099


11 sierpnia 2009 Ukształtować bierność i powierzchowność.. Arystoteles, jeden z największych myślicieli  greckich, napisał cztery wieki przed narodzeniem Chrystusa:” Nie ten morduje naród, kto go zabija, lecz ten, kto go demoralizuje”. Przed wiekami pojęcie demoralizacji było nieco inne, a dzisiaj jest inne, niemniej jednak samo stwierdzenie pozostało aktualne. Brytyjskie Stowarzyszenie ds. Adopcji i Rodzin Zastępczych, finansowane przez wszystkich podatników brytyjskich, w broszurze” Różowy przewodnik po adopcji dla lesbijek i gejów” napisało tak:” Nie martw się o społeczeństwo. Dzieci potrzebują dobrych rodziców o wiele bardziej, niż upośledzeni homofobowie pretekstu do narzekania, nie pozwól, więc, aby obawy przed reakcją społeczeństwa zagłuszyły twoje pragnienia i utrudniły stworzenie dziecku kochającego, opiekuńczego domu”(????) Upośledzonymi homofonami( „retarded homophobes”), Stowarzyszenie ds. Adopcji i Rodzin Zastępczych nazywa konserwatywnych posłów brytyjskiego parlamentu, Kościół rzymskokatolicki, przywódców Kościoła anglikańskiego i wszystkich, którzy przeciwni ssą działalności ruchów homoseksualnych. Mike Judge z Christian Institute Think Tank, powiedział, że zawieranie związków małżeńskich przez pary tej samej płci i adopcja przez nie dzieci jest niezgodna z wiarą chrześcijańską i dodał” nie oczekujemy, że wszyscy będą się z nami zgadzali, ale organizacja taka jak Brytyjskie Stowarzyszenie ds. Adopcji i Rodzin Zastępczych, powinna starać się nie używać tego rodzaju języka. Chrześcijanie są zmęczeni próbami spychania ich na margines”(!!!!) Pani Patrycia Morgan, autorka prac naukowych na temat „wychowania dzieci w rodzinach homoseksualnych” powiedziała tak:” To skandal, że nie próbuje się nawet dyskutować o zaletach i wadach gejowskich adopcji, lecz od razu obrzuca się inwektywami osoby mające inne zdanie. BAAF nie jest zainteresowany faktami dotyczącymi rezultatów takich adopcji”. „Różowy przewodnik po adopcji dla gejów i lesbijek” został napisany przez panią Nicolę Hill, byłą redaktorkę  lewicowego dziennika „ Guardian”, która przy tej okazji jest  lesbijką i współzałożycielką strony internetowej organizującej przyjęcia weselne dla par homoseksualnych. Rząd brytyjski  przekazuje na działalność  tego Stowarzyszenia  6 milionów funtów rocznie (???). My heteroseksualiści mamy też podobne doświadczenia w Polsce. Niedawno warszawski ratusz przekazał 133 000 złotych „Kampanii Przeciw Homofonii”. Pani prezydent Gronkiewicz Waltz z Platformy Obywatelskiej, przekazała taką sumę na” informację i edukację w zakresie profilaktyki HIV/AIDS w związkach męsko-męskich”(????) To jest oczywiście ukryte faworyzowanie homoseksualistów za pieniądze heteroseksualistów! I stawanie po stronie ”Kampanii Przeciw Homofonii”, której  to  homofonii w Polsce nie ma, ale będzie  w miarę jak następować będą postępy w ramach zmian cywilizacyjnych. W cywilizacji chrześcijańsko- łacińskiej homoseksualizm nie był podnoszony do rangi cnoty, a papież Jan Paweł II- największy autorytet chrześcijański, w dziedzinie wiary i moralności mówił, że „homoseksualizm jest grzechem”(!!!!). Lewica zagląda coraz głębiej w intymność człowieka. A to próba wpisania prawa do orgazmu  kobiety w konstytucji w Ekwadorze, a to ingerowanie w orgazm pozamałżeński, a to konstruowanie dzieci w probówkach, aborcja, eutanazja, jakieś antycywilizacyjne  diabelskie antywartości, a ostatnio - też w Ekwadorze, tamtejszy rząd oraz konsultant w Walencji udzielą pomocy 28 letniej Evelyn, obywatelce Ekwadoru, która postanowiła wystawić swoje dziewictwo na aukcji internetowej (????). Chciała w ten sposób zdobyć pieniądze na studia w Hiszpanii oraz pomóc chorej matce. Dziewica ekwadorska otrzymała ponad 50 ofert rozdziewiczenia, w tym jedną wartą - uwaga!- 2,3 miliona euro.(!!!). Pracując jako dziewica - sprzątaczka nie jest w stanie pokryć kosztów utrzymania (???). Za 2,3 miliona euro, te koszty z pewnością pokryje. Dając przykład następnym dziewicom, jak się rozdziewiczyć za grube pieniądze.. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, bo ludzie mają różne niemoralne propozycje i nic nam do ich indywidualnych wyborów, ale do całości sprawy dołączył się rząd Ekwadoru próbując odwieść dziewicę od anydziewiczego pomysłu, związanego z licytacją dziewictwa. No, ciekawe, co zrobi, żeby uratować dziewictwo swojej obywatelki.. Ja osobiście jestem bardzo ciekawy. Najlepiej- z punktu widzenia uczciwej licytacji, wziąć w niej udział i przebić kolejną wyższą sumą, tę - która padła ostania. To znaczy 2,3 miliona euro. Nie będą zachwyceni, co prawda podatnicy ekwadorscy, ale którzy podatnicy we współczesnym świecie są zachwyceni, gdy  ich rząd marnuje ich pieniądze? Bo gdyby rząd Ekwadoru sprawę zostawił swojemu własnemu biegowi., a jakiś maniak i kolekcjoner dziewictw zapłacił 2,3 miliona euro., to…. Mogłoby być nawet zabawnie.. Nie, nie, żebym rząd Ekwadoru namawiał do czerpania dochodów z dziewictwa i nierządu, ale… U nas majątku państwowego nie sprzedaje się z jawnej licytacji, tylko w trakcie” negocjacji”, i nie przekazuje się pieniędzy na Fundusz Emerytalny, tylko  wrzuca się bezzwłocznie do dziurawego budżetu, w konsekwencji, czego wkrótce nie będziemy mieli, ani Funduszu Emerytalnego, ani dopiętego budżetu. Będziemy natomiast mieli zwiększone długi!. Ale zawsze rząd może skorzystać z pomocy  polskich dziewic.. Tym bardziej, że ekwadorski precedens już będzie.. A Trybunał Konstytucyjny stwierdzi, że jest  to zgodne z poszanowaniem praw człowieka i obywatelek.. Jeśli chodzi o aborcję, to sprawy się mają po myśli wszystkich tych działaczek aborcyjnych, dla których życie dziecka nie ma żadnej wartości.. Pani Wanda Nowicka, wspierająca zabijanie dzieci nienarodzonych, wytoczyła księdzu Markowi Gancarczykowi, razem z Alicją Tysiąc, proces karny, jako redaktorowi „Gościa Niedzielnego”, bo ksiądz ośmielić się publicznie aborcję nazwać zabójstwem (!!!) To samo zrobiła z panią Joanną Najfeld, redaktorką „Frondy”, za jej słowa o czerpaniu zysków z przemysłu aborcyjnego i antykoncepcyjnego. Walka między cywlizacjami życia i śmierci zaostrza się, na razie w salach sądowych, ale w miarę rozwoju socjalizmu-  według spiżowej  tezy towarzysza Stalina- walka się będzie zaostrzała jeszcze bardziej. Lewactwo nie ustąpi, bo takie ma wytyczne i  oczekiwania antyeuropejskie.. Zniszczyć resztki cywilizacji, zrelatywizować, zmniejszyć populację europejską według ustaleń rzymskich z lat sześćdziesiątych. tzw. Klubu Rzymskiego. Ale ostatnio jeden góral wożący kolejką turystów po Dolinie Chochołowskiej w Zakopanem, ubrał się w koszulkę z przekreśloną Gwiazdą Dawida. Ile było hałasu! Ile dyskusji! Nawet głos zabrał pan Michał Rusinek, sekretarz  poetki Wisławy Szymborskiej.. Cały „ salon „ się oburzył? Ale nie oburzył się, jak w programie Kuby, że tak powiem Wojewódzkiego, wsadzono polską flagę w  psie  gó….o! Bo jak Kali ukraść krowę, to oczywiście dobrze, ale jak Kalemu - to oczywiście źle. Bo muszą być dwie miary! Wtedy jest sprawiedliwie!. I musi być ona po właściwej stronie.. WJR

Wyobraźmy sobie świat bez ropy Jesteśmy znacznie bliżej kryzysu naftowego, niż nam się wydaje. Jedynym krajem na świecie, który nie osiągnął jeszcze szczytu wydobywczego ropy, jest Irak Z prof. dr. hab. Dobiesławem Nazimkiem, kierownikiem Zakładu Chemii Środowiskowej UMCS w Lublinie, rozmawia Adam Kruczek
Panie Profesorze, na jakim etapie znajduje się obecnie projekt - nazwijmy go - wytwarzania benzyny ze spalin? - Trwa dokładna ocena finansowa całego przedsięwzięcia. Właśnie w tym celu na mocy listu intencyjnego podpisanego przez Uniwersytet Marii CurieSkłodowskiej i należącą do Polskiej Grupy Energetycznej lubelską Elektrociepłownię Wrotków powołujemy zespół złożony z praktyków wytypowanych przez PGE i naszą uczelnię dla zrobienia dokładnego harmonogramu prac i realnej wyceny przewidywanych kosztów. Chcemy też wybrać wysokiej klasy biuro projektów. Rozmawialiśmy wstępnie z niemiecką firmą Lurgi (Lurgi GmbH, z główną siedzibą we Frankfurcie nad Menem). To uznany, ale też drogi projektant i wykonawca instalacji chemicznych gwarantujący najwyższą jakość. Lurgi jest zainteresowany, gdyż w grę wchodzi budowa pierwszej tego typu instalacji na świecie, dlatego liczymy na ulgi. Jeśli chodzi o wykonawstwo, to trzeba się zastanowić, które polskie firmy mogłyby się tego podjąć.
Trudno było przekonać partnerów przemysłowych do tej technologii? - Sceptycyzm był spory, dlatego musieliśmy się odkryć i powiedzieć dokładnie, jak to robimy. A mówiąc bez ogródek, zapraszaliśmy ich do siebie i pokazywaliśmy, jak to działa, a próbki naszych wyników odsyłaliśmy do innych akredytowanych laboratoriów, które je potwierdziły.
Na jakie tempo prac wdrożeniowych Pan liczy? - Sądzę, że na początku września już będziemy mogli myśleć o podpisaniu umowy między UMCS a PGE dotyczącej pierwszej części projektu, czyli pozyskiwania metanolu z dwutlenku węgla. Wstępnie i optymistycznie szacujemy, że tę instalację w ciągu roku uda nam się postawić. Następnie trzeba przeznaczyć minimum pół roku na jej rozruch. Dalej potrzebna będzie kolejna instalacja przetwarzająca metanol na benzynę. Z tym nie będzie problemu, gdyż jest to znana technologia i Lurgi zapewne ma taką instalację MTG (methanol to gasoline) w swoich projektach.
To dotyczy drugiej części projektu, która - zgodnie z deklaracją woli przedstawicieli PGE Elektrociepłownia Wrotków - będzie podpisana w następnej kolejności. Kiedy więc popłynie benzyna? - Myślę, że o produkcji paliw będzie można mówić nie wcześniej niż za mniej więcej trzy lata, a może nawet trochę później z powodu kryzysu. Ale i tu sprawa nie jest taka prosta, bo nie wiadomo, czy PGE zdecyduje się na posiadanie własnej rafinerii, składu akcyzowego, celników itd., czy też będzie oddawać otrzymaną mieszaninę węglowodorów np. do koncernu naftowego, który będzie dalej ją destylował i dystrybuował jako benzynę.

O jakich nakładach mówimy w odniesieniu do tej inwestycji. - Z naszych wyliczeń wynika, że budowa instalacji do sztucznej fotosyntezy i MTG zdolnej uzyskiwać 100 mln litrów benzyny w rachunku petrochemicznym kosztuje ok. 100 mln zł, mniej więcej złotówkę za litr benzyny. Dla ogólnego bilansu kosztów ważne jest, skąd pochodzi, CO2. Jeśli ze spalania paliw kopalnych, to w myśl polskiego prawa otrzymana syntetyczna benzyna nie jest biopaliwem, a zatem podlega akcyzie. Ale nawet przy obłożeniu akcyzą widać, że to się będzie opłacać. Według naszego ostrożnego rachunku, już w pierwszym roku funkcjonowania cała instalacja zwraca się, a przedsiębiorca ma 50 mln zysku. Według tych wyliczeń, przy pełnym rozpowszechnieniu metody, już w trzecim roku udałoby się zagospodarować 25 proc. emisji, CO2 w Polsce.
Jakie są nasze potencjalne możliwości produkcyjne benzyny i oleju napędowego, z CO2? - Polska emituje 340 mln ton, CO2 rocznie. Gdybyśmy potrafili zagospodarować wszystkie źródła, co jest oczywiście nierealne, to mamy z tego jakieś 280 mln ton metanolu. Z tego możemy otrzymać od 80 do 120 mln ton benzyny lub oleju napędowego. A obecnie Polska zużywa około 21 mln ton paliw rocznie. To jest skala naszych możliwości i potrzeb.
Czy zastanawiał się Pan, co robić z nadwyżką? - Można ją przerabiać np. na gaz. Metanol pięknie konwertuje się na gaz. Po raz pierwszy mamy taką sytuację, że rzeczywiście otwiera się przed nami perspektywa samowystarczalności paliwowej.
Brzmi to tak obiecująco, że aż ciśnie się na usta pytanie, czy ta technologia nie oznacza przewrotu w energetyce, zapewniającego ludzkości spokojną przyszłość bez troski o wyczerpanie się zapasów surowców energetycznych? - Nie, technologia, o której mówimy, daje nam niezbędny czas na wymyślenie technologii umożliwiającej tanie pozyskiwanie pierwotnej energii. To jest dopiero prawdziwy klucz do przyszłości. Nie sztuczna fotosynteza. Ona tylko da nam niezbędny czas, aby wykonać tamto zadanie.

Często dwutlenek węgla jest przedstawiany jako gaz związany ze zmianami klimatycznymi.- Nie tyle myśleliśmy o ratowaniu świata przed powodzią, ale o tym, jak z dwutlenku węgla zrobić substrat do jakiegoś sensownego procesu, a nie tylko do wody sodowej. Po sześciu latach dość ciężkiej harówki okazało się, że jest to możliwe. Przy czym na sam pomysł wpadliśmy w zeszłym roku. Przez pięć lat szliśmy dokładnie tym samym torem, co "reszta świata".
Ale konkurencja chyba nie śpi? - Rzeczywiście, nie jest prawdą, co podano w prasie, że dysponujemy jedyną na świecie technologią sztucznej fotosyntezy. Tak było jeszcze do niedawna, ale od prawie półtora miesiąca istnieje projekt konkurencyjny wykonany w MIT (Massachusetts Institute of Technology) w Stanach Zjednoczonych. Z tego, co mi wiadomo, to nasi amerykańscy koledzy zrobili to samo, ale "troszkę" drożej.
Jak to się stało, że Amerykanie dysponujący znacznie większymi funduszami i możliwościami technicznymi jednak zostali w tyle? - Paradoksalnie, gdybyśmy mieli tyle pieniędzy, co Amerykanie, to prawdopodobnie nie osiągnęlibyśmy naszych wyników, ale poszli ich drogą i pewnie byśmy "wylądowali" na dość drogim procesie - bo on się niejako narzucał sam przez się - sztucznej fotokomórki. To niezwykle piękna i precyzyjna nanotechnologia i na pewno też byśmy szli w tym kierunku, ale "dzięki" naszej biedzie musieliśmy obejść ten proces, co się udało.
Jaka jest różnica między odkryciem w MIT a w UMCS? - Praktycznie są one bardzo podobne. Oni wpadli dokładnie na ten sam pomysł co my, że trzeba aktywować katalizator. Różnica polega tylko na konstrukcji katalizatora. My zrobiliśmy nanotechnologię czystą chemią, oni zrobili to bardziej finezyjnie.
Gdzie jeszcze prowadzi się tak daleko zaawansowane badania? - Najbliżsi celu są Japończycy. Sądzę, że za miesiąc czy dwa możemy się spodziewać powstania konkurencyjnej metody japońskiej. Sześć miesięcy temu byliśmy absolutnymi światowymi monopolistami, teraz już nie. Mam trochę żalu do Polaków i do Polski, a więc po części i do siebie, że te sześć miesięcy w znacznej mierze przegadaliśmy, kłócąc się o to, czy to, czego dokonaliśmy, było możliwe, czy nie. Teraz, gdy Amerykanie zrobili swoją sztuczną fotokomórkę, przynajmniej skończą się idiotyczne pytania, czy to możliwe.
O co w tym wszystkim chodzi, dlaczego trwa taki wyścig o nowe technologie w sektorze paliwowym? - Proszę sobie wyobrazić sytuację, że są kraje wydobywające od lat po 6-7 milionów baryłek ropy dziennie i według oficjalnych danych ich złoża są nienaruszone. Tymczasem nie da się eksploatować tak intensywnie złoża, jednocześnie go nie zubażając. Te ciągle pełne złoża to oszustwo dokonywane z pełną świadomością i premedytacją, żeby nie zachwiać giełdą i rynkiem. Prawda wygląda tak, że jesteśmy znacznie bliżej kryzysu naftowego, niż nam się wydaje. Jedynym krajem na świecie, który nie osiągnął jeszcze szczytu wydobywczego ropy, jest Irak. Wszystkie inne kraje osiągnęły ten szczyt, np. Amerykanie w latach 70. Trzeba zaczynać powoli umieć sobie wyobrażać świat bez ropy.
Na ile te odkrycia, które stały się udziałem Pańskiego zespołu i naukowców z Massachusetts, mogą zmienić rynek paliw i sytuację energetyczną na świecie? - Koncernom energetycznym, zakładom przetwarzającym ropę nic nie grozi, gdyż im jest wszystko jedno, co będą przerabiały. Ludzie pracujący w petrochemiach nie stracą pracy, a nawet może będą mieli więcej roboty. Zagrożenie jest dla przedsiębiorstw wydobywczych, ale to nie z powodu naszej technologii, lecz wyczerpania się złóż. Nie chcę nikogo straszyć, ale moim zdaniem jesteśmy znacznie bliżej tego momentu, niż nam się wydaje. Licząc w latach, to może przyjść wcześniej, niż mam palców u rąk.

Na czym to Pańskie odkrycie w zasadzie polega? - To nie jest tak, jak się nam niekiedy w prasie przypisuje, że odkryliśmy sztuczną fotosyntezę. Badania nad sztuczną fotosyntezą trwają od wielu lat, a to, co my zrobiliśmy, tak naprawdę to określenie warunków przebiegu sztucznej fotosyntezy i zrobienie porządnego katalizatora do tego procesu.
Jakie to warunki, jeśli nie jest to tajemnicą? - Teraz już można powiedzieć. Otóż wiadomo, że chodzi o transformację energii. Normalnie odbywa się to w ten sposób, że aby pobudzić cząsteczkę chemiczną, energię np. fotonu zamieniamy na energię kinetyczną cząsteczek. Z tym związany jest pewien koszt energetyczny. Istnieje jednak taki proces, w którym można te koszty w pewnym sensie obejść, zredukować. Polega to na tym, żeby nie aktywować cząsteczek reagentów - a więc CO2 i H2O - w sposób bezpośredni, ale pośrednio. Tym transformatorem energii, gdzie fotony zamieniają się w drgania sieci, w fonony, jest katalizator. Tu jest ten kluczyk albo wytrych, dzięki któremu można było zmniejszyć straty energetyczne i wykorzystać tę energię w sposób optymalny. My znaleźliśmy dobrą fazę katalityczną i stworzyliśmy warunki, w jakich katalizator ma być aktywowany w układzie fotoreaktora. To był w zasadzie klucz do sukcesu. Powiem tylko, że osiągnęliśmy poziom zaledwie 6 proc. strat, czyli dysponujemy układem wysokoaktywnym.
Ale rośliny pewnie robią to lepiej... - Z roślinami przegrywamy zdecydowanie. Po pierwsze, gdy my doprowadzamy proces do postaci tylko zwykłego metanolu i nie potrafimy sprzęgnąć węgla powyżej jednej cząsteczki, przyroda robi to do milionów takich cząsteczek w łańcuchu polisacharydów. Po drugie, nie potrafimy tego robić w tzw. miękkich fotonach, lecz robimy w głębokim ultrafiolecie niosącym ze sobą bardzo dużo energii w postaci fotonów (ponad 5eV). Po trzecie, nie możemy - przynajmniej na razie - działać na tzw. gazach rzeczywistych, czyli musimy mieć układ bez tlenu, podczas gdy przyroda robi to bez problemu w obecności tlenu. Potrafi segregować, dopuszczając do komórki tylko, CO2. Dla nas tlen jest toksyną. Gdybyśmy podali, CO2 z tlenem, to mielibyśmy poważny problem. My musimy mieć, CO2 w wodzie w określonej formie. To są słabsze strony tego procesu, o których też należy mówić.
W czym tkwi główna tajemnica Państwa odkrycia, w katalizatorze? - Tak, oczywiście, że w katalizatorze. Chodzi o to, co jest katalizatorem i jego komponentami dodatkowymi, tzw. promotorami. Że fazą główną będzie ditlenek tytanu, to wie każdy fizyko-chemik, a już fotochemik w szczególności może się domyślić...
A reszta? - No, to jest rzecz już trudniejsza do wymyślenia.

Dobrze, mamy metanol rozpuszczony w wodzie, co dalej się z nim dzieje? - Otrzymujemy odciek wody, w którym znajduje się metanol, i następnie metanol się separuje i sprzęga do wyższych węglowodorów. Tu dopiero zaczyna się produkcja benzyny. Ten proces jest bardzo dobrze znany od ponad 30 lat. Został opracowany w czasie kryzysu naftowego podczas wojny izraelsko-arabskiej przez firmę ExxonMobil. Pierwsza instalacja powstała w 1985 roku w Nowej Zelandii i pracuje do dnia dzisiejszego. Nowe powstają w Chinach i nawet w Mongolii. Tylko, że ten proces jest sensowny wyłącznie tam, gdzie jest bardzo tani metanol. A ponieważ do tej pory metanol uzyskiwano z gazu ziemnego w czasie endotermicznej reakcji wytwarzania gazu syntezowego, wymagającej dostarczenia dużych ilości energii na sposób ciepła, nie mogło to mieć większego znaczenia gospodarczego, bo ze względu na cenę metanu proces był za drogi.
Rozumiem, że w Pańskiej technologii powstaje tani metanol. - Istotą jest to, że cały proces bardzo ładnie "zamyka się", gdyż produkcja metanolu z fotosyntezy, owszem, jest endotermiczna, ale cała reszta jest silnie egzotermiczna. Jak się zamknie proces od strony energetycznej, jak się to policzy, to bilansuje się on nie tylko od strony energetycznej - bo ona się zawsze musi zamknąć - lecz także od strony biznesowej, a więc od ilości pieniędzy włożonych w te procesy? Okazało się, że całe przedsięwzięcie zaczyna być opłacalne, co daje w efekcie bardzo tanią benzynę, a w zasadzie mieszaninę syntetycznych węglowodorów.
Pan mówi o całości procesu, a więc o tych dwóch fazach łącznie. - Zawsze trzeba tak mówić, bo nie da się do tego inaczej podchodzić. Usuwanie, CO2 samo w sobie nie ma większego sensu. Bo usuniemy, CO2, otrzymamy metanol - i co dalej? Spalać nie warto, bo niska entalpia (proces nie zamyka się energetycznie, chyba, że brakującą energię pozyskamy np. z farmy wiatraków), żeby wlać jako paliwo do silników, trzeba by zmieniać silniki. Można metanol stosować do produkcji chemicznej. Jest sporo możliwości. W jednym z projektów, które będziemy realizować, metanol będzie służył do estryfikacji, czyli otrzymywania estrów etylowych, a więc substytutu oleju napędowego. Jednym słowem, trzeba przestrzeni dla zagospodarowania tego metanolu. Z naszych obliczeń bilansu włożonej i otrzymanej energii oraz z kalkulacji biznesowej wynika, że ten układ - sztuczna fotosynteza, metanol, separacja MTG, benzyna - wydaje się najbardziej sensowny i najkorzystniejszy z punktu widzenia energetycznego i finansowego.
Jak Pan widzi optymalny sposób wykorzystania tego odkrycia? Komu będzie ono służyło? - My optowaliśmy zawsze za tym, aby ta technologia została objęta państwowym projektem strategicznym. Z wyników projektu strategicznego, zgodnie z polskim prawem, ma prawo korzystać każdy polski przedsiębiorca. W innym przypadku otwiera się furtkę do utworzenia przez jakiś podmiot kolejnego monopolu, co może skończyć się tym, że naszą tanią benzynę będziemy kupować na stacjach po 5 zł albo i więcej. A tak, gdy pojawi się prawdziwa konkurencja na rynku, to cena będzie niska. Ponadto jest istotne, aby to jednak nasze państwo trzymało w ręku klucze do tej ważnej technologii. Zgłaszając się z naszym pomysłem do wicepremiera Waldemara Pawlaka, doskonale wiedzieliśmy, że dysponujemy technologią, która zmienia świat. Teraz nie ma już zmiłuj się. Nie da się tego zamieść gdzieś pod dywan. Byliśmy najpierw my, już są Amerykanie, a niebawem będą kolejne kraje. Ponieważ dotyczy to strategicznej gałęzi gospodarki, jaką jest gospodarka paliwami, państwo nie może tego wypuścić z rąk.
Nie próbowano Państwa ściągnąć do innego, bogatszego kraju? - Mamy propozycje, aby całą rzecz od razu zglobalizować na Zachodzie. Nawet ze Stanów Zjednoczonych przychodzą takie propozycje i tam moglibyśmy to szybko zrobić. Tylko nam zależy, żeby zacząć od Polski. Jeśli tu uda nam się skomercjalizować tę technologię, postawić 3-4 instalacje, to siłą rzeczy wypłynie ona w świat, tylko, że Polska też na tym skorzysta. Może to jest naiwne myślenie, ale może się uda. Na to trzeba popatrzeć jeszcze z takiej perspektywy, że z jednej strony rzeczywiście są koszty do poniesienia, ale z drugiej - to oznacza ruch w gospodarce. Przecież tam będą pracować ludzie, a nie krasnoludki. To przekłada się na miejsca dobrze płatnej pracy. Tania energia to koło zamachowe każdej gospodarki, to tani transport, tani gaz, prąd elektryczny, wreszcie tańsze produkty w sklepach. Będziemy się szybciej rozwijać, staniemy się bardziej konkurencyjni na światowym rynku.
"Gazeta Wyborcza" już wykpiła Pana odkrycie, a polityków, którzy zainteresowali się jego wdrożeniem, określiła mianem "naiwnych".
- Mam nadzieję, że tzw. polskie piekiełko nas nie pochłonie. Bo nam, naukowcom, krzywda wielka się nie stanie, my damy sobie radę. Mamy różne propozycje i możemy najzwyczajniej sobie wyjechać i zrobić to we Francji, w Niemczech, wszędzie. Ale przecież nie o to chodzi. W "Wyborczej" zarzucono Panu, że cała ta sztuczna fotosynteza nie ma sensu, gdyż wymaga włożenia większej ilości energii niż można później z niej uzyskać, a wszystko to jest sensacją sezonu ogórkowego.

Co Pan na to? - To świadczy jedynie o tym, że ten, kto to napisał, jest po prostu złośliwy i nie zastanowił się zbytnio nad tym, co napisał, zapomniał o dostarczającym brakującej części energii procesie MTG, w którym energia nie pochodzi z procesów spalania. Ale to jest już jego problem. Natomiast chciałbym zwrócić uwagę na to, że w nauce, zanim zakwestionuje się czyjeś wyniki, szuka się laboratorium, które uzyskało podobne. Otóż takie laboratoria są. W tej chwili jest to bardzo duże laboratorium MIT i myślę, że ten pan publikujący w "Gazecie Wyborczej" może tam zadzwonić i powiedzieć, że robią głupoty.
Bo do Pana Profesora nie dzwonił? - Jakoś nie zadzwonił. Ale może Amerykanie go posłuchają, bo zrobili prawie dokładnie to samo, co my. Zawsze trzeba z pewną pokorą przyjąć informację, której się nie rozumie, i zanim się cokolwiek krytycznie o niej napisze, trzeba ją dobrze zrozumieć i to, o czym się pisze.
Ale to człowiek o statusie naukowym przedstawiający się jako "zawodowy fizyk". - Nie chcę tego komentować, bo gdybym chciał zrobić to na poziomie tego pana z "Gazety Wyborczej", to musiałbym się wdawać w pyskówki, a tego unikam, bo po co. W nauce nieistotne jest, kto coś mówi, lecz - co mówi. Tym samym rację w dyskusji naukowej może mieć student, a nie profesor. Argument stopnia naukowego w dyskusji naukowej jest jawnym nieporozumieniem. Może zresztą to nasza wina, że ten pan nie zrozumiał tak naprawdę tego procesu. A szkoda. Zresztą gdyby ten pan był naukowcem, tak jak się podaje, naprawdę porządnym, to przede wszystkim zadzwoniłby do mnie. Jeśli ktoś pisze coś takiego jedynie na podstawie nieautoryzowanych doniesień prasowych, to świadczy o nim, że jest człowiekiem niesłychanie naiwnym, bo uważa, że inni robią badania opacznie, odwrotnie do przyjętej powszechnie metody naukowej.
Czyli? - Czyli coś tam mieszają ze sobą i klecą, a potem liczą. Tak się nie robi badań. Może 200 lat temu gdzieś tak robiono, ale dziś mamy XXI wiek. Naprawdę metoda naukowa to coś, co każdy magistrant musi opanować, to jest klasyczne przedszkole naukowe, nawet nie szkoła. To student na zajęciach otrzymuje podstawowe pytanie: czy pan to policzył? Nas nigdy nie bolą ostre wypowiedzi w dyskusjach naukowych, zawsze poddajemy się recenzjom. Natomiast strasznie irytujące jest dla większości naukowców, jeżeli ktoś zarzuca im właśnie brak tego "przedszkola" naukowego. Bo to uwłacza godności naukowca i człowieka. To tak, jakby ktoś powiedział drugiej osobie: jesteś głupi. Czy można z kimś takim polemizować? O czym? Jeżeli natomiast atakuje się problem, to, co innego. Chodzi wtedy o prawdę, a nie "dokopanie" komuś. Atak personalny jest w nauce niedopuszczalny. To jest zarzucenie komuś, że nie ma szkoły, nie zna abecadła. To jest ten poziom dyskusji, którego prawdziwemu naukowcowi nie wolno przekroczyć. Dziękuję za rozmowę.

Mów mi -Wujec W PRL-u, przez cały czas jego trwania nie brakowało w wykonaniu rządzącej komunistycznej partii retoryki patriotycznej. Władza nadana nam z Moskwy, poprzez propagandę, do której zaprzęgła patriotyzm starała się odwrócić uwagę Polaków od smutnej rzeczywistości polegającej na braku suwerenności. Głównym wrogiem był wtedy świeży jeszcze w pamięci okupant, Niemiec (nie jakiś tam nazista), a podwórka zapełniał powojenny wyż demograficzny ganiający się z jakimiś patykami udającymi karabiny, gdzie chłopcy i nierzadko dziewczynki, dzielili się na Niemców i Polaków, prowadząc godzinami „zbrojne potyczki”. Dzięki ciągle obecnym w telewizji i kinach filmom o tematyce II wojny światowej często do uszu dorosłych docierały wypowiadane z niezłym akcentem przez dzieci wezwania typu „Hande Hoch!”, „halt!”, „Ausweis kontrolen!”. Po powrocie do domów ci prekursorzy dzisiejszych grup rekonstrukcyjnych słuchali swoich rodziców, kibicujących polskim sportowcom w częstych wówczas zmaganiach ze sportowcami sowieckimi, nazywanymi dziwacznie ze względu na złe konotacje historyczne słowa „sowiety”, „sportowcami „radzieckimi”. Wtedy słysząc okrzyki „lej kacapa”, wiedzieli, że jest jeszcze jeden, nie mniej groźny wróg, którego z jakiś tajemniczych, znanych tylko rodzicom powodów, nie wolno głośno wymieniać, ani stosować go zamiennie z Niemcem w podwórkowych bojach. U schyłku komunizmu szermująca nadal patriotyzmem, partia na gwałt szukała partnera, z którym mogłaby się podzielić władzą. Czas naglił, zwłaszcza, że Kreml, aby przycisnąć do mury twardogłowych z Warszawy, zaczął zakulisowe rozmowy z Michnikiem. I tak doszło do krągłego stołu, przy którym oczywiście podlewano obficie sosem patriotyzmu, a tak naprawdę dobrano sobie idealnego partnera, który pod jednym względem był zgodny z komunistami. Środowiska rzeczywiście patriotyczne należy odsunąć, obrzydzić społeczeństwu, ośmieszyć lub spowodować, aby budziły w opinii publicznej strach. Polscy patrioci to było największe zagrożenie dla rządzących klik od zakończenia drugiej wojny światowej po dzień dzisiejszy. Wspólnota interesów przy okrągłym stole polegała na tym, że jedni wiedzieli, iż uczciwe oddanie suwerenowi władzy, może skutkować rozliczeniami komunizmu i jego zbrodni. Druga strona zapragnęła zaś wspólnie z komuną i we własnym interesie zmarginalizować środowiska patriotyczne i katolickie, aby położyć tamę czającym się według nich, odwiecznym antysemickim i nacjonalistycznym atawizmom miejscowej gawiedzi. Choć Michnik, Geremek, Kuroń i reszta tego towarzystwa wypromowani zostali przez komunę na główną opozycję, to ci rzeczywiście niezłomni ginęli z rąk nieznanych sprawców lub siedzieli w więzieniach bez możliwości pisania książek. Nikt nie filmował dowodów ich gehenny, a zdobycie przez nich kawałka ołówka czy skrawka papieru do napisania grypsu, graniczyło z cudem. Szkody, jakie wyrządziło Polsce środowisko dawnej Unii Wolności są olbrzymie. Ich chorobliwy antypolonizm i nienawiść do Kościoła dziś dopiero dociera do coraz szerszej grupy Polaków. To oni są odpowiedzialni za wykreowanie za granicą negatywnego wizerunku Polski. To oni przyprawiali i przyprawiają nam za granicą antysemicką i kołtuńską gębę, by siebie uwiarygodniać, jako jedyną postępową, europejska siłę funkcjonującą w zacofanej Katolickiej Polsce. Aby zwalczać polski patriotyzm, którego się boją jak ognia, zaproponowali nowoczesną jego formę, polegającą na pluciu na tradycję i polskość, niszcząc rodzinę i proponując zamiast wartości chrześcijańskich tak zwane wartości europejskie. Ostatnie wydarzenie z „Rajdem szlakiem Bandery” ukazały nam jak na dłoni to, że antysemityzm, z którym tak zajadle walczą i stosują go, jako pałkę do eliminowania niewygodnych przeciwników, ustąpił miejsca antypolonizmowi, który tak naprawdę jest ich głównym motorem napędowym. Ludzie, którym jeden gest ręki kojarzący się z hitlerowskim pozdrowieniem, jedno słowo „Judejczyk” w felietonie krytykującym roszczenia środowisk żydowskich, czy jedna wypowiedź polityka broniącego narodu przed oszczerstwami, wystarczają by za pomocą donosów uruchomić międzynarodowa machinę do mielenia antysemitów. Dziś atakują księdza Isakowicza-Zaleskiego i żałują, że jednak rowerzyści z Ukrainy nie przejechali przez Polskę, co może pogorszyć stosunki miedzy naszymi krajami. Połączyła ich z dzisiejszymi Banderowcami nienawiść do nas, Polaków. Bo jak wytłumaczyć, że tak wyczulenie na każdy nawet wyimaginowany przejaw antysemityzmu i histerycznie nań reagujący, dziś odpuszczają człowiekowi, który marzył o takiej Ukrainie: “Nowopowstałe Państwo Ukraińskie będzie ściśle współdziałać z Nacjonal-Socjalistycznymi Wielkimi Niemcami, które pod przewodem swego Wodza Adolfa Hitlera tworzą nowy ład w Europie i świecie (…). Chwała bohaterskiej Armii Niemieckiej i jej Fuehrerowi Adolfowi Hitlerowi!“ Oraz przemilczają deklaracje OUN-UPA typu: “Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów zwalcza Żydów, jako podporę moskiewsko-bolszewickiego reżimu, uświadamiając jednocześnie masy ludowe, że Moskwa jest głównym wrogie” “Narodzie! - Wiedz! Moskwa, Polska, Madziarzy, Żydostwo - to Twoi wrogowie. Niszcz ich!” Ci ludzie posunęli się do hańbienia pamięci Powstańców Warszawskich, zarzucając im planowe mordowanie Żydów, a nigdy nie zająknęli się o tym, że w wojnie polsko-bolszewickiej Konarmia Siemiona Budionnego na swoim szlaku bojowym wymordowała bestialsko 15 000 Żydów. To jest doskonały przykład, że zamiast piętnować przez te ostatnie 20 lat komunizm, do którego miłość wyssali z mlekiem matek, postanowili walić w polski patriotyzm i tradycje narodowe. Przerażające jest też zachowanie się polskiego rządu, który zanim zrozumie, co leży w polskim interesie, musi długo przykładać ucho do szyn i nasłuchiwać, z której strony nadjeżdża lokomotywa, do której podczepi swoje wagony, bo sam z siebie tego nie wie. Polska racja stanu to dla większości dzisiejszych elit pojecie zupełnie abstrakcyjne. Po ostatniej wypowiedzi salonowca, Wujca i jego bezczelnym ataku na księdza Isakowicza-Zaleskiego, którego oskarżył o prowokowanie nacjonalistów ukraińskich, powinniśmy ukuć powiedzenie, którym będziemy częstować tych nieuleczalnych antypolaków przy każdym kolejnym ataku. Przydatny będzie tu Sienkiewicz i zapożyczenie od Onufrego Zagłoby, herbu Wczele, powiedzenie „Mów mi wuju”, lekko zmodyfikowane na „Mów mi Wujec”. kokos26

Z przyczyn czysto technicznych WCzc.Bartosz Arłukowicz zupełnie oszalał. Zasmakowawszy w składaniu pozwów zapowiedział dla odmiany, że pozwie do Izby Lekarskiej WCzc. Bolesława Piechę (PiS, Rybnik). No - nie sam: poprosi o interwencję Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Lekarzy... Co miałby zrobić ów Rzecznik (nawet nie wiedziałem, że taki istnieje...)? Miałby zakazać p.dr-owi Piesze mówienia, co myśli!!! Konkretnie chodzi o to, że p.dr Piecha wypowiedział się za zakazem stosowania metody in vitro... P.dr Arłukowicz uważa (i słusznie), że niepłodność jest chorobą. "Jak każda choroba, niepłodność ma swoje metody leczenia, lepsze lub gorsze, ale ma. Ta choroba ma akurat dobre metody leczenia, zaakceptowane przez Polskie Towarzystwo Ginekologiczne, potwierdzone przez Międzynarodowe Towarzystwo Płodności i Niepłodności". P. dr Arłukowicz oświadczył na konferencji prasowej, że p.dr Piecha złamał co najmniej kilka przepisów Kodeksu Etyki Lekarskiej, m.in. ten mówiący o tym, że "powołaniem lekarza jest leczenie chorych oraz niesienie ulgi w leczeniu" oraz zasadę, że "dla wypełniania swoich zadań, lekarz powinien zachować swobodę działań zawodowych, zgodnie ze swoim sumieniem i wiedzą medyczną (…) Jeśli poseł Piecha próbuje uniemożliwić dostęp Polakom do nowoczesnych metod, to występuje przeciwko zdrowiu Polaków" Oczywiście każdy „powinien zachować swobodę działań zawodowych, zgodnie ze swoim sumieniem” - każdy, z wyjątkiem pp.Piechy czy Korwin-Mikkego, którym trzeba zakneblować pyski, by nie pyskowali. Otóż wielu lekarzy występowało przeciwko różnym metodom - do dziś wielu lekarzy występuje np. (z poważnym uzasadnieniem) przeciwko szczepionkom, - ale nikt z tego powodu nie usiłował ich sekować!! Co do meritum: p. dr Arłukowicz absolutnie nie ma racji? Metoda in vitro - to kilka zupełnie różnych sytuacji. Łączy je jedno: każdy zwolennik środowiska naturalnego musi być przeciwko in vitro, bo jest to metoda absolutnie nienaturalna. Jeśli z jakichś powodów Natura czy Bóg nie chcą, by dana para miała dzieci - to zwolennik Natury powinien powiedzieć: cóż, widać tak musi być... To właśnie stanowisko zajmuje - słusznie lub nie - Kościół katolicki. Jakie to sytuacje? Sytuacja pierwsza: jajeczko pobrane kobiecie zapładniamy nasieniem pobranym od jej męża. Cokolwiek śmieszne i sztuczne, łamiące zasadę selekcji naturalnej, - ale nie pierwsze i nie ostatnie. Ja nad tym nie będę dyskutował - można to nazwać „leczeniem niepłodności” Sytuacja druga: jajeczko to zapładniamy nasieniem innego (często: anonimowego mężczyzny); w sposób oczywisty NIE jest to „leczenie bezpłodności” - podoknie jak wzięcie innego królika i podłożenie go na miejsce zdechłego nie jest wyleczeniem królika! „Niepłodność”, bowiem to przypadłość danej pary - i nie została ona usunięta. Podobna jest sytuacja, gdy bierzemy jajeczko innej kobiety i zapładniamy je nasieniem jej męża czy konkubenta. Sytuacja trzecia: bierze się jajeczko innej kobiety i zapładnia nasieniem innego mężczyzny. Można tu tylko spytać: czy nie prościej dziecko adoptować? Cały jednak spór o „in vitro” nie dotyczy tego, czy zabiegów takich wolno dokonywać, tylko czy: 1) Nie zapładnia się wielu jajeczek - i kilka potem niszczy. 2) Na czyj koszt się to robi? Ad 1) Skoro lekarze przechowują zamrożone zapłodnione jajeczko na wypadek, gdyby coś nie wyszło z oryginalnym - to, dlaczego nie przechowywać osobno nasienia i jajeczka niezapłodnionego? Ad 2) Każdy może wyjechać do jednego z krajów niezakazujących metody in vitro - i tam starać się mieć dziecko. Lewicy wcale nie zależy na tym, - lecz na tym, by zamiast czegoś naturalnego wprowadzić coś sztucznego - i na tym, by te zabiegi były finansowane przez podatników. I tu już moje stanowcza: NIE! O ile pamiętam Konstytucja nie gwarantuje każdej parze posiadania dziecka... JKM

