by to mog艂o by膰, gdyby... O, nie,
tego pragnienia nigdy nie odwa偶y艂a si臋 sformu艂owa膰
wyra藕nie, nie wiedzia艂a bowiem, do jakiego stopnia Gand
jest w stanie czyta膰 w jej my艣lach. Przychodzi艂 przecie偶,
kiedy go wzywa艂a. Czy on zawsze wszystko wie? W ka偶-
dym razie musia艂 wiedzie膰, 偶e ca艂e jej 偶ycie kr臋ci si臋
wy艂膮cznie wok贸艂 niego.
Zaczyna艂o si臋 niewinnie. Z pocz膮tku nawet by艂a na
niego z艂a, uwa偶a艂a, 偶e jest zarozumia艂y i przeszkadza jej
w s艂u偶eniu Tengelowi Z艂emu. Ale to bylo dawno temu.
Po tym gdy przesz艂a na drug膮 stron臋, pomaga艂 jej zawsze,
kiedy sprzeniewierza艂a si臋 obietnicy, 偶e b臋dzie dobr膮
dziewczyn膮. I po ka偶dym spotkaniu jej uczucie do niego
rozpaczliwie si臋 pog艂臋bia艂o.
Na szcz臋艣cie teraz nie mia艂a ju偶 czasu zastanawia膰 si臋
d艂u偶ej nad swoj膮 niemi艂膮 sytuacj膮, og艂oszono bowiem
koniec przerwy i na podium zosta艂 wezwany dziwacznie
ubrany m臋偶czyzna. Jeden z najci臋偶ej dotkni臋tych, jeden
z tych, kt贸rzy mieli najwi臋ksze problemy ze zmian膮 swego
charakteru: Ulvhedin.
To m贸j opiekun, pomy艣la艂 Gabriel z dum膮. Nikt nie
ma takiego pot臋偶nego opiekuna jak ja!
Mia艂 jednak na my艣li jedynie jego fizyczn膮 wielko艣膰, bo do
gigant贸w ducha Ulvhedin nigdy nie nale偶a艂. By艂a przy nim
teraz ukochana Elisa, kobieta, kt贸ra zrobi艂a tak wiele, 偶eby
go odmieni膰. To g艂贸wnie dzi臋ki niej sta艂 si臋 cz艂awiekiem.
- Mamy do ciebie sporo pyta艅, Ulvhedinie - powie-
dzia艂a Tula.
- No to zaczynajmy - rzek艂 g艂臋bokim basem.
Ku swemu bezgranicznemu zdumieniu, a p贸藕niej
przera偶eniu, Gabriel jakby mimo woli wsta艂 ze swojego
krzes艂a. Jego g艂os w tej wielkiej sali brzmia艂 dziecinnie,
cieniutki i przestraszony.
- Mo偶e ja zaczn臋, Ulvhedin. Zawsze zastanawia艂em si臋,
jakim sposobem mog艂e艣 wywotywa膰 duchy i przep臋dza膰 je
z ziemi, skoro si臋 tego nie uczy艂e艣? To znaczy, sk膮d ci si臋 to
wzi臋艂o? To znaczy, chodzi mi o to, jak star艂e艣 z powierzchni
ziemi Ludzi z Bagnisk i w og贸le... Chcia艂em powiedzie膰...
G艂os ch艂opca cich艂 w miar臋, jak ros艂o przera偶enie, 偶e
odwa偶y艂 si臋 przemawia膰 w tej sali, w ko艅cu ca艂kiem
uwi膮z艂 mu w gardle. Gabriel opad艂 na krzes艂o i zsun膮艂 si臋
mo偶liwie jak najni偶ej, 偶eby go nie by艂o wida膰.
Ulvhedin jednak odni贸s艂 si臋 do niego niezwykle
przyja藕nie.
- 艢wietne pytanie, Gabriel! Szczerze powiedziawszy,
to ja sam, gdy wymawia艂am pierwsze tego rodzaju s艂owa,
zastanawia艂em si臋, sk膮d mi si臋 one wzi臋艂y. Nigdy si臋 tego
nie uczy艂em, to po prostu wrodzone. Ale p贸藕niej cz臋sto
rozmawia艂em z Marem...
P贸藕niej to znaczy po 艣mierci, pomy艣la艂 Gabriel i prze-
nikn膮艂 go dreszcz.
Ulvhedin m贸wi艂 dalej:
- Mar, kt贸ry pochodzi przecie偶 z Taran-gai, wy-
t艂umaczy艂 mi, 偶e j臋zyk jest czym艣 prastarym. Nie rozumie-
my magicznych formu艂ek, bo zapomnieli艣my ju偶 naszego
pierwotnego j臋zyka. Przecie偶 nad staronorweskim te偶
musia艂by艣 si臋 dobrze zastanowi膰, 偶eby zrozumie膰, prawda?
Gabriel z przej臋ciem kiwa艂 g艂ow膮. Nie m贸g艂 za-
chowywa膰 si臋 inaczej, teraz wszyscy patrzyli na niego.
- Wi臋c powiniene艣 wiedzie膰, Gabraelu, 偶e j臋zyk tkwi
gdzie艣 w g艂臋bi naszej duszy podobnie jak sztuki magiczne,
przekazane nam przez naszych znaj膮cych si臋 na czarach
przodk贸w, kt贸rzy na d艂ugo przed narodzeniem Tengela
Z艂ego 偶yli na rozleg艂ych obszarach Syberii. Surowa natura
zmusza艂a ludy pierwotne do pos艂ugiwania si臋 magi膮
i czarami, 偶eby w og贸le mog艂y przetrwa膰. Niekt贸rzy z nas
co艣 z tego dziedzicz膮. Nie walno nam jednak zapomina膰,
偶e Hanna i jej podobni r贸wnie偶 znaj膮 si臋 na czarach, tylko
偶e ich magia s艂u偶y wy艂膮cznie z艂u. - Ulvhedin przerwa艂 na
moment, a potem rzek艂 w zamy艣leniu: - Jest jednak inna
sprawa, nad kt贸r膮 rozmy艣la艂em przez te wszystkie lata,
Chodzi mi o witra偶 mistrza Benedykta w Lipawej Alei...
- Tak? On tam w dalszym ci膮gu jest, chocia偶 wieje
przez szczeliny tak, jakby si臋 tamt臋dy chcia艂y przecisn膮膰
wszystkie wiatry 艣wiata - wyja艣ni艂a Benedikte jako osoba
w wieku, w kt贸rym ka偶dy przeci膮g wywo艂uje bolesne
dolegliwo艣ci reumatyczne.
- Pozw贸lcie, 偶eby tam jeszcze przez jaki艣 czas zosta艂
- poprosi艂 Ulvhedin jakby nieobecny duchem. - Zdarzy艂o
si臋 kiedy艣, 偶e t艂uk艂em si臋 po ca艂ym domu w Lipowej Alei
i przypadkiem wyjrza艂em przez to okno. Rozumiecie
sami, 偶e wiele przez te wzorzyste, kolorowe szybki nie
wida膰, ale odnios艂em wra偶enie, jakbym zajrza艂 do innego
艣wiata. Wszystko by艂o wprawdzie rozmazane i niewyra藕-
ne, zreszt膮 chyba za du偶o wypi艂em tego wieczora, ale...
Natanie艂u, uwa偶am, 偶e ty powiniene艣 spr贸bowa膰!
Nataniel skin膮艂 g艂ow膮.
- Oczywi艣cie!
Teraz rozleg艂 si臋 czysty, niezwyk艂e pogodny g艂os. To
Vinga, szczup艂a i drobna niczym elf, ale silna jak korze艅
ja艂owca, chcia艂a co艣 powiedzie膰 ze swojego miejsca.
Przestrzega艂a przed ponownym sprowadzeniem na ziemi臋
szarego ludku. Bo gdyby szary ludek mia艂 wybiera膰, to na
pewno opowie si臋 po stronie Tengela Z艂ego. Vinga
m贸wi艂a ze smutkiem w g艂osie:
- Wszyscy t臋sknimy do starego dworu w Grastens-
holm, to znaczy my, kt贸rzy go znali艣my! Ale mnie
osobi艣eie najbardziej 偶al pewnego, mo偶na powiedzie膰,
drobiazgu. Ot贸偶 kiedy urodzi艂 si臋 Heikego i m贸j syn,
Eskil, posadzili艣my na dziedzi艅cu drzewo. I to drzewo nie
mia艂o, niestety, czasu wyrosn膮膰 naprawd臋. Ledwie prze-
偶y艂o Eskila, a p贸藕niej, kiedy ca艂e Grastensholm zosta艂o
zr贸wnane z ziemi膮, zgin臋艂o. Uff, ale偶 ze mnie sentymental-
na baba!
- Bardzo dobrze ci臋 rozumiemy - powiedzia艂a Tula,
kt贸ra 偶y艂a przecie偶 w tym samym czasie co Vinga. - Teraz
jednak chcia艂abym pos艂ucha膰, co ma nam do powiedzenia
Vendel Grip! Jego wyprawa nad Morze Karskie by艂a dla
naszego rodu prawdziwym zrz膮dzeniem opatrzno艣ci.
Najwi臋kszym osi膮gni臋ciem twojego 偶ycia, Vendelu, jest
Shira!
Gabriel zobaczy艂 teraz jasnow艂osego m臋偶czyzn臋 o czy-
stych, jasnoniebieskich oczach, kt贸ry roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no
i rado艣nie.
- Och, bardzo bym chcia艂, 偶eby dzisiejszej nocy m贸g艂
by膰 z nami stary, m膮dry Irovar - westchn膮艂 Vendel. - Ale
to, niestety, niemo偶liwe. Irovar pochodzi艂 z Nor, a nie
z Taran-gai. Natomiast Sarmika, czyli Wilka, bardzo
ch臋tnie bym zobaczy艂.
- Sarmik jest tutaj - odpowiedziano z 艂aw, na kt贸rych
siedzieli Taran-gaiczycy. - Orin i Vassar tak偶e. I wszyscy
bardzo si臋 cieszymy ze spotkania ze starymi przyjaci贸艂mi,
Vendelem i Danielem.
Obaj wymienieni machali rado艣nie na powitanie Sar-
mikowi i jego synom.
- No, a Tun-sij? - zapyta艂 Vendel. - Mo偶e moja znaj膮ca
si臋 na czarach te艣ciowa r贸wnie偶 przyby艂a na spotkanie?
- Oczywi艣cie! - odezwa艂 si臋 kobiecy g艂os z pogr膮偶o-
nych w mroku 艂aw Taran-gaiczyk贸w.
Vendel 艣mia艂 si臋 uszcz臋艣liwiony. Wszyscy jednak
zwr贸cili uwag臋, 偶e nie wspomnia艂 ani s艂owem o swej
pierwszej 偶onie, Sinsiew.
Gabriel nie za wszystkim nad膮偶a艂, ale bo te偶 Tula
przeskakiwa艂a z pokolenia na pokolenie. Nieoczekiwanie
na podium stan膮艂 pot臋偶ny Heike. Radosne okrzyki i brawa
zebranych wprost nie mia艂y ko艅ca.
Tula musia艂a d艂ugo ucisza膰 sal臋, zanim mog艂a powiedzie膰:
- Oto jeden z najwi臋kszych w naszej rodzinie! Mamy
mu niesko艅czenie wiele do zawdzi臋ezenia!
Heike rzek艂 z pe艂nym zak艂opotania u艣miechem:
- Zdo艂a艂em zwalczy膰 w sabie z艂o, ale to nie tylko moje
zwyci臋stwo. By艂o ono mo偶liwe wy艂膮cznie dzi臋ki temu, co
Tengel Dobry uczyni艂 kiedy艣 w m艂odo艣ci, dzi臋ki jego
zakl臋ciom. Poza tym to tak偶e zas艂uga alrauny, r贸wnie偶 dla
mnie by艂a ona niczym najlepszy przyjaciel, to przecie偶 ona
pokona艂a Solvego. Ale... szczerze m贸wi膮c, ja od dawna
s膮dz臋, i偶 to sam Solve wskaza艂 mi w艂a艣ciw膮 drog臋. Nie
chcia艂, bym by艂 taki jak on. A zatem dzi臋ki ci, Solve,
gdziekolwiek si臋 teraz znajdujesz! Po艣rednio bardzo
pomog艂e艣 Ludziom Lodu.
Wszyscy podzieiali pogl膮dy Heikego.
- Ale - roze艣mia艂 si臋 olbrzym skr臋powany - kto jak
nie ja pope艂ni艂 najwi臋ksze g艂upstwo w dziejach Ludzi
Lodu? Kto sprowadzi艂 na ziemi臋 szary ludek? Je艣li
czegokolwiek ze swego 偶ycia 偶a艂uj臋, to w艂a艣nie tego.
- Owszem, lecz tw贸j syn, Eskil, nie okaza艂 si臋 wcale
od ciebie gorszy - 艣mia艂a si臋 Tula. - Poruszy艂 przecie偶
niebo i ziemi臋 t膮 swoj膮 idiotyczn膮 m艂odzie艅cz膮 wypraw膮
do Eldafjordu. Wsta艅, Eskilu! Niech wszyscy zobacz膮
naszego drogiego szale艅ca!
Eskil wsta艂.
- Rzeczywi艣cie, wynalaz艂em wiele dziwnych spraw
- powiedzia艂 z u艣miechem. - Ludzie Lodu z Syberii. Rogi
jaka i flet Tengela Z艂ego!
- No w艂a艣nie - wtr膮ci艂 Heike. - Ten flet o ma艂o mnie
nie zgubi艂. Prze偶y艂em naprawd臋 wiele przykrych rzeczy, ale
tamta chwila, kiedy przywi膮zali艣cie mnie do brzozy, a ja
pragn膮艂em tylko pochwyci膰 flet, 偶eby na nim zagra膰, by艂a
najstraszniejsza i najbardziej upokarzaj膮ca ze wszystkiego.
- Ta chwila 艣wiadczy jedynie o tym, jak bardzo
niebezpieczny jest Tengel Z艂y i jego zaczarowany flet
- powiedzia艂a Tula z najg艂臋bsz膮 powag膮. - Ja r贸wnie偶
dobrze o tym wiem. I skoro flet m贸g艂 rzuci膰 na koiana
samego Heikego, to co mamy m贸wi膰 my, pozostali?
Gdyby艣my nie mieli Shiry, to...
- Tak, Shira zas艂uguje na nasz膮 wdzi臋czno艣膰 z wielu
powod贸w - o艣wiadczy艂 Heike, zwracaj膮c si臋 do sali.
- No tak, ale Eskil znalaz艂 co艣 wi臋cej w Eldafjordzie
- przypomnia艂a Tula. - Wyw臋szy艂 przecie偶 tego drania,
pierwszego Jolina. A ta figura w dalszym ci膮gu stanowi
zagadk臋.
- Zagadk臋, kt贸r膮 dzisiejszej nocy mamy nadziej臋
rozwi膮za膰 - powiedzia艂 Eskil. - Czy jednak parobek,
kt贸ry zwabi艂 mnie do EIdafjordu, nie by艂 s艂ug膮 Tengela
Z艂ego?
Na te s艂owa podnios艂a si臋 Dida.
- By艂. To jeden z wcze艣niejszych obci膮偶onych dziedzi-
ctwem, z czasem dojdziemy i do niego.
Twarze zebranych poja艣nia艂y, a przez sal臋 przeszed艂 szum.
Wi臋kszo艣膰 wola艂aby z pewno艣ci膮, by opowiadano szybciej.
Viljar Lind powiedzia艂 co艣, czego Gabriel nie by艂
w stanie zrozumie膰, i wtedy Najwy偶sza Rada wezwa艂a
jeszcze jednego bohatera d艂ugiej historii Ludzi Lodu. By艂 to
cz艂owiek wolny od przekle艅stwa Tengela, mimo to nie-
zwykle wa偶ny dla rodziny: Henning Lind z Ludzi Lodu.
Powitano go oklaskami na stoj膮co, po czym musia艂
wyja艣ni膰 wydarzenia tamtej nocy, kiedy przysz艂y na 艣wiat
bli藕ni臋ta Sagi, nast臋pnie opowiedzie膰 o nie艂atwej walce
z Ulvarem, kt贸ry mimo wszelkiej okazywanej mu mi艂o艣ci
pragn膮艂 jedynie z艂a. Henningowi pisane by艂o bardzo
d艂ugie 偶ycie. Podobnie jak jego c贸rce, Benedikte.
- Twoja si艂a, Benedikte, polega na tym, 偶e widzisz
ka偶dy ukryrty drobiazg, ka偶d膮 tajemnic臋 historii - powie-
dzia艂a Tula. - Czy mo偶emy zwraca膰 si臋 do ciebie, gdy tego
rodzaju umiej臋tno艣ei oka偶膮 si臋 potrzebne?
- Zawsze zrobi臋, co w mojej mocy - odpar艂a Benedik-
te, rada z okazanego jej zaufania.
Gabriel uwa偶a艂, 偶e Benedikte wygl膮da 艣licznie w swojej
najlepszej sukience. Wprost trudno uwierzy膰, 偶e ta osoba
niebawem sko艅czy dziewi臋膰dziesi膮t lat.
- Andre, wsta艅! - zwr贸ci艂a si臋 Tula do syna Benedik-
te. - Oto widzicie cz艂owieka, kt贸ry wytropi艂 i wyja艣ni艂
histori臋 zaginionej linii rodu. Czy my艣licie, 偶e nie uda艂o
mu si臋 odnale藕膰 wszystkich potomk贸w Christera Gripa?
Uda艂o mu si臋, Arvie Grip! Dzi艣 w nocy mo偶esz ich
wszystkich zobaczy膰!
- Naprawd臋?! - wykrzykn膮艂 zdumiony Arv. - C贸偶 to
za cudowna chwila!
Syn Andre, Rikard, nie mia艂 nic do powiedzenia,
natomiast Tova, c贸rka Rikarda, musia艂a zda膰 spraw臋 ze
swojej podr贸偶y w czasie a偶 do epoki, w kt贸rej przyszed艂 na
艣wiat Tengel Z艂y i w kt贸rej 偶y艂 jego ojciec, uciekinier
z Japonii, og贸lnie bior膮c niezbyt sympatyczna posta膰.
Towarzystwo by艂o tym tak zainteresowane, 偶e Tova musia艂a
wej艣膰 na podium i zrelacjonowa膰 wszystko ze szczeg贸艂ami.
Wielkie podniecenie zapanowa艂o w艣r贸d Taran-gaiczyk贸w,
wielokrotnie kiwali g艂owami na znak, 偶e to wszystko musi
by膰 prawda, wykrzykiwali co艣 jeden przez drugiego, jakby
Tova potwierdza艂a podejrzenia, kt贸re zawsze mieli. Wszyscy
widzieli, 偶e Tova jest z tego bardzo rada i dumna.
I nikt te偶 nie powiedzia艂 niczego niemi艂ego na jej temat,
ani na temat wygl膮du, ani wcze艣niejszych post臋pk贸w, nie
zawsze, jak wiadomo, godnych pochwa艂y.
Ale to chyba niemo偶liwe, powtarza艂 w duchu Gabriel
oszo艂omiony. Ci Taran-gaiczycy nie mog膮 przecie偶 rozu-
mie膰, co Tova m贸wi! Kiedy jednak oni zacz臋li zadawa膰
pytania, Gabriel nie mia艂 najmniejszych problem贸w ze
zrozumieniem, cho膰 pos艂ugiwali si臋 ca艂kowicie mu obcym
j臋zykiem.
Wtedy poj膮艂, 偶e to naprawd臋 bardzo dziwna noc.
Zreszt膮 wiedzia艂 o tym od pocz膮tku.
W chwil臋 p贸藕niej mia艂o go ogarn膮膰 jeszcze wi臋ksze
zdumienie.
Ingela i jej syn Ola Olovsson nie mieli nic do
powiedzenia, wiedli przecie偶 zupe艂nie szare 偶ycie gdzie艣
w Szwecji, natomiast c贸rka Olego, 艣liczna i 艂agodna
nauczycielka, zaskoczy艂a wszystkich!
- Anno Mario! - zawo艂a艂a Tula z g艂臋bokim westchnie-
niem. - Historia twojego odga艂臋zienia rodu pe艂na jest bia艂ych
plam. Saga znikn臋艂a bez wie艣ci, jej synowie, Ulvar i Marco,
r贸wnie偶. Znikn臋艂a te偶 c贸rka Ulvara, Vanja, podobnie jak syn
Marca, Imre. Z dziesi臋ciorga twojego potomstwa jest jedynie
czworo: Linde-Lou, Christa, Nataniel i Gand.
- Nieprawda! - przerwa艂 jej 艂agodny kobiecy g艂os
i z g贸ry zacz臋艂a schodzi膰 ku podium niewiarygodnie pi臋kna
kobieta. - Anno Mario, matko mojej babki, przynosz臋 ci
pozdrowienia od babci Sagi. Ona jest cudownie szcz臋艣liwa
i chce, by艣 o tym wiedzia艂a. Jest przecie偶 twoj膮 c贸rk膮.
M艂oda kobieta mia艂a na sobie klasyczn膮 czarn膮 sukni臋,
d艂ug膮 do kostek. Nataniel wykrzykn膮艂 rado艣nie:
- O m贸j Bo偶e, to Vanja! Ta, kt贸ra odesz艂a z Tamlinem
z rodu Demon贸w Nocy! Przyby艂a do nas dzisiejszej nocy
z Czarnych Sal Lucyfera!
Gabriel go nie s艂ucha艂. Omal sobie nie skr臋ci艂 karku,
bowiem wszyscy siedz膮cy w pierwszym rz臋dzie wstali
i ruszyti w kierunku trybuny, zas艂aniaj膮c mu widok.
Z napi臋cia zacz膮艂 dzwoni膰 z臋bami, zaciska艂 pi臋艣ci, a jego oczy
zrobi艂y si臋 wieikie jak spodki. Nagle wszyscy si臋 zatrzymali.
Ch艂opiec dozna艂 szoku, gdy u艣wiadomi艂 sobie, co si臋
dzieje.
Dwie bardzo wysokie postaci wy艂oni艂y si臋 z mroku
i sz艂y ku podium razem z Vanj膮, a potem, gdy ca艂owa艂a
wzruszon膮 do 艂ez Ann臋 Mari臋, sta艂y przy niej.
Vanja mia艂a na g艂owie pi臋kn膮 czarn膮 koron臋, w kt贸rej
skrzyly si臋 wielkie antracyty i czarne diamenty. Ona, Anna
Maria i Tula znajdowa艂y si臋 jakby w cieniu wysokich,
wyprostowanych jak struny czarnych anio艂贸w, natomiast
trzeci anio艂 pochyla艂 si臋 w g艂臋bokim uk艂onie przed Vanj膮
i podawa艂 jej inn膮 koron臋, mniejsz膮 i nie tak pi臋kn膮 jak jej
w艂asna.
Na sali zapanowa艂o poruszenie, wszyscy wstawali
z miejsc. Tula zupe艂nie straci艂a mow臋, wi臋c Vanja musia艂a
zabra膰 g艂os.
- D艂ugo siedzia艂am tam na g贸rze i patrzy艂am na
Christ臋, moj膮 ma艂膮 c贸reczk臋, z kt贸r膮 musia艂am si臋 rozsta膰
tak wcze艣nie. Dzi臋kuj臋 Henningowi i Benedikte, Malin
i wszystkim Voldenom, 偶e zapewnili艣cie jej szcz臋艣liwe
偶ycie, kiedy Frank, jej tak zwany ojciec, zawi贸d艂 j膮 tak
okropnie. Zanim jednak zaczniemy m贸wi膰 o Chri艣cie,
chcia艂abym wezwa膰 mego brata. Nigdy艣my si臋 nie spot-
kali, Linde-Lou, ale chyba uda nam si臋 to jako艣 naprawi膰!
M艂ody Linde-Lou o blond w艂osach podszed艂 do niej
onie艣mielony i chcia艂 u艣cisn膮膰 jej r臋k臋, ona jednak obj臋艂a
go serdecznie i d艂ugo przytula艂a bez s艂owa.
- Lmde-Lou - rzek艂a w ko艅cu wzruszona. - Tobie
przypad艂o najbardziej nieszcz臋艣liwe 偶ycie na ziemi. Ale
teraz zostaniesz wynagrodzony za twoje wierne, gor膮ce
serce. Ukl臋knij, Linde-Lou, od tej chwili b臋dziesz nale偶a艂
do hufca czarnych anio艂贸w, b臋dziesz kim艣 wi臋cej ni偶
ka偶dy z nich, jeste艣 bowiem wnukiem ich wodza.
Linde-Lou ukl膮k艂 i Vanja w艂o偶y艂a mu koron臋 na g艂ow臋,
Linde-Lou zosta艂 ksi臋ciem Czarnych Sal. Kiedy wsta艂
i Anna Maria obj臋艂a serdecznie wnuka swojej jedynej c贸rki,
wszyscy zobaczyli, 偶e ch艂opiec p艂acze. Wielu z zebranych
r贸wnie偶 mia艂o w oczach 艂zy. P贸藕niej dosta艂 wspania艂y
czarny str贸j, w kt贸rym by艂o mu bardzo do twarzy, i czarne
anio艂y zabra艂y go ze sob膮 na przeznaczone dla nich miejsce.
- Vanja, musisz nam teraz opowiedzie膰, gdzie si臋
podziewa艂a艣 przez ca艂y ten czas - rzek艂a Tula. - I jak ci tam
by艂o?
Vanja si臋 u艣miecha艂a.
- O Czarnych Salach opowiada膰 nie mog臋. Moje 偶ycie
tam r贸偶ni si臋 pod ka偶dym wzgl臋dem od 偶ycia na ziemi.
Tak jak wszyscy na tej sali, kt贸rzy zako艅czyli ju偶 ziemsk膮
w臋dr贸wk臋 i musieli przej艣膰 do innej sfery, r贸wnie偶 ja
znalaz艂am si臋 w zupe艂nie innym 艣wiecie. Christa, moja
c贸reczko, chod藕 tu do mnie.
Christa podbieg艂a czym pr臋dzej, a wszyscy ze zdumie-
niem patrzyli na matk臋, wyra藕nie m艂odsz膮 od c贸rki. Ale to
drobiazg wobec wszystkich zaskakuj膮cych zjawisk i prze-
偶y膰, jakie sta艂y si臋 ich udzia艂em tej nocy.
Po wzruszaj膮cym powitaniu Vanja poprosi艂a r贸wnie偶
Christ臋, by ukl臋k艂a. Wtedy jeden z czarnych anio艂贸w
poda艂 matce podobn膮 koron臋 jak dla Linde-Lou, r贸wnie偶
czarn膮, mniejsz膮, ale wysadzan膮 tak samo mieni膮cymi si臋
drogimi kamieniami. Gabriel uwa偶a艂, 偶e musz膮 to by膰 co
najmniej czarne diamenty!
- Jeste艣 wnuczk膮 naszego w艂adcy. Dla mnie to wielka
rado艣膰, c贸reczko, wprowadzi膰 ci臋 do naszego grona
- powiedzia艂a Vanja. - Ale tymczasem usi膮dziesz pewnie
jeszcze w艣r贸d 偶ywych, prawda?
- Tak - szepn臋艂a Christa, kt贸ra prawie nie by艂a
w stanie wykrztusi膰 s艂owa.
- No a teraz - o艣wiadczy艂a Vanja - teraz poprosz臋 na
podium Szczeg贸lnie Wybranego! Wyt臋sknionego przez
Ludzi Lodu. Si贸dmego syna cz艂owieka, kt贸ry sam by艂
si贸dmym synem. Potomka czarnych anio艂贸w, w kt贸rego
偶y艂ach p艂ynie krew Demon贸w Nocy i Demon贸w Burzy,
Nataniela Garda z Ludzi Lodu.
Nataniel wsta艂 witany og艂uszaj膮cymi oklaskami.
Vanja m贸wi艂a dalej z tym swoim lekko ironicznym
u艣miechem:
- I musz臋 doda膰 najwa偶niejsz膮 rekomendacj臋: mojego
wnuka! Witaj mi, najdro偶szy Natanielu!
Wszyscy si臋 roze艣miali.
Zaraz jednak zapad艂a cisza.
Nagle wszyscy stwierdzili, 偶e schody po obu stronach
podium zosta艂y zaj臋te przez wielkie, podobne do wilk贸w
bestie. By艂y tak ogromne, 偶e nale偶a艂o je chyba zaliczy膰 do
wyj膮tkowo ros艂ych wilk贸w. Gabriel s艂ysza艂 dobywaj膮ce
si臋 z ich gardzieli g艂uche warczenie, a w otwartych
paszczach raz po raz b艂yska艂y bia艂e k艂y. Widzia艂 zielone,
p艂on膮ce 艣lepia i przysun膮艂 si臋 bli偶ej Ellen.
- Kochany Natanielu - powiedzia艂a Vanja. - Ca艂a wasza
pi膮tka przejdzie wkr贸tce ceremoni臋 wtajemniczenia, a ja
wyst臋puj臋 tutaj jako reprezentantka w艂adcy naszego rodu...
W艂adca to z pewno艣ci膮 Lucyfer, my艣la艂 Gabriel i zimny
dreszcz przeszed艂 mu po plecach. Dlaczego oni nigdy nie
wymawiaj膮 jego imienia? Mo偶e jest zbyt wielkie, by si臋
nim pos艂ugiwa膰 w takich okoliczno艣ciach?
Vanja m贸wi艂a dalej:
- Ugnij kolana, Natanielu z Ludzi Lodu, i przyjmij
koron臋 czarnych anio艂贸w, kt贸ra nale偶y si臋 jedynie potom-
kom naszego pana.
Gabriel ucieszy艂 si臋 szczerze, gdy stwierdzi艂, 偶e Nata-
niel otrzyma艂 pi臋kniejsz膮 koron臋 ni偶 Linde-Lou. Czarne
kamienie jarzy艂y si臋 jak gwiazdy, korona by艂a niewysoka,
ale za to pi臋knie cyzelowana.
Na koniec Vanja wyja艣ni艂a:
- Kiedy opu艣cicie ju偶 G贸r臋 Demon贸w, te korony
stan膮 si臋 niewidzialne. B臋dziecie jednak nosi膰 je zawsze,
nawet je艣li sami nie b臋dziecie sobie z tego zdawa膰 sprawy.
Gdyby艣cie si臋 jednak znale藕li w niebezpiecze艅stwie,
z kt贸rego mo偶e was wybawi膰 korona, to ona znowu stanie
si臋 widzialna i wr贸g ust膮pi. Poza tym nikt jej nie zobaczy
ani si臋 nie domy艣li jej istnienia.
Wszyscy z wyj膮tkiem Tuli i Vanji opu艣cili podium.
Vanja da艂a znak Tuli, by wezwa艂a nast臋pnych krewnych.
- Ju偶 wracam do moich obowi膮zk贸w - u艣miechn臋艂a
si臋 Tula, cokolwiek oszo艂omiona obecno艣ci膮 czarnych
anio艂贸w. Nie przewidzia艂a tego, ale, rzecz jasna, ona
r贸wnie偶 by艂a g艂臋boko poruszona ich pojawieniem si臋.
- No tak - zacz臋艂a niepewnie. - No tak, teraz powinni艣my
przej艣膰 do najbardziej zagadkowej linii naszego rodu...
- Wiem - potwierdzi艂a Vanja. - Czy chcesz, 偶ebym
pokierowa艂a t膮 cz臋艣ci膮 spotkania?
- Tak. Serdecznie ci dzi臋kuj臋 - szepn臋艂a Tula z wes-
tchnieniem ulgi.
Vanja zwr贸ci艂a si臋 do sali.
- Wiem, 偶e wszyscy zastanawiali艣cie si臋 nad niepoj臋t膮
zagadk膮: Co si臋 sta艂o z Markiem i z Imrem?
- Zastanawiali艣my, si臋 nieustannie! - zawo艂a艂a Tula,
a ca艂y r贸d Ludzi Lodu potwierdzi艂 jej s艂owa.
- Marco by艂, jak wiecie drugim dzieckiem mojej
babki, Sagi. Kiedy sko艅c偶y艂 dwadzie艣cia dwa lata, musia艂
was opu艣ci膰. P贸藕niej zast膮pi艂 go m艂ody Imre, a w ostat-
nich czasach wspiera艂 was Gand. My艣l臋, 偶e najlepiej
zrobi臋, je艣li poprosz臋 Ganda, by przyszed艂 i opowiedzia艂
ca艂膮 histori臋.
Nareszcie przyjdzie, pomy艣la艂a Tova z bij膮cym sercem.
I zaraz na scenie pojawi艂 si臋 on, pi臋kniejszy ni偶 kiedykolwiek,
a Tova poczu艂a tak膮 t臋sknot臋 i b贸l, 偶e mog艂aby umrze膰.
Nagle i ona, i Gabriel oraz wszyscy zebrani w sali
znowu u艣wiadomili sobie, 偶e w tylnych rz臋dach zrobi艂 si臋
ruch, 偶e rozpocz臋艂a si臋 w臋dr贸wka do przodu a偶 pod sam膮
trybun臋. Dwa d艂ugie rz臋dy niezwykle wysokich postaci,
urodziwych m臋偶czyzn o czarnych w艂osach, w czarnych
garniturach o staro艣wieckim kroju i z czarnymi skrzyd-
艂ami, kt贸re zdawa艂y si臋 si臋ga膰 od pod艂ogi do samego
sufitu. To tylko iluzja, pomy艣la艂 Gabriel.
Jak wiele jest tych czarnych anio艂贸w! I jakie s膮 pi臋kne!
Wprost trudno na nie patrze膰.
Ale czy偶 Gand nie jest z nich najpi臋kniejszy? Naprawd臋
trzeba by膰 艣lepym, 偶eby tego nie widzie膰!
Wszystkie anio艂y zgromadzi艂y si臋 wok贸艂 Ganda. Na
schodach siedzia艂y wilki, wok贸艂 Ganda sta艂y anio艂y.
I wtedy on si臋 odezwa艂. Gabriel wsz臋dzie by pozna艂 ten
艂agodny, mi艂y g艂os.
- Drodzy kuzyni i przyjaciele! Wiem, 偶e musieli艣cie
偶y膰 w niewiedzy, ale to dla waszego dobra. Dw贸ch ludzi
z naszego rodu rozwi膮za艂o moj膮 zagadk臋. Andre Brink
doszed艂 do tego sam, bez niczyjej pomocy. Drugim jest
m贸j najdro偶szy przyjaciel, Henning Lind z Ludzi Lodu.
Prosz臋 was obu, by艣cie tu do mnie podeszli. Nie b贸jcie si臋
wilk贸w, one was nie rusz膮.
Henning wygl膮da艂 na niebywale uradowanego, gdy
zbli偶a艂 si臋 do Ganda, 偶eby go u艣ciska膰, a potem d艂ugo stali
obaj, serdecznie obj臋ci. Andre sprawia艂 wra偶enie dum-
nego. On jeden jedyny odgad艂 prawd臋!
- Andre - rzek艂 Gand z u艣miechem. - Teraz masz
okazj臋 powiedzie膰, jak to by艂o.
- Ja? M贸j Bo偶e!
Milcza艂 przez chwil臋, jakby si臋 zastanawia艂, co powie-
dzie膰, po czym zawo艂a艂:
- Drodzy przyjaciele! Nigdy nie istnia艂 偶aden Imre.
Ani Gand!
Co takiego? dziwi艂 si臋 Gabriel, ale nie mia艂 czasu na nic
wi臋cej, bo w tej chwili ca艂a grota zosta艂a roz艣wietlona
p艂omienn膮 b艂yskawic膮. Rozleg艂 si臋 huk gromu i dudni膮cy
grzmot tak g艂o艣ny, 偶e Gabriel musiat zas艂oni膰 uszy
r臋kami... Po chwili spojrza艂 w g贸r臋.
Powr贸ci艂a cisza, ale Ganda ju偶 nie by艂o. Zasta艂 prze-
mieniony w Imrego.
Znowu odezwa艂y si臋 grzrnoty jak podczas gwa艂townej
burzy i po chwiti przemieniony zosta艂 r贸wnie偶 Imre.
Na podium sta艂 ksi膮偶臋 Czarnych Sal. Jedyny syn
Lucyfera, w czarnych wysokich butach, czarnej pelerynie,
z po艂yskliwie czarn膮 ksi膮偶臋c膮 koron膮 na g艂owie.
Marco.
Marco z Ludzi Lodu.
Marco z rodu czarnych anio艂贸w, ich ksi膮偶e, syn ich
w艂adcy.
Wszystkie anio艂y pad艂y pczed nim na kolana. Bowiem
czarne anio艂y nadal 偶yj膮 w epoce, kiedy takie zachowanie
by艂o czym艣 nieodzownym.
Gabriel i Tova czuli, 偶e 艂zy sp艂ywaj膮 im po policzkach.
ROZDZIA艁 VI
Nie, nie, nie, my艣la艂a Tova w skrajnej rozpaczy. Tego
ju偶 za wiele! Nie znios臋 wi臋cej!
Stuletni m臋偶czyzna, kt贸ry wygl膮da, jakby dopiera co
sko艅czy艂 dwadzie艣cia dwa. To przeeie偶 ca艂kiem po prostu
oznacza, 偶e jest on nie艣miertelny.
A przy nim ja, dziewczyna, kt贸ra nie ma najmniejszej
szansy u 偶adnego ze 艣miertelnik贸w!
W tym momencie Tova czu艂a si臋 naprawd臋 podle.
Nikt jednak nie dostrzeg艂 jej udr臋ki, wszyscy byli
ca艂kowicie poch艂oni臋ci Markiem, stoj膮cyrn na podium.
Nie mia艂 skrzyde艂. Poza tym jednak promienia艂 t膮 sam膮
nieziemsk膮 pi臋kno艣ci膮 co inni czarni anio艂owie, a po
prawdzie to by艂 jeszcze pi臋kniejszy. Niezupe艂nie podobny
do Ganda, ale wta艣ciwie rysy mia艂 jakby te same.
- Rozumiem, 偶e si臋 dziwicie - powiedzia艂 z u艣mie-
chem. - Ale pczecie偶 nie mog艂em przez tyle lat by膰 ci膮gle
tym samym Markiem, wpad艂em wi臋c na pomys艂, by
odgrywa膰 rol臋 jego syna, a potem wnuka. Cho膰, oczywi-
艣cie, nie mam 偶adnego syna, a tym bardziej wnuka.
Ciekawe, dlaczego to takie oczywiste, zastanowia艂a si臋
Tova. Nie mog艂a jednak zaprzeczy膰, 偶e akurat t臋 informa-
cj臋 przyj臋艂a z ulg膮.
Ty g艂upa kurzy m贸偶d偶ku! Ty podst臋pne zaj臋cze serce!
wymy艣la艂a sama sobie.
Marco m贸wi艂 dalej swoim melodyjnym g艂osem:
- Zastanawiali艣cie si臋 pewnie, gdzie si臋 podziewa-
艂em. To zrozumia艂e. Moje pochodzenie jednak sprawia,
偶e mog臋 porusza膰 si臋 do艣膰 swobodnie w czasie i prze-
strzeni. Nie jestem wprawdzie tak szybki jak moi
ukochani przyjaciele, duchy Ludzi Lodu, poniewa偶
mam w sobie wiele ze zwyk艂ego 艣miertelnika, nie mam
te偶 skrzyde艂, co bardzo ogranicza moje mo偶liwo艣ci.
Przez pierwsze lata, kiedy znikn膮艂em wam z oczu,
by艂em u moich rodzic贸w. W Czarnych Salach. Po-
艣wi臋ci艂em ten okres na kszta艂cenie. - U艣miechn膮艂 si臋.
- Mog臋 was zapewni膰, 偶e okropnie si臋 denerwowa艂em,
kiedy mia艂em wype艂nia膰 moje pierwsze zadania! Pami臋-
tasz, Benedikte, jak sta艂em w Fergeoset na ukwieconej
艂膮ce? Albo ty, Andre, pami臋tasz, jak zabra艂em ci臋 ze
szko艂y? By艂ern 艣miertelnie przera偶ony, 偶e nie mam do艣膰
si艂, by pokona膰 przewo藕nika albo wyrwa膰 pos膮偶ek
bo偶ka spad z艂ej w艂adzy Nerthus-Tyra. Jednak ku
mojemu wielkiemu zdumieniu uda艂o mi si臋 tego doko-
na膰 i p贸藕niej ju偶 wszystko pasz艂o dobrze. To dla mnie
wielka rada艣膰, 偶e mog艂em pom贸c kuzynom z Ludzi
Lodu, i zrobi臋 w艣zystko co b臋d臋 m贸g艂 r贸wnie偶 w osta-
tecznej walce.
- B臋dzie nam to potrzebne - rzek艂a Tula zatroskana.
- Czy jednak ty nie potrafi艂by艣 skuteczniej zaatakowa膰
Tengela Z艂ego ni偶 my wszyscy wraz z Natanielem?
Marco u艣miechn膮艂 si臋 tajemniczo.
- Nie. Zaatakowa膰 mo偶e tylko Nataniel. Ale my
b臋dziemy mu pomaga膰, prawda?
- Mo偶esz by膰 pewien - rzek艂a Tula. - Czy m贸g艂by艣
nam jednak wyt艂umaczy膰, dlaczego to dla ciebie takie
wa偶ne, by ukrywa膰 si臋 przed Tengelem Z艂ym?
Marco zastanawia艂 si臋 przez chwil臋. Ma艂y Gabriel
wpatrywa艂 si臋 we艅 jak w s艂o艅ce.
- Tengel Z艂y m贸g艂by mnie z艂ama膰 - rzek艂 w ko艅cu
Marco. - Jest na to wystarczaj膮co silny. M贸j ojciec za艣
sobie tego nie 偶yczy. Zreszt膮 to tylko p贸艂 prawdy, ale nie
powinni艣my jeszcze ujawnia膰 jej do ko艅ca. Niekt贸rzy
z was mog膮 si臋 znale藕膰 w trudnjf sytuacji i mo偶e b臋d膮
zmuszeni opowiedzie膰 o mnie Tengelowi Zlemu. Lepiej
wi臋c, 偶eby nie wiedzieli za du偶o. On zreszt膮 ju偶 si臋
domy艣la, kim jestem. Natkn膮艂 si臋 na mnie w okolicach
Dan-no-ura. Wci膮偶 jeszcze wie niewiele, lecz jego ducho-
wa si艂a natrafi艂a na m贸j 艣lad. I na 艣lad Nataniela tak偶e.
Tova pochyli艂a g艂ow臋 p贸艂偶ywa ze wstydu. To przecie偶
ona...
- Niech ci nie b臋dzie przykro, Tova - doszed艂 do niej
z g贸ry 艂agodny g艂os Marca. - Dokona艂a艣 tam bardzo
wa偶nego czynu. Sama si臋 jeszcze nie domy艣lasz, jakie to
by艂o wa偶ne.
Mari wtr膮ci艂a ni st膮d, ni zow膮d:
- Czarne anio艂y? A co z bia艂ymi? A B贸g gdzie?
- Obawiam si臋, 偶e nasz Pan zasn膮艂 na soborze w Nicei
w roku trzysta dwudziestym pi膮tym, bo wtedy w艂adz臋
przej臋li kap艂ani, kt贸rzy naturalnie uznali, 偶e to oni wiedz膮
najlepiej, jak sprawy na 艣wiecie powinny si臋 uk艂ada膰
- odpar艂 Marco z przepraszaj膮cym u艣miechem.
Na koniec wszyscy przekazali pozdrowienia dla matki
Marca, Sagi, ktdra zajmowa艂a wyj膮tkow膮 pozycj臋 w Kr贸-
lestwie Ciemno艣ci.
- Henning - rzek艂 Marco k艂ad膮c r臋k臋 na ramieniu
swego przyjaciela. - Te dwa czarne anio艂y, kt贸re teraz
widzisz tu, po prawej stronie, widywa艂e艣 ju偶 przedtem,
prawda?
Henning przyjrza艂 si臋 nieziemskim istotom.
- Owszem, widzia艂em - potwierdzi艂 uradowany.
- Tamtej nocy, kiedy przyszli艣cie na 艣wiat, ty i Ulvar.
- Masz racj臋. Ach, Ulvar. M贸j nieszcz臋sny brat. On
nie m贸g艂 by膰, niestety, brany pod uwag臋. Dziedzictwo z艂a
obci膮偶a艂o go zbyt silnie. Ale jest w艣r贸d nas Linde-Lou,
jego spn. A tak偶e jego c贸rka Vanja, kt贸ra w domu moich
rodzic贸w jest bardzo kochana. - Marco zwr贸ci艂 si臋
ponownie do ca艂ej sali: - Te oto czarne anio艂y, kt贸re tutaj
widzicie, zosta艂y wybrane, by wzi膮膰 udzia艂 w walce.
Natamiast zwierz臋ta na schodach to te偶 anio艂y, tylko 偶e
one, w razie potrzeby, potrafi膮 przemienia膰 si臋 w wilki.
One r贸wnie偶 b臋d膮 pomaga膰, a zapewniam was, 偶e to
pomocnicy nie do pogardzenia.
- Wiemy o tym - rzek艂 Tengel Dobry. - O lepszych
sojusznikach nie mogliby艣my nawet marzy膰.
Marco da艂 znak anio艂om, 偶e mog膮 wraca膰 na swoje
miejsca, i podium opustosza艂o. On sam zszed艂 na d贸艂
i usiad艂 obok Nataniela.
Wszystkie miejsca na sali by艂y teraz zajgte. Gabriel
m贸g艂 znowu oddycha膰.
Na podium wr贸ci艂a Tula i zawo艂a艂a:
- Orjan Grip! Czy zechcia艂bg艣 tu przyj艣膰 i opowiedzie膰
o swojej wyprawie nad Morze Karskie? Je藕dzi艂e艣 tam
przecie偶 w odwiedziny do swojej przyrodniej siostry, Shiry.
I Orjan opowiedzia艂 o wszystkim, czego jeszcze nie
wiedzieli. O grobach w wymar艂ym Taran-gai i o tym, 偶e
uporz膮dkawa艂 je najlepiej jak umia艂. Z 艂aw, gdzie siedzieli
Taran-gaiczycy, rozleg艂y si臋 szepty, by艂o w nich zaskocze-
nie, ale i zadowolenie i Orjan zrozumia艂, 偶e zas艂u偶y艂 sobie
u nich na pochwa艂y. Gdy tylko nadarzy si臋 jaka艣 wolna
chwila, musz臋 z nimi porozmawia膰, postanowi艂.
G艂os Tuli zabrzmia艂 uroczy艣cie, gdy m贸wi艂a:
- Najwy偶sza Rada wzywa Shir臋 z Nor!
Kiedy drobna szczup艂a kobieca figurka znalaz艂a si臋 na
podium, wszyscy wstali. Marco za艣, jedyny syn Lucyfera,
podszed艂 i pok艂oni艂 jej si臋 z gl臋bokim szacunkiem. Wida膰
by艂o, 偶e ci dwoje s膮 ze sob膮 serdecznie zaprzyja藕nieni.
Marco, w d艂ugim czarnym p艂aszczu, z ksi膮偶臋c膮 koron膮 na
g艂owie, wygl膮da艂 niebywale przystojnie. Uj膮艂 twarz Shiry
w swoje pi臋kne, szczup艂e d艂onie i co艣 do niej szepta艂.
Gabriel mia艂 wra偶enie, 偶e brzmi to jak b艂ogos艂awie艅stwo
albo co艣 w tym rodzaju. Potem Marco opu艣ci艂 scen臋,
zrobi艂 miejsce dla Shiry.
Jej dziewcz臋cy g艂os brzmia艂 niezwykle melodyjnie, gdy
powiedzia艂a, zwracaj膮c si臋 do zebranych:
- Jestem bardzo rada, 偶e zar贸wno ze strony matki, jak i ze
strony ojca nale偶臋 do Ludzi Lodu, i jestem dumna, 偶e to
w艂a艣nie mnie powierzono takie zadanie. Nie wype艂ni艂am go
jeszcze do ko艅ca, ciesz臋 si臋 jednak, 偶e b臋d臋 mog艂a wsp贸艂-
pracowa膰 z Natanielem i wszystkimi cz艂onkami Ludzi Lo-
du, kt贸rzy zostali dotkni臋ci dziedzictwem z艂a, a mimo to
zachowali gor膮ce serca. Jak wiecie, mamy wielu pomocni-
k贸w. - Wszyscy s艂uchali w napi臋ciu. Shira m贸wi艂a dalej,
cho膰 teraz jej s艂owa wypowiadane by艂y jakby z wi臋ksz膮
ostro偶no艣ci膮: - Nie wolno nam jednak zapomina膰, 偶e Shama
i cztery duchy 偶ywio艂贸w z Taran-gai czuwaj膮. Tengel Z艂y
zawar艂 z Sham膮 sw贸j pierwszy pakt. Tan-ghil by艂 kiedy艣
w m艂odych latach nieostro偶ny i o ma艂o nie przyp艂aci艂 tego
偶yciem. I wtedy spotka艂 Sham臋, dok艂adnie tak jak ja
w dzieci艅stwie, kiedy o ma艂o nie umar艂am. Tan-ghil, kt贸ry
zosta艂 stworzony z ujemnym znakiem, z samego z艂a,
przekupi艂 w贸wczas Sham臋 i ten wskaza艂 mu drog臋 do grot,
a sam dosta艂 za to czame kwiaty do swego ogrodu.
- Tylko 偶e Tan-ghil przer贸s艂 Sham臋 o g艂ow臋, prawda?
- zapyta艂a So1.
- Tak jest, tym razem ucze艅 przer贸s艂 mistrza! Tan-ghil
by艂 przecie偶 u 殴r贸de艂 Z艂a! Wi臋kszej w艂adzy nikt nie mo偶e
zdoby膰. Teraz nie wiemy nawet, czy Shama w og贸le jeszcze
istnieje. Na ziemi nie ma ju偶 ani jednego Taran-gaiczyka,
nikogo, kto by w niego wierzy艂. Je艣li jednak istnieje, jest
naszym potencjalnym wrogiem, w ka偶dym razie moim,
bowiem pochodz臋 z ludu, z kt贸rego wywodzili si臋 jego
wyznawcy. Sharna twierdzi艂, 偶e jest w stanie przyj膮膰 ofiar臋
od dotkni臋tych Ludzi Lodu w ka偶dym miejscu na 艣wiecie,
ale to z pewno艣ci膮 tylko pobo偶ne 偶yczenie.
- Ale co si臋 dzieie z dotkni臋tymi, kt贸rzy pozostali
w s艂u偶bie z艂a, po ich 艣mierci? Naprawd臋 trafiaj膮 do
ogrod贸w Shamy? - zapyta艂a Dida.
- Nie wiemy nic na temat, gdzie oni si臋 znajduj膮.
Wsta艂 Eskil.
- My艣l臋, 偶e co艣 jednak wiemy. Ja osobi艣cie mam w tej
sprawie pewne podejrzenia. Ale gdzie i w jakiej postaci...
albo czy s膮 niebezpieczni, tego nie wie nikt!
- Ach! - westchn臋艂a Shira. - Bardzo bym chcia艂a, 偶eby
ci dwaj wielcy ludzie, kt贸rych spotka艂am przy 殴r贸dle,
Teczin Chan i AginaharijaR, byli teraz z nami! Oni okazali
si臋 tacy mili i tyle mieli w sobie dobroci! Ale, niestety, oni
nie s膮 z Ludzi Lodu.
- Mamy ciebie, Shiro - powiedzia艂 Tengel Dobry.
- A to zast膮pi nam wiele.
Arv Grip prze偶y艂 wielkie wzruszenie, kiedy przed-
stawiono mu zaginionego w dzieci艅stwie syna Christera,
lub Havgrima, bo takie imi臋 ch艂opiec przez wiele lat nosi艂.
Przy ich powitaniu na sali wida膰 by艂o wiele bia艂ych
chusteczek podnoszonych do oczu. P贸藕niej Gunilla przy-
wita艂a si臋 z bratem.
- No to teraz - rzek艂a Tula - teraz chcia艂abym
poprosi膰 na podium wszystkich potomk贸w Christera
Gripa, ca艂膮 najp贸藕niej odkryt膮 i najmniej znan膮 ga艂膮藕
naszego rodu! Bardzo prosz臋, 偶eby przysz艂a tu Dorotea
Havgrimsdotter, jej c贸rki, Emma i Petra, a tak偶e wszycy
inni nast臋pcy Christera. Wszyscy, kt贸rych odnalaz艂 nasz
wybitny badacz, Andre!
Na podium zrobi艂o si臋 t艂oczno, a nowo przyhyli zostali
powitani oklaskami sali. Arv Grip zapewni艂, 偶e Christer
naprawd臋 jest jego synem. Spraw臋 rozstrzyga艂o znami臋 na
prawej nodze.
Najpierw udzielono g艂osu Christerowi.
- Jak wszyscy wiedz膮, d艂ugo nosi艂em imi臋 Havgrim
- powiedzia艂. - Ten cz艂owiek, o kt贸rym my艣la艂em, 偶e jest
moim ojcem, traktowa艂 mnie dobrze. Wtedy, kiedy
znalaz艂 mnie przy drodze, by艂 bogaty. Z czasem jednak
jego bogactwo stopnia艂o, poniewa偶 fanatycznie poszuki-
wa艂 potomk贸w Vreta Joara Jonssona. My艣la艂 wy艂膮cznie
o zem艣cie. A plany odwetu mog膮 by膰 kosztowne. Sam
osi膮gn膮艂 niewiele, ale mnie przekaza艂 w spadku pragnienie
zemsty i to ja w ko艅cu odna艂az艂em Diderika Swerda,
cz艂owieka z gruntu z艂ego. Jednocze艣nie pozna艂em te偶
moj膮 Kajs臋 i 偶yli艣my szcz臋艣liwie przez wiele lat, dop贸ki
Kajsa nie zosta艂a dotkni臋ta przekle艅stwem naszego rodu,
w wyniku czego urodzi艂a obci膮偶one monstrum zamiast
dziecka. Musia艂a przyp艂aci膰 to 偶yciem, a ja dopiero
dzisiejszej nocy otrzyma艂em wyja艣nienie, dlaczego tak si臋
sta艂o. Przecie偶 ja pochodz臋 z Ludzi Lodu. Oczywi艣cie, od
czasu do czasu miewa艂em jakie艣 niezwyk艂e wizje, jak na
przyk艂ad tragiczny koniec osady Vargaby i 艣mier膰 ksi臋dza
Natana, ale poj臋cia nie mia艂em, z jakiej przyczyny. Trudno
mi wyrazi膰, jak si臋 ciesz臋, 偶e mog臋 tu by膰 z wami i pozna膰
moj膮 prawdziw膮 rodzin臋 na tym nieprawdopodobnym
spotkaniu! M贸j ojcze i nie znana dotychczas siostro, czy
wy wiecie...To wszystko wyciska mi 艂zy z oczu!
Dorotea Havgrimsdotter by艂a delikatn膮, 艂agodn膮 blon-
dynk膮 jak jej matka, Kajsa. Opowiedzia艂a teraz zebranym,
偶e zosta艂a wydana za m膮偶 za Norwega, Erika Nordlade.
To by艂 bardzo dobry cz艂owiek. Ona sama odziedziczy艂a po
ojcu kawa艂eczek jakiego艣 dziwnego korzenia, kt贸ry on
nosi艂 przy sobie od dzieci艅stwa. Kaza艂a zrobi膰 pi臋kny
meda艂ion, w kt贸rym z艂o偶y艂a ten korzonek oraz lok
w艂os贸w swojej c贸tki Petry, a wszystko to razem stanowi艂o
prezent dla dziewczynki z okazji chrztu w 1829 roku.
Petra starsza, do艣膰 pospolita, ale mi艂a kobieta opowie-
dzia艂a o swoim ma艂藕e艅stwie ze Svenem Bromsem, ryma-
rzem z Trondheim. Mia艂a z nim c贸rk臋 - jedynaczk臋, Gerd
o blond w艂osach, osob臋 trze藕w膮 i inteligentn膮.
Andre Brink bardzo chcia艂 z ni膮 porozmawia膰.
- Ty du偶o pisa艂a艣, Gerd, prawda?
- O, tak, to by艂a moja najznakomitsza rozrywka.
- W dzisiejszych czasach zosta艂aby艣 z pewno艣ci膮 pisar-
k膮 - Powiedzia艂 Andre z uznaniem. - Ale w twojej epoce
nie by艂o to takie proste.
- Dzi臋ki ci za te pi臋kne s艂owa. Nie, nie by艂o 艂atwo,
zw艂aszcza 偶e moje ma艂偶e艅stwo te偶 nie nale偶a艂o do najbar-
dziej udanych. Mog艂am pisa膰 jedynie w najg艂臋bszej
tajemnicy.
- A艂e to dzi臋ki tobie uda艂o nam si臋 natrafi膰 na 艣lad
zaginionego syna naszego Arva, dzi臋ki tobie odnale藕li艣my
Ellen i Knuta, a tak偶e Mali, ku wielkiej rado艣ci ca艂ej rodziny.
Wiesz, 偶e w艣r贸d Ludzi Lodu wielu lubi pisa膰. Jeste艣 jedn膮
z nich. Ale powiedz mi, czy kiedy pisa艂a艣 o dziewicach
z Vargaby, to opiera艂a艣 si臋 przewa偶nie na swojej wyobra藕ni?
Gerd zamy艣li艂a si臋, a w jej oczach pojawi艂 si臋 blask. To
chyba ona by艂a najwybitniejsz膮 osobowo艣ci膮 w rodzinie
Christera Gripa. U艣miechn臋艂a si臋.
- My艣l臋, 偶e nie musia艂am tego tworzy膰 w wyobra藕ni,
mia艂am bardzo wiele informacji o Vargaby, o 偶yciu
w osadzie, trzeba by艂o tylko nada膰 temu form臋, wprowa-
dzi膰 dialogi i tak dalej...
- Zrobi艂a艣 to z wielkim talentem - pochwali艂 Andre.
Tym razem zgromadzonych spotka艂a niespodzianka.
Petra m艂odsza pojawi艂a si臋 na podium w towarzystwie
ch艂opca, mniej wi臋cej szesnastoletniego, bardzo do niej
podobnego.
- To moje dzieci - powiedzia艂a Gerd. - Moje ukochane
dzieci, m贸j Bo偶e, 偶e te偶 los obszed艂 si臋 z nimi tak surowo!
Wszyscy zapomnieli, 偶e Petra mia艂a brata! Ch艂opiec
umar艂 bardzo m艂odo. Na "dusznic臋", jak nazywano t臋
dziwn膮 chorob臋. Mia艂 na imi臋 Peter, powitano go bardzo
serdecznie i zosta艂 wpisany do wszelkich protoko艂贸w, a偶
promienia艂 z rado艣ci i wdzi臋czno艣ci, 偶e zosta艂 zaakcep-
towany przez sw贸j dotychczas nie znany r贸d.
Teraz spojrzenia skierowa艂y si臋 na Petr臋 znan膮 jako
"kobieta na brzegu". Wygl膮da艂a tak m艂odo, tak strasznie
m艂odo, i tak bezradnie! Ale zawo艂a艂a spontanicznie:
- Bardzo bym chcia艂a spotka膰 t臋, kt贸ra stara艂a si臋 mi
pom贸c wtedy na brzegu! Gdzie艣 mi tu mign臋艂a w t艂umie,
bardzo pi臋kna i tak 艂adnie ubrana. Ma na imi臋 Vanja.
