pragmatyczni krzyżowcy hinduizmu, Indianistyka


Pragmatyczni krzyżowcy hinduizmu
0x01 graphic


0x01 graphic

Pragmatyzm fundamentalistycznych rewolucjonistów pchnął Indie na ścieżkę szybkiego wzrostu ekonomicznego. Jednak ów sukces związany jest - póki co - z dużymi miastami i członkami najwyższych kast. To właśnie oni, a nie mieszkańcy indyjskiej wsi, mogą uważać się za beneficjentów rewolucji ideologicznej.
0x01 graphic

Piotr Kłodkowski, Anna Siewierska-Chmaj / 2005-10-23
0x01 graphic

Powiada się, że Indie to jeden z najbardziej tolerancyjnych krajów świata. Podkreśla się otwartość miejscowej kultury na obce wpływy, nowe koncepcje, świeże pomysły, które wcześniej czy później staną się nieodłącznymi elementami tradycji indyjskiej. Nie sposób temu zaprzeczyć, dodać jedynie należy, że owa tolerancja ogranicza się głównie do sfery, by tak rzec, metafizycznej. Bowiem już w działalności, która dotyczyłaby spraw nieco bardziej ziemskich, kultura indyjska daleka była od innowacyjności. Można zatem wierzyć w Boga pod wieloma postaciami, wybrać ścisły monoteizm albo panteizm, ale w żaden sposób nie można formalnie zmienić narzuconego przez tradycję religijną sztywnego gorsetu społecznego.

Niech kupiec kupcem będzie, a rycerz rycerzem

Idea podziału społeczeństwa obejmowała początkowo cztery grupy - braminów, kszatrijów (rycerzy), wajśjów (kupców) i śudrów (służbę). W hymnie 90. części X świętej księgi Rygwedy owe cztery warstwy określono sanskryckim słowem warna. Dalszy podział na kasty, zwane dżati, spowodował, że każdej grupie społecznej wyznaczono drobiazgowo opracowany sposób egzystencji. Rodzaj wykonywanej pracy, procedura zawierania małżeństwa, obrzędowość czy nawet życie seksualne poddane zostały skrupulatnemu rygoryzmowi. Pod groźbą wykluczenia z kasty, co można uznać za śmierć cywilną hindusa, zmuszano do ścisłego przestrzegania owych zaleceń.

Niektóre święte pisma hinduizmu napominają, by każdy zajmował się właśnie tym, do czego został stworzony, to znaczy nigdy nie czynił tego, co nie łączy się z powinnościami właściwymi dla jego kasty. Innymi słowy: osoba urodzona w rodzinie kupców powinna zajmować się handlem, a nie rolnictwem, chłopiec urodzony w kaście bramińskiej ma z kolei za zadanie studiowanie i nauczanie religii, a nie - angażowanie się w walkę jako żołnierz. Jest to tzw. teoria swadharmy oznaczająca, że każdy członek społeczności hinduistycznej zobligowany jest do wykonywania wyłącznie tego, na co pozwala mu przynależność do określonej kasty. W tradycji indyjskiej mamy dość ciekawą przypowieść, która doskonale ilustruje wyobrażenie o “naturalnym” podziale ról społecznych. Otóż w pewnym domu żył pan, pies i osioł. W nocy do owego domu zakradł się złodziej. Zobaczywszy go, osioł wszczął alarm i przepędził intruza. Ale zbudzony pan zaczął bić osła, i to - jak głosi autor przypowieści - całkiem słusznie, albowiem “nie jest obowiązkiem osła czuwanie w nocy, jest ono obowiązkiem psa”.