Dzielenie wedle ludobójców Na stronie TV SLD (jest taka) obejrzalem konferencję prasową w sprawie nazwania WCzc.Bartosza Arłukowicza (SLD, Szczecin) „zbrodniarzem” i „ludobójcą”. P.Arłukowicz nie wspomniał, że ja każdego Czerwonego uważam za zbrodniarza i ludobójcę - i uwaza się w jakiś sposób za wyróżnionego. Na co zareagowałem felietonikiem w „Dzienniku Polskim” p/t: Łagodne, sympatyczne ludobójstwo Jak mówił Arystoteles ze Stagiry: nie ten morduje naród, kto zabija jego członków - lecz ten, kto obsypuje jego członków niezasłużonymi przywilejami. Jeśli więc ktoś daje np. zasiłki bezrobotnym - to zabija w narodzie chęć pracy, kto daje zasiłki samotnym matkom - ten zniechęca do zakładania zdrowej rodziny. Wszyscy socjaliści są, więc ludobójcami. Hitler usiłował wymordować jeden naród - Żydów; efekt: Żydzi są obecnie potęgą! Socjaliści europejscy (ostatnio i amerykańscy...) powodują, że prawie wszystkie narody europejskie wymierają. Nie minie sto lat - i europejczyków nie będzie - tak, jak nie ma Rzymian. W Czc. Bartosz Arłukowicz (SLD, Szczecin) chce mnie pozwać do sądu, bo nazwałem go "zbrodniarzem". Gdyby ktoś nazwał "zbrodniarzem" Adolfa Hitlera w 1930 roku - ten mógłby go pozwać do sądu - choć późniejsze mordy były tylko konsekwencją jego teoryj. Ieng Sary (ps.”Pol-pot”) obronił był na Sorbonie pracę licencjacką, gdzie przedstawił swój plan wprowadzenia komunizmu w Kambodży. Otrzymał ten stopień - i nikt nie nazwał Go wtedy „ludobójcą” - bo sam fizycznie nikogo nie zabił, a Jego teoria jeszcze się nie sprawdziła... Czy nazwać socjalistów "ludobójcami" będzie wolno dopiero po zniknięciu Europejczyków? Wypowiedzi pp.Arłukowicza i Naczasa każdy może sam obejrzeć - i pośmiać się dowoli. Panowie ci uparcie wplatoją w tę dyskusję niemająca nic wspólnego z tematem sprawę szkół integracyjnych. Skoro ją poruszyli, to pozwolę sobie zwrócić uwagę na jeden oczywisty nonsens w Ich wypowiedziach. Otóż zarzucają mi Oni, że „dzielę dzieci na pełnosprawne i niepełnosprawne”. Tymczasem jest dokladnie odwrotnie!!! Ja nie dzielę tak dzieci. Każde dziecko jest w jakimś tam stopniu „niepełnosprawne”, żadnej wyraźnej granicy nie ma. To właśnie socjaliści, by „zapewnić dzieciom niepełnosprawnym...” Coś-tam coś-tam - muszą podzielić dzieci wedle kategorii: te są pelnosprawne, więc się nimi nie zajmujemy - a te są niepełnosprawne!!! Głupota pp.Arłukowicza i Naczasa zapiera wręcz dech! P.S. zrobiłem sobie wyjątek od zasady i przejrzałem kilka komentarzy; które z kolei ja skomentuję. {~dziad do obrazu} per analogiam do odliczania ofiar Shoa zaczął odliczać liczbę ofiar powstania warszawskiego. Najwyraźniej nie zauważył, na czym polega różnica: kwestionowanie „oficjalnej” (a raczej: mitycznej) liczby 6.000.000 pomordowanych Żydów jest karalne - kwestionowanie liczby ofiar tego powstania - nie. Żadna zresztą liczba w takich sprawach nie jest oficjalna - i słusznie. Te 6 milionów to nowa świecka tradycja. {~hue} pisze sceptycznie o zgłaszaniu się telewizorni: „Moda na JKM? Eeee... nie. Jak jest martwy sezon, to się wyjmuje trupa z szafy:) Wakacje, Panie Januszu? Wakacje!”. Myli się. Tak i ja sam suponowałem parę dni temu, gdym był w Warszawie i sam jeździłem do rozmaitych studio. Tu natomiast jeżdżono do mnie nad morze, - więc tak samo mogli przyjechać do dowolnego polityka na urlopie... {~obserw} sugeruje: „Białoruś jedyne państwo w Europie w którym Żydzi nie maja nic do powiedzenia. Oto główna tajemnica medialnej nagonki na JE Aleksandra Łukaszenkę”. Hmmmm... A w Korei Północnej i Tajlandii Żydzi mają wiele do gadania? Przy czym: na KRL-D najeżdżają - a na Syjam - nie. Ciekawe - nieprawda-ż? JKM

Obóz koncentracyjny chwilowo nieczynny Świat, jak wiadomo, zmienia się ustawicznie. Jak w kalejdoskopie migają nam epoki i ustroje; żyją jeszcze ludzie wierzący, że socjalizm (ze Związkiem Radzieckim na czele) jest najlepszym ustrojem na świecie, ustrojem, jakiego świat nie widział, a już wyrasta pokolenie nowe, dla którego najlepszym ustrojem na świecie wydaje się polityczna poprawność w wydaniu eurokołchozowym, z wiedeńską centralą gestapo na czele? W tej przyprawiającej o zawrót głowy zmienności jest przecież jeden stały punkt w postaci niezawisłych sądów. Sądy są niezawisłe bez względu na epokę czy ustrój. Chociaż dla wielu taki pogląd może się wydać nieprawdopodobny, a nawet haniebny, sądy były niezawisłe nawet w czasach stalinowskich i to nie tylko, dlatego, że tak było zapisane w ustawie. Wprawdzie ówcześni sędziowie wydawali wyroki zgodne z życzeniami partii i UB, ale niepodobna udowodnić, że taki jeden z drugim sędzia nie wydałby identycznego wyroku, nawet gdyby sekretarz partii lub oficer prowadzący w UB nie zadzwonił do niego ze stosownym poleceniem. Bardzo zresztą możliwe, że takie polecenia jedynie utwierdzały sędziów we wcześniej powziętym zamiarze, podobnie jak później - polecenia rehabilitowania wcześniejszych ofiar. Jak wiadomo, w sprawach rehabilitacji sądy były tak samo niezawisłe, jak w przypadku wcześniejszych sądowych zbrodni. Niezawisłe były lubelskie sądy skazujące w latach 60-tych studentów KUL za napisanie, iż oficerów w Katyniu mordowali funkcjonariusze NKWD, podobnie jak niezawisły był sąd prowadzący proces dra Dariusza Ratajczaka o „kłamstwo oświęcimskie”. Tak samo zresztą jest gdzie indziej; jak niezawisły sąd, w takiej, dajmy na to Austrii, dostanie rozkaz, żeby sądzić Davida Irwinga, to sądzi - oczywiście zawsze zgodnie ze swoim sumieniem, - przy czym musimy tylko pamiętać, że człowiek jest jednością duszy i ciała i jeśli taki jeden z drugim, dajmy na to, politykuje, to jego sumienie politykuje też. Oczywiście sędziowie nie politykują; to jest surowo zabronione, ale za to mogą być obdarzeni poczuciem misji, co w praktyce na jedno wychodzi. Przypominam te wszystkie zbawienne prawdy w związku z wyrokiem, jaki wydał niezawisły sąd w sprawie kobiety oskarżonej o nazwanie swego znajomego „pedałem”. Niezawisły sąd nie tylko uznał, że słowo „pedał” jest zakazane, ale za jego użycie skazał tą kobietę na 15 tys. zł. tzw. zadośćuczynienia. Ten wyrok jest wymownym świadectwem nie tylko tego, że niezawiśli sędziowie za dużo zarabiają i na skutek tego - podobnie jak nasi okupanci-posłowie - zatracili poczucie wartości pieniądza, ale przede wszystkim tego, że na skutek ogarniającej niezawisłe sądy pandemii poczucia misji, zakres wolności słowa w Polsce i całej Europie gwałtownie się, kurczy. Nie tylko zresztą w Europie; kiedy przed dwoma laty byłem w Nowym Jorku, akurat spikerka telewizyjna ogłosiła, że jakiś idiota z tamtejszego niezawisłego sądu, uznał za zakazane „słowo na n”. Chodziło o słowo „nigger”, czyli „czarnuch”. Oczywiście zakaz ten w praktyce dotyczy tylko ludzi białych, bo Murzyni tradycyjnie kładą lachę nie tylko na niezawisłe sądy, ale wiele innych rzeczy i w rozmowach między sobą używają zakazanego „słowa na n”, ile dusza zapragnie. Ciekawe, że podobnie jest z „pedałami”. Najsławniejszy ongiś polski sodomita, pan Jerzy Nasierowski, w 1973 roku skazany na 25 lat więzienia za współudział w morderstwie dokonanym na służebnicy Miry Zimińskiej przez jego sodomskiego partnera, napisał nie tylko książkę „Ten pedalski PRL, według Nasierowskiego”, ale również drugą, pod tytułem „Nasierowski - ty pedale, ty Żydzie!” Z tego i z wielu innych powodów, pan Jerzy Nasierowski został uznany za „Pierwszego Pedała Trzeciej Rzeczypospolitej” nie tylko przez Jerzego Urbana, ale również - przez sawantkę i literatkę Annę Bojarską. Nawiasem mówiąc, opisuje ona, jak razu pewnego jej mąż jechał przez Niemcy z jakimś przygodnie zabranym Niemcem i mijając drogowskaz z napisem „Dachau” zauważył: „aaa, to ten obóz koncentracyjny, chwilowo nieczynny?” - a Niemiec popatrzył na niego uważnie, po czym ostrożnie zapytał: „a dlaczego powiedział pan: chwilowo?” Otóż to! Jeśli poczucie misji będzie ogarniało niezawisłe sądy w takim tempie, jak dotąd, to zaczniemy sobie błyskawicznie przypominać wiele rzeczy, co to niby „nigdy więcej” nie miały się powtórzyć. Ot na przykład - sytuację sprzed lat, kiedy to książę polskich sodomitów Jarosław Iwaszkiewicz dostał był talon na „Fiata”. I kiedy nie bez dumy opowiadał, ile to oryginalnych włoskich części jest w tym jego samochodzie, Antoni Słonimski zapytał:, „ale pedał polski?” I pomyśleć, że to wszystko miałoby zniknąć za sprawą opętanych poczuciem misji niezawisłych - jakże by inaczej - sądów! SM

12 sierpnia 2009 "Aktywność naszej młodzieży przepustką do przyszłości".. Socjalistyczny komunizm, charakteryzuje się między innymi tym, że zamiast rynku- naturalnego sposobu relacji pomiędzy konsumentami a producentami dóbr i usług- życie organizuje nam biurokracja. W poprzedniej „ kominie”  życie młodzieży organizowały związki młodzieży wiejskiej, związki socjalistycznych studentów czy związki socjalizmu pracowniczego. Dzisiaj oczywiście jest podobnie, zmieniono jedynie nazwy, i zamiast  związku młodzieży socjalistycznej istnieje na przykład Stowarzyszenie „Otwarte Forum” i Fundusz Inicjatyw Obywatelskich, które organizują młodzieży od 18 do 24 lat - życie. W Radomiu od 9 sierpnia ruszył projekt aktywizacji młodzieży zaadresowany do młodych ludzi w wieku od 18 do 24 lat, w których tkwi” potencjał organizatorski.” Bo „ aktywność naszej młodzieży przepustką do przyszłości”- jak głosiło jedno z haseł, wywieszone  na jakimś moście, w czasach kształtowania się ludzi ze stali, w czasach panów Jaskierni, Siwca, Kwaśniewskiego, i innych budowniczych socjalizmu realnego. Młodzieżowi Animatorzy Lokalni- to projekt kierowany przez biurokrację  do młodzieży z województwa mazowieckiego, ze „ szczególnym uwzględnieniem okolic miast Płock, Ostrołęka, Siedlce i Radom.” Szkolenia młodzieży już się rozpoczęły w ostatni weekend, młodzi ludzie, uczestnicy projektu poznają „ podstawy poprawnej komunikacji społecznej”, nauczą się autoprezentacji i dowiedzą się jak….” aktywizować swoje otoczenie”(????). W latach pięćdziesiątych” aktywizowali swoje otoczenie” poprzez  na przykład chodzenie po wiejskich stodołach i aktywizowanie chłopów pańszczyźnianych socjalizmu do oddawania worków  z pszenicą, a przeznaczonych pod zasiew. Takie były zadania, okoliczności i potrzeby ówczesnej władzy socjalistycznej, więc młodzież  wychowana w duchu kolektywnej organizacji i przystrojona w czerwone krawaty, symbolizujące krew sojuszu robotniczo- chłopskiego, aktywizowała niezaktywizowanych do realizacji linii, przyjętej na jakimś tam plenum komitetu jak najbardziej centralnego Były zadania- była realizacja aktywności naszej młodzieży, jako przepustki do jej przyszłości... A że w konsekwencji polska wieś zagrożona została głodem, bo po splądrowaniu i konfiskacie materiałów pod siew… Zresztą później się z tego wycofano i ogłoszono ten okres, jako „okres błędów i wypaczeń”, oczywiście nie tylko hucpa   plądrowania i konfiskowania własności była powodem ogłoszenia takiego okresu.. Dzisiaj oczywiście nie ma Komitetu Centralnego, Boże uchowaj, przecież socjalizmu się nie buduje, ale jakimś dziwnym zrządzeniem socjalistycznego losu, duch tamtego postępowania pozostał.? A i litery socjalistycznego prawa nie brakuje. Bo czym różni się organizowanie młodzieży szkoleń współcześnie w zakresie ”komunikacji społecznej, „ aktywizacji swojego otoczenia”” od pogadanek ideologicznych dla młodzieży w latach poprzedzających bankructwo tego systemu? Duch pozostał, biurokracja za upaństwowione pieniądze  organizuje młodzieży życie poprzez socjalistyczne Fundusze Inicjatyw Obywatelskich, które sterują osobowościami młodych ludzi, kolejny raz narzucają im- poprzez szkolenia- określony sposób postępowania. Żeby socjalizm  dotacyjny kwitł…Biurokracja sobie  zarobi, a  w przeszkolonej młodzieży nie wzbudzi aktywności, bo nie tędy droga.. Ciekawe pomysły realizowane poprzez działanie na rzecz społeczności lokalnych.. Cuchnie mi to na odległość ubłoconym topieniem pieniędzy w poronionych pomysłach, na które niektórzy dostaną pieniądze.. Młodzież powinna zarabiać pieniądze wielkim wysiłkiem pracy,  żeby kapitał, który zgromadzi własnym  sumptem, był jej, doceniany i szanowany jako własna praca i  zdobyty wielkim wysiłkiem.. Wtedy wie, co ile jest warte. A gdy jej coś dadzą zabierając innym? Kto szanuje  pieniądze, które dostaje „ za darmo”.?. Młodzieżowi Animatorzy Lokalni to kolejny pomysł na tworzenie pozorowanych działań, zabieranie czasu młodzieży poprzez pozbawianie jej własnej inicjatywy, a jej ukierunkowana aktywność na budżetowe pieniądze, nie będzie przepustką do jej przyszłości.. Jedyne, czego się nauczą to wyrywania pieniędzy z różnego rodzaju programów państwowo- samorządowych.. I tyle! Będzie nas to wiele kosztowało.!.Tak jak  nas  kosztuje i będzie kosztowało ciągłe poprawianie centrum Radomia. Biurokracja magistracyjna już tak wypieściła centrum miasta, że wydaje się, że już niczego tam nie brakuje… Oprócz życia, które uszło z centrum jak powietrze  z dziurawej piłki… Ulica nieprzejezdna,. parkometry, straż miejska.. Wszystko, żeby odstraszyć potencjalnych mieszkańców od centrum miasta.. Centrum powinno przyciągać, a nie odstraszać.. Wkrótce będziemy mieli nowe fontanny na deptaku. Ta co była- już jest nie dobra. Będzie lepsza. Właśnie ogłoszono konkurs na najlepszy projekt fontann. Za pierwsze miejsce  w konkursie 10 000 złotych, za drugie- 8000 złotych! Ile będzie kosztowała, ogłoszona przez ekipę prezydenta Kosztowniaka- zmiana centrum Radomia? Tymczasem nie da się przejechać ulicami 1905 roku, Młodzianowską, Słowackiego od ronda  w kierunku na Iłżę, Domagalskiego czy Piękną.. Na Idalińskiej też samochodem rzuca jakby dostał przedzawałowych drgawek. To, co jest potrzebne aktualnie jest odstawiane na bok… Doskonalone jest centrum, gdzie głównie przechadzają się urzędnicy do magistratu.. I pracownicy banków.. Jednocześnie z programem „Młodzieżowi Animatorzy Lokalni”, organizowanym przez Stowarzyszenie „Otwarte Forum” przy dofinansowaniu przez Fundusz Inicjatyw Obywatelskich, a ten dofinansowany przez nas podatników, których nikt nie dofinansowuje, tylko obskubuje- rusza program zorganizowany przez radomską  filię Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Warszawie pod tytułem Program Operacyjny Kapitał Ludzki.(???). Też niezła nazwa- za samą nazwę należy się nagroda! Najlepiej Orła Białego. Na początek będzie podprogram „ Własny biznes”, przy korzystaniu, z którego będzie można dostać 40 000 złotych, ale trzeba otworzyć własną działalność. To jest ten feler… Dostać- dobrze, ale jeszcze przy tym coś otwierać? Dali by spokój.. Jak chcą dać- niech rozdają, ale, żeby jeszcze zawracać sobie głowę prowadzeniem czegokolwiek? Dopóki opłata ZUS-u jest niewielka, jeszcze jakoś da się żyć, ale jak po dwóch latach  wyrównają stawkę do wysokości  aktualnej wysokości, stawki - obecnie coś około 900  złotych, to koniec, klapa, kryzys, krach.. I tak trzeba będzie zamykać, i tak.... W planach biurokracji mazowieckiej mogą uczestniczyć mieszkańcy Mazowsza, którzy nie posiadają zarejestrowanej działalności gospodarczej na rok przed przystąpieniem do projektu oraz  należą do jednej z docelowych grup: 1.mieszkają na obszarach wiejskich oraz w miastach do 25 000 mieszkańców 2. są długotrwale bezrobotne 3 mają więcej niż 50 lat lub mniej niż 25 Naprawdę ręce opadają… Długotrwale bezrobotny pięćdziesięciolatek poprowadzi własną działalność gospodarczą.. Czy jedzie mi w oku czołg? I  dlaczego tylko mieszkańcy wsi mają dostać po 40 000 złotych? Tak jak kiedyś punkty za pochodzenie? A jak ktoś ma 49,5 roku i mieszka w mieście, w którym mieszka 26 000 mieszkańców to nie ma szans na skorzystanie z programu. A 32 artykuł Konstytucji mówi o równości wobec prawa. Ale kto by się tam przejmował Konstytucją, w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości? WJR

Przeciwieństwa się stykają? Z obfitości serca usta mówią. Ale jeśli serce nazbyt obfite, to i ustom zdarza się powiedzieć nazbyt wiele, a wtedy łatwo o niedyskrecje. Najwyraźniej to właśnie przytrafiło się brytyjskiemu ministrowi spraw zagranicznych, panu Dawidowi Milibandowi Brytyjczykowi o polskich, a właściwie - nie tyle polskich, co żydowskich korzeniach. Jego dziadek Samuel, bowiem brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, tyle, że w szeregach Armii Czerwonej, więc z Polską sam by pewnie nie chciał się identyfikować. Toteż i jego syn został marksistowskim mełamedem, a wnuk - wybitnym członkiem Partii Pracy i kierownikiem brytyjskiej dyplomacji. Jak wiadomo, po wyborze polskiego europosła, pana Michała Kamińskiego na szefa frakcji konserwatywnej w Parlamencie Europejskim, reprezentanci środowisk żydowskich w Wlk. Brytanii podnieśli głosy protestu, oskarżając p. Kamińskiego o antysemityzm. Poseł Kamiński, stety, czy niestety, żadnym antysemitą oczywiście nie jest, ale widocznie środowiska żydowskie w Wlk. Brytanii mają interes, żeby polskiego europosła o to oskarżać. Nietrudno się domyślić, co to za interes. Środowiska żydowskie na całym świecie uczestniczą w kampanii, której celem jest - po pierwsze - stopniowe zdejmowanie odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej z Niemiec, po drugie - przerzucanie jej na winowajcę zastępczego, na którego najwyraźniej została wytypowana Polska, w związku, z czym i „światowej sławy historycy” i autorytety moralne obecnie przechodzą od dotychczasowych oskarżeń Polaków o „bierność” w obliczu masakry Żydów, do oskarżeń o „współudział”, - czego najlepszą ilustracją były m.in. wynurzenia pani dr Aliny Całej z ŻIH - żeby - po trzecie - przekonać światową opinię publiczną do konieczności rozciągnięcia nad Polakami politycznej kurateli, co z kolei wiąże się z niemieckimi projektami odzyskania Ziem Utraconych i ustanowienia Żydolandu na pozostałej części obecnego polskiego terytorium państwowego, czyli tzw. „polskim terytorium etnograficznym”, które w ten sposób zostałoby „strefą buforową” między zjednoczonymi ostatecznie Niemcami a „Związkiem Radzieckim” - jak tego oczekiwał pod koniec lat 80-tych sowiecki minister spraw zagranicznych Edward Szewardnadze. Wróćmy jednak do pana ministra Milibanda i obfitości, która tryska mu z serca gorejącego. W związku z krytyką p. Kamińskiego wypsnęło mu się takie oto wyznanie: „taki krok (wybór M. Kamińskiego - SM) jest powodem poważnego zaniepokojenia społeczności odgrywającej KLUCZOWĄ (podkr. SM) rolę w brytyjskim życiu.” Nie ulega wątpliwości, że p. ministrowi Milibandowi chodzi o społeczność żydowską, bo, jak dotąd, tylko ona wyraziła „poważne zaniepokojenie”. Społeczność żydowską, która zdaniem ministra spraw zagranicznych Zjednoczonego Królestwa, odgrywa w Wielkiej Brytanii „kluczową rolę”. To bardzo ciekawa deklaracja, ponieważ dokładnie to samo twierdzą antysemici, - że mianowicie „kluczową rolę” w wielu państwach odgrywają Żydzi. Głoszenie takich poglądów, podobnie jak i wyciąganie wniosku, że w takim razie Żydzi są również za wszystko odpowiedzialni, spotyka się z gwałtowną krytyką zarówno środowisk żydowskich, no i oczywiście - środowisk politycznie poprawnych, które uważają to za brednie i „spiskową wizję dziejów”. Cóż jednak począć, kiedy antysemitom wtóruje sam minister Dawid Miliband, któremu ze względu na „korzenie” ani antysemityzmu, ani ulegania „spiskowej wizji dziejów” zarzucić niepodobna? Na przykład nieżyjący już jeden z przywódców amerykańskich Murzynów Malcolm X twierdził, że „w Ameryce Żydzi wyciskają z tak zwanych czarnuchów wszystkie życiowe soki, by utrzymywać istnienie państwa Izrael”. Środowiska żydowskie stanowczo takie twierdzenia potępiają, niemniej faktem jest, że USA łożą na utrzymanie Izraela co najmniej 3,5 miliarda dolarów rocznie, nie licząc tego, co przekazują temu państwu Żydzi amerykańscy. Niewątpliwie część tych pieniędzy pochodzi z podatków płaconych przez „czarnuchów”, a ostatnie transfery 700, a potem 800 miliardów dolarów do zdominowanego przez Żydów „sektora finansowego” śmiało można już nazwać „wyciskaniem soków”, nieprawdaż? Podobne trudności sprawia środowiskom żydowskim i politycznie poprawnym inny murzyński przywódca Ludwik Farrakhan, który 16 października 1995 roku zorganizował w Waszyngtonie słynny Marsz Miliona Mężczyzn, pod hasłem wzięcia na siebie odpowiedzialności i uniezależnienia ludności murzyńskiej od rządowych zasiłków. Farrakhan obarcza Żydów również odpowiedzialnością za czerpanie zysków z handlu murzyńskimi niewolnikami, co zostało uznane za „mowę nienawiści”. Ale cóż począć, kiedy wybitny Żyd, Jakub Attali, na 214 stronie swojej książki „Żydzi, świat pieniądze”, pisze: „Inni (Żydzi - SM) odgrywają znaczącą rolę w handlu niewolnikami, których skupują wprost ze statków Kompanii Indii Zachodnich i odsprzedają na kredyt plantatorom po bardzo wysokich cenach, pobierając dodatkowo trzy do czterech procent miesięcznie od sumy kredytu, płatne po zbiorach trzciny. Zyski ze sprzedaży jednego niewolnika sięgają niekiedy trzystu procent.” O znaczeniu Żydów w tym handlu może świadczyć fakt, że licytacje niewolników nie odbywają się w dni świąt żydowskich. Gubernator Recife Adriaen Lems pisze w 1648 r. do zarządu Kompanii: „Nie-Żydzi nie mogą prosperować, bo muszą kupować Murzynów zbyt drogo i na zbyt wysoki procent”. No proszę, więc nie tylko ciągnęli zyski, ale stosowali monopolistyczną zmowę! Warto dodać, że Murzyni posuwają swoje zuchwalstwo do tego stopnia, iż porównują handel niewolnikami z holokaustem. Ale bo też śmiertelność Murzynów podczas transportu i później była bardzo wysoka, a zyski z handlu - nieporównanie większe, niż wyliczony w książce „Historia medycyny SS” dochód niemieckich obozów z jednego więźnia. SM

Anyżówka Chyba nie da się już powstrzymać nieubłaganego postępu, no i oczywiście - walki o pokój! Pierwsze międzyreligijne spotkanie w Asyżu, kiedy to pod pretekstem - jakże by inaczej! - wspólnej modlitwy „o pokój”, obok Namiestnika Chrystusa na Ziemi zasiedli szamani, marabutowie i cadykowie - zostało przez wielu katolików uznane jeszcze za tragedię i szyderstwo z Prawdziwej Religii. Tymczasem planowane w dniach 6-8 września Wrześniowe Spotkanie dla Pokoju w Krakowie odbędzie się już bez zgrzytów - wyłącznie w atmosferze pełnego spontanu i odlotu. Wprawdzie J.Ś. Benedykt XVI osobiście nie przybędzie, ale Jego Eminencja Stanisław kardynał Dziwisz twierdzi, że w tych dniach ostatnich Kraków stanie się „stolicą dialogu i otwarcia na ludzi różnych ras i kultur”. Z uwagi na nieobecność papieża skala i ranga imprezy będzie może nieco mniejsza niż kiedyś w Asyżu, ale to i lepiej. Taki Asyżyk nikogo nie urazi, a przede wszystkim - na pewno nie trąci triumfalizmem. W dodatku mieszkańcy Krakowa będą mogli napatrzeć się ile dusza zapragnie na niezwykle egzotycznych gości, bo obok „rabinów z Izraela”, będą także muzułmanie, buddyści, „Kościoły i małe wspólnoty religijne”, a także - Józef Manuel Barroso - w tym przypadku zapewne jako arcykapłan bóstwa robiącego szaloną konkietę w Unii Europejskiej - Świętego Spokoju. Szczególnie interesujące mogą być te „małe wspólnoty religijne” - od voodoo do „Kościoła” wyznawców słynnego bożka Bzz-Nzz, - o którym wspomina Jack London w „Napoju Hiperborejów”. Ciekawe, czy przybędą Czciciele Phallusa Uskrzydlonego - małej, ale bardzo dzielnej wspólnoty religijnej, która w walce o pokój nie dawała się prześcignąć nawet miłującemu pokój Związkowi Socjalistycznych Republik Radzieckich. Nie ma rady - pokój będzie musiał nastąpić, - ale, ma się rozumieć, nie wcześniej, jak po udanym zbombardowaniu przez suwerenny Izrael złowrogiego Iranu. Skoro padł rozkaz walki o pokój, to nie można już cofnąć się przed niczym. Jeszcze tylko, gwoli podtrzymania radosnej atmosfery i łatwiejszego osiągnięcia nirwany, trzeba zadbać o odpowiednie zaopatrzenie miasta w, „Asyżówkę”, którą od Wszystkich Świętych zastąpimy „Zaduszkówką” SM

Kto przejął pieniądze przeznaczone dla Solidarności przez rząd Stanów Zjednoczonych? Spróbujmy odpowiedzieć na powyższe pytanie, postawione kiedyś przez świetnego amerykańskiego historyka, znawcę problematyki krajów komunistycznych, Richard'a Pipes'a. 200 mln dolarów przeznaczonych, przez rząd USA na pomoc ruchowi Solidarność w Polsce, rozpłynęło się się gdzieś w sieci CIA, Bank Vaticano, polskie służby specjalne, Mossad i Maxwell'a. CIA, jako pośrednika w dostarczeniu tych pieniędzy do Polski wybrało Bank Watykański.  Arcybiskup Marcinkus watykański bankier, znany ze skandalu prania brudnych pieniędzy, przyjął z otwartymi rekami dwóch agentów CIA Casey'a i Brenneke, zapraszając ich na śniadanie w swoim apartamencie w Villa Sritch, gdzie ustalono szczegóły całej operacji.  Pieniądze miały być dostarczone przez kilka amerykańskich banków, w tym Bank of America i City Bank. Brenneke podał specjalne kody przydzielone wszystkim przewidywanym transakcjom. Pieniądze dla tych transakcji nie mogły pozostawać na poszczególnych kontach dłużej niż 72 godziny. Środki finansowe, przeznaczone dla Solidarności, trafiały do Vaticano Bank z Banco de Panama, the Panama National Bank, the Standard Bank of South Africa oraz królewski bank Coutts w Londynie. Pieniądze te miały być następnie skierowane do Bank Lambert w Brukseli. Cala procedura ustalona była w taki sposób, aby uniknąć "małego skomplikowanego problemu" jak to określił Casey. Obawiano się, ze w przypadku, gdyby reżim gen. Jaruzelskiego dowiedział sie o tak dużej pomocy finansowej dla Solidarności ze strony Waszyngtonu, mógłby on zlikwidować cały ruch związkowy a nawet aresztować jego przywódców. Według slow Brenneke: `Trzymanie wszystkiego w tajemnicy było nakazem chwili.'Później stało się to przedmiotem starcia pomiędzy doradcą Prezydenta Reagana prof. Richardem Pipesem a byłym doradcą Prezydenta Jimmy Cartera prof. Zbigniewem Brzezińskim. Pipes przypuszczał, ze duże pieniądze zostały wytransferowane dla Solidarności kanałami znajdującymi sie w rekach CIA. Pipes żądał od Brzezińskiego odpowiedzi, co stało sie z tymi pieniędzmi, skoro nigdy nie trafiły one w całości bezpośrednio do rak Solidarności.   Na to pytanie Brzeziński nigdy nie dal odpowiedzi.  Niewielka część tej sumy, która otrzymało Biuro Solidarności w Brukseli, została przeznaczona na zasiłki dla strajkujących stoczniowców.  Według szefa tego Biura Elżbiety Wasiutyńskiej (córki działaczy NSZ w czasie wojny), pieniądze te otrzymano od międzynarodowego stowarzyszenia związków zawodowych AFL-CIO oraz od National Endowment for Democracy.  Pewna kwotę przekazano również przez organizacje zwana Stanton Group w USA. Pieniądze te pochodziły od amerykańskich podatników. Elżbieta Wasiutyńska poinformowała nas, ze władze Solidarności nie otrzymywały więcej niż $ 200 tys. rocznie i pieniądze te nie pochodziły od CIA. Brak również jakichkolwiek informacji na temat transakcji tymi funduszami po zmianach ustrojowych w Polsce po1989 roku. Zdaniem naszej rozmówczyni, CIA przypisuje sobie działalność, której nie wykonywało.  Również Bank Lambert w Brukseli nie odnotował takich dużych transakcji. Co więc stało się z tymi pieniędzmi?  Nie po raz pierwszy odpowiedz na takie pytania można znaleźć w tajnej działalności żydowskich malwersantów finansowych jak np. Robert Maxwell.  Maxwell sprzedał Jaruzelskiemu specjalne oprogramowanie Promis, opracowane w Izraelu dla śledzenia działaczy Solidarności oraz demokratycznej opozycji w Polsce. W 1985 r. Maxwell dostarczył również to oprogramowanie belgijskiemu kontrwywiadowi Surete de l'Etat. Miało to miejsce właśnie w czasie transferu pieniędzy dla Solidarności przez Belgie, gdzie mafiozo rosyjski Żyd, Semion Yokowicz Mogilewicz prowadził operacje finansowe na szeroka skale (Jak pisał o tym dr, Raphael Johnson Koszer-Nostra W sytuacji, kiedy FBI i główne media podniecają się mafią sycylijską (“Cosa Nostra”), już od dwóch dekad istnieje znacznie mocniejsza i bardziej złowieszcza siła, która kontroluje większość światowej zorganizowanej przestępczości, czyli żydowska mafia z Rosji (“Kosher Nostra”). W porównaniu z nią, włoscy mafiozi wyglądaja jak karły pod względem rozmiarów zbrodni czy zasięgu aktywności. Mimo tego, w FBI dotychczas nie utworzono żadnego działu poświęconego tej tajnej organizacji. 2 kwietnia 2004 r. na południu syberyjskiego okręgu Krasnojarsk rozbił się samolot wojskowy z gubernatorem tego regionu, generałem Aleksandrem Lebiedziem na pokładzie. Cała prasa światowa natychmiast uznała “gęsta mgłę” za przyczynę tej katastrofy. Tymczasem, większość przedstawicieli rosyjskich kół wojskowych nie miała wątpliwosci, że Lebiedz nie poniósł śmierci w zwykłym wypadku, ale w rezultacie działania międzynarodowej mafii żydowskiej, która w tym czasie kontrolowała znaczną część gospodarki Rosji. Lebiedz, który był wówczas jednym z najpopularniejszych rosyjskich polityków, chciał stworzyć narodowe socjalistyczne imperium, prawdopodobnie przy współpracy z Chinami, które byłoby oparte na zasobach ropy naftowej i innych bogactwach mineralnych tego regionu. Gdyby Lebied zrealizował swoje plany, historia XXI wieku potoczyłaby się prawdopodobnie inaczej. Przed Lebiedziem na terenie Rosji zginęło wielu anty-syjonistów w rezultacie podłożonych bomb oraz w innych wypadkach, ale żadnego z nich nie wyjaśniono. Władze rosyjskie zajęły się oficjalnie tylko kilkoma z nich. Faktem jest, że żydowska mafia (często mylnie nazywana “mafią rosyjską”) była w stanie zatrzeć wszystkie ślady oraz wpływać na informacje, jakie mogły ukazywać się w mediach. Społeczeństwo rosyjskie było przekonane o udziale tej mafii w zamachach oraz o sile i wpływach zorganizowanej przestępczości. Mafia żydowska w niczym nie przypomina swoich poprzedniczek: mafii włoskiej i irlandzkiej w ich dziłalnosci w USA oraz w Europie. Mafia ta ma zasięg miedzynarodowy i jest od nich znacznie bogatsza oraz bardziej okrutna w stosowaniu przemocy. Nie cofa się nawet przed zabijaniem dzieci oraz policjantów i ich rodzin. Dotychczas w historii świata nie było nic podobnego, a to dopiero jest początek.

Najbardziej znanym dziennikarzem, który próbował odkryć tajną sieć żydowskiej mafii, był Robert I. Friedman, który w młodym wieku zmarł na jakąś tajemniczą “tropikalną chorobę”. Friedman przeprowadził wiele wywiadów z głównymi postaciami podziemnego światka, próbując ujawnić ich tajne plany i ukryte miejsca. Kiedy opublikował swoją książkę poświęconą wspomnianemu tematowi, mafia wyznaczyła nagrodę za jego głowę? „Rosyjska” mafia zdaje sobie sprawę, że może bezkarnie zabijać bez litosci, bez obawy, że będzie ścigana przez słuzby specjalne w Europie i w USA, z którymi weszła w układy. Prace Friedmana, których treść zapiera dech w piersiach, są szeroko cytowane w świecie. Szczególnie książka pt. Red Mafia: How the Russian Mob Has Invaded America. Friedman nie bał się ujawnić oczywistej prawdy, że cała “rosyjska” mafia, bez wyjątku, ma żydowski charakter, co wykorzystuje bezwzględnie jako tarczę przeciwko jakiejkolwiek krytyce. Pozwoliło to mafii na wielki rozrost i prosperowanie w świecie. Co może dziwić, Friedman nie obawiał się również przyznać, że swiatowe organizacje żydowskie, z Anti-Defamation League na czele, korzystaja swiadomie z wpływow tej mafijnej osmiornicy? Innymi slowy, zorganizowana przestępczosc żydowska stala się akceptowana czescia żydowskiego swiata a organizacje żydowskie lobbuja skutecznie na jej rzecz w organach scigania i sluzbach specjalnych. Przykladem może byc powolanie syjonisty Michaela Chertoff'a na Stanówisko szefa Homeland Security, co dawalo gwarancje, że mafia żydowska nie stanie się celem postepowania prokuratorskiego, jak to miało miejsce z mafia wloska? Korzenie tej żydowskiej organizacji przestępczej sięgaja carskich czasow. Zorganizowane syndykaty zbrodni uczestniczyly w rabowaniu bankow dla zdobycia pieniedzy na działalność bandy Lenina, przyczyniajac się do powstania przedrewolucyjnego chaosu. W czasach tzw. rewolucji było trudno, a nawet czasem niemozliwe, odroznic ideologow bolszewickich od czlonkow zorganizowanych syndykatow przestępczych. Postepowali bowiem w podobny sposob? Jednakze, wydaje się, że współczesne korzenie tej mafii sięgają dni stagnacji w ZSRR za czasow Leonida Brezniewa? Pod koniec lat 1970. rozkwitał tam czarny rynek, a wczesne stadia żydowskiej mafii to jego podziemie. Gospodarka radziecka załamałaby się prawdopodobnie dużo wcześniej, gdyby nie była podtrzymywana przez czarny rynek. Wkrótce bosowie tych podziemnych struktur stali się tak potężni, że mogli sobie nawet pozwolić na tworzenie własnych “sądów ludowych”, które wydawały wyroki niezależne od kontroli władz sowieckich. Wielu z nich odsiedziało już wyroki w sowieckich gułagach za wcześniejszą działalność na czarnym rynku. Surowe warunki więzienne nauczyły ich umiejętności przetrwania, która stała się teraz bardzo przydatna w nowych warunkach. To spośród nich wyłonily się nowe elity kryminalnego światka. W praktyce, czarny rynek działał już w systemie sowieckim od dziesiątkow lat jako wentyl bezpieczenstwa, tak że wszelkie oceny realnego stanu sowieckiej gospodarki były często zwykłymi spekulacjami. Czarny rynek dostarczał wielu dóbr i usług, których nie był w stanie stworzyć niesprawny system komunistycznej gospodarki. Żydowscy “markieterzy”, którzy znaleźli się w gułagu, zaczęli łączyć się w “braterstwa krwi”, coś na wzór murzyńskich lub latynoskich gangów w amerykańskim systemie więziennictwa. Organizowali tam żydowskie bundy oparte o niezwykle mocne więzy, które okazały się niezwykle przydatne po wyjściu na wolność w tworzeniu wysoce tajnych, hermetycznych, przęstepczych organizacji, do których przeniknięcie było często praktycznie niemożliwe.