Natychmiast w rz臋dach zaj臋tych przez czarne anio艂y
zrobi艂o si臋 poruszenie, po czym na podium wbieg艂a Vanja
i u艣ciska艂a serdecznie odna艂ezion膮 kuzynk臋. Szepta艂y potem
co艣 do siebie o tragicznych wydarzeniach nad brzegiem
fiordu Trondheim. Petra wci膮偶 艣ciska艂a r臋k臋 Vanji. Po
chwili podesz艂a do nich Mali, dzielnie wstrzymuj膮c 艂zy. Nie
chcia艂a pokaza膰, jak bardzo j膮 to spotkanie wzrusza.
- Przez wiele lat by艂am wobec ciebie niesprawiedliwa,
kochana Petro. Czu艂am si臋 zdradzona przez ciebie, ode-
pchni臋ta, porzucona i nie kochana.
- Ale to nieprawda - j臋kn臋艂a Petra.
- Teraz wiem, 偶e nieprawda. Andre opowiedzia艂 mi,
偶e si艂膮 wydarli mnie z twoich obj臋膰, 偶eby mnie odda膰 do
ochronki. Domy艣lam si臋 te偶, jaka musia艂a艣 by膰 samotna,
spragniona przyja藕ni i wsparcia kogo艣 bliskiego. Wiem,
jak 艂atwo w takiej sytuacji uwierzy膰 m臋偶czy藕nie, kt贸ry
zapewnia, 偶e ci臋 chce.
- Tak. By艂am 艂atw膮 zdobycz膮 - westchn臋艂a Petra.
O Emmie, drugiej wnuczce Havgrima, wiedzieli jesz-
cze mniej. Dla Andre jej egzystencja by艂a ca艂kowitym
zaskoczeniem. Emma wysz艂a za m膮偶 za cz艂owieka nazwis-
kiem Erling Skagsrud, kt贸rernu urodzi艂a syna Knuta. To
by艂 ten Knut, opowiada艂a teraz zebranym, kt贸ry oko艂o
roku 1870 przepad艂 gdzie艣 na po艂udnie od Trondheim. By艂
to bardzo pracowity rzernie艣lnik o silnych r臋kach. Wiado-
mo, 偶e po jakim艣 czasie osiedli艂 si臋 w okolicy Nittedal,
opowiada艂a Emma. O偶eni艂 si臋 i r贸wnie偶 mia艂 syna, ale 贸w
Erling nie by艂 udanym dzieckiem, niestety.
W tym momencie Vetle wsta艂, 偶eby wyja艣ni膰 spraw臋.
Erling Skogsrud niczemu nie by艂 winien. W p贸藕niejszych
latach zyska艂 sobie miano Pancernika. S艂ysz膮c to, Knut
kiwa艂 g艂ow膮 zmartwiony. Rozumia艂 bardzo dobrze, dla-
czego taki w艂a艣nie przydomek nadano Erlingowi.
Vetle nie chcia艂 ujawnia膰, 偶e Pancernik nadal 偶yje.
- Uwa偶am - m贸wi艂 do Knvta - 偶e powiniene艣 przesta膰
my艣le膰 o swym synu i cieszy膰 si臋, 偶e masz wnuka, kt贸ry
nosi twoje imi臋 i da艂 ci wspania艂膮 prawnuczk臋 Ellen. A jej
to ju偶 naprawd臋 nie mo偶esz si臋 wstydzi膰.
Knut starszy u艣miecha艂 si臋 z wdzi臋czno艣ci膮 i kiwa艂
g艂ow膮. Wszyscy pozostali robili to samo.
Tula zwr贸ci艂a si臋 do sali:
- Skoro sko艅czyli艣my z prezentacj膮 potornk贸w Christe-
ra, to my艣l臋, 偶e mo偶emy troch臋 rozrusza膰 ko艣ci. Pochod藕cie
sobie, rozejrzyjcie si臋 po moim domu, porozmawiajcie.
Wszystkie o艣wietlone sale s膮 do waszej dyspozycji. Chcia艂a-
bym tylko przestrzec najm艂odszych, 偶eby si臋 nie zapuszczali
w ciemne korytarze, bo by si臋 to mog艂o 藕le sko艅czy膰.
- Chwileczk臋, Tula! - zawo艂a艂 Tengel Dobry. - Ale
jeszcze chyba ty powinna艣 nam opowiedzie膰 o sobie.
Bardzo jeste艣my ciekawi.
- Naprawd臋? - spyta艂a Tula robi膮c niewinn膮 mink臋,
ale oczy l艣ni艂y jej 艂obuzersko. - No c贸偶, ja mog臋 tylko
powiedzie膰, 偶e wybrani stoj膮 znacznie wy偶ej ni偶 dotkni臋ci.
A ja by艂am w najwy偶szym stopniu dotkni臋ta. To dla
informacji. No, a moje zdolno艣ci? C贸偶, w艂a艣ciwie nie
bardzo wiadomo, na czym polegaj膮. Tyle 偶e potrafi臋
widzie膰 przez 艣ciany... Jestem bardzo wra偶liwa na na-
stroje, wiem, co inni czuj膮. Ale to przecie偶 potrafi bardzo
wielu z was. Wiecie zreszt膮, 偶e nigdy nie by艂am specjalnie
oryginalna!
By艂a to ju偶 taka przesada, 偶e wszyscy wybuchn臋li
艣miechem.
Tula podnios艂a g艂os, tylko odrobin臋, ale rezultat by艂
imponuj膮cy.
- Ludzie Lodu! Zanim przejdziemy do dalszej cz臋艣ci
obrad, chc臋 wam przekaza膰 przes艂anie od Najwy偶szej
Rady. Stoicie oto w obliczu znacznie trudniejszego
zadania, ni偶 przypuszczali艣cie. Do tej pory udawa艂o nam
si臋 zachowywa膰 nasze sprawy i nasze tajemnice tylko dla
siebie, nikt postronny nie wie, jakim 艣miertelnym za-
gro偶eniem dla ca艂ego 艣wiata jest Tengel Z艂y. Nadal te偶
艣wiat nie powinien nic na ten temat wiedzie膰 i w tym
w艂a艣nie zawiera si臋 nasz najwi臋kszy problem. Kiedy walka
si臋 rozpocznie, musimy wszyscy znale藕膰 si臋 w normalnym
艣wiecie, rozproszy膰 si臋 jak najszerzej, bowiem gdy tylko
Tengel Z艂y b臋dzie mia艂 tak膮 mo偶liwo艣膰, uderzy wsz臋dzie,
nawet tam, gdzie si臋 go najmniej spodziewamy. Ale mimo
wszystko musimy nasz膮 walk臋 zachowa膰 w jak najg艂臋bszej
tajemnicy, ludzko艣膰 nie mo偶e si臋 o niczym dowiedzie膰.
Po d艂ugim milczeniu odezwa艂 si臋 Nataniel:
- Tula ma racj臋. Cokolwiek by si臋 sta艂o, za wszelk膮
cen臋 musimy unikn膮膰 paniki. Cho膰, dalib贸g, nie wiem, jak
uda nam si臋 tego dokona膰.
Tula wci膮偶 by艂a bardzo powa偶na.
- Wydaje mi si臋, 偶e wszyscy, kt贸rzy nigdy nie widzieli
Tengela Z艂ego, powinni dowiedzie膰 si臋, jak on wygl膮da.
Postaram si臋 wi臋c opisa膰 go wam mo偶liwie dok艂adnie.
Wszyscy chcieli us艂ysze膰 jej opowiadanie.
Tula skrzywi艂a si臋 bole艣nie.
- Kto艣, kto cho膰by raz widzia艂 jego obrzydliw膮,
potworn膮 posta膰, nigdy nie zapomni tego widoku. Ta wizja
odciska si臋 w pami臋ci na zawsze, 偶eby cz艂owiek nie wiem
jak chcia艂 si臋 jej pozby膰. Jaka艣 niedu偶a pokraczna figura, ani
cz艂owiek, ani zwierz臋, je艣li rozumiecie, co mam na my艣li.
Najgorsza jest ta aura z艂a, kt贸ra otacza go niczym k艂膮b
szarego 艣mierdz膮cego py艂u. Uszy przypominaj膮 oklap艂e
li艣cie, przylepione do p艂askiej, paskudnej czaszki. Obrzydli-
we, zmru偶one 艣lepka maj膮 brudno偶贸艂ty kolor i wyziera
z nich jego trudne do opisania z艂o. No i w dodatku ten nos,
o kt贸rym pewnie wszyscy s艂yszeli. D艂ugi, rozp艂aszczony,
przypominaj膮cy pot臋偶ny dzi贸b, zakrzywiaj膮cy si臋 niczym
u drapie偶nego ptaszyska nad rozdziawion膮, dysz膮c膮 g臋b膮,
w kt贸rej porusza si臋 gruby, szary j臋zor. 艁apy, a raczej
szpony bestii stercz膮 spod szaroburej peleryny, i w艂a艣ciwie
to wszystko, co mo偶na zobaczy膰.
Na sali zaleg艂a cisza. Cisza mro偶膮ca krew w 偶y艂ach.
Dopiero po d艂u偶szej chwili odezwa艂 si臋 Tengel Dobry:
- Tula, musisz nam jednak co艣 wyja艣ni膰. Kim s膮 twoi
czterej opiekunowie? I dlaczego si臋 tob膮 opiekuj膮, a tak偶e
dlaczego znale藕li si臋 w Grastensholm?
- To du偶o pyta艅. Ch艂opcy, chod藕cie no tutaj i poka偶-
cie si臋!
Cztery demony pojawi艂y si臋 na podium, a wielu
z 偶yj膮cych cz艂onk贸w rodziny cofn臋艂o si臋 niepewnie na
swoich miejscach. Stwory na podium r贸偶ni艂y si臋 mi臋dzy
sob膮, ale mia艂y te偶 wiele cech wsp贸lnych. Takie jak
niesamowicie spiczaste uszy i podobne do wilczych oczy
szpony zamiast palc贸w u r膮k i n贸g, skrzyd艂a niemal
przejrzyste, poci膮gni臋te b艂on膮 niczym u nietoperzy, ow艂o-
sione uda i bia艂e, ostre k艂y. Poniewa偶 Tula nak艂oni艂a je
przed tym spotkaniem, 偶eby ubra艂y si臋 jako艣 przyzwoicie,
nie by艂o wida膰 ich najszlachetniejszych atrybutciw, co
wielu zebranych przyj臋艂o z ulg膮, lecz niekt贸rzy z roz-
czarowaniem.
- Pozw贸lcie, 偶e przedstawi臋 wam moich ch艂opc贸w
- rzek艂a Tula wskazuj膮c najpierw na demona o ciemnozie-
lonych w艂osach, potarganych, sp艂ywaj膮cych na muskular-
ne ramiona. - To jest Astarot. W miejscu, kt贸re zwyczajni
ludzie nazywaj膮 piek艂em, on by艂 ksi臋ciem. W gruncie
rzeczy jednak Astarot jest upad艂ym anio艂em, tak samo jak
Lucyfer, tylko 偶e on nigdy nie by艂 archanio艂em.
Zgromadzenie milcza艂o z szacunkiem. Tylko Silje ze
zdziwieniem zmarszczy艂a brwi.
- Ten natomiast - Tula wskazywa艂a teraz demona
z wielkimi zakrzywionymi rogami wo艂u na g艂owie. - Ten
natomiast ma na imi臋 Rebo. Swego czasu strzeg艂 dla 艣wi臋tego
Piotra bramy niebios i zdarzy艂o mu si臋, 偶e wpu艣ci艂 upad艂膮
dusz臋, kobiet臋, kt贸ra 偶adn膮 miar膮 nie powinna by艂a si臋 tam
znale藕膰. W dzisiejszych czasach nieco inaczej rozumiemy sens
poj臋cia "grzech", wtedy jednak traktowano to du偶o bardziej
surowo, no i Rebo zosta艂 str膮cony do otch艂ani.
Silje pochyli艂a si臋 ku przodowi, niezwykle zaintereso-
wana opowie艣ci膮 Tuli.
- Trzeci z moich przyjaci贸艂 nazywa si臋 Lupus - powie-
dzia艂a Tula o demonie z du偶ymi, u艂o偶onymi z ty艂u g艂owy
uszami. - On potrafi zsy艂a膰 na ludzi zaraz臋 i naprawd臋 nie
nale偶y z nim 偶artowa膰. Zreszt膮 偶anowa膰 to nie radzi艂abym
z 偶adnym z nich. Czwarty to Apollyon, najpot臋偶niejszy
w艣r贸d demon贸w. Pewnego razu zbuntowa艂 si臋 przeciwko
bogu Apollinowi, za co zosta艂 przekl臋ty. Te wspania艂e
jelenie rogi mia艂y w istocie by膰 szyderstwem z liry Apollina,
ale moim zdaniem jest mu z nimi bardzo do twarzy.
Wszyscy przyj臋Ii prezentacj臋 brawami i dla okazania
demonom szacunku wstali z miejsc.
Silje sprawia艂a wra偶enie wzburzonej. Kiedy inni ju偶
usiedli, ona jeszcze sta艂a, a po chwili krzykn臋艂a:
- Tula, ja poznaj臋 ich imiona!
- No w艂a艣nie - potwierdzi艂a Tula. - To dlatego one si臋
mn膮 opiekuj膮 i dlatego te偶 by艂y w Gristensho艂m.
- Dlaczego mianowicie? - spyta艂 Tengel Dobry ponu-
ro.
- Nie pami臋tasz tego, Tengelu? - zdziwi艂a si臋 Tula.
- A mo偶e ty nie s艂ysza艂e艣 wtedy sl贸w Hanny?
Silje zawo艂a艂a, zanim Tengel zd膮偶y艂 cokolwiek powie-
dzie膰:
- Nie pami臋tasz zakl臋膰 Hanny, kiedy by艂am bliska
艣mierci przy urodzeniu Liv? A kto z Ludzi Lodu by艂
pierwszym mieszkaricem Grastenshnlm?
- Liv - wykrztusi艂 Tengel ledwie dos艂yszalnie.
Liv zerwa艂a si臋 wzburzona.
- Czy chcecie powiedzie膰, 偶e ja... znajdowa艂am si臋 pod
opiek膮 tych czterech?
- Dop贸ki znajdowa艂a艣 si臋 w Lipowej Alei, by艂a艣
bezpieczna. Kiedy jednak wysz艂a艣 za m膮偶 za twego
pierwszego m臋偶a, one ci nie towarzyszy艂y. Wiedzia艂y, 偶e
wc贸cisz, 偶e wyjdziesz za Daga Meidena i na zawsze
pozostaniesz w Grastensholm.
- No a potem? - zapyta艂a Liv najwyra藕niej wzruszona.
By艂a kobiet膮 siln膮 i opanowan膮, lecz dotyczy艂o to spraw
ziemskich. I nie przejmowa艂a si臋 specjalnie tym, co
w rodzie Ludzi Lodu mia艂o mistyczny, ponadnaturalny
charakter. - A potem? Po mojej 艣mierci?
- One si臋 bardzo dobrze czu艂y w naszym starym
domu. Mieszka艂y tam za czas贸w Mattiasa i Irmelin.
P贸藕niej za czas贸w Alva, a tak偶e Ingrid. Ingrid i Ulvhedin
widywali je niejednokrotnie, prawda?
Oboje potwierdzili, tyle tylko 偶e oboje s膮dzili w贸w-
czas, i偶 demony nale偶膮 do szarego ludku.
- Demony mi opowiada艂y, 偶e to by艂 wspania艂y okres,
kiedy wy mieszkali艣cie w Grastensholm - rzek艂a Tula.
- Zreszt膮 one zawsze bardzo lubi艂y Ludzi Lodu. Musicie
o tym wiedzie膰, lubi艂y by膰 z nami, sta艂y si臋 naszymi
dobrowolnymi opiekunami, cho膰 nigdy s艂ugami. Kto by
my艣la艂 o nich jako o s艂ugach, pope艂ni艂by wielki b艂膮d.
A potem Grastensholm opustosza艂o i moi przyjaciele
zacz臋li si臋 nudzi膰. D艂ugo musieli czeka膰 na kolejnych
przedstawicieli rodu.
- W ko艅cu przybyli艣my my, Vinga i ja - wtr膮ci艂
Heike. - I, m贸j Bo偶e, musieli艣my przegoni膰 Snivela!
Musieli艣my sprowadzi膰 na ziemi臋 szary ludek i dopiero
wtedy odzyskali艣my zdolno艣膰 widzenia r贸wnie偶 czterech
demon贸w, kt贸re nigdy nie nale偶a艂y do szarej czeredy.
I wtedy zjawi艂a si臋 Tula. Ale nie wiemy, co si臋 w贸wczas
sta艂o.
- Moi czterej przyjaciele wiedzieli, 偶e Grastensholm
jest stracone, i nie chcieli d艂u偶ej pozostawa膰 we dworze.
Kiedy zjawi艂am si臋 tam po raz pierwszy, odszuka艂y mnie
i ukaza艂y mi si臋...
Tula nie wspomnia艂a, jakie zwi膮zki 艂膮czy艂y j膮 z demo-
nami, lecz na sali by艂o co najmniej kilka os贸b, kt贸re si臋
tego domy艣la艂y.
- Demony mnie lubi艂y, dobrze czuli艣my si臋 razem,
chocia偶, je艣li mia艂abym bye tak do ko艅ca szczera, to
znajdowa艂am si臋 w ich w艂adzy. Tyle ty艂ko, 偶e ja sama nie
mia艂am nic przeciwko temu. Chcia艂am jedynie przedtem
prze偶y膰 swoje w艂asne 偶ycie. Kiedy jednak umar艂 m贸j
ukochany Tomas, nie mia艂am ju偶 na 艣wiecie nic do roboty.
Pr贸ba unicestwienia Tengela Z艂ego, kt贸r膮 podj臋li艣my
z Heikem w Dolinie Ludzi Lodu, nie powiod艂a si臋...
- Tak, ale twoi czterej przyjaciele przybyli tam za nami
- przerwa艂 jej Heike. - A ja my艣la艂em, 偶e demony s膮 zwi膮zane
z Grastensholm! Ich widok w Dolinie bardzo mnie zdumia艂.
- W ko艅cu to jednak one uratowa艂y nam 偶ycie,
prawda?
- Oczywi艣cie! Co do tego nie mo偶e by膰 najmniejszych
w膮tpliwo艣ci!
- Wszystko to 艣wiadczy, jakie one s膮 tak naprawd臋 silne.
Mog膮 si臋 dowolnie przemieszcza膰 w czasie i w przestrzeni. S膮
tak silne, 偶e mog艂y powstrzyma膰 si艂臋 my艣li Tengela Z艂ego.
呕aden z nich w pojedynk臋 by pewnie tego nie dokona艂.
Chocia偶 kt贸偶 to mo偶e wiedzie膰? Z 偶yj膮cym Tengelem Z艂ym
demony te偶 pewnie maj膮 problemy, bo jest on przecie偶 sam膮
koncentracj膮 odwiecznego z艂a. Ale tam i wtedy zdo艂a艂y
wsp贸lnymi si艂ami zepchn膮膰 go do otch艂ani i uwolni膰 nas.
- Ale sta艂o si臋 tak wy艂膮cznie dlatego, 偶e ty by艂a艣 z nami
- rzek艂 Heike.
- Chyba masz racj臋 - u艣mrechn臋艂a si臋 Tula.
Heike siedzia艂 przez jaki艣 czas w milczeniu i przypomina艂
sobie te straszne chwile wysoko na skale w Dolinie Ludzi
Lodu. Wspomina艂 z dr偶eniem serca, jak Tengel Z艂y cisn膮艂
go na ziemi臋 i zada艂 mu 艣mieneln膮 ran臋. I jak p贸藕niej ta
wstr臋tna zjawa rzuci艂a si臋 na Tul臋. I szum skrzyde艂. Wielkie
faluj膮ce skrzyd艂a wok贸艂 Tengela. Jego beznadziejn膮 w艣cie-
k艂o艣膰. I krzyki, zewsz膮d krzyki. Ostry, nabrzmia艂y gnie-
wem krzyk Tengela i ostrzegawcze, gro藕ne nawo艂ywania
demon贸w. A na koniec cichn膮cy w oddali j臋k rozczarowa-
nia, gdy Tengel stacza艂 si臋 na d贸艂 i wreszcie znikn膮艂.
Tula m贸wi艂a dalej:
- Z w艂asnej nieprzymuszonej woli posz艂am do Grastens-
holm. Moi przyjaciele wyszli mi na spotkanie i bez s艂owa
przyprowadzili mnie tutaj. Bo w艂a艣nie tutaj jest ich w艂a艣ciwe
miejsce. I teraz ja tak偶e tutaj mieszkam. Trudno powiedzie膰,
偶ebym zachowywa艂a si臋 tu po anielsku, stanowczo nie jestem
kim艣, kto grywa na harfie siedz膮c na ob艂oku! Ale z moim
diabelskim charakterem nigdzie nie by艂oby mi lepiej ni偶
tutaj. Teraz moi przyjaciele, kt贸rzy z natury nie s膮 specjalnie
gadatliwi, informuj膮 was wszystkich, 偶e podczas rozstrzyga-
j膮cej walki mo偶ecie liczy膰 na ich wsparcie.
Tengel Dobry wsta艂 z miejsca.
- Z g贸ry wam za to serdecznie dzi臋kujemy.
Potomkowie Tuli nie zostali wezwani na podium. Ani jej
obdarzony 艂obuzerskim charakterem syn Christer, ani jego
c贸rka Malin, ani te偶 wnuk, syn Malin, Christofer Volden.
Tylko Marco zszed艂 na d贸艂 do Malin i bardzo d艂ugo
trzyma艂 w ramionach swoj膮 przyrodni膮 matk臋. Potem
musia艂 wsta膰 wnuk Malin, Vetle, i pokaza膰 si臋 wszystkim,
Mari, Jonathan i Karine przedstawili si臋 tak偶e ze swoich
miejsc, podobnie jak pi臋cioro dzieci Mari (Mari wygl膮da艂a
na niebywale dumn膮). Potem jeszcze przedstawi艂a si臋
tr贸jka rozhukanych dzieciak贸w Jonathana: Finn, Ole
i Gro, i nadesz艂a kolej na Gabriela.
Wsta艂 i uk艂oni艂 si臋 jak tamci, ale Tula macha艂a do niego
i zaprasza艂a na podium.
Gdy podszed艂, przygarn臋艂a go do siebie.
- A oto widzicie jeszcze jednego z tej pi膮tki, kt贸ra
znajdzie si臋 na pierwszej linii frontu. Zapewnili艣my jego
mam臋, Karine, 偶e ch艂opcu nic si臋 nie stanie. To jest
Gabriel, kt贸ry ma wiedzie膰 o wszystkim, co si臋 wydarzy
podczas walki po to, 偶eby m贸g艂 to przekaza膰 innym,
gdyby nikt opr贸cz niego nie prze偶y艂. Ulvhedin osobi艣cie
odpowiada za to, 偶eby Gabrielowi nie spad艂 w艂os z g艂owy.
Na sali zaleg艂a grobowa cisza. Gabriel zdawa艂 sobie
spraw臋 z tego, 偶e wszyscy my艣l膮: "Ale偶 on jest za m艂ody,
to przecie偶 jeszcze dzieciak!"
Po chwili Tula powiedzia艂a:
- Wybrali艣my dziecko w艂a艣nie dlatego, 偶e nikt nie wie,
jak d艂ugo walka mo偶e potrwa膰. Obserwator musi j膮
prze偶y膰. Gabrielu, ty i czworo pozosta艂ych z pierwszego
rz臋du zostaniecie niebawem wezwani jeszcze raz na
ceremoni臋 inicjacji.
Ch艂opiec wr贸ci艂 na swoje miejsce, a Tula m贸wi艂a dalej:
- Dzi臋ki podr贸偶y Tovy i Nataniela w czasie poznali-
艣my histori臋 rodzic贸w Tengela Z艂ego. Wiemy, 偶e ojciec
by艂 japo艅skim czarownikiem, matka za艣 szamank膮 jakie-
go艣 bli偶ej nie znanego syberyjskiego plemienia. Wiemy,
dlaczego ci dwoje chcieli pocz膮膰 dziecko obdarzone,
dzi臋ki czarom, jak najgorszym charakterem, i wiemy, 偶e
uda艂o im si臋 to znakarnicie. Syn, Tan-ghil, zamordowa艂
swego ojca ju偶 w bardzo wczesnym dzieci艅stwie. Plemi臋
matki zosta艂o przep臋dzone dalej na zach贸d, prawdopo-
dobnie z powodu tego diabelskiego potomka. Ale z pew-
no艣ci膮 wszyscy cz艂onkowie plemienia znali si臋 na czarach.
Po sali rozszed艂 si臋 szmer, potwierdzaj膮cy jej s艂owa.
- Kiedy Tan-ghil zbli偶a艂 si臋 do czternastego roku 偶ycia,
plerni臋 znalaz艂o si臋 na wybrze偶u Morza Karskiego i na jaki艣
czas osiedli艂o si臋 w Taran-gai. Tam sp艂odzi艂 swoje pierwsze
dziecko, kt贸re z nasz膮 spraw膮 nte ma nic wsp贸lnego,
bowiem przysz艂o ono na 艣wiat, zanim Tan-ghil odwiedzi艂
殴r贸d艂a Z艂a. P贸藕niej sp艂odzi艂 jeszcze jednego syna, kt贸ry da艂
pocz膮tek rodowi Taran-gaiczyk贸w, plemienia, kt贸re daw-
no temu wygin臋艂o. Dzisiejszej nocy go艣cimy wielu Ta-
ran-gaiczyk贸w, co jest dla nas wielk膮 rado艣ci膮. Niebawem
poprosimy ich, by nam o sobie opowiedzieli.
Z szacunkiem pok艂oni艂a si臋 w stron臋 艂aw, na kt贸rych
siedzieli Taran-gaiczycy. Drobne istoty ze Wschodu
odpowiedzia艂y jej g艂臋bokimi pok艂onami.
- Naprawd臋 z wielk膮 niecierpliwo艣u膮 czekamy na
wasz膮 opowie艣膰 - Powiedzia艂 Marco.
Taran-gaiczycy pok艂onili si臋 r贸wnie偶 jemu.
Tula przerwa艂a t臋 ceremoni臋, bo wzajemnym uprzej-
mo艣ciom nie by艂o ko艅ca.
- Zbyt d艂ugo siedzieli艣my bez ruchu! - zawo艂a艂a do
zebranych. - Zas艂u偶yli艣my na przerw臋. Gdyby艣cie chcieli
obejrze膰 o艣wietlone sale, to bardzo prosz臋. W odpowied-
nim czasie wezw臋 was z powrotem. Nikomu tutaj nic nie
grozi, mo偶ecie czu膰 si臋 bezpieczni. Tengel Z艂y nie wie
o istnieniu tego miejsca. Dlatego w艂a艣nie tutaj odbywa si臋
nasze spotkanie.
- Bardzo rozs膮dne - pochwali艂 Henning. - W 偶adnym
innym miejscu 艣wiata nie mogliby艣my si臋 ukry膰. Ale
powiedz jeszcze, kim s膮 demony o ko艅skich g艂owach.
Tula wyja艣ni艂a:
- Chyba nie bardzo mo偶na je nazywa膰 demonami, s膮
takie 艂agodne. Ale nie s膮 te偶 naszymi s艂ugami. 呕yj膮 tutaj, we
wn臋trzu g贸ry, razem z mn贸stwem innych tajemniczych istot.
Najch臋tniej powiedzia艂abym, 偶e s膮 one waszymi gospodarza-
mi i bardzo si臋 ciesz膮, je艣li mog膮 zrobi膰 wam przyjemno艣膰.
To dla nich sprawa honoru, by go艣cie dobrze si臋 tutaj czuli.
I go艣cie u艣miechali si臋 z wdzi臋czno艣ci膮 do 艂agodnych,
niebieskawych istot, kt贸re skromnie spuszcza艂y oczy.
- A do Ludzi Lodu s膮 usposobieni szczeg贸lnie 偶ycz-
liwie. Wiecie, dlaczego?
- Nie.
- Dlatego, 偶e to s膮 duchy zwierz膮t. Opiekunowie
zwierz膮t. A Ludzie Lodu zawsze mieli bardzo dobry
stosunek do zwierz膮t.
I to by艂a prawda. Gabriel patrzy艂 teraz na istoty
o ko艅skich g艂owach zupe艂nie inaczej. Rozumia艂, dlaczego
wygl膮daj膮 w艂a艣nie tak, jak wygl膮daj膮. I zrozumia艂 te偶,
dlaczego od pierwszej chwili odczuwa艂 z nimi jak膮艣 pe艂n膮
ciep艂a wsp贸lnot臋.
M贸j Bo偶e, jak serdecznie ich polubi艂!
- No to co, rozruszamy troch臋 ko艣ci? - zapyta艂a Tula,
kt贸ra z ogromnym wdzi臋kiem odgrywa艂a swoj膮 rol臋
gospodyni.
Powoli liczne zgromadzenie przenios艂o si臋 do hallu.
Najpierw opr贸偶ni艂y si臋 pierwsze, najni偶sze rz臋dy i Gab-
riel, kt贸ry mia艂 nadziej臋, 偶e zobaczy nareszcie, kto
wype艂nia艂 tyln膮 cze艣膰 pomieszczenia, niczego nie widzia艂.
Tula zaprosi艂a wszystkich Ludzi Lodu ze Skandynawii do
wielkiej, wspania艂ej sali, z pewno艣ci膮 balowej, uzna艂
Gabriel. Nigdy bowiem nie widzia艂 takich cudownych
偶yrandoli! Z rozleg艂ego sufitu pomalowanego na niebie-
sko i z艂oto zwisa艂y niezwykle pi臋kne lampy z alabast-
rowymi koronami i r贸偶nokolorowymi, iskrz膮cymi si臋
艣wiat艂em dekoracjami. A umeblowanie sali! Bia艂e sofy,
jakich w domu Gabriela nigdy by nie mog艂o by膰. On
bowiem zawsze sadowi艂 si臋 na kanapie czy w fotelu z nogami,
co mam臋 Karine doprowadza艂o do rozpaczy. Nigdy nie
pami臋ta艂, 偶eby zdj膮膰 buty, i m贸g艂 spokojnie zajada膰 chleb
z marmolad膮, siedz膮c na najpi臋kniejszej sofie. Wszystko w tej
sali by艂o wprost wyrafinowanie pi臋kne, wyszukane, ch艂opiec
doznawa艂 skurczu w gardle, gdy na to patrzy艂. Tak czasami
bywa, kiedy cz艂owiek patrzy na co艣 doskona艂ego.
艢ciany mia艂y przyjemn膮 b艂臋kitn膮 barw臋, o kilka ton贸w
ciemniejsz膮 ni偶 sufit. Na tle tych 艣cian wyj膮tkowo dobrze
prezentowa艂y si臋 bia艂e meble ze z艂oceniami. Gabriel
stwierdzi艂, 偶e wszystkie ciotki i kuzynki ogl膮daj膮 to
z niek艂amanym podziwem.
Tula pokazywa艂a, t艂umaczy艂a, wyja艣nia艂a. Przeszli
przez wiele innych, wi臋kszych i mniejszych sal, a偶 znale藕li
si臋 z powrotem w hallu. Nigdzie jednak nie by艂o wida膰
tajemniczych istot z ostatnich rz臋d贸w. Gabriel stara艂 si臋
zajrze膰 do "audytorium", jak nazywa艂 sal臋 zgromadzenia.
Wewn膮trz pali艂o si臋 艣wiat艂o, wida膰 by艂o meble i dekoracje
na 艣cianach, ale nigdzie ani 艣ladu ludzkiej istoty! Komplet-
na pustka.
Trzeba by艂o opanowa膰 ciekawo艣膰.
Kiedy pospieszy艂, 偶eby dogoni膰 towarzystwo, us艂ysza艂
jak Mari m贸wi do Ellen:
- Nazywasz Villemo swoj膮 pomocnic膮?
- Ech, to tylko takie zast臋pcze okre艣lenie. To oni
powiedzieli przecie偶, 偶e b臋d膮 nam pomaga膰 we wszyst-
kim, o co poprosimy.
- Ingrid ma pomaga膰 mnie - rzek艂a Mari w zamy艣-
leniu. - Czy s膮dzisz, 偶e mog艂abym j膮 poprosi膰 o pieni膮dze?
Powodzi nam si臋 dosy膰 marnie, jak wiesz.
Gabriel nie s艂ucha艂 d艂u偶ej. Uwa偶a艂, 偶e m贸wienie
o pieni膮dzach podczas takiego spotkania jest ma艂ostkowe
i 艣wiadczy o braku wychowania. Chocia偶 z drugiej strony,
Mari musia艂o by膰 ci臋偶ko w 偶yciu. Tak bardzo si臋 r贸偶ni艂a
od innych Ludzi Lodu. By艂a sympatyczna, to prawda,
i bardzo si臋 stara艂a trzyma膰 fason, ale zainteresowania
mia艂a naprawd臋... ograniczone.
Tula prowadzi艂a ich dalej, a oni patrzyli i podziwiali.
Ogl膮dali bibliotek臋 i mieli wra偶enie, 偶e mie艣ci si臋 w niej ca艂a
literatura 艣wiatowa. Pok贸j muzyczny, sala koncertowa...
Wszystko by艂o doskona艂e. Nic dziwnego, 偶e Tula czu艂a
si臋 dobrze!
Jej sypialnia to po prostu marzenie! Gabriel dozna艂
trudnej do opanowania ch臋ci, 偶eby rzuci膰 si臋 na wspania艂e
艂o偶e, okryte wykwintn膮 jedwabn膮 narzut膮. Zauwa偶y艂, 偶e
w oczach kilku pa艅 pojawi艂y si臋 jakie艣 dziwne b艂yski, by艂
jednak zbyt dziecinny, by poj膮膰, co te spojrzenia znacz膮.
Mimo to uwa偶a艂, 偶e 艂o偶e niepotrzebnie jest takie szerokie.
Wydarzy艂o si臋 to na o艣wietlonym korytarzu, prowa-
dz膮cym do innej cz臋艣ci g贸rskiej groty. Widzieli wielokrot-
nie ciemne przej艣cia ko艅cz膮ce si臋 zamkni臋tymi na cztery
spusty drzwiami do nieznanych i przez to jeszcze bardziej
interesuj膮cych pomieszcze艅, ale Gabriel dobrze pami臋ta艂
s艂owa Tuli: Tam nie wolno!
Kto艣 jednak chyba zlekcewa偶y艂 jej ostrze偶enie, bowiem
nieoczekiwanie Jonathan zapyta艂 niepewnie:
- Gdzie si臋 podzia艂y te moje przekl臋te 艂obuzy?
Wszyscy zacz臋li si臋 rozgl膮da膰. Rzeczywi艣cie, Finn, Ole
i Gro znikn臋li.
- Czy oni nie mieli swoich opiekun贸w? - zapyta艂a
Mari z wyrzutem.
- Tutaj w grotach nie - odpar艂 Vetle zdenerwowany.
- Tutaj powinni by膰 bezpieczni. Pod warunkiem, 偶e b臋d膮
przestrzega膰 zasad.
Tula krzykn臋艂a g艂o艣no i natychmiast pojawi艂y si臋 jej
cztery demony w towarzystwie trzech duch贸w z zamierz-
ch艂ej przesz艂o艣ci. To w艂a艣nie owe duchy mia艂y czuwa膰 nad
bezpiecze艅stwem dzieci po wyj艣ciu z grot. Okaza艂o si臋, 偶e
b臋d膮 ju偶 teraz musia艂y rozpocz膮膰 s艂u偶b臋.
Niekt贸rzy z 偶ywych odskoczyli przestraszeni, widz膮c
podchodz膮ce tak blisko dernony, wi臋kszo艣膰 jednak za-
chowywa艂a si臋 tak, jakby si臋 nic nie sta艂o.
- Troje dzieci znikn臋艂o - wyja艣ni艂a Tula. - Odnajd藕cie
je! Szybko, dop贸ki nie b臋dzie za p贸藕no!
- C贸偶 za wstyd - j臋cza艂 Jonathan. - Jaka zgroza!
By艂o oczywiste, 藕e inni podzielaj膮 jego przera偶enie.
To Finn pierwszy dostrzeg艂 budz膮ce ekscytacj臋 i cieka-
wo艣膰 wej艣cie.
- Chyba zwariowa艂e艣 - powiedzia艂a Gro. - Przecie偶
nam nie wolno...
- Nie widzisz, 偶e stamt膮d p艂ynie 艣wiat艂o? To nie jest
niebezpieczne!
Dzieci sz艂y w pewnej od艂eg艂o艣ci za reszt膮 towarzystwa.
Pod膮偶a艂y pos艂usznie za doros艂ymi ju偶 tak d艂ugo, 偶e
absolutnie musia艂y porozg艂膮da膰 si臋 na w艂asn膮 r臋k臋. Zwiedza-
j膮cy znajdowali si臋 teraz na d艂ugim korytarzu, kt贸ry
o艣wietla艂y pochodnie trzymane przez wystaj膮ce ze 艣cian 偶ywe
r臋ce. Wielkie, pazbawione mi臋艣ni, sinoczarne ramiona...
Ole popatrzy艂 na liczn膮 grup臋 krewnych zmierzaj膮cych
do wspania艂ej biblioteki. Dla niego nie by艂o to najbardziej
zabawne miejsce.
Wszyscy troje bardzo szybko podj臋li decyzj臋. Tamto
wei艣cie naprawd臋 nie wygl膮da艂o niebezpiecznie.
Pierwsze kroki stawiali ostro偶nie, p贸藕niej zrobili si臋
bardziej odwa偶ni. Delikatne 艣wiat艂o s膮czy艂o si臋 tajemni-
czo zza naro偶nika. Sam korytarz ton膮艂 w mroku, lecz
艣wiat艂o z bocznych przej艣膰 wystarcza艂o, by m艂odzi ciekaw-
scy mogli zobaczy膰, i偶 艣ciany wykonane s膮 z surowej
ska艂y. Ociosanej tylko na tyle, by utworzy膰 przej艣cie.
Dzieci znikn臋艂y za naro偶nikiem. Sk膮d艣 z daleka s膮czy艂o
si臋 czerwone 艣wiat艂o. Schodzili w d贸艂, grunt opada艂 tu
do艣膰 stromo. Wkr贸tce w oddali zobaczyli drzwi, to
w艂a艣nie stamt膮d, poprzez szpary p艂yn臋艂o ogniste 艣wiat艂o.
- Zawracamy - rzek艂a Gro i przystan臋艂a.
Finn, kt贸ry jako czternastolatek by艂 z rodze艅stwa
najstarszy, powiedzia艂 z obrzydzeniem, co my艣li o takim
tch贸rzostwie.
- Ale to bardzo daleko! I tyle takich okropnych dziur
wsz臋dzie w 艣cianach!
Ole nie bardzo wiedzia艂, kt贸re z rodze艅stwa powinien
poprze膰.
- Idziemy dalej - rzek艂 bez przekonania.
Ruszyli po omacku, trzymaj膮c si臋 艣cian, bowiem
kamienna pod艂oga by艂a nier贸wna.
W tej samej chwili g贸ra zatrz臋s艂a si臋 z takim hukiem,
jakby gdzie艣 wybuch艂 pot臋偶ny wulkan. Tylko 偶e huk
dochodzi艂 z bliska. Dzieci przystan臋艂y na chwil臋, niepew-
ne, co robi膰, wkr贸tce jednak ruszy艂y naprz贸d.
Teraz wszystko spowija艂y ciemno艣ci, rozja艣niane tylko
tym dalekim 艣wiat艂em, dobywaj膮cym si臋 z trzech w膮skich
szczelin, jednej w pod艂odze i dw贸ch po ka偶dej stronie drzwi.
Ole szed艂 trzymaj膮c si臋 艣ciany, nagle jednak straci艂
oparcie, przewr贸ci艂 si臋 z krzykiem i potoczy艂 w d贸艂 po
stromo opadaj膮cej pod艂odze korytarza.
A mo偶e po prostu wpad艂 do jakiej艣 dziury? Nim zd膮偶y艂
odzyska膰 r贸wnowag臋, us艂ysza艂 p艂yn膮cy z do艂u d藕wi臋k,
kt贸ry zmrozi艂 mu krew w 偶y艂ach.
Dochodz膮cy z dziury w pod艂odze krzyk pe艂en nadziei
i oczekiwania jakby dobywa艂 si臋 z gard艂a jakiej艣 bestii,
ukrytej w wiecznym mroku. Ole czolga艂 si臋 na czwora-
kach, chcia艂 wr贸ci膰 do korytarza, i chyba nigdy nie
posuwa艂 si臋 szybciej naprz贸d.
- Nie wiem, co to jest, ale nie chc臋 tu d艂u偶ej zosta膰
- wyszepta艂 poblad艂ymi wargami.
Wszyscy troje pobiegli do drzwi, kt贸re wydawa艂y si臋
bezpieczne. 艢wiat艂o w szczelinach by艂o takie ciep艂e. G贸ra
znowu zatrz臋s艂a si臋 jak od podziemnej eksplozji, na
szcz臋艣cie ka偶de z dzieci znalaz艂o co艣, czego mog艂o si臋
przytrzyma膰. Ole uchwyci艂 si臋 jakiego艣 wielkiego skobla
przy drzwiach, Gro znalaz艂a podobny, tylko mniejszy
skobel nieco dalej, Finn natomiast z艂apa艂 po prostu
klamk臋. Odni贸s艂 wra偶enie, 偶e jest przyjemnie ciepla.
Wstrz膮sy powtarza艂y si臋 raz po raz.
- Drzwi s膮 zamkni臋te na klucz - o艣wiadczy艂 Finn.
- Ale klucza nigdzie tu nie ma.
Ole, kt贸ry sta艂 z boku i widzia艂 drzwi pod pewnym
k膮tem, powiedzia艂:
- Widz臋 na nich jakby wybrzuszenia. Mo偶e to jaki艣
wz贸r?
Finn pomaca艂 r臋k膮.
- Zdaje mi si臋, 偶e to kod - powiedzia艂 szeptem, cho膰
przecie偶 byli tu sami. - A kod na og贸艂 zawiera informacj臋,
w jaki spos贸b drzwi si臋 otwieraj膮.
- Nie, chod藕cie, wracamy - szepn臋艂a Gro.
- Tch贸rz! - sykn膮艂 Finn.
Ch艂opcy studiowali wz贸r na drzwiach. Obaj uwielbiali
takie zagadki.
- My艣l臋, 偶e to system - powicdzia艂 Ole cicho.
- Tak. A ja my艣l臋, 偶e wiem, jak go odczyta膰. Po-
czekaj... Nie. Nic z tego.
- Ale zobacz tutaj. To wygl膮da na labirynt.
- Fakt. Ale to by by艂o za proste!
- No, ale przy naszych genialnych umys艂ach...
Chichotali przej臋ci. Gro nie uczestniczy艂a w zabawie.
Chcia艂a wraca膰, ale za nic nie odwa偶y艂aby si臋 sama
zapu艣ci膰 w ciemny korytarz, wi臋c kurczowo trzyma艂a si臋
swego skobla.
- Tu! Nareszcie znalaz艂em! - o艣wiadczy艂 Finn.
- Sp贸jrz na to. Najpierw trzeba w prawo... a potem
w g贸r臋. I z powrotem.
- Widz臋, zaraz ci pomog臋! Teraz w d贸艂. I znowu
w lewo...
Ch艂opc贸w ogarnia艂o uczucie triumfu, co s艂ycha膰 by艂o
w ich g艂osach wznosz膮cych si臋 a偶 do radosnego krzyku.
- Tam! I znowu do siebie! No, jeste艣my u celu
- o艣wiadczy艂 Finn i nie popu艣ci艂, dop贸ki nie us艂yszeli
cichego skrzypni臋cia drzwi.
W nast臋pnej sekundzie drzwi odskoczy艂y do 艣rodka
i Finn, kt贸ry mocno trzyma艂 si臋 klamki, zosta艂 gwa艂townie
wci膮gni臋ty do wn臋trza tak silnym szarpni臋ciem, 偶e uni贸s艂
si臋 w powietrze, rozpaczliwie wymachuj膮c nogami. Gor膮cy
wicher grzmia艂 i wy艂, silne podmuchy ju偶, ju偶 mia艂y wessa膰
ch艂opca. Za drzwiami rozci膮ga艂o si臋 morze rozpalonego
偶aru i gor膮c panowa艂 potworny. Gro wrzeszcza艂a jak
szalona, trzymaj膮c si臋 z ca艂ych si艂 swojego skobla, 偶eby jej
r贸wnie偶 gor膮cy wiatr nie cisn膮艂 do tego przera偶aj膮cego
pieca czy co to by艂o. Chyba tylko instynkt samozachowaw-
czy sprawi艂, 偶e Ole te偶 w ostatnim momencie uchwyci艂 si臋
skobla, bo ju偶 dawno sp艂on膮艂by w rozpalonym powietrzu.
Wszyscy troje rozpaczliwie wzywali pomocy, lecz ich
g艂osy gin臋艂y w huku ognia i wichury. Wydawa艂o si臋, 偶e
Finn lada sekunda zostanie tam wci膮gni臋ty i zniknie. Ole
zdo艂a艂 uwolni膰 jedn膮 r臋k臋 i wyci膮ga艂 j膮 do brata, drzwi
by艂y jednak za szerokie i nie si臋ga艂.
Kurtka Finna dos艂ownie zetla艂a w gor膮cu, koszula
tak偶e, a spodnie powiewa艂y w strz臋pach. Ole widzia艂, jak
ubranie brata w jednej sekundzie przemienia si臋 w popi贸艂.
Ale widzia艂 co艣 wi臋cej! Z g艂臋bi tego piek艂a ognia
wy艂ania艂y si臋 powoli jakie艣 stwory. Ca艂e by艂y czarne od
sadzy, a w oczodo艂ach i wp贸艂 otwartych g臋bach p艂on膮艂 偶ar
i raz po raz pokazywa艂y si臋 j臋zyki ognia.
Gro zobaczy艂a je tak偶e i krzycza艂a, krzycza艂a coraz
g艂o艣niej, wzywaj膮c ratunku. Finn b艂agalnie spogl膮da艂 na
rodze艅stwo, prosi艂 o pomoc, nie bardzo rozumiej膮c, co si臋
dzieje. Oni bowiem nie chcieli straszy膰 go jeszcze bardziej
i nie pokazywali mu okropnych stwor贸w. Przecie偶 i tak
nie by艂by w stanie nic zrobi膰.
- Biegnij i sprowad藕 pomoc! - krzykn膮艂 Ole do
siostry, kt贸ra znajdowa艂a si臋 najdalej od drzwi.
- Boj臋 si臋! Ten potw贸r w jamie... I jak puszcz臋 skobel,
to mnie zwieje do 艣rodka. Och, ratunku! Co robi膰?
Jej rozrywaj膮cy serce krzyk w tym ha艂asie brzmia艂 jak
偶a艂osny j臋k.
I oto nagle stan膮艂 przy nich znajomy demon, ten
o zielonych w艂osach. A razem z nim zjawili si臋 trzej
opiekunowie dzieci. Astarot, upad艂y anio艂, bo to by艂 on
wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i przygarn膮艂 do siebie Finna. Powiedzia艂
co艣 do duch贸w, kt贸re wesz艂y ju偶 spokojnie do 艣rodka.
Drzwi zosta艂y zamkni臋te, wiatr usta艂. Finn sta艂 na koryta-
rzu jak oskubany kurczak.
Wszystkie dzieci szlocha艂y wstrz膮艣nigte. Opiekunka Gro,
kobieta z czasu przed narodzinami Tengela Dobrego, obj臋艂a
dziewczynk臋 i szepta艂a jej do ucha uspokajaj膮ce s艂owa.
Po chwili nadbieg艂a du偶a grupa przestraszonych Ludzi
Lodu. Oczywi艣cie najbardziej zdenerwowany by艂 Jonathan.
- Co wy艣cie narobili! - wrzeszcza艂 艂ami膮cym si臋
g艂osem. - Czy wy naprawd臋 nigdy nie mo偶ecie si臋
zachowywa膰 przyzwoicie?
- Mnie du偶o bardziej interesuje inne pytanie - powie-
dzia艂a Tula. - Jakim sposobem one otworzy艂y drzwi do
Ku藕ni Szatana? Kryptogramu na drzwiach nie mo偶na
odczyta膰 ot tak!
- Uda艂o nam si臋... go rozszyfrowa膰 - wyszlocha艂 Ole.
- No, musz臋 ci powiedzie膰, Jonathanie, 偶e dzieci to
masz inteligentne!
- Ku藕nia Szatana? - zapyta艂 Andre.
- O, to tylko taka nazwa! Szatan w naszej g贸rze nie ma
nic do roboty. To tutaj jest miejscem przeznaczonym dla
Demon贸w Ognia, kt贸re m贸wi膮c szczerze wcale nie s膮
niebezpieczne, ale poparzy膰 mog膮, to oczywiste.
- Poparzy艂e艣 si臋, Finn? - zapyta艂a Benedikte.
Ch艂opiec g艂o艣no prze艂yka艂 艂zy.
- Chyba nie - odpar艂 zawstydzony. - Ale piecze mnie
sk贸ra... poni偶ej plec贸w.
Zebrani starali si臋 ukry膰 u艣miechy, wywo艂ane zreszt膮
g艂贸wnie uczuciem ulgi, a nie wyznaniem Finna, ko艅-
cz膮cym ten dramatyczny epizod.
- Zaraz ci dam nowe ubranie, 偶eby艣 wygl膮da艂 przyzwoi-
cie - powiedzia艂a Tula. - A teraz najwy偶szy czas wraca膰 na
sal臋.
Gro i Ole oci膮gali si臋 wyra藕nie zaniepokojeni.
- Tam siedzi jaka艣 bestia, w tej dziurze... Nie chcemy
przechodzi膰 tamt臋dy.
- To tam te偶 byli艣cie? - zapyta艂a Tula. - Ale nie ma si臋
czego ba膰. To tylko stary smok, kt贸ry si臋 tu zab艂膮ka艂
z jakiej艣 ba艣ni. W G贸rze Demon贸w ukrywa si臋 wiele
r贸偶nego rodzaju dziwacznych stwor贸w, zapami臋tajcie to
sobie. Mieli艣cie szcz臋艣cie, 偶e wicher nie wci膮gn膮艂 was do
wn臋trza Ku藕ni. Bo wtedy zostaliby艣cie wyrzuceni daleko
st膮d przez krater wulkanu.
- Wi臋c te drzwi maj膮 jaki艣 zwi膮zek z wn臋trzem Ziemi?
- zapyta艂 Vetle.
- Oczywi艣cie. Tu wszystko jest ze sob膮 nawzajem
powi膮zane.
- A co to w艂a艣ciwie jest za miejsce? - zastanawia艂a si臋
Christa.
- Nie pytaj mnie o to - u艣miechn臋艂a si臋 Tula.
- Powiedzmy, 偶e to punkt, w kt贸rym rzeczywisto艣膰 艂膮czy
si臋 z fantazj膮.
- To ca艂kiem niez艂e wyt艂umaczenie - mrukn膮艂 Nataniel.
Uspokojeni wr贸cili wszyscy do audytorium. Tajemni-
czy go艣cie z tylnych rz臋d贸w siedzieli ju偶 jednak na swoich
miejscach i Gabriel znowu nic nie widzia艂 w mroku.
Kiedy usiedli, zjedli co nieco i napili si臋, Tula wr贸ci艂a
na podium.
- Ostatnie, o czym m贸wili艣my przed przerw膮, to to,
jak bardzo si臋 cie艣zymy, 偶e dzisiejszej nocy s膮 z nami
Taran-gaiczycy i 偶e ich opowie艣ci wys艂uchamy nieco p贸藕niej.
Och, nie, nie wytrzymam, je艣li oni znowu wszyscy
wstan膮 i zaczn膮 si臋 k艂ania膰, pomy艣la艂 Gabriel. Ale niepo-
trzebnie si臋 denerwowa艂. Tym razem go艣cie ze Wschodu
nie zamierzali na nowo odprawia膰 ceremonii uprzejmo艣ci.
- Wiemy - m贸wi艂a Tula - 偶e Tengel Z艂y da艂 w waszej
ojczy藕nie pocz膮tek plemieniu Ludzi Lodu. On sam jednak
z g艂贸wn膮 grup膮 swoich krewnych odszed艂 dalej na zach贸d.
Po wielu latach dotarli do Norwegii, do Doliny Ludzi
Lodu. Wszyscy jeste艣my bardzo ciekawi, jak przebieg艂y
im pierwsze lata w Dolinie, kr贸tko m贸wi膮c, interesuje nas
okres pomi臋dzy czasem Tengela Z艂ego a epok膮 Tengela
Dobrego. Zawsze by艂o to ukryte w mrokach przesz艂o艣ci,
dociera艂y do nas zaledwie jakie艣 przeb艂yski. Poprosimy
wi臋c tych, kt贸rzy w贸wczas 偶yli, by nam uchylili r膮bka
tajemnicy. - Tula zawiesi艂a na chwil臋 g艂os. - Postanowili-
艣my zacz膮膰 od tych, kt贸rzy 偶yli w czasach naszego z艂ego
przodka. Niech oni m贸wi膮 jako pierwsi, a potem b臋dzie-
my si臋 posuwa膰 ku czasom nam bli偶szym. Zanim jednak
oddamy im g艂os, pos艂uchajmy jednej osoby, ale tylko
jednej, z epoki Tengela Dobrego.
Tula jeszcze raz zrobi艂a pauz臋, po czym rzek艂a uroczy艣cie:
- Najwy偶sza Rada wzywa Line, matk臋 Tengela Dobre-
go.
W pierwszych rz臋dach da艂 si臋 s艂ysze膰 szum. Teraz
us艂ysz膮 histori臋, kt贸rej nie znali, cofn膮 si臋 w przesz艂o艣膰.
Zaczyna by膰 ciekawie, pomy艣la艂 Gabriel i pe艂en oczeki-
wania skuli艂 si臋 na krze艣le.
ROZDZIA艁 VII
Nikt nie przypuszcza艂, 偶e matka Tengela Dobrego
wygl膮da w艂a艣nie tak!
Mia艂a niewiele ponad dwadzie艣cia lat. Nie sprawia艂a
wra偶enia specjalnie uzdolnionej, raczej wydawa艂a si臋 by膰
do艣膰 przeci臋tn膮 dziewczyn膮, tak膮, kt贸rej ka偶dy m臋偶czyzna
mo偶e bez trudu zawr贸ci膰 w g艂owie. Ma艂o urodziwa.
Z wyrazem rezygnacji we wzroku, jakby bardzo dobrze
zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e jest wystarczaj膮co dobra jedynie
do tego, by j膮 przypadkowy m臋偶czyzna zaci膮gn膮艂 do
艂贸偶ka, bo nic wi臋cej da膰 mu nie mo偶e.
Gabriel, rzecz jasna, takich spraw jeszcze nie rozumia艂,
ale instynktownie odczuwa艂 偶al z powodu tej nieszcz臋snej
dziewczyny. Tova natomiast my艣la艂a, 偶e Silje napisa艂a
w swoim dzienniku szczer膮 prawd臋 m贸wi膮c, 偶e ludzie
z Lodowej Doliny byli bardzo pro艣ci, a nawet nale偶a艂oby
powiedzie膰: prymitywni. Ich zainteresowania i rozmowy
by艂y nadzwyczaj ograniczone, sprowadza艂y si臋 do tego,
jak przetrwa膰, co wydarzy艂o si臋 u s膮siad贸w, co kogo boli.
Line by艂a wyj膮tkowo nieskomplikowan膮 istot膮. Mo偶e
nawet jeszcze bardziej prost膮 ni偶 Marit z G艂odziska.
Wykorzysta艂o j膮 dw贸ch m臋偶czyzn. Ojciec Sunnivy
i ojciec Tengela. Zmar艂a w po艂ogu, gdy wyda艂a na 艣wiat
Tengela, dziecko dotkni臋te dziedzictwem.
Tova ze zdziwieniem my艣la艂a, jak dalece jej 偶ycie by艂o
podobne do 偶ycia Petry, i postanowi艂a, 偶e p贸藕niej przed-
stawi sobie obie dziewczyny. Rzeczywi艣cie maj膮 ze sob膮
wiele wsp贸lnego.
Tula r贸wnie偶 m贸wi艂a 艂agodniejszym g艂osem.
- Line, twoje dzieci, i Sunniva, i Tengel, z kt贸rymi
wkr贸tce b臋dziesz si臋 mog艂a przywita膰, wymienia艂y imi臋
jakiego艣 kr贸la Ludzi Lodu, czyli Targenora. Sunniva
s艂ysza艂a o nim od ciebie. Ch臋tnie dowiedzieliby艣my si臋
czego艣 wi臋cej, gdyby艣 zechcia艂a nam opowiedzie膰.
Line sta艂a ze zwieszon膮 g艂ow膮.
- Ale ja nie wiem nic wi臋cej - wyszepta艂a. - Mnie
opowiedzia艂 o kr贸lu m贸j brat.
- Rozumiem. Wkr贸tce dojdziemy te偶 i do twego
brata, ale nie wiem, czy mo偶emy go zapyta膰 ju偶 teraz. Bo
to tak, jakby艣my zacz臋li od niew艂a艣ciwej strony. My艣l臋, 偶e
powinni艣my post膮pi膰 tak jak w szkole. Niech ka偶dy, kto
s艂ysza艂 co艣 o Targenorze, podniesie r臋k臋.
Natychmiast na sali ukaza艂 si臋 las r膮k.
- Oj, oj! - zawa艂a艂a Tula przestraszona. - O ile dobrze
widz臋, to imi臋 kr贸la znali wszyscy, kt贸rzy 偶yli w okresie
pami臋dzy Tengelem Z艂ym a urodzeniem Tengela Dob-
rego. Taran-gaiczy膰y - zwr贸ci艂a si臋 do ostatnich rz臋d贸w.
- Czy s艂yszeli艣cie co艣 o Targenorze, kr贸lu z praczas贸w?
Wsta艂 jaki艣 niemal przezroczysty m臋偶czyzna:
- Nie. Nie znamy tego imienia.
- W takim razie jest to posta膰 z naszej cz臋艣ci 艣wiata,
pochodzi z norweskiej linii rodu - rzek艂a Tula. - Spr贸buj-
my zatem ustali膰, kim by艂. Bracie Line, czy m贸g艂by艣 nam
odpowiedzie膰 w kilku s艂owach?
Tym razem podni贸s艂 si臋 z miejsca m臋偶czyzna o znisz-
czonej, zm臋czonej twarzy, na kt贸rego widok Tengel
Dobry u艣miechn膮艂 si臋 serdecznie.
- Dla mnie by艂 on jedynie legend膮 - wyja艣ni艂 wuj
Tengela Dobrego.
- Wi臋c mo偶e Halkatla co艣 wie?
- Owszem, s艂ysza艂am o Targenorze - odpowiedzia艂a
m艂oda kobieta. - M贸wiono, 偶e by艂 synem S艂o艅ca, wi臋c
wszyscy pok艂adali w nim wielkie nadzieje. Jednak nie by艂o
mu dane 偶y膰 wystarczaj膮co d艂ugo, by uwolni膰 Ludzi Lodu
od przekle艅stwa.
Wsta艂 jaki艣 inny m臋偶czyzna. Na jego obliczu malowa艂a
si臋 niepewno艣膰, lecz tak偶e m膮dro艣膰 i wyrozumia艂o艣膰.