Artha - sprawiedliwe pożądanie bogactw

Ortodoksyjny hindus może więc śmiało zaakceptować nowy prąd religijny, uznając, że jego nauka wywodzi się z objawionych ksiąg zwanych Wedami (co w wielu przypadkach może być, przynajmniej z europejskiego punktu widzenia, całkowitą fikcją), ale odrzuci wszelkie propozycje, które zmieniałyby ustalony porządek stratyfikacji społeczeństwa. Oczywiście dość często praktyka odbiegała od zaleceń religijnych, i wśród osób zajmujących się kupiectwem, czy szerzej przedsiębiorczością, od zawsze znajdowali miejsce członkowie grupy braminów i kszatrijów. Dla częściowego chociażby usprawiedliwienia takiego stanu rzeczy (akceptacji pożądania dóbr tego świata) hinduizm miał i ma nadal coś specjalnego w zanadrzu. Bowiem określanie dokładnie tego, czym powinien się każdy zajmować, idzie w parze z inną jeszcze tradycją, mianowicie podziałem egzystencji ludzkiej na cztery etapy. Pierwszy z nich to czas nauki, drugi to życie w małżeństwie, trzeci i czwarty związane są z powołaniem pustelniczym. I właśnie ów drugi etap akcentuje to, co dzisiaj nazwalibyśmy pochwałą przedsiębiorczości. Chodzi tu o cel życia, zwany artha, czyli dążenie do bogactwa, oczywiście sposobami ze wszech miar etycznymi.

Praktyczna akceptacja arthy już w okresie starożytnym, a później średniowiecznym oznaczała znakomity rozwój handlu i bogacenie się warstwy kupieckiej. Zachód, płacąc często złotem, kupował od Hindusów przede wszystkim wonności, korzenie, klejnoty, delikatne materie, a nawet ryż i topione masło. W ruinach Herkulanum odnaleziono też indyjską jakszi - wyrzeźbiony z kości słoniowej posążek lokalnej bogini. Kupcy zachodni przywozili z kolei cynę, ołów, korale i niewolnice. Bilans handlowy był jednak wyjątkowo niekorzystny dla Zachodu i w rezultacie doprowadził do znacznego odpływu złota z Cesarstwa Rzymskiego. Biadał nad tym Pliniusz, który oceniał ową stratę na 100 milionów sesterców i dodawał: “taką cenę płacimy za nasz przepych i za nasze kobiety”. W wielu częściach Półwyspu Indyjskiego i na Cejlonie odkopano ogromną ilość monet rzymskich, więc trudno mieć wątpliwości, iż znajdowały się tam one w regularnym obiegu.

Czas, który jest iluzją

Przez kilka stuleci Indie znajdowały się pod panowaniem muzułmanów, później Brytyjczyków, przy czym spora część kraju cieszyła się dużą autonomią, znajdując się faktycznie w rękach większych lub mniejszych królów, maharadżów czy nawabów. Wpływy orientalne mieszały się z europejskimi, tworząc na całym subkontynencie etniczną, kulturową i religijną mozaikę, która do dziś szokuje przybyszów z Zachodu. W ową mozaikę wpisuje się również całe środowisko przedsiębiorców wywodzących się z różnych kast, przynależnych do odmiennych grup religijnych i mówiących rozmaitymi językami. Mimo że współcześnie dominującą religią w Indiach jest nadal hinduizm, to jednak piętno islamu, sikhizmu czy chrześcijaństwa sprawia, że nakładające się na siebie wpływy wielu kultur czynią je, według niemałej grupy zachodnich obserwatorów, jednym z najtrudniejszych miejsc do robienia interesów. Nie ma chyba biznesmena, który współpracując z Indiami nie popełnił poważnej gafy, która jeśli nawet nie kosztowała go utratę kontraktu, to przynajmniej znacznie opóźniła jego realizację. Okazuje się bowiem, że Indie niekoniecznie w każdym miejscu i o każdym czasie są krajem, gdzie znajduje potwierdzenie teza, że język pieniądza jest międzynarodowy.