Żydowskie lobby w Stanach Zjednoczonych doprowadzilo do uchwalenia specjalnych przepisów (tzw. JacksonVanick law), na podstawie, których udzielono Związkowi Radzieckiemu pewnych korzyści handlowych w zamian za uprzywilejowane traktowanie Żydow rosyjskich. W odróżnieniu od zwykłych obywateli sowieckich, Żydom pozwalano na emigrację. Możliwości te wykorzystało KGB, które pozbyło się najgorszych kryminalistów pochodzenia żydowskiego, wysyłając ich do USA. Naiwni republikanie uznali to za duży sukces w konfrontacji z ZSRR. Olbrzymi udział w penetracji Stanów Zjednoczonych przez żydowską mafię mieli właśnie ci sowieccy “komandosi”. Warto tutaj zaznaczyć, że takie organizacje jak ADL lub Hebrew Aid Society uczestniczyły w fianansowaniu przerzucania sowieckich Żydów ze Związku Radzieckiego. Ponieważ sowieckie podziemie gospodarcze oraz świat kryminalny były zdominowane przez Żydów, trudno uwierzyć w to, że wspomniane organizacje amerykańskich Żydów nie zdawały sobie sprawy z charakteru powiązań tych rosyjskich imigrantów z żydowską mafią. Duża część wspomnianych funduszy, przeznaczonych na wspomaganie imigracji z ZSRR do Izraela, została przechwycona przez mafię, która użyła ich do osiedlenia wielu Żydow w Nowym Jorku - Nowej Ziemi Obiecanej - zamiast w Izraelu. Jedna z głównych postaci żydowskiej mafii był Marat Balagula, który zakupił restauracje w Brighton Beach na Brooklynie, nadając jej nazwę Odessa. Miejsce to stało się wkrótce głównym punktem rekrutacji gangsterów. Centrum to miało również powiązania z lokalnymi organizacjami syjonistycznymi, w tym z kobiecą grupą Hadassah. Wykorzystywano je do organizowania mityngów oraz do zbiórki pieniędzy na fundusze. Restauracja ta stała się wkrótce słynna jako silne centrum polityczne Brooklynu. Balagula wraz ze swoimi żydowskimi mafiozami sprawował tutaj “sądy ludowe”. Jego słowa traktowane były jako “prawo”. Zwyczajne sądy w tej dzielnicy nie miały szans w konfrontacji z gangsterami, których broniły wpływowe organizacje żydowskie, włączając w to lokalne władze, zdominowane przez Żydów. Balagula stworzył swoiste “państwo w państwie”. Jego “sądy” działały sprawniej i szybciej niz sądy miejskie Nowego Jorku. Porwania, tortury oraz publiczne egzekucje stały się codziennością na Brooklynie. Nawet włoska mafia czuła się bezsilna. Działała ona zwykle ostrożniej i rozsądniej. Żydowscy gangsterzy zachowywali się ostentacyjnie i stosowali przemoc bez wahania. Balagula wraz z innym słynnym żydowskim gangsterem Jurim Brokhinem wsławili się kradzieżą bizuterii. W sklepach jubilerskich zostawiali sztuczną bizuterię w miejsce skradzionej. Friedman opisuje przypadek takiej kradzieży w Chicago, gdzie zostali zatrzymani na lotnisku z $175,000 gotówki. Zdradził ich chasydzki ubiór, który mieli na sobie na lotnisku O'Hare w dniu święta Yom Kippur, w czasie, którego Żydom nie wolno podróżować. Wzbudziło to podejrzenia miejscowego policjanta żydowskiego pochodzenia. Wprawdzie byli wówczas sądzeni za kradzież, ale uniknęli wyroku kary więzienia. Za popełnione przez nich przestępstwa na ogół dostaje się ponad 20 lat więzienia. Ich przypadek może żwiadczyć o olbrzymich wpływach żydowskiej mafii.Obydwaj gangsterzy byli kiedyż znanymi kryminalistami w ZSRR a mimo to udało im się przetransferować cały swój majątek do USA, dzięki pomocy żydowskich organizacji “charytatywnych” oraz działaczy syjonistycznych. Głównym łącznikiem pomiędzy amerykańskimi ośrodkami władzy politycznej a żydowską mafią był rabin Ronald Greenwald, który wykorzystywał swoje znajomości i wpływy polityczne dla obrony żydowskich gangsterów. W roku 1972 Greenwald brał udział w kampanii wyborczej Richarda Nixona. Nixon wraz z innymi republikanami korzystali z jego poparcia dla pozyskania żydowskich wyborców. W rządzie Nixona otrzymał on Stanówisko “doradcy” d/s zwalczania ubóstwa wśród Żydów. W praktyce rabin wykorzystywał swoje wpływy do obrony mafii żydowskiej, która w tym czasie zaangażowała się w działalność przestępczż wokół programu federalnego zdrowotnej pomocy społecznej Medicaid. Przestępstwa te nigdy nie zostały zbadane przez władze. Stanowisko doradcy d/s ubóstwa wśród Żydow pozwalało mu na ukrywanie przekrętów finansowych, jak również odwoływanie jakichkolwiek akcji FBI przeciwko niemu i jego kolegom. Rozrost żydowskich grup mafijnych w USA w jakimś stopniu nastąpił również dzięki protekcji i koneksjom politycznym Greenwalda. Greenwald odegrał również dużą rolę w obronie Marca Rich'a, żydowskiego miliardera powiązanego z mafią. Rich, główny gracz w administracji Clintona, dokonał olbrzymich oszustw finansowych. Wprawdzie wszystko uszło mu na sucho, ale media przeprowadziły atak na niego, ponieważ prowadził interesy z Iranem i wielu jego żydowskich pobratymców uznało go za zdrajcę. Cała sprawa przeciwko niemu zakończyła się podpisaniem aktu łaski przez prezydenta Clintona. Żydowska mafia praktycznie opanowała całe Las Vegas, nie bez udziału i protekcji Greenwalda. Jakiś czas temu wyprodukowano film pt. Casino, w którym grają Robert DeNiro i Joe Pesci. DeNiro gra sympatycznego, odnoszącego sukcesy, żydowskiego przedsiębiorcę Rothsteina, natomiast Pesci gra aroganckiego i zarozumiałego Włocha. Celem filmu było utrwalenie w Amerykanach opinii o kryminalnej działaności włoskiej mafii oraz odwrócenie uwagi od żydowskiej zorganizowanej przestępczości. Balagula, zanim przejął interesy żydowskiej mafii na terenie Stanów Zjednoczonych, współpracował z KGB. Bez problemu otrzymywał wizę od KGB, które wykorzystywało go do handlu skradzionymi dziełami sztuki i bizuterii. Następnie zapewniono mu stanowisko dyrektora największej na Ukrainie spółdzielni rolniczej, którego za przyzwoleniem KGB użył do rozwijania działaności na czarnym rynku. Tuż przed zakończeniem zimnej wojny, wielu pracowników KGB rozważało możliwość znalezienia zatrudnienia w żydowskim syndykacie przestępczym po spodziewanej utracie stanowisk w rezultacie upadku starego systemu. Żydowscy mafiozi korzystali, więc zarówno z protekcji amerykańskich agencji politycznych, kierowanych przez Greenwalda, jak również z pomocy rozpadającego się sowieckiego aparatu służb specjalnych. Wiele operacji wykonywanych przez żydowską mafię ma międzynarodowy charakter i olbrzymie rozmiary. Balagula utworzył kolosalne mafijne imperium, sięgające od Afryki Północnej do Wenezueli i od Arabii Saudyjskiej do Brooklynu. Mafia zarządza flotą tankowców, samochodów-cystern oraz siecią stacji benzynowych oraz dystrybucją, które znajdują się w rękach miejscowych Żydów, lojalnych wobec mafii. Żydowscy gangsterzy utworzyli infrastrukturę handlu ropą naftową i jej pochodnymi, tak że są praktycznie nie do pokonania. Mafia ma wpływ na ceny ropy naftowej i od czasu do czasu pośredniczy nawet w kontaktach pomiędzy Mossadem a szejakami z arabskich krajów naftowych. Sprawy te nigdy nie ujrzały swiatła dziennego, ani też żadne służby państwowe nie przeprowadzały śledztwa na ten temat. Nie ma potężniejszego człowieka na świecie niż boss omawianej żydowskiej mafii. Praktycznie kontroluje on znaczną część globu ziemskiego. Mimo tego, ciągle pozostaje w cieniu, światowe media nie interesują się nim, CIA uznało go za “najniebezpieczniejszego człowieka na świecie” i “olbrzymie zagrożenie” dla bezpieczeństwa swiatowego. Fakt,że pozostaje on poza zasięgiem zainteresowań światowych mediów może świadczyć o olbrzymich wpływach żydowskich odrodków władzy, które ukręcają głowę każdej próbie ujawnienia przestępstw żydowskiej mafii. Władca ten utworzył globalną sieć komunikacji i zatrudnia setki najwyższej klasy specjalistów od informatyki, fizyki, ekonomii, itd. aby sprawnie zarządzać swoim imperium. Penetruje on wszystkie giełdy na świecie i ma kontrolę nad transakcjami, jakie tam się odbywają. Stoi on również za najwiekszą w historii operacją prania brudnych pieniędzy, ($ 7 mld) poprzez Bank of New York, który stanowi główną gałąź Federalnego Banku Rezerw. Człowiekiem tym jest urodzony w 1946 r. Siemion Mogilewicz. Mogilewicz organizował duże przerzuty żydowskich imigrantów z Rosji do Izraela. Słynne było jego powiedzenie, że “największym problemem Izraela jest zbyt duża liczba Żydów w tym kraju”. Zajmował się również prowadzeniem sieci burdeli w Izraelu, w których zatrudniano młode Rosjanki i Ukrainki, traktowane jak niewolnice seksualne. Prawo izraelskie zezwala na ten proceder pod warunkiem, że nie są to Żydowki. W raportach policyjnych dotyczących tego zjawiska, które sporządzano w Izraelu, na Ukrainie lub w USA starannie pomijano nazwisko Mogilewicza. Mogilewicz kontroluje również handel wódką w Rosji oraz w krajach Centralnej Europy. Mogilewicz wykupił przemysl zbrojeniowy na Węgrzech. Posiada również własną, świetnie uzbrojoną armię. Zdaniem ekspertów NATO jest on dużym zagrożeniem dla bezpieczeństwa w Europie. Jest wysoce prawdopodobne, że jego siły militarne są większe niż niejednego europejskiego kraju. Szczególnie niebezpieczne jest zaangażowanie się Mogilewicza w handel głowicami nuklearnymi, pochodzącymi z arsenałów byłego Układu Warszawskiego. Posiada on swoich agentów w służbach wywiadowczych wielu krajów, tak że jest on na bieżąco informowany o ewentualnych śledztwach lub akcjach, jakie mogą być przeciwko niemu podejmowane. Telewizja niemiecka nadala reportaż, z którego wynikało, że Mogilewicz współpracował z niemiecką agencją wywiadowczą (BND), która dostarczała mu informacji o jego rywalach na terenie Rosji. Podobne układy ma również z wywiadem francuskim. Ścisle współpracuje z Mossadem, który doprowadził do zniszczenia jego teczki personalnej, zawierającej informacje o jego przestępstwach. Przy takich układach Mogilewicz może swobodnie podrożować po całym świecie bez obawy, że zainteresuje się nim jakaś prokuratura. Nadal kontroluje czarny rynek w Rosji i w Europie Centralnej. Wiadomo o jego powiązaniach z Rockefellerem. Jego główny doradca finansowy, Igor Fisherman jest równocześnie konsultantem Chase Manhattan Bank. Jeżeli chodzi o jego powiązania z Federalnym Bankiem Rezerw, to wprawdzie nie przedstawiono konkretnych zarzutów, ale według prowadzących śledztwo ekspertów, pranie brudnych pieniędzy na taką skalę nie byłoby możliwe bez wiedzy i udziału bosów tego banku. Kiedy Departament Sprawiedliwości USA rozpoczął śledztwo przeciwko Mogilewiczowi, ten oskarżył Departament o “antysemicką konspirację?. Doradca i mentor b. prezydenta George W. Busha, Natan Szaransky, miał długą historię powiązań ze zorganizowaną przestępczościż. Kongres, Departament Stanu oraz CIA są w posiadaniu dossier Szaranskiego, z których wynika, że był on pośrednikiem pomiędzy Partią Republikańską a bosami mafii żydowskiej, podobnie jak rabin Greenwald. Szaranski był tak pewny swoich wpływów i siły, że wprowadził przedstawicieli mafii żydowskiej do administracji Busha. Pozowali oni zawsze na “antykomunistow”, co w zupełności wystarczyło republikanom. Reputacja “dysydentów” chroniła ich prawie tak mocno jak ich religia. Ignorowano fakt, że byli kiedyś aresztowani przez komunistyczne służby specjalne za działalność na czarnym rynku a nie za poglądy polityczne. Ojciec George W. Busha odmówił kiedyś współpracy w śledztwie dotyczącym działaności rosyjskich gangów w Szwajcarii. Jak to skomentowal jeden z pracowników CIA: “Nie ma jednego znaczącego członka mafii rosyjskiej, który nie miałby izraelskiego paszportu?. Jednakże władze izraelskie z reguły odmawiały uczestnictwa w jakiejkolwiek akcji przeciwko gangsterom. Jedynym wyjatkiem był Yitzhak Rabin, który spotkał się z przedstawicielami Mossad'u i Shin Bet, aby opracować wspólnie walkę ze zorganizowaną przestępczością, która jego zdaniem mogła zdestabilizować Izrael. Niestety, w kilka dni później został zamordowany. Jego nastepca, Szymon Perez, odłożył te teczki na półkę, gdzie leżą do dzisiaj. Warto zastanowić się nad przyczynami tego zjawiska. Wprawdzie istnieje wiele etnicznych grup zorganizowanej przestępczości, ale dotychczas najcześciej wspominano głównie o włoskiej mafii. Ostatnio rośnie znaczenie gangów czeczeńskich, albańskich i latynoskich, ale żaden z nich nie dorasta do pięt żydowskim klanom. Dlaczego właśnie Żydzi? Zastanawiajace jest, że w takich amerykańskich agencjach, walczących ze zorganizowaną przestępczością, jak FBI, CIA lub DEA tylko niewielu pracowników rozumie hebrajski lu jidysz?. Wielu szefów żydowskich gangów posługuje się swobodnie tymi językami, obok rosyjskiego i angielskiego, co utrudnia rozszyfrowanie ich. Siła żydowskich gangów przejawia się również w tym, że postepują znacznie brutalniej niż inne etniczne organizacje przestępcze. Żydowscy gangsterzy lubią stosować wyrafinowane tortury oraz bez wahania mordują dzieci oraz nieuzbrojonych mężczyzn i kobiety. Żydowscy gangsterzy nie uznają żadnego kodeksu honorowego, jak to ma miejsce wśród irlandzkich lub włoskich gangów. Ta arogancja wytworzyła sytuację, w której nawet włoskie gangi podchodzą do swoich żydowskich konkurentow z dużą ostrożnością. Głównym czynnikiem wpływajacym na wzrost siły i wpływów żydowskiej mafii jest istnienie państwa Izrael. Żydowscy handlarze, narkotykow, producenci dziecięcej pornografii lub handlarze niewolników mogą liczyć na brak zainteresowania ich działalnością ze strony izraelskich służb specjalnych i wymiaru sprawiedliwości Izraela. Prawo izraelskie nie uznaje w/w działalności za przestępczż, jeźeli ofiarami nie są Żydzi. Mafia żydowska pokazała swoją siłę zabijając Izaaka Rabina. Izrael nigdy nie wydaje swoich obywateli, którzy popełnili przestępstwo, obcym państwom, dlatego żydowscy mordercy i kryminaliści łatwo mogą uniknąć kary uciekając do Izraela. Specyficzna sytuacja panowała w byłym ZSRR, gdzie Żydzi zajmowali znaczącż pozycję w administracji państwowej, co umacniało również wzrost znaczenia mafii żydowskiej. Ponieważ Żydzi od dawna zdominowali sowiecki czarny rynek, to właśnie oni mogli z łatwością odnosić główne korzyści z kryzysu w jakim znalazła się Rosja po roku 1985. Żydowskie organizacje przestępcze współpracowały zarówno z KGB, jak i z Mossadem, co pozwalało im unikać namierzenia ich przez zachodnie agencje wywiadowcze. Jednakże, najważniejszym czynnikiem wpływającym na potęgę żydowskiej mafii jest całkowita kontrola mediów przez żydowskie rody oraz wpływy ADL w amerykańskiej kulturze. Jakakolwiek poważniejsza akcja, podjęta przez rządowe agencje przeciwko żydowskim przestępcom, natychmiast spotyka się niesłychanym kontratakiem ze strony wszystkich głównych mediów amerykańskich. Dlatego w amerykańskiej TV możemy np.oglądać seriale o włoskich mafiozach, ale nigdy nie zobaczymy podobnych filmów o żydowskich gangsterach. W obecnym czasie niewiele można w tej sprawie zrobić. Należy oczekiwać, że w niedalekiej przyszłości nacjonaliści i rewizjoniści amerykańscy będą przedmiotem ataków ze strony żydowskich gangsterów, mających powiązania z Mossadem. Wydaje się, że los Zachodu będzie bardziej zależał od decyzji podejmowanych w Moskwie niż w Waszyngtonie lub Nowym Jorku. Władimir Putin powinien skupić w swoich rękach jeszcze więcej władzy. Osłabienie wpływów gubernatorów prowincji rosyjskich przez akcje Putina można uznać za próbę walki ze zorganizowaną przestępczością, ponieważ gubernatorzy chętnie wchodzili w układy z miejscowymi bosami mafii. Putin powinien kontynuowac reformy w wojsku oraz w służbach specjalnych, tak, aby były bardziej lojalne dla nowego rosyjskiego porządku. Powinien ujawnić wpływy bosów mafii żydowskiej we współczesnym zachodnim świecie. Należy umacniać pozycję rubla (najlepiej żeby nie można go było wymieniać na inną walutę), tak, aby uniemożliwić manipulacje bosów mafii na rynku walutowym. Przydatne byłoby również utworzenie silnego rosyjsko-chińskiego bloku handlowego. Niestety, siły policyjne w Rosji sa zbyt słabe. Zarobki policjantów są niskie. Należałoby uzyskać wsparcie lokalnej milicji w konfrontacji z mafią i wszechobecną korupcją. Putin cieszył się dotychczas dużą popularnością w społeczeństwie rosyjskim, co powinien wykorzystać do walki ze zorganizowaną przestępczością, wspieraną przez światowy imperializm. Banki rosyjskie powinny przejść pod ścisłą kontrolę rządową i należy wyeliminować z nich wszystkie elementy kryminalne. Do walki z żydowską mafią powinna się włączyć rosyjska cerkiew, druga najbardziej wpływowa siła w Rosji, apelując do wiernych, aby brali aktywny udział w budowę nowego narodowego, społecznego systemu. Rząd powinien wspomagać finansowo społeczności wiejskie, tak, aby doprowadzić do wzrostu populacji oraz dążyć do samowystarczalności Rosji w zakresie żywności. Rosyjskie zasoby ropy naftowej i gazu ziemnego powinny znajdować się pod ścisłą kontrolą i ochroną państwową. Putin, rosyjscy nacjonaliści oraz cerkiew cieszż się obecnie olbrzymią popularnością i majż duże wpływy w Rosji. Należy ten kapitał wykorzystać do walki z inspirowaną przez Żydów przestępczością, imperializmem, liberalizmem oraz depopulacją. Dr Raphael Johnson). Mogilewicz współpracował ściśle z wywiadem izraelskim Mossadem) Przebywając w tym czasie w swojej głównej kwaterze w Budapeszcie, Mogilewicz przygotowywał sie do wejścia w świat finansów w państwach postkomunistycznych jako ekspert od przestępstw finansowych.  W 1985r. Mogilewicz miął również swoje biura w Genewie, Nigerii oraz na Wyspach Kajmańskich.  Maxwell załatwił mu również paszport izraelski. Maxwell przedstawił Mogilewicza szwajcarskiemu bankierowi, właścicielowi banku inwestycyjnego w Genewie, który miał ścisłe kontakty z Bank Vatican i Bank Lambert. Mossad był pierwszym obcym wywiadem, który penetrował serce Solidarności.. Izraelscy agenci wiedzieli o decyzji Reagana dotyczącej przekazania $ 200 mln Solidarności juz dwa miesiące wcześniej niż wysłannik Reagana Poggy poinformowal o tym Kardynala Glempa oraz biskupa Marcinkusa. Izraelski agent Nahum Admoni wydostal te informacje od Poggy'ego w czasie obiadu w Paryżu gdzie omawiali sprawy kościoła. Również wspomniany powyżej program Promis został wykradziony Amerykanom przez wywiad izraelski. Zrobił to dyrektor wydziału operacyjnego Mossadu Rafi Eitan. Jak później wyznał prezydent firmy Inslaw Bill Hamilton, "Rafi zrobił ze mnie durnia, podobnie jak wielu innych?” Izraelczycy rozpracowali program Promis, wprowadzając do niego urządzenie szpiegowskie. Eitan wręczył ten program jako "podarunek z Izraela" polskiemu Żydowi dr Jerzemu Milewskiemu, który był odpowiedzialny za zbieranie pomocy finansowej dla Solidarności w czasie jego wizyty w Brukseli. Arcybiskup Marcinkus urodził się i wychował na przedmieściach Chicago (Cicero), skąd pochodził również Al Capone. Przejął od niego wiele gangsterskich metod jak zastraszanie kasjerów w Banku Vaticano lub terroryzowanie biskupów. Twierdził, że zajmuje drugie miejsce po Papieżu na moskiewskiej liście 10-u głównych celów. Jednakże, jak na biskupa miął dziwnych klientów jak kasyno z Monte Carlo, firmę produkującą broń Beretta lub kanadyjskiego producenta doustnych środków antykoncepcyjnych. Od czasu, kiedy objął stanowisko prezydenta banku, Marcinkus powiększył inwestycje ponad wszelkie oczekiwania. Do 1983r. depozyty bankowe warte były dziesiątki miliardów dolarów. W tym czasie Marcinkus był już mocno zaangażowany w masowe finansowe spekulacje, w które wciągnął Bank Vaticano. Papież Jan Paweł II zgodził się zrekompensować straty spowodowane spekulacjami Marcinkusa. W jednym z dokumentów opublikowanych przez Watykan w maju 1984r. stwierdza sie, ze "banki międzynarodowe otrzymają około 2/3 z $ 600 mln jakie pożyczyły Bankowi Vaticano. Z tego $ 250 mln będzie spłacone do 30go czerwca 1984r." Tłumaczył Bob Rutecky

Gwałt na Żabce Pies to przyjaciel człowieka; gdy kota nie ma, myszy harcują; dobra krowa chłopu dzieci chowa… A żabka? Żabka płaci UOKiK 1,5 mln zł kary. 7 sierpnia pojawiła się w prasie informacja o nałożeniu przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów na sieć sklepów „Żabka” kary w wysokości 1,5 mln złotych. Powodem było przeprowadzenie przez tę sieć sklepów spożywczych akcji reklamowej pod hasłem „Zamykamy Żabki”. W jej ramach na witrynach wszystkich oddziałów sieci pojawiła się plansza informująca o mającym wkrótce nastąpić zamknięciu wszystkich „Żabek”. Miała ona rzekomo wprowadzać klientów w błąd i przez to naruszyć ich prawa. W tym miejscu wypada tylko wyrazić ubolewanie, że UOKiK podjął swą decyzję dopiero teraz, kilka miesięcy po zakończeniu promocji. Któż wie, ile istnień ludzkich kosztowało tak naprawdę okrutne poczucie humoru właścicieli „Żabki”…Ileż to starszych osób musiało, co najmniej zemdleć, gdy tylko zobaczyły pewnego dnia, że sklep, w którym od lat robiły zakupy, ma zostać zamknięty! A samotne matki z dzieckiem? Rodziny wielodzietne? Czy prezes UOKiK zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji? Na domiar tego pragnąłbym zauważyć, że wymierzona koncernowi Żabka kara jest niewspółmierna do wyrządzonej społeczeństwu krzywdy. Przy ogólnej liczbie 2 tysięcy sklepów i karze 1,5 mln złotych daje to śmieszną sumę 750 zł przypadającą na jeden sklep.Chciałbym tu tylko przypomnieć, że obecna stawka jednej krzywdy społecznej, obliczona dzięki współpracy Działu Społecznego „Gazety Wyborczej” z ekspertami z Banku Światowego i Fundacji Batorego, wynosi 1000 zł. Widać, więc wyraźnie, że Żabka potraktowana została nazbyt łagodnie. Czyżby to sprawka farfałowców?

Fachowcy ze „Szkła” Tego typu igraszki z Bogu ducha winnemu konsumentami powinny wreszcieznaleźć swój kres w odpowiedniej ustawie regulującej teksty reklam. Proponuję niniejszym utworzenie specjalnej rady składającej się z autorytetów w zakresie etyki biznesu, która dokonywałaby odpowiedniej cenzury przed dopuszczeniem reklamy do mediów. Uniknęlibyśmy wtedy dramatu, który spotkał klientów „Żabki”. Teksty reklam powinny być proste i zrozumiałe - np. „u nas tanio” albo „okazja”. Klientowi zrozumienie reklam nie powinno przychodzić z trudem i dlatego w skład wyżej wspomnianej rady powinni wejść także przedstawiciele łódzkiego proletariatu, ludności wiejskiej Podlasia oraz nieobeznanych dobrze z polszczyzną mniejszości narodowych.Jak jednak wiadomo, twórcy reklamy potrafią posługiwać się ironią i przekazywać między wierszami? Aby więc uniknąć sytuacji, w której część społeczeństwa zrozumie aluzje niezrozumiałe dla reszty, rząd powinien zatrudnić odpowiednich fachowców z programu „Szkło kontaktowe”, którzy dzięki swemu wrodzonemu poczuciu humoru wykrywaliby wszystkie poukrywane w reklamach niuanse.

A treści homofobiczne?A gdy już chcąca ujrzeć światło dzienne reklama zostanie starannie zbadana pod czujnym okiem obydwu wyżej wymienionych ciał, na sam koniec powinien ją przejrzeć red. Pacewicz, który oceni, czy propozycja nie zawiera treści homofobicznych, (dlaczego w reklamie brak wspólnie wychowujących skrzek kumaków?) albo szowinistycznych (miast pogardliwej w stosunku do kobiet „żabki” powinniśmy używać słowa „żaba”). Po przejściu wszystkich tych etapów będziemy mieć wreszcie pewność, że każda reklama spełni wymogi przyzwoitości, uczciwości i dobrego smaku. Okiełznawszy cynizm i niepohamowaną chęć zysku przedsiębiorców, stworzymy wreszcie Polskę Jacka Kuronia, a między producentami i konsumentami zapanuje atmosfera dialogu. Jakub Wozinski

Mamy zapomnieć o 17 września? Tak nam każe Putin! Premier Rosji Władimir Putin, w przeszłości m.in. płk KGB, nie wie, czy przyjedzie do Polski na Westerplatte na uroczystości 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Przyjedzie, jeśli Polska przystanie na jego warunki i "przebieg obchodów nie będzie w żaden sposób wskazywał na współodpowiedzialność ZSRR za wybuch wojny". Obawy strony rosyjskiej rozwiał już Andrzej Przewoźnik. Sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa zapowiedział, że "w trakcie uroczystości 1 września nie będzie żadnych elementów, które prowadziłyby do konfliktów". Obchody odwołujące się do udziału ZSRR w wydarzeniach sprzed 70 lat, zostały, bowiem przesunięte na 17 września. Trudno o bardziej czytelny sygnał. Tym bardziej, że " w przeciwieństwie do Pałacu Prezydenckiego, który o sowieckich zbrodniach milczeć nie zamierza " ze strony premiera, jego rzecznika czy szefa MSZ Radosława Sikorskiego krytyki pod adresem żądań Kremla, sprzecznych z protokołem dyplomatycznym, nie usłyszeliśmy. O Władysławie Bartoszewskim już nie wspominam, gdyż jego arsenał wypowiedzi ogranicza się do krytykowania Muzeum Powstania Warszawskiego za jego upolitycznienie i PiS-u. Nie przez przypadek jednak rosyjska prasa, związana z Kremlem, określiła Tuska podczas jego wizyty w Moskwie jako "naszego człowieka w Warszawie". Putin, którego służby w Rosji biją i mordują opozycyjnych polityków i dziennikarzy, wywiera polityczną presję na Polskę, testując jak miękkie jest nasze "podbrzusze polityczne" w stosunkach ze wschodnim sąsiadem. To, co było niemożliwe za rządów PiS-u, powraca ze zdwojoną siłą. Ten szantaż jest dla nas nie do przyjęcia. Jesteśmy suwerennym państwem i nikt nie ma prawa narzucać nam programu obchodów ani tego, co podczas nich będzie mówione. Więcej - milczenie o 17 września czy pakcie Ribbentrop-Mołotow udowodni, że za Tuska staliśmy się wasalem rosyjskim, podobnie jak wasalem sowieckim była Polska Rzeczpospolita Ludowa. Putin zmusza dziś niepodległe państwo polskie do przystania na jego kłamliwą, imperialną wizję II wojny światowej. Mamy zapomnieć o morderstwach na Kresach, o zsyłkach, o komunistach mordujących naszych rodaków, o Katyniu, Charkowie i innych miejscach kaźni. Mamy nie pamiętać, o co swego czasu Putin również się awanturował, że Stalin ze swoją armią pomagał Niemcom wykańczać Powstanie Warszawskie. Współudział Rosji Sowieckiej w rozpoczęciu II wojny światowej nie podlega wątpliwości. Agresję niemiecką poprzedził tajny protokół do paktu Ribbentrop- Mołotow z 23 sierpnia 1939 r., dzielący Polskę na sowiecką i niemiecką strefę wpływów. To był jednak tylko ostatni etap. Współudział Sowietów w rozpoczęciu II wojny światowej rozpoczął się wiele lat wcześniej: 29 lipca 1922 r., gdy oba państwa podpisały w Rapallo tajne porozumienie o współpracy wojskowej. W ten sposób Niemcy pozbawione wówczas na mocy traktatu wersalskiego możliwości posiadania ciężkiego sprzętu wojskowego, rozbudowanej armii i lotnictwa mogły na sowieckich poligonach szkolić pilotów i formacje lądowe, w sowieckich instytutach prowadzić badania naukowe pod kątem militarnym. A więc przygotowywać zaczyn pod armię, która siedemnaście lat później napadła na Polskę. Ta współpraca trwała także w latach 30., o czym pisze m.in. Wiktor Suworow. Sowieci szkolili m.in. niemieckich komandosów, dostarczali paliwa i sprzętu. Idylla, której przejawem była m.in. narada Gestapo-NKWD w Zakopanem, została przerwana, gdy Hitler - według Suworowa wyprzedzając ruch Stalina - zaatakował Związek Sowiecki. Platforma Obywatelska demonstracyjnie pokazuje patriotyzm swoich rządów. Fakty weryfikują tę tanią propagandę. Milczenie wobec rosyjskiego szantażu należy, bowiem widzieć w szerszym kontekście: wprowadzania przez obecną koalicję, a zwłaszcza przez PO "nowej polityki historycznej" mającej zdeformować naszą świadomość historyczną. Temu służą cięcia budżetowe w oświacie, te wszystkie zdalnie sterowane apele o odpolitycznienie uroczystości powstańczych, których tubą jest Władysław Bartoszewski. Wierną wykonawczynią jest prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, która zabroniła delegacji Stowarzyszenia "Solidarności Walczącej", jednej z najbardziej zorganizowanych grup antykomunistycznych podziemia solidarnościowego w PRL, udziału oficjalnych obchodach rocznicy Powstania Warszawskiego na Powązkach. To świadoma polityka, gdyż w maju urzędnicy Ratusza zabronili organizacji na placu Teatralnym koncertu pieśni patriotycznych "Polskie śpiewanie". W tym samym czasie bez problemu odbył się propagandowy koncert w ramach tzw. Święta Europy. Putin może wysuwać swoje dictum, gdyż rząd Tuska, godzi się na awanturnictwo Eriki Steinbach i innych tzw. wypędzonych przedstawiających Polaków jako zbrodniarzy wojennych. Akceptuje milczeniem brednie wojskowych historyków rosyjskich, "udowadniających", że to my wywołaliśmy razem z Hitlerem II wojnę światową. Jest jeszcze przyzwolenie na wszelkiego typu antypolonizmy, które narastają i - jak świadczy jeden z ostatnich sondaży - coraz bardziej dostrzegamy to niebezpieczeństwo. Po co więc w ogóle Tusk zapraszał Putina na Westerplatte? To pytanie zasadnicze i dla premiera niewygodne. Czy po to, aby wymuszał na nas, niepodległym kraju, przebieg uroczystości i kazał nam nakładać kaganiec cenzury historycznej, mimo że - powtórzę - polska racja stanu wymaga przypominania zbrodniczej współpracy sowiecko-niemieckiej, która doprowadziła do rozbioru Polski? Czy taka wersja historii zatriumfuje na Westerplatte, to zależy wyłącznie od premiera. W istocie Putin jest tam osobą całkowicie zbędną. Przekonamy się już niedługo. Piotr Jakucki

Lwica lewicy Aleksandra Jakubowska Aleksandra Jakubowska, szefowa gabinetu politycznego premiera, jest dziś bez wątpienia Pierwszą Damą SLD - najbardziej wpływową kobietą największej polskiej partii. Niewiele zapowiadało taką karierę byłej telewizyjnej dziennikarki. Relacja Juliusza Brauna, przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji - ze spotkania z premierem Leszkiem Millerem i Aleksandrą Jakubowską, wówczas wiceministrem kultury - zaszokowała członków komisji śledczej. Braun przekazał premierowi projekt ustawy o radiofonii i telewizji - i zadeklarował, że KRRiTV będzie koordynować dalsze prace nad nią. Natychmiast włączyła się Jakubowska: - Pan premier w tej sprawie decyzję już podjął: to Ministerstwo Kultury przejmie ustawę. Przesłuchujący Brauna poseł Jan Rokita wyraźnie nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał: - Czy to normalne, by wiceminister w obecności premiera obwieszczał jego decyzję osobom z zewnątrz? - dopytywał. - Nie ukrywam, że mnie to zdziwiło - przyznał Braun. W SLD relacja przewodniczącego KRRiTV wywołała złośliwe komentarze. - Premier zupełnie poddał się czarowi „mężnego serca w kształtnej piersi” - mówiono. Byli jednak i tacy, którzy w zachowaniu Jakubowskiej dopatrywali się głębszych przyczyn. Przypominali wypowiedź Brauna, że nad ustawą pracował nieformalny zespół, w skład, którego wchodzili Aleksandra Jakubowska, Lech Nikolski (były szef gabinetu politycznego premiera, obecnie minister odpowiedzialny za referendum unijne) i sekretarz KRRiTV Włodzimierz Czarzasty, i że to ów zespół opracował najbardziej kontrowersyjny zapis ustawy - dotyczący zakazu koncentracji mediów. Wyliczali nieścisłości, jakie wkradały się do wypowiedzi Jakubowskiej podczas walk o ustawę:, że zapisy antykoncentracyjne są dostosowaniem naszego prawa do norm Unii Europejskiej, (choć w rzeczywistości Unia nie reguluje tej kwestii), że ich autorem jest Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta, (choć prezes tego urzędu poddał je miażdżącej krytyce). Cytowali wypowiedź, Jakubowskiej z lipca ubiegłego roku, tuż po zawarciu kompromisu między mediami niepublicznymi a rządem. Minister miała wówczas powiedzieć Wandzie Rapaczyńskiej, prezes Agory, że nie jest osobistym wrogiem tego wydawnictwa - dotychczas reprezentowała stanowisko rządu, ale zlecenie się skończyło i nadszedł czas na porozumienie. W dyskusjach kuluarowych pojawiało się pytanie:, dlaczego Jakubowska tak bardzo angażowała się w gry wokół ustawy i co to za drużyna, którą reprezentuje pani minister. Nominacja Aleksandry Jakubowskiej na szefa gabinetu politycznego premiera wywołała w kręgach SLD burzliwą dyskusję. Zastanawiano się, czy Jakubowska jest odpowiednią osobą na to stanowisko. Działacze lewicy uważali, że sprawujący je dotąd Lech Nikolski doskonale nadawał się do swojej roli: organizował pracę premiera, sam pozostając zawsze nieco w cieniu. Aleksandra Jakubowska w cieniu być nie lubi: - Pasjonują ją polityczne walki - mówi Andrzej Celiński, poseł SLD. - Uwielbia spór, ostre polemiki. Jest uparta, niecierpliwa. Do wszystkiego, co robi, podchodzi ambicjonalnie i emocjonalnie - dodaje Jarosław Sellin, członek KRRiTV. Według poseł Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej (PO) w ciągu ostatnich lat Jakubowska bardzo się zmieniła: - Niestety na gorsze. W poprzedniej kadencji była sympatyczną kobietą, spokojnie prezentowała swoje racje. Gdy została ministrem, uderzyła mnie jej władczość, arogancja, demonstracyjna pogarda dla przeciwników politycznych. Tym, którzy się z nią nie zgadzają, zarzuca nieuctwo, złą wolę. Dlaczego zatem premier wybrał na to stanowisko właśnie ją? Marek Barański, redaktor naczelny „Trybuny”, który zna oboje polityków od lat, przekonuje: - Po prostu nadają z premierem na tej samej fali. - To był ukłon w stronę aparatu partyjnego, wśród którego Jakubowska jest bardzo lubiana. Jest jedną z nich: rubaszna, bezpośrednia w zachowaniu - twierdzi Celiński. Poseł Śledzińska-Katarasińska szuka przyczyn nominacji w wydarzeniach związanych z aferą Rywina: - Prawdopodobnie premier doszedł do wniosku, że w dobie afery Lwa potrzebna jest mu lwica: osoba bardzo bojowa, nieustępliwa.

Partyjna trójca Najlepiej jednak znają powody decyzji premiera Krzysztof Janik i Lech Nikolski. To oni właśnie przekonali Leszka Millera, żeby powierzył Jakubowskiej stanowisko szefa gabinetu politycznego. - Ola gwarantuje kontynuację realizowanej przez nich dotąd strategii politycznej - mówi poseł Izabella Sierakowska (SLD). Według działaczy Sojuszu, strategia ta sprowadza się do tego, komu pozwolić zbliżyć się do premiera, a kogo trzymać z daleka. Im mniej osób w jego bezpośrednim otoczeniu, tym silniejsza pozycja bramkarzy, czyli Jakubowskiej, Janika i Nikolskiego. Trójka polityków zaprzyjaźniła się w czasie ubiegłej kadencji Sejmu. - SLD był wówczas w opozycji i mieliśmy dużo czasu, żeby się poznać. Z Krzysiem i Lechem spotykaliśmy się codziennie o 8.30 na wspólnym śniadaniu w sejmowej restauracji. Wymienialiśmy uwagi na temat tego, co się dzieje w Sejmie, klubie. Potem w ciągu dnia też sobie często dyskutowaliśmy - wspomina Aleksandra Jakubowska. Szybko znaleźli wspólny język: żadne z nich nie uznaje programu partii i ideologii za główne wyznaczniki swej działalności - ważniejsza jest skuteczność, pragmatyzm. Okazało się, że doskonale się uzupełniają. Dziś w SLD mówią o nich „trójca”: - Krzyś jest świetnym organizatorem, ma dar przekonywania do swoich racji, a przede wszystkim umie sobie zaskarbić sympatię każdego. Lech jest sprawnym zakulisowym graczem, jego działania nie rzucają się w oczy, może wychodzić każdą sprawę. Atutami Oli są medialność, przebojowość, no i zdolność do poświęceń, do podkładania się dla dobra sprawy - przekonuje poseł SLD. Współpracowali przy czterech kampaniach wyborczych, razem przekształcali SdRP i stowarzyszone z nią organizacje w jedną partię - SLD. - Jeździli razem po kraju, w dzień spotykali się z przedstawicielami organizacji terenowych, a wieczorami pili razem wódeczkę, knuli i razem zaczęli rozdawać karty - mówi inny kolega klubowy Jakubowskiej. Gdy Janik został sekretarzem generalnym SLD, na swoich zastępców wybrał właśnie Jakubowską i Nikolskiego. - Szukałem na to stanowisko dziewczyny, z którą grałaby chemia. Przyglądałem się jej od dawna, obserwowałem z zainteresowaniem, jak walczyła o województwo opolskie podczas prac nad reformą administracyjną kraju. Podobało mi się jej zaangażowanie i to, że mówi prosto w oczy to, co myśli. Ale czasami dochodziło między nami do spięć. Ola wychodziła wówczas ode mnie z płaczem. Ja jestem trudny we współpracy, a ona po kobiecemu konsekwentna - do granic upierdliwości - śmieje się Janik. Kiedy on zrezygnował z sekretarzowania partii, Jakubowska również zrzekła się funkcji?

Dmuchała dymem Po wyborach w 2001 r. Janik został szefem MSWiA, a Nikolski szefem gabinetu politycznego premiera. Jakubowska miała nadzieję na fotel ministra kultury: - Termin utworzenia rządu się jednak zbliżał, a premier nie dzwonił. W końcu okazało się, że ministrem będzie Andrzej Celiński. Krzyś (Janik - przyp. aut.) przekonał mnie wówczas, żebym przyjęła funkcję wiceministra. Celiński wspomina: - Janik zapytał mnie, czy mam kandydata na wiceministra. Nie miałem. Potrzebowałem kogoś medialnego, bo ja nie najlepiej czuję się w kontaktach z prasą, kogoś, kto dobrze czuje się w parlamencie i zna na mediach elektronicznych. Krzysztof zaproponował Jakubowską. No i zgodziłem się. Tej decyzji Celiński miał potem żałować wiele razy. Współpraca z Jakubowską od początku nie układała się zbyt dobrze. - Dzień w dzień minister był głęboko urażony jej zachowaniem, bezpośrednim sposobem bycia - mówi bliski współpracownik Celińskiego z czasów ministerialnych. Inny pracownik ministerstwa wspomina, że Celiński z trudem hamował się, by nie zwrócić jej uwagi, gdy w miejscu gdzie był kategoryczny zakaz palenia, siadała naprzeciw niego i dmuchała dymem z papierosa.

Poza tym miała podobno robić wszystko, by skompromitować Celińskiego w oczach dziennikarzy, pokazać, że minister nic nie robi. Było to tym łatwiejsze, że odpowiadała za kreowanie wizerunku medialnego ministerstwa. Szefowa gabinetu politycznego premiera zaprzecza: - Nie jestem typem intrygantki politycznej. Nie chodziłam do premiera na skargę, mimo że różniliśmy się w wielu kwestiach. Andrzej jest solistą, trzymał mnie na dystans. A ja nie lubię solistów. Świetnie mi się pracuje w grupie, gdzie można się posprzeczać, podyskutować. Na początku lipca ubiegłego roku Celiński złożył dymisję. Gdyby tego nie zrobił, zostałby odwołany przez premiera (jednym z zarzutów był podobno brak polityki medialnej Ministerstwa Kultury). Następnego dnia do dymisji podała się również Jakubowska. Media zinterpretowały rezygnację jako protest przeciwko sposobowi, w jaki został potraktowany Celiński. Jakubowska tłumaczy dziś: - Zrobiłam to nie dlatego, że odszedł Celiński, ale że przyszedł Dąbrowski. Po ciężkim tyraniu w ministerstwie byłam zła, że stanowisko ministra zajmie znów ktoś spoza kręgów SLD. Dymisja jednak jakoś dziwnie zaginęła, a w tym czasie zadzwonili do mnie Krzyś i Lech i przekonali, żebym pozostała na stanowisku.

Buława w torebce Co do jednego Celiński się nie pomylił: Jakubowska na mediach znała się świetnie - wszak sama wywodziła się ze środowiska dziennikarskiego. Karierę zaczynała w 1978 r. w „Sztandarze Młodych”. W czasie stanu wojennego została negatywnie zweryfikowana za udział w redakcyjnym strajku. - Protestowaliśmy przeciwko odwołaniu redaktora naczelnego. Został pozbawiony stanowiska za to, że w czasie zjazdu Solidarności „Sztandar” opublikował wywiad z Jackiem Kuroniem - mówi Jakubowska. Negatywna weryfikacja oznaczała zwolnienie. Jakubowska szukając „tymczasowej przechowalni” trafiła do „Przyjaciółki”. Została w niej pięć lat. Potem była krótko komentatorem w „Rzeczpospolitej”. - Nie dało się tam pracować. Władze redakcji bały się publikować teksty własnych dziennikarzy. Wszystko podawano za PAP, bo tak było bezpieczniej - mówi Jakubowska. W 1987 r. trafiła do telewizji. Prowadziła „Dziennik Telewizyjny” i „Echa Dnia”. Szybko weszła do czołówki reporterów politycznych. - Jeździła z kamerą przy premierze Rakowskim. Poza nią w telewizji były głównie stare dziennikowe repy, które pracowały jeszcze z Messnerem. A ona była mądra, miała telewizyjną twarz, niezbędną dozę tupetu - wspomina Marek Barański, były dziennikarz DTV. Była sprawozdawcą z obrad Okrągłego Stołu. - Zapamiętałem ją jako osobę przyjaźnie i energicznie towarzyszącą Markowi Barańskiemu, który był dla mnie symbolem peerelowskiej propagandy. To towarzystwo świadczyło o niej jak najgorzej - mówi Andrzej Celiński, który zasiadał przy Okrągłym Stole po stronie opozycji. Na początku lat 90. działacze związani niegdyś z opozycją zaczęli domagać się odwołania Jakubowskiej. Jacek Snopkiewicz, nowy szef „Dziennika Telewizyjnego” (przekształconego później w „Wiadomości”) uznał, że Jakubowska nie skompromitowała się swoimi występami w czasach PRL i zdecydował, że w „Dzienniku” zostanie. - Miała dryg do telewizji i rzadką umiejętność przekazania informacji z trwającej 8 godzin debaty sejmowej w minutę. Do dzisiaj nie spotkałem zawodowca lepszego od niej - mówi. Gdy Marian Terlecki, ówczesny szef Radiokomitetu, powiedział publicznie, że w „Wiadomościach” pracują głównie dawni ubecy i zażądał zdjęcia z wizji kilku dziennikarzy, m.in. Jakubowskiej, Snopkiewicz na znak protestu podał się do dymisji. Jakubowska także postanowiła odejść. Po odczytaniu ostatnich informacji w „Wiadomościach” pożegnała się z widzami, wstała, wzięła torebkę i wyszła. Jacek Snopkiewicz uważa, że to była dobra decyzja: - Gdyby nie odeszła sama, zostałaby wyrzucona, a tak zyskała ogromną popularność. Sława nie przekładała się jednak na sukcesy zawodowe. Jakubowska w wolnych mediach nie mogła sobie znaleźć miejsca. Pierwszą po odejściu z telewizji pracę - szefa działu reporterów w „Kurierze Polskim” - pomógł jej znaleźć Snopkiewicz, wówczas redaktor naczelny tego pisma. Odwdzięczyła mu się, gdy Nicola Grauso mianował ją szefową „Feminy” (kolorowego dodatku do „Życia Warszawy”). - Wtedy ja z kolei byłem bezrobotny. Ola zamawiała u mnie felietony i opowiadania. Pisałem je pod trzema pseudonimami. Zapełniałem pół pisma - wspomina Snopkiewicz. W środowisku dziennikarskim plotkowano nawet wówczas o romansie między nimi, ale Jakubowska dementuje: - Gorące uczucia miały mnie według rozmaitych pogłosek wiązać z wieloma mężczyznami, między innymi z premierem Mieczysławem Rakowskim. W rzeczywistości po prostu bardzo się lubiliśmy. Nie mam przyjaciółki od serca, bardziej cenię sobie kumplowskie, zawodowe przyjaźnie z mężczyznami. Przyjaźnię się z Krzysiem Janikiem, Lechem Nikolskim. Plotki, jak twierdzi Jakubowska, brały się między innymi stąd, że w przeszłości rzadko mogła publicznie pokazywać się w towarzystwie męża - Macieja. Poznali się na treningu koszykówki. Ona miała wówczas 15 lat, on 17. - Od tej pory cały czas jesteśmy razem - mówi Jakubowska. W 1982 r. przyszedł na świat ich syn - Piotrek. Uraz okołoporodowy spowodował opóźnienie w rozwoju. - Poświęcaliśmy mu każdą wolną chwilę. Nie mieliśmy czasu na bywanie w towarzystwie - wspomina pani minister. Posłanki SLD przyczyn licznych plotek na temat Jakubowskiej upatrują raczej w jej sposobie bycia: - Lubi prowokować - inaczej przecież nie wystąpiłaby na pokazie mody w przezroczystej bluzce. Zdjęcia z tego pokazu posłowie odbijali sobie na ksero. W kontaktach z mężczyznami jest wylewna, głośna. Uwielbia kokietować. Im jest starsza, tym krótsze nosi spódniczki. A przy tym jest coraz bardziej czuła na punkcie swego wizerunku (swego czasu fotoreporterom, którzy jej zrobili nieładne zdjęcie, groziła cofnięciem akredytacji do URM - przyp. aut.). Jakubowska w minispódniczkach nie widzi nic złego: - Zrezygnuję z nich, gdy zacznę się sypać, gdy mój widok w mini nie będzie widokiem miłym i estetycznym, ale karykaturalnym.