- Wed艂ug tego, co m贸wiono, Targenor by艂 duchem
ognia. A to bardzo m臋cz膮ce. Kto艣 obdarzony duchem
ognia ma wiele marze艅, ale one przewa偶nie si臋 nie
spe艂niaj膮. Najlepiej jest takiemu, kt贸ry nigdy nie miewa
marze艅.
- Dzi臋ki ci za te s艂owa - rzek艂a Tula 艂agodnie. - Kim ty
jeste艣? Mo偶esz powiedzie膰 nam, jak ci na imi臋?
- Moje imi臋 brzmi Skrym, urodzi艂em si臋 w roku
Pa艅skim tysi膮c trzysta pi臋tnastym, a Halkatla jest moj膮
wnuczk膮.
- I pochodzisz z Doliny Ludzi Lodu?
- Nigdy nie wyszed艂em poza jej granice. 呕ycie tam
by艂o niezwykle ci臋偶kie, ale najgorzej wiod艂o si臋 do-
tkni臋tym. Ich tragedii nie da si臋 opisa膰 偶adnymi s艂owami.
- Jeste艣 bardzo rozumnym cz艂owiekiem, Skrym, tobie
tak偶e nie przypad艂 lekki los, prawda? My艣l臋, 偶e nie zosta艂e艣
stworzony do 偶ycia w zamkni臋tej dolinie.
- To prawda. Och, jak strasznie t臋skni艂em do 艣wiata,
jak bardzo chcia艂em pozna膰 jego tajemnice, spr贸bowa膰
swoich si艂 po艣r贸d ludzi!
- Ale nie nale偶ysz do obci膮偶onych?
- Nie. Widzia艂em natomiast samotn膮 udr臋k臋 mojej
wnuczki, Halkatli. Przez jej cierpienie pozna艂em wystar-
czaj膮co dobrze przekle艅stwo, jaki nasz pradziad rzuci艂 na
sw贸j r贸d, i nienawidz臋 go 艣mienelnie. Wiem te偶 co艣, co
wy, urodzeni po nas, powinni艣cie wiedzie膰. To sam
Tengel Z艂y postanowi艂, 偶e w naszym nieszcz臋snym rodzie
b臋dzie si臋 rodzi膰 tak ma艂o dzieci. Bo jego moc by艂a tak
wielka, 偶e m贸g艂 decydowa膰 o losie przysz艂ych pokole艅.
Chcia艂, 偶eby jak najmniej Ludzi Lodu przychodzi艂o na
艣wiat, bo wtedy 艂atwiej m贸g艂 ich nak艂oni膰, by mu s艂u偶yli.
Nie 偶yczy艂 sobie potomk贸w obdarzonych dobrym ser-
cem. Kto艣 jednak rodzi膰 si臋 musia艂, r贸d musia艂 si臋
rozga艂臋zia膰, 偶eby z艂o mog艂o si臋 szerzy膰 na ziemi.
- To bardzo interesuj膮ce nowiny - powiedzia艂a Tula.
- No dobrze, w takim razie ja mog臋 was poinformowa膰, 偶e
Tengel Dobry sprawi艂, i偶 na 艣wiat przychodz膮 tak偶e
wybrani, a ponadto zdo艂a艂 wielu obci膮偶onych dziedzi-
ctwem z艂a sprowadzi膰 na drog臋 cnoty, zdo艂a艂 ich przeko-
na膰, by opowiedzieli si臋 po stronie dobra. Natomiast nasi
dotkni臋ci przodkowie, kt贸rym winni jeste艣my wdzi臋cz-
no艣膰, dopomogli, i偶 Vetle Volden sp艂odzi艂 troje dzieci
i ma liczn膮 gromadk臋 wnuk贸w. Sta艂o si臋 to w du偶ej mierze
dzi臋ki interwencji czarnych anio艂贸w. Vetle spisa艂 si臋
naprawd臋 znakomicie. Cze艣膰 mu za to i chwa艂a!
Vetle by艂 niebywale uradowany tym, 偶e uwaga wszyst-
kich zosta艂a skierowana na niego.
- Dzi臋kuj臋 ci, Skrym, za informaeje - zako艅czy艂a
Tula. - P贸藕niej jeszcze powr贸cimy do twoich wspomnie艅
i ju偶 si臋 na to cieszynmy. Ale teraz chcia艂abym dowiedzie膰
si臋 wi臋cej o Targenorze... Zdaje si臋, 偶e pami臋膰 o nim
wygas艂a wraz ze 艣mierci膮 Sunnivy Starszej, bo ten
roztrzepaniec, jakim by艂 Tengel Dobry, w og贸le zapom-
nia艂, 偶e kiedykolwiek s艂ysza艂 jak膮艣 sag臋 o starym kr贸lu.
- Przyznaj臋, 偶e ca艂kiem mi to wylecia艂o z g艂owy
- powiedzia艂 Tengel ze wstydem. - Ale to, co o nim
wiedzia艂em, i tak nie na wiele by si臋 zda艂o. To by艂y jedynie
jakie艣 oderwane informacje.
- Masz racj臋. W takim razie zaczynajmy! Zaczynajmy
od najwa偶niejszej epoki, epoki samego Tengela Z艂ego.
Powiedzmy najpierw o 偶yciu w Dolinie Ludzi Lodu,
a potem cofniemy si臋 do Taran-gai. Bardzo 偶a艂uj臋, ale nie
znam imion tych, kt贸rzy 偶yli w zapomnianej przez Boga
i ludzi norweskiej dolinie w czasach Tengela Z艂ego.
Jeste艣cie jednak jego potomkami, wszyscy pochodzicie
z Ludzi Lodu. My艣l臋, 偶e powinni艣my zwr贸ci膰 si臋 najpierw
do jego dzieci, prawda?
Na te s艂owa wsta艂 m臋偶czyzna jakby 偶ywcem wyj臋ty
z czas贸w poga艅stwa.
- On w Dolinie mia艂 tylko jednego syna - rzek艂
ochryp艂ym g艂osem. - I chyba by艂 z niego bardzo zadowo-
lony, bo 贸w syn by艂 bardziej zwierz臋ciem ni偶 cz艂owiekiem
i przyni贸s艂 ze sob膮 na 艣wiat prawdziwie nieludzkie
okrucie艅stwo. Mia艂 na imi臋 Ghil i to imi臋 powinni艣cie
wszyscy dobrze zapami臋ta膰! Ja jestem jego synem. Mam
na imi臋 Krestiern, bo moja nieszcz臋sna matka chcia艂a, bym
nazywa艂 si臋 po chrze艣cija艅sku, a nie jak ludzie z dalekiej
tundry na Wschodzie, jak Ghil Okrutny na przyk艂ad.
Gabriel zauwa偶y艂, 偶e Andre notuje pospiesznie wszyst-
ko, co m贸wi ten cz艂owiek. By艂 zreszt膮 pewien, 偶e Naj-
wy偶sza Rada r贸wnie偶 skrupulatnie notuje wymieniane
imiona, zw艂aszcza imi臋 owego niebezpiecznego Ghila.
- A twoja matka, kim ona by艂a? - zapyta艂a Tula
Krestierna.
- To kobieta, kt贸r膮 Ghil pojma艂 w niedalekiej osadzie
i przywl贸k艂 z sob膮 do Doliny. 呕y艂a bardzo kr贸tko.
- Dzi臋kuj臋 ci, Krestiern. Z tego wynika, 偶e jeste艣
najstarszy w norweskim klanie, a zatem Rada zaprasza ci臋
na podium. Serdecznie witamy!
Nareszcie zmierzamy do rozwi膮zania tej najbardziej
tajemniczej zagadki rodu, pomy艣la艂 Gabriel i wypi艂 spory
艂yk orze藕wiaj膮cego napoju o cudownym smaku. Czu艂 si臋
coraz lepiej w tym pomieszczeniu. Od czasu do czasu
pozwala艂 sobie na kilka k臋s贸w pysznego jedzenia, a towa-
rzysz膮ca mu istota o ko艅skiej g艂owie natychmiast na-
k艂ada艂a na jego talerz nowe porcje. Gabriel czu艂, 偶e s膮 ze
sob膮 zaprzyja藕nieni, on i ta istota.
Krestiern stan膮艂 na podium, wygl膮da艂 jakby stworzony
by艂 z mg艂y, bo tak dawno temu 偶y艂 na ziemi. Mimo to
mongolskie rysy pozosta艂y wyra藕ne. W gruncie rzeczy
bardziej przypomina艂 Taran-gaiczyk贸w ni偶 Norweg贸w.
By艂 jednak do艣膰 wysoki.
Zacz膮艂 swoj膮 opowie艣膰 troch臋 niepewnie:
- Jak powiedzia艂em, urodzi艂em si臋 dok艂adnie w roku
tysi膮c dwusetnym...
- W tysi膮c dwusetnym? - zwo艂a艂 Andre i zerwa艂 si臋
z miejsca. - Ale przecie偶 Tengel Z艂y zosta艂 pocz臋ty
w marcu roku tysi膮c osiemdziesi膮tego pi膮tego, a urodzi艂
si臋 pierwszego grudnia tego samego roku, za艣 w roku
tysi膮c sto dwudziestym, kiedy mia艂 lat trzydzie艣ci pi臋膰,
znalaz艂 si臋 w Taran-gai, w pobli偶u 殴r贸de艂 Z艂a. Przedtem
urodzi艂o mu si臋 w tym kraju wiele normalnych dzieci,
a tw贸j ojciec, Ghil, przyszed艂 na 艣wiat ju偶 w Dolinie Ludzi
Lodu. Czy nie by艂o 偶adnych dzieci podczas w臋dr贸wki? To
bardzo wa偶ne!
- Wiem z ca艂膮 pewno艣ci膮, 偶e jedyne dziecko, jakie mia艂
przede mn膮, to syn, kt贸ry zosta艂 pocz臋ty jeszsze w Taran-gai.
- W takim razie po Tengelu Z艂ym zosta艂o tylko dwoje
dzieci. Bo te, kt贸re urodzi艂y si臋 przed jego w臋dr贸wk膮 do
殴r贸de艂 Z艂a, si臋 nie licz膮. A tw贸j ojciec, Ghil... Czy wiesz,
kiedy on si臋 urodzi艂?
- Mog臋 to wyliczy膰. My艣l臋, 偶e to musia艂o by膰 oko艂o
roku tysi膮c sto osiemdziesi膮tego.
- Tengel Z艂y mia艂by wtedy dziewi臋膰dziesi膮t pi臋膰 lat
- mrukn膮l Andre. - No tak, je艣li o niego chodzi, to
ca艂kiem mo偶liwe. M贸w dalej!
- Ale ty nie jeste艣 obci膮偶ony? - zapyta艂a Tula. - Czy
by艂e艣 jedynym dzieckiem Ghila?
- Nie. Mia艂em jeszcze przyrodni膮 siostr臋. Du偶o m艂od-
sz膮.
Nic wi臋cej nie chcia艂 o niej powiedzie膰.
Heike zapyta艂:
- Czy wiadomo ci co艣 o tej historii z zakopanym
naczyniem i wod膮 z艂a? O trzydziestu dniach i trzydziestu
nocach Tengela Z艂ego na pustkowiu?
- Nie. Nigdy o niczym takim nie s艂ysza艂em. Jedyne, co
wiem, to to, 偶e strzeg艂 swojego domu niczym jastrz膮b,
jakby pilnowa艂 czego艣, co si臋 tam znajdowa艂o. My艣l臋, 偶e
m贸g艂 tam mie膰 naczynie z wod膮. Ka偶dy, kto za bardzo
zbli偶a艂 si臋 do domu, umiera艂 po kilku godzinach. Nikt nie
wdedzia艂, dlaczego.
Tula kiwa艂a g艂ow膮.
- Wygl膮da rzeczywi艣cie na to, 偶e najpierw ukry艂
naczynie w domu. Ale opowiadaj dalej!
Krestiern pogr膮偶y艂 si臋 we wspomnieniach. Dolina, czas,
kt贸ry w niej sp臋dzi艂, znowu o偶y艂y. Opowiedzia艂 wszystko,
co tylko pami臋ta艂, ale jakby nie dociera艂o do niego, 偶e ma
liczn膮 widowni臋. Wszystko prze偶ywa艂 od nowa...
艢nie偶yca nad Dolin膮 Ludzi Lodu. Wszyscy kryli si臋
w domach, bo na moce natury nikt nie m贸g艂 ni膰 poradzi膰,
i biada temu, kto przy tym mrozie i k膮saj膮cej wichurze
wyprawi艂 si臋 w drog臋.
Krestiern zd膮偶y艂 sta膰 si臋 doros艂ym m臋偶czyzn膮. Mia艂
czterdzie艣ci pi臋膰 lat, dok艂adnie zna艂 sw贸j wiek. Mieszka艂
sam w swojej chacie, bo 偶ona umar艂a, a jedyny syn
przebywa艂 daleko. S艂ysza艂, jak wichura wyje i szarpie jego
lichym domkiem, ale go to specjalnie nie martwi艂o.
W Dolinie bowiem istnia艂o co艣, co by艂o znacznie gorsze...
Nieda艂eko bramy, u st贸p lodowca, znajdowa艂 si臋 dom
tamtego... Tamten, czyli dziadek Krestierna, Tengel Z艂y,
przepe艂nia艂 mieszka艅c贸w tego odludzia groz膮. Krestiern
nie chcia艂 wspomina膰 tych wszystkich strasznych tragedii,
kt贸rych ta kreatura by艂a przyczyn膮, tak, Krestiern w my艣-
lach nazywa艂 tamtego z艂膮 kreatur膮. Stary pokazywa艂 si臋
rzadko, ale kiedy ju偶 do tego dosz艂o, zawsze ko艅czy艂o si臋
wielkim nieszcz臋艣ciem.
W Dolinie 偶y艂o do艣膰 du偶o ludzi, bo r贸d Tengela nie by艂
jedynym. Wielu mieszka艅c贸w by艂o potomkami innych
cz艂onk贸w tamtego plemienia ze Wschodu. Z czasem coraz
wi臋cej nordyk贸w z r贸偶nych powod贸w chroni艂o si臋 w tym
niedost臋pnym terenie.
Nagle drzwi otworzy艂y si臋 gwa艂townie. Krestiern
my艣la艂 pocz膮tkowo, 偶e to wichura wyrwa艂a zawiasy, ale to
przyszed艂 jego ojciec, Ghil.
Okropna figura! Syn Tengela Z艂ego i podobny do
niego jak dwie krople wody, zw艂aszcza je艣li chodzi
o charakter. Wygl膮da艂 strasznie, a serce mia艂 z kamienia.
Ani cienia wsp贸艂czucia dla innych.
- Ta cholerna baba, kt贸r膮 wzi膮艂em do swojego domu,
wykrwawi艂a si臋 na 艣mier膰. Masz tam zaraz i艣膰 i j膮
pochowa膰. Nie chc臋 jej wi臋cej widzie膰 na oczy!
Krestiern nie pyta艂 o nic. Pospiesznie wymin膮艂 swego
znienawidzonego ojca i skierowa艂 si臋 w stron臋 jego domu.
Na stare lata Ghil sprowadzi艂 sobie now膮 kabiet臋 spoza
Doliny. Krestiern jej w艂a艣ciwie nie widywa艂, bo ma艂o
wychodzi艂a z domu, wiedzia艂 jednak, 偶e oczekiwa艂a
dziecka. Pewnie teraz przyszed艂 jej czas i...
Zjawi艂 si臋 za p贸藕no. Kobieta ju偶 nie 偶y艂a. Ukry艂 jej
udr臋czone cia艂o i zaj膮艂 si臋 noworodkiem.
By艂a to niezwykle pi臋kna, malutka dziewczynka, cho-
cia偶 mia艂a 偶贸艂te oczka, a to znaczy, 偶e jest obci膮偶ona. Jego
siostra... Czterdzie艣ci pi臋膰 lat r贸偶nicy. Ostro偶nie wzi膮艂
dziecko w ramiona i chcia艂 je zabra膰 do swojego domu, ale
w艂a艣nie w drzwiach stan膮艂 ojciec.
- Co, jeszcze nie pochowa艂e艣 tego babska? - rykn膮艂
Ghil. - Zostaw dziecko, s膮siadka si臋 nim zajmie. Samotny
ch艂op nie mo偶e wychowywa膰 niemowlaka. I posprz膮taj
tu! Pr臋dzej! Nie mog臋 siedzie膰 w takiej rze藕ni!
I pobieg艂 do osady, 偶eby sprowadzi膰 s膮siadk臋.
Krestiem podszed艂 do zmar艂ej. Nigdy przedtem nie
widzia艂 jej z bliska, ale s艂ysza艂, 偶e Ghil kl膮艂 na ni膮
nieustannie za jej zuchwalstwo. Nie pozwala艂a si臋 bi膰
i wieiokrotnie pr贸bowa艂a ucieka膰, a偶 j膮 Ghil w ko艅cu
musia艂 wi膮za膰. Teraz Krestiern rozumia艂, dlaczego. To nie
by艂a zwyczayna kobieta. Ta by艂a dumna i silna. Odczuwa艂
dla niej wielkie wsp贸艂czucie.
Nagle kobieta otworzy艂a oczy, ostatnie, matowe spoj-
rzenie. Spojrza艂a na Krestierna i na niemowl臋, kt贸re
trzyma艂 w obj臋ciach.
- Ty jeste艣 dobry - szepn臋艂a niemal niedos艂yszalnie.
- Opiekuj si臋 ni膮!
- Obiecuj臋 ci to - odpar艂 Krestiern zd艂awionym
g艂osem. - Nikt nie wyrz膮dzi krzywdy twojej c贸reczce.
- C贸reczka... - u艣miechn臋艂a si臋 matka i skona艂a.
Kiedy dziewczynka sko艅czy艂a trzy lata, Ghil nakaza艂,
by wr贸ci艂a do jego domu. By艂a wystarczaj膮co du偶a, by
mog艂a mu us艂ugiwa膰.
Krestiern i s膮siadka pr贸bowali protestowa膰, ale Ghil
nie zamierza艂 ust膮pi膰. Nie mog艂o by膰 co do tego najmniej-
szych w膮tpliwo艣ci. Krestiernowi udawa艂o si臋 jednak
utrzymywa膰 kontakt z ma艂膮 siostr膮, chodzi艂 do niej, kiedy
Ghil nie m贸g艂 ich widzie膰. I ona przychodzi艂a do swego
starszego brata po pociech臋 w swoim trudnym 偶yciu,
Krestiern wiedzia艂, 偶e dziecko bardzo cierpi. A偶 nadszed艂
taki dzie艅, gdy pi臋cioletnia ju偶 dziewczynka znajdowa艂a
si臋 w domu brata, bo Ghil poszed艂 na polowanie.
Okrutny ojciec obojga wr贸ci艂 wcze艣niej, ni偶 si臋 spo-
dziewali, i zasta艂 dziewczynk臋 jedz膮c膮 z bratem kolacj臋.
Ghil wpad艂 we w艣ciek艂o艣膰 i rzuci艂 si臋 na c贸rk臋. Na takie
ma艂e, nieszcz臋sne dziecko.
Dla Krestierna by艂o ju偶 tego za wiele. Nie zastanawiaj膮c
si臋, chwyci艂 metalowy pr臋t, kt贸ry le偶a艂 pod 艣膰ian膮, i z ca艂ej
si艂y zdzieli艂 nim ojca w g艂ow臋. T艂uk艂 bez opami臋tania,
uderza艂 raz za razem, zanim Ghil zd膮偶y艂 zareagowa膰.
W ko艅cu jednak nadludzko silny syn Tengela Z艂ego
chwyci艂 w艂asnego syna, Krestierna, i cisn膮艂 nim o 艣cian臋.
- I tak dope艂ni艂 si臋 m贸j los - zako艅czy艂 Krestiern.
Ludzie na sali starali si臋 przyj膮膰 do wiadnmo艣ci te
wszystkie okropne rzeczy, kt贸re dopiero co us艂yszeli.
Andre, badacz historii rodu, wsta艂 i zagl膮daj膮c do
swoich notatek powiedzia艂:
- Twoja siostra musia艂a si臋 urodzi膰 oko艂o roku tysi膮c
dwie艣cie czterdziestego pi膮tego.
- Dok艂adnie policzy艂e艣 - potwierdzi艂 Krestiern.
- Bardzo ubolewamy nad losem tego dziecka - m贸wi艂
Andre. - To musia艂o by膰 prawdziwe piek艂o, 偶y膰 w tych
czasach w Dolinie Ludzi Lodu.
- No, to delikatnie powiedziane.
- Poniewa偶 twoja nieszcz臋sna siostra by艂a obci膮偶ona
dziedzictwem, z pewno艣ci膮 teraz nale偶y do s艂ug Tengela
Z艂ego. W ka偶dym razie nie ma jej tutaj.
- Owszem, jest.
Zrobi艂o si臋 cicho jak makiem sia艂. Tula opanowa艂a si臋
pierwsza.
- Krestiern, prosimy ci臋, 偶eby艣 zosta艂 niedaleko po-
dium. B臋dziemy mieli jeszcze do ciebie wiele pyta艅. Ale to
p贸藕niej. Teraz Rada wzywa siastr臋 Krestierna.
W艂a艣ciwie to si臋 chyba tego spodziewali. 艢liczn膮
obci膮偶on膮 siostr膮 nie m贸g艂 by膰 nikt inny, jak tylko Dida.
Wnuczka Tengela Z艂ego. I by艂a na dzisiejszym spotkaniu!
Teraz wesz艂a na podium i zwr贸ci艂a si臋 do zebranych:
- To prawda. jestem przyrodni膮 siostr膮 Krestierna
- powiedzia艂a spokojnie. - Dzi臋kuj臋 ci, kochany starszy
bracie, za wszystko, co wtedy dla mnie zrobi艂e艣. Nigdy nie
zapomnia艂am o tobie ani o tym, 偶e po艣wi臋ci艂e艣 dla mnie 偶ycie.
Rodze艅stwo wita艂o si臋 czule, oboje mieli w oczach 艂zy,
brat i siostra z zimnego jak l贸d 艣wiata.
Potem Krestiern odszed艂 i usiad艂 niedaleko podium. Tula
wycofa艂a si臋 tak偶e. Dida powinna m贸wi膰 sama za siebie.
'Nikt chyba nie mia艂 takich powod贸w jak Dida, by nienawi-
dzi膰 Tengela Z艂ego.'
Kto to wypowiedzia艂 kiedy艣 te s艂owa? Czy to nie
W臋drowiec? Tak, to on. Powiedzia艂 to Vetlemu.
I prawdopodobnie mia艂a powody, by r贸wnie mocno
nienawidzi膰 swego ojca, Ghila Okrutnego.
Jaka偶 ona pi臋kna ta Dida, kobieta z pokrytej mg艂膮
przesz艂o艣ci! Jej matka by艂a Norwe偶k膮, wskazywa艂 na to
cho膰by wzrost Didy. Ale rysy stanowi艂y t臋 niepor贸w-
nywaln膮 z niczym mieszanin臋 ludzi Wschodu i Zachodu,
Dida mia艂a w sobie krew ludzi zwi膮zanych z magi膮 i si艂ami
nadprzyrodzonymi: Czarne w艂osy zebrane w w臋ze艂 na
karku otacza艂y pi臋kn膮 twarz o lekko wystaj膮cych ko艣ciach
policzkowych. Oto postawa kr贸lowej, pomy艣la艂 Gabriel.
A g艂os wprost hipnotyzowa艂 s艂uchaczy.
By艂o jednak oczywiste, 偶e Dida nale偶y do obci膮偶onych.
Oczy l艣ni艂y siarkowo偶贸艂tym blaskiem!
- M贸j wspania艂y brat Krestiern zapomnia艂 wam po-
wiedzie膰, 偶e tamtego dnia, kiedy mia艂am pi臋膰 lat, broni艂
nas obojga bardzo skutecznie. To prawda, Ghil go zabi艂
i 偶a艂ob臋 po nim nosi艂am w sercu przez wiele lat, ale
Krestiern tak偶e trafi艂 skutecznie. Rany, kt贸re zada艂 Ghilo-
wi Okrutnemu, synowi Tengela, by艂y 艣miertelne. Nasz
straszny ojciec zmar艂 w czterna艣cie dni p贸藕niej. To by艂
dobry uczynek i nie powinni艣eie go za to s膮dzi膰.
- Rozumiemy to bardzo dobrze - wtr膮ci艂a Tula ze
swego miejsca. Poprosi艂a te偶 Did臋, by opowiedzia艂a
o swoim 偶yciu, kt贸re zawsze by艂o dla Ludzi Lodu
tajemnic膮.
Dida skin臋艂a g艂ow膮 i rozpocz臋艂a opowie艣膰. Wszyscy na
sali wstrzymali oddech, bo je艣li kto艣 m贸g艂 wyja艣ni膰 wiele
spraw z czas贸w Tengela Z艂ego, to tylko Dida, kt贸ra 偶y艂a
wtedy i by艂a niemal tak samo silna jak on.
- M贸wiono, 偶e moja matka pochodzi艂a z pot臋偶nego
rodu norweskiego hovdinga osiad艂ego w Austrat.
Wszyscy gotowi byli w to wierzy膰 bez zastrze偶e艅. Dida
mia艂a w sobie co艣 ksi膮偶臋cego.
- Matka zosta艂a po prostu uprowadzona przez Ghila
i wbrew swojej woli zawieziona do Doliny. Trzyma艂 j膮
w zamkni臋ciu, dr臋czy艂 j膮 i upokarza艂 ponad wszelkie
wyobra偶enie. M艣ci艂 si臋 r贸wnie偶 za to, 偶e pochodzi艂a ze
znakomitego rodu. Nieszcz臋sna umar艂a przy moim urodze-
niu, a ja mog臋 was zapewni膰, 偶e moje dzieci艅stwo nie by艂o
艂atwe. Heike, kt贸ry musia艂 偶y膰 z obci膮偶onym, przenikni臋-
tym z艂em ojcem, chyba najlepiej zrozumie, o czym m贸wi臋.
- Rozumiem doskonale - potwierdzi艂 Heike.
- Pociech膮 i wsparciem by艂 mi przyrodni brat Kres-
tiern, ale on tak偶e d藕wiga艂 na sobie brzemi臋. Po pierwsze,
Ghil by艂 r贸wnie偶 jego ojcem i r贸wnie偶 jego dr臋czy艂 przy
ka偶dej nada偶aj膮cej si臋 okazji. A opr贸cz tego z 偶on膮
Krestierna tak偶e sko艅czy艂o si臋 藕le. O偶eni艂 si臋 z dziewezyn膮
z Doliny Ludzi Lodu i zaraz pad艂 ofiar膮 strasznego
dziedzictwa. 呕ona urodzi艂a mu obci膮偶onego syna i zmar艂a
w po艂ogu. Ale o synu opowie on sam. Ja powiem tylko, 偶e
ten syn by艂 oczkiem w g艂owie Tengela i jako jedyny mia艂
prawo opuszcza膰 od czasu do czasu Dolin臋.
Dida umilk艂a na chwil臋.
- Jak powiedzia艂am, w roku tysi膮c dwie艣cie pi臋膰-
dziesi膮tym 艂ub co艣 ko艂o tego, rachuba czasu w Dolinie nie
by艂a zbyt precyzyjna, zmar艂 i Ghil, i Krestiern. Od tej
chwili nie mia艂am 偶adnej rodziny, bo syn Krestierna
stanowi艂 dla mnie 艣miertelne niebezpiecze艅stwo. W tam-
tych czasach mia艂 dwadzie艣cia pi臋膰 lat i cz臋sto przebywa艂
poza Dolin膮. W Dolinie wszyscy przyjmowali to z ulg膮,
nie wiem tylko, co na ten temat s膮dzili mieszka艅cy
Trondelag. Mog臋 si臋 jednak domy艣la膰.
U艣miechng艂a si臋 cierpko.
- Mimo wszystko jednak mia艂am jak膮艣 rodzin臋. 呕y艂
przecie偶 m贸j dziadek, Tengel Z艂y. Ale jego wystrzega艂am si臋
jak zarazy. Pozwolono mi mieszka膰 u s膮siad贸w, ale oni nie
byli specjalnie zachwyceni tym, 偶e jeszeze jedna g臋ba do
wykarmienia jest w domu i wypominali mi to ka偶dego dnia...
Dida znowu umilk艂a na chwil臋, pogr膮偶ona we wspo-
mnieniach.
- Tengel Z艂y. Tak. jego obecno艣膰 by艂a udr臋k膮 dla
ca艂ej Doliny. Ci膮偶y艂 nad ni膮 jak chmura gradowa, budz膮c
nieustanny strach i groz臋. Widywali艣my go rzadko, lecz
nocami w jego oknach pali艂o si臋 艣wiat艂o, a ludzie gadali, 偶e
on tam przeprowadza jakie艣 niebezpieczne eksperymenty.
- A sk膮d bra艂 jedzenie? Kto zajmowa艂 si臋 jego gos-
podarstwem?
- Gospodarstwo? - roze艣mia艂a si臋 Dida. - Mieli艣my
obowi膮zek ka偶dego ranka przynosi膰 mu jedzenie, kt贸re
stawia艂o si臋 na specjalnej 艂aweczce przed jego furtk膮. On
natomiast wystawia艂 wszystko, co nale偶a艂o naprawi膰,
upra膰 lub uszy膰, a tych, kt贸rzy nie wykonali jego
polece艅... po prostu likwidowa艂. Byli艣my jego niewol-
nikami. W艂a艣ciwie to jeszcze gorzej, on nas trzyma艂
przykutych do tej Doliny si艂膮 czar贸w.
Twarz Didy wyra偶a艂a teraz udr臋k臋, kt贸r膮 wtedy
prze偶ywali wszyscy mieszka艅cy tego strasznego zak膮tka.
S艂uchacze odczuwali powiew grozy, niepoj臋tego z艂a
i b贸lu z tamtych czas贸w. Kulili si臋 na swoich miejscach.
- 呕adne s艂owa nie s膮 w stanie opisa膰, w jak okropnych
warunkach wszyscy 偶yli艣my - m贸wi艂a daiej Dida. - Wyra-
sta艂am w tej atmosferze okrucie艅stwa, zagro偶enia i wiecz-
nego, niemal histerycznego strachu.
- A naczynie? Kocio艂ek z wod膮? Wiesz co艣 o tym?
- zapyta艂a Benedikte.
- Oczywi艣cie, 偶e wiem. By艂o dok艂adnie tak, jak ju偶
tutaj m贸wiono. Najpierw ukry艂 go w swoim domu. Ale to
nie by艂o najbezpieczniejsze miejsce, poza tym z艂a woda nie
mia艂a wtedy chyba jeszcze tak wielkiej si艂y.
- Czy to za twoich czas贸w kocio艂ek zosta艂 zakopany
gdzie艣 na zboczu g贸ry?
- Tak, to by艂o za moich czas贸w - odpar艂a g艂osem
pe艂nym b贸lu i rozpaczy. - Zanim jednak do tego dosz艂o,
wydarzy艂o si臋 bardzo wiele.
Przerwa艂a jej Tula.
- My艣l臋, Dido, 偶e masz nam jeszcze bardzo du偶o do
opowiedzenia i chyba nie powinna艣 sta膰 przez ca艂y czas...
Zarz膮dzi艂a, 偶eby na podium wniesiono wygodny fotel
z oparciem wysokim jak przy tronie, a Dida usiad艂a
i wygodnie u艂o偶y艂a r臋ce na obitych b艂臋kitnym aksamitem
por臋czach. Teraz bardziej ni偶 kiedykolwiek przypomina艂a
kr贸low膮. Tu偶 obok ustawiono niewysoki stolik i podano
wielki puchar wina na wypadek, gdyby Dida poczu艂a
pragnienie.
Uczyniono wszystko, 偶eby jej by艂o wygodnie. Bo jej
opowie艣ci wszyscy byli najbardziej ciekawi. Historia jej
偶ycia mog艂a rzuci膰 wiele 艣wiat艂a na najbardziej tajemnicze
karty ich w艂asnej historii.
Dida podj臋艂a opowie艣膰 i wtedy sala znikn臋艂a sprzed jej
oczu, nie widzia艂a nikogo ze zgromadzonych.
Oni ws艂uchiwali si臋 w wypowiadane przez ni膮 s艂owa,
Dida natomiast powr贸ci艂a do rodzinnej Doliny, kt贸r膮
opu艣ci艂a tak dawno temu.
I jak to cz臋sto bywa, kiedy cz艂owiek bardzo nie chce
czego艣 pami臋ta膰, jej pod艣wiadomo艣膰 wr贸ci艂a do tej
wyj膮tkowej epoki, kt贸r膮 Dida na wiele stuleci wyrzuci艂a
ze swojej pami臋ci i kt贸r膮 sama sobie zakaza艂a wspomina膰.
ROZDZIA艁 VIII
Sz艂a pust膮 drog膮.
Wieczorne niebo wznosi艂o si臋 nad ziemi膮 takie wysokie
i takie samotne. W kosmicznej nocy zaczyna艂y si臋 zapala膰
pierwsze gwiazdy. Wok贸艂 niej skrzy艂 si臋 i mieni艂 odbitym
艣wiat艂em ksi臋偶ycowym 艣nieg.
G贸ry trwa艂y czarne i milcz膮ce, zamykaj膮c horyzont.
Szczyty by艂y takie strome, 偶e 艣nieg nie m贸g艂 si臋 na nich
utrzyma膰. Tylko w 偶lebach i rozpadlinach bia艂e plamy
po艂yskiwa艂y z oddali.
Do艂lna Ludzi Lodu!
Dusza Ludzi Lodu!
Ich jedyne miejsce na ziemi.
呕eby nie wiem jak bardzo jej nienawidzili, 偶eby nie
wiem jak bardzo chcieli j膮 wyrzuci膰 ze swych my艣li, Dolina
Ludzi Lodu nie popuszcza艂a u艣cisku. Zawsze musieli do
niej wraca膰, nigdy nie mogli jej unikn膮膰, byli z ni膮 zwi膮zani,
cho膰 lata nadchodzi艂y i przemija艂y...
Och, 偶eby tak mo偶na si臋 by艂o st膮d wydosta膰!
Och, t臋sknoto, dlaczego tak bole艣nie ranisz dusz臋?
Dlaczego tworzysz takie czaruj膮ce obrazy 艣wiata poza
g贸rami, kt贸ry nigdy nie b臋dzie osi膮galny?
Ostatniej jesieni znowu dw贸ch ch艂opc贸w podj臋艂o pr贸b臋
ucieczki. Masy lodu pogrzeba艂y ich na wieki w tunelu.
Wszyscy wiedzieli, za czyj膮 spraw膮 oberwa艂 si臋 ten l贸d.
Innych natomiast Tengel Z艂y wypu艣ci艂 z Doliny
i obieca艂 przyj膮膰 z powrotem, gdy wr贸c膮, pod warumkiem,
偶e b臋d膮 pokornie wykonywa膰 wszystkie jego polecenia.
Zostali wi臋c jego najwierniejszymi s艂ugami. R贸d po-
trzebowa艂 nowej krwi. Nowej, z艂ej krwi!
Jego w艂asne plemi臋, g艂贸wny r贸d Ludzi Lodu, nie by艂o
imponuj膮co du偶e. Teraz opr贸cz niego samego liczylo
zaledwie dw贸ch cz艂onk贸w. Innych mieszka艅c贸w Doliny
traktowa艂 jednak jak swoich niewolnik贸w, mimo 偶e
wszystkich szczerze nienawidzi艂.
Dida by艂a w drodze do domu, je艣li mo偶na tak nazwa膰
to miejsce, w kt贸rym pozwolono jej mieszka膰 na 艂asce
obcych ludzi. Po jedzenie mog艂a tam si臋ga膰 jako ostatnia,
kiedy ju偶 wszyscy si臋 najedli, tak 偶e najcz臋艣ciej niczego ju偶
po prostu nie by艂o i Dida chodzi艂a g艂odna. Musia艂a jednak
wykonywa膰 najci臋偶sze i najbardziej m臋cz膮ce prace. Zry-
wa艂a si臋 bladym 艣witem, najwcze艣niej przed wszystkimi,
codziennie pracowa艂a w polu i w gospodarstwie, musia艂a
dba膰, by dzieciom gospodarzy niczego nie brakowa艂o.
Zajmowa艂a si臋 te偶 star膮 babk膮, do kt贸rej nikt nie chcia艂 si臋
nawet zbli偶y膰, bo ob艂o偶nie chora za艂atwia艂a si臋 do 艂贸偶ka.
I to w艂a艣nie Dida musia艂a chodzi膰 do znienawidzonego
domu, w kt贸rym mieszka艂 jej potworny dziadek, zanosi艂a
tam jedzenie i stawia艂a wszystkie niezb臋dne rzeczy na
艂awce przy furtce. Dziadek! Jakie偶 to bezgranicznie
szydercze okre艣lenie! Na og贸艂 dziadek kojarzy si臋 ludziom
z 偶yczliwo艣ci膮 i poczuciem bezpiecze艅stwa. Tengel Z艂y
dla wnuczki, Didy, oznacza艂 najwi臋ksze przera偶enie.
Zreszt膮 nie widzia艂a go od wielu lat. Nikt go nie
widzia艂. Ukazywa艂a si臋 tylko jego szponiasta r臋ka, 偶eby
zgarn膮膰 z p贸艂ki przyniesione dary, albo niekiedy ponura
posta膰 w czarnej pelerynie, kr臋c膮ca si臋 po podw贸rzu
domu, w kt贸rym mieszka艂, ale to te偶 tylko pod os艂on膮
wieczornego mroku.
Tengel Z艂y 偶y艂 w nocy, wszyscy o tym wiedzieli. Za
dnia nie widywano go kiedy, z wyj膮tkiem sytuacji, gdy
trzeba by艂o ukara膰 kogo艣, kto sprzeniewierzy艂 si臋 ustano-
wionyrn przez niego prawom.
Musia艂 mie膰 teraz oko艂o stu osiemdziesi臋ciu lat.
Ludzie podejrzewali, 偶e jest nie艣miertelny. I ta my艣l
bg艂a dla nich niezno艣na. Ale dlaczego 偶yje tak d艂ugo
w艂a艣nie tutaj?
Dida mia艂a teraz dziewi臋tna艣cie lat. Zdawa艂a sobie
spraw臋 z tego, 偶e dojrza艂a ju偶 do ma艂偶e艅stwa, lecz m艂odych
ch艂opc贸w by艂o w Dolinie bardzo ma艂o, bowiem Tengel co
i raz likwidowa艂 kogo艣 niepos艂usznego. M艂odzi ch艂opcy
bywaj膮 na og贸艂 偶膮dni przyg贸d, wielu wi臋c pr贸bowa艂o si臋
wyrwa膰 z niewoli. Albo jeszcze gorzej: buntowali si臋!
Tengel unice艣twial ka偶dego, kto okaza艂 cho膰by cie艅
niepos艂usze艅stwa.
Dolina 艣miertelnego przera偶enia...
Wci膮偶 tu jednak przybywa艂y nowe, podejrzane in-
dywidua, stara艂y si臋 ukry膰 w tym odgrodzonym od 艣wiata
miejscu, nie przeczuwaj膮c nawet, 偶e trafiaj膮 z deszczu pod
rynn臋. Kiedy za艣 poznawali prawd臋 o Tengelu Z艂ym, by艂o
za p贸藕no. Nigdy 偶aden z nich nie wraca艂 do 艣wiata.
Dida, panna na wydaniu, by艂a osob膮 dumn膮. W艣r贸d
nowo przyby艂ych obie偶y艣wiat贸w mia艂a wielu konkuren-
t贸w do r臋ki, trzyma艂a ich jednak z daleka od siebie. Umia艂a
spojrze膰 z tak膮 lodowat膮 niech臋ci膮, 偶e kurczyli si臋 i szli
w swoj膮 stron臋.
Jako dziecko zosta艂a przyrzeczona jednemu takiemu
przybyszowi nazwiskiem Jolin. Ale nie chcia艂a nawet
spojrze膰 na t臋 g艂upi膮 艣wini臋. Za nic na 艣wiecie!
- Jolin? - zawo艂a艂o wielu zgromadzonych w G贸rze
Demon贸w - Pierwszy Jolin? Kim on by艂?
Heike powiedzia艂 pospiesznie:
- Jolin? Ten, kt贸ry tak si臋 przestraszy艂, kiedy zobaczy艂
ci臋 w Eldafordzie? No w艂a艣nie, kim on by艂?
Dida ockn臋艂a si臋, od wspomnie艅 wr贸ci艂a do rzeczywis-
to艣ci. Naprawd臋 zapomnia艂a, 偶e opowiada zebranym
o swoim 偶yciu.
- Niewiele pami臋tam na temat tego wstr臋tnego Jolina.
W ka偶dym razie by艂 potomkiem pewnej kobiety, kt贸ra
przyby艂a ze Wschodu, i jakiego艣 艂obuza, kt贸remu nasze
plemi臋 pomog艂o w drodze do Norwegii. P贸藕niej krew tej
rodziny zosta艂a przemieszana z krwi膮 r贸偶nych intruz贸w,
kt贸rzy szukali u nas schronienia. Jolin nie by艂 spokrew-
niony z Tengelem Z艂ym ani z naszym plemieniem, ale
zosta艂 wychowany zgodnie z odwiecznymi rytua艂ami rodu
i m贸wi艂 naszym j臋zykiem. Nie by艂 on jednak cz艂owiekiem
o dobrym charakterze, co to, to nie! Wszyscy w Dolinie
Ludzi Lodu uwa偶ali, 偶e jest odra偶aj膮cy, leniwy i podst臋p-
ny. Nie mo偶na by艂o na nim polega膰. No i w艂a艣nie tylko on
jeden mia艂 prawo przychodzi膰 do domu Tengela i us艂ugi-
wa膰 mu jako ulubiony niewolnik. Przez to dla nas Jolin
by艂 jeszcze bardziej obrzydliwy.
Dida zadr偶a艂a na to wspomnienie. Przypomnia艂a sobie,
偶e za tego cz艂owieka chciano j膮 wyda膰 za m膮偶.
- Och, to by艂a wstr臋tna, okropna, odpychaj膮ea kreatu-
ra - mrucza艂a sama do siebie.
- Mo偶emy sobie to bez trudu wyobrazi膰 - powiedzia艂
Eskil, kt贸ry widzia艂 Jolina w Eldafordzie.
Inni Ludzie Lodu siedzieli w milczeniu. Nie bardzo
mogli zrozumie膰, 偶e taka pi臋kna i dumna istota jak Dida
mog艂a by膰 trzymana daleko od normalnego 艣wiata,
w otoczeniu pospolitych, prymitywnych ludzi. Jak ona to
znios艂a? Ale... Cz艂owiek ma ogromne zdolno艣ci do przy-
stosowywania si臋, nawet je艣li nie akceptuje swego otocze-
nia.
Mimo wszystko ka偶dy dzie艅 musia艂 by膰 udr臋k膮 dla
szlachetnej Didy, wnuczki mo偶nego havdinga. Nosz膮cej
w dodatku stempel obci膮偶onych dziedzictwem z艂a, 偶贸艂te
oczy...
Wszyscy zgromadzeni czuli bolesny ucisk w gardle,
gdy my艣leli o gorzkim losie tej pi臋knej kobiety. Cho膰
przecie偶 s艂yszeli dopiero pocz膮tek tej historii. A mia艂o si臋
jeszcze tyle wydarzy膰! I czekalo j膮 wiele jeszcze straszniej-
szych prze偶y膰.
- Ale niewolnik zdo艂a艂 przechytrzy膰 swego pana
- rzek艂a Dida w rozmarzeniu. - Jolin otrzymywa艂 od
czasu do czasu pozwolenie na opuszczenie Doliny. A by艂
to cz艂owiek zach艂anny. Wprost niewiarygodnie zach艂an-
ny. Wszystkie najcenniejsze relikwie Ludzi Lodu, pa-
mi膮tki plemienne, kt贸re z wielk膮 ofiarno艣ci膮 zosta艂y
przyniesione ze Wschodu, przechowywano w 艣wi臋tym
domu. Pewnego dnia Jolin, za pozwoleniem swego pana
i na jego polecenie, mia艂 si臋 wyprawi膰 do pobliskich osad,
偶eby ukra艣膰 jak najwi臋cej jedzenia z zimowych zapas贸w,
jakie ch艂opi przechowywali w 艣pichrzach. On skorzysta艂
z okazji i na saniach umie艣cl艂 nasze skarby. Uda艂o mu si臋
niepostrze偶enie odjecha膰 tak daleko, 偶e kiedy Tengel
odkry艂 kradzie偶, ju偶 偶adne jego przekle艅stwa nie by艂y
w stanie dosi臋gn膮膰 rzezimieszka. A wtedy Tengel nie
wiedzia艂 jeszcze, 偶e z艂odziej zabra艂 te偶 jego zaczarowany
flet, kt贸ry by艂 przecie偶 niezast膮piony. Odkry艂 to du偶o
p贸藕niej.
- No tak, a kto w艂a艣ciwie ukry艂 flet w rogach jaka?
- zapyta艂 Heike. - My艣my zawsze my艣leli, 偶e to ty
i W臋drowiec.
- Nie. Wtedy ja by艂am jeszcze dzieckiem, a W臋drowca
w og贸le nie by艂o na 艣wiecie - u艣miechn臋艂a si臋 Dida. - To
Krestiem, m贸j starszy brat, powa偶y艂 si臋 na taki czyn.
Trzeba wam wiedzie膰, 偶e nasz ojciec, Ghil Okrutny,
dowiedzia艂 si臋 o istnieniu fletu i o jego czarodziejskiej sile,
uda艂o mu si臋 te偶 po偶yczy膰 instrument z domu ojca,
Tengela Z艂ego. Bo Ghilowi wolno by艂o tam wchodzi膰.
Zanim jednak zd膮偶y艂 wydoby膰 z fletu cho膰 jeden ton
- a nikt nie ma poj臋cia, co by si臋 wtedy sta艂o - flet ukrad艂
Krestiern. Zna艂 z艂o艣liwo艣膰 swego ojca i dziadka a偶 nazbyt
dobrze, to w艂a艣nie on wywierci艂 dziury w rogach jaka
i tam schowa艂 flet. Tengel Z艂y nie dowiedzia艂 si臋 o zagini臋-
ciu fletu a偶 do czasu, gdy Jolin uciek艂 z rogami jaka
i pozosta艂ymi skarbami Ludzi Lodu.
- Jolin natomiast doszed艂 nad morze - powiedzia艂
Eskil. - Do Eldafjordu. Zatrzyma艂 si臋 w starej osadzie
obronnej i tam rozpocz膮艂 swoj膮 ofiar臋 ognia. Czy takie
ofiary to dawny rytua艂 Ludzi Lodu?
- Nie - odrzek艂a Dida. - Jolin musia艂 si臋 tego nauczy膰
gdzie indziej. Ale my w Dolinie nie wiedzieli艣my, co si臋
z nim sta艂o po ucieczce. Zreszt膮, jak powiedzia艂am, ja
w贸wczas by艂am jeszcze dzieckiem. Mo偶ecie sobie wyob-
razi膰, 偶e z rado艣ci膮 my艣艂a艂am o ucieczce mojego przy-
sz艂ego narzeczonego!
- To oczywiste! Ale Tengel Z艂y musia艂 by膰 w艣ciek艂y.
- Prze偶yli艣my wtedy naprawd臋 straszny rok - m贸wi艂a
Dida dr偶膮cym g艂osem. Na jej twarzy malowa艂y si臋
wszystkie tragiczne prze偶ycia. - Jego gniew spad艂, rzecz
jasna, na tych, kt贸rzy pozostali.
W tej chwili wesz艂y dwie istoty o ko艅skich g艂owach,
nios膮c wiele dziwnych przedmiot贸w. Z艂o偶y艂y to wszystko
na marmurowym stoliku po艣rodku sali tu偶 obok 艣lubnego
prezentu Silje, rze藕bionej szkatu艂ki.
Wszyscy wstali, by lepiej wiclzie膰.
- To jest skarb z Eldafjordu - powiedzia艂 Nataniel.
- Widzicie te rogi?
Ogromne rogi jaka zajmowa艂y niemal ca艂y st贸艂. By艂y
kolosalne. Niegdy艣 zosta艂y uratowane z Grastensholm,
wisia艂y przecie偶 w starym dworze nad kominkiem. Teraz
znajdowa艂y si臋 tutaj.
Obok nich na stole le偶a艂 szama艅ski b臋benek. Bardzo
stary, pokryty jakimi艣 tajemniczymi znakami. Przy nim
maska demona. Tova i Nataniel rozpoznali, 偶e pachodzi
z Japonii. Mo偶e to pami膮tka po ojcu Tengela Z艂ego?
A mo偶e to maska szamana ze step贸w u podn贸偶a A艂taju?
Wida膰 te偶 by艂o z臋by jakiego艣 okropnie wielkiego
dzikiego zwierza, mo偶e tygrysa z syberyjskiej tajgi albo
nied藕wiedzia z g贸r Uralu? Widzieli wspania艂e przed-
mioty kultowe wykonane z z臋b贸w wieloryba i narz臋dzia,
kt贸re z pewno艣ci膮 nale偶a艂y do jakiego艣 szamana, oraz
jeszcze wiele innych rzeczy, kt贸rych znaczenia nie poj-
mowali.
Zebrani wstrzymywali dech z podziwu.
To wszystko pochodzi艂o z najdawniejszej przesz艂o艣ci
Ludzi Lodu. Dalej w przesz艂o艣膰 nie mo偶na si臋 by艂o chyba
cofn膮膰.
Fletu jednak w zbiorze nie by艂o. Flet Tengela Z艂ego
zosta艂 na zawsze unicestwiony dzi臋ki jasnej wodzie Shiry.
Jak偶e mi艂a -to 艣wiadotno艣膰!
- Dziwne uczucie widzie膰 to wszystko jeszcze raz
- rzek艂a Dida. - Kiedy艣 ten skarb znajdowa艂 si臋 w Dolinie
Ludzi Lodu... W ma艂ym domku, kt贸ry by艂 dla nas
艣wi臋to艣ci膮. Tam chodzili艣my, 偶eby wspomina膰 nasze
dawne domy, kt贸re zosta艂y daleko. Ja ich ju偶 nie pami臋ta-
艂am, ale my wszyscy, pierwsi Ludzie Lodu w Norwegii,
nosili艣my zawsze w sercach t臋sknot臋 za bezkresn膮 tundr膮
i terenami jeszcze dalej na wsch贸d, za 偶yznymi stepami.
Na chwil臋 znowu zapad艂a cisza.
- Tula - powiedzia艂 potem Andre. - Przechowujemy
nasze kosztowno艣ci i ca艂y czarodziejski skarb Ludzi Lodu
wraz z butelk膮 Shiry w szafie, do kt贸rej bardzo trudno si臋
w艂ama膰. Aie mimo to nie s膮 tam ca艂kiem bezpieczne! Je艣li
Tengel Z艂y znajdzie si臋 na wolno艣ci, to natychmiast
zacznie szuka膰 w艂a艣nie tych rzeczy i 偶aden zamek nie
b臋dzie dla niego przeszkod膮.
- Masz racj臋.
- Wi臋c pocny艣la艂em sobie... Czy nie mogliby艣my
naszych skarb贸w przechowywa膰 tutaj, w G贸rze Demo-
n贸w?
- Sama m贸wi艂a艣, 偶e on nie zna drogi do twojej siedziby,
偶e w og贸le nie wie o istnieniu tego miejsca - wtr膮ci艂 Heike.
Tula zastanawia艂a si臋.
- My艣l臋, 偶e to dobre rozwi膮zanie. A gdyby kt贸re艣 z was
potrzebowa艂o czego艣 ze zbior贸w, to Andre mnie wezwie.
- A butelk膮 z wod膮 ze 殴r贸de艂 呕ycia ja sama si臋 zajm臋
- powiedzia艂a Shira.
- Ale teraz niech ju偶 Dida kontynuuje swoj膮 opawie艣膰
- ponagla艂 Eskil. - Nie b臋dziemy ci ju偶 wi臋cej przerywa膰.
- No, no, nie obiecuj zbyt wiele - roze艣mia艂a si臋 Dida.
My艣lami jednak ju偶 znowu by艂a w tamtych strasznych
czasach w Lodowej Dolinie. Patrzy艂a na sal臋 nieobecnym,
bardzo smutnym wzrokiem. Niekiedy podczas opowiada-
nia na jej czarnych, g臋stych rz臋sach pojawia艂y si臋 艂zy.
Ponownie sala i zgromadzeni tu ludzie przestali dla niej
istnie膰.
Dida dotar艂a do domu, a gospadyni natychmiast
znowu wyprawi艂a j膮 w drog臋. Trzeba by艂o odnie艣膰 nowe
spodnie, kt贸re gospodyni uszy艂a na rozkaz Tengela Z艂ego.
- Po艂贸偶 je na 艂awce przy jego furtce - nakaza艂a szorstko.
- I nie zapomnij odm贸wi膰 Ojczenasz, kiedy znajdziesz si臋
w pobli偶u i 偶egnaj si臋 znakiem krzy偶a, kiedy b臋dziesz tam
sz艂a i w drodze powrotnej te偶. Ty, pomiocie jego rodziny!
Te s艂owa Dida s艂ysza艂a bardzo cz臋sto. I za ka偶dym
razem czu艂a wstr臋t i obrzydzenie, 偶e nale偶y do potomstwa
kogo艣 tak strasznego.
Wiadomo艣膰, 偶e Tengel Z艂y potrzebuje nowych spodni,
przyni贸s艂 jego zaufany niewolnik. Rozkaz trzeba by艂o
spe艂ni膰 jak najszybciej. Gospodyni Didy pracowa艂a nad
tym dzie艅 i noc. Gdyby nie zd膮偶y艂a na czas, Tengel
zem艣ci艂by si臋 natychmiast. Jego zemsta spada艂a najcz臋艣ciej
na kt贸re艣 z dzieci.
Nowy niewolnik nazywa艂 si臋 W膮偶 i tak te偶 wyg艂膮da艂.
Podst臋pny mordeica, kt贸ry da艣膰 dawno temu zdo艂a艂
umkn膮膰 w艂adzom i przedosta艂 si臋 przez g贸ry. Teraz
mieszka艂 w pobli偶u domu Tengela, widywano go rzadko,
ale nikt tego nie 偶a艂owa艂.
Dida wzi臋艂a spodnie i posz艂a, wiedzia艂a bowiem, 偶e
protesty na nic si臋 nie zdadz膮. Zima panowa艂a sroga tego
roku, 艣nieg chrz臋艣ci艂 pod stopami, a zaspy by艂y wy偶sze ni偶
ona sama. Tylko w膮ska dr贸偶ka prowadzi艂a przez wie艣, po
obu jej stronach wznosi艂y si臋 艣ciany 艣niegu. Dida ba艂a si臋
wej艣膰 do tego korytarza, czu艂a si臋 tam zamkni臋ta, bez
mo偶liwo艣ci ucieczki, gdyby si臋 to okaza艂o potrzebne.
A okaza艂o si臋 ju偶 wkr贸tee. Id膮c do Tengela Zlego,
musia艂a min膮膰 dom W臋偶a, a ten ju偶 raz j膮 zaczepia艂. Nie
ukrywa艂 wcale, o co mu chodzi, bezczeiny, pozbawiony
wszelkich skrupu艂贸w. Wtedy zda艂a艂a mu si臋 wyrwa膰, by艂a
po prostu szybsza od napastnika, ale teraz, na tej za-
mkni臋tej 艣cie偶ce...
Min臋艂a dr贸偶k臋, kt贸ra prowadzi艂a do jego zabudowa艅,
gdy nagle W膮偶 stan膮艂 za jej plecami. Z pewno艣ci膮 widzia艂,
偶e Dida nadchodzi, bo w niekt贸rych miejscach zaspy by艂y
ni偶sze i tam pewnie wida膰 by艂o ponad nimi jej g艂ow臋.
Oble艣ny, brudng W膮偶 szczerzy艂 zepsute z臋by w obrzy-
dliwym u艣miechu. Brudne, nigdy chyba nie myte r臋ce
wyci膮gn臋艂y si臋 i chwyci艂y jej sweter.
- Puszczaj! - sykn臋艂a Dida i wyprostowa艂a si臋 dumnie,
jak przysta艂o na wnuczk臋 hovdinga, kt贸r膮 by艂a 偶e strony
matki. A teraz przemawia艂a do najni偶ej postawionego
niewolnika.
- O, nie! Tym razem ci臋 mam! - wykrzywi艂 si臋 do niej
w obrzydliwym u艣miechu ze z艂o艣liw膮 satysfakcj膮, 偶e j膮
dopad艂.
Dida wyrwa艂a mu si臋 z tak膮 si艂膮, 偶e znoszony sweter si臋
rozdar艂. Jak strza艂a pomkn臋艂a jedyn膮 drog膮, jak膮 mia艂a
przed sob膮, pcosto do domu Tengela Z艂ego.
Przemkn臋艂o jej przez my艣l, 偶e mog艂aby pobiec dalej, do
lodowej bramy, wiedzia艂a jednak bardzo dobrze, 偶e lodawiec
szczelnie zamyka wyj艣cie. Poza tym mia艂a i艣膰 do swego
strasznego dziadka, skr臋ci艂a wi臋c w 藕le utrzyman膮 dr贸偶k臋
prowadz膮c膮 do jego furtki, tam gdzie innym nie wolno by艂o
chodzi膰, w nadziei, 偶e W膮偶 nie odwa偶y si臋 tam jej 艣ciga膰.
Ale on tak w艂a艣nie post膮pi艂. Widocznie przeceni艂
w艂asne znaczenie, a zlekcewa偶y艂 zagro偶enia ze strony
swojego pana i w艂adcy.
Nieoczekiwanie w drzwiach chaty stan臋艂a ma艂a, przeni-
kni臋ta z艂em istota. Dida cofn臋艂a si臋 o krok. Nie widzia艂a
dziadka od wielu lat, ale on w tym czasie nie wypi臋knia艂.
Odnios艂a wra偶enie, 偶e jest jaki艣 skurczony, jak na wp贸艂
ususzony owoc. Ale te偶 i nie ma si臋 czemu dziwi膰, liczy艂
sobie przecie偶 sto osiemdziesi膮t lat. Przy tym otacza艂a go
aura z艂a tak intensywna, 偶e Dida poczu艂a md艂o艣ci. Sta艂a
niczym s艂up soli w jakiej艣 groteskowej pozycji z po-
chylonymi ramionami i ostrzegawczo rozczapierzonymi
palcami. Spodnie, kt贸re przynios艂a, upad艂y w 艣nieg. Dida
by艂a jakby wzi臋ta w dwa ognie.
W膮偶 zatrzyma艂 si臋 tak偶e, cho膰 z innego powodu. On si臋
po prostu nie by艂 w stanie ruszy膰. Og艂upia艂y gapi艂 si臋 na
Tengela Z艂ego, kt贸ry nie zwraca艂 uwagi na Did臋, koncent-
rowa艂 si臋 natomiast na osobie swego niewolnika. A oczy
Didy rozszerza艂y si臋 coraz bardziej w miar臋 jak patrzy艂a na
to, co si臋 dzieje. Odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 W臋偶a i ku swemu
przera偶eniu zobaczy艂a, 偶e robi膮 si臋 w nim dymi膮ce dziury,
tak jakby nak艂uwa膰 wysuszon膮 purchawk臋. Wszelka ludzka
substancja uchodzi艂a z tych dziur, W膮偶 kurczy艂 si臋 i mala艂,
a偶 w ko艅cu sta艂 si臋 niewielk膮 kupk膮 prochu na ziemi, kupka
rozsypywa艂a si臋 jak w podmuchu wiatru, w ko艅cu znikn臋艂a.
