6601


Sporo zamieszania narobili ostatnio uczeni z Izraela swą tezą, że Jezus był tylko naśladowcą wcześniejszego Mesjasza. Sensacji tego typu słyszeliśmy już bardzo wiele. Czy jest w nich choć ziarno prawdy? Czy Jezus rzeczywiście był tylko uzurpatorem?

Teorie spiskowe na temat Jezusa pojawiły się tak naprawdę niedługo po jego śmierci. Odkąd zaczął istnieć oficjalny Kościół, towarzyszyli mu ludzie twierdzący, że Kościół coś ukrywa. Ich koncepcje nazywano herezjami, ale tak naprawdę były to teorie spisku.

Jeszcze za życia Jana Pawła II Kongregacja Nauki Wiary ogłosiła deklarację "Dominus Iesus", która stawia sprawę wyraźnie: istnieje wprawdzie wiele dróg do zbawienia, ale katolicka jest "najmojsza". Jak wyglądałby Kościół, gdyby obecnie przyjętą "wersję oficjalną" zamienić na którąś ze spiskowych?

Wbrew temu, co w powieści Michaiła Bułhakowa "Mistrz i Małgorzata" Szatan wykładał komuniście, nie mamy żadnych historycznych dowodów na samo istnienie Jezusa. A jednak ogół badaczy jest zgodny: Jezus istniał jako postać historyczna. Dlaczego? Otóż jest pewien mocny dowód - ale o nim później.

O Jezusie milczą współcześni mu kronikarze - choć szeroko rozpisują się o sytuacji w Palestynie za jego życia. Istnienia Jezusa nie zauważył ani Pliniusz Starszy, ani Filon z Aleksandrii. Ten ostatni, będąc Żydem, ostro krytykuje Piłata za nieuzasadnione ukrzyżowania - jednak nie powołuje się na drastyczny przykład Jezusa z Nazaretu. Również Pliniusz Młodszy, szczegółowo informując cesarza Trajana o szerzeniu się chrześcijaństwa, nie wymienia, co niewiarygodne, Jezusa. Nie zna go również kronikarz Justus z Tyberiady - i to mimo tego, że Jezus był jego ziomkiem i żyli równocześnie.

O Jezusie nic nie słyszeli esseńczycy z Qumran, choć wiele z odkrytych w 1947 roku pism tej wspólnoty powstało podczas jego działalności i nieomal w tym samym regionie. Jest w nich za to większość z treści, których Jezus nauczał - szczególnie w Kazaniu na Górze. Zastanawia też fakt, że esseńczyków - wiele w ówczesnej Palestynie znaczących - pominięto milczeniem w zredagowanych później Ewangeliach. Czyżby uznano ich za konkurencję?

Można więc wysnuć dość zdumiewający wniosek, że Jezus był za życia całkowicie nieznany osobom, które interesowały się Palestyną i o niej pisały. Jego działalność miała zasięg lokalny, a on sam nie był osobą ani głośną, ani popularną. Wzmianek o nim brak aż do końca I wieku - dopiero Tacyt, w roku 115, gdy chrześcijaństwo jest już okrzepnięte, wspomina "Chrystusa". Imię Jezus jest -  mu prawdopodobnie nieznane. Wzmianki u innych autorów są albo późne - albo, jak u Józefa Flawiusza czy Tacyta, pochodzą od chrześcijańskich kopistów.

 Pośrednich dowodów dostarcza oczywiście skodyfikowana przez Käsemanna metoda historyczno-krytyczna, która  - mówiąc w wielkim uproszczeniu - dowodów autentyzmu szuka w niespójnościach. Jak uczy nas choćby życie codzienne, kłamstwo jest zazwyczaj wygładzone, a prawda chropawa. Dla przykładu: Jezus w Ewangeliach bardzo radykalnie myli się w jednym z podstawowych założeń swego nauczania: że końca świata tylko patrzeć. A jednak ewangeliści, którzy już przecież wiedzieli że koniec świata nie nadszedł, nie ocenzurowali tekstu.