Upiłować pazurki Gdy „Femina” została zamknięta, Jakubowska została znów bez pracy: - O powrocie do telewizji raczej nie było mowy - na rynku było już nowe pokolenie dziennikarzy. Zdesperowana zaczęłam pisać harlequina. Wówczas Józef Oleksy zaproponował mi, bym została rzecznikiem rządu. To było jak manna z nieba - mówi Jakubowska. Premier znał Jakubowską głównie z telewizji. Miał nadzieję, że jako była dziennikarka będzie miała dobre kontakty z mediami, a rząd dzięki temu - dobrą prasę. Tymczasem Jakubowska niemal na początku swego urzędowania wypowiedziała mediom wojnę: pisała skargi na publiczną telewizję do KRRiTV, żądała, by publiczne media umożliwiły organom państwowym „bezpośrednią prezentację oraz wyjaśnienie polityki państwa”, oskarżała je o pomijanie istotnych informacji o pracach rządu (np. „Wiadomościom” zarzucała, że nie odnotowały pierwszej wizyty premiera na Nowosądecczyźnie), zarzucała niewłaściwą hierarchię materiałów (np. że spotkanie premiera z korpusem dyplomatycznym pojawiło się w „Wiadomościach” dopiero na dziewiątym miejscu), słała dziesiątki sprostowań i polemik do wszystkich redakcji. Wtedy też nieco oziębiły się stosunki między nią a Snopkiewiczem. - Zostałem wówczas szefem TAI, a Ola słała ciągle do KRRiTV skargi na stronniczość i nierzetelność Agencji. Odbywaliśmy trudne nocne rozmowy przez telefon, podczas których często roniła łzy - mówi Snopkiewicz.

Słowa krytyki wyrwały się także kilkakrotnie spokojnemu zwykle Oleksemu. Po półrocznej współpracy z nią powiedział, że Jakubowska „pokazała pazurki, a on musiał te pazurki piłować”. Potem przyznawał ze śmiechem, że o mało nie wydrapała mu za to oczu. - Józek pozwalał jej wchodzić sobie na głowę. Wykorzystywała to, bo wiedziała, że ją lubi. Dał jej palec - brała całą rękę. Wobec Cimoszewicza (został premierem po dymisji Oleksego - przyp. aut.), który nie darzył jej sympatią, była znacznie bardziej pokorna - mówi minister rządu Oleksego. W 1997 r. Jakubowska zdecydowała się kandydować w wyborach do Sejmu. Przyznaje, że chciała się w ten sposób uchronić przed bezrobociem - na wypadek, gdyby okazało się, że SLD nie będzie już potrzebny rzecznik rządu. Miała znaleźć się na krajowej liście wyborczej SLD wśród „niezbędnych działaczy”. Włodzimierz Cimoszewicz, który decydował o ostatecznym kształcie list, wykreślił jej nazwisko. Z pomocą przyszedł jej wówczas Oleksy. - Prosił kolejno działaczy kilku okręgów, żeby przyjęli ją do siebie na listę. Zwrócił się z tym także do mnie. Nie miałem zbyt wiele do zaproponowania: ostatnie miejsce. Zgodziła się - mówi Jerzy Szteliga, szef SLD w województwie opolskim. Telewizyjna twarz wystarczyła, by zdobyć jeden z najlepszych wyników w regionie. Działacze opolskiego Sojuszu mieli nadzieję, że jak większość tzw. spadochroniarzy (gdzie indziej mieszkają, gdzie indziej startują) Jakubowska będzie się pojawiać u nich raz na rok. Tymczasem przyjeżdżała do Opola kilka razy w miesiącu: spotykała się z pracownikami upadających zakładów, lobbowała na rzecz utworzenia w Opolu oddziału telewizji, szukała sponsorów dla sportowców, a przede wszystkim walczyła o województwo opolskie. Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi Jakubowska sama zadecydowała, że ponownie wystartuje do Sejmu z Opolszczyzny. Po wyborach stoczyła ze Szteligą bój o to, kto ma zostać wojewodą opolskim. Lokalne media pisały o rozłamie w opolskich strukturach SLD. Janik wybrał popieranego przez Jakubowską Leszka Pogana, byłego prezydenta Opola, za którego kadencji miasto zainwestowało pieniądze w spółkę założoną z prywatnymi osobami i straciło na tym 6-8 mln zł. - To nie on jest winien nieprawidłowości. Poza tym jest prezydentem 7 lat i ma o wiele więcej zasług niż potknięć - zawyrokowała Jakubowska. Prowadzone przez prokuraturę postępowanie potwierdziło jednak nieprawidłowości i w lutym Pogan musiał odejść ze stanowiska. Szteliga po cichu tryumfował. Jego bliski współpracownik twierdzi, że opolski baron nieraz żałował, że wpuścił ją na listę. Sam Szteliga przekonuje, że nawet, jeśli między nim a „Panią Minister” były jakieś nieporozumienia, to zostały już wyjaśnione: - Cieszę się, że nasz okręg ma swojego ministra w rządzie. Jakubowska jest wielka, to i ja się o tę wielkość otrę. Kariera Jakubowskiej może być jednak zagrożona. Niespodziewanie ogłosiła ona, że nie będzie zajmować się ustawą o radiofonii i telewizji, bo biuro prawne uznało, że nie powinna. Członek władz krajowych, SLD przekonuje jednak, że to premier postanowił odsunąć Jakubowską od sprawy. Na wypadek gdyby komuś przyszło do głowy, że jest członkiem „grupy trzymającej władzę”...

Słowa już nie ranią Aleksandra Jakubowska, zwana kiedyś "lwicą lewicy" po raz pierwszy od kilku lat zgodziła się na rozmowę.

Bianka Mikołajewska: Ostatnie lata były dla pani bardzo burzliwe: najpierw najwyższe funkcje państwowe, potem załamanie kariery związane z aferą Rywina, w końcu oskarżenie pani i męża o stworzenie układu korupcyjnego, który miał czerpać korzyści z ubezpieczania Elektrowni Opole... Aleksandra Jakubowska: Właściwie trudno powiedzieć, że afera Rywina była wstrząsem w moim życiu. Oczywiście ona doprowadziła do dymisji rządu, mojego odejścia z gabinetu premiera. Ale totalnym szokiem było dla mnie to, co zrobiono w Opolu. W grudniu 2004 r. aresztowano mojego męża. Wyszedł po pół roku. Półtora roku później aresztowano w tej samej sprawie mnie. Argument, że ja mogę mataczyć, że mogę porozumiewać się z osobami, które od 1,5 roku są na wolności - to było coś zupełnie absurdalnego. Policja kolejny raz przeszukała nasz dom. Tak jakbym była idiotką, która po wsadzeniu męża do więzienia przynosi do domu obciążające materiały. Nie chcę mówić o tej sprawie, bo ona się toczy. Ale ci, którzy epatują informacją, że grozi mi 12 lat więzienia powinni przejrzeć akta - niech zapoznają się z zeznaniami głównej oskarżonej, która opowiada jak była traktowana w więzieniu i dlaczego powiedziała to, co powiedziała (jej zeznania obciążają Jakubowskich - przyp. B.M.)
Gdy aresztowano pani męża, za pośrednictwem mediów wypowiedziała pani wojnę prokuraturze. Po odwiedzinach w areszcie zerwała pani wszelkie kontakty z mediami. Pisano, że zamilkła pani przygnieciona ciężarem dowodów. Osoby, które nie miały ze mną kontaktu opowiadały dziennikarzom, że zaszyłam się w Podkowie Leśnej, że mam problemy alkoholowe. Pewien znany dziennikarz dzwoni do mnie systematycznie i przekonuje, że powinnam udzielić wywiadu, że on jest taki życzliwy, bo gdyby chciał napisałby felieton, który mógłby mnie zniszczyć. Tylko, że ja już jestem na etapie, kiedy słowa nie ranią. To, co mówią czy piszą inni nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Jeśli chodzi o mojego męża - nigdy nie zwątpiłam w to, że nie złamał prawa. Dowodem jest to, że udało nam się ocalić rodzinę. A przede wszystkim uchronić przed konsekwencjami tego wszystkiego, co się działo, naszego niepełnosprawnego syna. Chociaż na pewno było dla niego traumatycznym przeżyciem gdy na jego oczach o 6.15 wyciągnięto jego matkę z domu. Bo ja jestem ukrywającym się przestępcą, do którego trzeba wkroczyć o świcie na oczach dziecka. Tak jakby nie można było poczekać aż ono wyjdzie do szkoły. Potem, gdy zostałam zwolniona i jechałam na pierwszą rozprawę do Opola syn zapytał: „Mamusiu, ale ty wrócisz? Nie zamkną cię znowu?"

Jak reagowali inni członkowie rodziny? Gdy byliśmy oblegani przez dziennikarzy po aresztowaniu męża, moja teściowa, która ma 83 lata i mieszka w domu obok nas, udała się ze swojego domu dróżką w stronę furtki i krzyknęła do dziennikarzy: „może jeszcze oskarżycie moją synową o podpalenie Reichstagu?" To był ogromny akt odwagi z jej strony (śmiech). Teściowa zawsze mnie wspierała - znamy się trzydzieści parę lat. Nigdy z jej strony nie miałam żadnego sygnału, że ona może wątpić w to, że nie zrobiłam niczego, czego mogłabym się wstydzić. Oczywiście, że to ją przybijało, że to ją kosztowało dużo zdrowia - ona nie potrafi wyłączyć telewizora i nie słuchać.

Obawiała się pani, że rodzina, znajomi, w skrytości ducha mogą myśleć, że jest pani w „grupie trzymającej władzę", która posłała Rywina po łapówkę do Agory? Że wzięła Pani pieniądze za ubezpieczenie Elektrowni Opole? Myślę, że sporo osób w to uwierzyło. Nawet w rodzinie takie przypadki się zdarzały. W sprawie, w której byłam oskarżona o samowolne dokonanie zmian w projekcie ustawy o radiofonii i telewizji, zostałam uniewinniona przez sąd pierwszej instancji. W uzasadnieniu wyroku sędzia mówił, że w moim przypadku zastosowano metodę: dajcie mi człowieka, a znajdę paragraf. Ale jak powiedział kiedyś Jan Rokita: „opinia publiczna wydała w tej sprawie wyrok". Wyroki sądu nic tu nie pomogą.
Czy ci, którzy po wybuchu afer odsunęli się od pani, przez ostatnie lata zmienili zdanie? Nie wiem czy po jakimś czasie coś się zmieniło. Gdy jakaś osoba mnie zawiedzie, to wykasowuję ją tak, jak jej numer w pamięci telefonu. Mój świat się przed nią zamyka. Ona dla mnie przestaje istnieć.

Ile osób przeszło w ten sposób do niebytu? Dużo.

Koledzy z lewicy? Z obecnie działających ludzi lewicy pomógł mi tylko jeden człowiek - nie wymienię jego nazwiska żeby mu nie zaszkodzić. Leszek Miller, który został postawiony w bardzo trudnej sytuacji - nie mogę powiedzieć jakiej, bo on sam nigdy o tym publicznie nie mówił, zachował się wyjątkowo lojalnie w stosunku do mnie. Utrzymuję z nim kontakt: dzwonimy do siebie, wymieniamy maile.
A Lech Nikolski i Krzysztof Janik? Przed wybuchem afery byliście Państwo uważani za przyjaciół, często demonstrowaliście zażyłość...
Nie mam z nimi kontaktu od 2005 r. - gdy skończyła się kadencja Sejmu. Ale mogę powiedzieć, że są na liście ludzi, którzy nie mają dostępu do mojego świata.
Ma pani do nich żal? Staram się nie rozpamiętywać tego, co było. Nie jestem żoną Lota. Według niektórych interpretacji zamieniła się ona w słup soli, bo opuszczając Sodomę i Gomorę spojrzała na miejsce zgorszenia. Ja myślę, że Bóg zakazał im oglądać się za siebie, bo chciał by nie wracali myślami do przeszłości. Żona Lota została ukarana, bo przeszłość ją zdominowała, nie mogła przestać o niej myśleć. Takie wspominki: jak zachowali się wobec mnie inni..., co by było gdyby... - to jest życie na jałowym biegu.
Gdy wybuchła afera Rywina, a potem opolska, pani nazwisko było na łamach wszystkich mediów. Mówiono o tym wszędzie. Nie obawiała się pani reakcji zwykłych ludzi - na ulicy, w sklepie? Właściwie nie spotkałam się z negatywną reakcją obcych osób. Wręcz przeciwnie. Ostatnio w Tesco rzuciła mi się na szyję jakaś pani i powiedziała: niech się pani trzyma. Emeryt w Arkadii powiedział: „całe moje osiedle wie, że pani nie chciała sprzedać telewizji." Może ci, którzy myślą inaczej po prostu się nie odzywają.
Takie gesty są dla pani ważne? W najgorszym okresie były bardzo ważne. Gdy zostałam aresztowana, trafiłam do kobiecego więzienia w Opolu. Na piętrze było kilka cel dla aresztu tymczasowego, a reszta to był tzw. półotworek (półotwarte więzienie - przyp. B,M.) dla kobiet po wyroku. Pierwszego dnia, jeszcze nie dostałam żadnej współlokatorki, słyszę pod drzwiami: „Jakubowska! Potrzebujesz, czego? Jakby, co to do celi numer..." Pomyślałam: „Boże, jakaś anonimowa więźniarka okazała mi pomoc". Swoją drogą to, co się dzieje w tych aresztach... W celi obok mnie siedziała księgowa spółdzielni mieszkaniowej, której kasjerka zdefraudowała 300 tys. zł. Wsadzili ją do aresztu. Była tam już chyba z 9 miesięcy. Druga była taka, na którą się zawziął jakiś urzędnik - chciał żeby zdradziła z nim męża, a gdy się nie zgodziła - oskarżył ją o jakieś przestępstwo. Ta już siedziała z rok. Była narkomanka- dziewczyna po resocjalizacji, którą się stoczyła, którą wrzucili do celi na głodzie, z żółtaczką. I te kobiety w celi się nią zajmowały. Były dwie Rumunki, które mówiły: pani daj papierosa i nic poza tym nie kumały...

Pisze pani książkę. Wróci w niej pani do tych historii? Niestety, jeśli chodzi o treść książki - mój wydawca założył mi kajdany i knebel. Mogę tylko powiedzieć, że może być wielkim zaskoczeniem dla wielu ludzi.
A więc będzie jednak w jakiś sposób nawiązywała do prawdziwych zdarzeń? To nie jest książka autobiograficzna, ale nie jest oderwana od realiów. Myślę, że jeżeli pani ją przeczyta, znajdzie pani odpowiedź na wiele pytań, na które dzisiaj nie udzielę odpowiedzi.
A bohaterów ze świata polityki? Nie jest to książka z kluczem. Ale pewne typy charakterów, sposoby postępowania - na pewno tam się znajdą. To znaczy znajdują się - bo już ją kończę. Na rynku ma się ukazać w październiku. Moja agentka - Małgosia dzwoni co trzeci dzień i dopytuje: ile jeszcze zostało do końca. Trzeba przyznać, że z pomysłem jej napisania nosiłam się długo. Pierwszy raz usiadłam do niej w 1995 r. - wtedy przerwał mi Józef Oleksy - powierzając mi funkcję rzecznika rządu.
Kiedyś wspominała pani, że pisała wówczas Harleqina? Tak, wówczas to miał być Harleqin. Życie trochę to zweryfikowało. Ale jedna scena została - ta scena właściwie była powodem, dla którego chciałam wtedy napisać tą książkę. Dziś również nie piszę tej książki po to żeby na niej zarobić, to nie jest moim głównym celem.
Nie musi się pani martwić o pieniądze? Z czego pani żyje? Od 2005 r. nie zadzwonił do mnie nikt z propozycją pracy, ani ja do nikogo nie zadzwoniłam. Bardzo trudno mi jest kogoś o to prosić. Pozwoli pani, że to pytanie pozostawię bez odpowiedzi.
Czyli chyba nieźle byłoby gdyby książka dobrze się sprzedała? Byłoby bardzo dobrze (śmiech). Trochę nam pani popsuła kampanię reklamową - w październiku miała odbyć się konferencja prasowa - pod hasłem: powrót Aleksandry Jakubowskiej. Wszyscy by się pewnie bali, że Jakubowska wraca do polityki.
Chciałaby pani wrócić? Ani myślę. Przykro mi tylko, że tylko, że przydomek „lwica lewicy" straciłam na rzecz Joanny Senyszyn.
Może wystąpię o prawa autorskie do tego tytułu i sama będę decydować, komu się należy. Dziękuję bardzo za rozmowę.

Aleksandra Jakubowska - była wiceminister kultury, a potem szefowa gabinetu premiera Leszka Millera. W przyjętym przez Sejm raporcie z prac komisji śledczej powołanej do wyjaśnienia afery Rywina uznano ją za członka „grupy trzymającej władzę". Według raportu to w imieniu tej grupy Lew Rywin złożył Adamowi Michnikowi propozycję: zmiany w ustawie o radiofonii i telewizji umożliwiające Agorze zakup telewizji w zamian za łapówkę w wysokości 17,5 mln zł. Sąd, który badał tą sprawę uznał, że nie sposób wskazać rzeczywistych mocodawców Rywina - skazał tylko jego. W oddzielnej sprawie - o samowolne dokonanie zmian w ustawie o rtv uniemożliwiających prywatyzację regionalnych ośrodków TVP Jakubowska została uniewinniona przez sąd pierwszej instancji. Od kilku miesięcy toczy się proces, w którym ona i jej mąż są oskarżeni o stworzenie układu korupcyjnego, który miał zarabiać na ubezpieczeniu Elektrowni Opole.

Śmierć kpt. Ambrozińskiego Jest to naprawdę kompletnie niepoważne. W Afganistanie ginie 1 (jeden) żołnierz - a prasa rozpisuje się o tym na wielu stronach, minister (daleko wysuniętej...) Obrony Narodowej (!!) otrzymuje raporty, które przekazuje (!!!) premierowi; ten je odrzuca, jako niekompletne... Gdy jest wojna - żołnierze muszą czasem ginąć. Gdy wysyłano polskich żołnierzy do Azji Środkowej napisałem wyraźnie, że to oznacza, że zginie ich tam ok. trzydziestu - bo tyle średnio zginąć musi. Ci ludzie wiedzą, czym ryzykują, jadą tam dobrowolnie - i biorą za to spore pieniądze. Co to obchodzi prasę? W szczególności oburza mnie stanowisko części ludzi głoszących z tej okazji, że III RP powinna wycofać żołnierzy z Afganistanu. Tej ich części, która jednocześnie gloryfikuje powstanie warszawskie. Jak to: śmierć człowieka, który na ochotnika się narażał, to dowód, że decyzja o walce w Afganistanie była niesłuszna - a śmierć? 250.000 ludzi, których nikt nie pytał, czy chcą ryzykować życie - nie przeszkadza w głoszeniu, że decyzja o wybuchu powstania była słuszna?!!? JKM

Minusy dodatnie i minusy ujemne Na ambasadora USA w Warszawie został już oficjalnie desygnowany p.Lee Feinstein. Rasiści z "Gazety Wyborczej" natychmiast ogłosili, że to "dobra wiadomość" - bo to Żyd. To jasne. Oni inaczej nie potrafią - podobnie zresztą jak anty-semici odruchowo każdego Żyda traktują jako dopust Boży. Odsuwając jednak na bok takie argumenty trzeba zwrócić uwagę na liczne minusy tej kandydatury. Przede wszystkim: p.Feinstein jest zawodowym dyplomatą. O ile mianowańcy prezydentów czasem znają się na polityce (w ogóle Amerykanie na polityce pozaamerykańskiej znają się słabo!!), to ludzie z Departamentu Stanu są z reguły starannie szkolonymi marksistami - mogę pokazać podręczniki, z których byli uczeni - a o świecie mają pojęcie bliskie zeru. Wiem - bo tam byłem i z nimi rozmawiałem. Są, oczywiście, wyjątki; miejmy nadzieję, że p.Feinstein do nich się zalicza. Po drugie: jest to człowiek p.Hilarii Clintonowej. W porównaniu z lekko, ale wyraźnie, lewicującym małżonkiem - wręcz bolszewiczki. To skłania do zastanowienia. Oczywiście: nawet tam mógł uchować się człowiek normalny. Miejmy nadzieję... Wreszcie p.Feinstein jest nacjonalistą: zwolennikiem oddania Żydom amerykańskim całej własności Żydów polskich... Tak to - z pewnymi skrótami (objętość!) - ująłem w „Dzienniku Polskim”. Ostatni temat warto jednak nieco rozwinąć. Otóż nie słyszałem, by jakikolwiek Amerykanin, a już na pewno przedstawiciel Departamentu Stanu, uważał, że jeśli w Nowym Jorku umarł był Jan Kowalski, który nie pozostawił żadnych spadkobierców - to jego majątek trzeba przekazać Kazimierzowi Wiśniewskiemu - albo np. „Związkowi Polaków Którzy Powrócili z Emigracji w Ameryce”.

A dlaczego taka reguła miałaby dotyczyć Mojżesza Szlagbauma, zamordowanego w Polsce? Dlaczego jego majątek miałby być przekazany amerykańskim Żydom??? To, że dla Żydów chce się tworzyć specjalne prawa, jest właśnie nacjonalizmem i rasizmem.

Jeśli więc okaże się, że p.Feinstein rzeczywiście głosi takie poglądy - to jako rasista nie powinien był otrzymać agrément od Pana Prezydenta III RP... JKM

13 sierpnia 2009 Program mentalnej reedukacji narodu... W Afganistanie zginął kolejny żołnierz. W sumie zginęło ich dziesięciu. Żołnierz zawodowy  ma prawo zginąć- taki jego zawód. Od tego jest, żeby nadstawiał głowę i żeby- jak tak się zdarzy - oddał życie. Ale nie można szafować jego życiem lekkomyślnie, bo tak się komuś podoba, na przykład w imię, wprowadzania w obcym kraju demokracji i pacyfikowania tamtejszej kultury, wprowadzania swoich porządków i budowania zrębów terenu, z którego można realizować politykę przeciwko  Federacji Rosyjskiej. Polska nie jest mocarstwem i nie powinna prowadzić mocarstwowej polityki, bo to jest nierealne i śmieszne. Polska jest państwem między Niemcami a Federacją Rosyjską, przedzielona Białorusią i Ukrainą. To, co dzieje się w Afganistanie, to jest interes Amerykański, a nie Polski. W czasie wojny Afgańsko- Rosyjskiej, Amerykanie pomagali Afgańczykom przeciwko Rosji. Uczestnikiem tej  wojny, jako korespondent  amerykański w tym czasie był pan Radek Sikorski., obecny minister spraw zagranicznych Polski. Popierał Afgańczyków przeciwko Rosjanom. Dokładnie 11 kwietnia 1996 roku, pan Radek Sikorski, podczas spotkania w Łodzi, podpisał mi książkę, którą wydał rok wcześniej, a która nosiła tytuł:” Prochy świętych- Podróż do Heratu w czas wojny”. Jako dedykację napisał mi:” Waldemarowi Rajca, z reakcyjnymi pozdrowieniami”. Podał mi również numer swojego domowego telefonu, wraz z adresem w Dworze  Chobielin. Te wszystkie dane mam przyklejone do wewnętrznej strony okładki książki  i napisane na fragmencie po paczce papierosów z napisem „Radomskie- 20 papierosów z filtrem”. Nie pamiętam jak to się stało? Ale nie było pod ręką kawałka czystego papieru.. Radek Sikorski napisał mi to wszystko  na  paczce papierosów.. Pana Radka Sikorskiego zaprosiłem w rok później do Radomia, gdzie odbyliśmy serię spotkań z mieszkańcami, z przedsiębiorcami radomskimi, z działaczami politycznymi. Opowiadał dużo ciekawych rzeczy o tym jak Afgańczycy walczyli z Rosjanami, jak używali stingerów wobec radzieckich Migów., o tym jak Afgańczycy rosyjskim żołnierzom obcinali ręce i nogi i samymi tułowiami wysadzali drogi. Bardzo ciekawe opowieści z linii frontu. „Wprost” pisał wtedy, że” Radek Sikorski, zdaniem znawców prawa wojskowego, powinien za służbę w Afganistanie bez zgody władz polskich odsiedzieć 5 lat”(!!!). Takie wtedy było prawo, ale pan Radek Sikorski nie odsiedział ani dnia. Widocznie to prawo go nie dotyczyło, albo.. A lewicowa „Polityka „ pisała tak:” Ksiązka zawiera apoteozę bohaterskiej postawy autora oraz opis osobliwych obyczajów afgańskich mudżahedinów….nidościgłym wzorem jest dla nich  niejaki Lech Zondek, który wybrał się do Afganistanu z misją militarno-religijno-patriotyczną- zabijać Rosjan w zemście za śmierć księdza Popiełuszki, w proporcji dziesięć trupów sowieckich za jednego polskiego kapłana… Reporter Radek Sikorski przeszedłszy dziennikarski czyściec w Afganistanie najwyraźniej zasłużył na odpust bezterminowy i zapewne jest już jedną nogą w niebie. Zespół wyznawanych przez Sikorskiego zasad moralno-religijnych żywo przypomina postaci występujące w „opisie obyczajów” księdza Kitowicza. Trochę może też pana Paska, trochę wojny krzyżowe. W sumie niezwykła krucjata XX-wiecznego Polaka- katolika, z kałasznikowem na ramieniu, kamerą pod pachą i obrazkiem Matki Boskiej w reporterskim notesie budzi w nas podziw i zdumienie. Przyniosła polskiemu żurnaliście nie tylko sławę i pieniądze, ale także cały szereg przeżyć mistycznych- głęboką satysfakcję duchową.”(???). Tyle „Polityka”. Prawda, ile pochwał? O ile pamiętam niejaki Lech  Zondek poległ gdzieś w walce z Rosjanami.. A co dzisiaj? Gdyby dzisiaj pan Radek Sikorski brał udział w wojnie na tamtym terytorium, to musiałby wymierzać swojego kałasznikowa w stronę tych samych Afgańczyków, z którymi walczył po jednej stronie  z Rosjanami. Teraz Afgańczycy walczą z Amerykanami,  a przy boku Amerykanów walczą Polacy. Wszyscy walczą o demokrację, o wybory, o tolerancję i prawa człowieka, symbole nieznane w tamtej części świata, bo tam nie było Rewolucji Antyfrancuskiej, która obaliła króla, wymordowała chrześcijan i na  miejsce praw Bożych, próbowała wprowadzić prawa człowieka. I w końcu wprowadziła Po pierwszej wojnie światowej.! Między Pakistanem a Afganistanem ustanowiono po II wojnie światowej tzw. Linię Curzona, tak jak  między Polską a Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich. Lord Curzon pozostawił po sobie powiedzenie:” Afganistan jest cmentarzem imperiów”(!!!). Czy to nie ciekawe powiedzenie? I brytyjskiego, i radzieckiego i… być może amerykańskiego (??) Chciałbym znać liczbę dezercji z armii amerykańskiej i z armii afgańskiej- to wyjaśniłoby  w części nastroje tam panujące. Oczywiście  pierwszą ofiarą każdej wojny jest …prawda, więc trudno dociec, co naprawdę się tam dzieje? Możemy się domyślać, trochę zgadywać, a trochę  obrazu  wysunuć ze strzępów informacji docierających do nas z pola chwały, walki o demokrację. Polski żołnierz walczył o honor, za ojczyznę,  o wolność , ale o demokrację? A to jest coś, za co walczyć warto i  warto umierać? Już coraz więcej osób, które  twierdzą, że wojna w Afganistanie jest nie do wygrania, a co w takim razie możemy wygrać my? Minister Klich pośle do Afganistanu kolejnych dwustu żołnierzy.., którzy być może wpadną w zasadzkę, pomoc przyjdzie za późno, mamy niesprawne helikoptery, a żołnierze mają „ stres bojowy”.(???). Tak naprawdę Linia Curzona nie była granicą Polski, ale pochodziła od Dawida Lloyda George'a, który był premierem brytyjskim, szkodzącym Polsce jak tylko  mógł, ponieważ uważał nas za sojuszników Francji, a z Francją Wieka Brytania miała odwieczną konkurencję. Zabity kapitan szukał snajpera, na którego polował, a został zabity od tego właśnie snajpera, którego poszukiwał. Wszystko to wygląda na straszny nieład. Zginęło również ośmiu Afgańczyków, którzy chcieli budować demokrację w stylu amerykańskim. I po stronie amerykańskiej. To znaczy  poplecznicy amerykańscy  mają wygrać  w wyborach. Niech będą sukinsyny, ale nasze sukinsyny.. Wtedy będzie demokracja. Bo jak wygrają obcy- to demokracji nie ma i jest zagrożona. W Afganistanie jeszcze nie ma demokracji, a już jest zagrożona. Kandydaci będą wystawiani w konwencji zdjęciowej, bo większość Afgańczyków nie umie  ani czytać, ani pisać. Muszą mieć obrazek. Na obrazku bardzo dobrze widać kandydata, czy jest przystojny, czy  się nadaje. Ale  za to  Afgańczycy  dobrze  posługują się bronią! „Afganistan jest cmentarzem imperiów”- według Lorda Curzona. Ale może okazać się cmentarzem zwykłej, nieimperialnej armii, której się wydaje, że jest imperialna. Trzeba  widzieć swoją wielkość w określonej perspektywie. Inaczej nici z wielkości. Jak Rosjanie szturmowali Afganistan, modna była potrawa, coś w rodzaju pierogów” Ruskie w Kabulu”(???). To było w czasach mojej młodości..

Jaka potrawa będzie modna w tym sezonie? WJR

Wolny rynek a amerykański system zdrowotny O amerykańskim systemie zdrowotnym z TWILĄ BRASE z Citizens' Council on Healthcare rozmawia Natalia Dueholm. Czy uważa Pani, że w Stanach Zjednoczonych jest kryzys w sektorze zdrowotnym? Nie sądzę. Myślę, że mamy kryzys związany z rządowym programem Medicare [dla 65-latków i starszych - przyp. N.D.], Ponieważ w 2017 roku stanie się on niewypłacalny. Z pewnością są pewne problemy z systemem służby zdrowia, jednak nie wiążą się one z osobami nieubezpieczonymi. Wśród tych nieubezpieczonych są tacy, którzy świadomie nie wykupili polisy, bo uważają, że ubezpieczenie jest za drogie. Są też nielegalni imigranci i tacy, którzy kwalifikują się do otrzymania rządowego ubezpieczenia, ale o takie nie wystąpili, bo nie chcą na to poświęcić czasu albo nie chcą być „naznaczeni” korzystaniem z takich programów.

Wszędzie słyszymy o tych 45-47 milionach nieubezpieczonych. Skąd w ogóle wzięła się ta liczba? W tej liczbie mamy mniej więcej 10 milionów nielegalnych imigrantów, czyli ludzi, którzy nie są obywatelami Stanów Zjednoczonych. Nie pamiętam dokładnie, ale jest też chyba około 12 milionów zarabiających 50 tys. dolarów rocznie, czyli tych, których powinno być stać na ubezpieczenie. Mamy też młodych ludzi, którym wydaje się, że są niezniszczalni, więc nie widzą sensu w wykupywaniu polisy. Jest też 14 milionów tych, którzy mogliby być objęci rządowym programem z powodu niskich dochodów. Trzeba też pamiętać, że ta liczba zawiera też osoby, które nie były ubezpieczone jedynie przez krótki czas, kiedy zmieniały pracę.

Skąd pochodzą te dane statystyczne? Z Urzędu Statystycznego Stanów Zjednoczonych (U.S. Census Bureau).

Ale przecież spis powszechny organizuje się co 10 lat. Te liczby pochodzą z badania American Community Survey, zresztą bardzo kontrowersyjnego. Wygląda to tak, że wyniki sondażu przeprowadzonego na 50 tys. respondentów ekstrapoluje się na całą ludność USA. Wyniki pozostawiają, więc wiele do życzenia.

A co z 25 milionami „niewystarczająco ubezpieczonych” (underinsured)? Po pierwsze - nie wierzymy w coś takiego jak „niewystarczająco ubezpieczeni”. Jest to termin wymyślony przez zwolenników służby zdrowia zorganizowanej przez rząd i opłaconej z góry. Dla zilustrowania tej sprawy weźmy jako przykład ubezpieczenie samochodowe. Jeśli chcemy sobie np. wymienić wycieraczki w samochodzie, nasze ubezpieczenie tego nie pokryje. Nie pokrywa nawet wymiany ważnej części, jak np. przewód hamulcowy. Ono działa wtedy, kiedy mamy wypadek. Analogicznie: taki typ ubezpieczenia zdrowotnego jest uważany za niewystarczający przez tych, według których każdy najmniejszy wydatek powinien być pokrywany z ubezpieczenia - każde lekarstwo, szczepionka przeciw grypie, itd. Według nich, ja jestem niewystarczająco ubezpieczona, choć uważam siebie za całkowicie ubezpieczoną. To taki sztucznie wymyślony termin. Prawdziwe ubezpieczenie zdrowotne, to ubezpieczenie od nieszczęść, na które nie można odłożyć.

Czy system oparty w całości na wolnym rynku mógłby obniżyć liczbę ludzi nieubezpieczonych? Tak.

W jaki sposób? Jeśli istnieje prawdziwa konkurencja, kiedy jest większy wybór typów ubezpieczeń, ceny tych ubezpieczeń spadają. Wtedy ci ludzie, którzy wcześniej nie wykupili ubezpieczenia, mogą uznać, że teraz warto to zrobić. Kupiliby ubezpieczenie na wypadek nieszczęścia, dużo tańsze niż te z HMO [Health Maintenance Organization - przyp. N.D.], które pokrywa drobne wydatki i jest bardzo drogie.

Do jakiego stopnia prywatne instytucje charytatywne, oferujące bezpłatną pomoc zdrowotną, spełniają teraz swoją rolę? Uważamy, że rozrost rządowych programów w dużym stopniu zniszczył ten sektor. Po pierwsze - przez regulowanie rynku usług medycznych, - co spowodowało, że koszt takich usług jest wyższy. Po drugie - zabierając podatnikom pieniądze na rządową, Medicaid [ubezpieczenie dla biednych - przyp. N.D.], spowodował, że obywatele mają teraz mniej pieniędzy na przekazanie organizacjom charytatywnym. A po trzecie - ludzie są teraz mniej skorzy do przekazywania pieniędzy takim organizacjom, bo wierzą, że rząd opiekuje się już potrzebującymi. Obecnie prywatny sektor bezpłatnych usług medycznych nie jest więc na tyle rozwinięty, na ile mógłby być. Jest on zresztą dość nieformalny.

W naszym mieście są to np. zakonnice z Zakonu św. Józefa z Corondolet czy Red Door Clinic. Indywidualni lekarze i szpitale dostarczają takich usług, które nie są jakoś specjalnie ujmowane w statystykach. Za to szpitale wykazują takich pacjentów, z których nie można ściągnąć należności i podatnicy też już te koszty pokrywają. Nasza organizacja nie zajmuje się jednak monitorowaniem takich rzeczy.

Jak ocenia Pani pomysł prezydenta, Obamy, aby wszystkie dzieci objąć rządowym programem zdrowotnym? Nie popieramy tego pomysłu, ponieważ po pierwsze - objęcie programem nie oznacza dostarczenia opieki medycznej. Po drugie - patrzymy na to jako na krok do wprowadzenia rządowej opieki zdrowotnej dla wszystkich. Poza tym dzieci stanowią najzdrowszą część ludności naszego kraju i prawdopodobnie byłoby taniej opłacić wszystkim dzieciom opiekę medyczną wtedy, kiedy są na coś chore.

Nie uważa Pani, że profilaktyczne badanie dzieci może być przydatne? Jeśli ktoś tego sobie życzy, to już teraz różne kliniki opłacane z pieniędzy podatników takie usługi oferują. Indywidualni lekarze oferują też badanie dzieci za zniżkowe opłaty. Najistotniejsze w tym wszystkim jest to, że pomysł objęcia wszystkich dzieci opieką medyczną nie ma nic wspólnego z dobrem dzieci. Tu chodzi o pierwszy ruch w kierunku zmiany naszego systemu zdrowia w publiczny, całkowicie zarządzany przez rząd. Pierwszą konsekwencją ma być usunięcie z rynku prywatnych ubezpieczycieli.

Tworzenie krajowej elektronicznej bazy danych medycznych rodzi problem z łamaniem prawa do prywatności, jednak w mediach słyszymy, że zarówno Demokraci, jak i Republikanie uważają, że zaoszczędzi ona pieniądze i uratuje niejedno życie. Zgadza się z tym Pani? Według nas, tworzenie elektronicznej bazy danych pacjentów powinno być decyzją podejmowaną przez danego lekarza czy szpital. Uważamy, że błędem jest wydanie 20 miliardów dolarów (w ustawie stymulującej) na tworzenie krajowej bazy danych i udostępnienie jej zawartości setkom tysięcy organizacji bez zgody pacjentów. Tworzenie bazy danych samo w sobie nie stanowi problemu, jeśli nie mają do nich dostępu nieupoważnieni ludzie. A jeśli chodzi o ratowanie życia ludzkiego, badania pokazują, że wprowadzenie elektronicznych baz danych doprowadziło do 22 błędów w sztuce lekarskiej, zaś na jednym oddziale pediatrycznym spowodowało śmierć dzieci. Problem polega na tym, że dane mogą być wprowadzone błędnie, a ludzie je czytający uważają je za poprawne. Poza tym w jednym szpitalu w Kalifornii cały system się wyłączył i nagle okazało się, że nie ma żadnych informacji, musiano przejść do dokumentacji w formie papierowej i dowiedzieć się, jak uruchomić ponownie system.

Pani organizacja zajmuje się sprawami służby zdrowia od przeszło 10 lat. Jakie dokonania uważa Pani za najważniejsze? Tak, działamy od 1995 roku. Myślę, że zablokowanie ustawy dającej Departamentowi Zdrowia Minnesoty dostęp do wszystkich danych medycznych. Poza tym, powstrzymaliśmy Departament przed wyznaczaniem lekarzom rządowych instrukcji leczenia. Biurokraci z Ministerstwa Zdrowia chcieli mówić lekarzom, jak mają praktykować medycynę, i karać ich finansowo, jeśli nie pracowaliby wedle tych „wytycznych najlepszego leczenia”. Trzecia rzecz: dzięki naszym działaniom, Departament nie ma prawa pobierać i przechowywać DNA dziecka zaraz po jego urodzeniu bez zgody rodziców. Czwarta sprawa: gubernator Minnesoty miał kiedyś pomysł utworzenia rządowej agencji sprzedającej wszystkim ubezpieczenia zdrowotne, czemu szczęśliwie zapobiegliśmy. Podobny pomysł jest zresztą teraz proponowany przez administrację Obamy.

Może się Pani teraz włączyć w zwalczanie pomysłów administracji Obamy na poziomie krajowym. Tak, próbujemy.

Jakie inne organizacje zajmują się służbą zdrowia w USA? Są cztery konserwatywne: Galen Insitute, Institute for Freedom w Waszyngtonie, Association of American  Physicians and Surgeons oraz Council on Affordable Health Insurance, z którą zresztą nie zawsze się zgadzamy. Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję i na zakończenie chciałam jeszcze powiedzieć ważną rzecz: w planie Obamy najgroźniejsze jest wprowadzenie przymusu posiadania ubezpieczenia. Większość ludzi widzi w nim różne złe rozwiązania, ale niewielu sprzeciwia się przymusowi. Jednak nawet gdyby te wszystkie beznadziejne rozwiązania zniknęły, a zostało to jedno - przymus, to i tak dojdzie do wprowadzenia publicznej służby zdrowia dla wszystkich. Stanie się tak, ponieważ kiedy rząd wprowadza obowiązek posiadania ubezpieczenia, będzie też musiał zapewnić do niego dostęp. W ten sposób zacznie dyktować, jakie ubezpieczenie zdrowotne spełnia rządowe wymogi, a potem zacznie kontrolować wszystkie aspekty rynku medycznego. Natalia Dueholm

Holland: Co się stało z ludźmi Platformy? Miałam i mam sympatię do Platformy Obywatelskiej i do premiera Tuska. Może dość irracjonalną. Wydawało mi się więc, że tropienie spisku byłoby niemądre. Ale skoro oni nas podejrzewają o lobbing, to nasuwa się podejrzenie, że ten, kto o coś oskarża, ma w tym jakiś własny interes - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM reżyserka Agnieszka Holland.

Zuzanna Dąbrowska, Anna Nalewajk: Zmieniła pani trochę rolę. Zasiadając koło prezydenta za stołem prezydialnym, zaczęła pani robić politykę, a nie filmy? Agnieszka Holland: Zostałam koło prezydenta posadzona. Zawsze byłam dość krytyczna wobec PiS i wobec prezydenta, który jest symbolem tej partii. Natomiast nie mam najmniejszego kłopotu, żeby z nim rozmawiać i traktować z szacunkiem jego urząd.

Co sprawia, że twórca miesza się do polityki? Gdzie jest granica pomiędzy wyrażeniem oceny moralnej a czynnym zaangażowaniem się? To akt obywatelski, który następuje wtedy, gdy wydaje mi się, że ważne dla mnie wartości są zagrożone przez nieodpowiedzialnych polityków. Poza tym czuję się reprezentantem mojego środowiska, bo zostałam wybrana na prezydenta Polskiej Akademii Filmowej. Staram się bronić dobra wspólnego, tak robiłam za poprzedniej ekipy i teraz gdy widzę, że ta, mówiąc najdelikatniej, nie radzi sobie z sytuacją. Staję w obronie mediów publicznych, które są niezwykle ważne w takim kraju jak Polska. A jeżeli tak się składa, że w rękach prezydenta leży jedno z narzędzi do rozwiązania tego problemu, to się z nim spotykam.