Problemem, z którym od początku boryka się europejski czy amerykański biznesmen, jest odmienny stosunek do czasu. Ta pozornie błaha różnica często buduje trudną do przebycia barierę wzajemnej niechęci i niezrozumienia. Czekanie jest wpisane w rytm życia w Indiach - czeka się w urzędach, restauracjach i na spotkaniach biznesowych. I nie są to opóźnienia liczone w minutach, ale w godzinach. Reagowanie zniecierpliwieniem na widok spóźnionych o dwie godziny kontrahentów już na wstępie negatywnie wpływa na dalsze kontakty i jest tak samo bezsensowne jak liczenie na to, że w porze monsunów nie będzie padać. W Indiach niewybaczalnym grubiaństwem jest zakończenie spotkania tylko dlatego, że ma się wyznaczone inne. Utrzymanie właściwych więzów międzyludzkich jest bowiem stokroć ważniejsze aniżeli wszelkie terminy, harmonogramy i wymogi punktualności. Ci, którzy przyjeżdżają do Indii na dłużej niż kilka dni, szybko uczą się, że w tym klimacie zegary odmierzają czas znacznie wolniej, sobie tylko znanym rytmem. Nic zatem dziwnego, że im rzadziej patrzy się na zegarek, tym więcej zdobędzie się przyjaciół i solidnych partnerów w interesach. Bowiem czas, jak mawiają mistrzowie filozoficznej szkoły wedanty, jest iluzją, wytworem świadomości człowieka, nad którym w obecnym życiu powinien panować. Przywiązanie do sztywnego rytmu czasu to niemal niewolnictwo, niegodne przecież mędrca. Poza tym czas służy głównie temu, aby poznać drugiego, nasycić się nim, przekonać się co do jego intencji i - nierzadko - sprawdzić jego wytrzymałość. Kto to zrozumie, staje się dopiero wiarygodnym partnerem, a - kto wie - może i przyjacielem.

Dialog, który pomaga zachować twarz

Poeci mistycznego nurtu hinduizmu, zwanego nirguna bhakti, mawiali, iż tylko głupiec mówi wprost o sprawach, o których wprost mówić się nie da. I chociaż mieli przede wszystkim na myśli kwestię niewyrażalnego Absolutu, to jednak ich sformułowanie przeniknęło do codziennego życia Indii. Wprost nie mówi się o miłości, seksie, nierzadko też o polityce, obyczajach, a nawet - ku zgrozie ludzi z Zachodu - o interesach. Na subkontynencie indyjskim od zawsze przecież ceniono umiejętność długiej i wyrafinowanej mowy, stosowania odpowiednich metafor i wyszukanych przymiotników. I to nawet jeśli chodzi o prostą na pozór informację, że “towar nie będzie dostarczony w terminie” albo “mamy niejakie opóźnienia w płatnościach”. Prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek usłyszy się w Indiach brutalne i jednoznaczne “NIE” jest znikome. Brak zgody można przecież wyrazić na tysiące innych sposobów, a przecież Hindusi opanowali je wszystkie do perfekcji. Oczywiście owa rozwlekłość czy bezcelowość dyskusji, z punktu widzenia mieszkańca Indii służy konkretnemu celowi. Pomaga nie tylko rozładować potencjalny konflikt i stopniowo zbudować harmonię między ludźmi (a na to, pamiętajmy, potrzeba czasu), ale przede wszystkim pozwala zachować twarz. Innymi słowy: ten z pozoru mało otwarty sposób komunikowania jest metodą stosowaną po to, aby nikogo nie urazić. Jeżeli nawet towaru nie ma, a z płatnościami krucho, to warto rozmawiać, naturalnie przy założeniu, że obydwie strony mają dobre intencje. Przecież problem zostanie w końcu rozwiązany, zaś obydwie strony muszą, przynajmniej zewnętrznie, zachować dla siebie odpowiednią dawkę szacunku. Szacunku, który należy dodatkowo podkreślać formalnymi tytułami, wskazującymi na odpowiednią pozycję rozmówcy i jego miejsce w hierarchii; hierarchii usankcjonowanej nierzadko przez nakazy religijne. Tak naprawdę chodzi przecież o człowieka, jego społeczną egzystencję, nie zaś wyłącznie o towar, który zostanie kupiony lub sprzedany.