Wtedy Dida po raz pierwszy w 偶yciu us艂ysza艂a skrzek-
liwy g艂os Tengela Z艂ego:
- Wejd藕 do 艣rodka, ty g艂upia dziewucho!
Do 艣rodka? Nigdy w 偶yciu!
Wola Tengela Z艂ego by艂a jednak silniejsza ni偶 jej
w艂a艣na. Obrzydliwa posta膰 jakby pokryta szar膮 ple艣ni膮
spogl膮da艂a na ni膮 z wyrzutem tymi zmatowia艂ymi ze
staro艣ci oczkami niczym u gada, ledwie widocznymi spod
grubych, pomarszczonych powiek.
A przecie偶 Dida widzia艂a go w pierwszym okresie jego
偶ycia, w czasie kiedy jeszcze chodzi艂 po ziemi. P贸藕niej jego
wygl膮d zmieni艂 si臋 niewiarygodnie, przodek Ludzi Lodu
ostatecznie sta艂 si臋 potworem.
Nie powt贸rzy艂 rozkazu, ale te偶 i nie by艂o to konieczne.
Dida, zbyt m艂oda, by pozna膰 wszystkie swoje mo偶liwo艣ci,
mog艂a jedynie zrobi膰, co kaza艂. Zreszt膮 protesty na nic by
si臋 nie zda艂y. Jak lunatyczka wesz艂a do niskiej chaty.
Straci艂a 艣wiadoma艣膰, 偶e w gruncie rzeczy znajduje si臋
teraz w wielkiej sali G贸ry Demon贸w, i opowiada艂a, 偶e
p贸藕niej, kiedy Tengel Z艂y ju偶 opu艣ci艂 Dolin臋, mieszka艅cy
spalili jego zagrod臋. I o tym, 偶e dym, jaki przy tym
powsta艂, 艣miertetnie zatru艂 znajduj膮cych si臋 najbli偶ej.
W par臋 dni p贸藕niej kilka os贸b zmar艂o. Dopiero po kilku
stuleciach Grimar i Hanna zbudowali w tym miejscu ma艂y,
pokraczny domek.
Dida by艂a ca艂kowgcie pogr膮偶ona w strasznych wspo-
mnieniach, liczna grupa obecnych na sali krewnych
przesta艂a dla niej istnie膰.
W chacie Tengela panowa艂 mrok, dostrzega艂a jednak
dziwne przedmioty przynale偶ne do sztuki szama艅skiej.
Cho膰 Tengel ich w艂a艣awie nie potrzebowa艂, jego magicz-
ne zdolno艣ci przewy偶sza艂y wszystko, co mo偶e nawet
bardzo zdolny szaman.
- Ty jeste艣 z mojej krwi - rzek艂 znowu skrzekliwy g艂os.
Dida nie mia艂a odwagi nawet spojrze膰 w stron臋, gdzie
sta艂 jej straszny dziadek. D艂awi艂 j膮 te偶 panuj膮cy w domu
od贸r. Nigdy w 偶yciu nie spotka艂a si臋 z niczym podobnym,
jaki艣 zastarza艂y smr贸d czego艣 zbutwia艂ego. Wszechobecny.
- Nasz lud nie mo偶e wygin膮膰 - zaskrzecza艂 Tengel.
- Nie wyginie - odwa偶y艂a si臋 powiedzie膰. - Wyjd臋 za
m膮偶, kiedy nadejdzie w艂a艣ciwy czas.
- Nie wolno dopu艣ci膰 do rozwodnienia naszej krwi.
Dida nie zrozumia艂a, o co mu chodzi.
- Zosta艂o bardzo niewielu - rzek艂 znowu ten dra偶ni膮-
cy g艂os, kt贸ry przenika艂 do szpiku ko艣ci, wdziera艂 si臋 pod
sk贸r臋. - Jest nas tylko troje.
Dida wiedzia艂a o tym. Syn Krestierna zmar艂 z艂膮, nag艂膮
艣mierci膮, zosta艂a jednak po nim c贸reczka, kt贸ra teraz mia艂a
dziesi臋膰 lat. A wi臋cej potomk贸w g艂贸wnej ga艂臋zi Ludzi
Lodu, plemienia Tengela Z艂ego, nie by艂o. Dida nie
wiedzia艂a nic na temat syna, kt贸rego Tengel sp艂odzi艂
w Taran-gai, ani o tym, 偶e tam r贸wnie偶 偶yj膮 ich krewni.
- Nie wolno dopu艣ci膰 do rozwodnienia krwi - powie-
dzia艂 raz jeszcze. - Zdejmuj ubranie!
Dida patrzy艂a na niego bez s艂owa. O co mu chodzi?
Kiedy prawda do niej nareszcie dotar艂a, z krzykiem
przera偶enia rzuci艂a si臋 do drzwi. Jej w艂asny dziadek? Ten
najbardziej obrzydliwy cz艂owiek na 艣wiecie? Nie, nie!
Tu偶 przed ni膮 drzwi zatrzasn臋艂y si臋 z g艂uchym 艂omo-
tem. Szarpa艂a klamk臋, kopa艂a drzwi, t艂uk艂a pi臋艣ciami, ale
nic nie pomog艂o, drzwi ani drgn臋艂y.
Dziewczyna wpad艂a w panik臋. Czu艂a, jak ubranie
opada z niej niczym podane szmaty, s艂ysza艂a jakie艣
magiczne s艂owa, kt贸re j膮 osza艂amia艂y, musia艂a pu艣ci膰
klamk臋, cho膰 nikt jej tego nie nakazywa艂, krzycza艂a,
pr贸bowa艂a si臋 opiera膰, mimo to jaka艣 si艂a pchn臋艂a j膮 na
艂贸偶ko, widzia艂a, 偶e ta obrzydliwa g臋ba si臋 przybli偶a...
W ko艅cu ze strachu, z rozpaczy i obrzydzenia straci艂a
przytomno艣膰.
Kiedy si臋 ponownie ockn臋艂a, le偶a艂a na 艣niegu, za
furtk膮, naga, a ubranie obok.
Sina z zimna, dzwoni膮c z臋bami, wsta艂a. Najpierw nie
mog艂a poj膮膰, gdzie si臋 znajduje, gdy jednak pami臋膰 jej
wr贸ci艂a, zacz臋艂a wymiotowa膰 na 艣nieg. Czu艂a dotkliwy b贸l
w dole brzucha, chwia艂a si臋 na nogach, ledwie by艂a
w stanie w艂o偶y膰 na siebie troch臋 odzie偶y, a potem przez
pogr膮偶on膮 w mroku osad臋 powlok艂a si臋 do domu. Nogi
nie chcia艂y jej nie艣膰, p艂acz wstrz膮sa艂 tak gwa艂townie ca艂ym
cia艂em, 偶e zatacza艂a si臋 od jednej zaspy do drugiej.
Jedyne, czego teraz pragn臋艂a, to przesta膰 偶y膰. By艂a
pewna, 偶e nigdy nie zapomni tych strasznych prze偶y膰,
nigdy nie zdo艂a si臋 pogodzi膰 z ha艅b膮, jaka na ni膮 spad艂a,
cho膰 przecie偶 by艂a nieprzytomna, kiedy si臋 to dzia艂o.
Gospodarz, u kt贸rego mieszka艂a, znalaz艂 j膮 w oborze
dok艂adnie w chwili, gdy mia艂a odtr膮ci膰 sto艂ek i zawisn膮膰
na sznurze. Zd膮偶y艂 odci膮膰 sznur i zani贸s艂 Did臋 do domu.
Przez ca艂e dwa tygodnie le偶a艂a w gor膮czce i majaczy艂a,
na przemian zanosi艂a si臋 p艂aczem i wykrzykiwa艂a pe艂ne
rozpaczy s艂owa. Dzi臋ki temu gospodarze poznali prawd臋.
Byli po tym wszystkim dla niej nieco lepsi, ale te偶
i odsun臋li si臋 od niej zdecydowanie, jakby by艂a za-
d偶umiona. Zreszt膮 ona sama, kiedy ju偶 troch臋 dosz艂a do
siebie, te偶 tak uwa偶a艂a.
Apatycznie wykonywa艂a wszystkie swoje obowi膮zki
w domu, w pobli偶e tamtej przekl臋tej zagrody nigdy nie
chodzi艂a.
Opiekunowie Didy stanowczo o艣wiadczyli, 偶e nie
偶ycz膮 sobie wi臋cej os贸b przy stole, po czym pomogli jej si臋
przeprowadzi膰 do opuszczonego domostwa na kra艅cach
Doliny. Zatroszczyli si臋, by mia艂a, co potrzebne, i obiecali
sprowadzi膰 akuszerk臋, kiedy jej czas nadejdzie. Wi臋cej
zrobi膰 nie mogli.
W tym nowym miejscu mia艂a s膮siada, starego cz艂owie-
ka, nieco s艂abowitego na umy艣le, lecz bardzo jej 偶ycz-
liwego. Obecno艣膰 staruszka dawa艂a jej nieco poczucia
bezpiecze艅stwa, ale i tak 偶y艂a w nieustannym strachu.
Nienawidzi艂a dziecka, kt贸re mia艂a urodzi膰. Nie chcia艂a
go, na tysi膮c r贸偶nych sposob贸w pr贸bowa艂a si臋 go pozby膰,
ale bezskutecznie.
Stara艂a si臋 o nim nie my艣le膰, nie chcia艂a nic o nim
wiedzie膰, pr贸bowa艂a sobie wmawia膰, 偶e 偶adne dziecko nie
istnieje. Je艣li mia艂a dalej jako艣 偶y膰, musia艂a zapomnie膰
o straszliwych wydarzeniach, musia艂a przekona膰 sam膮
siebie, 偶e nic takiego nigdy si臋 nie sta艂o. 呕e to by艂
koszmarny sen, z kt贸rego wkr贸tce si臋 obudzi.
Jesieni膮 roku 1265 - je艣li rachuba czasu w Dolinie by艂a
w艂a艣ciwa - urodzi艂a dwoje niezwykle pi臋knych dzieci,
ch艂opca i dziewczynk臋.
To chyba nic dziwnego, 偶e dzieci by艂y takie urodziwe.
Dida s艂ysza艂a, 偶e Tengel r贸wnie偶 by艂 niepospolicie pi臋k-
nym dzieckiem i m艂odzie艅cem, tylko 偶e jego rysy przesy-
cone by艂y mrocznym okrucie艅stwem. Kto by si臋 teraz
doszuka艂 urody w jego rysach?
Na pewno nikt.
Po urodzeniu dzieci jakby si臋 na nowo obudzi艂a do
偶ycia. One przecie偶 nie by艂y niczemu winne, a chocia偶
ch艂opczyk mia艂 偶贸艂te oczy, podobnie jak ona, to w 偶adnym
z male艅stw nie by艂o cienia z艂a.
Strzeg艂a ich niczym orlica przed ewentualnym atakiem
Z艂ego. On si臋 jednak nie pokaza艂 ani razu, a ludzie we wsi nie
chcieli jej m贸wi膰, 偶e zauwa偶ono kt贸rego艣 wieczora
skurczon膮, odpychaj膮c膮 posta膰, przemykaj膮c膮 si臋 pod os艂on膮
mroku. S膮siad Didy widzia艂 przez szpar臋 w drzwiach, 偶e
tamten d艂ugo sta艂 pod jej n臋dzn膮 chatynk膮 i zagl膮da艂 przez
okna do 艣rodka. S膮siad, kt贸ry bardzo lubi艂 Did臋, nigdy jej
o tym nie wspomnia艂. Ona jednak dowiedzia艂a si臋 o wizycie.
Po wielu latach.
Potw贸r wi臋cej si臋 nie pokaza艂. Najwyra藕niej by艂
zadowolony, 偶e r贸d powi臋kszy艂 si臋 o dwoje nowych
cz艂onk贸w, i to za jednym razem. Postanowi艂 widocznie
czeka膰, a偶 dzieci podrosn膮 na tyle, by m贸g艂 wykorzysta膰 je
dla swoich cel贸w.
Dzieci ros艂y i wci膮偶 by艂y naj艂adniejsze w osadzie,
zw艂aszcza dziewczynka, niezwykle 艂agodna i grzeczna.
Nikt im nie m贸wi艂 nic na temat, sk膮d si臋 wzi臋艂y. C贸reczk臋
Dida ochrzci艂a imieniem Tiili, co w j臋zyku Taran-gai-
czyk贸w znaczy "Ma艂y Kwiatek". Gdy Tiili dowiedzia艂a
si臋 o Chrystusie, tak si臋 przej臋艂a istnieniem dobrego,
pe艂nego mi艂o艣ci Boga, kt贸ry pomaga wszystkim, je艣li
tylko si臋 do niego modl膮, 偶e nie ustawa艂a w modlitwach.
Prosi艂a o to, by mama nie musia艂a tak ci臋偶ko pracowa膰,
oraz o to, by wszyscy troje mogli opu艣ci膰 Dolin臋.
Dobry B贸g jednak chyba nie s艂ucha艂 jej pr贸艣b. Zimy
bowiem by艂y tak samo surowe jak dawniej, dzieci chodzi艂y
zrywa膰 kor臋 z brz贸z i sosen, 偶eby jako艣 zaspokoi膰 g艂贸d,
ludzie umierali i rodzili si臋 nast臋pni, do nowych cierpie艅.
Pewnego dnia podczas wiosennych roztop贸w Tiili
przysz艂a do domu z jakim艣 bardzo dziwnym przed-
miotem, kt贸ry znalaz艂a nad strumieniem. Wygl膮da艂o to
jak lalka i by艂o zawieszone na rzemieniu, jakby prze-
znaczone do noszenia na szyi.
Dida patrzy艂a na dziwaczny przedmiot ze zdumieniem
i niech臋ci膮.
- Przy kt贸rym strumieniu to znalaz艂a艣?
- Sz艂am wzd艂u偶 brzegu - wyja艣ni艂a szesnastoletnia
w贸wczas Tiili - i dosz艂am prawie do bramy...
Dida j臋kn臋艂a przera偶ona.
- Nie wolno ci tam chodzi膰, wiesz o tym. Tam jest
bardzo niebezpiecznie!
- My艣la艂am, 偶e nie wolno chodzi膰 drog膮, a ja sz艂am
przecie偶 brzegiem strumienia.
- Opowiadaj dalej - westchn臋艂a Dida.
- I nagle zobaczy艂am dalej na brzegu jakiego艣 bardzo
dziwnego cz艂owieka. To by艂o tam ko艂o tego ma艂ego,
czarnego domku. On wygl膮da艂 paskudnie. Au, mamo,
dlaczego tak mocno 艣ciskasz moje rami臋?
- Przepraszam - mrukn臋艂a Dida i pu艣ci艂a c贸rk臋.
- I ten wstr臋tny, niedu偶y cz艂owiek w czarnej pelerynie
z rozmachem rzuci艂 co艣 bardzo, bardzo daleko nad wod膮
i wykrzykiwa艂 jakie艣 s艂owa, kt贸rych nie zrozumia艂am,
a potem bardzo szybko uciek艂 do czarnego domku.
- Czy on ciebie widzia艂? - zapyta艂a Dida bezg艂o艣nie.
- Nie. Nie m贸g艂 mnie widzie膰, bo schowa艂am si臋 za
kamieniem.
- Bardzo dobrze. Ten cz艂owiek jest 艣miertelnie nie-
bezpieczny. Czy to w艂a艣nie ten przedmiot wyrzuci艂?
- My艣l臋, 偶e tak. Bo po chwili zobaczy艂am, 偶e co艣
p艂ynie w strumyku, i w艂a艣nie to zaczepi艂o si臋 o brzeg tam,
gdzie sta艂am. Czy mog臋 to zatrzyma膰, mamo?
- Nie wiem. Skoro on nie chcia艂 tej rzeczy, to pewnie
nie jest gro藕na. Niech wi臋c zostanie w naszym domu przez
noc, a potem zobaczymy.
W nocy nic z艂ego si臋 nie sta艂o. Wprost przeciwnie,
Dida odnalaz艂a spok贸j i poczucie bezpiecze艅stwa, jakiego
nie zazna艂a od 艣mierci Krestierna. Zatem Tiili mog艂a
zatrzyma膰 swoj膮 "lalk臋". I opiekowa艂a si臋 ni膮 naprawd臋
czule. Brat zrobi艂 lalce 艂贸偶eczko, a Dida znalaz艂a jakie艣
ga艂ganki na po艣ciel.
Od tego te偶 dnia sprawy w ich domu przybra艂y
znacznie lepszy obr贸t. Wiod艂o im si臋 tak dobrze, jak to
w tej przekl臋tej Dolinie mo偶liwe.
Troskliwo艣膰 Tuli o lalk臋 mia艂a niewiele wsp贸lnego ze
zwyczajn膮 dzieci臋c膮 zabaw膮. Zreszt膮 dziewczynka wyros-
艂a ju偶 z "lalkowego" wieku. Dida obserwowa艂a ze
zdumieniem, ale te偶 ze zrozumieniem, zainteresowanie,
jakie jej c贸rka okazywa艂a brzydkiemu korzeniowi. Ona
sama bowiem r贸wnie偶 偶ywi艂a do niego takie uczucia,
jakby by艂 ludzk膮 istot膮, kt贸r膮 trzeba si臋 zaopiekowa膰.
Zauwa偶y艂a zreszt膮, 偶e syn my艣li podobnie.
Kt贸rego艣 dnia jednak, w trzy lata p贸藕niej, gdy dzieci
mia艂y dziewi臋tna艣cie lat, Tuli przysz艂a do matki z p艂aczem.
- Co ci si臋 sta艂o, m贸j kwiatuszku?
- Te dzieci, kt贸re dzisiaj u nas by艂y... One zabra艂y
moj膮 lalk臋!
- Ale偶 to niemo偶liwe! Musisz natychmiast pobiec za
nimi i przynie艣膰 lalk臋 z powrotem! Ona jest chyba bardziej
warto艣ciowa, ni偶 my艣limy. Pewien stary mieszkaniec
Doliny przypuszcza, 偶e to musi by膰 alrauna Tengela Z艂ego.
- A co to takiego? - pyta艂a Tuli, ubieraj膮c si臋 do
wyj艣cia.
- To taki magiczny korze艅. M贸wi膮, 偶e ten z艂y cz艂owiek
zdoby艂 j膮 w Nidaros w czasach, kiedy mija艂 to miasto
w drodze do nas. 脫wczesny w艂a艣ciciel, kt贸ry przywi贸z艂
korze艅 ze Wschodu, chcia艂 si臋 go pozby膰. Bo to, widzisz,
jest tak, 偶e trzeba sprzeda膰 alraun臋 przed 艣mierci膮. Ten, kto
umrze jako jej w艂a艣ciciel, trafi do piek艂a. Nie, ale nie b贸j si臋,
to tylko takie przes膮dy! No i on, wiesz, o kim m贸wi臋, kupi艂
alraun臋 niebywale tanio. Kosztowa艂a go tylko jeden
b艂臋kitny dzwoneczek, kt贸ry r贸s艂 na skraju drogi, tak
opowiada ten stary cz艂owiek. Inni m贸wi膮 jednak, 偶e zabi艂
poprzedniego w艂a艣ciciela. W Dolinie przebywa艂 te偶 kiedy艣
inny cz艂owiek, kt贸ry mia艂 na imi臋 Jolin. Ot贸偶 on pr贸bowa艂
ukra艣膰 alraun臋 swemu panu i zosta艂 za to bardzo surowo
ukarany. Ja my艣l臋, 偶e w艂a艣nie ta kara spowodowa艂a
ucieczk臋 Jolina. Wiesz, chcia艂 si臋 zem艣ci膰, zabra艂 ze sob膮
wszystkie 艣wi臋te skarby Ludzi Lodu. Alrauny jednak nie
zabra艂, a w ko艅cu w艂a艣ciciel i tak si臋 jej pozby艂...
W tamtym czasie Tuli wiedzia艂a ju偶, kim jest ten
wstr臋tny, ma艂y cz艂owiek ze starego domku, wiedzia艂a te偶,
偶e nie wolno jej si臋 tam zbli偶a膰. Nie wiedzia艂a tylko, 偶e jest
on jej ojcem. Dida postanowi艂a, 偶e dzieci nigdy si臋 o tym
nie dowiedz膮, i od wszystkich mieszka艅c贸w Doliny
otrzyma艂a obietnic臋, 偶e nie puszcz膮 pary z ust.
Po tej rozmowie Tiili posz艂a do domu tamtych dzieci,
偶eby odebra膰 swoj膮 lalk臋, ale nigdy tam nie dosz艂a.
Ma艂y Kwiatek przepad艂 bez 艣ladu.
Jednocze艣nie znikn膮艂 te偶 Tengel Z艂y.
Nie by艂o go przez trzydzie艣ci dni i trzydzie艣ci nocy,
a przez ten czas ca艂a wie艣 szuka艂a Tiili.
P贸藕niej Tengel Z艂y wr贸ci艂, natomiast dziewczyny nie
odnaleziono nigdy.
Benedikte, podobnie jak wielu innych na sali, p艂aka艂a
s艂uchaj膮c opowie艣ci Didy. Teraz wsta艂a, otar艂a oczy
i powiedzia艂a:
- Wiele spraw uderzy艂o mnie w twojej tragicznej historii.
- Co na przyk艂ad? - zapyta艂a Dida spokojnie.
- Po pierwsze to, 偶e nigdy nie wymieni艂a艣 imienia
twego synka. Pozosta艂 dla nas kim艣 anonimowym.
- Wkr贸tce dojdziemy do niego.
- To dobrze. A teraz druga sprawa: Wszyscy, w kt贸rych
偶y艂ach p艂ynie krew Ludzi Lodu, zebrali si臋 dzisiejszej nocy
w tej sali. Wszyscy, z jednym wyj膮tkiem. Brak nam Tiili.
- Mnie te偶 jej brak - rzek艂a Dida bardzo cicho. - Moja
ukochana c贸reczka przepad艂a bez 艣ladu. Nikt nie widzia艂
jej nigdy od tamtej chwili, kiedy zamkn臋艂y si臋 za ni膮 drzwi
mojego domu.
- Ale ona nie by艂a obci膮偶ona?
- Nie, ona nie. Mimo wszystko powinna by艂a si臋 tu
pojawi膰, skoro nie odszuka艂a mnie wcze艣niej. Wzywali-
艣my j膮 na dzisiejsze spotkanie, lecz bez rezultatu.
- To rzeczywi艣cie dziwne. Przecie偶 wszyscy wezwani
przyszli, prawda?
- Wszyscy, co do jednego!
Benedikte zastanawia艂a si臋 nad tym d艂ugo, w ko艅cu
westchn臋艂a ci臋偶ko.
- Trudno, ale ja mam jeszcze jedno pytanie, i my艣l臋, 偶e
inni te偶 si臋 nad tym zastanawiaj膮. Dlaczego Tengel Z艂y tak
d艂ugo pozostawa艂 w Dolinie Ludzi Lodu? Dlaczego
zwleka艂 z przej臋ciem w艂adzy nad 艣wiatem?
- Ja my艣la艂am, 偶e wiecie, dlaczego!
- Nawet si臋 nie domy艣lamy - powiedzia艂 Andre.
- To przecie偶 alrauna go zatrzymywa艂a!
- Alrauna?
- Tak. Ja sama dowiedzia艂am si臋 o tym du偶o p贸藕niej.
Alrauna nigdy nie uzna艂a Tengela Z艂ego jako swego
w艂a艣ciciela i we wszystkim stara艂a si臋 robi膰 mu na przek贸r.
- S膮dzili艣my, 偶e nikt ani nic nie mog艂o stawia膰 oporu
temu cz艂owiekowi sk艂adaj膮cemu si臋 z samego z艂a.
- Wprost rzeczywi艣cie nie, lecz alrauna wywiera艂a
wp艂yw na jego my艣li. Nieustannie nak艂ania艂a go, by
odk艂ada艂 na p贸藕niej moment wyj艣cia na 艣wiat. Przekony-
wa艂a go, bez s艂贸w, rzecz jasna, podsuwa艂a mu tylko takie
my艣li, 偶e czasy s膮 niesprzyjaj膮ce i niebezpieczne. "Po-
czekaj, poczekaj", to by艂y my艣li, kt贸re nieustannie s膮czy艂a
do jego m贸zgu. Kiedy Tengel Z艂y u艣wiadomi艂 sobie
nareszcie, pod czyim wp艂ywem wci膮偶 zmienia i odk艂ada na
p贸藕niej swoje plany, pr贸bowa艂 alraun臋 spali膰. To mu si臋
nie uda艂o, nie zdo艂a艂 te偶 zniszczy膰 jej w inny spos贸b
i wtedy, w ataku w艣ciek艂o艣ci, cisn膮艂 j膮 po prostu do
strumienia. W naszym domu natomiast korze艅 musia艂
czu膰 si臋 dobrze, wi臋c i my mieli艣my z tego powodu wiele
rado艣ci. A偶 do dnia, gdy wynios艂y j膮 od nas te dzieci
s膮siad贸w. To katastrofalnie odmieni艂o nasz los.
Heike wsta艂 ze swego miejsca.
- Ale, Dido, Tengel Z艂y jeszcze d艂ugo po wyrzuceniu
alrauny pozostawa艂 w Dolinie. Na co wtedy czeka艂?
- Mam nadziej臋, 偶e odpowied藕 na to pytanie otrzyma-
my dzisiejszej nocy. Bo sama zastanawia艂am si臋 nad tym
niezliczon膮 ilo艣膰 razy.
Jej s艂owa zdziwi艂y wszystkich. Kt贸偶 bowiem mia艂by im
rozwi膮za膰 t臋 zagadk臋?
- No, a co z alraun膮? - zapyta艂 Nataniel i niemal
wszyscy drgn臋li na d藕wi臋k jego niskiego, m艂odzie艅czego
g艂osu. - Co si臋 z ni膮 sta艂o? Czy ona tak偶e przepad艂a?
- Nie, nic podobnego - odpar艂a Dida. - M贸j syn poszed艂
do domu dzieci, kt贸re j膮 zabra艂y, i przyni贸s艂 z powrotem.
Zd膮偶y艂 dos艂ownie w ostatniej chwili, bo gospodyni mia艂a
zamiar wrzuci膰 j膮 do pieca jako opa艂. Byli艣my wdzi臋czni, 偶e
do nas wr贸ci艂a, a my艣l臋, 偶e ona r贸wnie偶 si臋 z tego cieszy艂a.
Tak, bo ona by艂a w jakim艣 sensie osob膮.
- Wiem o tym - powiedzia艂 Heike, a wiela innych, do
kt贸rych kiedy艣 nale偶a艂a alrauna, kiwa艂o g艂awami, 偶e
zgadzaj膮 si臋 i z nim, i z Did膮.
W tym momencie Gabriel u艣wiadomi艂 snbie, 偶e zanosi
si臋 na jakie艣 bardzo dramatyczne wydarzenia. Pochyli艂 si臋
do przodu, 偶eby niczego nie uroni膰.
Dida wsta艂a ze swojego tronu i powiedzia艂a znacznie
wy偶szym ni偶 dotychczas g艂osem:
- Od tamtego dnia alrauna nale偶a艂a do mojego syna.
Zawsze nosi艂 j膮 na szyi, a razem by艂i niewiarygodnie silni.
Silniejsi ni偶 ktoko艂wiek na 艣wiecie.
Przerwa艂 jej Vetle:
- Tak jest! My wiemy, kim jest tw贸j syn, on sam mi to
kiedy艣 powiedzia艂. Tw贸j syn to W臋drowiec, prawda?
Dida u艣miechn臋艂a si臋 z macierzy艅sk膮 dum膮.
- Tak, to on zosta艂 kiedy艣 nazwany W臋drowcem, a zawsze
by艂 najlepszym synem, jakiego tylko matka mo偶e pragn膮膰.
Uczyni艂a r臋k膮 ruch w stron臋, gdzie siedzieli cz艂onkowie
Najwy偶szej Rady, i na podium ukaza艂a si臋 dobrze wielu
z zebranych znana posta膰 W臋drowca w mnisim habicie.
- No, m贸j synu - rzek艂a Dida. - Czas si臋 dope艂ni艂.
W臋drowiec podni贸s艂 r臋k臋 i zsun膮艂 z g艂owy kaptur, po
czym zrzuci艂 swoj膮 szerok膮 opo艅cz臋. Sta艂 teraz na podium,
zaskakuj膮co m艂ody, wysoki, bardzo postawny, o czarnych
w艂osach i wypiel臋gnowanej brodzie, z po艂yskuj膮cymi
z艂otym blaskiem oczyma, ubrany w granatow膮 aksamitn膮
kurtk臋 i spodnie, ze srebrnym pasem, w mi臋kkich wyso-
kieh butach. Na czarnych l艣ni膮cych w艂osach nosi艂 niewy-
sok膮, bardzo star膮 koron臋 z 偶elaza.
- Drodzy przyjaciele - rzek艂a Dida z 艂agodnym u艣mie-
chem i ze 艂zami wzruszenia oraz dumy w oczach.
- Pozw贸lcie, 偶e przedstawi臋 wam mojego syna! To jedyny
kr贸l, jakiego kiedykolwiek mieli Ludzie Lodu: Targenor!
ROZDZIA艁 IX
Po d艂ugiej chwili milczenia wszyscy wstali z najwy偶-
szym szacunkiem.
Targenor mia艂 u boku ogromny miecz o pi臋knie
trawionej r臋koje艣ci.
Zacz膮艂 m贸wi膰 i Vetle rozpozna艂 g艂臋boki g艂os W臋drowca:
- Wielki jest m贸j smutek dzisiejszej nocy.
- Ale dlaczego? - wykrzykn膮艂 Vetle. - Czym si臋
smucisz, m贸j opiekunie i przyjacielu?
Pi臋kna, m臋ska twarz zwr贸ci艂a si臋 ku niemu z praw-
dziwie kr贸lew艣k膮 godno艣ci膮. Jakie偶 on ma fantastyczne
oczy, pomy艣la艂 Vetle. Jak 偶贸艂ty p艂omie艅, z wielkimi
czarnymi 藕renicami.
- Wys艂ucha艂em opowie艣ci mojej matki. A nigdy
przedtem nie wspomnia艂a mi nawet s艂owem o tym, kim
jest m贸j ojciec.
- To zrozumia艂e - wtr膮ci艂a Mali. - O takich rzeczach
trudno m贸wi膰, ka偶dy si臋 przed tym wzdraga.
- Chyba tak. Niemniej jednak m贸j smutek i wstyd
trudno opisa膰.
- No, wstyd nie jest tw贸j - stwierdzi艂 Heike. - Ani
twojej matki.
Powoli zebrani zdo艂ali si臋 jako艣 opanowa膰. Wtedy do
Targenora podszed艂 Marco i przywitali si臋 jak r贸wni
sobie, ca艂uj膮c si臋 w oba policzki. W ten sam spos贸b Marco
powita艂 r贸wnie偶 kr贸lewsk膮 matk臋.
Shira podbieg艂a cichutko w swoich mi臋kkich butach
i powita艂a Targenora z szacunkiem, na wschodni spos贸b.
Andre mrukn膮艂:
- Ty te偶 id藕, Natanielu! Naprawd臋 jest komu si臋
pok艂oni膰!
I nie ten, w ko艅cu do艣膰 w膮tpliwy, kr贸lewski tytu艂 ich
do tego sk艂ania艂. To sam Targenor budzi艂 ich cze艣膰. Jego
wielka osobowo艣膰, fakt, 偶e jest silnym i wspania艂ym
cz艂owiekiem, sprawia艂, 偶e chylili przed nim czo艂a.
Wi臋c to on opiekowa艂 si臋 mn膮 w S艂owenii, my艣la艂
Heike. Nie s膮dzi艂em, 偶e on jest taki. Taki m艂ody,
a jednocze艣nie wzbudzay膮cy taki szacunek.
Dida wycofa艂a si臋 tam, gdzie siedzia艂a Tula. Zostawila
podium dla innych. I oto stan臋li obok siebie wszyscy
czworo, najwi臋ksi w艣r贸d Ludzi Lodu:
Targenor, kr贸l Ludzi Lodu z pradawnych czas贸w.
Marco, ksi膮偶臋 Czarnych Sal.
Shira, pe艂na blasku przedstawicielka Taran-gaiczyk贸w
i jedna z trojga, kt贸rzy w dziejach 艣wiata zdo艂ali datrze膰
do 殴r贸de艂 呕ycia.
I wreszcie Nataniel, pi臋ciokrotnie wybrany. Najwi臋ksza
nadzieja Ludzi Lodu, potomek czarnych anio艂贸w, Demo-
n贸w Nocy i Demon贸w Burzy, si贸dmy syn si贸dmego syna.
Ale Targenor nie by艂 jeszcze zadowolony.
- Chod藕 do nas, Tengelu Dobry, ty, kt贸ry porwa艂e艣
r贸d do walki z dziedzictwem z艂a! Twoje miejsce jest tutaj!
I twoje tak偶e, Sol, ideale wszystkich czarownic, ty, kt贸ra
towarzyszy艂a艣 rodowi i wspiera艂a艣 go przez te wszystkie
trudne lata! Twoje wrodzone zdolno艣ci s膮 wprost bezgra-
niczne, podobnie jak nasza wdzi臋czno艣膰 za to, 偶e przesz艂a艣
na stron臋 dobra. Bo pomy艣l, co by to by艂o, gdyby艣my ci臋
mieli przeciwko sobie? - zako艅czy艂 z u艣miechem.
Wezwani weszli na podium i stan臋li obok tamtych
czworga. Pot臋偶ny Tengel Dobry i prze艣liczna Sol, delikat-
na niczym ob艂ok. Rzeczywi艣cie, tam by艂o ich miejsce.
Teraz Tula zwr贸ci艂a si臋 ponownie do zebranych:
- My艣l臋, 偶e tylko niewielu z was wie, i偶 opr贸cz tej
sz贸stki jest kto艣 jeszcze. Kto艣 tak samo silny i pot臋偶ny jak
oni. - U艣miechn臋艂a si臋 i doda艂a: - Kto艣, kogo艣cie jeszcze
dzisiejszej nocy nie widzieli.
Wszyscy spogl膮dali po sobie, nikt si臋 jednak nie
damy艣la艂, o kim Tula m贸wi.
- Spokojnie, spokojnie - u艣miecha艂a si臋 gospodyni
- dowiecie si臋, gdy tylko nadejdzie odpowiednia chwila.
Potem wszyscy opu艣cili podium, robi膮c miejsce dla
Targenora i jego matki.
Nikt na sali nie zastanawia艂 si臋 ju偶 nad tym, 偶e stoj膮
przed nimi ludzie, kt贸rzy zmarli przed wieloma wiekami.
To znaczy, je艣li chodzi o Did臋, mo偶na si臋 by艂o tego
domy艣la膰. By艂a tak zwiewna jak mgie艂ka nad 艂膮kami
w letni poranek. Targenor jednak prezentowa艂 si臋 bardzo
realnie. Mo偶e tak d艂ugo w臋drowa艂 po ziemi jako str贸偶
Tengela Z艂ega, 偶e wygl膮da艂 jak 偶yj膮cy cz艂owiek? Nato-
miast fakt, 偶e oni mog膮 si臋 normalnie porusza膰, 偶e
rozmawiaj膮, 艣miej膮 si臋, nie dziwi艂 nikogo. Je艣li prze偶ywali
to wszystko we 艣nie, to by艂 to sen wspania艂y i nikt nie
pragn膮艂 si臋 obudzi膰, nawet Mari. Nawet ona zaakcep-
r贸wa艂a czarodziejski nastr贸j tej magicznej nocy.
Ma艂y Gabriel siedzia艂 jak zauroczony i wpatrywa艂 si臋
w Targenora. Niewypowiedziany smutek i b贸l d艂awi艂 go
w gardle. Chcia艂by pokaza膰 tego cudownego cz艂owieka
ca艂emu 艣wiatu, wiedzia艂 jednak, 偶e nikt opr贸cz Ludzi
Lodu nie jest w stanie go zobaczy膰.
I to wydawa艂o mu si臋 skrajnie niesprawiedliwe. Bo ilu偶
takich jak Targenor urodzi艂o si臋 kiedykolwiek na 艣wiecie?
Ilu by艂o takich jak Marco? Albo jak Shira?
Ten, kt贸rego nazywali W臋drowcem w Mroku, zacz膮艂
m贸wi膰.
- Z najwi臋kszym przera偶eniem wys艂ucha艂em opowia-
dania mojej matki. Wiedzia艂em wprawdzie, 偶e jestem
prawnukiem Tengela Z艂ego, ale nawet by mi do g艂owy nie
przysz艂o, 偶e jestem te偶 zarazem jego synem. Szczerze
m贸wi膮c, gdybym si臋 o tym dowiedzia艂, post膮pi艂bym tak
samo jak matka: pr贸bowalbym odebra膰 sobie 偶ycie. Teraz
ju偶 za p贸藕no na takie gesty - rzek艂 ze smutnym u艣mie-
chem. - Teraz pozostaje nam tylko jedno: unicestwi膰 to
straszne z艂o. Od dzi艣 b臋dzie te偶 mn膮 powodowa膰 偶膮dza
zemsty. Tego, co zrobi艂 nam trojgu, a zw艂aszcza mojej
matce i siostrze, nie wybacz臋 mu nigdy! Za nic!
Nikt na sali nie mia艂 nic do dodania, nikt te偶 nie
protestowa艂.
Targenor rozpocz膮艂 sprawozdanie z tego kr贸tkiego
偶ycia, jakie mu by艂o dane:
- By艂o nam trojgu bardzo dobrze razem. Ale za
drzwiami ma艂ego domku czai艂 si臋 strach. Nietrudno sobie
wyobrazi膰, jak si臋 偶y艂o w ma艂ej, zamkni臋tej dolinie razem
z kim艣 takim. Och, widzia艂em wielu, kt贸rzy pr贸bowali si臋
z niej wydosta膰. Widzia艂em ich cia艂a spalone, wtopione
w ska艂臋, lub skute lodem, bo od czasu, kiedy Tengel Z艂y
dotar艂 do 殴r贸de艂 Z艂a, wszystkie 偶ywio艂y znajdowa艂y si臋
w jego s艂u偶bie. M贸g艂 nakaza膰 ogniowi, by spali艂 niepo-
s艂usznego 艣mia艂ka, zanim zdo艂a艂 doj艣膰 do rozpadliny
pomi臋dzy szczytami, przez kt贸r膮 p贸藕niej Tengel Dobry
i Silje uciekli na zawsze. M贸g艂 poleci膰 lodowi, by otoczy艂
zimn膮 pow艂ok膮 swoj膮 ofiar臋 na postrach innym niepokor-
nym. Umia艂 sprawi膰, 偶e woda zalewa艂a lodowy tunel
prowadz膮cy do 艣wiata albo ziemia zapada艂a im si臋 pod
stopami. Nikt, nikt nie m贸g艂 stamt膮d wyj艣膰! Ponadto
istnia艂o nieustanne zagro偶enie z jego strony. Nigdy nie
by艂o wiadomo, co i kiedy wymy艣li. A kiedy sprawy
w Dolinie nie uk艂ada艂y si臋 wed艂ug jego woli, wpada艂 we
w艣ciek艂o艣膰. I wci膮偶 na co艣 czeka艂...
Targenor zaduma艂 si臋 nad tamtymi sprawami. Wci膮偶
jeszcze nie bardzo wiedzia艂, co by to mog艂o by膰, uwa偶a艂
jednak, 偶e jest to w jaki艣 spos贸b powi膮zane z faktem, 偶e
Tengel Z艂y po wyrzuceniu alrauny czeka艂 jeszcze trzy lata,
zanim wy艣zed艂 na pustkowie, by zakopa膰 tam naczynie
z wod膮 z艂a.
Daniel skorzysta艂 z chwili przerwy, by zapyta膰:
- P贸藕niej jednak 偶ywio艂y zwr贸ci艂y si臋 przeciwko
niemu, prawda? Tamtej nocy, kiedy stan臋艂y przed domem
Irovara, by pob艂ogos艂awi膰 nowo narodzon膮 Shir臋.
- To prawda - odpar艂 Targenor. - W niej dostrzeg艂y
nadziej臋 na ratunek. Mo偶liwo艣膰 wyrwania si臋 z jego
w艂adzy. G艂贸wnie duchy czterech 偶ywio艂贸w my艣la艂y jed-
nak o Taran-gaiczykach. Ich bogowie obawiali si臋, 偶e
utrac膮 nad nimi panowanie.
- Ale teraz 偶ywio艂y i duchy Taran-gaiczyk贸w s膮 po
naszej stronie, prawda?
- By膰 mo偶e. Za bardzo bym jednak na to nie liczy艂.
Nie wiemy, do jakiego stopnia znajduj膮 si臋 one pod
wp艂ywami Tengela Z艂ego.
- Rozumiem. Przepraszam, 偶e ci przerwa艂em!
- To bardzo wa偶na uwaga - u艣miechn膮艂 si臋 Targenor
i poczeka艂 jeszcze chwil臋, zanim znowu podj膮艂 w膮tek.
- W tamtych czasach znali艣my go jako Tan-ghila. Dopiero
p贸藕niej pojawi艂 si臋 pewien cz艂owiek z Telemarku, kt贸ry
uciek艂 w g贸ry przed sprawiedllwo艣ci膮. Powiedzia艂 on, 偶e
Tan-ghil powinien si臋 w Norwegii nazywa膰 Tengel,
i wyja艣ni艂, 偶e to do艣膰 popularne imi臋 w jego rodzinnyeh
stronach, czyli w Telemarku, i 偶e oznacza ono mniej wi臋cej
tyle co hovding, naczelnik, w贸dz. Tan-ghilowi bardzo si臋
to spodoba艂o, wi臋c przemianowa艂 si臋 na Tengela.
- A co znaczy Tan-ghil? - spyta艂a Karine.
- Dok艂adnie mo偶na to przet艂umaczy膰 jako: "Pod
czarnym s艂o艅cem" - wyja艣ni艂 Targenor. - A jak s艂yszeli-
艣cie, on zosta艂 pocz臋ty dzi臋ki nadzwyczajnej koncentracji
czarnej magii.
- Biedne dziecko - mrukn臋艂a Benedikte.
Nataniel pos艂a艂 jej uwa偶ne spojrzenie.
Targenor m贸wi艂 dalej:
- Nie b臋d臋 wam opowiada艂 o nieludzkich cierpie-
niach, jakie w tych czasach by艂y udzia艂em mieszka艅c贸w
Doliny, a przejd臋 od razu do mojej m艂odo艣ci. Tylko 偶e...
Wyra藕nie si臋 waha艂 i po chwili podesz艂a do niego Dida.
Szeptali co艣 do siebie, u艣miechali si臋, po czym g艂os zabra艂a
Dida:
- M贸j syn nie bardzo chce m贸wi膰 o sobie, dop贸ki nie
dojdziemy do pewnego okresu w jego 偶yciu. Pozw贸lcie
zatem, 偶e o m艂odo艣ci Targenora opowiem ja. - Za-
stanawia艂a si臋 przez chwil臋, jakby nie wiedzia艂a, od czego
zacz膮膰, w ko艅cu powiedzia艂a: - Bardzo wcze艣nie sta艂o si臋
jasne, 偶e Targenor zosta艂 stworzony do czego艣 wielkiego.
W miar臋 jak dorasta艂, coraz cz臋艣ciej mieszka艅cy Doliny
przychodzili do niego po rad臋 i pomoc, przewa偶nie
w obronie przed Tengelem Z艂ym. Pomoc musia艂a by膰
oczywi艣cie udzielana w najwi臋kszej tajemnicy, nie wolno
by艂o wymienia膰 niebezpiecznych imion czy miejsc, nale偶a-
艂o je opisywa膰. Wszyscy wiedzieli bowiem, 偶e gdyby
Tengel Z艂y odkry艂, czym si臋 Targenor zajmuje, oznacza艂o-
by to z pewno艣ci膮 koniec dla ch艂opca, a wraz z nim
r贸wnie偶 dla wielu innych. M贸j syn, co wielu stwierdza艂o
ponad wszelk膮 w膮tpliwo艣膰, mia艂 uzdrawiaj膮ce r臋ce i m贸g艂
dokonywa膰 rzeczy, kt贸re normalni ludzie uwa偶ali za cud.
Ponadto ju偶 jako m艂ody ch艂opiec posiada艂 ogromny
autorytet.
Wielu zebranych kiwa艂o g艂owami. Oczywi艣cie, teraz
rzuca艂o si臋 to w oczy. Wszyscy 偶ywili wielki szacunek
i powa偶anie dla tego przystojnego m臋偶czyzny u boku
Didy.
- W najwi臋kszym sekrecie Targenor zosta艂 wybrany
na naczelnika osady, a kiedy si臋 to sta艂o, mia艂 zaledwie
osiemna艣cie lat. Wszyscy pok艂adali w nim wielkie na-
dzieje. Je艣li kto艣 m贸g艂 ich uwolni膰 od tego 艣miertelnego
strachu, w kt贸rym 偶yli, to tylko on.
Podczas gdy Dida opowiada艂a, Targenor sta艂 pogr膮偶o-
ny w my艣lach, wspomina艂 czasy, kiedy 偶y艂 na tym 艣wiecie.
Znowu widzia艂 swoj膮 rodzinn膮 okolic臋. To miejsce,
kt贸re opu艣ci艂 ch臋tnie i kt贸rego nigdy potem nie od-
wiedzi艂. Nawet ju偶 jako istota duchowa nie by艂 w stanie
wr贸ci膰 tam cho膰by na chwil臋.
A teraz widzia艂 Dolin臋 jak na d艂oni.
Strumie艅 na ty艂ach ich male艅kiego domu, traw臋 tak膮
zielon膮 w lecie, tak pe艂n膮 kwiat贸w w latach, gdy w dolinie
nie mieli byd艂a. By艂y to lata po ci臋偶kich, g艂odowych zimach,
kiedy wszystkie zwierz臋ta zosta艂y zabite. Jaki pi臋kny bywa艂
w贸wczas strumie艅! Jakby natura chcia艂a im wynagrodzi膰
cierpienia i zast膮pi膰 inwentarz, kt贸rego nie mieli.
Widzia艂 dzieci mieszkaj膮ce w s膮siedztwie. Jak przy-
chodzi艂y do niego, 偶eby im pom贸g艂 robi膰 wierzbowe
fujarki albo z poocieranymi kolanami, kt贸re piek艂y, czy
te偶 wtedy, gdy dosta艂y w domu lanie. P艂acz膮ce dzieci,
nieszcz臋艣liwe dzieci, zachwycone dzieci...
On sam dorasta艂, a inne dzieci wci膮偶 przychodzi艂y ze
swoimi ma艂ymi i wielkimi zmartwieniami, m艂odzi ch艂opcy
i dziewez臋ta prosili o rady w sprawach mi艂o艣ci, doro艣li
chcieli, by b艂ogos艂awi艂 plony lub leczy艂 chore byd艂o.
Ale wszyscy przychodzili w tajemnicy. Nikt g艂o艣no
nawet nie wspomina艂, 偶e on, Targenor, ma jakie艣 nad-
zwyczajne zdolno艣ci. Targenor by艂 ich pociech膮, ich
przysz艂o艣ci膮.
"Zabij go", szeptali m臋偶czy藕ni, gdy stawa艂 si臋 doros艂y.
"Zniszcz go! Ty to potrafisz!"
Targenor wiedzia艂 jednak, 偶e nie potrafi.
Gdy Dida opowiada艂a to wszystko zas艂uchanej rodzinie,
Targenor ponownie widzia艂 zarysy g贸r na tle wieczornego
nieba. Widzia艂 wszystlto, co mi臋kkie i 艂agodne w Dolinie,
widzia艂 k臋py g贸rskich brz贸z przypominaj膮ce ma艂e zielone
zagajniki, s艂ysza艂 delikatny plusk wody przy brzegu, s艂ysza艂,
jak krople deszczu z szumem padaj膮 na ja艂owcowe zaro艣la,
czu艂 uk艂ucia igie艂, kiedy si臋 cz艂owiek przedziera przez g臋ste
krzaki, widzia艂 gwa艂towny przepych barw jesieni.
Nagle uwag臋 jego zwr贸ci艂o to, co m贸wi艂a Dida.
- Tengela Z艂ego widywali艣my bardzo rzadko. My艣l臋,
偶e Targenor w og贸le nigdy go nie spotka艂.
- Mylisz si臋! - przerwa艂 jej syn. - Pewnego dnia
spotka艂em go na jeziorze. On mia艂 niewielk膮 艂贸dk臋, kt贸rej
na og贸艂 u偶ywa艂 aktualny niewolnik. Tengel zbli偶y艂 si臋 do
mnie, wios艂uj膮c energicznie. By艂 sam, zatrzyma艂 si臋 burta
w burt臋 przy mojej 艂贸dce. Mog艂em mie膰 wtedy jakie艣
siedemna艣cie lat. Jego widok z tak bliska by艂 straszny,
pami臋tam, 偶e z wra偶enia dosta艂em md艂o艣ci.
Dida kiwa艂a g艂ow膮 przygn臋biona. O, tak, ona dobrze
zna艂a to uczucie!
- Czego on od ciebie chcia艂? - spyta艂a przestraszona.
- "Jeste艣 wybrany", wysycza艂 w moim kierunku.
"Kiedy nadejdzie w艂a艣ciwy czas, zastaniesz moim niewol-
nikiem. B臋dziesz mi potrzebny". - Targenor m贸wi艂 dalej,
zwracaj膮c si臋 teraz do sali: - Wci膮gn膮艂em g艂臋boko
powietrze, 偶eby mu wygarn膮膰, co my艣l臋 o nim i o jego
rozkazie, ale zaraz przypomnia艂em sobie o matce i o Tuli,
wi臋c zacisn膮艂em z臋by i nie powiedzia艂em nic. Nie mog艂em
艣ci膮ga膰 jego zemsty na moj膮 matk臋 i siostr臋. Zacz膮艂em
wios艂owa膰 ile si艂 i szybko oddali艂em si臋 do brzegu. On te偶
si臋 ju偶 wi臋cej mn膮 nie zajmowa艂. No a potem, potem
r贸wnie偶 widywa艂em go wielokrotnie. Widzia艂em te jego
przenikliwe oczka, wpatrzone we mnie. Z艂e, pe艂ne niena-
wi艣ci, badawcze. Zastanawia艂em si臋 cz臋sto, czego Tengel
Z艂y mo偶e ode mnie chcie膰. I czego m贸g艂by chcie膰 od
mojej ukochanej siostry-bli藕niaczki? 脫w z艂y cz艂owiek
szczeg贸lnie natr臋tnie 艣ledzi艂 nas oboje, wiedzia艂em o tym
od dawna. No i te wieczne pytania, nie daj膮ce mi spokoju:
Dlaczego on tak d艂ugo siedzi w tym odci臋tym od 艣wiata,
ponurym miejscu? Nikt nie by艂 w stanie tego zrozumie膰!
Targenor cofn膮艂 si臋 o kilka krok贸w i odda艂 g艂os matce.
W my艣lach potwierdza艂 wszystko, co m贸wi艂a.
Tengel Z艂y by艂 zirytowany, inni mieszka艅cy Doliny
odczuwali to na w艂asnej sk贸rze cz臋sto i bole艣nie. Pod
os艂on膮 mroku przychodzili zap艂akani do domu Didy, by
"pogada膰 z ch艂opcem", jak si臋 wyra偶ali. Targenor stara艂
si臋 ich pociesza膰 najlepiej jak umia艂 i pomaga艂 im
zapomnie膰 o krzywdach. Ale czy co艣 jest w stanie ukoi膰
b贸l po 艣mierci dziecka albo gdy kto艣 bliski straci艂 zmys艂y?
Tengel Z艂y wiedzia艂, gdzie uderzy膰, 偶eby bola艂o najdotk-
liwiej.
脫w niezwyk艂y korze艅 Tuli wni贸s艂 do ich domu szcz臋艣cie.
Targenor coraz bardziej podejrzewa艂, 偶e to amulet o bardzo
wielkim znaczeniu. Tengel Z艂y bowiem spogl膮da艂 teraz
ukradkiem, z niek艂aman膮 nienawi艣ci膮 na nieustanny ruch
wok贸艂 ich domu. Kt贸ry艣 z gospodarzy spotka艂 go pewnego
wieczora, szary cie艅 艣lizga艂 si臋 po 艣cie偶ce, lecz ca艂a uwaga
pokraki skupiona by艂a na domku Didy, wi臋c ch艂op zd膮偶y艂 si臋
ukry膰. Po chwili Tengel Z艂y zawr贸ci艂, ale by艂 taki w艣ciek艂y,
偶e a偶 si臋 wok贸艂 niego unosi艂 ob艂ok 艣mierdz膮cego py艂u.
Ch艂op wyczuwa艂 w艣ciek艂o艣膰 i rozczarowanie. Wszyst-
ko to mia艂o miejsce zaledwie w tydzie艅 po tym, jak Tiili
znalaz艂a nad wod膮 alraun臋.
Po tych wydarzeniach Tengel Z艂y zostawi艂 ich w spoko-
ju. Zakopa艂 si臋 w swoim domu, obra偶ony na ca艂y 艣wiat, jak
powiedzia艂 jego nowy niewolnik. To by艂 贸w przest臋pca,
kt贸ry uciek艂 przed prawem z Telemarku, on w艂a艣nie
przekaza艂 tak膮 uwag臋 w pewien deszczowy wiecz贸r
jednemu z s膮siad贸w. Pog艂oski na ten temat rozesz艂y si臋 po
osadzie, telemarczyk jednak zmar艂 wkr贸tce potem.
Dida opowiedzia艂a o osiemnastych urodzinach bli藕nia-
k贸w, a my艣li Targenora powr贸ci艂y do tamtych wydarze艅.
Chyba wszyscy mieszka艅cy osady przyszli w ten
jesienny wiecz贸r do ich ma艂ego domku. Dida zaprasza艂a
go艣ci serdecznie, wzruszona. Cz臋stowa艂a ich, czym mog艂a,
chocia偶 nie by艂o tego zbyt wiele. Dida nigdy nie sk膮pi艂a
jedzenia.
Ludzie przynie艣li prezent dla Tuli, ale tak naprawd臋 to
przyszli do Targenora.
- Wiesz, Dida - powiedzia艂 wytypowany ch艂op.
- Zrobili艣my co艣 dla twojego syna.
I wydoby艂 z w臋ze艂ka, kt贸ry trzyma艂 w r臋ce, 偶elazn膮
koron臋.
- Kowal j膮 wyku艂, Targenorze. Z 偶elaza, kt贸re ze-
brali艣my po domach, my wszyscy, kt贸rych tu widzisz. Nie
jest mo偶e ona specjalnie pi臋kna ani bogata, lecz trak-
tujemy j膮 jak symbol. Przyjmij j膮 w艂a艣nie jako symbol!
Da艂 Targenorowi znak, by ukl臋kn膮艂.
- Targenorze, ninies5zym koronujemy ci臋 na naszego
kr贸la! Twoje kr贸lestwo nie jest zbyt wielkie, wszystkich
swoich poddanych widzisz tu przed sob膮. My jednak
pok艂adamy w tobie wielk膮 nadziej臋, wielkie zaufanie
i przyrzekamy wype艂ni膰 ka偶dy tw贸j rozkaz.
Targenor rozumia艂, 偶e ludzie musz膮 mie膰 jakie艣 opar-
cie, co艣 w rodzaju przeciwwagi dla mocy Tengela Z艂ego.
Dlatego przyj膮艂 koron臋, a kiedy k膮cikiem oka spojrza艂 na
alraun臋 spoczywaj膮c膮 w lalczynym 艂贸偶eczku, dozna艂 uczu-
cia, 偶e ona akceptuje jego koronacj臋.
Targenor, pierwszy i jedyny kr贸l Ludzi Lodu...
I potem rzeczywi艣cie stara艂 si臋 by膰 d艂a nich opiekunem,
a wszyscy m贸wili, 偶e rz膮dzi rozumnie, z trosk膮 o ludzi.
Chodzi艂o tylko o to, by Tengel Z艂y o niczym si臋 nie
dowiedzia艂.
Wkr贸tce potem nadszed艂 ten straszny dzie艅, kiedy
jakie艣 bezmy艣lne dziecko zabra艂o "lalk臋" Tuli, alraun臋.
Jeszcze teraz wspomnienie tamtych wydarze艅 sprawia-
艂o taki b贸l, 偶e Targenor j臋kn膮艂.
Tego dnia bli藕ni臋ta ko艅czy艂y dziewi臋tna艣cie lat.
Tuli wysz艂a, by odebra膰 lalk臋 - i przepad艂a na zawsze.
Tengel Z艂y r贸wnie偶 znikn膮艂. Na ca艂y miesi膮c.
Och, jak偶e d艂ugo Targenor szuka艂 siostry! Dzie艅 po
dniu, a tak偶e nocami. Wci膮偶 nad Dolin膮 unosi艂y si臋
wo艂ania: Tiili! Tiili!
Ale odpowiada艂y na nie tylko kruki.
Ostatecznie wszyscy doszli do wniosku, 偶e dziewczyna
musia艂a przedosta膰 si臋 przez g贸ry. Podejrzewali, 偶e
Tengel Z艂y j膮 goni艂, 偶eby si臋 zem艣ci膰 na rodzinie za
wszystko, co przeciwko niemu robili, 偶e ludzie tak ich
lubili, za ich si艂臋 i up贸r. Pazostawalo tylko mie膰 nadziej臋,
偶e Tiili zdo艂a艂a uciec i jako艣 sobie daje rad臋.
To by艂o to ostatnie 藕d藕b艂o, kt贸rego si臋 trzymali
w swojej rozpaczy.
Potem Tengel wr贸ci艂, a jego paskudna g臋ba ja艣nia艂a
budz膮cym groz臋 triumfem. Nie by艂o sensu pyta膰 go
o Tiili. Zreszt膮 z nim w og贸le nie rozmawiano.
Alrauna...
Targenor poszed艂 jeszcze tego samego wieczora, gdy
Tiili znikn臋艂a, do domu dzieci i zdo艂a艂 uratowa膰 korze艅
przed spa艂eniem. Zabra艂 go ze sob膮 do domu, ale nie by艂
w stanie u艂o偶y膰 jak Tiili "lalki" w 艂贸偶eczku. Wszystko, co
przypomina艂o Tiili, sprawia艂o taki b贸l, 偶e Targenor bliski
by艂 utraty 艣wiadomo艣ci. Odszuka艂 wi臋c tamten stary
rzemie艅, na kt贸rym dawniej alrauna by艂a przywi膮zana,
i ostro偶nie zawiesi艂 korze艅 na szyi.
- Mamo - pawiedzia艂 bez tchu. - Sp贸jrz, jak 艂adnie
alrauna u艂o偶y艂a si臋 na mojej piersi. Jakby odpoczywa艂a!
Jeszcze dzisiaj czu艂 jej przyjemny dotyk na sk贸rze.
- Uwa偶am, 偶e ona teraz jest twoja, Targenorze - po-
wiedzia艂a kt贸rego艣 dnia Dida. - W ka偶dym razie dop贸ty,
dop贸ki Tiili nie wr贸ci.
Tiili jednak nie wr贸ci艂a.
Ich 偶al, rozpacz i bezradno艣膰 by艂y bezgraniczne.