Czy to nie dziwne, że wy jako twórcy usiedliście obok prezydenta, a nie z premierem Tuskiem, któremu prawie całe środowisko udzieliło kredytu zaufania i który ideologicznie wydaje się być naturalnym waszym partnerem? Bardzo byśmy chcieli zasiąść obok premiera. Kilkakrotnie zgłaszaliśmy się na rozmowę z nim albo z którymś z jego zastępców.

Cisza? Tak. Kompletna. Blok.

Dlaczego? A to już proszę ich zapytać. Mnie taka arogancja oburza. Jedyną odpowiedź, jaką otrzymaliśmy z ust ministra Grupińskiego, to obelgi pod adresem moich kolegów insynuujące, że ich działania spowodowane są tylko i wyłącznie jakimś partykularnym interesem. Co musiało się stać z tymi ludźmi, żeby kreować taki stan wartości? Teraz dostaliśmy sygnał, że skoro spotkaliśmy się z prezydentem, to oni są obrażeni. A przecież przez rok chcieliśmy usiąść z nimi do rozmów! Nie rozumiem, jaki interes może mieć ta ekipa, żeby antagonizować tak ważne środowisko opiniotwórcze jak ludzie kultury, które stanęło za nimi, na nich głosowało, dało kredyt zaufania. Argument, który pada ze strony PO jest prosty: uprawiacie lobbing. Korzystacie z pieniędzy publicznych i walcząc o media, chcecie zadbać o fundusze dla siebie. Oni tak właśnie traktują twórców. Jest im wszystko jedno, czy to Krzysztof Penderecki, Andrzej Wajda czy ja. To obraźliwe i niemądre. Można powiedzieć równie dobrze, że politycy także korzystają z pieniędzy publicznych, wielu z nas na nich głosowało i płacimy podatki, żeby ich utrzymywać. Rząd Platformy Obywatelskiej ma chyba plan budowania społeczeństwa obywatelskiego bez mediów publicznych i kultury.

Na serio podejrzewa pani spisek, premedytację?! Miałam i mam sympatię do PO i do premiera Tuska. Może dość irracjonalną. Wydawało mi się więc, że tropienie spisku byłoby niemądre. Ale skoro oni nas podejrzewają o lobbing, to nasuwa się podejrzenie, że ten, kto o coś oskarża, ma w tym jakiś własny interes. Byłam daleka od myślenia, że oni zawarli jakiś pakt przedwyborczy z nadawcami prywatnymi, że to rozmontowywanie potencjału mediów publicznych, jest celowym działaniem biznesowo-politycznym. Ale zacietrzewienie w tej sprawie wydaje się tak niebywałe, że nie są to tylko zranione ambicje osobiste albo dogmatyczny liberalizm. Wolałbym nie myśleć, że kilku panów dogadało się, by dokonać dzikiej prywatyzacji. Trudno mi w to uwierzyć. A wracając do oskarżania nas o prywatę, do którego ku mojemu zdumieniu dołączył się Kazimierz Kutz, co jest najlepszym dowodem na to, że uprawianie polityki prowadzi do upośledzenia mocy intelektualnych i poczucia przyzwoitości... W wypadku osób, których one dotyczą i najgłośniej zabierają głos, są one absurdalne. Pan minister Grupiński mówił o Bromskim i Strzemboszu. No więc Bromski i Strzembosz robią rzeczy komercyjne, które mogłyby być sprzedane w telewizjach komercyjnych. To dotyczy i "Rancza", i "U pana Boga za piecem": poszłyby wszędzie. Nie są to ludzie, którzy zginą bez telewizji publicznej. Bez telewizji publicznej ginie kultura wyższa, teatr, muzyka klasyczna.

Na pewno? Telewizje komercyjne też inwestują w kulturę, dokument. Owszem, TVN zrobił "Trzech kumpli". Odnieśli sukces. I co jeszcze? Potem powstał film o generale Sikorskim, który sukcesem nie został, i kurek z pieniędzmi na dokumenty wysechł. Mogą mieć taki kaprys, ale nie muszą. Nie jest to działanie kulturotwórcze, raczej pewien pomysł biznesowy i wizerunkowy. Oni są prywatną spółką, która koncentruje się na wygenerowaniu zysku. Nic innego ich nie musi obchodzić. Media publiczne powinny mieć to zapisane jako obowiązek, i to nie na zasadzie kwiatka do kożucha, ale pewnej całościowej strategii programowej, która wypełni lukę, której nie wypełniają inne kanały. Jest producentem inteligentnej rozrywki, programów edukacyjnych, dokumentu, ale też programów informacyjnych, które nie są taką sieczką tabloidową, którą stały się prawie wszystkie programy typu TVN 24. Jeżeli mamy wybory do Parlamentu Europejskiego, to telewizja publiczna jest od tego, żeby wyjaśniła, co to jest PE, na czym polega jego praca. Żeby dała ludziom narzędzia, by mogli dokonać wyboru.

Ale te wszystkie argumenty powinny paść 20 lat temu. Wtedy trzeba było dyskutować o ładzie medialnym i mediach publicznych. Tak się nie stało. Wszystko szło siłą politycznego rozpędu, a z prezesa na prezesa w TVP robiło się coraz gorzej.
Oczywiście, że tak. Ale po 20 latach odzyskania wolności przyszedł moment, żeby dokonać korekt. Ja przecież nie mówię, że ta telewizja, która istnieje, jest dobra. Ale to nie znaczy, że trzeba ją zlikwidować, to pomylenie skutku z przyczyną. Zepsuli ją politycy, bo nigdy nie stworzyli takich ram ustawowych i organizacyjnych, żeby ona mogła uczciwie funkcjonować. Przeciwnie, coraz bardziej korumpowali politycznie ciała decyzyjne w telewizji, która coraz bardziej stawała się tubą propagandową poszczególnych ugrupowań. Menedżerów zastąpili politrucy.

Farfał przelał czarę goryczy? Czy bardziej chodziło o ustawę medialną? To są dwie różne rzeczy. Farfał jest wypadkiem przy pracy, groteskowym wykwitem tego, co zrobili politycy z mediami publicznymi. To PiS poprzez koalicję z LPR i Samoobroną włożył do telewizji młodego człowieka nazwiskiem Piotr Farfał, o którym nikt nic nie wiedział, oprócz tego, że był wszechpolakiem. Potem się okazało, że on jako młody człowiek redagował jakieś nazistowskie pisemko. Ja już wtedy się oburzyłam, bo uważam, że to niezgodne z konstytucją, w której stoi, że nie mogą w publicznym obiegu być reprezentowane poglądy faszystowskie i komunistyczne. Próbowałam kogoś tym zainteresować. Zwracałam się do Wildsteina, bo akurat przy jego pochodzeniu, tolerowanie kogoś takiego było czymś monstrualnym. I co? Wildstein odpowiedział w prasie, że to były błędy młodego człowieka. Ten sam Wildstein, który nie może wybaczyć młodemu wówczas człowiekowi, że podpisał papier jakiemuś ubekowi, kiedy wyjeżdżał za granicę na stypendium. Jednego dręczy do drugiego pokolenia, a drugiemu wybacza neofaszystowskie poglądy. Potem, po przegranych przez PiS wyborach do parlamentu, telewizją zaczęły rządzić środowiska, które do parlamentu się nie dostały. Doszło do mafijnych walk i prezesem został pan Farfał. Prezesem jednej z największych stacji publicznych w tej części Europy został chłopak, który niczym innym się nie wykazał oprócz swoich skrajnych poglądów. To zawstydzające i niebywałe, że w kraju, w którym 60 lat temu, w konsekwencji takich poglądów, zginęło 6 mln ludzi, twarzą telewizji publicznej w wolnej Polsce został były neofaszysta. Ale rządu to nie ruszyło.
Rząd najwyraźniej ma interes, żeby go utrzymywać. Apelowałam nawet do prof. Bartoszewskiego. Uznałam, że powinien zabrać głos w tej sprawie, tym bardziej że poucza Angelę Merkel w sprawie Eriki Steinbach. Ale jakoś nie dostałam odpowiedzi. Ale środowisko protestujących twórców to kilkanaście, najwyżej kilkadziesiąt osób, a wokół jest cisza.To smutne. Ale jak pamiętam, na początku opozycji demokratycznej nie było inaczej. Ludzie w ogóle się boją, mają dziś dużo więcej do stracenia niż za komuny. Dlaczego pracownicy telewizji nie zastrajkują? Są przecież związki zawodowe. Wyobraźcie sobie, że nie tylko Program II PR ćwierka w proteście, ale że cała telewizja stanęła. Może by się ktoś wtedy obudził? Na tym polega funkcja elit, żeby mówić głośno o tym, o czym cicho myślą ludzie.

Czy bunt elit wystarczy? Nie jestem politykiem, nigdy nie miałam takich ambicji ani chęci. Czy to wystarcza? Najwyraźniej nie. Ale być może odniesie jakiś skutek. Jak nie teraz, to może za dwa, trzy lata.

Jaki jest dalszy scenariusz walki o media i kto go pisze? No nie my niestety. Piszą go politycy.

Ale prezydent zaproponował wam jakąś wspólną inicjatywę. Myślę, że dziś prezydent jest szczerze oburzony tym, co się dzieje wokół mediów publicznych, i czuje się kompletnie niewinny. W momencie, gdy uświadomiłam mu, że wina jest także po stronie jego środowiska, i to zasadnicza, to on zaraz uruchomił płytę, że PiS chciało koalicji z PO, ale to oni nie chcieli. Jakby to miało coś do rzeczy. Prezydent wierzy, że on jest tym jedynym sprawiedliwym. Myślę, że pokazanie się z reprezentantami naszego środowiska, z kimś takim jak ja czy Krzysztof Krauze, jest dla niego wizerunkowo korzystne. Ale to prezydent RP, który będzie pełnił tę funkcję jeszcze przynajmniej półtora roku. I on dysponuje pewnymi narzędziami, choć są one dość ograniczone. Weto byłoby dość ryzykowne, bo SLD to nie partia, do której można mieć zaufanie. A jeżeli ustawa wejdzie w życie, abonament znika, a nie ma żadnej gwarancji finansowania i media publiczne zdychają w oka mgnieniu. Może trzeba skończyć z tą hipokryzją? Niech politycy wezmą wprost odpowiedzialność za telewizję, mianują prezesów, a potem się z tego tłumaczą.Chyba w Polsce to nie jest dobry pomysł. W innych krajach może bez problemu istnieć kohabitacja: i nawet jak prezydent z premierem się nie lubią, to nie blokują się do tego stopnia, że państwo de facto nie ma jednej polityki zagranicznej. U nas, skoro między rządem i prezydentem dzieje się źle, to od razu znaczy, że trzeba zlikwidować albo prezydenta, albo rząd. To jest ta sama logika, która mówi, że trzeba zlikwidować media publiczne. Zreformowanie mediów publicznych jest zadaniem trudnym, ale możliwym. Sama znam ze dwie, trzy osoby, które potrafią to zrobić.

Kto?Tego nie powiem, bo bym je spaliła. A w telewizji od dawna nie było osoby, która by się do czegoś nadawała. Tylko niektórzy mieli doświadczenie menedżerskie. Głównego bohatera pani serialu "Ekipa", premiera Konstantego Turskiego, porównywano do premiera Tuska. Był ideałem, który miał się spełnić. Ale się nie spełnił. Rozczarowałam się premierem Tuskiem, a jeżeli chodzi o sprawy mediów, kultury i stosunek do artystów, ta ekipa wydaje się być bardzo arogancka. To mi przypomina Ludwika Dorna albo komuszków. Choć komuniści mieli trochę kompleks twórców, próbowali ich pozyskiwać. No, ale jest minister kultury, który chyba rozumie środowisko.
Bardzo jestem ciekawa, jak minister się zachowa. To inteligenty człowiek, bardzo ceniący kulturę w przeciwieństwie do swoich kolegów z partii. Ale wydaje się nie mieć wielkiej mocy wykonawczej ani siły politycznej. Jak patrzę na ławy rządowe, to widzę, że on tam siedzi tuż za Schetyną, ale chyba myśli o czymś innym. Wicepremier Schetyna jest chyba bardzo zainteresowany telewizją.
Tak? No, są programy sportowe i polityczne, które pewnie go jakoś interesują. Ale nie chcę mówić z pogardą. Mnie naprawdę głęboko boli to, co się dzieje. Nie chodzi o moje zarobki. W ciągu 30 lat zrobiłam 15 - 16 filmów fabularnych i ze cztery seriale i tylko dwukrotnie skorzystałam z pieniędzy telewizji publicznej. Naprawdę doskonale sobie bez nich daję radę. Mogę złożyć nawet deklarację, że do końca moich dni nie skorzystam z pieniędzy TVP, żeby uciąć te obrzydliwe insynuacje, że to co robimy, robimy dla pieniędzy.

Ale co brak pieniędzy oznacza dla innych twórców? Telewizja to nasz warsztat i najlepszy sposób komunikacji z widownią. Akurat te osoby, które najgłośniej zabierają głos, znajdują finansowanie poza telewizją publiczną. Jeżeli chodzi o produkcję, nie będzie możliwości powstawania takich seriali, jak "Ekipa" czy "Boża podszewka". Nie będzie Teatru Telewizji, nawet takiego IPN-owskiego jak teraz. Nie będzie muzyki poważnej, tańca, dokumentu, tylko takie pseudokryminalne rekonstrukcje. Zabraknie publicystki, która jest czymś więcej niż skakaniem sobie do gardła, filmów fabularnych, bo telewizja była dość istotnym producentem. Cofniemy się o dekady wstecz. A chodzi o to, że w kraju, w którym 70 proc. ludzi mieszka poza dużymi ośrodkami, odcina się całe pokolenia od możliwości komunikowania z kulturą na wyższym poziomie. To po prostu zbrodnia narodowa. We wrześniu odbędzie się Kongres Kultury Polskiej, na którym chyba trzeba to powiedzieć głośno i dobitnie.

Zrobi pani film o telewizji? To by była chyba niezła komedia, taka gangsterska. W stylu braci Cohen. Bo to wszystko jest takie szemrane, nie ma w tym poziomu tragedii greckiej.

Jak się rodzi antysemityzm Agnieszka Holland sugeruje, że dla kogoś o pochodzeniu żydowskim antysemityzm (nawet potencjalny) musi być grzechem głównym, podczas gdy inne zbrodnicze ideologie winny go zajmować znacznie mniej - pisze publicysta „Rzeczpospolitej” Agnieszka Holland w wywiadzie dla weekendowego „Dziennika” informuje, jak powinienem zachowywać się, mając na względzie moje „pochodzenie”, czyli poucza, co - jako Żydowi - mi przystoi, a co nie. Ponieważ sprawa zdecydowanie wykracza poza moje osobiste porachunki z panią reżyser, pozwoliłem sobie zająć nią uwagę czytelników.Na początku muszę zacytować jej wypowiedź: „(...) okazało się, że on (Piotr Farfał) jako młody człowiek redagował jakieś nazistowskie pisemko. Ja już wtedy się oburzyłam, bo uważam, że to niezgodne z konstytucją, w której stoi, że nie mogą być w publicznym obiegu reprezentowane poglądy faszystowskie i komunistyczne. (...) Zwracałam się do Wildsteina, bo akurat przy jego pochodzeniu tolerowanie kogoś takiego było czymś monstrualnym. I co? Wildstein odpowiedział w prasie, że to były błędy młodego człowieka. Ten sam Wildstein, który nie może wybaczyć młodemu wówczas człowiekowi, że podpisał papier jakiemuś ubekowi, kiedy wyjeżdżał za granicę na stypendium. Jednego dręczy do drugiego pokolenia, a drugiemu wybacza neofaszystowskie poglądy”.

Dręczyć jednych, wybaczać innym Ta nie do końca składna wypowiedź pani reżyser oddaje postawę niezwykle wpływowego w Polsce środowiska i jest - z powodu swojej medialnej przewagi - przyjmowana bezrefleksyjnie przez szerokie gremia. Dlatego warta jest analizy. Konstytucja nie zakazuje posiadania poglądów, lecz ich propagowania przez organizacje i ugrupowania polityczne. To fundamentalna różnica. Farfał jako niespełna siedemnastolatek miał udział w redagowaniu (przyjmijmy dla uproszczenia) neonazistowskiej gazetki. „Gazeta Wyborcza”, która ogłosiła ową rewelację, domagając się z tego powodu jego dymisji z zarządu TVP, od początku swojego istnienia na swoich sztandarach wypisała więcej niż amnestię dla funkcjonariuszy PRL-owskiego, komunistycznego reżimu. W ich wypadku nie chodziło o poglądy, lecz o działanie w posługującym się terrorem (z zabójstwami przeciwników włącznie) aparacie antynarodowej i antydemokratycznej władzy. „Wyborcza” i jej środowisko kwestionowały nawet prawo do moralnego potępienia funkcjonariuszy tego reżimu, czego znamiennym wyrazem było pasowanie przez Adama Michnika na „człowieka honoru” szefa PRL-owskiego aparatu represji Czesława Kiszczaka. Niepodległe, demokratyczne państwo, jakim była III RP, wielokrotnie wynosiło na najwyższe stanowiska ludzi, którzy pełnili istotne funkcje polityczne w PRL, a więc wprowadzali i utrzymywali za pomocą terroru komunizm w Polsce. Z rąk prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego najwyższe polskie odznaczenia otrzymywali propagandziści owego reżimu. Nie słyszałem wówczas protestów Agnieszki Holland ani jej środowiska, tak dziś oburzonego na istnienie „neonazisty” Farfała. Wielu bohaterów i liderów tego środowiska ma za sobą stalinowski epizod. A chyba nie ma powodu przypominać, czym był stalinizm również w Polsce. Wielokrotnie mówiłem i pisałem o tym, że ludzie mają prawo do rewizji swoich postaw i poglądów, a swoimi późniejszymi działaniami mogą nie tylko odkupić przeszłe grzechy, ale też zasadniczo zmienić ocenę danego człowieka i bilansu jego życia. Środowisko „Wyborczej” (używam tego określenia nieco arbitralnie, bo to szersze gremium) relatywizuje zaangażowanie swoich patronów i przyjaciół w terror stalinowski, usprawiedliwiając je wiekiem i innymi względami, lecz nie znajduje żadnych okoliczności łagodzących dla lustrzanych postaw strony przeciwnej. Tymczasem występuje zasadnicza różnica między wspieraniem realnych zbrodni, z jakich składał się stalinizm, a deklarowaniem choćby rasistowskich poglądów, które pozostają deklaracjami - jak w wypadku Farfała. Stalinowcy, o których mowa, byli zresztą dorosłymi - choć młodymi - ludźmi, a nie siedemnastolatkami. Jest więc dokładnie na odwrót, niż pisze Holland. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć: to ona (czyli środowisko) „do drugiego pokolenia” ściga swoich przeciwników, gdy „swoim” potrafi wybaczyć także zbrodnie. I tu jest pies pogrzebany.

Instynkt plemienny Mówi Agnieszka Holland, że przy „moim” (czytaj: żydowskim) pochodzeniu „tolerowanie kogoś takiego (Farfała) było czymś monstrualnym”. Sugeruje więc wprost, że żydowskie pochodzenie powinno zasadniczo skrzywiać podejście do spraw publicznych. Dla kogoś o pochodzeniu żydowskim antysemityzm (nawet potencjalny) musi być grzechem głównym, podczas gdy inne zbrodnicze ideologie, a nawet czyny, winny go zajmować znacznie mniej. Jako Żyd (człowiek takiego pochodzenia) - rzecze Holland - mam obowiązek zajmować się przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, swoimi. Sprawa Farfała pokazuje, do jakiej aberracji prowadzi ta postawa. Jej rzecznicy przyjmują, że ktoś, kto w szczeniackim wieku znalazł się w antysemickim towarzystwie, musi być wykluczony ze sfery publicznej na zawsze. Wyobraźmy sobie, że ktoś inny, aryjskiego pochodzenia o prawicowej orientacji, wyciąga wnioski z deklaracji (i postawy?) Agnieszki Holland i stwierdza, że tacy właśnie są Żydzi. Zajmują się głównie albo wyłącznie swoimi. A tych rozpoznają po pochodzeniu. Kierują się więc skrajnym trybalizmem (plemiennością). Konsekwencją tego dla ludzi o innym pochodzeniu powinno być uznanie, że na lojalność ze strony Żydów mogą liczyć w ograniczonym zakresie, co skłania do traktowania ich co najmniej z rezerwą, jeśli nie podejrzliwością. Postawa taka to nic innego jak antysemityzm. Ale na jaką postawę możemy liczyć, jeśli sami deklarujemy, że jesteśmy skoncentrowani na sobie, a zło dla nas to właściwie wyłącznie zło wyrządzane naszym? Długo zastanawiałem się, co miała na myśli Agnieszka Holland, pisząc o młodym człowieku, który podpisał papier jakiemuś ubekowi, wyjeżdżając na stypendium, i czego ja, podobno, mu nie wybaczyłem. Czy była to, po prostu, nienawistna retoryka, którą znana reżyser usiłowała mnie dezawuować, jak w wypadku wypowiedzi o „dręczeniu kogoś do drugiego pokolenia” (może chociaż jeden przykład!), jakiemu podobno się oddaję?

Nieważne zło Pomyślałem jednak, że w sygnalizowanej sprawie może chodzić o wybitnego astronoma Aleksandra Wolszczana. Otóż w żadnym tekście jednoznacznie nie potępiłem Wolszczana. Nie broniłem go również tak lekko, jak - można wnosić - robi to Holland, która, oczywiście, o jego raportach wie wyłącznie z lektury w „Wyborczej”. Sprawy agentury używa zresztą najwyraźniej po to, aby odsłonić moją hipokryzję. Mam wrażenie, że dowodzi tym swojej. Sprawa agentów, a więc lustracji, to kwestia poważna. To współpraca z systemem represji działającym przeciwko patriotycznym i wolnościowym przedsięwzięciom i niszczącym konkretnych ludzi. To problem fundamentalnego nadużycia zaufania i złamania elementarnych zasad lojalności. To możliwość szantażu, która do dziś dotyka postaci polskiej sfery publicznej. To wiele jeszcze innych wymiarów. Dla Agnieszki Holland to podpisany papier. Być może, gdyby ktoś pokazał jej zawarte w nim antysemickie treści, zmieniłaby zdanie. Jeśli chodzi o mnie, powtórzę to, co pisałem wiele razy. Współpraca ze służbami PRL była złem. Trudno jednak przykładać do niej jedną miarę. Wśród agentów były skrajne kanalie i ludzie złamani, którzy usiłowali, a nawet niekiedy potrafili, wywikłać się z tej matni. Również po to, aby rozróżnić te postawy i właściwie ocenić ludzi, potrzebna jest pełna lustracja. To jednak nie wydaje się interesować Agnieszki Holland. Postawa jej nie wydaje się, niestety, odosobniona. Wpisuje się ona w głębszą dysproporcję, z jaką spotyka się współcześnie ocena zła komunizmu i nazizmu czy - szerzej - faszyzmu. Te ostatnie zostały potępione ostatecznie i jednoznacznie. To zjawisko pozytywne, choć prowadzi do aberracji, jaką pokazuje sprawa Farfała. W wypadku komunizmu, a nawet jego zbrodni, mamy do czynienia z rozbudowanymi strategiami usprawiedliwiania, relatywizacji, przemilczania, a niekiedy wręcz fałszowania przeszłości. Wynika to z obawy wpływowych środowisk, które lękają się, aby dogłębne rozliczenia komunizmu nie pozbawiły ich pozycji. Bronisław Wildstein

Bezmiar tolerancji Bronisława Wildsteina Bronisław Wildstein uparcie broni Piotra Farfała. Dlaczego? Żeby udowodnić, że jest „dobrym Polakiem” i że żadna „żydowska” perspektywa nie skrzywi jego sądów? - pyta znana reżyser Bronisław Wildstein ustosunkowuje się w „Rzeczpospolitej” (21.07.2009) do akapitu w moim wywiadzie w „Dzienniku” dotyczącego osoby p.o. prezesa TVP Piotra Farfała i jego samego. Nie odpowiadam zwykle na ataki i insynuacje pod moim adresem, ale sprawa jest na tyle ważna, a autor dokonał tak istotnych przekłamań, wsadzając mi w usta słowa, których w ogóle nie powiedziałam, i imputując znaczenia, których w mych wywodach nie ma, że poczułam się w obowiązku wobec opinii publicznej i czytelników te nieporozumienia i przekłamania wyjaśnić.

Czujność wobec zagrożeń Otóż nigdy i nigdzie nie twierdziłam i nie twierdzę, że ludzie pochodzenia żydowskiego mają się interesować wyłącznie zbrodniami nazistowskimi lub tylko - czy głównie - przejawami antysemityzmu; niczego takiego w moich słowach nie ma. Wydaje mi się jednak naturalne, że (jeżeli się od swego żydostwa całkiem nie odcinają) wykazują wrażliwość na objawy odradzania się faszyzmu - w następstwie tej ideologii zostali zamordowani wszyscy lub prawie wszyscy członkowie ich rodzin, a więc ci, którzy żyją, stają się niejako depozytariuszami pamięci o nich i mają prawo być czujni wobec aktualnych podobnych zagrożeń i banalizowania zbrodni.

Wina i pokuta Podobnie obywatele krajów, które były terenem praktycznego działania stalinowskiego komunizmu, są na jego zbrodnie bardziej wrażliwi niż obywatele Francji czy Wielkiej Brytanii i czują się w prawie i obowiązku, by przypominać światu o tych zbrodniach i aktualnych zagrożeniach. To dla mnie całkowicie naturalne i zrozumiałe dla wszystkich ludzi dobrej woli.Muszę przypomnieć (można to sprawdzić w mych licznych wypowiedziach), że nigdy nie występowałam przeciw lustracji, a tylko przeciwko pewnym jej formom i używaniu teczek do walki politycznej. O tym, że ideologia komunizmu doprowadziła do zbrodni i że oba systemy nazizm i komunizm są w podobnym stopniu odpowiedzialne za największe zbrodnie XX wieku, mówiłam wielokrotnie, również w mojej twórczości, np. w filmie „Europa, Europa”, gdzie - co nie przysporzyło mi przyjaciół wśród lewicowych krytyków na Zachodzie - postawiłam je obok siebie.Rozumiem, że młody człowiek może się strasznie pomylić, ale trudno mi go usprawiedliwiać, póki nie udowodni swymi działaniami, że była to pomyłka. Wielu młodych komunistów - jak Jacek Kuroń czy zmarły niedawno Leszek Kołakowski - czynem i słowem, całym życiem dokonali rewizji swych młodzieńczych poglądów i aktywnie za nie odpokutowali. 17-letni żołnierz Waffen SS Günter Grass całą swą twórczością literacką walczył z faszyzmem… A i tak, kiedy po 60 latach przyznał się do swych młodzieńczych fascynacji, zastanawiano się - również u nas - czy można mu wybaczyć. Żadnej rewizji ani skruchy nie widziałam u prezesa Farfała, a kiedy jego młodzieńcza działalność ujrzała światło dzienne (rozumiem, że dla redaktora Wildsteina fakty się nie liczą, jeśli podaje je „Gazeta Wyborcza”), przeciwnie - dość buńczucznie szedł w zaparte. Sądząc również z tego, że w TVP promuje wszechpolaków, z których niektórzy zostali uwiecznieni w momencie wykonywania hitlerowskich pozdrowień, ideologia ta nie jest mu wstrętna, nigdy się - jak mówię - do winy nie przyznał i od ówczesnych poglądów nie odciął. Można więc zakładać, że ma je również obecnie. Być może odmowa współfinansowania filmu o pani Sendlerowej ma tu swoje źródło. Bronisław Wildstein w odpowiedzi na mój zarzut pod adresem obecnego p.o. prezesa TVP powołuje się na konstytucję i prawo, twierdząc, że nie karzą one za poglądy. Za poglądy nie - ale za ich szerzenie (a pan Farfał jako młodzieniec brał udział w redagowaniu neonazistowskiego pisemka), o ile nawołują do nienawiści rasowej czy religijnej, już tak. Za to i w Polsce, i w większości krajów cywilizowanych można być skazanym.

Wątpliwe kwalifikacje Nadto w wypadku pełnienia wysokich i odpowiedzialnych funkcji, i to w dodatku w domenie, gdzie ma się wpływ na kształtowanie opinii, wiedzy społecznej, zasada ta już z pewnością nie obowiązuje. Gdyby Piotr Farfał był wysokim nawet urzędnikiem w Ministerstwie Przemysłu czy Rolnictwa, sprawa miałaby jedynie wydźwięk moralny. Inaczej jest, gdy dotyczy to mediów, edukacji, kultury, nauki…Bronisław Wildstein nie pisze, bo nie ma na to żadnych argumentów, że nieznane są inne kwalifikacje czy kompetencje pana Farfała do pełnienia funkcji prezesa TVP. Jedyne, z czego jest znany, to jego młodzieńcza działalność publicystyczna. Z pewnością nie mamy tu więc do czynienia z wysokiej klasy specjalistą. Nic poza tym o panu Farfale nie wiem. Natomiast to, co wiem, nie daje mu - według mnie - żadnej kwalifikacji do piastowania wysokich funkcji w publicznych instytucjach wysokiego zaufania społecznego. Może wszak wykonywać tysiące innych zajęć, nieprawdaż? Bronisław Wildstein jednak uparcie go broni… Dlaczego? Żeby udowodnić, że jest „dobrym Polakiem” i że żadna „żydowska” perspektywa nie skrzywi jego sądów?

Stygmat agenta Co zaś do „drugiego pokolenia”… Przypominam redaktorowi Wildsteinowi, że umieścił w obiegu publicznym (wyniesioną z IPN) listę*, na której znajdowali się prawdziwi agenci, ludzie przypadkowo zarejestrowani oraz ofiary SB. Lista ta była stygmatyzująca - opinia publiczna musiała ją odczytać, przy braku uczciwych wyjaśnień i analiz, jako listę agentów. Dla wielu ludzi była to niczym niezasłużona śmierć cywilna. Wiele osób na tej liście to ludzie już nieżyjący, którzy nie mogli się bronić (ci żyjący też nie mają łatwo, jeśli nie mają znajomych w IPN i, jak na przykład Jadwiga Staniszkis, nie są w stanie uzyskać dostępu do swych teczek i udowodnić, że nie są wielbłądami), a odium zdrajców pada na ich dzieci, dla których to często niczym niezawiniona męka. Redaktora zdawał się kompletnie nie interesować ten aspekt jego działalności - „gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą” - dlatego uderzył mnie nieproporcjonalny bezmiar tolerancji prezesa Wildsteina dla swego zastępcy, byłego (?) neofaszysty. To właśnie miałam na myśli, mówiąc to, co o tej sprawie mówiłam.Pisał w opiniach Bronisław Wildstein Jak się rodzi antysemityzm Agnieszka Holland sugeruje, że dla kogoś o pochodzeniu żydowskim antysemityzm (nawet potencjalny) musi być grzechem głównym, podczas gdy inne zbrodnicze ideologie winny go zajmować znacznie mniej. Autorka jest reżyserem filmowym i teatralnym oraz scenarzystką filmową. Od red.: informacja o tzw. liście Wildsteina po raz pierwszy została podana przez „Gazetę Wyborczą” 29 stycznia 2005 roku pt. „Ubecka lista krąży po Polsce”

Odpowiedź Bronisława Wildsteina w jutrzejszej „Rzeczpospolitej” Agnieszka Holland

Bezmiar uczciwości Kołakowski czy Kuroń odkupili swoje komunistyczne zaangażowanie. Ale setki innych do dziś czerpią korzyści ze swoich łajdactw z okresu PRL. To oni deprawują nasze życie, a nie margines marginesu, jakim są neonaziści - pisze publicysta „Rzeczpospolitej” Moja polemika dotyczyła spraw poważnych. Agnieszka Holland powiedziała, co powiedziała. Teraz usiłuje zmienić sens swojej wypowiedzi, redukując sprawę do osoby Piotra Farfała, a mój artykuł - do jego obrony. Nie sądzę, aby nie była w stanie pojąć stosunkowo prostego tekstu - zrozumieli go wszyscy inni czytelnicy, którzy zdążyli się już w jego sprawie wypowiedzieć - pozostaje jedyne wyjaśnienie: Holland manipuluje.

Poglądy i czyny W artykule „Jak rodzi się antysemityzm” nie zajmowałem się właściwie p.o. prezesa TVP. Był on dla mnie wyłącznie punktem odniesienia w analizie sprawy znacznie istotniejszej. Nie zajmowałem się więc również jego kompetencjami. Gdzie indziej jednak nieraz pisałem i mówiłem, że nie uważam, aby cokolwiek dysponowało go do zajmowania tego stanowiska. Ale nie za brak kompetencji atakowała go i atakuje Holland and company, ale za „neonazizm”.Owszem, Leszek Kołakowski czy Jacek Kuroń, których - trochę bez sensu - przypomina Holland, po wielekroć odkupili swoje byłe komunistyczne zaangażowanie. Problem z setkami tych, którzy nie tylko z niczym się nie rozliczyli, ale do dziś czerpią korzyści ze swoich łajdactw, wspierania komunistycznego reżimu i prześladowania patriotów. Oni i ich sojusznicy stanowią niezwykle wpływowe środowisko w Polsce. To oni deprawują nasze życie, a nie margines marginesu, jakim są neonaziści.Coś na ten temat wiem, gdyż w przeciwieństwie do Holland ostatnie 20 lat spędziłem w kraju, w miarę aktywnie uczestnicząc w jego życiu publicznym, a w każdym razie, próbując je obserwować.Nie chcę sprowadzać debaty do sprawy Farfała, co uporczywie usiłuje zrobić Holland, która tylko w ten sposób jest w stanie rozmyć sens swojej wypowiedzi, ale parę rzeczy trzeba powiedzieć. Nikt nie przedstawił żadnej jego wypowiedzi, w której nawoływał on do nienawiści rasowej czy etnicznej. Rzeczywiście, uczestniczył w redagowaniu dość paskudnego pisemka w wieku lat 17.Jakie ma dziś poglądy? Nie wiem, tak jak nie wie tego Holland. Tyle tylko, że ona stosuje domniemanie winy. Po drugiej zaś stronie w życiu publicznym eksponowane stanowiska zajmują ludzie, którzy wspierali i czynnie uczestniczyli w niszczącym naród i poszczególnych ludzi aparacie terroru. W wolnej Polsce zajmowali ważne stanowiska w kulturze, mediach publicznych, polityce. W przypadku Farfała mówić możemy wyłącznie o poglądach. W ich przypadku - o czynach. Holland przeszkadza wyłącznie Farfał.

Insynuacje Holland subtelnie zajmuje się moimi motywami. Okazuje się, że robię wszystko, aby pokazać, iż: „jestem «dobrym Polakiem» i żadna «żydowska» perspektywa nie krzywi moich sądów” - rzecze autorka „Europy, Europy”. Czy więc zdaniem Holland Żyd nie może być „dobrym Polakiem”, a jego „żydowska perspektywa” musi wykrzywiać jego sądy?Nie zajmowałem się motywami Holland, chociaż leżą one jak na dłoni. Stałem się obiektem jej ataków i pomówień od czasu, gdy jako prezes TVP odmówiłem sfinansowania jej rodzinnego przedsięwzięcia, jakim był serial „Ekipa”. Tych niewielu, którzy mieli pecha oglądać go w Polsacie, nie trzeba przekonywać, że nie względy polityczne mną kierowały.Tym razem, aby obronić swoje insynuacje, Holland musi odwołać się do kolejnych. Wielokrotnie wyjaśniałem, że to nie ja upubliczniłem katalog osobowy IPN, a jedynie pokazałem go dziennikarzom z właściwym komentarzem. Ba, zanim „Wyborcza” rozpętała wokół sprawy nagonkę, licząc, że pomoże to zlikwidować IPN, występowałem w radiu i telewizji, tłumacząc, czym jest ów katalog i dlaczego akta IPN powinny zostać otwarte. M.in. po to, aby nie trafiały się pomyłki, o jakich pisze Holland.Nie chcę wracać już do wyjaśnianej tyle razy przeze mnie sprawy. Zastanawiam się tylko, czy Holland pisze nieprawdę świadomie, czy po prostu wszelkie fakty zna wyłącznie z „Wyborczej”? Być może prawdą jest to drugie, co nie usprawiedliwia pani reżyser, ale tłumaczy nie tylko jej wystąpienia, lecz i ostatnią twórczość. Bronisław Wildstein

Po tekstach Aliny Całej przyszedł czas na Agnieszkę Holland Norymberga dla nazistów, abolicja dla komunistów

Prasowa polemika między Agnieszką Holland i Bronisławem Wildsteinem o Piotra Farfała, która przetoczyła się przez media, w istocie jest sporem o Polskę, jej historię i stosunek do dwóch okupujących nas totalitaryzmów. Zaczęło się od wywiadu Agnieszki Holland dla "Dziennika". Zgodnie z tytułem artykułu "Co się stało z ludźmi Platformy?", reżyserka skupiła się na rządach PO, przeważnie odnosząc się do nich krytycznie. Było o fatalnej ustawie medialnej, a szerzej braku zainteresowania władzy dla kultury, sztuki, itd. W końcu o telewizji publicznej i znanym powszechnie fakcie, że Tuskowi et concortes zależy na trzymaniu w niej Piotra Farfała. Przy okazji musiało oczywiście dostać się PiS-owi, że to on wprowadził do mediów publicznych "neonazistów". Atak nie ominął byłego szefa TVP Bronisława Wildsteina, co obecny publicysta "Rzeczpospolitej" skrupulatnie wyłapał. Efektem była obszerna polemika - jeszcze jeden tekst Holland i dwa Wildsteina. Co napisała Agnieszka Holland: "To PiS poprzez koalicję z LPR i Samoobroną włożył do telewizji młodego człowieka nazwiskiem Piotr Farfał, o którym nikt nic nie wiedział, oprócz tego, że był wszechpolakiem. Potem się okazało, że on jako młody człowiek redagował jakieś nazistowskie pisemko. Ja już wtedy się oburzyłam, bo uważam, że to niezgodne z konstytucją, w której stoi, że nie mogą w publicznym obiegu być reprezentowane poglądy faszystowskie i komunistyczne. Próbowałam kogoś tym zainteresować. Zwracałam się do Wildsteina, bo akurat przy jego pochodzeniu, tolerowanie kogoś takiego było czymś monstrualnym. I co? Wildstein odpowiedział w prasie, że to były błędy młodego człowieka". Bronisław Wildstein w tekście o znamiennym tytule "Jak się rodzi antysemityzm" odparował: "Agnieszka Holland sugeruje, że dla kogoś o pochodzeniu żydowskim antysemityzm (nawet potencjalny) musi być grzechem głównym, podczas gdy inne zbrodnicze ideologie winny go zajmować znacznie mniej".

Stauffenberg zamiast Pileckiego Pisząc o innych zbrodniczych ideologiach, Wildstein ma rzecz jasna na myśli komunizm: "Niepodległe, demokratyczne państwo, jakim była III RP, wielokrotnie wynosiło na najwyższe stanowiska ludzi, którzy pełnili istotne funkcje polityczne w PRL, a więc wprowadzali i utrzymywali za pomocą terroru komunizm w Polsce. Z rąk prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego najwyższe polskie odznaczenia otrzymywali propagandziści owego reżimu. Nie słyszałem wówczas protestów Agnieszki Holland ani jej środowiska, tak dziś oburzonego na istnienie »neonazisty« Farfała". Wildstein podnosi kwestię chyba najbardziej groźną we współczesnej percepcji historii - stosowania podwójnej miary. Jak się ona objawia? Pomniejszaniem, usprawiedliwianiem i relatywizowaniem zbrodniczości komunizmu, abolicją dla jego funkcjonariuszy. Ten cel jest realizowany przez przemilczanie, przekręcanie, a nawet fałszowanie historii. W Polsce od swojego zarania przoduje w tym "Gazeta Wyborcza", z powodów biograficzno-salonowych. Ale tendencja ta jest obecna również w większości krajów Europy, nie pomijając Europarlamentu, głównie za sprawą ugrupowań socjalistycznych i liberalnych. Dla nich nie ma równości między nazizmem a komunizmem. Dlatego są w stanie potępić tylko pierwszą zbrodniczą ideologię. Od drugiej - wara! Z tego właśnie powodu na wspólnego bohatera Europy nie nadawał się rotmistrz Witold Pilecki - głosowali przeciwko niemu też soc-liberalni posłowie z Polski (nie wiadomo, czy jeszcze Polacy, czy już bardziej Europejczycy). Los naszego kandydata byłby może inny, gdyby rotmistrz był "tylko" ochotnikiem do Auschwitz, ale on ośmielił się też stawić czoła sowieckiej okupacji Polski. Dla takich bohaterów nie ma w Europie miejsca. Ale w walce z nazistami - broń Boże nie mylić z Niemcami - Pilecki też ma mocniejszych konkurentów. To np. Claus von Stauffenberg, wieloletni zwolennik Hitlera, który w 1939 r. cieszył się z podbicia II RP, bo zamieszkujący tu polsko-żydowski motłoch posłuży za niewolniczą siłę roboczą. To on jest teraz bohaterem wysoko nakładowych filmów i to jego podnosi się do rangi europejskiego bohatera. I ma ten uniwersalny walor, że nie walczył z komunistami. Wildstein pisze: "Postawa jej [Holland - TMP] nie wydaje się, niestety, odosobniona. Wpisuje się ona w głębszą dysproporcję, z jaką spotyka się współcześnie ocena zła komunizmu i nazizmu czy - szerzej - faszyzmu. Te ostatnie zostały potępione ostatecznie i jednoznacznie. To zjawisko pozytywne, choć prowadzi do aberracji, jaką pokazuje sprawa Farfała. (...) Wynika to z obawy wpływowych środowisk, które lękają się, aby dogłębne rozliczenia komunizmu nie pozbawiły ich pozycji".