Zaś przekonującego dowodu historycznego istnienia Jezusa dostarcza nie historia, lecz filologia. Badacze literatur starożytnych wskazują, że pisarze owego okresu po prostu nie mieli w zwyczaju zmyślać swoich bohaterów. Pisano wyłącznie albo o osobach żyjących naprawdę, albo o tradycyjnych postaciach mitologicznych. Gatunki literackie, czyli tworzące Nowy Testament ewangelie, apokalipsa, listy i dzieje, podlegały tym samym regułom.

A zatem, wbrew wnioskom profesora Israela Knohla z... Shalom Hartman Institute, Jezus raczej nie mógł zostać wymyślony na podobieństwo wcześniejszego Mesjasza. Jednak faktem jest, że za życia był dość mało znany: a to, co o nim wiemy, pochodzi z okresu późniejszego. Słowem, redaktorzy Ewangelii mogli koloryzować - czerpiąc z toposów tradycji mesjanistycznej i przypisując Jezusowi uczynki i koleje losu, które wcale nie musiały odpowiadać rzeczywistości. Być może właśnie dlatego Jezusa nie zauważyli kronikarze. Bo wprawdzie istniał, ale prowadził życie całkiem inne - o wiele mniej spektakularne.

Jezus anonimowy

Traktowanie czterech Ewangelii jako źródła historycznego, co uparcie czyni Kościół katolicki, wydaje się więc być tak bardzo ryzykowne, że przestrzega przed tym wielu teologów... katolickich. Jak słynny ks. Hans Küng - wiecznie mający na pieńku z papieżem Ratzingerem.

Sposób rozumienia osoby Jezusa jest głównym punktem spornym między katolicyzmem a protestantami. Protestanci nie identyfikują Jezusa historycznego z Jezusem wiary. Postrzegają go raczej jako pewien symbol: człowieka par excellence, człowieka w najwyższym stopniu. Uparte trwanie katolików przy dosłownej interpretacji życia i cudów Jezusa jest dziś zdaniem wielu anachronizmem nie do obrony.

Ewangelie, co trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, są tekstami literackimi, nie historycznymi. Zredagowano je w wiele lat po śmierci Jezusa na podstawie relacji z drugiej, albo i trzeciej ręki - oraz, najprawdopodobniej, jakiegoś zbioru jego mów. Przekaz Ewangelii jest niespójny, wielokrotnie poszczególne księgi sobie przeczą. W dodatku spisano je już po straszliwej tragedii, jakim było brutalnie stłumione przez Rzymian powstanie w Palestynie. Autorzy Ewangelii, co bardzo widoczne, wolą Rzymian nie drażnić. Dlatego też, całkowicie ignorując fakty, winą za śmierć Jezusa obciążają... Żydów.

Tymczasem Weddig Fricke w swej pracy "Ukrzyżowany w majestacie prawa. Osoba i proces Jezusa z Galilei" przekonująco dowodzi, że jego śmierć nie miała z Żydami nic wspólnego. Na podstawie analizy rzymskich procedur karnych Fricke dochodzi do wniosku, że Jezus, uznany za potencjalne zagrożenie spokoju publicznego, padł ofiarą doraźnego, okupacyjnego sądu wojskowego.

Poza tym, jak na razie Ewangelii odnaleziono około 70 - z czego tylko cztery Kościół uznał za na tyle wzajemnie koherentne, by włączyć je do kanonu. Tak naprawdę źródłem późniejszych teorii spiskowych, zwanych też herezjami, jest właśnie ta obfitość niekanonicznych teksów, które powstawały lawinowo w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Swoją drogą dzieje się tak do dzisiaj. Podłożem "Kodu Leonarda da Vinci" jest przecież szczególnie piękna, apokryficzna Ewangelia Tomasza.