Kt贸rego艣 dnia Targenor wyszed艂 samotnie z domu,
musia艂 nazbiera膰 ja艂owcowych jag贸d do leczniczych napa-
r贸w. Jak zwykle rozgl膮da艂 si臋, czy gdzie艣 nie dostrze偶e
Tiili. Jak zwyk艂e bez skutku.
Ju偶 o zmroku wraca艂 do osady, ale nie widzia艂 jeszcze
zabudowa艅, dzie艂i艂y go od nich spore wzniesienia.
Nagle na 艣cie偶ce pojawi艂a si臋 jaka艣 ciemna, niewysoka
posta膰, jak przestroga z nieznanego, pozaziemskiego
艣wiata. Targenor przystan膮艂. By艂o oczywiste, 偶e tamta
posta膰 czeka na niego.
Serce zacz臋艂o mu bl膰 mocno ze strachu, ale poszed艂 dalej.
Tengel Z艂y mia艂 wci膮偶 na twarzy ten ohydny wyraz
triumfu, oczy mu b艂yszcza艂y.
- Czas si臋 dope艂ni艂 - rzek艂 piskliwie.
Targenor zatrzyma艂 si臋 znowu.
- Jaki czas? - zapyta艂 ostro.
Brudno偶贸艂te oczka naprzeciwko niego l艣ni艂y fanatycz-
nie.
- Dope艂ni艂 si臋 m贸j czas, 偶eby...
Podszed艂 bli偶ej do Targenora, lecz nagle stan膮艂 jak
pora偶ony i nie rusza艂 si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋. Wytrzesz-
czy艂 oczy, rozdziawi艂 g臋b臋 i naraz przejmuj膮cy ryk
w艣ciek艂o艣ci przeszy艂 powietrze. Po czym ma艂a, obrzydliwa
posta膰 odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i pogna艂a z powrotem
w stron臋 dom贸w. W艂a艣ciwie to Tengel nie bieg艂, lecz
zdawa艂 si臋 p艂yn膮膰 w powietrzu, ledwie dotykaj膮c ziemi.
Targenor w najwy偶szym zdumieniu patrzy艂 w 艣lad za
nim.
Czy to kr贸lewska korona? Nie, zostawi艂em j膮 przecie偶
w domu, my艣la艂 oszo艂omiony. A poza tym czy on wie, 偶e
zosta艂em ukoronowany? Domy艣la si臋, 偶e jestem jego
najbardziej zagorza艂ym przeciwnikiem?
Tak chyba musi by膰. Gdy Targenor wr贸ci艂 do domu,
opowiedzia艂 o tym, co si臋 sta艂o, matce, a teraz ona
opowiada o tym zebranym w G贸rze Demon贸w krewnym.
Od tamtego spotkania na 艣cie偶ce Targenor czu艂 si臋
nieustannie obserwowany. Tengel Z艂y i jego niewolnik
dzia艂ali z ukrycia, lecz ani na chwil臋 nie spuszezali go z oka.
Lata mija艂y. Ludzie w Dolinie coraz bardziej skupiali
si臋 wok贸艂 Targenora. Tengel Zly szala艂 z nienawi艣ci, ale
z jakiego艣 powudu trzyma艂 si臋 z daleka.
Wiele si臋 w tych latach wydarzy艂o w ich ma艂ej,
przemarzni臋tej g贸rskiej dolinie. Wnuczka Krestierna sta艂a
si臋 doros艂膮 dziewczyn膮. By艂a obci膮偶cina dziedzictwem z艂a,
a w swoim pokoleniu by艂a jedyn膮 z Ludzi Lodu i lepiej,
je艣li si臋 nie musia艂o mie膰 z ni膮 do czynienia. Wszyscy si臋 jej
bali, ona za艣 bardzo ch臋tnie za艂atwia艂a r贸偶ne sprawy dla
Tengela.
Wolno jej te偶 by艂o opuszcza膰 od czasu do czasu dolin臋
i robi膰 kr贸tkie wycieczki w najbliisze okolice w charakte-
rze szpiega Tengela. Zawsze jednak przynosi艂a mu stam-
t膮d nieweso艂e wiadomo艣ci. Po drugiej stronie g贸r znajdo-
wa艂 si臋 smutny 艣wiat. Szala艂y zarazy, wsz臋dzie panowa艂a
n臋dza, ludzie zape艂niali ko艣cio艂y, gdzie b艂agali Boga
o mi艂osierdzie. Schorowany, przegni艂y i niewiarygodnie
n臋dzny by艂 ten 艣wiat. Najwi臋ksz膮 w艂adz臋 posiada艂 Ko艣-
ci贸艂, on te偶 rozporz膮dza艂 bogactwami. Ludzie 偶yli w ciem-
nocie i strachu, a tacy, kt贸rzy przyszli na 艣wiat z odrobin膮
oleju w g艂owie, ko艅czyli na og贸艂 na stosie za herezj臋 albo
za czary czy z jakiegokolwiek innego powodu.
W艂adanie takim 艣wiatem to 偶adna przyjemno艣膰.
Tengelowi Z艂emu nie podoba艂y si臋 te opowie艣ci.
Przede wszystkim nie podoba艂 mu si臋 Ko艣ci贸艂. Sam
w tych latach zacz膮艂 wyprawia膰 si臋 od czasu do czasu na
w臋dr贸wki po Trondelag. Przemierza艂 t臋 krain臋 pospiesz-
nie, bez odpoczynku, jakby czego艣 szuka艂. Z tego, co Dida
i Targenor s艂yszeli, stanowi艂 postrach dla mieszka艅c贸w
g贸rskich osad. Za ka偶dym razem, zanim wyruszy艂 w dro-
g臋, za pomoc膮 magicznych zakl臋膰 zamyka艂 wyj艣cie z Doli-
ny, tak by nikt nie m贸g艂 uciec. Zreszt膮 pod jego
nieobecno艣膰 stra偶 trzyma艂a jego m艂oda pomocnica, wnu-
czka Krestierna, imieniem Guro. Gdy jej pradziadek
wraca艂, na og贸艂 przez wiele dni szala艂 z w艣ciek艂o艣ci i wtedy
m艣ci艂 si臋 na mieszka艅cach Doliny.
To w艂a艣nie w tamtych latach w Trondelag powsta艂a
Ponura legenda i wtedy pojawi艂a si臋 nazwa "Dolina Ludzi
Lodu". M贸wiono, 偶e a偶 si臋 tam roi od wied藕m i czarow-
nik贸w!
Prawd臋 Powiedziawszy w tamtych latach by艂a to gruba
przesada. Ale legenda powsta艂a i powtarzano j膮 potem
przez wiele stuleci.
Guro, kt贸ra nie by艂a brzydka, postara艂a si臋 o dwoje
dzieci, ka偶de z innym ojcem, jeden pochodzi艂 z Doliny,
drugi spoza g贸r. Na razie dzieci by艂y ma艂e, m贸wiono
jednak, 偶e ch艂opiec jest obci膮偶ony.
W najwi臋kszej tajemnicy kilku m臋偶czyzn spotyka艂o si臋
regularnie z Targenorem, swoim dobrowolnie wybranym
wodzem, mimo 偶e to on by艂 w艣r贸d nich najm艂odszy.
Przygotowywali plany, jak wyprowadzi膰 ludzi z okrutnej
niewoli. Ustalono, 偶e nale偶y wykorzysta膰 moment, kiedy
Tengela Z艂ego nie b臋dzie, a na miejscu zostanie tylko
w gruncie rzeczy niegro藕na Guro. Problem stanowi艂y
jedynie magiczne runy, za pomoc膮 kt贸rych Tengel zamy-
ka艂 wyj艣cia...
Dida i Targenor wiele na ten temat rozmawiali. Dida
wiedzia艂a, 偶e syn posiada znacznie wi臋ksze zdolno艣ci ni偶
ona je艣li chodzi o sztuki magiczne, cho膰 ona sama r贸wnie偶
wielokrotnie odczuwa艂a co艣 jakby reminiscencje takich
umiej臋tno艣ci, kt贸re musia艂y tkwi膰 gdzie艣 w g艂臋bi jej duszy.
Jakie艣 s艂owa, kt贸re przychodzi艂y do niej w snach lub nad
ranem, kiedy si臋 jeszcze nie do ko艅ca rozbudzi艂a. Czy
Targenor mia艂 podobne do艣wiadczenia?
Owszem, miewa艂. Ostatnio widzia艂a to wyra藕nie.
Dida m贸wi艂a o tym z o偶ywieniem:
- Masz du偶o wi臋ksze zdolno艣ci ni偶 ja! Spr贸buj sobie
przypomnie膰!
Targenor d艂ugo si臋 nie odzywa艂. W ko艅cu powiedzia艂:
- Mamo, przygotujmy wywar z li艣ci i 艂odyg tojada
dzi贸batego. Znam r贸wnie偶 inne truj膮ce ro艣liny, kt贸rych
nazw nigdy nie s艂ysza艂em. P贸jd臋 ich nazbieca膰, a jutro
w nocy znowu si臋 spotkamy.
Byli przecie偶 u siebie w domu, wi臋c uda艂o si臋 wszystko
przygotowa膰.
Nast臋pnej nocy wywar by艂 got贸w, nad kocio艂kiem
unios艂a si臋 para. Dida i Targenor siedzieli blisko pieca
i wdychali silny aromat, kt贸ry zreszt膮 wype艂nia艂 ca艂膮 izb臋.
Wkr贸tce poczuli si臋 oszo艂omieni i straszliwie zm臋czeni.
Oboje kiwali si臋 bezradnie na swoich sto艂kach, powoli
wchodzili w trans.
Targenor zacz膮艂 艣piewa膰, po chwili Dida posz艂a za jego
przyk艂adem.
Co to za pie艣艅, 偶adne nie wiedzia艂o, s艂owa bowiem by艂y
dla nich ca艂kiem obce i niezrozumia艂e. Czuli jednak, 偶e
przepe艂nia ich jaka艣 osobliwa si艂a, mieli wra偶enie, 偶e lada
moment przekroczy wszelkie granice, rozerwie ich na
strz臋py. W przywidzeniu zdawa艂o im si臋, 偶e wyp艂yn臋li
z domu i poszybowali w stron臋 lodowej bramy. Dostrze-
gli tajemnicze runy na lodzie i wiedzieli, co nale偶y zrobi膰,
偶eby je unieszkodliwi膰. Potem wr贸cili do domu. Od
pocz膮tku oboje zdawali sobie spraw臋 z tego, 偶e Targenor
jest z nich dwojga silniejszy. Dida poleci艂a mu wi臋c, by
kontynuowa艂 eksperymenty w pojedynk臋, przez ca艂y czas
jednak trzyma艂a syna za r臋k臋, by wzmocni膰 jego magiczne
si艂y.
Duch Targenora wzni贸s艂 si臋 ponad rozpadlin臋 pomi臋-
dzy szczytami g贸r. Znajdowa艂a si臋 tam stroma 艣ciana
z lodu i kamienia, niewidoczna dla innych. Pie艣艅, kt贸r膮
艣piewa艂, sprawi艂a, 偶e mur si臋 rozpad艂.
T膮 drog膮 zdolali p贸藕niej wyprowadzi膰 dwie rodziny na
zewn膮trz. Dosz艂y ich pog艂oski, 偶e Tengel Z艂y jest w dro-
dze do domu z kolejnej wstrz膮saj膮cej w臋dr贸wki po tamtej
stronie g贸r. Wstrz膮saj膮cej dla niego, bo wszystko, co tam
zobaczy艂, by艂o przygn臋biaj膮ce, i wstrz膮saj膮cej dla ludzi,
kt贸rzy po tamtej stronie g贸r stan臋li na jego drodze.
Targenor nie m贸g艂 ryzykowa膰, 偶e uciekinierzy natkn膮
si臋 po wyj艣ciu z Doliny na Tengela, dlatego wybra艂 t臋
niebezpieczn膮 przepraw臋 g贸r膮 przez todowiec. T膮 sam膮
drog膮 w trzysta lat p贸藕niej Tengel Dobry wyprowadzi艂
swoj膮 rodzin臋.
Ale Targenor zdo艂a艂 przekona膰 tylko dwie rodziny. Inni
nie mogli si臋 zdoby膰 na tyle odwagi. Bali si臋 niebezpiecznej
przeprawy, bali si臋 zemsty Tengela Z艂ego, bali si臋 艣wiata
poza Dolin膮. Chcieli najpierw zobaczy膰, jak uda si臋 innym.
Mo偶e nie nadarzy膰 si臋 druga taka okazja, przekonywa艂
Targenor. Musimy wyj艣膰 wszyscy, i to natychmiast!
Nikt nie chcia艂 tego przyj膮膰 do wiadomo艣ci. Obie
rodziny 艣mia艂k贸w ju偶 teraz uwa偶ano za stracone.
Gdy Targenor stwierdzi艂, 偶e wielu nie przekona,
poczu艂 si臋 rozczarowany i zmartwiony. Oznacza艂o to
bowiem, 偶e on sam te偶 nie mo偶e tego miejsca opu艣ci膰. By艂
przecie偶 wodzem mieszka艅c贸w, ich kr贸lem. Musi zosta膰
z wi臋kszo艣ci膮. A wobec tego Dida r贸wnie偶 postanowi艂a
zosta膰 i by艂a g艂ucha na wszelkie pro艣by oraz t艂umaczenia,
偶e gdyby odesz艂a, b臋dzie wolna od Tengela Z艂ego do
ko艅ca swoich dni.
Nic podobnego, odpowiada艂a, powinna pozosta膰 u bo-
ku syna. A poza tym Tiili, nikt przccie偶 nie wiedzia艂, czy
Tuli nie ma gdzie艣 tutaj, w Dolinie.
Tego dnia Targenor p艂aka艂.
Tengel Z艂y powr贸ci艂 i odkry艂, 偶e dwie rodziny znik-
n臋艂y. 2orientowa艂 si臋 te偶, 偶e jego runy przy obu bramach
zosta艂y zniszczone.
By艂 w艣ciek艂y. Po prostu szala艂 ze z艂o艣ci. I oczywi艣cie
domy艣la艂 si臋, kto to zrobi艂. Ale nie zaatakowa艂 Didy ani
Targenora.
Na razie ograniczy艂 si臋 do tego, 偶e w ka偶dym domu
w dolinie umar艂 jeden cz艂owiek. Szpieguj膮ca dla niego
Guro szepn臋艂a mu, 偶e Targenor od d艂u偶szego czasu
spotyka si臋 z pewn膮 dziewczyn膮. Tengel uderzy艂 tak偶e
w ni膮. Po trzech dniach dziewczyna opu艣ci艂a ziemski pad贸艂.
By艂a pierwsz膮, nie艣mia艂膮, m艂odzie艅cz膮 mi艂o艣ci膮 Tar-
genora. Dla obojga wszystko by艂o takie nowe i nie znane,
偶e sprawy nie wysz艂y poza rozmowy, na temat mi艂o艣ci nie
pad艂o jeszcze ani jedno s艂owo. 艁膮czy艂o ich pe艂ne ciep艂a
wzajemne zainteresowanie i wzruszaj膮ca nadzieja.
Targenor musia艂 sobie u艣wiadomi膰, jak bardzo jest
bezradny, chcia艂 zwr贸ci膰 ludziom 偶elazn膮 koron臋, ten
patetyczny symbol, jakim go obdarzyli. Oni jednak prosili
go na wszystko, by j膮 zachowa艂. Gdzie偶 bowiem mieli
szuka膰 wsparcia i nadziei? Zreszt膮 czuli si臋 winni, 偶e nie
opu艣cili Doliny, kiedy nadarza艂a si臋 okazja, 偶e nie poszli za
nim. Dopiero teraz zdawali sobie spraw臋, 偶e by艂o to z ich
strony tch贸rzostwo i g艂upota.
Niestety, mia艂o na nich spa艣膰 jeszcze wiele cios贸w.
W p贸艂 roku p贸藕niej Guro wyprawi艂a si臋 do Trondelag
i wr贸ci艂a z triumfalnymi wiadomo艣ciami, 偶e rodzinom,
kt贸re uciek艂y, nie powiod艂o si臋 w obcym 艣wiecie. Byli na
tyle nieostro偶ni, 偶e opowiedzieli ludziom, sk膮d przybywa-
j膮. Uczynili tak, by wzbudzi膰 wsp贸艂czucie i sympati臋,
tymczasem wywo艂ali przera偶enie. Mieszka艅cy Nidaros,
dok膮d si臋 udali, przep臋dzili ich z miasta jak zad偶umio-
nych. Troje doros艂ych zosta艂o ukamienowanych, reszt臋
oddano w r臋ce ludzi Ko艣cio艂a, kt贸rzy spalili ich na stosie.
Tak wielka panowa艂a ciemnota w Norwegii w roku
Pa艅skim 1292.
Targenor by艂 za艂amany. Wszystko bra艂 na swoje barki.
Odpowiedzialno艣膰 za wszystkich u艣mierconych w Dolinie,
zw艂aszcza za 艣mier膰 swojej m艂odej przyjaci贸艂ki, z kt贸r膮
odwa偶y艂 si臋 rozmawia膰, i odpowiedzialno艣膰 za los tych,
kt贸rych nam贸wi艂 do ucieczki. Wszystko by艂o jego win膮. Nic
nie pomog艂y t艂umaczenia Didy, 偶e przyczyn膮 nieszcz臋艣膰 jest
nie on, lecz ta straszna zaka艂a rodu Ludzi Lodu, Tengel Z艂y.
Guro przynios艂a ze 艣wiata jeszcze jedn膮 nowin臋.
Daleko na po艂udniu, w mie艣cie o nazwie Hameln,
wydarzy艂o si臋 co艣 bardzo dziwnego. Ot贸偶 miasto nawie-
dzi艂a plaga szczur贸w, ale wkr贸tce potem przyby艂 tam
pewien niezwyk艂y cz艂owiek, kt贸ry o艣wiadczy艂, i偶 potrafi
wyt臋pi膰 szkodniki i uwolni膰 od nich mieszka艅c贸w Ha-
meln. Rajcy miejscy obiecali mu bardzo wysok膮 nagrod臋,
je艣li tego dokona.
I cz艂owiek s艂owa dotrzyma艂. Gr膮 na flecie zwabi艂 do
siebie wszystkie szczury tak, 偶e sz艂y za nim jak zahip-
notyzowane, a on wywi贸d艂 je z miasta i poprowadzi艂 nad
p艂yn膮c膮 w pobli偶u nek臋 Wezer臋, gdzie szczurzyska si臋
potopi艂y.
Obiecanej nagrody jednak nie dosta艂. 呕eby si臋 za to
zem艣ci膰 na mieszka艅cach miasta, tak膮 sam膮 gr膮 na flecie
zwabi艂 do siebie wszystkie dzieci. Je r贸wnie偶 wyprowadzi艂
z miasta i znikn膮艂 wraz nimi we wn臋trzu g贸ry.
Wiadomo by艂o nawet dok艂adnie, kiedy si臋 to sta艂o.
Guro nie pami臋ta艂a dnia, wiedzia艂a jednak, 偶e by艂o to
latem roku 1284.
Tengel Z艂y by艂 zafascynowany t膮 histori膮. M臋偶czyzna
graj膮cy na zaczarowanym flecie! On sam utraci艂 sw贸j
wspania艂y flet, kiedy 贸w g艂upi Jolin ukrad艂 pradawny
skarb Ludzi Lodu przyniesiony ze Wschodu. Krestiern
ukry艂 przecie偶 flet w rogach jaka. Ale wtedy, gdy Tengel
us艂ysza艂 po raz pierwszy opowie艣膰 o Szczuro艂apie z Ha-
meln, nie wiedzia艂 jeszcze, 偶e jego flet zagin膮艂.
To w艂a艣nie historia o Szczuro艂apie natchn臋艂a Tengela
pomys艂em, 偶eby na jaki艣 czas zapa艣膰 w drzemk臋. I oto
pewnego wieczora, gdy Dida wysz艂a po wod臋, na po-
dw贸rzu swojej zagrody natkn臋艂a si臋 na gro藕n膮 pokrak臋.
Udawa艂o jej si臋 unika膰 spotkania z nim od tamtych
upiornych wydarze艅 dwadzie艣cia siedem lat temu. Tetaz
na jego widok wszystkie straszne wspomnienia stan臋艂y jej
przed oczyma. Chcia艂a go wymin膮膰 i uciec, on jednak
parali偶owa艂 j膮 wzrokiem. Tym strasznym wzrokiem,
kt贸remu nie opar艂 si臋 ani cz艂owiek, ani zwierz臋.
- Ty n臋dzna babo - zacz膮艂 swoim obrzydliwym
g艂osem, do kt贸rego nikt nigdy nie zdo艂a艂 si臋 pnyzwyczai膰.
- Teraz oddasz mi mego syna!
- On nie jest wasz - ostro powiedziala Dida. - On jest
m贸j, i tylko m贸j!
- Nie gadaj byle czego! - parskn膮艂, a zabrzmia艂o to jak
syk jadowitego w臋偶a. - On zosta艂 ju偶 dawno wybrany,
b臋dzie mi towarzyszy艂 w mojej w臋dr贸wce po 艣wiecie,
b臋dzie mi torowa艂 drog臋 mieczem, kt贸ry jutro rano
znajdziecie na swoim progu. Ten miecz wynios艂em z G贸ry
Czterech Wiatr贸w.
- Zawsze my艣la艂am, 偶e takiej n臋dznej gadzinie jak wy
nie jest potrzebna 偶adna ochrona, 偶aden miecz - odrzek艂a
Dida tak rozw艣cieczona, 偶e nie liczyla si臋 ze s艂owami.
- Bo te偶 wcale tego nie potrzebuj臋 - sykn膮艂 znowu.
- Ale jego wybra艂em, musi si臋 wyuczy膰 wielu rzeczy,
b臋dzie dla mnie za艂atwia艂 na 艣wiecie wszystkie sprawy.
- Na posy艂ki macie Guro! - uci臋艂a Dida.
- Ona nie jest wystarczaj膮co silna. A ja sp艂odzi艂em
moje dzieci po to, by mi s艂u偶y艂y, kiedy dorosn膮. Ty
my艣la艂a艣, 偶e dlaczego to zrobi艂em? Mo偶e ogarni臋ty po偶膮-
daniem dia ciebie, co? Nie b膮d藕 艣mieszna!
Dida poczula md艂o艣ci. Ziemia ugi臋艂a si臋 pod ni膮 na
wspomnienie tamtego wieczoru.
On jednak m贸wi艂, nie zwa偶aj膮c na jej reakcj臋:
- Dziewczyna ju偶 wype艂ni艂a sw贸j obowi膮zek.
Dida krzykn臋艂a:
- Co艣cie zrobili z moim Ma艂ym Kwiatkiem?
- Nie wrzeszcz! Oddaj mi ch艂opaka!
- Nigdy w 偶yciu!
Tengel Z艂y by艂 uparty. Wpatruj膮c si臋 w ni膮 hipnotycz-
nie, m贸wi艂:
- Jutro wieczorem ma przyj艣膰 do mojego domu. Nagi,
艣wie偶o wyk膮pany, sam. Jedyne, co mo偶e przy sobie mie膰,
to ten miecz, kt贸ry rano znajdziecie na progu, a tak偶e m贸j
flet, kt贸ry jest przechowywany w 艣pichlerzyku na moim
podw贸rzu.
Dida mia艂a ochot臋 zawo艂a膰, 偶e fletu tam nie ma, ale
zmieni艂a zamiar. Przysz艂a jej do g艂owy pewna my艣l, chcia艂a
jednak wyci膮gn膮膰 z niego jak najwi臋cej informacji.
- Do czego potrzebny wam flet?
- To ci臋 nie powinno obchodzi膰, kobieto!
- Obchodzi mnie wszystko, co dotyczy mojego syna.
- On jest du偶o bardziej m贸j ni偶 tw贸j. To ja zdecydo-
wa艂em, 偶e si臋 w og贸le narodzi, i ja wyznaczy艂em mu
偶yciowe zadanie.
- Ale do czego potrzebny wam flet? - powt贸rzy艂a
Dida.
- 艢wiatem rz膮dzi ten przekl臋ty Ko艣ci贸艂. Dla mnie
by艂oby najlepiej, gdybym poczeka艂 z przej臋ciem w艂adzy,
a偶 si艂a Ko艣cio艂a si臋 wyczerpie. Ale nudno jest tak tkwi膰
w zamkni臋ciu w tej przekl臋tej Dolinie. Dlatego po-
stanowi艂em u艂o偶y膰 si臋 na jaki艣 czas do snu i zaczeka膰, a偶
sytuacja na 艣wiecie si臋 poprawi. Zniknie Ko艣ci贸艂, znikn膮
zarazy, nie b臋dzie n臋dznych ludzi. To z pewno艣ci膮 nie
d艂ugo nie potrwa.
- To w艂a艣nie flet ma was uko艂ysa膰 do snu?
- Nie, taki flet dostan臋 od Szczuro艂apa z Hameln. M贸j
w艂asny flet nie ko艂ysze do snu, on ma moc budzenia do 偶ycia.
Wtedy Dida nie zastanawia艂a si臋 wi臋cej nad jego
s艂owami, jej my艣li koncentrowa艂y si臋 na sprawach Targe-
nora i na tym, jak przechytrzy膰 nie艣miertelnego przodka.
Zaraz potem Tengel Z艂y opu艣ci艂 jej podw贸rze.
W tym miejscu opowiadanie Didy przerwal Nataniel.
- Czy w贸wczas si艂a Tengela by艂a niewystarczaj膮ca na
pokonanie Ko艣cio艂a? Dlaczego musia艂 czeka膰?
- Tengel Z艂y by艂 bardzo silny - odpowiedzia艂a Dida.
- Trzeba jednak pami臋ta膰, 偶e Ko艣ci贸艂 w tamtych czasach by艂
znacznie pot臋偶niejszy ni偶 na przyk艂ad jakakolwiek dzisiejsza
w艂adza. Ja przypuszczam, 偶e Tengel nie chcia艂 tych
wszystkich k艂opot贸w, jakie walka z Ko艣cio艂em musia艂aby
mu sprawi膰. On chcia艂 mie膰 natychmiast wszystko, czego
zapragn膮艂, chcia艂 w艂adz臋 nad 艣wiatem dosta膰 bez oporu,
dok艂adnie wtedy, kiedy postanowi po ni膮 si臋gn膮膰. S膮dz臋, 偶e
planowa艂 przespa膰 nie wi臋cej ni偶 jakie艣 pi臋膰dziesi膮t do stu lat.
Na pewno jednak nie wiem, to tylko przypuszczenia.
- Oczywi艣cie, rozumiem.
Vetle skorzysta艂 z okazji, 偶e Dida ju偶 i tak przerwa艂a
swoje opowiadanie, 偶eby zapyta膰:
- A tamten pierwszy flet? Chcia艂bym dowiedzie膰 si臋
o nim czego艣 wi臋cej. Sk膮d si臋 wzi膮艂? I czy jego istnienie nie
艣wiadczy, 偶e Tengel Z艂y od samego pocz膮tku planowa艂
przeczeka膰 w u艣pieniu jaki艣 czas i przygotowywa艂 ten flet,
kt贸rego d藕wi臋k by艂by w stanie go obudzie?
- Nie, nie s膮dz臋. Nie wiem te偶, sk膮d si臋 wzi膮艂 jego flet
ani jak膮 posiada艂 moc. Natomiast dzisiaj jest w艣r贸d nas
kto艣, kto p贸藕niej da nam odpowied藕 na t臋 zagadk臋...
Jeszcze raz odwo艂anie do jakiej艣 nie znanej istoty,
porny艣la艂 Gabriel. S艂ysza艂 to ju偶 tyle razy! A chodzi膰 musi
bez w膮tpienia o pi膮tego cz艂onka Najwy偶szej Rady. O ko-
go艣 r贸wnego Targenorowi, Shirze, Marcowi i Natanielo-
wi, a prawdopodobnie stoj膮cemu wy偶ej ni偶 Sol i Tengel
Dobry. Kogo艣, kto na dodatek do wszystkiego zna jeszcze
tajemnic臋 pierwszego fletu.
Kto to, na Boga, mo偶e by膰?
- Opowiadaj dalej - poprosi艂 Heike Did臋. - Chodzi艂o
wi臋c o to, by Targenor towarzyszy艂 Tengelowi Z艂emu do
Hameln, czy tak? I potem tw贸j syn mia艂 si臋 zatroszczy膰, by
paskudny staruch zasn膮艂. Poszed艂 Targenor do niego
nast臋pnego dnia?
- Nie, nie poszed艂. By艂 do艣膰 silny na to, 偶eby odm贸wi膰
wykonania rozkazu. Zostali艣my za to okrutnie ukarani,
nie chcia艂abym wdawa膰 si臋 teraz w szczeg贸艂y, bo wszystko
trwa艂o d艂ugo i by艂o niewypowiedzianie bolesne, ale, cho膰
to dziwne, Tengel Z艂y trzyma艂 si臋 od mojego ukochanego
syna z daleka. Jakby go co艣 powstrzymywa艂o, nie pozwa-
la艂o mu dzia艂a膰. A tym czym艣, co go powstrzymywa艂o...
Dida z rozmarzonym wzrokiem pogr膮偶y艂a si臋 we
wspomnieniach, cofn臋艂a si臋 do tamtych z艂ych dni.
- M贸j syn zatrzyma艂 miecz, kt贸ry znale藕li艣my rano na
progu. To ten sam miecz, kt贸ry ma teraz przy sobie.
Wyku艂 go w pradawnych czasach jaki艣 nieznany anysta.
Miecz posiada wielk膮 moc, o czym Targenor przekona艂 si臋
znacznie p贸藕niej. Wtedy, po odwiedzinach Tengela Z艂e-
go, Targenor zachowywa艂 si臋 jak zawsze, nadal opiekawa艂
si臋 mieszka艅cami Lodowej Doliny, bowiem bardzo wyso-
ko sobie ceni艂 kr贸lewsk膮 godno艣膰, za co wszyscy go
bardzo kochali. A偶 w ko艅cu... Pewnego pi臋knego, let-
niego dnia, gdy Targenor mia艂 ju偶 dwadzie艣cia osiem lat,
Tengel Z艂y zaatakowa艂.
Wspania艂a i pe艂na godno艣ci kobieta z praczas贸w
musia艂a kilka razy g艂臋boko wci膮gn膮膰 powietrze. W jej
oczach zab艂ys艂y 艂zy. Otar艂a je powoli i m贸wi艂a dalej:
- Do naszego domu przybieg艂a Guro. To bardzo
niezwyk艂e wydarzenie, trzeba przyzna膰. P艂aka艂a rozpacz-
liwie i b艂aga艂a nas o pomoc przeciwko Tengelowi Z艂emu,
kt贸ry, jak m贸wi艂a, odwr贸ci艂 si臋 od niej. By艂a ju偶 wtedy
kobiet膮 czterdziestoletni膮, ale wci膮偶 jeszcze wygl膮da艂a
m艂odo i 艂adnie. Tengel Z艂y ukara艂 j膮 za jakie艣 niepo-
s艂usze艅stwo. Zatopi艂 w jeziorze jej rybackie sieci i ca艂y
sprz臋t. I co ona teraz, samotna kobieta, ma pocz膮膰,
szlocha艂a. Umrze z g艂odu. Sama nie umia艂a p艂ywa膰, ale
wiedzia艂a, w kt贸rym dok艂adnie miejscu znajduje si臋 ten
sprz臋t. Nikt inny w Dolinie nie zechce jej pom贸c, bo
wszyscy nienawidz膮 jej serdecznie. Targenor natomiast
jest, mimo wszystko, jej krewnym. Czy on by nie m贸g艂...
Targenor zawsze bardzo ch臋tnie pomaga艂 ludziom, tak
by艂o i teraz. Poszed艂 z Guro nad jezioro. Ja sama sta艂am na
podw贸rzu i patrzy艂am w 艣lad za nimi. My艣la艂am, jak to
艂adnie ze strony Targenora, 偶e zaj膮艂 si臋 t膮 biedaczk膮, od
kt贸rej on sam zazna艂 jedynie przykro艣ci.
Sweter i koszul臋 zdj膮艂 ju偶 w domu, alrauny te偶,
oczywi艣cie, nie chcia艂 zamoczy膰. Wysokie buty zmieni艂 na
l偶ejsze. Jaki偶 by艂 przystojny, kiedy tak szed艂 po艣r贸d zaro艣li,
wysoki, z nagim torsem, pi臋knie zbudowany, urodziwy.
Moja duma i rado艣膰, 艣wiat艂o mego 偶ycia!
Nigdy jednak nie dotar艂 do brzegu jeziora.
Bo na dole czeka艂 Tengel Z艂y. Guro pobieg艂a w swoj膮
stron臋, a ja s艂ysza艂am jej triumfalny, z艂o艣liwy chichot.
Wtedy sta艂o si臋 co艣 potwornego. P臋dzi艂am co si艂
w nogach nad jezioro, ale w niczym nie mog艂am ju偶
przeszkodzi膰. "Nareszcie! Nareszcie!" - wrzeszcza艂 Ten-
gel Z艂y. Wyci膮ga艂 r臋ce w stron臋 Targenora i wykrzykiwa艂
wysokim, strasznym g艂osem d艂ugie zakl臋cia czy te偶
magiczne formu艂y, nie wiem, co to by艂o. Natomiast wok贸艂
mego ukochanego syna iskrzy艂o si臋 co艣 jak rozpalona
aura, na moment ca艂a jego sylwetka znikn臋艂a w o艣lepiaj膮-
cej bieli... A kiedy do nich dobieg艂am, by艂 kim艣 zupe艂nie
innym.
Jego wola zosta艂a podporz膮dkowana woli Tengela
Z艂ego.
Dida wybuchn臋艂a p艂aczem, Tula podbieg艂a do niej
i pomog艂a jej usi膮艣膰 na przypominaj膮cym tron fotelu.
Nikt na sali nie powiedzia艂 ani s艂owa. Wszyscy patrzyli
na Targenora, kt贸ry sta艂 przed nimi wyprostowany, ros艂y
i niezwykle urodziwy, lecz na jego szlachetnej twarzy
malowa艂a si臋 rozpacz i b贸l.
ROZDZIA艁 X
Kiedy Dida dosz艂a jako tako do siebie, powiedzia艂a:
- Tengel Z艂y nie wiedzia艂 jednak, 偶e my z Targenorem
po rozmowie, jak膮 odby艂am z nie艣miertelnym, nie tracili-
艣my czasu i planowali艣my, jakby go tu wywie艣膰 w pole.
A poniewa偶 pami臋ta艂am, jak wygl膮da艂 tamten stary flet,
zrobili艣my w tajemnicy taki sam, tyle 偶e pozbawiony
jakiejkolwiek magicznej mocy. Ten flet nigdy by nie
zdo艂a艂 obudzi膰 Tengela ze snu.
No, a teraz s膮dz臋, 偶e dalej Targenor sam powinien
opowiedzie膰 o tym, co si臋 dzia艂o, kiedy opu艣cili Dolin臋.
On to wie najlepiej.
Przystojny Targenor stan膮艂 po艣rodku podium.
- Pozw贸lcie, bym wam opowiedzia艂 o czasie ha艅by
i wstydu - rzek艂 zd艂awionym g艂osem.
Zdrada...
Guro, kt贸ra zawr贸ci艂a i przy艂膮czy艂a si臋 do Tengela
Z艂ego. Ca艂e z艂o, kt贸re promieniowa艂o tam na brzegu z tej
strasznej pokraki. Odr臋twienie i parali偶, gdy zakl臋cia
Tengela spada艂y na g艂ow臋 Targenora. B贸l w ca艂ym ciele.
Intensywne, o艣lepiaj膮ce 艣wiat艂o, kt贸re sprawi艂o, 偶e na
moment poch艂on臋艂y go ciemno艣ci.
Wo艂anie Didy. I straszna irytacja na matk臋. Czego ona tu
szuka? Czego chce od Targenora? Czy nie widzi, jak bardzo
zosta艂 wyr贸偶niony? Zosta艂 przecie偶 najbardziej zaufanym
cz艂owiekicm samego Tengela! Jaki to honor! Jaki zaszczyt!
Odepchn膮艂 matk臋, kt贸ra chcia艂a zabra膰 go ze sob膮 do
domu. Krzycza艂a i wymy艣la艂a Tengelowi i Guro, ale
dlaczego ta kobieta nie mo偶e poj膮膰, 偶e to oni maj膮 racj臋?
O nieszcz臋艣cie! Oboje odchodz膮 i to jest wy艂膮cznie jej wina.
- Pami臋taj - rzek艂 do niego 艣wiszcz膮cy, ale bardzo
mi艂y g艂os. - Jutro wcze艣nie rano masz by膰 gotowy do
drogi. Opuszczamy Dolin臋.
I rzeczywi艣cie, nast臋pnego ranka Targenor by艂 got贸w.
Z mieczem u boku, odziany w swoje najlepsze ubranie,
kt贸re podarowali mu mieszka艅cy osady. To zreszt膮 to
samo ubranie, kt贸re i teraz mia艂 na sobie. Kr贸lewsk膮
koron臋 rzuci艂 gdzie艣 w k膮t. Jego nowy pan i w艂adca nie
powinien jej widzie膰, co do tego nie mia艂 w膮tpiiwo艣ci.
Matka p艂aka艂a nieprzerwanie, chocia偶 stara艂a si臋 to
ukry膰, bo jej 艂zy bardzo gniewa艂y Targenora. Prosi艂a, by
zabra艂 ze sob膮 alraun臋, lecz on odepchn膮艂 amulet z obrzy-
dzeniem. "Spal to!" - wrzasn膮艂. "Spal to paskudztwo! To
przyczyna wszelkiego nieszcz臋艣cia!"
Dida wynios艂a alraun臋 z domu i starannie j膮 ukry艂a.
I bardzo dobrze, Targenor czu艂 si臋 chory, gdy korze艅 by艂
w pobli偶u.
Matka wr贸ci艂a jednak z fletem w d艂oni. "Ale to..."
- zdziwi艂 si臋 Targenor. Wtedy matka popatrzy艂a na niego
zmru偶onymi oczyma i 艣piewnym g艂osem stara艂a mu si臋
wm贸wi膰, 偶e to prawdziwy flet, ten pierwszy, kt贸rego Tengel
potrzebuje, ten, kt贸ry zdo艂a obudzi膰 go ze snu. A obowi膮zek
obudzenia go spoczywa przecie偶 na Targenorze.
S艂usznie, stwierdzi艂 syn, kt贸rego jej 艣piew przyprawia艂
o zawr贸t g艂owy. Tak, to z pewno艣ci膮 贸w w艂a艣ciwy flet.
C贸偶 to za g艂upie my艣li ogarnia艂y go przed chwil膮?
Targenor ci膮gn膮艂 dalej swoj膮 opowie艣膰:
- Moja matka dokona艂a wtedy fantastycznej rzeczy.
Musia艂a posiada膰 niebywa艂膮 magiczn膮 si艂臋, skoro by艂a
w stanie przekona膰 miie, tak zafascynowancgo Tengelem
i znajduj膮cego si臋 w jego wy艂膮cznej w艂adzy, bym uwierzy艂
w jej s艂owa. Flet by艂 przecie偶 ca艂kiem bezwarto艣ciowy!
Gdyby r贸wnie偶 p贸藕niej zdo艂a艂a nakaza膰 mi gra膰 na tym
flecie, zbawi艂aby ca艂y 艣wiat, uwolni艂aby go od z艂a. Tengel
nigdy by si臋 nie obudzi艂.
Targenor stara艂 si臋 przypomnie膰 sobie tamte wydarze-
nia. Wspomina艂, jak on i tamta ma艂a, obrzydliwa figura
pospiesznie opu艣cili Dolin臋 przez lodowy tunel. Miesz-
ka艅c贸w Doliny mia艂a pilnowa膰 Guro, ale Tengel Z艂y
przesta艂 si臋 nimi interesowa膰.
Targenor wcale nie uwa偶a艂, 偶e staruch jest odpychaj膮-
cy. Wydawa艂 mu si臋 nawet dosy膰 elegancki w ciemnym
ubraniu, jakie w艂o偶y艂 na drog臋. On sam otuli艂 si臋 szerok膮
peleryn膮, kt贸r膮 p贸藕niej ju偶 zawsze nosi艂.
Po raz pierwszy w 偶yciu Targenor wyszed艂 poza obr臋b
Doliny.
Najpierw by艂 pora偶ony rozleg艂o艣ci膮 krajobrazu.
P贸藕niej wstrz膮sn臋艂a nim ma艂ostkowo艣膰 spotykanych
po drodze ludzi. W jego rodzinnych stronach nie dzia艂o
si臋 dobrze, ale tu by艂o du偶o gorzej. Sk膮pstwo, zach艂an-
no艣膰, m艣ciwo艣膰, podejrzliwo艣膰 i przes膮dy wszelkiego
rodzaju panowa艂y na ponurym 艣wiecie.
Gdyby Targenor by艂 sob膮, musia艂by si臋 litowa膰 nad
losem nieszcz臋snych ludzi, by艂by im z pewno艣ci膮 wsp贸lczu艂.
Teraz jednak by艂 cz艂owiekiem Tengela Z艂ego i na ca艂膮 n臋dz臋
spogl膮da艂 z obrzydzeniem i szyderstwem. Targenor szed艂
pierwszy i szuka艂 dla swojego pana odpowiednich miejsc na
nocleg i odpoczynek, on musia艂 zdobywa膰 po偶ywienie i to
on rozmawia艂 z lud藕mi. Tengel Z艂y skrada艂 si臋 w cieniu;
twierdzi艂, 偶e nie chce si臋 zni偶a膰 do kontakt贸w z tak n臋dznymi
istotami jak zwyczajni 艣miertelnicy. I Targenor mu wierzy艂.
Nie wiedzia艂 przecie偶 nic o poprzednich wyprawach Tengela
do zewn臋trznego 艣wiata. Poj臋cia nie mia艂, 偶e za g艂ow臋 jego
pana wyznaczono wysok膮 nagrod臋 ani 偶e ludzie ciskali
w niego kamieniami i strzelali z 艂uku, 偶eby go przep臋dzi膰.
A Tengel, rzecz jasna, nie pozostawa艂 im d艂u偶ny.
Ka偶dy, kto go spotka艂 na swojej drodze, ryzykowa艂 偶ycie,
ka偶dy by艂 mu wrogiem. Teraz jednak nie mia艂 czasu na
偶adne porachunki. Musia艂 jak najpr臋dzej dosta膰 si臋 do
Hameln, musia艂 zdoby膰 flet, kt贸ry go u艣pi na dziesi膮tki
lat. A gdy go ju偶 b臋dzie mia艂, poszuka odpowiedniego
miejsca na spoczynek. Jego w艂asny flet Targenor przecho-
wa do chwili, gdy Wielkie Z艂o uzna, i偶 wano wr贸ci膰 do
偶ycia. Obowi膮zkiem Targenora b臋dzie oceni膰, czy 艣wiat
jest ju偶 godzien tego, by przej膮膰 nad nim w艂adz臋.
By艂o dok艂adnie tak, jak przewidzia艂a Dida: Tengel Z艂y
mia艂 zamiar spa膰 co najwy偶ej pi臋膰dziesi膮t lat. Liczy艂, 偶e
przez ten czas Ko艣ci贸艂 straci w艂adz臋, zarazy ustan膮, a g艂upi
ludzie nabior膮 troch臋 rozumu.
W艂adz 艣wieckich, kr贸l贸w i rz膮d贸w Tengel w og贸le nie
bra艂 pod uwag臋, dla ich si艂y nie 偶ywi艂 偶adnego szacunku,
poradzi sobie z nimi bez trudu. Nie lubi艂 natomiast takich
wszech艣wiatowych pot臋g jak Ko艣ci贸艂. Walka z t膮 instytu-
cj膮 wydawa艂a mu si臋 zbyt k艂opotliwa, zabra艂aby zbyt wiele
czasu. Mia艂 co innego do roboty, zanim nadejdzie pora na
stworzenie 艣wiatowego imperium z艂a. Niech wi臋c ta
przekl臋ta wiara, religia czy co tam, wymrze sama z siebie!
Nie trzeba b臋dzie d艂ugo czeka膰, prycha艂 Tengel Z艂y na
my艣l o tym.
Targenor wyruszy艂 przodem, by zorganizowa膰 prze-
praw臋 przez morze. P贸藕niej jednak musia艂 bardzo d艂ugo
czeka膰 na swego towarzysza podr贸偶y.
Kiedy Tengel nareszcie pokaza艂 si臋 na wybrze偶u, by艂
w niezwyk艂ym humorze.
- Znalaz艂em sobie pot臋偶nego sprzymierze艅ca - skrze-
cza艂 z przej臋ciem. - To niepokonany i 艣miertelnie gro藕ny
dla ma艂ych ludzik贸w w艂adca.
- Aha, a kt贸偶 to taki? - zapyta艂 Targenor.
- Wysoko w g贸rach spotka艂em pewnego upiora, ale
on nie ma znaczenia. To jaki艣 艣mieszny przewo藕nik.
Powiedzia艂 mi, 偶e jest kap艂anem jakiego艣 b贸stwa. Zmusi-
艂em go, 偶eby mnie do niego zaprowadzi艂, bo wyczuwa艂em
w pobli偶u wielk膮 si艂臋. O, Targenorze! Jaki偶 on jest
wspania艂y! Nerthus-Tyr. M臋偶czyzna i kobieta w jednej
osobie! Ja tchn膮艂em w niego 偶ycie, ograniczone, rzecz
jasna, nie b臋dzie nie艣miertelny, i uczyni艂em go swoim
niewolnikiem. Wykorzystam go, gdy nadejdzie czas. Jest
pot臋偶ny, pot臋偶ny! Ale nie tak pot臋偶ny jak ja, to jasne!
- A 贸w kap艂an? Przewo藕nik?
- Ech, utopi艂em go! Razem z t膮 jego przegni艂膮 艂贸dk膮.
Nigdy wi臋cej si臋 na ziemi nie pojawi.
On jednak zdo艂a艂 wydosta膰 si臋 z wody. I, ku wielkiemu
rozczarowaniu Tengela Z艂ego, mia艂 zosta膰 unicestwiony
tak偶e jego najwspanialszy s艂uga, Nenhus-Tyr! Zanim
Tengel zd膮偶y艂 go do czegokolwiek wykorzysta膰. Dokona艂
tego cz艂onek Ludzi Lodu, kt贸rego Tengel nienawidzi艂
najbardziej na 艣wiecie. Marco. Tylko 偶e wtedy jeszcze
Tengel o tym nie wiedzia艂.
Wyp艂yn臋li z Norwegii niewielkim kutrem, kt贸ry Tar-
genor zdoby艂, to znaczy ukrad艂. Kiedy jednak dotarli do
wybrze偶y cesarstwa niemieckiego, Tengel ponownie wy-
s艂a艂 m艂odego cz艂owieka przodem.
- Ja sam b臋d臋 w臋drowa艂 w艂asnymi 艣cie偶kami - o艣wia-
dczy艂 cierpko. - Ale chc臋, 偶eby wszystko by艂o za艂atwione,
kiedy przyb臋d臋 do Hameln. Musisz tymczasem poroz-
mawia膰 ze Szczuro艂apem, przygotowa膰 go na moje
przyj艣cie i poprosi膰 o flet, kt贸ry chc臋 dosta膰. A handlem to
ju偶 zajm臋 si臋 sam - zako艅czy艂 stanowczo.
Targenor, kt贸ry nadal 偶ywi艂 niek艂amany podziw dla
swego pana, obieca艂, 偶e wype艂ni wszystkie polecenia.
- I masz si臋 dowiedzie膰, gdzie s膮 jakie艣 g贸rskie
groty lub inne miejsca, gdzie m贸g艂bym sp臋dzi膰 czas
w u艣pieniu. Gdzie nikt mnie nie b臋dzie niepokoi艂.
Tylko nie pope艂nij jakiego艣 b艂臋du, bo to by ci臋 drogo
kosztowa艂o!
Po偶egnali si臋 i Targenor pospieszy艂 do Hameln.
Poniewa偶 by艂 przystojnym i sympatycznym m艂odym
cz艂owiekiem, w dodatku do艣膰 skromnie ubranym, pod-
wo偶ono go zawsze bez zap艂aty i ludzie ch臋tnie mu
pomagali. W roku 1294 pczyby艂 do Hameln i zacz膮艂 si臋
rozpytywa膰 o Szczuro艂apa. Odpowiadano mu jednak
艣miechem. Szczuro艂ap przepad艂 przecie偶 dziesi臋膰 lat temu,
sk膮d wi臋c przypuszczenie, 偶e ten dra艅 m贸g艂by si臋 nadal
gdzie艣 tutaj kr臋ci膰? Zbrodniarz zabra艂 dzieci mieszka艅com
miasta, wiedzia艂 wi臋c pewnie dobrze, co go spotka, gdyby
si臋 ponownie zjawi艂 w Hameln.
Targenor stara艂 si臋 dowiedzie膰 przynajmniej, w jakim
kierunku Szczuro艂ap m贸g艂 si臋 uda膰. Wtedy pokazano mu
g贸r臋 nie opodal miasta. Do wn臋trza tej g贸ry Szczuro艂ap
zwabi艂 dzieci. Niczego wi臋cej nie wiedzieli.
M艂ody w臋drowiec opu艣ci艂 tedy Hameln i przeprawi艂 si臋
na drug膮 stron臋 g贸r. Tam opowiedziano mu zupe艂nie inn膮
histori臋.
Pi臋膰 lat temu do kraju nosz膮cego nazw臋 W臋gry przyby艂
pewien czarnoksi臋偶nik; przyprowadzi艂 z sob膮 liczn膮 gro-
mad臋 dzieci. Osiedlili si臋 tam i stworzyli now膮, odr臋bn膮
grup臋 narodow膮.
W臋gry? Zbity z tropu Targenor my艣la艂 w pop艂ochu, 偶e
nie zdo艂a tam dotrze膰 na czas. Usiad艂 wi臋c na skraju drogi,
偶eby si臋 zastanowi膰.
Wyj膮艂 z kieszeni flet.
A wi臋c to jest 贸w czarodziejski flet Tengela Z艂ego? To
na nim Targenor b臋dzie musia艂 zagra膰, by obudzi膰 swego
u艣pionego pana?
Targenor nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e instrument,
kt贸ry trzyma w r臋ce, to ten sam flet, kt贸ry z Did膮 robili
gor膮czkowo po nocach, by oszuka膰 Tengela Z艂ego. Teraz
r贸wnie偶 Targenor zosta艂 oszukany. Magiczna pie艣艅 Didy
sprawi艂a, 偶e zapomnia艂 o tym, co si臋 sta艂o.
M艂ody Targenor by艂 poza tym znakomitym flecist膮. Tej
sztuki nauczy艂a go matka, kt贸r膮 z kolei wykszta艂ci艂 Krestiern.
Krestiern za艣 nauczy艂 si臋 gry od starszych krewnych, od tych,
kt贸rzy przybyli z Taran-gai, kraju flecist贸w.
Nie zastanawiaj膮c si臋 nad tym, co robi, Targenor
przy艂o偶y艂 instrument do ust. Nie mia艂 poj臋cia, 偶e w tej
drodze towarzyszy艂y mu my艣li Didy. Troszczy艂a si臋 o niego
przez ca艂y czas, a dzi臋ki magicznym pie艣niom mog艂a go
nawet od czasu do czasu widywa膰. Zawsze wiedzia艂a, gdzie
si臋 znajduje. Teraz widzia艂a, 偶e jej ukochany syn siedzi na
skraju drogi, nad rowem, na kt贸rym rosn膮 ca艂e 艂any
wspania艂ych czerwonych mak贸w. To dzi臋ki niej Targenora
ogarn臋艂a ochota zagrania na flecie.
Jakie艣 obce tony pop艂yn臋艂y z instrumentu, smutne
melodie, pe艂ne czu艂o艣ci i 偶alu. Jak zawsze w takich
przypadkach Targenor pogr膮偶y艂 si臋 w transie. Tony
p艂yn臋艂y jakby same z siebie. Inspiracj膮 by艂y mu ko艂ysz膮ce
si臋 na wietrze maki, ich jakby dziewcz臋ce onie艣mielenie,
ich p艂omienista uroda, delikatne, kruche p艂atki.
Mia艂 wra偶enie, 偶e gra dla tej dziewczyny, kt贸rej nigdg nie
odwa偶y艂 si臋 nawet dotkn膮膰 i kt贸ra pozosta艂a dla niego
jedynie pi臋knym snem. Chocia偶 akurat nie my艣la艂 specjalnie
o tamtej dziewczynie z Doliny Ludzi Lodu, ani o tym, 偶e
musia艂a umrze膰 z jego powodu. O niej, podobnie jak o wielu
innych sprawach dotycz膮cych rodzinnych stron, zapom-
nia艂...
Nieoczekiwanie stan膮艂 przed nim na zakurzonej drodze
jaki艣 dziwny, niewysoki cz艂owieczek. Ubrany po staro-
艣wiecku, w d艂ugie buty i obszerne sakpalto. Twarz mia艂
pomarszczon膮 i brzydk膮, a chocia偶 si臋 u艣miecha艂, Tar-
genor nie m贸g艂 si臋 doszuka膰 w nim dobroci.
Cz艂owiek, kt贸rego nale偶y si臋 wystrzega膰.
- Tw贸j pan 偶yczy sobie ze mn膮 rozmawia膰? - zapyta艂
z b艂yskiem w oczach.
Targenor zerwa艂 si臋.
- Czy ty jeste艣...
- Tak, to ja. Us艂ysza艂em tw贸j flet. Bardzo dobrze grasz.
Ale chcia艂em ci powiedzie膰, 偶e trwonisz talent na g艂upstwa.
- Dzi臋ki za s艂owa pochwa艂y! Masz racj臋, m贸j pan
i mistrz 偶yczy sobie pom贸wi膰 z tob膮.
- Tylko 偶e ja sobie tego nie 偶ycz臋. Czego on ode mnie
chce?
- Chcia艂by dosta膰 flet, kt贸ry by go u艣pi艂 na jaki艣 czas.
To ja mam mu na tym flecie gra膰. A p贸藕niej, w odpowied-
nim czasie, go obudz臋. Gr膮 na tym flecie.
Szczuro艂ap zmarszczy艂 sw贸j wydatny nos.
- Ten flet nikogo nie obudzi. To przecie偶 ty wraz
z matk膮 zrobi艂e艣 go pod os艂on膮 nocy. Twoja matka to
bardzo m膮dra kobieta.
Targenor sta艂 i niepewnie obraca艂 w r臋kach instrument.
- S艂u偶ysz z艂emu panu - m贸wi艂 dalej Szczuro艂ap. - On
rzuci艂 na ciebie urok.
- M贸j pan jest najwi臋kszy na 艣wiecie - zaprotestowa艂
Targenor.
- No, niestety, istnieje niebezpiecze艅stwo, 偶e m贸g艂by
sta膰 si臋 pot臋偶nym w艂adc膮 - rzek艂 dziwny cz艂owieczek
o diabelskim obliczu. - Ale ja nie 偶ycz臋 sobie by膰 jego
niewolnikiem!
Poszpera艂 w kieszeniach i wyj膮艂 niewielki flecik.
Przy艂o偶y艂 go do warg i zagra艂 bardzo smutn膮 melodi臋.
Mg艂a, kt贸ra os艂ania艂a dotychczas 艣wiadomo艣膰 Tar-
genora, opad艂a. Przypomnia艂 sobie matk臋, kt贸r膮 tak 藕le
potraktowa艂. Przypomnia艂 sobie ca艂e z艂o, kt贸rego sprawc膮
by艂 jego w艂adca, i poczu艂, 偶e d艂awi go p艂acz. Zakl臋cia
Tengela Z艂ego straci艂y moc.
- No? - zapyta艂 cz艂owieczek, gdy przesta艂 gra膰. - Te-
raz wiesz, kim jeste艣, prawda? Prosz臋, dostaniesz ode mnie
inny flet. Ten. On r贸wnie偶 potrafi pogr膮偶y膰 twego pana
we 艣nie. Wykonaj zatem jego polecenie, a przys艂u偶ysz si臋
bardzo i mnie, i ca艂emu 艣wiatu. I utrzymuj go w przekona-
niu, 偶e ten drugi flet, kt贸ry masz, obudzi go, gdy czas
nadejdzie. Ale ty wiesz, 偶e tak si臋 nie stanie. Ten flet, jak
powiedzia艂em, nigdy nikogo nie przywr贸ci do 偶yeia.
- Co m贸g艂bym ci da膰 w dow贸d wdzi臋czno艣ci? - zapy-
ta艂 Targenor niezupe艂nie wyra藕nym g艂osem.
Oczy tamtego l艣ni艂y niebezpiecznie. Podszed艂 tak
blisko, 偶e Targenor m贸g艂 zajrze膰 w ich g艂膮b.
- Je偶eli zdo艂asz oszuka膰 swego towarzysza podr贸偶y, 偶e
w dalszym ci膮gu mu wierzysz i 偶e pozostajesz jego pokornym
s艂ug膮 i niewolnikiem, to wynagrodzisz mnie z nawi膮zk膮.
Targenor skin膮艂 g艂ow膮 zak艂opotany. Wsun膮艂 niedu偶y,
usypiaj膮cy flecik do swojego w臋ze艂ka, a gdy ponownie
spojrza艂 przed siebie, ma艂ego cz艂owieczka ju偶 nie by艂o.
Co ja zrobi艂em, my艣la艂. Zosta艂em ch艂opcem na posy艂ki
u Tengela Z艂ego. Obrazi艂em ukochan膮 matk臋 i zostawi-
艂em Dolin臋 Ludzi Lodu w艂asnemu losowi.
Mimo to uwa偶a艂, 偶e w艂a艣nie dzi臋ki temu najlepiej
przys艂u偶y si臋 艣wiatu. Zdoby艂 oto mo偶liwo艣膰 u艣pienia
Tengela Z艂ego i wcale nie zamierza艂 go budzi膰. Nigdy,
w 偶adnym wypadku! Zreszt膮 i tak nie umia艂by tego zrobi膰.
Czarodziejski flet zagin膮艂 przecie偶 dawno temu.
Czekaj膮c na przybycie Tengela Z艂ego, rozpytywa艂
o jaskinie i g贸rskie groty gdzie艣 w pobli偶u.
Owszem, owszem, odpowiadali ludzie, w G贸rach
Harcu jest takich sporo.
G艂臋bokie?
E, niespecjalnie...
Nie brzmia艂o to zbyt obiecuj膮co.
Targenor by艂 teraz pe艂en ch臋ci dzia艂ania. Znowu sta艂 si臋
sob膮 i mia艂 do spe艂nienia bardzo wa偶ne zadanie!
呕eby tylko si臋 nie zdradzi膰! Musi ca艂膮 wiedz臋 zachowa膰
dla siebie. Musi odgrywa膰 rol臋 pos艂usznego lokaja,
takiego, jakim by艂 od pocz膮tku w臋dr贸wki.
Wkr贸tce pojawi艂 si臋 Tengel. Mia艂 zwyczaj wzywa膰
Targenora w pewien szczeg贸lny spos贸b, g艂osem, kt贸ry
przenika艂 wprost do m贸zgu m艂odzie艅ca. Ku swemu przera-
偶eniu Targenor stwierdzi艂, 偶e po rozmowie ze Szczuro艂apem
z trudem podporz膮dkowuje si臋 poleceniom Tengela.