Jak podzielić ofiary Mimo, że Agnieszka Holland zaatakowała Bronisława Wildsteina, to ona poczuła się zaatakowana. W polemicznym tekście "Bezmiar tolerancji Bronisława Wildsteina" napisała: "Nigdy i nigdzie nie twierdziłam i nie twierdzę, że ludzie pochodzenia żydowskiego mają się interesować wyłącznie zbrodniami nazistowskimi lub tylko - czy głównie - przejawami antysemityzmu. (...) Wydaje mi się jednak naturalne, że (jeżeli się od swego żydostwa całkiem nie odcinają) wykazują wrażliwość na objawy odradzania się faszyzmu - w następstwie tej ideologii zostali zamordowani wszyscy lub prawie wszyscy członkowie ich rodzin, a więc ci, którzy żyją, stają się niejako depozytariuszami pamięci o nich i mają prawo być czujni wobec aktualnych podobnych zagrożeń i banalizowania zbrodni. (...)". Wypowiedź wydaje się spójna i logiczna. Żydowskie rodziny, a nawet naród żydowski powinien pamiętać o śmierci swoich braci i sióstr. Ale już robienie z Farfała kogoś równego niemieckim oprawcom z Auschwitz czy Majdanka, to gruba przesada. A tak Holland pisze o komunizmie: "Podobnie obywatele krajów, które były terenem praktycznego działania stalinowskiego komunizmu, są na jego zbrodnie bardziej wrażliwi niż obywatele Francji czy Wielkiej Brytanii i czują się w prawie i obowiązku, by przypominać światu o tych zbrodniach i aktualnych zagrożeniach". Niby wszystko prawda, ale w tym fragmencie nie czuje się już takiego zaangażowania i emocji, rodzinnego ciepła. Jest chłodny, racjonalny opis. Zamiast Żydów, traktowanych osobowo, pojawiają się jacyś "obywatele krajów". Polska reżyserka słowem nie wspomina o polskim doświadczeniu komunizmu. Szkoda, również ze względu na pamięć ofiar Holokaustu - przecież większość zgładzonych Żydów było obywatelami Polski, a wielu utożsamiało się z krajem zamieszkania. Ten, jakby nie było, podstawowy fakt umyka uwadze autorki "Europa. Europa". Zresztą nie tylko jej - to pogląd obowiązujący w kręgach "Gazety Wyborczej" czy Żydowskiego Instytutu Historycznego. Ten ostry podział na ofiary: Żydów i nie-Żydów - podział jakby nie patrzeć, rasowy - ujawnił się ostatnio bardzo wyraźnie w artykułach i manifestacjach z udziałem dr. Aliny Całej.

To idzie młodość Wróćmy do podniesionej w pierwszym tekście Agnieszki Holland kwestii wieku "zbrodniarza" Farfała. Reżyserka pisze: "Wielu młodych komunistów - jak Jacek Kuroń czy zmarły niedawno Leszek Kołakowski - czynem i słowem, całym życiem dokonali rewizji swych młodzieńczych poglądów i aktywnie za nie odpokutowali. 17-letni żołnierz Waffen SS Günter Grass całą swą twórczością literacką walczył z faszyzmem... A i tak, kiedy po 60 latach przyznał się do swych młodzieńczych fascynacji, zastanawiano się - również u nas - czy można mu wybaczyć. Żadnej rewizji ani skruchy nie widziałam u prezesa Farfała". No cóż, znów mamy dwuwymiarowość - przymykanie oka na zło komunizmu (wystarczy zrewidować poglądy), a z drugiej strony konieczność przyznania się i przeproszenia z nadzieją na wybaczenie - za zło nazizmu. Potwierdzają to przykłady - nawiasem mówiąc chyba nie najlepiej dobrane - Kuronia, czy Kołakowskiego. Przecież obaj nigdy nie pokajali się za ukąszenie czerwoną zarazą. A przepraszać mieliby za co - jeden za udział w stalinowskich czystkach na uczelni, gdy wyrzucano przedwojenną, "reakcyjną" profesurę, drugi za rozbicie polskiego harcerstwa przez internacjonalistyczne drużyny walterowskie. Jednak Holland nigdy od nich takiego rozrachunku nie wymagała. Inaczej niż od Grassa. Tak samo dziś posypać głowę popiołem ma tylko Farfał. To pokłosie myślenia Norymbergą, która dopadła tylko (niektórych) Niemców, nigdy zaś komunistów. Ich objęła - i tak już chyba pozostanie - abolicja.

Poglądy contra czyny Na "Bezmiar tolerancji" Bronisław Wildstein odpowiedział tekstem "Bezmiar uczciwości", w którym przykładów biografii Kuronia i Kołakowskiego też nie uważa za - oględnie mówiąc - najbardziej trafione: "Problem z setkami tych, którzy nie tylko z niczym się nie rozliczyli, ale do dziś czerpią korzyści ze swoich łajdactw, wspierania komunistycznego reżimu i prześladowania patriotów. Oni i ich sojusznicy stanowią niezwykle wpływowe środowisko w Polsce. To oni deprawują nasze życie, a nie margines marginesu, jakim są neonaziści". I dalej: "W przypadku Farfała mówić możemy wyłącznie o poglądach. W ich przypadku - o czynach. Holland przeszkadza wyłącznie Farfał". I tu dochodzimy do sedna sprawy. Bo co jest groźniejsze - nawet najbardziej zbrodnicze poglądy (właściwie wszystko jedno, czy będące grzechem młodości, czy wieku dojrzałego), które w żaden sposób nie przekładają się na zbrodnicze działania, czy jednak te drugie, czyli zbrodnicze działania: represje, obozy, mordy czy pogromy, które nie były przecież obce również komunizmowi? A te dwie sprawy - wbrew twierdzeniom Agnieszki Holland, Aliny Całej i ich środowiska - dzieli przepaść. Bo można przecież myśleć i mówić o czymś złym, i na tym koniec, a zabijać - nie będąc opętanym żadną ideologią. Tadeusz M. Płużański

Czy Pełnomocniczkę można by pod Trybunał Stanu? Po powrocie z wakacji zastałem na biurku list od p.Elżbiety Radziszewskiej, Sekretarki Stanu, Pełnomocniczki „Rządu” do Spraw Równego Traktowania. Pozwolę sobie Państwu - na podstawie mojej odpowiedzi - domyślać się, co ta przemiła niewątpliwie osóbka ode mnie chciała. Miła Pani! W swoim uroczym piśmie zaproponowała mi Pani, bym podjął działania na rzecz zwiększenia liczby kobiet w życiu publicznym. Tymczasem jak wynika z Pani podpisu, jest Pani Pełnomocniczką d/s równego traktowania - jak rozumiem: mężczyzn i kobiet. Chciałbym, więc spytać: czy daje tu Pani innym przykład? Czy podjęła Pani jakieś wysiłki w celu zwiększenie również obecności mężczyzn w życiu publicznym? Bo wedle nazwy Pani urzędu, połowę pieniędzy i czasu powinna Pani przeznaczyć również na ten drugi cel. Być może Pani to istotnie robi, tylko ja o tym nie wiem - poproszę, więc o odpowiednie dane. W przeciwnym razie będę musiał z przykrością uznać, że sprzeniewierza się Pani zasadom obowiązującym na zajmowanym przez Panią stanowisku - i zawiadomić o tym Pana Premiera. Powinna Pani zdawać sobie sprawę, że „zwiększenie udziału kobiet” jest dokładnie tym samym, co „zmniejszenie udziału mężczyzn”. To być może za trudne dla tak ślicznej główki, - ale chyba jakąś szkołę średnią Pani ukończyła? Może został Pani jeszcze na strychu podręcznik logiki? Zawsze wydawało mi się, ze podstawą demokracji - od ateńskiej poczynając - jest duży udział mężczyzn w życiu publicznym. Teraz Pani chce go zmniejszyć. O, właśnie otrzymałem spis finalistów ostatniej Olimpiady z Fizyki Teoretycznej - sami mężczyźni. Czy Pani podejmie jakieś kroki, by i tu wprowadzić parytet? Widzi Pani: próba podniesienia proporcji kobiet w polityce jest dokładnie tak samo sensowna, jak próba podniesienia proporcji niskich koszykarzy w zawodach ligowych. Można, oczywiście, wprowadzić i tam parytet - jeden gracz do 1,65 m, jeden do 1,75 m, jeden do 1,85 m, jeden do 1,95 m - tylko, pytam się: PO, CO? Jest to po prostu niepoważne. Ośmiesza Pani tym „Rząd”, którego jest Pani członkiem. Nawet komuniści głoszący hasło „kobiety na traktory” nie domagali się, by aż 50% traktorzystów było płci żeńskiej.

Wątpiąc, by Pani to zrozumiała, pozwalam sobie tę odpowiedź podać do wiadomości publicznej. Część ludzi zrozumie. Rączki całując,

pozostaję Pani uniżonym Sługą i Podnóżkiem Janusz Korwin-Mikke JKM

Dlaczego Grad nie pada? Moja ulubiona kulawa kaczka obecnego reżymu, p.Minister Skarbu, ogłosil nowy pomysl - na co zareagowałem artykulikiem: Rząd rżnie głupa! JE Aleksander Grad, wsławiony aferą ze "sprzedażą" stoczni, ogłosił właśnie, że zamierza (w ramach "prywatyzacji") sprzedać - ho-ho - 10 %. akcji KGHM, "Lotosu" i czegoś jeszcze. Przypominam, że ogłoszona półtorej roku temu "polityka prywatyzacyjna" tego "Rządu" miała polegać na wyprzedaży udziałów posiadanych przez III RP w firmach o kapitale mieszanym. I była to polityka rozsądna. Tu "Rząd" zamiast likwidować "resztówki" tworzy nowe "resztówki" - 90%., tak nawiasem. Jest to absurd. Ciekaw jestem, kto kupi 10 % udziałów w firmie, w której ONI mają 90%.? Przecież jasne, że nie dalej, niż po roku ONI powołają kolejną spółkę, KGXM na przykład. Mając 90% głosów na Walnym Zgromadzeniu mianują taki zarząd, który będzie sprzedawał produkty np. KGHM spółce KGXM (w 100% reżymowej!) z zyskiem 1 grosz - i szczęśliwy nabywca 10 proc. akcji otrzyma z tego 1/10 grosza - a całość zysków zainkasują ONI. Włodzimierz E.Uljanow (ps."Lenin") mówił, że kapitaliści sprzedadzą sznur, na którym się ich powiesi. Ale czy kupią? Teraz komentarz. To nie jest mój wymysł - takie numery robione sa bardzo często - i co najmniej jedna z największych rezymowych firm zastosowała go w stosunkiu do nabywcy z USA. To jest jedna z przyczyn, dla których Amerykanie nie kwapią się do takiej "prywatyzacji" w Polsce. Kto chce znaleźć sie na łasce i niełasce polskiego ministra? Ja tylko pytam:, kiedy nastąpi wreszcie dymisja JE Aleksandra Grada? JKM

Policjanci zlekceważyli trop Jacka Grupińskiego Zwykły bandycki napad, którego celem było wymuszenie okupu - tak o porwaniu Krzysztofa Olewnika mówił wczoraj w wywiadzie dla TVN24 Jacek Krupiński, jego były przyjaciel i wspólnik biznesowy. Krupiński jest podejrzany o współudział w uprowadzeniu syna płockiego biznesmena. We wtorek sąd zwolnił go jednak z aresztu, uzasadniając swoją decyzję brakiem nowych dowodów na popełnienie przestępstwa. Krupiński wypiera się jakiegokolwiek związku z porwaniem. - Mogę przejść ulicą w Drobinie z podniesioną głową i każdemu spojrzeć w oczy, gdyż zrobiłem wszystko, co się dało, aby pomóc uwolnić przyjaciela - zapewniał wczoraj Krupiński. Dlaczego prokuratura przez kilka miesięcy nie zdołała znaleźć nowych dowodów przeciwko Krupińskiemu? Czy dlatego, że Krupiński jest niewinny? Niekoniecznie. Według ustaleń "Polski" policjanci prowadzący w 2003 roku śledztwo ws. porwania Krzysztofa popełnili rażące błędy, które nie tylko zniweczyły szanse na uwolnienie Krzysztofa, ale dziś uniemożliwiają ustalenie roli, jaką odegrał w tej sprawie Krupiński. Jedną z kluczowych kwestii, które pozostają do dziś niewyjaśnione, jest pytanie, co Krupiński robił w domu Krzysztofa Olewnika zaraz po jego porwaniu i dlaczego przyjechał tam jako pierwszy. Śledczy nie podjęli wówczas tego wątku i nie przebadali jego związków ze sprawą porwania. Policja nie zabezpieczyła więc billingów telefonicznych Krupińskiego ani nie rozpoczęła jego obserwacji. A Krupiński kontaktował się w tym czasie z gangsterami, którzy porwali Krzysztofa. Rodzina Olewników od dawna podejrzewa go o współudział w porwaniu. - Znam akta tej sprawy i jestem przekonana, że Krupiński brał udział w porwaniu mojego brata - przekonuje w rozmowie z "Polską" Danuta Olewnik-Cieplińska, siostra Krzysztofa. Kiedy na początku tego roku prokuratorzy wnioskowali o areszt tymczasowy dla Jacka Krupińskiego, zwracali przed sądem uwagę na fakt, że spotykał się on z gangsterami, którzy przetrzymywali Krzysztofa. Tak zeznał już w 2004 roku świadek koronny, który widział Krupińskiego razem z Wojciechem Franiewskim, szefem bandy porywaczy Krzysztofa. Dlaczego pięć lat temu policja i prokuratura zlekceważyły te zeznania. Na to pytanie do dziś nie znamy odpowiedzi. Pytany przez nas prokurator Zbigniew Niemczyk, który nadzoruje śledztwo ws. Olewnika, nie chce mówić o szczegółach sprawy. Na tym nie koniec zagadkowych zaniechań śledczych. Także tych wskazujących na udział w sprawie samego Krupińskiego. W 2003 roku porywacze dwukrotnie chcieli, aby to Krupiński osobiście przekazał im okup od rodziny Olewników. Mając tę wiedzę, policjanci znów nie objęli go ani obserwacją, ani podsłuchem. Nie próbowali też zidentyfikować osób, z którymi kontaktował się telefonicznie. Jak okazało się później, byli to porywacze Krzysztofa. Ale błędów, za które odpowiadają policjanci, jest więcej. Choć bandyci zażądali, by to Jacek Krupiński przekazał okup, 24 lipca 2003 roku z torbą pełną pieniędzy pojechała w umówione miejsce Danuta Olewnik. Okup w wysokości 300 tysięcy euro zrzuciła z mostu Grota-Roweckiego w Warszawie. Ale miejsca, gdzie spadł okup, nikt nie obserwował. Jak się później okazało, nie obejmowały go swoim zasięgiem kamery policyjnego monitoringu. Nie spełnił swojej roli również policjant, który w cywilnym samochodzie miał za zadanie obserwować całą akcję. Na miejsce nie dotarł, gdyż po drodze się... zgubił. Regułą jest, że policja zabezpiecza w takich sytuacjach miejsce przekazania okupu, a potem obserwuje wszystkie osoby, które pojawią się w okolicy. Podczas przekazania pieniędzy porywaczom Krzysztofa tak się nie stało. Pozwolono bandytom przejąć pieniądze, następnie spalić swój samochód, w końcu - w 30 minut po podjęciu pieniędzy - odjechać stamtąd. Policja miała wtedy jeszcze szansę zrehabilitować się za wszystkie błędy popełnione na moście Grota-Roweckiego. Bandyci pozostawili bowiem po sobie bardzo istotny ślad. Był to... numer telefonu, z którego dzwonili do rodziny Olewników. Dopiero wiele lat później, już w trakcie śledztwa prokuratorskiego, analiza billingów telefonicznych wykazała, że z tego numeru bandyci kontaktowali się z Jackiem Krupińskim. Telefon zarejestrowany był na herszta bandy Wojciecha Franiewskiego. W dniu przejmowania okupu korzystał z niego Sławomir Kościuk. Zaraz po przejęciu okupu Kościuk zadzwonił do Franiewskiego, który w tym czasie pilnował porwanego Krzysztofa Olewnika. Już wtedy rozwiązanie zagadki porwania syna płockiego biznesmena było tak banalne. Leszek Szymowski

Święto polskiego żołnierza Jednym z bardzo ważnych, tym bardziej że nielicznych chlubnych nawiązań III RP powstałej w 1989 roku, do Polski międzywojennej, czyli II RP, było przywrócenie Święta Wojska Polskiego przez Sejm w lipcu 1992 roku. Trudno powiedzieć, czy obecny parlament, tak stanowczo odrzucający ideę przywrócenia przedwojennego święta Trzech Króli jako dnia wolnego od pracy, byłby dziś zgodny, aby przywrócić święto polskiego oręża obchodzone 15 sierpnia na cześć zwycięstwa nad bolszewikami w sierpniu 1920 roku. Szczególnie że nieprzypadkowo zbiega się ono z prastarym świętem kościelnym Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Z pewnością popularyzowane byłyby w mediach te wypowiedzi współczesnych pogrobowców "Polrewkomu", jaki założyli w sierpniu 1920 roku w Białymstoku, podczas najazdu Armii Czerwonej na Polskę, tacy komunistyczni przywódcy, jak Julian Marchlewski, Feliks Kon, Józef Unszlicht i Feliks Dzierżyński. Byłaby więc pewnie mowa o niedrażnieniu Rosji, o nieprzywoływaniu tych wydarzeń z historii, które nie budują porozumień etc. Jednym słowem - byłaby próba relatywizacji historii i odebrania nam kolejnego powodu do poczucia dumy narodowej. Powróciła do naszego współczesnego kalendarza data, z kalendarza Polski prawdziwie niepodległej i suwerennej, jaką była II Rzeczpospolita. Na Święto Żołnierza, bo tak się ono nazywało przed II wojną światową, zgodnie z rozkazem ministra spraw wojskowych gen. Stanisława Szeptyckiego z 1923 roku, wybrano specjalnie dzień 15 sierpnia. To właśnie w godzinach nocnych 15 sierpnia 1920 roku rozpoczęła się zwycięska kontrofensywa, która rozbiła wojska Michaiła Tuchaczewskiego. Uzasadniając ustanowienie Święta Żołnierza, gen. Stanisław Szeptycki podkreślał, że "w tym dniu wojsko i społeczeństwo czci chwałę oręża polskiego, której uosobieniem i wyrazem jest żołnierz (...) święci się pamięć poległych w walkach z wiekowym wrogiem o całość i niepodległość Polski". Bitwę Warszawską przygotował gen. Tadeusz Rozwadowski, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. To jego nazwisko widnieje pod rozkazami do dowódców frontów, ale sam plan, czyli koncepcję oskrzydlenia Armii Czerwonej, słusznie przypisuje się Naczelnemu Wodzowi Józefowi Piłsudskiemu, który opracował ją samotnie w Belwederze w nocy z 5 na 6 sierpnia. 6 sierpnia rano gen. Tadeusz Rozwadowski mógł już dyktować konkretne rozkazy, szczególnie rozkaz do przegrupowania wojsk polskich, za którym kryła się operacja militarna porównywana później do klasycznych napoleońskich schematów prowadzenia wojny. Józefowi Piłsudskiemu chodziło o to, aby część sił bolszewickich prących na Warszawę zatrzymać i związać walką, gdy w tym czasie wojska skoncentrowane na linii Wieprza uderzą z południa na północ, na tyły walczących pod Warszawą wojsk rosyjskich. Warto może wiedzieć, że trzej polscy matematycy z Poznania, którzy w 1932 roku złamali szyfr niemieckiej Enigmy: Marian Rejewski, Henryk Zegalski i Jerzy Różycki, mogli nawiązać do historii wojny polsko-bolszewickiej. Mieli do czego, bo już we wrześniu 1919 roku porucznik Jan Kowalewski (w latach 30., już jako pułkownik, był attaché wojskowym w Moskwie) złamał szyfry rosyjskie do tego stopnia, że armia polska znała każdy krok bolszewików. Szczególnie pomocne stało się odszyfrowanie depeszy dowództwa XVI armii bolszewickiej dowodzonej przez Nikołaja Sołłohuba z 13 sierpnia 1920 r. (a więc dziś właśnie mija dokładnie 89 lat od tego wydarzenia) do dowódców dywizji, w której zawarty jest plan zajęcia Warszawy."Rozkazuję dywizjom kontynuować ofensywę i wieczorem 14 sierpnia 1920 roku zawładnąć następującymi rejonami: 27. dywizja: Łajsk, Stara Jabłonna, Nieporęt; 2. dywizja: Radzymin, Stanisławów, Pustelnik (włącznie), Helenów; 17. dywizja: Pustelnik, Marki, Turów, Wołomin; 10. dywizja: Mokrołok, Wawer, Jarosław, Okuniew; 8. dywizja: Karczew, Osieck, Kołbiel". Tak więc na Cud nad Wisłą, oprócz Bożej Opatrzności, złożyły się całkiem ludzkie dokonania naszego wywiadu, a szczególnie sukces urodzonego w Łodzi w 1892 roku Jana Kowalewskiego, podpułkownika dyplomowanego, matematyka, lingwisty i kryptologa. Jako zmobilizowany do armii rosyjskiej w czasie I wojny światowej trafił do wojsk inżynieryjnych, w których składzie były oddziały łączności. Dzięki temu dobrze poznał, jak działa rosyjski wywiad. Do Polski wrócił w 1919 roku już jako szef wywiadu 4. dywizji Strzelców Polskich gen. Lucjana Żeligowskiego. W wolnej Polsce Jan Kowalewski był szefem Radiowywiadu Oddziału II Sztabu Generalnego Naczelnego Dowództwa. W 1921 roku, w III Powstaniu Śląskim był szefem wywiadu Sztabu Wojsk Powstańczych, od 1923 roku tworzył w Japonii służby kryptologiczne. Piękną kartę żołnierza, Polaka i patrioty prezentował Kowalewski także w czasie II wojny światowej w ramach Akcji Kontynentalnej, podlegającej MSW RP, która organizowała wiele operacji wywiadowczych w całej Europie. Zmarł w Londynie w 1965 roku, nie doczekawszy się wolnej Polski. We wspaniałym dokumentalnym dwutomowym opracowaniu pod redakcją pułkownika Marka Tarczyńskiego "Bitwa Warszawska 1920 roku", które gorąco polecam, zgromadzono olbrzymią liczbę dokumentów operacyjnych z tamtych sierpniowych dni, w tym jakże znamienny rozkaz oficerski dowódcy 5. Armii gen. Władysława Sikorskiego. Zacytuję jego krótki fragment: "Służba żołnierska jest twardym obowiązkiem, w którym obowiązują tylko dwie drogi: a mianowicie ścisłe i bezwzględne wykonywanie rozkazu lub śmierć na stanowisku". Generał Sikorski zdawał sobie sprawę z tego, że na jego odcinku frontu rozegrają się losy Warszawy i wolnej Polski. W tym rzecz, że tak myślał wtedy cały Naród. Wojciech Leszczyński

14 sierpnia 2009 Demokracja przy grillu... Pan Donald Tusk będzie wkrótce proponował, by w nadchodzących wyborach parlamentarnych na listach Platformy Obywatelskiej w każdej szóstce kandydatów były trzy kobiety(????) To znaczy, że jeśli kandydatów na liście będzie dwunastu, to w dwóch  szóstkach będzie sześć kobiet. Zgadza się? Lewica pełnokrwista proponuje natomiast, żeby w ramach parytetu listowego i obywatelskiego, na każdej liście wyborczej była połowa kobiet. Czyli jeśli na liście byłoby dwunastu kandydatów, to sześć z nich - to byłyby kobiety. Gdybym ja zaproponował, żeby w każdej czwórce na liście znajdowały się dwie kobiety, to oznaczałoby , że na liście składającej się z dwunastu kandydatów, byłoby sześć kobiet. Popatrzcie państwo jakiego spryciarza mamy  jako  premiera. Żeby sympatycy Platformy Obywatelskiej nie połapali się, że Platforma Obywatelska ma takie same poglądy jak Sojusz Lewicy Demokratycznej, w sprawie parytetu, jeśli na razie chodzi o zawartość płciową list wyborczych- pan premier posunął się do takiego zamotania. Lewica drze, że tak powiem mordę, że połowa ma być kobiet i już, a pan premier chce,  w każdej szóstce połowę. Na jedno wyjdzie.. No i demokracja parytetowa przy okazji zwycięży! Oczywiście gdy uporają się z parytetem na  demokratycznych listach wyborczych z pewnością nie dadzą nam spokoju i dawaj ustanawiać parytety gdzie się da.. W szkołach, w szpitalach,  w firmach prywatnych. Najgorzej będzie ustanowić parytety w Formule I, ale znając zapał lewicy  co do skuteczności i determinacji działania- na pewno sobie poradzą.. Parytety w sypialniach już są, że tak powiem w sposób naturalny, ale parytety wśród homoseksualistów- to już może być problem. Ale nie taki, którego nie da się rozwiązać.! Lwica wszystko potrafi, a może nawet i więcej.. Dla przykładu lewicowy rząd, zwany dla niepoznaki ”liberalnym”  ma dwa pomysły dotyczące” czasu pracy i reformy systemu emerytalnego”. Po ukończeniu pięćdziesiątego roku  życia dostaniemy całoroczny, płatny przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych- urlop. Urlop będzie po to, żeby  wszyscy ci co mają ukończone pięćdziesiąt lat, mogli spokojnie złapać oddech, przed czekającymi ich trudami przyszłej pracy.(???)

Bo „liberalny” rząd przygotowuje „reformę” polegającą na tym, żeby przeznaczeni do emerytury w wieku 67, a nawet 70 lat, mogli spokojnie się przekwalifikować, do dalszej … wytężonej pracy. Żeby im starczyło sił, żeby dobiegli do emerytalnej mety, a najprędzej rządowi chodzi o to, żeby ich pracodawcy płacili podatek ZUS. Bo co komu po ZUS-e, jak nie będzie w nim pieniędzy? Bo czym pożywią się te tabuny urzędników państwowych żyjących ze składek przyszłych emerytów.? Z tym wiekiem emerytalnym to jest dokonały pomysł. Można byłoby w najbliższej przyszłości podnieść poprzeczkę  emerytalną do osiemdziesięciu, a może nawet dziewięćdziesięciu lat. Młodzież oczywiście pozostawić na zasiłkach, bo przecież nie wolno jej poddawać stresowi dnia codziennego. Praca degraduje młodego człowieka, a starszego uszlachetnia… I tak jest postęp jeśli chodzi o wolność wyboru… Za generała Jaruzelskiego, żeby móc wyjechać za granicę trzeba było mieć ukończone osiemdziesiąt lat no i  koniecznie… zgodę rodziców. Dzisiaj, żeby  się zrehabilitować do dalszej pracy, wystarczy skończyć lat pięćdziesiąt, no i nie potrzeba zgody rodziców. Cała ta przezabawna  reforma wysiada pry pomyśle pani Brygidy Kuźniak, przewodniczącej Partii Demokratycznej- demokraci pl, która wezwała partie polityczne, urzędy państwowe, organizacje pozarządowe i  przedsiębiorców do takiego przygotowania swoich stron internetowych, by były one dostępne dla osób niewidomych(????), niedowidzących oraz ludzi starszych. Osoby niedowidzące i starsze już teraz mogą sobie powiększyć czcionkę, wystarczy wcisnąć  <ctrl+>. Ale partia ma cel wyższy!… Walczyć  z tzw. wykluczeniem cyfrowym i przygotowała nawet nową stronę internetową, która ma wbudowany mechanizm powiększania i pomniejszania czcionki .Skoro coś można już dziś, to po co ten hałas? Bo wiele hałasu zawsze warto robić, żeby  wtedy  sprawy   ważne załatwiać  w ciszy. Nie wiem co zrobić, żeby niewidomy widział, oprócz naprawy mu wzroku- jeśli jest to oczywiście możliwe.… Ale powiedzmy, że to się uda. I póki pozostanie ten pomysł w formie próśb i apeli, to jeszcze pół , że tak powiem biedy.. Ale jeśli przyjdzie lewicy pomysł przymuszenia wszystkich do przygotowania stron  internetowych dla niewidomych- to już będzie problem. Kosztowny problem. Tak jak kosztownym problemem jest podpisanie umowy pomiędzy Ministerstwem Pracy i Polityki Społecznej a BGK, o dopłatach do kredytów mieszkaniowych dla osób które straciły pracę po 1 lipca 2008 roku(????) Taka osoba -przypominam- może otrzymać 1200 złotych. miesięcznie, a wysokość wypłaconego zasiłku przez socjalistyczne państwo, nie zależy od dochodów rodziny, czyli współmałżonka(???). A ci co stracili pracę  przed 1 lipca 2008 roku? Im nie należy się nic? Co to za państwo , które jednym, pechowym, tracącym pracę  w lipcu, rozdaje pieniądze, a innym pechowym w czerwcu - nie daje nic! I to jest sprawiedliwe? A dali mi jazda z taką sprawiedliwością, bo ani to sprawiedliwość, ani to sprawiedliwość społeczna, ani sprawiedliwość dopłatowa. Może chodzi o zaspokojenie potrzeb w zakresie i kręgu ludzi związanych z Platformą Obywatelską i Polskim Stronnictwem Ludowym.. już nie analizując powodów dla których ludzie tracą pracę i nie wdając się szczególnie w szczegóły.. W każdym razie rosnące koszta i  obciążenia z pewnością powodują  zanik miejsc pracy, bardziej tych drobnych, niskokapitałowych, ale także tych, stwarzanych przez firmy wielkie kapitałowo. Gdy państwo zabiera  „obywatelom” pieniądze na swoje potrzeby oraz potrzeby wyimaginowane- musi pojawiać się bezrobocie. Wtedy  narasta wielka walka z bezrobociem, po której nie pozostanie kamień na kamieniu. No i bezrobocie będzie rosło, bo państwo oprócz marnotrawstwa i niesprawiedliwości wprost, tworzy bardzo wiele wesołych miejsc pracy, które pozostają na utrzymaniu podatników , w sposób ukryty. „Obywatelem” wydaje się, ze jeśli  państwo stworzy kolejne miejsce pracy w tzw. budżecie, to  rozwiązany zostanie problem bezrobocia.. Na przykład  powołanie Stowarzyszenia na Rzecz Ochrony Opakowań musiało za sobą pociągnąć wydatki chociażby na pensje prezesa, sekretarki i jakiegoś samochodziny potrzebnego do przemieszczania się w sprawie monitorowania opakowań. Bo nikt prywatny pod warunkiem zdrowia na umyśle nie wymyśliłby,  żeby stowarzyszać się w sprawie ochrony opakowań(???). Ale biurokracja ma inne pomysły niż rynkowe i przepchnie każdy „ pomysł”, który może utrudnić życie produkującym opakowania. I jak je nie nazwie -efekt będzie ten sam. Trzeba będzie takie gremium stowarzyszeniowe utrzymywać. Mało, że utrzymywać, słuchać jego wskazówek tak cennych, że bezcennych. Matka mówi do syna: -Jasiu, przecież mówiłam ci, żebyś poszedł do fryzjera! -Dziś już byłem. -To idź jeszcze raz i tym razem usiądź bliżej nożyczek! Biurokracja nie usiądzie nigdy bliżej rozsądku, jakoś zawsze od niego z dala. Ale ma w tym interes? Są „ nowe miejsca pracy”, a że wesołe i kosztem sektora prywatnego.. Sektor prywatny  dopóty to wszystko będzie nosił, dopóki się  mu ucho nie urwie. A urwie się na pewno!. Na razie pogadajmy sobie demokratycznie przy grillu.. WJR

SĄDOWNICTWO W STANIE POMROCZNOŚCI JASNEJ Środowiska sędziowskie niezwykle drażliwie reagują na wszelkie przejawy krytyki. Próby powierzenia oceny ich pracy - oraz licznych w niej błędów - gremiom niezależnym od korporacji sędziowskiej spotykają się z wrogimi reakcjami Krajowej Rady Sądownictwa czy Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia. Prawdziwa wojna o ukrócenie - występującej nazbyt często - bezkarności sędziów w ich działaniach na sali sądowej, kompletnego nieprzygotowania do rozpraw (brak elementarnej znajomości akt sprawy), gwałcenia procedur sądowych, niereagowania sądów na skargi ofiar, podsądnych czy świadków, poniżania uczestników rozpraw, nadużywania szpitali psychiatrycznych jako represji stosowanej wobec osób konsekwentnie dochodzących swoich praw oraz jawnie oceniających i krytykujących działania sędziów, niekiedy skandalicznej i tendencyjnej pracy biegłych sądowych itp. - rozgorzała za czasów ministra Zbigniewa Ziobry. Jego następca z PO, Andrzej Czuma, po krótkim okresie „spokoju”, podjął jednak starania o wprowadzenie w działaniu sądownictwa koniecznych zmian. I te próby spotkały się ze sprzeciwem środowisk sędziowskich. Tylko ostatnio, 7 lipca 2009 r., Europejski Trybunał Praw Człowieka wydał aż 15 wyroków w sprawach przeciwko Polsce, przy czym w 12 przypadkach stwierdził naruszenie Konwencji. Przed TPC w Strasburgu Polska seryjnie przegrywa sprawy wnoszone przez obywateli pokrzywdzonych przez polskie sądy (w zakresie przewlekłości spraw jesteśmy rekordzistą w UE). Tymczasem w Polsce jest około 10 tys. sędziów. Na każde 100 tys. obywateli przypada u nas niemal 26 sędziów, podczas gdy w Wielkiej Brytanii 7, a we Francji 12. Setki przykładów z całego kraju wskazują, że polskie sądownictwo jest w bardzo ciężkim kryzysie. Nawet w dużych miastach, gdzie potknięcia sędziów są często monitorowane przez media, dochodzi do absurdalnych orzeczeń w duchu „pomroczności jasnej”. Ilu mamy sędziów uczciwych, pracowitych, intelektualnie i emocjonalnie dojrzałych oraz profesjonalnie przygotowanych do pełnienia swojej odpowiedzialnej funkcji? Ufam, że większość! Ale ta mniejszość, o której wyczynach słyszymy niemal codziennie - mimo obawy części dziennikarzy przed narażaniem się na zemstę wymiaru sprawiedliwości - wydatnie psuje obraz całego środowiska. Dlaczego jego rzecznicy, zamiast wraz z władzą wykonawczą podejmować próby poprawy sytuacji, konsekwentnie bronią zbioru zabobonów, do których należy m.in. korporacyjna odpowiedzialność za błędy sędziów na sali sądowej czy wyssany z palca zakaz publicznej oceny pracy sądów i konkretnych sędziów? Badania sondażowe przeprowadzone niedawno przez „Rzeczpospolitą“ wykazały, około 70 proc. respondentów ocenia polskie sądy jako niesprawiedliwe. Inne statystki dowodzą, że prestiż zawodu sędziowskiego jest obecnie niższy niż w PRL. 

W oparach absurdu Na mocy sławetnego artykułu 212 kk Sąd Okręgowy w Zielonej Górze podtrzymał wyrok niższej instancji - tam proces karny trwał 5 lat - na dziennikarza „Gazety Wyborczej” za artykuł opisujący domniemane nieprawidłowości w gospodarowaniu funduszami publicznymi w zielonogórskim Funduszu Ochrony Środowiska. Nie wchodząc w szczegóły kontrowersyjnych orzeczeń sądów, warto przypomnieć, że w trakcie trwania procesu w niższej instancji dziennikarza tymczasowo aresztowano. Sąd Okręgowy uznał, że było to działanie uzasadnione - podczas gdy ostatnio często zwalnia się z aresztów osoby oskarżone o zbrodnie - a areszt zastosowano "na jego własne życzenie", bo zmieniając adres zamieszkania, powinien o tym poinformować sąd. W podobnej sytuacji znalazł się podsądny, którego sąd zamknął w zakładzie psychiatrycznym. Rozprawa przeciw niemu w pokrewnej sprawie została wyznaczona na 30 czerwca 2003 r. Podsądny przebywał w zakładzie od 2 czerwca, a przed posiedzeniem sądu przesłał doń wniosek o zawieszenie w trybie natychmiastowym swojego pobytu w psychuszce. Rozprawa mimo to się odbywa, a przewodnicząca jej młoda sędzia stwierdza: „Podejrzany, prawidłowo zawiadomiony o terminie rozprawy, nie stawił się". W Częstochowie najpierw prokuratura za przestępstwo uznała primaaprilisowy żart trzech dziennikarzy dziennika „24 Godziny”, a potem na salę rozpraw trafia ich kolega z „Gazety Częstochowskiej”, który pozwolił sobie na krytykę sędzi orzekającej w ich sprawie. Podstawy, na których sądzeni są zwykle dziennikarze, to artykuły 212 (pomówienie) i 216 (znieważenie) kodeksu karnego. Zachodzą jednak poważne wątpliwości co do ich zgodności z ustawodawstwem UE. „Należy zmusić sędziów do zorientowania się, jak orzeka Europejski Trybunał Praw Człowieka” - mówił prof. Mirosław Granat z KUL („Gazeta Polska” z 2 października 2002). 26 marca 2009 roku Sąd Najwyższy uznał, że za naruszenie tajemnicy państwowej można karać nie tylko osoby bezpośrednio ją naruszające, lecz także te, które tego rodzaju informacje propagują (czyli w pierwszym rzędzie dziennikarzy). Zgodnie z uchwałą SN za rozpowszechnianie tajemnicy państwowej grozi karą od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności. Co w takim razie mają robić dziennikarze, którzy prowadzą - i prezentują w mediach - śledztwa dziennikarskie w sprawach służb specjalnych, policji, wojska, korupcji czy innych przestępstw, w które uwikłane bywają osoby należące do najwyższych kręgów władzy ustawodawczej (klauzulę tajności zawierają nawet sprawozdania z Sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych), wykonawczej czy sądowniczej? Jak opisywać skomplikowane sprawy sądowe - w których zeznają niejednokrotnie najwyżsi urzędnicy państwowi - skoro nawet w sprawach zupełnie błahych sądy utajniają posiedzenia albo zakazują - na jakiej podstawie prawnej? - ich rejestrowania? 

W szponach abolicji  W Polsce przeciętna kara za zabójstwo to dziewięć lat więzienia. Blisko jedna trzecia kar orzekanych za zabójstwa jest niższa od dolnego progu zagrożenia kodeksowego, czyli ośmiu lat. Dla dziennikarza, który nie jest prawidłowo poinformowany o wezwaniu na przesłuchanie w prokuraturze czy rozprawę w sądzie, sądy bywają surowe. Straszą aresztem lub doprowadzeniem przez policję. Ale często wykazują się niezwykłą tolerancją dla najgroźniejszych bandytów. Wstrząsające są publikacje prof. dr hab. Andrzeja Siemaszko, dyrektora Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości, który jako jeden z niewielu badaczy problemu tak szeroko w swoich publikacjach podjął zagadnienie skandalicznej abolicjonistycznej mody w polskim sądownictwie. Warto zacytować dłuższy fragment tekstu profesora: „Z warunkowego przedterminowego zwolnienia korzysta w naszym kraju aż 95 % skazanych za zabójstwo [...] kara faktyczna (7 lat) jest średnio aż o 3 lata krótsza w porównaniu z karą orzeczoną (10 lat). Jeszcze krócej siedzą w więzieniu młodociani zabójcy - średnio zaledwie 4 lata i 4 miesiące, w co nawet piszącemu te słowa trudno było uwierzyć. A warto pamiętać, że nowy kodeks karny rozciągnął niezmiernie dotychczasową definicję młodocianego - obecnie jest nim bowiem sprawca, który w chwili popełnienia czynu nie ukończył 21 lat i w chwili orzekania w pierwszej instancji (i to jest właśnie to novum) - 24. W praktyce więc na łagodniejsze traktowanie może liczyć znaczna większość przestępców; ze struktury wieku sprawców wynika bowiem jednoznacznie, że przytłaczająca ich większość mieści się właśnie w przedziale 15-24 lata. Gros przestępstw popełniają ludzie w bardzo młodym wieku i rodzi się przy okazji pytanie: czy właśnie w związku z tym zasługują oni na łagodniejsze traktowanie? [...] Kolejny czyn, bulwersujący z reguły opinię publiczną nawet bardziej niż klasyczne zabójstwo, to pobicie ze skutkiem śmiertelnym, czyli najczęściej zakatowanie człowieka na śmierć, przy czym nie można ustalić, który ze sprawców zadał decydujący cios (stąd właśnie owa specyficzna konstrukcja prawna). Z dobrodziejstw zwolnienia warunkowego korzysta prawie tylu sprawców pobicia ze skutkiem śmiertelnym, ilu sprawców zabójstw - blisko 90%. [...] Przeciętny wymiar kary za pobicie ze skutkiem śmiertelnym wynosił 5 lat [...], faktyczny zaś pobyt w więzieniu sprawców tych przestępstw zaledwie 3,5 roku. Młodociani odbywali najmniejszą część orzeczonej kary (tylko 60%), a warunkowe zwolnienie otrzymywali już po 28 miesiącach (przy średnim wyroku 47 miesięcy) [...]. Przeciętna kara za gwałt wynosiła 3 lata i 4 miesiące, jednak tylko 1/3 sprawców odbyła ją w całości. Blisko 70% skazanych za gwałt uzyskało warunkowe zwolnienie (we Francji - 23%), w związku z czym przebywali w więzieniu średnio 2 lata i 8 miesięcy” (za: Zabójcy na zwolnieniu, „Rzeczpospolita z 20 kwietnia 2001 r. ). Abolicjonistyczna moda jest składnikiem ideologii tolerancji i resocjalizacji, które spadły na nas jak grom z jasnego nieba po 1989 r. Ale istnieje też druga strona tej ideologii. Niejednokrotnie sądy robią z igły widły. Przykładem tego jest wyrok szczecińskiego Sądu Okręgowego w sprawie mieszkanki Wolina, która publicznie określiła sąsiada mianem „pedał”. Szczególnie niektóre elementy uzasadnienia wyroku - zdecydowanie zbyt wysokiego („Ja za dużo gorsze określenia dostałem jedynie 10 tys. złotych” - powiedział Stefan Niesiołowski) - budzą poważne zaniepokojenie. Znajdujemy w nim bowiem znamienne odwołanie do rezolucji Parlamentu Europejskiego z 2006 r. Dokument ten tak definiuje tzw. homofobię: „nieuzasadniony lęk i niechęć wobec osób homoseksualnych, biseksualnych i transseksualnych, oparte na takich uprzedzeniach, jak rasizm, ksenofobia, antysemityzm i seksizm”. A zatem sąd nie potraktował zachowania pozwanej jako aktu chamstwa czy chuligaństwa, ale jako przewinę szczególnego rodzaju. Jako czyn nie tylko naganny sam przez się - jako słowną agresję - ale jako przewinę o głębszym podkładzie. Wpisuje się on w tak dzisiaj modny do piętnowania „język nienawiści”, który narusza dobra wytypowanych przez ideologię liberalnej lewicy grup mniejszościowych. To jest znak opowiedzenia się sądu po stronie pewnej ideologii, która ani nie jest poglądem większości społeczeństwa, ani nie typuje społecznych podzbiorów w bezstronny, równoprawny sposób. Obraza osoby należącej do grupy mniejszościowej - uprzywilejowanej szczególną prawno-immunologiczną barierą - jest przestępstwem poważniejszym niż identyczne przestępstwo popełnione w odniesieniu do grupy nieuprzywilejowanej. Coraz wyraźniejszym staje się zjawisko przejmowania przez wielu polskich sędziów składników ideologii lewicowo-liberalnej. Po wyroku sądowym niekorzystnym dla dziennikarza (oskarżonego z artykułu 212 kk o zbiorowe pomówienie), który opisał potwierdzone sądownie nieprawidłowości w Sądzie Rejonowym Wrocław Krzyki, profesor Andrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka stwierdził: „W tej sprawie przesadzili nie dziennikarz, ale sędziowie i prokuratura. Co chcą osiągnąć tym oskarżeniem? Żeby dziennikarze odczepili się od wymiaru sprawiedliwości?”. No, właśnie, co chcą osiągnąć polscy sędziowie? Ufam głęboko, że większość z nich dąży do większej skuteczności w działaniu sądów, do sprawiedliwego orzecznictwa i czystych rąk osób związanych z wymiarem sprawiedliwości. Ale co począć ze szkodliwą mniejszością - zwłaszcza w czasach, gdy mniejszości są pod szczególną ochroną prawa i sądów?