Rewolucyjna idea równości

W ostatnich latach XX i na początku XXI wieku Indie zaczęto wskazywać jako jednego z azjatyckich tygrysów. Jako kraj, który przezwyciężył dawną ekonomiczną niemoc i włączył się pełną parą w globalny wyścig gospodarczy. Nie byłoby w tym nic tak bardzo dziwnego, gdyby za twórców owej przemiany nie uznano partii, która kojarzy się z nurtem fundamentalizmu hinduskiego. Indyjska Partia Ludowa (Bhartiy Janata Party - BJP) głosi co prawda hasła, które mocno zanurzone są w tradycji hinduizmu, ale kładzie ogromny nacisk na przedsiębiorczość i rozwój nowoczesnych technologii. Sformułowania niektórych jej działaczy skierowane są nierzadko przeciw muzułmanom i chrześcijanom, lecz z drugiej strony BJP odwołuje się do idei samarasty, czyli równości wszystkich wyznawców hinduizmu. Politycznie jest to, rzecz jasna, solidnie uzasadnione, bowiem powiększa obecny elektorat, tyle że z punktu widzenia tradycji jest to koncepcja prawdziwie rewolucyjna. Chociaż w przeszłości głoszono już podobne hasła, to jednak dzisiejsza skala propagowania samarasty w całym kraju jest nieporównywalna z niczym w historii. Poza tym fakt, że nie czyni tego ideologicznie świecki Kongres, lecz partia, która odwołuje się do korzeni religijnych, wzmacnia wiarygodność samego przesłania.

Religijna równość oznaczać ma zlikwidowanie, albo przynajmniej zredukowanie dotychczasowych różnic kastowych, które są podstawą tradycyjnego społeczeństwa. Nic zatem dziwnego, że pomysły BJP mogą być kontestowane przez ortodoksyjnych braminów, tyle że ich sprzeciw nie przeszkodził partii w osiągnięciu sukcesu wyborczego. Liderami BJP są członkowie najwyższych warstw społeczeństwa indyjskiego, należący najczęściej do kasty bramińskiej lub kszatrijów. To właśnie oni przekonali niemałą część klasy średniej, że połączenie hinduistycznej tradycji z nowoczesnością powinno stać się znakiem rozpoznawczym Indii w obecnym stuleciu. Jest to, według określenia tygodnika “The Economist”, sojusz “pragmatycznych krzyżowców” (pragmatic crusaders) ze światem high-tech. Dzieje się to w kraju, w którym dochód roczny na mieszkańca nie przekracza kilkuset dolarów, a ubogie lepianki sąsiadują z najbardziej nowoczesnymi laboratoriami.

Pragmatyczni krzyżowcy cywilizacji hinduskiej

Symbolem rozwoju technologii jest miasto Bangalore, które dzięki gigantycznym inwestycjom IBM, Motoroli czy Hewlett-Packarda stało się indyjską wersją Doliny Krzemowej. Przykładowo AOL Time Warner Inc. w ciągu pięciu lat zainwestuje tam 100 milionów dolarów, otwierając filię Netscape'a, Cisco Systems zwiększa swój budżet na budowę centrów badawczych ze 150 do 200 milionów dolarów. Co więcej, Indie eksportują swoich informatyków do USA i już ponad 260 tys. Indusów pracuje dla Yahoo!, Network Applicance czy Juniper Networks. Dodajmy jeszcze, że 55 proc. Indusów w Dolinie Krzemowej posiada tytuł magistra lub doktora, podczas gdy wśród Amerykanów odsetek ten wynosi 15 proc. Nic więc dziwnego, że “Financial Express” prognozuje, iż Indie będą najszybciej rozwijającym się rynkiem azjatyckim w sektorze IT. Do końca ubiegłego stulecia eksport oprogramowań rósł w niewiarygodnym tempie 50 proc. rocznie i chociaż w pierwszych latach XXI wieku dało się zauważyć spadek, to i tak w liczbach bezwzględnych wyniki są uznawane za bardzo dobre. Przykładowo: firmy informatyczne z samego tylko Bangalore wyeksportowały w roku 2003 oprogramowanie na łączną sumę 4,2 miliarda dolarów, przy czym wskaźnik wzrostu eksportu wynosił aż 46 proc. rocznie.