- No? - zapyta艂 tamten niecierpliwie. - Odnalaz艂e艣
Szczuro艂apa?
- Tak, m贸j panie. Spotka艂em go. Ale on nie m贸g艂
czeka膰. Spieszy艂 si臋, bo wzywano go do kraju dotkni臋tego
plag膮 szara艅czy.
Tengel Z艂y przygl膮da艂 mu si臋 podejrzliwie, lecz Tar-
genor wytrzyma艂 jego wzrok, nie spu艣ci艂 oczu. Mia艂
nadziej臋, 偶e wygl膮da na pokornego i godnego zaufania.
Och, jak偶e nienawidzi艂 tego drania! Za wszelk膮 cen臋
musia艂 jednak ukrywa膰 swe uczucia. Pr贸bowa艂 sobie
wyobra偶a膰, 偶e podziwia t臋 gadzin臋, 偶eby Tengel nie zdo艂a艂
przejrze膰 jego my艣li.
- No dobrze, i co Szczuro艂ap powiedzia艂? - zapyta艂
staruch. - Dosta艂e艣 flet?
Na to Targenor m贸g艂 z czystym sumieniem odpowie-
dzie膰 twierdz膮co, bo przecic偶 flet dosta艂.
Poda艂 Tengelowi ma艂y instrumencik. Ten obraca艂 go
w r臋kach i ogl膮da艂 uwa偶nie. Sprawia艂 wra偶enie zadowolo-
nego. Targenor m贸g艂 schowa膰 flet. Niech臋tnie bra艂 do
r臋ki co艣, czego tamten dotyka艂, ale stara艂 si臋 tego nie
pokaza膰. Spogl膮da艂 na Tengela z u艣miechni臋t膮 twarz膮.
Wiedzia艂, 偶e to tch贸rzostwo, ale by艂o ono konieczne,
je艣li chcia艂 zrealizowa膰 sw贸j zamiar.
Znajdowali si臋 teraz po艣r贸d jakich艣 opuszczonych
domostw na obrze偶ach Hameln, gdzie, jak s膮dzili, nikt nie
m贸g艂 ich zobaczy膰. Nagle jednak najzupe艂niej nieoczeki-
wanie pojawi艂o si臋 dw贸ch m艂odych m臋偶czyzn. Przystan臋li
i przera偶eni wpatrywali si臋 w Tengela Z艂ego.
Ten sykn膮艂 i zrobi艂 niecierpliwy ruch r臋k膮. Obaj
natychmiast padli na ziemi臋 bez 偶ycia. Jeszcze po 艣mierci
zachowali wyraz przera偶enia w wytrzeszczonych oczach.
- Stanowczo za du偶o w艂贸czy si臋 po 艣wiecie takich jak
ci - burkn膮艂 Tengel najzupe艂niej spokojny.
Targenor musia艂 powstrzymywa膰 si臋 ca艂膮 si艂膮 woli, by
nie okaza膰 swoich uczu膰: wstr臋tu i przera偶enia, a tak偶e
偶alu. U艣miecha艂 si臋 tylko g艂upkowato i stara艂 si臋 udawa膰
podziw dla swego pana.
Z艂y starzec przygl膮da艂 mu si臋 jednak podejrzliwie.
- Docieraj膮 do mnie jakie艣 nieprzyjemne wibracje
- powiedzia艂 gro藕nie.
- Zaskoczy艂e艣 mnie, panie, swoj膮 niezwyk艂膮 si艂膮
- podlizywa艂 si臋 Targenor. Czu艂 si臋 jak szczur. - Musz臋 te偶
przyzna膰, 偶e si臋 przestraszy艂em. Zl膮k艂em si臋 o siebie. Na
my艣l o tym, co by si臋 sta艂o, gdyby艣, panie, nie by艂
zadowolony z mojej s艂u偶by.
- Musisz si臋 stara膰, 偶ebym by艂 - mrukn膮艂 tamten
i odwr贸ci艂 si臋 do Targenora plecami.
Zwyk艂y 艣miertelnik nigdy by nie wytrzyma艂 uporczy-
wego wzroku Tengela Z艂ego. Targenor jednak to nie byle
kto. By艂 przecie偶 podw贸jnym krewnym tego okropnego
starca. Nie wiedzia艂 o tym, to prawda, nawet by mu do
g艂owy nie przysz艂o, 偶e w臋druje oto ze swoim w艂asnym
ojcem. I tak musia艂o by膰. Gdyby wiedzia艂, z pewno艣ci膮 z
wszelk膮 cen臋 szuka艂by 艣mierci.
Zdawa艂 sobie natomiast spraw臋, 偶e ma do艣膰 si艂, by
przechytrzy膰 Tengela Z艂ego. W ka偶dym razie przez jaki膰
czas. D艂u偶ej by sobie z tym nie poradzi艂, a zatem swoje
plany musia艂 zrealizowa膰 jak najpr臋dzej.
Ruszyli w dalsz膮 drog臋.
- No to jak, znalaz艂e艣 dla mnie miejsce do odpoczynku?
- Przepytywa艂em tu i tam - odpar艂 Targenor. - Tutaj
w okolicy nic takiego nie ma, ale wczoraj spotka艂em
domokr膮偶c臋, kt贸ry wraca艂 z Wenecji. Bardzo zachwala艂
jakie艣 niebywale g艂臋bokie jaskinie, kt贸re dopiero co
odkryto ko艂o Adelsbergu.
- Gdzie to jest? - spyta艂 Tengel Z艂y ostro.
- Ja te偶 o to pyta艂em. Wygl膮da na to, 偶e do艣膰 daleko st膮d.
Na po艂udniu. Gdzie艣 w pobli偶u pa艅stwa osma艅skiego.
- Nie obchodzi mnie 偶adne pa艅stwo ani w og贸le
偶adne s膮siedztwo - warkn膮艂 Tengel. - Jazda naprz贸d i jak
najszybciej znajd藕 t臋 grot臋! Nie chc臋 marnowa膰 czasu na
szukanie. Wszystko ma by膰 gotowe, kiedy przyjd臋.
- Oczywi艣cie, panie. Tak b臋dzie - rzek艂 Targenor
pos艂usznie. Nigdy nie mieli najmniejszych k艂opot贸w, 偶eby
si臋 spotka膰 po roz艂膮ce. Obaj posiadali wielkie zdolno艣ci
telepatyczne.
Akurat teraz by艂o to dla Targenora niebezpieczne.
Musia艂 post臋powa膰 niebywale ostro偶nie, w艂asne my艣li
mog艂y go w ka偶dej chwili zdradzi膰. Stara艂 si臋 otacza膰 sw贸j
m贸zg czym艣 w rodzaju mg艂y, 偶eby jego przebieg艂y
towarzysz nie spostrzeg艂, czym si臋 m艂ody cz艂owiek zaj-
muje, a ju偶 zw艂aszcza 偶e przeszed艂 na drug膮 stron臋.
Tengel Z艂y chcia艂 jaki艣 czas przeczeka膰 w okolicach
Hameln w nadziei, 偶e mo偶e uda mu si臋 spotka膰 Szczuro艂a-
pa. Skoro Targenorowi si臋 uda艂o, to tym bardziej jemu,
rozwa偶a艂 w skryto艣ci ducha.
A chcia艂 go spotka膰 dlatego, 偶e Szczuro艂ap jest nie-
艣miertelny, a poza tym mimo wszystko czu艂 si臋 troch臋
nieswojo w towarzystwie Targenora. Nie by艂 do ko艅ca
przekonany, czy mo偶e mu zaufa膰. Od czasu do czasu
ogarnia艂y go nawet do艣膰 powa偶ne w膮tpliwo艣ci...
Chocia偶 twarz Targenora by艂a czysta i niewinna, za艣 jego
s艂owa przyjemnie 艂echta艂y dum臋 Tengela. Jak wiele innych
z艂ych istot, Tengel by艂 艂asy na pochlebstwa i w tej dziedzinie
z trudem odr贸偶nia艂 prawd臋 od k艂amstwa. Zawsze wi臋c
w ko艅cu dochodzi艂 do wniosku, 偶e Targenor jest mu
podporz膮dkowany i szczerze pragnie s艂u偶y膰 mistrzowi.
Co to wi臋c takiego niepokoi Tengela od czasu do czasu?
Trudno, musia艂 przecie偶 mie膰 kogo艣, kto mu we
w艂a艣ciwym momencie zagra na flecie i obudzi z drzemki.
Gdyby za艣 Targenor zdradzi艂 lub nie do偶y艂 tego czasu,
odpowiednim zast臋pc膮 b臋dzie Szczuro艂ap. Cz艂owiek, mo-
偶na powiedzie膰, z tej samej gliny, co Tengel Z艂y, w dodat-
ku nie艣miertelny.
Tak, to naprawd臋 odpowiedni kandydat!
Tengel Z艂y zatem zosta艂, by szuka膰 mo偶liwo艣ci spotka-
nia ze Szczuro艂apem z Hameln.
Targenor wyruszy艂 na po艂udnie bardzo zadowolony,
偶e nie musi znosi膰 towarzystwa ponurego przodka.
Krajobraz, kt贸ry go otacza艂, by艂 niewiarygodnie pi臋kny,
a ludzie odnosili si臋 z sympati膮 do m艂odzie艅ca w mnisich
szatach. Bawaria wita艂a go niewielkimi, bardzo zadbanymi
wioskami w otoczeniu po偶贸艂k艂ych 艂膮k pe艂nych wspania艂ych
mak贸w. Min膮艂 Salzburg z pi臋knym zamkiem Hohensalz-
burg, g贸ruj膮cym nad miastem, przeprawi艂 si臋 przez wysoko
po艂o偶one prze艂臋cze w Austrii, przeszed艂 przez mierz膮ce
w niebo z臋batymi szczytami Dolomity i dotar艂 na koniec do
kraju niedaleko wybrze偶y b艂臋kitnego Adriatyku.
By艂 powa偶nie zm臋czony podr贸偶膮.
Zdo艂a艂 jednak odnale藕膰 jaskinie ko艂o Adelsbergu, kt贸re
nie zosta艂y jeszcze bli偶ej zbadane. By艂 rok 1294, nikt nie
wiedzia艂, jak ogromne przestrzenie zajmuj膮 tereny jas-
kiniowe.
Wiadomo by艂o jednak, 偶e s膮 wystarczaj膮co g艂臋bokie
jak na potrzeby, dla kt贸rych Targenor ich szuka艂. Kiedy
wszyscy ludzie w pobliskiej osadzie i w og贸le w ca艂ej
Europie obchodzili Bo偶e Narodzenie, a 艣nieg pokrywa艂
dachy dom贸w i ko艣cio艂贸w, Targenor znalaz艂 odleg艂y,
nikomu nie znany korytarz.
W g艂臋bokiej niszy pod g贸r膮 znajdowa艂o si臋 co艣 na kszta艂t
celi. I w艂a艣nie do tego miejsca wezwa艂 Tengela Z艂ego.
Ten szed艂 do niego przez rozleg艂e obszary 艣wi臋tego
cesarstwa niemieckiego, po drodze zniszczy艂 kompletnie
ma艂膮, po艂o偶on膮 w g贸rach wiosk臋 Salzbach, bowiem
irytowa艂 go d藕wi臋k dzwon贸w, ale bardziej jeszcze ze
z艂o艣ci, bo Szczuro艂ap z Hameln go zawi贸d艂. Nie mia艂 ju偶
czasu, 偶eby d艂u偶ej na tego gada czeka膰. Gna艂 wi臋c przed
siebie z 偶膮dz膮 mordu w oczach, 艣miertelnie nienawidzi艂
wszystkich g艂upich ludzi wype艂niaj膮cych ko艣cio艂y, roz-
modlonych do swego idiotycznie mi艂ego, pozbawionego
cho膰by odrobiny wojowniczo艣ci i m臋stwa Boga.
W dzie艅 Nowego Roku 1295 dotar艂 do jaski艅 niedale-
ko Adelsbergu, gdzie czeka艂 na niego Targenor.
Weszli do 艣rodka, a Targenor mia艂 nadziej臋, 偶e tamten
nie zauwa偶y kropel zimnego potu na jego czole. Tak
blisko celu... Nie wolno teraz niczego zepsu膰! Ca艂a
przysz艂o艣膰 艣wiata zale偶a艂a od tego, czy Targenor zdo艂a
oszuka膰 Tengela Z艂ego. Jeszcze tylko troch臋...
- Jeste艣 jaki艣 zdenerwowany - zauwa偶y艂 z艂y starzec.
- No bo niecz臋sto dokonuje si臋 takiej sztuki jak ta
- u艣miechn膮艂 si臋 Targenor. - Tak bardzo bym chcia艂
zagra膰 jak nale偶y.
I rzeczywi艣cie chcia艂, cho膰 niedok艂adnie z tego samego
powodu co Tengel Z艂y.
- Masz flet? Nie zgubi艂e艣 go przypadkiem po drodze?
- Oto on! - rzek艂 Targenor, pokazuj膮c instrument.
- A flet, kt贸ry mnie obudzi?
Ten r贸wnie偶 zosta艂 pokazany. Absolutnie bezwarto-
艣ciowy kawa艂ek drewna, kt贸ry oboje z Did膮 obrabiali
nocami z takim zapa艂em.
Tengel Z艂y przyjrza艂 mu si臋 i z uznaniem skin膮艂 g艂ow膮.
- Mhm - mrukn膮艂. Po czym pospiesznie si臋 odwr贸ci艂.
Widocznie Dida zapami臋ta艂a wszystko do najdrobniej-
szych szczeg贸艂贸w, je艣li chodzi o tamten stary flet, kt贸ry
Jolin przed wieloma laty wyni贸s艂 z Doliny. Du偶o nale偶y
te偶 chyba zawdzi臋cza膰 panuj膮cym w grocie ciemno艣ciom.
Turyst贸w jeszcze w tamtych czasach nie znano, dlatego
te偶 szlak by艂 nie przetarty i trudno by艂o posuwa膰 si臋
naprz贸d. Dwaj przedstawiciele Ludzi Lodu brn臋li jednak
zdecydowanie w膮skimi korytarzami, a偶 w ko艅cu stan臋li
nad g艂臋bok膮 jam膮, kt贸r膮 Targenor zawczasu wypatrzy艂.
Teraz trzyma艂 w r臋ku pochodni臋, kt贸ra rzuca艂a tajemnicze
艣wiat艂o na kamienne 艣ciany wok贸艂.
- Znakomicie - rzek艂 Tengel Z艂y i jego skrzekliwy
g艂os odbi艂 si臋 echem od ska艂. - Tam na dole b臋d臋 m贸g艂
odpoczywa膰 przez nikogo nie niepokojony. Ale jak ty
zamierzasz stamt膮d wyj艣膰, kiedy b臋dzie po wszystkim?
- My艣la艂em, 偶e b臋d臋 gra艂 stoj膮c tutaj, na g贸rze.
- No dobrze, zgadzam si臋 - powiedzia艂 Tengel Z艂y.
Tylko nie oka偶 tej ulgi, jaka ci臋 ogarn臋艂a! Zachowaj
spok贸j ! B膮d藕 ch艂odny i przymilny! Za chwil臋 to si臋 sko艅czy!
- Jak d艂ugo mam czeka膰, zanim was obudz臋, panie?
Tengel Z艂y rzuci艂 mu przenikliwe spojrzenie.
- Dop贸ki czas si臋 nie dope艂ni. Dop贸ki Ko艣ci贸艂 nie
zacznie si臋 sypa膰 w gruzy. To nie potrwa d艂ugo. Tego
rodzaju religijne pomys艂y trwaj膮 zazwyczaj jaki艣 czas,
a potem wygasaj膮. Jedynie z艂o jest trwa艂e. Z艂o jest jedyn膮
prawdziw膮 si艂膮.
Nagle potworny starzec podszed艂 tu偶 do Targenora,
podni贸s艂 mu prawie do oczu swoje okropne, powyginane
r臋ce ze szponami zamiast paznokci i obj膮艂 ciasno szyj臋 swego
m艂odego towarzysza. Tamten ca艂膮 sil膮 woli nakaza艂 sobie
spok贸j, ale ma艂o brakowa艂o, a by艂by odepchn膮艂 paskud臋.
Tengel Z艂y d艂ugo trzyma艂 r臋ce na jego szyi. Nie zaciska艂,
po prostu pozwoli艂 im spoczywa膰. Biisko艣膰 koszmarnej g臋by
by艂a dla Targenora trudna do zniesienia, najstraszniejsze
prze偶ycie, jakiego kiedykolwiek do艣wiadczy艂, tym bardziej
偶e jednocze艣nie musia艂 udawa膰, musia艂 by膰 przymilny.
Czu艂, 偶e jego cia艂o przenika jaki艣 dziwny, zimny strumie艅.
Trzeba by艂o ca艂ej si艂y woli, 偶eby wytrwa膰, wydawa艂o mu si臋,
偶e lada chwila straci przytomno艣膰, ale nie za艂ama艂 si臋, czerpa艂
si艂y z narastaj膮cego w nim nieustannie gniewu.
W ko艅cu tamten opu艣ci艂 r臋ce.
- No tak! - zaskrzecza艂. - Teraz jestem pewien.
- Czego, panie? - zapyta艂 Targenor zd艂awionym
g艂osem. Ledwie go by艂o s艂ycha膰.
- Teraz jestem pewien, 偶e b臋dziesz w stanie mnie
obudzi膰 - powiedzia艂 tamten. - Chc臋 przespa膰 jakie艣 p贸艂
wieku, to wystarczy. Gdyby艣 jednak zmar艂 i nie doczeka艂
odpowiedniej chwili, to mnie i tak nic z艂ego nie grozi, tw贸j
duch bowiem otrzyma艂 ode mnie nie艣miertelno艣膰. Cia艂o nie,
ale ono jest bez znaczenia. Duch natomiast b臋dzie bez
wytchnienia w臋drowa艂 po 艣wiecie, a偶 nadejdzie moment,
kiedy mnie obudzi.
Nie, nie, krzycza艂o wszystko w duszy Targenora, ale
jego usta si臋 u艣miecha艂y, gdy m贸wi艂:
- To brzmi naprawd臋 wspaniale.
B臋dziesz teraz silniejszy od 艣mierci - powiedzia艂
Tengel Z艂y. - Twoja moc b臋dzie niemal nieograniczona.
Pozostaniesz, oczywi艣cie, moim poddanym, lecz twoja
moc b臋dzie nie do opisania. Ciesz si臋! A teraz... wype艂nij
sw贸j obowi膮zek!
Tengel wskoczy艂 do g艂臋bokiej jamy. Grota powsta艂a
w wyniku naturalnych ruch贸w ska艂y, pod jedn膮 ze 艣cian
znajdowa艂o si臋 co艣 na kszta艂t szerokiej 艂awy lub 艂o偶a.
G艂adka r贸wna puwierzchnia, mo偶na si臋 by艂o na tym
wygodnie u艂o偶y膰.
Jestem got贸w - o艣wiadczy艂 w ko艅cu swemu pomoc-
nikowi.
Targenor wyj膮艂 ma艂y flet Szczuto艂apa, a gdy przy艂o偶y艂
go do warg, pieczar臋 wype艂ni艂y dziwne, d藕wi臋czne tony.
Jego z艂y przodek zamkn膮艂 oczy. Targenor widzia艂, jak
oddech tamtego staje si臋 coraz spokojniejszy, coraz
bardziej miarowy, a偶 w ko艅cu ca艂kiem usta艂. Wtedy on
przesta艂 gra膰 i opu艣ci艂 r臋k臋 trzymaj膮c膮 flet.
- No - powiedzia艂 z zaci臋to艣ci膮 i ca艂ym gniewem,
kt贸ry do tej pory musia艂 powstrzymywa膰. Echo odbija艂o
od 艣cian jego przesycone nienawi艣ci膮 s艂owa. - No,
nareszcie 艣pisz, ty najohydniejszy potworze, jakiego
ziemia kiedykolwiek nosi艂a! Ale Szczuro艂ap nie chcia艂 si臋
z tob膮 spotka膰, bo on dobrze wie, z jakiej gliny zosta艂e艣
ulepiony. To on zdj膮艂 ze mnie czary i uwolni艂 mnie od
podda艅stwa, od tej upokarzaj膮cej zale偶no艣ci od ciebie.
Oboje z moj膮 nieszcz臋sn膮 matk膮 zdo艂ali艣my ci臋 przechyt-
rzy膰. Bo, widzisz, ten drugi flet, kt贸ry mam, jest fa艂szywy,
podrobiony. Nie ma w nim 偶adnej czarodziejskiej mocy,
a ju偶 na pewno nie by艂by w stanie obudzi膰 ci臋 ze snu, ty
potworze. Tw贸j w艂asny flet opu艣ci艂 Dolin臋 Ludzi Lodu
ju偶 dawno temu. Zabra艂 go g艂upi Jolin, chocia偶 sam o tym
nie wiedzia艂. Bo tw贸j wnuk, Krestiern, ukry艂 flet w rogach
jaka, a Jolin ukrad艂 rogi. Teraz flet jest tak dobrze
schowany, 偶e mo偶esz go uwa偶a膰 za stracony. A wi臋c nic,
偶adna si艂a na 艣wiecie nie jest w stanie przywr贸ci膰 ci臋 do
偶ycia. 艢pij sobie! 艢pij wiele tysi臋cy lat! 呕ycie na ziemi
b臋dzie si臋 mog艂o rozwija膰 spokojnie, bez twoich ponurych
interwencji, i zapewniam ci臋, 偶e nikt za tob膮 nie zat臋skni!
Cudnwnie by艂o wypowiedzie膰 takie s艂owa. Targenor
przygotowywa艂 si臋 do powrotu.
Ale, jak si臋 okaza艂o, nie docenia艂 Tengela Z艂ego.
Nie艣miertelny pogr膮偶ony by艂 w drzemce. Nie porusza艂
si臋, nie by艂 w stanie tego zrobi膰. Ale si艂a jego my艣li nadal
mog艂a dzia艂a膰.
Targenor poczu艂 jakby skondensowany strumie艅 si艂y
woli Tengela, przenikaj膮cy go na wylot, kt贸ry po chwili
niczym w艣ciek艂a fala cisn膮艂 nim o tward膮 艣cian臋 korytarza.
By艂a w tym tak potworna nienawi艣膰, 偶e kto艣 wa偶y艂 si臋
zlekcewa偶y膰 i oszuka膰 pana wszelkiego z艂a, 偶e Targenor
na moment straci艂 艣wiadomo艣膰. Gdy doszed艂 do siebie,
wsta艂 i zataczaj膮c si臋, po omacku, ruszy艂 ku wyj艣ciu,
a przynajmniej w kierunku, gdzie, jak my艣la艂, wyj艣cie si臋
znajduje. Wydawa艂o mu si臋 偶e to bardzo daleko, czu艂
niezno艣ny b贸l w piersiach, mia艂 k艂opoty z oddychaniem.
W ko艅cu poczu艂 na twarzy strumie艅 艣wie偶ego powiet-
rza i na czworakach zdo艂a艂 si臋 doczo艂ga膰 do otworu
prowadz膮cego na zewn膮trz.
By艂 o艣lepiony, lecz teraz, w nocy, nie mia艂o to
znaczenia. Nie s艂ysza艂 te偶 nic, wszystkie jego zmys艂y
zosta艂y uszkodzone. Jedyne, co odczuwa艂, to b贸l, b贸l,
kt贸ry przepe艂nia艂 jego cia艂o jak zd艂awiony krzyk.
Z j臋kiem wl贸k艂 si臋 przed siebie, nie wiedzia艂, dok膮d si臋
zwr贸ci膰, by dotrze膰 do ludzi. Tutaj, w g贸rach, trudno bylo
o jakie艣 naturalne drogowskazy. Zrobi艂 o jeden krok za du偶o
i... stoczy艂 si臋 na 艂eb, na szyj臋, ze stromego skalnego urwiska.
Nieprzytomny wpad艂 do g贸rskiego potoku, a woda
ponios艂a jego bezradne cia艂o dalej ku morzu.
I to by艂 koniec ziemskiego 偶ycia Targenora.
- Nie! - zawo艂a艂a Tova o艣lepiona 艂zami. - Nie! Nie
mo偶esz po prostu umrze膰, Targenorze! Ty, taki pi臋kny
i szlachetny!
Targenor spojrza艂 na ni膮 ze smutnym u艣miechem.
- Kochana, ma艂a Tovo, ja przecie偶 zmar艂em prawie
siedemset lat temu. Ale dzi臋ki ci za te wspania艂e s艂owa!
Chod藕, niech ci臋 u艣ciskam!
Zbieg艂 po schodkach z podium i przytuli艂 do siebie
Tov臋, kt贸ra w jego ramionach poczu艂a si臋 bezpieczna,
wolna od wszelkich zmartwie艅.
- Moja kochana, ma艂a kuzyneczko - szepn膮艂. - I ty, i ja
dobrze wiemy, jak wiele znaczy czu艂o艣膰, prawda?
- O, Targenorze, to najpi臋kniejsze uczucie, jakiego
kiedykolwiek dozna艂am - rzek艂a zd艂awionym od 艂ez
g艂osem. Podczas opowiadania Targenora p艂aka艂a niemal
bez przerwy.
Kiedy Targenor wr贸ci艂 na podium, podni贸s艂 si臋 Marco.
- Pozw贸l, 偶e p贸jd臋 za twoim przyk艂adem, Targeno-
sze, i r贸wnie偶 u艣ciskam moj膮 najlepsz膮 na 艣wiecie przyja-
ci贸艂k臋 - powiedzia艂 i przytuli艂 do siebie Tov臋 tak mocno,
偶e poczu艂a na policzku jego mi臋kkie w艂osy.
- Zaraz umr臋 ze szcz臋艣cia - 艣mia艂a si臋 skr臋powana.
- Ale sami widzicie, jaka jestem niem膮dra. Ja, najwi臋ksze
brzydactwo na 艣wiecie, pozwalam sobie zawr贸ci膰 w g艂o-
wie dw贸m najpi臋kniejszym m臋偶czyznom, cho膰 dobrze
wiem, 偶e obaj s膮 ca艂kowicie dla mnie niedost臋pni! Kr贸l
Ludzi Lodu, kt贸ry nie 偶yje od siedmiuset lat, i ksi膮偶臋,
spadkobierca w艂adc贸w Czarnych Sal! O m贸j Bo偶e!
Wr贸ci艂a na swoje miejsce, a Ellen poda艂a jej chusteczk臋
do nosa.
Tula u艣miecha艂a si臋 z podium.
- Czy nie uwa偶asz, 偶e pozwalasz sobie zakocha膰 si臋
w nich w艂a艣nie d艂atego, 偶e s膮 tacy niedost臋pni, Tovo?
- Tak, chyba tak.
- S膮dz臋 zreszt膮, 偶e nie ty jedna spo艣r贸d zebranych tu
dzisiaj kobiet chcia艂aby艣 偶y膰 w czasach Targenora i da膰 mu
odrobink臋 szcz臋艣cia.
Po sali przeszed艂 szmer 艣wiadcz膮cy, 偶e Tula si臋 nie myli.
Tova za艣 roze艣mia艂a si臋, nie艣mia艂o, ale z uczuciem ulgi.
- Och, moi kochani! - zawo艂a艂a zwracaj膮c si臋 do sali.
- Kocham was bezgranicznie! Wszystkich! Tak偶e was,
tajemniczych, ukrytych w mroku ostatnich rz臋d贸w! Nale-
偶ymy do siebie, prawda? Tworzymy wsp贸lnot臋! Jestem
pewna, 偶e po opowiadaniu Targenora i Didy nikt ze
wsp贸艂czuciem ani sympati膮 nie pomy艣la艂 o Tengelu Z艂ym.
Ze wszystkich stron sali zapewniano j膮, 偶e nic takiego
nie mia艂o miejsca.
ROZDZIA艁 XI
Teraz powr贸cono znowu do Didy i jej brata Krestierna.
Dida zreszt膮 nie mia艂a ju偶 wiele do powiedzenia.
- Nie wiem, czy zdajecie sobie spraw臋, co to dla matki
znaczy prze偶y膰 dwoje swoich dzieci? - zapyta艂a. - A w dodat-
ku nie wiedziee, co si臋 w艂a艣ciwie z nimi sta艂o. Tiili znikn臋艂a
tego samego dnia, gdy Tengel Z艂y opu艣ci艂 osad臋, by sp臋dzi膰
swoje trzydzie艣ci dni i trzydzie艣ci nocy na pustkowiu,
Natomiast syn Targenor... Ten n臋dznik zabra艂 go ze sob膮
w 艣wiat, ale przedtem jeszcze sprawi艂, 偶e uczucia syna
zwrcici艂y si臋 przeciwko mnie i wszystkim, kt贸rzy pragn臋li
jego dobra. To w takim stanie widzia艂am Targenora po raz
ostatni. - Zamilk艂a na chwil臋. - 呕y艂am bardzo d艂ugo - doda艂a
udr臋czona. - Po wyje藕dzie Tengela Z艂ego w naszej Dolinie
zapanowa艂 spok贸j. Wielu opu艣ci艂u rodzinne strony, ale ja nie
mog艂am. Jakim sposobem moje dzieci mia艂yby mnie
odnale藕膰, gdyby mnie nie by艂o na miejscu? Poza tym
wi臋kszo艣膰 z tych, kt贸rzy wyjechali, wr贸ci艂a. Nie znale藕li
poczucia bezpiecze艅stwa w艣r贸d ludzi poza rodzinn膮 dolin膮.
Przeganiano ich z miejsca na miejsce, poniewa偶 pochodzili
z owianej z艂膮 s艂aw膮 Doliny Ludzi Lodu. Niekt贸rych pojmano
i zakuto w kajdany, innych po prostu stracono. Zaledwie
garstka naszych zdo艂a艂a jako艣 si臋 urz膮dzi膰 w Trondelag.
- A Guro? - spyta艂 Nataniel. - Co sta艂o si臋 z ni膮?
- Zosta艂a zamordowana przez pewnego cz艂owieka,
ojca rodziny, kiedy wysz艂o na jaw, 偶e chcia艂a i艣膰 w 艣lady
Tengela Z艂ego i stosowa艂a czarn膮 magi臋 przeciwko tej
rodzinie. Nikt po niej 偶a艂oby nie przywdzia艂. Wszyscy
jednak powinni艣cie wiedzie膰 - doda艂a Dida z dum膮 - 偶e
jeste艣my winni Targenorowi najwi臋ksz膮 wdzi臋czno艣膰.
- Wiemy o tym - powiedzia艂 Tengel Dobry. - Ale
mo偶e ty masz na my艣li co艣 szczeg贸lnego?
- Rzeczywi艣cie, mam. Moje 偶ycie w Dolinie by艂o
nieustannym czekaniem. Na jaki艣 znak od moich dzieci. Ale
dopiero kiedy m贸j los si臋 dope艂nia艂, w roku tysi膮c trzysta
dwudziestym, dowiedzia艂am si臋, jak to by艂o z Targenorem.
Bo kiedy przekroczy艂am ju偶 bramy 艣mierci, on siedzia艂 na
kraw臋dzi mojego 艂贸偶ka i wita艂 mnie po tamtej stronie.
Powiedzia艂 mi, 偶e jest bardzo samotny, 偶e trwa w jakim艣
kraju na po艂udniu, o kt贸rym ja nigdy nie s艂ysza艂am. Musia艂
pilnowa膰 miejsca spoczynku Tengela Z艂ego, 偶eby potw贸r
nie wyrwa艂 si臋 z ukrycia. Wtedy dopiero Targenor
opowiedzia艂 mi o wszystkim, co si臋 sta艂o, wyjawi艂 te偶 to, za
co wszyscy powinni艣my by膰 mu wdzi臋czni. Jak s艂yszeli艣cie,
Tengel go straszy艂, 偶e jego duch b臋dzie bez wytchnienia
kr膮偶y艂 po ziemi a偶 do czasu, gdy przyjdzie pora budzenia
z艂ego przodka. Ale ju偶 w贸wczas, gdy b艂膮dzi艂 po podziem-
nych korytarzach bliski 艣mierci z b贸lu, wci膮偶 jeszcze
odczuwa艂 strumie艅 niezwyklej si艂y p艂yn膮cej z r膮k Tengela
Z艂ego, gdy ten dawa艂 jego duchowi nie艣mienelno艣膰.
A przecie偶 Targenor sam by艂 te偶 wyposa偶ony w wielk膮
magiczn膮 si艂臋. P贸艂przytomny wypowiedzia艂 wtedy mniej
wi臋cej tak膮 magiczn膮 formu艂k臋: "Nasz biedny r贸d jest
skazany, obci膮偶eni w naszej rodzinie b臋d膮 si臋 rocizi膰 do 偶ycia
w wielkim upokorzeniu i udr臋ce. Niniejszym wyra偶am
jednak pragnienie, aby ci wszyscy, kt贸rzy nienawidz膮 偶ycia
w s艂u偶bie z艂a, a przeciwnie, chc膮 czyni膰 dobro, podobnie jak
moja ukochana matka i ja, mogli po 艣mierci przybiera膰 inn膮
posta膰. 呕ebym nie tylko ja jeden posiada艂 ten dar czy te偶 by艂
dotkni臋ty tym przekle艅stwem. I 偶eby艣my wszyscy mogli
s艂u偶y膰 pomoc膮 tym nieszcz臋艣nikom, kt贸rzy narodz膮 si臋 po
nas". Czy tak w艂a艣nie si臋 wyrazi艂e艣, Targenorze?
- Mniej wi臋cej - odpar艂 z u艣miechem. - Z pewno艣ci膮
u偶y艂em wielu naszych, teraz ju偶 prastarych s艂贸w i zakl臋膰.
Ale poza tym wszystko si臋 zgadza.
- No w艂a艣nie, i twoje zakl臋cie dzia艂a. D艂ugi szereg
obci膮偶onych dziedzictwem z艂a i wybranych to najlepsze
艣wiadectwo.
Wszyscy zebrani wstali, 偶eby uczci膰 Targenora.
- Popatrzcie! - zawo艂a艂a Sol. - Tengel Z艂y raz po raz
wy艣wiadcza sam sobie nied藕wiedzi膮 przys艂ug臋. Ca艂kiem
niechc膮cy stworzy艂 w naszej rodzinie wielk膮 wsp贸lnot臋.
A nie s膮dz臋, by mu si臋 specjalnie podoba艂o, 偶e Targenor
sformu艂owa艂 i zrealizowa艂 ide臋 duchowego 偶ycia po
艣mierci.
Targenor 艣mia艂 si臋 zadowolony.
Tula musia艂a przerwa膰 powszechn膮 weso艂o艣膰.
- Poprosimy jeszcze raz Krestierna - o艣wiadczy艂a.
- Bo to przecie偶 jego ga艂膮藕 rodziny przetrwa艂a. Co si臋
w艂a艣ciwie sta艂o z twoim synem, Krestiern?
Dida cofn臋艂a si臋 na podium, robi膮c miejsce swemu
starszemu bratu.
- Nic przyjemnego opowiada膰 o tych sprawach - za-
cz膮艂 Krestiern. - M贸j syn by艂 g艂臋boko obci膮偶ony, pi臋kny
jak m艂ody b贸g, ale przenikni臋ty z艂em do szpiku ko艣ci!
Mia艂 na imi臋 Olaves...
Tova podskoczy艂a na swoim miejscu.
- Ja go widzia艂am!
- Ja tak偶e - wtr膮ci艂a Sol. - Och, jaki偶 on by艂 urodziwy!
Ale zimny jak l贸d!
- Ja widzia艂am koniec - doda艂a Tova. - Prawd臋
powiedziawszy, to we wcze艣niejszym 偶yciu ja by艂am
Olavesem Ktestiensennem. Prowadzono go ulicami
Trondheim...
- Poniewa偶 odr膮ba艂 g艂ow臋 pewnej kobiecie - uzu-
pe艂ni艂a Sol.
- A wi臋c taki by艂 koniec jego 偶ycia - westchn膮艂
Krestiern. - No tak, czeg贸偶 innego mo偶na si臋 by艂o
spodziewa膰? A jak zd膮偶y艂em si臋 ju偶 dowiedzie膰, jego
jedyne dziecko, Guro, r贸wnie偶 by艂a obci膮偶ona.
- M贸j biedny bracie - powiedzia艂a Dida, k艂ad膮c mu
r臋k臋 na ramieniu. - Chocia偶 ty sam nie by艂e艣 obci膮偶ony,
dosta艂e艣 swoj膮 porcj臋 dziedzictwa po naszym strasznym
przodku?
- Och, tak, wy, kt贸rych przekle艅stwo dotkn臋艂o jako
pierwszych, musieli艣cie cierpie膰 szczeg贸lnie dotkliwie
- westchn膮艂 Marco.
- Nie b臋dziemy zaprzecza膰 - u艣miechn膮艂 si臋 smutno
Krestiern.
G艂os zabra艂a Tula:
- A co si臋 sta艂o z dzie膰mi Guro? Jak s艂yszeli艣my, mia艂a
ich dwuje i ch艂opiec nale偶a艂 do obci膮偶onych. Czy kt贸re艣
z nich jest mo偶e dzisiaj z nami?
Na te s艂owa wsta艂a jaka艣 kobieta i niebywale brzydki
m臋偶czyzna. Ten m臋偶czyzna to by艂 Sigleik, opiekun Finna,
a jego siostra mia艂a na imi臋 Gry.
- Czy mogliby艣my dowiedzie膰 si臋 czego艣 o 偶yciu
w Dolinie za waszych czas贸w? - zapyta艂a Tula.
Tamci spogl膮dali na siebie, w ko艅cu Sigleik skin膮艂 do
siostry. Chcia艂, by m贸wi艂a jako pierwsza, by艂a przecie偶
starsza. Oboje stali przy swoich miejscach.
- Urodzi艂am si臋 w roku tysi膮c dwie艣cie siedemdziesi膮-
tym pi膮tym, tak przynajmniej s膮dz臋, bo dok艂adnych ka-
lendarzy nie mieli艣my. Przewa偶nie musia艂am sobie radzi膰
na w艂asn膮 r臋k臋, bo moja matka, Guro, cz臋sto znika艂a
z domu, zaj臋ta swoimi przygodami. Kiedy sko艅czy艂am pi臋膰
lat, urodzi艂 si臋 braciszek, Sigleik. By艂 dotkni臋ty i matka
uwa偶a艂a, 偶e nie ma co si臋 nim chwali膰, wobec czego
obowi膮zek zajmowania si臋 dzieckiem spad艂 na mnie.
Musicie mi uwierzy膰, 偶e Sigleik nigdy nie by艂 z艂y!
- Wiemy o tym - zapewni艂 j膮 Heike. - Gdyby by艂 z艂y,
nie przyszed艂by dzisiaj na nasze spotkanie.
Oboje k艂aniali mu si臋 z wdzi臋czno艣ci膮.
- G艂贸wne, co zapami臋tali艣my z dzieci艅stwa, to ta
okropna mara, kt贸ra nieustannie k艂ad艂a si臋 cieniem na
偶yciu mieszka艅e贸w osady, Tengel Z艂y... - m贸wi艂a dalej
Gry. - A nasza w艂asna matka mu s艂u偶y艂a i r贸wnie偶 by艂a z艂a.
Troch臋 rado艣ci i nadziei znajdowali艣my u naszych najbli偶-
szych krewnych, Didy i Targenora. Ja pami臋tam jeszcze
Tuli, strasznie rozpacza艂am, kiedy zagin臋艂a. P贸藕niej Tar-
genor te偶 odszed艂. Trzymali艣my si臋 razem, Sigleik i ja, bo
ludzie w Dolinie nie byli dla nas mili, o, nie. A p贸藕niej,
kiedy Tengel Z艂y te偶 opu艣ci艂 Dolin臋, jedyn膮 pociech膮
i wsparciem by艂a dla nas Dida. Ach, jaka ona by艂a
samotna! Utraci艂a wszystko. Sigleik i ja b臋dziemy jej
wdzi臋czni na wieki za to, co dla nas zrobi艂a.
Dida u艣miechn臋艂a si臋 do niej przez 艂zy.
- To wy byli艣cie dla mnie pociech膮, dzieci?
- W艂a艣ciwie to my nie mamy zbyt wiele do opowiada-
nia - powiedzia艂a Gry. - Ja w ko艅cu wysz艂am za m膮偶
i urodzi艂am c贸rk臋. By艂a, niestety, obci膮偶ona i nie znaj-
dziecie jej tu dzisiejszej nocy...
Wszyscy rozumieli, co Gry ma na my艣li.
- My艣l臋 jednak, 偶e b臋dzie dobrze, je艣li zapami臋tacie jej
imi臋 - doda艂a Gry cichutko. - Ona bowiem mia艂a tylko
jeden idea艂, a by艂 nim Tengel Z艂y, u kt贸rym ju偶 w贸wczas
kr膮偶y艂a legenda. Najbardziej cierpia艂a dlatego, 偶e nigdy go
nie spotka艂a. Moja c贸rka mia艂a na imi臋 Ingegjerd i urodzi-
艂a si臋 w roku tysi膮c trzysta trzecim.
Imi臋 zanotowali wszyscy, kt贸rzy zajmowali si臋 drze-
wem genealogicznym rodu. Ingegjerd zapisano na li艣cie
po stronie wsp贸lnik贸w Tengela Z艂ego.
- Naprawd臋 bardzo nam 偶al was wszystkich, kt贸rzy-
艣cie 偶yli w dawnych czasach - westchn臋艂a Tula. - Teraz
rozumiemy, 偶e wam by艂o tysi膮c razy gorzej ni偶 nam. Ale
powiedz, jak si臋 potoczy艂y losy twojej rodziny? Zostali艣cie
na zawsze w Lodowej Dolinie?
- Z takim obci膮偶onym dzieckiem jak Ingegjerd nigdy
by艣my si臋 nie odwa偶yli wyjecha膰. Ale mieli艣my te偶
w 偶yciu wielk膮 rado艣膰, m贸j m膮偶 i ja. Urodzi艂o nam si臋
jeszeze jedno dziecko i by艂o ono nadzwyjczajne. O tym
jednak opowiem p贸藕niej. Teraz kolej na Sigleika.
Jak wszyscy pewnie rozumiej膮, nie mog艂em opu艣ci膰
Lodowej Doliny powiedzia艂 zdeformowany Sigleik. Za
spraw膮 Didy i mojej siostry Gry mog艂em 偶y膰 w jakim takim
spokoju, przynajmniej jako dziecko i w latach m艂odo艣ci.
One chroni艂y mnie jak mog艂y, bo inni mieszka艅cy Doliny
wcale nie byli dla mnie 艂askawi. Zw艂aszeza 偶e ja nie mog艂em
odda膰, tak jak nasza matka Guro, a p贸藕niej Ingegjerd,
c贸rka Gry.
- Dlaczego nie mog艂e艣 odda膰? - zapyta艂 Tengel Dobry
spokojnie ze swojego wygodnego miejsca.
- By艂o we mnie co艣 takiego, nie wiem co. Niech臋膰 do
Tengela Z艂ego ze wzgl臋du na jego metody i 偶al o to, 偶e
odziedziczy艂em po nim takie same sk艂onno艣ci. Wielk膮
pociech臋 znajdowa艂em u Didy, kt贸ra opowiada艂a mi, 偶e
i ona, i Targenor 偶ywili taki sam 偶al i 偶e uda艂o im si臋
prze艂ama膰 wewn臋trzn膮 potrzeb臋 czynienia z艂a. Ja tak偶e od
pnez膮tku odezuwa艂em pragnienie, 偶eby dokucza膰 i rani膰,
ale sam nie chcia艂em si臋 do tego przyzna膰, nawet przed sob膮.
Wtedy Tengel Dobry i Heike i wielu innych opowie-
dzia艂o, 偶e oni borykali si臋 z takim samym problemem.
- Jeste艣 jednym z nas, Sigleiku - powiedzia艂 Tengel
Dobry, a wtedy nieszez臋sny Sigleik u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
Nie chcia艂bym tu opowiada膰 o tych przypadkach,
kiedy nie uda艂o mi si臋 opanowa膰 z艂ych impuls贸w, bo to
chyba nie ma wielkiego znaczenia, prawda?
Rzeczywi艣cie powiedzia艂 Heike. - My wszyscy
mieli艣my niema艂o takich chwil.
- Dzi臋kuj臋 wam za wsparcie! Chocia偶... o jednym
epizcidzie mia艂bym ochot臋 opowiedzie膰, je艣li nie uznacie,
偶e to zarozumialstwo.
Sol zerwa艂a si臋 ze swego miejsca.
- Jedn膮 z wielkich i sympatycznych cech dzisiejszej
nocy jest to, 偶e ka偶dy z nas ma prawo przechwala膰 si臋, jaki
to by艂 zdolny i wspania艂y, a nikt nie ma prawa uzna膰 tego
za zadzieranie nosa.
Poparli j膮 wszyscy.
- W takim razie do dzie艂a! - zach臋ca艂a Tula nie-
艣mia艂ego Sigleika.
- W zapomnianej przez wszystkich Dolinie Ludzi
Lodu by艂o w艂a艣nie lato - zacz膮艂 swoj膮 opowie艣膰. - Musia-
艂em mie膰 wtedy jakie艣 trzyna艣cie lat, nie pami臋tam
dok艂adnie. Kt贸rego艣 dnia nieoczekiwanie natkn膮艂em si臋
na Tengela Z艂ego.
Wstr臋tny przodek Ludzi Lodu bardzo cz臋sto si臋 tak
zachowywa艂, pojawia艂 si臋 wtedy i tam, gdzie si臋 go najmniej
spodziewano. Wtedy Sigleik wybra艂 si臋 do lodowej bariery
nad rzek膮, by zobaczy膰, czy letnie ciep艂o i s艂o艅ce nie stopi艂y
lodu. Obserwowa艂 l贸d siedz膮c w kucki, a kiedy wsta艂
i odwr贸ci艂 si臋, podskoczy艂 jak ra偶ony piorunem. Tu偶 za nim
sta艂 Tengel Z艂y, jego obrzydliwa g臋ba niemal dotyka艂a
twarzy Sigleika. Ch艂opak nigdy przedtem nie widzia艂 go
z bliska, czasami tylko mign臋艂a mu na podw贸rzu znienawi-
dzonego domu niedu偶a, pokrzywiona sylwetka.
Na widok tej twarzy z tak bliska dozna艂 gwa艂townych
md艂o艣ci, ale zdo艂a艂 si臋 opanowa膰.
- Nie pr贸buj wydosta膰 si臋 z Lodowej Doliny
- ostrzeg艂 go o艣lizg艂y, 艣wiszcz膮cy g艂os.
- Jja wcaale nnie my艣la艂艂em ucieka膰 - wyj膮ka艂 Sigleik.
Stary da艂 mu znak, by poszed艂 za nim, a Sigleik nie
m贸g艂 zrobi膰 nic innego.
Musia艂 p贸j艣膰 za Tengelem a偶 do jego obej艣cia. Tam
stary stan膮艂 w cieniu du偶ego drzewa tu偶 ko艂o domu.
Sigleik, kt贸ry by艂 od niego znacznie wy偶szy, musia艂 usi膮艣膰
na le偶膮cym pod 艣cian膮 pie艅ku, by nie g贸rowa膰 nad swoim
przodkiem.
- Jeste艣 wnukiem mojego wnuka - o艣wiadczy艂 Tengel
jakby mimochodem. - Ten przekl臋ty Targenor sprawia
mi k艂opoty, nie mog臋 go dosta膰. Ale mam ciebie w rezer-
wie.
W rezerwie do czego? zastanawia艂 si臋 Sigleik, lecz
zapyta膰 nie mia艂 odwagi.
Tengel Z艂y machn膮艂 r臋k膮 i zabi艂 wielk膮 czarn膮 much臋,
kt贸rych mn贸stwo kr膮偶y艂o wok贸艂 jego g艂owy.
- Ty jeste艣 za m艂ody - powiedzia艂 z nagan膮 w g艂osie.
- Ale ja nie mam czasu d艂u偶ej czeka膰. Wi臋c mimo
wszystko... w razie potrzeby... b臋dziesz musia艂...
Umilk艂 rozgniewany. Najwyra藕niej zastanawia艂 si臋, ile
mo偶e powiedzie膰. Sigleik czeka艂, by艂 zbyt przera偶ony,
偶eby si臋 poruszy膰, cho膰 robi艂 dobr膮 min臋.
- Ty jeste艣 przecie偶 jednym z moich - rzek艂 Tengel maj膮c
na my艣li wygl膮d ch艂opca. - A ja nie mam nikogo innego.
Chyba nie polega艂 na mo偶liwo艣ciach Guro, matki
Sigleika. Zreszt膮 to "tylko baba", a do nich Tengel Z艂y
zawsze 偶ywi艂 g艂臋bok膮 pogard臋. Znowu energicznie mach-
n膮艂 w stron臋 brz臋cz膮cych much i tym razem wszystkie
pad艂y martwe.
- Musz臋 wyruszy膰 w 艣wiat - wymamrota艂. - Nie mog臋
czeka膰 d艂u偶ej. Ale taki dzieciuch... nie, musz臋 dosta膰
Targenora! - W ko艅cu podj膮艂 decyzj臋. - Zaczn臋 ci臋
pczygotowywa膰 - o艣wiadczy艂. - Chod藕!
Ku przera偶eniu Sigleika stary ruszy艂 w kierunku niskiej
chatki, z kt贸rej nikt, a w ka偶dym razie bardzo niewielu
ludzi wysz艂o 偶ywych.
- By艂em tam tylko ten jeden jedyny raz! - krzykn膮艂 do
zebranych na sali. - Nigdy wi臋cej tam nie wr贸ci艂em!
Wszyscy milczeli i czekali na opowie艣膰 o tym, co si臋
sta艂o w domu Tengela.
W ciemnym, wype艂nionym dusznym odorem pomiesz-
czeniu stary zmusi艂 Sigleika, by usiad艂. S艂aby strumie艅
艣wiat艂a wp艂ywa艂 przez niewielki otw贸r w dachu. Ch艂opiec
pragn膮艂, by i ten otw贸r zosta艂 zamkni臋ty, bo wtedy nie
musia艂by patrze膰 w paskudne, nieustannie go obserwuj膮ce
oczy.
- Nauczysz si臋 kilku wa偶nych formu艂 - zacz膮艂 prapra-
dziadek swoim nieprzyjemnym g艂osem.
- Po co? - wyrwa艂o si臋 Sigleikowi.
- Nie pytaj! - warkn膮艂 Tengel Z艂y. - Dowiesz si臋
w odpowiednim czasie.
Sigleik musia艂 powtarza膰 pierwsz膮 formu艂臋, raz za
razem, do znudzenia, niezrozumia艂e, dziwaczne s艂owa,
dop贸ki wszystkiego dobrze nie zapami臋ta艂.
- Jeszcze dzisiaj umiem to na pami臋膰, jakbym si臋
nauczy艂 dopiero co - roze艣mia艂 si臋 Sigleik. - Ale te
formu艂y by艂y kompletnie pozbawione sensu. Pos艂uchaj-
cie: 'Sgingnat vo pche urchusgat mnene tjsjta vot.' 呕e te偶 cz艂owiek
mo偶e zapami臋ta膰 co艣 tak idiotycznego! No i mia艂em
przyj艣膰 znowu nast臋pnego dnia. Ale tymczasem...
- Poczekaj! - krzykn臋li jednocze艣nie Tristan i Vil-
lemo. Ulvhedin i Dominik r贸wnie偶 zerwali si臋 z miejsc
niebywale podnieceni. Sigleik patrzy艂 na nich zdumiony.
Zreszt膮 inni zebrani r贸wnie偶.
- O co chodzi? - zapyta艂a Tula
- Ta formu艂ka! - krzykn膮艂 Tristan Paladin. - Powt贸rz
trzy pierwsze s艂owa!
- Sgingnat vo pche?
Tamci czworo wstali i spogl膮dali po sobie.
- Dobry Bo偶e! - wykrzykn膮艂 w ko艅cu Dominik.
- Czy mogliby艣cie by膰 tak dobrzy i wyt艂umaczy膰 nam?
- domaga艂a si臋 Tula.
- Ludzie z Bagnisk! Ich kamienne tablice. Profesor,
kt贸ry przetransponowa艂 ich znaki na nasz alfabet - szep-
n臋艂a Villemo. - To by艂a ta sama formu艂ka.
- Na Boga, co wy m贸wicie? - krzykn膮艂 Heike. - Czy偶
Tengel Z艂y m贸g艂 mie膰 jakie艣 powi膮zania z Lud藕mi
z Bagnisk?
- Przecie偶 oni byli w Danii - wtr膮ci艂 Tristan Paladin.
- Dania czy Norwegia, to na jedno wychodzi - odpar艂
Heike. - Ludzie z Bagnisk najbardziej przypominali istoty
zwane w Norwegii b艂otnistymi elfami. To znaczy czarne
elfy, cho膰 jak na elfy by艂y one bardzo wyro艣ni臋te.
W Norwegii elfy tak偶e istniej膮. Wiem o tym po moim
spntkaniu z szarym ludkiem.
- Chcesz powiedzie膰, 偶e to istoty 偶yj膮ce pod ziemi膮,
tak? - zapyta艂 Nataniel.
- Takie te偶. To jedna z odmian.
- Rany boskie - westchn膮艂 Ulvhedin. - Czy Ludzie
z Bagnisk mieliby si臋 znowu pojawi膰?
- Nie, chyba uda nam si臋 tego unikn膮膰. Pami臋taj, 偶e
Sigleik 偶y艂 kilka stuleci przed tym, zanim spotkali艣cie si臋
w Danii, ty i oni.
- No tak. To ju偶 jaka艣 pociecha. Chyba jednak nie
powinni艣my powtarza膰 tych formu艂ek.
- Ale zapisa膰 powinni艣my - za偶膮da艂a Tula.
- Ju偶 zapisane! - krzykn膮艂 Andre.
- W protoko艂ach Najwy偶szej Rady te偶 zosta艂y umiesz-
czone - potwierdzi艂a Tula. - Sigleik, czy to by艂a ca艂a
formu艂ka?
- Tak my艣l臋. On w ka偶dym razie nic wi臋cej nie
powiedzia艂. Ale mia艂em tam przyj艣膰 r贸wnie偶 nast臋pnego
dnia. Odnios艂em jednak wra偶enie, 偶e wtedy mia艂em si臋
uczy膰 czego艣 zupe艂nie innego. Jakich艣 znak贸w...
- Ale ju偶 do niego nie poszed艂e艣, jak m贸wisz?
- Nie. Nie chcia艂em tam i艣膰 za nie na 艣wiecie i schowa-
艂em si臋 w brzozowym zagajniku po drugiej stronie jeziora.
- To bardzo dzielnie z twojej strony - powiedzia艂
Tengel Dobry. - Ale przecie偶 nie mog艂e艣 tam siedzie膰
przez ca艂膮 wieczno艣膰.
- No w艂a艣nie. W ko艅cu i tak musia艂bym wyj艣膰.
Zw艂aszcza 偶e nasza matka, Guro, by艂a w艣ciek艂a. Tengel Z艂y
przychodzi艂 i straszy艂, 偶e sprowadzi na rodzin臋 wszystkie
mo偶liwe plagi, je艣li si臋 nie poddam. A ona by艂a po jego
stronie. Nast臋pnego ranka zobaczy艂em, 偶e rozmawiaj膮 ze
sob膮. Szli w stron臋 jeziora. To w艂a艣nie tego dnia uda艂o im
si臋 oszuka膰 Targenora i Tengel podporz膮dkowa艂 go sobie
za pomoc膮 czar贸w. Wtedy mn膮 przesta艂 si臋 interesowa膰.
Wszyscy milczeli znowu pogr膮偶eni w 偶alu nad 艂osem
Targenora.
- Wkr贸tce Tengel Z艂y i Targenor opu艣cili Dolin臋
Ludzi Lodu. A ja niewiele ju偶 mam do dodania. Poza tym,
偶e kiedy doros艂em, znalaz艂em sobie 偶on臋. Urodzi艂 nam si臋
syn. Ma na imi臋 Skrym i zd膮偶yli艣cie go ju偶 pozna膰.
- Oczywi艣cie - potwierdzi艂a Tula. - To cz艂owiek
o jasnym umy艣le. W takim razie przejd藕my teraz do jego
historii. Skrym, mo偶esz tu do nas przyj艣膰? Czuj臋, 偶e masz
nam wiele do opowiedzenia.
Na podium wszed艂 sympatyczny cz艂owiek o m膮drych
oczach.
- No, mo偶e nie a偶 tak wiele - u艣miechn膮艂 si臋. - My艣l臋
jednak, 偶e to do艣膰 wa偶ne. Uderzy艂a mnie bowiem pewna
sprawa. Ot贸偶 nikt jako艣 nie pyta, co si臋 sta艂o z alraun膮.
Gdzie si臋 podzia艂a, kiedy Targenor odrzuci艂 j膮 od siebie,
a potem opu艣ci艂 Dolin臋.
Tula otwart膮 d艂oni膮 plasn臋艂a si臋 w czo艂o.
- Masz racj臋! Ca艂kiem zapomnieli艣my! W porz膮dku,
no wi臋c co si臋 z ni膮 sta艂o?
- Zaj臋艂a si臋 ni膮, oczywi艣cie, Dida, i opiekowa艂a najle-
piej jak mog艂a. Dida umar艂a, kiedy ja mia艂em zaledwie pi臋膰
lat, ale przedtem wr臋czy艂a mojemu ojcu, Sigleikowi,
spadek. "To wszystko ma by膰 przekazywane obci膮偶onym
o dobrych sercach", nakaza艂a. M贸j ojciec przechowywa艂
to a偶 do swojej 艣mierci. Dida jednak da艂a mu wi臋cej rzeczy
w spadku. Ona i Targenor mieli wielki zbi贸r 艣rodk贸w
leczniczych. R贸wnie偶 z艂a Guro zebra艂a wiele magicznych
przedmiot贸w, przewa偶nie szkodliwych dla cz艂owieka.
Cz臋艣膰 odziedziczy艂a po Tengelu, cz臋艣膰 zgromadzi艂a sama.
Dida wybra艂a stamt膮d, co uzna艂a za potrzebne, reszt臋
spa艂i艂a. Sw贸y zbi贸r ukry艂a w domu, a potem wszystko
otrzyma艂 Sigleik, m贸j ojciec...
Skrym zamilk艂 na chwil臋, bowiem dwie istoty o ko艅s-
kich g艂owach wnios艂y na podium zbi贸r dziwnych przed-
miot贸w, ma艂ych woreczk贸w i paczuszek. Wszystko u艂o-
偶ono na stole.
- To jest w艂a艣nie 贸w pierwszy zbi贸r - o艣wiadczy艂y
pi臋kne stworzenia. - P贸藕niej przyniesiemy dalsze jego
cz臋艣ci.
Wielu zgromadzonych na sali poczu艂o mrowienie pod
sk贸r膮 z podniecenia i ch臋ci obejrzenia pierwszego skarbu
Ludzi Lodu. Liczne 艣rodki tam zgromadzone nadal
znajdowa艂y si臋 w rodowym skarbie i nadal mog艂y s艂u偶y膰.
Inne, mniej u偶yteczne, przepad艂y. Heike, kt贸ry siedzia艂
bardzo blisko, widzia艂 to wyra藕nie.