Paweł Paliwoda

Niegodziwa mamona Jak wiadomo, 15 sierpnia, a więc już jutro, na warszawskim lotnisku Bemowo odbędzie się koncert Marii Ludwiki Weroniki Ciccone. Pani Ludwika Ciccone wystąpi tam jako piosenkarka, ale w swojej karierze praktykowała również inne, że tak powiem, dyscypliny. Zaczynała od zdejmowania bielizny i pozowania na golasa do zdjęć, ale później została piosenkarką, tancerką, aktorką, słowem - jak mówi poeta - "damą i pisarką", a nawet autorytetem moralnym, w każdym razie dla Ala Gore'a, który w imieniu znękanej ludzkości walczy z globalnym ociepleniem. Organizatorem koncertu 51-letniej pani Ludwiki Ciccone jest firma Live Nation Polska z siedzibą przy ul. Wołodyjowskiego 59 (boczna Wałbrzyskiej) w Warszawie, będąca częścią amerykańskiej agencji o tej samej nazwie z siedzibą w Los Angeles. Koncert pani Ludwiki Ciccone wywołał protesty grup katolików, i to nawet nie dlatego, że pani Ciccone, swoim zwyczajem, niekiedy zachowuje się wulgarnie, tylko dlatego, że koncert ma się odbyć w święto Wniebowzięcia Matki Bożej. Rzecz w tym, że pani Ciccone przybrała sobie pseudonim "Madonna" - prawdopodobnie w celu łatwiejszej promocji swoich umiarkowanych umiejętności artystycznych przy pomocy skandali polegających na drażnieniu katolików. Drażnić np. muzułmanów pani Ciccone nigdy by się nie ośmieliła, bo natychmiast ściągnęliby jej bieliznę razem ze skórą. Nie mówiąc już o Żydach - bo wtedy miałaby przechlapane w całym przemyśle rozrywkowym, nawet gdyby zgodziła się występować bez bielizny. Chrześcijanie tymczasem, a zwłaszcza katolicy, stali się ostatnio tak łagodni, że drażnienie ich jest całkowicie bezpieczne, w związku z tym przekształca się w stały element kampanii reklamowych. Zatem możliwe jest, że protest przeciwko koncertowi pani Ludwiki Ciccone jest autentyczny, ale nie można z góry wykluczyć, że i on został jakoś w promocję tego przedsięwzięcia wkalkulowany. Co oczywiście nie znaczy, że wszyscy spośród 15 tysięcy jego sygnatariuszy o tym wiedzieli. Tymczasem "na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności", więc organizatorzy koncertu zadbali również o kontrdemonstrację w wykonaniu Armii Wyzwolenia Madonny, której dowódcą - jak oznajmia "Gazeta Wyborcza" - jest niejaki pan Wojciech Przedoniak. W przeciwnym razie tubylcze frajerstwo może nie kupiłoby wszystkich biletów po 400 złotych - bo obejrzeć, a nawet posłuchać, śpiewającą wulgarną starszą panią to można u nas znacznie taniej. Dlatego - jak słychać - koncert pani Ludwiki Ciccone jest sponsorowany przez firmę produkującą carlsberg - oficjalne piwo agencji Live Nation. Najwyraźniej producent nawarzył tego piwa, podobnie jak piwa kasztelan - bo jedno i drugie warzy ta sama centrala kapitałowa - w nadziei, że tubylcza gawiedź dzięki temu będzie je chłeptać chętniej bez względu na cenę i akcyzę. Nie jest wykluczone, że się nie zawiedzie, bo jak dotąd nikomu chyba nie przyszło do głowy, by skandalistów i ich sponsorów uczyć rozumu przy pomocy mechanizmów rynkowych. Wprawdzie te wszystkie koncerny są potężne, ale warto pamiętać, że potęga ta bierze się z milionów groszowych zakupów. Gdyby ludzie dysponujący tymi groszami zaczęli kierować je nie byle jak, jak dotychczas - ale na przykład starannie omijać produkty sprzedaży sponsorów koncertu pani Ludwiki Ciccone, to moglibyśmy się przekonać, czy przypadkiem zarówno oni, jak i sama refrenistka nie zaczęliby wkrótce śpiewać z innego klucza. A przecież chrześcijan jest na świecie więcej niż miliard, więc gdyby tak nagle przestali pić piwo carlsberg, to koncern mógłby pójść na dno niczym Titanic, bo muzułmanie piwa przecież nie piją, a 11 milionów Żydów (bo - jak się okazuje - tylko tylu jest na świecie) wszystkiego przecież nie wypije. Na koniec warto przypomnieć, że działanie przy pomocy metod rynkowych jest zalecane w ewangelicznej przypowieści o obrotnym rządcy, co to powiedział sobie: "kopać nie mogę, żebrać się wstydzę" - i zaczął "czynić sobie przyjaciół niegodziwą mamoną". Z panią Marią Ludwiką Weroniką Ciccone przyjaźnić się chyba nie musimy; mała szkoda - krótki żal, zwłaszcza że tylko patrzeć, jak skończy ona 60 lat, a wtedy "nie pomoże puder, róż". Mnie w każdym razie serce od tego nie pęknie, natomiast gdyby tak pod wpływem oddziaływania metodami rynkowymi Carlsberg się nawrócił, porzucając sprośne błędy? Aaaa, to co innego! Więc - pourquoi pas? SM

"Die Welt" powinien przeprosić wszystkich Polaków To pierwsza w Polsce tak bezprecedensowa sprawa. Zbigniew Osewski ze Świnoujścia, którego dziadkowie przebywali w niemieckich obozach koncentracyjnych, domaga się od wydawcy "Die Welt" przeprosin za zwrot "polski obóz koncentracyjny". Rozprawa przed warszawskim sądem okręgowym na razie została odroczona bezterminowo. Sąd ma problemy z ustaleniem, kto jest pozwany w tej sprawie - wydająca pismo spółka Axel Springer AG z Berlina czy też Axel Springer Polska. Mieszkaniec Świnoujścia, którego rodzinę dotknęła tragedia niemieckich represji, był oburzony użyciem w jednym z listopadowych numerów "Die Welt" z 2008 r. w artykule pt. "Podróż Asafa dookoła świata" przez autorkę Miriam Hollstein sformułowania "polnische Konzentrationslager Majdanek". - Takie sformułowanie dotknęło mnie bardzo, bo nie dane było mi poznać mojego dziadka, który zmarł w więzieniu w Stuhmie - mówi Zbigniew Osewski. Dodaje, że został tam zakatowany przez "hitlerowskich oprawców", a drugi dziadek na skutek pięcioletniego pobytu w obozie w Essen żył krótko. - Obecnie próbuje mi się wmówić, że Majdanek był polskim obozem koncentracyjnym. Osewski podkreśla, że to określenie szkaluje Naród Polski i narusza jego dobra osobiste. - Jest rzeczą doprawdy niepojętą, jak tak szanowane i opiniotwórcze pismo jak "Die Welt" mogło zdobyć się na wydrukowanie tak obraźliwego tekstu. Dziwi to, tym bardziej że przecież wydawca tego pisma istnieje od lat na polskim rynku prasowym, co winno wymagać dodatkowej staranności i dbałości o swoją opinię - podkreśla. Dodaje, że w jego przekonaniu jako "Polacy nie możemy tolerować takiego fałszowania historii, która została napisana przez zbrodniczy system stworzony przez niemieckich (choć nie tylko) nazistów". Zbigniewa Osewskiego nie zadowala to, że - i to dopiero po protestach - usunięto to sformułowanie i ukazały się przeprosiny. - Niestety, w polskiej prasie ich nie zamieszczono - ubolewa. Dodaje, iż te przeprosiny powinny być skierowane do Polaków i winny znaleźć się w polskich gazetach. Dlatego złożył pozew do sądu, w którym domaga się zamieszczenia takowych w głównych dziennikach oraz dodatkowo zadośćuczynienia w wysokości 500 tys. zł z wpłatą tej kwoty na rzecz Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego im. Marii Konopnickiej w Świnoujściu. - Kwota, jakiej się domagam, jest niska w porównaniu do wagi dóbr osobistych Polaków i moich - uważa. Pozew skierowano przeciwko spółce Axel Springer Polska, ale ze względów formalnych został oddalony. Po poprawkach sąd zaczął go rozpatrywać. Ale adwokat Artur Wdowczyk, reprezentujący wydawnictwo, stwierdzał w piśmie do sądu, że "żądania powoda są całkowicie bezzasadne", ponieważ nie ono wydaje "Die Welt", a właściwe mieści się poza Polską, i dlatego żądał oddalenia powództwa. Ponadto uznał kwotę zadośćuczynienia za "nieadekwatną" i odbiegającą od polskich realiów. Argumentował, iż "powód w żaden sposób nie wykazał jakiejkolwiek szkody czy też realnej krzywdy, bazując wyłącznie na samym fakcie nieznanej publikacji". Na pomoc Osewskiemu pośpieszył radca prawny z Olsztyna Lech Obara. Wykazał on w oparciu o opinie prof. Aurelii Nowickiej (UAM), że rozstrzygnięcie tej sprawy przed polskim sądem umożliwia unijne prawodawstwo. - Przecież "Die Welt" jest dostępny w Polsce nie tylko poprzez internet, ale i w formie papierowej, czyli skutek tej publikacji był także odczuwany w naszym kraju - argumentuje. Obara skierował w imieniu Osewskiego doprecyzowujące pozew pismo do sądu, w którym zamiast Axel Springer Polska pozywany jest Axel Springer AG z siedzibą w Berlinie jako wydawca "Die Welt". Mimo to Sąd Okręgowy w Warszawie poinformował, że powód nie przedstawił adresów pozostałych osób, których pozywał, czyli autorki tekstu i redaktora naczelnego "Die Welt" Thomasa Schmida. - Sąd musi wyjaśnić, kto tu jest pozwanym, i dopiero wtedy sprawa może się toczyć - powiedział sędzia Jacek Tyszka. Sprawa została odroczona bezterminowo. Obara zapowiedział, że przedstawi sądowi pisemną informację o tym, kto jest pozwanym i przedstawi ich adresy. Zenon Baranowski

Pan Osewski ma prawo czuć się pokrzywdzony Z mecenasem Lechem Obarą reprezentującym Zbigniewa Osewskiego rozmawia Zenon Baranowski
Sąd ma problem, kto jest pozwanym w tej sprawie... - Najwyraźniej sąd nie zrozumiał naszego wniosku o doprecyzowanie. Doprecyzowaliśmy, że chcemy pozwać zamiast spółkę Axel Spiringer Polska, Axel Springer AG z Berlina wydającą pismo "Die Welt". A wcześniejsze pisma pana Osewskiego określały, że pozywa on redaktora naczelnego pisma oraz autorkę tekstu, zgodnie zresztą z art. 38 prawa prasowego, który mówi, iż w sprawach naruszenia dóbr osobistych można skierować pozew wobec trzech wybranych podmiotów - wydawcy, redaktora naczelnego i autora tekstu.
Ale dochodzenie zadośćuczynienia od podmiotu zagranicznego przed polskim sądem to prekursorska sprawa... - Z tego względu jest to trudna sprawa. Pan Osewski zwrócił się do nas po tym, jak sąd oddalił powództwo ze względów formalnych. Myśmy się nad tym zastanawiali, konsultowaliśmy się ze znawcami prawa europejskiego, na którego gruncie możliwe jest dochodzenie takich spraw. Mamy przykład orzeczenia Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie, kiedy zanieczyszczony Ren przez niemiecką firmę zalał uprawy w Holandii. I sprawa toczyła się w Holandii, w oparciu o to, że tam nastąpił skutek tych niedozwolonych czynów. My, wykorzystując równorzędność przepisów, odnosimy to do naruszenia dóbr osobistych. Przecież "Die Welt" jest dostępny w Polsce nie tylko poprzez internet, ale i w formie papierowej, czyli skutek tej publikacji był także odczuwany w naszym kraju.
To rzeczywiście nieco zawikłane, nic dziwnego, że nawet sąd się pogubił...- My wyraźnie wskazaliśmy, że zamiast polskiej spółki pozwanym będzie spółka niemiecka. Poza tym skieruję do sądu pisemną odpowiedź.
Przedstawiciel Axel Springer wskazuje, że wniosek jest "całkowicie bezzasadny". Ponadto "Die Welt" zamieścił sprostowanie...- My chcemy, żeby przeprosiny ukazały się na łamach polskich gazet. Ponadto Pan Osewski uważa, że naruszono jego dobra osobiste, ponieważ jego dziadkowie byli w obozach niemieckich. Teoretycznie rzecz biorąc, każdy może się czuć pokrzywdzony, ale w tym przypadku jest to mocniej odbierane ze względu na dzieje rodziny. Niewielkie skutki przyniosły protesty i pisanie listów. Dlatego oczekujemy zadośćuczynienia i przeprosin.
Ich wysokość polska spółka określa jako odbiegające od "polskich realiów".- W sprawach o naruszenie dóbr osobistych zawsze jest problem określenia poziomu zadośćuczynienia. Zostawiamy to sądowi.
Jest Pan dobrej myśli, jeśli chodzi o dalszy los postępowania?- Jak najbardziej. My wskazujemy podstawy prawne z wykorzystaniem prawa europejskiego. Chcemy też pokazać, że używanie tego zwrotu jest poważnym problemem, i wskazać, że istnieje dobro osobiste związane z przynależnością do Narodu Polskiego. Dziękuję za rozmowę.

O literze F - i futbolu Rzadko piszę o piłce nożnej; na tym portalu chyba po raz pierwszy. I tylko dlatego , że na początku będzie dość trudne i nietypowe rozumowanie. A może i dlatego, że to piątek - i zaraz weekend. Więc w ramacwyjątku... Za pośrednictwem niezawodnej "ANGORY" przeczytałem zamieszczony w "Gazecie Wyborczej" p.Jarozława Bińczyka artykuł p/t "Układy zatopiły Łódź". Wyjaśnia w nim fachowo, dlaczego ani ŁKS, ani "Widzew" nie są reprezentowane w ekstraklasie. Jgo zdaniem dlatego, że działacze sprzysięgli się przeciwko Łodzi. Otóż ta drobna uwaga na początku jest taka: w ekstraklasie nie ma też ani jednej druzyny o nazwie zaczynającej się na literę "F". I jest dokładnie tak samo prawdopodobne, że działacze piłkarscy zmówili się, by nie dopuścić drużyn na literę "F" - jak i, że zmówili się, by nie dopuścić drużn łódzkich. W rzeczywistości: nawet bardziej prawdopodobne. Bo dwie druzyny na literę "F" nie koniecznie byłyby ze soba skonfliktowane - a ŁKS i "Widzew" są. Dlatego jesli kto nie lubi jednej, jest zazwyczaj sympatykiem drugiej. To tyle o zmowie przeciwko Łodzi. W/w artykuł jest jednak przerażający z innego powodu - i może warto go przeczytać. Wśród przyczyn braku "Widzewa" i ŁKSu w ekstraklasie wymienia się układy, brak pieniędzy, wrogośc jednego, drugiego czy trzeciego prezesa, niechęć dzialaczy "terenu" (?? - a Łódź to nie "teren"?)  - natomiast nic o grze zawodników ani nawet o trenerach! Dziś trener i zawodnicy sąwidać, nieważni. O sukcesie decydują tylko i wyłącznie układy. Futbol jest w Polsce bardzo popularny. Dlaczego nie odnosimy w tej dziedzinie sukcesów? Nie mamy układów w UEFA lub FIFA? A może popatrzmy na sprawę inaczej. W bardzo wielu dziedzinach polscy młodzicy i juniorzy odnoszą sukcedy, zdobywaja mistrzostwa świata.. tak! A potem, w wieku dojrzałym - gdzieś znikają.

Nie - nie zostają skaperowani przez złych bogaczy zza granicy. Trafiają w ręce "działaczy". A ponieważ na piłce nożnej wisi wyjatkowo duża liczba działaczy - to i wyniki sa wyjątkowo słabe. Niezależnie od pokonania w towarzyskim meczu mistrza Europy, czyli Grecji...

JKM

Obama gorszy od Hitlera D***kracja to najgłupszy ustrój świata, a Amerykanie raczej słabo znają się na polityce (zaś już w ogóle na ideologiach) - wszelako swoje pieniądze liczyć potrafią znakomicie. Wnuczęta oddane już szczęśliwie rodzicom - więc w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku postanowiłem zmarnować trochę czasu na obejrzenie „Dziennika” TVN. I dobrze zrobiłem, bo humor mi się poprawił. Okazuje się, że JE Benedyktowi Husseinowi Obamie poparcie spadło z 65% na 47% (co mało mnie obchodzi, bo opinię Większości mam tam, gdzie słońce raczej nie dochodzi) ale prezenter wyraźnie powiedział, że spadło dlatego, że ten Czerwony łajdak (a może idiota? przypominam: socjaliści dzielą się na te dwie kategorie!) chce rozszerzyć „służbę zdrowia” tak, by stała się obowiązkowa dla wszystkich. Pokazano też „białych ekstremistów” wyzywających p.Obamę od Hitlerów, komunistów i socjalistów - jak najsłuszniej, oczywiście, pokazano - i jak najsłuszniej, oczywiście, wyzywających. Ta różowa stacja, TVN, nie omieszkała wprawdzie jako jedynych komentatorów pokazywać jakichś podejrzanych lewaków martwiących się, by p.Obama nie odstąpił czasem od tych planów - oraz błysnęła komentarzem, że „nazywają Obamę raz Hitlerem, a raz socjalistą” (jak gdyby śp.Adolf Hitler był chadekiem, konserwatysta, albo liberałem...) - ale i tak chwała TVN, że czasem coś przepchnie się u nich przez zwały komunistycznej propagandy. Oczywiście: w porównaniu z p.Obamą, super-faszystą, piekłoszczyk Hitler był liberałem (nie zabraniał Niemcom jeść tłustej golonki i popijać piwem), konserwatystą (mimo wszystko bardziej opierał się o rodzinę) a nawet chadekiem (żołnierze Wehrmachtu - choć nie SS - mieli na pasach „Gott mit uns”, i nawet konkordat w 1933 roku podpisał - co w USA byłoby dziś niemożliwe) - ale to już inna sprawa. JKM

Putin na Westerplatte w 2009 roku wobec prawdy historycznej Sześćdziesiąt lat po ataku Niemiec na Polskę, w czasie obchodów na Westerplatte ma być obecny Wladimir Putin, były prezydent Rosji i obecny premier, który najprawdopodobniej wróci po następnych wyborach na stanowisko prezydenta. Ciekawe jest czy premier Putin potrafi przyznać prawdę historyczną, że Polska uratowała Rosję Sowiecką od klęski, kiedy 26go stycznia, 1939 roku stanowczo odmówiła przystąpienia do Anty-Kominternowskiego Paktu z Niemcami, do którego to paktu przystąpiła Japonia 25 listopada, 1936. Starania Hitlera o udział Polski w tym pakcie rozpoczęły się w dniu 5go sierpnia 1935 roku, kiedy jako kanclerz niemiecki oświadczył on, że dobre stosunki z Polską są bardzo ważne dla Niemiec. Jako gest dobrej woli, 31go sierpnia, 1936 Hitler zapłacił Polsce złotem za zaległe opłaty za niemiecki tranzyt przez Pomorze do Prus wschodnich, według angielskiej książki „Dyplomata w Berlinie, 1933-1939” Józefa Lipskiego, polskiego ambasadora w Berlinie, w czasie rządów hitlerowskich. Na marginesie warto wspomnieć, że na konferencji pokojowej w Paryżu w 1918 roku przedstawiciel Polski, Roman Dmowski, z poparciem rządu francuskiego, żądał przyłączenia Prus Wschodnich do Polski i stworzenia wolnego miasta w Królewcu zamiast w Gdańsku, co w końcu przeforsowali Anglicy i wywołali tym komentarz marszałka Ferdynanda Foche'a, który wówczas przepowiedział, że Wolne Miasto Gdańsk będzie pretekstem do wybuchu Drugiej Wojny Światowej. W dniu 11 sierpnia, 1939, Hitler powiedział Jakubowi Burkhardt'owi, Komisarzowi Ligi Narodów, że: „Wszystko, co czynię, jest skierowane przeciwko Rosji; jeżeli Zachód jest zbyt głupi i ślepy, żeby to zrozumieć, to będę zmuszony zawrzeć układ z Rosjanami, pobić Zachód i wtedy, po klęsce Zachodu, zaatakować Związek Sowiecki wszystkimi moimi siłami. Potrzebuję Ukrainy, żeby mnie nie mogli zamorzyć tak jak to się stało ostatniej wojnie [w Pierwszej Wojnie Światowej].” (Roy Dennan: „Missed Chances,” Indigo, Londyn 1997, strona 65) W 1939 roku Polska zniweczyła optymalny scenariusz Hitlera, który polegał na zadaniu klęski Związkowi Sowieckiemu przez jednoczesny atak ze wschodu przez 200 dywizji japońskich i z zachodu przez atak 220 dywizji niemieckich, oraz 100 dywizji polskich, po poborze w Polsce trzech i pół miliona żołnierzy, jak też 80 dywizji innych europejskich członków Paktu Anty-Kominternowskigo, przeciwko 170 dywizjom sowieckim w 1939 roku, do których Sowieci dodali w 1941 roku 225 dywizji i wówczas zaczęli formować dodatkowe 170 dywizji, ale nie mogli nadrobić straty 44,000 doświadczonych oficerów sowieckich, wymordowanych w czystkach Stalina. Plan Hitlera miał być urzeczywistniony walką wyłącznie na froncie wschodnim. Atak Niemiec na Polskę spowodował powstanie frontu zachodniego w 1939 roku, czego Hitler chciał uniknąć. Hitler śpieszył się, ponieważ miał chorobę Parkinsona i stale musiał ukrywać drgania jego lewej ręki oraz obawiał się, że nie będzie żył dosyć długo, żeby spełnić swoją „misję dziejową” dla Niemiec. Nazywał on zbliżającą się wojnę, „wojną motorów” („Motorenkrieg”). Jest ironią losu, że faktycznie armia niemiecka w czasie wojny użyła 600,000 koni w dodatku do 200,000 wozów motorowych, które były mniej skuteczne niż konie, według Stephen'a Badsey'a, „World War II Battle Plans,” 2000, strona 96. Generał NKWD, Paweł Sudopłatow, zabójca organizatora UPA, pułkownika Jewgena Konowalca w Holandii w Rotterdamie, 23 maja 1938 roku, organizator zabójstwa Leona Trockiego w Meksyku 20go sierpnia, 1940 roku, był nadzorcą sowieckich kradzieży sekretów bomby atomowej i szpiegowania Projektu Manhattan w Los Alamos w Nowym Meksyku z pomocą małżeństwa Rosenbergów i innych szpiegów. Sudopłatow opisał w jego książce pod angielskim tytułem „Special Tasks,” strach w Moskwie przed wojną na dwa fronty, jak też późniejszą kolaborację Stalina z Hitlerem oraz zamieścił kopię listu Berii z listą katyńską i potrzebną aprobatą, przez podpisy członków politbiura, w celu dokonania egzekucji polskich jeńców wojennych przez NDWD. Po polsku wydano książkę Sudopłatowa pod tytułem „Wspomnienia niewygodnego świadka” (Warszawa 1999; ISBN 83-11-08915-9). Polska w 1939 roku postąpiła zgodnie z testamentem marszałka Piłsudskiego, który nakazywał Polakom: „Lawirujcie między Niemcami i Rosją póki można, a jak się nie da, wciągnijcie do wojny cały świat,” ponieważ Hitler chciał doprowadzić do końca tysiącletni „Drang nach dem Slawischen Osten,” więc pomoc Polski w zniszczeniu Związku Sowieckiego, tylko ułatwiłaby mu dokonanie tego planu. Pamiętamy, kiedy Ukraińcy sprzymierzyli się z Niemcami, ogłosili niepodległość Ukrainy we Lwowie w 1941 roku i wówczas przywódcy ich zostali aresztowani i uwięzieni w bunkrze w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen pod Berlinem. Niebezpieczny megaloman, Hitler czuł się jedynym człowiekiem, który był zdolny zdobyć dla Niemiec „Lebensraum,” czyli przestrzeń życiową, na następne 1000 lat. Rząd Hitler'a przez cały okres jego władzy, głównie walczył o niemiecką „przestrzeń życiową.” Celem Hitlera był stopniowy podbój ziem zamieszkałych przez Polaków i Ukraińców, którzy mieli być zniewalani lub wymordowani, w celu zaludnienia ich ziemi, przez członków „rasy niemieckiej.” Cele te miały być osiągane za pomocą szybkich napaści na słabsze państwa, nieprzygotowane do wojny, których zasoby miały przydać się w przygotowaniu następnych podbojów.Proces ten miał umożliwić niemiecki podbój żyznych ziem Ukrainy, po opróżnieniu tego kraju z zamieszkałych tam Słowian. Podbój tych ziem miał być początkiem dominacji świata przez Niemcy, po zdobyciu przez nich zasobów ropy naftowej na Kaukazie i na Bliskim Wschodzie atakami przez tereny sowieckie i przez północną Afrykę. W swojej głupocie Hitler nie chciał przyjmować do wiadomości takich faktów, jak to, że USA miało największy przemysł stalowy na świecie i Stany Zjednoczone były w wyjątkowo dobrej sytuacji strategicznej położne między dwoma oceanami. Hitler miał płonną nadzieję, że ludność niemieckich Aryjczyków wzrośnie dwukrotnie za jego życia, dzięki wcześniejszym małżeństwom i powiększaniu się rodzin, podczas gdy upośledzeni Niemcy byli by sterylizowaniu i zabijani. W czasie okupacji Niemcy uprowadzili z Polski kilkaset tysięcy dzieci o jasnych włosach i o niebieskich oczach, w celu wychowania ich na „rasowych Niemców.”Hitler był przekonany, że mniejszość żydowska była szkodliwa dla niemieckiej czystości rasowej oraz, że dawała mu powód do konsolidacji sił rasistowskich w Niemczech, w czasie przygotowań do ekspansji terytorialnej. Początkowo, w euforii z powodu zwycięstwa we Francji, oraz mając nadzieję wygrać „Bitwę o Anglię” Hitler nakazał Adolfowi Eichmann'owi przygotować czteroletni plan ewakuacji Żydów z Europy, za pomocą statków francuskiej i brytyjskiej marynarki wojennej, do super-getta na wyspie Madagaskar (plan ten jest na Internecie). Pamiętajmy, że w czasie wojny w Anglii służyło 17,000 Polaków w lotnictwie, z których zostało zabitych w lotach bojowych około 2000 ludzi i około 2000 rannych. Polacy średnio zestrzelili więcej samolotów na pilota, niż Anglicy. Fachowcy cytowani w literaturze twierdzą, że prawdopodobnie Polacy przeważyli szalę zwycięstwa w bitwie o Anglię na stronę Wielkiej Brytanii, według danych z takich książek jak Lynne Olson i Stanley Cloud, „A Question of Honor,” Knopf, Nowy Jork, 2003. „W dniu 1go grudnia 1941 roku, ostatni raz, niemiecka armia środkowa, rzuciła wszystkie swoje siły, do ataku na Moskwę, ale obrońcy mieli przewagę... O świcie 3go grudnia, syberyjskie dywizje generała Żukowa (100,000 żołnierzy i 300 czołgów oraz 2000 armat) przebiło się przez front niemieckiej armii środkowej.” (Stephen Badsey, „World War II Battle Plans” 2000, strona 98). Dopiero, kiedy Hitler przegrał bitwę o Moskwę i klęska zajrzała mu w oczy, wówczas zarządził w styczniu 1942 roku ludobójstwo Żydów, jako akcję zapobiegawczą przeciwko najazdowi i eksploatacji legendarnych „Wschodnich Żydów” na tereny pokonanych Niemiec. Podobnie jako akcję dla ochrony ludności niemieckiej pod koniec wojny, w 1945 roku, Niemcy dokonali masowych mordów w czasie „marszów śmierci” na więźniach obozów koncentracyjnych takich jak Sachsenhausen, z pośród których, zabili około 6000 ludzi, z pośród 38,000 osób stamtąd ewakuowanych. Wówczas, jako jeden z więźniów, nie widziałem ani jednego człowieka oznaczonego gwiazdą Dawida, ponieważ Niemcy wywieźli z obozów w Niemczech prawie wszystkich więźniów-Żydów już w 1943 roku. Hitler, w głupocie swojej wierzył, że wojny o przestrzeń życiową są częścią nieuniknionej walki między rasami o przetrwanie najsprawniejszych. Darwinista ukraiński Dmytro Dońców (1883-1973), współorganizator Ukraińskiej Partii Pracy, opublikował taką teorię we Lwowie w 1926 roku i dał „podstawy ideologiczne i praktyczne” do dokonania rzezi Wołynia, w czasie Drugiej Wojny Światowej. Natomiast Hitler był gotów pozwolić na zniszczenie Niemiec w walce o przestrzeń życiową, raczej niż żeby pozwolić na „wieczną hańbę” z powodu cofnięcia się Niemiec przed tą walką. Hitler był nieukiem nie zdolnym do dokonania podbojów pod jego dowództwem dla germańskiej przestrzeni życiowej. Pod koniec lat 1920tych w więzieniu w Landsbergu, w Bawarii, Hitler dyktował Hess'owi swój program polityczny pod tytułem „Mein Kampf.” Wkrótce Hitler przekonał się, że nie wie, co ma dyktować. Wówczas Rudolf Hess uzyskał pomoc od swego profesora geopolityki na miejscowym uniwersytecie i wydawcy pisma geopolitycznego, generała majora w stanie spoczynku, Karla Haushofera (urodzonego w 1869 roku, popełnił on samobójstwo w 1946 roku). Haushofer w czasie ośmiu wizyt w więzieniu nauczał Hitlera, że zniszczenie Związku Sowieckiego i podbój sowieckich oraz arabskich pól ropy naftowej i gazu ziemnego, ma podstawowe znaczenie, w celu wzmocnienia Niemiec, tak żeby mogły stopniowo, za pomocą szantażu, a nie wojny, przejąć kolonie Anglii i Francji. „Germańska Brytania” miał być młodszym partnerem kontynentalnej potęgi Niemiec nazistowskich. Z tego powodu Hitler traktował Brytyjczyków na polu bitwy i w czasie ucieczki w 1940 roku z Dunkierki z Francji do Anglii, bez porównania łagodniej, niż Polaków począwszy w 1939 roku, kiedy nakazał mordować masowo polską ludność cywilną. Hitler łudził się, że jego własna intuicja i wykłady Haushofera wystarczały, żeby był naczelnym wodzem sił niemieckich. Hitler dowiedział się od Haushofera, że Niemcy przegrały Pierwszą Wojnę Światową z powodu braku żywności i braku żołnierza. Dlatego Niemcy musiały stworzyć przymierze z Japonią i Polską oraz innymi państwami, żeby móc zwyciężyć Związek Sowiecki jednoczesnymi atakami ze wschodu i z zachodu, bez walk na niemieckiej zachodniej granicy. W tym celu Hitler tworzył Pakt Anty-Kominternowski, opisany między innymi w wyżej wspomnianej książce „Dyplomata w Berlinie, 1933-1939” Józefa Lipskiego, polskiego i ambasadora w Berlinie. Strach Sowietów przed wojną na dwa fronty, jednocześnie przeciwko Niemcom i Japończykom, jest bardzo dobrze opisany przez Pawła Sudopłatowa, generała NKWD za czasów Berii, w książce pod tytułem „Specjalne Zadania” („Special Tasks”). Atak na Sowiety jednocześnie ze wschodu i z zachodu był uważany przez Hitlera i jego generałów za najlepszą strategię. Wówczas Polska była w beznadziejnej sytuacji między walką Hitlera o przestrzeń życiową Niemiec, a Sowietami, którzy chcieli zemsty za niedawne polskie zwycięstwo nad Armią Czerwoną w 1920 roku, kiedy Polska spowodowała upadek planów rewolucji światowej Lenina. Pamiętny jest rozkaz dowódcy sowieckiego, Mikhaikła Tukhaczewsky'ego z dnia 4go lipca 1920 roku: „Na Zachód. po trupie „Białej” Polski, na drodze do rewolucji światowej.”Żądza zemsty Hitlera na Polsce była spowodowana nie tylko polską odmową przystąpienia do Paktu Anty-Kominternowskiego i przyłączenia sie sił polskich do ataku na Sowiety, ale również dlatego, że po prostu Polska tarasowała dostęp Niemiec do Rosji. Polska decyzja walki obronnej wykoleiła strategię Hitlera i zmusiła go do zdrady Japonii, walczącej przeciwko Sowieckiej Armii Syberyjskiej od 1937 roku.Japończycy uważali Hitlera za zdrajcę, na którym nie można polegać, ale potrzebowali go w zbliżającej się amerykańsko-japońskiej wojnie. Japonia złożyła oficjalny protest w Berlinie przeciwko Paktowi Ribbentrop-Mołotow oraz zaczęła pertraktacje z Sowietami o zawieszenie broni, po ciężkich stratach w bitwie nad rzeką Kalką, niedaleko miasta Kalkhim-Gol. Sowiecko-japońskie zawieszenie broni było podpisane 15 września, 1939 roku i weszło w życie 16go września. Następnego dnia, 17go września 1939 roku, Armia Czerwona wolna od walk przeciwko Japonii, przyłączyła się do niemieckiej inwazji na Polskę, rozpoczętej 1go września, 1939 roku. Natomiast w 1941 roku Japonia nie miała zamiaru atakować ponownie Armii Syberyjskiej, o czym Moskwę poinformował sowiecki szpieg w Tokio, Ryszard Sorge.Obecnie w sześćdziesiąt lat po ataku Niemiec na Polskę w czasie obchodów na Westerplatte ma być obecny premier Rosji, Wladimir Putin. Trudno sobie wyobrazić, żeby premier Putin potrafił otwarcie przyznać prawdę historyczną, że Polska uratowała Rosję Sowiecką od klęski w 1939 roku, kiedy stanowczo odmówiła przystąpienia do Anty-Kominternowskiego Paktu z Niemcami. Na Westerplatte, w czasie obchodów, ma być również Angela Merkel, obecny kanclerz Niemiec. Iwo Cyprian Pogonowski