Chociaż przez pewien czas Bangalore było niemal wyłącznie kojarzone z przemysłem IT w Indiach, do czołówki ośrodków informatycznych dołączają inne miasta. Kalkuta, zgodnie z wizjonerskim planem rozwoju, przeznacza kilkaset akrów na rozwój parków technologicznych zlokalizowanych obok Radżarhat i Nonadangi. Według raportów Organizacji Rozwoju Przemysłowego ONZ miasto Madras (czyli w nowej terminologii Chennai) posiada najwyższy wskaźnik liczby informatyków na 100 tys. mieszkańców. Informatyka stanowi bazę dla rozwoju biotechnologii, kolejnej dziedziny, w której Indusi należą do światowej czołówki. Uniwersytety i wspomagane przez rząd fundacje kończy co roku tysiąc absolwentów studiów podyplomowych, dzięki czemu Indie plasują się w światowych rankingach na drugim miejscu za USA. Zresztą w Stanach Zjednoczonych Indusi stanowią już 15 proc. specjalistów w dziedzinie biotechnologii.

Światowa recesja nie dotknęła dwóch kolejnych filarów gospodarki - produkcji leków generycznych oraz przemysłu rozrywkowego. Indyjskie firmy, jak Ranbaxy, Cipla, Dr Reddy's Laboratories mają na swoim koncie poważne sukcesy w walce z AIDS. Stają się również potężnym eksporterem tanich leków generycznych, które przedłużają życie chorym, zwłaszcza w Afryce, gdzie wielu osób zarażonych nie stać na niezwykle drogie medykamenty amerykańskie.

Niezwykłym fenomenem jest indyjski przemysł rozrywkowy. Hollywood oskarżany jest powszechnie o kulturową dominację i ruinę kinematografii narodowych. Nic takiego nie ma miejsca w Indiach. Ulokowany w Bombaju “Bollywood”, największy producent filmów na świecie, ma się lepiej niż kiedykolwiek i łatwo wygrywa na rynku indyjskim z amerykańskim gigantem. Bariera językowa oraz kulturowa między Zachodem a Indiami pozwala bowiem na kształtowanie miejscowych gustów według poetyki twórców bollywódzkich, którzy dodatkowo odnoszą sukcesy także poza subkontynentem. Zagraniczną widownię stanowią nie tylko członkowie ogromnej indyjskiej diaspory, ale także coraz większa liczba widzów w całym świecie Orientu. Hindi-języczny film “Lagaan”, opowiadający historię fikcyjnego meczu krykieta między kolonialistami brytyjskimi a wieśniakami indyjskimi, został w 2002 roku zaliczony do 10 najbardziej kasowych hitów w Wielkiej Brytanii, zaś znany także w Polsce “Kabhi khuśi, kabhi gham” (“Czasem słońce, czasem deszcz”) stał się światowym przebojem.

Bramińscy menedżerowie

Chociaż pragmatyzm fundamentalistycznych rewolucjonistów pchnął Indie na ścieżkę szybkiego wzrostu ekonomicznego, trzeba pamiętać, że ów sukces związany jest - póki co - z dużymi miastami i członkami najwyższych kast. To właśnie oni, a nie na przykład mieszkańcy indyjskiej wsi, mogą uważać się za beneficjentów ideologicznej rewolucji. Przewaga najwyższych kast nie dotyczy wyłącznie sfery administracji publicznej (gdzie taki stan panuje od stuleci), lecz obejmuje także obszar aktywności gospodarczej, i to zarówno jeśli chodzi o własność prywatną, jak i przedsiębiorstwa państwowe. Według badań Santosha Goyala, analizującego przynależność kastową wśród kadry kierowniczej indyjskiego biznesu pod koniec zeszłego wieku, znakomitą większość prezesów firm, dyrektorów generalnych i menedżerów stanowili członkowie najwyższych kast. Badaniami objęto 3129 osób z 1100 firm, które odpowiadały za 90 proc. obrotów wszystkich sektorów gospodarki. Najbardziej reprezentowaną kastą wśród osób badanych byli bramini, którzy stanowili aż 41 proc. z całości próby, następne miejsce zajęli khatrijowie (18,5 proc.), wajśjowie (17,9 proc.) i kajasthowie (10,9 proc.). Przedstawicieli lokowanych najniżej w hierarchii kastowej śudrów było zaledwie 4,2 proc., natomiast członkowie tzw. kast upośledzonych w ogóle nie byli reprezentowani na jakimkolwiek szczeblu kadry kierowniczej indyjskiego biznesu.