- Rzecz jasna Sigleik nie m贸g艂 przekaza膰 zbioru
Ingegjerd, poniewa偶 ona by艂a niebezpieczna - wyja艣ni艂
Skrym. - Dziwne, 偶e ani jej, ani mnie nie urodzi艂o si臋
dziecko obci膮偶one. Wtedy wiele o tym my艣la艂em, lecz nie
znajdowa艂em odpowiedzi. Dopiero dzisiejszej nocy do-
wiedzia艂em si臋, 偶e wtedy przekle艅stwo uderzy艂o nie w nas,
lecz w Taran-gaiczyk贸w.
- Masz racj臋 - przyzna艂a Tula.
- Tak wi臋c obowi膮zek opiekowania si臋 skarbem
przypad艂 mnie. Alrauna tak偶e. Trzyma艂em wszystkie
przedmioty starannie ukryte w szafie i nigdy nikomu
o tym nie powiedzia艂em. To by艂a rodzinna tajemnica.
W jaki艣 czas potem do Lodowej Doliny przywleczono
zaraz臋. Czarna 艣mier膰 zabra艂a Gry, Ingegjerd i mojego
ojca. Ale Gry, jak ju偶 sama powiedzia艂a, mia艂a wspania艂e-
go wnuka imieniem Ivar. B臋dziecie mogli porozmawia膰
z nim, bo on tak偶e przyby艂 na nasze spotkanie. Ja mia艂em
c贸rk臋, kt贸r膮 nazwali艣my Signy. Ivar i Signy byli kuzynami
w trzecim pokoleniu, ale postanowili si臋 pobra膰...
- Niebezpiecznie, bardzo niebezpiecznie - wtr膮ci艂
Tengel Dobry.
- Niestety, tak - westchn膮艂 Skrym. - Ale oni sami
opowiedz膮 najlepiej.
Zrobi艂 na podium miejsce dla swojej c贸rki i zi臋cia,
kt贸rzy jednak, skr臋powani, pozostali tam gdzie byli.
Dwoje m艂odych ludzi, on w typie Mattiasa, o oczach
wyra偶aj膮cych sam膮 dobro膰. To w艂a艣nie te oczy mog艂y
przywodzi膰 na my艣l Mattiasa, bo poza tym Ivar podobny
do niego nie by艂. Dziewczyna sprawia艂a wra偶enie prostej,
ale od pierwszego wejrzenia dostrzega艂o si臋 w niej dobro膰
i szlachetny charakter.
- No wi臋c pobrali艣my si臋 z Signe - potwierdzi艂 Ivar.
- Z pocz膮tku wszystko uk艂ada艂o si臋 bardzo dobrze, Signe
urodzi艂a 艣licznego ch艂opczyka, kt贸remu dali艣my na imi臋
Halvard. I wiecie, co wtedy zrobili艣my? Ot贸偶 nadarzy艂a
si臋 okazja, 偶eby wyjecha膰 z Lodowej Doliny. Nauczeni
bolesnym do艣wiadczeniem wcze艣niejszych pokole艅 ani
s艂owem nie wspomnieli艣my o naszym pochodzeniu. Ja
otworzy艂em w Trondheim ma艂y warsztat rzemie艣lniczy
i powodzi艂o nam si臋 nie藕le. W Dolinie Ludzi Lodu
pozosta艂 teraz ju偶 tylko jeden cz艂owiek, w kt贸rego 偶y艂ach
p艂yn臋艂a krew Tengela Z艂ego, m贸j te艣膰 Skrym. By艂 to
cz艂owiek tak dobry i powszechnie lubiany, 偶e nikt
w Dolinie nie czyni艂 mu krzywdy. My jednak chcieli艣my,
偶eby si臋 przeprowadzi艂 do Trondheim, mia艂 ju偶 bowiem
pi臋膰dziesi膮t pi臋膰 lat, potrzebowa艂 spokoju i opieki.
Ivar umilk艂, a po chwili, zgn臋biony, powr贸ci艂 do
przerwanej opowie艣ci.
- Wtedy znowu da艂o o sobie zna膰 przekle艅stwo. Signy
urodzi艂a c贸reczk臋, Halkatl臋. I musz臋 teraz powiedzie膰, 偶e
nikt chyba nie by艂 bardziej zdziwiony ni偶 my z Signy,
kiedy艣my j膮 zobaczyli na dzisiejszym spotkaniu.
Halkatla dumnie potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, ale nie powiedzia-
艂a nic.
- Opowiem wszystko, jak by艂o - zapewnia艂 Ivar.
- Nie zataj臋 niczego. Przez pierwsze lata ukrywali艣my j膮
w domu. Nikt obcy nie m贸g艂 jej zobaczy膰. Dziecko by艂o
dotkni臋te i nadzwyczaj trudno by艂o sobie z nim radzi膰.
Najgorsze jednak, 偶e przy jej urodzeniu Signe zosta艂a
艣miertelnie zraniona. 呕y艂a wprawdzie jeszcze przez cztery
lata, lecz nie wstawa艂a z 艂贸偶ka, jej cia艂o zosta艂o po prostu
zniszczone, w ko艅cu zasn臋艂a na wieki. A ja musia艂em 偶y膰
sam z dziewi臋cioletnim synkiem, Halvardem, i czteroletni膮
Halkatl膮, do opieki nad kt贸r膮 i pi臋膰 os贸b by艂oby za ma艂o.
Jako艣 trwali艣my, a偶 kiedy dziewczynka mia艂a osiem lat,
w Trondheim og艂oszono spis ludno艣ci. Dotychczas uda-
wa艂o mi si臋 ukrywa膰 dziecko w domu, mieli艣my zreszt膮
spory ogr贸d i tam sp臋dza艂a wi臋kszo艣膰 czasu. Halkatla
jednak nie by艂a stworzona do 偶ycia w zamkni臋ciu, stawa艂a
si臋 coraz bardziej 偶膮dn膮 przyg贸d istot膮. Urz膮dza艂a sobie
trzy-, czterodniowe wycieczki do miasta i w Trondheim
zaczynano szeptem m贸wi膰 o kociookiej dziewczynce,
kt贸ra rzuca na ludzi czary.
Nie mia艂em wyboru. Je艣li w艂adze znajd膮 Halkatl臋,
z pewno艣ci膮 ju偶 jej wi臋cej nie zobaczymy. M贸g艂 j膮 czeka膰
tylko stos. Poza tym taki areszt domowy to nie by艂o 偶ycie dla
niej. Zanim wi臋c pojawili si臋 ludzie przeprowadzaj膮cy spis,
my z Halvardem osiod艂ali艣my konie i odwie藕li艣my Halkatl臋
do Lodowej Doliny, 偶eby j膮 tam zostawi膰. Tu musz臋
powiedzie膰, 偶e szczerze kocha艂em to moje biedne dziecko,
ale przecie偶 sam musia艂em wr贸ci膰 do Trondheim. Rzemios艂o
sz艂o mi dobrze, musia艂em prowadzi膰 warsztat ze wzgl臋du na
Halvarda, 偶eby mia艂 z czego 偶y膰, kiedy doro艣nie. A m贸j te艣膰,
Skrym, obieca艂 si臋 zaopiekowa膰 Halkatl膮...
W tym momencie wsta艂 sympatyczny Skrym, 偶eby
doda膰 swoje wyja艣nienie.
- Tak obieca艂em i robi艂em to z rado艣ci膮. By艂a przecie偶
moj膮 wnuczk膮. Stara艂em si臋 j膮 ochrania膰 ze wszystkich si艂.
Nie wiem jednak, czy Halkatla by艂a szcz臋艣liwsza w Doli-
nie Ludzi Lodu. Mog艂a zachowa膰 偶ycie, to prawda, ale
ludzie jej nie przyj臋li, na zawsze pozosta艂a odrzucona.
Przez dziesi臋膰 lat walczy艂em o jej 偶ycie i o jej dusz臋
i cierpia艂em strasznie z powodu tego biednego dziecka.
Dziedzictwo z艂a by艂o wyj膮tkowo ci臋偶kie! Taka by艂a
samotna! Tak okrutnie samotna! Nie mia艂a mi艂ego charak-
teru, to prawda... Ja nie chcia艂em przyjmowa膰 do wiado-
mo艣ci, 偶e wiele przypadk贸w nag艂ej 艣mierci w Dolinie to
by艂a jej sprawka, nie chcia艂em zrozumie膰, 偶e ludzie, moi
s膮siedzi, s膮 艣miertelnie przera偶eni. Och, jak ch臋tnie
wyjecha艂bym do zi臋cia do Trondheim! Zawsze tak bardzo
chcia艂em zobaczy膰 troch臋 艣wiata, ale moje miejsce by艂o
przy Halkatli. Przecie偶 mia艂a tylko mnie.
W ko艅cu stawa艂o si臋 jasne, 偶e m贸j czas na ziemi
dobiega ko艅ca. Halkatla sko艅czy艂a osiemna艣cie lat, a nie
by艂o nikogo, komu m贸g艂bym przekaza膰 skarb i alraun臋.
Trudno, musia艂em da膰 go Halkatli, na dobre i na z艂e.
I w tym miejscu ko艅czy si臋 moja opowie艣膰.
Teraz Tula powinna by艂a wezwa膰 na podium Halvar-
da, syna Ivara i Signe, wybra艂a jednak Halkatl臋, wiedzia艂a
bowiem, 偶e to jest 艣lepy tor. W tym miejscu urywa艂a si臋
jedna z ga艂臋zi rodu.
Tova r贸wnie偶 o tym wiedzia艂a. Nie mia艂a w膮tpliwo艣ci,
偶e wszystkie jej poprzednie kobiece wcielenia pozo-
stawa艂y do ko艅ca 偶ycia samotne. Na nich ko艅czy艂y si臋
odga艂臋zienia rodziny.
- Najwy偶sza Rada wzywa Halkatl臋!
I teraz nareszcie wszyscy mogli j膮 zobaczy膰. Bardzo
m艂oda dziewczyna, obdarta, o 偶贸艂tych oczach i przera藕liwie
samotna. Tak, z jej spojrzenia, z ka偶dego jej ruchu wyziera艂a
w艂a艣nie samotno艣膰. Halkatla z odleg艂ej przesz艂o艣ci.
- Ju偶 wam m贸wi艂am, 偶e moja historia jest niezwyk艂a
- zacz臋艂a agresywnym tonem. - I teraz dok艂adnie wam j膮
opowiem. Ja do was nie nale偶臋 i nie tutaj jest moje miejsce,
co chyba wszyscy zrozumieli. A mimo to jestem tutaj
niczego na 艣wiecie nie pragn臋 bardziej, ni偶 by膰 jedn膮
was. Dowiecie si臋 dzisiaj, dlaczego tutaj przysz艂am.
Na sali zaleg艂a cisza. Wszyscy wyczuwali, 偶e stan臋li oto
wobec czego艣 naprawd臋 zdumiewaj膮cego.
Halkatla nie by艂a urodziwa, co to, to nie, lecz mia艂a
w sobie co艣 fascynuj膮cego, jak膮艣 zaskakuj膮c膮 jasno艣膰, co
pot臋gowa艂a jeszcze aureola w艂os贸w nad czo艂em. W艂osy, to
by艂a jej g艂贸wna ozdoba, sp艂ywa艂y bujnie na ramiona
i okrywa艂y j膮 ca艂膮 a偶 do pasa. Mia艂a na sobie czarn膮 sukni臋,
d艂ug膮, przewi膮zan膮 w talii grubym sznurem. Je艣li ktokol-
wiek mo偶e by膰 podobny do czarownicy, to ona by艂a.
- Tak. Uczyni艂am wiele z艂ego. Du偶o wi臋cej ni偶 m贸j
ukochany dziadek przypuszcza. Uwielbia艂am dr臋czy膰 tych
idiot贸w z Lodowej Doliny, kt贸rzy nie mieli w sobie krwi
Ludzi Lodu. A ju偶 w stosunku do przest臋pc贸w, kt贸rzy
w naszej Dolinie szukali schronienia przed prawem, nie
mia艂am najmniejszych skrupu艂贸w. Mog臋 was zapewni膰, 偶e
obchodzi艂am si臋 z nimi du偶o gorzej ni偶 ludzie kr贸la!
Z wszystkimi, kt贸rzy 藕le odnosili si臋 do mnie i mojego
dziadka, rozprawia艂am si臋 bezlito艣nie. Za pomoc膮 czarnej
magii, na kt贸rej zna艂am si臋 wspaniale, w tej dziedzinie nie
by艂o dla mnie najmniejszej tajemnicy.
- Niebawem jednak dziadek umar艂 - m贸wi艂a Halkatla
po kr贸tkiej przerwie, a w jej g艂osie brzmia艂a gorycz.
- Zosta艂am ca艂kiem sama, a wtedy, gdy ju偶 zabrak艂o
opieki Skryma, oni rzucili si臋 na mnie. Te... diab艂y!
To mo偶e nie najw艂a艣ciwsze okre艣lenie w ustach kogo艣,
kto mia艂 w oczach takie diabelskie b艂yski, ale zgromadzeni
rozumieli jej gniew.
- Zosta艂am przep臋dzona z osady - powiedzia艂a ponu-
ro. - Musia艂am sobie znale藕膰 na pustkowiu jakie艣 miejsce
do mieszkania. Jedzenia szuka艂am w opuszczonych 艣pich-
rzach, 偶ywi艂am si臋 korzonkami i tym, co uda艂o mi si臋
ukra艣膰 z ich ob贸r. Bezustannie na mnie czyhali...
Przerwa艂a jej Tova:
- Ale wiedzia艂a艣 o tym, 偶e Tengel Z艂y ukry艂 gdzie艣
niedaleko kocio艂ek z ciemn膮 wod膮?
Halkatla zwr贸cila ku niej swoje zatroskane, ale jedno-
cze艣nie pe艂ne buntu spojrzenie.
- S艂ysza艂am od dziadka, kt贸ry z kolei wiedzia艂 od
swojego ojca, 偶e Tengel Z艂y ukry艂 co艣 takiego gdzie艣 poza
osad膮. Nigdy jednak nie odwa偶y艂abym si臋 tego szuka膰!
Zreszt膮 po co mi to by艂o?
Z g艂uch膮 rozpacz膮 w g艂osie powiedzia艂a:
- Ale ja by艂am przecie偶 cz艂owiekiem, chocia偶 nikt nie
chcia艂 tego zrozumie膰. Umiera艂am z t臋sknoty za tym, 偶eby
kto艣 mnie lubi艂, 偶ebym mog艂a do kogo艣 nale偶e膰, 偶ebym
kogo艣 kocha艂a. Kto by si臋 tam jednak przejmowa艂 Halkatl膮,
dzik膮 i niezno艣n膮? S艂ysza艂am, 偶e dzieci wo艂aj膮 na m贸j
widok: "Uwa偶ajcie, ona jest niebezpieczna!" No i wtedy
by艂am, oczywi艣cie, jeszcze gorsza. Czy to nie naturalne?
Nikt jej nie odpowiedzia艂. Ale dostrzega艂a zrozumienie
nie tylko w oczach Tovy.
Halkatla u艣miechn臋艂a si臋 do niej dr偶膮cymi wargami.
- O, tak, nieustannie marzy艂am o tym, 偶e kto艣 mnie
polubi. Z czasem, kiedy osi膮gn臋艂am ju偶 ten wiek, marzy-
艂am, 偶e to b臋dzie ch艂opiec, m贸j r贸wie艣nik. Zakrada艂am si臋
w pobli偶e dom贸w i z ukrycia obserwowa艂am m艂odych, jak
zbierali si臋 na drodze, po czworo, pi臋cioro, rozmawiali ze
sob膮, 艣miali si臋. Obserwowa艂am ich umizgi do siebie
nawzajem. Wydawa艂o mi si臋 to 艣mieszne, ale niczego nie
pragn臋艂am bardziej jak tego, 偶ebym mog艂a by膰 z nimi.
Kt贸rego艣 razu wysz艂am z ukrycia, podesz艂am bli偶ej...
I wtedy ich 艣miechy natychmiast umilk艂y, s艂owa zamar艂y
na wargach, spogl膮dali na mnie przez chwil臋, po czym
rozpierzchli si臋 jak stado sp艂oszonych wr贸bli. Ka偶de do
swojego domu. Jak偶e ja ich wtedy nienawidzi艂am! Tego
ch艂opca, z kt贸rym najbardziej chcia艂abym by膰, ukara艂am
paskudn膮 chorob膮. Robi艂y mu si臋 wielkie, bolesne wrzody
na szyi, coraz wi臋cej i wi臋cej. Mog艂am go z 艂atwo艣ci膮 zabi膰
na miejscu, zaraz tego samego wieczora, ale by艂am
zm臋czona tym wszystkim, moj膮 nienawi艣ci膮. Mo偶na by膰
zm臋czonym nienawi艣ci膮, wiedzieli艣cie o tym?
Wielu na sali wiedzia艂o bardzo dobrze i Halkatla mia艂a
okazj臋 pos艂ucha膰 ich opowie艣ci. Teraz jednak wci膮ga艂a
g艂臋boko powietrze, wstrz膮sana szlochem.
- Nawet ja mia艂am w sobie jakie艣 pok艂ady mi艂o艣ci.
Zreszt膮, czy tu mi艂o艣膰? W膮tpi臋, by inni tak chcieli nazywa膰
moj膮 t臋sknot臋. Nigdy jednak nie spotka艂am nikogo, komu
mog艂abym t臋 moj膮 u艂omn膮 mi艂o艣膰 ofiarowa膰.
Tova zawo艂a艂a:
- Halkatla, a czy my艣lisz, 偶e ja spotka艂am? Czy my艣lisz,
偶e ja ci臋 nie rozumiem?
- Dzi臋kuj臋 ci - u艣miechn臋艂a si臋 tamta. Zaraz jednak
znowu posmutnia艂a. - W ko艅cu moi wrogowie mnie
pojmali. Z艂apali mnie i poprowadzili do takiego strasznego
miejsca wysoko ponad zabudowaniami osady. Mia艂am
wtedy dwadzie艣cia lat. Przywi膮zali mnie do 艣ciany stoj膮cego
tam sza艂asu i przeszyli drewnian膮 dzid膮. Zachowywa艂am si臋
oboj臋tnie. Co ja mia艂am z tego 偶ycia? O co mia艂am walczy膰?
Po trwaj膮cej bardzo d艂ugo ciszy Marco podni贸s艂 si臋 ze
swego miejsca. Jego 艂agodny g艂os by艂 dla zbola艂ej duszy
Halkatli niczym balsam.
- Powiedz nam teraz, nasza ma艂a Halkatlo, jakim
sposobem, dlaczego si臋 tu znalaz艂a艣? Rzeczywi艣cie, nie
nale偶ysz do tego miejsca. Ale my nikomu nie odmawiamy
prawa, je艣li tylko ma wol臋, mo偶e do nas przyj艣膰.
- Ja mam tak膮 wol臋 - rzek艂a Halkatla z podejrzanie
b艂yszcz膮cymi oczyma. - Dotychczas moja historia nie by艂a
specjalnie wyj膮tkowa, ale zaraz us艂yszycie dalszy ci膮g.
Pochyli艂a g艂ow臋 i powiedzia艂a:
- Przez sze艣膰set lat spoczywa艂am w otch艂ani z艂a. A偶...
nagle kto艣 si臋 pojawi艂 w moim 艣wiecie.
Wszyscy czekali w milczeniu, ona natomiast szuka艂a
odpowiednich s艂贸w.
- Znowu znalaz艂am si臋 w Dolinie Ludzi Lodu. W ch艂od-
n膮 ksi臋偶ycow膮 noc sta艂am w lesie nad ogniskiem, kt贸re nie
chcia艂o da膰 mi ciep艂a. I naraz pojawi艂 si臋 przy mnie kto艣 inny,
a jednak w jaki艣 spos贸b by艂am to ja sama, w kr臋gu 艣wiat艂a
przy ogniu. - Halkatla zacz臋艂a m贸wi膰 bardzo szybko, s艂owa
pl膮ta艂y si臋, raz po raz potok wymowy przerywa艂o gwa艂towne
艂kanie. - Widzia艂am sam膮 siebie, tak膮 jak zawsze powinnam
by艂a wygl膮da膰... porz膮dn膮, sympatyczn膮 kobiet臋... gdyby ten
diabe艂... ten nasz okropny przodek mnie nie naznaczy艂...
Na sali rozleg艂 si臋 rozpaczliwy szloch, a po chwili na
podium wesz艂a Tova. Halkatla wyci膮gn臋艂a do niej ramiona.
Kiedy obie dziewczyny si臋 obejmowa艂y, p艂acz膮c i 艣mie-
j膮c si臋 na przemian, przewodniczka Ludzi Lodu, jak膮 tej
nocy by艂a Tula, powiedzia艂a g艂臋boko wzruszona:
- Rzeczywi艣cie, Halkatlo, nie jeste艣 zwyczajnym, sym-
patycznym cz艂owiekiem, ale zosta艅 w艣r贸d nas, witamy ci臋
jak najserdeczniej!
Wszyscy zebrani wstali i d艂ugo witali Halkatl臋 brawa-
mi, a ona p艂aka艂a rozdzieraj膮co. Sam Marco wszed艂 na
podium i przez d艂u偶sz膮 chwil臋 trzyma艂 swoje cudowne
d艂onie na ramionach obu dziewcz膮t.
- To najdziwniejsze wyziarzenie, jakiego by艂em 艣wiad-
kiem - powiedzia艂 Marco. - Kto艣 ze wsp贸艂cze艣nie
偶yj膮cych Ludzi Lodu wspiera, dzi臋ki w臋dr贸wce dusz,
jednego z dawno umar艂ych. Dzi臋kujemy ci, Tovo, za t臋
twoj膮 szalon膮 wypraw臋! Uratowa艂a艣 jeszcze jedn膮 dusz臋!
Tengel Dobry wsta艂 i zawo艂a艂:
- Poczekajcie jeszcze chwilk臋! Czy wy tego nie pojmuje-
cie? Mamy teraz mo偶liwo艣膰 rozwi膮zania jednej z najwi臋k-
szych zagadek naszego rodu! Halkatla nam j膮 rozwi膮偶e!
Wszyscy milczeli w oczekiwaniu. Tengel za艣 m贸wi艂
z przej臋ciem:
- Halkatlo, powiedzia艂a艣, 偶e "spoczywa艂a艣 w otch艂ani
z艂a"! Przez sze艣膰set lat spoczywa艂a艣 w otch艂ani z艂a.
A my艣my si臋 nieustannie zastanawiali, pe艂ni najczarniej-
szych przeczu膰, gdzie po 艣mierci znajduj膮 si臋 ci z do-
tkni臋tych, kt贸rzy pozostali po stronie z艂a. Tylko ty
mo偶esz nam opowiedzie膰, gdzie to jest!
Halkatla, sta艂a bez ruchu, pogr膮偶ona w my艣lach.
- Mo偶e masz racj臋 - rzek艂a w ko艅cu. - S膮dz臋, 偶e b臋d臋
mog艂a wam odpowiedzie膰. Nie ma jednego takiego
miejsca, gdzie zbieraj膮 si臋 藕li Ludzie Lodu po 艣mierci. To
nie jest tak jak z wami, 偶e w gruncie rzeczy jeste艣cie
wszyscy razem. Ja nie wiem, gdzie s膮 inni, i nigdy 偶adnego
z nich nie widzia艂am. Wyobra偶am sobie jednak, 偶e z nimi
jest podobnie, jak by艂o ze mn膮...
Gor膮ca d艂o艅 Marco na ramieniu dodawa艂a jej odwagi.
- Tak - powiedzia艂a po chwili namys艂u. - Tak,
spoczywa艂am w otch艂ani z艂a. Przepojona pe艂nym z艂ej
rado艣ci oczekiwaniem tego, co mia艂o nadej艣膰. Mia艂a to by膰
si艂a, i bogactwo, i chwa艂a, a wszystko w dniu, gdy m贸j pan
obejmie w艂adanie nad 艣wiatem. A ja mia艂am mu s艂u偶y膰
poprzez mordowanie niepos艂usznych lub poprzez inne z艂e
uczynki. "Czeeekaj!", s艂ysza艂am nawo艂ywanie. "Czekaaaj!
B膮d藕 gotooowa!" I by艂am. A teraz my艣l臋, 偶e inni
odczuwaj膮 to samo, to pe艂ne napi臋cia oczekiwanie, i s艂ysz膮
ten jaki艣 przypochlebiaj膮cy si臋 g艂os. Pragn膮 by膰 mu
pos艂uszni tak, jak ja by艂am. O, tfu!
- Masz racj臋 - rzek艂 Vetle. - Tak pewnie czeka Erling
Skogsrud. Pancernik. Chocia偶 on zapad艂 w drzemk臋 jako
偶ywy cz艂owiek, wi臋c mo偶e z nim sprawy maj膮 si臋 inaczej.
- My艣l臋, 偶e nie za bardzo - wtr膮ci艂 Marco. - No, wi臋c
nareszcie wiemy! Jak powiadasz, nie s膮 to po艂膮czone si艂y z艂a,
jeszcze si臋 nie po艂膮czy艂y. Ale w ka偶dej chwili mog膮, istniej膮
i on mo偶e na nie liczy膰! Dzi臋kujemy ci za pomoc, Halkatlo!
Nikogo nie witali艣my serdeczniej w naszym gronie ni偶
ciebie! I musisz wiedzie膰, 偶e b臋dziemy ci 艣lepo ufa膰!
- Tak jest! - zawo艂a艂 Tengel Dobry. - A i ty musisz
ufa膰 nam. Bo b臋dziesz potrzebowa膰 naszego wsparcia.
Przypuszczam, 偶e Tengel Z艂y na ciebie b臋dzie wyj膮tkowo
zawzi臋ty. Bo nale偶a艂a艣 do niego i po tylu wiekach
przesz艂a艣 na drug膮 stron臋! On musi by膰 w艣ciek艂y. Ale nie
b贸j si臋, jeste艣my przy tobie!
- Tego mo偶esz by膰 pewna! - Marco u艣miechn膮艂 si臋 do
niej serdecznie.
Halkatla pr贸bowa艂a ociera膰 艂zy szcz臋艣cia, lecz one
p艂yn臋艂y nieprzerwanie.
- Dzi臋kuj臋, dzi臋kuj臋 wam wszystkim! Czy w czasie
walki nie mog艂abym by膰 z wami? - pyta艂a Tov臋 i Mar-
ca. - Bo Tova jest po cz臋艣ci mn膮 i najlepiej mnie
rozumie. A Marco, bo on jest naj... naj... - Nie doko艅-
czy艂a.
- Nie musisz nic wi臋cej m贸wi膰 - roze艣mia艂a si臋 Tova.
- Bardzo dobrze wiem, co masz na my艣li.
Marco 艣mia艂 si臋 troch臋 skr臋powany.
- Znajdziemy dla ciebie naprawd臋 wa偶ne zadanie,
Halkatlo - uspokaja艂 j膮 i wci膮偶 przytula艂 obie dziewczyny,
kt贸re dla niego gotowe by艂yby umrze膰. - Jestem przeko-
nany, 偶e twoja pomoc b臋dzie niezast膮piona.
Tak wi臋c Halkatla zosta艂a wpisana do protoko艂贸w jako
jedna z najbardziej nieprzejednanych przeciwniczek Ten-
gela Z艂ego. By艂a z tego niewypowiedzianie dumna!
Tova r贸wnie偶 p臋ka艂a z dumy. Bo to przecie偶 ona
pomog艂a Halkatli. Pewnej ksi臋偶ycowej nocy w Dolinie
Ludzi Lodu spe艂ni艂a Dobry Uczynek. A niewiele takich
post臋pk贸w by艂o w jej 偶yciu.
ROZDZIA艁 XII
Po tym wszystkim rozmowa przenios艂a si臋 na sprawy
Halvarda, brata Halkatli z Trondheim. Niewiele by艂o
o nim do powiedzenia. Po 艣mierci ojca, Ivara, w 1400 roku
przej膮艂 wytw贸rni臋 naczy艅 miedzianych i radzi艂 sobie
ca艂kiem nie藕le. Znalaz艂 bardzo dobr膮 偶on臋, kt贸ra urodzi艂a
mu troje dzieci. Niezwyk艂a sprawa w tej rodzinie. Wielkie
wyr贸偶nienie jak na Ludzi Lodu!
Gabriel, kt贸ry pr贸bowa艂 rysowa膰 co艣 w rodzaju
drzewa genealogicznego na du偶ej kartce papieru, dozna艂
zawrotu g艂owy od tych wszystkich imion i nazwisk, nie
m贸wi膮c ju偶 o datach! Z westchnieniem od艂o偶y艂 o艂贸wek
i usiad艂 wygodniej na krze艣le.
- Podda艂e艣 si臋, Gabrielu? - u艣miechn臋艂a si臋 do niego
Tula. - Przyznaj臋, troch臋 tego za du偶o jak na jeden raz, ale
wytrzymaj jeszcze troch臋, teraz b臋dzie wi臋cej os贸b, kt贸re
nie zosta艂y dotkni臋te, wi臋c nie trzeba si臋 b臋dzie d艂ugo przy
nich zatrzymywa膰. Zreszt膮 i tak ju偶 nied艂ugo sko艅czymy
z t膮 cz臋艣ci膮 rodziny. To znaczy z Lud藕mi Lodu zamiesz-
ka艂ymi w Norwegii.
Dzi臋ki Bogu! pomy艣la艂 Gabriel. Ale co b臋dzie p贸藕niej?
Nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e p贸藕niej wydarzy si臋 jeszcze
bardzo du偶o. Wystarczy艂o tylko spojrze膰 na tylne 艂awy,
偶eby si臋 tego domy艣la膰. Taran-gaiczycy i... nie tylko oni!
Troje dzieci Halvarda, z kt贸rych dwie c贸rki znaj-
dowa艂y si臋 na sali, nosi艂o imiona: Yrsa, Katerine i Paulus.
Halvard by艂 cz艂owiekiem religijnym, chrzci艂 wi臋c dzieci
biblijnymi imionami.
Imi臋 jednak niewiele cz艂owiekowi pomaga. Paulus
bowiem, kt贸ry przyszed艂 na 艣wiat obci膮偶ony dziedzic-
twem z艂a, odebra艂 przy urodzeniu 偶ycie swojej matce.
Protokolanci musieli umie艣ci膰 go na li艣cie ewentual-
nych przeciwnik贸w w ostatecznej walce. Wrog贸w za-
czyna艂o przybywa膰. Ghil Okrutny, Olaves, Guro, Ingeg-
jerd, Paulus... Poniewa偶 w tamtych czasach rodzina by艂a
nieliczna, to niemal co drugi potomek przychodzi艂 na
艣wiat obci膮偶ony dziedzictwem z艂a.
A przecie偶 w p贸藕niejszych wiekach mia艂o si臋 ich
narodzi膰 jeszcze wielu.
Halvard nie m贸g艂 d艂u偶ej mieszka膰 w Trondheim.
Paulus by艂 powa偶nie dotkni臋ty, zar贸wno na duszy, jak i na
ciele. I chocia偶 to by艂a niewypowiedzianie bolesna decy-
zja, musieli powr贸ci膰 do Doliny Ludzi Lodu, by schroni膰
si臋 przed ludzk膮 nienawi艣ci膮 i g艂upot膮.
Droga do Doliny znana by艂a jedynie tym, kt贸rzy
ju偶 j膮 kiedy艣 przeszli. Nikt nie m贸g艂 jej odkry膰 przy-
padkiem. Wszelkie ponure typy, kt贸re pragn臋艂y schro-
ni膰 si臋 w Dolinie przed prawem, mog艂y si臋 do niej
dosta膰 jedynie przy pomocy kt贸rego艣 z jej mieszka艅-
c贸w.
Wydawa艂o si臋 spraw膮 nie do poj臋cia, 偶e kto艣 chcia艂 tam
jeszcze mieszka膰, chocia偶 Tengel Z艂y ju偶 nikogo do tego
nie zmusza艂. A jednak nie by艂o to takie ca艂kiem nie-
zrozumia艂e. Rodziny kt贸re tu kiedy艣 przyby艂y ze Wscho-
du, uciekinierzy z Po艂udnia oraz ich potomkowie mieli
wiele powod贸w, 偶eby nie opuszcza膰 Doliny. Pierwszym
z nich by艂a z艂a s艂awa tego miejsca. Przybyszom z Doliny
nie艂atwo by艂o znale藕膰 zrozumienie w艣r贸d ludzi w Tron-
delag. Informacja, 偶e si臋 jest stamt膮d, mog艂a nieszcz臋艣nika
kosztowa膰 偶ycie. By艂 to czas polowa艅 na czarownice. Po
drugie, w Dolinie da艂o si臋 偶y膰. Mo偶na by艂o uprawia膰
ziemi臋, polowa膰, 艂owi膰 ryby. A po trzecie wreszcie, dla
wi臋kszo艣ci z nich to by艂y rodzinne strony, ich ojczyzna.
Zbyt wielu ludzi na 艣wiecie nie mia艂o w tamtych czasach
domu, wielu 偶y艂o w du偶o gorszych warunkach ni偶 Ludzie
Lodu w swojej Dolinie. Mo偶na wi臋c by艂o jako艣 prze偶y膰
mro藕ne zimy i trudne okresy nieurodzaju, lata za艣 bywa艂y
tam niewypowiedzianie pi臋kne i to g艂贸wnie dzi臋ki nim
ka偶dy, kto opu艣ci艂 Dolin臋, t臋skni艂 potem do niej.
Halvard by艂 w Dolinie jako dziecko, nie mia艂 wi臋c
trudno艣ci z odnalezieniem drogi. Ale, m贸j Bo偶e, kiedy
stan膮艂 po tamtej stronie lodowej bramy, wdowiec z troj-
giem dzieci, i popatrzy艂 na t臋 pi臋kn膮, lecz zamkni臋t膮
krain臋, dozna艂 skurczu serca. Spogl膮da艂 na swego ma艂ego
synka z mieszanymi uczuciami. Kocha艂 malca, to oczywi-
ste, ale wiedzia艂, 偶e dziecko przynios艂o na 艣wiat wyj膮tko-
wo trudny charakter i niezwyk艂e magiczne zdolno艣ci.
Nie min臋艂o te偶 wiele lat, a ma艂y Paulus zdo艂a艂 dokuczy膰
wszystkim w Dolinie. Prawd臋 powiedziawszy by艂 cz艂o-
wiekiem 艣miertelnie niebezpiecznym. Nieustannie podej-
rzewano, 偶e to on kryje si臋 za r贸偶nymi przest臋pstwami,
kradzie偶膮, napadami, przypadkami czar贸w, a nawet mor-
derstwami. By艂 bardzo wysoki i ludzie, kt贸rzy z nim
rozmawiali, mieli wra偶enie, 偶e nad nimi wisi z tymi
swoimi przenikliwymi, 偶贸艂tymi oczami. Mia艂 co艣 oble艣-
nego w twarzy, by艂 podst臋pny, jakby ci膮gle za czym艣
w臋szy艂, zawsze unika艂 patrzenia ludziom w oczy, nikt nie
czu艂 si臋 przy nim bezpieczny. Ch艂opi w Dolinie Ludzi
Lodu nienawidzili go z ca艂ego serca.
Maj膮c lat szesna艣cie uwi贸d艂 pewn膮 dziewczyn臋 i po-
rzuci艂 j膮 w ci膮偶y. Wtedy miarka si臋 przebra艂a.
Wszyscy m臋偶czy藕ni z osady, a i wiele kobiet wraz
z nimi, zaczaili si臋 pewnego wieczora na m艂odego rzezi-
mieszka. Paulus posiada艂 zdolno艣膰 wyczuwania zagro偶e-
nia, zatrzyma艂 si臋 wi臋c w cieniu budynk贸w i rozgl膮da艂 za
mo偶liwo艣ci膮 ucieczki. Tym razem jednak ch艂opi nie mieli
zamiaru da膰 za wygran膮. Wiedzieli, 偶e on tam jest,
i pr贸bowali zarzuci膰 mu p臋tl臋 na szyj臋. Paulus zd膮偶y艂
rzuci膰 czary na najbli偶ej stoj膮cych, r臋ce opad艂y im bez-
w艂adnie jak sparali偶owane. Atakuj膮cych by艂o jednak
wielu i w ko艅cu Paulus zadynda艂 na sznurze.
Mia艂 w贸wczas niewiele ponad szesna艣cie lat.
Halvard cierpia艂 po stracie syna. Cierpia艂 nad tym, 偶e tak
niewiele m贸g艂 dla tego dziecka zrobi膰. Zaj膮艂 si臋 natomiast
bardzo serdecznie ci臋偶arn膮 dziewczyn膮, kt贸ra w kilka
miesi臋cy p贸藕niej urodzi艂a dziewczynk臋, Bergdis. Owa
Bergdis zosta艂a p贸藕niej praprababk膮 Tengela Dobrego.
Dzi臋ki dzieciom Halvarda r贸d podzieli艂 si臋 na trzy
odga艂臋zienia. Ku rozpaczy Gabriela, kt贸ry z podziwu
godnym uporem stara艂 si臋 rysowa膰 drzewo genealogiczne,
i teraz brakowa艂o mu miejsca na trzy imiona w jednej linii.
A p贸藕niej jeszcze by艂o tak: Yrsa urodzi艂a c贸rk臋 Ann臋
i obci膮偶onego syna imieniem Jahas. Katerine mia艂a tylko
jedn膮 c贸rk臋, Estrid, kt贸ra te偶 by艂a obci膮偶ona dziedzic-
twem. No i Paulus mia艂, jak ju偶 wiadomo, c贸rk臋 Bergdis.
- To b臋dzie pocz膮tek dla czterech nowych rozga艂臋zie艅
- wtr膮ci艂 Ole piskliwym g艂osem.
Yrsa, kt贸ra sta艂a obok swej siostry Katerine, u艣miech-
n臋艂a si臋 do ch艂opca.
- Tak by to mog艂o wygl膮da膰, Ole - powiedzia艂a.
- Ale, widzisz, tych dwoje, kt贸rzy przynie艣li ze sob膮 na
艣wiat z艂e dziedzictwo, czyli m贸j syn Jahas i c贸rka
Katerine, Estrid, pobrali si臋. Mimo 偶e byli tak blisko ze
sob膮 spokrewnieni, co w naszej rodzinie jest przecie偶
bardzo niebezpieczne. Chocia偶 oni oboje nie nosili w swo-
ich sercach z艂a, a przynajmniej nic na to nie wskazywa艂o.
Od najwcze艣niejszego dzieci艅stwa bardzo si臋 lubili na-
wzajem, dnia nie mogli sp臋dzi膰 jedno bez drugiego.
Ojciec odda艂 im skarb Ludzi Lodu, z kt贸rym oni
eksperymentowali, czasami nawet dosy膰 niebezpiecznie.
My艣l臋, 偶e nie wszystko, co wtedy robili, powinno ujrze膰
艣wiat艂o dnia. Nie byli艣my w stanie ich roz艂膮czy膰, wi臋c
kiedy nieoczekiwanie urodzi艂a im si臋 c贸reczka, musieli艣-
my si臋 zgodzi膰 na 艣lub. A poza tym, Ole, ty ich ju偶
pozna艂e艣. Jahas jest twoim opiekunem, a Estrid opiekun-
k膮 Gro.
Wymieniona para musia艂a si臋 pokaza膰. Oboje byli
wspaniali, 偶贸艂toocy, co wskazywa艂o, 偶e nosz膮 w sobie z艂e
dziedzictwo. Ale wraz z nimi na sal臋 wkroczy艂 艣miech
i weso艂o艣膰. Bardzo to ju偶 by艂o potrzebne!
Ich niek艂amana rado艣膰 z tego, 偶e mog膮 by膰 razem,
wzrusza艂a wszystkich.
- Czy偶 ona nie jest 艣liczna? - zawo艂a艂 wysoki i niezbyt
urodziwy Jahas, 艣ciskaj膮c rado艣nie pulchn膮 Estrid.
No, z pewno艣ci膮 widywano ju偶 艂adniejsze kobiety,
wszyscy jednak rozumieli, co Jahas ma na my艣li. Estrid
by艂a okr膮g艂a, ciep艂a i dobra, co wida膰 by艂o na pierwszy
rzut oka, i dlatego wywo艂ywa艂a u ludzi u艣miech sym-
patii.
Oboje stali teraz 艅a podium trzymaj膮c si臋 za r臋ce i a偶
podskakiwali z rado艣ci, 偶e znowu s膮 razem. Nikt na sali
nie by艂 w stanie zachowa膰 powagi.
Nagle Estrid popatrzy艂a na m臋偶a surowo.
- Och, Jahas, znowu nie pozapina艂e艣 porz膮dnie koszu-
li! - upomnia艂a go.
- Chcia艂em ca艂emu zgromadzeniu pokaza膰 obydwa
w艂osy na mojej m臋skiej piersi! - zawo艂a艂 ze 艣miechem.
- Nie wolno ci ich pokazywa膰. Nikomu! One s膮 moje,
to moja jedyna rado艣膰!
Jahas pos艂usznie, z bardzo pokorn膮 min膮 zapi膮艂 guziki,
a potem weso艂o pomacha艂 w kierunku sali.
- Hej, Ole! My obaj dokonamy jeszcze niezwyk艂ych
czyn贸w, prawda?
- O, tak - roze艣mia艂 si臋 Ole zarumieniony z przej臋cia.
- Zobaczysz, tylko ty i ja! Poka偶emy, co potrafimy!
Potem Jahas ponownie zwr贸ci艂 si臋 do Estrid.
- A co robi艂a艣 od naszego ostatniego spotkania?
Estrid zachichota艂a:
- Czarowa艂am, Jahas, czarowa艂am. Rzuca艂am czary na
wszystkich g艂upich ludzi, kt贸rzy chcieli stan膮膰 na drodze
naszym protegowanym. Wiesz, ja mam obowi膮zek nie
spuszcza膰 czujnego oka z Gro. A wok贸艂 niej nieustannie
kr臋ci si臋 t艂um ch艂opak贸w. Doro艣li m臋偶czy藕ni r贸wnie偶.
Musz臋 wi臋c czasem zaprotestowa膰, kiedy wykazuj膮 brak
rozumu. Bywa, 偶e musz臋 si臋 nawet ukaza膰, a wtedy oni
wiej膮 ze strasznym krzykiem.
- Oj - szepn臋艂a Gro wstrz膮艣ni臋ta. - Wi臋c to dlatego...
Ale chyba nie musisz straszy膰 wszystkich? Jest pczecie偶
kilku, kt贸rych ja...
Roztrzepana Estrid machn臋艂a r臋k膮.
- Ja wybieram i przebieram. Moja protegowana musi
mie膰 najlepszych.
Jahas wtr膮ci艂 z odrobin膮 偶alu w g艂osie:
- Ale w dzisiejszych czasach nie potrzeba ju偶 rak du偶o
czar贸w, ludzie bardzo dobrze daj膮 sobie rad臋. Maj膮 teraz
wozy, kt贸re same si臋 poruszaj膮, muzyka wyp艂ywa ze
skrzynek, a kiedy nacisn膮 taki jeden guzik, to mo偶e si臋
w nocy zrobi膰 jasno albo znowu ca艂kiem ciecnno. Prawd臋
powiedziawszy, to my nigdy niczego takiego nie umieli艣my.
Nagle jednak twarz mu si臋 rozja艣ni艂a i Jahas za-
chichota艂 rozbawiony:
- Oj bywa to, bywa! Wiecie, jak si臋 niedawno ubawi-
艂em? Znalaz艂em taki dom, w kt贸rym oni trzymaj膮 te
wszystkie najwa偶niejsze guziki i pstryczki, poci膮gn膮艂em
za kilka z nich i, o rany! co si臋 wtedy dzia艂o! Ca艂a ta ich
wielka wie艣 pogr膮偶y艂a si臋 w ciemno艣ciach! To doplero
by艂a zabawa!
Jahas zanosi艂 si臋 艣miechem, o ma艂o si臋 nie ud艂awi艂.
Rikard Brink zblad艂, s艂uchaj膮c tej historii.
- Powiedz mi, kiedy to si臋 sta艂o?
Jahas odpowiedzia艂 z dum膮.
Rikard ukry艂 twarz w d艂oniach.
- Wi臋c to by艂e艣 ty? Pogr膮偶y艂e艣 ca艂e Osfo w komplet-
nych ciemno艣ciach. Jahas, ta wielka wie艣, o kt贸rej
m贸wisz, to jest miasto! Oslo, stolica Norwegii! Wiesz, jaki
chaos wtedy zapanowa艂?
- Wiem, ale to by艂o wspania艂e!
- Nie bardzo wspania艂e! Ludziom w szpitalach nie
mo偶na by艂o udzieli膰 pomocy, wszystko przesta艂o dzia艂a膰,
dop贸ki s艂u偶by miejskie nie znalaz艂y uszkodzenia i nie
naprawi艂y go. Tym razem sko艅czy艂o si臋 dobrze, ale nie
r贸b tego wi臋cej, nie wolno ci, Jahas, 偶eby nie wiem jakie
艣mieszne ci si臋 to wydawa艂o!
Jahas wygl膮da艂 jak skarcony pies, po chwili jednak
znowu powesela艂.
- Ale najwa偶niejsze, 偶e Estrid i ja znowu jeste艣my
razem! I 偶e jeste艣my z wami, gotowi do walki z Tengelem
Z艂ym, uzbrojeni po z臋by!
Wszyscy wybuchn臋li 艣miechem, bo Jahas w og贸le nie
mia艂 z臋b贸w, Estrid natomiast zosta艂y dwa.
Natychmiast zrozumia艂 point臋 i zawota艂 uszcz臋艣liwiony:
- To nie ma znaczenia? Mamy silne dzi膮s艂a! Jeste艣my
niepokonani!
Na podium wr贸ci艂a Tula, podzi臋kowa艂a obojgu i po-
wiedzia艂a, 偶e ich poczucie humoru i rado艣膰 mog膮 si臋
kiedy艣 bardzo przyda膰.
Dumni niczym pawie dzi臋kowali d艂ugo, a potem
powiedzieli jeszcze, 偶e przecie偶 mieli c贸rk臋, Ylv臋, osob臋
najzupe艂niej normaln膮.
- Ale - 艣mia艂a si臋 Estrid - za to nasza dobra Bergdis
urodzi艂a prawdziw膮 wied藕m臋. Jedn膮 z najwi臋kszych
czarownic w rodzinie. Mia艂a na imi臋 Torbjorg, ale my
nazywali艣my j膮 po prostu Tobba.
Ot贸偶 to, pomy艣la艂 Gabriel. Tak wi臋c pojawia si臋 osoba,
kt贸ra by艂a praprababk膮 Tengela Dobrego! Ona podobno
rzeczywi艣cie by艂a okropn膮 wied藕m膮!
- Natomiast Anna, moja siostra - doda艂 Jahas - uro-
dzi艂a ch艂opca, ale on niczym szczeg贸lnie godnym uwagi
si臋 nie odznaczy艂. A zreszt膮, Gudleiv, co ja mam gada膰,
mo偶esz przecie偶 sam o sobie opowiedzie膰?
Oddano zatem g艂os Gudleivowi, m艂odemu cz艂owiekowi,
kt贸ry ze 艣miechem powiedzia艂, 偶e to do艣膰 zabawne m贸wi膰
o nim, 偶e niczym godnym uwagi si臋 nie odznaczy艂. On si臋
jednak nie obra偶a, bo zna艂 bardzo dobrze Jahasa i Estrid
z czas贸w, kiedy wszyscy troje chodzili jeszcze po ziemi.
- Oni nigdy nie mieli za dobrze w g艂owach - 艣mia艂 si臋
Gudleiv. - Cz艂owiek musia艂 si臋 nieustannie mie膰 na
baczno艣ci, bo nigdy nie by艂o wiadomo, co nowego
wymy艣l膮. Ale nie mieli w sobie z艂a. No, a o mnie mo偶na by
w艂a艣ciwie nie m贸wi膰 nic, z wyj膮tkiem jednego: 偶e miano-
wicie r贸wnie偶 moja c贸rka by艂a wied藕m膮. 呕ycie z ni膮 by艂o
ci臋偶kie, to trzeba przyzna膰, zw艂aszeza 偶e obci膮偶ona by艂a
naprawd臋 strasznym charakterem. Moja 偶ona, niestety,
przy jej urodzeniu umar艂a. Da艂em dziecku na imi臋 Vega,
ale nikt go nie u偶y wa艂. Nazywano j膮 przewa偶nie "Kobieta,
kt贸ra mieszka nad jeziorem". My艣l臋, 偶e Tengel Dobry
i Silje mieli okazj臋 j膮 spotka膰.
- Rzeczywi艣cie - potwierdzi艂 Tengel Dobry. - Kobie-
t臋 znad jeziora znali艣my dobrze, chocia偶 nigdy tam nie
chodzili艣my.
- Ja j膮 spotka艂am raz czy drugi - powiedzia艂a Silje.
- I musz臋 przyzna膰, 偶e za ka偶dym razem by艂am porz膮dnie
wystraszona.
Gudleiv skin膮艂 g艂ow膮.
- Owszem, moja c贸rka, Vega, by艂a naprawd臋 z艂ym
cz艂owiekiem. To ona sama zdecydowa艂a, 偶e b臋dzie 偶y膰
z dala od Iudzi. Co tam przygotowywa艂a w swoim domu,
nikt nie wiedzia艂. Uwa偶am jednak, 偶e powinno si臋 j膮
zapisa膰 na li艣cie zwolennik贸w Tengela Z艂ego. By艂a jedn膮
z najbardziej mu oddanych.
- Ju偶 to zosta艂o zrobione - powiedzia艂a Tula. - Twoja
c贸rka, Vega, jest bardzo tajemnicz膮 kobiet膮. Nic o niej nie
wiemy. Jak wygl膮da艂a? Czy nale偶a艂a do tych urodziwych
czarownic w naszej rodzinie?
- Niestety, nie - westehn膮艂 Gudleiv. - Je艣li m贸wicie,
偶e Hanna by艂a najbrzydsz膮 istot膮 na 艣wiecie, to w por贸w-
naniu z Veg膮 Hanna by艂a pi臋kno艣ci膮.
Tengel Dobry powiedzia艂 wstrz膮艣ni臋ty:
- Ona musia艂a by膰 niewiarygodnie stara. Kiedy si臋
urodzi艂a?
- W roku tysi膮c czterysta siedemdziesi膮tym - odpar艂
Gudleiv kr贸tko.
- O Bo偶e! - j臋kn臋艂a Silje. - A umar艂a... niech no
policz臋... W roku tysi膮c pi臋膰set osiemdziesi膮tym czwar-
tym!
- Oj! - Gabriel policzy艂 szybko. - To mia艂a sto
czterna艣cie lat?
Gudleiv stawa艂 si臋 coraz bardziej przygn臋biony. Tula
podesz艂a i u艣ciska艂a go serdecznie.
- Wielu z nas na tej sali spotka艂 ten sam los co ciebie.
Wielu widzia艂o, 偶e ich dzieci s膮 niewolnikami Tengela
Z艂ego i cierpi膮 z powodu strasznego przekle艅stwa.
Wyprostowa艂 plecy.
Wiem, i gdybym m贸g艂 si臋 do czego艣 przyda膰...
- Oczywi艣cie, 偶e mo偶esz! Mo偶esz nam opowiedzie膰,
czym Vega i Tobba zajmowa艂y si臋 w czasach, kiedy je
zna艂e艣. I pami臋taj: twoja nieszez臋sna c贸rka nie ponosi
odpowiedzialno艣ci za swoje czyny ani za sw贸j los.
- Wiem, ale dzi臋kuj臋 ci za te s艂owa! I... gdyby艣cie j膮
spotkali... podczas ostatecznej walki... to b膮d藕cie dla niej
dobrzy?
- Obiecujemy ci to, Gudleiv. A teraz id藕 tam, gdzie
siedz膮 cz艂onkowie Najwy偶szej Rady i opowiedz im o swojej
c贸rce! Nie ma potrzeby, 偶eby艣my wszyscy tego s艂uchali.
Tula zwr贸ci艂a si臋 do sali:
- Z tego, co wiemy, to Vega, kobieta znad jeziora,
by艂a ostatni膮 w swojej linii rodu.
Wielu na sali potwierdzi艂o te s艂owa, a potem przysz艂a
kolej na Ylv臋, c贸rk臋 weso艂ego Jahasa i rozchichotanej
Estrid. By艂a ona, jak powiedzieli rodzice, osob膮 najzupe艂-
niej normaln膮 i o swoim 偶yciu niewiele mia艂a do powie-
dzenia. Wiedzia艂a natomiast sporo na temat Tobby.
- Wszyscy powinni si臋 jej wystrzega膰 - zacz臋艂a.
- Wiem, 偶e to, co powiem, brzmi 艣miesznie, ale ja
naprawd臋 widzia艂am, jak ona wylatuje w powietrze
z dachu swojego domu. Nie na miotle, jak to si臋 powiada
o czarownicach, ale ca艂kiem po prostu, jak wrona gnana
wiatrem. Nie pytajcie mnie, dok膮d lecia艂a, ale gdybym
odwa偶y艂a si臋 zgadywa膰, to powiedzia艂abym, 偶e do Ten-
gela Z艂ego albo gdzie艣 na posy艂ki w jego sprawach.
Sol poprosi艂a o g艂os i pozwolono jej m贸wi膰.
- Bergdis, ty, kt贸ra umar艂a艣 przy urodzeniu Tobby,
chcia艂abym, 偶eby艣 uwa偶nie wys艂ucha艂a tego, co powiem!
Bergdis bez s艂owa skin臋艂a g艂ow膮.
- Ja sama jestem czarownic膮, Ylvo - powiedzia艂a Sol.
- Jestem przekonana, 偶e prze偶y艂a艣 wszystko, o czym nam tu
m贸wisz. Ze widzia艂a艣, jak Tobba sfruwa z dachu swojego
domu. Ale powinna艣 wiedzie膰, 偶e to nie by艂a ona. Ja
r贸wnie偶 znam takie sztuki. Mo偶e niedok艂adnie te same, ale
co艣 w tym rodzaju. To by艂a jej dusza, pobudzona 艣rodkami
narkotycznymi. Cia艂o Tobby spoczywa艂o wtedy w domu,
prawdopodobnie na 艂贸偶ku, w stanie u艣pienia. Bo widzisz,
mo偶na opu艣ci膰 swoje cia艂o, je艣li si臋 ma dost臋p do
odpowiednich 艣rodk贸w, do specjalnych ro艣lin o dzia艂aniu
narkotycznym. Chocia偶 jednak wied藕my i czarownicy
z Ludzi Lodu potrafi膮 dokona膰 rzeczy niewiarygodnych, to
i tak wszystko ma swoje granice. Nikt nie potrafi lata膰
w powietrzu, dop贸ki 偶yje. Nie potrafimy te偶 by膰 niewi-
dzialni, chocia偶 Christer, szalony syn Tuli, robi艂 w tej
sprawie co m贸g艂. Po 艣mierci jednak to co innego!
- zawo艂a艂a triumfalnie. - Po 艣mierci nie istniej膮 偶adne
granice! Cieszcie si臋, wszyscy obci膮偶eni i wybrani, kt贸rzy
teraz 偶yjecie na ziemi! Ciesz si臋, Benedikte, ty, kt贸ra zbli偶asz
si臋 do dziewi臋膰dziesi膮tki i zgodnie z ziemskimi rachubami
ju偶 wkr贸tce b臋dziesz si臋 mog艂a weseli膰 razem z nami!
Benedikte u艣miecha艂a si臋 i rado艣nie pozdrawia艂a Sol.
Tylko Sol mog艂a sobie pozwoli膰 na to, by w taki spos贸b
m贸wi膰 o 艣mierci. Benedikte musia艂a jednak przyzna膰, 偶e
brzmia艂o to do艣膰 zach臋caj膮co.
G艂os ponownie zabra艂a Ylva.
- Poniewa偶 jestem r贸wie艣nic膮 Tobby, a jej, z oczywi-
stych powod贸w, nie ma w艣r贸d nas, to chcia艂am wam
powiedzie膰, 偶e ona nale偶a艂a do tych urodziwych czarow-
nic. Wielu m臋偶czyzn ch臋tnie odwiedza艂o jej ma艂y domek.
Co potem z nimi robi艂a, kiedy ju偶 by艂a znudzona ich
obecno艣ci膮, wola艂abym g艂o艣no nie m贸wi膰. S膮 takie paj臋-
czyce, kt贸re po mi艂osnym akcie zagryzaj膮 partnera. Nie
chc臋 o nic podobnego oskar偶a膰 Tobby, ale zdarza艂o si臋
w naszych czasach, 偶e m艂odzi m臋偶czy藕ni z Doliny Ludzi
Lodu gin臋li bez 艣ladu. Tobba za艣 urodzi艂a nie艣lubn膮
c贸rk臋, Laur臋, w tym samym roku, kiedy ja urodzi艂am
naszego synka, Bruno. Mog艂abym opowiedzie膰 o Tobbie
mn贸stwo skandalicznych historii, ale to ma niewiele
wsp贸lnego z nasz膮 walk膮 przeciwko Tengelowi Z艂emu.
Poza tym ona mnie prze偶y艂a. Nie wiem, w jakim wieku
ona...
- Mia艂a dziewi臋膰dziesi膮t lat - poinformowa艂 Tengel
Dobry cichym g艂osem.
- Wcale mnie to nie dziwi - rzek艂a Ylva ostro. - No
c贸偶, w ka偶dym razie m贸j syn o偶eni艂 si臋 z jej c贸rk膮...
- Wygl膮da na to, 偶e w Dolinie by艂o wiele ma艂偶e艅stw
pomi臋dzy bliskimi krewnymi - wtr膮ci艂a Tula.
- Tak, i by艂a to w pewnym sensie konieczno艣膰. My,
Ludzie Lodu, byli艣my izolowani. Inni bali si臋 nas i niena-
widzili. Ale to ma艂偶e艅stwo by艂o szcz臋艣liwe. My艣l臋, 偶e sami
powinni o tym opowiedzie膰. A ja ju偶 dzi臋kuj臋!
Inteligentna i sympatyczna Ylva zrobi艂a miejsce dwoj-
gu m艂odym ludziom, Laurze i Brunonowi. Stali przez
chwil臋 i co艣 do siebie szeptali, wreszcie Laura lekkim
kuksa艅cem w bok sk艂oni艂a m臋偶a, by to on zacz膮艂.
- Za naszych czas贸w 偶ycie w Dolinie Ludzi Lodu by艂o
bardzo ci臋偶kie. Lata nieurodzaju nast臋powa艂y jedno po
drugim. Ale na 艣wiecie poza Dolin膮 wcale nie by艂o lepiej,
wi臋c ludzie mimo wszystko pozostawali na miejscu. My
z Laur膮 nie dokonali艣my z pewno艣ci膮 wielkich czyn贸w,
z wyj膮tkiem tego, 偶e urodzi艂o si臋 nam troje dzieci.
- No to nie藕le! - zawo艂a艂a Tula. - Bo zdaje si臋, 偶e to
w艂a艣nie wy mieli艣cie za zadanie uchroni膰 r贸d przed
wyga艣ni臋ciem?
- Tak by艂o. Ale z tego samego powodu jedno z na-
szych dzieci musia艂o si臋 te偶 urodzi膰 obci膮偶one dziedzict-
wem z艂a, niestety. I to ono urodzi艂o si臋 jako pierwsze.
Dziewczynka. Jak z pewno艣ci膮 wi臋kszo艣膰 zebranych wie,
mia艂a na imi臋 Hanna.
- Hanna? - wykrzykn臋艂a Sol. - Moja mistrzyni! Nigdy
jej nie zapomn臋!
Laura u艣miecha艂a si臋 smutno.