Jezus syn Pantery

Pierwszą teorię spiskową na temat Jezusa znajdujemy w... Talmudzie. Ten zbiór najróżniejszych luźnych komentarzy, protokołów i uwag zawiera zapis dyskusji kilku rabinów, jaka miała miejsce około roku 95. Tam właśnie pada słynne nazwisko "Pandera". Był on rzekomo kochankiem Mariam, "układaczki fryzur", która nie dochowała wierności mężowi i powiła Jezusa - "szaleńca".

Ta luźna wzmianka odbija się czkawką po dziś dzień. Wielu Ojców Kościoła czuło się wobec tej uwagi niezręcznie i usiłowało jakoś ją objaśnić. Co gorsza, w niemieckim Bingerbrücke rzeczywiście odnaleziono kamień nagrobny pochodzącego z Fenicji rzymskiego legionisty nazwiskiem Tiberius Julius Panther, który do 9 roku n.e. stacjonował w Palestynie. Oczywiście, może to być złośliwa plotka, rozpuszczona przez Żydów już wówczas, gdy chrześcijaństwo zyskało popularność. Za życia Jezusa Talmud, choć wnoszono weń in extenso dyskusje z heretykami oraz informacje żenująco błahe, o Jezusie nie wspomina ani słowem. To również może być spisek.

Jezus polityczny

Jezus jako wielki reformator społeczny to persona do dziś niezwykle popularna - dowodem choćby zaciekle a bezskutecznie zwalczana przez Watykan tzw. "teologia wyzwolenia". Jednak w tej kwestii, jak się zdaje, zarówno Jan Paweł II jak Benedykt XVI mieli słuszność. W słowach Jezusa nie znajdujemy dowodów na jego rzekomy radykalizm społeczny.

Nawet Kazanie na Górze nie przynosi konkretnego programu reform. Jest raczej odzwierciedleniem radykalnego millenaryzmu: żądania  pokuty wobec zbliżającego się - zdaniem Jezusa - końca świata. Który, jak już wiemy, nie nastąpił.

Ciekawą, rozbudowana i spójną teorię politycznej roli Jezusa przedstawił natomiast Robert Graves - przygniatający swą erudycją samorodny historyk religii, który oprócz pisania dla zarobku powieści w rodzaju "Ja Klaudiusz" zajmował się również formułowaniem bardzo oryginalnych teorii na każdy temat.

Choć nazywany przez Tolkiena "kompletnym wariatem", w swej pracy "Król Jezus" Graves konsekwentnie twierdzi, że Jezus był tak naprawdę prawowitym "świętym królem" Judei i rzeczywistym dziedzicem króla Dawida. Zadaniem Jezusa byłoby więc przejęcie władzy polityczno-religijnej z rąk uzurpatora Heroda. Oraz zapoczątkowanie nowej, wielkiej ery Izraela. Jak większość pełnych rozmachu koncepcji Gravesa jest to imponujące, przekonujące - i oparte niemal wyłącznie na intuicji.

Jezus katolikiem

W świetle naszej obecnej wiedzy wydaje się dość wątpliwe, by to Jezus "założył" chrześcijaństwo. Mamy tu do czynienia z pułapką historyczności - przy której tak obstaje Kościół. Żyjący w Palestynie za panowania Tyberiusza Żyd nigdy nie poważyłby się nazwać Bogiem i założyć nowej, niezależnej od judaizmu religii. Po pierwsze, dla niego samego byłoby to niewyobrażalnym zgorszeniem. Po drugie, zostałby natychmiast ukamienowany przez współwyznawców. 

Jak się dziś powszechnie uznaje, rzeczywistym twórcą chrześcijaństwa jest Paweł z Tarsu - pierwszy, który zinterpretował słowa i czyny Jezusa całkowicie po swojemu. I od razu wszedł w konflikt z grupą jego uczniów - którzy tak naprawdę rychło stali się... pierwszą w dziejach sektą chrześcijańskich heretyków.