Rzecz jasna pozycja członków poszczególnych kast w administracji państwowej i w biznesie przekłada się dość jednoznacznie na ich sytuację finansową. Raporty przygotowane przez Indyjski Urząd Statystyczny w roku 2001 potwierdzają dominację kast wyższych i bardzo słabą pozycję dalitów (czyli najbardziej upośledzonych społecznie). Wydatki konsumpcyjne per capita w ciągu miesiąca w latach 1999-2000 wśród tych ostatnich były najniższe, osiągając sumę mniejszą niż 458 rupii, co oznacza wydatek na osobę poniżej jednego dolara dziennie. W badaniach uwzględniono nie tylko podział kastowy, ale znacznie szerszy: wyznaniowy, to znaczy oprócz hindusów z poszczególnych kast uwzględniono także muzułmanów, sikhów i chrześcijan. Ponad 60 proc. członków kast upośledzonych zaklasyfikowano do grup żyjących poniżej tzw. linii ubóstwa, w której znajduje się zaledwie 1,7 proc. chrześcijan i 0.9 proc. sikhów. Z kolei do grup najzamożniejszych, w których wydatki miesięczne na osobę przekraczają 1500 rupii, zaliczono niemal 60 proc. członków najwyższych kast.

Co dalej?

Hinduizm od dawna nazywano “jednością w różnorodności”. Oprócz nurtów filozofii, nawołujących do porzucenia doczesnego świata, są i takie, które akceptują aktywność człowieka, z zastrzeżeniem jednak, by “nie przywiązywał się do owoców swoich czynów”. Wielu ludzi przedsiębiorczych w Indiach łączy w znakomity sposób głębokie przekonania religijne z działalnością biznesową. Ścieżka zbawienia wydaje się w hinduizmie dość szeroka, zaś możliwości interpretacji prawd religijnych ogromne. Niezmienne dla Hindusów, przynajmniej z perspektywy europejskiej, wydają się natomiast pojęcia czasu, języka czy podziałów społecznych, które głęboko osadzone są w wielowiekowej tradycji. Tę niezmienność chcą właśnie zmodyfikować “pragmatyczni krzyżowcy” hinduizmu. Przemiany, na razie najbardziej widoczne w gospodarce, mogą mieć wpływ na całą strukturę społeczną Indii. Kto wie, czy ta niezwykła rewolucja, łącząca tradycję ze światem high-tech, nie będzie jednym z najciekawszych eksperymentów w XXI wieku. Niewykluczone, że sami Europejczycy przekonają się wówczas do odmiennych koncepcji czasu, dialogu z innym i specyficznie pojętego pragmatyzmu. Na wzór hinduski.

Dr Anna Siewierska-Chmaj (ur. 1975) - politolog - zajmuje się językiem polityki i komunikacją międzykulturową. Adiunkt w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Współtworzy Międzyuczelniany Instytut Badań nad Cywilizacjami WSIiZ i WSE im. J.Tischnera. Wkrótce zostanie opublikowana jej książka “Język polskiej polityki”.

Dr Piotr Kłodkowski (ur. 1964) - orientalista - jest adiunktem w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie i wykładowcą WSE. Dyrektor Instytutu Badań nad Cywilizacjami WSIiZ i WSE. Laureat nagrody im. B. Pawlak za teksty poświęcone kulturze Orientu, zamieszczane w miesięczniku “Znak”. Wydał: “Homo mysticus hinduizmu i islamu” (1998), “Jak modlą się hindusi” (red. i oprac., 2000), “Wojna światów? O iluzji wartości uniwersalnych” (2002). Wkrótce w Znaku ukaże się jego książka “O pęknięciu wewnątrz cywilizacji”.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Społeczno pragmatyczna teoria uczenia sie słów
Wielki Post droga krzyzowa
Krzyzowka do Internetu 02 2010
Krzyżówki do lektur dla klas 1 3

więcej podobnych podstron