Stanisław Michalkiewicz: Od fundamentów... 2005-03-22
Uroczyste obrzędy Wielkiej Soboty obejmują, jak wiadomo, poświęcenie ognia i wody. Ma to m.in. przypominać nam, że zmartwychwstały Chrystus panuje nad materią, symbolizowaną przez cztery elementy: Ogień, Wodę, Ziemię i Powietrze. Uwielbienie Boga poprzez te elementy materii znajdujemy w hymnie ułożonym przez św. Franciszka:
"Bądźże uwielbion także przez Wiatr
Niechaj Ci chwałę głosi
Powietrze pogodne czy burzą miotane (...)
Niechże Ci będą dzięki za siostrę Wodę, czystą, korną i użyteczną
Bądź uwielbion w Ogniu-bracie, który rozprasza ciemnię nocy.
Jest piękny, dzielny i potężny.
Niechaj Ci chwała będzie przez Ziemię - siostrę i przyjaciółkę naszą".
Poświęcenie ognia i wody w wigilię Zmartwychwstania jest prefiguracją odnowienia świata materialnego u końcu czasów, kiedy Bóg uczyni "wszystko nowe".
Starsi ludzie pamiętają, że w Komitecie Centralnym PZPR był wydział, czy może tylko referat Ceremoniału i Obrzędowości świeckiej, którego zadaniem było wymyślanie tzw. „nowej, świeckiej tradycji". Sprowadzało się to do naśladowania obrzędów i ceremonii kościelnych, a właściwie do nadawania im niezamierzonej postaci karykaturalnej. Komuchy niby surowo przestrzegały zasady rozdziału Kościoła od państwa, ale tak naprawdę nigdy się od Kościoła nie mogły oderwać, jakby instynktownie czując, że ten cały komunizm, to kolejna postać tandety, która nikomu na długo nie wystarczy. Nie mogąc jednak otwarcie komunizmu odrzucić, siłą rzeczy nadawali tandeciarski sznyt wszystkiemu, czego się dotknęli. Umowa okrągłego stołu, która legła u fundamentów III Rzeczypospolitej, nadała wskutek tego ten charakter instytucjom i sposobowi funkcjonowania tej formy polskiej państwowości. Mówiąc najkrócej - jaki pan, taki kram.
Akurat mamy rok wyborczy, więc politycy i "formacje" robią sobie tzw. liftingi w nadziei, że znowu nabiorą nas na swoje przywiędłe wdzięki.
"Ustrojona w purpury, bogata od złota
Nie uwiedzie mnie jesień czarem zwiędłych kras.
Jak pod szminką i pudrem starsza już kokota
Na którą młodym chłopcem nabrałem się raz"
- zastrzegał się generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Ale starsze kokoty nie tracą nadziei, pamiętając, jak wiele zależy od tzw. prawa pierwszych połączeń. Dlatego tyle uwagi poświęcają tresurze młodego pokolenia, bo jeśli dzisiejsi młodzi ludzie zostaną przyzwyczajeni do tandety, to tandeciarze będą mogli aż do śmierci korzystać spokojnie z dobrego fartu.
Niestrudzona w tresurze "Gazeta Wyborcza" doniosła właśnie że 21 marca rozpocznie się w Łodzi akcja zamalowywania antysemickich napisów. Zgłosiło się już "kilkanaście szkół", a nawet "pierwsi sponsorzy".
No dobrze, a czy napisy też już są, czy trzeba będzie dopiero je porobić, żeby 21 marca wszystko przebiegło zgodnie z planem i młodzież odbyła tresurę? Jeśli jeszcze nie ma, to chyba "GW" jakoś zadba, żeby na czas się pojawiły, bo przecież nie można zawieść "kilkunastu szkół", a zwłaszcza zmarnować gotowości "sponsorów". Wreszcie pewnie i "sam główny Srul", czyli "filantrop", oczekuje na stosowne depesze z Łodzi, żeby "prasa międzynarodowa" mogła znowu rozpisywać się na temat "polskiego antysemityzmu".
Akurat toczy się w Strasburgu proces wytoczony Polsce przez pana Pikielnego o zwrot łódzkiej fabryki i taka uroczystość, jak "zamalowywanie napisów" przyda się, jak znalazł.
Jak widzimy, wydział ceremoniału i obrzędowości nadał pracuje, chociaż PZPR już niby nie ma. Niby nie ma, ale przecież towarzysze nie rozpłynęli się w powietrzu. Kiedy prezydent Kwaśniewski zaczął być trochę mocniej przyciskany przez komisję śledczą, zaraz pani Solska w "Polityce" już położyła na komisję krzyżyk. "Jeśli na kogoś można jeszcze liczyć, to nie na upartyjniony trybunał ludowy, ale na profesjonalny wymiar sprawiedliwości. Pod warunkiem, że dla prokuratury i sądu dojście do prawdy będzie ważniejsze niż wynik nadchodzących wyborów". Pani Solska udaje pierwszą naiwną, bo przecież chyba wie, że nie ma ważniejszej rzeczy niż wynik wyborów, również dla "profesjonalnego wymiaru sprawiedliwości".
Właśnie ze sprawozdania Rzecznika Interesu Publicznego dowiedzieliśmy się, że wśród 496 podejrzanych o kłamstwo lustracyjne było aż 300 adwokatów, 50 parlamentarzystów, 46 sędziów i 22 prokuratorów. 300 adwokatów złożyło fałszywe oświadczenia, że nie byli tajnymi współpracownikami SB. A przecież byli i tacy, którzy złożyli prawdziwe. W tych warunkach mówienie o tajemnicy adwokackiej zakrawa na żart.
Ale mniejsza już o to, bo sprawa zabójstwa gen. Papały dostarcza najlepszego przykładu funkcjonowania "profesjonalnego wymiaru sprawiedliwości" w III Rzeczypospolitej. Oto w lutym 2002 roku zatrzymany został Edward M., podejrzewany o zlecenie tego zabójstwa. Z inicjatywy słynnego prokuratora Kapusty zebrało się siedmiu prokuratorów na naradę i rada w radę uradzili, żeby Edwarda M. wypuścić. Wypuszczony, zdążył jeszcze na imprezę u b. szefa kadr SB, p. Kurnika, a potem odleciał do Ameryki. Teraz, po naradzie siedmiu prokuratorów uradzono, żeby Polska wystąpiła o ekstradycję Edwarda M. Dlaczego? To proste: w lutym 2002 r. od czterech miesięcy władzę sprawował rząd premiera Millera, który niekoniecznie musiał życzyć sobie jakichś postępów akurat w śledztwie dotyczącym zabójstwa gen. Papały. Nic więc dziwnego, że "policmajster powinność swej służby zrozumiał". Teraz jednak sytuacja jest inna, bo po wyborach może powstać całkiem inny rząd, w którym ministrem sprawiedliwości zostanie, dajmy na to, pan Wassermann, a jego zastępcą - strach pomyśleć - pan Ziobro. Więc znowu "policmajster powinność swej służby zrozumiał" i prokuratorzy (czy aby nie ci sami, co w 2002 roku?) postanowili groźnie kiwnąć palcem w bucie, żeby mieć alibi, kiedy będą ważyły się losu posad. Na tym w końcu polega profesjonalizm profesjonalistów.
W tych warunkach chyba już dla każdego staje się jasne, że lifting, to za mało. Tylko "nowe niebo i nowa ziemia", o czym przypomina liturgia Wielkiej Soboty.