Zdaniem wielu badaczy, apostołowie  pod wodzą Szymona Piotra to ebionici - ortodoksyjna sekta żydowska, uznająca Jezusa za jednego z proroków.  Wyemigrowali oni z Palestyny i żyli wśród muzułmanów aż do XI wieku. A skoro tak, to Piotr, który najprawdopodobniej nigdy nie był w Rzymie, nie mógł też być jego biskupem. A co za tym idzie - pierwszym papieżem.

Jezus, jako prawowierny żyd na każdym kroku podkreślający swoją ortodoksję, był tak naprawdę nieodrodnym synem swej wiary, narodu i czasów. Większość z tego, co dziś o nim sądzimy, to całkowicie nieuprawnione, anachroniczne interpolacje. Na przykład: gdyby istotnie zadawał się z celnikami, kolaborantami Rzymian, wyrzucono by go na margines społeczeństwa. Wiele jego słów jest bardzo niejednoznacznych. Ich dzisiejsza lekcja to wynik 2000 lat katolickiej interpretacji.

Często wątpliwej nawet filologicznie. Ogromnych trudności nastręcza bowiem przekład Nowego Testamentu - który zawsze jest interpretacją, zazwyczaj w zgodzie z pewną tradycją. Niezwykle trudno przenieść do współczesnego świata obrazowanie i sposób myślenia, obowiązujące w Palestynie za życia Jezusa.

Niełatwo też ustalić dziś uzus i właściwe pola semantyczne poszczególnych słów. Kwestia "braci i sióstr" Jezusa jest tu szczególnie jaskrawa. Najnowszy protestancki przekład Nowego Testamentu, stawiający sobie za cel jak największa wierność, różni się od znanego nam dość istotnie.

Jezus popkulturowy

Choć zabrzmi to kuriozalnie, kultura masowa przejęła dziś funkcję generatora herezji. Albo, jeśli wola, obszaru poszukiwania prawdy o Jezusie. Czy tylko swojej własnej, indywidualnej interpretacji jego osoby. Oczywiście poważna, teologiczna dyskusja o Jezusie wciąż się toczy - obfitując nawet w konsekwencje tak dramatyczne, jak apostazja prof. Tomasza Polaka. Jednak główny nurt dociekań przeniósł się do popkultury.

Oceniane jako bluźnierstwa dzieła sztuki, powieści i filmy - jak choćby "Ostatnie Kuszenie Chrystusa" - są tak naprawdę logiczną kontynuacją trwającej od 2 tysięcy lat chrystologicznej debaty - prowadzoną takim językiem, jakim władają dyskutanci. Często, trzeba przyznać, bywa on szokujący.

Albo też przekazuje treści nie nazbyt wysokich lotów. Jak wspomniany już "Kod Leonarda da Vinci" -plagiatujący dość nieporadnie tezy książki "Święty Graal, Święta krew". Która sama w sobie jest jedynie zbiorem odwiecznych historycznych plotek i fantasmagorii. 

Ludziom coraz trudniej przychodzi bowiem wierzyć na słowo Kościołowi. Kościół to poniekąd rozumie - dlatego tak wielką wagę zaczyna znów, jak w średniowieczu, przykładać do... relikwi. Owszem: uśmiech budzi wspominany przez Matthijsa van Boxsela w jego "Encyklopedii Głupoty" fakt, że

W samej Francji znaduje się 5 ciał, 6 głów i 17 ramion św. Andrzeja, 2 ciała, 4 głowy i 63 palce św. Hieronima, 30 ciał św. Jerzego oraz 3 ciała, 6 głów i 7 dłoni i stóp św. Ignacego, skądinąd zjedzonego przez lwy.

Jednak kwestia autentyczności Całunu Turyńskiego, o którą Watykan walczy od lat ze światem nauki, jest dobrym przykładem palącego pragnienia "dowodu". Jakiejś namacalnej cząstki Jezusa - o którym tak naprawdę wciąż nie wiemy nic.

I który, poprzez tysiące interpretacji, zupełnie się nam wymyka.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
6601
065id 6601
6601
6601
6601
praca magisterska 6601
6601

więcej podobnych podstron