15 sierpnia 2009 Kto wygrał Bitwę Warszawską? Bitwa Warszawska, czyli „Cud nad Wisłą”, to jedna z najważniejszych bitew dziejach historii Europy .Powstrzymanie bolszewików ,przez Polaków, bez wątpienia uratowało Europę przed bolszewizmem. Gdyby nie nasi praojcowie, być może dzisiaj mówilibyśmy po rosyjsku… Bitwa zaczęła się 12 sierpnia 1920 roku, a zakończyła 25 sierpnia. Po stronie bolszewickiej, w bitwie wzięło udział 7 armii: we Froncie Zachodnim, którym dowodził Michaił Tuchaczewski było 4 armie, 1 korpus i Grupa Mozyrska, Michał we Froncie Południowo- Zachodnim, były trzy armie a dowodził nimi Aleksander Jegorow. Po polskiej stronie były trzy fronty: I Front, którym dowodził gen. Józef Haller; Front Środkowy, którym dowodził gen, Edward Rydz Śmigły i Front Południowy , dowodzony przez gen. Iwaszkiewicza. 25 kwietnia 1920 roku. Wojsko Polskie rozpoczęło ofensywę zakończoną 7maja zajęciem Kijowa, na podstawie tajnej umowy zawartej pomiędzy Piłsudskim a Petlurą w dniu 24 kwietnia. Nie udało się ogólno ukraińskie powstanie, nastąpiło natomiast przebudzenie uczuć patriotycznych Rosjan. Tow.Ziuk kombinował, że uda się, przy pomocy Ukrańców i ich niezależnego państwa, oddzielić nas od Rosji. Realizował tym samym starą politykę niemiecką-dokładnie tak jak dziś rządzący Polską., popierający Ukraińców. W dniu 6 czerwca atak kawalerii Budionnego przełamał polskie pozycje; Polacy zaczęli się cofać Bolszewicy poszli w dwóch kierunkach: południowym idąc w kierunku Lwowa i północnym idąc na Warszawę. Bolszewicy błyskawicznie zajęli: Mińsk, Wilno, Grodno. Wtedy to Tuchaczewski wydał do żołnierzy Armii Czerwonej słynną odezwę: ”Naprzód! Przez trupa białej Polski prowadzi droga do rewolucji światowej!”(!!!) Do Białegostoku bolszewicy przysłali już gotowy rząd w składzie :Marchlewski, Kon, Próchnik, Unszlicht, Dzierżyński,  który gotowy był po zwycięskiej bitwie usadowić się w Warszwie. 12 lipca 1920 roku Litwa podpisuje traktat pokojowy  z Sowietami, który zawiera tajną klauzulę o przemarszu wojsk bolszewickich przez terytorium Litwy przeciwko Polsce- pisze w jednej ze swoich książek Józef Mackiewicz. Litwa nie jest naszym przyjacielem, tak jak podczas II wojny Światowej będąc po stronie Niemiec. Przypomnijmy co o „Wyprawie Kijowskiej „ pisał Stefan Żeromski w„Rzeczpospolitej z 22 czerwca 1920 roku: „Jakiż śmiech pomyśleć - że nie zdobywszy jeszcze granic zachodu i północy,takie ziemie mając zajechane i wyszarpane przez Niemców w ich niebezpiecznym zazębieniu - my krwią bohaterską naszych rycerzy zlewamy teraz przyczółki mostowe na Dnieprze i zdobywamy rzekę Soszę! Wdaliśmy się w szarpaniny Dnieprze Moskwą, zaniedbując zachód i morze. Polska runęła w przepaść, zaniedbawszyzachód i morze. Biada nam po tysiąckroć, jeśli w tej straszliwej godzinie nie okażemy się narodem, świadomym swojego celu i sensu swojego życia, w tej godzinie, kiedy ma się zdecydować los pokoleń przyszłych. Biada nam  po tysiąckroć, jeśli teraz opuścimy Mazurów i zaprzedamy w niemiecką niewolę braci spod Kwidzynia i Sztumu - Jeżeli trzeba nie zdobędziemy Iławy, Kwidzynia ,Malborka!”(!!!). „W ciągu jednego roku 1920 Józef Piłsudski złamał dwa  traktaty, z Litwinami „Suwalski” i z Ukraińcami .”Warszawski”- pisze Józef Mackiewicz.,którego dewizą życiową było:” Jedynie prawda jest ciekawa.”. Zatrzymajmy się chwilę nad tym co działo się rok wcześniej.
 Co pisze Mackiewicz o Piłsudskim w swojej książce „Zwycięstwo prowokacji”: Piłsudski, całe swoje życie poświęciwszy walce z carską Rosją, z właściwym dla polityków o jednostronnej rutynie uporem, był najdalszy od poddania rewizji starej doktryny. Fenomenu rewolucji bolszewickiej nie rozumiał. Traktował ją po prostu jako  osłabienie Rosji, zaś obaleni e  bolszewizmu przez kontrrewolucję, jako potencjalne wzmocnienie. Stąd stawiał na Rosję „słabszą”( bolszewicką), a więc stanowiącą mniejsze zagrożenie dla Polski.(…)Łączyły go też ścisłe więzy z Polską Partia Socjalistyczną, czyli kierunkiem narodowych socjalistów, pokrywającym się w pewnym sensie z lewicowo- radykalnym nacjonalizmem sąsiadów”. I dalej rzeczy arcyciekawe:„W połowie maja 1919 roku przybywa do Warszawy, wysłany z tajną misją przez Lenina, najwybitniejszy wówczas komunista polski Julian Marchlewski. Zostaje dobrze przyjęty w kołach PPS i bliskim otoczeniu  Piłsudskiego. Konferuje z ówczesnym wiceministrem spraw wewnętrznych Józefem Beckiem, Tadeuszem Hołówką  ( zamordowanym później w tajemni czych okolicznościach!). Dziś nie może ulegać wątpliwości, że już wtedy musiała zapaść ostateczna decyzja co do tego, której z „dwóch Rosji” należy życzyć zwycięstwa. Piłsudski stawia na„Rosję czerwoną”, na bolszewików.W chwili gdy Lenin rozpoczyna decydującą kontrofensywę przeciwko  Kołczakowi, na łamach naczelnego organu PPS „Robotnik”   ukazuje się programowy artykuł Tadeusza Hołówki (17.czerwca 1919 roku) pt” Widmo caratu”(…)W tym czasie wojska polskie stoją na linii Berezyny. Działania wojenne zacichły prawie zupełnie”(????)
Dlaczego Piłsudski zatrzymał ofensywę Wojska Polskiego?II Korpus Polski w 1945 roku wydał broszurę  pt ”Polska a kapitalistyczna interwencja w stosunku do ZSRR” gdzie pochwala się te decyzję Piłsudskiego pisząc na stronie 16: Wojska polskie zatrzymują się mimo jak najbardziej sprzyjającej sytuacji dla kontynuowania dalszej ofensywy. Głównym, powodem tego zatrzymania było głębokie uświadomienie sobie  przez ówczesny rząd polskii polską myśl społeczną przekonania, że dalsza ofensywa polska mogłaby w dużym stopniu przyczynić się do zwycięstwa kontrrewolucji rosyjskiej”(???).
Wolą jednak bolszewików…Od czerwca Denikin zdobywa Charków, Carycyn, Wołgograd. Wszędzie na tyłach armii sowieckiej wybuchają powstania chłopskie. Rozpoczyna się wielka ofensywa w kierunku na Kursk. Lenin wpada w panikę! Ogłasza słynne wyzwanie: ”Wszystko do walki z Denikinem!” Do października 1919 roku Denikin uwolnił od bolszewików 18 guberni i 42mln ludzi!Od 25 września bolszewicy wycofują z frontu polskiego. „Łotewską Dywizję”, później brygadę Pawłowa i czerwone kozactwo i rzucają to wszystko na odcinki najbardziej dla nich zagrożone.WOJSKA POLSKIE NA ROZKAZ PIŁSUDSKIEGO STOJĄ Z BRONIĄ U NOGI!!!!Z jakiego powodu? To był czas gdy Armia Polska mogła dobić bolszewickiego diabła!Denikin proponuje Piłsudskiemu, aby wykonał uderzenie w kierunku na Mozyrz z wyjściem na prawy brzeg Dniepru. Byłby to cios śmiertelny zadany w bok prawego skrzydła głównych sił sowieckich(!!!). W ten sposób cała 12 armia sowiecka znalazłaby się w potrzasku i uległa zniszczeniu. Jednocześnie zwolnione zostałyby wojska polskie na odcinku południowym i zabezpieczone lewe skrzydło Denikina. Bolszewicy ponieśliby całkowita klęskę!!!!Słusznie pisze Mackiewicz (str80) że:” Piłsudski dokonał wyboru.Katastrofalne skutki tego wyboru są znane. Bolszewicy po rozgromieniu armii białych, wszystkimi siłami runęli na Polskę i w pół roku później, już nieegzystencja bolszewizmu, a z kolei los Polski zawisł na włosku”(!!!)10 sierpnia 1920 roku sekretarz i członek lewicowej brytyjskiej Partii Pracy, Henderson, ostrzegał  przed jakimkolwiek popieraniem Polski, protestował przeciwko wysłaniu do Polski broni i amunicji; Niemcy iCzechosłowacja odmówili wyładowywania amunicji; rząd czeski na zezwolił na przemarsz 30 tysięcy kawalerii węgierskiej na pomoc Polsce.. Mimo to regent Horthy przekazał nam kilkadziesiąt milionów sztuk amunicji, wyładowanych w Skierniewicach…12 sierpnia Józef Piłsudski składa na ręce premiera Witosa rezygnację z naczelnego dowództwa armią….i wyjeżdża do majątku Bobowe do swoich córek i przyszłej, drugiej  żony Aleksandry. Pierwsza , piękna Maria nie chciała mu dać rozwodu, zmarła w 1921 roku…Faktycznym szefem dowodzącym całą armia polska został gen. Tadeusz Rozwadowski, szef sztabu…NA WSZYSTKICH ROZKAZACH OPERACYJNYCH OD  12  DO 16   SIERPNIA WIDNIEJE TYLKO JEGO PODPIS!!!!Gen. Tadeusz Rozwadowski  wraca do Polski z Misji Wojskowej  w Paryżu, gdy Polacy znajdowali się w bezładnym odwrocie, a w dowództwie szerzyły się defetystyczne nastroje.22 lipca zostaje szefem Sztabu Generalnego- i wtedy następuje punkt zwrotny.  Broni Piłsudskiego przed atakami na niego! Wprowadził swoje zasady: zrezygnował z zasady walki ciągłymi frontami i postawił na wojnę manewrową z zachowaniem ekonomii sił, cechującą się dużą mobilnością wojsk. .Piłsudski posądzał gen. Rozwadowskiego o niechęć do gen Weyganda i próbował skłócić ich ze sobą… Plan najwybitniejszego polskiego generała, absolwenta Wojskowej Akademii Technicznej w Wiedniu, którą ukończył jako najlepszy na roku, zakładał przeciwnatarcie na przedpolu Bugu i Narwi, z wyjściem rezerw zgromadzonych w Brześciu na skrzydło i tyły armii sowieckiej. Próby rozbicia bolszewików nad Bugiem nie powiodły się, ale wyhamowano ofensywę bolszewicką, co umożliwiło przegrupowanie wojsk i przygotowanie następne bitwy..Tymczasem Józef Piłsudski wrócił do Warszawy i zamknął się w Aninie ,pozostawiając dowodzenie Rozwadowskiemu..Generał Rozwadowski, przygotował plan oderwania oddziałów polskich od bolszewickich i plan ich przegrupowania. Plan generała przewidywał akcję manewrową wychodzącą znad Wieprza, z równoczesnym uderzeniem wojsk wzmocnionego Frontu Północnego. Był to rozkaz nr 8358\III do przegrupowania. Zadanie to zostało wykonane doskonale, tym bardziej ,że generał już coś podobnego przećwiczył podczas I wojny światowej pod Kraśnikiem i Dęblinem… Przydała się służba w obcej armii gdy Polski nie było na mapie Europy…Nawet lewicowiec Piłsudski stwierdził, że „ przerastało to ludzkie siły”…. Rozwadowski bał się szpiegów  bolszewickich i wątpił w 5 armię Sikorskiego, więc sam , w nocy z 8 na 9 sierpnia opracował rozkaz operacyjny oznaczony fikcyjnym numerem 10 000, będący ostatecznym planem bitwy., nazwanej później warszawską. Plan zakładał wzmocnienie armii Sikorskiego, miała ona uderzyć na północne skrzydło wroga, obejść od północy i zepchnąć na południe.  Zatem miało to być podwójne uderzenie na bolszewików z północy, znad Wkry, i z południa znad Wieprza. Ten projekt miał kolosalne znaczenia dla wyników bitwy. ROZKAZ OPERACYJNY  NR 10 000, NIE BYŁ POWTÓRZENIEM ROZKAZU 8358\III,ALE NOWYM PLANEM. Propaganda piłsudczykowska do tej pory twierdzi, że to był ten sam rozkaz!!!!! To był nowy plan zmieniający przebieg bitwy!!!! W tym czasie Piłsudski przezywał chwile załamania nerwowego! Nawet w obecności gen Rozwadowskiego i Marcelego Kyci, próbował sobie strzelić w głowę,(!!!). Powstrzymał go od tego kroku generał Rozwadowski, za co Piłsudski odpłaci mu się potem za to z nawiązką… 12 sierpnia Rozwadowski odbył naradę z Piłsudskim iWeygandem.   i skrytykował plan Rozwadowskiego( dzięki któremu wygraliśmy te bitwę!).  Wtedy wręczył też złożył dymisję ze stanowiska Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza na ręce premiera Witosa, ale ten nie podał jej do publicznej wiadomości bojąc się utraty  morale wojska… Po tym fakcie, nawet o tym nie wiedząc gen. Rozwadowski stał się Naczelnym Wodzem; gdyby była klęska cała odpowiedzialność spadłaby na generała.. 13 sierpnia uderzenie główne bolszewików poszło na Front Północny; Tuchaczewski próbował obejść lewe skrzydło Polaków. 5 nasza armia miała na grzbiecie 3 armie bolszewickie… Witos nie poinformował Rozwadowskiego o dymisji Piłsudskiego, i generał lojalnie konsultował wszystkie decyzje z Piłsudskim, nie wiedząc, że jest Naczelnym Wodzem.. 15 sierpnia amie polskie pod Radzyminem i Ossowem rozbiły trzy z czterech armii bolszewickich..  Spisał się gen. Sikorski ze swoja 5 armią, którą wytrzymała napór  trzech armii bolszewickich  to jeszcze potem przeszła do kontrofensywy… Po 18 sierpnia pojawił się Piłsudski, który przejął całkowite dowodzenie  armią odebrawszy wcześniej od Witosa swoją  dymisję.  Próbował zabłysnąć swoim „geniuszem” którego nie miał, bo niby skąd…. Walki toczyły się nadal, Rozwadowski stanął na czele Frontu Południowego-odnosząc same zwycięstwa. Armie południowe wysunęły się za daleko poza front, Rozwadowski chciał je użyć do ataku na skrzydło bolszewików zgrupowanych nad Niemnem, ale Piłsudski odrzucił te koncepcję, i rozegrał bitwę po swojemu… Było zwycięstwo, ale były też olbrzymie straty… W decydującym momencie bitwy zaistniała możliwość współdziałania 4 armii bolszewickiej operującej na Polesiu z armiami walczącymi nad Niemnem, co mogło przekreślić zwycięstwo Rozwadowskiego pod Warszawą. Wtedy przytomny gen. Rozwadowski rzucił na prawe skrzydło 4 armii bolszewickiej Grupę Gen.. Franciszka Krajowskiego, która zmusiła bolszewików do odwrotu…. I wtedy właśnie zwycięstwo nad bolszewikami  okazało się ostateczne… Generał Rozwadowski był prawdziwym sztabowcem i zawodowcem, JózefPiłsudski był rewolucjonistą bez przygotowania do prowadzenia  wojny przy pomocy armii… ale legenda do dzisiaj robi swoje… Gdy 12 maja 1926 roku, gdy  Tow. Ziuk zaczynał robić zamach stanu,Rozwadowski opowiedział się po stronie legalnego rządu… Dla niego Piłsudski by zwykłym zwykłym buntownikiem(!!!). Po podaniu się do dymisji prezydenta Wojciechowskiego i rozkazie zaprzestania walk, generał Rozwadowski wraz z innymi oficerami został internowany… Płk Anders nie chciał się podporządkować.. Mimo, że Piłsudski obiecał nie wyciąganie konsekwencji wobec pokonanych, generałowie : Rozwadowski, Zagórski, Malczewski i Jadźwiński zostali oskarżenio przestępstwa matury kryminalnej(????) Gen. Rozwadowskiego do więzienia??? Na Antokolu w Wilnie!To właśnie wtedy postanowiono otruć gen.. Rozwadowskiego i cały czas odraczano terminy rozprawy… Piłsudczycy rozpętali na niego nagonkę, dezawuując całe jego życie! Zrobili to wobec człowieka, który był człowiekiem prawym ,wykształconym, o niepoliczalnych zasługach dla Polski…W październiku 1926 roku Wojskowy Sąd Okręgowy nr 1 wydał orzeczenie, że wobec braku dowodów nie ma powodu utrzymywania aresztu śledczego nad bohaterem Bitwy Warszawskiej… Za sprawą Piłsudskiego, był nadal przetrzymywany z powodów „ interesów wojska pierwszorzędnej wagi”(?????). 18 maja 1927 został zwolniony… W tym czasie, w niewyjaśnionych okolicznościach „ zaginął” gen. Zagórski; jego zdaniem powodem  zgładzenia Zagórskiego było to, że przy zwalnianiu wyjawił, że  pisze pamiętniki, w których demaskuje agenturalną działalność Józefa Piłsudskiego z czasów I wojny światowej.W swoim „Testamencie wojskowym”, czyli  „Problemowi dzisiejszej obrony Państwa”, chciał utworzenia specjalnej formacji zdolnej do błyskawicznej mobilizacji w obliczu najazdu ze strony Niemiec lub Rosji. Zdawał sobie doskonale sprawę z nieuchronności konfliktu Rosji z Niemcami. Termin tego konfliktu określił na rok 1936!!!!!! Próżno tego wybitnego człowieka znaleźć w panteonie chwały oręża polskiego, mimo, że był prawdziwym autorem zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej… Jakoś historycy, dziwnym zbiegiem okoliczności nie upominają się o właściwe miejsce generała w historii No cóż…. Słusznie ktoś powiedział:HISTORIĘ PISZĄ  CI ,KTÓRZY ZWYCIĘŻYLI…A zwyciężyła lewica i cała historia pisana jest przez nią i wrzucana do głów kolejnych pokoleń.. Ale kto ma trochę zacięcia może sobie poszukać prawdy… Mimo, że ona leży gdzieś głęboko, ale warto po nią sięgnąć, chociażby  dla własnej satysfakcji. A będzie ona wielka…!!!!!WJR

A co z „dysgrafią” i „dysleksją”? Cwaniacy, którzy chcieli wyciągnąć z budżetu kolejne pieniądze na „walkę z...” ponieśli drobna porażką. W „Wiadomościach” na portalu przeczytałem:Ministerstwo Edukacji Narodowej zakazało badań nad zaburzeniem powodującym trudności w uczeniu się matematyki.Wg wiceministra edukacji prof. Zbigniewa Marciniaka, dyskalkulia to humbug naukowy, gdyż teoria, że w mózgu istnieje miejsce, w którym koncentrują się zdolności matematyczne, a jego uszkodzenie powoduje wrodzoną niemożność nauczenia się matematyki, nigdy nie została potwierdzona.Wstrzymane badania miały na celu sprawdzić, ilu uczniów dotyczy ten problem i ewentualnie zaproponować im jakąś pomoc łącznie z ulgami na egzaminach, tak jak w przypadku dysleksji czy dysgrafii. Nauczyciele, którzy mieli do czynienia z przypadkami dyskalkulii, twierdzą, że uczniowie mimo przypadłości potrafią zdać nawet maturę z matematyki, jeśli wiedzą, że mogą liczyć tylko na siebie.Własnie: najważniejsza jest likwidacja "opiekuńczości"! Co do piłki nożnej... {lemarais} napisał (m.in. …):Jeśli komuś nie podoba się PZPN niech założy inny związek i organizuje rozgrywki (podobnie jak to było rozważane ostatnio w F1). Polacy jednak postrzegają PZPN przez okular PRL-u.Piłka nożna to taka dyscyplina, w której liczy się talent, umiejętności techniczne i walka na boisku i jeszcze raz walka. Tego wszystko polskim piłkarzom brakuje. Przede wszystkim brakuje im mentalności piłkarzy - ludzi którzy gryzą trawę. Taka jest prawda. Polscy piłkarze są pod każdym tym względem piłkarskim słabi. W końcu trzeba to powiedzieć głośno. Krótkie przebłyski formy któregoś z nich - to są... zostawmy to, to krótkie przebłyski po prostu - statystyka. (…) W Brazylii kolesie grają wszędzie na każdym pastwisku bez odnowy biologicznej i pensji - niech w Polsce ci lamerzy i męskie p**dy przestaną opowiadać te bzdury, że bez zaplecza, które niby powinien zorganizować PZPN nic się nie zmieni w wyszkoleniu piłkarzy. Przyczyną jest brak jaj u tzw. polskich piłkarzy i polskiej młodzieży - nie ma się co obrażać na takie słowa, tylko brać się za siebie panowie piłkarze i szanowna młodzieży.Co do pierwszej tezy: {lemarais} myli się zasadniczo co do faktów. Na mocy Ustawy o kulturze fizycznej i sporcie wydanej już w III RP (chyba w 1995?) nie można założyć konkurencyjnego związku sportowego!!Co sprawy zasadniczej: tak jest! Polscy piłkarze nie „gryzą trawy”. Ale DLACZEGO? Otóż właśnie dlatego, że „działacze” ich rozpieszczają, dają od razu duże - „kombinowane”, jak za PRLu - pieniądze...„Co cię nie zabije, to cię wzmocni”. U nas panuje zasada: „Zabić przez rozpieszczenie”.Jak to ładnie ujął był p.Jan Zbigniew Słojewski (ps. "Hamilton"): "Ciocia Mela zagłaskała kota na śmierć".Polska piłka nożna jeszcze dycha...JKM

Victoria Polska 1920 roku "Zwycięstwami dni 15 i 16 sierpnia 1920 roku stanął Marszałek Piłsudski w szeregu dziejowych obrońców wiary. Pod jego dowództwem zwycięski czyn bohaterskiej armii polskiej, zwany 'Cudem nad Wisłą', osiągnął znaczenie Lepanta i Wiednia. Za to należy się Józefowi Piłsudskiemu wieczna wdzięczność nie tylko obywateli polskich, ale całego chrześcijaństwa. Całego chrześcijaństwa!" - tak głosił nad trumną Marszałka w 1935 roku Prymas Polski kardynał August Hlond. Sam Piłsudski ujął to jeszcze bardziej zwięźle: "Ta wojna omal nie wstrząsnęła losami całego cywilizowanego świata, a dzieło zwycięstwa naszego stworzyło podstawy dziejowe".W sierpniu 1920 r. pod Warszawą i na całej linii Wisły starły się ze sobą nie tylko Wojsko Polskie i sowiecka Armia Czerwona. Było to zarazem starcie dwóch fundamentalnych idei - polskiego patriotyzmu oraz komunistycznego internacjonalizmu. Starcie cywilizacji zachodniej, europejskiej oraz rosyjsko-azjatyckiej. W Armii Czerwonej służyło tysiące byłych carskich generałów i oficerów, którzy jeszcze kilka lat wcześniej byli zaborcami Polski, jak np. Brusiłow i Szaposznikow, a teraz pod bolszewicko-komunistycznymi hasłami szli ponownie zdobywać Priwislianskij Kraj.W słynnej historycznej odezwie do Narodu Polskiego z dnia 3 lipca 1920 r. Józef Piłsudski, jako Naczelnik Państwa i Naczelny Wódz Wojska Polskiego, wzywał: "Obywatele Rzeczypospolitej! Ojczyzna w potrzebie! Wrogowie otaczający nas zewsząd skupili wszystkie siły, by zniszczyć wywalczoną krwią i trudem żołnierza polskiego niepodległość naszą. Zastępy najeźdźców, ciągnące aż z głębi Azji, usiłują złamać bohaterskie wojska nasze, by runąć na Polskę, stratować nasze niwy, spalić wsie i miasta i na cmentarzysku polskim rozpocząć swoje straszne panowanie. Jak jednolity niewzruszony mur stanąć musimy do oporu. O pierś całego narodu rozbić się ma nawała bolszewizmu. (...) Niech na wołanie Polski nie zabraknie żadnego z jej wiernych i prawych synów, co wzorem ojców i dziadów pokotem położą wroga u stóp Rzeczypospolitej. Wszystko dla zwycięstwa! Do broni!".

Geneza wojny 11 listopada 1918 r. Polska odzyskała wolność. Po blisko półtorawiekowej niewoli Józef Piłsudski proklamował utworzenie niepodległej Rzeczypospolitej. W odpowiedzi na to już pięć dni później, 16 listopada 1918 r., wydany został w Moskwie rozkaz rządu bolszewickiego (Rady Komisarzy Ludowych), który nakazywał sformowanie w ramach Armii Czerwonej specjalnych mobilnych formacji o nazwie Armia Zachodnia. Ta milionowa formacja stanowiła w swej istocie główną sowiecką siłę uderzeniową, która miała zrealizować strategiczne cele polityczne Kremla. Cele te w specjalnym rozkazie z 29 listopada 1918 r. osobiście nakreślił Lenin, a miały być nimi, po kolei: Białoruś, Polska, a potem już cała Europa. Według słów Lenina, Europa była "chora, zdemoralizowana, w chaosie, syta, zasobna i gnuśna". Premier Rosji i bolszewicki dyktator nakazywał Armii Czerwonej, aby przeniosła idee rewolucji komunistycznej na Zachód, tak aby "...zatopić bagnet Armii Czerwonej w Europie". Wykonawcami rozkazu Lenina byli nieomal wszyscy przywódcy rewolucji bolszewickiej, w tym Józef Stalin. To ten właśnie zbrodniarz, bandyta i morderca milionów ludzi, nazwał wtedy, w listopadzie 1918 r., odradzającą się niepodległą Rzeczpospolitą "polskim przepierzeniem między Rosją a Europą". Według Stalina, to "polskie przepierzenie" należy zniszczyć, ponieważ oddziela ono rewolucję rosyjską od rewolucji europejskiej. Już 12 stycznia 1919 r. dowództwo Armii Czerwonej - Lew Trocki oraz Siergiej Kamieniew - wydało strategiczny rozkaz rozpoczęcia "czerwonego marszu na Zachód", a tym samym wykonania planu "Operacja Wisła". Oznaczało to przejście przez Polskę do Niemiec i rozpoczęcie tam rewolucji komunistycznej. 5 lutego 1919 r. Rosjanie zdobyli Kijów, a 14 lutego doszło do pierwszego starcia młodego Wojska Polskiego z Armią Czerwoną. Była to bitwa o miasteczko Mosty nad Niemnem. Tak rozpoczęła się wojna polsko-sowiecka, która z miesiąca na miesiąc stawała się wojną o Europę. Józef Piłsudski, jak nikt w Polsce i Europie, zdawał sobie sprawę z zagrożenia ze strony Rosji sowieckiej. Był jedynym politykiem, który wiedział, że Armia Czerwona szykuje milionowe wojska, aby uderzyć na Polskę i Europę. Miał znakomicie zorganizowany wywiad, otrzymał szczegółowe informacje zarówno polityczne, jak i militarne. Nie było wątpliwości, że lada dzień Rosjanie uderzą. Wcale się z tym nie kryli! Dlatego Piłsudski zdecydował się na wojnę prewencyjną z Rosją sowiecką. Niezależnie bowiem od planów politycznych, którymi była idea tzw. federacyjna albo prometejska - Piłsudski miał plan wojny prewencyjnej z Rosją. 27 stycznia 1920 r. podczas wspólnego posiedzenia rządu i politbiura na Kremlu pod przewodnictwem Włodzimierza Lenina naczelny dowódca Armii Czerwonej Siergiej Kamieniew przedstawił władzom politycznym Rosji sowieckiej ostateczny i szczegółowy strategiczny plan szeroko zakrojonej ofensywy przeciwko Polsce, przygotowany przez szefa sztabu polowego Armii Czerwonej Borysa Szaposznikowa (późniejszy marszałek i szef sztabu generalnego Armii Sowieckiej; w 1939 r. razem ze Stalinem i Mołotowem brał udział w pertraktacjach na Kremlu z von Ribbentropem 23 sierpnia; to właśnie on przygotował plan agresji na Polskę 17 września). Główne uderzenie miało zostać wyprowadzone przez Białoruś w terminie do końca kwietnia 1920 roku. Z całego ogromnego obszaru Rosji ściągano na zachodni kierunek doborowe dywizje sowieckie. W trakcie ich koncentracji, 10 marca 1920 r., na naradzie z dowództwem Frontu Zachodniego w Smoleńsku naczelny dowódca Armii Czerwonej Siergiej Kamieniew poinformował o przyjęciu do realizacji planu generalnej ofensywy przeciwko Polsce. Według planu opracowanego przez płk. Borysa Szaposznikowa sowiecki Front Zachodni miał posuwać się po osi Smoleńsk - Warszawa, rozpoczynając swoje działania przed końcem kwietnia 1920 roku.

W obronie Polski i Europy Piłsudski próbował stworzyć wspólny front państw Europy Środkowej i Wschodniej w obronie przed agresją bolszewicką. Był to już ostatni moment, gdy 14 marca 1920 r. w Warszawie z inicjatywy polskiego ministra spraw zagranicznych Stanisława Patka odbyły się rokowania państw będących w stanie wojny z Rosją sowiecką: Finlandii, Łotwy, Rumunii, Ukrainy (Semena Petlury). Rokowania wykazały, iż wypracowanie wspólnej linii wobec sowieckiego zagrożenia było niemożliwe. Wówczas Piłsudski podjął decyzję wojny prewencyjnej z komunistyczną Rosją. Piłsudski - genialny wizjoner polityczny oraz doświadczony konspirator - długo ukrywał ten zamysł przed innymi politykami. Dopiero gdy wyczerpane zostały wszystkie inne możliwości polityczne, dyplomatyczne, a nawet militarne, Marszałek zdecydował o podjęciu działań w obronie Polski i innych państw Europy. Wyprzedzając atak sowiecki, 25 kwietnia 1920 r. ruszyła, kierowana przez Piłsudskiego, ofensywa polska. Jej celem militarnym było rozbicie Armii Czerwonej, celem politycznym - stworzenie wolnego państwa ukraińskiego. Ani cel militarny, ani cel polityczny nie zostały zrealizowane mimo zdobycia Kijowa przez Wojsko Polskie. Do Wojska Polskiego zaciągały się latem 1920 r. tysiące ochotników, którzy nigdy wcześniej nie mieli w ręku karabinu. Przewadze sowieckiej przeciwstawiali swój heroizm. Dotyczyło to szczególnie cywilów, a nawet kobiet i dzieci, także kapelanów, których symbolem stała się bohaterska śmierć ks. Ignacego Skorupki. Przeciwko walczącym samotnie o wolność Polakom byli nie tylko żądni zwycięstwa bolszewicy, ale też otumanieni sowiecką propagandą politycy Europy Zachodniej, gdzie na organizowanych przez agentów Moskwy ogromnych wiecach wznoszono hasła: "Ręce precz od Rosji". Było to wymierzone nie tylko w Polskę, ale było również samobójcze dla samej Europy. Podobnie jak pół wieku później podobnej treści hasło: "Lepiej być czerwonym niż martwym", głoszone w tej samej Europie Zachodniej przez "pożytecznych idiotów", po dziś dzień skutecznie wykorzystywane jest przez Moskwę. Czołowi politycy Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec i innych państw nie zdawali sobie sprawy z zagrożenia, jakim byłaby dla całej Europy klęska Polski. Latem 1920 r. w całej Europie nie rozumiano albo nie chciano zrozumieć, o co w rzeczywistości toczy się wojna Polaków z agresją Rosji. Europejscy politycy mieli zupełnie błędne, infantylne spojrzenie na Moskwę. Wyjątkowa była przenikliwość słynnego brytyjskiego dyplomaty, lorda Edgara d'Abernona, który zanotował w swym dzienniku: "Pośród błędnych zapatrywań zachodnich mocarstw najniebezpieczniejszym było mniemanie, że istnieje możliwość zawarcia pokoju z Sowietami".

Decydująca bitwa XX wieku Z perspektywy XXI wieku Victorię Polską 1920 roku należy zaliczyć do trzech decydujących bitew XX wieku: były to Warszawa 1920, Midway 1942, Stalingrad 1943. Pozostałe najważniejsze bitwy XX wieku to: Cuszima 1905, Marna, Tannenberg, Verdun - w I wojnie światowej, oraz bitwa o Anglię, Moskwa, Pearl Harbor, lądowanie w Normandii - w II wojnie światowej, a także wojny: wietnamska i koreańska. Jeżeli przyjąć kryteria celów politycznych, cywilizacyjno-ideowych, obszar, zasięg strategiczny, a także sylwetki wodzów - to wymienione bitwy nawet przy innym ich rezultacie nie decydowały jednak o losach całej Europy czy nawet świata. Wyjątkowość Warszawy, Midway, Stalingradu polegała zaś na tym, że były nieodwracalne i decydujące. Bitwa Warszawska, Bitwa nad Wisłą - Cud nad Wisłą - toczyła się na ogromnej przestrzeni. Front liczył od 650 do 800 km długości. Rozciągał się od Zaleszczyk i Czortkowa, przez Lwów, Zamość, Dęblin, Warszawę, Płock, Włocławek, Toruń, Grudziądz. W bitwie brali udział wybitni wodzowie, dowódcy oraz politycy. Po stronie polskiej byli to m.in. Józef Piłsudski, Władysław Sikorski, Kazimierz Sosnkowski, Walery Sławek, Józef Beck, Lucjan Żeligowski, Tadeusz Bór-Komorowski, Edward Rydz-Śmigły, Tadeusz Rozwadowski, Józef Haller, Stanisław Haller, Tadeusz Kutrzeba, Leopold Okulicki, Stanisław Maczek. Po stronie sowieckiej w wojnę zaangażowani byli m.in.: Włodzimierz Lenin, Józef Stalin, Feliks Dzierżyński, Michaił Kalinin, Lew Trocki, najwybitniejsi marszałkowie Armii Czerwonej: Michaił Tuchaczewski, Aleksandr Jegorow, Kliment Woroszyłow, Siemion Budionny, Siemion Timoszenko, Wasilij Czujkow, Borys Szaposznikow, Gieorgij Żukow. Obie strony miały pełną świadomość, że Bitwa Warszawska zadecyduje o przyszłości Europy, Rosji i Polski. Cele wojny zostały jasno nakreślone przez rząd Rosji sowieckiej. Ale i Polacy mieli poczucie, że ponownie stanowią "przedmurze Europy", a już głęboką świadomość tego miał wódz naczelny Wojska Polskiego, od którego strategicznych wizji i rozkazów naprawdę zależały losy narodów i państw Europy. Do kryteriów oceniających znaczenie Bitwy Warszawskiej jako decydującej o losach świata należy zaliczyć jeszcze charakterystykę obu państw walczących. Oto Polska w newralgicznym miejscu w środku Europy zaledwie półtora roku wcześniej odzyskała niepodległość. Polska - z tradycyjnym dla Polaków poczuciem wolności! Polska - z historycznym hasłem: Bóg - Honor - Ojczyzna!, oraz żołnierskim bohaterstwem i determinacją przelewania krwi "za wolność naszą i waszą". Oto Rosja, nazywana w XVIII i XIX w. "żandarmem Europy" albo "kozackim imperium", a w wieku XX już jako Rosja sowiecka, została określona: "Imperium Zła". Tak właśnie określił to zbrodnicze państwo wielki prezydent Ameryki Ronald Reagan, nawiązując do obrony Polski w 1920 roku. Celem imperium rosyjskiego zawsze były podboje. W szkołach rosyjskich uczyły się i nadal uczą się młodzi Rosjanie sentencji cara Piotra Wielkiego, że "(...) Polska to nasz pomost do Europy, a Bałtyk - oknem na świat". Tę carską doktrynę zmodernizowali w 1920 r. bolszewicy, dodając komunistyczno-rewolucyjną ideologię.

Agresja na Europę 5 maja 1920 r. Lew Trocki - drugi obok Lenina przywódca Rosji i naczelny komisarz Armii Czerwonej - na tajnym posiedzeniu rządu rosyjskiego na Kremlu nakreślił szczegółowo plan agresji Rosji na państwa Europy. Agresję Armii Czerwonej nazywał rewolucją, która dąży "na spotkanie europejskiego proletariatu, który wie, że może ono nastąpić tylko nad trupem białogwardyjskiej Polski, w wolnej, Robotniczo-Włościańskiej Polsce". Armia Sowiecka już wtedy była najpotężniejszą, najliczniejszą i najbardziej okrutną machiną wojenną, jaką znały dzieje świata. Skoncentrowała swe główne siły w dwóch rejonach: na północ od bagien Polesia oraz w rejonie Charkowa. Oba te fronty sowieckie miały się połączyć następnie już na terytorium Polski, a po jej zdobyciu maszerować dalej na Europę. Głównymi kierunkami uderzenia były Niemcy i Francja. Komisarzem frontu południowego, który z rejonu Charkowa miał przejść przez Galicję, Lwów i dalej na Zachód, był nie kto inny tylko Józef Stalin. To do niego osobiście 23 lipca 1920 r. Lenin wysłał z Moskwy pod Lwów zaszyfrowaną depeszę z rozkazem rządu Rosji: "Uważamy, że rewolucje należy natychmiast nasilić we Włoszech. (...) W tym celu należy zsowietyzować Węgry, a także Czechosłowację i Rumunię". W odpowiedzi z 24 lipca 1920 r. Stalin jako komisarz polityczny Frontu Potudniowo-Zachodniego obiecywał Leninowi zdobycie Lwowa i pobicie Polaków najpóźniej w ciągu 7 dni. W depeszy Stalina z frontu wojny do Lenina w Moskwie czytamy dosłownie m.in.: "Teraz, kiedy mamy Komintern, pokonaną Polskę i mniej czy bardziej przyzwoitą Armię Czerwoną (...) byłoby grzechem nie pobudzić rewolucji we Włoszech. (...) Należy postawić kwestię organizacji powstania we Włoszech i w takich jeszcze nie okrzepłych państwach, jak Węgry, Czechy (Rumunię przyjdzie rozbić). (...) Najkrócej mówiąc: trzeba podnieść kotwicę i puścić się w drogę, póki imperializm nie zdążył jako tako podreperować swojej rozwalającej się fury". Ta wymiana depesz pomiędzy Leninem a Stalinem pokazuje zmianę strategicznych planów i celów komunistycznej Rosji. Był to faktycznie pilny rozkaz i decyzja rządu Rosji sowieckiej poszerzająca pierwotne plany podboju Europy Zachodniej o Europę Południową. Miał to być podbój porównywalny jedynie z najazdami fanatycznych hord islamu na Europę w średniowieczu. "Lenin to nowoczesny potwór bez porównania bardziej niebezpieczny niż Mahomet lub Dżyngis-chan" - charakteryzował wówczas komunistycznego dyktatora wielki włoski pisarz Curzio Malaparte. Lenin równie otwarcie głosił, iż... we wszystkich krajach świata rewolucja dojrzewa już nie z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę. Rozwinięciem tych imperialnych idei było bardzo konkretne główne hasło prących na Warszawę dywizji sowieckich: "Naprzód na Zachód - przez trupa Polski do serca Europy!". Zaś wódz sił sowieckich pod Warszawą, późniejszy marszałek Michaił Tuchaczewski, zachęcał dowódców kozackiej kawalerii do walki z Polakami: "Nim minie lato, a przemkniecie ze stukotem kopyt ulicami Paryża". 4 lipca 1920 r. rozpoczęła się wielka ofensywa bolszewicka na całym Froncie Zachodnim - od granicy z Łotwą aż do błot poleskich. Historycznym dokumentem jest rozkaz marszałka Tuchaczewskiego do podległych mu wojsk. Rozkaz nie budzi wątpliwości, jakie były cele strategiczne agresji sowieckiej: "Na Zachód!!! Rozkaz do oddziałów Frontu Zachodniego Nr 1423/Smoleńsk, 2 lipca 1920. Żołnierze Armii Czerwonej! Nadszedł czas rozrachunku. Armia Czerwonego Sztandaru oraz armia drapieżnego Białego Orła stanęły naprzeciw siebie przed bojem na śmierć i życie. Przez trupa Białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze. Na naszych bagnetach przyniesiemy szczęście i pokój masom pracującym. Na Zachód!!! Wybiła godzina natarcia. Na Wilno, Mińsk i Warszawę! Naprzód Marsz! Dowódca naczelny Frontu Zachodniego, Tuchaczewski". Powyższy rozkaz miał charakter polityczny. Inne rozkazy obiecywały sołdatom milionowej Armii Czerwonej bogate łupy w zdobywanych miastach Polski i Europy. Obiecywano m.in. "sławną z bogactw Warszawę (!) i zachęcano wprost do rabunków i do korzyści z polskich łupów, a także gwałtów na polskich kobietach. Kiedy 10-11 sierpnia 1920 r. dywizje Frontu Zachodniego dotarły do Wisły, Lenin mobilizował Tuchaczewskiego w związku z przeniesieniem dwóch dywizji rezerwowych z Piotrogrodu na polski front. Lenin pisał: "Jeżeli z punktu widzenia strategicznego jest to możliwe, to z politycznego dobicie Polski jest sprawą arcyważną".15 sierpnia 1920 r. Od początku sierpnia z wieży zegarowej Zamku Królewskiego położonego tuż nad Wisłą, z wieży katedry, z wież kościołów położonych na Starym Mieście widać było w krytycznych dla Polski dniach nadciągające od wschodu oddziały Armii Czerwonej, huk armat i dymy toczącej się pod Radzyminem krwawej bitwy z bolszewickim najeźdźcą. Szef Sztabu Generalnego generał Tadeusz Rozwadowski notował w lipcu 1920 r.: "Czułem dobrze, że tylko na siebie samych liczyć możemy, a umacniała mnie w tym przekonaniu jeszcze przestroga angielskiego marszałka Wilsona, ówczesnego szefa Sztabu Wielkobrytyjskiego, który wówczas na konferencji w Spa wypowiedział do mnie na pożegnanie te stanowcze słowa: 'Nie liczcie tylko na jakąkolwiek interwencję dyplomatyczną lub inną. Sowiety postanowiły zagładę Polski i jestem dokładnie poinformowany, że bezwzględnie wszelkimi siłami do tego dążą i przez nikogo powstrzymać się nie dadzą. My wszyscy pomóc wam realnie po wojnie światowej nie możemy, a gdybyśmy nawet mieli odpowiednie siły do dyspozycji, to i tak na czas przerzucić ich do Polski nie zdołalibyśmy. Więc przyszłość wasza cała w waszym własnym tylko ręku, a jeśli sami zwyciężyć nie potraficie, to zginiecie niechybnie'". 5 sierpnia 1920 r., gdy Armia Sowiecka zajęła już połowę Polski i dotarła do Wisły, Ojciec Święty Benedykt XV wezwał do modlitw biskupów z wszystkich krajów Europy, ponieważ stwierdził w swym przesłaniu: "Obecnie chodzi o rzeczy najważniejsze: Obecnie jest w niebezpieczeństwie nie tylko istnienie narodowe Polski, lecz całej Europie grożą okropności nowej wojny. Nie tylko więc miłość do Polski, ale miłość dla Europy całej każe nam pragnąć połączenia się z nami wszystkich wiernych w błaganiu Najwyższego, aby za orędownictwem Najświętszej Dziewicy Opiekunki Polski zechciał oszczędzić Narodowi Polskiemu tej ostatecznej klęski oraz by raczył odwrócić tę nową plagę od wycieńczonej przez upływ krwi Europy". Miesiąc później, 8 września 1920 r., już po historycznej Victorii Polskiej w bitwie nad Wisłą, Papież pisał w specjalnym liście do polskich biskupów: "Nigdy nie wątpiliśmy, że Bóg będzie przy Polakach, którzy tak świetnie w ciągu wieków religii się zasługiwali, a zapowiedzieliśmy publicznie obchody błagalne wtenczas, kiedy prawie powszechnie o ocaleniu Polski zrozpaczono, a wrogowie też ilością i powodzeniem odurzeni, to między sobą bluźniercze pytanie stawiali: 'Gdzie jest Bóg ich?'. I oto wynik wojny naocznie wykazał, że 'jest Bóg wśród Izraela'". Józef Piłsudski postanowił stoczyć decydującą bitwę na obszarze między Bugiem i Wisłą. Doradcy francuscy sugerowali wykonanie lokalnego przeciwnatarcia na Mińsk Mazowiecki, które odepchnęłoby Armię Czerwoną spod Warszawy i dało czas na rokowania. Wątpili, aby Wojsko Polskie po 600-kilometrowym odwrocie było zdolne do kontrofensywy w wielkim stylu. Piłsudski uważał plan francuski za półśrodek. Chciał rozbić przeciwnika i wierzył w możliwości polskiego żołnierza. Na początku sierpnia 1920 r. klęska Polski wydawała się nieunikniona. Odwrót Wojska Polskiego przekształcił się nieomal w panikę. Polityczno-militarnej wizji obrony wolności Polski nie miał nikt. W uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, czyli w polskiej tradycji w dzień Matki Bożej Zielnej - 15 sierpnia 1920 r., Wojsko Polskie ruszyło do uderzenia na Armię Czerwoną. Jej dywizje pewne były już pokonania Polaków, zdobycia Warszawy oraz dalszego marszu na Berlin, Paryż i inne stolice Europy, według strategicznych planów podboju i dyrektyw rządu Rosji sowieckiej. W Bitwie Warszawskiej 1920 r., zwanej też Cudem nad Wisłą oraz Bitwą nad Wisłą, Wojsko Polskie na czele ze zwycięskim wodzem Marszałkiem Józefem Piłsudskim zatrzymało i zwyciężyło milionową nawałę Armii Czerwonej i uratowało nie tylko Polskę, ale i całą Europę przed niewolą oraz wprowadzeniem zbrodniczego sowieckiego totalitaryzmu i systemu komunistycznego. Było to nawiązanie do najwspanialszych tradycji Rzeczypospolitej, kiedy to Polska nazywana była powszechnie w krajach Zachodu przedmurzem chrześcijaństwa albo przedmurzem Europy, co było wówczas równoznaczne. Tak jak przed wiekami, w 1920 r. na terytorium Rzeczypospolitej toczyła się w rzeczywistości bitwa o losy Europy.

Przeciw imperium zła Pomimo druzgocącej klęski nad Wisłą w sierpniu 1920 r. Rosja sowiecka nie zrezygnowała z planów agresji na Polskę i Europę. W latach 1939-1945 plany te zrealizował odnośnie do połowy kontynentu Stalin. Natomiast strategiczne i geopolityczne plany opanowania Europy Zachodniej aż po Atlantyk mieli komunistyczni władcy Kremla aż do upadku Związku Sowieckiego w 1991 roku. Nawiązuje do tego Jan Paweł II w swym słynnym przesłaniu "Pamięć i tożsamość". Ojciec Święty pisze dosłownie tak: "Już wtedy w 1920 roku wydawało się, że komuniści podbiją Polskę i pójdą dalej do Europy Zachodniej, że zawojują świat. W rzeczywistości wówczas do tego nie doszło. Cud nad Wisłą, zwycięstwo marszałka Piłsudskiego w bitwie z Armią Czerwoną, zatrzymało te sowieckie zakusy. Po zwycięstwie w II wojnie światowej nad faszyzmem komuniści z całym impetem szli znowu na podbój świata, a w każdym razie Europy. (...) Już jako papież usłyszałem to z ust jednego z wybitnych polityków europejskich. Powiedział: 'Jeżeli komunizm sowiecki pójdzie na Zachód, my nie będziemy w stanie się obronić. Nie ma siły, która by nas zmobilizowała do takiej obrony'". A Polacy mieli taką siłę. Komunistyczne plany podboju lat 1970-1990 zmodernizowano pod względem technologii militarnej, zwłaszcza broni atomowej. Ale ich istota w drugiej połowie XX wieku była taka sama jak w 1920 r. - agresja i podbój Europy. Literacką wizję tych zamiarów nakreślił wielki rosyjski pisarz Aleksander Sołżenicyn, opisując, jak Stalin na Kremlu w 1952 r. rozmyśla nad podjęciem decyzji o agresji: "Najprostsza droga do zwycięstwa wszechświatowego komunizmu prowadzi przez III Wojnę Światową: najprzód trzeba zjednoczyć cały świat i dopiero wtedy budować sobie komunizm. Inne drogi są zanadto zawiłe. Już nie trzeba więcej żadnych rewolucji! Z linii Łaby - przemaszerować od razu w stronę Kanału. Francja rozsypie się jak kawał próchna (francuscy komuniści już pomogą), Pireneje - wziąć szturmem z rozbiegu. Blitzkrieg - to awantura, ma się rozumieć, ale bez błyskawicznej kampanii nie można się obejść. Wystartujemy, kiedy bomb atomowych będziemy mieli, ile trzeba i kiedy zaplecze będzie wyczyszczone jak należy". Przez cały okres PRL komunistyczna propaganda, cenzura, a nawet MSW i SB albo głosiły kłamstwa, albo zakazywały pisania i głoszenia prawdy o historycznym zwycięstwie Polski i Polaków nad agresją Rosji na Europę w 1920 roku. Znamiennie przypomniał to Ojciec Święty Jan Paweł II: "O wielkim Cudzie nad Wisłą przez całe lata trwała zmowa milczenia. Dlatego opatrzność Boża niejako nakłada dzisiaj obowiązek podtrzymywania pamięci tego wielkiego wydarzenia w dziejach naszego narodu i całej Europy, jakie miało miejsce po wschodniej stronie Warszawy".

Victoria Polska Dzień 15 sierpnia to zupełnie wyjątkowa data nie tylko w polskim kalendarzu, ale co więcej - to zupełnie bezprecedensowe święto w skali globalnej. Nie ma kraju na świecie, aby w jednym dniu jednocześnie było święto kościelne, maryjne, wojskowe i państwowe. Jednocześnie! A w Polsce jest - właśnie, aby uczcić i upamiętnić bezprecedensowe zwycięstwo Polaków i polskiego oręża nad agresją komunistycznej Rosji na Polskę i Europę. To wiekopomne zwycięstwo zasługuje, aby nazwać je Victorią Polską 1920 roku. W bitwie pod Grunwaldem 1410 roku brali udział Litwini, Czesi, Rusini i Tatarzy. Bitwa pod Wiedniem 1683, zwana Victorią Wiedeńską, była zwycięstwem narodów chrześcijańskiej Europy nad nawałą islamu. Decydującą rolę odegrał wtedy wódz całej chrześcijańskiej Europy Jan III Sobieski i polskie chorągwie, ale nie można tej bitwy nazywać wyłącznie Victorią Polską. Natomiast uratowanie Polski i Europy przed nawałą Armii Czerwonej było absolutnie wielkim i wyłącznie polskim zwycięstwem - wiekopomną Victorią Polską. I jeżeli my sami nie będziemy tak nazywać największego z naszych zwycięstw w całej tysiącletniej historii, to któż w Europie je tak określi?! Za rok 15 sierpnia przypada okrągła 90. rocznica Victorii Polskiej. Co Państwo sądzą, abyśmy w ciągu tego roku wspólnie wypromowali nazwę i określenie Victoria Polska? Zasługujemy na to określenie zwycięstwa, zasługuje na to bohaterski obrońca Ojczyzny z 1920 roku spoczywający w Grobie Nieznanego Żołnierza na placu Marszałka Piłsudskiego w stolicy, zasługują na to określenie wszyscy, którzy walczyli na polach chwały Rzeczypospolitej w 1920 roku. Prof. Józef Szaniawski



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
p34 099
p19 099
099 zmiany
10 2005 098 099
099 Ustawa o pobieraniu przechowywaniu i przeszczepianiu kom rek tkanek i narzad w
099 , Agresja w szkole
099
09 2005 097 099
dzu 04 099 1002
67 099
p11 099
EnkelNorskGramatik 099
cosinus utk 099 zestaw pytan
099, Sztuka celnego strzelania
P18 099
099 uzup zd
099 Jak powstaje słuchowisko radiowe, II
099 109id 8149 Nieznany
11 2005 098 099

więcej podobnych podstron