- Jeste艣 pewnie jedyn膮 osob膮, kt贸ra z sympati膮 m贸wi
o naszej Hannie!
- Ale ona by艂a wspania艂a! Z艂a, ale najwi臋ksza czarowni-
ca 艣wiata. Och, ilu niezwyk艂ych rzeczy ona mnie nauczy艂a!
- Sol, co ty! - uspokaja艂a j膮 Silje z dawnego przy-
zwyczajenia.
Sol wybuchn臋艂a 艣miechem.
- Moja kochana, przybrana mate艅ko, niczego przecie偶
nie mo偶esz mi ju偶 zabroni膰. Ale jakie to mi艂e, 偶e si臋 o mnie
troszczysz! Och, jak cudownie jest znowu ci臋 widzie膰!
I Liv. I Arego... Uff, chyba si臋 rozp艂acz臋!
Z udan膮 weso艂o艣ci膮, przesadnymi ruchami ociera艂a 艂zy,
pr贸buj膮c obr贸ci膰 wszystko w 偶art.
- Mo偶e by艣my jednak wr贸cili do naszych spraw!
- zawo艂a艂a Tula. - Hanny tu, oczywi艣cie, nie ma i musimy,
niestety, wpisa膰 j膮 na list臋 wrog贸w. Ale, Lauro, ty
prze偶y艂a艣 narodziny Hanny. Mimo 偶e nale偶a艂a do najbar-
dziej obci膮偶onych potomk贸w Tengela Z艂ego.
- My艣l臋, 偶e prze偶y艂am wy艂膮cznie dlatego, 偶e urodzi艂a
si臋 du偶o za wcze艣nie. By艂a bardzo malutka! A my si臋 tak
bardzo starali艣my, 偶eby utrzyma膰 j膮 przy 偶yciu. Uda艂o
nam si臋, ale je艣li mam by膰 szczera, to wielokrotnie potem
tego 偶a艂owali艣my.
Tova wsta艂a ze swojego miejsca, bo zdawa艂o jej si臋, 偶e
ma tu co艣 do dodania.
- Powinni艣cie wiedzie膰, 偶e ja podczas mojej w臋dr贸wki
w czasie by艂am przez chwil臋 Hann膮. Nie b臋d臋 wam tu
opowiada膰, jak to odczuwa艂am, zreszt膮 wszystko jest
zapisane w kronikach Ludzi Lodu, ale powiem, 偶e ona
wci膮偶 usi艂uje odnale藕膰 zakopane naczynie Tengela Z艂ego.
Czy wam co艣 na ten temat wiadomo?
- Nie - odpar艂 Bruno. - Jak wszyscy inni w rodzinie
s艂yszeli艣my r贸偶ne pog艂oski na ten temat i chyba do艣膰
nieostro偶nie przekazali艣my je pozosta艂ym dzieciom. Han-
na by艂a jak op臋tana my艣l膮, by zdoby膰 cho膰 kropl臋 wody
z艂a. Wiem, 偶e kiedy艣 znalaz艂a si臋 w pobli偶u tego miejsca,
gdzie kocio艂ek jest zakopany, bo o ma艂o nie straci艂a wtedy
偶ycia. Nigdy nam jednak nie powiedzia艂a, gdzie to jest.
I nigdy wi臋cej tam nie posz艂a.
- To akurat rozumiem.
Sol jeszcze nie sko艅czy艂a swoich wspomnie艅 o Hannie.
- Mo偶ecie sobie m贸wi膰, co chcecie, ale ja jestem
przekonana, 偶e ona nie by艂a wy艂膮cznie z艂a - o艣wiadczy艂a.
- Kochana Sol - upomnia艂 j膮 Tengel Dobry surowo.
- Tylko prosz臋 bez tego rodzaju pobo偶nych 偶ycze艅!
Dobrze wiesz, 偶e Hanna nale偶a艂a do obci膮偶onych najgor-
szymi charakterami, kt贸rzy...
- Kt贸rzy wyst臋powali przeciwko tobie! - odci臋艂a si臋
Sol. - Poniewa偶 s膮dzi艂a, 偶e jeste艣 tch贸rzliwy i boisz si臋
podj膮膰 nasze ponadnaturalne dziedzictwo!
- Nie opowiadaj g艂upstw!
Silje siedzia艂a zamy艣lona, a po chwili powiedzia艂a
ostro偶nie:
- Nie jestem pewna, Tengelu, czy tym razem masz
racj臋. Pami臋tam, kiedy ostatni raz widzia艂am Hann臋.
Pochyli艂am si臋 i poca艂owa艂am j膮 na po偶egnanie w policzek.
I mog艂abym niemal przysi膮c, 偶e jej oczy zaszkli艂y si臋 艂zami.
- Nigdy mi o tym nie wspomnia艂a艣 - powiedzia艂
Tengel z wyrzutem.
- Nie, bo ty nie chcia艂e艣 s艂ucha膰 niczego o Hannie. Ty
chcia艂e艣, 偶eby pozosta艂a wcieleniem wszelkiego z艂a.
- Ale偶 ona by艂a wcieleniem z艂a! Ju偶 cho膰by ten fakt, 偶e
jej tu dzisiaj z nami nie ma, najlepiej o tym 艣wiadczy!
- Hanna by艂a z艂a, to oczywiste - przyzna艂a Sol.
- Ca艂kowicie, do szpiku ko艣ci z艂a! Ale mia艂a du偶o bardziej
skomplikowan膮 natur臋, ni偶 my艣lisz, Tengelu.
Jedynie Sol mog艂a go upomina膰 w ten spos贸b.
- Niestety, uwa偶am, 偶e musimy j膮 zaliczy膰 do najbar-
dziej oddanych s艂ug Tengela Z艂ego - westchn膮艂 Bruno,
ojciec Hanny, a jej matka, Laura, doda艂a:
- Inne postanowienie by艂oby niebezpieczne i mog艂oby
si臋 bardzo 藕le sko艅czy膰 dla wszystkich.
Sol prychn臋艂a, ale ust膮pi艂a.
Silje natomiast wci膮偶 trwa艂a w zadumie. Ona r贸w-
nie偶 w swoim czasie by艂a z Hann膮 bardzo blisko, ale jak
Tengel powiedzia艂, 艂atwo jest my艣le膰 dobrze o tych,
kt贸rym chcemy pom贸c. Cho膰 nie zawsze s膮 nam za to
wdzi臋czni.
Tula zako艅czy艂a sp贸r:
- Bruno i Laura, wy mieli艣cie przecie偶 jeszcze dwoje
dzieci?
Gabriel widzia艂 ze swojego miejsca krewnych skupio-
nych wok贸艂 Tengela Dobrego i Silje. By艂y tam te偶 Line
i Sunniva Starsza i wielu innych. Teraz zauwa偶y艂, 偶e
zar贸wno Line, jak jej dwoje dzieci: Sunniva i Tengel,
zaczynaj膮 si臋 niespokojnie wierci膰.
- Mieli艣my - potwierdzi艂a Laura. - Mieli艣my dw贸ch
ch艂opc贸w, Torego i Sveina. A chocia偶 Svein by艂 m艂odszy,
chcieliby艣my zacz膮膰 od niego, bo jego linia wygas艂a wraz
ze 艣mierci膮 jego syna. Jestem tego pewna, cho膰 nie 偶y艂am
tak d艂ugo.
Tengel i jego otoczenie wyra藕nie odetchn臋艂o. Dla-
czego? zastanawia艂 si臋 Gabriel. Ale co tam, stwierdzi艂
lekkomy艣lnie. Nic ju偶 nie jest w stanie mnie zdziwi膰.
Nie mia艂 racji. Tej nocy mia艂 prze偶y膰 jeszcze jedno
wielkie zaskoczenie. Nie mia艂o ono jednak nic wsp贸lnego
z niepokojem Tengela Dobrego i jego bliskich. Wiele
jeszcze mia艂o si臋 wydarzy膰 tej nocy.
Svein wsta艂 ze swojego miejsca. Mi艂y, troch臋 skr臋po-
wany, do艣膰 pospolity m臋偶czyzna.
- Mama s艂usznie m贸wi, 偶e mia艂em syna-jedynaka.
呕ona zmar艂a przy jego urodzeniu, ch艂opiec by艂 potwornie
zdeformowany. Chocia偶 jestem jego ojcem, nigdy nie
pogodzi艂em si臋 ani z wygl膮dem, ani tym bardziej z okru-
tnym charakterem ch艂opca. Da艂em mu na imi臋 Grimar.
Grimar! Wszystkie znajome imiona przesuwa艂y si臋 jak
na ta艣mie.
- Nie doczeka艂em jego dojrza艂ych lat - m贸wi艂 dalej
Svein. - Ale trudno mi sobie wyobrazi膰, by m贸g艂 mie膰
szcz臋艣liwe 偶ycie. Biedny ch艂opiec!
Tengel Dobry wsta艂 i stara艂 si臋 uspokoi膰 nieszcz臋snego
ojca:
- Grimar znalaz艂 dom u swojej ciotki, Hanny. My艣l臋,
偶e by艂o im dobrze razem.
- Tak, tak - westchn膮艂 Svein. - To mo偶liwe byli
ulepieni z tej samej gliny.
Nie chcia艂 m贸wi膰 ju偶 nic wi臋cej, wobec czego Tula
zawo艂a艂a:
- Najwy偶sza Rada wzywa Torego, starszego brata
Sveina.
Tym razem Gabriel widzia艂 wyra藕nie, 偶e Tengel Dobry
cofn膮艂 si臋 g艂臋boko w ty艂; Line zblad艂a i szuka艂a r臋ki swej
c贸rki, Sunnivy.
Na podium wszed艂 ko艣cisty, silny m臋偶czyzna. Nie by艂
obci膮偶ony, po prostu ma艂o urodziwy, zwyczajny 艣miertel-
nik. W jego wzroku nie by艂o 艣ladu 艂agodno艣ci. Dziadek
Tengela Dobrego cz艂owiek, u kt贸rego Tengel si臋 wycho-
wywa艂 bo Line, biedaczka, zmar艂a przy urodzeniu ch艂opca.
Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci 偶e nawet Tula poczu艂a si臋
nieswojo na jego widok.
- Prosimy ci臋, by艣 nam opowiedzia艂 o swoim 偶yciu, Tore.
- Nie ma tu nic do opowiadania! - uci膮艂 kr贸tko. - A ty,
bezwstydna dziewczyno, nie masz prawa zwraca膰 si臋 do
mnie po imieniu. Nie wprasza艂em si臋 na to zebranie i nie
mam nic wsp贸lnego z tymi wszystkimi... grzesznikami
i obrzydliwymi stworami!
Po raz pierwszy tej nocy spotykali si臋 z oporem
i wr贸go艣ci膮, do tej pory wszystko przebiega艂o sprawnie,
pod znakiem przyja藕ni, a przynajmniej wsp贸艂dzia艂ania.
- No dobrze - o艣wiadczy艂a Tula lodowatym g艂osem,
jakiego jeszcze u niej nie s艂yszeli. - Je艣li nie chcecie, nie
musicie niczego opowiada膰. Konieczne jest jedynie ustale-
nie waszych stosunk贸w rodzinnych. Ile mieli艣cie dzieci?
- To moja sprawa. Nikomu z was nic nie jestem winien
i z niczego nie musz臋 si臋 spowiada膰. Ale niech wam b臋dzie...
dwoje dzieci. Syna Larsa i c贸rk臋 Line. Ta ladacznica nie
po偶y艂a d艂ugo. Ugania艂a si臋 za ch艂opami i przynios艂a do
domu dwoje b臋kart贸w. M艂odszy odebra艂 jej 偶ycie.
Zrozpaczony Tengel ukry艂 twarz w d艂oniach. Line
g艂aska艂a go po r臋ce.
- Chcecie powiedzie膰, 偶e Line umar艂a przy urodzeniu
Tengela Dobrego, tak? - zapyta艂a Tula.
- Dobry! - prychn膮艂 Tore z najg艂臋bszym obrzydze-
niem. - Jaki on tam dobry! To diabe艂 wcielony! Nie
powinien by艂 si臋 nigdy urodzi膰! Ale imi臋 da艂em mu
odpowiednie! - roze艣mia艂 si臋 triumfalnie.
- Po nim to imi臋 otoczone jest najwy偶sz膮 czci膮
- o艣wiadczy艂a g艂osem tak ostrym, jakby pociera艂a o siebie
dwa kawa艂ki szk艂a. - I wszyscy bardzo dzi臋kujemy Line za
to, 偶e go urodzi艂a. Jemu bowiem zawdzi臋czamy wszystko,
co w naszym nieszcz臋snym rodzie by艂o dobre i 偶yczliwe.
W przeciwie艅stwie do innych, kt贸rym nie mamy za co
dzi臋kowa膰 - zako艅czy艂a z艂o艣liwie, wyra藕nie kieruj膮c te
s艂owa pod adresem nieprzejednanego dziadka Tengela.
Tula nie chcia艂a ju偶 mie膰 z nim wi臋cej do czynienia.
- Rada wzywa syna Torego, Larsa.
Tym samym Tore zosta艂 odprawiony. Zszed艂 na d贸艂
i usiad艂 samotnie, z boku, naburmuszony, odpychaj膮cy.
Tula uczyni艂a ruch r臋k膮 i dwa demony o ko艅skich
g艂owach podbieg艂y, 偶eby go wyprowadzi膰.
- Nie dotykajcie mnie, potwory jedne! - warkn膮艂.
- Po艂ama艅ce!
Wtedy Tula przywo艂a艂a swoje demony, wszystkie
cztery zaj臋艂y si臋 niepo偶膮danym go艣ciem.
D艂ugo jeszcze z hallu dobiega艂y g艂osy protestu. W ko艅-
cu jednak wszystko ucich艂o.
- Co one z nim zrobi艂y? - zapyta艂 Gabriel Nataniela.
- Nic strasznego. Odes艂aly go tylko do miejsca,
w kt贸rym przebywa艂 po 艣mierci.
- A gdzie to jest?
- Na to, drogi Gabrielu, b臋d臋 ci m贸g艂 odpowiedzie膰,
kiedy ju偶 sam si臋 tam znajd臋 - rzek艂 Nataniel ze 艣miechem.
Sympatyczny brat Line ju偶 przedtem wyst臋powa艂,
opowiada艂 o Targenorze. Solidny, ros艂y m臋偶czyzna, Lars.
Teraz powiedzia艂, 偶e mia艂 c贸rk臋, jedynaczk臋 imieniem
Eldrid.
- Ach, Eldrid - szepn膮艂 Gabriel. - To ona pomaga艂a
Silje w Dolinie Ludzi Lodu!
- Tak. Eldrid to poczciwa kobieta. Ale wiesz, wysz艂a
za m膮偶 bardzo p贸藕no i nie doczeka艂a si臋 dzieci, wi臋c i ta
ga艂膮藕 rodu wygas艂a.
Pokaza艂a si臋 te偶 sama Eldrid, krzepka, dobrze zbudo-
wana, Sympatyczna. Tengel i Silje jeszeze raz dzi臋kowali
jej serdecznie za pomoc. 呕ycie Eldrid up艂yn臋艂o spokojnie,
kiedy wyprowadzi艂a si臋 z Doliny.
Pozosta艂a jeszcze Line, matka Tengela i Sunnivy. Line
potwierdzi艂a, 偶e nie艂atwo by艂o 偶y膰 w domu Larsa. Mia艂 on
nieprzyjemny zwyczaj bi膰 dzieci i wnuki po twarzy
wierzchem d艂oni za ka偶de najdrobniejsze niepos艂usze艅-
stwo. A cz臋sto bywa艂 niezadowolony, bo stawia艂 im
bardzo wysokie wymagania, wy偶sze ni偶 sobie samemu.
Wszyscy przyj臋li z ulg膮 fakt, 偶e nie ma go ju偶 na sali.
Poniewa偶 Tengel i Sunniva opowiedzieli na samym
pocz膮tku o swoim 偶yciu, histori臋 norweskiej linii rodziny
uzna膰 mo偶na by艂o za wyja艣nion膮.
Ale wielka niespodzianka tej noey wci膮偶 jeszcze by艂a
przed nimi.
ROZDZIA艁 XIII
Po tej ogromnej porcji wiedzy o Ludziach Lodu
otrzebna by艂a kr贸tka rzerwa i troch臋 odpr臋偶enia.
Tula wyja艣ni艂a zreszt膮, 偶e ich krewni z Taran-gai chcieliby
si臋 najpierw naradzi膰, zanim sami przyst膮pi膮 do wyja艣nie艅.
- Proponuj臋 zatem, aby艣my wyszli troch臋 na tarasy na
ty艂ach mojej siedziby, zaczerpniemy 艣wie偶ego powietrza, kto
chce, b臋dzie m贸g艂 wypi膰 co艣 orze藕wiaj膮cego albo si臋 posili膰.
Wszyscy uznali, 偶e brzmi to zach臋caj膮co, wobec czego
ca艂a norweska cz臋艣膰 Ludzi Lodu wysz艂a do hallu, a potem
na zewn膮trz po stronie, kt贸rej jeszcze nie widzieli.
W zdumieniu stali na rozleg艂ym, pi臋knym tarasie ze
wspania艂ym widokiem na du偶o 艂agodniejsz膮 okolic臋 ni偶
wulkaniczny krajobraz po tamtej stronie g贸ry.
Tutaj wszystko sk膮pane by艂o w 偶贸艂tawym, 艂agadnym
艣wietle. Widzia艂o si臋 st膮d odleg艂e wioski z d艂ugimi
budynkami, ton膮cymi w pi臋knych ogrodach. Widzieli
drzewa przypominaj膮ce pinie i topole, senne rzeczki
i bystre potoki, kt贸re gin臋艂y w b艂臋kitnej dali.
- Kto tam mieszka? - zainteresowa艂 si臋 Gabriel.
- O takie sprawy nie nale偶y pyta膰 - u艣miechn臋艂a si臋
Tula. - Ale z pewno艣ci膮 s膮 to ludzie szcz臋艣liwi.
- Czy b臋d臋 m贸g艂 tam kiedy艣 p贸j艣膰?
- Takich rzeczy nigdy si臋 nie wie. Ale by艂oby napraw-
d臋 bardzo przyjemnie! Wtedy mogliby艣my si臋 czasami
spotyka膰, ty i ja.
- A mama? I tatu艣?
- Oni tak偶e. Je艣li, oczywi艣cie, tw贸j tatu艣 nie ma
innego 偶yczenia.
No tak, tata jest Gardem, my艣la艂 Gabriel. Tata wierzy
w niebo i piek艂o.
- Czy cz艂owiek mo偶e sobie 偶yczy膰, dok膮d chcia艂by p贸j艣膰?
- My艣l臋, 偶e powinni艣my zako艅czy膰 ten dialog - roze-
艣mia艂a si臋 Tula przyja藕nie. - Sp贸jrz tam, Petra i Line
rozmawiaj膮 ze sob膮, tak jak chcieli艣my. Ich losy by艂y
niemal identyczne.
- Jak to!
- 呕adna nie wysz艂a za m膮偶. Ka偶da urodzi艂a dwoje
zieci z r贸偶nych ojc贸w i obie urodzenie drugiego dziecka
przyp艂aci艂y 偶yciem. Mo偶esz mi wierzy膰, 偶e nie by艂o im
艂atwo!
- Ale teraz s膮 szez臋艣liwe?
- Na to wygl膮da!
Na tarasie by艂o mn贸stwo kwiat贸w, wielkie bukiety,
a nawet ca艂e kwitn膮ce krzewy. Pi臋knie rze藕bione krzes艂a
i sto艂y stwarza艂y bardzo przytulny, domowy nastr贸j.
Wszyscy usiedli przy sto艂ach i podano przek膮ski. Gabriel
stwierdzi艂 偶e doro艣li pij膮 lekkie bia艂e wino.
Jak przyjemnie sp臋dzamy tutaj czas, pomy艣la艂 opier-
aj膮c si臋 wygodnie. Nie spuszcza艂 wzroku z pi臋knego
krajobrazu. Chcia艂bym zosta膰 tu na zawsze, westchn膮艂.
Na tarasie znajdowali si臋 wy艂膮cznie Ludzie Lodu z linii
norweskiej. S艂ycha膰 by艂o jednak liczne g艂osy zar贸wno
z boku, jak i z g贸ry, wi臋c pewnie inne grupy znajdowa艂y
si臋 w艂a艣nie tam.
Za pierwszym razem, kiedy podczas przerwy pokazy-
wano im wn臋trze g贸ry, w grupie Gabriela znale藕li si臋
tylko 偶yj膮cy cz艂onkowie norweskiej linii oraz ich opieku-
nowie. Teraz przyszli tu wszyscy, kt贸rzy 偶yli w okresie
pomi臋dzy czasami Tengela Z艂ego i Tengela Dobrego.
Wszyscy, kt贸rzy zd膮偶yli o sobie opowiedzie膰.
Zastanawia艂 si臋, ilu ich tu b臋dzie nast臋pnym razem.
Dida i W臋drowiec, to znaczy Targenor, przyszli
r贸wnie偶. Rozmawia艂 z nim艣 Marco i Gabriel najch臋tniej by
do nich podszed艂, ale brak艂o mu odwagi.
Siedzia艂 i z podziwem przygl膮da艂 si臋 Targenorowi. Nad
tym m臋偶czyzn膮 unosi艂a si臋 niezwyk艂a aura! Musia艂 posia-
da膰 niewiarygodn膮 si艂臋 psychiczn膮. Jaki艣 czas temu jego
r臋ka dotkn臋艂a d艂oni Gabriela. By艂a lodowato zimna.
Dok艂adnie tak jak m贸wi艂 Vetle, kt贸rego W臋drowiec
wyprowadzi艂 kiedy艣 z ogarni臋tej wojn膮 Europy.
Ciekawe, o czym teraz Vetle my艣li? Ten cz艂owiek,
kt贸ry mu w贸wczas pom贸g艂, by艂 kr贸lem!
Zostali ponownie wezwani na sal臋 i mog艂a si臋 rozpo-
cz膮膰 opowie艣膰 o historii Taran-gaiczyk贸w. Tula wyg艂osi艂a
par臋 s艂贸w wprowadzenia:
- Ju偶 to raz dzisiaj m贸wi艂am, ale nigdy nie za wiele
przypominania takich spraw. Ot贸偶 wszyscy jeste艣my
serdecznie wdzi臋czni Vendelowi i Danielowi za to, 偶e
nawi膮zali kontakt pomi臋dzy nami i naszymi krewnymi ze
Wschodu i 偶e podtrzymywali ten kontakt jak d艂ugo to
by艂o mo偶liwe. Jak wiecie, rezultat tych kontakt贸w pomi臋-
dzy Lud藕mi Lodu ze Wschodu i z Zachodu przeszed艂
wszelkie oczekiwania! Jest nim mianowicie Shira! A nie-
wielu z rodu Ludzi Lodu mie膰 b臋dzie takie znaczenie
w naszej walce jak w艂a艣nie ona.
Targenor wtr膮ci艂 nie bez z艂o艣liwo艣ci:
- Tengel Z艂y boi si臋 jej bardziej, ni偶 mo偶ecie przypu-
szcza膰.
- W艂a艣nie dlatego Najwy偶sza Rada wzywa teraz tego,
kt贸rego sami Taran-gaiczycy wybrali, by o nich opowiedzia艂.
Niech na podium wejdzie Sarmik, inaczej zwany Wilkiem!
Okaza艂o si臋, 偶e Taran-gaiczycy bardzo dobrze wykorzy-
stali przerw臋. S艂owa Sarmika 艣wiadczy艂y o tym najlepiej.
Mimo i偶 by艂 ni偶szy od dotychczasowych m贸wc贸w,
sprawia艂 wra偶enie cz艂owieka w艂adczego i ciesz膮cego si臋
autorytetem.
- Jeste艣my przedstawicielami wymar艂ego narodu
- o艣wiadczy艂 cz艂owiek, kt贸rego nazywano Wilkiem.
- Nigdy jednak nie zapomnimy spotkania najpierw
z m艂odym Vendelem, a potem z jego kuzynem Danielem.
Kiedy do Nor przyby艂 m艂odszy brat Shiry, Orjan, nasze
plemi臋 by艂o ju偶 w艂a艣ciwie starte z powierzchni ziemi. Ale
Vendel i Daniel przynie艣li z sob膮 informacje o krewnych
w dalekim kraju. I teraz mo偶emy si臋 spotka膰 z wami
wszystkimi. Jeszcze nie mieli艣my okazji wyrazi膰, jak
wielkie znaczenie ma dla nas ta noc, jak bardzo cenimy
sobie fakt, 偶e mo偶emy tu z wami by膰. A tak偶e to, 偶e
mo偶emy by膰 wam pomoc膮 w walce z naszym wsp贸lnym
z艂ym przodkiem i wrogiem. Mo偶ecie liczy膰 na pe艂ne
wsparcie z naszej strony. W por贸wnaniu z wami jeste艣my
prymitywnym ludem, lecz prymitywni maj膮 inne warto艣ci
i umiej臋tno艣ci, kt贸rych brak cywilizowanym.
- To prawda - przyzna艂a Tula. - Wy stoicie bli偶ej
przyrody, mo偶ecie si臋 niemal z ni膮 stopi膰 i, o ile nam
wiadomo, 偶yjecie w przyja藕ni z si艂ami natury, kt贸rych my
w艂a艣ciwie nie znamy.
- Mimo to - m贸wi艂 dalej Sarmik - jeste艣my r贸wnie偶
skromnym i nie艣mia艂ym ludem. Nie lubimy m贸wi膰 zbyt
wiele o sobie, to jest sprzeczne z zasadami, w jakich
zostali艣my wychowani. Dlatego, po naradzie, postanowili-
艣my, 偶e nie wszyscy b臋dziemy tu dzisiaj zabiera膰 g艂os. Po
cz臋艣ci dlatego, 偶e nasze 偶ycie toczy艂o si臋 w szczeg贸lnych
warunkach skalistej krainy, w nagich i surowych g贸rach
Taran-gai. Wytypowali艣my zatem tych, kt贸rzy s膮 tutaj
najwa偶niejsi. Czyli opiekunowie pi臋ciorga norweskich
dzieci. Wszyscy oni zostali ci臋偶ko do艣wiadczeni dziedzi-
ctwem z艂a, ale ze wszystkich si艂 starali si臋 to z艂o w sobie
pokona膰...
Spontaniczny aplauz zag艂uszy艂 jego s艂owa. Sarmik
podzi臋kowa艂 uprzejmie i m贸wi艂 dalej:
- Ponadto moi rodacy zdecydowali, 偶ebym to ja
opowiedzia艂 o ostatnich latach naszego ludu na ziemi.
Maj膮 mi w tym pomaga膰 moi synawie, Orin i Vassar.
Wezwany b臋dzie r贸wnie偶 Mar. A tak偶e szamanka Tun-sij.
I to ju偶 wszyscy.
Tula przerwa艂a mu:
- Domy艣lam si臋, 偶e dotknigci b臋d膮 nam mogli zrefero-
wa膰 r贸偶ne okresy historii Taran-gai?
- Oczywi艣cie.
- W takim razie zacznijmy od najstarszego z nich. Bo
bardzo chcieliby艣my dowiedzie膰 si臋 jak najwi臋cej o poby-
cie Tengela Z艂ego w Taran-gai.
- Najstarszy nazywa si臋 Inu.
Inu okaza艂 si臋 niedu偶ym, okropnie brzydkim cz艂owie-
czkiem, jego sylwetka rysowa艂a si臋 do艣膰 niewyra藕nie na tle
艣ciany, 偶y艂 bowiem w bardzo odleg艂ych czasach. Sprawia艂
wra偶enie niezmiernie skr臋powanego tym, 偶e b臋dzie mu-
sia艂 przemawia膰. Gabriel zrozumia艂 teraz s艂owa Sarmika:
u Taran-gaiczyk贸w publiczne wyst臋py nie nale偶a艂y do
dobrych obyczaj贸w. A tym bardziej przemawianie do
wielkiego zgromadzenia.
Inu k艂ania艂 si臋 niemal do pod艂ogi.
- Ja by艂em wnukiem prawnuka Tengela Z艂ego
- o艣wiadczy艂 takim tonem, jakby prosi艂 o wybaczenie.
Tula znowu si臋 wtr膮ci艂a:
- Ale kiedy ty si臋 urodzi艂e艣, on musia艂 ju偶 chyba
opu艣ci膰 Taran-gai?
- Nigdy go nie widzia艂em.
Na sali powsta艂o poruszenie.
- Bardzo by艣my chcieli dowiedzie膰 si臋 czego艣 o jego
偶yciu w waszym kraju.
Inu skuli艂 si臋 jak skarcone dziecko i znowu pok艂oni艂 si臋
do samej ziemi.
- Tego si臋 nie da zrobi膰. Oni byli bardzo 藕li i nie mogli
tu przyby膰.
Vendel Grip zerwa艂 si臋 z miejsca.
- Ale Tun-sij opowiada艂a mi, 偶e syn Tan-ghila by艂
normalny. Dopiero jego wnuk...
- Nie, nie - powt贸rzy艂 Inu i potrz膮sa艂 swoimi czar-
nymi, b艂yszcz膮cymi w艂osami. - Mo偶liwe, 偶e Tun-sij
s艂ysza艂a to tak. Ale legendy si臋 zmieniaj膮 wraz ze zmianami
ksi臋偶yca. Syn Tan-ghila, kt贸rego sp艂odzi艂 nied艂ugo po
wyprawie do grot, z pocz膮tku sprawia艂 wra偶enie ca艂kiem
normalnego. Ludzie m贸wili, 偶e nic po nim nie by艂o wida膰.
Ale w g艂臋bi duszy by艂 gorszy od samego Shamy. Porywa艂
nasze kobiety, a potem sk艂ada艂 z nich ofiary. Chodzi艂 na
posy艂ki dla swojego ojca i w臋szy艂, kto z jego wsp贸艂-
plemie艅c贸w jest wiernym poddanym Tan-ghila, a kto si臋
przeciwko niemu burzy. Mo偶ecie jego imi臋 zapisa膰 obok
tych, kt贸rzy s膮 dla nas niebezpieczni. To jest bardzo
d艂ugie imi臋 i na pewno trudno wam b臋dzie je wym贸wi膰,
ale znaczy ono tyle co "Zimowy smutek". Poniewa偶 jego
nieszcz臋sna matka umar艂a, kiedy wyda艂a go na 艣wiat.
Niech mu tam b臋dzie jak najgorzej u Shamy!
Zimowy Smutek to zbyt 艂adne imi臋 dla 艂otra o takim
paskudnym charakterze, pomy艣la艂 Gabriel.
艁otrzyk o smutnym imieniu zosta艂 wpisany na coraz
d艂u偶sz膮 list臋 wrog贸w.
- No, a po nim by艂 jego syn, Kat - powr贸ci艂 Inu do
swego opowiadania. - Jego wspominam z przera偶eniem.
Niebezpiecznie by艂o cho膰by zbli偶y膰 si臋 do jego siedziby,
czyli wielkiej jamy w ziemi, bo przer贸偶ne duchy kr臋ci艂y si臋
tam i z powrotem...
Tula zawo艂a艂a:
- Mar, czy te duchy by艂y niebezpieczne?
- Moim zdaniem tak - odpar艂 Mar z 艂aw Ta-
ran-gaiczyk贸w, gdzie teraz siedzia艂. - Oni wszyscy to
banda Shamy!
- Ach, tak. M贸w dalej, Inu.
- Dla przywo艂ania tych duch贸w rozpala艂 ognisko
- wyja艣ni艂 Inu. - Musicie zapisa膰 Kata i jego duchy, to
bardzo wa偶ne. Po nim nasta艂 syn Kata, czyli m贸j ojciec.
Mia艂 na imi臋 Kat-ghil i nie by艂 to ojciec, jakiego chcia艂oby
si臋 mie膰. On r贸wnie偶 pali艂 ogniska. Nocami na wysokim
wzg贸rzu mo偶na go by艂o widzie膰 na tle nieba, jak siedzi
przy ognisku i 艣piewa jakie艣 magiczne pie艣ni. Kiedy taka
pie艣艅 zosta艂a od艣piewana, zawsze co艣 z艂ego przytrafia艂o si臋
komu艣 w Tacan-gai. Jak wiecie, ze Wschodu przyby艂o
bardzo wielu ludzi, nie tylko Tan-ghil. I tamci byli
normalni. Nie tacy jak my.
Tula kiwa艂a g艂ow膮.
- To by si臋 zgadza艂o, 偶e w jego najbli偶szej rodzinie
wszyscy byli dotkni臋ci. Bo wtedy jeszcze nie by艂o Ludzi
Lodu w Norwegii. Ale potem urodzi艂e艣 si臋 ty, no i ty jeste艣
tu dzisiaj z nami.
- Tak. Bo ja nie chcia艂em s艂ucha膰 tego z艂ego g艂osu we
mnie, bo pokocha艂em pewn膮 dziewczyn臋, najpi臋kniejsz膮
i obdarzon膮 najczystszym sercem na ziemi.
- No popatrzcie, czego mo偶e dokona膰 mi艂o艣膰! - zawo-
艂a艂a Tula. - I dosta艂e艣 t臋 dziewczyn臋?
- Tak. Dosta艂em. Bo Tan-ghil opr贸cz z艂ego dziedzictwa
zostawi艂 nam te偶 wielkie bogactwo. To mu przecie偶
obiecano u 藕r贸de艂. By艂em bardzo zamo偶nym cz艂owiekiem.
Posiada艂em wi臋cej renifer贸w, ni偶 mo偶na policzy膰. A potem
wydawa艂o si臋, 偶e z艂e dziedzictwo te偶 przesta艂o nas obci膮偶a膰.
Mieli艣my dwoje 艂adnych dzieci, w kt贸rych nie by艂o z艂a, a one
ze swej strony da艂y nam wspania艂e wnuki o dobrych sercach.
- Bardzo mo偶liwe - powiedzia艂 Andre, kt贸ry prowa-
dzi艂 obliczenia statystyczne i teraz oczy ma艂o mu z orbit
nie wysz艂y. - Bo wtedy Tan-ghil zaczyna艂 ju偶 szale膰
w Norwegii i przekle艅stwo obci膮偶a艂o urodzonych tutaj,
wy mogli艣cie 偶y膰 w spokoju.
Ku wielkiemu rozczarowaniu zebranych Inu nie umia艂
ju偶 nic wi臋cej powiedzie膰 o 偶yciu Tengela Z艂ego w Ta-
ran-gai. Zna艂, oczywi艣cie, legend臋 o pot臋偶nym huku, jaki
kt贸rego艣 dnia s艂yszano od strony G贸ry Czterech Wiatr贸w
na morskiej wyspie. Ten huk i krzyk sprawi艂y, 偶e ziemia
zadr偶a艂a, a morze wzburzy艂o si臋 jak przy najwi臋kszym
sztormie. I po tym Tan-ghil przez wiele okr膮偶e艅 ksi臋偶yca
le偶a艂 w swojej jaskini jak martwy. A poza tym... nie. Je艣li
kto艣 w tamtych czasach zaczyna艂 m贸wi膰 o Tan-ghilu,
wszyscy milkli i odwracali wzrok. Nie rozmawia si臋
o kim艣 a偶 tak z艂ym.
- Ale przecie偶 Tan-ghil mia艂 te偶 w Taran-gai innych
krewnych? - zapyta艂 Heike. - Tych, kt贸rzy urodzili si臋
przed jego wypraw膮 do 藕r贸de艂.
- Tak jest - potwierdzi艂 Inu. - To jednak byli
normalni ludzie. On sam jeszcze przedtem nie by艂 a偶 tak
naznaczony z艂em, chocia偶 od samego pocz膮tku by艂 bardzo
z艂ym cz艂owiekiem.
- Masz racj臋 - powiedzia艂 Nataniel. - Dzi臋kujemy ci,
Inu! Bardzo dobrze nam to wszystko wyja艣ni艂e艣.
Na te s艂owa Inu musia艂 si臋 znowu bardzo g艂臋boko
pok艂oni膰, a jego szeroka twarz ja艣nia艂a z rado艣ci. Zako艅czy艂
pozdrowieniem dla Christel i wyra偶eniem nadziei, 偶e b臋dzie
zadowolona z jego opieki. Christel kiwa艂a g艂ow膮 troch臋
skr臋powana, ale Bogu dzi臋ki u艣miecha艂a si臋 do niego
sympatycznie. Wszyscy odetchn臋li z ulg膮, bowiem Christel,
dok艂adnie tak jak jej matka, Mari, by艂a jedn膮 z najbardziej
nieobliczalnych os贸b w艣r贸d Ludzi Lodu. Nikt do ko艅ca nie
wiedzia艂, czy one dwie zaakceptuj膮 te wszystkie fantastycz-
ne wydarzenia, kt贸re si臋 tu rozgrywa艂y.
Dwie艣cie lat min臋艂o, zanim kolejny obci膮偶ony, lecz
obdarzony dobrym sercem urodzi艂 si臋 w Taran-gai. By艂 to
pomocnik Mariany i mia艂 na imi臋 "Ten-kt贸ry-uro-
dzi艂-si臋-w-drzwiach". Dosy膰 wymowne imi臋, trzeba przy-
zna膰. W tamtych czasach nie u偶ywano, rzecz jasna, poj臋cia
"drzwi", Taran-gaiczycy mieszkali przecie偶 w namiotach
i nikt nie nazywa艂 drzwiami tej sk贸ry, kt贸ra zas艂ania艂a
wej艣cie, ale dla uproszczenia tak w艂a艣nie przet艂umaczono
jego imi臋 na norweski.
By艂 to cz艂owiek przyjazny 艣wiatu, kt贸ry pi臋knie opo-
wiada艂 o wyprawach z Samojedami do Nor, o latach
nieurodzaju w g贸rach, do kt贸rych przecie偶 Taran-gaiczy-
cy byli przyzwyczajeni.
Za jego czas贸w legenda o Tan-ghilu nale偶a艂a ju偶 do
przera偶aj膮cych historii, w kt贸re tak naprawd臋 nikt nie
wierzy艂, ale kt贸rymi ludzie uwielbiaj膮 si臋 nawzajem
straszy膰. G艂贸wne w膮tki tej historii zd膮偶y艂y si臋 rozmy膰
w zapomnieniu. Ale Ten-kt贸ry-urodzi艂-si臋-w-drzwiach
zapewnia艂, 偶e pomi臋dzy Inu a nim samym urodzi艂 si臋 tylko
jeden cz艂owiek naprawd臋 bardzo z艂y.
Norwegowie kiwali g艂owami. Oni mieli bowiem jedno
"wolne" pokolenie, mianowicie pokolenie Ivara i Signy.
Rozumieli, 偶e Tengel Z艂y przesta艂 si臋 przejmowa膰 Ta-
ran-gaiczykami. Teraz najbardziej na 艣wiecie nienawidzi艂
swoich norweskich potomk贸w i im przede wszystkim
stara艂 si臋 dokuczy膰.
脫w z艂y cz艂owiek w Taran-gai dosta艂 po prostu prze-
zwisko "Strach". Jego ulubionym zaj臋ciem by艂o porywa-
nie ma艂ych dzieci i sk艂adanie ich w ofierze jakim艣 w艂asnym
tajemniczym bogom i duchom. Kobiety w ci膮偶y stara艂y si臋
ukrywa膰 sw贸j stan albo wyje偶d偶a艂y gdzie艣 daleko, 偶eby
urodzi膰 swoje dzieci. Niekiedy jednej czy drugiej udawa艂o
si臋 wywie艣膰 w pole Stracha, ale nie zawsze. Ci, kt贸rzy
wtedy 偶yli, opowiadali Temu-kt贸ry-urodzi艂-si臋-
w-drzwiach, 偶e by艂y to upiorne czasy, co zreszt膮 wszyscy
zebrani na sali bardzo dobrze rozumieli.
Strach zosta艂 wpisany na "czarn膮 list臋".
Ten-kt贸ry-urodzi艂-si臋-w-drzwiach by艂 szamanem, jak
wi臋kszo艣膰 w jego rodzinie i przed, i po nim. Mo偶na by艂o
by膰 szamanem, nawet je艣li si臋 nie by艂o dotkni臋tym
przekle艅stwem Tan-ghila. Wystarczy popatrze膰 na Tun-sij.
Ale ju偶 c贸rka Tego-kt贸ry-urodzi艂-si臋-w-drzwiach by艂a
dotkni臋ta, tyle 偶e nale偶a艂a do tych, kt贸rzy starali si臋 by膰
dobrzy. Teraz zosta艂a opiekunk膮 najstarszego syna Mari,
Jorgena. Mia艂a jakie艣 okropnie d艂ugie imi臋, kt贸re ozna-
cza艂o mnej wi臋cej tyle, co: "Gwiazda, kt贸ra si臋 uwolni艂a
i p艂yn臋艂a po niebie". Bo takie w艂a艣nie wydarzenie mia艂o
miejsce tej nocy, kiedy si臋 urodzi艂a. Imi臋 by艂o zbyt d艂ugie
i zbyt trudne do wym贸wienia, wi臋c nazywano j膮 po
prostu: Gwiazda, i tak zosta艂a zapisana w protoko艂ach. Po
dziadku ze strony matki odziedziczy艂a zdolno艣ci szama艅-
skie i bardzo d艂ugo 偶y艂a w Taran-gai. Doczeka艂a si臋 nawet
takiej rado艣ci, 偶e jej wsp贸艂plemie艅cy widzieli w niej
najwi臋ksz膮 dobr膮 si艂臋. Przychodzili do niej po rad臋
i pomoc przy wszelkich zmartwieniach. Dok艂adnie tak jak
do Tengela Dobrego i wielu jeszcze po nim.
Na podium pojawili si臋, jeden po drugim, dwaj ostatni
wyznaczeni do opowiadania. Dwaj m臋偶czy藕ni niewiel-
kiego wzrostu, uprzejmi, k艂aniaj膮cy si臋 i przepraszaj膮cy,
a nade wszystko niewiarygodnie sympatyczni, niezale偶nie
od wyj膮tkowego braka urody. Wszyscy byli zachwyceni
Taran-gaiczykami w艂a艣nie ze wzgl臋du na ich wdzi臋k
i onie艣mielenie. Ci dwaj jednak nie mieli zbyt wiele do
dodania, je艣li chodzi o Tengela Z艂ego. Najwyra藕niej
zupe艂nie przesta艂 si臋 interesowa膰 tamtym plemieniem, nie
traktowa艂 tyeh ludzi jak swoich potomk贸w.
Drugi od ko艅ca syn Mari mia艂 na imi臋 Mads i jego
opiekunem zosta艂 Gawar. Najm艂odszy natomiast, Odd,
zosta艂 oddany pod opiek臋 Hiir.
Wszyscy dostali swoich opiekun贸w, my艣la艂 Gabriel.
Wszyscy z wyj膮tkiem Jonathana.
Dlaczego akurat nim nikt si臋 nie opiekuje?
Wzrok Gabriela prze艣lizgiwa艂 si臋 po tylnych rz臋dach,
gdzie siedzieli Taran-gaiczycy, ci, kt贸rzy nie chcieli
zabiera膰 g艂osu. Bardzo ich polubi艂. I tych, kt贸rzy pokazy-
wali si臋 na podium, tak偶e. Lubi艂 te ich d艂ugie do ramion
w艂osy, ich ubrania z mi臋kkiej, dobrze wyprawionej sk贸ry.
I ich twarze naznaczone trudnym 偶yciem w niego艣cinnych
g贸rach. Uwa偶a艂, 偶e s膮 na sw贸j spos贸b bardzo 艂adne.
Ta, kt贸ra jako ostatnia pojawi艂a si臋 na scenie, Hiir, 偶y艂a
mniej wi臋cej w tym samym czasie co pewien wstr臋tny
cz艂owiek, ieden z najgorszych krewnych Tengela Z艂ego.
脫w cz艂owiek musia艂 by膰 nieprzyzwoicie stary, Hiir jednak
wola艂a, 偶eby opowiedzia艂 o nim kto inny.
I wtedy przysz艂a kolej na Tun-sij, szamank臋, kt贸ra
zosta艂a te艣ciow膮 Vendela Gripa. Andre m贸g艂 teraz ludzi
偶yj膮cych na pocz膮tku osiemnastego wieku umie艣ci膰 we
w艂a艣ciwym czasie.
Na podium wkroczy艂a bardzo dziwna kobieta. Tun-sij,
legendarna szamanka dla tych, kt贸rzy czytali ksi臋gi Ludzi
Lodu, podziwiana przez nich i budz膮ca w nich groz臋. By艂a
wy偶sza ni偶 jej ziomkowie, wyptostowana, o przenik-
liwych, p艂omiennych oczach.
- Chcia艂abym opowiedzie膰 o tym z艂ym cz艂owieku,
kt贸rego wspomnia艂a Hiir. Nazywa艂 si臋 Oko Z艂a i by艂
ojcem mego dziadka. Musia艂 by膰 kuzynem Hiir lub
czym艣 w tym rodzaju. Cz艂owiek z艂y do szpiku ko艣ci,
co mo偶e potwierdzi膰 m贸j drogi zi臋膰 i przyjaciel, Ven-
del.
- Tak jest - powiedzia艂 Vendel. - Ja go widzia艂em
w Taran-gai, by艂 ju偶 w贸wczas bardzo stary, w艂a艣ciwie nie
chodzi艂, tylko pe艂za艂, ale w oczach mia艂 jakie艣 dzikie z艂o.
Nigdy w 偶yciu nikogo si臋 tak nie ba艂em jak jego!
Oko Z艂a wpisano na list臋 wyj膮tkowo gro藕nych prze-
ciwnik贸w.
- Mog艂abym d艂ugo o nim opowiada膰 - rzek艂a Tun-sij.
- Ale to tylko takie ponure sensacje, nic wi臋cej. Od-
czuwaliby艣cie wstr臋t, a tak偶e b贸l z powodu tego, o czym
m贸wi臋. Tymczasem ja wola艂abym powiedzie膰 wam
o czym艣 przyjemniejszym. Czy wiecie, jak niewiarygodnie
wielu szaman贸w zebra艂o si臋 tu tej nocy? I ot贸偶 oni
wszyscy, kt贸rzy s膮 zbyt dobrze wychowani na to, 偶eby
stawa膰 przed wami na podium, tak jak ja to czyni臋, oni
wszyscy prosz膮, by dysponowa膰 ich wiedz膮 i do艣wiad-
czeniem w nadchodz膮cej walce przeciwko bestii, kt贸r膮
wszyscy nienawidzimy r贸wnie mocno.
- Za t臋 wiadomo艣膰 jeste艣my niewypowiedzianie
wdzi臋czni! - zawo艂a艂a Tula. - Dzi臋kujemy wam, wszyscy
szamani, kt贸rzy chcecie pozosta膰 w cieniu. Na pewno nie
raz skorzystamy z waszej pomocy!
Gabriel dostrzega艂 w mroku bia艂e z臋by, to szamani
u艣miechali si臋 uszcz臋艣liwieni.
Tun-sij powiedzia艂a zatroskana:
- Nie widz臋 tu, niestety, ani mojej c贸rki, Sinsiew, ani
syna Nguta. No trudno, szczerze m贸wi膮c, wcale na to nie
liczy艂am. Ale wiem jedno: chocia偶 oboje maj膮 zatwar-
dzia艂e serca, to nigdy nie stan膮 w walce przeciwko nam!
Nie byli dotkni臋ci dziedzictwem z艂a. Ale, och, jak偶e bym
pragn臋艂a mie膰 przy sobie mojego Irovara! Niestety...Nie
pochodzi艂 z naszego rodu. Tak wi臋c jedyna moja rado艣膰 to
Vendel. No i ci czterej wspaniali ksi膮偶臋ta...
To zdumiewaj膮ce, rak niewiele Taran-gaiczycy mieli
do powiedzenia o swoim strasznym przodku, Tan-ghilu.
Po Tun-sij przed zebranymi stan臋li dwaj synowie Sar-
mika. Orin i Vassar byli wojownikami. W Taran-gai
nale偶eli do Stra偶nik贸w G贸r i teraz postawili si臋 do
dyspozycji w nadchodz膮cej walce. R贸wnie偶 ta oferta
zosta艂a przyj臋ta z wdzi臋czno艣ci膮.
W ko艅cu pojawi艂 si臋 kto艣, kogo Ludzie Lodu znali
bardzo dobrze. Mar, straszny Mar z Taran-gai. Ich
najwi臋kszy czarnoksi臋偶nik, jeden z tych, do kt贸rych
wszyscy mieli wielkie zaufanie.
Mar pnywo艂a艂 do siebie Shir臋, bo tego sobie 偶yczyli jego
ziomkowie. Shira by艂a przecie偶 Taran-gaik膮 ze strony matki.
Ze strony ojca by艂a Norwe偶k膮, nale偶a艂a do Ludzi Lodu.
Kiedy Mar i Shira stali na podium, d艂ugi rz膮d Ta-
ran-gaiczyk贸w wstawa艂 z 艂aw i cz艂api膮c wchodzi艂 na scen臋.
Wszyscy k艂aniali si臋 obojgu g艂臋boko. Za wszystkich
m贸wi艂 Sarmik.
- Shira jest naszym najpi臋kniejszym kwiatem i to jej
pragniemy pom贸c w walce ze z艂em, kt贸re tak strasznie
do艣wiadczy艂o nasze dwa plemiona.
Wtedy wstali te偶 wszyscy Norwegowie, 偶eby odda膰
cze艣膰 Marowi i Shirze i wszystkim Taran-gaiczykom, tym
niskim ludziom o wspania艂ych sercach, kt贸rzy teraz
u艣miechali si臋 szeroko, bo stwierdzili, 偶e to nic takiego
sta膰 na scenie. Przeciwnie, to nawet bardzo przyjemne!
Andre poprosi艂, by wolno mu by艂o p贸藕niej wys艂ucha膰
historii ka偶dego z nich, opouwiadanych w cztery oczy, 偶eby
m贸g艂 uzupe艂ni膰 kroniki Ludzi Lodu. Ubrane w futra, na
egzotyczny spos贸b pi臋kne istoty obieca艂y mu to z wielk膮
ch臋ei膮.
P贸藕niej Taran-gaiczycy opu艣cili podium i wr贸cili na
swoje miejsca. Sarmik musia艂 w ich imieniu powiedzie膰,
jak bardzo s膮 wdzi臋czni za to, 偶e mog膮 uczestniczy膰 w tak
wspania艂ym spotkaniu.
Mar i Shira byli swego rodzaju pomostem pomi臋dzy
wschodni膮 i zachodni膮 lini膮 rodu. Shama jednak sprawi艂,
偶e pozostali bezdzietni. I po ich 艣mierci r贸d Taran-gai
przesta艂 istnie膰. Rosyjska inwazja w g贸rskim kraju ozna-
cza艂a zg艂ad臋 dla ca艂ego plemienia.
- Aha, wi臋c to na tym stoimy - powiedzia艂 Andre
wyra藕nie rozczarowany. - O 偶yciu Tengela Z艂ego w Ta-
ran-gai nie wiemy nic. Ani s艂owa o jego spotkaniu z Sham膮,
nic o sytuacji, zanim zdecydowa艂 si臋 wyruszy膰 na zach贸d.
- Nie denerwuj si臋, Andre - roze艣mia艂a si臋 Tula.
- Jeszcze nie sko艅czyli艣my! Je艣li Tengel Z艂y my艣la艂, 偶e
zabierze swoje sekrety na miejsce spoczynku, to si臋 bardzo
pomyli艂!
Oj, o偶ywi艂 si臋 Gabriel. Znowu zaczyna si臋 co艣 dzia膰,
czuj臋 to, nerwy mam napi臋te do ostateczno艣ci.
Wszyscy widzieli, 偶e Tula jest podekscytowana,
w oczach pojawia艂y si臋 tajemnicze b艂yski, a g艂os dr偶a艂, gdy
zawo艂a艂a:
- Drodzy przyjaciele! Wys艂uchali艣cie oto historii Ludzi
Lodu. R贸wnie偶 historia Taran-gaiczyk贸w zosta艂a tu
w skr贸cie przedstawiona. Dzi臋ki Tovie i Natanielowi
wiemy, sk膮d pochodzili rodzice Tengela Z艂ego. Mimo
wszystko znamy jedynie fragmenty 偶ycia naszego przodka
od momentu, gdy jako dziecko zamordowa艂 swego ojca, a偶
do czasu, gdy mieszka艂 w Dolinie Ludzi Lodu w Norwegii.
- Wi臋cej informacji ponad to, co mamy, nie powinni-
艣my si臋 raczej spodziewa膰 - westchn膮艂 Andre.
Tula zrobi艂a wymown膮 pauz臋, po czym powiedzia艂a:
- Drodzy przyjaciele! Czy nikogo wam nie brakuje? Czy
nie odczuwacie nieobecno艣ci pi膮tego cz艂onka Najwy偶szej
Rady? Opiekuna Jonathana? Tego, kt贸ry jest r贸wnie
wa偶ny, jak Shira, Targenor, Marco i Nataniel? Tego, kt贸ry
mo偶e nam udzieli膰 informacji na temat fletu Tengela Z艂ego?
Przyjaciele, pozw贸lcie sobie przedstawi膰 tego jedynego,
kt贸ry m贸g艂by nam opowiedzie膰 ca艂膮 histori臋 Ludzi Lodu!
Gabriel i Nataniel spogl膮dali na siebie pytaj膮co. Kto to
mo偶e by膰?
Z mroku wy艂oni艂a si臋 jaka艣 posta膰. Przyby艂y lekko
utyka艂, wydawa艂 si臋 jaki艣 kanciasty i brzydki, wszystko
w nim by艂o brunatne, od potarganych, przypominaj膮cych
s艂om臋 w艂os贸w po wyra藕nie u艂omne d艂onie i stopy.
Za plecami Gabriela rozleg艂 si臋 przeci膮g艂y krzyk. To
jego wuj Jonathan z j臋kiem zerwa艂 si臋 z miejsca.
- Ale... Ale... - j膮ka艂.
Siostry Jonathana, Karine i Mari, r贸wnie偶 wsta艂y.
Os艂upia艂e wpatrywa艂y si臋 w posta膰 na scenie.
Mari przypomnia艂a sobie najbardziej wstydliwy mo-
ment swego 偶ycia. Ona, kt贸ra my艣la艂a o sobie, 偶e jest
wspania艂ym cz艂owiekiem, zupe艂nie wtedy straci艂a panowa-
nie. Zdawa艂o jej si臋, 偶e jest tolerancyjna i pe艂na wyrozumia-
艂o艣ci, a wtedy, wiele lat temu, gdy zobaczy艂a tego cz艂owieka
na skraju lasu, odwr贸ci艂a si臋 z obrzydzeniem. C贸偶 za wstyd!
Karine wspomina艂a co innego. Ona 偶ywi艂a wdzi臋czno艣膰
dla tego budz膮cego przygn臋bienie stworzenia. On bowiem
jej pom贸g艂, milcz膮cy i 偶yczliwy, pom贸g艂 jej pochowa膰
m臋偶czyzn臋, kt贸rego zabi艂a. A teraz ten cz艂owiek tutaj?
Jonathan rozpoznawa艂 druha, kt贸ry wiernie sta艂 u jego
boku w latach wojny. Tego, kt贸ry si臋 nim opiekowa艂
i dzieli艂 si臋 z nim swoj膮 porcj膮 jedzenia w kraju wroga,
a p贸藕niej zosta艂 zastrzelony na oczach Jonathana. Tej
potwornej chwili nigdy nie zdo艂a艂 zapomnie膰. 呕al...
Wielu zgromadzonych na sali zareagowa艂o gwa艂townie
na widok ostatniego go艣cia.
Sol. I Mattias. Ingrid. Daniel. I Heike. Henning.
Benedikte i Andre...
Heike zacz膮艂 p艂aka膰.
Najgwa艂towniej jednak reagowa艂 Nataniel. Zerwa艂 si臋
z miejsca.
- Wi臋c to ty? - krzykn膮艂. - M贸j przyjaciel, m贸j
ukochany przyjaciel, za kt贸rym t臋skni臋 od tak dawna!
Utrata ciebie by艂a najstraszniejszym prze偶yciem, jakie
mnie spotka艂o!
- To ty znasz Runego? - zapyta艂 Jonathan, kt贸ry
r贸wnie偶 wszed艂 na podium, by u艣ciska膰 starego towa-
rzysza z wojennyeh lat. - O ile pami臋tam, Natanielu, to
mign膮艂 ci tylko kiedy艣 na ci臋偶ar贸wce, gdy by艂e艣 jeszcze
dzieckiem. Chocia偶 bardzo chcia艂e艣 ju偶 wtedy go po-
zna膰.
- Rune? - wyj膮ka艂 Nataniel zdezorientowany. - W ta-
kim razie to ty nie wiesz, kim on jest.
Jonathan zdumiony patrzy艂, jak t艂um jego krewnych
wchodzi na podium. Na Boga, jakim sposobem Sol
i Daniel, i Ingrid mogli zna膰 Runego?
Podbieg艂 Heike i wzi膮艂 w ramiona tego m艂odego
cz艂owieka o kalekich r臋kach i nogach.
- Dzi臋kuj臋 ci - szepta艂. - Dzi臋kuj臋 za wszystko, kim
dla mnie by艂e艣, i za wszystko, co dla mnie uczyni艂e艣!
I dzi臋kuj臋 ci za to, 偶e mog艂em jeszcze raz ci臋 zobaczy膰!
- Jak 艂atwo ci臋 pozna膰! - m贸wi艂 bardzo wzruszony
Henning. - Natychmiast wiedzia艂em, 偶e to ty!
Na sali dos艂ownie wrza艂o. Wszyscy chcieli wiedzie膰,
o co chodzi, wi臋kszo艣膰 niczego nie rozumia艂a.
Tula pr贸bowa艂a to jako艣 opanowa膰.
- Najdro偶si przyjaciele! Teraz us艂yszymy histori臋 Ru-
nego!
Prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i g艂臋boko wci膮gn臋艂a powietrze. Gab-
riel siedzia艂 z otwart膮 buzi膮 i gapi艂 si臋 na podium, stara艂 si臋
poj膮膰, ale nie by艂 w stanie.
- Za to, 偶e Rune jest tu dzi艣 z nami, winni艣my
wdzi臋czno艣膰 czarnym anio艂om. Ale wy chcieliby艣cie na
pewno wiedzie膰, kim on jest, prawda?
Na sali raz jeszcze zapad艂a kompletna cisza.
Gabriel widzia艂, 偶e owa niezgrabna posta膰 skierowa艂a
wzrok ku 艂awom czarnych anio艂贸w i uk艂oni艂a si臋 sztywno,
jakby z trudem. C贸偶 to za zdumiewaj膮ca istota! Straszna!
Ale na tr贸jk膮tnej twarzy, pod niesforn膮 grzyw膮, b艂膮ka艂 si臋
u艣miech. Przyjazny i sympatyczny. Oczy jednak, jasno-
br膮zowe jak wszystko na nim, by艂y smutne, przepe艂nione
偶alem.
Imi臋... Rune? Rune?
Czarne anio艂y? Nataniel?
Tula znowu zabra艂a g艂os.
- Rune jest starszy ni偶 wy wszyscy razem wzi臋ci. On
jest starszy ni偶 Adam i Ewa, postanowi艂 jednak 艣ledzi膰
losy Ludzi Lodu od ich pierwszych dni i pomaga膰 im
w walce przeciwko tej zakale 艣wiata, jak膮 jest nasz okrutny
przodek, Tengel Z艂y.
I wtedy Gabriel poj膮艂, kim jest Rune.